Prolog
Elena
Jestem tutaj…
Przesypuję piasek z dłoni do dłoni, spoglądając na bezkres nieba. Wsłuchuję się w szum fal, które na krótką chwilę przynoszą ukojenie mojej strapionej duszy. Chłodna bryza otula twarz, zostawiając we mnie cień inspiracji i świeże spojrzenie na rozdział, którego nigdy nie zamknęłam i nie zamknę… Tryby zegara zastygły w chwili, gdy stanęłam twarzą w twarz z prawdą. Prawdą gorszą niż mityczne tortury. To ona wyżłobiła szczeliny, przez które bezpowrotnie ulatują chwile.
Jestem tutaj…
Niby taka sama, a jednak zupełnie inna.
Rozdział pierwszy
Elena
Polska. Dwa lata później.
Szkocja, Londyn, a teraz Polska. Tyle miejsc, a wciąż ta sama historia — niczym zdarta płyta odtwarzana raz po raz na gramofonie. Przyjechałam z polecenia rektora, ale życie napisało dla mnie inny scenariusz, który ostatecznie przywiódł mnie do małej miejscowości na Wzniesieniach Łódzkich, nad rzeką Moszczenicą, na północny wschód od Łodzi. Zaszyłam się w niej z nadzieją, że wszystko się ułoży. Ale nie ułożyło się.
Muszę sama zmagać się z ciężarem zmartwień.
Przemierzam wąskie uliczki, licząc, że to, co mnie spotyka, w końcu przeminie. Wiem jednak, że ta potyczka może być trudna do wygrania. Ale damy radę. Musimy.
Spoglądam na zabiegane twarze mieszkańców. Smutne, szare, pozbawione wyrazu. Każdy pogrążony w swoich problemach, niewidomy na innych. Posępne sylwetki współgrają z dzisiejszą pogodą: deszczową, zimną, jesienną. Końcówka roku…
Trzymam telefon w zziębniętych dłoniach i wpatruję się w godzinę, jakby od niej mogło zależeć czyjeś życie. Nagle pojawia się połączenie od mamy na portalu społecznościowym. Odbieram. Jak dobrze usłyszeć jej głos.
— Cześć, mamo. Już po dyżurze?
— Tak, dlatego dzwonię. A ty gdzie jesteś?
— Łażę bez celu…
— Słyszę w twoim głosie przygnębienie.
— Tak wiele spadło na mnie w ostatnich miesiącach.
— Jak się czujecie?
— Walczymy. Tak bardzo się boję…
— Wiem, kochanie. Może powinnaś wrócić do nas?
— Nie, mamo. Nie wrócę do Londynu. Po pierwsze — to mogłoby tylko pogorszyć sprawę, a po drugie…
— Domyślam się. Boisz się spotkać Liama… To moja wina. Nigdy nie chciałam, żebyś przez moje wybory musiała podejmować tak trudne decyzje.
— Daj spokój. Ten temat jest zamknięty. Póki jesteśmy daleko od siebie, dam radę wytrwać w tym postanowieniu. Mamo?
— Tak, kochanie?
— Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna za pomoc finansową. Gdyby nie ta pożyczka…
— Każdy rodzic zrobiłby to samo.
— Nie każdy.
— Ale każdy, który kocha swoje dziecko. Ona jest najważniejsza. Nie możemy jej znowu stracić.
— Zapomniałaś dodać, że tym razem na zawsze. Nie przeżyłabym tego. Obiecuję, oddam każdy funt.
— Daj spokój. A jak w pracy?
— Na szczęście układa się nieźle. Bałam się, że brak znajomości polskiego będzie problemem, ale te języki, którymi posługuję się na co dzień, wystarczają.
— Zuch dziewczyna. Choć stać cię na więcej.
— Wiem, ale nie mam siły szukać czegoś innego. Praca w magazynowym biurze, jako przedstawiciel dla zagranicznych firm, nie jest taka zła.
— Kochanie, muszę kończyć. Zdzwonimy się wieczorem, wtedy mi wszystko opowiesz.
— Dobrze, mamuś. Trzymajcie się i ucałuj Chrisa.
— Ty też się trzymaj. I masz być silna!
— Mhm.
— To wszystko minie, zobaczysz. Pa, skarbie.
Rozłącza się. Jeszcze chwilę wpatruję się w ekran, rozważając jej słowa. Promyk nadziei mógłby pojawić się już dziś, bo naprawdę sytuacja nie wygląda najlepiej.
Brr, zimno. Wrócę do mieszkania, które udało mi się wynająć po kosztach od przyjaciela. Wezmę prysznic i…
Liam
Dwa lata temu zatrzymałem się w miejscu. Nie potrafiłem przez długi czas pogodzić się z odrzuceniem, którego doświadczyłem. Po wielu nieudanych próbach w końcu przewartościowałem swoje życie i, zamiast gonić za niezdecydowanym króliczkiem, postanowiłem iść naprzód. Bez względu na to, co miało to oznaczać.
Myślami uciekam w inne zakamarki swojej popieprzonej świadomości, by móc zapomnieć. I wcale nie przychodzi mi to łatwo, ani z ulgą. Nadal wracam do tamtych dni i do słów, które wtedy wypowiedziałem.
Muszę przyznać, że były one mówione zdecydowanie na wyrost. Jak mogłem „nigdy nie pozwolić jej odejść”, skoro sama zadecydowała o naszej przyszłości? Odkąd jej nie ma, wszystko, co robię, to próba ucieczki od faktu, że wciąż oddycham, choć nie powinienem.
Interesy przywiodły mnie aż ‘do kraju, w którym i ona gdzieś jest. Nie łudzę się i wcale nie chcę burzyć czegoś, co w chory sposób udało mi się zbudować bez niej — nawet jeśli to tylko namiastka uciszenia prawdziwych pragnień. Lepiej, byśmy już nigdy nie stanęli na swojej drodze.
Jestem Liam. Po prostu Liam, choć dla wielu — Black. Liam Black.
Wysoki, rudowłosy mężczyzna spogląda na mnie i odchrząkuje łamaną angielszczyzną:
— Panie Black, jest pan tu ze mną?
Czytając z ruchu jego warg, odpowiadam po chwili:
— Ciałem, na pewno.
— Słucham?
— Mówię, że jestem ciałem i duchem. W końcu jesteśmy w szpitalu.
— Widzę, że żarty się pana trzymają. Dobrze. Omówiliśmy szczegółowo warunki współpracy.
— Mnie interesują cyferki, a szpital zapewne terminowe wykonanie zlecenia, dlatego wybraliście moją ofertę — w gruncie rzeczy przystępną finansowo.
— To placówka państwowa. Niestety mamy ograniczone zasoby.
— Będę jeszcze przez kilka tygodni w kraju, więc w razie pytań proszę się ze mną kontaktować. To filia międzynarodowa, dlatego chcę osobiście dopilnować kwestii pierwszych umów.
— Naturalnie. Dziękuję za poświęcony czas.
Mężczyzna wyciąga dłoń. Wstając, ściskam ją stanowczo, ale nie zbyt mocno. W końcu zabieram swoją aktówkę z krzesła i opuszczam ponury gabinet dyrektora.
Idę długim, wąskim korytarzem, czując narastające pragnienie. Przy dystrybutorze z wodą schylam się po kubeczek. Nagle ktoś wpada na mnie. Prostuję się i widzę kobiece dłonie zbierające dokumenty z podłogi. Schylam się odruchowo, by pomóc w tym bałaganie. Gdy moja głowa unosi się, a wzrok przesuwa po jej ubraniu, szyi, ustach, zamieram w bezruchu. Dopiero po chwili patrzę wyżej. Oczy. Te same oczy, w których nie raz utonąłem, nie tracąc przy tym powietrza. Tylko że teraz są inne — puste i zimne.
— Liam?
— Eleno…
Podaję jej plik kartek, które wyrywa i przyciska do siebie.
— Co ty tutaj robisz?
— Otwieram nową filię. Padło na Polskę. A ty? Jak się masz? — Ciekawość zwycięża, choć wiem, że nie powinienem.
— I mam uwierzyć, że to zbieg okoliczności?
— Właściwie tak. Nie zamierzałem cię szukać, jeśli to masz na myśli.
— I bardzo dobrze. Nie jesteś już dla mnie nikim ważnym.
Te słowa kłują, ale jakby nigdy nic, odpowiadam:
— Chorujesz? — wzrok kieruję na stos dokumentów.
— Nie. To znaczy… nie ja.
— A kto?
— Nie muszę się tłumaczyć.
— Masz rację. Ani z tego ani z tamtego wieczoru, kiedy mnie odtrąciłaś.
Odwracam się, gotów odejść. Zamiast odpowiedzi słyszę tylko jej ciężkie westchnienie. Tylko tyle. Głupie westchnienie.
Nie oglądając się, ruszam w stronę wyjścia. Przełykam ślinę, nabieram powietrza i uspokajam puls.
Przy drzwiach dostrzegam podjeżdżające czarne BMW. Wsiadam, nie odwracając się. Staram się uwierzyć, że to zamknięty rozdział.
— Jedź — mówię do kierowcy.
— Dokąd, panie Black?
— Na razie, po prostu jedź.
Samochód rusza. Przesuwam dłonią po twarzy i spoglądam na złoty zegarek. Czas płynie, a ja przemieszczam się z punktu w punkt, szukając tego, co ukryto przed laty. Gdzie jesteś? No, gdzie?
Ta podróż ma drugie dno.
Wyciągam z teczki plik kartek i znajduję zdjęcie. Czy w ogóle będziesz chciał mnie poznać? A może znienawidzisz za decyzje sprzed lat?
Gniotąc papier w dłoni, wracam pamięcią do dzieciństwa…
„Schodzę po schodach w rezydencji, w ręku trzymam czarny plecak z firmowym emblematem. Kątem oka dostrzegam matkę krzątającą się w salonie. Nie zauważa mnie. Wsłuchuję się w jej rozmowę telefoniczną. Jest wzburzona.
— Nie chcę o nim słyszeć! Rozumiesz? To największa porażka mojego życia. Nie… Nie obchodzi mnie, co się z nim dzieje. Liam jest moim synem… I nigdy więcej nie poruszaj tego tematu.
Odwraca się. Zamiera, widząc mnie na schodach.
— Muszę kończyć. Odzwonię — urywa rozmowę, chowając telefon do torebki.
Nie pytam. Ruszam za nią w stronę drzwi, wiedząc, że i tak nie usłyszę odpowiedzi. Tylko naganę za podsłuchiwanie.”
Wspomnienie blednie. Wracam do teraźniejszości. Zaciskam pięść, zastanawiając się, czemu nasza rodzina kryje tyle przerażających tajemnic. Dlaczego jest tak dysfunkcyjna.
— Zawieź mnie do biura — mówię, patrząc przez okno.
Łódź. W centrum jeszcze znośnie, ale na obrzeżach szarość i dziurawe drogi.
Polska… Czasem pytam siebie, po co tu naprawdę jestem. Czy tylko z powodu firmy i rodzinnego sekretu? Czy naprawdę tylko dlatego?
Elena
Opieram się o ścianę przed oddziałem onkologicznym, próbując uspokoić kołatanie serca. Nie spodziewałam się go zobaczyć. Spojrzał na mnie tak, jakby w jednej chwili runęło w nim wszystko, co mnie dotyczyło. A potem… jakby to była jedyna rzecz, która wciąż trzyma go przy życiu. Muszę przestać. To nie może odżyć na nowo. A on… on nie powinien nigdy poznać prawdy. Musi pozostać głęboko zaszufladkowany w mojej podświadomości. Tam jest jego miejsce. Nasze miejsce.
Uciekłam aż tutaj w nadziei, że zapomnę. I choć jakoś ułożyłam to wszystko od nowa, to…
— Weź się w garść! — mówię sama do siebie.
Przyciskając do siebie teczkę z dokumentacją, stawiam kilka kroków i przechodzę przez drzwi, za którymi codziennie rozgrywa się walka, dramaty, strach, ale też iskierki nadziei. Nie mogę pozwolić sobie na słabość.
Przemierzam długi korytarz, szukając wzrokiem pokoju lekarskiego. Stopy zdają się wrastać w podłogę. Boję się. Ale nie jestem z tym sama. Damy radę. Musimy.
Staję przed drzwiami, modląc się, by to wszystko okazało się pomyłką. Drżącą dłonią sięgam do klamki, ale drzwi otwierają się same. W progu staje lekarz prowadzący.
— Dzień dobry — mówię po angielsku.
— Dzień dobry. Miałem iść do pacjentów, ale znajdę chwilę, żeby omówić wyniki badań.
Wskazuje ręką na krzesło. Siadam, odkładam teczkę i czekam, aż zajmie miejsce. Zerka na mnie, potem na dokumenty.
— I co, panie doktorze?
— Cóż, chciałbym mieć lepsze wiadomości. Chemioterapia nie przynosi rezultatów. Blasty białaczkowe nie ustępują. Choroba postępuje.
— Ale… jak to? Mieliście ją wyleczyć! Obiecaliście mi to! Ja wam zaufałam, a pan mówi, że się nie da? Że nic nie możecie? Przecież miała dostać szansę!
— Rozumiem, co pani czuje.
— Tak? Serio pan rozumie?
— Niczego nie obiecywaliśmy, ale to nie znaczy, że się poddajemy. Wszystko wskazuje na konieczność przeszczepu szpiku. Czas ucieka. Dobrze by było, gdyby skontaktowała się pani z najbliższą rodziną.
Znam już odpowiedź, zanim kończy zdanie.
— Spróbuję…
— Proszę się przełamać. To może przyspieszyć znalezienie dawcy.
— Panie doktorze… czy to naprawdę konieczność?
— Gdyby było inne wyjście, powiedziałbym pani. Proszę zrobić wszystko, by przekonać ojca dziecka do badań.
Otępiała wstaję razem z nim.
— Proszę być silną i myśleć pozytywnie. Może pani już do niej iść.
Kiwam głową i wychodzę bez słowa. W głowie dudni jedno: dla mojego dziecka ratunkiem jest tylko przeszczep. A żeby do niego doszło, potrzebny będzie dawca. Boże…
Kilka kroków dalej siadam na krześle. Chowam twarz w dłoniach i zaczynam cicho łkać. Umysł pęka od natłoku myśli. Dlaczego, mimo ucieczki na drugi koniec świata, muszę ponownie stawić czoła przeszłości? Dlaczego muszę powiedzieć Liamowi prawdę?
Nagle czuję dłoń na ramieniu. Podnoszę wzrok. Buty, potem wózek inwalidzki. Oscar. Jego oczy — znajome, choć należą do kogoś innego. Przysuwa się i obejmuje mnie.
— Już dobrze. Wszystko się ułoży, zobaczysz.
— Nic się nie ułoży. Ona umrze, jeśli nie znajdzie się dawca. Wiesz, jak to jest patrzeć na dziecko i nie widzieć przyszłości? Widzieć godzinę, która może być tą ostatnią i uczyć się modlitwy bez słów? — Łzy spadają na jego dłoń.
— Poruszę niebo i ziemię, żeby wam pomóc. Nie jesteś sama.
— Jesteś dla nas taki dobry, ale obawiam się, że będę zmuszona…
— Nie kończ. Wiem, co chcesz powiedzieć. Eleno, spójrz na mnie.
Odsuwam się, a on zamyka moje dłonie w swoich.
— Jeśli tak musi być, powiesz mu, a ja będę przy tobie. Tak jak ty byłaś przy mnie, gdy wszystko straciło sens. Odzyskałem go dzięki wam.
— Nigdy wcześniej nie znałam tak dobrego człowieka. Podniosłeś się sam. Z dumą patrzyłam, jak dzień po dniu wraca ci uśmiech.
— I tobie też wróci. Bo nawet ugrzęzły w błocie, chwytasz się czegokolwiek, by utrzymać się na powierzchni. Czekasz na linę, która stanie się twoim przyjacielem.
— Heh…
— Widzisz? Już lepiej.
— Odkąd jesteś w moim życiu, mam wrażenie, że przy mnie stoi anioł stróż.
— Dwie samotne dusze musiały się odnaleźć. Mówię ci to ja, człowiek przykuty do żelastwa od urodzenia, który zajrzał w bramy piekła, by zrozumieć, że życie to nie sama słodycz. A póki się oddycha, trzeba walczyć. Jeśli mogę pomóc komuś innemu, nie będę się wzbraniał. Ten czas wegetacji musiał się skończyć.
— Oni na pewno są z ciebie dumni.
— Wierzę w to. Ale koniec łez. Pora odwiedzić naszą dzielną pacjentkę.
Wstaję i chwytam za rączki wózka.
— Daj spokój, wiesz, jak tego nie znoszę.
— Nie tym razem — popycham wózek.
— Cała ty. Uparta jak zawsze.
— Niezmiernie mi miło.
Przemierzamy resztę korytarza, a ja czuję się lżej niż kilka minut temu. Nie wiem, co się dzieje między nami, ale przy nim odzyskuję poczucie bezpieczeństwa.
Liam
Z impetem zatrzaskuję za sobą drzwi biura. Od miesięcy tak wygląda cała moja egzystencja: płacę, wymagam, zadaję ból sobie i innym, pozwalając dniu niechlujnie przechodzić w noc, a nocy w dzień. Wiem, że przez ten czas wiele się zmieniło i nie mogę już się wycofać. Wściekłość miesza się z rozczarowaniem. Dzisiejsza sytuacja doprowadza mnie do szału. Zmysły zamiast się wyciszyć, walczą. Pchają się przed szereg, zasłaniając to, co nazywam zdrowym rozsądkiem.
