E-book
15.75
drukowana A5
89.5
Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej

Bezpłatny fragment - Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej

Tom 3 Metody i techniki wywiadowcze


Objętość:
560 str.
ISBN:
978-83-8324-109-8
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 89.5

Rodzicom,

Czesławowi i Walentynie z domu Stachowiec oraz

bratu Lucjanowi i jego żonie Jolancie Pawlikowskiej.



Prawdziwa mądrość wynika bowiem ze zrozumienia,

że rzeczy nie wyglądają wcale tak, jak nam się zdaje.


Jakub z Ankony

1. Łączność pocztowa, wojskowa i wywiadowcza

Same informacje i to nawet tak ważne, że mogą decydować o losach wojny, stają się bezużyteczne, gdy nie trafią na czas do odpowiedniego ośrodka decyzyjnego. Inną rzeczą jest umiejętność ich wykorzystania. Dlatego łączność była i jest nervus belli, po którym płyną rozkazy, wiadomości, instrukcje. Stanowi jednocześnie najsłabsze ogniwo w pracy wywiadu. Śledzenie przesyłki ułatwia ujawnienie agenta lub całej siatki. Przechwytując korespondencję, można poznać nie tylko jej treść, ale i nadawcę oraz adresata. Można również podmienić lub zniekształcić treść wiadomości. Jednym słowem, można nawiązać i prowadzić grę wywiadowczą.

Łączność była potrzebna na polu walki przede wszystkim ze względu na utrzymanie komunikacji z ośrodkiem dowodzenia. Okazała się również potrzebna przy organizowaniu łączności sygnalizacyjno-ostrzegawczej. A także jako niezbędny środek do przekazywania informacji w służbie dyplomatycznej. Aby jednak łączność spełniała swoją rolę, musiała być chroniona. Dlatego treść wiadomości zaczęto ukrywać — czy to jako szyfr zawarty w części jawnej, czy to ukrywając całą przesyłkę w przemyślnych schowkach. W wielu przypadkach posługiwano się wcześniej umówionym znakiem, który sam w sobie był pewną wiadomością znaną tylko wtajemniczonym. Jego okazanie mogło świadczyć o tożsamości posłańca, prawdziwości przekazanej informacji czy też być sygnałem mówiącym o potrzebie rozpoczęcia wcześniej ustalonych działań. Można było również umieścić znak w jakimś umówionym, ale ogólnie dostępnym miejscu, aby zasygnalizował nadejście przesyłki i polecenie jej odbioru.

Do szybkiego przesyłania wiadomości potrzebna była dobra organizacja kurierska, posłańcy, stacje, drogi. W tym celu poszczególne państwa wykorzystywały zorganizowaną przez siebie służbę pocztową. Jej poziom był zróżnicowany i funkcjonował na miarę możliwości i potrzeb danego kraju.

Aby jednak poczta dobrze spełniała swoje zadanie, musiała korzystać z wytyczonych szlaków. W ten sposób pieszy posłaniec lub konny kurier nie marnował czasu i sił na przedzieranie się pustkowiem. Poza tym było bezpieczniej poruszać się trasą, po której zdążali również inni podróżni, jak kupcy czy mieszkańcy okolicznych osad, i była ona kontrolowana przez patrole. Wzmianki o drogach znajdujemy już u Homera w Iliadzie.

Tak Pelid za Hektorem pędem biegł ognistym,

Który przed nim uciekał pod murem ojczystym.

Dążą drogą publiczną bystrymi wyścigi.

W dawnej Asyrii władcy zlecali wytyczenie sieci dróg królewskich do szybkiego przemieszczania się nie tylko oddziałów wojskowych, ale też posłańców. Co pewien odcinek, odpowiadający dziennemu marszowi od 30 do 50 kilometrów, znajdował się posterunek wojskowy. W wyznaczonych miejscowościach siedzibę miał specjalny urzędnik, który czuwał nad królewskimi przesyłkami. Z tego okresu dotarły do nas zapiski mające charakter przewodników. Zawierają one wiadomości o odległościach pomiędzy osiedlami oraz podają orientacyjny czas potrzebny do przebycia drogi między nimi.

Wiemy również o istniejącej służbie łącznikowej w starożytnym Egipcie. Informują nas o tym pozostawione przez starożytnych zapisy. W jednym z wierszy powstałym w Tebach w okresie XIV–XI w. p.n.e., który szczęśliwie dotrwał do naszych czasów, czytamy:

Gdybyś do siostry swej przybywał

tak szybko jak królewski goniec,

którego pan się niecierpliwi,

bo chce usłyszeć wiadomości;

goniec mieć może wszystkie stajnie

i wszystkie konie na postojach,

i wóz, co czeka zaprzężony,

po drodze nigdzie nie odpocznie []

W epoce ptolemejskiej ciężar stolicy przyjęła na siebie Aleksandria. W stołecznym mieście ulokował się dwór królewski, który skupiał w sobie elementy różnych kultur i tradycji, od egipskiej, przez grecką, do perskiej.

Obok władcy znajdowali się dworacy zajmujący różne stopnie w hierarchii dworskiej i urzędniczej. Najbliżej monarchy znajdowali się „kuzyni królewscy” i „pierwsi przyjaciele”. Rząd królewski tworzył gabinet, w skład którego wchodzili: kanclerz ho apo ton pragmaton i dwóch kierowników kancelarii królewskiej oraz ministrowie resortowi.

Od głębokiej starożytności Egipt był podzielony na jednostki administracyjne zwane nomami, które były nie tylko centrami administracyjnymi kraju, ale również kultu religijnego. Nomy z kolei dzieliły się na toparchie, a najniższy szczebel administracyjny tworzyła osada wiejska. W czasach grecko-rzymskich nomem (powiatem), zarządzał strateg, który przejął obowiązki dawnego nomarchy. W uzasadnionych przypadkach łączono kilka powiatów w tak zwane epistrategie.

Wyżsi urzędnicy egipscy prowadzili dzienniki urzędowe. Sporządzane one były w myśl otrzymanej instrukcji. Składały się z dwóch części. W pierwszej sprawozdawca miał zwrócić szczególną uwagę na zarządzanie dochodami królewskimi. W drugiej instrukcja mówiła, w jaki sposób powinien zachować się urzędnik na swoim stanowisku. Aby jednak aparat urzędniczy sprawnie funkcjonował, potrzebna była szybka wymiana informacji. Tę rolę spełniała poczta. I chociaż była ona przeznaczona do obsługi korespondencji państwowej, to korzystały z niej także osoby prywatne.

Poczta miała ustalone trasy i do jej dyspozycji na terenie poszczególnych powiatów pozostawały stacje. Obsługiwali ją kurierzy, którzy przebywali trasę pieszo, przemierzając szlak wodny lub jadąc na wielbłądzie. Nad ich bezpieczeństwem czuwała policja powiatowa. Niezależnie od zwykłej poczty państwowej funkcjonowała poczta pośpieszna, której trasa biegła wzdłuż Nilu. Leżące na granicy górnego i dolnego Egiptu Memfis stanowiło ośrodek rozdzielni pocztowej. Dokument z tamtego okresu opisuje pracę jednej ze stacji rozdzielczych korespondencji. Z tekstu wynika, że niejaki Theuchrestos przywiózł pocztę z górnego Egiptu. Została ona wpisana do rejestru przez urzędnika Deiniasa, który przekazał ją Hippolysosowi do dostarczenia jej do Aleksandrii.

Dn. 18 o godzinie pierwszej przekazał Teuchrestos z góry (kraju)

Deiniasowi 3 zwitki, z czego dla króla Ptolemajosa zwitki 2, dla

diojkety Apolloniosa 1 zwitek, Deinias przekazał zaś

Hippolysosowi.

W starożytnej Mezopotamii pierwotnie wiadomości były przekazywano przez posłańców, którzy zapamiętywali wiadomość, a potem ją wygłaszali odbiorcy. Wskazują na to zachowane zapisy. Nie mówią: „przeczytałem twój list”, ale: „usłyszałem twoją tabliczkę”.

W okresie późniejszym list nadal był głównym sposobem przekazywania wiadomości, z tym że nie wręczano go adresatowi, a tylko odczytywano.

W Babilonii, poza sygnalizacją świetlną stosowaną do przesyłania prostych komunikatów, wykorzystywano w łączności gońców. Ich zadaniem było przenoszenie wiadomości od władcy poszczególnym gubernatorom ziem i dostarczanie zwrotnych informacji królowi. Posłańcy najpewniej dzielili się na cztery lub pięć kategorii. Szlaki kurierów biegły po drogach królewskich, na których co 30–50 kilometrów znajdowały się stacje. Na tych stacjach, które jednocześnie były posterunkami wojskowymi, rozlokowano konie lub muły do użytku kurierów i niewielkie oddziały żołnierzy.

Takim posłańcem był urzędnik zwany mar szipri — syn wiadomości. Podróżował on wierzchem na koniu lub mule od stacji do stacji w asyście kilku zbrojnych żołnierzy. Na wierzchowcu pokonywał tylko jeden odcinek drogi. Miało to zapewnić, że żaden posterunek nie zostanie bez wierzchowca, a i zwierzę znajdzie odpoczynek. W innym przypadku mogło to spowodować zakłócenie systemu pocztowego.

Król, mój pan, wie, że nie ma na stacji pocztowej do Szabiriszu;

a [zwierzęta pocztowe], które udają się [tam], nie powracają.

W trudnym terenie górskim mar szipri był zastępowany przez dalaju — biegacza. Był to doświadczony i obeznany z górskimi ścieżkami posłaniec.

W wyjątkowych wypadkach, wymagających szczególnej staranności i uwagi ze względu na bezpieczeństwo państwa, korzystano z usług specjalnego wysłannika. Był on zaopatrzony w list polecający poświadczony pieczęcią nadawcy. Dopiero po okazaniu tego dokumentu, który go uwiarygodniał, mógł on z zachowaniem tajemnicy przekazać wiadomość. Na usługach władcy było wielu takich posłańców-agentów, których zwano qurbuti. Podróżowali oni na polecenie władcy. Posiadali uprawnienia kontrolno-sprawdzające w wypadku wpłynięcia skargi na działalność gubernatora.

W starożytnej Persji ważniejsze miasta zostały połączone siecią dróg, które biegły po wytyczonych wcześniej przez zamieszkujące je ludy trasach. Z Mezopotamii wychodziły dwie drogi w kierunku zachodnim ku Syrii i Morza Śródziemnego. Pierwsza rozpoczynała swój bieg w Sippar i prowadziła w górę Eufratu koło Mari. Następnie przecinała pustynię i przez Tadmur (Palmyrę) dochodziła do Katny koło Hims, w Syrii. Tutaj rozdzielała się na kilka odnóg, które prowadziły do portów fenickich, Damaszku, Palestyny i dalej do Egiptu.

Drugi szlak również wychodził z Sippar i prowadził koło Samarry, aż do Tygrysu. Biegł dalej wzdłuż brzegu rzeki do okolic stepu Al-Dżazira, aż do Eufratu w Karkemisz lub Emar, gdzie łączył się z inną drogą idącą z południowej Mezopotamii. Po przekroczeniu Eufratu trasa dalej prowadziła do Aleppo i docierała do doliny Orontesu. Tutaj rozgałęziała się ku środkowej Syrii i Morzu Śródziemnemu, w kierunku północno-zachodnim ku Cylicji i Anatolii. Z Niniwy droga biegła do Armenii i wschodniej Anatolii wzdłuż Tygrysu.

W kierunku wschodnim podróż była bardziej utrudniona. Zaporę stanowiły nie tylko góry Zagros, ale także plemiona je zamieszkujące. Przekroczyć je można było w trzech lub czterech miejscach: w Raja, Halabdży i w Pendżwin oraz Chanakin. Persowie wybudowali ważny trakt zwany Drogą Królewską. Rozpoczynał on swój bieg w Sardes i biegł do Suzy. Jego długość wynosiła 450 parasangów, to jest około 2 565 kilometrów. Miał 111 stacji i tyle samo gospód. A przy każdej stacji znajdowała się strażnica. Później został przedłużony o odcinek z Sardes do Efezu.

W Persji dla ważnych i tajnych przesyłek królewskich wykorzystywano posłańców konnych, przenoszących przesyłkę systemem sztafetowym. Co 25 kilometrów przy drodze znajdowała się stacja — hippones (stacja dla koni). Angaroi przebywali drogę bardzo szybko, potrafili przejechać trasę z Suzy do Efezu, to jest odległość 2 500 kilometrów, w ciągu 150 godzin. Na czele poczty z uwagi na jej znaczenie i wagę przesyłanych pism stał Pers o znakomitym pochodzeniu, jako gwarant niezakłóconego działania urzędu. Takim sprawującym nadzór był za Artakserksesa II jego krewny Kodomannos, późniejszy król Dariusz III. Oto co na jej temat przekazał nam Herodot:


Powiadają bowiem, że ile dni wynosi cała podróż, tyleż rozstawia się koni i ludzi: na każdej stacji dziennego marszu stoi w pogotowiu koń i człowiek. Tych gońców nie wstrzyma ani śnieżyca, ani ulewa, ani upał, ani noc. Od tego, by jak najszybciej przepisany bieg odbyli.[…] Ten bieg koni rozstawnych nazywają Persowie angarejon.


Aby swobodnie poruszać się traktem królewskim, podróżnik musiał posiadać odpowiedni dokument zwany wijataka. Tylko on gwarantował bezpieczeństwo podróży, wypoczynek i jedzenie. Wadą tego sposobu mogło być to, że kurier był przez cały czas pod kontrolą urzędników królewskich. Próba ominięcia drogi, ze względu na brak uprawniających do jej przebycia dokumentów podróżnych, mogła się rychło zakończyć napadem bandy rozbójników i utratą życia. Nie mówiąc o ewentualnym zwróceniu na siebie uwagi patroli, co też mogło mieć przykre konsekwencje dla podróżnika. Posłaniec poruszał się zgodnie z planem i w przypadku opóźnienia się z przybyciem do następnej stacji mógł zostać pozbawiony racji żywnościowej. Ponadto wszystkie listy wysłane bez specjalnego zezwolenia króla lub satrapy były niszczone.

W związku z tym Histajos, chcąc przekazać wiadomość Arystagorasowi, by ten wszczął bunt w miastach Jonii, dla zachowania maksymalnego bezpieczeństwa i aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń agentów królewskich w czasie podróży, posłużył się fortelem. Ostrzygł najwierniejszemu niewolnikowi głowę i na jego wygolonej skórze wytatuował krótką treść: „Histajos do Arystagorasa: Podburz Jonię”, a kiedy mu włosy odrosły, wysłał go do Miletu. Gdy posłaniec przybył na miejsce, wystarczyło mu tylko ogolić głowę i przeczytać informację. Powstanie wybuchło, początkowo w Milecie, następnie objęło inne miasta, aż w końcu doprowadziło do wojen persko-greckich.

Podobnie tajnie działającą łącznością posłużył się Harpagos (med. Arbaka), bliski współpracownik króla Astyagesa (Isztuwegu), władcy medyjskiego. Zawiązał on spisek, aby na tron wynieść Cyrusa, późniejszego króla Persów i władcę Medów, twórcę Imperium Perskiego. Nie mógł go jednak bezpośrednio poinformować o swoich zamiarach, „gdyż wszystkie drogi były strzeżone” przez królewskich wywiadowców. Wziął zatem zająca i nie usuwając sierści, rozciął mu brzuch i do wnętrza włożył list. Wybranemu słudze przykazał zaś, aby doręczył osobiście zająca Cyrusowi i powiedział mu, by ten sprawił go bez świadków. Herodot dalej powiada, że Astyges dowiedział się o zamiarach Cyrusa, co by wskazywało na skuteczność jego służby wywiadowczej. Nie uchroniło go to jednak przed utratą tronu.

W starożytności pocztę perską uważano za jedną z najlepiej zorganizowanych tego typu instytucji. Istniała ona wcześniej, ale dopiero Cyrus Wielki nadał jej odpowiednią organizację i kształt, który podziwiały sąsiednie ludy, w tym też Grecy i Rzymianie. Całe rozległe Imperium Perskie było połączone siecią dróg. Szlaki komunikacyjne prowadziły zazwyczaj drogami gruntowymi i daleko im do późniejszych solidnych traktów rzymskich. Ale były szerokie i zapewniały szybki przemarsz wojsk lub podróżnych oraz nadawały się doskonale do towarowego przewozu jucznego bądź kołowego. Pozwalało to na przemieszczanie się kurierów pocztowych z prędkością do 160 kilometrów dziennie. Z uwagi jednak na fakt, że drogi królewskie przebiegały często w znacznym oddaleniu od miast, można rzec, że ich znaczenie było bardziej strategiczne i ważniejsze dla administracji perskiej oraz przemarszu wojsk niż dla handlu.

Odpowiednikiem perskiej drogi królewskiej była w Indiach Wielka Szosa Królewska, o której z powodzeniem można powiedzieć, że była jednym z cudów świata. Biegła ona od granicy imperium Maurijów do Takszasili, która była stolicą jednej z prowincji. Z Takszasili wiodła przez pięć rzek Pendżabu do Dżamny i dalej przez Kanaudż do Prajagi. Stamtąd prowadziła do Pataliputry, aż do ujścia Gangesu.

Na Dalekim Wschodzie cesarz Si-Huang w III wieku p.n.e. nakazał wznieść fortyfikacje nadgraniczne i wybudować strategiczną drogę dla wojska, która miała łączyć stolicę z granicą. W Chinach za panowania dynastii Czou (1125–255 p.n.e.) drogi znajdowały się pod nadzorem wojska, co wskazuje na ich strategiczno-wojskowy charakter, podobnie do szlaków komunikacyjnych w Persji. Wcześniej za panowania dynastii Szang (1750–1125 p.n.e.) drogi pozostawały w gestii funkcjonariuszy z urzędów drogowych, a główna komunikacja odbywała się drogą wodną. I tylko tam, gdzie statki nie mogły dopłynąć, uzupełnienie szlaku wodnego stanowiły trakty lądowe.

Duże znaczenie dla utrzymania komunikacji na dużych odległościach miały zwierzęta. W Persji z hodowli koni słynęła nizina Nisańska, natomiast Chińczycy na urodzajnych pastwiskach Hexi w dzisiejszej prowincji Gansu hodowali również doskonałej rasy wierzchowce, służące do szybkiego przesyłania pilnych informacji i sygnałów ostrzegawczych.


W Biblii, w Księdze Estery, znajdujemy ciekawą informację o funkcjonowaniu poczty perskiej. W wyniku intrygi dworskiej postanowiono w jednym wyznaczonym dniu wytępić wszystkich Żydów w całym królestwie. W związku z tym sporządzono odpowiednie listy z wytycznymi do wszystkich satrapów królewskich, namiestników i do książąt poszczególnych ludów w ich własnym języku. Rozkazy wysłano przez gońców, którzy otrzymali konie ze stajni królewskiej.

Ten system przejęli inni władcy, doceniając jego znaczenie. Z powodzeniem wykorzystywał go Julian Apostata, który dowiadywał się o ruchach nieprzyjaciela przy pomocy gońców, którzy kolejno przekazywali sobie każdą wiadomość. Obok nich istnieli zwykli kurierzy lub gońcy, którzy zaspokajali codzienne potrzeby ogólnoadministracyjne imperium. Stacje pocztowe wspólnie z obsługą kurierską nazywano aggaroi (angaria).

Z podobnego rozwiązania bez całego zaplecza organizacyjnego poczty w przekazywaniu korespondencji przez kuriera korzystali Grecy i to pomimo różnych związków z Persją, skąd mogli czerpać wzorce. Dokumenty i pisma przenosili posłańcy piesi hemerodromowie. Byli to młodzieńcy, którzy przebiegali całą trasę, aby donieść na miejsce przesyłkę. Nie funkcjonowała u nich sztafeta biegaczy i jeden posłaniec przenosił korespondencję od nadawcy do odbiorcy. Dopiero Aleksander Wielki próbował usprawnić nieco łączność na wzór perski, ale plan ten nie został zrealizowany.

Udane zmiany nastąpiły dopiero w państwie Ptolemeuszy, gdzie prawdopodobnie naśladowano rozwiązania perskie. Udoskonalono je jednak poprzez wprowadzenie stacji zbiorczo-rozdzielczych. Przyjmowały one cztery razy dziennie korespondencję, a następnie po rejestracji była ona segregowana i rozsyłana przez doręczycieli kursujących na wyznaczonych odcinkach. Do adresatów mieszkających blisko stacji dostarczali pocztę posłańcy piesi zwani — bibliophoroi. Do dalszych odbiorców posłańcy docierali na wielbłądach, których zwano — kamelites (z gr. kameleos — wielbłąd).

W cesarstwie rzymskim łączność pocztowa była znana jako cursus publicus, którą zorganizował August. Kosztami jej utrzymania byli obciążeni mieszkańcy ziem, które obejmowała swym zasięgiem. Cesarz Trajan zreformował i rozbudował cursus publicus, w służbie której zatrudnił swoich wyzwoleńców.

Do zawodowej służby pocztowej rekrutowano również niewolników, których zwano tabellari (od tabliczek, na których pisano wiadomości), cursores (od szybkobiegacz, goniec).

Często dostarczali osobiście przesyłkę nawet cesarzowi, aby uzupełnić ją informacją ustną, którą z wielu względów nie można było powierzyć pismu. Majętni Grecy lub Rzymianie utrzymywali prywatnych gońców, których głównym zadaniem była praca posłańca. W Grecji zwani byli grammatophoroi — „gońcy z tabliczkami”, w Rzymie nosili miano tabelarii — „ludzie od tabliczek”.

Dla sprawnego funkcjonowania poczty duże znaczenie miała sieć dróg, której rozwój postępował wraz z podbojem Italii przez Rzymian. Budowane one były głównie z myślą o szybkim przemarszu wojsk, ale od samego początku w praktyce służyły ogółowi mieszkańców. Patrząc na mapę ówczesnego Rzymu, widzimy, jak rozchodzą się one gwiaździście z centralnego placu miasta. Częstokroć nosiły nazwy wzięte od imion urzędników nadzorujących ich budowę. Na przykład: via Appia, Postumia, Caecilia, Dominia, Flamina, Aurelia, Minucia, Quincia, Aemilia, Cassia, Aemilia Scauri.

Trasa zwana Via Latina wiodła z Rzymu do Kapui i wynosiła 216 kilometrów. Duże znaczenie dla rozwoju Rzymu miała Via Appia, nazywana przez Rzymian „królową dróg” — regina viarum. Jej budowę rozpoczął w 312 roku p.n.e. cenzor Appiusz Klaudiusz Caecus (Ślepy). Po rozbudowie droga wiodła z miasta przez Benewent do Brundisium.

Ku północy wiodła Via Flamina, prowadziła ona podróżnych z miasta do Arminium, (dzisiejsze Rimini). Powstał również akwedukt zwany aqua Appia, doprowadzający wodę do południowej części miasta.

Via Aemilia była niejako przedłużeniem Via Flamina. Biegła ona z Arminium do Placentii. Jej długość wynosiła 262 kilometry. Została ona później rozbudowana przez Trajana wzdłuż Dunaju przez Dację, Mezję, aż do Morza Czarnego.

Ten krótki przegląd szlaków rzymskich daje przedsmak wyglądu ważniejszych połączeń drogowych i potrzeb, jakie stawały przed Rzymianami w czasie ekspansji terytorialnej Imperium Romanum. W roku 146 p.n.e. prokonsul Gnaeus Egnatius rozpoczął budowę drogi, która połączyła Dyrrachium, leżące na Półwyspie Bałkańskim, z Bizancjum. Jej długość wynosiła ponad 700 kilometrów.

Drogi rzymskie możemy podzielić na viae publice — drogi publiczne, viae vicinales — drogi lokalne, viae urbicae — ulice miejskie i viae privatae albo domesticae — drogi prywatne.

Z polecenia Augusta Oktawiana po traktach wojskowych rozstawiono w niewielkich odstępach jednych od drugich pieszych gońców, później zastąpiono ich konnymi zaprzęgami. To ostatnie rozwiązanie August Oktawian cenił najbardziej, dlatego że kurier zmieniał tylko zaprzęgi, wioząc listy od samego nadawcy do adresata, i mógł uzupełnić przewożoną korespondencję o ustne wiadomości. Przesyłki były pieczętowane i posiadały załącznik z dokładną godziną nadania i wysłania pisma, bez względu na porę dnia czy nocy.

W Afryce północnej legat Numidii, Waleriusz Festus w pościgu za Garamantami, którzy zaatakowali Leptis, jako sojusznicy Takfarynasa, znalazł nową i krótszą drogę wiodącą do Fezzanu, zwaną Praeter Caput Saxi. Późniejsze dwie ekspedycje rzymskie dotarły najprawdopodobniej, aż do Sudanu.

Z chwilą, kiedy zaczęto wykorzystywać do przewozu wielbłądy, transportem na Saharze zajęli się Tuaregowie. Przemierzali oni cztery wielkie szlaki łączące Północ z Południem. Jedna trasa Sidżilmasa–Walata kierowała się do złotodajnych terenów Senegalu i górnego Nigru. Druga Ghadames–Ghat prowadziła do wyżyny Air i bogatego kraju Hausa. Trzecia droga Trypolis–Fezzan–Kawar zwana była też drogą garamancką, wiodła do Bornu i jeziora Czad. Natomiast trasę czwartą, Cyrenajka–Kufra–Wadai, dzielili z Berabiszami.

Dobre drogi i Pax Romana to dwa czynniki, które sprzyjał podróżowaniu, a nawet, można rzec, turystyce. By ułatwić przemieszczanie się dawnym podróżnikom, wydawano w starożytności przewodniki — itineraria. Zawierały wykaz stacji i miejsc odpoczynków oraz odległości pomiędzy nimi. W wiekach późniejszych sztuka budowania dróg podupadła. Zadowalano się zwykłym gruntowym traktem, który jednak podczas obfitych opadów był bardzo trudny bądź niemożliwy do przebycia.

Z chwilą rozprężenia organizacyjnego Imperium Romanum znikło zainteresowanie budownictwem drogowym. Dopiero uspokojenie społeczne związane z migracją ludności i nawiązanie z powrotem zerwanych więzi handlowych, w tym rozwój miast, poprawiło nieco sytuację. Ale nadal brakowało ogólnego zrozumienia potrzeby budowania solidnych dróg, pomimo ustawicznych utyskiwań na ich stan. Jeszcze w XVIII wieku kołodzieje i kowale występowali do władz miejskich o zaniechanie naprawy dróg, albowiem przy dobrych nawierzchniach nie będą się łamać koła i uczciwie pracujący rzemieślnicy z braku pracy umrą z głodu.

Poczta rzymska została zorganizowana za Augusta, ale dopiero cesarz Trajan nadał jej kształt urzędu administracyjnego. Za Hadriana na czele służby pocztowej został powołany urzędnik zwany praefectus vehiculorum. Było to ważne stanowisko w administracji państwowej, któremu podlegali pomniejsi naczelnicy poczty miejskiej — mancipes. Cesarz również usprawnił funkcjonowanie kancelarii na rzecz cesarskiego sekretariatu. Powstały dwie kancelarie, jedna obsługiwała pisma w języku łacińskim, natomiast druga w języku greckim.

Warto wspomnieć, że w antycznym Rzymie w bogatych domach, gdzie służba złożona z niewolników była podzielona na oddziały pełniące różne funkcje, istnieli prywatni posłańcy zwani uiatores, którzy mogli przenosić także listy.

W późniejszych wiekach w cesarstwie bizantyńskim obok zwykłych gońców byli kurierzy specjalni. W zależności od czasów różnie ich nazywano. A to speculatores, frumanterii, cursores, a później występowali jako agentes in rebus. Ci ostatni (nazwa oznacza „działający w rzeczach/sprawach”) byli nie tylko cesarskimi gońcami, ale jednocześnie wykonywali specjalne zadania wywiadowcze. W agenturalnej działalności do ich dyspozycji pozostawała cała organizacja cursus publicus, a oni sami cieszyli się wielkim zaufaniem cesarza. Byli umundurowani i zorganizowani jak żołnierze w schola palatina. Ich hierarchia była podzielona na pięć stopni i od czasów Konstancjusza dowodził nimi magister officiorum.

Na granicach Imperium Romanum służbę rozpoznawczo-łącznikową pełnili burgarii lub limitanei. Wywodzili się z miejscowej ludności i dawali baczenie na wszystkie usiłowania przekroczenia pasa granicznego, umocnionego stałymi elementami obronnymi, takimi jak chociażby znany ogółowi wał Hadriana. Tworzyli forpocztę pierwszego ostrzeżenia przed najazdem nieprzyjacielskim lub próbami przeniknięcia przez granicę obcych wywiadowców. Ze służby pocztowej cursus publicus, za specjalnym zezwoleniem cesarza, tak zwanym diploma bądź tractoria, mogły korzystać osoby prywatne. Brak takiego upoważnienia do odbywania podróży za pomocą poczty mógł się skończyć tak, jak to przytrafiło się przyszłemu cezarowi. Heweliusz Pertinaks wyruszył jako prefekt kohorty do Syrii, korzystając z wozu poczty cesarskiej bez obowiązującego upoważnienia. Wtedy namiestnik Syrii zmusił go do odbycia dalszej podróży z Antiochii do miejsca przeznaczenia na pieszo.

Poczta cesarska cieszyła się uznaniem między innymi z powodu szybkości, z jaką działała, z tej racji mówiono o niej „ogniste kopyta” — ignitis calcibus. Do dyspozycji kurierów pozostawały pojazdy państwowe — vehicula publica, z których za specjalnym zezwoleniem cesarza korzystał cezar Gallus. Niestety służba w owych „ognistych kopytach” dla zwierząt często stawała się nieszczęściem. Donoszą nam bowiem źródła, że podróżujący na wezwanie ojca Konstancjusza Chlorusa Konstantyn korzystał z rozstawnych koni pocztowych. Obawiał się jednak pościgu ze strony Galeriusza, więc przesiadając się na nowe konie, pozostałe okaleczał, aby opóźnić lub całkowicie uniemożliwić pościg za sobą.

Innym aspektem tak działającej komunikacji były olbrzymie świadczenia ponoszone przez obywateli na jej rzecz w formie transportu poczty i urzędników — res vehiculariae, cursus publicus, evectiones. W połowie IV wieku Anatoliusz, który był między innymi prefektem Iliryku, wprowadził dla mieszkańców prowincji będącej pod jego pieczą ulgi, by zrekompensować wcześniejsze obciążenia, które niejednokrotnie wpędzały ich w długi i doprowadzały do ruiny gospodarstwa. Niezależnie od państwowej łączności pocztowej istniał również państwowy transport ciężarowy — clavularis cursus.

