E-book
29.93
drukowana A5
48.94
Wyzwolona

Bezpłatny fragment - Wyzwolona

MirageElite: Gra Zmysłów


Objętość:
199 str.
ISBN:
978-83-8440-109-5
E-book
za 29.93
drukowana A5
za 48.94

Dla mojej żony — nieuchwytnej tajemnicy, której każdy oddech, każdy gest i każdy szept prowokują moją wyobraźnię, sprawiając, że każdy dzień jest grą w pożądanie, a każda noc — podróżą w nieznane, gdzie granice między pragnieniem a rzeczywistością zacierają się w jednym, niepowtarzalnym rytmie.

Nota od Autora

Zawsze fascynowały mnie emocje, które rodzą się w kobietach, gdy zaczynają żyć w pełni własną siłą — tą spokojną, intuicyjną, czasem dziką, ale zawsze autentyczną. Pociąga mnie moment, w którym kobieta otwiera się na siebie, na swoje pragnienia, na swoje zasady. Właśnie wtedy dzieje się coś niezwykłego: kiedy stworzy się jej odpowiednie warunki, pojawia się w niej moc, której nic i nikt nie jest w stanie zatrzymać.

Ta książka powstała właśnie z tej inspiracji. To opowieść o wyzwoleniu, o budowaniu własnej siły, o decyzjach, które zmieniają nie tylko życie, ale także sposób postrzegania świata. Świat oczami kobiety — pełen niuansów, intuicji, pragnień i emocji, których nie da się zamknąć w prostych słowach.

Wierzę, że można pisać o seksie bez wulgaryzmów, zachowując jednocześnie intensywność i prawdę tego, co w nim najważniejsze. Seksualność w tej historii nie jest więc zbiorem dosłownych obrazów — jest emocją. Jest odczuciem. Jest subtelną, intymną grą, która zaczyna się długo przed fizycznym zbliżeniem. Bo akt miłosny, jakkolwiek piękny, jest jedynie zwieńczeniem rytuału, który rodzi się w spojrzeniach, w napięciu, w myślach, w wyobraźni.

Cała ta historia jest wytworem mojej wyobraźni. Mam nadzieję, że odnajdziesz w niej coś dla siebie — może poruszy, może zaintryguje, może zostanie w Tobie na dłużej. Starałem się przekazać, że prawdziwa namiętność zaczyna się w głowie, a gra między kochankami trwa na długo przed tym, zanim ich ciała dotkną się w ekstazie.

Dziękuję, że chcesz wejść w ten świat.

I proszę zapamiętaj czytelniczko bądź czytelniku….

Kobieta staje się wyzwolona w momencie, gdy przestaje szeptać o swoich pragnieniach — i zaczyna nimi rządzić. Wtedy jej mrok staje się blaskiem, a każdy, kto go dotknie, uczy się pokory wobec jej głodu

Zapraszam do poznania historii Luny…….

Mam nadzieje że Ci się spodoba.


Bartłomiej Gierut

Luna

Wrocław budził się powoli, jakby sam potrzebował jeszcze kilku minut, by zebrać siły przed kolejnym dniem. Poranna mgła oplatała ulice, gładziła pośpiesznych przechodniów i rozwlekała się na dachach kamienic przy Nadodrzu, tworząc miękką, niemal melancholijną scenerię.

Luna stała w kuchni, trzymając w dłoniach kubek czarnej kawy, której gorzki zapach unosił się leniwie, mieszając się z aromatem niewietrzonego od kilku dni mieszkania. Odchylona zasłona w jednym oknie pozwalała jej śledzić, jak świat za szybą nabiera kształtów. Dzień stawał się coraz wyraźniejszy, a jej myśli — wręcz przeciwnie.

Kubek był ciepły, solidny, a jednak nie wypełniał pustki w jej dłoniach tak, jak kiedyś robiły to ręce Mateusza. Dziesięć tygodni minęło od jego wyjazdu, a ona wciąż nie przywykła. Rok. Dwanaście miesięcy bez jego dotyku, spojrzenia, mruknięć pod nosem, gdy szukał w kuchni ulubionych musli. Dwanaście miesięcy, które miały ich uratować — finansowo, ale czy emocjonalnie? Na to już chyba nie liczyła. Problemy zwłaszcza te finansowe zabijały nie tylko wspólną namiętność ale przede wszystkim porozumienie które kiedyś ich tak bardzo połączyło.

Spojrzała na swoje odbicie w kuchennym oknie. Kobieta, którą widziała, nie była tą samą, która jeszcze kilka lat temu wchodziła na bankiet, mając pewność, że wszystkie spojrzenia są zwrócone ku niej. Choć wygląd… nie zdradzał upływu czasu w sposób oczywisty. Wysoka, smukła, z pięknie zarysowaną linią ramion, które zawsze były jej atutem. Włosy — długie, ciężkie, w ciepłym odcieniu głębokiego brązu — spływały po plecach jak jedwab. Oczy, ciemne i przenikliwe, patrzyły na świat z doświadczeniem, którego nie chciała, ale musiała zdobyć.

I choć wyglądała jak kobieta, która zna swoją wartość, dziś czuła się jak ktoś, kto stoi na pokruszonych fundamentach, na których chyba już nie ma sensu niczego budować.

Jej mieszkanie było… skromne, ale urządzone z klasą. Dwa pokoje, niewielka kuchnia otwarta na salon i mała łazienka. Nie było tu marmurów, drogich mebli ani designerskich lamp, które kiedyś wypełniały ich dom. Teraz dominowała prostota i funkcjonalność — ale każda rzecz była ustawiona z wyczuciem. Luna miała dar, którego wielu mogłoby jej pozazdrościć: potrafiła zrobić coś z niczego. Zwykła, biała komoda wyglądała jak element eleganckiej aranżacji, bo postawiła na niej trzy książki w ułożonym kolorystycznie stosie i jedną świecę o zapachu bergamotki. Stary stół w kuchni nabrał charakteru dzięki lnianemu obrusowi, który kupiła kiedyś na przecenie.

Salon wypełniała miękka, ciemnoszara kanapa, na której często zasypiała, nie mogąc wejść do sypialni bez ściśnięcia serca. Na jej oparciu leżała ulubiona poduszka Mateusza — ta trochę za duża, trochę za miękka. Niby nic, a jednak jak kotwica.

Wszędzie były jego ślady. Mokasyny pod łóżkiem, których nie miał czasu spakować.

Zegarek w łazience, zdjęty ostatniego wieczoru spędzonego razem.

Bluza, której szukała, zanim uświadomiła sobie, że przecież zostawił ją tu specjalnie, żeby „miała coś po nim”.

Nie wiedział, że nie musi zostawiać rzeczy. I tak zostawił wszystko.

Luna powoli dolała sobie jeszcze trochę kawy, ale jej dłonie zawisły nad czajnikiem, gdy telefon zawibrował na blacie. Spojrzała: Nela.

Jej serce zawsze miękło na widok imienia córki.

— Hej, mamo — usłyszała w słuchawce dziewczęcy, lekko zmęczony głos.

— Co się stało, skarbie? — zapytała odruchowo, choć brzmiała zbyt spokojnie jak na narastający w niej niepokój.

— Nic, wszystko okej. Chciałam tylko powiedzieć, że zostaję dziś na noc u Kasi. Mamy projekt z historii, musimy go skończyć… wiesz.

Luna zamknęła oczy.

Jeszcze jedna noc w pustym mieszkaniu.

Jeszcze jedno miejsce przy stole niewypełnione.

— Dobrze, kochanie. Uważaj na siebie. Daj znać, kiedy dotrzesz.

— Jasne. Kocham cię.

— Ja ciebie też, Nelu.

Połączenie się zakończyło, a Luna przez chwilę słuchała ciszy, która opadła na kuchnię jak ciężka zasłona. Oparła się o blat i wzięła głębszy oddech. Jej córka radziła sobie dobrze, może nawet zbyt dobrze. W odróżnieniu od niej.

Sięgnęła do lodówki. Wyjęła butelkę swojego ulubionego czerwonego wina — tego, które kiedyś kupowała tylko na szybkie kolacje, bo uważała, że jest „zbyt przeciętne”. Dziś było jedynym, na które mogła sobie pozwolić. Tanie, z Biedronki, ale miało w sobie coś, co lubiła: trochę słodyczy, trochę cierpkości, trochę szczerości.

Nalała sobie kieliszek. Usiadła na kanapie, wciągając w płuca powietrze przesiąknięte zapachem męskich perfum, które wciąż unosiły się z poduszki.

— Mateusz… — wyszeptała.

W myślach widziała go, jak stoi gdzieś na obczyźnie, może już po pierwszej zmianie, może w hotelowym pokoju, może zmęczony tak jak ona. Wyobrażała sobie, jak radzi sobie bez niej. Czy tęskni. Czy jest samotny. Czy minimalnie żałuje.

A może był tak zajęty pracą, że nie miał czasu czuć czegokolwiek?

Upiła łyk.

