E-book
7.35
drukowana A5
33.41
Wytrzymać do końca

Bezpłatny fragment - Wytrzymać do końca

Objętość:
150 str.
ISBN:
978-83-8273-181-1
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 33.41

Na dworze padał rzęsisty deszcz, zbliżał się zmrok więc za dużo ludzi nie kręciło się po okolicy. W dodatku nastała jesień, tak bardzo lubiana przez naszego kapitana Marczaka. Nasz mundurowy jechał teraz swoim autem, z punktu A do punktu B. Ale nie była to jego zwykła przejażdżka, w celach służbowych na przykład przykład. Niestety przeprowadzał się z jednego miasta do drugiego, po ostatnim rozwodzie jaki zaliczył w swoim dotychczasowym życiu. Mimo swoich czterdziestu pięciu lat na karku starał się utrzymać formę. Bez żadnego rozklejania i użalania się nad sobą, że znowu coś mu nie wyszło. Dlaczego zmieniał miasto a nie tylko mieszkanie? Widocznie miał już dosyć tych samych ludzi, ulic i problemów z nimi związanych. Chciał się od tego definitywnie odciąć, a rozwód i propozycja pracy w innym mieście tylko go przy tym utwierdziła. Jako policjant z długoletnim stażem nie dorobił się zbytnio. Kilku blizn na ciele, dzieci na które łożył alimenty, ten samochód którym teraz jechał i kilku rzeczy na pace. Zresztą nigdy nie był zwolennikiem zbierania czegokolwiek, chyba tylko dowodów w sprawie.


To robił każdy gliniarz, który żył swoją pracą. Pewnie chcecie wiedzieć jak wygląda nasz bohater? No cóż; wysoki, dobrze zbudowany szatyn, lekko siwiejący na skroniach, niemal zawsze zarośnięty. Jakby maszynka do golenia była jego wrogiem numer jeden. Wzrok i węch go jeszcze nie zawodził, więc jako pies dalej mógł pracować w swoim zawodzie. Dużo pali i pije, co prawda stara się nie robić tego w godzinach pracy. Ale jego czas jest nienormowany, więc praktycznie zawsze jest na służbie, nawet kiedy śpi i się wypróżnia. Do tej pory jego przełożeni przymykali na to oko, jednak coraz trudniej mu się z tym uporać. A co będzie w nowym miejscu? Jeszcze nie poznał swojego przełożonego, zrobi to dopiero za dwa dni. Kiedy w końcu dojedzie na miejsce zamieszkania, tam się ulokuje i porządnie wyśpi. Zamieniał duże miasto na mniejsze, czy ma to traktować jako degradację? Kiedyś by pewnie tak pomyślał, teraz już mu na tym nie zależało. Czyżby się wypalił jako policjant? Trudno jednoznacznie stwierdzić, może tak może nie. Sam do końca nie wiedział. Co prawda mógłby się już powoli starać o jakąś wcześniejszą emeryturę, ale co miałby robić w cywilu, śledzić ludzi z wysokości balkonu? To dobre dla tych po siedemdziesiątce ale nie dla niego, dlatego o tym na razie nie myślał. Co z jego ostatnią żoną? Bo do tej pory miał dwie. Ano nic, została na jego mieszkaniu. Dzieci nie mieli, zresztą ich związek nie trwał zbyt długo, zaledwie kilka lat. To z pierwszą żoną dorobił się syna i córki, na szczęście skończył już z płaceniem alimentów. Dzieci dorosły i poszły na swoje, syn pracuje w branży motoryzacyjnej, córka w bankowości. A więc żadne z nich nie poszło w ślady ojca, może to i dobrze. Zawód policjanta niesie ze sobą duże ryzyko, można zginąć na służb no i życie prywatne się zazwyczaj nie układa. Ponieważ gliniarz przynosi pracę do domu, myśli o niej podczas jedzenia i posuwania swojej żony. Do punktu docelowego miał jeszcze z pięćdziesiąt kilometrów. Jednak zmęczenie dało znać o sobie. Postanowił się gdzieś zatrzymać i coś zjeść. Akurat dojeżdżał do jakiegoś baru, miejsca na parkingu było dużo, więc postanowił się zatrzymać. Deszcz ciągle padał, jednak nie brał ze sobą parasolki, śmiesznie by to wyglądało. Postawił więc kołnierz swojej kurtki na sztorc, zaczął umykać między kroplami.

Jednak kiepsko mu to wychodziło. Deszcz spływał po czarnej skórze jak łzy, kiedy dotarł do drzwi wejściowych lekko się otrzepał. Jak robią to psy po kąpieli. Szarpnął za klamkę i

wszedł do środka. Lokal był słabo oświetlony, jednak jakoś trafił na wolne miejsce. Wybrał to w rogu, aby w razie czego mieć ścianę za plecami, taki zwyczaj glin. Nigdy nie wiadomo jak przebiegnie jego pobyt w tym barze. Usiadł więc na krześle i wziął kartę dań do ręki. Zaczął ją wertować, nie wiedząc na co się zdecydować. W tym momencie podeszła do niego kelnerka;

— Coś podać? Marczak podniósł wzrok znad stołu i spojrzał na kobietę. Była to osoba przed czterdziestką, farbowana blondynka, może i ładna, jednak to nie miało teraz znaczenia.

— Tak, macie może jakieś danie dnia? — Zapytał.

— Akurat się skończyło — odparła.

— To co mi pani poleci?

— Może schab w sosie grzybowym?

— Brzmi ciekawie — odparł z uśmiechem.

— A do picia?

— Jest piwo zero procent?

— Jest.

— To poproszę. Kobieta przyjęła od niego zamówienie i oddaliła się do kuchni. Marczak rozejrzał się po lokalu, o tej porze niewielu coś jadło. Przeważnie każdy pił alkohol, nie ważne czy było to piwo lub coś mocniejszego. On też miał ochotę na procenty, jednak musiał się na razie zadowolić bezalkoholowym. Był kierowcą, jeszcze tego brakowało, żeby go ktoś skontrolował po drodze. Prawko można łatwo stracić, a glina bez lejc to nie glina. W dodatku był na tym terenie nowy, więc żadnych znajomości w drogówce nie miał. Po chwili zjawiło się jego zamówienie, kotlet wyglądał nawet na świeży, sos też.

— Proszę, pańskie zamówienie — odparła kobieta.

— Dziękuję.

Marczak wziął się więc z jedzenie, ukroił kawałek mięsa i włożył go do ust. Powoli zaczął je gryźć i przeżuwać. Jednak smak dalece odbiegał od wyglądu. Widocznie było nie pierwszej młodości. Musiał popić to piwem, inaczej ten kęs utkwiłby mu w gardle na wieki. Po pół godzinie uporał się z tą porcją, dokończył napój i zaczął szukać swój portfel aby zapłacić za jedzenie. Akurat kelnerka przechodziła obok niego.

— Proszę pani, chciałbym zapłacić -odparł.

— Chwileczkę, zaraz podejdę.

Po chwili podeszła do niego z rachunkiem, podała mu go. Gliniarz spojrzał na kwotę; 48 złotych. Wyciągnął 60, aby dać kobiecie napiwek.

— Proszę, reszta dla pani.

— Bardzo pan uprzejmy, dziękuję — odparła z uśmiechem.


Kobieta puściła do niego oczko, obróciła się na pięcie i odeszła. On też wstał z miejsca, dosunął krzesło do stołu i wolnym krokiem wyszedł z baru. W tym czasie deszcz zelżał, padało już mniej, jakby miało zaniknąć całkowicie. Mężczyzna otworzył swój samochód i wsiadł za kierownicę. Było to volvo S-60, rocznik 2008 z silnikiem benzynowym, w wersji sedan. Trochę już leciwe, jednak jemu w zupełności wystarczało. Po odpaleniu silnika i włączeniu wycieraczek ruszył w dalszą drogę. Jeszcze godzina i będzie na miejscu. Trochę piekły go oczy od tej jazdy, w dodatku było już ciemno. Więc wzrok pracował na wysokich obrotach. Mężczyzna sięgnął po papierosa i go zapalił, lekko uchylił boczną szybę, żeby dym miał swobodę wydostania się na zewnątrz. Spojrzał na nawigację, jeszcze parę kilometrów i będzie na miejscu. W końcu jego oczom ukazał się znak miasta Wrocławia, po kilku skrzyżowaniach dotarł na osiedle bloków. Tam zajechał na parking, zgasił silnik i wysiadł z auta. Stał na wprost klatki schodowej, do której zmierzał teraz ze swoją torbą i walizką. Kluczem otworzył drzwi wejściowe i wszedł na korytarz. Jego mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze, bez windy, ponieważ blok był czteropiętrowy. Wszedł po schodach i stanął przed numerem 5, postawił torby przy nogach, otworzył drzwi i wpakował się do środka. Było to mieszkanie dwupokojowe, które dostał jako służbowe od tutejszej policji, na czas jego służby. Mógł wynająć coś prywatnie, ale skoro mu się należało, więc korzystał z tego przywileju. Zawsze to taniej niż na rynku wtórnym. A w tym przypadku każdy grosz się dla niego liczył. Przecież policjanci nie zarabiają aż tak wiele, żeby szasta forsą na prawo i lewo. Zaświecił światło, torby wniósł do jednego z pokoi, rozejrzał się po mieszkaniu. Za wiele w nim nie było, tyle co akurat potrzeba. Kuchnia była kompletna, z meblami, lodówką, zlewem, stołem, krzesłami. W łazience był prysznic, kibel, lustro i umywalka, mała pralka ładowana od góry. W mniejszym pokoju stał tapczan i szafa, w większym narożnik, dwa fotele, komoda, na niej telewizor 42 cale. Był jeszcze balkon, jednak na razie z niego nie korzystał. Tylko otworzył drzwi, żeby trochę przewietrzyć mieszkanie. Pierwsze co zrobił, to rozebrał się do naga i wszedł pod prysznic aby zmyć z siebie trudy podróży. Droga z Warszawy do Wrocławia trochę trwała, jednak nie na tyle aby go całkowicie wyczerpać. Zmęczyło go to całe dotychczasowe życie, które dało mu trochę popalić. Wiadomo dobry gliniarz poświęca się pracy całkowicie, nie idzie na ustępstwa, ani drogą na skróty. Tak było też w jego przypadku, raz o mało nie stracił życia kiedy to dostał kulą między żebra. Ledwo go wtedy uratowano, jednak wylizał się z tego. Widocznie miał dalej żyć i robić swoje jak dotychczas. Po wyjściu z łazienki udał się do kuchni, zajrzał do szafek. Na szczęście znalazł kawę, której chciał się teraz napić. Nastawił więc wodę w czajniku, po ugotowaniu się zalał kubek wrzątkiem. Zajrzał do lodówki, była pusta i wyłączona z prądu, widocznie nikt tu nie mieszkał od jakiegoś czasu. Jutro zrobi jakieś zakupy, na dzisiaj kawa wystarczy. Jadł przecież po drodze, jeszcze mu się ten kotlet odbija grzybami. Wziął kawę i udał się do pokoju, włączył telewizor i usiadł w fotelu. Przeleciał pilotem po kanałach ale nic ciekawego nie znalazł. Zapalił papierosa, zaciągnął się porządnie i wypuścił chmurę dymu. Zrobił łyk kawy, potem drugi i trzeci aż opróżnił kubek do dna. Pojutrze ma się stawić w komisariacie i zacząć pracę. Ciekawe co mu przydzielą na początek i kogo? Do tej pory pracował w wydziale zabójstw, czy dalej tak zostanie? Zobaczymy. Marczak wyłączył telewizor, udał się do drugiego pokoju, zajrzał do kanapy, była tam pościel. Wyciągnął ją na zewnątrz, jednak kołdra i poduszka nie miały poszwy. Zajrzał więc do szafy, na półce coś było, nawlekł więc ją, tak jak umiał najlepiej. Tak się w końcu okazało że jest na lewej stronie. Ale już tego nie zmieniał, nie chciało mu się. Zgasił więc światło i położył się na tapczanie. Jednak nie mógł zasnąć, wiercił się to w prawo to w lewo. Na nowym miejscu zawsze jest problem ze snem, jednak po jakimś czasie usnął, nawet nie wiedział kiedy. Zmęczenie robi swoje, organizm człowieka wie jak ma reagować, po prostu się wyłącza i tyle. Obudził się przed dziewiątą, za oknem słychać było warkot silnika kosiarki, pewnie koszą skwery przed blokiem — pomyślał mężczyzna. Usiadł na tapczanie i przetarł oczy z resztek snu, zaczął szukać papierosy. Poranne ssanie jest najgorsze, wstał więc na równe nogi, zapalił jednego i udał się na balkon. O tej porze okolica wydawała się być jeszcze senna, gdyby nie ci pracownicy zieleni miejskiej. Trudno, i tak miał w końcu wstać, przecież miał iść na zakupy. Na samych fajkach i kawie daleko nie zajedzie. Już tak od czasu do czasu odbija mu się zgagą, jeszcze tego brakuje żeby się dorobił wrzodów na żołądku. Po spaleniu papierosa i przewietrzeniu się na balkonie, Marczak wrócił do pokoju, jednak drzwi nie zamykał. Niech się trochę przewietrzy, zużył cały tlen przez te kilka godzin. A oddychanie dwutlenkiem węgla nie jest za zdrowe, no i mózg się przez to lasuje. Tak przynajmniej słyszał, tylko teraz nie pamiętał od kogo, zresztą nie ważne. Kiedy się już trochę ogarnął, wyszedł w końcu z mieszkania. Zbiegł po schodach na dół, i udał się do auta. Obszedł je dookoła, tak dla świętego spokoju, sprawdził czy we wszystkich oponach jest powietrze. W nocy mógł się ktoś zainteresować jego autem, w końcu było na warszawskich blachach. Jednak na pierwszy rzut oka nic niepokojącego nie zauważył. To dobrze, jednak jak się sąsiedzi dowiedzą, kto mieszka pod piątką, to różnie mogą zareagować. Glina w bloku zawsze robi ciekawe wrażenie. Jednak na razie nie miał zamiaru się tym przejmować, oczywiście dopóki wszystko będzie ok. Wsiadł więc do swojego volvo i ruszył na poszukiwanie jakiegoś marketu. We Wrocławiu nie powinno być z tym kłopotu, oby nie było to za daleko. Zresztą za często nie ma zamiaru łazić po sklepach, ma co innego do roboty. Po dwóch skrzyżowaniach zauważył jeden z nich, zjechał więc na parking, starając się zaparkować jak najbliżej wejścia. Choć nie zawsze się to udaje, lepsze miejsca zawsze okupują emeryci. Ci to przez cały dzień szlajają się po mieście bez powodu. Czy on kiedyś też tak się będzie zachowywał? Wszystko możliwe, w końcu starość nie radość. Mężczyzna wysiadł z auta i udał się po kosz na kółkach, wyciągnął z kieszeni kurtki portfel. Starając się znaleźć jakąś złotówkę, choć nie zawsze się to udaje. Kiedyś nie miał tego problemu, zakupy robiła jego żona, była żona. Teraz kiedy został sam, obowiązek spadł na niego. Nie lubił tego robić, bezczynnie snuć się alejkami, tym bardziej że był tu po raz pierwszy. W końcu uwolnił wózek z łańcucha i i udał się do wejścia, szedł teraz prosto między stoiskami. Zaraz zaraz, co w końcu mam kupić? — Zastanawiał się policjant. Na pewno piwo i papierosy, potem kilka konserw, coś gotowego do podgrzania, chleb, to chyba wszystko. Może jeszcze jakąś flaszkę, na długie jesienne wieczory. Przecież nie zawsze będzie siedział w barze, chociaż kto go tam wie. Po godzinie chodzenia między stoiskami, miał już wszystko czego potrzebował. Udał się więc do kasy, wyciągnął towar na taśmę i cierpliwie czekał aż ekspedientka wszystko skasuje.

— 235, 45 zł — odezwała się kobieta.

— Jeszcze papierosy — odparł.

— Które?

— LM-y.

— Ile?

— Cały wagon.

— Razem 370, 65 zł.

— Marczak wyciągnął kartę, wystukał PIN, jest akceptacja.

— Dziękujemy za zakupy i zapraszamy ponownie — wybąknęła kobieta.

— Dziękuję — odparł.

— Z zakupami ruszył na parking, władował wszystko do bagażnika, odwiózł wózek na miejsce. Odebrał swoją złotówkę i wsiadł za kierownicę, po chwili odjeżdżając z tego miejsca. Drogę powrotną już zdążył zapamiętać, zresztą takie rzeczy gliniarz ma we krwi. Jednak po powrocie okazało się, że jego miejsce jest już zajęte. No tak, nie ma tam napisane, że ma być puste, bo kapitan Marczak tu stawia auto. Na szczęście parę metrów dalej był wolny plac, stanął więc tam. Trochę dalej ma z zakupami, ale trudno, takie życie. Z pełnymi siatami ruszył więc do mieszkania, jeszcze kilka schodów i będzie na miejscu. W kuchni załączył lodówkę do prądu, okazało się że działa, więc spokojnie zapakował do niej to co kupił wcześniej. Po wszystkim usiadł na krześle i otworzył sobie piwo. Robiąc kilka porządnych łyków. Nagle w kieszeni poczuł wibracje, to dzwonił jego telefon. Kto to może być? Spojrzał na wyświetlacz, no tak, dzwoni jego nowy szef, ciekawe co chce?

— Halo?

— To pan Marczak?

— Tak to ja.

— I jak tam? Jest pan już na miejscu? — Zapytał.

— Tak, jestem, akurat zrobiłem sobie zakupy.

— To dobrze, widzimy się jutro w biurze?

— Tak oczywiście, będę — odparł gliniarz.

— W takim razie nie przeszkadzam, do zobaczenia.

— Do widzenia.

— Rozmówca się rozłączył, dobrze że nie chciał go widzieć dzisiaj, tym bardziej że akurat pije piwo. Jutro to co innego, zresztą tak się wcześniej umawiali, jednak pracując w policji niczego nie można być pewnym do końca. Przeniósł się do pokoju, usiadł w fotelu opierając nogi o narożnik. Zostały mu jeszcze dwa łyki, dokończył butelkę. Zaczynać następną? Zastanawiał się chwilę, może się powstrzymam do jutra, nie wiadomo jak się sprawy potoczą — pomyślał. Zapalił więc kolejnego papierosa i się zaciągnął, w głowie miałd użo myśli, tych starych jak i nowe które mu doszły. Ciekawe gdzie go przydzielą? Mam nadzieję że do wydziału zabójstw jak w Warszawie, chociaż gdzie indziej też by się pewnie odnalazł. Zapewne nie od razu, do wszystkiego potrzeba czasu. Przez resztę dnia nie mógł sobie znaleźć miejsca, chodził z kąta w kąt. Najwidoczniej chciałby już coś robić, takie wolne niczemu dobremu nie służy, przynajmniej w jego przypadku. Lubi być w wirze pracy, inaczej czuje się niepotrzebny, tak jak to ma miejsce teraz. Może się przejść po mieście? — Zastanawiał się przez chwilę. Ubrał więc buty i kurtkę, po czym wyszedł z mieszkania. Zbiegł po schodach, wyszedł na zewnątrz bloku i udał się chodnikiem wzdłuż drogi. Była godzina szesnasta z minutami, wyciągnął z kieszeni papierosy i zapalił jednego. Szedł przed siebie co chwila kogoś mijając, czasem potrącił ramieniem, jednak nikt na to nie reagował. Każdy szedł w swoją stronę, większość z nich wyszła pewnie z pracy. Bo ruch zrobił się jakby większy. Po kilkunastu minutach mężczyzna zauważył jakąś knajpę, nie zastanawiając się długo wszedł do środka. Lubił te klimaty, tu można się było odciąć od reszty świata no i ulżyć sobie w cierpieniu. Mam tu na myśli alkohol, który w pewnej ilości pomagał choć na chwilę o czymś zapomnieć. Marczak rozejrzał się w środku, było już kilka osób. Dwóch gości w garniturach siedziało przy barze, akurat barman robił im drinki. Jeszcze trzy stoliki były zajęte, przy dwóch siedziały pary mieszane a jeden okupowały dwie panie. Pewnie jakieś koleżanki z biura, sądząc po ubiorze. Obie kobiety miały na sobie żakiety, z tym że jedna miała ubrane spodnie a druga spódnicę do kolan. Które to teraz było dobrze widać. One też coś sączyły przez słomki. Kiedy zobaczyły mężczyznę, ich wzrok na chwilę na nim utkwił. Marczak skierował się w kąt lokalu, jak robił to zawsze, choć tutaj dopiero pierwszy raz. Kiedy usiadł, kobiety zdjęły z niego swój wzrok i dalej rozmawiały między sobą. Mężczyzna zapalił papierosa, po chwili podeszła do niego kelnerka.

— Coś podać? — Zapytała przybysza.

— Piwo proszę.

— Jakie?

— Mocne, może być „” Warka””

— Okey.

Kobieta wróciła za ladę, po chwili przyniosła mu alkohol i szklankę.

— Proszę — odparła z uśmiechem.

— Dziękuję.

Mężczyzna nalał sobie piwo do szklanki, zrobił łyka i zaciągnął się papierosem. Nagle jedna z koleżanek, ta w spodniach podeszła do niego.

— Cześć przystojniaku — odparła.

Marczak spojrzał na nią z zaciekawieniem.

— Możemy się przysiąść? — Zapytała kobieta.

— Jak macie ochotę — odparł.

Koleżanka kiwnęła głową do swojej towarzyszki, aby ta do nich dołączyła. Kobieta w spódnicy ochoczo wstała z krzesła, zabierając ze sobą torebkę i telefon. Obie usiadły naprzeciw niego, wyciągając ręce na przywitanie.

— Jestem Sabina, a to moja kumpela Jolka — odparła pierwsza.

— Zbyszek! — odparł mężczyzna.

— My tu z Jolką często przesiadujemy, jednak ciebie

— widzimy po raz pierwszy — odparła.

— To prawda, Sabina i ja przychodzimy tu po pracy nieco

— się odstresować — dodała druga.

— A co robicie zawodowo?

— No wiesz, robimy w reklamie, usługi dla firm i takie tam

— dodała Sabina.

— A t co porabiasz Zbyszku?

— Jakby to wam powiedzieć, otóż jestem gliniarzem- odparł

Obie kobiety popatrzyły na siebie ze zdziwieniem.

— Serio? A nie wyglądasz — odparła Jolka.

— Ale to prawda.

— No nic, nikt nie jest doskonały — skwitowała jej kumpela.

— To co, już wychodzicie?

— Nie, no co ty, jak na gliniarza jesteś nawet spoko!

— Ale chyba nie tutejszy? — Zapytała Sabina.

— Masz rację, nie jestem stąd.

— A skąd? Jeśli można.

— Z Warszawy — odparł Zbyszek.

— Przejazdem? — Zapytała Jolka.

— Na dłużej, zaczynam tu pracę — dodał mężczyzna.

— To super, będziemy się częściej widywać.

— Nie jestem pewien — odparł.

— Ale na drinka z nami znajdziesz czas?

— Może, zobaczymy.

— To wypijmy za spotkanie — nalegały kobiety.

Sabina kiwnęła na kelnerkę, żeby przyniosła jeszcze raz to samo.

— A dla ciebie? — Zapytały.

— Piwo.

— Tylko?

— Na dzisiaj musi starczyć, jutro rano mam robotę.

— To tak jak my — dodała z uśmiechem Jolka.

Kiedy kelnerka przyniosła drinki, dziewczyny wzniosły toast.

— Za spotkanie i miejmy nadzieję że długą przyjaźń — dodały.

— Przyjaźń między mężczyzną a kobietami nie istnieje —

— odparł Zbyszek.

— Masz rację, chyba że ta łóżkowa — dodała Sabina.

— Może być i taka, nie mam nic przeciwko — zauważyła jej

— koleżanka.

Od razu było widać w którą stronę ciągną, obie singielki, pewnie dawno nie miały mężczyzny w łóżku. Widać o co robiły starania w tym momencie.

— A dlaczego się przeprowadziłeś? Jeśli to nie tajemnica.

— Jestem po rozwodzie — odparł.

— To tak jak my — zauważyła Sabina.

— Witaj w klubie — dodała jej koleżanka.

— Tylko że ja już drugi raz.

— Szybki jesteś, ile ty masz lat?

— 45, a wy?

— Kobiet nie pyta się o wiek.

— Macie rację — odparł mężczyzna.

— Ale my nie mamy tajemnic, ja mam 36, a Jolka 38.

— Wyglądacie na młodsze — dodał.

— Dzięki za komplement — odparła Sabina.

— Dbamy o siebie jak możemy — zauważyła Jolka.

Czas w towarzystwie kobiet płynął Zbyszkowi miło, rozmowa zeszła na luźniejsze tematy. Nim się spostrzegł wybiła 22.00.

— Na mnie już pora, drogie panie.

— Och, jaka szkoda — zauważyła Sabina.

— Czy ten wieczór musi się tak skończyć? — Zapytała Jolka.

— Niestety tak.

— To może cię odprowadzimy?

— Jak chcecie — dodał mężczyzna.

Zbyszek kiwnął na kelnerkę, ta przyniosła rachunek i dała mu

przed nos.

— Ja stawiam — odparł.

— Ale nie ma mowy — spierały się z nim kobiety.

Mężczyzna jednak zapłacił i wszyscy troje opuścili knajpę.

— To gdzie mieszkasz?

— Tam w prawo, na osiedlu — odparł mężczyzna.

Kobiety wzięły go sobie w środek, jedna pod jedno ramię, druga pod drugie i tak ruszyli przed siebie.

