drukowana A5
17.25
Woyzeck

Bezpłatny fragment - Woyzeck


Objętość:
46 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0116-5

OSOBY

Woyzeck

Maria

Kapitan

Doktor

Tamburmajor

Podoficer

Andrzej

Małgorzata

Właściciel budy

Wywoływacz

Starzec z katarynką

Żyd

Gospodarz

Pierwszy rzemieślnik

Drugi rzemieślnik

Kasia

Obłąkany Karol

Babcia

Pierwsze, drugie, trzecie dziecko

Pierwsza, druga, trzecia osoba

Komisarz policji

Żołnierze, studenci, chłopcy, dziewczęta, dzieci, tłum.

U KAPITANA

Kapitan na krześle, Woyzeck goli go.

KAPITAN

Powoli, Woyzeck, powoli; jedno po drugim! Zawrotu głowy dostanę! Cóż to ja z czasem pocznę, gdy się dziśWoyzeck o dziesięć minut prędzej uwinie? Woyzeck! Niechno on pomyśli, jeszcze trzydzieści pięknych lat ma przedsobą! Trzydzieści lat! To jak obszył trzysta sześćdziesiątmiesięcy, a co dopiero dni, godzin, minut! Cóż to on myślipocząć z taką kupą czasu? Niech on go sobie podzieli!

WOYZECK

Rozkaz, panie kapitanie!

KAPITAN

Zaczynam się na dobre bać o świat, kiedy pomyślę o wieczności. To orka, Woyzeck, to ci dopiero orka! Wiecznie —to wiecznie, wiecznie. To on rozumie; no, ale czasem niejest znowu takie wieczne i wtenczas jedna chwila, tak,tylko chwilka. — Woyzeck, dreszcz mnie bierze, gdy pomyślę, że świat w jedną dobę sam siebie obiega. Co zamarnotrawstwo czasu! — do czego to zmierza? — Woyzeck, już nie mogę patrzeć na żadne koło młyńskie, bo sięmnie melancholia czepia!

WOYZECK

Tak jest, panie kapitanie!

KAPITAN

Woyzeck, czemuż to on zawsze taki zagoniony? Dobryczłowiek tak nie wygląda, dobry człowiek, który ma czystesumienie... Woyzeck, niech no on coś powie. Pogoda dzisiaj jaka?

WOYZECK

Parszywa, panie kapitanie, parszywa. Wietrzysko!

KAPITAN

Czuję to, coś się szasta po dworze, taki wiatr to coś jakmysz. szczwano Miarkuję, że to pewnie coś z północo-południa?

WOYZECK

Tak jest, panie kapitanie!

KAPITAN

Ha! ha! ha! Z północo-południa! Ha! ha! ha! On jest głupi,potwornie głupi. wzruszony Woyzeck, on jest dobry człowiek, ale patetycznie on nie ma moralności! Moralność toznaczy, jak się jest moralnym, czy on to rozumie? Moralność — dobre słowo. On ma dziecko bez błogosławieństwa kościoła, jak mówi nasz wielebny kapelan, „bez błogosławieństwa kościoła” — wyrażenie nie moje.

WOYZECK

Panie kapitanie. Dobry Bóg nie będzie pytał biednegopędraka, czy wymówiono amen przed jego zrobieniem. Panmówi: „Dopuśćcie maluczkich do mnie!”

KAPITAN

Co on gada? Cóż to za dzika odpowiedź? Woyzeck, onmnie tą odpowiedzią zupełnie zbił z pantałyku! Gdy mówię on, to jego mam na myśli, jego...

WOYZECK

My biedny naród. Widzi pan, panie kapitanie, grosz! grosz!Jak kto nie ma pieniędzy! — Niech no taki popróbujew świecie radzić sobie na moralny sposób! A przecież masię także ciało i krew! Ale naszemu bratu źle będzie natym i na tamtym świecie! Myślę, że gdybyśmy się nawetdo nieba dostali, to by nas i tam zapędzono do robienia grzmotów.

KAPITAN

Woyzeck! on nie ma cnoty, on nie jest cnotliwy człowiek!Ciało i krew? Gdy leżę w oknie — a deszczyk dopiero coprzeszedł — i przyglądam się białym pończoszkom, jak skaczą po ulicy — tam do diaska! Woyzeck, wtenczas namiłość mi się zbiera! Ja także mam ciało i krew. Ale cnota,Woyzeck, cnota! Bo inaczej, cóż z tym czasem zrobić? —mówię sobie zawsze — cnotliwy z ciebie człowiek, wzruszonydobry człowiek, dobry człowiek!

WOYZECK

Tak, panie kapitanie, cnota — ale gdzie mi tam do tego.Widzi pan, my prosty naród — nie mamy cnoty; naszemubratu zostaje tylko natura. Ale gdybym ja był panem i miałkapelusz i zegarek, i monokl, i umiał ładnie gadać, wtedy bym już na pewno był cnotliwy. Już tam musi być cośładnego w tej cnocie, panie kapitanie, ale ja jestem biedny człowiek.

KAPITAN

Cóż, Woyzeck, on jest dobry człowiek, dobry człowiek.Ale on za dużo myśli, a to zżera człowieka; on jest zawszetaki rozdrażniony. — Zmęczył mnie ten dyskurs. Woyzeck,niech on sobie idzie, a niech tak nie pędzi; niech idziepowoli, powolutku ulicą.

WOLNA OKOLICA. MIASTO W ODDALI

Woyzeck i Andrzej wycinają pręty w zaroślach.Andrzej gwiżdże.

WOYZECK

To miejsce jest przeklęte. Patrz, widzisz ten jasny pas natrawie, gdzie rośnie tyle bedłek? Tam wieczorami toczysię głowa ludzka. Raz podniósł ją jeden, myślał — jeż.A w trzy dni i trzy noce leżał już na wiórach. (cicho)Andrzej! To byli farmazoni, ja wiem. Farmazoni!

ANDRZEJ

śpiewa

Jadły trawkę dwa zające,

Trawkę na zielonej łące...

WOYZECK

Cicho! Andrzej, słyszysz? Słyszysz? Coś idzie!

ANDRZEJ

Zjadły trawkę świeżą z łąki,

Trawkę całą po korzonki!

