Wstęp
I. Dzieje wojny chocimskiej
Polskę uważali Turcy od czasów Batorowych zahołdownika, ale bardzo niesfornego. Bo i haracz-upominki nadchodziły do Stambułu niestale; i rościła taPolska jakieś do hospodarstw, mianowicie do mołdawskiego, prawa, zsadzając lub wysadzając, z wiedzą bojarów lub bez niej, hospodarów, wprowadzając tam np.samowolnie Mohiłów, którzy nie mogli sobie rościć najmniejszego tytułu (oprócz poparcia polskiego) do tejgodności. Co jednak najgorsza, jej Kozacy plądrowalibezkarnie brzegi morza tureckiego, zapędzali się doMałej Azji i w przedmieścia stambulskie. Prędzej czypóźniej musiało więc przyjść do rozprawy orężnej, do poskromienia przemocą hardego hołdownika-buntownika.Przeszkadzało temu widoczne rozprzężenie potęgi wyłącznie wojskowej, jaką była Turcja, i szereg najniedołężniejszych sułtanów — opojów, żarłoków, idiotów.Skoro miejsce ich zajął dzielny, ambitny młokos, Osman,wojna stała się nieuniknioną, gdyż klęska cecorskauprzątnęła, wedle przekonania Turków, najlepsze siłypolskie. Więc zaciął się Osman w uporze, aby samemuwyruszyć na wyprawę, która miała go postawić w rzędzie dawnych zdobywców, mianowicie obok Solimana II:jak ten Węgry, tak on miał wcielić Polskę do swegopaństwa; nakazał więc jak największe wysiłki i zebrawszy wojsko, wyruszył na czele jego 21 maja 1621 r.ze Stambułu. Wojsko było olbrzymie, dochodziło doliczby 300.000, ale tylko połowa jego była zdatna doboju, a wyborowe siły były wcale szczupłe, janczarównp. było tylko około 12.000; co najważniejsze, nie byłożadnego wodza; młodziutki sułtan władał znakomiciebronią, był odważny (sam prowadził jeden szturm),nienawidził chrześcijan, ale nie miał doświadczenia żadnego, a obok niego nie było nikogo. Akcji tureckiej brakowało zupełnie celowości; tłumy sobie przeszkadzałynawzajem, a dowódcy z zazdrości paraliżowali siły.Mimo to, szczególniej z powodu katastrofy cecorskiej,obruszyło się na Polskę nadzwyczajne niebezpieczeństwo; groza imienia tureckiego była jeszcze niezachwianai zarozumiały młodzik tuszył sobie, że samą tą groząporazi hołdownika.
W Polsce brakło wszystkiego, gotowości wojennej(np. artylerii), pieniędzy, fortec; starano się poruszyćsąsiadów na pomoc, bez skutku; zaciągać wojsko w krajui zagranicą; powołać pospolite ruszenie; zasoby powiększyć licznymi poborami. Czego nie dostawało, zastąpił hart wodza i męstwo wojska, którego zebranookoło 34.000, a do nich przybyło około 30.000 Kozaków. Wojsku koronnemu brakło jednak hetmanów:wielki poległ, Żółkiewski; polny, Koniecpolski, był w niewoli — więc poszło wojsko koronne pod dowództwohetmana litewskiego, Karola Chodkiewicza; polny, Krzysztof Radziwiłł, miał pilnować Inflant. Chodkiewicz, żołnierz wytrawny, który z najlepszej szkoły wyszedłszy,własnego geniuszu niepospolite złożył nieraz świadectwa, przedwcześnie z powodu niesposobnego zdrowiazestarzały, hartem woli i poczuciem obowiązku i honoru, syn wierny kraju i Kościoła, celował nad współczesnymi. Dodany mu do boku podczaszy koronny,Stanisław Lubomirski (późniejszy wojewoda krakowski,ojciec buntownika Jerzego) daleko poza nim kroczyłi wiekiem, i zdolnościami, mimo wszelkiej własnej krewkości i dzielności; używał tytułu hetmana polnego. Z ramienia sejmu występowali przy nich komisarze, biorącudział we wszystkich znaczniejszych sprawach; byłmiędzy nimi Jakub Sobieski (ojciec króla Jana), przyszły dziejopis tej wojny. Kozakami dowodził niesfornyBorodawka, którego miejsce zajął wnet Jan Konaszewicz Sahajdaczny, najdzielniejszy obrońca wszelkichdodatnich tradycji kozackich, na którego odwadze,doświadczeniu, wierności polegał dwór i hetman, a któremu ufali Kozacy najbardziej.
Wojna zataczała szerokie kręgi; pragnęli do niejwciągnąć Turcy również Moskwę, ale ta lizała się z rani wymówiła się grzecznie. Oba hospodarstwa, mołdawskie i wołoskie (multańskie), zasilały wojskiem i prowiantem obóz turecki; wojewoda siedmiogrodzki, Betlen Gabor, z swej strony podjudzał stale Turków dowojny polskiej, chcąc w ten sposób odciągnąć wszelkieposiłki, jakie by Zygmunt wysyłał cesarzowi Ferdynandowi, bo z nim Betlen wojował. Udawał mimo to przyjaźń dla Polski, ale poprzedni hospodar mołdawski,Grek Gracjan, przejął jego listy do Turków i przesłał doWarszawy; z Warszawy odesłano je Betlenowi, aby muwytknąć zdradę; on natychmiast oskarżył Gracjana przedPortą i Porta nakazała Gracjanowi stawić się w Stambule; ten, zamiast jako manzul (odwołany z urzędu) szyjęoddać pod stryczek, spróbował szczęścia w jawnymbuncie, wciągnął Żółkiewskiego, ale zapłacił to własnąśmiercią jeszcze przed katastrofą cecorską. Nowy hospodar, Grek Aleksander, za nie dosyć walną sprężystośćw wykonywaniu tureckich wymagań został również niebawem złożony z urzędu, a miejsce jego zajął wrógPolaków, Tomsza; hospodar wołoski, Raduł, odegrał rolępośrednika w późniejszych rokowaniach pokojowych.Powoli przeprawiało się wojsko tureckie przezBałkany i Dunaj; dopiero 2 września stanęło na górach naprzeciw Chocima. Wojsko polskie gromadziłosię równie opieszale; o planie pierwotnym, spotkaniaTurków nad Dunajem, niebawem nie było mowy, i dopiero około 20 sierpnia przeprawiło się całe przez Dniestrna ziemię mołdawską, pod Chocim, walcząc z góry z niedostatkiem żywności i amunicji. Mołdawię po Jassy wyniszczono, ale Tatarzy poprzecinali rychło połączeniaz krajem i pustoszyli okropnie prowincje ruskie; pospolite ruszenie nie ukazywało się wcale. 1. września przeprawił się i królewicz Władysław przez Dniestr podChocim i przybyli Kozacy, ledwie opędziwszy się Turkomi Tatarom (mirzy Kantymira i samego chana).
Samego przebiegu czterotygodniowych walk niezamierzamy przedstawiać. Dzielnie odpierano wszystkie ataki tureckie i przekonano Osmana, że o łatwym zwycięstwie, jakie sobie sam a pochlebcy jemu obiecywali, nie było i mowy, a niewczasy jesienne, słotai zimno morderczo doskwierały jego siłom. W ciągutych tygodni zaszły walne zmiany: sterany, nie takwiekiem, jak chorobą, Chodkiewicz umarł, ale duchjego przejmował i dalej dowódców i mimo coraz dokuczliwszych braków nie myślał nikt o ustąpieniu;liczono przecież na króla, który nareszcie w połowie października do Lwowa zjechał, i na pospolite ruszenie,które się z przerażającą powolnością przecież skupiaćpoczynało. U Turków zajął miejsce równie namiętnego,jak nieudolnego wezyra Husseina, nowy wezyr, Dilawer,gotowy do traktatów pokojowych przy byle jakim zachowaniu pozorów, to jest nieprzyznaniu się do jawnejklęski. Do takich traktatów była gotowość i po stroniepolskiej, wobec wyczerpania zasobów, mianowicie prochów, wobec chorób srożących się w obozie (i królewicz przeleżał całą kampanię na febrę), wobec rozpaczliwej powolności króla i szlachty. Pośredniczył ajentwojewody wołoskiego, Wewelli; wymieniano listy, w końcu wyruszyło poselstwo polskie do obozu tureckiegoi po krótkich rozprawach, gdy posłowie niczym sięustraszyć ani nakłonić nie dali, zawarto zawieszeniebroni i zgodzono się na wstępne traktaty, które później osobne uroczyste poselstwo (księcia Zbaraskiegow r. 1622) na stałe przemienić miało. Traktaty stanurzeczy nie zmieniały; co w nich o Kozakach i Tatarach wypisano, nie miało znaczenia. Osman zadowolił się tym, że twierdzę mołdawską, Chocim, Polacy Mołdawianom oddali i sułtanowi wyłączne prawo mianowania hospodarów przyznali; z tego tytułu wyprawiłteż w grudniu świetny, tryumfalny wjazd do Stambułu.Nierównie większy był tryumf Zygmunta, bo po razpierwszy, przeciw wszelkim tradycjom tureckim, zawierał sułtan pokój na własnej ziemi. Przebieg kampanii dowiódł Osmanowi niesposobności armii własnej,szczególniej jej jądra, piechoty, janczarów; więc zadzielną poradą mądrego Dilawera zabrał się do wytworzenia nowej armii i zniesienia. niewygodnych pretorianów, ale ci przewąchali jego zamiary, i Dilaweri Osman przypłacili życiem, co dopiero w 200 lat później dało się przeprowadzić.
Zygmunt sarkał na traktaty, że nie czekano z niemijego przybycia, ale sam tu zawinił najwięcej. Polska przypłaciła zwycięstwo chocimskie utratą Inflant, którychogołocony ze wszystkiego Radziwiłł przeciw GustawowiAdolfowi obronić nie mógł. Pospolite ruszenie zawiodłozupełnie; po wojnie kokoszej z r. 1537 nastąpiła gęsiaz r. 1621; opowiadała o niej spółczesna satyra (Niepospolite ruszenie abo gęsia wojna, 1621); potykało sięono, ale podle płota, a ruszało, ale gęsi, gumna i skrzynie.Sami żołnierze chocimscy gorzkiego doznali zawodu;wynędzniałych, chorych, głód, mrozy, do reszty dobiły.Ale sława zwycięstwa chocimskiego, gdyż Turcy mimoolbrzymich przygotowań po raz pierwszy z niczym odeszli, rozeszła się po całym chrześcijaństwie i opromieniławojsko, wodzów i królewicza, a napełniła dumą słusznąobrońców chrześcijaństwa. W pół wieku później miałChocim nowym, walniejszym zasłynąć zwycięstwem.
II. Wojna chocimska w poezji
Poezja współczesna uwieczniła natychmiast zwycięstwo oręża polskiego; nastąpiły szybko po sobie JanaBojanowskiego Naumachia (!!) chocimska, 1622; Marcina Paszkowskiego Chorągiew sauromacka w Wołoszech,1621 (,,dwu autorów przydłuższe zabawy tej marsowej sprawy wciąż przeczytawszy” napisał je autor);Bartłomieja Zimorowica Pamiątka wojny tureckiej, 1623,i i. Ale to były gazety wierszowane, nie dzieła sztuki.Pierwszy godniejszy nieco wojny pomnik poetycki wystawił dopiero Samuel Twardowski w epopei o Władysławie Czwartym (1648 r. ), „punkt drugi” (str. 51--142)sprawie chocimskiej poświęciwszy. Panegiryzmem zwichnął nieco jej opis, bo tak coraz Władysława wysuwał, jakby ten osobiście wpłynął na zwycięstwo, gdywiemy, że wprawdzie jego obecność w obozie niejednątrudność (z Kozakami, z Litwą po śmierci Chodkiewiczowej) usunęła, jednakże zwlókł się z łóżka dopiero przyTe Deum końcowym. Dalej opisał on rzecz acz bardzotreściwie, ale zupełnie po kronikarsku, nabierając farbpoetyckich na wykład całkiem prozaiczny. Nierówniepiękniejszy pomnik zawdzięczamy pióru Wacława Potockiego.
Wojna chocimska Ignacego Krasickiego natomiast jestepopeją filigranową (jak i pomnik wilanowski Sobieskiego) i romansową, w stylu Woltera i Tassa, a z dziejami nie liczy się nigdy, bawiąc się w niemożliwe przybory epickie, obowiązujące jeszcze od Eneidy i Włochów;gładki język, miękkie wysłowienie, banalne wymysły, odhartu ludzi i czasów odbiegły nieskończenie. Żadnegozwiązku nie ma również kronika Wacława Potockiego z Osmanem Jana Gundulicia.
Wojnę pisal Potocki w r. 1670, przed upadkiemKamieńca i haniebnymi układami buczackimi, któreobowiązywały Polskę do haraczu tureckiego i do utratyPodola. Pisał ją wobec coraz groźniejszego niebezpieczeństwa od Turków, gdy się im Doroszeńko z Kozakami poddał, aby wnukom wystawić jako wzór męstwodziadów, obudzić ich waleczność, wysławiając wielkiedzieło oswobodzenia chrześcijaństwa przez jego przedmurze, Polskę, od najpotężniejszego wroga, który wszystkie siły skupił dla jego ostatecznego zhołdowania. Dlanas jest po prostu niezrozmiałym, jak mógł poeta najbardziej patriotyczne i najaktualniejsze swe dzieło z górydo zależenia w „sepecie” (biurku) przeznaczać i anina chwilę nie pomyśleć o jego ogłoszeniu, chociaż tegowłaśnie i czasy i ludzie koniecznie by wymagały, zagadkę rozwiążemy, pomnąc, że publiczność współczesnanie znosiła już wolnego słowa, że poeta nie mógł więcswobodnie rozprawiać, że krępowała go republikańskapodejrzliwość, wietrząca wszędzie zamachy na stanszlachecki i jego złote przywileje, tj. na anarchię.Z obawy przed tą nieprzebłaganą cenzurą obywatelskąwyrzekał się poeta wszelkiej myśli o druku, aby ternswobodniej rozprawić się z gnuśnością i nierządemwspółczesnym. I celu dosiągł. O Wojnie Chocimskiej niktsię nigdy niczego nie dowiedział, oprócz tych kilkuludzi, szczególniej Lipskich i Pisarskich, którzy oryginałlub odpisy poematu odczytywali. Najcelniejsze dziełoepiki siedemnastowiecznej nikomu nie było znane dor. 1839; nawet J. A. Załuski, którego wiekopomnejzasłudze winniśmy ocalenie niemal całego, olbrzymiegospadku poetyckiego po Potockim, który wiedział o wszystkim, co kiedykolwiek po polsku napisano, nic o Wojnie nigdy nie słyszał. A przecież i oprócz Załuskiegoznano i ceniono w XVIII wieku Potockiego, „wielkiegopoetę”. Tak nazywał go wyraźnie np. Matuszewiczw swoich Pamiętnikach (III, 25), gdy satyrę Horacegopoświęcał wnuczce — nie córce! — poety, HelenieMorsztynowej, wojewodzinie inflanckiej, najzacniejszejmatronie polskiej.
Usłyszał o tym poemacie świat polski po raz pierwszy dopiero w r. 1839 w „Tygodniku Petersburskim” (nr.22 i 24) od Samuela Nowoszyckiego, posiadacza rękopisu; rękopis przeszedł na własność hr. Józefa Borkowskiego, a ogłosił go drukiem Stanisław Przyłęckip. t. Wojna Chocimska, poemat bohaterski w X częściachprzez Andrzeja Lipskiego, podwojewodzica sandomierskiego,podczaszego chełmskiego. Z rękopisu współczesnego wydałStanisław Przyłęcki. We Lwowie 1850.
Rękopisowi Nowoszyckiego-Przyłęckiego brakłopierwszej karty, i z przedmowy, z poświęcenia dziełaJ. Lipskiemu, wykombinowali Nowoszycki i Przyłęckinazwisko mylne autora (Nowoszycki w „Athenaeum” Kraszewskiego, I 1841, wydał „ułamek” z Wirginii Potockiego, znaleziony przy owym rękopisie, niby „Hieronima Lipskiego z r. 1652”). Dopiero Karol Szajnochaw szkicu historycznym o Wacławie Potockim ustaliłsłusznie jego autorstwo. Po raz wtóry wydano go w „Bibljotece najcelniejszych autorów europejskich — Literatura polska” ,Warszawa 1880 (W. P., Wojna Chocimska, poemat w 10 częściach i cztery inne tegoż utwory,ze wstępem A. Tyszyńskiego o poecie). Prawdziwy tytułpoematu poznajemy z jednej z kopii rękopiśmiennych(Ossol. nr. 1348); jest on bardzo obszerny, a zaczynasię (co potwierdzają aluzje w dedykacji) od słów: Transakcya Wojny Chocimskiej itd., jak niżej na str. 1 naszego wydania
III. Treść Wojny chocimskiej
Jan Lipski, starosta czchowski, sądecki i perejasławski (1637--1683), dzielny żołnierz, zięć poety (drugąjego żoną była Zofia Potocka, r. 1669 — 1677; po jejśmierci ożenił się po raz trzeci, tym razem z Sapieżanką, wdową po Lubomirskim), otrzymał w darze odteścia ten poemat; nie dla niego go napisał, ale w nimumieszczał zaszczytne wzmianki o Lipskich i Pisarskich(pierwsza żona starosty była bowiem Pisarska z domu).Trybem nieodzownym zaczyna poeta od wiersza herbowego na jego Drużynę (odmianę Szreniawy własnej: rzekaw polu), przekabaconą na italską jakąś Druentia wedlemody ówczesnej; zepsuł wiersz nieskończonym wyliczaniem wszelakich sławnych rzek świata. Dalej szła obszerna przemowa prozą, zagajona i zakończona wierszami.
„Z wojną idę do ciebie, o mój Janie złoty”... —zaczyna ją poeta — „i niedługo rozmyślałem się, że tępracowitem wyrobioną piórem moję lukubracyą ofiarujęW. Panu testamentem... tę sarmacką Bellonę, wiecznysławy naszego narodu pomnik, wierną odrysowaną pracąpoświęcam”.
Po wycieczce, równie wówczas nieodzownej, przeciw zawiści, szczypiącej wszelakie obce dzieło, przechodzi poeta do wysławiania pisma, co jedyne nieśmiertelność ludziom poręcza; przeciwstawia dawnym,pogańskim czasom z ich bohaterami i cnotami nasząmarną, acz chrześcijańską teraźniejszość, żałuje szczególniej, że właśnie Polsce brak pisarzów, którzy by świetneprzodków czyny na chwałę narodową wiekopomnąwystawiali, i takie wyliczając wszelakie (szczególniejJana Zamojskiego), przechodzi do królów obcych, których zwykłym swym trybem silnie nicuje (nie oszczędzając i Batorego). Że się bez obcych śmiało obejśćmożemy, dowodzi właśnie Chocimska wojna — tuwplata panegiryk na króla Michała i tu już tworzy ówanagram, Jam Lech (z Michael), co powtórzy w samympoemacie. „Transakcyi (sprawy) tedy wojny chocimskiej jedno przez lat ośmdziesiąt od śmierci Stefana,jakośmy zza morza przywieźli króla, pamięci godnedzieło do rąk ludzkich podaję”,bo „domowych z Kozaki i z Tatary hałasów wspominać szkoda, za szwedzkie się wstydzić potrzeba; Węgrowie (mowa o Rakoczym) i Moskwa trochę nas ozdobią, i to, kto uważysmoleńskie trzyletnie oblężenie, jako wiele okazji dzielnych czynów zgubiło, nie masz się z czego chlubić; nie masz dla Boga, bo na koniec upadliśmy i nie tylko Smoleńsk nazad, ale Kijów, Perejasław i inszych niemałopowiatów z całym nam odebrali Zadnieprzem, za to,żeśmy palili księgi owe Twardowskiego o ich ekspedycjach napisane” Nasarkawszy się na pobory, co krajzubożyły, na Jana Kazimierza i stronnictwa za interregnum, wysławia nowego króla, i po tym prozaicznymodstępie od rzeczy wraca do Lipskiego „z swoim prezentem”, wierszami wychwala przezacny dom Lipskichi wszystkich Srzeniawitów, dalej dziada, ojca, stryjówLipskiego; dalej koleje jego własnego życia i dzielnespełnianie wszelkich obowiązków, i kończy życzeniamiszczęścia, zaszczytów, nagrody za trudy i najdłuższegożycia.
Ogromny wstęp ten przenosimy w naszym wydaniu na koniec poematu do Dodatku. Razi on nasdzisiaj niejednym: wiersze herbowe są niesmaczne; prozaprzedstawia cienką nitkę polską, na której nanizaneolbrzymie cytacje, zdania i słowa łacińskie, trudno zrozumiałe dla dzisiejszego czytelnika: nawet w kilku przytoczeniach powyżej łacinę usuwaliśmy. Przedrukowujemy go jednakowoż, żeby nie rozrywać całości. Dawniejsi wydawcy zeszpecili haniebnie tekst prozaiczny;nie rozumieli go wcale i z mądrych a trafnych zdań,acz niemiłosiernie łaciną przytłoczonych, uczynili jakąśnieforemną masę; uwzględnienie dwóch niewyzyskanychdotąd rękopisów pozwoliło nam przywrócić dedykacjiwłaściwe i zrozumiałe brzmienie.
Czyż poeta nie pomyślał i o innym wstępie,o innej redakcji jego? Bo sam a sobie słusznie twierdził, że nie był extemporaneus, tzn. nie zadowalałsię, jak niemal wszyscy skrybenci XVII wieku, pierwszym rzutem, że pracę pociosywał stale. Posiadamyteż rozmaite redakcje innych jego wierszy, np. jegoPogrom turecki pod Chocimem w r. 1673 (zwycięstwoSobieskiego) istnieje w brzmieniu krótszym (w Wirydarzu Trembeckiego) i obszerniejszym i poprawniejszym (w rękopisie poznańskim, wydanym przez B.Erzepkiego); podwójnej redakcji uległ wstęp do Wirginii itd. Wiemy przecież, że Potocki władał i pięknąprozą polską; znakomite jej próby daje rozpoczęty w r.1669 zbiór p. t. Przypowieści i przysłowia. Nic jednaknie wiadomo dotąd o jakiejś nowej redakcji czy WojnyChocimskiej, czy samego do niej wstępu.
Wiemy więc od samego poety, że obruszyło go,iż Polacy o sobie i własnych sławnych dziełach małoco wiedzą, a jeszcze mniej piszą, gdy np. Francuzi,,szczere fabuły i bajki, ludziom próżnującym dla zabawy, romansze wielkimi tomami piszą”. Wybrał otoz tej przeszłości właśnie to, co największy zaszczytnarodowi przyniosło, Chocim, i dzieła w dziesięciu „częściach” dokonał. Rozmiary tych części nierówne, najdłuższa (trzecia), liczy 1784 długich wierszy, najkrótsza(ósma) 694; podział jednak wcale odpowiedni. Zaczynadzieło korną prośbą od Stwórcy o zmiłowanie nad chrześcijaństwem i własnym narodem, a kończy również prośbąo zachowanie pokoju i wolności, rządnej a silnej.Pierwsze dwie części — to przygrywka do Chocima;pierwsza opowiada o przyczynach zatargu, o zachłanności potęgi tureckiej, o Tatarach i Kozakach, o sprawach wołoskich, o Cecorze; druga wprowadza w przygotowania tureckie i polskie, uchwały sejmowe, wysyłanie poselstw o pomoc do krajów ościennych. Częśćtrzecią zaczyna opisem wiosny i lata 1621 r., pochodu Lubomirskiego, przybycia Chodkiewicza i przeprawy przezDniestr, wyczekiwania posiłków, szczególnie Kozakówi kończy ich tęsknie i trwożliwie upragnionym przybyciem. Czwarta zaczyna [się] opisem jesieni, poświęconapierwszym wrześniowym szturmom tureckim; piątai szósta dalsze opisują. Siódmą zajęła śmierć Karakasza,osadzenie nowego wezyra, Dilawera, i śmierć Chodkiewicza. W ósmej obok dalszych i równie bezskutecznychszturmów nawiązują się pierwsze układy, prowadzonecoraz skuteczniej w dziewiątej, aż w dziesiątej pokojudobito i wojska pole walk opuściły. Zwyczajem ówczesnym, stale np. przez Twardowskiego przestrzeganym,dopisywał Potocki na brzegach kart króciutką tylkotreść każdego ustępu (»ustępem« sam nazywał tylkodygresje, tj. zboczenia od wątku głównego, i epizody);»argumenty« te w naszym wydaniu na tym samym miejscu zachowujemy.
IV. Źródła
Wyliczył je na karcie tytułowej sumiennie poeta.Uważał za swoje powołanie wierszopiskie, prozę łacińską „przysmaczać” rymami polskimi. Za głównego przewodnika obrał Jakuba Sobieskiego, wojewodzica lubelskiego, jednego z komisarzy sejmowych, dodanych wodzom do boku, który wypadki dzienne notował w „diaryuszu” (Dzienniku), a później je po łacinie opracowałi wydał p. t. Commentariorum belli Chocimensis libritres, w Gdańsku 1646 r. Potocki śledzi Sobieskiegokrok za krokiem — jego wiersz bywa nieraz tylko omówieniem owej prozy — ale korzystał i z innych źródeł, np. z łacińskiej kroniki biskupa Pawła Piaseckiego(jemu zawdzięcza opis wycieczki Osmanowej pod Kamieniec i Paniowce, o czym Sobieski zupełnie milczy,jak i inne źródła współczesne), dalej z obu epopei-kronikS. Twardowskiego, z Przeważnej Legacji (1638 r. i częściej), jak i z Władysława Czwartego (1649 r. ): znał je tak dokładnie, że słowa Twardowskiego tkwiły muw pamięci i że je powtarzał; jemu też chyba zawdzięczaużywanie prócz w znaczeniu tylko. Obok tych czterechdzieł zasadniczych polegał i na podaniach rodzinnych,np. Pisarskich i Lipskich.
Natomiast zmyślał swobodniej wszelkie modlitwyi wota (śluby) Chodkiewicza i Lubomirskiego, i innych(Sobieskiego, Lipskiego, Pisarskiego), i Turków przemowy i rady, na polu bitwy i w namiocie, w dywaniei u sułtana, chociaż i do niektórych z tych mów znachodził w źródłach oparcie i szczegóły. Całkiem jegowłasnością są opisy przyrody, pór roku, zajęć dziennych; wycieczki przeciw współczesnym, niewieściuchom,piecuchom (domatorom), sobkom; przeciw pochlebcomi obmowcom (u dworów); o znikomości ludzkich przedsięwzięć. Na koniec liczne, nieraz szeroko opowiedzianeanegdoty i aluzje (napomknienia) historyczne, przeważnie z świata starożytnego; tu zapuszcza się poetaw szczegóły dzisiejszemu czytelnikowi zupełnie obce,nieraz nadto dziwaczne.
Wylicza np. z powodu Srzeniawy-rzeki wszelkiei najobskurniejsze rzeki starożytne, np. „niechaj się Cybeliną Almon chełpi łaźnią” (w podrzymskim tym potoczku obmywali kapłani Cybeli jej posąg co roku),dalej Amphrysus, Lincestis itd., rzeczki w Tessaliiitd., z mitologii znane; za to rzeki Arymaspus złotonośnej wcale nie było; on ją sam zmyślił, był tylkolud Arymaspów, co gryfom złoto wykradał. W przytaczaniu tych anegdot nieraz się Potocki myli, czy z własnej winy, pomieszawszy nazwy i rzeczy, czy z winyogólnie powtarzanej bajędy. Jeden przykład: w księdze siódmej, w. 927--1018, o zgubnym pochlebcówi obmowców wpływie na panujących, trzy anegdotyprzytoczył, wszystkie mylne. Nie Thais wymogła naAleksandrze, że spalił Persepolis (on pałac, nie miasto,i nie dla Taidy spalił); Kallistena, krewnego Arystotelesa, kazał Aleksander obwiesić, ale nie dlatego, że Kallistenes przeczył jego boskiemu pochodzeniu: przeciwnie,to właśnie Kallistenes tę bajkę zmyślił i szerzył i tymsię szczycił — zarozumiały i niezręczny historiografAleksandra potknął się na czymś zupełnie innym. Arystypa wreszcie nie kazał ściąć Dionizjusz po obiedzie:dowcipnemu dworakowi, mistrzowi sztuki życia i odpowiedniej filozofii (hedonizmu, używania mądrego,filozofii cyrenajskiej, co Potocki z cyniczną pomieszał),wybaczał Dionizjusz chętnie i najdrażliwsze dowcipy; —umarł też Arystyp najprozaiczniej, zachorowawszy podczas powrotu do ojczyzny.
Za takimi to anegdotami upędzał się formalniepoeta i czyhał na sposobności albo sam je stwarzał,aby takie pouczające powiastki wtrącać. Zmyśla np.,że nowy wezyr z nauczycielem Osmanowym opowiadają sobie stare dzieje, niby „dni pożycia swego” (musieliby dwieście lat żyć, gdyby to pamiętali), aby tylkowsadzić bajeczkę o „Tamburlanie”,obwożącym zwyciężonego Bajazeta w żelaznej klatce, o którą głowęsobie Bajazet rozbił, gdy żonę i córki na usługach nagie obaczył: „stąd prawo, co ich (Turków) carom broniożenienia”; — wszystko najmylniej: bajkę o klatce itd.wymyślili Grecy; w istocie Tamerlan Bajazetowi wszelkie wyrządzał zaszczyty, acz go, szczególniej po nieudałej ucieczce podkopami ziemnymi, pilnie strzegł;owego zaś prawa nigdy nie było; zwyczaj bronił sułtanom tylko żenienia się z turkiniami (córkami wezyrów itp.); przeciw temu zwyczajowi właśnie Osmanpostępował.
Potocki znał na wylot całe Pismo św. i autorówklasycznych (łacińskich; po grecku wcale nie umiał),Liwiusza, Tacyta, Justyna, a z poetów, obok Eneidyi Georgik Wergiliuszowych, osobliwiej Przemiany i „Kalendarz” (Fasti) Owidiuszowe; czytając to, notatki robiłi z nich później obficie korzystał; stąd to nagromadzenie wszelakich nazwisk mitologicznych i innych. Czytał równie uważnie historyków nowszych, Thuana i in.,ale brakło mu tablic synchronistycznych, porównawczych, więc mylił się co do współczesności wypadkówi osób fatalnie; np. Tamerlan (1400) i nasz BolesławWstydliwy (Pudyk, 1250) są mu współcześni, pomieszałwięc napad Mongołów z XIII w. z późniejszym o półtora wieku. Albo taką popełnia myłkę: Sobieski powoływa u niego w r. 1621 bitwę pod Groningen, którąSzwedzi przegrali — po raz pierwszy powinęła się imwtedy noga w Niemczech — w r. 1634 dopiero, chociaż właśnie różnowiercy polscy dzieje wojny trzydziestoletniej a szczególniej Gustawa Adolfa bardzo pilnie śledzili (i Potocki przerobił wiersz Przypkowskiego naGustawa Adolfa z łaciny na polskie i do straconegoKamieńca odniósł r. 1672). Dla konceptu z królemMichałem, mniemanym przyszłym oswobodzicielemEuropy od Turków, naciąga Michała VIII Paleologa,jakoby po jego trupie Turcy do Europy wkroczyli;tymczasem Michał ów założył tylko ostatnią carogrodzką dynastię Paleologów (po zniesieniu cesarstwa łacińskiego), a Turcy dopiero w następnym wiekuw Europie się usadowili na stałe. Więc z historycznością tych przykładów bywa nieraz bardzo krucho, jaki z pisownią nazwisk, dla rymu przekręcanych (np.Selin zamiast Selim, mylnie oprócz tego przezwanyzięciem zamiast wnękiem — wnukiem Mahometa II; byłon zięciem chana tatarskiego, ale synem Bajazeta II,którego z tronu złożył). Najzabawniej wypadł katalognarodów wschodnich, jakie niby Osman pod swojebuńczuki pozaciągał (ks. IV, w. 150 — 190); jest tostraszna gmatwanina nazw mitologicznych, klasycznychi nowych wschodnich, gdzie tylko rym i ilość zgłosekrozstrzygały; dostały się do tego katalogu i narodyceltyckie, np. Cadurci, z trackimi Bisalty; Cyrci, to Liwiuszowy ludek rozbójniczy w Persji, Cyrtii lub Cyrtaei;Chiny i Indie tu zastąpione wbrew wszelkiej historii;zaczyna zaś od obu słupów Herkulesowych, Kalpei Abila (dzisiejszy Gibraltar i t. d. ). Wobec tej powodzi klasycznej ustępuje zupełnie świat biblijny, chociażi on z Karmelem i in. poprzytaczany; Nabuchodonozor,Sisara, Antioch, Senacherib itd. przewijają się równoz Sesostrisem, Macedończykiem, Emiliuszami. Cokolwiek bądź, widoczne jest znaczne oczytanie poety, obfitość jego źródeł.
