Rozdział 1 — Mroźna zima. Czas Srebrnego Wilka
Tomasz, bo takie było jego imię, zawsze pragnął dobra innych. Samemu nie mógł zajść tak daleko. Ktoś musiał mu pomóc budować jego imperium. Stać się pomocnikiem tego, który pokona wielkiego Oskara Bryłę. Być jego spowiednikiem i dzielić z nim jego grzechy. Być świadkiem wszystkiego co zrobi i co zrobił. W jego przypadku, był to Jeremy Dig. Ale po kolei. Nie urodził się w dobrych warunkach. Trudno to w ogóle nazwać warunkami. Kochający dom i rodzina przyszła później. W przypadku ludzi takich jak Tom, czy choćby Oskar Bryła lub Card Killer, każdy z nich musiał o takie czy nie inne rzeczy zawalczyć. Tak jak inne dzieci musiał słuchać się rozkazów w zapomnianym przez Boga miejscu. Sam nie znał swojej daty urodzenia, ani tej która przyprowadziła go na świat. Pamiętał jedynie igły, migające światła oraz ludzi zamaskowanych w czarne stroje, którzy za zadanie mieli pilnować innych. Jako mały chłopczyk musiał odczuwać wielki ból. Ale nie był sam. Na miejscu był też ktoś inny, kogo poznał. Ktoś, kto zaważy nad jego całym życiem. Ktoś, kogo nazwie bratem i poprzysięgną sobie, że nigdy siebie nie porzucą. Tomasz nie miał szczególnych umiejętności, lecz nie powstrzymywało to tych cholernych lekarzy przed eksperymentowaniem nad nim.
….
W państwie Oskara zimy były chłodne. Tomasz wyszedł po drewno na zimę. Chciał, aby jego rodzice byli z niego dumni. Z czasem ich odnalazł. Dowiedział się, że oni go kochali, ale mały Tomasz został porwany. Nie chcieli go oddawać złej organizacji… Kiedy wracał z drewnem spostrzegł, że kilku dziwnie wyglądających i zamaskowanych ludzi prowadzi jakąś wymianę. Początkowo się tym nie przejął. Chciał tylko czynić swoja powinność. Nie zrobił nic złego. Jeszcze. W głębi duszy przeczuwał, że może stać się coś złego. Nagle zza pleców usłyszał trzask gałązki. Ktoś za nim miał broń.
— Tylko powoli — próbował cicho i spokojnie uspokoić sytuację.
— Idziesz ze mną — Zamaskowany mężczyzna prowadził go przez część lasu z bronią przy jego plecach. — Kręcił się tutaj. Patrzył się na nas. Pewnie to jakiś szpieg lub policjant!
— Nie jestem szpiegiem. Byłem wziąć drewno na opał, abym nie pomarł z zimna. Nie musicie się mną przejmować. Nic nie widziałem.
— Teraz wiesz za dużo. Wybacz. Widziałeś te walizkę. Nie możemy ryzykować.
Nagle do gry wszedł Srebrny Wilk
— Macie dwa wyjścia z tej sytuacji.
Tomasz zapamiętał i skalkulował, co każdy z nich zrobi w razie jego ruchu. Jeden z nich trzymał metalowy termos. Miał nim rzucić w drugiego, który zapewne jest kierowcą i myśli o drodze. Trzeci z nim rozmawiał. Zaplanował użyć na nim szoku. Dwa uderzenia w policzki. Następne w jelito i szczękę. Wtedy wziąłby walizkę i odszedł. Jak pomyślał tak zrobił. Nie było to dla niego trudne. W Silvermans musiał umieć walczyć. Szybko wziął termos. Reakcja reszty była powolna, jak przewidział. Nikt się nie spodziewał, że zwykły wieśniak, tak ich zaskoczy. Kiedy kierowca zwijał się z bólu, Tomasz wziął kluczyki do samochodu, jakim był SUV terenowy, który jest idealny na takie tereny. Sam pojechał do rodziny z walizką, która była na jego siedzeniu. Wiedział, że teraz przekroczył granicę, dzięki której jego życie kompletnie się odmieni. Gdyby wtedy nie zbierał tego drewna. Popełnił błąd. Zostawił ich tam. Dał im szanse. Mogą odejść z pragnienia lub zostać zaatakowani przez zwierzęta. Tomasz starał się o tym nie myśleć. Chciał wrócić do żony, który była w ciąży i do jego rodziców. Tych, którzy dbali o niego i wspierali go. W końcu zajechał do swojego domu swoim nowym samochodem.
Spojrzał w lusterko, aby sprawdzić, czy walizka wciąż jest na miejscu. Przez cały czas nie ruszyła się ani przez chwilę. Wszedł z walizką do swojego domu rodzinnego. Nie był on wielki. Mieściły się w nim trzy pokoje. Mało, ale byli szczęśliwi. To im wystarczało. Nie chciał niepokoić żony. Jego życie musiało się odmienić. Nie miał powrotu. Zaniepokojona żona Tomasza, wyglądała przez okno i zobaczyła nowy SUV, który stoi przed domem.
— Kochanie, co to za samochód? Wszystko w porządku? — Pobiegła do męża sprawdzić.
— Odpoczywaj kochanie — Odpowiedział czulę Tomasz z uśmiechem. Żona posłusznie poszła się położyć.
Tomasz długo myślał, przed otwarciem walizki. Zobaczył samego siebie w garniturze. Naprzeciwko niego był Srebrny Wilk. Jego własne odbicie. Obaj patrzyli na siebie przez krótki czas, kiedy Srebrny Wilk się odezwał.
— Kiedy przyjąłeś tę walizkę i pojechałeś do swojego domu, wszystko musiało się odmienić. Wiesz o tym. — Zaczął Srebrny Wilk. — Przed tobą długa podróż. Pewnie o tym wiesz. Jesteś świadom co musisz zrobić, aby ochronić swoich bliskich. Jest tylko jeden sposób na to.
Tomasz wciąż się wpatrywał w siebie. W końcu zrobił to, co zrobił Srebrny Wilk. Otworzył walizkę. To co było w środku, przeraziło go. Sam nie mógł się bać. Rzeczy dla których wielu ludzi było gotowych zabić. W środku był plik na którym były najbardziej strzeżone informacje wywiadowcze. Haki, brudy i grzechy wielu urzędników i ważnych osobistości. Tomasz od zawsze wiedział, że któregoś dnia jego przeszłość się odezwie z powrotem. Ale czuł się zobligowany do działania dla dobra swojej rodziny. Dla ich bezpieczeństwa i przez swoją głupotę wkroczył w ten świat, który go zaskoczy nieraz. Dla ochrony swoich bliskich musiał zbudować jeszcze większą organizację przestępczą. Tak, żeby byli nietykalni. Żeby żaden rząd nie ważył się powiedzieć ich imienia.
Szybko wsiadł do nowego samochodu i ruszył przed siebie. Musiał zostawić żonę w ciąży i rodziców. Nie spocznie, póki jego rodzina nie będzie bezpieczna. Chciał zacząć od ludzi, którzy byli obecni przy wymianie. Na pliku figurował jeden profil, który go zaciekawił. Nazywał się Jeremy Dig. Świadczył usługi sprzątające oraz zaopatrywał w broń. Działał na stronie POMOC DORYWCZA DLA EMERYTOWANYCH OSÓB. Była to strona i serwis zajmująca się trenowaniem wyśmienitych sprzątaczy, którzy mieli wspierać swoich panów i szefów. Posłuszeństwo mimo wszystko i słuchanie każdego rozkazu to cechy wymagane na stronie. Tomasz od razu zamówił usługi ich człowieka. Do niego był przydzielony Jeremy Dig. Mieli się spotkać przy moście na Bouldaware street 34. Kiedy Tomasz jechał na spotkanie to padał deszcz. Wtedy kiedy czekał z daleka zobaczył, że z czarnego i wyjątkowego Rolls-Royca wysiadł mężczyzna wysokiej postury. Miał siwe włosy i około metra osiemdziesiąt. Tomasz wsiadł do jego limuzyny. Od razu rzuciło mu się w oczy opancerzenie samochodu.
— Jeremy. Oto twój nowy szef. Teraz czas na zapłatę. 100 bitcoinów na mój ukryty portfel w DarkWebie. — Wtedy się uśmiechnął.
— Może załatwimy to inaczej? Wiesz co? Nienawidzę przemocy wobec dzieci. Wiem, co wasza strona internetowa robi i do jakich rzeczy się przyczyniła. Wasze serwery zostają właśnie namierzane i Interpol właśnie ją wyłącza.
— Kim ty jesteś? Za kogo się masz?! — Krzyczał gniewnie w jego stronę sprzedawca.
— Nazywam się Tomasz. I tak nie zapamiętasz mojego imienia.
Jeremy patrzył na niego błagalnym wzrokiem. W głębi duszy był mu wdzięczny za wszystko, co teraz zrobił. Nie chciał, żeby inne dzieci cierpiały jak on. Jeremy w szybkim tempie podał mu broń. Tomasz bez wahania zastrzelił człowieka przed nim. Nie był ot pierwszy raz, kiedy zabił człowieka. W Silvermans musiał zabijać jako dziecko. Jak każdy z ich podopiecznych. Ciało pozostawili na ulicy. Kierowca, który widział wszystko wysiadł i zaczął biec. Jego informacje zostały przydzielone później policji. Nie ucieknie daleko. Teraz Tomasz zyskał opancerzoną limuzynę i zaufanego przyjaciela. Jeremy siadł za kierownicę. Tomasz pokazał mu gdzie jechać. Ta trójka musiała na początek odejść za to, co zrobili. Tomasz zastrzelił przed chwilą człowieka…
Nie czuł wyrzutów sumienia. To nie było niewiniątko. Był to grzeszny człowiek, który krzywdził dzieci.
— Jeremy. Wiedz, że jesteś wolny. Możesz odejść, jeśli chcesz. Nie mam prawa ciebie przetrzymywać.
— Zostanę z panem Sir. Do końca. To mój obowiązek. Uratował mnie pan. Zawdzięczam ci wszystko.
Nastał ciemny wieczór. Tomasz zaczął myśleć o rodzinie i o własnym państwie. Musiał je kiedyś naprawić. Najbardziej bolało go to, że musiał opuścić rodzinę. Samochód, którym wcześniej się poruszał został spalony. Żaden trop go nie łączył z przestępstwem. Pozostawało mu teraz stworzenie imperium. Żaden człowiek z jego pliku nie może spać spokojnie, gdy wie, że Tomasz jest i czyha gdzieś na niego. Teraz zostawało o jedna osobę mniej na pliku. Któregoś dnia może będzie pusty, ale jeszcze nie teraz. Dziwnie czuł się w Rolls- Roycie, a do tego tak ulepszonym. Jeremy zajął się śladami zabójstwa, więc auto było oficjalnie czyste. Strona internetowa Jeremiego przestała istnieć. Świat stał się bezpieczniejszy. Całe serwery były zablokowane i usunięte.
— Jaki mamy cel Panie Tomasz? — spytał Jeremy, zaciekawionym tonem.
— Zbudować imperium, jakiego jeszcze nie było. Wszystko dla mojej rodziny, abym któregoś dnia mógł do nich wrócić.
— Wróci pan. Jestem tego pewien. — Jeremy uśmiechnął się do lusterka wstecznego i do Tomasza.
— Jeszcze do tego długa droga Jeremy. Długa droga…
Tomasz skupił się na drodze. Nie chciał porzucać rodziny. Teraz to Jeremy nią był. Nie będzie samotny, ale z dala od domu. W swoim pliku wiedział, gdzie znajdzie swoich niedoszłych morderców, którzy go zlekceważyli. Jeremy, jak i Tomasz mieli broń. Bandyci, którzy ich zaatakowali byli z CIA, ale na obcej ziemi. Nikt się do nich nie przyzna. Nie było to dziwne, że chcieli tę teczkę. Ten, kto ją miał był u władzy. A to było celem Tomasza. Obaj weszli po cichu do magazynu, gdzie powinni się znajdować agenci. Nikt się tam ich nie spodziewał. Tomasz doskonale wiedział, gdzie była ich kryjówka.
— Przychodzę w pokoju. — Zaczął Tomasz, mając ręce w górze.
Jeden z nich puścił chmurę z papierosa, którego palił. Nie przejęli się Tomaszem i Jeremim za bardzo. Tak jak wcześniej.
— Teczka. Gdzie ona jest?! — Powiedział gniewnie jeden z osiłków.
— We właściwych rękach. Wypuszczę was, jak powiecie mi, kto was nasłał i dla kogo pracujecie?
— Grasz w grę, której reguł nie rozumiesz chłopcze.
— Skąd pomysł, że nie oszukuje? Moje oferta jest jednorazowa. Wskazujecie mi szefa na waszym spotkaniu z nim. Powiecie, że macie teczkę. Powinien wam uwierzyć. Zamiast was na spotkaniu pojawię się ja. Co do was możecie iść w pokoju, chyba, że szukacie we mnie wroga.
Reszta zaczęła od razu działać. Byli podekscytowani ofertą. W ciągu piętnastu minut zdołali umówić spotkanie. Teraz wszystko zależało od Tomasza. Znowu.
— A przy okazji, możecie wziąć mój wóz. Uznajcie to za dar.
Perspektywa uwolnienia się od swojego szefa oraz nowy luksusowy samochód przyświecił im zdrowy rozsądek. Nie myśleli trzeźwo. Tomasz to chciał wykorzystać. Po kilkunastu minutach wszyscy jechali jego autem, które miało w sobie dowody zbrodni. Jeremy je ukrył, zanim Tomasz wyjechał na spotkanie. Policja aresztowała wszystkich kilka minut później, dzięki jego cynkowi. Dowód morderstwa w aucie agentów na ziemi Złego Dyktatora… Tomasz nie mógł ryzykować. Jego wrogowie nie mogli spać spokojnie. Żaden z nich. Nawet Jeff Mous. Człowiek, który nasłał ludzi po walizkę.
Jeff Mous
Kim był Jeff Mous? Skąd wiedział o walizce? Czy miał świadomość, co jest w środku? Informacja o nim była w pliku. Miał w planach pewnie swoje ewentualne usunięcie. Każdy by tak zrobił na jego miejscu. Jeff Mous to szef agencji wywiadu. Nie dziwne, że ta walizka go interesowała. Nie był uczciwy. Nieraz, żeby wydobyć informacje robił straszne rzeczy. Nie dziwne, że znajdował się tam. Tomasz był w drodze na umówione spotkanie z Jeffem. Mieli się spotkać w małej restauracji z widokiem na rzekę. Subtelne miejsce. Wiele dróg ucieczki. Tomasz z informacji z pliku wiedział, jak wygląda Jeff, a także, co lubi robić i jaki rodzaj kawy uwielbia. Sam nie wyglądał na groźnego. Jego działania już tak. Tomasz zauważył go z oddali, kiedy przybył na miejsce. Jeremy był w pogotowiu. Tomasz położył marynarkę na krześle naprzeciwko Jeffa. Ten był z początku zdziwiony. Popatrzył szybkim wzrokiem, czy Tomasz ma broń. Miał ją. Tomasz zajął już miejsce.
— Jeff Mous. Szef agencji wywiadu. Brutalne środki dojścia do zeznań. Zastanawia cię pewnie, gdzie są twoje sługusy?
— Z kim rozmawiam? — Zaczął niewzruszony, czytając gazetę Jeff.
