E-book
9.45
drukowana A5
56.29
Wprawki w magii

Bezpłatny fragment - Wprawki w magii

Wszechmorze


Objętość:
292 str.
ISBN:
978-83-8351-270-9
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 56.29

Prolog

Nieskończone piękno

Stali przy metalowej barierce obserwując zmiany perłowoszarego Wszechmorza. Ego, jego młodszy brat i siostra, co dzień przez godzinę, mogli podziwiać ten niezwykły widok. Wykorzystywali tak przerwę między nauką, wykonywaniem obowiązków i innych prac. Wcześniej się bawili w tym czasie, ale przez ostatnie tygodnie coś ciągnęło ich na brzeg urwiska. Powierzchnia wyglądała jak płynny srebrzysty metal.

Ego co chwilę spoglądał ukradkiem, z niepokojem, na brata i siostrę. Ciemnowłose rodzeństwo, o bladej skórze i świetlistych, jasno filetowych oczach trzymało się zawsze razem. Wszyscy troje ubrani w ciemnoniebieskie tuniki i spodnie, byli fizycznie bardzo do siebie podobni. Różniły ich charaktery i temperamenty. Zamyślony i skryty najstarszy z rodzeństwa, hałaśliwy, niespokojny młodszy chłopiec i delikatna, bardzo wrażliwa i ufna dziewczynka, uzupełniali się. Przez resztę czasu musieli wykonywać polecenia swoich opiekunów, w czasie tej godziny mogli robić co chcą. Musieli być posłuszni. Nie zawsze mieli na to ochotę, ale nie mogli zmienić nawet rozkładu dnia. Musieli wypełniać polecenia bez narzekania. Na początku młodsze dzieci narzekały, że muszą tkwić na małym tarasie ich nowego domu, unoszącemu się nad zdającym się ciągnąc się aż w nieskończoność, Wszechmorzem. Z czasem jego widok zaczął na nich działać uspokajająco.

Energia pod nimi powoli przemieszczała się i ciągle przeobrażała. Byli przyzwyczajeni do tego widoku, a mimo to nie mogli często oderwać wzroku, jakby hipnotyczna siła przykuwała ich spojrzenia. Wiedzieli o nim prawie wszystko. O tym że niszczyło całą magię, z która się zetknęło. I że prawie już zniszczyło cała pozostałe ziemie. Kiedyś, nie tak dawno, niewyobrażalnie wspaniała kraina rozciągająca się po nimi kusiła, przyzywała i obiecywała wieczne szczęście i spełnienie. Każdy kto trafiał w to miejsce, czuł to samo. Tak było kiedyś, ale teraz nie można było się zbliżać do resztek pozostałego wąskiego pasma brzegu, w dole urwiska, za którym rozgościło się Wszechmorze. Jeśli podeszło się do niego zbyt blisko można było zostać wchłoniętym. Niezależnie od wieku i wiedzy Wszechmorze, rzucało czar na każdego kto je ujrzał. Przyzywał i kusiło. Jakby znało najbardziej skryte pragnienia każdej istoty.

Ego znał jego historię. Powiększające się, nieuchronnie spokojnie, wchłaniało kolejne krainy oraz twory magii i nieprzerwanie pulsowało oraz zmieniało się. Magiczne krainy unoszące się ponad Wszechmorzem lśniły niczym piękne błyszczące zabawki. Mogli je jeszcze podziwiać, ale ich los był już przesadzony. W końcu ściągnięte zostaną w dół i pochłonięte. Dzięki, magii, inżynieria i starożytnej wiedzy przez tysiąclecia tworzono prawdziwe cuda, ale nic ich nie mogło uchronić przed marnym końcem. Niezwykłe budowle, miasta czy krainy jak ze snów olśniewały i znikały. Góry i doliny ze światła zniewalały pięknem, ale i one miały kres. Wszystko co zostało stworzone, przy pomocy magii powoli niszczało, pochłaniane przez Wszechmorze.

Piękne sztucznie podtrzymywane światy były czymś nienaturalnym i cudownym. Ego dowiedział się o tym z podsłuchanej rozmowy dorosłych. Czasem podkradał się do nich gdy siedzieli w gabinecie i wsłuchiwał się w ich dyskusje. Oboje niscy i o szarych włosach i nijakich twarzach. Ubierali się w szare przewiewne szaty, i w niczym nie przypominali ich rodziców.

— Ten świat umiera. Coraz szybciej i szybciej… — powiedziała pewnego ciotka Faron i westchnęła. — Piękno i doskonałość, zawsze w końcu umiera.

Towarzyszący jej wuj Fhink pokiwał głową i zrobił dziwna minę, nie mogąc oberwać oczu od Wszechmorza ciągnącego się za oknem. A po chwili zauważył:

— Sztuczne utrzymywane równiny i oceany już zniknęły, zostały wchłonięte… a kiedy to spotka i inne magiczne twory? To tylko kwestia czasu…

— Mimo wszystko żal mi… Te idealne wymyślne światy były takie piękne. — westchnęła ciotka.

Wuj zdenerwował się.

— Powinnaś powiedzieć że raczej parki rozrywki. Ogrody zakazanych przyjemności… Zabawki aroganckich rozpieszczonych i bardzo zdolnych dzieci. — powiedział wuj Fhink z kwaśną miną. — Najgorsze że przez ich ekstrawagancje Wszechmorze zaczęło wchłaniać wszystko…

— Wszędzie była magia.- zauważyła ciotka.

— To kara za ingerencja w prawa natury… kara bogów — szeptał wuj.

Ciotka zrobiła niezadowolona minę i powiedziała:

— Ja tak bym nie powiedziała. Wiesz że chcieli ocalić co się da ze starego świata i swego człowieczeństwa… Działali, nie podlegając się żadnym ograniczeniom, poza własną kreatywnością i wyobraźnią. To ich zgubiło…

Wuj słuchając tych słów, tylko się uśmiechał.

— Bronisz ich, jak zawsze… — powiedział wuj.- Zawsze mnie bawiło to, że gdy odkryli zalążek to właśnie w ten sposób, wykorzystali mocy, która na ich oczach znikała nie zawsze. Nie szukali rozwiązania… zaczęli tworzyć swoje ogrody, pałace i miejsca rozrywki… To było tylko zajmowanie uwagi i czasu przez nieuchronną zagłada. A do tego te ich wszystkie wątpliwe moralnie eksperymenty. Zabawa bez konsekwencji i bez kary. Dowolna kreacja, nie doprowadziła do niczego, poza upadkiem i zaślepieniem.

— Sam to powiedziałeś. Nieuchronną zagładą. Mi ich zawsze było żal… było już za późno. Ale masz rację zapędzili się za daleko. Zgubiło ich, nie liczenie się z nikim i z niczym.- powiedziała cicho ciotka. — Pamiętaj co ich spotkało… Zespolenie to przerażające zjawisko…

Wuj skrzywił się.

— Zostało im tylko zapomnienie i cieszenie się ze swojego dzieła. Mieli swoje zabawki, póki nie pochłonęło ich Wszechmorze. Tak jak i nas w końcu pochłonie…

Ego wtedy to, po raz pierwszy rozejrzał się zaniepokojony i świadomie spojrzał, na to co go otaczało. Piękne i groźne magiczne Wszechmorze, z każdym dniem było coraz bliższe i potężniejsze. W tamtej chwili zaczął się bać. Czy wszystko wokół nich umierało? Nawet ich, jeszcze bezpieczny, dom? Czy któregoś dnia to miejsce i oni sami zniknął? Co się wtedy z nimi stanie… i czy to będzie bolało? Nie mógł powiedzieć tego rodzeństwu i tak już za bardzo się bali. Oboje mieli koszmary i często zachowywali się dziwacznie i niepokojąco. A on nic nie mógł dla nich zrobić. A przecież obiecał rodzicom, że zaopiekuje się rodzeństwem. Nie potrafił dotrzymać nawet tego przyrzeczenia? Było mu smutno i trudno żyć normalnie z tego powodu.

Opiekunowie rozmawiali o Wszechmorzu i kończącym się czasie jeszcze wiele razy. Podczas ostatniej z rozmów dołączyła do nich niska staruszka z tatuażami na policzkach, opierająca się na kosturze. Opiekunowie zdawali się jej bać. Ego nie miał pojęcia skąd się wzięła i gdzie przepadła zanim zakończyli dyskusję. Wszystkie jej uwagi, choć powtarzała tylko zdania opiekunów, zdawały się być znaczące i bardzo niepokojące.

Ego cały swój czas poświęcał rodzeństwu. Musiał zajmować ich czas i uwagę, tak by nie wspominali przeszłość. Już przestali pytać go o rodziców. Może zaczęli zapominać? Nie wiedział czy to dobrze czy źle. Sam rzadko wracał myślami do przeszłości. Ponieważ Nan i Sin lubili gry i opowieści zachęcał ich by zajmowali się właśnie tym. Dorośli obserwowali ich, gdy wcielali się w postacie ze starych opowieści. Ego wybierał Niezawodnego Łucznika, wojownika ze starożytności, który zdobywał Metalowa Więżę. Ćwiczył godzinami i często z powodzeniem, umiał już celować do ruchomych celów. Sin wolał pałkę i nóż, jak Nieuchwytny Złodziej z Miasta Motyli, a Nan wybierała lasso, bicz i tarczę jak Smoczyca, dzika wojowniczka z pustkowi, która doprowadziła do upadku trzy imperia. Za każdym razem dostawali zadanie i musieli je wypełnić. Ego wiedział że to co robią, to nie tylko zabawa, i że coś się za tym kryje, ale nie chciał tego mówić głośno. Lepiej żeby byli zajęci.

Czasem niespodziewania dla siebie samego, Ego wspomniał ostatni dzień z rodzicami. Żeglowali tego poranka po niebie, na małym zwrotnym rodzinnym statku, unoszącym się ponad Wszechmorzem. Biały, niczym stary kość lub drewno wyrzucone na brzeg statek, o migoczących przezroczystych żaglach, dawał im wiele radości. Mogli dzięki niemu uciec, od kurczącego się terenu wokół domu. Starego, pięknego domu, w którym od pokoleń mieszkali ich krewni. Im bliżej było Wszechmorze tym chętniej opuszczali dom. Odwiedzali wyspy i krainy, których Wszechmorze jeszcze nie pochłonęło. Ten dzień był, jak wiele innych. Matka, której piękność kryła się nie tylko w kasztanowych włosach i fioletowych oczach, była milcząca i coraz bardziej obca. Ale ponieważ to działo się do wielu miesięcy, więc nie przejmował się tym. Ego obserwował horyzont stojąc obok ojca, wysokiego ciemnowłosego i ciemnookiego mężczyzny, którego bladość ostatnio niepokoiła syna. Lubił chwile, gdy milcząc wspólnie żeglowali przed siebie.

Niespodziewanie, statek nagle zaczął się mocno trząść. Tak gwałtownie, jak nigdy wcześniej. Ego przestraszył się i złapał ojca za rękę.

— Spokojnie, to nic takiego — powiedział ojciec.

Od razu wiedział że ojciec kłamał, i to po raz kolejny. Powtarzał, że z mamą wszystko jest w porządku, a to też nie była prawda. Ego nie wiedział co się dzieje i przez to bał się bardziej. Potem z czasem się przyzwyczaił i już obojętnie przyjmował to, że kolejna dorosła osoba, po raz kolejny, go okłamała.

Wtedy jednak, całym sobą t czuł i wiedział że działo się coś złego. I to coś bardzo złego. Ojciec kazał mu się cofnąć i usiąść w fotelu. Ego skulił się i mocno przytrzymał poręczy. Coś uderzyło go w głowę. Poczuł jak cos ciepłego płynie mu po czole i kapie na nos. To była jego krew. Starł krew, która zalewała mu oczy, ale nie widział więcej, bo oczy mu zaczęły łzawić. Cos szczypało go w oczy. Usłyszał hałas i statek zaczął się przechylać. Spadł i ogarnęła go ciemność.

Nic więcej nie pamiętał. Potem nastąpiła katastrofa i zamęt, o których mu opowiedziano, gdy obudził się w obcym miejscu. Dwoje ludzi, każących nazywać się ciotka i wujem, mówiło że udało im się ich wszystkich ocalić. Zabrali ich do małego domku, gdzie rodzeństwo spało w jednym pokoju, w innym jadło, a w trzecim się uczyli. W trzech innych pomieszczeniach była kuchnia, łaźnia i pokój opiekunów. Po ich starym ogromnym domu ten był maleńki. Gdy Nan i Sin pytali o rodziców, wuj i ciotka powtarzali, że oboje musieli wybrać się w niebezpieczną podróż, w którą nie mogli ich ze sobą zabrać. Rodzeństwo Ego płakało i tęskniło za rodzicami, ale on sam, nie potrafił w żaden sposób zareagować. Może nie czuł smutku? Szybko się przyzwyczaił do nowego rytmu życia. Nie narzekał i nie pytał o przeszłość. Uznał że tak będzie lepiej.

Dość lubił gdy wuj i ciotka opowiadali im o przeszłości i czasach zanim Wszechmorze zaczęło zagarniać wszystko. Uważnie słuchał opowieści dorosłych, o nieistniejących już miejscach i prastarych bohaterach.

— O czym chcecie posłuchać? — pytał wuj każdego wieczora i czekał aż wybiorą opowieść.

Stare opowieści i legendy o bohaterach i potworach fascynowały ich. Sin lubiła słuchać, o okrutnej cesarzowej o zielonych włosach, która zniszczyła swój lud i królestwo. Ulubienicą Nana była ognista bohaterka, matka świętych, której posłuszni byli giganci. Ego najbardziej lubił słuchać o wspaniałych żywych machinach i najdoskonalszej, z nich tajemniczej boskiej maszynie, która w swych dłoniach trzymała wszystkie tajemnice i potężne moce. Nikomu o tym nie mówił, ale wuj i ciotka i tak o tym wiedzieli. Wiedzieli o nich wiele rzeczy i mieli wiele własnych tajemnic. Ego nie wtrącał się w ich sprawy. Bał się tego co mógłby odkryć.

On sam przecież też miał swoje sekrety. Nocami słyszał niezwykłe szepty, i często widział niezrozumiałe obrazy, które zjawiły się znikąd i równie nagle znikały. Dawno temu, jako mały chłopiec znalazł na jednej z odwiedzanych wysp, tajemniczy przedmiot. Metalowy, błyszczący i pokryty tajemniczymi znakami. Gdy trzymał go w dłoni, mały przedmiot stawał się ciepły i lekko drgał. Mógł wpatrywać się w niego godzinami. Gdy ojciec mu go zabrał, boleśnie przeżył rozłąkę. Pewnego dnia myszkując po nowym domu, znalazł przedmiot bliźniaczo podobny, do tego który znalazł. Gdy zapytał o niego, wuj powiedział:

— Dostałem go dawno temu w prezencie. Jak chcesz możesz go zatrzymać. Ale tylko na razie.

Ego bardzo się z tego ucieszył. Dzięki przedmiotowi, nie czuł się taki samotny. Dlatego znosił dziwactwa i sekrety wuja oraz ciotki. Pilnie się uczył i co dzień był przepytywany z zasad magii.

— Wymień konsekwencje błędów magicznych. — mówił wuj.

— Przerwane zaklęcie, rozproszenie energii… — zaczął wymieniać Ego, ale zanim skończył, wuj kazał mu od razu wymieniać zagrożenia i stany niestabilności energii.

Kiedy skończył, wuj skinął głową i polecił mu by wymienił ery magiczne.

Ego nabrał powietrza i zaczął recytować:

— Pierwsza jest magia pierwotna, pomogła ludziom przetrwać i zapanować nad siłami natury. Dzięki niej leczono i zapobiegano zagrożeniom. Przynosiła powodzenie na polowaniach. Chroniła plony. Druga nastąpiła era myśli i pragnień. Magia pomagała panować nad innymi, nakłaniać ich do posłuszeństwa. Era magii imperialnej i wojennej pomagała budować pałace, świątynie drogi i podbijać całe krainy. Doskonalono sztukę wojenną, aż dotarto do kresu. W następnej erze magii podróżniczej zaczęto zapuszczać się coraz dalej. Odwiedzano inne światy i czasy. Badano magię i praw natury i zaczęło je łamać. Kolonizowane inne światy, tworzono nowe istoty. Doszło do kilku wielkich wojen. Wiele krain zniszczono. Potem nastała era magicznej odnowy. Odtwarzano i odnowiono to co wcześniej zniszczono. Powstały wielkie, sięgające nieba lub zagrzebane głęboko we wnętrzu ziemi budowle. Era upadku magii była najgorsza. Magia niszczyła, a potem odtwarzała świat na nowo. Wyzyskiwano i grabiono wiele innych światów, aż doszło do krwawych buntów niewolników. Wiele imperiów upadło. Magia zaczęła być kapryśna i nieposłuszna. Między erami starano się łączyć różne rodzaje magii, ale nie zawsze to się udawało.

Wuj był zadowolony. Ciotka często się przysłuchiwała ich lekcjom. Czasem się wtrącała.

— Magia nie zawsze była traktowana jako nauka.- mówiła im nie raz ciotka. — To przez beztroskę czarujących doszło, najpierw do spustoszona ziemia, a potem do serii katastrof. Ale to były jeszcze akceptowalne straty. Wymagały tylko ograniczeń. To jeszcze nie było nic strasznego… rozpadł się kontynent, potem dwa zatonęły… ale to jeszcze nie było najgorsze… powstały pływające miasta. Żeglujące po prawdziwym morzu…

— W tamtych czasach ludzie zaczęli żyć w małych magicznych kulach, sferach gdzie było powietrze i wszystko czego potrzebowali do życia. — przejmował opowieść wuj. — Domy budowali na platformach. W większych mogło mieszkać więcej osób. Każde miasto było plątaniną podestów i mostów. Hodowano rośliny i zwierzęta… to jeszcze nie było złe życie. Potem jednak doszło to czegoś tak strasznego że Wszechmorze zaczęło rosnąć i zagarniać nie tylko ziemie, ale i niebo.

— A wszystko przez ambicję i chciwość. I przez bezmyślność magów.- biadoliła ciotka. — Stało się to, czego nie dało się naprawić już za pomocą magii. Ci co przeżyli mogli obserwować tylko coraz większe zniszczenie.

Czasem dorośli snuli wspomnienia ze świata, którego już nie było. Ego pamiętał że nawet rodzice to robili. Mama czasem płakała, ojciec klął. Ego nie rozumiał ich.

Przecież były inne sprawy, którymi powinni byli się martwić. Na przykład cienie, których tak bardzo bał się jego młodszy brat. Siostra Ego bała się za to że zniknie. Czasem budziła się nocy krzycząc że znika. Wypytywała braci czy nadal ją widza i słyszą. Oboje stawali się coraz dziwniejsi.

Dni upływały. Z czasem spotykali coraz mniej ludzi. Ego nie wiedział gdzie się wszyscy podziali. Pamiętał że kiedyś widział prawdziwe tłumy ludzi. Ubranych w różne stroje, o różnych kolorach skóry, oczu i włosów. To wydawało się być odległą przeszłością. Prawie nie mógł uwierzyć, że kiedyś było aż tylu ludzi. Może to był tylko sen?

Ludzie zniknęli, ale zostali inni. Często spotykali istoty, których bali się nawet dorośli. Uciekając w pośpiechu z pewnych miejsc i od pewnych zjawisk, czasem zostawiali za sobą cenne artefakty. Przenosili cały dom w całkiem nowe miejsce, nad brzegiem Wszechmorza. Za sobą zostawiali istoty. Ego nie wiedział czym są te żywotne anomalie. Ale lepiej było omijać pewne energia i strumienie magii.

— Nieludzkie stwory… — szeptała ciotka. — Biedacy. Niektórzy wcześniej byli ludźmi. Ale ich magia zawiodła…

— To magia ich niszczy?

— Sami siebie zniszczyli — warknął wuj.

Wuj nie okazywał współczucia nikomu. Ciotka litowała się nad nieszczęsnymi ofiarami magii. Ego nie wiedział czy naprawdę było jej żal tych istoty, czy tylko udawała przed nimi.

— Nie mogą już stać się tacy jak my.- tłumaczyli opiekunowie Ego i jego rodzeństwu. — Przez Wszechmorze powstawały inne formy istnienia. Nad tym nikt nie miał kontroli.

Jutro było niepewne, tylko przeszłość dawała ukojenie. Ego i jego rodzeństwo słuchali jak zaczarowani opowieści o przeszłości. O pięknych, olbrzymich kiedyś krainach tam, gdzie rozlewało się Wszechmorze. O świecie gdzie można było wędrować latami, nie natrafiając na przeszkoda nie do pokonania. Godzinami opowiadali im o starych zwyczajach. I postaciach historycznych dokonujących niezwykłych czynów. O czasach świetność i wypadkach, które doprowadziły do upadku.

Co dzień Ego obserwował otaczające ich piękno i niekończące się zniszczenie ich świata. Był coraz starszy i dostrzegał coraz więcej rzeczy, o których nie mógł powiedzieć rodzeństwu. Byli jeszcze za mali by to zrozumieć. Martwił się i dźwigał samotnie wielki ciężar.

Nie doceniał tego co im ofiarowano, do dnia kiedy cały jego świat runął. A wszystko zaczęło się zwyczajnie. Obudził ich śpiew zaczarowanego ptaka. Ego leżał wpatrując się w sufit pokryty magicznymi malowidłami. Jego brat i siostra już się obudzili, wstali i zaczęli się ubierać. Gdyby byli gotowi do wyjścia z pokoju, on dopiero zwlókł się łóżka.

Z domu panowała niezwykła cisza. Taka, od której przechodziły dreszcze. Ego uznał że brzmiało jak cisza przed burzą. Nikogo nie widzieli i nie słyszeli. Czyżby byli sami w domu?

Słuchał bezsensownych słów, które wyrzucali z siebie jego siostra, oraz brat i czuł jak kurczy mu się żołądek. Odwracał oczy od ich zabaw. Irytowali go. Dlaczego zajmowali się czymś tak dziecinnymi i beznadziejnym, kiedy działo się coś dziwnego?

Obserwował niebo, ale ono było czyste. Kiedy spojrzał w dół, zrobiło mu się zimno. Wszechmorze drgało. Cóż mogło to znaczyć? Zaczął szukać opiekunów by go uspokoili. Ujrzał ich gdy stali blisko krawędzi, za która było już tylko Wszechmorze. Chciał krzyknąć i zwrócić na siebie ich uwagę, ale nie zdążył. Dojrzał jak spadają i znikają z jego życia na zawsze.

