E-book
15.75
drukowana A5
58.68
Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej

Bezpłatny fragment - Wywiad i podstęp w dawnej sztuce wojennej

Tom I Starożytność


Objętość:
295 str.
ISBN:
978-83-8221-153-5
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 58.68


Człowiek ma dwie opoki: Ojczyznę i Rodzinę.

Dlatego w podzięce mojej żonie Bożenie

i pamięci służbie Polsce pracę tę poświęcam.

Autor


Od autora

Tętent kopyt, głuchy grzmot.

Zmartwiała ziemia, pożoga krwi.

Błysk stali, urwany krzyk.

Ciemność i cisza

Droga wojownika.

Autor

W zmieniającym się świecie, od zarania dziejów po współczesność ludzie starali się kierować pewnymi zasadami, wartościami, które uważali za życiowe drogowskazy pomagające im odnaleźć właściwą drogę postępowania w sprawach codziennych i w chwilach przełomowych dla całego narodu. Naruszenie owych zasad traktowali zazwyczaj jako coś niebywałego, wymagającego nadzwyczajnych środków zaradczych. Do takiej kategorii zaliczali zdradę i wiarołomstwo w stosunku do ojczyzny, towarzyszy broni, sprawy honoru.

W dzisiejszych czasach również można spotkać ludzi, którzy dla doraźnych celów politycznych i z wyrachowania, bez oglądania się na przyszłe skutki społeczne, stawiają na piedestale osoby nikczemne i zdradzieckie jako wzorzec do naśladowania dla młodego pokolenia dopiero co wchodzącego na zawiłe ścieżki życia i historii.

Prawdą jest to, że często szczytne ideały rozmijały się z obowiązkiem wierności, zwłaszcza gdy na drodze odstępstwa jawiły się miłe dobra i wymierne korzyści, ale też nigdy zdrady nie honorowano jako cnoty godnej do naśladowania i nie nadawano jej mocy państwowej, chociaż odpowiadała celom politycznym lub towarzyszyła budowie i umacnianiu wizerunku nowej grupy społecznej dzierżącej władzę.

Dlatego, pomny na pamięć ojców, ich synom książkę tę dedykuję, bo jak napisał Polibiusz:


[…] nie masz bowiem dla ludzi żadnego łatwiejszego sposobu

doskonalenia się jak poprzez wiedzę o czynach przeszłości.


Przystańmy więc na chwilę i posłuchajmy, co mają nam do powiedzenia Ci, którzy odeszli. Co jest jeszcze prawdą, a co już umarło? I nie musimy szperać w sferze książkowej fantazji lub w filmie w poszukiwaniu niezrozumiałych spisków, tajnych kodów czy zaszyfrowanych wiadomości tam, gdzie ich nigdy nie było, a do tropienia których popychają nas sensaci. Przecież wszystko to, czego tak wypatrujemy, znajdziemy w dawnych tekstach, już na wpół zapomnianych księgach dawnych mistrzów pióra.

Si qua fides his dictis adhibeatur, penes lectorem est.


Widukind, Liber I, XIII


Czy tak mogło być — niech Czytelnik wybiera.


Widukind, Ks. I, XIII

Wprowadzenie

Eritis sicut Deus, scientes bonum et malum.


J.W. Goethe, Faust

Tak jak każdy człowiek, tak i każdy ośrodek władzy starał się wiedzieć jak najwięcej o otaczającym go świecie. W mniejszym stopniu interesowało go naukowe zgłębianie i poznanie rzeczywistości, o ile nie wiązało się to bezpośrednio z jego władztwem. Przewodnią racją stanu było bowiem zapobieganie konfliktom mogącym grozić rozbiciem lub umniejszeniem planów monarszych. Tak więc rozpoznanie wrogów zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych oraz ich sojuszników, a także ich zamierzeń było i jest jednym z naczelnych priorytetów form funkcjonowania państwa. Działania te mają również na celu poznanie lub upewnienie się co do faktycznych intencji własnych sprzymierzeńców.

Dla potrzeb niniejszego opracowania należy zdefiniować używane pojęcia, co pozwoli na uporządkowanie, a tym samym na właściwe rozumienie opisywanych wydarzeń.

Wywiad, jako funkcjonowanie pewnej wyspecjalizowanej organizacji, jest różnie dzielony i opisywany w zależności od potrzeb organizacyjnych, stosowanych metod, tematyki, przynależności i podległości służbowej lub potrzeb badawczych. Nie zagłębiając się we współczesny pojęciowy świat definicji, skupimy naszą uwagę na tradycyjnych określeniach, które w okresie powstawania państw nowożytnych funkcjonowały i są praktycznie w użyciu do dzisiaj. Poza naszym rozważaniem pozostaje wywiad globalny ze względu na jego nowożytne pochodzenie i na zakres operacyjnego zainteresowania, jaki obejmuje swoim działaniem.

Wywiad strategiczny, określany mianem wywiadu głębokiego, to wywiad, który penetrował struktury państw, najczęściej sąsiednich, w aspekcie rozpoznania politycznego, gospodarczego i militarnego. Swoim obszarem zainteresowania mógł obejmować nawet odległe krainy, które w bieżącej polityce nie odgrywały decydującej roli. Pozyskane informacje mogły jednak być użyteczne w bliżej nieokreślonej przyszłości. Klasycznym tego przykładem może być zbiór wiadomości tzw. Geografa Bawarskiego o grodach słowiańskich.

Wywiad operacyjny skierowany był na rozpoznanie przyszłego lub przewidywanego teatru działań wojennych, a jego uwaga koncentrowała się na bardziej praktycznym rozpoznaniu wojskowym i pozostałych elementach techniki wojennej, mających znaczenie w przyszłym starciu zbrojnym. W ramach swoich zadań pozyskiwał osobowe źródła informacji, prowadził gry wywiadowcze, przygotowywał warunki niezbędne do realizacji planów wojennych i wykonywał zadania specjalne władcy. Jednym słowem, wywiad operacyjny to gromadzenie danych wywiadowczych na poziomie regionalnych teatrów działań wojennych.

Wywiad taktyczny to bieżące rozpoznanie nieprzyjaciela, rozumiane również jako zwiad, zwalczanie rozpoznania wroga, likwidacja lub przechwytywanie posłańców, organizowanie łączności, przygotowanie bieżących akcji wynikających z potrzeby chwili.


Dla całości obrazu należy wspomnieć, że w różnych opracowaniach stosowano zamiennie określenia dla opisania tej samej działalności wywiadowczej. I tak wywiad strategiczny nazywano również wywiadem głębokim, co jest zrozumiałe ze względu na obszar pozostający w jego aktywnym zainteresowaniu, sięgającym daleko poza własne granice w głąb terytorium wroga. Wywiadem defensywnym nazywano zaś działania kontrwywiadowcze. Natomiast terminem kontrwywiad ofensywny określano wywiad płytki, operujący w przygranicznym pasie rubieży obronnej.

Ta wyżej opisana zmienność terminologiczna wynikała raczej z przenikania i zazębiania się zadań wykonywanych przez agenta lub z potrzeby opisania przynależności organizacyjnej wywiadowcy niżeli z merytorycznej istoty realizowanych zadań. Najlepiej zilustruje to przykład agenta pozostającego w służbie kontrwywiadu, który z racji wyjazdu i czasowego pobytu w innym kraju wypełnia zadania o charakterze sensu stricto wywiadowczym. Rozpoznaje aktywnie wroga na jego terytorium. Stąd pojęcie kontrwywiadu ofensywnego.

Podobnie ma się rzecz, gdy mówimy o własnych ludziach jako wywiadowcach, wówczas niekiedy używamy określenia agent lub bardziej cywilnie — informator. Natomiast termin szpieg rezerwujemy zazwyczaj dla wywiadowców przeciwnika, uważając, że jest to określenie negatywne i wywołujące złe skojarzenia, dlatego nie należy nim opisywać własnych osobowych źródeł informacji, zwanych także współcześnie tajnymi współpracownikami.

Pod pojęciem kontrwywiadu będziemy rozumieli wszelkie działania zmierzające do wykrycia obcej działalności wywiadowczej. W praktycznym znaczeniu zadaniem kontrwywiadu była i jest osłona własnych działań w sferze wojskowej, politycznej i gospodarczej, które mogą żywo interesować nieprzyjaciela z uwagi na jego własne plany w tych dziedzinach. W ramach tych działań osłonowych wiodącym celem było i jest rozpoznanie wrogiej agentury i jej unieszkodliwienie przez:

— przewerbowanie, rozpoczęcie i prowadzenie gry wywiadowczej mogącej polegać między innymi na podsuwaniu fałszywych informacji nieświadomemu tego faktu agentowi lub jego fizyczne unicestwienie;

— pozyskanie odpowiednich ludzi, agentów działających w zagrożonych penetracją wywiadowczą środowiskach, których zadaniem było i jest wszczynanie pierwszego alarmu o zachowaniach wskazujących na możliwość prowadzenia szpiegowskiej działalności.


Kolejnym pojęciem do omówienia jest „agentura wpływu”. Jest to określenie współczesne, ale dobrze oddaje sedno zdarzeń dziejących się także przed wiekami za sprawą człowieka. Agent wpływu to zazwyczaj możny, wysoko postawiony w hierarchii społecznej, związany w pewien sposób z ośrodkiem władzy, który poprzez swoje koneksje rodzinne, powiązania służbowe, sprawowane funkcje, posiadaną siłę militarną miał realną możliwość wywierania nacisku, a więc wpływu na treść podejmowanej decyzji swojego władcy. Nie musiał on być formalnie związany z obcym wywiadem lub ośrodkiem politycznym albo stale wykonywać zadania agenturalne. Wystarczyło, że jego przydatność była wykorzystana w pojedynczej sprawie. Jednak jego agenturalna wartość znacznie wzrastała, gdy istniała możliwość długofalowej współpracy.

Uzupełnieniem dotychczasowych objaśnień niech będzie stwierdzenie, że z obawy przed dekonspiracją agent przyjmował pseudonim. Z tego samego powodu nadaje się sprawie czy kombinacji lub grze operacyjnej kryptonim.

Kończąc ten nieco przydługi wywód pozostaje do wyjaśnienia pojęcie zwane „legendą”. Legenda to nic innego jak przygotowany dla wywiadowcy scenariusz, który tłumaczy i uzasadnia jego zachowanie, ciekawość i obecność w danym czasie i miejscu wobec osób trzecich. Taki scenariusz powinien być spójny z prawdziwym życiorysem oraz dotychczasowym doświadczeniem życiowym i zawodowym w taki sposób, aby dało się go zweryfikować. Z tego też powodu legenda nie może się opierać na samej nieprawdzie. Gdyby tak próbować wymierzyć proporcje, to należałoby uznać, że dobra legenda zawiera w sobie 60–80 procent informacji prawdziwych. To zresztą zależy od zadania i okoliczności planowanych do wykonywania przez wywiadowcę. Tak oto w legendzie wywiadowcy ziszczają się przekonania średniowiecznych teologów. Uważali oni bowiem, że diabeł jest ojcem kłamstwa — pater mendacii. Jak nietrudno dociec, agentowi na pewno bliżej do szatańskiej niż anielskiej proweniencji. A dzieje się tak dlatego, że chyba nie ma człowieka, który by bez zająknięcia wyuczył się nowego życiorysu i przyswoił sobie wszystkie niezbędne wiadomości przystające do roli, którą odgrywa, i to w sposób niebudzący podejrzeń słuchającego. Zwłaszcza gdy indagacja może się odbywać pod presją i w nieprzyjaznym otoczeniu. Stąd ta mieszanka fałszu i prawdy.

Ostatnim pojęciem do wyjaśnienia pozostaje używany w tekście wyraz „figurant”. Wyrażenie to odnosi się do osoby pozostającej w zainteresowaniu tajnych służb.

Wszystkie powyższe zdefiniowane pojęcia znajdą bezpośrednie przełożenie w opisywanych przez nas dziejach wywiadu. Mam nadzieję, że będą przydatne, ponieważ w pewien sposób uporządkują na bardzo podstawowym poziomie terminologię wywiadowczą tu i ówdzie występującą w innych opracowaniach historycznych.

Nie uwzględniam co prawda pełnego technicznego i operacyjnego nazewnictwa, jakie funkcjonuje w pracy wywiadu lub kontrwywiadu, ale tam, gdzie uważałem to za właściwe, przytaczam odpowiednią terminologię. Niech łaskawy Czytelnik wybaczy, że tu i ówdzie dorzuciłem ziarenko własnych przemyśleń. Ad rem.

Starożytność

Życie i historia wskazują na dość oczywistą prawdę, że panujących szczególnie interesowały zamiary wszystkich tych, którzy mogli ich pozbawić władzy lub znacznie ją ograniczyć, czy to przez opozycję wewnętrzną, koterię dworską, czy to przez inne grono osób niezadowolonych z rządów panujących, a chcących zmienić istniejący porządek społeczny. Dla władcy mniej istotna była realność zagrożenia czy to, że narodziło się ono tylko w jego umyśle. Sama myśl, że może być pozbawiony tego wszystkiego, co wiąże się z dzierżawą władzy, siłą rozkazywania, splendorem, majestatem i co ważne — z wiedzą, że panowanie stanowi dla wielu cel i marzenie życia, była zbyt upiorna, aby pozostawić ją samą sobie, bez żadnego zabezpieczenia.

Ta chęć poznania i kształtowania przyszłości, w tym również zamierzeń osób lub innych ośrodków decyzyjnych, często wrogich, legła między innymi u zarania i późniejszego rozwoju wróżby czy przepowiedni, w tym astrologii, jak również rozwinięciu umiejętności tłumaczenia snów. O związkach wróżby z astrologią mówi tłumaczenie i adaptacja słów wróżbity żyjącego w VII wieku p.n.e., które przytaczamy za Davidem Berlinskim:


Znaki na ziemi, podobnie jak te na niebie dają nam sygnały;

niebo i ziemia ukazują zapowiedzi przyszłych zdarzeń, choć

znaki te pojawiają się osobno, nie są odrębne [ponieważ]

niebo i ziemia są ze sobą powiązane.


Pradawny świat człowieka był przesiąknięty magią, tajnymi misteriami i wszechobecnymi bogami, którzy przeplatali się z losem ludzkim jak osnowa w tkaninie. Od urodzenia aż po śmierć bogowie uczestniczyli w życiu codziennym człowieka i swoimi znakami kierowali jego postępowaniem. Skoro więc wszystko zależy od bogów, bo to oni znają przyszłość i kierują losem jednostki i państwa, można więc specjalnymi obrzędami uchylić zasłonę nieznanego i poznać nadchodzące wydarzenia. A poznać to móc je zmienić.

Wróżby miały więc dać odpowiedź na rozliczne pytania i pomóc w powzięciu decyzji. Co robić, jak postąpić, kto wróg a kto przyjaciel? Jakie zastosować środki, by odnieść zwycięstwo? Nie tylko w osobistym wymiarze, ale także w państwowym.

Pewne obrzędy związane z wróżbą dotrwały do naszych czasów. Co prawda, traktujemy je już jako formę pewnej zabawy, często jako pretekst do spotkania, ale czy na pewno wszyscy tak mało poważnie do tego podchodzą. Mam tu na myśli wieszczenie najbliższej przyszłości przez lanie wosku lub ołowiu, wróżenie z dłoni, kart czy prosperujące salony wróżek i stałe wydawnictwa z cotygodniowymi horoskopami. Rozejrzyjmy się wokół i odpowiedzmy sobie na pytanie, czy bogowie odeszli w mrok zapomnienia, czy też nadal są obecni wśród nas. Jak powiada Katullus, to z naszej winy


Tak wszelkie zło i dobro w złym zmuszane szale

Musiało od nas bogów życzliwość oddalić,

Dlatego gościć u nas żaden już nie raczy

I ludzkim nie pozwala się oczom zobaczyć.


O żywotności wieszczby świadczą dochodzące do nas od czasu do czasu wiadomości o zasięganiu porady u jasnowidzów przez osoby wysoko postawione w sferach kierowniczych różnych państw. Znane są również przypadki zasięgania rad i opinii u wróżki przez pracowników służb specjalnych. Powzięta w ten sposób wiedza zostaje zamieniona w decyzje, które później rzutują bezpośrednio na nasze życie osobiste i społeczne.

Odwoływanie się do wróżby czy przepowiedni jest bardziej zrozumiałe w postępowaniu ludzi boleśnie doświadczonych przez los i zdeterminowanych w znalezieniu podpowiedzi, jak się zachować w obliczu osobistych tragediach. Trudniej takie postępowanie wytłumaczyć, gdy wróżba bądź przepowiednia ma zastąpić proces myślenia i zdjąć ciężar odpowiedzialności za podjęte decyzje państwowe. Jednak w przeciwieństwie do czasów nam obecnych w dawnych wiekach, aby udzielać stosownych rad w trakcie wieszczenia, trzeba było być samemu wcześniej dobrze poinformowanym. Nie tylko o wydarzeniach dotyczących znanego ówcześnie świata, ale również o tym, kto i w jakim celu przybywa do świątyni.

