Prolog
Świat, jaki znali, przestał istnieć. Epidemia, która przetoczyła się przez kontynenty, zniszczyła cywilizacje, zostawiając po sobie chaos i cierpienie. Gdzieś daleko, dla niedostępnej dla reszty świata wyspie, przetrwała zamknięta społeczność. Miejsce, które nie znało zniszczenia, lecz rządziło się swoimi prawami, od wieków odizolowane od zewnętrznego świata.
Wyspa
Wyspa była jak oddech świata, ostatni nietknięty fragment ziemi, gdzie natura wciąż mówiła własnym językiem. Otoczona błękitną taflą wody, spokojną i przejrzystą jak kryształ, lśniła w promieniach słońca, niczym ukryty klejnot. Skaliste brzegi okalały ją jak ramiona opiekuna- ostre, dumne, ale i piękne w swojej dzikości. Między nimi kryła się niewielka, piaszczysta plaża, złota jak miód, na której fale szeptały do stóp tych, którzy odważyli się marzyć o wolności.
Wnętrze wyspy pulsowało zielenią. Łąki, pełne ziół, dzikich kwiatów i śpiewu owadów rozciągały się aż po horyzont, a między nimi, jak opowieści sprzed wieków, rozciągały się pola uprawne, zadbane, żyzne, pachnące obietnicą plonów. Mieszkańcy dbali o nie z szacunkiem i troską, jakby każda łodyga była darem od ziemi.
Serce wyspy stanowiło miasteczko- zbudowane z drewna, proste, ale pełne ciepła. Drewniane domy, przypominające rancza, wznosiły się z pokorą wobec natury, zbudowane z materiałów, które dawała sama wyspa. Miały ganki, z których rozciągał się widok na zielone doliny, i okna zawsze otwarte, wpuszczające zapach morza i słońca.
To miejsce nie znało pośpiechu. Tutaj czas płynął inaczej, wolniej- jakby szanował ciszę, spokój i rytm natury. A mimo to pod powierzchnią tej sielanki, wyspa skrywała tajemnicę, które znały tylko morze, wiatr i starszyzna.
Podróż i pierwsze spotkanie
Anna szczupła blondynka o długich włosach i delikatnych rysach, przybiła do brzegu na jednym z nielicznych statków z ocalałymi. Nie wybrała tego losu, wyspa wybierała kobiety, które mogły przedłużyć istnienie jej linii. Anna miała nadzieje na nowe życie, ale nie spodziewała się jak wysoka będzie cena.
Anna, jeszcze drżąca po trudach podróży i lęku przed nieznanym stanęła pośród nowo przybyłych kobiet na placu głównym wyspy. Słońce chyliło się ku zachodowi, kąpiąc jej jasne włosy złotym blasku. Wiatr i grał z pasmami jej kosmyków, sprawiając, że wyglądała niemal nierealnie- jak zjawisko nie człowiek.
Ares uzdrowiciel i szanowany człowiek starszyzny, zbliżał się do grupy. Jego spojrzenie, ciemne jak nocne niebo nad wyspą, przesuwało się po twarzach kobiet bez większego zainteresowania. Tak było zawsze- procedura, obowiązek, kolejna selekcja dla dobra społeczności.
Ale wtedy zobaczył ją.
Blondynka o delikatnych rysach, których nie sposób było pomylić z żadną inną. Jej jasne oczy pełne niepokoju i nadziei spotkały się z jego wzrokiem. Świat w tej chwili przestał istnieć. Dźwięki morza, szept rozmów, wszystko ucichło, jakby wyspa wstrzymała oddech.
Ich spojrzenia zderzyły się, a potem zawisły, nie mogąc się oderwać. Ares poczuł coś, czego nie znał- żar, który rozlewał się od środka, paląc go żywcem. Jej piękno nie było krzykliwe, lecz subtelne, hipnotyzujące. Każdy szczegół jej twarzy- łuk brwi lekko rozchylone usta, linia szczęki- wyrył się w jego pamięci niczym pieczęć.