— Nazywam się Tomasz. Uprzedzając twoje pytanie, tak, mam dostęp do walizki. Nie szukam wrogów, lecz przyjaciół. Ludzie z tej listy są zbyt niebezpieczni, by żyć. Za dużo zła czynią.
— Pańskie podwójne mrożone latte.
Przerwała mu kelnerka, której Tomasz wręczył duży napiwek. Odeszła z uśmiechem. Jeff starał się nie pokazywać emocji. Musiał zachować pozory. Był ciekawy.
— Wypij. Moja ulubiona. Twoja też.
— Czego chcesz?
— Tak jak powiedziałem, szukam przyjaciół, a nie wrogów. Chce, abyś dzięki moim informacjom pchał się na szczyt. Ale kiedy będzie potrzeba masz mi dawać znak i uprzedzać. Mam być zawsze o krok dalej. Zgadzasz się?
— Tak. Z przyjemnością.
Jeffowi nie zależało na pracy na całkowitym legalnym działaniu. Wiedział i zdawał sobie sprawę, że czasem trzeba złamać i nagiąć zasady. Współpraca z Tomaszem, mogła być dla niego bardzo korzystna.
— Proszę dzwonić w razie czego pod ten numer. Nie dziękuj.
Tomasz z uśmiechem odszedł w kierunku Jeremiego, podając mu kartkę. Ten zaś czekał w nowej Audi, która była opancerzona i w wersji limuzyna. Tomasz uwielbiał Audi ponad inne marki. Jeff Mous teraz zyskał nowego sojusznika. Jeremy prowadził już limuzynę, kiedy Tomasz patrzył znowu w okno. Zobaczył on znowu Srebrnego Wilka.
— Jestem dumny z ciebie. To tylko kwestia czasu. Pamiętaj. Nie ufaj nikomu. Zbudujesz imperium. Wiem to. Staniesz się Srebrnym Wilkiem.
— Sir. Coś za panem chodzi cały czas. Proszę pamiętać, że martwienie się nie zabierze panu jutrzejszych problemów. Odbierze tylko dzisiejszy spokój. — powiedział w jego stronę Jeremy.
— Dziękuję Jeremy. To całkiem mądra rada. Niestety w moim przypadku nie jest ona zbyt przydatna.
Tymczasem Jeff Mous stworzył zespół do złapania Tomasza. Nie chciał, aby ktoś miał na niego haki, ale przede wszystkim chciał odzyskać walizkę. Wolał mieć jakieś zabezpieczenie. Nie dbał o ludzi. Wcześniej chciał wykorzystać wiedzę nowego znajomego. Z takim zapleczem, jakie posiadał Tomasz nie musiał się bać o szybki rozwój i tak imponującej kariery. Szef Agencji Wywiadu nie mógł być pod władzą jakiegoś zwykłego mężczyzny w garniturze. Zadecydował się umieścić Tomasza na liście poszukiwanych i niebezpiecznych osób.
Tomasz nie bał się. Miał dostęp do najróżniejszych informacji. Ale skoro już nie miał, aż tak dużej szansy na powrót, postanowił, że po raz ostatni odwiedzi rodzinę. Jeremy ruszył i pędził do domu Tomasza. Kiedy ten wszedł w drzwi i zobaczył, że ma syna uronił łzę.
— Kochanie. Masz syna. — Powiedziała jego żona i podała mu go na ręce.
— Jest przepiękny kochanie. Nie mam za dużo czasu. Wplątałem się coś dla dobra i bezpieczeństwa państwa i świata. Nie wierz w nic, co powiedzą. Jak ma na imię?
— Nazwałam go Hugo.
— A więc tak będzie. Może i jesteśmy biedni, ale zagwarantuję wam bezpieczeństwo. Nie bójcie się. Kocham cię. Będę za wami tęsknił. Jeszcze się spotkamy. Obiecuję.
Ze smutkiem odszedł szybko. Nie chciał odchodzić od syna i rodziny. Kochał ich mocno, ale nie chciał ich narażać. Kiedyś zagwarantuję im bezpieczeństwo. Bezpieczny i ciepły dom do którego będą chcieli wrócić. Ale wcześniej Srebrny Wilk musiał zająć się wszystkim. Jeremy prowadził samochód.
— Sir. Czemu akurat ja? Dlaczego mnie pan uratował? — spytał go Jeremy.
— Ta organizacja zrobiła wiele złego. Wiele lat przed tobą krzywdziła masę innych dzieci. Nie mogę na to pozwolić. Również potrzebowałem lojalnego człowieka i przyjaciela Jer. Pamiętaj, że w każdej chwili możesz odejść. Jesteś wolny.
— Tak jak powiedziałem, nie zostawię cię sir. Pana syn na pewno wyrośnie na prawdziwego mężczyznę. Tak jakim jest jego ojciec.
— Dziękuję Jeremy. Brak ojca nie jest dobrym wzorcem, ale czasem rodzic musi podjąć trudną decyzję.
— Mam pytanie. Kogo damy Jeffowi?
— ,, Fundacja Grzech”
— Co to sir?
— To organizacja, która pod przykrywką fundacji pomagającej dzieciom, więzi je i nimi handluję. Umówiłem nas na spotkanie tam. Jeff wie o wszystkim. Świętują swoją dwudziestą rocznicę w restauracji. Podam ci adres.
Jeremy natychmiast ruszył na umówione miejsce. Czekała ich około godzina jazdy. Sam Tomasz nie powinien tam się pokazywać, ale Jeremy miał tam wyruszyć zamiast niego. W restauracji czekał catering i kelnerzy. Jeremy poszedł zobaczyć się z Jeffem. Ten był zły, kiedy go zobaczył.
— Spokojnie. Tomasz się nie pokaże. — Zaświadczył Jeremy.
— Mam taka nadzieję. Oby, bo nie chce plotek. To ma być moje wielkie aresztowanie i kolejny sukces. Nie jego!
— Wiesz co masz robić? — spytał Jeremy.
— Po przemowie, aresztujemy wszystkich. Nie musisz mi przypominać.
Zaiste goście musieli czekać i się niecierpliwić na przemówienie, którego nie było. Cały zespół Jeffa zarządził ewakuację do punktu zbornego, kiedy spostrzegł, że coś jest nie tak. Prezesa fundacji nie było.
— Przejrzeć nagrania z monitoringu. Nie mogli wiedzieć o nas. Ruszać się! Jeszcze dziś, chcę widzieć prezesa fundacji aresztowanego!
Nagranie z monitoringu wykazało, że prezes fundacji wchodzi do swojego pokoju i z niego nie wychodzi. Nie było nic dalej. Jeff poczuł wielką złość, gdyż obawiał się najgorszego. Zarządził nowy rozkaz.
— Aresztować całą resztę! Teraz!
Mimo, że nie upolował szefa to ze złości wolał, aby jego cała działalność straciła fundamenty. Nie mógł opuścić tego spotkania i akcji z pustymi rękami. Aresztowanie pracowników fundacji również gwarantowało teffowi sukces, gdyż Tomasz mógł przekazać mu dowody.
WCZEŚNIEJ
Prezes Fundacji Grzech nie odczuwał żadnego strachu. Ból, który sprawiał innym dawał mu przyjemność i satysfakcję. Dziś jego organizacja świętowała rocznicę swojego działania. Peter, bo takie było imię głównego prezesa, szykował swoje przemówienie, które miało być szczególne, a na pewno niezapomniane. Tylko on wiedział, że chciał odejść na emeryturę. Jego organizacja bez przywódcy szybko, by straciła część wpływów. Jego jasna kamizelka oraz fioletowy krawat wraz z niebieską koszulą wyglądała nie lada zjawiskowo. Niebieski to kolor szczerości, co jeszcze bardziej wpływało na odbiór Petera na tle innych przywódców. Kiedy jeszcze trzymał w swojej lekko spoconej dłoni kartki z przemówieniami, usłyszał pukanie do drzwi. Nie miały one żadnego okienka lub małej szybki, aby niczego nieświadomy Peter zauważyłby, cokolwiek podejrzanego. Równie dobrze mogłaby być to jego ochrona lub któryś z współpracowników. Nie obawiał się zamachu na swoje życie ani tym bardziej, że otworzy drzwi ostatni raz, a człowiek, którego zaprosi zakończy jego żywot. Peter nieśmiało i powoli otworzył drzwi. Jego lewa ręka przekręciła klamkę w dół, a w prawej trzymał swoje kartki z których próbował zapamiętać najważniejsze rzeczy. Nie miałby wtedy jak się obronić, bo ręce miał zajęte oraz nie spodziewał się żadnego ataku. Spojrzenia Petera i Tomasza spotkały się. Tomasz lekko i z powolną gracją zapytał, czy mógłby wejść. Na to Peter odpowiedział:
— Kim pan jest?! Jak pan tu wszedł?! Wzywam ochronę.
— A może ogłoszę wszystkim, co tak naprawdę robi twoja fundacja?
— Czego chcesz?
— Zapewnić pokój na świecie. Wyplewić świat z takich gnid jak ty Peter.
Tomasz wtedy się uśmiechnął i bez cienia żalu zastrzelił prezesa. Nie żałował takich jak on. Kartki z przemówieniami były teraz we krwi Petera. Nie miał wystarczająco siły, aby kogokolwiek wezwać lub samemu sobie w jakikolwiek sposób pomóc.
Jeff po udanej akcji był w swoim domu. Tak czy siak świętował. Był zdenerwowany, że akcja się nie udała w pełni. Jego ludzie nie znaleźli ciała Petera, gdyż Jeremy szybko zajął się ciałem i monitoringiem. Kiedy Jeff oglądał zapis, godzina nagrania była zmieniona, więc nie mógł nic zrobić. W jego domu czekał na niego już sam Tomasz.
— Co to było?! Czemu prezes uciekł!? — zaczął Jeff w kierunku Thomasa.
— Nie taki miałeś plan od początku? Myślałeś, że się nie zorientuję? Grałeś na dwa fronty od dłuższego czasu. Jedno nazwisko mi nie pasowało. Czemu szef agencji wywiadu nic nie zrobił z tą fundacją? Może dlatego, że sam skrycie nią zarządzał. Połączyłem parę faktów i zdjęć oraz dokumentów. Jestem tobą bardzo rozczarowany.
Westchnął z pogardą Tomasz. Za Jeffem, który zaczął się pocić na swojej twarzy, gdyż nie znał pojęcia, że ktoś jest wyżej nad nim, stał Jeremy. Jeff sporadycznie spoglądał to na Jeremiego i samego Tomasza, który nie spuszczał go z oczu. Powoli zrzucił swoją marynarkę oraz wyjął szklankę z barku.
— To nie tak Tomasz. Źle rozumujesz. Nie zrobiłbym tego, co myślisz. Musiałem wiedzieć, jak najwięcej, aby mieć haki na prezesa! Nie okłamałbym ciebie.
Zaczął mówić nerwowo Jeff w stronę Jeremiego i Tomasza. Szklanka, która wcześniej była pusta, była teraz wypełniona Martini. Jeff wziął łyka i zaczął się jąkać.
— Dodatkowo wiem, że to ty umieściłeś mnie na liście najbardziej poszukiwanych osób. Nie zaprzeczaj, bo wiem, że kłamiesz.
Dodał w jego kierunku Tomasz. Jeff czuł, że jest w bardzo złej sytuacji. Po raz kolejny upił łyk ze swojej szklanki.
— Nie możesz mnie zastrzelić dupku! Nie po to ciężko pracowałem przez całe swoje życie, żeby takie skurwysyny, jak ty przychodziły jak po swoje. Tacy jak ty tylko oceniają człowieka.
Po usłyszeniu tych słów Tomasz strzelił kilka razy do Jeffa. Nie chciał tego już tak długo kontynuować. Ciało Jeffa upadło z hukiem na podłogę. Jego Martini, które sączył, leżało teraz na podłodze. Huk wystrzałów był głośny, ale Jeff nie miał sąsiadów, więc jego zlikwidowanie było dzięki temu bardziej proste.
— Jerr, zaopiekuj się nim. Wiesz co robić.
Powiedział po krótkim czasie siedzący Tomasz. Poprawił swój garnitur i zostawił resztę pracy Jeremiemu.
— Tak jest panie. — usłyszał w odpowiedzi.
Tomasz zaczął wychodzić, kiedy Jeremy wykonywał swoja robotę. Nie mógł takim jak on przepuszczać. Tak jak przewidział, po jego śmierci, zespół do ścigania Tomasza został rozwiązany. Teraz wystarczyło obserwować, kto zostanie nowym szefem wywiadu i wciągnąć go do kółeczka. Jeff wypadł z gry.
CARD KILLER
Wyspa Merieji to legendarna wyspa, na której można było znaleźć wiele skarbów. Nikt nie znał nigdy jej położenia. Aż do teraz.
Kilku nieświadomych rybaków wypłynęło w poszukiwaniu Wyspy Merieji. Pogłoski o niej, zaczęły się w XV wieku. Wielu marynarzy pożądało wręcz zawartości, albo chociaż dowodu istnienia tej wyspy. Kiedy znaleźli, ów wyspę nad ich głowami spadł deszcz ognia. Wiele ton bomb nadesłanych przez USA. Rybacy nie mieli zupełnie żadnych szans. Nie powinni się byli tam znaleźć, lecz, któż by się spodziewał, zwłaszcza jeżeli rząd Ameryki Północnej posiada wiele satelit. Nie zważyli na niewinne istnienia. Ich śmierć nie pójdzie na marne. Rząd i osoby u władzy nie będą bezkarni. Tomasz to poprzysiągł, a mógł wykonać Srebrny Wilk.
Tomasz był w drodze swoim samochodem. Czarne wnętrze Audi S8 było bardziej komfortowe dla osób takich jak Tomasz. Jako fan motoryzacji uwielbiał czarne wnętrza. Jego następnym celem była Wyspa Merieji. Słońce odbijało się w okularach przeciwsłonecznych Jeremiego, który prowadził samochód. Jeremy lekko przeklął pod nosem, kiedy nieuważny rowerzysta, prawie doprowadził do kolizji zmuszając Jeremiego, aby agresywnie wjechał na drugi pas. W końcu się odezwał do Tomasza:
— Tomasz. Jaki jest nasz następny cel?
— Co gdybyś miał własną wyspę o którą toczy się bój między rządami?
Zapytał Tomasz Jeremiego. Jego wyraz pozostawał bardziej smutny i przejęty. Cały czas myślał o śmierci niewinnych ludzi.
— Wykorzystałbym ją w dobrym celu.
Odparł szczęśliwie Jeremy, który rzucił okiem na lusterko wewnętrzne w którym widział Tomasza, który myślał o następnym posunięciu.
— Nie każdy ma dobre intencję, jak ty Jeremy. Na pewno nie rząd. Szykuj się w długą podróż. Najpierw musimy dostać samolot. Umiesz pilotować?
— Tak, sir. Pewnie czas na rozmowę z pewnym handlarzem, który ma samolot.
Powiedział Jeremy. Wiedział on, że Tomasz nie cofnie się przed niczym, aby coraz bardziej rozszerzać wpływy. Tomasz był już w drodze na umówione spotkanie. Znowu nie mógł pozwolić na błędy. Celem były dwa rządy i uwolnienie Card Killera. Ale po kolei. Marius był afrykańskim handlarzem broni. Tomasz zgodził się, że kupi od niego rzadko dostępne egzemplarze. Mariusz nie mógł się oprzeć takiemu interesowi. Spotkali się w jego samolocie. Oboje podróżowali sami. Zapach wypalonych papierosów przez Mariusa, bardzo dawał się we znaki. Na ubraniach Mariusa był widoczny pozostały tytoń, który nie poleciał gdzieś na jezdnię czy ziemię. Oboje weszli do środka i z uśmiechem zaczęli rozmowę.