V. Plan, styl i język
Wojna Chocimska nie jest poematem; pozostajekroniką wierszowaną; nie gardził jednak poeta wypróbowanymi środkami epickimi. Nie wprowadza naswprawdzie in medias res, jak to powinien epik prawdziwy; zamiast zacząć od 2 września lub później nieco,poświęca pierwsze dwie księgi przesłankom wojny,chociaż to wszystko dałoby się wygodnie i późniejstreścić. Ale jest inwokacja epicka, wezwanie Boga;są dalej próby kreślenia przyrody, niezłe opisy zmianpór rocznych i dziennych, dowodzące bystrego oka myśliwego i rolnika, co się zżył z przyrodą; mianowiciewschód dnia coraz inaczej, a zawsze ładnie opisany.Co jednak nierównie ważniejsze: poeta charakteryzujeludzi, chociaż wyłącznie tylko przez ich mowy. Polacy, Kozacy, Turcy mówią językiem Potockiego, alejednolity język nasiąka odmiennymi tonami wedle osobymówiącej. Inaczej mówi gorączka Lubomirskiego; inaczejprzezorność Sobieskiego, co nigdy wszystkiego na jednąkartę nie stawi; inaczej głęboka powaga Chodkiewicza,animusz rycerski młodego Lipskiego, natchnienie krzyżowca, starego Pisarskiego, dojrzałość rady Muftiego,zapalczywość niesforna chłopczyka Osmana; — tylkoKozaka nie utrafił Potocki: przemawia on do Osmananie z chłopska-kozacka, lecz jak rycerz, i słusznie muOsman zarzuca: „czy nie uczył ty u giaurów szkoły?”Z tym jednym wyjątkiem należy te pierwsze próby odmiany charakterystycznej wedle wieku, stanu, temperamentu uznać za bardzo udałe, chociaż Turcy nie używają własnego wschodniego stylu (którego Potocki wcalenie znał), polskim jedynie się posługują.
Starał się dalej Potocki zachować obiektywnośćepika, oddać i nieprzyjacielowi, na co zasłużył, i wyraźnie ten swój zamiar zapowiedział (ks. I. w. 429--433),chociaż niezupełnie dotrzymał; mianowicie w scenachz Osmanem obniżał się do zbyt płaskich i grubychrysów. Od kroniki suchej odbiegał wylewami gorącegouczucia; jego sarkania na nierząd dawny, na zbytkinowe, na niewojenność szlachty, jego docinki rodowiszwedzkiemu, jego panegiryki Michałowi (całkiem niezasłużone, jak to niebawem sam się przekonał), towszystko ożywia skutecznie, przerywa jednostajne opowiadanie. Umie je i inaczej urozmaicić: opisami osóbgłównych, acz tylko ich zbroi i rumaków (o rysachtwarzy itd. nie ma jeszcze mowy, jakby szlachta przedstawiała się masą zbiorową bez rysów indywidualnych);dalej ich mowami; opisami przyrody (głównie tylko atmosfery, oświetlenia); anegdotami historycznymi, wspomnieniami (najpiękniejsze w przemowie do Lipskiego str.390, gdzie wylicza „domy szlacheckie” Śrzeniawitówod Podgórza do Śląska). Nawet opisy szturmów i bitewnie powtarzają się jednostajnie, jest pewne ich stopniowanie; tu jednak Potocki poniekąd zawodzi. Żaden bowiem batalista XVII w., ani Piotr Kochanowski, aniSamuel Twardowski, ani Wacław Potocki, osobiścienie walczyli nigdy, więc te ich opisy trącą raczej literaturą, schematem, niż prawdą-przeżyciem.
O kompozycji nie ma mowy; zastąpił ją układchronologiczny, dzień za dniem — acz nie każdy wymieniony, uwaga na głównych skupiona; więc i o jakimś zawikłaniu akcji, intrygi, nie myślimy; jednośćstworzyły wypadki same; główny ich bohater zstępujeprzedwcześnie do grobu. Styl natomiast epicki, podniosły, uroczysty, godny przedmiotu; miejscami tylkorubaszność autorska i niewyrobiony smak oszpeciłyzbyt płaskimi konceptami tok zresztą znakomity. Niebrak ulubionych kalamburów, gry słownej: więc Warna,klęską pamiętna, woła wara na Polaków; są anagramy, Michael — Jam Lech; są liczne aluzje herbowe.Mowy w stylu Liwiuszowym. Epika wyróżnia malowniczość stylu, osiągana głównie przymiotnikami, bezktórych rzadki rzeczownik; są obszerne porównania,znakomite przenośnie, głównie z życia i wrażeń myśliwego, rolnika, gospodarza. Nie dba jednakowoż o staleepitety; chyba Osman coraz „durny” (szalony, zarozumiały); powtarzają się porównania i opisy główniednia wschodzącego; dla dobitności powtarza nierazanafora słowa lub całe części zdania.
Największą poematu ozdobą jest jego język. Przestarzałych form, słów, zwrotów w nim mało. Z formnależy wymienić drugie i czwarte przypadki liczbypojedynczej żeńskiej: prace, baszę, pracą, płacą, zamiastpracy, baszy, pracę, płacę; drugie przypadki liczbymnogiej męskiej Tatar, suchar, janczar zamiast Tatarów itd.; bardzo liczne 6 przypadki na -y, zamiast-ami; przed wojski, pióry (piórami), z pułki, pęty itd.;7 przypadki na -iech: w hetmaniech, raziech (razach);używa jeszcze liczby podwójnej: obie stronie (strony),siestrze, córce, strzelę (strzały). I to niemal wszystkojuż; Azyej zamiast Azji, o płacej itp. do wyjątkównależą, jak i imiesłów bojący, bojąc (bez się, które Potocki często opuszcza, jak i końcówkę -je, np. srożezamiast srożeje). Ociec (ojciec), wszytkie (wszystkie),barzo (ale bardziej), aże (aż), wżdy (przecież), to najpospolitsze okazy dawnego języka. Imiesłowu używa całkiem swobodnie, jak Francuzi, jak Pasek, najbardziejzaś St. Leszczyński i Litwa, np. który rano z Hussejnem,podskarbi trzecie miejsce wziąwszy, zaprasza itd.
Form i słów narzeczowych używa dla rymów, nieraz wcale sztucznych, nieraz dosyć pospolitych (powtarzanie np. czasownika złożonego i niełożonego: ukażei każe rymują), więc kościół, gościoł (zamiast gościłwedle wymowy ludowej pewnych okolic); dla cynadrypowie ladry, zamiast leiry (Leiter, drabina); zmieni dowolnie pisownię, aby rym dla oka pełny wypadł; w niniejszym wydaniu przywracamy formy poprawne tam, gdzienas przekręcenia zbyt rażą, bez względu na rym; usuwamy więc takie formy jak gościoł, rościoł, dosić, na czesie(zam. na czasie), lepi, bardzi, gęści itp. (zam. lepiej,bardziej, gęściej), umyśnie, loźny, pioron, z grontu, sierci(dla rymu, gdzie indziej czytamy poprawnie: umyślnie,luźnym, piorun, grunt, sierść), ony, ty, obfity itp. (zam.onej, tej, obfitej), wreszcie gwarowe e przed ł, r (w słowach jak: siła, miły, omyłki, uprzedził, nawiedził, zostawił, Kazimirski, Birże, itp. ).
Potocki mistrz nad językiem nieporównany, boowładnął jego bogactwem i z nadzwyczajną lekkościąi zręcznością każdą przezwycięża trudność. Jak bladyjęzyk Kochanowskiego wobec jędrności, barwności,wypukłości, niesłychanej obfitości, która język Potockiego nawet nad Twardowskiego wyniosła! Myśliwy,gospodarz, rolnik, szafuje skarbem domorosłym, najrzadszych użyje wyrazów dla pełnego wydania obrazu,myśli, porównania. Lecz słowniczek, dodawany do wydań dawniejszych, zawodzi; nie objaśnia wcale, czegodzisiejszy czytelnik już nie zrozumie. Np.: (wojsko) idziena maciory; domyślamy się ze związku, że „wraca należe”, ale to przenośnia od pszczół (pczołami je jeszcze Potocki zowie) i ula; maciora to ich matka, królowa. Albo: fortuna daje coś komu na wymiot; nazwato stała małego daru, jaki ubogi wymiata (wyrzuca),aby wielki ułowić: i fortuna drobnostką usidli człowieka, aby go tym silniej porazić. W ks. I, w. 220:Prócz że tamecznych krajów ludzie są tworzydła znaczy:Oprócz tego, że (tak stale Potocki samo prócz że używa),są (Polacy) ludźmi tworzydła tamtejszych krajów (tworzywa, osnowy); — w słowniczku znajdzie czytelniktylko: tworzydło, worek, w którym sery wyciskają!Gdzie znaczy u Potockiego, jak i u Kochanowskiegoi in., także i gdy, ale o tym wydawcy nie wiedzą, itd.
Otóż na stronę językową zwrócono w niniejszymwydaniu baczną uwagę; objaśniano słowa, które na pozór objaśnienia nie wymagają, lecz w istocie dziś sąniezrozumiałe, np. takie ustawnie sprawować — słowniczki milczą, że to znaczy: ustawicznie się usprawiedliwiać. Dla wygody czytelnika objaśnia się stale każdesłowo w przypisku, nie w słowniczku; ile więc razypowtarza się imo, kobuz itd, tyle razy objaśnia sięje u dołu, nie odsyła czytelnika do poprzedniego objaśnienia. Dotyczy to szczególnie słów obcych, tureckichi łacińskich, których aż nadto w poemacie, więc zakażdym razem objaśnia się emiry (rozkazy), propozyt(zamiar) itd.
Co do słów obcych, używa poeta wiele tureckich(ale przeważnie tylko pospolitych), za przykładem Twardowskiego, dla oddania kolorytu wschodniego. Używa,jako Podgórzanin i właściciel wsi ruskich, słów i formruskich (dla wiersza), np. sorom i i.; czeskie rzadkie,najczęstsze hustem, gęsto (pisze je mylnie i przez ch,chustem, bo jako Polak h i ch nie odróżnia). Francuskich nie ma jeszcze, prócz randewu i szarża (stopień wojskowy); więcej niemieckich, czasem dla żartu, czasem dlarymu, np. binder, pluder, kranki, szwanki, wincze, glance,cugi im. Nierównie więcej włoskich: dziardyn (ogród), foza(moda), galantomo (elegant), speza (wydatek), bando(ogłoszenie), spasso (zabawa), tyr (tiro, przytyk), awizy,splendeca i kontenteca, rewolta, seguito (orszak) itp.
Tysiąc sześćset siedmdziesiąt i trzeciemu roku
Z niewinnym przez Heroda okrutnego końce
Zabiciem izraelskich niesie niemowlątek,
czytaj: 1673 roku niesie (nowy rok) końce z niewinnym (!) zabiciem izraelskich niemowlątek przez itd. I takbywa często, to wymaga największej od czytelnikauwagi. Dalej używanie wedle łaciny zaimków względnych na początku zdań głównych, zamiast wskazujących, który, których, co itd. zamiast ten, tych, toitd. (wedle łacińskiego qui, quod itd.). Dalej częsta składnia co do myśli, zamiast formy, np. pogaństwo... prowadzą, zamiast prowadzi (łacińska konstrukcjaad sensum); wreszcie biernik z bezokolicznikiem, np.mniemając swoje być przed sobą Kozaki itp., ale toraczej wyjątkowe. Zresztą, prócz tych skaz drobnych,język mistrza wydaje, który sobie, swej władzy pewien,najswobodniej poczyna, nawet Sudermana dla rymuna man Suder przekabaci, czasowniki opuszcza, np. cożywo się do robót (dodaj: bierze). Zarzucimy mu znowu,że nieszczęsnego który zbyt często używa, że nie dbao urozmaicenie, takie zwłaszcza i i. nadto powtarza.Z innych właściwości wymieniamy jeszcze, że staleużywa wedle trybu współczesnego Zaporowski, ostrowskizamiast zaporoski (od Zaporoża), ostroski (od Ostrogu),zaciemiać, nie zaciemniać (do zaćmić); że nie kreskujeo, cośmy tu wprowadzili.
Piętą Achillesową i rękopisu i wydań dotychczasowych jest przecinkowanie. Potocki tylko o kropki dbał;jego dwukropek i średnik i i. nieraz tylko przestanek,cezurę wiersza oznacza; szafuje nadto hojnie znakiemzapytania. Wydawcy tekstu wcale nie rozumieli dokładniej i ich przecinkowanie stale myśli przeczy, —więc zupełnie je zarzuciłem i własne przeprowadziłem,wedle istotnej myśli, aby jej zrozumienie czytelnikowiumożliwić. Przy obfitości pomysłów i porównań, np.z pisma Starego Zakonu (por. modlitwę Lubomirskiego,ks. VIII, w. 57--70, porównanie z budową Świątyni,o którym panu podczaszemu się ani śniło), szafowałPotocki co raz nawiasami, ale sam kładł je wyjątkowona piśmie — w tym wydaniu stale je wyrażano. Potockisam przerywa podobne wtręty, jeśli obszerniejsze, najprozaiczniejszymi zwrotami, np. więc do rzeczy, krótcerzekszy, ale wracam do miejsca (III, 1291), dokąd mniepióro uniosło itp.
Obfitość przysłów i zwrotów przysłowiowych nawet Rejową przewyższa. Są takie, których ani Rysińskinic zapisał; inne znakomicie jego zbiór przysłów potwierdzają; niejeden zwrot stale się powtarza, np. zadąćsowę (zasępić się), odtoczyć od czopa (oddać za swoje),upijać się na co (przedwcześnie liczyć na coś), na szydłach siedzieć (o sytuacji drażliwej nadto), wpaść w ptaki(popłochu narobić, pomieszać szyki) itp.; nawetz klasycznego świata się odnajdą zwroty, np. Ulissesna Frygi (frant na głupich) itp. Nie wystrzega sięPotocki powtarzania obojętnych słów (co ostatecznaredakcja utworu usuwać by winna) w zbyt krótkichodstępach. Niejedno słowo powtarza w rozmaitym znaczeniu, np. rum (wykrzyknik: dalej, w drogę; rumowisko, gruzy; wolna droga, przestwór, przejście); rugi(zmarszczki, z łac. ruga; z niem. rugi sądowe; w końcui gwar, szum) itp.
Budowa wiersza, ulubionego trzynastozgłoskowcarymowanego dwójkami, prawidłowa; myśl urywa sięz wierszem, lecz, częściej niż u spółczesnych, przenosisię i do następnego; średniówka zawsze z końcem słowaprzypada; dwugłoski eu, au słów obcych liczy poeta,wedle wiersza, bądź za jedne, bądź za dwie zgłoski:feud, kausa, Europa itp. są więc i dwu--, trzy-- i czterozgłoskowe. Rym, znacznie obfitszy, pełniejszy, niż np.u Kochanowskiego (jego rymów gramatycznych, nakońcówki -ować, -emu itp. nie ma już wcale), winiendla oka jawnie wystąpić, nie tylko dla słuchu, i z tegopowodu poeta nieraz sam kawi (dziwy stroi), co innymwyrzucał; w niniejszym wydaniu przywrócono nierazformę prawidłową z uszczerbkiem dla rymu; zresztązatrzymano dawny język, ale kreskuje się ó (poeta znatylko o), i pisze się i, y, gdzie wypada, zamiast ie, eprzed m, nimi, nie niemi; którymi, nie któremi. Języki wiersz nie odbiegają więc znaczniej od współczesnychznakomitszych pisarzy, Twardowskiego czy Kochowskiego; na uznanie szczególne zasługuje, że złożonychprzymiotników Potocki niemal wcale nie używa, jesttylko orzeł białopióry i gdy o słońcu mowa, złotobiodre,ogniogrzywe (jego konie), złotolite itp.
VI. Znaczenie poematu
Dla Potockiego — najbardziej to słoneczny utwórmuzy jego, niesłychanie obfitej; tylko sielanka Libusza,spółcześnie napisana, jeszcze większą tchnie swobodą,a nawet swywolą. Powstał bowiem poemat w najszczęśliwszej chwili życia: żaden cios nie ugodził jeszczew błogie zacisze domowe, nic nie zamąciło ani nawetnie zagrażało szczęściu rodzinnemu, a myśl upragniona,ulubiona, że na koniec przestały „kwoki szwedzkie wodzić polskie kaczęta”: że Piast osiadł na tronie, a z nimwrócą Jagiełłowe czasy, opromieniała całe dziełoi chwile jego tworzenia. Optymizm poety jeszcze niewzruszony.
Dla nas — najbardziej to jednolity, najdoskonalszywięc utwór poety. Nazwaliśmy go kroniką, ale wystarczy rzut oka na kronikę Twardowskiego, aby ocenić wyższość Potockiego. Twardowski wciągał sumiennie każdy szczegół, niczym nie wiążący się ani z Władysławem, ani z Chocimem, a więc: pogrzeby cecorskichofiar, zamach Piekarskiego, wesele Chodkiewicza itd.;Potocki wybierał, chociaż miał Twardowskiego przedoczyma, odrzucał wszystko zbędne. Twardowski nieustrzegł się brzydkiego panegiryzmu wobec króla Władysława: ten, choć całą kampanię w łóżku przeleżał,jest niemal wszędzie obecny i czynny; Potocki prawdęciął, a już najbardziej znienawidzonym Szwedom; nieprzemilczał o dezercjach szlachty, o rzezi niewinnychWołochów (i sarkał na zbyt łagodne jej ukaranie),o łupieskich zapędach Kozaków i ciurów. Twardowski pisze sucho, mimo grubo nałożonej szminki literackiej (począwszy od wzywania Muzy, gdy Potockiod Boga zaczyna, i od porównań i zwrotów szkolnych).Wykład Potockiego, przeciwnie, nabrzmiał uczuciamikornej wdzięczności i ufności w łaskę i opatrzność boską; dumy szlachetnej, radości nadmiernej, że należydo narodu, co takiego dzieła dokonał; zespolili się w nimgorący miłośnik ojczyzny i katolik szczery. Boć to nie tylko najbardziej patriotyczne, ale i najbardziej katolickie dzieło Potockiego. Nie tylko uznaje na każdymkroku palec Boży, ale i przed świętymi (św. Wacławem) się korzy i przed Matką Boską i aniołami; codo św. Michała, zniża się nawet do płaskiego konceptu,godnego najlichszego ascetycznego pisarka (św. Michałzachował tryumf nad Turkiem dla swego „drużby”, tj.współimiennika, króla Michała!). Przeciwko duchowieństwu raz tylko zdobył się na uwagę uszczypliwa, natyr, o jego nieofiarności dla ojczyzny, gdy inne jegodzieła w nierównie dotkliwsze tyry stale obfitują.
Wzniósł się Potocki w tym dziele najwyżej; w trzylata później opisał drugi pogrom chocimski (1673 r.),ale jakże obniżył lot z r. 1671. Szpecą go teraz płaskiekoncepty; szydzi z tych Turków, co się w 1673 r.nierównie lepiej bili niż w r. 1621; z ich Huseina robiGąsiora (wedle ruskiej husi), a z Kaplanbaszy Kapłona,i rozwodzi się szeroko nad nieprzyzwoitą „gadką”Kochanowskiego o „dziale” przyrodzonym! W roku 1621miał przecież również Husseina przed oczyma, ale o gąsiorze itp. ani pomyślał. Pogrom 1673 r. — to zwykłagazeta (,,nadzwyczajny dodatek”), wierszowana; Wojna,to dzieło sztuki i natchnienia patriotycznego.
To nim owładło — więc, że sam Polak, zazdrościponiekąd Litwie, iż Chodkiewicza wydała, i kosztemChodkiewicza podwyższa nieco Lubomirskiego, tegożmonomachię nawet wykomponował; między Kozakamisławi Sahajdacznego głównie dla wierności niewzruszonej; wprowadzając jego osobę, poświęca jej więcejwierszów niż wodzom polskim; obok Lipskich i Pisarskich sławi Arciszewskich, eksarian arianów, i różnowierców Anglików (dla Jakuba króla i dla ich floty,zwycięskiej nad hiszpańską) chlubnie wysławia. Zygmunta wyszydza coraz dotkliwiej: na początku prawijeszcze o nim jako o wielkim, bo o królu polskim, aleczym dalej, tym sroższe docinki; przedrwiwa też wózpanegiryków, naładowany dla Władysława za granicą.Natchnienie patriotyczne wybucha jednak także inaczej:w skargach na opieszałość, próżnowanie, marnotrawstwo,zbytki, zniewieściałość, brak miłości ojczyzny, sobkostwo współczesnych. Epik ustąpił satyrykowi; dydaktyczna, moralizatorska żyłka nabrzmiewa; poeta, obruszony miernotą i niskością otoczenia, żółci domieszałdo swych lazurów; ogarnia go pesymizm na widoknędznych potomków sławnych dziadów i pradziadów;dlatego wystawia im to zwierciadło, aby się w niemprzejrzeli. Nowa to podnieta i pobudka do żywego,uczuciowego tworzenia. I powstało w końcu dzieło,z obfitego piśmiennictwa siedemnastowiecznego dziś namnajbardziej w swej całości dostępne, zrozumiałe, bliskie.
Aby je słusznie ocenić, należy je zestawić z najcelniejszymi poematami słowiańskimi, Gundulicia, Twardowskiego, Kochowskiego (innych nie ma, bo Czechyjuż, a Ruś jeszcze milczą) Żaden z nich nie ma tegorozmachu epickiego; śmiało gardzi Potocki ich podpórkami sztucznymi, ich machiną epicką. Twardowski zaczyna: „Muzo, ty to wypowiesz ducha w się natchnąwszyI kaduków (!) Febowych” itd., ale o natchnieniu nie madalej i śladu; Gundulić i Kochowski poruszają siły nadprzyrodzone, piekielne, o czym u Potockiego głucho;racjonalista eksarianin gardzi nawet wróżbami nieszczęścia, jakich mu Twardowski obficie dostarczał. Tennie opuści niczego; z całego „punktu” o Chocimskiejmniejsza połowa (str. 51--93) zawarła to, z czym sięPotocki w pierwszej „części” uporał, a miał przecieżTwardowskiego przed oczyma ciągle (od niego przejąłi wotum Lubomirskiego o świątyni itd.). Żółkiewskich i Chodkiewiczów nie znał wiek XVI ani XVIII;rycerski duch, obcy ziemiańskim tym wiekom, ożywiałwiek XVII, ożywia, przenika poemat Potockiego: tenduch, gorące uczucia patriotyczne i chrześcijańskie(odnoszące powodzenia i klęski do woli opatrzności,wzywanej kornie a ufnie), język przepyszny, stworzyłynajpiękniejszy, najtrwalszy pomnik chluby narodowej,Chocima.
Wiek XVI próżno marzył i tęsknił o epopei, szczycie poezji, o polskim Maronie; brakło mu tchu do tego,bo znał tylko walki parlamentarne i walkę o swobodęsumienia; szczęk oręża w nim zagłuchł. Ożył w siedmnastym i rozwinęła się bujnie poezja epicka, a szczytem jej pozostanie Wojna Chocimska, i dla przedmiotu,słusznie przez poetę wybranego, i dla stylu, godnegotej treści wyraziciela.
Rękopisy i bibliografia
O życiu i twórczości poety por. Wstęp do drugiegowydania Wyboru poezyj jego, w Bibliotece Narodowej nr. 19.
Gdy malutki kraik dalmacki Osmana Gunduliciowego(również dopiero w wieku XIX drukowanego) w trzydziestukilku odpisach (jeden u Zamoyskich, z biblioteki StanisławaAugusta) przechował, olbrzymia Polska szlachecka tylkotrzema czy czterema odpisami Wojny się zadowoliła.
Przy opracowaniu niniejszego wydania krytycznegorozporządzaliśmy trzema rękopisami. Najstarszy, rękopisOssolineum nr. 1822, przyjęliśmy za podstawę. Jest on ponad wszelką wątpliwość autografem Potockiego. Stwierdzamy to, porównywając pismo z szeregiem własnoręcznychpodpisów poety, zachowanych w krakowskim Archiwumgrodzkim i ziemskim. Ale gdyby nawet brakło tego dowodu zewnętrznego, cechy wewnętrzne rękopisu wystarczyłyby dla przekonania, że wyszedł z pod pióra samegoautora; tak mianowicie jest staranny i poprawny, tak konsekwentnie zachowuje te same charakterystyczne właściwości form, ortografii, interpunkcji, jak by tego żaden kopistazachować w tak ogromnym skrypcie nie potrafił. Jeżeli przedruk Przyłęckiego, na tymże rękopisie oparty, zawierał rozliczne błędy i niekonsekwencje, oraz wiele zbyt jak na Potockiego zmodernizowanych form, skąd nasuwać się musiałoprzekonanie, iż rękopis nie wyszedł spod pióra samegopoety, trzeba to położyć jedynie na karb niedostatecznejstaranności przedruku (na którym znów oparło się wydaniewarszawskie). Autograf zawiera tu i ówdzie uzupełnieniai dodatki grup wierszy, pisane tą samą ręką, ale w późniejszym czasie, które w innych znanych rękopisach są normalnie w tekst wcielone, pod każdym też względem (formjęzykowych, poprawności brzmienia, ortografii itp.) górujenad innymi rękopisami Wojny. Niestety brak w autografiejedenastu pierwszych kart dedykacji wraz z kartą tytułową,tudzież karty 197/8.
Z kopii najstarszy jest rękopis biblioteki młynowskiejChodkiewiczów, dziś złożony w Muzeum Narodowym w Krakowie, pisany ręką pierwszej połowy XVIII wieku. Posiadaon całą dedykację. Niestety tak bardzo zbutwiał, że korzystać można zaledwie z pierwszych sześciu pieśni; reszta rozpadłaby się, gdyby odwracać karty. Na podstawie studiumdostępnej części przypuścić można, że rękopis ten pochodziod innego tekstu niż wyżej opisany autograf, w dedykacji np.brak kilku wierszy, które w tamtym zostały później na marginesie dopisane, a ma natomiast wiele odmian w wyrazachi formach, na ogół jednak, wyjąwszy kilka drobnych miejsc,nie lepszych od tamtego.
Obydwa te rękopisy nabył w r. 1838 adwokat SamuelNowoszycki równocześnie od krzemienieckiego Żyda antykwarza, który je wynalazł gdzieś na Podolu; drugi, jako pełniejszy, ofiarował Chodkiewiczom, pierwszy odstąpił hr. Borkowskiemu we Lwowie, gdzie posłużył Przyłęckiemu zapodstawę do pierwszej edycji drukowanej. Przyłęcki jednakowoż wiele form nieuważnie zmodernizował, bardzo wielemiejsc mylnie odczytał, które to błędy w niniejszym wydaniu poprawiamy. Jest ich zbyt wiele, aby je szczegółowowymieniać. Rękopis Chodkiewiczowski przydał się tu i ówdzie jedynie dla upewnienia się co do brzmienia niektórychzwrotów, oraz do poprawienia niektórych miejsc w dedykacji.
Niewiele usługi, gdy chodzi o sam poemat, oddajerękopis trzeci, z Ossolineum nr. 1348; jest to kopia rękądrugiej połowy XVIII w. (właścicielem jej był w r. 1776Michał Jordan), pochodząca nie od tekstu Chodkiewiczowskiego, gdyż ma w dedykacji dwa wiersze więcej niż tamten;ale niewątpliwie przepisana z pierwszego rękopisu, z autografu, którego jednakże język często modernizuje i psuje,wiersze opuszcza lub przestawia. Natomiast ten właśnierękopis przekazuje nam i kartę tytułową, i całą dedykację(znać, że odpisany został jeszcze, zanim jego oryginał uległzdefektowaniu), dzięki czemu możemy w niniejszym wydaniu nadać dedykacji treść zrozumiałą, oczyścić ją z ogromubłędów dotychczasowych wydań; pozwala wreszcie zastąpićbrak jednej karty w autografie dla ustępu pieśni X w. 666--762.
J. I. Kraszewski oglądał rękopis Wojny znajdujący sięok. r. 1880 w Cekowie w kaliskiem w posiadaniu zbieraczaCelińskiego; nie powiodło nam się wykryć dzisiejszych losów tegoż rękopisu, którego Celiński miał się jeszcze zażycia pozbyć. Kraszewski, porównawszy jego wstęp z ogłoszonym przez Przyłęckiego, stwierdził, że znajdowało sięw nim więcej o 10 wierszy w poemacie na klejnot Lipskich;za to brakowało całej dedykacji prozą i wierszem. (Por.,,Przegląd bibljograficzno-archeologiczny”, t I., Warszawa 1881,str. 31--34. )
Całą literaturę o Potockim i o Wojnie wyliczył starannie dr. L. Bernacki w Historji literatury polskiej R. Piłata, III (Lwów 1911), str. 142--146; odtąd nic nie przybyłoważniejszego; wydania wymieniliśmy we Wstępie, str. XII.
Transakcya wojny chocimskiej
GdzieOsman cesarz turecki wszytkie państw swoichz Afryki, z Azji i z Europy na Polaki zgromadziwszy siły, za łaską Najwyższego Pana,roztropnością czułych opatrznych wodzówa dzielnością rycerstwa polskiego, spadł z imprezy swojej i straciwszy sto tysięcy ludzi,część w polu, część do naszych szturmując,część własnych broniąc obozów: starego z Koroną polską potwierdziwszy przymierza, inglorius wrócił do Konstantynopolaroku zbawiennego 1621 i stanąwszy pod Chocimemdnia trzeciego Septemb., odszedł dnia dziesiątego Octob.
Z różnychjako manuskryptów i diaryuszów, tak z relacyj ludzi starych, którzy tam byli praesentes, zebrana, ale osobliwie z tradycyiJw. Jm. Pana Jakóba Sobieskiego, od stanurycerskiego w tej ekspedycyi komisarzaa potym kasztelana krakowskiego, z łacińskiego na polskie dostatecznie dla nieśmiertelnej narodu polskiego sławy wierszem przetłomaczona.
Roku pańskiego 1670 dnia Decembra ostatniego.
Wojny chocimskiejczęść pierwsza
Wprzód niźli sarmackiego Marsa krwawe dzieje
Potomnym wiekom Muza na papier wyleje,
Niż durnego Turczyna propozyt szkaradyPisać pocznę w pamiętne Polakom przykłady
(Który z nimi zuchwale mir zrzuciwszy stary,
Chciał ich przykryć haraczem z Węgry i z Bułgary),
Boże!, którego nieba, ziemie, morza chwalą,
Co tak mdłym piórem jako władniesz groźną stalą,
Co się mścisz nad ostatnim tego domu węgłem,
Gdzie kto usty przysięga sercem nieprzysięgłem —Ciebie proszę, abyś to, co ku twojej wdzięceW tym królestwie śmiertelne chcą wspominać ręce,
Szczęścić raczył; boć to jest dzieło twej prawice:
Hardych tyranów dumy wywracać na nice,
Mieszać pysznych i z błotem górne równać myśli,
Przez tych, którzy swą siłą od ciebie zawiśli.
Spadł Antyoch z imprezy, spadł i Herod z krzesła;
Tamten żywo zgnił, tego gadzina rozniesła.
Spadł durny Sennacheryb, gdy we trzechset szabel
Tysięcy musiał pierzchać; spadł Nimrod z swej Babel;
Spadł z człowieczej natury NabuchodonozorI ten, co Boga bluźnił, trawę łapał ozor.
Spadły mury wysokie, które samem spycha
Echem trąby Jozue, wielkiego Jerycha.
Spadł wysoki Madyan, kiedy garścią ludzi
Gedeon go oświeci i ze snu obudzi,
A on młocek wczorajszy — cud nie wysłowiony!
Monarchom z głów dostojnych zdejmował korony.
Padł Holofern Judycie, Sisara Jaheli,
Bohatyr mdłej niewieście i szabla kądzieli.
Grzechy nasze, o Panie!, za którymi w tropy
Na pierwszy świat chodziły ognie i potopy,
Dziś nie w wodzie (dla tęcze), nie w ogniu z Gomorą,
Ale się w własnej swojej krwi czyszczą i piorą.
