E-book
18.9
drukowana A5
35.55
drukowana A5
Kolorowa
57.58
Współlokatorzy — dogonić marzenia

Bezpłatny fragment - Współlokatorzy — dogonić marzenia


Objętość:
112 str.
ISBN:
978-83-8369-260-9
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 35.55
drukowana A5
Kolorowa
za 57.58

Rozdział pierwszy

Po raz kolejny przetrzepałam swoją torebkę w poszukiwaniu kluczyków do mieszkania. Byłam pewna, że moment temu wrzuciłam je do środka. Zaklęłam cicho obmacując podszewkę. Czasem w niewyjaśniony sposób tam właśnie umykały jakby złośliwie.

— Dzień dobry — usłyszałam znajomy, lekko chrapliwy głos mojego sędziwego sąsiada. Pan Henryk, jak co rano wyciągał ze swojej skrzynki prasę, którą dostarczał mu nasz portier.

— Dzień dobry — odpowiedziałam grzecznie, ale jednocześnie wzniosłam oczy ku niebu, bo wiedziałam, że spotkanie z nim nie zakończy się zbyt szybko. I tak już byłam spóźniona.

— Jak tam słoneczko po weekendzie. Znowu samotnie? — zapytał przeglądając swoje gazety.

— Tak — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie było sensu kłamać. Pan Henryk był niczym szpieg i zdaje się większość swojego wolnego czasu spędzał spoglądając przez wizjer w drzwiach swojego mieszkania. Bardzo był zainteresowany moim trybem życia, a zwłaszcza jednym z jego aspektów.

— Taka młoda i piękna, a jednak samotna. Gdybym był czterdzieści lat młodszy pokazałbym ci słoneczko, jak się upojnie spędza weekendy — zapowiedział z szerokim uśmiechem. Początkowo, kiedy zaczął mnie w ten sposób zagadywać miałam lekkie obawy, ale szybko zrozumiałam, że staruszek jest zupełnie niegroźny. Taki postarzały erotoman gawędziarz.

— Nie wątpię panie Henryku — odpowiedziałam mu grzecznie i pisnęłam tryumfalnie, kiedy wreszcie udało mi się namacać klucze zaplątane z słuchawkami za portfelem.

— Oj jęczałabyś… — mruknął jeszcze na odchodne, kiedy wchodził już do swojego mieszkania. Popatrzyłam za nim z lekkim obrzydzeniem, ale ostatecznie roześmiałam się cicho. Wyciągnęłam te pieprzone klucze z torebki i wreszcie zamknęłam drzwi swojego mieszkania. Szybkie spojrzenie na telefon i wiedziałam, że odjechał mi mój tramwaj. Wielkim plusem tego miasta było to, że zawsze mogłam wybrać inny środek lokomocyjny. Jak nie tramwaj to zawsze mogłam złapać jakiś autobus albo podjechać metrem i przejść kilka przecznic pieszo.

Mieszkałam w Warszawie od ponad ośmiu lat. Najpierw przyjechałam na studia. Zrobiłam dyplom z marketingu i dostałam płatny staż. Mieszkałam w akademiku, tak długo jak się tylko dało. Nie przeszkadzał mi ciasny pokój dzielony z dwiema dziewczynami i tak większość czasu spędzałam na uczelni albo pracując dorywczo. Dorabiałam w różnych miejscach. Roznosiłam ulotki, byłam hostessą w sklepach, kelnerką w ogródku piwnym a nawet kasjerką w osiedlowym spożywczym. Aby utrzymać się w stolicy potrzebowałam pieniędzy. Stypendium starczało na lokum i podstawowe potrzeby. Na pomoc rodziców nie miałam co liczyć. Oni mieli swoje wydatki. Nigdy nie miałam im tego za złe. Nauczyłam się, że sama musze walczyć o siebie. Zjechałam windą na dół, minęłam portiernie i powitałam uśmiechem pana Marka, który jak zwykle siedział nad krzyżówką. Wyszłam na zatłoczoną ulice. Warszawa zawsze była przepełniona, ludzie poruszali się tutaj jakby w przyspieszonym tempie. Zatrzymałam się w tłumie ludzi czekających na zielone światło. Studenci z plecakami i wzrokiem wlepionym w komórki, eleganciki w garniturach z laptopami w torbach, matki zaprowadzające dzieci do przedszkola. Widziałam jak niecierpliwie patrzą na zmianę świateł, a kiedy błysnęło zielone ruszyli jak szaleni, tak jakby to był ostatni etap jakiegoś bardzo ważnego wyścigu. Przyzwyczaiłam się już do tego trybu życia, sama już dawno zaczęłam tak właśnie funkcjonować. Szybkim marszem od którego można by dostać zadyszki dotarłam do przejścia podziemnego i uznałam, że pojadę autobusem, może uniknę spóźnienia. Zbiegłam po schodkach wymijając spieszących się ludzi. W tym miejscu zawsze były tłumy. Ruszyłam w swoim kierunku i minęłam ulicznego grajka. Siedział oparty o ścianę z gitarą w dłoni, brzdąkał coś cicho i nikt nawet nie zwracał na niego uwagi o tej porze. Popatrzyłam na niego z litością. Ubrany w podarte spodnie z koszulą związaną w pasie, szarą bluzą i kataną z licznymi naszywkami. Potargane włosy opadały mu na ramiona. Ktoś wrzucił mu do futerału jakieś drobne, a on ani nie drgnął. Przystanęłam na ułamek sekundy i wrzuciłam banknot znaleziony w kieszeni marynarki. Nie narzekałam na nadmiar kasy, ale coś mi mówiło, że ten człowiek bardziej tego potrzebuje niż ja. Po centrum włóczyło się wielu bezdomnych, zwykle zagadywali o drobne na alkohol. Ten nie zagadywał. Grał sobie tylko. Biegnąc w stronę przystanku autobusowego w mojej głowie ułożyła się historia tego człowieka. Pomyślałam, że może przyjechał do stolicy zrobić karierę, ale mu się nie powiodło i został zmuszony do tego, by grać na ulicy. Współczułam mu. Nie wyobrażałam sobie, co by się musiało wydarzyć, bym upadła tak nisko i stanęła gdzieś na ulicy. W sumie, to nie miałabym z czym stanąć na ulicy, bo byłam kompletnym beztalenciem. Chyba, że ludzie płaciliby mi za to, bym przestała wyć. Wskoczyłam do zatłoczonego autobusu w ostatniej chwili. Poprawiłam swoje włosy, bo w oknie zobaczyłam w jakim paskudnym są nieładzie. Jakiś mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem i posłał mi znaczący uśmiech. Nie odpowiedziałam tym samym wręcz spiorunowałam go spojrzeniem i przepchnęłam się bliżej okna. Jeszcze mi tylko brakowało głupich podrywów z samego rana. Jechałam patrząc przez okno na zatłoczone ulice, na sznur aut stojących w korkach i miny wściekłych kierowców. Każdy gdzieś się spieszył. Mimo tego wszystkiego, uwielbiałam to miasto. Miasto wielkich możliwości i spełnionych marzeń. Siedziba firmy, w której pracowałam znajdowała się sześć przystanków autobusem od centrum, w wielkim oszklonym budynku na szóstym piętrze. Wjechałam windą i spojrzałam na wielkie szklane drzwi z paskudnym logo, które przedstawiało uśmiechniętą lamę. Pod tym żenującym znakiem kryła się jedna z lepszych firm reklamowych w stolicy. Weszłam do przestronnego holu wyłożonego jasno zieloną wykładziną. Na lewo znajdowały się gabinety kierownictwa oraz biura administracyjne, na prawo wielka sala konferencyjna, a moje stanowisko pracy było wśród innych biurek w wielkiej sali na wprost. Byłam szczęściarą, bo moje biurko stało w odległym kącie przy samym oknie, z którego miałam piękny widok na lotnisko.

— Udało ci się być na czas — powitała mnie Monia. Siedziała przy moim stanowisku z kubkiem kawy.

— Ledwie — powiedziałam. Koleżanka wstała z mojego miejsca, przysiadła na moim biurku, zakładając nogę na nogę. Monikę poznałam jeszcze na studiach, nigdy się mocno nie przyjaźniłyśmy, ale to ona powiedziała mi o stażu w firmie „RekLama”. Ona sama wkręciła się tu do pracy po licencjacie i szybko została sekretarką szefa. Ja pracowałam w zespole przygotowującym kampanie reklamowe. Team tworzyło dziesięć osób, specjaliści od marketingu, finansów, graficy. Dostawaliśmy zlecenie, nad którym siedzieliśmy kilka godzin, podczas tak zwanej burzy mózgów i kiedy już mieliśmy gotowy pomysł, każdy dostawał zadanie do zrealizowania. Ostatnim naszym projektem była kampania sklepu z bielizną. Robiliśmy wszystko, od sesji zdjęciowej produktów po reklamę w social mediach. Motywem przewodnim była roślinność. Seksowne modelki w skąpej bieliźnie, owinięte bluszczem. To był mój pomysł i bardzo wszystkim przypadł do gustu.

— To dobrze, bo masz spotkanie z szefem za pół godziny — poinformowała mnie Monia.

— Jakie spotkanie?

— Nie wiem, kazał cię wezwać — powiedziała i wstała obciągając w dół swoją króciutką sukienką. Monika była szczupła i zgrabna, zawsze elegancko i lekko wyzywająco ubrana, burzę rudych loków upięła dziś w wymyślny kok, a na nogach miała czarne szpilki. Żyła z poczuciem, że z atrakcyjnym wyglądem zrobi zawrotną karierę. Udawało jej się to. Zazdrościłam jej tej pewności siebie. Sama nie byłam tak odważna, by założyć do biura krótką sukienkę i paradować po firmie kołysząc zalotnie biodrami. Patrząc na siebie w lustrze dostrzegałam w większości mankamenty swojej urody. Proste, ale niesforne włosy w nieciekawej mysiej barwie, zbyt duży nos i małe usta. Nie miałam długich zgrabnych nóg, a mój biust, był w moim mniemaniu zbyt duży i zawsze wprawiało mnie w zakłopotanie, kiedy mężczyźni bezczelnie wpatrywali się w mój dekolt.

— Może chodzi o coś, co dotyczy kampanii Bellasatine — westchnęłam i włączyłam swój komputer. Sprawdziłam służbowego maila, ale nie znalazłam tam nic, co mogło mi podpowiedzieć z jakiego powodu wzywał mnie szef. Grafik podesłał mi do wglądu ostatecznie obrobione zdjęcia.

— Nie mam pojęcia. Wracam do siebie. Widzimy się na przerwie — zapowiedziała, po czym odeszła tym swoim pewnym krokiem. Nie było mężczyzny wokół mnie, który by w tym momencie się za nią nie obejrzał. Potrafiła się zaprezentować. Widziałam, że zagadnęła coś do Sławka, a on odpowiedział jej rozpromieniony. Monia zachichotała głośno i zalotnie pogładziła jego ramię. Zdawało mi się, że męska część biura na moment wstrzymała oddech. Zerknęłam na godzinę i uznałam, że mam jeszcze chwilę czasu i zacznę ogarniać kampanie na Instagramie. Bardzo lubiłam swoją pracę, mając już przydzielone zadanie, miałam pełną swobodę w swoich działaniach. Ta kampania była moim drugim zleceniem, a po pełnym sukcesie pierwszej dostałam pochwałę oraz premię, o której nawet nie śmiałam marzyć. Dodałam kilka relacji i postów używając zdjęć podesłanych przez grafika, przejrzałam statystyki poprzednich materiałów i wpisałam je do raportu. Uznałam, że nim pojawię, się u szefa odwiedzę łazienkę. Przeszłam przez biuro i nikt nawet nie spojrzał w moją stronę, wszyscy wpatrywali się w monitory swoich komputerów. Nie wiem czego się spodziewałam. Miałam na sobie czarne garniturowe spodnie i beżową bluzkę w kołnierzem zapiętą pod szyję. Nie robiłam takiego wrażenia jak moja koleżanka, dla tych mężczyzn byłam niewidzialna. W łazience poprawiłam kilka kosmyków włosów, które wypadły z mojego ciasnego koczka, pociągnęłam usta swoją neutralną szminką i ruszyłam prosto do gabinetu szefa, który znajdował się na końcu korytarza. Monia zerknęła na mnie znad biurka, rozmawiała przez telefon i notowała coś w kalendarzu. Skinęła mi ręką, że mogę wejść, więc zapukałam cicho i przekroczyłam drzwi gabinetu. Norbert Marczak siedział za biurkiem i wpatrywał się w ekran swojego komputera.

— Dzień dobry. Wzywał mnie pan

— Siadaj — polecił, nawet nie spoglądając w moim kierunku. Norbert Marczak był po pięćdziesiątce. Firmę reklamową założył jeszcze jego ojciec, a on przejął zarządzanie nią, kiedy ten zaczął mieć jakieś problemy zdrowotne. Z powodzeniem wprowadził biznes w nowe technologie. Był człowiekiem sukcesu. Uznawano go za mało sympatycznego i surowego, ale jednocześnie za bardzo kompetentnego szefa. Można by go było uznać za dość przystojnego mężczyznę gdyby nie śmieszny wąs. Mnie z tym wąsem przypominał wiecznie podpitego wujka Romana. Usiadłam na wygodnym skórzanym fotelu i czekałam przez moment, aż skończy to, co tam robił. Wreszcie oderwał wzrok od komputera i popatrzył na mnie. Zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się.

— Przejrzałem pierwsze wyniki kampanii Bellasatina. Wiem, że zarys był pani pomysłem — powiedział spokojnie.

— Tak — powiedziałam. Byłam dumna, że to mój pomysł spodobał się grupie i wokół niego zbudowano całą strategię.

— Wygląda to bardzo dobrze pani Olgo. Przy poprzedniej kampanii też sobie pani świetnie poradziła z powierzonymi zadaniami. Dlatego mam propozycję — oznajmił i rozparł się nonszalancko na fotelu, a na jego twarzy pojawił się dwuznaczny uśmiech.

— Jaką propozycję? — zapytałam starając się zabrzmieć jak kobieta pewna siebie. Chociaż miałam niejasne odczucie, że w jego słowach była jakaś dwuznaczność. Może mi się tylko wydawało, bo niby czemu miał być taki akurat wobec mnie.

— Awans Olgo. Mogę mówić po imieniu?

— Oczywiście.

— Potrzebny mi ktoś, na stanowisko mojego zastępcy. Osoby kompetentnej z świeżymi pomysłami, kogoś, kto pomoże mi mieć kontrolę nad projektami. Kogoś, kto nie boi się podejmować decyzji. Potrzebuję swojej prawej ręki w tej firmie — powiedział, po czym powoli wstał, obszedł biurko i stanął przy fotelu, na którym siedziałam. Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie bardzo wiedziałam co. Zamurowało mnie całkowicie. Takie stanowisko byłoby dla mnie szczytem wszelkich marzeń.

— To zaszczyt, że pomyślał pan o mnie.

— Norbert — poprawił mnie Marczak. Jakoś nie mieściło mi się w głowie, że mogłabym mówić do niego po imieniu. Szef stał nade mną i lustrował spojrzeniem moją bluzkę. Starałam się zachować spokojnie nie dopuszczać do głowy, że jego spojrzenie jest zdecydowanie zbyt natarczywe. — Proponuje udział w konkursie na to stanowisko. Samodzielne przygotowanie kampanii kolekcji dla sklepu jubilerskiego — oznajmił. W mojej głowie już pojawiły się pomysły. Mój mózg działał jak jakaś szalona maszyna, analizowałam znane mi marki i ich propozycje reklamowe, aby odrzucić co już było.

— Oczywiście — powiedziałam spokojnie i wysiliłam się na nieśmiały uśmiech.

— Podeślę materiały mailem. Na przedstawienie oferty jest pięć tygodni. Przez ten czas nie będziesz miała innych obowiązków. Chcę, by ta kampania była doskonała — zapowiedział. Pięć tygodni zdawało mi się odpowiednim czasem, by przygotować wszystko. Czułam, że dam radę, że ten awans jest naprawdę w zasięgu mojej ręki. Podniosłam się z fotela.

— Przygotuję coś niesamowitego — zapowiedziałam z nagłą pewnością siebie. Marczak uśmiechnął się do mnie.

— Wiem o tym Olgo. Ten pomysł z bluszczem, był wspaniały. Kiedy zobaczyłem gotowe zdjęcia byłem zachwycony. Ponętne, wręcz erotyczne, ale ze smakiem. Rozmyślałem też o tym, że sama mogłabyś wystąpić w charakterze modelki. Masz spore atuty — powiedział zwyczajnie i spojrzał na mój biust. Wzdrygnęłam się nieznacznie, ale wiedziałam, że muszę być powściągliwa. Udałam, że nie słyszę tej uwagi.

— Postaram się jak tylko mogę, by przygotować idealną kampanię — zapewniłam. Marczak nadal patrzył na mnie w ten paskudny sposób, tak jakby mnie rozbierał wzrokiem. Gdyby nie był moim szefem i chwile temu nie dał mi szansy awansu mojego życia, zapewne dostałby w pysk. Stałam tam jednak z udawaną pewnością siebie. Byłam gotowa zrobić niemal wszystko, by mu zaimponować, ale nigdy nie zdecydowałabym się na flirty z szefem. Ktoś zapukał do drzwi. Całe szczęście, bo nie wiedziałam jak dalej potoczy się ta rozmowa. Do środka wkroczył Jacek. Jak zawsze szeroko uśmiechnięty z wrodzoną pewnością siebie.

— Wzywałeś mnie? — zapytał bez zbędnych grzeczności.

— Tak. Siadaj — polecił Marczak po czym zerknął na mnie — Dziękuję Olgo. Podeślę mailem materiały. Swoje obowiązki przekaż Sławkowi i bierz się do pracy — dodał.

— Tak zrobię — odparłam, po czym pospiesznie wyszłam z biura. Monia nadal siedziała przy telefonie, więc szepnęłam jej tylko, że pogadamy przy śniadaniu i wróciłam do swojego biurka. Tak jak polecił Marczak, wszystko czym się zajmowałam przekazałam Sławkowi. Nie był szczególnie zadowolony, kiedy poinformowałam go o konkursie i projekcie, którym mam się zająć. Mruczał coś pod nosem, że on tu pracuje dwa lata i nigdy nie dostał takiej propozycji. Nie dyskutował jednak z tym co polecił Marczak i wysłałam mu wszystkie materiały które posiadałam. Tuż przed przerwą otrzymałam mail od Marczaka. Kampania kolekcji drogich jak cholera pereł, coś tylko dla bogaczy. Musiało być z rozmachem, ekskluzywnie i kosztownie. Masa pomysłów plątała mi się po głowie, ale nie formowała się w nic konkretnego. Potrzebowałam kawy. Zdecydowanie to był czas na przerwę. Skierowałam się do naszego pokoju socjalnego, gdzie przy stoliku już siedziała Monia i klikała coś zawzięcie w swoim telefonie.

— Awans? — zagadnęła.

— Skąd wiesz?

— Po tobie wezwał Jacka. Pochwalił się o co chodziło — powiedziała Monia. Wzdrygnęłam się na myśl, że akurat on będzie się ubiegał o to stanowisko. Jacek pracował w drugim zespole, więc nie miałam z nim większego kontaktu, ale doskonale wiedziałam, że jest świetny w tym co robi. Po za tym, krążyły plotki, że Marczak jest jego kuzynem.

— Tak. Biorę udział w konkursie na stanowisko zastępcy — potwierdziłam szeptem. Nie chciałam, aby wszyscy w socjalnym się tym zainteresowali. Monia pisnęła podekscytowana.

— To niesamowite.

— Spokojnie. Nie chce tego rozgłaszać. Już mi wystarczy mruczenie Sławka, że on tu pracuje dłużej — powiedziałam cicho.

— Sławek to dupek — skwitowała Monia. To nic, że każdego dnia zagadywała go na korytarzu trzepocząc rzęsami i kręcąc tyłkiem. Koleżanka uśmiechnęła się do mnie szeroko i pospiesznie zmieniła temat. — Wiesz, że masz dziś randkę?

— Jaką randkę? — zapytałam. Oczywiście, że nic nie wiedziałam. Monika pokazała mi swój telefon i aplikacje randkową. Westchnęłam ciężko.

— Obiecałaś spróbować — zajęczała Monia i spojrzała w moją stronę błagalnie. Nie wiem co za zaciemnienie umysłu spowodowało, że pozwoliłam koleżance założyć sobie profil na portalu randkowym. Monika ciągle narzekała, że jestem sama, nie wychodzę do kina, na kolację. W tym zakresie dobrze by się dogadała z panem Henrykiem. Ten ciągle zagadywał mnie o moje samotne wieczory. Na nic było moje zapewnienie, że nie potrzebuje nikogo poznawać.

— Wiem, ale nie mam dziś ochoty — powiedziałam i sięgnęłam po swoją kawę. Monika przygotowała dla mnie, czarną bez cukru.

— To tylko kolacja. Facet naprawdę na poziomie. Na fotkach naprawdę apetyczny.

— To może sama się z nim umów — zaproponowałam.

— Też jestem umówiona na dzisiaj — pochwaliła się Monia — Młody trener personalny z mojej siłowni — dodała. Westchnęłam ciężko. Wiedziałam, że w żaden sposób się nie wywinę z tej randki. Monia pokazała mi profil mojego wybranka. Wiktor był księgowym, dobrze prezentował się w jasnej koszuli i rozpiętym kołnierzykiem. Z całą pewnością był ode mnie starszy a sądząc po zegarku na nadgarstku, bogaty. Portal wyszukiwał idealnego partnera na zasadzie wspólnych zainteresowań, to też z jego profilu wyczytałam, że tak jak ja, lubi czytać kryminały.

— Dobra — powiedziałam, bo Monia aż cała się trzęsła z podekscytowania.

— Jesteście umówieni na osiemnastą. Wyśle ci adres. I błagam cię, ubierz się bardziej seksownie, przede wszystkim rozpuść włosy. Dam ci jeszcze moją szminkę, bo te twoje są strasznie nudne — zapowiedziała.

— Nie przesadzaj.

— Nie przesadzam Olga. Nie jesteś brzydka, ale tym strojem i brakiem makijażu zabijasz swoją atrakcyjność. Pokaż dekolt, kawałek nóżki, a zobaczysz, jak to działa — powiedziała. Do socjalnego wkroczył jakiś facet z finansów. Monia posłała mu szeroki uśmiech, zatrzepotała długimi rzęsami. Widziałam w jaki sposób on na nią popatrzył, jakby była smakowitym kąskiem. Nie wiem, czy tak do końca chciałam, by ktoś tak na mnie patrzył.

— Pójdę na tą randkę, ale to jest pierwszy i ostatni raz. Usuń mnie z tego portalu — powiedziałam. Monia nie wyglądała na zadowoloną i mruknęła coś o tym, że będę samotna. Nie przeszkadzała mi samotność. Dobrze mi było żyć w taki sposób. Wychowałam się na wsi i całe życie dzieliłam malutki pokoik z starszą siostrą. Nasze pojedyncze łóżka niemal się ze sobą stykały w ciasnym pomieszczeniu. W akademiku nie było o wiele lepiej. Trzy w jednym pokoju, zero jakiejkolwiek prywatności. Teraz celebrowałam samotność i spokój. W moim mieszkaniu miałam własną sypialnie, kuchnie i salonik, malutki balkon i łazienkę z wanną, w której mogłam leżeć godzinami. Nie potrzebowałam towarzystwa, a już w szczególności męskiego. Tylko dlatego by Monia dała mi spokój obiecałam, że pójdę na tą kolację i spróbuję się dobrze bawić.

— A może ci się spodoba i pójdziesz na kolejną.

— Nie mam na to czasu — skwitowałam.

— Nie samą pracą człowiek żyje.

— Ale z czegoś trzeba żyć. Musze się przyłożyć do tego projektu najlepiej jak tylko potrafię. Taki awans to spełnienie marzeń — powiedziałam poważnie, ale Monia była już zajęta pisaniem ze swoim trenerem personalnym. Popijając kawę rozmyślałam o tym, że spełniał się mój sen o Warszawie, że wszystko szło w dobrym kierunku.

— Prawda, że słodki — pokazała mi zdjęcie swojej randki. Młody, wysportowany prężył mięśnie w lusterku. Uśmiechnęłam się tylko. — Ma boskie ciało. Już się nie mogę doczekać wieczora, aż się do niego dobiorę — zapowiedziała. Taka była Monika. Nieskrępowana i pewna siebie. Po części jej tego zazdrościłam. Ja szłam na randkę z poczuciem, że jakoś to będzie i może zjem coś dobrego. Dokończyłam kawę i wróciłam do biurka, kilka osób siedzących obok siebie zamilkło na mój widok. Domyślałam się, że już wszyscy wiedzą o propozycji Marczaka i omawiają to między sobą. Jowita zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem i usiadła na swoim krześle. Przeszłam na swoje miejsce starając się nie zwracać uwagi, że na mnie patrzą. Ludzie z biura nie byli moimi przyjaciółmi. Znałam ich imiona, rozmawiałam z nimi podczas tworzenia projektów, ale nic więcej mnie z nimi nie łączyło. Nie zabiegałam o ich zainteresowanie. Nie zależało mi, aby ich bliżej poznać. W biurze panowała właśnie taka atmosfera, wzajemnej obserwacji ale bez koleżeństwa. Każdy miał swoje zadanie w tej maszynie i wykonywał je bez zbędnych emocji. Naprawdę mi to odpowiadało. Nie szukałam tu przyjaciół. Nie potrzebowałam ich tak naprawdę. Przez lata nauczyłam się, że najlepiej jest liczyć tylko na siebie.

Nim dotarłam do domu po pracy, dochodziła siedemnasta. Nie miałam zbyt wiele czasu na przygotowanie się do tej całej randki, na którą tak bardzo nie miałam ochoty. Za radą koleżanki rozpuściłam włosy i przeczesałam je palcami, opadły niedbale na ramiona. Nie wyglądało to tak źle. Zostawiłam spodnie, ale postanowiłam zmienić bluzkę, na coś mniej formalnego. W mojej skromnej szafie nie było za bardzo w czym wybierać. Kupiłam kilka ubrań za premię, aby mieć co zakładać do pracy, ale to nie były tanie rzeczy. Wiedziałam, że tutaj ludzie patrzą w jakich sklepach się ubierasz i mimo, że szukałam promocji i tak nie udało mi się zbytnio wzbogacić mojej garderoby. Postawiłam na czarną bluzkę z dekoltem na zakładkę, nieco większym niż normalnie bym założyła. Dobrałam do tego złote kolczyki, naszyjnik i bransoletkę. Usta pociągnęłam jednak swoją szminką i dodałam jeszcze jedną warstwę maskary, aby moje rzęsy były dłuższe i zalotne. Patrząc w lustro byłam w pełni zadowolona z tego jak wyglądam. Nie uważałam się za ideał, ale doceniałam, że mam ładne zielone oczy i nienaganną cerę. Może prawdą było, że nie potrafiłam tak dysponować swoją urodą jak Monika, ale sądziłam, że mogę się podobać. Najwyraźniej podobałam się Marczakowi sądząc po jego dwuznacznych tekstach. Podobałam się też panu Henrykowi. Zaśmiałam się w duchu na myśl, że jestem w typie facetów w wieku mojego ojca i dziadka. To była lekko dołująca myśl. Idąc na randkę miałam nadzieję, że spodobam się temu całemu Wiktorowi. Może i on nie był w moim wieku, ale jednak był młodszy od Marczaka.

Księgowy Wiktor okazał się najnudniejszą osobą pod słońcem. Po trzydziestu minutach oczekiwania na zamówienie, zdążył opowiedzieć ze szczegółami o tym, jak dostał się na studia i był najlepszy na roku. Był typem człowieka zapatrzonego w siebie, a najgorsze było to, że w pewnym momencie zaczął mówić o sobie w trzeciej osobie.

— I to wtedy nieświadomy niczego Wiktor zrozumiał co chce robić w życiu — oznajmił, a ja ukryłam wybuch śmiechu chrząknięciem. Chciałam uciec. Rozważałam całkowicie poważnie wyjście do łazienki i wymknięcie się oknem. Pomyślałam sobie w duchu, że uduszę jutro Monię za tą randkę. Ucieszyłam się, kiedy przyniesiono nasze zamówienie, bo liczyłam trochę, że mój towarzysz zajmie się posiłkiem. Przeliczyłam się. Cały posiłek słuchałam o tym, jakim Wiktor jest genialnym kucharzem. Skrytykował podanie naszego dania i nie omieszkał powiedzieć o tym kelnerowi. Wstyd mi było, kiedy beształ na głos kucharza, a ludzie przy sąsiednim stoliku patrzyli na nas z oburzeniem.

