Rozdział 91
Dawid wciąż trzymał w dłoni siateczkę ze słodkościami i kawą, ale nie potrafił się zdecydować do którego pokoju wejść by podarować urzędniczkom te rzeczy. Za każdymi oszklonymi drzwiami widział niezwykle piękne kobiety siedzące przy swoich biurkach i zajęte praca biurową. Do tej pory nie rozumiał, że praca biurowa może być tak interesująca.
Na korytarz z klatki schodowej weszła kobieta z wiadrem z mydlinami w jednej dłoni, oraz wiadrem, w którym znajdowały się środki czystości, między innymi do czyszczenia szyb, terakoty, paneli drewnianych, marmuru, biurek i tapicerki, a także szufelka do zbierania śmieci, jakieś ścierki i szmaty, a dodatkowo jednym palcem przytrzymywała trzonek od miotły, a drugim palcem trzonek od mopa.
Stanęła na korytarzu, postawiła swoje wiadra na podłodze i głęboko odetchnęła.
— Pani tak po schodach z tymi wiaderkami? — zapytał Dawid.
— Cóż mam robić, skoro windy w naszym urzędzie nie zaprojektowano — odpowiedziała pani sprzątaczka, dysząc jak lokomotywa.
— Tu gdzieś powinna być ławeczka — powiedział rozglądając się po korytarzu. — O! Jest tutaj. Proszę sobie usiąść i odpocząć.
— Bardzo pan jest miły — odpowiedziała sprzątaczka i skorzystała z jego rady. Usiadła na ławeczce, po czym głęboko odetchnęła.
Jej rzeczy zostały przy schodach, więc Dawid czym prędzej złapał je by przynieś do ławeczki. Jęknął z wysiłku dźwigając oba wiadra, ale dał radę je unieść. Po miotłę i mopa musiał pójść jeszcze raz.
— No faktycznie, to jest bardzo męcząca robota — powiedział i z ulgą usiadł na ławeczce obok pani sprzątaczki.
— Codziennie pani tak sprząta? — zapytał.
— Codziennie, a jakże by inaczej — odparła kobiecina.
— Powinni pani przydzielić silnego mężczyznę do dźwigania tych wszystkich środków myjących.
— Szkoda im pieniędzy na dodatkowy etat — powiedziała. — Owszem, kupili mi specjalny wózek na czterech kołach, ze specjalnym miejscem na wiaderko z mydlinami, z pojemnikiem na śmieci, specjalną szafką na środki czyszczące, no ale gdzie ja z tym wózkiem po schodach dam radę.
— No nie, po schodach pani nie da rady — przyznał Dawid.
— No właśnie, nie dam rady, więc muszę to wszystko dźwigać we wiaderkach — stwierdziła kobieta.
— Czyli ciężko — stwierdził Dawid.
— Ano ciężko — zgodziła się pani sprzątaczka.
— Pensję chociaż płacą dobrą? — zapytał Dawid.
— Gdzieżby tam — odpowiedziała kobieta ze smutkiem. — Na każdym kroku oszczędzają. Od pięciu lat obiecują mi podwyżkę, ale wciąż nie ma na to środków.
— Prawdę chociaż o tym mówią? — dopytywał.
— A skąd mnie o tym wiedzieć — odparła ze złością. — Ja prosta kobieta jestem, studiów żadnych nie skończyłam, to jak mam to sprawdzić by mieć pewność, że mnie nie okłamują? Nie ma na to sposobu.
— No tak, nie ma sposobu — przyznał Dawid.
— Urzędniczek może pani pytała? One wszystkie takie miłe, zawsze uśmiechnięte, życzliwe, pomocy by nie odmówiły — zasugerował.
— One uśmiechnięte, bo im znacznie lepiej płacą niż mnie, więc się litować nade mną nie będą. Bliższa ciału koszula — powiedziała sprzątaczka ze złością.
— No tak — przyznał. — Urzędniczki żyją w swoim świecie, w swojej bańce, jak to mówią, w urzędniczych przestworzach, więc bardzo trudno by było sprowadzić je na ziemię i uświadomić im, że nie wszyscy ludzie mają tak dobrze.
— Jakie dobrze, panie kochany, one same są w strachu, żeby im ktoś z dnia na dzień pensji nie obniżył, bo takie oszczędności podobno mają być wprowadzane. One wszystkie w nerwach są jeszcze bardziej niż ja.
— Jeszcze bardziej? — zdziwił się Dawid. — A wyglądają jakby nie miały nic innego do roboty tylko ciągle się uśmiechać.
— Bo z tych uśmiechów są rozliczane. W całym urzędzie pełno jest kamer monitoringu przemysłowego. Ja to dobrze wiem. Wciąż te kamerki muszę odkurzać, bo się zastępca burmistrza wścieka, że mu brud i kurz widok zasłania.
— Teraz rozumiem — powiedział Dawid.
— No właśnie.
— Pan burmistrz o tym wie?
— A kto by miał tyle odwagi żeby słońcu naszemu najjaśniejszemu jego dostojną głowę takimi sprawami zawracać — odparła pani sprzątaczka.
— Czyli nie wie.
— Ano nie wie o wszystkim, bo od tego ma zastępców, sekretarzy, asystentów, prawników, doradców i sekretarki — wyjaśniła pani sprzątaczka.
— To pan burmistrz ma kilka sekretarek? — zdziwił się Dawid.
— A która jedna by wytrzymała z takim nerwowym człowiekiem. Wielcy przywódcy mają to do siebie, że łatwo w złość popadają, a nawet we wściekłość, a wtedy uchowaj Boże przed spotkaniem z nim, bo aż pioruny lecą z jego biura, szyby z okien wypadają, drzwi wylatują razem z futrynami, ściany nawet pękają, a podłogi marmurowe to tak drżą jakby trzęsienie ziemi było, więc się urzędniczki biurek muszą wtedy trzymać, żeby nie upaść.