Krwią się myje, krwią poci ten świat jako w łaźni:
Wszędy pełno niezgody, pełno nieprzyjaźni.
Nawet miłość prywatna między ludźmi zgasła,
Wszytko z łakomstwem zazdrość nieszczęsna popasła.
Jeżelić kto co radzi, patrz na obie oczy,
Bo teraz każdy wodę na swe koło toczy;
Usty świadcząc ofiary, wywodzi cię w pole
A niechętnym sercem żga i od siebie kole,
Byle cię jako zażąć albo cię mógł zażyć;
Poty termin przyjaźni, którą wyposażyćJeszcze trzeba; tym kształtem zmyje cię bez ługu;
Bo jeśli mu się słowa i upomnisz długu,
Za psa twoja uczynność, krew, przyjaźń, warunek!
A drugi, rychlej niż dług, weźmie basarunek.
Wyrzekł się świat szczerości, rzadko między braty
Znajdziesz ją rodzonymi, nikt nic bez prywaty
Nie robi, i gdzie mu się praca nie nagrodzi,
Niech tonie, niech psy drażni, niech o kiju chodzi,
Bliźniemu nie usłuży, nie poradzi szczerze,
Cóż by go miał wykupić z pogańskiej obierze?
Byłoć to, powiedają — i prawdę podobno,
Póki moje a twoje nie strzygło tak drobno
Ziemie; póki łakomstwo i przeklęte żądze
Nie dały miejsca prętu, łanu, łokciu, siądze;
Miarą sama potrzeba: gdy natury wedle
Ani w odzieniu człowiek, w piciu, ani w jedle
Inszego na tym świecie szukał sobie bytu,
Okrom przyrodzonego dla ciała dosytu.
Ziemia też dobrowolnie, bez ludzkiej ciemięgi,
Bez pługu, nie kąkole, chwasty i ostręgi,
Czyste zboża rodziła: co śnieć, co kostrzewa,
Nie znał człek, więc rok cały nieszczepione drzewa,
Miody, soki, oliwy i rozkoszne figi
Dawały; owo żyli bez wszelkiej fatygi,
Takie wiemy Lacyum z poetyckich liter,
Kiedy zegnał na ziemię Saturna Jupiter.
Toż nie dwaj, nie trzej, co dziś przykład barzo rzadki,
Lecz wszytek rodzaj ludzki, jakby z jednej matki
Wyszedł: tak go miłości jednoczyły pęta,
Że wojny na się nigdy, tylko na zwierzęta
Drapieżne, nie podnosił; każdy człek był bratem,
Każdy bliźnim, z niedźwiedziem nieprzyjaźń kudłatem,
Z wilkiem, lwem i tygrysem i co się na szkodę
Bestyj lągnie; z tymi człek wieczną miał niezgodę,
Którym do dzikiej dała natura postury
Okropny ryk, kły, rogi, raci i pazury.
Ptacy nosy i spony przy pierza lekkości;
Skrzele ma niema ryba i zęby, i ości;
Żądła gad jadowite, bazyliszek w oku
Śmiertelną ma zarazę; w nozdrzach jest u smoku;
Wąż kąsa a jeż kole, brzydki pająk truje;
Tnie osa, mrówka, komar i biedna pchła uje;
Nagi człowiek, bez broni, bez biegu, bez mocy,
A wżdy teraz ani lwi, ani się tak smocy
Waśnią na się, jako on na swe własne plemię:
Bestyje, ognie, wody, wiatry, nawet ziemię
Stosuje (tu dowcipy, tu rozumy liczy),
Gdy ludzi z świata gładzi, gdy bliźnich kaleczy!
Jeszczeż pogaństwo, jeszcze, co pod Mahometem
Z bydlęty za cielesnym dało się impetemI pobożność i prawo ostrą szablą mierzą
(Nie dziw, bo nie zna Boga i Jego przymierza),
Ale my chrześcijanie, jako się sprawimy,
Ze stokroć bardziej sami z sobą się dławimy,
Niźli z Chiną Scytowie, niż Turcy a Persi
Pod jednym zabobonem żyjąc, którym piersi
I serce bisurmańskie, choć ścierwy obrzeżą,
Obewrzały nikczemną bydlęcą lubieżą.
Pojźry, o wieczny Boże, któryś niegdy tęgiem
Ujął gniew sprawiedliwy przez niebo popręgiemI wiecznieś malowaną zawiązał obręcząSwój arsenał, skąd grozy Twe nad światem brzęczą —
Pojźry na tęczę, którą słońce Twej dobroci
We krwi i w wodzie świętym rumieńcem stokroci,
W tej krwi, którą toczyła niedołęga nasza,
W tej wodzie, co Twych sądów na ludzi przygaszą;
Przez tę krew, przez tę wodę, która jednym stokiem
Lała się, wytoczona Syna Twego bokiem,
Proszą Cię chrześcijanie, Stwórco miłosierny!
Zamkni krwie w Cię wierzących żałosne cysterny!
Nie racz ich, nie racz, Panie, z twardym Faraonem
Za wielkie grzechy w morzu zagubiać Czerwonem!
Niech jej nie toczy srogi bisurmanin czopem,
Nie racz świata drugi raz zatracać potopem!
Ale niech nasze serca zwady i niesnaski
Przeciw sobie wyrzucą, a dla Twojej łaski
My, pod nowoprzymiernym którzy żyjem kluczem,
Tobie krzywdy i swoje urazy poruczem.
Ty pokarzesz, kto winien; za Twych ludzi zgodą,
Spuszczą rogi poganie, którymi nas bodą,
I jeżeli nie wrócą, co naszą niesforą
Wzięli, przynamniej więcej już niechaj nie biorą!
Bo odtąd jako buje białopióry orzeł
Pod znaki zbawiennego krzyża upokorzył,
Odziawszy skroń szczęśliwej wiktoryej bobki,
Pisał pamiętne durnym sąsiadom nagrobki
I takiemiż przewiwszy złote wieńce zioły,
Bogu święcone niemi ozdabiał kościoły,
Skoro mu w Mieczysławie z oczu spadła łuska,
Skoro z Jagiełłem mitra litewska i ruska
(Wraz z nim z błędów pogańskich ten naród wyzuty)
W Pogoniej mu waleczne dała Korybuty(Dwunastu rodnym braciej po ojcu Olgierdzie,
Wiarę poznać zdarzyło Boże miłosierdzie).
Tak Orzeł, którego wzrok blask zniesie najjarszy,Świętym związkiem z wojennym Pegazem się zwarszy,
Którego dzielny osiadł Bellerofon kłęby,
Walił trupów pogańskich obszerne poręby.
I już byli tam swoje rozpostarli kopce,
Gdzie Dunaj Czarne morze miesza a to obce
I słodkie biorąc wody w zasolone brzuchy,
Pieni się i straszliwe sprawuje rozruchy,
Aż kędy cicha Wisła, krom szumu, krom zrzuty,
W bałtyckich porciech stawia ładowane szkuty.
Ale Bóg, który tego świata podkomorzym,
Jednym się nam rozkazał kontentować morzem;
Drugie dał Turkom, gdzie się Jupiter stał wołem
(I godzien stać, taki bóg z bydłem pod okołem),Żeby na dużym karku piękną dziewkę onę,
Mógł przepławić na czwartą tego świata stronę,
Której skoro subtelną dotknęła się stopą,
Natychmiast jej przezwiskiem nazwana Europą.
Tam hardy Ottomanin, obciążywszy pęty
Azyą i Afrykę, stanowił okręty;
Tam się w cudzym, o wstydzie, rozpostarszy kącie,
Łowi ryby, jak stara przypowieść, w odmącie;
A co dalej, to głębiej zaciągając włokiem,
Wziął Kandyą i na Rzym krzywym patrzy okiem,
Tam Grecya, tam ona macedońska pycha,
Tam z Tracyą Bulgary i pół Węgier wzdycha.
I przez nas jak siano wlókł, bo gdy owce strzygą,
Drży baran. Obyż taką zjednoczeni ligąChrześcijanie, w jakiej są bisurmani sforze —
Jużby ich za Czerwone zapędzili morze!
Ale gdy pojedynkiem każdy się z nim bije,
Wszytkich zwycięży, wszytkim da jarzmo na szyje.
Tać to bestyja, strasznej to plemię Gorgony,
Co wlecze niezliczone jednym łbem ogony
I przyszedszy do płotu, kędy głowę wsadzi,
Snadno wszytkie ogony za głową wprowadzi.
Tysiąc głów chrześcijanie, jeden ogon mają,
Które, kiedy sobie dziur osobnych szukają,
Choćby co wiedzieć jakim snuli się obrotem,
Muszą koniecznie ogon zostawić za płotem.
Stądci, stąd trzeba będzie dać liczbę koniecznie
Bogu, gdy przyjdzie na świat dekretować wiecznie.
Ta krew, którąście z sobą lali sami hustem,
Jawnym wam będzie świadkiem, jawnym nieodpustem
Że nie raczej, pogańskie farbując nią karki,
Na więźniów chrześcijańskich zniesiecie jarmarki,
Gdzie tyle milionów, aż się serce kurczy
Od żalu, na każdy rok ludzi się poturczy.
Ale mnie cóż po tym brać prowincją cudzą?
Są ambony, niechże was kaznodzieje budzą
Z tego snu, w którym wszytkie utopiwszy zmysły,
Sprosnym zbytkom, skąd grzechy jak z pasma zawisły,
Swe rady, swe fortuny a szkodę ku szkodzie
Poddajecie, gdy Turczyn łupi was o wodzie.
Nigdyć męstwo w rozkoszy a cnota we złocie
Nie może w doskonałej ostać się istocie.
Twarda stal; niechże jedno pójdzie między ognie,
Tak zwolnieje, że ją młot jako łyko pognie;
Pieszczota nieszczęśliwa kominem a miechy.
Pycha, zbytki i wszytkie cielesne uciechy;
W tym węglu, nie będzie-li od rozumu wstrętu,
Zmięknie, choćby z twardego serce diamentu.
Co siły Samsonowi bierze, co go ślepi?
Żądza miłości, skoro w piersi mu się wrzepi.
Co miecz Achillesowi, kobzaż wzięła z ręku?
Żądza miłości winna, że pilnował brzęku,
Kiedy się drudzy bili; dopiero ją zwładał,
Skoro w bitwie swojego Patrokla postradał.
Pięknież Herkulesowi, gdy tryumfów pełny,
Nie wstydał się z dziewczęty wrzeciona i wełny?
Albo kiedy pijany groźną onę klawęDziecku dał za konika; wrzuciwszy pod ławę
Lwi łupież, którym trwożył piekielne napasty,
Nagi między Satyry wszedł i ich niewiasty?
Póty się Aleksander o drugi świat pytał,
Póki męstwem a cnotą rycerską zakwitał;
Aż gdy w perskich delicyj da się Lernę cichą,
Aż on mały z wielkiego, aż szaleje pychą,
Z której hydra stogłowa zaraźliwą parą
Cnoty jego plugawą powlokła maszkarą.
Wie świat, co był Hannibal, co Rzymowi robił,
Jakie wojska do nogi znosił, wiele pobił
Zawołanych hetmanów, i nie po raz dymem
Całe Włochy zaduszał pospołu i z Rzymem;
Wszytkie kąty spustoszył a od lat piętnastu
Jako wszedł w Europę, kurzył pod nos miastu;
Odebrał prowincyje, i już we zwierciedle
Widział Rzym ciężkie jarzmo, swe tylko osiedleTrzymając, z nieba sięgał pomocy w tym stosie,
Wszytkie ludzkie sposoby puściwszy imo się.
Jakoż jużby był brzęczał nieomylnie w pęcie,
Ale inszy padł w górnym dekret parlamencie.
Póki ludzi Hannibal w twardych pracach trzymał,
Póki ich słońce piekło, mroźny wiatr przedymał,
Co dzień bitwa, co noc straż o wodzie a chlebie,
Póty wojsko z wodzami wielkim sercem grzebie.
Ledwie wojsko wprowadził do kampańskich cieni,
Aż się on lew okrutny z swej sierści wyleni,
W lot one ostre zęby i ogromne spony
Na gałęziste rogów jelenich korony
I na łaskawych łosi kopyta frymarczy,
Już rochmanny, już grzywy nie jeży, nie warczy,
Słodkie wina, miękkie sny, złotem tkane szaty,
Wdzięk owoców rozkosznych, oliwy, sałaty,
Skruszyły Hannibala, że do swej Kartagi
Wrócić musiał i z nią wraz wziął śmiertelne plagi.
Siła inszych przykładów przytoczyłbym i tu
(Ale mi rzecz mojego nie da propozytu),
Jako zawsze stroniła bohatyrska cnota
Od wszelakich rozkoszy i od składów złota,
Boć i w naszej Ojczyźnie niedawnymi czasy,
Nim ją Włoszy wiotchymi zarażą hatłasy,
Surowym zabroniono żołnierzowi godłem,
Żeby nie srebrnym konia rzędem albo siodłem
Ani miękkim sam siebie okładał jedwabiem,
Co nieprzyjacielowi do wygranej wabiem.
Obrót i dzielność konia, ręka serce zdobi
Kawalera, w to, w to się niechaj każdy sobi.Żelazem Mars do sławy odkłada wrzeciądze;
Niech się gach złoci, niech Żyd gromadzi pieniądze.
Najmniej Epaminondy, najmniej to Agryppy,
Najmniej Emiliusza nie szpeci, że stypy
Na tych ludzi, których świat nie przestanie sławić,
Pogrzebie nie było czym dla ubóstwa sprawić,
Chociaż ilekroć który z tryumfem się wracał,
Milionami skarbiec publiczny zbogacał.
Ale gdzież mnie to pióro rozpędzone zniesło?
Nie moja rzecz zaprawdę, nie moje rzemiesło,
Wodzom i bitnym pisać żołnierzom reguły,
Wskrzeszać, których już kości w grobie się rozsuły.
Polską naszą Bellonę na teatrum świata
Sarmackiego prowadzę: teżby jesne lata
I czas z ojcy naszymi miał zagrześć pożerny?
Nie da Bóg Swej roboty! Otwieraj odźwierny
Wrota, gdzie na szerokiej mej Ojczyzny sali
Wielcy bohatyrowie będą się pisali!
Ale wprzód niż za progi z tą boginią idę,
Żebym, miasto przysługi, nie padł na ohydę,
Gdzie mnie straszą tak świeże, jak dawne przykłady,
Proszę o wzrok i ucho skłonne do mej swady!
Lichać, licha; co prawda, to i nie grzech; widzić
I sama, lecz się szkoda za ubóstwo wstydzić!
Z nikim się równać nie chce, ani psuje głowy,
Że za pierwszymi będzie zbierała podkowy.
Nie trwóż mnie, cny Twardowski, nie pokazuj z żalem
Prace swojej przed grubym spalonej Moskalem.
I na to-żeś zarobił Władysławie Czwarty?!Proszę, niech Mars, nie Wulkan, bierze moje karty!
Więc jeżeli Homerus, książę między Greki,
Maro między Latyny, nie mógł ujść opieki,
Ronsard między Francuzy, zębatego Moma,
Zielone drewno gore, nie maż się bać słoma?
Ale twymi stopami, o wielki Jakubie
Sobieski, postępując, dobrze wróżę sobie:
Że jak pod jesionowym, co się go wąż boi,
Tak cał będę pod cieniem wielmożności twojéj!
Splendor domu wielkiego, który w tej Korony
I Marsem i Minerwą niebo bije łonyOd najpierwszych początków i konsem i swadą,
Zaślepi tę gadzinę swym blaskiem szkaradą;
Splendor wielkich honorów, które, gdy terminu
Dostąpią najwyższego, na Janie, twym synu,
Osiędą. A któż bez łez wspomnieć może Marka,
Któremu śmierć przed laty dotrzęsła zegarka.
Igrał krwią bohatyrską poganin przeklęty,Tocząc ją hustem z więźniów, obciążonych pęty.
I hirkańskie tygrysy, nad które nic pierwej
Surowszego nie było, i co tylko ścierwy
Po norwejskich urwiskach i ryfejskich górach
Na żer nosi szczeniętom w zębach i pazurach,
Wszytko to Krym w tyrańskiej zrówna okrutności!
Gdzie przed laty Dianie tauryckiej z gości
Takie prawo, ten zwyczaj był u pogan stary,
Iż z ludzi poimanych palono ofiary,
Wspomniał sobie Nuradyn zwyczaj zaniedbany —
Lecz pisze urażony na marmorze rany.
I godzieneś, o wielki Sobieski, że na cię
Po zeszłym rodzicielu, po kochanym bracie,
Przywilejowanego trzymając się prawa,
Wielka spadła koronna laska i buława:
Laska — bo też twój patron marszałkował Bogu;
Buława — żebyś przytarł bisurmanom rogu,
Pomścił się śmierci bratniej, którać serce w strefyKraje, nad harpijami i srogimi gryfy.
Dziś twe Pole kochane, twoja Złota NiwaNiech wygląda źrałych zbóż szczęśliwego żniwa,
Doczekawszy Miesiąca, w którym źreją Wiśnie:
Tak rzeczy sporządziła natura umyślnie.
Tegoć życząc, do swej się wracam Muzy, a ty
Stalne sierpy i kosy ciągni na musaty
Już we trzech częściach Turczyn rozpościera świata
Twardy tron, już ciężarem samym insze zgniata
Królestwa; już Azyja, już ma i Afryka,
Już ma na karku piękna Europa łyka;
Gdzie nad samym Bosforem ze wszytkich narodów
Zburzonych najsławniejszy opanował z grodów
Konstantynopol — niegdy twój, Paleologu!
Tam siedzi i samemu nie składając Bogu,
Do ostatniej złupiwszy okrąg świata miazgi,
Wszytkich za nic poczyta, wszytkich za drobiazgi.
Anoż ona mizerna śmieć ludzka, co zrazu
Budowali koszary po grzbiecie Kaukazu,
Ubogich skotopasów zgraja czcza i nikła,
Dzikim tylko niedźwiedziom i wilkom nawykła,
Z pastucha zbójca, żołnierz ze zbójce, o cuda!
Ta-li świat miała tedy zhołdować paskuda!
I są jeszcze cesarze rzymscy? I bez wstydu
Od tej nędze, od tego wykąsani gidu,
Tym się piszą tytułem? Wstań z popiołu, Kaje,
Któremu to przezwisko najpierwej Rzym daje;
Obacz, jaka odmiana, jako wielkie drwiny:
Nie mając panowania twego i trzeciny,
Wdział drugi trzy korony i ma nad cię wiele,
Coś świat cały a jednę tylko miał na czele.
Nie trzebać się było bać, żebyć ją opłotniZdjął sąsiad, co by było daleko sromotniéj.
Który skoro się tak już daleko rozszerzył,
Każdy się z nim przyjaźnił, każdy się przymierzył.
Stąd naprzód z Bajazetem, a potem z Selimem
(Zięciem ten, a tamten był Mehmetowym synem),
Kazimierz Jagiełłowicz, który w liczbie trzeci,Wieczne zawarł przymierze; po nim jego dzieci,
Olbracht i Aleksander, przysięgą wzajemną
Z Turkami się wiązali w przyjaźń nierozjemną.
Tęż z koroną od przodków swych wziął Zygmunt pierwszy,
Którego w nas żaden wiek sławy nie zawierszy:
Tak się jego werżnęły w serca ludzkie cnoty,
Ze póki świat trwa, one trwać też będą poty;
Lecz i ta nie ostatnie pewnie miejsce bierze,
Gdy tak żył w poprzysięgłej z Solimanem wierze,
Z człekiem sławnym, wojennym, że i dotąd słodka
Tych pakt Turkom pamiątka dla wielkiego przodka.
I choć też były czasem okazyje zwady
(Bez czego ledwie może być między sąsiady),
Ale gdy do pokoju przychylni z stron obu,
Nie trzeba długo szukać do zgody sposobu;
Nie brać się za każdą rzecz, a dopieroż małą,
Kto chce żyć między ludźmi i mieć przyjaźń całą.
Aczci zaś, gdy się nie mścisz pierwszej krzywdy owej,
Gotuj się prędko cierpieć i wyglądaj nowej;
Zaś kto się mści, dwa razy, mówią, bywa bity:
Moja rada, z możniejszym nie zadzieraj i ty!
Zgoła ze złym sąsiadem nigdy bez kłopota!
Zawsze padnie na nogi, jako rzucisz kota.
Dlatego w żadnym u mnie nie jest dziwowisku,
Ze on szary Floryjan na pobojowisku
Gdy w się pchał wytoczone jelita na ziemię,
Łokietkowi królowi odpowiedział, że mię
Barziej boli zły sąsiad w mej wiosce, niźli ta
Rana, przez którą ze mnie wypadły jelita!
Stąd Jelita Zamoyskich, trzy złożone groty,
Wieczna pamiątka, wieczny charakter ich cnoty;
Które gdy się z Księżycem Wiśniowieckich zdadzą,
Na królewskim je tronie Polacy posadzą:
Więc do zgody sąsiedzej Orła i Pogonie.
Te, co ich sąsiad mierział, Jelita w koronie.
Ale się ja do rzeczy wracam przedsięwziętej.
I Stefan, i August pokój on zaczęty
Trzymał nienaruszenie, chociaż żywe serce
Wrzało w Stefanie na te wszech krajów pożerce;
Chociaż go Sykstus piąty do tego prowadził,
Żeby był złamał pakta, żeby się był zwadził;
Lecz Warna rozradzała i stawiała w oczy
Władysława, który krwią po dziś dzień widoczy,Że i poganinowi ze złomanej wiary
W tropy pomsta, niesława, śmierć, trumna, grób, mary.
Wolała, mówię, wara! na Polaki Warna.
Tak-że by nasza była korona niekarna?
Lecz i Moskwicin krnąbrny, choć sto razy bity,
Przeszkadzał Stefanowi takie propozyty:
Co się z nim dziś pojednał, co się z nim sprzyjaźnił,
Zaś go jutro pogniewał i na się rozdrażnił.
Więc samą utwierdzone przez czas tak niemały
Starożytością, one dotąd pakta trwały,
Aż przez skryte skałuby i tajemne dziurki
Między mężne Polaki a nadęte Turki
Straszny się wojny krwawej nagle ogień wzniecił,
Który świat od zachodu do wschodu oświecił.
Co za przyczyna wrzawy i onej turnieje,
Co pokój tak stateczny, tak długi rozchwieje?
Powiedz Muzo, to mając pieśni swych prawidłem,
Ze i swoimże uszom pochlebstwo obrzydłem;
Cnotę zaś, która samą sławą się nagrodzi,
Przyznać w nieprzyjacielu i chwalić się godzi!
Tobie tej czci przedwieczne życzyć chciały losy;
Stąd twych Snopów, Zygmuncie, kwitnąć będą kłosy
I tobie, Władysławie, boś tu za Ojczyznę
Pierwszą pięknej młodości położył ćwiczyznę
Z Osmanem, który na cię trzy sprowadził światy;
Aleś ty sercem przeniósł rówiennika laty.
A jako was fortuna złączyła tym placem,
Świat Kuryacyusa widziałby z Horacem,
Gdyby sercu i ręce puścić chciało lejce
Zdrowie: boś nie w obozie, ale był w aptece;
Przytomność jednak twoja i twój namiot głuchy
Serca dodawał i cnym żołnierzom potuchy.
Cóż gdybyś wsiadszy na koń złotą klawą kinął!
Jak wiał, tak by był Osman i z swym wojskiem zginął.
Ordy naprzód tatarskie posiadszy te kraje,
Gdzie przedtem Tauryka, dziś Krym i Nahaje,
Urywczy wiodąc żywot, o kobylim zdoju,
Ani chcą, ani mogą posiedzieć w pokoju;
Ani handlów prowadzą lądem albo wiosłem;
Ani się pospolitym parają rzemiosłem;
Ani ci wsi budują; ani wprzągszy wołu
Pługiem w ziemi ludzkiego szukają żywiołu.
Dom, talaga pleciona; strój, futro baranie;
Bankiet, źrebię; w bachmacie ukontentowanie;Żon, co trzeba któremu; z niewolników, sługi.
W domu zabawa: derhy, uzdeczki, kańczugi.
Więc czego nie dostaje, jakby słusznym prawem,
Jeśli ukraść nie mogą, bojem biorą krwawém.
Ta przeklęta szarańcza tak się w Polskę wpasła,
Że dotąd tamta ściana nigdy nie wygasła,
Bo lada w dzień, w bok koniom włożywszy ostrogi,
Świeżym dymem, świeżymi kopcą ją pożogi.
Tak giną wsi i miasta, a za kożdym razem
Sto tysięcy dusz weźmie, sto zgładzi żelazem.
O! jako barzo często kwiat koronnej młodzi
W pojśród ziemie ojczystej w tej tonął powodzi,A dziewek krwie szlacheckiej — ciężki żal bez miary!
Pełne i dziś pogańskich przekupniów bazary;
Z niemowiątek zaś owych, z których bite szlaki
Za nimi, w kilku leciech widzim poturnaki,
Którzy drogą krwie Pańskiej opłaceni ceną,
Sprośnego Mahometa uśpieni Syreną,
Onę myśl chrześcijańską jako paraliżem
Masłokiem zaraziwszy, świętym gardzą krzyżem,
Starszy z czół chrześcijańskich charakterów cechy,
Krwią własną przez obrzezkę wpisani do Mechy.
Takieć w Polszcze rabieży robiły i mordy
Tatarskie pod skrzydłami tureckimi ordy!
Z drugą stronę Kozacy, naród także ludny,
Spadszy mskłymi z porohów swego Dniepru sudny,Oświecą Czarne morze i tej, co Podole
Orda, trwogi nabawią Konstantynopole.
Ci pobrzeżne fortece i portowe zamki,
Których po dziś dzień starczą okropne ułamki,
Głębiej niźli na pięć mil wkrąg zapadszy w ziemię,
Ogniem i mieczem niszczą bisurmańskie plemię.
Często po swych dziardynach, gdzie się Flora poci
Balsamem, gdzie rozkoszne pomarańcze złoci,
Częstokroć po zwierzyńcach przechodząc się hardy
Sułtan, gdy patrząc na lwy cieszy się i pardy,
Razem ognie kozackie urażą go w oczy.
Których flota jeżeli na morzu zaskoczy
Ładowane okręty, zwłaszcza po swym plecu,
Część ich Neptun ma na dnie, a część Wulkan w piecu.
Aleć i w samych portach, kiedy insperacieZbiegną Kozacy, toż ich potka na Gałacie
A woda krwią rumieni, o hańba, o wzgarda!
Pełne dział arsenały, pełna kortygardaUstrzępionych janczarów; odlewani z miedzi
Ryczą smocy: po wieżach wyją hodzie biedzi;
Wre miasto, ziemia jęczy, a pomorskie skały
Szkaradych kartaonów echem rozlegały.
Darmo: bo Zaporożec, mając to za bajki,
Sunie chyżo ku Dniepru obciążone czajki,
I jeżeli za sobą obaczy pościgi,
Tak z bliska, jak z daleka pokaże im figi.
Takieć się w Polszcze rzeczy, takie w Turcech działy,
A przecie mir zostawał na papierach cały.
Była wolna obrona tej i owej stronie.
Częściej jednak Tatarów gromiono w Koronie,
Gdzie koń konia, chłop chłopa, na morskiej zaś głębi
Okręt czółnów, ni kania dogania gołębi.
Dobrzem rzekł, że mir cały, ale na papierze;
Kto by był chciał w obiedwie serca wejźreć szczerze,
I Turczyn na Kozaki, i Polak na Ordy
Za pierwszą okazyją wecowali kordy:Żeby ich w ichże gniazdach i w własnym popiele
Jako szkodliwe wyrżnąć do korzenia ziele.
Turków to osobliwie korciło bez miary,
Gdy naszy porażali na nogę Tatary,
Naród udzielny, bitny, który dotąd głosem
Wolnym pana obierał, a im ci pod nosem
Bez wszelkiej pomsty kurzą, co Dniepru porohy
Osiedli, wzgardzonego pospólstwa motłochy.
Więc się im w ręce prawie okazyja poda,
Kiedy Stefan Potocki, wtenczas wojewoda
Bracławski, z dawnymi się skrewniwszy Mohiły,
Którym prawem dziedzicznym Wołochy służyły,
Chce brata żony swojej na ojcowski stołek,
Pod którym chytry Tomsza cicho kopał dołek
Za powodem tureckim, posadzić; a do tej
Potrzeby wiele się ich da pisać z ochoty.
I puścił się do Wołoch swoim tylko dworem
A ochotnym żywej krwie koronnej wyborem.
Siła na to baczniejszych sarkało w senacie,
Że się tej wojny podjął swej kwoli prywacie;
Ale on, gdzie przedwieczne ciągnęły go wrogi,
Z przedsięwziętej nikomu nie dał się zbić drogi.
Już milę tylko od Jass roztoczył nad Dzieżą
Rzeką namioty swoje, gdzie z oną młodzieżą
Szlachetnej krwie sarmackiej — ciężki żal Koronie —
Pierwsza sława niestotyż bez potrzeby tonie,
Bo Turcy niezliczoną osuwszy ich zgrają,
Acz się póki sił, póki broni opędzają,
Na koniec z znaczną swoją zatłumili szkodą,
Mało co żywcem z samym wzięli wojewodą.
Prędko po nich Korecki, mając siostrę drugą
Niefortunnych Mohiłów, nad tąż właśnie strugą,
Chcąc szwagra Aleksandra stwierdzić panowanie,
Który był Turków z Tomszą wybił niesłychanie,
Wpadł w sidła Imbrajmowi, okrutnemu baszy.
Tak po dwakroć w Wołoszech porażeni naszy.
Książę uszedł; Potocki pod czarne kopuły
Wrzucony do smrodliwej więźniem Jedykuły,
Skąd nie pierwej w Ojczyźnie swoje zaległ groby,
Aż pompie tryumfalnej przyczynił ozdoby
Okrutnym bisurmanom, którzy już grzebienie
Stawiają: już im polskie imię w lekkiej cenie,
Którego im większy strach przedtem mieli w oczu,
Tym durniejszy, jako koń, gdy zbędzie poboczu.
Ani już kupcom wolno w ich postać kolei;
Nie mogą się w chwyconej ukoić nadziei,
Że ścianę, od której ich przestrzegały wróżki,
Swemu Mahometowi porąbią w podnóżki.
Dodał serca Moskwicin zajątrzony jeszcze,
Ze się w własnej krwi jego monarchia pleszcze,
Bo podtenczas Polacy nieprzerwanym cugiemKrnąbrny naród moskiewski takim myli ługiem.
Leci poseł za posłem, upominków gęstwa,
Chwalebne winszowania z Polaków zwycięstwa,
Prośby i obietnice i wszelkie przynuki,Żeby rznęli między się Koronę na sztuki.
I niewielkiej już było potrzeba namowy:
Bo Achmet, tryumfami świeżymi surowy,
Posyła Skinderbaszę, wielkiej sławy męża,
Aby jeszcze z Polaki spróbował oręża;
Rozdwojone tam siły: zwykłym, da Bóg, szczęściem
Trupem tego narodu ich pola zagęścim.
Tym basza napuszony leci jako z kusze,
Tusząc, że wojska w Moskwie; lecz skoro u Busze
Obaczył Żółkiewskiego ludzi i armaty,
Onę ekspedycyją skończyli traktaty.
Wtenczas wzięły Wołochy Turczyna za pana,
Które dotąd na obie chromały kolana;
Myśmy się swego prawa już wyrzekli cale,
A co prawda, żeśmy go mieli też o male.
Tak rozumiał Żółkiewski, że mniejsza jest z chromémHołdownikiem utrata, aniżeli z domem
Ottomańskim nieprzyjaźń i wojna widoma.
Każdemu psu kość luba, każdemu łakoma,
A kiedy mu czymkolwiek gębę zatkasz prawiéj,
Tym się kąskiem, będzie-li chciał szczeknąć, udawi.
To wżdy ledwie Żółkiewski u Turków wyswarzy,
Ze chrześcijanie tamci będą hospodarzy.
Ten traktat z Skinderbaszą wtenczas miała Busza.
Czego nam żal, lecz późno na radę z ratusza!
Późno i ciebie serce, hetmanie, zaboli,
Skoroś dał prowincyją pogańskiej niewoli;
Skoroś stracił przedmurze, za którego cieniem
Nie zaraz nas przykry wiatr pierwszym doszedł wieniem.
A teraz rychlej wojnę niźli ujźrym posła
W Koronie; lecz to wszytko Boska ręka niosła!
Wtem Achmet, pod którym się te toczyły burze,
Cesarz turecki, oddał winny dług naturze.
