E-book
7.88
drukowana A5
42.14
Z(a)gubiona

Bezpłatny fragment - Z(a)gubiona


Objętość:
212 str.
ISBN:
978-83-8273-710-3
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 42.14

Olka

— Wyluzuj dziewczynko, to co nas łączy to tylko seks. Nie wiem, po czym wywnioskowałaś, że między nami będzie coś więcej. — Damian zaczyna się ubierać, patrzę jak naciąga spodnie, na swój jędrny tyłek. — Kurwa, przecież nie chcę za Ciebie wychodzić. Zapytałam, czy pójdziesz ze mną na wesele mojej przyjaciółki! Karolina wychodzi za mąż i nie chciałabym iść tam sama.

— Nie interesuje mnie to. — Wychodzi. Zajebiście. Niech idzie i nie wraca. Chce mi się płakać, jak można było być tak naiwną? Widocznie można było. Podnoszę się z łóżka, zarzucając na siebie leżący na podłodze szlafrok i idę do kuchni. Mieszkanie ma aż jeden pokój, kuchnie i łazienkę. Tylko na taki luksus mogę sobie pozwolić. Patrzę na telefon, a tam już czeka wiadomość od Karoli:


„Będziemy pić! Dziś mój Panieński! Dziewczyno mam nadzieję, że ogarnęłaś jakiegoś odjechanego striptizera, albo nawet kilku”.


Wariatka. Wystukuję krótką wiadomość i idę pod prysznic.

„Hajtasz się stara ruro. Będę za do godziny”.


Czarna kiecka z głębokim dekoltem wisi na wieszaku, wyprostowałam czarne włosy i robię makijaż w dość ciemnych kolorach. Na usta kładę błyszczyk. Patrzę na swoje odbicie w lustrze jest nieźle, ale nie idealnie. Ciągle czegoś mi brakuje. Może tego? Na stopy zakładam czerwone szpilki. Teraz jest idealnie. Zamówiona taksówka właśnie podjeżdża. Wsiadam do samochodu, a kierowca mierzy mnie wzrokiem w lusterku wstecznym. Nie mam ochoty na miłe pogawędki, więc chowam nos w telefonie i udaje, że jestem bardzo zajęta. Pół godziny później podjeżdżam pod dom Karoliny. Przepych i bogactwo wręcz z niego bije, jednak na mnie nie robi to żadnego wrażenia. Naciskam dzwonek, a drzwi otwiera mi Pani Aniela.

— Dzień dobry — mówię i uśmiecham się szeroko — ja do tej niewyżytej wariatki.

— Jest u góry. Coś Wam podać do picia? — Pani Anielka była gosposią, pracowała tam odkąd pamiętałam.

— Chyba nie. A jak coś będziemy chcieć, to sobie zrobimy. Mamy ręce.

— Uwielbiam Cię za takie podejście. — uśmiecha się do mnie serdecznie dając tym samym znak, że mogę ruszyć przed siebie. Witam się z rodzicami przyjaciółki, którzy jak zwykle są pogrążeni w swoich komputerach. Ostrożnie stawiam kroki w tych pieprzonych szpilkach.

— Karol patrz, jak chodzisz! — Warczę na brata mojej przyjaciółki.

— U lala! Wyglądasz dziś kosmicznie! Może pójdziesz ze mną na ten ślub? — uniosłam brew — Czy idziesz z tym męczennikiem, w którym się bujasz, a który wiecznie puszcza Cię kantem?

— Spierdalaj.

— Znów Cię wystawił? — łapie mnie za rękę — Zastanów się nad moimi słowami.

— Mówię Ci nie Twój interes. — wyrywam mu rękę i idę na górę do pokoju Karoli. Gdy wchodzę do środka przyszła Panna młoda siedzi przed lustrem, a Milena robi jej makijaż. — Cześć ślicznotki!

Karolina w subtelnym makijażu i blond włosach w połączeniu z białą obcisła sukienka wygląda zjawiskowo. Patrzy na mnie badawczo z rękami zaplecionymi na piersiach.

— Co się stało? — zapytała.

— Nic a co się miało stać? — Wzruszam obojętnie ramionami.

— Nie ściemniaj coś z Damianem?

— Było minęło. Milena strzelmy sobie po drinku!

— Nie ma szans. Starzy czekają na jakiegoś krawaciarza. Wiesz interesy i te sprawy.

— Niech to. — kładę się na duże łóżko i podziwiam biały baldachim. Pomimo tego, że mnie i Karole dzieliła przepaść, Ona nigdy nie dała mi tego odczuć. Zawsze była dla mnie jak siostra. Położyła się obok mnie w taki sposób, że nasze głowy się stykały.

— Mów. Bo nigdzie nie jadę. — Przewracam oczami.

— No nic. Po prostu nie pójdzie ze mną na Twoje wesele, bo dla Niego to tylko seks.

— Kutas.

— Kutas. Może pójdę po to alko? Najwyżej się narażę.

— Nie ryzykuj. Zaraz ruszamy. A o czym rozmawiałaś z Karolem?

— A jak myślisz? — wzrusza ramionami, dobrze wie, że jej brat przy każdej pierwszej lepszej okazji chce zaprosić mnie na kolację.

— Może dziś wyhaczysz jakiegoś młodego Boga?

— Dziś to mam zamiar opijać Twoje zamążpójście. Chce się ostatni raz sponiewierać. Idę po tego szampana. — schodzę na dół prosto do kuchni.

— Pani Anielo — mówię do siedzącej nad krzyżówkami gosposi. — Szampana i trzy kieliszki bym prosiła.

— Zaraz przyniosę.

— Przecież zabiorę. — Uśmiecham się do Niej.

Po chwili mogę wyjść z kuchni z szampanówkami i szampanem zanurzonym w wiadrze z lodem. Słyszę jak ktoś wchodzi do domu i wita się ze starszymi. Jednak mało mnie to obchodzi, liczy się zawartość wiaderka. Ciągle stojąc na schodach oglądam się przez ramię. Zamurowało mnie. Wysoki brunet z idealnie przystrzyżonym zarostem, stoi w drzwiach, gapiąc się na mnie. Wzrok Jego zielonych oczu mnie paraliżuje. Ja pierdolę. Odwracam się biorąc głęboki oddech.

— Ej powiedzcie mi, jak się nazywa ten krawaciarz? Kurwa dziewczyny, jakie On ma oczy!

— Uspokój się. To jakiś szemrany typ. W dodatku musiałam go zaprosić na wesele. Dasz wiarę? — mówi Karola — miało być skromne sto dwadzieścia osób, a nagle zrobiło się dwieście pięćdziesiąt. No i jest jeszcze coś, ma laskę. — No cóż można popatrzeć. — uśmiecha się. Po godzinie i dwóch butelkach szampana dołączają do Nas kuzynki Karoliny i Mileny. Od zawsze za mną nie przepadały. Nie potrafią ogarnąć jak Karola może przyjaźnić się z kimś, kto zasuwa na kasie w markecie.

— Gotowe do wyjścia? Bo limuzyna już czeka! — Bąbelki biorą górę — śmiejemy się i śpiewamy, schodząc na dół. Pech chce, że krawaciarz też właśnie wychodzi. Gdy krzyżujemy nasze spojrzenia czas, jakby stanął w miejscu, upuszczam kopertówkę. Gdy to do mnie dociera schylam się po nią dobitnie, spotykając z głową krawaciarza.

— Przepraszam — szepczę — Jestem ofermom. Krawaciarz nic nie odpowiada, a ja nawet wchodząc do limuzyny czuje na sobie Jego wzrok. Patrzę jak wariatka otwiera następnego szampana. Jak tak dalej pójdzie, to w tym tempie na bank nie dojedziemy, trzeźwe. Prawda jest taka, że już mi odrobinę szumi.

— Co tak nagle umilkłaś? — patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem — No nie pierdol, że krawaciarz zawrócił Ci w głowie.

— Oszalałaś?!

— A jednak! Trzasnęło Cię! Olka się zakochała i to od pierwszego wejrzenia!

— Weź Ty się napij, bo głupio gadasz. Nie zakochałam się.- A może jednak? Staram się na głos nie wypowiadać swoich myśli.

Eden, jak co sobotę stoi dla Nas otworem. Pomimo tłumu ludzi oczekujących na wejście. My wchodzimy bez kolejki. Muzyka zaczyna docierać do moich zakończeń nerwowych. Nie siadając nawet w wynajętej loży, łapię przyjaciółkę za rękę i prowadzę na środek parkietu. Potrzebuje chwili, aby muzyka rozgościła się na dobre we mnie i zaczynam się bujać. Patrzę na Gwiazdę dzisiejszego wieczoru, jak pląsa w rytm muzyki. Poruszam biodrami i rękoma. Wczuwam się w rytm, a przez moje ciało przenika bas. Czuje jak ktoś kładzie mi ręce na biodrach, jeśli jest przystojny, to mogę z nim zatańczyć. Odwracam się przodem i zerkam na kolesia. Blondyn o niebieskich oczach taka klasyka gatunku. Przysuwa się coraz bliżej, Jego dłonie gładzą moje plecy, ale kiedy tylko czuje jak zaciskają się na moim tyłku prawa ręka momentalnie ląduje na Jego policzku. Ochroniarze Karoli do Nas dolatują i wyprowadzają natręta z klubu. Gestem wskazuje na bar, zamawiamy drinki i idziemy do loży. Już czuje na sobie pogardliwy wzrok Mileny, kiedy tylko siadamy ta zaczyna swoje przemówienie:

— Dziesięć minut w klubie i już pierwszy wyprowadzony! To chyba Twój rekord! — Dziewczyna gra mi na nerwach. Nie chce psuć Tego dnia, więc siedzę cicho. Tylko że nie daje gwarancji jak to będzie po dalszych drinkach. Kuzynki dziewczyn starają się rozluźnić atmosferę. Kiedy tylko opróżniłyśmy kolejną butelkę musującego trunku wariatka znów ciągnie mnie na parkiet. Scenariusz ten sam. Tym razem dłużej nikt się do nas nie doczepiał. Patrzę na Karole, które wygląda, jakby zobaczyła ducha i gestem wskazuje na to, że musi do toalety. Kiwam jej głowa i znów czuje na swoich biodrach czyjeś duże dłonie. Tym razem nie odwracam się, szumią mi w głowie bąbelki, w uszach dudni muzyka, a w sercu nosze żal. Koleś napiera na moje plecy i obejmuje mój brzuch. Lubię tańczyć w ten sposób, kręcę tyłkiem i bujam się w rytm muzyki. Gdy kawałek się kończy odwracam się, by zobaczyć, kto za mną stoi. Zastygam w bezruchu. Koleś nachyla się i krzyczy mi do ucha:

— Dziękuję za taniec. Bartosz jestem. — odsuwa się, a ja znów stałam jak idiotka, wpatrując się w Jego zielone oczy.

— Olka. — wyduszam z siebie.


Bartosz


Siedzę w aucie w drodze na kolejne nudne spotkanie. Korporacja, której udziały chce wykupić średnio rokuje, ale ja potrzebuje gdzieś wyprać pieniądze. Podjeżdżamy z kierowcą pod dom, a sam Pan Aleksander wychodzi mi na spotkanie. Nie chciałem gadać w biurze ani restauracji. Z doświadczenia wiem, że ludzie są skłonni do większych ustępstw, tam, gdzie czują się bezpiecznie. A gdzie bezpieczniej, niż w domu?

— Witam — mówię do Biznesmena, szczerze mówiąc inaczej sobie gościa wyobrażałem.

— Witam Panie Skarski. Zapraszam do środka. — Gospodarz prowadzi mnie do środka, jednak mój wzrok przykuwa pewna mała drobna czarnulka. Patrzy na mnie oczami w kolorze lodu. Hipnotyzuje mnie, nie mogę skupić się na tym, co ktoś do mnie mówi, jakby istniała tylko Ona. W momencie robi mi się gorąco. Muszę ją poznać. Jeśli to na jej weselu mam się pojawić, to stanę na rzęsach, by do tego ślubu nie doszło. — Panie Bartoszu? Przepraszam, za dziewczyny. Niedługo przyjedzie po nie limuzyna. Karolina dziś na wieczór Panieński.

— Rozumiem, byłem nieco zdziwiony zaproszeniem na jej ślub.

— Będzie Pan naszym najbliższym współpracownikiem, nie mogliśmy Pana nie zaprosić. Proszę siadać — Gosposia podaje mi kawę, chociaż po tym, jak zobaczyłem tą czarną. Kawa nie jest mi potrzebna. Aleksander coś tam tłumaczy o zyskach, tak jakby mnie to interesuje. Teraz tylko jedno mi w głowie, kolejne dziewczyny słyszę jak wchodzą. Coś za cicho jak na wieczór Panieński — Czyli pasują Panu nasze warunki?

— Proszę mi przesłać umowę wstępną na e-mail. Żywię nadzieję, że się dogadamy. — wstaje, kiedy usłyszałem śmiech dziewczyn. Chce jeszcze raz spojrzeć w te lodowe oczy. — Teraz już przepraszam muszę jechać.

— Przepraszam za córkę i jej koleżanki, są takie nieokrzesane.

— Nic się nie dzieje. — kieruje kroki do wyjścia, widzę ją. Odwraca się w moją stronę, a ja czuje jak tonę. To wszystko, co jest nią, zapach, głos, sposób mówienia i poruszania się, osiada gdzieś na dnie mojego serca. Upuszcza torebkę, a ja, nie spuszczając z niej oka schylam się po nią. Nagle Ona też się pochyla, a nasze głowy się boleśnie stykają.

— Przepraszam — szepcze — jestem ofermom. Słowa stają mi w gardle nie potrafię ich wypowiedzieć. Zabiera ode mnie torebkę i wchodzi do limuzyny.

— Do Edenu! — dochodzi mnie dźwięk głosu, któreś z dziewczyn. Pospiesznie żegnam się z przyszłymi kontrahentami i wsiadam do swojego auta. Eden jest fajnym klubem lubię tam chodzić z moją, kurwa. Łapie za telefon i dzwonię do swojej dziewczyny — Cześć. — zaczynam niepewnie.

— Cześć, za ile będziesz? — zapytała Agnieszka. — No właśnie miałem Ci mówić, nie wiem. Spotkanie się przeciągnęło.

— Rozumiem jak zwykle. — Rozłącza się i strzela focha. Nie mam zamiaru jej przepraszać.

Podjeżdżamy pod Eden i widzę tłum kotłujący się przed wejściem.

— Jedź powoli chce coś zobaczyć — mówię do kierowcy i wzrokiem szukam mojej księżniczki lodowatego spojrzenia. Nigdzie jej nie ma, zastanawiam się, czy może nie zmieniły miejsca. No nic zostaje mi wejść i zobaczyć. Gdy tylko wchodzę kelner w momencie prowadzi mnie do loży VIP na balkonie. Zamawiam whisky i staje przy barierkach ze szklanką w ręce. Stąd mam znakomity widok na cały parkiet. — Kurwa nigdzie jej nie ma.

Gadam do siebie jak pojebany. Już mam sobie usiąść, kiedy ją dostrzegam. Rany jak Ona się rusza, widzę jak dokleja się do Niej jakiś koleś i tańczą razem, przytuleni.

— Kurwa Bartek, a czego się spodziewałeś? Tego, że nikogo nie ma? Pora chyba wrócić do Agi i ją przeprosić. — Jakieś poruszenie panuje na środku parkietu, przyglądam się dokładnie i widzę jak ochrona wyprowadza kolesia, który tańczy z księżniczką. Ona sama ciągnąca przez inną Pannę całą w bieli idzie po schodach tak pięknie i naturalnie, kręcąc tyłkiem. Siada dwie loże ode mnie, pomimo głośnej muzyki dobiega mnie ich chichot, aż tutaj. Siedzę i czekam z nadzieją, że w końcu ruszy na parkiet. Dopijam swoją whisky i odkładam szklankę. Nie muszę długo czekać, aby po chwili pojawiła się skąpo ubrana kelnerka z kolejną szklanką. Zaglądam za loże i widzę jak księżniczka się buja przy barierce, nie mogę oderwać od Niej oczu. Zabiera tą w bieli i schodzą na parkiet. Pozbywam się krawatu i marynarki, w której ciągle wibruje telefon. Cokolwiek, to jest, nie jest ważne. Po drodze daje stówę jednemu z moich ochroniarzy. — Jak zacznę tańczyć z Panną ma puścić jakiś wolny kawałek. Zrozumiano? — Koleś kiwa głową, a ja podchodzę ponownie do barierki i patrzę, gdzie idzie moja Królowa. Widzę jak tańczy, unosząc kruczoczarne włosy do góry. Ruszam. Nie zastanawiam się, w tłumie napalonych lasek, co rusz jakąś się do mnie klei. Jest. Patrzę przez chwilę, jak się buja. Widzę kolesia, który rusza w jej stronę. Nie ma szans. Ona jest moja. Kładę jej ręce na biodrach i przysuwam się bliżej obejmując jej brzuch. Pachnie nieziemsko. Jej koleżanka wygląda, jakby zobaczyła ducha. Mam to w dupie teraz liczy się tylko Ona. Na ruchy jej tyłka mój kutas w spodniach zaczyna się budzić. Kawałek dobiega końca, a Ona się odwraca. Patrzy na mnie tymi swoimi oczami. Nachylam się chłonąc jej zapach i mówię do jej ucha. — Bartosz jestem. — Olka — słyszę jej głos i przechodzą mnie dreszcze. Muszę ją mieć.


