drukowana A5
13.44
Z chałupy

Bezpłatny fragment - Z chałupy


Objętość:
19 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
zeszytowa
ISBN:
978-83-288-0340-4

I (Chaty rzędem na piaszczystych wzgórkach...)

Chaty rzędem na piaszczystych wzgórkach,

Za chatami krępy sad wiśniowy,

Wierzby siwe poschylały głowy

Przy stodołach, przy niskich obórkach.

Płot się wali; piołun na podwórkach;

Tu rżą konie, ryczą chude krowy.

Tam się zwija dziewek wieniec zdrowy

W kraśnych chustkach, w koralowych sznurkach.

Szare chaty! nędzne chłopskie chaty!

Jak się z wami zrosło moje życie,

Jak wy, proste, jak wy, bez rozkoszy...

Dziś wy dla mnie wspomnień skarb bogaty,

Ale wspomnień, co łzawią obficie —

Hej! czy przyjdzie czas, co łzy te spłoszy?!...

II (Tam, za wioską - przyjm...)

Tam, za wioską — przyjm, Ojcze nasz, dzięki! —

Jak pszeniczne kołyszą się ławy!

Żyto, jęczmień i owies złotawy

Jak zginają ziarniste swe pęki!

Wiatr od pola się rozgrał — czyż w jęki? —

Z dróg się mgliste podnoszą kurzawy;

Nad drogami, śród pokrzyw i trawy,

Skrzypią krzyże, godła łez i męki.

O Ty Boże! o Chryste! o Panie!

Plonny owoc ta ziemia nam płodzi —

Tłuste kłosy, bo tłuste uprawy:

Nie na darmo ten wiatr tak zawodzi

I tak smętne poszumy na łanie —

Tu kłos każdy to chłopski pot krwawy.

III (Święty Kaźmierz - powracają czajki...)

Święty Kaźmierz — powracają czajki;

Święty Wojciech — bociany klekocą,

Słońce grzeje, rowy w mlecz się złocą.

Brzmią skowronki, rychłe, polne grajki.

Po murawach dzieci, strzępem krajkiPodkasane, w pasy się szamocą;

Na przyzbicach baby w głos chichocą —

«Eh! kumolu! bajki, żywe bajki!»

Wiosna!... Wiosna wszędy życie budzi!

Jej błękity, słoneczne uśmiechy

I pod chłopskie wciskają się strzechy.

I tu raźniej biją serca ludzi,

Choć się troski za troskami tulą

Do tych piersi pod zgrzebną koszulą.

IV (Biją dzwony... trza święcić niedzielę...)

Biją dzwony... trza święcić niedzielę,

Trzeba na mszę, uczcić przykaz boży...

I niebieską sukmanę nałoży,

Za kapelusz zatknie ruty ziele.

Biją dzwony... chrzciny czy wesele.

Dni krzyżowe!... i serce się trwoży:

Grady... susze... łza i krew się mnoży,

Gdzież obrona, jeśli nie w kościele.

I tłum korny padnie na kolana:«Od powietrza, głodu, ognia, wojny

Chroń nas, Ojcze! daj nam czas spokojny —

Czas bez troski nadmęskiej i trudu»...

Ach! jak fala płynie pieśń rozlana —

Biedny ludu! święty, polski ludu!

VI («Co?... naprawdę?... Eh! smalone duby!»...)

«Co?... naprawdę?... Eh! smalone duby!»...

«Jako żywo! wiecie, że nie kłamię:

Jak mgła siny stał przy samej bramie —

Widać, nie ma spokoju duch Kuby.

Albo wtenczas, gdym z Bartkowej hubyWracał do dom — święte krzyża znamię! —

Ten pies czarny!... te dwa węgle w jamie!

Panie! chroń mnie od powtórnej próby!»

I tak gwarzą... A deszcz w okna bije,

Drzwi coś skrzypią, słychać szczęk łańcuchów,

Wicher jęczy, pies w podwórku wyje.

