E-book
6.3
drukowana A5
46.5
Wysłannik

Bezpłatny fragment - Wysłannik

Objętość:
243 str.
ISBN:
978-83-8126-192-0
E-book
za 6.3
drukowana A5
za 46.5

Rozdział 1: Niewinny początek czegoś strasznego

Maj, 1989.


„Wszystko zaczęło się w 1989. Globalne ocieplenie i nadmierne eksploatowanie Ziemskich zasobów w końcu dały o sobie znać. Naukowcy i ekolodzy ostrzegali. Informacje o nadchodzącej katastrofie były wszędzie: W radiu, telewizji, gazetach. Nikt nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Jednak rząd w porę zorientował się z powagi tych ostrzeżeń.


Styczeń, 1997.


W 1997 przepowiednie ekologów i naukowców się spełniły: Lody powoli zaczęły topnieć co spowodowały wielkie powodzie w wielu krajach. Temperatury zwiększyły się o 6 stopni Celsjusza co spowodowało wyginięcie wielu gatunków zwierząt i roślin. W wielu cieplejszych krajach poziom wody wód jezior i rzek obniżył się o kilka centymetrów.


Czerwiec, 2003.


W 2003 nastąpiły globalne zmiany pogody. Temperatury powiększyły się o kilkanaście stopni Celsjusza przez co wiele gatunków zwierząt i ryb wyginęły ponieważ poziom wód znacznie się obniżył. Na całym świecie huragany i tornada następowały coraz częściej przez co transport wodny i powietrzny stał się niebezpieczny przez co giełdy krajowe zaczęły padać. Pomimo obniżenia poziomu wód, nastąpiły wielkie globalne powodzie które zatopiły dość dużą część świata.


Grudzień, 2035


Nastąpiła globalna katastrofa ekologiczna. Z powodu ogromnych temperatur na całym globie wszystkie wody na Ziemi zaczęły wysychać. Większość gatunków zwierząt i roślin wyginęła, podobnie jak większość populacji. Okazało się że władze wysłały rakietę z kilkuosobową załogą mającą odkryć inne planety na których można by żyć. Okazało się że znaleźli oni planetę zwaną Emirra. Ta planeta miała zdatne warunki do życia — Wodę i Atmosferę. Władze zbudowały około 100 rakiet zdolne pomieścić około 100 tysięcy ludzi z całego świata. W Europie wylądowały dwie rakiety. Na początku zabierali ważne osobowości, a dopiero później zwykłych ludzi. Ja i moja rodzina weszliśmy na pokład jako jedni z ostatnich. Lot trwał kilka tygodni. Kapitanem naszego statku był Estevan Alves. Pochodził z Południowej Ameryki i został mianowany kapitanem zaledwie kilka dni przed odlotem. Zresztą nie on jedyny był niedoświadczony w pełnionej przez siebie funkcji. A ponieważ członków załogi brakowało poprzez losowanie wyznaczono sprzątaczy i sprzątaczki z zwykłych obywateli. Na szczęście kapitan był bardzo miły i rozumiał nasze potrzeby. Kiedy już wylądowaliśmy żołnierze wysłani przez rząd przygotowali małą wioskę namiotów specjalnie na nasz przylot. Miejsca brakowało więc musieliśmy gnieść się po kilkadziesiąt osób w namiotach o powierzchni kilku metrów kwadratowych ponieważ noce były bardzo zimne. Z powodu zmiany czasu spaliśmy prawie dwa dni. Rano obudził mnie głośny gwizd. W kilku językach organizatorzy zebrali w kilku miejscach wszystkich ludzi. Odkrywcy przysłani wiele lat temu tutaj opowiadali ludziom o warunkach panujących na tej planecie. Jak już zauważyłem grawitacja na tej planecie nie różniła się zbytnio od tej ziemskiej. Okazało się że oprócz nas, na tej planecie występowały tylko małe jednokomórkowe organizmy. Fauna tej planety nie była zbyt bogata, jednak odkrywcą udało się wyhodować kilka gatunków ziemskich warzyw i owoców. Zaraz po tym, w największym namiocie zaczęli rozdawać jedzenie. Niebyło specjalnie smaczne, ale w końcu znajdowaliśmy się na innej planecie, więc nie było co narzekać. Po śniadaniu odbyła się konferencja na której ustalono że prawie każdy zostanie zatrudniony jako rolnik, a reszta dostanie posady w nowo utworzonym rządzie”… — Tak według pamiętnika jednego z ocalałych przebiegła ewakuacja. — Po kilku dniach zostało utworzone pierwsze miasto o nazwie Pieod. Następnie podzielono je na kilka dzielnic aby uniknąć konfliktów na tle rasowym i religijnym. Mnie z moją rodziną przydzielono do chrześcijańskiej dzielnicy dla Europejczyków. Jak później się okazało nawet podzielenie miasta na dzielnice nie pomogło w uniknięciu sporów przez które raczkująca jeszcze cywilizacja mogła całkowicie się rozpaść. W ostatniej chwili władze postawili wielki mur pomiędzy dwoma skłóconymi stronami”… — W tym miejscu kończył się pamiętnik i dalsze strony były puste lub brudne od dawno zaschłej krwi…

Rozdział 2: Wezwanie

Wstałem rano jak zawsze. Dzieci były już w szkole a że w poniedziałki miałem wolne mogłem pozwolić sobie na godzinę dłużej snu. Wszedłem do kuchni, otworzyłem szafkę i wyciągnąłem puszkę z kakao i ulubiony kubek. Podniosłem stojący obok palnika garnuszek, napełniłem go mlekiem i położyłem na owym tym razem zapalonym palniku. Odczekałem aż mleko się podgrzeje i wlałem je do kubka z kakao. Pomieszałem i położyłem koło okna aby trochę ostygło. Usiadłem na kanapie i zacząłem czytać gazetę. Po chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. Niczego nie zamawiałem więc mogę wykluczyć kuriera. Nie wiedziałem kto to ale mimo to wziąłem kubek z kakao i otworzyłem drzwi.

— Dzień dobry. Oficer Peter Freitag, czy ma pan chwilę?

— Tak, a co?

— Mogę wejść do środka?

— No dobrze…

Powiedziałem i wskazałem ręką na kanapę. Usiadłem a on usiadł naprzeciwko mnie. Jego mina nic nie zdradzała co musiało być efektem specjalnego szkolenia. Aby przełamać milczenie zapytałem:

— Chce pan może herbaty?

— Nie mogę… — powiedział i na chwilę zapanowała cisza — Muszę panu coś przekazać… — w tym momencie wyciągnął kupkę papierów z teczki którą miał przy sobie i przekazał ją mi — Został pan przydzielony do specjalnego oddziału wojskowego. Tutaj ma pan wszystkie szczegóły. Ma pan stawić się jutro dokładnie o 12. Jeśli pan tego nie zrobi wyląduje pan w więzieniu do końca życia. — powiedział i wyszedł.

Z wrażenia upuściłem kubek. Przez parę dobrych minut stałem nieruchomo. Po jakimś czasie usiadłem na kanapie i zacząłem czytać. Okazało się że kilka miesięcy temu władze wysłali specjalnego drona aby zbadać czy Ziemia nadaje się do ponownego skolonizowania lub jeśli nie to czy można ją wykorzystać jako działkę dla fabryk i korporacji. Jak się okazało dron został zestrzelony przez nieznane siły. Po wysłaniu drugiego drona tym razem z bezpiecznej odległości udało się zrobić wyraźne zdjęcie jednego z miast w dawnej Ameryce Południowej w którym żyją ludzie lub coś na kształt ludzi. Misja będzie polegała na odkryciu co tam naprawdę się dzieje aby następnie o wiele liczniejsze wojska w celu przejęcia Ziemi. Kiedy skończyłem czytać byłem strasznie zdenerwowany. Chociaż tego nie napisali misja jest bardzo niebezpieczna i równie dobrze mogę nie wrócić więcej do domu. Postanowiłem się położyć. Zostawiłem papiery na stole i podszedłem do szafki po leki na sen gdyż wiedziałem że nie zasnę bez nich. Położyłem się na sofie i od razu zasnąłem…


— THOMAS! THOMAS! OBUDŹ SIĘ! — krzyczała żona ktoś kiedy się obudziłem.

— Ccco się dzieje? — spytałem niemrawo

— Zasnąłeś i nie dało ci się obudzić! Po co ci te tabletki! I co to za papiery!

— Przeczytaj…

Podniosła dokument i zaczęła czytać. Natychmiast się zasmuciła i powiedziała:

— Bardzo mi przykro… Nie wiedziałam…

Powiedziała i przytuliła mnie.

— Chyba pójdę jeszcze spać….

— Jasne. Obudzę cię rano…

Wstałem i poczłapałem do sypialni. Z powodu leków nasennych byłem śpiący. Położyłem się na łóżku i zasnąłem. Około 5.30 obudził mnie budzik. Wstałem, ubrałem się w wcześniej przygotowane ubrania i zszedłem na śniadanie. Na stole w kuchni czekały gotowe grzanki, dżem i kakao. Oprócz tego była tam mała karteczka na której pisało:


„Nic mi nie jest. Nie musisz się martwić. Nie chciałam cię denerwować… Mam ze sobą dzieci…


Twoja żona…”


Zmartwiłem się. Rozumiem ją… Zresztą nie miałem czasu na przemyślenia bo miałem niecałą godzinę na śniadanie i dotarcie do budynku rządu. Tak więc zjadłem i wsadziłem brudne naczynia do zmywarki. Wyszedłem z domu i zamknąłem za sobą drzwi. Upewniłem się że wziąłem wszystkie dokumenty i wsiadłem do samochodu. Zeskanowałem do nawigacji znajdującą się na odwrocie dokumentu mapę i ruszyłem według jej wskazówek. Po pół godzinie dojechałem na miejsce. Wysiadłem z auta i podszedłem do drzwi pomimo tego że była dopiero 6.49 Drzwi rozsuwane automatycznie się rozsunęły. Poszedłem do recepcjonistki i pokazałem jej dokument.

— Proszę udać się do gabinetu pana Toby-iego Locka. — powiedziała i pokazała palcem na drzwi. Podszedłem do nich i zapukałem. Natychmiast otworzył je pan wyglądający na około 30 lat i uśmiechał się.

— Witam pana. — przywitał się.

— Dzień dobry. — odpowiedziałem

— Niech pan usiądzie — powiedział i pokazał na krzesło stojące przy biurku. Usiadłem na co on też usiadł. — Na początek musimy omówić sobie parę ważnych kwestii. Po obserwacji oraz zapoznaniu się z pańskimi dokumentami stwierdziliśmy że nadaje się pan do tej misji. Ale i tak będę musiał zadać panu kilka pytań. Przede wszystkim czy brał pan wczoraj lub dzisiaj jakieś leki?

— Tak, brałem leki nasenne żony. Nie mogłem zasnąć z powodu emocji.

— Dobrze. A czy jadł pan dziś coś dziwnego?

— Jak zwykle grzanki z dżemem i kakao.

— Ok. Ostatnie pytanie: Czy pamięta pan może ile pan spał?