Agenci byli dobrze przygotowani do wykonywania swojej pracy. Mieli odrębne szkoły, gdzie byli wdrażani do wojskowej dyscypliny i oddania cesarzowi. Instytucje tego typu rozwijały się za Dioklecjana, który wprowadził ład do państwa targanego przez lata niepokojami, tak że z czasem nazywano cesarza Restitutores orbis, oraz za Konstantyna, a później działania te były kontynuowane przez ich następców, którzy skupili i zastąpili w agenturalnej działalności wcześniejsze formacje gońców i agentów, takich jak: wspomnianych frumentarii, speculatores oraz colectiones, duocenarii, centenarii, circitores, equites, beneficiarii, stationarii, czy też konnych posłańców veredarii. Agentes in rebus byli oczami i uszami cesarza we wszystkich dziedzinach życia państwowego. Za panowania Justyniana ich liczba sięgała 10 000 funkcjonariuszy.

Po śmierci Konstancjusza II tron cesarski objął Julian — wykształcony w duchu dawnej kultury greckiej. Na początku swoich rządów przeprowadził reorganizację instytucji agentes in rebus, ograniczając jej liczebność. Jak przekazał Libanios, stanowiska wywiadowcy obejmowali za pieniądze nie tylko przypadkowi ludzie, ale też często zwykli łotrzykowie. To powodowało, że agenci cieszyli się coraz gorszą sławą w społeczeństwie. Podobnie rzecz miała się ze służbą pocztową, do której zaciągali się ludzie chcący uniknąć obowiązków, jakie nakładało na nich miasto.

Ponadto zwierzęta pocztowe były nadmiernie wykorzystywane i padały w drodze. Nie przestrzegano również zasady dotyczącej ważności przesyłek pocztowych i takie samo znaczenie miał list cesarski, jak pismo wywiadowcy albo co gorsza zwykłego śmiertelnika, aczkolwiek bogatego. Z tych też powodów cesarz Julian rozwiązał służbę pocztową, znosząc nazwę i stanowisko. Sam korzystał z własnej zaufanej służby, która zastąpiła dawną pocztę. Z koni państwowych, zwanych pocztowymi, korzystał między innymi za cesarza Justyniana jego wódz Belizariusz, który spiesznie wyruszył do Eufratezji na wieść o kolejnym najeździe króla perskiego Chosroesa.

W IV wieku przedstawiciele Kościoła wykorzystywali cursus publicus tylko do podróży. Natomiast poczta rządowa była dla nich niedostępna. Stworzyli więc własną łączność. Początkowo kurierami byli młodsi urzędnicy kościelni, a nawet niektórzy zaufani wierni. Z czasem zaczęto zatrudniać kurierów do stałej łączności pocztowej. Byli jednak licho opłacani i nie zawsze przestrzegali tajemnicy korespondencji. Dlatego zaczęto się posługiwać atramentem sympatycznym do przesyłania bardziej dyskretnych informacji. Wiadomości zapisywano na papirusie mlekiem, który dopiero podgrzany nad płomieniem świecy ujawniał ukrytą treść.

Świetną służbę pocztową posiadali Mongołowie. Z ich dorobku chętnie korzystali spadkobiercy Dżingis-chana, jak Tamerlan czy Kubiłaj-chan, założyciel w 1271 roku dynastii Yuan w Chinach.

W Chinach za dynastii Tang istniała już zorganizowana poczta, ale dopiero nastanie rządów mongolskich doprowadziło do powstania potężnej organizacji służby pocztowej. Nowa struktura zaimponowała Chińczykom, tak że przejęli nawet od Mongołów nazewnictwo. Czam — poczta, mongolskie dżam, dżamczi lub dżamuczi. Sieć pocztowa w XIII i XIV wieku obejmowała ziemie od Mandżurii do Kambodży oraz od Korei do Morza Czarnego. Wielkość tej organizacji obrazują liczby: było 10 zarządów pocztowych, 1500 stacji, 40 000 koni, 8250 wołów, 5600 osłów, 3500 wozów, 6100 łodzi. Co 25 lub 30 mil znajdowała się stacja pocztowa, zwana jam, która to nazwa wywodzi się ze starego języka turecko-mongolskiego i oznacza drogę pocztową i postój na tej drodze.

Rozwój poczty był po części zasługą Czyngis-chana, który polecił wybudowanie drogi dla wojska przez góry Azji Środkowej czy szlaku wiodącego przez przełęcze Tien-szanu. Na trasach pocztowych, które wiodły przez pustkowia, organizowano zajazdy. W Turkiestanie ich liczba dochodziła do 10 000. Dużym ułatwieniem dla orientacji podróżnych było oznaczenie szlaku pocztowego wkopanymi w ziemię belkami. Następca Czyngis-chana, Ögödej wydał rozporządzenie w sprawie funkcjonowania poczty:


Kiedy jadą kurierzy, obsługują ich poddani. Opóźnia to spieszących się kurierów, a ludności przyczynia obciążeń. Wobec tego wprowadzamy teraz powszechnie (następujące zarządzenie): z poszczególnych minganów ze wszystkich stron kraju należy wybrać naczelników stacji kurierskich oraz koniuchów dla (obsługi) kurierskich koni, we wszystkich (odpowiednich) punktach należy założyć stacje kurierskie, tak aby kurierów bez niezbędnej potrzeby nie wysyłać za pośrednictwem ludności, lecz kierować ich wzdłuż stacji kurierskich.


Sam Ögödej tak to przedsięwzięcie ocenił:


Drugą moją zasługą jest to, że kazałem założyć stacje kurierskie dla szybszego przejazdu naszych kurierów pomiędzy nimi, a także dla przyspieszenia (przekazywania) ważnych spraw państwowych.


Między innymi chodziło o to, aby gońcy — ilczi nie wstępowali bez istotnej potrzeby do miasta, wsi czy osiedla i nie żądali paszy i żywności, co dodatkowo obciążało już i tak nieprawdopodobnie obłożoną podatkami ludność.

Autorzy znakomitego opracowania Złota Orda i jej upadek przytoczyli fragment kroniki Raszida ad-Dina, który tak opisuje pocztę mongolską. Na drodze Pekin–Karakorum było urządzonych 37 jamów, czyli stacji pocztowych rozmieszczonych względem siebie co 5 farsachów (25–30 km). Bezpieczeństwo na każdym odcinku zapewniała załoga licząca 1000 ludzi. Co dzień drogą przejeżdżało łącznie w obydwóch kierunkach około 500 dużych wozów, z których każdy był zaprzężony w 6 wołów.

W XV wieku w państwie Tamerlana powinności mieszkańców związane z utrzymaniem poczty zwanej ułag były niezwykle uciążliwe. Ludność była zobowiązana do dostarczenia koni różnym kurierom oraz uiszczania opłaty zwanej piszkasz, przeznaczonej na poczęstunek i podarunek, lecz z braku określenia jej rodzaju i wysokości stanowiła ona źródło nadużyć.

W szczególnych zdarzeniach, na przykład wykrycia spisku, wybuchu rewolty lub innego buntu, konny posłaniec jadący ze specjalną misją potrafił dziennie pokonać 250, a nawet 300 mil. W wyjątkowych sprawach jechał nawet nocą. Towarzyszyli mu wówczas piesi pomocnicy z pochodniami oświetlającymi drogę. Prędkość w takim wypadku z uwagi na pieszych była mniejsza, ale w ten sposób nie tracono czasu.

Niezależnie od konnej sieci pocztowej pomiędzy stacjami, co 3 mile, znajdowało się małe osiedle, w którym mieszkali piesi gońce. Nosili oni szeroki pas obwieszony dzwoneczkami. Ich dźwięk zwiastował zbliżanie się posłańca do stacji. Po usłyszeniu sygnału nowy goniec przygotowywał się do przejęcia przesyłki i dostarczenia jej po kolejnych 3 milach do następnej stacji. Taka sztafeta potrafiła w ciągu doby dostarczyć wiadomość z miejsc oddalonych o 10 dni drogi. W ciągu 2 dni dostarczali przesyłkę z odległości 20 dni drogi.

Za kolejnej dynastii — Ming kurierzy konni, którzy zbliżali się do stacji pocztowej, zawiadamiali ją o swoim przybyciu, dmąc w róg, aby przygotowano świeże wierzchowce. W IX wieku w wyniku zawarcia traktatu pokojowego pomiędzy Tybetem a Chinami ustanowiono między nimi łączność konną. Stacja zmiany zwierząt została urządzona w dolinie Ciangcüncz’u.

Indie na swoich terenach stosowały podobne rozwiązania jak w Chinach. Według XIV-wiecznego muzułmańskiego podróżnika Ibn Battuty, z chwilą jego przybycia nad rzekę Pendżab zjawili się urzędnicy służby zwiadowczej, którzy o przybyciu podróżnych zawiadomili Kutb al-Mulka, zarządcę miasta Multan.

Przesyłaniem pism urzędowych lub korespondencji zajmowała się konna służba pocztowa zwana ułak. Posterunki pocztowe były rozstawione co 4 mile. Niezależnie od konnych posłańców funkcjonowała służba pocztowa pieszych gońców. Według sprawozdania Ibn Battuty, co jedną trzecią mili znajdowała się wieś, obok której rozstawiono trzy namioty. Były one przeznaczone dla gońców. Każdy z nich wyposażony był w laskę długości dwóch łokci, na końcu której miał zamocowane dzwoneczki. Ich dźwięk zapowiadał zbliżającego się biegiem gońca, od którego nowy i wypoczęty posłaniec odbierał przesyłkę i biegł dalej do następnej stacji.

Arabowie jako zawołani jeźdźcy nie korzystali z transportu kołowego. Dlatego też pomimo możliwości nie byli takimi budowniczymi dróg jak na przykład Rzymianie. Ich główne trasy pocztowe biegły z Bagdadu w górę Tygrysu do Mosulu i Baladu. Później przez Mezopotamię, Sindżar, Nisibis, Ras Ajn, Ar-Rakkę, Manbidż, Aleppo, Hamę, Hims, Balabakk, Damaszek, Tyberiadę, Ar-Ramlę, Ghifar do Kairu i Aleksandrii, aż do Cyrenajki. Druga droga wiodła z Bagdadu do Syrii zachodnim brzegiem Eufratu do Al-Anbaru. Przy głównych szlakach dla wygody podróżnych były wybudowane karawanseraje, domy noclegowe i zbiorniki na wodę.

Zubajda, żona Haruna Ar-Raszyda, jednego ze sławniejszych kalifów bagdadzkich znanego nam z opowieści Księgi tysiąca i jednej nocy, własnym sumptem wybudowała szlak pielgrzymi z Al-Kufy do Mekki. Prowadził on pielgrzymów przez najdziksze pustkowia Półwyspu Arabskiego. Rozmach „Ścieżki Zubajdy” — Darb Zubajda pod względem wielkości pozwala porównywać powstały trakt do dróg Imperium Romanum.

Sułtan Egiptu, Az-Zahir Bajbars, prowadził przez okres swojego panowania wiele wojen na różnych rubieżach państwa mameluckiego. Istniała więc konieczność zorganizowania specjalnej służby pocztowej. Przy jej budowie korzystał z wiedzy i doświadczenia mongolskiej służby pocztowej jam.

Poczta zorganizowana za Dżingis-chana i rozbudowana przez jego następców pokrywała swoją siecią prawie całą ziemię, jaką władali Mongołowie. Z dzieła Marco Polo wynika, że z Cham Bałyku (Pekin), stolicy Mongołów, rozchodziły się w różnych kierunkach drogi, które nosiły nazwy prowincji, do których podążały.

Sułtan Bajbars, walcząc z Mongołami, zapewne w części wzorował się na ich rozwiązaniach w kwestii organizacji łączności i wprowadził również u siebie pocztę konną — barid, wykorzystując do tego celu doświadczenie swoich poprzedników — kalifa Mu’āwija, właściwego twórcy al-barīd, i urzędu rejestracyjnego. Poczta łączyła tereny najdalej wysunięte w kierunku północno-wschodnim od fortecy granicznej al-Biry, z Aleksandrią i Kairem. Na trakcie pocztowym rozmieszczone były stacje, w których kurier mógł wymienić konia. Wytyczony szlak ze sprawnie działającymi stacjami pozwalał skrócić czas jego przebycia z 20 do 3 dni.

W trudniejszym pustynnym terenie wykorzystywano wielbłądy, co poszerzyło zasięg działania poczty od Kus na południe do Asuanu i Ajdhab. Poza pocztą konną do przesyłania wiadomości używano gołębi. Pierwsza wzmianka o takim sposobie przesyłania informacji pochodzi z 837 roku, kiedy to zawiadomiono kalifa al-Mu’tasima o ujęciu rebelianta Bābika, przywódcy sekty hurramickiej.

Na każdą wyprawę wojenną Arabowie zabierali ze sobą gołębie pocztowe pochodzące z ważnych miast i zamków. W czasach krucjat ptaki te okazywały się skuteczną formą łączności, a ich treserzy otrzymywali stałe wynagrodzenie.

W czasie wyprawy Ludwika IX na podbój Egiptu, po wylądowaniu pod Damiettą wojska muzułmańskie trzykrotnie wysyłały gołębie pocztowe do sułtana, zawiadamiając go o desancie nieprzyjaciela. Sułtan nie odpowiedział, bo był już złożony śmiertelną chorobą wskutek otrucia. Kiedy wiadomość o jego śmierci dotarła do oddziałów mających za zadanie bronić miasta, te wycofały się, porzucając mury obronne, które zajęli krzyżowcy.

Za pomocą gołębia pocztowego sułtan Al-Adila rezydujący w Damaszku otrzymał informację w sierpniu 1218 roku o zerwaniu łańcucha zagradzającego dostęp do Damietty i zdobyciu twierdzy przez Franków.

Za Bajbarsa sieć gołębników pokryła cały sułtanat. W ten sposób władca mógł otrzymać informację w ciągu 48 godzin, gdy w tym czasie przebycie konno tego samego odcinka zajmowało kurierowi do 3 dni. Na zagrożonych rubieżach sułtanatu wybudował też szereg wież strażniczych. Ich zadaniem było wczesne ostrzeżenie sułtana o ruchach nieprzyjaciela bądź innych istotnych wydarzeniach. Tego typu budowle pokrywały teren od strony granicy z Mongołami, od fortecy al-Biry i al-Rahba nad Eufratem aż po Gazę. Informacje były przesyłane pomiędzy wieżami za pomocą sygnałów dymnych lub ogniowych.

Poczta gołębia nie była zarezerwowana wyłącznie dla potrzeb państwa. Korzystali z niej również zwykli mieszkańcy, a właściwie ci znaczniejsi, o czym wzmiankuje Usama ibn Munkidha. Przeciętny obywatel nie miał po co i komu wysyłać gołębia, no chyba że do garnka w czasie wojny, gdy głód był dominującym uczuciem.

Kończąc tę część tematu, warto wspomnieć o specyficznym rodzaju listów, z jakim zetknęli się badacze antyku. Są to liczne tabliczki ołowiane znalezione na terenach przynależnych obszarowi kultury greckiej. Znaleziska te są interesującym dowodem wiary wówczas żyjących ludzi w „siłę nieczystą”. Dziś powiedzielibyśmy o wierze w szatana. Listy owe skierowane były przeciwko ludziom, którym nadawca źle życzył. Dla wzmocnienia przekazu były pisane na cienkich blaszkach ołowianych. Uważano bowiem, że ołów wśród metali jest jak nieboszczyk wśród ludzi — niemy, ciężki i martwy. Samo zaś pismo stawiano w przeciwieństwie do normalnego. A więc pisano nie z lewej strony do prawej, ale odwrotnie, z prawej do lewej, oraz z dołu do góry, albo też w dowolnej konfiguracji. Odczytanie takiego zapisu było problemem dla zwykłego odbiorcy. Natomiast dla „siły nieczystej” nie stanowiło to żadnej trudności. Po sporządzeniu listu składano go na wzór normalne korespondencji. A jego magiczną siłę wzmacniano przebijaniem go jednym lub kilkoma miedzianymi gwoździami. Uważano bowiem w starożytności, że gwóźdź jest symbolem przymusu, którego boginią była Ananke. W tym przypadku przymus miał gwarantować wypełnienie się zaklęcia.

2. Techniki przekazywania wiadomości

Potrzeba skrywania pewnych informacji jest zrozumiała, bo tylko w ten sposób można utajnić zamiary, które w przypadku zachowania jawności prędzej zaprowadziłyby zainteresowanego na szafot niż do sukcesu. Nie mówiąc już o tym, że znalazłaby się niemała liczba osób chętnych do współuczestniczenia w przedsięwzięciu albo by temu przeszkodzić.

Praktycznie w odniesieniu do czasów minionych możemy się spotkać z dwojakiego rodzaju techniką przekazywania informacji. Pierwsza dotyczy łączności wywiadowczej, druga zaś odnosi się do przekazywania poleceń, rozkazów na polu bitwy. Jeżeli pierwszy sposób wymagał stosowania tajnych metod chroniących nie tylko informację, ale też nadawcę i odbiorcę, to drugi rodzaj opierał się zazwyczaj na szybkości i zachowaniu poprawności przekazu.

Jeszcze w tak nieodległych czasach wywiad stosował w łączności tak zwany „kontener”. Było to nic innego jak spreparowany pojemnik, który swoim wyglądem przypominał inny przedmiot. Mógł więc to być kamień, kawałek cegły, gałąź czy inny naturalny element otoczenia. Liczba pomysłów na to, co mogło być wykorzystane jako kontener, była nieograniczona. Jedyny warunek, jaki musiał spełniać, to ten, że nie mógł się wyróżniać z otoczenia. Tak przygotowany przedmiot miał w swoim wnętrzu wolne miejsce na przesyłkę.

Tego rodzaju sposoby wykorzystania spreparowanych przedmiotów były stosowane od starożytności aż do naszych czasów. Mają tę zaletę, że przesłanie informacji może się odbyć z pominięciem bezpośredniego kontaktu. Łączność była bowiem najdelikatniejszą formą pracy wywiadowczej, ale jednocześnie stanowiła jej najsłabsze ogniwo ze względu na bezpieczeństwo kontaktujących się osób. Śledząc drogę przesyłki, można było poznać spiskowców i agentów. Dlatego stosowano środki ostrożności polegające na tym, że kurier zostawiał przesyłkę w umówionym miejscu, które nie powinno być narażone na przypadkowe jej znalezienie lub zniszczenie. Takie miejsce w języku agentów czasów nowożytnych zwane było „martwą skrzynką”. Następnie wystarczyło zostawić znak, że przesyłka jest gotowa do odbioru. Czasem takim znakiem była sama obecność agenta w określonym miejscu. Zaletą tej metody było przede wszystkim to, że podjęcie przesyłki można było zrealizować po uprzednim sprawdzeniu, czy miejsce nie jest obserwowane. Dodatkowo unikano bezpośredniego kontaktu. System ten można było zmodyfikować i zamiast obecności posłańca w odpowiednim miejscu wystarczyło pozostawić wcześniej umówiony znak.

Skuteczny sposób przesłania wiadomości sub secreto zastosował Demaratos. Jako lekarz króla Kserksesa powziął informacje, że Persowie ruszą na Helladę. Postanowił więc uprzedzić o tym Lacedemończyków. Wziął podwójną tabliczkę do pisania. Zeskrobał wosk i na gołym drzewie napisał wiadomość. Następnie z powrotem pokrył ją woskiem. W ten sposób posłaniec unikał kłopotów ze strony ciekawskiej straży strzegącej drogi. Przemyślny wybieg wprowadził początkowo samych Lacedemończyków w kłopot, nie wiedzieli bowiem, co pusta tabliczka oznacza i co z nią począć. Dopiero córka Kleomenesa, a żona Leonidasa odgadła tajemnicę przesyłki i pouczyła ich, co robić, by pismo odczytać.

Bez mała dziesięć wieków później w królestwie Franków król Gundowald wysłał posłów do swoich przyjaciół. Opat z Cahors otrzymany list ukrył w wydrążonej tabliczce do pisania, którą zalał woskiem. Przebiegłość opata na niewiele się zdała. Poplecznicy króla Guntchramna nie tylko go ujęli, ale i odkryli schowane pismo. Został więc dotkliwie obity i wtrącony do więzienia.

Eneasz Taktyk przekazał nam kilka sposobów przekazywania wiadomości stosowanych przez współczesnych mu współziomków. Wpierw należało uzgodnić między sobą, jaką drogą ma się odbywać tajna korespondencja, aby uniknąć jakichkolwiek kłopotów mogących ściągnąć na głowy korespondentów podejrzenie lub co gorsza jakieś nieszczęście. Jedną z metod szyfrowania wiadomości było w jawnym tekście porobić nakłucia pod literami, które składały się na tę drugą ukrytą wiadomość, przeznaczoną tylko dla wtajemniczonego. Oczywiście nakłucia powinny być delikatne, prawie że niewidoczne. Ten sposób sporządzania tajnej wiadomości można było rozwinąć w kilku wariantach. Na przykład poprzez oznaczanie wybranych liter nieco wydłużonymi końcówkami lub zastępowanie samogłosek specjalnymi nakłuciami, a liczba nakłuć miała zależeć od miejsca, jakie zajmują w kolejności alfabetycznej.

Innym rozwiązaniem, często zwanym „tessalskim”, było wykorzystanie psa do przenoszenia wiadomości. Nadawca listu zabierał zwierzę od przyszłego odbiorcy. Gdy zachodziła potrzeba, mocowano na psim karku pasek rzemienny w formie obroży, w którym była zaszyta przesyłka. Następnie wypuszczano psa, który powinien wrócić do swojego pana. Rodziło to pewne niebezpieczeństwa, ale miało też swoje plusy.

Zwierzęta w różny sposób wykorzystywano do przenoszenia korespondencji w sposób tajny. Do przewożenia pergaminów z zapisanymi wiadomościami używano ich martwych ciał, a także wtykano je do odbytów zwierząt pociągowych.

Natomiast konsul Hircjusz przesyłał informacje za pomocą gołębi. Wpierw trzymał je w ciemności i głodził. Potem za pomocą włosa ze zwierzęcej sierści przywiązywał listy wokół ich szyi i wypuszczał ptaki na wolność. Głodne kierowały się do miejsc, gdzie było wysypane pożywienie, i złapanie ich nie stanowiło już problemu. W ten sposób Decymus Brutus zamknięty w oblężonej Mutynie był o wszystkim doskonale poinformowany.

Przemyślnym sposobem przenoszenia informacji było jej ukrycie „na widoku”, w myśl powiedzenia „najciemniej jest pod latarnią”. Otóż zalecano wzięcie pęcherza i napełnienie go powietrzem, po czym zawiązanie. Kiedy dostatecznie wysechł, pisano na jego powierzchni tekst, a następnie wypuszczano powietrze i wciskano go do dzbanka. Ponownie go nadmuchiwano, aby dobrze wypełnił wnętrze naczynia. Następnie nalewano oliwę i maskowano otwór wlewu pęcherza z brzegiem dzbana. Na koniec korkowano i przesyłka była gotowa do wysłania. Ewentualna kontrola nic nie dawała. Sprawdzający po otworzeniu widział tylko oliwę, a nawet po jej wylaniu mógł zobaczyć tylko puste wnętrze. Taki pęcherz można było wykorzystać kilkukrotnie.

Eneasz Taktyk niejako przy okazji poucza nas w swoim traktacie, że niezależnie od sposobu otrzymania korespondencji należy się z nią natychmiast zapoznać. Odłożenie tego na późniejszy czas może być nie tylko szkodliwe dla sprawy, o której informuje, ale wręcz niebezpieczne. A w niektórych przypadkach nawet śmiertelne dla odbiorcy. Jak podaje Eneasz, wysłano list, a właściwie donos Astyanaksowi, tyranowi Lampsakos, w którym ostrzegano go przed zasadzką. Nie otworzył przesyłki natychmiast, jak to miał uczynić po jej otrzymaniu. Został zabity, trzymając list w ręku.

W podobnych okolicznościach zginął Cezar w pamiętne idy marcowe. Otrzymał zwój od Artemidora z Knidos, w którym ten ostrzegał przed planowanym zamachem. I aby Cezar nie przekazał go swojej służbie, jak to robił z innymi pismami, przestrzegł go słowami:

Ale ten zwój, Cezarze, przeczytaj ty sam tylko, i to zaraz!

Zawiera on wiadomości bardzo ważne i dla ciebie nieobojętne.

Miał Cezar szczery zamiar przeczytać ów list, ale co rusz ktoś mu w tym przeszkadzał. Jak to zrobił Tiliusz Cymber, wręczając mu fałszywą petycję. I tak z nieprzeczytanym ostrzeżeniem w dłoni dotarł Cezar do sali senatu. Tutaj otrzymał pierwszy cios zadany przez Kaskę w szyję. W chwilę potem dopełnił się jego los, u stóp posągu Pompejusza. Jak potem pisał Wellejusz Paterkulus, Cezar był wielokrotnie ostrzegany przez wróżby i zapowiedzi o grożącym nieszczęściu. Na próżno jednak, co skomentował słowami:

Zaiste nieodwracalna jest siła przeznaczenia;

komu postanowi odmienić los,

temu rozum plącze.

Nieprzeczytanie listu, które było spowodowane lekceważeniem obowiązków państwowych, zemściło się na Septimussie Bassianusie, zwanym od 198 roku: Imperator Caesar Marcus Aureliusz Antoninus Augustus, a znanym nam jako Karakalla, o którym Aleksander Krawczuk, autor Pocztu cesarzy rzymskich napisał:

[] zginął śmiercią niegodną cesarza, choć godną chyba Karakalli.

Cesarz podejrzewał wszystkich o spiskowanie i czyhanie na jego życie. By ustrzec się przed niewiadomym losem, zwierzył się listownie Maternianusowi, swojemu zausznikowi, o dręczących go obawach. Ten mu odpisał, że czyha na niego, by wydrzeć mu władzę, Makrynus, prefekt gwardii. Umyślny posłaniec list ów razem z innymi przekazał Karakalli, ale cesarz przebrany już w strój woźnicy i zainteresowany rozpoczynającym się lada moment wyścigiem nie miał czasu przejrzeć doręczonej korespondencji. Przekazał ją Makrynusowi, by on się z nią zapoznał, a potem co ważniejsze wieści mu przekazał. W ten sposób wydał sam na siebie wyrok śmierci. Makrynus oczywiście przeczytał listy, w tym też ten, który go oskarżał o chęć zawłaszczenia władzy cesarskiej.

Makrynus miał dwa wyjścia. Popełnić samobójstwo lub faktycznie zająć miejsce Karakalli. Wybrał to drugie rozwiązanie. Los Karakalli dopełnił uderzeniem sztyletu setnik Marcjalis, który miał osobiste rachunki do wyrównania z cesarzem.

Zalecenia o stosowaniu tajnej korespondencji znajdujemy nawet u Watsjajana Mallanaga w jego Kamasutrze. W zasadzie nie powinno to dziwić z uwagi na delikatną i wrażliwą materię sprawy. Otóż zaleca on, by niewinną i nieświadomą służkę wysłać w niebudzącej żadnych podejrzeń sprawie, obarczywszy ją przekazaniem drobnego upominku, w którym będzie znajdował się ukryty liścik. Tą samą drogą można przesłać odpowiedź.

Natomiast przy wyliczaniu 64 nauk pomocniczych w sztuce miłowania podaje radę, by ćwiczyć się w umiejętności szyfrowania.

Podobne rady o przesyłaniu liścików w miłosnych podchodach podpowiadał zainteresowanym sam Owidiusz w Ars amandi:

Gdy wam luby liścik przyśle,

by zbadać wasze kochanie,

gdy ten liścik przez subretkę

przyniesiony wam zostanie.

Radził także, aby liścik ukryć, albowiem Mistrz powiedział:

Tajemne sprawy miłości

powinny być — tajemnicą.

A oto jego sposoby:

Gdy służąca — powiernica

list ten pod szarfą szeroką

lub pod sandałkiem przeniesie —

czyjeż go wykryje oko?


Jeśli ją strażnik przyłapie —

Obmyślajcie podstęp nowy.

Niech ramiona powiernicy

służą za papier listowy […]


Świeżo wydojonym mlekiem

listy takie pisać radzę.

Ażeby odczytać pismo,

Wystarcza jest użyć sadzę.

Tajna korespondencja pisana „sympatycznym atramentem”, list w sandale — to były również sposoby wojskowe, o których nie omieszkał wspominać Eneasz Taktyk. Dlatego, jak mówił sam poeta, miłość to rodzaj wojny — militiae specis amor est. Stąd tyle u Owidiusza odniesień do sztuki wojskowej.

Strażnik pilnuje, żebyś nie skreśliła słowa?

Wszak musisz zostać sama, gdy jest czas na mycie;

wszak zaufana służka może list twój schować

za przepaską na piersi i zanieść go skrycie

lub pod szatą przywiązać kartkę do kolana,

lub w sandale, pod piętą, skryć czułe wyznanie.

Ars amatoria znajdujemy ciekawy passus odnoszący się do „sympatycznego atramentu”, czyli takiego, który nie jest widoczny po naniesieniu na papier. Dopiero użycie „wywoływacza” ujawnia ukryty tekst:

List napisany mlekiem łatwo oko zwodzi;

Posyp go pyłem z węgla, a szybko przeczytasz.

Jeszcze nie tak dawno była to zabawa dzieci, które trzymały kartkę z napisem nad świecą lub rozgrzaną żarówką. Pod wpływem gorąca mleko brązowiało i ujawniała się wiadomość. W naszym przypadku chodzi o sok z rośliny tihymalum, zwanej przez Rzymian herba lactaria, inaczej mleczne zioło.

By ograniczyć krąg osób wtajemniczonych, wysyłano tajną korespondencję za pomocą niczego nieświadomego posłańca. Jego zadaniem było dostarczenie jawnego listu lub innej przesyłki. Nie wiedział jednak, że przy okazji przenosi też ukrytą korespondencję zaszytą w sandale. Aby wiadomość nie uległa zatarciu lub innemu zniszczeniu przez wodę i błoto, treść zapisywano na cienkich blaszkach cynkowych lub ołowianych. Po przybyciu gońca na miejsce i zdaniu przez niego relacji z oficjalnej części podróży wykorzystywano fakt, że udawał się on na nocny wypoczynek. Wyjmowano ukrytą wiadomość i w zależności od okoliczności odpowiadano na nią lub nie, ale starannie zszywano sandał i odprawiano posłańca z powrotem. Znany jest również przypadek przesłania listu napisanego najprawdopodobniej na liściach ślazu, które jednocześnie nadawały się do pisania i do opatrywania zranień i wrzodów, co wykorzystywano w tajnej korespondencji.