— Coś podobnego — dziwił się Dawid.
— Jak kiedyś była jedna sekretarka, to wypadała z hukiem ze stanowiska już po tygodniu — kontynuowała pani sprzątaczka. — A wie pan jak trudno znaleźć odpowiednio wykształconą kobietę na stanowisko sekretarki co tydzień? Zaczęto więc je zatrudniać hurtowo i mają dyżury w sekretariacie po dwie godziny. Jest ich ze dwadzieścia.
— Aż dwadzieścia? — zdziwił się Dawid. — Po dwie godziny, to cztery by wystarczyły.
— A myśli pan, że one są w stanie pracować codziennie?
— Teraz rozumiem — przyznał Dawid.
Rozdział 92
Znowu zrobił się przeciąg, a zaraz potem trzasnęły drzwi. Pani sprzątaczka wystraszyła się, zerwała z ławeczki i chwyciła za swoje wiaderka.
— Idzie tutaj, matko moja miej mnie w opiece, bo on się zbliża — zawołała i poczęła mopem maczać we wiaderku z mydlinami i wycierać podłogę.
Dawid spojrzał w korytarz i zobaczył, że zapaliło się już kilka żyrandolów. W tej samej chwili rozświetlił się kolejny żyrandol. Ktoś szedł korytarzem w ich stronę, a wraz z nim wzrastało oświetlenie korytarza. Coraz silniejszy blask zalewał całą widoczną przestrzeń. W tym oślepiającym świetle nie sposób było dostrzec kto to idzie, ale słychać było mocne i pewne kroki, ale również liczne kroki mniej pewne, nawet jakby szurające po podłodze.
Kolejne żyrandole zapalały się raz za razem. Pani sprzątaczka padła na kolana i schyliła się w głębokim ukłonie, uderzając niemal czołem o podłogę. Dawidowi od tego całego blasku aż zakręciło się w głowie, zachwiał się niebezpiecznie, wyciągnął rękę, aby przytrzymać się ściany, ale ściana była zbyt daleko, więc również upadł na kolana, a ból kolan zderzających się z marmurowa posadzką zmroził jego plecy, a twarz wykrzywił w bolesnym grymasie.
— Słońce nasze najjaśniejsze miej litość nad nami — zawołała pani sprzątaczka przerażonym głosem.
I oto nadeszło słońce we własnej osobie, pośród blasku wszystkich żyrandolów, w wielkiej jasności, że Dawida aż oczy poczęły boleć tak bardzo, że łzy mu pociekły po policzkach.
Pan burmistrz we własnej osobie, niechaj mu będzie chwała, w aureoli świetlistego blasku niczym słońce podszedł do nich, a za nim z radością na ustach maszerowali urzędnicy, reszta świty władcy ukochanego, reszta pielgrzymki, a może procesji do najświętszego sakramentu.
— Dobrą jesteś kobietą — powiedział do pani sprzątaczki, głaskając ja przy tym po głowie.
Potem spojrzał na Dawida i dostrzegł łzy jego na policzkach drgających ze zdenerwowania, dostrzegł jego ślepia zaczerwienione i grzbiet jego zgięty, a także kolana jego na posadzce, i stopy drżące i dłonie trzęsące się jak w chorobie.
— Nie trzeba, nie trzeba — powiedział do Dawida najjaśniejszy, pogłaskał go litościwie po głowie, a potem poszedł dalej.
Przez długą chwilę jeszcze przechodził obok orszak cały, złożony z urzędników dostojnych i urzędniczek bardzo pięknych. Wszyscy byli ubrani w w świąteczne szaty, czyste, pachnące, odprasowane. Tylko pan burmistrz, widziany teraz z tyłu, odziany był w garnitur znoszony, pognieciony, z tłustymi plamami na plecach, a także na spodniach, jakby zabrudzone dłonie miał zwyczaj wycierać we własny tyłek.
— Dobrze chociaż, że brudne ręce we własny tyłek wyciera, a nie w tyłek sekretarki — powiedział Dawid półgłosem.
— Zamilcz, jeśli ci życie miłe! — szepnęła do niego pani sprzątaczka.
— Bez przesady, już nie usłyszy — powiedział Dawid i się roześmiał.
— O kamerkach ci nie mówiłam? One mają również mikrofony — poinformowała.
Dawidowi natychmiast uśmiech zniknął z twarzy. Oczy mu się zwęziły, a nos zmarszczył. Głębokie zmarszczki pojawiły się również na czole.
— Słuchają tych taśm? — zapytał z lękiem.
— Całe tabuny je przesłuchują po kilka razy, żeby niczego nie przegapić — wyjaśniła pani sprzątaczka konspiracyjnym szeptem.
— O mamo droga — wystraszył się Dawid.
— Pan tu pracuje? — zapytała sprzątaczka.
— Nie — odparł zgodnie z prawdą.
— No to nie ma się czego obawiać — powiedziała.
— Jest pani pewna? — powątpiewał Dawid.
— Naturalnie. Ich tylko podwładni pracownicy interesują, bo tych można szantażować i przymuszać do wydawania decyzji zgodnych z oczekiwaniami — wyjaśniła.
— Teraz rozumiem — stwierdził.
Rozdział 93
Dawid był zdegustowany praktykami pracodawców w monitorowaniu pracowników urzędu po to aby mieć nad nimi całkowitą kontrolę. Ciekawe czy podglądali pracowników również w toalecie, zastanawiał się. Można by było to uzasadnić dbaniem o bezpieczeństwo pracowników. W ten sposób zawsze tłumaczy się wykonywanie czynności szkodzących podwładnym, a uzasadnianych domniemanym ich dobrem. Nawet podglądanie pracowników w toalecie mogłoby przecież służyć ochronie ich przed molestowaniem seksualnym, uniemożliwić dokonanie gwałtu, a nawet nie dopuścić do powieszenia się w kiblu urzędniczki będącej w depresji z powodu przepracowania. Naturalnie tego typu działania nie mogłyby być prowadzone bez wiedzy i zgody jaśnie oświeconego pana burmistrza, naszego słońca, jak powiedziała pani sprzątaczka.