— Jak to uczcimy przyjacielu? — Zaczął radośnie Mariusz, który już myślał o swoich interesach.
— Na pewno szczęśliwie. — Oboje zaczęli pić szampana. — Przynajmniej ja.
Mariusz w tym momencie zaczął się trochę bać. Zaczął się czuć słabo. Nie spodziewał się, że jego szampan będzie lekko podrasowany.
— Jak widzisz… Potrzebuje samolotu, aby zbudować imperium. Prawda Jeremy?
Powiedział Tom w kierunku Mariusa z szyderczym uśmiechem. Dla Tomasza liczyło się szybkie zdobycie pozycji i w tym przypadku środka szybkiego transportu.
Za sterami był cały czas Jeremy, który był w drodze do Meksyku.
— Meksykowi nie spodoba się, że grałeś na dwa fronty.
Zaczął mówić Tomasz w kierunku Mariusa, który prawie był nieprzytomny, lecz te zdania bardzo go poruszyły, a przynajmniej tak się mogło wydawać.
— Tylko nie Meksyk błagam. Zrobię wszystko!!!
Ostatkami ostatnich sił, zaczął błagać Marius. Tracił bardzo dużo sił i był w tym momencie wręcz bezbronny. Tomasz wiedział, dzięki swojemu plikowi, że Marius grał na dwa fronty. Wystarczyło tylko wykorzystać te informację.
— Domyślam się.
Odpowiedział Tomasz na zakończenie. Na jego twarzy była jedynie pogarda. Nie miał wyrzutów sumienia. Odczuwał nawet radość. Po chwili rozsiadł się bardziej wygodnie i wyjął normalnego szampana.
Droga była długa, ale końcu udało im się dolecieć do Meksyku. Tutejszy szef, któremu Tomasz miał załatwić wielomiliardowy interes i dodatkowo przywieźć mu zdrajcę, bardzo ucieszył się na widok Tomasza. Na lotnisku czekał na niego z okularami przeciwsłonecznymi i specjalnym pakietem broni. Obok pasa na którym lądował Jeremy, stało mnóstwo furgonetek wypełnionych po brzegi ludźmi z bronią. Byli gotowi zrobić wszystko na rozkaz swojego szefa.
— Witaj Tomasz, mój serdeczny przyjacielu! Nie uwierzysz, jak bardzo dobrze cię widzieć.
Zaczął jego meksykański nowy przyjaciel. Jego widoczna opalenizna była bardzo widoczna w słońcu.
— Witaj — Odpowiedział krótko i z gracją Tomasz.
— Na pewno spodoba ci się prezent ode mnie. Całą złota broń z wyrytą ksywą: Srebrny Wilk. Mam nadzieje, że ci się spodoba. To i tak mała część tego z czym mi pomogłeś. A teraz oddaj mi tego parszywego szczura. Jak chcesz, pokażemy ci jak witamy w Meksyku zdrajców.
Zaczął z uśmiechem nowy przyjaciel i sojusznik Tomasza. W Meksyku zdrada była bardzo surowo karana. Jeżeli się wykorzystało okazję i wskazało zdrajcę, to mogło się liczyć na przyjaźń z tutejszym kartelem lub ludźmi bardziej wpływowymi.
— Innym razem. — Westchnął z szybkim uśmiechem — Czy z zawartością nie było problemu? — Zapytał uważnie Tomasz.
— Wszystko było, tak jak powiedziałeś. Oraz w miejscu o którym mówiłeś.- Odpowiedział z radością Meksykanin.
Co zrobił Srebrny Wilk? Wykorzystał kłótnie dwóch rządów. Wyspa Merieji była bardzo bogata w ropę. Kilka miliardów dolarów można było wycisnąć z niej. Leżała ona między Meksykiem, a Stanami Zjednoczonymi. Oboje chcieli mieć do niej prawa, ale kiedy Tomasz wszedł do gry i przekazał wszystko lokalnemu bossowi zyskał coraz więcej wrogów. Stany, które nie mogły znieść swojej porażki zbombardowały wyspę, aby zatrzeć dowody zabijając przy tym przypadkowych rybaków. Tomasz nie poprzestał na tym. Nagrał całe zdarzenie, kiedy ów wyspa była bombardowana. Nagranie miało być wysłane do wszystkich stacji i prasy, chyba, że spełnią jego warunki. Ze Stanami Zjednoczonymi nie miał negocjować Tomasz. Miał być to Srebrny Wilk. Chciał on tylko jednego w zamian. Uwolnienia Card Killera. Swojego brata.
— Jakbyś czegoś potrzebował Tomasz, to daj nam znać. A może raczej Srebrny Wilku. Meksyk zawsze będzie twoim domem. Z Bogiem przyjacielu.
Powiedział na zakończenie meksykański przyjaciel Tomasza. Jego ludzie zabierali już Markusa, który zaczął krzyczeć, lecz nikt na to nie zwracał uwagi.
Srebrny Wilk był już w drodze do Stanów Zjednoczonych. Card Killer wkrótce będzie wolny. Obiecał sobie to. Mieli się spotkać na terenie neutralnym. Nie codziennie Srebrny Wilk odwiedza Amerykę Północną. Na pasie na którym wylądował swoim nowo zdobytym samolotem, czekał już oddział FBI z którym Srebrny Wilk miał rozmawiać.
— Witajcie Panowie. — Zaczął z dumą Srebrny Wilk.
— Na wstępie powiem, że rząd Stanów Zjednoczonych nie negocjuje z terrorystami. Ma pan mocny argument i dowody. Czego pan chce?
— Uwolnienia Card Killera. Dodatkowo rząd ma mi dać spokój. Usunięcie z listy poszukiwanych.
— Damy radę to załatwić. Żądamy natychmiastowego usunięcia dowodów. Card Killer będzie jutro tutaj o tej porze. Do zobaczenia. Radzimy się wywiązać z umowy.
Tomasz, kiedy pośrednio sfinansował Meksyk zbudował sobie tam swojego dłużnika i przyjaciela. Do tego zagarnął broń i samolot. Teraz zostawało tylko uwolnić jego brata. Card Killer wkrótce będzie wolny. Minęło 24 godziny. Na lotnisku w umówionym miejscu, czekał opancerzony SUV. Tomasz i Jeremy, którzy stali przed samolotem niecierpliwili się. Po kilku minutach drzwi się otworzyły. W cieniu nocy z gracją i klasą wysiadł Card Killer. Żołnierze ściągnęli mu maskę na twarzy i odkuli ręce. Skąd przydomek Card Killer? Wziął się od tego, że potrafił on rzucić kartą lub kartami na bardzo dalekie odległości i zawsze miał przy sobie pas, który był z talii kart, które można powiedzieć, że były jego bronią i amunicją. Jedna z jego głośniejszych spraw to zabójstwo 14 ludzi w barze w San Francisco. Wystarczyło, że rzucił kartą, która zakręciła i zrobiła jeden duży obrót. Była to wyjątkowa postać. A Tomasz do budowania swojego imperium potrzebował kogoś takiego i do tego brata. Oboje tęsknili za sobą. Tomasz obiecał, że go wyciągnie. Że nie odpuści. Kochał swojego brata.
— Bracie… minęło tyle czasu. Obiecałem, że ciebie nie porzucę. Nigdy…
— Tomasz… Zmieniłeś się… Postarzałeś — Obaj się szybko i sarkastycznie zaśmiali.
— Wiesz, że zostałeś wujem? To chłopczyk. Jest piękny i przystojny. Nie powiem, że jest jak ojciec, ale i tak jestem z niego już bardzo dumny.
— Cholernie tęskniłem za tobą. Czas bez ciebie było najgorszym, co mnie spotkało.
— Ja za tobą też. Chcesz zobaczyć mój prywatny samolot?
— Oczywiście, że tak. Dziękuję ci za uratowanie mnie. Wiszę ci przysługę.
Cała trójka wsiadła do samolotu. Jeremy był przy sterze, kiedy Tomasz rozmawiał z bratem o planach stworzeniu imperium i o pliku, którego jest posiadaczem.
— Taka okazja nie nadarza się codziennie. I jeszcze do tego zostałeś ojcem. Jestem z ciebie taki dumny.
— To taki dzielny mężczyzna. Nazwałem go Hugo. Pamiętam, kiedy ostatnio trzymałem go w moich ramionach. Niecałe 4 kilo. Urósł od czasu narodzin. Obiecałem sobie coś. Kiedy ci bandyci przyszli do mojej okolicy wiedziałem, że muszę wykorzystać okazję. Wiedz, że największym priorytetem dla mnie było uwolnienie ciebie bracie. Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Ale obiecałem sobie, że wrócę do syna i żony.
— Dziękuje Tom. Nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Dla ciebie również zrobiłbym wszystko.
— Jeszcze jedno. Każda moja informacja z pliku jest również twoja.
— Gdzie planujesz się udać jako wolny człowiek?
— Najbardziej chciałbym do synka, ale wpierw bezpieczeństwo. Obaj zbudujemy tak silne imperium, że same nasze imiona będą budziły strach w naszych wrogach. Będą o nas opowiadali legendy.
— Oby bracie. Zdrowie!!! — Obaj stuknęli się szklankami.
— Wiesz, co mam w planie? — Zaczął po krótkiej chwili dojścia do siebie po kolejnym kieliszku Card Killer.
— Nie mam pojęcia.
— Wróć do Europy. Zacznij tworzyć na swoim terenie, który znasz. Ja zaś polecę do San Francisco. Muszę odzyskać moją władzę tam oraz szacunek. Kiedy zbudujesz silną organizację w Europie, ja w Stanach ci pomogę.
— Chcesz wrócić do Stanów? Do San Francisco po tym wszystkim? Wiedz, że masz moje pełne wsparcie w razie potrzeby.
— Obiecuję ci. Jeszcze wrócisz do żony i synka. Zdrowie Bracie!!!
— Jeremy. Leć w stronę San Francisco!
— Tak jest senior — Odpowiedział zdziwiony Jeremy.
— Bracie. Wciąż możemy zawrócić. Możesz polecieć ze mną. Stany powinny ci się źle kojarzyć.
— I kojarzą Tom. I kojarzą. Ale nie zostawię tego miasta na pastwę jakiś szuj, którzy nic się nie znają na zarządzaniu i szacunku.
— Pamiętaj. Zawsze masz moje wsparcie bracie. Do zobaczenia. Już tęsknię.
— Ja również. Ja również…
Rozdział 2 — Card Killer powraca do San Francisco
Card Killer nie mógł pozostawić San Francisco. Zawsze kochał to miejsce. Teraz tylko zostawało mu sprawdzić, jak się mają sprawy. Odzyska władzę dla siebie i brata. Dla jego imperium. Card Killer chciał bardzo zobaczyć syna brata. Ale wiedział, że bezpieczeństwo jest najważniejsze. Nie mógł narażać rodzinę jego brata. Od razu się udał do tutejszego baru na Burbon. Jego ulubiony amerykański trunek..
— Jeden Burbon proszę. — Zaczął powoli. Wielu go zapomniało, ale wielu też się obawiało.
— Oczywiście. — Odpowiedział barman w jego kierunku. Na początku nie zdawał sobie sprawy, kogo obsługuje. — Co pana ciągnie do tego miasta? Rodzina, pieniądze, miłość?
— Odzyskać to, co moje. Po to przybyłem.
Card Killer po wypiciu Burbona poszedł szukać swojego znajomego Gabriela. Wiedział, że pewnie spotka go właśnie w dawnej kryjówce. W końcu wszedł do swojej dawnej kryjówki, gdzie Gabriel siedział w obstawie wielu ochroniarzy.
— Znajdziesz miejsce dla dawnego przyjaciela Gabriel? — Zaczął na powitanie Card Killer po wielu, wielu latach.
— Barry. Niemożliwe. Zniknąłeś na tak długo. — Gabriel nie dowierzał, że Barry, czyli Card Killer stoi wewnątrz jego kryjówki. — Wiele się zmieniło od twojego odejścia. Tacy jak ty nie mają teraz tu życia. — Powiedział Gabriel i się zaśmiał.
— Tęskniłem za tobą przyjacielu. — Odpowiedział mu Card Killer.
— Ja za tobą cholernie też. Kochani. Mój przyjaciel powrócił. Czas urządzić wielką imprezę. Ja stawiam.
— Zawsze wiesz jak mnie zmotywować, abym został dłużej. Tęskniłem przyjacielu.
Po kilku drinkach obaj zaczęli szczerzej rozmawiać. Gabriel przypuszczał, że pojawienie się Card Killera pokrzyżuje jego plany odnośnie władzy.
— Co planujesz Barry?
— Odzyskam to, co mi się należy w tym mieście. Władzę, szacunek, to co każdy mężczyzna pragnie. No i oczywiście zbuduję tutaj moje imperium.
— A co ze mną? Chyba nie zostawisz starego przyjaciela na pastwę losu?
— Razem pójdziemy po władzę, ale król może być tylko jeden. Jesteś oddanym sługą Gabrielu. Nie chciałbyś wejść mi w drogę. Nie zasługujesz na to, abyś rządził. Nie powinieneś tego robić.
— Barry, pamiętaj, że wiele się tu pozmieniało. Wtedy kiedy cię nie było, to ja musiałem dbać o wszystko. Mamy tu pewne zasady.
— Tak? Ty je ustalasz? Ty tu teraz rządzisz? — Spytał bardziej gniewnie Card Killer.
— Spokojnie Barry. Jesteś naszym gościem i po prostu musisz wiedzieć o panujących tu zwyczajach.
— Jakie to zasady lub zwyczaje, o których mówisz? kogo niby nazywasz gościem? Coś ci się nie pomyliło?
— Twoje pojawienie się przyniesie jedynie zgubę dla nas wszystkich. Gdyby nie ja wszystko co zbudowaliśmy obróciłoby się w pył. Powinieneś być mi wdzięczny.
— Ja?! Wdzięczny tobie?!
Card Killer wściekł się, kiedy Gabriel zaczął mu tłumaczyć jakieś bzdury. To on ustala zasady, a nie na odwrót. Wyciągnął kartę z pasa i rzucił ją w kierunku trzech ochroniarzy, którzy byli blisko niego. Karta przeszyła ich ciała i wszyscy padli, w tym samym momencie. Zakrwawiona karta wróciła do rąk Barrego.
— Widzisz. Chyba zapominasz, że, w tym mieście rządzi Card Killer. Nie Gabriel. Nie sędziowie, których kupiłeś. Tylko i wyłącznie ja!
Gabriel był zdruzgotany. Nie spodziewał się, że Barry posunie się do takich czynów i to jeszcze na początku. Jego ochroniarze to byli jego przyjaciele. Ci, których szanował ze wzajemnością. Czuł smutek w związku ze stratą.
— Co teraz zrobisz Gabriel? Polecisz do twojego sędzi, aby mnie aresztował? Oddasz mnie władzy policyjnej? Za późno! Więzienie mam już za sobą! — Barry mierzył ostro wzrokiem swojego przyjaciela. — Albo może spełnisz swój obowiązek i okażesz mi należyty szacunek! Nie należy ci się nic w tym mieście!
— Barry. Spokojnie. Zjawiasz się w moim miejscu i moim terenie.
Gabriel był trochę zdenerwowany i nie przemyślał ostatniej kwestii, kiedy powiedział, że to jego miasto oraz teren. Nie chciał Barrego aż tak zdenerwować.
