Dla Alexandra,
syna Grzegorza i Ewy
— autor
(Cum quibus) quia viribus nequeo, arte confligo.
Quippe: dolus an virtus, quis in hoste requirat?
Podstępem walczę, ponieważ siłą nie mogę.
Zaiste, podstępu czy męstwa użyć na wroga?
Mistrz Wincenty zwany Kadłubkiem
Wprowadzenie
Inspiracją do podjęcia niniejszej pracy była chęć przedstawienia mało znanego tematu z dziejów dawnej wojskowości polskiej — a tematem tym jest działalność wywiadu za Piastów. Celem pracy jest syntetyczne przedstawienie tego zagadnienia, w dotychczasowych badaniach niedostatecznie prezentowanego.
Pod względem chronologicznym praca obejmuje okres od początków państwa polskiego do ok. 1370 roku. Pod względem rzeczowym ma za zadanie przybliżyć zagadnienia warunkujące pracę wywiadu, profil uczestników tej służby oraz sposoby pozyskiwania informacji z uwzględnieniem metod i technik wywiadowczych. Zwrócono tu uwagę na dezinformację, dywersję oraz sposoby zapobiegania zagrożeniom lub likwidowania ich, w tym na fizyczną eliminację osób. W opracowaniu zostały omówione źródła i dotychczasowa literatura dotycząca poszczególnych zagadnień.
Ograniczony materiał źródłowy dotyczący polskiego wywiadu w średniowieczu okazał się istotną przeszkodą badawczą. W wyjaśnieniu czy też w opisie zdarzeń pomocne było posiłkowanie się wnioskowaniem abdukcyjnym — wyjaśniające, jak mogło dojść do pewnych zdarzeń.
W pracy będę wykorzystywał (w niezbędnym zakresie) analogie obce dla pełniejszego zrozumienia poruszanego zagadnienia. Mam świadomość, że niniejsza praca jest próbą przedstawienia niektórych wydarzeń z zakresu polskiej sztuki wojennej z perspektywy działań wywiadowczych. Jako autor mam nadzieję, że będzie to zachęta do dalszych badań w tym zakresie.
Wraz z rozwojem nauki pojęcie wywiadu ulegało transformacji chociażby ze względów techniczno-organizacyjnych, a w szczegółach — na skutek pojawienia się nieznanych wcześniej form pracy i powstania nowych możliwości. Z tej przyczyny wyodrębniano i nadawano tym zjawiskom nowe określenia, uwzględniając tym samym nowy sposób wykonywania zadań wywiadowczych. W ten sposób narodziły się wywiady: radiowy, potem globalny, satelitarny i elektroniczny. Rozwój mikrorobotyki stwarza dodatkowe możliwości pozyskiwania informacji bez zbytniego angażowania człowieka.
Współczesne definicje leksykalne zacieśniają pojęcie wywiadu. Zazwyczaj ograniczają się one do ogólnych odniesień. Mała encyklopedia wojskowa z 1971 roku podaje taką definicję wywiadu wojskowego:
Wywiad wojskowy, rodzaj wywiadu organizowany
i prowadzony przez określone państwo w stosunku
do jednego lub koalicji państw obcych; jeden z
głównych rodzajów rozpoznania. Organizuje się go
na szczeblach strategicznych, operacyjnych i prowadzili
przy pomocy odpowiednio rozbudowanej sieci agentów
(wywiadowców).
Podobną definicję wywiadu podał Leksykon wiedzy wojskowej wydany w 1979 roku, a brzmi ona:
Wywiad wojskowy, jeden ze sposobów rozpoznania
strategicznego, polegający na zbieraniu informacji o
systemie obronnym państw lub koalicji państw;
wykorzystuje się w tym celu wszystkie dostępne źródła
informacji, legalnie dostępnej i będącej pod ochroną
tajemnicy państwowej i wojskowej.
Podobnie definiują wywiad inne słowniki, jak na przykład Mały słownik języka polskiego.
Podane definicje nie wyczerpują w dostatecznym stopniu zakresu pracy wywiadu, co spowodowało, że na potrzeby niniejsze pracy przyjąłem własną wykładnię, że jest to:
Zespół spójnych przedsięwzięć wykonywanych przez wybrane osoby w sposób niejawny i więcej niż jednokrotny, korzystający z tzw. legendy, dostępnej techniki oraz z umownej łączności i zewnętrznych znaków rozpoznawczych; ukierunkowany na zbieranie wszelkiej informacji politycznej, gospodarczej czy wojskowej. Działania wywiadu mają charakter wyprzedzający zdarzenia i działania przeciwnika, zawierają w sobie również typowanie w szeregach wroga osób, które można pozyskać w charakterze agentów.
W średniowieczu nie odróżniano zadań wywiadowczych od tych, które dziś opisujemy terminem „kontrwywiad”. Niemniej z uwagi na agenturalne działania obcych bądź rodzimych mieszkańców współpracujących z wrogiem będziemy posiłkowali się tym określeniem. Pozwoli to na jaśniejsze i pełniejsze zrozumienie omawianego zagadnienia dla współczesnego czytelnika.
Kolejny temat odnosi się do terminów używanych do określenia osób wykonujących pracę wywiadowczą. W starożytności takie osoby określano terminem agent, od agō w języku łacińskim, co było rozumiane jako: robić coś, czynić, działać. W późniejszym Cesarstwie Wschodniorzymskim taką osobę nazywano agentes in rebus. Według mnie jest to najtrafniejsze określenie wywiadowcy — „działający w rzeczach”. Bo tak było i jest, a to, że zainteresowania wywiadu rozpościerają się na różne dziedziny życia, niczego nie zmienia. Natomiast wobec osób zajmujących się rozpoznaniem, zwiadem lub śledzeniem używano w naszym obszarze kulturowym terminu explōrātor, który oznaczał „zbadawszy coś”.
W literaturze przedmiotu zamiennie używa się pojęć takich jak „szpieg”, „agent” czy „wywiadowca”. W Słowniku staropolskim znajdujemy hasło szpieglerz, rozumiane jako szpieg, wywiadowca, eksplorator. Opisywany był również pojęciem perscrutor, co znaczy „przeszukiwać, przetrząsać, śledzić”, podobnie jest z terminem wywiedzieć.
W praktyce jednak nie ma żadnych istotnych różnic w metodach lub technice realizacji zadań pomiędzy szpiegiem, agentem i wywiadowcą. Rozróżnienie tych pojęć powstało na skutek złych konotacji wynikających z relacji „swój — obcy”. Jest to zależność emocjonalna, nie zaś merytoryczna, i tylko z tych powodów wrogich agentów opisuje się terminem „szpieg”, a nawet „szpicel”.
Następnym terminem wymagającym objaśnienia jest wywiad strategiczny, opisywany również jako wywiad dalekosiężny. Myślę, że idąc z duchem czasu i zmianami językowymi, bez ryzyka naruszenia poprawności możemy zastępować termin „dalekosiężny” terminem „strategiczny” oraz posługiwać się pojęciem „taktyczny” w odniesieniu do wywiadu bliskiego lub płytkiego.
Ponadto słowo „taktyczny” trafniej oddaje istotę tego rodzaju działania. Termin „bliski” jest zaś pojęciem nieostrym, nastręcza problemów chociażby z rozróżnieniem, co dokładnie oznacza „blisko”, a co „daleko”. I zazwyczaj wymaga dookreśleń typu „w pasie rubieży”, „na kierunku”, „wobec ruchu wojsk” itp. Obrazowo pojęcie taktyki [gr. taktikē] podał Roman Jarymowicz: Taktyka to przewrócenie wiadra z mlekiem. Strategia to zabicie krowy. Innymi słowy, wspomniana różnica sprowadza się w zasadzie do skali działania.
Kolejne pojęcie, który należałoby uściślić, to „specjalne działanie wywiadowcze” określone jako „kombinacja” lub „gra wywiadowcza”. Definicja takiego przedsięwzięcia zostanie przedłożona w kolejnych rozdziałach niniejszej pracy.
Do omówienia pozostaje jeszcze relacja zachodząca pomiędzy faktami czy wydarzeniami, które skupiają w sobie kilka przedsięwzięć wywiadowczych i które mogą się pozornie powtarzać. Wynika to z tego, że te same dane źródłowe będą omawiane w innym aspekcie spraw. Przykładowo zdrada wiąże się zazwyczaj z wcześniejszym wytypowaniem osoby, poznaniem jej słabych stron lub pragnień. Potem następuje faza przekonania jej obietnicami lub wyłożeniem stosownej kwoty, a więc przekupstwa. Można zatem przypisać takie wydarzenie różnym formom działania wywiadu. Z uwagi na to wzajemne nakładanie się trzeba będzie powracać do przedstawionych już zdarzeń i faktów, aby właściwie zaprezentować całą złożoność podobnych działań operacyjnych.
Zamieszczone w pracy zdarzenia mają przedstawiać reprezentatywne sposoby, metody i techniki wywiadowcze stosowane ówcześnie i — w większości — aktualne do dziś. Stąd pojawiające się w pracy współczesne określenia, które najpełniej oddają sens opisanych działań. Nie istnieje oficjalna definicja takich przedsięwzięć, a jedynie opisowe uprawnienia dla poszczególnych służb. Innymi słowy, tajnym służbom są przypisane kompetencje do stosowania określonych metod i form pracy operacyjnej, które w pewnym sensie okazują się ponadczasowe.
Z tych samych powodów autor nie zamierza przywoływać w opracowaniu wszystkich lub prawie wszystkich zdarzeń, co do których możemy być pewni lub domniemywać, że są rezultatem działań wywiadowczych. Gdyby nie zastosować selekcji, praca stałaby się rozrośniętym studium przypadków, a nie pracą ukazującą zasadnicze zręby ówczesnej pracy wywiadowczej. Z tych samych pobudek autor tylko wskazuje na inne możliwości spojrzenia na wydarzenia sprzed lat, chociażby przywołując do rozważań nieuwzględniane wcześniej odpowiednio elementy medycyny, rozwiązania i parametry ówczesnej techniki i logistyki. Pewien niedosyt interpretacyjny nakłania do dalszych, pogłębionych badań.
I jeszcze tylko słowo kończące. Muszę zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tajnych działań: rozróżnienie, co było prawdą historyczną, realnym wydarzeniem, a co tylko fantazją kronikarza. Uważam, że z punktu widzenia operacyjnego było [jest] to mniej istotne, ponieważ dla agenta czy jego mocodawcy ważniejsza była idea, pomysł na rozwiązanie problemu, którego rozwikłanie było na pozór nierealne lub niezwykle trudne. I właśnie o takie odtajnienie tego, co skryte, starałem się tu zawrzeć.
Właściwym jest przypomnieć w tym miejscu słowa naszego największego dziejopisarza średniowiecza:
Nic bowiem nie przeszkadza, aby wierzyć, że jeśli coś jest prawdopodobne, to mogło się tak lub inaczej zdarzyć, ale błądzić wiele należy do ludzkiej słabości, wiedzieć zaś dokładnie, we wszystkim, jak sprawa się miała, jest rzeczą doskonałości boskiej.
I. Czynniki wpływające na pracę wywiadu
1. Doradcy
Na sprawność wywiadu wpływ miały różne czynniki. Jedne z nich wspierały jego efektywność, inne zaś działały hamująco, jednak osoby kierujące wywiadem oczekiwały, że dzięki działalność tej służby wprowadzi dla siebie korzystną zmianę w interesującym go obszarze militarnym lub politycznym, zanim to uczyni przeciwnik. Z tego powodu generalną zasadą wywiadu było zachowanie bezwzględnej tajemnicy co do stref zainteresowań, użytych środków i osób uczestniczących.
W złożonym i zróżnicowanym społeczeństwie nie sposób było zawiadywać państwem jednoosobowo. Zrodziło to potrzebę posiłkowania się innymi osobami zgromadzonymi wokół władcy. Wyraził to mistrz Wincenty, przywołując słowa biskupa Pełki wypowiedziane na wiecu elekcyjnym w roku 1194:
Władcy nie zarządzają bowiem państwem na własną
rękę, ale przy pomocy urzędników.
[Nec enim per se princeps rem publicam administrant,
set per administratorias potestates]
Były to osoby z bliskiej i dalszej jego rodziny oraz możni, urzędnicy różnego szczebla, duchowni i przyjaciele. Oni wszyscy tworzyli dwór i spośród nich wywodzili się doradcy tworzący radę. Za wyróżnieniem konkretnych osób przemawiała zależność od księcia, posiadane umiejętności, jak chociażby umiejętność pisania i czytania, mówienia i rozumienia języka sąsiada, znajomość zasad inżynierii związanych z budową stałych punktów oporu lub dobre rozeznanie w sprawach związanych z życiem społeczno-administracyjnym. Dlatego do czynników wspierających działania wywiadu zaliczam osoby tworzące radę, a zwłaszcza te, które były bezpośrednio zaangażowane w pracę wywiadowczą.
Doradcy panującego byli szczególnie narażeni na próby pozyskania ich przychylności przez obcych władców. Temu celowi służyło okazywanie przychylności a to poprzez wręczenie podarków, a to okazywanie nadzwyczajnej życzliwości czy przyznawanie wyróżnień. Do tego tematu wrócę później przy okazji omawiania metod i technik stosowanych przez wywiad.
Według naszego kronikarza Galla ścisła rada królewska Bolesława Chrobrego liczyła …dwunastu przyjaciół i doradców. Było to niezbyt liczne grono, więc dobór współpracowników i ich kontrola nie nastręczały większych problemów władcy i jego zaufanym ludziom. Wielu z tych doradców tworzących z czasem radę królewską pozostaje dla nas bezimiennymi. Wspominają o nich kronikarze przy różnych okazjach, ale niestety nie przywołują żadnych imion, zwłaszcza gdy opisują wczesne lata naszej państwowości. Dopiero później otrzymujemy pewniejsze wiadomości o osobach wspierających władcę swoimi radami.
W każdej strukturze społecznej wykształca się zależność personalna lub służbowa, której hierarchia wynikała z ważności pozycji zajmowanej przez daną osobę w drabinie urzędniczej lub społecznej. Wyżej postawieni wraz z ówczesnym duchowieństwem tworzyli elitę społeczną. Są to ogólne prawidła niezbędne dla sprawnego działania grupy i należy przyjąć, że taka sama zależność występowała w strukturze wywiadu.
Do grona bliskich współpracowników Bolesława Chrobrego, którzy służyli nie tylko radą, ale również pełnili istotną funkcję w służbie wywiadowczej, wymienić należy Stoigniewa. O nim to jako o pośle Bolesława pisał biskup merseburski, że przybył nie gwoli zapośredniczenia zgody, jak udawał, lecz raczej w celu siania zamętu.
Słowa kronikarz wyraźnie wskazują, że wysłannik księcia polskiego nie ograniczał się tylko do bycia posłem wypełniającym polityczną wolę Bolesława, ale realizował drugi, ukryty cel misji, jakim było wykonanie zadania wywiadowczego.
Taką samą rolę wypełnił opat Tuni. Był duchownym wysoko postawionym w hierarchii Kościoła, a jako duchowny potrafił czytać i pisać oraz znał dworską etykietę. Opat Tuni był, jednym słowem, człowiekiem wielu przymiotów, które zauważył Thietmar, pisząc:
[…] ów mnich z powierzchowności, a chytry liszka
z czynów swoich i za to przez swego pana tak lubiany.
Stanowisko opata Tuniego, czyniło go wprost idealnym posłem, który w imieniu swojego władcy udał się do obozu Henryka II w czasie wojny w 1015 roku.
Armia Henryka wycofująca się z Polski po nieudanej wyprawie rozbiła obóz w ziemi Dziadoszan w miejscu otoczonym przez bagna i moczary. W tym właśnie czasie do Henryka przybył opat Tuni. Jego zadaniem jako posła było nie tylko jak najlepsze poznanie planów cesarza, ale również –poprzez rozpoczęcie rozmów o propozycjach pokojowych — spowolnienie albo powstrzymanie wymarszu wojsk cesarskich z obozu. Misja była o tyle istotna z punktu widzenia taktycznego, że jazda z wielkim trudem mogła przedzierać się przez ostępy.
Intencją Bolesława Chrobrego było bowiem zdobycie czasu niezbędnego do przybycia pieszych oddziałów polskich i wyprowadzenie niespodziewanego uderzenia na wycofującą się armię Henryka. Misja Tuniego nie w pełni się powiodła, gdyż — jak podaje kronikarz —
Cesarz jednak rozpoznał w nim zaraz szpiega
i zatrzymał go, dopóki całe wojsko nie przeszło przez
znajdujące się na drodze bagna, przy pomocy mostów
ułożonych poprzedniej nocy.
Opat Tuni nie był jedynym duchownym wypełniającym tajne misje. Do tego grona należy zaliczyć biskupa Reinberta, o którym jeszcze wspomnę, oraz Brunona z Kwerfurtu — a waga jego słów dotyczących Bolesława Chrobrego, zawartych w liście do króla Henryka II, jest tego najlepszym potwierdzeniem. Dowody przychylności i dużej życzliwości były równie ważne, co działania agenturalne, ponieważ kształtowały opinię o Bolesławie na dworze cesarskim. Nie oznacza to w sposób definitywny, że duchowni stanowili stały lub zasadniczy skład doradców mających wpływ na decyzje Bolesława Chrobrego, lecz że z uwagi na rolę, jaką odgrywali w społeczeństwie, byli ważną częścią polityki i pijaru (mieli często bezpośredni wpływ na kształtowanie opinii o sile władcy).
Nie ulega również wątpliwości, że powolny wzrost wielkiej własności ziemskiej, zaczęty w pierwszej połowie XI wieku, rzutował na rodzenie się poczucia ważności wśród możnych. Z czasem ten nurt przerodził się w dążenie do zapewnienia sobie pewnej samodzielności politycznej i gospodarczej. Pierwsze zwiastuny tego procesu możemy zaobserwować w czasie kryzysu władzy w latach trzydziestych XI wieku. Obserwujemy to w przebiegu kariery Masława wywodzącego się z bliskiego kręgu urzędników Mieszka II — bunt ludowy wyniósł tego podwładnego na wielkorządcę Mazowsza z aspiracjami przejęcia władzy po Piastach.
Z czasem wraz ze wzrostem społeczno-gospodarczym wokół panującego powiększało się grono osób biorących aktywny udział w życiu politycznym. Jako urzędnicy mocno oddziaływali na losy swej ziemi i poczynania władcy. Z uwagi na szczupłość informacji źródłowych trudno jest odtworzyć kształt struktury administracyjnej w okresie monarchii wczesnopiastowskiej. Można jednak sądzić, że administracja opierała się na hierarchicznym systemie grodowym, stąd też możemy wnioskować, że w skład rady zaliczani byli również zaufani, możni feudałowie piastujący terytorialne stanowiska w grodach, zwłaszcza na rubieżach państwa, z którymi władca omawiał bieżące i przyszłe sprawy w trakcie objazdu kraju. Pełnili oni funkcje wojskowe, policyjne i skarbowe. Ich zadaniem (ważnym dla bezpieczeństwa państwa) było nasłuchiwanie pogłosek i obserwowanie wydarzeń za granicą. Z tej to przyczyny zapewne posiadali większe kompetencje i swobodę działania, niż grododzierżcy w głębi kraju. Używając współczesnej nomenklatury, możemy powiedzieć, że tworzyli oni aparat władzy jako grupa wyodrębniona z reszty społeczeństwa. Potwierdzenie ich ważności jest wzmianka uczyniona przez naszego pierwszego kronikarza. Odnosi się ona co prawda do czasów późniejszych, ale w pełni odzwierciedla znaczenie warowni nadgranicznych.
[…] rycerze Zbigniewa wraz z Czechami ruszyli na Polskę celem grabieży. Lecz rychło — o czym nawet Bolesław nie wiedział — wyszedłszy chyłkiem, jak myszy z kryjówek, wyłapani zostali lub wybici przez zebranych [ na wiadomość o najściu] miejscowych margrabiów, prócz niewielu tylko, którzy poszukali schronienia w lesie, przyjacielu zbójców.
Wśród doradzających władcy niewątpliwie znajdowali się również ci, którzy z różnych względów byli mocno związani z pracą wywiadu, jak chociażby wcześniej wspomniani wojewodowie. Za czasów Władysława Hermana takim nadgranicznym komesem był wymieniony przez Galla komes wrocławski Magnus. Drugim zaufanym księcia był komes Wojsław, wywyższony dzięki wojewodzie Sieciecha. Podobną rolę odegrał za Henryka Brodatego jego siostrzeniec Czech Bożywoj — otrzymał w zarząd dwa odbudowane zamki w Bninie i Śremie, skąd miał baczenie na wszystkich stronników Odonica.
Owi urzędnicy to ówczesna elita społeczna wywodząca się z możnych, w tym też duchowieństwa, a ich ambicje ścierały się na radzie i wiecach oraz w mniej formalnych kontaktach osobistych. Podobne grupy wpływu istniały w otoczeniu biskupów.