W tak skomplikowanej sytuacji należy się, naturalnie, wypowiadać na ten temat bardzo ostrożnie, a zarazem chyba trzeba się wystrzegać obrażania kogokolwiek, jednakowoż nie można pozostawić tego bez jakiegokolwiek komentarza, bez niezależnej opinii, a zarazem konieczniej i niezbędnej opinii środowisk społecznych zainteresowanych wspieraniem samorządności w mieście, oraz postaw obywatelskich, do czego władze miasta wraz z panem nam świetliście panującym burmistrzem z cała pewnością się przyłączą z radością i ochotą wielką, bowiem wszyscy radni, którzy są przecie wybierani przez społeczeństwo, czyli mieszkańców, nieustannie zabiegają podczas swojej pracy społecznej o należytą dbałość przy stosowaniu Kodeksu Pracy w urzędzie wobec wszystkich pracowników urzędu.
Dlatego dobrze by było, rozmyślał Dawid, zadać władzom miasta kilka interesujących pytań. Żeby tego jednak dokonać potrzeba by posiadać wystarczająco dużo odwagi, a nie witać najwyższego zwierzchnika urzędników miejskich na kolanach. Nie widział wobec tego Dawid siebie w roli obrońcy uciśnionych urzędników.
— Myśli pani, że ktoś kontroluje to co robi pan burmistrz? — zapytał pani sprzątaczki.
— Ależ kochaneczku, miej rozum i nie zadawaj tak głupich pytań — odparła.
— Nie rozumiem — powiedział Dawid.
— Przecież to pan burmistrz, nasze słoneczko kochane, jest od tego, żeby kontrolować, prawda? Osoba kontrolująca nie może być kontrolowana. Takie są zasady, mój drogi. Nie ma od nich odwołania — odpowiedziała sprzątaczka.
— A Rada Miasta?
— Posiedzenia Rady Miasta odbywają się pod przewodnictwem pana burmistrza.
— A nie przewodniczącego rady? — zdziwił się Dawid.
— Pan przewodniczący dobrowolnie przekazał swoje kompetencje drogiemu panu burmistrzowi — informowała pani sprzątaczka.
— Taka decyzja może być prawomocna? — zdziwił się Dawid.
— Samorządność, mój drogi, gdybyś nie wiedział, oznacza, że rządzimy się sami i nikt nam tu nie może przeszkadzać ani piachu w tryby sypać, bo takie jest prawo samorządowców.
— Coś podobnego — stwierdził Dawid.
— Tak właśnie jest — stwierdziła sprzątaczka.
— Samorządność zakłada też szacunek dla pracowników samorządowych — zauważył Dawid rezolutnie.
— Ależ ja ich wszystkich darzę wielkim szacunkiem — wyjaśniła sprzątaczka z wielką pewnością siebie i zadowoleniem.
— A wyżsi urzędnicy?
— Co z nimi? — nie rozumiała pani sprzątaczka.
— Czy oni też darzą szacunkiem podwładnych pracowników, skoro ich szpiegują na terenie urzędu? — zapytał Dawid.
— To nie ma ze sobą nic wspólnego, bo to są zupełnie inne sprawy — uważała pani sprzątaczka.
— Ależ nie, bo szpiegowanie ludzie zaprzecza posiadaniu do nich szacunku — powiedział Dawid z oburzeniem.
— Nie ma się co unosić bez potrzeby, bo przecież my dwoje tej sprawy nie rozwikłamy ani losu pracowników nie polepszymy — powiedziała pani sprzątaczka.
— W tym to pani akurat ma rację — przyznał Dawid.
— No przecież cały czas o tym mówię — stwierdziła pani sprzątaczka i uśmiechnęła się zadowolona z potwierdzenie swojego stanowiska.
Rozdział 94
Pani sprzątaczka zajęła się sprzątaniem w jednym z pokoi, więc Dawid został na korytarzu sam. Zastanawiał się co powinien zrobić. Skoro burmistrz poszedł sobie gdzieś, to znaczy, że w jego sekretariacie powinna zostać sama sekretarka, pomyślał. Gdy to sobie uświadomił, natychmiast ruszył w poszukiwaniu sekretariatu. Na całe szczęście siatkę z kawą i słodkościami trzymał cały czas w dłoni.
Korytarz był długi i szeroki. Musiał iść zygzakiem, raz do drzwi po prawej stronie, raz do drzwi po lewej stronie. Obok każdych drzwi znajdowała się tabliczka z nazwą biura i nazwiskami urzędniczek.
Dawid czytał bardzo skrupulatnie, ale tam były same księgowości, rachunkowości, płace, inwestycje, księgowość skomputeryzowana, kasa, kancelaria, archiwum i tego typu pomieszczenia. W jednym z pokoi przez oszklone drzwi zobaczył prześliczną urzędniczkę. Od razu serce mu szybciej zabiło. Patrzył na nią i nie mógł wyjść z podziwu, bo ona była tak piękna jak anioł. Gdy siedziała przy biurku i pisała coś na komputerze, to wydawało się, że ma skrzydła u ramion, a wokół jej blond loczków jakby rozświetliła się aureola, a z nieustająco uśmiechniętych ust blask białych ząbków jaśniał niczym księżyc na niebie i wtórowały mu blaskiem roziskrzone oczęta.
Chyba coś podśpiewywała sobie, bo poruszała usteczkami, ale przez drzwi nie było słychać żadnego głosu. Dawid pomyślał, że te szyby w drzwiach muszą być dźwiękoszczelne i pancerne, aby strzec niewinność tak pięknego dziewczęcia o anielskiej urodzie. Zdziwił się, że nie zastał u tych drzwi tabuna napastujących ją grubiańskich mężczyzn, którzy gdyby wiedzieli o jej istnieniu w lot by się zbiegli z całego miasta.