Ciepło wina rozlało się po jej klatce piersiowej, powoli rozluźniając ramiona.

Wróciła do laptopa, ale myśli nie chciały współpracować. CV, oferty pracy, maile bez odpowiedzi… wszystko to wyglądało jak labirynt bez wyjścia. A przecież kiedyś była kobietą, która organizowała wyjazdy firmowe dla setek osób, rozliczała budżety, tworzyła projekty, których inni jej zazdrościli. Dziś musiała tłumaczyć w CV, że „ma przerwę zawodową z powodu sytuacji rodzinnej”.

Zamknęła laptop i wstała.

W salonie przeszła dłonią po kanapie, po poduszce, po pledzie, w którym czasem jeszcze wyczuwała Mateuszowe ciepło. Podłoga skrzypnęła cicho, a ona pomyślała, że nic w tym mieszkaniu nie jest naprawdę jej. Wszystko było wspólne. Nawet samotność.

W oknie znów zobaczyła własne odbicie. Tym razem spojrzenie miało w sobie coś innego — nie tylko melancholię.

Coś twardszego.

Coś odważniejszego.

Coś… pragnącego życia.

— Jeszcze nie jest dla mnie za późno — powiedziała do siebie. — Jeszcze mogę coś zmienić.

I choć nie wiedziała jeszcze, co przyniesie jutro, jedno było pewne:

Ten rok miał zmienić wszystko.

A samotność… czasem była pierwszym krokiem do przebudzenia.

Zaproszenie

Minęły trzy tygodnie. Trzy długie tygodnie, podczas których Luna codziennie otwierała laptopa z tą samą mieszaniną nadziei i rezygnacji. Wysłała kolejne CV, czasem nawet pięć jednego dnia. Kliknięcie „Aplikuj” stało się coraz bardziej mechaniczne, jakby jej palce działały niezależnie od umysłu.

Nikt nie odpowiadał.

Nawet automaty z podziękowaniem za zgłoszenie.

W pewnym momencie zaczęła odczuwać irytującą, bolesną bezcelowość. Jakby wrzucała swoje doświadczenie, umiejętności i godność do studni bez dna. Jakby nikt nawet nie zauważał, że istnieje.

Pociągnęła łyk porannej kawy i spojrzała na wyświetlacz telefonu.

Powiadomienie od banku.

„Wpływ: 3 500 PLN — Mateusz K.”

Jej serce zadrżało.

Ulga mieszała się z ukłuciem tęsknoty.

Mateusz:

„Dotarła kasa? Daj znać, kochanie.”

Luna:

„Tak… dziękuję. Przynajmniej mam spokój z rachunkami.”

Mateusz:

„I z głowy masz martwienie się o pieniądze. Jak rozmowy jobowe?”

Luna:

„Brak odpowiedzi. Kompletnie.”

Mateusz:

„Lun… dasz radę. Wiem, że to trudne. Ale ten rok minie.”

Luna:

„Tęsknię.”

Mateusz:

„Ja też.”

Zamknęła powoli oczy i wzięła głęboki oddech. Mateusz był daleko, ale każdy jego SMS sprawiał, że czuła go tu, obok. I to bolało jeszcze bardziej.

W mieszkaniu panował poranny półmrok. Z okna wpadało mleczne światło, które odsłaniało wszystkie przedmioty Mateusza tak wyraźnie, jakby specjalnie chciały o sobie przypominać. Zegarek na komodzie. Koszula przerzucona przez krzesło. Pudełko z narzędziami przy drzwiach, którego nigdy nie wyniósł do piwnicy.

Czasami Luna miała wrażenie, że jego nieobecność wypełnia mieszkanie bardziej niż kiedy był tutaj.

Usiadła na kanapie i przetarła dłonią twarz. W głowie kołatała jej jedna, uporczywa myśl:

„Może naprawdę nie nadaję się już do niczego.”

Wokół niej — mgliste poczucie stagnacji.

W środku — narastające napięcie, które nie pozwalało jej się zdrzemnąć, skupić, ani w pełni cieszyć chwilami spokoju.

I wtedy zadzwonił telefon.

Nie numer Mateusza. Nie Neli.

Nieznany, wrocławski numer.

Luna zawahała się sekundę. Potem odebrała.

— Dzień dobry, pani Luno? — powiedział kobiecy głos, nienaturalnie spokojny, elegancki, jakby wyćwiczony. — Nazywam się Alicja Czarny. Dzwonię w imieniu firmy Mirage Elite. Otrzymaliśmy pani CV. Chcielibyśmy zaprosić panią na rozmowę kwalifikacyjną.

Luna aż przysunęła telefon bliżej ucha.

— Na rozmowę…? — powtórzyła z niedowierzaniem. — Oczywiście! Tak, tak — mogę przyjść. Kiedy?

— Jutro o godzinie 10:00. Wysłałam adres SMS-em. Prosimy o punktualność i elegancki strój. To wszystko. Do zobaczenia.

Połączenie zakończyło się tak szybko, że Luna nie miała nawet chwili na pytanie, czym właściwie zajmuje się firma.

Telefon zawibrował — przyszedł SMS.

Mirage Elite

„Rozmowa kwalifikacyjna — Mirage Elite Sky Tower, piętro czterdzieste szóste. W recepcji proszę podać swoje nazwisko.. Prosimy o poufność dot. kontaktu.”

Poufność?

Dlaczego poufność?

Otworzyła laptopa i wpisała nazwę w Google.

Nic.

Dosłownie nic.

Zero stron. Zero ogłoszeń. Zero opinii. Zero śladu.

Jakby firma… nie istniała.

Serce Luny zabiło szybciej.

— Co to jest…? — wyszeptała.

Czuła dreszcz na karku.

Niepokój, ale też… ciekawość?

Do tego nutka adrenaliny, której brakowało jej od miesięcy.

Może to nielegalne?

Może niebezpieczne?

Może jakieś szemrane interesy bogaczy?

Ale potem w głowie pojawiła się myśl prostsza:

„Nie mam nic do stracenia.”


Zanim Luna podjęła ostateczną decyzję, zadzwoniła do córki.

— Hej, mamo — odezwała się Nela, lekko zaspanym głosem. — Co tam?

— Dostałam… zaproszenie na rozmowę o pracę — powiedziała, starając się zabrzmieć spokojnie.

— Naprawdę?! To super! — Nela od razu nabrała energii.

— Nie wiem… — Luna pokręciła głową, choć Nela tego nie widziała. — To jakaś firma od organizacji przyjęć. Dla bogatych klientów. Ale nic o niej nie ma w internecie.

— Może po prostu prywatna? Ekskluzywna? Mama, serio — idź. Najwyżej wyjdziesz po pięciu minutach.

Luna uśmiechnęła się pod nosem.

— Właśnie tak o tym myślę. Nie liczę na zbyt wiele, ale… pójdę.

— No pewnie, że pójdź. A ja trzymam kciuki. I zadzwoń potem, okej?

— Okej, córeczko.

Po rozłączeniu Luna usiadła na kanapie, starając się uspokoić przyspieszony oddech. Po raz pierwszy od dawna poczuła coś innego niż pustkę.

Coś… żywego.

Podekscytowanie.

Niepewność.

Nerwy, które pulsowały przy skroniach.

Wyszła na balkon. Miasto brzmiało jeszcze zimowo — samochody, stukot obcasów, echo klaksonu gdzieś daleko. A ona patrzyła na to wszystko z myślą:

„Może jutro będzie dniem przełomowym.”

A jeśli nie?

To przynajmniej na chwilę poczuje, że rusza się z miejsca.

Tego wieczoru, nalewając sobie kieliszek taniego, czerwonego wina z Biedronki, zrobiła coś, czego wcześniej by nie potrafiła — uśmiechnęła się sama do siebie.

Jutro o 10:00 miała się stawić na rozmowie.

W firmie, której nie sposób było znaleźć.

W miejscu, które pachniało tajemnicą.

I w końcu poczuła, że życie… znowu zaczyna ją gdzieś prowadzić.

Mirage Elite

Poranek był chłodny, niemal jesienny, choć kalendarz wciąż uparcie twierdził, że to jeszcze końcówka lata. Luna wysiadła z tramwaju kilka ulic od Sky Tower i przez chwilę po prostu stała, wpatrując się w szklany gigant wyrastający ponad miastem. Zawsze robił wrażenie — monumentalny, błyszczący, obcy, jakby wyrwany z innego świata. Tego dnia jednak patrzyła na niego inaczej. Jak na próg, który może zmienić coś w jej życiu… albo pozostawić ją dokładnie tam, gdzie była.

Im bliżej podchodziła, tym mocniej czuła ścisk w żołądku. „Jeszcze możesz zawrócić” — podszeptywał jej rozsądek. Ale ona nie chciała wracać. Nie do swojego milczącego mieszkania, nie do komputerowych formularzy i nieskończonych odmów. Nie do samotności krzyczącej do niej każdego dnia.

Chciała czegoś nowego. Czegokolwiek.