Ujrzysz natchnioną wróżkę, która śpiewem

Na dnie jaskini głosi losy, liściom

Znaki i miana powierzając. Wiersze,

Jakie na liściach zapisała, wróżka

Wszystkie kolejno układa w jaskini,

Jedne przy drugim.

Wiele wieków później, w dalekim muzułmańskim Kairze spiskowcy także wykorzystali but posłańca jako skrytkę do przesłania tajnej informacji. Jednak but z wiadomością przechwycono i organizatora spisku ścięto.

W systemie obronnym Grenady z czasów rekonkwisty w pobliżu przejść górskich pobudowano strażnice. Z ich wierzchołków obserwowano okolicę i w przypadku niebezpieczeństwa ogniem lub dymem zawiadamiano okoliczną ludność, by mogła szukać schronienia. Obserwatora siedzącego na wieży miejskiej lub zamkowej zwano również nawoływaczem. Jego zadaniem było zawiadamianie załogi głośnym krzykiem o pojawieniu się nieprzyjaciela.

Podobny sposób ostrzegania nie tylko miejscowej załogi, ale dalej położonych osiedli i ludności przed zbliżającym się atakiem wroga rejestrujemy na ziemiach bliższych nam terytorialnie. W czasie wyprawy Bolesława Chrobrego ku Łabie przykazał on mieszkańcom Strzały, by ostrzegawczym krzykiem nie dawali znać o wyprawie sąsiadom, a nic nie będzie im groziło.


W Persji skaliste doliny zapewniały doskonałą akustykę. Pozwalało to na przesyłanie wiadomości głosem, a Persowie słynęli z najdonioślejszych głosów. Wiadomość przesyłana tym sposobem mogła w ciągu jednego dnia przebyć drogę, na którą nawet dobry piechur potrzebował około miesiąca. Świadczy to też o tym, że Persowie doceniali wartość sprawnej komunikacji. Identyczną technikę przesyłania wiadomości głosem stosowali również Gallowie.

Skoro bowiem wydarzy się coś poważniejszego

i godniejszego uwagi, Gallowie donośnym głosem

powiadamiają o tym we wsiach i okręgach; sąsiedzi

wiadomość taką przejmują i przekazują dalej.

Odmianą sygnalizacji dźwiękowej w czasach późniejszych był odgłos dzwonów kościelnych, który alarmował lokalną społeczność. Tak zwane bicie na trwogę sygnalizowało o nadzwyczajnych wydarzeniach, takich jak pożar czy napad. Mogło być również sygnałem rozpoczęcia ataku.

Podobne wieże sygnalizacyjne zainstalowali Rzymianie na trakcie wiodącym z Koptos w kierunku północnym ku Leukos Limen (Queseir). Strzegło je siedem fortów oraz szereg posterunków sygnalizacyjnych. Także na zachodniej granicy cesarstwa do szybkiego przekazywania wieści, szczególnie tych informujących o napadzie, służył telegraf świetlny. Był on umiejscowiony na wieżach strażniczych, wbudowanych wzdłuż wału granicznego, który ciągnął się od Dunaju aż po Rheinbrohl nad Renem.

Wieże strażnicze wykorzystywano również do ostrzegania mieszkańców osad nadbrzeżnych przed rabunkowym napadem piratów morskich, których rzymscy prawnicy nazywali „wrogami rodzaju ludzkiego” — hostes humani generis. W sprzyjających okolicznościach funkcję takich budowli spełniały wzniesienia sterczące nad brzegiem morza. Kontostefanos, dowodzący flotą cesarską, który miał strzec Cieśniny Aulońskiej i wybrzeża przed spodziewaną inwazją Boemunda, umieścił na szczycie Wzgórza Jazona straże dla obserwacji morza.

W Azji Mniejszej w różnych miejscach pobudowane były wieże strażnicze odgrywające rolę punktów obserwacyjnych. Wspomniał o nich Ksenofont opisujący wyprawę Derkylidasa i niespodziewane spotkanie się wrogich wojsk nad brzegiem Meandru.

Kroniki chińskiej dynastii T’ang, odnoszące się do Tybetu, mówią o sieci wież obserwacyjnych rozmieszczonych co sto li oraz o stosowaniu sygnalizacji ogniowej i dymnej ostrzegającej przed zbliżaniem się nieprzyjaciela. Taki sposób przekazywania wiadomości zwany był „telegrafem optycznym”.

W 1793 roku bracia Claude i Ignacy Chappe skonstruowali właściwy telegraf optyczny, w którym wykorzystano ruchome ramiona. Odpowiednie ich położenie względem siebie odpowiadało pewnemu znakowi. Mógł on oznaczać literę, umówione hasło lub stanowić całą prostą informację, jak na przykład: „Uwaga będzie nadawana wiadomość” itp. Pewne przekazy mówią, że w czasach Bizancjum na wieżach strażniczych były umieszczone ruchome belki, których odpowiednie położenie oznaczało określoną wiadomość.

Jak wspomnieliśmy powyżej, zarówno w starożytności, jak i w średniowieczu w łączności wojskowej wykorzystywano środki, na które dozwalała ówczesna technika. Były to sygnały dźwiękowe, między innym rogów, trąb i bębnów, oraz sygnały optyczne, jak dym, ogień czy odbicia światła słonecznego przez lustra — polerowane powierzchnie. Zdarzało się, że pewne sposoby łączności odchodziły w zapomnienie, ale konieczność zastosowania ich na polu walki przywoływała je na powrót.

W warunkach polowych do szybkiego przekazania ważnej informacji służyły umówione znaki:


[…] dognałem naszych, którzy puścili konie na popas i beztrosko zażywali odpoczynku. Wyciągnąłem więc rękę prosto w górę i krańcami wojskowego płaszcza kołowałem wysoko, dając w ten umówiony sposób znak, że zbliża się nieprzyjaciel.


Do przenoszenia ważniejszych informacji wykorzystywano posłańców, a na długich trasach najlepiej sprawdzały się gołębie pocztowe oraz tak zwana sztafeta piesza lub konna.

W 914 roku bagdadzki wezyr w czasie konfliktu z fatymidzkim Egiptem przeorganizował pocztę. Do służby wprowadzono pocztylionów — fujudż i specjalnych posłańców — su’at. Dzięki temu zapewniono codzienną łączność pomiędzy Kairem i Bagdadem. Posłańcy na szybkich wielbłądach mogli przebyć dziennie około 180 kilometrów.

W czasie wojny nie omieszkano również korzystać z pływaków, którzy dzięki swoim umiejętnościom przy braku innej łączności przemykali częściowo pod wodą pomiędzy okrętami blokującymi dostęp do portu. W ten sposób Saladyn utrzymywał łączność z obrońcami Akki w 1190 roku.


Takim kurierem był muzułmański pływak o imieniu Isa. Nocą nurkując pod kadłubami nieprzyjacielskich okrętów, przenosił pieniądze i pisma dla załogi twierdzy. Ale podczas jednej ze swoich wypraw został dostrzeżony i zabity. Kilka dni później morze oddało jego zwłoki, wyrzucając na brzeg. Mieszkańcy Akki znaleźli ciało oraz sakwy, które nadal miał uwiązane do pasa. Jak napisał kronikarz:

Czy ktoś widział kiedykolwiek mężczyznę, który tak

wiernie wykonywałby swoje zadanie nawet po śmierci,

jakby ciągle żył?

Często jednak w łączności wywiadowczej w pracy z agenturą stosowano bardziej wyrafinowane sposoby przekazywania informacji.. Jeden z nich polegał na przewlekaniu nici przez otwory w specjalnie przygotowanym przedmiocie. W tym sposobie należało w krążku drzewa wzdłuż obwodu wywiercić 24 otwory, które odpowiadały literom alfabetu. Dodatkowo robiono kilka otworów w centrum krążka dla zmylenia i zarazem jako otwory pomocnicze. Pisanie rozpoczynało się przewleczeniem nici przez jeden z otworów tak zwanych neutralnych leżących w środku krążka, a następnie przez otwór, który był odpowiednikiem potrzebnej litery. I dalej przez kolejny „otwór-literę”, zgodnie z zamierzonym tekstem. W przypadku wystąpienia podwójnej litery należało przewlec nić powtórnie przez otwór neutralny i dopiero ponownie wrócić do tej samej litery. Zamiast krążka można było zastosować inne kształty, jak chociażby w formie kostki do gry. Ale zasada sporządzenia listu pozostawała taka sama.

O technice przechowywania i przekazywania rzeczy interesująco opowiada nam Plutarch. Dzięki niemu wiemy, że Ajgeus otrzymał od Pythii zakaz obcowania z jakąkolwiek kobietą przed powrotem do Aten.

O najpotężniejszy spośród ludzi! Zawiązanego końca bukłaka

nie rozwiązuj, nim do ludu ateńskiego nie przybędziesz.

Nie znamy okoliczności, ale Ajgeus obcował z Ajtrą, córką Pitteusa. Kiedy jednak zorientował się, że jest ona brzemienna, wziął swój miecz i sandały i ukrył je:

[] pod wielkim głazem, który wewnątrz miał wydrążenie,

odpowiednie, by zmieścić złożone tam przedmioty.

Następnie o wszystkim poinformował Ajtrę, polecając jej jednocześnie, że jeżeli urodzi się syn i dorośnie słusznego wieku, niech samodzielnie podniesie kamień, wyjmie ukryte przedmioty i przybędzie do niego. Ajtra urodziła syna, którego znamy pod imieniem Tezeusz, Plutarch tłumaczy je jako: „Położony”. To według niektórych ludzi miało się odnosić do położonych pod kamieniem owych znaków rozpoznawczych. A według innych nawiązywało do uznania Tezeusza przez Ajgeusa za swoje dziecko.

Innym pierwotnym sposobem takiej łączności była bukszpanowa tabliczka, na której umieszczano wiadomość. Później była ona przez nadawcę wybielona, a następnie zapisywano na niej jakiś niewinny tekst lub rysunek. Tak spreparowana mogła być zawieszona jako wotum w świątyni w pobliżu miasta. Odbiorca, widząc tabliczkę z wyrysowanym umówionym rysunkiem, zabierał ją do domu. Tam zanurzał w oliwie i odczytywał ukryty napis.

Osoby do posług kurierskich wybierano starannie. Bywało bowiem, że tacy posłańcy mieli do wykonania dodatkowe zadania, równie ważne jak dostarczenie przesyłki, a nawet ważniejsze.

Sewerus, który sięgnął po najwyższe urzędy i zaszczyty w Rzymie, powziął zamiar wyeliminowania Albinusa, którego uważał za konkurenta do tronu. Wezwał więc najbardziej zaufanych posłańców, którzy przewozili pocztę cesarską. Wręczył im pisma do Albinusa i dodatkowo obarczył ich tajnym zadaniem. Mieli oni w czasie spotkania z Albinusem oficjalnie przekazać mu korespondencję, a potem poprosić o poufne posłuchanie na osobności. Gdyby im się udało zostać z nim sam na sam, mieli go zamordować. Otrzymali również truciznę na wypadek niepowodzenia pierwszej wersji spisku, aby za jej pomocą i przekupionego kucharza lub innego sługi podać mu ją do spożycia.

Albinus przejrzał prawdziwe zamiary posłańców. Kazał ich uwięzić i poddać każdego z osobna torturom. W ten sposób poznał szczegóły zamachu na siebie. Posłańców kazał stracić, a sam podjął przygotowania do walki z Sewerusem.

W emiracie gaznawidzkim w XI wieku ważne przesyłki dyplomatyczne lub wywiadowcze nie tylko szyfrowano, ale też opatrywano pieczęciami i obrączkowano albo ukrywano. Chowano tajne pisma w końskim potniku, pod wkładką w bucie lub zaszywano w pokrowcu manierki. Bywało, że dla zmylenia przeciwnika posłaniec otrzymywał dwa pisma. Jedno przewożone jawnie, jak zwykłą dyplomatyczną korespondencję, i drugie ukryte w jakimś schowku.

W tych burzliwych czasach XI-wiecznego emiratu gaznawidzkiego pojmano podejrzanie wyglądającego szewca. W czasie indagacji przyznał się, że jest szpiegiem Bogra-chana i niesie do Turkmenów jego listy, których jednak przy nim nie znaleziono. Podejrzewano, że je gdzieś ukrył. Wzięty w ogień dociekliwych pytań ujawnił skrytkę, za którą posłużyły mu uchwyty szewskich narzędzi, które były w środku wydrążone. Po włożeniu tam dokumentów otwory wypełniono drewnianymi strużynami i zamalowano. Na zewnątrz nie pozostał żaden ślad wskazujący na przemyślny schowek.

Potrzeba utrzymania łączności wywiadowczej rodziła niezależnie od kraju i czasów podobne rozwiązania. W odległych Chinach posługiwano się identycznymi sposobami przenoszenia listów w ukryciu. Za czasów Trzech Królestw zaszyto tajny dokument w szwach pasa, który następnie przekazano adresatowi jako podarunek.

Wspomniany wcześniej sposób wykorzystania niczego nieświadomych posłańców miał dobre strony, na co wskazuje pouczający przykład. Prawdopodobnie w czasie rewolty jońskiej w Sardes pewien posłaniec, wiedząc, co przenosi, postanowił z tylko jemu znanych powodów nie oddać listu odbiorcy, lecz dostarczyć go archontowi, najwyższemu urzędnikowi w mieście. Ten po zapoznaniu się z treścią korespondencji zadecydował oddać jednak pismo odbiorcy z zastrzeżeniem, że odpowiedź ma trafić do niego. Tak też się stało. W ten sposób archont poznał nie tylko treść tajnej zmowy, ale również spiskowców i co najważniejsze, zdobył niepodważalne dowody ich winy.

Tajne przesyłki służyły nie tylko celom wywiadowczym czy sztuce kochania albo też sprawom polityczno-dyplomatycznym. Miały również swój udział w gospodarce. Starożytna Sogdiana była środkowoazjatycką krainą kupców nestoriańskich. Możliwe, że to właśnie z jej środowiska wywodzili się dwaj legendarni mnisi, którzy sprawili cesarzowi wschodniorzymskiemu miłą niespodziankę. W wydrążonych laskach pielgrzymów przynieśli mu jajeczka jedwabników. W ten sposób wydarli monopol produkcji Chińczykom, a Persom monopol handlu jedwabiem.

Trudności, jakie napotykano w tajnej łączności, sprawiały, że osoby zainteresowane jej utrzymaniem wykorzystywały wszelkie dostępne sposoby. W czasie oblężenia Potydeji przez wojska perskie, Timoksejnos, wódz Skionajów umówił się z dowódcą perskim Artabazosem co do zdrady i wydania mu miasta. Informacje między sobą wymieniali w następujący sposób. List owijali dookoła strzały, przysłaniając go lotkami z ptasich piór, i strzelali z łuku w umówione miejsce. Pech chciał albo szczęście, że Artabazos chybił celu i strzała utkwiła w ramieniu pewnego Potydejczyka. W ten sposób spisek się wydał.

W opisie bellum Hispaniense podczas walk pod Ategui nieznany z imienia obrońca miasta wyrzucił z procy ołowiany pocisk w stronę wojsk Cezara, na którym wyrył wiadomość:

[…] w tym dniu, w którym przystąpicie do opanowania miasta, ja odłożę tarczę.

Była to ważna informacja, która ukazywała stan moralny obrońców toczących braterski bój.

Takim samym ołowianym pociskiem wyrzucanym z procy informowali Rzymian dwaj niewolnicy z oblężonego Pireusu o tym, co się dzieje i jakie są zamiary obrońców. Jeden z takich przekazów odczytał Sulla:

Jutro piechota urządzi z frontu wypad na pracujących,

a konnica z obu stron uderzy na skrzydła Rzymian.


Kiedy więc Grecy urządzili wypad w przekonaniu, że będzie on zaskoczeniem dla przeciwnika, Sulla jeszcze bardziej dla nich niespodziewanie zaatakował ich z zasadzki.

Z łuku, a właściwie wystrzelonej strzały do przesłania informacji skorzystał również książę Liu Pang. W czasie wewnętrznych walk toczących się w Państwie Środka napisał list na kawałku jedwabiu, który następnie przyczepił do strzały i wystrzelił ją ponad murami do obleganego miasta. Takiej samej metody przesłania wiadomości używali Mongołowie.

W 1258 roku wojska Hulagu oblegały Bagdad. Jego żona Dokuz, która była nestorianką, wstawiła się za chrześcijanami. Hulagu jej ustąpił i za pomocą wiadomości przyczepionych do strzał obiecywał mieszkańcom, że uczeni i wszyscy przywódcy religijni bez względu na wyznanie zachowają życie, jeżeli zaprzestaną walki i się poddadzą. Z miasta wyszło tysiące ludzi, ale pozostali w nim obrońcy, którzy nadal stawiali opór. W odwecie za brak kapitulacji Hulagu kazał wszystkich, którzy wyszli z miasta, stracić. W końcu wahający się kalif poddał miasto. Obrońcy złożyli broń i opuścili mury obronne. W oczach Mongołów zrobili to za późno i za karę zostali wyrżnięci. Z przekazów, które do nas dotarły, wynika, że pozbawiono życia około 800 tysięcy ludzi. Jeżeli nawet przyjąć, że ówczesne źródła zawyżyły tę liczbę, to wziąwszy pod uwagę fakt, że ofiar mogło być dziesięciokrotnie mniej, to i tak konsekwencje oporu były straszne. Opuszczone miasto zostało spalone.

W tym samym celu zamiast łuku do przenoszenia korespondencji wykorzystywano kuszę. Z czasów średniowiecza w miniaturze Wielkiego śpiewnika heidelberskiego dotarła do nas scenka z 1310 roku przedstawiająca wystrzeliwanie listu z kuszy.

W czasie podboju cesarstwa Sungów w 1275 roku dowodzący armią Bajan (po chińsku Bai jan, co oznaczało Stuoki) spotkał się z oporem bogatego miasta Hanczou, w którego murach schroniły się znaczne wojska Sungów. Miasto ryglowało południowy dostęp do Wielkiego Kanału. Bajan kazał wystrzelić z łuków ponad murami strzały, wokół których były owinięte wiadomości o skorzystaniu z szansy poddania się i uchronienia miasta przed zagładą. Obrońcy odmówili. Mongołowie obrócili Hanczou w perzynę. W końcowym akcie zginęli ostatni obrońcy, prawdopodobnie około 10 000 ludzi, cywili i żołnierzy.

W czasie wojny persko-greckiej w 480 roku p.n.e. z sygnalizacji optycznej skorzystał dowódca perskich wojsk inwazyjnych. Po powrocie Kserksesa do Persji pozostałe wojsko pod dowództwem Mardoniusza ruszyło w kierunku Aten. Ten zaś, będąc pewnym całkowitego zwycięstwa, sygnałami ogniowymi przesyłanymi z wyspy na wyspę oznajmił przebywającemu już w Sardes Kserksesowi, że ponownie zajął i utrzymał Ateny. Wiadomość okazała się przedwczesna, bo Aten nie utrzymał, a sam w niedługi czas potem zginął w bitwie pod Platejami w 479 p.n.e.

W dniu klęski Mardoniusza rozegrała się w tym samym czasie bitwa morska pod Mykale. Tuż przed starciem obydwie floty otrzymały wiadomość o przegranej Persów pod Platejami.

Wynika z tego, że wiadomość o bitwie rozegranej rano w Beocji dotarła już po południu do szykujących się flot, a więc w ciągu kilku godzin wieść o zwycięstwie Greków w Beocji dotarła do Azji. Jakby nie było, jest to imponująca prędkość w przekazywaniu informacji.

Z równą prędkością rozeszła się wieść o bitwie nad rzeką Sakrą płynącą pomiędzy miastami Lokry i Kaulonią. W tym samym dniu, w którym stoczono bitwę, wiadomość o wyniku dotarła do Koryntu, Aten i Sparty.

W przypadku, gdy sygnał świetlny bezpośrednio nie docierał do odbiorcy, Eneasz Taktyk radził zorganizować posterunek pośredni, który przekazywał sygnał dalej. Przeciwnik w miarę możliwości próbował zakłócać przesyłanie sygnałów ogniowych.

W czasie wojny peloponeskiej Lacedemończycy wspólnie z Beotami oblegali Plateje, opasawszy je podwójnym murem. Ciężkie warunki w oblężonym mieście spowodowały, że część obrońców postanowiła przedrzeć się przez fortyfikacje do Aten. Wybrali ciemną i deszczową noc na wykonanie uderzenia. Podczas walki Peloponezyjczycy wysłali ogniowe sygnały wojenne, aby dać znać do Teb. Ale Platejczycy byli na to przygotowani. Zapalili swoje stosy wcześniej przygotowane, co miało wprowadzić tebańskich obserwatorów w błąd i spowodować zamieszanie, by utrudnić zrozumienie przez nich znaczenia sygnałów ogniowych, a tym samym wstrzymać wysłanie ewentualnej pomocy zbrojnej.

Znakami ogniowymi przekazywał również informacje Hannibal, który zamknięty w oblężonym Agrygentum w czasie wojny 262 roku p.n.e. informował Hannona o swoim ciężkim położeniu.

Z sygnalizacji świetlnej równie chętnie korzystano w odległych Chinach. W 680 roku Tybetańczycy wdarli się na ziemie cesarstwa i zadali druzgocącą klęskę Li Cing-hüanowi. Ale przybyłe posiłki w sile 3 tysięcy doborowych kawalerzystów pod dowództwem Hocz’y Cz’ang-czy uderzyły w nocy na obóz wroga i zmusiły w ten sposób do odwrotu armię tybetańską.

Hocz’y Cz’ang-czy został mianowany komendantem strefy nadgranicznej. Założył 70 punktów sygnalizacyjnych. Osadził na roli także osadników wojskowych, zapewniając sobie w ten sposób dla swoich oddziałów zaopatrzenie w zboże.

Zachodnia i Wschodnia dynastia Han panujące w latach 206 p.n.e.–220 n.e. zmagały się nieustanie z koczowniczymi plemionami Hunów. Wybudowany wielki mur był nie tylko pierwszą linią obrony, ale też świetnym miejscem do przekazywania ogniowej sygnalizacji, ostrzegającej garnizony wzdłuż muru i w głębi kraju przed zbliżającym się najazdem.

Za Ts’inów Wielki Mur przeciw Hunnom stanął,

Za Hanów na Murze płonęły pochodnie.

Są to słowa wyjęte z wiersza Pochody chińskiego poety Li T’ai-Po (699–762), który przez jemu współczesnych uważany był za kochanka wina i księżyca. Ogień nie tylko ogrzewał, ale także zwiastował niebezpieczeństwo lub nawoływał do zbiórki w określonych miejscach mieszkańców wyznaczonych do walki.

Drży serce,

gdy ptak na rozłąkę się żali.

Blask wici

trzeci miesiąc już płonie bez przerwy.

Takie sygnały świetle donoszące o ważnych wydarzeniach z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa znano od bardzo dawna. Już w starożytnej Mezopotamii stosowano taką sygnalizację ostrzegawczą informującą o wtargnięciu wroga w granice kraju.

Król Szamszi-adad mianował swojego syna Jasmahada wicekrólem Mari. Trzeba przyznać, że syn króla miał wyjątkowy talent do gmatwania najprostszych spraw. Zdarzyło się pewnego razu, że niepotrzebnie wywołał alarm w całym państwie, nadając sygnał świetlny. Jego starszy brat, Iszmedagan, dowódca przygranicznej twierdzy Ekallatum przyszedł mu z pomocą, podpowiadając, jak wybrnąć z kłopotu. W przesłanym mu liście radzi:

Mów do Jasmachadada: oto rzecze Iszmedagan, twój brat:

Od tej chwili, gdy podałeś dwa sygnały świetlne w godzinach nocnych,

jest możliwe, że cały kraj stanie do twojej pomocy (chociaż mam nadzieję, że tak nie będzie).

Czy napisałeś listy do całego kraju — do kraju Andarik aż do prowincji wokół miasta Hasidanum i Nurrugum — wyślij je i do mnie przez swego najszybszego posłańca.

W listach napisz, co następuje:

„Wielkie oddziały wojsk nieprzyjacielskich wymaszerowały na rabunek, oto powód dla którego zapaliłem dwa sygnały świetlne.

Nie jest bynajmniej konieczne, abyś przybywał i pomagał”.

Wykorzystanie ognia do przesyłania znaków informacyjnych znane było również starożytnym Grekom, o czym możemy się przekonać, czytając tragedię Ajschylosa Agamemnon:

Tak i dziś wypatruję ognistego znaku,

łuny jasnej, co nam tu wieść przyniesie z Troi,

że gród Priama wzięty.


Jakiż goniec tak szybko wieść tę przynieść zdołał?


Hefaist, pan ognia! Znak nam śle ze szczytów Idy

płomienny. Znak ten chwyta i podaje dalej

ognisko za ogniskiem.

W biblijnym przekazie znajdujemy informacje o znakach dymnych, jakich użyli żołnierze izraelscy w wojnie z Beniaminitami.

A był umówiony znak między

wojownikami izraelskimi a tymi, którzy

byli w zasadzce, że ci puszczą z miasta

w górę potężny kłąb dymu.

Podobne sygnały ogniowe w nocy i dymne w dzień wysyłali obrońcy miast izraelskich w czasie najazdu króla Babilonu. Kiedy bowiem na jaw wyszedł sojusz Sedecjasza, króla Judei, i faraona Psamentyka, Nabuchodonozor (Nabu-kudurri-usur II, 604–562 p.n.e.), król Babilonii ruszył przeciw Judei. Z tego okresu zachowały się i dotrwały do naszych czasów listy znalezione w Lakisz. W jednym z nich, napisanym prawdopodobnie w ostatnich dniach istnienia królestwa Judy, oficer placówki wojskowej znajdującej się pomiędzy Azeką i Lakisz melduje, że ciągle jeszcze widzi w dzień i w nocy sygnały nadawane z Lakisz, ale ani on, ani jego żołnierze nie widzą już jednak żadnych znaków z Azeki.

Interesujący przykład zastosowania różnych form przesyłania wiadomości odczytujemy w dziele Appiana z Aleksandrii opisującego dokonania Korneliusza Scypiona podczas oblężenia Numancji.

Opasał miasto rowem i wałem wzmocnionym siedmioma strażnicami. Wojska oblężnicze podzielił na grupy, na czele których ustanowił dowódców. Byli oni zarazem odpowiedzialni:

[…] aby w razie niepokojenia ich przez nieprzyjaciół

dawali znak we dnie przez wzniesienie czerwonej płachty

na wysokiej włóczni, w nocy przy pomocy ognia,

by na wypadek potrzeby i on sam, i Maksymus

mogli pospieszyć z pomocą.

Na wzniesionym murze okalającym miasto rozstawił gęsto placówki:

[] które miały dniem i nocą nawoływać się wzajemnie

i donosić mu, co się dzieje.

Także stojący na wieżach mieli rozkaz, jeśliby się coś wydarzyło,

dawać znak zaczynając od miejsca zagrożonego,

to samo zaś mieli z kolei czynić inni, gdy pierwszy znak zobaczą.

Chodziło mu przy tym o to, aby przy pomocy znaków

prędzej się dowiedzieć, że się coś dzieje;

zanim rozstawione placówki, podadzą dokładną wiadomość.

Jak zapisał Appian, organizacja łączności, a tym samym nagłe wystąpienie na sygnał alarmowy na całej długości wału i w wieżach wojsk rzymskich pod bojowymi znakami, granie trąb — te wszystkie działania budziły u obrońców strach.

Dźwięk trąb służył nie tylko do sygnalizacji zagrożenia lub informowania o nakazie wykonania jakiegoś działania. Obwieszczał również triumf zwycięstwa, wzbudzając u jeszcze broniących się żołnierzy wroga strach. Tak to się odbyło podczas oblężenia Nowej Kartaginy przez Scypiona. W decydującym momencie ataku, kiedy żołnierze rzymscy wspięli się na kilka wież,

Scypion osadził na nich trębaczy z trąbami i rogami

i kazał im dąć na pobudkę i grzmieć, jakby już wzięto miasto.

Inni biegając wokół w podobny sposób wywoływali popłoch,

niektórzy zaś zeskoczywszy w dół otwarli Scypionowi bramy []

Desperacka obrona Kartagińczyków nie zdała się na nic. Magon z niedobitkami poddał się Scypionowi.

Minęły stulecia, a sygnalizacja ogniowa nadal służyła jako środek łączności. W 626 roku Bizantyjczycy zmagali się z Awarami i armią perską prowadzoną przez Salbarosa. Oddziały awarskie utrzymywały łączność przez cieśninę z Persami za pomocą znaków ogniowych. Uzgodnili, że ogień zapalony na forcie Blanchernai będzie dla Sklawinów sygnałem do ataku. Mieli oni natychmiast wypłynąć łódkami pod miasto i tym sposobem wzniecić popłoch wśród obrońców. A wtedy uderzą z drugiej strony Awarowie. Jednak patrycjusz Bonus zapewne z pomocą szpiegów poznał zamiary nieprzyjaciela i urządził zasadzkę. Polecił mianowicie w miejsce, skąd nadawano sygnały, wysłać część odpowiednio przygotowanych dwu- i trójrzędowych okrętów. Inna grupa okrętów popłynęła pod przeciwległy brzeg. Kiedy flota znalazła się na wyznaczonych miejscach, kazał nadać sygnał ogniowy. Jak podaje Nicefor, późniejszy patriarcha konstantynopolitański:

Sklawowie na jego widok (sygnału ogniowego)

ruszyli z rzeki zwanej Barbyssos i płynęli ku miastu;

okręty zaś wyszły z zasadzki i otoczywszy ich wokoło

szybko wytępiły.

Klęska Słowian zakończyła marzenia wodza awarskiego o zdobyciu miasta. Nie pozostało nic innego jak wycofać się i wrócić do kraju. Późniejsi władcy Bizancjum również sięgali po ogniową łączność, gdyż zapewniała ona szybkie przekazywanie wiadomości na znaczne odległości. Także zakon szpitalników z Rodos pobudował liczne punkty sygnalizacyjne, które biegły od Leros na północy, przez Bodrum, do Apolakii na południu Rodos.

O posługiwaniu się ogniem lub dymem jako środkiem do przekazywania wiadomości dowiadujemy się również z bliższych nam terenów z czasów podboju plemion Prusów. W roku 1317 marszałek zakonu krzyżackiego, Henryk, ze znacznymi siłami przybył na pole Kalsheim. Tutaj jeźdźcy zostali spieszeni i przez las zwany Wint podeszli po kryjomu pod zamek Juniged. Załoga zamku jednak została uprzedzona o zamiarach krzyżaków i jak tylko z nastaniem dnia zobaczyła nieprzyjaciela, rozpaliła ogień, by za pomocą unoszącego się dymu powiadomić okoliczne plemiona o nadejściu nieprzyjaciela.