Olka


— Specjalnie dla pięknej pary. — DJ odpala jakiś romantyczny kawałek, a krawaciarz przyciąga mnie do siebie, chłonę Jego zapach. Nie ogarniam co się ze mną dzieje. Patrzę mu w oczy, zakładam ręce za głowę. Wtula się we mnie, a ja z każdą sekundą przepadam. Wypity alkohol nie ułatwia mi sprawy. Bujamy się w rytm muzyki. Przyciska mnie tak mocno, jakby chciał mnie ukryć w swoich ramionach. Z daleka dostrzegam Damiana jak idzie w Naszą stronę. Podnoszę wzrok i widzę jak klepie Bartosza po ramieniu, ten z kolei wypuszcza mnie z objęć i się odwraca z uśmiechem. Dostaje cios prosto w szczękę i wywiązuje się z tego wszystkiego niezła awantura na środku parkietu. Ochrona próbuje rozdzielić tych dwóch samców, co okazuje się niezmiernie trudne. Karolina zanosi się śmiechem, za to Milena patrzy na mnie z pogardą.

— Nic Pani nie jest? — pyta ochroniarz.

— Dziękuję, wszystko w porządku. — Mówię, a ta dwójka wychodzi na zewnątrz. Razem z dziewczynami wracam do loży, zajmując miejsce obok Karoliny, która dostała głupawki.

— No chyba udało Ci się wzbudzić zazdrość u Damiana — mówi dostając czkawki — teraz to będzie Ci z ręki jadł.

— Mam dość! — wtrąca się Milena, patrząc w moją stronę — Czy Ty zawsze musisz wszystko spierdolić? Co wesele mojej siostry też rozjebiesz?

— O co Ci chodzi? — pytam spokojnym tonem, mój mózg potrzebuje chwili, aby zareagować.

— Wszędzie wywołasz zamieszanie. Zawsze wszystko musi kręcić się w około Ciebie.

— Przecież to nie moja wina! — podnoszę głos.

— Twoja! Gdybyś się nie ubierała jak — urywa, wlepiając we mnie wzrok.

— Jak kto?! — Jestem już wkurwiona na maksa, pijana zresztą też.

— Dziewczyny uspokójcie się — do naszej pogawędki wkracza Karolina — to nie czas na spory.

— Jak tania dziwka! — przegięła, zaczęłam szukać swojej kopertówki — Tyle razy mówiłam Ci Karola, żeby jej nie zapraszać. Bo po co. Niech wraca do swojej warstwy społecznej, a nie miesza się do nas. |

— Sorry Karolka. Będę spadać. Kocham Cię i baw się dobrze. — Staram się gryźć w język, tu nie chodzi ani o mnie, ani o Milene. Ten wieczór ma należeć do Karoli. Szybko schodzę ze schodów i kieruje kroki do wyjścia. Nie czuje się jak dziwka, może i mnie nie stać na buty od Jimmy Choo, czy kostium od Chanel, ale zawsze jestem sobą. Wychodzę w kierunku przystanku autobusowego, muszę zobaczyć, czy coś pojedzie. Do moich uszu dochodzi odgłos kroków, odwracam się i widzę za sobą Damiana.

— Oluś zaczekaj! — wolał za mną.

— Czego? — warczę.

— Może pojedziemy do Ciebie? Spędzimy miło noc — patrzę na Niego z politowaniem, powstrzymując się żeby mu jebnąć. — Zabawimy się.

— Sorry, ale nie jestem zainteresowana.

— Ola, nie daj się prosić. Mój kolega w spodniach nie może się doczekać.

— Jak mi go kurwa szkoda. Spierdalaj mi z oczu. — podchodzi do mnie, łapiąc mnie w pół, Jego silny uścisk nie pozwala mi się ruszyć. Jedną ręką przytrzymuje mnie w pół, a drugą łapię za brodę i zaczyna całować, wpychając mi swój język mocno do gardła. Nie chce tego, szarpie się próbując się wyrwać. W końcu udaje mi się uwolnić jedną rękę, biorę zamach i uderzam z głośnym plaskiem natręta w twarz. — Daj spokój. Wiem, że lubisz na ostro.

— Wypierdalaj! Nie będę już z Tobą sypiać! Traktujesz mnie jak tanią dziwkę. — Wyrywam się z Jego uścisku. -Oświecę Cię nie jestem dziwką. Myślałam, że między nami coś może być, ale wiesz co? Przestałam się już łudzić. — Damian przewrócił oczami.

— Kurwa jak Ci tak zależy, to pójdę z Tobą na to jebane wesele.

— Nie kurwa już mi nie zależy. A teraz idź już i usuń mój numer.

Siadam na przystanku i patrzę w telefon. Kilka wiadomości od Karoliny. Osiągania poprawiła mi humor:


„Te sztywniary nie potrafią się bawić. Już za Tobą tęsknie i chce do domu. I do Michała. Przepraszam za Milenę. Ona nie ogarnia życia.”


Była pierwsza trzydzieści, a do najbliższego autobusu miałam trzy godziny. Patrzę w niebo, tu nie widać gwiazd, a właśnie teraz są mi niezmiernie potrzebne. Czuje się jak gówno. Patrzę na czerwone szpilki i żałuje, że to właśnie je zdecydowałam się założyć. Jakby nie można było założyć pantofli, ale mi bycia seksi się zachciało. Nie mogę tu dłużej siedzieć, bo znów doczepi się do mnie jakiś natręt. Idę przed siebie, słyszę jak stukają mi obcasy, wspominam dotyk krawaciarza, a na mojej skórze pojawiają się dreszcze. I te zielone oczy. Dzwoni mi telefon, że też akurat musiał mi przerwać moje marzenie. Spoglądam na wyświetlacz, gdzie wyświetla się zdjęcie mojej i Karoli. Odbieram niechętnie.

— Gdzie jesteś? Krawaciarz się o Ciebie pytał.

— Co mu powiedziałaś?

— Że wyszłaś. Masz jak wrócić do domu?

— A skąd pomysł, że wracam do domu?

— Olka, przykro mi.

— Striptizer już był? — pisnęła do telefonu.

— Serio będę miała Striptiz?

— Si! Miłego oglądania. — Rozłączam się i dochodzi do mnie, że odkąd zaczęłam rozmawiać czarny samochód jedzie na równi ze mną. Tylna szyba zaczęła się zsuwać, a ja idę dalej przed siebie, chociaż serce ze strachu chce mi wyskoczyć.

— Olka — słyszę ten głos i nieruchomieje.


Bartosz


DJ stanął na wysokości zadania, patrzę w lodowe oczy Królowej, a z głośników leci piękna ballada. Delikatnie przechyla głową w jedną i drugą stronę, a jej ręce wędrują na moją szyję. Nie spodziewałem się tego, lecz czuje, że przyciąga mnie do siebie. Nie mam na co czekać, przytulam ją mocno do siebie i bujam się z nią w ramionach. Czuje jak szczęście wypełnia moje wnętrze, dawno tego nie czułem. Ktoś klepie mnie po plecach. Zajebie. Kto śmie mi przerywać. Królowa ma przerażenie w oczach i odsuwa się na krok. Odwracam się i dostaje cios. No ja pierdolę. O Pannę? Serio? Bartoszu! Karce się w myślach, patrząc na krew na mojej dłoni. Czuje furię. Patrzę jeszcze w lodowe oczy, widzę w nich strach. Ona nie ma o co się bać. Patrzę na kolesia, który leci w moim kierunku. Kurwa. Zaczynam go okładać. Patrzę jak krwawi z nosa, jednak się nie poddaje. Bije na oślep. Chociaż już bolą mnie pięści. Kątem oka widzę jak moja królowa się oddała. Ktoś łapie mnie w pół i odciąga. Odwracam się i patrzę na ochroniarza.

— Proszę się uspokoić Panie Skarski… Będę musiał Pana wyprowadzić. — kiwam głową, wiem, jakie są zasady. Rozglądam się za Olką, lecz nigdzie jej nie widzę. To niemożliwe, żeby wyszła. Wytrącił mnie debil z równowagi. Idę do swojej loży, przechodząc obok dziewczyny w bieli. Widzę jak patrzy na mnie z wyrzutem. — Gdzie Olka?! — patrzę jej w oczy, a Ona zaczyna się jąkać. — Milena się z Nią pokłóciła — przewracam oczami, mało mnie interesuje co się stało — wyszła.

— Dzięki. — bąkam i odchodzę. Zakładam marynarkę, wyciągam telefon trzydzieści dwa nieodebrane połączenia od Agi. Nie chce teraz mi się z Nią gadać i jej wszystkiego tłumaczyć. Pisze do kierowcy, żeby podstawił auto i wychodzę.

— Halo, przepraszam. — odwracam się i widzę jak laska w bieli za mną biegnie. Unoszę brew i czekam na to co ma do powiedzenia. — Olka poszła do domu. Ma tam jakieś trzy kilometry, więc jak się Pan pospieszy, to ją dogoni.

— Dzięki. — szeroki uśmiech gości na moich ustach. Dziewczyna zniknęła, a ja idiota nie zapytałem, w którą stronę. Nieważne. Królowa na tych szpilkach nie mogła odejść daleko. Wsiadam do Audi, które już czeka przed wejściem. — Dawid sprawdźmy wszystkie uliczki. Muszę kogoś znaleźć.

Przyglądam się uliczką Lecz królowej nigdzie nie ma. Zwiała mi.

— Panie Bartoszu — zaczął kierowca — Pani Agnieszka do mnie dzwoniła.

— Co chciała?

— Nie wiem. Nie odebrałem.

— Bardzo dobrze.– jest dostrzegłem ją — stój!

Widzę jak całuje się z jakimś kolesiem. Chowam twarz w dłoniach. Słyszę jej głos i głośny plask. Pięknie. Pomimo wkurwienia na tego kolesia, czuje radość. Nie mogę oderwać od Niej wzroku. Siada na przystanku i tak zajebiście uśmiecha się do telefonu, że mnie, aż paraliżuje. Nagle wstaje i rusza przed siebie. — Jedź na równi z nią. — Odbiera telefon i udaje wesołą. Rozłącza się i chowa telefon do torebki. Opuszczam szybę. Nie reaguje, wiec chrząkam, patrząc na jej kształtny tyłek.

— Może Cię podwiozę?

— Nie dzięki. Przejdę się.

— Mogę Ci towarzyszyć?

— Nie. Co jest z Wami? — nie przestaje iść — Mam dość. Patrzycie na mnie jak na dmuchaną lalę, założę się, że gdybyś mnie spotkał w poniedziałek nawet nie zwróciłbyś na mnie uwagi.

— Nie jesteś dmuchaną lalką. Jesteś królową o lodowatym spojrzeniu. A teraz wsiadaj i podaj kierowcy adres, miasto jest niebezpieczne nocą.

— Wsiadam tylko dlatego, że cholernie bolą mnie nogi w tych jebanych szpilkach. — Otwieram jej drzwi i przesuwam się na tylnym siedzeniu. — Co się gapisz?

— Podziwiam.

— Widoki?

— Ciebie. — nie mogę odwrócić od Niej wzroku. Patrzy na mnie lodowymi tęczówkami, a mnie przechodzą dreszcze. Ukrywa twarz w dłoniach.

— Mam dość. — mówi, mam ochotę ją przytulić. Odsuwam kosmyk włosów z jej twarzy. — Nie dotykaj mnie. Podjeżdżamy pod starą kamienicę. Chyba tu nie mieszka. — Mogę Cię odprowadzić? — Wszystko mi jedno. Jak musisz to chodź. Sądzę po ubraniu, że nawet nie wiedziałeś o istnieniu małych śmierdzących kamienic.

— Daj spokój. — wychodzę z samochodu i otwieram jej drzwi. Prowadzi mnie schodami do góry, a ja mogę popatrzeć na jej kształtny tyłek. Chciałbym móc go dotknąć. Stoi przed drzwiami i przekręca klucz w zamku. Odwraca się do mnie, a ja nie marzę o niczym jak tylko zatopić się w jej ustach. Opieram jedną ręką o drzwi, dzielą nas centymetry. — Dziękuję za podwózkę. Miło było Cię poznać Krawaciarzu. — wyciąga do mnie rękę, lecz ja jej nie podejmuje. Zbliżam się do niej nic nie mówiąc. Nasze usta dzielą milimetry, zamykam oczy i całuje ją w policzek. Musiała odsunąć się w ostatnim momencie.

— Powinieneś już pójść.

— Nie zaprosisz mnie do środka? — kurwa co ja wyprawiam. — Wybacz, może innym razem. Jak już mówiłam, miło było Cię poznać Krawaciarzu.

Otwiera drzwi, a ja niemal wpadam do środka. Ostatkiem sił utrzymuje równowagę. Patrzę jak zamyka mi drzwi przed nosem, śmieje się sam z siebie. Nazwała mnie krawaciarzem. No cóż. Z jej ust brzmi to jak komplement. Wracam do domu, zrzucam z siebie ubranie. Jeszcze tylko muszę wymyślić jakiś czuły SMS do Agi:


„Dopiero wróciłem. Wynagrodzę Ci to jutro”.


Kładę się do łóżka, a przed oczami mam to wyjątkowe spojrzenie. Przez sen czuję jak ktoś zabiera mi się do gaci. Olka. Mruczę przez sen. Czuje język na swoim członku, jeszcze chwile i właśnie tak jak myślałem bierze go sobie w usta głęboko, tak jak lubię najbardziej. Ssie go zachłannie, jakby od tego miało zależeć jej życie. Już jestem bliski osiągnięcia szczytu, otwieram oczy i zamiast czarnych włosów, widzę blond. Kurwa. Mój kutas od razu zareagował, pomimo wysiłków Agnieszki, nie potrafiłem skończyć.

— Cześć Skarbie — powiedziałem — Dziś chyba nic z tego. Przepraszam.

— Może potrzebujesz lekarza? Albo tabletek na potencję?

— Daj spokój. -Wstaje i zaczynam zakładać gacie na tyłek. — Mam dużo stresu w pracy.

— Ciągle tylko praca i praca! A gdzie czas dla mnie?! Mieliśmy wczoraj zjeść kolacje i co? Znowu praca. No kurwa! –zrobiło mi się przykro, miała racje ostatnio ją trochę zaniedbałem.

— Idę pod prysznic. A Ty kupiłaś już sukienkę na to wesele za tydzień?

— Nie, a co?

— Zabieram Cię na zakupy. — to było coś, co zawsze na nią działało. Pisnęła ze szczęścia.

— Każe przygotować Ci śniadanie i zaczekam w jadalni.

— Ok.–wchodzę pod prysznic, a ciepła woda dosłownie pali moją skórę, zamykam oczy i widzę królową. Jak można było się tak wkręcić? Przypominam sobie to w jaki sposób na mnie patrzyła i jak się o mnie ocierała. Mój członek zaczyna się budzić. Kurwa. Zakręcam gorącą wodę i katuje się zimną. Muszę ochłonąć. Ona pewnie nawet nie pamięta Krawaciarza. Uśmiecham się na wspomnienie tego, jak mnie nazwała. Z chęcią bym znów ją zobaczył.

— Pojebało Cię?! — gadam do swojego odbicia w lustrze. — Masz Agę. Tego się pilnuj. Nic więcej się nie liczy. O Olce zapomnij.

Ubieram koszulkę polo z krótkim rękawem i pierwsze lepsze jeansy. Nienawidzę ubierać się w ten sposób, jednak Aga wymaga ode mnie bym czasem ubrał się normalnie. Dziś chce jej zrobić przyjemność. Podnoszę telefon i zerkam na Niego. Idiota ze mnie mogłem wziąć, chociaż numer telefonu. Otrząśnij się!


Olka


Otwieram oczy i zastanawiam się, od kiedy mam nakręcane łóżko, wszystko w koło wiruje. Głowa mnie napierdala i chce mi się rzygać. Dziwne, bo wczoraj nie czułam się aż tak pijana. Wstaje z łóżka i idę do wanny. Patrzę na telefon. Rozładowany. Przecież krawaciarz do mnie nie napisze. Fajny był. Kładę się w wannie, rozkoszując się kokosowym zapachem. Dziś muszę ogarnąć sukienkę na to durne wesele.