Spójrzmy tylko na działalność Aleksandra z Abonuteichosu, który wieszcząc w Rzymie, opłacał licznych szpiegów. Ich zadaniem było mu donosić, co kto myślał, o co mógł pytać, żeby mógł się z wyprzedzeniem przygotować, nim ofiarnik przybędzie. Oczywiste jest to, że wróżba nie mogła odbiegać zbytnio od życia i zdarzeń z nim związanych. Te dwa aspekty przenikały i uzupełniały się wzajemnie. Dla mnie takim świadectwem nie boskiego, ale ludzkiego wyrachowania są wypadki, które zaszły w 397 roku p.n.e.

W czasie gdy wojska rzymskie oblegały Weje, Jezioro Albańskie (dziś Lago Albano lub Lago di Castel Gandolfo) bez widocznej przyczyny zaczęło przybierać. Poziom wody podniósł się na tyle, że został przerwany przesmyk i spienione masy wody zalały pola orne i sady. Pewien obrońca z Weje, obeznany z dawnymi przepowiedniami, został pochwycony i znalazł się przed obliczem dowództwa rzymskiego, co uznał za zrządzenie losu. Wyjawił więc Rzymianom tajną przepowiednię, która mówiła, że miasto pozostanie niezwyciężone


[…] tak długo… dopóki nieprzyjaciel nie cofnie i

nie zatrzyma rozlanych wód Jeziora Albańskiego,

niosącego teraz nurt innymi drogami, tak by

przeszkodzić złączeniu się jego wód z morzem.


Do wyroczni w Delfach Senat wysłał znamienite poselstwo: Licyniusza Kossusa, Waleriusza Potitusa i Fabiusza Ambustusa. Ci po powrocie ogłosili, że muszą odepchnąć wody jeziora z powrotem w górę lub przeprowadzić je kanałami i rowami na równinę, by tam została wchłonięta przez ziemię.


Kiedy oznajmiono to wszystko, kapłani

rozpoczęli prace nad przygotowaniem ofiar,

a lud ruszył do pracy i wodę zawrócił.


Warto podkreślić, że wykucie kanału odprowadzającego nadmiar wody z jeziora jest faktem historycznym. I właśnie ta zbieżność oraz kilka innych każą mi nie tylko łączyć treść przepowiedni z realnymi wydarzeniami, ale ujawniają, że w ich cieniu nie boska, ale ludzka stoi myśl, warunkująca treść wróżby i jej wypełnienie.

Samo przekazanie boskiego przesłania odbywało się w atmosferze misterium, w sugestywnej aurze boskiej tajemnicy. Bywało, że podane w sposób zawiły dopiero przy pomocy interpretacji stawało się bardziej zrozumiałe. A jeżeli wysyłający poselstwo do świątyni wcześniej wyświadczał wyroczni dobrodziejstwa lub poparł swoje pytanie odpowiednim podarkiem, przepowiednia pomimo wieloznaczności była zazwyczaj zgodna z oczekiwaniami pytającego lub wolą kapłanów. Ta zawiłość wróżby była pomocna, zwłaszcza wtedy, gdy nie wszystko poszło po myśli zainteresowanego.

Świątynia i kapłani musieli być ponad błędami ludzkiego rozumienia boskiego przekazu. Znamiennym tego przykładem są losy Krezusa, króla lidyjskiego. Nie dość, że sugerując się słowami wyroczni, niefortunnie wyprawił się na Persów, to kiedy w odwecie Persowie zajęli Sardes, stolicę królestwa lidyjskiego, i Krezusa pojmali w niewolę, ten za zgodą Cyrusa wyprawił ponownie poselstwo do Delf z pytaniem, czy bogom helleńskim zwyczajna jest niewdzięczność. Pytia odpowiedziała:


Otóż chcąc się dobrze w tym wypadku poradzić, powinien

był Krezus jeszcze raz posłać i zapytać, czy

bóg ma na myśli jego własne państwo, czy też państwo Cyrusa.


Sztuka przepowiadania przyszłości od zawsze i w każdej społeczności cieszyła się poważaniem. Bez jej wyroków nie podejmowano żadnej ważkiej decyzji życiowej. Tak było w dawnym Egipcie, gdzie przy wielu świątyniach istniały wyrocznie, w których za pośrednictwem naczelnego kapłana pytano boga i otrzymywano odpowiedź. Wieszczono z ruchów niesionego posągu boga lub zachowania się zwierząt ofiarnych.

Wśród listów i dokumentów, które dotrwały do naszych czasów, znajdujemy wiadomości o stosowaniu praktyk magicznych w sądownictwie egipskim. W zachowanym zapisie takim narzędziem wykorzystywanym w wyrokowaniu sądu był posąg władcy i boga Amenhotepa I:


Wtedy stanął pisarz Amennacht przed bogiem i powiedział:

„Jeśli chodzi o te szaty, o których mówiłeś: czy to córka

Amennachta je ukradła” — bóg potwierdził.


Wydaje się, że kapłani kierujący skinieniem posągu wcześniej rozpoznali sprawę kradzieży lub posiadali silne przekonanie o tym, kto może być sprawcą przestępstwa. Takie praktyki nie wykluczały jednak fatalnych pomyłek, a nawet świadomych przekłamań.

W dawnych Chinach w Szy-cing (Księga pieśni), antologii najstarszej poezji chińskiej, zebranie której przypisywane jest Konfucjuszowi (551–479 p.n.e.), znajdujemy passus mówiący o przygotowaniach do wróżbiarstwa:


Wróżą święto, myśl skupiają

Biorą piołun, tłuszcze darzą.


A wróżono z:


Czerep żółwia, liść krwawnika

dały wróżbę nam pomyślną.


W starożytnych państwach Mezopotamii istnieli tak zwani baru, czyli kapłani-wieszczący. Podobnie było w Chinach, Egipcie i Grecji, aż po Imperium Romanum, gdzie etruscy poprzednicy rzymskich augurem odczytywali wolę sił wyższych z lotu ptaka i łuny błyskawic. I nie na darmo mówiono o disciplina etrusca.

W Rzymie kulty i magia ze Wschodu cieszyły się znacznym powodzeniem wśród ogółu mieszkańców. Odbicie takiego stanu rzeczy znajdujemy również w poezji. Wspomnijmy tylko Carmina Horacego. W jego pieśni De Leuconoe, w niezapomnianym tłumaczeniu Henryka Sienkiewicza, pobrzmiewają echa czasów, kiedy to bogowie przechadzali się między ludźmi.


Nie pytaj próżno, bo nikt się nie dowie,

Jaki nam koniec gotują bogowie,

I babilońskich nie pytaj wróżbiarzy.

Lepiej tak przyjąć wszystko, jak się zdarzy.

A czy z rozkazu Jowisza ta zima,

Co teraz wichrem wełny morskie wzdyma,

Będzie ostatnia, czy też nam przysporzy

Lat jeszcze kilka tajny wyrok boży,

Nie troszcz się o to i […] klaruj swe wina.

Mknie rok za rokiem, jak jedna godzina.

Więc łap dzień każdy, a nie wierz ni trochę

W złudnej przyszłości obietnice płoche.


Ta siła wiary w przepowiednię, w możliwość spojrzenia w przyszłość była częścią codziennego życia również w antycznej Grecji. Uważano również, że obok thymos, poczucia własnej wartości, jednym z ważniejszych popędów kierujących ludźmi była hubris, pycha, pobudzająca do działań, których rezultatem są najczęściej krwawe wojny, wywołane z chęci pomnożenia bogactw czy poszerzenia własnego władztwa nad innymi.

Spartanie spętani pychą przekonania, że są lepsi od innych, zapytali Pytię w Delfach o los kraju arkadyjskiego. Otrzymali odpowiedź:


Żądasz Arkadii ode mnie. Za wiele ty żądasz, a więc nie dam.

Wielu w Arkadii jest mężów jedzących żołędzie, co ciebie

Stamtąd odeprą. Lecz ja ci wszystkiego odmawiać nie będę:

Dam ci zatańczyć w Egei, przytupniesz nogami w tej ziemi

Oraz tę piękną równinę rozmierzysz swą linią mierniczą.


Lacedemończycy ufni słowom wyroczni, zabrawszy ze sobą kajdany i liny miernicze, ruszyli na Tegeatów, by ich ujarzmić i zawładnąć ziemią. W starciu jednak doznali straszliwej klęski. Część z nich, która nie poległa w walce, dostała się do niewoli. Zakuci we własne kajdany, przyniesioną linią, jako niewolni mierzyli pole Tegeatów.

Tego rodzaju historie nie najlepiej świadczyły o przenikliwości wieszczby, ale nie zachwiały pozycją wyroczni. Na upadek tych ostatnich złożyły się inne czynniki. Niemniej można by sądzić, że zbieranie przez świątynię informacji nawet z odległych krain, by móc prawidłowo wieszczyć, stawia owych kapłanów i ich przybytek u zarania kształtowania się w dalekiej przyszłości agencji wywiadowczych. Byli więc oni niezamierzonymi prekursorami dzisiejszych wywiadowców.

Wspomnieliśmy powyżej o sile wiary wypływającej z wróżby, nie od rzeczy będzie więc przytoczenie tu tych paru słów:


Kiedy mówimy, że istota boska jest niewidzialna, oznacza to,

że nie mamy nad nią władzy, jednak powiedzenie, że istota

boska jest niesłyszalna, oznaczałoby stwierdzenie, że nie posiada

nad nami żadnej władzy.


W takim sensie pisał też św. Paweł w Liście do Rzymian (10.18):


Wiara tedy jest ze słuchania.


Zwracając teraz naszą uwagę na najsławniejszą wyrocznię delficką, niektórzy badacze stwierdzają, że nie odkryli żadnych dowodów, które potwierdzałyby istnienie jakiś jaskiń, rozpadlin, pęknięć i tym podobnych uskoków, którymi wydobywałyby się opary, wyziewy i wprowadzały w stan zamroczenia lub oszołomienia pradawną Pytię. Chociaż antyczni pisarze o tym wspominają. Stąd też pojawienie się koncepcji brzuchomówstwa we wróżbiarstwie, które to wyjaśniałoby kilka wątpliwości lub wygładziło inne spory.

Brzuchomówstwo ma stary rodowód i było stosowane we wróżbiarstwie, a także służyło ku zabawie. Sam wyraz wywodzi się od greckiego słowa engastrimytos, od en — „w”, gaster — „brzuch” i mythos — „słowo” lub „mowa”. Tym pojęciem opisywano ów szczególny sposób mówienia, jakby dobiegał z innego źródła niż usta osoby mówiącej. Takim sławnym brzuchomówcą był Eurykles, który jako „demon” wypowiadał proroctwa. A czasy jego działalności były odpowiednie, gdyż toczyła się wtedy wojna peloponeska. Historia nie dostarczyła nam ostatecznego dowodu na to, że Pytia wykorzystywała sztukę brzuchomówstwa w czasie głoszenia proroctwa, ale dowód z odwrotnego procesu, o powiązaniach z późniejszego okresu różnej maści czarnoksiężników z autorytetem wyroczni na taki związek wskazują.

Nie wnikając w zawiłości, które niesie informacja zawarta we wróżbie w konfrontacji z życiem, wodzowie rychło docenili wartość faktycznej i sprawdzonej wiedzy o przeciwniku. Zwłaszcza o jego planach politycznych i wojennych. O tym, co myśli, jakie ma wątpliwości i czego się obawia. Jakim dysponuje wojskiem i co zamierza. Trafnie to ujął mistrz Sun Tzu, powiadając:


Rozpoznaj więc plany przeciwnika,

aby wykryć ich mocne i słabe strony.


Podobnie wypowiadał się Wegecjusz w podręczniku wojskowości dedykowanym prawdopodobnie cesarzowi Teodozjuszowi:


[…] niełatwo jest pokonać przeciwnika, który potrafi

wydać prawdziwy osąd o stanie swych i wrogich wojsk.


Z tego wynika, że są pewne uniwersalne zasady, których należy przestrzegać, a nie zdawać się na los szczęścia. Zresztą na wojnie go nie ma. Jest nieudolność, pycha, arogancja i morze krwi oraz znacznie mniej mądrości.

W obawie przed szpiegowaniem przez przeciwnika, który mógł poznać prawdziwe plany, stosowano zarówno wtedy, jak i dzisiaj dezinformację. Miała ona za zadanie nie tyle ukryć fakty, co wprowadzić w błąd obce rozpoznanie w taki sposób, aby przeciwnik za pomocą swoich wywiadowców nie wiedział lub jak najpóźniej poznał, kiedy ruszy wojsko, jakimi siłami, z jakiego kierunku wyjdzie uderzenie i co będzie celem głównym, a które uderzenie będzie pomocnicze, jedynie odwracające uwagę obrony. Miało to istotne znaczenie przy słabo rozwiniętej łączności. Nie można było co rusz wysyłać umyślnego posłańca z nową wiadomością, bo zmieniła się ocena zagrożenia. Od tamtych czasów aż do nam obecnych niewiele się w tej mierze zmieniło. Stosowane są te same metody i opierają się na tych samych zasadach. Jedyne, co uległo zmianie, to technika wykorzystywana w tej dziedzinie. Zyskano w niej potężny oręż, ale człowiek i tak pozostał najważniejszy. Jego wyszkolenie, doświadczenie, umiejętności i inne przymioty są decydujące.

Tajne działania są niezbędne w czasach pokoju, a szczególnego znaczenia nabierają w przededniu wojny i w trakcie jej trwania. Klasyczna dyplomacja, chociaż nadal istotna, schodzi jednak na plan drugi, zmieniając swoją formę na wojenną. Ujął to lapidarnie teoretyk wojny Carl von Clausewitz, mówiąc, że wojna jest przedłużeniem polityki. Możemy śmiało powtórzyć za przodkami: Historia magistra vitae est. Zaprawdę tak jest, bo w tej wojennej sztuce wywiadu nie ma nic, czego by już nie było. Nie odkrywamy niczego nowego. Zmieniamy tylko formę stosowanych środków. Wszystko pozostałe jest niezmienne i to jest właśnie ów fundament, na którym od wieków możemy budować taktyczne bądź strategiczne rozwiązania.

Trzeba przy tym pamiętać, że najsilniejszą bronią wywiadu nie jest sam fakt jego bycia i działania. Lecz to, że jego mieczem i tarczą jest tajemnica. Dopóki nieprzyjaciel nie wie, że podjęto przeciwko niemu działania rozpoznawcze, że wokół niego działają agenci, że jest otoczony siecią intryg, że nieświadomie staje się powolny sugestiom, a jego plany murszeją i tylko fasada jeszcze jaśnieje siłą, to już przegrał. Dlatego w tym kontekście wspomnijmy słowa mistrza Wincentego:


Praevisa (enim) iacula minus feriunt.


[Pociski, które się przewidziało, nie tak ostro uderzają.]


Czyż to nie piękna dewiza zachowania ostrożności i baczenia, co się wokół dzieje.

Działania wywiadowczo-rozpoznawcze spotykamy już u początku rodzenia się sztuki wojennej i są tak samo stare jak dzieje człowieka zapisane na kartach historii. A może i starsze. Czyż rozpoznaniem nie jest badanie śladów zwierzęcia? Dochodzenie, czy jest młode, czy stare, a może ranne lub chore, kiedy przeszło i w jakim kierunku? Ta umiejętność czytania śladów przydawała się w konfrontacji z najgroźniejszym przeciwnikiem — z drugim człowiekiem.

Mówił już o tym Plutarch, oceniając porozumienie zawarte pomiędzy Cezarem, Lepidusem i Antoniuszem.


Dali przez to dowód, że najdziksze zwierzę nie jest tak

krwiożercze jak człowiek, kiedy działa pod wpływem

niepohamowanych namiętności i rozporządza odpowiednią siłą.


I choć upłynęło bez mała dwa tysiące lat od tej refleksji, to nic nie straciła ona ze swojej aktualności.

W patrzeniu na czasy zamierzchłe możemy odnieść co do niektórych wydarzeń wrażenie nierealności historycznej, której obrazy napotykamy, zgłębiając dawne przekazy. Poznając niektóre zapisy historyczne, nie skupiałem uwagi na tym, czy są one „historyczne” i odnoszą się do rzeczywistych wydarzeń. Potraktowałem je jako wytwór myśli, pomysłu czy idei, które warto rozważyć i zastosować lub odstąpić. W pracy wywiadowczej wyobraźnia i pomysł wytyczające drogę do celu są jednymi z najważniejszych elementów planowanej gry czy kombinacji operacyjnej.