Łączność ogniową wykorzystywano nie tylko w celach militarnych, ale również prywatnych. Cesarz Tyberiusz, organizując spisek przeciwko Sejanowi, który był prefektem pretorianów,

Sam z najwyższej skały śledził co chwila sygnały,

które polecił z dala nadawać o przebiegu wypadków,

aby wiadomości nie uległy opóźnieniu.

Prosta, a zarazem skuteczna łączność ogniowo-dymna jest w użyciu do dzisiaj, co prawda w bardziej ograniczonym zakresie, ale dla potrzeb ratunkowych lub wojskowej sygnalizacji wystarczająca do oznaczenia lądowiska, zajmowanej pozycji czy też wskazania rejonu zrzutu.

W łączności poza posłańcami czy umówionymi znakami korzystano również z urządzeń mechanicznych. Znany jest nam wynalazek zegara wodnego Ktesibiosa. Najprościej rzecz ujmując, polegał on na tym, że przelewająca się specjalnymi otworami woda z naczynia do naczynia trafiała w końcu do pojemnika, w którym był umieszczony pływak. Do niego był przytwierdzony wskaźnik, który wskazywał wraz podnoszącym się poziomem wody zmieniające się godziny.

Podobny mechanizm zastosowano do przesyłania wiadomości na odległość. W dwóch identycznych dzbanach w ich dolnej części wykonywano po jednym takim samym otworze, tak by przez nie mogła swobodnie przepływać woda. Po napełnieniu dzbanów wodą na powierzchnię kładziono pływak z pionowym wskaźnikiem, na którym w pewnych odstępach był wypisany krótki tekst. Przykładowo, „ciężkozbrojna piechota”, „pojawiła się jazda” i tym podobne informacje, odnoszące się do najczęściej zaistniałych na polu walki sytuacji. Z chwilą gdy doszło do zdarzenia odpowiadającego zapisowi na wskaźniku, obsługa tego „telegrafu” podnosiła do góry zapaloną pochodnię. Gdy podobny znak ogniowy pojawił się u odbiorcy, nadawca opuszczał pochodnię i otwierał zawór, przez który wypływała woda. To samo robił odbiorca wiadomości. Wskaźnik na pływaku opadał wraz ubywającą wodą i gdy odpowiedni napis zrównał się z krawędzią dzbana, podnoszono zapaloną pochodnię do góry. Na ten znak, odbiorca natychmiast zatykał u siebie otwór i odczytywał wiadomość znajdującą się na swoim wskaźniku, który zrównał się z brzegiem naczynia.

Jedna z takich klepsydr znajdowała się na Sycylii, drugą przesłano do Kartaginy z opisem działania urządzenia. Gdy straż w Kartaginie zobaczyła ogień od strony Sycylii, bacznie śledziła, który krąg z napisem wskazała woda w momencie pojawienia się drugiego sygnału. Wtedy odczytywali odpowiedni napis i jak najszybciej wysyłali to zaopatrzenie, które wskazywał mechanizm. W ten zmyślny sposób wojska kartagińskie operujące na wyspie miały zapewnione szybkie uzupełnienie niedoborów.

Na uwagę zasługuje wynaleziony w Chinach tak zwany telefon nitkowy. Urządzenie to to nic innego jak dwa pudełka cylindryczne zamknięte z jednej strony membraną, których środki były połączone mocną nicią. Mocno napięta nić przewodziła głos na pewną odległość. W Europie telefon nitkowy pojawił się dopiero w roku 1667. Jeszcze w latach mojej młodości takie urządzenie służyło mi i moim kolegom do zabawy.

Na morzu do bezprzewodowego przekazywania informacji służyła woda. Wszyscy wiemy, że jest ona doskonałym przewodnikiem fal dźwiękowych. Dlatego też wikingowie stukali w wewnętrzną burtę łodzi poniżej zanurzenia, a ten odgłos można było usłyszeć na drugiej łodzi i to znajdującej się nawet w znacznej odległości. Tego, jakie miało to znaczenie dla żeglarzy w czasie mgły, nie trzeba nikomu tłumaczyć.

W starożytności żeglarze greccy wiosłowali w rytm specjalnej pieśni, często przy akompaniamencie liry. W pewnych jednak okolicznościach, by nie ujawnić swojej obecności, rytm wioślarzom wybijano stukaniem kamienia o kamień. Nawet wiosła zanurzano w specjalny sposób, w celu uniknięcia zdradzieckiego plusku wywołanego uderzeniem pióra wiosła o wodę.

Do bieżącej sygnalizacji lub łączności szczególnie na polu walki wykorzystywano poza sygnałami optycznymi także sygnalizację dźwiękową. Niccolò Machiavelli w O sztuce wojny poświęcił wiele uwagi wydawaniu rozkazów za pomocą dźwięków lub głosem.

Jeżeli wydajesz rozkaz za pomocą dźwięku, musisz zadbać,

by dany sygnał tak bardzo różnił się od innych, żeby nie można ich było pomylić, jeżeli zaś wydajesz rozkazy ustnie, musisz uważać, by uniknąć ogólności i używać szczegółowych sformułowań, przy czym powinieneś unikać tych, które można interpretować jako negatywne.

Miał rację Machiavelli, zdarzało się bowiem, że wydany rozkaz „na tyły” był źle rozumiany i wywoływał niepokój połączony często z ucieczką z pola bitwy.

Źle zrozumiany rozkaz to również błędne jego przekazanie, a w konsekwencji niewłaściwe wykonanie polecenia, stojące w sprzeczności z intencją dowódcy. Takie zdarzenie miało miejsce w czasie wyprawy księcia Daniela z Lwem i Romanem przeciwko Jaćwingom w 1255/1256 roku. Daniel wysłał z rozkazem niejakiego Andrzeja, aby ten przekazał dowódcy pułku, że:

Jeśli zobaczysz nas biegnących szybko, za nami rusz

i rozpuść pułk, jak to może gnać [niech gna].

Ale posłaniec na opak przekazał rozkaz, z czego dworski miał się tłumaczyć:

Nie ja, ani chęć moja. Zło przeciw tobie uczynił poseł.

Nie oddał prawdziwie [twoich] słów nam.

Zarówno przed, jak i w czasie bitwy proste dźwięki spełniały swoją funkcję szybkiego przekazywania poleceń i rozkazów. Z uwagi na charakter dźwięku świetnie nadawała się do tego celu trąbka.

Dźwięki trąbki wspomagano okrzykiem wojennym wydanym pełnym głosem przez wszystkich żołnierzy. Taki dźwięk na pewno był jednoznacznie rozumiany. Oddajmy na moment głos Liwiuszowi, który opisuje oblężenie obozu rzymskiego przez Ekwów, gdy przybyła odsiecz.

Padł rozkaz, dano znak trąbą, żołnierz rozkaz wykonał:

dokoła nieprzyjaciela rozległ się okrzyk i poprzez obóz

nieprzyjacielski przeleciał na drugą stronę do obozu konsula.

Tam wzbudził ogromną radość, tu trwogę. Rzymianie poznali,

że to jest okrzyk obywateli, że nadchodzi pomoc […].

Równie skuteczne były dźwięki bębna, którego dudnienie wskazywało na przykład miejsce zbiórki dla rozproszonego wojska. W ten sposób rozbici Turcy zwoływali się krzykiem i biciem w bębny. Do przekazywania wiadomości bardziej złożonych wykorzystywano jednak posłańców, pieszych lub konnych. Chociaż także istniało niebezpieczeństwo przeinaczenia treści rozkazu przez łącznika, o czym była już tu mowa, a historia wojen zna wiele takich przypadków.

Tacy posłańcy byli wykorzystywani w starożytnym Egipcie, o czym mamy wzmianki z czasów Ramzesa II (1304–1237), podczas bitwy pod Kadesz z królem hetyckim, Muwatallu, gdzie z zasadzki uderzono na oddział Rē.

[Gdy mu doniesiono, co się stało] jego majestat powstał

 w blasku jak jego ojciec Mont [bóg wojny]

i nałożył na siebie strój bojowy i był jak bóg Baal

w godzinie swego [gniewu].

Zapewne z usług posłańców korzystali również późniejsi dowódcy. W zgiełku bitewnym, gdy ważą się losy obu stron i widać tylko najbliższe otoczenie, użycie kuriera było wręcz nieodzowne. Mamy na to liczne przykłady, które przekazał nam również Liwiusz w swoim wiekopomnym dziele Ad urbe condita libri CXXXXII czy też Tacyt w HistoriaeAnnales, czy chociażby sławne i poważane Cai Iulii Caesaris commentarii rerum gestarum. Bellum Gallicum.

Tak też postąpił Ludwik IX w walkach pod Al-Mansurą, wysyłając posłańców do odszukania w ciżbie walczących rycerzy, z którymi chciał się naradzić. Podobnie czynili muzułmanie, przekazując rozkazy dalszym oddziałom za pomocą adiutantów.

W 543 roku w trakcie wyprawy rzymskiej na Persję łączność pomiędzy poszczególnymi zgrupowaniami wojsk rzymskich utrzymywali kurierzy, za pomocą których dowódcy przesyłali sobie wzajemnie szczegóły planowanego najazdu.

Tak zwanych umyślnych posłańców wykorzystywano nie tylko w czasie wojny, ale zlecano im także konkretne zadania dostarczenia przesyłki lub korespondencji wskazanej osobie. Było to podyktowane koniecznością dnia powszedniego przy braku innych techniczno-organizacyjnych możliwości.

Wiemy, że na służbie cesarza Aleksego Komnena posłańcem był jeździec scytyjski zwany „skrzydlatym” w rozumieniu szybki, mknący jak na skrzydłach.

Wśród pierwszych sułtanów tureckich Ghaznawidów i Seldżuków sługa zwany ferasz, w języku arabskim faris — jeździec, oznaczał pierwotnie kuriera, który z czasem przeobraził się w służącego.

W ówczesnych opisach bitew znajdujemy liczne wzmianki o stosowaniu trąb bojowych do przekazywania różnych informacji, począwszy od zasygnalizowania wymarszu, przez przysposobienie broni, aż do rozpoczęcia ataku.

W chińskim traktacie Sun Tzu w rozdziale poświęconym walce zbrojnej napisał:

Ponieważ nie słyszą się nawzajem, mają bębny i gongi.

Ponieważ nie widzą się nawzajem, mają flagi i proporce.

Bębny, gongi, flagi i proporce służą temu,

aby połączyć ludzkie uszy i oczy.

Moment rozpoczęcia walki poprzedzany był różnymi znakami, w tym też sygnałami wizualnymi. Była to biała i czerwona chorągiew. Taki przypadek opisał Liwiusz. W czasie oblężenia obozu rzymskiego przez wojska Ekwów na odsiecz przybył Kwinkcjusz z sojuszniczymi oddziałami Latynów i Herników. Gdy Ekwowie szturmowali obóz, „i zuchwale pokazywali odciętą głowę legata”, od tyłu zaatakował przybyły Kwinkcjusz i „z daleka dał znak, żeby równocześnie także z obozu wyszła wycieczka. W ten sposób wyciął wielką ilość nieprzyjaciół”.

Takim znakiem mogło być na przykłada wymachiwanie kopią, tak jak to uczynił konsul, dając w ten sposób sygnał, by zrobiono atakującej jeździe przejście w szeregach piechoty.

Z tej różnorodnej palety środków do komunikowania się na polu walki chętnie korzystały wojska muzułmańskie. Nie obce im były skomplikowane systemy sygnalizacji za pomocą chorągiewek czy bębnów oraz za pośrednictwem wspomnianych już adiutantów.

Jak wielką wagę przywiązywano do łączności, wskazują zachowane z XIII wieku wzmianki, mówiące o atakach mameluków na centrum szyku wroga, by pozbawić go chorągwi, zabić doboszów i sygnalistów-trębaczy, aby w ten sposób uniemożliwić im przekazywanie rozkazów.

W wojskach Abbasydów, ale pewnie i u innych władców muzułmańskich, przy organizowaniu uroczystych parad wojskowych stawiano sobie za cel obznajomienie żołnierzy z barwami oddziału i wpojenie każdemu umiejętności rozpoznania własnego sztandaru. Miało to szczególne znaczenie w zamęcie bitewnym dla zachowania zwartości oddziału.

O ważności signum i jego nosiciela, to jest chorążego — signifer, w wojsku rzymskim świadczą słowa Liwiusza:

Potem, gdy tylko się uwolnili od bagażu i uzbroili,

zaczęli się zbiegać zewsząd do chorągwi i stawać

w swoich szeregach, znanych im dzięki długiej służbie wojskowej,

tak że bez niczyjego rozkazu samorzutnie

formowała się linia bojowa.

Sprawowanie funkcji chorążego to był zaszczyt i wielka odpowiedzialność. Zrozumiemy to lepiej, czytając słowa chorążego pierwszej kohorty legionu:

Tego orła przez wiele lat chroniłem za życia z największą

troskliwością, a teraz, gdy umieram, zwracam go Cezarowi

z taką samą wiernością. Zaklinam was, nie dopuście, by

doszło do żołnierskiej hańby, co do tej pory w wojsku

Cezara się nie zdarzyło, i odnieście mu go nietkniętego.

Marsz z rozwiniętymi chorągwiami, znakami bojowymi, przy wtórze bicia w bębny i kotły bojowe, był niejako codziennością w ówczesnych armiach. Znajdujemy o tym liczne wzmianki w kronikach.

Podobne środki łączności stosowali Mongołowie podczas swoich podbojów. Zwłaszcza że ich dowódcy nie uczestniczyli osobiście w bezpośredniej walce. Zajmowali stanowisko, skąd mogli kontrolować przebieg bitwy i wydawać rozkazy. Do tego celu używali flag, sygnałów świetlnych, świszczących strzał i kurierów.

W czasie wojny peloponeskiej odbyto jedną z licznych bitew pomiędzy Peloponezyjczykami i Potideatami z jednej strony, którymi dowodził Arystenes i Perdykas, jako dowódca jazdy, a Ateńczykami prowadzonymi przez Kalliasa. Tuż przed zbrojnym starciem podniesiono do góry sztandary jako sygnał do ataku. Po walce ściągnięto je na znak zakończenia bitwy. Innym zwyczajem, który poprzedzał bitwę, było zaśpiewanie peanu i tuż przed samym starciem wydanie okrzyku wojennego, jakim żołnierze wzywali Enyaliosa (przydomek Aresa).

Warto tutaj zwrócić uwagę czytelnika na jeszcze jeden element sygnalizacji wskazujący na zamiar wykonania jakiegoś manewru. Były to zazwyczaj niezbędne czynności wykonywane przed właściwym manewrem, a które uprzedzały nieprzyjaciela o tym zamiarze. Klasycznym tego przykładem było opuszczenie kopi. Stanowiło to oczywisty sygnał, że wróg zaraz ruszy do szarży. Tak samo jak wyżej wspomniane zaśpiewanie peanu dawało znak do rozpoczęcia ataku. Znajomość zatem nieprzyjacielskiego obyczaju i zwyczaju walki była cennym doświadczeniem bojowym każdego dowódcy.

W czasie bezpośredniego starcia zbrojnego, wśród wrzawy i zgiełku bitewnego przydatne było hasło, dzięki któremu można było odróżnić swojego zbrojnego od obcego. Ksenofont podał, jak to przed bitwą przez szeregi podawano hasło, które brzmiało: „Dzeus Zbawiciel i Zwycięzca”. Innym razem było to zawołanie „Dzeus Zbawiciel — Herakles Przewodnik”.

Takie rozpoznawanie się dzięki odpowiedniemu słowu, kto swój, a kto wróg, miało również miejsce na początku XIV wieku na ziemi polskiej po zdławieniu buntu wójta Alberta w Krakowie, w którym uczestniczył żywioł niemiecki. Według tradycji, pojmanym kazano powtórzyć wyrazy: „soczewica, koło, miele, młyn”. Niemcy i Czesi nie używali spółgłoski „ł”, tak więc jako obcy element, w domyśle buntownicy, byli karani śmiercią.

Na podobny pomysł wpadli starożytni Hebrajczycy. Ich hasło rozpoznawcze zawierało zgłoskę lub wyraz trudny bądź niemożliwy do wymówienia przez obcego, w domyśle wroga, i takim słowem okazało się szybolet. Z hebrajskiego wyraz szibbolet, oznaczający strumień, powódź, pozwalał odróżnić Gileadczyków od Efraimitów, którzy wymawiali go „sibbolet”. Ujawnionych w ten sposób zabijano przy brodach jordańskich. Pismo podaje, że takich ofiar było 42 tysiące.

Jak podaje Poliajnos, Lacedemończycy w nocy zajęli Tegeę. Dowodzący Arkadyjczykami wydał rozkaz hoplitom, aby zabijali każdego, kto pytał o hasło. Było oczywiste, że pytać mogli tylko Spartanie nierozpoznający się w ciemnościach. W ten sposób ginęli z rąk obrońców.

Zdarzało się jednak, że refleks i zręczna odpowiedź pytanego uchroniły go przed śmiercią. Z obleganego miasta Uli, które za dochowaną wierność Cezarowi otrzymało zaszczytną nazwę Ulia Fidentia, przybyło poselstwo do niego z prośbą o pomoc w obronie przed Gnejuszem Pompejuszem. Cezar wysłał do obleganego miasta posiłki pod komendą Lucjusza Wibiusza Pacjekusa. Nocą w gwałtownej burzy cezarianie, będąc w środku posterunków, usłyszeli pytanie: „kim są”. I wówczas jeden ze spieszących z pomocą, nie tracąc rezonu, odpowiedział:

[…] aby milczał, teraz bowiem usiłują zbliżyć się do murów,

aby owładnąć miastem.

Tym sposobem szczęśliwie wszyscy cali dotarli do miasta, które na umówiony znak wpuściło pomoc do środka.

Zdarzyło się w czasie rebelii, że podążający za rebeliantami Germanus przechwycił ich pod Scalae Veteres w 537 roku. Podczas walki obie armie się przemieszały, a że nie różniły się ani ubiorem, ani uzbrojeniem, nikt nie wiedział, kto jest kim. Za radą Germanusa żołnierze cesarza pytali o pochodzenie każdego pojmanego. Jeżeli odpowiadał, że jest żołnierzem Germanusa, to musiał im podać jeszcze hasło. Jeżeli go nie podał, był uznawany za buntownika i natychmiast zabijany. Znajomość odpowiedzi była na wagę życia.

Z tego powodu hasło podawano zbrojnym tuż przed rozpoczęciem boju. Miało to zapobiegać poznaniu go przez przeciwnika, w wypadku gdyby chciał im je przekazać jakiś uciekinier, których nie brakowało z jednej lub z drugiej walczącej strony. Hasło, chociaż pomocne, to jednak nie zawsze mogło spełnić swoją funkcję rozpoznawczą, kto swój, a kto obcy. Zwłaszcza gdy jedna ze stron była posiłkowana oddziałami sojuszniczymi, których ubiór i uzbrojenie nie różniły się od ubioru i uzbrojenia przeciwnika. Aby uniknąć tragicznych pomyłek w czasie zgiełku bitewnego, ustalano wcześniej charakterystyczny i dobrze widoczny znak, który bez wątpliwości wskazywał, kto kim jest. W czasie bitwy o Gergowię oddziały galijskie posiłkujące legiony Cezara, by odróżnić się od pozostałego wojska Gallów, wystąpiły do boju, mając odsłonięte prawe ramiona.

Przywiązanie do hasła w obliczu wroga bez zachowania podstawowej ostrożności potrafiło się zemścić i to w bardzo dramatyczny sposób. Kleomenes, król Lacedemończyków, prowadził wojnę z Argejczykami. Obydwaj przeciwnicy stali z wojskiem w obozach naprzeciw siebie. Kleomenes wszystkie rozkazy przekazywał przez herolda, którego głos był słyszany w obozie wroga. Gdy herold ogłaszał posiłek, to samo czynili i drudzy. Powołanie żołnierzy pod broń w obozie Lacedemończyków powodowało, że i Argejczycy chwytali za oręż. I trwało to jakiś czas, dopóty Kleomenes nie wydał po kryjomu rozkazu, że gdy herold obwieści czas śniadania, ci mają stanąć w pełnym rynsztunku do boju. Tak też się stało. Argejczycy zajęli się sporządzaniem posiłku, a wówczas Kleomenes poprowadził uzbrojonych żołnierzy i zaatakował nieprzygotowanego nieprzyjaciela, zadając mu sromotną klęskę.

Dźwięki rogów oznajmiały również rozpoczęcie i kolejność wykonania wcześniej ustalonych czynności. Tak było w czasie odwrotu wojska greckiego po nieudanej kampanii perskiej pod wodzą Cyrusa Młodszego. Greckie oddziały, aby zyskać pewien spokój, postanowiły oderwać się od nieprzyjaciela, który postępował za nimi krok w krok. Zdecydowały się więc na nocny marsz, by zwiększyć dystans dzielący ich od wojska perskiego. Ustalono, że kiedy zabrzmi sygnał rogu oznajmiający zwyczajowo porę udania się na spoczynek, oni pakują swoje rzeczy. Na drugi sygnał wkładają tobołki na juczne zwierzęta. Natomiast trzeci sygnał jest znakiem do wymarszu za przednią strażą.

Taką samą rolę odgrywały sygnały wygrywane na rogach bawolich lub baranich w wojsku chińskim. Podobnie było w oddziałach arabskich w czasie wypraw krzyżowych. W wojsku rzymskim takim instrumentem była trąba bojowa salpinga — prosta rura z miedzi lub spiżu rozszerzona u wylotu w tak zwaną czarę głosową. Wydawała donośny i przenikliwy dźwięk.

Instrumenty dęte były w powszechnym użyciu, a ich dźwięki zwiastowały wykonanie różnych czynności wojskowych. Jedne z nich zapowiadały pobudkę, inne zwoływały żołnierzy lub nakazywały im rozejście się, a jeszcze inne głosiły porę capstrzyku. Oczywiście były też sygnały alarmowe wołające do ataku czy jego zmiany lub rozkazujące odwrót. Jednym słowem, określony dźwięk niósł konkretny rozkaz, tak samo jak znak wizualny dawany ruchem chorągwi, podnoszeniem lub opuszczeniem sztandarów lub innych chorągiewek.

Znaki wizualne pomimo stosowania wyrafinowanej techniki wojennej są wykorzystywane do chwili obecnej. Swoją przydatność pokazują zwłaszcza tam, gdzie z uwagi na hałas, odległość bądź potrzebę zachowania ciszy jest to szczególnie pożądane.

W czasie wojny peloponeskiej Konon, jeden ze strategów ateńskich, objął naczelne dowództwo nad flotą, był ścigany przez okręty spartańskie dowodzone przez Kallikratidesa. Kiedy zbliżał się do Mityleny, szyk okrętów lakońskich w czasie pościgu załamał się. Tę sprzyjającą okoliczność natychmiast wykorzystał Konon. Podniósł purpurową banderę. Na ten sygnał wszyscy ateńscy kapitanowie wykonali zwrot i zaatakowali ścigającą je flotę lakońską. Ta zaskoczona nagłym manewrem próbowała uformować szyk, ale poszczególne jednostki zaczęły wpadać na siebie i nieprzygotowane do zorganizowanej walki były zatapiane. Strateg ateński odniósł całkowite zwycięstwo.

W Sparcie do utrzymania rytmu marszowego wykorzystywano dźwięki aulosu. Heraklidzi Proklos i Temenos w chwili składania ofiary zostali zmuszeni do walki. Polecili więc towarzyszącym im w obrzędach auletom grać i poprowadzić wojsko do boju. Wojownicy, maszerując w rytm melodii, z łatwością utrzymywali szyk i odnieśli zwycięstwo. Od tej pory auleci stale towarzyszyli Lacedemończykom, jak również Kreteńczykom.

Jak mówią niektóre przekazy, w bitwie pod Lekturami ponoć zabrakło muzyków wygrywających rytm maszerującym do boju Spartiatom, co niektórzy uznawali za wypełnienie się proroctwa, które mówiło, że nieobecność aulecistów wróży klęskę, i dlatego przegrali.

Obok instrumentów dętych wykorzystywano również bębny. Miarowość uderzeń, nadawała rytmiczność krokom i utrzymanie jednakowego tempa marszu. A tym samym zapobiegało łamaniu szyku. Miarowe dudnienie w bębny miało też aspekt psychologiczny. Mamelucy przy oblężeniu zamków wykorzystywali monotonne donośne uderzenia w wielkie bębny umieszczone nawet na trzystu wielbłądach, by osłabić wolę walki obrońców.

Hałas, jaki czyniły ich kotły i saraceńskie rogi,

był przerażający dla uszu.

W ten sposób opisał swoje wrażenie seneszal, Jean de Joinville, uczestnik krucjaty Ludwika IX, króla Francji, podczas desantu pod Damiettą, gdzie po raz pierwszy zetknął się z tak głośnymi i przerażającymi dźwiękami.

Podczas szturmu mameluków na Akkę, twierdzę krzyżowców, walono jednocześnie w trzy tysiące wielkich bębnów. Można tylko sobie wyobrazić, jaki to miało wpływ na obrońców zamku.

Podobnie użyli bębnów Mongołowie w czasie desantu swoich oddziałów na plaży w zatoce Hakaty podczas ataku na Japonię. Obrońcy w kierunku lądujących Mongołów wystrzelili gwiżdżące strzały, które jednocześnie były sygnałem do ataku. Natomiast Mongołowie zaczęli nieprzerwanie bić w bębny, co doprowadzało japońskie konie do szału ze strachu.

Rola bębna, a właściwie wykorzystanie jego dźwięku w ówczesnej sztuce wojskowej nie ograniczało się tylko do efektów psychologicznych wobec nieprzyjaciela, jak miało to miejsce u Mongołów i Mameluków. Walenie w bęben to był jeden ze sposobów nadawania wiadomości.

W 1299 roku armia mongolska pod komendą Ghazana ruszyła w kierunku na Homs. Nie niepokojona minęła Aleppo i Hamę. Wywiad mamelucki i system wczesnego ostrzegania zawiodły na całej linii. Dopiero kiedy wiadomość o mongolskim ataku dotarła do sułtana, armia egipska została poderwana i forsownym marszem ruszyła na spotkanie wroga. Armie ujrzały się 23 grudnia 1299 roku pod Wadi al-Chanzidar.

Mongolski dowódca Ghazan planował wydać bitwę dopiero następnego dnia. Chciał w ten sposób dać własnemu wojsku sposobność do wypoczynku, napojenia koni i przygotowania się do jutrzejszej walki. Jednak Mamelucy odczytali ruchy nieprzyjaciela jako oznakę słabości i chęć odstąpienia od zbrojnego starcia. Uderzyli więc niejako z marszu na pozycje mongolskie, na których zaczęto już obozować. Szarża zaskoczyła część wojska mongolskiego i wydawało się, że zwycięstwo Mameluków jest już prawie pewne. Wtedy Ghazan nakazał z ciał koni zrobić wały, za których Mongołowie zaczęli się bronić. Mamelucy nie mogli sforsować stosów martwych zwierząt, by rozstrzygnąć losy bitwy w bezpośrednim starciu. Atak mamelucki stracił impet i zmusił ich do uporządkowania szeregów. Wtedy właśnie odezwały się mongolskie wojenne bębny. Ujawniły one przy okazji miejsce dowodzenia Ghazana na prawym skrzydle.

Mamelucy więc postanowili ponowić szarżę, przedrzeć się przez szeregi wojowników mongolskich i zabić dowódcę. Przegrupowali oddziały i uderzyli. Rychło się przekonali, że wpadli w pułapkę. Ghazan zajmował miejsce nie na skrzydle, ale w centrum swojego ugrupowania. Na dodatek Mamelucy zostali od tyłu zaatakowani przez oddziały lewego skrzydła, które w początkowej fazie walki zostały zaskoczone i odrzucone, a teraz wróciły na pole walki. Mamelucki kontratak jazdy beduińskiej został odparty przez rezerwowe oddziały mongolskie.

Beduini porzucili bitwę i w panice zaczęli uciekać. Za nimi w popłochu ruszyły również wojska mameluckie. Odwrót wojsk sułtana zamienił się w rzeź. Syria stanęła przed Ghazanem otworem.

W kilka lat później Ghazan postanowił kolejny raz uderzyć na Syrię i powtórzyć sukces. Wiosną 1303 roku jego wojska prowadzone przez Kutlugh-Szaha przekroczyły Eufrat. Armia dotarła do Damaszku nie niepokojona przez sułtana Egiptu.

Mongołowie byli wielce zaskoczeni, gdy 20 kwietnia 1303 roku ujrzeli przed sobą w gotowości bojowej armię mamelucką. Zajmowała ona dogodną pozycję, zarówno do ataku, jak i do obrony. Flanki osłaniały skaliste wzniesienia, a równiną płynęła niewielka rzeczka. Lewe skrzydło mongolskie nawiązało kontakt walką z oddziałami mameluckimi, które udało się zepchnąć z wyjściowych pozycji. Widząc to, Kutlugh-Szah postanowił wzmocnić swoje prawe skrzydło kosztem centrum i rozstrzygnąć tym uderzeniem bitwę na swoją korzyść.

Wojska mameluckie wytrzymały jednak napór, a następnie same przeszły do kontrataku. Kutlugh-Szah wezwał lewe skrzydło, które pognało za wycofującymi się oddziałami mameluków, do powrotu na pole walki. Jednak było już za późno. Armia mamelucka zaczęła zachodzić z boków walczące oddziały mongolskie. Te pod groźbą okrążenia na rozkaz dowodzącego wycofały się na niewielkie wzniesienie, u podnóża którego umocnione pozycje zajęli mamelucy, zamykając Mongołów w pułapce.

Przez całą noc mameluckie bębny nie milkły, krusząc odwagę uwięzionych Mongołów. Rankiem mameluckie wojsko rozstąpiło się, dając nadzieję na przejście oddziałom mongolskim. Uwięzieni żołnierze, prawie oszalali z pragnienia, rzucili się ze wzgórza w kierunku strumienia. Tam wzdłuż rzeczki rozciągała się jednak mamelucka linia obrony. I tam też rozegrały się dramatyczne sceny wycinania w pień wojowników mongolskich. Niewielu z nich zobaczyło znów ojczyste strony.

Należy sądzić, że Mamelucy nie zaniedbywali żadnej z technik sztuki wojennej. Doceniali kunszt robienia mieczem, włócznią czy strzelania z łuku. Korzystali z dorobku innych nacji, a na potrzeby wojny zaprzęgali każdy sposób odbierający odwagę lub zniewalający psychikę wroga. Jak miało to miejsce z użyciem bębnów, czy też z nieprzerwanym i ciągle wzrastającym ostrzałem z machin miotających lub coraz to silniejszych, falowo następujących po sobie, nękających przeciwnika szturmów. Technika prowadzenia walki to odrębny i fascynujący temat, ale zostawmy go na czas późniejszy.