Ostatnie cztery miesiące oszczędzałam, aby jakoś wpasować się w tłum bogaczy. Wychodzę z wanny i owijam się szczelnie ręcznikiem. Włączam telefon i dostaje milion wiadomości od Karoliny. Napisała, że będzie za pół godziny. Pół godziny temu. No tak ta dziewczyna spóźni się nawet na własne wesele. Dzwonek do drzwi i wchodzi jak do siebie.

— Siema Olka gotowa na shopping? — Patrzy na mnie wyczekująco.

— Gdzie On jest?

— Kto?! — zapytałam z niedowierzaniem.

— Krawaciarz! — przewróciłam oczami, a Ona ruszyła do mojej sypialnio-jadalnio-salonu. — Nie ma go tu. Wyszedł? — Kurwa a dlaczego miałby być? Wszyscy macie mnie za dziwkę?

— Nie, ale tak świetnie wczoraj do siebie pasowaliście i taki był zafiksowany na Twoim punkcie, że myślałam, że coś z tego wyjdzie.

— Daj spokój. Zrobię makijaż i możemy jechać. Sama mówiłaś, że krawaciarz kogoś ma. Striptizer się spisał?

— Żartujesz! Było zajebiście! Tylko Milena ciągle marudziła. Tego nie rób, tamtego nie rób. Bla, bla, bla — zrobiła gest naśladujący wymioty. A ja parsknąłem śmiechem. Usiadłam obok niej.

— Krawaciarz był spoko. Odprowadził mnie do drzwi i pocałował w policzek. A później weszłam do domu. A on został za drzwiami. Widziałaś, jak wyglądał? — Karola skinęła głowa — No właśnie za wysokie nogi na moje nogi. Uważam temat za skończony.

Przeciągam tuszem rzęsy, wskakuje w jeansowe spodenki i luźny top. Czarne włosy związałam na czubku głowy. Na nogi wsunęłam baletki i ruszyłyśmy. Przechadzamy się pomiędzy butikami, lecz nic nie przyciągało mojej uwagi. Może ja byłam z góry nastawiona na nie? Wiedziałam, że dopóki nie pogadam z przyjaciółka na pewien temat to nic nie wybiorę.

— Karolina chodź na kawę musimy pogadać. — usiadłyśmy przy stoliku przed kawiarnia.

— Nie mów, że jesteś w ciąży. — parsknęłam kawą. — Wiem, co to zabezpieczenia. Wyjeżdżam w poniedziałek. — powiedziałam, a Ona patrzyła na mnie ze łzami w oczach. — Nie w ten. W ten po Twoim weselu.

— Ola i co ja bez Ciebie zrobię? Jak ja sobie poradzę? — przewracam oczami.

— Będziesz miała, Michała, a ja muszę się odbić od dna.

— Rozumiem. Wiem, że nie chcesz mojej pomocy. Będzie mi Ciebie brakowało. O kurwa!

— Co się stało?

— Nie powinnaś się odwracać. — nie posłuchałam. Zobaczyłam go. Szedł za rękę ze śliczną blondynką. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, jakby czas przestał płynąć. Jego zielone oczy patrzyły w moje. Odwróciłam się tak szybko jak to możliwe.–Mówiłam.

Zakochana para zajęła miejsce w restauracji naprzeciw. W taki sposób, że mogłam im się bezkarnie przyglądać. Krawaciarz miał doskonały widok na mnie. Co ja mówię, założę się, że nawet mnie nie poznał. Po chwili, mam już dość patrzenia jak trzymają się za ręce i spijają słodycz z dziobków. Kurwa jak mogę czuć zazdrość, przecież to było jedno spotkanie. Dopijam latte i rzucam do Karoliny.

— Idziemy? Mam już dość gapienia się. Zadowolona?

— Kurwa Olka! Zakochałaś się!

— Proszę Cię nie dołuj mnie! Rusz dupę. Ostatnie trzy sklepy nam zostały.

— Błagam wybierz coś, przez co oczy wyjdą mu z orbit. Chciałabym zobaczyć jego minę.

Po godzinie został nam butik numer trzy. Wchodzę do środka i widzę tył Jego ciała rozłożonego na kanapie przed przymierzalniami.

— Kurwa — syczę i ruszam na stojaki z sukienkami. W momencie poczułam na sobie Jego wzrok.

— Olka — słyszę jego głos tuż za moim prawym uchem.

— Czego?

— Nie odrzucaj mnie!

— Jesteś zajęty. Spierdalaj mi z oczu i nie przeszkadzaj. Twoja kobieta Cię wola.

— To jeszcze nie koniec. — Szepnął mi do ucha w taki sposób, że zmiękły mi kolana. Wraca na swoje miejsce, nadal udając idealnego chłopaka. Widzę, jak uśmiecha się na widok dziewczyny w skąpej kreacji. Podszedł do kasy i zapłacił za dwie torby ubrań. Fajnie by było mieć pełne konto. Mój wzrok przykuwa czerwona sukienka. To było to. Od razu zabrałam ją do przymierzalni. Leżała idealnie. Spojrzałam na cenę była znośna. Nawet. Biorę i spadam stąd. Mam dość chodzenia po sklepach. Znajomą parę widzę jak stoją u jubilera.

— Sorry Karola, ale chyba chce pojechać do domu.

— Spoko zaraz widzę się z Michałem. Szofer Cię odwiezie.

— Nie dzięki. Pojadę autobusem. — cmokam ją w policzek i w pośpiechu wychodzę z galerii. Żar leje się z nieba. Lato rozgościli się na dobre. Wyciągam telefon i dzwonię do agencji pracy, informując, że potwierdzam wyjazd w przyszły poniedziałek. — Będzie dobrze Olka. Zauroczyłaś się w draniu po jednym spotkaniu. Brawo idiotko — karce siebie w myślach. Jeszcze tylko przetrwać to wesele i będzie po problemie. Później go zapomnę. Wsiadam do autobusu i jadę do domu. Zatapiając się w odgłosach miasta. Wchodzę na swoje piętro i widzę jak Damian żałośnie siedzi na schodach, ma podbite oko i rozciętą wargę. To chyba efekt wczorajszego spotkania z krawaciarzem.

— Co tu robisz? — pytam.

— O jesteś już. — wstał — chciałem Cię zobaczyć i z Tobą porozmawiać.

— Zdaje mi się, że wczoraj wszystko sobie wyjaśniliśmy.

— Byłem debilem — przekręciłam klucz w zamku i wchodzimy do środka.

— Mówisz, tak, żeby mnie przelecieć. — staje za mną, a ja czuje jego ręce na moich biodrach. Jego pocałunki z tyłu na szyi. Zamykam oczy i widzę Twarz Bartosza. Jego zielone oczy patrzą na mnie.

— Przepraszam Damian. Coś się we mnie zmieniło — robię krok do przodu, wyswobadzając się tym samym z jego uścisku. — Nie potrafię.

— Co to znaczy?

— To, żebyś tu już nie przychodził. Po weselu Karoliny wyjeżdżam. Nic mnie tu nie trzyma.

Widzę, jak idzie w moją stronę. Jego spojrzenie płonie gniewem.

— To jakaś nowa fantazja tak? — ktoś dzwoni do drzwi. Całe szczęście. Przed oczami miałam gigantyczny bukiet róż. Uśmiech pojawia się na mojej buzi, taki mimowolny

— Pani Aleksandra?

— Tak.

— Proszę pokwitować. — podpisuje odbiór, trzydziestu jeden róż.

— Wolisz tego bogatego dupka ode mnie?

— Daj spokój. To nie o Niego chodzi.

— Jeszcze pożałujesz. — wychodzi trzaskając drzwiami. Siadam na krześle i z bukietu wyciągam liścik:


„Nie mogę przestać o Tobie myśleć. B.”


Strasznie z tego powodu mi wszystko jedno, ma tą swoją barbie. Biorę się za sprzątanie swojego małego mieszkania. Kąpiel i do spania, bo jutro pierwsza zmiana. Owijam ręcznikiem włosy i ciało. Lubię się tak przechadzać po mieszkaniu, czekając, aż woda wyschnie. Siadam na łóżku i zaczynam się ubierać w piżamę. Słyszę dzwonek do drzwi. — Ja pierdolę, czego znowu? — otwieram drzwi i zamieram. Przed drzwiami stoi Krawaciarz.

— Nie mogłem wytrzymać. Musiałem Cię zobaczyć.

— Barbie Cię puściła?

— Będziemy rozmawiać na klatce? — patrzył na mnie zielonymi oczami, a mnie miękły kolana — Mam sushi.

— A dobre to jest?

— Nie jadłaś nigdy sushi?

— Wejdź. Nie, nie jadałam. — wpuściłam go do środka — Po co przyszedłeś?

— Musiałem Cię zobaczyć. Już Ci mówiłem.

— Błagam Cię. Nie kpij. — Widzę jak idzie do pokoju i kładzie jedzenie na stole

— Chcesz coś do picia Krawaciarzu?

— Whisky pewnie nie masz.

— Masz racje. Poza tym jest niedziela, a jutro muszę wcześnie wstać, więc mów, po co przyszedłeś. — patrzę w Jego zielone oczy i przepadam. Każdy Jego ruch nawet najmniejszy jest idealny.

— O której wstajesz?

— O trzeciej trzydzieści. Czwarta dwadzieścia siedem mam autobus.

— Gdzie pracujesz?

— Za dużo i niepotrzebnie chciałbyś wiedzieć. — uśmiecham się do Niego. Nasze oczy spotykają się na moment, a po plecach przebiega mi dreszcz podniecenia. Nie potrafię się skupić, jedyne, co mnie interesuje, to Jego usta. Ola!

— Przepraszam Co mówiłeś? — Jego śmiech wypełnia pomieszczenie, odbija się od ścian i trafia do mojego wnętrza, aż osiada na dnie mojej duszy.


Bartosz


Te pierdolone jeansy gniotą mnie w jaja. Widzę jak gosposia uśmiecha się pod nosem. Doskonale wie, że nie lubię takiego połączenia. Czego się nie robi dla swojej kobiety. Patrzę na Agę jak siedzi w jadalni z filiżanką kawy, jej długie czerwone paznokcie, blond włosy idealnie ułożone. Ciekawe jak wygląda Olka na co dzień.

— Bartek! O czym myślisz?! — wrzeszczy na mnie. Przecież nie powiem jej, że o innej.

— O tym, jak pięknie dziś wyglądasz. Czy to moja zasługa? — Oczywiście kochany. — widzę, jak się do mnie uśmiecha. Chce ją pocałować, podchodzę więc

— Nie teraz szminkę mi rozmażesz.

Ja pierdolę. Siadam wiec i moczę usta w kawie. Gosposia przygotowała śniadanie, więc bez słowa sobie nakładam i zjadam powoli w głowie, analizując wczorajsze wydarzenia.

— No więc? Masz już sukienkę na sobotę?

— Nie — stuka paznokciami o filiżankę, doprowadzając mnie do szału.

— Masz jakiś pomysł? Gdzie byś chciała pojechać po tę sukienkę?

— Oj skarbie nie wiem. Myślałam nad butikami w tej nowej galerii. — patrzy na mnie niebieskimi oczami, ale nie, takimi jak ma Olka. — Mógłbyś jeść szybciej?

— Możemy już jechać. — dopijam w pośpiechu kawę. Chodzenie po butikach mi nie służy, widzę jak chodzi od jednego do drugiego, przymierza i albo sukienka jest za tania, albo ją pogrubia.

— Zgłodniałam. — mówi po czwartym sklepie i chyba osiemnastu przymierzonych sukienkach. — Chodźmy na sushi.

Idę za Nią, próbując wczuć się jakoś w sytuacje. Przecież jesteśmy ze sobą ponad rok. Łapie mnie za rękę, chociaż wie, że tego nie lubię. Jakieś dwie dziewczyny siedzą przy stoliku naprzeciw baru z sushi. Mógłbym przysiąc, że już słyszałem ten głos. Dziewczyna z czarnymi włosami się odwraca, a mnie zalewa fala gorąca. Mam ochotę się ukryć. Olka, moja Olka. Aga ciągnie mnie za rękę, a ja nie spuszczam z niej oczu. Odwraca się, a mnie ogarnia wściekłość. Kelner pokazuje nam nasz stolik, jest tak ułożony, że mogę podziwiać jej subtelne, naturalne ruchy. Aga łapie mnie za dłoń i zmusza bym skupił się na Niej.

— Już zapomniałeś, że miałeś mi wynagrodzić poranek?

— Nie — burkam pod nosem i unoszę jej dłoń, aby ją pocałować

— Wiesz, wybierzemy tę sukienkę, a ja będę musiał jechać do pracy.

— Jasne. Norma. Mógłbyś mi powiedzieć, czym się zajmujesz! Mam dosyć tych wszystkich zagadek. — przewracam oczami. Na szczęście nie muszę się wysilać nad odpowiedzią, bo kelner stawia na stole przed nami sushi. W myślach mu dziękuję. Kiedy Królowa na mnie spogląda niby ukradkiem nie jestem w staniem zjeść, chociażby kawałka. Za to Agnieszka pierwsze co robi to zdjęcie i wrzuca do sieci. Nigdy nie zrozumiem jej fascynacji mediami społecznościowymi. Ola wstaje i kieruje się w stronę butików. Dopiero teraz łapie kawałek sushi, który po zamoczeniu w sosie sojowym ląduje w moich ustach. Nie rozmawiam już ze swoją dziewczyną, jest zajęta grzebaniem w telefonie.

— Idziemy? — pytam, po czym Aga wstaje, nie odrywając wzroku od telefonu. Wchodzimy do ostatniego butiku na naszej liście. Moje wkurwienie osiąga apogeum. Mam dość, mam ochotę jebnąć tym związkiem. Rozsiadam się na kanapie, zastanawiając, jak przyciągnąć Olkę do siebie. Podczas gdy Aga mierzy setną sukienkę, wyciągam telefon i wysyłam SMS do jednego ze swoich kierowców z prośbą o dostarczenie kwiatów i liściku na adres królowej. Do moich uszu dochodzi znajomy głos. Ruszam za nią, nie mogąc się powstrzymać. Stojąc za jej plecami chłonę do siebie jej zapach.

— Olka — szepcze jej imię, a Ona delikatnie się wzdryga. Widzę jak na jej szyi pojawia się gęsia skórka. Kręci mnie coraz bardziej.

— Czego? — Warczy na mnie, chociaż wiem, że cieszy się z tego spotkania.

— Nie odrzucaj mnie! — Skamle niczym szczeniak, błagając o jej uwagę.

— Jesteś zajęty. Spierdalaj mi z oczu i nie przeszkadzaj. Twoja kobieta Cię woła.

— To jeszcze nie koniec. — szepcze tak blisko jej ucha jak to tylko możliwe, łapie pierwsza lepszą sukienkę i zanoszę Blondynie.

— Kochanie wybrałam! Ta będzie idealna. — pokazała mi się w białej kreacji ledwo zasłaniającej tyłek i piersi.

— Nie wiem, czy biel to dobry pomysł na wesele. Pani młoda może czuć się urażona.

— A co mnie to interesuje? Chce tą i w tej pójdę. Chodźmy do kasy. — w tej chwili postanowiłem, że jeszcze tylko do tego cholernego wesela, a później skończę ten związek. Nie mam siły znosić dłużej takich fochów. Przy wyjściu zatrzymujemy się jeszcze u jubilera, bo przecież do kreacji trzeba dokupić biżuterię. Ona wybiera, ja płace. Tak jest zawsze. Schodzimy w końcu na parking, a telefon wibruje mi w kieszeni. Podnoszę słuchawkę i słyszę: — Załatwione szefie tylko adresatki nie ma teraz w domu. — Siedź i czekaj, aż przyjdzie. Później wkrocz. — Aga patrzy na mnie pytająco

— Przepraszam. Interesy.

— Jak zwykle mi nie powiesz? — Niestety. Chodź kochanie odwiozę Cię do domu.– całuje ja w czoło i otwieram jej drzwi. Czuje ulgę, patrząc jak wychodzi z samochodu, sztucznie, kręcąc tyłkiem. Nie wiem, dlaczego czuje nagły przypływ adrenaliny i złości. Nie mogę przecież jechać do Oli. Musi mi ten pomysł wylecieć z głowy. Wchodzę do domu i zakładam dres, od razu kieruje się do siłowni. Wybieram bieżnie, ustawiam trzeci bieg i daje sobie w kość. Czuje już każdy najmniejszy mięsień, a nogi to mi zaraz odlecą. Licznik wskazuje dziesięć kilometrów morderczego biegu, szkoda, że nie da się uciec przed własnymi myślami. Wchodzę pod prysznic i staram się ochłonąć. Czuje spływająca po mnie wodę.