— Z dwanaście może trzynaście godzin jeśli się nie mylę…

— No dobrze. Zaraz przyjdzie do pana lekarz który sprawdzi czy nadaje się pan do treningu. Jeśli nie, zostanie pan u nas a my przypilnujemy by był pan w dobrej formie.

Pan Toby chyba chciał by zabrzmiało to jak groźba ale jego lekko żartobliwy ton głosu sprawił że było to raczej niegroźne ostrzeżenie. Kiedy pan Toby wstał i wyszedł z pomieszczenia do środka wszedł lekarz.

— Dzień dobry. Jak pan pewnie wie muszę sprawdzić czy jest pan sprany. — kiedy już się przedstawił postawił na biurku walizkę i otworzył ją. W środku znajdował się aparat do pomiarów ciśnienia i słuchawka. Na początek wyciągnął słuchawkę, założył ją i przyłożył mi ją do mojego serca. Kazał mi oddychać przez kilka sekund a potem zapisał coś na kartce. Odłożył słuchawki i wyciągnął aparat do pomiaru ciśnienia. Włączył go i założył opaskę od niego mi na rękę. Znowu coś zapisał i powiedział:

— Wszystko z panem porządku. — powiedział, spakował wszystko i wyszedł.

Po chwili do pomieszczenia wszedł pan Toby.

— Wyniki badań nie wykazują nic niepokojącego więc już dzisiaj możemy zacząć trening. Tak więc pojedzie pan ze mną do ośrodka treningowego. — kiedy skończył mówić zabrał dokumenty z biurka i wyszedł z biura. Następnie wyszedł z budynku rządu i wsiadł do wyglądającego na wojskowy pojazd. Ja sam usiadłem z tyłu. Po chwili wyruszyliśmy. Jechaliśmy przez około 3 godziny. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Wysiedliśmy i podeszliśmy do dużego budynku. Toby zapukał do drzwi które zaraz się otworzył około 40 letni mężczyzna w wojskowej kamizelce.

— Dzień dobry. Tak jak obiecałem przywiozłem pana Thomasa Huntera. — powiedział i przekazał temu panu dokumenty które przywiózł, wsiadł do auta i odjechał.

— Niech pan wejdzie, panie Hunter. A. Właśnie. Nazywam się Felix Emmet. Będę zarządzał misją w której bierze pan udział. Teraz będę musiał przekazać pana w ręce trenera, Henrik-a Hals-a. — poinformował. Ręką pokazał mi gdzie mam się udać a sam odszedł korytarzem w lewo. Poszedłem tam gdzie kazał mi Felix. Stały tam drzwi więc zapukałem. Zaraz otworzył mi wysoki pan.

— Dzień dobry panu. Proszę wejść — powiedział. Kiedy znalazłem się już w środku pokazał mi ręką abym usiadł na krześle naprzeciwko biurka. Kiedy już usiedliśmy zaczął mówić:

— Nazywam się Finley John. Od dzisiaj przez kilka miesięcy będę pańskim trenerem. Musi się pan dobrze przygotować do misji.

— Rozumiem…

Wyszliśmy z pokoju. Cały trening trwał kilka miesięcy. Przez pierwsze pięć miesięcy ćwiczyliśmy używanie broni, chowanie się za osłonami itp. Oprócz tego uczyliśmy się też bardziej teoretycznych rzeczy jak np. strategia lub podstawowa geografia terenu ziemi na podstawie zdjęć dostarczonych przez rakiety wysłane przez rząd. Następnie ćwiczyliśmy w specjalnej sali symulującej warunki panujące na ziemi, zarówno w miejscu gdzie mieliśmy wylądować jak i w miejscach które według pułkownika możemy odwiedzić. Po trzech miesiącach treningów pułkownik zebrał nas wszystkich na apelu w którym przedstawił najważniejsze informacje:

— Jak pewnie wiecie z ćwiczeń na symulatorze wylądujemy na terenie dość gęstej dżungli o dość ciepłym klimacie. Żyją tam nieliczne i niegroźne zwierzęta których nie doświadczyliście w symulacji. Naszym celem i obowiązkiem jest dokładniejsze zbadanie klimatu, tamtejszych roślin i zwierząt. Oprócz tego musimy zbadać glebę oraz sprawdzić czy przygotowane tutaj rośliny przystosują się do tamtejszych warunków a jeśli nie to wyhodowanie dostosowanych. Oczywiście wy nie będziecie się tym bezpośrednio zajmować gdyż zabieramy ze sobą odpowiednich naukowców i badaczy. — oznajmił. Oprócz tego omówiliśmy rzeczy takie jak np. jak będzie wyglądać start statku. Po omówieniu tych rzeczy wróciliśmy do pokojów przydzielonych nam na początku szkolenia. Położyliśmy się aby się zdrzemnąć. Po paru godzinach do pokoju wszedł ktoś w mundurze oficera. Podszedł do mojego biurka i położył na nim kartkę papieru oraz pióro wieczne. Następnie wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Zrozumiałem że musimy napisać list pożegnalny do rodziny. Zdziwiłem się trochę że musimy używać atramentu i kartki ale można było się domyśleć że dawanie nam sprzętu elektronicznego mogło być niebezpieczne gdyż dowiedzieliśmy się wiele tajny rzeczy… Oprócz kartki i pióra na biurku leżał też kawałek papieru na którym pisało:


„WSZYSCY BIORĄCY UDZIAŁ W AKCJI EOPNZ ZOBOWIĄZANI SĄ DO NAPISANIA LISTU POŻEGNALNEGO MAJĄCEGO OD 4 DO 120 LINIJEK TEKSTU. WSZELKIE UJAWNIANIE TAJEMNIC LUB NIEODPOWIEDNIE TREŚCI ZOSTANĄ WYKRYTE I USUNIĘTE”


Wziąłem pióro do ręki i zacząłem pisać:


„A więc przyszedł ten dzień… Przez całe szkolenie starałem się o tym nie myśleć, przekonywałem sam siebie że to tylko straszny sen… Nie pożegnaliśmy się czego bardzo żałuje. Jeśli dzieci są w domu przekaż im to teraz, a jeśli nie przekaż im to jutro… Kocham was…”


Nie mogłem już zmusić się aby napisać więcej. Odłożyłem pióro i kartkę i położyłem się spać pomimo tego że nie byłem zmęczony… Kiedy wstałem rano następnego dnia byłem strasznie głodny. Nie zauważyłem tego wczoraj ale zjedliśmy wtedy tylko małe śniadanie. Doszedłem do wniosku że to ze względu na małe ale wciąż istniejące przeciążenia podczas startu statku mogące wywołać mdłości. Po chwili pod drzwiami pojawiła się kartka:


„To ostatni dzień przed startem. Jutro dokładnie o 6.00 przyjdziemy do pana aby zaprowadzić Cię do pomieszczenia ze statkiem. Ten dzień jest dniem wolnym ale polecamy odpoczynek przed trochę męczącym lotem”


Po przeczytaniu postanowiłem się trochę przejść. Tak więc otworzyłem drzwi i wyszedłem z pokoju. Korytarz był w pusty ale mimo to usłyszałem coś co przypominało rozmowę kilkunastu ludzi. Skierowałem się w tamtą stronę i zacząłem tam iść. Okazało się że dźwięki pochodzą z sali konferencyjnej w której zgromadzili się prawie wszyscy biorący udział w misji.

— Ooooo! — mruknął ktoś. Nie znałem nikogo gdyż nie było na to czasu podczas szkolenia.

— Co tu się

dzieje? — spytałem.

— Postanowiliśmy spotkać się tu i poznać się bo przecież spędzimy ze sobą dość dużo czasu… — powiedziała jakaś młoda kobieta — A przy okazji nazywam się Kathryn Landavare. A ty?

— Thomas Hunter. — powiedziałem i podszedłem do grupki trzech rozmawiających mężczyzn.

— O! Dzień dobry…. Jak się pan nazywa? — spytał się mnie jeden z nich.

— Thomas Hunter. A pan?

— Mark R. Rivera. To jest Zane Black — powiedział i pokazał na drugiego z nich. — A to Samuel Pratt. — Przedstawił trzeciego z nich. Następnie przeszedłem się po całym pomieszczeniu aby poznać wszystkich. Okazało się że przyszli wszyscy. Łącznie było nas dwunastu. Po dwóch godzinach rozmawiania wróciliśmy do swoich pokoi aby się przespać. Następnego dnia zgodnie z obietnicą zostałem obudzony o 6 przez dwóch strażników. Na biurku obok mojego łóżka leżał specjalny kombinezon. Założyłem go i poszedłem za strażnikami. Wyszliśmy z pokoju i przeszliśmy przez korytarz. Tam stały dość duże, metalowe drzwi które jeden z strażników otworzył. Za drzwiami znajdowały się schody prowadzące głęboko w dół. Zeszliśmy na dół gdzie czekali już prawie wszyscy. Po paru minutach kiedy pojawili się już wszyscy ustawili nas w kolejce do kolejnych drzwi. Nie widziałem co tam się znajduje gdyż zaraz po wejściu drzwi się zamykały. Po kolejnych paru minutach padła moja kolej. Wszedłem do środka gdzie stał rząd dziwnych kapsuł. Jedna z nich, ta stojąca naprzeciwko wejścia była otwarta. Stojący obok strażnik pokazał mi ręką że mam wejść do środka i położyć się. Widocznie zostaniemy zamrożeni na czas lotu aby uniknąć przykrych wypadków. Tak więc wszedłem do środka i położyłem się. Wieko zamknęło się i w środku zaświeciło się światło. Poczułem dziwny zapach i zrobiłem się senny…

Rozdział 3: Witamy w domu

Nagle obudziło mnie światło świecące i dziwny zapach nad moją głową. Poczułem miły zapach i od razu się rozbudziłem. Otworzyłem oczy i zobaczyłem że jestem w dziwnej kapsule w dziwnym metalowym pomieszczeniu. Wszędzie wokoło mnie stały takie same kapsuły. Po kolei otwierały się klapy kapsuły nad głowami i wyłaniały się z nich głowy innych ludzi.

— Gdzie ja jestem!? CO się dzieje!? — krzyknął ktoś w kapsule obok mnie.

— Jesteście na statku kosmicznym, lecicie z specjalną misją na ziemię — powiedział ktoś kto wszedł do pomieszczenia. — Zbliżamy się do lądowania, za chwilę będziecie mogli wyjść.

Jeszcze przez chwilę nie wiedziałem o co chodzi aż wreszcie wszystko sobie przypomniałem. I widocznie nie tylko ja bo zaczęły nagle wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać jak ze starymi znajomymi. Jakiś czas potem przez parę sekund statek zaczął lekko trząść co na szczęście szybko się skończyło bo zaczynałem mieć mdłości. Po tym kapsuły otworzyły się i mogliśmy wejść.