Głos instrumentów bojowych niósł jakąś magiczną siłę na miarę boskiej mocy, jednoczącą żołnierzy w emocjonalnym związku, jaki powstaje w obliczu wroga, tuż przed bezpośrednim starciem.

To emocjonalne wyzwolenie pobudzone dźwiękami instrumentów nie było obce naszym średniowiecznym braciom słowiańskim, którzy również szli do walki przy dźwiękach trąb wojennych.

Ową siłę zaklętą w dźwięku starano się pogłębić poprzez odpowiednie obrzędy i rytuały, jak na przykład skropienie bębnów bojowych krwią ofiarną. Jednak, jak pouczają minione wieki, dźwięki bębnów i trąb służyły również innym dramatycznym przeżyciom.

W czasie bitwie nad jeziorem Issyk-kul pomiędzy wojskiem cesarskim a tureckim łucznicy telescy zebrali tak krwawe żniwo, że cesarskie wojska najemne, które poniosły znaczne straty, postanowiły wydać nieprzyjacielowi głowę własnego dowódcy. Informacja o spisku dotarła do Wang Fang-i’a, który zaprosił do swojej kwatery 70 najważniejszych spiskowców, gdzie ich związano. Wszystkim ścięto głowy toporem, ale żeby zagłuszyć ich wołania o pomoc, wyrok wykonano przy dźwiękach bębnów i trąb.

Inną ważną częścią owej sakralnej mocy związanej z orężem było zakładanie przez chorążego — signifer bądź sygnalistę, trębacza wojskowego — cornicen ubioru, a właściwie noszonych przez nich charakterystycznych elementów stroju. Przykładowo signifer był okryty skórą wilka z jego czaszką na swojej głowie.

Wierzono w moc dźwięków, w moc przywołania w ten sposób bogów i rzucenia ich przeciwko wrogom. Wspomnijmy tylko potęgę dźwięku płynącą z liry Orfeusza, trąb jerychońskich czy dzwonów kościelnych i rolę, jaką miały do spełnienia. Jest to temat bardzo zajmujący, ale który w tej chwili odwraca uwagę od głównego nurtu naszego zainteresowania.

Sygnały wygrywane na trąbce, jak już tu wielokrotnie była mowa, miały istotne znaczenie. Były donośne, co w zgiełku bitewnym miało niepoślednie znaczenie. Sygnał docierał jednocześnie do wszystkich, co okazywało się szczególnie ważne w manewrach oddziałami. I najważniejsze — sygnał niósł określone polecenie do wykonania, był rozkazem.

Oto kolejny przykład na wykorzystanie tej metody. Wojska greckie, ze względów bezpieczeństwa chcące zwiększyć dystans dzielący je od perskich oddziałów, użyły fortelu. Wieczorem grecki sygnalista wygrał na trąbce wezwanie do złożenia tobołków. Głos instrumentu słyszał nieprzyjaciel, który wiedział, że sygnał ten oznacza przygotowanie do rozbicia obozu na nocny odpoczynek. Cofnął się więc, by zachować bezpieczną odległość przed niespodziewanym atakiem, i rozbił obóz. Gdy Grecy zobaczyli odchodzących Persów, sami zwinęli obóz i ruszyli w dalszą drogę. Przebyli około 60 stadiów, to jest około 11 kilometrów, i dopiero wtedy rozłożyli się obozem.

Warto dodać, że trąbka miała tę zaletę, iż można nią było przekazywać różnorodne informacje, w zależności od rodzaju melodii. Odpowiedni dźwięk wieścił wykonanie jakiegoś zadania przez część oddziałów, na przykład skryte zajęcie wzgórza, co miało istotne znaczenie z taktycznego punktu widzenia.

W czasie powrotu do ojczyzny 10 tysięcy Greków po nieudanej wyprawie Cyrusa Młodszego wojsko miało przeprawić się przez rzekę. Ksenofont ustalił, że w przypadku ataku wroga na oddziały ariergardy zostanie zagrana pobudka bojowa. Na ten sygnał wszyscy mieli się zwrócić w prawo, tak aby oddziały zamykające pochód zmieniły się w jego czoło.

W przemyślny sposób sygnałami trąby bojowej w bezpośrednim starciu z wrogiem posłużył się Pammenes, przywódca Związku Beockiego. Polecił mianowicie swoim żołnierzom zachowywać się odwrotnie niż zazwyczaj. Gdy usłyszeli sygnał do natarcia, cofali się, natomiast po sygnale nawołującym do odwrotu — atakowali. W ten sposób Pammenes zadał ciężkie straty nieprzyjacielowi zarówno podczas natarcia, jak i odwrotu.

Sygnał dźwiękowy był uniwersalnym środkiem przekazywania informacji. Prosty w stosowaniu ograniczony był tylko zasięgiem dźwięku i brakiem możliwości przekazywania bardziej złożonych wiadomości. Nie umniejszało to jednak jego roli, jaką odgrywał w działaniach wojennych w siłach zbrojnych ówczesnego świata. Od mglistej Anglii po stepy Dalekiego Wschodu.

Kończąc omawianie tej części tematu, powiedzmy o jeszcze jednym sposobie przekazywania sobie informacji. Są to różnego rodzaju zachowania i gesty na tyle uniwersalne, że pozwalają drugiej stronie przekazać wiadomości o podstawowym znaczeniu. Są to gest błagalne, proszące o litość, wskazujące kierunek, ostrzegawcze i inne mające za zadanie zwrócenie na coś uwagi lub podkreślenie jakiegoś znaczenia.

Mieszkańcy oblężonego miasta w beznadziejnej sytuacji, występując jako błagalnicy, nie tylko wyciągali ręce w uległym geście poddaństwa, ale przewiązywali głowy opaską. Miał ona barwę białą, czasem szkarłatnoczerwoną i była symbolem sakralnej nietykalności. Takie opaski nosili kapłani, później cesarze rzymscy. Obecnie są one częścią pontyfikalnego stroju wysokich urzędników kościelnych Kościoła katolickiego.

W pamiętnikach Cezara napotykamy wzmianki mówiące o sygnalizowaniu jakiegoś zjawiska lub zdarzenia, tak jak to uczynili mieszkańcy Brundyzjum, kiedy zorientowali się, że Pompejusz z wojskiem szykuje się do odpłynięcia:

[…] a to na podstawie krzątaniny zaabsorbowanych tym

zadaniem jego [Pompejusza] żołnierzy, zaczęli zewsząd

dawać znaki z dachów.

Można domniemywać, że najprawdopodobniej chodziło tu o znaki dawane rękoma i głosem.

Głosem, a właściwie donośnym krzykiem starano się także odwrócić lub skierować uwagę przeciwnika w innym kierunku.

Gdy Cezar ujrzał, że wielu jego żołnierzy jest rannych,

wydał kohortom rozkaz, aby zaczęły wspinać się

ze wszystkich stron ku miastu i podniosły wszędzie

taki wrzask, jak gdyby chciały szturmem wziąć mury miasta.

3. Szyfry, znaki umowne i symboliczne

Kiedy pismo rozpowszechniło się na tyle, że zaczęło służyć nie tylko do utrwalania ważnych wydarzeń w życiu państwa lub władcy, ale również do przesyłania bieżących wiadomości, rychło spostrzeżono, iż była to niezwykle wygodna metoda informowania wybranej osoby o rzeczach przeznaczonej jedynie dla niej. Miała jednak jedną wadę, mogła być odczytana przez niepowołaną osobę. Dlatego aby temu zaradzić, dość szybko zaczęto stosować taką formę zapisu, którą nazywamy szyfrowaniem tekstu. Metoda ta szybko się przyjęła, czy to ze względów sakralnych, handlowych, politycznych, wojskowych, czy też korporacyjnych. Inną formą było preparowanie fałszywych dokumentów lub listów, a wprowadzenie ich do obiegu przynosiło konkretne korzyści i wpływało na bieżący bieg wydarzeń, jak i rzutowało na kształtowanie się przyszłości. Przechwycenie bowiem wrogiej korespondencji zazwyczaj zwiastuje mniejsze lub większe korzyści.

Przypomnijmy tylko los Hazdrubala, który ze znacznymi siłami ruszył w sukurs Hannibalowi. Wysłał do brata list z zawiadomieniem o swoim przybyciu do Italii. Ale korespondencję przejęli Rzymianie i:


[…] konsulowie Salinator oraz Neron, dowiedziawszy się z pisma o sile armii Hazdrubala, ściągnęli na jedno miejsce wszystkie swoje wojska i rozłożyli się obozem naprzeciw niego koło miasta Sena.


Hazdrubal unikał walki, gdyż pragnął połączyć się z bratem. Wycofał więc oddziały, a ponieważ poruszał się nocą, zabłądził i zabrnął z wojskiem na moczary i rozlewiska rzeki Metaurus w północnej Umbrii. Na znużone i rozczłonkowane oddziały Kartagińczyków uderzyli Rzymianie. Zginął sam Hazdrubal, jego dowódcy i żołnierze.

Spartanie znali i stosowali tajne sposoby przekazywania informacji, by zwyciężać nie tylko orężem, z władania którym słynęli. Oni to właśnie stosowali już od VII wieku p.n.e. w tajnych kontaktach urządzenie zwane skytale. Pełniło ono rolę prostego, ale skutecznego urządzenia szyfrującego.

Były to dwa identyczne drewniane pręty. Jeden otrzymywał nadawca, a drugi egzemplarz pozostawał u adresata. Gdy zachodziła potrzeba przesłania tajnej wiadomości, nawijano na pręt pasek, na którym pisano w rzędach wiadomość. Po odwinięciu otrzymywano bezsensowny ciąg liter. Po dostarczeniu go do adresata i powtórnym nawinięciu na bliźniaczy pręt otrzymywano powtórnie sensowną wiadomość. Pręty mogły mieć również kształt stożka, co jeszcze bardziej utrudniało ewentualną próbę odczytania szyfru. Zwyczaj posługiwania się tym środkiem tajnej korespondencji utrwalił poeta Archiloch, pisząc:

Herolda synu, bajkę pewną wam opowiem

Ty lasko z szyfrem utrapiona!

Gdy małpa odłączywszy się od innych zwierząt

Samotnie sobie wędrowała

Bezdrożem, lis jej drogę nagle zaszedł chytry,

Któremu nie brak było sprytu.

O używaniu skytale w czasie wojennym pisał również Ksenofont przy okazji likwidacji spisku w Sparcie oraz Plutarch w czasie zatargu, jaki powstał pomiędzy Lizandrem (Sparta) a Farnabadzosem (Persja).

Również w Biblii natrafiono na niezrozumiałe wyrazy, które później okazały się zaszyfrowanym tekstem. Prawdopodobnie powstały one w czasach, gdy lud Izraela przebywał w niewoli babilońskiej. Ich treść nie była przyjazna wobec Babilończyków, więc by uniknąć odwetu za nieprzychylne opinie, posłużono się szyfrem.

W czasach późniejszych, przypuszczalnie na przełomie er, około I wieku powstał szyfr tak zwany podstawieniowy, z hebrajska zwany AtBasz. Polegało to na zastąpieniu pierwszej litery alefa — ostatnią taw, stąd AT, a następnie drugiej bet — przedostatnią szin, stąd BaSZ, co w po połączeniu daje At-Basz. W judaizmie najwcześniejsze potwierdzenie stosowania tego rodzaju zapisu znajdujemy w Talmudzie. Poniżej prezentuję przykładowy zapis:


A B C D E F G H I/J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z
Z Y X W V U T S R Q P O N M L K J/I H G F E D C B A


A oto praktyczny przykład (użyte litery zostały wytłuszczone).


Tekst jawny: „szyfr”.


Tekst zaszyfrowany: „habuj”.


Przykład zastosowania tego szyfru znajdujemy w Starym Testamencie w Księdze Jeremiasza. Występuje tam wyraz „Szeszak”, co jest zaszyfrowaną nazwą Babilonu.

Inny szyfr zwany przesuwającym, którego historia sięga starożytności, to szyfr Cezara, stosowany przez niego w korespondencji. Szyfrowanie polega na tym, że każda litera tekstu jawnego była zastępowana inną literą przesuniętą o pewną stałą liczbę pozycji.


A B C D E F G H I/J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z


Przyjmijmy, że przesunięcie wynosi co czwartą pozycję. W takim przypadku litera A jest zastąpiona literą D, litera M — P. Przykład: tekst jawny brzmi „szyfr Cezara”, tekst zaszyfrowany to „vcbiu Fhcdud”. Odczytanie polega więc na odliczeniu od zapisanej litery co cztery pozycje w kierunku początku alfabetu.

Prawie tożsamym szyfrem posługiwał się następca Cezara, August Oktawian. Ilekroć posługiwał się szyfrem, B stawiał zamiast A, C zamiast B, i w tenże sam sposób umieszczał następne litery, zamiast X — podwójne AA.

W pamiętnikach Cezara spotykamy jeszcze inny sposób szyfrowania listu. Kiedy przybył do kraju Nerwiów i zorientował się w sytuacji, w jakiej znalazły się legiony na zimowych leżach, wysłał list do Cycerona:

Pismo to ułożył po grecku, aby w razie przechwycenia go

zamiary nasze nie doszły do wiadomości nieprzyjaciela.

Cezar pouczył też owego Galla na wypadek,

gdyby nie mógł osobiście dotrzeć do Cycerona,

aby to pismo przywiązał rzemieniem do włóczni w jej połowie

i wtedy przerzucił ją do wnętrza obozu.

Cezar o tym nie pisze, ale możemy założyć, że grecki tekst był również zaszyfrowany.

Kolejny często stosowany sposób utajniania wiadomości zwany był „szachownicą Polibiusza”.

Zasada była taka, że do każdej litery przypisana była cyfra z wiersza i kolumny, należało zatem wziąć pierwszą cyfrę z wiersza, drugą natomiast z kolumny. A tak praktycznie wyglądał zapis szyfrowany tekstu: „szyfr Polibiusza”:


43 55 54 21 42 35 34 31 24 12 24 45 43 55 11


W interesującym nas okresie wiadomości pisane były kodowane za pomocą szyfru podstawieniowego lub przestawieniowego. Technika ich użycia mogła być mniej lub bardziej złożona.

Korzystano również ze steganografii, która polega na ukryciu samego faktu istnienia wiadomości. Klasycznym przykładem było wytatuowanie wiadomości na skórze ogolonej głowy. Gdy włosy odrosły, przekaz zniknął do czasu kolejnego strzyżenia.

W ograniczonym wymiarze szyfrem posługiwano się w kancelarii wielkiego mistrza w państwie zakonnym w Prusach. Technika zapisu była dwojaka. Jedna polegała na zastępowaniu jednych znaczeń innymi. Jeżeli więc zakon planował atak na ziemie litewskie, to w korespondencji wysyłanej do swoich braci z Zakonu Kawalerów Mieczowych w Inflantach pisano, że zaatakuje Polskę.

Drugi system szyfrowania polegał na odpowiednim umiejscowieniu w tekście jednej z trzech liter — „s”, „k”, „l”, które oznaczały: „s” — swigen = milczeć, „k” — keren = obracać oraz „l” — lesen = czytać. W praktyce odczytujący tę wiadomość wiedział, że należy ten tekst pominąć, czytać wspak lub czytać go normalnie.

Wprowadzenie opisanej techniki szyfrowania wskazuje nadto na dwa elementy. Po pierwsze, że korespondencja odbywała się w języku niemieckim, a po drugie, że w otoczeniu braci zakonnych, ale nie tylko, były osoby z umiejętnością czytania w języku krzyżaków.

Najprawdopodobniej po 1411 roku dodatkowo posługiwano się w tekście oznaczeniami zastępującymi nazwy geograficzne. Przykładowo znak „L” postawiony nad ostatnim wyrazem pierwszego wersu tekstu miał wskazywać, że dotyczy to Rusi, Litwy albo innego „pogańskiego kraju”.

Od 1417 roku krzyżacki prokurator w kurii papieskiej Piotr z Ornety wprowadził nowy sposób szyfrowania tekstu. Polegał on na zapisywaniu wyrazów w całości bądź sylabami wspak wraz z dopisaniem na początku i na końcu spółgłosek. Według tej metody słowo „funf” po dodaniu spółgłoski „l” przybierało zapis „lfunfl”. Natomiast wyraz zaczynał się i kończył na literę „k”, wtedy należało czytać go od końca lub sylabami wspak. Przykładowo „ktlegtpuohk” to „houptgeld”, a słowo „ktervak” to „vater”. Jeżeli czytający natknął się na początku i na końcu wyrazu na samogłoskę „s”, to znaczyło, że należy ten wyraz pominąć, jako element dezinformujący.

W IX wieku Al-Kindi wykoncypował metodę kryptoanalizy statystycznej. Dzięki jego metodzie można było z różną trudnością złamać prawie każdy ówczesny szyfr.

W kilka wieków później Leon Battista Alberti (ok. 1467) opracował szyfr polialfabetyczny. Jego idea zawiera się w użyciu różnych szyfrów dla różnych części wiadomości. I znowu było trudno.

W antyku, a także później w wiekach średnich znany był sposób przemycania pewnych informacji dzięki szczególnemu zapisowi, znanemu jako akrostych. Zabieg ten polegał na takim ułożeniu tekstu, aby po sczytaniu na przykład pierwszych liter w pionowych kolumnach można było dojść do ukrytej wiadomości. Najlepiej zobrazuje to znany i powielany w różnych przykładach wiersz polskiego poety Jana Andrzeja Morsztyna:

Kiedy-ć powiedzieć to, na co zasłużył,

Przy ludziach trudno, abym się nie dłużył,

Ieśli (twój) dowcip domyślny i żartki,

Egzorcyzm czytaj po kraju tej kartki.

Pierwsze litery tworzą bardzo obrzydliwy wyraz dla ludzi tamtej epoki — KPIE.

W ten sposób również zapisywano w tekście imiona twórcy. Ale można też było ukryć coś innego, coś co z poezją czy też w ogóle ze sztukami pięknymi ma niewiele wspólnego. Podobnie mamy w zagadce Auzoniusza:

Lais, Eros et Itys, Chiron et Eros, Itys alter

napisz te imiona i odejmij pierwsze litery;

ułóż z nich słowo, mistrzu Eunusie.

Ja nie mogę tego wymówić, bo dla Latyna ohyda.

Leichei znaczy w języku greckim „liże” — była to aluzja do seksualnych upodobań Eunusa.

Gra słów pełna aluzji i alegorii w życiu człowieka była wszechobecna bez względu na miejsce i czas, ale zakryta przed mało wyrobionym czytelnikiem. By się o tym przekonać, wystarczy poświęcić parę chwil poezji perskiej, której wielkim przedstawicielem był poeta Hafiz sprzed sześciu wieków. Nadano mu wiele mówiący przydomek Lisan El-Ghajb — Mowa Tajemna. Świetny tłumacz poezji perskiej Władysław Dulęba tak o nim napisał:


Czym jest w istocie poezja Hafiza? Co widzą w niej Irańczycy, którzy ciągle jeszcze spośród plejady swoich poetów lirycznych wysuwają go na plan pierwszy, czytają do dziś z żywym upodobaniem, masę jego utworów recytują z pamięci, wróżą z jego słów, jak my z kart do gry? Przecież słowa te liczą sobie już lat sześćset i miały prawo czcigodnie się zestarzeć.


Imię Hafiz wywodzi się z wyrazu hafiz, co dosłownie znaczy — „znający Koran na pamięć”. Swoją popularność zawdzięczał poeta oprócz samego piękna słów między innymi uwadze, jaką poświęcał miłości i filozoficznej zadumie oraz mistrzowskiemu użyciu śmiałej aluzji i alegorii. Goethe widział w jego strofach wyrazy potępienia bigoterii i hipokryzji. Możemy się o tym sami przekonać. Dziś zadowolimy się małą próbką talentu perskiego poety:

Jakże bliska ta róża zda się mojej duszy,

ile szczęścia do serca mego z niej napływa!

Ciągle chciałbym przybliżać ją do swojej twarzy,

bo mi kolor jej i zapach kogoś przypomina.

Inny przykład dotarł do naszych czasów z otchłani wieków, a dokładniej rzecz ujmując, ze starożytnego Babilonu z biblioteki Asurbanipala. Jest nim traktat filozoficzny Teodycea, czyli Dialog o ludzkim nieszczęściu, który powstał około 1000 roku p.n.e. Z uwagi na emocjonalną wymowę nawiązują do niego wersety z hebrajskiej Księgi Koheleta. Treść owego utworu jest i pouczająca, i niestety wielce pesymistyczna. Mówi ona, że bogowie nie są zachwyceni bogobojnością ubogich, ale cieszą ich dary bogaczy. Cierpiący według przykazań żyje uczciwie, ale to inni są bogaci i silni. Kiedy jednak weźmiemy pierwsze sylaby wierszy, otrzymamy zdanie:

Ja Szaggilkinamubbib, kapłan egzorcysta, czciciel boga i króla.

I może najbardziej znany w naszym kręgu kulturowym od czasów św. Augustyna i jego dzieła De Civitate Dei, akrostych grecki, złożony z odczytanych pierwszych liter, Iēsoûs Chreistós Theoû Hyiós Sōtēr — Jezus Chrystus Syn Boga Zbawiciel, co fonetycznie brzmi ichthys, a oznacza w języku greckim „ryba”. Stąd też spotykane tu i ówdzie uproszczone rysunki ryby, jako zewnętrzny wyraz wiary chrześcijańskiej.

A teraz spójrzmy na cztery litery znajdujące się nad krzyżem Chrystusa. I.N.R.I. — zazwyczaj odczytujemy: I(esus) N(azarenus) R(ex) I(udeorum). Dla średniowiecznego alchemika w tych literach ukryta jest inna i dla niego głębsza myśl: I(gne) N(atura) R(enovatur) I(ntegra), czyli „w ogniu natura odnawia się cała”.

A skoro jesteśmy już przy alchemii, nie od rzeczy będzie podanie jednego z przepisów na otrzymanie złota, tak pożądanego przez większość ludzi. Przepis jest tani i nie absorbujący, należy pamiętać jedynie o alchemicznym zaklęciu ano kaj kato:

Weź 4 jaja do większego kubka; wsyp trochę mąki

grysikowej, tak żeby mąka otoczyła naokoło jaja,

zamknij kubek szczelnie i umieść w gnoju niezbyt

ostrym na 120 dni, aż się natura jaj rozpłynie i zamieni

w żywą posokę.

Teraz otwórz i przelej wszystko do garnka jeszcze

nie używanego. Weź rozżarzone węgle, utrzymuj żar,

machając nimi, i wylej na węgle zawartość garnka.

Gdy się już przypiecze, zawiń w liść figowy, ale uważaj,

żebyś się nie dotknął ręką. Roztop i przenieś do kubka.

Teraz roztop hexagium srebra, dosyp 1/3 hexagium

wysuszonego proszku, a będziesz zdumiony.

To jest ta boska, wielka, poszukiwana tajemnica,

która usuwa nędzę i zwycięża wrogów.

I ja będę zdumiony, nie widząc od tej chwili na ulicach samych bogaczy, błyszczących od złota.

Taka metoda przemycania w zwykłej treści informacji mającej znaczenie tylko dla wtajemniczonego była stosowana od dawien dawna. I w naszych czasach nawet użycie pewnych pojęć pozwala trzeciej osobie zgłębić wiedzę o swoim rozmówcy lub autorze jakiegoś tekstu. Mówiąc lub pisząc, nieświadomie używamy pewnych słów lub całych wyrażeń, świadczących o naszym stylu wypowiedzi, który dla przygotowanego odbiorcy może bardzo dużo o nas powiedzieć. A nawet w szczególnych przypadkach informować o wyglądzie i charakterze, co bywa wykorzystywane we współczesnej kryminalistyce.

Namiastką tego niech będzie wydarzenie, jakie miało miejsce w trakcie oblężenia przez Arkadyjczyków załogi spartańskiej w Prazjach położonych na wschodnim wybrzeżu Peloponezu. W mieście panował już głód, gdy przybył poseł ze Sparty, ale Arkadyjczycy nie pozwolili mu wejść do środka. Mógł rozmawiać z obrońcami, stojąc przed murem obronnym. Dowódca Hippodamas przemówił do niego z murów miasta, słyszany przez wszystkich:

Powiedz eforom, żeby uwolnili kobietę związaną w świątyni [Ateny] Chalkiojkos (Mieszkanki spiżowego domu).

Arkadyjczycy niczego nie zrozumieli, natomiast Lakończycy domyślili się, że Hippodamas nakazuje im, by eforowie zaradzili głodowi. A zrozumieli dlatego, że wiedzieli, iż w świątyni był obraz przedstawiający głód, który wyobrażała blada, wychudła kobieta ze związanymi rękoma na plecach. W ten sposób wiadomość niezrozumiała dla wroga, była jasna dla Spartan. Podobnie ma się rzecz w jednej z barwnych historii opowiadającej o wyprawie muzułmanów na Półwysep Iberyjski.

Bizantyjski namiestnik garnizonu w Septem, dzisiejsza Ceuta, Julian według jednej z wersji nienawidził wizygockiego króla Roderyka w Hiszpanii. Albowiem Julian otrzymał od córki, która przebywała w Toledo, wiadomość w postaci zepsutego jaja. Bez problemu możemy się domyśleć, co chciała mu córka w ten sposób o swoim losie przekazać.

Wieki minione przekazały nam wiele tajemnic związanych z pojmowaniem przez ówczesnych ludzi otaczającej ich rzeczywistości. Dzięki pismu dotrwały one do naszych czasów, a ich różnorodność miała wielorakie przyczyny. Przy ich zapisie stosowano różne zabiegi, aby treść była niedostępna dla niewtajemniczonych.

W jednym przypadku odnosiło się to do zachowania w tajemnicy procesu wytwarzania, w innym odwrotnie — do zwrócenia na siebie uwagi czytającego. A jeszcze w innym przypisywano pewną wartościującą symbolikę znakom lub przedmiotom. Można domniemywać, że owe tajemnice miały źródło w zwykłej potrzebie ukrycia pewnych zjawisk, inne zaś wypływały z religii lub prób opisania i zrozumienia świata. Tego rzeczywistego i tego niematerialnego. Stele kapłana i jego małżonki z czasów Ptolemeuszów tak mówią o ich dziecku:

Dali mu na imię Imhotep, ale nazywano go Petubast.

Taka zamiana imienia miała go uchronić przed przejęciem nad nim władzy. Dlatego Bóg zezwolił Adamowi nadać nazwy-imiona zwierzętom, aby człowiek mógł nad nimi panować:

Utworzył więc Pan Bóg z ziemi wszelkie dzikie zwierzęta

i wszelkie ptactwo niebios

i przyprowadził do człowieka,

aby zobaczyć, jak je nazwie,

a każda istota żywa miała mieć taką nazwę,

jaką nada jej człowiek.

Z tego samego starotestamentowego kręgu kultury posiadamy inne przykłady świadczące o wadze nadawania odpowiedniego imienia lub jego zmiany.

Kiedy król babiloński posadził na tronie Judy stryja Jojakina, jego imię również uległo zmianie. Mattaniasz, co oznaczało „Dar Jahwe”, zmieniono na Sedecjasz, „Sprawiedliwy Jahwe”.

Zamiana imion miała w podtekście przypominać królowi przysięgę na wierność Nabuchodonozorowi, o czym mówią nam słowa w 2 Księgi Kronik:

Zbuntował się również przeciwko królowi Nebukadnesarowi,

któremu na Boga zaprzysiągł uległość,

przeciwnie, usztywnił swój kark i zatwardził swoje serce tak,

iż nie nawrócił się do Pana, Boga Izraela.

Według wyobrażeń egipskich posiadanie imienia było równoznaczne z istnieniem. Zgodnie z zasadą nomina sunt omina — imiona są wróżbami. A że łączono znajomość pisma z siłami nadprzyrodzonymi, poświadcza egipski zwrot „umiejętności dobrego pisarza”, który łączono z posiadaniem władzy nad siłami magicznymi nawet po śmierci. Znajdujemy to w Setne, opowiadaniu z czasów Ramzesa II.

W latach (1038–1058) na tronie polskim zasiadał syn Mieszka II, Kazimierz I Odnowiciel. W potocznym, acz ogólnym rozumieniu imienia polskiego władcy pokutuje sąd, że oznacza ono „burzyć spokój”. Zgodnie z wykładnią, że kazi to ten, co niszczy, psuje mir, czyli pokój. Wydaje się wielce prawdopodobne, że królewscy rodzice nie nazwaliby tak swojego potomka. Nie nadaliby mu imienia, które miało negatywny wydźwięk wśród poddanych. I słusznie, albowiem imię należy rozumieć w ten sposób, że człon imienia kazi faktycznie oznacza niszczyć czy psuć. Ale człon drugi mierz, mir, mier ma bardzo dawne znaczenie „silny”, „wielki”. Znajdujemy potwierdzenie tego w greckim moros, czyli „wielki”, w gockim mers — „znany”, „sławny”. Możemy więc bez popełnienia pomyłki stwierdzić, że imię polskiego władcy oznaczało „burzący sławę”. Nie własną, ale nieprzyjaciela, wroga.

Wspominamy o tym dlatego, by zwrócić uwagę na fakt, że umiejętność zaszyfrowanego pisania o procesach technicznych czy religijnych łatwo jest przenieść i wykorzystać w tekstach dyplomatycznych czy wywiadowczych.

Przypomnijmy tylko, co odpowiedział Ut-Napisztim ciekawym sąsiadom, gdy pytali go, po co buduje arkę. Uspokoił mieszkańców, mówiąc, że spadnie na nich kibtukukku, to znaczy „zboże” i „otręby”.

Nie będę już mieszkał w waszym mieście.

Ziemi Bela obliczem już nie dotknę!

Idę nad Ocean, mieszkać będę z Panem moim, Ea.

Na was spuści on obfitość —

Da wam złowić ptaki, da wam złowić ryby —

Da wam bogate zbiory […]

[…] pan mroków […]

[…] spuści na was deszcz brudu!

Była to jednocześnie gra słów, którą wtedy chętnie uprawiano, albowiem te wyrazy oznaczały również „ból” i „nieszczęście”. W zachowanych źródłach sumeryjskich i akadyjskich, które dotrwały do naszych czasów, często spotyka się tego rodzaju zabawę słowami.

Tej grze sprzyjał również sposób zapisywania słów. Współcześnie graficzny zapis litery lub liczby jest różny. Dawniej w antycznych językach liczbę zapisywano literą. Tak też było w języku hebrajskim, w którym zapisuje się wyraz z pominięciem samogłosek. Odnotowane są tylko spółgłoski.


