E-book
13.65
drukowana A5
64.89
Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej

Bezpłatny fragment - Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej

Tom 4 Podstęp i sztuka manewru


Objętość:
358 str.
ISBN:
978-83-8351-050-7
E-book
za 13.65
drukowana A5
za 64.89

Dla Barbary, kochanej bratanicy z synem Hieronimem i jej męża Michała


Gdzie kończy się jedna opowieść,

tam rozpoczyna się następna

1. Podstęp wojenny

wojować tak, aby ponosząc jak najmniejsze straty,

zadać jednocześnie przeciwnikowi jak największe


Generał major I.F.C. Fuller

Podstęp wojenny ma tak samo długą historię jak prowadzenie samych wojen.

Faktem jest, że w różnym czasie stosunek ludzi do podstępu bywał zmienny. Raz potępiano go jako czyn niegodny prawego wojownika, innym razem — chwalono jako akt mądrości. Należy jednak zauważyć, że był zawsze w poważaniu u osób parających się wojaczką. Jedynie w sferze poezji lub pieśni opiewającej czyny bohaterskie pomijano lub pomniejszano znaczenie różnego rodzaju użycia forteli, często na zasadzie przeciwstawienia nieskalanego rycerza, który pomimo szkaradnych wybiegów nikczemnego przeciwnika wychodził zwycięsko z krwawych zapasów. W ten sposób podkreślano niecność wybiegów wroga.

Odwołam się powtórnie do praktyki, jaką niesie sztuka wojenna. Nie ma takiego oręża, którego nie chwyciłby się człowiek walczący o życie, broniący swoich najbliższych, swojego miasta, swojej ojcowizny. Taka osoba użyje wszelkich dostępnych środków, by ochronić wartości dla niego najważniejsze. A to, że dziejopisowie przemilczają takie akty, tym bardziej podkreśla ważność tych, o których opowieści przetrwały do naszych czasów.

Przypomnijmy tylko strofy Homera, który opiewał raz Syzyfa jako najprzebieglejszego człowieka, raz Autolikosa, syna Hermesa, wyuczonego przez ojca w kradzieży. Jak podaje Poliajnos, Syzyf, mityczny król Koryntu, postanowił dać nauczkę Autolikosowi, który ustawicznie kradł mu bydło. Wlał płynny ołów pod racice zwierząt, a następnie w zastygniętym metalu wyrył napis Ukradł Autolikos. W nocy Autolikos uprowadził woły, natomiast rankiem Syzyf pokazał sąsiadom ślady racic z oskarżycielskim napisem.

To samo dotyczy kolejnych bohaterów mitologii, którzy z powodzeniem stosowali podstęp, jak Dionizos upijający wrogów winem czy bożek Pan (koźlonogi i rogaty syn Hermesa i jednej z nimf) lub Herakles wabiący wonnym winem centaury. Późniejsze wieki również obfitowały w postacie mityczne i historyczne uprawiające trudną sztukę podstępu.

W czasie wojny domowej w starożytnym Rzymie ówczesny władca imieniem Sulla intrygą, namową i przekupstwem przeciągnął na swoją stronę 40 kohort Scypiona, co Karbon (jego przeciwnik) skwitował słowami:

[…] że w walce z lisem i lwem, które mieszkają w duszy Sulli,

najwięcej zmartwienia przynosi mu lis.

Nad odpowiedzią na dylemat: męstwo czy podstęp? zastanawiał się i mistrz Wincenty, dziejopisarz. Zapisał on:

Podstępem walczę, ponieważ siłą nie mogę.

Zaiste, podstępu czy męstwa użyć na wroga?


(Cum quibus) quia viribus nequeo, arte confligo

Quippe: dolus an virtus, quis in hoste requirat?

Na kanwie wypowiedzi mistrza Wincentego dodam, że byłoby błędem — niestety nader często popełnianym — że przykładamy współczesną miarkę do czasów minionych. Mam tutaj na myśli nieuwzględnianie wpływu religii i ówczesnej obyczajowości na postępowanie dowodzącego wojskiem czy propozycje stosowania znanych obecnie rozwiązań taktycznych do przeszłych zdarzeń wojennych. Możliwości, koszty i cel, jaki ma dowódca do zrealizowania, powinny być jedynymi kryteriami, jakiego sposobu użyć przeciwko wrogowi. Wskazówką, jak należy postąpić, niechaj będą słowa Buzesa, który z rozkazu cesarza Justyniana sprawował naczelne dowództwo nad całym Wschodem.

Dla tych zaś, którzy znacznie ustępują przeciwnikom,

dużo bardziej korzystne jest podejść nieprzyjaciół

jakimś podstępem, niż stawać otwarcie do walki i narażać

się na oczywiste niebezpieczeństwo.

2. Sztuka manewru. Zasadzka i zaskoczenie

Któż był ten, co zabójczej pierwszy dobył stali?

Dzikie, żelazne serce bogowie mu dali;

Stąd to klęski śmiertelnych, stąd wojen pożoga

I chciwej śmierci krótsza otwarła się droga.


Tibulus — Pieśni

Podstęp wojenny może zawierać w swoim założeniu i wykonaniu kilka elementów, które powodują, że — gdy omawiamy jakiś wycinek sztuki wojennej szczególnie na szczeblu taktycznym — mamy trudności w zakwalifikowaniu go do taktyki bądź do fortelu, a więc pewnych sposobów dezinformacji przeciwnika, zastrzeżonych właściwie dla gry wywiadowczej.

Sztuka manewru w naszym rozumieniu odnosi się do tych zachowań formacji zbrojnych, w których możemy znaleźć elementy odmienne od zwyczajowo rozumianej taktyki jako manewru na polu walki, przemarszu, rozwinięcia sił z kolumny marszowej w szyk bojowy czy przegrupowania wojsk i umiejętności walki pododdziałów.

Pozorowana ucieczka jest właśnie takim manewrem, który swobodnie mieści się w działaniach taktycznych. Jest jednocześnie dynamiczną formą ruchu zawierającą element dezinformujący wroga, który uważa, że przeciwnik już przegrywa i zaraz jego obrona się rozsypie. A tutaj przykra niespodzianka — uciekający nieprzyjaciel kontratakuje. Takie nagle wyprowadzone uderzenie było często punktem zwrotnym bitwy. Inną sprawą jest to, że wykonanie takiego manewru w obliczu wroga może wykonać jedynie doświadczony i zdyscyplinowany żołnierz, aby wykonywany manewr nie przerodził się w prawdziwą ucieczkę.

Pozorowana ucieczka wiązała się z pozostawieniem w ukryciu części sił, których zadaniem było wyprowadzenie zaskakującego ataku na pododdziały wroga, rozciągniętych w pogoni. W tej kombinacji taktycznej posiadanie odwodu miało kluczowe znaczenie — przecież pozorujący ucieczkę nie mogli zachować zwartego szyku. Raz, że wzbudziłoby to uzasadnione podejrzenie, a dwa, w jaki sposób uciekający żołnierze mieliby zachować zwarty szyk? Jest to niemożliwe do wykonania. A ponadto jak przejść z formacji luźnej, która zawsze towarzyszy ucieczce, do zgrupowania się i ustawienia w zwartą formację? Na takie przegrupowanie potrzeba czasu, a przecież nieprzyjaciel dyszy w kark.

Ponadto na wykonanie takiego manewru miały wielki wpływ doświadczenie i wysokie morale wojowników oczekujących w ukryciu na pojawienie się nieprzyjaciela. Trudno sobie wyobrazić żołnierzy bez tych cech, gdy patrzą na uciekających w rozproszeniu własnych wojowników. Bywało więc, że taki oddział ukryty w zasadzce opanowała panika i wtedy udawana ucieczka przeradzała się w prawdziwą.

Nawet żołnierzom obytym w walce nie jest łatwo w obliczu wroga zachować zimną krew, a co dopiero wojownikom z powszechnego poboru, oderwanym od pługa czy warsztatu. I co istotne, działania muszą być na tyle sugestywne dzięki związaniu przeciwnika walką, aby ten nie podejrzewał podstępu.

Podobny fortel związany z manewrami cofania się i kontrataku zastosowali kilkakrotnie i z powodzeniem Spartanie pod Termopilami. Spartanie i ich sprzymierzeńcy walczyli mężnie, dopóki nie przeszkodził im Efialtes, zdrajca, syn Eurydemosa Malijczyk. Licząc na znaczną nagrodę, wskazał Kserksesowi ścieżkę górską, która wiodła na tyły wojsk walczących w przesmyku Termopil. Uprzedzone przez wywiadowców wojska sprzymierzonych Greków wycofały się. Na placu zostali Spartanie, u boku których stanęli Tespijczycy na czele z Demofilosem i Tebanie. Ich ofiarę i męstwo opiewają słowa Simonidesa z Keos wykute w kamieniu (w tłumaczeniu J. Czubek):

Przechodniu! Powiedz Sparcie: tu leżym, jej syny,

prawom jej do ostatniej posłuszni godziny.

Cofanie się aż do oderwania się od wroga, by następnie gwałtowne wyprowadzić kontratak, to element technicznego wyszkolenia żołnierza. Taki manewr wykonywany w śmiertelnym boju wymaga długich ćwiczeń, świetnego zgrania żołnierzy i obycia w walce oraz zaufania do dowódcy.

Manewr pozorowanej ucieczki z powodzeniem stosowano w armiach starożytnego świata. W czasie oblężenia w 262 roku p.n.e. Agrygentum na Sycylii, w którym schronienie znaleźli Punijczycy, Hannibal (dowódca obleganych wojsk) przez specjalnych wysłańców informował Kartaginę o swoim trudnym położeniu i prosił o pilną pomoc. W sukurs przybył mu Hannon, który zdradą zajął Herbesus, przecinając w ten sposób zaopatrzenie Rzymian, którzy z jednej strony oblegali Agrygentum, z drugiej — sami stali się oblężonymi za sprawą Hannona.

Kiedy Hannon uznał, że Rzymianie dostatecznie osłabli z głodu i zarazy szerzącej się w ich obozie, wyruszył z Heraklei. Idącej przodem jeździe numidyjskiej przykazał zbliżać się do wału chroniącego obóz rzymski, a gdy ich jazda ruszy, wycofywać się do sił głównych. Tak też uczynili, gdy ruszyła przeciwko nim jazda rzymska, która jednak nierozważnie zapędziła się za daleko za ustępującym nieprzyjacielem. Wtedy jazda numidyjska wykonała nagły zwrot i uderzyła z wszystkich stron. W starciu wielu zabili, a resztę ścigali aż do obozu.

Niepewność co do losów wojny toczonej przez Rzymian z Kartaginą w dalekiej Iberii oraz układ zawarty przez Hazdrubala z Galami skłoniły Rzymian do wszczęcia przeciwko nim kroków wojennych. Sądzili nadto, że jest to doskonała okazja do ostatecznego rozprawienia się z Galami. Jednak Galowie przenieśli wojnę na ziemie Rzymian. Wkroczyli do Etrurii, kierując się na Rzym, po drodze paląc i plądrując. Będąc niedaleko Kluzjum, otrzymali wiadomość o oddziałach wyznaczonych do obrony Etrurii, idących ich śladem. Zawrócili tedy na spotkanie wroga, które nastąpiło o zachodzie słońca.

Obydwa wojska rozbiły obozy, z tym że piechota galijska wycofała się do miasta Faesulae, gdzie założyła obóz. Jazda natomiast miała za zadnie rankiem wycofać się tą samą drogą, kiedy to dostrzegą i ruszą na nich legioniści. Rankiem Rzymianie uznali, że Galowie uciekli, więc śmiało ruszyli na jazdę, która zaczęła im ustępować. W ten sposób ścigający zostali wciągnięci w zasadzkę. Walka trwała długo, aż w końcu Galowie wzięli górę i zmusili żołnierzy rzymskich do ucieczki.

Pozorowana ucieczka musiała być przeprowadzona niezwykle sugestywnie. Nieraz przecież dowódcy stykali się na polu walki z takim manewrem, a mimo to nadal padali jego ofiarą.

Persowie przez dziesiątki lat stykali się z koczownikami w różnych okolicznościach. Znali więc ich metody walki, a jednak popełniali błędy taktyczne, które kosztowały ich drogo — bo utratę życia.

W 630 roku Turkuci w sile 3 tysięcy jeźdźców najechali Armenię. Prowadził ich Czorpan-tarchana, mąż nikczemny i krwiożerczy. Z rozkazu Szahrwaraza przeciwko niemu ruszył Gonagna z 10 tysiącami jazdy. Czorpan-tarchana, biegły w sztuce prowadzenia wojny, sięgnął po fortel. Tak składnie pozorował ucieczkę, że wprowadził wojsko perskie w zasadzkę, a potem wymordował żołnierzy nieprzyjaciela.

Podobny manewr udawanej ucieczki zastosowali z powodzeniem Punijczycy w bitwie morskiej. W czasie walk o Sycylię Rzymianie postanowili przenieść wojnę do Libii, by w ten sposób zmusić Kartagińczyków do walki nie o Sycylię, ale o własną ziemię.

Rzymianie ustawili swoją flotę w kształt klina, by w ten sposób zabezpieczyć okręty i statki z zaopatrzeniem przed okrętami kartagińskimi, których szybkość i umiejętności manewrowe mogły zaważyć na losach starcia. Punijczycy ustawili flotę w linii, dając pozór jej słabości. Tak też odczytali to Rzymianie i uderzyli w centrum rozciągniętej floty przeciwnika. Kartagińczycy stosownie do rozkazu zawrócili do ucieczki, pociągając za sobą okręty Rzymian. W ten sposób rozerwali szyk floty rzymskiej. Kiedy to nastąpiło, Hamilkar ze swego okrętu wydał rozkaz, na który wszyscy Kartagińczycy jednocześnie zrobili zwrot i starli się ze ścigającymi ich okrętami. Tylko dzięki zaciętości, odwadze i determinacji szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Rzymian.

Podobne manewry ataku, pozorowanego odwrotu i znów nagłego ataku nie były obce i innym armiom. Wykonywali je z powodzeniem mongolscy mangudai — pod nazwą tą należy rozumieć straż przednią. Taki sam manewr stosowali Saraceni, a właściwie Mamelucy i Turcy w walce z krzyżowcami. Taktykę udawanej ucieczki i partyjskiego strzału w dawnej Polsce nazywano tatarskim tańcem. A tak to opisał Justynus (XLI.2) w Zarysie dziejów powszechnych:

Po większej części opuszczają bitwę w największym

ferworze i wkrótce potem zawracają z ucieczki

i wszczynają walkę. Tak więc, kiedy sądzisz,

żeś ich całkiem pokonał, wtedy dopiero stoisz

przed rozstrzygającym bojem.

Sztukę pozorowania ucieczki i strzał partyjski opanowali mistrzowsko Mongołowie. Właściwym jest tutaj przytoczenie opisu tej taktyki przez Marco Polo:

Gdy przychodzi do walki z nieprzyjaciółmi, zwyciężają

w następujący sposób: (nie wdają się w walkę regularną

wręcz, lecz ciągle osaczają wroga ze wszystkich stron i

zasypują strzałami). Ucieczki w bitwie nie uważają za

hańbę, lecz to stąd, to zowąd atakują nieprzyjaciela.

Konie ich są tak wyćwiczone, że zwracają się to tu, to tam,

z taką zręcznością jak psy, i kiedy zawracają w udanej ucieczce,

walczą tak dzielnie i gwałtownie jak twarzą w twarz; gdyż

każdy w najszybszej ucieczce zwraca się w tył z łukiem i

wpuszczając strzały razi konie i ludzi. I gdy przeciwnik

jest przekonany, że rozbił ich i zwyciężył, sam tymczasem

przegrał, gdyż stracił mnóstwo koni i ludzi.

Tatarzy, skoro spostrzegą, że wyrządzili wielkie szkody w

koniach i ludziach, nagle zawracają (i w zwartym szyku)

nacierają tak dobrze i walecznie, że rozbijają i zwyciężają

nieprzyjaciela.

W strategii chińskiej znany był manewr udający odwrót rozbitych oddziałów. Na podstawie obserwacji wypracowano zasadę, która była pomocą w ocenie, czy ma się do czynienia z faktycznym odwrotem wroga, czy tylko z jego pozorem. Aby rozstrzygnąć tę wątpliwość, Ssu-ma I (179–251) poleca zwrócić baczną uwagę:

Kiedy sztandary wycofujących się żołnierzy znajdują się w

nieładzie, dźwięki małych i dużych bębnów nie odpowiadają sobie

nawzajem, a rozkazy są wykrzykiwane wśród wrzawy, mamy do

czynienia z prawdziwym odwrotem, a nie tylko niekonwencjonalną

zagrywką taktyczną. Jeżeli chorągwie wyglądają poprawnie,

sygnały bębnów korespondują ze sobą, a rozkazy wydają się

spójne, nawet jeśli wojska wycofują się i biegną, nie jest to

przejaw ich porażki — tak więc musi to być nietypowa strategia.

Sztuka wojny mówi nam „Nie wdawaj się w pościg

za pozorowanym odwrotem”.

Zbliżone uwagi znajdujemy również w kronice księstwa Lu, obejmującej lata 722–481 p.n.e.

W bitwie pod Cz’ang-szo w 683 roku p.n.e. książę Lu pokonał wojska księcia Ts’i. Kiedy te zostały rozbite, doradca księcia Ts’ao Kuei powstrzymywał go przed wydaniem rozkazu ich pościgu. Dopiero po bacznym obserwowaniu nieprzyjaciela zezwolił na pościg. Po zakończeniu walki został zapytany o przyczynę swojego postępowania. Ts’ao Kuei odpowiedział:

Ale trudno przeniknąć plany wielkiego państwa i można

obawiać się podstępu. Kiedy zobaczyłem, że ślady

ich wozów są poplątane i zauważyłem, że proporce

walają się po ziemi, to wskazywało mi, żeby ich ścigać.

Dlatego uciekający w pozorowanym odwrocie musi przekonująco pokazać, że znajduje się w chaosie kompletnej klęski.

Z polecenia Dżelal ad-Dina jego dowódca Kadżułaj bahadur ruszył z wojskiem na Edygeja. Ten wobec przewagi przeciwnika postanowił rozstrzygnąć bitwę na swoją korzyść za pomocą podstępu. Podzielił wojsko na dwie części. Jedną z nich ukrył w zasadzce, drugą — wysłał do walki. Przykazał jednak, że w odpowiednim momencie ma rozpocząć ucieczkę, gubiąc po drodze torby i czarpaki. Miało to uwiarygodnić całkowite rozbicie wojsk Edygeja. Kiedy walczący oddział rzucił się do ucieczki, Kadżułaj nabrał przekonania, że Edygej poniósł klęskę i ruszył w pościg za ustępującym wrogiem. Na to tylko czekał drugi ukryty w zasadzce oddział. Niespodziewanie uderzył na ścigających, których całkowicie rozbił. Kadżułaj padł w bitwie, zaś Edygej wrócił jako zwycięzca do Chorezmu z ogromną zdobyczą.

Innym sposobem rozstrzygnięcia starcia zbrojnego była zasadzka.

Do skrytej zaś wyprawy gotują się młodzi,

Mars im srogi i można Pallada przywodzi,

Oba złote, w odzieży złotej, w złotej zbroi,

Wzrostem, kształtem celują, jak bogom przystoi,

Przyszedłszy tam, gdzie zrobić zasadzkę wypada,

Gdzie się nieprzyjacielskie napawały stada,

Skrycie pochyłe rzeki zasiadają brzegi

Aby jednak zasadzka spełniła swoje zadanie, musi spełniać kilka warunków.

Ważny jest dobór miejsca na przeprowadzenie zasadzki, sposób jej przeprowadzenia, sygnały o nadejściu wroga i rozpoczęcia wykonania zadania, kamuflaż własnych sił, dezinformacja przeciwnika — sprowokowanie go do oczekiwanego zachowania i ubezpieczenie akcji z uwzględnieniem dróg odwrotu.

Równie ważny okazał się odpowiedni dobór koni. Koń niewykastrowany na widok i zapach klaczy mógł zachowaniem i rżeniem zdradzić swoją pozycję, a tym samym — miejsce zasadzki. Z tego powodu plemiona sarmackie kastrowały konie.