Niezależnie od usytuowania się takich grup należy zauważyć, że właśnie w tych gronach konfrontowano poglądy i omawiano sprawy rodzinne, kościelne i polityczne. Kontakty pomiędzy urzędnikami były również sposobem na wzajemne wspieranie się i rozwijanie kariery. Takie realia zmuszały władców do uczestniczenia w rozgrywkach politycznych swoich poddanych. Można to zaobserwować w przypadku młodocianych książąt, którzy przez swój wiek nie mogli sprawować samodzielnej władzy po nieoczekiwanej śmierci ojca. Skutkiem takiego zrządzenia losu po śmierci Leszka Białego, a więc pod rządami księżnej wdowy Grzymisławy i jej syna Bolesława Wstydliwego, możnowładztwo doczekało się nawet pewnych praw — ius non responsivum — które wyjęły ich spod kasztelańskiego sądownictwa.
Niezależnie od doradców związanych z wywiadem władca wysługiwał się osobami, które cieszyły się jego szczególnym zaufaniem. Staje się to bardziej wyraźne w późniejszym czasie. Potwierdzają to badania S. Jóźwiaka odnoszące się co prawda do zakonu krzyżackiego, ale takie praktyki mają również odzwierciedlenie w Polsce.
Z duchownych na dworze Władysława Hermana względami cieszył się biskup Frank, za radą którego wysłano poselstwo do św. Idziego w Prowansji w intencji wybłagania potomka. Na czele poselstwa stał kapelan księżnej Judyty — Piotr. Jednak najbliższym i najbardziej zaufanym doradcą (i zarazem wykonawcą poleceń Władysława Hermana) był Sieciech — wszechwładny palatyna, o którym autor biografii księcia Władysława wymownie napisał, że Polityka Hermana była polityką Sieciecha i odwrotnie. Jest to niezwykle trafna ocena mówiąca o wzajemnych relacjach łączących palatyna z księciem.
Niezależnie od wymienionych dworskich urzędników wokół Władysława Hermana znajdowało się również grono osób wspierających go swoimi radami. Podobne grona doradców figurowały przy Zbigniewie i Bolesławie Krzywoustym. Należy oczekiwać, że w kręgu zainteresowań niektórych z nich znajdowały się sprawy związane z prowadzeniem działalności wywiadowczej.
Imiennie do najbliższych centralnych doradców Bolesława Krzywoustego należy włączyć wojewodę Skarbimira z rodu Adwańców, którego Gall po zdobyciu Nakła nazwał urbium expugnator — zdobywca miasta. Był też dyplomatą mającym świetne rozeznanie polityczne. Za jego przyczyną został zawarty układ polsko-czeski, który poróżnił dotychczasowych sprzymierzeńców Zbigniewa, brata Krzywoustego, i czeskiego księcia Borzywoja. I zapewne z uwagi na zajmowane stanowisko i wypełnianie woli politycznej Bolesława Krzywoustego nieobce mu były arcana secretum, które najlepiej predysponowało go do zajmowania się wywiadem.
Po buncie wojewody Skarbimira w 1117 roku urząd ten objął Piotr Włostowic z rodu Łabędziów, który wsławił się porwaniem księcia przemyskiego Wołodara, o czym napiszę później. Na wojewodzie, czyli comes palatinus, spoczywała duża odpowiedzialność. Dowodził wojskiem w zastępstwie władcy, wyręczał go w sądach oraz odpowiadał za bezpieczeństwo i porządek na dworze książęcym. Przy tak szerokich kompetencjach urząd wojewody musiał się w naturalny sposób łączyć z funkcją rozpoznania wywiadowczego (i kontrwywiadowczego) dla sprawnego działania tego urzędnika.
W czasie objazdu kraju razem z księciem przemieszczali się stali doradcy i urzędnicy dworu, tzw. curia ducalis, pośród których znajdował się kanclerz — mamy o nim poświadczone przekazy, pierwszy w Kronice polskiej Anonima, tzw. Galla. Obecność kanclerza była zrozumiała z uwagi na rolę, jaką odgrywał przy opracowywaniu i sporządzaniu dokumentów. Z podobnie ważnych powodów w objeździe monarchy uczestniczył funkcyjny doradca odpowiedzialny za sprawy wywiadu. W ten sposób mógł dowiedzieć się od nadgranicznego grododzierżcy o aktywności wrogiego sąsiada i wyznaczyć zadania własnym wywiadowcom.
W późniejszych latach, po śmierci Bolesława Krzywoustego, jego synowie w wydzielonych księstwach również otaczali się zaufanymi urzędnikami, począwszy od osoby umiejącej dowodzić wojskiem, aż po doradców znających sprawy polityczne i gospodarcze. Przykład to chociażby znający się na rzemiośle wojennym Wszebor, wspierający swoją wiedzą Bolesława i Mieszka, potomków Krzywoustego. Można więc mówić, że dowodzący drużyną władcy oraz dowódcy pozostałych oddziałów wojskowych wchodzących w skład armii tworzyli jednocześnie radę wojenną księcia.
Widzę w tym naturalny proces tworzenia się w przyszłości sztabu, a więc organu wspierającego władcę w pracach wojskowych. Podpułkownik Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych w pracy Sztab wojskowy podał:
Gdy pewien nieznany przywódca wojowników
zwrócił się do jednego ze swych towarzyszy broni
o pomoc lub radę, narodził się pierwszy sztab
wojskowy.
Jest to trafna uwaga odnosząca się do powstania zalążka późniejszej rady wojennej i sztabu.
Podział Polski na poszczególne ziemie jako dziedzictwo Krzywoustego warunkował jeszcze jeden aspekt władzy — rosło znaczenie polityczne i gospodarcze pewnych kręgów społecznych. Tworzyła się warstwa możnych, których ambicje oddziaływały na rządy książąt dzielnicowych. Uwidoczniało się to szczególnie po śmierci znaczących władców, których potomkowie nie byli jeszcze gotowi do sprawowania samodzielnych rządów. Doświadczyła tego Helena, wdowa po Kazimierzu Sprawiedliwym. Wbrew własnej woli musiała się oprzeć na łasce możnowładztwa z biskupem Pełką i wojewodą Mikołajem na czele. Jej obawy podzielał Mieszko Stary, a ubrał je w słowa mistrz Wincenty, pisząc:
Dziecię wybierają na księcia, aby pod tym pozorem oni
sami nad samymi panującymi panowali.
Aby doszczętnie wykorzeniwszy ród królewski,
nareszcie swobodniej mogli władać, aby zamiast
jednej głowy, tylu spośród nich wyrosło królów,
ile głów.
Również Władysław Laskonogi, syn Mieszka Starego, zdawał sobie sprawę z siły możnowładztwa krakowskiego, bez aprobaty którego żadne plany książąt nie mogły zostać zrealizowane. Miał rację stary książę, co obrazowało postępowanie wojewody krakowskiego Mikołaja. Odsunięty od wpływu na politykę, w akcie zemsty zdradza księżnę Helenę i ofiaruje swoje usługi księciu wielkopolskiemu za cenę pozostania na urzędzie wojewody krakowskiego.
W takich warunkach dla zachowania tronu dla małoletnich synów konieczny okazał się staranny dobór wychowawców młodych książąt, którzy staliby się w latach późniejszych ich podporą w rządzeniu. Leszek Biały miał szczęście, że dzięki matce otoczony był przez mądrych i wiernych współpracowników: wojewoda Goworek, biskup Pełka, Wincenty Kadłubek, Krystyn, potem Pakosław, później arcybiskup Henryk Kietlicz i Iwo Odrowąż. A otoczenie się w dorosłości rozumnymi i lojalnymi doradcami świadczy o jego umiejętności doboru i zjednywania sobie ludzi, co niestety nie zawsze go chroniło przed knowaniami niektórych możnych.
O znaczeniu otaczania się mądrymi doradcami mówi nam treść dokumentu pokojowego, w którym Władysław Odonic przemycił swoje prawa do dziedziczenia całości Wielkopolski. Przemyślne sformułowanie tekstu otwierało możliwość odzyskania utraconych części ziem księstwa wielkopolskiego na korzyść Henryka Brodatego.
Według K. Witkowskiego w rachubę mogły wchodzić trzy osoby, których wykształcenie, biegłość w prawie i sztuce dyplomacji mogły pomóc Odonicowi. Jednym z nich mógł być „magister Andreas de Cracovia”, drugim — niejaki Teodoryk i ewentualnie trzecim — „magister Venceslaus”.
Podobne rozwiązanie zastosował Bolesław Rogatka w akcie prawnym, jaki zawarł z arcybiskupstwem magdeburskim odnośnie do Lubusza. W dokumencie znalazły się liczne szczegółowe i zawiłe postanowienia, które w przyszłości mogły stanowić pretekst do podważenia i likwidacji arcybiskupiego panowania w Lubuszy.
Rola doradców to nie tylko wspieranie władcy w jego poczynaniach. To również wzrost świadomości, że od ich postawy zależy dobro nie tylko panującego, ale również ich własne. Podział królestwa na dzielnice to ilościowy wzrost urzędników i — co za tym idzie — możliwość pomnażania zamożności. Można uważać, że dalsze rozdrobnienie ziem królestwa było na rękę rosnącemu w siłę możnowładztwu, gdy zasmakowało we władzy. Powyższa konstatacja dotyczy w równej mierze ludzi Kościoła. Byli oni ze względów materialnych zainteresowani osłabieniem władzy książęcej. Należy to więc rozumieć jako wyraz niechęci do przywrócenia władzy senioratu w dobie rozbicia dzielnicowego.
Wzrost znaczenia skłaniał możnych do zawiązywania spisków, takich jak za panowania Mieszka Starego. Możnowładcy skupieni wokół Gedeona, biskupa krakowskiego, wciągnęli w swoje knowania nawet niektórych książąt piastowskich. Powodzenie było pewniejsze, gdy potrafili zdobyć autorytet i uznanie u rycerstwa. Dla nich więc wojna domowa oznaczała czas wzmocnienia swojego znaczenia i bogactwa kosztem władzy książęcej, a w określonych okolicznościach byli nawet skłonni zaprotestować, wszczynając bunt przeciwko władcy. Kronika wielkopolska wręcz bezpośrednio wiąże bunt rycerzy z nadanymi ulgami gospodarczymi na rzecz biskupstwa poznańskiego w roku 1232. Księciu Odonicowi udało się zdławić opozycję. Nie uchroniło go to przed utratą Kalisza, który został w 1234 roku zajęty przez wojska Henryka Brodatego.
Rebelia niektórych możnych była wyrazem sprzeciwu wobec represji, jakie spotkały ich ze strony panującego. Dla buntowników nieważne było, że to ich postawa ściągnęła gniew władcy. W 1225 roku Henryk Brodaty z wojskiem pojawił się pod Krakowem. Według naszego dziejopisarza Jana Długosza ród Gryfitów nakłonił księcia śląskiego do wyprawy z powodu kar, jakie spotkały członków rodziny na Mazowszu i w Małopolsce w związku ze śmiercią wielu członków rodu Odrowążów podczas pełnienia wspólnej stróży na granicy mazowiecko-pruskiej.
Zmiana władzy zawsze rodziła u jednych nadzieję na polepszenie własnej pozycji, u innych — strach przed utratą już posiadanych przywilejów. Stąd też widzimy lawirowanie możnych pomiędzy panującymi, przechodzenie z jednego do drugiego stronnictwa. Ścieranie się możnych rodów w walce o wpływy znalazło nawet odzwierciedlenie w kronice mistrza Wincentego w przypowieści o Gryfie i Liszce.
Zrozumiała jest naturalna niechęć dobrowolnego zrzeczenia się przywilejów, które dawała pozycja urzędnika przy osobie władcy. Nie dziwi więc współistnienie dwóch rad książęcych — a takie miało miejsce po śmierci ojca Siemowita, księcia czerskiego i mazowieckiego, w 1262 roku. Jedna rada stała u boku młodego księcia, zaś druga, starsza, doradzała wdowie, księżnej Perejasławie. Po śmieci brata Konrada nadal funkcjonowały dwie rady, osobne dla ziem czerskiej i mazowieckiej. Proces kształtowania się nowej rady książęcej zachodził tym szybciej, im słabszy i bardziej skłócony był książę z innym piastowiczem. A poprzez rozrośnięte rody możnowładcze tendencje te przenikały na sąsiednie ziemie, gdzie szybko znajdowały naśladowców, którym wzrost władzy i bogactwa był niemniej miły.
Wskutek dążeń emancypacyjnych widocznych u możnych wzrosło znaczenie wieców, zwłaszcza w okresie rozbicia dzielnicowego, szczególnie w XIII wieku. To właśnie na zgromadzeniach wiecowych książę dzielnicowy miał okazję uzyskać aprobatę dla swoich planów. Taki zjazd odbył się w marcu 1228 roku w Skaryszewie z okazji nadania czynionego na rzecz klasztoru w Jędrzejowie. W spotkaniu uczestniczyła księżna wdowa po Leszku Białym oraz najwyżsi urzędnicy księstwa krakowsko-sandomierskiego. Prawdopodobnie rozmowy dotyczyły przyszłości jej syna i zapadły wtedy ustalenia niekorzystne dla Konrada Mazowieckiego.
Należy uważać, że tylko władca obdarzony zaufanie możnych i mający ich poparcie mógł realizować własne plany polityczne i zmierzyć się z problemami ogólnopolskimi. Umiejętność zjednywania sobie zwolenników pośród możnowładztwa posiadał Henryk Brodaty, dzięki czemu odnosił znaczące sukcesy polityczne.
Emancypacja, o której wspomnieliśmy, dotyczyła również ludzi Kościoła. W silnej osobowości arcybiskupa Henryka Kietlicza znaleźli oni orędownika uwolnienia się spod władzy książęcej. Sukcesy Kościoła diecezji krakowskiej ośmielały biskupa wrocławskiego i tamtejsze możnowładztwo do odważniejszego myślenia o prawie współudziału w decyzjach księcia. Spotkało się to ze zrozumiałym oporem władcy, który w obronie swoich prerogatyw powoływał nowych ludzi, by nie pozwolić starym rodom wyrosnąć ponad miarę. Następstwem tego założenia była znaczna rotacja na urzędach.
Politykę zrównoważenia wpływów możnych prowadził również Konrad w początkowym okresie po objęciu rządów na Mazowszu. Później uległa ona zaostrzeniu aż do konfliktu z wojewodą Krystynem na tle realizacji polityki względem Prusów w 1217 roku.
Podobnie postępował Świętopełek Gdański, w otoczeniu którego na podstawie źródeł wystąpiło około 70 osób związanych z administracją jego księstwa. Zapewne można je zaliczyć do grona możnowładców związanych ze Świętopełkiem — i to raczej przez sprawowany urząd i obowiązek wojskowy niżeli przez posiadane ziemie. Co nie oznacza, że takich możnych nie było. Polityka wewnętrzna Świętopełka nie osłabiła wpływów możnych, których w pewnej mierze siła (a nie testament zmarłego władcy) zadecydowała, kto zasiądzie na tronie gdańskim. Jednym ze sposobów wyzwolenia się spod wpływu możnych była zmiana książęcych współpracowników przeprowadzana co pewien czas.
Wzrost znaczenia księcia w wyniku sukcesów politycznych i wojennych przekładał się na prowadzenie (mniej lub bardziej) samodzielnej polityki wobec możnowładztwa, a jeżeli już nie całości możnych, to przynajmniej tej części, której bezpośrednio nie zawdzięczał sukcesów. Nawet wystawienie dokumentu na rzecz Kościoła poznańskiego w 1246 roku bez zgody możnych było wyrazem siły władcy wobec tego środowiska. Taka demonstracja niezależności książęcej nie mogła się spotkać z aprobatą możnych, czemu dawali wyraz. Rycerstwo mogło bowiem być niezadowolone nawet w przypadku wygrania wojny, jeżeli za tym zwycięstwem nie szły wymierne korzyści finansowe.
Na pogorszenie się nastrojów możnych niewątpliwie wpłynęło uwięzienie Bolesława Pobożnego przez jego brata Przemysła I. Niewykluczone, że ostatecznie właśnie areszt spowodował zgromadzenie się wokół Bolesława części możnowładztwa zaniepokojonej wzrostem siły jego starszego brata.
Nie może to być jednak podstawą do sformułowania sądu, że możnowładztwo było siłą destrukcyjną wobec dążeń do scalenia ziem polskich. I że jedyne, co możnowładztwo miało na względzie, to własna korzyść, zwłaszcza materialna. Są wystarczające dane wskazujące, że nie była im obca idea zjednoczenia i oddana służba. Takie zachowanie było doceniane i wynagradzane przez władcę. Na pewno jedności nie sprzyjało rozdarcie w koncepcji sprawowania władzy w samej rodzinie panującego. Wyraziście zaznaczyło się to po śmierci Bolesława Krzywoustego w konflikcie Władysława II z młodszymi braćmi Bolesławem i Mieszkiem.
W mniejszym stopniu widzimy takie zachowania za Bolesława Chrobrego, Mieszka II i Bolesława Krzywoustego. Każdy z tych władców, dążąc do jedynowładztwa, borykał się z siłami przeciwstawnymi, reprezentowanymi przez część możnych, którym poliarchia bardziej odpowiadała. W początkowej fazie rozdrobnienia dzielnicowego, gdy jeszcze nie odczuwano jego negatywnych stron, ta forma sprawowania rządów zdawała się bardzo wygodna dla wyższych warstw społecznych. Była dla nich źródłem bogactwa i siły. Nie dziwi więc opozycja skierowana przeciwko Władysławowi II, który dążył do odbudowy silnej władzy książęcej.
Kolejnym źródłem wzrostu znaczenia politycznego możnych były zmiany gospodarcze zachodzące w XIII wieku — czy to w wyniku nadań książęcych, czy kupna ziemi, czy też z tytułu zajęcia ziem, które opustoszały po niszczących najazdach. Księga henrykowska wspomina, że w wyniku najazdu tatarskiego został zniszczony klasztor. Znaleźli się również rycerze, którzy — korzystając z rozprężenia powstałego po śmierci Henryka Pobożnego w bitwie legnickiej — głosili, że … każdy z rycerzy zabierał, co chciał i ile chciał.
Wynagrodzenie to nie tylko nadania ziemi, ale także zwolnienia immunitetowe. Obok nadań prawdziwych pojawiały się fałszywe uzurpacje. Kronika wielkopolska podaje, że niejaki Dobrogost z Nagrodnic, powołują się na zwolnienie, nie płacił dziesięciny kanonikowi Piotrowi Pomorzaninowi. Wynikł spór, który miał rozstrzygnąć sąd. Sulisław, syn Dobrogosta, zabił na cmentarzu kanonika Piotra. Za wspomniany czyn Dobrogost z jego potomkami zostali skazani na płacenie dziesięciny zwyczajem chłopskim. Inną sprawą było, że w sporze z Kościołem strona przeciwna stała na straconej pozycji.
Jednoczenie ziem polskich przez Władysława Łokietka i kontynuowanie tego dzieła przez Kazimierza Wielkiego wymagały pomocy ludzi światłych, świadomych i popierających racje królów. Na szczęście w otoczeniu monarchów znaleźli się i tacy. Do najpoważniejszych należeli Spytko z Melsztyna, Jarosław Bogoria, kanclerz Zbigniew ze Szczyrzyca czy arcybiskup gnieźnieński Janisław, biskup kujawski Maciej, książę Władysław Dobrzyński oraz szereg dostojników wielkopolskich i kujawskich oraz — w sprawach ruskich — Jan Jura. Doprowadziło to do ukonstytuowania się przybocznej rady królewskiej — consilium domini regis.
Kazimierz Wielki zdawał sobie sprawę, że nietłumione niezadowolenie części możnych mogło mieć fatalne skutki dla kraju. Kosztem pewnych ustępstw próbował więc zjednać opozycję. Jeżeli jednak widział, że ta metoda nie przynosi rezultatów, to nie wahał się zastosować środków siłowych.
2. Umiejętności językowe w wywiadzie
Wyżej wspomniałem o czynnikach, które mogły pozytywnie lub negatywnie wpływać na pracę wywiadu. Niezależnie od tych uwarunkowań istotną rolę odgrywały umiejętności, jakie posiadali agent lub jego przełożony sterujący częścią lub całością wywiadu.
Konflikt z wrogiem przybierał różne formy. Niezależnie od nich jeżeli walka miała być skuteczna, wymuszała poznanie nieprzyjaciela. Poznanie jego słabych i silnych stron to znaczący krok prowadzący do zwycięstwa lub uniknięcia całkowitej klęski. Jedną z dróg rozpoznania była znajomość języka przeciwnika. To wiedza pożądana, jeżeli nie konieczna w osobistych kontaktach, zwłaszcza dla wywiadowcy działającego w obcym, często wrogim otoczeniu. Wielu władców doceniało również możliwość bezpośredniego, niczym nieskrępowanego komunikowania się z rozmówcą. Warto w tym miejscu przypomnieć wskazówki dla przyszłych władców zawarte w Pouczeniach Włodzimierza Monomacha:
A co umiecie dobrego, nie zapominajcie, czego zaś nie umiecie,
to tego się uczcie — jako ojciec mój, w domu siedząc umiał pięć
języków, od czego cześć jest od obcych krajów.
Nie tylko Włodzimierz doceniał wykształcenie. Do tego grona możemy zaliczyć władcę Czech Wacława. Nieliczne wzmianki u Kosmasa wskazują, że Strachkwas-Krystian, syn Bolesława I, księcia Czech, nim został przeznaczony do stanu duchownego, pobierał nauki. To samo dotyczy Mlady-Marii i Jaromira-Gebharda.