Dotyczy to także słów o takiej samej wartości liczbowej, albowiem do każdej litery przypisana jest liczba, więc wartość słowa jest sumą wartości poszczególnych liter. Dla lepszego zrozumienia posłużmy się przykładem.

W Biblii słowo Kesef, oznaczające pieniądz, występuje około 350 razy i jest zapisane trzema spółgłoskami KSF, które można odczytywać jako kosef, co oznacza „pragnienie” lub „tęsknota”. Można je również zinterpretować jako kasaf. Sens tego wyrazu zbliżony jest do czasownika „pożądać” i w tym znaczeniu spotykamy go w Biblii pięć razy. Oprócz tych znaczeń słowa z rdzeniem KSF występują w kontekście należności, namiętności czy pragnienia. Znaczeniowo interesująco wygląda także przestawianie liter w wyrazie kesef, co daje zaskakujące rezultaty. I tak kaszef będzie oznaczało „czarnoksięstwo”, a chesef „odkrywać” lub „ujawniać”. Natomiast podział na dwa człony kessof wprowadzi nowe znaczenie, czyli „ostateczne zakończenie”.

Pamiętając jednocześnie, że litery mają wartość liczbową, możemy sobie wyobrazić, jakie możliwości otwierają się przy żonglowaniu znaczeniem wyrazów. A porównując różne słowa, które mają tę samą wartość liczbową, można uzyskać ciekawe powiązania i nadać im inny sens.

Jakub ben Aszer zwany Ba’al Ha-Turim, rabin żyjący w XIV wieku, wskazał, że trzy słowa: mamon (fortuna), sulam (drabina) oraz oni (bieda) posiadają tę samą wartość 136. To pozwoliło mu zinterpretować sen Jakuba o drabinie łączącej ludzi z Bogiem jako zatarcie różnicy dzielącej biednych i bogatych.

Takie żonglowanie znaczeniami wyrazów może, a właściwie stało się przyczynkiem do powstania poważnego zagrożenia dla Żydów, zaczęto im bowiem przypisywać rytuał picia dziecięcej krwi. Ten zarzut wobec Żydów powstał w wyniku odczytywania słów według wspomnianej wyżej formuły. Pieniądz jako należność był określany również słowem damim, które jest liczbą mnogą od wyrazu dam oznaczającego krew. W takim kontekście pieniądz jawi się jako substytut krwi. A przecież ołtarz był skrapiany krwią — dam zwierząt ofiarnych, które zostały zakupione za pieniądze — damim ofiarnika. Stąd już była prosta droga do uznania, że Żydzi piją krew.

I jeszcze jeden przykład tej gry słowno-liczbowej, wartościującej nasze poznanie czytanego tekstu. Przytaczam go za Walterem-Jörgem Langbeinem jako przyczynek do umiejętnego czytania i uważnego rozumienia Pisma Świętego.

Pamiętamy, że Stary Testament został napisany w języku hebrajskim, z pominięciem samogłosek, a więc pismem spółgłoskowym. Mamy oto tekst z 1 Księgi Królewskiej (rozdz. 2, wers 8):

Jest też u ciebie Szymei, syn Gery,

Beniaminita z Bachurim; on złorzeczył

mi dotkliwie w dniu, gdy uchodziłem

do Machanaim. Wprawdzie wyszedł mi

na spotkanie nad Jordan i ja przysiągłem

mu na Pana: Nie każę cię ściąć mieczem.

Z powyższego tekstu nie wynika to, co zarzuca się Szymeiemu. Ale spróbujmy wydobyć na jaw to, co na pierwszy rzut oka jest zakryte.

W języku hebrajskim słowo „przekleństwo” (w naszym tłumaczeniu „złorzeczył”) to wyraz nmrzt. Tak to się pisze w języku spółgłoskowym, a każda litera odpowiada jednemu słowu:

N — noech (cudzołożnik),

M — Moabita (pochodzący od Rut),

R — rozeach (morderca),

Z — mores (gwałciciel),

T — thoeb (okrutnik).

Teraz jasne się stało, że Szymei to potomek Rut, który jest brutalem, mordercą i cudzołożnikiem.

Na dodatek litery (spółgłoski) mają określoną wartość liczbową. Tak więc słowa o tej samej wartości liczbowej mogły być zastępowane. Na przykład achad (jedność) oraz ahabha (miłość) posiadały identyczną wartość liczbową, która wynosiła 13. Ale żeby nie było zbyt łatwo, trzeba zdać sobie sprawę z tego, że również liczby miały głębszy ukryty sens. Liczba cztery była liczbą uniwersalną, jako symbol czterech stron świata, a pomnożona przez dziesięć dawała wielką liczbę uniwersalną. Możemy więc teraz zrozumieć, z jakimi problemami musi się zmierzyć tłumacz. Z jaką ostrożnością zmuszony jest poruszać się w ukrytej symbolice liter i liczb. Czy znajdzie się teraz śmiałek, który z przekonaniem będzie twierdził, że dawny świat to prymitywna prostota życia i kultury?

Według dawnego pojmowania świata nadanie imienia czy też nazwy jakiemuś przedmiotowi to nic innego jak przywołanie go do życia. Stąd też na stelach nagrobnych umieszczano listę życzeń dla zmarłego. Kiedy więc ktoś ją przeczytał, to jednocześnie je ożywiał i zmarły mógł się cieszyć w zaświatach. Dlatego proszono, aby przechodnie odczytywali życzenia. Ale jak to bywa w życiu, owe prośby się sformalizowały i nikt już na nie nie zwracał uwagi. Tak to bywa z używaniem stałych formułek.

Aby zmienić ten stan rzeczy, zaczęto napisy układać w nietypowy sposób, nadając literom inną wartość. Zaczęto posługiwać się kryptografią. To wzbudzało zaciekawienie przechodniów próbujących odczytać napis. A skoro już zaczynali czytać, to chociaż nic nie rozumieli, to jednak ożywiali życzenia, i znów cieszyli zmarłego otrzymanymi darami.

Od starożytności aż po nasze czasy ludzie bardzo często poważnie praktykują izopsefię. Polega ona na tym, że poszczególnym literom przypisuje się określone wartości. W ten sposób możemy odkryć ukryte znaczenia w wyrazach i tekstach, które normalnie są nie do zauważenia. W Księdze Izajasza napisano:

Mówcie do serca Jeruzalem i wołajcie na nie,

że dopełniła się jego niewola,

że odpuszczona jest jego wina,

bo otrzymało z ręki Pana podwójną karę

za wszystkie grzechy.

Uznano więc, że liczba dwa to pewność, potwierdzenie. W Biblii są liczne przykłady wyróżniające tę liczbę, chociażby Kain i Abel, Chrystus i Kościół, Maria i Marta, a także dwóch szpiegów, wysłanników czy świadków.

U pitagorejczyków dwójka była uważana za pierwszą prawdziwą liczbę. Zresztą ta dwoistość występowała w kulturze każdego społeczeństwa, ujawniając się na różne sposoby. W zoroastryzmie, religii starożytnej Persji przeciwstawieniem Ahuramazdy — Ormuzd (Mądrego pana) jest Angra Mainju nazywany Arymanem, o których nauczał Zoroaster:

Kiedy te dwa duchy na początku spotkały się,

ustanowiły życie i śmierć.

W innym miejscu w przywołanej wyżej Księdze Izajasza czytamy:

I woła jeden do drugiego:

Święty, Święty, Święty jest Pan

Zastępów!

Pełna jest wszystka ziemia chwały

jego.

Tutaj została wyróżniona liczba trzy, poprzez trzykrotne przywołanie wyrazu „święty” dla podkreślenia znaczenia.

Troistość występuje w naszej kulturze w licznych przykładach, jak: trzy Mojry, trzy Charyty, trzej magowie. W starożytnym Egipcie trójka reprezentowana była przez Ozyrysa, Izydę i Horusa, a w Babilonii przez Ea, Marduka i Gibila. Na kartach historii spotkamy wiele innych przykładów wykorzystania tej liczby uważanej za symbol bóstwa, świętości, której przypisywano mistyczne znaczenie.

Trójka przewija się również w średniowiecznej ceremonii pogrzebowej. W trzeci dzień po śmierci bowiem, z racji wiary w Trójcę Świętą, odprawiano mszę za duszę zmarłego oraz w siódmy dzień, w nawiązaniu do siedmiu darów Ducha Świętego.

W 2 Księdze Samuela mamy natomiast wzmiankę o liczbie oznaczającej niedoskonałość, czyli szóstce:

Potem była jeszcze jedna walka

w Gat. Był tam pewien mąż ogromnego

wzrostu, mający po sześć palców u rąk

i nóg, czyli razem dwadzieścia cztery,

który także wywodził się z rodu

olbrzymów. Gdy złorzeczył on Izraelowi,

położył go trupem Jonatan, syn

Szymei, brata Dawida.

Natomiast u Greków szóstka była postrzegana jako symbol szczęścia, była liczbą poświęconą Afrodycie. W chrześcijańskiej symbolice traktowano ją raz jako świętą, bo Bóg stworzył świat w sześć dni, innym razem uważano ją za liczbę grzeszną.

W sekcie izmailickiej, odłamie islamu, podobnie jak w systemie pitagorejskim liczba siedem miała znaczenie magiczne. W ich gnostycznej kosmogonii siódemka była emanacją świata ziemskiego i człowieka.

W Ewangelii św. Mateusza mamy odniesienie do siódemki symbolizującej całość, dopełnienie. A interesujący nas fragment brzmi:

Wtedy przystąpił Piotr do niego i rzekł mu:

Panie, ile razy mam odpuścić bratu memu,

jeżeli przeciwko mnie zgrzeszy?

Czy aż do siedmiu razy?

Mówi mu Jezus: Nie powiadam ci:

Do siedmiu razy, lecz do siedemdziesięciu siedmiu razy.

Siódemka była świętą liczbą Apollona, a pitagorejczycy uznawali ją za liczbę doskonałą.

Pogląd ten ma starą proweniencję. W Enuma Elisz czytamy o siedmiu bramach wiodących do krainy Kur, skąd nie ma już powrotu. Tylko bogini Isztar — wiosna mogła wyjść z krainy mroku.

Rzym antyczny rozpościerał się na siedmiu wzgórzach. Siedem dziewic żądał w ofierze Minotaur. Sam boski Apollon urodził się w siódmym miesiącu, a Persowie świat dzielili na tyleż części. Nawet w odległym Egipcie Re i Ozyrys byli otoczeni siedmioma bóstwami

Wyobrażenie liczby siedem jest więc od pradziejów uważane za obraz doskonałości, która to myśl przewija się w różnych kulturach, o czym więcej i o innych symbolach możemy się zapoznać w ciekawym opracowaniu Władysława Kopalińskiego.

Pamiętamy również o sakralnej liczbie czterdzieści, która pojawia się w wydarzeniach z życia Mojżesza na górze Synaj, historii postu Jezusa, okresie, zanim Oğuz zaczął chodzić, wyznacza liczbę dni potopu czy też rozbójników, a także pojawia się w eposie staroarmeńskim Dawid z Sasunu, gdzie czterdziestka obok siódemki jest stałą występującą liczbą i dotyczy wielu innych faktów z nią związanych.

Wzięli Dawida i Chandut nieszczęsną

I w jeden całun oboje spowili.

A popów czterdziestu

I mnichów czterdziestu,

A także czterdziestu diakonów

I z nimi sasuński lud cały

Z świętą liturgią, z lamentem i płaczem

Na górę Cowasar małżonków znieśli.

W Syrii na pewnym nadprożu znaleziono trzy litery HNA, co odpowiada wartości cyfrowej 8051. Odkryto, że były to ukryte słowa psalmu 121.8:

Pan strzec będzie wyjścia i wejścia twego,

Teraz i na wieki.

I na zakończenie tego tematu, aczkolwiek nie został on tu wyczerpany, przypomnijmy chyba najbardziej znaną liczbę i jej symbol. Niech wprowadzeniem będzie biblijny cytat:

Tu potrzebna jest mądrość.

Kto ma rozum, niech obliczy liczbę zwierzęcia;

jest to bowiem liczba człowieka.

A liczba jego jest sześćset sześćdziesiąt sześć.

Jak mawiają wtajemniczeni, jest to liczba upadłego człowieka, złowieszcza liczba Antychrysta.

Powyższe wyjaśnienie liczby 666 jest najbardziej powszechne i znane, zwrócimy jednak uwagę na to, że w języku hebrajskim jest jedyne słowo pasujące do gematrii „666”, mianowicie jitron i oznacza „zysk”. Nawiasem mówiąc, dla niektórych związki zysku z działalnością diabelską są aż nazbyt oczywiste. Ale wracając do tematu, proszę zauważyć związek liczby 666 z przychodami króla Salomona:

Ilość złota jakie napływało do Salomona w ciągu jednego roku,

wynosiła sześćset sześćdziesiąt sześć talentów.

Dodam, że to nie koniec rozważań o szatańskiej liczbie, ale to już opowieść na inną porę.

Natomiast w tradycji hermetycznej liczba 666 związana była z magicznym Kwadratem Słońca, który składał się z liczb od 1 do 36, ułożonych w rzędy i kolumny po 6 liczb w każdej. Suma liczb każdego rzędu i każdej kolumny wynosi 111, co dla całego kwadratu daje całkowitą sumę 666.

Tak więc według św. Jana męska zasada słońca jest destrukcyjna jedynie wtedy, gdy występuje sama. Jeżeli jednak towarzyszy jej żeńska zasada księżyca, której symbolem jest liczba 1080, to jest dla życia czynnikiem twórczym. Podobne odniesienia znaczeniowe znajdziemy i do innych liczb, jak dziewiątki, dziesiątki, dwunastki czy czterdziestki lub pięćdziesiątki.

W antycznym Rzymie uświęcona tradycją była liczba trzydzieści trzy. Po upływie tylu dni i niespełnieniu żądań Kwirytów była zapowiadana wojna. A gdy zaszła taka potrzeba — quod bonum faustum felixque (na dobro, pomyślność i szczęście narodu rzymskiego) — wojska ruszały w bój.

Nadawanie pewnej wartości liczbie było zabiegiem spotykanmym częściej, niż nam się wydaje. W odosobnionych wypadkach możemy tych zależności nie zauważyć. Ale kiedy zagłębimy się w pewne zjawiska kulturowe, możemy spostrzec przenikanie się tych związków również współcześnie.

Wykorzystanie sposobu przestawiania liczb w litery i odwrotnie pozwoliło różnym magom, kapłanom, okultystom snuć rozmaite dywagacje i tworzyć liczne przesądy na tym obszernym polu fantazji. Dwa przykłady tej twórczości. Pierwszy z nich niejako tłumaczy czy usprawiedliwia czyn zabójstwa popełniony przez cesarza Nerona. Gdyż historyk rzymski Swetoniusz, pisząc o zmordowaniu Agrypiny przez jej własnego syna Nerona, porównał greckie zdanie: Idian metera apekteiňe (zabił własną matkę) z imieniem zabójcy. Wyszło mu, że przy równości liczbowej obu grup liter:

[…] ohydna zbrodnia matkobójstwa zapisana była już w imieniu potwora Nerona.

Nie miał szczęścia Neron, któremu przypisywano jak najgorsze cechy.

We wspólnocie pierwszych chrześcijan w greckiej wersji Biblii pisze się o proroctwie, według którego cesarz Neron powróci na ziemię jako Antychryst. Obliczono to również na podstawie liter:

Inne wyliczenie podaje, że Antychrystem miał być Wandal Genzeryk.

Takie odgadywanie imienia z liczby, doszukiwanie się tajnych czy mistycznych powiązań pomiędzy różnymi imionami znajdujemy często w literaturze historycznej, odnoszącej się do ludzi żyjących w antyku, jak Aleksander Wielki, czy też bliższych naszym czasom, jak Napoleon, czy do sławnych myślicieli. Stąd też niektórzy kochają liczby i są to niekoniecznie matematycy — philō hēs arithmos (miłośnicy liczby).

W Zachodniej Europie złą sławą cieszy się liczba 17, tak jak 13 w innych krajach. A jaka przyczyna legła u podstawy tego przesądu? Otóż 17 w zapisie rzymskim przedstawia się graficznie jako XVII. Jeżeli jednak przestawimy cyfry na VIXI, to otrzymamy łacińskie słowo vixi — żyłem. A więc umarłem, już nie żyję. Dla ludzi przesądnych jest to wystarczający powód, by unikać i nie planować niczego, co ma związek z siedemnastką. I jeszcze jedno, trzeba mieć wykształcenie klasyczne, by to rozumieć, i być zarazem przesądnym, by się bać.

Gnostycy, ojcowie Kościoła czy kabaliści z upodobaniem stosowali takie metody i wyciągali z tego wnioski. U tych ostatnich sposób objaśniania rzeczywistości za pomocą numerologii nazywano gematrią. Powyższy nieco przydługi wywód poświęcony zawiłościom, w jakie wchodził człowiek, by poznać i wytłumaczyć otaczający go świat lub ukryć to, co miało być schowane przed profanem, ukazuje nam, że u zarania cywilizacji nieobca mu była umiejętność posługiwania się tajnym zapisem, a właściwie szyfrem.

Metodę podstawiania liczb w miejsce liter i wyrazów znajdujemy już w inskrypcji budowlanej Sargona II (723–705 p.n.e.), która mówi, że król zbudował mur o długości 16 283 łokci. Ustalono, że imię Sarru-uk-kin da się zapisać za pomocą znaków, które są jednocześnie liczbami i dają w sumie 16 283. Analogiczny zapis znajdujemy w Objawieniu św. Jana:

Zmierzył też mur jego, który wynosił

sto czterdzieści cztery łokcie

według miary ludzkiej, którą się posłużył anioł.

W cywilizacji babilońskiej w tekstach i rytuale religijnym wszystko miało znaczenie symboliczne i ukryte. Człowiek tylko zawiadywał wiedzą objawioną przez bogów. Muszę tutaj zaznaczyć, że pomijam całą symbolikę jawną bądź skrytą związaną z gestem, która najwyraźniej zachowała się w rytuałach kościelnych, jak uklęknięcie, ukłon, gest błogosławieństwa i znak krzyża, stanie i złożenie rąk czy też siedzenie, kroczenie i wiele innych.

Za kalifatu bagdadzkiego niektórzy władcy, chcąc zakończyć spotkanie, zawiadamiali o tym biesiadników specjalnymi znakami lub wypowiadając frazy na przykład: „Zapadła już noc” czy „Chwała niechaj będzie bogu”, albo też charakterystycznymi dla siebie gestami, jak to miał w zwyczaju Al-Wasik, który pocierał policzki.

W tej liczbie są również znaki pisarskie z czasów starożytnych, gdy alfabet miał znaczenie symboliczne, kiedy to przypisywano pismu pochodzenie boskie. Przywołajmy tutaj tylko znaczenie greckiej litery alfaomega oraz symbol krzyża i literę grecką Tau, czy objaśnienia Platona Chi i znaczenie pozostałych liter w symbolice chrześcijańskiej. X, Y, Psi, Theta. Znanym przykładem może być tutaj arcydzieło literatury staroarmeńskiej Księga śpiewów żałobliwych Grzegorza z Nareku.

Zrozumiałe więc się staje to, że litera jako skrót dla wielu ma szczególne znaczenie, nie tylko symboliczne, ale także jako zapowiedź błogosławieństwa. Stąd jeszcze teraz znajdujemy napisy na drzwiach mieszkań informujące o przyjęciu duchownego chodzącego z ewangelią w okresie świątecznym. Są to pierwsze litery imion trzech króli — Kasper, Melchior, Baltazar — „C+M+B”, które właśnie symbolizują błogosławieństwo.

Ludzie dawnych wieków symbolikę liter i wróżbiarstwa traktowali bardzo poważnie. Niestety bywało, że połączenie tych dwóch dziedzin obracało się przeciwko nim. I mogło dotknąć tych, którzy nie uczestniczyli w owych misteriach, a dosięgło ich nieszczęście. Pouczającym tego przykładem jest pewne zdarzenie z czasów panowania cesarza Walensa. Neoplatonik Jamblichos i sofista Libianiusz przeprowadzili rytuał wróżenia za pomocą koguta, tak zwane alektoromanteia. Uznali, że należy wykorzystać przypadek urodzenia się w Antiochii dziecka z jednym okiem na czole, czterema rękami oraz brodą. Napisali więc na ziemi 24 litery alfabetu i wsypali w bruzdy liter ziarno. Następnie puścili koguta. Z kolejności wydziobywania ziaren powstał wyraz theod. Wieloznaczna wróżba zaowocowała tym, że cesarz Walens pozbawił życia wiele osób jako konkurentów do tronu, mających w imieniu człon „theod”, jak Theodosius, Theodoros itd. Ale swego prawdziwego następcy represjami nie dosięgnął, a był nim Teodozjusz Wielki.

A przecież nie wolno nam zapomnieć o pozostałych symbolach towarzyszących człowiekowi w ciągu wieków, jak chociażby ukryte znaczenie figur geometrycznych, zjawisk przyrodniczych, barw, roślin, zwierząt i różnych postaci od mitologii do religii. W bliższych nam czasach w świecie astrologii skupiały się w jedno symbole, różne teorie kosmogoniczne i ciała astralne. Zajmowały się tą dziedziną wielkie umysły, jak na przykład sławny szczególnie dla matematyków i astronomów Johannes Kepler.

W dziele Mysterium Cosmographicum w rozważaniach astronomicznych wprowadził opisy geometrycznych obiektów, które służyły także celom astrologicznym. Według niego każda planeta poza Ziemią otrzymała symbol bryły platońskiej. I tak przykładowo: Saturnowi przypisany został sześcian, Jowisz to czworościan foremny, a Mars — dwunastościan foremny.

Zostawmy jednak ten obszerny i niezwykle pasjonujący temat, gdyż odbiega on od myśli przewodniej tego opracowania.

Skoro jednak już nieznacznie poruszyliśmy wątek związany z królową nauk — regina scientiarum, jaką jest niewątpliwie matematyka, miły Czytelnik pozwoli, że przekażę mu do zabawy zagadkę.

Jak wieść niesie w Aleksandrii miał znajdować się nagrobek Diofantosa z epitafium poświęconym temu aleksandryjskiemu matematykowi z III wieku n.e. A oto zagadka:

Tu został pochowany Diofantos,

Płyta grobowca wskaże tobie, przechodniu,

Jak długi był czas jego życia:

Szóstą część lat swoich spędził na pięknym dzieciństwie,

Dwunastą część zaś na świetnej młodości.

Ożenił się po przeżyciu jeszcze siódmej części swego życia.

Minęło pięć lat, a Hymen obdarzył go synem,

Któremu los pozwolił przeżyć połowę tylko lat życia ojca.

W cztery lata po śmierci syna w głębokim smutku umarł

Diofantos

Powiedz więc, ile przeżył, nim zabrała go nieubłagana

śmierć.

Jest to okazja do przypomnienia sobie, że podobne facecje matematyczne nie były obce polskiemu matematykowi z XVI wieku Janowi Brożkowi z Kurzelowa.

I może jeszcze jedenn rebus związany ze starożytnymi Indiami. Jest to zagadka przypisywana Arjabhacie przez Bhaskarę I, z około 600 roku:

[…] skoro pojmujesz metodę inwersji,

[…] jaka liczba pomnożona przez 3,

a następnie powiększona o 3/4 iloczynu,

następnie podzielona przez 7,

pomniejszona potem o 1/3 wyniku i pomnożona przez siebie,

a następnie pomniejszona o 52, z której wyciąga się pierwiastek

przed dodaniem 8 i wreszcie podzielona przez 10

daje ostateczny wynik 2?

A skoro już jesteśmy przy facecjach, nie od rzeczy będzie wspomnieć, że tego rodzaju zabawy, zagadki towarzyszyły człowiekowi bodajże w każdym czasie i w każdym zakątku świata. Nie ominęło to więc i starożytnych Indii, gdzie tego rodzaju żarty słowne były popularne. Oto jeden z nich: „Matka płaska, syn okrągły” — to nic innego jak płyta do mielenia i rozcieracz.

W naszym kręgu kulturowym dla zachowania dyskrecji mówimy „ściany mają uszy”, natomiast Hindusi posługiwali się zwrotem „Ziemia ma uszy”. Podobnie ma się rzecz z symboliką zachowań i gestów, która dla wtajemniczonych była czytelna i zrozumiała. Tak, jak to się do dzisiaj dzieje z zagadką Sfinksa:

Jakie stworzenie chodzi rano na czterech nogach,

w południe na dwóch, a wieczorem na trzech?

Chyba wszyscy słyszeliśmy o Samsonie, ale nie każdy zna zagadkę, jaką jego biesiadnicy weselni otrzymali do rozwiązania:

Z pożeracza wyszedł żer

A z mocnego wyszła słodycz.

Goście weselni trzy dni bez rezultatu strawili na poszukiwaniu rozwiązania zagadki. Szanowny Czytelnik nie musi tracić tyle czasu, wystarczy zajrzeć na karty Księgi Sędziów, 14.5–9 i mamy rozwiązanie.

Kończąc temat liczby i gestu, dodajmy parę słów, które zwiążą nam te wątki. Prawie do czasów nam współczesnych ludzie za pomocą odpowiednich gestów potrafili przekazać sobie wartości liczbowe, od 1 do 9999 na obu rękach. Na przykład Rzymianie liczyli jednostki i dziesiątki na lewej ręce, a setki i tysiące na prawej. Dopiero z chwilą rozpowszechnienia się rachunku pisanego za pomocą cyfr „arabskich” arytmetyka manualna straciła swoje znaczenie. Niemniej znajomość manualnego wyrażania wartości liczbowej żyła nie tylko w codziennej potrzebie, ale była pomocna w wyrażaniu emocji czy zachowań.

Żyjący w X wieku poeta Firdausi licho wynagrodzony za swój poemat tak w ironicznych słowach skomentował skąpstwo sułtana Mahmuda Ghaznawidy:

Choć boskiego pochodzenia, jest ręka króla Mahmuda

dziewięć razy dziewięć plus trzy razy cztery.

Co należy czytać, że 9 × 9 = 81, a 3 × 4 = 12. Suma daje 93, której wartość przedstawiano gestem zamkniętej dłoni, która z kolei symbolizowała skąpstwo. Podobne przykłady liczbowych gestów iskrzące się ironią czy dowcipem były przez ówczesnych używane i rozumiane.

Z tego samego kręgu kulturowego przytoczmy jeszcze erotyczną opowiastkę, której autorem był Szajch An-Nafzawi, zawartą w jego Ogrodzie rozkoszy.

Sułtan Harun ar-Raszid pewnego razu udał się do haremu, żeby odwiedzić jedną z żon. Niestety znalazł ją cierpiącą z powodu miesięcznej dolegliwości, więc zrezygnowany powrócił do swych gości.

W chwilę potem niewiasta poczuła się wolna od kobiecej przypadłości. Natychmiast więc dokonała ablucji i wysłała mężowi czarę z kolendrą. Sułtan nie mógł jednak dociec, co to ma oznaczać. Dopiero jeden z gości, patrząc na zawartość naczynia, wyrecytował wiersz:

Przysłała ci kolendry ziarnka (kuzbar),

Byś się nad nimi zastanowił

I mógł odczytać ich sens ukryty.

Wziąłem je w ręce, o mój panie, już wiem, co rzec ci chciała!

Oto znaczenie przesyłki owej: „Ma wulwa wyzdrowiała”.

W Mezopotamii takiej kryptografii sprzyjał fakt, że wiedzę traktowano tam jako objawienie, więc nie mogła być udostępniona ogółowi. Była ona udziałem wybranych i podlegała mocnemu ograniczeniu w zapisaniu tego, co było tajne. Można uważać, że mimowolnymi nauczycielami w tej dziedzinie stali się Babilończycy. Obrzędy religijne czy też wiedza techniczna były w Mezopotamii otoczone nimbem tajemniczości, co najmocniej oddają słowa:

Niechaj wtajemniczony pokaże to wtajemniczonemu;

niewtajemniczony niechaj tego nie ogląda. Należy to

do spraw stanowiących tabu rzeczy wielkich bogów.

Stąd też pewne procesy technologiczne nie były opisywane, a jedynie przekazywane ustnie i one niestety przepadły.

Takiemu zabezpieczeniu podlegał proces wypalania żelaza na ziemiach królów hetyckich. W starożytnych Indiach żelazo prawdopodobnie znano pod nazwą „czarny brąz”, co wspomniane jest w Jadżurwedzie. Są co prawda wzmianki, które opisują metody produkcyjne, ale w sposób tak niejasny, że ich odczytanie jest jak na razie skazane na niepowodzenie. Pewne jednak teksty, które były zaszyfrowane, zostały szczęśliwie odczytane.

Jeżeli Babilończycy zastosowali szyfr do zapisu przebiegu pewnego procesu technologicznego, to z dużym prawdopodobieństwem możemy przyjąć, że szyfrowali też inne informacje, na przykład wojskowe czy dyplomatyczne.

Przykładowy tekst zaszyfrowany, który został odczytany przez współczesnych uczonych, dotyczy wyrobu szkliwa i pochodzi najpóźniej z XVI wieku p.n.e.

Zastosowano w nim pewien zabieg. Zazwyczaj słowo oznaczające „kamień” — aban — zapisano by w formie ideogramu lub znaków odpowiadającym sylabom: a-ba-an. Jednak wyraz ten został zapisany w formie: cha-bar-an. I byłby on odczytany przez człowieka niewtajemniczonego jako — chabaran, a więc jako słowo bez specjalnego znaczenia. Tekst dopiero przemawiał prawdziwą treścią tylko dla czytelnika wtajemniczonego. Według tej zasady została napisana większość tekstu.

Taką prawdziwą treść ukrytą przed zwyczajnym człowiekiem starali się odczytać różnej maści prorocy czy jasnowidze, w tym również ludzie Kościoła. Sama Księga Apokalipsy jest pełna symboliki, której objaśnieniu poświęcają się kolejne pokolenia. Znanymi postaciami, które próbowały odczytać owe tajemnice, przy okazji tworząc nowe, były: Nostradamus, Malachiasz czy z bliższego nam kręgu Juliusz Słowacki.

W proroctwie Malachiasza, który przedstawił dzieje 111 papieży, można przeczytać kryptogramy odnoszące się do kolejnych głów Kościoła katolickiego. Dla lepszego zrozumienia zasady, którą kierował się autor w opisywaniu osób, zostanie przedstawionych poniżej w skrótowej formie kilka przykładów:

Eugeniusz III, „Z wielkiej góry”, a jego nazwisko Montemagno, to samo znaczy;

Aleksander III, „Spod gęsiej strażniczki”. Jego świeckie nazwisko Paperoni znaczy tyle co gąsior;

Grzegorz VII, „Ostrze Wawrzyńca” (kardynał Hildebrand), który miał w herbie miecze, a rządził z kościoła św. Wawrzyńca w Luciwe;

Jan Paweł II, „Z pracy słońca”, który w latach młodości pracował fizycznie w słonecznym upale, a 16 października 1978 roku w dniu wyboru na papieża, na słońcu miały miejsce potężne ogniste wybuchy.

