Po drugiej stronie muru
Od tamtych wydarzeń minęło dokładnie siedemnaście lat. Czas niby tak odległy, a jednak w pamięci pozostający. Mogłam to rozegrać inaczej, lecz czyż nie wszystko dzieje się właśnie z jakiegoś powodu?
Urodziłam się młoda, umieram też młoda… Nigdy nie potrafiłam znaleźć czasu na zestarzenie się, to zawsze naiwność ciągnęła mnie w zakamarki wiecznie młodego świata. A ja, jak głupia podążałam za nią. Teraz zostało mi jedynie to głupie marzenie o zestarzeniu się. Marzenie, w którym młody człowiek mówi, że mimo przeszkód i trudu, nie poddał się. Może moje dziecko? Wnuczka? Wskazując mnie, tłumaczy, że warto żyć, bo jeżeli ona dała radę, to ty też. Potem całuje mnie w czoło i siada obok mnie.
Lecz marzenia na łożu śmierci tracą swą moc. One umierają przed nami.
*
Przede mną rozciągała się ogromna łąka pełna roztańczonej, żywej zieleni. Zauważyłam ścieżkę wykonaną z maleńkich kamyczków, ułożonych jeden obok drugiego. Zaznaczały krawędzie owej drogi, przez którą dane mi było przejść, by zatracić się już do końca. By zwariować bez opamiętania. By umrzeć po cichu, tak, by nikt się nie domyślił. By nikt mi nigdy nie powiedział, że się nie poddałam. Bym nigdy nie pokazała córce, że życie jest piękne. Bym nigdy nie przytuliła syna. Bym nigdy nie ścięła włosów i nie zafarbowała ich na blond. Bym nigdy nie przestała bać się ptaków. Bym nigdy się nie zakochała. Bym nigdy już nie przeczytała ciekawej książki. Bym zastanawiała się, jak brzmi głos mojej mamy. Bym zapomniała twarze tych, których kochałam. Bym nie zjadła już napoleonki ani czekolady, nie zagrała w chowanego, nie zatańczyła, nie posłodziła miodem herbaty. Bym nigdy nie dała sobie pomóc. Bym zdała sobie sprawę, że chcę do domu.
Nagle moim oczom ukazała się koperta z niebieską pieczęcią, samotnie błądząca po tej samej drodze.
„Droga panienko Emily,
Uroczyście zapraszamy cię na herbatkę w królestwie Lady in Blue. Będziemy wszystkie. Na tę okazję prosimy Cię bardzo, byś była idealna.”
I brak podpisu… Za to ciekawa prośba…
Odetchnęłam z ulgą. Już po wszystkim, mogę wreszcie oddychać świeżym powietrzem, wiedząc, że na to zasłużyłam. Byłam taka dzielna, mogłam się przecież w każdej chwili cofnąć, lecz się nie ugięłam. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam dumę z własnych wyborów, z samej siebie. Tę rozpierającą dumę w kruchej piersi, niemal zastępującą samo serce.
Tak sobie wówczas właśnie rozmyślałam, idąc ścieżką, co to małe kamyczki zaznaczały jej krawędź, trzymając w drżącej ręce kopertę z niebieską pieczęcią. A może drżałam cała? W końcu było to siedemnaście lat temu… Zdaje się, że coś mogło umknąć mej pamięci. Wtedy jeszcze chciało mi się być idealną, a teraz? Teraz nic mi się nie chce.
Pamiętam jednak ten moment, jakby to zupełnie było wczoraj, kiedy spojrzałam w niebo, doszukując się słońca. Pamiętam to uczucie… ten szok, że słońca nie było. Pustka jedynie. Bo to wszystko jedynie głupią pustką było.
Cały czas szłam wzdłuż drogi w drgawkach ekscytacji i idąc tak samotnie, przypomniałam sobie kołyskę, którą śpiewała mi moja mama przed snem.
Żółte kwiaty dla ciebie uszyję
z pozostałości gwiazd na niebie.
Na żółtej podam je tacy,
przyprawię żółtą kokardą.
Podpiszę je żółtym markerem,
abyś nie miał cienia wątpliwości
I zostawię gdzieś pod drzewem w czasie burzy.
Zawsze, gdy czułam się źle, śpiewałam tę piosenkę. Nuciłam ją wtedy, gdy kogoś pocieszałam. I nawet teraz, idąc tą ścieżką, nie wiedząc gdzie, ani dokąd, nuciłam sobie właśnie tę piosenkę dla otuchy. Bałam się przeraźliwie, lecz nie na tyle, by zawrócić. Na to było już za późno, nie było już odwrotu. Nawet gdybym pragnęła odejść z całych sił, musiałabym i tak zostać, gdyż mur murem na nowo scalonym się stał.
W oddali ujrzałam kształt ogromnych wrót. Tak, wrota zaledwie, bez budynku. Zaczęłam więc ku nim biec z łomoczącym sercem w piersi. Biegłam coraz szybciej, szybciej, najszybciej, jak mogłam, będąc w pewnym momencie na tyle blisko, by móc dostrzec wrota w całej okazałości. Były piękne. Nigdy jeszcze nie widziałam takich drzwi. Zrobione ze szczerego złota, emanowały oślepiającym blaskiem, a wokół nich piętrzyła się dzika zieleń. Zapachniało lasem, a ja czułam się, jakbym znalazła się nagle w środku mrocznej baśni. Kolorowe ważki co jakiś czas przelatywały przede mną, a na gałązkach szeleszczących drzew, spoczywały kolorowe dżdżownice Mopane, ochoczo między sobą o czymś rozprawiając. Spojrzałam w dół, koło żyjących własnym życiem kwiatów, w rzędzie cicho stały wielkie kruki, uważnie mnie obserwujące. Wzdrygnęłam się. Dziwnymi zasadami kierowała się tutejsza natura. Piękno jednak tkwiło w jej dzikości, zupełnie jak w baśni.
Gdy stanęłam jeszcze bliżej, dostrzegłam we wrotach wzory, we wzorach zaś historię. Zamknęłam oczy i jak dziecko, zaczęłam przesuwać palcami po wzorzystej części drzwi, chłonąc przy tym z pełną dokładnością każde słowo, nawet to wyszeptane.
Wrota mówiły, że po drugiej stronie jest wojna. Wojna, która trwa już od bardzo dawna. Czwarta melodia mimo że piękna wielce, nie pasowała do trzech pozostałych. Próżność zasłoniła im oczy, nie widziały bowiem, że jest szczera.
Przesuwałam coraz dalej palcami po powierzchni wrót, a te opowiadały mi więcej i więcej.
Opowiedziały mi o tych wszystkich niesprawiedliwie wylanych łzach, wszystkich godzinach w rozpaczy, bólu i cierpieniu tylko dlatego, że ktoś stał się zupełnie głuchy na najpiękniejsze dźwięki świata- serca.
W tym świecie rozegrało się już sześć wojen. Kto je wygrał? Tego dowiedzieć miałam się później. Moim zadaniem było wygrać siódmą wojnę. Czy będę miała własną armię? Czy kot i kruk przyjdą mi na pomoc? Tego również dowiedzieć miałam się później.
Wrota wyglądały na bardzo mosiężne, byłam niemal pewna, iż nic na tym świecie nie byłoby w stanie ich otworzyć. Postanowiłam jednak, wbrew logice spróbować. Niekiedy i najczystszy absurd potrafi człowieka uratować z najgorszych tarapatów.
I zaiste, wrota te tylko na pierwszy rzut oka wydawały się tak ciężkie. W rzeczywistości były lekkie, jak piórko. A nawet nie zaskrzypiały, kiedy je otwierałam.
Za drzwiami znajdowała się ścieżka, prowadząca do królestwa Lady in Blue. A wiedziałam to, ponieważ po drugiej stronie przymocowana tabliczka była drogowskazem, o tym mówiącym.
Drzwi nie były przymocowane do żadnej konstrukcji, stały tak po prostu, jakby same dla siebie, samoistnie. Widok po drugiej stronie wskazywałby z logicznego punktu widzenia na jakieś, jakiekolwiek przymocowanie, ścianę chociażby rozdzielającą. Lecz to nie zdrowy rozsądek otworzył mi drzwi, a absurd jedynie. Natura po drugiej stronie drzwi była znacznie bardziej okiełznana. I nie oznacza to bynajmniej, iż była piękniejsza, o nie!
Wszystko w niej miało jakiś konkretny kształt, była kolorystycznie dobrana i nie sięgała wyżej, niż ja. Była to uczta dla oczu, lecz nie dla duszy.
No cóż… nie pozostało mi nic innego, jak zamknąć wrota za sobą i iść prosto na herbatkę. Prosto w pułapkę królowych próżności.
KRÓLESTWO LADY IN BLUE
I Królestwo Lady in Blue
Droga do królestwa Lady in Blue była znacznie krótsza od poprzedniej, co znacząco ucieszyło moje nogi, które nadal z utęsknieniem czekały na odpoczynek. W powietrzu unosił się zapach trawy cytrynowej, a na niebie nadal nie było słońca. Lecz do wszystkiego można przywyknąć po pewnym czasie…
Nie szłam długo, ale trudno określić, ile dokładnie. W tym świecie czas nie istniał.
Gdy na horyzoncie ukazało się w końcu Niebieskie Królestwo, odetchnęłam z ulgą. Usiadłam na chwilę na trawie, by zaczerpnąć powietrza. Oddychałam ciężko, będąc spocona i cała w ziemi. Łokcie zdarte do krwi, zaczęły mnie piec, tak samo zresztą, jak kolana. W przeciągu kolejnych sekund poczułam również pulsujący ból w czole. Gdy je dotknęłam, okazało się, iż ono również ucierpiało wskutek przejścia na drugą stronę. Ubranie miałam podarte, a buty były całe ubłocone.
— Świetnie- mruknęłam pod nosem. — Dobry początek, zapowiada się naprawdę świetnie…
Ale cóż miałam począć? Zaśmiałam się i tyle. No ileż można jęczeć! Czasami jedyne, co możemy zrobić, to machnąć ręką i się z tego wszystkiego śmiać.
„No, Emily, zbierz się do kupy i spójrz, co masz przed sobą”- motywowałam się w duchu.
Przede mną rozpościerało się królestwo w całej okazałości. Muszę przyznać, że zapierało dech w piersi. Gotycka budowla, wieżyczki sięgające nieba w kolorze niebieskim. Surowe, strzeliste, ozdobne kończenia w kolorze niebieskim. I flaga powiewająca na wietrze w kolorze niebieskim. Wszystkiego było tak niewyobrażalnie dużo, tworząc przy tym chaotyczny, niebieski przepych. Niebieski, niebieski, niebieski. Najmniejsze elementy owej konstrukcji były intensywnie nasycone barwą niebieską, niebieską, niebieską. Najżywsza z najżywszych barw.
Pomyślałam, że mogłabym iść dalej do zamku Pani w Czarnym, to dla niej przecież się tu przedostałam. Nie chciałam wchodzić do innych Kolorów, nie lubiłam ich. Jednak czy znam drogę? Kto wie, może to o wiele za daleko ma mój stan. Jestem obolała, głodna i niezmiernie zmęczona. Czy tego chciałam, czy też nie, musiałam zapukać do Niebieskiej Bramy.
Wstałam więc i otrzepałam się z ziemi, ruszając w stronę zamku. Idąc, dostrzegłam wokół mnie drzewa i krzewy, które swym miłym towarzystwem umilały mi wędrówkę. Gdy na nie patrzyłam, te zdawały się kierować swoje listki w moją stronę, jakby zapewniając mnie, że nie muszę się bać, że są ze mną, po mojej stronie. Wysunęłam rękę, pozwalając jej delikatnie muskać zieleń. Nawet natura po tej stronie muru znacząco różniła się od tej mi znanej. Liście, niczym futro zwierzaka, były miękkie i miłe w dotyku. Przykucnęłam przy jednym małym krzewie, bacznie go obserwując. W dłoń wzięłam maleńki listek i uważnie obserwowałam jego nerwy, nerw główny i nerwy boczne. Ich rozmieszczenie było zupełnie inne, zamiast rozchodzącego się, niczym korona drzewa systemu cienkich linii, ten swoimi nerwami kreował ozdobne spirale. To było piękne zjawisko, istnie magiczne. Wstając powolutku, przeszło mi przez myśl stworzenie tutejszego zielnika. Natura w tym świecie na pewno zapełniłaby go po brzegi.
Idąc dalej, podziwiałam małe stokrotki u moich stóp. Zerwałam jedną i schowałam do kieszeni. Co jakiś czas zatrzymywałam się, by zwyczajnie popatrzeć na zieleń. Natura potrafi uspokoić, ochronić, pocieszyć…
I wreszcie znalazłam się już naprawdę blisko bramy, do której prowadził mostek, wybudowany nad fosą, ciągnącej się wokół zamku. Obok królestwa stał mały domek, porośnięty dziką zielenią, przemalowaną na niebiesko. Można by rzec, iż był nieco zaniedbany, lecz bardziej pasowałoby jednak określenie frywolny. Jego okna zabite były deskami, a w schodkach do niego prowadzących, brakowało jednego stopnia, zresztą wyglądały, jakby miały się zapaść lada chwila. Obok domku znajdował się ogromny basen, teraz przykryty płachtą. Obeszłam zamek, rozejrzałam się na wszystkie strony i stwierdziłam, że nie było ogrodu. Oczywiście posadzone kwiatki przy fosie urzekały swym pięknem, lecz do ogrodu było im daleko.
Z powrotem stanęłam przed bramą, starając się uspokoić moje rozszalałe serce, gdyż sama myśl zapukania paraliżowała mnie. Zanim sięgnęłam za kołatkę (w kształcie meduzy), miałam za sobą parę nieudanych prób. Raz po raz wyciągałam rękę w stronę drzwi tylko po to, by ze strachu ją cofnąć. „Zapukam, zobaczę, spróbuję” — pomyślałam.
„Jak tylko będę miała okazję, odejdę do niej- Czarnej Królowej. Niebieskie Królestwo jest jedynie etapem na mojej ścieżce, nieważne, co się stanie, moim celem i tak będzie inny Kolor”.
Z początku wahałam się, byłam tak bardzo zestresowana. Podniosłam dłoń, zacisnęłam ją w pięść, biorąc przy tym głęboki wdech i nieśmiało zapukałam.
Nic. Odetchnęłam z ulgą, może to i lepiej? Może powinnam wędrować dalej?
Jednak chwilę potem usłyszałam kroki, wlokące się snem przerwanym przez hol. Odczekałam chwilę niedługą, kiedy moim oczom ukazała się postać. Teraz byłam bardzo zestresowana. Może powinnam jednak była ominąć ten pałac szerokim łukiem i szukać Czarnego Królestwa?
— Tak? — zapytała ostro niska, sięgająca mi do klatki piersiowej kobieta w niebieskim kimono z nieproporcjonalnie dużą głową w stosunku do tułowia.
Wyglądała, jak figurka stojąca koło moich książek. Wyobraziłam sobie, jak tak śmiesznie kiwa głową na boki, gdy tylko się jej dotknie. Lecz moja figurka była uśmiechnęła, a ta pani była szorstka i widocznie nie lubiła niezapowiedzianych gości. Miałam wrażenie, że zaraz ze złości się na mnie rzuci.
— Dzień dobry, dostałam zaproszenie na herbatę — rzuciłam pospiesznie, wysilając się na wesołość.
Jej twarz momentalnie rozpromieniła się i już bardziej przypominała moją figurkę.
— Ach, tak! Emily! Panienka Emily! — ucieszyła się. — Już jest za późno na herbatkę, więc mogę co najwyżej panienkę zaprowadzić do komnaty panience przydzielonej. I jutro z samego rana dołączy panienka do reszty Kolorów.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, ba, ledwo zacząć słowo, niebieska istota przerwała mi, najwyraźniej przypominając sobie sprawę wagi najwyższej.
— Jakim Kolorem jest panienka?
— Słucham? Jak to jakim Kolorem? — osłupiałam, nigdy nie brałam pod uwagę możliwości bycia jedną z nich.
— No… jakim Kolorem panienka jest? Aby panienka mogła dołączyć na herbatkę, muszę zapisać panienki Kolor. Inaczej nie zostanie panienka wpuszczona.
Sposób, w jaki wysławiała się ta istota, swym spokojem przypominał psychologa, elegancją stewardesę, a sztywnym pragmatyzmem naukowca. Nie myliła się zupełnie, kreowała całkowicie tę melodię, co trzeba. Była obrzydliwie idealna. Przyprawiała mnie aż o mdłości.
Musiałam wejść do zamku, nie chciałam umrzeć z wyczerpania, przeto byłam zmuszona stać się Kolorem.
— Fioletowym.
— Taki kolor nie istnieje- odparła oficjalnym tonem.
— Błękitnym.
— Nie istnieje.
— Szarym.
— Nie istnieje.
— Czerwonym.
— Czerwony jest spóźnialski, niechlujny i jak się denerwuje, obgryza paznokcie. Nie zna zasad Newtona, bo wierzy jedynie w kwanty oraz uważa, że na świecie nie ma mew. Sama panienka rozumie… nie może być panienka kolorem czerwonym.
— Pomarańczowym.
— Nie istnieje.
— Żółtym, jak słońce- spróbowałam, a istota spojrzała na mnie z politowaniem.
— Białym.
— Biały ma uczulenie na herbatę. Panienka białym w żadnym wypadku być nie może.
— Różowym.
— Już panienkę wpisuję…
Westchnęłam. „W jaką wy znowu gracie grę?”- pomyślałam.
Kobieta odwróciła się na pięcie, dając mi znak, bym za nią podążała. Echo stukotu naszych obcasów odbijało się od ścian ogromnego królestwa. Rozbolała mnie szyja od ciągłego patrzenia w górę, było takie ogromne! Wnętrze wykonane było z niebieskiego kamienia, gdzie podłoga była znacznie ciemniejsza od ścian. Patrząc tak na tę przestrzeń, człowiek aż chciałby udekorować ją licznymi meblami, fortepianem, instrumentami naukowymi, czymkolwiek… ale tu pustka tylko gościła w każdym zakamarku. Bo to wszystko jedynie głupią pustką było.
Może sufit tylko odstawał od reszty. Widniały na nim chmury z gdzieniegdzie przeplatanymi niebieskimi kwiatami. Było to ładne malowidło, acz mimo wszystko biła z niego samotność. Zdaje się, że malarz zapragnął oszukać wystrój ów królestwa, nadać choć trochę życia smutkiem jedynie przyozdobionych ścian. Lecz niektórych rzeczy oszukać nie sposób. Mógł to być nawet i najbardziej utalentowany malarz w tym świecie z pędzlem lekkim, jak piórko… lecz cóż z tego? Ja i tak wiedziałam, że patrząc w sufit, można było dostrzec jedynie samotność. Bo oprócz pustki, panowała tu również uciążliwa samotność.
Zostałam zaprowadzona do komnaty znajdującej się na dole, zaraz obok komnaty z napisem ogród, która od razu obudziła we mnie ciekawość. Może było to tylko nazwisko? Bo któż też trzymałby ogród za drzwiami, pozbawiając go tym samym oddechu? Było dziwnie, dziwniej i dziwniej, lecz dziwić się tym wszystkim nie miałam czasu, gdyż ja się wtedy dokądś ciągle spieszyłam.
Pokój mi przydzielony od reszty zamku oddzielony był jedynie kotarą, co skutecznie pozbawiało mnie prywatności. Mogły mnie mieć na wyłączność, nie byłam już sama dla siebie. Pomieszczenie swymi rozmiarami przyćmiewało największe z największych komnat, w jakich byłam w tamtym świecie, równie ogromne było też łoże, stojące na środku. Tak jak podejrzewałam, znowu nie było mebli… Wszystko oczywiście pokolorowane było na niebiesko, a nad łożem wisiał ogromny jastrząb. Wpatrywał się we mnie swoimi wielkimi ślepiami, upewniając mnie w przekonaniu, że tutaj żaden mój ruch nie należał do mnie, że byłam śledzona jak mała, różowa pacynka.
W pokoju nie było szafy, biurka, niczego, nie licząc ogromnego łoża. Podeszłam do przestronnego okna, wpatrując się w małą, zaniedbaną chatkę. Gdy zapadał mrok, była jeszcze bardziej tajemnicza. Zastanawiałam się, co może być w takiej chatce, może sekretny korytarz, przejście do innej części tego świata?