— Jebać to, co ma być to będzie. — ubieram się w pośpiechu, nie zapominając o krawacie. Uśmiecham się sam do siebie. Najwyżej mnie wypierdoli, spoliczkuje czy coś. Jednak ja muszę ją zobaczyć. Wskakuje do auta i zabieram po drodze sushi na wynos, pomimo że dziś już jadłem. Mam nadzieję, że lubi. Stresuje się gorzej, niż przed egzaminem na prawo jazdy, ręce mi się trzęsą, śmieje się jak głupi do sera. Staje przed jej drzwiami z sushi w ręce, biorę głęboki oddech i wciskam dzwonek.

— Ja pierdolę, czego znowu? — słyszę głos zza drzwi.

— Nie mogłem wytrzymać. Musiałem Cię zobaczyć. — widzę, jak przewraca oczami. Kręci mnie.

— Barbie Cię puściła?

— Będziemy rozmawiać na klatce? — pytam i podziwiam jej piękną różową piżamę w jednorożce. Podnoszę torbę z jedzeniem na wysokość jej oczu — Mam sushi.

— A dobre to jest? — Pyta, a ja dalej stoję jak ciul w garniturze na klatce schodowej, niczym jakiś pajac.

— Nie jadłaś nigdy sushi?

— Wejdź. Nie, nie jadałam. — wpuszcza mnie do środka mieszkania o mniejszej powierzchni, niż moja sypialnia.– Po co przyszedłeś?

— Musiałem Cię zobaczyć. Już Ci mówiłem. — Postanowiłem, że będę z nią szczery. Jak mi powie, że mam spierdalać, to nie wiem, co zrobię.

— Błagam Cię. Nie kpij. — Ściągam buty i idę do pokoju, łóżko wygląda na wygodne, ale moja wyobraźnia płata mi figle i widzę Nas w tej pościeli.

— Chcesz coś do picia Krawaciarzu?

— Whisky pewnie nie masz. — wypalam.

— Masz racje. Poza tym jest niedziela, a jutro muszę wcześnie wstać, więc mów, po co przyszedłeś. — zaczynam rozpakowywać jedzenie. A jej głos pieści moje uszy.

— O której wstajesz? — Pytam, chcąc ją poznać, a ona stoi w drzwiach, patrząc na mnie lodowym spojrzeniem, zapłata ręce na piersiach.

— O trzeciej trzydzieści. Czwarta dwadzieścia siedem mam autobus.

— Gdzie pracujesz?

— Za dużo i niepotrzebnie chciałbyś wiedzieć. — uśmiecha się do mnie, a ja chciałbym tylko ją pocałować

— Sushi je się pałeczkami. Chodź pokaże Ci. Olka? — wpatruje się we mnie, a ja upewniam się, że czuje podobnie jak ja.

— Przepraszam Co mówiłeś? — rumieni się tak pięknie. Nie mogę powstrzymać śmiechu.

— Jesteś piękna — mówię bezpośrednio, widzę jak odwraca wzrok chyba nie przywykła do komplementów.

— Chodź pokaże Ci jak jest pałeczkami. — Wręczam jej pałeczki, a ona powoli je otwiera, wsadza sobie między palce. Próbując złapać kawałek. — Spójrz — nabieram kawałek ryby na patyczek i maczam w sosie sojowym i zatrzymuje się przed jej buzią. Patrzy mi w oczy, ustami, zabierając porcje — I jak?

— Niezłe — zauważam trochę sosu przy jej ustach, wstaje z krzesła i przecieram je kciukiem. Nachylam się chcąc ją pocałować, znów się odsuwa czuje rozczarowanie i złość. — Będzie lepiej, jak już pójdziesz. Zrozum było fajnie, myślałam, że jesteś inny, ale wam facetom chodzi tylko o jedno. Patrzę jak wstaje i otwiera mi drzwi.

— Przepraszam. Nie potrafiłem się powstrzymać. Wybacz mi — jest mi przykro i jestem zły.

— Życie. Na szczęście będziemy widzieć się tylko raz. Przysięgam Ci, że więcej nie wejdę Ci w drogę. — Mówi do mnie, a ja słyszę jak mi serce pęka. Wychodzę, nawaliłem. — Do zobaczenia Królowo.

Czuje się jak gówno. Miałem szanse i ją zjebałem. Wsiadam do auta i rzucam do szofera:

— Jedź do Agnieszki. Jak zobaczysz otwarty sklep zatrzymaj się. Kupię jakieś wino. Wciąż przed oczami mam wyraz twarzy królowej, i to, jaka była rozżalona. Dobra pora skupić się na mojej kobiecie. Bez marzenia o tamtej. Wchodzę do domu Agi, a moim oczom ukazują się dwa kieliszki w salonie. Pewnie zabalowała z jakąś koleżanką. Idę do sypialni. Im bliżej, tym wyraźniej słyszę dobiegające z niej odgłosy. Otwieram drzwi i nie wierzę. Mój brat posuwa moją kobietę. Zajebiście. Stoję i się gapie.

— Mogę się dołączyć? — odskakują od siebie. — Chociaż nie. Trójkąty mnie nie kręcą. Dwie Panny jednego dnia. Zajebiście!


Olka


Zamykam za Krawaciarzem drzwi, a pod powiekami czuje piekące łzy. Zbyt ostro go potraktowałam, sama nie byłam święta. Patrzyłam się na Niego jak na obiekt pożądania. Otwieram drzwi i zbiegam na dół. Odjechał. Wchodzę i spoglądam na sushi na stole, pomimo tego, że smakowało znakomicie nie miałam ochoty na jedzenie w samotności. Kładę się do łóżka i próbuje zasnąć, lecz, gdy tylko zamykam oczy widzę Jego twarz. Jak wychodził. Zaraz, zaraz, może znajdę coś na Jego temat w internecie. Wyciągam telefon i wpisuje w wyszukiwarkę Jego imię i nazwisko. Wyskakuje mi od razu jego zdjęcie z adnotacją. Ludzie ja, tylko szukam adresu e-mail. Znalazłam. Raz kozie śmierć. Kopiuje adres mailowy i zaczynam pisać. Wyjdę pewnie na kretynkę, no ale, za kilka dni wyjeżdżam. Zapomnę o nim.

Budzik wyrywa mnie ze snu, poranek, jak poranek. Przede mną dwunastogodzinna zmiana na kasie w markecie. Myje twarz, zakładam jeansy i czarną bluzę, wypijam kawę, włosy związuje w niedbałego koka. Zegar w kuchni wskazuje dziesięć po czwartej, więc wstałam z krzesła i ruszam do wyjścia.

— Pani Zuzanna? — zapytał człowiek wysiadający z czarnego BMW.

— Tak. O co chodzi? Spieszę się na autobus.

— Szef kazał Panią zawieź do pracy.

— Proszę przekazać szefowi, że dam radę i ma sprawdzić maile. Miłego dnia. — uśmiechnęłam się do gościa i pobiegłam na autobus, co chwile, sprawdzając, czy czasem Krawaciarz do mnie nie napisał.

— Cześć piękna — słyszę na wejściu do pracy.

— Cześć przystojniaku.

— Umówisz się ze mną? — kurwa dzień, jak co dzień. Kuba jak zawsze, żartuje.

— Pewnie! Śniadanie o dziesiątej. — pomimo irytacji staram się uzbroić w cierpliwość i dobry humor. Godziny ciągną się w nieskończoność, jest siedemnasta pięćdziesiąt pięć, kiedy słyszę znajomy głos.

— Dzień dobry Królowo. — dreszcze przechodzą po moim ciele, a na ustach pojawia się mimowolny uśmiech.

— Witaj Krawaciarzu. Wino na romantyczną kolację? Wybranka będzie zadowolona.

— Mam nadzieję. — uśmiecha się i przykłada telefon do czytnika. Czuje, że ktoś za mną stoi.

— Już schodzę. — wyciągam kasetkę i idę na zaplecze.

— Ty, co to za ciacho podhaczyłaś? — Żaneta jest jak zawsze wścibska.

— Uczepił się i nie chce pójść. — Liczymy gotówkę z kierownikiem i po dziesięciu minutach mogę iść do domu, znaczy się do Karoliny. Ma mi opowiedzieć, jak minął jej wieczór Panieński. Żaneta wychodzi wyjątkowo ze mną. Wychodząc przez drzwi widze już Bartosza z kwiatami przed czarnym audi.

— Królowo — ton Jego głosu wwierca się do mojego serca.

— Cześć, mogę zostać Twoją królowa, jeśli chcesz. Żaneta jestem — koleżanka z pracy przepuszcza atak na krawaciarza, widzę Jego niesmak, a cała sytuacja odrobinę mnie bawi.

— Cześć. Fajnie. Nie jestem zainteresowany.– spogląda na mnie — Królowo. Dasz się podwieź do domu?

— Nie jadę do domu.

— Mogę jechać z Tobą?

— Odpuścisz?

— Nie. Za bardzo mi zależy.

— Muszę pojechać do Karoli.

— Do tej w bieli? — wręcza mi kwiaty i otwiera drzwi samochodu.

— Dziękuje. Tak do niej. Miała jakieś spięcie z Michałem. I chce mi opowiedzieć, jak minął jej panieński — patrzy na mnie tymi zielonymi oczami, mam ochotę dotknąć jego twarzy i przyciągnąć go do siebie.

— Znów mnie nie słuchasz? — uśmiecham się i czuje jak moja twarz zamienia się w buraka.

Stajemy przed drzwiami, a dziś wyjątkowo Karola otwiera nam drzwi. Widzę jej bladą minę.

— Cześć i dzień dobry proszę Pana. Niestety rodziców nie ma, ale zapraszam do środka. Już dzwonię i informuje, że Pan przyjechał. — patrzę to na Karole to na krawaciarza i parskam śmiechem. — Uspokój się wariatko. Pan z rodzicami załatwia interesy. — śmieje się jeszcze głośniej. Łapie go za krawat i owijam sobie w około nadgarstka.

— Chodź Krawaciarzu. — mówię, nie przestając się śmiać. — Nie patrz tak. On dziś jest ze mną. Odebrał mnie z pracy i uparł się, że chce spędzić ze mną czas. — Cmokam ją w policzek. — poznaj Bartosz vel krawaciarz, a to Karolina vel wariatka.

— Miło mi Cię oficjalnie poznać. Proszę — wręczył jej butelkę wina. — Siadajcie. Olka pomożesz mi?

— Będzie wypytywanie — uśmiecham się do Krawaciarza i idę za Karoliną.

— Czyś Ty zwariowała?! — zaczęła Karolina — Wiesz, kto to jest?

— Krawaciarz. Daj spokój Karola, nic z tego nie będzie, wobec tego daruj sobie ostrzeżenia. On kogoś ma, a ja wyjeżdżam w poniedziałek.

— Nie chodzi mi o to! To niebezpieczny typ! — Przewracam oczami.

— I co z tego?! — wzruszam ramionami i zabieram lampki do wina.

— Tylko później nie rycz! — cmokam w powietrzu i idę do Bartka. Widzę jak siedzi i patrzy w telefon.

— Dłużej się nie dało? — poprawia marynarkę, a ja dostrzegam broń. Przecież nas tu nie pozabija. Patrzę jak z uśmiechem otwiera wino i zaczyna nalewać.

— Mnie odrobinkę. Idę jutro do pracy. — mówię i w momencie tego żałuje. Czuje na sobie wzrok Bartka.

— Może znajdę Ci coś u mnie? — patrzę na Niego i wybucham śmiechem.

— Nie dzięki. Nie mogłabym dla Ciebie pracować.

— Dlaczego?

— Wyobraź sobie. Jestem dajmy na to Twoją sekretarką. Wchodzisz do biura, a ja Ci mówię: Cześć Krawaciarzu! Goście czekają. — zanoszę się śmiechem, a po chwili dołącza do mnie Karola i chichoczemy jak wariatki.

— Bardzo śmieszne. — Krawaciarz nie daje za wygraną. Patrzę w Jego zielone oczy, podziwiam, jak się śmieją. Reszta spotkania mija Nam w wyśmienitym humorze, nawet Karola odrobinę się rozluźniła.

— Dobra Stara — rzucam w końcu — spadam. Widzimy się w sobotę. Zbieram się do wyjścia i patrzę jak Krawaciarz idzie w moją stronę. Mhm maniak kontroli. Cmokam przyjaciółkę w policzek. Elegancko Kierowca otwiera nam drzwi samochodu, nie protestuje tylko wchodzę do środka i od razu wyciągam telefon.

— Jaką lubisz pizzę?

— Pizzę? Nie wiem. Nie jadłem. — zamieram i patrzę w jego stronę. — Raczysz się sushi, a pizzy nie jadłeś? Zamówię moją ulubioną. Zobaczysz, czy Ci zasmakuje? — wystukuje szybko zamówienie i za godzinę będzie pizza.

— Gotowe.

— Czyli mam rozumieć, że jedziemy do Ciebie? — kiwam potakująco głową — Nie mogę Cię rozgryźć.

Wchodzimy do mojego mieszkania. Zamyka delikatnie drzwi. Staje naprzeciw Niego i tonę w zieleni Jego oczu.

— Idź do pokoju. — mówię i idę do kuchni po szklanki na Colę. Wchodzę i widzę, że rozsiadł się wygodnie na jednym z dwóch krzeseł. Starannie, układając marynarkę. Dostawca właśnie przywiózł naszą kolację, odbieram ją i kładę na stole. Widzę jak mi się przygląda i przechodzą mnie dreszcze — tak więc jak widzisz, to jest pizza, w kształcie koła, pokrojona w trójkąty. Bierzesz jeden i gryziesz. No już — śmieje się do Niego, a On odpowiada mi tym samym.

— Po co Ci broń?

— Skąd wiesz, że mam broń?

— Widziałam. Z prawej strony. Pod marynarką. Chcesz mnie zabić? Wykorzystać i zabić?

— To nie tak.

— Dobra nieważne. Jedz.– wpatruje jak sobie radzi i staram się nie roześmiać.

— Nie chcesz wiedzieć?

— To Twoja sprawa. — wzruszam ramionami. — Gdybym drążyła, to by znaczyło, że — urywam — a z resztą nieważne. W ciszy kończymy jeść pizzę.

— Dziękuję. To było rewelacyjne. — mówi i patrzy na mnie, a ja marzę tylko o jego ustach.

— Niestety już późno wiec będę już musiał iść. — Wstaje i kieruję się do wyjścia, a ja ze wszystkich sił chciałabym go zatrzymać. Kieruje się do przedpokoju i zakłada buty.

— Mogę Cię objąć? — zapytał, przytuliłam się do niego. Nie potrafiłam się odkleić. Pachniał nieziemsko, a Jego silne ramiona mnie obejmowały. Mogłabym tak zostać. Puszcza mnie i odsuwa się na krok. — Dziękuję za wspaniały wieczór. Dawno tak dobrze się nie bawiłem. Całuje mnie w czoło i wychodzi.


Bartosz


Kładę się do łóżka i czuje dwie rzeczy. Wściekłość i ulgę. Wściekłość, że zostałem odtrącony, a ulgę dlatego, że sytuacja z Agą się rozwiązała. Powodzenia braciszku. Dźwięk telefonu zwiastuje przyjście maila. Nie mogę zasnąć, więc łapie telefon i pierwsze co rzuca mi się w oczy to temat e-maila:

„Przepraszam”

Przechodzę do treści i nie mogę uwierzyć.

„Drogi Krawaciarzu. Przepraszam Cię za moją reakcję. Sama wysyłałam Ci mylne sygnały. Chciałabym Cię poznać, aby wiedzieć, z kim mam do czynienia. Może jeszcze kiedyś się uda. Olka.”

Mam ochotę skakać ze szczęścia. Jednak staram się nie dać tego po sobie poznać. Dzwonię do kierowcy i wyjaśniam, gdzie i kiedy ma się stawić. Nie mogę pozwolić, aby jeździła autobusem. Jest taka delikatna, taka krucha. Gdyby tylko pozwoliła mi się zbliżyć. W snach mogę tulić ją do siebie i gładzić jej włosy. Szkoda, że tylko w snach.

Otwieram oczy i patrzę na zegarek, który wskazuje dziewiątą rano. Moja Królowa już pracuje. Właśnie to mnie motywuje, aby wstać i iść pod prysznic. Wychodzę owinięty ręcznikiem i odpisuje jej na wieczornego e-maila:


„Przyjadę po Ciebie dziś do pracy Królowo.”


Zakładam koszule i śmieje się do siebie, sięgając po krawat. Za dwadzieścia minut mam spotkanie.

— Brat chce z Tobą pogadać — Radek wchodzi do mojej sypialni. — Chciałem Cię przeprosić i jeśli chcesz dać mi po mordzie, to mi się należy. Nawaliłem, no ale się zakochałem. Możesz coś powiedzieć?