Na kominku resztki ognia gasną,

Północ wciska się w izdebkę ciasną,

Strach przejmuje w tę godzinę duchów...

VII («Śpiewaj, Kasiu!»... i mgłą się powleką...)

«Śpiewaj, Kasiu!»... i mgłą się powleką

Dwie źrenice, te żywe dwie wróżki.

I «Kaj wiodą cię, Jasiu, te dróżki?

Na wojenkę, na wojnę daleką!»

Albo: «Ciągną żurawie nad rzeką,

W rzece pierze Jagusia pieluszki,

Zimna woda oblewa jej nóżki,

A po liczku łzy cieką, ej, cieką»...

I piosenka jak płynie, tak płynie.

Aż się oczy załzawią dziewczynie,

Aż na piersi opadnie jej głowa.

A babusia zasypia spokojna

I coś szepce: «Ej! wojna, ta wojna!

Ej! ta woda, ta woda lodowa!»

XI (Na zapłociu spędzali wieczory...)

Na zapłociu spędzali wieczory,

On jej szeptał: «O, moja jedyna!»

Z nim bylica i biała brzezina,

Z nim szeptały zielone jawory.

A przed świtem na nogach... Tak, skory!

I gbur kontent, i lubi jak syna —

Da mu córkę, gdy przyjdzie godzina,

Morgę ziemi i krowę z obory.

Przyszły żniwa, czasy zapowiedzi...«I do cepów jestem, i do cięcia,

Panie gburze! weźcie mnie za zięcia!»

Ale gbur mu odpowie z owczarska:«Niechaj każdy, jak usiadł, tak siedzi —

Tyś parobkiem, ona gospodarska».

XIII (Pierwsze lata, kiedy się pobrali...)

Pierwsze lata, kiedy się pobrali,

Szczęście kwitło, jak w polu makówki:

Mieli chatę, szkapsko i dwie krówki.

Byli młodzi — siali i sprzątali...

Ale potem — niech się Bóg pożali...

Ciężkie zimy i ciężkie przednówkiI w pierzynie wciąż liczniejsze główki —

Poszło bydło, chata i tak dalej.

Dziś, jak dzieje się zwykle z tą sprawą,

Kiedy kłopot zagnieździ się w łoże,

Kiedy bieda pochwyci za szyję:

On zakończył w karczmisku pod ławą,

Dzieci w służbie, a ona, nieboże,

Od wsi do wsi dziś żebrze i pije...

XV (Miała rolę, sprzedali jej rolę...)

Miała rolę, sprzedali jej rolę —

Były czasy gradu i posuchy,

Kubę dawno zamknął grób już głuchy,

A skąd płacić, gdy pustki w stodole?

Pożegnała ze łzami swe pole,

W służbę poszły nieletnie dziewuchy,

I na plecach kawał starej pstruchy,

Tak na wiatr się puściła — na dolę.

Wędrowała od wioski do wioski:

Tu się najmie do żniwa, tam pierze,

Pokąd lata, pokąd siły świeże...

Ale starość spada funt po funcie:

Trza pójść w żebry, trza żyć z łaski boskiej...

I dziś zmarłą znaleźli na gruncie.

XVII (Słonko, świeci, oj, świeci iskrzyste...)

Słonko, świeci, oj, świeci iskrzyste,

Ale jakoś się rozgrzać nie może!

Pierwsze szrony dziś spadły na zboże

I zmieniły w szron rosy kropliste.

Poza wioską, gdzie, patrzcie! w srebrzyste

Oziminy usłały się łoże,

Wyszło chłopię na ciche rozdroże

I wciąż szepce «o Jezu! o, Chryste!»

W którą stronę się udać, snać nie wie,

A tu nagie gałęzie na drzewie,

A siermiężka na strzępy podarta.