— Zostawiam panienkę- rzekła nagle mieszkanka Niebieskiego Królestwa, budząc mnie z transu. Skinęłam głową, a ta wyszła z mojej komnaty.
Dostrzegłam, że chatka jest lekko przekrzywiona na lewo, gdzie jej krzywiznę podtrzymywały cztery niebieskie deski. W korytarzu, który utworzyły, rosły stokrotki. Przypomniałam sobie o jednej z nich, spoczywającej teraz w mojej kieszeni. Wyjęłam ją i zorientowałam się, że jest metalowa, chociaż dałabym sobie rękę uciąć, iż gdy ją zrywałam, była zwykłą stokrotką. Gdy wnikliwiej się jej przyjrzałam, rzucił mi się w oczy mały rysuneczek na środku. Przybliżyłam twarz i dostrzegłam w nim różę wiatrów. Stokrotka ta była kompasem! Spośród jej płatków jeden był ruchomy, to on był igłą, wyznaczającą kierunek. Rozejrzałam się po pokoju w obawie, że ktoś mógłby mnie przyłapać, ale wszystko wskazywało na to, iż byłam sama. Podeszłam do łóżka i delikatnie wsunęłam stokrotkę pod poduszkę. Lecz po głębszym namyśle, stwierdziłam, że nie było to wystarczająco bezpieczne miejsce i w tym samym momencie, ku mojemu zdziwieniu z tyłu stokrotki wyczułam wystającą, niewielką część. Wyciągnęłam ją i dostrzegłam, że na jej tyle jest przymocowana mała obręcz. Oprócz kompasu, stokrotka ta była również pierścionkiem. Poczułam nagły przypływ ekscytacji, a w moim brzuchu pojawiło się uczucie ciepła. Wsunęłam pierścionek na środkowy palec i zauważyłam, że znowu przybrał postać zwykłej stokrotki, a gdy dotknęłam w środek kwiatka, ten na nowo stał się metalowym kompasem.
Momentalnie poczułam przypływ senności i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo chce mi się spać. Wsunęłam się pod kołdrę i zmętniałam. Mimo że pierścionek poprawił mi humor, przecież nie będzie w stanie mnie stąd zabrać. Nie ma już powrotu… Zostały mi już tylko sny, w których mogę jeszcze co jakiś czas odwiedzać świat, gdzie zostawiłam moich bliskich. Zaczęłam nucić sobie melodię.
Żółte kwiaty dla ciebie uszyję
z pozostałości gwiazd na niebie.
Na żółtej podam je tacy,
przyprawię żółtą kokardą.
Podpiszę je żółtym markerem,
abyś nie miał cienia wątpliwości.
I zostawię gdzieś pod drzewem
w czasie burzy…
I tak otumaniona bliskością łez, zasnęłam w wielkim łożu, w wielkim zamku, w świecie, którego nie znałam. W świecie, który zaraz miał się stać moim domem…
II
Stacja Wojna Kolorów
Nazajutrz zostałam obudzona przez przeraźliwy krzyk jastrzębia, a może tak mi się tylko zdawało? Nie pamiętałam także mojego snu. Wstałam za to wypoczęta, jak nigdy. Zdaje się, że zasnęłam, jak dziecko, och, jak miło było tak wstać bez uciążliwego zmęczenia na powiekach!
Nie miałam nawet, o dziwo problemu z przyjęciem prawdy, że już nie wrócę, że wczoraj cały dzień spędziłam na wędrówce do zamku Lady in Blue. Nie opierałam się niewiadomej, zupełnie, jakby było mi to pisane. Pamiętałam każdy szczegół z wczoraj i nic mnie nie zdziwiło, niczego nie żałowałam i wszystko przyjęłam bez żalu. Lecz myśli o poranku rzadko kiedy pokrywają się z tymi, przychodzącymi wieczorną porą.
Powoli otwierając oczy, koło kotary spostrzegłam stojak, na którym wisiała różowa sukienka. Blady, perłowy róż sięgający aż do ziemi na cieniutkich ramiączkach. Suknia pozbawiona była wszelkich ozdób, zrobiona z jednolitego, aksamitnego materiału. Rozmiar dopasowany był na mnie idealnie, a skrojona została przez naprawdę umiejętne ręce. Doprawdy urzekająca suknia. Obok wieszaka na całe szczęście ktoś także podrzucił lustro. Niestety ciut małe, lecz musiało wystarczyć. Wyskoczyłam więc z łóżka i poszłam w stronę wieszaka. Podłoga była zimna, ale dzisiaj nie przeszkadzało mi to wcale. Można powiedzieć, że był to przyjemny, orzeźwiający chłód.
Zrzuciłam z siebie ubrania dnia wczorajszego, by móc przyoblec me ciało w suknię znacznie wytworniejszą. Materiał delikatnie muskał moją skórę, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Zupełnie cichutka sukienka. Podobałam się sobie, wyglądałam, jak ja. Odsłonięte ramiona, plecy i szyja ukazywały bladość mojej skóry. Nigdy nie miałam takiej sukienki, nie byłam na to wystarczająco odważna, zawsze z tyłu głowy nieuzasadnione kompleksy mówiły mi, że taka suknia jest nie dla mnie. Ale dzisiaj była dla mnie i mało tego, wyglądałam w niej ładnie, w odbiciu znowu ujrzałam tę ładną dziewczynę, którą kiedyś byłam.
I nagle przypomniałam sobie o stokrotce. Przez chwilę przeszła mnie myśl, że ktoś mógł ją ukraść, lecz na szczęście nadal spoczywała na moim palcu. Odetchnęłam z ulgą. Podniosłam dłoń, zastanawiając się, po cóż jest ona kompasem? Przycisnęłam ją do piersi i momentalnie poczułam dyskomfort w żołądku, mówiąc sobie w duchu, że będzie dobrze… To tylko herbatka… To tylko przejściowe… Niebawem znajdę się w Królestwie Czarnej Królowej i jest to jedynie kwestią czasu. Wzięłam głęboki wdech, rzucając przelotnie ostatnie spojrzenie na moje odbicie, uśmiechnęłam się i boso wyszłam z mojej komnaty.
Na korytarzu nie było nikogo. Za dnia zamek sprawiał wrażenie jeszcze większego, a na suficie w jego skrzydłach wiły się kręcone schody. Niektóre były tak poskręcane, że zdaje się, że prowadziły donikąd. Lecz czy jakiekolwiek schody, poskręcane, czy nie, które znajdują się na suficie, mogą dokądkolwiek prowadzić? Odpowiedź zdawała się nie przeczyć, bowiem chwilę później moim oczom ukazały się na nich postaci, będące do mnie do góry nogami. Cicho wspinały się po stopniach, nie zważając na mnie. W rękach trzymały książki, najwidoczniej spiesząc się z jednego pomieszczenia do drugiego. W pewnym momencie jedna z nich upuściła książkę, która z łoskotem świsnęła mi koło ucha, lądując na posadzce tuż obok mnie.
— A! — krzyknęłam przerażona, ledwo zdążając uniknąć zderzenia z książką.
— Przepraszam! — krzyknęłam do kobiety, będącej do góry nogami. — Zdaje się, że upuściła pani książkę! — lecz ta była na moje krzyki zupełnie głucha.
Albo mnie nie słyszała, albo mnie ignorowała, w każdym razie dalej wspinała się po schodach, jakby nigdy nic. Podniosłam książkę, na której widniał tytuł „MISTRZOSTWA ŚWIATA W PŁYWANIU 1654”
— Hmm… — mruknęłam do siebie, zaintrygowana, przypominając sobie basen, przykryty płachtą.
Jeszcze raz podniosłam głowę, chcąc oddać zgubę, ale na schodach już nikogo nie było. Zmrużyłam podejrzliwie oczy i poszłam dalej.
Cichuteńko, niezauważona przez nikogo, szłam przez korytarz. Lecz to wolnością nie było, o nie. Na gołych ścianach wisiały obrazy. Były one zwykłymi, niebieskimi kwadratami. Zupełnie, jakby kolor sam w sobie był najpiękniejszą sztuką. Nie miałam pojęcia, czy dobrze idę, lecz zatrzymać się nie chciałam także. Po prostu szłam przed siebie, trzymając w rękach mistrzostwa w pływaniu. Dziwiłam się, że na korytarzu jestem sama, czyżby nikt tu nie mieszkał? Tylko tych parę istot, które spotkałam na suficie tego ranka?
O mały włos, a wpadłabym na drzwi na końcu korytarza. Wyhamowałam w ostatniej chwili, lecz z rąk upadła mi książka, trącając drzwi, które lekko się uchyliły. Moje serce na chwilę stanęło. Czy aby na pewno byłam na to gotowa? A może królowe próżności ukartowały to, by mnie bezwstydnie i jawnie otruć? Wstałam, ponownie podniosłam ciężką księgę i leciutko pchnęłam drzwi, nieśmiało zaglądając do środka. Była to stacja… która zdawała się mnie prześladować! A na samym jej środku ustawiony był ten zabawny stół bez nóg, przy którym siedziały Kolorowe Panie. Lady in Yellow, Lady in Green i Lady in Blue… spokojnie popijały herbatę, ochoczo przy tym gawędząc. Pani w Zielonym nadmiernie gestykulowała, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. Zaraz obok niej, uważnie słuchając, Pani w Niebieskim swą lewą ręką trzymała włosy, kiedy to prawa wystukiwała rytm na stole. Obie widać było, że się czymś niezmiernie denerwowały. A może ekscytowały? Pani w Żółtym przybrała zaś kamienny wyraz twarzy. Niewzruszona niczym patrzyła prosto na mnie… Stanęłam tam jak wryta. Czułam, jak wierci wzrokiem w mej duszy, kradnąc wszelkie nadzieje, pomysły, wspomnienia, chwile szczęścia, niczym demon. Pustka momentalnie ogarnęła moją głowę. Kiedy ona na mnie patrzyła, ja nie wiedziałam, co się dzieje. Kiedy ja dawałam w sobie wiercić, ona karmiła się moim strachem i bezradnością.
„Podejdź bliżej, a ukradnę ci serce” — zdawała się myśleć w tym momencie…
— O! Emily! Jaką ty masz ładną sukienkę! — wykrzyknęła Lady in Green z ciastkiem malinowym w buzi, skutecznie budząc mnie z transu.
Od kiedy pamiętam, brzydziło mnie jedzenie w buzi, podczas mówienia. Była to pierwsza nieidealna rzecz w tym świecie, od kiedy się w nim pojawiłam.
— Dzień dobry — odpowiedziałam, ukłoniwszy się przy tym.
— Właśnie zaczęłyśmy, jak dobrze, że już jesteś — rzekła Lady in Blue. — Mamy nadzieję, że się wyspałaś. Kazałyśmy w twojej komnacie umieścić najlepsze łoże.
— Słyszałyśmy, jak nucisz jakąś śliczną piosenkę, co to było? — zapytała Pani w Zielonym.
Nadal stałam od nich oddalona o parę metrów, lecz na to pytanie pozwoliłam sobie się przybliżyć.
— Żółte kwiaty? Kiedy byłam młodsza, mama śpiewała mi ją przed snem, aby nie było mi już przykro.
— A dlaczego było ci przykro, Emily? — słodkim głosikiem zaszczebiotała Lady in Yellow.
Niezmiernie speszyło mnie jej nader przyjacielskie obejście. Próbowałam zatuszować przyczynę, lecz nadaremno… ona wiedziała o wszystkim.
— Hmmm…. To nieistotne — ucięłam temat.
— Czyli piosenka nie zadziałała! — wybuchnęła śmiechem Lady in Green.
— Jak to nie zadziałała? — skrzywiłam się.
— A czyż nie stworzyłaś jej właśnie po to, by czuć się szczęśliwa? To, że wolałabyś o tym nie mówić, świadczy o twoim nieprzepracowanym smutku — wytłumaczyła.
— Nie wiem, może…
„…ma pani rację” — zdecydowanie zbyt oficjalnie.
„…masz rację” — z kolei zbyt swawolnie.
„…macie rację” — przecież mówi to jedna osoba…
— …jest w tym ziarno prawdy. Nie wiem… to tylko głupia piosenka.
— No nie, Emily — wtrąciła Lady in Blue. — Stworzyłaś ją, by leczyła twe smutki. To już nie jest zwykła piosenka, a terapia.
Przez całą tę rozmowę Lady in Yellow wpatrywała się we mnie, jak w obrazek. Czułam na sobie jej uporczywy wzrok, lecz aby móc kontynuować konwersację, musiałam przeto to zignorować. Trudno tak bowiem skupić się, gdy ktoś tak wierci, wierci i wierci…
— No, nieważne! Później do tego wrócimy! — widząc moje zdezorientowanie, wykrzyknęła Lady in Green. — Usiądź z nami, jest przecież wolne miejsce… — wskazała na wolne krzesło pomiędzy nią, a Lady in Yellow.
A dałabym sobie rękę uciąć, iż gdy zaczęłyśmy rozmawiać, miejsca nie było. Stały tylko trzy krzesła. Były, jak ten magik, który odciąga uwagę widza, by sztuczka się udała.
Usiadłam na krześle, utkwiwszy wzrok w podłodze, przypominającą szachownicę, zauważając przy tym, że wszystkie panie mają na stopach obuwie. Nagle zrobiło mi się nieopisanie głupio, gdyż przyszłam tu przecież boso…
— Czy to nie problem, że jestem boso? — spuściłam zakłopotana wzrok.
— No co ty, Emily! Czuj się tutaj, jak u siebie w domu. Jeżeli wygodnie ci bez butów, chodź bez nich! — zapewniła mnie Pani w Zielonym.
Czułam się dziwnie. Atmosfera była istnie cukierkowa, a to przecież królowe próżności były.
— Ubóstwiamy tutejsze ciasteczka malinowe, są one istnie wyborne, powinnaś ich spróbować! Ale uważaj, bo możesz się zakochać! — zachichotała Zielona Królowa.
To ona głównie mówiła, była najmilszym i najbardziej otwartym Kolorem, podczas gdy reszta lubowała się w ciszy. Pani w Niebieskim była surowa, a Pani w Żółtym.. cóż… o tym może później.
— Co czytasz? — zapytała nagle Lady in Blue.
— Hm? Ach! — oprzytomniałam. — To nie moja książka, spadła jednej z… mieszkanek królestwa.
— Znowu latały po suficie? — dopytała z rozdrażnieniem w głosie, a Żółta i Zielona Królowa popatrzyły na siebie znacząco.
— Bardziej chodziły po schodach… tylko… ee.. do góry nogami.
— TO JUŻ SIĘ STAJE NIEZNOŚNE! — wrzasnęła nagle, aż podskoczyłam na krześle.
— Spokojnie, Blue… — uspokajały ją pozostałe Kolory. — Szybko to naprawi…
— Ale nie przychodzi! Mówię i mówię, a on nie przychodzi!
— Kto nie przychodzi? — wtrąciłam się.
— No Malarz, a kto?! — żachnęła się Lady in Blue.
— Pewnie naprawia Czarną Część — czule poklepała ją po plecach Zielona Królowa.
— Ale ja już nie wytrzymam z tymi… — zapiszczała- DURNYMI SCHODAMI! DLACZEGO ONE LATAJĄ PO SUFICIE?!
Gdy Żółta Królowa pocieszała płaczącą Niebieską Królową, ja pytająco spojrzałam na Lady in Green. Ta przysunęła się do mnie (zamieniłam się już miejscami z Lady in Yellow, by ta mogła pocieszać Lady in Blue) i powiedziała:
— Bo widzisz… te schody już od jakiegoś czasu szwankują — wytłumaczyła mi, szepcąc.
— Czyli sufit nie jest ich miejscem?
— Nie, byłoby to bez sensu. Schody są po to, by po nich wchodzić do miejsca położonego wyżej, bądź niżej od nas. Po cóż miałyby się pałętać po sufitach zamkowych?
— To jak na nie wchodzicie?
— No normalnie, jak nie ma ich na ziemi, musimy wejść przez sufit — powiedziała, jakby było to oczywiste.
— A… nie spadacie z nich?
— A dlaczego miałybyśmy z nich spaść? Matko… — westchnęła. — Jeszcze gdyby nas z siebie strącały, to by dopiero było!
— Nie, nie… chodzi mi o… grawitację — powiedziałam powoli.
— ALE MÓWIŁAM MU JUŻ TYSIĄC RAZY! — w tle nadal wydzierała się rozżalona Lady in Blue, którą ciągle pocieszała Żółta Królowa słowami „spokojnie, Blue”.
— No właśnie! Dzięki grawitacji nie spadamy — odpowiedziała Zielona Królowa, ignorując krzyki.
— Jak to? Właśnie grawitacja by was ściągnęła w dół.
— To zależy w jakim dole się znajdujesz.
— Hmm…? — mruknęłam pytająco, zbita z tropu.
— No… dla tych, którzy na schody wchodzą od sufitu, dołem jest sufit, a ty, jako obserwatorka jesteś górą. A że ty byłaś wtedy na dole, górą dla ciebie był sufit. Dlatego nie pospadały. Dzięki grawitacji.
Gdy miałam już zadać kolejne pytanie, przerwała mi Niebieska Królowa, najwyraźniej już znacznie uspokojona.
— No! Rzeczywiście nie pomyślałam, że Malarz może być zajęty naprawą Czarnej Części tego świata.
— A co jest nie tak z tą częścią? — zapytałam ostrożnie.
— Po prostu nie pasuje, trzeba się jej pozbyć — syknęła.
Nagle głośno rozbrzmiał dzwoneczek, dźwięk wydobywający się z pokoju obok, którego wcześniej nie zauważyłam. Odruchowo ze strachu aż podskoczyłam na krześle. Zauważywszy to, Lady in Green wytłumaczyła mi, iż dźwięk wydobywa się z kuchni i oznacza, że deser jest już gotowy.
Zaiste, minutę później, niska kobieta w niebieskim kimono zjawiła się z wózkiem pełnym maleńkich talerzyków ze słodkościami, wyglądającymi, jak tiramisu. Warstwa nasączonych w kawie biszkoptów zdawała się tańczyć z kremową masą i wyglądało to przepysznie. Kobieta, która nas obsługiwała, swoim wyglądem przypominała trochę tę, która wpuściła mnie do zamku, lecz były to dwie, różne osoby. Choć aby się upewnić, musiałam jej się uważnie przyjrzeć, bowiem pochopnie mogłabym je wziąć za rzeczywiście jedną, tę samą osobę. Istota ta była znacznie płochliwsza od poprzedniej, otwierającej mi drzwi. Oraz przede wszystkim znacznie młodsza. Nieśmiało spojrzała mi w oczy, prawdopodobnie zastanawiając się, kim właściwie jestem i jeśli piłam herbatę z królową tego zamku, to czy kimś ważnym. Uśmiechnęłam się do niej, starając się dać jej do zrozumienia, że nie musi się niczym przejmować. Niewinnie, zupełnie, niczym dziecko odwzajemniła mój uśmiech i szybko spuściła wzrok, zajmując się talerzami z przysmakami.
— Proszę — powiedziała cichutko, podając deser Lady in Blue.
Drżały jej przy tym ręce, lecz wydawać by się mogło, że nikt nawet tego nie zauważył.
— Proszę — powiedziała do mnie, podając mi, jako ostatniej kawałek tiramisu.
— Dziękuję — odpowiedziałam, jako jedyna.
Fascynująca istota, wyglądająca na paręnaście lat, ponownie spuściła wzrok, nieśmiało się przy tym uśmiechając. Ukłoniwszy się nam, pędem puściła się z powrotem do kuchni.
— Widzę, że nadal jest dzika- skomentowała Lady in Green. — To dziecko będzie źródłem samych kłopotów. Biedna istota… Jest tu zupełnie sama — westchnęła.
— Jakiś czas temu jej matka od niej uciekła, zostawiając ją samą. Była wtedy jeszcze małą dziewczynką. Biedne dziecię nadal nie może nauczyć się bez niej żyć — wytłumaczyła Lady in Blue.
— Uciekła z królestwa? — zapytałam zaintrygowana.
— Tak. Wszyscy byliśmy w szoku, nikt nigdy czegoś takiego nie próbował.
Historia ta dała mi nadzieję, zainteresowała mnie. Pierwsza uciekinierka, czyli ktoś jednak uciekł… Wkrótce miałam dowiedzieć się więcej. I sama dziewczyna także obudziła moją ciekawość. Może przypominała mi dzieci, których towarzystwo tak bardzo lubiłam? Zastanawiałam, czy w tym świecie też są dzieci. Lecz zanadto intensywnie rozmyślać o tym nie mogłam, gdyż inne pytanie miało być przeze mnie zadane.