Drzwi obrotowe przyjęły ją chłodem klimatyzacji. Hol Sky Tower był przestronny, surowy i biały, tak czysty, że niemal sterylny. Marmurowa posadzka odbijała światła z góry, tworząc wrażenie, że wchodzi się do wnętrza jakiejś świątyni technologii. Po lewej stronie recepcja, elegancka, z minimalistycznymi lampami przypominającymi kryształowe stalaktyty. Ludzie przemykali w pośpiechu, w garniturach, w drogich płaszczach, pewni siebie i zajęci.

„A ja… ja się tu nie wpasowuję” — pomyślała.

Ale podeszła do recepcji.

— Dzień dobry, mam rozmowę w Mirage Elite — powiedziała, starając się brzmieć pewnie.

Recepcjonistka spojrzała na nią krótko, potem na monitor.

— Nazwisko?

— Kowalewska.

— Piętro czterdzieste szóste. Winda B. Proszę wjechać, drzwi otworzą się automatycznie.

Mirage Elite… i żadnego logotypu.

Nawet na liście firm przy wejściu ich nie było.

Luna poczuła lekki dreszcz.

Winda wjeżdżała w górę z taką prędkością, że aż lekko zaszumiało jej w uszach. W zamknięciu windy oczami wyobraźni patrzyła na miasto kurczące się pod nią, na rzekę wijącą się jak stalowa wstęga i na dachy budynków wyglądające coraz bardziej jak zabawki. Ta wysokość była piękna i niepokojąca jednocześnie — jakby każdy, kto tu pracował, musiał patrzeć na świat z dystansu.

Kiedy drzwi otworzyły się na czterdziestym szóstym piętrze, pierwsze, co poczuła, to zapach — chłodny, drogi, z nutą czegoś metalicznego. Wnętrze było surowe, ale idealnie dopracowane. Ciemny granit, szkło, czarne listwy podłogowe. Oświetlenie łagodnie odbijało się od połyskujących powierzchni. Czerwone, minimalistyczne akcenty tu i tam nadawały przestrzeni charakteru niczym w galerii sztuki.

A potem zobaczyła ją.

Alicję.

Kobieta wyglądała jak wyjęta z magazynu modowego: długa, smukła sylwetka, kobaltowy garnitur dopasowany jak druga skóra, blond włosy związane w gładki niski kok. Twarz harmonijna, elegancka — chłodna, a jednocześnie zachwycająca. Uśmiech profesjonalny, lecz pełen kontroli. W oczach błysk, którego Luna nie umiała nazwać.

— Pani Luna Kowalewska? — zapytała Alicja, podchodząc z wyciągniętą dłonią.

— Tak, dzień dobry.

— Miło mi. Zapraszam do pokoju rozmów.

Głos miała miękki, niski, hipnotyzujący.

Przeszły przez przestronne biuro, gdzie pracownicy — wszyscy w eleganckich, ciemnych strojach — poruszali się cicho, płynnie, jakby ich ruchy były ćwiczone. Nikt nie rozmawiał. Nikt nie śmiał się ani nie gestykulował. Było to piękne… ale nienaturalne.

„Jak teatr, a wszyscy grają tę samą sztukę” — pomyślała Luna.

Pokój rozmów był mniejszy, ale równie minimalistyczny: białe ściany, czarne krzesła, szklany stół. Na suficie mała, prawie niewidoczna kamera. Luna natychmiast ją zauważyła — jej obiektyw podążał za ruchem.

Alicja usiadła naprzeciwko niej.

— Niech się pani nie stresuje — powiedziała z lekkością, której Luna nie wyczuwała. — Zaczniemy od kilku zwykłych pytań.

Rozmowa zaczęła się jak standardowa rekrutacja: doświadczenie, umiejętności organizacyjne, praca z klientami. Luna odpowiadała szczerze, choć czuła, że Alicja już po kilku minutach wie o niej więcej, niż ona zdradzała słowami. Miała w sobie jakąś przenikliwość.

Potem rozmowa odbiła w inną stronę.

— Ma pani wyjątkowe wyczucie estetyki — zaczęła Alicja, zerkając na jej CV. — Interesuje mnie, jak patrzy pani na wnętrza. Co sprawia, że przestrzeń jest… przyjazna klientowi?

Luna uniosła brwi, zaskoczona.

— Myślę, że to kwestia harmonii — odpowiedziała po chwili. — Światła, proporcji, kolorów. Kiedy wnętrze budzi spokój i podkreśla obecność człowieka, a nie ją przytłacza.

Alicja uśmiechnęła się z aprobatą.

— Zgadzam się. W Mirage Elite dbamy o to, by każdy detal miał znaczenie. Nasi klienci oczekują doskonałości. Wystroju, atmosfery… intuicyjnego spełniania ich oczekiwań.

— A czym dokładnie zajmuje się firma? — zapytała Luna.

Alicja odchyliła się nieco na krześle.

— Organizujemy wydarzenia. Nietypowe. Bardzo prywatne. Tylko dla klientów z najwyższej półki. Dyskrecja jest fundamentem naszej działalności — każda informacja, każdy szczegół, każdy pracownik, o którym wiemy, i którego zatrudniamy musimy wiedzieć że potrafi milczeć. W naszym świecie zaufanie jest najcenniejszą walutą.

Luna wzięła powietrze, lekko niepewna.

— Brzmi… ekskluzywnie. A przede wszystkim niewiarygodnie tajemniczo.

— Bo takie jest — odpowiedziała Alicja i zaśmiała się cicho, elegancko. — Ale proszę się nie martwić. To w pełni legalna działalność. Nietypowa, ale legalna.

Luna zerknęła na kamerę, która od początku subtelnie za nią podążała.

— A to? — zapytała niepewnie. — Monitorują państwo rozmowy kandydatów?

Uśmiech Alicji zmienił się — teraz był bardziej znaczący.

— Oczywiście. — Złożyła dłonie na stole. — Kamera nie jest zwykłym narzędziem. Słucha i obserwuje nas… właściciel. Tony.

Imię zawisło w powietrzu jak cień.

— Tony? — powtórzyła Luna.

— Tak. — Alicja skinęła głową. — Człowiek, którego mało kto widział. Nie rozmawia z większością pracowników. Nie ufa łatwo. Jest… selektywny. Obserwuje kandydatów, zanim zdecyduje, czy w ogóle warto z nimi rozmawiać. A jeśli zadecyduje, że warto… wtedy zaprasza. Osobiście.

W tonie Alicji było coś, co zaintrygowało Lunę bardziej, niż powinno.

— I skąd mam wiedzieć, czy… obserwuje nas teraz? — zapytała cicho.

Alicja uśmiechnęła się lekko, jakby to pytanie zadawano jej często.

— On zawsze obserwuje.

Lunę przeszedł dreszcz — nie strachu, a czegoś w rodzaju fascynacji.

„Kim trzeba być, żeby kierować firmą w taki sposób?”

Ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Alicja zamknęła laptop i wstała.

— Dziękuję za rozmowę, pani Luno. — Jej ton był uprzejmy, ale nie dało się wyczytać, czy wynik był pozytywny. — Skontaktujemy się z panią, jeśli Tony uzna to za właściwe.

To brzmiało jak koniec.

Wyszły razem na korytarz. Luna raz jeszcze zerknęła na eleganckich pracowników, na szkło, metal i surowe światło. Czuła się tu jak w innym wymiarze. Fascynującym… ale nie swoim.

Droga powrotna dłużyła się. W tramwaju trzymała ręce zaciśnięte na torebce. Cały czas myślała o Tony’m, o zimnych korytarzach Mirage Elite, o sposobie, w jaki Alicja dobierała słowa — jakby miały za zadanie wciągnąć ją głębiej w tajemnicę.

„Co ja tam właściwie robiłam?”

„Dlaczego czuję… że chcę tam wrócić?”

Kiedy dotarła pod blok, zadzwoniła do Neli.

— Cześć, mamo! Jak było? — córka brzmiała energicznie.

— Dziwnie — odpowiedziała Luna od razu. — Naprawdę dziwnie.

— Dziwnie… źle?

— Nie wiem. Biuro było piękne. Ludzie jak z innej planety. Rozmowa… też inna. Ale szczerze? — Luna westchnęła. — Nie sądzę, żeby cokolwiek z tego było. To chyba nie miejsce dla takich jak ja.

— Mamo, nie mów tak — Nela od razu zareagowała. — Może właśnie szukają kogoś takiego jak ty.

— Nie wiem, kochanie. — Luna weszła po schodach na swoje piętro. — Po prostu… było tam coś, czego nie rozumiem.

Nela zachichotała.

— Czyli jest szansa, że cię zatrudnią.

— Zobaczymy — odpowiedziała Luna z półuśmiechem. — Albo i nie.

Gdy weszła do mieszkania, cisza uderzyła ją mocniej niż zwykle.

Ale tym razem… gdzieś pod powierzchnią tej ciszy było coś jeszcze.