WOYZECK

Idzie coś za mną, pode mną. tupie o ziemię Wszędziepusto, słyszysz? Pod nami pusto! Farmazoni!

ANDRZEJ

Boję się.

WOYZECK

Cicho, że aż dziwno. Dech zapiera. Andrzej!

ANDRZEJ

Czego?

WOYZECK

Gadaj coś! wodzi ogłupiałym wzrokiem po okolicy Andrzej,jak jasno! Łuna nad miastem! Ogień bucha z ziemi podniebiosa, a z góry jakby ryk puzonów... Jak się przybliża!Uciekajmy! Nie oglądaj się!

Ciągnie go w krzaki.

ANDRZEJ

po chwili

Woyzeck, słyszysz jeszcze?

WOYZECK

Cicho, znowu wszędzie cicho, jakby świat zamarł.

ANDRZEJ

Słyszysz? Bębnią na apel. Musimy iść!

MIASTO

Maria z dzieckiem w oknie, Małgorzata. Ulicą przeciąga capstrzyk. Tamburmajor na przedzie.

MARIA

kołysząc na ręku dziecko

No, mały! Tra ta ta! Tra ta ta! Słyszysz? Nadchodzą!

MAŁGORZATA

Co za chłop! Jak dąb!

MARIA

Trzyma się jak król!

Tamburmajor salutuje.

MAŁGORZATA

Cóż za czułe spojrzenie, pani sąsiadko! Nie wiedziałam, żeumiecie tak patrzeć.

MARIA

śpiewa

Żołnierze to chłopcy na schwał —

Żołnierze, żołnierze —

MAŁGORZATA

Wasze oczy błyszczą jeszcze.

MARIA

A choćby! Co wam do tego? Zanieście swoje ślepia doŻyda, niech wam je wypucuje, może też jeszcze będą błyszczeć i znajdzie się kto, co da za nie dwa świecące guziki.

MAŁGORZATA

Co, co? Ty panno z dzieckiem! Ja jestem uczciwa osoba,ale ty, każdy cię zna! Siedem par skórzanych portekpotrafisz prześwidrować ślepiami.

MARIA

Zdzira! zatrzaskuje okno Chodź, mój mały! Czego się ciludzie czepiają! Bękart biedny z ciebie, a cieszysz matkęnieślubną mordką! Aaa!

śpiewa

Dziewczyno, jakiż teraz twój los?

Dziecko masz, ale męża ci brak.

Tak czy owak, tak czy siak!

Nocką śpiewam sobie tak —

Baju, baju, mój maleńki, o, hej!

Nie pomoże mi żaden człek, nie!

Janku, zakładaj siwków sześć,

Daj im coś pić, daj im coś jeść —

Siwki owsa nie chcą żreć,

Siwki wody nie chcą pić.

Szczere wino, zimne wino musi być! O, hej!

Dla nich wino zimne musi być!

Ktoś puka w okno.

MARIA

Kto tam? Czy to ty, Franek? Chodź do środka.

WOYZECK

Nie mogę. Muszę na apel!

MARIA

Naciąłeś prętów dla kapitana?

WOYZECK

Tak, Maryś. Ach...

MARIA

Co ci, Franek? Wyglądasz jakoś nieswój?

WOYZECK

tajemniczo

Maryś, było znów coś, dużo... Czyż nie jest napisane: „I patrz — oto wyszedł dym od ziemi jakoby z pieca...”

MARIA

Franek!

WOYZECK

Szło za mną aż do miasta. Coś, czego nie można pojąć, coś,co nam rozum odbiera. Co to może być?

MARIA

Franek!

WOYZECK

Muszę iść. Dziś wieczorem na kiermasz! Uciułałem jeszczetrochę grosza!

Odchodzi.

MARIA

Co za człowiek! Taki zamyślony! Nie popatrzył nawet nadziecko. Jeszcze mu się rozum pokręci od tego myślenia!Coś tak ścichł, syneczku? Boisz się? Ależ ciemno, choćoko wykol! A zawsze przecie widno, jakby latarnia świeciła. Nie wytrzymam już, dreszcz mnie chwyta.

Odchodzi.

ŚWIATŁA, BUDY, LUDZIE

Stary człowiek śpiewa, Dziecko tańczy przy dźwiękachkatarynki.

STARY CZŁOWIEK

śpiewa

Nic stałego, nic trwałego na tym wielkim świecie,

Każdy umrze prędzej, później — wszyscy o tym wiecie!

Hopsasa! Hopsasa!

WOYZECK

Hej, Maryś, hopsasa! — Biedny starzec, biedne dziecko!Smutek i wesele!

MARIA

Franek, jak błazny mają rozum, to my chyba też błazny. —Śmieszny świat! Piękny świat!

Oboje idą do Wywoływacza.

WYWOŁYWACZ

przed jedną z bud, jego żona w spodniach, małpa w kostiumie.

Panowie i panie! Tu można oglądać stworzenie, jakim jejPan Bóg zrobił. Nic, to fraszka! Proszę, co może sztuka!Oto małpa. Chodzi prościuteńko, ma surdut i spodnie.Nosi pałasz u boku! To żołnierz! Najniższy gatunek rodzaju ludzkiego. Michałek, ukłoń się! Ładnie, tak! Niczymbaron! Daj buzi. Tak! trąbi Muzykalne stworzenie! Panowie i panie! Tu można oglądać astronomicznego koniai kanarki. Faworyci wszystkich koronowanych głów Europy. Powiedzą wam wszystko, jaki wiek, ilość dzieci, coza choroba! Rozpoczynamy widowisko! Za chwilę początek początku!

WOYZECK

Chciałabyś tam?

MARIA

A jakże, mogę! Chłop z frędzlą, a baba w portkach! Tomusi być ciekawe.

Wchodzą.

TAMBURMAJOR

Stój! Widzisz! Ale kobita!

PODOFICER

Diabli nadali! Na rozpłodek pułków kirasjerów!

TAMBURMAJOR

I do hodowli tamburmajorów!

PODOFICER

Jak głowę nosi! A krucze włosy jakby ją ciężarem na bokciągnęły! Ależ oczy —

TAMBURMAJOR

Jakbyś do komina spojrzał albo do studni. Jazda za nią!

WNĘTRZE JASNO OŚWIETLONEJ BUDY

MARIA

Co za światło!