Podbiegł do krawędzi, ale już niczego nie dostrzegł na powierzchnia Wszechmorza. On i j ego rodzeństwo zostali całkiem sami. Jak miał powiedzieć im o tym? Śmierć rodziców i opiekunów, zazwyczaj była dla dzieci, wyrokiem śmierci.

Stał w ciszy, nie mogąc wydobyć z sobie nawet jednego dźwięku, gdy zaważył daleką, ledwo widoczna na horyzoncie falę. Jak zahipnotyzowany przyglądał się jej gdy rosła, zbliżając się. Była ogromna. Czy mieli szanse uciec przed nią? Może mogli tylko czekać na śmierć? Był jak sparaliżowany. Nagle usłyszał głosy rodzeństwa i ujrzał jak oboje zbiegają z urwiska i skaczą na przepływająca obok brzegu łódkę. Krzyknął i rzucił się w pogoń za nimi.

W ostatniej chwili udało mu się dotrzeć do łódki.

— Co robicie! Oszaleliście? Mogliście się zabić! — Krzyknął Ego potrząsając bratem, ale ten nawet na niego nie spojrzał. Chwycił siostrę za ramię, ale nie zareagowała. — Co wam strzeliło do głowy?

Ani brat, ani siostra nie powiedzieli do niego ani słowa. Mówili tylko do siebie. Opowiadali sobie i komuś kogo nie widział, o tym co dostrzegają. Ego domyślił się że jego brat i siostra gonią za czymś, czego on nie widzi. On mógł tylko z nim podążać wraz z nurtem. Tylko czy to to ich ocali?

Patrzył na dom, który opuścili. W pewnej chwili zawisła nad nim wielka fala, by zaraz go pochłonąć… i już nic nie zostało ze świata, który znali. Czuł gule w gardle, ale nie pozwalał sobie na płacz. To był koniec pewnego etapu ich życia. Stracili już wszystko. Została im tylko ucieczka, przed falą i czymś co z nią przybywało.

Przerażony obserwował rozpadające się światy i istoty za nimi. Rozpuszczali się w wodzie. Od bliskości fali świat się zmieniał. Dlaczego?

Ginęły istoty stworzone przez magię, jedyne w swoim rodzaju. W oddali widział statki powietrzne o niezwykłych kształtach. Świątynie i miejsca mocy wielu religii, o których słyszał od opiekunów. Znikały też domy i skrawki ziemi z ogrodami i lasami. Skały wyrzeźbione lub uformowane w różne kształty rozpadały się. W innej sytuacji podziwiał by czyjąś fantazję. Mityczne miejsca odtwarzane lub wykreowane dla rozrywki. Teraz jednak był osowiały i przestraszony. Wszystko co istniało odchodziło na zawsze. Magia, która pozwalała ich przodkom dokonywać wielkich czynów, czy choćby zająć czymś czas umierała. Ambicja i impulsy wielkich magów i konstruktorów już nic nie znaczyły. Został tylko bezlitośnie niszczony świat. Czy ktoś oprócz nich jeszcze przetrwał?

Ogromna niszczycielska fala goniła ich przez wiele dni. Gdy myślał ze ich pochłonie osłoniła ich dryfująca skala. Fala odbiła się od skalę i przekształciła. Nigdy wcześniej i już nigdy później nie widział by coś powstrzymało Wszechmorze. Spadł na nich deszcz owoców, które Ego pamiętał z rodzinnego sadu. Okrągłe, żółte i soczyste, doskonale zaspokajające głód i pragnienie. Dzięki nim mogli przeżyć dłużej.

Przeżyli, cudem. Ale co ich teraz czekało? Tułaczka bez końca? Ego martwił się i nie tylko tym, że jego rodzeństwo nie zwracało na niego uwagi.

Pewnego świtu dotarli do skrawka ziemi. Brat i siostra wyskoczyli z łódki. Z okrzykami radości pognali przed siebie. Widzieli coś co, brali za coś znajomego. Ego biegł za nimi. Nie chciał zostać sam, nawet jeśli oboje oszaleli.

Szli długo, aż dotarli do skraju świata. Dalej nie było już nic. Złapał rodzeństwo za tuniki i przytrzymał ich. Wyrywali mu się, jakby chcieli dotrzeć poza krawędź. Coś ich tam ciągnęło. Coś za czym od wielu dni podążali.

Co powinien zrobić? Teraz gdy dotarli do krańca świata i nie mieli już gdzie uciekać? Był już tym wszystkim zmęczony. Puścił rodzeństwo i pozwolił im by skoczyli. Może tak będzie najlepiej? Co więcej mógłby dla nich zrobić?

Szykował się na to by skoczyć za nimi, ale ujrzał tylko że oboje utrzymują się w powietrzu. Szli po niewidzialnym moście? Jako to było możliwe? Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Może jednak ocaleją?

Szedł za rodzeństwem i starał się nie patrzeć pod nogi. Dotarli do niewidzialnej ściany. Jeśli to był koniec, to on się na to nie zgadzał. Razem z rodzeństwem naciskał ścianę i napierali na nią aż ustąpiła.

Ściana się cofnęła, a oni wpadli w mrok. Znaleźli się w małej dość ciemnej kamiennej komnacie ze spiralnymi schodami. Rodzeństwo Ego od razu wbiegło po nich. Ego ruszył znów za nimi. Poczuł że otacza go prastara potężna siła mieszkająca w tym miejscu. Uspokoiło go to. Znów ktoś się nim opiekował.

Brat i siostra Ego biegali po całej wierzy zaglądając do wszystkich komnat. Któreś z nich coś uruchomiło. Uśpione maszyny zbliżyły się do nich. Dziwne hybrydy, o owadzich kształtach, nie wyglądały groźnie.

— Ego zobacz! Jakie śliczne — zawołała siostra, a jego ogarnęła fala ulgi.

Brat i siostra znowu zwracali na niego uwagę. Do tej pory czuł się jak duch. Pozwolił by rodzeństwo nadal biegało po wieży i zaglądało wszędzie. Rośliny oplatające ściany pełne były owoców i gwarantowały im że nie umrą z głodu.

W tym miejscu mogli przeżyć wiele lat.

Ego czuł się nieswojo, myśląc o tym wszystkim. Coś ich zaprowadziło do tego miejsca. Gdy ich rodzice zginęli, wydawało mu się że to koniec świata. Mieli szczęście że znaleźli opiekunów. Wychowywane przez kogoś obcego, nie było by jeszcze takie źle. Teraz byli całkiem sami, ale w miejscu, które ich chroniło. Zaczął się zastanawiać. Czy byli przygotowywani do czegoś? W zachowaniu ich opiekunów było wyczekiwanie na odpowiedni moment. Dlaczego im o niczym nie powiedzieli? To było jak liczenie na cud. Czemu zdali się na niepewne szczęście?

Ego rozejrzał się po komnacie, w której stał. Ta cała zostawiona broń i księgami zawierającymi w sobie być może wiedza o przeszłości. I jedno i drugie mogło im się przydać. Może mogli to wykorzystać, by przetrwać i może nawet ocalić świat? To była przyjemna myśli.

Na razie jednak chciał tylko wyspać się i najeść. I nie martwić się o nic, choć przez krótki czas.

Rozdział 1

Skalne Miasto

I

Stał pocierając bezwiednie prawe ramie i zastanawiał się co zrobić. Czekało go trudne zadanie. Wiedział że ugoszczono by go w mieście. Przyjmowano wszystkich przybyszów. Tych wiedzionych magią i ścieżkami losu przyjmowano szczególnie gościnnie. A jeśli nie tym się kierował w życiu, to czym? Ciężki płaszcz skrywał jego blizny i broń. mimo to się wahał. Choć już trochę wiedział o sekretach Skalnego Miasta, to wcale go wcale nie uspokajało. Jeszcze nie udało mu się opanować ostatniego zaklęcia z Widmowej Księgi i nie czuł się przygotowany na każdą ewentualność. Nie mógł panować nad tym czego nie da się przewidzieć, a niepewności nienawidził najbardziej na świecie. Jasno fioletowe oczy wędrowca błądziły po skalnych ścianach. Pasy czerwieni, żółci i różowe przedzielały pomarańczowe smugi. Czarne i fioletowe cienie otworów w skalach kryły labirynt wykuty przed wiekami w skałach.

Skalne Miasto kryło swoje tajemnice i nikomu nie chciało, za darmo, ich wyjawić. Opłatą krwi i magii można czasem było coś wytargować, ale nie liczył na tak wiele szczęścia. Wsłuchiwał się w szepty w swojej głowie.

Budynki u podnóża różowo-pomarańczowych skał utworzone ludzką ręką, były niskie i schowane między prawie zrujnowanymi, kamiennymi, wysokimi, prastarymi murami. Pamięć o ich mieszkańcach już dawno odeszła w zapomnienie. Wysokie ściany, którymi pieczołowicie pokryto dolinę i wzgórza wyglądały jak mury dzielące opustoszałe u zarania wieku wysuszone na pył pola. Nikt już nie pamiętał kto zamieszkiwał w przeszłości te ziemie, kto zbudował mury, a nawet kto wykuł schody i kwatery w skalnych szczytach. Od dawne nie spisywano historii tego miejsca. Na nowo zaczęto to robić po wypadkach, które zmieniły życie wielu plemion i krain, pod koniec Siódmej Ery.

Pieczę nad kronikami sprawowali tajemniczy mnisi odziani w spłowiałe szare płaszcze, naznaczone trzema pasami, zakrywający głowy i twarze kapturami. Zakon, który ukrywał swoje reguły nie mniej skrzętnie niż stare kroniki. Słyszał że można ich spotkać na wszystkich trzech kontynentach, ale jak do tej pory nikt nie posiadł ich sekretów. Mnisi wędrowali i szukali śladów dawnych tajemnic i czasem zatrzymywali się zaopiekować się jakimś miejscem. Przybywszy do tego miejsca zamieszkali w sztucznie stworzonych, wieżach niczego w nich nie zmieniając od wielu wieków. Nikt nie wiedział czym się zajmują. Poza tym że przyjmowali w gościnę zagubionych podróżników i młodych obiecujących adeptów magii. Tak postępowali i w innych swych siedzibach. Może podtrzymywali prastarą tradycję, zasady praktykowane od zawsze. To miejsce, jak kilka innych, przyciągało życiowych rozbitków. Było azylem dla pokrzywdzonych. Tam chronili się uchodźcy i buntownicy, którzy czasem tajemniczo znikali. Nikt nie wkraczał do doliny jeśli nie potrzebował pomocy. Akceptowano to powszechnie zasady tego miejsca i nikt nie ingerowano w prawa Skalnego Miasta. I tak było przez niezliczone pokolenia.

Wygnańcy ze wszystkich stron świata, przybywali i zostawali na jakiś czas, lecz niewielu zostało tam na całe życie. Miasto cieszyło się renomą. Było chronione i szanowane. Czasem mnisi przyjmując ludzi o niespokojnych, zniszczonych duszach narażali się ma wiele kłopotów, ale nigdy nikogo nie przegoniono z miasta. Gdy, po upadku Słonecznego Portu, przybył do niego obłąkany i ledwo żywy uciekinier szukający schronienia, po raz pierwszy i ostatni, złamano niepisane prawo i nie wpuszczono go do doliny. Szalony mag osiedlił się na obrzeżach doliny i przeklinał co dzień skalnych mnichów. To podobno jego słowa zasiały ziarno, które przyniosło nieszczęście do Skalnego Miasta. Mówiono że te klątwy przyciągnęły nocami istoty, które w promieniach słońca umierały i zapadły się pod ziemię. W miejscu gdzie umierały z czasem powstała szczelina, która co dzień się pogłębiała. Na początku zasypywano ją, ale potem zrezygnowano. Istoty przestały nagle przybywać, a gdy ziemia się zatrzęsła i zeszła lawina przez jakiś czas był spokój, ale pewnej nocy ziemia się zapadła i w tamtym miejscu powstała studnia. Głęboka dziura, pozornie bez dna wypełniona gazami odstraszała od siebie ciekawskich. Wrzucano tam magiczne przedmioty, zaklęcia i ofiary, wszystko co mogło ją zapieczętować, bez żadnego efektu.

Moc studni rosła i przyciągała coraz więcej magii. Wielu zapragnęło tej potęgi dla siebie, pomimo niebezpieczeństw. Wielu sięgnęło po jej magię i marnie skończyło. Coś bez przerwy gromadziło się i rosło pod Skalany Miastem. Spod ziemi dochodziły dziwne dźwięki i ziemia wibrowała. Snuto teorie i badano to zjawisko. Nikt nie okrył jednak tej tajemnicy. Mnisi uważali potrafili te zjawiska ujarzmić i nie przyjmowali od nikogo pomocy. Czas upływał, a energia się kumulowała. Zaczęto unikać Skalnego Miasta, jako miejsca pokus. Niewielu ludziom udało się oprzeć mocy studni i przejść jej próby. W końcu podjęto zdecydowane kroki i mocą siedmiu magów zapieczętowano studnię. Dolinę zasiedlali kolejni przybysze, którzy żyli w spokoju i dostatku. Przez kilka lat panował spokój, a potem ludzie przybywający do miasta zaczęli śnić wspólne mroczne, straszne i prorocze sny. Wielu z nawiedzonych koszmarnymi wizjami próbowało się zabić. Grzebano ich poza doliną, ale to nic pomagało. Ich krew i szaleństwo przyciągało anomalie i dziwadła z wielu światów. Wielu z intruzów próbowała dotrzeć do zabezpieczonej i zakopanej studni.

Nałożono kolejną pieczęć na studnie i choć w pierwszej chwili wydawało się że to zakończy problemy, to wąska smuga dymu ciągle wydobywała się ze studni, wabiąc do siebie nieszczęśników. Wielu mieszkańców uciekło z domów, porzucając swój dobytek, ale mnisi pozostali. Odprawiali rytuały i trzymali straż. Dzięki temu, przez jakiś czas panował spokój, ale potem jednak niepokojące wypadki i przepowiednie zmusiły grono magów, o niezbyt imponującej, lub wręcz szarganej reputacji by podjęli pewne konieczne kroki zaradcze. Korzystając z pozwolenia skalnych mnichów stworzyli oni z pyłu z kości Pierwotnych i kryształowych łez Przedbestii magiczny amulet. Zew, który miał wezwać do Skalnego Miasta obrońcę gotowego chronić ten świat przez wszelkim złem, przebrzmiał i zachwiał światem. Magowie stojąc na wszelki wypadek w ochronnym kręgu, tkali magiczny symbol, który miał przyciągać kandydatów na wybrańców niewykonalnego i śmiertelnie groźnego zadania. Wybrali wśród nich najlepszego z nich i przekazali mu jego nowy obowiązek. Po wykonaniu tego zadania magowie zamieszkali w Skalnym Mieście, gdzie w przyszłości mieli znaleźć też schronienie nowi przybysze. Uzdolnieni, ale niewyszkoleni młodzi magowie i istoty magiczne ściągały tam ze wszystkich stron. W końcu ktoś postanowił wykorzystać to. Przybyli do miasta magowie wysłali swe magiczne zaproszenia w świat, wabiące niedoświadczonych przyszłych mag do doliny. A kiedy to zrobili mogli już tylko czekać cierpliwie na rezultat.

Większość adeptów szybko wykonywało powierzone im misje i od razu odchodzili za swoimi nagrodami. Niektórzy tkwili tam jednak latami. Ci przybysze co dzień spoglądali z tęsknota w kierunku krain lub miast skąd pochodzili. Pewnej nocy wszyscy mieszkańcy Skalnego Miasta oprócz magów i mnichów zniknęli. Magowie nie potrafili rozwikłać tej zagadki. Nie mogli tez wrócić do swojego dawnego życia. Musieli pozostać w dolinie. Z czasem zaczęli się unikać i zajmować tylko własnymi problemami. Życie w dolinie było uciążliwe i monotonne. Prawie nic nie rosło w tym miejscu, poza pokrytymi kwiatami i kolcami krzewami, oraz suchymi wysokimi kaktusami. Magią zdobywano pożywnie, wodę i czasem luksusy. Coraz trudniej przychodziło im radzenie sobie z codzienną rutyną. By sobie pomóc zamieszkali w jednej części miasta. To jednak nie pomogło. Skazani tylko do swojego towarzystwa magowie zaczęli być przesądni i nerwowi. Magowie zaczęli podejrzewać że to samo miasto tak na nich wpływa. A ich skoncentrowana moc wpływała na całe otoczenie. Poza doliną mówiono że te wydrążone we skalach kwatery, były starsze niż archaiczne miasteczko uniwersyteckie na drugim krańcu pustyni i kryjące się wśród wzgórz Miasto ze snu, czy Osada na Wzgórzu.

Po dziesięcioleciach, gdy zapomniano o zaginięciach, magowie mogli opuścić dolinę, ale miejscu trzymało ich kilka proroctw i nadzieja. Wizje ich rozsławiły i ściągnęły poszukiwaczy prawdy. Magowie czekali na znaki i snuli plany na przyszłość. Wieszczyli oraz badali przyszłości i tak odkryli że w mieście, będą zawsze mieszkali obrońcy Świętej Krainy. Że przybędą tam zarówno wygnani jak i przeklęci. Czytając stare księgi, w których było wiele legend, ale ponieważ liczne przeczyły sobie nie mogli im wierzyć. Czasem magowie tworzyli teorie, ale żadna nie tłumaczyła wszystkiego co ich spotykało. Magowie zaczęli być przesądni nasłuchując nocnych hałasów, i wypatrując znaków jakie widzieli tylko oni. Czas im upływał na unikaniu wypadków, czy walcząc z tajemniczymi, nieubłaganymi zarazami, które ich gnębiły. I tak choć do miast przybywali wciąż nowi magowie, to po jakiś czasie zostało ich tylko siedmioro.

To musiało mieć głębsze znaczenie, bo już zawsze było tylko siedmioro magów w Skalnym Mieście. Pierwsza siódemka umarła, a na ich miejsce przybyli następni. Gdy ujrzano znaki, że nadszedł odpowiedni czas, posłano po adeptów. Szykowano się na ich przybycie. Czas jednak mijał, a adepci nie przybywali. Nikt z siódemki magów nie był pewny życia. Ale nie tylko to dręczyło czekających. W dolinie zdarzyły się rzeczy nie do pomyślenia dla zwykłych ludzi, czy nawet mniej doświadczonych magów. Czasem znienacka pojawiały się fatamorgany. Magowie przez dzień lub dwa mogli podziwiać Iluzoryczne miasta, oraz istoty i ich maszyny, które jakby nigdy nic, otaczały oszołomionych magów. Krążące nad dolina ogromne stwory, latające machiny i zjawy niepokoiły, nawet tych zaprawionych bojach w magicznych dziwactwach i anomaliach. Czasem niespodziewanie z dnia na dzień wyrastały niezwykłe rośliny, o kuszących i często trujących kwiatach oraz owocach. Kusząc i obierając życie nieuważnym wędrowcom, zazwyczaj znikały po kilka dniach. Wszyscy uznali że to kolejny znak. Wyglądano niecierpliwie przybyszów. Rozdzielono się i wyznaczono posterunki. Do doliny prowadziło wiele dróg i zaczęto je uważnie obserwować. Niektórzy magowie uważali że dróg jest zbyt wiele i chcieli niektóre z nich zniszczyć. Jednak pomimo prób nie udawało się to, bo ciągle powstawały nowe drogi. Nocami przybywały cienie i upiory, które dręczyły i raniły magów. Kilku starszych i słabszych umarło w wyniku odniesionych ran. Na ich miejsce przybywali nowi, ale to nie rozwiązywało problemów w z jakimi się zmagali. Nikt z nich nie wiedział co jeszcze może się zdarzyć. Z tego powodu na zmianę musieli czuwać. Magowie jak dzieci, zaczęli się bać się cieni, hałasów i tego co mieli za plecami. Niektórzy słyszeli o mieszkających w głębi skalnych korytarzy prastarych istotach. I umierających przez wieczność mechanicznych wojownikach, o których krążyło wiele opowieści. O ich obecności podobno świadczyły zgrzytliwe hałasy. Słyszano też w korytarzach syczenie i grzechot. Niektórzy twierdzili że wydawała je mądra, spokojna i prastara rasa wężowych ludzi, którzy potrafili wieszczyć.

Jakby tego było za mało, niespodziewanie do miasta zaczęły ściągać tłumami wędrowcy. Wieszczowie, śpiewacy i pół szaleni boscy niezrównani tancerze kręcili się wszędzie i przeszkadzali magom. Wśród nich byli nawet rogaci i pół ludzcy kanibale, oraz bestialskie szalone stwory. Wszyscy goście którzy przybywali dniami, znikali nocami. Większość magów twierdziła że pochłania ich Skalne Miasto i że nie mogą nic z tym zrobić. Inni zaś że coś zwabia ich do jednego z prastarych ciągle czynnych portali i nie przesyła w inne miejsce. Mimo różnic w opiniach o zaginionych, wszyscy czuli prawie namacalną obecność mieszkańców podziemi, pokracznych i podstępnych owłosionych gigantów i nie mniej groźnych łysych karłów. I oczywiście wszyscy wierzyli w istnienie olbrzymiego podziemnego miasta, do którego droga zaczynała się pod doliną i ciągnęła pod okolicznymi wzgórzami. Niektórzy z magów o nim śniło, inni kiedy przypadkiem, błądząc po skalnych tunelach dostrzegali jego wejście. Opowiadali potem że podziemne miasto zdawało się przywoływać i wciągać ich jakąś tajemniczą siłą. Jak opowiadano, gdy wpadło się w jego sieci wędrowało się po nim bez końca. Przybysze mogli przyciągnąć do Skalnego Miasta podziemnych mieszkańców, a tego nie chciały nikt doprowadzić. Magowie starali się zniechęcać wędrowców i skłonić ich do omijania doliny. Po jakimś czasie im się to udało. Ale gdy po zniknięciu przybyszów przez jakiś czas panował spokój i cisza, to ten stan nie mniej niepokoił magów, niż poprzedni harmider. Wszyscy magowie, na zmianę pilnowali wielkich luster, dzięki którym było jasno w podziemnych salach. Odbijające promienie słońca i księżyca lustra, były jedynym źródłem światła w tym miejscu. Bez nich mrok pochłonął by miasto i ich samych. Mijały dni, a wciąż czekano na adeptów. Coś działo się pod miastem. Z czasem wszystkich magów zaczęły ogarniać wątpliwości. Gnębiły ich coraz to nowsze twory i niezwykłe zagrożenia. Skalne Miasto było niepokojące, ale i dość bezpieczne by mimo wszystko wykorzystać je do ważnych i tajemnych celów. Ustalono że mimo to, mogli by przenieść się w inne miejsce. Byli gotowi na przeprowadzkę gdy zdarzyło się to na co liczyli. Decyzje podjął za nich los, bo zaczęli przybywać adepci.

