E-book
22.05
drukowana A5
32.41
Wolne i Hanzeatyckie Osiedle Hamburg

Bezpłatny fragment - Wolne i Hanzeatyckie Osiedle Hamburg


3.1
Objętość:
143 str.
ISBN:
978-83-8324-058-9
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 32.41

Gdynia, 2022

Rozdział 1

Wyprawa na bazar

Pani Halina Kapuśniak była, w dużym uproszczeniu mówiąc, typową, stereotypową emerytką. Miała coś około siedemdziesięciu lat. Mieszkała w Bartoszycach, na osiedlu Hamburg (jest to osiedle, na którym znajdują się np. ulice Chilmanowicza, Wyszyńskiego, Sikorskiego itd.), a dokładniej mówiąc- przy ulicy Sikorskiego. Od dwóch lat była wdową. Jej mąż niestety zachorował na raka i zmarł. Była emerytowaną nauczycielką matematyki. Jak już wspomniałem, pani Halina mieszkała w Bartoszycach. I była z tego bardzo dumna. Uważała, że skoro mieszka w bardzo prestiżowej miejscowości, to może czuć się lepsza od innych. I prawdę mówiąc, miała trochę racji. Bartoszyce to bardzo ładna, niezwykła miejscowość. Jest to spokojne miasto, i pomimo tego, że nie jest największe, to łatwo tu znaleźć pracę, kupić mieszkanie i żyć na wysokim poziomie. Przez kilka ostatnich lat miejscowość ta się naprawdę rozwinęła. Ludzie w Bartoszycach statystycznie rzecz ujmując, żyją dłużej niż mieszkańcy innych miejscowości i zarabiają lepiej. Wydawałoby się, że pani Halina jest typową emerytką: lubi stać w oknie i patrzeć co się dzieje na ulicy, nosi moherowy beret, lubi wspominać czasy swojej młodości, z racji tego, że nie ma samochodu to tak jak większość sąsiadek w podobnym wieku wszędzie dojeżdża komunikacją miejską. Pani Halina uwielbia na wszystko narzekać: na złą pogodę, dzisiejszą młodzież, wysokie ceny, dzisiejszą młodzież, bóle krzyża, ach, czy wspomniałem o dzisiejszej młodzieży? Właśnie. Pani Halina uwielbiała komentować to, w jaki sposób zachowują się młodzi ludzie. To tyle tytułem wstępu, można zatem przejść do akcji.

Pewnego dnia pani Halina postanowiła pojechać na bazar (koło Urzędu Miasta), żeby kupić trochę owoców i warzyw, ale przede wszystkim- kapustę. Pani Halina, jak jej nazwisko sugeruje, uwielbiała kapuśniak. Ale tylko taki, jaki sama przygotowała. Kapuśniak pani Haliny było to nic innego jak bigos ( w którym jest mało kiełbasy a dużo kapusty), do którego dodało się wodę, a następnie wymieszało. Dlatego więc pani Kapuśniak wybrała się na przystanek przy ulicy Sikorskiego aby złapać trójkę, lub inny autobus, którym dojechałaby do centrum Bartoszyc. Ledwo doszła na przystanek, usiadła, gdy spotkała tam swoją koleżankę z sąsiedniego bloku, panią Zosię.

— Dzień dobry Zosiu- powiedziała pani Halinka

— Ach, witaj Halinko! — odparła Zofia.- Jak żeśmy się dawno nie widziały!

— A wiesz, że ponoć w Biedronce mają promocję? Pomidory malinowe tylko po 8,40 za kilogram!

— No co ty nie powiesz? — powiedziała Zosia. Nie wiedziałam. Ja jadę teraz do „Netto” na Bema kupić coś na jutro na rosół. A ty gdzie? Pewnie na bazar po kapuchę?

— Oj zgadłaś, moja droga, zgadłaś. Nie ma to jak dobry kapuśniak.

— Nie ciężko ci aż do centrum jeździć i kapuchę wozić? Przecież i w Hamburgu w sklepikach osiedlowych jest kapusta.

— A idź ty z taką kapustą. Najlepsza jest na bazarze. Ale masz rację, same zakupy się nie przyniosą. Jak mój wnusio przyjedzie z Lidzbarka Warmińskiego do babci, to mi pomoże coś przywieźć.

— A ile lat ma twój wnuczek? Dawno go nie widziałam.

— Już piętnaście.

— Piętnaście! Ach, jak ten czas leci… Pamiętam twojego Mateusza, jak był taki mały.

— Ach, jak ten czas leci! Pamiętam jak go synowa przywoziła, bo był za mały, aby sam do Bartoszyc jeździć. A teraz sam przyjeżdża busikiem do mnie! Jak ten czas leci! — powiedziała na to pani Halina.

Wtedy na przystanek podjechał autobus.

— Wsiadamy. Komu w drogę, temu czas! — powiedziała pani Halina.

Powiedziawszy to, wsiadła do autobusu numer 3 w kierunku dworca. Pojazd natychmiast ruszył. Jechał dalej ulicą Sikorskiego, po czym skręcił w Bema, przejechał przez dwa ronda, skręcił w Paderewskiego, przejechał koło nowo wybudowanego mostu, skręcił w Słowackiego, a następnie ulicą Warszawską i Bohaterów Warszawy dojechał do Ronda Solidarności, na którym skręcił i zatrzymał się przy Urzędzie Miasta. Dla formalności tylko dodam, że w chwili pisania tego utworu, linia 3 nie jedzie przez Słowackiego, ale przez Poniatowskiego, ale w lutym 2022 roku trasa z nieznanego mi powodu była zmieniona. Pani Halina wysiadła, przeszła na drugą stronę i poszła na bazar. Podeszła do stoiska, na którym sprzedaje się warzywa.

— Witam, półtora kilo kapuchy kiszonej. Tylko tej dobrej! — powiedziała Halina

— O! Kochana! Dawno cię nie widziałam! — odparła przekupka. Już podaję.

Pani Halina doskonale znała przekupkę, u której kupowała kapustę, więc zwracała się do niej na „ty”. Kupowała tu kapustę już od długiego czasu.

— Szykuje się dobry kapuśniak. Jak mój wnuczek jutro do mnie z Lidzbarka przyjedzie, to go poczęstuję. Już się nie mogę doczekać aż go zobaczę! Pomoże mi siatki z Biedry nosić. Ja dzisiaj tylko kapuchę i może jakieś gruszki kupię. Starość, nie radość, śmierć nie wesele.

Po tym pani Halina zapłaciła, nawet nie chciała kilku groszy reszty. Następnie kupiła dwie ładne gruszki na stoisku obok, po czym siatka zrobiła się już naprawdę ciężka- co było znakiem, że należy już kończyć zakupy i kierować się w stronę domu. Udała się więc z powrotem na przystanek autobusowy. Za kilka minut podjechała „trójeczka”. Nie wiedzieć czemu, ale na poprzednim przystanku (koło dworca) wsiadło bardzo wiele osób i prawie nie było już miejsc siedzących. Mimo tego były dwa wolne obok siebie. Pani Halina rozgościła się tam niczym królowa- sama usiadła na miejscu przy oknie, a ciężką (jak na staruszkę) siatkę położyła na siedzeniu obok. Niedługo później autobus zatrzymał się na Bohaterów Warszawy (niedaleko Placu Bohaterów Westerplatte). Wsiadł tam pewien człowiek, który miał może z szesnaście lat. Nie miał gdzie usiąść, więc grzecznie zapytał:

— Przepraszam bardzo, czy mogłaby Pani zdjąć tą torbę? Chciałbym tu usiąść- zapytał.

Na co pani Halina, wyraźnie oburzona, odparła:

— Moje torby się zmęczyły! Młodzież niech sobie postoi!

— Ale, proszę Pani, ciężko mi stać bo noga mnie boli. Ja właśnie do szpitala jadę tym autobusem.