Straszny dekret zaprawdę i gdyby nie z nieba
Ferowany, okrutnym nazwać by go trzeba,
Który prawem nieprawnym okrywszy krąg świata,
Cokolwiek na nim żyje, wszytko w ziemię wmiata.
Tymże musem monarcha, co i gnojek lichy,
Kiedy czas przyjdzie, lezie pod nię na trzy sztychy.
Tak z barłogu chudzinę, jako pana z puchu
Wepchnie do grobowego Lachezys zaduchu!
Na Achmetowym tronie, ledwie pierwsze progi
Dzieciństwa przestąpiwszy, siadł Osman, co z bogi
Górną porówna myślą cześć młodości, głupi!
Nie wie, że równo młodych z starymi śmierć łupi;
Owszem więcej cielęcych, jako sami wiecie,
Skórek niźli wołowych bywa na wendecie.
Dawne młodych przywary, dawne to są błędy,
Że zdarszy się z opieki, jako ryba z wędy,
Blaskiem nowej swobody zaślepiwszy oczy,
Do swego się zginienia sama młodość toczy;
Prawdy słuchać nie może; musi-li? To gorzéj
W sercu go niż trucizna jadowita morzy.
To u nich przyjaciele, to są faworyci
Owi dworscy legarci, owi pasorzyci:
Pochlebcy i grubarze — po naszemu rzekę,
Którzy wziąwszy na swoję panicza opiekę,
W koło go jako gęste otaczają strzępki.
Wielkie jego dostatki, mowy i postępki
Z pokornym podziwieniem od rana do zmierzchu,
Tylko nie dokładając, w oczy chwalą, wierzchu,
A jako psi do jatki idąc za baranem,
Powtarzają: niedługo będziesz wielkim panem!
Których wszytka robota i w tym kładą zyski,
Skłamać; zagrać, kto umie; chodzić przed półmiski,
Póki czują o kocie i ojcowskim zbiorze.
A gdy reszty w ostatnim przewąchają worze,
Rozbiegną się i każdy w swoję stronę kinie,
A jedynak, jak beczka zbywszy soli, spłynie.
Toż ubitym gościńcem i bez kałauzaTrafi lub do zakonu lubo do zantuza(I toć twarda reguła w dębowej kapicy),
Kędy na Kluniaku chodzą zakonnicy.
Do Osmana wracając, dosyć ten miał buty
Z natury, ale kiedy przystąpiła ku téj
Opinia, którą w nim zauszni pochlebce
Budzili, już nie ziemię, samo niebo depce.
Świeżo przeszłe zwycięstwa, oddane pod Buszą
Wołochy, barziej górną fantazyją puszą.
Tak szczęśliwe początki monarchiej jego
Coś mu prognostykują, coś wróżą większego.
Jednym się oceanem, jednym światem nie chce
Kontentować; tym serce wychełznane łechce,
Że mu nic bezdrożnego, o co się pokusi;
Sama nawet natura posłuszna być musi.
Najwięcej Skinderbasza wojnę mu zalecał,
I coraz nowy ogień w młodym człeku wzniecał.
Nieprzyjaciel Polakom jawnie i pokątnie,
Wnet swoje i cesarską tym głowę zaprzątnie,
Że byle tylko Osman pomyślił o zwadzie
Z Polaki, garło swoje przy wygranej kładzie.
Aleć jej nie doczekał; po cecorskiej bowiem
Umarł struty i sławy swej przypłacił zdrowiem.
Czegóż się, czego zazdrość niecnotliwa wzdryga?
Gdy cnotę jako słońce blady miesiąc ściga,
I miawszy czas po temu, promień jego skąpi,
Gdy mu na zodiaku w biały dzień zastąpi.
Lecz jako słońce słońcem, skoro miesiąc minie,
Tak cnota cnotą, zazdrość jako chmura zginie.
Powiedał Skinderbasza, jak Polska nasiadłaKiedy by pod twe nogi, cesarzu, upadła,
Ten wyrok już niech cała Europa czyta,
Że cię monarchą świata całego przywita;
Najciężej ten płot przebyć i obarczyć skrzydła
Orła białego, pójdzie ostatek jak z mydła.
Tak Skinder, lecz i Tomsza wielce na to bolał,
Że Gracyan w Wołoszech, gdyż by się był wolał
Sam na tym widzieć miejscu, jednak przez traktaty
Buskie i on musiał przyść do takiej utraty,
Kędy przy tej Żółkiewski kondycyi stawał,
Żeby Turczyn Wołochy chrześcijanom dawał,
Zwłaszcza póki Mohiłów, a gdy tych nie stanie,
Tamteczni brać ten urząd powinni ziemianie.
Więc i sam jawnie radził, i do swojej rady
Wielu złotem przekupił, żeby przyść do zwady
Z Polaki, w czym się służyć co możności czuje,
Skoro Jassy osiędzie, panu ofiaruje.
Ukazował trakt wojny; podawał sposoby,
Że giaur samej tylko cesarskiej osoby,
Nierzkąc wojska, nie zniesie widzieć tylko okiem,
Bo go w krąg nieprzejrzanym okrywszy obłokiem,
Zegnawszy świat do kupy i lądem i morzem,
Albo zaplujem, albo głodem go wymorzym.
Ali basza podtenczas wielkim był kanclerzem.
Ten, acz kochał w pokoju i trzymał z przymierzem
(Nie z racyj, bo ich nie miał, lecz w pieszczocie lubej
Schowany, bał się wojny i wleźć pod kozuby
Habiane z onych gmachów i łabęcich puchów;
Nie będzie się chciało wstać, objeżdżać podsłuchów,
Nie zawsze też kryniczną najdzie do sorbetu,
Czasem wytrwać, czasem się przyjdzie napić mętu) —
Co acz wszytko Halego na umyśle nudzi,
Widząc jednak, że pana tym sobie przyłudzi,
Przed którym i na klęczkach, i na jednej nodze,
Równo ze psem, pod stołem który kości głodze,
Ochotnie służyć gotów i wyprawiać dudki,
Drzwiami skrzypać i nosa nadstawiać na szczutki,
Jako ten, który świeżo z eunuchów zgraje
Na dywan i cesarskie przełożon szaraje:
Więc też i ten na wojnę stary wałach woła,
A dobrze by dziadowi pilnować kościoła.
Skoro tę radę zawarł swej powagą brody,
Wielki wezyr obsyła nią janczarskie ody,
Pisze groźne do agów emiry i begów,Żeby do Donajowych ściągali się brzegów,
Żeby, białą wyjąwszy płeć i małe żaki,
Co tylko mężczyzn świat ma, gnali na Polaki.
Podtenczas Otwinowski przyjeżdża do Porty;
Przed wielkim posłem goniec o zwykłe paszporty.
Piotr Ozga trębowelski wyprawion starosta,
Tusząc, że traktat buski Turczyna ochrosta,
Wróci się pożądany pokój do swej klubyStratą Wołoch, a mirem powetujem zguby;
Choćby sarkał, choćby to nie zdało się komu,
Podleźć, gdzie nie przeskoczym; w ostatku, do domu
Z uszyma, kiedy zły targ; lecz gdy grzebień jeży,
Daj ty kurowi grzędę, on jeszcze chce wieży!
I Osman, Wołochami odąwszy się bardziej,
Polski chce i poselstwem i przymierzem wzgardzi.
O ponowę przyjaźni, o te winszowania
Nowego, z którym Ozga jechał, panowania,
Tudzież o potwierdzenie pakt Solimanowych,
Ni-ocz nie dba, w pochlebców uwierzywszy owych;
Nawet Otwinowskiemu nie dał i na oczyI tylko go zły tyran do wieże nie wtłoczy,
Imo prawa narodów, które są obrońce,
Które strzegą od gwałtu i posły, i gońce.
Więc już taką ubrdawszy fantazyją w głowie,
Każe, żeby dawali trybut Wołochowie,
Nie wedle podobieństwa, me wedle słuszności,
Ale jaki w okrutnej dumie swej urości.
Dopieroż ci chudzięta poznali niewolą
Pogańską, gdy im każą dźwigać, co nie zdolą;
Dopiero się obejźrą, skoro już czas minie,
Na przyjaźń polską, w tak złym Wołosza terminie
Że ją nie tak ważyli, jako należało,
Toż kiedy się nie dosyć emirowi stało
Cesarskiemu, gdy widzi, że Gracyan wila,
I że do polskiej ligi znowu się nachyla,
Zwłaszcza siedmigrodzkiego kiedy wojewody
List i jasne do Porty przejąwszy dowody,
Gdzie Turków na Polaki Betleem podżega
Dla cesarskiej pomocy, Gracyan przestrzega
I ten list do Warszawy śle z jawną swą zgubą,
Bo go zaś Betlemowi nieuwagą grubą
Odesłano, żeby się sam z swej ręki sądził,
Czym on Gracyanowi złość srogą wyrządził,
Z okrutną go przesławszy skargą Osmanowi,
Żeby zganił tak wielką złość hospodarowi.
A ten, więcej nie trawiąc po próżnicy czasu,
W skok każe Gracyana przywieść do tarasu,
Albo łeb zdjęty z karku powiesić na żerdzi,
Czem swojej Skinderbasza wierności potwierdzi.
Tedy w kilkuset koni zbiegł do Jass ochoczy,
A skoro carski wyrok przełoży przed oczy
Hospodarowi i tę cedułę tak smutną:
Jeśli żywcem iść nie chcesz, daj, że-ć głowę utną,
Racyom miejsca nie masz, kat gotowy czeka,
Swoich nie ma przy boku nad dziesiątek człeka;
Więc, prawi, kiedy takie pana mego zdanie,
Jutro z tobą do Porty wyjadę w świtanie
I oddam ci od zamków powierzone klucze,
Dziś się w drogę gotuję i wielbłądy juczę.
Zrazu Skinder był twardy, lecz skoro uważy,
Że skarby w kupę zbierze, na tę go przeważy
Łakomstwo stronę, że da całe odwieczerze
Frysztu, nim swe Gracyan skarby w kupę zbierze;
A tymczasem zawiodszy straże na wsze strony,
Szedł na wczas, bo był nagłą jazdą utrudzony.
A Gracyan i najmniej nie myśląc o drodze,
Puści wściekłe gniewowi i żalowi wodze,
Zbiera wierne bojary i nim się postrzeże,
Zrazu cicho pogaństwo po gospodach rzeże;
Potem, skoro gruchnęły onym gwałtem Jassy,
Z Skinderbaszą ostatek poszło w dutepasy.
Zrobiwszy to Gracyan, wie, co za czym chodzi;
Zna swe siły, którymi tureckiej powodzi
Nie strzyma, a na tym się nie omyli pewnie,
Jeśli wpadnie w garść Turkom, że będzie na drewnie.
Więc do Polski jednego za drugim śle posła,
Dając znać, jaka w Turcech fakcya urosła;
Żeby się Ozga wrócił, bo tylko nie wsadził
Gońca Osman; żeby król o obronie radził.
To tak jawnie; cicho zaś z hetmanem rokuje:
Niech nie czeka, niech znowu Wołochy wetuje;
Wszytkich obywatelów jeden umysł szczery,
Nie chcą pod pogańskimi zostawać emiry.
Które nim się do końca nad nimi rozpostrą,
Proszą, żeby ich szablą oswobodzić ostrą;
Oniżby przy pogaństwie, żal się mocny Boże,
Mieli na chrześcijany ostrzyć swoje noże?
Przeto niech z wojskiem idzie; niech Wołochy bierze;
W ostatku Bóg swych ludzi wysłucha pacierze.
Nie zgoła był Żółkiewski na te prośby głuchy.
Boi się wdać Korony w nowe zawieruchy,
Zaś mu żal niesłychanie, co zrobił pod Buszą.
Tak go na obie stronie skryte żądze kuszą;
Nuż przymierze, które sam swą ręką podpisze.
To wszytko obojętną gdy myślą kołysze,
Na koniec: «Nie jam złamał te traktaty, rzecze,
O który widzisz myśli i sprawy człowiecze!
Tomsza-ż wierutny będzie tym narodem rządzić
Przeciwko spólnym paktom? Sam to racz rozsądzić!»
To rzekszy, Dniestr i z wojskiem przebywszy kwarcianem,
Siły swe z onym chudym łączy Gracyanem,
Który także zwiesił nos, obaczywszy nasze
Posiłki na zastępy straszne Skinderbasze.
Małeć tam było wojsko, ale małość ona
Sercem Kserksesowego doszła miliona.
Nie Dzieża, nie Cecora, podłe uroczyszcze,
Które dziś wieczne imię naszą klęską zyszcze,
Troja, Rzym i Kartago, Ateny i Tyry,
Niech się próżno nie chełpią z swymi bohatyry,
Jakich garść nieopatrznie, ach, pożal się Boże!
Hetman tu na nierówne naraził poroże;
Bo Skinder w ośmiudziesiąt, Dauletgierej we stu
Tysięcy Tatar nagle przypadł do arestu.
Cztery naszych tysiące, ale wziąwszy miarę
Z pierwszego dnia, woleli sromoty przywarę,
Których tchórz opanował; tedy ku wieczoru
Z wodzami do tysięcy uszło ich półtora.
Gracyan był najpierwszy z swą Wołoszą, który
Prut, potem Bukowinę przez wiadome dziuryPrzebywszy, gdy rozumie, że uszedł z pogromu,
Wołoszyn, co go ukrył, zabił go w swym domu;
Którego gdy następcy głowę przyniósł ściętą,
I on ścięt: nie ujdzie grzech karze suchą piętą.
Czego gdy zwąchał Skinder, wyprawi w pogonią;
Tych pobrał, drugich pobił; tych w Prutową tonią
Nagnał i topił oraz. Jakoweż widziadłoOdbieżanym w obozie na serca tam padło,
Gdy jedni ranni, drudzy wydarszy się z troku,
Nadzy i zmokli, w ciemnym powracali mroku.Żalowi okrutnemu noc strachu dodaje.
Dopieroż gdy niepewna nowina powstaje,
Że uszli i hetmani, wszyscy jak w odmęcie
Biegają, jakoby już w niewoli i w pęcie
Pogańskim. I ciurowie, wyzuwszy się z grozy,
Naprzód rabować jęli odbieżane wozy,
Potem i te, które już swoich miały panów.
Co kiedy wiedzieć doszło żałosnych hetmanów,
Wskok pochodnie i lane zapaliwszy knoty,
Objeżdżali przedniejszych rotmistrzów namioty,
Aż dzień, co wszytkim rzeczom wraca postać własną,
Zaświecił nad tym światem słońca lampę jasną.
Toż dopiero Żółkiewski w generalnym kole
Tych naprzód zgromi, którzy nieopatrznie w pole
Wyciągnęli tabory z piechotą i z działy:
Bo się w prawo i w lewo z szykiem nie stykały;
Skąd sześciu dział i strata czterechset piechoty.
Potem się skarżył na tych, którzy bez sromotyW tym nas polu odbiegli na wieczną narodu
Niesławę: jedniż piją, uchybiwszy brodu,
Mętny Prut, drudzy w dybach; liżą rany trzeci;
Jeśli też który uciekł na domowe śmieci,
Tu tu mu lepiej było trupem upaść bladym,
Niż żyć Bogu obrzydłym i światu szkaradym.
Na koniec animuje swe rycerstwo, żeby
W Bogu, który do takiej przywiódł ich potrzeby,
Doświadczając statku ich, ufność swoję kładli:
Bez Jego bowiem woli i biedni nie spadli
Wróblikowie na ziemię, a jeśli ptaszęta,
Cóż was w pieczy nie ma mieć ręka Jego święta?
Trwajcież, zacne rycerstwo, na przepych fortunie,
Której potem każdy z nas śmiele w oczy plunie;
Trwajcie! Co gwałtownego, prędko się przesili,
Co ciężej cierpim, zawsze wspomina się miléj! —
Tak Żółkiewski, choć w sercu pełno żółci czuje,
Pokrywa i wesołe czoło pokazuje.
Tu we wszytkich duch wstąpił; tu wszyscy jak znowu
Do broni, tabor spinać, podnosić ostrowu,
Bo też i Skinderbasza po wczorajszej próbie,
Trzy tysiące straciwszy, odpoczywał sobie.
Jeszcze był Bóg nie zesłał dziś naszym terminu,
Że od niezliczonego w tym odmęcie gminu
Nie zginęli, choć słyszy krzyk, widzi płomienie
Stert odbiegłych pogaństwo, Pańskie zaślepienie.
Cały tydzień w formalnym jakoby przymierzu,
Chociaż się w lepszym czuje Skinderbasza pierzu,
Obie stronie siedziały, prócz, że ku wieczoru
Sam Gałga podjechawszy, wywołał z taboru
Koreckiego, jako mu przyjaciel traktaty
Radząc; coć potem, z tymi ginąć desperaty?
Okupcie się na głowy, co was tu jest, złotem;
Broń oddajcie, a han was daruje żywotem.
Gdy tak Gałga po starej Koreckiemu zada:
Wprzód — rzecze — głowy ręka, wprzód swobody strada,
Niż broń odda; złota nikt na wojnę nie wozi;
O sierść się wilk targuje, skóry pragnie koziej.
Dasz znośne kondycyje, staniemy w akordzieBez krwie rozlania, Turkom tak powiedz i Ordzie.
Inaczej tu na drugim jeden lęże śniatem,
A zdrowia tak sromotnym nie kupi traktatem! —
Tu jako pies zajadły rzuci się na szkapie
Gałga i kilka razów szablą w pochwy kłapie;
A takżeś to durnego giaurze humoru?
Więc się już nie spodziewaj ze mną rozhoworu,
Szabla, szabla nas zgodzi i tę przą rozstrzygnie! —
To rzekszy, sunie cugiem i tylko się mignie.
Ale gdy głód, co żadnych wywodów nie słucha,
Coraz ludziom i koniom zaziera do brzucha,
W radę naszy chudzięta udają się wskoki:
Przyjaciel im odległy, Bóg aż nad obłoki;
Pola dać już nie masz z kim dla tych, którzy zbiegli;
Poganie ich dokoła koroną obiegli.
Toż się Bogu oddawszy, acz krokiem niesporém,
Idą śmiele ku polskiej granicy taborem.
Tysiąc sześćset dwudziesty zbawiennego dobra
Rok to był, a dzień trzeci miesiąca oktobra,
W siedm przebrane szeregów skartowano wozy,
Z pola spięte łańcuchy, a zewnątrz powrozy,
Ze w jeden raz wszytkie stać, wszytkie iść musiały.
Przód i tył nabitymi opatrzono działy;
Jezdne konie we środek, bo wszyscy piechotą.
Z obudwu stron taboru rota szła za rotą;
Korecki z Ferensbachem rozkazował w przodzie,
We środku Kazanowski, Szemberg na odwodzie.
Tym gdy z miejsca porządkiem, przez wały zrównane,
Ruszą tabor, pogaństwo zrazu zadumane
Patrzy, co to za dzieło; toż, jako się zbliżą
A twardą ich z dział naszy naszpikują spiżą,
Rozpierzchną się jako dym, a ci w swojej sile
Dosyć spokojnie uszli dziś półtorej mile.
Całą noc idąc, skoro słońce z morza wstanie,
Chcą odpocząć, ale się postrzegszy poganie,
Jako gradem z długiego kiedy prażma spadnie,
Wieńcem ich ze wszytkich stron osuli szkaradnie.
Niebo ćmią gęste strzały; od srogiego krzyku
Tylko się zrozumieją ludzie po języku,
Bo słyszeć niepodobna; tu i ówdzie wozu
Macają; utną, jeśli dostaną powrozu;
Drą się w tabor, jak pczoły, choć im z ula kurzą,
Tym się barziej w ul cisną, tym więcej się żurzą;
Abowiem naszy męskich skoro pocą skroni,
Żaden kule z muszkietu darmo nie wyroni,
Ale co natarczywsze uprzątają męże;
Jeżeli też którego ręczna broń dosięże,
Jako nie był na nogach; tak od swojej ściany
Na kilka stajań trupem złożyli pogany,
A już też jasne słońce spadało z kompasu.
Kiedy ludzie szli na wczas, naszy do niewczasu,
Rum w drogę, a poganie tuż przy nich we sforze,
Póki tylko ostatnie nie zagasły zorze,
Huczą, krzyczą z daleka, strzelają nawiasem.
Jeśli też kędy przyjdzie tabor ciągnąć lasem,
To go albo pożarem po wietrze zapalą,
Albo go też wzdłuż i wszerz posieką, obalą.
Zboża na pniu i w kopach, sterty, wsi, stodoły,
Łąki, ugory, wszytko precz poszło w popioły;
I mosty, i przeprawy pozrucali wskoki;
Czyste rzeki mącili; zaciskali stoki;
Ciemne by otworzyli na naszych awerny,
Taka była zawziętość; taki gniew kacerny;
Wstyd potem, że tak wielką ludzi swych nawałą
Z garści prawie upuszczą ludzi garść tak małą;
Żal na wet zejmie baszę i Dauletgiereja,
Że to z gęby wypadnie, co połknie nadzieja!
Tenże gniew i wstyd i żal serca naszych dźwignie
Do męstwa, ale sława wszytko to wyścignie.
Sławy strach, lecz nie śmierci, bo to nie śmierć u mnie,
Kto bijąc się z pogany, ciało odda trumnie;
Lecz strach ciężkiej niewoli i tureckich oków
Doda serca w potrzebie i podeprze boków.
Tedy wszytkie trudności na piersiach stalonych,
Skazę przepraw, ruinę mostów obalonych,
Głód i ciężkie pragnienie, straż w nocy i we dnie,
Gorzki dym, którym drugi na poły przewiędnie,
Wiatry, deszcze i błota, i czym tylko może
Srożeć jesienne niebo, conocne podróże,
I zimno, i gorąco, pożary, poręby,
Mężnym sercem znosili, a jako na dębyChoć ciężki bije piorun, nie wskok je wywraca:
I tych nie okróciła żadna dotąd praca.
Wszytko to bohaterskim i chwalebnym gniewem
Całe ośm dni trzymali; już pod Mohilewem
O milę tylko byli, już widzą kominy
Ojczyste, kiedy wieczne spraw ludzkich przyczyny
W tym ich zaskoczą kresie, gdzie prawie przed bronąUkochanej Ojczyzny, przepłynąwszy, toną.
Czterdziestu spełna stajań nie byli od Dniestru,
Już ich Turczyn zwątpiony wypuścił z sekwestru,
A kiedy się poganie pozostaną w mili,
Naszych, dotąd ostrożnych, tym ubezpieczyli,
Że już nie chcą próbować swoich gonów bierki,
Trochę tylko Tatarów śledziło w nazierki,
Kiedy naszy ciurowie uczyniwszy trwogę,
Tabor porozrywają: potem każdy w nogę,
Pańskich koni dopadszy, a ci gdy piechotą
Chcą ze zdrowiem za oną umykać hołotą,
Jedni się bronić radzą i tabory spinać,
Drudzy ostatek koni od wozów odcinać,
I nie dający z siebie pogaństwu obłowu,
Obronną ręką prosto iść ku Mohilowu.
Nim się hetman rozgarnie, co ma czynić dalej,
Trzeci już połowicę drogi ujechali;
Toż gdy wszyscy różnymi wołają nań głosy,
Lecą Tatarzy, lecą Turcy jako osy,
I suchą ręką prawie, garść onę, kwiat młodzi,
Część trupem ściele, a część w niewolą uwodzi
Z srogim żalem. Mógł był żyć, mógł się był i nie dać
Żółkiewski, lecz się wstydził panu odpowiedać,
Że wojsko zgubił, że się porwał bez uwagi,
Że dał sromotne Rzeczypospolitej plagi,
Wolał przeto bijąc się paść w marsowym polu!
Głowa jego czas długi w Konstantynopolu,
Znak pompy i tryumfu, odcięta od szyi,
U najwyższej wisiała wieże na kopiji.
Tak rzymski Emiliusz, choć z okrutnym żalem,Wolał trupem w przegranej paść pod Hannibalem,
Niżeli się do miasta wróciwszy i domu,
Sprawować się wyroku niebieskiego komu.
Wolał być Koniecpolski żywcem raczej wzięty
I który czas pobrząkać dla Ojczyzny pęty,
Łacniej z turmy, niż z trumny powrócić się do niej,
A kto dziś pęto kładzie, pętem mu oddzwoni;
Przeto skoro dał spore szabli swej obroki,
Ciemne oczom pogańskim zakryły go mroki.
Toż całą noc błądziwszy prawie kiedy świta,
Skinderbaszy Wołosza da, skoro go schwyta.
Tak Warro, pomienionej bitwy hetman drugi,
Choć swoją porywczością Rzym wdał w ciasne fugi,Że nie zaraz rozpaczał, nie zaraz się trwożył,
Ale zdrowie ojczyzny z swym zdrowiem położył,
Chociaż wojsko straciwszy, uciekł po przegranéj,
A wżdy od wszytkich stanów mile był witany,
Że ostatniej nadzieje o ziemię nie rzuci,
Pomniąc, że kogo wieczór fortuna zasmuci,
Tego rano pocieszy, a kto dziś zaszumi,
Jutro go, jutro szczęście niestateczne stłumi.
Z jakiejby okazyej tak padła ta biera?
Hetmańska nieostrożność, a swawola szczera
W ciurach naszych przyczyną, którzy gdy się grozy
Za zrabowane boją obiecanej wozy
Przy koronnej granicy, więc uprzedzić wolą,
Niż którego zawieszą albo też podgolą.
Kiedy tak obu wodzów różny los potyka,
Znowu tu nieszczęśliwy Korecki wpadł w łyka,
I już więcej nie widział swojej ziemi lubej,
Czcze jej tylko do Korca oddano kadłuby,
Bo kości, przez dwa roki obnażone z ciała,
Które Greka jednego cnota dochowała,
Aż powracał Zbaraski z legacyjej onéj;
Tak padł ten rycerz z tyłu nożem uderzony.
Więc inszych zacnych wodzów i rotmistrzów siła,
Których pamięć na piśmie cnota zostawiła
Przyszłym wiekom, i chociaż zginęli w tej burzy,
Znowu ich wieczna sława do nieba wynurzy.
Tam Łukasz syn hetmański i z synowcem Janem,
Żółkiewscy, z tym co ranni wieźli się rydwanem,
Wzięci; taż Potockiego z nimi Mikołaja,
Syna Jakubowego, zagarnęła zgraja;
Tu Marcin Kazanowski żywcem w ręce wpada,
Co dziś u królewicza buzdyganem włada
Pod Chocim; tym Bałaban pospołu i z Strusem,
Winnicki i halicki starostowie musem,
Tym Strzyżowski z Maleńskim, i Ferensbach trzeci,
Pułkownicy do oków poszli; w te zamieci
Sława wojska polskiego tak się nisko przygnie,
Że jej już opieszały potomek nie dźwignie.
Tam Morstyn Aleksander cnoty swojej znamię,
Ubroczoną w pogańskiej krwi po samo ramię
Dał rękę twardym dybom, dał kajdanom nogi
I nawiedził smrodliwej Jedykuły progi.
Teć były proscenia, że rzekę po nasku,
Posełkowie chocimskiej wojny, której trzasku
Pełen był świat, bo wszyscy wyciągnąwszy uszy,
Słuchali, komu tam wżdy fortuna potuszy.
Wojny chocimskiejczęść wtóra
Dopieroż teraz Osman, co się dotąd wahał,
Dotąd się rwać przymierza dziadowskiego strachał,
Jakoby go na wściekłym rozpasał umyśle,
Już w Krakowie popasa, już koń poi w Wiśle.
Równie dzik nie po miejscu trafiony od strzelca,
Żurzy się i sina mu piana kipi z kielca,Świszczy i szczere iskry nozdrzem pryska srodze,
Sierść jeży, i na trzaski bliskie drzewo głodze.
Tak i on rozdrażniony wszytkie kupi siły,
Rad by z imieniem zagrzebł Polaki w mogiły.
Zda mu się, że już dopiął, czego pragnął zawsze,
Wojnę przeto obwołać, wojnę każe na wsze
Świata strony; wojną wschód słońca nagle huknie,
I sam się jako raróg na ręce wysmuknie.
Pełne strasznych emirów w okrutnej zajuszePogańskiej wsi i miasta, dywany, ratusze,
Dzieci tylko maleńkie a z nimi płeć biała
Wolna od wojny w państwach tureckich została.
Europie randewu pod murem swej Porty,
Nie radząc się boginiej wprzódy Antevorty,
Która skutki rad ludzkich z dawności tłumaczy,
Że najbliższa Stambołu, pyszny cesarz znaczy;
Azyą i Afrykę ku Donaju zmyka,
Gdzie kto się tylko brzegiem rzeki onej tyka,
A zwłaszcza chrześcijanie, o wstyd i żal srogi!
Muszą mosty budować i naprawiać drogi
Na chrześcijan. Czemużby ze świętej rozpaczy
Nie złączyć szable z nami na pogaństwo raczéj?
Dziambetgierej hanem był pod ten rozruch w Krymie,
ten w swojej ku panu usłudze nie drzémie;
Lecz skoro go od Porty trzecie dojdą wici,
Skoro na przyszłą pracą bachmaty wysyci,
Okrzyknąwszy zwyczajnym ordy swe atłanemChce kredencować, chce się pisać przed Osmanem.
Który, nim dzień ruszenia dojdzie z Carogrodu,
Wielki meczet wyznaczy, a że bez dochodu
Murować go nie może starych ustaw wedle,
Polskę już widząc swoją jako we zwierciedle,
Podole z Ukrainą toż na wieczne czasy
Leguje na sprośnego Mahometa spasy;
Dzieli ziemie koronne, rozrządza urzędy,
Mając na swych koczotów osobliwe względy.
Tak pospolicie bywa; gdzie się nowa błyśnie
Do szczęścia okazyja, co żywo się ciśnie.
Piszą rymy papugi, rozprawują sroki,
Krucy zwycięstw winszują i ledwie nie kwoki
Nowym kontestem, nowym witają prezentem.
Toż się działo natenczas z Osmanem nadętem,
(Co żywo mu winszuje, jakby już widomie
Tryumfował; co żywo źrebię ono łomie),
Który na takie plotki i pochlebstwa ślepy,
Skoro zwiedzie do kupy Kairy z Alepy,
Obwieszcza wywieszonym końskiej grzywy hasłem,
Że sam osobą swoją, sercem niezagasłem
Wyjeżdża: więc kto w łasce cesarskiej korzysta,
Teraz jest okazyja do niej oczywista;
Bo wszytkie insze wojny, przez basze, przez agiOdprawował, ta jego godna jest powagi.
Toż się bierze z nim każdy; każdy się tka w juki.
Sowite pod nadworne poczty ślą bonczukiBasze i wezyrowie; postawą ochoczą
Drudzy z groźnych cekauzów kartaony toczą;
Brzmiące inszy możdżerze, potężne petardy
Gotują. Janczaraga pod złocone dardyZwiódszy swych pod żórawiem personatów pierzem
Wali się z partyzanem przed świetnym żołnierzem.
Patrz, w co to chrześcijańskie bisurmanin syny
Obraca, które co rok z winnej dziesięciny
Nieszczęśliwej od piersi oddarszy macierze,
Już okrzczone nieczystej do obrzezki bierze
I tymi — bo tchórz tchórze, bo Żydy Żyd rodzi —
Pod swe jarzmo królestwa chrześcijańskie wodzi.
Sypą się wojska zewsząd to morzem, to lądem,
Jakim bystry z Abnoby Donaj spada prądem.
Poci się Wulkan w Lemnie i ledwie nastarczy
Kuć szabel, mieczów, grotów, rodeli i tarczy.
Tak wielkim aparatem i ledwie ku wierze
Podobną gorliwością gdy się Osman bierze,
Poczesny przed nim Mufty, nad wsze starszy hodzie,
Stanął pod srebrnym włosem na głowie i brodzie,
A ufając powadze swego pastorału,
Tak się do wojny owej przymówi zapału:
«I mnieć, wielki cesarzu, od którego dziada
Na tym-em stawion stopniu, twoja doszła rada,
(Chociaż tylko meczytu pilnując i księgi,
Boga za grzechy ludzkiej błagam niedołęgi),
Że chcesz stare zruciwszy z Polaki przymierze
Wojnę wieść. Mnieć, przyznam się, należą pacierze,
Nie Mars; lecz i ty przyznaj i miej to ode mnie,
Że Mars w polu i Wulkan darmo robi w Lemnie
Bez Boga; słaboż by się wasze wojny wiodły,
Gdyby je dobrych ludzi nie wspierały modły!