Serio? „Bądź, stary, chociaż ze sobą szczery.” Urażone męskie ego nie pozwala mi znowu ingerować. Jestem chory. Wszystko, czego pragnąłem, było przesiąknięte nią, a ona rozproszyła to w gęstej mgle. Z dnia na dzień stałem się ślepcem.
I co ta przeszłość zmieniła? Uwikłałem się w relację z nadzieją na szczęśliwe zakończenie? Na zapomnienie? Przebaczenie? To dla mnie układ PR-owy i seksualny.
Niedbale rzucam marynarkę na blat czarnego biurka. Rozwiązując krawat, podchodzę do ogromnego okna na centrum Łodzi.
Kim jesteś, Eleno, że znowu perfidnie zakradasz się w moje cierniste życie? Kim jestem ja, by dyktować warunki sercu i kazać mu zawalczyć o to, co wciąż tli się gdzieś we mnie?
Wyciągam paczkę papierosów i zapalniczkę. Rzuciłem to w cholerę, ale teraz to silniejsze ode mnie.
Przeszłość… Narkotyki, swingers party… Pokonałem te demony. Albo zamieniłem na inne. Mówią: możesz wszystko, masz władzę, jesteś panem. Nieprawda. Och, jak bardzo się mylą. Gdyby tylko wiedzieli jak mały i niespokojny czuję się w jej obecności, jak tęsknota potrafi dusić od środka.
Co tu robisz, Eleno? Co robiłaś w tym parszywym szpitalu? Chorujesz?
Jesteś tutaj. Dowiem się, co się dzieje. Jesteś częścią mojej przeszłości i teraźniejszości. To wszystko, czego potrzebuję.
Kto powiedział, że mam być normalny? Ci „normalni” bywają najbardziej nienormalni.
Nie wiem, czy tego chcesz, ale znowu pojawiam się na twojej drodze. To musi coś znaczyć. Wewnątrz wariuję.
Skrzypią drzwi. Odwracam się i widzę znajomą sylwetkę.
— Nicolas? Co ty tutaj robisz?
— To tak się wita starego druha? Już zapomniałeś, że to tutaj pochowano miłość mojego życia? Często gadaliśmy, gdzie będziemy chcieli spocząć. Nie przypuszczałem, że jedno z nas odejdzie za wcześnie. Stary, nie chcę i nie mogę dziś być sam. To byłaby nasza rocznica. Zamiast świętować, tonę w morzu wzburzonych wspomnień. Pięknych, a jednocześnie czarnych jak moja dusza bez niej.
— Nico, piłeś?
— Odrobinę. Ale samotność to kiepski kompan, zatem… — wyciąga zza pleców pełną butelkę Jim Beama.
— Rozgość się. — Podchodzę do przeszklonej wnęki w ścianie i kładę dłoń na panelu, a szyba unosi się samoistnie. Sięgam po dwie szklanki. Siadam naprzeciw niego na ciemnozielonej kanapie i stawiam trunek na stoliku.
— Obaj żyjemy, nie żyjąc — mówię.
— Klara… Izabell… Przez moment byłem szczęściarzem. Mogłem być z obiema. Zwykła dziewczyna wywróciła wszystko do góry nogami, dając mi coś, o czym mogłem tylko marzyć. Obdarowała mnie szczerą, choć lekkomyślną miłością.
— Dlaczego „lekkomyślną”?
Uśmiecha się od niechcenia, ale w oczach ma tylko smutek.
— Ja, Liam… z miłości byłem w stanie zabić. Ona przez nią — a może dla niej — straciła życie. Po co to zrobiła? Dlaczego stanęła między mną a moim wrogiem, osłaniając mnie własnym ciałem?
— To wypijmy za głupią miłość: w jednej chwili rozpala, w następnej spopiela, odbierając złudzenia o wspólnej przyszłości. Nie jestem najlepszym pocieszycielem, ale wiem, o czym mówisz.
— Na zdrowie! — Unosi szklankę i upija łyk. — A ty? Co ty, do kurwy, odwalasz?
— Co masz na myśli?
— Doskonale wiesz. Żebym z portali dowiadywał się, że się zaręczyłeś? Naprawdę jesteś na to gotów?
— Byłem. A teraz cóż… to tylko zagrywka marketingowa — uśmiecham się krzywo.
— Tylko twoją wybranką miała być miłość życia, a nie…
— A nie co? — przerywam.
— A nie wikłanie się z inną osobą w układ dla zminimalizowania strat wizerunkowych. Ona wie, że jest jedną z figur na twojej planszy?
— Dlaczego tak o niej mówisz?
— A nie jest tak? Przed światem i przed nią możesz udawać, ale ja cię znam. Nie ukryjesz, kto wciąż siedzi w twoim sercu.
— Pieprzysz bzdury. Jestem gotowy.
— I dlatego się zaręczyłeś?
— Przestań robić mi papkę z mózgu. Podjąłem decyzję. Ożenię się z Agathą.
— Unieszczęśliwisz siebie, ją i swojego syna. Znam cię. To musi mieć drugie dno. Co jesteś taki skwaszony? Nie podoba ci się to, co ode mnie słyszysz?
— Nie o to chodzi… — palcem krążę po krawędzi szkła.
— A o co?
— Byłem dziś dopinać umowę w jednym ze szpitali…
— I to ci popsuło nastrój?
— Widziałem ją. Po tych wszystkich latach. I wszystko we mnie zapomniało, że miałem jej nienawidzić.
— Kogo? Nie mów półsłówkami… Elenę?
Kiwam głową i wstaję z rękami w kieszeniach. Przechadzam się po gabinecie.
— Wiedziałeś, że ryzykujesz, przyjeżdżając tu.
— Spotkanie jej wydawało się mało prawdopodobne. Zaskoczył mnie przede wszystkim jej chłód. Zmieniła się.
— Każdy się zmienia. Może była tak samo zaskoczona jak ty.
— To nie to. Odniosłem wrażenie, że moje pojawienie się ją przestraszyło. Jakby… Sam nie wiem.
— Cały czas się zastanawiam, dlaczego odeszła. Szczęśliwy człowiek nie rezygnuje z godziny na godzinę z marzeń i instynktów. Coś się musiało stać. Dlaczego nie drążyłeś?
— A ty byś się płaszczył, gdyby Klara tak zagrała na twoich uczuciach, a potem cię odrzuciła?
— Fakt, jestem zdołowany, ale nie musisz chodzić koło mnie jak wokół jajka. Ty ją wciąż kochasz, tylko odpychasz to od siebie.
— Myślisz, że to był stracony czas? Tak musiało być?
— Znasz moje zdanie. Walczyłbym do końca. Albo przynajmniej dowiedział się, dlaczego tak postąpiła.
— Gryzie mnie to.
— Masz szansę uzyskać odpowiedź.
— Nie. Nie będę jej nachodził. To skończone — siadam i dolewam nam alkoholu.
— Skoro tak twierdzisz. Jak dopijemy, będę leciał, ale wieczorem wychodzimy na miasto.
— Nie wiem, czy to dobry moment.
— Najlepszy i kropka. Nie zostawisz kumpla w potrzebie.
— Wiesz, że nie.
— To za Elenę, za ciebie, za mnie i za moją ukochaną Klarę! Córki w to nie mieszam. Na zdrowie — i ahoj, wieczorne pląsy! — Mówi, biorąc spory łyk bursztynu.
Wiem, że Nicolas ma rację co do mnie i Eleny, ale oboje podjęliśmy decyzje. Poranki spędzamy już pewnie przy kimś innym.
Elena
Szpital im. Maurycego Madurowicza
Po dezynfekcji i ubraniu się w niebieski kaftan wchodzę do małej sali, w której leży moje dziecko. Automatycznie przybieram uśmiech na twarzy. Widzę drobne ciałko na szpitalnym łóżku. Rączki dziewczynki pokryte są ogromnymi krwiakami po wkłuciach. Zaciskam pięść, a łzy napływają mi do oczu. Ocieram je ukradkiem, puszczając rączki od wózka.
— Mamusiu, to boli. Boli…
Podchodzę, siadam przy niej i zamykam jej małą dłoń.
— Wiem, skarbie. Przysięgam, zrobię wszystko, byś jak najszybciej wyszła z tego. Pójdziemy wtedy na twoje ulubione smerfowe lody… — mówię łamiącym się głosem.
Czuję ciepłą dłoń na ramieniu. To daje mi otuchę. W tej chwili wiem, co powinnam zrobić. Tylko czy znajdę w sobie siłę, by przeciwstawić się jego wściekłości? Boję się reakcji. Ale wyniki nie pozostawiają złudzeń. Przeszczep to ostatnia deska ratunku. Mnie już przebadano — brak zgodności. Czas ucieka, zostało go coraz mniej. Muszę działać. Muszę ją ratować.
Motyle w brzuchu mieszają się z igłami w sercu.
— Zostanę dziś z tobą do wieczora. Co byś chciała robić? — pytam.
Widzę, jaka jest markotna i bez życia.
— Boli… — powtarza cichutko.
— Może obejrzymy twoją ulubioną bajkę?
Kręci główką.
Nie powinnam, ale kładę się obok niej i przytulam jej chore ciałko.
— Lepiej?
— Nie. Spać.
— Jesteś zmęczona? To śpij. Zamknij oczka. Mama cały czas będzie przy tobie.
Głaszczę ją po głowie i zerkam na Oscara. On dobrze wie, co chodzi mi po głowie.
— Dzisiaj czy jutro? — Pyta.
— Nie mogę już zwlekać. Jutro. Jutro obnażę swój największy sekret. Jutro wszystko się skończy. Sieć kłamstw zostanie przerwana.
— Nie ma prawa cię oceniać. Wiesz o tym?
— Zostawiłam go bez słowa. Jest zraniony. A jutro, przeze mnie, stanie na minie. Może nie ma prawa, ale na pewno będzie. Idziemy już różnymi ścieżkami. Jedź do firmy, ja zostaję.
— Nie przejmuj się pracą. Masz płatny urlop.
— Wiem, dziękuję. Ale zdajesz sobie sprawę, jak nas tam postrzegają?
— Plotek nie słucham i nie zamierzam. Robię swoje. Nie będę trzymał się przez to z dala.
— Czuję déjà vu.
— Dlaczego?
— Jakbym już słyszała podobne słowa od kogoś innego. Wybacz…
— Nie mam czego wybaczać. Zajrzę do ciebie wieczorem. Tymczasem jadę. — Chwyta za koła wózka.
— Oscar, czemu nie kupisz elektrycznego?
— Mam sentyment do klasyków — uśmiecha się. — To do zobaczenia, Eleno. Chciałbym zostać, ale ktoś musi zarządzać tym syfem.
Składam usta w nieme „dziękuję”.
— Nie ma za co — odpowiada tak samo i wychodzi.
Odgarniając włosy Lizzy z twarzy, całuję ją w czoło.
— Jesteś taka dzielna. I ja też będę. Obiecuję.
Czasem myślę, że Bóg się pomylił. Że to ja powinnam leżeć w tym łóżku, a nie ona. Ona jeszcze nie zdążyła złamać serca — ani swojego, ani cudzego.
Słysząc jej spokojny oddech, wyswobadzam się z objęć i sięgam po torebkę. Wyciągam telefon i otwieram edytor tekstowy.
„Chciałabym…” — piszę, ale nie wiedząc, jak zacząć, odkładam urządzenie.
Rozdział Drugi
Liam
Vienna Hause by Wyndham Andel’s — Hotel czterogwiazdkowy
Przykładam kartę hotelową do czytnika i jednocześnie sięgam do kieszeni po dzwoniący telefon. Na ekranie wyświetla się zdjęcie mojej matki. Odbieram.
— Wszystko w porządku? Z Henrym wszystko dobrze?
— Nie martw się. Twój syn tylko tęskni za tobą.
— Wiem. Postaram się wrócić jak najszybciej.
— Odnalazłeś go?
— Skąd ty…
— Myślałeś, że nie domyślę się, że twoja podróż tutaj ma jeszcze inny cel?
— No tak. Cała ty. Nie, jeszcze nie. Mam już kilka faktów, ale muszę je sprawdzić.
— Mam prośbę.
— To coś nowego… — rzucam sucho.
— Kiedy uda ci się do niego dotrzeć, spróbuj przekonać go, by ze mną porozmawiał.
— Nagle odżyła w tobie miłość rodzicielska?
— Miałam dużo czasu na przemyślenia. Przeszłości nie zmienię, ale…
— Masz rację. Nie zmienisz. Nie zmienisz tego, jak postępowałaś i jak traktowałaś wszystkich wokół. Mógłbym długo wymieniać.
— Wiem, że na twoje przebaczenie będę musiała jeszcze pracować, ale przynajmniej byłam przy tobie. Czy to nic nie znaczy?
Otwieram drzwi i zatrzaskuję je nogą.
— Przy mnie byłaś, owszem. Niszcząc wszystkie cząstki dobra we mnie. Zostałaś, bo urodziłem się zdrowy? A co, gdybym był niepełnosprawny? Też byś mnie oddała?
— Nigdy. Już o tym rozmawialiśmy. Kochałam tylko raz w życiu.
— To cud, że byłaś w stanie poczuć coś do kogokolwiek. Szkoda mi człowieka, którego nazywałem ojcem. Dziwię się, że zgodził się na twój plan, i mimo to, się z tobą ożenił. Małżeństwo i tak nie trwało długo, bo nie potrafiłaś dać mu ciepła. Krzywdziłaś go do końca. Teraz wiem, dlaczego trzymał mnie na dystans. Wiedział, że nie jestem jego dzieckiem.
— Nie wiesz, jak było. To była transakcja wiązana. On też zdradzał. Nie był święty.
— Nie chcę znów w to brnąć. A wracając — jak to sobie wyobrażasz? Spotkam się z nim, może nawet mnie zaakceptuje, i nagle wyskoczę z tekstem: „Margaret, nasza matka, chce z tobą rozmawiać”?
— Domyślam się, że mną gardzi.
— Jeśli w ogóle wie, że był adoptowany.
— Zrób, co możesz. Proszę.
— Muszę kończyć. Przekaż mojemu synowi, że wrócę niebawem. I że…
— Tak?
— Że tata bardzo go kocha. — Rozłączam się.
Nie mam siły ciągnąć tej farsy. Pomogłem jej — tak, jak obiecałem. Wyciągnąłem ją z więzienia, bo dała mi odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale to nie zmienia faktu, kim jest.
Teraz wiem, dlaczego jestem takim egoistycznym draniem. Wyssałem to z mlekiem matki.
Czy ja i on jesteśmy podobni? A może jest lepszym człowiekiem ode mnie?
Jestem ciekaw jego drogi.
Dlaczego musimy płacić za grzechy rodziców? Za ich występki i złe wybory…
Walczę odkąd pamiętam. Najpierw, żeby, jako nastolatek, nie zwariować. Później, żeby kochać. Nie mam pretensji… a może jednak mam? Wspomnienia wciąż uwierają. Człowiek zastanawia się, jak wygląda normalność. Jak to jest być częścią zwyczajnej rodziny.
Ten dzień wytrącił mnie z równowagi. Za chwilę mam spotkać się z Nicolasem pod jednym z klubów. Potrzebuję odświeżenia i zmiany garderoby. Dzisiejszej nocy zapomnę o wszystkim. Ktoś powie: „zły Liam, oj zły”. Jeśli ktoś tak myśli, to pora, żebym takim właśnie się stał.
Elena
Godziny umykają tak szybko, że nie spostrzegam nawet, gdy zapada noc. Spędzanie czasu z córką, to wszystko, czego mogłam pragnąć, a jednak nie tak wyobrażałam sobie ten stan.
Od początku naznaczona piętnem potężnego wroga, zadaję sobie pytanie: czemu właśnie my? Dlaczego mała Lizzy?
— Pani White?
— Tak, wiem. Już kończymy.
— Mami, ładnie?
— Śliczny rysunek, skarbie. A powiesz, kto na nim jest?
— To ciocia i wujek, babcia, Chris, a tutaj to ty, mamo.
— A ta zamazana postać bez twarzy? — dotykam palcem miejsca na kartce.
— To tatuś, mamusiu. Ty tu jesteś, a gdzie jest tatuś? Dlaczego go tutaj nie ma? Nie wiem, jak wygląda. A ty wiesz?
Czuję ścisk w żołądku. Przełykam ślinę.
— Musisz już iść? — pyta ze smutną miną.
— Niestety, godziny odwiedzin dobiegają końca, ale obiecuję, że jutro z samego rana znów tu będę. Teraz połóż się wygodnie i śpij. Sen jest lekarstwem na wszystko.
— Nawet na to, co mam ja?
— Nawet. Zamknij oczka i śpij. Dzięki temu szybciej się zobaczymy.
Całuję ją w czółko, podnoszę torebkę i, spoglądając na nią przez ramię, opuszczam salę.
Zmęczenie fizyczne daje o sobie znać. Zawroty głowy stają się coraz częstsze. Nie mam czasu na sen. Nigdy nie ceniłam każdej minuty tak, jak dziś.
