Mojemu Mężowi
Zapiski wędrowca
* * *
Jest taki pejzaż
polodowcowy
ze statkiem pośród traw
a owoce niemal na
wyciągnięcie ręki
wedle bardzo starej receptury
koła niebieskie koła czerwone
koła żółte niby boże młyny powoli
obrotami odmierzają powinność
czynią możliwym niemożliwe
ku zdumieniu
ku uciesze
Kałuże
Niespiesznie przemierzam krajobraz teraźniejszości
Przepływają obok niespełnienia dobre chęci
niepotrzebne doświadczenia
zmienne w czasie prawdy
wszystko na co nie mam wpływu
Niekiedy piach i kurz maskują nierówności
Zdradliwe dziury czyhają na nieuważnych
Często deszcz wspomnień wyrównuje powierzchnię
łagodzi linię horyzontu
Duże i małe rozlewiska wabią złotym odbiciem dnia
metalicznie połyskują w mroku
Chyba nieprzypadkowo wpadam w najgłębsze kałuże
przelewam przez palce wodę
rozpryskuję błoto szczęśliwa że wytropiłam
niepowtarzalność
wolna od niepokoju że muszę tam pozostać
„Owoce”
(obraz Alfonsa Muchy)
Wyrafinowanie
zamknięte w barwach
w liniach
w kształtach
owoców
i ciała dziewczyny
o dziwnym spojrzeniu
skrywającym
tajemnicę
czy strach
przed żądłem
pszczoły
Dziewczyna
z jesiennymi liśćmi
wplecionymi we włosy
misternie
na kształt wianka
niesie soczystą
dojrzałość owoców
w paterze krągłych ramion
wraz z obietnicą wieczornego nasycenia
i być może — radości poranka
Róża
Taka na przykład róża
z kropelką krwi na liściu
ze łzami rosy na płatkach
rytuał swój odprawia od stuleci
współgra z każdym obrazem
żongluje symbolami
wabi kaleczy zachwyca,
wstrzymuje oddech
przyspiesza puls
To kicz — powiedzą
Dobremu dziełu
wystarczą kolce
Ścigałam kicz z różą w zębach
(z różą ja a nie kicz)
Z uśmiechem sardonicznym
szukałam go w rzeczach
w poezji sztuce
w sobie i w innych
zanim pojęłam że wszystko (prawie)
co nie jest niczym
można ośmieszyć, nazwać kiczem
Czasem słońce,
czasem deszcz
Radość biegała po domu
goniąc słoneczne zajączki
kaskadami śmiechu napełniła wannę
bulgotała we wrzącej zupie
przeglądała się w wypolerowanych posadzkach
Ukłoniwszy się martwym naturom
szufladom i pokrywkom
pobiegła rozweselać deszcz
Tupaniem rozpryskiwała kałuże
trelami potrącała uszkodzone dachówki
A potem rozpostarła ramiona
i… tyleśmy ją widzieli
Sekrety
Powyciągane z kątów życiorysu
trafią na szorstkie przeważnie dna szuflad
I tylko musisz pamiętać po której
(prawej czy lewej) stronie są schowane
Kiedyś podejmiesz trud wydobywania
spod całej masy zbytecznych szpargałów
na światło dzienne najskrytszych tajemnic
co własnym życiem żyły w innym świetle
Zobacz — są spójne i się nie podzielą
na jakieś mniejsze kawałki ochłapy
już ich nie zeżrą, nie rozszarpią sępy
No… a że z czasem pospłycały pointy
których wymowę dobrze znasz — nie szkodzi
W drwinach szyderców wciąż tonie sen głębszy
Pod urokiem bezokoliczników
Wyprzedzić przyszłość Zawczasu ją poukładać
Rozpisać role Realizować
W scenariuszu na czerwono podkreślić ważne
Obserwować bieg zdarzeń
Czuwać ulepszać korygować
Pracować jeść pić być
Przewidywać że kiedyś
przyjdzie czas i na miłość
Kiedyś
Po co
Pamięć
Gudze
Czy pamiętasz moja mała siostro
nasze wędrówki przez surowy krajobraz Woli
z podtrzymującą niebo wieżą świętego Wojciecha
z pobliską apteką i wieżyczkami
kościołów przy Bema i Karolkowej
Okolice Zakładów Radiowych, Lampowych i Polfy