Tegoć trudno uwłaczać, co z zdumieniem świata
Z natury masz, żeś sercem doszedł Amurata;
Bogdaj doszedł i szczęściem, a z swymi pradziady
Wieczyste górnych osiadł empirów osady!
Tegoć ja bogomodlca winszuję i stary
Pasterz, który twych ludzi zawieram koszary.
Proszę przy tym, racz szczerej radzie mej dać ucha,
Aczci na wszytkich młodych ta padła pomucha,Że nieradzi, gdy im kto ich propozyt porze ;
Lecz jako nieraz ginął, kto stał przy uporze,
Tak i ten nie żałował, kto chciał starych słuchać.
Próżnoż na zimną wodę, sparzywszy się, dmuchać!
Ten garb, wielki Osmanie, te zmarski, te rugiŚwiadczą, jako już żyję na świecie czas długi;
Wżdy mi żaden z tak wiela dni nie zszedł jałowy,
Lecz zawsze co nowego weszło do mej głowy;
I dziś, chociaż mnie to już śmierć dogania skora,
Siła rzeczy wiem, których nie umiałem wczora.
Wiek ludzki długa szkoła, w której nasze mózgi
Wycinają przypadków ustawicznych rózgi;
Stąd w starych doświadczenie zdrową radę rodzi,
Której jeśli chcą słuchać, nie pobłądzą młodzi.
I ty, cesarzu, nie bądź głuchy na me pieśni;
Nie wzgardzaj, którą widzisz na tej głowie, pleśni:
Bo choć ci co do smaku twój zausznik powie,
Skutek rady potwierdza, dawne to przysłowie,
Mnie się wojna z Polaki nie zda z przyczyn wiela:
Zawsze stracić niż nabyć łacniej przyjaciela;
Imo to że srogi grzech stare miry łomać,
A kto wie, jeśli tego nie będziem się sromać?
Kto ręczy za wygraną? Wołoskie igraszki?
Za brednie to, cesarzu, poczytaj i fraszki.
Niech się tak Skinderbasza barzo nie kokoszy,Że cztery stem czterdziestą tysięcy rozpłoszy
I to słyszę trefunkiem: bo już byli naszy
O wygranej zwątpili, kiedy k'woli paszy
Polacy się rozbiegą i spięte tabory,
Które ich ośm dni bronią, rozerwą ze sfory.
Owszem, to niechaj wstrętem będzie i odwodemZwady okrom przyczyny z tak bitnym narodem;
Okrom rzekę przyczyny, choć nie trudno o kij,
Kto chce psa bić; na dawne pomnicie proroki,
Którzy się nam pilno strzec tej kazali dziury,
Gdzie nam kracze upadek orzeł białopióry.
Nowinaż-to Polakom, choć w poczcie nierównym,
(Co i sam pomnę, jeszcze nie bywszy duchownym),
Płoche gromić Tatary? Nieraz w liczbie małéj
Chmielecki, nieraz ich bił i Zamoyski śmiały:
Czterma, piącią tysięcy ośmdziesiąt ich czasem
Aż do brodów Dniestrowych uściełali pasem.
Onić to w Polszcze zamki murowali, oni,
I dziś ich tam w kajdanach tysiącami dzwoni.
W takiejże-to Wołosza u nas będzie cenie,
Że w niepotrzebne jarzmo tej wojny nas wżenie?
Ród płochy i niewierny, tak chciwy odmiany,
Że by rad co godzina nowe widział pany;
Aleć i ci w twoich już, o cesarzu! ręku;
Dzierż się tylko przymierza pisanego dźwięku.
Niechaj giaur giaurom za twej łaski darem,
Byleć haracz oddawał, będzie hospodarem:
Bo wiara najpewniejsze spraw ludzkich ogniwo;
Tą żyjemy, to światło, to nasze krzesiwo,
Z którego gdy choć w różne iskra serca wskoczy,
W lot je wiecznym miłości płomieniem zjednoczy.
Choć zła, choć dobra, jaką kto wyssie z macierze,
Każdy by w takiej rad żył i umierał wierze.
Daj miejsce rozumowi i niesytej żądze,
Choć wielkiego umysłu, przytrzymaj wrzeciądze.
Patrz, jak siedzisz wysoko, skąd gdybyć, strzeż Boże!
Wypaść przyszło, Ikarus, kiedy go raroże
Nad morzem Ikaryjskim opuściły loty,
Nie miałby tak strasznego upadku, jako ty!
Im na wyższym fortuna człeka sadzi stropie,
Tym chytrzej, tym nieznaczniej dołki pod nim kopie.
Nie większa umiejętność, ufaj starych zdaniu,
W nabyciu, aniżeli w rzeczy zatrzymaniu.
Często gęba łakoma i ręka niesyta
To upuści, co trzyma, gdy niepewne chwyta.
Nie liczba wojska bije, ani miast dobywa,
Ale wojny przyczyna, panie, sprawiedliwa!
Z tą ktokolwiek się porwie, kto się z domu ruszy,
Niech za bożą pomocą tryumfować tuszy.
Z Polaki co za zwada? Skąd i o co waśni?
Jeśli słuchać nie będziesz pochlebców swych baśni,
Wojna to i daleka, i przyczyny słusznej
Nie ma; nie skłaniaj serca ku plotce zausznej!
Naród w złoto ubogi, nic nie ma przy zdrowiu
Prócz chleba, soli, serca, żelaza, ołowiu,
Serca (mówię, niedarmo czytając ich dzieła;
Bo dopiero u mnie mąż, gdzie przy sercu siła),
O które u nas łacno z wielkim animuszem,
Kiedy go kto masłoku przyfarbuje kuszem.
Pierwej cię droga znuży i Bałchany śnieżne,
Niźli równie Dniestrowe oglądasz pobrzeżne,
Gdzie całoletnim chodem utrudzonych ludzi,
Skoro mróz nieprzywykłej jesieni wystudzi,
Których wszytkich pieszczone wychowały nieba,
Broni na nich Polakom dobywać nie trzeba;
Pomrą jako jaskółki, jako muchy posną,
Tylko że zaś drugi raz nie ożyją z wiosną.
Sam ich niewczas zwojuje, zwłaszcza w takiej kaszy
Różnych narodów, kiedy począwszy od paszy,
I ludziom, i bydlętom najmniejszej wygody
Nie będzie. Szczęśliwy człek, co go cudze szkody
Uczą rozumu, jako w najpewniejszej szkole,
I dadzą poznać głupstwa w sąsiedzkim rosole.
Zegnał Kserkses pół świata na waleczne Greki,
Popasł całą Azyą, powypijał rzeki;
Trzech dni na jednym miejscu nie mógł postać daléj,
Na koniec się sam własną machiną obali,
I onych ludzi zgubił, i sam się na koniec
Roztrącił o swej dumy nieuważnej szaniec.
Ale na cóż tu Persy wspominać i Greki?
Mamy doma u siebie przykład niedaleki:
Jeszcze z tymiż Polaki do tej niefortuny
Naszym przyszło, w kobyle kiedy się kałdunyGrzebli przed ciężką zimą, która ich tam zdybie.
Jak wodą żyć ptakowi trudno, wiatrem rybie,
Tak Turkom pod arabskim rozpieszczonym niebem,
Zimna Polska chorobą, mróz będzie pogrzebem!
Uważ-że to, cesarzu, uważ wszytko z gruntu,Że ludzi spod miękkiego wiedziesz horyzontu,
Gdzie za tłuste migdały, słodkie pomarańcze,
Przyjdzie zbierać po lesie ogryzki szarańcze
Płonek nieużytecznych i cierpkich żołędzi;
Krótko mówiąc, sam was głód, sam was niewczas znędzi.
Polakom jako za dar, wszytko jako z mydła;
Prócz, że tamtecznych krajów ludzie są tworzydła(Bo niewczas, wiatry, śniegi, mrozy, słoty, głody,
Snadniej znoszą, niźli my, północne narody),
Lecz bijąc się o wiarę i swoje kominy,
Serce mają przed nami, gdy mają przyczyny
Do wojny sprawiedliwej; dziesięćkroć się lepiéj
Chłop w obronie żywota, niż napaśnik krzepi.
Zaczem, wielki cesarzu, trzymaj górne loty
Wspaniałego humoru i żywej ochoty;
Stój w mecie i siedź mocno w swej fortuny siedle.
Masz zdrową radę moję; w niej jak we zwierciedle
Przejźry się. W szczerości-li mojej wątpisz? Wzów ty
Inszych do niej, lecz wspomnisz: dobrze-ć mówił Mufty»
Powaga to siwizny sprawiła biskupiéj,
Że go Osman, choć młody, porywczy i głupi,
Tak cierpliwie dosłucha, choć na szydłach siedzi,
Nie strzymał jednak tego statku w odpowiedzi.«Nie tak-em ojcze, prawi, rozumu daleki,
Żebym go słuchać nie miał, i aczem z opieki
Wyszedł i wszytko mi się według woli darzy
Ani by mi potrzeba więcej bakałarzy,
Słuchałem cię, choćbym się obszedł bez twej rady.
Acześ ty, zapomniawszy wszytkich starców wady,
Wielomowności, którą powszechnie grzeszycie,
Jakobyś na mnie kazał z ambony w meczycie.
Krótko tedy na twoje odpowiem kazanie:
Tak chcę! To moja wola i Mahomet na nię
Przypadł i przyjął dzisia ode mnie plac goły,
Gdzie mu szumne z giaurów wystawię kościoły.
Powiem jeszcze, aleć to, proszę, niech nie cięży,
Że najlepiej w kościele dyskurować księży,
Nie mieszać się w ratusze; przez cóż się rozsułyPaństwa giaurskie, jeśli nie przez kapituły?
Miecz mieczem, a plesz pleszem; kto się czemu święci,
Tego niechaj pilnuje; są też i natręci,
Którym żebyś ty nie był, rządź sobie w kościele,
A twoi niech po wieżach księża drą gardziele!
Na tak twardą replikę starzec on zaniemie
I pójdzie, skoro mu się ukłoni do ziemie,
Jeszcze Osman z pierwszego nie ochłódł ferworu,
Kiedy Mustafa, wezyr i marszałek dworu,
Stanie przed nim poważnie laską wsparty srebrną,
A czując, że z nim wszyscy w onę tonią webrną,
Chce mu jego porywczość jako wybić z głowy,
Aleć na rozjątrzone trafił z tym narowy.
Skoro powie o polskiej wojnie swoje zdanie,
Przypomni, co w ich świętym stoi al-Koranie,
Kędy Mahomet Turkom surowym zakazem
Zwady ze dwoma broni nieprzyjaciół razem,
«Nam wydarł Pers Babilon, wydrze i Egipty,
tak nas do ostatniej zniszczy zboża szczypty.
Gdy cudzych rzeczy pragnąc nadzieja łakoma
Traci swe własne, pewnie nie będziem tak doma».
Rozjadł się na wezyra tyran jako wściekły:
«A wierę, nie chce-ć się to z pieca, psie opiekły!
Takżeś to miał złą wprawę, żeć obrzydło pole,
I pozwoliłbyś ty gnić na wieki w popiole,
Niech bies bierze Babilon z tobą, niewieściuchu!
A tu mu bystry andżar chce utopić w brzuchu.
Złoży się i woli raz w ręce odnieść lewéj,
Niźli śliskie żelazo poczuć między trzewy.
Dotąd się gryzł, dotąd się gniewał, dotąd sapał,
Aż krwią Osman afektu w sobie zgasił zapał.
W sobie zgasił; lecz w Polszcze zapalił go srodze.
Nie Polska, chrześcijaństwo wszytko było w trwodze;
Bo skoro się po świecie tak straszna roztrzęsie
Nowina, jakby serca ukrawał po kęsie.
Inszych wprawdzie z daleka wiedzieć to dochodzi,
Czyja tonie kobyła, ten najgłębiej brodzi.
Sejm zaraz na Polaki składa Zygmunt trzeci,
Tylko go ta od Porty wiadomość doleci,
Że starym durny Turczyn wzgardziwszy przymierzem,
Chce swój miesiąc naszego Orła odziać pierzem,
W jego farby śniegowe, w jego jasne puchy,
Grubego Mahometa ozdobić makuchy;
Że, matkę swą żegnając, przysiągł na to, że się
Nie wróci, aż jej trybut z Polaków przyniesie;
Że całe karawany, żelaznymi pęty
Obciążywszy, prowadzi monarcha nadęty,
W których nogi, pieszczonej przywykłe swobodzie,
Na pompie tryumfalnej w pysznym CarogrodzieBrzęczeć mają przed bramą sprośnego szaraju.
(Na-toć już spięte stoją mosty na Donaju);
Że meczet Ottomańskiej wymierzywszy luny,
Chce nowy cesarz w Polszcze spróbować fortuny,
Jeśliby mógł we dwoje tej odwagi zażyć,
I sam się wsławić, i swój meczet wyposażyć.
Przeto wszyscy, prywatne porzuciwszy sprawy,
Bieżą senatorowie na sejm do Warszawy;
Bieżą od ziem posłowie i Korona czerstwaPoczuwa się na siłach dzielnego rycerstwa:
Tam chce serca i ręki przy szabli i czeleMężnym zażyć, gdzie krwawy Mars gościniec ściele,
Gdzie starszych zdanie będzie, a w ich-że kajdany
Bogu i ludziom zmierzłe tkać Mahometany.
Więc skoro się zgromadzą, skoro imą radzić,
Z jakim nieprzyjacielem przyjdzie się im wadzić,
Któremu żaden sąsiad z obu stron Bosforu
Aże do naszej ściany nie mógł dać odporu;
Tedy naprzód do Boga, przy świętej ofierze,
Król i rada pokorne wyprawi pacierze:
Żeby on, gdyż w jego są ręku wszytkie bitwy,
Wejźrał na ludzi swoich niegodne modlitwy;
Wziął to państwo w opiekę, gdzie od lat tysiąca
Powinna mu się chwała w kościołach poświąca,
(I na toż by przyjść miały, aby je obrzydły
Bisurmanin niemymi pozastawiał bydły?);Żeby Bóg, który umie i może przez ręce,
Straszne one obrzymy wywracać dziecięce,
Pojźrał na wściekłe grozy tego Goliata,
A naszego Dawida, którego armata —
Pięć kamyczków i proca; lecz przy twej pomocy
Możem ufać tym piąciom kamykom i procy,
(Bo węgłowemu każdy rówien z nich kamieniu),
Co ich jest w Zbawiciela naszego imieniu.
A jeśli też złość nasza zatwardzi twe uszy,
Jeśli nas sprawiedliwy twój gniew zawieruszy
(Bo już niejeden naród pod tytułem świętém,
Chrystusowym, w pogańskich ręku brzęczy pętem):
Patrz na polskich patronów, patrz na naszych ziomków
Pokorę, a nie spuszczaj biczów swych ułomków!
Patrz na świecznik swej chwały, który w tej Koronie
Ogniem niezagaszonym ku czci twojej płonie!
I chociaż przez złość naszę, przez nasze niecnoty,
Częste go w oczu twoich zaciemiają knoty,
Utni knot, masz nożyce miłosierdzia w ręce!
Że nie zgasisz, ufamy Jezusowej męce.
Tak gdy się i swe Bogu konsulta oddadzą,
O posiłkach najpierwej na tę wojnę radzą,
I na tym wnet stanęła zgoda wszytkich stanów,
Żeby do chrześcijańskich posły wysłać panów,
Na wspólnych nieprzyjaciół, nim będziem na schyłku,
Pókiśmy jeszcze duży, żądając posiłku.
Przełożyć im przed oczy, jeśli dotąd ślepi,
Że skoro się do Polski bisurmanin wrzepi
I zniesie to przedmurze, bez wszelakiej chyby
Będzie ich suchą ręką zbierał jako grzyby.
Niech na to wszyscy zgodnie swoje dadzą kreski,Żeby więcej przeklętej nie cierpieć obrzezki;
Teraz czas i pogoda, byle chcieli szczérze
(Onić przyczyną wojny, przy złomanym mirze) —
Zrucić jarzmo tak ciężkie z Chrystusowych ludzi,
Których srożej niż ciała ta niewola nudzi,
Że dusze już z szatańskiej wyjęte tandety,
Znowu sobie Mahomet zaswaja przeklęty.
Niechajby chrześcijanie prywatne urazy
Przed męki Boga swego zruciwszy obrazy,
Świętą ligą spojeni na wojnę tak słuszną,
Wszytkie swe znieśli siły, ofiarą zaduszną.
Z tym tedy wyprawiwszy posły krokiem chyżem
Do wszytkich królów, co są pod zbawiennym krzyżem,
Acz nie wątpim, że wrota pootwiera Janusz,
(Lecz się na to upijać szkoda, kędy: a nuż
Będzie, albo nie będzie? szkoda stawiać garka,
Jeśli dopiero prosić u sąsiada ziarka).
Tedy o swoich rzeczach samym przyjdzie radzić:
Kogo obrać hetmanem, skąd ludzi gromadzić,
A co najpotrzebniejsza do wojny bez mała,
Skąd zasiągnąć pieniędzy? To im w głowie cwała.
Żółkiewski, wielki hetman, pod Cecorą zginął;
Który się był najpierwszy w tej toni ochynął,
I dotąd — skąd się Turczyn w swej imprezie twierdzi,
Głowa jego na długiej z wieże wisi żerdzi;
Stanisław Koniecpolski polny, tamże wzięty,
Jeszcze brząka w żałosnej Jedykule pęty;
Słyszy chociaż pod ziemią, gdy na zguby nasze
Bismmanin, nadzieją opiły, się kasze.
Obierz sama, ojczyzno! Sama życz buławy,
Kogo do tak pamiętnej godnym widzisz sprawy;
Pod którego byś głowy i piersi zaszczytem,
Z chwały bożej, z całości swojej depozytem,
Bezpieczna zostawała, aż Bóg twój obrońca,
Zruci miesiąc pod nogi prawdy swojej słońca,
Wszyscy oczy i serca na jednego zgodnie
Obrócą Chodkiewicza; tak się zda, że młodnie;
Że dzieła nieśmiertelne, których mu nie szczędzą
Późne wieki, siwy włos ze skroni mu pędzą;
Mars z oczu, powaga mu sama bije z twarzy,
Tak się w nim wielkość męstwa i swoboda parzy,Że mu szczere tryumfy może czytać z czoła.
Kogóż szukać, dla Boga? Ciebie dzisia woła
Ta wiekopomna praca, waleczny Karolu!
Jeszcze cię też nie znano w Konstantynopolu.
Poznają, co za ludzie idą z naszej Litwy,
Kiedy serdeczny Polak wsiędzie na koń przy twéj
Doskonałej biegłości, o której sąsiedzi
Niech powiedzą: uparta Moskwa, bitni Szwedzi.
W obozieś się urodził, urosłeś na łęku,
Odbierajże buławę dziś z królewskich ręku,
I jeśli tak chcą nieba, ostatniej ćwiczyznyDopędzisz na usłudze kochanej ojczyzny.
Ogłosiwszy swe imię na wschód słońca cały,
Będziesz burzył górnymi Turków arsenały.
Skoro stanął Chodkiewicz wszytkich zdaniem spolnem,
Zaraz myślić poczęto o hetmanie polnem;
A że żył Koniecpolski z pierwszego pogromu,
Trudno to było dawać przywilejem komu;
Więc do tańca, który Mars spólny stronom zagra,
Na onę wojnę jego naznaczono szwagra,
Stanisław Lubomirski, hrabia na Wiśniczu,
Za towarzysza prace był przy Chodkiewiczu,
Im młodszy, tym też większej godzien jest pochwały
Z serca i z roztropności — wielkie specyjały
W hetmaniech, ale rzadkie, a zwłaszcza pospołu,
Zwłaszcza w młodych: bo stary i już bliski dołu,
Przez siedmdziesiąt lat w onej ćwiczywszy się szkole,
Co za dziw, że i sercem, i rozumem zdole?
Ale ten, co dopiero do tej wszedszy szkoły,
I serca, i rozumu ma z nieprzyjacioły,
W wielkiej cenie, bo owoc wypycha przed kwiatem.
Cóż gdy dojźre i dojdzie doświadczenia z latem?
Lecz rzadki ten na świecie owoc skołoźrywy,
W Polszcze, Bogu bądź chwała, nie wielkie to dziwy,
Hetman młody i dobry, jakiego nam zdarzył,
Kiedy się płochy Osman na Polskę zajarzył.
Skoro staną hetmani, toż koło pieniędzy
Zdało się tam zakrzątnąć i mówić co prędzej.
Ośm poborów i w Litwie, i w Koronie całej
Na tę ekspedycyją przyszły do uchwały.
Kwarta przy tym sowita i dwoje czopowe,
Duchowni też przez laudum swoje synodowe
Na który do Piotrkowa skoro się zgromadzą,
Sto pięćdziesiąt tysięcy podskarbiemu dadzą
Na wojnę sprawiedliwą. Gdzie przy świętej wierze
Mieli byli dobry rząd zaczynać pasterze,
Wielka krzywda Ojczyzny, ale tym terminem
Nie wszyscy grzeszą. Siła ich z świętym Marcinem
I płaszcze by rzezali za całość Kościoła.
Są drudzy skąpej ręki i twardego czoła;
Wolą nieprzyjaciołom na rabunek chować
Pieniądze tu zebrane, niż suplementowaćKonającą Ojczyznę, choć widzą na oczy,
Uciekając, że je tu nieprzyjaciel wtroczy;
Wolą wieść za granicę i darmo dać komu,
Niźli węgłów podeprzeć pochyłego domu.
Atoli półtorakroć sto tysięcy złożą,
Choć się milionami w ojczyźnie wielmożą,
Na tak główną potrzebę, gdzie i skarbów strata,
Obroń Boże, i sami byliby u kata.
To pieniężne posiłki; co się ludzi tycze
Pięćdziesiąt uchwalonych tysięcy naliczę;
Bo czternaście w kirysach, dwadzieścia w kolczudzeTysięcy wyniść miało ku onej usłudze
I z Litwy, i z Korony, cudzoziemskie do téj
Liczby i konne pisać pułki i piechoty.
Tyle miały warszawskie natenczas papiery
Ale cóż, trzyzydlowe gdy się tak i kieryNie kurczą, jak się one zstąpiły komputy:
Bowiem więcej nie wyszło w pole ludzi ku téj
Okazyi, rachując konne i piechury,
Nad trzydzieści tysięcy i pięć, same ciury,
I z luźnymi wyjąwszy, z których drugie tyle
Mógłbyś bezpiecznie pisać w dobrej wojska sile.
Szkoda ich lekceważyć; kędy co z zdobyczą,
Pewnie ani postrzałów, ani ran nie liczą.
Dali próbę odwagi w szwedzkiej onej wrzawie,
Gdy szturmem Wittemberga dostali w Warszawie,
Który wczora tryumfy swoje mierzył w strychy;
Nie wojsko, nie żołnierze, holik go wziął lichy.
Aleć i w tę straszliwą z pogaństwem turniejąNie raz pokazowali, co mogą, co śmieją.
Kozacy też przez swoje deklarują posły,
Byle się wojska nasze do Wołoch przeniosły,
We trzydziestu tysięcy i w porządnej sprawieStawią się; tak stanęło u nich na Rusawie!
Więc oraz na ruszenie pospolite wici
Wychodzą na tych wszytkich, którzy są okryci
Przywilejem szlachectwa, aby nie w imieniu,
Nie w herbie tylko swoim, lecz na tym kamieniu
Pokazali, że przy krwi jest wrodzona cnota,
Na którym brantownego doświadczają złota.
Jeszcześmy, jeszcze byli nie zgospodarzeli,
Żebyśmy się tak słusznej wojny wzdrygać mieli.
Nie dzisia to (odpuśćcie, jeśli się kto czuje),
Gdzie nam tak dom, tak jego pieszczota smakuje,Że kontenci z szlachectwa, co nam idzie rodem,
Już go żadnym popierać nie chcemy dowodem.
Widzieć ich po jarmarkach i prywatnym feście,
Gdy się strojno, czeladno, przechodzą po mieście;
Pódźże z nim do publiki, choć w onejże lamie,
Tak skromny, tak pokorny, że wilk a wilk w jamie;
Dopieroż gdy ich w pole wytkną trzecie wici,
Przyjdzie stać na posłuchu i zmoknąć do nici;
Nuż podjazdy, nuż ona potrzeba, o której
Słuchając włosy z czapką wstawają do góry;
Gdy mu grzbiet kirys orze i jakby za winę
Szyszak perfumowaną prasuje czuprynę;
Gdy się przyjdzie narazić na kule, na strzały,
I stać w miejscu cały dzień jako cel przed działy.
Patrząc, gdy drugich niosą, słysząc świst nieluby,
Oczy w górę podnosić, Bogu czynić śluby,
(Stanie-ć za śmierć strach śmierci, owszem jeszcze gorzéj;
Bo sto razy umiera, jeśli tam kto tchórzy),
Nie dziw, że mierznie wojna naszym galantomom,
Którzy samym nawykszy od młodości domom,
Słuchają, rychło w polu będzie po harapie,
Rychło im kto potrzebę przyniesie na mapie;
Więc żołnierzów obmawiać i hetmanów szczypać.
Da kopę na on pobór; długoż, prawi, sypać
Darmo będziem pieniądze? Wierę zdaniem mojem,
Jużby czas Ukrainę widzieć za pokojem!
Drugi, nie godzien kijem mitręga za bydłem,
Jagły mierzyć z maślonką do tarku tworzydłem,Że wiewiórczym ogonkiem dał opuszyć kołnierz,
Aż już wąsy odyma, aż sędzia, aż żołnierz!
Wdaj że się z nim w rzecz, chociaż nie był dalej bursy,
Historyje i one usłyszysz dyskursy,
Już on wiadom porohów, czajek i Kodaku,
Wiadom złotego, wiadom kuczmańskiego szlaku,
Gdzie Merło, gdzie Drzypole, gdzie w bezludnej dziczy
Sina woda z ordami Polaki graniczy,
Wszytko wie, tego nie wie do siebie nieborak,
Że sklep dziurawy ledwie stoi za półtorak.
Niechże się jedno jaka królewszczyzna błyśnie,
Obaczę, jeśli żołnierz przed nim się dociśnie.
Już na nię zadał, kto tam na tandecie siedzi;
Pewnie najzasłużeńszy do niej nie uprzedzi.
Nie tak było przed laty, gdzie nie pierwej młody
Do szabelki przypadał, aż od wojewody
Albo króla samego śród walnego festuDo niej był przypasany, koło lat dwudziestu.
To ozdoba, to mu strój nad wsze aksamity!
Dotąd część domu; już był Rzeczypospolitéj.
Brał i pierścień żelazny, charakter sromoty,
Który musiał na palcu swoim nosić poty,
Aż krwią nieprzyjacielską z obligu wyjęty,
Złoty już nosił sygnet, już siadał z książęty;
Żelazny na pamiątkę ze zdobytym łupem,
Kładł Marsowi w kościele w święto przed biskupem.
Dopiero skoro odniósł na swym ciele blizny,
Prawić o wojnie, radzić około Ojczyzny
Godziło się; nie, zrósszy przy doiwie krowiem,
W opiekę brać nieszczęsną Ojczyznę ze zdrowiem.
Dziś!... ale lepiej milczeć, bo i sam widziałem,
Że za prawdą nienawiść, jako cień za ciałem;
Opak wszytko! Bo dziecku małemu do kasze
Drugi ociec szabelkę i łuczek przypasze.
Toż żeby dom nie zginął, dla onej pociechy,
Skoro zwiedzi w Warszawie co przedniejsze wiechy,
Ożeni go; a ten też jakby wlazł do twierdzy,
Ani szable przypasze, ani otrze ze rdzy,
Zasznuruje się w duchnę, i podobnych sobie
Gapiów jakich, ni Bogu ni ludziom, naskrobie.
Nie zna jak żyw pancerza, nie widział kirysu,
Albo się gospodarstwa, albo imie flisu,
Lubo siwe czabany za granicę pędzi,
Lubo też piwo robi i browary smędzi:
Mało na tym, czy flisem, czy wołmi, czy bzdęgą,
Czego inszy krwią nie mógł, takowi dosięgą;
Albo idzie do dworu i tak, świni ucha
Nie uciąwszy, senator z onego piecucha.
Lecz nie to mój propozyt, ale pod Chocimem
Marsa krwawego dzieła opisować rymem;
Więc do rzeczy! Już wojska, pieniądze, hetmany,
Już mamy po Koronie zaciąg obwołany;
Brzmią bębny po miasteczkach, szeleszczą warstaty,
Co żywo, się w wojenne sobi apparaty;
Już działa w gisseryjach z twardej leją spiże,
Już złote po chorągwiach wyszywają krzyże,
Sypią się z kancellaryi listy przypowiedne
Na żelaznych usarzów i pancernych jedne,
Drugie na pieszych albo woluntaryjusze.
A że nie zażywano już naonczas kusze,
Wszyscy do ręcznej strzelby, do kul i do prochu!
A on główny gospodarz, nie dosiawszy grochu,
Zdjąwszy z ściany, dziadowskie każe zszywać toki,
I wrzaskliwe z szyszaków powygania kwoki,
Rzekłbyś, że Lemno drugie, gdzie na poły nadzy
Obrzymi, straszne ścierwy ubrukawszy w sadzy,
I Brontes, i Styropes z dużym PiragmotemNa przemiany, kowadła ciężkim tłuką młotem.
Lecz jeszcze na posiłki wyciągamy oczy:
Bo nam tej gry pomogą sąsiedzi ochoczy.
Ociec święty obiecał, skoro cesarz skończy
Wojnę z heretykami (cóż mi po opończy,
Gdy już zmoknę do nici? ), bo na te imprezy
Wszytkie zbiory i wszytkie swoje łoży spezy.
Przydał: jako zbijecie Turczyna do szczętu,
Dam w każdym roku miejsce na pamiątkę świętu.
Toć z Rzymu otrzymali natenczas Polacy,
To im przyniósł ich poseł Grochowski Achacy.
Podziękowawszy za nie (i to nie poślednia
Cnota), lepszej nowiny wyglądamy z Wiednia.
Naprzód, że krew przyjaźni najpewniejszym gruntem,
Dwie siestrze cesarz mając za naszym Zygmuntem,
Boskiego i ludzkiego uchyliwszy prawa.
Druga, że w Polszcze z jego przyczyny ta wrzawa;
Bo gdy mu król posiłki śle na Gaborego
(Który się z Fryderykiem związał był na niego),
Gabor chcąc się nas z Węgier skaraskać co prędzej,
Cztery piechot tysiące Turkom i pieniędzy
Posyła, żeby wpadszy niespodzianie w ptaki,
Z Czech i z Węgier pomocne odwiedli Polaki.
Stąd jako na trzy tuzy bez wszelkiej omyłki,
Tak śmiele na rakuskie każemy posiłki.
Dadzą ci Bogu liczbę, którzy tego krzywi,
Ale niech się tu każdy niewdzięczności zdziwi:
Za psa krew (jako stara przypowieść natrąca:
Z bratem na lwa, a z szwagrem ledwie na zająca);
Za psa nasza uczynność, bo póki świat światem,
Nigdy Niemiec nie będzie Polakowi bratem.
Nie tylko nam posiłków winnych odmówili.
Lecz werbunku w swej ziemi cale zabronili,
A co najboleśniejsza rzecz musi być, że tem,
Co już wzięli pieniądze, surowym dekretem
Wracać nazad kazali; zaczem wszyscy trząskiemUszli i aż się tam gdzieś oparli za Śląskiem.
Albo to wolność nasza, co im w oczu solą,
Przyczyną, że nas chcieli wterebić w niewolą,
Albo ze zginionymi, za jakich nas mieli
W takiej wojnie z Turkami, łączyć się nie chcieli.
Któż o utrapionego kiedy przyjaźń stoi?
Każdy mija, każdy się zapowietrzyć boi.
Ten był owoc rakuskiej w onę burzą ligi,
Do której ze wszytkimi szliśmy na wyścigi;
Więc mieszać nasze sejmy, nasze interregna,
Czyhając, rychło miła wolność nas pożegna,
Rychło nam karki osieść, mieć czwartą na głowie
Koronę, skąd spadli dwaj Maksymilanowie;
Mało im Węgry, Czechy i niewolnik śląski,
Któremu pod przysięgą biednej zabić gąski
W własnym domu nie wolno, aż zapłaci od niéj;
Ale czego chcą sami, znać, że tego godni.
Hiszpan barzo żałował, że z tym potentatem,
(Który kiedy się ruszy, całym trzęsie światem),
Polacy się zwadzili, a tym służy właśnie,
Że niżeli mysz skoczy, dalej kocur trzaśnie.