Docieram do srebrnej windy, zjeżdżam na parter i opuszczam to przytłaczające miejsce. Na parkingu wsiadam do czarnego forda, którego podarował mi Oscar, kiedy dowiedzieliśmy się o chorobie. Ustaliliśmy, że spłacę go w ratach. On, oczywiście, nie chciał o tym słyszeć, ale w końcu przystał na moje warunki. Nie miał wielkiego wyboru. Nie chcę być zależna od żadnego mężczyzny. Łatwo to powiedzieć, trudniej zrealizować. Wiem, że w pewnym sensie zawsze będę.
Drogę z tej placówki do mojej miejscowości znam już na pamięć, więc nawigacja jest niepotrzebna. Mały progres. Wreszcie opuszczam zakorkowane miasto z jego dziwnymi skrzyżowaniami. Wjeżdżam na prostą trasę prowadzącą do mieszkania, które wynajmuję — również od szefa. Nic dziwnego, że w pracy szepczą o nas po kątach. Z perspektywy innych to wygląda tak, jakby coś nas łączyło. Ale prawda jest inna. On nigdy niczego ode mnie nie chciał. Ani wtedy, gdy zaproponował mieszkanie ani dziś. Jest naprawdę dobrym człowiekiem. W swoim życiu rzadko spotykałam ludzi bezinteresownych. Doświadczenie nauczyło mnie, że za wszystko trzeba zapłacić — prędzej czy później.
Cały czas wracam myślami do rozmowy z lekarzem. Gdyby Lizzy była w londyńskim szpitalu, czy usłyszałabym to samo? Czy naprawdę jedynym sposobem, by ją uratować, jest całkowite zburzenie naszego kruchego spokoju?
Eleno… nie bądź egoistką. Przyznaj przed sobą, jak cholernie boisz się znów stanąć przed nim, poprosić go… i błagać o pomoc. Zrobię to, co konieczne, by ocalić to, co kocham. Podjęłam decyzję. Jutro rano wszystko runie. Po raz kolejny. Jak domek z kart.
Gdybym tylko mogła przewidzieć jego reakcję. Gdyby potrafił zrozumieć. Gdyby wiedział, jak trudno było odejść i zachować przy tym odrobinę rozsądku.
Jego spojrzenie w szpitalu zdradzało więcej, niż mówiły słowa. A jednak w wypowiedziach brzmiała troska. Czy tylko mi się wydaje? Czy naprawdę troszczył się o mnie?
Nie. To nie ma sensu. Nie wolno nam. Sama myśl o tym, że jesteśmy dla siebie tym, kim jesteśmy, przyprawia mnie o mdłości. Dlaczego wszechświat tak perfidnie z nas drwi, wiążąc niewidzialną nicią i skazując na samotność?
Jesteśmy niewolnikami cudzych decyzji. Dziećmi czekającymi na pętlę cierniowych zdarzeń.
Jak walczyć samemu ze sobą? Czy to ma sens? Każdy ruch jest odbiciem poprzedniego. Nowa rysa powstaje na starej, tworząc pęknięcia, które z czasem roztrzaskają się na milion kawałków. A my spłoniemy, niezdolni się odrodzić, niczym Feniks z popiołów.
Liam
Leżę, wpatrując się w sufit. Dłonią przesuwam po pustej stronie łóżka, przypominając sobie jej zapach, kształty ciała, rumiane policzki i wargi słodkie jak kajmak. Nie wiem, kto i dlaczego, ale znowu ktoś wystawia mnie na pokuszenie. Pragnę kobiety, która zadała mi tyle bólu, a teraz ośmiela się ponownie stanąć przede mną. Przypadek? Zrządzenie losu?
Przymykam oczy, gdy rozlega się pukanie do drzwi. Spoglądam na zegarek, upewniając się, że mam jeszcze chwilę przed wyjściem. Leniwie podnoszę się z łóżka, podchodzę do drzwi i otwieram.
— Agatho? Skąd się tu wzięłaś?
— Jak to skąd, głuptasku? Spakowałam się i przyleciałam pierwszym możliwym lotem. Tak bardzo się stęskniłam.
Nie zdążam odpowiedzieć, gdy rzuca się na mnie i zaczyna rozpinać moją czarną koszulę.
— Poczekaj, a bagaż? — wyswobadzam usta.
— Nóg nie dostanie i nie zwieje. Teraz powinieneś myśleć tylko o mnie.
Rozpina mi pas i popycha na łóżko. Siada na mnie i liże tors.
— Powiedz, że też się stęskniłeś. — Wyciąga z torebki skórzane kajdanki. — Dziś to ty mi ulegniesz. Ja będę dominą.
— Agatho… — przetaczam się i teraz to ja jestem nad nią. — Moja kocico, wszystko, czego zechcesz. Ale musisz się wstrzymać. Jestem umówiony. Powinienem już wychodzić.
— Dokąd o tej porze? — Jej twarz tężeje.
— Kolacja… z klientem.
— Jakoś ci nie wierzę.
— Agatho… Umawialiśmy się, że damy sobie przestrzeń. Jesteś młodziutka…
— Jestem. Ale jestem też niebezpieczna, nie zapominaj o tym.
— A ty nie zapominaj, że podpisałaś umowę. Zgodziłaś się na wszystkie warunki tego układu.
— Dla mnie to coś więcej, Liam. Jak możesz tego nie widzieć?
— Doskonale to widzę, kociaku. Ale dla mnie układ, to układ. Nic więcej.
— Chcesz powiedzieć, że kiedy szum wokół twojej osoby ucichnie, rozstaniesz się ze mną?
— Ty to powiedziałaś. Ja na razie o tym nie myślę. Dobrze się bawimy. Prawda?
— Jesteś zaślepionym egoistą.
— I to ci się we mnie podoba. — Rzuca we mnie kajdankami.
— Wszystko spieprzyłeś. — Uśmiecha się przewrotnie.
— Mów tak dalej, a nie zostawię ci wyboru. Dostaniesz lanie.
— To mi się podoba.
— Ale nie teraz. Spieszę się. Zostawiam ci cały pokój. A jak na uczelni?
— Dobrze. Nie musisz martwić się o swoje pieniądze.
— To dobrze. — Uśmiecham się przez ramię i wychodzę.
Idąc korytarzem w stronę windy, myślę o tym, co dalej. Zerwę z nią, kiedy media odpuszczą? Seks mamy nieziemski, ale nic poza tym mnie z nią nie łączy. Wiem, że postępuję niemoralnie, ale odkąd zamknąłem serce, odnalazłem tę część siebie, którą dawniej gardziłem. Taki właśnie jestem. Albo ktoś mnie kocha albo nienawidzi. Oko za oko, pieniądze za układ. Układ, który jest przyjemną odskocznią dla nas obojga. Więc niech nie marudzi. Sama może robić, co chce i z kim chce, byle nikt jej nie przyłapał. W końcu udajemy szczęśliwie zakochanych.
Elena
Stryków, blok mieszkalny.
Nie mając siły wspinać się po schodach, wjeżdżam windą na pierwsze piętro, odpisując na wiadomość od Oscara. Tak bardzo troszczy się o mnie i o nas. Czasami przeraża mnie to, że chwilami widzę w nim Liama, a przecież to dwaj zupełnie różni i obcy sobie mężczyźni. Oscar, mimo swojej pozycji, nie szuka poklasku.
Zawsze stoi, a raczej siedzi w cieniu, obserwując wydarzenia. Może to poczucie straty, które w sobie nosi, tak go ukształtowało? Dlaczego dobrych ludzi dotykają tak niesprawiedliwe rzeczy? Pomimo tego, że jest więźniem tego przeklętego żelastwa, potrafi doceniać drobiazgi. Ma w sobie coś, czego niejeden mógłby mu pozazdrościć — niezłomną wiarę w ludzi.
Czy mogłabym spróbować jeszcze raz, ale z kimś innym? Z kimś, z kim nie łączy mnie mroczna historia i sekret? Czy to w ogóle możliwe? Czy istnieje szansa na szczęśliwe zakończenie?
Czuję lęk przed nieznanym, ale jeszcze bardziej boję się utracić to, co tak niedawno odzyskałam.
Przekręcam klucz w górnym zamku brązowych, masywnych drzwi i naciskam srebrną klamkę. Moje mieszkanie… jakie jest? Skromne, bez zbędnych luksusów. Ale czy potrzebowałabym czegoś więcej? Zupełnie nie.
Przedpokój pomalowany jest na biało, z elementami czarnych listew po lewej stronie. Tam też znajduje się wieszak i szafka na buty. Kawałek dalej — wejście do kuchni. Niewielka, ale przytulna, mieści wszystko, co potrzebne do zabawy w kucharza. Najważniejsze, że jest w niej zmywarka. Nigdy nie lubiłam ręcznie myć naczyń.
Obok kuchni znajduje się pokój. Niewielki, lecz po przyjeździe służył nam za pokój dziecięcy. Spędzam tam sporo czasu, przytulając pluszaki Lizzy. To głupie, ale czuję w nich jej zapach.
Środkowe drzwi prowadzą do łazienki. Zwyczajne pomieszczenie, nic szczególnego. Kremowe płytki zdobią ściany i podłogę.
Po prawej stronie, ostatnie wcięcie w ścianie, otwiera prostokątny pokój. To tutaj wegetuję. Pomalowany w odcienie mięty. Jego największą zaletą jest balkon, choć muszę przyznać, że rzadko z niego korzystam. Zwyczajnie nie mam kiedy. Rozrywam się między pracą, a szpitalem. Teraz wreszcie jestem na urlopie i już wyobrażam sobie szydercze rozmowy moich „kolegów”.
Niech myślą, co chcą. Dla mnie liczy się tylko jedno. Dziękuję niebiosom, że postawiły na mojej drodze Oscara. Nie wiem, jak dałabym sama radę po otrzymaniu tak druzgocących wiadomości.
Czując ogólne wyczerpanie, kładę się na kanapie i przymykam oczy.
Jutrzejszy dzień zmieni wszystko. Wywróci moją rzeczywistość ponownie do góry nogami… Jutro… Czas zatrzyma się dla nas. Piekło zamarznie, a niebiosa zapłaczą.
Liam
Klub „Lordis”
Płacąc za bilet, przekraczam próg klubu. Pierwsze pomieszczenie, przez które trzeba przejść, przypomina szatnię. Za murowaną ladą stoi kobieta, odbierając od ludzi płaszcze i kurtki. Ja żadnego nie wziąłem, więc od razu kieruję się w stronę, z której dobiega głośna muzyka.
Przekraczam próg i moim oczom ukazuje się masa tańczących ludzi. Po bokach ustawione są stoły, a na części z nich widnieje tabliczka „VIP”. Rozglądam się, szukając Nicolasa. Po chwili podchodzi do mnie wysoki, opalony mężczyzna.
— Panie Black, szef oczekuje pana w loży na piętrze. Proszę za mną.
— Zatem prowadź — odpowiadam, stawiając nogę na pierwszy stopień.
Wchodząc po schodach, zastanawiam się, co ja właściwie robię w takim miejscu. Ale czego nie robi się dla przyjaźni? Gdyby tylko cała reszta była tak prosta jak moja relacja z Lomelim.
Na szczycie skręcamy w prawo i nieopodal baru dostrzegam przyjaciela. Podnosi się.
— No, już myślałem, że mnie wystawisz.
Siadam obok niego, a on serdecznie poklepuje mnie po ramieniu.
— Jak się umawiam, to dotrzymuję słowa, Nicolasie.
— No już, już. Zdejmij tę maskę surowego biznesmena i dołącz do zabawy.
Wskazuję na dwie ocierające się przed nim dziewczyny.
— Po towarzystwie wnioskuję, że humor masz lepszy.
— Wcale. — Przełyka ślinę po wypitym szocie i kontynuuje: — Wiesz, mówią, że Polki są najpiękniejsze. Słowiańska uroda. Ale patrząc na to, co tu się przede mną wygina, muszę ci, brachu, powiedzieć, że żadna, ale to żadna, nie dorasta mojej Klarze do pięt. Sam nie wiem, kiedy się w niej zakochałem. Może już wtedy, gdy zbierałem o niej informacje, a może podczas naszego pierwszego spotkania na stacji benzynowej. Dwoje ludzi z trudną przeszłością, dzięki której nasze drogi się przecięły. Jestem panem świata — uśmiecha się, po czym jego twarz przechodzi w grymas bólu. — Panem świata, a nie potrafiłem jej ocalić. Nigdy nie zapomnę o mojej jedynej miłości. Liamie, nie pozwól sobie utracić swojej. Nie wiem, co się dzieje, skąd takie decyzje, ale mnie nie oszukasz. Doskonale wiemy obaj, że nie zapomniałeś o Elenie.
— Ja o niej nie, ale ona o mnie tak. Widziałem ją. To zupełnie inna kobieta.
— Tak uważasz? A jeśli tak samo jak ty, ukrywa wszystko pod skorupą?
— Bronisz jej? Przypominam ci, że to ona mnie zostawiła. — Rozsiada się wygodniej, rozkładając ręce na oparciu lateksowej kanapy.
— Nic nie musi być tylko białe albo tylko czarne. Wiem, że nie chcesz tego rozgrzebywać, ale…
— Ale co?
— Już nic, Liamie. Już nic.
Wyciąga z kieszeni torebkę białego proszku, wysypuje go na tacę i zwija banknot w rulon.
— Skoro jesteś tu dla mnie, to bądź dla mnie. Dołącz.
Waham się chwilę, przypominając sobie imprezę sprzed dziesięciu lat.
„ — Liam, druhu, twoje imprezy są zawsze kozackie. I tyle pysznego towaru masz na skosztowanie. — Zlizuję resztki z obojczyka Kelly, a ona po chwili siada na mnie okrakiem, całując z języczkiem naszego towarzysza. Czuję się wspaniale. Przyciągam ją do siebie, łapiąc mocno za upięte włosy, tak by mężczyzna obok wiedział, kto tu jest najważniejszy. Brutalnie molestuję jej dolną wargę, aż pojawia się krew. Po chwili dołącza do nas przyjaciel uciech, a jego język wędruje w moje usta.”
Obraz znika, a ja znów siedzę przed Nicolasem. Pieprzyć wybory. Wyciągam banknot i idę w jego ślady. Jedno wciągnięcie, potem kolejne. Czas płynie, twarze przed nami zmieniają się co chwilę, a ekstaza przykrywa napięcie.
Rozluźniony, rozsiadam się na kanapie i pozwalam jednej z dziewczyn usiąść obok. Ma piękne, czarne oczy i zadbane włosy. Przymykam powieki, przyciągam ją do siebie, sadzając na swoich kolanach. Moje ręce błądzą po jej talii i piersiach, a palcami ściskam jej policzki.
Po bokach dosiadają się dwie kolejne tancerki. Ich dłonie suną po moich kolanach. Pozwalam na to i szepczę do ucha tej, która obejmuje mnie udami:
— Masz majteczki?
Nie wiem, czy rozumie, więc ściskam jej udo mocniej, aż do bólu. Dziewczyna krzywi się lekko, po czym odpowiada:
— Mam. — Wpatruje się w moją twarz.
— Jaki krój, laleczko? — Czuję, jak puszczają hamulce, a moje mroczne „ja” dochodzi do głosu.
— Stringi. A kolor też ma znaczenie? — Uśmiecha się, ocierając się o mnie.
— Jesteś odważna, żeby poczuć mój dotyk w sobie?
Nie czekając na odpowiedź, odsuwam koronki i wślizguję palce w jej wilgotne wnętrze. Dziewczyna cicho jęczy, opierając twarz o moje ramię.
— Chcę więcej…
— Starczy. — Stanowczo zabieram rękę, unoszę się i podchodzę do Nico.
— Wstawaj. Nie tak powinieneś spędzać tę noc.
— O czym ty gadasz?
— Pora, byś z nią porozmawiał.
— Odwaliło ci, stary. Przestań.
— Nie, Nicolasie. Zbieramy się. Wstawaj.
— Dokąd w takim stanie chcesz nas zaciągnąć? I po co?
— Podnieś dupsko, to się przekonasz.
Moje słowa rozśmieszają go, ale wstaje.
— Myślałem, że z tej kanapy zbierzemy się dopiero nad ranem.
— Taki był plan, ale plany często się zmieniają.
— To dokąd mnie zabierasz?
— Odpowiem ci, gdy wsiądziemy do samochodu.
— Ufać czy nie ufać, oto jest pytanie. — Podnosi płaszcz z sofy i rusza za mną w stronę wyjścia.
— Wszedłeś tu z nim?
— Ja nigdy nie zostawiam swojej własności pod opieką innych, Liamie — mówi po chwili.
Kilka chwil później.
Wsiadamy do mercedesa na tylne siedzenie, a kierowca pyta o trasę.
— Panie Lomeli, dokąd mam panów zawieźć?
— Mnie się nie pytaj, tylko mojego przyjaciela.
— Ty mi to powiedz, Nicolasie.
— Jak to?
— Nie patrz tak na mnie. Obaj jesteśmy w kraju twojej żony. Wiesz doskonale, na którym cmentarzu została pochowana.
— No chyba żartujesz… Ja nie mogę… Nie byłem tam od czasu jej pogrzebu, choć zlecałem innym ludziom dbanie o jej pamięć.
— Czego się boisz?
— Tego, jak ta tęsknota bardzo dusi. Tego… Ja… Nie wiem, co jej powiedzieć. Przeze mnie, przez moją rodzinę, przez pochodzenie, straciła życie.
— Powiedz to, co gniotło cię przez te wszystkie lata. To, co czujesz.
— Ech… czy to ma sens?