— Młody człowieku! Ty mi tu nie opowiadaj bzdur! A wyobraź sobie, że mnie dziś krzyż boli. Od dwóch dni jestem połamana. A mimo wszystko aż z Hamburga na bazar jeżdżę, żeby kupić dobrą kapustę. Mi też się nie chce nosić tych toreb. Ale zakupy same się nie przyniosą. Jaka ta dzisiejsza młodzież niekulturalna! Ach, jak źle wychowana! I to w moim mieście? Na to się nie godzę. Jak tak w ogóle można…

Tu pani Halina wygłosiła bardzo długi monolog na temat tego, jaka to dzisiejsza młodzież jest niewychowana. Nawet nie zauważyła, że ktoś już ustąpił miejsca temu człowiekowi, i że ów młodzieniec w ogóle jej nie słuchał. Gdy skończyła, autobus znajdował się na Bema, koło galerii „Awangarda”. Wkrótce zatrzymał się na Sikorskiego. Pani Kapuśniak wysiadła i czym prędzej weszła do domu. Gdy chwilę odpoczęła po tej wyprawie, podeszła pod okno. Pomimo tego, że na dworze było może pięć stopni, a może i mniej, zarzuciła na siebie płaszcz i oddała się swojemu ulubionemu zajęciu. Było to patrzenie z okna na to, co się dzieje na ulicy. Po tym, jak mąż pani Haliny umarł, w domu czuła się bardzo samotna, więc zajmowała się patrzeniem na to, co się dzieje na ulicy. Staruszce widocznie naprawdę się nudziło na emeryturze. Patrzyła się na przejeżdżające samochody i przechodzących ludzi. Dzięki temu zawsze wiedziała, co się dzieje na osiedlu, kto kiedy wychodzi i wraca. W pewnym momencie spostrzegła sąsiadkę z bloku obok. Szła z pieskiem na spacer.

— Dziwne- pomyślała Halina. Przecież Mariola wychodzi z pieskiem na spacer zawsze koło czwartej, a dopiero kilka minut po trzeciej. Wyjątkowo wcześnie dzisiaj.

Nagle zauważyła inną sąsiadkę i niemal osłupiała na jej widok.

— Co ona na siebie założyła? — pomyślała pani Halina. Przecież Danusia w tej kurtce wygląda okropnie. Jak jej nie wstyd wyjść na ulicę? Czy ona kupiła tą kurtkę w jakimś lumpie? Jak ją jutro spotkam, to jej chyba normalnie powiem! Jak tak się można ubierać?

Rozważając nad tym dylematem, stała w oknie jeszcze przez dobre pół godziny.

Rozdział 2

Wizyta wnuczka

Nazajutrz pani Halina obudziła się koło godziny siódmej. Niecałą godzinę po wstaniu poszła do kuchni, aby przyrządzić swoją ulubioną potrawę- oczywiście kapuśniak.

— Mój wnuczek będzie zachwycony specjałami babcinej kuchni- pomyślała staruszka.

Im dłużej gotowała się ta potrawa, tym bardziej intensywny wydawał się być jej zapach- pani Halina uwielbiała zapach kapusty, kapuśniaku i innych produktów kapustopodobnych. „Woń” gotowanej kapusty można było już czuć prawie na całym Hamburgu. W pewnym momencie emerytka zostawiła swoją potrawę i poszła do skrzynki zobaczyć, czy listonosz coś przyniósł. W tym celu emerytka udała się do windy. W czteropiętrowych lub niższych blokach wybudowanych w PRL-u nie było zwykle windy- ale w Bartoszycach stać było na zamontowanie dźwigu osobowego. W skrzynce pocztowej nic nie było. Jednak przy windzie spotkała sąsiadkę, panią Grażynę.

— Halinko! Czyżbyś gotowała kapuśniak? — zapytała uprzejmie pani Grażynka.

— Oczywiście. Skąd wiesz? — powiedziała Halina.

— Czuć w całym bloku, na całym osiedlu i pewnie w całym mieście- odparła sąsiadka Haliny.

— Czy ta woń gotującej się kapuchy nie jest wręcz cudowna?

— Oj… nie powiedziałabym tego.

— Grażynko, specjalnie gotuję kapuśniak dla mojego kochanego wnuczka, który dzisiaj do mnie aż z Lidzbarka przyjedzie.

— A twój wnuk to na Kętrzyńskiej nie mieszka?

— Co ty! To Karol mieszka na Kętrzyńskiej. Dziś Mateusz przyjedzie.

— Myślisz że zachwyci się tym kapuśniakiem? — zapytała pani Grażynka, która, delikatnie mówiąc, nie podzielała zamiłowania do kapusty pani Haliny.

— Jestem przekonana. Pewno tam w Lidzbarku głoduje. Rodzice go pewnie dobrze nie karmią, bo dość jest wychudzony. Ale ugotuję dziś cały gar, więc spokojnie starczy na dwie, trzy, a nawet i cztery dokładki.

— Muszę lecieć, Halinko, bo zaraz będzie „dwójka”. Na razie!

— Żegnaj- pożegnała sąsiadkę Halina.

Pani Halina z powrotem weszła do mieszkania.

— Matko Boska Częstochowska! Kapuśniak zara się przypali! — wrzasnęła pani Halina i przykręciła nieco gaz.

Kapuśniak się gotował, gotował aż niedługo powstała idealna, według pani Halinki potrawa.

— Będę jeszcze miała na jutro- pomyślała. Zupki nigdy nie za dużo.

Około godziny trzynastej zadzwonił dzwonek do drzwi. Był to wnuczek pani Haliny, Mateusz.

— Wnusiu! Jak ja dawno cię nie widziałam! Chodź no do babci! Wejdź! — krzyknęła uradowana pani Halina.

Mateusz, wnuk Haliny wszedł do mieszkania. Był średniego wzrostu, dosyć szczupły. I to właśnie dlatego pani Halinka uważała, że trzeba go dokarmiać. I to solidnie.

— Wnuczku! Jakiś ty wychudzony! Pewno cię nie karmią tam w Lidzbarku? Przyznaj się.

— Nie, babciu. Spokojnie, nie głoduję tam.

— Przecież widzę, żeś głodny. Zaraz babcia poda kapuśniak.

— Kapuśniak? Znowu? — zapytał ze smutkiem Mateusz.

— Nie grymaś mi tylko. Jedz jak babcia każe.

Emerytka wzięła duży talerz i zaczęła nakładać wnusiowi kapuśniak ( a w zasadzie rozwodniony bigos.)

— Babciu! Sam sobie nałożę- zaproponował Mateusz.

— Nie ma mowy! Jak sam sobie nakładasz to zawsze bierzesz małe porcje. Nie krępuj się u babci. Oczywiście dam Ci dokładkę, jak będziesz chciał.

— Babciu, ale…

— Żadne ale! Proszę jeść kapuśniak!

Mateusz niechętnie spojrzał na talerz rozwodnionego bigosu. Kapuśniak babci przypominał jakąś gęstą paćkę. Generalnie lubił jeździć do babci, tyle że kapuśniak był zawsze najgorszą częścią tej wizyty. Wnuczek wziął do buzi kilka łyżek zupy. W pewnym momencie powiedział:

— Babciu, już nie mogę.

— Jedz, nie marudź- odparła babcia. Widzę że wygłodzony jesteś. A ile ty ważysz?

— Pięćdziesiąt siedem kilo.

— Tylko pindziesiąt siedem? Chłopie, ty wygłodzony jesteś. Jedz śmiało. Wyjdzie ci to na zdrowie.

W końcu, na siłę, udało się Mateuszowi dokończyć talerz niesmacznego kapuśniaku. O dziwo udało się odmówić babci dokładki, chodź bardzo nalegała.

— Smakowała zupka? — zapytała babcia.

— Yyyyy…. Bardzo.- odparł wnuczek, chodź wcale nie była to prawda.

— Drugie danie dam ci później. Spokojnie, będzie dokładka. A teraz pomożesz swojej babci przynieść mleko. W sklepie jest promocja. Ubieraj się, zaraz tam jedziemy.

Delikatnie rzecz biorąc, wycieczki do Lewiatana albo innych marketów w celu pomagania babci z siatkami nie były dla Mateusza czymś porywającym, ale zgodził się, bo chciał być miły dla babci.

— Do jakiego sklepu się wybieramy? — zapytał się Mateusz.

— Do Lewiatana, świetne ceny mają, ale tylko dzisiaj.

— W którym miejscu jest ten Lewiatan? — zapytał wnuczek.

— Na Marksa- odparła babcia.

— Babciu. Mamy 2022 rok. Przecież ta ulicy się nie nazywa Marksa od paru lat!

— Ach, stare, dobre czasy… No tak. Nazywa się Andrzeja Wajdy.

Pani Halina nie była komunistką, nigdy nie należała do partii, aczkolwiek przyzwyczaiła się, że ulica na której znajduje się Lewiatan i szkoła podstawowa numer 3 nazywa się Marksa. Jak to mówią, przyzwyczajenie to druga natura.

W drodze na przystanek Halina spotkała swoją koleżankę, Julitę.

— Cześć Julita! Jak leci? — zapytała Halina.