Gbur przez lato sierotę — niebogę

Miał do bydła... «Na zimę? Do czarta!»

Kawał chleba w zanadrze i w drogę.

XX (Na kominie płomyczek się żarzy...)

Na kominie płomyczek się żarzy,

To popełznie odbłyskiem w głąb chaty,

To ozłoci wytarte jej szmaty,

To wypocznie na jej bladej twarzy.

Ona siedzi przy ogniu i marzy.

Pewno widzi skarb jaki bogaty —

Złoto, srebro, purpurę, granaty,

Aż się spojrzeć od blasków nie waży.

A, tak!... Wczoraj jej skarbiec jedyny

Wzięli z ręki i w obce go strony

Tak pognali, jak nie boże syny.

Dziś go widzi, a jaki rzęsisty:

Ciemny mundur i kołnierz czerwony,

Żółty guzik i «zebel» srebrzysty.

XXI (Lichy knotek na murku w izdebce...)

Lichy knotek na murku w izdebce

Pokazuje mi kształty w półmroku:

Cztery ściany, dwa łóżka przy boku,

W kącie dziaduś swe zdrowaśki szepce.

Z szarej miski resztki żuru chłepce

Dwoje dzieci w drugim, trzecim roku,

A matula na wpół z drzemką w oku

Nad najmłodszym, co leży w kolebce.

A gdzie ojciec?... Pracuje w fabryce,

Het za wioską... daleką ma drogę...

Musi wrócić, czekają na niego...

Lecz już późno, sen klei źrenice...

Ach! a może... Panie! chroń od złego...

Tak, maszyna urwała mu nogę...

XXV («Umarł?»... «Umarł»... «Takie lata zdradne...)

«Umarł?»... «Umarł»... «Takie lata zdradne,

Człek snać młody, a jednak już stary»...

Ale pogrzeb kosztuje talary:

Ksiądz, kopidół, podzwonne, pokładne.

«Jegomości!... ja biedna, nie kradnę»...

A księżulo: «Nie pijcie opary,

Będą grosze na msze i ofiary...

Lecz ja biorę... to, czego dopadnę».

Ha, cóż robić?... Pogrzebać go trzeba:

Duch bez księdza nie pójdzie do nieba —

Więc ostatnie zaniesie piernaty...

A wiatr wieje, a czasy tak chłodne,

A mróz siny wciska się do chaty,

A robaczki golutkie i głodne...

XXXIX (Rano, zimą, mróz czy zawierucha...)

Rano, zimą, mróz czy zawierucha,

W surduciku do szkoły o milę,

A wieczorem w chacie późne chwile

Z książką, z piórem, chociaż w ręce chucha.

Latem, wolny, zastąpi pastucha,

A pod pachą Homery, Wirgile;

Ludzie czasem poszydzą niemile,

Lecz on pasie i ludzi nie słucha...

I tak wyrósł... i dalej w stolicę...

Tam to wiedzy głęboka jest rzeka...

Ojciec czeka i matula czeka...

A on pisał: «Kochani rodzice!...

Skończę... bieda... dużo do roboty»...

I dziś skończył... umarł na suchoty...

XXXVIII (Miał być księdzem...)

Miał być księdzem... Ano, rzecz to zwykła:

Chłopskie dziecko... a ksiądz człowiek boży...

I tatulo grosz za groszem łoży,

I do miasta to żyto, to ćwikła.

Ale ludzka rachuba tak nikła!...

Syn im bardziej w nauki się wdroży,

Czuje serce, jak na kłam się trwoży,

Jak całego prawda w sieci wikła...

Głużą ludzie... i ksiądz proboszcz słyszy;

Woła Maćka: «Panie! odpuść grzechy,

Lecz ze syna nie macie pociechy!»...

Ojciec w gniewie pieni się i dyszy,

I śle pismo: «nie mojeś ty dziecko!»

A z rozpaczy umarło kobiecko...

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.