Moim rodzicom —
Franciszce i Sławomirowi Jałochom
Chwyć za rękę dzień
dogonił nas czas
mgły narodzin opadły
strudzeni biegiem życia
uciekamy przed nim
nie mając żadnych szans
już lato za nami
i jesień myje twarz
cichym wzrokiem kochamy
tamte sny z tysiącem barw
jeszcze nocą znużeni
zapragniemy dotyku ust
będąc ciszą uśpieni
szukać będziemy dawnych słów
a kiedy niepewności deszcze ustaną
i tęcza spojrzy w nasze okna
człowieku chwyć za rękę dzień
póki jeszcze można
Wiosenne preludium
Widzisz jak sady zielenią pokryte
Zapachem kwiatów drzew dojrzewają
W bzach — kolorowych ogrodów o świcie
Gdy ptaki wiosenne pieśni śpiewają
Z rosy zbudzonej wczesnym rankiem
Lekki wietrzyk unosi promyk słońca
W tańcu kolorów tęczy blaskiem
Radości w sercu nie ma końca
Z kwiecistego łąk aksamitu
Gdzie zielonych traw aleje
Obłokami bezchmurnego nieba
Świat miłością do nas się śmieje
Widzisz jak rzeka płynie błękitem
Ze źródła miłości pragnieniem
To wiosna tak nas urzekła
Czystego piękna spojrzeniem
Przechodniu, powiedz Polsce…
Tam, gdzie złote kłosy zbóż
szumią serca biciem.
Gdzie wierzby Mazowsza
grają muzykę Chopina.
Przechodniu, powiedz Polsce,
że jest jak Matka — jedyna.
Tam, gdzie cierpienia
było aż zanadto.
Gdzie ludzie całują
Chrystusa Rany.
Przechodniu, powiedz Polsce,
że Ją kochamy.
Tam, gdzie słowa — Bóg, Honor, Ojczyzna
od wieków są z nami.
Gdzie chlebem i solą
będziesz witany.
Przechodniu, powiedz Polsce,
że dla Niej żyjemy i dla Niej umieramy.
Peron łez
Zanim odejdę w cień,
daj mi chociaż jeden sen.
Pocałunkiem przywrócę marzenia,
biciem serca odnajdę nasz dzień.
Tam, gdzie odjeżdża ostatni pociąg,
gdzie perony rozstania mokną od łez,
będę szukał — Twego uśmiechu,
dotyku dłoni, słodyczy ust.
A gdy znikniesz za zakrętem nadziei —
nasza miłość będzie błądzić —
wśród nocnych chmur, jesiennych drzew.
Pozostanie pamięć pięknych chwil
i codzienny serca lęk.
Za horyzontem snów
Okryję Cię gwiaździstym niebem,
by myśli zatańczyły marzeniami.
Za horyzontem snów,
gdzie gwiazdy świecą srebrną poświatą,
będziesz stąpać po obłokach nieba.
Plejadą gwiazd w księżycowym rydwanie,
gdzie niebo zimowe ogrzewa Orion,
odnajdziesz krainę wiecznej miłości.
Ocean nocnego nieba
będzie kłaniał się do Twych stóp,
a ja w ciemnościach —
niczym samotny Latający Holender
będę szukał drogi do Twojego serca.
Spokojnych snów…
Kasia i Janeczek
Weselisko już zaczęte
Druhny w wiankach takie piękne
A drużbowie w pawich piórach
Wiwatują, podskakują
W tańcu, śpiewie i swawoli
W takie święto to przystoi
Stoły w pełni zastawione
Drzwi kwiatami przystrojone
Muzykanci grają skocznie
Na weselu Kasi i Janeczka
Z boku stoi trunku beczka
Panny malowane jak się patrzy
W alkierzykach skończą nockę
Lub w stodole na sianeczku…
Mój wianeczku!