Delikatne napięcie.

Przeczucie.

Jakby coś już się rozpoczęło.

Choć ona jeszcze o tym nie wiedziała.

Zlecenie

Telefon zadzwonił późnym popołudniem, gdy Luna akurat próbowała zająć myśli czymkolwiek — sprzątaniem kuchni, ustawianiem naczyń, nawet przeglądaniem starych zdjęć. Gdy zobaczyła numer zaczynający się od +48, poczuła nagły dreszcz.

Odebrała.

— Luna? — głos Alicji był wyraźny, jakby dzwoniła ze sterylnie czystego pokoju, gdzie powietrze drży od profesjonalizmu.

— Tak, słucham.

— Tony przeanalizował nagranie z naszej rozmowy. — Alicja nie bawiła się w wstępy. — Jest zainteresowany, by przyjąć panią na okres próbny. Jednorazowe zlecenie.

— Jednorazowe…?

— Na początek. Zobaczymy, czy współpraca ma sens w dłuższej perspektywie.

Luna usiadła na krześle, nagle cięższa o kilka kilogramów zdenerwowania.

— Jakie to zlecenie? — zapytała.

— Tego dowie się pani dopiero po podpisaniu umowy o zachowaniu poufności. — Alicja brzmiała tak profesjonalnie, że Luna miała wrażenie, iż czyta to z wewnętrznego protokołu. — Wyślę ją w formie zakodowanego pliku. Proszę otworzyć go hasłem, które pojawi się w osobnym SMS-ie.

Luna poczuła ukłucie niepokoju.

— Rozumiem.

— Proszę sprawdzić maila za minutę. — I Alicja zakończyła połączenie bez zbędnych pożegnań.

Plik rzeczywiście przyszedł po chwili. Zakodowany PDF, złożony z suchych paragrafów, zimnych formuł i ostrzeżeń pisanych drobną czcionką.

„Zabrania się ujawnienia jakichkolwiek informacji dotyczących działalności Mirage Elite, klientów, zadań, osób zatrudnionych, wizerunku pracowników oraz osób współpracujących.

Zabrania się wzmiankowania jakichkolwiek szczegółów w rozmowach prywatnych, rodzinnych lub małżeńskich.”

„Utrwalenie obrazu, dźwięku, tekstu, jakiejkolwiek treści — surowo zabronione.”

„Naruszenie zasad skutkuje odpowiedzialnością prawną, finansową oraz natychmiastowym rozwiązaniem współpracy.”

Było tego więcej. Zdecydowanie za dużo.

Luna czuła, jak serce bije jej szybciej z każdym kolejnym paragrafem.

Co to, do cholery, jest za firma…?” — pomyślała.

Sięgnęła po telefon i wybrała numer Mateusza.


— Kochanie — odezwał się od razu. — Coś się stało?

— Dostałam informację z Mirage Elite. Chcą mnie zatrudnić… na próbę. Ale najpierw muszę podpisać umowę o poufności.

— No dobrze… pokaż.

Wysłała mu dokument. Po kilku minutach ciszy odezwał się:

— Ta umowa jest bardzo rygorystyczna.

— Wiem! — przeraziła się Luna. — Mateusz, to wygląda jak… jak mafia z korporacją w jednym.

— Spokojnie. — Jego głos był ciepły i rzeczowy, jak zawsze, gdy wchodził w tryb prawnika.

— Takie zapisy stosują czasem firmy obsługujące VIP-ów. Polityków, celebrytów, miliarderów. Dyskrecja to dla nich świętość.

— Ale… tu jest blokada dosłownie wszystkiego. Mogliby mnie pozwać, jakbym kichnęła w złym momencie.

— Zgadzam się, jest ostro. Ale… — zawahał się — wygląda to legalnie. Ostre, ale legalne.

Luna przetarła oczy dłonią.

— Co mam robić?

— Sama musisz zdecydować. — Był delikatny, ale nie narzucał niczego. — Uważaj jednak. To… nie jest zwykła firma.

„To wiem aż za dobrze,” pomyślała.

Gdy zakończyli rozmowę, Luna usiadła na łóżku. W głowie miała mętlik. Wspomnienia z Mirage Elite wracały jak migawki: surowe korytarze, idealni pracownicy, kamera podążająca za nią, słowa Alicji o Tony’m, tajemniczym i selektywnym.

„Kto normalny prowadzi firmę w ten sposób…?

Kim ty jesteś, Tony…?”

Ale kiedy patrzyła na swoje odbicie w lustrze — zmęczone, ale wciąż piękne, kobiece, zmysłowe — poczuła, że nie może odrzucić jedynej szansy, która pojawiła się od miesięcy.

Trochę z ciekawości.

Trochę z desperacji.

W końcu wcisnęła „akceptuj”.


Zadzwoniła do Alicji.

— Zdecydowałam się — powiedziała, stawiając na pewny ton, choć czuła że serce miała w gardle.

— Doskonała decyzja. — Głos Alicji brzmiał tak, jakby dokładnie tego się spodziewała. — W takim razie… samochód przyjedzie po panią za dwie godziny.

Luna aż wstała.

— Co? Nie mogę po prostu przyjechać sama…?

— Niestety, nie tym razem. Ta praca wymaga szybkiego działania, reagowania na potrzeby klientów i gotowości do natychmiastowych decyzji. Zapewniamy transport.

— Ale ja… nie jestem gotowa.

— Będzie pani. — Alicja powiedziała to tak spokojnie, że aż Luna poczuła ciarki. — Do zobaczenia.

Rozmowa się urwała.

— No pięknie. — Luna zacisnęła usta. — Dwie godziny. Ja pierdolę.

Zaczęła gorączkowo przeglądać szafę.

Sukienki? Za odważne.

Garnitur? Za sztywno.

Casual? Nie, nie do cholernych milionerów.

W końcu wybrała coś idealnego: ciemną, dopasowaną sukienkę midi, elegancką, ale podkreślającą jej zmysłowość. Do tego klasyczne szpilki i delikatny makijaż, który wydobywał intensywność jej spojrzeń.

Patrząc w lustro, zobaczyła kobietę, która wyglądała… jak ktoś, kto potrafi przekroczyć własny strach. A raczej bardzo chciała aby tak właśnie było.

A może jak ktoś, kto właśnie zamierza popełnić głupstwo.

Punktualnie — dosłownie co do minuty — zadzwonił telefon.

— Pani Luno? Samochód czeka pod wejściem.

„Chryste… nawet zegarki mają ustawione pod linijkę,” pomyślała, zakładając płaszcz.

Serce waliło jej jak młotem.

Zjechała windą na dół, a gdy drzwi się otworzyły, jej oddech przyspieszył.

Pod blokiem stał ona.

Bestia na czterech kołach.

Czarny Mercedes Maybach — lśniący, potężny, absurdalnie luksusowy. Wyglądał tak, jakby nie powinien nawet stać w takim zwyczajnym osiedlu, jakby obrażał to miejsce swoją obecnością. Obrażał lub prowokował.

Luna przełknęła ślinę.

— Ja pierdolę… — wyszeptała. — W co ja się wpakowałam.

Obok samochodu stała Alicja.

Nieskazitelna. Wąska czarna spódnica, jedwabna koszula, włosy spięte w perfekcyjny kok. Wyglądała jak wyciągnięta z ekskluzywnej reklamy perfum.

Po drugiej stronie — kierowca.

Przystojny jak diabli.

Garnitur dopasowany, elegancki… ale spod mankietów i kołnierza wystawały tatuaże. Głębokie, mroczne, hipnotyzujące. Wyglądał jak model wyjęty prosto z Pinteresta, ale o niebezpiecznej aurze. Zadbana długa broda tylko potęgowała jego niebezpieczny wygląd. Mężczyzna któremu się nie odmawia a jednocześnie się go boi. Fantazja seksualna ale zdecydowanie nie kandydat na trwały długi związek.

„Świetnie. Teraz jeszcze szofer wygląda jak grzeszny sekret.”

Alicja zmierzyła Lunę uważnym spojrzeniem i uśmiechnęła się lekko.

— Tony ma dobre oko do ludzi — powiedziała. — Wiedziałam, że będzie pani wyglądać doskonale.

Luna aż drgnęła.

— Myślałam, że Tony mnie nawet nie widział…

Alicja odpowiedziała tylko tajemniczym spojrzeniem.

— Wsiadamy? — zapytała, jakby to było oczywiste.

— Gdzie jedziemy? — zapytała Luna, starając się brzmieć spokojnie.

Alicja otworzyła dla niej drzwi.

— Zobaczy pani sama.

Zanurzenie

Wnętrze Maybacha było obłędnie miękkie, pachnące skórą i nowością. Ciche, jakby odcięte od świata. Luna nie mogła przestać analizować, jak bardzo to wszystko nie pasuje do jej obecnego życia. Do jej rachunków. Do jej przeciętnego życia wypełnionego myślami jak przetrwać do pierwszego. Do tego, co nazwałaby „normalnością”.