— W twoim mieście?!?! Twoim?! — Barry bardzo zdenerwowany wstał z miejsca. — To moje miasto!!! Kto cię uczył wszystkiego? Kto?! Z kim zaczynałeś?! Gdyby nie ja byłbyś nikim!
— To ty Barry, dlatego proszę ciebie o trochę spokoju. Tak jak powiedziałem, wiele rzeczy się pozmieniało od kiedy wyjechałeś.
— Tak wiem. Zająłeś moje imperium i moje miejsce!
— Po prostu chciałem godnie ciebie reprezentować, podczas twojej nieobecności. Wybacz, jeżeli ciebie uraziłem, ale teraz musisz opuścić to miejsce. Nikt na ciebie tu nie czeka, ani nie tęsknił.
— I co w związku z tym? Beze mnie nie byłbyś, gdzie jesteś teraz. Co niby zrobisz? Ukarzesz mnie?
— Musisz wyjść Barry. Wyjdź.
— Ty psie! Wyganiasz mnie z własnego domu?!?!
— Teraz jest moim.
— To jeszcze nie koniec.
— Dla twojego dobra lepiej, żeby to był koniec.
Barry wyszedł zdenerwowany. Gabriel go bardzo rozwścieczył. Żaden z ochroniarzy nawet nie zbliżył się do niego, kiedy wychodził. Odzyska to, co jego. Ale jeszcze nie teraz. Poszedł w kierunku miejsca, gdzie zamawiał wcześniej Burbon.
— I jak spotkanie? — Spytał zaintrygowany barman.
— Pewna osoba wzięła to, co moje. Co się działo tu podczas mojej nieobecności?
— Nie mogę o tym rozmawiać. Gabriel by mnie ukarał, gdybym rozmawiał o jego dokonaniach z nieznajomymi. Proszę wybaczyć, ale w tej sprawię nie pomogę.
— Kolejny z durnych przepisów Gabriela? Jak zeszmacił to miasto…
— Skąd wiesz? Kim pan jest? Bardzo proszę, aby tak nie mówić o nim, bo obawiam się, że za samą pogłoskę lub plotkę spali mój bar.
— To ja go wszystkiego nauczyłem. Twojemu barowi się nic nie stanie. Masz moje słowo.
— Niemożliwe. Card Killer?! Wróciłeś. Sprawy źle się mają. Ludzie żyją w strachu przed Gabrielem. Musisz temu zaradzić.
— Nie bój się o to. Odbiorę co mi zabrał podczas mojej nieobecności. San Francisco znowu będzie moje.
Barry nie próżnował. Nie pozwoli, aby Gabriel miał wrażenie, że wszystko jest jego i nie jest zależny od niego. Tymczasem Gabriel rozmawiał z Jamesem, który był jego przyjacielem. Obaj musieli obrać jakiś plan lub taktykę, aby nie być bezbronnym przed Barrym.
— On zabił naszych ludzi. Trzeba go ukarać Gabriel.
— Wiem James. Masz jakiś plan?
— Sprowokujemy go. Weźmiemy naszych wrogów. Nie da rady nam wszystkim.
— Dobry plan James.
— Pamiętaj Gabriel. Nie można takim typom, dać się zastraszać. Wystarczy, że raz spuścisz gardę…
— Dziękuje James. Niestety doskonale, wiem o tym.
Czarownice wciąż istnieją. Są to czasy, kiedy Silvermans, jak i Dekada Caina miały ich w garści. Dlatego Oskar musiał doprowadzić do zabójstwa pierwszej wiedźmy. Niestety stanie się to wiele lat później.
Card Killer w międzyczasie szukał innych graczy w tym mieście. Gabriel musiał mieć wrogów. On pragnął to wykorzystać. Pierwszą osobą, do której miał zajrzeć był Sędzia Russo. Podobno Gabriel miał z nim na pieńku. Barry udał się do jego domu.
— Witam. Mam sprawę do sędziego Russo.
— To ja. Wejdźmy do środka.
— Na pewno zna pan Gabriela.
— Tak, tak. Próbuje go zamknąć od jakiegoś czasu, ale nie udaje mi się to. Ale współpracuję. To jest najważniejsze. Ludzie w tym mieście beze mnie nie maja pozwolenia na działanie. Jego czas nadejdzie Card Killer. Tak. Wiem, kim jesteś. Lepiej nie zrób bałaganu, bo ty będziesz musiał go sprzątać.
— Ile płaci Ci Gabriel?
— 40 % udziałów. Oto moja cena. Chce, żebyś wiedział, że w moim mieście nie ma miękkiej gry.
— To dobrze, bo w moim także. Wiesz do czego jestem zdolny, więc uważaj Russo. Twój czas kiedyś nadejdzie.
— Kiedyś tak, ale jeszcze nie teraz.
— Do zobaczenia.
Card Killer wyszedł ponownie zdenerwowany. Teraz zostawało mu spotkanie z tutejszym sabatem czarownic. Chciał sprawdzić jak się ma ich sytuacja po jego zniknięciu. Bezzwłocznie udał się do ich kryjówek. Nie bał się ich, ale wiedział, że są niebezpieczne, a zwłaszcza ten sabat. Kiedy już był w jednej z ich miejscówek zobaczył, że czarownice nie są uradowane na jego widok.
— Macie jakieś dla mnie karty? Wróżenie z kart? Ha Ha — Zaczął z szyderczym uśmiechem Card Killer.
— Nie jesteś tu mile widziany. Nikt za tobą nie tęsknił.
— Was też miło widzieć. Ale przyznajcie, tęskniliście za mną.
— Sabat nie chce cię tutaj. Czego chcesz?
— Mojego powrotu do władzy w tym mieście i whisky przy okazji.
— Czemu mielibyśmy ci pomóc? Gabriel nas uciska i prześladuję, z tobą będzie podobnie. Po nim przynajmniej wiemy, czego się spodziewać. Zresztą mamy ważniejsze sprawy na głowie. Zbliża się wybór nowej regentki naszego sabatu. Wszyscy żyją tymi wyborami.
— Czyli nie chcecie, żebym wam pomógł go obalić. Nie wierzę, że nic nie planujecie. Coś na pewno knujecie. Znam was.
— Et ‘ omnia serbi — Zaczęły mówić czarownice.
Card Killer zaczął czuć wielki ból. Ich czary potrafiły dać w kość. Dlatego prawie nikt ich nie lubił. Card Killer pospiesznie wyszedł ze sklepu. Teraz miał ważną informację. Wiedział, że zbliżają się wybory na regentkę sabatu. Barry zamierzał to wykorzystać. Ale James z Gabrielem również działali. Oni dali cynk i rozkazali czarownicom, żeby nie rozmawiały z Card Killerem. Chcieli go tym sprowokować, ale Barry wyszedł, bo miał dosyć rozmowy. Gabriel miał w planach ukaranie Barrego. Ten go chciał zaskoczyć i znowu przyszedł go odwiedzić.
— Witaj ponownie Gabrielu. Zdecydowałeś, się już jak mnie ukarzesz?!
— Tak Barry. Wiem, jak cię ukarze. Nikt nie ma prawa krzywdzić moich ludzi na moim terenie. Teraz spotka cię kara.
Nagle ochroniarze Gabriela zaczęli kroczyć w kierunku Barryego. Ten tylko się uśmiechnął i zaśmiał pod nosem. Card Killer był sam. Nikogo więcej nie potrzebował. Nie był ani trochę pod wrażeniem Gabriela. Wiedział jedynie, że nieważne co zrobi, on będzie się dobrze bawił.
— Teraz ukaże ciebie Card Killer. Poznasz, co to znaczy zadzieranie ze mną! Pożałujesz swojego czynu.
— Skoro tak uważasz. — Odparł niewzruszony Card Killer.
— Brać go!!! — Rzucił jeden z bandytów.
Card Killer rzucił kartą, która ścięła sześć osób najbliżej próbujących podejść w jego stronę. Reszta wtedy spowolniła. Lecz Barry tego nie zrobił. Kiedy już się szykował do kolejnego rzutu, Gabriel krzyknął, aby atakować jeszcze bardziej. Card Killer był w swoim żywiole. Gabriel albo chciał się z nim zabawić, albo jeszcze bardziej go sprawdzić, czy nie wypadł z formy. Kolejni bandyci szli w kierunku Barryego. Ten wyciągnął kolejną talię i rzucił ją całą w kierunku każdego, kto był najbliżej oraz ludzi w pogotowiu. Mógł użyć jedynie kilku kart, lecz im więcej kart, tym więcej obrażeń oraz większe widowisko. Po chwili na twarzy Gabriela strach pojawiał się coraz bardziej. Widział liczne rany kłute i mocno zmasakrowane ciała. Zakrwawione karty albo wróciły do Card Killera, albo zostały w ciałach jego wrogów. Card Killer zaśmiał się pod nosem i śmiało ruszył do Gabriela.
— Widzisz Gabrielu, lojalność nie zawsze idzie w parze z siłą. Pomyśl o tym. Od teraz to mój dom. Nie masz tu czego szukać. Odbieram to, co mnie się należy. To miejsce jest teraz pod właściwym przywództwem. A teraz, zejdź mi z oczu.
Gabriel był przestraszony i nie miał wyjścia. Razem z jego ludźmi opuścili swoje miejsce. Oczywiście z tymi, którzy przeżyli. Większość z nich ledwo chodziła i wciąż krwawiła. I tak mieli szczęście. Niektórym karta przeszła na wylot, więc nie mieli szans na przeżycie. Card Killer przejął władzę. Gabrielowi bardziej zależało na swoich ludziach, niż władzy. To go różniło od Barrego. Niestety nie zmieniało to jego położenia.
— Nie zostawimy cię Sir. Wiedz o tym — powiedział jeden z ludzi Gabriela, który przeżył atak.
— Dziękuję Panowie. Naprawdę doceniam waszą lojalność.
— Co teraz Gabriel? — Zapytał James.
— Nie wiem. Przegraliśmy bitwę, ale wygramy wojnę. To jeszcze nie koniec. Wszyscy odpłacimy się Card Killerowi. Macie moje słowo.
Card Killer samotnie siedział na swoim fotelu w swoim domu. Odzyskał władzę. Teraz zostawało mu tylko zająć się czarownicami. Gabriel mógł do nich pójść, ale wszyscy nie dadzą mu rady. Nadszedł dzień wyborów. Nierozsądnie byłoby cały czas samemu być, dlatego wcześniej zadzwonił po swojego brata, że jest gotowy. Przejecie władzy i obalenie Gabriela przyszło mu stosunkowo łatwo. Nikogo to zapewne nie dziwiło. Card Killer jest bratem Srebrnego Wilka.
— Bracie no no. Szybko się tym wszystkim zająłeś. Jestem pod wrażeniem. Twoje ulubione miasto w tak krótkim czasie. — Powiedział przez telefon zadowolony i dumny Srebrny Wilk.
— Mężczyzna przy odpowiedniej motywacji zdziała wszystko. Odzyskałem mój dom i brata. Teraz czas na czarownice. Dzisiaj jest dzień wyborów na regentkę sabatu. Damy im razem niezapowiedzianą wizytę bracie.
— Możesz na mnie liczyć. Jestem zobowiązany ci pomóc.
— Dziś bracie San Francisco padnie na nasze kolana. Obiecuję ci to.
Wybory były w lokalnym kościele. Był on raczej opuszczony, więc nikt z niego nie korzystał. Oczywiście oprócz czarownic. Miały one tam swoją siedzibę. Ochrona, która zobaczyła Card Killera i Srebrnego Wilka kroczących razem nawet się słowem nie odezwała i nie ruszyła się z miejsc. Pierwszy szedł Tomasz, a za nim Barry. Kandydatki na regentkę siedziały na krzesłach plecami w stronę widzów. Spotkaniu przewodziła wiedźma o największym wieku. Kiedy ta zaś spostrzegła dwójkę mężczyzn, która szła w ich kierunku już miała prosić o wsparcie, kiedy to zobaczyła ich twarze.
— Srebrny Wilk i Card Killer. Czego chcecie i dlaczego zakłócacie nasze wybory? — Zaczęła wiedźma najstarsza wiekiem.
Card Killer rzucił kartą, która przeszyła gardła wszystkich kandydatek na stanowisko regentki. Nie miał on zamiaru odpowiadać na jej pytanie. Nie chciał tracić czasu i zabawy. Wszystkie czarownice powstały z przerażenia i szoku z miejsc.
— Skoro żadnych kandydatów nie ma, sam składam swoją kandydaturę. Czy ktoś ma coś przeciwko temu? — Zapytał zgromadzonych Card Killer.
Wszystkie czarownice były onieśmielone. Jeszcze nie mierzyły się z takich strachem. Nikt nawet nie śmiał odwrócić wzroku. Tomasz tylko się uśmiechał szyderczo i zaśmiał się lekko pod nosem. Ich modne i stylowe ubrania ponownie były ubrudzone z krwi, która wystrzeliła z gardeł kandydatek.
— Z braku chętnych i z całościowym poparciem, proszę o mianowanie mnie regenta waszego sabatu. Czuję się niezmiernie zaszczycony. — Powiedział, a właściwie rozkazał dumnie Card Killer.
Najstarsza czarownica nie miała wyjścia. Musiała mianować Barrego regentem całego sabatu. Teraz pozostawało tylko Tomaszowi zająć się Europą. Barry z San Francisco mógł rządzić Ameryką razem z czarownicami, które nie mają prawa podnieść ręki na regenta ani go odwołać. Teraz miał praktycznie władzę absolutną. Jedyne, co mu zostało to powiększanie swoich wpływów i władzy.
— Jak widzisz bracie, mówiłem ci. Wystarczyło mi tylko dać chwilę czasu.
— Teraz zostaje moja część. — odparł Tomasz
— Naciesz się widokiem bracie. Pewnie długo cię nie będzie tutaj. Pamiętaj w razie czego, masz moje pełne wsparcie.
— Wiem i ze wzajemnością bracie. Dobra czas na mnie. Jeremy czeka w samolocie. Żegnaj.
Lecz Card Killer nie wiedział, że na tym świecie istnieją diabły straszniejsze jeszcze od niego, które nie znają litości i reguł. Kiedy został regentem, prawo mówiło, że można zawsze wyzwać go na pojedynek. Nikt tego nie chciał, ale był tu ktoś, kogo każdy się bał. Zwał się Arceusz. Był on jednym z najpotężniejszych magów. Był on pierwszym czarownikiem. Jako jedyny z przedstawicieli pierwszych magów, władał czterema żywiołami. Kiedyś była też Tenebris, czyli z łacińskiego ciemność. Jej magia była zakazana przez Arceusza. Jeśliby jako ostatni przedstawiciel odszedł wszystkie sabaty straciłyby moc. Teraz jego celem był Card Killer. Barry jeszcze nie mierzył się z takim przeciwnikiem. Kiedy przyjechał do swojego domu, wszystkie czarownice z jego sabatu, którzy stali na ochronie stanęli w jednym rzędzie. Wszystkie zaczęły mówić jednym głosem jak zahipnotyzowane. Card Killer już wiedział, że ma kłopoty. Cała jego kryjówka patrzyła w jego kierunku.
— Card Killer. Card Killer. Card Killer. Znajdę cię. Nie uciekniesz przede mną. — Usłyszał Card Killer, po czym wszystko wróciło do normy.
Wszystkie czarownice były zdezorientowane, bo nie wiedziały co się stało. Dopiero po chwili odzyskały świadomość. Dalej były w szoku i odczuwały wielki ból głowy.