Historyk Lew Gumilow napisał, że historia jest bardzo subtelną nauką. Z tego też powodu w wielu przypadkach powstrzymywałem się od wydania opinii co do faktycznego lub domniemanego przebiegu zdarzeń. A dlatego, że nie to było celem niniejszej pracy.

Piszemy o sprawach mrocznych i skrywanych, niech więc Czytelnik uszanuje i uzna za właściwe, że rozsypane w tekście tajemnice nie wszystkie są odkryte. Dlatego musimy pamiętać, że liczy się nauka i doświadczenie płynące z tych historii, bo to jest najważniejsze, bardziej niż prawda w nich zawarta.

Tak jak nie ma przygody wojennej, jest tylko jej ułuda, i to ona nas wabi.

Jest wiele słów, ale spośród nich te najprostsze wypowiedziane przez Pindara są i będą najstosowniejsze pomimo całego powabu walki, nawet tej z imienia szlachetnej czy sprawiedliwej.


Wojna tym tylko jest miła,

co nigdy jej nie przeżyli.

Kto przeżył — temu już serce

drży z trwogi, gdy zbliża się znowu.


I obyśmy nigdy nie musieli powtórzyć za Masahide tych pięknych, ale jakże dramatycznych strof:


moje domostwo w zgliszczach

i teraz już nic

nie przesłania księżyca.


Bo wiedz szlachetny Czytelniku, że wojna to śmierć, i nie ma innego określenia dla zniszczenia i nieszczęścia, które ona niesie, pomimo całej heroicznej poezji opiewającej zachowanie się w jej obliczu. Jeżeli nie moje słowa, to może Safony przekonają Cię o tym:


Wiedzą bogowie, że śmierć jest nieszczęściem;

inaczej sami by chcieli umierać.


I niechaj też ci sami bogowie mi wybaczą, bo przychodzą chwile, gdy męstwo ofiarę krwi czyni szlachetną i porywającą, i trzeba pójść za przeznaczeniem. Ale i wtedy nie zapomnijmy mądrych słów Szekspira, że nie ma wygranych:


Gdy na całą okolicę

spłynie cisza.

Kiedy śmierć,

Anioł Śmierci, krwi łakomy,

powytrąca miecze z rąk

zwycięzców

i zwyciężonych…

Azja środkowa i Daleki Wschód

Indie

— niechaj każda żyjąca istota

będzie pełna radości.


Z buddyzmu

Dżambudipa — „Wyspa różanej jabłoni” — to dzisiejsze Indie, zwane też Bharatawarsza — „kontynent Bharaty”, „kraj synów Bharaty” (legendarnego władcy).

Badania archeologiczne datują najstarsze znaleziska w dolinie Indusu na IV, V tysiąclecie p.n.e., a nawet wcześniej. Większość ludności żyjącej w dolinie Indusu skupiła się w dwóch ośrodkach miejskich na obszarze dzisiejszego Pendżabu.

W górnym biegu rzeki znajdowała się potężna osada Harappa, w dolnym biegu zaś rozłożyło się Mohendżo-Daro. Były to duże miasta i ważne ośrodki handlowe, religijne i skarbowe.

Przyjmuje się, że przyczyną upadku wczesnej kultury Indusu był najazd ludów indoeuropejskich, które same siebie zwały Ariami — „szlachetnymi”. Górowały nad miejscową ludnością uzbrojeniem, przewagę dawały im szybkie, lekkie wozy bojowe na kołach ze szprychami z zaprzęgiem konnym i kawaleria. Ta ostatnia, jak należy przypuszczać, służyła raczej jako szybki środek transportu. Ówczesne konie były bowiem zbyt małe i słabe, aby podołać szarży, a potem jeszcze dźwigać w walce uzbrojonego wojownika i to w dodatku bez strzemion. Dopiero Medowie wyhodowali na równinie Nisańskiej dorodny gatunek, który osiągnął rozmiary konia współczesnego. W tym okresie w Mezopotamii, jako podstawowy środek transportu, używano ciężkich czterokołowych wozów zaprzężonych w osły. W owym czasie zwierzęta te były roślejsze i silniejsze od dzisiejszych. W przeciwieństwie do koni, które były cherlawe i słabe.

Pod naporem najazdu Ariów pierwsza padła Harappa, skąd najeźdźcy ruszyli dalej na południe, pustosząc osiedla Pendżabu. Po przebyciu około 800 kilometrów uderzyli na Mohendżo-Daro. Można sądzić, że oprócz przewagi w technice wojennej Ariów, do upadku Drawidów, pierwotnych mieszkańców Półwyspu Indyjskiego, przyczyniło się ich pokojowe usposobienie i religijność. Ta ich łagodność cywilizacyjna i matryfokalny kult kobiety, przy braku murów obronnych lub innych znaczących umocnień miejskich spowodowały, że praktycznie byli bezbronni. W obydwu miastach odnaleziono jedynie mocno obwarowane cytadele, usytuowane na sztucznych wzgórzach, które górowały nad właściwie otwartymi miastami.

Obecnie wśród historyków pojawiają się głosy mówiące, że przyczyną upadku tej kwitnącej kultury nie były same najazdy, a zbiegnięcie się w czasie kilku niesprzyjających czynników. Brane są pod uwagę dwa zdarzenia, które mogły zaważyć na losach miast nad Indusem. Jednym z nich były wstrząsy tektoniczne, które dotknęły te rejony, drugie wiązało się ze zmianą klimatu. Ruchy tektoniczne wpłynęły nie tylko na bieg Indusu i jego dopływów, ale również zapoczątkowały proces wysychania rzeki Ghaggar-Hakra. Powodzie, które potem nastąpiły, mogły odciąć miasta od terenów, skąd sprowadzano żywność. Obawa przed głodem mogła skłonić mieszkańców ośrodków miejskich do emigracji. Dodatkowo na wielkość produkcji rolniczej miał wpływ fakt, że około 2500 r. p.n.e. wystąpiły silne opady, które ustąpiły na początku drugiego tysiąclecia p.n.e. Miasta ubożały, ustawał handel z braku nadwyżek żywnościowych i zaczęło brakować ludzi do służby miejskiej. Świetnie funkcjonująca miejska kanalizacja przestała z wolna działać. Niedrożne kanały ściekowe stawały się źródłem zakaźnych chorób. Miasta powoli pustoszały, aż w 1700 r. p.n.e. Mohendżo-Daro całkowicie wymarło. Dopiero po trzydziestu siedmiu wiekach, które minęły jak mgnienie oka, uczeni przywracają światu jego dawną świetność.

Tym samym zaczęto widzieć w Ariach nie zwycięsko maszerujących wojowników, ale to, czym faktycznie byli — koczownikami i pasterzami z Afganistanu, mającymi często tylko wygórowane mniemanie o sobie.

Na podbitych ziemiach powstał nowy układ stosunków społecznych, charakteryzujący się czterema zamkniętymi kastami. Kasty to grupy społeczne będące na tym samym poziomie rozwoju, które wyrosły z dawnych warstw społecznych zwanych warnami. Ten sanskrycki termin „warna” znaczy „barwa”, co wskazuje, że kastowy system rozwinął się w wyniku kontaktów z ludami o innej barwie skóry i odmiennej kulturze. Co istotne, warna nigdy nie znaczyła i nie znaczy „kasta”, chociaż w taki sposób zazwyczaj jest tłumaczona.

Była warna kapłanów (braminów), którzy dzielili się na dwie grupy: tych lepszych (srotrija) i normalnych; warna rycerzy (kszatrijów), którzy byli z przyrodzenia „obrońcami ziemi”; warna rolników, rzemieślników i kupców (wajśjów), którzy z uwagi na wykonywany zawód byli doskonałą „przykrywką” dla tajnych wywiadowców. Bycie ascetą także okazywało się świetnym kamuflażem dla szpiega, jako że cieszył się on ogromnym szacunkiem społecznym, mógł wszędzie wejść i o wszystko pytać. Warna śudrów to ludzie najniżej stojących w hierarchii społecznej. Tym ostatnim za zuchwałe pouczanie braminów o ich obowiązkach groziła kara polegająca na wlaniu im wrzącej oliwy do ust i uszu. A za udawanie kapłana, czyli naruszenie świętości jego kuchni, groziło wydłubanie oczu oraz wyrwanie języka. Poza kastą pozostawali antawasajinowie, którzy zostali usunięci ze społeczności Ariów, a także ci, którzy do kasty nie zostali przyjęci. Na najniższym szczeblu społecznej drabiny znajdowali się „niedotykalni”, ćandalowie, którzy wykonywali prace niegodne Hindusa szlachetniejszego pochodzenia.

Według Diodora Sycylijskiego, ludność Indii była podzielona na siedem grup. Pierwsza z nich to filozofowie, pod nazwą których, jak myślę, kryją się nie tylko oni, ale też kapłani — bramini. Byli oni wolni od wszelkich obciążeń na rzecz państwa i nie musieli służyć innym.


Są oni bogom najmilsi i dobrze znają się na sprawach

związanych ze światem umarłych, dlatego zwykli ludzie

wzywają ich, by zarówno składali ofiary, jakie wymagane

są od żywych, jak i po to, by zatroszczyli się o zmarłych.


Druga grupa obejmowała rolników — zwolnionych z innych poza swoją powinności na rzecz państwa, w tym też ze służby wojskowej. W trzeciej znaleźli się wszyscy ci, którzy zajmowali się wypasem zwierząt (krów i owiec). Wyróżniało ich to, że nie mieszkali w mieście ani na wsi, ale w namiotach w pobliżu pastwisk.

Rzemieślnicy zajmujący się wyrobem różnych narzędzi praktycznych i przydatnych w gospodarstwie domowym lub wytwarzający broń stanowili czwartą grupę. Nie płacili podatków, a ze skarbca królewskiego otrzymywali odmierzony przydział zboża.

W piątej grupie znaleźli się żołnierze. Pozostawali na utrzymaniu państwa, tak jak konie i słonie bojowe. Zgodnie z tematem, dla nas najbardziej interesująca była szósta grupa, zwana przez Diodora „dozorcami”:


Zajmują się oni wieloma sprawami, wszystko kontrolują i

donoszą królom, albo, gdy ich nie ma, zarządcom, o tym

co dzieje się w Indiach.


Do ostatniej, siódmej grupy mieli przynależeć „ludzie zacni i roztropni”, spośród których wybierano członków rady królewskiej. Zarządzali sprawami państwowymi, byli adwokatami lub jak zaznaczył Diodor Sycylijski, wywodzili się spośród nich:


[…] krótko mówiąc, przywódców i zarządców.


Manusmryti, czyli Traktat o zacności, którego początków należy się doszukiwać w II wieku p.n.e., a który swój ostateczny kształt przybrał w III wieku n.e., opisuje między innymi obowiązki króla. Zalecenia w nim zawarte fragmentami brzmią i dzisiaj jak podręcznikowe rady dla wywiadowcy. Królowie indyjscy, zwani radża, powinni nie tylko ukrywać swą siłę, umieć strzec tajemnicy i dostrzegać słabe strony wroga, ale także starannie oceniać własne położenie polityczno-wojskowe z bacznym uwzględnieniem zachowania się sojuszników. Jedna z rad mówi, by wystrzegać się ludzi, którzy zmawiają się z nieprzyjacielem, i zbiegów z wojska wroga. Jednocześnie sam władca powinien nakłaniać do buntu w szeregach nieprzyjacielskich.


Niech do zdrady skłonnych skłania,

Wszystkie wroga ruchy śledząc […]


Niechaj się zwyciężyć stara

Swego wroga, proponując

Mu układy albo dary

Lub starając się go skłócić.

Niech stosuje te sposoby

Wszystkie razem lub osobno […]


Autor traktatu zaleca też nasyłanie do wojska przeciwnika szpiegów, których nazywano czara. Ich zadaniem było także śledzenie urzędników, w tym ministrów, oraz zbieranie informacji o nastrojach społecznych.


W każdym mieście nich mianuje

Król jednego, który będzie

Za wszystko odpowiedzialny.

Niech to będzie człek dostojny,

Ale groźny jak planeta

W otoczeniu gwiazd gromady.

Ten niech zawsze osobiście

Wszystkich innych nadzoruje

I niech pozna najdokładniej

Ich działania pośród ludu

Poprzez szpiegów rozmaitych.


Natomiast podżegaczy namawiających poddanych, a w szczególności dostojników z otoczenia króla do zdrady nazywano „zatruwaczami poddanych”, z sanskrycka — prakrytinam duszakab. Po stosownym przygotowaniu się do misji wykonywali oni również zadania wywiadowcze w innych państwach.


Oby się wyznawał w sprawach

Tego, do którego przybył,

Za pomocą tajnych znaków

Oraz gestów, również pośród

Jego dworzan niech poznaje

Twarze, znaki, gest, zamiary

Dowiedziawszy się dokładnie,

Co zamierza król-przeciwnik,

Niech takie podejmie kroki,

Żeby sobie nie zaszkodzić.


W walce z przestępcami wewnętrznymi administracja wysługiwała się specjalnymi inspektorami, których zasadniczym zadaniem było wykrywanie przestępstw o charakterze oszustw i czuwanie nad wysokością cen. Często wykorzystywano szpiegów (czara), a nawet specjalnie przeszkolonych prowokatorów. Zgodnie z zaleceniami Arthaśastry, agenci znaczną część swojej uwagi poświęcali oberżom, które stanowiły przysłowiowe siedliska bandytów.

Codzienne życie starożytnych mieszkańców oplatała sieć szpiegów i tajnych agentów, którzy organizacyjnie podlegali wydzielonej centrali, do której składali meldunki, często zaszyfrowane, i od której otrzymywali instrukcje i rozkazy. W tej rzeszy wywiadowców byli tacy, którzy bezpośrednio podlegali królowi lub głównemu ministrowi i których używano do inwigilacji samych ministrów.

Należy dodać, że w dawnych Indiach część agentów wykonywała zadania, które dziś określamy jako przynależne służbie kontrwywiadowczej. Sporządzali oni pisemne relacje o każdym obcym przybyszu, szczegółowo donosili o jego wyglądzie i ubiorze, o tym, skąd przybył, kto mu towarzyszył i w jakiej liczbie,, ile posiadał jucznych zwierząt i ładunku, jak się zachowywał w czasie drogi i na postoju. Ważne były wszelkie szczegóły dotyczące obserwowanej osoby.

Agenci wywodzili się z różnych środowisk i z rozmaitych zawodów. W zasadzie każdy mógł zostać wciągnięty lub sam wstąpić do tajnej służby. Pozyskiwano dzieci będące sierotami, które następnie szkolono w zawodzie wywiadowcy zwanym satr, by potem pod przykryciem, jako wróżbita, pielgrzymujący duchowny lub inna postać przenikać i infiltrować wybrane środowiska. Wielu z nich pełniło funkcję agenta-prowokatora, którego zadaniem było wypróbowanie lojalności osób wysoko postawionych w hierarchii społecznej.

Na usługach tajnej służby pozostawali również agenci specjalizujący się w fizycznym likwidowaniu wskazanych osób. Zwłaszcza tych, wobec których powołanie przed sąd uznawane było z różnych względów za niewskazane.

W czasie wyprawy Aleksandra Macedońskiego do Indii wojska obydwu stron prowadziły rozpoznanie wywiadowcze. Świadomy tego Aleksander celowo rozgłaszał mylące wieści, by uśpić czujność wroga. Jednak z zachowanych opisów przebiegu tej kampanii wyłania się nie zawsze korzystny obraz działań rozpoznawczych prowadzonych przez obydwie strony. Można nawet powiedzieć, że dowódcy indyjscy ograniczyli się tylko do rozpoznania taktycznego, a właściwie do bieżącej obserwacji armii macedońskiej.