Krzyczy Kasia — wniebogłosy
Bo czepiny — pora rozpuścić włosy
Już wianeczek nie dla Kasi
Już warkocze rozpuszczone
Baby płaczą jak szalone
Mój Janeczku, mój kochany
Chodźże do swej młodej panny
A Janeczek nie pijany
Zaraz biegnie do swej panny
Będą figle tam na sianku
Chodźże, luby, mój kochanku
Już do rana nie wrócili
Aż grajkowie grać skończyli
Nie minęły trzy miesiące
Nastał ciemny czas ponury
Czarny orzeł i dwugłowy
Wbiły swoje wielkie szpony
Na Janeczka przyszła pora
Wraz z chłopami chwycił kosę
Z Moskalami walczyć poszedł
Walczył dzielnie biedaczysko
Armat był już bardzo blisko
Lecz od kuli biedny poległ
Tam w mogile przysypany
Leży z dala od swej panny
Kasia płacze i rwie włosy
Gdzie, mój miły, są twe oczy
Co ja biedna sama pocznę
To i na mnie przyjdzie pora
Śmierci serce dać z wieczora
Jak mówiła, tak zrobiła
Ciemną nocką wyszła z chaty
W tej rozpaczy, w tej niedoli
Wpadła w rzeki ciemne tonie
Już minęło wieków kilka
Bądźmy czujni i przezorni
By jak nasi pradziadowie
Nie ostrzyli znowu broni
Kocham…
Kocham, gdy rankiem moje oczy budzą się ze snu —
dziękuję Bogu za darowany dzień.
Kocham, gdy stoi przy mnie Anioł Stróż —
jestem pod bezpiecznymi skrzydłami życia.
Kocham słońce i błękit nieba —
moja dusza śpiewa.
Kocham kobiety — nie za ich urodę i mądrość,
ale za to, że są kobietami.
Kocham kochanie — bo cóż jest piękniejszego
od ciała kobiety.
Kocham słowa „tak” i „nie” — bo jestem wolnym
człowiekiem.
Kocham, kiedy przychodzisz i tulę Cię do snu.
Kocham, kiedy odchodzisz, zostawiając szminki ślad.
Kocham Życie.
Kocham Świat.
Świadomość przemijania
Mój pokój z numerem „naście” i głuche odbicie
codziennej rzeczywistości
tworzą we mnie wątpliwości:
czy jestem człowiekiem, czy tylko x, y, z?
Ulice miasta w rynsztoku ponurych myśli,
łagodne szepty ludzkich marzeń,
jak stare truchło przypominają o przemijaniu.
W górę i w dół poza stan świadomości,
jak latawiec przecinający ostatnie życzenie śmierci.
Błądzi ostatni promyk naszego życia.
Pytania nie mają odpowiedzi,
słowa uciekają w odległe horyzonty,
cisza za nami, a przed nami szum.
Pora odchodzić i biec w nieskończoność ludzkiej duszy,
nie zatrzymując się tu i tam.
Mając własną wolność i czas.
A kiedy szare i ciemne dni przypomną nasze życie,
człowieku odpowiedz na pytanie:
byłeś nim, czy tylko go udawałeś?
Tęsknota
W otwartym oknie zasłona się kołysze.
Spoglądam za Tobą w ciemny, odległy horyzont,
lecz widzę jedynie Twój nocny cień.
Serce krwawi i pęka, jak pod gołymi stopami rozbite
szkło.
Nie ma Ciebie przy mnie, a ja w udręce czekam na cud.
Twój zapach jeszcze czuję i nie przestanę czuć.
W myślach dotykam Twych włosów i aksamitnych słów.
Zamknąć okno muszę, już burzy widać szary cień.
Za Tobą i tak zatęsknię, gdy nastanie nowy dzień.
Wymazać z pamięci
Widziałem w Twoich oczach litość.
Twoje dłonie z subtelnym, czystym dotykiem
gładziły moje ciało.
Byłaś wtedy tak blisko.
Widziałem Twoją postać zanurzoną w wodzie.
Wyglądałaś jak syrena
stworzona z morskiej piany.
