E-book
22.05
drukowana A5
44.14
Współcześni samym sobie

Bezpłatny fragment - Współcześni samym sobie

Objętość:
173 str.
ISBN:
978-83-8273-049-4
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 44.14

Zamiast wstępu

Wydaje nam się, że idziemy przez życie z podniesioną głową, która tylko czasem opada, mniej lub bardziej władnie, na naszą klatkę piersiową. Zazwyczaj jednak mamy plecy wyprostowane, podbródek uniesiony, nos lekko zadarty i siłę, by iść przez życie raźnym krokiem. W rzeczywistości jednak zamiast raźnego kroku jest dreptanie.

W najmniej odpowiednich momentach płaczemy, cieszymy się i zupełnie nie mamy pojęcia, co ze sobą zrobić i czasem dostrzegamy, że po pierwsze nie zawsze trzeba mieć siłę do raźnego marszu i po drugie, aczkolwiek równie ważne, drepczemy przez ten świat wśród innych ludzi.

Współcześni samym sobie to PRZELEWY o życiu między jawą a snem, o zderzeniu marzeń z rzeczywistością, o problemach codzienności i o odświętnych katastrofach, o życiu w pojedynkę (podwójkę), w wielkim (małym), wspaniałym (zapyziałym) mieście (wiosce). To opowieść o świadomych, przemyślanych wyborach i o tych najbardziej trafnych — intuicyjnych, a wszystkie te mniejsze i większe obserwacje łączy postać E.

Nie spodziewajcie się klasycznych opowiadań, czy powieści, spodziewajcie się, że te krótkie obserwacje są dokładnie takie, jak nasze życie, nie zawsze uładzone, nie zawsze perfekcyjne, często postrzępione, niepewne i pogmatwane, powtarzające się, ale przez to prawdziwe, bo, jak wszyscy wiemy, takie właśnie jest życie. Także kosztujcie tych historii w dowolnej kolejności, na pewno traficie na rozdział, który będzie z Wami rezonował.

Autorka

codzienność niecodzienna

01—05

Przelew 01

Za: Oczyszczanie

KWOTA: ŁZY


Każdy z nas spotyka ludzi z zapuchniętymi oczami, opowiadają oni niestworzone historie.

Opowiadają, że nie przespali kolejnej nocki, bo siedzieli nad jakimś mega ważnym projektem i w sumie może nie kłamią, w 100% nie kłamią, bo przecież ich ból jest ważny. Bo te zapuchnięte oczy E. znała doskonale z własnego odbicia w lustrze. Budziła się tak przez parę miesięcy, bo we łzach zasypiała prawie każdej nocy. Choć bardziej prawdziwe będzie to, że każdego ranka, łzy stawały się kołysanką na te dwie, trzy godziny przed świtaniem. Na początku poduszka była zupełnie mokra, później już tylko wilgotna, a na koniec E. zabrakło łez. Zrozumiała, że wypłakała wszystkie łzy z tego jednego powodu. Oczywiście później były inne powody, ale płakała już o wiele rzadziej. Dlatego bardzo się zdziwiła, gdy psycholog zapytał: kiedy ostatnio Pani płakała? E. pamięta, że w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami, bo za nic nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio płakała, to było jakiś rok, dwa trzy nie, pięć, tak chyba 5 lat temu.

Kiedyś w pamiętniku zapisała: Każda kolejna łza oddalała mnie od Ciebie, a że wylałam ich już cały ocean to niestety (-stety) stałeś się dla mnie obcym człowiekiem — ale jakoś nie wspomniała o tym temu panu, któremu powinna wyjawić wszystko, bo przecież psycholog pomoże. Cóż … może i pomógłby gdyby przeszedł się po świecie — jej świecie, w butach — jej butach. Podejście arcymistrzowskie, zamykające podanie ręki przez kogokolwiek. Taka jej przypadłość, niechęć do ludzi zwanych lekarzami. Są osoby, które muszą przerzucać swoim wnętrznościami przed psychologiem, to im pomaga, więc dobrze, żeby to robili. E. bardziej sprzyjało 10km truchtu w towarzystwie braci leśnej, niż siedzenie na kozetce.