— Mogę — śmieje się w głos. Od soboty banan nie schodzi mi z twarzy. Odwracam się do brata i mam ochotę go uściskać.

— Dzięki.

— Pojebało Cię? Coś Ty kurwa brał?! — wyciągam do Niego rękę — to jakaś ukryta kamera tak? Ja uścisnę Twoją rękę, a Ty mi zajebiesz.

— Daj spokój — wychodzę. Odwracam się do niego — swoją drogą dzięki. Ułatwiłeś mi sprawę. Powodzenia.

— Dzień dobry Doroto. Dziś nie będę jadł w domu. Weź wolne.

— Szefie, ale sprzątanie.

— Nie ucieknie. Miłego dnia. — Nie wiem o co chodzi tym ludziom, patrzą na mnie, jakby widzieli ducha. — Jedź proszę do biura. — trasę pokonujemy tak jak zwykle w dwadzieścia cztery minuty. A mnie wydawało się, jakby minęło dwadzieścia cztery godziny. Czas bez Oli dłuży mi się nieubłaganie. Wchodzę do Sali konferencyjnej, gdzie już czeka jeden z moich klientów.

— Witam — Dariusz Szumowski wstaje i podaje mi rękę.

— Siadaj co Cię sprowadza? — samo nazwisko zobowiązuje więc na bank nie przyjechał pogadać o pogodzie.

— Dimitri Barkov. Mówi Ci to coś? — prycham.

— Aż za dobrze.

— No to musisz wiedzieć, że wszedłem z nim we współpracę, chcemy w weekend puścić transport prochów. — No to puszczajcie co mnie to?

— Potrzebujemy zabezpieczenia.

— W weekend nie dam rady. Mogę dać Ci ludzi i dograć strażników granicznych, ale to będzie kosztować. — mówię i odchylam się na krześle.

— Ile?

— Trzydzieści procent. — patrzę na swojego gościa, widzę podenerwowanie.

— Dwadzieścia — śmieje się.

— Wyjdź i nie mamy, o czym rozmawiać.

— Ja wyjdę, a Ty rozjebiesz mi transport. Masz te trzydzieści procent jebany skąpcu.

— Życie. Pozdrów Ruska.– uśmiecham się szyderczo, a Szumowski wychodzi, trzaskając drzwiami. Reszta dnia mija mi na przygotowaniu weekendowych transportów i przeglądaniu umowy z Państwem Kotlińskich. Potem kolejne dwa bezsensowne spotkania. Spoglądam na zegar i czuje podekscytowanie. Wybiła właśnie siedemnasta trzydzieści. Zabieram marynarkę, poprawiam krawat i ruszam do wyjścia. — Na przyszłość trochę bardziej się ubierz. Zadzwoń do Dawida, że idę. — mówię do asystentki. Jakoś nigdy nie przeszkadzał mi jej dekolt. Do dziś. Wchodzę do marketu i nie mogę pojąć, dlaczego jestem tu pierwszy raz. Nigdy nie byłem w takim miejscu. Patrzę na ludzi, którzy gdzieś gonią. Czuję, że tu nie pasuje. Królowej zostało pięć minut na kasie. Zabieram wino i podchodzę do jej stanowiska.

— Dzień dobry Królowo. — widzę, jak się uśmiecha.

— Witaj Krawaciarzu. Wino na romantyczną kolację? Wybranka będzie zadowolona.

— Mam nadzieję. — Uśmiecham się i patrzę w te lodowe oczy.

— Już schodzę. — Patrzę w ślad za nią. Wychodząc z marketu na jednym z pasaży dostrzegam kwiaciarnie. Kupuje bukiet białych róż i idę w stronę samochodu. Tam na nią zaczekam. Widzę jak idzie z koleżanką w moją stronę.

— Królowo — mówię, a jej koleżanka patrzy na mnie, jakby chciała mnie zjeść.

— Cześć, mogę zostać Twoją królowa, jeśli chcesz. Żaneta jestem — jak ja nie cierpię takich panien. — Cześć. Fajnie. Nie jestem zainteresowany. — rzucam w stronę Żanety, odwracając się w kierunku Oli z bukietem kwiatów– Królowo. Dasz się podwieź do domu?

— Nie jadę do domu.

— Mogę jechać z Tobą?

— Odpuścisz?

— Nie. Za bardzo mi zależy.

— Muszę pojechać do Karoli.

— Do tej w bieli? — widzę jak jej oczy się błyszczą. Spodobały się jej.

— Dziękuję. Tak do niej. Miała jakieś spięcie z Michałem.

— Ach te trudne sprawy. — uśmiecham się do niej, a ona patrzy w moje oczy — Znów mnie nie słuchasz? Wsiada do samochodu, a ja zajmuje miejsce z drugiej strony. Mógłbym do końca życia patrzeć na nią i nigdy by mi się nie zanudził.

— Cześć i dzień dobry proszę Pana. Niestety rodziców nie ma, ale zapraszam do środka. Już dzwonię i informuje, że Pan przyjechał. — jestem trochę w szoku i nie wiem, jak się zachować. Ta dziewczyna jest taka oficjalna. Olka patrzy na mnie i wybucha śmiechem. — Uspokój się wariatko. Pan z rodzicami załatwia interesy. — Łapie mnie za krawat i owija sobie w około nadgarstka, rozbudzając tym moje zmysłu.

— Chodź Krawaciarzu. — ciągnie nas do środka i cmoka przyjaciółkę w policzek. Coś bełkocze pod nosem, ściągając buty, a kiedy się prostuje zaczyna nas przedstawiać. — poznaj Bartosz vel krawaciarz, a to Karolina vel wariatka.

— Miło mi Cię oficjalnie poznać. Proszę — wręczam Karolinie butelkę wina.

— Siadajcie. Olka pomożesz mi?

— Będzie wypytywanie — uśmiecha się do mnie tak słodko. Mam ochotę smakować jej ust.

— Dłużej się nie dało? — poprawiam marynarkę, nie mam ochoty, aby widziała broń. Mogłoby to ją odstraszyć.

— Mnie odrobinkę. Idę jutro do pracy. — patrzę na nią. Jak można wstawać o tak wczesnej godzinie.

— Może znajdę Ci coś u mnie? — jestem pewny, że coś się znajdzie. Zrobię ją swoją asystentką. Będę mógł na nią patrzeć godzinami.

— Nie dzięki. Nie mogłabym dla Ciebie pracować.

— Dlaczego?

— Wyobraź sobie. Jestem dajmy na to Twoja sekretarka. Wchodzisz do biura, a ja Ci mówię: Cześć Krawaciarzu! Goście czekają — Patrzę jak turla się ze śmiechu i przed moimi oczami stają właśnie takie obrazy.

— Bardzo śmieszne.

— Dobra Stara –żegna się z koleżanką, a ja idę za nią.– spadam. Widzimy się w sobotę.

— Jaką lubisz pizzę?

— Pizzę? Nie wiem. Nie jadłem. –robię przepraszającą minę.

— Raczysz się sushi, a pizzy nie jadłeś? Zamówię moją ulubioną. Zobaczysz, czy Ci zasmakuje — chyba zaprasza mnie do siebie. — Gotowe.

— Czyli mam rozumieć, że jedziemy do Ciebie? — kiwa potakująco głową — Nie mogę Cię rozgryźć.

Kilka minut później na stole ląduje ogromny placek pizzy. Pachnie znakomicie. Patrzę w jej lodowe oczy i słucham głosu. Dopóki nie pada pytanie.

— Po co Ci broń? — spinam się.

— Skąd wiesz, że mam broń?

— Widziałam. Z prawej strony. Pod marynarką. Chcesz mnie zabić? Wykorzystać i zabić?

— To nie tak.

— Dobra nieważne. Jedz. — pizza, pomimo że dobrze smakuje sprawia, że jestem cały brudny.

— Nie chcesz wiedzieć?

— To Twoja sprawa. — wzrusza ramionami. — Gdybym drążyła, to by znaczyło, że — domyślam się co chce mi powiedzieć– a z resztą nieważne. W ciszy kończymy jeść pizzę.

— Dziękuję. To było rewelacyjne. — tak bardzo chce ją pocałować. — Niestety już późno więc będę już musiał iść. Wstaje i kieruje się do wyjścia. Nie potrafię się z nią rozstać.

— Mogę Cię objąć? Zdaje się, jakby na to czekała, nie interesuje jej, kim jestem ani co robię. Przytula się do mnie, moje ramiona przyciskają ją do siebie. Muszę to przerwać. Robię krok w tył i wypuszczam ją z objęć. Wychodzę za drzwi, słyszę, jak się zamykają. Stoję jak słup i staram się wziąć oddech.

— Jebać to — odwracam się wchodzę do drzwi i dopadam do jej ust. Są takie miękkie. Początkowo jest w szoku, lecz, gdy mój język wkrada się pomiędzy jej wargi od razu oddaje mi pocałunek. Jest idealnie. Smakuje wyjątkowo, colą i pizzą, jest sobą nie jest sztuczna. Jest moja. Przerywam pocałunek i opieram czoło o jej czoło.

— Przepraszam. Musiałem to zrobić. -Patrzy mi w oczy i się uśmiecha.

— Muszę rano wstać. — mówi.

— Rozumiem. Dobranoc Królowo.

— Dobranoc Krawaciarzu.


Olka


Patrzę jak wychodzi i dotykam ust. Czuje pod opuszkami palców, że są opuchnięte. Uśmiecham się do siebie, patrząc w odbicie w lustrze. Tak bardzo tego chciałam, całować to On potrafi. Nie mogę uwierzyć w to co czuje. Zakochałam się.

Dni mijają na szarej monotonii urozmaiconej mailami z Krawaciarzem. Jednak jutro już sobota. Zobaczę się z Nim, z Nim i Jego panną. Świadomość tego wywołuje u mnie smutek. Jako że dziś nocuje u mojej przyjaciółki, która jest wyjątkowo nakręcona muszę wysłuchiwać tego, czy aby na pewno kwiaty będą równo ułożone. Ja pierdolę, tak jakby to miało jakieś większe znaczenie.

— Karola uspokój się — mówię grzecznie. — Jutro i tak nie będziesz zwracać na to uwagi.

— Denerwuje się, bo nie mam nad tym kontroli! A jak coś pójdzie nie tak? — podnoszą się jej kąciki ust — A jak się wyjebie w tej kiecce i szpilkach?

— To Cię pozbieram. A teraz idę spać. — mówię do Niej ziewając. — Ola, a co z Krawaciarzem? Będzie jutro?

— Co ma być? Nic. On jest zajęty. Ma kogoś, jest szczęśliwy. A ten pocałunek — kurwa miałam o nim nie wspominać. Gryzę się w język.

— Przelizaliście się?! Nie pierdol!

— A ten pocałunek był wyjątkowy. — znajome mrowienie na lędźwiach — Całował mnie, tak jakbym była jedyną kobietą na tym świecie. Smakował cudownie.

— Kiedy to było?

— W poniedziałek — rzuca we mnie poduszką.

— I ja się dowiaduje o tym dopiero teraz?! — oddaje jej z uśmiechem na ustach.

— Nie ma, o czym mówić. — Milena wchodzi do pokoju i od razu mierzy mnie wzrokiem.

— Możecie już skończyć i iść spać? — patrzy na mnie i już wiem, co chce powiedzieć — Nie odpierdol jutro żadnej akcji Ola. Chyba ten jeden dzień możesz sobie odpuścić. Wychodzę nic nie odpowiadając i idę do gościnnej sypialni. Spoglądam na telefon i widzę e-mail od Krawaciarza:


„Nie mogę się doczekać jutra.”


Rzucam telefonem na łóżko i nic mu nie odpisuje. Dobrze wiem, że dzieli nas przepaść, a On wkroczy jutro do Sali z Barbie w bieli i będą robić za gwiazdy. A ja co? Nic. Będę podziwiać tańczące pary i tańczyć ze staruchami. Zasypiam z telefonem przy uchu, czekając na coś, co nigdy nie nastąpi.

— Wstawaj śpiochu! Zaraz tu będzie wizażystka i fryzjerzy! No już — Karolina kładzie się obok mnie — niesamowite! Już z kilka godzin zostanę mężatką.

Dźwięk przychodzącego maila sprawił, że się poderwałam. Wariatka łapie za mój telefon i czyta na głos wiadomość: |


„Odliczam minuty Królowo.”


Uśmiecham się. Nie wiem, dlaczego tak mnie nazywa, ale podoba mi się. W jego ustach to brzmi jak coś wyjątkowego.

— Oddaj mi telefon i idź zrobić mi kawę — mówię do Karoli. Wstaje naburmuszona.

— Ej! To ja dziś jestem Królową — wybucham śmiechem. Wizażyści i fryzjerzy już rozgościli się w sypialni Karoliny, nie wspomnę o fotografach i kamerzyście. Który za nami ciągle chodził. Dziewczyna, która zadbała o mój makijaż doskonale wpasowała się w moje gusta. Oczy podkreśliła kolorami ciemnego brązu, delikatnie go rozświetlając, a na usta położyła mi matową krwistoczerwoną pomadkę. Fryzjer wyczarował na mojej głowie piękne fale.

— Wow — powiedziała Karolina, kiedy się jej pokazałam — Krawaciarz na pewno nie będzie mógł oderwać od Ciebie wzroku.

— Przecież Ty idziesz z Damianem! — odzywa się Milena, a mnie krew zalewa. Mój dobry nastrój zostaje zdeptany. |

— Co proszę?

— Zaraz tu będzie. Obiecałaś nie robić scen.

— Chcesz to idź sama z Damianem. Ja z nim nie idę. — warczę na Milenę.

— Oluś obiecałaś mi, żadnych awantur. Tu tylko chodzi o moment, w którym wejdziecie do kościoła. — Karolina spochmurniała.

— Ok idę się ubrać. — pojebane to wszystko. Sukienka leży na mnie idealnie, jest w kolorze czerwieni z gorsetem i ozdobnymi rękawami, delikatnie opuszczonymi na ramiona. Materiał spódnicy jest lejący i gdy chodzę rozcięcie pięknie odsłania moją nogę. Zakładam czarne szpilki, aby dół nie ciągnął się po ziemi. Patrzę na telefon i postanawiam wysłać mu wiadomość:


„To nie będzie dobry dzień. Mam nadzieję, że Ty będziesz miał lepszy”


Chowam telefon i schodzę na dół. Widzę, że Damian już czeka, a ja jedyne, co czuje na Jego widok, to odrazę i odruch wymiotny. Kamera na mnie patrzy, więc staram się zachować, chociaż odrobinę kamienną twarz. Jednak wzdrygam się, kiedy mnie dotyka.

— Ola cieszę się, że się zgodziłaś.

— Spierdalaj. — Warknęłam na Damiana. Weszłam do kościoła i pierwsze co robię to napotykam wzrok krawaciarza. Patrzy na mnie, a później gwałtownie odwraca wzrok, gdy Damian zamiast w policzek całuje mnie w usta. Kurwa.

Ceremonia ciągnie mi się w nieskończoność, ręka Damiana spoczywa na moim kolanie co potęguje moje uczucie dyskomfortu. Chce, żeby ten dzień się już skończył, odwracam się do tylu i napotykam zielone spojrzenie, lecz nigdzie nie widzę blondi. Czas mija mozolnie. Widzę, że krawaciarz siedzi dwa stoliki dalej i tylko zerka na mnie. Boże, ile bym dała, żeby On siedział ze mną. Puszczam mu oczko konspiracyjnie. Bierze do ust łyk wody i wstaje. Idzie w moim kierunku. Wygląda Bosko w smokingu.

— Witam — odzywa się. A ja czuje mrowienie na całym ciele.

— Mogę prosić do tańca.

— Oczywiście — podnoszę się, a Damian gwałtownie łapie mnie za rękę i ciągnie w dół.

— Nie możesz prosić — Damian mówi przez zęby. Wyrywam mu swoją dłoń z ręki i idę za Krawaciarzem prosto na parkiet. Delikatnym ruchem przyciąga mnie do siebie i zaczynamy tańczyć wpatrzeni w swoje oczy.

— Gdzie masz Blondi?

— Nie mam. Myślałem, że będę Twoją osobą towarzyszącą, ale ktoś mnie uprzedził. — Spuszczam wzrok.

— To nie moja wina. Milena to ukartowała, a Karolina prosiła, abym nie narobiła chociaż raz zamieszczania. Sądząc po tempie, w jakim Damian pije wódkę, odpadnie przed oczepinami. Uśmiecha się, a moje serce bije szalonym rytmem. Mogłabym zostać w Jego ramionach do końca świata. Muzyka cichnie, a On całuje mnie w policzek.

— Mam coś dla Ciebie. Wyjdziemy do ogrodu? — kiwam głową niczym piesek. Łapie mnie za rękę i prowadzi na tył restauracji prosto do ogrodu. Dekoracje drzew, fontanny i mostku nad strumykiem były w iście romantycznym stylu. Sama chciałabym takie dekoracje na swoim weselu.