Ostrożnie, starając się nie narobić hałasu, wszedł do tego pięknego pokoju i dokładnie zamknął za sobą drzwi.
— Dzień dobry — powiedział drżącym głosem.
— Dzień dobry — odpowiedziała radosnym głosem urzędniczka, jakby się bardzo ucieszyła z jego wizyty.
— Bo ja… Wie pani… To znaczy… Chciałem… — jąkał się Dawid.
— Tak, słucham pana — powiedziała nadal radośnie kobieta.
— Tak… To znaczy… Bardzo bym chciał… Tego… — dukał wciąż niezręcznie Dawid.
— Proszę się nie krępować — poprosiła niewiasta spoglądając na niego przyjaźnie.
— Jest mi bardzo przykro, że zakłócam pani spokój — wykrztusił — a przede wszystkim to dzień dobry.
Urzędniczka roześmiała się wesoło, a Dawid poczerwieniał ze wstydu i skrępowania.
— Już pan powiedział dzień dobry — poinformowała go rzeczowo wciąż uśmiechnięta.
— Uprzejmości jednak nigdy za wiele — powiedział Dawid coraz bardziej się rumieniąc.
— Ależ naturalnie, ma pan całkowitą rację — przyznała urzędniczka kiwając głową.
— No właśnie, bardzo się cieszę, że doszliśmy do porozumienia — ucieszył się Dawid.
— A w jakiej sprawie pan przyszedł? — zapytała kobieta coraz bardziej zainteresowana.
— Bo ja… Proszę pani, jestem… Tutaj… Proszę pani… Chciałem przeprosić za kłopot.
— Ależ to wcale nie jest żaden kłopot — powiedziała urzędniczka i uśmiechnęła się do niego, a z jej oczu prześlicznych popłynęła ku niemu cała rzeka życzliwości.
— Chodzi o to, że pani jest taka prześliczna, normalnie taka prześliczna — powiedział.
— Bardzo panu dziękuję za to uznanie dla mojej urody — odparła zarumieniając się jak malina. — Mam nadzieję, że to nie jest jakiś problem, bo zresztą nie każdemu się podobam, ponieważ niektórzy mężczyźni wolą inny typ urody, na przykład bardziej południowy, że się tak wyrażę, to znaczy wolą kobiety o czarnych oczach i czarnych włosach.
— No i chyba z czarnym podniebieniem — dodał Dawid.
— Słucham? — zdziwiła się urzędniczka.
— Nie, nie, to tylko takie powiedzenie o tutejszych kobietach, znaczy się miejscowych z dziada pradziada, od pokoleń, że mają czarne podniebienia, ale to przecież oczywiste jest, że tak mogą mówić tylko nienawistnicy, kłamcy, złodzieje, barbarzyńcy, oszuści, idioci, debile, kretyni, malwersanci, pozamałżeńskie bachory i najwredniejsze świnie. Bo przecież żaden porządny i uczciwy człowiek nigdy czegoś takiego nie powie o kobiecie — rozpędził się Dawid.
— Muszę przyznać, że nigdy czegoś takiego nie słyszałam — powiedziała kobieta.
— To zrozumiałe — przyznał Dawid i uśmiechnął się szeroko do urzędniczki.
— Dlaczego to jest zrozumiałe? — zapytała z pewnym zdziwieniem.
— Bo na sam pani widok to raczej aniołki przychodzą na myśl i pączki różyczek, które pięknie pachną jak się je powącha.
Kobieta roześmiała się.
— A jak się ich nie wącha, to już wtedy nie pachną? — zapytała rozbawiona.
— Pachną, pachną, oczywiście, że pachną przez cały czas, bardzo ładnie pachną naturą, świeżością, czystym powietrzem, promykami słońca, które je oświetlały w ciągu dnia, a nawet również księżycem, który je oświetlał nocą, bo najdelikatniejsze i najszlachetniejsze kwiatki pachną zawsze najpiękniej, no a gdy jeszcze mają takie śliczne, rozmarzone oczy, taki malutki nosek, takie słodkie usteczka jak pani, to już nic na świecie nie może piękniej pachnieć i wyglądać. Aż chciałoby się panią przytulić z całych sił i schrupać na kolację.
— Oj, oj mój drogi panie, tylko proszę za mocno nie ściskać, bo płatki mogą zwiędnąć od zbyt silnego ściskania — powiedziała urzędniczka z uśmiechem.
— Ależ naturalnie, moja droga pani, z jak największym szacunkiem i ostrożnością.
— Cały czas mnie pan zadziwia — powiedziała kobieta, wciąż się do niego uśmiechając.
— Dlaczego panią zadziwiam? — zapytał Dawid niezwykle zainteresowany odpowiedzią.
— Bo ani na chwilę nie przestaje być pan bardzo miły dla mnie, jakby pan sobie w duchu powtarzał: uważaj, nie obraź tej głupiej baby — powiedziała urzędniczka ze śmiechem.
— Po pierwsze, to z całą pewnością nie głupiej, bo swoimi spostrzeżeniami daje pani wystarczający dowód wielkiej przenikliwości i mądrości — odparł Dawid.
— Tak? — zapytała kobieta z pewną dozą zainteresowania w głosie.
— Tak, jak najbardziej tak. No a po drugie to przecież nie baby, bo tak piękna kobieta jak aniołeczek nie może nigdy być babą — argumentował.
— Czyli tylko brzydkie mogą być babami? — zapytała dla pewności.
— Naturalnie. Nie bez powodu mówi się, że tam gdzieś była wredna baba, bo to właśnie znaczy, że była zarówno wredna jak i brzydka — potwierdził Dawid.
— Ma pan zdumiewający sposób argumentowania, ale zarazem bardzo miły i oryginalny — stwierdziła kobieta i znowu słodko się do niego uśmiechnęła, pokazując dołeczki w policzkach, delikatnie zmarszczony nosek i rozkosznie przymrużone oczy księżniczki.
