List do Petrarki
Dobry dzień, Panu świętemu szczerze życzę,
Ileż to już godzin, lat i dni minęło?
Kiedym Was widział — wszystko zaraz policzę,
Jam też ją dojrzał, aż oczy się weselą!
Jak Laura uśmiechem, tak ja odwzajemniam,
A dusza jak krzyczy! Jak ją uprzyjemnia!
Tyś ją w sacrum, ja w profanum odkrywałem,
Nie wszystek umrę, lecz ja umieram w biedzie,
Daj rady, dłoń podaj w potrzebie na żale,
Nibyś już stary, a płakał jako dziecię,
Bo Ci Laura się straciła, dziadku głupi,
Winem miłość i cierpienia swoje upij.
Choć my ze stron obcych sobie pochodzimy,
Ja z Galicji, Pan z Italii rozświetlonej,
A trud tożsamy, ganc egal od krainy,
Wszakże to nie kwestia formy powielonej,
Lecz liryzmu, co na Wielkich się wzoruje,
I że jak pokochasz, to potem żałujesz.
30 października 2023 r.
Sonet niedoli
Przynosisz mi dzień kolejny, choć z nadzieją,
Przyszłaś nagle, obok stojąc tak uparcie,
Moje przymioty przy Tobie ubożeją,
Tobie dam siłę i będę Twym oparciem.
Jesteś wokoło, wszędzie Cię widzę, słońce,
Mnie pod nosem tam latasz jakoby mucha,
Choć owadów nie trawię — wszystkie przegońcie!
Ją mi zostawcie — dusza już dzieło struga.
Ach, czy widzicie? Czy widzisz miłość srogą?
Popatrz dokoła, ślad na policzku żywy,
Zwyciężymy razem, choćby żmudną drogą.
Spojrzeniem swoim obdarzaj mnie prawdziwym,
I nie tylko na licu zostawiaj ślady,
Blisko mnie więc zostań — Ty bez żadnej wady…
Wenecja Euganejska, 3 czerwca 2023 r.
Karnawał leśny, czyli naruszenie postu
Aby posty trzymać, rzecz jest to ważna,
Sędzią darowany w potrzebie ludzkiej,
A głupców tu wiele, nie tylko ludzkich —
Tłumaczeniem nieprawym jako błazna
Albo jako niewiniątek maluczkich,
Mówią oświeceńcy, że Pan nieżywy;
Zobaczym, kto nad kim zatknie pokrywy.
Gdym zmierzał niedawno, w postu okresie,
Jakom w dziewiątej zarazie wikłany
W gęstym borze otchłani mglistym cieniem,
Ni tropu, ni żwiru — gdzie mnie Bóg niesie,
Jak konia siodłać i wchodzić na strzemię —
Tak mną szarpnęło — uniżyłem głowę —
Opis tych dziwów niemożliwy słowem.
Jęki, stękania, brzęczenie okropne,
Czy to charty, czy zwierzyna najdziksza?
Żaden zwierz nie kryłby się wstydem takim,
Lecz się dowiem, las przejdę, swego dopnę.
Melodia śpiewa jako zdechłe ptaki,
Plugawcy, tańce — karczma aż się chyli,
Grzesznicy, grzesznicy — prowadź, Wergili!
Światełka pierwsze i tabor już widzę,
Bluzgi, podskoki, smarki i beknięcia,
Sodoma tańczy, sodoma rozbrzmiewa,
Ścisła nieścisłość — demon ich rodzicem.
Wtem iskra z ogniska płynie na drzewa,
Ocean płomieni w cierniach korony,
Popiołem już karczma — nad nimi wrony.
Obserwacje astronomiczne
Tłustymi rękoma — obiektyw płacze,
Szkarada bezwartości tęchnie wróżbą,
Leżakuje luneta pod pałacem,
Chociaż ciała z obserwacji się spóźnią.
Schyłek życia — smutkiem następuje zmrok,
Balustrada marmurowa — balkonem
Ćma na łuku zajęta, echa mamrot,
Odkrycie niebem przychodzi — fenomen.
Przez zwierciadło, oczom nie wierzy wcale,
Cud, perła i marzenie wypatrzone,
Komety, mgławice — wszystkie tożsame,
Okaz zaś rzadkością w orbitalnym trzonie.