Alicja siedziała po jej lewej stronie. W dłoni trzymała tablet.

— Umowa o poufności była konieczna — zaczęła, jakby kontynuowała wcześniejszą rozmowę. — Ze względu na charakter naszej działalności. Mirage Elite obsługuje klientów, którzy wymagają absolutnej dyskrecji.

— I… co właściwie robię? — zapytała Luna.

— Po zapoznaniu się z zakresem zadania otrzyma pani właściwą umowę. Ze szczegółami finansowymi, obowiązkami, terminami itd. Teraz najważniejsze jest aby Pani zapoznała się czego dokładnie dotyczy zlecenie i czy się Pani go podejmuje.

Zanim Luna zdążyła dopytać, telefon Alicji zadzwonił.

Kobieta zesztywniała.

Zerknęła na ekran.

I pobladła.

„Tony.”

Alicja natychmiast odebrała.

— Tak, wszystko będzie gotowe — powiedziała cicho. — Oczywiście, dopilnuję tego osobiście………. Nie, nie będzie opóźnień.

Jej ton drżał lekko — pierwszy raz Luna widziała u niej coś takiego.

Gdy rozmowa się skończyła, Alicja odłożyła telefon i spojrzała w okno.

Luna w końcu zapytała:

— Co on powiedział?

Cisza.

Alicja wyprostowała się, jakby zbyt świadoma podszytego strachem pytania.

— Tony nie toleruje błędów. — Jej głos wrócił do chłodu. — Nie znosi sprzeciwu. I… nic się przed nim nie ukryje. W firmie ani poza nią. Tak po prostu jest.

— Kim on właściwie jest?

Alicja spojrzała na nią. W jej oczach pojawiło się coś w rodzaju ostrzeżenia.

— Lepiej zadać sobie pytanie, czego chce — niż kim jest.

Luna połknęła ślinę.

— Brzmi… strasznie.

— Jest wymagający. Ostry. Ale sprawiedliwy.

— A prywatnie?

Alicja roześmiała się cicho.

— Prywatnie nikt nic o nim nie wie. Nie dopuszcza do siebie nikogo.

Kiedy samochód zatrzymał się, Luna spodziewała się biura. Może kolejnego luksusowego piętra.

Ale nie.

Zeszli schodami do jednych z podziemi Plac Solnego.

I……….przenieśli się w inną epokę.

Czerwone cegły.

Mrok.

Zapach wilgoci, starego wina, historii.

Wyglądało to jak tajne bary z czasów prohibicji, o których Luna oglądała filmy. Albo jak miejsce, w którym ukrywano największe tajemnice miasta.

— Co my tu robimy? — szepnęła.

— To tu odbędzie się prywatna impreza klienta. — Alicja podała jej czarny segregator. — Ma pani miesiąc, żeby stworzyć tu klimat luksusu, erotyzmu i zakazanej elegancji.

Luna otworzyła usta.

— Ale tu są gołe ściany…

— W środku znajdzie pani dokładne instrukcje.

— Farby? Dekoracje? Me…

— Wszystko. Dostawców, projektantów, ludzi od oświetlenia, instalatorów, magazynierów. Wszyscy podlegają pani.

Luna roześmiała się nerwowo.

— Ja mam im wydawać polecenia? W Polsce? Pani żartuje. Moich poleceń nawet moje własne dziecko nie słucha.

Alicja spojrzała na nią chłodno.

— Każdy z nich został dobrany przez Tonego. Będą wykonywać to co im się powie. Bez opóźnień. Bez zadawania zbędnych pytań.

Serce Luny zrobiło salto.

— To… po co przyjechałam tutaj? Mogła mi to pani po prostu powiedzieć.

Alicja nachyliła się lekko.

— Tony uważa, że musiała Pani zobaczyć to miejsce, żeby wiedzieć, czy podejmie się pani zlecenia.

— I kiedy mam podjąć decyzję?

Alicja spojrzała na zegarek.

— Ma pani czas do ósmej rano. Jeśli nie zadzwoni pani do tego czasu… propozycja przestaje istnieć.

Luna wpatrywała się w nią oszołomiona.

— I to wszystko?

— Tak.

W samochodzie Alicja od razu zajęła się tabletem. Pisała maile, odpowiadała, organizowała. Luna była jak powietrze.

Została sama z myślami.

I im więcej myślała, tym bardziej czuła, jak adrenalina uderza jej do głowy.

— Co ja, kurwa, robię…

Ale jednocześnie…

Była podekscytowana.

Zafascynowana.

Podniecona tym wszystkim — tajemnicą, presją, zakazem.

Czuła się żywa pierwszy raz od dawna.

Gdy dojechali, Alicja wręczyła jej nowy telefon. Ciężki, luksusowy, czarny.

— Wszystkie numery ma pani tu zapisane. Dostawcy, projektanci, kierowca Robert…

Kierowca skinął głową w lusterku. Jego spojrzenie było intensywne.

— Oraz numer Tonego.

Luna uniosła brwi.

— To mam do niego dzwonić?

Alicja uśmiechnęła się tajemniczo.

— Absolutnie nie.

— To po co mi ten numer?

— Bo Tony lubi mieć możliwość kontaktu, jeśli będzie tego potrzebował. Nigdy odwrotnie.

Luna otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Alicja dodała:

— Czy wszystko jest jasne?

Luna, wyczerpana, odparła ostro:

— Jeszcze się nie zdecydowałam!

Alicja spojrzała na nią jak ktoś, kto zna wynik gry, zanim inni zobaczą pierwszą kartę.

— Pani Luno… — uśmiechnęła się delikatnie — Tony’emu jeszcze nikt nie odmówił.

Luna poczuła dreszcz.

Nie z zimna.

Z czegoś znacznie głębszego.

Tajemnica.

Napięcie.

Pożądanie kontroli.

Gdy Maybach odjechał, Luna została sama na chodniku z segregatorem w rękach i telefonem, który zdawał się ważyć tonę.

— No pięknie, kurwa — szepnęła. — Teraz to naprawdę jestem w dupie.

Ale w jej głosie nie było tylko strachu.

Była w nim… ciekawość. Ciekawość co przyniesie jutro. Ciekawość czegoś nowego. Świadomość że każdy kolejny dzień może być inny niż poprzedni. Przypomniały jej się słowa Mateusza że nigdy ale przenigdy nikt niczego nie zmienił jeśli cały czas postępuje w ten sam sposób. I ona właśnie teraz musiała zmienić swoją rutynę na coś czego nie była pewna. Czego się obawiała ale jednocześnie bardzo tego chciała. Chciała zmiany.

I to właśnie ją najbardziej przerażało.

Segregator

Weszła do mieszkania, zamknęła za sobą drzwi i od razu opadła plecami na zimną powierzchnię. Powietrze w środku wydawało się inne — jakby napięcie, które przywiozła ze sobą ze spotkania z Alicją, rozciągnęło się po pokoju i oplotło ją gęstą mgłą.

Zrzuciła buty, usiadła przy stole i postawiła przed sobą segregator.

Czarny, matowy, idealny.

Dotknęła go palcami — skóra była chłodna, miękka, absurdalnie luksusowa. I ….. podniecająca. Nawet ten segregator nie pasował do jej dotychczasowego życia.

Jakby zaprojektowana po to, by już sam kontakt dłoni mówił: to jest coś, czego zwykłe życie nie uniesie.

Luna wzięła głęboki oddech, otworzyła segregator.

Wnętrze było równie perfekcyjne jak oprawa.

Karty zapisane elegancką, minimalistyczną typografią.

Podział na działy.

Nazwy sekcji:

— Koncept przestrzeni

— Preferencje klienta

— Lista podwykonawców

— Harmonogram prac

— Specjalne wymagania

— Notatki Tonego

Już ta ostatnia część sprawiła, że poczuła dreszcz na karku. Sama zdziwiła się swoją reakcją. Ale aura jaką roztaczał wokół siebie właściciel Mirage Elite była właściwie nie do opisania. Enigma tak nierealna że budziła obawę a zarazem niepochamowaną ciekawość.

Przerzucała kolejne kartki, coraz bardziej oszołomiona.

To nie była zwykła impreza.

Nie była to nawet zwykła luksusowa impreza.

To był… świat.

Świat tworzony od zera — świat skrytego, niebezpiecznego luksusu. Zamkniętego dla większości zwykłych ludzi rozpoczynających każdego dnia swoją pogoń za lepszym życiem którego i tak nie osiągną…

Wyrafinowane oświetlenie.

Przestrzeń balansująca pomiędzy elegancją a erotyzmem.

Mebel, który wyglądał jak rzeźba, ale jego funkcja…

Zastygła.

— Okej, to już jest chore. Genialnie chore… ale wciąż chore.

Przeszła dalej.

W materiałach znalazły się nie tylko kontakty do projektantów wnętrz, florystów czy dostawców alkoholu, ale również…

specjaliści od oświetlenia scenicznego, mistrzowie dekoracji sensorycznych, a nawet… kostiumografka.