— Oj, kiepsko. W krzyżu mnie łupie od dłuższego czasu.

— Starość nie radość, śmierć nie wesele.

— Widzę, że z wnuczkiem się gdzieś wybierasz. Mateusz! Jak ja dawno cię nie widziałam! — powiedziała Julita.

Mateusz znał niektóre koleżanki z osiedla swojej babci, bo dosyć często tu bywał.

— Ile masz już lat? — zapytała pani Julita.

— Piętnaście.- odparł Mateusz. A niedługo szesnaście.

— Boże, jak ten czas leci. Pamiętam, jak z twoją babcią widywałam cię w okolicy, jak miałeś kilka lat. Taki mały byłeś! Ale muszę ci powiedzieć, że bardzo przystojny kawaler z ciebie wyrósł. Pewno wszystkie panny się za tobą oglądają!

Mateusz trochę się zaczerwienił. Nie wiedział, co powiedzieć w tej sytuacji. Niezręczną ciszę przerwała pani Halina.

— Moja droga, muszę lecieć. Zaraz autobus będzie.

I rzeczywiście, podjechał. Pani Kapuśniak wsiadła do autobusu z wnuczkiem i za jakieś piętnaście minut wysiedli na Bohaterów Warszawy, niedaleko „Patelni”, czyli Placu Bohaterów Westerplatte. Gdy wysiedli, ruszyli w kierunku Ronda 20-tej Bartoszyckiej Brygady zmechanizowanej.

— Babciu, czy trasa trójki się zmieniła? — zapytał Mateusz. Wydaje mi się że dwa tygodnie temu jechała krócej. I nie skręcała w Paderewskiego.

— Nie zmieniła się. Linia nr 3 ma kilka wariantów. Jeśli trójka nie skręciła w Paderewskiego, to była to 3E, która omija Paderewskiego i Słowackiego i jedzie przez Łynostradę (czyli fragment ul. Bohaterów Warszawy od skrzyżowania z Bema do skrzyżowania z Warszawską). Co za oszczędność czasu! Ale niestety musieliśmy jak frajerzy objeżdżać te wszystkie uliczki. A o tej porze to 3E już nie jeździ. Gdybym ja była burmistrzynią…

— Babciu, nie narzekaj tak na te autobusy. Pięć minut różnicy nas nie zbawi.

Jak już wspomniałem, pani Halina zawsze na wszystko narzekała. Co ciekawe, gdy „trójka” jechała przez Łynostradę, to smęciła, że ci biedni mieszkańcy, co mieszkają na Paderewskiego, Poniatowskiego, Słowackiego i innych okolicznych ulicach mają problem żeby gdzieś dojechać. Nawet pewna koleżanka z osiedla wymyśliła powiedzenie: „Czy przez Paderewskiego, czy nie, Halince jest zawsze źle.” I miała rację.

Tymczasem przeszli koło „Bartków”. Babcia zwróciła wnuczkowi uwagę.

— Zobacz, jakie my tu w Bartoszycach mamy zabytki. Te kamienne baby stoją tu i będą stały już od wieków. Pomyśl sobie, Mateuszu drogi. Tysiąc lat ponad mają. Są to najstarsze zabytki mojego pięknego miasta i jedne z najstarszych pomników w Polsce. Ten wysoki zwie się „Bartek”, chodź w niektórych źródłach jest to „Bartel”, a ta niższa baba to Gustebalda. Nie do końca znane jest jednak pochodzenie tych rzeźb. Przypuszcza się, że są to jakieś pogańskie rzeźby. Inna hipoteza mówi, że to są posągi pruskich wojowników. Tak szczerze, to ja czasem sobie, nie wiem dlaczego wyobrażam, że Bartek to tak naprawdę Pitagoras, a Gustebalda to Tales… ach… takie jest życie matematyczki.

— A dlaczego, droga babciu, one stoją tak przy jakimś rondzie? Dość kiepska lokalizacja. Nie lepiej byłoby na gdzieś na Starym Mieście?

— Wnuczku, to nie do końca tak, jak myślisz. Gustebalda przez wielki stała sobie w kościele św. Jana Chrzciciela, koło Parku Elżbiety. Natomiast Bartek stał najpierw koło jakiejś karczmy, potem przenieśli go na Plac Konstytucji, następnie oba pomniki były znajdowały się na Wzgórzu Zamkowym. Tutaj stoją „tylko” sto dwadzieścia lat. Mam nadzieję, że kiedyś zawitają do na Sikorskiego… Ach! Jakie to byłoby piękne! Widzisz, wnuczku, co ja tu mam? A teraz twoja kolej! Pochwal się jakimiś zabytkami w swoim mieście! Co tam u was jest?

— Jest piękny zamek- odparł wnuk.

— A idź mi tam z tym zamkiem. U nas Brama Lidzbarska też jest pięknym przykładem architektury gotyckiej. Trzeba przyznać, też w Lidzbarku macie swoją bramę. Ale jej nie można porównać do naszej! Nasza jest jedyna w swoim rodzaju! Została wybudowana w 1468 roku. A jaki my piękny zegar mamy na niej! Fakt, może nie jest dokładny co do sekundy, ale ma bardzo stary, misternie wykonany mechanizm. Nawet można wejść po schodach w Bramie i zobaczyć, jak działa to cudo zegarmistrzowskie. Nie zapominaj, wnuczku, że w Bartoszycach też kiedyś mieliśmy zamek. Niestety został zburzony… Ach! Co za niepowetowana strata!

Jak widać na załączonym obrazku, według babci zabytki w jej mieście są cenniejsze od jakichkolwiek innych zabytków w całej Polsce.

Szybko weszli do Lewiatana. Babcia kupiła trzy butelki mleka. Przechodząc obok stoiska z pieczywem, aż wrzasnęła:

— Co? Chleb po cztery trzydzieści? Mój Boże! Kiedyś to było taniej…

— Babciu, spokojnie. Nie denerwuj się.

Halinka posłuchała rady swojego wnuczka i poszła do kasy zapłacić za trzy mleka. Wyszli ze sklepu i udali się na przystanek, aby wrócić do Hamburga. Autobus podjechał w kilka minut. O dziwo podczas tej podróży pani Kapuśniak na nic nie narzekała. Gdy wrócili do domu, pani Halinka podała wnuczkowi „pyszny” obiadek. Był to schabowy z… kapustą zasmażaną! Mateusz nie przepadał za kapustą, w szczególności tą gotowaną przez babcię. Jednak posłusznie zjadł małą porcję, żeby nie robić babci przykrości.

— A powiedz babciu, czy byłeś w tą niedzielę w kościółku? — zapytała po obiedzie babcia.

— Oczywiście, babciu. Jak zawsze.

— Mateusz! Ty to mógłbyś świecić przykładem dla swojego kuzyna, Karola. On raz na ruski rok chodzi do kościoła. A powiedz babci, co robiliście ostatnio na matematyce?

— Równania kwadratowe- odparł Mateusz.

— Równania kwadratowe! — zachwyciła się Halina. Wiesz, ile to daje możliwości?

— No… bardzo wiele.

— Dokładnie, wnusiu. A powiedz mi, czy w szkolnej stołówce dobry kapuśniak gotują?

— Nie tak dobry jak twój, babciu- skomentował Mateusz, chociaż było to bardzo, ale to bardzo nieszczere.

— W stołówce nie muszą ci robić pysznego kapuśniaku. Pyszny kapuśniak robi twoja babcia Halinka.

Wnuczek po prostu nie chciał robić babci przykrości. Kochał swoją babcię, aczkolwiek uważał, że na starość trochę jej już odbijało. No bo kto normalny co drugi dzień je danie związane z kapustą! I na wszystko, ale dosłownie na wszystko narzeka? Ale poza tym, że pani Halina lubiła na wszystko narzekać i była samotna, to można powiedzieć, że wiodła nawet szczęśliwe życie emerytki. Jeździła na bazar, gotowała „smaczne” kapuśniaki i inne potrawy z kapusty, odwiedzał ją czasem wnuczek i często gawędziła ze swoimi koleżankami. I przede wszystkim była bardzo dumna z tego, w jakim mieście mieszka. Wydawałoby się, że w Bartoszycach na osiedlu „Hamburg” emeryci wiodą spokojne, szczęśliwe życie. Ale czy zawsze tak będzie?

Rozdział 3

Bagażówka

Tego samego dnia, w którym Halina pojechała do Lewiatana, jej wnuczek wrócił wieczornym busem do Lidzbarka Warmińskiego. Emerytka spojrzała na zegarek (oczywiście kupiony za niecałe pięć dych na bazarze). Zegarek pokazywał za dwie minuty siódmą.