Przykładem niewykorzystania szans zdobycia przewagi nad wrogiem, jakie daje rozpoznanie wywiadowcze, i to przez obydwie strony, była bitwa nad rzeką Hydaspes. Kiedy wojsko macedońskie zbliżało się ku brzegowi, doniesiono Aleksandrowi, że po drugiej stronie stoi Poros z licznym wojskiem wzmocnionym przez oddziały słoni bojowych. Obsadził on strażami przejścia przez rzekę, rozbił obóz naprzeciw zbliżających się Macedończyków i czekał. Bierność Porosa w wywiadowczym rozpoznaniu zamiarów co do taktycznych planów i możliwości Aleksandra spowodowała oddanie inicjatywy w tej mierze nieprzyjacielowi. Większą aktywność, jaką się wykazał, stanowiło tylko śledzenie ruchów wojsk macedońskich, które pozorowały w różnych miejscach przeprawę na lewy brzeg rzeki. Zmuszało to część wojska indyjskiego do wysiłku, by nadążyć za ruchami nieprzyjaciela. Ta demonstracja osłabiła w końcu czujność dowódców indyjskich. Skorzystały z tego macedońskie oddziały, które wykorzystały szalejącą nocną burzę do przejścia rzeki. Indyjscy obserwatorzy rozstawieni wzdłuż rzeki zbyt późno się zorientowali o nadchodzącym zagrożeniu. Zanim zaalarmowali własne wojska o forsowaniu rzeki przez nieprzyjaciela, część armii Aleksandra mocno uchwyciła przyczółek. Próba zepchnięcia z powrotem Macedończyków do rzeki siłami, które pospiesznie przybyły, nie powiodła się. Wojska wysłane przez Porosa poniosły klęskę. Jego syn zginął w walce, a rozbite oddziały rozpoczęły odwrót. Główne siły indyjskie opuściły obóz, w którym pozostał niewielki oddział do jego osłony. Armia indyjska rozwinęła swoje szyki w kierunku zbliżającego się wojska macedońskiego, które podążało w ślad za cofającymi się oddziałami.

W tym samym czasie z obozu Macedończyków, którzy nie ukrywali już swoich zamiarów, wyszło drugie uderzenie przez rzekę na obóz indyjski. Mimo męstwa wojsk indyjskich i samego Porosa bitwa nad rzeką Hydaspes zakończyła się dla nich klęską.

Jak głosi dawny przekaz, po śmierci Porosa w 317 roku p.n.e. na władcę Indii, twórcę imperium indyjskiego wyrósł Czandragupta Maurji, zwany przez Greków Sandrokottosem. Zapożyczył podobno od Aleksandra Wielkiego niektóre rozwiązania służące administrowaniu rozległym państwem. Królestwo Maurjów rozwinęło silną administrację, która rozporządzała systemem tajnej policji, a ta działała sprawnie bez wyjątku we wszystkich warstwach społecznych, od najwyższej po najuboższą.

Pierwszym ministrem Czandragupty był Kautilja, któremu władca zawdzięczał wiele sukcesów. W dawnym źródłach występował pod imieniem Ćanakja, które właściwie należy uważać za przezwisko, a znaczy ono „krętacz”. Jego właściwe imię to Wisznugupta.

Późniejsze odkrycia i badania źródłowe wykazały, że był on autorem Arhaśastry, niezwykle ważnego dokumentu w dziejach starożytnych Indii. Jest to zbiór pism dla władcy zawierający wskazania dotyczące jego umiejętności dyplomatycznych, rozeznania w ekonomii politycznej i ogólnej wiedzy świeckiej. Temat poglądów władcy na wiele spraw związanych z polityką zagraniczną, na zawiłe relacje międzypaństwowe oraz zwrócenie mu uwagi, by ten kierował się w polityce zagranicznej dwulicowością, stawiają Kautilję jako pierwowzór poglądów politycznych głoszonych wieki później przez Niccolò Machiavellego z jego dziełem pod tytułem Książę.

Kautilja przypisywał duże znaczenie zbieraniu informacji przez zawodowych agentów i pouczał władcę, że wykorzystanie zdobytej wiedzy przez króla jest sprawą najwyższej wagi. Warte odnotowania jest też to, że prace podobne do Arthaśastry powstały również w innych językach. Przykładowo w języku tamilskim powstała Muppal czy Kural opracowana przez znamienitego poetę i filozofa tamilskiego Tiruvalluvara, który twierdził, że:


Szpieg i księga praw to oczy króla.


Po Czandragupcie i krótkim panowaniu Bindusara na tron wstąpił jego syn Asioka. Jeden z wielkich królów nie tylko Indii, ale i świata. Asioka, dziedzic wielkiego królestwa, został w roku 269 p.n.e. namaszczony na króla.

W niedługi czas po koronacji uderzył na bogaty kraj Kalingów. Nie był to potężny sąsiad, ale małe państwo, które jednak dzielnie opierało się potędze Maurjów. Krótka, ale niezwykle krwawa, zwycięska wojna wstrząsnęła młodym władcą. Okrutna wojenna przemoc zrodziła w nim niezłomne postanowienie, by już nigdy więcej nie uciekać się do przemocy, szczególnie do wojny. Został gorącym zwolennikiem pokoju, tolerancji religijnej i ludzkiego współczucia. W jednym z jego edyktów wydanym po wojnie czytamy, zwycięstwo „dobrego prawa” — dhammarijaya — wydaje się jedynym zwycięstwem godnym pożądania. Jest to zadanie trudne do osiągnięcia „bez największego wysiłku woli”, bo jest to „zwycięstwo owocujące na tym i na tamtym świecie”.

Według Kautilji, prawo dharma pochodziła od bogów. Prawo zwane wjawahara, wywodziło się z kontraktów. Natomiast prawo carita, wynikało z obyczajów, zaś prawo radźasasana było dziełem królów.

Kautilja dawał pierwszeństwo prawu królewskiemu przed prawem boskim, jeżeli tylko było racjonalne i służyło interesom ogółu. Za naruszenie prawa, które wystawiało interes państwowy na niebezpieczeństwo, przewidywano karę spalenia żywcem. Ta sama kara groziła za podburzanie do buntu czy niszczenie fortyfikacji. Natomiast kara powieszenia była wyznaczona za rozsiewanie plotek lub fałszywych pogłosek.

Asioka, jako głosiciel „dobrego prawa”, wprowadził pomoc lekarską dla ludzi i zwierząt. Upowszechnił jadalne korzenie, owoce i rośliny lecznicze. Powołał urzędników, tak zwanych radżdżuka, których zadaniem było nauczanie i pomaganie ludności. Wyznaczył nawet nowych urzędników (dharma-mahamatra), do obowiązków których należało sprawowanie pieczy nad przebiegiem spraw we wszystkich prowincjach i czuwanie, by zalecenia nowego prawa królewskiego zostały prawidłowo wykonane.

Dharma — „dobre prawo” to również rzetelność w sprawowaniu władzy i w wykonywaniu obowiązków. Wymaga także poskromienia zmysłowej natury i obdarzania miłością wszystkiego, co żyje. Oczywiste było to, że ideałem postępowania był sam Asioka — Miły Bogom Król Pijadassin, który zarządził:


Moi wywiadowcy — sprawozdawcy mają mi donosić

o biegu spraw publicznych o każdej porze i w każdym

miejscu; przy spożywaniu posiłków, w apartamentach

kobiecych, w komnacie sypialnej, w parku, na przejażdżce,

w pochodzie — wszędzie załatwiać będę sprawy publiczne.


W ten oto sposób władca rozumiał swoje obowiązki państwowe, co powinno być wzorcem dla współczesnych nam przedstawicieli władzy, gdyż jak sam mówił:


Nie ma dla mnie działalności lepszej i szlachetniejszej

od (dążącej do) dobra całego świata.


Trzeba przyznać, patrząc na współczesny nam świat, że z „dobrego prawa” mądrego króla Asioki, który był „miły bogom”, niewiele korzystamy. Może za wyjątkiem różnej maści agentów i innych „sprawozdawców”, których służba nie pro publico bono, ale często zwykłej prywacie usługi świadczy.

Indyjskie królestwo podzielone było na prowincje, a te na mniejsze jednostki terytorialno-administracyjne. Z czasem, gdy władza królewska słabła, na znaczeniu zyskiwał zarządca prowincji, który dążył do uzyskania królewskiego prestiżu. Proces ten miał odzwierciedlenie w nazewnictwie. Początkowo zarządca był zwany uparika — wicekrólem, potem uparika-maharadża, co wskazuje, że sięgnął już po władzę królewską.

Niższe okręgi administracyjne również posiadały swoich zarządców, tak jak miasta, których zarządców zwano nagaraka, purapala. Ich głównym zadaniem było ściąganie podatków oraz pilnowanie porządku publicznego przy pomocy policji, tajnych agentów i oddziałów, stacjonujących w większym mieście, pod rozkazami dowódcy — dandanajaka.

Obecnie historycy chyba słusznie uważają, że państwo za często posługiwało się informatorami, co nie sprzyjało powstaniu prawdziwych więzi zaufania pomiędzy ludźmi. Sądzą, że brak tego międzyludzkiego spoiwa był jedną z przyczyn upadku imperium Maurjów.

Pomocnikami w tej różnorodności agentów byli także drobni urzędnicy zwani gopa. Było to ich dodatkowe zajęcie, ale z państwowego punktu widzenia istotne. Do ich zadań należało sprawowanie pieczy nad czterdziestoma domostwami. Opieka ta polegała na sporządzaniu szczegółowych raportów dotyczących takich spraw, jak liczba urodzin i zgonów, dochodów i wydatków. Zawiadamiali o wszelkich wizytach i gościach, a także o innych wydarzeniach, które mogły zainteresować zwierzchnią władzę. Zebrane informacje trafiały następnie do urzędnika miejskiego, który zapisywał je w aktach. Jeżeli gdzieś na prowincji w małej osadzie nie przykładano się zbytnio do inwigilacji mieszkańców, to w dużych ośrodkach miejskich, gdzie była silna tajna policja, kontrola gopów była sprawna.

Niezależnie od płci tajnego agenta nazywano go guda, czyli „ukryty” („głęboka tajemnica”). Zespół agentów tworzył organizację zwaną samstha. Wszyscy oni pozorowali inne zawody i byli na utrzymaniu państwa. W terenie działali sattri, których nazwa wywodziła się od słowa oznaczającego napad. Byli oni wykorzystywani do zadań specjalnych, w tym do wyspecjalizowanych dwudziestu typów zabójstw. W obrazie państwa przedstawionym przez Kautilję wszystko podlegało tajnej kontroli.

Szerząca się w starożytnych Indiach plaga przestępczości była między innymi wynikiem przeludnienia, wywołanego również przez napływ ubogiej ludności ze wsi i górskich osad. Doprowadziło to później do powstania kast zawodowych, korzystających nawet ze specjalnych podręczników do nauki swojego przestępczego rzemiosła. Bandycki proceder był przekazywany z pokolenia na pokolenie, pokłosiem czego było utworzenie w późniejszych czasach osławionego bractwa religijnego wędrownych zabójców, tak zwanych thagów. Traktowali oni grabież i mordowanie swoich ofiar za obowiązek religijny. Pierwsza wzmianka o nich pochodzi z 1356 roku, ale bardziej znani są ze swojej działalności z bliższych nam czasów, z wieku XVII i XVIII. W spotkaniach z innymi osobami, by poznać, kto jest kim, posługiwali się tajnymi znakami i żargonem zwanym ramasi.

Zwalczanie przestępczości spoczywało na barkach miejscowej administracji i dowódców garnizonów. W tej walce uczestniczyli także tajni agenci, pełniący funkcję detektywów, a w średniowieczu powołano nawet specjalnych urzędników zwanych duhsadha-sadhanika. Zadaniem, jakie przed nimi postawiono, było śledzenie i chwytanie bandytów. Tropili także spiski, bez względu na miejsce, gdzie mogły się zawiązać, czy to w domu publicznym, czy też w pałacu królewskim. Mówią bowiem wersety „księgi Manu”:


Kara całym światem rządzi.

Człeka, co nieskazitelny,

Trudno znaleźć i świat cały

Obawiając się karania

Działa dla swojego dobra.


Za spiskowanie przeciwko królowi albo wspieranie jego wrogów groziła kara spalenia żywcem. Taka sama kaźń czekała mordercę lub podpalacza. W swojej działalności agenci wykorzystywali prowokację do sprawdzenia lojalności urzędników każdego szczebla aparatu administracyjnego. Dawali baczenie na bogaczy, czy źródło ich majątku nie pochodzi z przestępstwa. W kraju wroga wypełniali nie tylko zadania wywiadowcze, ale też organizowali bunty i zamachy. Mieli również za zadanie rozpowszechnianie dobrych wieści o władcy, który dzięki ich raportom znał poglądy ludu i mógł swoimi uczynkami odpowiednio wpływać na swoją popularność wśród poddanych.

Na właścicielach zajazdów spoczywał obowiązek informowania miejscowych władz o pojawieniu się niepożądanych gości. Podobne zobowiązania mieli medycy, którzy musieli zdawać raporty o rannych pacjentach lub osobach okazujących boleści z powodu ewentualnego otrucia. Również prostytutki donosiły na tych swoich klientów, którzy nadmiernie wydawali pieniądze.

Według Arthaśastry, władca po powołaniu rady ministrów powinien swoją uwagę skupić na organizacji służby wywiadowczej. W ten sposób przygotowywał się do wojny — wigraha („wrogość”). Zarówno tej tajnej, prowadzonej przez wywiad oraz z wykorzystaniem czarnej magii, czy też przez działania dyplomatów i polityków, jak i tej krwawej, na polu bitwy. Na władcy ciążył też obowiązek patrzenia „do tyłu”, by uniknąć stamtąd ataku — parśnigraha, co należy rozumieć jako zdradę i bunt. Wywiad oprócz działań dyplomatyczno-politycznych był dla władcy i jego rady niezbędnym narzędziem służącym do podejmowania słusznych decyzji. Wszyscy agenci, niezależnie od prowadzonych działań wywiadowczych, musieli prowadzić także wojnę psychologiczną — upajapa.

Różnorodność panująca wśród agentów powodowała, że tworzyli oni różne grupy mniej lub bardziej formalne. Do pierwszej z nich należeli agenci działający w jednym miejscu. Byli to oficerowie wywiadu, agenci udający mnichów, gospodarzy domów lub kupców. Do drugiej grupy zaliczano wędrownych morderców — tikśna, zawodowych trucicieli i żebraczki. Praca agenta operującego w stałym miejscu była wyceniona na 1000 pan. Pozostali agenci pracujący pod przykrywką kupca, mnicha, gospodarza czy ascety również otrzymywali wynagrodzenie w wysokości 1000 pan. Przewidywano też karę za ujawnienie tajemnicy państwowej, którą było wyrwanie języka.

Do służby typowano młodych, zdolnych i odważnych studentów. Po zwerbowaniu i odebraniu przysięgi na wierność królowi i kanclerzowi nowicjusz był uznawany za oficera wywiadu — kapatikę. Otrzymywał sporo gotówki, którą przeznaczał na pozyskiwanie dalszych tajnych współpracowników. W ten sposób budował siatkę agentów.

Prawdziwy asceta także mógł zostać agentem i dzięki pomocy swoich tajnych pomocników zdobywać wiadomości, między innymi na temat osób poszukujących u niego pomocy. W ten sposób mógł sterować postępowaniem petentów. Było to szczególnie przydatne przy wróżeniu. Kautilja zaleca, że wróżby powinny się spełniać, a pomocą w ich realizacji mieli być właśnie wspomniani pomocnicy ascety. Jeżeli więc wróżba mówiła, że klient zostanie na przykład okradziony, to tak się działo. Można sobie tylko wyobrazić, jak rósł autorytet takiego świętego męża.

Informacje pozyskane od wędrownych agentów były odbierane w specjalnych punktach, gdzie je szyfrowano i ekspediowano dalej zgodnie z ustaleniami. W przypadku trudności w przekazaniu informacji posiłkowano się przekazaniem ich za pomocą pieśni, przemówienia lub uzgodnionych znaków.

Tajny informator przyłapany na kłamstwie był surowo cieleśnie karany, a w przypadku wycofania oskarżenia już w trakcie procesu nawet karany śmiercią.

W X wieku rozpoczęły się najazdy Ghaznawidów na północne Indie. Opór stawił jedynie Ćauhana władca Prythiwiradża, który pierwszą bitwę pod Taraori wygrał. Jednak w następnej został pokonany, a jego samego ujęto i stracono. Walczył samotnie, gdyż pozostali władcy radżpuccy nie pojmowali nadchodzącego niebezpieczeństwa, a ich wywiad wojskowy praktycznie nie funkcjonował. Lata 1200–1526 to czas kolejnych turecko-afgańskich najazdów, a następnie mongolskich, których rządy formalnie trwały do 1858 roku.

Korea

„Kraj porannej świeżości” — znany na Dalekim Wschodzie jako Dzoson — to dzisiejsza Korea, której nazwa wywodzi się od średniowiecznego państwa Korjo. Nazwa ta została przywrócona po 1392 roku, gdy tron objęła nowa dynastia Li.

Dawno minione wydarzenia dotarły do naszych czasów nie tylko dzięki zapiskom dziejopisarza. Bardzo często interesujące nas wiadomości odnajdujemy w tekstach z pogranicza przekazu historycznego i literackiego. Takim przykładem godnym zainteresowania historyka są podania zebrane w dziełach klasycznej prozy koreańskiej w formie legendy. Często tylko w takiej postaci przetrwały do naszych czasów echa minionych dni.

