E-book
22.05
drukowana A5
31.07
Wyprawa po szmaragd mocy

Bezpłatny fragment - Wyprawa po szmaragd mocy


Objętość:
27 str.
ISBN:
978-83-8324-564-5
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 31.07

Do młodego czytelnika

Witam Cię, mój najdroższy czytelniku mały.

Dla ciebie właśnie, wersy tej książki powstały,

Byś się, oderwać raczył od gier, komputera.

Przed Tobą swe stronice ta książka otwiera

I chce Cię zabrać z sobą, gdzie przygoda czeka.

Gdzie świat urokiem wabi i podróż daleka.

Książka chętnie każdego ze sobą zabiera,

Spróbuj się zatem wcielić w postać bohatera.

Zacznij czytać i pobudź swoją wyobraźnię

Albo posłuchaj kogoś, kto czyta wyraźnie.

Wyprawa po szmaragd mocy.

Ogień pod blachą właśnie nowy się roznieca,

Bo dziadek większe szczapy dorzucił do pieca,

Więc Janek zasłuchany, w babcine czytanie,

Ułożył się wygodniej trochę na tapczanie.

Uwielbia te wieczory, gdy mu babcia czyta

I czy mogłaby jeszcze? Co chwila ją pyta.

Babcia jak zawsze wtedy daje się uprosić

I nuż kolejną bajkę chce wnusiowi głosić,

Aż wnuczek zasłuchany tak w bajek czytanie

Nie zamknie swoich ocząt, leżąc na tapczanie.

Wtedy dziadka na pomoc cicho babcia wzywa,

Ten niesie go do łóżka i kołdrą okrywa.

Nie inaczej jest dzisiaj, już sen chłopca morzy

I niebawem go dziadek do łóżka położy,

A tam kontynuacja baśniowej przygody

Czekają już na niego wyzwania, nagrody.


Dziś Janek śpi spokojnie w poduszkę wtulony,

Naraz jakimiś głosy ze snu rozbudzony,

Słyszy jak w kuchni chyba, babcia z kimś rozmawia.

To z tą starą kobietą co czary odprawia,

Co uroki odczynia i ziołami leczy.

Słychać niezbyt wyraźnie, jej głos lekko skrzeczy,

Ale co ona mówi, że babcia jest chora?

Że nie pomoże nawet wizyta doktora.

Jakieś zioła nad ogniem kamieniem rozciera

I stwierdza, że jest pewna, iż babcia umiera,

Że leki nie pomogą, nic nie dadzą zioła,

Że jedyne co babcię, tu uleczyć zdoła,

To moc co jest w szmaragdzie dawno uwięziona.

Jeśli coś może pomóc, to na pewno ona.

Janek znał tę opowieść o szmaragdzie mocy,

Któremu kształt nadały wiatry od północy.

Ów klejnot gdzieś w krainie leżącej na wschodzie

Jest podobno ukryty, chyba w jakiejś wodzie.


W kilka chwil cicho w kuchni wreszcie się zrobiło.

Janek już zasnąć nie mógł, tak go to trapiło.

Rzecz jasna, że się babcia wnukowi nie chwali,

Że ją w środku coś boli, jakiś ogień pali.

Nie chce martwić dzieciaka swymi problemami.

Dzieci się nie zajmują takimi sprawami,

Ale jak babci pomóc, Janek ciężko wzdycha,

Wstaje z łóżka, do kuchni nos ciekawski wpycha.

Nie ma nikogo, śpią już, po chwili wnioskuje.

Ubiera się i w buty swe szybko wskakuje.

Otwiera drzwi i z domu chce wyleźć na pole,

Ale co to za rogiem stoi przy stodole?

To Szczekuś, pies babciny, na Janka spogląda,

Ale jaki on duży, w dzień tak nie wygląda.

Merda ogonem, zaraz do Janka podbiega

Zna go dobrze i lubi jak stary kolega.

Wskakuj szybko na mój grzbiet, Jankowi znak daje,

Ten się waha chwileczkę, ale się poddaje.

Wiesz, gdzie zmierzam? Zapytał swojego zwierzaka.

Wiesz, że babcia jest chora i to jeszcze jaka?

Wiem wszystko, też słyszałem, o czym rozmawiały,

Co mówiły na koniec, jak się rozstawały.

No to w drogę Szczekusiu, spieszyć nam się trzeba,

Żeby zdążyć, nim babcia zapuka do nieba.

Tylko mocno się trzymaj rękami za kłaki,

Bym cię nie zgubił zaraz, jak wpadniemy w krzaki.


Noc ciemna, księżyc właśnie schował się za chmury.

Las niby dobrze znany, lecz jakiś ponury.

Znane miejsca, po nocy inne się wydają,

Korzenie drzew przydrożnych coś bardziej wystają.

Strachy za każdym krzakiem chyba się chowają.

Dziwne odgłosy lasu po nocy powstają.

Gdybyś sam w takim lesie został w środku nocy,

Niechybnie zaraz bratku byś wzywał pomocy.

Tam gałąź nadłamana właśnie zatrzeszczała,

Ruszona wiatrem letnim na drogę zleciała.

Zmusiła naszych śmiałków, by z drogi zboczyli

Ominęli przeszkodę, którą zobaczyli.