Tego wieczora, choć obowiązki wzywały, choć starszyzna dyskutowała o przyszłości wyspy Ares nie mógł się skoncentrować. Gdziekolwiek spojrzał, widział ją. W jego głowie przewijał się obraz Anny- jak słońce tańczy na jej włosach, jak jej spojrzenie drży między odwagą a lękiem.
W nocy nie zmrużył oka.
Leżał na plecach w swojej chacie patrząc w sufit, czując jak serce bije szybciej przy każdej myśli o niej. Jej bladość kontrastowała z ciemną karnacją mieszkańców wyspy, a ta odmienność działała na niego jak zakazany owoc. Chciał ją lepiej poznać, zrozumieć, dotknąć- choćby tylko w myślach.
Wiedział jedno: tej kobiety nie odda innym. Nie tej nocy, nie nigdy.
Związani wstęgą
Ceremonia odbywała się na Świętym Placu u stóp wodospadu, gdzie biała mgła spadającej wody unosiła się w powietrzu jak oddech wyspy. Zgromadzili się wszyscy starszyzna, kobiety, wojownicy, a także inne przybyłe z zewnątrz kobiety, którym podobny los mógł się przydarzyć.
Anna stała w środku kręgu, ubrana w prostą, białą suknię z lekkiego materiału, który ledwo osłaniał jej ciało przed ciepłym wiatrem. Jej serce waliło jak oszalałe, a dłonie drżały. Czuła na sobie tysiące oczu, ale najcięższy był wzrok tego jednego mężczyzny, stojącego naprzeciwko niej.
Ares.
Jego spojrzenie było ciemne, intensywne, niemal hipnotyczne. Nie spuszczał z niej wzroku ani na moment, jakby próbował wciągnąć ją do swojego świata samym patrzeniem. W jego postawie nie było wahania tylko pewność i siła. Wybrał ją i w tej społeczności to właśnie wybór mężczyzny miał moc prawa.
Anna odwróciła wzrok, nie mogła znieść ciężaru jego oczu. Czuła bunt w sercu- nie chciała tego małżeństwa, nie znała go, nie kochała, ale wiedziała też, że nie miała wyboru. Tu prawo było twarde i stare jak kamienne wyspy. Kobieta wybrana przez mężczyznę stawała się jego żoną bez pytania o zgodę.
Starszy kapłan podszedł do nich ze wstęgą długą, czerwoną, jak krew i złotą jak zachód słońca, symbol życia, płodności i nierozerwalnego związku.
Anna czuła, jak jej gardło się zaciska, gdy kapłan chwycił jej dłoń i złączył ją z dłonią Aresa. Mężczyzna chwycił ją, pewnie jego skóra była ciepła, palce mocne, ale dziwnie delikatne, jej własne palce były zimne i spięte, a serce biło tak głośno, że wydawało się, że wszyscy to słyszą.
Kapłan zaczął owijać ich splecione dłonie wstęgą, raz, potem drugi i trzeci raz z każdym obrotem, mówiąc starożytne słowa przysięgi.
Anna czuła jak pętla zaciska się nie tylko na jej rękach, ale i na dłuższy nie potrafiła podnieść oczu na Aresa, mimo że czuła jak jego wzrok pali jej skórę. Całej jej ciało krzyczało, by uciec, by wyrwać się z tego miejsca, ale rozum wiedział, że to niemożliwe. Wyspa nie znała litości dla tych, którzy sprzeciwili się prawo.
Ares natomiast nie odwrócił wzroku ani na moment dla niego. Ten rytuał bym czymś był czymś więcej niż tradycją. Gdy patrzył na Annę, widział w niej nie tylko kobietę, którą wybrał, ale swoją przyszłość swoją drugą połowę. Jego palce delikatnie, ledwie zauważalnie zacisnęły się na jej dłoni, jakby chciał powiedzieć bez słów: Już cię nie puszczę.
Gdy wstęga została związana w węzeł, tłum wydał z siebie okrzyk aprobaty. Prawo został dopełnione. Anna była teraz z żoną Aresa, niezależnie od tego, co czuła.