— Dobrze. Teraz przejdziecie do drugiego pokoju. Pewnie jesteście głodni…

Zrobiliśmy tak jak kazał. Pokój był dość mały ale jakimś cudem zmieściło się w nim kilkadziesiąt stołów z sześcioma krzesłami. Usiadłem przy jednym z nich razem z kilkoma innymi. Zaraz po tym przynieśli nam talerze z jedzeniem i sztućce. Szybko zjedliśmy bo byliśmy strasznie głodni. Następnie zostaliśmy przeniesieni do kolejnego pomieszczenia. Po chwili poprzez losowanie został wybrany jeden człowiek który musiał przebrać się w specjalny kombinezon i ze specjalnym urządzeniem wyjść na zewnątrz aby zbadać jakość powietrza. Wrócił po kilku minutach. Badacze zbadali dane z urządzenia i stwierdzili że powietrze nadaje się do oddychania tylko przez około trzy godziny na dobę. Oprócz tego z braku czasu w powietrzu stwierdzono obecność nieznanych mikroorganizmów przez co zdecydowano o potrzebie noszenia butli z tlenem aby wyeliminować jakiekolwiek wypadki. Tak więc uzbroiliśmy się w mundury i butle tlenowe. Następnie wyszliśmy na zewnątrz.

— Czy wszyscy są? — spytał pułkownik. — Dobrze. Wszyscy wyciągnijcie swoje pistolety. Musimy poruszać się bardzo powoli i ostrożnie. Nie znamy tutejszej fauny i flory. — powiedział niewyraźnie gdyż maska tlenowa zniekształcała głos. — Dostaliśmy zadanie zbadanie najbliższego terenu. W waszych hełmach są umieszczone specjalne kamery rejestrujące wszystkie wasze kamery. Gdybyście potrzebowali pomocy po prostu krzyczcie. A teraz rozejść się. A. I spotykamy się tutaj za dwie godziny… — powiedział i odszedł na północ. Ja postanowiłem pójść na lewo. Tak więc zacząłem biec aby przemierzyć jak największe połacie terenu. Po kilkunastu minutach postanowiłem przysiąść na ziemi aby odpocząć. Po kilku minutach zacząłem dalej biec. W końcu doszedłem do stromego urwiska. Pomyślałem że trzeba wracać. Ale w końcu postanowiłem znowu chwilę odpocząć. Kiedy już miałem wstać, podeszło do mnie dziwne zwierzątko. Wyglądało trochę jak pies ale z większymi uszami i bez ogona. Dodatkowo zamiast futra było pokryte skórą podobną do aligatora. Ostrożnie odszedłem od tego dziwnego stworzenia i zacząłem uciekać. Nie wiedziałem czy jest groźne ale wolałem nie ryzykować. Po godzinie byłem już na miejscu zebrania.

— Czy wszyscy są? — spytał pułkownik.

Na szczęście wszyscy byli. Po chwili wróciliśmy do statku gdzie ściągnęliśmy nasze mundury i zanieśliśmy je do badaczy którzy na podstawie filmów z kamer w naszych hełmach sporządzą mapy okolicy. My tym czasem poszliśmy się przespać. Nagle obudził mnie głośny huk. Obróciłem głowę i zobaczyłem że inni członkowie EOPNZ też już nie spali. Nagle obudziłem się w środku nocy. Sam nie wiem dlaczego ale miałem dziwne uczucie że coś mnie obserwuje. Nie chcąc niepotrzebnie budzić innych ostrożnie wstałem z łóżka i podszedłem do okna. To co zobaczyłem mroziło krew w żyłach — Tajemnicza wysoka na około metr postać stała i patrzyła się przez okno prosto na mnie. Przetarłem oczy aby upewnić się że to nie sen. Niestety to nie był sen… W duchu dziękowałem sobie że nie zapaliłem światła — Byłbym bardziej widoczny. Nie wiedząc co robić obudziłem mojego dawnego sąsiada — wysokiego blondyna. Kiedy się obudził chciał coś powiedzieć ale kiedy zobaczył te tajemniczą postacie zamarł i przez kilka minut się nie ruszał. Próba obudzenia blondyna spowodowała obudzenie całej reszty. Niektórzy myśleli że to tylko niewinny żart reszty EOPNZ, a inni myśleli że to kosmici opanowali opuszczoną ziemię. Pewnie udało by się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie jednak nikt specjalnie nie kwapił się do zapalenie latarki a co dopiero do wyjścia z statku. Jedyna co im przyszło do głowy to siedzieć cicho i obserwować dalszy przebieg wydarzeń. Pół godziny później usłyszeli coś co totalnie ich zmroziło: Dziwna istota zaczęła wyć i zawodzić. Kiedy to usłyszeliśmy zaczęliśmy panikować. Mogą to być niegroźni żartownisie ale co jeśli to groźne zwierzę które chce nas zabić? Wtedy ktoś wpadł na pomysł który pomógł nam w opanowaniu strachu: „Zaatakujemy go z zaskoczenia — na mój sygnał wszyscy skoczą na niego — powinien przewrócić się a potem go zabijemy.”. Pomysł okazał się genialny. Kiedy już go powaliliśmy spętaliśmy go lianą zerwaną z pobliskiego drzewa i zabiliśmy. Miał wielkie, długie pazury oraz wielką paszczę wypełnioną ogromnymi ostrymi zębami. Dopiero w tedy uświadomiliśmy sobie że zaraz może tu być ich pełno. Spanikowani schowaliśmy się za drzewami, co okazało się nie potrzebne bo nic nie przyszło. Następnie wróciliśmy do statku i położyliśmy się.

Rano obudziły mnie rozmowy i szepty tuż nad moją głową. Z początku nie wiedziałem o co chodzi ale w końcu zrozumiałem — W nocy zostaliśmy zaatakowani przez tajemniczą bestie. Obudziłem resztę. Kiedy wstaliśmy z naszych łóżek podszedł do nas pułkownik. Ponieważ wstałem pierwszy to na mnie spadł obowiązek wytłumaczenia sytuacji. Opowiedziałem wszystko krok po kroku. Kiedy skończyłem pułkownik tylko spuścił głowę i głośno westchnął. Kazał wszystkim usiąść a kiedy się to stało zaczął opowiadać:

— Ten stwór prawdopodobnie powstał w wyniku ewolucji. Nasi historycy oszacowali że od kilkunastu wieków nikt spoza Ziemi nikt tu nie zaglądał. Zabijając ten gatunek przyczyniliśmy się do nienaturalnej ewolucji. — kiedy skończył powiedział — możecie się jeszcze trochę zdrzemnąć. Kiedy to powiedział wszyscy położyliśmy się i zasnęliśmy.

Wstałem koło dziesiątej rano. Zjedliśmy skromny posiłek i pułkownik zawołał naszą grupę. Powiedział że dzisiaj odbędzie się nasza druga misja polegająca na odwiedzeniu prawdopodobnie zniszczonego ośrodka badań nad rozwojem genetycznym roślin. Nasza grupa wsiadła do jednego busa i pojechaliśmy do tego ośrodka. Kiedy jechaliśmy podziwialiśmy bardzo ładne krajobrazy — Czuliśmy się jakbyśmy jechali po dzikiej nie odkrytej do tond dżungli. Po pół godziny wreszcie dojechaliśmy. Kiedy wysiedliśmy zobaczyliśmy dość duży, dwu piętrowy budynek. W oczy rzucała się skala zniszczeń. Z całej elewacji tynk i farba odpadały wielkimi płatami. Ziemia wokół budynku była brudna od gruzu i innych zanieczyszczeń. Jednak najbardziej spektakularną rzeczą w tym budynku było wielkie drzewo które jakimś cudem wyrosło na dachu. Litery nad wejściem zaczęły odpadać, przez co teraz można było przeczytać tylko „OROEK BAIAŃ GENTCZNYH NA ROŚINAH”. Drzwi wyglądały na solidne, ale zamki w przeciągu tylu lat zdążyły już zardzewieć i pewnie wystarczyłoby tylko kopnąć w drzwi aby je otworzyć. Pułkownik ustawił nas w szeregu i podzielił na dwa mini oddziały — Jeden dwuosobowy i drugi trzyosobowy. Ja trafiłem z Adrianem do grupy dwuosobowej. Reszta stała się grupą drugą…

Pułkownik ustawił nas ponownie w szeregu i przedstawił plan działania: Grupa pierwsza czyli ja i Kathryn mieliśmy pójść na górne piętro budynku. Grupa pierwsza miała sprawdzić parter. Z powodów bezpieczeństwa wyposażono nas w załadowane pistolety, latarki, kaski i specjalne maski chroniące przed gazami. Celem misji było znalezienie dowolnych nasion roślin które można będzie zasadzić na Emirrze. Na sygnał pułkownika wywarzyliśmy drzwi. Poszło prosto. W środku było w miarę czysto ale i tu widać było ślady czasu. Odpadająca farba i tynk, ale też śmieci zostawione przy szybkiej ucieczce. Skierowaliśmy się ku schodom kiedy zobaczyliśmy coś okropnego…

To co zobaczyliśmy było okropne. Sufit się zawalił i gruz uniemożliwił przejście dalej. Na gruzie jednak leżał szkielet człowieka. Był obrośnięty jakimiś roślinami. Delikatnie przesunęliśmy go i zabraliśmy się do przekopywania gruzu. Zajęło nam to dobrych kilka chwil. Kiedy skończyliśmy dalej poszliśmy we dwoje. Dalej trochę wstrząśnięci weszliśmy na piętro. Staliśmy w długim prostym korytarzem prowadzącym do końca budynku. Ewidentnie ściany nie przetrwały próby czasu. Ze ścian odpadał tynk i farba, a czasami nawet rosnął po nich bluszcz. Skupiliśmy się na misji i zaczęliśmy sprawdzać pomieszczenia. Nad drzwiami do któregoś z kolei pokoju wisiała tabliczka „SKŁAD NASION ROŚLIN MODYFIKOWANYCH GENETYCZNIE” weszliśmy tam i usłyszeliśmy coś co nas zmroziło…

Kiedy przyłożyłem ucho do ściany aby upewnić się że to na pewno kroki… Kathryn widocznie też to usłyszała bo przyległ do ściany i tak jak ja przyłożył ucho do ściany. Kto to?! — spytał i przeładował broń. W duchu miałem nadzieje że to tylko członkowie EOPNZ i zaszła jakaś mała pomyłka. Niestety, myliłem się. Przez małą dziurkę w ścianie zobaczyłem kto to — Wielkie zwierzę wyglądające jak połączenie goryla z wilkiem. Znaleźliśmy się w poważnym niebezpieczeństwie — Akurat przeszukiwało pokój na przeciwko nas. Zaraz tu będzie — szepnąłem do Kathryn i jeszcze bardziej przylgnąłem do ściany. Nie wiedziałem co robić i zacząłem panikować — Słuchaj… — powiedziała — Weź tą cegłę a jak wejdą to walnij go mocno — to go ogłuszy a potem go zwiążemy i gdzieś schowamy. Plan był świetny a właściwie jedyny więc od razu wziąłem cegły i zacząłem nasłuchiwać — wyszli już z tamtego pokoju i usłyszałem skrzypienie podłogi przed drzwiami. 3… 2… 1… BUM! Drzwi nagle się otworzyły a mnie ogarnęła nagła furia — Z całą swoją siłą uderzyłem jednego z nich cegłą aż owa cegła rozpadła się na kawałki. Spojrzeliśmy po sobie i związaliśmy go sznurkiem wyciągniętym z jakiegoś kąta. Musimy powiedzieć o tym reszcie — powiedziała Kathryn — Zaraz mogą zjawić się tu ich więcej — powiedział wyraźnie przestraszony. Najpierw musimy sprawdzić ten pokój bo później nie będzie czasu — odpowiedziałem. No dobra — odparł…