— Widzę, że w waszym świecie także macie stację Wojnę Kolorów.
Lady in Yellow badawczo prześwietliła mnie wzrokiem od głowy do łokcia, tak niedawno spokojnie spoczywającego na stole.
— Wojna Kolorów od zawsze była tylko w tym świecie. Świat, od którego się odwróciłaś, owej stacji posiąść nie byłby w stanie. Jest zbyt cenna i niezrozumiała dla oczu, chłonących tylko niewysublimowany banał.
— A jednak zdarzyło mi się ją zobaczyć tam aż dwa razy — zaoponowałam, nie wiedząc czemu łamiącym się głosem.
Coś było nie tak… Przestraszyłam się jej słów. Nie to miałam usłyszeć. Nie tak miało być. Bałam się, co usłyszę za chwilę.
— Zobaczyć ją mogłaś jedynie tutaj, tam nie. Od kiedy pierwszy raz ją ujrzałaś, znajdujesz się tutaj.
— Ale przecież po raz pierwszy zobaczyłam ją tak dawno temu…
Broniłam się, jakbym zawiniła, jakbym to ja kłamała. Zabrakło mi tchu, zrobiło mi się niedobrze. Czułam się ciężko, a w gardle znów pojawiła się ta osobliwa, ciężka kulka. Próbowałam ją przełknąć, ale nie byłam w stanie. Cała się spięłam. Czułam się oszukana przez życie. To nie tak miało wyglądać. Nie przez to miałam przejść. Miałam przejść przez znacznie mniej, tak to sobie zaplanowałam. Ile można cierpieć? To wszystko było bez sensu, głupie. Tak bardzo chciałam przełknąć tę kulkę.
— Emily, kochanie, jesteś u nas od bardzo dawna…
— Ale przecież wracałam do tamtego świata, funkcjonowałam, prowadziłam normalne życie właśnie tam, nie tu!
— I sny potrafią być czasami zdradzieckie…
— Zauważyłabym coś, cokolwiek… — zaskomlałam.
— Przykro mi — odparła, kończąc dyskusję, nabierając na widelczyk tiramisu.
Ogarnęła mnie pustka, nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Choć wiedziałam, że kłamią, brzmiało to, jak prawda. Nagle poczułam zimno, jakbym oddalała się od stołu, głosy obok mnie brzmiały, jakby wypowiadały je istoty w oddali. Wszystko działo się tak daleko ode mnie.
— Emily! — słyszałam jakieś szmery w oddali.
— Emily, Emily, gdzie jesteś? — jakbym słyszała głos mojej matki. Zawsze starała się sprowadzić mnie na ziemię, gdy nieobecnym wzrokiem wędrowałam w jakiejś nieznanej przestrzeni, nie potrafiąc wyjść z transu.
— Emily! Hej! — ocknęłam się, leżąc na posadzce.
— Co się stało? — zapytałam nieprzytomnie.
— Chyba gdzieś poszłaś. Powiedz, gdzie? — zapytała czule Zielona Królowa, gładząc mnie po włosach.
— Nie wiem — jęknęłam z dzwoniącym, powtarzającym się dźwiękiem w mojej głowie.
Byłam zagubiona, bo mur murem scalonym na nowo się stał…
Kolory pomogły mi wstać i wkrótce znowu siedziałam pomiędzy Lady in Yellow, a Lady in Blue na swoim krześle.
Choć czułam, że kłamią, musiałam znaleźć jednak jakiś dowód, cokolwiek, co wskazywałoby na to, że nie zwariowałam do końca, że zachowałam resztkę trzeźwości umysłu, którą tak zawsze nade wszystko sobie ceniłam.
Uspokoiłam się. Nie mogłam panikować, musiałam być dzielna. Położyłam dłonie na przeponie i wzięłam głęboki wdech.
— Dziękuję za herbatę, już pójdę- oznajmiłam, wysilając się na najbardziej stanowczy ton, na jaki było mnie stać.
Kolory kiwnęły głową z politowaniem, gdy Żółta Królowa się do mnie zwróciła.
— Och, Emily… — westchnęła, po czym podeszła do mnie i kucnęła. Jakaż ona była wysoka! Wzięła moją twarz w swoje dłonie i bezgłośnie pocałowała mnie w czoło. Tym mglistym pocałunkiem spotkanie rozmyło się w powietrzu.
Mama też mnie tak całowała w czoło. Ciekawe, co u niej? Ciekawe, jak się miewa?
III
Niewidzialna chata
Po herbacie postanowiłam przejść się po zamku Lady in Blue. W końcu jeśli był tak piękny, czemu zatem nie zachwycić się jeszcze bardziej? Może akurat to spowoduje, że zdołam przełknąć kulkę żalu? Gdy wyszłam z pokoju jadalnego, na korytarzu zrobiło się żywo. Wiele istot swobodnie się po nim poruszało. Wszystkie były kobietami i każda miała na sobie niebieskie, zwiewne kimono, a swym wzrostem sięgały mi do klatki piersiowej. U paru z nich zauważyłam również wzory, przypominające fale, wytatuowane na skroni, nie wyglądało to jednak na aspekt stricte wizualny. Wyglądało to niemal na tatuaż jakiejś sekty.
Nagle wśród tłumu dostrzegłam młodą dziewczynę, która podawała nam tiramisu przy herbacie. Ucieszyłam się, gdy ją zobaczyłam. Podeszłam do niej co prędzej i chcąc znaleźć jakiś pretekst do rozmowy, zapytałam o wzory na skroniach. Momentalnie pobladła, a w jej oczach pojawił się strach.
— Nie możemy tutaj rozmawiać — szepnęła tak cichutko, że nie usłyszałam ani słowa.
— Nie możemy tutaj rozmawiać… Emily — powtórzyła głośniej.
Przy stole, tam przy Kolorowych Paniach zdawało mi się przecież, że obrzuciła mnie wzrokiem pełnym niezrozumienia. Byłam pewna, że nie miała pojęcia, kim jestem. Lecz sposób, w jaki wymówiła moje imię… Wszystko wskazywało na to, że w tamtym pokoju pomyliłam się. Och! Jestem taka szczęśliwa, kiedy nie mam racji, kiedy mylę się paskudnie! Ona mnie znała!
— A gdzie możemy porozmawiać…
— Lily — podpowiedziała.
— Lily, gdzie możemy porozmawiać? — zapytałam szeptem.
Lily rozejrzała się wokół badawczo, szukając potencjalnego zagrożenia. Upewniając się, że nikt nas nie podsłuchiwał, udzieliła mi odpowiednich wskazówek, po czym odeszła. Jej głos był czysty, jak łza i słodki, niczym cukierek albo szarlotka z lodami waniliowymi i bitą śmietaną. Mówiąc, towarzyszyło jej opanowanie, lecz to dziecięca nieśmiałość przykuwała uwagę. Miała w sobie ogromny urok. Spojrzała na mnie jeszcze raz, skinęła głową i odeszła, jak motyl. Jak motyl, co żyje zaledwie jeden dzień…
Przeszłam przez korytarz, kierując się w stronę pokoju z napisem Ogród. Zatrzymał mnie jednak głos Lady in Blue, nawołujący mnie. Natychmiast pobladłam.
— Nie radzę zwiedzać na własną rękę, zamek jest ogromny, możesz się w nim łatwo zgubić. Pozwól zatem, że cię oprowadzę — zaproponowała.
— Och, dziękuję bardzo, będzie mi niezmiernie miło — skłamałam, rumieniąc się przy tym, jak dziecko, co zostało przyłapane na gorącym uczynku.
— Stację kolorów już widziałaś… może przejdziemy do jadalni?
— A może pokażesz mi tę małą chatkę obok zamku? — zaryzykowałam.
Po twarzy Niebieskiej Królowej przemknął sprytny uśmieszek.
— Hmm… — zastanowiła się na głos. — Czemu nie?
— Domyślasz się, co może tam być? — zapytała mnie, gdy szłyśmy w stronę wyjścia.
— Nie.
Niebieska Królowa mruknęła niechętnie w odpowiedzi i dała znak strażniczkom Niebieskiej Bramy, by ją otworzyły. Przeszłyśmy przez most i skręciłyśmy w stronę chatki. Na horyzoncie nie było niczego, Niebieskie Królestwo otoczone było nicością.
— Nie chciałaś zasadzić tutaj drzew? Z czasem powstałby piękny las.
— Może jest, tylko niewidzialny?
— A jest?
— Nie, chyba nie… — westchnęła teatralnie.
Gdy doszłyśmy wreszcie do chatki, Niebieska Królowa odwróciła się do mnie.
— Uważaj, nie ma jednego stopnia, ale schody są w miarę solidne, mimo że na takie nie wyglądają — mrugnęła do mnie.
Kiwnęłam głową, a ona wyciągnęła pęk kluczy. Kiedy szukała odpowiedniego, ja podziwiałam drewniany budynek. Wyglądał, niczym wyjęty z mrocznej baśni. Niebieski bluszcz przyprawiał wręcz o ciarki. Nagle pośród bluszczu zobaczyłam wetkniętą kopertę. Czarną kopertę. Spojrzałam na królową, ta nadal szukała klucza.
— O! Jest! — wykrzyknęła radośnie. — No to idziemy!
Gdy wspinałyśmy się po schodach, które ku mojemu zdumieniu naprawdę okazały się solidne, wyciągnęłam rękę i szybko złapałam kopertę. Schowałam ją za sukienkę, modląc się, by nie wypadła mi w trakcie zwiedzania chaty. Pani w Niebieskim obejrzała się za mną, a ja szybko cofnęłam rękę, udając, że poprawiam sukienkę. Uśmiechnęłam się do niej niewinnie, a ona odwzajemniła mój uśmiech. Odetchnęłam z ulgą.
Chatka od środka była znacznie większa, niż się spodziewałam. Wyglądała całkiem zwyczajnie, jak normalny letniskowy domek nad jeziorem, lecz wkrótce miałam się przekonać, iż do zwyczajności było jej daleko. Przedsionek był niewielki, w zasadzie niczego w nim nie było, jedynie parę kurtek i płaszczy, a na drewnianych panelach- parę par kaloszy.
— Ktoś tu już jest? — zapytałam, wskazując na ubrania i obuwie.
— Nie — odparła. — To dla tych, którzy tutaj pracują — wytłumaczyła. — Jest tu raczej zimno, co mi przypomina, że powinnaś wziąć jedną z kurtek, jeżeli nie chcesz zmarznąć — wręczyła mi niebieską kurtkę, sięgającą mi do talii.
— No tak… jesteś ciut wyższa od dziewczyn tu pracujących… Dasz radę?
— Dam radę — zapewniłam ją ciekawa, co tak naprawdę znajduje się w tej jakże ciekawej chacie.
— No to komu w drogę, temu czas!
Jeszcze nigdy nie widziałam tylu ciekawych, wodnych stworzeń, jakie zobaczyłam w głównym pomieszczeniu tej chaty. W odstępie jednego metra stały obok siebie liczne akwaria, w których pływały magiczne istoty. Były najróżniejszych kolorów, niektóre miały więcej miejsca, bo same były dosyć spore i ruchliwe, inne o wiele mniej. Parę z nich świeciło, a były też i takie, które raz po raz znikały i pojawiały się ponownie, przysysając się do szyby. Wszystkie akwaria były podpisane.
— Tutaj mamy najnowszy nabytek — powiedziała, zatrzymując się przy jednym z akwariów. — Maleńką Paedocypris plującą jadem, który rozpuszcza wnętrzności ofiary.
— Matko! — wykrzyknęłam, instynktownie odsuwając się od akwarium.
— Nie bój się- zaśmiała się Niebieska Królowa. — Tutaj nic ci nie zrobi, sprawa wyglądałaby inaczej, gdybyś spotkała ją w wodzie. Jest tak mała i szybka, że nie zauważyłabyś, jak przenika do twojego ciała i atakuje twoje narządy wewnętrzne. Ponoć taka śmierć jest niezwykle bolesna… ale nie przejmuj się — dodała. — W tutejszych wodach jej nie zobaczysz, w zasadzie poza tą chatką w ogóle jej nie zobaczysz.
— Jest rybą laboratoryjną? — zapytałam zaintrygowana.
— Tak, można powiedzieć, że laboratoryjnie ją urozmaiciłyśmy.
— Ale po co wam tak niebezpieczna ryba?
— Przez wojnę. Wszystkie bronimy się, jak umiemy. Mój lud jest wodnym ludem, tak też będziemy walczyć, poprzez wodę — wytłumaczyła, przyciszając głos, po czym zbliżyła twarz do mojej.
— Musisz zrozumieć, Emily, że my się bardzo cieszymy na twoje przyjście. Jesteś bardzo specjalnym gościem…
Doprawdy nie przypuszczałam, że królowe próżności były w stanie wykrzesać z siebie takie pokłady życzliwości. Na każdym kroku dostawałam miliony uśmiechów i zapewnień, że jestem wyjątkowo dla nich wartościowa. Tylko czemu tutaj, a tam już nie? Czemu, ach czemu tam na górze były tak przerażająco podłe? Czy tylko w tym miejscu coś znaczyłam?
— Dlaczego jestem specjalnym gościem? — zapytałam, przybliżając się do jadowitej Paedocypris.
— Emily, kochanie, to ty nie wiesz? — zapytała, krążąc palcem po akwarium z niebieską ośmiornicą, spokojnie spacerującą po kamyczkach.
— Może wiem, tyle, że nie jestem pewna…
— Zatem powiedz to na głos…
— Tutaj toczy się jakaś wojna…
— Tak, i…
— I ja mam ją zakończyć — sprostowałam.
Lady in Blue skinęła głową, uśmiechając się przy tym przelotnie. Żadna z nas nie chciała kontynuować tej rozmowy, przeto porzuciłyśmy ten temat. Lecz jej uśmiech… ten zadziorny, drwiący, mały uśmieszek, trwający zaledwie kilka sekund, kiedy powiedziałam, że to ja muszę zakończyć wojnę,
chyba śnić mi się będzie do końca moich dni.
— No… innym razem pokażę ci wszystkie stworzenia. Mam pewne sprawy do załatwienia w zamku. Ale zanim wrócimy, spójrz na tę ośmiornicę — wskazała na akwarium, na którym przed chwilą się opierała.
— Śliczna, prawda? — zapytała, a kiwnęłam głową. — Jest z gatunku Hapalochlaena. Poprzez swój dziobek wprowadza w swą ofiarę jad, zawierający tetrotoksynę. Jest tak piękna… — westchnęła rozmarzona. — A jednocześnie tak jadowita, potrafi uśmiercić armię. Tetrotoksyna jest śmiertelną i niezwykle skuteczną trucizną. — Uśmiechnęła się do mnie. — No… wracamy?
Dotknęłam miejsca, w którym powinna być czarna koperta. Z paniką uświadomiłam sobie, że zniknęła, musiała wypaść. Odwróciłam się gwałtownie, gdy Niebieska Królowa, oddalona ode mnie o parę metrów, nadal stojąc przy niebieskiej ośmiornicy trzymała ją wysoko w ręku.
— Tego szukasz? — zapytała sprytnie.
— Przecież wiesz, że czarny jest zakazanym kolorem — rzuciła nerwowo. — Myślałam, że się lubimy.
— Bo się lubimy — wyjąkałam cicho.
— Słucham? Nie usłyszałam cię, powtórzysz?
— Bo się lubimy — podniosłam głowę i łamliwym tonem zaskomlałam, w środku umierając ze strachu.
— To dlaczego ją przede mną schowałaś? I to jeszcze w sukience, którą specjalnie dla ciebie kazałam uszyć? — syknęła.
— Nie wiem… — wybąkałam. — Chyba po prostu byłam ciekawa.
— Myślałam, że byłaś ciekawa chatki — odparła surowym tonem.
Strach odebrał mi mowę, stałam tak, jak kołek, a moja twarz przybrała kolor śliwki.
— Nie złoszczę się… jestem twoją przyjaciółką. Nikomu nie powiem, że trzymałaś w dłoni coś czarnego… — powiedziała już znacznie spokojniejszym tonem, rozluźniając napięte mięśnie twarzy. — Ale nie zrobisz mi już czegoś takiego? Złamałoby mi to serce, Emily.
— Nie, nie zrobię — odparłam cicho.
— No już dobrze, już dobrze, jesteś dobra, Emily… Postąpisz mądrze…
— W chacie jest ponad dwieście gatunków morskich stworzeń, innym razem chętnie pokażę ci wszystkie, jednak teraz, sama rozumiesz… Jestem taka smutna.
Wyszłyśmy wkrótce na świeże powietrze, gdzie było znacznie cieplej, niż w chacie. Oddałam Niebieskiej Królowej kurtkę i ze spuszczoną głową czekałam na nią na zewnątrz. Gdy zeszła ze schodków, wyciągnęła dłoń, prostując palce.
— Defumo — szepnęła, mając zamknięte oczy i przekręcając przy tym dłoń, chowając powoli palce w pięść.
Chata nagle zniknęła. Z szoku zrobiłam krok w tył.
— To bardzo potężne zaklęcie — rzuciła do mnie, nadal wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała chata.
— Działa jedynie wtedy, kiedy chcesz przed kimś ukryć sekret swego serca, ale nie zrobisz tego przed każdym, bo też i nie działa za każdym razem. Jedynie wtedy, kiedy osoba, której już pokazałaś sekret twego serca zdradzi twoje zaufanie. Wtedy zniknie na pewno.
I odeszła, zostawiając mnie samą. Czułam się ciężko, czując to, co się czuje, zrobiwszy coś złego, poczucie smutku, wstydu, zażenowania i upokorzenia. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś takiego poczułam, to okropne uczucie. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, było mi tak strasznie wstyd. Mogłabym równie dobrze zapaść się pod ziemię, nie miałabym nic przeciwko temu. Jednak wkrótce uderzyła mnie pewna całkiem oczywista myśl. Przecież to była czarna koperta! Nie jestem tutaj dla koloru niebieskiego, a czarnego! Nie było niczego złego w schowaniu listu. Poczułam przypływ odwagi, a wstyd, który sparaliżował całe moje ciało, powoli się ulatniał. To miejsce spowite było jakąś dziwną magią, przypominającą rodzinny dom. Będąc tutaj, mogłoby się wydawać, że to takie wspaniałe miejsce. Gdy Kolorowe Panie odzywały się, człowiek zwyczajnie słuchał i niczego nie kwestionował. Jednak udawało mi się czasem otrząsnąć z tego mylnego wrażenia. Czarny kolor był w tym świecie wytatuowany tuszem nienawiści i na każdym kroku czuło się niechęć.
— Au! — krzyknęłam, kiedy w moją głowę uderzył nagle mały kamień. Podniosłam rękę, by wymasować bolące miejsce.
— Psst! — odezwał się głos z oddali.
Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie było.
— Tutaj — głośnym szeptem wypowiedział ten sam głos. Teraz słyszałam dokładniej, pochodził zza krzaków w oddali.
Podeszłam do nich i okazało się, że chowała się tam Lily. Gdy już chciałam się z nią przywitać, ta szybko mnie uciszyła i pokazała gestem ręki, bym usiadła obok niej. Spojrzałam na nią pytająco.
— Po pierwsze — zaczęła — jakbyś się zastanawiała, co się przed chwilą stało, to zapewniam cię, że chata nie zniknęła.
— Przecież jej nie ma — wskazałam na puste miejsce, kompletnie zbita z tropu.
— Jest, to twój mózg ją wymazał.
— Co.. o?
— No… tak się przestraszyłaś i zawstydziłaś rzeczą, której w głębi siebie tak naprawdę nie żałujesz, że słysząc nieistniejące zaklęcie, uwierzyłaś, że chata zniknęła.
— Przecież już tego nie czuje, wiem, że nie postąpiłam źle — odparłam, mając z tyłu głowy myśl, iż ta rozmowa z boku musi wyglądać, jak rozmowa dwóch wariatów.
— No to nie wiem, o co chodzi… — zastanowiła się. — Musisz chyba w coś wątpić. Jeżeli nie w tę rzecz, której nie żałujesz, to w coś innego.
— Niby w co miałabym wątpić? — zapytałam.
— A bo ja wiem? Nie jestem tobą — wzruszyła ramionami.
Siedziałyśmy przez chwilę w niezręcznej ciszy, a Lily skubała listki krzaka. Okazała się nie być taka nieśmiała, za jaką ją uważałam.