Card Killer nie mógł przejść obok tego obojętnie. Jeszcze nie wiedział, z kim się mierzy. Gabriel mógł wiedzieć. Postanowił od razu go odszukać. Arceusz był pierwszym magiem, więc miał wielkie doświadczenie i teraz chciał znaleźć Card Killera. Barry może mierzył się z różnymi przeciwnikami, ale nie z pierwszym czarownikiem. Kiedy był w drodze do odnalezienia Gabriela i szedł ulicą podśpiewywał swoją piosenkę, którą wymyślił jak był mały. Card Killer musiał się spieszyć. Wiedział, gdzie szukać Gabriela. Nawet teraz znał jego pozycję. Wystarczyła mała pomoc wiedźm i wszystko idzie jak z płatka. Już w jego kryjówce, choć nie powinno się to nazywać kryjówką, gdyż zapach, który się unosił w powietrzu pachniał tak, jakby ktoś się nie kapał przez parę miesięcy. Gabrielowi przez ten czas urósł zarost i jego włosy wyglądały tragicznie i również były dłuższe.
— Gabriel!!! GABRIEL!!! — Krzyczał na powitanie Card Killer.
— Teraz przychodzisz do mnie?! Czego chcesz panie,,przejmę to miasto”? Nagle udajesz, że mnie potrzebujesz?!
— Kto ma taką władzę, aby przejąć kontrolę nad całym sabatem czarownic? Dobrze wiem, że ty będziesz wiedział, kto to. Widocznie to on lub ona był powodem, dla którego zostawiłeś czarownice w spokoju.
— Arceusz. Nie mów, że na ciebie poluje? W coś się tyś znowu wpakował?! Na chwilę ciebie nie można zostawić samego.
— Co o nim wiesz?
— Pierwszy czarodziej. Kilka tysięcy lat życia jak nie więcej. Raczej go nie zabijesz kartą. Jesteś już trupem Card Killer.
Gabriela bardzo podniosło to na duchu. Widok zakłopotanego Card Killlera był dla niego największym błogosławieństwem, jaki mógł ujrzeć po swojej przegranej.
— To się jeszcze okaże. Coś więcej?
— Najpotężniejszy czarodziej, jaki istniał i istnieje. Pokonasz go pewnie tylko jakimś układem. Mówił, czego chce?
Nagle Gabriel odpłynął. Do gry wszedł Arceusz. Z łatwością przejął jego ciało i tym samym po raz kolejny mieli okazję porozmawiać z Card Killerem twarzą w twarz.
— Dobrze wiesz, czego pragnę Barry. Jeszcze tego nie wymyśliłeś?
— Może się pokażesz, a nie pożyczasz tylko ciała innych?
— Wkrótce się spotkamy Card Killer. Wkrótce. Co u twojego brata?
— Nie mieszaj w to mojego brata. To sprawa między nami. Pokaż się tchórzu!!!
— Masz pojęcie, ile żyję i co się dzieje z moimi wrogami. Może powinienem teraz popełnić samobójstwo i zabrać twojego przyjaciela Gabriela za to, że nazwałeś mnie tchórzem. Tak myślałem. Nie jesteś w pozycji do stawiania warunków Barry. Tak jak powiedziałem wkrótce. Wkrótce.
Gabriel odzyskał świadomość. Był w amoku. Nie pamiętał ostatnich wydarzeń. Tak jak inne czarownice odczuwał nagły i wielki ból głowy. Szybko sięgnął po swoją wodę i wypił duży kawałek.
— Co … Co się stało?
— Chyba się domyślasz Gabrielu.
— Arceusz? Wiedziałem, że tak będzie…
Card Killer przytaknął głową. Sam do końca nie dowierzał, co się stało. Martwiło go, że Arceusz wspomniał o jego bracie. Tomasz powinien teraz być przy nim. Potrzebuję teraz wsparcia swojego brata. Takie przeciwnika, jak Arceusz nie można lekceważyć. Jak mają oni pokonać kogoś, kto żyje kilka tysięcy lat. Czy to w ogóle możliwe? Card Killer zapatrywał swoją głowę takimi pytaniami. Na pewno nie będzie lekko. Barry popatrzył się w stronę Gabriela.
— Słuchaj. Arceusz to zagrożenie dla nas wszystkich. Zamierzasz pomóc? — Po tym wszystkim, co mi zrobiłeś? Powinienem chyba pomóc nawet Arceuszowi. Jego wdzięczność dałaby mi wiele. Ciekawy pomysł.
— Zapłacisz za te słowa psie. Nie pokazuj mi się na oczy.
Card Killer wyszedł, zostawiając śmiejącego się Gabriela z jego ludźmi i wykręcił numer swojego brata. Po raz kolejny potrzebował go, jak nigdy. Jak zawsze wcześniej znowu razem, przeciwko losowi, który ciągle zsyła im kłody pod nogi.
— Bracie. To coś naprawdę poważnego. Leć do San Francisco. Potrzebuję cię.
— Już jestem w drodze. Jeremy! Na Lotnisko!!! Szykuj samolot.
Srebrny Wilk był w drodze do San Francisco. Zebrał się bardzo szybko. Wsyatrczył telefon jego brata. Nagle Jeremy odpłynął i zaczął mówić do Tomasza:
— Srebrny Wilk. Ciebie też dopadnę. Tak jak twojego braciszka.
— Jeremy! Co się dzieje? Jeremy. Obudź się. Nie odchodź.
— Mogę ciebie zabić nawet teraz. Nie chciałbyś tego co?
— Jeremy!!! Obudź się.
— Możesz próbować pokonać mnie z bratem. Nie uda wam się.
Jeremy odzyskał przytomność. Był w amoku na początku. Ból głowy oraz wysokość i długość trasy dawały mu teraz poważnie w kość.
— Szefie. Nic panu nie jest? Nie wiem, co się stało. Przepraszam.
— Już dobrze Jeremy. Już dobrze. To była osoba ze szczytu listy. Barry zapomniał wspomnieć, że mamy walczyć z Arceuszem. Pierwszym czarownikiem, który ma kilka tysięcy lat życia, jak nie więcej. Po prostu wspaniale.
Tomasz wylądował w San Francisco, ale nie był sam. Zabrał potężne wsparcie. Kogoś, kogo dobrze znał i był ekspertem w takich sprawach.
— Nie myślałeś, że przylecę bez wsparcia, co?
Zapytał i z samolotu zaczął wychodzić starszy mężczyzna, którego nie dało się pomylić z nikim innym.
— Pewnie słyszałeś o nim. Rzeźnik z północy. Głównie poluje na wiedźmy i czarodziejów. Pomoże nam. Prawda?
— Masz moje pełne wsparcie. Zapolujmy na pierwszego maga! Łowy czas zacząć.
Powiedział bardzo entuzjastycznie i wszyscy udali się do domu Card Killera. Teraz pozostawało im przygotowanie i czekanie na ruch Arceusza. Card Killer miał atut, o którym nikt nie wiedział. Z rzuconych kart mógł tworzyć sztuczne wersje siebie. Gdyby wyrzucił cała talię stworzyłby wielu Card Kilerów. Miał zamiar to wykorzystać w ostatecznym starciu. Karciane odbicie.
Wielki atut. Arceusz nie spieszył się. Polował na wielu, takich jak oni. Nie była to dla niego nowość. Czy osobę, która żyję kilka tysięcy lat może coś zaskoczyć? Pewnie nie. Arceusz spodziewał się szybkiego zakończenia sprawy. Do Tomasza podeszła jedna z czarownic.
— Panie, odkryliśmy, że Arceusz może nie być jedynym pierwszym.
— Jak to? Co odkryliście? — Wtrącił się Card Killer.
— Jesteśmy posłuszne naturze, a ta ma władzę pod kilkoma żywiołami. Jeżeli tak, to znaczy, że Arceusz nie jest sam albo sam włada czterema żywiołami. Jeden z tropów prowadził właśnie tutaj do San Francisco. Mamy na myśli, że co jakiś czas czujemy się osłabione, ale może to być wina tego, że Arceusz stracił dwa żywioły, czyli oznacza to, że jest ktoś jeszcze.
— Skąd taka pewność?
— Wszystko dzieję się tylko tutaj. W San Francisco. Oznacza to, że osoba lub coś innego musi znajdować się tutaj.
— Zatem w międzyczasie udam się tam. Barry, wy zajmijcie się resztą, gdy mnie nie będzie. Nie powinno się nic wydarzyć. Pozostaje pytanie, jakim żywiołem lub żywiołami włada Arceusz. W drogę. Chce upolować Pierwszego Maga!
Jeremy w bardzo szybkim tempie jechał na lotnisko. Tym razem chcieli użyć prywatnego i luksusowego helikoptera. Albo bardziej złożyć ofertę nie do odrzucenia, dla tego od kogo mieli wynająć tę maszynę. Jeszcze z takim zagrożeniem nie przyszło mu się mierzyć. Card Killer nie chciał stracić Tomasza. Wolał, ewentualnie zginąć wraz z nim. Sam nie spodziewał się, że przyjdzie mu się mierzyć z takim zagrożeniem, ale powiedział sobie, że nie zostawi Tomasza. Tymczasem Card Killer przygotowywał się ostro do starcia z Arceuszem. Podnosił po 150 kilo i dźwigał się na drążku z obciążeniem 120 kilo. Liczyło się dla niego mentalne zwycięstwo nad bardziej silniejszym wrogiem.
Musiał być dobrze przygotowany na walkę z Arceuszem. Sam też, jeszcze nie mierzył się z takim wrogiem. Sam czekał także na informację od brata. Myślał, że to pewnie ślepy zaułek. W najgorszym wypadku Arceusz włada wszystkimi żywiołami. Bułka z masłem. Card Killer nie tylko walczył za siebie. Walczył również za brata i cały sabat i San Francisco. Największe starcie gladiatorów stulecia, jak nie tysiąclecia. Tymczasem Tomasz z Jeremim byli już w wewnętrznej części San Francisco. Planowali sprawdzić wszystkie tropy w bibliotekach oraz opowieści starszych osób, bo to ironicznie oni znają miasto najdłużej. Zresztą w takich miastach jak San Francisco, żeby nie uznali cię za,,nowego” musisz mieszkać tam od urodzenia albo ze trzydzieści lat.
— Jeremy. Do końca nie wiem czego szukamy, ale sprawdzamy wszystkie biblioteki i opowieści starszych osób. Coś w końcu znajdziemy. To tylko kwestia czasu.
Nagle sporadyczne osoby z tłumu, zaczęły tracić swoją świadomość i próbowały coś przekazać Tomaszowi.
— Znajdź mnie. Znajdź mnie.
Po krótkim czasie świadomość innych ludzi powróciła. Jeremy był zadowolony, że jemu nic się nie stało. Nie chciał po raz kolejny być w rękach jakiegoś maga. Tomasz stał z kolei osłupiony.
— Widziałeś to Tomasz?
— Tak Jeremy, widziałem. Obawiam się, że to może być prawda. Co sądzisz? Obawiam się, że idziemy w dobrym kierunku.
— Trop był prawidłowy Tomasz. W mieście jest kolejny mag… Lub coś znacznie gorszego…
— Plan bez zmian. Szukamy go. Nie wiemy, czy jest przyjacielem, czy wrogiem, ale chce być odnalezionym. Teraz to my mamy przewagę. Jeżeli włada żywiołami i jest mocno osłabiony, to znaczy, że mamy broń na Arceusza.
Tomasz był po części zdezorientowany, jak Jeremy. Nie spodziewał się, że podczas bycia Srebrnym Wilkiem, tak szybko przyjdzie mu walka z Arceuszem. Co dziwne, na jego pliku nie było nic o tym, że Arceusz mógłby nie być sam. Nie podobała mu się jego niewiedza. Zamierzał jak najszybciej rozwiązać tą sprawę. Jego słowa nie dawały mu spokoju. Albo pogrywał z nim Arceusz, albo wiedźmy, albo ktoś rzeczywiście potrzebował pomocy.
— To może być pułapka Jer.
— Też tak uważam Tomasz. Nie wiemy co lub kto z nami rozmawiało i do kogo mówiło.
— Cenna uwaga. Oboje możemy być celami. Uważaj na siebie Jer.
— Tomasz ty też na siebie uważaj. Nie wiemy, z czym się zmierzymy i co ta postać potrafi. Może namieszać ci w głowie. Tak jak mi, chociaż tobie się to nie przytrafiło.
— Dziękuje Jeremy za troskę. Dobra, tak jak było ustalone. Wszystkie biblioteki. W drogę. Prowadź.
Kiedy wysiedli z samochodu i byli w drodze do biblioteki, kolejne osoby miały sytuację jak poprzednio w ich obecności. Traciły świadomość jakby ktoś ich przejmował i próbował coś przekazać w stronę Tomasza i Jeremiego.
— Mam coraz mniej siły. Znajdź mnie. — Powiedział głos w ich stronę.
— Kim jesteś? Gdzie ciebie szukać?! — odkrzyknął Tomasz.
Po chwili głos zniknął, a życia przechodniów wróciły do normy tak jak ich świadomość.
— Jasna cholera Jeremy. Jak mamy to rozumieć?
— Nie wiem Tomasz. Masz jakiś pomysł w zanadrzu?
— Tak. Czas na kolejna osobę z listy. Człowiek podziemia San Francisco. David Green. Rządzi teraz tym terenem. Powinien coś wiedzieć. A przy okazji, będziemy eliminować konkurencje Card Killera i złego człowieka.
— Jak go znajdziemy Tomasz?
— Ma posiadłość niedaleko. Powinniśmy złożyć mu teraz wizytę.
— Tak jest.
Jeremy znowu był za kółkiem. Oby tylko David Green coś wiedział. Powinien mieć tą wiedzę, ale z takimi jak on, nigdy nic nie wiadomo, pomyślał sobie Jeremy. Po jakimś czasie zaparkowali przed jego posiadłością. Ochroniarz przed bramą się spytał, kto chce widzieć jego szefa. Tomasz otworzył tylną szybę auta, która była zaciemniona. Ochroniarz zrobił się bardzo poważny i się odsunął.
— Pan Tomasz? Srebrny Wilk?! Nie spodziewaliśmy się pana. Już otwieram. Proszę zaczekać. Szef czeka w środku.
Tomasz szybkim uśmiechem odwrócił wzrok. Brama szybko została otwarta. Jeremy wjechał na teren posiadłości Davida. Był tam duży ogród, a droga prowadziła, aż do drzwi i garażu. Jeremy zaparkował przed wejściem do domu. Otworzył drzwi Tomaszowi, a wtedy David wyszedł im na powitanie.
— Sam Srebrny Wilk we własnej osobie na terenie mojej posesji. Witaj. Czym sobie zasłużyłem na taki honor?
— Szukam kogoś.
— Jak my wszyscy Srebrny Wilku.
— To wyjątkowa osoba. Może wejdziemy do środka?
— Tak, tak zapraszam. — Zarówno Jeremy, jak i Tomasz weszli do domu Davida.
— Zawsze jestem przygotowany na to, że będę miał gości.
— To miłe z twojej strony. — Wszyscy usiedli przy ławie, gdzie było jedzenie i picie.
— Tak jak powiedziałem, szukam kogoś David i myślę, że osoba, która rządzi San Francisco powinna coś wiedzieć.
— Zamieniam się w słuch. Miło mi, że przyszedłeś z tym akurat do mnie.