Skarb egzotyką najdroższy — tak bliski,
A odpływa galaktycznym morzem,
W mlecznej wędrówce upojonej whisky,
Utrata gwiazdy — karkołomnym ciosem.
17 czerwca 2023 r.
Sonet o niciach złotych
Cóż to za stworzenie jasne bryka?
Krajobraz jest bogatszym dokoła,
Przeto to tylko moja liryka,
Ona nie patrzy, a wciąż mnie woła.
Jej głos w mej głowie ostał się chyżo,
Lecz jaki on był…? — jak harfy brzmienie,
Miłość swą dałem tym płaskowyżom,
Ton i barwa — dały ukojenie.
Ona tak cichutka — włosy złotem,
Po ramionach i plecach spływają,
Jak strumień ukryty pod kapotem.
Wręczam glebie hołdy — urodzajom,
Że nam Matka dała takie piękno,
Na którym kiedyś zdziałam swe piętno.
12 maja 2023 r.
Chyba żyję…
Nie dociera czasem do wnętrza,
Czasem brakuje, jam stłumiony,
To wtedy właśnie cnota świętsza,
Kiedy przychodzi czas znajomy,
Obok wilk do księżyca wyje,
Wówczas wiem,
Że chyba żyję…
O powieki dbać zawsze trzeba,
Suche — jako pustynia Gobi,
Spragnione — hojnie je oblewam,
Choć bym stracił dwie czy trzy doby,
Wąż wokół szyi się owije,
Wówczas wiem,
Że chyba żyję…
Gdy środek ciemnością umiera,
Najpierw cicho butwieje serce,
Potem tworzy jako literat,
Uczuciem broni swoją twierdzę,
I podziwiając wdzięki czyjeś,
Wówczas wiem,
Że chyba żyję…
Z przyjaciółmi mymi się żegnam,
Odchodzą ode mnie i płyną,
I wstrętnie tkwi w środku jak flegma,
Cierpienie mnie przydusza winą,
To uczucie, które ukryję,
Wówczas wiem,
Że chyba żyję…
Była też nadzieja niejaka,
Lecz przyszła, poszła — odrzuciła,
Walka — jako serca krucjata,
To jednak zbyt potężna siła,
Więc gdy w kroplach swe oczy myję,
Wówczas wiem,
Że chyba żyję…
Ogniem żarzy — czy to już piekło?
Tam Syberia, tu — Sahara,
Aż wplatam czasem pozę wściekłą,
Jakby cała Terra głuchawa,
Gorzka niemoc moją krew pije,
Wówczas wiem,
Że chyba żyję…
I na skraju — mowa do losu,
Labirynt tworzycie, biedactwa,
Na nic mi wyrywanie włosów,
I na nic mi też skowyt ptactwa,
Ktoś serce uderza jak kijem,
Wówczas wiem,
Że chyba żyję…
Pustka nastała, taka własna,
Myślę, czy jestem, czy mnie nie ma,
Lecz głos pewien coś mi wyjaśnia:
Nazbyt wysoka za kwiat cena,
I gdy ona miłość mą zabije,
Wówczas wiem,
Że chyba żyję…
22 lipca 2023 r.
Panna lwowska
Wśród kamienic przed wiekami strojonymi,
Gdzie balkony elegancją promienieją,
W krajobrazie — niepozorna gospodyni,
Przechadza się w spokoju — lwowską aleją,
A tam na górze, na poręczy, siadł orzeł,
Ptak to dumny — jako na szlacheckim dworze,
Zawył razy kilka bezecnie na damę,
Ta, jak dziecko beztrosko, zerka przez ramię,
W oczach panny pustka jako Czarne Morze.
Z miejsca umyka, mknąc na plac Mickiewicza,
W sukni powiewnej tak krwistej niczym maki,
Tak to kordon istotny — jakby granica,
Tam nie dosięgną jej żadne obce ptaki,
Siadła na chwilę pod pomnikiem poety,
Nędzarz niejaki wręcza pannie biuletyn,
Za groszy kilka czytaniu się oddaje,
Aż w końcu owej humor nastał na łkanie,
Samotność ją w środku wyżera, niestety…
Ciecz jej cnoty wilgotnością wypełniła,
Twarz zmizerniała jakby na hiobową wieść,
Aż w końcu pierwszej gorzkiej łzy się napiła,
A i papierek także — strumień począł gnieść,
We wspomnieniach rycerz, który złożył ciepło,
A odrzucony tak, iż serce oślepło,
Kiedy myśl, co jak noc chmurna, przywołana,
Tama z żalu pękła — na gazecie plama,
Zima. Choć uczucie wciąż żarem… jak piekło.