— A właśnie! — wykrzyknęła, sama siebie karcąc po chwili, że zbyt głośno.
— Bo ja miałam do ciebie sprawę — rzuciła, momentalnie ściszając głos. Było w tym coś tak uroczego, że aż się roześmiałam.
— No co? — nastroszyła się.
— Nic… — zapewniłam ją, starając się zatrzymać rozczulenie.
— Czarna Królowa — rzekła, a ja natychmiast spoważniałam, wpatrując się w nią uważnie — powiedziała, bym z tobą pogadała.
— No to po pierwsze pytała o jakiś kwiat, czy go masz.
— Mam.
— To dobrze, w razie niebezpieczeństwa powiedz Defumo, a zniknie.
— Czyli to jednak działa?
— Działa. Nie wiem, po jakie licho Niebieska Królowa ci to pokazała, chyba chciała się przed tobą popisać… — pokręciła głową z politowaniem, co było widokiem istnie zabawnym. — Ale ten… no… to działa. Tylko tak, jak mówiłam — to nie znika. Jedynie z ich umysłów, pamiętaj o tym.
— A po drugie… — ciągnęła — gdybyś zobaczyła pana Żabę… — I wyciągnęła z kieszeni koszulki czarną żabę, która już miała przez nas przeskoczyć, gdy w ostatniej chwili Lily złapała ją — … to ten… ee… on znaczy, że albo ma dla ciebie wiadomość z Czarnego Królestwa, albo że masz za nim iść.
— Lady in Black powiedziała, że możesz mnie wziąć za wariatkę, ale że mimo wszystko mam ci to powiedzieć — spuściła wzrok.
— Nie, nie, wierzę ci — zapewniłam ją. — To brzmi fajnie — uśmiechnęłam się.
— Serio? Co nie, że pan Żaba wymiata? — zachichotała.
— Wymiata, wymiata — uśmiechałam się, obserwując sztuczki, jakie robi.
— Potrafi jeszcze to, patrz — rzuciła podekscytowana, wskazując na pana Żabę.
Pan Żaba podniósł się na dolne kończyny i niczym człowiek stanął na dwóch nogach, po czym wyciągnął zza siebie laseczkę. Lily pstryknęła palcami, a na panu Żabie nagle znikąd pojawił się czarny garnitur. Przez parę sekund obserwowałam, jak tańczył swinga, aż na nowo zamienił się w normalną żabę.
— Fajne, nie? — zapytała z szeroko otwartymi oczami Lily.
— Cudowne — wykrztusiłam, nie sądziłam, że kiedykolwiek dane mi będzie zobaczyć tańczącą swinga żabę.
— Lily… — zaczęłam niepewnie, zmieniając temat.
— Hm? — mruknęła pytająco, próbując złapać żabę, która hasała beztrosko po trawie.
— Znasz Czarną Królową osobiście?
— Tak.
— To… — wahałam się przez chwilę — dlaczego mieszkasz tutaj?
— Dla ciebie.
— Ale mówią, że ty się tu wychowałaś. Czyli, że spędziłaś tutaj całe swoje życie.
— Aj! — machnęła ręką. — Co one mogą o tym wiedzieć! Widzą to, co chcą i tyle — rzuciła buntowniczo.
Siedziałyśmy jeszcze trochę pogrążone w ciszy, a ja co jakiś czas oglądałam się za siebie, patrząc na tę pustkę. Przypomniałam sobie, jak zasnęłam na kolanach Sue, a ona gładziła mnie po głowie, tak jak dzisiaj zrobiła to Lady in Blue. Zacisnęłam zęby, starając obudzić w sobie ducha walki.
— Co mam robić? — zapytałam.
— To, co zawsze — odparła, patrząc na mnie z najwyższą powagą.
— Czyli?
— Czyli zwyczajnie nie poddawać się. Rób, to, co robisz, ale nie zapominaj, by dążyć do Czarnego Królestwa. Znajdziesz do niego drogę, nie martw się o to. A tymczasem — dodała — korzystaj z nauk Kolorów. Wszystkie cię czegoś nauczą.
— Będziesz tutaj, prawda? — wędrowałam palcami po miękkiej trawie, po której jeszcze tak niedawno hasał pan Żaba.
— Nie… — odpowiedziała wolno, jakby nie będąc pewną, czy może mi to mówić.
— Widzisz… Emily — ciągnęła. — Od jutra mnie nie będzie. Obawiam się, że zobaczysz moje odejście. I tu mam kolejną do ciebie sprawę. Nie reaguj na krzywdy mi zadane, są one jedynie częścią planu. A skrzydła oferowane tobie na każdym kroku, nie zabiorą cię do mnie — wyrzekła jednym tchem dziwnym zupełnie, jakby nie jej tonem, niczym zaklęcie, po czym wstała i odeszła.
Zdawało mi się jeszcze, że mięśnie twarzy spięła tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. Odchodząc zostawiła mnie z pytaniem: co się stanie jutro? Odchodząc, zostawiła mnie z trwogą: co JEJ się stanie jutro?
Siedziałam zupełnie samotnie na trawie, nadal ją gładząc. Podniosłam smutnie głowę, chcąc zobaczyć, dokąd poszła, lecz ta znikła, nie było już po niej śladu. Zerknęłam jeszcze w stronę pustego miejsca, w którym jakiś czas temu znajdowała się chata, lecz i tej nie widziałam również. Jedynie stokrotki, które rosły pod tunelem z drewnianych desek.
IV
Strajk latających schodów
Skinęłam głową strażniczkom bramy, a te wpuściły mnie do środka.
— Dziękuję — ukłoniłam się im.
Nawet nie wysiliły się na odwzajemnienie mojego wdzięcznego wzroku, absolutna cisza po ich stronie. Istoty po drugiej stronie muru miały w zwyczaju ignorowanie mnie. Mogłam pytać i pytać, a i tak odpowiadały jedynie na to, na co odpowiedzieć chciały. W przypadku gdy nie poczuły takowej potrzeby, zwyczajnie mnie olewały, zupełnie jakbym to nie ja miała walczyć na tej przeklętej wojnie. Będąc pod parasolem złego dnia, ignorowały mnie. Gdy śmiałam się odezwać, ignorowały mnie. Nawet gdy użyłam jedynie podstawowej formuły grzecznościowej, jak to wychowani ludzie mają w zwyczaju, jak dzień dobry, na którą chociażby z czystej kultury odpowiedzieć się powinno, paskudnie mnie ignorowały. Z początku znacznie podsycało to mą irytację, lecz z czasem zauważyłam, iż w każdej części tego świata była ta jedna osoba, dla której nie traciłam pogody ducha. Lily miała rację, każdy Kolor mnie czegoś nauczył, nie zmarnowałam tu czasu, mimo że tak uciążliwie czasami odczuwam to wielkie marnotrastwo, pytając siebie samą ironicznie „na co, ach na co ci to wszystko było”.
Na suficie zamkowych znowu wiły się schody, a ja połykałam w środku śmiech, by przypadkiem ponownie nie sprowadzić siebie na niebieski, złowieszczy radar królowej. U dołu zebrała się pokaźna grupka kobiet w niebieskich kimonach, przekrzykując jedna drugą.
— MOŻECIE PROWADZIĆ DOKĄD CHCECIE — ryknęła ku górze jedna z nich niesamowicie niskim głosem, mogłabym ją nawet wziąć za mężczyznę.
— NAWET DO JADALNI? — odkrzyknęła z sufitu jedna z nich.
— Do jadalni? Przecież to na parterze! — jęknęła zrezygnowana, a ja nadal słyszałam w niej męski głos!
Chciałam zobaczyć tę, co przemawiała niskim głosem, lecz na mój ciekawski wzrok nie było miejsca, tak zatłoczone było niebieskie zamczysko. I w tym samym momencie schody skręciły się jeszcze bardziej. Teraz było w nich bardzo mało ze schodów, wyglądały bardziej na zwykłe zawijasy.
— Co za diabeł… TAK, DOBRA! NAWET DO JADALNI, do której nie trzeba wspinać się po schodach, do diabła, co ja zrobię… — skomlała cicho do siebie. — TYLKO BŁAGAM- ciągnęła, nadal wydzierając się ku górze. — ODKRĘĆCIE SIĘ WRESZCIE!
Tłum przerzedził się, a mnie o mało co serce nie wyleciało z klatki piersiowej ze zdumienia. To był mężczyzna! Tam przemawiał mężczyzna! Schody najwidoczniej odpuściły, gdyż już znacznie bardziej przypominały schody. Najwyraźniej byłam świadkiem ich strajku. Istoty na suficie przekazywały stanowiska schodów, a on dążył z nimi do porozumienia.
— SCHODY DOMAGAJĄ SIĘ DYWANIKU NA SOBIE, BO IM CZĘSTO ZIMNO — pisnęła jedna z istot na górze.
— SUPER, BĘDZIE DYWANIK! — zawołał, wycierając pot z czoła jedwabną chusteczką i z powrotem cisnął ją w kieszeń ubrudzonych farbą spodni.
— DYWANIK W KROPKI — sprostowała tym samym piskliwym głosem, który niósł się po całym zamku.
— ZATEM BĘDĄ W KROPKI!
Schody coraz bardziej się odkręcały, co widocznie sprawiało mu ulgę, zupełnie przed chwilą wyglądał, jak trup.
— No i jak, Malarzu? — rozległ się głos królowej za moimi plecami.
— Coraz lepiej — wysapał zmarnowany, odwracając się do niej.
I w tym samym momencie ze schodów koło ucha królowej świsnął z łoskotem jeden stopień.
— CORAZ LEPIEJ?! — ryknęła. — NIE DOŚĆ, ŻE NIE DA SIĘ PO NICH WCHODZIĆ, TO JESZCZE EWIDENTNIE PRÓBUJĄ MNIE ZABIĆ! — wrzeszczała, jak rozszalałe zwierzę.
— SCHODY MAJĄ JESZCZE JEDEN WARUNEK — krzyknęła dziewczyna w niebieskim kimono z góry.
Malarz uśmiechnął się niemrawo do Niebieskiej Królowej, jakby mówiąc tym samym „nie mam na to wpływu, może lepiej je wysłuchać?”. Królowa przesłała mu pełne nienawiści spojrzenie, siniejąc ze złości.
— TAK? — spytał niemal płaczliwym tonem.
— EEE… NIE WIEM, CZY MOGĘ MÓWIĆ. TO TROCHĘ NIE NA MIEJSCU…
Malarz ponownie spojrzał na królową, która wyglądała teraz, jakby szykowała się do masowego mordu.
— CZEGO CHCĄ TYM RAZEM TE DRANIE?! — ryknęła z morderczą furią.
— ABY… — zaczęła drżącym głosem — KRÓLOWA NAUCZYŁA SIĘ PŁYWAĆ.
Po tłumie popędził szmer, parę się nawet zaśmiało, gorączkowe szepty wiły się, czasami gubiąc się w okrzyku niedowierzania między mieszkankami Niebieskiego Królestwa. Lady in Blue wpadła w istny szał, zupełnie, jakby wdała się w bójkę z samym powietrzem, raz po raz wykrzykując najpaskudniejsze przekleństwa, po czym rzuciła się pędem w głąb zamku.
— Oj, nie wygląda to dobrze… — zamartwiał się na głos Malarz, trzymając się za głowę.
Schody najwyraźniej były tym nader ubawione, gdyż tak się ze śmiechu trzęsły, że o mały włos nie zrzuciły z siebie znajdującego się na nich Niebieskiego Ludu.
— Przepraszam — podeszłam do mężczyzny, przedzierając się przez rozemocjonowany tłum. — Czy to pan jest Malarzem? — zapytałam.
Odwrócił się w moją stronę gwałtownie, a po jego twarzy przemknął cień zainteresowania i zdziwienia.
— Tak — odparł rozdrażnionym głosem.
— Nie jesteś z Niebieskiego Ludu, prawda? — dodał, lustrując mnie, był ode mnie wyższy o głowę.
— Nie.
— Aha… Ty musisz być tą, która zakończy tę wojnę, czyż nie? — szerzej otworzył oczy.
— Podobno.
— Czy ja dobrze zrozumiałam, że to pan namalował ten świat? — zapytałam po chwili, gdyż przerwał nam odgłos ponownie skręcających się schodów. Malarz tylko machnął na nie ręką.
— Nie do końca — odparł wolno. — Mówisz zapewne o tym drugim Malarzu- bąknął.
— Drugim Malarzu? — zdziwiłam się.
— O moim ojcu — sprostował i spojrzał w moje oczy. Sam miał zielonkawo-brązowe z ciemnymi obwódkami. Włosy miał rozwichrzone na wszystkie strony, a usta rozpostarły się w uśmiechu, ukazując tym samym dołeczki w policzkach. Malarz miał bardzo miłą i ładną twarz. Spostrzegłam, że za długo się w niego wpatrywałam, uśmiechnął się do mnie jeszcze szerzej, a ja spuściłam oczy z zakłopotania.
— To… twój… znaczy pana… ojciec namalował ten świat? — dopytałam już o wiele bardziej nieśmiało, za co przeklinałam się w duchu.
— Tak… Ja w sumie nie wiem, co tu robię…
— Chyba ma pan naprawić schody…
— Ale nie wiem, jak… Może… może pani wie? — zapytał, a głos miał tak przejrzysty, że aż zachwiałam się na własnych nogach. Reprymendy w duchu nic nie dawały.
— Można zamontować windę — rzuciłam cicho.
— Hmm… mówi pani, że można zamontować windę… Przekażę królowej, może to ją zadowoli — prychnął, a ja już wiedziałam, że mam w nim sprzymierzeńca.
Malarz miał na sobie brązową, przetartą marynarkę, a na nogach błyszczały mu eleganckie lakierki. I po głębszym zastanowieniu się… miał też przystojną twarz.
„Co mnie to obchodzi”- starałam nakłonić się samą na zignorowanie tego faktu.
— Czy pan mieszka w tej części świata? — zapytałam, gdy udaliśmy się na spacer po dziedzińcu zamkowym.
— Nie mógłbym tego zrobić — zaśmiał się serdecznie. — Widzi pani… jestem bezstronny.
— Och, to znakomicie! — wykrzyknęłam uradowana, starając się ukryć moją fascynację nim. Te rozmarzone oczy, co nie powinny w taki sposób na kogoś spoglądać. Bo czyż miałam przed sobą gwiazdkę z nieba, spełniającą życzenia, czy człowieka z krwi i kości?
— Zatem gdzie pan mieszka?
— A co? Chciałaby mnie pani odwiedzić?
— Nie o to mi chodziło… — jęknęłam zmieszana, lekko się przy tym rumieniąc.
Piszę lekko, bo mi wstyd przyznać, że byłam czerwona, jak truskawka. Wstyd mi przyznać, że ja się co jakiś czas jąkałam, że mi się nogi plątały i że go tak bardzo od początku uwielbiałam. Ręce mi drżą do dzisiaj na myśl o nim… a łzy co jakiś czas skrapiają tę opowieść. Lecz gdy piszę o Malarzu, to… to coś więcej niż łzy. Jakby mi ktoś rozpalonym do czerwoności dłutem przekuwał serce, przypominając to wszystko, co kiedyś było.
Malarz westchnął, spojrzał w sufit i odparł:
— Nie mieszkam w żadnej części tego świata. Mieszkam tam, gdzie nie rządzi żaden Kolor.
— Jak to możliwe? Może pan tak zrobić? — zdziwiłam się.
— Między Kolorami są przestrzenie, gdzie ich władza nie dochodzi — wytłumaczył. — W takiej przestrzeni właśnie mieszkam. A co do pytania, czy mi wolno… — ciągnął dalej — to tak, ale tylko dlatego, że jestem synem Malarza tego świata i co jakiś czas wpadam do królestw i naprawiam jakieś rzeczy, kompletnie się na tym nie znając — zaśmiał się. — Może sprawdzimy, jak miewają się sprawy ze schodami? — zaproponował, na co ja chętnie przytaknęłam.
— O! — wykrzyknął. — Widzę, że schody powoli się odkręcają, co się sta… — nagle spostrzegliśmy parę stopni na posadzce.
— A no tak… — rzucił rozbawionym tonem. — Chyba zgubiłyśmy, moje drogie schody parę stopni, co?
— TAK, SCHODY PYTAJĄ, CZY… — dziewczyna na górze przerwała na moment. — EE… ZNACZY… U P R Z E J M I E PYTAJĄ, CZY WCHODZIŁABY W GRĘ MOŻLIWOŚĆ PODANIA IM STOPNI?
— A no pewnie! — wykrzyknął. — A zejdą?
— EEE… TAK, ZEJDĄ. A BĘDĄ WYSŁUCHANE?
— Oczywiście, mają swoje prawa, całkowicie je rozumiem. Ale możemy zrezygnować z tej jadalni? Bo ona.. ona jest na parterze, więc zrozumcie… to niemożliwe, by prowadziły do niej schody! — krzyknął uprzejmie.
— DOBRA! — istota w zwiewnym niebieskim kimono przekazała akceptację schodów.
— No i super — mrugnął do mnie porozumiewawczo. — Będzie spokój na jakiś czas… — westchnął.
— Na jakiś czas?
— Taa… Schody mają bardzo silny temperament. Raz znieważone i nietrudno o kolejną sprzeczkę — wzruszył ramionami. — Ale o to pomartwimy się wtedy, prawda? — uśmiechnął się do mnie, a zza naszych pleców wyłonił się ten sam znany mi od już tak dawna ostry głos.
— I jak tam schodki? — zapytała królowa ironicznie.
— Dobrze, już doszliśmy do porozumienia — odparł Malarz.
— Hmm… — mruknęła pogardliwie. — Bardzo dobrze… Widzę, że już się poznaliście — spojrzała na nas.
— Tak, nadarzyła się ku temu okazja — wyszczerzył do niej zęby, jakby rzucając jej tym samym wyzwanie.
— Panienka Emily wie, że jest pan synem Malarza, który namalował ten świat? — spojrzała na mnie pytająco, a jej brwi powędrowały bardzo wysoko.
— Tak, przed chwilą się właśnie dowiedziałam — odparłam.
Nastała niezręczna cisza, Malarz poprawił w tym czasie swoją marynarkę.
— Chodźcie na plażę — zaproponowała, przerywając ją Lady in Blue.
— Na plażę? — zdziwiłam się.
— Przypominam, że Niebieski Lud jest wodnym ludem.
Gdy wyszliśmy z zamku, moim oczom ukazało się morze, w którym pływało bardzo wiele istot.
— Niebieski Lud jest jedynym, który jest w stanie wytrzymać pod wodą nawet połowę dnia — rzekła królowa dumnym tonem.
— O! — szczerze wykrzyknęłam z wrażenia. — Jak to… możliwe?
— Już od najmłodszych lat są do tego przygotowywane. Już jako dzieciątka zawierają pakt przyjaźni z wodą. O, spójrz — wskazała na grupę dzieci przy brzegu — te dopiero zaczynają naukę. Podejdźmy bliżej — zaproponowała.
— Czy to ich pierwsza lekcja? — zapytała Niebieska Królowa instruktorkę dzieci.
— Nie, królowo — odparła nauczycielka. — To już ich drugi rok.
Zdziwiłam się ogromnie, dzieci nie mogły mieć więcej niż trzy lata. Wszystkie uśmiechały się niemrawo- co jest kolejną cechą Niebieskiego Ludu, jeżeli się uśmiechał, to niemrawo.
— Ile potrafią już wytrzymać pod wodą, Isabel?
— Godzinę, ale dopiero się uczą, królowo- odpowiedziała instruktorka pływania.
— Bardzo ładnie, drogie dzieci- pochwaliła je surowym tonem, zwichrzając włosy jednej z dziewczynek.
— Widzicie — odwróciła się do nas — kładziemy bardzo silny nacisk na naukę pływania. I tutaj was zostawiam, mam bowiem sprawunki do załatwienia w królestwie. Obiecuję, te schody mnie prawie wykończyły, prawie tak samo, jak wojna… — westchnęła na odchodnym.
— Schody powiedziały, że królowa nie potrafi pływać, o co w tym chodziło? — zapytałam Malarza, upewniając się, że królowa zniknęła z naszego pola widzenia.
— Po prostu nie potrafi pływać.
— Jak to? — zapytałam. — Przecież Niebieski Lud jest wodnym ludem.
— Lud tak, ich królowa już niekoniecznie.
— Więc nie potrafi pływać?
— Nie potrafi.
— Ale uczyła się?