Kiedy w końcu doszli pod blok, nie chciały go zostawić samego.

— Wejdziemy tylko na chwilkę — odparły obie.

— Okej, na chwilkę?

Ale jak to bywa z kobietami, ta chwila przedłużyła się co nieco. I nim się spostrzegł, wylądowały z nim na narożniku w pokoju. Co się dalej działo, za bardzo nie pamięta. Jedno wie na pewno, kiedy się przebudził, leżał pomiędzy dwiema kobietami całkiem nagi. One zresztą też nie miały nic na sobie. W dodatku jedna z nich pochrapywała, to była Sabina. Marczak spojrzał na zegarek, była 7.00 rano. Znalazł bokserki, naciągnął je na swój tyłek i udał się do łazienki. W pracy ma być na 9.00, dużo czasu więc nie zostało aby się ogarnąć. Najpierw się ogolił a potem wziął prysznic. Kiedy wrócił do pokoju, obie panie już nie spały, tylko sobie coś opowiadały uśmiechając się co chwila.

— Już nie śpicie?

— Nie.

— To dobrze, bo za godzinę muszę wyjść — dodał.

— My też powoli będziemy się zbierać, mamy na 10.00.

— Ale kawę zdążymy wypić oznajmiła Jolka.

— Okej, to zrobię nam kawę — dodał Zbyszek.

Kobiety, jedna po drugiej udały się do łazienki, w celu porannej toalety. Po pół godzinie wszyscy troje siedzieli przy kawie.

— Pozwolicie że sobie zapalę.

— Jesteś u siebie, nie krępuj się — oznajmiła Sabina.

Zbyszek wyciągnął z kieszeni kurtki papierosa, wziął go do ust i zapalił. Zaciągnął się mocno, jak tylko potrafił najlepiej a potem wypuścił kłęby dymu. Popił to kawą, tak smakowało mu najlepiej. Kobiety były już po makijażu, więc nic od wczoraj z ich wyglądu się nie zmieniło. Jak wyglądały bez malowania, tego jeszcze nie wiedział, może będzie ku temu okazja aby się o tym przekonać.

— Wyspałyście się moje drogie? — Zapytał.

— Nawet, nawet — odparła Sabina.

— A ty?

— Ja także.

— To może to powtórzymy? — Dopytywała Jolka.

— Nie mówię że nie, jak będzie chwila wolna — dodał.

Po kawie nastąpiło małe pożegnanie, dziewczyny podały mu swoje numery telefonów, a on im.

— To co kochana, idziemy? — Zwróciła się Sabina do koleżanki.

— Raczej tak, ta cholerna praca — dodała.

— Nic nie poradzimy.

— To na razie dziewczyny — Marczak odprowadził je do

— drzwi.

Kobiety pocałowały swojego przyjaciela w policzek, i jedna po drugiej wyszły z mieszkania.

— Mogę was podwieźć do centrum — zaoferował.

— To miło z twojej strony — odezwały się panie.

Marczak dołączył do dziewczyn i wszyscy troje udali się do auta. Kiedy wsiedli, mężczyzna odpalił silnik i ruszył z miejsca. Ruszyli z osiedla na główną ulicę a tam prosto do centrum.

— W jakim komisariacie pracujesz?

— A co chcecie mnie odwiedzić? — Zapytał.

— Kto wie — odparła Sabina.

— Na Grunwaldzkiej — odparł mężczyzna.

— To niedaleko naszego biura, możemy się spotykać na

— lunchu — zauważyła Jolka.

— Jak będę miał czas, jeszcze nie wiem co będę robił.

— Okej, w razie czego mamy kontakt — odparła Sabina.

— No właśnie, nic nie szkodzi.

Po kilku minutach byli w centrum, mężczyzna zatrzymał auto przy chodniku.

— Tutaj was wysadzę — odparł.

— Nie ma sprawy, dzięki za podwózkę i w ogóle — odezwały się kobiety.

— Na razie.

Koleżanki wysiadły z samochodu, na odchodnym jeszcze mu pomachały. Marczak spojrzał w boczne lusterko i włączył się do ruchu, który o tej porze był dosyć spory. Dwie ulice dalej był jego komisariat, zajechał na parking. Jednak nie parkował przy wejściu, lecz trochę dalej. Nie wiedział bowiem do kogo one należą, nie chciał komuś zająć miejsca, bo pewnie każdy z policjantów ma tutaj swój własny. Wolał najpierw zorientować się w sytuacji. Wysiadł z auta i ruszył do budynku, jednak na stróżówce spytano się o jego godność.

— Pan do kogo? — Zapytał jakiś aspirant.

— Jestem umówiony z majorem Suskim — odparł.

— W jakiej sprawie?

— Od dzisiaj mam tu pracować.

— Pana godność?

Mężczyzna podał swoją legitymację portierowi, ten spojrzał na nią ze zdziwieniem obracając ją w rękach.

— Kapitan Zbigniew Marczak z Warszawy?

— Tak, zgadza się — odparł gliniarz.

— Proszę niech pan wejdzie, pierwsze piętro, pokój numer

— 206 — odparł lekko podekscytowany aspirant.

— Dziękuję.

Kiedy bramka zabrzęczała, otworzył ją i wszedł do środka. Potem po schodach na piętro, kiedy był na długim korytarzu zaczął szukać biura szefa. Na wprost niego szła kobieta, kiedy ją mijał, zapytał ;

— Przepraszam panią, pokój 206?

— Prosto do końca korytarza — odparła spoglądając na niego.

— Dzięki.

— A pan?

— 18

— Marczak, kapitan Marczak — odezwał się do niej.

— A to na pana czeka major? Moje nazwisko Brzozowska,

— Lucyna Brzozowska, jestem sekretarką Suskiego.

— Bardzo mi miło — odparł mężczyzna.

Dopiero teraz Marczak lepiej przyjrzał się kobiecie; Wysoka i szczupła blondynka, oczy niebieskie, włosy upięte w staranny kok, wiek około czterdziestki, ubrana w żakiet i spodnie koloru granatowego, do tego biała koszula z kołnierzykiem, z rozpiętymi trzema guzikami, znaków szczególnych brak, ładna.

— W takim razie zaprowadzę pana — zaproponowała.

— Dziękuję — odparł z uśmiechem.

Oboje więc ruszyli w kierunku drzwi szefa, kobieta zapukała ;

— Proszę!

Otworzyła drzwi i weszła z mężczyzną do środka.

— Panie majorze, przyprowadziłam panu gościa.

— Marczak — przedstawił się.

Major wstał z krzesła i podał rękę gościowi, uścisnęli sobie dłonie.

— Miło mi pana w końcu poznać — odparł szef.

— Mi również jest miło — dodał Marczak.

— To ja panów zostawiam — odezwała się kobieta.

— Proszę poznać naszą sekretarkę, panią Lucynę.

— Już się poznaliśmy.

— Na korytarzu — odparła Brzozowska.

— Ach tak, to dobrze — zauważył Suski.

Kobieta wyszła, zostawiając mężczyzn samych, panowie usiedli i zaczęli rozmowę

— I jak się panu podoba Wrocław?

— Czy ja wiem — zastanawiał się mężczyzna.

— To może nie stolica, ale też ma swój urok — zauważył

— Suski.

— Zapewne ma pan rację.

— Ale nie po to tu pana ściągnąłem, panie Zbyszku.

— To prawda — odparł Marczak.

— Brakuje nam ludzi w policji, szczególnie w tych cięższych wydziałach, a pan nam spadł jak z nieba.

— No, może nie z nieba — zauważył mężczyzna.

— No tak, w Warszawie też przestępcy nie próżnują, miał

— pan tam świetne wyniki — odparł major.

— Starałem się.

— Mam nadzieję, że tutaj pan będzie równie skuteczny.

— Zrobię co w mojej mocy — dodał kapitan.

— A jak mieszkanie, podoba się panu?

— Bardzo wygodne.

— To dobrze.

— To czym mam się zająć? — Zapytał Marczak.

— Wszystko w swoim czasie, na razie pobierze pan broń i

— odznakę, nową legitymację wyrobimy jak dostarczy pan

— zdjęcie sekretarce. A na razie proszę posługiwać się tą

— starą. Potem przedstawię panu partnera, porucznika

— Wierzbickiego. Jest młody, dobrze się zapowiada ale

— brakuje mu doświadczenia, może się przy panu czegoś

— nauczy. Teraz jest w terenie, jak się zjawi to pana

— zawołam. Teraz proszę iść do magazynu.

— Okej panie majorze — odparł Marczak.

— Pod 208 jest pani Lucyna, proszę się do niej zgłosić.

Kapitan wstał z fotela i udał się na korytarz, pokój sekretarki był dwoje drzwi dalej. Podszedł do nich i zapukał.