— Dowiesz się tylko wtedy, gdy to zrobisz.
— Dobrze, zatem jedźmy. Została pochowana w swoich rodzinnych stronach. Mała miejscowość… Stryków, jeśli dobrze pamiętam. Jak zamierzamy w tych ciemnościach trafić na cmentarz? To szaleństwo.
— Widziałem ostatnio, że na jednej ze stacji mieli latarki.
— To zaczyna mnie ekscytować. Ruszajmy zatem. Po drodze zatrzymaj się jeszcze na stacji. — Zwraca się do kierowcy, a potem jedziemy w ciemną noc.
Czy może ona załatać nasze poszarpane serca? Przekształcić stratę i ból w coś pozytywnego? Dokąd ta czarna noc nas zaprowadzi?
Elena
Myślałam, że ze zmęczenia prześpię choć kilka godzin jednym ciągiem. Ale tak jak mogłam przewidzieć — to się nie wydarzyło od wielu nocy. Może będę musiała sięgnąć po jakieś środki nasenne.
Szukam dłonią telefonu, lecz w kieszeni go nie ma. Podnoszę się i dostrzegam go wciśniętego między poduszki. Oczywiście, rozładowany. A gdyby coś złego wydarzyło się w szpitalu, a ja spałabym nieświadoma?
Podłączam końcówkę ładowarki. Gdy tylko pojawia się symbol baterii, włączam urządzenie i czekam w napięciu. Powiadomienia zaczynają spływać. Mama. Oscar. Szybko odpisuję mamie, jak wygląda sytuacja, a potem piszę przyjacielowi, że wszystko u mnie w porządku.
Przydałby się prysznic i czyste ubranie. Już mam iść do łazienki, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Kto to może być o drugiej w nocy? Spoglądam przez wizjer. Oscar. Szybko przekręcam zamek i otwieram.
— Co ty tu robisz o tak późnej porze?
— Martwiłem się o ciebie. Widzę, że nawet się jeszcze nie przebrałaś. Jadłaś coś w ogóle?
— No, nie bardzo.
— Tak sądziłem. O tej porze nie było wielkiego wyboru, więc wziąłem nam zestaw z drwalem.
— I jechałeś do mnie spod Łodzi…?
— Będziemy rozmawiać na klatce schodowej? Mogę wejść?
— Tak, pewnie. Pomogę ci.
— Daj spokój. Aż takim kaleką nie jestem.
— Nie miałam tego na myśli.
— Ach, ten mój czarny humor.
— Odnoszę wrażenie, że coś cię trapi.
— Eleno, wszystko jest skomplikowane.
— Wjedź do pokoju, przyniosę talerze.
Sięgam do zmywarki, wyjmuję dwa talerze i zastanawiam się, co ma na myśli. Znam go na tyle dobrze, że dawno nie widziałam go w takim stanie. Wracam, stawiam naczynia i siadam obok na sofie.
— Pewnie chciałabyś wiedzieć, co się dzieje. Ale nawet ja sam nie wiem do końca.
— Spokojnie. Powiesz, kiedy będziesz gotów.
— Nie wiem, czy kiedykolwiek będę…
— Ty na mnie też nigdy nie naciskasz. Dlatego ta przyjaźń jest tak wyjątkowa.
— To prawda. Ale nie zmienia faktu, że naprawdę się o ciebie martwiłem przez cały dzień. Dzwoniłem kilka razy, ale zawsze zgłaszała się poczta głosowa.
— Telefon mi padł. Już się ładuje.
— Chcesz, żebym pojechał z tobą do niego jutro? Mogę zabezpieczać tyły.
— Nawet nie wiem, czy mnie wpuszczą. Przecież nie jestem umówiona.
— Wierz mi, wejdziesz tam.
— Właściwie to już dziś. Skąd ta pewność?
— Gdy tylko usłyszy twoje imię, będzie chciał się z tobą spotkać. Ja na jego miejscu bym chciał.
— Nie znasz go. Jest twoim przeciwieństwem.
— To prawda. Ale czasami męskie ego nie jest aż tak istotne, jeśli naprawdę darzyło się kogoś uczuciem i chce się znać odpowiedzi na nurtujące pytania.
— Sądzisz, że on chce?
— Eleno, jesteś jeszcze taka młoda. Nie znasz męskiego toku myślenia. I nie ma w tym nic złego.
— Dobrze wiesz, że byłam tylko jego.
— Wiem. I wiem też, że to, co was połączyło, zaczęło się w najgorszy z możliwych sposobów. Znasz moje zdanie o nim i o waszej chorej relacji.
— To nigdy się nie powtórzy.
— Wasza historia jest jak z książki. Gdzie na końcu okazuje się, że on jest twoim bratem.
— Daj spokój, sama myśl mnie obrzydza.
— To nie ty jesteś za to odpowiedzialna. Nie ty.
— On też nie.
— To akurat jedyna rzecz, za którą nie odpowiada. Jedyna, Eleno. Dla mnie to niezrozumiałe, jak możesz go kochać po tym wszystkim.
— Sama nie potrafię tego wyjaśnić. U terapeuty miałam wrażenie, że kręcę się w kółko.
— Tylko że on nie wiedział o każdym aspekcie waszej relacji.
— Właśnie. Bo jak wyznać, że chłopak, który cię zgwałcił i zrobił dziecko, po latach znowu pojawia się w twoim życiu, a ty — nieświadoma kim jest — brniesz w tę relację? A potem matka oznajmia ci, że próbowała mnie od niego odciągnąć, bo jesteśmy spokrewnieni.
— Jest już bardzo późno. Pojadę.
— Nie ma mowy. Pościelę ci na kanapie, a ja pójdę do pokoju Lizzy.
— Nie będę odmawiał, skoro proponujesz. Jedziemy rano razem?
— Możemy, ale poczekasz na mnie w aucie. Zgoda?
— Dobrze, skoro tak wolisz.
— Dziękuję za posiłek. Teraz pójdę się wykąpać. Pomóc ci?
— Nie trzeba. Umiem się sobą zająć. — Uśmiecha się. Robię to samo, po czym wychodzę, zastanawiając się, ile czasu zajęło mu dojście do takiej samoakceptacji i samodzielności.
Liam
Parafialny cmentarz Starokatolicki Mariawitów w Strykowie.
— Liamie, ona tam leży… W ciemnym i zimnym grobie, a ja marnuję życie na braniu i oddawaniu się seksualnym perwersjom. To ja tam powinienem gnić. Ha, ha, ha! Ten cmentarz jest taki piękny. Mógłbym tu zamieszkać.
— Zdecydowanie za dużo wziąłeś. Pamiętasz drogę?
— Od bramy cały czas prościutko i drugi rząd po prawej.
— Kurwa, zamknięte. Ojczulku, sorki, już tutaj nie będę. Wybacz mi też to, co zaraz zrobimy. — Składam ręce jak do modlitwy i unoszę je nad głowę.
— Mówisz, że ja się za dużo nawciągałem, a ty co odwalasz? Zaraz pęknę ze śmiechu.
— Dasz radę? — Wskazuję na bramę.
— Autem? Pewnie. Staranujmy ją. Juhuuu!
— Zgłupiałeś? Ciszej. Pobudzisz ludzi mieszkających przy tej ulicy. Przeskakujemy!
— No, szkoda. Moja propozycja byłaby bardziej efektowna.
— Będę trzymał się z tyłu, a ty idź do niej.
— Nie dam rady…
— Nico, ona ciebie kochała. Macie śliczną córeczkę. Idź i powiedz jej to, co mówiłeś mi. To cię oczyści.
— Pieprzyć to! Masz rację. Muszę ruszyć z miejsca… muszę… chcę… Idę.
— Idź. Ja będę z tyłu. Jakby co, dam ci sygnał.
Przeskakując przez bramę, rozdzieram kawałek marynarki, ale jakby nigdy nic zeskakuję na kostkę brukową. Już po chwili podświetlam drogę idącemu przede mną przyjacielowi.
Doszliśmy. Trzymając się na uboczu, zostawiłem go sam na sam z tym, co ukuło go w serce i zatrzymało, odbierając sens życia.
Nicolas
Upadając na kolana, dotykam dłońmi zimnego kamienia nagrobka. Moja twarz przez moment nie wyraża zupełnie nic. Kładę latarkę na pomniku, przesuwając po nim dłońmi, jak gdyby to miała być ona.
— Moja miłości. Moja jedyna, ukochana dziewczynko. Tak bardzo chciałbym usłyszeć twój głos, spojrzeć jeszcze raz w twoje piękne, niebieskie oczy. Poczuć twój zapach i zapomnieć o tym, co wydarzyło się przed laty. Byłaś lekarstwem, którego tak bardzo potrzebowałem. Byłaś wszystkim, czego pragnąłem. Niczym latarnia rozjaśniałaś mroki mojego pochodzenia. Wiedziałem, że akceptujesz mnie takim, jaki jestem. Nie oczekiwałaś, a tyle mi dawałaś. Nie byłem w stanie przyjechać tutaj po pogrzebie. Spojrzeć na tę tablicę z naszym wspólnym nazwiskiem. Mam do ciebie, ukochana, taki żal… Dlaczego? Dlaczego osłoniłaś mnie tamtego dnia? Ta kula była przeznaczona dla mnie. Tamtego dnia, gdy trzymałem cię zakrwawioną w objęciach… Tamtego dnia kula przeszyła nas oboje, a ja umarłem wraz z tobą. Przeklinałem dzień, w którym pojawiłem się w twoim życiu. Tak bardzo cię kocham… Tak bardzo tęsknię… Nie wiem, jak sam mam wychowywać Izabell. Klaro, moja ukochana… Odpowiedz mi… Łzy spływają po mojej twarzy, a krople uderzają o kamień. Zawsze byłaś… jesteś i będziesz w moim sercu. Moja piękna. Tej miłości płynącej ze mnie nie zatrzyma ani upływ czasu, ani tym bardziej śmierć. Śmierć to dopiero początek, a nie koniec drogi. Czekaj na mnie cierpliwie. Przyjdzie chwila, gdy znów się połączymy. Gdy znowu razem zatańczymy. Tak. Czuję cię. Wiem, że jesteś obok. Nie widzę cię, lecz czuję.
Liam
— Nico, Nico. Nie chcę ci przeszkadzać, ale musimy się zbierać. Ktoś może wezwać policję.
— Niech wzywają. Wszystko mi jedno.
— Chodź, stary. Za dnia też możesz tu przyjechać.
— Nie chcę odchodzić, skoro w końcu zdołałem się przełamać.
— Wiem, rozumiem, ale…
— No właśnie, zawsze musi być jakieś „ale”… Dobrze. Zbierajmy się. Klara jest przy mnie.
— Musisz się porządnie wyspać — mówię, pomagając mu wstać.
— Dziękuję ci, przyjacielu.
— Daj spokój. Ty dla mnie też byś to zrobił.
— To prawda — odpowiada, docierając do bramy. — Powiem tylko jedno: walcz o swoją miłość, Liam. Bez względu na wszystko — walcz.
— Jeszcze dokończymy tę rozmowę, a teraz wchodź do samochodu.
Po chwili siedzimy już w kabinie. Kierowca zdezorientowany spogląda na nas pytająco.
— Do mojego biura.
— Nicolas, u mnie w biurze jest pomieszczenie, gdzie możesz się przespać i odświeżyć. Ja zdrzemnę się na kanapie.
— Nie wracamy do hotelu?
— Nie. Zapomniałem ci powiedzieć. Agatha przyleciała.
— Ach, i to wszystko wyjaśnia.
— Niby co takiego?
— Sam dobrze wiesz. A może nie wiesz, ale prędzej czy później dojdziesz do tego.
— Mieszasz mi w głowie tymi półsłówkami.
— Taka moja rola, przyjacielu. Taka rola. — Uśmiecha się, sięgając po Bourbon.
— Może już wystarczy?
— Jeszcze szklaneczka i do zimnego łóżeczka. — Śmieje się do mnie, upijając łyk.
— Jesteś niemożliwy. No to siup! Na zdrowie.
Elena
Nowy dzień. Godzina dwunasta.
Stoję przed oddziałem należącym do Liama Blacka już od dobrych trzydziestu minut. Przed budynkiem człowieka, do którego nigdy więcej nie chciałam się zwrócić, ale sytuacja nie pozostawiła mi innego wyboru. Upadnę przed nim na kolana, jeśli będzie to konieczne, byleby uratował to, co kocham. Znienawidzi mnie jeszcze bardziej, gdy usłyszy, co mam mu do powiedzenia, ale to nie ma znaczenia. Liczy się tylko ona. Moja córeczka.
Wdychając po raz ostatni chłodne powietrze, pełna determinacji ruszam naprzód. Przechodzę przez szklane drzwi i podchodzę do windy, wciskając numer osiem na panelu. Osiem pięter — tyle dzieli mnie od niego.
Czy zostanę wpuszczona? Co mi powie?
Przejażdżka trwa zaledwie chwilę. Drzwi rozsuwają się, a ja podchodzę do recepcji.
— Dzień dobry, chciałabym pomówić z panem Black.
— Była pani umówiona? — Kobieta ściąga okulary i świdruje mnie spojrzeniem od góry do dołu.
— Nie, nie byłam, ale to bardzo ważna sprawa. Muszę się z nim zobaczyć.
— Przykro mi, nie mogę pani wpuścić. Pan Black jest dzisiaj niedysponowany i prosił, by nikogo nie przyjmować.
— Nie odejdę stąd, dopóki go pani nie poinformuje!
— Proszę się uspokoić, bo będę zmuszona wezwać ochronę.
— Nie! Nie przestanę! Liam! Liam!
— Proszę przestać! Wzywam ochronę.
— Liam!
— Ta pani zakłóca porządek, proszę ją wyprowadzić.
— Proszę mnie zostawić! Muszę z nim porozmawiać! Liam! — Szamoczę się z ochroniarzem, gdy nagle słyszę za sobą:
— Co tu się dzieje? Prosiłem przecież o…
Odwracam się, doskonale znając ten ton głosu. On zamiera na mój widok.
— Eleno…
— Liamie…
Patrzymy na siebie tak jak wczoraj, kiedy na siebie wpadliśmy. Różnica jest tylko jedna — dziś na jego twarzy widzę całą gamę emocji. Od złości, przez zaskoczenie, aż po ciekawość. Przygląda mi się uważnie, badając moją twarz. W tej chwili czas zatrzymuje się dla nas.
Liam
Czy to mi się śni? Czy ona naprawdę tutaj jest? Stoimy naprzeciwko siebie. Wpatruję się w jej bladą twarz i widzę tylko determinację i strach. Strach przede mną? Nie, to coś innego. Co takiego wydarzyło się w jej życiu, że przyszła właśnie do mnie? Właśnie dziś? Czego jeszcze może ode mnie chcieć? Przecież tak łatwo zrezygnowała ze wszystkiego, co chciałem jej ofiarować. Do cholery, o co w tym wszystkim chodzi? Wydawało mi się, że dobrze ją poznałem. Wtedy się myliłem, a dziś?
Gdyby to nie było coś ważnego, nie przyszłaby tutaj. Nie po takim czasie. Coś musiało ją do tego zmusić. Tylko co?
Odchrząkuję i po dłuższej chwili pytam:
— Co tu robisz? — Tylko na tyle mnie stać. Słowa, niczym ostrza, zadają ból.
— Musimy porozmawiać. Uwierz mi, gdybym nie musiała, nigdy byś mnie tutaj nie zobaczył.
— Wspaniale zaczynasz.
— Chyba dosyć już kłamstw, co?
— O czym ty mówisz, do cholery? Jedyną zakłamaną osobą jesteś tutaj ty! Dobrze, nie tutaj. Wejdź.
Przepuszczam ją, by weszła do biura. Gdy drzwi zatrzaskują się za nami, odwracam się do niej, patrząc zdezorientowany.
— Chciałbyś zapewne, żebym przeszła do sedna, ale to nie jest takie proste.
— Wody?
— Nie, dziękuję — odpowiada, siadając na kanapie.
— Zatem co jest tak pilnego, że zdecydowałaś się spotkać ze mną? — Rozgląda się, a ja nie spuszczam z niej wzroku.
— Spałeś tutaj? — wskazuje na koc.
— Możliwe. A czy ta informacja w jakimkolwiek stopniu dotyczy tego, z czym tu przyszłaś?
— Liam, proszę cię… Minęły dwa lata.
— Dwa lata, trzy miesiące i sześć dni. — Speszona zaczyna skubać palce.
— Denerwujesz się przy mnie. Co sprawia ci taki dyskomfort, Eleno? Chciałaś odejść. Uczyniłaś to. Pozwoliłem ci. Czego więc potrzebujesz po takim czasie? Powiedz, może znowu rzucę wszystko i pobiegnę za tobą.
— Liam! Nie o nas tutaj chodzi. — Widzę łzy w jej oczach. To mnie uderza. Łagodnieję. Podchodzę i kucam przed nią.
— Eleno, czy ty jesteś chora?
— Co? Ja nie. Ale ktoś bliski nam obojgu. — Potrząsam głową.
— O czym ty mówisz?
— Nigdy nie będzie dobrego momentu. Nie wiem, jak miałabym ci to delikatnie przekazać. Proszę tylko o spokój. Zabrałam ci coś, co miałeś prawo znać, ale wtedy potrafiłeś mnie tylko ranić, a ja chciałam ocalić choć jedno serce — to najmniejsze.
