Wojtuś i żółw Franklin
Wojtuś mieszkał z mamą i tatą w przytulnym domu przy ulicy Wesołej.
Nie tylko jego ulica była wesoła. On sam też był bardzo wesołym chłopcem. I to całkiem dużym, bo miał już prawie pięć lat. Nosił marynarską koszulkę, granatowe spodnie na szelkach i czerwoną czapkę z daszkiem. Lubił słuchać, kiedy mama czytała mu książki o żółwiu Franklinie, a kiedy któregoś dnia zobaczył Franklina w sklepie i to takiego, któremu ruszały się ręce i nogi od razu zapragnął go mieć.
— Wojtuś, masz bardzo dużo zabawek. Ciesz się i baw tym, co masz — tłumaczyła mama, tym bardziej, że żółw był bardzo drogi, a pokój Wojtka wypełniony był nieomal pod sufit najróżniejszymi zabawkami, o których chłopiec szybko zapominał, kiedy tylko zobaczył coś nowego i fajnego. A przecież starymi zabawkami też warto się pobawić, a nie ciągle chcieć czegoś nowego. Jednak Wojtuś nie dał się przekonać. Zrobił się bardzo smutny, kiedy usłyszał, że nie dostanie żółwia Franklina, rozpłakał się i w tym momencie był chyba najsmutniejszym dzieckiem na całej ulicy Wesołej. Mamie zrobiło się żal synka i zgodziła się jednak kupić mu upragnioną zabawkę. Kiedy tylko Franklin znalazł się w rączkach Wojtusia, towarzyszył mu podczas zabawy, aż do wieczora. Wojtek zbudował Franklinowi zamek z piasku w piaskownicy, most zwodzony, warownię, mury obronne, a nawet porobił pączki z piasku. Trudno było się go dowołać na kolację. W końcu tata stanowczym głosem, oznajmił, że już pora, by wrócił do domu razem z Franklinem oczywiście.
— Wojtek, chodź na kolację. Zabierz żółwia i wracaj do domu. Na dzisiaj koniec zabawy. Jutro też jest dzień.
Wojtuś owszem wrócił do domu, ale cały zapłakany. Nie można go było w ogóle uspokoić ani zrozumieć, co się stało takiego strasznego.
— Bo… ja...bo Frankiln…
— Co się stało? Uspokój się i powiedz spokojnie, co takiego się stało?
— Franklin chciał zwiedzić lochy zamku i ja go zakopałem i nie wiem gdzie… — Wojtuś był znowu najsmutniejszym chłopcem na całej ulicy Wesołej.
Po kolacji cała trójka: mama, tata i Wojtuś poszli do piaskownicy, by przekopać wszystkie możliwe miejsca, w których mógł znajdować się Franklin. Niestety przekopanie całej piaskownicy nie przyniosło szczęśliwego zakończenia. Franklin zaginął. Na dobre. Niestety.
Wojtuś był już zmęczony płakaniem i smuceniem się.
— Wojtuś, położysz się teraz spać, a jutro wszystko będzie dobrze. To, co wieczorem się wydaje kłopotem, rano już nim nie jest. Jesteś zmęczony. Jak się wyśpisz, odzyskasz uśmiech na twarzy — przekonywała synka mama.
Wojtuś zrezygnował więc z dalszych poszukiwań i położył się spać. Zasnął od razu. A rano, kiedy tylko się obudził, zawołał radośnie:
— Mamoooo, ja już wiem, gdzie zakopałem Franklina!
— Skąd wiesz? — zapytała zdumiona mama.
— Przyśniło mi się to.
Chłopiec wziął mamę za rękę i zaprowadził do ogrodu, w którym znajdowała się piaskownica.
— O, tutaj jest! — zawołał Wojtek i zaczął zabawkową łopatką rozkopywać miejsce tuż przy piaskownicy. Po chwili jego oczom ukazało się coś zielonego. To była noga żółwia!
Franklin został cudownie odnaleziony, a Wojtuś znowu był najweselszym chłopcem na całej ulicy Wesołej.
Wojtuś i wróżka zębuszka
— Mamoooo — w pokoju Wojtusia, jakby włączyła się syrena alarmowa. Jego mama przestraszyła się nie na żarty. Coś strasznego musiało się wydarzyć, skoro Wojtuś tak strasznie głośno ją woła.
— Co się stało? — zapytała mama wpadając do pokoju synka.
— To! — Wojtuś wyciągnął rączkę, na środku której leżał jego mały, biały ząbek.
— Uff — odetchnęła z ulgą mama. — Nic się nie stało — uśmiechnęła się.
— Jak to nic? — Wojtuś był bardzo zdziwiony. — Straciłem ząb.
— To dobra wiadomość. W jego miejscu pojawi się inny ząbek — silniejszy, mocniejszy, taki na stałe. A ten ząbek musisz włożyć pod poduszkę. W nocy przyjdzie Zębowa Wróżka i zabierze ząbek, a w jego miejscu zostawi pieniążek, za który będziesz mógł sobie kupić w sklepie żelki.
— O, to fajnie — ucieszył się Wojtuś.
Jednak, kiedy tylko wrócił z przedszkola nie był już taki radosny.
— Czemu jesteś taki smutny?
— Wiesz, co, mamusiu, ja jednak tego zęba nie będę zostawiał pod poduszką.
— A dlaczego?
— Bo Antek w przedszkolu mi powiedział, że Wróżka Zębuszka ma bardzo dużo wydatków, musi zapłacić za światło, za obiad i buty…
— Jak to? Myślisz naprawdę, że Wróżka ma aż tyle wydatków? Przecież ona zostawia tylko monety za ząbki.