Prawdopodobnie u Rzymian nie stosowano kastracji koni bojowych. Wskazuje na to wzmianka opisująca zorganizowanie zasadzki przez Domicjusza w Północnej Afryce. Domicjusz stworzył wrażenie, że z powodu niedostatku żywności zwija obóz. Następnie z żołnierzami odszedł na odległość około 3 tysięcy kroków rzymskich i w dogodnym miejscu rozmieścił piechotę oraz jazdę w zasadzce. W ślad za wycofującym się Domicjuszem ruszyła jazda Scypiona, której zadaniem było rozpoznanie kierunku marszu i śledzenie Domicjusza. Kiedy pierwsze oddziały jazdy znalazły się na terenie zasadzki, wojskowi usłyszeli rżenie koni. Zrozumieli, że zastawiono pułapkę, więc zaczęli wycofywać się do swoich. Ale i tak dwa pododdziały jazdy zostały otoczone i częściowo wybite. Ci, którzy uratowali życie, zostali wzięci do niewoli.

Na wałachach walczyli również Mongołowie, natomiast rycerstwo zachodnie dosiadało ogierów, których temperament wspierał walczącego rycerza. Jazda była wykorzystywana główny jako element ataku bądź jako osłona wojsk własnych w czasie odwrotu.

Pamiętajmy jednocześnie, że w omawianym przez nas okresie liczba dróg pozostawała ograniczona. Zazwyczaj do celu prowadziła jedna droga, więc możliwości poruszania się kolumny wojskowej łatwo dało się przewidzieć.

Dobrze zorganizowana zasadzka dawała element zaskoczenia wroga w najmniej spodziewanym przez niego momencie. Była stosowana, a właściwie jest stosowana do czasów obecnych we wszystkich armiach, a jej skuteczność nie zapowiada, by miała zaniknąć jako element walki.

W Karnaku na ścianach kilku świątyń wyryto opis bitwy pod Kadesz w 1288 roku p.n.e., jaką stoczył Ramzes II (1304–1237 p.n.e.) z Hetytami. Wykorzystano w niej zasadzkę jako element zaskoczenia.

(Zaś) jego majestat (Ramzes II) przybył tam sam jeden (tylko)

ze swoją świtą, (gdyż nieostrożnie wyprzedził był swe wojsko

na znaczną odległość). (W tej właśnie chwili Chetyci,

wypadłszy ze swej zasadzki) rzucili się na południe

od Kadesz i uderzyli na oddział Re, w sam jego środek,

podczas gdy (żołnierze egipscy) znajdowali się w marszu,

niczego nie przeczuwając i nie byli (zupełnie)

przygotowani do boju.

Wojna zakończyła się:

(Zawarłszy pokój) jego majestat wyruszył (z powrotem do

Egiptu i) przybył szczęśliwie do Delty, do miasta Ramsesa,

ukochanego przez Amona i bogatego w zwycięstwa. I zasiadł

w swoim pałacu, jako Rē na swoim tronie, bogowie pozdrowili

go słowami: „Witaj synu nasz ukochany, królu górnego i

dolnego Egiptu, Usir-maat-Rē, wybrany przez Rē, synu Rē,

Ramsesie, ukochany przez Amona i obdarzony życiem

(wiecznie)”.

A tak o zasadzce mówi kronikarska relacja z trzeciego roku panowania Nergal-szar-usura, (Neriglissara — 557 rok p.n.e.):

Rok 3(557): [Dnia x, w miesiącu x] Appuaszu, król Pirindu

swoją wielką armię zmobilizował i ażeby rabować i grabić

przeciwko Zarzeczu (Ebir nāri, to jest Syrii) wysłał.

Nergal-szar usur armię swoją zmobilizował i ku Hume

przeciwko nim wyruszył. Przed jego nadejściem Appuaszu

pieszych żołnierzy i całą Kawalerię, których zgromadził

w zasadzkach w przełęczach górskich rozlokował.

Na nic się jednak zdały zasadzki. Nergal-szar-usur pokonał trudności i zadał klęskę wojskom Appuaszu.

W czasie walk Persów z Karami ci ostatni pod wodzą Heraklejdesa urządzili pod Pedasos nocną zasadzkę. Perskie wojsko wraz ze swoimi dowódcami zostało kompletnie zniesione.

Zasadzka jako element taktyki była również znana plemionom izraelskim. Liczne świadectwa jej stosowania znajdujemy na kartach Starego Testamentu.

Abimelek, syn Gedeona, pozyskał jako agenta Zebula, naczelnika miasta Sychem. Z jego pomocą urządził zasadzkę na mieszkańców Sychem, którzy wpierw obwołali go królem, a potem odwrócili się od niego. Za radą swojego szpiega w mieście zorganizował zasadzkę.

Wyrusz więc nocą, ty i twój zastęp,

i urządź w szczerym polu zasadzkę.

Tak też Abimelek postąpił. Rozdzielił wojsko i w czterech miejscach posadził oddziały w zasadzce.

Rano, gdy Gaal, syn Obeda, opuścił miasto, wpadł w zastawioną pułapkę. W pokonaniu mieszkańców Sychem przysłużył się szpieg Zebul, który w obliczu następującego wojska Abimelka uspokajał Gaala.

A gdy Gaal ujrzał lud zbrojny,

rzekł do Zebula: Oto lud zbrojny

zstępuje ze szczytów górskich.

Lecz Zebul odpowiedział mu:

Cień gór uważasz za wojowników.

Doszło do walki i Gaal ze swoimi stronnikami został wypędzony z miasta. Następnego dnia Abimelek powtórzył atak, uderzając trzema hufcami na obrońców Sychem, których rozgromił. Kolejne natarcie skierował na miasto, a to padło. Obrońcy zostali wycięci, a zabudowania — zrównane z ziemią.

W późniejszych wiekach plemiona izraelskie nadal z powodzeniem stosowały w walce zasadzki: czy to w czasie powstania przeciw Seleucydom, czy też — Rzymianom. Byli elastyczni i potrafili siłę przeciwnika zniwelować odpowiednią taktyką.

Wojska Syryjczyków dobrze zaopatrzono w broń i wyszkolono, ale ćwiczono je do walki w dzień. Dlatego Juda Machabeusz walczył pod osłoną nocy.

Jego wojownicy pochodzili z miejscowej ludności, która doskonale znała teren i potrafiła po ataku szybko zniknąć, rozpłynąć się w terenie. Sprzyjało to również zbieraniu informacji wywiadowczych, co ma zawsze niebagatelne znaczenie w przyszłym ataku.

W 166 roku p.n.e. Apolloniusz, gubernator i zarazem głównodowodzący armią Antiocha, wyruszył z Samarii, kierując się na południe do Jerozolimy.

Wywiadowcy izraelscy prowadzili stałą obserwację przemieszczających się oddziałów wroga. Juda zaplanował, że korzystnym terenem do ataku będzie wąska dolina, przez którą Apolloniusz będzie musiał prowadzić wojsko.

Miejsce zasadzki zostało starannie wybrane i już przed rozpoczęciem bitwy dawało przewagę wojownikom Judy. Nieprzyjaciel znajdzie się na niekorzystnym dla siebie terenie i na dodatek w szyku marszowym, bez możliwości ustawienia się w linii bojowej, w której żołnierze przywykł walczyć.

Juda rozdzielił swoje wojsko na cztery oddziały, których zadaniem było nie tylko niespodziewane zaatakowanie idących kolumn Antiocha, ale również przecięcie i zamknięcie drogi ucieczki. Przypuszcza się, że terenem bitwy była dolina położona około 5 kilometrów na wschód od Gofna.

Wojsko Seleucydów, nieostrzeżone o zasadzce, zostało zaskoczone nagłym atakiem. Apolloniusz zginął w początkowej fazie starcia, pozostawiając osamotnionych żołnierzy. Klęska wojsk syryjskich okazała się kompletna.

W niedługim czasie przeciwko powstańcom wyruszył z ramienia Antiocha Seron, dowódca wojsk syryjskich. Aby nie popełnić błędu Apollona, wybrał trasę marszu omijającą rejon Gofna i skierował się się na Jaffę, a stamtąd ruszył na wschód w kierunku Jerozolimy i garnizonu seleudzkiego, z którym miał zamiar się połączyć.

Wywiadowcy Judy donieśli mu, że wojska Serona zamierzają dotrzeć do Jerozolimy przez przełęcz Bet Horon. Miejsce to nadawało się świetnie na zorganizowanie zasadzki, o czym przekonały się również później legiony rzymskie. Seron, pewnie ufny w siłę swoich oddziałów, nie przeprowadził rekonesansu, co w okrutny sposób zemściło się także na nim samym.

Kiedy pierwszy oddział prowadzony przez samego Serona znalazł się w dogodnym miejscu do ataku, wojska Judy znienacka uderzyły. Seron padł zabity, a syryjska formacja została zdziesiątkowana i w popłochu zawróciła. Tak oto zbytnia ufność i brak rozpoznania zaowocowały klęską.

W 70 roku Wespazjan rozpoczął obleganie Jerozolimy. W obronie miasta Żydzi wykazywali wiele pomysłowości. Liczna grupa Żydów udająca zbiegów wyszła z tak zwanych wież niewiast i zwróciła się o pomoc do atakujących żołnierzy rzymskich.

Jedni z uciekinierów trwożliwie przytulali się do siebie, inni — rozstawieni na murze — krzyczeli „Pokój”. Wespazjan nakazał żołnierzom zachować spokój, gdyż sytuacja była dla niego wielce podejrzana.

Nieliczni legioniści z przedniej ochrony robotników równających teren chwycili za broń i podeszli pod mur. Kiedy znaleźli się między dwiema wieżami, zostali zaatakowani z tyłu przez jakoby zbiegów, a z murów posypały się różne pociski. Wycofujących się legionistów ścigano aż do grobowców Heleny.

Tytus — dokładnie Titus Flavius Vespasianus — zdobywca Jotapaty, Jaffy, Tarychy i Jerozolimy, bezmyślny postępek żołnierzy i ich nieudany wypad odkreślił słowami:

O jakże gorzko muszą wzdychać — zasady sztuki wojennej,

jak gorzko wzdychać będzie ojciec mój, gdy dowie się,

jaki cios mu zadano.

Zasadzka to nie tylko element sztuki wojennej zastosowany na polu walki. To również działanie w mniejszym zakresie, mogące mieć charakter bardziej rozbójniczy niż wojskowy. Nie może to jednak dziwić. Słabszy liczebnie lub licho uzbrojony przeciwnik zmuszony jest do chwytania się takich forteli. Zresztą, nie najlepiej by to świadczyło o wodzu, który tylko dlatego, że dysponuje przewaga liczebną i uzbrojeniem, zaniechał w prowadzonych działaniach stosowania zasadzki.

Jak przekazują późniejsze kroniki, 15 sierpnia 773 roku w wąwozie Roncvaux w Pirenejach doszło do bitwy Basków z tylną strażą wojsk Karola Wielkiego. Wojsko wracało z Hiszpanii wydłużonym szykiem z uwagi na wąskie przejścia górskie. Stoki były porośnięte gęstymi i ciemnymi lasami, w których ukryli się Baskowie. Kiedy mijała ich straż tylna z taborami, uderzyli znienacka i zepchnęli wojska Karola w dolinę. Klęska wojsk królewskich wydawała się dotkliwa.

W walce zginęli Eggihard, stolnik królewski, Anzelm — komes pałacowy i Roland –namiestnik marchii bretońskiej, który został później uwieczniony w starofrancuskiej epopei Pieśń o Rolandzie — Chanson de Roland.

Roland czuje, że śmierć jest blisko. Uszami mózg

mu się wylewa. Modli się do Boga za swoich parów,

aby ich przyjął do nieba; następnie prosi anioła

Gabriela za samego siebie.

Bierze róg, iżby mu nikt nie robił wyrzutu, i drugą

ręką swój miecz zwany Durendalem.

W dziejach wojen obydwa sposoby walki, zasadzka i zaskoczenie, były stosowane i cieszyły się wzięciem z uwagi na przewagę, jaką oferowały wobec nieprzyjaciela. A to dodatkowo podnosiło śmiałość organizatora i uczestników oraz było w ich mniemaniu zapowiedzią powodzenia przedsięwzięcia.

Taką niespodziankę szykował Dudon, syn Ottona, który — zaniepokojony poczynaniami ojca w Italii — ukrył się w okolicy Saalfeld w Turyngii. Dudon nie poprzestał na tym, ale zawiązał spisek z Konradem Czerwonym, zięciem Ottona I. Później do porozumienia przyłączył się Ekbert Jednooki i inni mniej znaczni wasale stryja Henryka, księcia bawarskiego. Cała rebelia zakończyła się z jednej strony przeprosinami, a z drugiej — przebaczeniem i przywróceniem do łask. W całej tej awanturze jak zwykle najbardziej ucierpieli Bogu ducha winni mieszkańcy terenów, na których toczyły się walki.

Udawana ucieczka czy też pozorowany odwrót niby to pod naciskiem przeważających sił nieprzyjaciela jest manewrem złożonym i dynamicznym. Wymaga świetnego wyszkolenia żołnierza i koordynacji pododdziałów, które okażą się mało podatne na panikę. Żołnierz musi być ponadto obyty w walce i musi mieć zaufanie do dowódcy. To najważniejsze elementy, które cechują doświadczonego żołnierza mającego wykonać ten trudny manewr.

Taktykę pozorowanej ucieczki i zorganizowanie zasadzki widzimy w walkach, jakie toczyli Beniaminici z Izraelem.

Myśleli zaś Beniaminici: Bici są

przez nas jak poprzednio. Izraelici

wszakże umówili się: Uciekajmy i

odciągnijmy ich od miasta na drogi.

Wszyscy wojownicy izraelscy wycofali

się ze swoich stanowisk i stanęli

w szyku bojowym dopiero w Baal-Tamar,

podczas gdy zasadzki izraelskie wyłoniły się ze

swego ukrycia w pobliżu Gibei.

Losy kampanii ważyły się i wojska izraelskie doznawały dotkliwych strat dopóty, dopóki nie zmieniono taktyki i w miejsce zwykłego starcia, w którym zwyciężał tylko lepiej bijący, i nie wprowadzono nowego elementu sztuki wojennej.

Wegecjusz, historyk rzymski żyjący w drugiej połowie IV wieku, w księdze poświęconej wojskowości przestrzegał dowódców przed pochopnym ściganiem wroga, które mogło stać się początkiem zwycięstwa — ale przeciwnika. Pozorowany odwrót jako taktyczny manewr mający za zadanie wciągnięcie wroga na niekorzystne pozycje bojowe został zastosowany przez Seldżuków w bitwie pod Mantzikert 19 sierpnia 1071 roku.

Bizantyjski cesarz Roman Diogenes na czele armii wyruszył do Anatolii przeciwko Turkom Seldżuckim prowadzonym przez Alp Arslana. Niedaleko Mantzikert doszło do spotkania obu wojsk. Oddziały greckie ruszyły do ataku, ale nie napotkały oporu. Turcy unikali bezpośredniego starcia. Jedynie ich konni łucznicy zajeżdżali Bizantyjczyków raz z lewa, raz z prawa i zasypywali cesarskich żołnierzy strzałami. Bizantyjskie wojska posuwał się w głąb doliny, ciągle nie nawiązywały jednak bezpośredniej walki. Po kilkugodzinnym pseudopościgu, nie chcąc zbytnio oddalać się od obozu, Cesarz wstrzymał natarcie i zarządził powrót do obozu. W czasie przegrupowania oddziałów na rozciągnięte wojska uderzyła ciężka jazda turecka.

Uformowana w szyk klinowy, rozbiła bizantyjską kolumnę. W tym samym czasie lekkokonni łucznicy zaatakowali flanki. Była to chwila, kiedy tylna straż prowadzona przez Andronika Dukasa (bizantyjskiego dowódcę straży tylnej cesarza Romana Diogenesa) powinna przyjść na ratunek i silnym uderzeniem rozerwać pierścień nieprzyjaciela. Dukas — widząc odwrócone chorągwie, co faktycznie oznaczało odwrót — przewrotnie wytłumaczył najemnikom, że to oznacza śmierć basileusa. Najemnicy uwierzyli i wycofali się z walki. W ten sposób intrygi dworskie zaważyły na losach wojny, utracie Anatolii, a w nieodległej przyszłości — o losach całego cesarstwa.

Wielu najemników rzuciło się do ucieczki, pozostali zostali rozniesieni na mieczach, a cesarz Roman Diogenes — pojmany. Wolność okupił przyrzeczeniem uiszczania Seldżukom rocznego trybutu i dostarczania wojskowych posiłków na każde żądanie sułtana.

Przegrana pod Mantzikert, a zwłaszcza upokarzające warunki, jakie przyjęli Bizantyjczycy, spowodowały zawiązanie się koterii dworskiej, która usunęła cesarza z tronu i władzę przekazała cesarzowej Eudoksji. Sam Roman Diogenes został podstępnie oślepiony i wkrótce zmarł.


Upokorzenie, jakiego doznało cesarstwo, i świadomość własnej słabości, czego wyrazem była poniesiona klęska, zaowocowały myślą o zwróceniu się do zachodnich władców i papiestwa o zbrojną pomoc. W takich okolicznościach rodziły się krucjaty.

Umiejętność stosowania pozorowanej ucieczki i wciągnięcie w ten sposób nieprzyjaciela w zasadzkę przypisuje się zazwyczaj Mongołom. A trzeba pamiętać, że wiele wieków przed spotkaniem się na polu bitwy Mongołów z rycerstwem zachodnim ci ostatni także stosowali ten taktyczny manewr.

Zdarzyło się, że król Franków, obozując nad małą rzeczką blisko miasta Aude i oddając się uciechom Bachusa, lżył przy okazji Gotów. Ci zaskoczyli ucztujących i niespodziewanie zaatakowali. Wywiązała się walka, w której Goci nie stawiali zbytniego oporu — rzucili się do ucieczki. Frankowie, rozochoceni winem i wizją łatwego zwycięstwa, ruszyli w pościg. Na to czekały ukryte w zasadzce zastępy Gotów. Otoczyli ścigających i wytracili ich do szczętu. Tylko nielicznym udało się ujść z życiem dzięki pośpiesznej ucieczce.

Zmienny los jednak odpłacił Gotom w prawie identyczny sposób. W czasie walk z Belizariuszem i jego oddziałami pod Rzymem, sprowokowani ostrzałem konnych łuczników, ruszyli do nagłego ataku. Trajan i Diogenes zgodnie z wcześniejszym rozkazem z chwilą ataku gockich oddziałów wycofali się pod mury obronne, jednak jedni pozorowali ucieczkę, drudzy myśleli, że ścigają wrogów. Na to czekał Belizariusz, który pchnął wojsko na ścigających. W ten sposób nieprzyjaciel znalazł się pomiędzy jazdą Trajana i Diogenesa z jednej strony oraz żołnierzami Belizariusza z drugiej. Tylko nielicznym Gotom udało się ujść cało z walki i wrócić do obozu.

Faktem jest, że manewr pozorowanej ucieczki Mongołowie mieli wpisany w stały repertuar wojenny i z upodobaniem go stosowali. W roku 1211 Czyngis-chan ruszył na Kitanów. Po tym, jak zajęli Fu-czou i Süan-te-fu, w dalszym marszu dotarli do miejscowości Czabczijał. Tutaj okazało się, że przełęcz czabczijalska jest wciąż broniona. Dżebe idący w awangardzie przyjął na siebie zadanie wywabienia wroga z jego pozycji. Miał go pociągnąć za sobą w udawanej ucieczce, co też wykonał. Kiedy znalazł się u stóp góry Süan-te-fe, zmienił front i natarł na ścigające go oddziały. Do ataku przystąpiły również główne siły Czyngis-chana. Najlepsze wojska Kitanów zostały stracone, a przełęcze — zdobyte i przekroczone.

[] gdyż każdy w najszybszej ucieczce zwraca się w tył z łukiem

i wypuszczając strzały razi konie i ludzi.

I gdy przeciwnik jest przekonany, że rozbił ich i zwyciężył,

sam tymczasem przegrał, gdyż stracił mnóstwo koni i ludzi.

Manewry wciągające nieprzyjacielskie wojska w zasadzkę nie były obce muzułmanom. W czasie walk pod Akrą w listopadzie 1190 roku oddziały Saladyna najpierw wiązały walką wojska łacinników, a następnie ustępowały im z pola. Po kilku zbrojnych utarczkach za cofającymi się muzułmanami ruszył w znacznej sile oddział konny liczący czterystu jeźdźców. Frankowie dali się wciągnąć w pułapkę. Na podążających w pościgu rycerzy uderzyły ukryte do tej pory w zasadzce oddziały muzułmańskie. Żaden z Franków nie uszedł z życiem.