Na marginesie należy zauważyć, że dla nieumiejącego ani czytać, ani pisać pismo samo w sobie jest niezgłębioną zagadką. A cóż mówić, gdy jest jeszcze specjalnie zakamuflowane lub zaszyfrowane.

Przykładów nie trzeba daleko szukać. Stańmy przed znakami boga Tot, przed hieroglifami egipskimi. I nic dla nikogo one nie znaczą, poza garstką wtajemniczonych, do których wykute znaki zrozumiale mówią. Albo spójrzmy na stylizowane teksty kufickie, gdzie wyrafinowane kształty liter prędzej kojarzone będą z ozdobnymi arabeskami niż z pismem.

Nieznajomość języka była wykorzystywana przez kupców żydowskich, którzy sporządzali dokumenty zgodnie z talmudycznym prawem po hebrajsku, co gwarantowało ich poufność. Ale kiedy zarówno ich handlowi rywale, jak i miejscowi przedstawiciele kupiectwa i strażnicy nauczyli się je odczytywać, korespondencję gospodarczą zaczęto szyfrować.

Znajomość pisma była przez setki lat uważany za dar bogów. W Babilonii odzwierciedleniem tego jest Nebo, syn Marduka, który spisuje bieg wydarzeń i w ten sposób skraca bądź przedłuża życia za pomocą swego „boskiego rylca”.

W Egipcie wynalazcą pisma był Tot, bóg słowa i ksiąg oraz formuł magicznych. Jednak według Greków egipski Tot z Hermopolis to Hermes z Kyllene. Natomiast u Ajschylosa w Prometeuszu w okowach znajdujemy:

Nie koniec na tym: jam kunszt wynalazł liczby,

mądrość przednią, i znaków składanie pisanych […].

W islamie uważa się, że twórcą liter był sam Bóg, a ich tajemnicę przekazał Adamowi, pierwszemu człowiekowi na ziemi.

Głoś w imię twego Pana, który stworzył!

Stworzył człowieka z grudki krwi zakrzepłej!

Głoś!

Twój Pan jest najszlachetniejszy!

Ten, który nauczył człowieka przez pióro;

nauczył człowieka tego, czego nie wiedział.

A tak ten fragment powinniśmy rozumieć: słowo arabskie ikra’a znaczy „czytaj”, „recytuj głośno”, zaś „grudka krwi” to zawiązek płodu w łonie matki. Natomiast „pióro” odnosi się do tego, że „człowiek może się uczyć dzięki znajomości pisma”. Kogo jeszcze dziwi, że Koran, jako żywe słowo Boga, to Jego objawienie, a nie odtwórcza sprawa człowieka? Zniszczenie Koranu to zatem nie jest niszczenie zapisanego słowa bożego, ale niszczenie samego Jego posłania. Czy to pomoże w zrozumieniu reakcji muzułmanów na plugawienie według nich świętych liter Allacha?

W wielu kulturach bóg-ofiarodawca nazywany był różnie, ale to nie zmieniało szacunku dla jego daru, czyli litery. Uważano, że w tajemniczych znakach jest ukryty sens, również ten mówiący o życiu każdego z nas. Do tej pory często mówimy w chwilach żałoby: „Tak mu było pisane”. Tak jakby piórem, trzciną czy rylcem można było zmienić trwanie czyjegoś żywota. A o tym, że pismo traktowane było jako rzecz boska, wspomina także Biblia:

A gdy dokończył rozmowy z Mojżeszem

na górze Synaj, dał mu dwie

tablice świadectwa, tablice kamienne,

zapisane palcem Bożym.

Albowiem rozróżniano pismo święte od zwykłego, ludzkiego:

I rzekł Pan do mnie: Weź sobie

wielką tablicę i napisz na niej

zwykłym pismem: Maher Szalal-Chasz Baz

(Pośpiesza łup — szybko nadchodzi zdobycz).

W dawnych Indiach z końcem VI wieku p.n.e. pismo tylko w nieznacznym stopniu było znane i ograniczone do kręgów kapłańskich, których przedstawiciele rozwinęli swoisty system ćwiczeń pamięci i może dlatego nie byli zainteresowani w szerszym rozpowszechnianiu pisma.

Dziś w dobie różnorakich narzędzi pisarskich, patrząc na bazgroły, w których z trudnością można doszukać się kształtu znajomych liter, nie wspominając o sensie, nie sposób ze smutkiem nie skonstatować, że boskich liter już nie ma. Tak jak u większości ludzi zanikła przepiękna sztuka kaligrafii, tak również zanika owa nieuchwytna chwila łącząca bielejącą kartkę z naszą wyobraźnią, gdy stawiamy pierwszy znak. Ale jak już przyszedł czas, że sztuka czytania stała się powszechniejsza, umiejętność ta zaczęła też służyć rozrywce. Kończąc ten wątek, przytoczmy pro memoria, że słowo pisane to piękny dar otrzymany w dziedzictwie od przodków, ku nauce i zabawie, czego przykładem jest żartobliwy wiersz — zagadka filozofa Kleobulosa z VI wieku p.n.e.

Jeden ojciec dwunastu ma synów, a z nich każdy

córek ma trzydzieści, różniących się wyglądem.

Jedne są białe, a drugie czarne,

lecz choć nieśmiertelne, wszystkie skończyć się muszą.

Tak oto rozpościera się przepaść między patrzeniem na znaki czy symbole a umiejętnością ich czytania i rozumienia. A skoro już jesteśmy przy próbie odczytania nieznanego zapisu, warto poświęcić parę słów stenografii, dawniej zwanej notae, tachygrafią, semeją.

Nawet dla biegłego literata zapis stenograficzny okazuje się jak tabula rasa i dla nieobeznanych z tą techniką ma wartość szyfru. W starożytności w świecie nam znanym istniały obok siebie i były w użyciu dwa rodzaje stenografii. Jeden dla języka greckiego, drugi dla łacińskiego. Były one tak rozpowszechnione, że wyszły poza protokołowanie z posiedzeń consistorium do szerszego użytku.

Grzegorz z Tours zapisał w swojej kronice, jak to z polecenia biskupa sporządzono listy świadczące o planowanym zabójstwie syna królowej Brunhildy. Usprawiedliwienia biskupa na nic się zdały, gdyż w skrzyniach (arca — stąd archiwum) jego pisarza zachowały się listy w formie stenograficznej.

Umiejętność pisania przydawała się również w bardziej prozaicznych sytuacjach, przy tworzeniu donosów. Za dynastii Tang w 754 roku w Halin założono akademię, w której kształcili się przyszli urzędnicy. Ze zrozumiałych względów przodowali w niej Chińczycy przed Turkami i Mongołami, którzy byli mniej sprawni w tej umiejętności. Przewaga Chińczyków zaznaczyła się zwłaszcza w sporządzaniu donosów. Oni też wygrali w tej rywalizacji i szefem rządu został ich protegowany Li Ling-fu. Nie wyciągajmy jednak zbyt pochopnych wniosków, że i obecnie premierostwo osiąga się za pomocą donosów.

Dla bardziej wrażliwych lub estetów, których razi taka plebejska forma literacka jak wyraz „donosy”, możemy użyć wyrażenia pochodzącego z języka greckiego — famusy, i od razu uczyniło się bardziej uczenie.

Odnośnie do pisma jest też coś wspólnego między przeszłymi wiekami a współczesnością. Tym czymś jest chęć poznania treści opieczętowanego dokumentu lub listu. Taką potrzebę znajdujemy już w staroegipskim opowiadaniu z czasów Dżesera (2690–2670) z III dynastii Starego Państwa poświęconemu bohaterowi Si-Usire.

Do faraona przybył naczelnik z Nubii z zapieczętowanym listem, który w czasie audiencji powiedział:

Czy jest w Egipcie dobry pisarz lub mędrzec,

który by umiał przeczytać ten oto list,

nie naruszając jego pieczęci, który dowie się, co zawiera,

nie otwierając go?

Znamy obecnie różne techniki zapisywania informacji, ale ta wyżej wspomniana ciekawość, co zawiera nośnik, jest ciągle żywa, a techniki pozwalające zajrzeć w treść są stale doskonalone.

Często specjalny wysłannik legitymował się dodatkowym znakiem. Uwiarygodniał w ten sposób własną osobę, że jest tym, za kogo się podaje lub kogo reprezentuje. Miało to też drugie znaczenie. W służbie wartowniczej pozwalało rozpoznać, czy zbliżająca się osoba nie jest wrogiem. Taki przybysz nie tylko podawała odzew na hasło, ale dodawał umówiony znak. Ten ostatni powinien być nietypowy i trudny do rozszyfrowania przez nieprzyjaciela. Nocą mógł to być jakiś dźwięk, za dnia natomiast gest, na przykład zdjęcie czapki i zakrycie nią sobie na moment twarzy.

Jak podaje Lukrecjusz, za jego czasów straż nocna używała sygnalizacji dźwiękowej, grając na piszczałkach:

Stąd też rozrywkę brali w noc czuwający pasterze,

Że dobywając tonów z fletu, piosenki zwinnie

Wygrywali, ukośnie ustami wodząc po trzcinie,

Od nich zwyczaj ten wzięły dzisiejsze nocne straże.

Podobne rozwiązanie okazania specjalnego znaku w celu potwierdzenia tożsamości przyjął Czyngis-chan, tworząc zręby swojej państwowości, a w szczególności organizując straż przyboczną. Zarządził, że zmiana dyżuru straży nocnej — kebte’ül nastąpi jedynie po wcześniejszej wymianie znaków ze strażą ustępującą (dzienną) — turcha’uł.

Za czasów Kubiłaj-chana, jak przekazał Marco Polo, straż przyboczna nazywała się kesitan, mongolski termin to keszikten oznaczający „wierni rycerze i wasale pana”.

drugim znaczeniu umówiony znak potwierdzał tożsamość posłańca i treść listu lub przekazu ustnego. Takim znakiem było na przykład okazanie pieczęci królewskiej przyłączonej do pisma lub listu władcy.

Gdy się zeszli razem, Tiribazos, pokazawszy

pieczęć królewską, począł czytać to, co było napisane.

Organizator cursus — poczty państwowej w antycznym Rzymie Oktawian August pieczętował korespondencję znakiem sfinksa, następnie wizerunkiem Aleksandra Wielkiego, a jeszcze później własną podobizną wyrzeźbioną przez Dioskurida.


Podobnie postąpił Konstantyn Wielki, wynagradzając poddanych, którzy wyświadczyli mu znaczną przysługę wojenną. Ofiarował im złote pierścienie, aby w potrzebie pieczętowali nimi plomby, by w ten sposób cesarz wiedział, „że posłowie są prawdziwie waszymi”.

Takim wcześniej uzgodnionym znakiem posługiwał się również Bolesław Krzywousty ze swoim bratem Zbigniewem. Mógł to być pierścień władcy lub inny umówiony przedmiot.

Na Rusi Kijowskiej umyślny posłaniec posługiwał się znakiem — sigillum, którym była na przykład pieczęć ołowiana z wyciśniętym na niej znakiem lub słowem. Co prawda służyły one do celów handlowych, ale nie można wykluczyć, że były również stosowane jako rozpoznawcze znaki tożsamości dla posłańców książęcych. Podobne przeznaczenie miały prawdopodobnie pieczęcie odnalezione w dolinie Tepe w pobliżu miasteczka Tall Afar w Mezopotamii z okresu około 6 tysięcy lat p.n.e.

Podobny przykład znany jest nam także z drugiego krańca Europy. Childeryk władca Franków wygnany ze swoich włości znalazł schronienie w Turyngii. W kraju pozostał jego wierny człowiek imieniem Viomad. Uzgodnili między sobą, że kiedy okoliczności będą sprzyjać Childerykowi do powrotu na tron, to Viomad przyśle do niego specjalnego posłańca z tajnym znakiem identyfikującym prawdziwość wysłannika. Była nim połówka złotej monety, która złożona z drugą tworzyła pasującą całość.

Wróćmy jednak na chwilę do mongolskiej organizacji. Jak podaje Marco Polo, w imperium Kubiłaja w użyciu była tak zwana paiza. Oznaczano ją nowym pismem wprowadzonym z polecenia chana i pieczęciami. Były to prostokątne tabliczki o zaokrąglonych rogach z otworem u jednego z końców. Według opisu Marco Polo zawierały polecenie niesienia wszelkiej pomocy dla okaziciela. Przykładowy glejt — salvus conductus ilchana Abagi zawierał:

Słowa nasze, Abagi. Do Samagara, gubernatorów cywilnych

i wojskowych miast leżących na drodze, do inspektorów stacji

pocztowych, do straży, do ludzi obsługujących stacje pocztowe

i łodzie. Ludzie, obsługa łodzi i inspektorowie stacji pocztowych!

Dawajcie im (tj. posłom) w dostatecznej ilości konie pocztowe,

napitek i racje żywnościowe. Niech nikt nie używa siły w stosunku

do rzeczy posłów.

Tak zwana „tablica władzy”, zwana p’aj-tsy (paiza), wykonana była ze złota lub srebra. Był to znak rozpoznawczy w kształcie tygrysa lub ryby opatrzony odpowiednim tekstem. Następnie tablicę dzielono na dwie części w taki sposób, aby napis znajdował się na jej obu połówkach. Jedną otrzymywał zarządca prowincji, druga zaś zostawała w stolicy. Gdy przybywał posłaniec od władcy, stykano dwie części paizy. Jeżeli pasowały, świadczyło to o wiarygodności posłania.

Posiłkowanie się umówionym znakiem potwierdzającym tożsamość wysłannika nie było obce i plemionom pruskim. Jak podaje w kronice Piotr z Dusburga, kapłan zwany Kriwe, cieszący się wielką powagą nie tylko na ziemi pruskiej, ale również na Litwie i Inflantach, korzystał z posłańców, którzy posługiwali się umówionymi znakami.

Okazanie umówionego znaku było równoznaczne z poleceniem rozpoczęcia wcześniej uzgodnionych działań, przede wszystkim przyjęcie pisemne lub ustne wiadomości i zastosowanie się do nich. Jak widać, daleko nie odeszliśmy od naszych przodków. Nadal nam towarzyszą różnego rodzaju symbole, znaki i tajemne wyrażenia zawarte w piśmie, słowie czy geście. Jak zauważył Jerzy Piechowski, którego zacytuję:


W sztuce czytania symboli nic nie jest powiedziane w sposób jednoznaczny, ostateczny, zachodzi bowiem związek pomiędzy symbolem a tym, kto go odbiera. W kręgu znaków o ściśle określonej treści zdarzać się może niekończąca się ilość takich spotkań. Na tym również polega wieczna siła mitu i jej żywotność. Treści symbolu są niby litery ujęte w pewien kanon, które każdy czyta dla siebie, podkładając pod nie zasób własnych doświadczeń i myśli.


W życiu codziennym dla potrzeb administracyjnych posługiwano się również przedmiotami, które same w sobie niosły wiadomość. Takim charakterystycznym nośnikiem informacji były tak zwane wici. Przesyłane od osady do osady wieściły nie tylko wojnę, ale też polecenie stawienia się w określonym miejscu i czasie.

Książę Czech Brzetysław planujący najazd na Polskę po śmierci Mieszka II rozesłał po księstwie wici. Tym znakiem był stryczek skręcony z łyka ku przestrodze, że każdy spóźniony, a tym bardziej nieobecny zawiśnie na szubienicy.

Również w formie sztafetowej rozsyłano od domu do domu wici wzywające mężczyzn do wojennej potrzeby. W Danii do tego celu służyła drewniana lub żelazna pałka zwana budstikken. Mogła być pokryta pismem runiczym niosącym królewskie przesłanie. Z czasem przybrała formę walca-tuby, we wnętrzu której znajdował się tekst. System ten stosowano od czasów wikingów do XIX wieku.

Według innych tradycji czerwona tarcza symbolizowała wojnę, biała zaś pokój. Tym samym świadczyła oficjalnie o zamiarach jednej ze stron. Zawieszona na szczycie masztu biała tarcza, jak to było w przypadku Hedina, władcy części Norwegii, który natknął się na flotę Frodego, wskazywała, że przybywa jako przyjaciel.

Zwyczaj przekazywania sygnałów za pomocą tarczy datuje się od starożytności. W ten sposób nadawano informacje z Aten w czasie wyprawy perskiej w 490 roku p.n.e. Stosowała go również flota spartańska przed bitwą u ujścia rzeki Ajgospotamoj w 405 roku p.n.e.

Z bliższych nam czasów pochodzą wzmianki o przekazywaniu wiadomości przez podniesienie tarczy w Kronice polskiej mistrza Wincentego Kadłubka. Zdarzenie miało miejsce podczas oblężenia Poznania, prawdopodobnie przed końcem marca 1146 roku. Książę Władysław II z luźnymi posiłkami ruskimi nieco wcześniej zmarłego Wsiełowoda Olegowicza zaatakował miasto. Idące z odsieczą wojsko pochwyciło straż i:

Poznają, że przeciwnik nic nie podejrzewa i wśród

uczty gnuśnieje w swawolnej beztrosce.

Atoli i mieszkańcy, podniósłszy tarcze wysoko ponad

mury, wyraźnie dawali poznania, że pora jest dogodna.

I jak zacytował mistrz Wincenty werset z Księgi psalmów:

Jeszcze więc pokarm był w ich ustach,

a gniew Boży spadł na nich.

I dalej barwnie opisuje:

Rzucają się na ucztujących, powalają niebacznych,

zabijają oszołomionych. Przez otwarte bramy wypadają

grodzianie, wybiega z grodu załoga.

Zakończmy opis komentarzem samego mistrza, że księciu Władysławowi powiodło się jak pewnemu kupcowi, „który ledwo nagi wypłynął po rozbiciu okrętu”.


Bez zbytniego kłopotu możemy zaliczyć do tej samej kategorii znaków mit o Tezeuszu, który obiecywał ojcu Ajgeusowi, że pokona Minotaura. Ten wręczył Tezeuszowi dwa żagle, aby wracając z Krety rozpostarł na maszcie ten we właściwym kolorze, zwycięstwa lub klęski:

Gdy nasze wzgórza oczom się twoim ukażą,

Niechaj się z szat żałobnych wraz maszty obnażą,

Liny skręcone białe niech podniosą żagle,

Abym mógł się ucieszyć ujrzawszy je nagle,

Że mi cię oto wraca godzina szczęśliwa.

Niestety, porzucona na wyspie Naksos Ariadna w rozpaczy prosi bogów o ukaranie Tezeusza. I wysłuchana została skarga Ariadny:

I nie wywiesił ojcu znaków upragnionych,

Że wraca zdrów i cały w swe ojczyste strony.

W czasie wojny okazywano pewne zachowania, które były widomym znakiem odróżniającym wroga od przyjaciela. Było to na przykład odwrócenie włóczni ostrzem do tyłu lub w dół. Miało to znaczenie w przedbitewnym czasie, kiedy zdrajca lub oddział opuszczał własne szeregi, aby przejść na stronę nieprzyjaciela, i chciał być w ten sposób postrzegany jako sojusznik.

W określonych sytuacjach noszenie przy sobie w widoczny sposób dla innych umówionych znaków wskazywało na przynależność do tej samej grupy i bycie jej zwolennikiem.

W czasie wojny peloponeskiej na Chios przebywał Eteonikos z żołnierzami, gdy się wycofali z Mityleny. Kiedy nadeszła zima i nastały trudności z aprowizacją, żołnierze zaczęli się zmawiać do napaści na miasto Chios. Ustalono, że każdy, kto się z nimi zgadza, powinien nosić ze sobą jako znak rozpoznawczy trzcinę. Była to nie tylko deklaracja przynależności, ale jednocześnie wizualny znak tego, ilu ich jest. Dowiedział się o tym Eteonikos, a poznawszy wielką liczbę osób posiadających trzcinę, stanął w obliczu dużego problemu do rozwiązania. Wygubienie mieczem tak licznych sojuszniczych żołnierzy poczytano by mu za straszliwą zbrodnię. Z drugiej strony czekać na rozwój wypadków również nie było rozsądnym rozwiązaniem.

Znalazł inny sposób pozbycia się problemu. Zgromadził oddział piętnastu żołnierzy, których uzbroił tylko w krótkie noże, i ruszył na miasto. Kiedy napotkali jakiegoś chorego na oczy człowieka, kazał go zabić. Powstało zamieszanie wśród przechodniów, którzy pytali, z jakiego powodu zginął ów człowiek. Eteonikos polecił odpowiadać: „Za to, że miał trzcinę”. Wiadomość szybko się rozeszła i z tą samą prędkością zaczęto się pozbywać trzcin. Nikt nie chciał być kolejną ofiarą. Ale Eteonikos nie poprzestał na tym. Odwołał się do mieszkańców Chios, którzy zebrali odpowiednią sumę pieniędzy, które wypłacono żołnierzom jako żołd, dodając słowa otuchy i pochwały. W ten sposób rozbroił nastroje i uwolnił umysły od rozmyślań o buncie.

4. Miejsca kontaktowe agentów

Zanim nowoczesna technika komunikacyjna zawłaszczyła sobie znaczną część życia społecznego i otworzyła nowe możliwości w miarę bezpiecznego przekazywania informacji, kontakt agenturalny miał bardziej osobowy wymiar.

W języku wywiadowców pojęcie „kontakt” to nie tylko osobiste spotkanie, w trakcie którego omawiane są sprawy agenta, treść meldunków lub ich uzupełnienie, przekazywanie środków finansowych, technicznych czy też omówienie przyszłych zadań. Kontakt to również bezosobowe przekazywanie danych, które przed chwilą wymieniliśmy w sposób znany pod nazwą „martwej skrzynki” lub „kontenera”, o którym już wspomnieliśmy przy innej okazji.

Potrzeba osobistego kontaktu jednak nadal istnieje, tak samo jak przed wiekami. Dlatego dobór miejsca spotkania jest niezwykle istotny ze względów bezpieczeństwa i bezzakłóceniowej wymiany informacji. Najbardziej pożądane po tym względem są miejsca odosobnione, z dala od ludzkich oczu i same dające możliwość niezauważonej obserwacji terenu.

Nieco krępującym miejscem była karczma, oberża czy zajazd. Gwar, ruch sprzyjały usłyszeniu ciekawych wieści na przykład o ruchach wojsk, wydanych prawach obostrzających poruszanie się obcym czy też wymianie paru słów z wybraną osobą. W tłumie zawsze jest łatwiej „zniknąć” niż siedzieć na ławie przy stole w pustej karczmie i być wystawionym na ciekawskie spojrzenia. Zwłaszcza że praktycznie szpieg, jako kupiec przebywający w podróży, musiał niejako w naturalny sposób korzystać z takich przybytków. Mógł oczywiście taki podróżny skorzystać z zaproszenia prywatnego i nocować w siedzibie gospodarza. Ale jakby nie było, stanowiło to zagrożenie. Wskazywało to bowiem na pewną zażyłość, prowadzenie jakichś wspólnych interesów, które mogły być nie do końca uczciwe.

Takim miejscem do spotkań mógł być również kościół, zwłaszcza gdy miejscowym, ale sprzyjającym drugiej stronie był sam duchowny. Ponadto budynek świątyni dozwalał również na możliwość prowadzenia kontrobserwacji, czy za informatorem nie chodzi agent przeciwnika.

Kończąc powoli ten rozdział, należy przypomnieć, że w świecie, w którym żyjemy, otaczają nas liczne kody, szyfry, symbole, ukryte znaki, wieloznaczne obrazy i teksty. Dlatego warto też wspomnieć o symbolice przewijającej się w piękniejszej części naszego życia, mianowicie w poezji. Dawniej tętniącej życiem i zrozumiałej dla słuchacza, a dziś już niestety lekko zapomnianej. O znaczeniu symbolu ukrytego w drogocennych kamieniach, ciałach niebieskich, kształcie liter, kwiatach i ptakach.

Muskał, pieścił wiosenkę cudny wiew miłości

żądze w niej rozpalając do nieprzytomności,

aż brzoskwinia soczysta we krwi się skąpała,

i pęd młody, spragniony w słodkie więzy brała.

Zapewne powszechnie jest znany znak graficzny pewnej firmy komputerowej przedstawiający ugryzione zielone jabłuszko. Spróbujmy w wolnej chwili zagłębić się w jego symboliczne znaczenie, począwszy od starożytności przez średniowiecze do dzisiaj. To samo uczyńmy z kolorem zielonym. Czy w ten sposób znajdziemy odpowiedź na pytanie, czy nadgryzione jabłko jako znak firmowy to tylko przypadek, chwyt marketingowy i nic poza tym? Czy też możemy dowiedzieć się czegoś więcej o twórcy tego urządzenia, o firmie, a może to jakieś przesłanie na miarę biblijnego poznania kłamstwa i prawdy. Kto jest w takim razie wężem, a kto lub co ma być poznane. Owa próba zrozumienia zwykłego znaku przypomina wchodzenie z jednego opowiadania w drugie, jak w Rękopisie znalezionym w Saragossie Jana Potockiego, czy w odległym w czasie i przestrzeni opowiadaniu Szeherezady — Opowieści o królu Szachrijarze i jego bracie królu Szachzamanie.

Posuwamy się naprzód, nie wiedząc, czy to prosta droga, czy labirynt. Nieprawdaż? Boć przecież nie należy dawać wiary średniowiecznym zakonnikom, że Mala mali malo mala contulit omnia mundo — smakowite jabłuszko sprowadziło na człowieka całe zło tego świata..

5. Dezinformacja i kamuflaż

W nową postać zmienione chcę ogłaszać ciała.

Bóstwa! Wasza wszechmocność tych zmian dokonała,

Wy mój zamiar wesprzyjcie; od początku świata

Snując wiersz nieprzerwany aż po moje lata.

Owidiusz, Metamorfozy

W planowaniu i w późniejszym wykonaniu założeń wojenno-politycznych ze zrozumiałych względów zachodziła potrzeba ich utajnienia. Do tego celu służyła między innymi dezinformacja. Jej młodszą siostrą jest kłamstwo, które odpowiednio dozowane jest jak wolno sączący się jad. Zmienia umiejętność obiektywnego oglądu świata, wypacza bezstronność i wywołuje ukierunkowane, silne emocje i namiętności pożądane przez jej autora.

Dezinformacja sama w sobie ma utwierdzać patrzącego w przekonaniu, że to, co widzi, to co słyszy lub czyta, to prawdziwy obraz rzeczywistości.

Pomniejszą metodą jest kamuflaż rzeczy lub osób. Odpowiednio wykorzystany indywidualny kamuflaż przez osobę, która dopuściła się czynu odrażającego, może wywołać wielkie odium na całą społeczność noszącą takie same środowiskowe szaty lub znaki. Może też służyć do zmiany i ukrycia swojej przynależności, udawania kogoś innego, niż się jest w rzeczywistości. Pozwala to na prawidłowe wykonanie zadania, którym został obarczony explorator — wywiadowca.

Dla wywołania pełnej dezinformacji u przeciwnika posiłkowano się fałszerstwem. Dzięki czemu można było wywołać potężny chaos i nawet próbować sięgnąć po władzę.

Często trudno jest odróżnić szeroko pojętną dezinformację czy kamuflaż od fortelu lub podstępu wojennego. Pomocą w tym rozgraniczeniu może być uwzględnienie faktu, że dezinformacja wymaga często znacznego czasu i odpowiednich środków, aby uwiarygodnić jakąś sytuację lub okoliczność, którą autoryzuje. Natomiast podstęp wojenny czy fortel jest albo stałym fragmentem działań, a właściwie sztuki wojennej, albo też sprawną improwizacją budowaną dla konkretnej sytuacji wojennej.

Należałoby jeszcze wspomnieć o dezinformacji polityczno-propagandowej. Ilustracją zastosowania tej metody są wiadomości o przebiegu wojny o Babilon za czasów Sargona z Marduk-apla-iddiną, biblijnym Merodak-Baladanem. Każda ze stron przedstawiała własną wersję wydarzeń, co miało istotne znaczenie dla morale własnego społeczeństwa, które co prawda bezpośrednio nie walczyło, ale jednak ponosiło gospodarczy ciężar wojny na własnych barkach.

W tych samych kategoriach odczytuję postępek Kserksesa po zajęciu Termopil. Nakazał on pogrzebać ciała perskich wojowników, zostawiając na polu bitwy stosunkowo nielicznych poległych wobec faktycznych ofiar. Wtedy też zezwolił na obejrzenie miejsca walki wszystkim chętnym.

Myślę także, że wielu historyków i czytelników zgodzi się ze mną, iż podawana przez dziejopisów liczebność wojsk w wielu wypadkach ma charakter maskujący i propagandowy. Domniemam, że o liczbie wojsk były rozsiewane fałszywe wiadomości zawyżające ich wielkość, aby wzbudzić u nieprzyjaciela niepokój, a nawet spowodować zaniechanie walki. W ten sposób na kartach kronik znalazły się opisy wojsk, których liczebność była osiągalna dopiero w czasach nowożytnych.

Nie wykluczam u kronikarzy również chęci zwykłego bałamucenia w ocenie wielkości oddziałów, a także podkreślenia niezwykłego męstwa żołnierskiego, które okazałoby się nad wyraz mizerne w pokonaniu nielicznego wroga.

Na wcześniejszych stronach wspomniałem, jak to Gorgo, żona spartańskiego króla Leonidasa, bystrym umysłem pomogła ujawnić ukrytą informację na tabliczkach do pisania, które przysłał Demaratos przebywający na dworze Kserksesa. Na osobne rozważenie zasługuje myśl, czy aby przesłana informacja nie była zainspirowana wywiadem perskim. W działalności wywiadowczej Persji propaganda i dezinformacja odgrywały bowiem ważną rolę. Ich zadaniem było nie tylko wprowadzić zamieszanie wartościujące informacje w umysłach przeciwnika. Ale — co szczególnie ważne — musiały oddziaływać psychologicznie na przeciwnika. Siać w jego sercu strach, zwątpienie i zatruwać umysł.

W przededniu inwazji Kserksesa na Grecję w atmosferze ogólnego niepokoju co do przyszłości była powszechna w Sparcie obawa przed duchami zamordowanych przez króla Kleomenesa dziesięć lat wcześniej posłów perskich. Spartiaci uważali, że Lacedemon jest nawiedzany przez duchy zamordowanych, do czego mają zresztą prawo. Te myśli zatruwały dusze Spartan i wywoływały trwogę. Można tylko sobie wyobrazić, co przeżywali inni mieszkańcy polis leżących na drodze Persów, gdy mężni wojownicy byli nękani takimi obawami.