— Królowo, możesz podnieść włosy? — staje za mną. A ja wykonuje to o co mnie prosił. Po chwili na moim dekolcie ląduje piękne srebrne ażurowe serce.

— Bartek ja nie mogę tego przyjąć. — całuje moje ramie.

— Możesz. — odwracam się do Niego, łapie moją twarz w dłoń, a ja się do niej przytulam.

— Nie mogę. Nie wiesz wszystkiego. — biorę głęboki oddech, jego usta się do mnie zbliżają. Kładę rękę na jego idealnie przystrzyżonym zaroście, tak miło łaskocze mnie po wnętrzu dłoni, nasze usta się spotykają. Mój język wychodzi na spotkanie Jemu i splatają się w połowie drogi. Ocierają się o siebie, a moje ciało przebiega przyjemny dreszcz podniecenia.

— Ola! — słyszę głos Damiana — Ty jebana szmato.

Oczy Krawaciarza zapłonęły gniewem.

— Proszę uspokój się — kładę mu rękę na torsie — Obiecałam Karoli.

— Nikt nie ma prawa Cię obrażać. — całuje mnie w policzek. — Będę w pogotowiu.

— Damian proszę uspokój się- podchodzę do Niego starając się go uspokoić. — wiedziałeś, jaki jest układ. Ja Ci nie kazałam ze mną iść, ani też nie chciałam iść z Tobą.

— Co on ma takiego, czego ja nie mam?! Kasę? Auta? — prycha, podchodząc w moją stronę — a już wiem! Daje Ci drogie prezenty?

— Nie traktuje mnie jak dziwkę! — warknęłam, korzystając z okazji, że nikogo z nami nie ma.

— Na to tylko zasługujesz — przybliża się do mnie i próbuje mnie objąć.

— Daj mi spokój. — szarpie mnie za włosy, prowokując do odchylenia głowy. Przykleja się do moich ust, śmierdzi alkoholem i dymem papierosowym. Nie zastanawiając się ani chwili, daje mu w twarz. Widzę, że Bartosz idzie w naszym kierunku. Jednak kiedy tylko Damian zaczyna kojarzyć co się stało. Jego dłoń ląduje na mojej twarzy. Upadam. Jednak On też. Podnoszę wzrok, a Bartek już na nim siedzi, okładając go pięściami.

— Proszę Cię przestań — mówię spokojnie.

— Żaden skurwiel nie ma prawa Cię tak traktować. |

— Błagam Cię nie chce robić przykrości Karoli — łzy stoją mi w oczach.

— Za późno! — słyszę głos przyjaciółki — prosiłam o jedną imprezę bez afery w Twoim wykonaniu. I co? Nawet tego nie potrafiłaś uszanować. Znikaj, stąd nim ktoś Cię zobaczy. Nie chce Cię więcej widzieć.

— Ale to nie moja wina!

— Nie interesuje mnie to! Krawaciarz daje mi marynarkę na ramiona i wychodzimy, wsiadając do czarnego BMW. Wtulam się do niego i chce mi się płakać. Dopiero po chwili do mnie dochodzi, że nie jedziemy do mojego mieszkania.

— Zawieź mnie do domu. Nie kombinuj. — mruczę pod nosem, a on w odpowiedzi stuka kierowcy w ramie. Czuje się jak kupa gówna.


Bartosz


Zamykam się w gabinecie razem z moją prawą ręką i wydaje mu polecenia jak ma wyglądać sobota. Specjalnie spisałem sobie wszystko na kartce, aby niczego nie pominąć. Nigdy wcześniej żadna dziewczyna tak na mnie działała jak Królowa. Wymieniany kilka maili dziennie czekam, kiedy, mnie zaprosi do siebie. Po tym, jak ją pocałowałem, może pisze do mnie tylko z grzeczności? Nie mogę jej rozgryźć, mam wrażenie, że skrywa jakąś tajemnicę. Zaciskam pięści i karce siebie w myślach. Muszę się skupić. Dziś wieczorem lecę do Rosji. To proste zlecenie, więc rano będę z powrotem.

Pakuję małą walizkę i po chwili już jedziemy na lotnisko. Siadam na fotelu i zamykam oczy w wyobraźni, przywołując moją Królową. Powinienem skupić się na zleceniu. Szybko przywołuje się do porządku. Jeśli nie skupie się na zadaniu, to go nie wykonam. Ludzie Victora czekają na mnie przed lotniskiem, wsiadam do czarnej limuzyny i wiozą mnie do Jego biura. Nie rozmawiamy. Po przyjeździe na miejsce doskonale wiem, gdzie się udać, to nie jest pierwsze zlecenie, które dla niego wykonuje. Widzę grubego ruska siedzącego przy biurku, a na stole metalową walizkę.

— Witaj Victor — zwracam się do niego w jego ojczystym języku.

— Bartoszu — nienawidzę jego akcentu — tutaj masz zdjęcia i wszystkie dane. Jeden z moich ludzi pojedzie z Tobą.

— Chyba, po to, żeby tę walizkę targać.– przeglądam zdjęcia. Widzę na nich całą rodzinę. — Co to jest do chuja? — Twoje zlecenie. — Grubas wychyla kolejny kieliszek wódki. — trzy osoby.

— Pojebało Cię? Tu jest dziecko!

— I co z Tego. Trzeba sprzątnąć wszystkich. Mają duży majątek, a jeśli zostanie tam, chociażby dziecko nie uda mi się go przejąć.

— Chuj mnie to interesuje. Dziecko nie jest winne!

— Zrobisz to. — parskam śmiechem.

— Zmuś mnie. — pokazał mi zdjęcia Blondi, znaczy się Agi. Uśmiecham się na myśl, że nazwałem ją, tak jak robi to Królowa. Wzdrygam się na myśl, że to jej zdjęcia mogłyby tu leżeć. Adrenalina zaczyna buzować w moich żyłach. — Jesteś pojebany. Rób co chcesz. Wracam do Polski. Spróbuj mnie zatrzymać, a rozwalę Ci łeb. Poprawiam marynarkę i wychodzę. Dobrze wiem, że nic nie jest w stanie zrobić. Jest mądry tutaj, a w Polsce nie ma żadnego sprzymierzeńca. Życie. Zatrzymuje jakąś ruską taksówkę i jadę na lotnisko. Nagle nie wiadomo, skąd czarne limuzyny zajeżdżają nam drogę.

— Wychodź — jakiś ruski cieć otwiera mi drzwi z taksówki.

— Nie jestem Twoim kolegą. — wstaję i podnoszę ręce w górę. Ochroniarz Victora. Zaczyna mnie przeszukiwać, klepiąc po marynarce. Kurwa myśli, że ja jestem tak głupi jak On mądry. Wprowadza mnie na tył limuzyny, w której siedzi Grubas.

— Wolisz wykonać zlecenie czy jechać ze mną? — Wolisz mnie puścić czy zdechnąć?

Roześmiał się. Szybko się pochylam i wyjmuje mały pistolet z kabury ukrytej w nogawce. Przystawiam mu broń do głowy. Słyszę jak głośno łapie oddech. Lubię stać z ofiarą oko w oko. Gładzę pistoletem do Jego skroń.

— Klik, klik bang! — mówię — mam Ci strzelić w głowę czy odstrzelić kutasa? Odwołaj skurwielu swoich ludzi.

Widzę, jak się poci i nie wie co powiedzieć, przypomina mi świnie w rzeźni.

— Wypierdalaj Skarski.

— Na lotnisko. — mówię do szofera. I psychicznie katuje swoją ofiarę. Skupiam się tylko na Nim. Odbezpieczam i zabezpieczam broń, nie spuszczając palca ze spustu.

— Jesteśmy Panie Skarski. — klepie kierowcę po ramieniu. — Jak wysiądę masz minutę, aby odjechać. Wiem, że masz żonę i dwójkę dzieci. Nie chciałbyś, żeby skończyli na ulicy. Rozumiesz?

Kiwa głowa, odwracam się do Victora.

— A co do Ciebie, jeśli usłyszę jakieś nieprzychylne słowo. Zabije Cię.

Wchodzę na hale lotniska i oddycham ze spokojem. Co by pomyślała Ola, gdybym przestał się odzywać. Boże jak ja za nią tęsknie. Patrzę na stojące za szklaną ścianą maszyny i przyznaje się przed sobą. Zakochałem się. Jak nigdy. Mam ochotę ją przytulić, być z nią, tak na dobre i na złe. Do odlotu zostało mi czterdzieści siedem minut. Wyciągam telefon i przeszukuje katalogi z biżuterią. W końcu znajduje to co chciałbym jej dać. Ażurowe serce ze srebra na długim łańcuszku. Zamawiam bez wahania, pięknie będzie wyglądał na jej dekolcie.

— Bartosz Skarski? — przysiada się do mnie jakiś starszy mężczyzna. Dopiero gdy się odwracam, widzę, że to człowiek, którego miałem dziś zabić.

— Słucham — patrzę mu w oczy.

— Dziękuje — mówi. -Wiem, że miał pan na mnie i moją rodzinę dziś zlecenie.

— Skąd? — Mam swoich ludzi u Victora. Gdybyś kiedykolwiek wpadł w kłopoty tu jest moja wizytówka. Wstaje i odchodzi. A ja trzymam małą kartkę w ręce. Praca na bok. Wsiadam na pokład samolotu i się relaksuje. Moskwa ma w sobie coś ponurego. A mój Kraków jest cudowny. Wesoły. No i jest tam Ona. Szkoda, że nie ma dla mnie czasu. Wiele bym dałby się z nią zobaczyć. Jednak nie będę upierdliwy i nachalny. W sobotni poranek budzę się z uśmiechem na twarzy. W spodniach od smokingu i koszuli wchodzę do jadalni, gdzie już czeka na mnie małe pudełko. Otwieram i wiem, że właśnie o coś takiego mi chodziło. Czuje podekscytowanie, a na samo wspomnienie naszego pocałunku mój kolega w spodniach zaczyna się budzić. Decyduje się pojechać po nią pod jej mieszkanie. Z rozczarowaniem odkrywam, że dziś jej tam nie ma. Pewnie śpi u przyjaciółki.

— Jedź pod kościół — gadam do kierowcy. A kiedy przyjeżdżamy witam się z kilkoma gośćmi, którzy również są moimi partnerami w interesach i zajmuję miejsce w ławce. Słyszę pierwsze tony wygrywane przez organy, reszta ludzi wstaje, więc idę ich śladem. Kiedy tylko się odwracam od razu tego żałuje. Widzę jak Królowa idzie pod rękę z tym idiotą z klubu. Patrzy mi w oczy, jakby mnie przepraszała. Mam dosyć. Wytrzymuje, kiedy kładzie jej rękę na kolanie. Nie skupiam się na ceremonii patrzę tylko na nią odwraca się na moment. A ja nie mogę jej rozgryźć. Nie ma w niej nic z tej dziewczyny, którą miałem okazje poznać. Jakby to wszystko robiła wbrew sobie. Zajebie tego skurwiela przy pierwszej lepszej okazji.

Siedzę przy stoliku z jakimiś innymi ważniakami i zastanawiam się co ja tu w ogóle robię. Jedyne, co pije to wodę, po alkoholu mógłbym nad sobą nie panować. Królowa się odwraca i puszcza mi oczko. Właśnie na ten sygnał czekałem. Biorę łyk wody, poprawiam smoking i idę do jej stolika.

— Witam — wyciągam do Niej rękę, a ona subtelnie ją łapie i wstaje — Mogę prosić do tańca?

— Oczywiście — widzę jak ten złamas ciągnie ją za rękę. Staram się opanować złość.

— Nie możesz — Olka wyrywa mu rękę i wychodzimy razem na parkiet. Delikatnym ruchem przyciągam ją do siebie i zaczynamy tańczyć. Ma takie cudowne oczy, cała jest cudowna.

— Gdzie masz Blondi? — spodziewałem się pocałunku, a dostałem pytanie.

— Nie mam. Myślałem, że będę Twoją osobą towarzyszącą, ale ktoś mnie uprzedził. — Odwraca wzrok, a na jej twarzy pojawia się smutek.

— To nie moja wina. Milena to ukartowała, a Karolina prosiła, abym nie robiła chociaż raz zamieszczania. Sądząc po tempie, w jakim Damian pije wódkę. Odpadnie przed oczepinami.

Całuje ją w policzek, bo nie chce narobić jej problemów.

— Mam coś dla Ciebie. Wyjdziemy do ogrodu? –zgadza się, a mnie serce rośnie. Moja Królowa. — Królowo, możesz podnieść włosy?

— Bartek ja nie mogę tego przyjąć. — odzywa się, kiedy serce ląduje na jej dekolcie, całuje skórę na jej ramieniu. — Możesz. — odwraca się do mnie, a ja kładę swoją dłoń na jej policzku, tak przyjemnie się w nią wtula. Nie mogę jej nie bronić przed całym złem tego świata.

— Nie mogę. Nie wiesz wszystkiego. — cokolwiek, to jest, nie jest ważne. Kładzie dłoń na moim policzku i gładzi mój zarost kciukiem. Całuje ją. Najpierw ostrożnie i delikatnie, lecz, kiedy wychodzi mi na spotkanie przytulam ją mocniej do siebie.

— Ola! Ty jebana szmato.

Przegiął. Skurwiel przegiął. Kutas ma szczęście, że nie jestem pijany ani nie mam broni przy sobie.

— Proszę uspokój się — kładzie mi rękę na torsie. Nie mogę pojąć, jak może pozwolić na takie traktowanie — Obiecałam Karoli. — Zadziwia mnie jej lojalność.

— Nikt nie ma prawa Cię obrażać. — całuję ją w policzek. — będę w pogotowiu.

Kiedy widzę jak próbuje ją na siłę pocałować, a ona daje mu w twarz nie wytrzymuje. Gotuje się we mnie. Apogeum wkurwienia osiągam, wtedy gdy ją uderza. Dopadam do Niego i siadam na tym idiocie, masakrując jego twarz. Ola mnie uspokaja, dopiero patrząc w jej chłodne oczy jestem w stanie wziąć oddech i mu odpuścić. Wybiega jej przyjaciółka i robi nam awanturę. Zaciskam dłonie w pieści. Po nieprzyjemnej wymianie zdań. Królowej lecą łzy z oczu. Otulam ją swoją marynarką i prowadzę do samochodu. Jak mogli na niej się tak wyładowywać? Przylega do mojego torsu. Zabieram ją do siebie. Całuje w czubek głowy. Mógłbym jej nigdy nie wypuszczać. Nagle podnosi na mnie swój wzrok.

— Zawieź mnie do domu. Nie kombinuj. — nie mam ochoty z nią dyskutować. Jest w takim nastroju, że jedyne, co mogę zrobić, to ją przytulić. Wchodzę za nią na klatkę schodową, piękna jest w tej sukni. Widzę jak jej łzy skraplają się po policzkach. — Krawaciarzu — mówi to w taki sposób, że chce mi się płakać — Dziękuje Ci za ten tydzień. — Patrzę jak odpina naszyjnik — Dzięki Tobie czułam się naprawdę jak — uśmiecha się smutno — jak królowa. Prawda jest taka, że ja nigdy nią nie byłam. — głos się jej łamie. Wybacz, jeśli narobiłam Ci złudnych nadziei. Wiem, że na dłuższą metę to nie ma sensu. Żyjemy w dwóch różnych światach, ja jestem zwykłą kasjerka, a Ty biznesmenem. Może pozory Cię zawiodły nie wiem. Żegnaj. Zawsze będziesz najlepszym co mnie w życiu spotkało. Całuje mnie delikatnie w usta, wkładając mi do ręki srebrne serce, po czym znika za drzwiami. Mam ochotę się rozpłakać.


Olka


Zamykam drzwi i rzucam się na łóżko. Mam nadzieję, że już sobie poszedł. Narobiłam sobie nadziei. Głupia gęś ze mnie. Szlocham w poduchę. Ile ja bym dałaby normalnie żyć? W poniedziałek o czwartej rano mam autobus do Holandii. Będę pakować ogórki, zarobię i może wrócę albo poznam jakiegoś Holendra. Zapomnę o zielonookim Krawaciarzu.

Musiałam zasnąć, tylko, dlaczego budzi mnie zapach kawy? Patrzę na siebie, nadal mam symbol hańby.

— Powiedziałam Pani, że opuszczę mieszkanie wieczorem. Prosiłam o jeden dzień więcej — modlę się w duchu, by się Zgodziła. Nie odzywa się. — Dobra proszę mi dać dwie godziny. Czy proszę o tak wiele?

Ruszam do łazienki. Kątem oka dostrzegam postać w dresie jest dużo większa, niż właścicielka mieszkania. Cofam się i zamieram.