— Gdy tak na panią patrzę to mi aż nogi miękną w kolanach — powiedział Dawid.
— Och, bardzo pana przepraszam, proszę sobie usiąść. Niepotrzebnie pan cały czas stoi i nadwyręża swoje kolana — powiedziała wskazując mu ręką krzesło.
— Nie mogę pani wykorzystywać nadmiernie i zabierać pani zbyt dużo cennego czasu.
— Ależ wcale mnie pan nie wykorzystuje, w żadnym przypadku, proszę się nie obawiać, jest pan na to zbyt uprzejmy — powiedziała kobieta z miłym uśmiechem do Dawida.
— No właśnie — odpowiedział Dawid. — A proszę mi wierzyć, że bym chciał, nawet bardzo, o ile to nie byłoby w żaden sposób ujmujące pani czci i honoru, ma się rozumieć.
— Oj, oj, proszę zważać na słowa, drogi panie, bo zaczyna się pan niebezpiecznie zbliżać do granicy dozwolonej przez grzeczność i dobre wychowanie — ostrzegła kobieta.
— No i tu właśnie jest pies pogrzebany, bo gdyby ludzkość była zawsze tylko i wyłącznie grzeczna i dobrze wychowana, to być może już dawno by nie istniała — stwierdził Dawid.
— Co pan ma na myśli? — zapytała zaniepokojona kobieta.
— To, że czasami niezbędna jest pewna doza improwizacji — wyjaśnił.
— No dobrze, a teraz proszę wyjaśnić z jaką sprawą pan do mnie przyszedł — poprosiła.
— Chciałem tylko pani wręczyć ten drobny upominek w dowód mojej sympatii — powiedział Dawid i wstawszy z krzesła położył na biurku urzędniczki siatkę z kawą i słodyczami.
Kobieta zajrzała do reklamówki i się roześmiała.
— Już mówiłam, że jest pan bardzo miły, ale nie mogę tego przyjąć — powiedziała.
— A to dlaczego? — zaniepokoił się Dawid taką jej reakcją na prezent.
— Bo to byłaby łapówka — wyjaśniła urzędniczka najzupełniej poważnie.
— No i tu jest pani w błędzie, niestety, proszę pani, ponieważ ja nie przyszedłem z żadną sprawa, z żadnym interesem, że się tak wyrażę. Nie oczekuję na załatwienie sprawy, nie oczekuję też odpowiedzi na pismo, nie jestem zainteresowany w żadnej urzędowej działalności urzędu, bynajmniej jak do tej pory, a w takim razie to nie jest możliwe, żeby to była łapówka. To jest najzwyklejszy dowód mojej sympatii do drogiej pani i absolutnie nic więcej. Chociaż, szczerze mówiąc, to pragnąłbym czegoś więcej, no ale jak na razie niczego więcej nie ma, niestety — argumentował długo i zawile Dawid.
— Chwilami wydaje się pan taki nieśmiały, a chwilami jest pan tak rozgadany jak na jakimś wiecu politycznym — stwierdziła kobieta.
— Bo gdy muszę walczyć o swoje, to zaczynam pokazywać pazurki — roześmiał się.
— No chyba też doszłam do takiego wniosku — wyjaśniła urzędniczka.
— Czy pani uważa, że to jest źle? — zapytał Dawid z niepokojem.
— Ależ nie, wręcz przeciwnie, proszę pana. Dobrze jest umieć walczyć o swoje.
— No to bardzo pani dziękuję za to uznanie — powiedział.
— Czyli nie zabierze pan tych słodyczy z powrotem? — zapytała.
— W żadnym wypadku — odpowiedział całkowicie poważnie.
— W takim razie będę zmuszona je przyjąć — powiedziała i się uśmiechnęła.
— No i bardzo dobrze, bo inaczej moja piesza wędrówka na to piętro okazała by się być niepotrzebna, no i była by zmarnowaniem czasu — powiedział i mrugnął do niej okiem.
Urzędniczka roześmiała się.
— W takim razie dobrze — powiedziała i też mrugnęła do niego okiem.
— Czyli doszliśmy do porozumienia. Bardzo pani dziękuję i życzę miłego dnia — powiedział. — Na mnie już czas. Wyczerpałem już chyba wszelkie limity pani cierpliwości.
— Było mi bardzo miło — powiedziała kobieta.
— Mnie również. Do widzenia — powiedział Dawid.
— Do widzenia — odparła kobieta i zaczekała aż wyszedł z pokoju, po czym schowała słodycze i kawę do szuflady swojego biurka.
Rozdział 95
Gdy Dawid wyszedł z pokoju i odszedł poza zasięg widzenia oszklonych drzwi to stanął w korytarzu i się zastanawiał, co ma teraz zrobić. Iść do domu, czy może dalej szukać sekretariatu burmistrza. Zdecydował, że jednak będzie szukał dalej.
Wyruszył więc Dawid w dalszą swoją drogę od drzwi do drzwi, niczym jakiś uparty akwizytor, czytał tabliczki umieszczone przy drzwiach, podziwiał piękno, urok i wdzięk pracujących w tych pokojach urzędniczek i srogo żałował, że nie posiada przy sobie więcej reklamówek ze słodyczami i kawą.
Ileż tu by można zawrzeć niezwykle interesujących znajomości, myślał idąc korytarzem niczym średniowieczny pielgrzym. Nogi już zaczęły go boleć. Od dziecka chorował na reumatyzm, czyli reumatyczne zapalenie stawów, zwłaszcza stawów kolanowych. Zdarzało się niekiedy tak, że nie miał sił iść, tak go bolały kolana, więc musiał się przytrzymywać mebli, aby przejść z pokoju do kuchni, lub do toalety.