Do imprezy.

Jednej imprezy.

— Do jasnej cholery… — Luna odchyliła się na krześle. — To nie jest zwykła firma. To jest jakieś… państwo podziemne.

Telefon w jej kieszeni zawibrował.

NELA

I co? Masz już wolne od tej sekty?

Luna wypuściła powietrze przez nos, prawie się śmiejąc.

LUNA:

To nie sekta. Chociaż, kurde, nie wiem… Może trochę? XD

Wróciłam przed chwilą. Było… dziwnie.

NELA:

Dziwnie jak creepy? Czy dziwnie jak „dawaj mi to”?

Luna zawahała się chwilę i odpisała prawdę:

LUNA:

Jedno i drugie.

Telefon zadzwonił kolejny raz — tym razem Mateusz.

— Hej, jak rozmowa? — zapytał od razu, lekko spiętym tonem.

— Mateusz, oni są… dziwni. Bogaci. Potężni. I totalnie odjechani. — Luna przeszła dłonią przez włosy. — Dostałam coś w rodzaju… projektu. W podziemiach na Placu Solnym mam przygotować imprezę. Luksusową. Seksualną. W miesiąc.

— Seksualną? — Mateusz odchrząknął. — W sensie erotyczną?

— No… — Luna spojrzała na plansze koncepcyjne. — Bardzo.

Na linii zapadła cisza.

— Luna, uważaj na siebie, dobra? — powiedział w końcu. — A ta umowa?

— Jeszcze jej nie podpisałam. Mam czas do ósmej rano. Jeśli odmówię, oferta przepada.

Mateusz westchnął.

— Brzmi jak klasyczna presja psychologiczna.

— Wiem. Ale… — Luna zamknęła segregator. — Chcę to zrobić.

— Jesteś pewna?

— Nie. I właśnie dlatego chcę.

— Zaryzykuj — westchnął Mateusz — lepsze to niż ciągłe zamartwianie się. Odetchniesz. Ja w Ciebie wierzę.

— Dzięki. Kocham Cię….

Odłożyła telefon.

Usiadła z powrotem przy stole.

I wtedy to poczuła.

Coś między strachem a podnieceniem. Taka cienka linia która informuje Cię w każdym centymetrze twojego ciała że się boisz ale jednocześnie chcesz wiedzieć więcej.

Jakby przekraczała granicę, którą zawsze bała się nawet dotknąć.

No bo kim był Tony?

Kim, do cholery, był ten człowiek, który potrafił jednym telefonem doprowadzić Alicję — tak opanowaną, tak lodowatą — do nerwowego zaciskania szczęki?

Luna otworzyła ostatnią część segregatora.

„Uwagi Tonego”.

Kilka zdań, jakby napisanych dla niej.

„Nie toleruję opóźnień.

Nie toleruję bylejakości.

Nie toleruję strachu.

Luna ma potencjał.

Jeśli wybierze strach — niech nie przychodzi.

Jeśli wybierze ciekawość — niech udowodni, że zasłużyła na to, by zostać zauważoną.”

Zamarła.

— On… wie, że ja to czytam. — Luna poczuła gęsią skórkę.

To nie była zwykła firma.

To nie było zwykłe zlecenie.

To była próba.

A ona właśnie stała na jej progu.

Zamknęła segregator, odłożyła go powoli na stół i przez chwilę tylko siedziała w ciszy.

— Kurwa. — uśmiechnęła się półgębkiem. — No dobra, Tony. Chcesz zobaczyć, co potrafię? To zobaczysz.

Noc była niespokojna.

Pełna myśli, obrazów, adrenaliny.

Ale świt przyszedł szybko.

O siódmej trzydzieści wstała, bez snu, ale naładowana.

O 7:58 kliknęła „Wyślij” — wiadomość do Alicji:

„Podejmuję się zlecenia.”

Dwie minuty później telefon zawibrował.

Alicja.

— Wiedziałam — powiedziała chłodno, ale z nutą satysfakcji. — Tony również.

Luna poczuła ciarki na plecach.

Tony wiedział.

Oczywiście, że wiedział.

— Oczekuj dalszych instrukcji, Luna — dodała Alicja. — Teraz wszystko zaczyna się naprawdę.

Połączenie się zakończyło.

Luna stała w kuchni, a świat wokół niej wydawał się inny.

Jakby przekroczyła niewidzialną barierę.

Tę między zwykłym życiem…

a światem Mirage Elite.

I pierwszy raz od dawna — coś w niej naprawdę, naprawdę się obudziło.

Pierwszy dzień w pracy

Poranek był dziwnie jasny, wręcz zbyt czysty, jakby świat chciał udawać normalność.

Ale nic już nie było normalne.

Luna siedziała przy stole z kubkiem kawy, patrząc na telefon komórkowy, który dostała od Alicji.

Czarny, elegancki, absolutnie nienaganny — dokładnie jak wszystko, co wyszło z rąk ludzi Mirage Elite.

Wyświetlacz był pusty, ale ona i tak miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje przez tę cholernie gładką taflę. Nie mogła się powstrzymać i wyciągnęła język do ekranu telefonu tak jak robią to rozkapryszone dzieci kiedy brakuje już słów aby wyrazić swoje lekceważenie. I sama od razu roześmiała się głośno z ze swojego głupiego zachowania.

— Przestań — mruknęła do siebie, ale nie przestała czuć gęsiej skórki.

Wzięła segregator.

Otworzyła pierwszą sekcję: Harmonogram.

8:45 — kontakt z ekipą oświetleniową

9:30 — rozmowa z architektem wnętrz

11:00 — wizyta w lokalu (Plac Solny)

14:00 — briefing online z klientem

17:00 — raport do Alicji

Luna przejechała palcami po kartce.

Jasne.

Nic wielkiego.

Tylko projekt, który w zwykłej firmie robi zespół dwudziestu osób.

A tutaj… ona.

— Na pewno nie dam rady — wymamrotała.

A potem: — Właśnie dlatego muszę.

Telefon zawibrował.

ROBERT (kierowca):

Stoję pod blokiem. Wygodniej będzie nam się przemieszczać. Zabieram panią na plac Solny.

Zanim zdążyła odpisać, telefon zadzwonił.

— Dzień dobry, pani Luno — usłyszała spokojny, męski głos Roberta — Alicja wskazała, że będę dziś do pani dyspozycji. Proszę się nie spieszyć. Jestem już na miejscu. Tam gdzie ostatnio.

Luna przewróciła oczami.

— Ja pierdolę… — szepnęła, ale podskórnie…

poczuła się dobrze.

Może za bardzo.

Robert czekał dokładnie tam, gdzie powiedział — przy czarnym Maybachu błyszczącym jak lustro.

Jego garnitur tak jak ostatnio wyglądał tak, jakby ubrał go ktoś, kto zna idealny kąt każdego szwu.

Tatuaże spod kołnierza dodawały mu tego… niebezpiecznego uroku, którego Luna nie chciała zauważać, ale zauważała.

— Dzień dobry — powiedział z lekkim uśmiechem. — Pięknie pani wygląda. Elegancja w pani wydaniu działa jak… manifest….

— Czy ja serio potrzebuję takiego wejścia w zwykły dzień pracy? — Luna parsknęła, ale rumieniec zdradzał, że komplement trafił.

— W Mirage Elite nic nie jest zwykłe — odparł, otwierając jej drzwi.


Podczas jazdy Luna próbowała zaplanować kolejne kroki.

Kontakt z ekipami, ogarnięcie budżetu, zebranie wizji klienta.

Wszystko to, co normalnie trwałoby miesiące, miała zrobić w tydzień.

— Jest pani zdenerwowana — zauważył Robert, patrząc na nią we wstecznym lusterku.

— A kto by nie był? — prychnęła. — To nie jest zwykła robota.

— U Tonego nie ma zwykłych robót.

Luna spojrzała na niego ostrożnie.

— Znasz go?

Robert się uśmiechnął — nie szyderczo, nie protekcjonalnie, tylko jak ktoś, kto wie dokładnie, ile powinien powiedzieć.

Czyli prawie nic.

— Nikt go nie zna — odpowiedział w końcu. — Ale każdy wie, że jego decyzje definitywnie zmieniają życie ludzi, którzy dla niego pracują. Firma działa od niedawna i tak naprawdę nikt nie wie co Tony robił wcześniej i skąd pochodzi. Ale wkroczył z tym swoim profesjonalizmem nie tylko w pracę ale również w prywatne życie nasz wszystkich…

— Czyli jest tyranem?

— Raczej… siłą natury.

— Świetnie — mruknęła Luna. — To już się kurwa nie mogę doczekać.

Robert zaśmiał się głośno.

— Spodoba mu się pani.

Luna aż otworzyła usta.

— Co?

— Ma słabość do ludzi, którzy boją się, ale idą dalej. Do takich, którzy czują ogień, a zamiast uciekać — dokładają drewna.

Jej serce uderzyło mocniej.

Za mocno.