W 23. roku panowania króla Dzinhynga (540–576) wojska królestwa Karak uderzyły na Sillę. W odpowiedzi głównodowodzący Isabu na rozkaz króla ruszył do kontrataku. Na granicy z Karak, gdy zarządził przegląd wojsk, dołączył do niego młody Sa Ta-ham, który wyprosił u króla przydział do wojska. Został wysłuchany i mianowany kwidang pidzangiem. A przez wodza Isabu został wyznaczony do objęcia dowództwa straży przedniej. Sa Ta-ham, idąc w awangardzie wojsk, dążył do szybkiego ataku. Mimo pośpiechu nie zaniedbywał przy tym zbierać dokładne informacje o ruchach przeciwnika. Starannie skrywał własne zamiary. A plan ataku na silną twierdzę w kraju Karak trzymał do końca w tajemnicy. Dzięki przemyślanemu postępowaniu proporzec wojsk Silli został zatknięty na bramie twierdzy Dzondanrjangu.

Za czasów chińskiej dynastii Suej wojska cesarskie próbowały czterokrotnie zbrojnymi najazdami podporządkować sobie północne królestwo Kokurio. Dopiero gdy w Państwie Środka władzę objęła dynastia Tang, nawiązano przyjazne stosunki. Ale w 642 roku w królestwie Kokurio nastąpił przewrót. Niejaki Kaj Su-wen, mając poparcie wojska, zabił króla i wyciął królewskich dostojników. Na tronie osadził małoletniego bratanka królewskiego. W ten sposób skupił w swoim ręku całą faktyczną władzę.

Japonia

Wszelka broń to narzędzie zła,

odrzucane przez Drogę Niebios.

Chwytaj ją w rękę tylko wówczas,

kiedy na tejże Drodze staniesz

przed nieuniknionym.


Munenori Yagyū

Prarodzic Japonii, Izangi — „Mąż, który wabi” zanurzył włócznię w mętne i szlamowate pramorze. Z końca włóczni, wyciągniętej z przepastnej topieli, spada „Wyspa Stężałej Kropli”, pierwsza wyspa japońska. Izangi i jego siostra Izanami — „Niewiasta, która wabi” schodzą z niebiańskiego mostu na wyspę. Zostają małżeństwem. Z miłości boskiej pary powstają dalsze wyspy japońskie. Tworzą one obecnie państwo, którego oficjalna nazwa od 1934 roku brzmi „Nippon”, chociaż bywa też w użyciu nazwa „Nihon”.

W źródłowym tekście C. de Bridia noszącym tytuł Historia Tatarów, z XIII wieku, znajdujemy prawdopodobnie najstarszy zapis mówiący o Japonii — „Kraju Wschodzącego Słońca”. W brzmieniu podanym przez zakonnika wygląda on następująco:


Po tych trzech miesiącach przybył do wielkich gór kraju

zwanego Narayrgen, to znaczy do ludzi słońca;

tatarskie bowiem „nara” oznacza w języku łacińskim „słońce”,

„irgen” — „ludzie”.


Japonia jako kraj wyspiarski nie miała tak rozległych kontaktów ze swoimi sąsiadami, jak inne społeczności leżące na stałym lądzie. Nie przeszkadzało to jednak japońskiej ekspansji na Półwysep Koreański. W drugiej połowie IV wieku zorganizowano wyprawę, która miała za zadanie umocnienie się na Półwyspie Koreańskim. Inwazja kierowana przez cesarzową Jingū miała rzekomo dotrzeć do stolicy królestwa Silla i w bramie wjazdowej zatknąć swój kij. Cesarzowa, powracając do Japonii z wojennej wyprawy, udała się do Ando, gdzie znajdowały się zwłoki jej zmarłego męża, które postanowiła przewieźć żałobnym statkiem do Yamato. Kiedy statek zbliżał się do celu, książęta Kagosaka i Oshikuma, którzy rościli sobie prawa do tronu, zorganizowali bunt. Przeprowadzona próba „poznania” zamiarów bogów zakończyła się śmiercią starszego brata.

Pomimo fatalnej wróżby nie przeszkodziło to Oshikumie w realizacji planu rozprawienia się z cesarzową. Oczekiwał, że ze statku zejdzie bezbronny orszak żałobników, a tym czasem wysiedli z niego zaprawieni w bojach doświadczeni żołnierze cesarzowej. Wywiązała się walka, której szala nie przechylała się zdecydowanie na którąś ze stron. Wtedy Takefurukuma dowodzący oddziałami cesarzowej użył podstępu. Rozpuścił fałszywą informację, że cesarzowa umarła i dalsza walka jest bezcelowa. Wiadomość przekazywali sobie z ust do ust żołnierze cesarscy i co poniektórzy ostentacyjnie przecinali cięciwy łuków, co dawało pozór poddania się. Stroną przeciwną, dowodził Isahinosukune, który uwierzył w demonstracyjne zachowanie się wroga i rozkazał zwolnić cięciwy i odłożyć broń. Na to tylko czekali żołnierze cesarscy. Szybko założyli nowe cięciwy, które mieli ukryte, i zaczęli razić zdezorientowane wojsko Isahinosukune. Zdziesiątkowani wojownicy zaczęli się wycofywać, a wykonywany manewr szybko przerodził się w bezładną ucieczkę.

Nie od dziś też wiadomo, że tam gdzie władza, znajdą się ludzie, którzy za odpowiednią łaskę panującego wykonają każde zadanie. Na podstawie wzmianek, które dotarły do naszych czasów, możemy domniemywać, że na dworze mógł być specjalny urzędnik, którego należałoby właściwie nazywać konfidentem — „Strażnik Krzywo Donoszący”, a nawet „Strażnik na Skinienie Donoszący”. Ten ostatni tytuł najpełniej oddaje charakter i funkcję owego urzędnika.

Jednak i w tej krainie wyspiarskiej procesy społeczne przebiegały podobnie jak w innych kulturach. Do rozstrzygnięcia sporów sięgano równie często po broń jak gdzie indziej. Chwytano się tych samych metod, by osiągnąć swój cel lub zadośćuczynić zemście.

W Japonii, tak jak i w pozostałych znanych nam kulturach, przekazywano z pokolenia na pokolenie podania o własnej historii w formie ustnej. Jednak powstałe z czasem zniekształcenia, przekłamania w tej tradycji wiązały się z pretensjami genealogicznymi różnych rodów. Skłoniło to poszczególnych władców do uporządkowania i spisania tych podań.

Za czasów cesarza Temmu zlecono w 673 roku dworzaninowi zwanemu Hieda-no Are nauczyć się i recytować dawne podania. Kolejny cesarz Gemmie w 711 roku rozkazał wysokiemu urzędnikowi dworskiemu O-no Yasumaro spisać podania, które recytował Hieda-no Are. Dzięki temu dotarły do naszych czasów wydarzenia z przeszłości. W tej liczbie nie tylko chwalebne, ale też te bardziej mroczne.

Książę Saho, przemyśliwając nad przejęciu tronu, szukał sojusznika dla swoich planów. Wykorzystał uczucie łączące rodzeństwo, wciągnął do swoich niecnych planów siostrę, pytając, kto jest jej milszy — brat czy mąż, który jako cesarz stał na przeszkodzie zamiarom księcia Saho. Odpowiedziała, że milszy jej jest on. Odpowiedź ucieszyła spiskowca, co wyraził słowami:


Jeżeli naprawdę uważasz, że jam ci milszy,

to zdołamy razem, ja i ty, zawładnąć wszystkimi ziemiami.


Przygotował nóż i przykazał kobiecie zabić śpiącego męża. Ta, rozdarta pomiędzy miłością do brata a uczuciem do męża, nie mogła zdobyć się na zabójstwo. W końcu wyjawiła mężowi, gdy ten się obudził, podstępny plan brata. Cesarz zebrał wojsko i uderzył na siedzibę księcia, w której schroniła się również jego żona, a siostra buntownika. Władca próbował odzyskać żonę, ale ta przemyślnie unikała jego zamiarów, stosując różne fortele:


W końcu Książę z Saho został zabity,

a siostra również poszła w jego ślady.


Po wojnie w XII wieku, zwanej Gempei, Minamoto Yoritomo za zgodą cesarza ustanowił we wszystkich prowincjach swoich urzędników. Sam zaś przyznał sobie najwyższy stopień wojskowy sei i tai shogun. Jako najwyższy dowódca wojskowy sprawował dyktatorską władzę nad krajem. Jednak praktycznie od roku 1200 kraj został ogarnięty walkami wewnętrznymi. Każdy walczył z każdym. Z tego też powodu wytworzył się klimat sprzyjający powstawaniu grup wojowników ninja, czy wspólnot społecznych broniących nie tyle swojej niezależności, co życia i zdrowia wspólnoty i dobytku.

W tych bratobójczych walkach wyróżniali się wojownicy zwani ninja, których zadaniem było poznanie i doskonalenie się w technikach wywiadowczych — od zyskania przewagi umysłowej nad przeciwnikiem po umiejętność wykorzystania codziennych przedmiotów, często nieodzownych przy wykonywaniu agenturalnej misji.

Tak więc nie umiejętność sztuki walki, chociaż przydatna, ale umiejętność kamuflażu, przeniknięcia do twierdzy lub w szeregi wroga i zdolność pozyskiwania informacji były główną bronią shinobi.


Podstawową lekcją dla ninja jest to,

by myśleć więcej o sposobie wyjścia

niż o sposobie dostania się do środka.


Pokrewną, ale znacznie późniejszą organizacją, bo sięgającą swoimi korzeniami XIX wieku, był oddział samurajów zwany shinsengum („nowo wybrany oddział”). Byli to ostatni wojownicy szoguna, który to urząd, powołany około 250 lat wcześniej, upadł w 1868 roku. Ich zadaniem było wypędzenie barbarzyńców (cudzoziemców) i ochrona szoguna oraz przywrócenie ładu i porządku przez zniszczenie wrogów Tokugawów.

Ale wobec zmieniającego się świata nie mieli szansy zatrzymania czasu. Wszystko uległo przekształceniu lub zniszczeniu, by dać życie czemuś nowemu.


wierzba u progu zimy

płacząc wspomina

wspaniałość minionych chwil


haiku — Tazukuri


W Japonii, podobnie jak w pozostałych państwach, wczesny wywiad tworzyli najbliżsi współpracownicy władcy, którym podlegali szpiedzy. Organizacja mogła przybrać nawet większe rozmiary i rozgałęzione struktury, ale i tak była silnie związana z panującym. Z chwilą jego śmierci, przy braku godnego sukcesora, wprowadzonego i rozumiejącego znaczenie tajnej służby, ulegała ona rozprężeniu i rozkładowi, dopóki nie pojawił się następca, który potrafił docenić walory skrytych działań.

Przez lata rozwijała się w Japonii biurokracja, która rozrosła się w ogromny i złożony system z rozlicznymi ministerstwami, komisjami, urzędami i różnymi biurami. Doprowadziło to do tego, że już na początku epoki Heian (794–1192 n.e.) urzędy przestały odgrywać istotną rolę w administrowaniu krajem. Były tylko ozdobną fasadą.

Na szczęście w społeczeństwie nie obumarły nauki i nadal rozwijały się sztuki, pod którymi należy także rozumieć zgłębianie i przekazywanie wiedzy związanej z indywidualnym wychowaniem żołnierskim, które rzutowało na kształtowanie się strategii i taktyki. Z tego dziedzictwa powstały w późniejszym okresie opracowania, które w formie pisanej zebrały dorobek wielu pokoleń. Powstały one w czasach nieco późniejszych niż te, które bezpośrednio pozostają w naszym zainteresowaniu. Ale z uwagi na to, że są one spadkobiercami wcześniejszej tradycji i myśli żołnierskiej mocno zakorzenionej w przeszłości, śmiało z nich korzystamy.

Opracowania te przybrały postać traktatów, pamiętników czy listów. Z niewielkim przemyśleniem możemy te bardzo zindywidualizowane rozważania przełożyć na sztukę wojenną w jej szerszym rozumieniu. Takie odniesienia z łatwością znajdujemy w traktacie Munenori Yagyū, Sztuka wojny rodu Yagyū. Nawiązując do powiedzenia zen, „Bij trawę, by wypłoszyć węże”, wskazuje, że wykonanie czegoś niespodziewanego, żeby ukryć własne intencje, zbija z tropu przeciwnika. Będzie to zgodne z nakazami sztuki wojennej zarówno w indywidualnym starciu, jak również w bitwie. Munenori Yagyū uważa, że zdezorientowany przeciwnik reaguje o wiele wolniej. Czy to w pojedynku, czy też w batalii.

Chociaż większość rozważań Munenori Yagyū opisuje umiejętność walki indywidualnej, to jednak nie sposób przecenić jego uwag w sprawach odnoszących się do sztuki wojennej w ogóle. Trafnie formuje sąd, że w spotkaniu dwóch armii:


Dobry wódz obie formacje ma we własnej piersi

i umysłem prowadzi wojska swe do boju.

To sztuka wojny rozgrywanej w myślach.


Uważa, że dzięki nauce i praktyce można posiąść taką wiedzę, że żaden demon ani szpieg jej nie przejrzy. Jest to ponadczasowa prawda, że każde starcie wpierw się rozgrywa w umyśle, a dopiero później przelewa się wnioski na papier w formie dyrektyw i rozkazów.

Inne spostrzeżenia podniesione do rangi strategii to wygląd i zachowanie rozumiane tutaj jako fortel i fałsz. Z tym, że dla bardziej ostrożnego przeciwnika trzeba być przygotowanym i posiadać w zanadrzu drugi podstęp.

W części traktatu zatytułowanej „Mały rytm z dużym rytmem, duży rytm z małym rytmem” Munenori Yagyū zawarł ciekawą myśl, która jest świetną ilustracją nie tylko do zastosowania w indywidualnym pojedynku, ale też wskazówką dla dowódcy armii. Brzmi ona:


To bardzo ważne, abyś swoją walkę toczył inaczej niż przeciwnik.


Innymi słowy, nie pozwól przeciwnikowi przejrzeć twoich zamiarów. Niech twoje postępowanie będzie dla niego zagadką i zaskoczeniem.

Podobnie z indywidualnego traktowania strategii u Kansuke Yamamoto można śmiało rozwinąć myśl ogólniejszej natury.


Strategia może wyglądać różnie. Lepiej nie zdradzaj

następnego ruchu. Jeśli przeciwnik pozna twe zamiary,

będzie miał nad tobą wyraźną przewagę.

oraz


Ten, kto umie pogodzić dawną, wyższą strategię

z dzisiejszą metodą walki, na pewno dostąpi sławy.


W podręcznikach poświęconych sztuce walki i wojennej taktyce zwracano nie tylko uwagę na samą technikę. Ich tematem były również sprawy duchowe, owo przygotowanie do stawienia czoła bezpośredniemu niebezpieczeństwu, a także poznanie zamiarów wroga. Mówi o tym Inazo Nitobe w tekście Bushido. Dusza Japonii:


Pewien słynny nauczyciel szermierki rzekł raz do

ucznia, który osiągnął już doskonałość w jego nauce:

„Moje wskazówki muszą obecnie ustąpić miejsca

nauce zen”.


Oznacza to ni mniej, ni więcej wiedzę, do której dochodzi się wysiłkiem własnej myśli, bo jak powiadał Inazo Nitobe:


Zen jest japońskim słowem dla wyrażenia pojęcia dhyana,

które oznacza wiedzę nie dającą się ująć w słowa, a do której

wysiłkiem myśli własnej się dochodzi.


Kunszt walki odnosił się nie tylko do starcia dwóch wojowników, ale dotyczył każdego, nawet dużego konfliktu. Stąd też bierze się powodzenie zasad taktyki sformułowanych przez dawnych mistrzów utrzymujące się do naszych czasów. Podobne reguły postępowania znajdziemy w tych dawnych opracowaniach w odniesieniu do pracy wywiadu.

Takie odniesienia do tajnej służby zawarł Musashi Miyamoto w swojej Księdze Pięciu Kręgów. Nie są one bezpośrednio wyłożone, ale chwila przemyślenia wydobywa na wierzch ponadczasowe spostrzeżenia autora. Nie wyczerpaliśmy wszystkich uwag, jakie nasuwają się przy lekturze Księgi Pięciu Kręgów, ponieważ nie było to naszym celem.

Chiny

Przeznaczeniem naszym jest iść.