Podobnie rzecz się miała z wycofującym się wojskiem Czech po rabunkowej napaści na dużą i zasobną wieś Kyleb w 1087 roku. Była to zemsta Czechów za wcześniejszy zatarg z mieszkańcami, w którym zginęli Naczęrad i Wzniata, synowie komesa Taza. Oddziałem Czech dowodził Brzetysław, syn księcia Wratysława.

Przechodząc przez rzekę w ładnej okolicy, zarządził postój. Szczytnikom wraz z łupami kazał iść dalej, natomiast rycerzy zaprosił na obiad, po którym młody książę postanowił się odświeżyć w rzece. Pomimo przestróg zaniechał stosownej ostrożności, jaką powinien zachować na wyprawie wojennej. W pewnym momencie Czesi zauważyli gromadę około 20 jeźdźców saskich. Jak zapisał Kosmas:

[] jak łasica chcąc zadusić swego wroga — żmiję

wabi ją z nory cieniem swego ogona.

Takie też zadanie miała gromadka Sasów. Zapalczywi młodzi rycerze zapomnieli o rozwadze i poszli za swoim przeznaczeniem. Na to czekali pozostali Sasi, ukryci w zasadzce, i uderzyli niespodziewanie na ścigających Czechów, pędzących za oddziałem Sasów pozorujących ucieczkę. Zwycięstwo ostało się przy Czechach, ale zostało okupione krwawą daniną. Walczyli tylko najzamożniejsi rycerze, gdyż pozostali, niżsi rangą, zostali wcześniej odesłani z taborami.

Przynętą dla wroga było również zajęcie mniej korzystnej pozycji przed walką. Tak postąpił Saladyn w walce z Zengidami. Szybkie i bezkrwawe zajmowanie Syrii bardzo zaniepokoiło As-Saliha, który wezwał na pomoc Mosul. Połączone wojska Zengidów prowadził Izz ad-Din. Do spotkania obu armii doszło w pobliżu Hamy, niedaleko dwóch wzgórz. Przewidywania Saladyna sprawdziły się — gorsza pozycja taktyczna i mniej liczne wojska są dobrą zachętą do zaatakowania przez żądnego sławy przeciwnika.

Ale Saladyn miał w ręku potężny atut. Byli nim żołnierze, świetnie wyszkoleni i doświadczeni w walce. Krótkotrwałe starcie zakończyło się ucieczką wojsk sprzymierzonych. Saladyn zabronił pościgu za przeciwnikiem, co uchroniło przegranych przed krwawą ofiarą. Zawarto korzystny dla sułtana pokój, a Salah ad-Din stał się oficjalnie władcą Egiptu i Syrii.

W wojsku Ajjubidów oddziały były zróżnicowane czy to pod względem przeznaczenia, czy też wielkości. Jednostki taktyczne zwane sariya wykorzystywano do zastawiania pułapek, a prawdopodobnie konnej jednostki jarda używano do innych niezależnych zadań.

Przyszedł 26 dzień września 967 roku, gdy doszło do bitwy pomiędzy Mieszkiem I, księciem Polan, a Wichmanem, saskim awanturnikiem, który stał na czele wojsk wolińskich. Bitwa miała prawdopodobnie miejsce w okolicach grodu Santoka. Badacze przedmiotu rozważają różny przebieg zdarzeń, zwłaszcza użycie hufca konnicy otrzymanego przez Mieszka od Bolesława Srogiego, jego teścia i władcy Czech.

Osobiście jestem skłonny przychylić się do opisu Widukinda, który w ten sposób relacjonował przebieg starcia: wojowie Mieszka związali walką żołnierzy wroga i niby to przed ich przewagą ustępowali im pola. Gdy osiągnęli taktyczny cel, to jest oderwali wroga od jego obozu, który stanowił dla nich osłonę tyłów, zatrzymali się i przeszli do kontruderzenia. Jednocześnie nastąpił atak jazdy Mieszka z tyłu — frakcja ta skrycie obeszła nieprzyjacielskie wojska i weszła w lukę, jaka się wytworzyła pomiędzy obozem a walczącymi oddziałami wroga. Klęska wojów pomorskich i Wichmana była druzgocąca. Wedle kronikarza ostatnie słowa Wichmana miały brzmieć:

Weź ten miecz i zanieś go swojemu panu,

aby ten przyjął go jako znak zwycięstwa

Bitwa była nie tylko świetnie rozegrana taktycznie, ale jednocześnie pokazała wielką wartość wojów z kraju Polan. Tylko doświadczone oddziały o dużym morale potrafiły ustępować pola, walcząc, nie łamiąc szeregów i nie panikując.

Podobny fortel pozorowanej ucieczki i wciągnięcia nieprzyjaciela w zasadzkę zastosowali woje Mieszka I w starciu ze zbrojnymi grafa Hodona i Zygfryda von Walbeck pod Cedynią w 972 roku. Wpierw związali nieprzyjaciela walką przy obronie brodu na Odrze, a następnie w umiejętnym odwrocie wciągnęli zastępy wroga na drogę wiodącą do Cedyni pomiędzy wzniesieniami z jednej strony a mokradłami z drugiej. Na rozciągniętą formację oddziałów niemieckich z boku uderzyły ukryte piesze oddziały wojów polskich, a od czoła — jazda, która z pozorowanej ucieczki przeszła niespodziewanie do kontrataku, wsparta wojami z grodu.

W głębi ziem chińskich zamieszkiwali przesiedleni Turcy. Jako plemię koczownicze czuli się tam szczególnie obco. W akcie desperacji w roku 679 stanęli do walki o dawną swobodę nomadów. W rok później przeciwko powstańcom cesarz rzucił trzykrotnie większe siły. Turcy obeszli idące na nich oddziały, zaatakowali je od tyłu i rozbili tabory z prowiantem. W wojsku chińskim rozpoczął się głód.

Doświadczony chiński dowódca P’ej Hing-cien, zorganizował zasadzkę. Przez teren kontrolowany przez powstańców wysłał kolejny tabor pod niezbyt silną eskortą. Tak jak przewidywał, na posuwającą się kolumnę uderzyli Turcy. Rozbili ochronę i rozpoczęli rabunek.

Wtedy do akcji ruszył idący odpowiednio w tyle doborowy oddział wojska chińskiego. Na niespodziewających się niczego żołnierzy tureckich zajętych grabieniem spadło szybkie i sprawnie przeprowadzone uderzenie. Wszyscy zostali wymordowani.

Nauczka była tak dotkliwa, że późniejsze tabory bez przeszkód zaopatrywały wojsko chińskie.

Według muzułmańskiej sztuki wojennej najlepszym momentem do zastawienia zasadzki była chwila, gdy nieprzyjaciel zbliżał się do końca wyznaczonej drogi. Ten czas określali jako nuzul. Umiejętność organizowania zasadzek uważano za jedną z najważniejszych zalet wodza. W roku 1192 arabska jazda rozerwała szyk taborów krzyżowców i wciągnęła oddziały ich osłony w zasadzkę — zostały zaatakowane przez ukrytą kawalerię turecką.

Świetne wyniki dawało powiązanie pozorowanej ucieczki z zasadzką. Taką taktykę zastosował kartagiński wódz Himilkon. Rozbił obóz w pobliżu Akragas. Przeciwko niemu ruszyły silne oddziały z miasta, a wtedy Himilkon podzielił wojsko na dwie części. Jedna z nich ukryła się w pobliżu zabudowań, druga — po krótkiej walce zaczęła się wycofywać w pozorowanej ucieczce.

Gdy walczące wojska oddaliły się znacznie od miasta, oddział kartagiński pozostający dotąd w ukryciu podpalił stosy drewna zgromadzone przed murami miejskimi. Ogień i dym nie uszły uwadze Akragantejczyków — pomyśleli, że wróg zaatakował i pali miasto. Zawrócili więc i biegiem ruszyli bronić osady. Gdy zbliżyli się w pobliże miejsca, gdzie ukrywał się pozostawiony oddział kartagiński, zostali znienacka zaatakowani. Z tyłu uderzyły na nich wrogie oddziały, które jeszcze niedawno były przez nich ścigane.

Wzięci w kleszcze, nie mieli wielkich szans. Wielu straciło życie, a inni dostali się do niewoli.

Podobną taktyką posłużył się Pompejusz w okresie walk z Mitrydatesem. W czasie zbrojnej wyprawy wojska Pompejusza zbliżały się do Abas, gdy oznajmiono mu, że nadciąga Oroeses. Zamiarem wodza rzymskiego było wciągnięcie napastnika do walki, zanim ten rozpozna siły Rzymian. Aby go sprowokować, ustawił jazdę na przedzie, pouczywszy jej dowódcę, co ma czynić. Resztę wojska rozwinął za jazdą. Nakazał piechocie, by uklękła za tarczami i zamarła w bezruchu.

Nieprzyjaciel bez rozpoznania uderzył na konnicę, sądząc, że ma tylko ją samą przed sobą. I o to chodziło Pompejuszowi. Po krótkim zwarciu jazda zaczęła ustępować z pola, a następnie zawróciła do ucieczki. Wrogie oddziały dały się zwieść i ruszyły w pościg. Gdy wojska zbliżyły się do ukrytej piechoty, ta powstała i rozstąpiła się przed pędzącą własną jazdą, która znalazła bezpiecznie schronienie. Część wojska nieprzyjacielskiego również zapędziła się w utworzone przejście, ale legioniści sprawnie zwarli szeregi i w okrążeniu wszystkich wybili.

W tym samym czasie jazda rzymska rozdzieliła się na dwie formacje i — zatoczywszy na tyłach własnych wojsk koło — wypadła z lewej i prawej flanki na wojsko Oroesesa, które kłębiło się przed frontem pieszych oddziałów rzymskich. Pompejusz odniósł pełne zwycięstwo. Nieprzyjaciel został zniszczony mieczem lub zginął od ognia, szukając kryjówki w lasach. Pokonanym Albanom nie pozostawało nic innego jak zawrzeć z Rzymianami pokój.


Umiejętnością taktycznego przygotowania i później rozegrania bitwy z elementami zasadzki wykazał się przyszły basileus Aleksy Komnen.

Obaj ci mężowie byli piękni i dzielni, równi

sobie siłą mięśni i doświadczeniem…

Bryennios liczył na męstwo swych wojsk, na doświadczenie

i wzorowy porządek szyku bojowego, Aleksy ze swej strony

żywił niewiele na swe wojsko — miał go bardzo mało — stawiał

natomiast na ogrom swych umiejętności i na fortele wojenne.

W czasie buntu Bryenniosa doszło do walki pod Kalaure. Aleksy część wojska ustawił naprzeciw armii Bryenniosa, drugą ukrył w pobliskich wąwozach. Zadaniem ukrytych oddziałów było wyprowadzenie uderzenia na tyły wojsk wroga, które miały ich minąć.

Tak też się stało. Na dany znak jednostki wypadły z zasadzki i, wznosząc bojowe okrzyki, uderzyły na tylne szeregi wroga, siejąc śmierć i panikę. Ale na wojnie los bywa przewrotny. Falanga Aleksego została rozbita i poszczególne oddziały z wolna ulegały rozproszeniu. W tym zgiełku bitewnym Aleksy nie stracił rozeznania. W pewnym momencie zobaczył koniuszego Bryenniosa, który prowadził konia przybranego w insygnia cesarskie, po bokach którego biegli żołnierze niosący romfeje — krótkie miecze o podwójnym ostrzu. Aleksy z sześcioma towarzyszami uderza na nich, uprowadza konia, zdobywa romfeje i uchodzi spośród nieprzyjaciół. W bezpiecznym miejscu nakazuje heroldowi o potężnym głosie jechać wśród wojska z cesarskim koniem i przydanymi żołnierzami niosącymi zdobyczne miecze oraz oznajmiać żołnierzom, że Bryennion padł w boju. Scena była wiarygodna, cesarski koń i miecze straży uwiarygodniały twierdzenie, że Bryennos został zabity w walce.

Ale sytuacja pozostawała niekorzystna dla Aleksego. Oddziały Franków przeszły na stronę Bryennosa i składały mu hołd, Scytowie — chociaż w rozproszeniu i obładowani łupem ze zdobytego obozu — nadal stanowili poważną siłę.

Pomimo trudnego położenia Aleksy wprowadził w życie kolejny plan. Podzielił wojsko na 3 części. Dwie z nich rozlokował w zasadzce, natomiast trzecie ugrupowanie miało uderzyć na nieprzyjaciela. Sprzymierzone oddziały tureckie falami atakowały wojska Bryennosa, zasypując je strzałami. Doszło do gwałtownej walki wręcz. W pewnym momencie żołnierze Aleksego zaczęli ustępować z pola walki. W pozorowanym odwrocie wciągnęli wroga w przygotowaną zasadzkę. Kiedy do niej dotarli, zwrócili się frontem do ścigających ich żołnierzy i kontratakowali.

W sukurs oddziałom Bryenniosa przyszedł domestik scholów, kuropalata Jan.

Turcy zachwiali się i zaczęli ustępować pola, aż rzucili się do ucieczki. Gdy ścigający znaleźli się w pobliżu drugiej zasadzki, dotychczas uciekające oddziały tureckie zatrzymały się i powtórnie kontratakowały. Do bitwy włączyły się również oddziały do tej pory w ukryte w drugiej zasadzce. Pomimo zaciętego oporu i okazywanego męstwa żołnierze Bryennosa, już zmęczeni, nie podołali naporowi i w końcu pochylili sztandary, szukając ratunku w ucieczce. Był to punkt zwrotny bitwy, zwycięski dla Aleksego.

Świetną ilustracją wartości pozorowanej ucieczki stała się bitwa, jaką stoczył w 272 roku Aurelian z Palmyreńczykami. Znając wyposażenie i wartość własnej jazdy, która nie podołałaby ciężkozbrojnej i doświadczonej kawalerii przeciwnika, wódz zarządził, aby nie wiązała się ona w walce z wrogiem, tylko po przyjęciu pierwszego ataku wycofywała się w pozorowanej ucieczce, dopóki walczący nie zobaczą u ścigających oznak zmęczenia z powodu palącego słońca i ciężkiego uzbrojenia. Zastosowana taktyka okazała się niezwykle skuteczna, ale oddajmy na chwilę głos kronikarzowi:

Tak się też stało i konnica cesarza trzymała się jego rozkazu;

skoro jeźdźcy zobaczyli, że przeciwnicy są już zniechęceni

oraz nieruchomo leżą na zmęczonych koniach, ściągnęli konie

cuglami i przeszli do ataku tratując tych, którzy już sami

pospadali z koni.

Wśród zgiełku odbywała się rzeź; jedni ginęli od mieczy, inni

pod końmi własnymi lub wrogów.

Schemat pozornego wycofania się z jednocześnie zastawioną pułapką na podążającego za wycofującym się wojskiem przygotował król Frode. W czasie oblężenia miasta — kiedy zorientował się, że go nie zdobędzie — rozkazał wykopać wilcze doły, które dla niepoznaki nakrył darnią. Potem, udając niemoc i bojaźń przed nieprzyjacielem, wycofał się z wojskiem na pewną odległość. Oblężeni, zwiedzeni zachowaniem się Froda, ruszyli za nim w pościg i wpadli prosto w wykopane doły-pułapki. Ścigający, obrzuceni włóczniami, zostali wybici.

Zdarzało się — i to nie raz — że nawet najlepiej przemyślany plan zawiódł. A to nader często za przyczyną dobrze pracującego wywiadu przeciwnika albo zdrady. Tak też było w bitwie rozegranej w miejscu zwanym Kastorowym.

Fabiusz Walens chciał podreperować reputację wojenną, dlatego zarządził, że idące z nim doborowe jednostki ukryją się w gajach rosnących wzdłuż drogi, natomiast jazda pójdzie dalej i nawiąże kontakt bojowy z nieprzyjacielem. Po krótkim starciu miała odskoczyć od wroga w upozorowanej ucieczce i podprowadzić goniące je oddziały do ukrytych żołnierzy. Plan miał szanse powodzenia, ale zamiary Fabiusza Walensa zostały zdradzone dowódcom Othona.

Początek walki przebiegał zgodnie z założeniem, ale gdy jazda witelianów oderwała się i w pozorowanej ucieczce zaczęła się wycofywać, Celsus wstrzymał pościg, gdyż wiedział o zorganizowanej zasadzce. Ukryte oddziały nie wytrzymały i wyszły z ukrycia, a wtedy Celsus zarządził powolny odwrót i tym sposobem wciągnął wroga w pobliże własnych wojsk, które właśnie na to czekały.

Przez pewien czas trwało wzajemne przepychanie się walczących. O losach bitwy zaważyły w znacznym stopniu zła taktyka i przygotowanie żołnierzy witelińskich do boju. Od całkowitej zagłady uratowała ich decyzja Sweteniusza Pauliniusa, który nakazał trąbić do odwrotu.

Jako uzupełnienie dodam, że pozorowana ucieczka to nie tylko wycofywanie się na odległość kilkudziesięciu lub kilkuset metrów — potrzebny dystans mogło stanowić i kilka kilometrów, aby zmęczyć przeciwnika, rozciągnąć oddziały idące w pościgu i porozrywać ich szyki bojowe. Wyczerpanie przeciwnika poprzez wciągnięcie go w głąb własnych ziem to jeden z elementów sztuki wojennej. Stosowany dawniej, znany jest nam również z współczesnej historii, a dokładnie z czasów drugiej wojny światowej.

Posłuchajmy, co powiedział Tajang chan synowi Güczülük chanowi, gdy otrzymał informacje od zwiadowców o zabiedzonych koniach Mongołów:

Powiadają, że mongolskie konie są wychudzone.

Przeprowadzimy nasz lud przez Ałtaj i będziemy go

wycofywać do tyłu. Natomiast wojska nasze utrzymamy

w należytym ordynku i będziemy Mongołów stopniowo

wciągać za sobą. Będziemy szli aż do przedgórzy Ałtaju

tocząc z nimi tylko drobne potyczki. Nasze konie są odpasione.

Pozwolimy im zmniejszyć brzuchy na tyle, by doprowadzić

konie mongolskie do całkowitego wyczerpania, i wtedy

dopiero rozwiniemy swoje oddziały.

Wykonywanie manewrów na polu walki było i jest jednym z trudniejszych elementów wyszkolenia pododdziałów w sztuce wojennej. Świadczy o tym kolejna bitwa, jaką wydał cesarz Aurelian Palmyreńczykom.

Na równinie przed Emesą, gdzie doszło do starcia z nieprzyjacielem, postanowił powtórzyć manewr pozorowanej ucieczki, ale niestety nie udało się. Tym razem nieprzyjacielska jazda, mająca liczebną przewagę, doszła do jazdy cesarza i rozpoczęła jej niszczenie.

Jednak atak jazdy Palmyreńczyków zmieszał szyki własnych wojsk, co natychmiast wykorzystała piechota cesarska. Jej uderzenie okazało się skuteczne, tym bardziej że palestyńskie oddziały piechoty walczyły maczugami i pałkami. Atak niezwyczajną bronią wywołał przestrach w szeregach wroga, co według kronikarza w znacznym stopniu przyczyniło się do zwycięstwa Aureliana.

Na osobną uwagę zasługuje manewr ucieczki pozorowany przez flotę morską. W 1158 roku u ujścia rzeki Göta zajęły pozycję okręty króla Håkona II Barczystego. Powiązano je linami i zakotwiczono do pali wbitych na brzegu rzeki.

Była to taktyka defensywna, ale w tych warunkach niezwykle skuteczna. Aby zaatakować statki Håkona II, król Inge I Garbaty musiałby płynąć pod prąd, w górę rzeki. Spowodowałoby to, że do czasu zwarcia się statków okręty Inge I byłyby wystawione na ostrzał wszystkich wojowników Håkona II. Gdy żołnierze Inge I w części musieliby wiosłować, inna część oddziału by ich osłaniała i tylko niewielka ilość wojaków mogłaby odpowiedzieć na zaporowy ostrzał nieprzyjaciela.

Jedyne, co pozostawało królowi Inge I, to wycofać się z walki lub zmusić flotę nieprzyjaciela do zmiany pozycji. Z tej oto przyczyny rozkazał, aby część floty popłynęła w górę innej odnogi rzeki Göta i wokół wyspy w taki sposób, żeby w drodze powrotnej przepłynąć w pobliżu floty Håkona II — miało to wyglądać na ucieczkę.

