Wyniesiony

Bezpłatny fragment - Wyniesiony

Objętość:
49 str.
ISBN:
978-83-8369-097-1

„Oko może powiększać. W sercu wszystko jest wielkie.” — Emil Cioran


„Czym jest serce człowieka, jego mózg, jego oko? — odrobiną ziemi, odrobiną pyłu. A jednak ten humus jest wybrany na arenę wszechświata. Tak też wywyższone są do wielkiego znaczenia kamienie szlachetne pochodzące z pospolitej ziemi i skromnej gliny.” — Ernst Jünger


„Artysta jest organizatorem wyobraźni narodowej.’’ — C.K. Norwid


„Nigdy by Chopin nie osiągnął tych wyżyn artyzmu, gdyby tworzył wyłącznie dla rozwiązania założeń estetycznych lub dla zysku, gdyby nie płonął ogniem służby dla Polski.’’ — Jan Mosdorf

Od Autora

Dwadzieścia lat oraz debiut literacki ma się tylko raz.

Drogi Czytelniku, jestem naprawdę dumny, że mogę oprowadzić Cię po skromnym świecie moich refleksji. Czuję się dobrze z faktem wydania swoich utworów i podzieleniem się tym, czego nie da się opisać dosłownie. Szukałem Cię, szukając siebie, aż wreszcie jesteś. Nie ukrywam, aby dać życie ,,Wyniesionemu” trzeba było trochę poumierać, ale cała przyjemność leży po mojej stronie.

Przed Tobą kilkanaście wierszy oraz kartka z pamiętnika niejakiego Antka B.

Proszę się lekko zgarbić, ręce wąsko, broda niżej i możemy zaczynać.

Życzę owocnej lektury!

Wyniesiony

Wyniesiony! Przed samym dyskiem słońca.

Obdarzony! Mocą poznania i życiem bez końca.

We mnie prawo i miecz, bez przepaski na oczy.

Opanowana sztuka latania, lecz po ziemi… też kroczę…


Błąd władzy, dla człowieka to próżnia!

Kiwnięcie palcem, a może decyzja? — myśl zabójcza.

W kwiecie królestwa pustka nieznajoma,

Męcząca marność nawet bogów porusza…


Lecz nie człowieka — ostatniego w historii.

Żywiciel bóstw bez własnej zbroi!

Nie czuję głodu jak moja strawa,

Od wojen i trudów marnieje i zbawca….


Nie jestem śmiertelny, jedynie zakuty w stali!

Moje serce bije i przełamie wszelkie kraty!

Widziałem zmierzch słońca, bogów rozbraty!

Doświadczyłem kalectw, których nawet twórcy się bali.


Nie zasługuję na świadomość mojego miejsca,

Na kurhany wiatru dotykające płuc,

Na szczyty gór odbierające dech,

Lecz na wymarzoną śmierć!


Klątwa, niedoskonała tak samo jak wybrańcy kosmosu,

Pierwiastek upadłej natury nie zdołał wydać innego losu.

Filary upadły, a sam jeden, tak doskonały trzymałem.

Nastał wieczny mrok, bez resztek człowieka.


Zbudowałem monument! Większy od tych ze spiżu!

Nie param się wychudzeniem trwogi!

Moimi nogami Ofiary, moją ucztą to, co żywe!

Zwyrodniałą ręką wypatroszę każdą duszę!


Milczenie… zagłada ciszy…

Życie… wyrżnięte… żaden skrawek nie szumi…

Nie stawiali oporu… nawet przy walce… odróżnieni…

Tyle obrotów… dla nich służyłem…


I ty też dla nich… Siebie! Skończ już dyszeć!

Z przybitym wzrokiem ogarniasz legendę,

Którą od przodków winieneś był słyszeć.

Zapomnieli, czym sobie zasłużyłem…


Boskość! Przywrócona na mogiłach monarchów.

Świętość! Zdeptana pazurem wizji Cnoty.

Zmierzch już zniknął, słońce nie ma… celu.

Tyś sam jeden został! Oślepiony moimi dokonaniami…

Krew, gdy płynęła rzekami, spoiła moje ramiona…

Dzierżące miecz… krzywda… samoistna…


Zostałeś objęty łaską śmierci, ostatni człowieku.

Nie potrzeba mi wiernych, nie potrzeba mi kadzideł!

Niech się tworzą planety, rasy, cywilizacje!

Bez naszej ingerencji… My… upadli.


Czas i trud się skończył, ostatni posmak świeżej krwi,

Staliśmy się równi wobec zaborczości wszechrzeczy,

Stałem się Zagładą Świata!