— Proszę.

Marczak wszedł do środka, kobieta siedziała przy biurku zawalona papierami, spojrzała na niego i się uśmiechnęła.

— A jest pan.

— Może przejdziemy na ty, będzie nam łatwiej współpracować — zaproponował Marczak.

— Bardzo chętnie — odparła.

— Zbyszek jestem.

— Lucyna, miło mi.

Podali sobie ręce i się uścisnęli.

— To co, zaprowadzę cię do magazynu.

— Okej.

Wyszli więc z pokoju i udali się na parter, tam kobieta otworzyła żelazne drzwi, za którymi znajdował się magazyn z bronią i amunicją. Weszli do środka, kobieta zapaliła światło ponieważ w pomieszczeniu nie było okien. Ze względów bezpieczeństwa zapewne. Najpierw podała mężczyźnie odznakę, potem pistolet.

— Glock, 9 mm, może być? — Zapytała.

— Ależ oczywiście — odparł mężczyzna.

— A blacha pasuje, chodzi mi o numer?

— Nie przywiązuję wagi do tego — dodał.

— W takim razie pokwituj odbiór.

Marczak podpisał papiery przejęcia.

— To na razie wszystko, zapraszam do mnie na kawę — odparła.

— A można u ciebie palić — zapytał kobietę.

— Przymknę na to oko a otworzę okno — zażartowała.

Wyszli więc z magazynu, kobieta zamknęła za nimi drzwi i je zaplombowała. Udali się na piętro, do jej pokoju. Kiedy byli już w środku, Lucyna wskazała mu miejsce. Marczak spoczął na fotelu i wyciągnął papierosy, w końcu zapalił jednego i się zaciągnął. Tego mu brakowało od godziny, kobieta zajęła się kawą. Po chwili oboje już siedzieli.

— Co mi powiesz o Wierzbickim? — Zapytał.

— Bo ja wiem, pracuje tutaj już kilka lat, przyszedł od razu

— po szkole policyjnej.

— Ma rodzinę?

— Żonę i córkę — odparła kobieta.

— A ty? — Zapytała.

— Podwójnie rozwiedziony, jeśli o to pytasz.

— To nieźle — zauważyła Lucyna — ja jestem w separacji.

— To też jakby rozwód.

— Możliwe, zależy jak na to spojrzeć — odparła.

— A co, staracie się z mężem ratować związek?

Kobieta na chwilę się zamyśliła, jakby zbierała myśli do kupy. Wiedziała że jej relacje z mężem nie należą do łatwych, odsunęli się od siebie już jakiś czas temu, nie sypiają razem.

— To znaczy ja próbowałam, ale to nie takie proste — dodała.

— Zapewne twoja praca w tym przeszkadza — zauważył.

— Na pewno tego nie ułatwia.

— A czym się zajmuje twój facet? — Zapytał Marczak.

— Pracuje jako przedstawiciel handlowy.

— To go więcej nie ma jak jest — zauważył mężczyzna.

— To prawda, te delegacje, niejasne wyjazdy, zawsze coś.

— Zdradzał cię?

— Nigdy go nie przyłapałam na zdradzie, ale sądzę że kogoś ma — odparła kobieta. W tym czasie do pokoju wszedł major Suski, raczej bez pukania.

— A tu jesteście?

— Coś się stało szefie? — Zapytała sekretarka.

— Tak, Marczak dobrze by było jakby pan pojechał do

— szpitala, na ulicę Fieldorfa. Jest tam już na miejscu

— Wierzbicki.

— W jakiej sprawie?

— Przywieźli tam na oiom kobietę, ktoś na nią napadł w

— parku zachodnim. Jest podejrzenie o gwałt i pobicie.

— Okej, nie ma sprawy, już jadę — odparł kapitan.

Marczak zgasił papierosa, wstał z fotela i ruszył na korytarz a stamtąd na dół po schodach i na parking. W aucie nastawił sobie nawigację, ponieważ jeszcze nie zna miasta, a szpitali jest tutaj trochę. Więc aby nie błądzić bez potrzeby, ustawił GPS. Na szczęście ruch o tej porze nie był za duży, więc spokojnie dojechał bez potrzeby stania w korkach. Zaparkował pod szpitalem i udał się do recepcji, tam zapytał się pielęgniarki, gdzie leży poszkodowana. Okazało się że musi wjechać windą na drugie piętro, pokój numer 330. Kiedy wszedł na oddział, zaczął szukać sali, po chwili był już przy drzwiach. Zajrzał do środka, był tam Wierzbicki, jakaś lekarka i kobieta poszkodowana w zajściu. Wszedł więc do środka ;

— Dzień dobry, jestem kapitan Marczak — przedstawił się

— zebranym.

— Witam.

Wierzbicki podszedł do niego aby podać mu rękę, był to szczupły mężczyzna, dosyć wysoki, włosy miał czarne, lekko siwiejące na skroniach, czesał się na bok. Ubrany w kurtkę dżinsową i spodnie, spod swetra wystawała koszula w kratkę.

— Wierzbicki Adam — miło mi poznać.

Uścisnęli sobie ręce na przywitanie, jednak dłoń porucznik miał słabszą od kapitana. Potem Marczak podał dłoń kobiecie.

— Doktor Marecka — odparła kobieta.

— Marczak — miło mi.

— A to nasza poszkodowana; Ewa Kornecka, lat 35, z

— zawodu sekretarka, pracująca w firmie reklamowej.

— Co się stało? — Zapytał Marczak.

— Kobietę znaleźli przypadkowi przechodnie, którzy akurat

— tamtędy przechodzili — odparł wierzbicki. Jest pobita,

— ma ślady krępowania na nadgarstkach i otarcia w okolicach pochwy. Wskazujące na czynność lubieżną.

— Pani doktor badała pacjentkę? — Zapytał kapitan.

— Tak.

— I co pani stwierdziła?

— Otóż nasza ofiara została napadnięta od tyłu i uderzona.

— Potem zaciągnięta w zarośla, tam napastnik rozdarł jej

— ubranie, ściągnął bieliznę i próbował ją zgwałcić.

— Próbował? To znaczy nie zgwałcił? — Zapytał Marczak.

— Nie do końca, co prawda są ślady otarcia w okolicach

— krocza, jednak wymaz pobrany z dróg rodnych kobiety

— nie wskazuje śladów nasienia.

— W takim razie co jej zrobił?

— Możliwe że próbował penetracji, jednak z jakichś

— powodów do tego nie doszło — odparła lekarka.

— Czyli te ślady mogły powstać od ręcznej penetracji?

— Tak, wygląda to na masturbację kobiety przez sprawcę.

— Jak pani myśli, czy sprawca może mieć problemy z

— erekcją? — Zapytał Marczak.

— Tego nie można wykluczyć — oświadczyła pani doktor.

Wierzbicki przysłuchiwał się dialogowi kapitana z lekarką, sam na razie dużo pytań nie zadał, widocznie nie miał do tej pory do czynienia z przestępstwem na tle seksualnym. Więc wolał się do tego nie wtrącać.

— W jakim stanie jest kobieta? — Zapytał porucznik.

— Jej stan jest ciężki ale stabilny, podtrzymujemy ją w

— śpiączce farmakologicznej. Do czasu aż będzie wiadomo

— czy nie doznała urazu mózgu. Wtedy powoli będziemy ją

— wybudzać.

— Ile to może potrwać?

— Na pewno kolka dni, wszystko zależy od tego jak pacjentka będzie wracać do zdrowia.

— Rozumiem, że wtedy będzie ją można przesłuchać?

— Na pewno nie wcześniej — odparła pani doktor.

— Dziękujemy, to na razie wszystko z naszej strony, jakby

— coś się działo to proszę nas informować — dodał Marczak.

— Ależ oczywiście panie kapitanie.

— W takim razie dziękujemy i do zobaczenia.

— Do widzenia.

Marczak z Wierzbickim wyszli na korytarz, ten pierwszy szukał

popielniczki ale jej nie znalazł.

— Tu nie wolno palić — odezwał się porucznik.

— To chodźmy tam gdzie wolno.

Wyszli więc na klatkę schodową przy windzie, tam Marczak zapalił. Poczęstował kolegę papierosem, jednak ten odmówił.

— Nie palisz? — Zapytał.

— Rzuciłem — odparł.

— To gratuluję.

— Na razie nie ma czego, dalej mnie ciągnie — dodał.

— Ta praca jest stresująca, nie będzie lekko.

— Wiem.

Marczak jednak zmienił temat ich rozmowy.

— A co z tym parkiem i miejscem gwałtu? -Zapytał Adama.