— Co Ty tu do chuja robisz?! — Patrzę na krawaciarza i nie dowierzam, że stoi w mojej kuchni.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś o problemach? — patrzy na mnie tymi swoimi zielonymi oczami.

— Mogę Ci kupić takie mieszkanie, a nawet dwadzieścia!

— I co w zamian chcesz? Żebym dawała Ci dupy? Była na każde Twoje skinienie, kiedy inne Ci się znudzą? A kiedy ja Ci się znudzę wyjebiesz mnie na zbity pysk!

— Oszalałaś?!

— Myślisz, że wszystko da się kupić. Otóż nie da się. Dlatego jutro wyjeżdżam. A teraz chce się w spokoju spakować. Pożegnaliśmy się wczoraj. — odwrócił się, widzę jak bierze głęboki oddech i zaciska pięści. — Ty wróć do swojego świata. Ja dalej będę w swoim.

— Ola, uparciuchu. To chociaż dziś przenocuj u mnie albo opłacę Ci hotel.

— Daj spokój. Dlaczego tak trudno się Ciebie pozbyć?!

— Bo mi zależy! Cholernie mi na Tobie zależy!

— Idę się myć. — w myślach dodaje, że mi też zależy. Ledwo zamykam drzwi zaczynam płakać. Wszystko bym dała, aby z nim zostać.

— Nie płacz Królowo. — słyszę, że stoi przy drzwiach. Biorę oddech i zrzucam siebie wczorajsze rzeczy. Pakuje je do worka, aby dać je do walizki. Nie ma sensu wstawiać prania. Rozległo się pukanie do drzwi.

— Witam — Słyszę jak krawaciarz otwiera drzwi i wpuszcza kogoś do środka.

— Dzień dobry. Ja po klucze.

— Może dać nam Pani jeszcze dwie godziny? Osobiście przywiozę Pani klucze.

— Miało być o jedenastej i jestem o jedenastej. — Skończyłam szybki prysznic i założyłam dżinsy, top i bluzę. Z właścicielki był kawał suki. Najpierw podniosła mi czynsz o prawie trzysta złotych. A miesiąc później dała wypowiedzenie. — czekam na klucze.

— Już się zbieramy — dopinam dużą walizkę i wręczam właścicielce klucze, czuje się, jakbym właśnie przeżyła największą porażkę mojego życia. Krawaciarz łapie bez słowa moją walizkę i wychodzimy. Zatrzymuję się przed wejściem do kamienicy, szukając jakiegoś taniego hostelu na jedną noc.

— Ola, podaruj mi jeden dzień — odzywa się, a ja staram się nie rozpłakać. Kładzie mi dłoń na telefonie. — Jeden dzień. Jutro zrobisz co zechcesz.

Patrzę mu w oczy i czuje jak pieką mnie łzy pod powiekami. Aż w końcu jedna z nich skrapla się i płynie po moim policzku. Krawaciarz podchodzi i kładzie mi dłoń na policzku, kciukiem ją wycierając.

— Ok. Niech będzie jeden dzień, a jutro wyjeżdżam. — podnosi rękę i gestem dłoni woła kierowcę, który od razu zabiera moją walizkę.

— Chodź królowo. — irytuje mnie tym, jednak się nie odzywam. Zakochuje się w nim coraz mocniej i bardziej. Będzie mi cholernie ciężko go zostawić. Podróż mija nam w ciszy, tylko trzyma mnie za rękę. Jakby chciał mi dodać otuchy. Podjeżdżamy pod ogromny dom, już z podjazdu dało się zauważyć, że nie należał do przeciętnego człowieka. Równo przycięte tuje i jasny gres wyłożony na podjeździe, dodawał posesji elegancji. Krawaciarz wyszedł i otworzył mi drzwi, podając mi rękę. Dom był czysty, jasny i przestronny.

— Dzień dobry Panie Skarski — powiedziała jedna z Gosposi, odkąd weszłam naliczyłam, aż trzy — Obiad podam o czternastej. Ile nakryć przygotować?

— Dwa. I bardzo proszę przygotujcie jakieś śniadanie. Olka dziś nic nie jadła. A no i jeszcze kawę.

— Dobrze proszę Pana. — kobieta się oddaliła, a Krawaciarz spojrzał na mnie.

— Chodź pokaże Ci Twoją sypialnię. — ruszyłam za nim jasnym korytarzem. A później w górę po schodach. Pokazuje mi, gdzie jest Jego sypialnia, a gdzie moja. Kiedy tam weszłam zaniemówiłam. Sam pokój był większy, niż całe moje dotychczasowe mieszkanie. Sypialnia była w białym kolorze ze srebrnymi dodatkami. Łóżko było ogromne z białym baldachimem. Godne królowej. Rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz to była Karola. Odrzuciłam połączenie. — Co masz ochotę dziś robić?

— Nie wiem. Co byś chciał? — zapytałam. — w końcu ty tu rządzisz.

— Głuptasie. — podszedł do mnie.

— Panie Skarski. Ma Pan gościa. — kolejna gosposia. Po co mu tyle ludzi?

— Przepraszam muszę Cię na chwilę zostawić. Czuj się jak u siebie. — Patrzy na mnie i się uśmiecha. Mój telefon znów dzwoni. Doskonale wiem, że to Karola.

— Słucham — odbieram, a przyjaciółka od razu przepuszcza na mnie atak.

— Gdzie jesteś?

— W dupie.

— Nie dąsaj się już.

— Ja mam się nie dąsać? To mnie wyjebałaś z wesela, a nie tego kutasa Damiana. To zawsze ja jestem wszystkiemu winna i najgorsza. Tak wiem, jestem z tej najniższej warstwy społecznej i mnie najłatwiej się pozbyć.

— Posłuchaj chce Ci to wszystko wyjaśnić, ale Ciebie nie ma w mieszkaniu.

— Tak, bo zostałam wyrzucona. Jutro wyjeżdżam.

— No ale co z dziś? Możesz przenocować u mnie!

— Nie dzięki. Trzymaj się. — rozłączam się i wyłączam telefon. Nie chce, żeby mnie już dłużej gnębiła. Kładę się na łóżko i zaczynam płakać. Nie tak wyobrażałam sobie swoje życie. Ktoś puka do drzwi. — Proszę.

— Pani Śniadanie jest już gotowe.

— Dziękuję. — wstałam a Gosposia nadal czekała.

— Zaprowadzę Panią do jadalni.– wycieram oczy i wydmuchuje nos, ruszając za gosposia. — kierowca zaraz przyniesie Pani rzeczy. Chce Pani, abym rozpakowała Pani walizki czy zrobi Pani to sama?

— Dziękuje za chęci. Jednak ja jutro wyjeżdżam. Proszę nie robić sobie kłopotu.

— To żaden kłopot. Taką mam prace. — Uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Na dole w jadalni, Jjest już przygotowane śniadanie. Od jogurtów, przez sery i wędliny po owoce i warzywa. Jednak aromatyczna kawa, do mnie przemawia.

— Smacznego.

Usłyszałam jak Bartek wyrzuca kogoś i szybkim krokiem gdzieś idzie. Po chwili wraca i siada naprzeciw mnie w jadalni. Patrzę na Niego w tym niecodziennym stroju. W normalnej sytuacji skakałabym ze szczęścia, a teraz jedyne, co czuje to miłość i żal, że już jutro o tej porze czar pryśnie.

— Królowo — mówi to w taki sposób, że przechodzą mnie dreszcze. — Zjedz coś proszę.

— Nie mogę nic przełknąć. Jeszcze Karola do mnie dzwoniła.

— Przeprosić Cię?

— Nie wiem. Nie interesuje mnie to. — jakiś gość wchodzi do jadalni.

— Panie Skarski, pani Kotlińska do Pana. — kurwa co Ona tu robi?

— Mam ją wpuścić? — patrzy na mnie. Lecz ja nic nie odpowiadam. — wyjdę do niej. A jeśli Ty będziesz chciała z Nią gadać, to po prostu się odezwij. Ok?

Kiwam głową niczym koń. Nie słyszę, o czym rozmawiają. Biorę łyk kawy i robię sobie kanapkę. Bartek wchodzi z oburzoną miną.

— To nie była Karolina. — nie mam ochoty więcej pytać. — Pozwolisz, że zabiorę Cię na randkę? Taką wiesz prawdziwą?

— Jeśli mamy dzień, to chce Cię poznać. — Kiwa głową i wydaje się być zamyślony. — Chce Cię poznać jako człowieka. Kim jesteś Panie Skarski?


Bartosz


Stoję moment przed jej drzwiami. I w głowie analizuje jej słowa. Zbiegam na dół i wchodzę do auta, zostawiając ochronę pod jej drzwiami, bo słyszałem, że nie zamknęła ich na klucz.

— Szybko do domu. — trasę pokonujemy w dwadzieścia pięć minut — zaczekaj w aucie.

Wydaje polecenie i lotem błyskawicy biegnę przebrać się w coś wygodniejszego. Już wiem, że tej nocy nie zmrużę oka, chce tam być, kiedy się obudzi. Wskakuje w dres i luźny t-shirt i zbiegam z powrotem do samochodu. — Jedź do Królowej.

Wchodzę do jej mieszkania i od razu słyszę, że miarowo oddycha. Widzę na jednym z krzeseł zwinięty koc i spakowaną walizkę pod stołem. Co się tu do chuja dzieje? Okrywam ją kocem.

— Krawaciarzu — słyszę jak szepcze przez sen i mimowolnie się uśmiecham. Patrzę jak śpi i pomimo tego, co usłyszałem wcześniej wiem, że nie jestem jej obojętny. Siadam na podłodze obok niej i zasypiam wpatrzony w jej śpiącą twarz. Co ukrywasz moja Królowo?

Jej gwałtowne poruszenie się wyrywa mnie ze snu. Spoglądam na zegarek, jest ósma rano. Pora przygotować jej śniadanie. Niestety w jej lodówce nie znajduje nic poza kartonikiem mleka. Jak można tak żyć? Robię sobie kawę i siadam na podłodze w kuchni, przeglądając kalendarz w telefonie na następny tydzień. W sobotę mam lecieć do Amsterdamu. Od razu czuje przypływ adrenaliny. Mimo wszystko to będzie mozolny weekend. Ola się budzi niemal słyszę jak szeleści jej sukienka pod kocem. Słucham jej monologu i już powoli wszystko staje się dla mnie jasne. Nie chciała mnie, bo wyjeżdża. Nie mogę na to pozwolić. Próbuje ją namówić, aby została, aby została ze mną. Znika za drzwiami w łazience, a jej szloch łamie mi serce.

— Nie płacz królowo — tylko na tyle mogę się zdobyć, stojąc po drugiej stronie drzwi. Nagle rozlega się pukanie do drzwi, denerwuję się. Po krótkiej wymianie zdań z właścicielką mieszkania, czuje irytację jednak dostrzegam też władzę, jaką mają jedni nad drugimi. Czy to znaczy, że ja też mam taka władze? Ola wychodzi z łazienki w koszulce i dżinsach, bez grama makijażu. Przysłuchuje się jej rozmowie z tą wredną babą, dopijając herbatę. Nie wytrzymuje widzę po niej, że ma dosyć. Łapię za walizkę i wychodzimy. Przed kamienicą wyciąga telefon, tak zupełnie, jakby mnie tu nie było.

— Olka, podaruj mi jeden dzień — odzywam się zasłaniając jej ręka wyświetlacz w telefonie. — Jeden dzień. Jutro zrobisz co zechcesz.

Patrzy mi w oczy, a jej lodowe spojrzenie mnie paraliżuje. Widzę jak po jej policzku płynie łza. Kładę jej dłoń na policzku i kciukiem ją wycieram.

— Ok. Niech będzie jeden dzień, a jutro wyjeżdżam — gestem wołam kierowcę i już po chwili jej walizka ląduje w bagażniku.

— Chodź królowo. — wsiada do samochodu, a ja głupio się czuje, zabierając ją do swojego domu. Żeby, tylko nie pomyślała, że chce ją kupić.

— Dzień dobry Panie Skarski — odpowiadam skinieniem głowy — Obiad podam o czternastej. Ile nakryć przygotować?

— Dwa. I bardzo proszę przygotujcie jakieś śniadanie. Olka dziś nic nie jadła. A no i jeszcze kawę. — staram się zachowywać naturalnie, chociaż jedna cześć mnie cieszy się, że tu jest, a druga czuje, że może jej się nie spodobać to co widzi.

— Dobrze proszę Pana. — Patrzę na nią, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać.

— Chodź pokaże Ci Twoją sypialnię. — idziemy na górę, wybieram jej sypialnie położoną tuż obok mnie. — Co masz ochotę dziś robić?

— Nie wiem. Co byś chciał? — zapytała. — w końcu ty tu rządzisz.

— Głuptasie. — podchodzę do niej mając ochotę ją pocałować.

— Panie Skarski. Ma Pan gościa. — kurwa.

— Przepraszam muszę Cię na chwile zostawić. Czuj się jak u siebie.

Schodzę na dół wkurwiony, że ktoś zakłóca mi spokój w niedziele. Agnieszka.

— Co Ty tu robisz? — warczę na Nią — chciałam Cię przeprosić.

— Przeprosiłaś to spierdalaj.

— Chciałabym do Ciebie wrócić. Radek nie jest tak dobry jak ty!

— W wydawaniu na Ciebie pieniędzy? Weź zejdź mi kobieto z oczu — warczę na nią, a w duchu modlę się, aby tylko Ola nie zeszła. Co Ona by sobie o mnie pomyślała? Widzę jak Gosposia przynosi śniadanie pewnie zaraz pójdzie po królową. — Wypierdalaj!

Otwieram Adze drzwi i wręcz ją wyrzucam z mojego domu. Biegiem pokonuje odległość od wejścia do gabinetu i uderzam pięścią w blat biurka. Jak mogłem być tak ślepy. Nieważne, muszę się uspokoić. Patrzę na karafkę pełna złotego trunku i w pierwszym odruchu chce sięgnąć po szklankę. Jednak później słyszę jej głos i od razu moje nerwy są ukojone. A whisky wydaje się być niepotrzebna. — Królowo. Zjedz coś proszę.

— Nie mogę nic przełknąć. Jeszcze Karola do mnie dzwoniła.

— Przeprosić Cię?

— Nie wiem. Nie interesuje mnie to. — jeden z ochroniarzy wchodzi do jadalni.

— Panie Skarski, pani Kotlińska do Pana. — kurwa jeszcze ktoś mi dziś przerwie, a wpakuje mu kule w łeb.

— Mam ją wpuścić? — kręci przecząco głową. — Rozumiem, wyjdę do niej. A jeśli Ty będziesz chciała z Nią gadać, to po prostu się odezwij. Ok?

Wychodzę i patrzę jak w holu stoi Milena w wydekoltowanej, krótkiej sukience.

— Słucham co Panią sprowadza? — staram się zachować powagę pomimo wzrastającego gniewu. Widzę jak dziewczyna się do mnie wdzięczy. — W imieniu mojej siostry i rodziców chciałabym Pana przeprosić za tą nieokrzesaną Olkę.

Nie słucham jej więcej otwieram jej drzwi.

— Wyjdź. Gówno widziałaś i gówno wiesz.

— Będzie Pan tego żałować — mówi do mnie, jakby mi groziła. No kurwa.

— Nie mogę się doczekać — odpowiadam i wracam do Królowej — To nie była Karolina. Pozwolisz, że zabiorę Cię na randkę? Taką wiesz prawdziwą?

— Jeśli mamy dzień, to chce Cię poznać. — Kiwam głową i zastanawiam się co jej powiem– chcę Cię poznać jako człowieka. Kim jesteś Panie Skarski?

— Patrząc w Twoje oczy chciałbym Ci powiedzieć wszystko. Jednak boję się, że uciekniesz równie szybko, jak się pojawiałaś.

— Jutro i tak wyjadę, więc co Ci szkodzi? — na samą myśl o tym, że odjedzie dostaje dreszczy.

— Masz racje, musisz mi tylko coś obiecać.

— Nie obiecam Ci, że zostanę.

— Obiecaj, że zostaniesz do jutra.

— Obiecuje. — uśmiecha się do mnie, a to dobry znak.

— Zapraszam ze mną. — oprowadzam ją po domu. — tu jest gabinet — łapie ją za rękę i wchodzimy do środka. To tu zazwyczaj omawiam zlecenia.

— Jakie zlecenia? — Przełykam głośno ślinę. Miałem nadzieje, że nie zapyta.

— Siadaj — odsuwam jej fotel, który zwykle jest moim miejscem, a sam siadam po drugiej stronie — na zabezpieczenie transportów samochodów, prochów, broni. — robię małą przerwę — zlecenie na zabicie kogoś. — Patrzy na mnie oczami bez wyrazu. Jakby w ogóle to na niej nie zrobiło wrażenia. — Nic nie mówisz.