My, współcześni samym sobie, nie pozwalamy sobie na słabość, nie chcemy nawet płakać nocą w poduszkę, bo boimy się, że totalnie się rozkleimy i nie uda nam się pozbierać przed porankiem. Porankiem, gdzie przecież trzeba być już gotowym do bycia super ekstra cool, bo tego wymaga od nas świat. Mamy być pancerni niczym szyby w samochodzie prezydenta. A ludzie są z porcelany, wszyscy jesteśmy z porcelany, cholernie delikatni, za delikatni na ten popieprzony świat. Musimy płakać, musimy dawać upust swoim emocjom, musimy pamiętać, że najlepszym rozwiązaniem jest to najprostsze. Kiedy byliśmy mali słyszeliśmy, że mamy się nie mazać, a jako dzieci wewnętrznie wiedzieliśmy, że jak sobie popłaczemy, to będzie nam lżej, więc doznawaliśmy dziecięcego katharsis do czasu, gdy wszystkim „mądrym dorosły” udało się nam wmówić, że „mazanie się” jest złe.

Sami sobie zabraliśmy najlepsze lekarstwo na pozbycie się lęku, stresu, bólu, zapomnieliśmy ile ulgi mogą dać ŁZY. Boimy się, że zostaniemy uznani za mięczaków. Nawet w kinie powstrzymujemy łzy. A przecież filmy, przedstawienia teatralne, muzyka mają wywoływać emocje, mają poruszać najrzadziej poruszane struny w naszych sercach. Mają być terapią śmiechem, łzami, czymkolwiek.

E. już się nie boi, na nowo płacze i łzy stają się siłą, a nie słabością. Zapuchnięte oczy mówią o tym, że przeryczała całą noc, choć w sumie nie było wielkiego powodu, ale do jasnej cholery: ile można przybierać maskę bycia tą wciąż najbardziej wesołą osobą w całym kosmosie? Bo nawet najwięksi wesołkowie świata muszą czasem popłakać, muszą czasem się posmucić.

Prawdą znaną od dawna jest ta, o tym że gdyby nie padał deszcz słońce nie cieszyłoby tak mocno! E. się z tym zgadza, tak samo jest, gdy chodzi o radość i smutek, ta całość, ten misz-masz lepszych i gorszych momentów sprawia, że świat bywa cudowny.

Przelew 02

Za: Energię

KWOTA: DOBRE SAMOPOCZUCIE


Z psychologicznego punktu widzenia E. powinna powiedzieć „pocałuj mnie w dupę”, ale jak to w życiu bywa teoria swoją drogą, a działania swoją. E. zamiast odwrócić się na pięcie i wyjść uroczo się uśmiechała i udawała, że interesuje ją ten bełkot człowieka skończonego. I wcale nie chodziło tu o doskonałość, czyli o skończenie w sensie pięknego i pełnego całokształtu. Chodziło o skończenie mentalne, związane ze wzlotami i upadkami, gdzie upadków było więcej. Gdzieś tam tej gnidzie życiowej zachciało się podzielić swymi ułomnościami i przy okazji zaczerpnąć z E. trochę dobra, trochę wiary i odrobinę drobnych, ze względu na starą dobrą znajomość. Tyle, że E. będąc tu i teraz jakoś już nie jest tak skora do dzielenia się sobą samą z tymi co byli, bo boi się, że dla tych, co są może nie wystarczyć. Po wysłuchaniu ton gorzkich słów, uśmiechnęła się i zapłaciła za obie kawy i dwa kawałki ciasta, pożegnała się i życzyła wszystkiego dobrego. Tyle jeszcze mogła zrobić.

Odchodząc od stolika czuła, że robi dobrze, naprawdę to czuła i jakaś trudna do uchwycenia myśl kołatała jej w głowie i nie dawała spokoju. Coś E. uwierało, ale do końca nie wiedziała co. Dopiero po kilku miesiącach uświadomiła sobie, o co chodziło, a mianowicie o to, że, jak widać na przedstawionym powyżej obrazku, wampiry istnieją. Może nie wypijają naszej krwi, ale spijają naszą energię, kradną naszą tajemną moc czucia się dobrze.