Mamy również wiadomości o nauce węgierskich książąt i królewiczów. Święty Stefan miał nie tylko posiąść wykształcenie duchowne, ale także literackie i wykazywać znajomość Pisma Świętego. Jego syn Emeryk był wykształcony w zakresie trivium. Następca św. Władysława na tronie węgierskim, Koloman, był nazwany przez jemu współczesnych „książkowym Kolomanem”, o którym tak napisał Anonim, tzw. Gall:
[…] wykształconym w książkowej wiedzy ponad wszystkich królów tego czasu.
Możemy śmiało uważać, że Bolesław Chrobry co najmniej w stopniu wystarczającym posługiwał się językiem niemieckim i między innymi to zjednywało mu sympatię cudzoziemców przebywających w jego otoczeniu. Jego syn Mieszko II znał nie tylko język niemiecki, ale również grekę i łacinę. Jest wielce prawdopodobnym, że wykształcenie, które posiadł, to wynik wyznaczenia go do kariery duchownej. Również żona włądcy Rycheza była wykształconą niewiastą, jak odpowiadało jej pozycji jako wnuczki Ottona II.
Nie stoi to w sprzeczności z twierdzeniem, że w podstawowym wymiarze nasi piastowscy władcy nabywali wykształcenie wynikające z poznawania zasad religii i wybranych elementów wiedzy świeckiej.
On sam ponadto starał się o to, by co dzień odprawiano mszę za grzechy i za zmarłych, by śpiewano psałterz…
oraz
[…] wraz z biskupami i kapelanami, aż skończył godzinki o Najświętszej Pannie, godziny kanoniczne tego dnia oraz 7 psalmów pokutnych z litanią, a częstokroć po wigiliach za umarłych dodawał też część psałterza.
Rozumienie i mówienie w języku sąsiadów mogło wynikać niejako z przyczyn naturalnych. Autor biografii Siemowita I Mazowieckiego uważa za wielce prawdopodobne, że dzięki księżnej Agafii, matce, mógł znać biegle język ruski.
Syn Mieszka II Kazimierz, zwany później Odnowicielem, po roku 1026 prawdopodobnie przebywał w klasztorze, ale niestety nie wiemy w którym. Jak by nie było, uczył się w nim czytać i pisać w języku łacińskim. Zapewne poznał też podstawy rachowania, wygłaszania kazań, elementy prawa kanonicznego, a także pobrał nauki z zakresu świeckiej filozofii oraz poezji rzymskiej i greckiej.
Kazimierz Odnowiciel musiał doceniać znaczenie wykształcenia i rozumieć jego wartość dla władcy. I zapewne z tego powodu jego pierworodny syn Bolesława został skierowany do jakiejś szkoły kościelnej. Przydomek Bolesława — Szczodry — który był jego drugim imieniem, jest tłumaczeniem łacińskiego imienia Largus, co potwierdza, że przyszły następca Kazimierza otrzymał je przy bierzmowaniu, a więc po uzyskaniu pewnych nauk. To samo dotyczy Władysława Hermana, za którego wolą również jego pierworodny syn Zbigniew uzyskał wykształcenie w zakresie trivum.
Rozbicie królestwa polskiego po śmierci Bolesława Krzywoustego na mniejsze jednostki terytorialne, które znalazły się pod rządami poszczególnych Piastów, nie stanowiło jednak zapory dla prądów kulturalnych płynących z Zachodu. Na dworze Władysława Odonica, księcia wielkopolskiego, znane były opowieści o królu Arturze czy o Ugonie z Alwerii, a i sam książę był miłośnikiem eposów rycerskich i śpiewu.
Prawdopodobnie książę w latach młodości pobierał nauki w dworskiej szkole, która zapewne ówczesnym zwyczajem obejmowała siedem sztuk wyzwolonych. Pierwsze trzy, zwane
trivium, obejmowały gramatykę, retorykę i dialektykę. Pozostałe — quadrivium — służyły poznaniu arytmetyki, geometrii, muzyki i astronomii. Jego syn Przemysł I:
[…] trzymał psałterz i czytał niektóre psalmy i modlitwy, które umiał
lub mógł mieć pod ręką; a czynił to często i chętnie.
Każda nauka, w tym języka obcego, wymaga pewnego wysiłku umysłowego i cierpliwości. Wiedziano już wtedy, że rozumienie obcego języka było niezwykle przydatne w kontaktach z innymi nacjami. A skoro tak, to niewątpliwie wymagali tego samego od swoich współpracowników. Zwłaszcza od tych, którzy byli wysyłani z misjami dyplomatycznymi, gospodarczymi bądź w przypadku prowadzenia misji wywiadowczych.
Pewnym jest, że Władysław Laskonogi (z racji pobytu w latach młodości na dworze niemieckim) władał językiem obcym w stopniu co najmniej bardzo dobrym. Tam też zdobył stosowne wykształcenie.
Przychylam się do zdania tych badaczy, którzy twierdzą, że z uwagi na różnorodne kontakty z cesarstwem język niemiecki na dworze polskim był znany nawet tym Piastom, którzy nie mieli rodzinnych powiązań z Niemcami. Bywało i tak, że poznanie języka obcego sprawiało tyle trudności, że mówienie w nim wywoływało śmiech u słuchaczy. Doświadczył tego Bolesław Rogatka, książę legnicki.
Nie należy jednak sądzić, że książęca znajomość języka przekładała się bezpośrednio na wyniki uzyskiwane przez wywiad lub że była nieodzownym warunkiem do kierowania nim. Niemniej znajomość języka obcego i posiadanie pewnego wykształcenia zawsze pozwalało i pozwala do dzisiaj szerzej spojrzeć na problemy, by znaleźć najwłaściwsze rozwiązanie.
Jak każda dziedzina życia, również kierowanie wywiadem wymagało pewnych predyspozycji intelektualnych i charakterologicznych. Nie były one jakimiś nadzwyczajnymi cechami czy wyjątkowymi przymiotami przynależnymi tylko nielicznym. Do głównych zasad, które znajdujemy w Kronice polskiej, zaliczało się zachowanie przez panującego tajności zamierzeń, co mistrz Wincenty ujął słowami:
Gloria principum est celare verbum.
Chwałą władców jest taić słowo.
Myśl kronikarza jest parafrazą Przypowieści Salomona (25.2), która w pełnym brzmieniu powiada:
Chwałą Bożą jest rzecz ukryć, a chwałą królów rzecz zbadać.
Myślę, że parafraza powstała w wyniku doświadczenia życiowego i przemyśleń na temat sprawowania władzy oraz umiejętności odczytywania zachowań ludzi. Skrywać i skryte odczytywać.
Do zalet władcy zaliczyłbym świadomość polityczną — tę rozumianą jako wykorzystanie chwili, rozumienie znaczenia i roli zdarzenia czy faktu mogącego oddziaływać na przyszłość. Uważam, że takim walorem umysłu charakteryzował się Bolesław Chrobry. Z tej to przyczyny — w przeciwieństwie do N. Delesewicza, autora świetnej biografii księcia Zbigniewa — sądzę, że nie szczęśliwy traf czy przypadek spowodował, że pierwszy król z rodu Piastów wszedł w posiadanie ciała przyszłego świętego. Gdy doszła go wieść o męczeńskiej śmierci misjonarza, od razu zrodziła się w nim myśl o możliwości spożytkowania doczesnych szczątków męczennika do własnych celów politycznych. W innym przypadku nie przypuszczam, aby za zwłoki wydatkował tak znaczną kwotę.
Przeciwieństwem takiej świadomości politycznej była postawa niektórych książąt z czasów Polski dzielnicowej, kiedy rzeczywistość polityczna przerastała ich możliwości percepcji i prawidłowej oceny zachodzących zjawisk. Nie znaczy to, że nie było wykształconych książąt czujących powiew nowych czasów, w których przyszło im działać. Jednym z takich władców był Kazimierz Sprawiedliwy, który nabył pewne wzory kultury dworskiej i modelu władcy w czasie swojego pobytu na dworze Fryderyka Barbarossy. Swoje doświadczenie w części zapewne przekazał swojemu synowi Leszkowi Białemu, który za preceptora miał również wykształconego na Zachodzie późniejszego biskupa i kronikarza mistrza Wincentego Kadłubka.
Wiek XIII ze swoim średniowiecznym renesansem stawał się dla Polaków czasem ludzi wykształconych, czerpiących garściami z kultury zachodniej. Możni pobierali nauki na uniwersytecie w Paryżu, Bolonii lub Padwie. Sam Konrad, książę głogowski, zdobył uniwersyteckie wykształcenie.
O wzroście ogólnej kultury świadczy chociażby fakt nadania synom Konrada Mazowieckiego imion wziętych z kroniki Anonima, tzw. Galla, i mistrza Wincentego. Można przypuszczać, że Konrad i jego brat Leszek Biały znali język ruski, a w późniejszym czasie Konrad poznał język litewski.
Nie bez przyczyny niezwykle popularne stało się powiedzonko Jana z Salisbury, że
Rex illiteratus asinus coronatus — król analfabeta jest koronowanym osłem. Staranne wykształcenie otrzymał Przemysł I, książę wielkopolski, o którym czytamy w Księdze henrykowskiej:
Należy wszakże wiedzieć, że tenże książę pan Przemysł
był za swego bardzo przychylny tutejszemu
klasztorowi, a był w pewnym stopniu uczony,
przeto brat Piotr, piwniczny tego klasztoru,
zawsze z nim rozmawiał po łacinie.
Znał nie tylko łacinę, ale z upodobaniem czytał niektóre psalmy i modlitwy. A w jego najbliższym otoczeniu znajdujemy przedstawicieli zakonu dominikańskiego, na przykład dominikanina Hartunga, przy jego synu Bolesławie Pobożnym — Vitalisa, który był rektorem dominikanów poznańskich, a przy Przemyśle II — Teodoryka. Możemy sądzić, że na dworze śląskim osobą, która krzewiła kulturę słowa pisanego, była Jadwiga, żona Henryka Brodatego i późniejsza święta.
Nie tylko książęta dostrzegali pożytek z posiadanego wykształcenia. Ich śladem podążali młodzi przedstawiciele możnych rodów: Adwańców, Nałęczów, Pałuków, Grzymalitów, Łodziów, Zarębów i Doliwów. Po zakończeniu studiów wracali do kraju i obejmowali ważne stanowiska kościelne — prałatów, kanoników kapitulnych czy też obejmowali stolice biskupie.
Osierocony Henryk IV, którego ojciec zmarł w 1266 roku, przez kilka lat przebywał na dworze Przemysła Ottokara II w Pradze. Zapewne miał tam możliwość pobierania nauki w szkole dworskiej prowadzonej przez Włocha Henryka z Iserni i — co nie mniej ważne — zapoznania się z pracą kancelarii czeskiej. Dzięki temu poznał mechanizmy widzenia problemów politycznych i zyskał umiejętności ich rozwiązywania lub elastycznego reagowania. Bardzo możliwe, że osobowość Probusa rzutowała na postępowanie Henryka Głogowczyka. Jak zauważył T. Jurek, zachowane zabytki świadczą o znakomitym smaku fundatora, jakim był Głogowczyk.
Rozumienie języka rozmówcy było cenną umiejętnością. Zanim wypowiedź uczestnika spotkania została przetłumaczona, druga strona zyskiwała czas na zastanowienie się, jakiej udzielić odpowiedzi. Ponadto w pewnych sytuacjach obywanie się bez tłumacza pozwalało nie tylko na łatwiejsze prowadzenie rozmów, ale również na rozmowę na tematy bardziej poufne, nieprzeznaczone dla większego gremium. I co ważne, tworzyło atmosferę pewnej intymności i przyjaźni, co miało spore znaczenie przy załatwianiu spraw delikatniejszej natury politycznej.
Takimi umiejętnościami charakteryzował się Karol z Trewiru, szesnasty mistrz Zakonu, który wezwany do Stolicy Apostolskiej, biegle posługiwał się językiem łacińskim i francuskim. Bez tłumacza rozmawiał z papieżem i kardynałami. Był przy tym miły i ujmujący w swobodzie wypowiedzi, co na pewno było pomocne przy załatwianiu różnych spraw. Podobną osobowością charakteryzował się Henryk IV, książę wrocławski.
Tak jak znajomość języka wroga pomaga, tak nieznajomość może bardzo zaszkodzić. Kiedy Estowie i Haryjczycy, zrozpaczeni krzywdą czynioną im przez możnych, zbuntowali się, zaatakowali Rewal. Pod miasto przybył również z licznym wojskiem mistrz Buskhard z zamiarem ukrócenia buntowników. W trakcie spotkania zapytał ich, dlaczego wyrządzili tyle zła. Ci, szukając łaski u brata zakonnego, odpowiedzieli:
[…] chcemy raczej umrzeć niż być tak niszczeni, więc powstajemy w zemście…
Tłumacz jednak przeinaczył ich słowa — z tonu prośby o łaskę zostały zamienione na ton hardy i buntowniczy. Nie było więc miejsca na porozumienie, pozostała nierówna i krwawa walka, w której według kronikarza miało zginąć 12.000 ludzi.
3. Kultura piśmienna
Więc najpierw: nie ma rzeczy, która z niczego powstawa
Za bogów władnem zrządzeniem, z jakowychś wyższych
przyczyn.
To tylko trwoga ludzka o objawienie krzyczy:
Widząc różne zjawiska, dla których podać nie mogą
Przyczyn, zaraz ich sprawstwo możnym przyznają
bogom.
Piękne strofy Lukrecjusza najpełniej oddają praprzyczynę wielobóstwa przedchrześcijańskiego. Stąd ogromne bogactwo i różnorodność boginek, nimf, topielic, południc, chmurnic i innych dobrych lub złośliwych duszków, jak również świętych miejsc, gajów, źródeł, ruczajów albo boskich opiekunów skarbów kopalnych lub zawodów rzemieślniczych. A wszystkie bóstwa domagały się obrzędów, odczyniania uroków lub przeprosin. Człowiek zwracał się do nich w potrzebie jako do istot nadprzyrodzonych.
O bogactwie wierzeń pogańskich i więzach splatających życie człowieka ze światem bogów możemy się przekonać, czytając Piotra z Dusburga piszącego o obyczajach Prusów:
[…] czcili każde stworzenie jak boga, a mianowicie słońce, księżyc i gwizdy, pioruny, ptaki, zwierzęta czworonożne, a nawet także ropuchę.
Za święte uważali gaje, pola i wody tak bardzo, iż nie odważyli sięw nich wycinać drzew ani uprawiać ziemi, ani łowić ryb.
i dalej:
Niektórzy przez cały dzień zażywają kąpieli dla oddania czci swoim bogom, niektórzy wyrzekają się kąpieli całkowicie. Kobiety i mężczyźni mieli w prząść, jedni len, drudzy wełnę, ponieważ wierzyli, że w ten sposób spodobają się swoim bogom. Przez wzgląd na swoich bogów jedni nie mają odwagi jeździć na koniach karych, drudzy białych albo na jeszcze innej maści.
Z chwilą pojawienia się chrześcijaństwa, religii monoteistycznej, pozostałe bóstwa straciły rację bytu i, co za tym idzie, znacząco zmalały wiara w gusła oraz zabobon. Górnik czy kowal nie musiał teraz odprawiać różnych obrzędów i wypowiadać zaklęcia, zanim przystąpił do pracy. Świat wierzeń plemiennych umarł, ale na jego gruzach powstawał nowy. Nie był to akt jednorazowy ani proces krótkotrwały. A aby chrześcijaństwo mogło zdobyć dominującą pozycję i trwale zapisać się w umysłach, obyczaju i kulturze społecznej, musiały powstać zręby państwowości, zaś organizacja plemienna musiała stracić na znaczeniu. Albowiem decyzja o przyjęciu religii monoteistycznej nie zależała wyłącznie od woli samego władcy — musiała być zaakceptowana przez
możnowładców i spotkać się z poparciem ogółu.
Ta zmiana stawiała przed władcą odmienne wymogi niż zmiany przynależne strukturze plemiennej. Jedną z takich rewolucji było zorganizowanie na nowo urzędów i administracji państwowej. W tej liczbie musiało znaleźć się miejsce nie tylko dla urzędów centralnych władcy, ale również dla struktur administracji terytorialnej i Kościoła.
Panujący musiał kierować się nowymi potrzebami administracyjnymi państwa i nie zważać w pełni na dawny podział etniczny. Jednym słowem, przeszłość plemienna i naturalne granice międzyplemienne musiały ustąpić.
Do takich nowych potrzeb zaliczam między innymi kancelarię. Był to wymóg wynikający z kontaktów z obcymi dworami, których relacje stały na wyższym poziomie polityczno-dyplomatycznym w ramach rodziny państw o kulturze chrześcijańskiej z korzeniami sięgającymi antyku. Kształtującemu się dopiero organizmowi państwowemu wystarczała praca pisarza — biegłego w czytaniu i sporządzaniu pism, listów czy nieco bardziej złożonych dokumentów. Była to trudna sztuka szczególnie dla społeczności nieznającej w ogóle słowa pisanego. Jak ujęła to B. Kürbis:
Pismo było tym, co pozwalało człowiekowi wznieść się ponad przemijanie i czas, co służyło uwiecznianiu spraw ważnych i wielkich, takich, jakie w mniemaniu i wyborze ówczesnych na to zasługiwały.
Dlatego tych, którzy poznali sztukę pisania i czytania, zwano homo litteratus, pozostałe osoby określano zaś terminem idiotae bez względu na ich status społeczny czy pochodzenie.
Pisanie wraz z postępującą urbanizacją szybko przemieniło się w nową technikę zarządzania krajem. Kształtowała się nowa klasa mieszczańska, która z racji prowadzenia działalności wytwórczej czy kupieckiej potrzebowała narzędzia do utrwalenia wyliczeń czy umów, a więc do ich zapisania. Podobny proces zachodził u władcy, dla którego również niezbędnym stało się przechowywanie informacji w formie wykazów, list czy specyfikacji odnoszących się do stanu życia ekonomicznego państwa. O sile słowa pisanego i roli, jakie mogło odegrać, świadczy też wykorzystywanie go do zapisywania wierszy antykrzyżackich za czasów Władysława Łokietka.
Warto w tym miejscu wspomnieć o protokołach procesu, jaki toczył się w sprawie zajętego przez Krzyżaków Pomorza Gdańskiego w Inowrocławiu w 1321 roku i w Warszawie w 1339 roku. Otóż z zeznań świadków wynika, że spośród zeznających plebejuszy nikogo nie nazwano idiotae. Byli jednak niepiśmienni wśród feudałów, analfabetami byli również Krzyżacy.
Istnienie namiastki kancelarii już za pierwszych Piastów poświadczają podejmowane przez nich działania polityczne, które bez odpowiednich instrumentów nie sposób sobie wyobrazić. Sprawne działanie państwa niejako wymuszało powołanie odpowiednich form organizacyjnych, w tym urzędu dbającego o czytanie i później prawne interpretowanie otrzymanej korespondencji dyplomatycznej oraz umiejętność sporządzania odpowiedzi lub stosownych dokumentów zgodnych z ówczesnym obyczajem i prawem. Było to niezbędne do realizacji przez państwo jego funkcji na zewnątrz oraz do sprawowania funkcji wewnętrznych. Wcześniejsi władcy mieli w swoim otoczeniu urzędnika, który wykonywał zadania późniejszego kanclerza. Możemy śmiało uważać, że od czasów Bolesława Chrobrego funkcjonowała capella, bez której niemożliwe stawało się prowadzenie tak rozległej i częstej korespondencji dyplomatycznej i utrzymywanie kontaktów zagranicznych z sąsiadami, jak częstą i rozległą korespondencję udawało się prowadzić niemieckim dworem cesarskim czy kurii rzymskiej.
Potwierdzeniem tego stanu rzeczy są słowa biskupa merseburskiego o listach Bolesława Chrobrego wysłanych do cesarza bizantyjskiego Bazylego II Bułgarobójcy.
Wysłał także posłów do pobliskiej Grecji, którzy mieli
zapewnić tamtejszego cesarza o jego życzliwości, jeżeli
cesarz ze swojej strony zechce dotrzymać wierności i
przyjaźni.
W przeciwnym wypadku — mieli mu oświadczyć
— Bolesław
stanie się jego zdecydowanym i nieustępliwym
wrogiem.
Pod datą 1084/1085 znajdujemy u Galla wiadomość o liście wysłanym przez Władysława Hermana i jego żonę Judytę czeską do klasztoru Saint-Gilles w Prowansji, w którym proszono opata o modlitwę w intencji urodzenia się potomka. Pozwala nam to przypuszczać, że na dworze Bolesława Szczodrego funkcjonowała co najmniej capella jako pierwocina kancelarii królewskiej.
Rozwój kancelarii polskiej nastąpił w okresie rozbicia dzielnicowego, które stworzyło warunki do powoływania przez poszczególnych książąt własnych kancelarii. Podobnie rzecz się miała z rozwojem kancelarii biskupich, bo duchowni, wykorzystując słabość poszczególnych władców, wzmacniali swój stan posiadania i znaczenie polityczne. Przyjmuje się, że w czasie panowania Henryka Sandomierskiego należy datować powstanie kancelarii sandomierskiej, a nawet to, że Henryk był pierwszym księciem dzielnicowym, który kazał sporządzić dla siebie pieczęć.