— To czarownik. Bardzo potężny. Możliwie pierwszy czarodziej. Dokładnie tego nie wiem. Badam ten trop, bo to właśnie on przyległ mnie do San Francisco. Obiło ci się coś o uszy?
— Niestety, bardzo chciałbym powiedzieć, ale nie mogę.
— Wiesz, kim jestem David. Nie pogrywaj ze mną.
— Przypomnę Ci, że to ty przyszedłeś do mnie.
— Jeżeli nie powiesz, spotkają cię tego konsekwencje. Znasz mnie David.
— Ty psie! Grozisz mi we własnym domu?!
Tomasz wtedy zastrzelił w błyskawicznym tempie dwóch ochroniarzy Davida, którzy byli blisko niego. Nie zawahał się ani nie zatrzymał na moment.
— Zabiję Cię za to. To moi ludzie i mój dom!
— Daj mi to, czego chce David. Wiesz, że potrafię być przekonujący.
— Dobrze! Ale uspokój się. Coś słyszałem. W dokach podobno trzymają jakiegoś potężnego czarownika. Tyle wiem!!!
— Dziękuję David. Wybacz za ludzi. Ale wiedz, że jesteś ludzką gnidą. Przez twoje oszustwa wielu dobrych ludzi poszło na bruk. Po twojej śmierci, całe twoje złe zarobione pieniądze trafią na ich konto.
— Zaraz?! Co ty robisz!
Tomasz strzelił trzy razy do Davida Greena. Nienawidził takich, jak on. Zatruwali społeczeństwo. Zabijanie osób takie, jak on są dobre dla społeczeństwu.
— Jeremy. Wiesz co masz robić. Zaczekam w samochodzie.
— Tak jest Tomasz.
Srebrny Wilk wyszedł, kiedy Jeremy czynił swoje powinności. Żaden z ochroniarzy Davida, nawet nie śmiał popatrzeć z podniesioną głową na niego. Srebrny Wilk miał swoją reputację. O to chodziło mu od początku. Dodatkowo eliminując takich ludzi, jak David czy inni jego pokroju, służby były mu wdzięczne. Ludzie z pliku byli zbyt niebezpieczni. Tomasz w międzyczasie zmienił położenie samochodu i wyjechał nim z posesji na drogę obok. Sam siedział z przodu na początku. Po jakimś czasie Jeremy wyszedł z mieszkania. Zamienił się miejscami z Tomaszem i pojechali dalej. Celem teraz były doki. Musieli zrobić podgląd. Wciąż nie wiedzieli, z czym się mierzą. Doki równie dobrze, mogły być pułapką.
— Tomasz — zaczął Jeremy — Nie wiem, co tam zastaniemy lub kogo, ale chce, żebyś wiedział, że jesteś dla mnie jak brat. Kocham cię bracie.
— Dziękuję Jeremy. Ja ciebie też. Od początku. Bez ciebie nie dałbym rady. Zawdzięczam ci wszystko.
Po jakimś czasie udało im się zajechać do doków. Już przed wjazdem można było wyczuć zapach wody. Jeremy zajechał od dalszej strony i poszli pieszo, gdyż nie chcieli wzbudzać podejrzeń. Po zaznajomieniu się z terenem ruszyli do biura przełożonego.
— Kim panowie są?! Nie możecie tutaj tak wchodzić!
Powiedział zdenerwowany przełożony tego miejsca. Jeszcze nie wiedział z kim rozmawia.
— On ma moją przepustkę.
Powiedział Tomasz wskazując na Jeremiego, który wyciągnął broń. Przełożony doków był w lekkim szoku i obawiał się najpierw, że to mogą być ludzie z kartelu lub inni bandyci. Jakże się mylił.
— O co wam chodzi?! Nic wam nie powiem!!!
— Spokojnie. Przyszliśmy tylko po kilka informacji. Właściwie jedna nas tylko interesuję. Daj mi to, czego chce i rozejdziemy się w pokoju.
— Wiem, czego pragniesz Srebrny Wilku. Nie dostaniesz tego.
— Skąd zakładasz, że wiesz, czego chce?
— Z Card Killerem idziecie na wojnę z pierwszym magiem, co i tak świadczy o was jak bardzo nie boicie się niczego, albo jesteście głupi. Arceusz rzucił klątwę na mnie. Nie mogę opuścić tego biura, dopóki on mi na to nie pozwoli. Siedzę tu tak od bardzo długiego czasu, więc nie wiesz tego, co ja czuje. Gdyby był sposób ucieczki, proszę. Zabij mnie najlepiej od razu to ten koszmar się skończy.
— Mówisz o dniach, miesiącach?
— Latach, Tomasz, latach i to bardzo długich i bolesnych, dlatego zabij mnie od razu. Będę Ci dozgonnie wdzięczny.
— Czemu nam nie pomożesz?
— Bo skrzywdzi mnie jeszcze bardziej. To znacznie gorsze od śmierci. Znajdzie sposób, aby przywrócić mnie do życia i zwiększy karę…
— A co byś powiedział na natychmiastową śmierć?
— Co masz na myśli?
— Pomóż nam, a zginiesz szybką śmiercią. Co ty na to?
— Nie mam powodów, aby nie wierzyć tobie Srebrny Wilku, ale nie zmienię swojego zdania. Za bardzo już się wycierpiałem.
— Skoro nie możesz wyjść, to pamiętaj, że możemy jeszcze bardziej ci ten wyrok uprzykrzyć. Chcesz tego? Jakiego sekretu tam strzeżesz? Dowiedziałeś się za dużo, czy widziałeś coś czego nie powinieneś? Wydobędę to z ciebie. Tak łatwo się nie poddam, choćbyśmy mieli czekać kolejne lata w tym pokoju. Czemu go wciąż bronisz?! Powiedz!
— Znasz moją odpowiedź Tomasz.
Zaczął on wtedy inne metody przesłuchań. Takie, które są używane kiedy potrzeba jest nagła. Tu chodziło o coś, co mogło mieć znaczenie w walce i starciu z wrogiem. Tomasz w takich sytuacjach stawiał sprawę jasno.
— Powiedz chociaż, co to jest?! — wykrzyknął Tomasz.
— Nie wiem!
— O w końcu mamy przełom.
— Powiem. Jest to przedmiot, a raczej kontener, który znajduję się na dnie naszych wód na terenie doków. Jest to coś poważnego, bo zabił wielu ludzi, którzy wiedzieli o tym, a na mnie rzucił klątwę.
— Kontener… Dlatego przyjąłeś tyle bólu?! Mogłeś powiedzieć od razu. Gdzie! Gdzie to jest dokładnie? Masz współrzędne?
— Tak. Po tylu latach pamiętam te wszystkie przeklęte współrzędne na pamięć. Weź kartkę i długopis.
Tomasz z Jeremim zaczęli pisać dokładne współrzędne. Czemu akurat kontener w takim miejscu? Co mogło być w środku? Kto ich wołał wtedy wcześniej w San Francisco? Czy to ta sama osoba? Kiedy pokaże się Arceusz? Czy zaatakuję od razu? Na takie pytania Tomasz chciałby znać odpowiedź.
— Jeremy. Jedziemy.
Tylko Srebrny Wilk wiedział, dlaczego mógł zastrzelić zarządcę. To właśnie wtedy dostał podrasowaną konstanpolitańską strzałę i sumeryjskie ostrze. Miał wykonać niemożliwe i na to postawił zarządca. Ale o tym później. Gdyby tylko wiedział, że doprowadził do tego jego największy wróg…
Rozkazał przyjacielowi i wtedy strzelił do zarządcy, tak jak mu obiecał. Jeremy już się zatrzymał, aby zająć się ciałem, ale Tomasz go pospieszył.
— Nie ma czasu Jeremy. To jest ważniejsze.
Tomasz z Jeremim szybko wsiedli do samochodu i odjechali. Zorganizowanie wyciagnięcia tego kontenera, było teraz największym priorytetem. Gra toczyła się o wysoką stawkę.
— Jeremy. Wiesz o co toczy się stawka. Zorganizuj wyciągnięcie tego kontenera z wody. Już! — Powiedział szybko Tomasz.
— Tak jest, Panie — Odkrzyknął przejęty Jeremy.
Firma Spełniająca Życzenia
Jeremy wdepnął pedał gazu i Tomasza wcisnęło w siedzenie. Ale nie narzekał. Sam by tak postąpił. Jeremy bardzo szybko i niebezpiecznie prowadził samochód, ale nie przeszkadzało to jego pasażerowi. Jechali do Firmy Spełniającej Życzenia. Kolejna pozycja z pliku, która mieściła się niedaleko San Francisco. Zajmowała się ona każdą zachcianką, jaką chciał klient. Czy to porwanie czy zamordowanie.
Firma spełniała każdą zachciankę klienta. Tomasz co prawda, mógł jechać do jakiejś firmy legalnej, ale czas go gonił i nie chciał czekać. Żeby być klientem tej firmy, musisz odpowiednio przesłać wiele setek tysięcy na ich fundację, a później spotkać się z prezesem fundacji, który umówi cię z jego sekretarzem, który wykona usługę. Tomasz przesłał dużo więcej pieniędzy na ich fundację, a dużo to jest mało powiedziane. Prezes fundacji był w drodze na uhonorowanie go orderem jego firmy.
Dodatkowo, kiedy usłyszeli, że sam Srebrny Wilk ma być ich klientem i że wpłacił tak wielką sumę, każdy z Firmy zadeklarował się mu pomóc. Jeszcze nie wiedzieli, do czego zostaną wyznaczeni, ale już byli chętni. Tomasz właśnie na to liczył. Jeremy zajechał już pod restaurację, gdzie był przygotowany bankiet z okazji dokonania jego wpłaty. Kiedy oboje weszli do środka przywitał ich chłód klimatyzacji i miły zapach jedzenia. Od razu pracownicy zaczęli bić im brawa na wejściu, kiedy ich zobaczyli.
— Panie Tomasz, dziękujemy za pana zaangażowanie w naszą fundację! Proszę powiedzieć, czego pan sobie życzy, a spełnimy pana zachciankę, choćby pan chciał polecieć na księżyc. — Powiedział na stracie uśmiechnięty prezes.
— Kontenera na dnie zatoki. Sprawa jest delikatna. Nie chce, żeby zawartość się zniszczyła, a jest on ważny dla mnie. Straciłem go gdzieś na dnie naszych wód. Mam lokalizację. Pozostaje tylko go wyłowić. Oczywiście dyskretnie i w jak największej tajemnicy.
— Rozumiem. Proszę uznać już, że pański kontener jest u pana w kryjówce. Moi ludzie już się tym zajmują. Wszyscy będziemy panu towarzyszyć w ramach wsparcia. Zasługuję pan na to, za cały pana wkład.
Po jakimś czasie Firma znalazła odpowiednich ludzi i sprzęt. Pod pozorem eksplorowania wód pobliskich terenów, ekipa czekała na przesyłkę, która miała być załadowana do tira w którym czekał Tomasz i Jeremy. Zarządca doków nie kłamał. Kontener był dokładnie w tym miejscu. Firma załatwiła jego wydobycie i helikopter umieszczał go już na pustym tirze Tomasza. Kiedy już kontener był na miejscu, Tomasz wysiadł i podziękował Firmie za pomoc. Kiedy Tomasz i Jeremy wyjeżdżali, minęli się z policją, która kierowała się w miejsce wszystkich pracowników i zarządu Firmy. Druga jednostka federalnych przeszukiwała cały ośrodek. Wielu złych ludzi poszło siedzieć. Kolejna osoba z pliku znikła z gry. Teraz mieli kontener i wszystko powinno się odmienić. Wciąż nie wiedzieli, co jest w środku. Wkrótce poznają. W tirze Tomasz, sięgnął po telefon i wykręcił numer brata. Jeremy był skupiony na drodze.
— Bracie znaleźliśmy coś grubego. Sytuacja u was się zmieniła?
— Nie. Przygotowujemy się ostro na spotkanie z Arceuszem. Wciąż cicho. Co znaleźliście?
— Kontener, ale poważny. Arceusz rzucił klątwę na dozorcę, a zabił innych ludzi, którzy widzieli jak wrzuca ten kontener do wody. Nie wiem co jest w środku, ale wykorzystaj te wiedzę i zobacz jak ewentualnie zareaguję. Wracamy do San Francisco. Do zobaczenia wkrótce.
— Cieszę się bracie. Teraz to my mamy przewagę. Wracajcie bezpiecznie. Trzymaj się Jeremy. — Pożegnał się Card Killer.
Oboje już w spokojności wrócili do San Francisco. Starali się nigdzie nie zatrzymywać po drodze. Nie chcieli kłopotów. Wiedzieli, którymi trasami mieli się kierować, aby służby nie robiły im problemu o ładunek. Po jakimś czasie wjechali do jednej z kryjówek Card Killera. Na miejscu czekał on sam, Rzeźnik z Północy i jeszcze sabat czarownic w razie kłopotów. Kontener pewnie był zabezpieczony jakimś magicznym zaklęciem, bo Arceusz nie zostawiłby tego kontenera bez ochrony. Po krótkim czasie kilku ludzi pomogło znieść kontener i położyć go na ziemi.
— No to co. Ja mam to zrobić czy ty? — Zapytał Card Killer. — Otwórz to!
Tomasz próbował otworzyć, ale mimo jego siły nic nawet nie drgnęło. Każdy tym faktem był zdziwiony.
— Moje czarownice z sabatu! Przygotować się! Macie złamać te czary i to jak najszybciej.
Rozkazał im Card Killer. Słusznie założył, że magia musiała mieć związek z zabezpieczeniami kontenera.Czarownicom szybko udało się złamać zawiasy. Card Killer i Rzeźnik z Północy nie mogli się doczekać, aby otworzyć kontener.
— No bracie, ty jesteś tego powodem, więc ty masz to otworzyć.
Powiedział Card Killer. Jego brat się nie bał otwarcia. Wciąż pamiętał, jak jakiś głos prosił, aby go uwolnić. Nie wiedział, co zastanie w środku, ale w końcu otworzył kontener. Wszyscy byli zaskoczeni, kiedy w środku była młoda kobieta w czarnych włosach, która nie wiadomo, dlaczego się tam znalazła i co zrobiła Arceuszowi. Kobieta w środku żyła. Była wycieńczona. Spędziła przypuszczalnie wiele lat na dnie zatoki. Topiła się bez końca i znowu i znowu i znowu. Co za tortury.
— To niemożliwe! Tyle zachodu dla jakiejś kobiety! — Krzyknął gniewnie Card Killer. — Jasna Cholera!
— Czy wszystko w porządku? — Spytał grzecznie Tomasz. — Dajcie koc i gorącą herbatę! Migiem!
Krzyknął w stronę reszty. Sam podszedł do kobiety szybkim krokiem sądząc, że potrzebuję pomocy. Wyjął z niej strzałę, która przylegała w jej ciele. Wtedy ta krzyknęła z bólu. Jej ubrania były całe mokre, które po zbliżeniu przez Tomasza, zaczął widzieć jej ciało, więc Srebrny Wilk ściągnął swoją marynarkę i koszulę od garnituru, aby ogrzać nieznajomą.
— Dziękuję. — odpowiedziała cicho.
Padła z wycieńczenia na Tomasza. Ten zaś wziął ją na plecy i wsadził do swojego samochodu.
— Jeremy! — Krzyknął Tomasz, kiedy wciąż trzymał ją na plecach. — Zajmij się kontenerem. Tymczasem my — I głową wskazał na brata i przyjaciela — Jedziemy do naszej kryjówki. W drogę!!!