— Włączę telewizor.- pomyślała emerytka. Zaraz będzie program lokalny.

Lokalna telewizja w Bartoszycach nadawała widomości z miasta (i powiatu) o godzinie dziewiętnastej każdego dnia, aczkolwiek krótsze serwisy informacyjne nadawane były też rano i popołudniu.

— Jest godzina dziewiętnasta, zapraszam na lokalne wiadomości- rozległ się głos z telewizora.

Pani Halina uwielbiała oglądać wiadomości lokalne. Zawsze musiała wiedzieć, co dzieje się w jej ukochanym mieście

— Według najnowszych statystyk, Bartoszyce zostały wybrane najlepszą miejscowością w województwie warmińsko-mazurskim pod względem zarobków, jakości życia, możliwości znalezienia pracy, długowieczności oraz kilku innych czynników.- pani Halinka usłyszała w telewizorze. Następnie na ekranie pokazały się wykresy oraz tabele, które to udowadniały. Zarabiało się tu o wiele więcej jak w Olsztynie! To dlaczego Bartoszyce nie były stolicą województwa? Na to pytanie pani Halina nie umiała sobie odpowiedzieć. Następnie w programie mówiono o jakimś wypadku, który miał miejsce wczoraj w Górowie Iławieckim, korku na ul. Warszawskiej w stronę centrum, a następnie podano prognozę pogody na jutrzejszy dzień. O dziwo, dla każdego miasta lub większej wsi w powiecie bartoszyckim podano osobną temperaturę, zachmurzenie itd. Powiat bartoszycki był absolutnym liderem w Polsce jeśli chodzi o meteorologię. Prognozy podawane w lokalnej telewizji były bardzo dokładne i w 99% przypadków się sprawdzały. Po dwudziestu minutach program się skończył.

— Mój Boże-powiedziała do siebie uradowana pani Kapuśniak. W Bartoszycach żyje się lepiej niż w każdym mieście w warmińsko-mazurskim! Nawet lepiej od Olsztyna! Ach! Jaka jestem dumna, że tu mieszkam!

Po wiadomościach pani Halina poszła odgrzać sobie coś na kolację. Zjadła trochę kapuśniaczku, który został od obiadu.

— Jaki smaczny kapuśniak- pomyślała pani Halinka. Ale tylko kapusta kupiona na bazarze w moim mieście ma taki smak. Gdybym kupiła w Elblągu lub w Olsztynie, nie byłoby to takie dobre!

Niedługo po kolacji pani Halina wyprasowała parę ubrań, zadzwoniła do koleżanki z osiedla, umyła się i poszła spać dosyć wcześnie, jeszcze przed jedenastą wieczorem.

***

Następnego dnia pani Halina, po śniadaniu wyjrzała tradycyjnie przez okno. Jednak tym razem oprócz przechodzących ludzi i przejeżdżających aut, spostrzegła coś niezwykłego. Pod blokiem stała duża furgonetka. Jednak pani Halina nie mogła przeczytać napisu, który znajdował się na boku samochodu. Wzięła więc lornetkę, którą trzymała na parapecie na takie właśnie okazje.

— „Przeprowadzki”-zdołała przeczytać pani Halina.

— Muszę zejść na dół i zobaczyć, co się tam dzieje- pomyślała staruszka, szybko się ubrała i wyszła z bloku. Usiadła na ławeczce znajdującej się przed samym blokiem. Widziała, że z samochodu dwaj mężczyźni wynoszą różne ciężkie meble: stoliki, krzesła, a nawet szafy. Wkrótce pojechała druga furgonetka, z której zaczęto wypakowywać wiele innych sprzętów. Uwagę pani Haliny przyciągnął wielki, ale to naprawdę ogromny głośnik.

— Kto tu się wprowadza do mojego bloku- pomyślała emerytka. I po co komuś taki wielki głośnik. Czy ktoś chce tu dyskotekę urządzać?

Wkrótce przed blokiem pojawiła się pani Ewa Zamożna, sąsiadka pani Haliny. Ewa miała siedemdziesiąt cztery lata. Była uznawana za jedną z bogatszych emerytek na osiedlu, ponieważ przez wiele lat była sędziną, a jej mąż- był marynarzem. W dwójkę dostawali całkiem przyzwoitą emeryturę. Trzeba jeszcze wspomnieć, iż pani sędzia mieszkała pod numerem 5, a pani Halinka pod 4.

— Cześć, Ewa! Skąd wracasz?

— Z Biedronki. Jabłka mają w dobrej cenie.

— W której Biedrze byłaś?

— Na Warszawskiej.

— A co tu się dzieje pod naszym blokiem? -zadała pytanie Halina. Ktoś się chyba wprowadza.

— Dawno tu nie było tak dużego samochodu- odparła Ewa. Tylko śmieciarki tu jeżdżą tego gabarytu- zaśmiała się Ewa.

Emerytki jeszcze chwilę pogadały pod blokiem na temat zakupów w Biedronce i bólu krzyża i o tym że ciśnienie jest niskie, po czym pani Ewa wróciła do mieszkania. Pani Halinie też się znudziło, więc postanowiła również wrócić do bloku. Na klatce schodowej, przy windzie, spotkała młodą, dwudziestokilkuletnią kobietę.

— Dzień dobry, jestem Dorota. Jestem prawdopodobnie Pani nową sąsiadką, wprowadzam się pod numer 7.

— Dzień dobry, nazywam się Halina.

Emerytka podała młodej kobiecie rękę.

Nowa sąsiadka wyglądała jak typowa, młoda osoba. Widać, że długo się malowała, usta posmarowane szminką, kurtka i inne elementy ubioru wyglądały na nowe. Emerytka wróciła do swojego mieszkania.

— Kim jest ta młoda osoba? — zastanawiała się staruszka. Coś mi to podpada, przecież w moim bloku mieszkają tylko osoby po sześćdziesiątce. No, oprócz Grzesia. Ciekawe, skąd się przeprowadziła? Z innej dzielnicy czy może z innego miasta? A może i nawet z Olsztyna przyjechała albo i nawet z Warszawy? Bo w końcu wczoraj w wiadomościach lokalnych mówili, że w Bartoszycach żyje się lepiej niż w innych miastach.

Tego dnia nic wielkiego właściwie się nie działo. Starsza pani zadzwoniła do swojej kuzynki, rozmawiała przez telefon z wnuczkiem, a następnie poszła spać trochę później, oglądała w telewizji (oczywiście lokalnej) jakiś ciekawy program.

***

Następny poranek był trochę inny niż zwykle. Gdy emerytka wstała i zjadła śniadanie, to za ściany, koło godziny dziewiątej, zaczęły dochodzić głośne dźwięki. Była to bardzo, ale to bardzo głośna muzyka. Piosenki, które leciały za ścianą, nie były znane pani Halinie, gdyż były one po angielsku. Starsza pani była emerytowaną matematyczką i kochała język ten przedmiot. Nie cierpiała głośniej muzyki, ponieważ burzy to ład i porządek. Nie można się wówczas na niczym skupić

— Do jasnej cholery! -wrzasnęła pani Halina. Kto tu puszcza mi jakieś piosenki w obcym języku! I to jak głośno! Może to ta nowa łajza? Tak! To musi być ona! Mieszkam w tym bloku dwadzieścia pięć lat i nigdy podobna sytuacja nie miała miejsca! Pani Halina szybko się zebrała, ubrała bambosze, wyszła na korytarz i zadzwoniła pod numer 7. Jednak niestety nikt nie otworzył drzwi. Emerytka, dość zdenerwowana, przytrzymała dzwonek dłużej. Nadal nikt nie otwierał. W końcu starsza kobieta zapukała z całej siły w drzwi i zadzwoniła kilka razy. Muzyka nagle ucichła, aż w końcu drzwi otworzyła ta sama osoba, która wczoraj się wprowadziła.

— Słucham? — zapytała Dorota, sprawiając wrażenie lekko zdenerwowanej, że ktoś zakłóca jej koncert.

— Młoda obywatelko! Jak ty się zachowujesz?! Ściszyć mi natychmiast tą muzykę! Przeszkadza mi!

— No dobrze, już dobrze- powiedziała Dorota.

— A skąd w ogóle pani tu przyjechała? Kupę lat mieszkam w Bartoszycach i nigdy takiego występku nie widziałam. Co najwyżej w sylwestra ludzie puszczają głośno muzykę, ale nie przeszkadza mi to raz w roku.