— Możesz mówić jaśniej?
— Masz córkę. — Te słowa wreszcie z niej wypływają. Czuję się, jakbym dostał obuchem w głowę. Szumi mi w uszach, krew pulsuje szybciej, a usta wysychają.
— Co ty powiedziałaś? Powtórz.
— Liam, mamy córkę…
— Zaszłaś w ciążę i dlatego wyjechałaś?
— Nie, to nie tak. — Zdenerwowany zaczynam chodzić po pomieszczeniu.
— Nic nie rozumiem. To jak, Eleno, jak?! Ukrywałaś przede mną ciążę?!
— To nie jest tak, jak myślisz. To wydarzyło się dużo wcześniej.
— Do cholery, mów jaśniej! Eleno, mam córkę?! A ty milczałaś?! — Podchodzę, unoszę ją i lekko potrząsam.
— Proszę, opanuj się. Wszystko ci powiem, ale uspokój się — mówi, szlochając.
— Wybacz. Nie powinienem. Usiądźmy. Zacznij od początku. — Starając się panować nad emocjami, siadam naprzeciw niej. — Zaczynaj.
— Nie, nie zaszłam w ciążę dwa lata temu… To wydarzyło się wtedy…
— Kiedy? — Pytam, próbując być opanowanym.
— Gdy pierwszy raz się spotykaliśmy… Gdy ty… Gdy ty mi to zrobiłeś!
Ukrywam twarz w dłoniach, przetwarzając jej słowa. Wdech, wydech… Walczę ze sobą. Czuję się jak chłopiec, który chciałby ukryć się przed całym światem. Ale już nim nie jestem. A dziewczynę przede mną rzeczywiście niewybaczalnie skrzywdziłem.
— Eleno… Czy po tym, co ci zrobiłem… zaszłaś ze mną w ciążę? To niemożliwe.
— Usłyszałeś fakty. Powtórzę to, wyrzucając z serca po tylu latach. Zgwałciłeś niewinną nastolatkę. I ta nastolatka zaszła wtedy w ciążę.
— Jak mogłaś tyle czasu patrzeć mi w oczy, będąc ze mną po raz drugi, i nawet się nie zająknąć, że mamy dziecko?! I gdzie ono, do cholery, było? Nigdy nie widziałem u ciebie dziecka!
— A ty? Jak ty mogłeś patrzeć mi w oczy po tym, gdy odkryłeś moją tożsamość, i mówić, że mnie kochasz?
— Co ty porównujesz?! Te sytuacje znacząco się różnią! Do cholery jasnej! Gdzie jest moja córka? Co się z nią działo przez te lata?!
— Przez pierwsze lata wychowywali ją moi wujkowie, ale tego było dla mnie za wiele. Musiałam ją odzyskać. Od dwóch lat jesteśmy razem. Wcześniej moja matka naciskała, żeby im ją oddać, żebym nie rujnowała sobie życia i żebym skończyła szkołę. Wtedy to było jakieś wyjście. Wierz lub nie, ale to było piekielnie trudne. Jeździliśmy do niej w odwiedziny, a ona nigdy nie powiedziała do mnie „mamo”. Skąd miała wiedzieć?
— Czy ona leży w tym zapyziałym szpitalu? Co jej jest? Odpowiadaj!
— Liam… błagam cię, pomóż naszemu dziecku…
— Co jej jest, Eleno? — Pytam spokojniej.
— Ma ostrą białaczkę szpikową. Lekarz mówi, że bez przeszczepu… ona umrze. — Klęka przede mną. — Błagam, ratuj nasze dziecko. Ja nie mogę być dawcą. Błagam cię, Liam!
— Co ty robisz? Przestań, wstań. — Próbuję ją podnieść. Uderza mnie pięściami w klatkę. — Błagam, uratuj ją.
— Spokojnie, wszystko się ułoży. — Mocno ją obejmuję, na chwilę zapominając o waśniach między nami. Jej włosy tak pięknie pachną, że nie potrafię się powstrzymać. Łapię kosmyk i wdycham ich zapach. Zawsze mnie to wyciszało. W końcu szepczę:
— Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Sam nie wiem, co teraz czuję. Jestem rozdarty. Tyle lat żyłem w niewiedzy o własnym dziecku. Historia lubi się powtarzać. A może nie? Bo przecież w tym przypadku sam sobie na tę niewiedzę zapracowałem. Skrzywdziłem młodą, niedoświadczoną dziewczynę… Po latach los spłatał figla i połączył nas ponownie. Ale czy historia zmieniła bieg? Wręcz przeciwnie. Zatoczyła koło.
Elena
Wtulam się w niego, wdychając znajomy zapach. Ta bliskość, ten dotyk faktycznie sprawiają, że moje rozdygotane ciało zaczyna się uspokajać. Gdyby to wszystko nie było takie niewłaściwe, utonęłabym w tych objęciach na zawsze. W tych silnych i pewnych ramionach.
To moment, w którym pozwalam sobie na chwilę zapomnienia. Przez ponad dwa lata żyłam tylko wspomnieniami o nas, a dziś stanęłam przed nim, zrzucając na niego bombę, która powinna go zabić. A jednak nic się nie dzieje. Nadal tutaj stoi i obejmuje mnie pocieszająco. Czy tylko jest jemu mnie żal? A może gdzieś pod tą skorupą tli się reszta miłości do mnie?
Jego ręka gładzi moje włosy, druga mocno obejmuje w talii. Słyszę jego nierówny, przyspieszony oddech.
Czas płynie… a może nie? Tutaj, w tym gabinecie, zatrzymał się dla mnie, dla nas? Nie chcę, by ruszył dalej. Nie chcę powrotu do rzeczywistości, w której stoimy po przeciwnych stronach. Niczego nie zapomniałam. Ani złych chwil, ani tego, jak bardzo zbliżyliśmy się do siebie po jego wypadku. Kocham swojego oprawcę, a on oszustkę. Wierzę, że kocha.
Tak, jestem oszustką. Mogłam mu wszystko wyjawić dużo wcześniej, ale nigdy nie potrafiłam. Teraz rozumiem też jego w chwili, gdy odkrył, kim naprawdę dla siebie byliśmy. Jak bardzo bał się mnie stracić. Jednak to wszystko się skończyło, bo nie wolno mi w taki sposób go kochać. To zakazane. Obrzydliwe.
Odrywam się od niego, wyciągając przed siebie rękę.
— Wiesz, co boli najbardziej? Nie to, że mnie okłamałaś. Ale że nie dałaś mi szansy być kimś lepszym.
— Nie powinniśmy być tak blisko. Wybacz mi, jeśli potrafisz, a jeśli nie… po prostu uratuj Lizzy.
— Tak ma na imię? — Uśmiecha się. Ze zdziwieniem patrzę na jego twarz.
— Tak. Dałam jej to imię po porodzie. Pomimo wszystko, ona jedna pozostała niewinna i czysta. — Kątem oka widzę, jak jego dłoń zaciska się w pięść, a on głośno przełyka ślinę, tłumiąc emocje.
— Czego ode mnie potrzebujesz? Co mam zrobić?
— Przebadaj się na zgodność. Jak najszybciej. Każdy dzień zwłoki naraża ją…
— Przysięgam ci, że nic złego nie spotka naszą córkę. Zrobię, co trzeba. Przeniosę ją do najlepszej prywatnej placówki. Uratujemy ją.
— Do Londynu, nie. Nie wiem, czy w ogóle jest szansa ją transportować w obecnym stanie.
— Porozmawiamy z lekarzem. Skonsultujemy jej przypadek także z innymi specjalistami. Dlaczego tak długo zwlekałaś? Duma ponad życie dziecka? Stałaś się egoistką. A może zawsze nią byłaś…
Z nerwów przygryzam dolną wargę, pozwalając, by te odłamki jego bólu cięły moje serce.
— Może nią jestem. Bez względu na to, co o mnie myślisz, przyszłam do ciebie. Przyszłam i błagam. Jeśli trzeba, będę błagać nadal. Zależy mi na niej. Moje życie skończy się, jeśli ona umrze. Rozumiesz? Jest dla mnie wszystkim. Jest cząstką nas, Liam. Ciebie i mnie.
— Jedźmy do niej.
— Teraz?
— Wystarczająco długo nie znałem swojego dziecka. Chcę ją poznać. Chcę, by poznała swojego ojca.
— Nie, Liam!
— Nie ty będziesz o tym decydować, Eleno. Od tej pory każdą decyzję w jej sprawie będziesz konsultować ze mną. Załatwię wszystkie formalności prawne. Uznam ją. Chcę i będę jej ojcem! Bez względu na to, czy ci to pasuje! Czy to jasne, Eleno?!
Gula w gardle nie pozwala mi mówić, ale w końcu, rozumiejąc wagę chwili, odpowiadam:
— Nie odbierzesz mi jej. I nie pozwolę ci w taki sposób jej o tym powiedzieć. Nie zabraniam ci kontaktu, ale proszę, kierujmy się jej dobrem. Powiemy jej, ale we właściwym momencie. Nie nagle. Najpierw niech cię pozna, zaakceptuje, polubi. Jeśli lekarze wyrażą zgodę na twoje wejścia do izolatki, tak się stanie. Nie działaj pochopnie.
Widzę, jak walczy ze sobą. Po chwili mówi spokojniej:
— Niech będzie. Zróbmy po twojemu. Ale to nie koniec tej rozmowy. Co proponujesz?
— Porozmawiam z lekarzem. Poinformuję go, że zgadzasz się na badania i zapytam o możliwość twoich odwiedzin. Nawet ja mam ograniczone widzenia z powodu słabej odporności małej, co wiąże się z ryzykiem infekcji. Zadzwonię, gdy będę coś wiedziała. Dobrze?
— Zgoda. Będę czekał.
— Dziękuję ci. Mimo tego całego syfu nadal jesteś po mojej stronie. — Odwracam się, gotowa wyjść z biura.
— Nie ma już naszej strony. Już nie, Eleno… — wzdycha, wypowiadając te słowa.
Stoję chwilę odwrócona do niego plecami, czując na sobie jego wzrok. Może oczekuje reakcji, ale ja podchodzę do drzwi, chwytam za klamkę i wychodzę.
Jestem pewna, że sekretarka słyszała naszą rozmowę, lecz udaje, że pracuje przy komputerze. Mijam jej biurko i już po chwili zjeżdżam windą.
Spoglądam na swoje odbicie w lustrzanych ścianach. Kim się stałam? Czemu tak na mnie patrzysz? Ty też nie dowierzasz, prawda? Wiem, co myślisz. Nie bój się. Nie pozwolę, byśmy znowu się do siebie zbliżyli. Sama wiesz, nie miałam wyjścia.
Można kochać najbardziej na świecie, a mimo to całkowicie przestać walczyć. Tak właśnie jest z nami. Będąc tak blisko niego, czułam nasze uczucia, ale żadne z nas się im nie podda. Ja znam prawdę. On kieruje się urażoną dumą.
Winda zatrzymuje się. Wysiadam w pośpiechu, oddalając się od tego miejsca. Piszę wiadomość do Oscara, aby nie czekał. Potrzebuję przestrzeni.
Liam
Oszołomienie w mojej głowie jest tak wielkie, że nie od razu spostrzegam, jak drzwi gabinetowej sypialni otwierają się, a w nich staje Nico. Gdy umysł wreszcie kończy rozpoczętą potyczkę z sercem, odwracam się do niego.
— Słyszałeś?
— Nie dało się was nie słyszeć, nawet gdyby ktoś bardzo chciał.
— I co ty na to? Tak się za nią wstawiałeś. — Prycham ze wściekłości.
— Nadal podtrzymuję wszystko, co mówiłem. Ta wasza historia od początku jest trudna. Winisz ją, a nie dostrzegasz, że to ty wszystko zacząłeś. Patrząc z boku, powiem ci jedno: kochasz ją. To było wyczuwalne nawet zza drzwi.
— Uczucia to słabość, która tylko mąci w głowie. Ciekawe, ile trupów jeszcze z tej szafy wypadnie.
— Powinienem ci pogratulować, ale to nie najlepszy moment. Co zamierzasz?
— Uratować małej życie… za wszelką cenę. Nie jest niczemu winna. To ja ponoszę pełną odpowiedzialność za wszystko, co się wydarzyło.
— Jesteś winny, to prawda, ale nie ma sensu obwiniać się do końca życia.
— Co za paradoks?! Ty mi to mówisz? Ten, który sam nie potrafi sobie wybaczyć i ruszyć dalej.
— Wiesz, stary, jaka jest różnica? Ty możesz o nią wciąż zawalczyć, a ja mogę tylko pielęgnować wspomnienia o Klarze.
— Mogłem ugryźć się w język.
— Mogłeś, ale to w tobie cenię. Kiedy cały świat rzuca mi kłamstwami, ty jako jeden z nielicznych mówisz, co naprawdę myślisz. Jestem, kim jestem. Najważniejszy w środowisku, które reprezentuję. A ty, znając moją tożsamość, wciąż jesteś przyjacielem.
— I zawsze nim będę. Łączy nas więź.
— Jesteś moim bratem, Liam. Mimo że nie dzielimy więzów krwi.
— No już, już. Takie ckliwości nie przystoją ludziom naszego zepsutego pokroju. — Wyszczerza do mnie swoje śnieżnobiałe zęby.
— Twoim chlebem powszednim nie jest zabijanie na lewo i prawo. Ja urodziłem się z pistoletem w dłoni. Licytujemy się dalej?
— Rozbawiłeś mnie. Wiesz, spieprzyłem sprawę koncertowo.
— Skoro masz świadomość błędów, wyciągnij wnioski i walcz o nią.
— Łatwo powiedzieć. O kogo? Ona mnie nie chce. Odrzuciła mnie. Pewnie ułożyła sobie życie przez ten czas. Ja też uwikłałem się w dziwną relację.
— Z Agathą? Co was łączy poza seksem? Nic. Nie czujesz przy niej tego, co przy Elenie. Zaprzecz, proszę.
— Słyszałeś, co przed chwilą powiedziałem? Odrzuciła mnie. Jakie znaczenie ma to, co ja po takim czasie czuję?
— Ogromne. I dziwię się, że nie widzisz, iż to musi mieć drugie dno.
— O czym mówisz, Nico?
— Rozstaliście się.
— Nie musisz mi tego przypominać.
— Daj dokończyć. Rozstaliście się, a ty nawet nie spotkałeś się z nią, żeby podała powód takiej decyzji.
— Myślisz, że to łatwe? Że człowiekowi, którego ukochana nie chce, przychodzi to bez trudu?
— Nie oceniam cię. Uważam tylko, że nie znasz pewnych faktów, które mogłyby zmienić twoje postrzeganie całej sytuacji.
— Mieszasz mi w głowie.
— Moim celem jest skłonić cię do refleksji i uporządkowania wszystkiego. Walcz, stary. Masz o co i o kogo. A teraz wybacz, muszę wracać po tej nocy do córki. — Kieruje się do wyjścia. — A, Liam?
— Tak?
— Dziękuję za cmentarz. To było oczyszczające.
— Zwłaszcza na haju, co?
— Nie wiem, czy w innej sytuacji bym się odważył. Trzymaj się.
— Ty też. I nie daj satysfakcji swoim demonom.
Skinął głową, otworzył drzwi i wyszedł.
Zaczynam gorączkowo myśleć. Jeżeli Bóg istnieje, to gdzie jest w takich sytuacjach? Dlaczego pozwala, by jego dzieci tak cierpiały? Ostatnio coraz częściej miotam się w kwestii wiary w Najwyższego. Podobno jest sprawiedliwy… to nieprawda. Gdzie ta sprawiedliwość, gdy małe dziecko zapada na ciężką chorobę albo chodzi głodne i obdarte?
Fakt, to my jesteśmy wykonawcami działań. Podobno wolna wola nam to umożliwia, ale On… On jest tylko biernym obserwatorem, który pozwala na wszystko, co dzieje się w naszym życiu.
Chyba odczuwam zwątpienie. Czy właśnie teraz tak bardzo grzeszę? Znając moje uczynki, gorzej już nie będzie.
Rozdział Trzeci
Elena
Szpital im. Maurycego Madurowicza
— Bardzo dobrze, to bardzo dobrze. Proszę, by ojciec jak najszybciej skontaktował się z nami w celu ustalenia zgodności.
— Czy ojciec Lizzy będzie mógł się z nią zobaczyć? To bardzo ważne dla niego.
— Tak jak mówiłem wcześniej, ograniczanie kontaktów jest teraz kluczowe, ale jako lekarz prowadzący, udzielam zgody na odwiedziny. Warunek jest jeden: musi być całkowicie zdrowy, bez oznak przeziębienia. Tylko pani i on. Nikt więcej. Im mniej osób, tym korzystniej dla naszej dzielnej pacjentki.
— Rozumiem. Dobrze.
Słyszę pukanie, po czym drzwi gabinetu uchylają się. Po chwili staje w nich pielęgniarka. Wsłuchuję się w jej akcent. Przez ten czas próbowałam nauczyć się chociaż kilku słów, więc rozumiem, że mówi coś w stylu:
— Panie doktorze, jest pan proszony na SOR. To pilne.
Doktor przyjmuje jej słowa do wiadomości, odpowiadając w swoim ojczystym języku:
— Już idę. — Potem spogląda na mnie. — Powiedziałem już chyba wszystko. W razie dodatkowych pytań będę dostępny jutro od dziesiątej.