19 lipca 2023 r.
O pojedynku niecodziennym
Kiedyś, czasy temu — pojedynki normami,
Wtedy historia ta nastąpiła waleczna.
I z ust do ust na statkach ją słali bosmani,
I wśród bretońskich ludów opowieść obecna,
I znają ją też ludy z górzystej Alzacji,
I liczni powstańcy z barskiej konfederacji.
Po wstępie króciutkim historię pleść zaczynam:
W jednej wiosce, gdzieś na skraju skarpy nadmorskiej,
Spór nastąpił, gdyż spojrzał pan swymi oczyma
W oczy innego pana, któren sprawy dworskie
Trzymał tam, gdzie i człowieka rozumność miewał,
A więc i na spojrzenie pierwszego się zgniewał.
Gniewnego prostaczka nazwano Mięśniopełkiem,
Któren wielkiej budowy, głazy co dzień nosił,
Czym swą masę zawdzięczał i muskuły wielkie,
A gdy w wyproście — miarą swoją wszystkich mroził,
Ten bowiem długości jako wiosło drewniane,
Jakoby on uderzył to: trup, grób i amen.
„Twardej skóry, mięsa jak skała, zjada cegły,
Przy tym wygląd straszny jako syn Gargantuy” —
Tak przed nim dzieci swoje wszyscy ludzie strzegli.
Gdyby skryć twarz — podobny do greckiej statuy;
I nogi przyciąć, jako bowiem styl gotycki:
Chude, spiczaste, długie — jak na chrust patyczki.
Tego, który wzrok puścił, zwano Myślowitem,
Któren w księgach skupieniem co dzień zatopiony,
Czym mądrość zawdzięczał i myśli prawowite,
Nie wysoki, lecz średni, jak na te regiony,
Nie budową, lecz jaźnią wzbudzał autorytet,
Najważniejsze bowiem to, co w środku jest skryte.
Gdy znamy już sylwetki, opowieść tę skrócę,
Gdyż niewiele pamiętam — starość w umysł wchodzi.
Wielkolud, rozeznany w bijatyki sztuce,
Ręce za szyję, mięśnie napiął — błyszczy podziw,
Przy czym trwogę większą sprowadził odór ony,
Co swe źródło ma w chaszczach, tam, gdzie dół pachowy.
Wieśniacy się zebrali, lecz nozdrza im kisną,
Nad skarpą tłum jakoby w zarazie obecny,
Mięśniopełk się napiął i wicher nagle świsnął,
Lecz w tym momencie jedną sprawę dopowiedzmy;
Wszak ów wiaterek nie pochodził od Eola,
A ino z rzyci strony, czyli od ogona.
Zaś drugi wciąż czeka, mgła wojny nie opada,
Nagle olbrzym ruszył — biegnie na Myślowita,
Ten w spokoju stoi i czeka go zagłada,
Nie zbiega jak na tonącym statku kapitan,
Odór coraz bliższy, cień mieni się nad panem,
Kark o krok już przed celem, już czuje wygrane.
Rzuca się i nastrasza: „Bickiem cię rozszarpię”.
W tym momencie człowiek rozumny się uchylił,
Troll nad łbem mu przeleciał i zawisł na skarpie,
Turni się chwycił swoim uściskiem gorylim,
Myślowit się przybliżył, popatrzył z litością,
Już po chwili się oddalił z widoczną mdłością.
A ów zwycięski, aby dokończyć swe dzieło,
Przyszedł do gbura, gdzie jego szpony widoczne,
Stopą nastąpił, palce puszczają — ból zieją,
Spada, but ściągając panu — w dole z nim spocznie;
„I na co ci mięśnie i jako baran rogi?
Kiedy sam tyś głupi jako but z lewej nogi”.