— I karzą płacić tyle pieniędzy za coś źle wykonanego. Gdybym, źle rozliczył klienta, to nikt by mi nie zapłacił i pociągnięto by mnie do odpowiedzialności. A tu ktoś czuje się bezkarny, podając byle jaki posiłek. Nie lubię takiej postawy — opowiadał. Kiwnęłam tylko głową i włożyłam do ust najznakomitszy makaron Cannelloni jaki w życiu jadłam. Nie wiem, dlaczego się czepiał tego jedzenia. Było niesamowite. Gadał teraz o tym, że pozwalamy sobie na to, by otaczali nas ludzie bez kwalifikacji przez to spada nasz standard życiowy. Miałam ochotę wrzeszczeć, aby się zamknął wreszcie. Nie zamknął się ani na sekundę. Nie wiem w jaki sposób sobie pojadł ciągle gadając. Zapłaciliśmy za kolacje dzieląc rachunek na pół. Nie nalegał, że sam zapłaci więc dałam swoją część i dorzuciłam jeszcze napiwek, który on skomentował, że jest zbędny. Po wyjściu z lokalu uznałam, że muszę jak najprędzej zakończyć to spotkanie. Pod pretekstem zmęczenia i nawału pracy udało mi się skrócić nasze spotkanie, do spaceru do centrum. Jakoś przetrwałam te pół godziny, wysłuchując jakże pasjonującej historii o tym, jak Wiktor został głównym księgowym, bo był najlepszy, a szef dostrzegł jego potencjał.

— Podobasz się Wiktorowi — oznajmił mi, kiedy dotarliśmy już do centrum. Co za irytująca maniera mówić w trzeciej osobie. Chciałam, aby nasze spotkanie zakończyło się tu, obok pałacu. Z tego miejsca miałam pięć minut pieszo do mieszkania i za nic w świecie nie chciałam, aby ten człowiek odprowadził mnie pod blok.

— Było miło — skłamałam, posyłając mu krzywy uśmiech.

— Może nadal być miło — powiedział z przekąsem. Dostrzegłam w jego oczach coś, co mnie lekko zaniepokoiło. To był odpowiedni moment, aby zmykać do domu.

— Na mnie naprawdę już czas — powiedziałam i rozejrzałam się badawczo po okolicy. Nie było jeszcze późno. Ledwie po dziewiątej, ale jakoś zadziwiająco pusto się zrobiło. Może miałam aż takiego pecha, że kiedy potrzebuje świadków, to ulica w centrum Warszawy jest niemal pusta. Nikt nie gnał na dworzec, nikt nie pędził do metra.

— Nie przesadzaj maleńka. Wiktor zapewni ci wrażenia — powiedział po czym wyciągnął ku mnie dłoń. Jeśli myślał, że naprawdę dam mu się teraz pocałować, to się grubo mylił.

— Dziękuję za spotkanie — powiedziałam z naciskiem, po czym jak gdyby nigdy nic, obróciłam się napięcie i odeszłam. Niech sobie Wiktor tam stoi. Co za kompletny dupek z niego. Odetchnęłam z ulgą, kiedy oddaliłam się od niego i wreszcie nie słyszałam jego monologu. Wiedziałam jedno. Nigdy więcej takich spotkań. Nie ma mowy na żadne randki w ciemno. Niech sobie Monia sama chodzi na takie kolacje. Mnie już na pewno w coś takiego nie wciągnie. Skierowałam się do przejścia podziemnego i wtedy usłyszałam za sobą kroki. W pierwszej chwili uznałam, że ktoś biegnie do metra i odsunęłam się z drogi w drugiej poczułam, że ktoś mnie łapie za ramię.

— Ty głupia suko. Myślisz, że sobie tak uciekniesz?! — warknął na mnie Wiktor i z impetem pchnął mnie na ścianę. Zachwiałam się i spadłam z ostatnich kilku schodów z trudem utrzymując równowagę. Popatrzyłam na niego i natychmiast zorientowałam się, że mam kłopoty, w jego spojrzeniu była czysta furia. Moim jedynym ratunkiem była ucieczka, ale nim zrobiłam krok Wiktor już był przy mnie i przyparł mnie do ściany.

— Zostaw mnie! — krzyknęłam rozpaczliwie. Oczywiście nie zostawił.

— Myślisz, że umówiłem się z tobą, żeby zjeść paskudną kolacje?! — warknął, dociskając mnie całym ciałem do muru. Czemu do jasnej cholery nikogo nie było w tym przejściu, zawsze były tu tłumy, a teraz tylko ja i mój oprawca. Starałam się mu wyrwać z całych sił, ale na próżno, brutalnie chwycił mnie za włosy. Przystawił usta do mojej szyi i poczułam jego paskudny oddech.

— Puść mnie — pisnęłam błagalnie. Zamknęłam oczy czując się całkowicie bezsilna wobec tego ataku. Nie mogłam uwierzyć, że to się naprawdę dzieje.

— Puść ją! — dobiegł mnie jakiś głos. Odetchnęłam z ulgą, że znalazł się ktoś, kto mnie uratuje. Wiktor nawet nie zareagował, trzymał mnie nadal w żelaznym uścisku.

— Spadaj. To nie twoja sprawa — powiedział zerkając w kierunku mojego wybawcy.

— Powiedziałem żebyś ją puścił — powiedział z naciskiem ktoś, kogo jeszcze nie widziałam. Miał spokojny, ale bardzo stanowczy ton głosu. Wiktor niespodziewanie odpuścił. Zwolnił ucisk. Wycofał się i popatrzył na mnie z pogardą. Odważyłam się na niego spojrzeć.

— I tak nie warto — westchnął, splunął pod moje nogi, po czym ruszył schodami do wyjścia. Zamknęłam ponownie oczy i wzięłam głęboki oddech. Jakby teraz do mnie dotarło, co się tu przed chwilą wydarzyło. Poczułam napływające do oczu łzy i całkowitą bezsilność. Bezwiednie osunęłam się po ścianie i usiadłam przy niej chowając twarz w dłoniach. Nigdy tak bardzo się nie bałam. Nigdy w życiu nie byłam w takiej sytuacji. Nie chciałam nawet myśleć o tym, co by się mogło wydarzyć. Mógłby mnie zgwałcić, zaciągnąć gdzieś i naprawdę skrzywdzić. Wiedziałam, że dzieją się takie rzeczy, ale nigdy nie przypuszczałam, że to mnie spotka coś takiego. Płakałam z poczucia całkowitej bezsilności. To była przecież tylko moja wina. Umówiłam się z jakimś świrem z internetu. Zrobiłam coś, przed czym zawsze mnie przestrzegano. To mogło się skończyć tragicznie. Jaka ja byłam głupia.

— Jesteś cała, nic ci nie zrobił? — usłyszałam tuż obok łagodny głos. Odsunęłam dłonie od twarzy i zobaczyłam, że kuca przy mnie menel. Ten sam facet, któremu rano wrzuciłam dyche do futerału. Kiedy na niego teraz spojrzałam dotarło do mnie, że jest o wiele młodszy, niż oceniłam to rano. Jego włosy nadal były w nieładzie i wystawały spod naciągniętego na głowę kaptura bluzy, ale niechlujny zarost ukrywał całkiem młodą i być może przystojną twarz. Moją uwagę przykuły jego wielkie brązowe oczy, wpatrzone we mnie z troską.

— Wszystko dobrze. Wystraszył mnie tylko — powiedziałam. Menel wstał i wyciągnął ku mnie dłoń, aby pomóc mi się podnieś. Skorzystałam z jego pomocy. Zerknęłam, że jego gitara i plecak leżą kilka kroków dalej pod ścianą.

— Niezły palant — podsumował.

— Świr — potwierdziłam. — Dziękuję za ratunek — powiedziałam spokojnie.

— Nie ma za co — odparł i uśmiechnął się szeroko. Miał niesamowicie pogodny uśmiech, z tych uśmiechów na które nie da się nie odpowiedzieć tym samym. Mój wybawca zdawał się być bardzo zadowolony z siebie. Kiedyś śnił mi się taki książę z bajki na białym koniu, który ratuje mnie z jakieś opresji i zabiera ze sobą

— Naprawdę dziękuję.

— Naprawdę nie ma za co. Jeśli chcesz, odprowadzę cię kawałek dla pewności — powiedział. Popatrzyłam w stronę schodów, na których zniknął Wiktor. Nie spodziewałam się, że będzie się gdzieś na mnie czaił, ale z drugiej strony nie spodziewałam się też, że mnie napadnie.

— Mieszkam tu niedaleko przy rondzie — powiedziałam wskazując kierunek.

— Odprowadzę cię do ronda. Nie bój się, nie pójdę pod twój blok — zapewnił i podszedł pozbierać swoje rzeczy. Zarzucił plecak na ramię, a futerał z gitarą wziął do ręki.

— A ty, gdzie mieszkasz? — zapytałam niespodziewanie.

— W różnych miejscach. Można powiedzieć, że szukam aktualnie mieszkania — zaśmiał się. Ruszyliśmy obok siebie przez przejście. Z jakiegoś powodu czułam się bezpiecznie, ale nie bardzo wiedziałam czym to jest spowodowane. To był nieznajomy, bezdomny uliczny grajek.

— Jestem Olga — przedstawiłam się tylko dlatego, że byłam ciekawa jego imienia.

— Rafał — powiedział. — Długo mieszkasz w Warszawie?

— Przyjechałam na studia i już zostałam. A ty?

— Przyjechałem pograć i zostałem — zaśmiał się i zerknął na mnie.

— Wielki sen o Warszawie?

— Chyba tak. A twój sen się spełnił?

— Chyba tak — powiedziałam poważnie. Rafał popatrzył w kierunku oświetlonego Pałacu Kultury i Nauki i westchnął cicho.

— Lubię to miejsce — oznajmił z uśmiechem.

— Ja też — przyznałam.

— Większość ludzi narzeka na stolicę, a mnie podoba się to miejsce. Zawsze chciałem tu właśnie być i robić to, co kocham. Może słabo to wygląda, ale jestem szczęśliwy, nawet grając na ulicy. A ty Olgo jesteś szczęśliwa? — zapytał mnie łagodnie. Świdrował mnie spojrzeniem i uśmiechał się ładnie. Chciałam mu opowiedzieć, że jestem szczęśliwa, że wszystko w moim życiu zmierza w dobrym kierunku, ale zamiast tego wypaliłam coś czego przecież nie zamierzałam mówić.

— W moim mieszkaniu jest pokój do wynajęcia.

— Mówisz poważnie?

— Tak — odpowiedziałam, czując się coraz mniej pewnie. — Mogę ci dać numer telefonu do właściciela. To straszny maruda, ale możesz spróbować. Zapewne zażąda sporej zaliczki. Ode mnie wziął za trzy miesiące z góry — dodałam pospiesznie. Rafał patrzył na mnie niepewnie. Wywnioskowałam jak durna była moja propozycja. Zapewne szukał jakiegoś taniego pokoju.

— Pewnie. Daj numer. Może faktycznie zadzwonię — powiedział spokojnie pewnie tylko dlatego, żeby mi nie było głupio. Wyciągnęłam telefon i podyktowałam mu numer do Zygmunta. Spojrzałam na budynek w którym mieszkałam i uśmiechnęłam się niepewnie.

— To tutaj. Dziękuje raz jeszcze.

— Nie ma za co. Trzymaj się Olga — powiedział. Zapaliło się zielone światło na przejściu i odeszłam pozostawiając go na chodniku. Obróciłam się, kiedy byłam już przy drzwiach budynku. Rafał odszedł z powrotem w stronę centrum. Westchnęłam ciężko. Portier Marek ziewał szeroko nad swoją krzyżówką.

— Dobry wieczór — przywitałam się.

— Może i dobry — mruknął jak to miał w zwyczaju. Przyjechała winda i wsiadłam do kabiny, po czym wybrałam numer swojego piętra. Nie tak miał wyglądać ten wieczór. Idąc na randkę w prawdzie nie spodziewałam się czegoś fenomenalnego, ale do głowy mi nie przyszło, że to może się właśnie tak zakończyć. Przypomniał mi się szał w oczach Wiktora i strach, kiedy wydawało mi się, że nic mnie już nie uratuje. Przypomniał mi się ten ciepły wzrok Rafała, kiedy pochylił się nade mną. Postanowiłam, że musze się mu jakoś odwdzięczyć. Nie wiedziałam tylko jak. Może mogłabym mu coś kupić. Skoro pomieszkiwał nie wiadomo gdzie i zarabiał grając na ulicy, to może potrzebował jedzenia. Mogłam jutro podejść do niego i przynieść mu kawę i śniadanie. To byłoby miłe.

Rozdział drugi

Wstałam trochę później niż zwykle. Dziś pracowałam zdalnie. Miałam podjechać tylko do biura po oferty fotografów. Zrobiłam sobie czarną kawę bez cukru. Bez tego napoju z rana nie potrafiłam normalnie funkcjonować. Jej mocny zapach w cudowny sposób rozbudzał mnie. Usiadłam w salonie i otworzyłam swój laptop. Na początek musiałam przejrzeć jak biżuterie reklamuje konkurencja. Nie chciałam, by mój projekt był podobny do czegokolwiek co już było. Przeglądałam strony internetowe najpopularniejszych marek zatrzymując się na co ładniejszych produktach. Kolczyki o wartości moich dwóch pensji wywołały mój zachwyt, ale szybko przeszłam dalej, aby nie rozmyślać nad tym kogo na to stać. Zaskoczył mnie dzwonek do drzwi. Nie zamykając laptopa podeszłam i spojrzałam przez wizjer. Przy drzwiach stał pan Zygmunt. Otworzyłam natychmiast, stając twarzą w twarz z grubszym niskim facetem. Jak zawsze miał na sobie zieloną kamizelkę, jakby wybierał się na ryby. Jako właściciel kilkunastu mieszkań w tym budynku musiał być dość majętny, ale po stylu jego ubierania można go było wziąć za woźnego.

— Dzień dobry panno Kowalska — powitał mnie. Dopiero teraz zobaczyłam, że nie jest sam. U jego boku stał młodzik o płomiennie rudych włosach.

— Dzień dobry — odpowiedziałam.

— Chcemy obejrzeć pokój — poinformował mnie. Wycofałam się do mieszkania, a pan Zygmunt i rudy weszli do środka. Młodzieniaszek rozglądał się badawczo po mieszkaniu, zajrzał do kuchni. Pan Zygmunt jako gospodarz zaczął prezentować pomieszczenia opowiadając o tym, że mieszkanie jest po gruntownym remoncie, otworzył drzwi do łazienki, zaprowadził go do salonu i następnie do pustego pokoju, który otworzył swoim kluczem. Przeszłam za nimi, słuchając jak właściciel zachwala mieszkanie. Kiedy wynajmowałam pokój byłam w pełni świadoma, że nadejdzie dzień kiedy pojawi się tutaj współlokator. Byłam zdziwiona, że czekałam na to aż pół roku. Rudy zaczął tłumaczyć, że nie do końca tego szukał.

— Zaraz mam kolejnego chętnego — powiedział pan Zygmunt poważnie. Zapewne chciał ponaglić młodego, by podjął decyzje. To samo mówił mi, a potem nikt się nie pojawił i byłam pewna, że gadał tak tylko dlatego, żebym się natychmiast zdecydowała.

