PESEL
Cóż z tego, że był legendą, ikoną, wzorem do nienaśladowania, do którego kobiety wzdychają, mężczyźni zazdrośnie prychają, a wrogowie przeważnie zdychają.
No właśnie, i cóż z tego, skoro, no właśnie… „był”?
Od zakończenia zimnej wojny James „J.B.” Bond cierpiał udręki nudy w MI6.Z życia na ciągłej adrenalinie, w akcji i nadającego sens jego egzystencji„For England James”, od arcytrudnych arcystarć z arcywrogami, powoli, sam nie wie kiedy, do… papierkowej roboty za biurkiem, z przyciskiem do papierków w kształcie buldoga — jedyną pamiątką ze starych dobrych czasów.
Cóż Mr. Bond, PESEL też nie bierze jeńców.
Z nostalgią wracała do czasów kiedy z ekscytacją witał każdy kolejny dzień, gdyż mógł być jego ostatnim („żyj tak, jakby jutra miało nie być”? Spoko, już się robi), kiedy wśród niezliczonych pojazdów niepoliczonych miast całego świata próbował wytypować te należące do kontrwywiadu i bezpieki; gdy mylił tropy łażącym za nim facetom w kapeluszach, nasuniętych na oczy i wypatrywał obserwatorów w zaułkach obdrapanych domów.
Kiedy prowokował, walczył, kochał i zabijał.
Teraz, pracując w Centrali w Londynie, czuł się jak dzikie zwierzę w pułapce. Każdego kolejnego dnia, licząc dni do emerytury, męką było nawet podejmowanie wyzwania polegającego na wsiadaniu do autobusu linii 18, który wiózł go do biura przy Vauxhall Cross.
Całym swym jestestwem tęsknił za cudownie podniecającą atmosferą niebezpieczeństwa. Nigdy nie zdołał też wyplenić z pamięci wspaniałych „dodatków do pensji” w postaci łaknących kontaktu z innym światem blondynek, szatynek, brunetek… z których szczególnie zapisała się w jego pamięci namiętna i błyskotliwa Kara, grająca pierwsze skrzypce na wiolonczeli w Bratysławskiej Filharmonii. Brakowało mu i pełnych uniesień koncertów po koncertach, i jej ustosunkowanych, wpływowych kochanków wywodzących się z kręgów rządowych i armijnych.
A Christmas, która jednego roku przyszła do niego dwa razy?
Nawet w wieku sześćdziesięciu lat James był w formie, a dzięki świetnemu krawcowi i regularnych wizyt u fryzjera wyglądał zarówno dziarsko jak i elegancko w znakomicie skrojonym ubraniu, z burzą siwych włosów.
Nie miał najmniejszych problemów z brakiem problemów z kobietami, ale wciąż pamiętał wynurzenia kolegi-dziennikarza podczas suto zakrapianej (przemyconą do Czechosłowacji szkocką) imprezy w jakimś bratysławskim lokalu dla wybrańców: „To Słowianki mają najlepsze nogi w Europie!”
Pewnego dnia gdy jego czerwony, robiony w Chinach elektryczny autobus jak co dzień mijał pałac Buckingham, J.B znalazł w „Timesie” artykuł, który go naprawdę, po raz pierwszy od dawna, zaciekawił.
„O, ciekawe” pomyślał.
Opisywano w nim działania Spoliation Advisory Panel, organu doradczego zajmującego się sprawami roszczeń tych, których majątki zrabowali w czasie wojny hitlerowcy, gdy okazywało się, że skradzione im dzieła sztuki należą dziś do zbiorów narodowych w brytyjskich muzeach. Bond zawsze wiedział, że świat sztuki to teren wciągający i grząski. Cóż, zwykłe bagno.
Wieloletnie doświadczenie (z rozrzewnieniem wspomniał Ośmiorniczkę, Berlin, Jaja Fabergé i licytację, którą prawie położył trupem biednego Jima, uśmiechnął się lekko na wspomnienie czasów kiedy beztrosko wydawał setkami tysięcy funty swojego wydziału) przypomniało mu, że w tym przynoszącym kolosalne zyski, ale pełnym oszustwa i często przemocy (czy wręcz zbrodni) świecie fałszerstw i oszustw też grają bez pardonu. Zadumał się chwilę nad imperium zamieszkałym przez historyków sztuki jak Bernard Berenson i bezlitosnych handlarzy z Paryża czy Londynu.
O tak, podziemny rynek dzieł sztuki był równie niebezpieczny i ekscytujący jak świat szpiegowski. A James może nie studiował w Cambridge historii sztuki, ale miał doskonale referencje praktyczne.
Przecież nawet przez chwilę flirtował z komunizmem, flirtem zatrutym niczym trucizna żmii.
,,Jutro idę do galerii, może świat sztuki zdoła mnie wyciągnąć z tej rutyny życia tylko w teorii” — pomyślał, choć bez większej nadziei.
Przyjęcie
Przyjęcie, na które został zaproszony odbywało się w Mayfair, w apartamencie na trzecim piętrze z widokiem na wystrzyżone ogrody i elegancką,
XVIII-wieczną kaplicę Grosvenor. Mieszkanie pełne było podejrzanych typów typowych w takich sytuacjach „tych, co zwykle”, designerów wnętrz, reżyserów filmowych, pisarzy, wenezuelskich nafciarzy i rosyjskich oligarchów. Wszyscy oni plotkowali na temat najmodniejszego ostatnimi czasy klubu polo Guards i popijali szampana.
Menu na dzisiaj: