OSOBY
Woyzeck
Maria
Kapitan
Doktor
Tamburmajor
Podoficer
Andrzej
Małgorzata
Właściciel budy
Wywoływacz
Starzec z katarynką
Żyd
Gospodarz
Pierwszy rzemieślnik
Drugi rzemieślnik
Kasia
Obłąkany Karol
Babcia
Pierwsze, drugie, trzecie dziecko
Pierwsza, druga, trzecia osoba
Komisarz policji
Żołnierze, studenci, chłopcy, dziewczęta, dzieci, tłum.
U KAPITANA
Kapitan na krześle, Woyzeck goli go.
KAPITAN
Powoli, Woyzeck, powoli; jedno po drugim! Zawrotu głowy dostanę! Cóż to ja z czasem pocznę, gdy się dziśWoyzeck o dziesięć minut prędzej uwinie? Woyzeck! Niechno on pomyśli, jeszcze trzydzieści pięknych lat ma przedsobą! Trzydzieści lat! To jak obszył trzysta sześćdziesiątmiesięcy, a co dopiero dni, godzin, minut! Cóż to on myślipocząć z taką kupą czasu? Niech on go sobie podzieli!
WOYZECK
Rozkaz, panie kapitanie!
KAPITAN
Zaczynam się na dobre bać o świat, kiedy pomyślę o wieczności. To orka, Woyzeck, to ci dopiero orka! Wiecznie —to wiecznie, wiecznie. To on rozumie; no, ale czasem niejest znowu takie wieczne i wtenczas jedna chwila, tak,tylko chwilka. — Woyzeck, dreszcz mnie bierze, gdy pomyślę, że świat w jedną dobę sam siebie obiega. Co zamarnotrawstwo czasu! — do czego to zmierza? — Woyzeck, już nie mogę patrzeć na żadne koło młyńskie, bo sięmnie melancholia czepia!
WOYZECK
Tak jest, panie kapitanie!
KAPITAN
Woyzeck, czemuż to on zawsze taki zagoniony? Dobryczłowiek tak nie wygląda, dobry człowiek, który ma czystesumienie... Woyzeck, niech no on coś powie. Pogoda dzisiaj jaka?
WOYZECK
Parszywa, panie kapitanie, parszywa. Wietrzysko!
KAPITAN
Czuję to, coś się szasta po dworze, taki wiatr to coś jakmysz. szczwano Miarkuję, że to pewnie coś z północo-południa?
WOYZECK
Tak jest, panie kapitanie!
KAPITAN
Ha! ha! ha! Z północo-południa! Ha! ha! ha! On jest głupi,potwornie głupi. wzruszony Woyzeck, on jest dobry człowiek, ale patetycznie on nie ma moralności! Moralność toznaczy, jak się jest moralnym, czy on to rozumie? Moralność — dobre słowo. On ma dziecko bez błogosławieństwa kościoła, jak mówi nasz wielebny kapelan, „bez błogosławieństwa kościoła” — wyrażenie nie moje.
WOYZECK
Panie kapitanie. Dobry Bóg nie będzie pytał biednegopędraka, czy wymówiono amen przed jego zrobieniem. Panmówi: „Dopuśćcie maluczkich do mnie!”
KAPITAN
Co on gada? Cóż to za dzika odpowiedź? Woyzeck, onmnie tą odpowiedzią zupełnie zbił z pantałyku! Gdy mówię on, to jego mam na myśli, jego...
WOYZECK
My biedny naród. Widzi pan, panie kapitanie, grosz! grosz!Jak kto nie ma pieniędzy! — Niech no taki popróbujew świecie radzić sobie na moralny sposób! A przecież masię także ciało i krew! Ale naszemu bratu źle będzie natym i na tamtym świecie! Myślę, że gdybyśmy się nawetdo nieba dostali, to by nas i tam zapędzono do robienia grzmotów.