WOYZECK

Tak, Maryś: czarne koty, ogniste ślipia! Ha! Ależ wieczór!

WŁAŚCICIEL BUDY

prezentując konia

Pokaż, co umiesz! Pokaż swój bydlęcy rozsądek! Zawstydźludzką socjetę! Szanowni państwo, oto koń, posiada czterykopyta, jeden ogon, należy do świata uczonych: jest profesorem na uniwersytecie, a studenci uczą się u niegojazdy konnej i fechtunku! Posiada zwykły rozum i podwójny rozsądek! Pokaż, co robisz, używając podwójnegorozsądku! Powiedz, czy wśród szanownej tu socjety dostrzegasz jakiego osła?

Koń potrząsa łbem.

Proszę, oto podwójny rozsądek! To nie jakieś głupiebydlę, to osoba, człowiek, człowiek-zwierzę — a jednakbydlę, bestia.

Koń zachowuje się nieprzyzwoicie.

Tak, zawstydź socjetę. Szanowni państwo widzą — bydlęjest jeszcze naturą, niedoskonałą naturą! Uczyć się od niego! Trzeba zapytać lekarza, to przecież bardzo szkodliwe!To znaczy: człowieku, bądź naturalny! Stworzonyś z prochu, popiołu, błota. Chcesz być coś więcej niż proch,popiół, błoto? — Proszę, co za rozum! Umie liczyć, alenie na palcach. Dlaczego? Nie umie się wyrazić, wytłumaczyć, jest odmienionym człowiekiem. Powiedz szanownejpubliczności, która godzina! Czy ktoś spośród szanownychpaństwa posiada zegarek?

PODOFICER

wspaniałomyślnie i powoli wyciąga zegarek z kieszeni

Proszę.

MARIA

To muszę zobaczyć!

Wspina się na ławkę, Podoficer pomaga jej.

TAMBURMAJOR

Ale baba!

IZBA MARII

MARIA

siedzi, dziecko ma na podołku, a w ręku trzyma kawałek lusterka.

Ktoś mu kazał i musiał iść przegląda się. Ale też świecą tekamyczki! Co to za jedne być mogą? Co on gadał? —Śpij, maluśki, zamknij ślipka mocno!

Dziecko zakrywa oczy rączkami.

Jeszcze mocniej! Leż tak cichutko! Bo cię coś weźmie...

śpiewa

Dzieweczko, dzieweczko,

Zawrzyj okieneczko,

Idzie z lasu Cygan,

Porwie cię na wygon.

Znów się przegląda.

To z pewnością złoto! Jak mi z tym będzie w tańcu dotwarzy! Biedakowi zostaje tylko kącik w świecie i kawałek lusterka, a przecież moje usta tak samo czerwone jaktych wielkich dam, co mają lustra od góry do dołu i ślicznych panów, co je po rączkach całują. Ale ja jestem tylkobiedna sobie dziewczyna.

Dziecko podnosi się.

Cicho, mały, zamknij ślipka! Śpij, aniołku! miga lusterkiem Jak to biega po ścianie! — Zamknij oczka — bojak ci do nich wpadnie, to oślepniesz!

WOYZECK

wchodzi do izby za jej plecami; Maria zrywa się, zasłaniając uszydłońmi.

Co tam masz?

MARIA

Nic.

WOYZECK

Coś ci przecież błyska pod palcami.

MARIA

Kolczyki — znalazłam.

WOYZECK

Ja jeszcze nic takiego nie znalazłem! Dwa na raz.

MARIA

Czym ci dziewka?

WOYZECK

No, dobrze już, Maryś. Jak ten mały śpi. Popraw murączkę. Stołek go uwiera. Pot kroplisty wystąpił mu naczoło... Wszystko pracuje na tym świecie, nawet we śnie!Ach, my, biedaki!... Masz tu jeszcze pieniądze, Maryś,żołd i to, com dostał od kapitana.

MARIA

Bóg ci zapłać, Franku.

WOYZECK

Muszę iść. Do wieczora, Maryś! Bądź zdrowa!

MARIA

sama, po chwili

A przecież zły ze mnie człowiek. Dźgnęłabym się. — Ach!Co za świat! Wszystko w końcu diabli wezmą — chłopai babę.

GABINET DOKTORA

Woyzeck, Doktor.

DOKTOR

Czegóż to ja dożyłem, Woyzeck? I to się nazywa honorowyczłowiek? Aj! Aj! Aj!

WOYZECK

Co takiego, panie doktor?

DOKTOR

Już ja widziałem, Woyzeck! On szczał na ulicy, szczał naścianę jak pies! To za to mu daję trzy grosze na dzieńi wikt, Woyzeck? To źle! Świat staje się zły, bardzo zły!

WOYZECK

Co robić, panie doktor, jak kogo natura przyprze!

DOKTOR

Natura przyprze, natura przyprze! Natura! Czyż nie dowiodłem, że musculus constrictor vesicae podlega woli?Natura! Woyzeck! Człowiek jest wolny! W człowiekuindywidualność dojrzewa do wolności! Moczu nie mócutrzymać! (potrząsa głową, zakłada ręce w tył i przechadza siętam i z powrotem) Czy on już zjadł swój groch, Woyzeck?Tylko groch, tylko strączkowe owoce, do kroćset, niechon sobie zapamięta! Będzie przewrót w nauce — rozbijęją w puch. Mocznik 0,10, salmiak, hyperoxyd — Woyzeck,czy on mógłby się teraz wyszczać? Niech no on tam wejdzie i spróbuje!

WOYZECK

Nie mogę, panie doktor.

DOKTOR

przesadnie

Ale na ścianę szczać! Mam na piśmie, umowa jak wół! —Widziałem, widziałem na własne oczy — wytknąłem właśnienos przez okno, aby promienie słoneczne mogły wpadać dodziurek i abym mógł obserwować proces kichania. Idziewprost na niego. Nie, ja się nie gniewam, gniew zdrowiuszkodzi, gniew to nie naukowa rzecz. Jestem spokojny,zupełnie spokojny, mój puls ma swoje normalne 60 i wszystko to mówię mu z najzimniejszą krwią. Też coś, któżby się to na człowieka gniewał, na człowieka! Gdyby tobył przynajmniej jakiś odmieniec, który mi zdycha! Ale,Woyzeck, on przecież nie powinien był szczać na ścianę!