Takie spotkania z obcymi już ludźmi, którzy miast chcieć się dowiedzieć, co u nas i przy okazji powiedzieć szczerze, co u nich — ciągną nas w swoją przepaść. Bronimy się przed tym jak tylko się da, zapieramy rękami i nogami, żeby nas do tej przepaści nie wciągnęli, ale po chwili rozmowy wiemy, że jest to niemożliwe i nagle okazuje się, że my też jesteśmy cali poobijani. I zamiast mówić o pozytywach zaczynamy przypominać sobie rzeczy, które źle na nas wpływają. Użalamy się nad sobą i światem. Wszystko nagle traci kolory, staje się szare. I chociaż doskonale wiemy, że szary to też kolor, to jednak nie czujemy się zbyt komfortowo, gdy wszystko zaczyna tracić blask. Nie chodzi tu jedynie o znajomych, których spotykamy raz na pięć lat, ale też o tych codziennych, którzy to zawsze widzą minusy, wchodzą do naszego mieszkania i kręcą nosem mówiąc: „boże masz jeszcze tyle rzeczy do wyprasowania”, „ten dywan miałaś wymienić”, „o rety a do fryzjera, kiedy się wybierasz” (przykłady można mnożyć w nieskończoność, takie postaci po prostu są wyczulone na to, co według nich może przeszkadzać i rozprawiają na ten temat do czasu, aż nawet największy optymista zostanie zbrukany choćby jednym sapnięciem niezadowolenia). Wampiry, wysysają z nas to, co dobre. Jeszcze przed ich przyjściem E. myślała okej mam trochę ciuchów do wyprasowania, zrobię to wieczorem, dywan wypiorę i jeszcze przez dwa miesiące może poleżeć i ten warkocz, który zrobiłam jest naprawdę ekstra. Taaak, codzienne wampiry atakują nas w naszych domach, zresztą w pracy też stykamy się z wieloma typami wampirów.

E. to zauważyła i zrozumiała, dlaczego w ogóle zwracamy na to uwagę. Otóż, kiedy widzimy szklankę do połowy pełną, a ktoś widzi ją do połowy pustą, to musimy bardzo się starać, żeby nie przejąć jego sposobu patrzenia. A na to potrzebujemy wiele energii. Poza tym kiedy uda nam się odeprzeć atak, co do włosów, zaraz słyszymy kolejny, co do kilogramów (tu też przykłady można mnożyć). A co gorsza, owe wytykanie minusów nie musi się tyczyć nas, a może samego wampira: „ale mam nogi, straszne niee?” i wtedy trzeba mówić: „przestań, jest okej”. Jeśli to zdarza się raz na jakiś czas, to wszystko gra, bo każdy może mieć gorszy dzień, ale jeśli to stan permanentny zauważania wad w sobie, to również jest niemiłosiernie męczące, dla osoby, która musi tego słuchać i która musi swą siłą owe minusy zamieniać w plusy.

E. starała się rozluźniać znajomości, które dawały jej jedynie negatywne bodźce lub gdy pozytywów ze znajomości nie było można ze świecą znaleźć (nie chodzi tu o jakieś hedonistyczne podejście do życia, a raczej o zachowanie zdrowia psychicznego, co za dużo to niezdrowo, dewiza tycząca się wszystkiego i wszystkich!). Jednak zawsze wydawało się jej, że owe rozluźnienie wystarczy, gdy tymczasem okazuje się, że w dzisiejszych czasach lepiej jest spalić niektóre mosty i budować nowe, bo inaczej nigdy nie uda się tak naprawdę nic zmienić. Zaczęła, więc nosić przy sobie zapałki, bo inaczej zawsze będzie jakaś kiełkująca myśl, że może wypadałoby zadzwonić, że może warto umówić się na kawę, że dobrze byłoby zaprosić kogoś do siebie…

Teraz E. pali mosty, nie zawsze te odpowiednie, czasem okazuje się, że trzeba rzucić się wpław do rwącego nurtu żeby jednak zawrócić na właściwy brzeg. Wtedy jest się nie tylko totalnie zmęczonym i na początku nie ma się siły na radość, ale też jest się pewnym, że można odbudować nawet te zdawać by się mogło totalnie zakończone znajomości. To nigdy nie jest łatwe i nie zawsze warto, ale żeby o tym wszystkim się przekonać trzeba żyć i trzeba w tym życiu podejmować decyzje. Może nie zawsze okażą się one trafne, ale zawsze czegoś nas nauczą i pozwolą na znalezienie wartościowych relacji zamiast znajomości z wampirami.