Zabraliśmy się szybko do przeszukania pomieszczenia — Było duże, z pokaźnym nowoczesnym biurkiem pośrodku. Na ścianach były korkowe i magnesowe tablice na których były różne skomplikowane wzory i rysunki. Pokój był — w porównaniu do innych czysty — tylko w niektórych miejscach odpadał tynk z ścian a w jednym miejscu była mała dziurka. Oprócz tego w pokoju było trochę kurzu. Po kilku minutach znaleźliśmy pokaźną komodę z różnymi napisami np. ERPLODYSTOS TOMASTOS i inne dziwne łacińskie nazwy. Chyba o to chodziło pułkownikowi — Powiedział Adrian z wyraźną satysfakcją — Hmm… ciekawe komu chciało się wsypywać tyle nasionek do tylu torebek — myślała na głos Kathryn — Odruchowo wziąłem wszystkie torebki jakie znaleźliśmy i wrzuciliśmy je do torby. Miaaał!… Co to!? — Oboje odruchowo odwróciliśmy się w kierunku z którego pochodził dźwięk. Patrz jaki on słodki! — Zachwyciła się Kathryn — Ech… Koty — westchnąłem z odrazą. Zaraz, zaraz… — zastanowiłem się — Skąd niby wziął się ten kot!? Wcześniej go nie było! — krzyknąłem — Kici kici! Kto jest słodkim kotkiem no kto? Ano ti! — Kathryn głośno bawiła się z kotkiem. Kiedy ona się bawiła ja zacząłem szukać miejsca z którego owy kot miał przyjść. Hej! Tu jest dziura! — krzyknąłem i natychmiast tego pożałowałem…

Auuua… — jęknąłem gdy wpadłem do dziury. Kathryn! — krzyknąłem — Chodź tu! Nic ci nie jest? — spytała gdy wreszcie zostawiła kota w spokoju — Umiesz chodzić? Spoko. Tylko trochę się potłukłem… — odpowiedziałem. Dopiero w tedy dotarło do mnie co się stało — Wpadłem do jakiegoś dusznego małego pomieszczenia. W pokoju panował półmrok. Jedynym źródłem światła była mała, zakratowana dziura w ścianie. No to się porobiło… — powiedziała Adriana patrząc na dziurę w ścianie którą zrobiłem wpadając tutaj. Ty też to czujesz? — spytałem — Jakby… Kalafiory? — Ale cuchnie — odpowiedziała i złapała się za nos ale zaraz spoważniała. Podszedł do skrzynki która stała najbliżej, wyciągnął jednego kalafiora i powąchał z wyraźną odrazą. Jeszcze świeże — powiedział — Co znaczy że ktoś tu niedawno był! Hej! Popatrz! — powiedziałem i wskazałem palce na coś co wyglądało jak drzwi. Tu jeszcze coś jest! — krzyknąłem gdy otworzyłem tajemnicze drzwi i wszedłem do kolejnego pomieszczenia. Ten pokój był podobny do poprzedniego ale był jaśniejszy i nie było tam żadnych kalafiorów tylko duży stół, pokaźna biblioteczka i kilka krzeseł Co to? — spytała Kathryn i pokazała palcem na papiery leżące na stole..

Dziwne… To wszystko jest naprawdę intrygujące… — pomyślałem. i odruchowo przeładowałem pistolet. Kathryn zrobił to samo. Wtedy usłyszałem odgłos kroków. Dochodził z daleka ale i tak spanikowałem. Słyszałeś to? — spytałem najciszej jak się da — Już, już tu jest… Można by się tego spodziewać — odpowiedział. Słuchaj — powiedział — Mam plan. Widzisz ten regał? — pokazał na stary regał niedaleko nas — Jest odsunięty od ściany więc możemy się tam schować — opowiedziała. Ok — odpowiedziałem. Teraz musieliśmy się przeczołgać do regału. Podłoga była zadbana ale i tak spoczywała na niej cienka warstwa kurzu. Po chwili bezszelestnie dotarliśmy do regału. Wcześniej nie zauważyliśmy że wejście do regału zostało zawalone kartonowymi pudłami. Szybko je odsunęliśmy i weszliśmy do ciasnej szczeliny między regałem a ścianą. Zasłoniliśmy się kartonami kiedy usłyszeliśmy już dokładnie kroki oraz specyficzne warczenie połączone z okropnym smrodem

Nie wiedzieliśmy co robić więc postanowiliśmy poczekać kilka minut i posłuchać co zrobi.

— Co się dzieje!?

— Nie mam pojęcia!

— Halo! Jesteście tu? — krzyczał głos który musiał należeć do pułkownika. To pułkownik! — szepnąłem — Są gdzieś niedaleko. Oni uciekają! — odpowiedział. Kto!? — spytałem pół krzykiem. Te dziwne zwierzęta! — odpowiedział — GONIĆ ICH! To był impuls. Wiedziałem że to głupota i że mogli nas zabić. Z całą siłą przewróciliśmy regał za którym się schowaliśmy. Huknęło tak strasznie że na chwile nas ogłuszyło. Zobaczyłem jak jeden z zwierząt ucieka przez drzwi…

Aaaaaugghhtt!!! — To musiał być jeden z potworów który został przygnieciony przez spadający regał. Musiał połamać nogi i żebra. W końcu regał był bardzo ciężki. Kiedy zobaczyłem innego stwora próbującego uciec machinalnie wyciągnąłem pistolet. Musiał zauważyć co próbuje zrobić bo zatrzymał się. Swojego potwora Kathryn musiała obezwładnić żeby nie uciekł. Znaleźliśmy kawałek sznurka i związaliśmy oba. Trzeci nadal tkwił pod regałem. Zadowoleni z siebie usiedliśmy aby odpocząć. Kathryn znienacka wstała i zaczęła czegoś szukać. Mam! — krzyknął i pokazał mi ładną zniszczoną torbę pewnie ukradzionej przez zwierzę. Nie było czasu jej przejrzeć gdyż usłyszeliśmy kroki…

Uderzyłem się mocno w głowę po tym jak Kathryn mnie przewróciła. Przez kilka sekund kiedy leżałem oszołomiony dotarło do mnie że słyszę strzały i głośny krzyk rannego człowieka. Podszedł do mnie pułkownik i pomógł mi wstać. Kręciło mi się w głowie i musiałem usiąść aby nie upaść. Dopiero wtedy ujrzałem wielką kałuże krwi wylewającą się z zwierzęcia leżącego pod regałem oraz leżący obok pistolet pewnie należący do Kathryn. Zobaczyłem też Kathryn wyglądającej jakby miała zemdleć i trzymającej się za ramię przez czerwoną z krwi chusteczkę. Dotarło do mnie że widocznie stwór chciał mnie ugryźć ale za to ugryzł Kathryn. Bardzo chciałem się jej odwdzięczyć więc podszedłem aby zobaczyć ranę. Widocznie wiedział co chcę zrobić więc odsłoniła ranę. Zęby minęły kość i na oko nie przebił nerwów ani żył. Dzięki grubym ubraniu kieł wyhamował tak że wbił się na około 2 centymetry. Zdarłem z siebie koszulę i zrobiłem opaskę uciskową. Trzeba było jak najszybciej zabrać go do bazy…

Na szczęście jeszcze na Emirrze kiedy wszystko było normalnie skończyłem kurs pierwszej pomocy w którym dowiedzieliśmy się że w przypadku ugryzienia daną kończynę trzeba unieść do góry aby krew nie ulatywała przez ranę. Powiedziałem to Kathryn a ona posłuchała. Kiedy ją pilnowałem pułkownik przygotował samochód. Kiedy dał znak powoli wyszliśmy z budynku i weszliśmy do samochodu. Kathryn wyglądała słabo ale widać było że próbuje zachować niewzruszony wyraz twarzy. Podróż trwała ponad godzinę. Po dokładnych poszukiwaniach udało nam się znaleźć antybiotyki. Sprawdziłem skład i podałem Adriannie. Zaraz po tym pojechaliśmy do bazy…

Kiedy zaprowadziliśmy Kathryn do pokoju wspólnego jeden z nas potknął się i przewrócił

— Auuuaaa… — jęknął cicho Tomasz i trzymał się za głowę.

— Umiesz wstać? — spytałem gdy do podszedłem do niego i podałem mu rękę.

Po chwili wszyscy byli już na nogach. Wszyscy usiedliśmy a Tomasz trzymał się za głowę i co jakiś czas pojękiwał. Wtedy poczułem ciężar na barku. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o torbie którą cały czas miałem na ramieniu.

Torba! — krzyknąłem i poderwałem się z łóżka i podbiegłem do drzwi które były otwarte. Wtedy całą siłą wpadłem na pułkownika który akurat przechodził. Od razu wstałem i pomogłem wstać pułkowniku.

— Co ty tu robisz!? — krzyknął pułkownik.

— Zapomniałem oddać torbę — odpowiedziałem wyraźnie zakłopotany.

— Och… Jasne — odpowiedział i zabrał torbę — Adrian czuje się lepiej — mruknął…


— A tak… — powiedział pułkownik kiedy obrócił się na pięcie — Muszę zabrać cię do ambulatorium. Nasi lekarze martwią się o ciebie. Uderzyłeś głową w twardą posadzkę.

— Nic mi nie jest! — powiedziałem.

— Urazy głowy mogą ujawnić się dopiero po jakimś czasie. Nieleczone mogą mieć poważne konsekwencje — powiedział chłodnym tonem jakby zupełnie nie obchodziło go moje zdrowie. Zrozumiałem że muszę wypełnić rozkaz, więc poszedłem do ambulatorium. Kiedy otworzyłem drzwi podeszła do mnie lekarka w okularach i gestem pokazała żebym usiadł. Podłączyła mnie do aparatury monitorującej parametry życiowe i poprosiła mnie o podanie danych. Kiedy podawałem jej swoje dane ona wszystko zapisywała. Potem podeszła do szafki i wyciągnęła coś co wyglądało jak przerośnięty telefon stacjonarny połączony z tabletem. Przyłożyła mi słuchawkę do głowy i zapisała cyferki wyświetlające się na ekranie.

— Nic panu nie jest. Może pan iść — powiedziała.

— Ufff… — powiedziałem i poczułem ulgę.

Nie mogłem porozmawiać z Kathryn gdyż lekarka powiedziała że musi odpoczywać. Poszedłem do pokoju naszej grupy. Kiedy otworzyłem trwała ożywiona rozmowa. Po kilku sekundach kiedy zorientowali się że wszedłem przerwali rozmowę i spojrzeli na mnie z niepokojem. Widocznie słyszeli kłótnie z pułkownikiem.