W Skalnym Mieście zaludniło się od młodych lub obdarzonych magicznymi zdolnościami ludźmi. Z każdym nowym adeptem panował coraz spokój pod ziemią, choć często tylko pozorny.

Zajęto się ważnymi sprawami. Wszystko szło w dobrą stronę. Wyznaczano adeptom zadania i korzystano i z ich sukcesów. Moc gromadzona w mieście rosła i przyciągała odpowiednie istoty. Cieszyło to magów. Nawet pomimo tego że zawsze musieli czuwać dwaj z nich. Zagrożenia i korzyści równoważyły się. I to dlatego, jak uważali magowie, w tej właśnie dolinie zaczęto przed mileniami tworzenie magicznego znaku. Jak przekonywali magowie samych siebie, to właśnie z tego powodu wybrano też tą kryjówkę, w której można było umieścić problematycznych studentów i potencjalnych wybrańców. Oraz przyszłych studentów magii, o niecodziennych talentach i darach. Liczono się z tym ze stratami wśród adeptów, których coś z głębi miasta przyzywało i czasem pochłaniało. Magowie musieli zgodzić się na te ofiary i poświęcenia. Czekali na wybrańców, a czas upływały. Mimo wielu obiecujących kandydatów, wciąż nie potrafiono ich wskazać. A może już go przeczono?

Pokręcił głowa i zacisnął pieści. Zaczął ignorować głos w głowie. Zmęczył go ten strumień informacji. Czy coś ważnego dla niego z wynikało z tej, dość nudnej, opowieści?

Przybysz rozważał swoje następne posunięcia i nie mógł się na nic zdecydować. Słońce kładło cienie na dnie doliny, a on tkwił w miejscu. Zaszedł już tak daleko. Wiedza o Skalnym Mieście była trudna do zdobycia, ale przy sporej dozie uporu i ciężkiej sakiewce wszystkiego można było wiele dokonać. Wszystko planował i dążył do celu powoli i sukcesywnie. Nie było sensu odwlekać tego co nieuniknione.

Mężczyzna w starym zniszczony płaszczu zrobił krok do przodu, ale się zawahał. Nie był sam. Wyczuwał że go obserwowali. Ci Którzy Milczeli, towarzyszyli mu od dawna. Jeszcze nie odkrył czego od niego chcieli. Może czekali, aż znów spotka się z bratem. A tego im nie chciał ułatwić. Teraz dołączyły do nich postacie odziane w czerń. Słyszał o nich, ale jeszcze ich nie spotkał w czasie swoich podróży. Nie wiedział czego od niego mogą chcieć. Czyżby ktoś ich na niego nasłał? Naraził się kilku potężnym osobom, może ktoś postanowił go ukarać? Uśmiechnął się pod nosem.

Atmosfera wokół niego zagęszczała się coraz bardziej. Lubił ryzykowną grę, ale czy miał teraz czas na takie komplikacje? To mogło mu przeszkodzić w realizacja ważnego zadania… Czas go gonił. I na domiar złego dostrzegł drgające fioletowe cienie, które czaiły się za skałami. Kilka razy już im uciekł, ale one zawsze go znajdowały. Ostatnio musiał wiele poświęcić by się ich pozbyć. Obiecał wykonać prawie niemożliwe zadanie… Jak on się w to wplątał? Cienie i postacie w czerni działali mu na nerwy. Poczuł pokusę by ich sprowokować i zmusić do reakcji, ale po chwili namysłu wycofał się. Wyczuwał że ten, którego szukał jest w mieście. Był tak blisko… Tak blisko jak jeszcze nigdy, od bardzo wielu lat… było dosłownie o kilka kroków od niego. Ale… Jeszcze nie pora na ich ponowne spotkanie.

Postacie w czerni zaczęły się zbliżać. Musiał się na coś zdecydować. Kalkulował na zimno, oceniając swoje szanse. W końcu wybrała wykonanie niemożliwego zadania by spłacić dług. I tak musiał to zrobić…

Uruchomił portal i przez niego przeskoczył. Za nim podążały cienie. Postacie w czerni nie zbliżyły się do portalu. Wycofali się i nastawili na długie czekanie.

II

1.

Jaskrawo kolorowy, latający dywan krążył nad Wąwozem Sztyletów i nad wijącą się po jego dnie Rzeką Łez. Kiedyś na tych ziemiach istniało piękne i pokojowo nastawione wobec sąsiadów królestwo, które pochłonęła wielka powódź i niespodziewany atak dawnych sojuszników. Po przeszłości pozostały wykute w skałach drogi i koryta rzeka, oraz nieliczne rozpadające się posągi. Pasażer dywanu czegoś z wytężeniem wypatrywał. Otulony szalami mocno ściskał jakiś przedmiot w dłoni. To on go prowadził. Robił to od wielu dni i był jak żywy przewodnik zawsze wskazujący dalszą drogę, ale teraz nagle stał się na powrót martwym przedmiotem.

Pasaże zsunął z głowy szal, ukazując jasno fioletowe długie włosy, złociste oczy i subtelną małą twarzyczkę. Dziewczyna westchnęła i szepnęła do siebie:

— Musisz być odważna i zdecydowana Shu. Przecież się teraz się wycofasz…. Wtedy ten cały trud poszedł by na marne… a druga ucieczka już by ci się nie powiodła…

Dziewczyna siedząca na środku dywanu spojrzała w dół. Mogła wybrać inne miejsce, ale czy to miał by sens? W sumie tylko straciła by więcej czasu. W końcu podjęła decyzje. Obniżyła lot magicznego dywanu i zeskoczyła na stromy brzeg rzeki. Jej długie srebrzysto fiołkowe włosy otoczyły ją niczym płaszcz. Złote oczy, w oprawie szarych rzęs, zalśniły niczym dwa zwierciadła. Zaczęła się przebierać. Po ciemnym, długim, starym szalem ukrywała kolorowe szaty. W końcu została na niej tylko jedna warstwa materiału. Zakrytą pomarańczowym szalem złocistą skórę pokrywały ciemnofioletowe wzory, liczne szczeliny i nie zagojone blizny. Mogła zarówno uchodzić za mechaniczna wojowniczkę lub chorą na kamienną chorobę nieszczęśnice. Często wolał by brano ją za śmiertelnie chorą. Gdy rozpoznawano w niej wojowniczkę musiała stawiać czoło albo próbom uwięzienia, albo z zemstą za stare, popełnione przez innego mechanicznego wojownika, zbrodniami. Niewielu ludzi ją zostawiało w spokoju, gdy się dowiadywali kim jest.

W końcu dziewczyna odrzuciła od siebie wszystko co musiała zostawić. Ubrana jedynie w skórzaną przepaskę biodrowa, prostą kusą koszulkę z grubego płótna i sandały postanowiła, że nie zabierze ze sobą niczego poza szalem, którym związała sobie włosy. Sprawdziła czy jej małą sakwa z niezbędnymi przedmiotami ciasno ją oplata i westchnęła. Przez chwile stała namyślając się, a może tylko żałując że musi pożegnać się z przeszłością. Przemknęło jej przez myśl że powinna zniszczyć latający dywan, ale tyle razy ratował jej życie, że nie miała do tego serca. Był oddanym wspaniałym towarzyszem.

Pochyliła się nad zielonymi czerwonymi i żółtymi wzorami i wyszeptała zaklęcie. Dywan zafalował i uniósł się do góry. Zrobił kółko nad głową dziewczyny i zaczął się wznosić. Śledziła go wzrokiem gdy się oddalał. Pomachała na pożegnanie dywanowi i ucieszyła się że odesłała go do domu, zamiast zniszczyć. Może uda mu się uniknąć kary.

Rozpędziła się i wskoczyła do wijącej się niżej Rzeki Łez. Lecąc w dół myślała o tym że to smutne iż jest jej żal tylko kilku nieożywionych magicznych przedmiotów, które jako jedyne okazywały jej uwagę i troskę. Ludzie zawsze ją zawodzili. Ranili i wykorzystywali. Tylko na przedmiotach mogła polegać. A przynajmniej ona to tak widziała. Dostrzegała dobro w ich pomocnej obecności na co dzień i wtedy kiedy ratowali jej życie. Zamknęła oczy na chwile przed tym, jak uderzyła w powierzchnie wody. Zanurzając się w zimne wody rwącej rzeki niespodziewanie dla siebie samej poczuła szczęście. Zostawiała za sobą wszystko. Uciekała od swego pana, potężnego i niegodziwego Sherfana, oddalając się od niego coraz bardziej każdego dnia ucieczki. Dzieliły ich setki tysięcy stóp, a mimo nadal nie mogła uwierzyć że jest wolna. Pozwoliła porwać się nurtowi rzeki. Jej pan mógł ją ścigać. Od wielu dni myliła ślady ewentualnej pogoni. Kluczyła i ukrywała się, dążąc do miejsca, które ujrzała we śnie.

Shu próbowała skierować się do brzegu, ale prąd porwał ją dalej ze sobą. Czuła jak ześlizguje się z niej jej ulubiony szal, ale nie zatrzymywała go, jeśli go odnajdą w dole rzeki, może jej pan uwierzy że w końcu odeszła.

Zderzyła się ze skała i powoli opadała na dno. Straciła kontrole. Na chwile jej ciało zaczęło się rozpadać, ale nurt nie był zbyt silny i szybko odzyskała nad sobą pełną władzę.

Pozwoliła by woda kierowała nią. Uderzyła lekko o dno i wykorzystała je by mocno odbić się od skały i wyskoczyć ponad powierzchnię. Ponad woda zrobiła salto i odbiła się od wystającej z wody skały. A potem od kolejnej i kolejnej, aż w końcu dotarła do brzegu. Powoli, poobijana wychodziła z wody. Potrzebowała chwili by do siebie dojść.

Zaczęła sprawdzać wszystkie części swego ciała. Mechanizm jej ciała był dla niej zagadką, ale kiedy pozwalała sobie odpocząć, wracał samoczynnie do normy. Pomyślała przelotnie znów o swoim panu, który kazał jej czasem przybrać inną postać, ale odpędziła te natrętne wspomnienia. Nie chciała o nim myśleć. Twierdził że jest jej twórcą, ale to nie mogła być prawda. Przecież ostatnio, wcale nie potrafił jej naprawić, ani jej pomóc. Odkryła wtedy, że zazwyczaj czekał, aż jej ciało samo się zreperuje. Oszukiwał ją na każdym kroku, od pierwszego dnia, który pamiętała. Od dnia jej przebudzenia, jak mawiał jej pan. Może w tym określeniu kryła się prawda i część rozwiązania tajemnicy jej pochodzenia? Na początku nie była tego świadoma, ale z czasem coraz więcej kłamstw i nieścisłości dostrzegała. Do tego jej pan obiecywał jej coś, a potem łamał dane słowo. Nie mogła mu ufać. Traktował ją gorzej niż niewolnice, gorzej niż zwierzę, czy narzędzie. Po raz nie wiadomo, który ucieszyła się, że znaleziony przez nią na Mglistej Pustyni przedmiot w kształcie malutkiego błękitnego jaja niespodziewanie, którejś nocy się odmienił. Ożył i rozchylił płatki, niczym kryształowy kwiat. Ale najbardziej niezwykłe było to, że trzymając go w dłoniach, czuła że wibruje. A kiedy kierowała go na południe, pulsował i rozgrzewał się zupełnie jakby był magicznym kompasem i chciał ją gdzieś zaprowadzić. W tym samym czasie zaczęła też śnić o dalekim miejscu, do którego powinna przybyć. Czuła to. To miejsce ją przywołało do siebie. Długo się wahała przed podjęciem decyzji, ale gdy to zrobiła poczuła ulgę i lekkość.

Lubiła to wspomnienie. Ale nie czas był na to by zanurzyć się w przeszłości. Przywołała się do porządku. Nie miała czasu do zmarnowania. Miejsce, które ją przyzywało było już niedaleko.

Wyciągnęła z sakwy potrzebne jej przedmioty i kawałek kupionego po drodze materiału. Porwała materiał i rozrobiła barwniki z olejami i wyciągiem z Płomiennego Kwiatu, który utrwalał kolor. Pokryła ciało srebrnymi wzorami by ukryć szczeliny przecinające jej ciało, a włosy, brwi i rzęsy przyciemniła czarna henną. Owinęła się ciasno od szyi aż po kostki szerokimi pasmami porwanego materiału. Może nikt nie zauważy jak wygląda jej ciało pod nimi… miała taką nadzieję.

Wiedziała że wygląda teraz jak ofiara strasznej Bagiennej Choroby, przez którą traciło się kawałki ciała, ale zadowalało ją. Gdy tak wyglądała zniechęcała ludzi do ciekawości. To czyniło ją zarazem nieciekawą i groźną. Wielu ludzi bało się tej zarazy, choć zaraźliwa była tylko przez kilka pierwszych dni choroby. Sięgnęła po jeszcze jeden flakon. Natarła się odstraszającą istoty z pustkowi i drapieżniki, wydzieliną z ciała i jadu Dołowego Węża. Stworzenia te samym zapachem, utrzymywała na dystans głodne Wędrowne Jaszczury, najgroźniejsze drapieżniki tych stron. Shu obejrzała swoje przebranie i była bardzo zadowolona ze swoich przygotowań. To co zrobiła powinno odstraszyć ewentualnych napastników. Dzięki temu mogła uniknąć walki po drodze.

Ujęła kryształowy kwiat w dłonie i ruszyła w kierunku, który jej wskazał. Nie mogła się doczekać kiedy dotrze do celu. Nawet jeśli miało jej zabrać wiele czasu.

2.

Tak jak wcześniej przewidywała, Shu szła przez wiele dni na piechotę, klucząc i zacierając za sobą ślady, nim do Kamiennego Miasta dotarła o zmroku. W wysokich zboczach wykuto liczne otwory okien, łuki bram, mostki i schodki. Surowe i proste kształty nie zdradzały tego co kryło w sobie wnętrze góry. Było to, na swój posępny sposób, piękne miejsce.

Wiedziała że to tędy wiodła droga do tajemniczego Miasta ze Snów, Osady Na Wzgórzu i osławionego Uniwersytetu Magicznego, miejsc do których nie miała zamiaru się nawet zbliżać. Tam mógł jej poszukiwać jej pan.

Wyjęła jeszcze raz swój kryształowy błękitny kwiat i sprawdziła gdzie ją skieruje. Powoli wspinała się na kamienne schody, a potem ostrożnie, z wahaniem ruszyła kamiennymi korytarzami wykutym w pomarańczowej skale. Nie wiedziała czego się spodziewać. Powoli skradała się, kierując się światłem kwiatu..

Kiedy dotarła do wielkiej jaskini oświetlonej zielonymi kryształami i wielkimi lustrami obijającymi promienie słońca, zatrzymała się onieśmielona i zachwycona. Ujrzała kilkanaście osób, jak ona jeszcze w podróżnych strojach, często pokrytych pyłem, z niewielkimi torbami czy tobołkami. Zakryci płaszczami lub odsłaniający śmiało skórę, pancerze lub szramy, stali samotnie lub w grupkach. Uświadomiła sobie że, nie ona jedna została sprowadzona do tego miejsca, przez niezwykły magiczny przedmiot. Przyglądając się innym domyśliła się, że każdy z nich, jak ona, znalazł coś podobnego, ale razem innego. Każdy miał przy sobie czy to kryształowe ptaki lub inne zwierzęta, czy to księgi, różdżki, lunety, pierścienie i inne przedmioty. Każdy magiczny przedmiot był kunsztowny i piękny. Aż nie mogła wyjść z podziwu na ich widok.

Stała skrępowana z boku, blisko ściany. Nie miała odwagi do nikogo się odezwać. Niezwykłe kształty i rysy twarzy zgromadzonych zaskakiwały ją, taka samo jak różnorodne stroje i egzotyczny wygląd ich broni i bagaży. Kilkoro ze zgromadzonych wydawało się być ich przyszłymi opiekunami, ale nawet ich Shu nie miała śmiałości zaczepić. Znalazła sobie w jaskini kąt, w którym się rozlokowała. Po chwili namysłu wspięła się na niską półkę i z tego miejsca obserwowała wszystkich. Inni przybyli rozmawiali i poznawali się. Zadawali pytania i z ciekawością wysłuchiwali cichych i spokojnie lub głośno i gwałtownie snutych opowieści. Shu wsłuchiwała się w szmer rozmów.

Czas upływał. W końcu gdy na niebie pojawił się księżyc, co Shu dostrzegła w lustrach rozmieszczonych po jaskini, sale napełnił tajemniczy blask. Na naturalne podwyższenie w jednym końcu sali wspiął się ubrany na szaro staruszek, który wcześniej wyszedł z bocznego korytarza niezauważony przez większość zebranych. Za nim z tego samego bocznego korytarza wyłonili się inni poważnie wyglądający ludzie. Staruszek chrząknął i wykonał dłonią gest uciszania, który podziałał na wszystkich, choć nie natychmiastowo. Rozmowy i śmiechy powoli cichły.

— Witamy was wszystkich w Skalnym Mieści. Jestem Radhodast mag Irhu, czyli miasta Cienia Zimnej Ziemi. — powiedział staruszek kłaniając się im z powagą.- Mam nadzieję, że będzie to wasz dom na najbliższy czas… Wszystkich was sprowadzili tu nasi kryształowi posłańcy. Wybrali właśnie was, bo jest w was wszystkich boska iskra czystej, pierwotnej magii. Dlatego właśnie tu trafiliście.

Zgromadzeni spoglądali na siebie nawzajem z zainteresowaniem. Kilka twarzy ukazywało nieskrywaną dumę i wręcz arogancję.

— Możecie odejść w każdej chwili, ale chcemy was szkolić. Pomoc wam wydobyć wasze moce i talenty. Zostańcie z nami, jak długo chcecie…

Obok staruszka stanęła kobieta o długich ciemnych włosach, w szarym misternie utkanym szalu narzuconym na czarną suknię i cichym głosem poprosiła by szybko zdecydowali czy zostają, czy odchodzą.

— Cokolwiek zdecydujecie, musicie zostawić tu — wskazała kamienny krąg — kryształowych posłańców. Spełnili już swoje zadanie i muszą zostać oczyszczeni.

Shu żałowała, że musi rozstać się z kryształowym kwiatem. Jego bliskość podnosiła ją na duchu. Zgromadzeni musieli podobnie myśleć, bo zaczęli hałasować. Mimo to nie protestowali zbyt długo. Staruszek gestem zaczął uciszać wszystkich.

— Jeśli zostaniecie, nauczymy was wszystkiego co sami wiemy. Pokażemy wam ścieżki magii i doskonalenia się. A nagrodą dla was, za dotarcie do końca tej ścieżki, będzie spełnienie waszego najskrytszego marzenia. Pragnienia, które tkwi w was najgłębiej.

Shu słysząc to była podekscytowana. Na coś takiego właśnie liczyła. Wiedziała że jest w niej magia. Moc, której nie rozumiała i której się obawiała. Może dzięki naukom magów nauczy się korzystać z tej potęgi i osiągnąć to czego tak rozpaczliwie pragnęła? Chciała zostać w Skalnym Mieście na tyle długo by zacząć korzystać z magii. Planowała wytrwać tak długo jak jej się uda i nauczyć się tyle ile tylko zdoła. Czy jednak jej się uda?

Do dwójki magów dołączyło jeszcze czworo innych. Chłopiec, wyglądający jak cień mężczyzna, kobieta pokryta tatuażami i młody, szczupły chłopak z bliznami na policzku. Każde nich zajęło się czymś innym. Przed młodym magiem z bliznami na prawym policzku, który stał obok kamiennego kręgu ustawiła się kolejka. Wszyscy oddawali mu przedmioty, które ich tu sprowadziły.

Shu spostrzegła, że nie wszyscy jednak zdecydowali się pozostać. Kilkoro z przybyłych zabrało swoje bagaże i skierowało się ku wyjściu. Większość zgromadzonych, tych którzy chcieli zostać, była sukcesywnie odprowadzona do swoich nowych kwater. Niektórzy z nich, już narzekali na warunki w jakich będą musieli mieszkać. Shu było obojętne to gdzie zamieszka. Nie potrzebowała wiele.

Przed nią w kolejce stał starzec w długiej, pomiętej i porwanej brązowo-bordowej szacie, którego wcześniej wzięła za opiekuna. A przed nim stała dziewczyna o niezwykłych ciemnych, wielkich oczach i bardzo obfitych szarych włosach, ubraną suknię obcisłą niczym druga skóra. A przednia nią młoda para, która mogła być rodzeństwem i zadowolony z siebie jasnowłosy mężczyzna. Za nią, w niedbałej pozie, czekała na swoją kolej piękna kobieta o białych włosach, w długim płaszczu, z małą srebrną koroną na głowie.

Shu nieznacznie obserwowała stojących przed nią. Jej wzrok wciąż wracał, do ubranego w przesadny i ostentacyjnie bogato zdobiony zielony strój, młodego przystojnego chłopaka o śniadej cerze, zielonych oczach i ciemnych włosach. Obok stała, podobna do niego, poważna młoda kobieta o długich włosach, ubrana w skromną prostą zieloną sukienkę. Shu usłyszała jak, do chłopaka zwrócił się ubrany, jak miejski łotrzyk młody mężczyzny, o płowych włosach, który nie przestawał się uśmiechać. Shu zauważyła że płowowłosy nosił symbole, które według złodziei miały zapewnić im szczęście.

— Ciekawe dlaczego nas zebrali?

Zagadnięty chłopak obrzucił rozmówcę szybkim spojrzeniem i z przekonaniem oświadczy:

— Chcą nasz szkolić. Powiedzieli to przecież.

Złodziejaszek pokiwał głową, ale po chwili przekrzywił głowę i cicho powiedział:

— Niby tak, ale mam przeczucie… Że za tym na pewno coś się jeszcze kryje.

— Jeśli chcesz możesz odejść.- zasugerował ciemnowłosy.

Płowowłosy mężczyzna wzruszył ramionami.