WOYZECK

Widzi pan, panie doktor, czasem to się może mieć takicharakter, taką budowę. — Ale z naturą to inna rzecz,widzi pan, z naturą strzela palcami to jest coś takiego,jak by to powiedzieć, na ten przykład...

DOKTOR

Woyzeck, on znowu zaczyna filozofować.

WOYZECK

poufale

Panie doktor, widział pan już coś z podwójnej natury?Gdy słońce stało wysoko i było tak, jakby świat palił sięw ogniu, przemówił do mnie jakiś głos straszny.

DOKTOR

Woyzeck, on ma zwykłą aberratio.

WOYZECK

kładąc palce na nosie

Bedłki, w tym cała rzecz! Czy pan widział kiedy, jak naziemi rosną bedłki i układają się figury, w tym coś jest,tak — gdyby to mógł ktoś odczytać!

DOKTOR

Woyzeck, on ma dobrą idée fixe, cenną aberratio mentalispartialis, drugą species! Bardzo pięknie rozwinięte!Woyzeck, on dostanie podwyżkę! Druga speciesidéefixe przy stanie na ogół normalnym! Czy on robi wszystko jak zawsze? Goli swego kapitana?

WOYZECK

Tak jest!

DOKTOR

Je groch?

WOYZECK

Dokumentnie, panie doktor! Pieniądze za strawne dostaje kobieta.

DOKTOR

I pełni służbę?

WOYZECK

Tak jest!

DOKTOR

Bardzo z niego interesujący okaz! On otrzyma jeszczedodatek na tydzień, Woyzeck, niech on się tylko dzielnietrzyma. Niech pokaże puls. Dobrze.

IZBA MARII

Maria, Tamburmajor.

TAMBURMAJOR

Maryśka.

MARIA

patrząc na niego znacząco

Idź no kawałek! — Ale bo też pierś jak u byka. Brodajak u lwa. Takiego niełatwo znaleźć. Mogę się pysznićprzed wszystkimi babami!

TAMBURMAJOR

A co dopiero w niedzielę, jak włożę wielki pióropuszi białe rękawice! Do stu piorunów! Książę mówi zawsze —człowieku, kawał draba z niego!

MARIA

drwiąco

Ho, ho, ho! staje naprzeciwko niego Chłop na schwał!

TAMBURMAJOR

A z ciebie baba jak mur. Do licha! Może byśmy tak założyli hodowlę tamburmajorów, co?

Obejmuje ją.

MARIA

Puszczaj!

TAMBURMAJOR

Ty bestio!

MARIA

gwałtownie

Ręce przy sobie!

TAMBURMAJOR

Diabeł ci z oczu patrzy.

MARIA

Niech będzie. Wszystko jedno!

ULICA

Kapitan, Doktor.

KAPITAN

idzie ulicą zadyszany, zatrzymuje się; sapie, rozgląda się.

Nie pędź pan tak, panie doktorze! Nie wiosłuj tak laską.Za śmiercią gonisz? Dobry człowiek, co ma czyste sumienie, nie chodzi tak prędko. Dobry człowiek — chwytaDoktora za surdut pozwól, że uratuję jedno życie ludzkie.

DOKTOR

Pilno mi, pilno!

KAPITAN

Doktorze, jest mi tak smutno, jakaś melancholia mnieogarnia i wciąż chce mi się płakać, kiedy widzę mójmundur wiszący na ścianie.

DOKTOR

A pan sam? Hm! nabrzmiała, tłusta, gruba szyja, apoplektyczna kompleksja! Tak, panie kapitanie, może pandostać apopleksji cerebri. Możliwe jednak, że tylko pojednej stronie, tak jest, może pana sparaliżować tylkoz jednego boku, a w najlepszym wypadku może pan miećparaliż mózgu i czeka pana tylko wegetacja. Tak! Otow przybliżeniu widoki pańskie na najbliższe cztery tygodnie! Poza tym mogę pana zapewnić, że dostarczy panjednego z bardziej interesujących wypadków; jeśli Bógpozwoli, że język pański będzie tylko częściowo obezwładniony, wówczas dokonamy nieśmiertelnego eksperymentu.

KAPITAN

Doktorze! Nie strasz pan! Ludzie już umierali z przestrachu, samego tylko przestrachu. Widzę już ludziz cytrynami w rękach, ale wszyscy powiedzą — to byłdobry człowiek, dobry człowiek. Tak, panie Gwóźdźdotrumny.

DOKTOR

podsuwa mu kapelusz.

Co to jest, panie kapitanie? To jest pusty łeb, czcigodnypanie Wiechciuodmusztry!

KAPITAN

wypychając pięścią połę surduta, imituje kukłę.

A co to jest, doktorze? Bałwan. Ha, ha, ha! zacny panieGwóźdźdotrumny! No, ale bez obrazy! Ja jestem dobryczłowiek, lecz jak zechcę, to też potrafię! Powiadampanu, doktorze, jak zechcę...

Przechodzi Woyzeck i chce ich wyminąć.

Hej, Woyzeck. Cóż on tak pędzi mimo nas? Niech no onprzystanie, Woyzeck. On lata po świecie niczym otwartabrzytwa, można się naciąć na niego! Biegnie, jakby miałdo golenia cały pułk kastratów i czekała go szubienicaza jedno choćby zacięcie. Ale co do długich bród — cóżto ja chciałem powiedzieć, Woyzeck — długie brody...

DOKTOR

Długie włosy na brodzie. Już Pliniusz mówi o tym —trzeba żołnierzy od tego odzwyczajać.

KAPITAN

mówi dalej

Ha, długie brody! Cóż on na to, Woyzeck? Czy nieznalazł on przypadkiem włosa z brody w swoim talerzu?Ha, ha, ha! On mnie przecież rozumie? Ludzki włos! Z brody jakiegoś sapera — albo podoficera — albo jakiegoś tamburmajora... Hę, Woyzeck? Ale on ma porządną kobietę, co? Nie tak jak inni.

WOYZECK

Tak jest! Co pan chce powiedzieć, panie kapitanie?!