Card Killer i Rzeźnik z Północy siedzieli z przodu, kiedy Tomasz z tyłu obserwował, co robi kobieta. Ta miała głowę opartą o jego ciało. Ten zapytał ją cicho: Czy ma jakieś imię. Elizabeth odpowiedziała, wciąż w amoku.
Elizabeth.
Czyli to było jej imię. To ona go wzywała. Nie miała siły.
— Wiedziałam, że posłuchasz mojej prośby. — Dopowiedziała w drodze.
— Więc to byłaś ty wtedy… ten tłum i tak dalej.
— Tak. Zbierałam długo moc. To ja ciebie zaprowadziłam do mnie.
— Odpoczywaj. Nabierz sił.
Odpowiedział przejęty Tomasz w jej kierunku. Czuł wobec niej coś dziwnego. Sam nie wiedział o co dokładnie chodzi. Miał przeczucie, jakby się znali i to od dłuższego czasu. Kiedy tak się zastanawiał wszyscy po jakimś czasie zajechali już pod dom Card Killera. On sam był bardzo podenerwowany. Oczekiwał czegoś więcej. Tymczasem Tomasz, wciąż niósł Elizabeth na plecach, gdyż jeszcze nie miała siły chodzić. Kiedy weszli do domu Tomasz, położył ją na kanapie obok barku. Przygotował jej whisky i ciepłą herbatę. W sumie podobny napój. Oba rozgrzewają od środka. Tomasz obserwował Elizabeth z miejsca, gdzie przechowywał whisky. Ta po krótkim czasie położyła się na boku. Patrzyła się na tego, który ją uratował. Położyła swoją głowę na części sofy. Musiała dużo wypoczywać, aby nabrać sił.
— Wiedziałam, że mnie uratujesz. Dziękuję.
— Czemu się o tobie dowiedziałem Elizabeth? Czy to twoje prawdziwe imię? Kim jesteś dla Arceusza i dlaczego cię tam uwięził? Czemu żyjesz? Nie powinnaś. Kim naprawdę jesteś?
— Będę z tobą szczera. Arceusz to mój brat. Kiedyś żyliśmy w zgodzie. Ja miałam połowę żywiołów i on, ale chciał więcej. Użył Konstanpolitańskiej strzały i mnie zranił. Wiedział, że jestem nieśmiertelna i chciał, żebym go zapamiętała. — Powiedziała Elizabeth, prawie roniąc łzę.
— To straszne. Własna rodzina cię zdradziła. Jesteś piękną i skrzywdzoną osobą. Nie zasługiwałaś na taki los. Topiłaś się bez końca… — Podszedł i poprawił jej włosy i popatrzył bardziej bliżej. — Wiedz, że cię ochronię. Obiecuję Ci to. Daje słowo. — Powiedział Tomasz, kiedy był blisko Elizabeth. — Nikt cię tak więcej nie skrzywdzi.
— To wina tej strzały. Jest konstanpolitańska. Specjalna wykuta tam bardzo dawno temu, która potrafi nas zranić. To właśnie tam była walka z Tenebris. Musisz wiedzieć, że Tenebris to czarna magia. Przesiąka każdego, kto ją używa. Kiedy opanowałam żywioły z bratem wszyscy odwrócili się od Tenebris i to ją osłabiło. Dawny czasy Konstantynopola były piękne. Była tam jedna z większych bitew. Jak sam wiesz Arceusz i ja wygraliśmy, ale broń, którą stworzyła Tenebris została użyta przez mojego brata…
— I to nam wystarcza, aby wysłać ciebie w to samo miejsce z powrotem.
Powiedział Card Killer trzymający konstanpolitańską strzałę. Był podenerwowany całą sytuacją. Kompletnie nie dbał o Elizabeth i jej siły.
— Bracie nie. Obiecałem, że Elizabeth nie stanie się krzywda. –odpowiedział Srebrny Wilk.
— Tomasz. Twoje obietnice mnie nie interesują. Gdzie Srebrny Wilk? No dalej. To jego potrzebuję.
— Właśnie osłabiłeś Arceusza z dwóch żywiołów. Sam podobno dużo trenowałeś, więc teraz stoczysz uczciwą walkę. — Trafnie podsumował Tomasz. — Ale na Elizabeth nie podnosisz ręki. Obiecałem, że nie stanie jej się krzywda. Jako pierwsza z czarownic, będzie walczyła z twoim sabatem, ale to ty musisz zadać ostateczny cios. — Powiedział Tomasz.
Card Killerowi, nie podobało się, to, że brat oparł się jego woli. Postanowił go ukarać. Ale teraz miał ważniejsze sprawy na głowie.
— To jeszcze nie koniec bracie.
Odpowiedział naburmuszony Card Killer. Elizabeth patrzyła się na Tomasza, kiedy on wskazał oczami na jej drinka, którego przyrządził. Tomasz uwielbiał whisky.
— Elizabeth wypij to, a poczujesz się trochę lepiej. Przynajmniej na chwilę.
— Dziękuje, że się mną tak opiekujesz. Nie pamiętam, żeby ktoś tak o mnie dbał.
— Elizabeth skup się. W starciu z Arceuszem, czy mogę liczyć na ciebie?
— A gdyby twój brat kazał ci tonąć przez kilka tysięcy lat?
— Raczej bym się zemścił na nim. I zrobiłbym to tak, aby popamiętał mnie na wiele tysięcy lat dłużej. Żeby cały czas żył i tylko myślał o dniu, w którym popełnił błąd. — odpowiedział Tomasz i się jeszcze bardziej nachylił w jej stronę. — Nie przejmuj się Elizabeth. Arceusz zapłaci za swój błąd.
— A twój brat? Nie czuję się przy nim bezpiecznie. Do czasu, kiedy moje moce nie powrócą…
— Na razie nim się nie obawiaj. Obiecałem ci, że ciebie nie skrzywdzi i że jesteś ze mną bezpieczna.
W międzyczasie Card Killer szukał sposobu, jak tu by się odgryźć na bracie, który go nie posłuchał. Zaplanował, że przyspieszy nieco akcję i użyję sumeryjskiego ostrza. Tenebris wymyśliła to, aby jeszcze bardziej torturować Arceusza i Elizabeth. Sam on był w jego posiadaniu. Sumerowie, kiedy wymyślili pismo, zwrócili się do Tenebris i przez to powstały pierwsze klątwy i narzędzia tortur. Kiedy ktoś użył na kimś sumeryjskiego ostrza, jako, że było zrobione przez ciemność, to widział swoje same najgorsze koszmary. Ofiara skupiała się tylko na tym, aby coraz bardziej mrok wyniszczał osobę, na której będzie ono użytę. Kiedy Srebrny Wilk o tym myślał to do pokoju wszedł Card Killer z owym ostrzem.
— Bracie? Co robisz? — Zaczął zdezorientowany Srebrny Wilk.
— Wiesz co robi sumeryjskie ostrze? Jestem pewny, że tak.
— Masz rację i czasem nie wbijaj go we mnie, bo gorzko tego pożałujesz.
— Wiesz, sprzeciwiłeś się mojej woli. To dobry powód, a wręcz patrząc na naszą sytuację idealny powód i okazja do użycia go. Oczywiście przy okazji przetestujemy możliwości Elizabeth!
Wtedy Card Killer w błyskawicznym tempie rzucił się na brata i mocno wbił ostrze w jego ciało. Oczy Tomasza zaczęły przybierać czarny kolor. Cała siatkówka, gałka oczna były tego koloru. Card Killer nie widział nigdy tak głębokiego czarnego odcienia. Barry wywlekł wtedy jego ciało i rzucił przed Elizabeth. Nie wydawało się nikomu, że nie żałuję tego, co zrobił.
— Jeżeli jesteś tą za którą się podajesz to rzuć czar i uratuj go! Teraz! Widzisz bracie, tak się kończy nie słuchanie mnie!!!
Krzyknął patrząc Elizabeth w oczy. Ta była przestraszona. Nie wiedziała, że może się tego spodziewać po Card Killerze. Tomasz wiercił się i próbował się wyrwać, lecz było to bezskuteczne. Nie mógł uciec od swojego koszmaru. Wdział w nich, jak jego przeszłość wyniszcza jego bliskich bez końca, a on nie może nic z tym zrobić. Barry do tego chwycił go za włosy i przyciągnął mocno do siebie, aby Tomasz był skierowany twarzą prosto do Elizabeth.
— Przestań! Krzywdzisz go! Własnego brata!!! — Krzyknęła Elizabeth.
— Nie krzywdzę go ja, lecz ty, bo nie chcesz rzucić czaru! No dalej!!! Bez czarów nam się nie przydasz!!! — Krzyczał Card Killer. Szybko wyjął kartę i sam zaczął wbijać ją w Tomasza. — No dalej!!!
Tomasz był na ziemi i ledwo dawał radę. Nie dość, że był pod wpływem sumeryjskiego ostrza to jeszcze czuł, jak w koszmarze ktoś go mocno rani. Była to karta, którą wbijał Card Killer, lecz Tomasz tego chwilowo nie mógł wiedzieć. Card Killer dalej krzyczał, kiedy Elizabeth magią wyjęła ostrzę z Tomasza. On sam odetchnął. Był bardzo wdzięczny za pomoc od Elizabeth. Nie spodziewał się, że mu pomoże. Nie przypuszczał, że będzie w stanie to zrobić po tak długim,,spoczynku”.
— Mówiłem Ci bracie. Teraz mamy sojusznika. — Powiedział zadowolony Card Killer.
Miał to gdzieś, że jego brat cierpiał. Liczyły się dla niego rezultaty.
— Jak mogłeś ty psie! — Odpowiedział gniewnie Tomasz.
Przynajmniej nie złamał swojej obietnicy. Była dla niego bardzo ważna. Teraz czuł się odpowiedzialny za Elizabeth.
— Dzięki mnie jesteś, gdzie jesteś i tutaj. Nigdy więcej nie podnoś na mnie ręki, ani nie zmuszaj do niczego Elizabeth. — Dodał zdenerwowany sytuacją Tomasz.
— Przypomnę Ci, że masz żonę i syna. Nie próbuj zrobić głupstwa.
Odpowiedział jako riposta Barry. Elizabeth była zaskoczona, kiedy usłyszała, że Tomasz ma żonę i dziecko. Nie spodziewała się tego, ale przecież on tylko się ją opiekował i nic więcej. No i zrobił jej drinka wraz z herbatą, ale nie była to przecież zdrada. Sam wtedy do niej podszedł. Chciał przeprosić za zachowanie brata. Ten prawie od razu z uśmiechem wyszedł.
— Wybacz mi Elizabeth za niego. Przepraszam za ciebie. Ale w jednym się nie mylił. Rzeczywiście masz moc. Jesteś niebezpieczna, jesteś przecież pierwszą czarownicą. Tą dobrą. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Dodał w jej kierunku i się zaśmiał pod nosem. Nie patrząc na nią szybko poszedł w kierunku barku i nalał sobie dwusetkę dziesięcioletniej whisky. Ręką ruszył szklankę, aby zawartość się poruszyła i jednym ruchem wypił całą zawartość. Czuł się bardzo rozgrzany.
— Ciebie bym nigdy nie skrzywdziła Tomasz. To ci mogę zapewnić.
— Jaki jest Arceusz? Albo lepsze pytanie, jakim był bratem, zanim przekroczył pewną granicę? — Zapytał ją Tomasz, a ta westchnęła i wzięła duży wdech.
— Był dobrym bratem. Dzielił się dwoma żywiołami i wszyscy żyliśmy w harmonii. Według mnie to Tenebris tak na niego wpłynęła. Ciągłe walki. Strach, że możesz zawieść… Dla niego i dla mnie nie istniała śmierć. Kiedy w końcu w Konstantynopolu, dzięki Tenebris, wykuto pierwszą strzałę, która mogła nas zabić albo pozbawić mocy, to wtedy nie było odwrotu. Arceusz się zmienił. Znacznie. Przypuszczam, że ciągle ma w tyle głowy, że Tenebris nie została pokonana tylko uwięziona. Ciemność wyniszczyła ciemność, byś mógł powiedzieć. Niestety to tylko złudzenie. Przypuszczam, że Arceusz wiedział, że Tenebris powróci silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Dlatego stawał się coraz gorszy. Siła i strach miały go napędzać, aby Tenebris nie była dla niego zagrożeniem.
— Nie tłumacz go Elizabeth. To co zrobił było niewybaczalne. Za samo to powinienem go zabić lub skrzywdzić. Zresztą nie przejmuj się. Jutro też jest dzień. Taki w którym Arceusz straci wszystkie żywioły.
— Ciebie bym nie skrzywdziła Tomasz. To ci mogę zapewnić.
Ten na te słowa tylko się uśmiechnął i usiadł na fotelu ze swoim whisky. Elizabeth musiała się położyć i czuła się bezpiecznie w towarzystwie Srebrnego Wilka. Tymczasem Tomasz i Card Killer zaczęli planować spotkanie z Arceuszem. Nie wiedzieli jak się skończy, ale mieli wielki element zaskoczenia. Kiedy Srebrny Wilk zobaczył, że Elizabeth usnęła i że szklanka już była zalewana piąty raz to wiedział, że czas na zaplanowanie wykończenia Arceusza. Poszedł w kierunku Card Killera. Wciąż się na niego gniewał, ale mieli ważniejsze rzeczy na głowie niż kłótnie. Zanim miał zapukać do jego pokoju słyszał rozmowę, a właściwie kłótnie Card Killera z Rzeźnikiem z Północy. Wtedy przyspieszył kroku i otworzył drzwi.
— To ja mam go zabić. Moja imię o tym świadczy. Gówno wiesz o czarownicach. Nie masz żadnego prawa! — Krzyczał Rzeźnik z Północy.
— Jesteś tu tylko gościem i się zapominasz. To mnie wyzwał Arceusz. Nie ciebie! — Odpowiedział mu równie gniewnie Card Killer.
— Wszyscy się uspokójmy. Żaden z was nie ma racji. Jeżeli ktoś ma zabić Arceusza to będę to ja lub Elizabeth. Zanim coś powiesz Bary, to wysłuchaj mnie do końca. Wiem, że pragniesz jego śmierci, ale jeśli Elizabeth go tylko unieszkodliwi to wtedy sama będzie władała czterema żywiołami. Wyobraź sobie, że tylko twoje czarownice i twój sabat za uwolnienie Elizabeth by miały czterokrotną moc. Wtedy ja zyskuję mocnego sojusznika, ty potężny sabat, a mój gość, którego zaprosiłem przysługę z mojej strony i prezent, który przekaże ci teraz.
Większość zaniemówiła, kiedy usłyszała go, lecz obaj wiedzieli, że ma rację. Nie mogli się z nim nie zgodzić. Oboje wiedzieli, że jeżeli to Tomasz by się gniewał to nie mieliby żadnych szans. W końcu Rzeźnik z Północy przytaknął głową i był ucieszony, że Tomasz, jego przyjaciel o nim nie zapomniał.
— Zamiast się kłócić, to lepiej się przygotujmy. Spotkanie z Arceuszem już jutro.
Podsumował mądrze Rzeźnik z Północy. Doceniał przyjaźń z Tomaszem. Znali się za czasów Silvermans. Ta organizacja za czasów magii wykorzystywała czarownicę, aby wyniszczać ciała i zatruwać umysł. Tomasz dokładnie pamiętał, że najbardziej z tego powodu cierpiał jego przyjaciel. Nie miał on tyle szczęścia i nie zdołał uciec. O wszystko obwinił czarownicę. Dlatego stał się ich postrachem. Działał głównie na północnych terenach. Stąd jego nazwa.