— Nie ma gdzie iść. Tu jest równie dobrze… lub źle, jak wszędzie indziej… nie mniej nie lubię być pionkiem w cudzej grze… — powiedział i zapytał:- A wy zostajecie?

— Wszędzie jest lepiej niż w domu… tam nudno… — zażartował zielonooki młodzieniec, za co stojąca obok młoda kobieta smagnęła go trzymanym w palcach rzemieniem.

Młodzieniec nie wydał z siebie żadnego dźwięku, za to kobieta prychnęła rozzłoszczona i powiedziała:

— Więcej szacunku, i doceniaj że czegoś chcą nas nauczyć… może nawet ty się czegoś nowego nauczysz.

Pouczany młodzieniec przyjął to z pokorą.

— Może i będą nas uczyć, ale jak nic czegoś żądają w zamian, już ja to czuje… — nie poddawał się jasnowłosy złodziej. Ze smętna miną dodał: — W życiu nie ma nic za darmo…

Zaskoczona Shu po chwili namysłu uznała, że jasnowłosy mężczyzna może mieć racje. Jednak cokolwiek się kryło za zaproszeniem magów, Shu była gotowa zostać w Skalnym Mieście. Nic gorszego, niż to co zgotowywał dla niej jej pan i tak nie mogło jej spotkać. Wolała zaryzykować, niż stracić taką szanse.

Kiedy nadeszła jej kolej, Shu położyła swój kryształowy kwiat na dłoni młodego maga i zrobiła krok w stronę staruszka, który już czekał by ją odprowadzić w głąb jaskiń, do jej nowego pokoju.

Staruszek szedł powoli i Shu dostosowała swój krok do niego.

— Na pewno ci się tu spodoba, moja droga.- z przekonaniem oświadczył stary mag, mijając kolejne poprzeczne korytarze.

Shu pomyślała że staruszek bardzo stara się pomagać innym. I że to miłe z jego strony.

— Jeśli to jakaś nieuleczalna choroba, możemy ci pomóc — powiedział staruszek znacząco patrząc na spowijający ją materiał, a Shu skinęła głową, niczego jednak nie tłumacząc.

Staruszek wygłaszał różne uwagi, a Shu kiwała lub kręciła głową. Od razu go polubiła. Po kilku minutach powolnego marszu dotarli do małego pokoiku, z kilkoma prostymi meblami kryjącymi się za drewnianymi koślawymi drzwiami. Poza posłaniem, stało tam jedno krzesło i mały stolik. Shu położyła sakwę na posłaniu i już była rozpakowana.

— Rozgość się, a potem idąc wciąż z lewą dłonią dotykającą skały dotrzesz do naszej kuchni i jadalni. — powiedział życzliwie staruszek, kierując się do drzwi. — Nie powinnaś się zgubić, ale i tak będziemy nad wami czuwać…

Shu znów skinęła głową i rozejrzała się po pokoiku gdy została sama. Usiadła na łóżku a potem wstała i wyjrzała na korytarz. Sprawdziła czy została sama. Nikogo nie widziała, ani nie słyszała w pobliżu.

Póki była sama, chciała zażyć płynnego Frekk, Błękitnego Światła podtrzymującego jej życie. Jej pan nazywał to ognistym oddechem życia. Nie miała zbyt wielkiego zapasu tego specyfiku, ale oszczędzając go zyskiwała kilka miesięcy, potrzebnych na to by zdobyć to czego pragnęła.

Liczyła że dzięki magii zmieni swoje ciało. Chciała być prawdziwą żywą istotą. Tak bardzo chciała być taka jak inni, że to aż bolało. Była tylko myślącym i czującym mechanizmem. Wykonującym trudne polecenia i użytecznym. Nie mogła się zmienić ani wyzwolić. Uciec od tego czym się stawała. Powoli pogrążała się żalu i nienawiści do samej siebie, gdy niespodziewanie coś się zmieniło. Pewnego dnia poczuła że pragnie stać się prawdziwą kobietą. Uświadomiła sobie to, gdy pozwoliła uciec matce chroniącej swoje dziecko, i za wszelką cenę starająca się przeżyć. Skoro tamta kobieta mogła walczyć, mimo beznadziejnej sytuacji to i ona nie powinna się poddawać. Musiała walczyć aż osiągnie sukces i zrzuci swoje stare ciało. To był jej cel, musiała tylko odkryć jak go osiągnąć.

Zsunęła z piersi materiał. Wlała kilka kropli w szczelinę prowadzącą do jej serca. Gdyby wzięła więcej Frekk, jej rany od razu by się zagoiły, a blizny zniknęły, ale nie mogła go zbyt szybko zużyć. Zakorkowała małą fiolkę, w której płonął błękitny ogień i ostrożnie schowała ją, w szczelinie przy kamiennym suficie. Zakryła schowek kamieniami. Płyn był dla niej bezcenny. Poza Frekk nie potrzebowała niczego innego do przeżycia, nie musiała odpoczywać, pić, ani jeść.

Rozejrzała się po swojej nowej sypialni i postanowiła ruszyć do jadalni, bo choć nie potrzebowała pożywienia, chciała posłuchać rozmów innych i poznać ich.

3.

Shu wyszła ze swojej kwatery i idąc tak jak kazał jej staruszek dotarła do jadalni, gdzie zebrało się już spore grono adeptów. Po drodze minęła kilka płynących wprost ze skalnej ściany źródełek. Ucieszyło ją to. Lubiła wodę.

Shu wzięła kubek i zapełniła go wodą płynąca ze skały. Jadalnia wykuta w litej skale była podzielona na dwie część. Mniejsza część miała niski sufit, pod którym ustawiono kilka długich prostych drewnianych stołów z ławami. Większa i wyższa część jadalni była ogromna. Naturalna jaskinia pełna stalaktytów i stalagmitów, oraz kolumn wyrastających z wygładzonej podłogi. Ustawiono tam w wysokich kolumnach zapasy. Góry dzbanów, skrzyń i stosy owoców, liści i korzeni. Wiało z tamtej strony chłodem.

Shu wybrała stół stojący z boku sali. Usiadła na końcu stołu, niedaleko od roześmianej i rozgadanej grupy. Piła powoli wodę, co jakiś czas, spoglądając w stronę innych. Usłyszała wiele ciekawych plotek. Obok niej siedziały dwie chichoczące małe wróżki, młoda i stara. Obie o zielonych kręconych włosach i srebrzystych szatach oraz opalizujących skrzydłach, opowiadały o tym czego się ostatnio dowiedziały. Istoty takie jak one, zawsze wiedziały najwięcej. Nasłuchawszy się najnowszych plotek z Podtopionego Królestwa odetchnęła z ulgą, że nikt jej jeszcze nie szuka i rozejrzała się po sali.

Z ciekawością patrzyła na półmechanicznego młodzieńca, który ostrożnie odpowiadał na zadawane mu przez wścibską uroczą ćwierćsyrenę pytania. Jej syrenia krew, widoczna była w jej wielkich rybich oczach, oraz ostrych zębach, które ukazywała w uśmiechu i pokrywających jej skórę, prawie niewidocznych łuskach. Za nimi siedział stary, czerwonoskóry pokryty tatuażami ifryt. Milczał, jakby zagłębiony w swoich myślach.

Przy stole stojącym dalej siedziała płomienna istota, której rysów twarzy Shu nie potrafiła dokładnie dostrzec. Dalej za nią siedziała cicha niewysoka, ciemnoskóra kobieta zakryta długą, prostą żółto- brązową szatą, o pomalowanej na niebiesko twarzy, pokrytej bliznami rytualnymi. Otaczała ją niezwykła aura, niczym niewidzialny płaszcz. Była jak inne, szalone, pustynne szamanki. Shu odetchnęła. Nikt nie wyglądał dość groźnie, by powinna mieć się na baczności. I na pewno nie spotka tu nikogo, kto mógłby ją znać i rozpoznać. Shu dobrze się czułą w tym miejscu. Cieszyła się że może w tu zostać.

Do jadalni weszły kolejne osoby. Shu udawała że patrzy w głąb jaskini. Zaskoczyło ją, że dosiadło się do niej dwoje młodych ludzi, którzy stali przed nią w kolejce. Nie byli nieśmiali, zachowywali się jakoby cały stół, a nawet całe Skalne Miasto do nich należało. Z bliska młoda kobieta okazała się być młodsza niż Shu myślała. Była w wieku towarzyszącego jej młodzieńca. Oboje zmieniło już ubrania na skromne szare, długie do ziemi, szaty. Podobni do siebie, chłopak i dziewczyna równie elegancko się zachowywali i równocześnie jedli prosty posiłek. Shu z przyjemnością, kątem oka ich obserwowała.

— Dlaczego tak wyglądasz? — spytał nagle Shu młodzieniec, między jednym, a drugim kęsem.

Dziewczyna siedząca obok niego skrzywiła się.

— Nie bądź taki wścibski. To nieuprzejme. — skarciła go.

Dziewczyna zachowała się wobec chłopaka, tak jak według Shu, powinno zachować się rodzeństwo. Tak jak wcześniej fuknęła i skarciła kuzyna lub brata.

— Jestem tylko ciekawy.- z naburmuszoną miną oświadczył zielonooki chłopak. — Nie musi się za tym kryć nic… tragicznego. Zobacz, tutaj nikt nie wygląda…. Naturalnie.

— Masz racje. Nawet my. — powiedziała ciemnowłosa dziewczyna, z błyskiem w oku i dodała. — A już szczególnie ty… nie wydajesz się naturalny i prawdziwy…

Chłopak prychnął i obrzucił podobną do siebie dziewczynę rozzłoszczonym spojrzeniem.

— Nie obrażaj mnie… — mruknął i pogładził fałdy ubrania, z którego najwidoczniej był bardzo dumny.- Mam swoją dumę. Ten stój tego dowodzi, to autentyczny ubiór pustynnego szamana i łowcy cieni.

Na te słowa dziewczyna zaśmiała się i dodała:

— Akurat, nadworny krawiec ci go uszył.

Chłopak skrzywił się, a potem uśmiechnął pokazując zęby.

— … tak, to strój na bal, nad którym mój krawiec pracował przez dwa księżycowe miesiące.- zgodził się, niezrażony kpiącym spojrzeniem towarzyszki, chłopak.- Na balu wszyscy byli nim zachwyceni i chwali mnie za autentyczność.

— Akurat — mruknęła dziewczyna.- Spotkaliśmy przecież Pustynnych Łowców po drodze. Na pewno jeszcze pamiętasz jak oni naprawdę wyglądali… czy może dlatego zawsze patrzyłeś w bok, by nie widzieć jak śmiesznie przy nich wyglądasz? I pewnie nie pamiętasz, ich śmiechów na twój widok.

Tym razem chłopak obraził się na poważnie. Odwrócił się od nich bokiem i jadł w milczeniu. Obowiązek przedstawienia się, spadł na dziewczynę.

— Ja jestem Rosha, a to mój brat niemądry brat Ciernh. Pochodzimy z Krawędzi, ale ponieważ mój biedny brat nie potrafił nawet złapać małego Jaskiniowego Potwornego Dziadka, musieliśmy z sromocie opuścić domowe pielesze… — powiedziała dziewczyna, a po złośliwym błysku jej oczach Shu poznała że żartuje sobie. — Mamy tu zostać do czasu, gdy nie zmyjemy z siebie tej hańby…

Na takie słowa brat uszczypnął siostrą, a ta mu się odwdzięczyła kopniakiem pod stołem. Wybuchła między nimi nowa kłótnia. Shu obserwowała ich z zazdrości. Ona nigdy nie miała nikogo bliskiego, nikogo z kim mogła by prowadzić takie bezsensowne, głośne rozmowy. Nawet nie wiedzieli jakie wielkie mają szczęścia… mając siebie nawzajem.

Podziwiała piękno ich ubrań i kompletnie ich nie rozumiała. Nie wierzyła w historię, którą jej opowiedzieli. Królestwa Krawędzi były bogate i często zachowały stare, czasem bardzo dziwaczne tradycje. Rytualne polowania i ceremonie, którymi czczono przesilenia słoneczne i księżycowe zaćmienia sławne były na wszystkich kontynentach. Czy dobrze urodzonym młodym ludziom z Krawędzi pozwolono by na dalekie niebezpieczne wyprawy? Na pewno coś się za tym kryło. Shu była pewna że byli bogaci i rozpieszczano ich, spełniając ich wszelkie zachcianki. Mieli dom, bliskich, służbę i wszystko o czym można było zamarzyć. Dlaczego stamtąd odeszli? Właśnie, dlaczego mając wszystko o czym można zamarzyć, odeszli z domu? Z miejsca gdzie mieli wszystko na jedno skinienie? Czego pragnęli tak bardzo że porzucili dom, bezpieczeństwo i luksus?

Kiedy do jadalni weszli kolejni adepci, rodzeństwo przerwało kłótnie. Do ich stołu dosiedli się kolejni głodni adepci.

— Nie słuchaj jej kłamstw. Jestem dobry w polowaniach i łowieniu nawet najpaskudniejszych magicznych istot… — powiedział do Shu zarumieniony z gniewu Ciernh, gdy Rosha zagadnęła nowo przybyłych. — Dwie pory roku temu podczas Pory Łowienia znaleźliśmy w brzuchu ryby dwa kryształowe pierścienie. Nasz nadworny… mag powiedział że to znak z niebios, że specjalnie my dwoje je znaleźliśmy… Przez kilka kolejnych noce śniło nam się to miasto, więc w końcu wyruszyliśmy w drogę by przekonać się o co w tym chodzi.

Shu skinęła głowa. Jej przytrafiło się coś podobnego.

— Ja jestem Shu — skrępowana, przedstawiła się. Jej pan inaczej ją nazywał, ale ona wolała imię, które nadal jej kamienny gryf strzegący domu jej pana.

— A ja jestem Sciami. — Powiedziała dziewczyna o niezwykłych wielkich oczach i bardzo gęstych włosach, która przed chwilą dołączyła do nich. Wraz z nią zrobiło to jeszcze dwóch mężczyzn.

— Miło mi Sciami — oświadczył głośno zielonooki młodzieniec, ale dziewczyna pokręciła głową.

— Nie tak, Sciami.

Wszyscy próbowali powtórzyć jej imię, ale dziewczyna wciąż kręciła głową. Wydawała z sobie dźwięki, których nie potrafili powtórzyć. Była smutna i zawstydzona.

— To nie tak się je wymawia. Ale dobrze, wymawiajcie je jak potraficie… Pochodzę z daleka, bardzio dalekiego miejsca…

— Szczami? — zapytał Ciernh z wahaniem, a dziewczyna szeroko się uśmiechnęła pokazując setki ostrych jak igły zębów, kiwając przy tym z energicznie głową. Może prawie udało mu sie wymówić prawidłowo jej imię. — Co tu robisz Szczami?

— Siukam męża. — odparła ze szczerością, która wywołała konsternację. –To bardzio trudne i poważne zajęcie. Zajmuje niam ponad połowę życia… Odrzuciłam wielu kandydatów… Poważnie podchodzę do tej sprawy.

Shu podejrzewała że dziewczyna przybyła z Małego Kontynentu gdzie często pojawiali się dziwaczni przybysze z Czwartego Przejścia. Wielu ludzi wierzyło że wybudowane tam bramy prowadziły do miejsc wśród gwiazd. Podróżnicy którzy przekraczali tamte portal nigdy nie wracali. A przybyli często szybko umierali nie mogąc się przystosować. Czy dziewczyna z innego świata mogła znaleźć tu męża? Przeżyła przeprawę i przystosowała się i już to było zadziwiające. Wiele spojrzeń wędrowało do dziewczyny z gwiazd.

— A ja jestem Jeffstiv, dzieciaki — z szeroki uśmiechem powiedział siwowłosy starzec, którego Shu na początku wzięła za maga.

— Argul — krótko przestawił się miejski złodziej, jednocześnie szybko pochłaniając jedzenie.

Kobieta o białych włosach, w skromnej srebrnej koronie dosiadła się do wróżek i zaczęła z nimi rozmowę. Dochodziły do Shu i jej towarzyszy strzępy ich dyskusji. Rodzeństwo dodawało szeptem swoje komentarze.

— Niewdzięczne bachory. — powiedziała piękna kobieta, która okazała się być królową. — Byłam dla nich dobrą matką, a tak mi się odwdzięczyli.

— To królowa Xen. Wygnano ją za jej intrygi i za to ze chciała poślubić narzeczonego pasierbicy… co prawda on woła ją niż rozpieszczoną, histeryzującą, smarkulę… ale mimo wszystko to był wielki skandal… — szeptem uzupełniła opowieść kobiety Rosha.- To popsuło plany dwóch królów…

— Tak to się kończy, kiedy młoda piękność wychodzi za starca z dorosłymi dziećmi, który potem szybko umiera… — zamruczał jej brat.

— … ale ja jeszcze odzyskam to co moje! — Dodała głośniej królowa, a jej piękne zielono-fioletowe oczy zalśniły.

Shu była pewna, że pasierbów królowej czeka jeszcze nie jedna bitwa o swoje dziedzictwo.

— Skąd ty się tu wziąłeś? — Jeffstiv spytał złodzieja.

Argul obrzucił go szybki spojrzeniem i powiedział:

— Tak wyszło…. Pochodzę z Sovi, Miasta Słońca. Przez przypadek dowiedziałem się o czymś… — mruknął złodziej. — I w domu zrobiło się za gorąco dla mnie.

— Byłeś mieście gdy płonęła Kopuła Nieba? — zapytała Rosha.

Złodziej wbił oczy w stół.

— Widziałem pożar z daleka… to było straszne.- powiedział zmienionym głosem.

— Wybuchł potem wielki skandal… krążyły bardzo bulwersujące plotki o księżniczce i jakiś bandycie… — mówiła podekscytowana Rosha.

— To nie prawda! W tych plotkach nie ma słowa prawdy! — wykrzyknął złodziej przerywając ciemnowłosej dziewczynie. — Ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła…

Zaskoczeni jego wybuchem adepci milczeli.

— Trudno się dziwić że po tym jak wybuchł skandal z kradzieżą… i jeszcze te skrytobójcze zamachy… — zauważył Jeffstiv.

— I tak wolę o tym nie słuchać… to obraza, prawie świętokradztwo… dla mnie.

Starzec pokiwał ze zrozumieniem głową. Reszta zebranych obserwowała co się dzieje licząc że złodziej powie coś jeszcze. Tajemnicze miasto Sovi, ukryte pod wiecznymi śniegami i lodowcem nie często przyjmowało przybyszów. Ogrzewane gorącymi źródłami ogrody i pastwiska, prastare i tajemnicze połączone cztery miasta, pełne bogactwa i przemocy rozgrzewało wyobraźnie licznymi skandalami, które wstrząsały posadami monarchii Miasta Słońca, ale nigdy ich nie naruszyły. Wiele mrocznych i wzruszających pieśni oraz pikantnych plotek rodziło się w tamtym zakątku świata.

— A ty co tu robisz? — zapytał staruszka złodziej, zapewne chcąc uciąć pytania na swój temat.

— To długa historia… — powiedział staruszek z szerokim uśmiechem. — Urodziłem się w Gnieździe, ale długo tam nie wytrzymałem… uciekłem jako chłopiec i już nigdzie się nie zatrzymałem na dłużej. Dużo przeżyłem, byłem na wielu ryzykownych wyprawach i odwiedziłem wiele światów. No i już trochę liznąłem magii.

Gniazdo, wyspa między kontynentami pełna był piratów i bandytów. Posługujący się czarami i prastara bronią łupieżcy nie mieli skrupułów i grabili statki, a czasem nawet zjawiali się w odległych miastach pustosząc je kompletnie.

— Byłeś piratem? — zapytał Ciernh. –Synem pirata?

Starzec pokręcił głową.

— Nie, tylko dzieckiem rozbitków… które urodziło się na tej przeklętej wyspie… Ich wódź mnie polubił, wszędzie ze sobą zabierał i co najdziwniejsze pozwolił by nauczono mnie ich sekretnych czarów… dzięki nim się wyrwałem..

Czary łupieżców były wyjątkowe. Pilnie strzeżone zaklęcia byłyby łakomym kąskiem dla magów z Akademii Magii.

— Czemu nie jesteś na Uniwersytecie, tam? — zapytał Cierhn, wskazując głową w kierunku, gdzie jego zdaniem był Magiczny Uniwersytet.

Jeffstiv skrzywił się i machnął ręka.

— Uniwersytety są dla głupców. Mnie uczy życie… a korzystam z każdej okazji do nauki.- Staruszek powiedział to lekkim tonem. — Byłem tam jakiś czas ale … to nie było życie dla mnie…

— Wyrzucili cię? — zapytał złodziej, bez ogródek wyrażając to, o czym pomyśleli wszyscy.

Staruszek uśmiechnął się.

— Sam odszedłem, nim to zrobili — powiedział i mrugnął do nich okiem.

Shu uważała że ten podstarzały, niepełnoprawny mag, nie mówi o sobie wszystkiego. Był ekscentryczny i beztroski, ale może to był tylko pozory? Pod długa szatą miał krótkie, kolorowe spodnie odsłaniające jego chude, owłosione i koślawe łydki oraz dziwne sandały.

— Tak jest zabawniej — mówił staruszek. — Choć zdaniem niektórych marnuje tylko czas i swoje zdolności. Ale przynajmniej żyje po swojemu… mam czas na swoje pasje. I małe interesiki.

Shu była bardzo ciekawa czym zajmuje się ten niezwykły mężczyzna. Podejrzewała że czymś nielegalnym lub przynajmniej nagannym.

— Zajmujesz się zarabianiem pieniędzy? –zapytał z niedowierzaniem Ciernh.

Staruszek pokręcił głową.

— Ja lubię się miło spędzać czas zamiast harować… bawić i uczyć wciąż nowych rzeczy. — powiedział beztroski starzec z szerokim uśmiechem. — Nie przejmuje się za bardzo tym że czas upływa. Żyje sobie spokojnie, utrzymując się z różnych pomysłów i sprzedaży pewnych rzeczy. Czasem komuś pomagam i mam okazje przeżyć przygody, o jakich innym nawet się nie śniło…. Tym razem też liczę na przygodę.

Wszyscy chwalili optymizm Jeffstiva, choć nie koniecznie się nim zgadzali. Kiedy do jadalni wszedł chłopak o ponurym wyrazie twarzy, o wielkich oczach i skudłaconych czarnych włosach, oraz dziewczyna z zasłoniętą twarzą, ubierająca się i poruszająca jak skrytobójczyni, Shu wstała i pożegnała się ze wszystkim. Ruszyła do swojego pokoju. Powinna na kilka godzin dać odpocząć swojemu ciału, pozwalając mu na rozpad. Nie mogła przemęczać ciała ciągłym zespoleniem, albo ono odmówi jej posłuszeństwa.