Możemy zatem uważać za prawdopodobne, że ówcześni duchowni właśnie z uwagi na wspomniane umiejętności czytania i pisania stanowili trzon kancelarii władcy. Oni to stworzyli pierwotny urząd pisarza, przekształcony w późniejszym okresie w urząd kanclerski, o którym wspomina we wstępie do księgi drugiej kronikarz Gall.
Powstanie po śmierci Bolesława Krzywoustego samodzielnych jednostek terytorialnych skutkowało organizowaniem osobnych kancelarii, niekiedy nadmiernie rozbudowanych. Wynikało to nie tylko z potrzeb dyplomatycznych i politycznych, ale w równym stopniu z porządków prawno-administracyjnym w poszczególnych dzielnicach książęcych, wymuszonych rozwojem gospodarczym i potrzebami tworzenia oraz stosowania prawa na rzecz panującego czy określonych jednostek organizacyjnych bądź osób fizycznych.
Powołanie do życia kancelarii to również administracyjne wzmocnienie władzy książęcej na nowych terenach i — co również ważne — podniesienie znaczenia rycerstwa zamieszkującego dane terytorium. Widzimy to na Śląsku z XIII wieku, na którym powstała cała hierarchia urzędów o charakterze administracyjno-skarbowym.
Na dworze Henryka Brodatego znajdował się kanclerz otrzymany w spadku po Bolesławie Wysokim. Był nim kanonik Marcin, którego zastąpił Wawrzyniec, ale dopiero kanclerz Idzi, następca Marcina, stworzył od podstaw kancelarię książęcą, w której zatrudnił co najmniej trzech notariuszy. Później jeden z nich imieniem Mikołaj, syn Polanina, był fundatorem klasztoru henrykowskiego.
Potrzeba utworzenia własnego ośrodka odpowiedzialnego za tworzenie dokumentów i koordynację ich obiegu narzucała się w sposób naturalny z potrzeby organizacji administracji i sprawowania samodzielnej władzy na tych ziemiach, które z różnych przyczyn dążyły do samodzielności — tak jak to miało miejsce na Pomorzu Gdańskim. Świętopełek po 1227 roku — uznając swoją samodzielność wobec książąt piastowskich — postanowił sporządzić nową pieczęć odpowiadającą jego pozycji. W tym okresie należy również upatrywać tworzenia przez niego własnej kancelarii. Dotychczasowe badania wykazały, że około 1227 roku korzystał z usług pisarza-notariusza o imieniu Jan. Później pojawił się Ebert/Ekbert, a następnie notariusz Mikołaj. Jednak z uwagi, że obydwaj pojawili się w dokumentach sfałszowanych, trudno jest nawet stwierdzić, że w ogóle istnieli. Niemniej jak stwierdzili badacze, w kręgu księcia gdańskiego można naliczyć około dziewięciu kapelanów, którzy mogli pełnić funkcję pisarzy. Z czasem kapelani-pisarze zaczęli pełnić funkcję kanclerzy.
W czasie tworzenia się organizacji kościelnej tworzono szkoły — początkowo dla potrzeb liturgii, ale szybko państwo, by wypełniać swoją powinność, upomniało się o ludzi ze znajomością pisania i czytania.
Zapewne pierwsze księgi trafiły do Polski za pośrednictwem duchownych towarzyszących Dobrawie w gronie, w którym mógł się znajdować biskup Jordan. Z księgą, a właściwie psałterzem, wyruszył z misją chrystianizacyjną do Prus biskup Wojciech w roku 997. Poświadcza to Jan Kanapariusz w Żywocie Wojciecha. Żywot Pierwszy. Opisał to również Brunon z Kwerfurtu w Żywocie Świętego Wojciecha, opowiadając o pierwszym spotkaniu biskupa z Prusami:
Rosę królewską, rosę miodową miał wtedy biskup na ustach: trzymał przed sobą księgę psalmów….
W późniejszym czasie, w 1001 roku, eremici Benedykt i Jan, wyruszając do Polski, otrzymali od cesarza Ottona III mszalny ornat i księgi liturgiczne. Natomiast Bolesław Chrobry:
[…] kazał przedłożyć sobie kanony i badać,
w jaki naprawić grzechy, po czym w myśl zawartych
tam przepisów starał się odpokutować zbrodnie,
których się był dopuścił.
Dziejopisarze zamieścili w swoich kronikach opowieści, jak to książę Brzetysław w łupieżczej napaści w roku 1038 wywiózł liczne skarby, a wśród nich, jak możemy się domyślać, znalazły się również niemniej cenne księgi.
Przyjęcie chrześcijaństwa przez Mieszka zapoczątkowało więc możliwość korzystania z zasobów literatury i kultury zachodnioeuropejskiej i zapoczątkowało historię piśmiennictwa i książki rękopiśmiennej. Był to też początek powstawania księgozbioru w katedrze gnieźnieńskiej i w katedrze poznańskiej oraz w pozostałych ośrodkach życia duchownego oraz okazało się to podwalinami pod scriptorium i szkoły.
W miarę upowszechniania się umiejętności czytania i pisania zaczęto wykorzystywać je w codziennych sytuacjach i do przekazywania wiadomości. Wygoda komunikacyjna, jaką stwarzało słowo pisane, szybko została zaprzęgnięta jako narzędzie w służbie dyplomatycznej i wywiadowczej. Taką wzmiankę znajdujemy u Brunona z Kwerfurtu w Świętego Wojciecha żywocie drugim. Przed przybyciem do Polski biskup napisał list do Adelajdy, żony księcia Węgier Gejzy. Pierwszy list był adresowany do księżnej z prośbą o zatrzymanie Astryka, zwanego również Anastazym. List zawierał notatkę: w przeciwnym razie przyślij go, na Boga, do mnie. Natomiast do Gejzy wysłał drugie tajne pismo innej treści, z inną myślą.
Jest to świadectwo, w jaki sposób pismem załatwiano przeciwstawne sobie sprawy. Ale nie tylko — słowo pisane przybliżało czytelnikowi minione lata i otwierało nowe światy poprzez wskazanie dróg i sylwetek wielkich przodków.
Uważam, że w ramach formalnej nauki otrzymywanej w szkółce kościelnej, zakonnej lub u osobistego pedagoga bardzo ważną rolę odgrywała praktyczna nauka zdobywana przez przyszłego władcę u boku swojego ojca. Poznanie mechanizmów politycznych, odkrywanie przed adeptem prawdziwych motywów postępowania strony przeciwnej czy też nauczenie wykorzystywania sztuki kombinacji i możliwości, jakie daje wywiad, było czymś bezcennym — zwłaszcza gdy wiedza trafiała na otwarty i mądry umysł.
Zdarzało się, że wiedzę, umiejętność czytania i pisania zdobywano w mniej formalny sposób, jak to na przykład miało miejsce w historii Henryka Brodatego, który podwaliny własnego wykształcenia pozyskał dzięki wykształconej żonie Jadwidze, późniejszej świętej. Jego syn Henryk Pobożny również troszczył się o edukację i wychowanie swojego potomstwa.
Były jednak jednostki, które wyrastały nawet ponad tych, którzy posiedli już pewne wykształcenie. Takim władcą dzielnicowym był Henryk IV zwany Probusem. Wiemy, że uczęszczał do szkoły w Pradze, tam też zapewne zetknął się z łaciną. Nauka natrafiła na chłonny umysł młodego księcia, który z wdziękiem składał liryczne rymy o naturze i rozterce serca.
Synowie władcy i towarzyszący im rówieśnicy możnych feudałów mogli uczyć się nie tylko w szkółce, ale też zdobywać wiedzę bezpośrednio u dworskiego pedagoga, jak na przykład bywało na dworze Konrada I Mazowieckiego i na dworze Bolesława II.
Wiek XIII to czas rodzenia się miast, ośrodków z murowanymi domami, kramami, miejscem, gdzie krzyżują się drogi handlowe i przepływają pieniądze. I co ważniejsze — powstają tam szkoły miejskie. Pierwsza z nich powstała w roku 1267 we Wrocławiu przy kościele Marii
Magdaleny. Powstawanie szkół parafialnych, katedralnych, kolegiackich i powrót osób pobierających naukę na Zachodzie przyczyniły się do stworzenia nawet dla uboższej części społeczeństwa możliwości uczestniczenia w życiu umysłowym kraju.
W kancelariach zaczęto używać nowego rodzaju pisma zwany kursywą, który lepiej się sprawdzał przy zapisywaniu myśli, w przeciwieństwie do starszej techniki pisma, co znalazło swój wyraz w określeniu littera sacra i littera perhennis — pismo święte i wiecznotrwałe.
Powrót do zapomnianej kursywy zdobył uznanie nie tylko w kancelarii, ale także w gronie ówczesnych intelektualistów potrzebujących techniki pisarskiej do szybkiego zapisywania myśli.
W XIII wieku nie było jeszcze w Polsce uniwersytetów, ale za to byli ludzie na poziomie uniwersyteckim. Takimi wybitnymi osobistościami byli scholastyk wrocławski Wawrzyniec, Witelo czy Jakub ze Skaryszewa.
Ukoronowaniem kultury piśmiennej było powołanie do życia Uniwersytetu Krakowskiego — studium generale. Suplika Kazimierza Wielkiego do papieża o wyrażeniu zgody na powołanie studium generale została pozytywnie rozpatrzona przez Urbana V w dniu 6 VI 1363 roku.
4. Służba dyplomatyczna
Można sądzić, że dbałość o własne bezpieczeństwo i spokój w kraju oraz potrzeba rozwinięcia stosunków dyplomatycznych z wieloma krajami były praprzyczynami tego, że coraz większego znaczenia nabierali specjalni wysłannicy, przeistaczający się z wolna w posłów, będących pod specjalną opieką prawa jako reprezentanci władcy. Zapewne przy okazji podejmowali rozeznanie wywiadowcze, aby nie tylko wypełnić jak najlepiej misję, z jaką zostali wysłani, ale też pozyskać wiadomości, które można było w bliżej nieokreślonej przyszłości wykorzystać dla dobra władcy. Wyręczali go również w staraniach o rękę przyszłej żony.
Nie mamy żadnej wiadomości, żeby Władysław Herman osobiście przebywał na dworze niemieckim. Należy więc sądzić, że swoje małżeństwo z Judytą Salicką zawarł dzięki pośrednictwu posłów — wzorem swoich sławnych poprzedników. Również jego syn Bolesław Krzywousty stronił od wyjazdów do Niemiec. Zjawił się w Merseburgu dopiero w 1135 roku na zjeździe, gdzie został przyjęty niezwykle wystawnie.
Powierzanie więc pewnych zadań poszczególnym ludziom z otoczenia władcy doprowadziło do wyodrębnienia się grupy specjalistów w zakresie służby dyplomatycznej. Miało to też tę zaletę, że odsuwało od panującego bezpośrednie niebezpieczeństwo czające się w osobistych kontaktach z obcym władcą, który mógł w niecny sposób wykorzystać obecność gościa u siebie. Dość będzie przypomnieć oślepienie Bolesława Rudego z polecenia Bolesława Chrobrego w trakcie ich spotkania w Krakowie w 1003 r. czy też nieudany zamach na Bolesława Chrobrego w 1002 r. po audiencji u Henryka II albo ujęcie księcia Mieszka II przez czeskiego Udalryka w 1014 roku.
Nie lepiej działo się u naszych południowych sąsiadów. Dziejopis czeski Kosmas zapisał, jak to na zapowiedziany synod w Sadska w 1110 roku przybył z nielicznym orszakiem książę morawski Otto. Ufność, jaką pokładał w przysiędze księcia praskiego Władysława, przepłacił pojmaniem i trzyletnim uwięzieniem.
Nie znaczy to, że osobiste spotkania władców straciły na znaczeniu. Kontynuowano dyplomację osobistą. Kazimierz Odnowiciel pozostający w sporze z czeskim Brzetysławem zmuszony był poddać się rozjemcy, jakim był król niemiecki Henryk III, co także nie znaczy, że zjazdy monarsze stały się bezpieczniejsze. Wspomniana trwałość osobistych kontaktów władców pozostawała z wielu względów koniecznością, która przetrwała do naszych czasów, będąc jednym z ważniejszych elementów warsztatu dyplomatycznego i politycznego. Nic bowiem tak jak osobisty kontakt nie pozwala dojść do porozumienia oraz nie umożliwia poznania przeciwnika i jego zamiarów. Dlatego taka forma prowadzenia polityki była i jest aktualna, a jej walory znały już przeszłe pokolenia. Świetną tego ilustracją był zjazd gnieźnieński w roku tysięcznym. Z powodzeniem bezpośrednia polityka zagraniczna była kontynuowana przez Kazimierza Odnowiciela i jego następców.
Jesienią 1071 roku Bolesław Szczodry przybył do Miśni na zjazd zwołany przez Henryka IV. Uczestnikiem spotkania był również Wratysław, król Czechów. Niewątpliwie zjazd miśnieński podkreślił nadrzędność Henryka IV wobec Bolesława i Wratysława, niemniej władca polski wykorzystał swój pobyt na zjeździe do rozpoznania wewnętrznej sytuacji w cesarstwie i do nawiązania kontaktów z przeciwnikami Henryka IV, do których zaliczał się biskup miśnieński Bennon, późniejszy wierny stronnik papieża Grzegorza VII.
Bolesław Szczodry z wrodzoną umiejętnością prowadził dyplomatyczną grę z sąsiadami. Rozgrywał ich ambicje, niepokoje i wzajemne niechęci, przekuwając je w korzystne dla siebie sojusze. Nawiązane kontakty zaowocowały tajnym porozumieniem polsko-saskim z udziałem księcia węgierskiego Gejzy. Można też mówić od 1073 roku o przymierzu polsko-sakso-wieleckim, które było skierowane przeciwko Henrykowi IV. Zbliżenie Sasów i Wieletów nastąpiło w wyniku dyplomatycznych zabiegów Bolesława Szczodrego. Również z jego inicjatywy powstały niepokoje wśród możnych węgierskich.
Jednakże aby pomyślnie kierować polityką zagraniczną, trzeba posiadać wiarygodne i sprawdzone wiadomości o uczestnikach porozumienia i realnie oceniać ich możliwości. A te warunki, jak widać po rezultatach, Bolesław spełniał.
Znaczenie, a zwłaszcza skuteczność posła wzrastały, jeżeli posiadał osobiste rozległe stosunki ze znaczącymi osobistościami w kraju, do którego podróżował. Było to szczególnie ważne w przypadku wyjazdu z poselstwem ze skargą do papieskiego Rzymu, jak to miało miejsce po grabieżczym najeździe Brzetysława z Czech na Polskę i zagarnięcie relikwii i przedmiotów świętych w 1038/39 roku. Wydaje się możliwe, że podobnym było wystąpienie w 1300 roku archidiakona Mirosława w Kurii z polecenia arcybiskupa Świnki przeciwko panowaniu czeskiemu.
Wspomniany wcześniej Brunon z Kwerfurtu miał szeroki krąg znajomych i przyjaciół. Do tego grona należeli cesarz Otton III i Henryk II, papież Grzegorz V i Sylwester II oraz biskupi, jak Leon — opat awentyński, późniejszy arcybiskup Rawenny, Leon Warinus — biskup Ottona III, później biskup Vercelli, św. Romuald i jego uczniowie, a także prawdopodobnie św. Nil. Znał brata św. Wojciecha, biskupa Radzima-Gaudentego, pierwszego biskupa gnieźnieńskiego, oraz organizatorów Kościoła węgierskiego Anatazego i Astryka. Wśród osób świeckich poznał władców Włodzimierza Wielkiego, Stefana — króla Węgier i Bolesława Chrobrego.
Bez fałszywej skromności można powiedzieć, że dyplomacja Chrobrego to dyplomacja wielkiego formatu. Od ziem niemieckich sięgała po Włochy i papieski Rzym, a na wschodzie — po Bizancjum. Na północy zaś — po Anglię, Szwecję i Danię. W miarę możliwości jego następcy, jak chociażby Kazimierz, również podążali drogą wytyczoną przez wielkiego Bolesława. Działali wszędzie tam, gdzie działał przeciwnik, by przemyślną kombinacją i odpowiednim sojuszem ukrócić jego zapędy, szkodzące Polsce.
Znajomością osób oraz powagą i szacunkiem, jaką posłowie sobą reprezentowali, możemy wytłumaczyć obarczenie misją specjalną eremity Benedykta przez Bolesława Chrobrego. Książę przekazał mu dziesięć funtów srebra na podróż do Rzymu, zapewne w celu poparcia go w staraniach o koronę. Jednak zwrot powyższej kwoty Bolesławowi przez Benedykta w błyskotliwej hipotezie Błażeja Śliwińskiego miał związek nie ze staraniem się o koronę, ale z wykupieniem z niewoli Bezpryma.
W niektórych przypadkach ze względu na ubogi materiał źródłowy możemy tylko domniemywać, że interesująca nas osoba wypełniała misję dyplomatyczną. Taki uzasadnione przypuszczenie dotyczy opata klasztoru lubińskiego Jakuba, który z ramienia Bolesława Pobożnego, księcia wielkopolskiego, uczestniczył w pertraktacjach wielkopolsko-mazowieckich w 1257 roku.
Jednym z narzędzi znajdujących się w warsztacie dyplomatycznym był szantaż. Rozpiętość jego użycia zależał od wielu czynników: siły argumentu i umiejętności jego zaprezentowania oraz podatności na jego przyjęcie. Pod rokiem 990 Thietmar opisał wojnę pomiędzy polańskim Mieszkiem a czeskim Bolesławem II. Polskiego księcia posiłkowały oddziały niemieckie wysłane przez cesarzową Teofano. Bolesław II zawarł pokój z dowódcami niemieckimi, a następnie poprosił ich o pośrednictwo w zawarciu pokoju z Mieszkiem. Część niemieckich możnych przychyliła się do prośby Bolesława, z którym ruszyli na spotkanie z Mieszkiem. Władca Czech wykorzystał sytuację i uciekł się wobec polskiego władcy do szantażu, oświadczając mu, że w jego ręku znajdują się jako zakładnicy dostojnicy niemieccy:
Bolesław przybył razem z nimi nad Odrę i wyprawił posła do Mieszka z wiadomością, że ma w swoim ręku jego sprzymierzeńców. Jeżeli Mieszko zwróci mu zabraną część państwa, pozwoli im odejść cało, w przeciwnym wypadku zgładzi ich wszystkich.
Książę Mieszko nie uległ szantażowi i odpowiedział:
Jeżeli król chce ratować swoich ludzi lub śmierć ich pomści, niechaj to czyni! Jeżeli jednak to nie nastąpi, to on, Mieszko, nie myśli z ich powodu ponosić jakiejkolwiek straty.
Była to zręczna odpowiedź, która dużo mówiła o umiejętności politycznych władcy. Jego śladami podążyli Bolesław Chrobry i Mieszko II, chociaż ten ostatni mniej szczęśliwie pomimo otrzymania prawdopodobnie posiłkowych oddziałów od politycznych sojuszników. Mogli to być Bałtowie, a nawet Pieczyngowie, opisani w Annales Hildesheimenses jako immo diaboli satelites, których to miał skrycie pozyskać na wyprawę. Pomimo początkowych sukcesów polityczno-militarnych, władza Mieszka II się załamała.
5. Antagonizmy
Umiejętność poruszania się w świecie polityki i rozgrywania różnych wydarzeń z korzyścią dla własnej sprawy wiązała się z jeszcze jedną sprawą, a mianowicie z wiedzą, którą możemy opisać jako rozumienie sprzeczności istniejących pomiędzy różnymi siłami politycznymi. Były one reprezentowane przez różne kategorie społeczne względem siebie. Dotyczyły one antagonizmów, czy wzajemnej niechęci społecznej, mającej swe źródło w konflikcie na tle etnicznym, gospodarczym, religijnym i osobistym. Sam fakt zaistnienia tych sprzeczności to nie wszystko — liczyła się umiejętność ich wykorzystania. Było to bardziej lub mniej istotne w zależności od tego, kogo i czego dotyczył konflikt. Inny wymiar miały konflikty, których uczestnikami była organizacja kościelna lub indywidualni przedstawiciele duchowieństwa, a inny wymiar miały wystąpienia mieszczan czy rycerstwa.
Niezależnie jednak od charakteru lub strony sporu należało posiadać odpowiednią wiedzę, a więc rzetelną i aktualną informacją. Tak postępował Mieszko, a potem jego syn Bolesław Chrobry. Pozyskał przyjaźń margrabiego miśnieńskiego Ekkeharda, jego brata Guncelina i brata stryjecznego Hermana. Natomiast dobra znajomość z margrabią bawarskim Nordgau Henrykiem ze Schweinfurtu uchroniła Bolesława w 1002 roku przed atakiem sprowokowanej tłuszczy, gdy wracał do kraju po audiencji u cesarza.
Odnośnie do występowania niechęci etnicznej, to nie miała ona jakiegoś automatyzmu. Rodziła się i zanikała często w powiązaniu z relacjami gospodarczymi, zwłaszcza u osób mniej energicznych lub pozbawionych mobilności. Takim zaczynem powstania niechęci była lokacja nowych osad. Często nowymi osadnikami byli chłopi z Niemiec i Holandii. Nadawane kolonistom swobody były spowodowane przede wszystkim zachęceniem do osiedlenia się w nowym miejscu. Wiązały się z otrzymaniem wolności osobistej, możliwością rozstrzygania sporów według własnego prawa i zwyczaju oraz otrzymania posługi religijnej od własnego duchownego. Mogło to tworzyć w przyszłości enklawy obcości wobec miejscowej ludności i być przyczyną rodzenia się zawiści. Nie był to jednak warunek nieodzowny. Zależał od wielkości napływu osadników i rodzaju tej styczności oraz sfery życia, której dotyczył: czy sfery poznawczej, której reprezentantem mógł być kupiec jako czasowy „gość”, czy też chłop-osadnik, który mógł być odbierany jako zagrożenie dla miejscowych interesów, a nawet dotychczasowego bytu.