Wstaje z fotela i kieruje się do drzwi, a ja posępnie wlokę się za nim.
— Do widzenia — mówię, opuszczając pomieszczenie. Nogi niosą mnie w stronę sali mojej córeczki.
Mam wrażenie, że to wszystko jest jakimś złym snem, z którego nie potrafię się obudzić. Gdzie szukać siły, gdy tak bardzo jej brakuje?
Czy powinny mnie martwić słowa Liama o uznaniu Lizzy? Czy doszukuję się drugiego dna w jego zachowaniu? Przecież wcale nie musi chcieć iść na wojnę ze mną. Nie chcę tego. On powinien o tym wiedzieć. Spędził ze mną wystarczająco dużo czasu, zanim go porzuciłam. Wie doskonale, że nigdy nie chciałam źle dla najbliższych.
Zapewne mnie nienawidzi, ale nie jest już nieodpowiedzialnym chłopakiem. Na tym etapie życia jedno muszę przyznać — naprawdę jest zupełnie innym mężczyzną niż ten, którego spotkałam lata temu.
Nie rozumiem siebie. Dlaczego tak bardzo zajmuje mnie to, co on teraz o mnie myśli i co czuje?
Nie wiem, kiedy przestałam marzyć. Chyba wtedy, gdy życie zaczęło budzić mnie krzykiem.
Jedno jest jasne. Nie wiem jeszcze jak, ale muszę trzymać się od niego z daleka. Nie pozwolić sobie na słabość emocjonalną w jego obecności.
Niestety, wszystko po naszym dzisiejszym spotkaniu we mnie krzyczy, domagając się ujawnienia prawdziwego oblicza.
LIAM
Drzwi apartamentu trzasnęły za mną z hukiem, który odbił się echem w mojej głowie. Wściekłość pulsowała we mnie — na siebie, na Elenę, na cały świat. Mam córkę. Córkę, o której istnieniu dowiedziałem się przypadkiem, po latach kłamstw i milczenia. Lizzy. Jej imię nie schodziło mi z myśli, mieszało się z obrazem bladej twarzy Eleny, z jej łzami i błaganiem o pomoc. Musiałem znaleźć coś, co stłumi wrzask w mojej głowie, choćby na chwilę.
Agatha siedziała na kanapie, popijając wino i wertując magazyn. Kiedy podniosła wzrok, jej uśmiech wydał mi się pusty, jak echo czegoś, co kiedyś miało znaczenie. „Jesteś tylko ciszą udającą muzykę. A ja od dawna jestem głuchy” — pomyślałem.
— Liam? — Zapytała. — Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
Nie odpowiedziałem. Zbliżyłem się gwałtownie, chwytając ją za nadgarstek. Magazyn spadł na podłogę. Zaskoczona uniosła się, a ja przyparłem ją do ściany. W jej oczach pojawił się strach, ale też coś jeszcze — cień podniecenia. To wystarczyło. Szukałem czegoś pierwotnego, opartego na instynkcie, nie na myślach. Wbiłem usta w jej usta, całując brutalnie, bez czułości, jakby w tym geście mogło być wybawienie. Jej ciało odpowiedziało na mój napór. Ubrania spadały w pośpiechu, a każdy dotyk był gwałtowny i niemal bolesny. Dokładnie tego pragnąłem — bólu, który zagłuszy wewnętrzny krzyk.
Rzuciłem ją na łóżko, szukając w niej zapomnienia, lecz w głowie miałem tylko obraz Lizzy. To zdjęcie od Eleny — blade i kruche dziecko w szpitalnym łóżku. Jej włosy rozsypane na poduszce. Jak mogłem o niej nie wiedzieć? Jak Elena mogła to ukrywać przez tyle lat?
Agatha jęczała, reagowała, ale ja byłem nieobecny. Pod zamkniętymi powiekami widziałem tylko twarz Eleny — jej oczy pełne łez, błaganie, ciepło, którym mnie kiedyś obdarzyła. Jej zapach wrócił nagle, mocniejszy niż perfumy Agathy.
Każdy ruch, każde uderzenie serca, wszystko krzyczało imieniem mojej córki. I wtedy wróciło tamto słowo, słowo Eleny: „Zgwałciłeś mnie”. Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie prosto w brzuch. To wspomnienie parzyło i odbierało oddech. Skrzywdziłem ją, a owocem tej krzywdy jest dziecko, które teraz walczy o życie.
Doprowadziłem mechanicznie akt do końca, jak ktoś obcy we własnym ciele. Odsunąłem się od Agathy. Leżała obok, z oddechem rwanym i szybkim, a ja nie miałem w sobie nawet siły, by spojrzeć w jej stronę. Wstałem pusty, bardziej niż przedtem. Ulgę zastąpiło obrzydzenie. Wiedziałem jedno — muszę ocalić coś co stworzyłem lata temu. Niezależnie od ceny, niezależnie od przeszłości. Lizzy jest wszystkim. To moje dziecko.
Aghata
Czułam jego ciężar, jego ruchy, ale w tym pośpiechu brakowało czegoś najważniejszego. Jego obecności. Był tu fizycznie, mięśnie pracowały, pot spływał po skroniach, lecz oczy pozostawały puste, a myśli uciekały gdzieś daleko. Dotyk, który kiedyś był pasją, dziś był tylko rozładowaniem, w którym ja stanowiłam narzędzie. Oddech miał coraz szybszy, ale nie z pragnienia. W jego oczach widziałam cień kogoś, kto zawsze jest gdzieś indziej.
Kiedy się osunął, nawet na mnie nie spojrzał. Wstał jak po ćwiczeniach, a ja byłam tylko jednym z ciężarów. Leżałam, ciężko oddychając, czując, jak we mnie narasta wściekłość.
— Liam! — Wyrwało mi się ostrym, niemal piskliwym tonem.
Milczał. Patrzył w okno, jakby krajobraz miał dla niego większe znaczenie niż ja, naga, tuż obok.
— Liam, do cholery! — Uniosłam się na łokciach. — Czy ty w ogóle tu byłeś? Widzisz, że jestem z tobą w łóżku?
W końcu odwrócił głowę. Spojrzenie chłodne, obojętne.
— O czym ty mówisz, Agatho?
— O tym! — Wskazałam na siebie, na niego, na ubrania porozrzucane po podłodze. — O nas! Byłeś nieobecny. Cały czas myślałeś o niej, prawda? O Elenie! Jak zawsze!
Jego twarz stężała. Wiedziałam.
— To nie jest twój interes.
— Nie mój interes?! — Krzyknęłam. — Oddaję ci siebie, a ty i tak patrzysz w jej stronę! W czym ona jest lepsza?! Co ona ma, czego ja nie mam?!
Zerwałam się, podbiegłam i zaczęłam bić go pięściami w pierś.
— Powiedz mi! Dlaczego ona?! Dlaczego zawsze ona?!
Złapał mnie za nadgarstki. Uścisk mocny, bolesny.
— Agatho, opanuj się.
— Nie! Nie opanuję! Od miesięcy jesteś cieniem! A ja… ja się dla ciebie poświęcam! Dlaczego mnie nie widzisz?!
Łzy napłynęły mi do oczu, gorące od wściekłości i upokorzenia.
— Jestem dla ciebie tylko rozrywką, prawda? Kurwą, którą bierzesz, gdy masz zły dzień!
Jego spojrzenie pociemniało.
— Nie mów tak.
— A jak mam mówić?! — Wyrzuciłam z siebie. — Jesteś zimny jak lód! Nigdy mnie nie chciałeś! Nigdy nie kochałeś!
Odepchnął mnie brutalnie. Uderzyłam o ścianę i osunęłam się na podłogę. W jego oczach nie było ani cienia żalu. Tylko znużenie.
— To nigdy nie było nic poważnego, Agatho. Dobrze o tym wiedziałaś.
— Ale ja chciałam! — Krzyknęłam, a serce mi pękało. — Zmieniłam dla ciebie całe życie! Porzuciłam wszystko!
Podszedł, pochylił się nade mną. Głos miał twardy i groźny.
— Nie mieszaj się w moje sprawy i nie szantażuj mnie swoimi „poświęceniami”. To była twoja decyzja.
Podniosłam się chwiejnie, a nagie ciało drżało. Upokorzenie dławiło. Miesiące starań, a on i tak zawsze wracał myślami do niej. Do Eleny.
— Nienawidzę cię! — Wrzasnęłam. — Nienawidzę cię, Liam! I jej też! Zniszczę wam życie!
Roześmiał się krótko, gorzko i bez cienia emocji.
— Spróbuj.
Odwrócił się i poszedł do łazienki. Usłyszałam szum wody. Zostawił mnie samą, nagą, roztrzęsioną. Na dnie mojego upokorzenia narodziła się jedna myśl, czysta i zimna jak stal — zemsta. On i Elena zapłacą za wszystko.
Liam
Zimny prysznic. Jedyna rzecz, która mogła choć na moment ugasić ogień w mojej piersi. Woda spływała po skórze, zmywając pot i resztki Agathy, ale nie jej słowa. „Psychiczna”. „Zniszczę wam życie”. Prychnąłem. Słyszałem groźby nie raz, ale tym razem smakowały inaczej. Po raz pierwszy naprawdę miałem się o kogo bać.
Stałem pod lodowatym strumieniem, zaciskając pięści. Mam córkę, kolejne dziecko. Obce, dziwne słowo, które nagle stało się częścią mojego życia. Jak mogłem żyć w nieświadomości? Jak mogłem nie wiedzieć o cząstce siebie, która rosła gdzieś daleko? Obraz małej dziewczynki w szpitalnym łóżku wbijał mi się w umysł jak sztylet. Muszę ją ocalić. Za wszelką cenę.
A potem Elena. Jej twarz, gdy mi to mówiła. Strach, determinacja, a jednocześnie ulga. Jakby wreszcie zrzuciła ciężar. Gdy trzymałem ją w ramionach, poczułem coś, co uważałem za dawno pogrzebane. Zapach włosów, ciepło ciała, jak promień słońca w środku nocy. Ale potem wróciła rzeczywistość i jej słowa: „Zgwałciłeś niewinną nastolatkę”. Ciężar ołowiu w żołądku. Tłumaczyłem sobie, że to było dawno, że byłem inny, lecz fakt pozostawał faktem. Skrzywdziłem ją. Zniszczyłem. I teraz musiałem ponieść konsekwencje. Nie tylko ja. Ona też. I nasze dziecko.
Wyszedłem spod prysznica i owinąłem się ręcznikiem. W lustrze nie widziałem siebie. Widziałem potwora, który zranił i mężczyznę, który nagle miał być znowu ojcem. Sięgnąłem po telefon. Musiałem zadzwonić do szpitala. Dowiedzieć się wszystkiego o Lizzy, o jej chorobie. Liczył się czas. Każda sekunda. Numer, który podała Elena, palił w pamięci. Nie mogłem zawieść. Ani jej ani dziecka.
Myśli krążyły jak splątane nici — Lizzy, Elena, choroba, Agatha, wina, odpowiedzialność.
Jak to udźwignąć? Jak to poukładać? „Walcz” — słowa Nico brzmiały w głowie. Muszę zawalczyć. O nią. O nie. O Lizzy. I o Elenę? Wątpliwość kąsała, ale wiedziałem, że jutro rano mam być w szpitalu.
Złość. Rozpacz. Groźby. Wszystko odbijało się echem, a decyzja była już podjęta, zanim wyszedłem z łazienki.
Ubrałem się w świeżą koszulę i spodnie. Czułem jej wzrok na plecach. Jej obecność była jak trucizna w powietrzu.
Agatha leżała, naga, zwinięta w kłębek na łóżku. Gdy uniosła głowę, jej oczy — spuchnięte od płaczu — płonęły nienawiścią.
— Skończyłeś się kąpać w jej grzechach? — Wypluła przez zęby.
Nie odpowiedziałem. Słowa tylko dolałyby oliwy do ognia. Podszedłem do szafki nocnej, wyjąłem plik banknotów i rzuciłem je w jej stronę.
— To wystarczy na nowy start.
Parsknęła histerycznym śmiechem, zerwała się, zebrała pieniądze i cisnęła mi je w twarz. Banknoty rozsypały się po pokoju jak śnieg.
— Myślisz, że pieniądze załatwią wszystko?! Że kupisz mnie jak swoje dziwki?! Ja nie jestem jak one, Liam! Ja cię kochałam!
— Nie. — Głos miałem twardy. — Nie kochałaś. Byłaś chora na ideę posiadania mnie. To nie miłość.
Jej twarz wykrzywiła się w bólu i furii. Rzuciła się na mnie, a paznokcie przeorały mi ramię. Złapałem ją za nadgarstki, unieruchamiając.
— Puść mnie! — Wrzeszczała. — Nienawidzę cię! Nienawidzę! I ją też! Nigdy wam nie daruję!
Spojrzałem w jej szalone oczy.
— Nie umiem kochać nikogo innego. Ale nienawidzić… potrafię tylko siebie.
Zamarła, a ja mówiłem dalej:
— Znikasz. Dzisiaj. Z hotelu, z mojego życia. Nie zbliżaj się ani do mnie, ani do niej. Jeśli to zrobisz — znajdę cię. I pożałujesz.
Puściłem ją. Stała, ciężko dysząc, a w oczach płonęła nienawiść, lecz widziałem też błysk strachu. Wiedziała, że to koniec. Zaczęła zbierać banknoty, ubrania, rzucając mi jadowite spojrzenia. Nie odezwała się już ani słowem.
Wyślę kogoś, by upewnił się, że zniknęła na dobre. I że nie spróbuje zbliżyć się do Lizzy ani do Eleny. Teraz nie mogłem pozwolić sobie na żadne ryzyko.
Aghata
Jego słowa uderzyły mnie jak cios. Proste. Brutalne. Ostateczne. „Nie kochałaś. Byłaś obsesyjnie zafiksowana na idei posiadania mnie.” Moje serce pękło. Jakim prawem ten lodowaty drań, który nigdy nie widział nic poza sobą, miał mnie osądzać?
Rzuciłam w niego pieniędzmi. Obrzydliwymi banknotami, którymi próbował mnie kupić. Myślał, że jestem jedną z jego pustych lalek, które zmienia co tydzień. Ale ja byłam inna. Walczyłam o niego. Walczyłam o nas. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Kiedy mnie odepchnął, poczułam piekący ból na ramieniu od jego paznokci, lecz fizyczne rany były niczym w porównaniu z tym, co działo się we mnie. Upokorzenie. Wściekłość. Beznadzieja. I jego słowa:
„Znikasz. Dzisiaj. Z tego hotelu, z mojego życia. Nie chcę cię więcej widzieć. Nie zbliżaj się do mnie, ani do nikogo, kto jest dla mnie ważny. Jeśli to zrobisz… znajdę cię. I pożałujesz tego do końca życia.”
Dreszcz przeszył mój kręgosłup. Znałam ten ton. Ton Liama. To nie były puste groźby. On zawsze dotrzymywał słowa. I to właśnie przerażało najbardziej. Ale strach szybko ustąpił miejsca nienawiści.
Zbierałam rozsypane banknoty drżącymi dłońmi. Każdy z nich był policzkiem. Wziąć je czy nie? Zgarnęłam je w końcu. Potrzebowałam pieniędzy. Potrzebowałam ich, by zniknąć. Nie na zawsze, a tylko po to, by wrócić. Silniejsza. Sprytniejsza.
Patrzyłam na niego, gdy wychodził do łazienki. Obojętność na twarzy. Spokój. Jak mógł być taki zimny? Jak mógł wyrzucić mnie ze swojego życia jak zużytą zabawkę?
Ubrałam się w pośpiechu, guziki nierówno zapięte, koszulka na lewą stronę. Nie miało to znaczenia. Ciało drżało, a w głowie huczało jedno imię — Elena. To ona była przyczyną. Przez nią mnie odrzucił. Przez nią znów czułam się nikim.
Wychodząc z apartamentu, założyłam na twarz maskę obojętności. Nikt nie zobaczy moich łez. Nikt nie pomyśli, że jestem słaba. W środku jednak płonęła we mnie zemsta.
Zimna. Wyrafinowana. Cierpliwa.
Oni naprawdę myśleli, że to koniec? Że tak łatwo się mnie pozbędą? Mylą się. Bardzo się mylą. Będą żałować dnia, w którym mnie poznali. Będą żałować dnia, w którym Elena wróciła. Zapłacą za wszystko.
Oboje.
Elena
Noc w szpitalu miała własny wymiar. Cisza, którą co jakiś czas przerywały kroki personelu, cichy szmer aparatury i pojedyncze jęki bólu dobiegające z oddali. Nie spałam. Nie mogłam. Całe ciało drżało z napięcia, a umysł wciąż odtwarzał obrazy z wczoraj. Liam. Lizzy. I ja — rozdarta między nimi, a tak naprawdę między przeszłością a teraźniejszością.
Siedziałam przy łóżeczku córki, wsłuchując się w jej płytki oddech. Była tak niewinna, tak krucha. Moja mała wojowniczka, która nie zasłużyła na to wszystko. Ból w piersi narastał, gdy myślałam o tym, że przez moje milczenie mogła stracić szansę na wcześniejszą diagnozę, na ratunek. „Egoistka.” Jego słowa dźwięczały mi w głowie i nie mogłam im zaprzeczyć. Przyszłam do niego, bo musiałam. Bo jej życie było priorytetem. A jednak wiedziałam, że otworzyłam drzwi, które chciałam zatrzasnąć na zawsze.