— Byli tam nasi ludzie, zabezpieczyli teren, przeszukali go

— wzdłuż i wszerz.

— I co znaleźli?

— W sumie nic, trochę wydeptanej trawy i tyle.

— A inne ślady, odciski stóp, jakieś włosy? — Zapytał.

— Żadnych śladów butów nie znaleziono, ziemia w tym

— miejscu jest twarda i wyschnięta, od dawna nie padało.

— Możemy się tam udać? — Zapytał Marczak.

— Oczywiście, ale wątpię żebyś tam coś znalazł.

— Wolałbym to sprawdzić.

— Nie ma sprawy, ale my jesteśmy dwoma autami? — Zauważył Wierzbicki.

— Nic nie szkodzi, możemy jechać twoim, ja tak jeszcze nie znam miasta — odparł kapitan.

— W sumie racja — zauważył.

— Potem mnie podrzucisz z powrotem.

— Nie ma sprawy.

Mężczyźni weszli więc do windy i zjechali na parter, wyszli ze szpitala i udali się do auta porucznika. Był to opel vectra 2.0 w benzynie, rocznik 2010, koloru grafitowego, jak większość aut tajniaków. Wierzbicki otworzył pilotem drzwi, wsiedli więc środka i odjechali w kierunku parku.

— O której znaleziono kobietę? — Zapytał Marczak.

— O 23.30, wczoraj wieczorem.

— A ile czasu leżała nieprzytomna?

— Lekarz stwierdził że około godziny — odparł porucznik.

— Czyli napastnik napadł kobietę między 22.00 a 22.30?

— Tak by wyglądało.

— Sprawdzał ktoś jej mieszkanie, rodzinę?

— Kobieta z tego co wiemy, mieszka w wynajmowanym mieszkaniu na ul. Kolistej 23/6. Sama, bez lokatorów.

— Sprawdziliście jej mieszkanie, czy nie było włamania?

— Nie było potrzeby, w jej torebce znaleziono klucze,

— prawdopodobnie od mieszkania, w portfelu też były

— pieniądze i karty płatnicze.

— Czyli nic nie zginęło kobiecie?

— Do końca nie możemy tego stwierdzić, zanim jej nie

— przesłuchamy.

— A co z jej rodziną? — Zapytał Marczak.

— Kobieta pochodzi z Oławy, tam mieszkają jej rodzice i

— siostra.

— Zawiadomiliście rodzinę?

— Tak, jednak do tej pory nikt jej nie odwiedził.

— Dlaczego?

— Ponoć pokłócili się o coś, sprawy rodzinne. Nie utrzymywała z nimi kontaktów, od kiedy zaczęła pracować we Wrocławiu.

— A w pracy, jej koleżanki, koledzy, wiedzą coś więcej

— o niej? Miała może jakichś wrogów?

— To dopiero ustalamy — odparł nieco już sfrustrowany

— Wierzbicki. Nie spodziewał się tylu pytań od nowo

— poznanego partnera. Jego zdaniem to był zwyczajny

— napad na tle seksualnym, nie powiązany z osobami

— postronnymi. W końcu dotarli na miejsce, co prawda

— autem do parku nie można wjeżdżać, jednak kto zabroni

— policji? Podjechali więc pod same zarośla, jeszcze teren

— był oznakowany taśmą, do tej pory tłum ludzi mógł się

— tędy przechadzać. Jednak Marczak chciał tam zajrzeć.

Pogoda była słoneczna, wysiedli z auta i udali się na miejsce napadu. Kapitan zapalił papierosa, z nikotyną jakoś lepiej mu się myślało. Wiedział że to szkodliwe, jednak co nie jest? Przeszedł się po trawie, kucnął na chwilę i bacznie się rozglądał. Wierzbicki stał dwa metry dalej, nie angażując się już w poszukiwanie śladów, miał pewność że technicy zrobili swoje. Jednak Marczak dalej się rozglądał, ręką przesuwał po po źdźbłach trawy. Nagle zastygł w bezruchu, jakby coś zauważył.

— Adam, masz może pęsetę? — Zapytał kolegę po fachu.

— Po co?

— Chyba coś mam — odparł Marczak.

Wierzbicki podał mu to, o co prosił, z zaciekawieniem czekając na rozwój wydarzeń. Kapitan wziął od niego narzędzie i schylił się nad ziemią, po chwili chwytając w nią coś, co do złudzenia przypominało szkło kontaktowe. Wyciągnął z kieszeni woreczek foliowy i zapakował do niego dowód w sprawie.

— O cholera! — Zawołał mężczyzna — Ty to masz wzrok.

Marczak popatrzył na kolegę z politowaniem.

— Ach ci wasi technicy — odparł.

— Jak to mogli przeoczyć? — Zastanawiał się porucznik.

— Widocznie mogli, nie ważne, trzeba to dać do ekspertyzy,

— możliwe że to jest zguba sprawcy gwałtu. A wtedy się

— dowiemy co nieco to tym gościu. Jaką ma wadę wzroku,

— a może uda się ustalić odciski palców.

Marczak wstał z kolan i się wyprostował, po czym odezwał się do kolegi ;

— Nic tu już nie znajdziemy, pora jechać do laboratorium.

— Masz rację — skwitował jego wypowiedź Adam.

Mężczyźni wsiedli do auta i udali się do policyjnego laboratorium, chcąc jak najszybciej oddać dowód do badania. Potem podjechali pod blok, gdzie mieszkała kobieta, aby rozejrzeć się w jej mieszkaniu.

— Sądzisz że coś tam znajdziemy? — Zapytał Wierzbicki.

— Tego nie wiem, ale sprawdzić nie zaszkodzi.

Na szczęście w bloku nie było jeszcze domofonu, więc swobodnie weszli na klatkę schodową. Mieszkanie kobiety znajdowało się na pierwszym piętrze, po chwili stali już pod jej drzwiami.

— Jak wejdziemy bez klucza? — Zapytał Wierzbicki.

Marczak spojrzał na niego z politowaniem.

— A od czego są wytrychy.

— Żartujesz? To nielegalne, nie mamy nakazu!

— Mamy czekać aż sędzia się nad nami zlituje?

— Daj spokój — odparł kapitan.

— Będę musiał powiedzieć o tym majorowi — odparł.

— Rób jak uważasz, ja wchodzę w każdym bądź razie.

W tym momencie drzwi się otworzyły, dzięki zręcznym palcom Marczaka. Złapał za klamkę i wszedł do środka, jego partner podążył za nim. Kiedy znaleźli się w pokoju, ich oczom ukazał się bałagan. Wszystko było w nieładzie, tak jakby ktoś czegoś szukał.

— A nie mówiłem, ktoś tu czegoś szukał — odparł Marczak.

— O cholera, faktycznie — dodał Adam.

— Rozejrzyjmy się po mieszkaniu.

— Czego mam szukać — zapytał jego partner.

— Nie wiem, może jakichś zdjęć, notatek, dobrze jakby

— był komputer, może z kimś pisała.

— Dobra.

Mężczyźni wzięli się za przeglądanie fantów, szukali w szafie i w łóżku, pod nim. W komodzie, w szufladach, na półkach. Nigdzie jednak nie było śladu po komputerze lub laptopie. A niemożliwe żeby w tych czasach ktoś nie miał tego sprzętu. Kobieta mieszkała sama, może kogoś szukała do związku lub choćby stosunku. Zapewne miała swoje potrzeby. Po pokoju przejrzeli jeszcze łazienkę i kuchnię, jednak nic ciekawego nie znaleźli.

— Może go dopiero poznała, poszła na umówione spotkanie i tam ją zaatakował — odparł Marczak.

— Wszystko możliwe — przyznał Wierzbicki.

— Mówiłeś że telefon był w torebce?

— Tak.

— Ale czy miał kartę?

— Tego nie wiem.

— Musimy to sprawdzić — dodał Marczak.

— To co, wracamy na komisariat?

— Chyba tak, tutaj już nic nie zdziałamy, tylko po drodze

— stańmy gdzieś coś zjeść, bo powoli robię się głodny.

— Okej, ja też coś przetrącę — odparł Adam.

Policjanci wyszli z mieszkania, kiedy Marczak zamykał drzwi z sąsiedniego mieszkania wyszła kobieta, około sześćdziesiątki.

— A panowie co tutaj robią? — Zapytała.

— Jesteśmy z policji — odezwał się Marczak, pokazując

— kobiecie odznakę.

— Coś się stało? — Zapytała.

— Tak proszę panią, kobieta która wynajmuje to mieszkanie

— została napadnięta.

— O mój Boże! — Lamentowała sąsiadka.

— Może widziała pani kogoś, kto wchodził do tego

— mieszkania? — Zapytał kapitan.

— A wie pan, że był tu ktoś rano.