Prawie już w drzwiach do swojej sypialni, zauważyła w oddali w korytarzu, ubranego na szaro maga. Shu przelotnie zaciekawiło gdzie może iść, ale miała co innego na głowie.

III

Młody maga z twarzą naznaczoną cienką szramą, którą na policzku przecinała druga blizna wędrował w mroku korytarzy. Mijał kolejne korytarze i kwatery adeptów, aż doszedł do ukrytych wrót. Za nimi zaczynał się labirynt pełen pułapek i ślepych uliczek. Drzwi do korytarzy, których istnienie chciano ukryć przed przybyłymi adeptami miały być zawsze zamknięte. Nacisnął jeden z kamieni i zostawił uchylone przejście. Potem ruszył dalej w stanął przed wielkimi metalowymi drzwiami. Otworzył je nieznacznie i przecisnął się przez szczelinę, która na chwilę się ukazała. W ciemnym korytarzu zabłysły magiczne lampy i pomogły magowi dotrzeć do dużej kamiennej prastarej sali, w której magowie spotykali się by dyskutować i pracować.

Frangu nie lubił zostawać sam, bo wtedy wspomnienia napływały nieproszone i zalewała go fala smutki i żalu. Miała pecha że wylądował w takim miejscu, ale przecież mogło być znacznie gorzej. Ona sam naraził się najpotężniejszym ludziom w Dolny Królestwie Fahny. Zatracił się. Przestał być czujny. Myślał że dobra pasa musi trwać wiecznie. Jakim cudem zapomniał nauki swoich opiekunów? Zakochał się i wbił w pychę. Został za to ukarany, dotkliwie. Zdrada zabolała, ale bardziej utrata pozycji. To nad czym pracowały trzy pokolenia jego rodu, zostało zniweczone jednego wieczoru jedną rozmową… nadal nie mógł sobie wybaczyć swojej głupoty.

Wędrował powoli w stronę kręgu światła świec i pochodni oświetlające mały skrawek sali. Wykute ściany ozdabiały symbole magiczne i płaskorzeźby prezentujące prastare rasy. Wysoki sufit krył się mroku. Stało tam niewiele mebli. Okrągły stół, z siedmioma krzesłami, kilka foteli, półki na magiczne księgi i kilka ław, na których jak zawsze piętrzyła się góra magicznych artefaktów. Młody mag obrzucił spojrzeniem zgromadzonych w sali magów. W jednym z foteli siedział z marsową miną jeszcze dość młody mężczyzna, z uwaga przeglądający jakąś starą zniszczoną księgę.

— Czemu masz taką niezadowoloną minę? — mag z bliznami zapytał kolegę, dodając w myślach: „skwaszoną bardziej niż zwykle”.

Wszyscy już przyzwyczaili się że ciemnooki i ciemnowłosy mag Andorsher nigdy nie bywał w przyjacielskim, beztroskim nastroju. I tego że zawsze szuka dziury w całym i słabych punków oraz błędów w ich planach.

— Nadal mi się to nie podoba. — powiedział Andorsher, co było do przewidzenia. — Nad tak wieloma rzeczami nie panujemy… to ryzykowne. Przybyło zbyt wielu adeptów. Zbyt różnych…

— Zgoda, nie wiemy jak to miejsce wpłynie na nich. — powiedział starzec. — Ale będziemy ich pilnować.

— Trzymać ich za rączki i wycierać łzy… — zadrwił młody mag z bliznami.

— Nie tylko o to chodzi Frangu. Magia jest nieprzewidywalna. Od dawna już jej nie kontrolujemy… Zapomnieliśmy o tym na swoje nieszczęście.

Frangu wzruszył ramionami. Tyle razy o tym dyskutowali, że nie miał ochoty nawet już się kłócić. Westchnął i podszedł do ławy, gdzie odłożyli magiczne kryształowe przedmioty, które sprowadziły wybrańców do Skalnego Miasta. Pochylał się nad nimi wyglądający jak cień mag.

— W jakim są stanie? — zapytał cicho Frangu.

— Całkiem niezłym. — powiedział cicho cienisty mag. — Niedługo będziemy mogli wysłać je znowu…

— Zauważyłeś? Te ślad na nich? — Zapytał cicho mag z bliznami. — Niektóre pokrywa warstwa krwi. Starto krwawe plamy, ale nadal pozostała na nich aura krwi, śmierci i przemocy.

Cień maga pokiwał widmową głową.

— Tak, dobrze wiemy że niektóre zaproszenia przeszły z rąk do rąk.- zgodził się.- Ale i tak przyprowadziły nam odpowiednich adeptów.

Andorsher podszedł do nich.

— Nie mniej to upiorne… — mruknął maga z bliznami odsuwając od siebie kryształowe przedmioty.

— Może zostały skradzione… a może dla nich zabito… Spodziewaliśmy się tego. — spokojnie powiedział ponury mag, włączając się w ich rozmowę. — Tak czy inaczej przedmioty przyprowadziły do nas tych, którzy mają w sobie magiczny potencjał. A jeśli są zdeterminowani… to tym lepiej dla nas…

— Mogą być niebezpieczni… — zauważył cień maga. — I użyteczni.

— Może i tak, ale i tak jestem pewny czy wszyscy powinni zostać. — zauważył mag z bliznami. — Wiedząca że oszukują i co mają sumieniu, łatwiej będzie nam nad nimi zapanować. Ale każda dzika bestia, kiedyś wyrywa się na wolność.

Mówiąc to potarł nieświadomie policzek naznaczony bliznami. Ponury mag obserwował go z zimną, nieludzką wręcz uwagą. Wbijał w niego niepokojąco jasne oczy. Czy któryś z magów znał szczegół jego przeszłości? Czy wiedzieli o jego porażce, błędach i hańbie? Starał się o tym nie myśleć. Nikomu się nie zwierzał, ale plotki przecież krążyły. Tego obawiał się najbardziej.

— To przedmioty wybierają kogoś. — mówił cicho cień maga.- Jedni je dostają swoje ręce, ale potem tracą. Tak to już bywa ze szczęściem…

— Powinniśmy mieć na nich oko.- upierał się mag z bliznami.

— Oczywiście. — zgodził się cień maga rozpościerając nad kryształowymi przedmiotami magiczne oczyszczające pole. — I to nie tylko dlatego…

Wszyscy pomyśleli o tym samym. O tym że już pierwsi adepci, którzy przybyli do Skalnego Miasta wcześniej, tajemniczo znikali w ciągu kilka dni i nocy. A mimo to żaden z nich nie powiedział tego na głos. Nie udało im się odkryć co się wcześniej wydarzyło, mogli tylko wysłać kryształowych posłańców jeszcze raz i wprowadzić środki zaradcze być chronić nowych adeptów. Teraz też, na wszelki wypadek, postanowili że wyślą kryształy na poszukiwanie kolejnych wybranych. To samo zdarzyło się niejednokrotnie, przed ich przybyciem. To miejsce było tajemnicze i nieprzewidywane.

— To dziś twoja kolej pilnować naszych nowych adeptów — zauważył Frangu, patrząc na ponurego maga.

Andorsher skinął głową i wyszedł z sali spotkań. Nie spodziewał się by pierwszej nocy adepci zaczęli się wymykać ze swoich kwater, ale wszystko mogło się zdarzyć.

W Skalnym Mieście mogło bezpiecznie mieszkać tylko siedmiu magów, pełniących rolę opiekunów i nauczycieli, wraz z maksymalnie stu dwudziestu jeden adeptów. Siedmiu magów musiało skutecznie chronić adeptów, przed wszystkim co się kryło w tym mieście.

Podobno na początku magowie próbowali odkryć z jakich powodów zawsze jest ich tylko siedmiu magów, ale w końcu się poddali. Jak jeden z nich znikał, po w jakiś czas potem pojawiał się ktoś inny na jego miejsce. Mnisi, z jakiś powodów, nie chcieli im wytłumaczyć dlaczego tak się działo.

Frangu usiadł na jednej z ław. Nie chciał opuszczać bezpiecznego miejsca. Nie wiadomo czy ktoś nie przybędzie przy uchylone wrota. Może zjawi dziś, lub jutro… albo nigdy. On zrobił swoje. Reszta to już nie jego problem.

Starając się nie wracać pamięcią, do czasów swojej chwały i upadku Frangu rzucał uwagi, na które cień maga czasem odpowiadał.

Rozdział 2

Podziemne korytarze

I

1

Skalne Miasto otulone mrokiem przypominało wyludnioną podwodną krainę. Gorące, falujące i gęste powietrze tworzyło iluzje. Jej stali mieszkańcy, już dawno przestali zwracać na nie uwagę. Za to podekscytowani, rozpakowujący się adepci przez wiele godzin, którzy kręcili się nerwowo po korytarzach miasta, jeszcze nie zwracali uwagi na tak ulotne widziadła.

Śmiechy i rozmowy były coraz rzadsza i w końcu, po północy w Skalnym Mieście robiło się cicho. Wszyscy szykowali się już do snu.

Zdawało się, że wszyscy odpoczywają po pełnym wrażeń dniu, ale po korytarzach przemykały się cienie, a niezwykłe szelesty jakby pochodzące nie z tego świata narastały. Magowie przywykli do tego by nie wracać uwagi na te nieszkodliwe zjawiska. Kryło się w tym miejscu wiele więcej poważnych zagrożeń. Jak na przykład dziwaczne wielkie stworzenia, poruszające się na czterech łapach, które klucząc po korytarzach zdawało się przed kimś uciekać.

2.

Coś wielkiego i przestrasznego przemknęło korytarzem i uderzyło w jedne z drzwi. Jasnowłosy Dazz, przecierając zaspane, ciemnobrązowe oczy wstał i otworzył powoli drzwi. Skulił się w chłodzie przeciągu i wyjrzał na korytarz. Było cicho i spokojnie, ale zdawało mu się że w jednym z cieni coś widzi. Zamarł intensywnie się zastanawiając. Czy potrzebował jeszcze dodatkowych kłopotów? Już i tak narobił ich sobie po drodze do miasta. Ale do tej pory, zawsze kierował się znakami i dzięki temu unikał większych niebezpieczeństw. Tylko co mogło go spotkać w tym skalnym labiryncie korytarzy? Sam nie wiedział co zrobić. Spojrzał przez ramie, na swój cień.

Cień chłopaka wskazał na drzwi i zachęcił go by ruszył za tajemniczymi cieniami. Dazz westchnął i chwyciwszy ciepły sweter zaczął się skradać ciemnymi korytarzami i czymś w co było nich ukryte. Przecież przybył do miasta by pozbyć się swojego problemu. Musiał się starać.

Problemy, który przeszkadzał mu normalnie żyć ciągle mu towarzyszył. Jego cienia, był niczym wyrzut sumienia i przypomnienie o tym co zrobił. Tak jak i cień, który nie był jego. To był jego sekret i wstyd. Dlatego odszedł ze swojej spokojnej wioski na brzegu Białej Rzeki. Był chłopakiem, z cieniem martwej dziewczyny. Hańbą swojej rodziny i klanu.

To z własnej winy został wyrzutkiem. Bawił się magia. Zamienił się z kimś cieniami, nie dając wiary starym opowieściom, że to mogą się zlać i stać jednością. Że do tej chwili, wraz z drugą osobą będą magicznie połączeni już na zawsze. Myślał że to zabawa, a dopadła go klątwa. Cień został z nim mimo, że jego właścicielka następnego dnia umarła. Dusza odeszła, ale cień pozostał. Jego rodzina wszystkiego próbowała, by się go pozbyć. Uważano że lepiej by nie miał wcale cienia, niż taki przynoszący jemu i całej rodzinie wstyd. Opuścił dom, by znaleźć sposób na uwolnienie się od kłopotliwego cienia. Wędrował przez Północne Królestwo szukając zaklęcia, które by mu pomogło, bez skutku. Kilka razy wpadł w pułapki, ale cienie mu pomagały się z nich wydostać. Był im coś winny, ale nie potrafił do nich przywyknąć.

Najgorsze było to, że nie mógł uciec od swojego błędu. Dręczył go on bez końca. Słońce i księżyce przypomniały mu o jego hańbie. Słuchał opowieści ludzi licząc że w końcu znajdzie rozwiązanie swojego problemu. Sprawdzał każdą pogłoskę, ale bez rezultatu. Wędrował dalej, choć stracił już nadzieję na ocalenie. W pewnym momencie zaczął szukać miejsca, w którym mógłby zamieszkać. Choć kilka raz spotkał ludzi którym nie przeszkadzała jego przypadłość, to coś zawsze pchało go do przodu, skłaniało by szedł dalej. Czuł że czegoś szuka. Liczył na przełom. I coś się zmieniło, kiedy przekroczył magiczną granicę i wkroczył do obcego świata, w którym spotkał wiele samotnych, oddzielonych od swoich cieni istot. Co się działo z ich cieniami? Zaczął żywić podejrzenia i przerażony uciekł.

Jego emocje były tak silne że na chwile zerwały więź z cieniami. Jego cień do niego od razu powrócił, ale powiązanie z cieniem dziewczyny została nadwątlona. Od tej pory cień zmarłej dziewczyny czasem go opuszczał. Robił wtedy coś, o czym Dazz nie miał pojęcia. Za każdym razem liczył że cień już nie wróci, ale były to próżne nadzieje.

Gdy Dazz znalazł przy martwych podróżnych, rozerwanych przez jakąś bestię, kryształowy pierścień, jego podróż zyskała cel. Gdy tylko dotknął pierścienia zobaczył odległe miejsce w którym mógł stać się normalny. Chciał wykorzystać tą szanse. Znów zaczął snuć plany na przyszłość. Liczył na tak wiele, że aż bał się tych planów i marzeń. Zaczął wędrować w stronę Skalnego Miasta. Kilka razy ktoś na niego napadł czy go gonił, ale zawsze Dazz się wyślizgiwał z zasadzki. Nie mógł pozwolić by ktoś odebrał mu jego nadzieję. Nie mógł doczekać się lekcji magii i opanowywania zaklęć. Któreś z nich musiało mu pomóc.

Tylko dlaczego w środku nocy wałęsał się po korytarzach szukając kłopotów? Powinien spać i odpoczywać przed nauką… Tak, dlaczego zawsze robił takie głupie rzeczy? Wiedział że będzie tego żałował. Dwa cienie przecież przynosiły pech. Już nie raz pakował się w takie kłopoty. Mimo to nie ruszył się z miejsca.

Dazz stał nieruchomo i nasłuchiwał. A potem podszedł ostrożnie do cienia, na jednej z kamiennych ścian, w którym czuł czyjąś obecność. Był pewnie że coś musiało się kryć. Wyciągnął dłoń i przekonał się, że w cieniu ukryte jest przejście.

W ciemnościach przed sobą usłyszał śmiech i słodki głos, który zawołał go po imieniu. Miał wrażenie, że coś ciepłego dotknęło jego palców zachęcająco. Już spotykały go takie rzeczy.

Zrobił jeden krok w mrok, potem kolejne. Idąc ciemnym, wąskim korytarzem próbował odgonić do siebie myśl, że jak zawsze postąpił impulsywnie i będzie tego gorzko żałować. Czy to by coś zmieniło? Taki był jego los… Ruszył szybciej przed siebie, choć było pewne że szybko się zgubi. Jego cień, ze złością rzucił się za nim, kopiąc w podłogę i rozrzucając w różnych kierunkach kamyki. Jak zawsze został zignorowany.

3.

Obudzony dziwnym impulsem Ciernh usiadł na swoim posłaniu. Śniło mu się, że walczy na Balu Księżyców w skamieniałymi bestiami, zdobiącym wielką Salę Trofeów w jego domu. Przegrywał i modlił się o szybką śmierć, gdy poczuł dotknięcie obcej magii. Coś spoza z jego śniącego umysłu.

Potrzebował dłuższej chwili by się dobudzić. Otrząsał się ze snu. Miał wrażenie że coś uderzyło w jego drzwi. Zawsze był bardzo wrażliwy na magie, we wszystkich jej aspektach. Wyczuwał ją, niczym pies myśliwski trop rannego zwierza. Wyśmiewano jego wrażliwość. Powinien tworzyć ochronna tarczę, tworzyć strzałę zdolna przebić każdy pancerz i skórę, a nie być jak wskazówka kompasu wskazująca źródło magii. Często czuł się z tego powodu gorszy, choć potrafił więcej od innych młodych łowców. Uważali jego dar za słabość. Siostra go broniła przed innymi, ale przez to czuł się jeszcze gorzej. To dlatego lubił ryzykować i prowokować. Dzięki temu zdobył liczne blizny i doświadczenie, ale nie pewność siebie.

Siedział na posłaniu i zastanawiał się co zrobić. Był gościem w obcym miejscu i nie powinien wsadzać nosa w cudze sprawy…

Powinien, to co wyczuł, zignorować i wrócić do łóżka, ale zamiast tego wstał i wyjrzał na korytarz. Jego oczy do razu przyzwyczaiły się do ciemności i Ciernh zamarł ujrzawszy w oddali dziwne, purpurowe światło. Ale tak naprawdę był zaintrygowany postacią, którą ujrzał w migotliwym świetle. Wysoką i pełną gracji, wyglądająca jak kobieta w obszernej powłóczystej świetlistej szacie. Ruszył za nią, by w końcu dotrzeć do ślepego zaułka.

Otworzyły się jakieś drzwi i ktoś wymknął się na korytarz. Smuga światła z małej komnaty padała na podłogę i jedną ze skalnych ścian. Podszedł do promienia światła i odkrył że w cieniu kryje się wejście do korytarza lub groty. Nabrał ochoty by to sprawdzić. Nie miał jednak zamiaru w pojedynkę penetrować mroczne zakamarki Skalnego Miasta.

Wrócił do swojego pokoju i ciepło się ubrał. Postanowił że obudzi po drodze kilka osób. Nawet jeśli nie wszyscy obudzeni będą z tego zadowoleni, ktoś na pewno z nim pójdzie.

II

1.

Shu przebudziła się nagle. Ktoś wolał ją po imieniu. Odruchowo sięgnęła po mały sztylet z kości, który zawsze przy sobie nosiła. W ciemnościach w pierwszej chwili nie widziała nic, ale potem drzwi mocniej się uchyliły i ujrzała dwie głowy oświetlone małą lampką.

— Shu śpisz? — głupio zapytał ktoś, kogo niewyraźnie widziała.

Zdenerwowała się i chciała coś nieprzyjemnego odpowiedzieć, ale wtedy rozpoznała w intruzach Ciernhnia i Roshe. Zdążyła ich polubić i nie chciała by się do niej zrazili.

— Nie, nie śpię. Wchodźcie… — powiedziała podciągając nakrycie do góry.

Rodzeństwo zaproszone przez nią, weszło do środka i przysiadło na jej łóżku. Zakryła się jeszcze wyżej kocem. Nie chciała by zauważyli jak wygląda jej ciało. Nie wiedziała czemu nowi znajomi obudzili ją w nocy.

Rosha zaczęła opowiadać jak to jej brata coś obudziło i jak odkrył wejście do podziemi. Ciernh próbował coś wtrącić od siebie, ale siostra go uciszała. Shu sprawiało przyjemność obserwowanie, jak sobie dogryzali i się sprzeczali. To tego tak jej brakowało. Bliskości z kimś ważnym.

— Chcesz z nami pójść? — zapytała we końcu Rosha.

— Ale po co?

— To jedyna taka okazja. — oświadczył Ciernh, zanim siostra mu znów przerwała. — Od jutra będą nas pilnować i będzie też nauka… tylko dziś możemy się zabawić.

— To może być niebezpieczne…

— I to co chodzi. — z łobuzerskim uśmiechem oświadczył Ciernh. — Miejmy choć jedną przygodę, zanim umrzemy tu z nudów.

Shu miała wielką ochotę iść z nowymi przyjaciółmi, choć przewidywała że wpadną w kłopoty. Ale czy wspólne stawianie czoło zagrożeniom nie zbliży ich do siebie? Na to przecież liczyła. Zadrapania czy rany były małą ceną, za zdobycie przyjaciół.

— Dajcie mi chwilę na ubranie się.- powiedziała Shu i uśmiechnęła się zarumieniona.

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, szybko wyskoczyła z łóżka. Ubrała się i wrzuciła do torby kilka magicznych drobiazgów, które mogły im się przydać. Wolała być przygotowana.

Wyjrzała na korytarz i ku swojemu zdziwieniu ujrzała tam kilka innych, obudzonych przez rodzeństwo osób. W pierwszej chwili poczuła rozczarowanie, ale uznała że lepiej i bezpiecznej iść w większej grupie. Wszyscy szeptali i podekscytowani rozglądali się.

Ciernh prowadził ich korytarzami i w końcu skierował się ku jednemu z głębokich cieni, gdzie jak im pokazał, kryło się wejście do podziemi.

We wszystkich zgromadzonych obudziła się ciekawość i żądza przygód. Wszyscy adepci po kolei podchodzili do wejścia do podziemi i powoli w nim znikali. Wyglądała to tak, jakby na progu czas zwalniał. Shu stała na końcu kolejki, obserwując innych.

— A jak to przejście za nami się zamknie? Co wtedy? — Zapytała cicho Shu, którą nagle ogarnęły wątpliwości. — Jak wtedy wrócimy?

— Coś wymyślimy. — powiedział niefrasobliwie Ciernh. — Nie przejmuj się tak. Obronie cię i Roshe.

Siostra patrzyła na Ciernha z pobłażliwością.

— Raczej to ja, jak zawsze, wyciągnę cię kłopotów.- mruknęła pod nosem, co ubodło jej brata do żywego.

Rodzeństwo weszło w cień i Shu została sama. Słyszała dochodzące z ciemności, głosy nowych przyjaciół i innych adeptów.

Wahała się jeszcze tylko chwilę. Głosy się oddalały. Zdecydowała się pójść z nimi. Tak było bezpieczniej. W razie czego mogła im pomóc. Wskoczyła w mrok i zrobiła kilka pospiesznych kroków nim wpadała na kogoś. Zatrzymała się i przeprosiła ciemność przed sobą.

Wszyscy chichotali i traktowali to jak zabawę. To zmieniło się, kiedy usłyszeli jak zamykają się za nimi wrota. Wtedy okazało się, że każdy z nich miał przy sobie coś, co dawało światło. Ale nawet to im w niczym nie pomogło.