Fortel się powiódł. Co prawda długim łodziom (langskipom) króla Inge nie udało się zapobiec ucieczce statków Håkona II i zajęciu innej pozycji w zakolu rzeki. Niemniej ostatecznie Inge I zwyciężył.


Doświadczenie i wiedza osób decyzyjnych miały zasadnicze znaczenie w dziejach wojen. Obok zdolności dowódczych ludzkimi cechami decydującymi o zwycięstwie były najoględniej mówiąc nierozwaga (właściwie — głupota) i w wielu przypadkach lekceważenie życia żołnierzy.

Apogeum rozminięcia się techniki wojennej ze strategią, a zwłaszcza z taktyką, w powiązaniu z bezmyślnością widzimy w działaniach podejmowanych podczas pierwszej wojny światowej. W tym nad wyraz tragicznym konflikcie spotkały się technika XX wieku z taktyką wieku XIX, ofiarą której padli przede wszystkim zwykli żołnierze.

Wydawałoby się, że w dobie tak licznych instytucji i procedur, które mają zapobiegać błędom i narażaniu życia walczących żołnierzy, zdarzenia tego rodzaju nie wystąpią. Nic bardziej mylnego — świadome godzenie się na bezsensowne działania czy wręcz głupota wojskowych lub polityków i ich przywary odegrały istotną rolę w działaniach wojennych. Jest to osobny i interesujący temat w historii konfliktów, wart poświęcenia mu uwagi.


Czyngis-chan przeprowadził reformę wojska. Połączył zwartość Mongołów ze sztuką wojenną chińczyków. Pod jego dowództwem świetnie pracował sztab, a zwłaszcza podległy mu wywiad. Dzięki niemu wódz zyskiwał dobre rozpoznanie, często na szczeblu strategicznym, planów polityczno-wojskowych nieprzyjaciela. Czyngis-chan wprowadził również do działań wojennych nowy element, wcześniej mało wykorzystywany przez ludy koczownicze, a było nim obleganie i zdobywanie ufortyfikowanych miast oraz innych punktów oporu.

Kiedy Chan ruszył na Chorezm, Muhammed wbrew radom swojego otoczenia nie wydał walnej bitwy Mongołom pomimo liczebnej przewagi. Na dodatek nie wziął pod uwagę nowej doktryny wojennej Czyngis-chana. Swoją liczną armię rozmieścił w różnych twierdzach, licząc, że nieprzyjaciel rozproszy siły dla rabunku, a wtedy na osłabionego wroga z twierdz uderzą poszczególne oddziały, wespół z armią osłoniętą przez rzekę Amur-Daria.

Plan Chorezmszacha byłby może i skuteczny podczas starć z innymi koczownikami, ale nie w stosunku do wojsk Czyngis-chana. Flankujące uderzenie na Bucharę i Samarkandę oraz atak na ufortyfikowane twierdze przesądziły o klęsce Chorezmszacha Muhammeda.

Mentalność ludności osiadłej znacznie odbiegała od pojmowania świata przez koczowników. Swoboda i przestrzeń, jakiej doświadczali nomadzi na Wielkim Stepie, była niewidzialną, ale niezwykle realną barierą we wzajemnym zrozumieniu się. Odmiennie mają się sprawy z pojmowaniem przez samych Chińczyków imperialnych zapędów swojego państwa, co wiązało się z obcowaniem ze stepem, z jego przestrzenią przemierzaną w żołnierskim szeregu. Kto był na tych rozległych ziemiach, zrozumie piękno i grozę otaczającej ich nieskończoności.

Z drugiej strony zwykłemu mieszkańcowi ciążyła chęć ograniczenia potrzeby duchowej do czegoś bliższego, do znanej ziemi, do ojcowizny. Te dwa światy, koczowników będących w ciągłym ruchu i ludności osiadłej, przenikały się i oddalały coraz bardziej. Taki stan ducha trafnie oddały słowa C’uj Żunga:

Księżyc nad Morzem Zachodnim wzejdzie…

Serce podniecił wiatr od granicy.

Światło przekracza górskie przełęcze-

Cały świat naraz zmienił oblicze!


W step wyruszają chińskie oddziały,

Zwiad koczowników szuka wyłomu

I mroczny lament wrażej piszczały

Zaraża nas tęsknotą do domu

Równie piękna poezja została nam przekazana w spadku z okresu wcześniejszej dynastii Han. Znajdujemy tu anonimowe wiersze o wyjątkowo przejmującym autentyzmie. Tak oto niezrozumienie czyjegoś sposobu życia może prowadzić do konfliktu.

Zasadzka była też ważnym elementem taktycznym stosowanym w Europie. W wojnach toczonych w XIII i XIV wieku przez Prusów z zaborczym Zakonem jedna i druga strona stosował z różnym powodzeniem ten element walki. W Kronice ziemi pruskiej znajdujemy liczne tego świadectwa. Nie zawsze jednak były one przeprowadzane z należytą starannością, stąd też wiele z nich kończyło się nijak, zwłaszcza wtedy, gdy zawodziły wyszkolenie i niskie morale. Bywało więc, że wojsko skryte w zasadzce ulegało panice, jaką wprowadzali żołnierze z wycofujących się oddziałów (których zadaniem było właśnie wciągnięcie wroga w pułapkę), lub za wcześnie ujawniało swoją obecność, przystępując do walki.

Bywało, że o niepowodzeniu zasadzki decydował przypadek, jak to miało miejsce w 1160 roku, kiedy to z rozkazu Niklota wydzielony oddział Słowian miał przygotować zasadzkę poprzez zajęcie mostu. Idący nocą natrafili na świeżo wykopany rów. Szukając przejścia, pobłądzili w ciemnościach, a o brzasku zostali zauważeni przez domowników pewnego kapłana, który podniósł most za pomocą łańcucha. W ten sposób udaremnił plan księcia Niklota.

Tak to już bywa, że wykonanie zadania zależy też w pewnej mierze od szczęścia. A gdy ktoś nie ma go w nadmiarze, należy być bardziej przebiegłym lub przewidującym. Po nieudanej zasadzce ziemię słowiańską najechał książę Henryk. Niklot wycofał się, spaliwszy przedtem swoje grody poza jednym — położonym nad Warnawą, który służył mu za obóz dla zgrupowanych wojsk. Stamtąd jego wojacy dokonywali wypadów i śledzili wojsko księcia. W czasie jednego z takich wyjazdów Przybysław i Wercisław, synowie Niklota, stracili konie i kilku dzielnych rycerzy. Zirytowany Niklot z wyrzutem zwrócił się do synów:

Zaprawdę, sądziłem, że wykarmiłem mężów;

ale oni bardziej [są] skorzy do ucieczki niż kobiety.

Wyjdę więc ja sam i stwierdzę, czy nie zdołam

dokonać większych rzeczy.

Niklot zapomniał, że pycha kroczy przed upadkiem, a wyniosłość ducha przed ruiną.

Ruszył więc na wyprawę z doborowym oddziałem zbrojnych. W pobliżu miejsca stacjonowania nieprzyjaciela ukryli się i urządzili zasadzkę.

Z wrogiego obozu wyszło po paszę około 60 osób — z wolna zbliżały się do kryjówek. Niklot oraz nikt z jego wojaków nie dostrzegł, że podchodzący ludzie to słudzy przemieszani z rycerzami, którzy pod odzieżą skrywali pancerze i broń.

Niklot zaatakował, lecz włócznia odskoczyła od pancerza. Pewnie wtedy zrozumiał swój błąd i, siedząc na rączym koniu, chciał zawrócić i uciec, ale było już za późno. Otoczony, nie doczekał się znikąd pomocy i został zabity. Gdy rozpoznano, kim był, obcięto mu głowę i zaniesiono do obozu.

Również istotnym elementem z punktu widzenia taktyki — oprócz pozorowanej ucieczki czy zasadzki — jest zaskoczenie. Może być realizowane na różnych poziomach: strategicznym — jako element ataku lub obrony, operacyjnym — jako działanie na głównym kierunku celu operacyjnego, a więc zajęcie lub obrona strategicznych punktów, i taktycznym — wykorzystanie sił i środków wynikających z doraźnych celów wojny. Generalnie zadaniem tego manewru jest wykorzystanie przewagi wynikającej właśnie z zaskoczenia nieprzyjaciela, który nie spodziewa się tu i teraz uderzenia lub oporu. Zwięzłą, ale wielce trafną definicję zaskoczenia podał Tadeusz Kotarbiński;

Zacznijmy od dyrektywy zaskoczenia. Na czym

ona polega, będąc rozumiana w całej ogólności?

Chyba na tym, by zachować się w sposób dla

przeciwnika niekorzystny, a zarazem dla niego

nieoczekiwany.

Generał Carl von Clausewitz uważał zaskoczenie za czynnik samodzielny w sensie moralnego oddziaływania na przeciwnika i wyróżniał dwa aspekty charakteryzujące zaskoczenie. Było to zachowanie tajemnicy i zastosowanie szybkości. Jednocześnie przestrzegał przed zaskoczeniem przeciwnika jakimś niedorzecznym posunięciem, co się nader często w wojnach zdarzało. Efekt zaskoczenia był, ale jego skutki okazywały się zazwyczaj opłakane.

Niechaj przykładem takiego zaskoczenia zostanie postępek Gejzeryka, króla Wandalów (439–477), w północnej Afryce. Plan Gejzeryka zasadzał się na prostej konkluzji, postanowił bowiem zaskoczyć ewentualnego najeźdźcę lub buntowników przez pozbawienie ich oparcia w miastach. Fortyfikacje dają poczucie bezpieczeństwa dzięki murom obronnym, więc wskutek odcięcia od miast wróg nie znajdzie schronienia dla swoich garnizonów, a i odbicie ich będzie znacznie łatwiejsze.

Chwalebna przezorność równa głupocie. Mury zburzono, ale dzięki temu Gejzeryk na własnej skórze przekonał się, że nie każde zaskoczenie warte jest włożonego w niego wysiłku.

Zaskoczeniem natomiast był dla Partów fortel zgotowany przez Wentidiusza:

Wentidiusz, udając strach, długo powstrzymywał się od

walki i do pewnego stopnia pozwalał Partom drwić z siebie.

W końcu jednak wysłał część legionów na wrogów, którzy

czuli się bezpiecznie i byli w wesołym nastroju. Ich atak

rozproszył Partów na różne strony. Pakorus tymczasem,

ponieważ uważał, że jego uciekające wojsko odciągnęło za

sobą rzymskie legiony, uderzył obóz Wentidiusza, jak gdyby

tam wcale nie było obrońców. Wtedy Wentidiusz wysłał

pozostałą część legionów i wyciął cały oddział Partów z samym

królem Pakorusem na czele.

To, o czym mówił generał Carl vov Clausewitz, a więc połączenie czasu i szybkości, zastosował w praktyce kilka wieków wcześniej cezar Julian. Nie czekając pory roku, w której zazwyczaj organizowano zbrojne wypady, zdecydował się na wcześniejszy atak skierowany przeciwko Frankom Salickim, którzy usadowili się na zachód od Mozy, w dzisiejszej Brabancji i Limbourg.

Cezar wyekwipował żołnierzy w dwudziestodniowy przydział buccelatum, to jest suchary, (od bucca — gęba, czytaj: mały kąsek). W czasie marszu napotkał poselstwo wspomnianych Franków, którzy byli święcie przekonani, że cezar i jego żołnierze jeszcze spokojnie obozują na zimowych kwaterach. Wysłuchał posłów, ale przedstawione mu warunki pokoju obwarował licznymi zastrzeżeniami. Zapewnił więc wysłanników frankijskich, że poczeka na ich powrót w tym samym miejscu. Obdarował ich darami i odprawił, ale natychmiast po ich odejściu ruszył szybkim marszem za nimi.

Jedno zgrupowanie wojsk pod dowództwem Sewera ruszyło wzdłuż rzeki, drugie, którym sam dowodził, uderzyło na wroga tak nagle, jakby piorun spadł z nieba. Z taką samą energią zaatakował on inny lud germański — Chamawów.

Nowa taktyka walki, z jaką się spotkał Cezar i jego żołnierze w Północnej Afryce, przysporzyła im wielu zmartwień. W czasie działań bojowych w pobliżu Aggaru jazda króla Juby wespół z lekkozbrojną piechotą atakowała oddziały rzymskie z dystansu, obsypując je pociskami. Z chwilą zaś ataku legionistów szybko się wycofywały. Cezar nie mógł przeciwstawić im własnej jazdy ani też wesprzeć jej własną piechotą wobec liczebnie silniejszej konnicy wroga. Rozpoczął jednak szkolenie żołnierzy, które miało wyrobić odpowiednie nawyki, a tym samym ochronić ich przed dotychczas nieznanym im sposobem walki:

[…] uczył ich, ile kroków mają cofnąć się przed nieprzyjacielem,

jak mają stawać frontem do nieprzyjaciela, z jakiej odległości

mają stawiać opór, jak mają wybiegać do przodu bądź się

cofać, jak mają grozić atakiem, a nawet z jakiego miejsca i

jakim sposobem mają wyrzucać pociski.

Ćwiczył ich także do walki ze słoniami, a także oswajał zwierzęta z ich widokiem, zapachem i dźwiękami, jakie wydawały. Ćwiczenia nie poszły na marne. Zdarzyło się bowiem, że słoń stratował jakiegoś ciurę obozowego, ale pewien żołnierz V legionu

[…] weteran nie mógł ścierpieć tego widoku i z bronią w ręku

Ruszył na zwierzę. Gdy słoń spostrzegł, że ten zbliża się

do niego z dobytym mieczem, odrzucił zwłoki, trąbą chwycił

weterana i uniósł go w górę. Ów zbrojny żołnierz pojął, że

w tak niebezpiecznej sytuacji nie wolno mu tracić przytomności

umysłu, więc nie zaprzestawał z całych sił, ile tylko mógł,

rąbać mieczem trąby, którą był uchwycony.

Słoń pod wpływem bólu porzucił weterana, potężnie rycząc

zawrócił i pędem pognał do reszty słoni.

Zaskoczenie nieprzyjaciela taktycznym manewrem z powodzeniem stosowali Mongołowie, którzy zresztą w swojej sztuce wojennej zgrabnie łączyli różnego rodzaje rozwiązania taktyczne na polu walki z wcześniejszym rozpoznaniem wywiadowczym i wykorzystaniem elementów techniki wojennej takich jak dymy czy proch.

Opis klasycznego manewru znajdujemy na stronach Tajnej historii Mongołów. Po zwycięskiej bitwie z Kitanami, w której zostali wybici najlepsi żołnierze z oddziałów Kara Kitanów, Dżurdżenów i Dżuinów wojska mongolskie stanęły obozem w Szira Dektur (Żółty Płaskowyż, chin. Lung-hu-t’aj), w górach Nan-kou-szan.

Rozkazem Czyngis-chana wojska pod komendą Dżebego rozpoczęły obleganie miasta Tung-cz’ang (dziś Liao-cz’eng, w prowincji Szantung).

Atak mongolski nie powiódł się, więc wojska odstąpiły od oblężenia i wycofały się na odległość sześciu dni drogi. Następnie szybkim końskim marszem, kontynuowanym nawet nocą dzięki zapasowym zwierzętom, powrócił pod mury. Zaskoczenie było zupełne, miasto Tung-cz’ang zostało zdobyte.

Manewr taktyczny w wykonaniu Dżebego to prawdziwy majstersztyk. Mongolski wódz wykazał się dobrą znajomością zachowań przeciwnika po oblężeniu. Zabezpieczył się przed wywiadowczą obserwacją stosowaną przez wroga (stąd taki daleki odskok od miasta) oraz wykazał się umiejętnością wykorzystania posiadanych środków, jakie dawały konie luzaki, a także odporność i dyscyplina mongolskiego wojownika na trudy wojenne.

Przed zaskoczeniem jest tylko jedna metoda obrony, jaką stosował Ifikrates — strateg ateński, znakomity żołnierz i niezwykle utalentowany dowódca. Zacytujmy Poliajnosa, który przekazał, że:

[…] ćwiczył on na różne sposoby żołnierzy. Wymyślał udawane

odsiecze, rzekome zasadzki, zdrady na niby, pozorując dezercję,

ataki, a nawet panikę w wojsku, tak że gdyby któraś z tych sytuacji

wydarzyła się naprawdę, żołnierze nie zostaliby zaskoczeni.

Zaskoczenie jako manewr to jeden aspekt sztuki wojennej, drugi to zaskoczenie techniczne. Zastosowanie siodła i strzemiona nadało nową jakość wykorzystania oddziałów konnych, zwłaszcza w taktycznym sposobie użycia łuczników konnych przez Mongołów czy Mameluków, a zwłaszcza znanej nam szarży.

Podobnie było z wykorzystaniem zwierząt innych niż konie do wyprowadzenia zaskakującego manewru. Tak było z ustawieniem wielbłądów w pierwszej linii przez Cyrusa Wielkiego przeciwko jeździe Krezusa czy użycie rydwanów lub słoni bojowych.

Łuk i jego zastosowanie były znane wielu ludom w myślistwie i w walce, ale użycie go w nowej formule okazało się na tyle zaskakujące dla przeciwnika, że przegrywał.

W Mezopotamii czasów sumeryjskich wojska walczyły w zwartych jednostkach, przypominających późniejszy szyk falangi. Wojska sumeryjskie stawały w szyku zwartym, uzbrojone w krótką włócznię do rzucania i jakąś broń obuchową jak berdysz czy buława (maczugę).

Natomiast wojska Akadu wprowadziły na pole bitwy pododdziały w szyku luźnym i wyposażone w łuki. Nim doszło do zwarcia, Akadyjczycy mogli zadać duże straty przeciwnikowi, a przy umiejętnym dowodzeniu do bezpośredniej walki dochodziło w końcowej fazie bitwy, przy rozpraszaniu grup żołnierzy stawiających jeszcze opór. Niektórzy mówią o użyciu łuku w takiej formule jako o rewolucji w taktyce staczania bitew.

Skrótowo rzecz ujmując, taktyka polegała na falowych uderzeniach na rozstawione w linię oddziały wroga. Konni łucznicy w pędzie zbliżali się do szeregów nieprzyjaciela i zasypywali go gradem strzał — była to istna burza pocisków. Następnie zawracali, ustępując miejsca kolejnemu uderzeniu, a ci — następnemu. Na przerzedzone w ten sposób szeregi, w które zazwyczaj wkradała się panika, wykonywano właściwy atak, jeżeli wcześniej walczący nie porzucili swoich stanowisk.

Udoskonalonym sposobem falowego ataku było uderzenie na prawe skrzydło nieprzyjaciela. Następnie następował zwrot w prawo i przemieszczanie się galopem wzdłuż linii żołnierzy wroga, oddając w jego stronę chmarę strzał, poo czym robiono kolejny zwrot do własnych szeregów, co dawało miejsce kolejnym oddziałom łuczników.

Stąd też między innymi ustawianie wojsk w kształt półksiężyca rogami skierowanymi w stronę nieprzyjaciela. Pomagało to w przemieszczaniu się konnych łuczników z jednego skrzydła na drugie oraz — co było nie mniej ważne — stwarzało dobrą pozycję do wyjścia oddziałów na tyły wroga.

Po wykonaniu dwóch, trzech ataków łucznik zazwyczaj dosiadał nowego konia, by pozwolić poprzedniemu odpocząć. W ten sposób następował nieustanny ostrzał żołnierzy, którzy nie mogli skutecznie się bronić. Nie tylko dlatego, że byli atakowani z pewnej odległości, ale też dlatego, że mieli ograniczoną zasłonę przed wrażymi strzałami.

Ostrzał bowiem był prowadzony z ich prawej strony, a więc odkrytej, bo w prawej dłoni dzierżyli włócznię lub miecz. Tarczę przecież trzymali w lewej ręce i ta strona pozostawała osłonięta. Nawet zwarte szeregi nie dawały wystarczającej ochrony, gdyż wtedy nie mieliby żadnego pola manewru niezbędnego w walce wręcz.

Turecki szyk bojowy był odmienny od tego, który znamy od Greków z Iliady Homera:

Gęsty rząd, przy szyszaku szyszak, mąż przy mężu,

Puklerz jest przy puklerzu, oręż przy orężu.

i dalej

Tak ściśle się skupili mężni wojownicy:

Przy kicie pływa kita, zbroja bliska zbroi,

Mąż przy mężu i dzielne wojsko jak mur stoi.