— Antek mówił, że tak naprawdę to mamy są wróżkami zębuszkami a one razem z tatusiami mają właśnie tak dużo wydatków.
— Wiesz co Wojtuś, nawet jeśli to ja zamieniam się w nocy we Wróżkę Zębuszkę, to musisz wiedzieć, że to nie będzie dla mamusi wróżki kłopot, jeśli zostawi ci pieniążek na żelki.
— O, to super, bo ja bardzo lubię żelkowe misie i marzyłem o nich.
— Biegnij zatem do pokoju i włóż ząbek pod poduszkę, a potem zjemy kolację, wykapiemy się a tata przeczyta ci na dobranoc bajkę o Wróżce Zębuszce. A rano w drodze do przedszkola będziesz pewnie mógł wejść sam do sklepu i samodzielnie kupić sobie wymarzone żelki.
— Och, dziękuję, mamusiu — Wojtuś podbiegł do mamy i zarzucił jej rączki na szyję. Mama pocałowała go w czoło i pieszczotliwie potargała jego jasną czuprynę.
Wojtuś i ciężkie serduszko
— Dlaczego jesteś smutny?
— Nie. Nie jestem.
— Widzę, że coś ci ciężko na serduszku.
— Moje serduszko jest ciężkie?
— Tak. Powiedz mi co takiego przykrego się stało w przedszkolu?
— Nic.
— Powiedz, to będzie ci na serduszku lżej.
— Ale moje serce nie jest przecież ciężkie.
— Mów.
— No dobra. Bo Franek powiedział, że będzie się ze mną bawił pod warunkiem, że oddam mu mojego żółwia Franklina.
Nie musisz mu oddawać żółwia. Żółw jest prezentem od tatusia i nawet nie możesz go nikomu oddać z tego powodu.
— Ale wtedy Franek nie będzie się ze mną bawił.
— Wojtuś, nie ma przyjaźni pod warunkiem. Jeśli to ma być za żółwia albo za coś, to nie jest prawdziwa przyjaźń. Franek wziąłby żółwia, pobawi się chwile, a potem i tak poszedłby do innych kolegów, a od ciebie by chciał znowu coś nowego i tak w kółko.
— To co ja teraz zrobię? Nie mam się z kim bawić.
— Przecież Julka cię lubi i Bartek i wiele innych dzieci.
— A, Julka przyniosła do przedszkola pluszowego kota i on miał taką fajną łatę na lewym uszku. I Julka chciała bawić się w dom, ale Franek powiedział, że to nudne.
— To jutro pobaw się z Julką w dom i sam sprawdź czy to było nudne.
— Dobrze, tak zrobię.
Następnego dnia Wojtek wrócił z przedszkola bardzo zadowolony i znowu był najweselszym chłopcem na całej ulicy Wesołej.
— I jak było w przedszkolu?
— Bardzo fanie. Bawiłem się z Julką i zabawa w dom wcale nie jest nudna! I wiesz, co mamusiu?
— Co takiego?
— Na serduszku nie jest mi już ciężko.
Wojtuś i jego mały przyjaciel
— Co ty masz tam w kieszeni? — pytała mama Wojtka.
— Czemu wynosisz z lodówki liście sałaty i wkładasz je do kieszeni? — dopytywał tata Wojtusia. Rodzice Wojtusia od razu zobaczyli, że przy kolacji ich synek bardzo dziwnie się zachowuje; bez przerwy coś poprawia w kieszeni, zakrada się do kuchni, dzieli na małe kawałki liście sałaty i wkłada je potem do kieszeni.
— Bo… ja… — zaczął Wojtek i ucichł — to moja tajemnica — dodał krótko i zamilkł na dobre.
— Słuchaj, Wojtusiu, my tutaj nie mamy przed sobą tajemnic i wszystko sobie mówimy. Opowiadamy o sprawach wesołych, o smutnych i o tajemnicach też, żeby się wzajemnie wspierać i sobie dobrze doradzać, więc powiedz nam, o co chodzi?
— W mojej kieszeni zamieszkał mój mały przyjaciel i on potrzebuje na kolację liści sałaty! — wyznał jednym tchem Wojtuś — ufff, rzeczywiście jak się powie o swej tajemnicy, to jest o wiele lżej na serduszku — roześmiał się chłopiec.
— A możemy zobaczyć twego przyjaciela? — zapytała mama.
— No, właśnie, chcielibyśmy go bardzo poznać — dodał tata.
— Zgoda, pokażę go — Wojtuś zanurzył rączkę w kieszeni swych spodni i wyjął z nich coś bardzo, ale to bardzo małego.
— Ślimak! — wykrzyknęli chórem rodzice Wojtusia.
— Ślimak, a co, ślimak nie może być przyjacielem?! — oburzył się Wojtuś, wyczuwając, że ani mama, ani tata, nie są zadowoleni za bardzo z jego nowej znajomości.
— Ale on nie może mieszkać w twojej kieszeni. Dam ci pudełko po butach, włożysz do niego trochę trawy, sałatę i tam zostawisz ślimaka…
— Kubusia. On ma na imię Kubuś. — przerwał mamie Wojtuś.
— Zostawisz Kubusia w takim domku, w ogródku.
— No… dobrze — zgodził się niechętnie Wojtuś, bo bardzo chciał mieć blisko swego przyjaciela, najlepiej w kieszeni właśnie.