Przelew 03

Za: Decyzje

KWOTA: WEWNĘTRZNE ROZDARCIE (Gdy brak nam pewności, co do podjętych działań)/WEWNĘTRZNY SPOKÓJ (Gdy wiemy, że nie mogliśmy zdecydować inaczej)


Kiedy podejmujemy jakąkolwiek decyzje nie ma odwrotu, a dokładniej w początkowej fazie go nie dostrzegamy. Zdaje nam się, że niezbyt wiarygodnie wyglądalibyśmy w oczach innych, gdybyśmy zmienili zdanie. Prawda jest taka, że najtrudniej jest, gdy za podjętą, złą decyzją idą działania, wtedy można mówić o efekcie domina.

E. wiedziała, że nie trzeba martwić się na zapas i wystarczy jedynie po początkowym rozgardiaszu posprzątać, ciut się otrząsnąć i zastanowić, czy warto „walczyć” w nowym miejscu z nowymi okolicznościami? Czy może trzeba wrócić do punktu wyjścia, bo jak wiadomo nie wszystkie decyzje podjęte ad hoc są trafne, ale na pewno wszystkie czegoś nas uczą (tej myśli E. trzymała się często bardzo mocno, można by rzec, że jak tonący brzytwy, bo przecież zawsze warto wierzyć, że nawet z najbardziej gównianej decyzji płynie jakaś lekcja, prawda?). Skąd u E. cudzysłów przy słowie „walczyć”? Otóż chodzi o to, by dawać sobie radę. Czasem trzeba rozpychać się łokciami, a innym razem trzeba siedzieć cicho. Po podjętej decyzji zawsze czeka nas jakaś walka jak nie z otoczeniem, to z samym sobą. Popularne jest twierdzenie, że jeśli podjęło się właściwą decyzję, to nasz umysł i serce pozostają w pokoju. A w rzeczywistości, jeśli decyzja została podjęta i nie zaczęliśmy wykonywać żadnych działań ją popierających, to nie będziemy wiedzieli, czy serce i rozum są w pokoju.

Kiedy przychodzi działanie jest i walka i szybsze tętno i ogrom rzeczy do zrobienia, spokój przychodzi po euforii po zakończonym zadaniu, dopiero wtedy. Na początku rzadko, kiedy jest pewność, że dobrze zrobiliśmy wybierając ten a nie inny drogowskaz. Musimy sobie zaufać. A z tym wiele osób miewa cholerny problem, bo jak zaufać sobie, czyli człowiekowi, który spełnia obietnice dane innym ludziom, ale z tymi, które składa samemu sobie jest już cholernie ciężko. Jak zaufać sobie po raz kolejny, gdy już tyle razy zawodziło nas to, co zrobiliśmy, to, co postanowiliśmy i to, do czego się zobowiązaliśmy?

Kończyliśmy jakieś projekty tylko, dlatego, że tak wypada, robiliśmy różne rzeczy, bo inni je robili i nijak się to miało do tego, co kłębiło się w naszej podświadomości. Pochowaliśmy nasze marzenia w kartonach na strychu razem z zabawkami z dzieciństwa, a może warto byłoby je powyciągać i zastanowić się czy przypadkiem nadal nie mamy ochoty za nimi podążać, może to odpowiednie drogowskazy? Weryfikacja, która miała rację zaistnieć dzięki upływowi odpowiednio dużej ilości czasu (kurz na kartonach, dokładnie pokazuje ile lat odkładaliśmy owe zabawki). Kto wie, może się okazać, że nadal chcemy być tym lub innym kimś z naszych jeszcze dziecięcych, jeszcze niepobrudzonych dorosłością marzeń.