Lecz oddziały rozstawiono z przerwami. Lewe i prawe skrzydło stały w oddaleniu od środkowych oddziałów, tak że uderzenie na lewe lub prawe skrzydło spotykało się z kontruderzeniem centrum. Podstawowym rodzajem walki były atak i obrona łukiem, którego strzał potrafiła przebić człowieka na wylot.

Aby skutecznie osłonić żołnierzy przed taktyką turecką i jednocześnie umożliwić własnym oddziałom aktywne uczestniczenie w walce, cesarz Aleksy zastosował nowe ustawienie żołnierzy w falandze.

Jak wynika z tekstu Aleksjady, polecił przenieść tarcze na prawą rękę. W ten sposób żołnierz znajdował się za zasłoną od strony, z której atakowali tureccy łucznicy. W ten sposób osłonięci żołnierze mogli bez obawy strzelać z łuku, trzymając cięciwę i strzałę w lewej dłoni, i odpowiadać na ostrzał nieprzyjaciela.

Dla Monolykosa, dowódcy tureckiego, takie ukształtowanie falangi było dużym zaskoczeniem i nie miał śmiałości zaatakować wojska Aleksego. Kiedy przybył Kilidż-Arslan, stary i doświadczony dowódca został wyśmiany przez młodego i zapalczywego sułtana. Wtedy odpowiedział mu Monolykos:

Czy jak starzec, czy człowiek tchórzliwy odkładałem,

aż do tej chwili wydanie autokratorowi bitwy wręcz?

Jeśli ty jesteś tak śmiały, idź i spróbuj, w rezultacie

okaże się, kto z nas ma rację.

Nie upłynęło dużo czasu, a Kilidż-Arslan już salwował życie w ucieczce.

Na pewno wprowadzenie nowego elementu lub rozwiązania na polu walki może zaskoczyć przeciwnika i zwiastować mu przegraną.

Skoro już wspomnieliśmy o ataku konnych łuczników, nie od rzeczy będzie podzielić się uwagą, że taką samą taktykę ataku stosowały oddziały rydwanów. Atak rydwanów na wprost na podobieństwo szarży nie miał sensu, albowiem unieszkodliwienie tylko jednego z koni zaprzęgniętych do rydwanu eliminowało cały zaprzęg z walki. A okaleczenie czy zabicie konia nie nastręczało większych problemów żołnierzom wyposażonym w łuki i oszczepy.

Natomiast kosy osadzone na osiach kół miały za zadanie po pierwsze wpływać psychologicznie na przeciwnika i go przerażać, bo nie ma co ukrywać — i dzisiaj to robi ogromne wrażenie. Po rozbiciu nieprzyjaciela, który porzuca uzbrojenie i w popłochu ucieka z pola walki, bezpośrednie uderzenie rydwanów jako oddziałów pościgowych miało rację bytu, przydawały się również kosy.

Opis bitwy z 86 roku p.n.e. pod Cheroneją z użyciem kwadryg z kosami — falcatas quadrigas — pokazuje nam, jak poradził sobie z nimi Sulla. Wobec przeciwnika, który przewyższał go liczebniejszą kawalerią i piechotą, uformował własne wojsko w potrójnym szyku. Ugrupowanie wzmocnił wykopaniem na skrzydłach rowów, by nie zostać otoczonym. Wzmocnił okop wieżami strażniczymi. Następnie nakazał żołnierzom stojącym w drugiej linii wkopać w ziemię i solidnie umocować liczne pale. Kiedy Macedończycy ruszyli do ataku, posyłając w pierwszym rzucie kwadrygi z kosami, żołnierze rzymscy pierwszej linii wycofali się za osłonę utworzoną z pali, a spomiędzy przerw oddziałów wysunęli się lekkozbrojni. Na zbliżające się rydwany posypały się pociski harcowników i lekkozbrojnych, jednocześnie żołnierze Sulli wznieśli gromki okrzyk wojenny:

Kiedy to nastąpiło, kwadrygi nieprzyjacielskie albo

zaplątały się w palisadę, albo przerażone okrzykiem i

pociskami zawróciły ku swoim, tak że rozerwały

ustawienie Macedończyków.

Prawie w identyczny sposób w roku 55 lub 54 p. n.e. odparł atak rydwanów Juliusz Gajusz Cezar. Opis podany przez Frontyna nie jest do końca jasny, ale wystarczający do ukazania techniki walki z rydwanami.

Wydawać by się mogło, że użycie rydwanów z kosami na polu walki nie należy do skomplikowanych manewrów. Niestety na wojnie nie ma nieskomplikowanych działań. Wszytko musi mieć swój czas i przestrzeń. Świadczy o tym w sposób bezdyskusyjny załamanie się ataku rydwanów w pobliżu miejscowości Assioj. Sulla zorientował się, że jego przeciwnik Archelaos użyje wozów z kosami, dlatego aby uniknąć uderzenia, ruszył szybkim marszem na nieprzyjaciela. Wiedział bowiem, że tylko rozpędzone rydwany stanowią o ich sile uderzeniowej. Skrócenie dystansu do wroga spowodowało, że:

Już pierwsze wozy toczyły się bez rozmachu i

wpadły na Rzymian z szybkością zgoła nieszkodliwą.

Oni zaś klaskając w dłonie, ze śmiechem wołali o

następne — tak jak to robią w cyrku przy wyścigach

rydwanów.

Zaskoczeniem dla przeciwnika będzie również taktyczne wykorzystanie umiejętności żołnierza — pokazał to dyktator Gajusz Sulpicjusz w 358 roku p.n.e.

Kazał mianowicie żołnierzom stojącym w pierwszym

szeregu zaraz po wyrzuceniu pocisku czym prędzej usiąść,

aż rzucą z kolei swoje pociski stojący w drugim, trzecim i

czwartym szeregu; także i ci po wyrzuceniu pocisku mieli

za każdym razem usiąść, by w nich nie ugodziły włócznie

stojących za nimi.

Po wyrzuceniu pocisków przez ostatni szereg mieli oni natychmiast wstać, dobyć mieczy i z krzykiem uderzyć na wroga.

Wyrzucenie w tak krótkim czasie mnóstwa włóczni, a następnie wykonanie nagłego uderzenia przerazi i wprowadzi zamęt w szeregach nieprzyjaciela. Tak też się stało. Wojsko Bojów zostało całkowicie zniszczone przez Rzymian.

Zimę roku 395 roku p.n.e. Agesilaos spędził w Daskylionie, w mieście leżącym w Bitynii, w którym znajdował się pałac Farnabazosa II. Był to ważny ośrodek miejski, stanowiący również miejsce kultu Zaratusztry. Stąd łatwiej było kontrolować Dardanele.

Z okalających miasto terenów ściągano furaż. A że ściąganie zaopatrzenia nie nastręczało problemów, oddziały wyznaczone do tego celu z czasem coraz mniej przykładały się do ubezpieczania picowników. W tym czasie perski satrapa Farnabazos z podległymi mu żołnierzami w obawie o okrążenie przez wroga ostrożnie przemieszczał się do skrytych obozowisk. W trakcie jednego z takich przemarszów doszło do spotkania żołnierzy lacedemońskich. Grecy na widok wroga skupili się w formację liczącą około 700 żołnierzy. Naprędce uformowany oddział, który — nie tracąc czasu — uderzył Farnabazosa. Atakująca grupa Persów liczyła około 400 jeźdźców wzmocnionych na froncie formacji dwoma rydwanami z kosami. Grecy — nie w pełni gotowi do walki — ulegli pędzącym na nich rydwanom i kawalerii perskiej i rozproszyli się.

Należy wspomnieć jeszcze o jednym elemencie zaskoczenia wroga. Jest nim czas przeprowadzenia ataku, ale w naszym przypadku chodzi o porę roku. Zilustrujmy to cytatem Ammianusa Marcellinusa, który barwnością języka najpełniej odda poruszony temat:

Jego szybkie nadejście zaskoczyło ich całkowicie.

Widząc, że zastępy bojowego wojska, które ze względu

na porę roku według ich mniemania nie powinny się

jeszcze zebrać, czyhają oto na ich gardła, nie odważyli

się ani ruszyć do przodu, ani stanąć w miejscu, lecz wszyscy

jak jeden mąż rzucili się do ucieczki w różnych kierunkach.

W czasie walk cesarza Aleksego Komnena z Turkami jego flota pod wodzą Oposa miała zaatakować flotę wroga w przypadku spotkania. W środku nocy Opos spotkał flotę Tzachesa, ale jednocześnie spostrzegł, że jego statki są powiązane ze sobą liną, która nie pozwalała na wyrwanie się z szeregu, by płynąć szybciej lub uciec. Opos, zaskoczony nowym sposobem przeprawy floty, nawet nie podjął próby walki.

Elementem zaskoczenia może również być wprowadzenie do walki zwierząt. Nie jest to broń biologiczna sensu stricto, ale jeżeli uznać, że zwierzę to złożony stwór biologiczny, to bez wątpliwości możemy przyjąć, że przygotowane do walki zwierzę jest bronią, i to bronią biologiczną.

W zwycięskiej bitwie nad rzeką Hydaspes w 326 r. p.n.e. żołnierze Aleksandra Wielkiego (Alexander Magnus Macedo) po raz pierwszy ujrzeli w walce słonie. I choć konie jazdy greckiej zostały wystraszone nieznanymi im zwierzętami, zapachem i dźwiękami, jakie wydawały, to sytuację opanowała piechota. Długimi włóczniami osaczyła zwierzęta i zabiła mahutów — kierujących słoniami. Zwierzęta pozbawione jeźdźców, kłute i ranione nie przedstawiały już takiej groźnej siły jak przed starciem. Z 200 słoni walczących w wojsku Porosa Aleksander pojmał 80. Doceniając jednak ich użyteczność, w dalszych walkach zdobył jeszcze 100 i włączył do swojego arsenału.

Pyrrus, król Epiru, skorzystał z zaproszenia, jakie wystosowali do niego mieszkańcy Tarentu z prośbą o pomoc w walce z Rzymem. W 280 r. p.n.e. wylądował w Tarencie z dwudziestotysięczną armią i 30 słoniami. Żołnierze rzymscy wtedy po raz pierwszy zobaczyli słonie, które nazwali wołami lukańskimi — Boves lucas.

Potem woły lukańskie, wężoramienne kolosy,

Wyuczyli Punici znosić bitewne rany

I w szyk wrogów uderzać, jak groźne, żywe tarany.

Ich szarża pod Herakleją nad Zatoką Koryncką przyczyniła się do sukcesu Pyrrusa i choć użycie słoni w bitwie było zaskoczeniem dla Rzymian, to jednak nie wywołało paniki w zdyscyplinowanych szeregach legionistów. Słonie pomogły również w zwycięstwie w bitwie pod Auskulum. Pyrrus doznał tam jednak tak ciężkich strat, że jak sam zauważył, jeszcze jeden taki sukces, a byłby przegrany — stąd powiedzenie „pyrrusowe zwycięstwo”, wygrana, która niewiele różni się od przegranej. Mieszkańcy Rzymu zobaczyli słonie w 275 roku p.n.e., sprowadzone przez zwycięskiego konsula Manliusza Kuriusza Denatusa, kiedy kroczyły w triumfalnym pochodzie.

W podobny sposób zostały zaskoczone wojska mongolskie w czasie walk z Mien pod miastem Nan-tien nad rzeką Ta-ping-ho późną jesienią 1277 r. Z relacji Marco Polo wynika, że po rozwinięciu wojsk dowódca Mienów ustawił na przedzie w centrum szyku bojowego… słonie. Z tyłu w rozciągniętych liniach i na flankach ustawił zaś jazdę z piechotą.

Wojska ruszyły do ataku, lecz nim doszło do zwarcia, konie mongolskie, które zwietrzyły i zobaczyły słonie, przeraziły się. Jeźdźcy nie mogli ich skierować na wroga.

Zaskoczenie zdawało się zupełne, ale wojskiem mongolskim dowodził roztropny i dzielny Nasir ed-din. Na jego rozkaz jeźdźcy cofnęli się do lasu, gdzie zmienili się w piechotę — konie przywiązali do drzew. Mając drzewa za osłonę, rozpoczęli intensywny ostrzał z łuków, który skupili zwłaszcza na słoniach. Gęsto padające strzały ciężko poranił zwierzęta, które wpadły w popłoch i, rozproszone, zawróciły, wprowadzając zamęt we własnych oddziałach.

Na ten widok Mongołowie z powrotem dosiedli koni i uderzyli na wroga. Ci przez jakiś czas stawiali mężny opór, lecz w końcu — mając duże straty — ulegli naporowi i ustąpili z pola walki. Zwycięstwo zostało przy Mongołach, którzy zajęli się łapaniem słoni.

Swoją historię wojenną mają również wielbłądy. Były one uczestnikami wojny pomiędzy Cyrusem II zwanym Wielkim, królem Persów, a Krezusem, władcą Lidyjczyków, w 546 roku p.n.e.

Prawie tysiąc lat później również odegrały ważną rolę w działaniach zbrojnych, jakie zaszły pomiędzy Trasamundem, królem Wandalów (496–523), a Kabaonen, władcą Maurów, w Północnej Afryce. Kiedy został poinformowany przez szpiegów, że armia Wandalów znajduje się w pobliżu, przygotował wojsko do bitwy. Wyznaczył okrąg, którego środek zajęli starcy, kobiety z dziećmi i wszyscy niezdolni do walki wraz z całym dobytkiem. Osłonę obozu stanowiły poprzecznie ustawione wielbłądy, z tym że od frontu zostały ustawione na głębokość dwunastu szeregów.

Pomiędzy nogami zwierząt przyklęknęli wojownicy osłonięci tarczami. Było to świetne rozwiązanie taktyczne. Wandalowie walczyli konno, nie potrafili wojować pieszo. Nie radzili sobie również jako łucznicy i oszczepnicy. Na dodatek ich konie płoszyły się na widok i zapach wielbłądów, nie można ich było zmusić do ataku na wroga.

W ten sposób przed linią Maurów kłębił się tłum żołnierzy bez możliwości zagrożenia przeciwnikowi z odległości. Sami zaś byli wystawieni na strzały i oszczepy wroga. Ta niemoc i liczne ofiary spowodowały w końcu, że Wandalowie rzucili się do ucieczki. Ścigani przez Maurów, nadal stracili życie lub popadali w niewolę i tylko nieliczni wrócili w domowe pielesze.

Identycznie do walki przygotowali się Maurowie w 534 roku pod Mammes. Mieli skonfrontować się z rzymskim wodzem Solomonem. W pierwszej fazie bitwy Maurowie odnieśli pewien sukces. Rzymskie konie, nienawykłe do zapachu i dźwięków wydawanych przez wielbłądy, zaczęły się płoszyć. Trwożliwe zachowanie zwierząt udzieliło się żołnierzom, którzy — obrzuceni oszczepami — zaczęli łamać szyk.

Na ten widok Solomon zeskoczył z konia, a za nim uczynili to pozostali żołnierze. Nakazał osłonić się tarczami przed nieprzyjacielskimi pociskami, sam zaś na czele 500 spieszonych żołnierzy z mieczem w ręku uderzył na jeden z odcinków linii obronnej utworzonej z wielbłądów. Przykazał zabijać zwierzęta. Wyeliminowano z potyczki około 200 wielbłądów. Obrona Maurów została rozerwana i przerażeni wojownicy wycofali się w pobliskie góry. Obóz znalazł się w rękach Rzymian. Zagarnięto pozostałe wielbłądy ocalałe z rzezi i obfite łupy w samym obozie, w tym kobiety i dzieci. Później zwycięscy żołnierze wycofali się do Kartaginy.

Przyjęcie innej taktyki również może być dużym zaskoczeniem dla nieprzyjaciela i przyczynić się walnie do zwycięstwa. W czasie podbojów ziem sąsiednich za czasów pierwszego cesarza Qin wojska dowodzone przez Lixina natknęły się na oddziały obrońców, którymi dowodził Xiang Yana. Pod jego dowództwem wojska Chu przeszły nieoczekiwanie do ataku i zagroziły wkroczeniem na ziemie Qin. W ten sposób Xiang Yana zmusił Lixin do zmiany planów. Musiał on teraz skupić swoją uwagę na obronie komanderii, a przegrana potyczka dodatkowo pogłębiła jego problemy.

Natomiast wojska Xiang Yana w pełni wykorzystały znajomość terenu. Odrzuciły też tradycyjną formułę prowadzenia wojny. Odpoczywali w dzień, a walczyli wyłącznie nocą. Lixin wobec takiej taktyki był zupełnie bezradny. W nocy nie mógł rozbić obozu i dać wypocząć żołnierzom. W dzień zaś było podobnie. Żołnierze nie wypoczywali, stale spodziewali się ataku. Wykończonych wojaków uratowało przybycie pomocy Meng Wu, który forsownym marszem przybył do cofających się oddziałów Lixin.

Przybycie posiłków nie uratowało jednak samego Lixina. Okryty hańbą, przeprosił cesarza i sędziwego generała Wang Jiana, którego ostrzeżenia całkowicie zignorował, i popełnił samobójstwo.

Obok zastosowania nowej taktyki zaskoczeniem dla przeciwnika może stać się zajęcie korzystnego miejsca uznanego przez niego za niemożliwe. Danie więc nieprzyjacielowi możliwość zajęcia pozycji gwarantującej przewagę taktyczną zazwyczaj wiąże się z brakiem wyobraźni, ograniczonym myśleniem i zaufaniem, że to, co uczyniono, jest wystarczającym zabezpieczeniem i nie potrzeba zawracać sobie głowy zbytecznymi pomysłami.

Prawdopodobnie w pierwszych miesiącach 535 roku Maurowie zaczęli atakować ziemie Bizancjum należące do Rzymian. Solomon wyruszył spiesznym marszem z Kartaginy przeciwko łupieżcy. Dotarł do góry Burgaon, na której nieprzyjaciel rozłożył swój obóz. Natomiast na równinie obóz rozbił Solomon w oczekiwaniu na wroga. Jednak Maurowie, przerażeni poprzednią klęską, nie kwapili się do zejścia na równinę, uważając, że w górach będzie łatwiej zwyciężyć Rzymian.

Góra Burgaon posiadała od zachodu dwa łagodne dojścia na szczyt, a jedno z nich było ryglowane przez obóz i oddziały rzymskie. Tam też znajdowały się dwa szczyty tworzące między sobą wąski i głęboki wąwóz. Obydwa szczyty Maurowie pozostawili nieobsadzone wojskiem, co postanowił wykorzystać Solomon.

Nakazał Teodorowi, dowódcy eskubitorów (oddział gwardii pałacowej), poprowadzić późnym popołudniem 1 000 żołnierzy z kilkoma godłami bojowymi na wschodnie zbocze Burgaon i potajemnie wspiąć się na górę trasą niemalże niedostępną. Po osiągnięciu celu wojacy mieli tam przenocować, rankiem zaś — okazać znaki bojowe i ostrzelać wroga znajdującego się poniżej.

Maurowie, zaatakowani z dwóch stron, rzucili się do ucieczki jedyną wolną drogą, wiodącą do wąwozu i na drugi szczyt. Maurowie uciekali bezładnym tłumem, wpadali do wąwozu napierani przez tylne szeregi i ginęli. Dopiero gdy wąwóz wypełnił się trupami koni i ludzi pozostali mogli przejść po nich na drugi szczyt i tam znaleźć ocalenie. My zaś bez względu na osobiste sympatie do stron konfliktu możemy tylko ubolewać nad losem żołnierza i przemilczeć nieudolność dowódcy.

Zaskoczeniem mogła być też sama odwaga. W czasie walk o władzę w kalifacie bagdadzkim doszło do starcia dwóch przeciwników. Jeden z nich to Al-Baridi — miał pod swoją komendą 10 000 żołnierzy. Jego przeciwnik to porywczy, ale i odważny Badżakam — prowadził do walki tylko 290 tureckich wojowników. Do spotkania doszło nad rzeką Dijala. Na oczach wroga Badżakam ze swoimi żołnierzami przepłynął zbiornik wody i uderzył na żołnierzy Al- Baridy, niespodziewających się ataku. W ślad za Badżakiem na łodziach ruszyli Persowie w liczbie nie wiele większej niż Turcy. Nieprzyjaciel, zaatakowany śmiałym uderzeniem, rzucił się do ucieczki.