KAPITAN
Woyzeck! on nie ma cnoty, on nie jest cnotliwy człowiek!Ciało i krew? Gdy leżę w oknie — a deszczyk dopiero coprzeszedł — i przyglądam się białym pończoszkom, jak skaczą po ulicy — tam do diaska! Woyzeck, wtenczas namiłość mi się zbiera! Ja także mam ciało i krew. Ale cnota,Woyzeck, cnota! Bo inaczej, cóż z tym czasem zrobić? —mówię sobie zawsze — cnotliwy z ciebie człowiek, wzruszonydobry człowiek, dobry człowiek!
WOYZECK
Tak, panie kapitanie, cnota — ale gdzie mi tam do tego.Widzi pan, my prosty naród — nie mamy cnoty; naszemubratu zostaje tylko natura. Ale gdybym ja był panem i miałkapelusz i zegarek, i monokl, i umiał ładnie gadać, wtedy bym już na pewno był cnotliwy. Już tam musi być cośładnego w tej cnocie, panie kapitanie, ale ja jestem biedny człowiek.
KAPITAN
Cóż, Woyzeck, on jest dobry człowiek, dobry człowiek.Ale on za dużo myśli, a to zżera człowieka; on jest zawszetaki rozdrażniony. — Zmęczył mnie ten dyskurs. Woyzeck,niech on sobie idzie, a niech tak nie pędzi; niech idziepowoli, powolutku ulicą.
WOLNA OKOLICA. MIASTO W ODDALI
Woyzeck i Andrzej wycinają pręty w zaroślach.Andrzej gwiżdże.
WOYZECK
To miejsce jest przeklęte. Patrz, widzisz ten jasny pas natrawie, gdzie rośnie tyle bedłek? Tam wieczorami toczysię głowa ludzka. Raz podniósł ją jeden, myślał — jeż.A w trzy dni i trzy noce leżał już na wiórach. (cicho)Andrzej! To byli farmazoni, ja wiem. Farmazoni!
ANDRZEJ
śpiewa
Jadły trawkę dwa zające,
Trawkę na zielonej łące...
WOYZECK
Cicho! Andrzej, słyszysz? Słyszysz? Coś idzie!
ANDRZEJ
Zjadły trawkę świeżą z łąki,
Trawkę całą po korzonki!
WOYZECK
Idzie coś za mną, pode mną. tupie o ziemię Wszędziepusto, słyszysz? Pod nami pusto! Farmazoni!
ANDRZEJ
Boję się.
WOYZECK
Cicho, że aż dziwno. Dech zapiera. Andrzej!
ANDRZEJ
Czego?
WOYZECK
Gadaj coś! wodzi ogłupiałym wzrokiem po okolicy Andrzej,jak jasno! Łuna nad miastem! Ogień bucha z ziemi podniebiosa, a z góry jakby ryk puzonów... Jak się przybliża!Uciekajmy! Nie oglądaj się!
Ciągnie go w krzaki.
ANDRZEJ
po chwili
Woyzeck, słyszysz jeszcze?
WOYZECK
Cicho, znowu wszędzie cicho, jakby świat zamarł.
ANDRZEJ
Słyszysz? Bębnią na apel. Musimy iść!
MIASTO
Maria z dzieckiem w oknie, Małgorzata. Ulicą przeciąga capstrzyk. Tamburmajor na przedzie.
MARIA
kołysząc na ręku dziecko
No, mały! Tra ta ta! Tra ta ta! Słyszysz? Nadchodzą!
MAŁGORZATA
Co za chłop! Jak dąb!
MARIA
Trzyma się jak król!
Tamburmajor salutuje.
MAŁGORZATA
Cóż za czułe spojrzenie, pani sąsiadko! Nie wiedziałam, żeumiecie tak patrzeć.
MARIA
śpiewa
Żołnierze to chłopcy na schwał —
Żołnierze, żołnierze —
MAŁGORZATA
Wasze oczy błyszczą jeszcze.
MARIA
A choćby! Co wam do tego? Zanieście swoje ślepia doŻyda, niech wam je wypucuje, może też jeszcze będą błyszczeć i znajdzie się kto, co da za nie dwa świecące guziki.