Wówczas zrobiłbym dla Ciebie wszystko.
W poświęceniu opętany.
Teraz idę samotnie przed siebie
z zakazem powrotów.
Listy z Twoim imieniem
wymażę z pamięci.
Wyspy przebaczenia
Mam dla Ciebie coś, czego nie da Ci nikt:
Bukiet kolorowych marzeń i snów,
Światło gwiazd na błękitnym niebie,
Promyk słońca padający na dywan zbóż.
Odległe wyspy przebaczenia
Czekają na Ciebie wśród zielonych traw,
Z rosą i darem współistnienia
Na tęczy kwiatów z najpiękniejszych barw.
Przyjmij ten podarek nawet, gdy będziesz daleko,
A rzeka oceanów obmywać będzie Twój los.
W samotności, patrząc w niekończący się horyzont,
Usłyszysz mój głos.
Nie po drodze z aniołami
Nie po drodze mi z aniołami.
Nawet z tymi, którym skrzydła od słońca zamarły.
Nie po drodze mi z życiem, które kocham, ale pojąć
nie potrafię.
Z burzą w ciemnościach mi do pary.
Przy kacie z toporem nad głową.
W czeluściach śmierci z żywotem na pniu zamarły
czekam na ostatnie tchnienie.
A może jeszcze z popiołów jak Feniks powstały,
odnajdę drogi z kwiatów morzem usłanych,
gdzie słońce zdeptawszy mgły i noce,
da mi ostatnią szansę.
Może szansę wykorzystam i w podzięce
na kolanach zapłaczę.
Może z kolan powstanę i Bogu dam wiarę,
ale jeśli wszystko w próżności zatracę,
przepadnie moje serce na wieki.
Powroty
Kwiaty naszych serc z zapachem wszystkich myśli.
Sny jeden po drugim, nawet nie z tego świata.
Boisz się, czyż nie?
To nic, to tylko nieznane pukanie do drzwi.
Tumany kurzu upływającego czasu.
Gdzie te ulice? Gdzie cały świat?
Gdzie kolory młodości, śmiech i płacz?
Ach! Przeżyć wszystko jeszcze raz.
Zakurzone buty, ile bym za nie dał…
Podaj rękę i chodź tam, gdzie wszystko ulotne.
W deszczu, we mgle cały bez wyjątku czekam,
z uporem bez reszty, bez oddechu.
Popatrz, obłoki na niebie, a na dłoniach tamte dni.
Biegnij i nie patrz wstecz, niech to wszystko wróci.
Niech wspomnienia pozostaną tam, gdzie zaczyna
się noc,
a poranek powita narodziny na nowo wszystkiego.
Miara człowieka
Mówią nam, że nie trzeba kochać, wierzyć w Boga i żyć.
A przecież miarą człowieka jest jego godność.
Mówią nam, że nie trzeba śpiewać, marzyć, śnić.
A przecież miarą człowieka jest wolność.
W godności żyć i umrzeć trzeba.
Z wolnością iść do nieba.
Żal
Uciekam w nocne udręki, mroczne sny.
To jest moja przepustka do Twego serca.
Z trwogą i nadzieją tak odległą,
Jak daleka jest przystań moich złudzeń.
Słowa już nie mają znaczenia,
Bezpowrotnie straciły sens.
Nie znam nikogo, kto wytrzymałby ten ból,
Zastygły, niekończący się dramat tęsknoty.
Błądzę w ciemności i nie znajduję sił,
Ani sensu dalszego bytu.
W udręce niewoli smutku, z biletem w jedną stronę,
Szukam tego, czego wcześniej nie dostrzegałem,
Nie kochałem, zmarnowałem.
Na przebaczenie za późno.
Na powroty brak sił.
Pozostały zgliszcza marzeń, nadziei pył.
Lecz dlaczego pamiętam Twoje sny?
Odpowiedzi udzieli wiatr, który rozwiał wszystko
co było w nas.
W mglistym upojeniu obłudy żałuję wszystkiego,
Co było Tobą i mną, dla Ciebie i dla mnie.