— Szukam czegoś z większą prywatnością — powiedział rudowłosy.

— Mówiłem, że to pokój w mieszkaniu, a nie kawalerka — mruknął pan Zygmunt najwyraźniej tracąc cierpliwość.

— Za taką cenę…

— Za taką cenę, młody człowieku, nie znajdziesz lokum w centrum — dokończył za niego. To był koniec rozmowy. Rudy podziękował i wyszedł, a pan Zygmunt spojrzał na swój zegarek na nadgarstku, a potem na mnie. — Tym młodym się wydaje, że za grosze wynajmą sobie trzypokojowe mieszkanie w centrum. Powariowali — skomentował.

— Co pan poradzi.

— Zaraz ma być tu kolejny chętny — oznajmił i wychylił się na korytarz — Jest — powiedział. Rudy wyminął się w drzwiach wejściowych z Rafałem. Od razu rozpoznałam jego kurtkę z naszywkami. Nie powiem żebym się spodziewała, że go tutaj zobaczę. Miał ze sobą plecak i futerał z gitarą. Położył swoje rzeczy w korytarzu i popatrzył na mnie. Pan Zygmunt ruszył ku niemu i zaczął tak jak poprzednio prezentować po kolei pomieszczenia mieszkania. Rafał lustrował wszystko z lekkim uśmiechem. Raz po raz zerkał na mnie.

— Biorę. Możemy podpisać umowę — oznajmił. Zobaczyłam błysk w oczach pana Zygmunta. Zniknęli w pokoju, a ja zabrałam laptop z salonu i przeszłam do swojego pokoju. Wczoraj, kiedy powiedziałam mu o tym pokoju, nie spodziewałam się, że naprawdę się tu zjawi. To była naprawdę niecodzienna sytuacja. Zastanawiałam się jakim cudem będzie go stać na to mieszkanie. Czy naprawdę tak dobrze zarabiał grając na ulicy? To chyba było nie możliwe. Nachodziły mnie niepokojące myśli, że zamieszkam z kimś zupełnie nieznajomym. Z drugiej strony, ten rudy młodzieniaszek też był nieznajomym. Mógł być seryjnym mordercą. Rafał w sumie też. Skarciłam się w duchu za te niedorzeczne myśli. Jeszcze mi tylko brakowało żebym wpadła w histerię z powodu współlokatora. Usłyszałam, że pan Zygmunt wychodzi i trzaśnięciem zamyka drzwi. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam, że to bardzo niegrzeczne zamknąć się w pokoju. Wyszłam do salonu i przeszłam do pokoju mojego współlokatora.

— Zdziwiona — powiedział.

— Owszem, jestem zaskoczona — przyznałam.

— Zadzwoniłem jeszcze wczoraj. Powiedział, że już jest umówiony na oglądanie mieszkania z jakimś studentem.

— Minąłeś się z nim — wyjaśniłam.

— Tak jak mówiłaś, musiałem zapłacić za trzy miesiące — westchnął.

— Dobrze zarabiasz na graniu? — nie mogłam się powstrzymać, by go nie zapytać.

— Miałem oszczędności, a na graniu zarabiam na tyle, żeby przeżyć — powiedział spokojnie.

— Super. Mam nadzieję będzie się nam dobrze razem mieszkać.

— Będę bezproblemowym współlokatorem. Śpię do południa, a wieczorami gram. Nawet nie odczujesz, że tu jestem — westchnął i uśmiechnął się szeroko. Odpowiedziałam uśmiechem, bo nie potrafiłam zachować obojętnej miny na ten jego uroczy uśmiech. Nie wyglądał na seryjnego mordercę. Wczoraj mnie uratował. Z jakiegoś powodu czułam, że mogę mu zaufać, a mieszkanie z nim będzie naprawdę dobre.

— Wracam do pracy — oznajmiłam poważnie.

— Czym się zajmujesz?

— Pracuję w agencji reklamowej. Przygotowuje kampanię dla firm. Zwykle wychodzę do biura, ale teraz pracuje nad pewnym projektem i mogę sobie pozwolić na prace w domu — wyjaśniłam pospiesznie.

— W takim razie, nie przeszkadzam — powiedział. Uznałam, że to koniec rozmowy i wróciłam do swojego pokoju. Rozłożyłam komputer na łóżku i wróciłam do tego, co robiłam przed pojawieniem się pana Zygmunta. Za nic nie mogłam się skupić. Cały czas rozmyślałam o tym, co zmieni się w moim życiu. Jak będzie teraz wyglądał każdy dzień. Mieszkanie samotnie bardzo mi się podobało. Czułam, że teraz już nie będzie tak swobodnie. Nie będę mogła biegać po mieszkaniu w samej pidżamie, skończą się godzinne kąpiele, które tak uwielbiałam. Westchnęłam ciężko i zamknęłam komputer. Skoro i tak nie mogłam się skupić uznałam, że już teraz pojadę do biura. Wyciągnęłam z szafy beżowe spodnie i pastelową bluzkę, poprawiłam włosy i wyszłam z pokoju. Rafał był u siebie. Zastanawiałam się czy mam mu powiedzieć, że wychodzę. Jak to powinno wyglądać. Uznałam, że powinnam się zachowywać jak dawniej więc wyszłam bez słowa, zamykając za sobą drzwi.


Kiedy dotarłam do biura była pora lunchu. Biurka były niemal puste, bo większość siedziała w pokoju socjalnym, albo wyszła coś zjeść do restauracji na parterze. Usiadłam przed swoim komputerem i włączyłam folder z ofertami fotografów, którzy zwykle z nami współpracowali. Sama nie wiem czego szukałam. Sądziłam, że doznam jakiegoś objawienia kiedy zobaczę styl ich pracy, że przyjdzie mi do głowy jakiś genialny pomysł. Wiedziałam, że muszę dać z siebie wszystko. Muszę zrobić coś, co zachwyci Marczaka.

— Podobno miałaś pracować w domu — usłyszałam nad sobą. Przy moim biurku przystanął Jacek. Miał na sobie drogi szary garnitur, rozpiętą marynarkę i krawat w kropki. Włosy jak zawsze zaczesane do tyłu na żel. Zawsze uważałam, że wygląda na oślizgłego i chodziło mi przede wszystkim o charakter, a nie nadmiar żelu.

— Jednak przyjechałam.

— Dam ci dobrą radę Olga. Nie trać zbytnio siły na ten konkurs — westchnął i pogładził się po swojej koziej bródce.

— A to dlaczego?

— Bo i tak ja wygram — powiedział, po czym zaśmiał się głośno. Do stanowiska obok podszedł Michał i Wiktoria, zerknęli na nas, po czym spuścili wzrok i szepnęli coś do siebie.

— Nie bądź taki pewny siebie — szepnęłam z przymilnym uśmiechem. Nie chciałam robić scen i dawać innym powód do plotek.

— Pewność siebie, to akurat podstawa — zapowiedział Jacek. Posłał mi sztuczny jak diabli uśmiech, po czym odszedł. Patrzyłam jak dumnym krokiem godnym samego szefa przechodzi między biurkami. Tak, pewności siebie to mu nie brakowało. W przeciwieństwie do mnie. Poczułam, że się rumienię. Zamknęłam na moment oczy starając się uspokoić myśli. Wiktoria spojrzała na mnie, ale kiedy to zauważyłam, odwróciła wzrok. Wiedziałam, że nawet jeśli nie słyszała tej wymiany zdań, to i tak puści po biurze plotkę, że miałam starcie z Jackiem. Zwykle nie interesowałam się plotkami, ale też nigdy w biurze nie plotkowano na mój temat. Nie chciałam tego. Musiałam zrobić wszystko, by moje starcie z Jackiem było czysto zawodowe, aby do boju stanęły nasze projekty, a nie słowne utarczki. Musiałam dać z siebie wszystko i wygrać. Pokazać mu, gdzie może sobie wsadzić te jego dobre rady.