Jego obecność nadal na mnie działała. Ten zapach, ciepło ramion, nawet jego złość i nieustępliwość. Wszystko to budziło we mnie uczucia, które przez lata tłumiłam. Jego słowa o tym, że będzie ojcem Lizzy, brzmiały jak wyrok. Nie odebrałabym mu córki. Nigdy. Ale bałam się. Bałam się, że będzie chciał odebrać ją mnie. Że znowu spróbuje kontrolować moje życie. Albo — co gorsza — zrani mnie po raz kolejny. I że ja, jak dawniej, pozwolę mu na to.
Spojrzałam na zegarek. Szósta rano. Za kilka godzin miał zadzwonić, umówić badania, ustalić zgodność. Jak najszybciej. To była sprawa życia i śmierci. Ale wiedziałam też, że chodzi o coś więcej. O to, że znowu wkroczy w nasze życie. W moje życie.
Podniosłam się i podeszłam do okna. Na dziedzińcu szpitalnym pojawiali się pierwsi przechodnie, samochody i cichy gwar. Świat toczył się dalej, jakby nic się nie zmieniło, podczas gdy mój stanął na głowie. Jak miałam pogodzić jego obecność z własnym pragnieniem dystansu? Jak pozwolić mu być ojcem, a jednocześnie uchronić serce przed kolejnym ciosem?
Pamiętałam jego dotyk, kiedy mnie pocieszał. Krótki moment zapomnienia w jego ramionach. Niebezpieczny, niewłaściwy, obrzydliwy — wmawiałam sobie. Ale prawda była taka, że jego bliskość wciąż była moją największą słabością. Musiałam być silna. Musiałam myśleć tylko o niej. Ale jak, skoro jego oczy, gniew i nagłe pragnienie ojcostwa mieszały się z dawnym pożądaniem, które znów zaczynało się budzić?
Wzięłam głęboki oddech, próbując opanować drżenie rąk. Musiałam przywitać go z podniesioną głową, bez emocji. Nie mogło być po mnie widać, że jego obecność rozdziera mnie na strzępy. Musiałam grać. Dla swojego dziecka, bo jej życie było najważniejsze. Moje mogło się skończyć, jeśli ona umrze. Byłam gotowa poświęcić wszystko. Nawet własne uczucia.
Liam
Godzina dziewiąta rano.
Telefon w dłoni, w głowie chaos. Trzy razy wybierałem numer szpitala i trzy razy się rozłączałem. Pieprzony tchórz. Ja, Liam, który nie bał się niczego, nagle staje sparaliżowany. Nie chorobą, nie losem, a Eleną. Bałem się jej głosu, tego, co zrobi ze mną kilka prostych słów.
Imię tego dziecka biło we mnie jak dzwon. Przypominało, co najważniejsze. Nie mogłem zawieść. Nie mogłem pozwolić, by moje pieprzone uczucia stanęły na drodze do jej ratunku. W końcu zacisnąłem zęby i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci… Pot spływał mi po karku. Nigdy nie byłem tak zdenerwowany.
— Szpital im. Maurycego Madurowicza, słucham. — Głos spokojny, profesjonalny, kobiecy. Po polsku.
— Dzień dobry. — Odezwałem się po angielsku. — Dzwonię w sprawie Lizzy. Jestem Liam Black. Ojciec. Chciałbym umówić się na badania zgodności.
Mówiłem sucho i rzeczowo. Musiałem. Gdybym puścił emocje, rozpadłbym się na kawałki. Pielęgniarka spytała o nazwisko lekarza i o termin wizyty. Podałem wszystko. Potwierdziła, że czekają na mój telefon. Wyznaczyła termin na jutro rano.
— Będzie pan mógł odwiedzić córkę, jeśli wyniki będą pomyślne i nie będzie pan miał objawów infekcji. — Jej słowa brzmiały jak obietnica.
— Rozumiem. Dziękuję. — Udało mi się ukryć drżenie głosu. Rozłączyłem się i oparłem czoło o szybę. Jutro. Jutro zobaczę ją po raz pierwszy. Moją córkę. To brzmiało jak sen. Sen piękny i przerażający zarazem.
Agatha. Jej imię przebiegło mi przez głowę jak zimny dreszcz. „Zniszczę wam życie”. Nie lekceważyłem tego. Wiedziałem, do czego jest zdolna. Musiała zniknąć na dobre. Nie mogłem dopuścić, by zagroziła osobą które coś dla mnie znaczą.
Uderzyłem pięścią w parapet. Elena. Wczorajsze spotkanie, jej zapach, jej łzy. To wszystko obudziło we mnie demony, które sądziłem, że pogrzebałem. Czy nadal ją kochałem? Cholera, nie. Nie mogłem. To było zakazane. Obrzydliwe. Tak jak sama to nazwała. A jednak jej dobro, obok dobra Lizzy, nagle stało się moim priorytetem. Musiałem je chronić przed moją byłą, przed konsekwencjami mojej własnej przeszłości i przed światem, który sam stworzyłem.
Przekląłem głośno. Byłem w pułapce.
Ojciec. Ja, który zawsze uciekał od odpowiedzialności, nagle dźwigałem największy ciężar. Ale jedno wiedziałem — już nie ucieknę. Nigdy więcej.
Chwyciłem telefon i napisałem krótką wiadomość do Nicolasa. Nie spodziewałem się odpowiedzi. Facet miał własne życie, własne problemy.
A jednak odpisał. I to od razu.
Elena
Popołudniowe słońce, które zwykle koiło smutki w moim małym mieszkaniu, dziś dławiło. Wróciłam ze szpitala, ale myślami wciąż byłam tam — przy Lizzy, i co gorsza, przy Liamie. Każdy krok po własnym domu brzmiał jak echo jego gabinetu i jego słów. Rzuciłam torebkę na krzesło, jakby razem z nią mogły opaść wszystkie lęki, które dusiłam w sobie przez całą noc.
W progu kuchni pojawił się Oscar. Twarz miał pełną troski, a oczy, zwykle spokojne, teraz wyrażały czyste zaniepokojenie. Znałam ten wyraz aż za dobrze.
— Elena, jak się czujesz? Jak Lizzy? — Jego głos był łagodny i kojący. Napięcie powoli zaczęło ustępować. Oscar był moją ostoją i skałą, na których mogłam się oprzeć. Nikt nie rozumiał mnie tak jak on, bo nikt nie przeżył podobnej tragedii.
— Ona… jest stabilna. Liam zgodził się na badania. Ma skontaktować się ze szpitalem. — Głos mi zadrżał przy jego imieniu. Sama świadomość jego obecności, choćby myśl o niej, burzyła mój spokój.
Oscar podjechał bliżej a ja pochyliłam się, i położył mi dłoń na ramieniu. Jego dotyk był pewny i delikatny.
— To dobra wiadomość, Eleno. Bardzo dobra.
— Tak. — Skinęłam głową, ale nie uniosłam wzroku. — Ale to nie koniec. On… on chce być jej ojcem. Prawnie.
— I ma do tego prawo. — Oscar przesunął się do stołu, zapraszając gestem, bym usiadła obok. — To naturalne.
— Ale ja nie chcę, Oscar. Nie chcę, żeby znów wrócił do mojego życia. Nie po tym wszystkim.
Spojrzałam na niego. W moich oczach musiała odbijać się bezradność. Oscar skinął głową. Widział mnie w najgorszych chwilach. Gdy świat się walił, a ja nie miałam dokąd iść.
— Pamiętam, Eleno. Pamiętam, jak było, kiedy straciłem żonę i córkę. Ten paraliż, ta pustka bez końca. Myślałem, że już się nie podniosę, że straciłem wszystko, ale wtedy byłaś ty. Pomogłaś mi. Wspierałaś mnie, choć sama ledwo oddychałaś. — Zamyślił się, a wzrok uciekł mu gdzieś daleko. — Byłem wrakiem, a ty mnie z tego dna wyciągnęłaś.
Jego słowa dotknęły mnie głęboko.
Byliśmy dwiema połamanymi duszami, które znalazły ukojenie we wspólnym cierpieniu. Nikt inny nie znał mojej historii tak dobrze, jak on. Nikt nie rozumiał mojej walki.
— Jesteś silna, Eleno. Zawsze byłaś. I jesteś niesamowitą matką. Liam też ma prawo do małej, ale to ty jesteś jej światem. Ty zdecydujesz, co dla niej najlepsze. Nie musisz się bać. Nie jesteś sama.
Jego pewność była jak balsam. Nie byłam sama. Miałam Oscara. I miałam córkę. Dla niej musiałam być silna. Dla niej musiałam stawić czoła Liamowi, jego przeszłości i własnym uczuciom. Podniosłam się i przytuliłam Oscara mocno, czując jego ciepło i siłę.
— Dziękuję, Oscar. Za wszystko.
— Zawsze. — Odwzajemnił uścisk. — Pamiętaj, Eleno. Nieważne, co się wydarzy. Zawsze będę po twojej stronie. Nie musisz być silna cały czas. Jeśli się rozpadniesz, posiedzę z tobą w tych kawałkach.
Jego słowa były kotwicą w burzy. Wiedziałam, że to dopiero początek i że Liam znów stanie na mojej drodze, ale tym razem nie byłam sama. Tym razem miałam kogoś obok. Kogoś, kto rozumiał. I kogoś, kto dodawał mi sił.
Muszę odpocząć i pomyśleć. Przetrawić jakoś tę rzeczywistość.
OSCAR
Kiedy Elena zamknęła za sobą drzwi, ulga zmieszała się we mnie z dobrze znanym ukłuciem bezradności. Dłoń, przyzwyczajona do chłodu metalowego kółka, zacisnęła się mocniej. Widziałem jej ból, jej strach i tę ukrytą walkę, którą toczyła sama ze sobą i z uczuciami do Liama. Chciałem zdjąć z niej ten ciężar, ale mogłem tylko siedzieć tutaj, w tym wózku, i dawać zwykłe słowa.
Od zawsze znałem ten świat — świat widziany z perspektywy siedzącej. Bariery architektoniczne były tak samo realne jak bariery ludzkiej ignorancji. Wypadek, który zabrał mi Marię i Zosię, nie sparaliżował ponownie mojego ciała. Sparaliżował duszę. Wcześniej, mimo wózka, byłem wolny i pełen życia. Podróżowałem, działałem, spełniałem się, a potem przyszła pustka. Czerń, która pożarła wszystko.
Pamiętam jej pierwsze dni przy mnie. Moje ataki furii, przedmioty rozbijane o ściany i krzyk bez końca. Jej ciche kroki, jej głos, który koił jak balsam. To Elena przywróciła mi sens, gdy byłem pewien, że już go nie ma. Pokazała, że wciąż mogę być potrzebny oraz, że moje myśli, analizy, pamięć mają wartość.
Była i jest moją bratnią duszą. Tylko ona potrafiła zajrzeć w głąb mojej zranionej duszy i zrozumieć każdy lęk i każdą frustrację. Dlatego wiedziałem, że ten facet z przeszłości jest dla niej zagrożeniem. Nie fizycznym — choć jego nazwisko niosło za sobą cień — ale emocjonalnym.
Znałem ją lepiej niż ktokolwiek. Jej siłę, ale i jej ukrytą wrażliwość. I choć mówiła o zakazanej miłości i o odrzuceniu, to widziałem w jej oczach, że on wciąż na nią działa.
Czułem frustrację. Mogłem wspierać ją słowem, mogłem analizować, ostrzegać, ale nie mogłem stanąć między nimi. Nie mogłem jej obronić, jeśli Liam postanowi ją zranić. Moje dłonie, silne od codziennego wysiłku, wydawały się bezużyteczne wobec prawdziwego zagrożenia, ale to już nie była ta sama bezsilność, która mnie złamała, kiedy straciłem rodzinę. Teraz czułem determinację. Determinację, by być dla niej opoką, jej kotwicą. Wiem, że Liam ma prawo do Lizzy. To ich córka. Ale Elena to też moja rodzina i nie pozwolę, by ktokolwiek ją zranił — ani fizycznie, ani emocjonalnie. Będę jej tarczą, nawet jeśli ta tarcza osadzona jest na kółkach.
Jutro on na pewno zrobi kolejny krok. Jutro zacznie się nowy etap. Etap, w którym przeszłość stanie twarzą w twarz z teraźniejszością, ale tym razem Elena nie będzie sama.
Liam
Dźwięk pukania do drzwi był irytujący, ale znajomy. Nico. Nie spodziewałem się go, a jednak — przyjaźń ponad nudne konferencje. Wpuściłem go, sam wracając na kanapę. Potrzebowałem choć jednej chwili normalności w tym pieprzonym chaosie.
— No, ładnie narozrabiałeś. — Nico rozsiadł się naprzeciwko, ze wzrokiem spokojnym i badawczym. Znał mnie jak mało kto.
— Agatha. — Warknąłem bardziej, niż powiedziałem. — Wyleciała z hukiem.
— Typowe. Wiedziałem, że to prędzej czy później wybuchnie. Ta dziewczyna zawsze była niestabilna.
— Zagroziła, że nas zniszczy. — Spojrzałem mu prosto w oczy. — Jej szaleństwo mnie nie obchodzi, ale Lizzy i Elena… Nie pozwolę.
— Wysłałem już ludzi. Dyskretnie ją obserwują. Nie zbliży się. — Nico brzmiał tak spokojnie, jakby czytał mi w myślach. Zawsze miał ten dar. — Skupmy się na tym, co ważniejsze. Jak się czujesz? Z córką, z Eleną.
Westchnąłem. Pusty kieliszek po winie stał na stoliku jak świadek.
— Czuję się rozjebany, Nico. Cholernie rozjebany. Mam córkę, dziecko i nie potrafię tego ogarnąć. Przez tyle lat nawet przez myśl mi nie przeszło, że mam kolejne dziecko, a teraz nagle jest. I jest chora.
— To jest najważniejsze. Jej życie.
— Wiem. Jutro jadę do szpitala. Zrobię, co trzeba. Oddam wszystko, co mam. Krew, szpik, cokolwiek będzie trzeba. Dla niej.
— I to jest ten Liam, którego znam.
— Stary, to nie jest takie proste. Elena… — jej imię wyszło ze mnie jak rana. — …nadal na mnie działa. Mimo wszystko. Mimo kłamstw. Mimo tego, że odeszła. Dwa lata myślałem, że wymazałem ją z pamięci, a teraz znowu jest i wszystko wraca. — Moja fasada cynika pękała. — To jest chore, Nico. Po tym, co mi powiedziała, jak ją skrzywdziłem, ona i tak przyszła do mnie i błagała o pomoc. A ja pocieszałem ją i czułem jej bliskość tak, jak kiedyś.
— Więc ją kochasz. — Nico stwierdził fakt.
— Nie mogę. — Zaprzeczyłem, choć czułem, jak kłamstwo pali mi język. — Oszukała mnie. Zabrała mi dziecko, ale… — głos mi złagodniał — kiedy patrzę na zdjęcie małej, widzę w niej ją. Widzę nas. Cholerna prawda jest taka, że nigdy nie przestałem jej kochać. Mimo wszystko.
Nico milczał, ważąc słowa.
— Masz o co walczyć, Liam. O córkę i o kobietę, którą nadal kochasz. Może właśnie teraz macie szansę. Bez kłamstw i niedomówień.
Pokręciłem głową.
— Za dużo złego się wydarzyło, ale wiem, że uratuję małą Za wszelką cenę będę jej ojcem i będę chronić Elenę. Nieważne, czy ona tego chce, czy nie.
Wstałem, odczuwając napięte mięśnie. Wrażliwa część mnie znów została zamknięta. Wróciłem do roli Liama — tego, który decyduje.
— Trzymaj Agathę na oku. Nie ufam jej.
— Zrozumiano. Bądź gotowy na jutro.
— Wiem. — Odpowiedziałem, wpatrując się w pustkę. Wciąż czułem jej zapach. Zapach Eleny.
Nicolas
Patrzyłem na Liama — cholernie skomplikowanego faceta, który od zawsze był dla mnie jak brat. Znałem go lepiej, niż chciałem. Widziałem go w każdej wersji: bezwzględnego rekina, cynicznego drania, ale też chłopaka, który kochał do szaleństwa. Teraz widziałem wszystkie te twarze naraz, walczące w nim o dominację.
Wiedziałem, że po takiej burzy będę mu potrzebny. Zawsze byłem tym, który sprzątał resztki po jego eksplozjach. Wszedłem i zobaczyłem go wyczerpanego na kanapie. Znałem ten stan. Wiedziałem, że musi złapać oddech, zanim znowu stanie do walki.
I właśnie po to byłem. Zabezpieczyć tyły, pilnować, żeby Agatha nie narobiła szkód i żeby Liam miał szansę wygrać swoją najważniejszą bitwę. O córkę i może o Elenę.
Elena
Kiedy położyłam się w łóżku, ciemność otuliła mnie ciężko jak koc, ale nie przyniosła ukojenia. Myśli wirowały wokół mojego dziecka, jej bladej buzi, i tej nowej, przerażającej perspektywy Liama w jej życiu.
Sięgnęłam po telefon, a jasny ekran rozświetlił mrok. Wiedziałam, co muszę zrobić. Musiałam wciągnąć go w świat Lizzy i sprawić, żeby poczuł, że naprawdę jest jej ojcem. Może wtedy bardziej będzie mu zależało, a może… to była tylko desperacka próba nawiązania kontaktu, który nie będzie obciążony naszą przeszłością?