Pamiętać
Nie zapominajmy dzieciństwa
Nie zapominajmy wakacji u dziadków
Bo na łożu śmierci zabraknie już
Zielonej trawy, słońca i bezkresnych mórz.
Nie zapominajmy tych, których kochamy
Bo z ostatnim oddechem
Nie rozpoznamy ich twarzy, uśmiechów i mądrych słów.
Nie zapominajmy imion tych, których kochaliśmy
Bo gdy dotykać będziemy Boga
Zabraknie już matczynych kołysanek i ojcowskich rąk.
Póki dzień nastaje i zapada noc
Pamiętajmy o wszystkich i o wszystkim
O rozlanej kawie, zdartych butach, piaskownicy
Pamiętajmy póki możemy zapamiętać.
Moja poezja
Jesteś dniem i nocą
Latem i jesienią
Śladem zastygłym w sercu
Promykiem słońca.
Kwiatem jednej nocy i rajskim ptakiem
Życiem w radości mojej
Pociechą.
Bezmiarem uczuć, żalem i tęsknotą
Oceanem szczęścia i odbiciem w lustrze
Śpiewem anielskim kołyszącym zmysły
Pajęczą nicią.
Zjawą nocną, która spać nie daje
Dymem z papierosa
Moim kochaniem.
Dotykiem i muśnięciem ust
Kroplą rosy i deszczem
Losem wybranym
Szczęściem.
Liściem na wietrze
Bólem i ukojeniem
Pragnieniem miłości
Nienasyceniem.
Lasem i wezbraną rzeką
Mojej drugiej połowy częścią
Jesteś poezją.
Upojenie
Pamiętam nasze wspólne podróże po złote runo miłości.
Bezkres błękitnych oceanów słów i przyrzeczeń.
Złote, gorące plaże naszych pocałunków.
Unosiliśmy się nad ziemią niczym różnokolorowe
kwiaty,
poderwane w górę podmuchem lekkiego wietrzyku.
Cichutko, bezszelestnie w stanie upojenia.
W ciszy traw i kropel rosy,
tak czystych jak zwierciadła naszych dusz.
Twój biały welon rozkołysany na wietrze
unosił się w górę, tańcząc nad drzewami,
wskazywał nam szerokie drogi naszej przyszłości.
Rajskie ptaki o karmazynowo-zielonym upierzeniu,
śpiewały.
Leciutko nad ziemią, w ciszy, spokoju, w wiecznej
szczęśliwości.
Bez cierpienia, w miłosnym uniesieniu.
W bezgranicznym, niekończącym się stanie nirwany.
Pożegnanie
Dni bez słońca i noce bez gwiazd,
i tych smutków tysiące.
Rozliczne błagania o swój świat,
i te oczy błyszczące.
Z kruchego serca pęka biała łza,
błagając o twą twarz i usta palące.
Targając wnętrzności twarde jak stal,
zgryzotą mojej duszy odchodzę.
Nic nie pozostaje, tylko smutek w sercu,
słowa rzucone na wiatr.
I myśli rozproszone na deszczu,
marzeniami spragnione wśród mar.
Rozstanie
Przybądź, jeżeli tu jesteś,
A jeśli Cię nie ma —
Zatęsknisz.
Nie oszukasz siebie i innych.
Nawet odchodząc w niepamięć,
Pozostawisz łzy.
Popatrz, odjeżdża pociąg.
To Twój ostatni krzyk.
Jak szalejący podmuch wiatru
Zetrze wszystko w pył.
Jeszcze zdążę pozbierać sny,
Obudzę wspomnienia.
Może to złudne już dziś,
A wczoraj — pragnienia.
Zapamiętać wszystko co było;
Nawet słowa z przysięgą
Jak krew z krwi —
Taki los człowieka.
Rozstać się bez słów, bez adresu,
A przecież jeszcze żyję, na miły Bóg!
To już koniec?
Tak! Nie oddycham już.