Stłoczyli się u szczytu schodów prowadzących w ciemność. Cofnęli się i wszyscy próbowali otworzyć bramę, która się za nimi zatrzasnęła. Zaczęły się kłótnie i sprzeczki. Wszyscy mieli pretensje do pomysłodawcy tej wyprawy.

Ciernh tłumaczył się, ale nikt nie chciał go słuchać. Minęła dłuższa chwila, zanim adepci się uspokoili.

— Musimy odnaleźć inne wyjście z tego miejsca — powiedział poważny, starszy do większości adept o jasno fioletowych oczach.- Jedyna droga prowadzi w dół. Tam pójdziemy.

Nie byli zachwyceni tym pomysłem, ale nie było innego rozwiązania tej sytuacji. Powoli zaczęli schodzić w głąb podziemi. Każdy znał jakieś opowieści i legendy o tym, co się kryje w głębi gór.

Shy szła na końcu. Bała się, ale czegoś innego niż reszta adeptów. Nie chciała by inni w czasie jakiegoś wypadku, dowiedzieli się kim tak naprawdę jest. Rozglądała się po grupie i zaskoczeniem dostrzegła ktoś, na kogo do tej pory nie zwracała uwagi.

Niepozorny, chudy chłopak zdawał się wtapiać w każde tło i otoczenie. Szare włosy, niezdecydowany kolor oczu i bardzo szczupła, niska sylwetka. Ubrany w rozciągniętą szarą koszule i szare podniszczone spodnie nie rzucał się w oczy. Nawet skórę miał w szarawym odcieniu. Shu zastanawiała się dlaczego nie zwróciła na niego wcześniej uwagi. Nawet nie zauważyła, kiedy do nich dołączył. To odkrycie zaniepokoiło Shu. Był wyblakły niczym duch lub cień. A do tego poruszał się bezszelestnie jak zjawa.

— Kim ty jesteś? I skąd się tu wziąłeś? — zapytała z ciekawością.

Chłopak wzruszył ramionami, pociągnął nosem i patrząc w ziemie odpowiedział:

— Jestem adeptem… tak ty. A do tego zwykłym chłopakiem z dalekiego świata.

Milczała czekając aż się jej przedstawi.

— Na prawdę nie ma we mnie nic wyjątkowego … poza tym że przyciągam magiczne i nie tylko katastrofy… i przez to mam kłopoty. W domu mieli mniej już dość. Musiałem uciekać i tak jakoś trafiłem do tego świata.

Było w nim coś obcego, innego. Jakby nie do końca, pasowała do tego świata.

— Jesteś ze światów zewnętrznych? — zapytała Shu.

— A co to znaczy? — dopytywał się chłopak.

Shu spojrzała na szarowłosego chłopaka.

— To oddzielne, oddalone od naszego świata miejsca. Trudno tam dotrzeć tylko najpotężniejsi magowie mogli by tego dokonać.

Chłopak się zaśmiał speszony.

— Nie ma we mnie dużo magii… ani niczego dobrego. Po prostu mam pecha i niszczę różne rzeczy… Raz w życiu miałem szczęście, i tylko dzięki temu trafiłem w to miejsce.

— Tego bym nie powiedziała — mruknęła Shu.- Jest w tobie coś niezwykłego…

Wyczuwała w nim silna energię, ale nie potrafiła jej określić. Chłopak zarumienił się i zaśmiał.

— Mówisz tak, bo jeszcze mnie nie znasz, jestem nudny aż do bólu… Mam na imię Alex. — przedstawił się nie podnosząc na nią nawet wzroku.- A ty jesteś Shu…

Shu zdziwiła się jego wiedzą.

— Skąd to wiesz?

— Słyszałem jak się przedstawiasz… Jestem spostrzegawczy… A że nikt nie zwraca na mnie uwagi nauczyłem się czytać ze znaków, symboli i różnych drobiazgów.

— Coś jeszcze o mnie wiesz? — zapytała zgryźliwym tonem.

— Tylko to, że same nie wiesz czego szukasz — z powagą powiedział chłopak. — I że będziesz jeszcze uciekać od tego co pragniesz… a może lepiej powiedzieć, co wydaje ci się że pragniesz…

Shu była zmieszana tajemniczością tej odpowiedzi, tym bardziej że obok nich stanął Ciernh.

— A co robisz tutaj z tym wróżący z min i gestów wszystkowiedzący młodzieńcem? — zapytał Ciernh.

Alex zaśmiał się.

— Wygląda na to że szukam kłopotów… — odpowiedział chłopak o szarych włosach.- Choć w sumie to one zawsze znajdują mnie same…

Shu i Ciernh spojrzeli po sobie. Czy obje nie wiedzieli co szarowłosy miał na myśli? Może ciemnowłosy młodzieniec się domyślał o czym mowa? Shu nie wiedziała jak ma traktować szarowłosego chłopca. Nie wierzył w siebie, ale było w nim coś silnego i zarazem nieuchwytnego. Ruszyła przed siebie wyprzedzając obu młodych chłopców.

Spojrzała na innych adeptów. Było ich dziewięcioro. Ciemnowłose rodzeństwo, ona, Alex, starszy od nich chłopak wyglądający jak poważny mag, szamanka, która już wcześniej zwróciła uwagę Shu, zmiennokształtny chłopak, poirytowany ifryt, i ktoś na kogo nie zwróciła uwagi do tej pory. Wysoki chłopak, o delikatnej, dziewczęcej wręcz urodzie.

W ciszy schodzili po kamiennych stopniach, aż doszli do dość szerokiej półki, od której odchodziło kilka korytarzy w głąb skały. Zajrzeli do kilku z nich i ujrzeli rozpadające się ogromne posagi. Kilka korytarzy było zasypanych kamieniami z kruszących się ścian. Zdecydowali się na jeden z korytarz, ale ten okazał się nie tylko zasypany, ale i zalany cuchnącą wodą. Cofnęli się i wybrali inny korytarz. W kolejnym doszli do dziwnego pionowego szybu. Wycofali się po raz kolejny i wrócili na półkę. Szybko przekonali się że wszystkie korytarze są zawalone. Czyżby musieli się cofnąć na szczyt schodów i tam czekać na ratunek z zewnątrz? Shu czuła że nie ma ochoty w ten sposób zakończyć tą eskapadę.

— Może wybierzemy schody wiodące na dół? — zapytał ifryt, wskazując znikające w mroku stopnie.

Przytaknęli i zaczęli schodzić dalej. Po jakimś czasie dotarli do kolejnej półki. Shu bała się, że jak wcześniej, korytarze znów nie będą prowadzić gdziekolwiek.

Od półki, na której stali prowadziło kilka poziomych korytarz. Zebrali się i zaczęli dyskutowali czy jest sens by schodzić dalej. Każdy miał inne zdanie na ten temat. Kłócili się marnując czas, kiedy nagle usłyszeli dziwny dźwięk dochodzący z jednego z korytarzy. Szybko się naradzili i postanowili sprawdzić co się za tym kryje. Shu zauważyła że wszyscy od początku tej wyprawy traktowali ją jako zabawę. Ona sama pozostała czujna. Zauważyła, że chłopak ubrany w szarość przemykał na końcu szeregu, cicho jak cień. Choć nie wyglądał na kogoś zaradnego, potrafił sobie świetnie radzić. Reszta grupy nie przejmowała się robionymi hałasami. Adepci często nawet krzyczeli, gdy na kogoś wpadli, gdy na czymś stanęli lub uderzyli się. Shu kilka razy sama na coś dziwnego nadepnęła, ale zachowała ciszę.

Wkrótce zatrzymali się przed rozdzielającymi się korytarzami.

— Którędy idziemy? — zapytała Rosha, zaczynając tym samym kolejną, długą dyskusję. Nie potrafili szybko podejmować zgodnych decyzji. By zakończyć kłótnie, adept podobny do maga zaproponował by zdali się na los. Rzucił wróżebne kości i wskazał jeden z korytarzy. Przypadkowy wybór drogi zaprowadził ich do wielkiej groty.

Zaciekawieni rozejrzeli się po miejscu, do którego trafili. Po bokach wysokiej sali ujrzeli rzeźbione przeogromne istoty w bogato zdobionych zbrojach lub pancerzach. Shu wydało się zabawne, że pancerze ukazywały tylko części ciał wojowników, ukrywając szpony i nieludzkie paszcze istot. Obok rzeźb ujrzeli starą, rozpadającą się ze starości broń i kolumny dziwnych znaków.

— To musi być zapisana w kamieniu historia tych istot.- cicho powiedziała Rosha podziwiająca wielkie istoty.

Na początku żadne z nich nie oddalało się od miejsca, którym przybyli. Widok tych wojowników lub strażników był jednak zbyt fascynujący, by się mu oprzeć. Coraz śmielej zagłębiali się w mroczną przestrzeń, oddalając się od wejścia. Rozeszli się w różnych kierunkach, penetrując jaskinię.

Wszyscy zamarli, kiedy ponownie usłyszeli dźwięk, który ich zwabił do korytarzy. Pochodził z korytarza, którym tu weszli. Zebrawszy się, szybko pobiegli za dźwiękiem. Shu udzieliło się podekscytowanie reszty grupy. Nigdy wcześniej nie robiła niczego takiego. Dostawała zadanie od pana i musiała je wypełnić jak najszybciej i najdokładniej. Z zaskoczeniem odkryła, że świetnie się bawiła, nie wiedząc co się może wydarzyć.

Szli, starając się, prześcignąć jeden drugiego, aż dotarli w końcu do rozwidlenia i skręcili w drugą odnogę korytarza. Nie zatrzymując się, pobiegli przed siebie. Zaczęli zwalniać, kiedy w oddali ujrzeli przyćmione światło. Ostrożnie idąc, dotarli do ogromnej przestrzeni, podobnej do wielkiej studni otwartej na niebo pełne jasnych gwiazd. Zadarli głowy. Nikt nie spodziewał się ujrzeć czegoś takiego.

Shu była pewna, że to nie był ich świat. Nie znała gwiazd, na które patrzyła. Miejsce, w którym się znaleźli było fascynujące. Po ścianach studni pięły się rzeźby i linie pęknięć. Dopiero po chwili uświadamiano sobie, że to wykute, piękne fronty budowli pokrytych eleganckimi ozdobami. Rosnące wszędzie potężne drzewa i pnącza ukrywały niektóre z nich, ale to dodawało temu miejscu tylko uroku. Shu ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że wszystkie rośliny w tym miejscu skamieniały tysiące lat wcześniej.

Wszyscy rozglądali się, a Shu była pewna, że wszyscy adepci myślą o tym samym. Chcieli spenetrować studnie, przeczesać ją licząc na odkrycie sekretów tego miejsca. Niektórzy zrobili by to w poszukiwaniu skarbów, inni wiedzy. Ciekawość jednak mogła ich dużo kosztować. Czuła że powinna zachować rozsądek. Nieśmiało powiedziała innym co myśli. Zgodzili się z nią, ale nikt nie ruszył do wyjścia. Może i powinni zawrócić, ale ciekawiła ich ta obca kraina i zagadka, która się za tym kryła.

— Jak myślicie kto zbudował i zamieszkiwał to miejsce? — zapytał Ciernh, podnosząc jeden z rozrzuconych wszędzie przedmiotów. Oglądał z uwagą niezwykłą ozdobę z polerowanego ciemnoniebieskiego kamienia.

— Mnie bardziej interesuje gdzie się podziali jego mieszkańcy — powiedział adept podobny do maga.- Dlaczego stąd odeszli?

— Czasem mieszkańcy opuszczają jakiś miejsce… — powiedziała cicho Rosha. — Wiecie zarazy, potwory, katastrofy…

— Może odeszli na chwile zostawiając pułapki i kogoś na straży by ochronił ich dom? — dopowiedział jej brat.

— Sądząc po tych pnączach, upłynęło już sporo czasu odkąd mieszkańcy odeszli — zauważył chłodno adept podobny do maga.

Shu rozejrzała się uważnie. Czy w tym miejscu naprawdę kryły się potwory i pułapki? Kusiło ją jak innych, by się rozejrzeć, ale… Co było w tym miejscu warte tego, było ryzykować życie? Czy jakakolwiek wiedza mogła być tak wiele warta? Mimo wątpliwości nie mogła się oprzeć i ruszyła wzdłuż ściany podziwiając piękne rzeźbienia. Nagle na coś nadepnęła. Spojrzała dół i ujrzała obok swojej stopy niezwykłe skamieniałe szczątki. To była niewielka delikatna istota, o długiej czaszce z trzema oczodołami i małymi drobnymi zębami. Jej dłonie miały tylko po cztery palce. I do tego miała krótki ogon. Shu nigdy wcześniej nie widziała takiego stworzenia.

— Zobaczcie! — powiedziała w kierunku innych.

Adepci pobiegli i stali długo nad szkieletem, w kompletnej ciszy.

— Ma skręcony kark — odezwał się w końcu adept podobny do maga.

— Jesteś pewien? — cicho zapytał ifryt.

Zapytany skinął głową. To ostudziło ich zapędy do okrywania sekretów tego miejsca i podziemnych korytarzy.

— Powinniśmy poszukać wyjścia.- powiedział ciemnowłosy adept podobny do maga.

Wszyscy się z nim zgodzili. Zawrócili i ruszyli z powrotem korytarzem, a potem zatrzymali się na półce, z której rozpoczęli tą wyprawę. Cicho rozmawiali, rozglądając.

— No to którą drogę wybieramy? — zapytał Alex.

Nikt się nie odezwał.

— Może znów w dół? — powiedział adept podobny do maga, przerywając w końcu cisze.

Znów zgodzili się z jego propozycją. W końcu schody ktoś stworzył i musiały dokądś prowadzić. To była jedyna pewna droga, na której końcu powinno coś być.

2.

Schodząc na dół, Shu przysuwała się powoli w kierunku ciemnowłosego adepta podobnego do maga. Wahała się długo, a w końcu go zaczepiła.

— My się jeszcze nie znamy. — powiedziała nieśmiało Shu. — Jestem Shu, a ty?

Obrzucił ją szybki spojrzeniem.

— Nazywają mnie Ognistopalcy.

Shu szeroko otworzyła oczy.

— Oryginalne imię.

— To przezwisko.

— A twoje imię? — Zaintrygowana Shu nie poddawała się.

— Możesz mi mówić Asher.- niechętnie wyznał ciemnowłosy adept.

— Dobrze Asherze… — z szerokim uśmiechem zaczęła mówić Shu, a ciemnowłosy adept nagle zmienił się na twarzy, która nabrała kolorów. — Coś się stało?

Pokręcił głową.

— Dawno nie słyszałem tego miana… dziwne że za tym tęskniłem…

Shu z ciekawością mu się przyglądała. Podobał jej się ten uparty, mrukliwy i na swój sposób przystojny adept. Miała nadzieje że poznają się lepiej i może się zaprzyjaźnią. Na pewno było warto poznać go bliżej. Czuła ze skrywa wiele sekretów, a to ją pociągało w ludziach.

— Wiecie tak sobie myślę, że to miejsce może być jedną z prób, jakie mamy przejść zanim zostaniemy magami… — powiedział nagle Ciernh.

— Przypominam, że to ty nas tu wpakowałeś swoimi głupimi pomysłami… właściwie nas tu zwabiłeś — powiedziała złośliwie jego siostra.- Na poważnie myślisz, że opiekunowie narazili by nas na zagrożenia?

— Może — powiedział bez przekonania Ciernh.- Na pewno, nie będzie tu tak łatwo, jak mi się wydawało…

— No co ty powiesz.- mruknęła Rosha.

Trwało to kilka godzin, ale w końcu dotarli do końca schodów i dna wielkiej groty.

Kiedy ujrzeli co się na nim znajduje zaniemówili z wrażenia, bo dno olbrzymiej jaskini było oświetlone wielkimi, świecącymi kwiatami, które otworzyły się gdy się do nich zbliżyli. Shu nigdy nie wiedzieli niczego takiego na powierzchni. Do tego wszędzie były lśniące i rosnące na kamieniach wielkie, piękne kryształy. Przed nimi ciągnął się prawdziwy labirynt z kryształów i kwiatów.

Zachwyceni kryształami bezwiednie się rozdzielili. Shu szła przed siebie i stanęła dopiero, kiedy ujrzała przed sobą w krysztale wysoką pół kobietę — półwęża. Miała wrażenie, że kobieta tkwi zatopiona w krysztale, ale kiedy się zbliżyła, piękna nieruchoma twarz kobiety drgnęła i spojrzenie skierowało się wprost na Shu. Kobieta powiedziała coś, a Shu zbliżyła się do niej zaciekawiona.

— Daleko jesteś od domu, dziecko — głos kobiety wydobył się z kryształu, i ku zaskoczeniu Shu brzmiał czysto i donośnie. — Czy jesteś pewna że wiesz co cię tu sprowadza?

Shu zamarła, a potem skinęła głową. Kobieta się zaśmiała.

— Wierz mi, nie masz o tym bladego pojęcia…

Shu poczuła się dotknięta. Zawsze, gdy próbowała czegoś się dowiedzieć o swoje przeszłości lub przyszłości natrafiała na pokrętne odpowiedzi i tajemnicze znaki. Wielokrotnie zawiodła się na słowach wróżbitów. Przestała im ufać. Ale słyszała o rasie, z której pochodziła kobieta. Może kobieta z kryształu posiadała prawdziwą wiedzę o przyszłości? Lub choćby o jej przeszłości. Tylko jak ją o to spytać? Spojrzała z nadzieją na kobietę, licząc że ta się domyśli o co jej chodzi.

— Przychodzisz po przepowiednie? — zapytała kobieta.

A kiedy Shu skinęła głową, ta westchnęła.

— Moje wizje sprowadziły na wielu nieszczęście… Nie każdy umie się pogodzić z losem. Przepowiednia może ci się nie spodobać… czy mimo to chcesz ją usłyszeć?

Shu skinęła znów głową.

— No dobrze… — kobieta zamknęła na chwilę oczy, a potem je otworzyła. — Znajdziesz to czego szukasz… ale wszystko musisz poświecić. Zastanów się, czy to ci da szczęście… bo ono może być gdzieś indziej…

Shu poczuła rozczarowanie.

— Magia pomoże mi zmienić moje ciało? — zapytała pochodząc bliżej do kryształu.

— Po co miałabyś je zmienić? — zdziwiła się wężowa kobieta.- Jest doskonałe…

— Wcale nie, jest martwe! — Shu prawie to wykrzyczała.

Kobieta z kryształu spojrzała na nią i powiedziała:

— Dziecko, tego co daje nam los nie można odrzucić. Otrzymujemy to co potrzebne i konieczne by dotrzeć do końca naszej ścieżki. Nie wyrzucasz doskonałej broni, bo jest za ciężka… nie niszczysz doskonałego naczynia, bo nie podoba ci się jej kształt lub kolor. Doceń co posiadasz a wszystko się ułoży…

Shu chciała się jej jeszcze o coś zapytać, ale gdy kobieta zmilkła, przestała zwracać uwagę na Shu. Odwróciła się bokiem. Powiedziała cicho coś do kogoś, na kogo patrzyła. Shu stała jeszcze przez chwile, czekając aż kobieta znów na nią spojrzy, ale ta poruszyła się szybko w bok i po chwili kryształ był pusty. Odczekała jakiś czas na jej powrót, a potem zawiedziona ruszyła by znaleźć resztę grupy. Każdy na kogo natrafiła był poruszony i przejęty. Najwidoczniej, każdy z nich coś zobaczył lub usłyszał. Może jak i ona otrzymali przepowiednie?

— Udowodniać że jesteśmy tego godni? Akurat! — zamruczał do siostry Ciernh.

Ciemnowłosa dziewczyna była blada i przejęta. We troje ruszyli dalej.

— Ucieczka przed tym jest niemożliwa… czemu mi nie powiedzieli o czymś, czego nie wiem — mruczał do siebie poirytowany ifryt.

Wysoki, piękny chłopak nagle podbiegł, wpadając na jeden z kryształów. Wyglądał przy tym jakby przed czymś uciekał.

— Uważajcie na kryształy! To kłamstwo i oszustwo! — krzyknął i zamilkł, szybko oddychając.

— Odbicia w nich żyją własnym życiem. — powiedział spokojnie Alex. — Ale to tylko iluzje… Już nie raz to słyszałem. Mówią to co się już wie, lub dokładnie to czego pragnie…

Asher był zamyślony i cichy, podobnie jak szamanka. Shu miała ochotę zapytać innych co widzieli, ale to by było wtrącanie się w cudze sprawy. A tego nikt nie lubi.

— Co teraz zrobimy? — zapytał Ciernh stojąc obok przybitej siostry.

Asher wyciągnął z kieszeni świeczkę i zapalił ją. Podniósł płomień wysoko do góry i obserwował go. Wykonał kilka gestów dłońmi i płomień rozrósł się w krąg, a potem zmienił w strzałę, która zadrgała by wskazać wprost w mroczną czeluść. Asher zgasił świeczkę i wskazał w stronę najintensywniejszej ciemności.

— Z tamtej strony płynie świeże powietrze, czyli tam powinno być jakieś wyjście.

Ruszył przed siebie, a reszta podążył za nim. Szybko doszli do okrągłego zbiornika wody i skalnych wież wyłaniających się z mrocznej tafli. Przed sobą mieli niezwykłe i nadal imponujące miasto chylące się ku ruinie. Podziwiali jego architekturę. Urocze domki, mostki i schody prowadzące donikąd. Znikające w ciemnych, bezdennych dziurach ścieżki. Przez chwile stali w ciszy przypatrując się miastu.

— Jak myślicie, kto to zbudował? — zapytała Shu.

— Może jakieś istoty latające? — zauważył Ciernh. — Wiele tych dróg nagle się urywa, a potem znów zaczyna na inny poziomie.

— Może drogi się po porostu zapadły. — zauważył Alex. — No wiecie, rozpadły ze starości, kiedy nikt ich nie naprawiał.

— Tak. To miejsce musi być bardzo stare.- mruknął Asher, ruszając w dalszą drogę.

Kiedy doszli do wysokiej ściany, szli obok niej, aż znaleźli w niej dziurę.

— Ciekawe po co tu stoi ten mur. Jak myślicie co chcieli chronić? — zaciekawił się Ciernh, kiedy zagłębiali się wąski i wysoki korytarz ciągnący się przed nimi.