— Nic mi nie jest! — powiedziałem i usiadłem na łóżku.

Zapadła niezręczna cisza, ale zaraz przerwał ją głośny głos dochodzący z głośnika na suficie:

— UWAGA! WSZYSCY MUSZĄ STAWIĆ SIĘ NA ZEWNĄTRZ A NASTĘPNIE WSIĄŚĆ DO SPECJALNEGO BUSA. NASTĘPNIE PROSZĘ O ZAJĘCIE SWOICH MIEJSC NA ŁÓŻKACH I ZAPIĘCIE PASÓW! ZARAZ STARTUJEMY!

Zaraz po tym komunikacie wszyscy wyszli, wsiedli do busa zajęli swoje miejsca i zapięli pasy. Po chwili usłyszeli huk startujących silników, który wkrótce zmienił się w miarowy szum silnika oraz rytmiczne stukanie kołami po kamiennym otoczeniu. Dopiero w tedy zorientowali się że zapadła noc i poszli spać…


Po około godzinie pasy same się odpięły. Wstaliśmy z łóżek i nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Byliśmy zmęczeni, w końcu spaliśmy trochę ponad godzinę. Po chwili nasz problem się rozwiązał. Ten sam głos który przypomniał nam o zapięciu pasów, dochodzący z głośnika powiedział:

— Kolacja odbędzie się w jadalni za pięć minut. Proszę się nie spóźnić. Potem możecie wrócić do łóżek. Jutro rano zrobimy postój a potem wyruszymy dalej. —

Krótką chwilę zajęło nam zrozumienie rozkazu. Kiedy zrozumieliśmy co mamy zrobić, wyszliśmy na korytarz. Po chwili znaleźliśmy jadalnie. Weszliśmy tam i ze zdziwieniem stwierdziliśmy że nie jesteśmy sami. Kiedy spojrzeli na odznaki EOPNZ zrozumieliśmy że to reszta EOPNZ. Na kolekcję podali zupę pomidorową i tłuczone ziemniaki. Nie były wybitnie smaczne ale nie narzekaliśmy. Zaraz po kolacji poszedłem spać. Rano obudził mnie głośny huk…

— Co to było!? — krzyknął Tomasz.

— Nie wiem — odpowiedziałem sennym głosem przecierając oczy.

— HALO! WSTAWAJCIE! ŚNIADANIE ZA PIĘĆ MINUT! — rozległ się głos z głośnika.

— No to mamy rozwiązanie — powiedział Paweł z przekąsem.

Szybko się ubraliśmy i zeszliśmy na śniadanie. Większość członków EOPNZ było zaspanych i ziewało. Ale nie nasz pułkownik. On wyglądał jakby był już na nogach od kilku godzin. Po szybkim śniadaniu pułkownik zabrał nas do sali wyglądającej jak szkolna klasa. Były krzesła i biurko, nawet tablica się zgadzała. Zaraz po wejściu pułkownik się przywitał i gestem pokazał abyśmy usiedli.

— No dobrze… — powiedział pełnym energii głosem — Czy wszyscy są? Jak tak to możemy przejść do rzeczy. Mianowicie każdy z was otrzyma plan oraz zegarek. Wszystkie działają tak samo i nie da się ich przestawić. Służą też jako lokalizatory więc nie wolno wam ich zdejmować.

Zaraz po tym jak skończył mówić przeszedł całą klasę i rozdał owe zegarki i plany. Zegarek był srebrno — czarny i bardzo ładny. Założyłem go. Pasował idealnie. Byłem bardzo zadowolony bo byłem wielkim fanem zegarków.

— To tyle na dziś — powiedział pułkownik — Teraz idziemy na postój.

Pułkownik zaprowadził nas do pokoju wspólnego. Po kilku chwilach nasz bus się zatrzymał. Pułkownik pokazał nam gestem aby wyjść z pokoju i ze stacji. Po wyjściu na dwór zauważyliśmy dwa biegnące psy…

Pieski! — krzyknął Adrian. Widać było że kochał zwierzęta. Do głaszczącego psy Adriana dołączyło jeszcze kilku członków EOPNZ. Ja stanąłem z boku i na wszystko patrzyłem. Nie lubiłem zwierząt.

Następnie wsieliśmy do busa i kontynuowaliśmy przejazd. Przejeżdżaliśmy przez małą, opuszczoną wioskę. Była totalną ruiną. Gruzy były obrośnięte mchem i lianami.

Spojrzeliśmy na zegarki — wybiła północ…

Położyliśmy się i zasnęliśmy od razu. Rano obudził nas krzyk i głośna syrena. Kiedy otworzyłem oczy nie wiedziałem co się dzieje. Wtedy ujrzałem pułkownika który machał do nas ręką co miało znaczyć abyśmy stąd uciekali. Poczuliśmy swąd palonego drewna i plastiku. Zobaczyliśmy jak inni członkowie EOPNZ w pośpiech zmierzających w pośpiechu do wyjścia. Wszyscy byliśmy w piżamach, nawet pułkownik. Kiedy podeszliśmy do drzwi okazało się że drzwi jakoś się zatrzasnęły. Zza drzwi ulatywał gęsty, ciemny dym. Z jakiegoś powodu w całej stacji było strasznie ciepło i duszno. Ludzie którzy stali najbliżej drzwi zaczęło mocno kaszleć. Pułkownik odciągnął nas od drzwi. Był strasznie zdenerwowany. Zaciągnął nas do kuchni i szczelnie zamknął drzwi.

— Wszyscy na podłogę! — krzyknął ochrypłym głosem.

— Co się stało!? — spytałem posłusznie wykonując rozkaz.

— Nie teraz… — krzyknął. Otworzył szafkę wyciągnął kilka szmat, podarł na kilka kawałków i zamoczył w wodzie.

— Przyłóżcie je do ust i trzymajcie się jak najniżej — powiedział rozdając mokre szmatki. — Te drzwi długo nie wytrzymają… — powiedział cicho, tak że tylko niektórzy to usłyszeli.

Przez drzwi zaczął wlatywać ten sam dym. Natychmiast zrobiło się duszno i wszyscy zaczęli kaszleć. Mokra szmatka przynosiła ulgę ale nie na długo. Z biegiem czasu pogorszyła się widoczność więc ledwo widzieliśmy siebie nawzajem. Do tego dochodziło pieczenie oczu i straszna chrypa w gardle.

— Wszyscy za mną! — powiedział pułkownik którego zauważyliśmy tylko dzięki błyszczącej patelni którą trzymał. Czołganie się było męczące i mało efektywne. W końcu jednak doszliśmy do końca kuchni i przez okno zobaczyliśmy o co chodzi. To był pożar lasu. Jak się zaraz okazało pułkownik wziął garnek też aby rozbić szybę. Po kilku uderzeniach okno się rozbiło. Pułkownik zaczął wspinać się po ścianie i powoli zaczął wychodzić z okna. Po chwili znalazł się na dworze. Zrobiliśmy to samo…

Auaa! — krzyknął członek EOPNZ kiedy przeciął sobie skórę na resztkach stłuczonego przez pułkownika okna.

— Nikomu nic nie jest? — pułkownik — Wszyscy ustawcie się w szeregu. Szybko.

Kiedy już się ustawiliśmy zobaczyliśmy że las zaczyna się powoli przygasać.

— Z tyłu stacji znajduje się gaśnica. Musimy ugasić pożar w busie. Jest to bardzo niebezpieczne — powiedział pułkownik — Każdy kto chce może iść.

Oczywiście zgłosiłem się.

Nadal mieliśmy szmatki więc przyłożyliśmy je do ust. Weszliśmy tylnymi drzwiami które wywarzać musiało kilku mężczyzn przez kilka minut. Kiedy już je wywarzyliśmy prawie nic nie widzieliśmy z powodu dymu. Po kilku minutach dym się rozwiał i mogliśmy wejść. Pokój był mały a w koncie płonął ogień. Szybko wziąłem gaśnice i zgasiłem ogień. Drzwi do następnego pokoju zajęły się ogniem…

Poczułem uderzenie gorąca spowodowane stresem jak i realnym pożarem. Nigdy nie gasiłem pożaru więc po prostu nacisnąłem spust i nakierowałem strumień piany na płonące drzwi. Drzwi nie udało się całkowicie ugasić ale wystarczyło pchnąć drzwi aby je wyważyć co wcześniej było nie możliwe z powodu ognia. Wnętrze było wypełnione dymem. Po kilku minutach zgasiłem wszystkie płomienie w korytarzu. Stwierdziliśmy że paliło się tylko kilka pokojów. Za każdym razem wywarzaliśmy drzwi które i tak nadawały się tylko na złomowisko, i gasiliśmy płonący tam ogień. Po chwili nic już się nie paliło. Wyszliśmy na zewnątrz i dostaliśmy ataku duszącego kaszlu. Wypiliśmy mnóstwo butelek wody kiedy wreszcie uporczywy kaszel dał nam spokój. Musieliśmy resztą gaśnicy ugasić palącą się trawę wokoło naszego pojazdu. Kiedy ugasiliśmy trawę wróciliśmy do stacji aby ocenić rozmiar zniszczeń. W powietrzu nadal unosił się dym ale dało się to wytrzymać. Cały korytarz był brudny od pyłu z gaśnicy. Wszystkie ściany były okopcone od płomieni. Prawie wszystkie pokoje były zniszczone oprócz ważnych sterowni i magazynu gdyż były one zapatrzone w zraszacze które powstrzymały ogień od rozprzestrzeniania się ognia. Reszta pokojów była zniszczona. Przez kilka godzin wynosiliśmy resztki zniszczonych mebli. W magazynie znaleźliśmy prawie wszystkie zniszczone meble. Kolejne kilka godzin zajęło nam wnoszenie nowych mebli do pokoju. Przy okazji prawie reszta wycierała ściany z sadzy…

— Upffh… — westchnąłem kiedy rzuciłem się na nowo przyniesione łóżko.

— Która godzina? — spytał się Tomasz kiedy położył się na łóżku obok mnie.

— Za raz północ — odpowiedziałem — A z resztą… Przecież masz zegarek!

— No tak… Zapomniałem — odpowiedział ze śmiechem — Jestem taki wyczerpany że nawet nie chce mi się myśleć!

— Och… Jak tam chłopaki? — spytał się pułkownik kiedy pojawił się z nie nacka w drzwiach.

— Nawet dobrze… — odpowiedział Paweł — A właśnie! Jestem potwornie głodny! Przez cały dzień nic nie jadłem! — powiedział i złapał się za brzuch.

Wtedy wszyscy się roześmialiśmy ale też byliśmy strasznie głodni.

— Oj… Z powodu pożaru wszyscy zapomnieliśmy o jedzeniu! Ha ha ha! Chodźcie, zawołamy resztę — powiedział pułkownik.

Wtedy wyszliśmy na korytarz i włączyliśmy światło. Każdy z nas wszedł do jakiegoś pokoju i zawołał innych na posiłek. Kuchnia i jadalnia nie były za bardzo zniszczone ale i tak większość z mebli i urządzeń trzeba było wymienić. Kucharze podali nam kanapki i herbatę. Byliśmy bardzo zmęczeni więc nie zarzekaliśmy. Zaraz po posiłku poszliśmy spać. Przed snem złapał mnie ostry kaszel. Trwało to kilka minut. Potem bez większych problemów poszedłem spać.


— Hej! Wstawaj! — krzyczał Paweł potrząsając mną aby mnie budzić.

— Co, co co się stalo!? — spytałem nieprzytomnym głosem.

— Pułkownik kazał przyjść na śniadanie za około pięć minut — powiedział Tomasz

— Acha… — odpowiedziałem.

Zaraz szybko się ubrałem i poszliśmy na śniadanie.

— Dzień dobry, Spóźnialscy! — powiedział wesoło pułkownik.

— Dobry… — odpowiedzieliśmy.

Śniadanie było dobre ale widać było że kucharze musieli się przyzwyczaić do nowych, dopiero co przyniesionych urządzeń.

— Dobrze. Teraz wszyscy ustawcie się w szeregu. Znajdujemy się gdzieś na południu Litwy. Z badań klimatologów na Emirrze wynika że w tych lasach żyją wilki i inne dzikie zwierzęta. Oprócz tego prawdopodobnie gdzieś tutaj znajduje się mała wioska podobna do tej z Polski. Musimy to sprawdzić. Na razie pójdziemy pieszo. Wszyscy rozumieją!? — powiedział pułkownik.

— Czy musimy zabrać broń? — spytał Paweł.

— A tak. Broń. Nie jest to koniecznie ale środki bezpieczeństwa i obowiązujący mnie regulamin ustalony przez inicjatorów tej misji nakazuje aby każdy zawsze miał przy sobie broń palną.

Kiedy pułkownik skończył tłumaczyć wzięliśmy broń i wyszliśmy na zewnątrz…

W powietrzu nadal dało się wyczuć woń palonej trawy. Pożar zniszczył dużą połać terenu. Z drzew które nie spłonęły zostały czarne, okopcone pnie pozbawione gałęzi. Tylko jedno drzewo idealne po środku polany zniszczonej pożarem pozostało idealnie piękne i obrośnięte lianami. Kilka ptaków ułożyło sobie gniazdo na jednej z gałęzi cudownego drzewa i teraz radośnie śpiewały jakby nie dotarło do nich że otaczająca ich przestrzeń została doszczętnie zniszczona.

— Dobrze. Ustawcie się w szeregu. Idziemy na północ. Trzymamy się razem i w razie potrzeby strzelamy. Nie dotykajcie żadnych zwierząt. Mogą być wściekłe. Wszyscy zrozumieli? To idziemy…


Zaraz kiedy pułkownik to powiedział wyciągnął skądś mapę i zaczął ją studiować. Pokazał nam, że mamy iść kilka kilometrów na północ a potem na wschód. Zaczęliśmy iść. Nie spieszyliśmy się ale i tak każdy maszerował dość szybko. Po około pół godziny doszliśmy do miejsca gdzie las zaczął się powoli zagęszczać aż w końcu znaleźliśmy się w gęstej puszczy.

— Uwaga. Teraz dopiero zaczyna się niebezpieczeństwo. Mogą tu na nas czyhać różne zwierzęta, więc przygotujcie broń i włączcie latarki. I bądźcie bardzo ostrożni. — powiedział.

Kiedy pułkownik mówił odwrócił się do nas przodem i zaczął się odruchowo cofać. Po chwili jednak trafił na wystający korzeń, zachwiał się i runął na ziemię.

— No, właśnie o tym mówiłem — powiedział ze śmiechem i wstał — Spokojnie! Nic mi nie jest — powiedział widząc nasze przestraszone miny. Wtedy na Tomaszu usiadł kolorowy ptak…

— Och! Jaki on słodki! — krzyknął Adrian.

— No i się zaczyna… — mruknąłem pod nosem.

Kiedy reszta zachwycała się ptakiem ja oparłem się o drzewo. Wtedy zauważyłem że na drzewie siedzi już mała, czerwona żabka. Przez chwile chciałem ją zrzucić ale w ostatniej chwili przypomniałem sobie że ta żaba jest silnie trująca. Zacząłem się powoli cofać co oczywiście musiało zostać zauważone przez resztę.

— Co się stało? — spytał pułkownik przez co ptak odleciał.

— Patrzcie! Kolorowa żaba! — krzyknął Adrian i już chciał ją dotknąć ale w porę uderzyłem go grubym patykiem w rękę.

— Ta żaba mogłaby nas wszystkich pozabijać! Jest silnie trująca. — Kiedy to powiedziałem wziąłem żabę na patyk i cisnąłem w dal.

— No. Po kłopocie. — powiedziałem.

Wtedy usłyszałem ciche warczenie.

— Co to? — spytałem się.

— Co? Nic nie słyszę — odpowiedział

— Hej! Patrzcie! To wilk! — krzyknął Adrian z przerażeniem.

— Uwaga! Wszyscy do broni — krzyknął pułkownik.

W tej chwili pojawiło się kilkanaście dużych, szarych wilków. Otoczyły nas w koło tak że musieliśmy się ścisnąć. Po chwili z okręgu wyszedł większy wilk z blizną koło oka. Wygląda na to że musiał być przywódcą watahy. Nie wiedzieliśmy co zrobić.

— Mam plan — powiedziałem — Ktoś z nas rzuci pistolet lub coś innego. Wilki za tym pobiegną i będziemy mogli je ogłuszyć.

Ponieważ nikt nie miał innego pomysłu Paweł wyciągnął skądś pogniecioną bułkę. Pomachał nią przed nosem jednego z wilków i rzucił. Kilka wilków pobiegło za nią przez co mogliśmy wyłamać się z okręgu. Rozbiegliśmy się na kilkanaście stron a za nami poszły wilki. Paweł kopnął swojego wilka tak że odrzuciło go na kilka metrów. Wilk z zdwojoną siłą zaszarżował na niego ale Paweł zastrzelił go w głowę. Zwierzę w podskoku upadło a z jego głowy leciała krew. Tomasz miał lekki problem z swoim wilkiem który przygwoździł go do drzewa. Uderzył go kilka razy pięścią w brzuch i głowę. Wilk trochę się zdezorientował ale zaraz podszedł do Tomasza i zaczął opierać się o niego łapami. Ostre pazury rozcinały jego mundur i poharatały skórę. Paweł podniósł z ziemi kamyk i rzucił w wilka. Ten obrócił się i spojrzał na niego. W tym czasie Tomasz podłożył pistolet pod brzuch wilka i postrzelił go. Ranne zwierzę upadło, jeszcze przez chwile dało się słyszeć jego pełen bólu skowyt a później ucichł i zamarł. W tym czasie mój wilk rzucił się na mnie i przewrócił…

Kiedy wilk leżał na mnie czułem jego ciepły, obrzydliwy oddech. Łypał na mnie swoimi wielkimi pomarańczowymi oczami na których malowała się wściekłość. Nie wiedziałem czym mu zawiniłem że mnie zaatakował ale czego się spodziewać po dzikich zwierzętach. Próbowałem wstać ale napierał jeszcze mocniej. Jego wielkie ciężkie ciało przygniatało mnie do ziemi. Z trudem wyciągnąłem rękę i sięgnąłem po pistolet. On jednak to zauważył, warknął tak że kropelki śliny opryskały moją twarz i łapą wytrącił mi z ręki pistolet. Nie wiedziałem co robić. Wtedy zauważyłem ostry kamyk który leżał nieopodal mnie. Wziąłem go i uderzyłem nim wilka prosto w oko. Zawył z bólu ale też przestał na mnie napierać. Gwałtownie wstałem, przewróciłem go. Zacząłem go mocno kopać a kiedy zwinął się w kłębek podniosłem pistolet i go zabiłem. Wtedy wróciły wilki które pobiegły za bułką. Nie wiem czemu ale wybiegłem na przód kopnąłem jednego z nich i zastrzeliłem go. Zrobiłem tak z dwoma. Zostały jeszcze trzy ale rzuciły się na Tomasza. Nie mogłem strzelać bo mogłem go zranić. Podbiegłem do niego i razem z Adrianem odepchnęliśmy wilki i zastrzeliliśmy. Kiedy skończyliśmy byliśmy wyczerpani…

— Uff… — westchnąłem.

Niektórzy opierali się o drzewo a inni siedzieli na ziemi. Ja po prostu stałem. Musieliśmy się stąd wynosić. Same z siebie całe watahy wilków nie padały pośrodku lasu. Z pewnością zaraz zjawią się tu padlinożercy którzy z pewnością nie pogardzą jeszcze żywym towarem. Niepokoiło mnie też ilość wilków. Było ich kilkanaście a watahy zwykle składają się z kilkudziesięciu, ba kilkuset wilków. Być może to tylko mała grupka zagubionych od rzutków ale może to tylko zwiadowcy mający na celu sprawdzić czy teren jest bezpieczny zanim przybędzie tu cała wataha. Moje przemyślenia przerwał pułkownik.

— Wszyscy odpoczęli? Tak? To dobrze. A więc wracamy. Nie ma sensu dalej iść. — powiedział pułkownik. — Tomasz? Co się stało!? — krzyknął kiedy zobaczył krwawą plamę na koszuli Tomasza.

— Nic takiego… Wilk mnie poharatał — powiedział.

— Nie wygląda to dobrze… — powiedział — Pamiętacie co mówiłem!? One mogą być wściekłe! Czy ktoś jeszcze został poraniony przez wilka? — spytał.

Na szczęście nikt oprócz Tomasza nie został ranny. Wracaliśmy prawie dwie godziny głównie dlatego że byliśmy wyczerpani po walce z wilkami. Mnie dodatkowo bolało całe ciało po tym jak przygniótł je wilk. Kiedy wróciliśmy lekarze zajęli się Tomaszem a my poszliśmy się umyć. Zaraz po tym poszliśmy spać choć była dopiero siódma…


Rano obudził nas odgłos syreny. Zanim zdążyliśmy przetrzeć oczy pułkownik już stał w drzwiach, przebrany i uśmiechnięty od ucha do ucha.

— Wstawajcie śpiochy! — zaśmiał się pułkownik — Właśnie przekroczyliśmy granicę Rosji!

— A co jest takiego w Rosji? — spytałem.

— To wspaniały kraj! — oburzył się pułkownik.

Zanim ktokolwiek zdążył podważyć to stwierdzenie musieliśmy iść na śniadanie. Z radością stwierdziłem że kucharze nauczyli się obsługi nowego sprzętu przez co dania były o wiele lepsze. Zaraz po śniadaniu pułkownik ustawił nas w szeregu. Wyszliśmy ze stacji i stwierdziliśmy że znajdujemy się w czymś w rodzaju wioski…


— Kolejna wioska? — powiedziałem z niedowierzaniem — podobna do tej którą widzieliśmy w Polsce!

— Faktycznie. Dziwne. Musimy dowiedzieć się co jest grane — powiedział pułkownik.