Niechęć do Czechów nie miała podłoża gospodarczego, ale polityczne, związane z narzucaniem urzędników przez Przemyślidów w czasie ich rządów na ziemiach polskich.
Naiwne powiązanie obcości z przywilejami gospodarczymi w stosunku do dawno osiadłych mieszkańców mogło wydać w przyszłości zatrute owoce wzajemnej wrogości. W kontekście wspomnianej wolności ważnym elementem wpływającym na lojalność względem władcy były tendencje do związania się z lepiej rozwiniętymi okręgami, i to niekonieczne w obrębie tego samego księstwa. A to mogło być w przyszłości nowym ogniskiem konfliktu.
W 1267 roku rządy na Kujawach objął Siemomysł (po śmierci księcia Kazimierza). Nowy władca upatrywał wzrostu swojego znaczenia w zbliżeniu z zakonem krzyżackim oraz w rozwoju mieszczaństwa. Za pośrednictwem Zakonu sprowadzał niemieckich osadników, którzy mieli być przeciwwagą dla miejscowego możnowładztwa. Taka polityka księcia spotkała się z niechęcią możnych, tym bardziej że byli odsuwani od urzędów kosztem napływowego, obcego rycerstwa. Zrozumiałym jest więc, że w takich okolicznościach niechęć miejscowego rycerstwa kierowała się również przeciwko nim.
O budzeniu się niechęci wobec obcych, szczególnie ludności niemieckiej, mówi zapisek w Roczniku Kapituły Pomorskiej: pragnieniem księcia Mściwoja było, aby ziemię pomorską objął w posiadanie Bolesław Pobożny, a nie Niemcy. Wspominają o tym też Kronika wielkopolska oraz Mistrz Wincenty, omawiając pobyt królowej Rychezy w Polsce.
Podobne procesy były uchwytne u naszych południowych sąsiadów — doprowadziły do wypędzeniu Niemców z kraju. Wiadomość przekazana przez Kosmasa budzi jednak poważne zastrzeżenia co do wiarygodności w świetle innych dokonań Spycigniewa. Niemniej pojawienie się takiego zapisu w kronice posiada swoistą wymowę, że ziarno zawiści zostało zasiane, co nie rokowało najlepiej.
Nie można przejść obojętnie wobec słów Mistrza Wincentego, który pisząc o pobieraniu nauki przez Zbigniewa, syna Władysława Hermana, nie omieszkał w tym złym znaczeniu scharakteryzować jego edukacji na przykładzie Niemców:
Komuż nie znana jest pycha, wyniosłość i szał wojenny Teutonów? W kraju i dalej, tu i tam ją obnoszą.
Sądzę, że na zachowanie się jednostki czy pewnych grup ludności lub większej społeczności wpływały przyczyny ekonomiczne. Dopiero na dalszym planie znajdowały się pozostałe czynniki odgrywające rolę w powstawaniu i kształtowaniu się niechęci wobec innych, zwłaszcza w momentach zagrożenia, jak to miało miejsce w 1290 roku we Wrocławiu po śmierci Henryka Probusa, kiedy to wśród obcych dopatrywano się agentów wroga. Owa sławna cupiditas, chciwość rozumiana również jako chęć bogacenia się, posiadania dóbr, splendoru i idącej z nim władzy, to główny motor konfliktów. Religia jako ideologia, obyczaj i język jako obcość to dodatki. Pomocne przy szukaniu usprawiedliwienia własnych zachowań, ale wciąż tylko dodatki. Niemniej w swoich ramach religia również rodziła antagonizmy, które nakładały się na inne sprzeczności wynikające z obcości językowej, kulturowej czy narodowościowej. Ilustracją takiego stanowiska jest stosunek części elity polskiej do zakonu krzyżackiego. Jeżeli do początku XIV wieku możemy mówić o wzajemnej tolerancji, a nawet pewnej życzliwości, oczywiście nie licząc incydentów, które jednak nie rzutowały na wzajemne stosunki, to po zdradzieckim zajęciu Pomorza Gdańskiego w 1308–1339 roku nastąpiła zasadnicza zmiana w relacjach polsko — krzyżackich i polsko — niemieckich.
Również otaczanie się cudzoziemcami przez panującego nie sprzyjało wzajemnej życzliwości, zwłaszcza gdy byli oni nadmiernie faworyzowani, jak to miało miejsce na dworze Bolesława Rogatki czy Henryka Probusa, kosztem odsuwanych na dalszy plan rodzimych środowisk mieszczańskich i możnowładczych.
Uwidoczniło się to zwłaszcza podczas konfliktu biskupa wrocławskiego Tomasza z księciem Henrykiem Probusem. Za biskupem opowiedział się arcybiskup Jakub Świnka, natomiast książę znalazł oparcie w zniemczonym zakonie franciszkańskim. Doszło nawet do tego, że osiem konwentów franciszkańskich podjęło uchwałę o odłączeniu się od polskiej prowincji i przejściu do prowincji saskiej. Konflikt biskupa z księciem zakończył się pojednaniem pod Raciborzem w dramatycznych okolicznościach.
Innym, ale istotnym elementem stabilności w sprawowaniu władzy, było wytrącenie z rąk krewnych lub możnych argumentów pozwalających im na mieszanie się w sprawy panującego. Jedną z takich form obrony było dopuszczenie do władzy pretendenta, który w innym przypadku mógł z pomocą możnych dochodzić swoich praw. Tak między innymi postąpił Bolesław Rogatka wobec brata Henryka Białego. Uważał, że tym sposobem osłabi możnych i zapobiegnie ich wystąpieniu pod pretekstem walki o prawa młodego księcia.
Kolejnym czynnikiem, który mógł być wykorzystany przez strony konfliktu, była rysująca się coraz mocniej i odwzajemniana niechęć na tle pochodzenia etnicznego. Pierwsze poważniejsze konflikty na tle narodowościowym ujawniły się w końcu XIII wieku.
Zmiana była zasadnicza. Co prawda mentalnie już wcześniej dojrzewała w umysłach, ale ujawniła się zwłaszcza na skutek brutalnych zachowań zwolenników i zbrojnych najemników biskupa krakowskiego Muskaty w czasie jego buntu przeciwko Władysławowi Łokietkowi. Żołdacy w pogoni za bogactwem terroryzowali ludność, rabując ich dobytek. Wobec opornych stosowali karę śmieci lub wyłupienie oczu. Nie cofali się przed zagarnięciem dobytku schowanego w kościele lub klasztorze. Rozkopywali cmentarze, groby i nie cofali się przed torturowaniem księży, którzy nie chcieli im wydać przedmiotów i naczyń kościelnych.
Wzajemne popieranie własnych interesów i nacji oraz pogardliwe odnoszenie się Niemców lub zniemczonych Polaków do miejscowej ludności znalazło odzwierciedlenie nawet w ówczesnych utworach literackich. W łacińskiej pieśni o wójcie Albercie znajdujemy świadomy antagonizm antyniemiecki, spowodowany rugowaniem osób pochodzenia polskiego ze stanowisk kościelnych i urzędów.
O! Si quod scio scivissem,
Duci fidelis fuissem
Nullum sibi preferens,
Sed heu! Quia ipsum spreui
Volens miles esse Sueui,
Terram sibi offerens…
Och! Gdybym wiedział, co wiem,
byłbym wierny księciu,
nikogo nad niego nie przekładając.
Lecz biada mi, ponieważ nim wzgardziłem,
pragnąc być żołnierzem Szwaba
i oddając mu kraj.
Żywioł niemiecki rosnący w siłę przy braku asymilacji wzbudzał coraz większą niechęć, co możemy wyczytać w cytowanej już wyżej pieśni o wójcie Albercie:
Ad hoc traxit me natura,
Que est Almanorum cura,
Vt quocunque veniunt,
Semper volunt primi esse
Et nulli prorsus subesse.
Ad hoc se sic muniunt.
Do tego przywiodła mnie matura,
to jest zabieganie Niemców o to,
że dokądkolwiek przybędą,
zawsze chcą być pierwsi
i w ogóle nikomu nie chcą podlegać.
W tym celu tak się obwarowują.
Pokrewną duszą wójta Alberta był biskup krakowski Muskata, który pałał nienawiścią do księcia Władysława, przyszłego króla Polski. Na biskupie w latach 1304–1306 spoczywał ciężar walki z Łokietkiem. Za Tadeuszem Silnickim przytaczam parę zdań, jakie padły z ust biskupa podczas procesu kanonicznego: Albo ja usunę go z kraju, albo on mnie, […] niechaj poszuka sobie biskupa, a poszukam innego księcia, Gdybym nie miał dokonać tego, co zacząłem, i gdybym nie wytępił narodu polskiego, wolałbym umrzeć. A do swoich niemieckich popleczników, wskazując na topór, mówił: […]niechaj sobie poszuka innego biskupa, a ja poszukam sobie innego księcia.
Kosmas, kronikarz Czech, oceniał postępowanie Niemców podobnie — jako pełne pychy.
[…] a parweniusz i obcy, który przyszedł bez spodni
do tej ziemi, zostaje wywyższony na tron biskupi.
Występowanie części ludności pochodzenia niemieckiego przeciwko polskiej racji stanu na bardzo długo zaważyło na wzajemnych stosunkach. Rozpoczęła się walka na wielu płaszczyznach: od posunięć administracyjnych, przez społeczne i dyplomatyczne, po zbrojne.
Ta niechęć przekładała się również na rodzimych władców, jak chociażby Henryka głogowskiego, o którym współczesny mu kronikarz napisał, że nie był doskonałym przyjacielem polskości. Popularność władcy była zapewne większa, jeżeli łączyły go naturalne więzi z mieszkańcami ziemi jako ich przyrodzonego pana.
W latach 1313–1314, po przejściu władzy w Wielkopolsce w ręce Władysława Łokietka, ten przekazał dobra na rzecz parafialnego kościoła i domu szpitalnego i zastrzegł w dokumencie pod groźbą cofnięcia nadania, że w tym szpitalu nie przyjmą żadnego Niemca — czy to duchownego, czy to świeckiego. Nie wykluczało to poparcia dla Łokietka przez zakon zdominowany przez Niemców, a więc nie należy bezpośrednio upatrywać zależności takich sympatii w motywacji narodowej, ale raczej w tradycji wiążącej zakon z danym księciem.
W tej walce wykorzystywano zależności i sympatie danej nacji, aby zrealizować własne cele, w tym też wykorzystać służby wywiadowcze. Z tych samych metod korzystali wrogowie, z którymi staczano spory na płaszczyźnie politycznej. Doświadczali tego w równej mierze książęta polscy, którzy skrzyżowali miecze z zakonem krzyżackim po latach często życzliwej współpracy i sojuszy.
Wspomniane przeciwieństwa mające źródło w narodowości nie przeszkadzały jednak we wzajemnym przenikaniu się kultur. Było to widoczne chociażby w przyjmowaniu imion obcej nacji. Trwalszą odmienność wykazywały te środowiska, które posiadały własną posługę religijną. W odniesieniu do wieków średnich nacjonalizm, obecny w państwach nowożytnych, był zastępowany „obcością”.
Pożywką dla powstania antagonizmów były wspomniane już wcześniej przesłanki wyrastające na tle religijnym i ekonomicznym. Unikanie płacenia świętopietrza przez niemieckich osadników rodziło do nich niechęć polskiego duchowieństwa. Zasiedziałe chłopstwo polskie z niechęcią spoglądało na korzystniejsze warunki gospodarowania dla nowych osadników niż dla nich. To zróżnicowanie stało się podłożem budzenia się poczucia narodowego. Podobne konflikty wybuchały w środowisku miejskim. Zaczęła się rozbudzać idea narodowa, i to nie tylko wobec Niemców, ale i Czechów, wśród których również Niemcy nie cieszyli się sympatią.
Nie bez przyczyny Kościół polski podjął się zabezpieczania polskojęzyczności — w statutach synodalnych uchwalonych w Łęczycy w styczniu 1285 roku i w październiku 1287 roku zawarto zapisy, że posługę duszpasterską mogą sprawować jedynie duchowni znający język polski.
6. Pozyskanie agenta
Podatność na argumentację przyjęcia propozycji zostania agentem zależała od kilku czynników. Niektóre z nich wynikały niejako z przymusu, w jakim znalazła się werbowana osoba. Obawa o zdrowie i życie najbliższych były zazwyczaj argumentacją przesądzającą o przyjęciu roli szpiega, nawet gdy to łączyło się ze zdradą rodaków. Odbywało się to w oparciu o szantaż, który dla strony werbowanej stawał się sytuacją przymusową, spowodowaną swoistą taktyką zagrożenia. Z tego powodu szantaż stosowano zazwyczaj wobec osoby, od której oczekiwano pewnego działania lub odwrotnie, jego zaniechania. Szantażem było również wykorzystanie słabych stron kandydata na agenta, które powzięto w wyniku wynurzeń albo spowiedzi, o czym później będzie powiedziane więcej.
Kolejnym przyczynkiem do przeprowadzenia werbunku było wykorzystanie zapału religijnego — czy to chrześcijanina wobec pogan, czy też poganina przeciwko katolikom. Oręż ideologiczny był zawsze cennym sprzymierzeńcem w pozyskiwaniu osobowych źródeł informacji.
Nie mniejszą rolę odgrywała zawiść wobec prawdziwego bądź urojonego przeciwnika. Nieważne, czy krzywda miała realne znaczenie, czy powstała tylko w umyśle osoby szukającej zemsty. Przy werbunku i później, przy wykonywaniu zadania wywiadowczego, liczył się efekt, osiągnięcie celu wytyczonego przez mocodawcę. Z tą formą pozyskania wiąże się umiejętność wykorzystania pychy werbowanego. Owej hubris, która fałszując obraz rzeczywistości, skłania co poniektórych osobników do mniemania, że są niedocenieni przez współziomków. Uważają siebie za lepszych, zdolniejszych, stworzonnych do przewodzenia innymi, tylko fałszywość ludzi i losu nie pozwala im się wspiąć i osiągnąć zaszczytów, do których zostali stworzeni.
Należy także wspomnieć o osobach, które zostają agentami niejako z powołania. Są urodzonymi wywiadowcami, rozumieją i czują powołanie do tej służby, tak jak inni szukają swojego spełnienia w innym zawodzie. Takie osoby potrafią wykorzystać swoje cechy charakteru do zdobycia zaufania i przystosowania się do każdego środowiska.
Ostatnia motywacja, która skłaniała osoby do wstąpienia na drogę szpiega, była związana z chciwością — cupiditas. Niektórzy sądzą, że pożądanie bogactwa stanowiło jedyny poważny argument przy pozyskaniu. Nic bardziej mylnego — i są tego rozliczne przykłady. Jednak faktem jest, że sytuacja materialna miała duże znaczenie w werbowaniu agenta lub manipulowaniu postępowaniem wybranej osoby. Kandydatowi tworzono miraże uzyskania wielorakiego dobra. Często trudności ze zwrotem zwykłej pożyczka mogły być przyczyną wystąpienia animozji, a te łatwo przerodzić w siłowy konflikt. Tak się przydarzyło Gerwardowi, biskupowi włocławskiemu. Pożyczył 500 grzywien bratankom Władysława Łokietka, książętom kujawskim Kazimierzowi i Przemysłowi, a zwrot środków silnie obwarował. Bratankowie znaleźli się w ciężkiej, jeżeli nie rozpaczliwej sytuacji finansowej. Osoby nieżyczliwe biskupowi łatwo nakłoniły bratanków do rabowania dóbr biskupich. Jednak w porę się opamiętali, kiedy mogli jeszcze negocjować, więc spór został załagodzony.
Antagonizm przybierał różne oblicza, nie tylko narodowościowe, ale także gospodarcze w obrębie społeczności reprezentujących odmienne kategorie ludzi. Lokowanie miasta przez władcę miało — oprócz aspektów gospodarczych — spowodować przeciwwagę dla siły reprezentowanej przez możnowładztwo i niekiedy przez duchowieństwo.
Zubożenie rycerstwa w wyniku najazdu i zniszczenia sadyb, zabicie lub porwania ludzi w niewolę, rabunek bydła czy spalenie zasobów — to wszystko bezpośrednio oddziaływało na stan majątkowy. Ten czynnik ekonomiczny miał w II poł. XIII wieku duże znaczenie, zwłaszcza na tych ziemiach, które bezpośrednio dotknęły najazdy Prusów, Litwinów, Tatarów, a później Krzyżaków. Poważne straty czy ich poniesienie w przypadku kolejnego najazdu mogły mieć istotne znaczenie podczas tworzenia się opozycji względem władzy książęcej, zwłaszcza że nie mogła skutecznie zapobiec problemom lub nie potrafiła wesprzeć zubożałego rycerstwa. A to rodziło niezadowolenie.
Mamy poświadczenie takich zachowań co prawda do późniejszego czasu, bo do okresu przedgrunwaldzkiego (1410 r.), ale to nie umniejsza wagi istnienia podobnych mechanizmów wcześniej. Odnosi to się szczególnie do rycerstwa posiadającego majątki przy granicy lub po obydwu jej stronach. Nierzadko o podjęciu współpracy z wrogiem decydowały powiązania rodzinne, gospodarcze, majątkowe, a nawet towarzyskie.
Zachował się list z 6 grudnia 1410 roku, w którym wójt działdowski Gerhart Oberstolz informował komtura ostródzkiego Konrada von Sefelera, że otrzymał od pani von Wildenau wiadomość, że właściciel wsi Bogurzyn na Zawkrzu (niedaleko Mławy) prosi za jej pośrednictwem władze zakonne o oszczędzenie jego włości w przypadku kolejnego najazdu.
Takimi samymi motywami przy nawiązaniu wywiadowczych kontaktów kierowali się mieszczanie. Często charakter ich profesji ułatwiał im działalność szpiegowską. Przykładowo, jako kupcy posiadali naturalną możliwość przemieszczania się i przebywania w pobliżu osób będących w aktywnym zainteresowaniu służby przeciwnika lub nawiązywania kontaktów. Pomocą w tym zakresie była znajomość języków i zamożność, a więc posiadanie gotówki, którą mogli dysponować.
Mieszczaństwo mające poparcie władcy i okrzepłe gospodarczo z coraz większą śmiałością uczestniczyło w rozgrywkach politycznych. Rozwój miast nie przebiegał równomiernie w całym byłym królestwie. Najwcześniej mieszczaństwo urosło w siłę w Małopolsce, ale i w innych dzielnicach samorządy miejskie zyskiwały znaczenie, wykorzystując związki gospodarcze łączące je z innymi, silniejszymi ośrodkami. Stwarzało to warunki do wykorzystywania powstających różnic do rozgrywania ich w bieżącej walce politycznej. Doświadczył tego między innymi Bolesław II Mazowiecki, który spotkał się z oporem mieszczan krakowskich. Obawiali się oni, że zostaną ukarani za odtrącenie Konrada czerskiego i przekazanie Krakowa księciu śląskiemu Henrykowi.
Podobną metodą rozgrywania interesów wśród możnych było wykorzystywanie nieporozumień między nimi. Lawirowanie w gąszczu często sprzecznych interesów możnych było pewną strategią książąt dzielnicowych. Do tych, którzy realizowali ją w sposób umiejętny, śmiało możemy zaliczyć Henryka Brodatego. Na przeciwnym biegunie widzimy księżnę Agnieszkę, żonę Władysława Wygnańca, która całkowicie ignorowała możnowładców, nie zabiegając o ich poparcie. Było to bardzo nierozsądne z punktu widzenia polityki prowadzonej przez jej męża. Nie można bowiem pomijać w swoich kalkulacjach politycznych jakiejś grupy ludności, zwłaszcza gdy reprezentowała ona znaczną siłę i miała duży wpływ na społeczeństwo. Możni w Małopolsce stanowili potężną siłę i nieliczenie się z ich zadaniem od razu stwarzało problem z utrzymaniem się przy władzy. Władanie bez odpowiedniego poparcia chociażby części możnowładztwa było prostą drogą do wywołania niechęci, spisku, a nawet buntu. Do takich niepopularnych według możnych posunięć należało pozbawienie ich urzędu lub przeniesienie na stanowisko odległe od prywatnych siedzib.
7. Ludzie gościńca
Czasy średniowiecza to dwa odrębne światy: jeden zamknięty, a drugi otwarty, manifestujący się migracją ludności, przepływem kultury, przenoszący nowe prądy w sztuce, literaturze i nauce.
Sieć połączeń drogowych miast i osiedli z wydzielonymi targowiskami i miejscami czasowego pobytu, jak karczmy czy oberże, poza naturalnym przeznaczeniem, stwarzały pewne możliwości podróżującym — stały się naturalnym miejscem spotkań z różnymi osobami. Jednocześnie pomagały w unikaniu podejrzeń osób trzecich co do charakteru tych spotkań. Oczywiście przy spełnieniu dodatkowego warunku, jakim był uzasadniony pobyt w danym miejscu.