— Z Ornety- odparła Martyna. Orneta to całkiem ładna miejscowość, ale nie można tam znaleźć pracy i generalnie jest tam dużo odrapanych budynków. Dlatego przeprowadziłam się do Bartoszyc.

— Oj, dziecko… To najlepsza decyzja w twoim życiu. Ale tą muzykę to ścisz.

— Jasne. Robi się.

Pani Halina wróciła do swojego mieszkania.

— Podpada mi ta sąsiadka robiąca sobie koncerty. Ale trzeba przyznać, że olej to ma w głowie- pomyślała sobie. Nie podobało jej się życie w Ornecie, więc doskonale wiedziała do jakiego miasta się przeprowadzić.

I rzeczywiście, po prośbie pani Haliny muzyka przestała grać. Tymczasem starsza pani postanowiła sobie urządzić swój własny „koncert”. W tym celu wyjęła stary magnetofon mający dziesięć lat (a może i nawet więcej). Pomimo swojego wieku sprzęt był w bardzo dobrym stanie technicznym. Emerytka zawsze wmawiała sobie, że ten magnetofon jest porządny, bo kupiła go w Bartoszycach.

— Jak kiedyś kupiłam w Kętrzynie magnetofon to się rozwalił po miesiącu- przypomniała sobie pani Halina. A trzeba przyznać, że ten magnetofon wcale do tanich nie należał. Starsza kobieta włożyła do urządzenia płytę z napisem „przeboje lat osiemdziesiątych” i zaczęła słuchać. Pani Kapuśniak uwielbiała wszystko, co przypominało jej „stare, dobre czasy”. .

Muzyka jednak nie była na tyle głośna, żeby komuś przeszkadzać. Niestety po niecałych dwóch godzinach sąsiadka spod siódemki znowu zaczęła nadawać piosenki, tym razem po francusku.

— Szlag mnie trafi! -pomyślała Halina. Jak ta młoda kobieta daje po uszach! Niech ją szlag jasny trafi, krew nagła zaleje! -wrzasnęła.

Emerytka jeszcze raz poszła pod numer 7, ale niestety nikt nie otwierał.

— Trzeba się gdzieś ruszyć z domu- pomyślała. Dziś mnie połamało w krzyżu, więc nie dziś. Ale jutro przecież jadę się spotkać z koleżankami. Jutro im wszystko opowiem- pomyślała pani Halina.

Rozdział 4

Kwadrat

Nazajutrz pani Halina obudziła się koło godziny ósmej. Zjadła małe śniadanko, po czym zaczęła się ubierać. Na jedenastą była umówiona do kawiarni na Kwadracie (Kwadrat to potoczna nazwa Placu Konstytucji 3-go Maja) na towarzyskie pogaduszki z koleżankami. Pani Halina uwielbiała jeździć do tej kawiarni i wysłuchiwać opowieści innych emerytek. Zawsze ją ciekawiło, co dzieje się na innych blokowiskach. Jeszcze przed w pół do jedenastej wyszła z domu i udała się na przystanek. Spotkała na nim koleżankę z bloku, Ewę Zamożną.

— Cześć, Ewunia! Też jedziesz do kawiarni?

— No jasne, Halinko.

— Ciekawe co u Marysi słychać. Dawno jej nie widziałam.

— Prawda. Słyszałem że jej mąż ostatnio na zabiegu był.

Rozmowa nie trwała długo, ponieważ szybko przyjechał autobus linii 3E. Emerytki wsiadły i zajęły miejsca. Niecałe dziesięć minut później, autobus zatrzymał się na Łynostradzie. Ewa wraz z Haliną postanowiły, że zanim pójdą do kawiarni, pochodzą po sklepikach, które znajdowały się przy tej ulicy. Po krótkiej rundce po sklepikach, kobiety przeszły przez jezdnię i ulicą Bema szły w kierunku Placu Konstytucji (albo jak by powiedziała pani Kapuśniak, Placu Zjednoczenia).

— Zobacz, Ewcia, jaką my piękną bramę mamy- powiedziała Halinka, wskazując palcem na Bramę Lidzbarską.

— Och, Halinko, mówiłaś to ze sto razy.

— Wiem, kochana. Ale jestem taka dumna, że w moim mieście są takie piękne zabytki. I to z piętnastego wieku! Ach! Co za cudo architektoniczne!

— Halinko, ależ ten zegar nie jest dokładny! Jest teraz… dziesiąta czterdzieści dziewięć, a zegar pokazuje dziesiątą pięćdziesiąt dwa!

— Ależ, Ewa, robisz problem z niczego! Liczy się to, że jest on piękny. Jedyny w swoim rodzaju. A do odmierzania dokładnej godziny masz zegarki naręczne czy smartfony.

Ewa wraz z Haliną weszły do kawiarni i zajęły największy stolik. Zaraz potem doszło się jeszcze kilka koleżanek.

— Agnieszka! -zawołała uradowana Halina. Jak ja dawno Cię nie widziałam! Co tam słychać na Międzytorzu? — zapytała emerytka.

W tym momencie należy dodać, że Międzytorze to osiedle w Bartoszycach, na którym znajdują się ulice np. Leśna, Poprzeczna, Topolowa, czy Dębowa.

— Oj słabo, słabo. Drogi takie tam jakby dziurawe… Chodniki nie najlepsze… Autobusy zbyt rzadko chodzą… W niedzielę to tylko dwa kursy do nas dojeżdżają! Wiesz co, zazdroszczę Ci, że mieszkasz w Hamburgu.

Agnieszka była dobrą koleżanką pani Haliny, ponieważ uwielbiała na wszystko narzekać.

W tym momencie pani Halina poczuła się bardzo dumna. Ktoś jej pozazdrościł tego mieszkanka na Sikorskiego! Pani Kapuśniak była dumna nie tylko z mieszkania w Bartoszycach, ale również miała obsesję na punkcie swojego osiedla.

— Wiesz, Agnieszko… Ja w Hamburgu żyję sobie jak królowa. Spokojne osiedle, niczego tam nie brakuje, niedaleko do galerii handlowej, do szpitala, przychodni… Ach! Jaka ja jestem szczęśliwa, że mieszkam właśnie w Hamburgu!

W tym momencie do kawiarni weszło jeszcze kilka pań (po siedemdziesiątce) z tego grona przyjaciółek. Kilka emerytek zamówiło po kawce lub herbacie.

— Musisz, Agnieszko, przyznać, że kiedyś Kwadrat lepiej wyglądał- zaczęła rozmowę Halinka.

— Mi ten beton się nawet podoba. Wygląda tak nowocześnie… — odparła Agnieszka.

— A zieleń miejska to prawie tu zniknęła!

— Halinko droga. Przecież w Bartoszycach mamy wiele terenów zielonych.

— No prawda. Park Elżbiety jest naprawdę pięknym miejscem. Chodziłam tam na spacery z moim świętej pamięci mężem… -wspomniała Halina. Gdy czasem jestem w okolicy i patrzę na nasze jeziorko w kształcie serca, to przypomina mi się moja miłość do Mietka… Ach! Gdyby on mógł być z nami! Tak mi go brakuje… — powiedziała Halina,

Trzeba wspomnieć, że Park Elżbiety to naprawdę przepiękne miejsce w Bartoszycach. Jest to świetnie miejsce na spacerki, relaks oraz na odpoczynek.

— Wróćmy może do tematu- zaproponowała Agnieszka. Moim zdaniem, Kwadrat po remoncie wygląda przepięknie. Poprzedni chodnik był nierówny.

— Wiesz, Agnieszko. Przyzwyczajenie to druga natura. Siedemdziesiąt lat swojego życia pamiętam, jak Kwadrat był miejscem zielonym. Ale pomyśl. Teraz jest luty, więc nie ma się czym martwić. Ale latem jest tu tak gorąco… nie do wytrzymania! Ale pomimo tego, że wolę dawny wygląd tego placu, to i tak jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w mieście. Obok Hamburga, oczywiście- powiedziała Halinka, uśmiechając się.

W pewnym momencie głos zabrała Ewa, sąsiadka Haliny.

— Halinko, a tak właściwie, skoro byłaś matematyczką, to nie zastanawia Cię, dlaczego Plac Konstytucji nazywany jest Kwadratem?