Było to tak niezwykle silne uczucie, że dwaj Heraklidzi, nie mogąc tego wytrzymać, zapragnęli odkupić winy z przeszłości. Udali się do Suzy na dwór Kserksesa i ofiarowali swoje życie. Pers nie przyjął daru życia za życie. Był nie tylko przebiegły, ale i inteligentny — po co miał uwalniać dusze Spartan, najprawdopodobniej swoich przyszłych wrogów, od cierpienia. Darował im życie, by dalej prześladowało ich poczucie winy i osłabiało wolę walki. Nie da się ukryć, że to wydarzenie świetnie wpisuje się w obraz walki propagandowej toczonej pomiędzy Persami i Grekami.

Podobnie było z podawaniem wielkości wojsk i okrętów floty. Zastraszenie jako element propagandy wywiadowczej ma stary rodowód. Przyozdabianie twarzy farbami, zakładanie maski to nic innego jak próba wywołania strachu u wroga i szukanie jednocześnie dla siebie pomocy w świecie magicznym. Później ta sama forma przerodziła się w bardziej subtelne działania. Została skierowana na umysł przeciwnika. Nie ma nic lepszego jak wywołać i zaprząc do pracy przeciwko wrogowi jego własną wyobraźnię. Ona sama zastąpi inne pomysły w tej materii, a efekt jest zaskakujący.

W obecnym świecie wśród powodzi informacyjnej świetnie się mają różne teorie spiskowe. Część z nich ma rację bytu i dobrze opisuje rzeczywistość. Niestety strona przeciwna nie śpi i zalewa nas pseudoteoriami, mniej lub bardziej udanymi. Dzieje się to dlatego, że zainteresowani pragną utopić faktyczny przebieg zdarzeń w bagnie fałszywych, dezinformujących teorii. Trzeba więc często posiadać sporą wiedzę i chęć myślenia, aby wyłowić z tego mętnego szumu pełnego chaosu informacyjnego to, co właściwe. Oczywiście abstrahuję od zachowań ludzi, którzy w niepojętej aberracji, wbrew oczywistym faktom i logice, wierzą w fantasmagorie.

I jeszcze jedno, sposób, w jaki teoria spiskowa objaśnia rzeczywistość, zwalnia człowieka od myślenia. Wszystko prosto tłumaczy, bez dociekania, czy jest to zgodne z faktami. W przeciwnym przypadku jest o wiele trudniej opisać rzeczywistość, zwłaszcza bardziej skomplikowane wydarzenia.

Bardzo często odpowiedzialny za to jest brak dostatecznej wiedzy, informacji i natłok wątpliwości, które mnożą się na każdym etapie rozumowania. Ma to jednak zasadniczo jedno wielkie pozytywne znaczenie. Skazuje, a właściwie wymaga niejako od człowieka stawiania odpowiednich pytań. Co to oznacza, wiedzą ci, którzy rozwiązują problemy, co do których nie można zastosować teorii spiskowej. Ale niestety musimy to ciekawe zagadnienie odłożyć na inną porę i podążyć swoją ścieżką.

Wiemy, że Grecy zaniepokojeni zbliżającą się inwazją wysłali trzech agentów, których zadaniem było poznanie wielkości armii perskiej. Nim przybyli do Sardes, poznali liczebność floty nieprzyjacielskiej, której ogrom przyćmił ich pierwotne wyobrażenie o jej wielkości. Teraz mieli poznać ogrom potęgi wojskowej Kserksesa. Kiedy ujrzeli przed sobą obóz perski, zostali pojmani.

Przed kaźnią, która im groziła, uratowali ich oficerowie z królewskiej gwardii przybocznej. Zostali zaprowadzeni przed oblicze samego władcy, który ich osobiście przesłuchał. Następnie zostali oprowadzeni po całym obozie, obdarowani obszernymi notatkami i odesłani do Grecji. W ten sposób przebiegała i zakończyła się szpiegowska przygoda.

Okoliczności każą się domyślać, że wywiad perski był głęboko zaangażowany w całą sprawę. Inicjatywa wysłania wywiadowców na rozpoznanie może i nie była przez nich inspirowana. Ale późniejszy przebieg akcji szpiegowskiej dopuszcza myśl, że odbywała się ona przy dyskretnej inwigilacji agentów perskich. Podejście w pobliże obozu, pojmanie, dramatyczne chwile przed torturami i ratunek przed kaźnią przychodzący w ostatniej chwili — to jak przewijanie się akcji według scenariusza. Potem okazanie przytłaczającego majestatu królewskiego i dobrotliwe zachowanie się króla. Patrzcie, Grecy, co was czeka, na co się porywacie, opamiętajcie się. Idźcie i głoście potęgę Króla królów. Majstersztyk propagandowy wykonany pod batutą wywiadu.

Bez mała identyczne wydarzenia miały miejsce po bitwie pod Cremoną, która się rozegrała 24 października 69 roku, gdzie została zadana klęska wojskom cesarza rzymskiego, Aulusa Witeliusza. Zwycięscy wodzowie kazali pokazać siłę własnego żołnierza pojmanym szpiegom Witeliusza, a następnie odesłać ich do cesarza. Agenci zostali wysłuchani na osobności przez cesarza, a następnie z jego rozkazu zabici. Miało to zapewne uchronić cesarskie wojska przed demoralizującymi wiadomościami o sile nieprzyjaciela, o których mogli rozpowiadać szpiedzy.

Z potrzeby politycznej i bieżącej chwili potrafiono śmiało sięgać po inscenizację równą tym oglądanym w teatrze. W ręce Aleksego Komnena, który był wówczas stratopedarchą, został wydany Ursela pojmany przez Tutacha, wodza Turków. Zdarzenie odbyło się za inspiracją Aleksego, który odpowiednimi argumentami przekonał Tutacha.

Po wydaniu Ursela Aleksy zainscenizował wypalenie oczu jeńcowi, który pouczony wydzierał się okropnie. A lud, no cóż, lud jak zawsze przyklaskiwał widowisku. W ten sposób Aleksy, przyszły cesarz, uspokoił politycznych przeciwników, którzy zostali przekonani, że utracili przywódcę, a ponadto zdobył pieniądze, tak mu niezwykle potrzebne na prowadzenie dalszej walki.

Świetną dywersję dezinformującą mongolskiego przeciwnika wykonał sułtan Az-Zahir Bajbars. Jego zamiarem było uderzenie na Armenię. Dla zamaskowania prawdziwego celu wyjścia armii wydzielił znaczny oddział i wysłał w stronę al-Biry, co sugerowało, że głównym zamiarem kampanii 1275 roku będzie kierunek północno-wschodni.

Wokół fortecy al-Biry rozlokowane były wojska mongolskie, które na wieść o marszu w ich kierunku wojsk mameluckich wpadły w popłoch i wycofały się z zajmowanego terenu. Pozwoliło to oddziałowi dywersyjnemu wykonać uderzenie na Dżazirę i podtrzymać u przeciwnika przekonanie co do właściwego kierunku ataku wojsk mameluckich.

W tym czasie główne siły przeszły przez Wrota Syryjskie. Siłami awangardy dowodził wyśmienity wódz sułtana, Kalawun. Straż przednia zaskoczyła mieszkańców al-Massisy, którzy zostali wyrżnięci. Następnie wojska mameluckie uderzyły i zdobyły stolicę Armenii, Sis. Została ona zrównana z ziemią, tak samo jak to miało miejsce w 1261 roku. Tylko cytadela obroniła się i stawiała skuteczny opór. Ziemie leżące wokół miasta zostały zniszczone. Upadł też główny port Ajas, który był ważnym źródłem dochodów dla ilchanatu. Sułtan Bajbars po udanej kampanii wycofał się i był już w czerwcu 1275 roku w Damaszku.

Az-Zahir Bajbars był utalentowanym wodzem, który szybko pojmował zawiłości sztuki wojennej i wzbogacał ją w praktyce o własne przemyślenia. A miał od kogo czerpać wiedzę.

Mongołowie byli ludem, który metody dezinformujące miał wpisane w taktykę działań wojennych i z powodzeniem je stosował. W trakcie konfliktu Czyngis-chana z Ong-chanem ten ostatni wypytywał Dżamukę, który go wspierał, o siłę i umiejętności oddziałów Czyngis-chana. Dżmuka, odpowiadając zręcznie, podkreślał walory samego Czyngis-chana i jego wojsk tak skutecznie, że Ong-chan nie podejmował właściwych decyzji. W końcu zrezygnował zupełnie z walki i się wycofał.

O sile dezinformacji świadczy postępowanie Tajang-chana, przywódcy Najmanów, który poruszony wieściami od Dżmuki postępował tak, jak mu ogarnięty strachem umysł podpowiadał. Dajmy się wypowiedzieć samemu Dżamuce:

[…] wskutek moich słów Tajang-chan stracił całkowicie głowę,

że przerażony wspiął się pośpiesznie do góry.

Zabity moimi ustami, ze strachem wlazł na górę.

Pobratymcze, uważaj! Oni weszli na górę. Nie mają odwagi

stawić wam czoło […].

Wojska Czyngis-chana w wojnach z Najmanami nie były zbyt liczne, a konie zabiedzone. Wtedy Dödej-czerbi podpowiedział pewien pomysł, który mógł ochronić wojsko przed atakiem, a koniom dać sposobność nabrania sił. Mongołowie rozłożyli obóz na stepie Sa’ari, a każdy człowiek otrzymał polecenie rozpalenia pięciu ognisk, co miało pomnożyć liczbę wojowników w oczach zwiadowców i zasiać w ten sposób w przeciwniku wątpliwości co do rozpoczęcia walki.

Identyczny fortel zastosował autokrator Aleksy. W czasie walk z Kumanami nakazał podległym dowódcom, aby żołnierzom rozkazali rozpalić przy każdym namiocie od piętnastu do dwudziestu ognisk. Uważał, że Kumani na widok takiej liczby płonących stosów będą sądzić, że wojsko rzymskie jest ogromne, i z mniejszym zapałem przystąpią do walki. Cesarz nie pomylił się w swoich rachubach. Pobił Kumanów, wielu z nich zabijając i liczne rzesze zagarniając do niewoli. Identycznie zachowali się Turcy w 1118 roku w walce z autokratorem Aleksym.

Cesarz Aleksy Komnen, jako spadkobierca i pilny uczeń spuścizny przeszłych działań wojennych prowadzonych przez cesarstwo wschodniorzymskie, miał pełny dostęp do skarbnicy sztuki wojennej. Zapewne wiedział, że Belizariusz bizantyński, wódz cesarza Justyniana, podczas kampanii na Półwyspie Apenińskim również wykorzystywał ogniska rozpalone w większej ilości, niżby na to wskazywała liczba żołnierzy. W ten sposób chciał wzbudzić we wrogach fałszywe przekonanie, że jego siły są większe niż w rzeczywistości.

Stosowanie działań dezinformujących, które osłaniały prawdziwy kierunek uderzenia, było metodą przedsiębraną od dawien dawna przez strony konfliktu. I jeżeli przeciwnik zadowolił się powierzchownym rozpoznaniem i bez głębszego zastanowienia uwierzył w poczynania wroga, to zazwyczaj był to początek jego przegranej. Zazwyczaj mylący manewr łączono z rozgłaszaniem fałszywych wiadomości. Celem takich połączonych działań było utwierdzenie w przekonaniu przeciwnika o prawdziwości własnych zamiarów.

Zastosował taką kombinację konsul Appiusz Klaudiusz Kaudeska w 264 roku p.n.e. podczas pierwszej wojny punickiej. Jego zamiarem było przerzucenie wojska z Regium do Messany. Jednak cieśnina była strzeżona przez okręty Punijczyków. Rozpuścił więc fałszywą informację, że nie może prowadzić działań wojennych wbrew woli ludu. Manifestacyjnie podjął również działania kierujące flotę z powrotem ku brzegom Italii. Punijczycy uwierzyli w jego odwrót i rozproszyli własną flotę. Na to czekał tylko Appiusz Klaudiusz, natychmiast zawrócił okręty i już bez kłopotów dotarł do Sycylii. Wojna z Kartaginą została rozpoczęta.

Wyśmienitym pomysłem dezinformacyjnym popisali się stratedzy spartańscy. Nie mogąc bez narażenia się na atak okrętów Punijczyków popłynąć bezpiecznie flotą do Syrakuz, wykoncypowali więc śmiały plan, który polegał na tym, że jako pierwsze płynęły zajęte przez Lacedemończyków okręty Punijczyków. Do ich burt lub ruf przywiązano pozostałe statki jako zdobyczne. W ten sposób bez trudności przepłynęli obok punijskich okrętów i dotarli do celu.

Podobny manewr taktyczny zastosował Agesilaos w czasie wojny korynckiej w 394 roku p.n.e. Na drodze maszerujących wojsk lacedemońskich znajdował się przesmyk, który obsadzili Tebanie. Wtedy Agesilaos nieoczekiwanie zmienił marszrutę wojsk, pozorując, że kieruje się w stronę Teb. Oddziały tebańskie w pośpiechu opuściły przesmyk i udały się do miasta, by strzec jego murów obronnych. Tym sposobem oddziały spartańskie bez problemów ruszyły w dalszą drogę, którą sobie wcześniej wyznaczyli.

Wiosną 377 roku p.n.e. eforowie obwieścili wyprawę wojska lacedemońskiego na Teby. Dowództwo powierzono Agesilaosowi, który udał, że z Platej rusza do Tespiów, i w tym celu wysłał gońców z rozkazem dla tamtejszych rządzących, by przygotowali targowiska i zatrzymywali poselstwa. Fałszywa informacja spowodowała, że Tespijczycy wzmocnili straże na przejściach od strony Tespiów. Gdy Agesilaos zorientował się, że podstęp się udał, ruszył szybkim marszem drogą ku Erytrai. Manewr ten zaskoczył Tebańczyków, a przybyłe tebańskie oddziały straży nie zapobiegły przełamaniu częstokołu koło Skolos i wtargnięciu Lacedemończyków na ziemie leżące na wschód od grodu, aż po ziemię tanagryjską.

W wielu sytuacjach dezinformacja co do kierunku zamierzonej wyprawy była wpisana w taktyczne działania dowódcy. W ten sposób postępowali Latynowie. Pod pozorem przygotowań do wojny z Samnitami przygotowywali się do wojny z Rzymem. Jak przekazał nam Liwiusz w Dziejach Rzymu:

Wszystko to umyślnie ukrywali, ponieważ chcieli,

zanim ruszą się Rzymianie, mieć już spokój od

tyłu z Samnitami.

Latynowie nie poprzestali tylko na tych działaniach. Rozbici w krwawej bitwie, w której Decjusz poświęcił się za legiony — devotio, rozesłali kłamliwe listy po Lacjum i do Wolsków o przebiegu starcia. Chciano pozyskać nowe siły, by tym sposobem niespodziewanie powtórnie uderzyć na niczego nieświadome wojsko rzymskie. Na szybko zebrane oddziały ruszył konsul Torkwatus. Obydwie armie niejako z marszu zwarły się w ciężkiej walce. Siły bojowe Latynów poniosły jednak tak olbrzymie straty, że zostały zmuszone do kapitulacji.

Kolejną ilustracją takiego stanu rzeczy była wojna prowadzona przez Domicjana z germańskimi Chattami w 83 roku n.e. Cezar, zdając sobie sprawę z tego, że przybycie tak znamienitej osoby wywoła pośród Germanów chęć czy też konieczność prowadzenia wojny z Rzymem z większym rozmachem, rozpuścił wiadomość, że jego nadejście związane jest ze ściągnięciem podatków w prowincjach galijskich. Podstęp się udał, Domicjan odbył zwycięską kampanię, zbudował linię obronną zwaną limes, odbył triumf i przybrał cognomen Germanicus.

Kiedy w 535 roku z rozkazu cesarza Belizariusz ruszył na zbrojną wyprawę w celu wyrwania Italii z rąk Gotów, skierował pozornie flotę inwazyjną w kierunku Kartaginy. Z tym że po drodze zamierzał zatrzymać się w Syrakuzach i po zejściu na ląd ocenić sytuację. Jeżeli ocena wypadnie pomyślnie, jego zadaniem będzie opanowanie nie tylko miasta, ale całej wyspy i utrzymanie jej, nie dopuszczając do powtórnej jej utraty. W przypadku niepowodzenia miał nie zdradzać faktycznych zamiarów i ruszyć dalej bez dalszej zwłoki do Libii.

Otton I, król Niemiec i późniejszy cesarz, w 961 roku na czele armii wyruszył do Italii. Dla uśpienia podejrzeń przeciwnika oficjalnym celem wyprawy był Rzym. W rzeczywistości cesarskie oddziały wkroczyły do Lombardii, gdzie przez dwa lata oblegały króla Italii Berengera II. W 963 roku Berenger II wzięty podstępem do niewoli resztę życia spędził w Bambergu.

Podobnej taktyki dezinformacyjnej imał się Henryk II w czasie wyprawy na Polskę w 1004 roku. Musiał bowiem uwzględnić w swoich rachubach skuteczność polskich wywiadowców, dlatego stosował działania maskujące kierunek planowanego ataku. Aby zachować w tajemnicy termin uderzenia na ziemie Bolesława Chrobrego, wojska niemieckie skrycie wyruszyły z Merseburga. Jednocześnie by zmylić polskich wywiadowców oraz znając marną lojalność własnych poddanych, Henryk II polecił zgromadzić w Borzycach i w Niżanach statki do przeprawy wojsk. W ten sposób chciał stworzyć pozory, że wyprawa wojenna skierowana jest ku Polsce.

Przeprowadzona dezinformacja miała więc za zadanie z jednej strony zabezpieczyć plany królewskie przed ujawnieniem ich stronie polskiej, z drugiej zaś utwierdzić Bolesława w przekonaniu, jaki jest kierunek uderzenia. Prawdziwym jednak celem wyprawy były Czechy. Sprawnie działający wywiad Chrobrego ujawnił cały plan Henryka II, dzięki czemu Bolesław w porę ostrzeżony poczynił w tajemnicy odpowiednie przygotowania do opuszczenia Pragi.

W wiele lat później za czasów wyprawy Henryka V przeciwko Polsce w 1109 roku cesarz powtórzył taktykę swojego poprzednika, że „co innego zmyślił potajemnie, a udawał, że co innego uczynić zamierza”.

Tenże Henryk II, rezygnując z koronacji w Akwizgranie z przyczyn politycznych, podążał do Moguncji, gdzie miał otrzymać sakrę królewską z rąk życzliwego mu prymasa Willigisa. W tej trudnej dla Henryka sytuacji dodatkowo na przeszkodzie stanął książę Herman, który korzystając z wezbranego Renu, zagrodził mu drogę do Szwabii. Henryk II pozornie zrezygnował z przeprawy i wrócił do Bawarii, a następnie szybkim marszem przybył do Lorsch, a stamtąd do Moguncji. Tam też został wybrany królem 6 czerwca 1002 roku.

Rozsiewanie plotek mających charakter dezinformujący było zabiegiem stosowanym powszechnie. Jedno z takich wydarzeń zanotował Gall Anonim. W czasie działań dywersyjnych prowadzonych na ziemi Czechów przez Bolesława Krzywoustego odciążających atak cesarza niemieckiego Henryka II na Węgry doniesiono księciu polskiemu, że Pomorzanie zdradą zajmują jego grody. Sprawcą był Gniewomir, wielkorządca pomorski, którego zatrzymał na stanowisku Bolesław. On to doradzał swoim pobratymcom wydanie grodu, kłamiąc, że książę polski został pojmany przez Czechów i wydany Niemcom. Jednak szybki powrót księcia Bolesława ukrócił knowania Gniewomira.

Wspomnijmy jeszcze udaną akcję dezinformującą z roku 1289 w czasie oblężenia Tyńca przez Lwa Halickiego wespół z jego sprzymierzeńcami polskim księciem płockim Bolesławem i księciem czerskim Konradem. W czasie okupowania murów do Lwa dotarły informacje o nadchodzącej oblężonym z odsieczą wielkiej sile wojsk. Obóz zwinięto i przegrupowano oddziały, przygotowując je do ewentualnego starcia w polu. Rozesłane rozpoznanie jednak niczego nie stwierdziło. Pogłoski o spieszącej pomocy okazały się fałszywe i rozgłaszane z rozkazu wojewodów polskich.

Działania maskujące prawdziwe zamiary stosowane były więc nie tylko w sferze planowanej strategii, ale również w rozgrywce taktycznej. Trakowie, dowiedziawszy się o zamiarze Rzymian wcielenia wybranych mężczyzn do wojska, wszczęli powstanie. Obsadzili wzgórza i lasy i oczekiwali żołnierzy rzymskich, którzy rozbili obóz w pobliżu stanowisk powstańców.

Natomiast w poprzednim obozie pozostały oddziały trackie, które jako sprzymierzeńcy posiłkowały Rzymian. Wkrótce jednak dyscyplina uległa rozluźnieniu i żołnierze wzbogaceni łupieżą oddawali się obżarstwu i pijaństwu.

Powstańcy dowiedzieli się o ich niefrasobliwości i postanowili uderzyć. Jedna grupa wojsk ruszyła na obóz rzymski, aby wywołanym tumultem zagłuszyć atak na ich sprzymierzeńców. Liczyli, że legionista zajęty własnym bezpieczeństwem nie usłyszy odgłosów drugiej walki. Dlatego jako porę ataku dla spotęgowania wrażenia niebezpieczeństwa wybrano noc.

Nieprzygotowane trackie posiłki, zaskoczone nagłym atakiem, były wycinane, tym bardziej zawzięcie, że jako zdrajcy nieśli ogień i miecz własnej ojczyźnie.

Belizariusz walczący z Gotami w Italii podczas bitwy na przedpolach Rzymu polecił jednemu z dowodzących, Walentynowi, markowanie uderzenia na przeciwnika. W rzeczywistości jego zadaniem było tylko związanie sił nieprzyjaciela pozorowanym atakiem, aby nie mogły one przyjść z pomocą innym oddziałom uwikłanym w ciężką walkę.

Odwrócenie uwagi nieprzyjaciela i skierowanie jej w pożądanym kierunku wykorzystywano w celu wykonania innych zadań niekoniecznie o charakterze wojskowym. Przykładem takiego działania było odwrócenie przez Rzymian uwagi dowództwa gockiego od podjęcia przez nich jakiś nieprzewidzianych przedsięwzięć, które mogły zagrozić wykonaniem transportu należnego żołdu żołnierzom.

Belizariusz wybrał oddział wyborowych bucellariuszy do ochrony transportu pieniędzy, które nadeszły z Bizancjum do portu w Tarracinie. Aby przypadkowy podjazd Gotów, picowników, a nawet zwykły patrol zwiadowczy nie napotkały transportu, Belizariusz pozorował przygotowanie do walnej rozprawy. Nakazał też wydzielonemu oddziałowi wprowadzić w szykach wroga zamieszanie, lecz wzajemne podjudzanie się doprowadziło do krótkotrwałej, ale niezwykle zaciętej bitwy zakończonej zwycięstwem Rzymian.

W czasie walki niejaki Kutilas został ugodzony oszczepem w głowę i kiedy nastąpił odwrót, powrócił on do miasta z ową włócznią tkwiącą w ciele. Również w tej samej bitwie ranny został Arzes, jeden z bucellariuszy Belizariusza. Strzała wystrzelona przez jakiegoś Gota trafiła go w miejsce pomiędzy nosem a prawym okiem, a grot doszedł aż do karku, ale nie był widoczny. Niestety rannego oszczepem w głowę Kutilasa nie udało się uratować. Natomiast Arzes szczęśliwie wyzdrowiał. Lekarz Teoktyst naciął skórę na karku, odciął część strzały wystającą z twarzy i wyciągnął od strony karku grot z resztą drzewca.

Do pozorowanych działań uciekł się również cesarz Justynian podczas wyprawy na Persję. W trakcie oblężenia twierdzy Maiozmalcha część wojska wykonywała podkop, aby dostać się do miasta. W celu odwrócenia uwagi obrońców od prac ziemnych polecono szybko przestawiać taran i większość wojska pod inną bramę. Cesarz chciał wywołać u przeciwnika wrażenie, że machinę wojenną nazajutrz przesunie dalej i zawładnie warownią. W ten sposób planował odwrócić uwagę Persów od prawdziwego ataku przez wykop, który zamierzał wykonać oddziałami wyznaczonymi do tego celu. Zakreślony przez cesarza cel taktyczny został osiągnięty. Na nic też się zdały pieśni Persów i chełpliwe zapewnienia:

[…] że cesarz łatwiej zdobędzie siedzibę Zeusa

niż tę twierdzę.

Ukrywanie prawdziwych zamiarów przed okiem nieprzyjaciela ma starą metrykę. A skuteczność takich zabiegów powoduje, że do dzisiaj są one podejmowane.

Niejako klasycznym przykładem tego rodzaju działań w obliczu wroga, który śledzi poczynania przeciwnika, było postanowienie Cezara. Wydał rozkaz, aby od strony przeciwnika, którym był wtedy Afraniusz, zwolennik Pompejusza, wybudować umocnienia. Prace wykonywano na oczach wroga, więc aby przedwcześnie nie ujawnić swoich zamiarów, zakazano sypania wału, a polecono skupić się w pierwszej kolejności na budowie rowu i ziemnych pułapek. Jednocześnie w pierwszej linii od strony wojsk Afraniusza wystawiono w szyku bojowym własne legiony. Tym sposobem Cezar prowadził prace polowe osłonięte oddziałami gotowymi do odparcia ewentualnego ataku, tym samym maskował budowę pasa obronnego obozu.

Równie ważne jak ukrycie liczebności własnych wojsk było ich pozorne zwiększenie poprzez odpowiednią inscenizację. Uczynił tak Cezar pod Kordubą, do której skierował wojska, by odciągnąć Pompejusza od oblegania Ulii. Przodem wyprawił jazdę i ciężkozbrojną piechotę, która będąc już w pobliżu miasta, wskoczyła na konie, siadając za plecami kawalerzystów. Mieszkańcy, widząc zbliżającą się nieliczną kawalerię przeciwnika, niespodziewanie wypadli z miasta, by zniszczyć jazdę wroga. Wtedy jednak z koni zeskoczyli piechurzy i razem z jazdą sprawili krwawą łaźnię przeciwnikowi.

Po takie same rozwiązanie sięgnął chiński książę P’ein w czasie wojen wewnętrznych. On to dla oczu wroga w sposób sztuczny powiększył liczebność swojego wojska, by wpłynąć na ocenę ich wielkości, a ty samym na zachowanie przeciwnika, w tym na ustawienie wojsk, przyjęcie rozwiązań ataku i obrony, spodziewanego kierunku uderzenia itd. Jak tego dokonał? Otóż pod miejscowością Lant’ien przed bitwą z wojskiem królestwa Ts’in kazał zatknąć w ziemi liczne buńczuki i sztandary, pozorując obecność oddziałów, których tak naprawdę nie posiadał.

Jedną z zasad strategów chińskich było wprowadzenie w błąd przeciwnika co do wielkości sił własnych, dlatego tak zalecali w Sztuce wojny:

W bitwie dziennej używaj dużej liczby proporców i chorągwi.

W epoce Wiosen i Jesieni (722–481 p.n.e.) dowódca armii Ch’i przed bitwą z armią chińską z wysokiej góry przeprowadził rozpoznanie. Jego oczom ukazał się zatrważający widok. Wszystkie strategiczne wzniesienia były zajęte przez wroga. Wszędzie powiewały nieprzyjacielskie proporce. Nie wiedział, że chorągwie zatknięto nawet tam, gdzie nie było wojska. Widział także przemieszczające się rydwany, ale nie rozpoznał, że obok prowadzącego woźnicy nie stoją wojownicy, ale manekiny, a za rydwanem ciągnięte były wiązki chrustu, które wzniecały olbrzymie tumany kurzu, sugerując, że wozów bojowych jest znacznie więcej, ukrytych za chmurami kurzu. To, co zobaczył omamiony kamuflażem, przeraziło go. Przestraszył się przewagi nieprzyjaciela i zrezygnował z walki, wycofując w pośpiechu.

W czasie wojny Lacedemonu z Mesyną część Elejczyków z partii sprzyjającej Sparcie oczekiwała przybycia jej wojsk. Wówczas oddział liczący tysiąc mężnych wojowników Meseńczyków, mając na tarczach znaki lakońskie Ʌ (lambdę) w miejsce własnego oznaczenia Μ (mi), uprzedził przybycie Lacedemończyków do Elidy i bez walki wkroczył do miasta,, które przekazał swoim zwolennikom, wypędziwszy uprzednio wszystkich zwolenników partii filospartańskiej.

Przybranie nie swoich znaków żywo przypomina postępek Patrokla pod Troją. Jego pragnienie walki było tak przemożne, że przywdział zbroję Achillesa i ruszył w bój, co wielce zatrwożyło Trojańczyków:

Gdy obaczyli mężni wojownicy Troi

Patrokla z powoźnikiem w znanej od nich zbroi,

Zmieszali się i widok nagły ich zatrwożył.

Sądzili, że Achilles gniewy z serca złożył

I pojednan z Atrydem, wyszedł floty bronić.

Kilka wieków później w Europie w czasie drugiej wojny punickiej w 207 roku p.n.e. Klaudiusz Neron dążył do połączenia swoich sił z oddziałami Liwiusza Salinatora. Nie chciał jednak ujawnić swojego planu przed Hannibalem, naprzeciw którego stał obozem, więc każdy ruch wojska był przez Punijczyka bacznie obserwowany. Postanowił zatem pozostawić w obozie 10 tysięcy wyborowych żołnierzy, którzy mieli pozorować, że nic nie uległo zmianie. Natomiast sam z resztą wojska sekretnymi drogami połączył się w Umbrii z Liwiuszem. Nadejście nowych oddziałów i wzmocnienie wojska Liwiusza również zachowano w tajemnicy. Połączone siły rzymskie uderzyły na Hazdrubala, którego armia została całkowicie rozbita.

Po zwycięstwie Klaudiusz Neron równie szybkim marszem, wyprzedzając ewentualne wiadomości o pokonaniu Hazdrubala, które mogły dotrzeć do Hannibala, powrócił do swojego obozu. Hazdrubal zorientował się jednak, że wojsko Liwiusza zostało wzmocnione przybyłymi oddziałami Klaudiusza Nerona. Pomimo że Rzymianie próbowali ukryć ten fakt, Punijczyk wysnuł taki wniosek po wyglądzie koni, które były wychudłe i zdrożone, a skóra żołnierzy nabrała opalenizny jak po długim marszu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 89.5