Shu wcześniej nie myślała, o ścianie, jak o murze. Ochronie przed czymś… Ale gdy ujrzała długie rysy w kamieniach, przeszedł ją dreszcz. I nie tylko to ją zaniepokoiło. Wyczuwała dziwny, obcy zapach, który był coraz bardziej intensywny. Szła, rozglądając się nerwowo na boki.

Kiedy nagle wokół nich zaczęły spadać głazy, wszyscy rzucili się pod ściany. Wąskie korytarze uniemożliwiały im sprawną i szybką ucieczkę. Porozumiewali się krzykami.

— Uważajcie na kamienie i idźcie przed siebie! — krzyczał Alex. — Nie może się wycofać!

Po tym jak sprawnie wymijali głazy Shu domyśliła się że, niektóre osoby z grupy świetnie widziały w ciemnościach. Czuła że ktoś ją popycha by szła szybciej. Potykała się i od czasu do czasu zataczała wpadając na ludzi lub ściany.

— Może jednak zawrócimy? — wysapała Rosha, uskakując przed głazami.

— To wyzwanie… — powiedział pięknolicy chłopak.

— Co? Dlaczego?

— Musimy przeżyć… To ma nas wzmocnić.

— Bzdura — prychnęła Rosha zasłaniając nos i usta chustą. — To musi być jakiś koszmar…

— To się obudź i pomóż nam… — zaproponował jej brat.

Prawie za to oberwał od niej w nos, ale ciemnowłosa dziewczyna chybiła i wpadła na ścianę. Na chwilę zamarła, nie zwracając uwagę na nic, aż Shu musiała ją odciągnąć i ochronić przed spadającymi kamieniami.

— Nie mam już siły.- wyszeptała Rosha. — Muszę odpocząć…

Posłuchali jej i ustawili się pod ścianami. Wszyscy byli zmęczeni. Adepci głośno, z trudem oddychali i ocierali pot lejący im się po twarzach. Byli przygnębieni.

— Nic nam nie da kręcenie się w kółko. — zamruczał po nosem Asher, i głośniej dodał: — Ale już nie ma sensu zawracać. Tern korytarz na pewno gdzieś się kończy. Za chwilę musimy gdzieś dojść.

— Nie podoba mi się to — mruczała do siebie, zasypana pyłem Rosha.

— Ale chcesz się wydostać stąd? — zapytał Asher, a ciemnowłosa dziewczyna potwierdziła.- Ruszajmy więc… i trzymajcie się razem.

Biegli przed siebie, uważając na kamienie lecące z góry i pomagając sobie.

Prowadziła ich nadzieja i na swoje szczęście wkrótce dobiegli do szczerszego przedsionka, za którym ujrzeli wielkie pomieszczenie. Przyśpieszyli i z rozpędu wpadli do pięknej, wykutej w szarozielonej skale świątyni. Zatrzymali się by odpocząć. Gdy mogli już spokojnie oddychać podeszli do jasnozielonego ołtarza stojącego na środku wysokiej, zrobionej strasznymi rzeźbami komnaty.

— Wyczuwam tu tajemnice i mroczny sekret. — powiedziała cicho szamanka, dotykając ołtarza. — Powinniśmy stąd szybko wyjść.

Zaczęli się wycofywać i oddalać od ołtarza. Kierując w stronę drugiego wejścia do świątyni minęli rzędy posągów przedstawiających wysokie, wyprostowane i przerażające istoty. Byli o kilak kroków od otworu, ale zanim jednak doszli do progu pięknolicy chłopak nadepnął na ozdobny kamień na posadzce i uruchomił zapadnie. Zamarli, wpatrując się w to, co się z niej wyłaniało. Ogromne, skulone ciało dziwnego stworzenia nagle się wyprostowało i odwracając wielki, pokryty łuskami łeb wbiło wzrok w grupę intruzów.

Przez chwile adepci, jak zahipnotyzowani, wpatrywali się w to co obudzili, a potem rzucili się do panicznej ucieczki. Stworzenie zaryczało i błyskawicznie podpełzło do uciekających. Pędzili, ile sił w nogach, wrzeszcząc, kiedy ktoś zastąpił im drogę.

3.

Wysoki, chudy szarawy stwór o zniekształconej głowie i dziwnych kończynach odziany tylko w przepaskę biodrową zmierzył ich wzrokiem. Zaskoczony ich widokiem krzyknął coś i próbował ich zatrzymać. Nie miał broni, więc nie przejmowali się nim. Wyminęli go i biegli dalej. Stwór chciał ich gonić, ale potwór, którego wcześniej obudzili, kłapnął raz szczęką i stwór zniknął w niej.

Wybiegli ze świątyni i wpadli na mały plac pełen, siedzących w kole, niskich stworzeń, podobnych do wyprostowanych jasnobłękitnych jaszczurek, odzianych w szczątki ubrań. Na widok adeptów stworzenia poderwały się i rozpierzchły po uliczkach wioski otaczającej świątynie. Adepci wbiegli między domki i gnali przed siebie. Za sobą słyszeli krzyki i tupot wielu stóp. Ciągle pędzili przed siebie, napędzani strachem, aż zostali zapędzeni w ślepą uliczkę.

— I co teraz? — zapytała tracąc dech Rosha.

— W górę! — zarządził ifryt.

Błyskawicznie wdrapali się na mur i po dachach oraz murach uciekali dalej. Miasto zdawało się nie mieć końca.

Kiedy dotarli do placu pośrodku jaskini, gdzie dostrzegli głębokie jeziorko o ciemnej tafli, zatrzymali się. Wokół wody zauważyli zgromadzone inne stworzenia, podobne do oskubanych, różowych wielkich kurczaków. Na ich widok goniące ich wielkie jaszczurki zwolnił i w końcu się zatrzymały. Stały, wydając dziwne dźwięki, a po chwili, zaczęły kiwać się w przód i w tył. Ptakoludzie też wydawali z siebie dźwięk. Długi i gardłowy.

Shu czuła coraz większy niepokój. Dlaczego stwory ich nie atakowały? Czy knuli coś przeciwko nim? Shu spodziewała się najgorszego. A kiedy z jeziora wyłonił się wielki wąż, nie była nawet zdziwiona. Wielka bestia o srebrzystym cielsku i potężnej paszczy zwijając się i skręcając tańczyła hipnotyzując wszystkich. Przez krótką chwilę panował spokój i cisza, a potem rozpętał się prawdziwy chaos. Potrącając adeptów i tratując ich stwory zaczęły biec w stronę jeziorka i węża.

Shu straciła zimną krew, podobnie jak większość z grupy. Tylko kulili się i starali ochraniać głowy. Tylko Asher i Alex nie stracili głowy, wspólnie odciągali resztę adeptów jak najdalej od zagrożenia. Z bezpiecznej odległości, z dachu ponad placem obserwowali jak podobne do ptaków i jaszczurek stworzenia wrzeszczały i rzucał się do jeziora, dając się pożreć bestii.

— Co to za kreatury? — zapytała cicho rozdygotana Rosha, z trudem odwracając wzrok od umierających, pokracznych istot.

Inni adepci byli spokojniejsi.

— Prawdopodobnie to potomkowie tamtych szlachetnych przodków.- Asher wskazał na ogromne posągi, górujące nad miastem. — Może składają się w ofierze, proszą swoich bogów o ochronę…

Posagi zdobiące ściany jaskiń przestawiały jaszczurki i wielkie ptaki stojące naprzeciwko siebie. Widziane, nawet z daleka wyrzeźbione istoty wydawały się być szlachetnie i rozumnie.

— To skarlali potomkowie starożytnych pradawnych ras? — zastanawiał się Ciernh.- Aż trudno w to uwierzyć.

— Może to czczeni przez tych tu bogowie — powiedziała niepewnie Shu, wpatrując się w ogromne istoty.

Asher pokręcił głową.

— Są zbyt podobni… Ta masa prymitywnych istot, na pewno od nich pochodzi.- oświadczył zdecydowanie. — Może gdzieś jeszcze żyją nieliczni, cywilizowani potomkowie tamtych istot… ale większość zdegenerowała się, skoro czczą wielki bestie, jak ten wąż…

Gdy to mówił, z jeziorka wyłonił się drugi wąż. Równie głodny co pierwszy. Kolejna fala ochotników, rzuciła się w stronę drugiej z ogromnych bestii.

— Te potwory zjadają ich… — Shu spojrzała na jeziorko i świątynie.- Oni daj się im pożerać. Sami…

— Może uważają to za opłatę za ochronę miasta i swojego świata. Przestraszyliśmy ich… — powiedział cicho Asher.

— Dlaczego oni tu zostali? — zainteresował się piękny chłopak.

— To dla nich cały ich świat. — dopowiedział mu Alex.- Może nie mieli gdzie iść… nie wiemy co jest poza tą jaskinią…

— Albo faktycznie są tak głupi, że uważają te istoty za swoich bogów i boją się ich opuścić… — zauważył pięknolicy.

Z domów wyłoniły się wielkie płazy, podobne do ogromnych nakrapianych szkarłatno — żółtych żab. Oślizgli tubylcy, zaintrygowani obcymi przybyszami wpatrywali się im uważnie, i co bardzo niepokoiło adeptów, z głodem w wielkich oczach. Adepci zaczęli się wspinać po wyższych domach, by znaleźć się dalej do płazów.

— Oni chcą nas chyba zjeść.- powiedziała Rosha.- Nie chce by mnie pożarli żywcem… taki koniec kompletnie mi nie odpowiada…

— Nie bój się. Nie dopuszczę do tego….- próbował pocieszyć siostrę Ciernh.- Po moim trupie…

Rosha prychnęła.

— Jak będzie źle, rzucę im ciebie na pożarcie i w tym czasie sama ucieknę…

— No oczywiście, przecież istnieję tylko po to żebyś mogła mnie rzucać potworom na pożarcie… — z pozorną powagą oświadczył Ciernh, na co jego siostra zareagowała śmiechem.

Rodzeństwo przekomarzało się, a Shu przyglądała się otaczającym ich stworom i miastu, które zdawało się być podzielone na trzy części. Stwory nie zbliżali się do siebie, jakby każdy z nich pozostawał na swoim terenie, oddzielony niewidzialną granicą od sąsiedniego gatunku. Podobne do żab stwory nie miały swoich pomników. Byli bardziej agresywni i mniej pokorni. A do tego wpatrywali się w nich z uwagą. Najedzone węże schowały się w już w głębi jeziora. Zapadła cisza, jakby wszyscy czekały na coś, co musi się wydarzyć.

Płazy spoglądały na nich wyczekująco. Shu wiedziała, że cokolwiek ich powstrzymywało od ataku, w końcu przestanie działać. A wtedy żabo podobne istoty na pewno się na nich rzucą. Było ich tylu, że nie mieli szans by wyjść z tego cało. Zanim rozpęta się wokół nich piekło, musieli coś wymyślić. Nikt jednak nic nie robił, wszyscy milczeli. Jeszcze się nie znali i zachowywali, jakby każdy czekał, aż ktoś inny coś zrobi.

— Te wielkie bestii nie opuszczają często swoich leż… na szczęście dla nas.- zauważył Asher.- Problemem są te pokraczne stwory…

— To wrogie sobie plemiona… lub gatunki, prawda? — zapytała Shu, a kiedy Asher skinął głową dodała: — Wykorzystajmy to by uciec…

Wszyscy skinęli głowami, ale nikt nie kwapił się by wymyślić plan ucieczki.

— Ktoś musi się poświęcić.- powiedziała spokojnie szamanka, przerywając ciszę, a Shu przeszedł dreszcz.- Ten komu to przepowiedziano. Musimy się wykupić jego życiem…

Nikt nie wyrywał się, by zgłosić się do straceńczej misji. Shu obserwowała stwory, które ich otaczały coraz szczelniejszym pierścieniem. Nie mieli już dużo czasu.

— Mogę ich odciągnąć, kiedy będziecie uciekać — zaoferowała Shu. Była pewna, że uda jej się uciec przed stworami, jeśli wykorzysta swoje możliwości. — Wrócę w stronę świątyni odciągając te stwory, a wy biegnijcie w przeciwnym kierunku… Jak ich zgubię skieruje się w tą stronę, w którą się kierowaliśmy przed spotkaniem tych stworów. A wy od razu ruszajcie ku ciemności…

Zapadła cisza.

— Nie to miałam na myśli… — mruknęła szamanka, ale nikt więcej nie zgłosił innej propozycji.

Shu wstała i rozejrzała się.

— To się nie uda — spokojnie powiedział Alex. — Wszyscy musimy pobiec w różnych kierunkach. Rozproszyć ich uwagę. Zmylić. Potem ruszymy we właściwym kierunku.

— Tylko ofiara nas uratuje. — powtórzyła szamanka i spojrzała przy tym na pięknolicego chłopaka.

Shu zaskoczona spojrzała na pięknego chłopaka, który skrzywił się i odwrócił od kobiety bokiem. Dlaczego szamanka tak bardzo pragnęła jego śmierci?

— Zrobimy jak mówi chłopak — powiedział Asher i wskazał w prawo na olbrzymie płaskorzeźby. — Ja skieruje się ku tamtym posągom. Kiedy do nich dotrę zawrócę i skieruje się ku ciemności. Wybierzcie kierunki i ruszajmy…

Każdy pokazał gdzie będzie biegł i po kolei zeskakiwali w dół, na wąskie uliczki, by rzucić się do razu do biegu przed siebie. Shu wskoczyła na pierwszy dach, a potem na kolejny i kolejny. Często w przeszłości tak uciekała. Zajęci ucieczką adepci, nie powinni na nią teraz zwracać uwagi, więc mogła wykorzystywać całą swoją siłę i szybkość. Dzięki wysokościom, na które się unosiła widziała co dzieje się z innymi. Wybrany przez szamankę na ofiarę chłopak uciekł od razu w stronę, gdzie inni też mieli się skierować. Jakby chciał szybko się wydostać z tego miasta potworów. Wykonała najdłuższy z dotychczasowych skok i wylądowała na jednej ze ścian świątyni, przytrzymując się głowy jednej z rzeźb.

Obejrzała się za siebie. Ku zaskoczeniu Shu, większość stworzeń rzuciła w pogoń za pięknolicym chłopakiem. Odciągał ich od reszty uciekających. Jeszcze mógł im uciec, był szybki. Może to strach dodawał mu sił? Miał szanse im umknąć. Nagle do pogoni za chłopakiem dołączyło coś ciemnego, wysokiego i smukłego. Prześcignęło płazią pogoń i rzuciło się na chłopaka. Wyraźnie widziała jak to coś ciemnego go dopada, chwyta unieruchamiając i zagłębia kły w jego boku. Stwory podobne do żab, obserwowały jak ciemna istota wyssawszy z ciała chłopaka całą krew, porzuca jego bezwładne ciało. Nic dla niego nie mogła już zrobić. Wspięła się wyżej, ciągle sprawdzając, gdzie jest reszta grupy i goniące ją stwory.

Odczekała jeszcze chwile i skoczyła w dół na pobliski dach. Jej ciało szybko się odbiło do podłoża i znów poszybowało w górę. Nie śpieszyła się, raz skakała kierując się w prawo, potem odbijała ostro w lewo. Biegnący za nią, nie nadążali za zmianami kierunku jej ucieczki. Często tak postępowała. Liczyła zawsze na zmęczenie przeciwnika lub przeciwników.

Zbliżała się do tej części jaskini gdzie mrok był najgęstszy. Ujrzała wysoko na ścianie wylot wysokiego korytarza i tam postanowiła wylądować w czasie kolejnego skoku.

Zbliżała się do ciemnej części jaskini. Ostatni skok miał być najdłuższy. Odbiła się mocno i skierowała ku tarasowi tonącemu w mroku. Źle jednak oceniła szybkość swojego lotu, przez to robiła się o ścianę. Turlała się uderzywszy o twardy kamień. Kawałki jej ciała poleciały w różne kierunki. Zbyt daleko od siebie by mogła je zebrać. Nie miała też siły, by je do siebie przyciągnąć. Leżąc rozbita, w kilku częściach, wpatrując się w ciemny sufit korytarza nad sobą i czekając aż tajemnicza moc krążąca po jej ciele, nie scali go z powrotem. Miała nadzieję że żaden z adeptów nie wróci, nim to się stanie. Nie maila jednak szczęście. Usłyszała kroki i kątem oka ujrzała kilkanaście kroków od siebie Ashera. Przyglądał jej się zaciekawiony.

— W porządku? — zapytał i zabrzmiało to jak troska, pomieszana z kpiną.

Skinęła głowa, modląc się w duchu do Siedmiu Bogów, by moc krążąca po jej ciele szybciej zadziałała. Ktoś wysłuchał jej modlitwy, bo poczuła znana sobie dobrze przyciąganie i cichy stukot. Zanim Asher zbliżył się do niej bardziej, znów była w jednym kawałku. Pomógł jej wstać. O nic nie pytał. Może nie uważał tego za nic dziwnego? Nie był taki jak inni. Może to kim była naprawdę nie robiło na nim wrażenia. Chciała w to wierzyć. Ale tak naprawdę miała tylko nadzieje.

Skryli się w mroku i czekali na pozostałych.

— Coś ciemnego dopadło tego wysokiego chłopaka — powiedziała Shu, a Asher pokiwał głową.

Nie komentowała tego co się wydarzyło, w przeciwieństwie do reszty grupy, gdy się już zjawili. Każdy miał inne zdanie, ich głosy ginęły w hałasie.

— Stało się tak jak powinno. — oświadczyła twardo szamanka, kierując się w głąb ciemnego korytarza.- To on powinien był zginąć, by ocalić resztę. Takie było jego przeznaczenie. Po to istniał…

Powoli adepci ruszyli za nią. Shu szła jako ostatnia. Co chwila oglądała się za siebie. Ujrzała jak płazie stwory kierują się do jakiegoś dużego budynku pośrodku miasta i otwierają jego wrota, a potem szybko uciekają przed czymś. Nie widziała co to, ale uznała że lepiej zrobi przyśpieszając. Ostrzegła pozostałych mijając ich i nie zatrzymując się ruszyła w ciemność przed sobą. Idąc w jej ślady, inni adepci też zaczęli biec.

Mrok za nimi zapełnił się dźwiękami. Słyszeli chrzęsty i dziwne piski. Któreś z adeptów stworzyło świecącą kule i dzięki temu ujrzeli, że podażą za nimi ruchome morze składające się z wielkich, szybkich i zapewne głodnych czarno-pomarańczowych owadów, o ogromnych głowach, drobnych korpusach i licznych odnóżach. Czyżby to był czwarty gatunek żyjący w jaskini? Shu skarciła się myślach. Nie było czasu na takie rozmyślania. Przyśpieszyli. Nikt nie miał ochoty przekonać się, jak bardzo groźne są te stworzenia. Przygoda, która na początku wydawała się niegroźna, miała coraz większe szanse skończyć się tragicznie.

Shu i ifryt zostali w tyle za grupa i groźna fala, była coraz bliżej nich. Shu musiała zwolnić, a ifryt potknął się i o coś zawadził. Owady, podobne do olbrzymich mrówek pokryły ich momentalnie i prawie utonęli pod ich ciężarem, kiedy do akcji wkroczyli jednocześnie Asher i szamanka. Asher wyciągnął ich z żywego kłębowiska, a szamanka szepcząc zaklęcia, zdobyła panowanie nad owadami. Jej dłonie tańczyły w powietrzu, a owady kołysały się obserwując je.

— Długo ich nie utrzymam… szybko uciekajcie.- wydusiła przez zaciśnięte zęby szamanka.

Shu chwiejąc się na nogach, podtrzymywana przez Ashera, biegła tak szybko jak mogła. Alex i Ciernh pomagali ifrytowi, pokrytemu setkami ukąszeń. Biegli przed siebie, długim, zwężającym się, ciemnym korytarzem.

— Uwaga! Przed nami jest studnia! — krzyknęła Rosha i dzięki magii przeskoczyła nad tą przeszkodą.

Pomagając sobie nawzajem, udało się wszystkim przedostać przez poziomy korytarz. Postawili za nią magiczną barierę, od której odbijały się owady. Te próbowały wspinać się po śliskich ścianach i suficie, ale Asher strącał je w głęboką studnię. Reszta odpoczywała. Ifryt leczył swoje rany magią, od czasu do czasu krzywiąc się.

Shu siedziała na ziemi odpoczywając. Czuła się rozbita i roztrzęsiona. Owady nie mogły jej zranić, ale mogły wciskając się w szczeliny jej ciała, rozbić ją na części i rozdzielić już na zawsze. Czuła wciąż na sobie dotyk ich odnóżu, szczęk i czułek. I zanikająca moc, która przyciągała części jej ciała do siebie. Tego bała się najbardziej. Wiedziała, że udało jej się uciec przed wielkim niebezpieczeństwem. Asher, który w końcu uporał się ze wszystkim podążającymi za nimi owadami, usiadł obok Shu i przyglądał się jej uważnie. Jej twarda skóra pozostała nietknięta. A mimo to była roztrzęsiona. Shu otuliła się szczelniej ubraniem.

Wszyscy wiedzieli że tylko dzięki Asherowi i szamance udało im się przeżyć.

— Nie wiedziałem że szamani z gór panują nad owadami.- powiedział Asher.

Szamanka spojrzała na niego z uwagą i wyjaśniła:

— Nauczyłam się tego kiedyś od wędrownej zaklinaczki.

— Dzięki temu prawie wszyscy przeżyliśmy… — zauważył Ciernh, a siostra uderzyła go w ramie.

— Ofiary bywają niezbędne… — oświadczyła twardym tonem szamanka.

Ciernh chciał coś jeszcze odpowiedzieć, ale siostra go uciszyła. Rodzeństwo szeptem zaczęło się znów kłócić, a reszta grupy mierzyła się spojrzeniami. Nie znali się jeszcze dobrze i nie wiedzieli na co ich stać.

Kiedy odpoczęli, ruszyli w dalszą drogę. Stawali przed kolejnymi rozwidleniami i zdając się na los i wiedze Ashera wybierali dalszą drogę.

W końcu dotarli do sporej komnaty pełnej płaskorzeźb, szkieletów i skamieniałych rośliny oraz zwierząt. Szli ostrożnie między nimi, nie chcąc zniszczyć niezwykłych skamieniałości. Wyschnięte i żywe rośliny, oplatały szkielety prastarych stworzeń.