Dla dawnego przymierza, które trzyma ściśle
Z Turkami, żadnego nam posiłku nie przyśle.
A ono złote runo i baranek święty,
Od ciebie nam na związek posłane prezenty,
Mizerneż to ofiary, malowana liga!
Patrząc, gdy nas okrutny poganin postrzyga,
Nie pomóc nam się bronić, nie odegnać wilka
Od baranka? Czy dosyć, że go złota szpilka
Na waszych przypnie piersiach? Człeka-ć wywieść w pole
Łacno; lecz kiedyś w serce ta szpilka zakole.
W takiemże-to igrzysku ten charakter macie,
Ze go sobie za czaczko tylko posyłacie?
W ten sens i Wenetowie, w ten wszyscy sąsiedzi
Niewdzięczne posłom naszym dają odpowiedzi,
Równi owym doktorom, co widząc w malignieChorego, że nie wstanie, że już duszą rzygnie,
Miasto jakich syropów, co mu jeszcze ciężej,
Każą mu się z sumnieniem rachować u księży.
Jeden tylko król swojej dał wizerunk cnoty:
Jakub, co rządził Angle, Hiberny i Szkoty.
Krótko o tym mówiwszy z Ossolińskim Jerzym,
Który był wrychle wielkim koronnym kanclerzem,
Ośm swych ludzi tysięcy, przodek biorąc inszém
Chrześcijanom, z ochotą i uprzejmym winszemWyprawił, opatrzywszy żołdem na rok cały.
Wstydźcie się, katolicy, że was do tej chwały
I nabożeństwem obcy, i odległy morzem
Uprzedził i pokazał, że nie z wami tchórzem,
Acz i droga daleka, i czas barzo ścisły
Przyczyną, że do skutku nie przyszły zamysły;
Bo niespełna ćwierć roku trwała ona wojna,
Lecz stoi za rzecz samę ochota przystojna.
Tedy się Bogu tylko, któremu swe rzeczy
W świętą dawszy opiekę, Zygmunt ubezpieczy,
Wiedząc, że tam najprędzej człowieka pociesza,
Kędy się licha ludzka pomoc nie przymiesza,
A kto w siłach śmiertelnych swą nadzieję kładzie,
Dziś, dziś się niech o swoim upewnia upadzie,
Już też rok był na schyłku, już wypadszy z Wagi,
Słońce co dzień to szczupłej zagrzewa świat nagi,
Który zima oskubszy ze wszelakiej krasy,
Tak bydłu, jako zwierzu zamknęła popasy.
Wszytko z pola zegnała zaraz za swym przyściem,
Okrom co gałązkami albo żyje liściem.
Już i pasterze swoje puścili koszary;
I ptak poszedł na zwykłe do cieplic opary,
Prócz tych, co się na nasze spuściwszy urobki,
Całą zimę po brogach wysysają snopki.
Twardy mróz ujął ziemię, chociażbyś po bagnie
Kartaony prowadził, pewnie się nie zagnie;
Krzyształowym wątpliwe brody spiął pokostem
I bystre rzeki szklanym poujmował mostem.
Biały śnieg jako z woru na ten się świat kida,
Bo się słońca z uboczy nic a nic nie wstyda;
Lecz skoro oszedzieje, skoro mrozem spierzchnie,
W rozliczne glance iskrzy swe lilie wierzchnie.
Więc komu przyszła wojna głowy nie ugryza,
Delikacko na płytkich saneczkach się śliza.
Świszczą smyczki z daleka gościńcem utartem
A dropiaty, jak rarog, leci pod lampartem.
Kto myśliwy, po śniegu zwierza z charty tropi,
Nasz starzec przy kominie grzanki w piwie topi
A co raz pisanego nachylając garca,
Już syty tego świata, czeka z gołą marca;
Nie idą mu w gust żadne przejażdżki i sanki,
Zjadszy zęby, woli ssać rozmoczone grzanki:
Toć ostatnia człowiecza uciecha, komu się
Da Bóg starzeć i późne oglądać prawnusie,
Krótce rzekszy, gdy słońce wpadło w Kozierogi,
Zima się na podniebne zwaliła podłogi.
Wojny chocimskiejczęść trzecia
Rok nastał tysiąc sześćset pierwszy i dwudziesty,
Jako na ten świat zaszły niebieskie aresty,
(Który już szatan prawem odbierał dziedzicznem,
Aleć go zaraz puścić musiał w rękawicznem;
Bo święta ona Panna, wydawszy na ziemię
Nieśmiertelnego ojca wiekuiste brzemię,
Podarła cyrografy otrzymane w raju,
Za grzech pierwszych rodziców ludzkiego rodzaju,
I uczyniła koniec łez naszych oblewin,
Którymiśmy ogryzek popijali Ewin);
Jako ten Jezus, co się w jej żywocie taił,
Zaprzedanemu światu zbawienie zagaił
(I dał nam inszą kąpiel, kędy przez krzest wodny
Z dusz naszych omywamy grzech nią pierworodny),
Jako Bóg, użalony naszej niedołęgi,
Nie wstydził się człowieczej natury siermięgi
I nie pierwej ją wyzuł, aż go w onej guniLudzkiego utrapienia ubiją pioruni
(Żal, strach, wstyd, ból, że go z tak niewczesnego chyżuŚmierć odrze i sromotnie rozbije na krzyżu,
Którym razem sama śmierć tak swe stępi noże,
Że odtąd na śmierć zarżnąć nikogo nie może).
Kiedy wicher wschodowy, ruszywszy świat z gruntu,
Straszne burze na Polskę rzucił z Hellespontu,
Chcąc ją zalać, chcąc ją w jej własnej krwi utopić,
Przyszło się tedy i nam w takim razie stropićA puściwszy na stronę niepotrzebne skargi,
Stawiać tamy na fale i na przyszłe szargi.
Więc, że żadnej prócz piersi nie czujemy naszéj,
To mury, to fortece. Hej, mężny podczaszy!
Masz pole, bierz na rękę białopióre ptaki
I prowadź ku Podolu odważne Polaki.
Jakakolwiek ich liczba, masz orły i krzyże
Które uganiać mogą i sokoły chyże,
Nierzkąc sowy nikczemne i plugawe gacki,
Co tylko pod miesięczne latają omacki.
Idź w boży czas w tę stronę, gdzie poganin srogi
Niesie pustki żałosne, okropne pożogi,
Niesie płacz matkom naszym i smutne lamenty,
Obciążywszy karawan kajdany i pęty.
Zdarzy Bóg chrześcijański, te pustki, te ognie
Że mu w zanadrzu ręka waleczna zażognie;
Zdarzy, że mać pogańska, paździerze i zgrzebie
Włożywszy na grzbiet, na swych zawyje pogrzebie!
Już się wiosna poczęła, już baran ochudły
Otrząsszy gęste z śniegu zimowego kudły,
Skoro mu słońce wełnę cieplejsze ugara,
Po łąkach i zielonych murawach się tara.
Role się znowu ziarnem u oracza dłużą,
Pierwszego nie wróciwszy; lasy się papużą;
Obnażone konary, skoro im wiatr pępki
Porozdyma, znowu się pstrzą w barwiste strzępki.
Już krzykliwe żurawie, już swe gęsi klucze,
Jako nasz z śniegu rosa horyzont opłucze,
Długiem pasmem prowadzą; już wdzięcznymi głosy
Po kniejach się wesołych przekrzykują kosy,
A smutny słowik, wiedząc, że mu się nie wróci,
Tak we dnie, jako w nocy po swej stracie nuci.
Już się po krzach pieszczone wabiły kukułki,
Gdy Lubomirski sobie poruczone pułki
Pod Skałą, gdzie się bystry Zbrucz z krzemieni zdziera,
Przednią straż trzymający, obozem zawiera.
Gdzie jako doskonały wódz i hetman czuły,
Mając rznięte na sercu Marsowe reguły,
Na wszytkie razem strony wyprawuje szpiegi.
Więc że już były pewne tatarskie zabiegi,
Żeby z Wołoszą w Polszcze nie czynili szkody,
Dniestrowe swym żołnierzem poosadzał brody
I tak ich razów kilka niespodzianie zbieży,
Że pogaństwo krwią płaci nieczesne kradzieży.
Gdzie Szymon Kopyczyński i sercem, i siłą
Nie da nigdy sławy swej zawierać mogiłą,
Tak ją waleczna ręka ostrą szablą wdruży,Że póki świata, póty w piersiach ludzkich płuży.
Te kiedy ma z Tatary Lubomirski gony,
Przyjechał do obozu poseł niespodziany,
Po przezwisku Weweli, imieniem Konstanty,
Z Krety rodem, wiarą Grek, książę między franty,
Postawą chrześcijanin, lecz gotów dla wziątkuBoga przedać; tego był niecnota rozsądku!
Doznał go w legacyi on Zbaraski wielki,
Że w nim wiary i jednej nie było kropelki.
Tego Spodar wołoski z zmyślonym kontestemChęci swoich wyprawił przeciwko nam ze stem
Rozmaitych dowodów, życząc tego szczerze,
Żeby stare co rychlej odnowić przymierze
Między Turki a Lachy, nim się w wojnę wkroczy,
Nim się Mars obojętny we krwi uposoczy.
Troje prawił nie dziwy: jakim aparatem,
Jakim duchem szedł Osman, który cale na tem,
Jeżeli samą grozą Polaków nie skróci,
Do szczętu ich z imieniem i z państwem wywróci;
Nie przestanie swych wodzów do drogi przynukać,
Bojąc się, żeby mu was nie przyszło gdzie szukać
Po błotach i wertebach dzikimi manowcy;
Tak na upatrzonego spieszą się więc łowcy.
Miał list od Husseima na Sylistrze baszy,
Który skoro koronny przeczyta podczaszy,
Też strachy, też racyje, też rady do zgody,
Które od wołoskiego były wojewody.
Anośmy się niedługo tego dowiedzieli,
Ze nie posłem, ale był szpiegiem ten Weweli,
Aby naszych humory i co mają serca
W takim razie Polacy, widział przeniewierca;
Bo się to wszytkim zdały niepodobne rzeczy,
Żebyśmy kiedy z Turki do takowej przeczyOśmielić się ważyli, nierówną potykąPorwać się, jako mówią, na słońce z motyką;
Samym echem do takiej przyjdziem raczej zrzuty,Że Turkom dobrowolnie pozwolim trybuty,
Drogi pokój opłacim; nie mając się na czem
Wesprzeć, ujmiem dorocznym Osmana haraczem.
Chciał odjechać Weweli i żądał odprawy,
Lecz nie mogąc tak głównej Lubomirski sprawy
Skończyć bez Chodkiewicza; przeto mu rozkaże
Dó bliskiej wsi przez ten czas pod uczciwe straże,
Aż wielki hetman ściągnie, przy którego boku
Ze zgodnego wszytkich rad koronnych wyroku
Komisarze mieszkali, a tych część z senatu,
Część rycerstwa do onej wojny aparatuPrzydano, zawiązanych warowną przysięgą,
Że w cnocie ani w zdrowej radzie nie ulęgą.
Przy nich sądy główniejsze, żołnierskie zapłaty,
Przy nich pokój stanowić i pisać traktaty,
I dobre, i uczciwe w równej trzymać sforze,
Owszem, niźli w pożytku, więcej kłaść w honorze.
Ciebie naprzód, Jakubie Sobieski, tu liczę.
Pierwszy to był twój stopień, cny wojewodzicze
Lubelski, do któregoś, chociaż laty młody,
Wielu starców uprzedził; nie zawszeć u brody
Rozum bywa, częstokroć ludzie, nadzy skronią,
Siwych owych satyrów dowcipem dogonią.
Tu Mikołaj Sieniawski, krajczy tej korony,
Głowę dla rady mając, ludzi dla obrony;
Tu Matyjasz Leśniowski, bełzki podkomorzy,
Czwarty Michał z Tarnowa; i wam się otworzy
Okazyja do wiecznej sławy w tym terminie,
Janie z Pawłem, rodzeni bracia na Działynie.
Ci-ć byli komisarze z rycerskiego rzędu.
Senatorowie wszyscy z swych krzeseł urzędu
Należeli do rady, co byli przytomni.
Żorawińskiego tylko Muza ma przypomni,
Mąż ręką i rozumem, językiem i piórem,
Nikomu nie był z Litwy i z Korony wtórem.
Już się wiosna starzała, już jej śliczne glance
Opłowiły gorętsze słoneczne kagańce,
Już ziemia niezielona, już niski świat żółknie,
Skoro na zodyjaku Raka Tytan połknie,
I skoro gorliwego Lwa grzywy zagrzeje.
Dotąd upracowany oracz swej nadzieje
Wyglądając, już ją dziś pełną ręką czerpa,
Pomykając po niwach zębatego sierpa.
Nie duma więcej słowik, jeśli wierzyć bajce,
Nie skarży na czystości swojej winowajcę.
I kukułka nie kuka, bo skoro przymusi
Na swe jaja ptaszynę, potem ją udusi.
(Straszny przykład niewdzięku! za podziękowanie
Na szubieńcę z piastunką, za myto karanie! )
Już lato nastąpiło, już Flora Cererze
Dała miejsce; już słońce w swojej doszło sferze
Najwyższego terminu, z której dzień przyczyny,
Nie do całej przypuszcza noc godzin trzeciny;
Dzień ma szesnaście, noc ośm, lecz rostącpomału,
W krótkim czasie równego doczeka się działu,
I swego powetuje, gdy mroźnego grudnia
Weźmie sobie szesnaście, ośm zostawi u dnia.
Tedy mając Chodkiewicz podczaszego w czele,
I on by nie chciał gruszki zasypiać w popiele,
Więc Pogonią zbawiennym ozdobiwszy krzyżem,
Sunie się z Litwą krokiem ku Podolu chyżem.
Łączy się z Lubomirskim i zawiera kołem
I Orły, i Pogonie pod Rzepnicą siołem,
Kędy w pułki okryte dzieląc wojska obie,
Szczuplejszy widzi komput i w głowę się skrobie,
Że daleka warszawska uchwała od skutku;
Co acz go w sercu korci, tai w czele smutku;
Znaczy miejsce każdemu, kędy kto ma chodzić,
Lub w ciągnieniu, lub przyjdzie obozy zawodzić;
Więc urzędy wojskowe, kto był czego godny,
Za środkowaniem cnoty rozdaje; dowodny
Wiernek straży zawodził, Kazimirski drugi,
I Bogdaszewski trzeci był od tej usługi.
Dolmad, Litwin, oboźnym, jako żołnierz stary,
Umiał toczyć tabory, szykować kotary.
Co gdy wszytko sporządzi, dla przestrzeńszej pasze,
Ruszy wojsko nazajutrz ku miasteczku Brasze,
Gdzie nad niskimi Dniestru skalistego brzegi
Pięknym wieńcem namioty rozbito w szeregi,
A skoro się dzień chylił i już słońce gasło,
Imię Jezus najpierwsze otrąbiono hasło.
Nie miał więcej armaty i Dawid w sekundzie,
Gdy przy konopnej zabił Goliata fundzie.
Pod ten cień nasze Orły i Pogonie z Litwy,
Przez święte swych patronów cisną się modlitwy,
Który w najgorszą szargę, w najstraszniejszą zrzutę,
Stanie za mur miedziany, warowną redutę.
Oneć to pięć kamyków, pięć liter w tym słowie,
Przed którymi upadać muszą obrzymowie.
Noc zatem, świat szarymi przyodziawszy skrzydły,
Uspokoiła ludzi z ptastwem, z zwierzmi, z bydły,
Prócz co się słońca strzegą i swój ich cień straszy,
Cały dzień spią, a w nocy wychodzą ku paszy,
Spi obóz, na przyszłe się karasując prace
Mając wkoło posłuchy i we straży place;
Szumi Dniestr, a gdy woda z skałami się kłopi,
W głębszy sen zmysły ludzkie onym szumem topi.
Ty sam nie śpisz za wszytkich, nie dasz zemgnąć oku,
Wielki hetmanie! Darmo tłocząc na bok z boku
Twarde łoże i w głowie pełno mając zgrzytu,
Równo z strażą ranego oczekujesz świtu.
Próżno pieją Syreny słodko-brzmiące dumy,
Choćby z morskiej kolebka utoczona spumy,
Choćby się na to zmówić obie chciały zarze,
Nie uśpią człeka, kędy w głowie jak w browarze,
Sto wątpliwości razem, razem tysiąc myśli,
I w sercu, i w rozumie hetmanowi kréśli.
Kiedy Tytan, skończywszy przechadzkę podziemną,
Przez rumianą jutrzenkę obwieszcza noc ciemną,
Księżyc bladł, gwiazdy gasły, gdy się wschód zabieli
A zorza purpurowej Febowi pościeli
Ustąpi, który tymże impetem na światy
Ogniste pędzi w szorze iskrzącym bachmaty,
Których jeszcze nad ziemią nie gorzały cugi,
Z uboczy tylko od ciał cień czyniły długi.
Jeszcze i Flory z mokrych pereł nie rozbierze
Zefir, kiedy po świętej Chodkiewicz ofierze
Obsyła senatory i wojskowe rady,
Zapraszając w osobny namiot do gromady;
Gdzie dalszej wojny progres, czy się trzymać Brahy,
Czy się przez Dniestr z obozem przeprawiać w Wałachy,
Do uwagi podaje i na obie stronie
Dość potężne racyje były po Koronie.
Jeśli stać w swojej ziemi, żywność bez omyłki,
I snadniej z Polski w obóz wniść mogą posiłki,
Bronić poganinowi przez rzekę przeprawy;
Nie przebrnie, nie przeleci bez mostu, bez ławy.
Z drugą stroną ustawne sąsiedzkie kwerele.
Cóż gdyby się zgarnęli i nieprzyjaciele
We wnętrzności ojczyste? Pewnie by krom wstrętuI Wołyń, i Podole spłonęło do szczętu.
Listy potem z Warszawy gęste poszty niosły,
Żeby wojska, lub przez most, lub łodzią i wiosły,
Na drugą stronę Dniestru wcześnie przeprawować,
Zamek chocimski zmocnić i chlebem spiżować.
I Kozacy znać dają, że ich zaporohy
Nie puszczą, dokąd naszy nie wnidą w Wołochy.
Tak sobie sztuczny naród na umyśle dumał:
Nużby się jako Turczyn z Polaki pokumał,
Kto wie, jeżeliby ci, chcąc nam przytrzeć rogów,
Nie do naszych te siły obrócili progów
Dla tureckiej przyjaźni? Dotąd przeto z niemi
Łączyć się nie chcą, dokąd Polacy w swej ziemi.
Lecz te wszytkie racyje uważywszy rzędem,
Miejsce było osobnym dla obozu względem,
Gdzie, począwszy od rzeki, wesołe cudownie
Aż do skał nieprzystępnych rozwleką się równie,
Nie bez pagórka jednak i niskiej doliny,
Które pozaraszczały gęste rokiciny,
Że chociaż kto otwarcie, chociaż kto fortelem,
Mógł się na stronie obie bić z nieprzyjacielem.
Tedy wszyscy stosują w ten sens swoje wota,Żeby zamek chocimski osadzić i wrota
Zalec poganinowi, a na jego gruncie
Światu twe imię, wielki ogłosić Zygmuncie.
Z tym wstają a już cieśle materyje rąbią,
Już przeprawę trębacze po obozie trąbią,
Ani się Wewelego dłużej zdało bawić,
Przeto stanęło zaraz w drogę go wyprawić
Któremu gdy Chodkiewicz spod uczciwej straże,
Chociaż z dobrego bytu, stanąć przed się każe,
Ujźrawszy ten urodę bohatyrską w ciele,
W twarzy postać Jowisza, Gradywa na czele,
Zbladł jako trup i naprzód wzrok pokorny chyli,
Zaś chce upaść pod nogi hetmańskie po chwili.
Poda mu chyżo rękę i tak rzecze skromnie:
«Nie do Turczynaś bracie, ale przyszedł do mnie;
Głupi ludzie ten ukłon i czynią, i właszczą;
U nas jednemu Bogu na ziemię się płaszczą.
Tak nierychłej odprawy od mego kolegi,
Przyczyną są tatarskie w Wołoszech zabiegi,
Teraz już jedź w boży czas i to miej ode mnie,
Że jakom nie przypasał tej broni daremnie,
Alem nią gotów drogą opądzać Ojczyznę
(Po to starość i moję niosę tu siwiznę),
Tak jeśli się przystojne podadzą sposoby
Do zawarcia miłego pokoju, a kto by
Cale w rozum był obran w człowieczym narodzie,
Żeby wolał na wojnie, niżeli żyć w zgodzie?
Zawsze bowiem wojenna obojętna bierka.
W czym ja z osobnym listem posyłam Szemberka,
Gońca mego do basze, i tak tuszę sobie,
Że bezpiecznie na miejsce zajedzie przy tobie».
A ono że był Szemberg wiadom Turków wszędy,
Za tą był okazyją wyprawion na względy.
Skoro skończył Chodkiewicz, tak krótko podczaszy:
«Niech Husseim, niechaj nas hospodar nie straszy.
Pokojem nie gardzimy, ale dla bojaźni
Zebrać go, barziej nas tym jątrzy, barziej drażni.
Rozumiem, że to wszytko pójdzie nam smarowniej,
Skoro sobie na bliskiej poigramy równi.
Na te wojska, co piszą, i na te trzy światy,
My szable, oni mają rydle i łopaty,
A jeżeli się jeszcze balsamem ukleją,
Bliższy Chocim niż Egipt jeździć po mumiją.
Zły tryumf przed wygraną, zły i hup przed skokiem,
Obaczy to Husseim, chociaż jednym okiem
(Bo był ślepy na drugie), a teraz me listy
I afekt swemu panu oddaj otworzysty.
Już byś bez wątpliwości oglądał był Jassy,
Ale pozalegali Tatarowie pasy».
Toż skoro Wewelego Chodkiewicz uprzątnie,
Z pilnością się koło swej roboty zakrzątnie.
Nowy cud u wszech ludzi, żeby tyli wzrostem,
Tak bystry Dniestr pozwolił brzegi spinać mostem,
Który na nim od świata stworzenia nie postał,
A teraz jakoby go Chodkiewicz ochrostał;
Jakoż rzecz była zwłaszcza przytrudniejsza zrazu,
Ale do surowego gdy hetman rozkazu
Przyda szczodrobliwości, dziesięć razy sporzéjOna wielka machina w ich się oczach tworzy,
I acz cierpieć nie mogąc ckliwy strumień siodła
Tak wodę ściskał, że go kilkakroć przebodła,
Podda się na ostatek, poznawszy magistra,
I da osieść hardy kark woda ona bystra.
Rozum mistrzem wszech rzeczy, czas mistrzem rozumu:
On mostu, on nas łodzi, on nauczył promu.
Czasem człowiek lwy króci i niedźwiedzie uczy,
Czasem słonie w wojenne beloardy juczy.
Czas odmieniwszy w pysku przyrodzenie ptasze,
Dał srokom i papugom czwarzyć słowa nasze.
Czas wiatry chełzna, które zawarte w chomącie,
Stawią człeka na drugim świata horyzoncie,
Gdy odąwszy płócienne na galerze buje,
Wszytkie ziemie i wyspy i morza osnuje.
Lata skrzydły Dedalus, lata po ojcowsku
Ikarus, póki słońca warował od wosku.
Działa lać, prochy robić, grzmieć i ognie błyskać,
Piorun z daleka w miejsce umyślone ciskać,
Granatów i misternych rac, które do góry
Wzbiwszy się, tworzą z ognia rozliczne figury,
Czas nauczył murować, czas murów ruiny,
Przez potężne petardy i podziemne miny,
Cyngla ruszy, aż wszytko, co obaczą oczy,
Tak zwierza jako ptaka, zmyślny strzelec troczy.
Czasem człek doszedł nieba i policzył gwiazdy,
Wie, która w miejscu wryta, która ma pojazdy.
Czas człeku czasy mierzyć i, choć ślepi oczy,
Wiedzieć którędy, widzieć, jako długo toczy
Słońce koło nad światem, pokazał, i może
Pisać przed stem lat, wiele razy swe porożeKsiężyc, świecę którą noc, słońce, którą krasi
Biały dzień, i w którą noc, w który dzień przygasi.
Czas obrotne zegary, kędy przez sprężyny
Pomiar, przez dzwonki ogłos swój mają godziny,
Albo cieniem cienkiego prącika wyznacza,
Albo w krzysztale piaskiem mieluchnym przetacza.
Czas wiedzieć, kędy ziemia który kruszec kryje,
Czas znać ludzkie persony, dawne historyje,
Skoro je w miedzi ręka ćwiczona wydruży,
Skoro je malarz pęnzlem na płótnie wysmuży,
Da w tysiąc lat oglądać, co już wszytko z czasem
W proch poszło za nikczemnej gadziny opasem,
Druk, papier i litery, którymi wykreśli
Co mówi, co ma w sercu i co człowiek myśli,
I mogą się rozmawiać, nie ruszywszy usty,
Mogą widzieć z daleka ludzie inkausty.
Wszytkiemu czas przyczyną. O Boże dobroci!
Tedyż człowiek żywioły i naturę króci,
A przez te wszytkie wieki na grzech i złe żydłoZnaleźć mu się dotychczas nie dało wędzidło!
Zna zwierze, ryby, ptaki, drzewa, zioła, gady;
Wie, skąd grom, piorun, skąd deszcz, skąd spadają grady,
Krotce mówiąc, na ziemi zna się i na niebie;
Wszędzie mądr, doma głupi, że sam nie zna siebie.
Wiatry chełzna, o cuda! Na cielesne żądze
Dotąd mu się nie dały wynaleźć wrzeciądze.
Ale do chocimskiego powracając mostu:
Już stał, już był gotowym przenosić i po stu;
Już dzień znaczy przeprawy, już za rzekę zmierza,
Kiedy nieochotnego postrzegszy żołnierza,
I sam się hetman stropi, i propozyt zwlecze,
Aż zrozumie i zleczy, co go w sercu piecze.
Wszyscy nosy zwiesili widząc, że nie żarty,
Że gościniec do Wołoch czeka ich otwarty;
Sto razem niebezpieczeństw, sto trwóg w oczu stanie,
Kiedy nastąpi z miłą ojczyzną żegnanie;
Więc zrazu po namiotach i mówili cicho,
Potem głośniej, aż górę wzięło ono licho;
Na koniec się zebrawszy, w jakiej kto był szarży,
Przed swoim się rotmistrzem jawnie o to skarży;
Że ich za Dniestr, jakoby na rzeź żeną owce,
W kraj pusty, między dzikie wołoskie manowce.
«Skąd żywność między zbójcy? Skąd się ma posilić
Żołnierz, gdy się nie dadzą z obozu wychylić?
Nie trzeba na nas Turków, dokuczy z zasadzki,
Z swoimi opryszkami Wołoszyn Bernacki,
Który wielekroć z nami z tamtę stronę Dniestru
Igrał, nie mogliśmy się doliczyć z regiestru.
Tedy tą garstką ludzi chcecie pobić Turki?
Podobno na nich będziem zaglądać przez dziurki
Z szańców, co to tak barzo hetman każe na nie,
Póki zębów i suchar spleśniałych nam stanie.
Kto ręczy, że Dniestr mostu z swych karków nie zrzuci,
Nim się król z pospolitym ruszeniem ocuci,
Nim się zwleką posiłki, o których coś słychać,
Że lazą na bałuku, a nam tu usychać
Dotąd przyjdzie i kroplę ostatnią krwie sączyć.
Cóż choć przyjdą, gdy z nami nie będą się łączyć,
Chociaż tamto szeroko zalęgą pobrzeże,
Patrząc tylko, jako nas poganin porzeże,
Albo cudzym nieszczęściem swej warując głowy,
Pokiną nasze wilkom i krukom tułowy,
Pójdą za Białą wodę; tym też czasem zima,
Od dalszego progresu pogaństwo przytrzyma.
Praca w ręku, o płacej żaden dotąd nie wie,
Odkąd mu służba idzie; szabla nie zardzewie
W ustawicznych obrotach; już w oczach Wołosza,
A drugi jeszcze nie wziął złomanego grosza!»
Taka uszu hetmańskich skoro dojdzie skarga,
Tylko mu się w drobny kęs serce nie potarga.
Czy zaraz twardym chełznać taki bunt munsztukiem,
Hersztów mieczem skarawszy, drugich tylko fukiem?
Czyli wszytkich zebrawszy w generalne koło,
Przez łaskę i pogodne ma kołysać czoło?
A z tym rady wojennej sprasza do namiotu
I ono zamieszanie przełożywszy, co tu
Dalej czynić, rady chce: czy łaski, czy grozy
Zażyć ma i wzruszone ułożyć obozy?
Różne zdania, różne tam wota były, ale
Gromadzić się nie zdało ludzi w tym zapale,
Ani ich sądem drażnić; a kiedy z rozpaczy
Wojsko się jawnym buntem zwiąże i odsaczy,
Ufając siłom swoim o to się pokusi,
Czego wątpi uprosić, tuszy, że wymusi!
Więc tak z rady stanęło u hetmana spólnéj,
Aby Stefan Potocki, pisarz wtenczas polny,
Kamieniecki starosta, zawiązany ślubem,
Że to wiernie z Sobieskim odprawi Jakubem,
Uważywszy ciągnienie, naprzód z stanowiska,
Komu daleka, komu droga była bliska,
Ten dzień, w który chorągiew w obozowe place
Weszła, pierwszy naznaczył jej ćwierci do płace.
Co skoro między roty, rotmistrze i pułki,
Przez skryte dla zazdrości roześlą cedułki,
Jakby ręką przewrócił, już się nikt nie smęci,
Wszyscy weseli, wszyscy stąd byli kontenci,
Zwłaszcza kiedy w niedługim potwierdzenie czesie
Prędka poszta z Warszawy tych rzeczy przyniesie.
Jako po ślepej chai i okropnej burzy
Piękniejszy świat, gdy słońce jasną twarz wynurzy,
Taką dały pogodę rozesłane kartki,
Spędziwszy niepotrzebnych skrupułów zawartkiZ serc żołnierzów koronnych, kartki, mówię, ony,
Gdzie był każdy o swoim żołdzie upewniony.
Już śmieli, już posłuszni, nie szepcą, nie mruczą,
Zaprzągają w skarbniki luźne konie juczą,
Każdy by się rad widział w lot na stronie drugiej,
Gdyby można w bród przebyć krzemieniste strugi.
Skoro trąba wesołym ogłosi to echem,
Do mostu się co żywo pobiera z pospiechem.
Ten jęczy pod ciężarem; Dniestr się z jadu pieni,
Wstydzi się okolicznych gór i swych kamieni.
Już się był Lubomirski w Wołoszech rozgościł;
Nie czekając, rychło Dniestr magister pomościł,
Zbiwszy drzewo na glenie, którego przystawił
Po wodzie Chodorowski, pułki swe przeprawił.
Więc nim się wszytko wojsko do obozu zgarnie,
W żywność się sobi, rad by założył spiżarnie,
Żeby i sam miał dosyć, i za czasem komu
W potrzebie mógł dogodzić; przeto po kryjomu
W półtoruset Lipnicki wyprawiony koni,
Z nim Rychter w piąciudziesiąt na czatę dragonii.
Ci, acz bydeł nagnali i nawieźli zboża,
Nie była z kontentecą ona ich podróża;Że nim sławną jarmarkiem Sorokę ubiegli,
Ormianie ich i Grecy zawczasu postrzegli.
Barzo na to Chodkiewicz ubolewał stary,
Gdyby ziemia wołoska Chrystusowej wiary
W jednej się liczyć miała z bisurmańską toni,
Przeto tego pod gardłem przez trąbę zabroni.
Piotr Mohiła wołoski to był wojewodzic,
Syn Symona Mohiły, że tuteczny rodzic,
Skoro zginął Żółkiewski, jego wierny patron,
Przylgnął do Chodkiewicza: bowiem zmierzał na tron
Dziedziczny kiedykolwiek, który nań i człeczem,
I bożym spadał prawem (lecz kędy za mieczem
Idą rzeczy, tam święta sprawiedliwość wzdycha,
Tam wszelka sukcesyja bliskiej krwie ucicha,
Milczy prawo na wojnie), o któreśmy spadki
Opłakanych Mohiłów i dziś wpadli w siatki.
W te Korecki z Potockim i Piasecki trzeci,
W te mogiły Żółkiewski pod Cecorą leci.
Tamci przy Aleksandrze, Konstantym, Bohdanie
Mohiłach, a Żółkiewski już przy Gracyanie.