Ona wciąż nie mogła podnieść wzroku, ale wiedziała, że jego oczy wciąż są na niej gorące i nieustępliwe w głębi serca, choć jeszcze tego nie przyznawała, poczuła, że jej życie właśnie zmieniło się na zawsze.
Noc przeznaczenia
Gdy zapadła noc nad wyspą, rozciągnęła się aksamitna ciemność, rozświetlona jedynie blaskiem ognisk i migotaniem pochodni. Powietrze pachniało kwiatami, ziołami i czymś jeszcze- czymś elektrycznym, niemal namacalny. Cała społeczność widziała co się tej nocy wydarzy.
Anna siedziała na brzegu szerokiego, niskiego łoża w chacie, która od teraz miała stać się jej domem. Jej dłonie były splecione w nerwowym uścisku, a serce tłukło się w piersi jak spłoszony ptak. Miała na sobie cienką białą koszulę, która bardziej osłaniała niż zakrywała. Z każdą minutą i oddech stawał się krótszy.
Drzwi otworzyły się cicho i do środka wszedł Ares. Jego ciemne oczy w półmroku lśniły jak dwie głębokie studnie bez dna. Był nagi do pasa, a jego sylwetka była jak wyrzeźbiona przez bogów- ramiona szerokie, pierś twarda i dłonie które miały moc leczenia, ale i potrafiły wzniecać pożądanie. Nie powiedział ani słowa, zamknął za sobą drzwi, a odgłos za suwy wydał się Annie ostatecznym znakiem- nie było odwrotu.
Serce Anny zadrżało, gdy ich spojrzenia znów się spotkały. Tym razem jednak nie odwróciła wzroku. Było w oczach Aresa coś, co ją zaskoczyło- nie brutalność, nie przymus, ale… ciepło. Cierpliwość.
Zbliżył się powoli ostrożnie, jakby zbliżał się do dzikiego zwierzęcia, które mogłoby spłoszyć się gwałtownym ruchem. Usiadł naprzeciwko niej na łóżku, a jego dłoń uniosła się i dotknęła delikatnie jej policzka. Anna wstrzymała oddech. Jego dotyk był ciepły i nieoczekiwanie miękki.
Słowa te brzmiały jak obietnica i wyzwanie zarazem. Anna poczuła, jak jej ciało reaguje na jego bliskość, wbrew rozsądkowi. A res pochylał się powoli dając jej czas, by się odsunęła jeśli tego pragnie. Ale ona pozostawała w miejscu sparaliżowana dziwnym nowym pragnienia.
Ich usta spotkały się w pocałunku, który był najpierw niepewny, potem coraz bardziej namiętny, a rozsmarował ją tak, jakby chciał w tym jednym geście przekazać całą swoją siłą i czułość jego dłonie zaczęły błądzić po jej ramionach po szyi, zbliżając się do linii koszuli, która już ledwo trzymała się na jej ramionach.
Anna zamknęła oczy, pozwalając się unosić fali doznań. Czuła, jak jej ciało powoli topnieje pod wpływem jego dotyku, jak napięcie, którego nosiła od tygodni zaczynała opuszczać każdy mięsień. Ares był delikatny, ale jego ruchy miałeś w sobie nieodpartą siłę mężczyzny, który wie, czego chce.
Gdy w końcu jej koszula opadła na ziemię, a jego dłonie objęły jej nagie ciało, Anna poczuła, że nie ma już odwrotu. Była gotowa- nie dla prawa, nie dla obowiązku ale dlatego, że tego pragnęła.
Tej nocy pod ciemnym niebem wyspy ich ciała złączyły się w tańcu, który był dziki i namiętny, a jednocześnie pełen nowo odkrywanej czułości. Ares prowadził ją przez każdy moment ucząc, pieścił każdy jej lęk, aż zgasły ostatnie cienie niepokoju.
Gdy zasnęli spleceni ze sobą, Anna wiedziała, że coś w niej pękło- i zarazem coś nowego się narodziło. Była już nie tylko przybyszką. Była żoną wielkiego Aresa i choć w sercu wciąż tliła się w tęsknota za wolnością tej nocy znalazła coś, co mogło stać się nowym domem.