Każdy z głównych bohaterów szykował się we własny sposób. Byli tylko ludźmi i mogli umrzeć, a przyszło im walczyć z Arceuszem. Legendą i postrachem wielu silniejszych od nich. Tomasz spędzał czas z Elizabeth przy szklance whisky, próbując ją wesprzeć. Card Killer cały dzień tasował karty, które wyciągnął z jednej talii z jego czerwonego pasa. Miał ich tam całą masę, ale bardzo go to uspokajało. Rzeźnik z Północy zaś cały czas ostrzył swoje ostrza i ćwiczył masę mięśniową. Czuł, że do tego spotkania był przeznaczony od początku istnienia. Dzięki Tomaszowi jego marzenie i przeznaczenie mogło się spełnić.
Tomasz sprawił, że Elizabeth mogła się z nim zaśmiać. Sam był z tego faktu całkiem zadowolony. Kiedy się śmiali ta nagle poczuła, że zbliża się jej brat. Zaczęła się bać i gniewać oraz powiedziała o tym Tomaszowi, który z resztą ekipy pobiegł w kierunku stołu. Każdy z nich zasiadł i czekał, aż pojawi się ich gość.
Wybiła już późna godzina wieczorna. Srebrny Wilk wraz z Card Killerem byli w domu przy gotowym i nakrytym stole. Po jakimś czasie zjawił się tam jakiś mężczyzna. Wyglądał on jak 30 — latek. Miał blond włosy i brodę. Nie miał mięśni i był drobnej postawy.
— Więc to ty jesteś Arceusz? — zapytał Tomasz.
— Witajcie kochani. Wybaczcie, że tyle budowałem napięcie, ale w końcu widzicie mnie w mojej prawdziwej postaci. Pozwólcie, że się rozgoszczę. — powiedział Arceusz i zaczął zasiadać przy stole.
— Ależ naturalnie siadaj, gdzie tylko zechcesz.
Po jakimś czasie, kiedy każdy już trochę pojadł, Tomasz spytał się:
— Dlaczego Arceusz chcesz mojego brata? Myślę, że możesz mi powiedzieć.
— Bo nikt nie ma prawa tak bezcześcić wyborów na regenta. Wiem, co zrobiłeś i dlaczego nazywają cię Card Killer. To święta funkcja i wybory. Nikt, nawet ty nie może tak ich niszczyć. Dlatego zginiesz za to. Ale to dopiero potem. Powinienem również zabić waszego przyjaciela. Wiem co zrobił moim czarownicom. Każde z nich traktuję jak moje dziecko, ale bądźcie spokojni. Na razie okazuje wam łaskę.
— Wiesz co? Miałem inny plan na dzisiejszy wieczór. — Powiedział Tomasz.
— Jaki? I lepiej nic nie próbuj, bo wiesz, że jestem nieśmiertelny i nie możesz mi nic zrobić.
— A co do tego, to właśnie to zrobiłem i nie ciebie, lecz taki przedmiot z kontenera. — Arceusz zachmurzył się. — Jaki on miał kolor bracie? Żółty? Dobrze mówię?
— Dokładnie tak. Pewien kontener z doków z San Francisco. –odpowiedział z uśmieszkiem Srebrny Wilk. Roześmiał się cicho.
— Blefujecie?!?! Nie otworzylibyście tego skarbca!!!
— Tak. Oni by nie otworzyli, ale moje czarownice tak!!!
Wyskoczyła zza pokoju nie kto inny, jak Elizabeth. W tym samym momencie Tomasz wbił konstanpolitańska strzałę w rękę Arceusza. Ten się tego nie spodziewał. Nie mógł czarować ani uciec. Był zdany na łaskę Card Killera, Srebrnego Wilka i Elizabeth. Stał się ich własnością. Nie docenił Srebrnego Wilka. Na twarzy Arceusza był strach i zdziwienie. Nie mógł znieść widoku Elizabeth.
— I co jak się czujesz, kiedy jesteś pozbawiony magii i mocy?
Powiedziała załamana Elizabeth w jego kierunku. Napływały jej łzy do oczu. Tomasz wziął drobne ciało Arceusza i sprawił, że był na kolanach przez Elizabeth z wbitą strzałą.
— Miałaś szczęście. Raz! Zobaczysz co ci zrobię, kiedy już powstanę z powrotem! Zobaczysz mój prawdziwy gniew ty su…
Arceusz nie zdołał dokończyć, bo Tomasz wyjął konstanpolitańską strzałę i wsadził ją wprost w jego serce. Strzała weszła tak głęboko, że Tomasz podniósł z nią ciało Arceusza. Normalnie strzała nie była śmiertelna, ale sprawiała, że Arceusz stawał się śmiertelny. Card Killer widząc to wstał w najszybszym tempie i rzucił dwie karty w jego boki, tym samym Arceusz odtrącił się od Tomasza i przywarł do ściany. Wciąż nie mógł czarować i czuł wielki ból. Elizabeth nie dowierzała w to co widzi. Arceusz zaczął coraz bardziej krzyczeć. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu był w stanie umrzeć.
— Ta strzała mnie nie zabije! Co najwyżej da wam czas na zabawę!
Powiedział z uśmiechem na twarzy, mimo cierpienia Arceusz. Był przekonany, że nie może umrzeć.
— Masz rację, ale ta konstanpolitańska strzała została zaczarowana przez twoją siostrę.
Powiedział Tomasz i Card Killer zaczął biec w kierunku ciała Arceusza. Wtedy w jego oczach Elizabeth dostrzegła strach przed odejściem. Nie minęły dwie sekundy, kiedy Card Killer wbił kolejną strzałę wprost do serca. Arceusz powoli przestawał oddychać i krzyczeć. Wtedy padł na kolana i został z niego zaledwie popiół. Tomasz trzymał z dalsza Elizabeth. Ta nie chciała go zabić. To była jej jedyna rodzina. Teraz zupełnie sama i nieśmiertelna, musiała kontynuować swoją wędrówkę bez niego.
— Jak widzicie jesteś wolny bracie. Ty Elizabeth także. Uważaj na mojego brata. Niezły z niego urwis.
— Na tym kończymy bracie. Nie wiem, czy mogę Ci ufać z powrotem. — Powiedział Tomasz. Oboje musieli ochłonąć po tej całej sytuacji.
— Ależ proszę. Uciekaj sobie daleko z Elizabeth. Przecież jego śmierć nic nie zmienia. Elizabeth włada wszystkimi żywiołami, a sabaty mają z kogo czerpać moc. Każdy jest zadowolony.
Podsumował Card Killer. Teraz on miał władzę w San Francisco. W swoim domu opuszczony przez każdego, zrobił sobie Burbona i siadł samotnie w fotelu, wpatrując się w nicość. Elizabeth była we łzach. Może jej brat był zły, ale był wciąż jej rodziną. Kto jej pozostawał teraz? Tylko Tomasz i Jeremy. Cała trójka odjeżdżała w swojej limuzynie. Tomasz kierował się na lotnisko. Elizabeth w środku, przytuliła się do Tomasza i oparła o jego bok. W limuzynie, oboje zrobili sobie parę mocnych drinków. Tomasz wracał do swojej ojczyzny. Teraz musiał sam stanąć na jej szczycie. Żeby to zrobić, musiał pozbyć się kogoś, z numerem dwa w jego pliku. Nazywał się Oskar Bryła. Był zepsutym despotą, ale cholernie bogatym, który mimo wszystko potrafił wszystko tam utrzymać w ryzach. Jeremy już siedział w kabinie pilota. Było ciemno. Za oknem Tomasz zauważył deszcz. Elizabeth spała. Tomasz przykrył ją kocem. Sam zaś mówił, niby do niej, lecz cicho do siebie, myśląc, że nie usłyszy, lecz ona słyszała każde jego zdanie:
— Wybacz mi Elizabeth. Mojego brata nie da się kontrolować. Ja się powstrzymuję, ale sam zrobiłem wiele złego. Lecz mi nie przysłaniała celu chciwość. Poprzysiągłem sobie, że uwolnię brata. To wciąż moja rodzina. Nie mogłem spojrzeć sobie w oczy, kiedy nic nie robiłem, aby mu pomóc. Sama to pewnie rozumiesz. Sama miałaś brata, któremu byłaś gotowa przebaczyć. Tacy jak my nie kończą szczęśliwie Elizabeth. Dzień w którym ciebie poznałem, był największym błogosławieństwem. Znaleźć kogoś z twoim temperamentem, czy hartem ducha. Coś pięknego. To co mówił, mój brat to racja. Mam żonę i synka. Nazwałem go Hugo. Jest najpiękniejszym dzieckiem, jakie mogę sobie wyobrazić. Kiedy nie mogłem dłużej potrzymać mojego własnego syna, nie wytrzymałem. Przed jego urodzeniem zająłem się szukaniem i znajdywaniem najgroźniejszych przestępców i serwisów. Wiele osób potrzebowało tej pomocy. Wielu wciąż, jej potrzebuję. Wszystko zrobiłem dla niego i dla mojej rodziny. Żebym mógł zapewnić im spokój i bezpieczeństwo. Dlatego to wszystko robiłem. Widziałem sam wiele złych rzeczy. Ludzkość to paskudna rzecz. Dobroć na tym świecie to zbyt duży rarytas. Ma go bardzo mało osób. Zacząłem od strony: Pomoc Emerytom. Zajmowała się szkoleniem niewinnych dzieci do tego, aby służyły swoim panom. Nie wytrzymałem. Zastrzeliłem prowadzącego sprzedaż. A cała firma i jej serwerownia została w tamtej chwili napadnięta, przez Interpol. Poznałem tam bardzo błyskotliwego dzieciaka, któremu na mnie zależy, nawet teraz. Potrafi prowadzić wszystko i mówi w kilku językach. Nazywa się Jeremy Dig. Ktoś drugi taki jak on, nie istnieje. Lecz sam jest moim spowiednikiem. Widział każdy mój grzech. Kocham go, jak własnego syna. Puściłem go wolno, gdy zastrzeliłem jego nauczyciela. Ale on się nie zgodził. Chciał mi pomóc walczyć z tymi wszystkimi złymi ludźmi. On jedyny, wie co czuję. Mój następny cel to osoba, która ma miejsce drugie w moim pliku. Drugi najniebezpieczniejszy człowiek. Nie myślałem, że dojdzie do tej konfrontacji tak szybko. Nie oczekuję, że mi pomożesz. Jesteś nieśmiertelna, a ja samotnym człowiekiem, któremu doskwiera to, że tęskni za rodziną. Śpij dobrze Elizabeth. Lecimy odzyskać moje państwo. W końcu musi się stać bezpiecznym miejscem. Gdzie ludzie będą chcieli wychowywać dzieci i gdzie prawowity władca, będzie mógł z powrotem przywitać rodzinę. Zabiorę wszystko Oskarowi Bryła. Nie zostanie mu nic. Na końcu uświadomię mu wszystko i wtedy zabiję. Będzie patrzył jak wszystko co kocha zasypuje brud.
Tomasz został wyburzony z wypowiedzi, kiedy Jeremy powiedział, że mogą w końcu wystartować.
Zapnij pasy — powiedział cicho do Elizabeth. — Przed nami długa droga.
Elizabeth posłusznie siadła obok Tomasza i zapięła pasy.
— Słyszałam, każde słowo Tomasz. Żyje ponad tysiąc lat, a ty mnie zaskoczyłeś. Jesteś inny niż reszta. Tęsknisz za rodziną. Ta tęsknota ciebie zabija i rani, ale ty dla rodziny nigdy się nie poddasz, nieważne jak bardzo ciebie skrzywdzą. Niech twój brat nas nie poróżni. — Tomasz nachylił się blisko Elizabeth. Ta zrobiła to samo.
— Co powie Katerina? — zapytała Elizabeth.
— Jesteśmy sami. Jej nie ma ze mną od dłuższego czasu. –Odpowiedział zmieszany Tomasz. — Przebacz mi za to, co zrobię — powiedział Tomasz, który pocałował Elizabeth. — Ty mi też za to. — Teraz to Elizabeth pocałowała go. Oboje tylko potrzebowali rodziny, która ich doceni, ale teraz mieli siebie.
— Jak sobie to planujesz? Jesteś przecież nieśmiertelna. — zaczął Tomasz, kiedy Elizabeth czule go przytuliła.
— I do tego pierwszą czarownicą. Mogę zmienić ciebie w nieśmiertelnego. Mógłbyś być ze swoją rodziną na zawsze. — odpowiedziała mu Elizabeth.
— Ale wtedy nie mógłbym być z tobą. Nie chce, żeby tak było. Nieśmiertelność to dużo czasu. Żaden członek mojej rodziny, by mi tego nie przebaczył i co miałbym wtedy z nieśmiertelności…
— Wiesz, ja szanuję twoją decyzję. Ale jeżeli byś zmienił zdanie to wiesz, że pomogę tobie. Nie zasługujesz na taki los.
— Oboje nie zasługujemy Elizabeth. Nieśmiertelność to raczej przekleństwo, niż coś dobrego. Nie powiesz mi, że przez te wszystkie lata, byłaś szczęśliwa.
Miał rację. Nieśmiertelność to zbyt dużo czasu. W międzyczasie Card Killer wiedział, którym samolotem przyleci jego brat i zamontował tam kamerę. Sam był zaskoczony przebiegiem wydarzeń nagrań, które oglądał. Card Killer nienawidził zdrajców. Nagranie wysłał do żony Tomasza. Koszmar właśnie zaczął znowu się dziać. Tomasz wstał i zauważył, że Elizabeth wciąż śpi. Nie chciał jej budzić. Byli wiele kilometrów nad ziemią. Tomasz siadł i znowu zobaczył przed sobą Srebrnego Wilka.
— Brawo Tomasz. Właśnie zdradziłeś rodzinę i siebie. Jak mogłeś? Kiedyś staniesz się mną. Jesteś tutaj, dlatego, że chcesz zapewnić bezpieczeństwo rodzinie. Nie zapominaj. Nie możesz tego zrobić.
— Ciekawe ile ty wytrzymałeś? Może zacznijmy od tego.
— Jestem tobą. Sam dobrze kiedyś zrozumiesz moją postawę. Tego co teraz zrobiłeś, będziesz żałował bardzo, a czy wiesz dlaczego? Gdyż tam jest kamera zamontowana przez Card Killera.
Tomasz był wstrząśnięty. Rzeczywiście była tam ukryta kamera. Nie wierzył, że własny brat, którego uwolnił zrobi mu coś takiego. Sam miał nadzieję, że Card Killer nie pokaże nic i nie wyśle jego żonie. Lecz, jego nadzieja była zgubna. Card Killer już dawno wysłał film Katarinie. Konfrontacja była nieunikniona. Tomasz, który był załamany swoim czynem popatrzył się na Elizabeth. Samolot wylądował w Królestwie. Było to państwo jego najgorszego wroga. Ludzie Oskara Bryły przekazali mu, że na jego ziemię przybył Srebrny Wilk i pierwsza czarownica.
— Po tym wszystkim Elizabeth, muszę mieć czas na dojście do siebie. Konfrontacja z bratem, Oskarem. Dalszą drogę musze przebyć sam. Musisz to zrozumieć.
— Będę czekała, kiedy będziesz gotowy. Pamiętaj. — odpowiedziała mu Elizabeth.
Rozdział 3 — Srebrny Wilk spotyka Oskara Bryłę