Odjazd wojowników

Niezależnie od euroazjatyckich centrów kulturalnych w starożytności, Indusu, Mezopotamii czy Egiptu, na Dalekim Wschodzie wyrosła wspaniała cywilizacja chińska. Na przestrzeni wieków państwo chińskie przyjmowało różne nazwy. Często od nazwy panującej dynastii. Jednak sami Chińczycy mówią o swojej ojczyźnie i o sobie: Czung-kuo, Państwo Środka. Wiadomości o tej odległej krainie z dawien dawna dochodziły do Europy za pośrednictwem państw azjatyckich. Świadectwem tego jest zapis, jaki znajdujemy w Księdze Izajasza:


I tak jedni będą przychodzić ze

Wschodu,

a drudzy z Północy i z Zachodu,

a jeszcze inni z kraju Synitów.


Kronikarz żydowski z XIII wieku, Jakub ben Salomone ben Israel z Ankony, który napisał o sobie, że jest „„om pio e dotto” — pobożny i uczony, pisząc o Chinach, podał, że nazywają je Mandżi lub Cin, a wśród kupców żydowskich zwą je Sinim. Nazwą Mandżin opisywano południowe Chiny pod władzą Południowej Dynastii Song. W tym samym czasie północne Chiny podróżnicy nazywali Katajem od miana wędrownego plemienia Katajów. Ale określenie Serikos nie było obce innym nacjom. Wskazuje ono na kraj pochodzenia jedwabiu — kraj Serów, czyli Chiny (gr. serikos, łac. sericus — „jedwabny”). Jedwabne szaty były początkowo zwane medyjskimi, później serockimi. Pisał o tym również Owidiusz w wierszu Nie dręcz włosów:


Bo były delikatne jak serów tkanina.


Kraj Synitów to ówczesne Chiny, w których wzrosła wielka dynastia Han, a której początek sięga II wieku p.n.e., i była ona tak znacząca, że wyparła inne nazwy na oznaczenie mieszkańców Państwa Środka, którzy sami zaczęli się określać mianem „człowieka Hanów” — dzisiejsze Hanżen. Ale na dzisiejszą nazwę „Chiny” wpłynęła zniekształcona nazwa cesarstwa Qin.

W swojej długiej historii Państwo Środka prowadziło wiele wojen. Raz było najeźdźcą, innym razem musiało się bronić. Było też świadkiem licznych konfliktów wewnętrznych, pomiędzy różnymi pretendentami do tronu cesarskiego, intryg dworskich, spisków, czy też powstań lub rebelii. W każdym z tych konfliktów skwapliwie korzystano z różnych środków wiodących do jednego celu — zwycięstwa. W tej liczbie nie małą rolę odegrali szpiedzy, z całym arsenałem swoich metod, oraz donosiciele. O tym, że przykładano do działalności agentów dużą wagę, najlepiej świadczy fakt, w jaki sposób przeprowadzone zostały reformy administracyjne w królestwie Qin, wprowadzone przez Shang Yanga. Powołano nową jednostkę terytorialną obejmującą wieś, którą tworzyło „10 domów”. Mieszkańcy każdych 5 lub 10 domów mieli obowiązek szpiegowania sąsiadów. W ten sposób wprowadzono zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Pięć rodzin odpowiadało za bezpieczeństwo, a dziesięć rodzin ponosiło zbiorową odpowiedzialność.

Za ukrywanie przestępstwa, szczególnie zdrady, groziła kara śmierci przez rozpołowienie delikwenta mieczem, co na pewno było skuteczną „zachętą” do bacznego śledzenia współziomków. Natomiast za doniesienie o zdradzie albo za zabicie zdrajcy przyznawano nagrodę. Podobne zadania w służbie króla wypełniali szpiedzy, których zadaniem było wyszukiwanie osób mogących zaszkodzić władcy nawet tym, że jeszcze żyją.

Kiedy od władzy został odsunięty pierwszy minister Lu Pu-wei, w następstwie czego popełnił samobójstwo, wypijając truciznę, na jego pogrzeb oprócz żałobników przybyli liczni królewscy agenci. W niedługi czas potem z dworu zostali usunięci wszyscy ci, którzy byli na tyle „głupi”, że przybyli na pogrzeb starego ministra.

Przy innej okazji wyszło na jaw, że budowę kanału Zheng planowali agenci Han, którzy w ten sposób chcieli odwrócić zainteresowanie i uwagę królestwa Qin od podboju krajów sąsiednich. Jednak samo wybudowanie kanału okazało się wielkim dobrodziejstwem dla kraju, o czym przekonali się mieszkańcy, którzy zawdzięczali mu przeżycie surowej zimy.

Za doniesienie o zdradzie lub za zabicie zdrajcy przyznawano taką samą nagrodę. Natomiast ukrywanie przestępcy lub poddanie się nieprzyjacielowi traktowano jako przestępstwo. Również codzienne obowiązki policyjne spoczywały na mieszkańcach pomimo wydzielonych w tym celu oddziałów wojska i milicji. Do naszych czasów dotarły zapiski znalezione w grobie sędziego Xi. Są to teksty sądowe, dokumenty proceduralne i protokoły przesłuchań. Ujawniają one pokrętną logikę legalistycznych procedur, które pozwalały na nadużycia. Ze zbioru dokumentów sędziego Xi znana jest historia mówiąca o kłótni dwóch prowincjonalnych sędziów. Przeprowadzone później śledztwo ujawniło braki osobowe w ich oddziale. Uważa się, że wakaty powstały w wyniku mordowania własnych kolegów dla ich głów. Ponieważ należała się premia za każdą głowę po okazaniu jej i oświadczeniu, że należała do przestępcy.

Ówczesne służby porządkowe miały mnóstwo roboty, zwłaszcza po podbojach ziem sąsiadów. Szpiegowano mieszkańców i ścigano ich za najmniejsze objawy niezadowolenia lub nawet szeptem wypowiedziane słowa buntu. Jednym z takich zawzięcie ściganych uciekinierów był muzyk Gao Jianli z Yan. Kiedy go schwytano, co prawda darowano mu życie w podziwie dla jego kunsztu muzycznego, ale żeby wybić mu z głowy jakąkolwiek myśl buntowniczą, kazano go oślepić kwasem. Później został i tak skazany na karę śmierci za nieudany zamach na cesarza. Próbował on roztrzaskać głowę władcy ciosem cymbałów, których jeden koniec był wypełniony ołowiem.

Inną konsekwencją zajęcia obcych ziem była zmiana tytulatury władcy. Dotychczas obowiązujące nazewnictwo opisujące króla już nie odpowiadało nowym czasom i dużą niezręcznością byłoby przyjąć tytuł używany przez podbitego władcę. Doradcy Ying Zhenga postanowili zatem połączyć dawne słowo huang, które oznaczało także „wielkiego dostojnego”, ze słowem di, archaicznym pojęciem władcy. Nowy twór huangdi, powstały z połączenia tych wyrazów, oznaczał „cesarza”. Sam nowo nazwany cesarz przyjął, że od tej pory będzie po prostu „pierwszym cesarzem Qin” — Qin Shi Huangdi. Wszyscy następni władcy będą nazwani odpowiednio „drugim cesarzem”, „trzecim”, aż do dziesięciotysięcznego pokolenia.

Praca agentów w zależności od uzdolnień kierującego wywiadem była mimo wszystko wycinkiem w całokształcie przedsięwzięć wojennych. W ostatecznym biegu wypadków i tak rozstrzygnięcie zapadało na polu walki, jeżeli sprzyjał temu rozwój gospodarczy. Reformy Shang Janga szczególnie w rolnictwie podniosły wzrost potęgi państwa Qin, co w konsekwencji doprowadziło wpierw do zagrożenia dla pozostałych państw leżących na wschodzie, a później do ich podboju. W 230 roku p.n.e. Qin zajęło państwo Han, a w kolejnych latach inne kraje: w 228 — Czao, w 225 — Wei, w 223 — Cz’u, w 222 — Jen i w 221 — Cz’i.

W schyłkowym okresie epoki Wiosny i Jesieni (770–403 p.n.e.) państwa te na tyle rozkwitły gospodarczo, że pojawiła się silna warstwa kupiecka. Jeden z takich kupców Sien Kao z królestwa Czeng napotkał maszerujące wojska z państwa Czin. Udał więc, że jest posłem i w imieniu swojego króla obdarował ich. W ten sposób zapobiegł atakowi na królestwo Czeng.

Han Sin ruszył z wojskiem na Cz’en Ju, księcia Cz’eng-anu. Droga wiodła przez Wąwóz Studzienny tak wąski, że dwa wozy nie mogły się minąć. Było to świetne miejsce do obrony. Tak też radził Li Tso-cz’en, mając na uwadze walory taktyczne wąwozu. Radził więc, aby zamknąć wyjście z jaru, inną zaś drogą, o której wiedział, wyjść na tyły wroga. W ten sposób odetnie idącego wąską drogą nieprzyjaciela od zaopatrzenia i zmusi go po pewnym czasie, kiedy zapanuje głód, do kapitulacji. Jednak książę Cz’eng-anu był konfucjanistą i dlatego wzbraniał się posłużyć „zdradzieckim planem”. Han Sin wysłał wywiadowców, aby zasięgnęli informacji o zamiarach nieprzyjaciela. Ci dowiedzieli się, że książę Cz’eng-anu odrzucił plan Li Tso-cz’ena, i droga przez wąwóz stoi otworem. Ta nierozważna decyzja o zaniechaniu zablokowania wąwozu i odrzuceniu obrony na sprzyjających pozycjach oraz kolejne błędy były zwiastunem klęski.

Z tej okazji skorzystał w pełni Han Sin. Wybrał oddział liczący dwa tysiące lekkozbrojnych. Każdy z nich otrzymał czerwony buńczuk, a następnie kazał im się ukryć w górach z poleceniem obserwowania wojsk nieprzyjacielskich osłoniętych polowymi umocnieniami. Zamierzał bowiem markować odwrót, aby wojsko Czao ruszyło za nim w pościg, i w ten sposób wciągnąć wroga w pułapkę. Wtedy ukryty oddział z impetem miał uderzyć na opuszczone umocnienia i zatknąć na obwałowaniach buńczuki królestwa Han.

Han Sin, aby umocnić u wroga przekonanie o swojej nieznajomości sztuki wojennej, ustawił dziesięć tysięcy żołnierzy tyłem do rzeki wypływającej z wąwozu. Takie ustawienie szyków, łamiące zasady ówczesnej taktyki, wywołało u nieprzyjaciela śmiech.

Rankiem pozostałe wojsko Han przy dźwiękach bębnów wyszło z wąwozu, niosąc sztandary Wielkiego Generała. Naprzeciw nich wystąpiło z obozu wojsko kraju Czao i nastąpiło starcie.

Po pewnym czasie Han Sin i Czang Er opuścili sztandary i markując ucieczkę, ruszyli w stronę wojska rozstawionego nad rzeką, które je przepuściło między sobą.

Oddziały stojące na obwarowaniach obozu opuściły swoje pozycje, chcąc wspólnie z całym wojskiem wykonać ostateczne uderzenie. Na to czekał ukryty w górach oddział kawalerii. Runęli na obóz i na wałach zatknęli czerwone buńczuki. Wojsko Czao, nie mogąc pokonać oddziałów stojących nad rzeką, ani też wrócić do obozu, wpadło w popłoch i poszło w rozsypkę. Dla pełnego opisu rozegranej bitwy przytoczmy słowa wielkiego mistrza Sun Tzi, który na temat stosowania taktyki tak napisał w swoim dziele:


Przewidywać zwycięstwo, które byle kto może przewidzieć,

to nie jest szczyt biegłości.


A do tego tematu zapoznajmy się z interesującym komentarzem Li Quana:


Han Xin uszykował swe wojska, mając za sobą rzekę.

Wojska Zhao wspinały się na swoje przedpiersie i

zaśmiewały się na ten widok, szydząc z niego.

„Wódz kraju Han nie umie posługiwać się wojskiem!”

Po czym Han Sin pobił armię Zhao i po śniadaniu ściął

pana Cheng An.

Oto przykład, czego ciżba nie potrafi zrozumieć.


„Nie potrafi zrozumieć” — jakież to ponadczasowe.

Za panowania Szy Huang Ti obszar całego państwa podzielono na 36 okręgów, a te z kolei na powiaty. Naczelnicy okręgów i powiatów byli naznaczani przez władzę centralną i mogli być dowolnie przenoszeni. Naczelnikowi okręgu, cz’eng wei, podlegało wojsko.

Obok niego istniał urząd cenzora jü szy, którego zadaniem była kontrola naczelnika okręgu. Na czele powiatów — siangów stali naczelnicy nazywani san lao, ning fu lub jou cziao.

Państwo dbało również o to, by ludność, którą zwano cz’ien szou — „czarne głowy”, intelektualnie się nie rozwijała. Na tamtą miarę „ogłupianie” społeczeństwa polegało na ścinaniu głów osób dyskutujących o poezji lub innych sztukach. A za wypowiedziane pochwały o dawnych czasach tracono cały ród.

W arsenale środków, jakie wykorzystywał wywiad, jedno z poczesnych miejsc zajmowało przekupstwo, którym chętnie się posługiwano w świecie polityków. Przekupstwo jest prostą formą działania i ma wiele odmian. Od werbalnej po rzeczową. Najłatwiejszą i najtańszą było złożenie obietnic przyszłych zysków i różnych dobrodziejstw. Uniwersalność tej metody powoduje, że jest ona powszechna i obecnie. Czy to w mamieniu jednostki, czy też większej grupy, a nawet znacznej części społeczeństwa. Bazuje na ludzkiej ułomności, jaką jest powszechna gnuśność umysłowa. Zastosowanie przekupstwa wobec wybranej osoby zazwyczaj było poprzedzane rozpracowaniem przyszłej ofiary: jaki ma charakter, czy jest podatna na sugestie, jakie są jej słabości, a co stanowi jej siłę.

Za czasów Trzech Królestw (220–280 n.e.) jeden z wyższych urzędników cesarskich Tung Czo obmyślił plan przeciągnięcia na swoją stronę Lü Pu, który był dowódcą u jego politycznego wroga Ting Jüana i jednocześnie jego przybranym synem. Osią intrygi była znajomość Lü Pu przez jego współziomka Li Su, który tak go scharakteryzował:


[…] znam jego odwagę, głupotę, chciwość i brak skrupułów.

Z pomocą mego obrotnego języka potrafię skłonić go,

by zaniechał walki i przeszedł na twoją stronę.


Tak też się stało, Lü Pu szczodrze obdarowany i upojony słodkimi komplementami przystał na zdradę i pozbycie się przybranego ojca oraz na przejście do obozu politycznego dotychczasowego wroga. Jednym słowem, nic nowego pod słońcem.

Takie rozpracowanie jako jedna z form działań wywiadu stosowano nie tylko wobec osób, ale również przy planowaniu polityczno-wojskowym. Służyło do poznania przeciwnika w myśl Sztuki wojny wyrażonej przez Du Mu:


Kto jest świetny w rozwiązywaniu trudności, czyni to,

zanim powstaną. Kto świetny w pokonywaniu wrogów,

zwycięża, zanim pojawi się zagrożenie.


Po wielu zawirowaniach w państwie i na dworze cesarskim do wielkiego znaczenia doszli możnowładcy walczący na czele własnych oddziałów zbrojnych z powstańcami Żółtych Turbanów. Rej wodzili: Jüan Szao, Ts’ao Ts’ao, Liu Pei, Sun Czin i inni. Zawładnęli oni znacznymi obszarami ziemskimi, co doprowadziło do walk między nimi. W czasie wojny domowej cesarscy eunuchowie podporządkowali sobie centralne urzędy i siły zbrojne.

Po śmierci cesarza Ling Ti część możnowładców wezwała do stolicy Tung Czo, aby ten przeciwstawił się władzy eunuchów. Jednak ci wykryli spisek i zamordowali jednego z głównych spiskowców Ho Czina. W odwecie Jüan Szao wymordował przeszło 2000 eunuchów, łamiąc w ten sposób ich wpływy w państwie. Przywołany do stolicy Tung Czo wykorzystał sytuację. Obalił młodocianego cesarza Liu Pien, a na tronie osadził Liu Sie.

Jüan Szao uciekł, chroniąc się w Kuangtungu, skąd rozpoczął walkę z Tung Czo. Wybuchła wielka wojna domowa.

Jak zawsze w czasie wojny domowej największe ofiary ponieśli zwykli mieszkańcy. Pola leżały odłogiem, brakowało żywności. Jeden z przywódców tej wojny, Ts’ao Ts’ao po rozbiciu wojsk T’ao Siena wymordował większość mieszkańców pięciu powiatów Süczou. Śmierć poniosło około 100 tys. mieszkańców, których trupy kazał wrzucić do rzeki Ssu. W wyniku walk wewnętrznych powstały trzy państwa — Epoka Trzech Królestw.

Nie zakończyło to walk i nadal prowadzono zbrojne wyprawy, starając się rozszerzyć swoje wpływy.