KAPITAN

Jaką minę robi ten huncwot! Może tam i nie w zupie, alejak się pośpieszy i za róg skoczy — to znajdzie jaki tamna czyichś ustach — niby włos! Na ustach, Woyzeck. —Och! I ja kiedyś wiedziałem, co to miłość! Woyzeck, cóżon tak zbladł jak kreda!

WOYZECK

Panie kapitanie, biedny ze mnie człowiek. Nic poza tymnie mam na świecie! Panie kapitanie, jeśli pan żartysobie stroi...

KAPITAN

Żarty? Ja? Niechże cię! Żarty? Durniu...

DOKTOR

Puls, Woyzeck! Mały, ostry, urywany...

WOYZECK

Panie kapitanie! Czasem ziemia jest komuś gorąca jakpiekło — mróz, mróz — załóżmy się, że w piekle jestmróz... To niemożliwe! Ludzie, ludzie! To niemożliwe!

KAPITAN

Ośle, cóż to, czy on chce się zastrzelić? Gotów mnie jeszczeprzebić wzrokiem! Ja chcę dobrze dla niego, bo on jestdobry człowiek. Woyzeck dobry człowiek!

DOKTOR

Muskuły twarzy stężałe, napięte, chwilami drgające.Podniecony, wzburzony.

WOYZECK

Idę — wszystko możliwe! Człowiek — wszystko możliwe!Ładna pogoda, panie kapitanie. Niech pan spojrzy, ładne,mocne, szare niebo; miałoby się gdzie wbić kołek i obwiesić na nim. Przynajmniej wiedziałby człowiek, czego siętrzyma! Tak i znowu „tak” — i „nie”. „Tak” czy „nie”,panie kapitanie? Czy „nie” ponosi winę za „tak”, czy,,tak” za „nie”? Zastanowię się nad tym.

Odchodzi dużymi krokami, najpierw powoli, potem coraz szybciej.

DOKTOR

pędzi za nim

Fenomen! Woyzeck, podwyżka!

KAPITAN

Zupełnie mi się przez tych ludzi w głowie mąci! Jakżebiegnie! Ta długa tyka wyrywa jak cień pająka. A krótkikuśtyka. Wysoki jest jak błyskawica, a mały niczymgrzmot. Ha, ha! groteska, groteska.

IZBA MARII

Woyzeck, Maria.

WOYZECK

wpatruje się w Marię i potrząsa głową

Hm! Nic nie widzę, nic nie widzę. O, to by było widać, toby można rękami namacać!

MARIA

zastraszona

Co ci to, Franku? Zbzikowałeś!

WOYZECK

Grzech, tak opuchły i wzdęty — to musiałoby tak śmierdzieć, że wszystkie aniołki wykurzyłoby do nieba! Alety, Maryś, masz czerwone wargi! czerwone wargii żadnego wrzodu na nich? Jesteś piękna — jak grzech.Ale czy to grzech śmiertelny może być piękny?

MARIA

Franek, bredzisz!

WOYZECK

Czort! Tu on stał? Tak? tak?

MARIA

Ano, że dzień długi, a świat wiekowy, z pewnością niejeden stał na tym miejscu.

WOYZECK

Widziałem go!

MARIA

Można dużo widzieć, gdy się ma dwoje oczu, a ślepymsię nie jest i słońce świeci.

WOYZECK

Dziewka!

Zamierza się na nią.

MARIA

Wara! Raczej nożem dźgnij, ale ręki nie podnoś! Własnyojciec się nie ważył, jak mi dziesięć lat było i jakemna niego spojrzała.

WOYZECK

Maryśka! — Nie, to by było widać! Człowiek jest otchłanią; w głowie się kręci, gdy się spojrzy... Oby tak było!Chodzi jak sama niewinność. No, cnoto, masz znamięna sobie. Wiem to? wiem to? Kto to wie?

Odchodzi.

KORDEGARDA

Woyzeck, Andrzej.

ANDRZEJ

śpiewa

A u naszej gospodyni dziewka co się zowie.

Dzień i noc, dzień i noc

Siaduje w ogrodzie.

WOYZECK

Andrzej!

ANDRZEJ

No?

WOYZECK

Ładna pogoda!

ANDRZEJ

Świąteczny czas! Muzyka za miastem. Dziewczęta tamjuż dawno poszły... Tańce... z chłopaków aż się kurzy, w tomi graj!

WOYZECK

niespokojnie

Tańce, Andrzeju? Oni tańczą?

ANDRZEJ

Od proga do stoga.

WOYZECK

Tańczą, tańczą...

ANDRZEJ

A niech tam.

śpiewa

W ogrodzie siaduje,

Do żołnierzy zęby szczerzy —

Na chłopców czatuje.

WOYZECK

Andrzej, nie mam spokoju.

ANDRZEJ

Wariat!

WOYZECK

Muszę iść! Wszystko mi się kręci w oczach. Tańce. Będziejej gorąco! Psiamać! Andrzej!

ANDRZEJ

O co chodzi?

WOYZECK

Muszę iść, muszę zobaczyć.

ANDRZEJ

Ty niespokojny duchu! Względem dziewki?

WOYZECK

Idę, idę! Tu mi za gorąco.

KARCZMA

Okna pootwierane. Tańce. Przed karczmą ławki. Chłopcy.

PIERWSZY CZELADNIK

śpiewa

Mam na sobie tylko koszulinę cudzą.

Moja dusza nieśmiertelna mocno cuchnie wódą.

DRUGI CZELADNIK

Niezabudko! Bracie, czy mam ci po przyjaźni dziuręw naturze zrobić? Bracie! Muszę ci dziurę w naturzezrobić, muszę ci wszystkie pchły na ciele powytracać.Bracie! ze mnie też chłop, ty wiesz...

PIERWSZY CZELADNIK

Moja dusza, moja nieśmiertelna dusza cuchnie mocnowódą! Nawet z pieniędzy robi się gnil. Niezabudko, jakiżpiękny ten świat! Bracie, musiałbym ceber łez wypłakać!Chciałbym, żeby nasze nosy zmieniły się w pełne flaszki,abyśmy mogli sobie nawzajem wlać je w gardziołka!

CHŁOPCY

śpiewają

Raz jechał strzelec z doliny Renu

Lasem zielonym, konikiem wronym...

Hop, hop! Z tropu w trop! Hop, hop!

Dalejże w jary, dalej w dąbrowy,

Strzeleckie serce radują łowy!