nasz skrót do Pałacu Kultury
i to że wszędzie było daleko
Czy pamiętasz jak się rozrastał
nasz najbliższy domu światek
między Dworcem Zachodnim i kinem W-Z
(bo już dalej — przy Lesznie czy Żytniej
gabinet dentysty mnie straszył)
Czy pamiętasz jak nowe pochłaniało stare
domy, szyny tramwaju, rzeźby trawnikowe
Stawiając na dostępne narzędzia postępu
naszą młodość w dojrzałość zmieniało powoli
Zacierało obraz rachitycznych drzew
zmurszałych płotów, popękanych betonowych płyt
Chociaż dawno mnie przerosłaś moja siostro
ciągle jestem starsza od ciebie
i teraz — jak kiedyś — wezmę cię za rękę
poszukamy śladów tamtych miejsc
Pójdziemy „w nogę” w rytm starej piosenki
Wędrowali szewcy przez zielony las…
Pałac Kultury
Starzy — ci ze świecznika — jego iglicą
potrafią rozdrapywać narodowe rany
Młodszym ubarwia wspomnienia dzieciństwa
jeszcze młodszych prowokuje do zabawy
najmłodszych wciąż chce uszczęśliwiać
Ambitnym budowniczym pozwala by go zasłaniali
od wiatru czy dlatego że taki nieśmiały
wstydzi się swego kształtu albo pochodzenia
choć wielkością jest równy tym bardzo lubianym
Pomimo że doświadczył jak to być non grata
przyjmuje polityków mędrców i krzykaczy
W potrzebie chętnie służy za punkt odniesienia
Skupia światła świąteczne, świeci światłem własnym
Bardzo długa noc
W ruinach znanych sobie praw i prawd
odbrązowione odarte z godności
skulone widma wyrzuconych z raju akceptacji
czekają na przywrócenie do łask
odpuszczenie win
na zapomnienie
Tu nawet księżyc zagląda niechętnie
Boi się wydobyć z cienia jakiś blask
Obrazek ze starego Śląska
Kiedy Maks o świcie zjeżdżał pod ziemię
Freda myślała — co poda na obiad
czy zdąży ze wszystkim na drugą trzydzieści
Codzienne czynności blask garnków i szkła
sprzątanie mieszkania rachunki zakupy
Nie wybiegać w przyszłość a złe skojarzenia
wyrzucać natychmiast z pamięci
W myślach przywoływać sprawy oczywiste
Zupa powinna być esencjonalna
musi gotować się na małym ogniu
okna zakurzone trzeba będzie umyć
Wielkanoc już blisko duszę czas oczyścić
dzieci wkrótce powrócą ze szkoły…
Zmęczona krzątaniną — przysiądzie na chwilę
w czyściutkim fartuszku z lokami pod chustką
obrane kartofle promień słońca liczy
mięso w brytfance skwierczy apetycznie
Jeszcze zmieni bluzkę poprawi firankę,
pomyśli o pierwszych spotkaniach swych z Maksem
o zielonej sukni która potrafiła
wzmocnić kolor jej oczu
jemu oczy zamglić…
Nie ma już domu z ciemnoczerwonej cegły
Maks dawno powrócił ostatni raz z kopalni
Przestała się martwić o niego dopiero
kiedy umarł na płuca zwyczajnie
Pamięć i deszcz
nasz smutek ściągnął ciężkie chmury
nagle zrobiło się prawie ciemno
wiatr deszcz i chłód wydzierały dusze
świeżym kwiatom a sztucznym
nadawały pozory życia
wtulaliśmy brody w kołnierze płaszczy
słowa nabierały przyspieszenia
wizja gorącej herbaty odrealniała żal
sprawy żywych przed sprawami zmarłych
— powiedziałby ojciec
nienawidziłam siebie
Zegary Agathy Ch.
Zegary Agathy Christie
wskazują czas bez porozumienia z sobą
tykają z chrypką
we własnym rytmie
wybijają wybrane godziny
jakby się bały rezonansu
Stare mierniki chorego czasu wierzą
że nasycają przestrzeń
terapeutycznymi dźwiękami
i tej nocy nikt nie umrze
Dwa szkice
niegdysiejszość
młódź ostatnie rzędy zajmowała w teatrach