Gdy wysiedli na Placu Solnym, atmosfera się nagle zmieniła.

Miasto było zwyczajne — hałas, tramwaje, ludzie, restauracje. Ot normalny dzień we Wrocławiu.

Ale wejście do piwnic, gdzie miała tworzyć projekt, wyglądało jak ściana między dwoma światami.

Robert otworzył drzwi do kamienicy, a potem wskazał jej zejście w dół.

— Alicja już czeka.

Luna wzięła głęboki oddech.

Piwnica była dokładnie taka, jak ją zapamiętała:

mroczna, surowa, ceglana, z niszami i łukami jak z czasów prohibicji.

Idealna do stworzenia czegoś, co balansuje na granicy tego, co wypada, a tego, czego ludzie pragną, ale boją się nazwać.

Alicja stała pośrodku pomieszczenia, ubrana w zimną biel przełamaną złotem.

Wyglądała jak statua — piękna, perfekcyjna, nieosiągalna. Nie z tego świata.

— Punktualna. To dobry znak — powiedziała bez emocji. — Zaczynamy.

I zaczęło się.

Przez godzinę Luna słuchała instrukcji.

Alicja mówiła szybko, precyzyjnie.

O kolorach.

O fakturach.

O psychologii światła.

O tym, co sprawia, że luksus staje się… narkotykiem.

Luna notowała wszystko w nowym notatniku, który dostała.

Alicja patrzyła na jej długopis z satysfakcją.

— Masz zmysł. Tony to wiedział.

— Już zaczynam wierzyć, że on czyta ludzi jak… dokumenty — mruknęła Luna.

Alicja spojrzała na nią ostro.

— Czyta. Ale w ich duszach… pragnieniach….. i strachu. W tym właśnie jest jego siła.

Nie myśl o nim jak o człowieku. Bardziej jak o… systemie…….Albo oceanie.

Luna poczuła ciarki.

— To mi nie pomaga.

— Nie musi. Musisz działać, nie rozumieć.

Po kolejnych instrukcjach Alicja podała jej plik wizytówek.

— Z tymi ludźmi jutro zaczynasz pracę. To najlepsi w Polsce. Wszyscy są już poinformowani, że to ty koordynujesz projekt.

— Jak… poinformowani?

Alicja uśmiechnęła się lekko.

— Tony osobiście ich poinformował o Twoim udziale w projekcie.

Ta odpowiedź była gorsza niż brak odpowiedzi.

Na koniec Alicja stanęła przed nią z założonymi rękami.

— I jeszcze jedno. O 14:00 masz wideorozmowę z klientem. Tony będzie ją obserwował.

Luna aż zamarła.

— Obserwował? Jak?! Kamera? Podsłuch? On wszystko słyszy?

— Luna. — Alicja spojrzała jej prosto w oczy. — W Mirage Elite nie ma rzeczy, której Tony nie słyszy.

Serce Luny zabiło za szybko.

Za głośno.

— Czyli… mam być ostrożna?

— Masz być sobą. — Alicja zmrużyła oczy. — Właśnie to go najbardziej interesuje. Twoja prawdziwość.

Luna przełknęła ślinę.

— Okej… Spróbuję.

— Nie próbuj — odparła Alicja. — Próbowanie to strata czasu. Po prostu to zrób.

W drodze powrotnej Robert siedział cicho, a Luna wertowała ponownie segregator.

Poczuła coś w rodzaju… żaru pod skórą.

Ekscytacji.

Strachu.

Głodu.

— Będzie pani dobrą koordynatorką — powiedział Robert, kiedy odwoził ją pod dom. — Tony to już wie.

— Tylko Tony? — Luna zapytała z cieniem ironii.

— Oh, nie. — Robert uśmiechnął się. — Wszyscy, którzy dziś panią zobaczyli.

W tej firmie talent czuje się od razu.

Luna wysiadła, nogi miała miękkie.

Przed wejściem do mieszkania spojrzała jeszcze raz w głąb Maybacha.

Robert odprowadził ją wzrokiem.

— Luna — powiedział na koniec. — Proszę pamiętać jedno. Gdy Tony się kimś interesuje… to już nigdy nie jest przypadek.

Zatrzasnęła drzwi.

A Luna wiedziała już na pewno:

Wciągnęło ją.

I nie zamierzało wypuścić.

Wideokonferencja

Telefon Luny zawibrował o 13:42, przypominając o wideokonferencji.

Zerknęła na ekran.

Czas: 14:00.

Spotkanie: M. — Klient(ka).

Zerknęła na swoje mieszkanie. Za małe. Za ciche. Za zwyczajne na to, co właśnie zaczynało się dziać w jej życiu.

Poprawiła czarną koszulę, rozpinając jeden guzik więcej, niż zwykle.

Delikatny makijaż, ale z akcentem na usta. Włosy w lekki nieład, taki, który wygląda na przypadkowy, choć wcale taki nie jest.

Poczuła w brzuchu znajome, drżące napięcie.

Alicja wczoraj powiedziała:

„Tony będzie obserwował wasze pierwsze spotkanie. Zawsze obserwuje.”

To zdanie siedziało jej w głowie jak igła i cały czas nie dawało o sobie zapomnieć.

13:58.

Czas.

Kliknęła „Połącz”.

Ekran najpierw pociemniał, a potem powoli rozświetlił się, jakby włączano światła za teatralną kurtyną.

I wtedy ją zobaczyła.

Kobieta siedząca w idealnie minimalistycznym gabinecie.

Światło padało tak, że twarz była częściowo w cieniu, ale wystarczająco widoczna, by Luna zobaczyła:

mocne kości policzkowe,

pełne usta, które układały się w półuśmiech,

długie, czarne włosy, gładkie i idealnie ułożone,

oczy ciemne, intensywne, skupione prosto na niej, jakby przeszywały ekran.

Na sobie miała białą jedwabną koszulę — lekko rozpiętą — i biżuterię z czarnego złota.

Wyglądała jak ucieleśnienie tajemnicy.

— Pani Luna — powiedziała głosem, który był jednocześnie miękki i chłodny, jak jedwab na lodzie. — Wreszcie mogę panią zobaczyć.

Luna… zamarła na pół sekundy.

Nie spodziewała się… aż takiej osoby.

Tego typu kobiety. Nie spodziewała się kobiety!!!

— Dzień dobry — odezwała się w końcu. — Miło mi panią poznać.

Kobieta przechyliła głowę.

— Ja również się cieszę. Tony bardzo panią chwali. A to rzadkość.

Luna musiała przełknąć ślinę.

Dlaczego to brzmiało tak… prowokująco?

— Chciałabym poznać szczegóły dotyczące samego wydarzenia — zaczęła profesjonalnie. — Żeby lepiej przygotować projekt, muszę wiedzieć, czego dokładnie pani oczekuje. Klimat, styl, dynamika…

Klientka uniosła brew.

— Spokojnie, Luno. — Powiedziała jej imię w sposób, który sprawił, że ciepło popłynęło Lunie w dół kręgosłupa. — Szczegóły pozna pani… w swoim czasie.

— W swoim… czasie? — powtórzyła Luna, marszcząc delikatnie brwi.

— Tak. Jeszcze nie teraz — Klientka uśmiechnęła się tajemniczo. — Nie jest pani gotowa.

To zdanie uderzyło ją bardziej, niż się spodziewała.

— Nie jestem gotowa?

Kobieta skinęła głową.

— To wydarzenie ma swoją naturę. Swoją energię. Swój… rytm. — Jej głos był jak dotyk jedwabiu na nagiej skórze. — Zanim poznaje się kulisy, trzeba najpierw nauczyć się patrzeć. Czuć. Nie mogę pani wszystkiego wyłożyć na tacy.

— Rozumiem — powiedziała Luna, choć tak naprawdę niczego nie rozumiała.

Klientka westchnęła lekko.

— Pani wrażliwość jest… intrygująca. Już zaczynam rozumieć dlaczego Tony wybrał właśnie panią.

„Wybrał”.

To słowo Luna poczuła fizycznie, nisko, pod mostkiem.

— Ale mam jedno pytanie — dodała kobieta. — To, co pani mi opowie przez najbliższe godziny, dni, tygodnie… będzie szczere?

Luna zmarszczyła brwi.

— Oczywiście. Zawsze pracuję szczerze.

Klientka uśmiechnęła się — powoli, jakby smakowała tę odpowiedź.

— Mam nadzieję, że tak będzie.

Ich spojrzenia spotkały się.

Było w tym coś niebezpiecznego.

Zbyt intensywnego.

Zbyt… elektrycznego.

Lunę przebiegł dreszcz, którego sama się nie spodziewała.

To nie było zwykłe zawodowe spotkanie.

To było… coś znacznie bardziej osobistego.

— Na dziś to wystarczy. Chciałam po prostu Panią zobaczyć — powiedziała w końcu kobieta. — Proszę przygotować dla mnie trzy propozycje atmosfery wydarzenia. Ale proszę, by były… odważne. Wiem, że potrafi pani być odważna, Luno.