Także śmiałość manewru może być zaskoczeniem dla przeciwnika. Jej idea została zawarta w przyjętej taktyce rozegrania potyczki, jakich wiele odbywało się pod murami miast. Otóż wódz bizantyjski Belizariusz, aby odnieść zwycięstwo nad wrogiem, postanowił:

Jeśli zaś wrogowie nawiążą z nami walkę tutaj,

a my zwyciężymy, wtedy, koledzy oficerowie,

mam wielką nadzieję na zdobycie miasta.

Uciekający przeciwnicy będą mieli długą drogę

do przebycia i jeżeli wmieszamy się pomiędzy nich,

co jest prawdopodobne, wpadniemy razem do miasta,

albo, jeśli ich wyprzedzimy, zmusimy ich do zmiany

kierunku ucieczki w inne miejsce, wtedy zaś sprawimy,

że pozbawione obrońców Nisibis będzie dla nas łatwe

do zdobycia.

Do tej samej kategorii zaliczyłbym skryty marsz. Tajne przemieszczanie się wojsk do punktu, w którym można już ujawnić swoją obecność, na pewno jest bardzo dużym zaskoczeniem, dającym znaczną przewagę taktyczną. Tak między innymi zachował się Sulejman, wyruszając na Antiochię w grudniu 1084 roku. Dwanaście nocy — w dzień wojsko zalegało — przemieszczano się skrycie. Nagłe pojawienie się pod miastem pozwoliło wojsku zdobyć je wstępnym bojem.

Zaskoczenie jako zasadniczy element taktycznego ataku wojska pomorskiego miało miejsce w czasie wyprawy Bolesława III na pomorski gród Nakło w 1109 roku.

Oddziały polskie zaatakowały Nakło nad Notecią. Obrońcy poprosili o kilkudniowy rozejm i gdyby nie otrzymali pomocy, musieliby wydać gród w ręce Polaków. Decyzją Pomorzan było walczyć do zwycięstwa lub polec w obronie ojczyzny.

Zapewne wiedząc o polskich strażach pilnujących dróg i ścieżek prowadzących do Nakła (i tym samym do polskiego obozu), postanowili pieszo iść bezdrożami, aby znienacka uderzyć na niczego niespodziewającego się wroga. Wybrali również odpowiedni dzień i godzinę na przeprowadzenie ataku. Rycerstwo polskie właśnie kończyło swój udział we mszy, gdy nastąpił atak. Tylko bojowemu doświadczeniu żołnierze Bolesława zawdzięczali szybkie sprawienie się do boju. Uformowano dwa oddziały, jeden był dowodzony przez samego księcia Bolesława — oddział ten zaczął okrążać Pomorzan, którzy utworzyli krąg i z nastawionymi włóczniami oczekiwali ataku. Palisada z włóczni wbitych w ziemię stanowiła dobrą obronę piechoty przed kawalerią, stosowano tę osłonę do końca historii użycia jazdy na polu bitwy.

Oddział Bolesława krążył, skupiając na sobie uwagę Pomorzan. Wykorzystał to wojewoda Skarbimir, dowodzący drugim hufcem. Wypatrzył stosowną chwilę i z impetem wpadł w szeregi wroga, rozrywając jego formację. To był początek ich końca. Jeszcze stawiali opór, rozerwani na mniejsze grupy, ale nie mieli już większych szans przeciwko jeździe i rzucili się do ucieczki. Tylko w lesie pod osłoną drzew mogli liczyć na jakąś ochronę. Mieszkańcy Nakła, zwątpiwszy w jakąkolwiek pomoc, poddali miasto za cenę życia.

Bywa, że poznając historię wojen, odnosimy wrażenie, iż nagły zwrot w walce nie zawsze jest zasługą przemyślanego planu, ale działaniem boskiej Tyche. Jedynym pewnikiem jest to, że sprzyjała ona dzielnym i odważnym. Utwierdzają nas w tym nieśmiertelne słowa Wergiliusza, jakie znajdujemy w Eneidzie:

Śmiałym Fortuna sprzyja.

Rozmyśla, których ma wieść do natarcia,

Których zostawić w zmaganiach u murów.

Audaces fortuna iuvat (szczęście sprzyja śmiałym) — dobrze mieć też bogów za sobą. I tak pewnie było, gdy Gezon, pewien żołnierz piechoty, z nieznanych przyczyn zaczął się wspinać na górę. Za nim w niedużej odległości postępowało kilku kolegów, podziwiających jego wyczyn.

Na szczycie znajdował się obóz Maurów, dowodzonych przez Jaudasa, którzy nie kwapili się opuścić warownego obozu i rozpocząć walkę z żołnierzami Solomona.

Trzech strażników strzegących podejścia na widok wspinającego się Gezona ruszyło ku niemu. W wąskim przejściu mogli tylko pojedynczo stawić mu opór. I to okazało się dla nich zgubne, bo zginęli po kolei. Na ten widok koledzy idący za Gezonem podnieśli krzyk i — na ile pozwalały warunki — spiesznie ruszyli na wroga. Krzyk zaalarmował i zwrócił uwagę pozostałych żołnierzy rzymskich, którzy zobaczyli, co się dzieje. Tchnięci jakby jakimś nakazem, bez rozkazu i bez sygnału trąb grających do ataku wszyscy ruszyli na obóz wroga.

Maurowie, zaskoczeni nagłym rozwojem wypadków, rzucili się do ucieczki.

Sam Jaudas, chociaż ranny oszczepem w udo, uciekł aż do Mauretanii. Po splądrowaniu obozu Rzymianie postanowili pozostać w górach Aurasium, aby pozostały one niedostępne dla Maurów. Niespodziewany atak bywa zazwyczaj niezwykle skuteczny i paraliżuje wroga tym silniej, im większa była jego fałszywa pewność pokładana w systemie obronnym.

Jaudas przed swoją ucieczką do Mauretanii w wieży warownej posadowionej na urwistej skale zwanej Skałą Geminiana umieścił żony i złożył w wieży niemałe pieniądze. Na straży pozostawił tylko jednego starego Maura. Nie przypuszczał, że ktoś kiedykolwiek zapędził się w te niedostępne rejony, a wprost niewyobrażalne zdawało się zdobycie wieży.

Przewrotna Fortuna zaprowadziła tam jednak jeden z oddziałów rzymskich przeszukujących bezdroża Aurasium. Pewien żołnierz podjął wspinaczkę na wieżę. Kobiety ze śmiechem drwiły ze śmiałka, że chce dokonać niemożliwego. Do drwin kobiet, wychyliwszy się z wieży, nie omieszkał dołączyć się stary Maur.

Żołnierz, wdrapując się jedynie za pomocą rąk i nóg, zbliżył się do nich. Spokojnie wyciągnął miecz i nagle wyskoczył do środka, tnąc starca w szyję i oddzielając głowę od reszty ciała. Na ten widok pozostali żołnierze nabrali śmiałości i, pomagając sobie wzajemnie, wspięli się do wieży. Pojmali kobiety i zagarnęli wielkie bogactwa, które pozwoliły później Solomonowi otoczyć wiele miast murem obronnym.

W 353 roku rozpoczęła się wojna cesarstwa z Izauryjczykami, którzy prowadzili raczej rabunkowe napady niż ciężkie działania wojenne. Ukryci w różnych kryjówkach górskich na nadmorskich terenach, wyczekiwali dogodnego momentu na przeprowadzenie niespodziewanego ataku. Obserwowali łodzie, które na noc stały na kotwicy w przystani. A kiedy marynarze pogrążyli się w głębokim śnie, Izauryjczycy pod osłoną bezksiężycowej nocy podpływali do łodzi i wspinali się po kotwicznych linach na pokład. Nie oszczędzali nikogo, nawet tych, którzy się poddali. Rabowali cały ładunek i spiesznie uchodzili.

Obok zaskoczenia taktycznego, o czym poniżej, przeciwnicy starali się wykorzystać nowe rozwiązania techniczne, które umożliwiały albo zniwelowanie różnicy w umiejętności walki, albo zniwelowanie przewagi liczebnej przeciwnika. Świetną ilustracją takiego działania jest zastosowanie przez Rzymian pomostów haczących na okrętach, które zwano krukami, a dzięki którym starcie morskie częściowo przybierało kształt walki lądowej.

Na przedzie okrętu umiejscowiono słup, do którego przystawiono ruchomy pomost zaopatrzony w hak. Kiedy okręty zbliżyły się do siebie, raptownie opuszczano ów pomost, a jego ostry hak wbijał się w pokład okrętu wroga. W ten sposób silnie łączono obydwa okręty, a dzięki kładce legioniści dokonywali abordażu wrogiej jednostki.

Ruchomy pomost zwany corvus miał też drugą nazwę — manus ferreas, czyli „żelazne ręce”. Wynalazek ten przypisywano Gajuszowi Duiliuszowi.

Nowy przyrząd sprawdził się w bitwie u przylądka Mylae w 260 roku p.n.e. Miejsce to było pustoszone przez flotę punicką prowadzoną przez Hannibala. Na wieść o tym przeciwko Punijczykom ruszyła rzymska flota dowodzona przez Gajusza Duiliusza.

Kiedy Kartagińczycy zobaczyli nadpływające okręty rzymskie, ruszyli im naprzeciw, nie zachowując nawet szyku bojowego. Tak byli pewni zwycięstwa, że — pomimo zaskoczenia nieznaną im konstrukcją zainstalowaną na okrętach przeciwnika — nie zaprzestali ataku. Lekceważąc Rzymian, śmiało zaatakowali i wtedy spotykała ich przykra niespodzianka. Kruk opadł na ich pokład, wbijając głęboko swoje ostrza. Teraz do walki przystępowali legioniści, którzy po kładce przechodzili na okręt Punijczyków i rozgrywała się bitwa […] całkiem podobna do lądowej. Jak przekazał Polibiusz:

Gdy jednak machiny wszędzie i na wszelki sposób stawały

im na drodze i groźnie pochylały się nad nimi, tak że zbliżając

się nieuchronnie wpadali w pęta — wreszcie, gdy stracili

pięćdziesiąt okrętów, ustąpili i uciekli, przerażeni nowością

zjawiska.

W bitwie morskiej często korzystano z rozwiązań, jakie stosowały wojska lądowe. Szpitalnicy z Rodos stosowali z powodzeniem zasadzki. Znając doskonale akwen, na którym działali, ukrywali jedną galerę za małą wysepką lub przylądkiem. Druga galera pełniła funkcję wabika. Wiązała nieprzyjacielski okręt taktycznymi manewrami i wpędzała wroga w pułapkę.

Wykorzystanie nietypowego środka walki również stanowiło przyczynek do osiągnięcia zwycięstwa. Zdarzyło się, że po stłumieniu powstania Numidów w północnej Afryce Hamilkar razem ze swoim zięciem Hazdrubalem przeprawili się przez cieśninę do Hiszpanii i zaczęli pustoszyć ziemię Iberów. Królowie Iberów porozumieli się i około 229/228 r. p.n.e. wspólnie wystąpili przeciwko Kartagińczykom. Kiedy doszło do bezpośredniego starcia,

Puścili przodem wozy z drzewem zaprzężone w woły,

a sami szli za wozami uzbrojeni. Libijczycy początkowo

na widok ich wybuchnęli śmiechem, nie domyślając się

podstępu wojennego. Kiedy się jednak bez pośpiechu do

siebie zbliżyli, Iberowie zapalili wozy zaprzężone w woły

i popędzili je na nieprzyjaciół. Rozpraszające się woły,

niosąc ogień na wszystkie strony, wywołały zamęt wśród

Libijczyków. Szeregi ich się rozprzęgły, a uderzający na

nich Iberowie zabili i samego Barkasa, i wielką liczbę

ludzi, którzy go bronili.

W sztuce wojennej często wykorzystywano manewr taktyczny jako element zaskoczenia, który — umiejętnie zastosowany — często stawał się punktem zwrotnym wojny i wpływał rozstrzygająco na przebieg całego konfliktu.

Jednym z elementów takiego manewru było podejście do przeciwnika skrytym marszem. I jeżeli nie pojawiła się jakaś naturalna przeszkoda, los niespodziewanie napadniętych był zazwyczaj przesądzony. Do tego tajnego marszu dodajmy jeszcze jeden element: było to szybkie przemieszczanie się oddziałów, z tym że sama prędkość nie gwarantowała sukcesu.

To prawda, że szybkość nie zawsze gwarantowała sukces, ale bywało, że walnie przyczyniała się do zmiany nastrojów w szeregach wroga, który stawał się podatniejszy na argumenty przeciwnika. Szybkość manewru z powodzeniem stosował Cezar, nie tylko na polu walki, ale zwłaszcza w czasie marszu wojsk, co zaskakiwało jego nieprzyjaciół.

Kiedy tam się zjawił niespodzianie i znacznie szybciej,

niż się wszyscy spodziewali, Remowie, którzy spośród

Belgów mieszkają najbliżej Galii, wyprawili do Cezara

jako posłów Ikcjusza i Andokumboriusza, mężów w

plemieniu najznamienitszych, z oświadczeniem, że:

siebie oraz całe swoje mienie oddają pod opiekę i we

władanie ludu rzymskiego[…]

Czyż można wymagać czegoś więcej od takiego „zaskoczenia” wroga?

W trakcie walk Turków z Türgeszami doradca chana tureckiego Toniukuk z niewielką armią niespodzianie uderzył na wroga. Przedarł się lasami do Czarnego Irtyszu, który przebył forsownym marszem w ciągu jednej nocy, i dotarł do rzeki Bołczu (Uryngu).

Tam natrafił na obóz jednego z oddziałów straży przedniej Türgeszów, którego żołnierze — sądząc, że są daleko od wroga — spokojnie spali. Turcy wymordowali wszystkich co do jednego.

Nie inaczej przebiegła wyprawa Döbreja — ten poprowadził Mongołów na plemię Tumatów. Na drogi, ścieżki i pozostałe szlaki, które wiodły na tereny Tumatów, powysyłał drobne oddziały, a ich zadaniem było rozgłaszanie pogłosek o jego rychłym nadejściu.

Sam zaś faktycznie szedł bezdrożem, wyrąbując i wycinając drzewa. Kiedy dotarł na szczyt, ruszył w dół na Tumatów, którzy ucztowali, czując się bezpieczni. Zaskoczeni atakiem, zostali pobici.

Z podobnym niedowierzaniem patrzono na marsz króla Filipa, który razem z wojskiem wylądował w Lechajon, skąd szybko ruszył w kierunku Sparty. W kilka dni osiągnął wzgórza w pobliżu świątyni Menelaosa, górujące nad Spartą. Lacedemończycy zostali całkowicie zaskoczeni tym niespodziewanym przybyciem wojska i nie wiedzieli, co mają robić.

W 1273 roku dla chińskich obrońców siostrzanych miast Fangczeng i Siang-jang-fu przed wojskami Kubiłaj-Chana okazało się wielkim zaskoczeniem użycie przeciwko nim potężnej machiny miotającej kamienne pociski.

Zbudowana została przez perskich inżynierów Ismaiła i jego pomocnika Ala ad-Dina.

W nieco zmienionej wersji znamy historię budowy katapulty z przekazu Marco Polo, który pomysł i wykonanie trebuszu przypisał swojej rodzinie.

Niemniej efekt użycia tak potężnej machiny zaskoczył mieszkańców i wstrząsnął obrońcami miasta. Zbudowany przez perskich inżynierów trebusze ważył prawdopodobnie około 40 ton i wyrzucał stukilogramowe pociski na odległość 200 metrów. Fangczeng zostało zdobyte, a obrońcy i mieszkańcy — straceni. W sumie poderżnięto gardło 10 000 ludzi. Mongolscy wodzowie Arig-chaja i Aju podjęli decyzję o eksterminacji ludności po głębokim przemyśleniu i uznaniu, że nie mają innego wyjścia.

Obrońców Siang-jang-fu poruszył straszny widok stosów trupów i świadomość, co ich może spotkać po rozbiciu murów i wkroczeniu do miasta nieprzyjacielskich oddziałów. Kubiłaj-Chan nie miał zamiaru niszczyć królestwa Sungów i zrażać do siebie jego mieszkańców, dlatego dowódca sił oblężniczych Arig-chaja wezwał przywódcę miasta Lu Wen-huana do poddania się. Arig-chaj złożył przysięgę, co przekonało wahającego się Lu Wen-huana. Miasto zostało poddane.

Na wieść o tych wypadkach w Hanczou, stolicy imperium Sungów, wybuchła panika. Dwór i mieszkańcy byli zaskoczeni upadkiem Siang-jang-fu, a kolejne wydarzenia wskazywały, że dynastia Sungów odchodzi do przeszłości. Ale — jak to bywa na wojnie — i mistrz podstępu popełnia błędy, gdy zaniedba odpowiednie rozpoznanie. Specjalnie nie odwołuję się do szczęścia, a to dlatego, że jeżeli już ono wpływa na przebieg walki, to zapewne sprzyja tym dowódcom, o których Chabrias powiedział:

Najlepszymi dowódcami są ci, którzy najlepiej znają

sytuację nieprzyjaciela.

Zdarzyło się bowiem w 1288 r., że gdy flota mongolska wypłynęła w górę rzeki

Bach Dang, by w wielkiej ofensywie na lądzie i od strony morza skruszyć wojska wietnamskie, na nich skupiła się uwaga głównodowodzącego oddziałami wietnamskimi, Tran Hung Dao.

Kiedy więc statki mongolskie w sile około 500 jednostek, wiozące posiłki i zaopatrzenie z Hajfongu, wpłynęły w górę rzeki, Tran Hung Dao w dno koryta powbijał zaostrzone pale, tuż pod powierzchnią wody. Statki wietnamskie, mające mniejsze zanurzenie niż okręty mongolskie, mogły z łatwością nad nimi przepłynąć. W tym czasie zaatakowano flotę mongolską. Nękana z brzegów, zawróciła w dół rzeki. Łodzie wietnamskie jak w pozorowanej lądowej ucieczce z łatwością prześlizgnęły się nad palami, natomiast mongolskie nadziały się na pale. Jednocześnie z góry rzeki nadpłynęły płonące łodzie wietnamskie, a z brzegów wojowie zostali ostrzelani. Dziś po setkach lat Tran Hung Dao nadal pozostaje narodowym bohaterem Wietnamu.

Na nagrobnej steli Semiramidy, legendarnej królowej Asyrii z IX w p.n.e., napisano między innymi:

Zmusiłam rzeki, by płynęły tam, gdzie chciałam,

a chciałam, żeby płynęły tam, gdzie przynosiło to korzyść.

I nie były to czcze przechwałki. Wykorzystanie biegu rzek w technice wojennej było wielkim zaskoczeniem dla przeciwnika, który z takim elementem taktyki spotkał się nieoczekiwanie w czasie bezpośrednich działań wojennych.

Zdarzyło się, że kiedy Herakles prowadził wojnę z Minijczykami w Beocji, ci posiadali świetną jazdę, z którą trudno było się równać. Dowódca przeciwnych sił postanowił więc użyć przeciwko nim wody rzeki Kefisos. Kamieniami i głazami zagrodził jej naturalny bieg i skierował wody na równinę, gdzie Minijczycy harcowali na koniach. W krótkim czasie równina zamieniła się w grząskie błoto i wspaniała jazda stała się niewiele warta.

W 612 roku p.n.e. sprzymierzone wojska medyjsko-babilońskie królów Kyaksaresa i Nabopolassara zajęły Niniwę. Jest wielce prawdopodobnym, że do zdobycia miasta również przyczyniła się woda. Wskazuje na to wzmianka znajdująca się w Biblii:

Już otwarto śluzy rzeczne,

w pałacu królewskim szerzy się

popłoch.

Prawdopodobnie zmieniony nurt rzeki podmył część murów miejskich, więc te runęły.

Sama Niniwa podobna jest do

stawu,

którego wody odpływają z hukiem,

a choć wołają: Stójcie, stójcie!

jednak nikt się nie odwraca.

W 385 roku p.n.e. armia Lacedemończyków prowadzona przez Agezypolisa, syna Pauzaniasza, po zwycięskiej bitwie zamknął mieszkańców w Mantynei. Mury miejskie zostały zbudowane z niewypalonej cegły, wobec czego rozkazem wodza skierowano nurt rzeki Ofis na mury, a te zostały rozmyte. Wcześniej podobnym sposobem zdobycia miasta posłużył się Kimon, syn Militiadesa, gdy oblegał Persa Bogesa w Ejon nad Strymonem.