Grupą społeczną mającą naturalne możliwości przemieszczania się drogami i bywania w różnych środowiskach — począwszy od mieszkańców grodu, miasta czy wsi — byli kupcy. Charakter wykonywanego zajęcia sprzyjał mobilności oraz posiadaniu tak zwanej „legendy”, a więc naturalnego wytłumaczenia swojej obecności w danym miejscu.
Ziemie Polski poza rodzimymi handlarzami przemierzali również kupcy z Niemiec, Czech, Walonowie, Rusini oraz Żydzi. Ci ostatni mieli kontakty niemal w całej Europie. Było więc czymś naturalnym utrzymywanie relacji z pobratymcami mieszkającymi nawet w odległych miejscach. Mam tutaj na myśli środowisko żydowskie, które z potrzeb religijnych utrzymywało kontakty pomiędzy gminami. Stałą obecność Żydów możemy zaobserwować od początków XI wieku w Krakowie i Przemyślu. Badacze przyjmują, że w roku 1264 Żydzi otrzymali pierwszy przywilej od Bolesława Pobożnego w formie prawa skodyfikowanego w ramach nadzoru odpowiednich organów władzy państwowej. Znamy również z czasów wcześniejszych przywileje z lat 1180, 1215 i 1374, które nadawały obecności Żydów w Polsce nowy porządek prawny jako servi camerae. Dotyczy to również innych nacji, które z naturalnych powodów mogły utrzymywać dobre kontakty z pozostawionymi na starym miejscu krewnymi, sąsiadami, przyjaciółmi.
Informacje przenoszone przez kupców pozwalały w wielu przypadkach podjąć najrozsądniejszą decyzję. Zapewne informacje kupieckie zaważyły na decyzji Bolesława Chrobrego dotyczącej wysłania z misją chrześcijańską późniejszego św. Wojciecha do Prus. Bolesław w gronie bliskich doradców na pewno rozważał różne problemy wiążące się z planowaną misją Wojciecha, w tym też debatował nad wyborem najlepszej drogi do Prus.
Wydawałoby się, że najlepszą trasą do rozpoczęcia głoszenia nowej wiary byłaby droga lądowa. Jednak Bolesław wybrał drogę do Gdańska, a potem drogę morską do Sambii. Chociaż pracy misjonarskiej św. Wojciech miał mnóstwo na miejscu w Gdańsku:
Tu, gdy miłosierny Bóg błogosławił jego przybyciu, gromady ludu przyjmowały chrzest.
Dlaczego więc udał się do dalekiej Sambii? Można sądzić, że ówczesne pogranicze chełmińsko-pruskie rozdzielał stan wojny. Z tej przyczyny Bolesław nie widział większych szans powodzenia misji. A poza tym ewangelizacja niejako na tyłach ziem ogarniętych wojenną pożogą mogła przynieść korzystniejsze rezultaty. Nie bez znaczenia było również to, że Bolesław dobrze znał ten kierunek:
[…] wydała mu się lepsza myśl, żeby pójść zwalczać
bożków i bałwany w kraju Prusów, gdyż ta kraina
była bliższa i znana wspomnianemu księciu.
Można stąd wnioskować, że dzięki kupcom ziemia plemion Prusów pozostawała w żywym zainteresowaniu Bolesława Chrobrego.
8. Świadomość polityczna
Mówiąc o świadomości politycznej mam na myśli głównie technikę sprawowania władzy w aspekcie stosowanych metod wywiadowczych. Na rozwój sztuki rządzenia niewątpliwie rzutował nie tylko rozwój społeczno-gospodarczy, ale w równej mierze postęp kulturalny związany z oświatą, głównie umiejętność pisania i czytania. Zmiany cywilizacyjne zachodzące w państwie skłaniały władcę do posiadania dokładniejszych informacji. Dotyczyło to różnych stron życia państwowego, począwszy od technicznej umiejętności uprawiania dyplomacji czy pełniejszego korzystania z zalet wywiadu, zwłaszcza w sferze strategii i taktyki prowadzenia wojny.
Ta świadomość czyhającego niebezpieczeństwa ze strony ludów i państw ościennych, które miały odmienny pogląd, motywację i sposób rozwiązania tych samych problemów. Nie był to jednak proces szybki i podlegał często spowolnieniu. Klasycznym tego przykładem było spojrzenie na ziemię — inaczej ją widział rolnik i inaczej nomada, chociaż dla jednego i drugiego ziemia była wielką wartością.
W odniesieniu do królestwa polskiego przykładem takiego ograniczenia był czas rozbicia dzielnicowego. Tylko nieliczni z książąt potrafili się wznieść ponad zaściankowe spojrzenie i ocenę rzeczywistości politycznej.
Również spór w XI wieku o inwestyturę, poza bezpośrednim konfliktem interesów, dał impuls do rozwoju propagandy. Na przestrzeni lat ulegała ona przeobrażeniom, ale miała niewątpliwie pozytywny wpływ na intelektualną argumentację skłóconych stron. Uzyskane w toku tego sporu umiejętności łatwo było przenieść i wykorzystać w działaniach wywiadowczych, np. manipulacji w społeczeństwie.
Na gruncie polskim wyrazem nowego spojrzenia na władzę, a tym samym na problem oporu wobec władzy królewskiej, była niewątpliwie możliwość wypowiedzenie posłuszeństwa panującemu, jaką mieli możnowładcy. Taką postawę reprezentował niewątpliwie Mistrz Wincenty. Przekładając ponad wszystko miłość do ojczyzny, stał się wyrazicielem tak zwanego prawa oporu w myśl przewodniej zasady, że i władca jest związany prawem — czy to lennym, czy też nakazem duchowym. Pogląd ten wyrazili biskup krakowski i kronikarz, wkładając w usta Kazimierza Sprawiedliwego słowa:
Albowiem nie przysługuje mu chyba prawo
do upominania się o władzę naczelną,
skoro zasługuje na utratę tego przywileju,
kto przyznanej sobie władzy nadużywa.
Od zarania państwa polskiego książę posiadał prerogatywy najwyższego sędziego, który powinien być szlachetny, sprawiedliwy, prawy i uczciwy. Tak też Bolesław Chrobry został opisany przez Anonima, tzw. Galla.
Przymiot „sprawiedliwy” był również punktem odniesienia w ocenie Bolesława Szczodrego, któremu Mistrz Wincenty przypisał poniechanie umiłowania prawości. Zegnany z tronu, zmarł na Węgrzech. Podobny los groził Bolesławowi III, który po śmierci brata stanął w obliczu utraty władzy. W pokutnej pielgrzymce po powrocie z Węgier do Gniezna otrzymał rozgrzeszenie od Kościoła.
Tak jak w elitach społecznych ówczesnej Europy, tak również w Polsce w powszechnej świadomości możnych istniało przekonanie o istnieniu prawa oporu — ius resistendi, rozumiane jako „zegnanie” z tronu. W przypadku niepowodzenia odsunięcia panującego od władzy zaistniałą sytuację oceniano jako bunt. Zegnania z tronu doświadczyli Kazimierz Odnowiciel (1035–1036) i Bolesław Śmiały w 1078 roku. W roku 1300 Łokietek za złamanie przyrzeczeń, do których zobowiązał się w Klęce, został wygnany nie tylko z Wielkopolski, ale także z dziedzicznego księstwa brzesko-kujawskiego. W znacznym stopniu na pozycję i zachowanie się poddanych wpływała realna siła polityczna, jaką reprezentował władca, oraz umiejętność łagodzenia konfliktów.
Ożywienie kulturalne, a co za tym idzie — polityczne i gospodarcze, które pojawiło się w Europie w czasie polskiego rozbicia dzielnicowego, dało szansę do zmiany pojmowania świata. Dlatego ci z władców, którzy potrafili nowe trendy wprzęgnąć w swoje działania, odnieśli znaczne sukcesy w różnych aspektach życia polityczno-gospodarczego również za granicą. Obrazem przemian była ewolucja Władysława Łokietka od mentalności prowincjonalizmu dzielnicowego do wielkości i godności królewskiej.
Wcześniej taką postawę manifestował Mieszko I, a także jego syn Bolesław Chrobry. Widzimy to również u Kazimierza Odnowiciela i Bolesława Krzywoustego. Potem, w czasach rozbicia dzielnicowego, stopniowo utracono zdolność do szerszego spojrzenia politycznego, co sprowadziło sztukę rządzenia do rodzinnych waśni o mniejszy lub większy dział schedy po przodkach. A to znalazło bezpośrednie przełożenie na sprawność wywiadu, który prowadził lichą penetrację o znaczeniu strategicznym.
Umiejętność głębszego patrzenia na zachodzące zjawiska polityczne, o których powyżej wspomniałem, powinna cechować dobrego przywódcę. Ten warunek spełnił Bolesław Chrobry, który z uwagą śledził wypadki zachodzące u sąsiadów, aby następnie zręcznie inspirować i wykorzystywać powstałe tarcia. Nawet tragiczne wieści o zamordowaniu biskupa Wojciecha przez Prusów i załamaniu się misji przekuł na korzyść Polski. Dlatego uważam, że opinia niektórych badaczy o tym, że Bolesław w całkowicie przypadkowy sposób wszedł w posiadanie bardzo cennych relikwii świętego, nie pasuje do obrazu Bolesława.
Można się zgodzić, że śmierć Wojciecha mogła być pewnym zaskoczeniem, ale na pewno nie było nim wykupienie jego szczątków. Bolesław Chrobry stał się zbyt przenikliwym politykiem, aby nie zdawać sobie sprawy ze szczególnych okoliczności, jakie niosła męczeńska śmierć późniejszego świętego. Nieprzypadkowo przecież, ale za namową Chrobrego i wskazaną przez niego drogą wyruszył Wojciech z misją do Prus. Jak to później napisał rzymski benedyktyn Jan Kanapariusz:
[…]ta kraina była bliższa i znana wspomnianemu księciu.
Podnosiło to niewątpliwie prestiż Polski na arenie międzynarodowej, a Bolesława Chrobrego stawiało w szeregu władców dbających o szerzenie chrześcijaństwa i sprawującego opiekę nad Kościołem.
Trafność decyzji w sprawie misji Wojciecha, podjętej przez przyszłego króla Bolesława, poświadczają niniejsze spostrzeżenia. Pierwsze z nich to wybranie odpowiedniej drogi dającej gwarancję bezpiecznego dotarcia do celu. Pośredni dowód o słuszności tego wyboru to nieudana i tragiczna wyprawa prowadzona 6 lat później przez biskupa misyjnego Bruna i jego 18 towarzyszy. Misja obrała lądową drogę do Prus przez niebezpieczne tereny nadgraniczne, niepokojone ciągłymi walkami.
Drugi powód przemawiający za wspomnianą decyzją Bolesława jest taki, że w przypadku udanej misji biskupa Wojciecha na zapleczu Prusów, będących w stanie wojny z Bolesławem, pojawiłaby się enklawa chrześcijańska. Mogłaby ona zostać w naturalny sposób sprzymierzeńcem Bolesława. Uważam, że była to wizja nieskrępowanego umysłu króla o wielkim zamyśle politycznym. Kontynuacją tej strategii było natychmiastowe wykupienie zwłok Wojciecha po otrzymaniu informacji o losie misji.
Wyrazem szerszego pojmowania świadomości narodowej jest Żywot św. Stanisława, tak zwane Vita maior i Vita minor, który wyszedł spod pióra Wincentego z Kielc. Tak jak według legendy zrosło się ciało świętego, tak zjednoczy się Regnum Poloniae. Wincenty z Kielc był więc pierwszym piórem nowej świadomości, którą bez obaw historycy nazywają narodową.
Bo chociaż w dobie pełnego rozbicia dzielnicowego większość interesów politycznych została skurczona do dzielnicy, to jednak pamiętano, że Polska — to są wszystkie księstwa, w których panują Piastowie.
Myśl zjednoczeniową odnajdujemy również w słowach biskupa poznańskiego Boguchwała II, który głosił:
Ja, biskup poznański Boguchwał, słyszałem,
choć grzeszny, w widzeniu pewnego zakonnika
mówiącego do mnie: „W przeciągu dwudziestu
pięciu lat cała Polska zostanie wypełniona”.
A gdy mówiącego usilnie prosiłem o wytłumaczenie,
czy w szczęściu czy w nieszczęściu będzie wypełniona,
nie odpowiedział mi. Powiedział jednak, że i papieża
losy się wypełnią.
Kler z racji chociażby elementarnej znajomości czytania i pisania możemy zaliczyć do ówczesnej elity społecznej. A jeżeli jeszcze jego działania miały charakter propaństwowy, to z naszego punktu widzenia możemy nawet mówić, że tworzyli razem z innymi siłami politycznymi jej trzon. Zwłaszcza że duchowieństwo było zasilane osobami wywodzącymi się ze środowiska mieszczańskiego i rycerskiego. Podobną rolę mogły odgrywać niektóre zakony tworzące wspólnotę dobrze zorganizowaną i zdyscyplinowaną, a więc mającą możliwości silnego oddziaływania społecznego. Zwłaszcza ze wzrostem uniezależnienia się Kościoła od władzy świeckiej.
Na dalszych stronach, w związku z innym tematem, będę jeszcze pisał o negatywnym wpływie rozdzielenia rodowych posiadłości feudalnych możnych względem ich miejsca sprawowania urzędu. Tutaj tylko podkreślę, że ten rozdział miał również i dobrą stronę, jeśli uwzględnić stałe przemieszczanie się. Stąd był już jeden krok do zrozumienia potrzeby powstania większego organizmu do zjednoczenia rozdartych ziem.
Podsumowanie
Większość dobrodziejstw, które poprawiły jakość życia codziennego i które człowiek pozyskał w wyniku twórczej pracy umysłowej, była wykorzystywana również w jego bardziej mrocznej działalności. Rozwój piśmiennictwa to nie tylko szerszy dostęp do bogactwa literatury i poznawania myśli ludzi z innych kręgów kulturowych, to także używanie pisma do ukrywania wiadomości i fałszowania dokumentów.
Rozwój dróg, a zwłaszcza szlaków handlowych, sprzyjał rozwojowi gospodarczemu. Ludzie gościńca, do których zaliczam między innymi kupców, pielgrzymów czy żebraków, często łączyli swoją profesję z działalnością wywiadowczą. Przepatrywali drogi, przejścia przez rzeki, obwarowania miast i zamków oraz utrzymywali łączność lub przewozili tajne przesyłki. W takiej grze, jaką były i są polityka i wywiad, wykorzystywano wszystko to, co oferował umysł, żądze, obawy czy charakter osób. Jednym słowem, nie było takiej dziedziny życia, której przy odrobinie wyobraźni nie można było wykorzystać w działalności populus umbra — ludzi cienia.
II. Ludzie wywiadu
1. Pochodzenie agentury
Wejście na ścieżkę służby wywiadowczej pomimo różnych motywów można jednak sprowadzić do kilku podstawowych, które notabene od wieków są takie same. Bywało i bywa co prawda, że skruszony agent odpowiedzialnością za podjętą decyzję obarcza wszystkich wokół lub okoliczności. Zdarzało się i tak, ale raczej w wyjątkowych przypadkach, że szpiegowanie wynikało zazwyczaj z groźby utraty przez życia przyszłego agenta lub jego najbliższych. W przeważającej większości był to jednak świadomy wybór. Agenci to bowiem nieliczna i wyspecjalizowana kategoria ludzi, tak jak zawodowi zwiadowcy i przewodnicy. Stała za nimi chęć wzbogacenia się, zaszkodzenia wybranym osobom, zemsta, walka w imię wiary czy wcześniej wspomniana obawa o życie. Nie należy zapominać o tak zwanej „niespokojnej duszy” — osobach żądnych przygód i dreszczyku emocji. Nie zawsze też motywy były jednoznaczne, zazwyczaj nakładały się na siebie i wzajemnie przeplatały. Na szczęście dotarły do naszych czasów wzmianki kronikarzy, które ujawniają nam prawdziwe powody związania swojego życia z działalnością wywiadowczą przez niektóre osoby.
Jeżeli szpiegiem można było zostać bez względu na pochodzenie, to jednak każdy agent powinien się charakteryzować umiejętnością krytycznego myślenia, pewną wiedzą czy doświadczeniem, chociażby tym płynącym z życia. Szpieg był tym sprawniejszy w działaniu, im szybciej dostrzegał i rozumiał, czym jest dana rzecz lub zaobserwowana sytuacja. Niestety, nie wszyscy mieli ten dar, co poświadczają nam zapisy w źródłach.
Zdarzyło się bowiem, że Sambowie wysłali do braci zakonu do zamku w Bałdze jednego ze swoich starszych, aby ten rozeznał się w ich życiu i zwyczajach. Krzyżacy, poznawszy cel wizyty, nie ukrywali przed nim niczego, ale — jak to często bywa — poznane fakty zostały źle odczytane, źle zinterpretowane i przeinaczone. Zazwyczaj było to wynikiem ograniczonych możliwości intelektualnych i wiedzy obserwatora. Obserwując dzienne i nocne modlitwy braci, jako człowiek wiary po powrocie przekazał swoim rodakom:
[…] oddają cześć swojemu Bogu, czego my nie robimy. Dlatego na wojnie bez jakiejkolwiek wątpliwości nas pokonają.
A że widział, jak bracia jedzą kapustę, wysnuł fałszywy wniosek, nieciekawy dla jego współplemieńców:
A także jedzą oni trawę tak jak koń i muł;
któż jest w stanie stawić opór takim ludziom,
którzy bez wysiłku znajdują swoje pożywienie
na pustkowiu.
Należy także rozróżnić status agenta. Inny przynależał osobom pozostającym w bliskim kręgu władcy, które z uwagi na wysoką pozycję społeczną lub funkcję w państwie tworzą tak zwaną kierowniczą kadrę wywiadowczą. Ich działanie było niejako przypisane do piastowanego stanowiska. Innymi słowy, chociaż byli obdarowywani przez władcę, to jednak nie byli bezpośrednio wynagradzani za wykonywanie zadania wywiadowczego.
Tak więc opaci Tuni czy Stoigniew jako wysocy urzędnicy zapewne otrzymywali przy różnej okazji podarki lub byli nagradzani, ale za samo uczestniczenie w służbie poselsko-wywiadowczej nie otrzymywali profitów. Podobnie wyglądała sytuacja możnych w terenie, dzierżących władzę w przygranicznych grodach. Ich obowiązkiem jako grododzierżcy było śledzenie wydarzeń w pasie rubieży. Wynagrodzenie mógł otrzymać exploratores bądź jako zwrot kosztów, bądź jako nagrodę za cenną wiadomość. Uważam tak, bo jest różnica w otrzymaniu daru przy jakiejś okazji za czas pracy z agenturą a wynagrodzeniem za wykonanie konkretnego zadania.
Współcześnie w wielu przypadkach wobec agentów stosuje się sformalizowane procedury zwane „zobowiązanie do współpracy”. W interesującym nas okresie w tym względzie przeszkodą była bardzo słaba umiejętność czytania i pisania. Wystarczyło samo zaprzysiężenie — to za pewne nie za często stosowane. W zachowaniu lojalności sprzyjała świadomość represji, jakiej mógł się spodziewać agent w przypadku zdrady. Zaś dla służby istotniejsza była rzeczywista współpraca, albowiem sam fakt udokumentowanej współpracy wiąże silniej niż jakakolwiek sformalizowana deklaracja.
Thietmar, pisząc o związkach Bolesława Chrobrego z możnymi królestwa niemieckiego, używał sformułowania zaufani. Zrozumiałe, że z punktu widzenia biskupa Thietmara trudno byłoby ich nazwać szpiegami Bolesława. Również władca Polski — chociażby z powodu kurtuazji czy powiązań rodzinnych — nie mówił o nich jako o agentach. Jednak powtarzalne przekazywanie różnych wiadomości stawiało ją na równi ze szpiegiem, ówcześnie zwanym exploratores lub fraudator. W omawianym przypadku możemy używać współczesnego pojęcia agent wpływu, gdyż z jednej strony przekazywał informacje stronie przeciwnej, to jest Bolesławowi, z drugiej zaś wywierał naciski na swojego władcę zgodnie z życzeniem księcia polskiego.
Rozważając pochodzenie ówczesnego agenta, a więc uwzględniając jego status społeczny, ekonomiczny i wykształcenie, należy stwierdzić, że w zasadzie każdy mógł zostać wykorzystany jako wywiadowca. W dużym stopniu zależało to od mocodawcy, od jego zainteresowań bieżących i tych w przybliżonej przyszłości. Oceniając zaś przydatność przyszłego agenta, warto przytoczyć słowa Saxo Grammaticusa z Gesta Danorum, który słowami Erika tak opisał jego wywiadowczą misję wśród Hunów i który sam o sobie powiedział:
Ten, Który Był Wszędzie i Nikt Go Nie Widział.
Należy sądzić, że ówczesne duchowieństwo z uwagi na wykształcenie i częstokroć posiadane żywe kontakty z innymi duchownymi i możnymi w zachodniej części Europy mogło świadczyć polskiemu władcy ważne usługi na polu politycznym i być pośrednikami w różnych układach dyplomatycznych. Były to cenne kontakty zwłaszcza w przeciwdziałaniu zapędom Kościoła niemieckiego, który parł do podporządkowania sobie młodej organizacji kościelnej w Polsce. Wychwycenie, a więc poznanie nieprzyjaznych zamiarów, już daje możliwość manewrów na płaszczyźnie politycznej i posunięć dyplomatycznych zmniejszających lub całkowicie eliminujących zagrożenie chociażby z tego względu, że o takich przedsięwzięciach już się wie. Albowiem brak wiedzy o wrogich ruchach to zapowiedź klęski. Ta wiedza to świadomość polityczna władcy, zdającego sobie sprawę z istniejących zagrożeń zewnętrznych i wewnętrznych.
Ilustracją wagi takich informacji było sporządzenie dokumentu Dagome iudex, czy wysłanie do papieża pukla włosów młodego Bolesława Chrobrego, co miało intencjonalnie wskazywać na oddanie młodzieńca pod opiekę Kościoła i było zapowiedzią prowadzenia nieustępliwej walki o niezależność polskiej wspólnoty religijnej przed wtłoczeniem w ramy niemieckiej organizacji.
Innym znanym dostojnikiem działającym w wywiadzie za pierwszego Bolesława był niewątpliwie Stoigniew. Wiemy o nim, że zasiadał w radzie królewskiej i uczestniczył w różnych misjach, które wykraczały poza zwyczajne obowiązki posła. Możemy sądzić bez popełnienia pomyłki, że był on nie tylko jedną z ważniejszych osób kierujących wywiadem, ale również czynnym wykonawcą o szerokich kompetencjach. To o nim pisał biskup Thietmar, że przybył do cesarza nie jako poseł, ale jako wichrzyciel. Według kronikarza wysłannik Bolesława tylko udawał pośrednika w zawarciu zgody pomiędzy władcami i nie przybył dla budowania pokoju, lecz raczej w celu siania zamętu — żalił się biskup.
W szeregach agentów znajdowali się nie tylko wywiadowcy rodzimi, ale również obcy, ci zwerbowani spośród poddanych obcego władcy. Z dawnych wydarzeń zapisanych piórem kronikarza wynika, że agentem mógł zostać każdy — w tej służbie nie było rozróżnienia co do statusu społecznego. Liczyła się przydatność poparta myśleniem i śmiałością działania.
Dobry był chłop uprawiający rolę w przygranicznym pasie, zwłaszcza gdy miał krewnych po drugiej stronie granicy. Mógł być posłańcem, jak również zbierającym informacje o tym, co się dzieje w przygranicznych grodach i co mówiła tamtejsza ludność. Dużo mogło powiedzieć także zachowywanie się mieszkańców przygranicza, na przykład ucieczka z osady, bo doszły ją słuchy o zbliżającym się wojsku. W rozmowie z obcymi mogli też mimowolnie ostrzec nieprzyjaciela o przygotowanym ataku, bo w pobliżu były budowane przeprawy przez rzekę. Są to elementy, których zarejestrowanie i prawidłowe odczytanie mogło dostarczyć wielu wskazówek co do zachowania się nieprzyjaciela w najbliższym czasie. To samo dotyczy służby lub innych wyrobników, którzy w pewnych okolicznościach mogli nawet okazać się wydatną pomocą w zajęciu warowni.
Pod rokiem 1009 Thietmar zanotował, jak to wietnicy z podgrodzia Miśni podprowadzili wojsko Bolesława Chrobrego do grodu.
I oto nagle, w przeddzień przybycia Hermana,
wielki oddział Polaków przeprawił się o świcie
przez Łabę i podsunął się w ciszy aż do bramy
przyrzeczonego mu grodu.
Była to akcja Bolesława, która pomimo zaskoczenia załogi grodu zakończyła się niepowodzeniem. Przeszkodą okazały się liczne i czujne straże, które zmusiły Polaków do odwrotu.
Pozyskiwanie agentów spośród miejscowej podbitej ludności miało często istotne znaczenie dla rozpoznania szykującego się buntu czy zmawiania się mieszkańców do wspólnej napaści z nadciągającym wojskiem bratniego plemienia. Bywało, że taki szpieg pełnił funkcję podwójnego agenta. Pozornie służył swoim współbraciom, skrycie zaś wysługiwał się wrogowi. Takie zdarzenia miały często miejsce w czasie podboju ziem Prusów przez zakon krzyżacki.
Spore możliwości pozyskiwania interesujących informacji oraz ich w miarę bezpiecznego przekazywania posiadali ludzie, których profesja w sposób naturalny predysponowała do przemieszczania się z miejsca na miejsce bez wzbudzania niepotrzebnego zainteresowania. Do tej grupy należeli niewątpliwie kupcy, o których pisał Widukind, że tajne plany Wichmana jakimś sposobem były znane wędrującym kupcom. Niewykluczone, że właśnie poprzez takich ludzi gościńca Mieszko dowiedział się o planach wciągnięcia księcia Polan w wojnę.
Byli więc, pożądanym źródłem informacji dla każdej ze stron konfliktu, w tym też dopiero planowanego. Mogli w miarę swobodne się poruszać, nawiązać ciekawe kontakty, przeprowadzić ogląd i ocenę stanu budowli obronnych. W tym zakresie agenturalną aktywnością służyli mieszczanie i duchowni. Z możliwości kupców korzystali również Mongołowie, przygotowując się do zaskakującego uderzenia na sąsiednie kraje.
2. Werbunek
Mechanizmy werbunkowe rozumiane jako motywy współpracy poza ewolucją w terminologii nie uległy zmianom na przestrzeni wieków. Były takie same w czasach antycznych, w okresie średniowiecza i w czasach nowożytnych. Pewne wyróżnienie możemy przypisać werbunkowi pod obcą flagą, które nabrało znaczenia w bliższych nam czasach z uwagi na rozwój państw nowożytnych. Pozostałe elementy werbunku, jak zaznaczyłem powyżej, pozostały bez zmian.
Można oczywiście dopisać inne motywy, ale nie wnoszą one żadnych nowych przesłanek, a jedynie precyzyjniej określają różne aspekty motywów, co dla naszych rozważań nie ma większego — by nie powiedzieć żadnego — znaczenia.
Jedyny problem dla badacza może stanowić granica, od której możemy mówić o zaistnieniu formalnego pozyskania wybranej osoby. Były bowiem osoby, co których trudno wypowiedzieć kategoryczny osąd. Takie wątpliwości powstają zwłaszcza przy rozpatrywaniu zachowań pretendentów do tronu szukających wsparcia u ościennych władców. Powstaje co prawda korzystna sytuacja do werbunku, ale z uwagi na pozycję proszącego o wsparcie w rachubę wchodziło raczej związanie takiej osoby innymi więzami posłuszeństwa. Mógł to być na przykład stosunek lenny poparty groźbą zbrojnej interwencji. Czy tak było w przypadku Bezpryma, gdyby dłużej utrzymał się przy władzy? Na pewno musiałby wyrazić swoją wdzięczność cesarzowi Konradowi za okazaną pomoc, o której pisał Wipon:
Mieszko jednak prześladował swego brata Ottona i przepędził go na Ruś. Kiedy Otto spędził tam nieco czasu, zmuszony wieść życie w nędznych warunkach, poprosił cesarza Konrada o okazanie mu łaski, by za jego wstawiennictwem i pomocą mógł wrócić do ojczyzny. Cesarz wyraził na to zgodę i postanowił, że razem zaatakują Mieszka: z jednej strony on sam z wojskiem, z drugiej zaś Otto.
Uzyskanie pomocy, zwłaszcza zbrojnej, musiało pociągnąć za sobą jakieś obietnice. I tak też było w przypadku Bezpryma i Ottona. Jako wygnańcy mogli tylko składać obietnice (i na pewno to robili). Zapewne w ramach tej wdzięczności i okazania lojalności wobec cesarza Bezprym odesłał insygnia koronacyjne.
Z powstania więzów zależności z powodu otrzymania poparcia zdawał sobie również Mieszko Stary, gdy zwrócił się o pomoc do cesarza Niemiec. Ofiarował cesarzowi olbrzymią kwotę 10.000 grzywien, ale i tak duża suma nie skłoniła go do interwencji na rzecz Mieszka III. Uczynił to wobec Kazimierza Sprawiedliwego, bo chociaż nie otrzymał od niego żadnych pieniędzy, to uzyskał przyrzeczenie uznania zwierzchności cesarza nad sobą. A to miało dla niego większą wartość, niż ofiarowywane mu tysiące grzywien.
Z punktu widzenia wywiadowczego zaistnienie takiej sytuacji rodzi pytanie: czy to już początek zdrady (jako późniejszego agenta wpływu), czy też było to jeszcze (mniej lub bardziej) interesowne wsparcie? Patrząc na problem z punktu widzenia politycznego, znacznie łatwiej jest wydać ocenę. I w zależności od przyjętej koncepcji będzie ona usprawiedliwiała taką postawę wyższą racją stanu lub potępiała takie ruchy. Nie możemy jednak zapominać lub pomijać, że Bezprym i Otto nie zdawali sobie sprawy, że za pomoc muszą się odpłacić, i to na warunkach podyktowanych przez sąsiadów. Wyrośli w cieniu wielkiego Bolesława, więc cena za pomoc sama się nasuwała. Wobec Jarosława Mądrego w grę wchodziły co najmniej sporne grody czerwieńskie i zdobycz wojenna. Cesarz niemiecki Konrad II był zainteresowany Łużycami i Milskiem, a także zależnością Polski od cesarstwa i związanym z tym problem polskiej korony. W Annales Hildesheimeneses pod 1031 rokiem kronikarz zapisał wiadomość o przekazaniu korony i insygniów królewskich przez Bezpryma cesarzowi:
Qui Mysecho post mensis tantum spatium a fratre suo
Bezpriemo subita invasione proturbatus et ad Odalricum
in Beheim fugere est compulsus. Sed idem Bezprimo
im imperatori coronam cum aliis regalibus, quae sibi frater
eius iniuste usurpaverat, transmisit ac semet humili
mandamine per legatos suos imperatori subditurum
promisit.
Do przyjęcia służby obcemu panu mogły skłonić agenta okoliczności życiowe połączone z obawą o zdrowie i życie najbliższych (motyw współpraca — przymus). Przedsięwzięta wyprawa książąt Daniela i Siemowita na przełomie 1255 i 1256 roku przeciwko Jaćwieży była prowadzona przez tubylca imieniem Ankad. W zamian obiecano mu ochronę jego sioła przed splądrowaniem. Podobną taktykę stosowaną wobec przewodników znamy z rejz organizowanych przez rycerzy zakonu krzyżackiego.
Szantażem wobec Mikołaja Rumlika, burgrabi zamku w Złotorii, posłużył się książę Władysław Biały. Pojmał oponenta w jego wsi Więcławice (Wierzchosławice) i zażądał wydania zamku, zaś załodze zamku w przypadku oporu zagroził śmiercią ich dowódcy. Obrońcy poddali się księciu.
W kolejnych zdarzeniach również odnajdujemy echa szantażu. Ludwik andegaweński pod groźbą utraty dóbr i czci rycerskiej wymusił na Sędziwoju z Szubina dowodzenie pospolitym ruszeniem Wielkopolan i Kujawian przeciwko Władysławowi Białemu. Utrata zwolenników przez księcia praktycznie przekreśliła jego plany polityczne.
Zawiedzione nadzieje możnych co do otrzymywania beneficjów ze strony władcy mogły się w znacznym stopniu przyczynić do obrócenia się przeciwko niemu i szukania nowego pana, który zaspokoiłby ich oczekiwania. Taka postawa stwarzała czy wręcz dawała szerokie możliwości podejść werbunkowych (motyw współpracy — zainteresowanie materialne). Mogła również stać się zarzewiem buntu. W roku 1232 Odonic wydał wielki przywilej immunitutowy dla biskupstwa poznańskiego, co skończyło się buntem rycerstwa wielkopolskiego i ingerencją Henryka Brodatego.
Nie była czymś odosobnionym dobrowolna oferta zostania informatorem na przykład zakonu w zamian za nadania ziemi i osiedlenie się na niej, stając się poddanym krzyżackim.
Obiecywanie oraz kupowanie przychylności wybranych możnych piastujących wysokie stanowiska urzędnicze i mających wpływ na decyzje władcy skłaniały do poszukiwania i pozyskiwania tajnych sojuszników w obozie przeciwnika. Wiele słuszności jest w słowach Mistrza Wincentego, że Najsprawniejszą bowiem stręczycielką przychylności jest moneta.
Nie bez wpływu na zachowanie się człowieka pozostają wartości, jakie wyznaje (motyw współpracy — zasady ideowe). Dla werbownika było to mniej istotne, sprawą najważniejszą była umiejętność ich odkrycia i wykorzystania. Nikczemność charakteru okazywała się równie korzystna, jak i zapał religijny. Odpowiednia manipulacja rodziła nowego człowieka, który początkowo bezwiednie, a później z pełną świadomością stawał się narzędziem wykonującym polecenia. Agent to nie tylko „zbieracz informacji”, to także wykonawca często odrażających czynów, jakimi były mordy na wskazanych osobach.
Człowiekiem podatnym na sugestie, którego można było pobudzać i utrzymywać pożądane emocje, a więc kierować jego postępowaniem, był niejaki Ulryk, brat zakonny. Według Piotra z Dusburga zapytany, dlaczego z taką zawziętością napadał na Sudowów, jedno z plemion Prusów, odpowiedział, że jego pragnieniem jest otrzymanie pięciu ran na wzór ran otrzymanych przez Chrystusa. Ten rys charakteru, mający swe źródło w akcie wiary, nie dotyczył jednego człowieka, ale obejmował wcale liczne kręgi społeczne. Nie dziwią zatem wojny na tle religijnym i krwawe rozprawy z tymi, których uznano za heretyków.
Wspomniałem nieco wcześniej o umiejętności wyszukiwania osoby podatnej na werbunek i manipulację. Takim kandydatem na agenta do specjalnych poruczeń był pewien Polak, o którym wspomniał kronikarz krzyżacki. Po zakończonej wyprawie polsko-litewskiej na ziemie margrabiego brandenburskiego i zniszczeniu jej grabieżą i ogniem, oddział litewski wrócił do siebie. W ślad za nim ruszył wspomniany Polak, przejęty boleścią po wielkiej rzezi chrześcijan. Udawał przyjaciela Litwinów aż do odpowiedniego momentu. Kiedy powstały sprzyjające okoliczności, zabił Dawida, zarządcę Grodna, którego obwiniał o całe zło, którego był świadkiem.
Podobny motyw zemsty był motorem postępowania skądinąd nieznanego nam przewodnika, który za zabicie matki uciekł do Kiejstuta, by poprowadzić wojsko do zamku Tammow, skąd pochodził. Zamek został zdobyty, a w nim zginęli liczni bracia Zakonu.
Interesujący przykład pozyskania agenta podaje nam Kronika książąt polskich. W opisanych wydarzeniach znajdujemy wszystkie elementy prowadzące do werbunku i udziału w spisku w ramach złożonej manipulacji, którą dziś określamy jako kombinacja operacyjna.
Pewien rycerz księcia Henryka V imieniem Pakosław Zdzieszyca zabił innego rycerza. Przyjaciele zmarłego wnieśli skargę do księcia. Ten, wezwawszy Pakosława, zapytał, czy tak istotnie było. Pakosław, ufający we wsparcie księcia i siłę licznych przyjaciół, odpowiedział: bene audio, nolo negare, quod feci. Trzykrotnie książę pytał i ostrzegał oskarżonego o zabójstwo. Trzykrotnie słyszał taką samą odpowiedź: „nie zaprzeczam, co było”. Henrykowi nie pozostawało nic innego jak skazać Pakosława na śmierć.
Pakosław miał syna imieniem Lutek, który był świadkiem przebiegu całego procesu.
Henryk V Gruby za myślą radców i sekretarzy, którzy obawiali się zemsty młodzieńca za śmierć ojca, postanowił go oddalić ze służby na pewien czas. Lutek miał przemyśleć całą sprawę i zadecydować, czy wraca do księcia na służbę. Dano mu przeszło rok na zastanowienie i powzięcie ostatecznej decyzji. Po upływie tego czasu powrócił i ofiarował księciu swoje służby.
Wtedy do akcji wkroczył Henryk Głogowczyk z planem zwerbowania Lutka w celu realizacji swojego planu (motyw współpracy — kwestie osobiste). Zasadzał się on na wykorzystaniu emocji Lutka po ścięciu jego ojca Pakosława. Wybrane osoby potajemnie kontaktowały się z nim i oferowały mu pomoc w zemście, mamiąc go podarkami i obietnicami.
Si velis mihi eum tradere, tibi munera dabo plurima et benefaciam.
Przekupiony Lutek na czele zbrojnego oddziału pojmał księcia zażywającego kąpieli. Towarzysząca świta księcia, naga i bezbronna, nie stawiała oporu. Co prawda jeden z nich próbował osłonić księcia, ale został zabity. Pojmanego spiskowcy uprowadzili do Głogowczyka, który osadził go w więzieniu i zamknął w specjalnej klatce.
Przedstawione powyżej zdarzenia w znacznym stopniu ukazują składowe kombinacji, której celem było pojmanie Henryka V Grubego. Środkiem do wykonania planu było posiadanie lub zwerbowanie zaufanej osoby pozostającej w bliskim kontakcie z księciem. Wybór padł na młodego Lutka — i to z kilku powodów. Zapewne znano jego słabość charakteru i podatność na perswazję. Trafną argumentacją było wykorzystanie stracenia jego ojca Pakosława na mocy wyroku księcia. Należy sądzić, że obiecane przyszłe nagrody za udzieloną pomoc również odegrały niebagatelną rolę. Ostatnim elementem tego occultum conspiracionem okazało się dobranie odpowiednich werbowników, którzy w umiejętny sposób przekonali Lutka do odwetu w jego pseudosłusznym gniewie i utwierdzili go w słuszności jego racji.
Zaprezentowane wydarzenia mówią nam o jeszcze jednym aspekcie sprawy: każda metoda przymuszania człowieka do pewnych zachowań może przerodzić się w zachowanie pełne okrucieństwa wobec osoby zniewolonej. Henryk głogowski za pośrednictwem dobranych wspólników w dniu 11 listopada 1293 roku pojmał bezbronnego Henryka V w łaźni. Początkowo uprowadzonego księcia wywieziono do Sądowel, a później do zamku w Głogowie. Tam został zakuty w kajdany i umieszczony w specjalnie zbudowanej klatce, w której nie mógł ani stać, ani się położyć. Miała ona dwa otwory: jednym otrzymywał jedzenie, a drugi służył do czyszczenia odchodów. W takich warunkach przebywał przeszło sześć miesięcy. Z barków i biodra zaczęła sączyć się ropa, a ciało toczyło robactwo.
Po przystaniu na wymuszone warunki wypłacenia 30 tysięcy grzywien oraz przekazaniu licznych grodów i miast z przynależnymi do nich terenami, wspomaganiu Głogowczyka zbrojnymi po oraz przyrzeczeniu, że zaniecha zemsty, został w końcu uwolniony. Znękany książę zmarł 22 lutego 1296 roku i został pochowany w klasztorze żeńskim św. Klary we Wrocławiu.
Nie można w naszych rozważaniach pominąć aspektu wiary przy pozyskiwaniu nowego agenta. Jest to interesujący motyw użyty w argumentach w trakcie werbunku, ale rodzi też szereg pytań: czy przyszły agent był przymuszony okolicznościami do ukrywania swojej wiary i stąd jego determinacja posunięta aż do zdrady współziomków i wydania ich na prawdopodobną śmierć? Czy też zdrada pod przykrywką wiary miała inne przyczyny, bardziej materialne? Stąd wypływa uwaga ogólniejszej natury, że wywiad bazuje na kryteriach społecznych mających w danej chwili zasadnicze wartości. Dla czasów średniowiecza jedną z nich była wiara — w Boga chrześcijańskiego lub bożki pogańskie.
Obawa o życie własne lub najbliższych czyniła osobę nie tyle podatniejszą na argumenty werbunkowe, co skłonniejszą do akceptacji propozycji współpracy. Przed perspektywą śmierci stanął podkomorzy władcy litewskiego, który był więziony w zamku w Bałdze. Krzyżacy złożyli mu propozycję, że albo wyda zamek Grodno w ręce braci zakonnych, albo poniesie śmierć. Podkomorzy przystał na stawiane warunki i po omówieniu szczegółów zdrady został zwolniony z więzienia. Kiedy powrócił do siebie, natychmiast powiadomił władcę litewskiego o misji, do jakiej został przymuszony.
W myśl tajnej umowy wielki komtur Henryk z Plotzke wyruszył z kilkoma braćmi i pięcioma tysiącami zbrojnych, by dopełnić porozumienia przez zajęcie zamku. Kiedy jednak Krzyżacy zbliżali się do Grodna, pochwycili pewnego starca, który był litewskim zwiadowcą. Ten w obawie o swoje życie ujawnił braciom zakonnym, że Litwini stoją z wielkim wojskiem gotowi do boju. Czekają tylko na przekroczenie rzeki Niemen przez główne siły krzyżackie. Gdy tylko to uczynią, zostaną zaatakowani. Ostrzeżeni bracia zakonni zrezygnowali z dalszego marszu i gdy zaniechali pierwotnych zamiarów, wrócili do siebie.