Luna poczuła, że robi jej się gorąco.

— Wyślę je jeszcze dziś — szepnęła.

— Dobrze. I pamiętaj… Tony patrzy. — Głos klientki był jak strzała, cicha, szybka, trafiająca w samo serce. — Zawsze patrzy.

Ekran zgasł.

Luna została sama, w ciszy, która nagle wydała jej się duszna. Pomieszczenia za małe. Ubranie za ciasne.

„Nie wszystko teraz. Jeszcze nie jest pani gotowa.”

Kim była ta kobieta?

I jaki rodzaj imprezy wymaga takiej gry, takiej tajemnicy, takiego… napięcia?

Telefon zawibrował.

ALICJA:

Tony czeka na raport. Do 17:00. Z uwzględnieniem wrażeń osobistych.

Luna opadła na krzesło, zamknęła oczy i poczuła, jak jej puls wciąż przyspiesza.

To nie była zwykła klientka.

To nie była zwykła praca.

I ona sama… już była głębiej, niż powinna.

Tony, którego nie da się usłyszeć

Luna nie mogła pozbierać myśli jeszcze długo po zakończonej wideokonferencji.

Rozmowa z Klientką… była jak wejście w zupełnie inny świat.

Niepokojący, elegancki, drapieżny.

„Jeszcze nie jest pani gotowa.”

Te słowa brzmiały w jej głowie jak hipnotyczny szept.

O 15:07 jej telefon zawibrował.


TONY:

Raport.

Chcę wiedzieć, co o niej sądzisz.

Bez kłamstw.

Luna aż wstrzymała oddech.

To był on.

Po raz pierwszy.

Zanim zdążyła odpisać, przyszła kolejna wiadomość:

TONY:

Masz 10 minut.


Dziesięć minut?

Serio?!

Miała być 17:00!!!!

Przełknęła nerwowo ślinę.

Czuła dziwne mrowienie w palcach.

Napisała w pośpiechu:

LUNA:

Klientka jest… bardzo wymagająca. Wzbudza respekt.

I… trudno ją odczytać.

Zamrugała, czytając to zdanie.

Brzmiało zbyt łagodnie.

A przecież czuła coś znacznie silniejszego.

Dopisała:

Jest też… intensywna.

I fascynująca. Skrywa w sobie coś czego nie mogę jeszcze dokładnie określić.

Wysłała.

Sekunda.

Dwie.

Trzy.

Pięć.

I nagle:

TONY:

Fascynująca?

Wyjaśnij.

Luna zacisnęła palce na telefonie.

Co on właściwie… Czy on sugeruje, że ma być jeszcze bardziej szczera?

Zebrała się, przełknęła strach:

LUNA:

Zbyt pewna siebie.

Ale w taki sposób, który trudno zignorować.

Przyciąga.

Nie wiem dlaczego.

Cisza.

Długa.

Nieprzyjemnie długa.

Telefon zawibrował dopiero po minucie, ale wydawało się jej, że minęła godzina.

TONY:

Dobrze.

Chcę, żebyś była szczera zawsze.

Kiedy kłamiesz — wiem.

Lunę przeszył dreszcz.

Skąd on niby miałby to wiedzieć?

Patrzyła na ekran, a w niej narastała jednocześnie ciekawość i lęk.

Postanowiła spróbować.

Zadzwoniła.

„Połączono…”

…i natychmiast „Połączenie odrzucone”.

Ekran mignął powiadomieniem.

TONY:

Nie dzwoń.

Nigdy.

Zrobiło jej się zimno.

Zimno aż po kark.

Napisała drżącymi palcami:

LUNA:

Przepraszam.

Nie pomyślałam.

Odpowiedź przyszła szybciej, niż mogła mrugnąć.

TONY:

Myśl.

Bo jeśli nie myślisz — stajesz się kłopotem.

Luna wbiła wzrok w ekran, serce jej przyspieszyło.

Kłopotem?

Dlaczego to słowo sprawiło, że zrobiło jej się gorąco i zimno jednocześnie?

Chciała odpisać, ale kolejna wiadomość pojawiła się bez chwili przerwy:

TONY:

Masz pracować, a nie szukać głosu, którego nie usłyszysz.

Głos, którego nie usłyszysz.

Tak napisał.

Luna poczuła, że ma sucho w ustach.

„Co to za człowiek…? Kim on kurwa jest…?” — przemknęło jej przez myśl.

Ale ta myśl była bardziej podniecająca niż przerażająca, co tylko ją zdenerwowało.

Chciała napisać coś jeszcze, próbować go „rozszyfrować”, ale wtedy:

TONY:

Przygotuj trzy koncepcje dla Klientki do 21:00.

Mają ją wstrząsnąć.

A ciebie nauczyć oddychać w naszym świecie.

Zanim zdążyła odpisać, przyszła ostatnia wiadomość:

TONY:

To nie prośba.

Zgasł ekran.

Zniknął.

Zostawiając ją w mieszkaniu, które nagle wydawało się zbyt małe, zbyt jasne, zbyt normalne na rozmowę z kimś, kto potrafił jedną linijką tekstu zmienić puls człowieka.

Luna opadła na fotel, zakryła twarz dłonią.

„Oddychać w naszym świecie…? Co to kurwa znaczy…?”

Ale cokolwiek to znaczyło — była już w środku.

Za głęboko, by się teraz wycofać.

Jeszcze głębiej, niż ktokolwiek jej pozwolił zdać sobie z tego sprawę.

Noc w którj Luna przestała być „normalna”

W mieszkaniu panowała cisza, która wcale nie uspokajała.

Była pusta.

Zbyt pusta, jakby ściany znały wszystkie jej myśli i odbijały je echem.

Luna siedziała przy stole, laptop przed nią, segregator obok.

Telefon — jak bomba zegarowa — leżał po prawej stronie.

Co chwilę spoglądała na jego czarny ekran, jakby mógł ożyć w każdej chwili.

Tony.

Samo imię miało w sobie napięcie, które czuła jak elektryczność.

Trzy koncepcje.

Do 21:00.

„Mają ją wstrząsnąć.”

Boże… ona nawet nie wiedziała, kim jest ta Klientka naprawdę.

Tajemnicza, dominująca, elegancka…

A jednocześnie zbyt spokojna, zbyt kontrolująca, zbyt pewna, by Luna mogła o niej zapomnieć.

Zacisnęła usta, otworzyła laptopa.

Pierwsza koncepcja powinna być klasyczna — luksus, złoto, czerń, szkło, dyskretne oświetlenie.

Drugą chciała zrobić bardziej mroczną — cegła, industrialny chłód, stal, ciężkie zasłony, welur.

Ale trzecia…

Trzecia miała wstrząsnąć.

Myślała, myślała, aż poczuła lekki zawrót głowy.

Wzięła łyk kawy, potem drugi.

Oczy paliły ją od patrzenia w ekran, ale tworzyła dalej, jakby nie mogła przestać.

Jej myśli uciekały do Klientki.

Do jej głosu.

Do sposobu patrzenia.

Do powściągliwości, która była bardziej erotyczna niż najodważniejsze słowa.

„Co to ma kurwa być… czemu ja tak reaguję?” — zbeształa się w myślach, rumieniąc się sama przed sobą.

Ale pracowała.

Rysowała światła.

Szkice mebli.

Układ sali.

Przestrzeń, która miała być luksusem, grzechem i elegancją w jednym.

O 20:18 telefon zawibrował.

Luna prawie podskoczyła.

TONY:

Masz 42 minuty.

Wyrobisz się?

Serce jej zamarło.

Napisała szybko:

LUNA:

Tak. Pracuję nad ostatnią koncepcją.

Po chwili:

TONY:

Już widzę.

Intensywnie.

Drgnęła.

Czy on…?

Czy on ją obserwował?

Zaraz. To przecież absurd.

To musiał być tylko jego sposób mówienia.

Styl.

Sposób budowania przewagi.

Ale mimo to poczuła jakąś dziwną… świadomość na karku.

LUNA:

Skąd pan—

Nie dokończyła.

Tony ją wyprzedził.

TONY:

Nie pytaj o to, czego nie chcesz wiedzieć.

Pracuj.

Ciarki przeszły jej po plecach, ale zamiast paniki poczuła… coś, czego nie potrafiła nazwać.

To było jak adrenalina.

Jak wejście w świat, który zaczynał ją pochłaniać.

Pracowała dalej.

Bardziej skupiona, bardziej zdeterminowana, niż była kiedykolwiek w swoim życiu.

Kiedy kleiła ostatni detal prezentacji, zauważyła, że ręce lekko jej drżą.

„Boże… to tylko praca. Opanuj się.”

Ale wcale nie była pewna, czy to prawda.

O 20:57 wysłała trzy prezentacje do Alicji.

Siedziała bez ruchu, wbijając wzrok w ekran, jakby oczekiwała wyroku.

Minęła minuta.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.93
drukowana A5
za 48.94