Od najmłodszych lat wiedział doskonale co to znaczy, że boli. Któregoś dnia, jeszcze w niskiej klasie szkoły podstawowej, matka zastała go rankiem na podłodze przed łóżkiem, gdzie z płaczem usiłował założyć spodnie, po to aby pójść do szkoły. Tego samego dnia trafił do szpitala i spędził tam kilka tygodni. Kiedy przestało boleć zobaczył, że inni też bywają chorzy.
Pewnego dnia, idąc korytarzem szpitala, gdy już mógł samodzielnie chodzić, przez uchylone drzwi gabinetu lekarskiego zobaczył jak pan doktor sprawdza czy czternastoletnia dziewczynka dobrze wygoliła swoje łono, przed mającą nastąpić następnego dnia operacją. Wtedy Dawid zapragnął zostać lekarzem. Naturalnie nigdy tego marzenia nie spełnił, ponieważ znacznie częściej zamiast leczyć innych sam potrzebował pomocy lekarskiej.
W tym wielkim korytarzu również potrzebował pomocy, ale nie potrafił się zdecydować kogo o tę pomoc poprosić, bowiem gdzie tylko zaglądał do urzędniczych biur, tam wszędzie widział bardzo piękne urzędniczki, wobec których coraz bardziej krępował się występować z prośbą prywatną. Jakże by teraz przydała mu się bezcenna pomoc pielęgniarki, która by doskonale rozumiała jego problemy emocjonalne i potrzeby. Niestety, w urzędzie pielęgniarek nie było.
Gdyby był małym chłopcem, to wystarczyłoby się rozpłakać, a tedy z całą pewnością znalazła by się jakaś litościwa dusza, która by go uratowała. Dawid uwielbiał być ratowany z opresji. Zazwyczaj ratowała go mama, ale teraz musiał już radzić sobie sam.
— Przestań się mazgaić — powiedział sam do siebie, korzystając z tego, że korytarz był pusty jak pustynia.
— No właśnie, przydała by się jakaś woda do napicie, jakiś strumień, studnia z piękną pastereczką nalewającą wody do kubka spragnionym wędrowcom, albo chociaż zwyczajna umywalka z działającym kranem — powiedział sobie dla wyjaśnienia swojej sytuacji.
Rozejrzał się po korytarzu. Na każdym piętrze powinny być toalety.
— Ależ naturalnie! — zawołał uradowany na widok drzwi, które nie były oszklone, a na nich znajdowały się przyklejone małe plastikowe figurki sikającego chłopca i siedzącej na nocniczku dziewczynki.
Natychmiast ruszył do toalety. Niestety, drzwi były zamknięte na klucz. Rozejrzał się znowu po przestronnym korytarzu, ale nie zauważył niczego co by mu w takiej sytuacji pomogło.
— Przepraszam! — powiedział na cały głos i czekał na reakcję kogoś zainteresowanego takimi słowami.
Spotkał się jednak z nieustająca ciszą, spokojem, chłodem i półmrokiem, bo wszystkie żyrandole zgasły.
— Ładna mi oszczędność, skoro można sobie rozbić nos o ścianę! — powiedział znowu dość głośno.
Jednakowoż znowu nie doczekał się żadnej reakcji. Najwyraźniej te oszklone drzwi były dźwiękoszczelne, bo inaczej nie można było tego wytłumaczyć.
— Ratunku! Pomocy! — zawołał bardzo głośno, o ile jeszcze był zdolny do naprawdę głośnego krzyku z powodu zaschniętego gardła.
Efekty wołania o pomoc były równie mizerne co poprzednio, czyli żadne.
— Co za burdel! — zaklął.
Znowu żadnej reakcji. Przez chwilę zastanawiał się, czy słowo burdel obraziło urzędniczki, czy też może są już do takich słów przyzwyczajone. Za żadne skarby nie chciał żadnej z nich obrazić, ale z drugiej strony jak inaczej skomentować taką sytuację.
— Do jasnej cholery! Jedyny kibel dla mieszkańców jest czynny na parterze, gdzie jest do niego nieustająca kolejka, a do tego jeszcze jest zasrany. Czy ten pieprzony królewicz słońce to wszystko widzi, czy też może jest ślepy jak wszyscy poddani, którzy są oślepieni przez blask jego chwały.
Rozdział 96
Dawid postanowił wreszcie zdecydowanie wejść do jednego z gabinetów. Podszedł do następnych drzwi i złapał za klamkę. Niestety, znowu drzwi były zamknięte.
— Coś dużo klozetów w tym burdelu! — ocenił krytycznie sytuację.
Spojrzał na tabliczkę przy drzwiach. Z zamieszczonej na niej informacji wynikało, że jest to gabinet burmistrza.
— Nareszcie! — ucieszył się.
Spróbował jeszcze raz otworzyć drzwi, ale mu się nie udało. Przypomniał sobie wtedy, że pan burmistrz pomaszerował sobie gdzieś razem z całą świtą, a więc jego gabinet musi być pusty, jednakowoż sekretariat jest zawsze obok. Natychmiast skierował swoje kroki ku następnym drzwiom. Spojrzał w szybę tych drzwi i go sparaliżowało. W pokoju było tylko jedno biurko, za którym siedziała na krześle jego ukochana, prześliczna, wrażliwa, bystra, inteligentna, dobra, kochana i wytęskniona pani sekretarka, którą poznał w pamiętnej aptece i za którą tak długo tęsknił, o której śnił, marzył, dla której wył po nocach jak wilk do księżyca, a gdy nie było na niebie księżyca, to wył do żyrandola.
Na jego czole pojawiły się natychmiast wielkie krople zimnego potu. Wytarł je rękawem, bo nie zważał w tej chwili uwagi na takie drobiazgi jak swój wygląd, skoro mógł się wreszcie rozkoszować pięknym widokiem ślicznej, najpiękniejszej sekretarki pod słońcem i innymi gwiazdami. Z oczu pociekły mu łzy wzruszenia. Nic to, pomyślał radując się tym pięknym widokiem. Byłby w stanie namalować obraz z tym co teraz widział. Naturalnie byłby obramowany widoczną framugą drzwi, dokładnie tak jak w oryginale.