21 maja 2024 r.
Sam ze sobą
Na podstawie obrazu Grigorija Miasojedowa
W ugorze bitewnym sześćdziesiątym czwartym,
Gdzie nieczysta bielość — czerń kwadrat przebiera,
A zaczątek jasno opisanych kwartyn,
Położenie niepewne, choć on weteran.
Żołnierze w szkatułce — w punkcie nieważkości,
Wódz zamyślony, na ruch czatuje wroga,
On sam pogromcą siebie — luka jakości,
Osobisty rywal, świadomość szeroka.
Naftowej lampy dogasający płomień,
W oczach strapionych należność pełni swoją,
Żałosną bladością wypełnione skronie,
Gdyż list z rozkazem pochybnym śle swym wojom.
Tak leżał siedząco, w posępnym półcieniu,
Kiedy goniec dopadł i oznajmił panu:
„Sam zostałeś na padole, marzycielu”. —
Zawarłszy istotę żeglarza w tym zdaniu.
21 czerwca 2023 r.
Deszcz w dębowym lesie
Na podstawie obrazu Iwana Szyszkina
Mglistą łuną, zmierzchu zbliża się zew,
Puszczą bez liku mistyki kłącza,
W błotnistej lagunie pędzi ich trzech,
Kroplistej materii, chłód — pogromca,
Na rozłogu krainy zielonej,
Deszczem serca przełęczy pojonej.
Za rękę ją trzyma ten mężczyzna,
Co elegancję uczył o klasie,
Choć droga do niej prowadzi skrzyżna,
Lecz jeśli zbójnika urok ma się,
Przyrody dzieci będą poddane,
A zgniłe ich płuca — takie same.
Stąd inszy zaś uchodzi blamażem,
Znikając w cieniu wieloletnich drzew,
Które zgodne, co chłop miał w zamiarze,
Wiedząc przy tym, że to nie wielki grzech,
Uciekać się w zamgloną szarzyznę,
Gdy za nim ktoś, kto sprawił mu bliznę.
Podjęły dialog — poznać chcą dzieło,
Widmo wleciało ostatnich wieków,
Głazy zniknęły — widząc coś złego,
Słysząc przeraźliwość pól zasieków;
Następny, któren szczęścia nie zazna,
A to rzecz dla wszystkich w życiu ważna.
24 czerwca 2023 r.
Apoteoza wojny
Na podstawie obrazu Wasilija Wierieszczagina
Wzniesienia górzyste, wokół stepu pustyni,
Wiążące całość jak kordonem dookoła,
Bastion — miastem z basztami i murem olbrzymim,
Spotkało się wielu na bezkresnych padołach,
Teraz już nikogo, nastała cisza głucha,
Tragizm uśmiechów — okrągła, koścista smuga.
W nowej świątyni — zbudowanej tak od serca,
Choć nie słychać pogłosu dzwonnicy ogromnej,
Kształtu piramidy egipskiej jakby twierdza,
I jak krzykiem muezzinów — ciała są żądne,
Te stworzenia, co cierpieniem wyrosły z ziemi,
Z czarnych piór i czarnego dzioba kres się pieni.
Morze suchoty, od groma nicości drzewa,
Co jeszcze wczoraj żywe, wręczały kupcom cień,
Teraz bez wystroju, choć z aktorami scena,
Czupryny ich nagie — walczyli ze stadem hien,
Podobni są — jeden dla drugiego jak bliźniak,
Lecz rozumu nie mieli, wszakże mózgu im brak.
27 czerwca 2023 r.
Powrót
Wracam w ten kraj pagórkowaty,
Czasem nam gardzić nie wypada,
Tak wsparty na tęgich fasadach,
Ale i ślepy jak lunatyk,
Krążę i błąkam się słabością
Dziecka, zamglonego popiołem,
Zdobywam — dając upór złościom,
Tracę — jako brzoza oskołę.
Nad egoizmem rozprawa
Była kiedyś dama imieniem Oleńka,
Co chłopców spojrzenia przykuwała trwale,
Jakby uczuć i miłości krzewicielka,
Niezdolna jednak jak nicości zakalec.
Z głupimi przystawać nie było jej wstydem,
A szlachetnych i mężnych — rzucała w przepaść,