Napisałam:
Ja: Liam. Wiem, że to dziwne, ale… chciałam, żebyś wiedział kilka rzeczy o Lizzy. Żebyś ją poznał. Uwielbia rysować. Ma całe zeszyty pełne smoków i księżniczek. Kocha lody truskawkowe, nawet zimą. I zaśpiewałaby całą dyskografię Taylor Swift, gdyby jej pozwolić. Jej ulubiona bajka to „Vaiana”. Widziałam ją chyba milion razy.
Wysłałam. Serce waliło mi jak młot. Co on pomyśli? Uzna mnie za wariatkę? A może zignoruje?
Odpowiedź przyszła natychmiast.
Liam: Dziękuję, Eleno. To… dużo zmienia. Smoków i księżniczek, powiadasz? Brzmi jak mała wojowniczka.
Uśmiechnęłam się. To był pierwszy prawdziwy kontakt. Nie przez złość i ból.
Ja: Tak, jest. Bardzo dzielna.
Liam: Czy ma jakąś ulubioną piosenkę Taylor Swift? Żebym wiedział, co nucić jutro pod nosem.
Kąciki ust same mi się uniosły. To było nieoczekiwane.
Ja: „Shake It Off”. To jej hymn. Mówi, że pomaga odgonić złe myśli.
Liam: Przydałoby się nam obojgu. A co z Vaianą? To ta, co śpiewa o płynięciu pod prąd?
Ja: Tak, dokładnie ta. Zawsze powtarza, że ona też będzie płynąć pod prąd, jak dorośnie. Niezależnie od wszystkiego.
Pisaliśmy dalej. Pytał o kolory, o zwierzęta i o drobiazgi, a ja czułam, jak każda kolejna wiadomość kruszy mur, który budowałam wokół siebie. To było takie normalne, jak rozmowa rodziców o swoim dziecku. Ale wiedziałam, że to tylko złudzenie.
A potem przyszło coś więcej.
Liam: Wracając do praktycznych spraw… Jutro rano będę w szpitalu na badaniach. Gdzie mogę podjechać po ich zakończeniu? Pod szpitalem raczej nie mieszkasz. Potrzebuję Twojego adresu. Na wszelki wypadek.
Zamarłam. Adres? Moje schronienie. Moje granice. Podanie go brzmiało jak wpuszczenie go do mojego świata, ale potrzebował go dla Lizzy.
Ja: Jutro rano będę już w szpitalu. Salę Lizzy znasz. A mój adres…
Wahałam się. Podświadomość krzyczała: „Nie podawaj!”, ale głos matki był silniejszy.
Ja: Nowy Rynek 119, Stryków. Ale naprawdę, nie musisz. Będę w szpitalu.
Wysłałam. Natychmiast poczułam falę paniki. Co ja zrobiłam? Podałam mu klucz do mojego świata.
Liam: Rozumiem. I tak przyda się na przyszłość. Dobranoc, Eleno. Postaraj się choć trochę przespać. Nasza mała dziewczynka potrzebuje Cię silnej.
Patrzyłam na te słowa. Ostatnia wiadomość. Ostatnia nuta tej niemożliwej symfonii. Zamknęłam oczy. Jutro spotkamy się znowu. Przy jej łóżku. I nic już nie będzie takie samo. Wiedziałam, że to nie tylko o Lizzy. Wiedziałam, że to także o nas. O tym, co kiedyś było i o tym, co próbuje odrodzić się z popiołów.
I to właśnie było najbardziej przerażające.
Liam
Nico czekał w pokoju, gdy wyszedłem z łazienki. Na niskim stoliku stał otwarty laptop i pusta filiżanka po kawie. Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem, w którym widniało znajome wyczekiwanie. Wiedział i czuł, że coś się wydarzyło.
Opadłem na fotel naprzeciwko.
— Rozmawiałem z nią. — Rzuciłem niby obojętnie, choć wewnątrz drżało mi całe ciało.
— Rozmawiałeś? — Nico uniósł brew. — A nie miałeś dzwonić do Margaret?
— Pisałem z Eleną. — Wyprostowałem się.
— Pisałeś? Odważyłeś się? — Jego ton brzmiał na zaskoczony, ale w oczach dostrzegłem satysfakcję.
— Tak. Chciała, żebym poznał córkę. Opisała mi ją. Ulubione bajki, piosenki i takie tam inne rzeczy. — Każde słowo niosło w sobie obraz, który stawał się zbyt realny.
— I co ty na to?
— Odpisywałem. O Taylor Swift, o Vaianie. To było dziwne. Jakbyśmy byli normalną parą, choć wiem, że to tylko złudzenie.
Nico skinął głową.
— I co jeszcze? Wyciągnąłeś od niej adres?
— Tak. Podała mi. Nowy Rynek 119. — Brzmiał jak wyrok i fizyczny klucz do jej świata.
— Dobrze. Będziesz miał kontrolę.
— Kontrolę? — Prychnąłem. — Kiedykolwiek miałem kontrolę nad Eleną? Nigdy. Zawsze robiła po swojemu i teraz też tak jest. Daje mi Lizzy, ale jednocześnie stawia mur.
Zawahałem się. To był moment, żeby wyrzucić coś, co gnębiło mnie od miesięcy.
— Pamiętasz, jak mówiłem o mojej matce?
— Tak. Zimna suka, która kochała pieniądze bardziej, niż własne dziecko.
Spojrzałem mu prosto w oczy.
— Mam brata. Oddała go zaraz po urodzeniu. Bo był niepełnosprawny.
Nico zastygł, zszokowany.
— Masz brata? Twoja matka go oddała?
— Tak. Odnalazłem go. Od urodzenia porusza się na wózku. — Ironia losu waliła prosto w twarz. Lizzy chora, a on na wózku. Moi bliscy, którzy cierpią.
— I co teraz? Co z nim zrobisz?
— Nie wiem. Jest inny. Nie taki jak ja, a może właśnie taki sam, tylko w innej oprawie? Może ten jego spokój i akceptacja to tylko fasada? Może pod spodem ma tę samą ciemność? Ten sam głód niszczenia? Czy brak matczynej czułości zniszczył i jego?
Czułem jak moja maska powoli pęka. Przed Nico mogłem się odsłonić. On znał moje demony.
— Całe życie byłem sam, Nico. A teraz nagle — syn, córka, Elena i ten brat. Tyle ludzi, a ja wciąż zagubiony. Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, jak być ojcem, jak być bratem i jak być człowiekiem.
Nico położył dłoń na moim ramieniu.
— Jesteś człowiekiem, Liam. Zawsze byłeś. Ukrywałeś to tylko pod skorupą, a teraz ta skorupa pęka. To dobry znak. Co do brata, daj sobie czas. Daj czas i jemu.
— Muszę go poznać. Muszę zobaczyć, kim jest. Może w jego oczach znajdę odpowiedź na to, kim ja naprawdę jestem.
Wstałem. Energia, która we mnie buzowała, była inna. Już nie złość, a determinacja.
— Jutro szpital. Badania. A potem zobaczymy, co dalej. Z Lizzy, Eleną i moim bratem.
Oscar
Elena w końcu zasnęła. Nie chciałem jej przeszkadzać ani tym bardziej się narzucać, więc po cichu opuściłem mieszkanie.
Powrót do mojego domu pod Łodzią podziałał kojąco. Po dniach spędzonych w szpitalnych korytarzach i gabinetach, mój azyl znów był oazą spokoju. Wózkiem poruszałem się swobodnie po ścieżkach ogrodu, które sam zaprojektowałem — szerokie, równe aleje i rabaty kwiatów na wyciągnięcie ręki, a ławki ustawione tak, bym mógł podziwiać każdy zakątek. Pachniało wilgotną ziemią i różami. To przynosiło ukojenie.
Dom z zewnątrz był nowoczesną bryłą z przeszkleniami, a w środku moim królestwem. Wszystko dostosowane do moich potrzeb: szerokie drzwi, brak progów, kuchnia z regulowaną wysokością blatów, łazienka z podjazdem pod prysznic. Ale nie tylko funkcjonalność czyniła go wyjątkowym. Kochałem go za światło wpadające przez wielkie okna i za widok na ogród zmieniający się wraz z porami roku. Salon z wygodną kanapą i regałami uginającymi się od książek, z abstrakcyjnymi obrazami, które sam malowałem. Był moim nowym życiem po tragedii.
A jednak nawet tutaj, w miejscu, które dawało mi poczucie kontroli, myśli o Elenie nie dawały mi spokoju. Jej zmęczenie, strach, determinacja, by chronić Lizzy — wszystko to bolało, bo widziałem w niej siebie sprzed lat. I zawsze gdzieś obok pojawiał się Liam. Mroczny i nieprzewidywalny. Widziałem, jak Elena się go boi, choć usilnie to ukrywa.
Czułem winę, bo Elena zajmowała coraz więcej miejsca w moich myślach. Już nie tylko jako bratnia dusza, która uratowała mnie z otchłani. Jej obraz zaczął mieszać się ze wspomnieniami Marii, mojej żony. Ciężar straty wciąż we mnie tkwił, a pustka po niej była realna, ale z każdym dniem wspomnienie jej twarzy stawało się mniej ostre. Obraz Eleny nabierał wyrazistości.
Leżałem na kanapie, patrząc na zachód słońca rozlewający po niebie kolory pomarańczy i purpurę. Maria. Zosia. Mówiłem do nich w myślach i przepraszałem, że nie są już jedynym centrum mojego świata. To Elena zaczęła wypełniać tę przestrzeń, którą uważałem za nienaruszalną.
Była moją podporą. Moją inspiracją. Najważniejszą osobą w moim życiu. Zmarszczyłem brwi. Czy to znaczyło, że ją kocham? Nie tak jak żonę. To było inne. Głębsze. Braterska więź, ale z nutą czegoś więcej. Z troską, która przekraczała przyjaźń.
Nigdy nie sądziłem, że mogę jeszcze kogoś pokochać. Moje ciało, przeszłość, ograniczenia — to wszystko wydawało się zamykać tę drogę. Ale Elena zawsze widziała we mnie człowieka, nie jako niepełnosprawnego. Widziała moją siłę, mój umysł i moje serce.
Westchnąłem. Sytuacja z Liamem i Lizzy wszystko komplikowała. Musiałem być jej wsparciem. Pomóc jej przejść przez te trudne momenty. I musiałem chronić ją przed Liamem, jeśli jego intencje okażą się inne niż te, które deklaruje. Nie pozwolę, by znowu cierpiała. Nawet jeśli miało by to oznaczać, że moje własne uczucia na zawsze pozostaną tajemnicą.
Rozdział czwarty
Elena
Nie mogąc zasnąć, poszłam i położyłam się w łóżeczku Lizzy, wtulając twarz w jej ulubionego pluszowego smoka — tego samego, którego kiedyś sama jej podarowałam. Pokój pachniał jej słodką i delikatną obecnością, dzieckiem, które walczy o życie. Wpatrywałam się w bajkowe rysunki na ścianach, a każdy z nich zdawał się szeptać o niewinności, którą musiałam chronić za wszelką cenę. Cisza w mieszkaniu była głęboka i inna niż szpitalna. Tutaj mogłam poczuć się bezpiecznie, a jednak nawet w tym azylu myśli nie dawały mi spokoju.
Liam. Jego wiadomości. Ta nagła bliskość i dziwny, niemal normalny dialog o naszej córce. Bałam się tego. Bałam się, że te strzępki zwyczajności obudzą coś, co przez lata próbowałam w sobie uśmiercić. Jego obecność, nawet tylko w formie tekstu, była jak iskra, która groziła rozpaleniem dawnego ognia.
I Oscar — moja skała i promyk słońca w najciemniejszej godzinie. Zabrał mnie z miejsca, gdzie nie było już nic, gdzie czułam tylko zimno i pustkę. Nauczył mnie oddychać na nowo, znajdować sens, kiedy świat stracił wszystkie barwy. Pamiętałam każde jego słowo, każdą radę i każdy gest. Był dla mnie jak tlen, gdy dusiłam się własnymi myślami.
Przesunęłam dłonią po pluszowym smoku. Co tak naprawdę do niego czułam? To było coś głębokiego i bezwarunkowego. Uczucie wykraczające poza przyjaźń. Był moją ostoją, powiernikiem, najlepszym przyjacielem. Rozumieliśmy się bez słów, bo oboje przeszliśmy przez piekło i wyszliśmy z niego z bliznami, które tylko my potrafiliśmy dostrzec.
Wiedziałam, jak patrzy na mnie z troską i akceptacją, nigdy z osądem. Potrafił dostrzec we mnie siłę, kiedy ja widziałam tylko słabość. Czy to była miłość? Tak, ale inna. Czysta i bezpieczna. Tak delikatna, że bałam się ją nazwać, by nie zepsuć jej natury. To była miłość jak do brata. Bratnia dusza, połączona ze mną przez wspólną traumę i zrozumienie. Nikt inny nie mógłby zająć jego miejsca.
Był moim wsparciem w każdym kryzysie, moim głosem rozsądku, gdy ja gubiłam się w emocjach. On przypomniał mi o mojej sile i tylko on wiedział, jak bardzo cierpiałam po odejściu od Liama i jak to mnie złamało.
Uśmiechnęłam się w mroku. Tak. Kochałam Oscara jak brata. To była miłość, która nie niosła strachu przed utratą, a poczucie bezpieczeństwa. Była stała i niezachwiana.
Powieki stawały się coraz cięższe. Walka o małą dziewczynkę, rozmowy z byłym partnerem i moje własne rozterki — wszystko to wyczerpało mnie do granic. W końcu pozwoliłam sobie odpłynąć. Sen. Ucieczka w nieświadomość. Tak potrzebna, by jutro, w dniu kolejnej konfrontacji, znaleźć w sobie siłę.
Liam
Noc.
Jutro szpital i badania. Potem zobaczymy, co z tym wszystkim zrobić. Z dziewczynami. I z moim bratem. Te słowa brzmiały jak zaklęcie, które powtarzałem, by nadać sens całemu chaosowi.
Kiedy Nico wyszedł, nie usiadłem w fotelu, by roztrząsać sprawy. Pojechałem do biura. Noc była długa, ale tym razem nie spędzona na rozpamiętywaniu przeszłości, a na planowaniu przyszłości.
Otworzyłem laptopa. Zamiast analizować transakcje i wykresy, zacząłem zbierać informacje o chorobach dziecięcych, terapiach i o najlepszych specjalistach. Musiałem wiedzieć wszystko. Wiedza dawała mi kontrolę. Potrzebowałem strategii: jak pomóc Lizzy i jak wejść w życie Eleny, ale na własnych zasadach. Nie pod dyktando emocji, nie pod ciężarem nagłego ojcostwa. Tym razem to ja miałem pociągać za sznurki. Nie po to, by niszczyć, ale by ratować.
Potem przyszła kolej na „projekt brat”. Łąkowa 33. Wpisałem adres. Szukałem informacji o budynku i o okolicy. Czy to ośrodek? Prywatny dom? Musiałem wiedzieć, z kim mam do czynienia. Nico mówił o czasie i o cierpliwości, ale ja nie miałem czasu. Całe życie goniłem za czymś nienazwanym, a teraz, gdy nagle miałem rodzinę — tak pokręconą i trudną — czułem, że muszę działać szybko i skutecznie.
Kiedy wschodziło słońce, miałem już szkic planu. Spotkanie z lekarzem Lizzy. Potem wizyta na Nowym Rynku. Nie jako Liam drapieżnik, który szuka zemsty. Nie jako cyniczny gracz, który rozlicza przeszłość. Tym razem jako Liam, który buduje relacje i fundamenty.
To było przerażające, ale i fascynujące. Bo po raz pierwszy w życiu nie goniłem za pieniędzmi ani władzą. Tylko za czymś ludzkim.
Elena
Poranek
Noc minęła w dziwnej zawiesinie. Spałam mało, co chwilę budząc się z niepokojem, podświadomie wyciągając rękę ku pustemu łóżeczku. Na poduszce leżał jej pluszowy smok. Jego miękka sierść przypominała szeptem o nieobecności mojej córeczki.
Byłam zdezorientowana i załamana. Potrzebowałam rozmowy. Kogoś, kto mnie zrozumie i nie oceni. Sięgnęłam po telefon, weszłam na komunikator i zadzwoniłam.
— Cześć, mamo — powiedziałam, starając się brzmieć normalnie, choć głos mi drżał.
— Córciu! Jak moja wnuczka? Masz jakieś wieści ze szpitala? — W jej tonie brzmiała troska i ten sam lęk, który i mnie trawił.
— Jeszcze nie, ale dziś ma przyjść Liam. — Wypaliłam, nim zdążyłam się powstrzymać.
Po drugiej stronie zapadła wymowna cisza. Mama nigdy go nie akceptowała. Dla niej był uosobieniem wszystkiego, co mnie złamało.
— Liam? Eleno, jesteś pewna, że to dobry pomysł? — W jej głosie brzmiał sprzeciw, a może nawet strach.
— On chce pomóc przy leczeniu. Ma kontakty, wiem… — głos mi się załamał — …wiem, że to dziwne, ale on naprawdę chce. Mówił o badaniach i o planach. Widziałam w nim coś innego.
— Córciu, proszę, bądź ostrożna. Ten człowiek zawsze miał swoje motywy. Pamiętaj, co ci zrobił. Kim jest.