W 1209 roku Mongołowie rozbili wojska Tangutów i przystąpili do oblężenia ich stolicy. Obrońcy miasta przerwali tamy i wodami rzeki Huang-ho zatopili tereny wokół stolicy. Najeźdźcy zostali zmuszeni do porzucenia oblężenia i odwrotu.

W trakcie oblężenia Bagdadu mongolskie oddziały inżynieryjskie zmieniły bieg rzeki Eufrat. Wpierw spiętrzyli wodę, a następnie przerwali tamę. Uwolniona rzeka zalała obóz armii abbasydzkiej. Tej samej taktyki użyli podczas oblężenia miasta Si-Sia.


Opowieść o tej umiejętności mongolskich wojsk inżynieryjskich przekazał nam również C. de Bridia, autor średniowiecznej Historii Tatarów, opisując zdobycie stolicy Chorezmu — Urgencz. Bywało też odwrotnie. Próbowano osuszyć teren, by dostać się do wroga, który szukał schronienia pośród bagien i rozlewisk.

Zalanie terenów jako przeszkodę w marszu i zmuszenie wroga do obrania innej trasy wykorzystali Lacedemończycy. W czasie wycofywania się króla macedońskiego Filipa z udanej wyprawy wojennej musiał z wojskiem przejść drogą wiodącą pomiędzy miastem Amyklai a rzeką Eurotas. Od strony miasta zgromadziły się wojska lacedemońskie, od strony rzeki na wzgórzach stały wojska Likurga. Na dodatek Lacedemończycy przegrodzili w górnym biegu rzekę, co spowodowało zalanie terenów między miastem a korytem. W ten sposób chcieli zmusić wojsk Filipa do przejścia tuż u podnóża wzgórz w rozciągniętej formacji marszowej. Tylko zdecydowanie Filipa i przemyślany atak jego wojsk zmusiły oddziały Likurga do ucieczki, co umożliwiło dalszą drogę.

W roku 538 p.n.e. Cyrus II Wielki z dynastii Achemenidów wkroczył do Babilonu i przyjął tytuł króla królów. Gdy zbliżał się do miasta, stoczył zwycięską bitwę z Babilończykami i rozpoczął oblężenie. Obrońcy byli na to przygotowani i zawczasu zgromadzili ogromne zapasy na wiele lat walki, toteż mało się troszczyli o oblężenie.

Cyrus nie mógł sobie pozwolić na odstąpienie od miasta i pozostawienie na tyłach tak silnego punktu oporu, które mogło stanowić zarzewie wojny. Nie mógł też zdobyć miasta w bezpośrednim ataku, zaś kilkuletnie oblężenie również niosło zbyt wiele niewiadomych.

Jak pisze Herodot, czy to sam, czy za czyjąś podpowiedzią powziął zaskakujący plan zdobycia — zdałoby się — niezwyciężonego miasta.

Część wojska rozlokował w pobliżu miejsca, gdzie rzeka wpływała do miejskich zabudowań, inną — tam, gdzie wypływała. Z pozostałą częścią armii wycofał się w górę rzeki. W dogodnym miejscu kanałem zmienił nurt strumienia, kierując go do pobliskiego jeziora. Gdy woda w rzece płynąca starym łożyskiem opadła, żołnierze Cyrusa ruszyli do wnętrza miasta i Babilon został zajęty przez Persów.

Jedną z ciekawszych postaci IV wieku jest cesarz Julian. Zasługuje ze wszech miar na słowa podziwu i szacunku. Szkoda, że nie jest tak znany ogółowi, jak powinien być znany człowiek obdarzony tyloma zaletami.

On to 5 marca 363 roku opuszcza Antiochę na czele armii i kieruje ją przeciwko Persom. Gdy armia wkroczyła na pola nawadniane kanałami, Persowie otworzyli śluzy i woda zalała równinę.

To było dla żołnierzy najcięższym ze wszystkich udręczeń:

cały teren nawodniony był uciążliwy, a poziom wody

w kanałach sięgał jednym do piersi, drugim do twarzy,

a niektórych woda całkiem przykrywała.

Ogromnego tedy wymagało wysiłku ocalenie siebie samych,

zbroi, prowiantu i zwierząt pociągowych.

Wyprawa — pomimo wielu sukcesów okupionych ciężką walką — zakończyła się tragicznie dla cesarza. Rzucona włócznia przeszyła ramię i utkwiła w boku Juliana. 26 czerwca 363 roku zmarł Flavuis Claudius Iulianus, jego dusza powędrowała na Wyspy Szczęśliwe.

Chrześcijanie nazwali cesarza pogardliwie Apostatą, czyli Odszczepieńcem. Na pytanie, kim był, odpowiedział pięknie Antoni Słonimski:

Któż to ma czelność zwać mnie odszczepieńcem?

Kto tu jest zdrajcą, kto pozostał wierny?

Na początku VII wieku pod murami Tbilisi pojawiły się wojska cesarza Herakliusza, którymi dowodził Dżibghu kagan, władca tureckich Chazarów. Atakujący za pomocą skórzanych worów wypełnionych kamieniami i piaskiem przegrodzili nurt rzeki Kury (Mtkwari), która wystąpiła ze swego łożyska i uderzyła w mury obleganego miasta.

Impet mas wody nie był tak silny, by zniszczyć obwałowania, ale zmusił obrońców do naprawy uszkodzonych odcinków fortyfikacji. Oblężenie zakończyło się odstąpieniem atakujących, którzy jednak powrócili później i zdobyli Tbilisi.

Po śmierci fatymidzkiego wezyra Szawara król jerozolimski Amalryk ruszył na Egipt. Doszedł do miasta Al-Farama, leżącego na wschodnim ramieniu Nilu, dawnego Peluzjum.

Obrońcy tego miasta okazali się zaskoczeni i zarazem rozbawieni, gdy zobaczyli przygotowania łacinników do szturmu. Działo się to bowiem we wrześniu, kiedy przybierają wody, toteż Dirgham każe przerwać kilka grobli. Woda zalewa tereny zajmowane przez Franków, którzy wycofują się z ledwością. Wyprawa skończyła się całkowitym niepowodzeniem, a na dodatek ujawniła zamiary Amalryka co do Egiptu. Tak oto brak znajomości przyszłego teatru działań wojennych zniweczył zamiary króla.

W 1221 roku sytuacja się powtarza. Al-Farandż nie pomniał wcześniejszej nauczki, opuścił Damiettę i ruszył na Kair. Władca Egiptu Al-Kamil z wielkim zadowoleniem obserwował przybór wódy na Nilu i jednocześnie nieświadomość łacinników co do tego faktu. Kiedy się zorientowali, musieli zarządzić odwrót. Na dodatek muzułmanie otworzyli groble. Armia chrześcijańska ugrzęzła w błocie, groziło jej całkowite unicestwienie.

Hiszpański kardynał i przywódca wyprawy Pelagiusz, gorący zwolennik świętej wojny, zmuszony był zwrócić się do Al-Kamila z prośbą o pokój. Warunki rozejmu przedstawione przez pana Kairu zostały przyjęte.

Przerwanie tamy i zalanie terenu wykorzystali taktycznie Mongołowie w czasie walk o Bagdad w 1258 roku. Zalali ziemię znajdującą się na tyłach wojsk bagdadzkich, a następnie uderzyli. Dowodzący wojskami ochotników bagdadzkich Fath ad-Din Ibn Kurd i drugi z dowódców polegli. Razem z nimi życie straciło blisko 12 000 żołnierzy pospolitego ruszenia. Wielu z nich poniosło śmierć w wodzie i błocie, szukając ratunku.

Dawne zapiski mówią, że człowiekiem, który dopuścił się zdrady rodaków i sabotażu, przerywając groblę, był wezyr Ibn Alkmi. Po walce Hulagu, mongolski wódz, zapytał go, co było źródłem jego bogactwa. Ten odpowiedział, że był nim kalif. Wtedy Hulagu powiedział:

[…] ponieważ nie przejawiłeś żadnej wdzięczności dla

swojego dobroczyńcy, nie jesteś wart służyć mnie.

I skazał go na śmierć.


Identyczną taktykę zastosowali Maurowie w północnej Afryce w czasie walk z Rzymianami w 546 roku. Zamknęli wszystkie kanały, którymi płynęła woda z rzeki Abigas, nawadniająca tereny rolnicze. W ten sposób wymusili, aby nurt rzeki płynął w pobliżu obozu rzymskiego, co spowodowało powstanie głębokiego bagna, nie do przebycia. Wywołało to olbrzymie poruszenie wśród żołnierzy rzymskich, bo nie wiedzieli, co robić. Dopiero szybka reakcja Solomona, który przybył z licznym wojskiem, zmusiła Maurów do odstąpienia w rejon gór Aurasium.

Czytając zapiski kronikarza o królu Frode, nie sposób pomyśleć, że czyta się powieść awanturniczo-przygodową. Prowadząc oblężenie Rotala, miasta niestety dzisiaj nam nieznanego, kazał wykopać liczne kanały, co obniżyło poziom wody w rzece i umożliwiło zajęcie miasta.

Przebrał się też za wojownika kobietę i w tej postaci jako wywiadowca, udając dezertera, przepatrzył miasto. Urządzał na wroga zasadzki, kopiąc wilcze doły, albo z drużyną wywiercał dziury w łodziach przeciwnika, by te tonęły, z wolna nabierając wody. Nieprzyjaciel nie wiedział, co robić: czy wybierać wodę z łodzi, czy też walczyć.

Równie nieprzyjemną sprawą jak nadmiar wody jest jej brak. Nagły zanik źródła, skąd można było czerpać życiodajny płyn, rokuje rychły koniec ludzi w pobliżu. Wiedział o tym bardzo dobrze Cezar, dlatego pod Dyrrachium w walce z Pompejuszem sięgnął po ten środek:


Wszystkie bowiem rzeki i strumienie wpadające do

morza Cezar albo odwrócił, albo zamknął wielkimi

tamami, a że okolica była górzysta i z ciasnymi jak

wąwozy dolinami rzecznymi, poprzegradzał je

powbijanymi w grunt palami i te zasypał ziemią dla

zatrzymania wody.


Rychło żołnierze pompejańscy odczuli brak już nie tylko czystej, co jakiejkolwiek wody.

Podobnie zdarzyło się podczas oblężenia Dasenburga, co opisano w Kronice Słowian. Gród był położony na wysokiej górze, co uniemożliwiało użycie machin oblężniczych, a bez nich szturm zdawał się na nic. Atakujący przywołali więc górników z kopalni srebra, a ci przekopali wzgórze. Badając wnętrze góry, natrafili na studnię, z której mieszkańcy grodu czerpali wodę. Książę kazał studnię zasypać, co zmusiło Wedekinda do oddania siebie i grodu w ręce księcia Henryka.


W historii znajdziemy wiele kobiet, przed którymi należy z szacunkiem pochylić głowę.

Jedną z nich jest Debora, walcząca o istnienie swoich współplemieńców.

Pójdę z tobą, tylko

że nie tobie przypadnie sława tej

wyprawy, na którą ciągniesz, gdyż

Pan wyda Syserę w ręce kobiety.

Słowa te skierowała do Baraka, który dowodził połową wojsk żydowskich.

Była bystrą niewiastą i takim samym dowódcą. To jej zasługa, że zniwelowała różnicę w potencjale wojennym pomiędzy Izraelitami a wojskami Sysery, wyposażonymi w rydwany i ciężkozbrojną piechotę. Narzuciła przeciwnikowi przyszły teren walki dzięki wybraniu właściwego agenta Cheber Kenita, który udał przejście na stronę Kananejczyków i ujawnił miejsce zgrupowania wojsk Izraelskich.

A Cheber Kanita odłączył się od

Kenitów, potomków Chobaba, teścia

Mojżesza, i rozbił swój namiot przy

dąbrowie w Saannaim, które jest przy

Kedesz.

Wojska stały naprzeciw siebie przez kilka dni, aż spadł deszcz i wody rzeki Kiszon wylały, niszcząc i porywając ludzi, konie i rydwany. Przewaga oddziałów Sysery zanikła wraz z bezużytecznością przetrzebionych rydwanów i ciężkozbrojnej piechoty, której resztki grzęzły w rozmokłej ziemi.

Pod uderzeniem oddziałów Izraelskich pękła wola walki i nieprzyjaciel rzucił się do ucieczki. Sam Sysera porzucił rydwan i uciekał pieszo. Gdy w końcu wyczerpany dotarł do namiotu Jael, żony Chebery Kenity, szukał tam schronienia.

Ta go przyjęła i podała mu mleko zamiast wody, o którą prosił. Strach, zmęczenie i mleko tak podziałały na Syserę, że zasnął, znużony.

Potem wzięła Jael, żona Chebera,

palik od namiotu, następnie chwyciła

do ręki młot, podeszła do niego cicho

i wbiła palik w jego skroń, aż utkwił

w ziemi, bo zasnął twardo, gdyż był

zmęczony; i tak zginął.

W tej opowieści wątpliwości budzi jedynie zachowanie Jael, która pogwałciła prawo gościnności zdradą i zabójstwem.

Patrząc na odległe wydarzenia pozbawione wielu szczegółów łatwo o słowa potępienia. Czas wojny to czas okrutny i zwykłe zasady moralne umierają wtedy najwcześniej. Mądry Seneka pouczał:

Quidquid itaque in alio reprenditur,

id unusquisque in sinu inveniet.


Wszystko, co potępiamy u innych,

znajdziemy we własnej duszy.

A gdzie można znaleźć ratunek z zasadzki, gdy zewsząd naciera wróg? Po wielu rozmowach i przemyśleniach myślę, że najukładniej wyraził to poeta, a zapisał w pamiętniku Usama:

Tchórz ucieka, zostawiwszy nawet swoją

własną głowę,

człowiek dzielny broni nawet tych,

którzy do niego nie należą.

W ramach sztuki manewru na uwagę zasługuje jeszcze jedno posunięcie taktyczne. Jest nim taki manewr oddziałów własnych, który u przeciwnika wywoła lub wymusi inne ustawienie jego wojsk. Przywołajmy w tym miejscu manewry Publiusza Korneliusza Scypiona, który później nosił cognomen Afrykański.

Był to prawdopodobnie rok 206 p.n.e., trwała druga wojna punicka. Scypion kilka dni tak prowadził podległe sobie wojska, że jego przeciwnik Hazdrubal zaczął dostosowywać ustawienie oddziałów do ustawienia formacji Scypiona. W dniu bitwy jednak Scypion zmienił nieoczekiwanie ustawienie wojska. Najsilniejsze oddziały rozstawił na skrzydłach, a lekkozbrojnych — w centrum, ale cofniętych w stosunku do skrzydeł. Wojska rzymskie przybrały kształt półksiężyca. Tym manewrem uzyskał to, że naprzeciw własnych silnych i wysuniętych skrzydeł znajdowały się słabe wojska Punijczyków. Dzięki temu skrzydła wroga zostały szybko rozbite i oddziały rzymskie wyszły na tyły środkowej części armii Hazdrubala.

Warianty omówionej taktyki były stosowane przez wielu dowódców, np. Metellusa w Hiszpani, Artakserkses w czasie buntu Cyrusa Młodszego w Persji czy też Hannibala pod Kannami.

3. Podstęp i fortel wojenny

Napisał był Katullus w jednym epyllionie:

Świetne męstwo Achilla, sławę jego czynów

Będzie głosił płacz matek na pogrzebie synów.

Smutna to konstatacja i przestroga dla tych, którzy w wojnie widzą przygodę. Na wojnie nie tylko miecz i męstwo wojownika odgrywałóy istotne role, ale i podstęp — bywało w wielu przypadkach, że rolę decydującą o losach konfliktu. Chyba najbardziej znanym fortelem w dziejach historii, a na pewno w naszym kręgu kulturowym, było zdobycie Troi przez wprowadzenie do miasta konia jako wotum zwycięstwa. Koń ten okazał się drewnianą budowlą, w środku której ukryto znamienitych wojowników achajskich. Fortel pomysłu Odysa z Itaki poparty był podstępem Synona.

Jak do Troi wprowadził Odys zdradne dzieło

Pełne zbrojnych, od których to miasto runęło.

Na marginesie tego śmiałego fortelu należałoby zwrócić uwagę na hipotezę mówiącą o tym, że za tym obrazem przebiegłości kryje się urządzenie znane nam z innych scen zdobywania miasta. Pod poetyckim ujęciem kryje się nic innego jak taran — machina wojenna służąca do rozbijania bram i murów obronnych. Nie można jednak zapomnieć, że pewne znaleziska archeologiczne nieśmiało potwierdzają podstęp Odysa.

Mamy sposobność, aby — korzystając ze wspaniałej pracy Tadeusza Zielińskiego Starożytność bajeczna — przypomnieć o przyczynach wybuchu wojny trojańskiej.

Przypuszczam, że wszyscy, a może tylko większość pamięta, co zapoczątkowało konflikt. To oczywiste: miłość pięknej Heleny i Parysa, która kazała kobiecie porzucić męża i z kochankiem udać się do Troi. Czyżby?

Na Olimpie ucztują bogowie i tytani, gdy nagle ziemia się rozsunęła i z rozpadliny wyłoniła się do połowy olbrzymia postać kobieca, która przemówiła:

Ciężko mi… Dławię się… Ciało boli od ucisku.

Duszę moją ranią ich zbrodnie… O Zeusie Olimpijski!

O Dziewico Ramnuncka! Dopomóżcie mi!

Po biesiadnikach przebiegł trwożny szept: — Ziemia-Macierz!

W zapadłej ciszy zabrzmiał głos Zeusa:

Żąda zadośćuczynienia… a będzie nim wytrzebienie

rodu ludzkiego, który nadmiernie się rozmnożył i

ugrzązł w przestępstwach… Czy za twoim

przyczynieniem, Posejdonie, zesłać nowy potop

na ziemię? Czy za twoim, Prometeuszu, spalić

ją na popiół?

I wtedy rozległy się słowa Momosa, ducha nagany i przeczenia:

Dla was, bogowie, istnieją tylko okrutne,

żywiołowe kary: potop, pożoga.

I na co one?

Czyż istnieje dla człowieka wróg bardziej

zawzięty aniżeli sam człowiek?

Nigdy nie skażemy się na wymazanie z pamięci słów boga, gdyż codziennie udowadniamy, że homo homini lupus.

Jak na ironię miasto Priama nie miało szczęścia do koni i historia się powtórzyła. W kilka wieków później Ilion został kolejny raz zdobyty za pomocą konia. W IV w. p.n.e. dowódca najemników Charidemos przekupstwem przekonał namiestnika, który z ramienia satrapy Frygii Artabazosa zarządzał miastem. Miał on zwyczaj wyprawiać się nocą na grabież. Gdy namiestnik z najemnikiem weszli w komitywę, uknuli plan. Relacje o tym wydarzeniu nieco się różnią między sobą, ale sedno intrygi sprowadza się do tego, że wracający z łupieskiej wyprawy wiedzie zdobycznego konia. Nie może przejść jak zwykle furtą. Ze względu na zwierzę musi zostać uchylona brama. Wraz z nim wchodzą też przebrani za brańców żołnierze Charidemosa. Wybijają straże, opanowują bramę i wpuszczają pozostałe oddziały czatujące w pobliżu. W taki oto sposób Troja za sprawą konia po raz drugi została zdobyta.

W niezapomnianych homeryckich strofach o Troi łatwo jest zagubić myśl, która jaśnieje w dramacie Jana Kochanowskiego Odprawa posłów greckich. A jest nią moim skromnym zdaniem odpowiedzialność panujących za bezpieczeństwo poddanych, za państwo. Wyraził to świetnie Ignacy Chrzanowski, pisząc:

[] bo pogwałcił świętość domowego ogniska,

podeptał prawa boskie i ludzkie, a nadto

naraził ojczyznę na niebezpieczeństwo wojny

z Grekami.

A może ta myśl również nie była obca Homerowi, gdy wyśpiewał młodzieńczą namiętność do kobiety na tle późniejszych tragicznych wydarzeń, a zwłaszcza w opisie męstwa i odpowiedzialności Hektora?

Możemy snuć różne domysły, pozornie odległe od tematu, którym się zajmujemy. Ale poznawane wydarzenia z zamierzchłych czasów skłaniają w swojej warstwie faktograficznej do tego rodzaju rozważań. Pozwalają nie tyle zrozumieć czas miniony, co lepiej zrozumieć czas obecny i przewidzieć przyszły.