Do urzeczywistnienia politycznych planów sprawujący władzę wykorzystywali wszystkie dostępne środki. Wśród nich znaleźli się agenci wywiadu, którzy dla osiągnięcia celów sięgali po różne metody i narzędzia, jakie ma do dyspozycji ta profesja.

Doradcą Hüan-te był Tan Fu, którego prawdziwe imię brzmiało Sü Szu. By pozbyć się takiego zdolnego planisty wojskowego na dworze Ts’ao Ts’ao, zawiązano intrygę, dzięki której miano go sprowadzić i pozyskać do współpracy. Niepoślednią rolę w tym planie miało odegrać silne uczucie łączące Tan Fu z matką. Sprowadzono ją zatem do siedziby Ts’ao i w uprzejmych słowach zachęcano, by napisała do syna, aby ten posłuszny wezwaniu matki przybył do niej. Przyniesiono cztery skarby pisarza (papier, pędzel, tusz i kamień do rozcierania tuszu). Staruszka jednak przejrzała podstęp i odmówiła jakiejkolwiek współpracy. Oburzona kłamliwymi słowami miała zamiar rzucić kałamarzem w Ts’ao. Od kary za obrazę możnowładcy uratował ją jego zausznik Czeng Jü. On też przejął dalszą opiekę nad kobietą. Codziennie przychodził do niej, udając zaprzysiężonego brata jej syna. Słał dary i często pisał do niej listy, na które musiała odpowiadać. W ten sposób doskonale poznał charakter jej pisma, tak że z czasem potrafił doskonale je naśladować. Zdobytą w ten sposób umiejętność wykorzystał do napisania listu jakoby przez matkę Tan Fu i przez zaufanego posłańca wysłał pismo do niego.

Plan udał się doskonale. Matka zdumiała się wielce widokiem syna i nie omieszkała wytknąć mu błędy w postępowaniu.


A ty, na podstawie skrawka podrobionego listu,

nie sprawdziwszy wprzód wieści, opuszczasz światło i

podążasz w mrok narażając się na utratę dobrego imienia.


Kiedy skończyła gorzką wymówkę, wyszła z komnaty i targnęła się na własne życie.

Agenci byli nie tylko uczestnikami zaplanowanych gier wywiadowczych. Według chińskiej sztuki wojennej, część z nich służyła w rozpoznaniu przeciwnika pod względem położenia jego wojsk, stanu liczebnego, nastrojów, zabezpieczenia obozów czy przemarszu wojsk. Inni z uwagi na dawne wydarzenia byli wykorzystywani w bieżących rozgrywkach.

Ts’ao Ts’ao zaaprobował plan, którego celem było rozbicie przymierza Kuan Jü z jego bratem. Plan gry, który ułożył Czang Liao, składał się z dwóch części. Pierwsza zakładała wysłanie do Hiapei niedużego oddziału żołnierzy, którzy byli znani Kuan Jü z jego dawnej armii. Jako powód swojego przybycia do miasta podali chęć dalszego służenia pod jego rozkazami. W ten sposób w mieście znaleźli się zaufani żołnierze.

Kolejnym etapem gry było sprowokowanie Kuan Jü do wyjścia z miasta — odciągnięcie go dzięki udawanej ucieczce, a następnie zablokowanie mu drogi powrotnej i zniszczenie.

Tak też się stało. Obelgi skłoniły Kuan Jü do wyjścia z miasta, a gdy po stoczonej walce wrogi dowódca Tun rzucił się do ucieczki, pociągnął za sobą w pościgu Kuan Jü. Kiedy ten ostatni zorientował się, że w ten sposób wystawia miasto na niebezpieczeństwo, zawrócił, ale było już za późno. W końcu udało mu się schronić na pewnym wzgórzu. Próby przebicia się przez wrogie szeregi do miasta napotykały silny opór i ostrzał z łuków. Nie pozostało mu nic innego, jak przyjąć warunki rozejmu, a właściwie poddania się pod panowanie Ts’ao. Przymierze pomiędzy braćmi zostało zerwane.

Z tej samej epoki zachował się ciekawy przekaz o przeprowadzonej grze wywiadowczej, do której doprowadził splot wcześniejszych wydarzeń. Hüan-te, nazywany również z drugiego imienia Liu Pei, pozyskał do współpracy znakomitego stratega K’ung-minga. Za jego namową wysłał szpiegów, by rozpoznali zamiary Ts’ao Ts’ao, oraz zawarł sojusz z księciem Wu, którego zaufanym był generał Czou Jü. Generał jako naczelny wódz miał wybujałe ambicje i w osobie K’ung-minga widział konkurenta, zazdroszcząc mu znakomitego talentu stratega. Skłonny był się go pozbyć, ale musiał zachować pozory. Wkrótce jednak nadarzyła się sposobność, aby urzeczywistnić te zamiary. W czasie jednej z przedbitewnych narad K’ung-ming stwierdził, że w starciu na rzece najlepszym rodzajem broni są strzały. Czou Jü z zadowoleniem mu przytaknął, ale jednocześnie zauważył, że nie mają ich w dostatecznej ilości. Dlatego polecił, aby do bitwy K’ung-ming zgromadził przynajmniej sto tysięcy strzał, i wyznaczył termin dziesięciu dni na ich dostarczenie. Sam K’ung-ming skrócił ten czas do trzech dni. Zobowiązanie ujęto na piśmie, co dowodziło, że w przypadku niedotrzymania terminu zobowiązanemu grozi kara śmierci. Na trzeci dzień K’ung-ming, prowadząc powiązanych ze sobą czterdzieści łódek, o piątych strażach (nad samym ranem) wypłynął w kierunku wodnego obozu Ts’ao Ts’ao. Kiedy w gęstej porannej mgle podpłynęli do obozu, uderzono w bębny i wzniesiono bojowe okrzyki. Zawiadomiony Ts’ao z uwagi na mgłę, w której nieprzyjaciel mógł urządzić zasadzkę, zakazał ruszać flocie. Wydał rozkaz, aby przysłano sześć oddziałów łuczników i żołnierzy z kuszami. Rozpoczął się niezwykle gęsty ostrzał łodzi. Strzały i bełty nie wyrządzały najmniejszej szkody atakowanym, gdyż K’ung-ming kazał burty i pokłady łodzi okryć wiązkami słomy w których grzęzły pociski.

Łodziami tak kierowano, by jak największa liczba strzał trafiała w osłony. Kiedy poranne słońce zaczęło rozpraszać mgłę, łodzie zawróciły i z prądem rzeki odpłynęły.

K’ung-ming ocenił, że w każdą z łodzi trafiło od pięciu do sześciu tysięcy strzał, które będzie można spożytkować powtórnie w czasie ataku na wojska Ts’ao. Liczba zdobytych pocisków świadczyła też o sile ostrzału, jaką mogły prowadzić oddziały łucznicze i kusznicy. Można też sobie wyobrazić, jakie krwawe żniwo mogło zebrać przeszło 200 tysięcy wystrzelonych pocisków. K’ung-ming został zapytany przez Li Su, który dostarczył mu łodzie, skąd on wiedział, że będzie mgła. Na zadane pytanie otrzymał odpowiedź, która głęboko tkwi korzeniami w tradycyjnej chińskiej sztuce wojennej:


Nie można być wodzem nie wiedząc o ruchach

Niebios i kierunkach Ziemi. Należy znać tajemnice

bram, wzajemną zależność pierwiastków, zasady

taktyki i wartość sił.


Mądre słowa, aż dziw, że ich znajomość nie jest na tyle powszechna, by była brana pod uwagę przy dzisiejszych nominacjach na stanowiska. Przeprowadzony pomyślnie podstęp ze strzałami wielce rozdrażnił Ts’ao Ts’ao.

Ts’ao wspólnie ze swoim zaufanym poplecznikiem Sü Ju obmyślili plan przeniknięcia w szeregi wroga, aby tą drogą wywiedzieć się o kolejnych jego planach i w razie czego odpowiednio się do nich przygotować. Postanowili jako szpiegów wysłać dwóch braci, którzy byli generałami niższej rangi. Dla przykrycia misji i uwiarygodnienia ich zgłoszenia się do nieprzyjaciela jako powód podano żal i chęć zemsty, jakich doświadczyli po skazaniu na śmierć ich brata Ts’ao Mao. Po przydzieleniu im zadań i zapewnieniu o sowitej nagrodzie zostali wyprawieni jako zbiegowie do obozu wroga. Zostali przyjęci przez głównodowodzącego Czou Jü, który odesłał ich do K’ung-minga z poleceniem przydzielenia ich do przednich oddziałów.

Bracia nabrali pewności, że plan przeniknięcia w szeregi wroga się powiódł i mają jak najlepsze rokowania na pomyślne wywiązanie się z zadania. Nie wiedzieli jednak, że ich zamierzenia zostały przejrzane przez Czou Jü, który ostrzegł K’ung-minga, że ucieczka braci jest pozorna i zostali przysłani na przeszpiegi, a swoje podejrzenia oparł na fakcie ich przybycia bez rodzin.

Postanowił jednak zachować ich przy życiu i wykorzystać do realizacji własnego fortelu polegającego na podsuwaniu przez nich drugiej stronie fałszywych informacji. W ten sposób rozpoczęła się właściwa gra wywiadowcza.

Kolejny jej etap rozpoczął się z chwilą nocnej wizyty Huang Kai u wodza Czou Jü. Po analizie sytuacji Huang Kai podjął się zostać elementem gry i wykonać zadania dezinformujące wroga. Dla uzasadnienia swojego przejścia do obozu nieprzyjaciela i ukrycia prawdziwych intencji wyraził zgodę na wydanie siebie na kaźń za poważną niesubordynację.

Następnego dnia w obliczu całego wojska podważył intencje głównodowodzącego, za co został skazany na karę śmierci, ale w wyniku gorących próśb oficerów zamieniono ją na karę ciężkiej chłosty. Wyrok wykonano. Pośrednikiem w kontaktach Huang Kai z Ts’ao Ts’ao został Kan Tse. Doręczył Ts’ao list Huang Kai, w którym ten się żalił na niewdzięczność Czou Jü i ofiarował mu swoją pomoc wraz podległymi mu oddziałami. Początkowo Ts’ao nie wierzył w szczerość Huang Kai, ale obrotny i wygadany Kan Tse przekonał go o prawdziwości postępku rozgoryczonego Huang Kai. Niedługo potem Ts’ao otrzymał list od swoich szpiegów, braci udających zbiegów, którzy w potwierdzają w nim słowa Kan Tse. Z polecenia Ts’ao emisariusz Kan Tse wraca do obozu, aby ustalić z Huang Kai szczegóły wspólnej akcji. Po zdaniu mu relacji z pobytu u Ts’ao udał się do obozu K’ung-minga. Gdy obydwaj siedzieli w namiocie, dołączyli do nich dwaj bracia Ts’ai, którzy po ich rozmowie i zachowaniu uznali, że K’uang-ming i Kan Tse dojrzeli również do porzucenia Czou Jü i przejścia na stronę Ts’ao Ts’ao. Ujawnili więc to, kim są oraz jaki przyświeca im prawdziwy cel i zamiary. Po wspólnej naradzie wysłali listy do Ts’ao, który jednak nadal nie wyzbył się wątpliwości. Aby do reszty rozwiać dręczące go myśli, wysłał kolejnego agenta Tsiang Kana. Ten przypłynął do obozu wroga i spotkał się z głównodowodzącym Czou Jü, który polecił go odesłać w odosobnione miejsce, aby ten nawet mimowolnie nie pokrzyżował mu wojennych planów. Polegały one na ataku floty Ts’ao ogniem, ale trudność polegała na tym, że statki w obliczu ogniowego ataku mogą się rozproszyć i cios trafi w próżnię.

Internowany Tsiang Kan zauważył, że w pobliżu jego przymusowego pobytu mieszka Pang Tung, z którym się zapoznał, i nakłonił go do przejścia na stronę Ts’ao Ts’ao. Nie wiedział przy tym, że Pang Tung był jednym z pomysłodawców ogniowego ataku na flotę Ts’ao i wiernym doradcą Czou Jü. Konsekwencją ich rozmowy była ucieczka łodzią, którą przezornie Tsiang Kan ukrył w momencie przybycia w pobliże nieprzyjacielskiego obozu.

Ts’ao Ts’ao z ukontentowaniem przyjął powrót swojego emisariusza i to w dodatku w tak znamienitym towarzystwie Pang Tunga. Nowy doradca obejrzał obóz i przygotowania wojenne, jakie poczynił Ts’ao. Pochwalił podjęte starania i wykorzystując biesiadny nastrój, zręcznie podsunął pomysł wyleczenia cierpiących z powodu choroby morskiej żołnierzy. Zaproponował, aby połączyć stabilnie statki, tworząc z ich pokładów jedną platformę. Dzięki niej będzie można swobodnie przemieszczać żołnierzy, a nawet konie, a cała konstrukcja będzie stabilna i niepodatna na ruchy wody. W ten sposób uniknie się choroby morskiej, która trapi wojowników. Pomysł został przyjęty i z rozkazu Ts’ao rozpoczęto kuć łańcuchy, które miały wiązać okręty.

Pang Tung wypełnił swoje zadanie i po otrzymaniu glejtu dla swojej rodziny obiecał, że skłoni również innych do przejścia na stronę Ts’ao. Gdy wsiadał do łódki, by powrócić do siebie, spostrzegł człowieka odzianego w szaty taoisty, który go zatrzymał i w krótkich słowach dał do zrozumienia, że zna cały plan wywiedzenia w pole Ts’ao Ts’ao. Okazało się, że jest nim Sü Szu, który pomimo samobójczej śmierci matki nadal pozostawał przy boku Ts’ao. Zapewnił jednak, że nie pokrzyżuje planów przyjaciela, chociaż nadal pozostanie u Ts’ao. Wtedy też Pang Tung, improwizując, wyznaczył rolę dla Sü Szu. Kiedy odpłynął, Sü Szu zaczął rozgłaszać w obozie niepokojące plotki o ataku na stolicę. Wrzenie wśród żołnierzy zaniepokoiło i mocno zmartwiło Ts’ao, dlatego też chętnie przystał na propozycję Sü Szu, aby ten na czele trzech kompanii żołnierzy opuścił obóz i zajął pozycję na przełęczy San. To był właśnie zaimprowizowany plan Pang Tunga, który ratował Sü Szu i jednocześnie przez wyprowadzenie części wojsk osłabiał główny trzon armii Ts’ao Ts’ao.

A kiedy nastał sprzyjający wschodni wiatr, Huang Kai wysłał list do Ts’ao, że ma problemy z ucieczką, ale powierzono mu statki ze zbożem, więc to może być sposób na udane oddalenie się. Toteż jak zobaczy flotę z zębatymi smokami, niech wie, że to będą właśnie statki ze zbożem.

O trzeciej straży żołnierze donieśli Ts’ao, że nadpływają statki, na czele których płyną czarne chorągwie ze smokiem, a wśród nich jest jedna wielka z napisem „Huang Kai”. Dla Ts’ao miało to oznaczać kolejny etap i kolejne zwycięstwo w walce wywiadów, ale gra już się zakończyła. Statki ze zbożem nie były transportowcami. W swoim wnętrzu kryły łatwopalne materiały, którymi miały podżegać ogień we flocie Ts’ao. W ostatnim momencie Ts’ao próbował powstrzymać atak, ale było już za późno. Na znak Huang Kai statki zapłonęły ogniem i wdarły się w wodny obóz wroga, który spętany łańcuchami utracił wszelką sterowność i był całkowicie bezbronny wobec ogniowego ataku.

Li Bai (701–762), uważany za jednego z największych poetów w historii Chin, nazywany „nieśmiertelnym zesłanym na ziemię”, tak to wydarzenie opisał wierszem:


Dwa smoki starły się z sobą w ostatecznej bitwie

Okręty unicestwione pod Czerwoną Ścianą

Ognie zajęły niebo, morze chmur rozbłysło

To właśnie tutaj Zhou Yu rozbił księcia Cao

Odpływasz na jasnych falach, patrzę na szafir

wody

Po wojnie lewiatanów zostały przecież ślady

Opisz jeden po drugim i prześlij druhowi

Chcę aby umocniły mi serce i duszę.


Z przekazu bezpośrednio to nie wynika, ale gra operacyjna na pewno nie była krótkotrwałym epizodem. Wręcz przeciwnie, jej realizacja zajmowała sporo czasu. Uczestniczyli w niej liczni i wysocy rangą wojskowi, którzy elastycznie reagowali w zależności od zmieniających się okoliczności. Wystawia im to wysoką ocenę znajomości metod operacyjno-wywiadowczych i ogólnej wiedzy niezwykle przydatnej przy tego rodzaju przedsięwzięciach.