Komnata zwęziła się i zaczęła wić, skręcając nagle w jedną, lub drugą stronę. Wszędzie leżały stosy kości i uschniętych roślin. Za którymś zakrętem, napotkali niespodziewanie dwoje młodych ludzi. Chłopak, którego Shu już widziała w Skalnym Mieście, starał się osłonić sobą zielonowłosą dziewczynę.

4.

Adepci stali w ciszy, nie wiedząc jak zareagować, aż w końcu Asher zbliżył się do dziewczyny oraz chłopaka i zapytał się go:

— Czy ty przypadkiem nie przybyłeś z Północnego Królestwa?

— Tak! Jestem Dazz. — chłopak kiwał energicznie głową. — Wszedłem w cień w korytarzu przy mojej sypialni i zgubiłem się. Jestem w tym labiryncie od kilku dni… może tygodni…

— Dopiero wczoraj przybyliście do Skalnego Miasta… — powiedział spokojnie Asher, przyglądając się dziewczynie, która towarzyszyła Dazzowi.

— Niemożliwe! — wykrzyknął Dazz. — Już dawno zgubiłem się w podziemny labiryncie, i miałem masę przygód, a kiedy myślałem że to już mój koniec uratowała mnie… ona…

Wskazał na dziewczynę stojącą obok niego.

— Ja zgubiłam się kilka godzin temu — powiedziała zielonowłosa, niska dość, i bardzo ładna dziewczyna w staroświeckiej bardzo poplamionej i porwanej sukni.- Też weszłam w cień i trafiłam do podziemnego królestwa….

— Nie znam cię — powiedział Asher. — Skąd jesteś?

— Z Skalnego Imperium… ze stolicy — powiedziała dziewczyna.

Wszyscy milczeli wpatrując się w nią z uwagą i współczuciem. W końcu Rosha powiedziała:

— To imperium nie istnieje już od stuleci… Musiałaś zgubić wiele wieków wcześniej.

Zielonowłosa dziewczyna wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.

— To niemożliwe… mylicie się…

Nikt się nie odezwał.

— Może w tym miejscu czas płynie inaczej? — zauważyła w końcu szamanka. Spojrzała na zagubioną parę adeptów. — To co im się przytrafiło może i nas spotkać. Ruszajmy.

— Idziesz z nami? — Asher zapytał zielonowłosą, a ta skinęła głową.

Poruszali się szybko, uważnie wypatrując niebezpieczeństw. Asher prowadził ich między stosami kości. Powietrze wokół nich było coraz zimniejsze. Dazz po drodze opowiadał im o swoich przeżyciach. Nie we wszystko chcieli uwierzyć. Niezrażony tym chłopak, dalej snuł swoje opowieści, co chwilę prosząc towarzyszkę, by potwierdziła jego słowa.

Gdy opuścili jaskinię z kośćmi, doszli do podziemnego wodospadu, gdzie ujrzeli wąski most przerzucony między brzegami rzeki. Po przejście przez niego, znaleźli by się, według słów zielonowłosej dziewczyny, w dolnym poziomie Skalnego Miasta. To oznaczało bezpieczeństwo. Ale wcześniej czekało ich niebezpieczne przejście.

Ostrożnie przeprawiali się przez most. Zielonowłosa dziewczyna prawie spadła w dół, a idący za nią Asher nie dążył ją złapać. Krzyknęli, ale nie mogli zrobić nic więcej. Na szczęście dla siebie, zielonowłosa dziewczyna zaczepiła sukienką, o wystający z wody konar skamieniałego drzewa i zawisła na nim. Wspólnymi siłami wyciągnęli ją na most.

Ruszyli dalej, poruszając się o wiele ostrożniej. Kiedy doszli do przerzuconej nad bezdenna ciemną przepaścią mostu, zielonowłosa znów cudem uniknęła śmierci. Szła jako ostatnia, a most zaczął się niespodziewanie rozpadać pod jej stopami. Dazz w ostatniej chwili pociągnął ją do siebie i uratował przed upadkiem.

Trzeci raz, o krok od śmierci, zielonowłosa była, kiedy szli nad krawędzią przepaści. Z góry niespodziewanie osunęła się na nią lawina kamieni. Poturbowana dziewczyna zatrzymała się na małej półce, kilka metrów poniżej i kiedy pomogli jej wrócić na ścieżkę, dzielnie kulejąc szła za nimi na końcu szeregu.

— Mam nadzieję że jesteśmy już niedaleko powierzchni. Ratowanie tej dziewczyny jest strasznie męczące — zamruczała do Shu Rosha.- Jest strasznie niezdarna… lub pechowa.

Nie sposób się było z tym nie zgodzić. Kiedy doszli do prostego korytarza idącego w górę, Shu miała nadzieję, że wszelkie niebezpieczeństwa zostały już za nimi.

W końcu po długiej wędrówce wyszli na świeże powietrze. Już świtało i mogli ujrzeć przed sobą w oddali Skalne Miasto. Zielonowłosa dziewczyna pomyliła się. Czekało ich wiele godzin marszu, zanim wrócą do swoich sypiali.

Asher wykonał kilka gestów w powietrzu, coś rzucił przed sobie i otworzyło się przed nimi świetliste przejście. Shu chciała zapytać Ashera skąd zna takie czary, kiedy ujrzała na niego twarzy niezwykły wyraz twarzy. To był zimny, odpychający grymas, przez który poczuł się bardzo samotna. Patrzy w stronę Skalnego Miasta zaciskając mocno usta. Z jakiegoś powodu był rozzłoszczony.

— Na co czekacie? — zapytał, z ledwo powstrzymywanym gniewem, Asher — Wchodźcie do portalu.

Stali w ciszy.

— Jesteś magiem? — zapytała nagle Ashera szamanka.

Skinął głową.

— Naszym opiekunem? — dociekała szamanka.

Znów skinął głową.

— Przechodźcie. Szybciej. — powiedział, przechodząc jako pierwszy przez stworzone przez siebie przejście.

— Czemu nie zrobiłeś takiego przejścia tam pod ziemią? — zapytał maga Alex, gdy Shy wyłoniła się z przejścia.

Za nią podążali inni adepci. Wkraczając z Asherem w stworzone przez niego przejście, od razu znaleźli się wielkiej sali Skalnego Miasta.

— Bo nie wiadomo gdzie by nas zaprowadziło… — oświadczył zimnym głosem Asher. –Trzeba wiedzieć, gdzie się jest by móc otworzyć portal…

Zachowywał się ciałkiem inaczej niż wcześniej. Shu i inni adepci chcieli zadać mu wiele pytań, ale zabrakło im na to odwagi. Byli też zbyt zmęczeni, by się upominać o cokolwiek.

Kiedy ruszyli w kierunku korytarzy Skalnego Miasta prowadzących do ich kwater, mag wyminął ich bez słowa. Nie wytłumaczył się, tylko odszedł do swoich spraw.

Shu czuła się oszukana i zdradzona. Z ciężkim serce schroniła się w swojej sypialni.

III

Mag Andorsher wszedł do tajnej sali, gdzie inni nauczyciele kręcili się i o czymś dyskutowali. Radhodast stał z boku obserwując ich i zbierając siły na to, by powiedzieć im o swoich obawach. Na widok ponurego maga wszyscy zamilkli. A on odczuł ulgę. Mógł odwlec moment gdy przyzna się do swojej porażki.

— Gdzie byłeś? — zapytał na widok Andorshera Frangu.

Mag z bliznami często mówił to czego nie powinien, ale dzięki temu rozładowywał atmosferę. Był młody i niefrasobliwy co nie wróżyło mu zbyt udanej kariery w zawodzie maga, ale przecież pochodził z rodu, który zadba o jego przyszłość.

— W podziemnym mieście.- odpowiedział przegrany mag. — Za pieczęcią.

To ich wszystkich zaskoczyło. Posypały się pytania:

— Co? Jak to?

— Ruszyłem za wymykającymi się nocą uczniami. — zaczął Andorsher i opowiedział im o swoich niebezpiecznych przejściach.

Magowie byli poruszeni jego opowieścią. Nawet on musiał przyznać się przed sobą, że odczuwa strach. Otwarcie dolnego poziomu miasta nie wróżyło niczego dobrego. Od raz zaczął się zastanawiać czy to wpłynie na jego plany? Nie był pewny.

— Myślisz że to spotkało innych adeptów wcześniej? — zapytał przegranego maga.

— Możliwe.- zgodził się Andorsher. — Widziałem po drodze kości, ubrania… i inne porzucone przedmioty… to mogło należąc do adeptów.

— Znalazłeś coś jeszcze? — zapytał się świętobliwy.

Andorsher pokręcił powoli głową.

— Nie jestem pewny. — wyjaśnił przegrany mag. — Trafiliśmy do trzech światów z przeszłości. One nadal trwają, a bariera jest coraz słabsza… w końcu runie i oni przybędą…

Zapadła cisza. Każdy z magów kalkulował i starał się obrócić, jak zawsze, niespodziewane wypadki na swoją korzyść.

— To jeszcze jeden powód by przerwać ten eksperyment — powiedziała cicho kobieta w czerni, ale zignorowano jej opinię.

Wszyscy wiedzieli że nie mieli wyboru. Stali pod ścianą. Gdyby się wycofali, tylko przypieczętowali by swój los. Mogli tylko brnąć dalej i doprowadzić sprawę do końca. Już i tak poświęcili tak wiele, tak bardzo dali się wiązać, że tylko dotarcie do końca, mogło ich wyzwolić.

— Mówisz że tamten świat był zasiedlony? — zapytał świętobliwy. — Przez pierwsze rasy?

— Chyba tylko przez ich zdegenerowanych potomków. Widzieliśmy cztery gatunki i żadnego śladu po pierwszych… tylko ich posagi.

— Ale nie wiesz tego na pewno? — zapytał świętobliwy.

Przegrany mag pokręcił głową.

— Co z tym zrobimy? — zapytał Ardonn, wyglądający jak cień mag. — Z istotami, które żyją w podziemiach? I kiedyś mogą do nas dotrzeć?

— Nic. Nic nie możemy zrobić.- zauważył Andorsher. — Miejmy tylko nadzieję że nigdy nie opuszczą swoich terenów. Z jakiegoś powodu nie chcą podziemi.

— Możemy dociąć drogi do tamtych światów. — zabrał głos świętobliwy.- Na zawsze.

Przez chwile milczeli.

— To drastyczne posuniecie… — odezwała się w końcu kobieta w czerni.

— Ale dające gwarancje iż nigdy już nie zobaczymy tych istot tutaj… — zauważył świętobliwy.- Gdybyśmy działali bardziej zdecydowanie w przeszłości, nie doszło by to tej sytuacji.

Nie spierali się nim. Posiadał wiedzę i moc bardzo ich przewyższającą. Magowie byli zaniepokojeni, kiedy Andorsher przypomniał im o zielonowłosej dziewczynie.

— Chciałem się jej pozbyć, ale nie udało mi się.- wyznał.

Byli świadomi że trudem przychodziło mu przyznanie się do porażki. Był uparty i zdeterminowany, ale czy miał szansę wygrać z losem? Podejmował próby walki nawet gdy wiedział że jest skazana na porażkę. Radhodast chwilami go za to podziwiał. Najczęściej jednak irytowało go marnowanie czasu i energii na skazane na porażkę działania.

— Ona może być… nią? Dziewczyna z przepowiedni? — ostrożnie zapytała kobieta w czerni.- Może pozwalając jej wrócić do Skalnego Miasta ściągnęliśmy na Stare Królestwo nieszczęście?

Świętobliwy westchnął i pochylił głowę.

— Szybko się o tym przekonamy.- powiedział oddalając się od magów.

— To kolejny problem do rozwiązania. Mnie niepokoją adepci… ich bezpieczeństwo… — powiedział Radhodast czując się jeszcze bardziej staro.

Problemy pojawiły się znikąd, i zamiast zajmować się swoimi sprawami i badaniami musiał opiekować się dzieciakami. Obowiązek był dla niego zawsze najważniejszy i dlatego tłumił emocje i poświęcał się, nawet wiedząc iż wiele traci na swojej postawie.

— Musimy dać adeptom coś co im pomoże przeżyć. — zauważył Ardonn. — I może bransoletki, żeby mieć na nich zawsze oko.

— Lepiej było by wypalić na nich Znak Oka. To nam pozwoli sprawować nad nimi nadzór… — zaproponował Frangu.- Nie będą mogli się nam przeciwstawić…

Mag z bliznami lubił przejmować nad innymi kontrolę. Nie potrafił utrzymać innych w ryzach, ale i tak ciągle knuł swoje intrygi. Czemu nie przejmował się tym że sprowadza na samego siebie kłopoty? Liczył że ktoś lub coś go uratuje z opresji.

— Mogą się nie zgodzić na taką kontrolę.- zauważył cień maga.

Frangu uśmiechnął się szeroko.

— Na pewno będą próbować się buntować.

— Musimy ich mimo wszystko ostrzec. I przygotować… na pewne wydarzenia… — powiedział cień maga. — Inaczej nikt z nich nie przeżyje… powinniśmy też zgłosić magom z Uniwersytetu co się dzieję…

Nikomu się to nie spodobało. Oznaczało komplikacje. Zbyt wiele już mieli błędów i ofiar na sumieniach. Ale z drugiej strony kontrola Uniwersytetu zniszczyło by ich plany.

— Nie teraz, może potem.- zamruczał Frangu.- Kiedy odejdą niezdecydowani… nie chcemy przecież rozsiewać plotek. Musimy się upewnić, zdobyć dowody…

Żadne z nich nie chciało straci szansy wyrwania się z tego miejsca. Nikt z nich nie chciał tu przebywać, ale nie mieli wyboru. To los rzucił ich do Skalnego Miasta, by wykonali zadanie. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale świetnie nawzajem znali swoje myśli.

Magowie mrucząc coś pod nosami rozeszli się do swoich zajęć.

Radhodast został w sali, by przygotować bransoletki i małe książeczki, które powinni rozdać wśród adeptów. Ważna była nie tyle ich zawartość z zaklęciami i poradami, co sama książeczka, na którą nałożył kilka zaklęć ochronnych. Miał do czynienia z młodymi adeptami magii i wiedział że często ignorują dobre rady, trzeba było inaczej im pomagać.

Pracował spokojnie i metodycznie. Wspominał przeszłości i swoich uczniów. Jak wielu z nich już nie żyło? Żałował, że nie mógł ich ochronić. Robił co mógł, by ich przygotować na walkę z świetlistymi potworami, ale to niewiele dało. Ginęli jeden po drugim, spalani przez potwory. Nikt nie robił mu wyrzutów, ale i tak wiedział że na niego spadała odpowiedzialność za straty. I za śmierci tych, których miał uczyć i chronić.

Szukał sposobów jak pokonać wrogów. Sięgał nawet to nielegalne środki i zakazane sposoby czarowania, ale nawet to nic nie dało. A on tak wiele poświecił. Stracił pół duszy i dobre imię. A mimo to nie przerwał swoich studiów nad magią cieni. Wiedział że nie mógł zawrócić, ani sobie pozwolić na porażkę. Stracił rodzinę, dom i ojczyznę, ale nadal mógł zmazać swoje winy.

Był już o krok od wielkiego przełomu. Był uparty i metodyczny przeczesując Skalne Miasto i w końcu odnalazł archiwum. Musiał wiele obiecać i poświęcić, ale pozwolono mu zajrzeć do najstarszych z zapisków. To co odkrył, dawało mu szanse na zwycięstwo nad Świetlistymi Bestiami. Nikłą, ale zawsze jakąś. Musiał wytrwać. Nie mógł się poddać. Nie teraz gdy odkrył stare zwoje i chłonął zawarta w nich wiedzę. Z jej pomocą dokona cudu. I ocali to co kochał ponad własne życie. Swój ukochany dom, Irhu.

Był gotów spełnić wszystkie warunki. I musiał jeszcze tylko znaleźć odpowiednią ofiarę…

Rozdział 3

Kamienne podobizny

I

1.

Wewnętrzna część Skalnego Miasta była siecią niekończących się korytarzy. Magowie podejrzewali że nawet zamieszkujący je mnisi nie znali wszystkich z nich.

Pierwsi magowie penetrowali korytarze i sporządzali mapy. Nie udało im się poznać wszystkich z nich, ale ich uwagi pomogły następcom uniknąć wielu pułapek. Niektóre tajemnicze korytarze nie zdawały się być groźne, ale i tak lepiej było się trzymać od nich z daleka.

Magowie wiedzieli że pod górnymi korytarzami jest niższy poziom i droga prowadząca do legendarnego archiwum, ale nikomu nie udało się tam dotrzeć. Jeśli wierzyć zapiskom.

Poprzedni magowie przestrzegali przed zapuszczaniem się w pewne części skalnego labiryntu w określone dni lub pory roku. Na końcu jednego z południowych tuneli ciągnął się szereg małych komnat, w których wykuto zagłębienie zapełnione stojącymi obok siebie posągami. Niejedna rzeźba z tej kolekcji mogła wywołać koszmary. Posągi, które nie wiadomo kogo przedstawiały, pokazywała obce twarze i dziwne ciała. Może ukazywały prastare gatunki, nieudane boskie twory lub dzieci szalonych magów? Na pewno istoty dawno zapomniane i porzucone. Jeden z zapisków sugerował że zdarza się iż posągi ożywiają. Nie potraktowali tych ostrzeżeń poważnie. A mimo to korytarz, w którym królowały kamienne posagi, omijany był przez adeptów i co wrażliwszych magów. Niektórzy adepci śnili o tych istotach jeszcze przez długie tygodnie, od chwili gdy je ujrzeli kątem oka. Co poniektórzy fantazjowali o tym że niektóre z rzeźb ożywiają co noc i poruszają się, czając w ciemnych korytarzach na nieostrożnych. Opowiadano o nich wiele strasznych opowieści, które wyśmiewano. Ale nikt kto choć raz ujrzał te dziwne, przerażające istoty nie traktował ich lekko. Niektórzy wierzyli że te skamieniałe istoty, mogły by się na nich zemścić za obrazę. I że gdy czasem się budzą, by wyruszyć na polowanie, mogą ich dopaść.

Żaden z magów nie wierzył w te opowieści, mimo to kiedy Ardonn ujrzał ruch w mijanym korytarzu ruszył odruchowo w tamtym kierunku. Ciekawość zawsze była jego największą słabością.

2.

Cienisty mag minął kilka wnęk pełnych posagów i zatrzymał się niezdecydowany. Śledził wcześniej jednego z adeptów, który się skradał i nagle zrobił coś niespodziewanego. Zamaskowana postać stworzyła portal i przesłała nim coś. Adepci nie powinni posiadać takiej wiedzy, więc to był ktoś udający tylko niedoświadczonego w magii. Mag zastanawiał się jak postąpić. Może powinien powiedzieć o tym komuś? A może powinien sam zbadać tą sprawę? Przecież powinien poradzić sobie z jednym magiem.

Zatrzymał się rozglądając się po korytarzu. Omijał wzrokiem potworne rzeźby. Gdyby mogły mówić, czy by mu pomogły? A co by było gdyby zawołał kogoś jeszcze do pomocy? Co prawda jako nieliczny z magów posiadał zdolność do kontaktowani się z przedmiotami nieożywionymi, lub od dawna martwymi. Ale zarazem nie miał też materialnego ciała i nie mógłby powstrzymać obudzonych bestii.

On był bezpieczny i nic mu nie mogło zagrozić, a mimo to się wahał. Kręcił się kółko niezdecydowany i zamyślony. Nie wiedział co się do niego zbliża ciemnym korytarzem, do chwili kiedy było już za późno.

Cienisty mag odwrócił się nagle i spojrzał we prosto w nieludzkie ślepia istoty jak z koszmarów. Choć to wydawało się niemożliwe istota, która nie powinna żyć powaliła go na ziemie i przygniotła swoim ciężarem. Czuł na sobie, jej człekokształtne ciało, choć nie powinien. Wpatrywał się niezwykłą twarz czując mętlik w głowie. Twarda jak kamień skóra, puste oczodoły, zagłębienia nozdrzy i wąskie usta. Parodia ludzkiego oblicza. Nie mogąc się bronić, mógł tylko czekać. Nie podejrzewał, że aż coś tak dziwnego kiedykolwiek doświadczy. Co jeszcze można było odkryć w tym miejscu?

Wyszeptał kilka zaklęć, ale ich działanie go zaskoczyło. Magia tylko opłynęła ciało bestii i odpłynęło dalej. Istota warcząc chwyciła go szponami i nie chciała puścić. Wpatrywał się w puste oczodoły i przez jego umysł przepływały setki obrazów i wspomnień. Czuł, że to coś, co go przygniatało naznacza go. Nie mógł już uciec, od tego co ujrzał w swoim umyśle. Najpierw ogarnęła go ciemność, zimna i obca. Ale potem ujrzał coś znajomego.

Wspomnienia z jego życia w Górnym Starym Królestwie, przepływały mu przed oczami. Jego beztroskie dzieciństwo, wieczna nauka i bolesne wtajemniczenia. Na nowo przeżył swój wypadek, przeistoczenie i znów przyzwyczajał się do nowego życia w ciele, które było niezniszczalne i znienawidzone. Opuścił je, choć ostrzegano go przed konsekwencjami. Jego prawdziwe ciało leżało bezpiecznie w sarkofagu, a on szukał sposobu by do niego wrócić. Lata samotności i nieudanych eksperymentów. Wieści z domu, które budziły wyrzuty sumienia. Czy tak naprawę chciał wrócić do tego co na niego czekało? Czasem się nad tym zastanawiał, ale jeszcze nie podjął decyzji. Wiele razy o tym myślał.

Zamykał oczy i dostrzegał coś nowego. To co znał mieszało się z obcymi obrazami i emocjami, które mroziły go śmiertelnym chłodem. Obce oblicza, pojęcia, zmartwienia i kłopoty, oraz potrzeby i smak krwi… oraz wiedza, której nie potrafił by sobie nawet wyobrazić. Pociągała go, bo spełniały jego najbardziej skryte pragnienia. Otworzył oczy i spojrzał na bestię, która się niego wpatrywała. Czekała na coś. To była zarazem groźba i oferta?

— Potrzebuje twojego ciała — wyszeptał potworna istota, wprost do jego umysłu. — Kotwicy w tym świecie…

Zmroziło go to. Zawsze liczył na to, że kiedyś wróci do swojego ciała, a teraz miał stracić tą możliwość? Ale co jeśli nigdy mu się nie uda? Co jeśli przez trzymanie się przeszłości, straci taką okazję? Zdobył się na szczerość i wyszeptał:

— Zgoda.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 56.29