Monika przyszła wyciągnąć mnie na dół, aby coś zjeść. Nie byłam głodna, więc zamówiłam tylko sałatkę z kurczakiem i świeżo wyciskany sok z pomarańczy.

— Jak mogłaś wziąć do domu jakiegoś typa z ulicy? — oburzyła się, kiedy w skrócie opowiedziałam jej o nieudanej randce i o tym jak w moim mieszkaniu pojawił się współlokator.

— Mówisz jakbym zgarnęła psa z ulicy.

— Trochę to tak wygląda.

— Nie wolno mi trzymać psa w mieszkaniu, a współlokatora i tak by pan Zygmunt przyprowadził — powiedziałam rzeczowo, nie zważając na krytyczną minę Moniki.

— To może być jakiś świr. Seryjny morderca, który cię zadźga w nocy — oburzyła się.

— Ze świrem, to byłam na randce — przypomniałam jej. Wzniosła oczy ku niebu.

— Przesadzasz. Miałaś iść na randkę i się zabawić. Jesteś po prostu zbyt sztywna — powiedziała Monika.

— Mówiąc, że miałam się zabawić masz na myśli, że powinnam go zaprosić na noc? — oburzyłam się. Monia popatrzyła na mnie znad swoich naleśników i wzruszyła ramionami.

— A twoim zdaniem, po co są randki z internetu? Kolacja, szybki seks i zapominamy o sobie. Tak to działa moja droga — oznajmiła zwyczajnym tonem.

— Mogłaś mi to powiedzieć wcześniej — prychnęłam na nią. Monia uśmiechnęła się szeroko. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo w tym momencie byłam zła. Nie tyle na nią, co na siebie, że się zgodziłam na ten cały portal randkowy. To naprawdę nie było dla mnie. Nie nadawałam się do takich spotkań. Nie należałam do bujających w obłokach romantyczek czekających na wielką miłość. Owszem, miło by było gdyby mi się takie uczucie przytrafiło, ale nie wyczekiwałam go z utęsknieniem. Nie należałam też do kobiet, które zaspokajają swoje potrzeby seksualne nie patrząc na uczucia. Dla mnie bliskość, zawsze była powiązana z uczuciem. Może nie miałam w tym wielkiego doświadczenia, bo spotykałam się tylko z jednym chłopakiem i to jeszcze w czasach liceum, ale do niego coś czułam i byłam gotowa uprawiać z nim seks.

— Chciałam tylko, żebyś się dobrze bawiła — powiedziała Monia i westchnęła cicho. Może faktycznie miała dobre intencje, a to ja przesadzałam.

— To zdecydowanie nie jest dla mnie — powiedziałam poważnie. Monika zamyśliła się na moment, a potem wycelowała we mnie widelcem.

— Znasz Filipa z księgowości? W zeszłym miesiącu rozszedł się z narzeczoną. Powinnaś się z nim umówić. Spodobał by ci się.

— Nie znam Filipa i naprawdę nie jestem zainteresowana randkami.

— Nie brakuje ci seksu? — pisnęła Monia tak głośno, że ludzie ze stolika obok spojrzeli na nas z wyrzutem.

— Jakoś sobie daje radę — szepnęłam.

— Kupię ci na urodziny zapas baterii — zaśmiała się. Nie powstrzymałam się i również się roześmiałam. Monika była jedyna w swoim rodzaju. Aby zmienić temat mojego życia seksualnego, a raczej jego braku zagadnęłam ją o jej randkę. Z przejęciem opowiadała o upojnej nocy, jaką spędziła z swoim trenerem personalnym. Nie omieszkała wtrącić najpikantniejszych szczegółów, o których naprawdę nie chciałam wiedzieć. Zazdrościłam Monice tej jej pewności siebie i bycia całkowicie nieskrępowaną. To były dobre cechy, które naprawdę ułatwiały życie. Gdybym miała w sobie choć odrobinę więcej luzu naprawdę żyłoby mi się lepiej. Po spotkaniu Monika pojechała do domu, a ja wróciłam jeszcze do biura, aby wydrukować sobie kilka zestawień. Nasza firma teoretycznie pracowała do siedemnastej, ale większość pracowników zostawała po godzinach, aby w spokoju pracować. Podeszłam do punktu ksero tuż obok socjalnego, kiedy doszły mnie szepty. Ktoś wypowiedział moje imię, a ja przystanęłam niczym wywołana do tablicy.

— Olga nie ma szans. Marczakowi chyba się miesza w głowie skoro zaproponował jej ten awans. Powiedzcie mi z jakiej racji? Większość z nas pracuje tu latami.

— Może dlatego, że jest młoda.

— Myślisz, że go uwiodła?

— Wszystko jest możliwe. Jeśli dostanie ten awans, to tylko dlatego — zrobiłam krok w tył w obawie, że zaraz ktoś wyjdzie z pokoju socjalnego i wpadnie prosto na mnie. Nie byłam do końca pewna kto tam był, i chyba nie chciałam tego wiedzieć. Zdawałam sobie sprawę, że biuro lubi plotki, ale nie spodziewałam się, że mają o mnie takie zdanie. Wzięłam głęboki oddech i pewnym krokiem przeszłam obok uchylonych drzwi pokoju socjalnego. Nawet nie spojrzałam tylko podeszłam do ksero i zajęłam się tym, czym miałam się zająć. Rozmowy ucichły. Zobaczyłam jak cała ekipa wychodzi i zerka na mnie. Nie miałam zamiaru im posyłać grzecznych uśmiechów. Co za ludzie? Siedzieli obok mnie przy biurkach, pracowaliśmy razem i wiedzieli, że jestem dobra w tym co robię. Nie wiem ile razy udowadniałam im, jak ciężko potrafię pracować, a teraz pieprzyli takie głupoty. Tym bardziej miałam zamiar dać z siebie wszystko, udowodnić im, że mój projekt będzie najlepszy. Skserowałam kilkanaście stron, zabrałam dokumenty, odniosłam je na miejsce, a te które potrzebowałam, zapakowałam do teczki. Biuro było już niemal puste kiedy wychodziłam. Wróciłam do centrum tramwajem i skierowałam się do przejścia podziemnego. Już będąc na schodach usłyszałam muzykę i śpiew. Tak jak się spodziewałam, to był mój współlokator. Siedział pod ścianą tam gdzie ostatnio. Tym razem miał publiczność. Kilkanaście osób przystanęło przy nim. Śpiewał jakiś utwór, którego nie znałam. Nie byłam fanką żadnej muzyki. Właściwie, w tej kwestii byłam całkowitą ignorantką. Słyszałam muzykę w radiu, ale nigdy nie wiedziałam, co kto śpiewa, kto jest na topie. Kompletnie mnie to nie interesowało. Teraz przystanęłam na moment wsłuchując się w głos Rafała.

— Ma cudowny głos — odezwała się jakaś kobieta, tuż przede mną.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 18.9
drukowana A5
za 35.55
drukowana A5
Kolorowa
za 57.58