Tu wisiał Wiśniowiecki, tu w kacernej męce
Trzy dni konał na haku, trzy dni na osęce
Umierał i z naturą mordując się dużą,
Nie umarł, aż go gęste postrzały donużą.
Trwała jeszcze nadzieja, choć jako na wietrze,
Że ich dom w tym ostatnim miał się dźwignąć Pietrze.
Ten się jeszcze chudzina trzyma swego sznura,
I choć go dzisia wiechciem fortuna potura,
W Bogu i w szabli polskiej ufa, że się dopnie,
Skąd wypadł, i dziadowskie odziedziczy stopnie.
Widząc, że bez nadzieje powrotu nie tonie
Co dzień w morzu głębokim ogniogrzywe słonie;
Bo skoro noc zwyczajnej dopędzi koleje,
Znowu świeci i skryte wyjawia złodzieje,
I nie tak go grubych chmur zamroczą kałduny,
Gdy śród dnia ciągną na świat, grom, grad, lić, pioruny,Żeby się zaś z burego wydarszy ołowu,
Nie miało złotą lampą pałać jako znowu.
Nie zawsze się ćmi ani płomieniste puchyZawsze mu czarny księżyc zarzuca makuchy,
Wydrze się zaraz siestrze, a po sferze modréj
Pędzi w zupełnym świetle cug swój złotobiodry.
Nie zawsze i ocean, srogim szturmem wzdęty,
O zakryte skopuły roztrąca okręty,
Na które kiedy już, już niestrzymanym fluksemWpadają, ali Kastor zawita z Polluksem;
Ucichną potem wichry, a w ślicznej pogodzie
Pełnym żaglem do swego portu płyną łodzie.
Nie trać zaraz otuchy i bądź przy nadziei,
Kiedy cię zepchnie ślepa fortuna z kolei
Pomyślnego żywota; nie maszci i trochy
Statku u tej rodzaju ludzkiego macochy.
Czekaj jeszcze rewolty: bo nie tak uwięzła
Twa dola, żeby z tego wywikłać się węzła
Nie zdołała stateczność. Kto chce mieć wygraną,
Trzeba pierwej z fortuną chodzić na wytrwaną.
Jako nie zaraz bujaj, kiedy cię upierzy;
Bo barzo często różny obiad od wieczerzy
(Jeszczem podobno siła zamierzył, w siedm godzin
Daje pieszczochom swoim po bażantach słodzin)
Tak też nie truchlej nagle, nie rozpaczaj i tu
Czekaj, niźli był wieczór, weselszego świtu.
A kto wie, jeżeli cię z tak żałosnej zrzutyZnowu rane na nogi nie dźwigną koguty?
A im barziej, im zmokniesz do ostatniej nici,
Tym milszym twa cię skutkiem nadzieja wysyci.
I Mohiła, chociaż go zła fortuna topi,
Wżdy nie zaraz rozpacza, nie zaraz się stropi;
Opiera się, nie da się zbijać z jednochodzejBo im co ciężej cierpim, tym wspominać słodzej;
Chwyta się i słabego, jako mówią, wiszu,
Tuszy, że z tak podłego niedługo kociszu,
Na którym się dziś chudak włóczy przy obozie,
Siędzie na tryumfalnym przodków swoich wozie.
Ten prośbą u hetmana pokorną zabieży,
Że wszelakiej w Wołoszech zakaże rabieży.
Przysięże za swój naród, jako do Korony
Przychylny; niech go miasto nie niszczą obrony.
Drugi respekt, Szemberg był, co do Husseima
Z listami wyprawiony; ten hetmana trzyma,
Żeby się na nim nie mścił swego naród płochy,
Kiedy będzie powracał nazad przez Wołochy.
Dwunastego dnia aże, jako się poczęło
Nasze wojsko przeprawiać, za Dniestrem stanęło.
Pięknie tam było patrzyć, gdy w onej równinie
Tylo Krzyżów, tylo się Pogoni rozwinie!
Tylo Orłów walecznych, na zaszczyt Korony
Niosąc gotowe skrzydła, wyciagnione spony
Na ścierwy bisurmańskie, gdzie kruki i sępy
I pożerne harpije wielkiemi zastępy
Czując o pewnym żerze, tym leciały chciwiéj,
Im się każdy przy Orłach sarmackich pożywi.
Nie mniejszym i to było patrzającym gustem,
Gdy się lekkim przechodząc po chorągwiach szustem,
Tak wspaniale odymał nasze białozoryWolny zefir, że znaczne były ich humory.
Jęczy ziemia gęstymi ubita kopyty,
Czujący krwie cecorskiej mściciele Lechity,
Że krótkiego tryumiu omylnej nadzieje
Przypłaci, gdy się swych krwią mieszkańców obleje,
A na nowe pogaństwa bezecnego groby
Bierny gardziel i zgniłe gotuje wątroby.
Krzyczą wesołe konie w rzędy, w kity, w forgiUstrzępione, z wiatrami mieszają swe gorgi;
Tak się zda, lubo w kole obraca się wężej,
Lub prosto idzie który, że srożej, że ciężej
Ziemię nieprzyjacielską kopytami depce,
Zwłaszcza w naszym Podolu urodzone źrebce
Gotują się z pieszczonej Arabiej łątekPytać, jeśli rogowych podków mają szczątek?
Chodkiewicz, acz go starość długim wiekiem zgniata,
Serca jednak wielkością sił ciała nadpłata,
Twarz usiawszy powagą i szedziwe skronie,
Na statecznym przed wojski krzepi się hładonie.
Nie tak Hektor serdeczny, nie tak był wspaniały,
Kiedy zaległ ocean Agamemnon cały,
Kajus nie tak roztropny, Pirrus nie tak możny;
Ręką i mową nie tak Hannibal postrożny,
Nie tak Kamill szczęśliwy; nie tak jeden ze stu
Scypio, jako tu był z twarzy, z mowy, z gestu
Hetman polski roztropny, serdeczny, wspaniały,
Szczęśliwy i ostrożny; którego chowały
Na to nieba życzliwe, aby w takiej toniOrłowi i walecznej hetmanił Pogoni,
Kiedy młodzik, swej siły nadzieją odęty,
W jarzmo jedno z drugimi wprządz je chciał bydlęty;
Bo tych ludźmi zwać szkoda, którzy jako weszli
W niewolą, tak już robią w chomącie i we szli!
Igra krew w Lubomirskim: bo młodość krzemięzna
Żadnych szwanków na ciele, żadnych razów nie zna;
Jędrznie mu we lwiej piersi ono serce żywe,
Im bliżej czuje pole sławy swej szczęśliwe.
W koźle Mars urodzony, w oczu, choć nieznaczny,
Uśmiecha się, gdy czas ma, Kupido sajdaczny.
Pod nogami koń dzielny i według podoby,
Który do przyrodzonej chodzy i ozdoby,
Widząc, że złotem gore i co ma za jeźdźca,
Stać spokojnie nie może, lecz na miejsce z miejsca
Stąpa, wysmuknionej go szukający nodze,
Rzuca wodza i munsztuk upieniony głodze.
Tak Ksantus pod Achillem, Cillar pod Kastorem,
Ten kiedy szedł na Sfery, tamten gdy Hektorem
Rozgniewany zwycięzca obciążywszy osi,
Butny jedzie: raz igra, drugi się komosi.
Cóż gdy razem wojskowe instrumenty krzykną,
Wszytkim serca skruszone do gruntu przenikną.
Wszyscy ręce i oczy podniósszy ku Bogu,
Żeby przytarł hardemu tyranowi rogu;
Nie nam, nie nam, Panie nasz, podłemu stworzeniu,
Ale daj chwałę wieczną swojemu imieniu!
Niechaj przyjdzie poganom tu do znajomości
Imię, na które wszytkie dygocą zwierzchności!
Straszne imię, na które, kiedy każesz, snadnieI ziemskie, i podziemne kolano upadnie.
Odkupicielu świata, w którego dziś krwawéj
Pracy się rozpościera Mahomet plugawy,
Dziś niech padnie, dziś się niech na tym głazie śliźnie!
Tak starszyzna, tak wojsko westchnie przy starszyźnie,
Którzy ciała w kirysy twarde obleczeni,
Skoro szyki na onej objadą przestrzeni,
Obrócą swoje Orły ku obozu, który
Już był Dolmad osadził, rozmierzywszy w sznury.
Tak mądry hetman stanął i tyle zostawił
Turkom pola, że ani wszytkich wojsk swych sprawił
Osman, ani kiedy chciał, prócz lekkiej gonitwy,
Nie mógł nam dać ogólnej na swym polu bitwy.
Z jednę stronę ostrych skał grzbiety nieprzebyte,
Z drugą Dniestr, z tyłu lasy i chrósty okryte
Obóz nasz zawierały; równia była w czele,
Którą gotów częstować swe nieprzyjaciele;
Bo ci nad nią osiadszy pagórzyste dziczy,
Tam na rzeź, jak do jatki spadali rzeźniczéj.
Więc ledwie co w obozie naszy się rozgoszczą,
Ledwie skrzywione grzbiety od kirysu sproszczą,
Luźna czeladź to dla drew bieży, to dla słomy,
Bez straży, bez kałauzów, w kąt on niewiadomy,
Najmniej o tym nie myśląc, co nad nimi wisi,
Kiedy zbójca Bernacki gdzieś się z jamy lisiéj
Wyrwawszy, z swoimi ich oskoczy opryszki,
A jako wilk drapieżny wygłodzone kiszki,
Gdy wpadnie między owce, gorącą krwią poi,
Zwłaszcza kiedy pasterzów ani się psów boi,
Dopiero się postrzegą i ci niebożęta,
Piąciudziesiąt, część na śmierć, część straciwszy w pęta.
Uciekną, pokinąwszy zdobyczy i juki.
Skoro drogo zapłacą zbójcom od nauki,
Ostrożniej potem swoje odprawują czaty,
Mając z sobą dragony i lekkie armaty.
Nazajutrz Kopaczowski, jeszcze spod Rzepnice
Wyprawion, opędziwszy wołoskie granice,
Sławny żołnierz moskiewski i z serca, i z sprawy,
Wrócił się do obozu prosto od Soczawy
We stu koni pancernych; tyleż swych miał Byczek
Wołoszyn, lecz nam wierny; ci kilka potyczek
Odprawiwszy szczęśliwie, związanego w łyka
Sługę hospodarskiego, prowadzą języka.
Ale i z tego mało Chodkiewicz się sprawił,
Prócz, że się Osman z wojski przez Donaj przeprawił.
Kiedy takie hetmana dochodzą awizy,
Rad by wojska sprowadził, rad by wprawił w ryzy,
I choć cera wesoła, ale serce w ciszy
Korci, że o Kozakach nic dotąd nie słyszy.
Nie blizu Konaszewski, rotmistrz lekkiej roty,
Szedł przeciw nim i o tym żadnej nie masz noty;
Lwów bawi królewica; król w Warszawie siedzi;
Szlachta się domów trzyma, ni kot gołoledzi;
Słucha jak zając bębna, rychło wici trzecie
Każą zbrojno każdemu w swym stawać powiecie,
I na one Tatary, niechaj ich Bóg skarze,
O samej ciągnąć wodzie i twardym sucharze.
Cóż? Niźli się król ruszy, niż się szlachta zcedzi,
Tymczasem spadnie orda, przeprawy uprzedzi,
Pasy pozastępuje, że Władysław ani
Król przejdzie, i mają kim co począć pogani!
Tego hetman z starszyzną kiedy gryzie móla,
Ali poseł kozacki, który był do króla
Wyprawion z Zaporoża, pomyślnej odprawy
Dostawszy, prosto w obóz przyjeżdża z Warszawy.
Tuszy, że swych Kozaków już pod Chodkiewiczem
Na tym zastanie miejscu, których pewnie niczem
O łasce i królewskiej przeciw sobie chęci,
Dla czego był posłany od nich, nie zasmęci.
Konaszewskim się przedtem, teraz od armaty,
Sajdacznym między swymi zowie się pobraty.
Ten to, przy znacznym wielkiej dzielności dowodzie,
Dotrzymał wiary, rzadkiej w kozackim narodzie;
Dał słuszny kontest siły i swojego męstwa,
Gdy go nieraz pogaństwa otoczyła gęstwa,
Z ich trupów groble robił, a chociaż na susze,
Kąpiel sobie i swoim naprawiał w ich jusze.
I teraz, gdy się hetman, gdy się rada miesza,
Wszytkich prawie ożywia, wszytkich jak rozgrzesza,
Upewniając, że wojsko z dnieprowego progu
Nie omieszka przysługi Ojczyźnie i Bogu;
(Zwłaszcza mając od króla na to przywileje,
Że nie darmo dla polskiej korony krew leje),
Przybędzie na to miejsce, gdzie przy świętej wierze
Umierający niebo w nagrodę odbierze;
A kto się żywo wróci, stanie za sto ćwierciSława, co po pogrzebie żyje i po śmierci.
Siła przy tym o pańskiej powiedał dobrocie,
Siła o swych Kozaków wierze i ochocie,
U których gdy lat kilka szczęśliwie hetmani,
Że im doma surowie ich zuchwalstwa gani,
Zsadzili go z urzędu, a na jego ławce
Dali miejsce marnemu pijaku Brodawce,
(Kędyż bez ambicyi dla Boga na ziemi,
między Kozakami znajdzie się biednemi!),
Pod którego buławą przeto i leniwo
I rozsypką szli na to wiecznej sławy żniwo.
Aleć prędko fortuna obróciła wiosłem.
Sajdaczny, który dzisia do króla był posłem,
Otrzymał zaś buławę i dał się znać światu;
Brodawka za niecnoty swe szedł pod miecz katu.
Już świat znał Sajdacznego i łodzią, i koniem;
Już go widał oczyma, nierzkąc słychał o nim
Wielki cesarz turecki, gdy znalazszy przeście
Przez dnieprowe porohy, palił mu przedmieście
Pysznego Carogrodu, którymi pożogi
Pogańskie zabobony, brzydkie synagogi,
Płonęły kopcąc dymem bramę onę jasną,
I tylko muzułmańską krwią te ognie gasną.
Tak gdy oba Azyjej i Europy klucze
Wiotchym perzem okurzy i w sadzach ubrucze,
Skoro w głąb na mil kilka wszytkie brzegi zmaca.
Do swoich się porohów z korzyścią powraca.
To tak Turkom Wyrządzał na pojeznej czajce;
Koniem zasię Krymczuki gromił i Nahajce,
Albo im plon odbijał, gdy szli z ziemie naszej,
Albo ich stada czatą zajmował na paszy;
Częstokroć więc bachmaty, bawoły i skopyPod samymi ich bierał prawie Perekopy;
Często z takiej nowiny u samego hana,
Chociaż w Bakczysaraju, zadrżały kolana.
Napatrzył się Oczaków choć nie barzo smacznéj
Krotofile, gdy nieraz odważny Sajdaczny,
Opędziwszy ich w mieście i zamknąwszy w skrzynce,
Słał trupem równe pola i długie gościńce.
Aleć nie tylko z Turków i ordy miał serca,
Doznał go i stokrotny Moskal przeniewierca,
Gdy prawa swego mieczem Władysław dochodził,
Lekką rotę Sajdaczny w jego wojsku wodził.
Do tego był Żółkiewski przyprowadził rzeczy,
Gdy naszy Moskwę wzięli; ani mieć odsieczy
Przez dwie lecie nie mogła, owszem z każdej strony
I nadzieję wszelakiej straciła obrony.
Tedy do zwykłych kunsztów i obłudy siągnie;
Jako skoro na traktat hetmana wyciągnie,
Przysięgą mu, że ani zwyczaj, ani wiara,
Gdy wezmą królewica naszego za cara,
Nie będzie im wadziła; czego znowu razem
Potwierdzą przed swojego Mikuły obrazem.
I uwierzył Żółkiewski, i na one miryWziąwszy pod pieczęciami nieszczere papiéry,
Zwiódł wojsko, sam zwiedziony, i żadnego śladu
Nie zostawił, w stolicy nie mając zakładu.
Stąd prosto szedł do króla i to sobie przyzna,
Co winna krom zazdrości przyznać mu ojczyzna,
Że narody szerokie, które z samą dziczą
Nieużytej natury z północy graniczą,
Gdzie strasznej monarchiej ogromna machina
Światu grozi, pod nogi rzucił jego syna.
Nie przez ogień, nie przez miecz, ani przez podarki,
Rozumem osiadł twarde tamtych ludzi karki.
Wtem wyjmuje od boku z kamchy szczerozłotéj
Ujęte pieczęciami moskiewskie hramotyI odda z winszowaniem i już mu się marzy,
Że nasz carem królewic w Moskwie gospodarzy.
I mogło było być co z tego, lecz złe rady
Trzy lata u smoleńskiej te rzeczy osady
Trzymały, a Moskwa też tymczasem nasz głupi
Kredyt rada do czasu Smoleńskiem okupi.
Nim Władysław do pompy aparaty zbierze,
Nim żołnierzów, tamtecznej nie ufając wierze,
Moskwa siodła pozbywszy i z węża zanadrze
Uwolniwszy, do góry twardy ogon zadrze,
Grzywę jeży; nie tylko siodłać się już nie da,
Ale wierzga, co gorsza, już nam odpowieda;
A my wiersze piszemy, a my się już sadzim
W koncepty, królewica do Moskwy prowadzim.
Płacze Zygmunt żegnając długiego terminu
Widzenia się; żałuje po swym miłym synu,
Aleć go rychło Pan Bóg w tym żalu pocieszył,
Gdy się nazad do niego Władysław pospieszył.
Moskwa się niecnotliwa z naszej wiary śmieje,
I tak wiatrem nadziane puknęły nadzieje.
Lecz nie zgoła bez pomsty w tym narodzie znacznej,
Gdzie swego dowiódł męstwa odważny Sajdaczny;
Spalił Jelsko obronne: tejże znak usługi
Dał, dobywszy i zamku, i miasta Kaługi.
Skąd inszy wszyscy sławę, on przy sławie liczy
Całość swego żołnierza, sowite zdobyczy.
Aleć więcej moskiewską nie bawiący rzeczą —
Skoro się tak hetmani na sercach poleczą,
Że przyjdą Zaporowcy i pomogą boju,
prosi pilno Sajdaczny jakiego konwoju;
Chce iść przeciwko wojsku i gniewa się srodze,
Że tak leniwo lezą, że złe mają wodze.
Wnet hetman Hannibalów obu ordynował;
Mołodecki, że między Kozaki się schował,
Pomógł im tej przejażdżki; więc na Stepanowce
Z dobrymi szli kałauzy prosto przez manowce.
W tenże dzień i Mościński wysłan dla języka.
W kilka mil się z watahą zbójecką potyka,
Swoi czy nieprzyjaciel, nie pierwej się dowie,
Aż na koniec Wołoszą poznawa po mowie;
Więc się o nich uderzy, chociaż już mrok padał,
Gdzie swój swemu nie jednę skoro ranę zadał.
Poszedł nocą na odwrót, sprawiwszy tak wiele;
I zbójcy-ć, bo ich kilku wziął, nieprzyjaciele.
Lepszym szczęściem Fekiety aż pod Jassy chodził,
I wódz, i żołnierz dobry; ten się w Węgrzech rodził;
Gdy lat kilka u Turków na wojnach przesłuży,
Nie chce swoich chrześcijan prześladować dłużéj;
Kiedy Skinder z Żółkiewskim traktuje u Busze,
Przedawszy się, do naszych obozów przykłusze.
I ten się dał znać Moskwie, gdy pod Władysławem
Swoję wodził chorągiew, lubo w polu krwawem,
Lubo przy szarym świetle nocnej chodząc gwiazdy,
I szturmy, i odważne odprawiał podjazdy.
Teraz od Jass wróciwszy prawie jak na dobie
Przyprowadzi języka, znajomego sobie,
Jeszcze gdy Turkom służył. Wołoszyn był hoży,
Ten pytany porządnie hetmanom przełoży,
Że już Osman w Multaniech; że jego hospodar,
Skoro z żołnierzów wszytkie swe fortece odarł,
Poszedł przeciwko niemu, a tymczasem w Jassiech
Na bankiet się gotuje; to ludzie na pasiechOsadzeni znać dają, zgoła co godzina
W Wołoszech się z wojskami spodziewać Turczyna.
Na to kiedy się wszytkie języki zgadzały,
Każe obóz Chodkiewicz osypować wały,
We spiże się sposobić; kto wie, jeśli zima
Nie zechce nas potrzymać z Turki u Chocima.
A sam się przecie w sobie potajemnie gryzie,
Że z tą garścią jak goły osiąka na zyzie.
Nieprzyjaciel już pewny, z czym wieść wieść popycha;
On o żadnych dotychczas posiłkach nie słycha.
To gdy myśli na sercu rozerwany, ali
Rusinowski się z pułki lisowskimi wali.
Osobne by napisać o nich trzeba księgi:
Ci szeląga na swoje nie wziąwszy zacięgi,
Twardą pracą za płacą, sławę za śmierć biorąc,
Minąwszy Moskwę, poszli w głąb tamten świat porąc;
Szablą sobie rum czynią, dokąd pod kopyty
Ziemię mają i Tytan świeci złotolity;
Już im Białe jezioro w tyle i Sybiory,
Już minęli ryfejskie śniegiem kryte góry,
Kędy ciepłe sobole i czarne marmurkiW nos bije mierny strzelec, ochraniając skórki.
I Jugra, i Permia, gdzie na smukłej łyży
Człowiek lata po śniegu od sokoła chyżéj,
Gdzie już wojnę nie z ludźmi, bo ci ich posturyNie znieśli, lecz z niedźwiedźmi i srogimi tury,
Z potworami morskimi, bez soli, bez chleba,
O więdłej tylko rybie wieść było potrzeba.
Dotąd się w dzicze one i pustynie darli,
Aż się piersiami o lód północny oparli,
Gdzie w morzu pracowite podbrodziwszy konie,
Dopiero się ku swojej obejźrą Koronie.
Tam gdy drudzy słuchają skruszonych kier trzasku,
Lisowski te na miałkim słowa pisał piasku:
Skoro wskroś na pięćset mil dotąd nieprzebyty
Kraj moskiewski końskimi stratuje kopyty
Śmiały Polak, w tym musi bieg stanowić kresie;
Niechaj to z piaskiem lekki wiatr po świecie niesie!
I gdyby mógł mieć skrzydła i pławy kaczorze,
Kusiłby się o lody i szerokie morze;
Wiedziałby, komu to tam jeszcze świeci słońce,
Kto posiadł ostateczne tamtej ziemi końce.
Stamtąd prosto na Mordwę i Sudale błotne
Obrócą ku stolicy, gdzie pakta wykrotneZ Moskwą kończy Żółkiewski; dla czego i oni
Stąd zaraz do cesarza byli zaciągnioni,
I tam, robiąc na wieczną sławę swego rodu,
Służyli, dokąd u nas na wojnę od Wschodu
W bęben nie uderzono; niechaj o nich powie
Praga, gdzie z Fryderykiem swym siedli Czechowie,
Bracia naszy i miłą straciwszy swobodę,
Dmuchać każą Polakom i na zimną wodę.
Więc skoro Lisowczycy kiną Rakuszany,
Trząskiem się do ojczystej pobierają ściany.
Im barziej wedle czasu, im niespodziewaniej
Przybyli, tym weselszy wojsko i hetmani.
Jeszcze się im radują, jeszcze nie ukaże
Oboźny miejsca, kiedy od placowej straże
Bieży jeden za drugim, że z pola posłuchyWidzą tumany, widzą z prochu zawieruchy;
Ludzie jacyś nad nami. Najmniej to hetmana
Nie zmiesza, lecz bełzkiego prosi kasztelana
(Stanisław Żorawiński nim był, i osobą,
I humorem senator), aby wziąwszy z sobą
Komu ufa, pod one pomknął się kurzawy;
Wojsko przyjdzie tymczasem do koni, do sprawy.
Pan bełzki, że miał swoję chorągiew na straży,
Wziąwszy kogo rozumiał, chyżo się odważy;
Podjedzie pod on tuman i chce kogo złowić,
Aż swych pozna i słyszy, gdy poczęli mówić.
Czata się powracając do obozu z plonem,
Gęsty bydeł i owiec ruszyła proch gonem.
Już w polu miał kilka rot, już sprawiał posiłki
Chodkiewicz, gdy go wywiódł pan bełzki z omyłki.
Po tym zgiełku, jakby się po burzliwym grzmocie
Słońce z chmury wydarło, gdy ujźrym w namiocie
Hetmańskim Doroszenka, kozackiego posła;
O którym po obozie gdy się wieść rozniosła,
Schadzali się rotmistrze i wojskowi starszy,
A ten czoło z podróżnej kurzawy otarszy:
«Wódz i wojsko kozackie wielce się tym trapi,
Że więcej ma trudności, im się barziej kwapiDo twojego, hetmanie, na to pole boku;
Dlategośmy Urynow, dlatego Soroku,
Że nam wolnego prześcia i bronili szlaku,
i mieszczan, i miasteczka wycięli do znaku;
Jużeśmy i pogańskiej utoczyli juchy,
Szablą sobie rum czyniąc (o czym, tuszę, słuchy
Doszły was) zniósszy Tatar trzy zagony razem;
Bo każdy drogę robić pułk musi żelazem,
Gdy wojsku tak wielkiemu trudno jednym szlakiem,
Dla przepraw i żywności, ciągnąć; trudno ptakiem
Przelecieć, jednak nie wątp, panie, na włos tyli,
Wojsko cię Zaporowskie nigdy nie omyli,
Idzie pod twą buławę, gdzie serca i bronie
Bogu i jako matce tej święci Koronie;
Idzie, i nie wprzód ujźry Zaporohy swoje,
Aż zrzuci pod twe nogi tureckie zawoje!»
Wdzięczen wielce Chodkiewicz i acz życzył sobie
Kozaków już w obozie o tej widzieć dobie,
Lecz że to być nie mogło, z ochotą ich czeka;
Prawda że niebezpieczna, że droga daleka,
I tego się obawia, aby, łowiąc kurki
Po Wołoszech, nie padli na ordy, na Turki;
Twardziej by tam rzeczy szły, niźli u Soroki;
Pewnie by im z sucharów wytrzęśli tłomoki.
I duchem rzekł prorockim: bowiem prawie w te dni
Wpadli byli do matnie Zaporowcy średni,
Między ordy a Turki, z której ledwie toni
Wybrnął Brodawka, skoro kilkuset uroni.
Jeszcze hetman nie doma, jeszcze robi głową,
Co by czynić z tą zwłoką miał Władysławową;
Nuż orda przewąchawszy, i z tyłu, i w oczy
Z wojskiem go na złym miejscu, broń Boże, oskoczy,
Że ani on przejść do nas nie będzie mógł, ani
My go ratować; przeto do niego wysłani
Stanisław Żorawiński z Sobieskim Jakubem,
Żeby go ci w errorze przestrzegli tak grubem.
Niech się spieszy do kupy, niech się z nami zręczy,
Bo już ziemia wołoska pod Osmanem jęczy;
Niechaj wojska nie trzyma; jeżeli sam chory,
Jako słychać, znajdzie tam we Lwowie doktory.
A im później to wojsko, które ma przy boku,
Stanie, i im, i koniom mniej będzie obroku,
Tedy wozy z czeladzią zostawiwszy luźną,
Bieżą konno z obozu, gdzie za wsią Probużną,
Po zielonej murawie, którą środkiem moczy
Bystry strumień, królewic namioty roztoczy.
Sześć miał wojska tysięcy samego wyboru.
Okrom zwykłej gwardyi i swojego dworu.
Więc żeby winna płaca jasnej doszła cnoty,
Nie godzi się zamilczeć tych, którzy z ochoty
Własnym kosztem chorągwie stawili okryte;
Niech w sercach ludzkich żyją wieki nieprzeżyte.
Tu, tu każdy swe imię pragnął uwielmożyć,
Tu zbiory, zdrowie nawet ochotnie wyłożyć,
Gdzie przy bożych kościołach, przy panu, przy miłej
Ojczyźnie trzeba było wszytkiej ruszyć siły.
Nie na marne bankiety, nie na zbytki to wam
Dał Bóg, nie na przekwintnym stroje białymgłowam,
Którzy szersze fortuny, którzy zbiór sowity,
A zwłaszcza macie z chleba Rzeczypospolitéj.
Drugi osiadł pół Polski, że już i tytułu
Nie masz przedeń w Koronie, więc do protokółu
Cesarskiego — o wstydzie! o hańbo! o brednia! —
Leci, wziąwszy tysiąców, po grabstwo do Wiednia.
Aż comes albo książę; tak się sadzi drugi,
Nie bywszy w Ukrainie dalej od Kańczugi,
Nie widziawszy chorągwie ani broni gołej,
Chyba na Boże ciało obchodząc kościoły,
Jest co widzieć w Krakowie, kiedy na trzy zbyty
Drogimi poobija ściany aksamity,
Ubrawszy ono łoże na kształt katafalku,
Śród pokoju postawi od samego balku.
Wkoło fraszki rozliczne, od szkła i kamieni;
Tym pompa większa, im się która drożej ceni.
Chorągiew-by zaciągnął za każde z tych czaczek,
I z większą stokroć sławą, choć przynamniej znaczekWyprawił w Ukrainę, gdzie jako doroczyHaracz, lud chrześcijański pies pogański troczy.
Cóż szaty? cóż klejnoty? cóż argenteryjeAuszpurskie? cóż splendece i ludne gwardyje?Że żaden z królów polskich, aże do trzeciego
Zygmunta, nie miał pompy, nie miał fastu tego,
Jaki dziś ma starosta. Cóż o senatorze
Rozumieć, w jakiej bucie żyje i splendorze!
Nie łoże, nie łabęcie mchy, nie miękkie szaty
Przodki nasze a stare zdobiły Sarmaty.
Ziemia łóżko, barłóg mech, falandysz od festu;
Zwyczajnie karazyi albo też breklestu
Na kurty zażywano, co większa, o bok cię
Posadził, chocieś oszył safianem łokcie,
Największy pan; gdzie cnota rycerska nas braci,
Ani złotogłów, ani tam aksamit płaci
Pódź-że z nim do rynsztunku, najdziesz tam i krzesła,
Znajdziesz i marsowego zwierciadła rzemiesła:
Siodła one usarskie, on polerowany
Puklerz i tarcz, którymi ozdobił swe ściany,
Które jeśli się kto w nie wpatrzy okiem zdrowem,
Wyrażają postaci, równe Gradywowem,
I dadzą met szpalerom; a nuż pełne gromu
Kirysy, jakiegoż nas nabawią soromu,
Którym dziś szaty ciężkie, nie rzkąc twarde blachy,
Takeśmy się postrzygli z bohatyrów w gachy!
Ale co mówię zbroje, ciężą nam i suknie;
Wąsy ogoli drugi i tak się wysmuknie;
Jako jedna z Francuzek, prócz że much na czole
Nie stawia, ani uszu dla trzęsideł kole;
Od głowy się do stopy ustrzmi i uwstęży,
W ręku mu obuch, szabla u boku mu cięży.
O wszeteczne pieszczoty! o sromotne lochy,
Jużeśmy wyrównali delikackie Włochy!
Co gorsza, że i księża nie tylko nie tłumią
Tej w ludziach wyniosłości, ale sami szumią.
Boże! Na to-li mają iść kościelne zbiory?
Więc na każdą potrzebę wyciągać pobory,
Jeśli posła wyprawić, jeżeli Tatary,
Żeby nas nie pobrali, ujmować przez dary.
(Do czego to kożuchy dziś przyszły baranie!).
Nie zechcemy-li skóry swej nadstawić za nie,
Musimy się okupić złotem, bo żelazem,
Dla zbytków, niepodobna; kilkadziesiąt razemUchwalamy podatków na onego chłopka,
Co ledwie rocznią pracą odzieje parobka;
Ledwie tchnie, ledwie zieje, przecie je dać musi
I poduszkę przedawszy, gdy go gąsior dusi.Żołnierza dla pieniędzy, dla zbytków pieniędzy
Nie mamy; więc gdy trwoga nastąpi, co prędzéj
Pospolite ruszenie ogłaszają wici,
A Tatarzyn jako pies uciekł, gdy uchwyci.
Szukaj-że teraz w polu onego comesa,
Jeśli doma nie został, to pewnie u lesa.
Kędyż one gwardyje i hajduków kupy,
Co wyjadali wszytkie trety, wszytkie krupy,
Ze się przez kawalkaty i przez one trzody
Nie mógł czasem docisnąć człowiek do gospody?
Nie masz prócz chłopców kilku, a co pod chorągwią
Dragonów, ci dopiero cepami i łągwiąRobili; dziś żołnierze. Drugi kieckę głaszcze
Do nosa; cudowną moc muszą mieć mieć te płaszcze.