Wtedy nasza konwersacja została przerwana przybiegnięciem lokalnych psów. Jak zawsze wszyscy zaczęli głaskać pieski które wydawały się zadowolone.

— No już! Wyjście się głupie kundle! — krzyknął pułkownik na psy aby je przegonić — Akyż!

— Panie pułkowniku — krzyknął Adrian z pretensją.

— Nie mamy całego dnia! — krzyknął znudzony pułkownik.

W tej chwili podeszła do nas starsza pani podobna do tej z Polski.

— Wchodźcie, Wchodźcie kochaneczki! — powiedziała i gestem zaprosiła nas do mąłej chatki.

Zanim zdążyliśmy coś powiedzień pani pokazała nam kanapę, wyciągnęła kubki i wsypała herbatę…

— Proszę! No dalej! Pijcie kochaneczki. — powiedziała starsza pani.

Nie wypadało odmawiać starszej pani więć zaczęliśmy pić. Była nawet dobra. Wtedy zauważyłem sygnet w kształcie koła. Taki sam zauważyłem u starszej pani z Rosji.

— Przepraszam… Co oznacza ten sygnet?

— Ten sygnet kochaneczku oznacza nową odbudowaną ziemię — odpowiedziała, ale zaraz zorientowała się że chyba powiedziała za dużo więc zrobiła zakłopotaną minę

— Nową odbudowaną ziemia? — spytał pułkownik poważnym tonem — Czyli mam rozumieć że wasze dwie wsie coś łączy!?

— Yyy… Tak kochaneczku, ale… — odpowiedziała.

— No cóż. Będziemy musieli to sprawdzić…

— Najważniejsze pytanie — powiedział pułkownik poważnym tonem — Czy jest was więcej?

— Yyyy… —

Pułkownik wstał, przeładował pistolet i podniósł na wysokość głowy starszej pani.

— OCHHH! STOP! Już… Już mówię… Jesteśmy rozsiani po całym świecie… Znaczy że jesteśmy na każdym kontynencie…

— Wy? — spytał pułkownik podnosząc prawą brew do góry.

— To znaczy ci którzy ocalali… Utworzyliśmy wioskę na każdym kontynencie. Zwiększa to nasze szanse przetrwania… Czy coś — odpowiedziała z zakłopotaniem i strachem o swoje życie.

— Dobrze — Pułkownik zanotował coś w swoim notatniku. — To my już pójdziemy. — kiedy to powiedział skinął na nas głową i wyszedł nie dopijając herbaty. Spojrzeliśmy na swoją nie dopite herbaty i poszliśmy za nim.

— Dziękujemy za herbatę — powiedziałem cicho kiedy wychodziliśmy.

Wioska była mała i składała się kilkanaście małych domów. Oprócz domów były też zagrody w których mieszkały różne zwierzęta. Wróciliśmy do stacji. Kiedy wróciliśmy poszliśmy do jadalni i zjedliśmy obiad. Potem wróciliśmy do naszych pokojów. Położyliśmy się do łóżek i zaczęliśmy rozmyślać o dzisiejszym dniu. Wtedy pułkownik pojawił się w drzwiach.

— Ach… Dzisiaj same problemy — powiedział z niezadowoleniem — Ale jutro odwiedzimy moje rodzinne miasto — powiedział i wyraźnie się rozpromienił…

Rano obudziła mnie woda. Z początku nie wiedziałem skąd się wzięła ale wszystko się wyjaśniło kiedy zobaczyliśmy pułkownika z wiadrem wody oblewającego innych żołnierzy aby ich obudzić. Musieliśmy się szybko przebrać i zejść na śniadanie. Zjedliśmy je wyjątkowo szybko bo pułkownik patrzył na nas niecierpliwie, a gdy komuś spadła bułka na ziemię a ten ktoś wstał aby ją podnieść pułkownik wyglądał jakby miał wybuchnąć. Kiedy wreszcie zjedliśmy i pułkownik ustawił nas w szeregu i wyszedł ze stacji. Wyglądał na szczęśliwego ale też na smutnego. Kiedy wyszliśmy ujrzeliśmy dość małe rozwinięte miasto. Jak większość miast było dość zniszczone i obrośnięte roślinnością. Wszędzie były wysokie bloki pokryte lianami i bluszczem. Rosyjski napis głosił nazwę miasta. Nikt z nas nie znał rosyjskiego więc musieliśmy zapytać pułkownika jak to się czyta.

— Dobrze… Jeśli chcecie możecie tu zostać. Wrócę za kilka minut. — powiedział i odszedł. Wszyscy zostaliśmy aby pułkownik mógł spokojnie się przejść. Po pół godzinie wrócił i wróciliśmy do stacji. Poszliśmy do jadalni i zjedliśmy obiad. Wróciliśmy do pokojów i położyliśmy się. Milczeliśmy zastanawiając się nad tym co widzieliśmy…


Rano obudził nas odgłos syreny. Zanim zdążyliśmy przetrzeć oczy pułkownik już stał w drzwiach, przebrany i uśmiechnięty od ucha do ucha.

— Wstawajcie śpiochy! — zaśmiał się pułkownik — Właśnie przekroczyliśmy granicę Rosji!

— A co jest takiego w Rosji? — spytałem.

— To wspaniały kraj! — oburzył się pułkownik.

Zanim ktokolwiek zdążył podważyć to stwierdzenie musieliśmy iść na śniadanie. Z radością stwierdziłem że kucharze nauczyli się obsługi nowego sprzętu przez co dania były o wiele lepsze. Zaraz po śniadaniu pułkownik ustawił nas w szeregu. Wyszliśmy ze stacji i stwierdziliśmy że znajdujemy się w czymś w rodzaju wioski…

— Kolejna wioska? — powiedziałem z niedowierzaniem — podobna do tej którą widzieliśmy w Polsce!

— Faktycznie. Dziwne. Musimy dowiedzieć się co jest grane — powiedział pułkownik.

Wtedy nasza konwersacja została przerwana przybiegnięciem lokalnych psów. Jak zawsze wszyscy zaczęli głaskać pieski które wydawały się zadowolone.

— No już! Wyjście się głupie kundle! — krzyknął pułkownik na psy aby je przegonić — Akyż!

— Panie pułkowniku — krzyknął Adrian z pretensją.

— Nie mamy całego dnia! — krzyknął znudzony pułkownik.

W tej chwili podeszła do nas starsza pani podobna do tej z Polski.

— Wchodźcie, Wchodźcie kochaneczki! — powiedziała i gestem zaprosiła nas do małej chatki.

Zanim zdążyliśmy coś powiedzieć pani pokazała nam kanapę, wyciągnęła kubki i wsypała herbatę…

— Proszę! No dalej! Pijcie kochaneczki. — powiedziała starsza pani.

Nie wypadało odmawiać starszej pani więc zaczęliśmy pić. Była nawet dobra. Wtedy zauważyłem sygnet w kształcie koła. Taki sam zauważyłem u starszej pani z Rosji.

— Przepraszam… Co oznacza ten sygnet?

— Ten sygnet kochaneczku oznacza nową odbudowaną ziemię — odpowiedziała, ale zaraz zorientowała się że chyba powiedziała za dużo więc zrobiła zakłopotaną minę

— Nową odbudowaną ziemia? — spytał pułkownik poważnym tonem — Czyli mam rozumieć że wasze dwie wsie coś łączy!?

— Yyy… Tak kochaneczku, ale… — odpowiedziała.

— No cóż. Będziemy musieli to sprawdzić…

— Najważniejsze pytanie — powiedział pułkownik poważnym tonem — Czy jest was więcej?

— Yyy… —

Pułkownik wstał, przeładował pistolet i podniósł na wysokość głowy starszej pani.

— OCHHH! STOP! Już… Już mówię… Jesteśmy rozsiani po całym świecie… Znaczy że jesteśmy na każdym kontynencie…

— Wy? — spytał pułkownik podnosząc prawą brew do góry.

— To znaczy ci którzy ocalali… Utworzyliśmy wioskę na każdym kontynencie. Zwiększa to nasze szanse przetrwania… Czy coś — odpowiedziała z zakłopotaniem i strachem o swoje życie.

— Dobrze — Pułkownik zanotował coś w swoim notatniku. — To my już pójdziemy. — kiedy to powiedział skinął na nas głową i wyszedł nie dopijając herbaty. Spojrzeliśmy na swoją nie dopite herbaty i poszliśmy za nim.

— Dziękujemy za herbatę — powiedziałem cicho kiedy wychodziliśmy.

Wioska była mała i składała się kilkanaście małych domów. Oprócz domów były też zagrody w których mieszkały różne zwierzęta. Wróciliśmy do stacji. Kiedy wróciliśmy poszliśmy do jadalni i zjedliśmy obiad. Potem wróciliśmy do naszych pokojów. Położyliśmy się do łóżek i zaczęliśmy rozmyślać o dzisiejszym dniu. Wtedy pułkownik pojawił się w drzwiach.

— Ach… Dzisiaj same problemy — powiedział z niezadowoleniem — Ale jutro odwiedzimy moje rodzinne miasto — powiedział i wyraźnie się rozpromienił…

Następnego dnia zaraz po śniadaniu pułkownik ustawił nas w szeregu i wyszliśmy ze stacji. Zobaczyliśmy wielkie miasto, ale nie zniszczone i obrośnięte jak inne ale nietknięte i tętniące życiem. Widać było że niektóre budynki naruszył ząb czasu ale na ogół były zadbane i ładne. Pułkownik jak z resztą i my był zdziwiony że miasto przetrwało. Widzieliśmy zapalone światła bo w tych okolicach było jeszcze ciemno, rośliny balkonowe aż w końcu starszą panią spoglądającą na nas z okna. Dopiero teraz zauważyliśmy że nasza stacja stoi na terenie będącym granicą między miastem a lasami. Dyskretnie przeładowaliśmy broń, bo wiedzieliśmy że muszą tu być groźni ludzie jak na przykład przemytnicy. Dalej poszliśmy równą, zadbaną drogą będącą chyba głównym odcinkiem miasto, bo z tej drogi rozchodziły się dziesiątki innych…

— Ładne miasto — powiedział pułkownik.

— Nooo… Trzeba przyznać. Odwalił kawał dobrej roboty… — powiedział Paweł.

— Dobrze. Musimy przejrzeć to miasto. Nie ma sensu się rozdzielać bo się pogubimy lub ktoś nas zabije. Pamiętajcie aby zbytnio nie rzucać się w oczy. A, i jeszcze jedno. Nie rozmawiajcie za dużo po angielsku. Jesteśmy w Rosji. — powiedział i zmarszczył brwi kiedy zobaczył że Paweł próbuje nawiązać kontakt z przestraszoną kobietą. — Wszystko jasne? To idziemy.