— Kto taki?

— Wie pan, nie przyglądałam się jemu zbytnio.

— Jak wyglądał?

— Bo ja wiem, taki w kapturze na głowie.

— Widziała pani jego twarz?

— Nie bardzo, był plecami odwrócony.

— A co robił?

— Akurat wchodził do mieszkania.

— Sam?

— Raczej tak, wie pan zaciekawiło mnie to, że tak długo

— te drzwi otwierał, jakby mu klucz nie pasował.

— A o której to było?

— Bo ja wiem, aha robiłam sobie śniadanie, czyli gdzieś

— tak przed ósmą — odparła kobieta.

— A widziała pani może jak wychodził?

— Niestety nie, myślałam że przyszedł do tej kobiety, więc

— może dłużej posiedzi.

— A czy do niej przychodzili mężczyźni, mam na myśli

— innych — zapytał Marczak.

— Do tej pory nie zauważyłam, wie pan ona wychodziła

— przed dziewiątą a wracała różnie, czasem o osiemnastej,

— nawet później.

— Rozumiem, czyli był w kapturze, a może jeszcze coś

— pani zauważyła?

— Kaptur był czarny, znaczy się bluza, miała na plecach

— 32

— jakieś napisy, ale chyba po angielsku.

— A spodnie? Buty?

— Bo ja wiem, raczej teksasy, a buty chyba sportowe.

— W takim razie dziękujemy pani za informacje, jakby pani

— jeszcze sobie coś przypomniała to proszę mnie powiadomić. Marczak dał jej swoją wizytówkę, kobieta

— chętnie ją wzięła.

— Oczywiście panie policjancie, jak coś to zadzwonię.

— W takim razie do widzenia pani.

— Do widzenia.

Obaj policjanci zeszli po schodach i udali się do auta Adama.

— To co, może jakiś McDonald? — Zapytał Marczak kolegę.

— Czemu nie — odparł. Ruszyli więc autem Wierzbickiego do najbliższego baru. Po chwili stali już w kolejce do

— macdrive, kiedy przyszła ich pora, wzięli sobie po

— hamburgerze i kawie.

— Ja stawiam — odparł Marczak.

— Okej, ja następnym razem.

Stanęli na parkingu obok i zaczęli jeść, szybko im to poszło, tylko z kawą trochę gorzej bo była gorąca. Po szybkim posiłku udali się na komisariat, kiedy weszli do środka, szef już na nich czekał.

— No i co panowie, jak tam postępy w śledztwie? — Zapytał.

— Idziemy do przodu panie majorze — zakomunikował

— Wierzbicki.

— Słyszałem że znalazł pan nowy dowód? — Zwrócił się do

— Marczaka.

— Tak panie majorze, soczewkę kontaktową.

— Bardzo dobrze — odparł z zadowoleniem Suski. Widzisz

— Wierzbicki, masz dobrego partnera, ucz się od niego.

Adam lekko poczerwieniał, nie spodziewał się reprymendy ze strony szefa. Mógł to mu powiedzieć na osobności, a nie przy Marczaku. Teraz wygląda to tak, jakby to on grał pierwsze skrzypce w ich duecie. A powinno być na odwrót, to przecież on tu dłużej pracuje, jemu należy się szacunek. Oczywiście nie powie tego Suskiemu, bo wyglądałoby to na porażkę z jego strony. Czyżby szef zaczął faworyzować Marczaka? Tego nie mógł przewidzieć, ale trudno, gra się jeszcze nie skończyła.

— Byliśmy w mieszkaniu tej kobiety, zostało przeszukane przez sprawcę, możliwe że zabrał stamtąd laptopa.

— A właśnie szefie, ostrzegałem Marczaka, żeby tam nie

— wchodzić bez nakazu — zameldował Wierzbicki.

Jednak Suski nie zwrócił na to uwagi, jakby dawał całkowite przyzwolenie na działania jego koledze. Do tej pory szef przestrzegał prawa, i pewnie wziąłby to pod uwagę, jednak teraz puścił to mimo uszu, to zniechęciło Wierzbickiego do swojego partnera.

— Sądzi pan, Zbigniewie że mogło w nim być coś ciekawego?

— Myślę że tak, skoro sprawca go wziął — odparł Marczak.

— Nie mamy pewności — dodał Wierzbicki.

— Ale mogło tak być? — Zapytał Suski.

— Teoretycznie tak — odparł partner Adama.

— Co dalej?

— Ponoć zachował się telefon ofiary, chcemy sprawdzić czy

— jest w nim coś ciekawego.

— No to do roboty — odparł szef.

— Tak jest — dodał Wierzbicki.

Mężczyźni wyszli z gabinetu szefa i udali się do siebie, Marczak miał mieć biuro razem z kolegą w jednym pokoju.

— Pokój numer 210 — odparł Adam.

— Okej, prowadź — dodał partner.

Po chwili byli już na miejscu, pokój okazał się tej samej wielkości co gabinet szefa, z tą jednak różnicą że stały w nim dwa biurka, Adama i jego.

— Twój jest po prawej — odparł Wierzbicki.

— Okej — dodał kolega.

Biurka były identyczne, fotele tak samo, nawet ekrany komputerów się nie różniły, stały przy ścianach zwrócone do siebie. Marczak usiadł na chwilę w fotelu, pokręcił się nim kilka razy, zajrzał do szuflad, były puste.

— Kto tu był prze de mną? — Zapytał.

— Taki jeden Piotrowski.

— Co z nim?

— Już nic, strzelił sobie w łeb — odparł Wierzbicki.

— Kiedy?

— Jakieś dwa miesiące temu.

— Wiadomo dlaczego?

— Miał problemy z żoną — odparł.

— Rozumiem, razem pracowaliście?

— Tak, był moim kolegą.

— Przykro mi.

— Niepotrzebnie.

— Dlaczego?

— Takie życie i tyle — dodał Wierzbicki.

Marczak widząc że jego kolega się zamyślił, zmienił temat.

— Kto ma ten telefon?

— Jest u sekretarki — odparł.

— Pójdę go obejrzeć, idziesz ze mną? — Zapytał.

— Idź sam, ja chwilę muszę odpocząć — dodał.

— Okej, nie ma sprawy.

Marczak widząc, że jego kolega ma parę spraw do przemyślenia zostawił go samego. Udał się do pokoju Lucyny, zapukał i wszedł do środka. Kobieta na jego widok uśmiechnęła się.

— Jesteś wreszcie.

— Tak.

— Pewnie chcesz przejrzeć torbę tej kobiety?

— Jeśli można.

— Ależ oczywiście — odparła sekretarka.

— Proszę, leży tutaj.

Marczak podszedł do niej, wziął ją do ręki i zaczął wyciągać wszystko ze środka.

— Mam nadzieję że technicy ściągnęli odciski palców z telefonu i całej reszty.

— Tak, dzwoniłam w tej sprawie do laboratorium, wyniki

— będą najszybciej jutro — odparła Lucyna.

— Okej, poczekamy.

Mężczyzna zaczął przeglądać wszystko powoli, zaczął oczywiście od telefonu, zajrzał czy karta pamięci jest na swoim miejscu. Na szczęście była, włączył więc telefon i zaczął go przeglądać, jednak nic ciekawego w nim nie znalazł. Po za wiadomościami. Kobieta z kimś pisała, jednak nie było tam żadnego imienia ani nazwiska, tylko jakiś pseudonim. Kto to mógł być ten „” Falkon „”? Kobieta podawała swoje imię prawdziwe, widocznie mu ufała. Jednak on nie, widocznie miał ku temu powody. Tylko czy to ten gość ją zaatakował? Wszystko możliwe, ostatnia wiadomość pochodziła z wczoraj, z godziny 16.25. Kobieta umówiła się z nim w parku, co więc poszło nie tak, że ją pobił do nieprzytomności? Może nie był w jej typie, lub chciał seksu na pierwszym spotkaniu, a ona mu odmówiła. Jedno jest pewne, nie okradł jej, więc z jego psychiką jest coś nie tak.

— I co, znalazłeś coś ciekawego? — Zapytała Lucyna.

— I tak i nie.

— To znaczy?

— Kobieta umówiła się z gościem na spotkanie, z nie jakim

— „” Falconem „”. Ciekawe na jakim portalu pisali. Może jej

— koleżanki z pracy będą coś wiedziały.

— Masz zamiar tam jechać?

— Nie mam wyjścia, jeśli mam się czegoś dowiedzieć.

— Rozumiem.

— Która godzina?

— Po 15.00 — odparła kobieta.

— W biurze pewnie jeszcze pracują, pojedziemy tam, jaki

— to adres? — Zapytał mężczyzna.

— Ulica Świdnicka 45 / 34.