Gdy gałąź omijali, w maleńkiej gęstwinie

Dał się słyszeć pisk cichy, który zaraz ginie.

Słyszałeś Szczekuś? Co to, co tam zapiszczało,

Mi się zdaje, że z tamtej strony dobiegało.

Coś tam jest czerwonego albo mi się zdaje.

Nie, na pewno coś z ziemi małego wystaje.

To malutka czapeczka leży porzucona.

Kto nosi taką czapkę? Nie wiesz czyja ona?

Tu do góry popatrzcie! To mnie zobaczycie.

Mam nadzieję, że szybko mnie stąd uwolnicie.

Wiszę za nogę, głową na dół skierowaną.

Wpadłem w pułapkę, na jeże chyba zastawianą.

Malutki krasnal wrzeszczał, piszczał, lamentował.

Temu, co pułapki stawia, wymyślał, pomstował.

Tak Janek, jak i Szczekuś krasnale lubili,

Więc szybko malutkiego skrzata uwolnili.

Ten rzekł — Janku, na razie tobie podziękuję,

A jak będzie okazja, to się zrewanżuję

I znikł w ciemności lasu, tyle go widzieli,

Choć chęć na pogawędkę z nim malutką mieli.


Janek więc, na Szczekusiu dalej galopuje,

Obranego kierunku troszeczkę pilnuje.

Dotarli na polanę, gdzie rośnie buk wielki.

Zmęczył ich ten wysiłek, choć zdał się niewielki.

Do rana się kimniemy, Janek zdecydował

I zaraz swoją głowę w kudły psiaka schował.

Czuł się bezpiecznie chłopiec do psa przytulony,

Wiec spał jakby do łóżka swego położony.


Ranne promienie słońca wędrowców zbudziły,

Rosy z trawy wysokiej, buzie im obmyły.

Gotowi ruszyć w drogę zaraz obaj byli,

Ale coś ciekawego tam zauważyli.

Wspaniała pajęczyna, do traw przyczepiona,

Kroplami rosy srebrnej cudnie przystrojona,

Niczym naszyjnik błyszczy, perłami przybrany,

A na środku elf mały, w sieć ową złapany.

Pełźnie do niego pająk po swej pajęczynie.

Elf cały zapłakany wie, że wkrótce zginie.

W ostatniej chwili Janek pajęczynę zerwał,

W ten sposób przedstawienie okropne to przerwał.

Elf spadł na miękką trawę, nic mu się nie stało.

Przez chwilę sam nie wiedział, co się dokonało.

Otrząsnął się po chwili i z trawy wychodził,

Chciał poznać tego śmiałka, co go oswobodził.

Ukłonił się Jankowi, bardzo mu dziękuje

I w potrzebie dopomóc chłopcu obiecuje.


Dalej nam trzeba pędzić słońce już wysoko.

Tam jest wschód, wskazał Janek, mrużąc jedno oko.

— Zatem wskakuj co rychło, Szczekuś nakazuje

I zaraz niosąc Janka, w tamtą stronę pruje.

Długą drogę przebyli, nim się zatrzymali.

Nad strumykiem, by obmyć nogi w jego fali.

Troszkę się pożywili rosły tam jeżyny,

Poziomki, i jagody, a nawet maliny.

Szczekuś coś tam wygrzebał albo upolował,

Trochę zjadł, resztę chyba na potem gdzieś chował.

Coś zakopał przy brzegu, swoim psim zwyczajem.

Jak zgłodnieję to kiedyś tym się jeszcze najem.

Odpoczęli chwileczkę, nim w drogę ruszyli.

Przedtem raz jeszcze nogi w strumyku obmyli.


Mijali pola, łąki, bagna, torfowiska,

Zagajniki i miedze, i wielkie mrowiska.

Dotarli na skraj lasu, kiedy już zmierzchało,

W lesie nawet bezpiecznej by się nocowało,

Myśli Janek i w krzaki na Szczekusiu wpada.

Jakaś polanka mała, na nocleg się nada.

Po chwili widzą światło, to ognisko płonie.

Podchodzą bliżej, patrzą, Janek marszczy skronie.

Przy ognisku kot leży, wielgachny, kudłaty,

Szaro-bury, pod brodą ma dwie białe łaty.

Co kot robi sam w lesie? Jak ognisko pali?

Jeszcze mu się od ognia futerko osmali.

Szczekuś chciałby się rzucić i kota pogonić,

Ale Janek go trzyma, każe mu się wzbronić.

Naraz na Janka z drzewa intruz naskakuje,

Powala go na ziemię i się z nim boksuje.

Janek się wydostaje, przeciwnika zwala,

A kot już na Szczekusia pazury wywala.

Janek się czasem broni, czasem atakuje.

Dwóch chłopców tak się bije, że aż się kotłuje.

I kot już na Szczekusia uderzyć zamierza,

Jeden zwierz chce drugiego upolować zwierza.

Tak chwile się szarpali, młodzieńcy narwani,

Aż dali za wygraną, walką wyczerpani.

— Co mnie śledzisz? Do Janka tamten się odzywa.

— Ja cię śledzę, a po co? — Nie wiem, różnie bywa.

— My ze Szczekusiem misję ważną wypełniamy,

Szmaragdu gdzieś na wschodzie skrytego szukamy.

— Chcesz być bogaty, cenne gromadząc kamienie?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 31.07