— Tego nikt nie wie, chodzą pogłoski, że woda jej nie zaakceptowała.
— Nie rozumiem.
— Czyste serce jest lekkie, jak piórko, więc dryfuje na wodzie. Ciężkie od razu ciągnie na samo dno.
— A nie boisz się mówić tego na głos? — zapytałam, rozglądając się instynktownie dookoła.
— Ściany zamku mają uszy, ale woda trzyma sekrety. Tu jest bezpiecznie.
Dziewczynki weszły do wody z radosnym piskiem. Część odpłynęła znacznie dalej, niż te, które zostały z nauczycielką. Ta z kolei wydawała im polecenia, a tym, które odpłynęły dała wolną rękę.
— Pamiętajcie, przed zanurkowaniem uspokajamy bicie swojego serca. Ma bić tak: bum bum bum i coraz wolniej, dobrze?
Dzieci posłusznie położyły swoje małe rączki na sercach i nasłuchiwały, jeśli ich serce uspokoiło się, mogły wówczas zanurkować. Wkrótce nie było widać już żadnego dziecka.
— Ile potrafiłbyś wytrzymać pod wodą? — zapytałam Malarza.
— Niedługo, pewnie minutę. Ty zapewne też?
— Tak, ja też niedługo, potrafię pływać tylko tak, by nie zatonąć.
— To też jest sztuka, lepiej tak, niż w ogóle.
— Wiesz może, czy inne Kolory też pływają?
— Raczej nie potrafią, posiadają inne atrybuty. Na przykład Zielony Lud jest niezwykle blisko natury. Wiedzą o niej wszystko.
— A Żółty?
— Żółty Lud zajmuje się nauką. Dam ci radę — ściszył swój głos. — Wystrzegaj się mówienia o innych Kolorach w ich królestwach. Wszystko w swoim czasie.
Miałam jeszcze tyle pytań, lecz Malarz nie był chętny do udzielania na nie odpowiedzi. Szliśmy w ciszy wzdłuż brzegu, gdzie wypatrywałam dzieci. Już długo nie było ich na lądzie.
— Czy zobaczę cię jeszcze?
— Tak.
— Kiedy?
— Na kolejnym etapie twojej podróży.
— Co to znaczy?
— Zobaczysz — uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. — I nie martw się, proszę — dodał. — Smutek jest ostatnią rzeczą, która jest ci potrzebna w tym świecie. Staraj się dostrzegać pozytywy, nauczysz się wielu rzeczy i… jest nas więcej — mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Patrzyłam na niego, gdy odchodził, a on położył rękę na swoim sercu i poruszając ustami bez dźwięku, powiedział „Czarna Królowa”.
V
Jadalnia
Przez cały wieczór rozmyślałam o Malarzu. Jest nas więcej… Tylko jak ich rozpoznać? Ujawnią się, czy będę musiała się domyślać? Rozmowa z nim bardzo podniosła mnie na duchu, smutek i strach, który mną owładnął, znikł. Znowu poczułam się lekko. A w moim brzuchu dał o sobie znać cichy trzepot skrzydełek miliona kolorowych motylów. Byłam tym aż zażenowana, bo i na cóż tracić głowę dla kogokolwiek? To strata czasu i najczęściej nieuchronnie prowadzi do zguby.
Wojna to zarazem najpiękniejszy, jak i najokrutniejszy czas na trzepot skrzydeł motyli. To czas rozkojarzenia, kiedy trzeba mieć umysł ostry, jak brzytwa. To głupota! A jednak nawołująca do jakiejś dziwnej mądrości. Spojrzałam na mój pierścionek i nacisnęłam na środek stokrotki. Ta natychmiast przeistoczyła się w kompas. Na południu było morze, na północy rozciągająca się nicość. Zastanawiałam się, kiedy powinnam wyruszyć w drogę do Czarnego Królestwa. Czy droga przez pustkę może być bezpieczna? Coraz bardziej ciągnęło mnie do Niebieskiej Bramy, mogłabym już teraz odejść. Ostatni raz spojrzeć na wodę, wziąć głęboki wdech, trochę jedzenia z kuchni i już nie wracać. Moje myśli przerwał ruch kotary w wejściu do mojej komnaty.
— Tak? — zapytałam podejrzliwie, szybko naciskając na środek stokrotki, która w mgnieniu oka zamieniła się w normalny pierścionek.
— To ja — odrzekł ostry głos Lady in Blue.
Westchnęłam cicho rozdrażniona, po czym wyszłam jej na spotkanie w progu komnaty. Uśmiechnęłam się uprzejmie.
— No i jak tam, Emily? — zapytała.
— W porządku — odparłam wolno, nadal mając w pamięci zajście w chacie.
— Może chciałabyś dzisiaj zobaczyć jadalnie? — zaproponowała.
— To stacja nie jest jadalnią?
— Nie, korzystam z niej tylko, by wykwintniej ugościć specjalnych gości- mrugnęła do mnie.
— W porządku, tylko się przebiorę.
— Będę czekać na dziedzińcu, obok schodów.
— Czyli już jest z nimi dobrze?
— Tak — triumfalnie kiwnęła głową, po czym wyszła, zostawiając mnie samą.
Każdego ranka czekała na mnie ta sama, czysta, różowa sukienka na wieszaku. Każdego dnia miałam ją na sobie. Każdego dnia wyglądałam tak samo. Wzięłam zimny prysznic, uczesałam włosy, umyłam twarz i zęby, po czym założyłam różową sukienkę i wyszłam z komnaty.
Na dziedzińcu Niebieska Królowa gawędziła z jedną z Niebieskiego Ludu.
— Bardzo dobrze — pochwaliła ją, po czym odwróciła się w moją stronę, a niska kobieta w niebieskim kimono nas opuściła.
Patrzyłam za nią jeszcze przez chwilę. Postanowiłam nie nawiązywać do tej rozmowy, gdyż będąc szczerą, mało mnie to obchodziło. W mojej głowie nadal miałam obraz Malarza, tak usilnie starając się go rozmyć.
— Znaleziony został nowy gatunek jadowitych wodnych pająków — wytłumaczyła, a ja starałam się udawać tym zainteresowanie.
— Och, doprawdy?
— Tak, im więcej takich, tym lepiej.
Mruknęłam w odpowiedzi i na nowo się rozmarzyłam.
Chwilę potem weszłyśmy do ogromnego pokoju z trzema długimi stołami na środku. Na stołach pobłyskiwały niebieskie naczynia, przez które przechodziło niemrawe światło z bezsłonecznego nieba, tworząc przy tym istną ucztę wszelkich odcieni koloru niebieskiego.
Wyglądało to magicznie, jakby ktoś za pomocą różdżki rozprowadził eliksir miłości, nakazując wszystkim absolutną adorację tego widoku.
Na suficie rozprzestrzeniało się to samo pochmurne niebo, które ujrzałam zaraz po wejściu do zamku. Lecz skupić się na tym przepychu niemożliwego piękna nie mogłam, gdyż uwagę moją przykuła Lily, siedząca na końcu jednego ze stołów. Od razu zrozumiałam, że nie tam powinna się znajdować. Wiedziałam też, że lada moment stanie się coś nieprzyjemnego, a ja będę mogła tylko na to patrzeć, nie będąc w stanie jej obronić. To było odejście, o którym mówiła.
Kiedy Lady in Blue tylko ją spostrzegła, na jej twarzy pojawił się grymas zniesmaczenia, kompletnie obdzierający ją przy tym z piękna. Zniknął w końcu ten paskudny, obłudą przyprawiony uśmiech, robiąc miejsce prawdziwemu obliczu.
— Momencik — rzuciła pośpiesznie w moją stronę, po czym ruszyła zdecydowanym krokiem w stronę Lily. Zatrzymała się naprzeciwko niej, po drugiej stronie stołu. Obie przez moment utkwiły w sobie wzrok. Z odległości w jakiej się od nich znajdowałam, nie mogłam rzecz jasna dostrzec ich oczu, jednak byłam pewna, że jedne pałają nienawiścią, kiedy drugie tryskają życiem.
Nagle znikąd pojawiła się szóstka kobiet. Wszystkie na swych skroniach wytatuowane miały te wzory… Od reszty istot tutaj mieszkających, różniły się wzrostem (były wyższe ode mnie o głowę) i paskiem na talii koloru oceanu. W pasku tym dostrzegłam średniej wielkości puste przegródki, jakby na narzędzia. Ominęły mnie szerokim łukiem, kierując się w stronę Lily tym samym, znanym mi już, zdecydowanym krokiem. Jak się domyśliłam, ominęły również i samą królową po to, by niczym burza porwać w swe wojownicze ramiona Lily. Traktowały ją, jak najgorszego więźnia, zbiega, mordercę… jak zdrajcę…
Lily zupełnie jakby się tego spodziewając, kompletnie się przy tym nie opierała, pozwalając im się nad sobą pastwić. Kobiety mimo jej biernej postawy używały wobec niej siły, wbijając swe kościste palce w jej kruche ciało. Lily była od nich znacznie mniejsza, znacznie młodsza.
Okropna niesprawiedliwość i widoczna przewaga rozdzierała me serce. Kiedy jedna z nich z przegródki wyciągnęła wcześniej przeze mnie niezauważony sztylet i zamaszyście rozcięła nim niebieskie kimono Lily, myślałam, że krzyknę z rozpaczy, przeto zakryłam sobie usta dłonią i gryzłam się w palce. Kiedy ujrzałam, jak materiał coraz gęściej przesiąka ciemną czerwienią, zachwiałam się na własnych nogach, pojawiły się przed moimi oczami mroczki. Po omacku wymacałam przed sobą ławę, na którą runęłam z łoskotem.
“Nie reaguj” — mówiłam do siebie w duchu.
“Pod żadnym pozorem nie reaguj, mdlej, gryź rękę do krwi, ale nie reaguj” — nakazywałam. Dostałam w końcu instrukcje, co do których przysięgłam, stosować się skrupulatnie.
Odważyłam się w końcu otworzyć oczy, Lily i wojowniczki zniknęły, a Lady in Blue szła lekkim, jak piórko krokiem do mnie. Wyobrażałam sobie, jak podmuch wiatru znienacka wpada do jadalni, przewracając szkło i zabierając ze sobą królową do jakiejś odległej zimnej krainy, do której tak naprawdę należy. Ale ta zdawała się nadal iść w moją stronę, wiatr jej nie dzisiaj nie zabierze. Usiadła obok mnie, przybierając łagodny wyraz twarzy osoby niewinnej i rzekła głosem słodkim, jak te ciasteczka malinowe, którymi miałam nadzieję, że się kiedyś udławi.
— Wybacz, że musiałaś być świadkiem tak nieprzyjemnego zdarzenia, jednak ona… Lily swoją obecnością tutaj zakłócała spokój. Widzisz, jej nie wolno tutaj przebywać samej i gwarantuję ci, że ona o tym doskonale wiedziała. Takie nieposłuszeństwo nie jest tutaj tolerowane. Ale nie bój się, tobie włos z głowy nie spadnie- wygłosiła.
— Po stokroć przeklinałam ją w duchu, moje ciało zbyt ociężałe i ogłupiałe nie chciało się ruszyć. Zamknęłam oczy, czując jakieś dziwne, nagłe zmęczenie, czując jej morderczy oddech i jej krwisty zapach obok mnie. To się ciągnęło w nieskończoność. Po długich chwilach, rozmiarami malującymi się, jako godziny, otworzyłam oczy i poczułam ulgę. Zostałam sama. W ciszy siedziałam jeszcze przez chwilę, pustym wzrokiem wpatrując się gdzieś w przestrzeń.
— Przecież dopiero, co poznałam Lily, to wszystko stało się tak nagle, tak szybko… Nie spędziłam z nią nawet jednego dnia. Kręciło mi się w głowie od tego wszystkiego, dopiero, co ją poznałam… Dlaczego Niebieska Królowa kazała zrobić jej krzywdę? Kim tak naprawdę była Lily? Kim jest jej matka? Milion pytań przelatywało przez moją głowę. To wszystko stało się tak szybko.
Nieprzytomna udałam się do mojej komnaty. Idąc tak przez najpiękniejszy na świecie dziedziniec zamkowy, nie przyszło mi wtedy do głowy, by choć przelotnie na niego spojrzeć. Nieobecny wzrok utkwiłam w myślach, w tych wirujących pytaniach.
Kiedy dotarłam do komnaty, usiadłam na podłodze, pozwalając chłodowi przenikać przez moje ciało. Od niechcenia z odmętów niewyraźnej pamięci, przypomniałam sobie o kocie i kruku. Przypomniałam sobie, jak kot nie walczył z ptaszyskiem, tylko pozwolił się zabrać tymi szponami. I ona wcale z nimi nie walczyła. Dotknęłam mojego czoła, było rozpalone. Po gorących policzkach spłynęły łzy, a wkrótce ból głowy dopełnił me cierpienie. Zasypiając już, przyszła do mnie inna myśl. A myśl zamieniła się w zapach trawy cytrynowej, unoszącej się w powietrzu. Zapach przeszedł przez całe moje ciało po to, by znów zmienić się w słowa… podążaj za kotem…
VI
Uiekinierka
Próbowałam opanować wzrastający we mnie niepokój. Cała trzęsłam się ze strachu i niedowierzania, w końcu byłam świadkiem przemocy na dziecku. A przemoc na dziecku, to najokrutniejsza zbrodnia wszech czasów. Jak można podnieść rękę na istotę, która tak niedawno temu rozpoczęła swoją ścieżkę życia? Na istotę, która zaczyna po swojemu rozumieć świat, obserwując bacznie, otaczające ją otoczenie? Moja biedna, mała Lily…
Po ucieczce jej matki, Niebieska Królowa stała się jej opiekunem, będąc odpowiedzialną za pokazywanie jej świata. I niektórym wydaje się, że jakakolwiek niezgoda, sprzeczność z poglądami dorosłego powinna zostać w pewien sposób ukarana. Tak, by dziecko już od najmłodszych lat miało wpojone w swój umysł, że tak nie wolno, cóż nawet z tego, że to, co zabronione nie jest złe, tylko inne? Tworzenie traumy, by sama myśl przerażała, wręcz paraliżowała osobę jeszcze nie w pełni ukształtowaną, to znany sposób na wychowanie dziecka. Lecz pewnego dnia ta młoda osoba dorośnie i dane jej będzie badać ten świat na milion innych sposobów, a paraliżujący strach przed nieznanym, może pewnego dnia zostać przepracowany.
Po owym incydencie miałam się na baczności. Odwracałam się przez ramię w przerażeniu, że będę następna. Panicznie szukałam wzrokiem kobiet z wytatuowanymi na skroniach wzorami, lecz te nie pokazały się. Bardzo długo zresztą się nie pokazywały, co na pewno działało na mnie kojąco. Nie widziałam przez jakiś czas również samej Lady in Blue, snułam się po zamku sama, zastanawiając się, czy Lily może zdołała uciec. Jej ostatnie słowa wyszeptane do mojego ucha, uspokajały mnie. Nic takiego nie będzie miało miejsca, jeszcze tego nie rozumiem, ale zostanie mi to wytłumaczone niebawem.
Podczas moich pierwszych dni w zamku Niebieskiej Królowej, myślałam o uciekinierce, która jako pierwsza zdołała wydostać się z Niebieskiej Części tego świata. Zastanawiałam się, czy ona zupełnie, jak ja, przeszła kiedyś przez szparę w murze? Może mamy ze sobą coś wspólnego? Miałam nadzieję, że ją kiedyś poznam osobiście, a nie tylko z historii zakłamanych królowych próżności.
Z czasem, gdy zdołałam się już oswoić z wizją mieszkania w Niebieskim Zamku, poznawałam lepiej Niebieski Lud. Ich zwyczaje, tradycje i umiejętności. Pewnego dnia, gdy wyszłam z królestwa, zobaczyłam, jak pływają, co tłumaczyłoby, dlaczego czasami w zamku było tak pusto. Parę razy dziennie wychodziły do morza obok. Myślę, że nie skłamałabym, gdybym nazwała je wodnymi istotami, gdyż to właśnie tam poruszały się znacznie zwinniej, niż na lądzie. Woda była ich domem. Pielęgnowały w niej faunę i florę z troskliwością kochającej matki. A gdy nurkowały, pod wodą posługiwały się specjalnym językiem migowym, nie mając problemu z długimi konwersacjami, bowiem potrafiły wytrzymać bez powietrza całe godziny. Przeszło mi nawet przez myśl, że tylko tam są w stanie wyjawiać sobie sekrety, otwierając serca, zresztą to samo powiedział mi Malarz.
Na początku miałyśmy do siebie dystans, starałam się trzymać od nich z daleka z uwagi na ich królową. Nie był to ciepły lud, w obyciu był raczej zimny. Zimny na lądzie, pod wodą zaś, wśród raf koralowych, ciepły i życzliwy. Dopiero po jakimś czasie, gdy samotność zbyt często spoglądała w me oczy, postanowiłam skrócić między nami dystans. Tego dnia poszłam z nimi popływać w morzu. Pamiętam mój pierwszy krok w wodzie… była ona zaskakująco ciepła. Może to dziwne, lecz wydawała się również zupełnie inna od tej znanej mi ze świata poprzedniego.
Oczywiście nie mogłam dorównywać im w poruszaniu się w wodzie, w tym były absolutnymi mistrzyniami, lecz krok po kroku i robiłam postępy. Na początku uczyłam się jedynie z obserwacji, potem od nich. Było to piękne, ich więź z wodą była niesamowita, nie do opisania, wiedziały o niej wszystko. Dbały o wodę tak samo, jak woda dbało o nie. Pokazywały mi różne wodne rośliny i stworzenia, pokazywały mi życie w harmonii ze środowiskiem mi wcześniej nieznanym.
— Spójrz — powiedziała do mnie pewnego dnia jedna z nich. — Te rośliny znajdują się w całości pod powierzchnią, te — wskazała na inne — mają łodygi i liście, które dryfują na powierzchni, a z tych z kolei wystają tylko liście i kwiaty. Ich łodygi — ciągnęła dalej — są bardzo elastyczne, widzisz? — dotknęła jednej łodyżki, która niczym baletnica przechodziła zwinnie z jednej pozycji do drugiej- te, które są zanurzone w całości w wodzie, pochłaniają bardzo dużo dwutlenku węgla — uśmiechnęła się do mnie. — Podążaj za mną — rzekła, po czym zanurkowała.
To był mój pierwszy raz, gdy udało mi się tak długo wytrzymać pod wodą. Pokazywała mi rośliny. Te, które były całkowicie zanurzone, miały bardzo długie łodygi, co wyglądało, jakbym była w zupełnie innym świecie.
Nigdy nie nauczyłam się ich wodnego języka, jednak pamiętam, jak się witały. Znak ten zobaczyłam ponownie w królestwie Zielonej Królowej.
— Jak masz na imię? — zapytałam dziewczynę, która tego pamiętnego dnia pokazała mi rośliny wodne. Jadła wtedy śniadanie, kiedy się do niej przysiadłam.
— Isabel — odpowiedziała, uśmiechając się do mnie.
— Jak długo mieszkasz w zamku Lady in Blue? — zapytałam ostrożnie, przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie, gdy uczyła dzieci.
— Od kiedy się urodziłam, spędziłam tu całe życie. Mieszkała tu cała moja rodzina. W tym królestwie nauczyłam się wszystkiego. My wszystkie mieszkamy tu od zawsze — odpowiedziała życzliwie.
— Co się stało zatem, że jedna z was uciekła?
Na twarzy Isabel pojawiło się zakłopotanie, zamyśliła się na moment.
— Nie wiem, co masz na myśli, Emily. Nie słyszałam, by stąd ktokolwiek uciekł.
Isabel rzeczywiście wyglądała, jakby o tym nie wiedziała. Na jej twarzy malowało się niezrozumienie. Byłam tym rozczarowana.
— Chodź za mną — powiedziała wreszcie cicho.
Poprowadziła mnie w stronę morza. Tak, jak mówił Malarz, woda była jedynym miejscem, znającym sekrety Niebieskiego Królestwa.
— Przypuszczam, że nie znasz wodnego języka? — zapytała w miarę, jak zbliżałyśmy się do brzegu.
— Nie — odparłam.
— Nie szkodzi, mam pomysł. Potrafisz dobrze pływać?
— Nie tak, jak wy.
— W porządku, pomogę ci — uśmiechnęła się do mnie.