— To jest jeden z tych problemów matematycznych, których nigdy nie udało mi się rozwiązać- odparła pani Kapuśniak. Fakt, nie ma wszystkich boków jednakowej długości. Ciekawe, skąd ta nazwa się wzięła? Może… od wzoru skróconego mnożenia na „a+b” do kwadratu? A może to ma coś wspólnego z parabolą, czyli wykresem funkcji kwadatowej? — zażartowała Halinka.

— Musiał to wymyśleć ktoś kiepski z matmy- wtrąciła się do rozmowy Bożena, emerytowana krawcowa. Jestem pewna, że ten ktoś nie nauczył się dobrze matematyki, bo nie ty go uczyłaś.

— Och, Bożenko! Jakie to miłe! Gdyby ktoś nie umiał rozróżnić prostokąta od kwadratu, to miałby u mnie niedostateczny. I to na pierwszej lekcji. A… jak tam twój Mateusz? — zapytała Halina

— Wyrósł strasznie szybko. Ma już piętnaście lat. Pamiętam taki mały był…

— Niech ktoś te drzwi w końcu zamknie! — wrzasnęła jedna z emerytek. Jak się przeziębię, to mnie w krzyżu połamie, pokręci mnie i całe dwa tygodnie będę pokręcona! Pamiętam jak dwadzieścia lat temu od przeciągu zapalenia oskrzeli dostałam! Ta sytuacja mnie nauczyła, że od października do kwietnia zawsze obowiązkowo szaliczek i kurteczka gruba!

— Ach, ta dzisiejsza młodzież… — wtrąciła się pani Kapuśniak. Nie rozumieją że trzeba się ciepło ubierać. Wszystko ciągle na wierzchu i te nerki odkryte. A to wszystko, bo „tera taka moda”.

— Prawda- odpowiedziała Bożena. Moja wnusia ciągle ubiera się niestosownie do pogody. Dla niej luty to czasem lipiec. Co ona tak się wczoraj wyletniła? Wczoraj wyszła do sklepu w cieniutkim płaszczyku.

— Drogie Panie! — przerwała nagle Ewa. Zagramy może w karty?

Emerytki chętnie przystały na propozycję Ewy. Starsza kobieta wyciągnęła talię zużytych już nieco kart, po czym rozdała po dwie karty każdej z koleżanek. Staruszki miały zwyczaj grać w pokera o „niebotyczne” stawki, którym najczęściej były monety jedno i dwugroszowe.

Po pół godziny grania, pani Halina była bogatsza o całe trzydzieści jeden groszy.

— Co ja zrobię z tym majątkiem… — zażartowała.

— Kiedyś to były pieniądze- odparła Agnieszka. Ale niestety emerytury nie rosną tak szybko jak ceny…

Po jeszcze kilkunastu minutach narzekania, opowiadania „fascynujących” historii z wizyt lekarskich oraz żartowania emerytki rozeszły się. Pani Halina poszła Deptakiem w kierunku Urzędu Miasta. Deptak to bardzo krótki odcinek ulicy Kętrzyńskiej na którym nie ma ruchu samochodowego. Po drodze wstąpiła do piekarni i kupiła chleb i dwie bułeczki. Zanim poszła na przystanek, postanowiła zajść na bazar. Pani Halina nie miała dziś zamiaru kupować kapusty ani innych warzyw. Po prostu lubiła chodzić po tym targowisku. Nagle w oko wpadła jej jakaś książka z lat osiemdziesiątych na temat tożsamości trygonometrycznych. Postanowiła zainwestować w nią, gdyż chciała mieć jakąś rozrywkę na wieczór. Zapytała więc młodego sprzedawcy.

— Po ile ta książka o trygonometrii?

— Trzydzieści sześć złotych.

— Matko Boska Częstochowska! Młody człowieku! Co ty sobie wyobrażasz?

— No… Wie pani, inflacja jest… — odparł sprzedający.

— Nie ulituje się pan nad starszą kobieciną? Ja męża straciłam i nie mam za co żyć. A tak chciałabym sobie poczytać o matematyce….

— No dobrze. Trzydzieści cztery.

— Wciąż drogo. W takim razie kupię sobie gdzie indziej- powiedziała pani Kapuśniak, po czym odeszła od stoiska.

— Niech Pani czeka! Trzydzieści trzy.

— Zgoda! Powiedziała pani Kapuśniak, po czym zapłaciła sprzedawcy.

Kupiwszy po dość okazyjnej cenie książkę na bazarze, pani Halina poszła na przystanek znajdujący się przy Urzędzie Miasta. Na ławce spotkała pana Bogusława., który też czekał na autobus. Halina znała go praktycznie jedynie z widzenia.

— Witam! Jak dawno cię nie widziałam! — powiedziała Halina.

— Halinka! Co tam kupiłaś? — zapytał mężczyzna.

— Książkę o trygonometrii. Może przypomnę sobie wszystkie tożsamości, o których uczyłam się na studiach… A swoją drogą, nie wydaje ci się, że nasz urząd wygląda wspaniale? Pięknie go odmalowali!

— Prawda, lepszy ten kolor jak szary- odpowiedziała starsza pani.

— No widzisz, Boguś. Tylko w Bartoszycach tyle się remontuje. W naszym kochanym mieście wszystko musi być dopięte na ostatni guzik!

— Wiesz, Halinko. Nie jestem fanem tej miejscowości, ale jestem już za stary, żeby się stąd wyprowadzać.

— Jak śmiesz tak mówić! Powinieneś być dumny z tego, że mieszkasz w Bartoszycach.

— Ja wiem… — zamyślił się Bogusław.

Rozmowa jednak nie trwała długo, ponieważ szybko podjechał autobus. Niedługo później pani Kapuśniak wróciła do domu. Jako że trochę (jak na osobę w swoim wieku) się dziś nachodziła, to postanowiła się na chwilę położyć i odpocząć. Zaczęła studiować nowo zakupioną książkę o matematyce. Błogi relaks emerytki nie trwał jednak długo. Kilkanaście minut po tym, jak wróciła do domu, z mieszkania numer siedem zaczęły dochodzić odgłosy muzyki disco-polo.

— Szlag mnie trafi! — krzyknęła do siebie pani Halinka. Ta Dorota doprowadzi mnie do nerwicy!

Emerytowana matematyczka wstała i poszła do mieszkania numer siedem. Zadzwoniła dzwonkiem, ale nikt nie otwierał. Nacisnęła dzwonek kilka razy- ale nadal bezskutecznie. Zrezygnowana Halina wróciła do swojego mieszkania.

— Nie! Tak być nie może! Chyba należy powiadomić o tym spółdzielnię mieszkaniową- pomyślała bardzo już zdenerwowana pani Halina.

Rozdział 5

Spółdzielnia mieszkaniowa

Następnego dnia pani Halina obudziła się o godzinie siódmej. Właściwie, to nie ona sama się obudziła, a sąsiadka spod siódemki przez swoją muzykę disco-polo.

— Mam znajomego w spółdzielni mieszkaniowej… — pomyślała Halina. Janusz piastuje tam wysokie stanowisko. Muszę mu o tym powiedzieć i zapytać się, co można z tym zrobić.

Jak emerytka pomyślała, tak zrobiła. Wsiadła w autobus i wysiadła na przystanku przy ul Bema, niedaleko Netto. Emerytka skierowała się w kierunku budynku, gdzie znajdowała się spółdzielnia mieszkaniowa. Halina weszła do budynku i zapytała osobę pracującą w portierni:

— Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z panem Januszem Kowalskim?

— Jasne, proszę udać się na pierwsze piętro do biura numer 10.

Emerytka weszła po schodach, zapukała do drzwi gabinetu, po czym weszła.

— Dzień dobry, panie Januszu!

— Pani Halino! Jak dawno pani nie widziałem! Cóż panią do nas sprowadza?

— Wie Pan, mam taki problem. Otóż kilka dni temu, do mojego bloku wprowadziła się nowa sąsiadka. Sprawia ona straszny problem, puszcza notorycznie muzykę disco polo oraz inne badziewie. Jak mnie to denerwuje! Mnie szlag trafi w moim własnym bloku.

— Proszę się tak nie denerwować, na pewno coś poradzimy… — odparł pan ze spółdzielni.

— Pani Januszu, ja nerwy tracę. Nie jestem zdolna do funkcjonowania w swoim własnym mieszkaniu. Takie numery nie ze mną i nie w moim mieście! — powiedziała donośnym tonem mieszkanka Hamburga.

— Pani Halinko, możemy coś w tej sprawie poradzić… Potrzebujemy jednak więcej danych.