Najważniejsze, przynajmniej według E. to zdać sobie sprawę z tego, że zawsze jesteśmy kimś, a to, jakim kimś to już zupełnie inna bajka. Jednak zawsze jacyś jesteśmy. Niektórzy z nas ciągle się biją z myślami, bo doskonale wiedzą, gdzie chcieliby iść, ale coś ich powstrzymuje, nie daje im wykonać tego kroku ku zmianie. Wszyscy się boimy, strach nie pozwala czegoś zmienić, a prawda jest taka, że największe strachy mieszkają w naszych głowach. Nie ma nic bardziej ograniczającego niż nasze myśli. Tworzymy najgorsze scenariusze i te najbardziej różowe, a rzadko, kiedy myślimy o środku. Umiarkowany optymizm niewielu z nas jest w smak. Jednak może czasem warto odrzucić te najczarniejsze scenariusze i owe totalne bujanie w obłokach też warto odłożyć na półkę i w miarę racjonalnie podejść do sprawy.

Co jeśli zrobię to, o czym marzę od lat? Jakie mogą być pozytywne skutki a jakie negatywne? Taka lista może nie będzie najmądrzejsza (zwłaszcza w sytuacji, gdy jednak dodamy najczarniejsze z czarniejszych scenariuszy i te najbardziej różowe z różowych kombinacji), ale kto wie może pomóc w pozbyciu się irracjonalnego lęku i wygórowanych oczekiwań. Może sprawić, że zaczniemy pisać książkę albo zmienimy miejsce zamieszkania.

Każdy ma swój własny Everest odkładanych na później spraw, decyzji, które trzeba było podjąć bez zwłoki lata świetlne temu, ale E. wiedziała też, że nie ma sensu się złościć na siebie sprzed lat, trzeba dać kopa w tyłek (tak ten kolokwializm jest najbardziej odpowiedni) temu JA z dziś, i po prostu zacząć. Zacząć podejmować nawet złe decyzje, zacząć działać w kierunku, który jest odpowiedni tylko dla nas, który sprawi, że z radością i podekscytowaniem będziemy otwierać oczy każdego ranka, żyć po swojemu dla siebie, a nie dla innych, a dokładniej nie dla poklasku innych, bo chodzi o to, żeby samemu siebie pokochać a reszta na pewno przyjdzie z czasem.

Przelew 04

Za: Dzielenie

KWOTA: MNÓSTWO POŁÓWEK WSZELAKICH


— I co Ty mi możesz dać..?

— Pieniądze, a za nie będziesz sobie mogła kupić, co ci się żywnie podoba, czyli wszystko, no po prostu wszystko mogę Ci dać.

E. widziała jak Ala wzrusza ramionami, odwraca się na pięcie i wychodzi. Jej Wyjątkowy_Najwspanialszy_Najcudowniejszy_Jedyny powiedział, że w sumie nie wie, czym jest prawdziwa miłość, są razem, bo obojgu tak jest wygodnie. E. nie wie, dlaczego Wyjątkowy_Najwspanialszy blablabla tak powiedział, może dlatego, że od jakiegoś czasu im się nie układało, a może dlatego, że nowa sąsiadka sprawiła, że znowu poczuł się jak Młody Bóg?

Ala też nie wiedziała, dlaczego jej mężczyzna tak się zachowuje, wiedziała za to dlaczego sama nie wie, co robić. Miała czterdzieści lat i od dwóch miesięcy wiedziała, że jest w ciąży, czekała do zakończenia trzeciego miesiąca żeby podzielić się z nim tą wiadomością. Może podskórnie wiedziała, że nie warto, że jeśli mu powie, to on zacznie wokół niej skakać, chociaż w sumie nie wokół niej, a wokół jej-ich brzucha. A ona tak nie chciała, chciała, żeby dziecko miało kochających się rodziców. Cóż teraz maluszkowi będzie musiała wystarczyć kochająca go mama i kochający go tata, jeśli Wyjątkowy_Cudowny będzie chciał uczestniczyć w życiu dziecka, o ile do tego czasu nie będzie obskakiwał innego brzuch, brzucha kobiety, którą pokocha nie dla wygody, a dla uczucia. Ona sama nigdy o dziecku nie marzyła, owszem czasem robiła się ckliwa, gdy widziała małe ubranka dla dzieci, ale nie miała w sobie tej wizji ona z dzieckiem. On w sumie nie nalegał, ale czasem mówił, że bycie ojcem, to coś, do czego on na pewno się nadaje.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 44.14