Poznaliśmy nieskończoność Dobra,

Oszpeciliśmy wieczność na nasze podobieństwo,

Marzenie, znów ogarnięte w pustce.

Ciemność… nieśmiertelna ciemność.

Vanitas

Widziałem ostatnie tańce iskierek

w oczach niepewnych nadziei.

Jarzmo tych ran złączyłem myślą

o współcierpieniu i ciemną chmurą nade mną.

Jedynie zostało wołanie:

Vanitas, Vanitas, Vanitas.


A gdy ciężar mnie dopadł,

Półmartwe zdarzenie,

Gdzie we wszystko, co miałem, uderzył znak Welesa,

Po opadnięciu chmur nad pechowcem wołałem:

Vanitas, Vanitas Vanitatum.


Spojrzałem w kałużę zasłoniętą narcyzami,

bo sam tragedii w życiu nie miałem

i myślę nad możliwymi scenariuszami…

Krzycząc: Vanitas vanitatum et omnia vanitas.

Cuore di corda

Zbyt długo niszczyłem własne pomniki,

Zbyt długo czekałem na śmierć techniki,

Jak Cuore przebudza powłokę do dyscypliny,

Jak Corda osusza lamenty podwaliny.


Niepodobne do żadnego rozkwitu akacji

Takie niespodzianki w środku akcji!

Są przy mnie bracia, siostry i kochanki,

A na stole zamiast naczyń w pleśni

Leniwo stoją z mlekiem dzbanki!


Kot gdzieś skacze, atakuje stopy,

A w tym czasie śledzę tropy,

jego kuzynów — Żbików i Rysiów,

Powiem ich nazwę po łacinie! Bez namysłu!


I tak trwam w zasadzie pomarańczowy,

W zasadzie odbicie lampy ma kolor jelonkowy!

Lecz nie o moim ulubionych barwach jest ta gawęda,

Lecz o duszy mojej, co dotknęła piękna!


Przez lęgowiska Erosa i Szczyt Rozpaczy,

Bez Oblubienicy kamiennej przez akt desperacji,

Pojąłem stary język bez pomocy tłumaczy!

Wreszcie poczułem!

Szczęście we mnie!

                          Lecz nie w takiej kondycji.

Butelka

Zastępy łąkowych pierzynek porosły złotawe cięciwy,

Nad nimi nic prócz mych myśli nie widywano.

Aż z otchłani przybyły okopów metry,

Świat moich dziadków — splamiony na darmo.


Z mórz wypłynęła słona Sawa,

Obojętność krain nas przepołowiła,

Jeszcze Polska nie zginęła!

Jeszcze ujrzę szkraby, moja miła!


Tak ciskasz pięściami w maskę mundurową,

Tak ciskasz we własną Matkę!

Lecz tu Polska wpływu nie miała,

Tu natura lekko ujarzmiła los czasem.


Własność splamiona kreską na mapie,

Nazwisko, rodzinny dworek, uśmiech dziecka;

Zatopione na wieków amnezje,

Została tylko rozpaczy butelka i rytm tamtej piosenki.

Wczoraj

Wczoraj pamiętam wyrywkami

Niby byłem na stacjach

W podróży z przyjaciółmi

I na stacji na piwie

I na rynku byłem

We Włoszech

Może rozmawiałem o Włoszech

A tam nie byłem

Wczoraj pamiętam wyrywkami

Niby się spotkałem

Z przyjaciółmi

Może żonami przyjaciół

Bez podtekstu

I bez kontekstu

Tak się zwyczajnie spotkałem

Wczoraj pamiętam wyrywkami

Może rozmawiałem z ojcem

Płodzicielem

Może jest kochany a nie lubiany

Albo lubiany i niekochany

Wczoraj pamiętam wyrywkami

Ktoś się pobił o coś ważnego

Może to ja się biłem

Słyszałem o mierzeniu

Byłej oblubienicy

Innych ludzi tego gatunku

Podobno jest ciemniejsza niż ze mną

I mierzy ludzi

Wzrok ma miarę

Wczoraj pamiętam wyrywkami

Mediowałem

Jakąś sprawę

Niby sercową

Bez dokumentów

I zbytecznych ewidencji

Wczoraj pamiętam wyrywkami

Miałem się z kimś spotkać

Obdarować ją

Miałem dziwną sytuację

Nic nie dałem

I tak kilku ludzi spotkałem

Takich co ich nie spotykam za często

Wczoraj pamiętam wyrywkami

A dzisiaj układam

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.