— Okej, dzięki — odparł Marczak, idę po Adama.

— Powodzenia.

— Dzięki.

Mężczyzna wyszedł z pokoju Lucyny i udał się do ich biura. Otworzył drzwi pokoju i skinął na kolegę siedzącego za biurkiem.

— Co jest?

— Jedziesz ze mną do pracy tej kobiety? — Zapytał.

— Dobra, jadę bo i tak twoje auto jest pod szpitalem.

— No właśnie, po wizycie w biurowcu podrzucisz mnie tam.

— Nie mam wyjścia — odparł Wierzbicki.

Jego partner wstał zza biurka i razem udali się na parking. Po chwili byli już w drodze.

— I co znalazłeś w telefonie? — Zapytał Adam.

— Gościa o pseudonimie „” Falcon””

— Ciekawe.

— Też tak myślę — dodał Marczak.

Po kilku minutach byli już na miejscu, zaparkowali w podziemnym parking, skąd pojechali windą na czwarte piętro.

Tam właśnie mieściła się firma poszkodowanej.

Kiedy weszli na korytarz, zagadali pierwszą napotkaną osobę ;

— Przepraszam panią, gdzie znajdziemy koleżanki pani Ewy Korneckiej?

— A panowie?

— Jesteśmy z policji, prowadzimy śledztwo.

— Rozumiem, zaprowadzę panów — oświadczyła kobieta.

Policjanci poszli więc za nią, po chwili byli już w pomieszczeniu, w którym było z kilkanaście biurek, jedynie poprzedzielanych parawanami, jak to nie raz się widzi na amerykańskich filmach. Kobieta zatrzymała się przy jednym z nich, siedziała tam blondynka o zgrabnej figurze, z wydatnym biustem, w okularach na nosie.

— Ania, ci panowie są z policji — odparła kobieta.

— Dzień dobry pani, nazywam się Marczak, a to mój kolega Wierzbicki. Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań

— odnośnie pani koleżanki — odparł kapitan.

— Proszę bardzo.

— Zna pani Ewę?

— O tyle o ile.

— To znaczy?

— Byliśmy kilka razy z nią po pracy na drinku, czasem

— zamieniliśmy kilka słów na przerwie, to wszystko.

— Znała pani jej życie prywatne?

— To znaczy mówiła mi że jest sama, i że kogoś szuka do

— związku.

— A nie wie pani czasem, z kim pisała?

— Pisała z różnymi, jednak jak to określiła, z marnym

— skutkiem. Wie pan, w internecie jest teraz tyle zboczeńców, nie wiadomo na kogo się trafi — odparła.

— Rozumiem, a czy zwierzała się pani z tego, że wczoraj

— wieczorem miała się z kimś spotkać?

— To znaczy, chciała abym z nią poszła na spotkanie jako

— jej przyzwoitka, ale odmówiłam.

— Dlaczego?

— Wie pan, ja też nie biorę nikogo z biura, jak idę z kimś

— się spotkać.

— Ale gdyby pani nie odmówiła koleżance, to może nic by

— się jej nie stało.

— Teraz to wiem, ale jakby mnie też zaatakował?

— Myślę że z dwiema kobietami by nie walczył.

— Myśli pan?

— Tak.

— Ale teraz to już za późno.

— Teraz tak — skwitował Marczak.

— A jak się ona czuje, to znaczy Ewa?

— Jest w śpiączce — odparł policjant.

— Tak mi przykro.

— Rozumiem panią, proszę ją odwiedzić.

— Tak zrobię.

— Jeszcze jedno pytanie, nie wie pani na jakim portalu

— pisała pani koleżanka z tym osobnikiem?

— Wydaje mi się że na virtual.pl, ale do końca nie jestem

— pewna — odparła kobieta.

— To wszystko, dziękujemy pani za pomoc.

— Nie ma sprawy — dodała.

Mężczyźni wyszli z biura i udali się do windy, a stamtąd do samochodu, ruszyli w kierunku szpitala.

— Co o tym sądzisz? — Zapytał Marczak swojego kolegę.

— Myślę że kobieta mówi prawdę.

— To znaczy?

— O tym, że nie chciała iść z koleżanką na randkę.

— Rozumiem.

— Co teraz robimy? — Odezwał się wierzbicki.

— 40

— Trzeba by przejrzeć tę stronę randkową, czy tam się nie

— loguje ten cały „” Falkon””

— Dobra myśl — przyznał jego kolega.

Po kilku minutach byli już pod szpitalem, Marczak wysiadł z vectry, ale nim zatrzasnął drzwi, odezwał się jeszcze ;

— To na dzisiaj kończymy, jutro będą wyniki z laboratorium.

— Okej, to do jutra, cześć — odezwał się Wierzbicki.

Kapitan podszedł do swojego auta, porucznik zaś odjechał. Marczak otworzył drzwi swojego volvo i usiadł za kierownicą. Cholera, dawno już nie paliłem — pomyślał sobie. Sięgnął więc po paczkę, wyciągnął jednego i zapalił, mocno się przy tym zaciągając. Powoli mają coraz więcej tropów, po których teraz należy iść. Ale to jutro, dzisiaj musi się trochę odstresować. Zajrzał do swojej komórki, miał nieodebrane połączenie od Sabiny i Jolki. No i wiadomość tekstową, wszedł więc na nią; A więc pamiętały jeszcze o nim, myślał że to tylko jednorazowa przygoda, jednak się mylił. Czyżby się wczoraj sprawdził w roli samca? Wszystko możliwe, tylko najgorsze jest to, że nic z tej wczorajszej nocy nie pamięta. Ale kto by się tym teraz przejmował. Udał się więc autem pod blok, w którym mieszka i stamtąd ruszył pieszo do knajpy. Wiedział że będą pić, więc nie chciał ryzykować jazdy po pijanemu. Po kilku minutach był już na miejscu, wszedł do środka, rozejrzał się po stolikach. Nagle zauważył jak jego znajome machają do niego, z rogu sali. Siedziały bowiem w tym samym miejscu, co on wczoraj. Podszedł do nich wolnym krokiem.

— Cześć przystojniaku — odezwała się do niego Sabina.

— Jak ci minął pierwszy dzień w pracy? — Dodała Jolka.

— Dziękuję dobrze.

— Siedziałeś za biurkiem?

— Tylko chwilę.

— To znaczy?

Marczak kiwnął ręką na kelnerkę, aby do nich podeszła.

— Co pijecie dziewczyny? — Zapytał.

— Piwo.

— To trzy razy piwo poproszę — oznajmił mężczyzna.

— Już się robi — odezwała się kelnerka.

Po chwili zamówienie wylądowało na stole, Marczak zrobił porządnego łyka i sięgnął po papierosy.

— Wiecie — odezwał się po chwili — dostałem pierwsze zadanie.

— A jakie, jeśli to nie tajemnica? — zaciekawiła się Sabina.

— Poprzedniej nocy był napad na kobietę, w parku zachodnim.

— Żartujesz, chodzimy tam czasami na spacery — odparła

— Jolka.

— Ale w dzień, a to miało miejsce wieczorem około 22.00.

— I ona tam poszła o tej porze?

— Widocznie tak, wszystko na to wskazuje — odparł.

— Po co?

— Miała spotkanie z mężczyzną.

— Nie mogła go zaprosić do mieszkania?

— A ty byś zaprosiła faceta z internetu? — Wtrąciła się jej

— koleżanka.

— I co, napadł ją na pierwszej randce?

— Na to wygląda — dodał Marczak, zaciągając się papierosem i robiąc kolejnego łyka.

— No widzisz kochana, jacy teraz faceci są niebezpieczni —

— odparła Jolka do koleżanki.

— Nie wszyscy moja droga — odezwał się mężczyzna.

— No pewnie że nie wszyscy, ty akurat jesteś w porządku —

— uśmiechnęły się do niego kobiety.

— Dzięki za szczerość — dodał.

— Jednak lepiej wyrywać facetów w knajpie, niż w necie —

— zauważyła Sabina.

— Korzystałyście może kiedyś z portali randkowych?

— Czasem się zdarzyło — odparła Jolka — ale tylko żeby

— popisać, bo spotkać się tam nie było z kim.

— A kojarzycie stronę virtual.pl?

— Tak, a czemu pytasz?

— Bo właśnie na tej stronie nasza ofiara poznała swego

— oprawcę — odparł Marczak.

— To ja już tam nie zaglądam — oznajmiła Sabina.

— I bardzo dobrze, mamy już faceta — uświadomiła ją

— koleżanka.

— Mówicie o mnie?

— No tak.

— Ale ja jestem jeden, a wy jesteście dwie?

— 43

— Na razie musi wystarczyć — odparła Jolka.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 33.41