Myślałam, że zanurkujemy, ale Isabel odpływała coraz dalej, zachęcając mnie, bym płynęła za nią. Cały czas mogłyśmy się komunikować ze sobą w języku, który znam. Zastanawiałam się, czy nasz sekret mimo, że nie wyznany na dnie, pozostanie bezpieczny w rękach wody.
Odpływałyśmy coraz dalej i dalej, a Isabel pilnowała, bym podążała za nią.
— Już jesteśmy blisko. Wytrzymasz? — zapytała.
— Chyba tak — odparłam, bojąc się, że jednak nie wytrzymam. Płynęłyśmy już naprawdę długo, a musiałyśmy jeszcze przecież drugie tyle wrócić.
— Widzisz tę unoszącą się na powierzchni wody łódkę? — zapytała, wskazując na coś drewnianego w oddali.
Odetchnęłam z ulgą, było już blisko.
— Emily — odwróciła się do mnie z niemrawą miną — nie będziemy mogły na nią wejść.
— Jak to? — zaniepokoiłam się. Mogłam naprawdę nie mieć już sił na powrót.
— Będziesz mogła jedynie się jej trzymać.
„W porządku, dam radę” — powiedziałam sobie w duchu i z determinacją płynęłam w stronę łódki. Isabel nawet na chwilę nie opadła z sił, konsekwentnie i jakby bez większego wysiłku płynęła dalej, co jakiś czas sprawdzając, czy jestem za nią. Myślałam, że się poddam, łódka była znacznie dalej, niż myślałam. Moje nogi już umierały, zwyczajnie nie miałam siły.
— Isabel? — zapytałam cicho.
— Och, Emily… — westchnęła współczująco, widząc, jaką trudność sprawia mi coś, co dla niej jest tak naturalne. — Pozwól, że ci pomogę — podpłynęła do mnie. — Trzymaj się mnie mocno, dobrze? Już jest naprawdę blisko — splotłam ręce wokół jej szyi i ze mną na jej plecach, płynęłyśmy do łódki. Zamknęłam na chwilę oczy i nim spostrzegłam, byłyśmy już na miejscu.
Isabel pomogła mi złapać się łódki, jeszcze przez chwilę przytrzymując mnie w obawie, że mogę zatonąć. A zatonąć w Niebieskim Świecie byłoby najgłupszą śmiercią. Przez chwilę dryfowałyśmy w ciszy, pozwalając mi złapać oddech i się uspokoić.
— Musisz się zrelaksować, kontroluj swój oddech, rób to, co ja — poinstruowała mnie, po czym zaczęła głęboko wypuszczać powietrze.
— Połóż dłoń na sercu i wsłuchaj się w nie, możesz też zamknąć oczy — powiedziała.
Na początku wydawało mi się to trywialne, to samo mówiła wtedy dzieciom, jednak z czasem przy odpowiednim skupieniu, coraz bardziej czułam się zrelaksowana.
— A teraz wyobraź sobie, że ty i woda dzielicie to samo serce.
W życiu są pewne zdania, które brzmią absurdalnie, bo są błahe. Niezręcznie głupie zdania, zdające się na nic, sprawiające niekiedy i same ciarki zażenowania. Lecz te same zdania mogą utrzymać człowieka przy życiu. Tak było w moim przypadku, gdy wsłuchałam się w serce wody, wyobrażając sobie, że je dzielimy. Ulga, jaką przyniosła mi ta myśl, była nie do opisania, poczułam coś istnie magicznego. Natychmiast podziałało to na mnie uzdrawiająco. Isabel uśmiechnęła się, widząc, że jej słowa pomogły.
— Ściany mają uszy — powiedziała wreszcie.
— A wodzie ufam całym sercem — westchnęła. — To nie Niebieskie Królestwo mnie wychowało, a woda.
Patrzyłam na nią z podziwem, była niezwykle opanowana. Od pozostałych kobiet mieszkających w zamku, wyróżniała się swą bezwarunkową życzliwością. Jej uśmiech nie był szeroki, w okazywaniu emocji była raczej minimalistyczna, ale przy tym bardzo ciepła. I jak cały Niebieski Lud była również też i nieco nieśmiała.
Jej jaskrawe niebieskie oczy spojrzały na mnie.
— Naprawdę nie wiedziałam, że ktoś uciekł — wyznała.
— Może nie powinnam była ci o tym mówić?
— Nie, dobrze, że powiedziałaś, potwierdziłaś tylko moje podejrzenia — odpowiedziała zamyślona, spojrzałam na nią pytająco.
— To było dawno temu, kiedy Niebieska Armia nikogo jeszcze nie przerażała — zaczęła.- Więc ucieczka była wtedy jeszcze możliwa…
— Od narodzin jesteśmy związane z wodą, uczymy się wodnego życia już od maleńkości. Dobra technika oddychania wymaga ogromnych poświęceń, początki są zawsze trudne. Praktycznie całe dzieciństwo spędzamy pod wodą, by przyswoić ową technikę. A przyswoić ją można tylko poprzez doświadczenie, ciągłe przesuwanie swych granic możliwości. Jest to po prostu wymagane, jeżeli chcesz mieszkać w Niebieskiej Części. Uczymy się komunikacji w wodnym języku oraz dbania o faunę i florę. Dopiero po jakimś czasie zdobywamy prawo do czasu wolnego, nie musimy już każdej chwil spędzać w wodzie. Jesteśmy na tyle wyszkolone, że decyzja, ile poświęcimy tej czynności czasu, należy do nas.
Pewnego dnia zaprzyjaźniłam się z jedną z dziewczyn. Rozumiała wodę lepiej, niż którakolwiek z nas, pływała lepiej, niż jakakolwiek niebieska istota. Powiedziała mi wtedy, że niedawno odkryła coś niesamowitego. Spojrzałam na nią zaciekawiona, brzmiało to niezwykle ekscytująco. Bo widzisz… ciągłe treningi są pozbawione niespodzianek, uroku, człowiek przyzwyczaja się po pewnym czasie do rutyny, tak naprawdę nie wiedząc, co oznacza ekscytacja. Także byłam uradowana. Wzięła mnie za rękę i podprowadziła do morza. Gdy zanurzyłyśmy stopy, zapytała:
„jak daleko odpłynęłaś w tej wodzie?”, odpowiedziałam jej, że na tyle, na ile pozawala nam Niebieska Królowa, czyli do skał. Za skałami było niebezpiecznie, ponoć tkwiła tam wirująca dziura, która prowadziła do wodnego mroku. A gdy już się tam trafiło, nie można było wrócić z powrotem, była to przeprawa w jedną stronę. Rzecz jasna, nikt nie chciał ryzykować, ponoć w mroku wody umiera się w męczarniach.
„A gdybym ci powiedziała, że nie ma żadnej dziury?”- spojrzała na mnie znacząco. Z początku nie wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć, po co Lady in Blue miałaby kłamać? Później nasunęło mi się następne, ważniejsze pytanie, po cóż Luna miałaby mówić nieprawdę? Rozumiesz… Luna była wyjątkowo uczynna, była tą istotą, którą nie sposób posądzić o złe czyny. Wolałam już zwątpić w moją królową.
„Chcesz zobaczyć, co jest za skałami?”- zaproponowała mi, a ja naturalnie się zgodziłam. Tak, jak już ci powiedziałam, ekscytacja była na wagę złota. Gdy już dopłynęłyśmy do skał, nabrałam nagle wątpliwości, co jeżeli Luna istnym szczęściem ominęła tę dziurę. Powiedzmy, popłynęła prawą stroną, kiedy dziura znajdowała się po lewej albo odwrotnie. Widząc moją przestraszoną i niezdecydowaną minę, zapytała mnie, czy nadal obawiam się dziury. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, wtedy uśmiechnęła się do mnie i rozkazała na nią poczekać. Zanurkowała, a ja z walącym sercem w piersi jej wyglądałam. Co jakiś czas oczywiście i oglądałam się za moje ramię, mimo wszystko, to, co robiłyśmy było surowo zakazane. Jedyny zakaz w Niebieskim Królestwie. Szybko jednak wypłynęła na powierzchnię tuż obok mnie.
„Masz”- wręczyła mi Wodnego Flaminga. Wodny Flaming to taka świecąca roślina, która żyje na samym dnie wody. Nigdy nie zobaczysz jej na powierzchni, czy lądzie, Wodny Flaming zawsze, ale to zawsze znajduje się na dnie. Nawet wszelkie zawody pływackie kończą się w momencie, kiedy zwycięzca, wychodząc z wody, w ręku trzyma Wodnego Flaminga. Bo widzisz… oprócz wirującej dziury, zostało nam powiedziane, że za skałami nie ma dna. Był do dostateczny dowód, że Luna miała rację, zgodziłam się więc, byśmy popłynęły dalej. To, co ujrzałam, jest powodem, przez który wiem więcej, niż ktokolwiek stąd.
Nie tylko roślinność i stworzenia były tam bogatsze, ale za skałami znajdowały się także podwodne tunele. Nie odważyłam się jednak sprawdzić, co znajduje się po ich drugiej stronie. Zapytałam o nie Lunę, gdy wyszłyśmy z wody.
„Tak, jeszcze nie zbadałam, dokąd one prowadzą, wydaje mi się, że to przeprawa na dłużej… Nie mogę cię ze sobą zabrać, nie ma gwarancji, że wyjdziemy z tego cało. Lepiej, bym sama to sprawdziła, bez sensu umierać we dwójkę, jeżeli na końcu tunelu pokaże się śmierć”- rzekła z powagą. Spojrzałam na nią, wiedziałam, że ma rację. Nawet jeżeli tunele dokądś prowadziły, ja na pewno nie wyszłabym z tego cało. Luna pływała najlepiej z nas wszystkich, nie dorównywałam jej. Oczywiście bardzo się o nią bałam, jednak musiałam dać jej odejść. Luna zanurkowała powrotnie, a ja wróciłam do zamku, mając nadzieję, że nikt nie zobaczył nas po drugiej stronie skał. Rozmyślałam jeszcze długo, czy powinnam była popłynąć z nią, czy dobrze zrobiłam dając jej odejść. Jednak jedno wiedziałam na pewno, Niebieska Królowa kłamała. Jeżeli tunele rzeczywiście dokądś prowadzą, ona nie chce, byśmy o tym miejscu wiedziały. I tak rozmyślając, usnęłam.
Nazajutrz obudził mnie przeraźliwy hałas w królestwie. Szybko wybiegłam z mojej komnaty na korytarz. Zobaczyłam, że cały lud stoi na baczność przed swoimi pokojami, podczas gdy między nimi równym, wojskowym krokiem maszerowały kobiety, które wyglądały zupełnie jak my, tyle że były od nas znacznie wyższe, a na skroni wytatuowane miały odwrócony symbol Wodnego Flaminga, mówiąc inaczej wytatuowany miały symbol śmierci, gdyż symbol Wodnego Flaminga oznacza życie. Budziły strach i respekt, z czasem było ich coraz więcej, co teraz nazywamy Niebieską Armią. Zawsze ktoś pilnował porządku w królestwie, lecz po tym incydencie armia zaczęła pilnować wszystkiego. Za skałami została wybudowana tama, jeżeli przyłapano kogokolwiek na rozmowie, wykraczającej ramy Niebieskiego Świata, taka osoba pewnego dnia po prostu znikała. Nauczyłyśmy się o znikające nie pytać, gdyż one nigdy nie wracały. Dzień po ucieczce Luny Niebieska Królowa zorganizowała spotkanie ludu, na którym obwieściła nam, że nie żyje. Poczułam, jak przez moje ciało przechodzi odrętwienie. Jakby do mojej szyi przywiązany został kamień, ciągnący mnie do ziemi. Byłam przez jakiś czas osłabiona, niezdatna do pływania, co narażało mnie na nieuprzejmość Niebieskiej Armii. Wytłumaczyłam im, że to zatrucie pokarmowe i mi odpuściły. Strażniczki zaczęły od tego incydentu pełnić straż także i przy morzu, więc i tam nie jest zupełnie bezpiecznie. Jeśli nie zauważyłaś w żadnym miejscu strażniczki, oznacza to, że je zwyczajnie przeoczyłaś, one stoją w takich dziwnych miejscach… ale stoją i to musisz wiedzieć. Stoją i cię bacznie obserwują.
Jakim cudem zatem znalazłyśmy się aż tutaj? Jak to jest, że możemy swobodnie rozmawiać? — możesz się zastanawiać. Nie martw się. Uczę pływać Niebieski Lud, nie ma w tym więc nic dziwnego, że uczę też i ciebie. Nie przyczepią się do tego, umiejętność pływania to świętość.
— Malarz przy morzu wyjawił mi sekret — przyznałam, bojąc się o niego.
— Bo woda ich wysłuchuje, strażniczek, stojących przy wodzie nie musisz obawiać się aż tak, musisz tylko być świadoma, że tam są. To woda przechwytuje wyszeptane słowa.
— Czy Luna miała dziecko? — zapytałam.
— Tak — odrzekła Isabel, jakby zupełnie spodziewając się mojego pytania.
— Nazajutrz po odejściu Luny, dowiedziałam się, że zostawiła małą córeczkę. Przez ten cały czas trzymała ją w ukryciu. Jakim sposobem? Nie wiem. Jedno było pewne, Luna była matką, a dziecko cały czas po jej odejściu płakało. Jednak i ono zdążyło się przyzwyczaić. Jak się domyślasz, swą córkę nazwała Lily. Czemu Luna nie powiedziała mi, że jest matką? Nie wiem, miała najwyraźniej ku temu powody. Wiem za to, a może bardziej przeczuwam… że ona nie umarła, przedostała się na drugą stronę tunelu i z jakiegoś powodu nie wraca.
VII
Zawody pływackie w Niebieskim Królestwie
Lady in Blue rzadko kiedy pokazywała się w zamku, a jej armia, zupełnie, jak Isabel powiedziała, była niewidoczna. Codziennie trenowałam naukę pływania z Isabel, ale już nigdy nie odpłynęłyśmy tak daleko, jak tamtego pamiętnego dnia.
Ponoć zemdlałam wtedy z przemęczenia, a Isabel całą drogę powrotną musiała pływać ze mną na plecach. Ocknęłam się dopiero, leżąc w mojej komnacie tuż pod jastrzębiem. Cały następny dzień spędziłam w łóżku, zbyt osłabiona, by wstać. Drzemałam i jęczałam z bólu. Byłyśmy w wodzie parę godzin, nic dziwnego, że moje na to jakże nieprzygotowane ciało tak zareagowało.
Jednak nie zapomnę tego uczucia połączenia serca z wodą, było to niesamowite. Jakby cały wszechświat szepnął mi wówczas do ucha największy sekret, tłumaczący piękno świata.
Po całym dniu spędzonym w łóżku miałam wystarczająco siły, by wyjść z mojej komnaty. Chociaż chodzenie nigdy nie wydało mi się tak ciężkie, bowiem każdy krok przeszywał mnie bólem. Na szczęście już nie tak uciążliwym, co wczoraj, czy przedwczoraj. Wyszłam akurat wraz z początkiem dnia, zasiadając z Niebieskim Ludem do śniadania.
— O, Emily! Jak się czujesz? — zagadnęła mnie ochoczo Isabel, gdy tylko mnie spostrzegła.
— Bywało lepiej — mruknęłam w odpowiedzi, przytrzymując plecy, amortyzując ból.
— Nieźle cię poskładało… — westchnęła. — No, ale grunt, że jest lepiej — uśmiechnęła się.
Niebieski Lud zajadał się bardzo dziwnymi, egzotycznymi potrawami, z którymi nigdy nie spotkałam się wcześniej. Na stołach ustawione były błotniste pasty z kolendrą (ponoć ziemia z dna oceanicznego po odpowiednim przygotowaniu smakowała wyśmienicie, lecz ja nigdy nie potrafiłam się zmusić do choć kęsa), owoce w kształcie banana, które po przecięciu wypełnione były małymi, niebieskimi grudkami (grudki pachniały bardzo specyficznie, tego też nie odważyłam się spróbować) i tosty z wodorostów. Tosty z wodorostów akurat uwielbiałam, często na śniadaniu po nie sięgałam, maczając je w daktylowym sosie, potrafiłam ich zjeść naprawdę sporo.
— Kiedy idziemy popływać? — zapytałam Isabel, przełykając kawałek wodorostowego tosta.
— Dzisiaj nie pływamy — odpowiedziała.
— Jak to? — zdziwiłam się.
— Dzisiaj są zawody — wytłumaczyła. — Możesz zobaczyć, jak zwycięzca pośród wiwatów trzyma w górze Wodnego Flaminga. Właśnie… zobaczysz Wodnego Flaminga! To nie jest taka zwyczajnie wyglądająca roślina. Flaming jest ogromny, trudność w zdobyciu tej rośliny tkwi w jej korzeniach. Ta spryciula wręcz wsysa się w podłoże i bardzo ciężko jest nakłonić ją do rozluźnienia korzonków.
— Nakłonić? — zdziwiłam się jeszcze bardziej.
— Tak, nakłonić. Bo widzisz… nie chodzi o to, by po wynurzeniu, Wodny Flaming został wyszarpany, bądź pozbawiony korzenia, a o to by postać jego była w całości, nienaruszona. I by nakłonić Wodnego Flaminga do rozluźnienia korzeni, trzeba użyć specjalnych technik głaskania roślin. Flaminga trzeba głaskać od dołu do góry- trzy razy, później kulistymi ruchami przejść na kwiat, a na koniec przyłożyć czoło do liści. To dosyć skomplikowane… Patrzysz na mnie, jakbyś nie wiedziała, że kwiaty uwielbiają być głaskane! — parsknęła.
— Wierz mi lub nie, ale nie wpadłabym na to, że kwiaty lubią być głaskane — żachnęłam się.
— No… to teraz wiesz. Kwiaty kochają być głaskane — spojrzała na mnie podejrzliwie. — Czyli… chcesz mi powiedzieć, że ty nigdy… nie próbowałaś pogłaskać kwiatów w tym drugim świecie, o którym mi mówiłaś?
— Tak, jak mówiłam… nie wpadło mi to do głowy — odparłam rozbawiona.
— Hm… ciekawe — mruknęła pod nosem, głęboko zastanawiając się, jakim cudem przeoczyłam coś tak oczywistego.
— A ty? — zagadnęłam, budząc ją z zamyślenia.
— Czy brałam udział w zawodach?
— Tak.
— Rozmawiasz z trzykrotną mistrzynią Zawodów Pływackich Niebieskiego Królestwa, zdobywczynią dziesięciu Wodnych Flamingów — dumnie wypięła pierś.
— Naprawdę?! — wykrzyknęłam podekscytowana.
— Serio, serio — uśmiechnęła się dumnie.
— Czyli Flamingi cię słuchają.
— Można tak powiedzieć — zaśmiała się, widocznie powracając pamięcią do dawnych lat.
Do końca śniadania Isabel opowiadała mi o przebiegu zawodów pływackich, o zasadach, liczonych punktach i nagrodach. Brzmiało to naprawdę ciekawie. Cieszyłam się, że będę mogła obejrzeć takie widowisko. Po śniadaniu wszystkie skierowałyśmy się w stronę morza. Zawodniczki śniadanie spożyły już wcześniej, by nie rozpoczynać zawodów z pełnym brzuchem.
Przed wodą rozstawione zostały niebieskie trybuny, które wypełniły się Niebieskim Ludem. Rozejrzałam się za Lily. Miałam nadzieję, że już po wszystkim, że jakimś cudem zobaczę ją wśród tłumu, jednak zasiadł tam jedynie jej brak. Mimowolnie przypomniałam sobie scenę w jadalni i zacisnęłam powieki. Czy jeszcze ją zobaczę?
— Jak co roku zbieramy się tutaj, by zgodnie z tradycją wziąć udział w zawodach pływackich. Zasady są już wam doskonale znane, jednak, jak co roku, odczytam je na głos — donośnym głosem zagrzmiała na dole trybun Lady in Blue.
Poczułam dziwne, nieprzyjemne ukłucie w ciele, gdy ją ujrzałam. Zdałam sobie sprawę z tego, jak komfortowo żyłam bez niej, jaką ulgę sprawiała mi myśl, że w zamku nie natknę się na nią. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo jej nie lubię, jak bardzo jest mi obca i jak wielką krzywdę wyrządziła małej Lily.
— PO PIERWSZE: zawody trwają dokładnie cztery jednostki, po tym czasie wszystkie zawodniczki mają obowiązek wypłynąć na powierzchnię.