Była zajęta czytaniem dokumentów. Cóż za piękne zadanie dla pięknej sekretarki, skonstatował Dawid. Jej śliczne oczy przesuwały się za kolejnymi szeregami liter tego dokumentu. Tego akurat nie widział, ale był całkowicie pewien, że tak było.
Miała na sobie biała bluzeczkę z błyszczącymi, perłowymi guziczkami. Siedziała tyłem do okna, więc nie było widać, czy guziczki rzeczywiście błyszczą, ale był pewien, że tak było. Pod bluzeczką widać było wyraźnie sztywny, biały staniczek, który nie tylko skrywał jej śliczne piersi, ale również nadawał im piękny, ponętny, jędrny kształt, który przyciągał wzrok i angażował zwoje mózgowe do wyobrażania sobie ich widoku bez tego staniczka.
Górny guziczek był rozpięty, a na szyi wisiał złoty łańcuszek z maleńkim złotym serduszkiem. Z tej odległości serduszka nie było widać, bo schowało się za rąbkiem bluzeczki, ale Dawid wiedział doskonale, że tam jest. Zauważył go przy pierwszym spotkaniu.
Jej włosy były idealnie uczesane. Miękkie fale spływały sobie łagodnie z góry, omijały piękne skronie i spływały niżej aby zasłonić piękne uszy. Dawid nie widział jej uszu chowających się wśród tych złocistych fal, ale dokładnie wiedział, że tam są.
Jej mały nosek odrobinę się marszczył podczas czytania, widocznie dokumenty informowały o jakimś problemie dotyczącym spraw służbowych urzędu, ale musiał to być zaledwie drobny problemik, a może nawet zaledwie tyciuchny problemeczek, bo nosek szybko wracał do swojej nieskazitelnej formy i kształtu.
Jej brwi były idealnie wyprofilowane, zgodnie z najnowszą modą preferowaną przez młode kobiety. Jej czoło było idealnie gładkie, bez najmniejszej zmarszczki, jak powierzchnia oceanu podczas ciszy morskiej. Jej szyja była tak piękna, zgrabna i długa, jakby sekretarka była królewną zaklętą w łabędzia.
W przestronnym korytarzu zapachniało wiosną. Takie wrażenie odniósł Dawid, gdy zobaczył na biurku wazon z pięknymi kwiatkami. Kwiatki te musiała kupić w czasie porannej drogi do pracy w pobliskiej kwiaciarni, bo na miejskich trawnikach jeszcze żadnych kwiatów nie posadzono, a trudno sobie wyobrazić, żeby urzędniczka przed pracą biegała sobie po łąkach i zbierała kwiatki, niczym pracowita pszczoła zbierająca pyłek kwiatowy. Dawid uśmiechnął się lekko na myśl o tym, że jego królewna jest pszczołą. Kochał wszystkie pszczoły, bo uwielbiał miód.
Patrzył na nią z coraz większa miłością, ba, z uwielbieniem nawet. Dla niej jedynej mógłby nawet zostać trutniem. Bardzo chętnie poleciałby za nią nawet na koniec świata, a nie tylko do najbliższej łąki.
Rozdział 97
Wreszcie odnalazł ten upragniony sekretariat. Delikatnie zapukał, a potem dziarsko otworzył drzwi, zrobił krok do przodu i stanął w pozycji rycerza w złotej zbroi, z mieczem u boku, z tarczą na lewym ramieniu, a prawą ręką oparł się nonszalancko o framugę.
— Dzień dobry — powiedział z radością.
— Dzień dobry — odpowiedziała królewna, podnosząc wzrok znad papierów i spoglądając na niego.
Dawid zarumienił się niczym sztubak na pierwszej randce.
— Może pan zamknąć drzwi? — zapytała sekretarka z miłym uśmiechem.
— Naturalnie — wykrzyknął Dawid i czym prędzej zamknął za sobą drzwi.
Potem znowu szeroko się uśmiechnął do siedzącej wciąż za biurkiem sekretarki. Widział jej bystre oczy taksujące całą jego postać. Widział potem niezwykły błysk zainteresowania w tych pięknych, rozjaśnionych jak błękitne niebo w słoneczny dzień oczach. Widział delikatny uśmiech na jej wargach, co świadczyło o rodzącym się porozumieniu, o delikatnej nici przyjaźni wysnuwanej ku niemu, widział też przyjacielskie nachylenie głowy i delikatne poruszenie ramion. Wszystko to było delikatnym, ale wyraźnym dowodem rodzącej się przyjaźni, a może nawet nieco bardziej gorętszego uczucia.
— Słucham — powiedziała sekretarka aksamitnym głosem królewny.
Dawid o mało nie rozpłakał się z radości, ale nie udało mu się powstrzymać nerwowego dreszczu przebiegającego mu po plecach. Ten cudowny głos przypomniał mu tamten dzień w aptece. Zobaczył tych wszystkich ludzi stojących w kolejce i ją, która jako jedyna zainteresowała się jego osobą. Tylko ona go dostrzegła pośród tłumu innych ludzi. Tylko ona dostrzegła, że ma poważny problem. Tylko ona postanowiła zainteresować się tym i zaproponować pomoc. Tylko ona wtedy uniosła go z zakurzonego padołu w tamtym markecie i wzięła do swojego nieba, do swojego Raju, otoczyła miłym blaskiem życzliwości i bezinteresownego zainteresowania.
Stanął prosto, niczym latarnia morska, prawa noga wyprostowana, lewa zgięta w kolanie, prawe ramię z tarczą nieco uniesione, prawa dłoń spoczywająca na głowni miecza. Czoło dumnie uniesione, oczy bystro patrzące, usta lekko uśmiechnięte, broda delikatnie drżąca.
— Pozwól pani, że rzucę do twoich stóp płatki róż, abyś mogła po nich stąpać miękko i z gracją bogini — mógłby powiedzieć.
Miał wielką chęć to powiedzieć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Wiedział doskonale, że ta chwila ich ponownego spotkania zdecyduje o ich przyszłości, o ich dalszym życiu.
— W czym mogę pomóc? — zapytała królewna.
Bolesny dreszcz znowu przebiegł Dawidowi po plecach. Skurcz lewego ramienia spowodował, że musiał opuścić nieco tarczę i oprzeć ją o podłogę. Prawa dłoń poczęła przebierać palcami, jakby już nie mogła się doczekać wyciągania miecza. W tym pomieszczeniu jednakowoż nie miała następować walka, a jedyne miłosne spotkanie. Serce Dawida, niczym wybrańca biblijnego, biło mu w piersi do rytmu pieśni miłosnej. Był w tej chwili gotów zaśpiewać psalmy, ale nie pamiętał żadnego. Mógł też bez ceregieli porwać wybrankę w swoje mocarne ramiona, ale nie pragnął jej przestraszyć.
— Oto ja — powiedział Dawid. — Przybyłem, zobaczyłem, pokochałem — dokończył.
Dawid zobaczył, że kobieta zaczyna się coraz mocniej czerwienić. Pomyślał, że nareszcie dotarło do niej kim jest i w związku z tym górę wzięły w niej emocje. Kobiety są takie wrażliwe i uczuciowe. Z daleka rozpoznają zakochanego faceta i z góry wiedzą co on lubi, jakie ma zwyczaje, jak go zdobyć, ale w sprawie swoich własnych uczuć są tak samo naiwne jak mężczyźni. W sprawach związanych z ich miłością są nadzwyczaj delikatne, wyjątkowo skromne, nawet skłonne do poświęceń, byle tylko nie zranić ukochanej osoby. Tak samo jak potrafią wszystko poświecić dla swojego dziecka, potrafią też znieść wiele dla miłości swojego życia.
Sekretarka patrzyła na niego swoimi pięknymi, sarnimi oczami o długich rzęsach, których każde mrugnięcie wywoływało falowanie miłosnych fluidów, rozprzestrzenianie się cząsteczek afrodyzjaków, które wraz cząsteczkami pudru unosiły się w powietrzu i przyciągały mężczyzn jak pyłek kwiatowy przyciąga pszczoły.
Jej twarz promieniała ciepłem, a może nawet gorącym blaskiem, który mógł parzyć bardziej wrażliwe osoby. Dawid poczuł ciepło bijące od sekretarki. Miał nawet wrażenie, że zrobiło się duszno i nie ma czym oddychać.
Patrzył w jej oczy i pomimo najszczerszych chęci nie potrafił odczytać jej uczuć. Pragnął, żeby była to gorąca miłość, wielka namiętność i niepohamowane pożądanie, dzięki czemu oboje mogliby natychmiast rzucić się sobie w ramiona.
— Co pan ma na myśli? — zapytała sekretarka.
— Mam na myśli nasze wspólne życie — powiedział Dawid.
Twarz sekretarki zaczęła się zmieniać. Jej usta zrobiły się wąskie i nieco przygryzione, jakby obawiała się nadmiernego uśmiechu radości.
— Kim pan jest? — zapytała kobieta.
— Jestem Dawid, to znaczy wtedy się chyba pani nie przedstawiłem, ale spotkaliśmy się w aptece i pani była dla mnie niezwykle dobra, wrażliwa, a nawet opiekuńcza.
— Ale ja pana nie znam — powiedziała sekretarka.
Ona mnie nie rozpoznała, pomyślał Dawid. Zaraz potem zrozumiał, że ona go wcale nie pamiętała, jakby był dla niej zupełnie obcym facetem, którego w aptece spotkała tylko i wyłącznie przez przypadek. Pociemniało mu w oczach. Pomyślał, że powinien sobie usiąść, ale nie był w stanie wykonać kroku. Zachwiał się, a potem opadł na oba kolana. Huknęło głośno, gdy kolana spotkały się z marmurową posadzką. Jego tarcza i miecz upadły z brzękiem na podłogę.
— Ała! — jęknął Dawid.
— Co się panu stało? — zapytała przestraszona sekretarka i zerwała się z krzesła by do niego podbiec. Zahaczyła swoja białą bluzeczką o maszynę do pisania i rozerwała ją na piersi, w wyniku czego oczom Dawida ukazał się fragment pięknego staniczka.
— Piękny staniczek, piękny staniczek — powiedział Dawid z zachwytem, a potem zemdlał i przewrócił się na podłogę.
Sekretarka podeszła do niego ze szklaneczką wody i przyłożyła mu ją do ust. Nie zareagował, więc poklepała go dłonią po policzku. Kiedy otworzył oczy, znowu podała mu wodę do picia. Upił kilka łyków. Potem westchnął przeciągle.
— Co się stało? — zapytał.
— Zemdlał pan — wyjaśniła sekretarka.
— Naprawdę? — zdziwił się Dawid.
Sekretarka pomogła mu wstać z podłogi i posadziła go na krześle. Potem znowu podała mu szklankę z wodą. Dawid napił się wody, potem oddał szklankę sekretarce.
— Proszę mi wybaczyć to zasłabnięcie — powiedział.
— Nic nie szkodzi. To przecież nie jest pana wina — odpowiedziała.
— Pani jest bardzo wyrozumiała — stwierdził Dawid.
— Jestem urzędniczką i służę mieszkańcom naszego miasta — odparła sekretarka.
— Jest pani bardzo miła — zauważył Dawid.
— Dziękuję. Czuje się pan już lepiej? — zapytała.
— Owszem, już mi dobrze — odparł. — Pozwoli pani, że pójdę do domu.
— Bardzo proszę — zgodziła się urzędniczka.
Rozdział 98