W epoce Wiosen i Jesieni książę P’ing powziął zamiar zaatakowania Ch’i. W tym celu wysłał w poselstwie swojego zaufanego Fan Chao, aby ten poznał stan rządów przeciwnika. W czasie biesiady Fan Chao kilka razy naruszył poważnie etykietę i dobre obyczaje. Po powrocie zdał księciu P’ing relację z pobytu na dworze w Ch’i:


Próbowałem obrazić władcę Ch’i, ale Yen Tzu nie pozwolił na to.

Chciałem złamać zasady dworskiej etykiety, ale uniemożliwił

to Mistrz Muzyki.

Państwo Ch’i nie może jeszcze zostać zaatakowane.


O powyższym wydarzeniu powiedział Konfucjusz:


Tylko Yen Tzu wie, jak odrzucić wroga o tysiąc mil

od granic państwa, nie wychodząc nawet z sali balowej.


W ten właśnie sposób rosła też legenda o chińskim wyrafinowaniu, gdyż ponad zwykłą młóckę osiłków przekładali wojenną sztukę na poziomie „atakowania planów nieprzyjacielskich”.

Po upadku cesarstwa dynastii Han Chiny rozpadły się na kilka królestw, co przypomina sytuację na europejskich ziemiach Cesarstwa Rzymskiego po najazdach plemion germańskich.

W połowie VI w. wybuchła wojna między Królestwem Wschodnim a Zachodnim. W niedługi czas potem powstało w 550 r. państwo z dynastią Pej C’i. W dwa lata później zostało utworzone królestwo Pej Czou, a w 563 r. wybuchła między nimi wojna, która w 577 r. przyniosła upadek Pej C’i. W 10 lat później dynastia Suej, założona w 581 r. przez Jang Ciena, podbiła królestwo Hou Liang, a potem ziemie królestwo Cz’en.

W czasie walk chińsko-tureckich toczyły się również ożywione rozmowy dyplomatyczne. Przedstawiciel strony chińskiej Czang-sun Szeng był nie tylko wytrawnym dyplomatą, ale także wywiadowcą. Scharakteryzował między innymi Toremena, syna Muchan-chana, jako człowieka słabego w obliczu silnego, a zuchwałego wobec słabych. Miał być niezdecydowany i żądny władzy. Odważny w boju, ale krótkowzroczny w polityce. Według oceny chińskiego agenta, cechy Toremena czyniły go idealną marionetką w rękach wywiadu chińskiego.

W roku 578 tenże sam Czang-sun Szeng powtórnie wysłany w poselstwie do Turków zaprzyjaźnił się księciem Szapolio, późniejszym chanem, któremu zaimponował umiejętnością strzelania z łuku. Należy sądzić, że zawarta przyjaźń z punktu widzenia wywiadu chińskiego i dworu cesarskiego była niezwykle cenna. I to pomimo że osoba przyszłego chana nie cieszyła się względami dworu cesarskiego. Wskazuje na to dobranie obelżywego hieroglifu w imieniu późniejszego chana Turków. Otóż zamieniono ostatnią zgłoskę „lo” na „lio” oznaczającą „grabieżcę”. Tak więc z księcia Szet’u, który przybrał jako chan imię Il-Kulug-szad Baga Yszbara-chan, gdzie Yszbara oznaczało „potężny”, „okrutny” (w języku chińskim pisano Szapolo), po zmianie samogłoski zrobiono zwykłego rabusia. Chińczycy musieli mieć poważne powody, aby w tak obelżywy sposób wyrażać się o władcy Turków.

Rząd cesarski w polityce zewnętrznej stosował różne metody. Liczyła się skuteczność w osiągnięciu celów, których w owym czasie nie brakowało, a były one zazwyczaj niezwykle żywotne z punktu widzenia bytu państwowego. Obrazem problemów, które dwór cesarski musiał rozwiązywać, była chociażby gra dyplomatyczno-wywiadowcza, jaką prowadził rząd chiński ze swoimi sąsiadami, by zneutralizować ich agresję. Ich ataki na Państwo Środka były mniej lub bardziej uzasadnione. Ale na pewno stawały się wielce niebezpieczne i niszczycielskie. Wysiłek, jaki państwo wkładało w zażegnanie niebezpieczeństwa najazdu, bezpośrednio ciążył na barkach społeczeństwa chińskiego. Był on tak dotkliwy, że wywoływał bunty i powstania ogarniające znaczne obszary imperium. Bywało, że głupota rządzących warstw dokładała swoją cegiełkę do muru nienawiści wyrastającego pomiędzy bogatymi posiadaczami wszelakich dóbr i piastującymi wysokie stanowiska we władzach administracji cesarskiej a rzeszami ludności ciężko pracującej, by państwo miało środki na realizację swoich zadań.

Cesarz i wysocy urzędnicy oraz wojskowi dobrze znali mentalność koczowników. Dzięki częstym kontaktom dyplomatyczno-wojskowym poznali nie tylko ich sposoby walki, ale także ich niesłychaną chciwość, szczególnie na złoto. Wywiad chiński dostarczał cenne informacje, które pozwalały rozgrywać ambicje poszczególnych wodzów. Skłócał plemiona, obdarowując jednych, a pomijając innych. Nie były to proste przedsięwzięcia i nie zawsze przynosiły oczekiwane rezultaty. Ale chińskiej dyplomacji udawało się w lepszy lub nieco gorszy sposób zabezpieczyć granice cesarstwa przed najazdami koczowników.

Pod koniec VI wieku zapanował w Chinach głód spowodowany nieurodzajem i znacznymi daninami na rzecz państwa, a kiedy cesarz odmówił głodującym zboża, wybuchło w południowych ziemiach cesarstwa powstanie. Sytuacja ta dla dynastii Suej stała się niebezpieczna, bo rozruchy ludowe wiązały znaczne siły zbrojne, których nie można było wykorzystać w przypadku ataku Turków. Wśród tych ostatnich znalazł schronienie uciekinier Jang Hin. Był on też pośrednikiem pomiędzy Turkami a chińskimi opozycjonistami cesarza Jang Ciena. W tej sytuacji do kwatery chana przybył poseł Czang-sun Szeng, wytrawny dyplomata i zarazem świetny agent wywiadu chińskiego. Wykrył on na dworze chana spisek antychiński, na czele którego stała księżniczka i jej sogdyjski kochanek. Wobec odmowy wydania Jang Hina, którego dwór cesarski uważał za wielce niebezpieczną personę, Czang-sun Szeng przekupił jednego z Turków, przy pomocy którego odnalazł uchodźcę i jednocześnie ujawnił przed chanem intrygi księżniczki.

Jednak głównym zadaniem cesarskiego wysłannika było sprokurowanie takiej sytuacji w kaganacie tureckim, żeby chan nawet nie pomyślał o żadnej zaczepnej akcji przeciwko cesarzowi. Wytypował przydatnego do swoich celów następcę tronu, stryjecznego brata chana, księcia Żangara, którego scharakteryzował jako osobnika bez zasad, tchórzliwego i zawistnego. Były to cechy pożądane z punktu widzenia wywiadu. Miał także dwie inne zalety, również przydatne. Pierwsza z nich to ta, że miał licznych zwolenników, druga zaś, że umiejętnie prowadzony był powolnym narzędziem w rękach wywiadu chińskiego. Z tego też powodu Czang-sun Szeng zaproponował cesarzowi, aby chanowi Juny Jülü (Tula-chan) starającemu się o rękę chińskiej księżniczki odmówić, a ofiarować ją wraz z corocznymi podarkami Żangarowi. Cesarz przystał na ten plan. Jednak obietnice cesarskie uzależniono od zgładzenia księżniczki z domu Czou. Żangar zgodził się na to. Pomówił księżniczkę przed chanem, a ten w porywie gniewu ją zabił. Sam zaś książę zbiegł do swego oddziału, zdając sobie sprawę z tego, co się stanie, gdy chan ochłonie i pojmie perfidię bratanka.

Wojna jednak wybuchła. Kara Czuring i Tula-chan na czele doborowej jazdy tureckiej obeszli wojska liniowe i wdarli się na ziemie chińskie. Uderzenie zostało skierowane na obóz Żangara, który był rozłożony na południe od Wielkiego Muru. Szybki manewr jazdy turkuckiej zaskoczył księcia, którego żołnierze mimo to walczyli mężnie, widząc, że nie ma dla nich litości. I mieli rację, cała rodzina Żandara i wszyscy krewni zostali wyrżnięci. Z pogromu cało unieśli głowę jedynie Hangar i jego pięciu towarzyszy oraz chiński szpieg — kuty na cztery nogi Czang-sun Szeng. Sytuacja uciekających była na tyle trudna, że Żangar zaczął się poważnie zastanawiać nad zmianą frontu. Do tego nie mógł dopuścić Czang-sun Szeng. Sytuacja była już i tak skomplikowana i niebezpieczna, a w interesie cesarstwa nie leżało pogodzenie się wrogich frakcji. Postanowił więc użyć fortelu, by zatrzymać chwiejnego zdrajcę turkuckiego. Wysłał umyślnego jeźdźca do najbliższej warowni z poleceniem rozpalenia sygnałów strażniczych. Przestraszonemu Żangarowi wytłumaczył, że ognie oznaczają zbliżanie się silnych oddziałów wroga. Wylękniony dał się bezwolnie prowadzić. Wpierw do warowni, a potem na dwór cesarski. Cesarz otoczył zdrajcę przepychem. Nie szczędził podarunków jemu i jego stronnikom. Kosztowne zabiegi przyniosły wymierne korzyści. Czang-sun Szeng werbował do woli różnej proweniencji agentów i szpiegów, a następnie ekspediował ich do ordy chana. Tam nierozpoznani szerzyli niepokojące wieści. Rozsiewali paniczne nastroje i podburzali wojowników do wypowiedzenia posłuszeństwa chanowi. Rozgłaszane informacje niepokoiły również poważnie samego Tulan-chana, którego zaczęły męczyć nocne widzenia, aż znalazł spokój, gdy pewnej nocy został zamordowany we własnym namiocie.

Wędrownych nomadów nęciły dobra, jakie posiadały ludy osiadłe, dzięki którym można było pomnożyć własne. To pozyskiwanie nie odbywało się na drodze wymiany handlowej. Były to jednostronne akty zaboru dóbr przy pomocy miecza. Mobilność koczowników znacznie przewyższała możliwości przemieszczania się ludności rolniczej, związanej emocjonalnie z ziemią, która odwdzięczała się za ciężką pracę plonami. Ludność osiadła chwytała się więc różnych sposobów obrony swoich włości i pobratymców. Organizowano oddziały zbrojne, budowano obiekty obronne, w których można było się schronić w czasie najazdu, zawierano sojusze. Rychło jednak doszli do wniosku, że dobrze być uprzedzonym o zamiarach wroga, a jeszcze lepiej gdy można najazdowi przeszkodzić. Do tej roli najlepiej nadawali się zorganizowani wywiadowcy.

Cesarstwo chińskie na swoich usługach posiadało wielu znakomitych agentów i potrafiło ich z pożytkiem wykorzystywać. Jednym z nich był już wcześniej wspomniany Czang-sun Szeng, zajmujący wysoką pozycję w hierarchii wywiadowczej, i dla którego pracowali pomniejsi agenci.

Gdy Kara Czurin Türk przybrał tytuł bohatera, Bögöu-chana, Czang-sun Szeng wyprawił w step swoich agentów, których zadaniem było podburzyć przeciwko niemu plemiona Telesów. Za jego radą wywiadowcom Żangara, władcy nad wschodnimi Turkutami, udało się wzniecić bunt przeciw turkuckiemu chanowi. Rebelia ogarnęła ziemie od Selengi po góry Tien-szan, co z ulgą zostało przyjęte przez cesarza.

Gdy na początku VII wieku władzę w Chinach objęła dynastia Suej, książę Jang Kuang wstąpił na tron w 604 roku i przybrał imię Jang-ti. Nie widząc perspektyw w ciągłej dywersji szerzonej w stepie wśród plemion, postanowił, że wzmocni pozycję państwa w inny sposób. Zaczął ewentualnych przeciwników stepowych przekupywać bogatymi darami i wystawnymi ucztami. Pochłaniało to olbrzymie sumy, które były porównywalne z tymi wydawanymi na utrzymanie armii. Taka polityka kosztowała krocie. Ludność zaczęła się buntować, o czym władcy donosili szpiedzy. Książę wydał więc w 609 roku dekret, na mocy którego zabroniono ludności posiadania żelaznych narzędzi, takich jak widły, szydła, sierpy i pozostałe posiadające ostrza.

Głupia polityka rodzi nierozsądne prawo, które i tak nie chroni despotów. Za nieudane podboje Korei, haniebne warunki pokoju z Turkutami wschodnimi i wybuch niepokojów społecznych cesarz Jang-ti zapłacił najwyższą cenę. Został zamordowany w Cziangtu przez własnego dworzanina Jü-wen Hua-czi. Wcześniej co prawda uszedł śmierci w porę ostrzeżony przez wywiad o planowanym ataku przez Turkutów, gdy lustrował północną granicę państwa. Informacja została przekazana przez żonę chana turkuckiego, która była jednocześnie agentem chińskim i śledziła każde posunięcie męża.

W roku 618 zostaje założona dynastia T’ang, która w 624 roku zjednoczyła pod swoim berłem Chiny. Ale kłopoty nie zniknęły i przez cały ten czas Państwo Środka toczyło ze zmiennym szczęściem ciężkie wojny zewnętrzne. Na północnym wschodzie z Żoużanami, a na północy z ludami wielkiego stepu, Turkutami. Pod koniec VI w. wybuchła wojna z Kokurio (Korea), w 665 r. zaś wojna chińsko-tybetańska, a nieco później z plemionami dawnych Turków. Niezależnie od konfliktów z sąsiadami Państwem Środka wstrząsały bunty i walki wewnętrzne.

W naszkicowanych powyżej i wielce uproszczonych dziejach Chin miały miejsce wydarzenia, w których wykorzystywano wszelkie dostępne jawne i tajne metody i środki do osiągnięcia zwycięstwa. Były to czasy pełne różnych intryg, spisków i kombinacji. Posługiwano się fałszerstwem i kłamstwem, ale równie chętnie korzystano z trucizny czy sztyletu. Jednym słowem, subtelne zabiegi dyplomatyczne współgrały z zabójczymi metodami wspomagane zdradą i przekupstwem.

Z tego okresu do naszych czasów zachowała się pamięć o nieprzeciętnej kobiecie. Była nią cesarzowa Wu Tse-t’ien. Urodziła się w skromnym środowisku, ale dzięki wytrwałości i ambicji sięgnęła po najwyższą władzę i nawet mianowała się boginią. Jeszcze dziś tak jak wtedy pewne środowiska i społeczeństwa oczekują, by kobieta była bezwolna i najlepiej niezauważalna. Tym większa chwała jej osiągnięciom. Była silną i chwilami okrutną despotką, ale przecież jej postępowanie wcale nie odbiegało od postępowań męskich przedstawicieli sprawujących władzę. Może należy się zgodzić z opinią autora jej biografii, że to, iż „była kobietą stanowiło w oczach kronikarzy jej prawdziwą winę”, stąd też nie zawsze pochlebne opinie o jej działalności.

W swoich poczynaniach miała własne, całkiem oryginalne pomysły. Jednym z nich było ustawienie w pałacu dużej urny z czterema otworami. Do pierwszego miano wrzucać rekomendacje osób, które powinny zająć ważne stanowiska w administracji państwowej.

Drugi otwór był praktycznie przeznaczony do wrzucania donosów, chociaż miał też zbierać krytyczne uwagi o funkcjonowaniu urzędów państwowych. Trzeci otwór służył do informowania o zaistniałych krzywdach, natomiast czwarty do wrzucania wszelkiego rodzaju doniesień o spiskach, znakach i przepowiedniach. Wystawienie urny z takim przeznaczeniem na pewno nie wpłynęło pozytywnie na poprawę funkcjonowania struktur państwowych. Ale na pewno przyczyniło się do wzrostu i pogłębienia donosicielstwa.

Cesarzowa Wu w walce z ewentualnymi pretendentami do tronu oraz z osobami jej nieprzychylnymi, a także z szeroko pojętą opozycją wykorzystywała tajną policję. Jej siedziba znajdowała się na terenie zamkniętego obszaru w zachodniej części Luoyang. Prowadziła do niej droga strzeżona przez Bramę Pięknego Widoku. Może faktycznie roztaczał się z niej piękny widok, ale jakiś mieszkaniec dowcipnie nadał jej właściwszą nazwę: „Brama Ostateczności”. Nabiera ona znaczenia szczególnie, gdy przytoczy się umiejętności funkcjonariuszy policji do wydobywania zeznań. Jedną ze stosowanych przez nich metod było zawieszenie podejrzanego za nogi, aby do jego nosa ściekał ocet.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 58.68