PO DRUGIE: jest zakaz wykonywania wszelako rozumianych aktów agresji, jeżeli jedna zawodniczka już znalazła Wodnego Flaminga, inne muszą szukać go gdzieś indziej. Obowiązuje surowy zakaz utrudniania innym w znalezieniu Wodnego Flaminga i wyrywaniu go sobie.
PO TRZECIE: nie działamy w zespołach, wygrać może tylko jedna osoba.
PO CZWARTE: wyłowienie zniszczonego Flaminga równa się z dyskwalifikacją zawodniczki z gry. Flaming ma być nienaruszony.
I OSTATNIA ZASADA: wygrywa ten, co zbierze najwięcej Wodnych Flamingów zgodnie z regułą czystości i nienaruszalności.
POWODZENIA, CZAS START
Wkoło rozbrzmiały dźwięki Niebieskiej Armii, dudniącej w muszle. Zawodniczki zanurzyły się w wodzie i nie pokazywały się przez całe zawody. Zawody pływackie wyobrażałam sobie w taki sposób, że zawodniczki widzę. Jeżeli nie cały czas, to chociaż co jakiś czas, lecz gdy zastanowić się nad tym głębiej… nie miałoby to sensu. Niebieski Lud nie musi brać wdechów, wytrzymuje całe długie godziny pod wodą. Prawdziwa gra toczy się właśnie tam. Wyobraziłam sobie, jak o wiele ciekawiej by było, gdyby trybuny umieszczone były pod wodą. Zapytałam o to Isabel.
— Kiedyś tak było — odpowiedziała, widocznie znudzona zawodami.
— Co się zatem stało, że ich już tam nie ma?
Wówczas Isabel rozejrzała się badawczym wzrokiem, wypatrując, czy ktoś może nas podsłuchiwać. Lecz Niebieski Lud, niczym zahipnotyzowany, skupiony był jedynie na wodzie.
— To się zmieniło, gdy wybudowano tamę. Mówiłam ci o tym, kiedy Niebieska Armia zaostrzyła prawa, panujące w Niebieskim Królestwie — przybliżyła swoją twarz jeszcze bliżej mojej, tak, że czułam jej oddech na policzku. — Według mnie one tam pod wodą oszukują. Wygrywają konkretne osoby, a lud nadal myśli, że gra wygląda tak samo, ale jej przecież nie widzi, to skąd może wiedzieć? Ale to tylko moja teoria — powróciła na swoje miejsce, przybierając surowy wyraz twarzy.
Zdziwiłam się jej szczerością w miejscu tak publicznym, przecież po ucieczce Luny sekrety były bezpieczne już tylko pod wodą. Isabel widocznie zauważyła mój malujący się niepokój na twarzy.
— Miejsca publiczne też bywają bezpieczne. Niebieska Królowa i jej armia są teraz zbyt zajęte zawodami, by zwracać na nas uwagę. Co jakiś czas oczywiście zerkają, ale to nic.
W tym samym momencie dostrzegłam wpatrującą się w nas Panią w Niebieskim, poczułam, jak ciarki przeszły przez moje ciało. Bałam się, że wyczuła, o czym rozmawiałyśmy, lecz ona jakby słysząc moje obawy, odwróciła wzrok.
Przez całe zawody z głośników rozbrzmiewały głosy komentatorek. Z niemałym zaangażowaniem opisywały losy zawodniczek.
— 3…2…1! Zanurkowały, wszystkie trzy zawodniczki! Dafne na prowadzeniu, już wypatrzyła Wodnego Flaminga! Laura szuka i szuka, nie może żadnego znaleźć, ale nie panikuje, cóż za spokój! Nie poddaje się, rozgląda się wkoło i… jest! Znalazła! Brawo, Laura!
To było absurdalne. Nikt nie widział, co się działo pod wodą, trybuny przecież tam się nie znajdowały! Nie rozumiałam, jak Niebieski Lud mógł z taką powagą wpatrywać się w wodę i słuchać słów komentatorek, które także nie widziały, co się tam działo. Tam, gdzie nas nie ma, tam nas nie ma, nie można wiedzieć znikąd, co się dzieje pod wodą, będąc na lądzie. Czy ja zwariowałam? Czy zwariował może Niebieski Lud? Czy to nie jest aż nadto logiczne? Wątpliwości i krytyczna opinia Isabel, dodawały mi otuchy.
Isabel przewróciła oczami i ziewnęła, po czym znudzony wzrok utkwiła w wodzie.
— Równie dobrze może wcale nie być zawodniczek w wodzie — szepnęła. — Co za bzdury! — uniosła się mimo woli.
— Csiiii! — Odwróciła się do nas dziewczyna, siedząca przed nami. Gdy mnie tylko spostrzegła, natychmiast złagodniała, kiwnęła mi głową i na nowo wsłuchiwała się w głos komentatorki.
— Jesteś tu sławna — mruknęła Isabel.
— Sławna?
— Ponoć rozpęta się tu wojna, a ty ją zakończysz. Każdy o tym wie.
— Super — skwitowałam. — Nie skończy się jednak tak, jak każdy to przewiduje.
— Wiem — mrugnęła do mnie porozumiewawczo. — Wszystko wiem — westchnęła, jakby do siebie.
Najwyraźniej nawet w tym świecie, rządzonym przez królowe próżności znajdzie się ktoś, kto myśli podobnie, jak ja. Tak, jak mówił Malarz, jest nas więcej…
Po jakimś czasie z wody wypłynęła Laura, trzymając w ręku trzy Wodne Flamingi. Nienaruszone. Później pokazała się druga zawodniczka z zachmurzoną miną i z pustymi rękoma. Wszyscy czekali na Dafne, lecz ta nie pokazywała się.
— Pół jednostki do końca… — ponaglała Niebieska Królowa.
Lecz nawet po czasie zawodniczka nie pojawiła się. Lud wstrzymał oddech, westchnienia przerażenia i panika rozeszły się po trybunach. Isabel skrzywiła się, podejrzliwie patrząc na królową, która zdawała się tym kompletnie nie przejmować.
— Zawody wygrywa Laura, gratuluję Lauro — teatralnie uścisnęła jej rękę.
— Beato, tobie również gratuluję, następnym razem na pewno się uda — rzekła, podając rękę drugiej zawodniczce.
— Co zaś tyczy się trzeciej zawodniczki…
„To co, ona nie ma imienia?” — pomyślałam. “Czyżby już wszyscy zdążyli zapomnieć?”
— Niebieska Armia rozpocznie poszukiwania niebawem, więc nie panikujcie, wszystko jest pod kontrolą.
— Czemu nie używa jej imienia? — szepnęłam do Isabel.
— Aby wymazać ją z pamięci innym. Ona już nie wróci, Emily — westchnęła, a oczy się jej zeszkliły.
Nie zadawałam już kolejnych pytań, siedziałam cicho. W tle słychać było wiwaty, gratulowanie zawodniczkom, schodzenie i wchodzenie po trybunach, słowem, wielką radość. Gdziekolwiek teraz była Dafne, miałam nadzieję, że chociaż nie cierpiała, że było to szybkie. Ja nie zamierzam zapominać jej imienia i wierzę, że nie tak łatwo przyjdzie to zrobić innym. Spuściłam wzrok i przeszły mnie ciarki na myśl, jak musi być tu smutno i strasznie.
Po zawodach wybrałam się prosto do mojej komnaty, co zamiast drzwi, oddzielona od reszty zamku była jedynie kotarą.
VIII
Siedemnaście
Byłam tym wszystkim już zmęczona, tyleż intryg kryło się w najprostszych rzeczach! Niebieski Lud był pod surowym reżimem ich królowej, która sprzedała im bajkę o złym, niepasującym kolorze. Podczas mojego pobytu Czarna Część tego świata została raz wspomniana i mieszające się pomruki obrzydzenia, nienawiści i strachu, udowodniły, że bajka Lady in Blue sprzedała się całkiem nieźle. Nienawidzono tu Czarnej Królowej. Byłam jedną z niewielu, która znała prawdę. Po jakimś czasie musiałam oczywiście opuścić Niebieskie Królestwo i zmierzać dalej do Czarnej Bramy, lecz wszystko ma swój czas i swoje miejsce w tej opowieści.
Po zawodach lud nie zachowywał się podejrzanie, zdawały się naprawdę wierzyć, iż zaginiona zawodniczka się odnajdzie, były niczym owieczki ślepo zapatrzone w swego pasterza. Jedynie Isabel ponuro snuła się po zamku, wyraźnie poruszona. Kto wie? Może nawet żałowała, że poznała Lunę? W końcu to ona otworzyła jej oczy, obdarzając ją niezwykłym prezentem, nadzieją i prawdą. Gdyby nie ona, Isabel byłaby, jak reszta. Nigdy jej o to nie zapytałam, co na koniec okazało się zbawienne. Moja nauczycielka pływania okazała się być szpiegiem Lady in Blue, lecz musiałam jej to wybaczyć. Sama mi o tym poniekąd powiedziała, co dopiero później potwierdziła Niebieska Królowa. Pani w Niebieskiem miała na nią oko od kiedy Luna zanurzyła się w wodzie i już nie wróciła na ląd. Musiała zauważyć, że Isabel widzi więcej, rozumie więcej i jest bardziej podejrzliwa od pozostałych mieszkanek Niebieskiego Królestwa. Uwięziła jej matkę, przetrzymując ją w ciemnym lochu na samej górze zamku. Kazała jej wyjawić, dokąd popłynęła Luna. Gdy ta nie chciała jej wyjawić, Niebieska Królowa nie wypuszczała jej matki. W końcu ta przełamała się, by swą matkę ocalić, lecz było już za późno. Jej matka umarła.
— Dlaczego mi to mówisz? Przecież ona wypuściłaby twoją matkę- zapytałam ją, gdy już odchodziłam do zielonej karocy.
Stałyśmy wtedy przed Niebieską Bramą, kiedy strażniczki miały ćwiczenia przed zbliżającą się wojną.
— Już jest za późno, moja matka nie żyje, to było dawno temu, widziałaś Lily… Teraz jest już duża, gdy Luna uciekła, była jeszcze malutka. Poza tym, byłaś w stanie połączyć swe serce z wodą. A uczynić to może jedynie istota o czystych zamiarach, o dobrym sercu. Niebieska Królowa nawet nie weszłaby do wody, ta od razu by ją pochłonęła. Ma zbyt ciężkie serce od zadanych innym krzywd, a morze lubi lekkość. Ona nawet nie potrafi pływać.
Isabel była szpiegiem królowej z tego względu, że wiedziała, co to znaczy kara. Nie chciała znowu przechodzić przez podobny ból, dlatego zgodziła się na przekazywanie informacji ze spotkań ze mną. Jednak nie mówiła jej wszystkiego, mówiła jej tylko to, co ona chciała usłyszeć, resztę szeptała na ucho wodzie.
Złapała mnie za rękę i nieśmiało spojrzała mi w oczy.
— Może… może jeszcze dane nam będzie się zobaczyć…
Pamiętałam o Lily, oczywiście, że tak… Jednak nie mogłam na nią tutaj czekać, musiałam iść dalej. Sama mi zresztą zabroniła, bym czekała. Moja podróż dopiero się wówczas zaczynała, przede mną malowały się jeszcze inne Kolory.
*
Jak już wspomniałam na początku, od tych wydarzeń minęło siedemnaście lat. Siedemnaście lat może spowodować ogromny rozwój, i ciała, i umysłu. W ciągu siedemnastu lat człowiek może całkowicie zmienić podejście do życia, swoje morale i poczucie wartości. Może również skończyć na dnie, staczając się całkowicie. Może zostać alkoholikiem, narkomanem, może zostać pisarzem, pływakiem, czy też inżynierem. Każdy dzień w ciągu tych siedemnastu lat może okazać się istną, niekończącą się katorgą. Ktoś może nawet chcieć skrócić ten czas… oczekiwania. Oczekiwania na co? W ciągu siedemnastu lat człowiek zapewne zada sobie choć raz pytanie, czy życie ma sens i jeżeli tak, to w zasadzie jaki. Czy my nadajemy sens całemu wszechświatu, jako inteligenty gatunek ludzki, czy może wszechświat nadaje sens nam? Czy wielkie czyny wielkich ludzi doczekają się w końcu dnia zapomnienia? A może powinniśmy się wszyscy skupić na chwili obecnej, kochać ludzi i nie zadawać sobie filozoficznych pytań, na które i tak znamy odpowiedzi, choć niechętnie je przyjmujemy, bo na pierwszy rzut oka wydają się tak uciążliwe i niesprawiedliwe?
Dla rozbitka na bezludnej wyspie, siedemnaście lat może być wyrokiem śmierci. Siedemnaście lat dla więźnia może być czasem pokory, jak i snucia planów zemsty. Dla osoby nienawidzącej swojej pracy, ten czas może być torturą. Dla kogoś, kto właśnie przeżywa rozłąkę z ukochanym, będzie to czas niewyobrażalnej tęsknoty. Dla gwiazdy filmowej może być to czas blasku.
Dla motyla to jeden dzień,
dla psa to kilkanaście lat,
dla żółta, to sto pięćdziesiąt lat.
Dla osoby uwięzionej będzie to wieczność. Nie liczy się lat, miesięcy, dni, czy godzin. Łatwiej jest mierzyć czas zniecierpliwionymi westchnieniami. Dla mnie siedemnaście lat, to zarówno wieczność, jak i jeden dzień. Wszystko zlewa się w jedno, dni nie różnią się od siebie aż tak. Jestem gdzieś, skąd nie ma ucieczki, a serce mi się łamie, gdyż jestem tu z własnego wyboru, bo tak chciałam i już. Mówię sobie: „możesz zakończyć swoje męki tutaj”, ale skąd tak naprawdę wiem, czy nie będzie ich gdzieś indziej?
Nie powinnam zdradzać zakończenia mojej opowieści, lecz by wytłumaczyć istotę siedemnastu lat samotności, muszę to powiedzieć- siedemnaście lat jest katorgą i okrutnym żalem, jeśli żyjesz nawet choć przez chwilę bez nich. Patrzyłam, jak umierają i nic z tym zrobić nie mogłam. Chciałam pomóc i pomogłam, lecz poświęcając życia. Brakuje mi ich wszystkich, bez nich odczuwam pustkę. Wszyscy tu za nimi tęsknimy, wszyscy ich kochaliśmy. Ale ich już nie ma. Ich już nieznośnie i uciążliwie nie ma.
IX
Podróż po podwodnym świecie
W Niebieskim Królestwie spędziłam najmniej czasu i najmniej zżyłam się z tamtejszą królową. Jednak pamiętam, jak podczas moich ostatnich dni, Niebieska Królowa zaproponowała mi zwiedzenie podwodnego świata.
— Dzisiaj zwiedzamy wodę, Emily — rzekła, gdy padnięta po zajęciach z Isabel, wyszłam z morza.
— Nie potrafię tak długo wytrzymać bez powietrza, jak wy — wysapałam przemęczona, mając nadzieję, że na tym zaproszenie się skończy.
— Nonsens! — wykrzyknęła. — Na wszelki wypadek trzymamy w królestwie liczne butle z tlenem. Każę nam je znieść i nie będziesz musiała się przejmować brakiem powietrza- odwróciła się i poszła w kierunku zamku, po drodze krzycząc, że spotykamy się za chwilę.
Naturalnie ciarki przerażenia przeszły przez całe moje ciało. Mogłam skończyć, jak Lily, czy Dafne, mogłam już nigdy nie znaleźć córki Luny. Zastanawiałam się również nad tym, jak Niebieska Królowa zdoła przeżyć pod wodą… Może istniał jakiś tajemny sposób na oszukanie samej prawdziwej Niebieskiej Królowej wszechświata? Chwila minęła bardzo szybko.
Wróciła z dwójką kobiet z wytatuowanymi wzorami na skroni, które niosły dwie butle z tlenem. Wojowniczki beznamiętnym wzrokiem patrzyły w przestrzeń, będąc niewzruszone. Wyglądały niczym posągi.
— Mamy butle- wskazała wojowniczki, które je targały. — Możemy iść na dno.
Patrząc tak na tę trójkę, ogarnęły mnie mdłości. Ich widok mnie wręcz odstraszał, było w nich coś niepokojącego. Nagle jedna z wojowniczek spojrzała na mnie, a pode mną ugięły się w przerażeniu kolana. Uśmiechnęła się do mnie jakby szyderczo.
— Miłej podróży- syknęła, wiedząc doskonale, że wzbudza we mnie obawy. I dopiero po chwili doszło do mnie, że to był pierwszy raz, kiedy dane mi było usłyszeć głos Niebieskiej Armii. Był zupełnie taki, jaki sobie wyobrażałam- szorstki, stanowczy i niezwykle władczy. Jakby za każdym słowem kryła się wiadomość „bój się mnie”. Odmaszerowały w stronę zamku, a ja zostałam sam na sam z Niebieską Królową.
— No to idziemy na dno! — powtórzyła.
W wodzie moje obawy znacznie zmniejszyły się i wkrótce poczułam się o wiele lepiej. Niebieska Królowa gestem ręki pokazała mi, bym płynęła za nią. Jeszcze przez chwilę oglądałam się co jakiś czas za siebie, czy nic mi nie grozi, ale wszystko wskazywało na to, że byłam bezpieczna. Płynęłyśmy coraz niżej, a różnej wielkości ryby przepływały między nami. Z Niebieską Królową mogłyśmy się porozumiewać pod wodą, umożliwiały nam to nasze kaski.
— Musimy podpłynąć niżej, pokażę ci wodne pająki- poleciła.
Spośród wszystkich podwodnych cudowności na pierwszy ogień poszły oczywiście pająki. Lady in Blue fascynowały najstraszniejsze i najbardziej niebezpieczne stworzenia. Zupełnie nie traciła głowy na bezużyteczne, miłe i śliczne stworzonka, które byłyby słabym materiałem na maszyny do zabijania. Brzydziły ją rafy koralowe, kolorowe ryby, homary oraz żałosne raki. Kochała za to meduzy, najniebezpieczniejszą z nich, uśmiercającą na miejscu była kostkomeduza śmiercionośna. Zaopatrzona w skafander Niebieska Królowa nie musiała obawiać się porażenia, pozwalała temu na pierwszy rzut oka- łagodnemu i pięknemu stworzeniu dryfować na jej dłoni. Drugą delikatnie ją głaskała, uśmiechając się przy tym dziko.
— Prawda, że cudowna?
— Prawda.
— Kiedy byłam mała, moim zwierzątkiem była taka meduza. Co prawda nie ta konkretnie, ale podobna.
— Ja miałam psa.
— Ooo, czy był groźny?
— Nie.
— A zdarzyło mu się zabić?
— Nie, był bardzo pogodny, wszyscy go kochali.
— Nie rozumiem.
— Jak wszyscy mogli go kochać?
— Tak, mimo że nie mógłby ich obronić.
— Raczej nie szykowaliśmy się do wojny, to nie był wojenny pies. Był członkiem rodziny.
— Och, nie, uciekła… — jęknęła, gdy meduza od niej odpłynęła. — A przysiąc mogłam, że była to najpiękniejsza meduza, jaką widziałam w moim życiu… — szepnęła do siebie.
— Uważasz, że dobrze pływam? — zapytała mnie znienacka.
Nie odpowiedziałam, bo niby co. Może cisza zaleje ją falą złudnego potwierdzenia?
— Wiem, że oni myślą, że nie potrafię pływać, ale teraz co robimy? — ciągnęła.
— Pływamy — skwitowałam ponuro.
— Pewnie myślisz, że jest jakaś różnica pomiędzy pływaniem, a schodzeniem w skafandrze na dno, ale nie ma tutaj różnicy.
— Aha.
Marzyłam, by w tamtym momencie odpłynąć od niej jak najdalej. Była niczym zanieczyszczenie nieskazitelnie przejrzystej wody. Z drugiej strony czułam się wtedy także, jak matka, ucząca dziecko odróżniania dobra od zła. Żaden z Kolorów nie był w stanie określić, co jest dobre, a co złe. Jedynym wymaganiem było piękno. By coś było ładne, estetyczne, śliczne… piękne. Piękne i kolorowe.
Następnym przystankiem były rekiny. Obserwowałyśmy je z daleka, a nawet w pewnym momencie podpłynęłyśmy na tyle blisko, że zaczęłam bać się o nasze życie.
— Spokojnie — przemówiła do mnie kojącym głosem Lady in Blue. — One nie są nami zainteresowane.
— Ale skąd możesz być tego pewna? — trzęsłam się ze strachu.
— Bo są w mojej wodzie. Należą do mnie.