Nie tylko wywiad, ale zwykli przeciwnicy w swoich intrygach wykorzystywali wzajemne słabości. Ich odkrycie i umiejętne wykorzystanie — w zależności od potrzeb lub możliwości chwili — mogło zazwyczaj zapewnić przewagę, a nawet zwycięstwo w konflikcie. Jedną z takich słabości była chciwość, pożądanie bogactwa — stąd fałszowanie rachunków również przez kolektorów kamery apostolskiej. Jednym z takich złoczyńców był Mikołaj Strosberg, prepozyt gnieźnieński, który z polecenia biskupa lucerneńskiego Tomasza pełniącego funkcję nuncjusza Stolicy Apostolskiej:
[…] kazał go uwięzić i jako złodzieja, fałszerza, kłamcę i krzywoprzysięzcę na dożywotnie więzienie skazał.
Sprawdzenie regestów Strosberga wykazało, że sprzeniewierzył 12 000 florenów.
3. Agent wpływu
Pod pojęciem agenta wpływu rozumiem osobę działającą na terenie własnego państwa, ale która w określonych okolicznościach oddaje swoje wpływy polityczne, gospodarcze, a nawet wojskowe na rzecz obcego państwa [władcy]. Głównym zadaniem agenta wpływu było wywieranie nacisku na rodzimego władcę oraz inne osoby wysoko postawione w hierarchii społecznej, a działanie to odbywa się na rzecz innego władcy, z którym łączyły go związki pokrewieństwa, przyjaźni lub wspólne cele polityczne bądź gospodarcze. Agent wpływu mógł też wykonywać klasyczne zadania wywiadowcze, ale to nie one stanowiły istotę jego działalności. Dzieje się to dlatego, że z pewnych względów nie można było lub nie wypadało żądać od niektórych osób formalnego bycia szpiegiem. Różne racje przemawiają za takim rozwiązaniem. Brak bowiem racjonalnych przesłanek, by wymuszać na osobie zajmującej wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej, urzędniczej lub społecznej i rezygnować z cennego źródła informacji tylko dlatego, że współpraca nie została sformalizowana. Jeżeli więc od pewnych osób niżej uplasowanych hierarchii społecznej można było żądać przysięgi wierności i zachowania tajemnicy, to z wyżej przytoczonych powodów odstępowano od tego wymogu w przypadku osób wyżej postawionych.
Jest jeszcze jeden problem związany z nazwą „agent wpływu”. Gdyby odstąpić od pojęć używanych w pracy wywiadowczej i taką osobę oznaczyć jako „osoba wpływowa”, otrzymalibyśmy bardziej przyjazne odczucia czytelników, zwłaszcza ze strony mediewistów, którzy cyzelują słowa, treść swoich hipotez lub ocen.
Posługiwanie się więc pojęciem „agent wpływu” ma bardziej orientacyjny charakter, jeśli chodzi o umiejscowienie takiego osobnika w relacjach osobowych źródeł informacji. Być może niektórzy badacze byliby raczej skłonni mówić o zadzierzgniętych więzach personalnych, zwłaszcza w przypadku przyjęcia przez panującego obcego władcę lub pretendenta do tronu albo znaczącego możnowładcę, który ratował życie, szukając opieki na obcym dworze. Jak wynika z powyższego, spór odnosiłby się bardziej do nazewnictwa, a nie do praktycznej funkcji takiej osoby. Uważam jednak, że w sferze działań wywiadowczych właściwym będzie używać terminu „agent wpływu”.
Takim też widzę zapis w kronice Thietmara, poświęcony ostatniej żonie Mieszka, Odzie:
Żyła tam w wielkich łaskach aż do śmierci swego męża,
szanowana przez tych, pośród których przebywała,
pomocna tym, od których ród swój wywodziła.
Wniosek, że działania Ody były korzystne dla książąt saskich, łatwo wysnuć. Co może poniektórym sprawiać kłopot — to tylko użyta terminologia, lecsz to właściwie niczego merytorycznie nie zmienia. Żona Mieszka nie była ubezwłasnowolniona, żyła w określonych realiach i takiego zachowania od niej oczekiwano.
Niektórzy historycy uważają, że brak w pełni wykrystalizowanej przynależności narodowej, o której możemy mówić dopiero w odniesieniu do państw nowożytnych, pozwalał ówczesnym ludziom na luźniejsze traktowanie swoich powinności lub lojalności względem państwa czy władcy.
Uważam jednak, że nie jest to właściwy pogląd, który miałby w pełni tłumaczyć zachowanie jednostek, pewnych grup społecznych lub narodowych. Wczytując się w kroniki, nietrudno znaleźć fragmenty bez niedomówień opisujące zdradę, brak lojalności czy niestosowne zachowanie się wobec władcy. To rozróżnienie i stopniowanie przewinień potwierdza, że taka ocena w niewielkim stopniu odbiega od współczesnej. W kronice Thietmara znajdujemy liczne przykłady potwierdzające powyższe stanowisko:
[…] że wysłał [Henryk II] do Bolesława jego zięcia Hermana i wypowiedział zawarty poprzednio układ pokojowy. Bolesław, dowiedziawszy się o tym poselstwie przez pośredników, przyjął grafa nie najlepiej, choć sam go poprzednio do siebie zapraszał.
Kolejne fragmenty kroniki nie pozostawiają wątpliwości co do charakteru faktycznych związków możnych niemieckich z otoczenia króla z Bolesławem Chrobrym:
Ponadto skarżył się król, iż Guncelin korzystał u swego brata Bolesława z większych względów, niżby mu wypadało, a królowi mogło się podobać.
Podobnie mówi kolejna wzmianka biskupa Thietmara:
Na domiar złego doszło do uszu królewskich, że mój krewniak Wirinhar udał się wraz z bratem margrabiego Hermana Ekkehardem bez pozwolenia królewskiego do Bolesława i wygłaszał tam słowa nie dające się pogodzić z lojalnością wobec swego władcy oraz że przyjmował u siebie w sekrecie posłów Bolesława.
Wyrazem pewnej słuszności Thietmara jest opis oblężenia grodu Budziszyn z 1004 roku. Interesujący nas fragment mówi:
Tymczasem sam gród leżałby dawno w zgliszczach — wszak już przygotowywano ogień — gdyby nie przeszkodził temu nieszczęsny rozkaz margrabiego Guncelina.
Nie bez przyczyny część badaczy przyjmuje, że związki krwi łączące Bolesława i Guncelina należy zdefiniować jako co najmniej równoznaczne z pojęciem sprzymierzeńca politycznego. Również w postawie niektórych możnych niemieckich podczas wojny 1005 roku nakłaniających Henryka II do zawarcia pokoju z Chrobrym możemy upatrywać działań charakterystycznych dla agentury wpływu.
W 1014 roku czeski Udalryk uwięził Mieszka II. Następnie Udalryka zmuszono, aby przekazał więźnia królowi niemieckiemu, a gdy to się stało, Bolesław Chrobry natychmiast rozpoczął różnorodne starania u panów niemieckich, dążąc do uwolnienia Mieszka, co kronikarz nie omieszkał zaznaczyć. Według niego Bolesław:
[…] przez cały czas zabiegał w cichości oraz przez liczne poselstwa o
odzyskanie syna.
Dalej kronikarz opisuje naradę odbytą w tej sprawie i stwierdził, że część uczestników spotkania nie tylko sprzyjała zamiarom Bolesława, ale była również przez niego przekupiona.
Przyjęcie zbiega politycznego lub dynastycznego mogło być przyczynkiem do wykorzystania tego faktu w przyszłości. W 1047 roku na dworze Kazimierza Odnowiciela znaleźli schronienie książęta węgierscy Andrzej, Bela i Lewente. W niedługim czasie dwaj ostatni powrócili na Węgry, przywołani przez zbuntowanych możnych. Nie można ukryć, że taki rozwój sytuacji na Węgrzech był z punktu widzenia Kazimierza wielce korzystny. A za Bolesława II Szczodrego na dworze polskim znaleźli schronienie uchodźcy z Rusi, Węgier i Czech.
O wartości przyjmowania u siebie zbiegów politycznych lub dynastycznych wiedział każdy z panujących. Takie osoby to karta przetargowa i potencjalna siła, która — użyta w odpowiednim czasie — okazywała się groźniejsza i tańsza od wyekwipowania armii. I co ważne, tacy uciekinierzy zaciągali wobec przyjmującego ich władcy dług wdzięczności. Tak też rozumował książę czeski Brzetysław, który — mając na myśli własne korzyści — chętnie przyjmował wygnańców z Polski, co ze zrozumieniem skwitował nasz dziejopis:
Sądził bowiem, że inaczej nie zemści się na Polakach, jak przez wywołanie zamieszek domowych. Podstępne słowa łatwo rozpaliły nadzieję całej rzeszy zbiegów i wygnańców. Udawszy się natychmiast do klasztoru, w którym przebywał Zbigniew, wyciągają go stamtąd;
Niejako lustrzanym odbiciem postępowania księcia czeskiego Brzetysława było przyjęcie przez Bolesława Krzywoustego zbiegłych możnych czeskich z rodu Werszowców: Bożeja i Mutyny, zaś w 1106 roku schronienie w Polsce u księcia Bolesława znalazł Borzywoj, wygnany przez bratanka Świętopełka. W ślad za nim podążyli jego rodzony brat Sobiesław i wielu możnych stronników.
Nie od rzeczy będzie wspomnieć o jeszcze jednym aspekcie działania agenta wpływu, co niekoniecznie musi się spotkać z powszechną aprobatą, ale nie można przejść obojętnie nad tym tematem. Otóż żonami Piastów w X–XI wieku były częstokroć cudzoziemki. Przybywając na dwór męża, sprowadzały w swoim orszaku osoby, których zadaniem nie musiało być tylko wspieranie ich na obczyźnie. Takie osoby mogły wpływać na pewne decyzje małżonka. U Kosmasa czytamy, że Judyta, żona Władysława Hermana, miała własnego kapelana Piotra. W jej orszaku znajdował się czeski rycerz Beneda. Natomiast na dworze Judyty Marii, siostry cesarza Henryka IV, zaufanym spowiednikiem był Otto z Bambergu. Własny dwór posiadała również księżna Salomea, żona Bolesława Krzywoustego.
Pewnego problemu przysparza badaczom postawa Bolesława II Mazowieckiego w rozumieniu jego postępowania wobec Litwinów. Odnosi się to do roku 1294, kiedy nastąpił niszczący najazd litewski. Spaleniu uległa kolegiata tumska pod Łęczycą, a pod Sochaczewem Litwini rozgromili wojsko Kazimierza II, który zorganizował pościg za najeźdźcą. W tych dramatycznych okolicznościach pojawia się Bolesław II i doprowadza do rozejmu. O dwuznacznej roli księcia mazowieckiego napisał Piotr z Dusburga:
Kiedy dowiedział się o tym książę mazowiecki Bolesław, nie wiem, z czyjego podszeptu, zawarł na określony czas zawieszenie broni pomiędzy chrześcijanami i niewiernymi.
[…] Litwini zerwali rozejm i na nich napadli, i zgładzili księcia Kazimierza oraz cały lud, oprócz jednego rycerza, który sam jeden uciekł, aby opowiedzieć o tym innym.
Bitwa rozegrała się 10 kwietnia 1294 roku w rejonie wsi Trojanów i Żuków, pośród bagien nad Bzurą. Nie należy jednak w sposób definitywny wskazywać na istnienie spisku z udziałem Bolesława i Litwinów. Zerwanie rozejmu mogło być niezależną decyzją Litwy — i było zaskoczeniem również dla Bolesława II. Nie wyklucza to powiązań księcia mazowieckiego i Litwinów, na co mogą wskazywać najazdy organizowane przez tych ostatnich na Małopolskę.
Byłoby czymś niewłaściwym, gdyby z uwagi na temat pracy pominąć z pewnych względów rolę Kościoła w praktycznym wykorzystywaniu przez niego metod, jakie daje wywiad i posiadanie agentury. Przynależność organizacyjna mająca silne oparcie w wierze i dodatkowo obfitująca w dobra doczesne była wystarczającą przyczyną trwałego związania swoich losów z kurią. Ówcześni władcy doskonale rozumieli, że religia to potężne narzędzie polityczne, stąd też ich dążenie do posiadania decydującego głosu w kwestii obsadzania urzędów kościelnych. Z okresu wczesnofeudalnego widzimy to w wyborze papieża. W latach 963–1058 cesarze niemieccy osadzili lub wpłynęli na osadzenie na tronie papieskim 11 papieży: Leona VIII, Jana XIII, Benedykta VI, Benedykta VII, Jana XIV, byłego kanclerza cesarskiego, Grzegorza V, Sylwestra II, Klemensa II, Damazego II, Leona IX, Wiktora II, Stefana X.
Wpływ państwa niemieckiego na wybór papieża nie mógł pozostać niezauważony przez polskich władców. Wiedzieli i rozumieli zależności płynące z takich układów politycznych oraz z ich oddziaływań na wewnętrzne sprawy królestwa polskiego. Nie dziwi więc postawa Bolesława Krzywoustego, który zabronił arcybiskupowi Marcinowi (1092–1118) wiązać się jakąkolwiek przysięgą posłuszeństwa ze Stolicą Apostolską.
4. Uplasowanie agenta
Pożądane przez mocodawcę było, aby jego szpieg został dopuszczony do grona najbliższych przyjaciół czy współpracowników wrogiego władcy, by był blisko centralnego czy regionalnego ośrodka decyzyjnego lub pracował w miejscu, w którym skupiała się wychodząca lub nadchodząca korespondencja. To zrozumiałe i pożądane z kilku powodów. Najważniejszy z nich to możliwość zdobycia rzetelnych informacji u samego źródła i prawie natychmiastowe jej wykorzystanie. Niemniej ważne jest poznanie stanowisk różnych osób na dany temat, co mogło w przyszłości zaowocować próbą zmanipulowania albo rozegrania antagonizmów ujawnionych pomiędzy odpowiednimi osobami. Nie bez znaczenia było również to, że owa bliskość pozwalała załatwić wiele spraw dla siebie lub osoby wybranej:
Ja jestem koło pana mego wieczorem i rano i o każdej godzinie prócz snu. Przeto przemówię za wami
co zostało skrzętnie zanotowane w Księdze henrykowskiej:
Oto, bracia, jak bardzo może pomóc niekiedy znajomość wpływowych mężów!
Z korzyści płynących z posiadania zaufanych ludzi w pobliżu władcy lub jego urzędników zdawali sobie sprawę ówcześni panujący.
Elementem wspierającym działania wywiadowcze na terenie obcego państwa była gościna oferowana zbiegom, którzy pozostawali w opozycji wobec swojego pana. Schronienie w Polsce znalazł Bożej, syn Czaka, a Książę Polski przyjął ich dość łaskawie. Nie ulega wątpliwości, że Wrszowcy jako zawzięci nieprzyjaciele Przemyślidów stale znosili się z Polską.
Lecz tych, którzy są Wrszowcami, nikczemnych synów niegodnych ojców, dawnych nieprzyjaciół naszego rodu, sług wrogich, unikaj jak zabłoconego koła i usuń się od obcowania z nimi, ponieważ nigdy nie byli nam wierni.
Takimi słowy ślepy książę Jaromir zwrócił się do zgromadzonego rycerstwa z okazji wyniesienia Brzetysława na tron Czechów w 1034 roku, a więc po śmierci Ołdrzycha.
Ucieczka i szukanie oparcia na obcym dworze były często jedyną formą ratowania życia. Opieszałość, nieświadomość czającego się zła, niewiara w możliwość utraty życia czy też honor nie pozwalały szukać schronienia w ucieczce. Wtedy pozostawała nierówna walka lub wydanie siebie, często z najbliższymi, na rzeź.
Albowiem w pewnym świątecznym dniu skrycie wtargnęli do grodu Libice, w którym bracia świętego Wojciecha i cała załoga grodu obchodząc święta, jak niewinne owce słuchali uroczystej ofiary mszy świętej. A owi jak dzikie wilki wtargnęli w mury grodu zabijając mężów, wszystkich co do jednego, i niewiasty, ściąwszy czterech [!] braci świętego Wojciecha, z całym potomstwem, przed samym ołtarzem, gród spalili, ulice oblali krwią i obciążeni krwawym łupem i okrutną zdobyczą weseli wrócili do własnych domów.
Nie był to mord pojedynczej osoby, ale zaplanowana szersza akcja mająca na celu unicestwienie całego rodu. Wątpliwe, by Sławnikowice nie brali pod uwagę narastającej niechęci do nich ze strony Bolesława II z Przemyślidów, więc mogli się spodziewać jakichś nieprzyjaznych kroków. Nasuwa się jeszcze jedno spostrzeżenie, że w załodze grodu byli zdrajcy. Oni zapewne umożliwili wtargnięcie do grodu znacznej liczbie wrogów i stali się współwinnymi zbrodni.
Nieraz trudno było uniknąć zdradzieckiego zamachu, ale bywało, że godność i honor osobisty rycerza nie pozwalały mu szukać schronienia w ucieczce. W ten sposób odczytuję postawę Męciny z rodu Wrszowców. To doświadczony człowiek, więc nieobca mu była nienawiść Świętopełka, który:
[…] związał się już srogimi przyrzeczeniami z przysięgą, że całe owe pokolenie zgasi mieczem jak świecę, i ponieważ niektórych z nich miał przed oczyma w swojej służbie, cierpiał sercem, lecz obliczem wszystkim okazywał się wesoły.
Męcina był trzykrotnie ostrzegany przez przyjaciół, że straci życie lub oczy, jemu zaś ich słowa wydawały się niedorzeczne:
Nie jest, mówił, dzielnym mężem, kto boi się dopustu śmierci.
Sądzę, że Męcina przeczuwał swoje przeznaczenie — może swoją śmiercią chciał okupić życie pozostałych z rodu? Ale są to tylko domniemania. Nie sądzę, żeby Męcina znał Senekę, ale swoją postawą godnie wyznawał myśl Seneki … najlepsza jest śmierć, którą się wybiera.
Przebywanie i korzystanie z ochrony sąsiedniego władcy sprzyjało nawiązaniu ścisłych więzi i zobowiązań w przyszłości. A w zależności od rangi społecznej uciekiniera i jego możliwości, można było przygotować go do przyszłej roli agenta.
Książę Jaromir przeznaczony do stanu duchownego zbiegł ze swoimi przybocznymi do księcia polskiego, Bolesława Szczodrego, w gościnie którego przebywał 6 lat, aż do śmierci biskupa Sewera w 1061 roku. Za pośrednictwem Jaromira od jego braci Konrada i Ottona, którzy również pozostawali w opozycji do władcy Czech, docierały do Polski bieżące wiadomości od nielubianego sąsiada.
W aktywnej polityce prowadzonej przez Bolesława Krzywoustego Czechy zajmowały ważne miejsce, ale król zwracał uwagę również na inne, nie mniej ważne zakątki. Poczesne miejsce zajmowały sprawy Pomorza i zaborczego sąsiada — królestwa niemieckiego. Uwagę Bolesława z różnym zaangażowaniem zajmowała także polityka wobec Węgier i Rusi.
W Kronice polskiej znajdujemy interesujący fragment opisujący wypadki mające miejsce jesienią 1108 roku, odnoszący się najprawdopodobniej do obecności szpiega morawskiego w otoczeniu Bolesława Krzywoustego:
Gdy więc Bolesław stał na straży kraju i wszelkimi siłami dbał o sławę ojczyzny, zdarzyło się właśnie, że zjawili się Morawianie, chcąc ubiec gród Koźle w tajemnicy przed Polakami.
Wówczas to Bolesław wysłał pewnych zacnych rycerzy celem zajęcia, jeśliby to było możliwe, Raciborza, sam jednak dla tej przyczyny nie zaniechał łowów i wypoczynku. Owi zaś zacni rycerze odeszli i stoczyli walkę z Morawianami, w której kilku zacnych spośród Polaków padło w boju, jednak ich towarzysze odzierżyli pole zwycięskiej bitwy i [zdobyli] gród.
Trudno rozsądzić, czy Bolesław został uprzedzony o ataku Morawian. Można domniemywać na podstawie jego zachowania, że wiedział o ich zamiarach. Wydanie polecenia zajęcia Raciborza w zbiegu z wieścią o wrogich działaniach świadczy o wcześniejszej koncentracji wojska z gotowością zdobycia grodu. Pośrednio poświadcza to kolejny fragment kroniki:
Tak to wybici zostali Morawianie w walce, a owi w grodzie [Raciborzu], nie wiedząc o niczym, zostali zagarnięci.
Tylko posiadanie dobrego rozpoznania o sile i kierunku ataku wroga mogło decydować o kolejności działań. Pierwsze to wydanie rozkazu powstrzymania i odparcia nieprzyjaciela. Dopiero po wykonaniu tej części zadania można było przystąpić do drugiej fazy i zaskoczyć nieświadomą wypadków załogę grodu, a więc zająć Racibórz.
Była to złożona ofensywna operacja z elementami osłony kontrwywiadowczej. Wysłanie pewnych zacnych rycerzy bez osobistego udziału Bolesława oraz kontynuowanie łowów i wypoczynku wskazuje aż nadto wyraźnie, że książę nie tylko kierował się posiadanymi informacjami wywiadowczymi, ale zabezpieczył całą operację manifestacyjną biernością, najprawdopodobniej dla oczu szpiegów Morawian. Możemy więc przyjąć za pewnik, że Bolesław Krzywousty, przyjmując u siebie zbiegłych rycerzy, przewidywał, że wśród nich mogą być szpiedzy władcy Czech.