Hop, hop! Z tropu w trop! Hop, hop!

Woyzeck staje przy oknie, zaziera do środka. Maria i Tamburmajor przesuwają się w tańcu obok niego, nie dostrzegającgo.

WOYZECK

On! Ona! Diabli!

MARIA

mijając go w tańcu

Mocniej! Mocniej!

WOYZECK

bez tchu

Mocniej — mocniej! osuwa się na ławę przed domem, łamie ręce Mocniej! Kręćcie się! Tarzajcie się! Czemuż nie zgasiBóg słońca! Wszystko tarza się w rozpuście, jedno przezdrugie! Chłop i baba, człowiek i bydlę! I robią to w białydzień, robią prawie na dłoni, jak komary. Dziewka!Dziewka! Gorąca, gorąca! Mocniej! zrywa się gwałtownieBydlak, jak on ją obłapia! Jej ciało! On ją teraz — jak jakiedyś.

Pada oszołomiony.

PIERWSZY CZELADNIK

w izbie, wlazł na stół i prawi

Atoli, gdy pielgrzym staje, nachylony nad rzeką czasu,albo też do mądrości bożej się zwraca i pyta — po co jestczłowiek? po co jest człowiek? — Zaprawdę jednak,drodzy słuchacze, powiadam wam, dobrze jest, jak jest,z czegóż bowiem żyć by mieli chłop, bednarz, szewc,doktor, gdyby Pan Bóg nie stworzył człowieka? Z czegóżżyłby krawiec, gdyby to on nie zaszczepił był ludziom uczucia wstydliwości? Z czegóż żołnierz, gdyby nie wyposażył człowieka w potrzebę zabijania? Dlatego nieupadajcie na duchu, najmilsi, tak! tak! Wszystko jestmilusie i rozkoszne — ale wszystko, co ziemskie, jestznikome, bo nawet pieniądz obraca się w gnil. Na koniecpozwólcie nam jeszcze, najmilsi słuchacze, wyszczać siękrzyżową sztuką, niech zdechnie jakiś Żyd!

Wśród ogólnego krzyku Woyzeck ocknął się i ucieka.

OTWARTE POLE

WOYZECK

Mocniej! Mocniej! Grają skrzypki i piszczałki. — Mocniej, mocniej! Cicho, muzyka! Ha! co? co mówicie?pochyla się nad ziemią Tak — głośniej, głośniej! Terazsłyszę. Przebij — przebij ten wilczy pomiot! Przebij —przebij — ten — wilczy pomiot — na śmierć. — Trzeba? — muszę? — Słyszę ciągle, coraz mocniej! — Zabij —zabij! I wiatr tak mówi — zabij — przebij — na śmierć!

IZBA W KOSZARACH

Noc. Andrzej i Woyzeck śpią na jednym łóżku.

WOYZECK

cicho

Andrzej!

Andrzej mruczy przez sen.

Woyzeck potrząsa Andrzejem

Andrzej! Andrzej!

ANDRZEJ

Co się stało?

WOYZECK

Nie mogę spać! Ledwie oczy przymknę, znów ich widzęi słyszę skrzypce mocniej, coraz mocniej! A potem cośgada w ścianie. Nic nie słyszysz?

ANDRZEJ

Tak — niech sobie tańczą! Człowiek zmęczony, niech nasBóg ma w swej opiece, amen.

WOYZECK

Wciąż coś gada: przebij! zadźgaj! A przed oczami błyskami ciągle coś jak nóż!

ANDRZEJ

Śpij, wariacie!

WOYZECK

Mocniej! Mocniej!

PODWÓRZE U DOKTORA

Studenci i Woyzeck na dole. Doktor w okienku poddasza.

DOKTOR

Moi panowie! Siedzę tu na dachu jak Dawid, który ujrzałBetsabę; ale ja nie widzę nic poza suszącymi się w ogrodzie culs de Paris z pensjonatu żeńskiego. Panowie!Doszliśmy do tej ważnej kwestii, dotyczącej stosunkusubiektu do obiektu. Gdy weźmiemy jeden z tychobiektów, w którym na tak wysokim stopniu manifestujesię organiczna samoafirmacja boskości, i rozważymy jegostosunek do otoczenia, do ziemi, do kosmosu — gdy więc,proszę państwa, wyrzucę tego kota przez okno, jak ustosunkuje się owa istota do prawa grawitacji zgodniez własnym instynktem? Woyzeck! ryczy Woyzeck!

WOYZECK

złapał kota

Panie doktor, on gryzie!

DOKTOR

Ośle! On złapał bestię tak czule, jakby to była jego rodzona babka!

Schodzi na dół.

WOYZECK

Panie doktor, ja się trzęsę.

DOKTOR

rozradowany

Ha, ha! Dobra nasza, Woyzeck. zaciera ręce, bierze kotaCo widzę, moi panowie? Nowy gatunek kociej wszy. Okazo wiele piękniejszy od dotychczas znanych. wyciąga lupęPanowie, kocia wesz!

Kot ucieka.

Moi panowie, to zwierzę nie posiada ani odrobiny zmysłunaukowego... Panowie! W zamian za to możecie obejrzećcoś innego. Widzicie tego człowieka! Od kwartału nie jadaon nic prócz grochu! Zauważcie, proszę, skutek — zbadajcie tylko ten nierówny puls, a potem oczy!

WOYZECK

Panie doktor, całkiem mi ciemno.

Siada.

DOKTOR

Odwagi, Woyzeck! Jeszcze parę dni i wszystko będzieskończone. Badajcie, panowie, dotykajcie!

Studenci obmacują Woyzeckowi skronie, puls i piersi.

A propos, Woyzeck, niech no on dla panów studentówporusza trochę uszami! Dawno już chciałem pokazać topanom. Dwa muskuły są przy tym czynne. Allons, zaczynamy!

WOYZECK

Ach, panie doktor...

DOKTOR

Bestio, czy może mam ci rozruszać uszy? Chcesz takzrobić jak kot? A więc, moi panowie — oto pewnegorodzaju forma przejściowa do osła. Często spotykanarównież dzięki wychowaniu kobiecemu i mowie rodzimej.Woyzeck! Ile twoja matka z wielkiej czułości powyrywałaci włosów na pożegnanie? Co za rzadzizna! A może to takdopiero od kilku dni, czy to nie wskutek grochu? Tak,moi panowie, groch, groch!