— A co spodziewałeś się usłyszeć? Fajnie, że zabijasz ludzi?

— Nie wiem. Jakiejś paniki? — patrzy mi w oczy — poza tym mam kilka klubów.

— Po to, żeby prac pieniądze?

— Tak. — kurwa z nikim nigdy nie byłem aż tak szczery.

— A kobiety, ile ich miałeś?

— Kilka. Lecz nigdy nie byłem z nimi szczery. — podnoszę się i idę w jej kierunku.

— A Ty Aleksandro? Kim jesteś i co ukrywasz? Szczerość za szczerość. — opieram się tyłkiem na biurku, a Ona odchyla się na krześle. Jak ta kobieta mnie niesamowicie kręci. — Jak już wiesz nazywam się Aleksandra Strunowska. Co do moich początków bycia na tym świecie to — bierze oddech — wychowałam się w domu dziecka. Podobno moja mama zostawiła mnie w szpitalu po porodzie, jednak, ile w tym jest prawdy to nie wiem. Było kilka rodzin zastępczych. Później stopniowo starałam się usamodzielnić, jak widzisz z marnym skutkiem. Później poznałam Karolinę, która nie patrzyła na to, że jestem z biedoty. Zaczęłam prace. Poznałam kilku mężczyzn, niestety żaden z nich nie pokazał mi jak to jest kochać. Każdy z nich brał tylko moje ciało. Widzisz, nie pasuje do Twojego świata.

— Nie próbowałaś szukać rodziców? — owijam sobie kosmyk jej włosów w około palca.

— I co by to zmieniło? Nic. — wstaje i patrzy mi w oczy. — Widocznie mnie się nie da kochać.

— Nie mów tak. — wstaje i przytulam ją do siebie. Powstrzymuje się, aby jej nie pocałować. — Jesteś wspaniałą osobą królowo i bardzo — urywam, a Ona podnosi wzrok, Patrzę w jej lodowe oczy — bardzo nie chce, żebyś wyjeżdżała.

— A za co tu będę żyć? Gdzie będę mieszkać? — kładzie mi wskazujący palec na usta — Nim coś powiesz, nie chce Twoich pieniędzy. Cieszę się, że ostatni dzień w Polce mogę spędzić z Tobą.

— Ja też. A teraz zabiorę Cię na tę randkę. Zgoda?

— Zgoda. — uśmiecha się pięknie. Powinna to robić częściej.

— Wychodzimy po obiedzie, zgoda Królowo? — pytam, patrząc w jej oczy.

— Zgoda Krawaciarzu.


Olka

Wchodząc do swojej tymczasowej sypialni analizuje w głowie to, co przed chwilą powiedział mi Bartek. Zdawałam sobie sprawę, że był przestępca jednak nie myślałam, że był zabójcą, Nie mam na to wpływu, więc pora przygotować się do randki. Idę do pięknej łazienki, tu wszystko jest tak idealne i dopracowane, że szkoda tego ruszać.

— Dość tego płaczu mazgaju — mówię do siebie — wiem, że po tym się nie pozbierasz.

Otwieram walizkę i wyciągam z niej lekką i zwiewną sukienkę w kolorowe kwiaty, idealną na letnie popołudnie, włosy splatam w dwa warkocze, rzęsy przeciągam tuszem, a na usta nałożyłam błyszczyk. Już gotowa podchodzę do okna. Z mojej sypialni rozciąga się widok na piękny ogród, w głowie zapamiętując każdy jego szczegół. Po chwili spoglądam na telefon, ignorując dwadzieścia pięć wiadomości od przyjaciółki, zegarek wskazuje trzynastą dwadzieścia, wychodzę więc z pokoju, na chwile, zatrzymując się przy sypialni Bartka.

— No dobra Krawaciarzu — uśmiecham się szeroko, gdy tak gada do siebie — Marynarka czy jeansy? W marynarce wygodniej, a w jeansach, wszystko mnie gniecie.

— Wybierz marynarkę! — kurwa dopiero po chwili do mnie dociera co zrobiłam. Słyszę jego śmiech.

— Możesz wejść. — uchylam drzwi jeszcze bardziej i widzę jak stoi w ręczniku tyłem do mnie.

— Nie będę Ci przeszkadzać — odwraca się, a mnie nadal jest głupio, nie chciałam na Niego patrzeć. Jednak mimo wszystko On był taki pociągający. — Szłam do ogrodu, kiedy usłyszałam o Twoich dylematach.

— Chciałbym, abyś nie wstydziła się iść ze mną do kina. — nie mogę skupić się na Jego słowach, jest idealny. Jego nagi tors zdobi kilka blizn i perfekcyjnie wyrzeźbione mięśnie.

— Cokolwiek założysz, będzie dobrze. Jak dla mnie możesz iść w tym ręczniku. — uśmiecham się, a On przygryza dolną wargę. — Jeśli pozwolisz wyjdę do ogrodu, nie chce Ci już przeszkadzać.

— Nie przeszkadzasz. Możesz robić co zechcesz. — banan nie schodzi mi z twarzy, nie potrafię w inny sposób opanować swoich popędów. Najchętniej to bym się na Niego rzuciła, jednak nie chce by miał mnie za dziwkę. Wychodzę do ogrodu, a gorąco we mnie uderza, siadam na leżaku przy basenie, rozkoszując się promieniami słońca.

— Proszę Pani? — po jakimś czasie słyszę damski głos — podałam obiad. — Dziękuję. Już idę. — chyba nigdy bym nie przywykła do służby, za bardzo by mi się nudziło.

Śmieje się sama z siebie. Przecież on na mnie nie poczeka. Jestem pewna, że sznurek kobiet ustawia się do niego w kolejce. Idę do jadalni, gubiąc się po drodze. W końcu udaje mi się odnaleźć to pomieszczenie, widzę jak Krawaciarz stoi z różą w ręce.

— Pani Aleksandro to dla Pani. — wręcza mi róże i całuje mnie w policzek.

— Dziękuję Panie Bartoszu. — siadam na krzesło naprzeciw niego.

— Czy dasz się zaprosić do kina?

— Bardzo chętnie.

Kurczak w miodzie smakuje rewelacyjnie, nigdy nie jadłam niczego podobnego. Bartek jest skupiony na jedzeniu. Tylko co jakiś czas podnosi wzrok i na mnie zerka.

— Smakowało? — pyta, gdy kończę jeść.

— Bardzo, dziękuję — wypiłam łyk wina.

— Możemy jechać. — nie chce myśleć o jutrze. Póki co było tu i teraz. Podaje mi rękę — chodź kierowca już czeka.

Idę za nim i wsiedliśmy tym razem do czerwonego audi. Całą sobą powstrzymuję się, żeby do nie przylgnąć do Niego jak lep. Wychodzimy pod centrum handlowym w którym mieści się kino, łapie mnie za dłoń i przekłada sobie przez ramię. Z uśmiechem na ustach ruszamy w stronę sal kinowych. Już mamy wchodzić, kiedy słyszymy znajomy głos.

— Mogłam się domyślić Panie Skarski — Milena Kotlińska i cały orszak jej bogatych koleżanek. — proszę się nie łudzić. Oli zależy tylko na Pana majątku. Powinien się Pan związać z kimś z Pana warstwy społecznej, a nie z kimś, kto nawet mieszkania nie ma.

— Pani Kotlińska. W dupie mam Pani zdanie. — Rozbawia mnie riposta Bartka, który przyciąga mnie jeszcze bardziej do siebie.

— Co Milena ma do Ciebie? — pytam, gdy On z uśmiechem na twarzy największe pudełko popcornu.

— Zapraszała mnie jako osobę towarzysząca na wesele, ale odmówiłem. Tylko jedna kobieta mi w głowie, i to też jej powiedziałem. — całuje mnie w czubek głowy. Ciekawe która?

Siadamy w najwyższym rzędzie w kinie, mając idealny widok na kilka zakochanych par i Milenę, która ze swoją świtą zajmuje miejsce jeden rząd niżej.

Seans się zaczął, to jest jedna z tych komedii romantycznych, które już na wstępie wyciskają łzy z oczu i powodują wzruszenie. Kładę głowę na ramieniu Bartka, a On w odpowiedzi splata nasze palce razem. Pociągam nosem i ukradkiem wycieram łzy.

— Nie smuć się Królowo — szepcze mi do ucha, aby nie przeszkadzać zebranym w kinie ludziom. — Dziś nie czas na smutki.

Podnoszę wzrok na Niego, to jest silniejsze, niż moje samozaparcie, kładę mu dłoń na policzku i przyciągam do siebie. Czuję jak delikatnym ruchem wsuwa mi dłoń we włosy, nasze usta spotykają się i zaczynamy się całować. Nasze języki zgubiły się w namiętnym i radosnym tańcu. Smakuje idealnie, radosne iskierki rozchodzą się od moich lędźwi w górę. Słyszę chrząkanie.

— Wstydu nie macie? Bo domu to wiem, że nie. — Słowa Kotlińskiej powodują, że zaczynam czuć zdenerwowanie.

— Zejdź ze mnie. — mówię grzecznie i wracam do oglądania filmu i zaciągania się zapachem pięknego Krawaciarza. Bartek obejmuje mnie ramieniem. Jest idealnie. Prawie. Seans po dwóch godzinach dobiega końca. A mi, jakby zrobiło się smutno, że godziny do wyjazdu tak nieubłaganie się zbliżają.

— O której jutro masz samolot? — pyta, jakby czytał mi w myślach.

— Jadę autobusem, o czwartej z dworca głównego.

— W takim razie wracamy do domu. Musisz wypocząć. Chyba że zostajesz. — odwraca się do mnie przodem i delikatnie całuje. Wtulam się w Niego. Nie może tak być wiecznie? Zawsze?

— Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała.

— To, w czym problem? — patrzy na mnie zielonymi oczami. — Nie chce, żebyś myślał, że poleciałam na Twoje pieniądze.

— Nie pomyślałem tak, Ola muszę Ci coś powiedzieć.

— Możemy wrócić do domu? Strasznie nie lubię mieć publiczności. — gestem głowy wskazuje na Milenę i jej świtę.

— A ja wręcz przeciwnie — nawet nie wiem, kiedy wpija się w moje usta tak mocno, że nasze zęby się ze sobą zderzają. Uśmiecham się. Mogłabym nigdy nie przestać go całować. Obejmuje mnie, mocno przyciągając do siebie.

— Jesteś niemożliwy. — Patrzę mu w oczy, gdy przykłada swoje czoło do mojego. Wyswobadzam się z Jego uścisku i podchodzę do barierki. W pierwszym momencie mam ochotę skoczyć, jednak łapie głęboki oddech. Nie wolno mi go kochać. Odwracam się do Niego, łapie mnie za dłoń i powoli prowadzi bez słowa do samochodu, który już czeka podstawiony pod drzwiami. Do Jego domu wracamy bez słowa, chwile przed osiemnastą. Nie cierpię zegara, nienawidzę czasu.

— Powinnaś już odpocząć. — prowadzi mnie na piętro. Zatrzymując się przy mojej sypialni. Mogę mu jeszcze spojrzeć w oczy.

— Pojadę jutro z Tobą na dworzec.

— Nie proszę. To będzie zbyt trudne. — nie chce się z nim żegnać otwieram drzwi i wchodzę do siebie. Biorę prysznic i zakładam piżamę. Kładę się pod baldachim i staram się nie płakać. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu. Odwracam się na bok i słyszę pukanie do drzwi.

— Proszę — podnoszę się na rękach.

— Przyszedłem zapytać czy nie masz ochoty czegoś obejrzeć? U mnie w sypialni jest duży telewizor. Nie bój się, będę trzymał ręce przy sobie.

— Nie boję się. Ufam Ci. — podnoszę się z łóżka i idę do Jego sypialni, kładę się po jednej stronie łóżka, on zajmuje drugą. Patrzę na Niego, gdy wybiera film — Mogę się przytulić?

— Nie musisz pytać. Chodź tu do mnie. — przykładam głowę do Jego torsu, a On obejmuje mnie ramieniem. Nawet nie wiem, kiedy sen przychodzi.

— Budź się kochanie, jeśli nadal chcesz jechać — całuje mnie po twarzy. Czule drażni zarostem moją skórę.

— Nie chce, najbardziej w świecie chce zostać z Tobą, ale muszę stanąć na nogi. — Patrzę w Jego zielone oczy. Powoli wstając.

— Nie jedź. Dam Ci wszystko, czego tylko zapragniesz.

— Widzisz właśnie o to chodzi. Teraz tak mówisz, a za kilka lat mi to wypomnisz. Zapomnisz o mnie, może nie za dzień, może nie za dwa. Jednak w końcu zapomnisz. — chowa głowę w moją szyję.

— Nic nie rozumiesz. Chodź śniadanie już czeka. — Pół godziny później siedzimy już w samochodzie. Chce mi się wyć, krzyczeć i płakać. Będę za nim cholernie tęsknić. Człowiek, u którego załatwiałam wyjazd już czeka przed małym busem. Dziwnie, nie tego się spodziewałam. Podchodzę do Niego i się przedstawiam.

— Dowód poproszę — wyciągam i pokazuje.

— Proszę mi dać, odzyska go Pani w dniu powrotu do Polski.

— Nie podoba mi się to. — Bąka Krawaciarz.

— Zobacz wszyscy tak robią. Nic mi nie będzie. Nie martw się o Mnie.

— Zawsze się będę o Ciebie martwić.

— Wsiadać jedziemy — odzywa się kierowca. Krawaciarz ma łzy w oczach.

— Wiesz, że jesteś wyjątkowy? — wzdycha a mi chce się płakać.

— Jestem zakochany. Kocham Cię Królowo. — nogi mi miękną, głos zanika w gardle, a oczy wypełniają się łzami. — Zakochałem się w Tobie, kiedy pierwszy raz nasze oczy się spotkały, nie mogłem przestać o Tobie myśleć, o Twoim uśmiechu, o Twoich oczach. Wszystko w Tobie jest wyjątkowe. Dlatego nie chce, żebyś wyjechała.

— Ja też się w Tobie zakochałam. Szaleńczo, na zabój bez opamiętania. Kocham Cię Krawaciarzu, i to jest w tym wszystkim najgorsze. Do zobaczenia. — pocałunek smakuje gorzko. A jeszcze kilka godzin temu, Jego pocałunki były wyjątkowo słodkie.


Bartosz


Ta kobieta jest niesamowita, chwile temu wyznałem jej, że jestem mordercą, a po niej to spłynęło. Jakby się tego spodziewała. Na dodatek zgodziła się na randkę ze mną. Muszę ją zatrzymać. Biorę szybki prysznic, a następnie wchodzę do Swojej sypialni.

— No dobra Krawaciarzu — uśmiecham się, bo tylko Ona mnie tak nazywa, a ja coraz częściej przez Nią gadam do siebie — Marynarka czy jeansy? W marynarce wygodniej, a w jeansach, wszystko mnie gniecie.

— Wybierz marynarkę! — śmieje się głośno, kiedy słyszę jak słodko się tłumaczy mam ochotę ją tulić, całować i pieścić. Pięknie wygląda w tej sukience. Mogłem jej to powiedzieć, idiota ze mnie. Jemy obiad, a później zabieram ja do centrum handlowego. Ta żmija Milena zdaje się, że chce Nam zepsuć popołudnie. Nie wiem nawet, o czym jest ten film, Królowa wydaje się być wzruszona. Podnosi na mnie wzrok i po chwili nasze usta się spotykają, czuje podniecenie, kiedy tylko nasze języki pierwszy raz się dotykają. Co ona ma takiego w sobie, że nie mogę jej zostawić. Nie wyobrażam sobie jutra. Tego, jak wsiądzie do samolotu i wyjedzie. Nie może. Całuje ją na środku centrum handlowego, tak jakby istnieliśmy tylko my. W dupie mam pannę od Kotlińskich, jeśli o mnie chodzi nie muszę finalizować tej transakcji. Po powrocie do domu, żegnam się z nią przed drzwiami jej sypialni. Gdy za nimi znika, stoję jeszcze chwilę z nadzieją, że zaraz je otworzy. Nic takiego się nie dzieje. Zrzucam z siebie garnitur i idę pod lodowaty prysznic, a gdyby zatrzymać ją siłą? Albo zaspać jutro na samolot? Wiem, że każda z tych rzeczy byłaby dla niej tak samo okrutna i żadnej z nich, by mi nie wybaczyła. Tyle już wiem. Wskakuje w wygodny dres i chwile zatrzymuje się przed drzwiami. Pukam delikatnie.

— Proszę — słyszę jej słodki głos.

— Przyszedłem zapytać czy nie masz ochoty czegoś obejrzeć? U mnie w sypialni jest duży telewizor. Nie bój się, będę trzymał ręce przy sobie. — uśmiecham się.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 42.14