— Aha.
I rzeczywiście- widocznie nie były nami zainteresowane. Czyli jednak były własnością Niebieskiej Królowej. Mniejsze ryby podpływały niebezpiecznie blisko rekinów, a te gwałtownie je pożerały. Co jakiś czas ich ogony trafiały w rafę koralową, z której bardzo szybko uciekały inne stworzenia morskie. Rafa koralowa… Mieniąca się wszelkimi barwami życia zapierała dech w piersi. Ona tak bardzo żyła, skrywając w sobie inne morskie istnienia, będąc jednym, wielkim domem. Poruszała się w rytm muzyki tylko jej znanej i była… taka piękna. Nie była niebieska, była kolorowa, naturę oszukać nie sposób…
Następnym przystankiem była ryba. Taka, która w poprzednim świecie żyje w głębi, a tutaj znacznie wyżej…
— Dragonfish — wskazała na ogromną, przerażającą rybę, wyglądającą, jak wąż.
— Ona ma… zęby.
— Tak, jak ty. Ale ona zabija.
— Masz ją w chatce?
— Tak — potwierdziła.
— Co ona robi?
Po twarzy Lady in Blue przemknął uśmieszek.
— Gryzie.
— Tylko?
— No… ta w chacie robi trochę więcej…
— Co takiego? — dopytałam.
— Gdy spojrzysz w jej oczy, stajesz się jej więźniem.
— Hipnotyzuje?
— Można tak powiedzieć, tak.
— Czy kogoś już zahipnotyzowała?
— Nie pamiętam…
— Aha.
Nadal wpatrywałam się w rafy koralowe, zupełnie, jakbym przeniosła się do pięknej baśni. Może dla nich warto nawet stać się rybą? Mieszkałabym sobie w takiej rafie, pływałabym i…
— Zakochałaś się w Malarzu? — przerwała moje marzenia królowa.
— Ja się nie zakochuje.
— Możliwe, że on zakochał się w tobie — rzuciła.
Jak dobrze, że motyle w brzuchu nie wylatują z człowieka. Jak łatwo można je zatuszować, lecz ileż to wysiłku życiowego trzeba, by taką umiejętność nabyć! Brak emocji na twarzy, kiedy przeżywa się wszystko. Ileż to lat życiowego doświadczenia trzeba przeżyć, by pozwolić sobie na tę nicość.
Zbyt długie mrugnięcie?
Zmrużenie oczu?
Westchnięcie?
Blady uśmiech?
Zaróżowione policzki?
Wydęcie warg?
Przełknięcie śliny? — już po tobie. Wszystko się wydało, oni to widzą, nie są głupi. Obstawianie, że są głupi jest nieroztropne, lepiej obstawiać, że nie są głupi.
Szczególnie w tym miejscu musiałam uważać z moimi reakcjami, nie mogły się one rzucać w oczy. Teraz powoli wypuszczę powietrze i coś powiem… Tylko… co? Co się odpowiada na takie coś?
— Tak myślisz?
— Tak mi się przynajmniej wydawało… — spojrzała na mnie uważnie. — Ale… mogłam się przecież p o m y l i ć — wycedziła.
A na takie coś jak się odpowiada? Halo? Czy ktoś może mnie poinstruować?
— Mniejsza o to, to nieistotne — machnęła ręką.
Następnym przystankiem była ryba, co wyglądała, jak skała. Na początku miałam ogromny problem ze znalezieniem jej. Wtapiała się w tło. Lecz nagle poruszyła się i okazało się, że jest ogromna. Ona również miała wystające, ostre kły, jakby czekała tylko na skinięcie Lady in Blue.
Ta była zachwycona, im bardziej zwierzę przerażało- tym lepiej. Gdy ta monstrualna ryba wiła się w agresywnych drgawkach, ja bałam się o moje życie. W każdej chwili mogła przecież podpłynąć i odpłynąć z moją kończyną, czy głową…
— Co o niej myślisz? — zapytała mnie Niebieska Królowa.
— Myślę, że… wygląda, jak skała.
— Ciekawe…
— Aha…
To był nasz ostatni przystanek, po nim wynurzyłyśmy się z wody. Na lądzie czekały na nas te same strażniczki, które nas do wody przygotowały. Zamaszyście ukłoniły się przed królową, która rozkazała, by ją rozebrać ze skafandra. Wkrótce znowu zobaczyłam jej niebieską suknię.
Wieczorem, leżąc na łożu, bawiłam się stokrotką na moim palcu i nagle oprzytomniałam, iż przez ten cały czas nie myślałam, co może być po drugiej stronie drzwi z napisem ogród. Zerwałam się szybko z łóżka i gdyby nie moje zmęczenie podwodną podróżą, najprawdopodobniej pokój ów zwiedziłabym od razu, lecz przy tych okolicznościach musiałam poczekać. Zrobię to jutro.
X
Ogród
„Nie reaguj na krzywdy mi zadawane, są one częścią planu. A na każdym kroku oferowane ci skrzydła, nie zabiorą cię do mnie. Będziesz musiała to zrobić sama”…
Śniła mi się Lily. Śniłam, że ją odnalazłam, była cała i zdrowa. W śnie podarowała mi pana Żabę, który znowu zatańczył swinga. Potem spojrzała na mnie i powiedziała: idź do ogrodu. Wtedy obudziłam się. Przeciągnęłam się, po czym poszłam do łazienki, by przygotować się do dnia. Usiadłam na podłodze, rozmyślając, co może znajdować się po drugiej stronie drzwi z napisem ogród. Może… ogród? Może jednak to królestwo ma ogród, tyle że ukryty za drzwiami? Rozmyślałam o Lily, Malarzu, chatce z morskimi stworzeniami, o Niebieskiej Armii. I czułam, że koniec mojej niebieskiej wędrówki się zbliża. Niebawem wyruszę w drogę do kolejnego Koloru. Tylko który to będzie? Może Żółty? Zielony? Wątpiłam, by był to Czarny. On będzie ostatni, a po nim… ach, nie chcę nawet myśleć.
Podłoga, na której siedziałam, nagle zrobiła się diabelnie zimna, a ściany pokryły się szronem. Było lodowato, a ja nadal byłam w sukience na ramiączkach. Pragnęłam wstać, lecz hipnotyzujący odcień niebieskiego, bijący z każdej rzeczy, każdego kąta mi na to nie pozwalał. Nakazywał mi siedzieć, siedzieć i siedzieć…
Szelest kotary w wejściu.
Próbowałam z całych sił wstać, lecz nadaremno. Jakaś nieprzezwyciężona siła wciąż ciągnęła mnie do lodowatej podłogi i im bardziej z tym walczyłam, tym trudniej było mi wstać. Musiałam zatem przestać, by się uwolnić. Wlokąc moje jakże posłuszne tej sile ciało, musiałam tym razem stoczyć walkę z ogromnymi zaspami śniegu. Wyciągniętymi przed siebie rękoma, starałam się, by zamieć mnie nie przewróciła.
Z wielkim trudem zdołałam w końcu dotrzeć do kotary. Rozsunęłam ją z lekkością, a w pokoju znienacka zaczęło unosić się ciepło, ogrzewające moje zmarznięte ciało. I nagle przyszła mi do głowy myśl, a może jednak nadzieja… że po drugiej stronie stoi Sue. Jak zawsze z wymalowaną troską i bijącą miłością z jej twarzy. Bardzo się rozczarowałam, gdy jednak ujrzałam tam Lady in Green.
— Dzień dobry, pomyślałam, że może masz ochotę zobaczyć moje królestwo?
— To wy nie mieszkacie razem? — zapytałam z roztargnieniem.
Lady in Green roześmiała się serdecznie.
— Nie, Emily. Wszystkie mamy swoje własne królestwa. Po prostu postanowiłyśmy, że herbatkę wypijemy w królestwie Pani w Niebieskim. Do mojego będziemy musiały wybrać się karocą.
— A wrócę tutaj?
— Ależ oczywiście, jeżeli tylko będziesz miała na to ochotę. Nie jesteś tutaj przecież żadnym więźniem. Możesz wrócić nawet dziś wieczorem — odpowiedziała na moją troskę, po czym dodała — to pewnie przez to łoże, co? Mówiłyśmy ci, że się w nim zakochasz! — zaniosła się śmiechem. — No… to zbierz się prędziutko i spotkajmy się przed zamkiem. Będę już na ciebie czekać w karocy.
Wahałam się, nie wiedziałam, co będzie z Lily. Nie chciałam jej opuszczać, zależało mi na niej. Ona także nie należała do tego świata.
— Nie mogę opuścić tego miejsca. Muszę tu zostać.
Twarz Pani w Zielonym spoważniała.
— Jeżeli tu zostaniesz, nie znajdziesz jej.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
— Jeżeli obiecasz, że wyjedziesz ze mną jeszcze dziś, przyrzekam, że ją znajdę.
Kiwnęłam głową, a Lady in Green wyszła z mojej komnaty. Nie wierzyłam jej.
Miałam jeszcze połowę dnia. Policzyłam do dziesięciu i wyjrzałam zza kotary. Nikogo nie było, mogłam bezpiecznie wyjść.
Delikatnie pociągnęłam za klamkę pokoju z napisem ogród i zrobiłam krok wgłąb. Okazało się, że pokój ów nie miał podłogi, co spostrzegłam zbyt późno. Spadłam na sam dół. Nic mi się nie stało, nie była to duża wysokość, ale niespodzianka ta niemal przyprawiła mnie o zawał serca. Położyłam dłoń na tym biednym sercu i brałam głębokie wdechy. Jeden za drugim… Spokojnie…
Wdech nosem…
Wydech ustami…
Jeszcze raz, jeszcze dwa razy, policz do dziesięciu. I wstań. Tak, jak robiłaś to przez całe życie.
Roześmiałam się, myśląc, ile jeszcze niespodzianek będzie mi dane przeżyć.
Rozejrzałam się dookoła, był to dobrze oświetlony, długi pokój. Gołe, niebieskie ściany, goła, niebieska podłoga. Spojrzałam w górę i przeszedł mnie niepokój na myśl o zostawieniu otwartych drzwi. Zaczęłam gorączkowo przeszukiwać siebie w nadziei, że znajdę cokolwiek, czym będę mogła je zamknąć. Nie miałam niczego takiego przy sobie. Rozejrzałam się zatem za jakąś konstrukcją, rurami, czymkolwiek, co mogłabym wykręcić i byłoby na tyle długie, że zdołałabym dosięgnąć drzwi. Pokój jednak pozostawał złośliwie pusty.
Ku mojemu zadowoleniu dostrzegłam drabinkę, ciągnącą się idealnie od podłogi do drzwi. Uśmiechnęłam się, jak zawsze najciemniej jest pod latarnią. Wdrapałam się po niej i bezszelestnie je zamknęłam. No! Komu w drogę, temu czas, została jeszcze połowa dnia.
Na końcu pokoju ukazały się kolejne drzwi. Tyle już w tym świecie ich otwierałam, że nie wahałam się otworzyć również i tych. Po drugiej stronie znajdował się ten sam, niebieski pokój. Lecz czy może być tym samym pokojem, jeśli na jego końcu tym razem nie było drzwi?
Serce zabiło mi mocniej, gdy zamiast nich zobaczyłam mur z przejściem.
Czy to możliwe, bym mogła wrócić do domu? Ze wzruszeniem ruszyłam przed siebie, tym razem nawet nie starając się uspokoić serca. Jak dla mnie mogło walić w rytm wariacji Paganiniego. Czy już po wszystkim? Czy jednak po tylu trudach uda mi się wrócić? Może był to tylko sen? Rozpłakałam się ze szczęścia. Stanęłam przed murem, jak wryta i padłam na kolana, wyjąc i przytulając się do niego. Był taki szorstki… ale cóż z tego! To właśnie on pomoże mi dotrzeć do domu! Tak długo… tak długo mnie tam nie było! Ciekawe, co u nich, może jednak czary w tym świecie sprawiły, że tego nie zauważyli? Ja miałam życiową lekcję, której oni nie odczuli na osi czasu? Jezu, w końcu zobaczę słońce!
Przejście było znacznie szersze od tego, którym przedostałam się do tego świata. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że przechodząc nie grozi mi przeraźliwy ból. Idąc korytarzem, obserwowałam jego wnętrze. Był to zwyczajny, pospolity mur. Wyobraziłam sobie, że na ścianach przejścia wymalowane są hieroglify, opisujące dzieje tego świata. Podziwiałabym je, tak, jak turysta podziwia Dolinę Robotników w Egipcie- nie wiedząc dokładnie, co oznaczają wszystkie symbole, lecz znając historię. Kto wie? Może poczułabym się nawet, jak w świątyni bogini Izydy? To uczucie piękna i prawdy, które poczuć można jedynie parę razy w ciągu swojego życia.
Przedostałam się w końcu do mojego mieszkania. Do mojego starego, kochanego mieszkania! Przez całe moje ciało przeszło ciepło, byłam niemal odurzona tą chwilą. Zachwyt zabrał mi dech w piersiach, miałam nadzieję, że nie śnię. Obrzuciłam wzrokiem każdy kąt, po czym rzuciłam się na podłogę, wdychając zapach wnętrza. Leżałam na plecach, później na brzuchu, ze szczęścia wymachując rękoma. Klasnęłam trzy razy, wrzeszcząc z zachwytu i podbiegłam do biblioteczki, patrząc na tytuły moich ukochanym książek. Dotknęłam troskliwie moich figurek, stojących obok nich i zdjęłam z nich kurz palcem.
Gdy wnikliwiej rozejrzałam się po mieszkaniu, spostrzegłam, że kurzu wcale nie było aż tak dużo, jedynie na figurkach. Nawet kwiaty pozostały żywe. Odwróciłam się, by sprawdzić, czy przejście nadal znajduje się za mną. I o dziwo nadal tam było. W ścianie w mieszkaniu przejście do innego świata najwyraźniej nie zamierzało się zamknąć, a w głowie mały głosik cały czas powtarzał “już po wszystkim”.
— Mam nadzieję — powiedziałam na głos, tak bardzo pragnąc, by głosik miał rację.
Pobiegłam do sypialni i z ulgą rzuciłam się na łóżko. Było takie wygodne…
Tak nieopisanie wygodne i milusie, że zasnęłam…
XI
Sue
Obudził mnie szmer w mieszkaniu. Przetarłam zmęczone oczy i jak z procy, wyskoczyłam z łóżka. Przejście do innego świata nadal mogło tkwić w drugim pokoju. Królowe próżności miałyby kolejną ofiarę, gdyby osoba, znajdująca się w moim mieszkaniu postanowiła nim przejść. Myśl, że nie jestem sama nie przerażała mnie aż tak bardzo, jak pozwolenie komuś innemu na przejście bez powrotu.
Momentu wejścia do mojego mieszkania nie zapomnę nigdy. To uczucie szczęścia nigdy nie zniknie z mojej głowy. Czy śniłam? Czy naprawdę miałam szansę jeszcze raz odwiedzić świat, którego piękna wcześniej nie dostrzegałam? Nie wiem. Wiem za to, że leżąc teraz na łożu w ramionach niewiadomej, rozciągającej się dziwnie przestrzeni, nie to jest ważne. Istotne jest uczucie, ono tworzy sens wspomnienia.
Gdy tak leżę, zdarza mi się tęsknić za domem. Po siedemnastu latach nadal nie mogę zapomnieć, jaką małą była szczelina, przez którą dane mi było przejść. Była malutka, jak ziarenko grochu, tyciusieńka. I delikatna, jak ziarenko grochu! Można było taką szczelinę umiejscowić pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym i z łatwością rozgnieść.
Często też żałuję, czuję się ociężała. Żałuję, że pragnęłam czegoś więcej, padając na kolana i krzycząc “poddaję się”. Pozwoliłam wbić sobie strzałę obietnicy niemożliwego piękna i zastanawiam się, czy istnieje większy błąd, który człowiek może popełnić w swoim życiu. Większy błąd od poddania się, od zostawienia najbliższych. Oni myślą, że to przez nich, że mogliby coś więcej zrobić. Wąchają ubrania, przesiąknięte naszym zapachem, tulą do serca to, co niegdyś należało do nas. Oni płaczą… oni tak strasznie płaczą po nocach, nie mogąc się z tym pogodzić. Czasami się godzą, a czasami umierają razem z nami. Lecz nic nie jest w stanie powstrzymać ludzi, których trafiła strzała niemożliwego.
A ty, człowieku, któryś się dał przebić strzałą obietnicy, idź ich pocieszaj… Powiedz językiem umarłych, że to nie ich wina…
Gdy weszłam do salonu, ujrzałam Sue, siedzącą przy stoliku. Spokojnie wystukiwała na nim rytm palcami, patrząc pustym wzrokiem w okno.
— Dzień dobry — rzekłam, nie mogąc opanować wzruszenia.
Lecz Sue ani drgnęła. Pomyślałam, że może mnie nie usłyszała.
— Dzień dobry! — krzyknęłam raz jeszcze i raz jeszcze, i znowu, i znowu.
Nadal nic. Sue nie mogła mnie ani zobaczyć, ani usłyszeć. Nikt nie mógł. W tym świecie to ja byłam widownią, mogłam co najwyżej podziwiać, lecz nie mogłam być jego częścią. I sama nie wiem, co jest gorsze, wojowanie z Kolorami, czy nieobecna obecność wśród ludzi, których wzrok niegdyś pałający życiem, nagle stracił iskrę. Ich wolne ruchy, dziwne oczy, spokój na twarzy, opuchnięte oczy, obojętność w ruchach- na zawsze będę naznaczona ich bólem. Ból, który nie został wysłuchany.
Sue wstała od stolika chwilę po moim wejściu i zaczęła kręcić się po pokoju. Szła spokojnym, pełnym zrezygnowania krokiem do momentu, aż się zatrzymała. Zaczęła się cała trząść, była wtedy plecami do mnie. Gdy ją okrążyłam, ujrzałam, że płacze. Na początku płakała po cichutku, z jedną ręką na policzku, drugą zaś na brzuchu. Lecz płacz z czasem stawał się coraz gwałtowniejszy. Tak bardzo pragnęłam jej pokazać, że jestem. Jestem tuż obok niej. Lecz jak mogę być obok niej, jeśli płacze, gdyż mnie nie ma? Nigdy się o tym nie dowie, ale płakałam razem z nią. Starałam się wziąć jej rękę w moją dłoń, lecz wszystko nadaremno, nie poczuła nic. Nie istniałam. Widok jej twarzy rozdzierał moje serce. Nigdy nie widziałam, by choć raz w życiu przybrała taki wyraz, tak wykrzywioną bólem maskę. Powtarzałam raz za razem “jestem tu”, “jestem obok ciebie”… Wszystko na nic.
“Nie płacz”, “Nie płacz, Sue”, lecz łzy wylewały się rzewnie z jej oczu.
Schudła, jej drobna dłoń stała się jeszcze drobniejsza, a włosy miała rozczochrane. Zaczęłam ją po nich głaskać, starając się je rozplątać. Bawiłam się jej lokami. Jej złocistymi, jak słońce lokami.
Nie potrafiłam ich rozplątać, musiałam to zrobić obiema dłońmi. Przynajmniej jednego loczka zdołałam jej rozplątać. Zazwyczaj chodziła w rozpuszczonych włosach, ale pamiętam, jak zobaczyłam ją kiedyś w koku. Wyglądała wtedy zjawiskowo, uważam, że w koku wyglądała najpiękniej.
Sue nagle kucnęła, kuląc się i objęła się rękoma. Kiwała się na wszystkie strony, wydając z siebie niepokojący dźwięk. Jakby stłumiony pomruk lwa, mieszający się z przeraźliwie wysokim piskiem. Powtarzała w kółko “nie”, a ja z bezradności chciałam wyrwać sobie włosy i zedrzeć z siebie skórę. Cierpiąca z mojego powodu Sue, było tragedią. Moja bezradność względem jej katuszy, była czymś żałosnym.
— Emily — szepnęła.
— Emily, Emily, kochanie Emily, przepraszam.
Nie, nie, nie!
— Nie, nie, posłuchaj mnie — wzięłam jej twarz w swoje rozemocjonowane dłonie — byłaś dla mnie wszystkim, to moja wina, słyszysz?! Czy ty mnie słyszysz?!
Ale ona nie słyszała, tylko głupiec mógł nadal mieć nadzieję, że usłyszy.
— Czy ja byłam dla ciebie ważna? — przyłożyła dłonie do swych ust. Dłonie pełne ran.