DZIEDZINIEC W KOSZARACH

WOYZECK

Słyszałeś co?

ANDRZEJ

Jest, i to z kamratem.

WOYZECK

Coś mówił.

ANDRZEJ

Skąd wiesz? Co mam ci gadać? No, śmiał się i powiedział:morowa kobita! Ma ci uda! I... gorąca!

WOYZECK

całkiem zimno

Tak? Powiedział to? Co to mi się śniło dziś w nocy,Andrzej? Czy nie nóż? Co za głupie sny człowieka nachodzą!

ANDRZEJ

Gdzie, Woyzeck?

WOYZECK

Wina przynieść kapitanowi. — Ach! Andrzej, a przecieżona była jedna jedyna!

ANDRZEJ

Była?

WOYZECK

Nic. Adieu!

KRAMIK

Woyzeck, Żyd.

WOYZECK

Ta pukawka jest za droga.

ŻYD

Nu, kupicie? Nie kupicie? Może co jeszcze?

WOYZECK

Co kosztuje ten nóż?

ŻYD

Zupełnie porządny! Chcecie się nim poderżnąć? Nu, cojest? Dam go wam tak tanio, jak każdy inny. Będzieciemieli swoją śmierć tanio, ale przecież nie można za darmo.Nu? Żebyście mieli niedrogą śmierć.

WOYZECK

To może krajać coś więcej jak chleb...

ŻYD

Dwa grosze.

WOYZECK

Na!

Rzuca pieniądze, bierze nóż; wychodzi.

ŻYD

Na! Hihi! Jakby to było nic! A to jest przecież piniądz.Psi syn!

IZBA MARII

OBŁĄKANY

leżąc, opowiada sobie bajkę na palcach

Ten pan król ma złotą koronę... Jutro przyprowadzękrólowej pani jej dziecko... Kiszka mówi: chodź, wątrobianko...

MARIA

przewraca kartki Biblii

„...I nie znaleźli fałszu w uściech jego”... Boże, Boże, niepatrz na mnie! dalej przewraca kartki „...I przyprowadzilidoktorzy i faryzeusze niewiastę, którą zastano na cudzołóstwie, postawili ją pośrodku... A Jezus powiedział: I jacię nie potępię. Idź, a nie grzesz więcej.” (składa ręce)Boże, Boże! — nie mogę! Boże, daj choć tyle, bym sięmogła modlić!

Dziecko tuli się do niej.

Ten chłopak rozdziera mi serce. do Obłąkanego Karol!I to się pęta pod słońcem!

Obłąkany zabiera dziecko. Cisza.

Franek nie przyszedł, wczoraj nie, dzisiaj nie... Gorącomi, gorąco. otwiera okno „I stanąwszy z tyłu u nógJego, poczęła łzami zlewać stopy Jego i wycierać włosamiswej głowy. I całowała stopy Jego i namaszczała olejkiem”... bije się w piersi Wszystko umiera! Zbawicielu!Chciałabym namaszczać Twoje nogi — Zbawicielu!

KOSZARY

Andrzej. Woyzeck grzebie w swoich rzeczach.

WOYZECK

Ta kamizelka nie należy do munduru. Może ci się przydać, Andrzej!

ANDRZEJ

osłupiały, odpowiada na wszystko

Tak jest.

WOYZECK

Ten krzyż jest mojej siostry, pierścioneczek także.

ANDRZEJ

Tak jest.

WOYZECK

Mam święty obrazek, dwa serduszka, szczere złoto. Toleżało w Biblii mojej matki, a na tym napisane:

Panie! Jak ciało Twoje najkrwawsze

Niech me serce będzie zawsze.

Matka czuje tylko jeszcze, jak jej słońce świeci na ręce — to nic.

ANDRZEJ

Tak jest!

WOYZECK

wyciąga papier

Fryderyk Jan Franciszek Woyzeck, żołnierz i strzelecw drugim regimencie, drugiego batalionu, czwartej kompanii, urodzony w Zwiastowanie Marii Panny, 20 lipca.Mam dzisiaj trzydzieści lat, siedem miesięcy i dwanaściedni.

ANDRZEJ

Franek, idź no ty do lazaretu! Musisz napić się wódkiz proszkiem — to zabija gorączkę.

WOYZECK

Tak, Andrzej, gdy cieśla wióry zbiera, któż wie, komuprzyjdzie złożyć na nich głowę.

ULICA

Maria przed domem z Dziewczętami, Babka, późniejWoyzeck.

DZIEWCZĘTA

Jak pięknie świeci słonko dziś,

Jak pachnie ziemia, kwitnie kłos!

Miedzą wśród pól, łąkami szli —

Po dwóch, po dwóch, po dwóch...

Szli pośród traw, szli pośród zbóż —

Fleciści wprzód, skrzypkowie tuż,

Czerwone buty każdy miał

I szli, i szli — i szli...

PIERWSZE DZIECKO

Nieładne.

DRUGIE DZIECKO

Coś innego. Ale co?

PIERWSZE DZIECKO

Mario, zaśpiewaj nam.

MARIA

Nie mogę.

PIERWSZE DZIECKO

Dlaczego?

MARIA

Dlatego.

DRUGIE DZIECKO

Ale dlaczego dlatego?

TRZECIE DZIECKO

Babciu, opowiadaj!

BABCIA

Chodźcie, małe szkraby! — Było sobie raz biedne dzieckoi nie miało ani ojca, ani matki — wszystko mu pomarłoi nie było nikogo na świecie, a ono wędrowało i szukałodzień i noc. A że nie miało nikogo już na świecie, chciałoiść do nieba. Księżyc spojrzał na nie tak mile, a gdy przyszło w końcu do księżyca, to był to kawałek zgniłego drzewa. Wtedy chciało iść do słońca, słońce spojrzało na nie takmile, a gdy doszło w końcu do słońca, to był to zwiędłysłonecznik. Wtedy postanowiło pójść do gwiazd. Gwiazdypopatrzyły na nie tak mile, a gdy doszło w końcu dogwiazd, to były to złote muszki wbite na ciernie przezdzierzbę. Wtedy dziecko chciało wrócić znów na ziemię,ale gdy przyszło do ziemi, to ziemia była przewróconymgliniakiem. Tak więc zostało samiusieńkie i przysiadło,i zaczęło płakać. I siedzi tam aż dotąd i jest samo, samiusieńkie.