Modlitwa
W grotach ludzkiego umysłu i we wszystkich
myślach naszych,
W sieciach pajęczych zaplątanych wokół nas —
Daj nam Panie życia smak.
Tam gdzie tęcza, tam gdzie cały świat,
W szeptach letniego powiewu, gdzie śpiewa lekko
wiatr —
Daj nam Panie życia dar.
We włosach dziewczyn, w uśmiechu poranka,
W dotyku szczęśliwego dnia —
Daj nam Panie życia żar.
Wizje
Stalowe noce z wizjami pogardy.
Ludzie zatraceni w swoich ponurych myślach
Jak brudne ulice miast,
Powoli odmierzają swoją marność.
Cichy bieg życia toczy naszą świadomość.
Wszystko, co ludzkie, całe człowieczeństwo.
Jak dzikie zwierzęta pożeramy się nawzajem.
Pożeramy samych siebie.
Ciemność odbijająca się od słońca
Potęguje trwogę ostatnich dni.
Bez znieczulenia zabijamy swoje życie
A śmierć to już tylko finał wszystkiego.
Miłość
Kim jesteś słodka pani i jak cię zwą?
Że zmysły me bez granic
W nieboskłonie tkwią.
To ty nakazem swoim i bezsilnością mą
Malujesz moje lica, które czerwienią lśnią.
Twoje czyny i zamiary są jak z nieba jasny grom
Czasami serce krwawi a rozsądek traci wzrok.
To ciebie od wieków wysławiają
I piszą wiersze na twą cześć
Jedni tracą rozum, inni popadają w gniew.
Miłością cię nazwali i od zarania już tak jest,
Że swym dotknięciem dłoni
Powodujesz serca lęk.
Lecz cóż bez ciebie począć
Jak wyglądałby ten świat
Bez pocałunków i tęsknoty
Bez otwartych pożądaniem kart.
Z serca do ust
Z serca wydobywają się najsłodsze dźwięki
Jakże piękne, jakże upojne
Pod nieboskłon i widnokrąg ust
W zenicie najpiękniejszych słów
Z jego oślepiającego blasku
Słyszymy harmonię dźwięków
Podobną do chóralnych pieśni
Wysławiających miłość
To z niego wydobywają się najdelikatniejsze słowa
To ono dyktuje piękno ich melodii
Współgrają ze sobą i tworzą
Nieograniczoną wspaniałość, która kruszy
Najtwardsze mury smutku i jest kluczem
Do bram szczęścia.
Nocna pani
Nie spałaś tej nocy.
Słyszałem Twój szloch,
Dudnił mi w uszach
Jak dzikiej burzy grzmot.
Że smutno jest Tobie,
Nie musisz mi mówić, ja wiem,
Jestem przy Tobie i będę,
Wierniejszy niż pies.
W mękach Twoich i w udręce,
Ochronię Cię od łez.
Ta postać w czarnej sukience
Przy Twej poduszce śpi.
Boże, dopomóż, daj siłę i moc,
Przed nocną figlarką,
Tak bladą jak strach.
Na jej skinienie otwiera się raj,
Lecz nie ten z kwiatami, a ciemny gaj.
Z nocami bez końca, z tęsknotą, Ty wiesz.
Odchodzisz z tą panią, a ja z Tobą też.
Pożądanie
Zanurzam się w Twoich zmysłach
Szukając ciszy Twej odmowy
Nie mówisz przestań
Nie mówisz odejdź.
Jak w gorącej lawie wulkanu
Twój dotyk pali i jednocześnie koi
Pragnąc chłodu Twych włosów
Usta rozpalają miłości płomień.
Na przemian gorąc i chłód
W bezsilności pragnień
W objęciach pożądania toniesz.
Bez słów w ciszy oddechu
W rozkoszy niekończącej się nocy
Nie mówisz dosyć
Nie mówisz koniec.
Moc prezentów
Ta Kasia i ta Asia, wszystkie dzieci
Wypatrują wśród zamieci