Tu pani Halina została zapytana o adres uciążliwej kobiety, o jej imię i nazwisko (nazwiska niestety nie znała oraz o kilka innych informacji, np. wygląd zewnętrzny.) Po udzieleniu informacji pan Janusz zapytał jeszcze:

— Czy zaobserwowała pani jakiekolwiek niepokojące zachowania sąsiadki spod siódemki?

— Nie. Aczkolwiek ta stara wywłoka mi podpada! Wszędzie chodzi taka rozchełstana. Jakoś dziwnie się maluje…

— Pani Halinko! Proszę się w ten sposób nie wyrażać o swojej sąsiadce. Rozumiem, że może pani czuć się zdenerwowana, aczkolwiek zachowajmy granice przyzwoitości.

— Przepraszam, poniosło mnie- powiedziała pani Kapuśniak.

— Mam jeszcze do pani jedno pytanie. Czy muzyka gra również po dwudziestej drugiej?

— Nie, ale wystarczy że w ciągu dnia gra- odparła pani Halina.

— W takim razie niestety, ale dość ciężko będzie ukarać sąsiadkę za złamanie ciszy nocnej. Niestety nie możemy na to nic poradzić. Sprawa nie jest na tyle poważna, żeby podjąć jakiekolwiek działania w kierunku wyeksmitowania tej osoby z mieszkania.

— Ale mnie to przeszkadza! Ja nie wytrzymam!

— Możemy napisać pismo do tej osoby z prośbą o zaprzestanie hałasowania na osiedlu.

— Można o to prosić?

— Oczywiście. Zajmiemy się tą sprawą. W razie pytań proszę dzwonić. Proszę mi wybaczyć, ale niestety dzisiaj mam bardzo dużo pracy.

— Dziękuję, do widzenia.

Pani Halina wyszła z gabinetu.

— Dobrze, że się tą sprawą zajmą- pomyślała pani Kapuśniak. I co z tego, że dziś się za to nikt nie weźmie. Niech spółdzielnia wie, co się dzieje. Aczkolwiek chyba jak na razie radykalnych działań nie będą podejmować. Poinformuję tą sąsiadkę, że poszłam do spółdzielni. Niech wie, że nie będzie zakłócać mojego spokoju. W razie czego wezwę Policję- pomyślała emerytowana matematyczka.

Halina pojechała z powrotem do domu. Nie oczekiwała, że uciążliwa sąsiadka od razu zostanie wyrzucona z mieszkania, aczkolwiek była szczęśliwa, że spółdzielnia mieszkaniowa się o sprawie dowiedziała. Zanim weszła do swojego mieszkania, zadzwoniła pod numer siedem.

— Dzień dobry- powiedziała pani Dorota.

— Dzień dobry pani. Jako że wielokrotnie prosiłam panią o zachowanie ciszy w moim bloku, a pani się nie dostosowywała do moich próśb, zostałam zmuszona powiadomić o tym spółdzielnię mieszkaniową. Jest mi bardzo przykro, że musiałam to zrobić.

— Bardzo panią przepraszam. Obiecuję, że będę puszczać muzykę ciszej- odparła Dorota, aczkolwiek nie były to szczere przeprosiny.

— Ta stara baba się na mnie uwzięła- pomyślała pani spod siódemki. Lepiej uważać na tych emerytów, bo nigdy nie wiadomo, co im przyjdzie do głowy.

Starsza pani wróciła do swojego mieszkania. Była usatysfakcjonowana tym, że jak na razie udało się utrzeć nosa uciążliwej osobie. Usiadła na swoim starym, NRD-owskim fotelu i zaczęła czytać książkę o trygonometrii, którą niedawno kupiła na bazarze.

— Sinus kąta alfa wynosi 0.3, natomiast tangens kąta beta… -mówiła do siebie po chichu pani Halina.

Emerytka czerpała niezwykłą przyjemność z uprawiania matematyki. Uwielbiała czytać różne teorie, o których mało kto słyszał. W pewnym momencie wzięła kartkę i długopis i zaczęła dla przyjemności rozwiązywać jedno z zadań, które znajdowało się w tej książce. W tym celu potrzebowała kalkulatora naukowego, który potrafi wyliczać dokładne wartości funkcji trygonometrycznych. Starsza pani posiadała kilka takich kalkulatorów. Generalnie, od jakiegoś czasu (odkąd przeszła na emeryturę) wzięła ją tęsknota za nauczaniem matematyki i zaczęła kolekcjonować różne przedmioty związane z królową nauki. Miała kilka kalkulatorów, jedenaście linijek, siedem ekierek, pięć cyrkli, niezliczoną ilość długopisów i ołówków, całą stertę kartek w kratkę oraz kilka podręczników do matematyki ze „starych, dobrych czasów”.

W pewnym momencie do matematyczki zadzwoniła komórka. Był to jej wnuczek, Karol.

— Halo? — odezwała się emerytka

— Cześć, Babciu. Tu Karol. Mam taki problem. Za kilka dni mam sprawdzian z matematyki, ale kompletnie nic nie rozumiem. Czy mogę przyjechać do Ciebie?

— Ależ oczywiście, wnusiu. I mógłbyś częściej do babci przyjeżdżać, a nie tylko wtedy, gdy masz problem z królową nauk. Mógłbyś też babci pomóc zakupy nosić. Ty mieszkasz koło urzędu miasta, a zakupy nosi dla mnie jedynie twój kuzyn z Lidzbarka Warmińskiego.

— Jasne, babciu. Mogę nawet pomóc ci coś nosić. — odparł Karol w słuchawce.

— A jaki dział teraz omawiacie? — zapytała babcia.

— Geometria na płaszczyźnie. To jest straszne… — zajęczał wnuczek.

— To jeden z najpiękniejszych działów w matematyce, jaki istnieje! Wpadnij do babci po południu.

— Szesnasta może być? — zapytał wnuczek.

— Jasne, ja dla ciebie zawsze mam czas. Poszukam jakiejś książki o geometrii! Na razie!

Emerytka odłożyła słuchawkę. Ucieszyła się, że przyjedzie do niej Karol, który bardzo rzadko ją odwiedzał. Właściwie tylko na urodzinach, imieninach, oraz korepetycjach. Jako że miała jeszcze trochę czasu do przyjazdu wnuczka, to postanowiła pójść do lokalnego sklepiku, aby kupić coś słodkiego do herbaty i ze dwie bułki. Pani Halinka wyszła z domu. Kilkadziesiąt metrów od bloku spotkała Dorotę z jakimś mężczyzną.

— Dzień dobry- ukłoniła się Dorota.

— Dzień dobry- odparła pani Kapuśniak

— Pani Halino, zapomniałam pani przedstawić mojego chłopaka, Daniela. Wprowadził się wczoraj do mnie.

— Miło mi pana poznać. Nazywam się Halina Kapuśniak- powiedziała matematyczka do mężczyzny.

Ów człowiek na pierwszy rzut oka nie przypadł do gustu starszej pani. Prawdopodobnie dlatego, że w dłoni trzymał puszkę piwa. Poza tym, był ubrany schludnie i jego wygląd zewnętrzny nie budził podejrzeń emerytki

— Jakiś alkoholik- pomyślała starsza kobieta.

Po tym spotkaniu seniorka szła dalej ulicą Sikorskiego. Weszła do sklepu, wybrała tam dwie bułki oraz trzy batoniki. Podeszła do kasy, żeby zapłacić.

— Dzień dobry- powiedziała to kasjerki

— Dzień dobry. Siateczkę doliczyć? — zapytała ekspedientka.

— Młoda kobieto! W życiu! Ja tobołek mam swój- tu pokazała ekspedientce jakąś starą torbę na zakupy. Ani mi się śni trzydzieści groszy płacić.

— To wszystko? — zapytała pracownica skelpu.

— Tak.

— Dziesięć dwadzieścia pięć. Kartą czy gotówką? — zapytała sprzedawczyni.

— Ile? Dziesięć dwadzieścia pięć? Matko Boska, jak drogo w tym kraju!

— No… wie pani, inflacja- odparła kasjerka lekko zażenowana. To kartą czy gotówką?

— Gotówką! Ja takich małych kwot to kartą nie płacę. I ja pani dobrze radzę. Niech pani nie wypłaca pieniędzy w bankomatach. To są złodzieje. Po pierwsze, może się popsuć. Po drugie, czy wie pani, że…

— Dobrze, czy może pani już zapłacić? Kolejka się robi- przerwała kasjerka.

— Mogę, mogę.