WOYZECK

pojawia się

Mario!

MARIA

przestraszona

Co się stało?

WOYZECK

Mario, chodźmy. Czas już.

MARIA

Gdzie?

WOYZECK

Bo ja wiem?

DROGA LEŚNA NAD STAWEM

Woyzeck, Maria.

MARIA

Tam na lewo idzie się do miasta. Ciemno.

WOYZECK

Ty tu zostaniesz, Mario! Chodź, siądź sobie!

MARIA

Ale ja muszę iść.

WOYZECK

Nie schodzisz już sobie więcej nóg do krwi.

MARIA

Coś ty taki...

WOYZECK

Czy pamiętasz, Maryś, jak to dawno, odkąd się znamy?

MARIA

Na Zielone Świątki dwa lata.

WOYZECK

A jak myślisz, długo to jeszcze potrwa?

MARIA

Muszę iść przygotować wieczerzę.

WOYZECK

Zimno ci? A przecieżeś gorąca. Jakie gorące masz usta!Gorący twój dech dziewki! A przecież niebo bym dał za toi zbawienie wieczne, by móc cię nieraz jeszcze całować!Drżysz z zimna? Kto już zimny, nie czuje zimna. Już niezmarzniesz od rosy porannej.

MARIA

Co ty gadasz?

WOYZECK

Nic.

Milczenie.

MARIA

Patrz, jak czerwono wschodzi księżyc!

WOYZECK

Jak żelazo we krwi.

MARIA

Co ci, Franek? Takiś blady.

Woyzeck zamierza się na nią nożem.

Franek, stój! Na miłość boską! Ratunku! Ratunku!

WOYZECK

przebija ją nożem

Masz! Masz! Nie chcesz umrzeć? Tak! Tak! — Ha, jeszczedrga, jeszcze nie? Mocniej. przebija ją jeszcze raz — Nieżyjesz? Umarła! Umarła!

Wypuszcza nóż i ucieka.

KARCZMA

WOYZECK

Tańczcie, a wszyscy! tańczcie, dalejże! skaczcie, poćcie sięi śmierdźcie, a przecież raz was wszystkich jeszcze diabeł weźmie!

śpiewa

Raz sobie trzej jeźdźcy nad Renem jechali,

Po drodze do okna karczmarki pukali.

Mam piwo pieniące i wino mam w czarach,

Mam także córeczkę, co leży na marach.

Ej, Kasiu! tańczy z nią Chodź, siadaj sobie. Gorąco mi,gorąco! ściąga bluzę Tak to bywa! Jedną diabeł porwał,a drugą zostawił. Kasiu, gorącaś! Dlaczego? Poczekaj tylko,też jeszcze będziesz zimna! Bądź rozsądna! A umiesz śpiewać?

KASIA

śpiewa

Do szwabskich stron nie ciągnie mnie,

Nie noszę długich spódnic, nie —

Bo długi strój, trzewiczki w szpic

Nie zdadzą dziewce się na nic.

WOYZECK

E, co tam buty! Można i na bosaka pójść do piekła!

KASIA

śpiewa

O, fe, mój skarbie, to takaś ty!

Zabierz talara i sama śpij!

WOYZECK

Tak, prawda. Jeszcze bym się pokrwawił.

KASIA

Ale co to masz tu na ręku?

WOYZECK

Ja? ja?

KASIA

Czerwone! Krew!

Otaczają ich ludzie.

WOYZECK

Krew? Krew?

KARCZMARZ

Uu — krew!

WOYZECK

Zdaje mi się, żem się — zaciął, tu, w prawą — rękę...

KARCZMARZ

Ale skądże wzięło się na łokciu?

WOYZECK

Bo obtarłem.

KARCZMARZ

Prawą rękę o prawe ramię? Aleś zgrabny!

OBŁĄKANY

Phy. A wtedy olbrzym rzekł: Tu coś pachnie ludzką krwią!Fe, już śmierdzi!

WOYZECK

zrywa się

Do diabła, czego chcecie? Co was to obchodzi? Co sięgapicie? Na bok — albo kogoś diabli wezmą. Myślicie, żezabiłem kogo? Mordercą jestem? Co się gapicie? Gapciesię na siebie! Z drogi!

Wybiega.

NAD STAWEM

WOYZECK

sam

Nóż? Gdzie nóż? Tu go zostawiłem. — On mnie zdradzi!Bliżej, jeszcze bliżej! — Co to za miejsce? Słyszę coś. Tucoś się rusza, cicho! — Tu niedaleko. Maryś! Maryś! Cisza.Dokoła cisza. Coś taka blada? Cóż to za czerwony sznurmasz na szyi? U kogo wysłużyłaś sobie ten czerwony naszyjnik, jak i kolczyki swym grzechem? Czarna byłaś odtego, czarna! Wybieliłem cię? Czemu tak dziwnie zwisająci czarne włosy — !? — Nie plotłaś dziś warkoczy?... —Nóż, nóż! Jest? Tak. biegnie do wody Tak! Tu na dno!rzuca nóż w głąb Wpadł w ciemną wodę jak kamień. —Nóż, on leży za blisko, znajdą go, gdy się będą kąpać.wchodzi do stawu i rzuca daleko Nie mogą go znaleźć, alelatem, jak będą szukać muszli na dnie? Ba, zardzewieje,któż rozpozna. Trzeba go było złamać! Ale muszę sięobmyć. Jestem we krwi. Tu plama — i tu także.

Nadchodzą ludzie.

PIERWSZY

Stój!

DRUGI

Słyszysz? Tam!

PIERWSZY

Jezu, to był głos!

DRUGI

To woda w stawie. Woda woła. Już dawno nikt nie utopiłsię. Chodź! — Niedobrze tego słuchać.

PIERWSZY

Stękło — jakby człowiek umierał.

DRUGI

Straszno! Parno, a mgła szara. Chrząszcze bzykają jakpęknięte dzwony! Uciekajmy!

PIERWSZY

Nie, za głośno, za wyraźnie! Chodźmy! Chodźmy!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.