Postanowiliśmy pójść prosto, główną ulicą. Już po kilkunastu metrach natrafiliśmy na coś dziwnego. Była to fontanna ze znanym już nam logiem Nowej Ziemi z której leciała woda. Na dole był napis:

„Ottonferd — Pierwsze miasto Nowej Ziemi”

Pułkownik wyraźnie się zdenerwował…

Pułkownik przez dłuższy czas się nie odzywał ale w końcu pokazał nam głową abyśmy szli dalej. Główną alejka obfitowała w sklepy ale najbardziej zaciekawił nas sklep z bronią. Weszliśmy i zaczęliśmy oglądać broń. Była to nowoczesna broń, wysokiej jakości. Od strzelby po rewolwery. Była też różnego rodzaju amunicja. Kiedy pułkownik pogrążył się w rozmowie z rosyjskim sprzedawcą ja wziąłem do ręki karabin maszynowy, dokładnie M794—7, kaliber 48 mam. Był duży, nie za duży i miał dobry celownik. Kiedy pułkownik skończył rozmawiać wyszliśmy. Ewidentnie poprawił mi się humor. Zaraz obok sklepu z broń mi zauważyłem sklep ze sprzętem komputerowym i grami. Lubiłem komputery więc popatrzyłem bo na Emirrze komputery były drogie i niedostępne. Zaraz jednak poszliśmy dalej za pułkownikiem…

— Gdzie idziemy? — spytałem.

— Może teraz pójdziemy w lewo — zaproponował Paweł.

— No dobrze — odpowiedział pułkownik.

Na lewo było trochę ciemniej. Znajdowały się tam sklepy z żywnością i tego typu artykułami. Weszliśmy do jednego nad którym wisiał napis z napisem „Supermarket”. Sklep był pełny ludzi. Na półkach było pełno różnych rzeczy. Ze zdziwieniem zauważyliśmy że walutą jest dolar amerykański. Nie mieliśmy przy sobie pieniędzy więc po prostu podeszliśmy do kasy. pułkownik zaczął rozmawiać z kasjerem też po rosyjsku. Nie wiedzieliśmy o czym rozmawiali więc po prostu staliśmy. Moją uwagę przykuło stanowisko ze świeżym mięsem. Zastanawiałem się skąd pochodzi mięso. Pewnie z różnych wsi. Po chwili zniecierpliwiona kasjerka spytała:

— Może pań się zdecyduje!? A z resztą… Co wy tu robicie — spytała po angielsku.

— Nic nie kupuje… A co tu robimy to nie pani sprawa. — odpowiedziałem.

— To niech się pan stąd wynosi!

— Nie może mi pani mówić co mam robić!

Kiedy się kłóciliśmy cały sklep zaczął się na nas patrzeć…

— Co się tu dzieje?! — krzyknął pułkownik kiedy skończył rozmawiać z kasjerem.

— Nic. Czy możemy już iść? — spytałem kryjąc złość.

— Tak, już wychodzimy.

Kiedy wyszliśmy wróciliśmy na główną alejkę. Po około pięciuset metrach natrafiliśmy na coś co wyglądało jak główną siedzibą rządu. Budynek był bogato zdobiony a z dwóch stron obszernych drzwi wisiały flagi Nowej Ziemi. Na prawo od drzwi pod flagą wisiała tabliczka z napisem:

„Główny urząd Ottonferd”. Pułkownik przez chwilę się wąchała ale w końcu wszedł do środka. Wnętrze było ładne i zadbane. Kazał nam zaczekać a sam podszedł do biurka recepcjonistki i coś powiedział. Ona mu odpowiedziała i po chwili wrócił, powiedział tylko że ma niezbędne informacje. Zaraz wyszliśmy. Wtedy zauważyliśmy coś dziwnego…

To jakiś mężczyzna z zasłoniętą chustą twarzą rzucił petardą w siedzibę rządu. Rozległ się huk i zaraz nadbiegli strażnicy w białych mundurach którzy powaliło i skuli chuligaństwo. Odprowadził go gdzieś i po dwóch minutach wszyscy wydawali się zapomnieć że coś takiego miało miejsce. Widocznie takie zdarzenia były na porządku dziennym. Jeszcze przez chwilę chodziliśmy bez celu tu i tam. W końcu naszą uwagę przyciągnęła ciemna opuszczona uliczka którą inni omijali że wstrętem. Weszliśmy tam i po chwili uderzyła nas biedota i niedostatek który tu panował. Wszystko było brudne i zniszczone, wszędzie walały się śmieci. Ludzie byli nędznicy ubrani a dzieci zwykle były gołe. Trafiliśmy do innego świata…

Zrozumieliśmy dlaczego bogaci ludzie omijali to miejsce szerokim łukiem. Zamiast luksusowych i czystych sklepów, tutaj znajdowały się tylko nędżne stoiska z różnymi towarami. Mieszkania wyglądały jakby nigdy nie przeszły remontu. Wielu ludzi siedziało na ziemi i prosiło o trochę pieniędzy lub kawałek chleba. Powietrze było gęste, a zapachy potraw z ulicznych bazarów mieszał się z zapachem zgnilizny i smrodem spalin. Widocznie w tej części miasta znajdowały się fabryki, na pierwszy rzut oka nie widoczne przez resztę mieszkańców. Próbowaliśmy przejść się trochę i rozejrzeć ale uliczki były tak ciasne i zatłoczone że było to nie możliwe. Pułkownik kazał nam więc tu stać a sam poszedł się rozejrzeć. Po chwili wrócił, zanotował coś w notesie i wyszliśmy z tej części miasta…

Nie mieliśmy co dalej robić więc wyszliśmy z miasta. Weszliśmy do naszej stacji, i poszliśmy na obiad. Pułkownik z niewiadomego powodu był w dobrym humorze i najwyraźniej nie przeszkadzał mu hałas dochodzący z zewnątrz. Po obiedzie poszliśmy do naszego pokoju. Wyciągnąłem mapę i zaznaczyłem na niej punkt który podpisałem „Ottonferd”.

— Co robisz z tą mapą? — zapytał Paweł patrząc mi przez ramię.

— Zaznaczam to miasto na mapie… Jakby co…

Kiedy to powiedziałem Paweł spoważniał.

— Popatrz! — powiedział i pokazał na mapie punkt przez który mamy przejechać — To Syberia. To będzie cud jeśli przejedziemy przez niá bez uszczerbku…

— Co się dzieje? — spytał Tomasz patrząc na nasze poważne miny.

— Będziemy przejeżdżać przez Syberię. Zaraz po biegunie Antarktydzie najzimniejsze miejsce na Ziemi…

— Może spotkamy tam pingwiny? — zażartował ale zaraz spoważniał.

— Patrzcie! krzyknął Adrian — Będziemy przejeżdżać przez Chiny i Mongolie!

— Chhmmm… Zawsze chciałem zobaczyć Chiny…

— Jak tam? — zapytał pułkownik — Co macie takie wesołe miny?

— Zobaczyliśmy że będziemy przejeżdżać przez Chiny!

— Taaaaak… Ale teraz lepiej ciepło się ubierzcie! — powiedział i postawił na podłogę koszyk pełen ciepłych ubrań…

Na razie nie było nam zimno ale po kilku godzinach zrobiło się zimno i musieliśmy się ubrać. Na kolacji podali nam gorącą herbatę, bo pomimo ciepłych ubrań było okropnie zimno. Kiedy szliśmy spać, na ścianach zauważyliśmy szron. Kiedy rano obudził nas pułkownik z jego i naszych ust leciała para. Kuchnia była mocno zaparowana ale pomimo tego i tak było zimno. Kiedy z trudem otworzyliśmy drzwi stacji po kilku sekundach byliśmy cali biali. Kiedy wyszliśmy ze stacji zatopiliśmy się w śniegu po kolana. Wiał silny wiatr i prawie nic nie widzieliśmy. Ledwo usłyszeliśmy pułkownika który kazał nam wrócić do stacji. Trudno było chodzić i ciągle się przewracając wróciliśmy do stacji. Byliśmy cali biali. Otrzepaliśmy się i wróciliśmy do łóżek gdzie było najcieplej…

Rano obudził mnie lodowy sopel który jakimś sposobem utworzył się nad moim łóżkiem i nad ranem spadł. Wstałem i stwierdziłem że kołdra się zamroziła i stwardniała więc chwilę zajęło mi zmiękczenie jej abym mógł wstać. Widocznie zrobiłem sporo hałasu bo obudziłem innych. Nadal byliśmy w kurtkach ale i tak było zimno. W pewnym momencie przyszedł pułkownik.

— Brrr… Jak się spało? — spytał ale zaraz spoważniał — Technik powiedział że ogrzewanie się zepsuło więc temperatura wewnątrz odpowiada tej z zewnątrz.

— A ile jest stopni na zewnątrz? — spytał się Paweł.

— Około -36 stopni Celsjusza.

— W takim razie czy gdzieś pójdziemy? — spytałem.

— Nie mogę was narażać jeśli nie jest to całkowicie konieczne…

Poszliśmy na śniadanie. Było później niż zwykle, bo kucharzom trochę zajęło odmrożenie składników. Na szczęście kuchenki i piece działały więc w kuchni było trochę cieplej. Wracaliśmy do pokojów kiedy nagle całą stacja zaczęła się trząść. Straciliśmy równowagę i wszyscy runęliśmy na ziemię. Usłyszeliśmy jak pilot bez skutecznie próbuje ruszyć z miejsca. Nie wiedzieliśmy co się dzieje ale półkownik wyjaśnił nam że koła się zaklinowały w śniegu więc stacja nie może się ruszyć. Pułkownik wszedł do naszego pokoju i otworzył okno. Wychylił się i spojrzał na buksujące w śniegu koła.

— Niestety, będziemy musieli przeciągnąć stacje…

— Co? — spytałem.

— Weźniemy linę, przywiążemy na do bolca na początku stacji i przeciągniemy tak aby stacja mogła dalej się ruszyć.

Pułkownik zaskoczył nas, bo w końcu nie chciał abyśmy wychodzili na zewnątrz. Kiedy wyszedł aby powiedzieć innym podszedłem do okna. Wiał silny wiatr i mocno padał śnieg. Widoczność była strasznie słaba. Do tego słońce było całkowicie przysłonięte przez chmury. Po kilku minutach pułkownik wrócił i rozdał każdemu kamizelkę odblaskową oraz latarkę na czoło. Przyniósł też grubą linę którą mieliśmy przeciągnąć stacje.

— Potrzebuje kilku ochotników do podczepienia liny na początek stacji. — powiedział pułkownik — Może być to bardzo niebezpieczne. Pamiętajcie, że jeśli nie było by to konieczne nie ryzykował tego.

Zgłosiłem się jako ochotnik. Oprócz mnie zgłosił się Adrian i Paweł. Ubraliśmy kamizelki odblaskowe i sprawdziliśmy czy latarki działają…

Po chwili poszliśmy do kuchni gdzie pułkownik przyprowadził jeszcze kilku ochotników.

— Dobrze. Mówimy omówić szczegóły. Na początku do drzwi stacji przywiążemy linę. Każdy musi się jej mocno złapać aby nie było problemów. Drugą linę przywiążemy do bolca na początku stacji. Wrócimy do stacji i odpoczniemy. Zaraz potem całą grupą przeciągnięcie stacje, a w razie potrzeby odblokujemy koła łopatkami — powiedział pułkownik.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 6.3
drukowana A5
za 46.5