MAŁGORZATA
Co, co? Ty panno z dzieckiem! Ja jestem uczciwa osoba,ale ty, każdy cię zna! Siedem par skórzanych portekpotrafisz prześwidrować ślepiami.
MARIA
Zdzira! zatrzaskuje okno Chodź, mój mały! Czego się ciludzie czepiają! Bękart biedny z ciebie, a cieszysz matkęnieślubną mordką! Aaa!
śpiewa
Dziewczyno, jakiż teraz twój los?
Dziecko masz, ale męża ci brak.
Tak czy owak, tak czy siak!
Nocką śpiewam sobie tak —
Baju, baju, mój maleńki, o, hej!
Nie pomoże mi żaden człek, nie!
Janku, zakładaj siwków sześć,
Daj im coś pić, daj im coś jeść —
Siwki owsa nie chcą żreć,
Siwki wody nie chcą pić.
Szczere wino, zimne wino musi być! O, hej!
Dla nich wino zimne musi być!
Ktoś puka w okno.
MARIA
Kto tam? Czy to ty, Franek? Chodź do środka.
WOYZECK
Nie mogę. Muszę na apel!
MARIA
Naciąłeś prętów dla kapitana?
WOYZECK
Tak, Maryś. Ach...
MARIA
Co ci, Franek? Wyglądasz jakoś nieswój?
WOYZECK
tajemniczo
Maryś, było znów coś, dużo... Czyż nie jest napisane: „I patrz — oto wyszedł dym od ziemi jakoby z pieca...”
MARIA
Franek!
WOYZECK
Szło za mną aż do miasta. Coś, czego nie można pojąć, coś,co nam rozum odbiera. Co to może być?
MARIA
Franek!
WOYZECK
Muszę iść. Dziś wieczorem na kiermasz! Uciułałem jeszczetrochę grosza!
Odchodzi.
MARIA
Co za człowiek! Taki zamyślony! Nie popatrzył nawet nadziecko. Jeszcze mu się rozum pokręci od tego myślenia!Coś tak ścichł, syneczku? Boisz się? Ależ ciemno, choćoko wykol! A zawsze przecie widno, jakby latarnia świeciła. Nie wytrzymam już, dreszcz mnie chwyta.
Odchodzi.
ŚWIATŁA, BUDY, LUDZIE
Stary człowiek śpiewa, Dziecko tańczy przy dźwiękachkatarynki.
STARY CZŁOWIEK
śpiewa
Nic stałego, nic trwałego na tym wielkim świecie,
Każdy umrze prędzej, później — wszyscy o tym wiecie!
Hopsasa! Hopsasa!
WOYZECK
Hej, Maryś, hopsasa! — Biedny starzec, biedne dziecko!Smutek i wesele!
MARIA
Franek, jak błazny mają rozum, to my chyba też błazny. —Śmieszny świat! Piękny świat!
Oboje idą do Wywoływacza.
WYWOŁYWACZ
przed jedną z bud, jego żona w spodniach, małpa w kostiumie.
Panowie i panie! Tu można oglądać stworzenie, jakim jejPan Bóg zrobił. Nic, to fraszka! Proszę, co może sztuka!Oto małpa. Chodzi prościuteńko, ma surdut i spodnie.Nosi pałasz u boku! To żołnierz! Najniższy gatunek rodzaju ludzkiego. Michałek, ukłoń się! Ładnie, tak! Niczymbaron! Daj buzi. Tak! trąbi Muzykalne stworzenie! Panowie i panie! Tu można oglądać astronomicznego koniai kanarki. Faworyci wszystkich koronowanych głów Europy. Powiedzą wam wszystko, jaki wiek, ilość dzieci, coza choroba! Rozpoczynamy widowisko! Za chwilę początek początku!
WOYZECK
Chciałabyś tam?
MARIA
A jakże, mogę! Chłop z frędzlą, a baba w portkach! Tomusi być ciekawe.
Wchodzą.
TAMBURMAJOR
Stój! Widzisz! Ale kobita!
PODOFICER