Pierwsze płomienie
Poranek na wyspie był cichy, ale wśród kobiet niosło się coś więcej niż tylko zwykłe szepty. Anna czuła to na sobie, jak nie widzialne igły, które kuły ją gdziekolwiek się pojawiła. Mijane spojrzenia były zimne, pełne zazdrości i niechęci.
Dla wielu kobiet Ares był marzeniem- mężczyzną, którego każda z nich pragnęła zdobyć. Był nie tylko uzdrowicielem, ale i symbolem siły potomkiem najstarszych rodów na wyspie, a teraz wybrał ją- obcą, przywiezioną z zewnątrz, która nie znała ich zwyczajów i nie rozumiała ich hierarchii.
Anna starała się ignorować te spojrzenia. Mijały tygodnie i coraz ciężej było nie zauważyć, jak rozmowy milkły, gdy wchodziła do wspólnej kuchni, jak kobiety odwracały się do niej plecami przy studni? Nawet najmłodsze dziewczęta patrzyły na nią z podejrzliwością uczone przez matki, by trzymać się z daleka od tej, która „ukradła” Aresa.
Ares zdawał się tego nie dostrzegać. Każdego wieczoru wracał do niej z ziołami, owocami drobnymi podarunkami- troszczył się o nią z taką czułością, że Anna nie mogła już dłużej zaprzeczać: coś w niej miękło.
Ale było coś jeszcze.
Jej ciało zaczęło się zmieniać- najpierw przyszło zmęczenie- senność, której nie potrafiła wytłumaczyć. Potem delikatnym mdłości o świcie, które kazały jej unikać jedzenia, a na które dotąd miała ochotę i wreszcie dotknęła lekko swojego brzucha, poczuła pod skórą dziwne napięcie, jakby coś w niej rosło, jakby jej ciało już wiedziało to. Czego umysł jeszcze nie chciał przyjąć?
Ares był pierwszym, który to dostrzegł.
Tej nocy, gdy leżeli razem jego dłoń spoczęła na jej podbrzuszu, a oczy ciemny jak noc zaszły niemal całkowicie czernią- znak, że uruchomił swą moc.
Anna wstrzymała oddech.
Słowa te rozlały się w niej ciepłem, ale i strachem. Bo choć serce zabiło szybciej na myśl o nowym życiu, to gdzieś głęboko wciąż tliła się tęsknota za dawną wolnością.
Kiedy Ares pocałował ją tej nocy, był to pocałunek inny niż dotąd, bardziej głęboki, bardziej namiętny, ale i pełen obietnicy. Anna poczuła, że jej ciało znów zaczyna płonąć pod jego dotykiem, a myśli o zazdrosnych kobietach o twardym prawie wyspy na chwilę zniknęły spalone w ogniu ich wzajemnego pragnienia.
I choć świat dookoła nieustannie przypominał jej, że jest tu obca, w ramionach Aresa zaczynała czuć się… u siebie.
Upojna przysięga
Kiedy noc ponownie spowiła wyspę, a wiatr poruszał zasłony z lekkim szelestem, Anna leżała na łożu, czując jak jej ciało kursuje nowym, nieznanym dotąd pragnieniem. Od dnia, w którym Ares oznajmili jej, że nosi w sobie ich dziecko, coś się zmieniło- nie tylko w jej ciele, ale i w sercu.
Drzwi cicho skrzypnęły. Ares wszedł do izby, niosąc w rękach misę z wodnymi olejami. Jego nagie, umięśnione ciało lśniło w blasku ognia, a ciemne oczy patrzyły na nią z głodem i czułością zarazem. Gdy zamknął za sobą drzwi świat zewnętrzny przestał istnieć.
Anna nie odpowiedziała słowami- jej spojrzenie niegdyś lękliwe- teraz płonęło. Podciągnęła koszulę, ukazując lekko zaokrąglony brzuch. Była naga, bezbronna, ale też silna jak nigdy dotąd.
Ares uklęknął przy niej, zamoczył dłonie w oleju i powoli z niemal religijnym skupieniem za zaczął masować jej stopy, przesuwając się w górę przez łydki uda aż do bioder.