Miejcie to przed oczyma zawżdy swojemi,

Żeście miejsce zasiedli boże na ziemi,

Z którego macie nie tak swe własne rzeczy,

Jako wszystek ludzki mieć rodzaj na pieczy.

W ten i w podobny sposób czas spina z pozoru jedynie odległe od siebie wydarzenia, nadając nowy sens ludzkiej opowieści.

Kolejną ciekawą ilustracją z historii podstępu wojennego są wydarzenia z dziejów podboju ziemi Kannan przez plemiona Izraelskie. Jouze, syn Nuna, wysłał dwóch szpiegów do Jerycha. Znaleźli oni schronienie i pomoc w domu nierządnicy Rachab. Ta ratuje ich przed pościgiem straży, a że jej dom był wbudowany w mury obronne, więc oknem wychodzącym poza mur, po linie umożliwiła ucieczkę wywiadowcom. W zamian oczekuje ocalenia życia własnego i swoich najbliższych.

Należy sądzić, że i później wykazała pomoc najeźdźcy przy zdobyciu miasta. Otóż dla uniknięcia rzezi najbliższych znakiem rozpoznawczym miała być lina z czerwoną nicią wywieszona z tego okna.

Analiza wywiadowczych rozwiązań operacyjnych związanych z fortelem wojennym skłania badaczy do sądzenia, że owa lina z czerwoną nicią została użyta w celu ewentualnego odróżnienia jej od innej przypadkowo zwisającej liny, aby omyłkowo nie wspiąć się po niej do innego domu.

Idąc dalej tym rozumowaniem, należy sądzić, że maszerowanie izraelskich wojowników wokół miasta przy wtórze grających trąb i obnoszeniu na ramionach przez kapłanów arki przymierza było nie tylko zajmującym widowiskiem, ale przede wszystkim świetnym kamuflażem. Ta procesja odwracała uwagę obrońców od właściwego zadania, wykonywanego przez doborowy oddział izraelskich wojowników. Przez sześć dni wybrani żołnierze wspinali się niepostrzeżenie po linie do domu Rachab, natomiast dnia siódmego uderzyli od tyłu na obrońców i utorowali drogę oddziałom stojącym pod miastem. Bo lina zwisająca na zewnątrz murów nie mogła być znakiem rozpoznawczym dla atakujących, którzy wdarli się już za obwarowania i od wewnątrz zajmowali budynki. Jest to wymowna ilustracja przemyślanego i śmiałego wykonania podstępu wojennego, w którym znajdziemy elementy rozpoznania przyszłego terenu walki, zdrady, dezinformacji, znaków umownych, kłamstwa i techniki wojennej.

Inną sprawą jest to, czy historia zapisana w Biblii jest prawdziwa, czy odpowiada zdarzeniom, które miały miejsce w rzeczywistości. Bo jak mówi archeologia, Jerycho od tysiąca lat było opuszczone i zniszczone.

Dla nas istotniejsze zdaje się to, że w świadomości ludzkiej pojawiła się myśl, pomysł fortelu, który będzie można wykorzystać w innych okolicznościach. Zapewne trzeba będzie go zmodyfikować, przystosować do realiów, w których ma zostać zastosowany, ale sama idea już się zrodziła. Na zakończenie tej historii nasuwa się niestety smutna refleksja, że zdrajczyni własnego ludu uniknęła tragicznego losu, który zgotowała rodakom z rodzinnego miasta.

Taki stosunek do zdrady znalazł ocenę w interesującym opracowaniu Tadeusza Zielińskiego Hellenizm a Judaizm, gdzie zawarł trafną uwagę, że Hellenowie i Rzymianie naruszali przykazania moralne, ale nigdy nie podawali oni takich postępków za czyny cnotliwe. I my się tego strzeżmy.

Gwoli przypomnienia, wspomnijmy zachowanie konsula Kwintusa Serwiliusa Cepiona, do którego przybyli żołnierze Wiriata, wodza Luzytanów. Walczył on przez 8 lat z Rzymianami w drugiej poł. II w. p.n.e. i został zamordowany przez własnych żołnierzy dla nagrody. Gdy wojowie przybyli do konsula w celu jej odebrania, usłyszeli:

[…]Rzymianie nigdy nie pochwalali czynu, w którym

wódz ginie z rąk własnych żołnierzy.

Są to chwalebne postawy, ale znając naturę człowieka, pamiętamy również, że nie zawsze było tak świetliście. Dobrze jest jednak przywoływać takie postawy, by nie zatracić ze szczętem człowieczeństwa i wiary w przyzwoitość. Aby osłabić przeciwnika i wprowadzić rozdźwięk w jego obozie, stosowano różne chwyty. Jednym z nich jest fortel, jaki zaproponował król Hanu w trakcie wojen wewnętrznych.

Król Hiang Ju oblegał Jungjang, w którym schronił się króla Hanu. Sytuacja oblężonych pogarszała się z każdym dniem. Skorzystał więc z planu, jaki przedstawił mu jego dworzanin Cz’en P’ing wobec przybyłego wysłannika Hiang Ju.

Władca wydał ucztę na cześć przybysza. W trakcie wnoszenia wyśmienitych potraw król Hanu spoglądał na posła, udał zdziwienie i przestrach, po czym stwierdził, że spodziewał się wysłannika Fan Tsenga, Drugiego Ojca, a tutaj widzi wysłannika samego króla Hiang Ju. Wydał więc polecenie zabrania potraw i wniesienia innych, znacznie podlejszych.

Kiedy poseł wrócił do króla Hiang Ju, opowiedział mu o zdarzeniu. Ten zaczął podejrzewać, że Fan Tseng potajemnie układa się się z królem Hanu. Zasiana zręcznie nieufność wydała owoce. Fan Steng stopniowo zaczął tracić władzę.

Trzeba przyznać, że król Hanu miał oddanych i dobrych doradców. Jego generał wojsk Ki Sin wobec wręcz tragicznej sytuacji w oblężonym mieście poradził królowi, że będzie go udawał, zaś sam władca wymknie się z miasta. Wojska Cz’u uderzyły ze wszystkich stron. Wtedy generał Ki Sin, jadąc królewskim wozem, oznajmiał wojsku Cz’u, że się poddaje. Tymczasem król Hanu z niewielkim oddziałem jeźdźców uszedł z miasta drugą bramą i schronił się w Cz’engkao.

Generał Ki Sin za wierność i odwagę poniósł najwyższą ofiarę. Na rozkaz króla Hiang Ju został żywcem spalony.

Historia podstępu wojennego daje świadectwo piękna wyobraźni umysłu ludzkiego, a właściwie — przełożenia pomysłu na działanie. Niektóre z koncepcji są tak zaskakujące, że przywodzą na myśl bardziej fikcję literacką niż wydarzenia, które miały miejsce w rzeczywistości.

Jednym z takich forteli notuje się na początek VII wieku, na okres upadku dynastii Suej. Plemię Togon odzyskało wolność spod panowania chińskiego, stało się sojusznikiem Turków i jako sprzymierzeńcy uderzyli na ziemię Szansi. W czasie walki dowódca chiński uciekł się do podstępu: na pobliskie wzniesienie wprowadził muzykantów i tancerki, którzy rozpoczęli przedstawienie. Togonowie zapatrzyli się na nieoczekiwany i barwny występ, niewyobrażalny na polu bitwy. Owo zauroczenie powabnymi tancerkami pląsającymi w rytm muzyki wykorzystały chińskie oddziały. Skrycie zaszły wroga od tyłu i uderzyły. Nie było litości i nie było jeńców. Tylko nielicznym udało się ujść z życiem.

Innego, ale nie mniej zaskakującego sposobu użył Kambyzes, od 529 r. p.n.e. władca Persów, który wyprawił się zbrojnie na Egipt. W czasie oblężenia Peluzjon, portu i miasta w delcie Nilu, które broniło dostępu do Egiptu, obrońcy skutecznie wykorzystywali różne machiny miotające kamienie, strzały i ogień.

Wtedy władca perski ustawił przed swoimi oddziałami atakującymi wszystkie zwierzęta czczone przez Egipcjan, jak psy, owce, koty, ibisy. Obrońcy zaprzestali ostrzału w obawie zabicia lub zranienia któregoś ze świętych zwierząt. Peluzjon padł, a Kambyzes wszedł do Egiptu.

Może to i cyniczne zachowanie względem religii, ale walka została wygrana, a jak wskazują późniejsze wypadki — kapłani wybaczali zwycięzcom nie takie postępki.

Trzeba przyznać, że Kambyzes miał się od kogo uczyć. Jego ojciec Cyrus Wielki w czasie oblężenia Sardesu kazał przygotować długie tyki, które wysokością dorównywały murom. Na ich szczycie kazał następnie umieścić brodate kukły w perskich strojach z przywieszoną bronią. Następnego dnia skoro świt zaatakował część obwarowań i jednocześnie na innym odcinku kazał podnieść kukły ponad mury. Żołnierze Krezusa broniący miasta, odwróciwszy głowę, dostrzegli z dala sylwetki ponad blankami. Podnieśli więc alarm, że Persowie zajmują twierdzę. Wpadli w panikę i przestali myśleć o jakiejkolwiek obronie. Rozwarli bramy miasta i rzucili się do bezładnej ucieczki. Tak mówi przekaz o zajęciu miasta Sardes przez Cyrusa.

W czasie walk o dostęp do portu Lechaion, który leżał nad Zatoką Koryncką i był połączony z miastem murami w podobny sposób jak Pireus z Atenami, sprzymierzeńcy Sparty, Sykiończycy zostali rozbici przez Argejczyków.

Pasimachos, dowódca jazdy lacedemońskiej, na widok klęski sprzymierzeńca spieszył kawalerzystów. Rozkazał podjąć porzucone tarcze Sykiończyków i ruszył do walki z Argejczykami. Ci — widząc na tarczach literę sigma — przystąpili do walki bez najmniejszej obawy. Zmyleni znakiem na tarczy, sądzili bowiem, że mają do czynienia z Sykiończykami, których inny oddział przed chwilą rozbili. Wtedy to miał zawołać Pasimachos:

Na obu bogów, ta sigma wprowadzi was w błąd Argejczycy.

Tak też się stało.

Upłynęło kilka wieków i podobna historia, jeżeli chodzi o użycie rekwizytów na polu walki, wydarzyła się za kalifatu Alego. 26 lipca 657 roku na równinie Siffin na zachodnim brzegu Eufratu rozpoczęła się bitwa. Z jednej strony wystąpiły wojska kalifa Alego pod dowództwem Mālika al-Aštara, który prowadził wojska irakijskie. Z drugiej strony jako ich przeciwnik stanął Mu’āwija na czele wojsk syryjskich.

Losy bitwy długo się ważyły i wraz z upływem czasu szala zwycięstwa przechylała się na stronę wojsk kalifa. Wtedy przebiegły i podstępny Amr ibn al-‘Ās przytwierdził egzemplarze Koranu do włóczni, którą następnie wysoko uniesiono. Przesłanie było zrozumiałe dla wszystkich — nie broń, lecz Koran powinien rozstrzygnąć spór zgodnie ze słowem Allacha. Walka ustała, teraz sprawa znalazła się w rękach pobożnych i znających Księgę. Tak jak można było zostać zmylonym rozpoznawczymi znakami, tak też można było zostać omamiony fałszywymi posunięciami, które ze wszech miar miały pozór naturalności.

W czasie konfliktu z Etruskami pozwolono żołnierzom przeciwnika dość swobodnie plądrować ziemię rzymską. Kiedy jednak rozzuchwaleni poczynali sobie coraz śmielej, Rzymianie urządzili zasadzkę. Wiedzieli, że uciekinierzy z miasta i niewolnicy przekażą Etruskom wszystkie wiadomości o ich działaniach i zamiarach. Rzymianie postanowili bowiem wyprowadzić w pole jak największą liczbę bydła. Jednocześnie w newralgicznych punktach taktycznych rozlokowali doborowe kohorty. Zadaniem tych oddziałów było zamknięcie w kotle nieprzyjaciela i odcięcie mu możliwości ucieczki. Kiedy więc etruscy żołnierze rozbiegli się za pasącym się bydłem, do działania przystąpiły ukryte dotąd oddziały rzymskie. Wróg był bez szans wobec liczebnej przewagi rzymskiej i braku możliwości ucieczki. Wszystkich wybito. Od tej pory Etruskowie ostrożniej zapuszczali niszczące zagony.

Umiejętne stworzenie pozorów wprowadzających nieprzyjaciela w błąd za pomocą fałszywej informacji i odpowiedniego manewru świadczy o umiejętnościach wodza. Takim właśnie był legat Tytus Attiusz Labienus. W czasie powstania Gallów przeciwko Rzymianom w ziemi Menapiów wojska Trewerów rozbiły obóz w oczekiwaniu na germańskie posiłki.

Labienus zostawił do strzeżenia obozu pięć kohort. Z pozostałymi dwudziestoma pięcioma kohortami i liczną konnicą ruszył w kierunku wroga. W odległości około 1 000 kroków rzymskich od nieprzyjaciela rozłożył własny obóz. Między obozami płynęła rzeczka trudna do przeprawy, z urwistymi brzegami. Wódz rzymski wiedział, że wyprowadzenie ataku z zajmowanego miejsca nie ma najmniejszych szans powodzenia. Wiedział, że nieprzyjaciel również nie zdecyduje się na atak w tych warunkach. Postanowił zatem go sprowokować: zwołał naradę wojenną, na której powiedział, że wie o zbliżaniu się germańskich posiłków i że nie zamierza niepotrzebnie wystawiać na niebezpieczeństwo klęski własnych żołnierzy. Ocenę sytuacji wygłosił w taki sposób, aby słyszeli ją również legioniści. Wiedział bowiem, że wiadomości z narady dotrą szybko do obozu wroga.

Nocą na zwołanym spotkaniu trybunów i centurionów wyjawił, co naprawdę zamierza i że oczekuje od nich stosownego zachowania. Rankiem żołnierze, udając strach i zamieszanie, pozorują wrażenie paniki i ucieczki.

Gallowie, zwiedzeni zachowaniem Rzymian i podnieceni własnymi nawoływaniami o liczebnej przewadze oraz nadarzającej się okazji sprawienia krwawej łaźni Rzymianom, bez zastanowienia przekroczyli rzekę i rozpoczęli walkę z niedogodnych dla siebie pozycji. Na to liczył i na to czekał Labienus.

Pozorując wycofywanie się, zwabiał wszystkich Gallów na swoją stronę potoku. Kiedy to nastąpiło, zwrócił oddziały frontem do nieprzyjaciela i ustawił je w szyku bojowym.

Nasi wydali wnet okrzyk bojowy i zasypali nieprzyjaciół

włóczniami.

Tamci zaś, gdy wbrew swoim oczekiwaniom ujrzeli idących

na nich do ataku domniemanych uciekinierów, nie potrafili

sprostać sile naszego uderzenia i już w pierwszym starciu

zmuszeni do ucieczki puścili się pędem ku najbliższym lasom.

Wspomniana umiejętność stwarzania iluzji tak, by przeciwnik widział to, co chce zobaczyć, została wykorzystana przez obrońców miasta Salony, dzisiejszej Lissy, na wybrzeżu Dalmacji. Marek Oktawiusz otoczył miasto pięcioma obozami i nękał atakami. Przeciągające się oblężenie uśpiło czujność żołnierzy Oktawiusza. Zauważyli to obrońcy i wykorzystali nadarzającą się sposobność — rozstawili na murach kobiety i chłopców, którzy pozorowali straże, natomiast ze ściągniętych z murów żołnierzy i świeżo wyzwolonych niewolników utworzyli oddział szturmowy. Wyszli poza mury i gwałtownie uderzyli na obóz Oktawiusza. Atak z zaskoczenia przyniósł zwycięstwo, więc z tą samą zapalczywością ruszyli na drugą grupę, która również została zdobyta. Potem zaatakowali obóz trzeci, czwarty i piąty, za każdym razem odnosząc zwycięstwo. Po doznaniu tak licznych klęsk Oktawiusz zwątpił w sukces, tym bardziej że zbliżała się zima. Wycofał się więc do Dyrrachium, do Pompejusza.

Nie mniejszą pomysłowością niż Persowie wykazywali się ich greccy przeciwnicy. Gdy w V w. p.n.e. w Jonii wybuchło antyperskie powstanie, jeden z przywódców Aristagoras powziął zaskakujący plan zdobycia floty, niezbędnej w prowadzeniu dalszej walki. Plan zdawał się niezwykle śmiały.

Według historyków interpretujących ten wyczyn jeden z wywiadowców Aristagorasa, podający się za oficera perskiego satrapy Artafernesa, wpłynął do portu, zebrał Jończyków i przejął flotę. O tym wydarzeniu napisał Herodot:

Wysłano w tym celu Iatragorasa: ten podstępem pochwycił

Oliatosa, syna Ibanollisa z Mylasa, Histiajosa, syna Tymnesa

z Termery, Koesa, syna Erksandra, któremu Dariusz podarował

Mitylenę, Aristagorasa z Kyme, syna Heraklejdesa, i wielu innych.

Pomysłowością wykazał się również Józef Flawiusz. Został on poinformowany, że Tyberiadczycy, jego dotychczasowi zwolennicy, zawiedzeni w swoich oczekiwaniach, podnieśli bunt. Oczekiwali przybycia króla Heroda Agryppy II, tym samym wypowiadali posłuszeństwo Rzymowi. Ta obawa i chęć powstrzymania rozwoju sytuacji grożącej interwencją legionów rzymskich, co by zakończyło się rzezią mieszkańców, zaowocowała fortelem.

Józef, który w tym czasie przebywał w nieodległym mieście Tarychei, nakazał mężczyznom stojącym na czele rodzin spuścić łodzie, osadzić na nich sterników i płynąć za nim w kierunku Tyberiady. Tyberiadczycy szybko spostrzegli łodzie płynące w kierunku miasta. Jednocześnie nie mieli żadnych wieści, by wojska królewskie szły im na pomoc. Przerażeni myślą, że w łodziach znajduje się liczne wojsko, postanowili więc zmienić swoje plany.

Odrzucili broń i wraz z żonami i dziećmi wyszli naprzeciw Józefa z błaganiem oszczędzenia miasta. Tak to Józef uśmierzył bunt. Skarcił mieszkańców za głupotę i, wziąwszy dziesięciu znaczniejszych obywateli jako zakładników, kazał ich trzymać pod strażą w Tarychei.

[…] Dwudziestego czwartego dnia trzeciego miesiąca,

w drugim roku ery Genryaku, w czasie zwanym

„godzina zająca”, w zatoce Tanoura prowincji Buzen,

przy tamie Monji, oraz w zatoce Dannoura w prowincji Nagato,

przy tamie Akama — postanowiono wymianą strzał

rozpocząć bitwę między rodami Minamoto i Taira

Tako rzecze dzieło japońskiej kroniki okresu Kamakura z XIII wieku o wojnie zwanej Gempei, która ciągła się od roku 1180 do 1185 i w której ród Taira nie tylko utracił hegemonię, ale też został wyniszczony.

Dźwięk dzwonu z klasztoru Gion

echem jest niestałości wszechrzeczy,

a barwa kwiecia drzewa shara

zwiastuje nam tę prawdę,

że cokolwiek rozkwita,

niezawodnie sczeźnie.

Buta człowiecza tak krótko trwa

jak noc wiosenną marzenie senne,

a kto waleczny też wprędce przepadnie,

zupełnie jako pył w podmuchu wiatru.

Ród Heike z wojsk miał praktycznie już tylko flotę, którą uformował w trzech liniach. W pierwszej płynęło ponad 500 okrętów, na jej czele stał Hyōdōji Hidetō z Yamaga. W drugiej linii było przeszło 300 łodzi, a prowadzili je wojownicy z rodu Matsuura. W ostatniej, trzeciej linii znajdowało się 200 statków i dowodził nimi najmłodszy syn Kiyomori. Po stronie rodu Minamotów leżała znaczna przewaga, bo aż trzykrotna. Dowodził nimi Minamoto Kurō Yoshitsune.

W pewnym momencie zauważono płynące stado delfinów, które skierowało się w stronę łodzi Tairów, przepływając pod ich dnami. Odczytano to jako złą wróżbę — i ta się potwierdziła. Kakibe Shigeyoshi z Awa, którego syn dostał się do niewoli Minamotów, zdradził ród Tairów i przeszedł na stronę wroga. Zdrada w szeregach wojowników Tairów ujawniła jednocześnie ich plan.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 13.65
drukowana A5
za 64.89