Pani Kapuśniak dobyła z portfela banknot dziesięciozłotowy, a następnie zaczęła odliczać dwadzieścia pięć groszy w monetach jedno, dwu i pięciogroszowych. Trwało to niemiłosiernie długo, co wywołało powszechne oburzenie młodych osób stojących w kolejce. Jednak po chwili transakcje została sfinalizowana, po czym emerytka bez większych przygód wróciła do domu.

Rozdział 6

Kto pozwolił robić zdjęcia?

Karol Kapuśniak był wnuczkiem pani Haliny, głównej bohaterki tej książki. Mieszkał na ulicy Kętrzyńskiej, niedaleko Urzędu Miasta. Miał zamiar wybrać się do mieszkającej w Hamburgu babci, która miała mu pomóc w przygotowaniu się do klasówki z geometrii. Chłopiec ten nienawidził matematyki. Uważał, że jest bardzo trudna i niezrozumiała. Pomimo tego, że był dobrym uczniem, to z matematyką miał poważne problemy. Chodził do ósmej klasy szkoły podstawowej, a i tak materiał z podstawówki wydawał się dla niego niemożliwy do opanowania. Karol wyszedł z domu i poszedł w kierunku przystanku autobusowego. Po drodze zadzwonił do babci, żeby powiedzieć o której dokładnie będzie. Chłopiec usiadł na ławce i z podekscytowaniem czekał na autobus. Trzeba o nim wspomnieć jeszcze jedno: był pasjonatem komunikacji zbiorowej, a w szczególności autobusów. Dla niego wycieczka autobusowa (nawet po bardzo dobrze znanej mu i zjeżdżonej dziesiątki razy trasie) była niezwykłą przygodą. Wkrótce, z ulicy Grota-Roweckiego wyłonił się autobus linii nr 3.

— Toż to Neoplan Centroliner N4409! Jaki piękny…

Pomyślawszy to, Karol wyciągnął telefon komórkowy i podczas, gdy wehikuł podjechał na przystanek, zrobił mu zdjęci. Karol, trzymając w ręku bilet ulgowy za złoty dwadzieścia (kupiony wcześniej w kiosku), wszedł do autobusu przednimi drzwiami

— Kto pozwolił robić zdjęcia?! RODO jest! — krzyknął na Karola kierowca autobusu.

— Ale… proszę pana…. RODO dotyczy rozpowszechniania zdjęć, a ja robię to zdjęcie to prywatnej kolekcji.

— A po co niby? — zapytał szofer.

— Jestem fanem komunikacji miejskiej- odparł Karol.

Na tym ten spór się zakończył. Kierowca zamknął drzwi i odjechał. Tymczasem Karol skasował swój bilet i usiadł przy oknie po lewej stronie. Nie przejmował się zbytnio aroganckim zachowaniem pracownika firmy przewozowej. Gdy pojazd ruszył, młody człowiek poczuł się, jakby był marynarzem, co wypływa w rejs za ocean. Pomimo tego, że jeździł tą trasą wiele razy, to zawsze przeżywał tą „przygodę życia” z najwyższym zachwyceniem. Po drodze, na ul. Paderewskiego, minął się z innym autobusem.

— Jaki śliczny Mercedes Sprinter City-pomyślał Karol. Jednak po tym, co go chwilę temu spotkało, postanowił powstrzymać się od fotografowania.

Wkrótce autobus zatrzymał się na Sikorskiego. Karol wysiadł i skierował się w kierunku bloku, w którym mieszkała matematyczka. Lubił nawet jeździć do babci, ale po pierwsze robił to bardzo rzadko, a po drugie matematyka nie była jego ulubionym przedmiotem. Wkrótce chłopak zadzwonił do mieszkania pani Haliny.

— Witaj, Karolu! Jak ja dawno cię nie widziałam! Chodź, przyjdź do babci!

Karol wszedł do mieszkania i usiadł przy stole kuchennym. Od razu po wejściu do mieszkania czuć było uderzającą „woń” kapusty.

— Tak więc, geometria, tak? — zapytała emerytowana nauczycielka.

— Tak… — powiedział posępnie Karol.

Przygotowałam dla ciebie kilka zadań, które porobimy sobie, żebyś dobrze przygotował się do klasówki. Jestem pewna, że dobrze ci pójdzie. Tak więc zacznijmy.

Karol otworzył zeszyt i wziął do ręki długopis.

— Zacznijmy od czegoś łatwego, na rozgrzewkę. Czytam treść zadania- powiedziała pani Halina.

— Jaką powierzchnię ma trójkąt prostokątny o przeciwprostokątnej 100, a jednej przyprostokątnej- 60?

— Oj, babciu… Takie trudne…

— Wcale nie trudne. Banalnie proste. Co musisz wiedzieć, aby obliczyć pole trójkąta? — zapytała babcia.

— Podstawę i wysokość- odparł ze smutkiem Karol.

— No właśnie. A co tu będzie podstawą i wysokością?

— Jedna i druga przyprostokątna?

— Dokładnie tak. A możesz obliczyć drugą przyprostokątną? — zapytała matematyczka.

— Mogę. Z twierdzenia Pitagorasa.

— Właśnie! Teraz należy tylko to wykonać- powiedziała babcia.

Karol zaczął pisać twierdzenie Pitagorasa, podstawił do wzoru dane i dokonał obliczeń. Wyszło mu, że druga przyprostokątna musi wynosić 80.

— Teraz wystarczy podstawić tylko do wzoru- powiedziała pani Kapuśniak.

— Sześćdziesiąt razy osiemdziesiąt… — zaczął Karol. To jest… cztery tysiące osiemset. Podzielić na dwa… to… będzie… dwa tysiące czterysta!

— Dokładnie! Widzisz, wnusiu? Sam do tego doszedłeś. Brawo. Możesz być z siebie dumny. Przejdźmy zatem do kolejnego zadanka.

— Kwadrat o boku 6cm ma taką samą powierzchnię jak prostokąt o wymiarach 3cm na x. Oblicz x.

— Babciu! Tu jest błąd! Kwadrat nie ma boku sześciu centymetrów. Dłuższy bok Placu Konstytucji to chyba ze dwieście metrów ma. A może i nawet więcej…

— Haha! Wnusiu! Ale jesteś zabawny- zaśmiała się seniorka. Byle tylko nie brać się za geometrię. Dasz radę, wnusiu. Pomyśl trochę. Mamy czas.

Wnuczek z babcią siedzieli chwilę w milczeniu.

— Może… Należy najpierw policzyć pole tego kwadratu?

— Dobry pomysł- przytaknęła babcia.

— To będzie 36.

— Zgoda.

W tym momencie zza ściany dobiegły dźwięki muzyki. Była to tym razem jakaś muzyka heavymetalowa.

— Wnuczku kochany! Poczekaj chwilę. Wybacz, że musimy przerwać w takim momencie, ale ta stara… a z resztą, nieważne, przeszkadza nam! Muszę do niej iść i to ukrócić!

Starsza pani ubrała kapcie i wyszła na korytarz. Zadzwoniła do mieszkania pod numerem siedem. Otworzył Daniel, chłopak Doroty.

— Proszę pana. Niech pan sobie jaj nie robi- zaczęła dość agresywnie pani Kapuśniak. Co pan sobie wyobraża? Ja mam teraz korepetycje. Lepiej żeby pan ściszył tą muzykę.

— Dobra, zara… — odparł lekko arogancko i z dużą niechęcią Daniel.

— Nie „zaraz” tylko „tera”! — powiedziała seniorka. W przeciwnym razie skończy pan na Policji!

— Niech się pani tak nie denerwuje. Zaraz ściszę. Proszę nie robić wielkiego „aj waj”.

— To nie ja robię „aj waj” tylko pan. To moje ostatnie ostrzeżenie.

Wyprowadzona z równowagi babcia Karola wróciła do mieszkania.

— No więc, wymyśliłeś coś? — zapytała wnuczka.

— Nie. Wiem tylko, że pole prostokąta to 3 razy x.

— Dokładnie! Prawie mamy już rozwiązanie. A ile to wynosi?

— Nie wiem… — odparł wnuczek.

— No przecież przed chwilą policzyłeś.

— Trzydzieści sześć?

— Dokładnie! Teraz należy rozwiązać równanie 3x=36

— X równa się 12- odparł Karol.

— Świetnie, wnusiu! Zobacz jak nam rewelacyjnie idzie. Jeszcze szóstkę dostaniesz z tego sprawdzianu!

— Kto wie. Może naprawdę uda mi się dostać czwórkę na koniec klasy. Tak bardzo bym chciał!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 32.41