Czy nie Eliaszowe, które miasto łodzie,
Po Jordanowej człeka przeprawiały wodzie?
Lecz i to stanie za cud, kiedy w lot i w zobkiPod płaszczami żołnierze, co bez nich parobki.
Takim prawda Przemysław Morawianów bobem,
Takim Rzymian Hannibal oszukał sposobem;
Tamten z skóry olszowej narobiwszy cieni,
Ten nawtykawszy wołom na rogi płomieni.
Dziś nie idą te figle, nie płacą te cienie;
Ręką a sercem żołnierz nieprzyjaciół żenie,
Mydło w oczy, dla Boga, i dziecinne bajki!
Więc na onę chorągiew nazszywa kitajki;
Orłów, krzyżów, nabożeństw, herbów swych nakładzie —
I Bogu, i królowi, i sobie na zdradzie,
Byle zbył takowymi Maćkami pańszczyzny,
Mając sto wsi królewskich, miłośnik ojczyzny!
Byłe popis odprawił; zginie-li też który,
Zaraz wszyscy z rotmistrzem idą na maciory,
Zawędziwszy w niewczesnym obozie cynadry,
Wrócą się zaś na piece do stywy, do ladry.
Teraz by fakcyjować i mieszać sejmiki,
Nad uboższym przewodzić; nie ma to repliki.
Teraz by szumieć, panie, i mieć butę owę!
Skurczyłeś się jako wąż, kiedy kryje głowę,
Wywiozłeś za granicę od mała do wiela;
Nie warowny-ć i Kraków dla nieprzyjaciela;
Siedzisz jak mysz na pudle, i w piciu, i w jedle
Skromny, a koń gotowy zawsze stoi w siedle,
Przysięgę, że nie gonić; do domu myśl tąży!
Nie piękniej-że tysiąckroć, gdyby był chorąży
Stał za tobą, żołnierzów otoczon szeregiem?
A ty, coś Bogu winien przyrodzonym biegiem,
W oczach pańskich oddawał, farbujący karki
Ostrą szablą poganom. Żadneć by jarmarki
Takiego specyjału, choćbyś wszytkie fraszki
Zakupił, objechawszy Paryż i Damaszki,
Nie dały, jako gdybyś za miłą ojczyznę
Podjętą na swym ciele synom przyniósł bliznę.
Zawsze-ć śmierć mrze na tchórza (jako wilk na źrebię),
Co mu łydki dygocą, zęby skaczą w gębie.
Lecz by zażył i panów w polu kto marsowem,
Kiedy by ich z Warszawą wziąwszy i z Krakowem,
Zaniósł pod Urwiżywot albo gdzie szlak złoty,
Byliżby tam dragoni, byłyżby piechoty!
Lecz trudno wilkiem orać; co się łyso lągnie,
Łyso ginie; kto nie chce, z góry nie pociągnie!
Patrzcież na świątobliwe ojców swych obrazy,
Które, dokąd świat stoi, nie uznają skazy;
Patrzcie, a kinąwszy cień marnych ozdób płony
Ich się imcie przykładem sarmackiej Bellony:
Bo ci nie mając chleba królewskiego bułki,
Nie rzkąc roty usarskie, lecz stawiali pułki,
Nie szarków, nie Rusnaczków, owych skotopasów;Żołnierza ćwiczonego: Węgrów, Szwedów, Sasów,
Co się rodził w obozie, we krwi go kąpała,
A trzaskiem muszkietowym matka usypiała;
Co mu nie zadrży czoło, choć w ogniu, choć w kurzu,
Za którego piersiami staniesz jak w zamurzu!
Takich miał mężny Wejer regiment pod twardem
Żelazem, takich wiódł dwa: Ernest i z Gerardem
Denoffowie rodzeni, Kochanowski czwarty;
Tamci Niemców, co w piki, ten Węgrów, co w barty,
Przy muszkietach z młodości ćwiczeni; tamci się
Przy Renie, a Węgrowie rodzili przy Cisie.
Szesnaście dział do tego i przyczyna pauzy
Królewicowi, lwowskie kiedy ich cekauzyPogotowiu nie miały; więc prochy i kule
Przy armacie prowadził Bartoszowski czule.
Te były cztery pułki ćwiczonej piechoty,
Drugą zaś stroną konne waliły się roty.
Naprzód Władysławowa, kwiat sarmackiej młodzi,
Którą stary on wojen Kazanowski wodzi,
Gdzie Orzeł białopióry w części swej Europy
Dzieli syny koronne królewskimi snopy,
Rozdaje plenne kłosy, a do takiej zobiKażdy się wczas pobiera, każdy się sposobi.
Świetna ta i ozdobna, a to z tej przyczyny,
Że same senatorskie okrywała syny.
Po tej szedł książę Janusz Wiśniowiecki w tropy,
Tamta w złoto bogatsza, ta w Marsowe chłopy;
Starymi kawalery szeregi osadził.
Po nim Tomasz Zamoyski cały pułk prowadził,
W gorąco uzłocone obleczony blachy;
Mars a Mars, kiedy ciska śmiertelne zamachy!
Turek pod nim chodziwy tak się gładko składa,
Rzekłbyś, że krty kopyty ziemie nie dopada;
Groźna w ręku buława, której nikt nie ceni
Ze złota brantownego, z wyboru kamieni;
Pamiątka ojca twego bohatyrskiej cnoty
Najdroższe diamenty i brant przejdzie złoty.
Obyż cię dziś ojczyzna miała, wielki Janie!
Na samo imię twoje zdechliby poganie;
Ale żeś poszedł z ziemie i już mieszkasz w niebie,
Przecię o swych w niniejszej pamiętaj potrzebie,
A jakoś strącił Niemca, co świadczy Byczyna,
Tak pomóż z tegoż stopnia strącić poganina.
Pomóż grozą przezwiska, i ogromnej klawy,
Niech to ma Tomasz wstępem do ojcowskiej sławy!
Tedy naprzód usarze za swym pułkownikiem.
Z wesołym trąb i surem piskliwych okrzykiem;
Trzysta po nich pancernych szło pod trzema znaki,
W bandolety i w świetne przybranych sajdaki.
Za nimi dragonia pod dwoma kornetyChłop w chłopa świeże mając płaszcze i kolety.
Po tych wszytkich na końcu czwarte mieli miejsce
Wołochowie, najskrytszych kątów wynaleźce.
Tu Plichta i Niemira, kasztelani oba,
Podlaski z sochaczewskim, domów swych ozdoba.
Tu Firlej z Dąbrowice; tu Przyjemski Adam,
Których za wieczny przykład wnukom ich pokładam.
Działyński z Koniecpolskim i Zygmuntem Tarłem
Usarzów swych prowadzą, których całem garłem
Niech nasze pieją Muzy, aby takie pieśni
Potomków ich ruszyły ze snu, z drzymu, z pleśni!
Gdy przeszła usaryja, następuje po niej
Pancerny żołnierz, lekszy ze zbroje i koni.
Trzy roty trzej Potoccy prowadzą w kolczudze,
Choć im siła przy onej nieszczęśliwej strudze
Ubyło, gdzie z Stefanem, wodzem swego domu,
Do okrutnego przyszli nad Dzieżą pogromu.
Tak rzymscy Fabiowie wziąwszy na swe skrzydło
Ojczystych nieprzyjaciół, skoro wpadli w sidło,
Trzysta razem zgubili mężów swego rodu,
Że jeden tylko w Rzymie został dla przypłodu;
Co go do nieszczęśliwej onej zawieruchy
Miękkie jeszcze nie chciały wypuścić pieluchy.
Po nich Dzierżek i Gniewosz, po tych się rozwinie
Zborowski, ostatni już dziedzic na Melsztynie.
Za nimi bardzo dobrą Lipski wiedzie sprawą
Sto koni Petyhorców pod krętą Śreniawą,
Drugie sto, pod takimiż co i owych herby,
Pracowite Wołochy prowadził i Serby.
Za nim dzielny Czarnecki swoich ludzi wiedzie.
Na końcu, lecz go było położyć na przedzie,
Żeby inszych kłuł w oczy, tak grzeczny, tak ludzki,
Tak kochający matkę, Paweł był Wołucki,
Biskup wrocławski, który wszytkę swą intratęŁożył na zaciągnionych żołnierzów zapłatę,
Sam przed boskim ofiary kurząc majestatem,
Sto usarzów, piechoty dwie z Filipem bratem
A kasztelanem rawskim, skąd obiema sława,
Posyła przy młodego boku Władysława,
Który tylo natenczas ludzi wiódł ku Dniestru.
Aże przydam i drugich do tego regiestru,
Którzy także sowite własnym sumptem znaki
Zebrawszy, prowadzili na chocimskie drakiPrzy Zygmuncie; lecz że ten nie szedł dalej Lwowa,
Nim się skończy z Turkami transakcya owa,
I ci pola nie mieli, choć pragnęli srodze,
Gdzie by szczerej ochocie wyrzucili wodze,
Sześć miał wojska tysięcy Zygmunt i z okładem,
Pieszych i konnych Niemców, prywatnym nakładem
Którzy zaś swej ojczyźnie k'woli, k'woli Bogu
Szli za nim: pierwszy Janusz książę na Ostrogu,
Sześćset jezdnych i pieszych ludzi w dobrej sprawie;
Tylo drugie Dominik książę na Zasławie,
Pod ćwiczonych rotmistrzów prowadzą dozorem;
Każdy z nich stał osobnym od króla taborem.
Potem Rafał Leszczyński, bełzki wojewoda;
W tym senatorska z cnotą zeszła się uroda;
(Takli od czasów dawnych krzewista leszczyna,
Jako do sarmackiego wszczepiona dziardyna,
I gładko, i wspaniało, i wysoko rośnie,
Że konarzyste dęby przenosi i sośnie).
Półtorasta usarza świetnymi proporcy
Okrywszy, dał sprawnemu w regiment dozorcy
A sam, jako wódz wojny, osobną połacią
Ku Lwowu wiódł bełzkiego województwa bracią.
Po nim Jakub Sobieski, który nie chcąc niczem
Sławnych wydawać przodków, acz sam z Chodkiewiczem
W radzie siada wojennej, i tam sto piechoty,
Tu sto stawił do onej pancernych roboty.
Tyleż kiedy prowadzi Czartoryski Jerzy
Usarzów, ledwo wymknął Tatarom z obierzy.
W tym regiestrze Pisarski, w tym się Piaseczyński,
W tym pisze i Szaszkiewic, i Andrzej Maliński.
Za tymi Krzysztof Morstyn pod świetną Leliwą
Sto pieszych; sto Chrząstowski pod swego Lwa grzywą
Wyprawił; tym godniejszy dziękczynienia oba,
Im więcej taką cnotę zaleca chudoba.
Radziwiłł mi zostaje na pokrasę prawie:
I ten był dosyć znaczny, gdy swej k'woli sławie
Dwieście koni w kirysach, dwieście od pancerzy,
Sześćset wiedzie piechoty z Dubinek i z Birży.
Tu poczet brandeburski, z winnego feudaPod Greben obersterem ośmset idzie luda.
Tu by mi się godziło wspomnieć nasze dziady,
Których acz na chorągwie, pułki i gromady
Z kilku wiosek nie stało, w swym jednak powiecie,
Kędy dziś ledwo konia albo dwu wygniecie,
Po kilkudziesiąt jezdy i dobrej piechoty
Z samej tylko pisali ku ojczyźnie cnoty;
Albo jeżeli też kto był znaczniejszym kędy
(Wszytkie w swych miejsca miały powiatach urzędy),
Nie pod nieśmiertelne się ukrywali znaki,
Ale z bracią fortuny czekali jednakiej
I których uprzedzali doma do zastola,
Tym się pewnie uprzedzić nie dali do pola.
Ci-ć to są, ci Polacy, którzy wam tę ziemię
Dali, co ją orzecie; aleście w ich strzemię
Nie wstąpili; dotąd się w ich świecąc starzyźnie,
Nie mogliście na nowe zarobić ojczyźnie;
I owszem nalazłby się jeszcze bękart, który
Dawszy sobie z nich sprośne przerabiać fałszury,
I sławę, i pamiętne dzieła wielkich przodków
Na swe i swych chowają pokrycie wyrodków.
Ano próżno się pyszni, próżno się ten szerzy,
Kto będąc gołym, w cudze pstrociny się pierzy.
O nieszczęśliwe zbytki, w których jako w morze
Tonie kamień rzucony i śliskie węgorze;
Tak wszelka ginie cnota, tak przystojność taje,
Jako śnieg, gdy mu słońce gorąca dodaje.
Nie takiej też ten klejnot szlachectwa był wagi,
Póki miał swój szacunek za krwawe odwagi,
Póki nań wydawano przywileje w polu!
Nie było jako dzisia w pszenicy kąkolu,
Wkupionych barzo mało; żaden nie wlazł smykiem.
A któż dziś u nas trzęsie najbardziej sejmikiem?
Co wiedzieć kto? Wziąwszy ski, albo od Bracławia,
Albo się powie z Mozosz, tak siłę rozprawia,
Przygrzawszy animuszu jakimkolwiek trunkiem.
Spytasz go, gdzie się rodził? Zaraz basarunkiemPotrząsa; zaraz liczy rotmistrze i pułki,
Gdzie służył, choć za ciurę gdzie skrobał gomółki!
Nie masz się o co gniewać, i to moja rada:
Chcesz być szlachcicem, pokaż z ksiąg szlachcica dziada;
Dopiero mi się bracie będziesz liczył równy;
Rodzą chłopów szlachcianki i szlachtę chłopówny.
Ale wracam do miejsca, gdzie mając tylo słów
Na niemiłość ojczyzny, zostawiłem posłów.
Żorawiński z Sobieskim, ze wszech starszych zgody,
Zbiegli do królewica prawie jak w zawody;
Którego powitawszy, proszą, radzą, muszą,
Żeby się łączył z wojskiem, nim Turcy przykłuszą.
O których wieść wieść, szpiegi doganiają szpiegów,
Że już pełne Wołochy tatarskich zabiegów.
Przez miłość chwały bożej i tej spólnej matki,
Przez koronę ojcowską, której też zadatki
Ma i on w naszych sercach za rycerskie dzieje,
Przez te wszytkie ozdoby, przez wszytkie nadzieje,
Przez żywot, zdrowie i co szacuje się drożej
Dobra sława, więc dla niej niech wszytko odłoży!
Niech się z żółwia co prędzej na konia przesiędzie,
Swoim serca potwierdzi i do nich przybędzie
Z tak pięknym gronem ludzi; lecz daleko sporzéj
Animusz im królewska osoba otworzy;
Sam namiot, między sobą, twój widząc rozpięty,
Dosyć będą przynuki mieli i ponęty
Do czynu Marsowego: bo skąd wszytkie wiszą,
Tym też wszyscy nadzieje obumarłe wskrzeszą,
Śmierć się w żywot obraca; połowicę bólu
Tracą rany przy swoim otrzymane królu,
Więc proszą i po stokroć, aby w tym teatrze
Wiecznej swej sławy stanął, nim poganin natrze;
Nim Mahomet niewdzięcznym hałła zabrzmi echem
Po ziemi, która świeżo kwitnęła pod Lechem.
Niech Jezus z czystą matką przy świętej ofierze
W swoim własnym dziedzictwie pierwsze miejsce bierze.
Niech się z tego nie chlubi durny Osman, że cię,
Nie ty go, Władysławie, w spólnym czekasz mecie.
A w ostatku za lekkie kto ręczy ordyńce,
Jeśli wolne po chwili będą i gościńce?
Nuż spadną, wezmą pasy, popsują przeprawy —
Dopieroż by koło nas były wielkie kawy!
Słuchał posłów królewic, a że stali gęściej
Dworzanie, wstyd go było, i słusznie po części,
Wdzięczny wspaniałe skronie rumieniec mu zdobił,
Że na takie swą zwłoką ostrogi zarobił.
Krótko, niegotowością broni swojej kauzy;
Ostatek winy zwali na lwowskie cekauzy,
Zaniedbaną armatę, piechoty niezdrowie.
Jakoż sami na oczy widzieli posłowie
Cienie Niemców ubogich; każdego by z pluder
Wytrząsł: bo gdy ogroda dopadł głodny bruder,Żarł bez względu jarzyny niewarzone póty,
Że mu brzuch w twardy bęben, kiszki poszły w druty.
Stąd ich kranki zwyczajne, a skoro ociekli,
Ledwie że kości skórą powleczone wlekli.
Królewic szczerą miłość wybornymi słowy
Wyświadcza, że Ojczyźnie i zdrowiem gotowy
Służyć; żeby nie wątpił nikt o jego chęci,
Sam się koło pośpiechu z pilnością zakręci,
Chociażby mu i w drodze co Niemców zostawić,
Będzie się chciał co rychlej do obozu stawić,
Wywieść się z opacznego mniemania i co tą
Zwłoką się omieszkało, nadstawić ochotą,
A jeśliby go w drodze co zaszło tymczasem,
Tedy pośle Wejera jak najprostszym pasem
Z piechotą do obozu dla toczenia wału
(Co i ziścił), sam ciągnie z konnymi pomału.
Z tym posłowie odjadą, a gdy dniem i nocą
Na swe się stanowiska pod Chocim powrócą,
Awizują hetmanów i wojenne rady,
Jako piękne Władysław prowadzi gromady;
Jako i sam ochoczy, a z takim żołnierzem
Orlim by rad przeleciał do obozu pierzem;
Co, że mówić nie może, świadczy inkaustem
W liście do Chodkiewicza; lecz nie z takim gustem,
Jakiego były godne, ich przyjęte głosy.
Wszyscy sowę zadęli, powiesili nosy,
Wszytkim jak dał po uchu, jak psi zjedli krupy:
Luboś z jednym chciał mówić, luboś wszedł do kupy,
Smutne wojsko; bo skoro wrony poczną krakać
Na kogo, to i sroki; że się chciało płakać,
Widząc tak opieszałych z onego ferworu.
Najwięcej nowin podczas wojny, podczas moru,
Dawna pieje przypowieść; z tejże dziś przyczyny
Przyszedł obóz do takiej na sercach ruiny.
Z tej stroskany Chodkiewicz ledwo nie rozpacza,
Wieść, ale z niepewnego wyszła powiedacza,
Że wojsko Zaporowskie, na wszytkę potęgę
Padszy turecką, w drodze straszną wzięło cięgę;
Że z gruntu padło śniatem do jednej płci męskiej,
Ani mógł wyniść poseł tak haniebnej klęski.
Wszyscy się turbowali tak żałosną sprawą,
Jakoby im od ciała rękę odciął prawą.
Dopieroż teraz Turczyn rozpościera kuty,
Takim wsparty tryumfem, a co jemu buty
Przybyło, tyle serca postradali naszy,
Kiedy ich kto obarczy, kiedy ich optaszy.
Tu Chodkiewicz Bogu swe ofiaruje wota;
Potem Kuliczkowskiego z Liszką do namiota
Zawoła — lekkich ludzi wodzili ci oba —
I rzecze: «Niepotrzebna zda mi się się żałoba,
Którą Zaporowskiego lutujemy wojska,
Bo kto ich trupy liczył? Kto widział pobojska?
Przeto kawalerowie, nie w jednym mi sęku
Z rozumu i z walecznych zaleceni ręku,
Proszę i rozkazuję; z tego mnie rosołuPewnym wyjmcie językiem i z wojskiem pospołu;
Chciejcie mnie awizować o tamtej fortunie!
Tu się na podjazd Liszka z Kuliczkowskim sunie;
Aleć nie o Kozakach z pierwszego noclegu,
O sobie oznajmują, że na samym brzegu
Prutowym niezliczona orda ich osaczy;
Nie ratuje-li, że ich hetman nie obaczy.
Przydadzą, co strach każe; bo w takim rozterku
Oczy wielkie i język bywa bez usterku.
Nowa troska; co gorsza, że potwierdza staréj.
Kiedy mamy tak blisko Turki i Tatary,
Gdzieżby sobie Kozaków zostawili w tyle,
Kiedy by ich nie znieśli? Jakoby po żyleUparał Chodkiewicza; idą przezeń mory
W okrutnym rozerwaniu; dość słaby i chory.
Liszkę trzeba ratować, kogo posłać po nię?
Jeśli garść małą, pewnie i z Liszką utonie;
— Jeżeli pośle więcej, szkoda wojska dwoić.
W czym jeszcze się nie może cale uspokoić,
Gdy Liszka Prut przemknąwszy wykradnie się polmi
I od pieczy smutnego hetmana uwolni,
Którego barziej strata Kozaków zasmuca.
Jednak ostatniej jeszcze nadzieje nie rzuca,
Nie da się trosce w potuł, choć go w serce bodzie,
I w różnej trzyma czoło od serca swobodzie.
Potem wojennej sprasza do sekretu rady;
Ukazuje, jako w tym błąd się stał szkarady,
Że Kozacy bez wodza, [bez] głowy, samopas
Tłukąc się, razem padli pogaństwu na opas,
Z czym acz jeszcze chromego oczekuje, ale
Rzadkoż się złe nowiny, rzadko mienią żale!
Serce wojsku upadło, nie masz królewicza.
Gdy tak swoje Chodkiewicz kłopoty wylicza,
Dają znać posłuchowie, że wzburzone prochy
Czy Tatary, czy zbójce wydają Wołochy.
Larmo zatem otrąbią i gotowość każą,
Lecz gdy się bliżej one tumany pokażą,
Pod chorągwie uderzą, które nim się ruszą,
O języka się chyżo ochoczy pokuszą.
Pułk jeden szedł kozacki obciążony łupy,
Co rabował, od swej się oderwawszy kupy.
Ci upewnią, że wojsko tylko o mil kilka;
Toż naszy psa szarego widzą miasto wilka.
Bo Brodawka, kozacki wódz chocimskiej drogi,
Idąc bez wszelkiej sprawy, bez wszelkiej przestrogi,
Wlazł Turkom w samo gardło, gdzie albo umierać,
Albo mu trzeba było środkiem się przedzierać
Bisurmańskich taborów, a za każdym krokiem
Szturmować i z onym się pasować obłokiem;
Bo skoro Osman na nich padnie z niedobaczka,
Witaj, rzecze, nie brodząc do wieczerzy kaczka!
Rozumie, że ich połknie i już pierwsze koty,
K'woli dalszej fortunie wyrzuca za płoty.
Tryumfujesz, Osmanie, nie widziawszy trupa,
Ano się często wstydzi, kto przed skokiem hupa;
Jakbyś już na wygraną trzymał przywileje!
Częstoż gęsto, skutek swe omyla nadzieje.
Toż wszytkimi siłami i z tyłu, i z przodu,
Nie dając im oddechu, nie dając rozwodu,
Uderzy na nich tyran nadzieją opiły,
Że tam już zawrze imię kozackie w mogiły.
Ale ci widząc się być w niebezpiecznej toni,
W męstwo bojaźń obrócą; wszyscy zsiędą z koni.
Za śmiałymi fortuna obraca swe koła,
Wszędzie tchórza namaca i na piecu zgoła;
To jest zdrowie w przegranej, z dawnego przysłowia,
Nie mieć żadnej nadzieje żywota i zdrowia.
A kto swój żywot kładzie, kto go lekce waży,
Już panem jest twojemu, już siedź jak na straży.
Toż skoro się potwierdzą i popluną dłoni,
Czoła przetrą i szłyku posuną po skroni,
Zepną tabor a działa, których ośm dwadzieścia
Ciągnęli, tak rozsadzą, że nikędy prześcia
Nie mógł mieć nieprzyjaciel, którego impetu
I ostatniej fortuny czekają dekretu.
Toż gdy się Turcy na nich ze wszech stron wyskipią,
Gdy się zbliżą a wozy tu i owdzie szczypią,
I rozumiejąc, że już z strachu pomartwieli,
Im owi dłużej trwają, nacierają śmieléj,
Dopieroż, jako z chmury grad, jako groch z woru,
Działa i samopały razem z ich taboru
Śruty z ogniem i kule rzygną w on gmin gęsty.
Lecą na wszytkie strony chłopi jako chmięsty;
Kurzą się pola w dymie, grzmią lasy w odgłosie.
Słysz go durny Osman i proch czuje w nosie,
A pogaństwo, usławszy ziemię onę ścierwy,
Ucieka, kto najdalej, kto może najpierwej.
Gryzie się Osman strasznie, włosy na łbie targa,
Że się dziś pierwszy giaur w jego krwi uszarga,
Że jako lew dzierżąc się drogi przedsięwziętéj,
Idzie, choć oszczekany drobnymi szczenięty,
Zęby tylko pokaże, albo machnie chwostem,
Aż mizerne skowery kładą się pomostem.
Bo Kozacy zebrawszy korzyści sowite,
Idą w drogę przez one tułowy pobite.
Już im serca przybyło, już im nic nie wadzi
On dzień cały, aże ich ciemna noc osadzi;
Ale nazajutrz, skoro czarnej nocy kruki
Zorza purpurowymi rozżenie bonczuki,
Skoro Tytan ogniste puści na świat grzywy,
Znowu szczęścia próbuje cesarz niecierpliwy.
Prosi, grozi, klnie, łaje, obiecuje płacić
Żołnierzom, a hetmany i basze bogacić;
Żeby ci psi giaurscy jego carskiej głowie
Nie urągali, raczej woli stracić zdrowie;
Jakoż jeśli dziś swego zamysłu nie dopnie
Jutro sam padnie trupem w ich oczu okropnie.
Więc znowu na Kozaki wsiędą, ale nie tem
I sercem, które wczora było, i impetem
(Bo kto się raz na szynie rozpalonej sparza,
Nierychło błędu swego drugi raz powtarza),
Wrzaskiem tylko okrutnym, że takimi grzmoty
Na kraj świata zające zagnali i koty.
Wiatry echo roznoszą i onym ich hałłaNa kilka mil wołoska ziemia rozlegała.
Wszytkie działa burzące i ogniste sztuki
Czynią, ale bez szkody, niesłychane huki.
Bali się z nimi zbliżać, lecz tylko nawiasemStrzelali, a serdeczni Kozacy tymczasem,
Jako żółw w swoim sklepie, jeż w swej ości krępy,
Rzną się śmiele taborem między ich zastępy.
Więc jeżeli kto natrze, na tym miejscu lęże,
Gdzie go po boku nośny samopał dosięże.
Ośm dni ich w tym opale, w tym kurzu prowadzi,
Na koniec widząc Osman, że nic nie poradzi,
Puści im cug. O wzgarda wielka, oczywista!
Wtem mu poseł daje znać, iże ich czterysta
Od wojska oderwanych w bliskiej skale dyszy.
Jak znowu tyran ożył, skoro to usłyszy!
Tedy wziąwszy część wojska z sobą i janczary,
Jako na pewny obłów do onej pieczary
Sam bieży; chciwy pomsty, krwawym mordem dycha,
Gdzie jako w gniaździe ona garstka ludzi licha,
Nie mogąc mieć ratunku od żadnego człeka,
Zwątpiwszy o żywocie, śmierci tylko czeka.
Ciasny był do nich przystęp a dlatego hurmem
Pogaństwo iść nie mogło, gdy ich brało szturmem.
Więc którą tylko stroną ku nim się wychylą,
Zaraz im szyki z długich samopałów mylą.
Lubo się przed cesarzem chciał popisać który,
Jako nie był na nogach, na łeb spadał z góry.
Już chciał do nich skałę kuć, już i walić kłody
Z wyższych miejsc, skoro w swoich ludziach postrzegł szkody
Durny Osman, gdy między południem a między
Zachodem, sto janczarów zgubił od tej nędzy
A samego wyboru; więc żeby nie zbiegli
W nocy, wszytkie im ścieżki poganie zalegli.
Ci, śmierć już w oczach mając, tylko myślą o tem,
Żeby się w dobrej sławie rozstawać z żywotem,
Nacedziwszy pogańskiej, ile mogą, juchy,
Oddać wielkiemu Stwórcy powierzone duchy.
Więc jeszcze źle świtało, jeszcze gwiazdy bladły,
A już nad głową tyran stanie im zajadły;
Taż mu baba, też koła; toż do onej dziury
Każe ciągnąć armatę przez lasy, przez góry;
Każe strzelać cały dzień; kule tylko świszczą
A Turków po staremu Kozacy korzyszczą.
Cztery dni się bronili, chcieli jeszcze dłużéj,
Ale ich niezłożonym razem sam głód znuży.
Dotąd się bisurmanom nie chcą upokorzyć,
Że ich wystawać muszą, muszą głodem morzyć;
Nie żelazo, natura wojuje ich sama!
Toż skoro każdy swego pośle przed Abrama,
Gdy ich ręce opuszczą, dygocą goleni,
Przyznają, że przegrali, że już zwyciężeni,
Puszczą swój zamek luby, a gdzie stał zuchwały
Osman, rzucą pod nogi zimne samopały.
Tedy jeden, co pierwszy rozum miał i lata:
«Dokąd, wielki monarcho na trzech częściach świata!
Biliśmy się dla miłej ojczyzny i wiary,
Dokąd nam ognia w strzelbie, w ciele stało pary;
Skorośmy to dla spólnej utracili matki,
Niesiemy-ć, o cesarzu! krwie naszej ostatki,
Podłej krwie: ale przecie z niej twa miłość może
Uważyć, co za mężów mnoży Zaporoże.
Czteromkroć stutysięcy, czterysta nas, cztery
Dni się mężnie broniło, poznasz z naszej cery,
Że-ć nas brzuch wydał; bo ten, choć to masz trzy światy.
Mocniejsze ma, niźli ty, szturmy i armaty.
Jakożkolwiek, wygraną masz i więźniów, panie,
Takich ludzi jakoś sam, i co się im stanie,
Jeżeli srożeć zechcesz, poczekawszy trochy,
Toż cię czeka; w też i ty rozsypiesz się prochy;
Bo żeś człekiem, cesarzu, choćbyś antypody
W ręku miał, wżdy śmiertelnej nie ujdziesz przygody!
Trefunkiem wszyscy na świat idziem, ale z świata
Prawa nas nieprawnego konieczny mus zmiata.
To nie śmierć, kto umiera w bohatyrskiej cnocie,
Taki żyje po śmierci w piersiach ludzkich; bo cię
Twoja sława z grobowca po pogrzebie dźwignie,
Której już świecka zazdrość wiecznie nie poścignie.
Na tę, acz wszytkim, ale najwięcej mieć trzeba
Wam oko, których na tron wysadziły nieba.
Większa sława, im wyżej siedzicie od ludzi,
Czeka cnót waszych; ale kto ją opaskudzi
Ladajakim postępkiem, po marnym żywocie
Gaśnie; żyjąc w obeldze, umiera w sromocie.
Nie odkupi jej, choć da największe pieniądze.
I tu swoim afektom przybieraj wrzeciądze,
Abyś już zwyciężonych więcej nie ciemiężył,
Ale siebie samego, cesarzu, zwyciężył.
To walka, najgłówniejszej zrównana potrzebie:
Zhołdować żądze serca i zwyciężyć siebie!
Śmiał się Osman, ale śmiech z gniewem był na poły,
«Czy nie uczył ty, rzecze, u giaurów szkoły?
Jakiś mi krasomówca! Wnet za te nauki
Brzydkim ścierwem gawrony napasiesz i kruki,
Pokażesz drugim drogę psom, odważny chłopie,
Których się wilk i z twoją posoki nażłopie!
Obnażonego potem przywiązać do buku
Rozkaże, i sam naprzód ustrzela go z łuku;
Po nim zaraz drugiego; skoro zabił pięci,
Trochę z gniewu opłonął i do pomsty z chęci
Wojsku rozda ostatek; tam jedni w pohończąOd dzid, drudzy i szabel swą śmiertelność kończą.
Kończą śmiertelność, ale onymże zawodem
W niebie żyć poczynają, gdzie ich ani głodem
Ani żelazem więcej śmierć już nie namaca,
A na ziemi żaden wiek sławy ich nie skraca.
Już tyran tryumfował, już wspaniałej stąpał;
By go nie wstyd, rad by się w onej krwi i kąpał;
Syci serce i oczy niewstydliwe pasie;
Carem bywszy, katowską wziął funkcyją na się.
Tak ci legli mężowie; i ten był pies szary,
Którym się miasto wilka i Chodkiewicz stary,
I wojsko turbowało jakoby do nogi
Pod tak srogie Kozacy podpaść mieli wrogi.
Aleć i Sajdacznego, co na podjazd chodził,
O włos podobny kłopot w zdrowiu nie uszkodził;
W nocy napadł na tropy i tureckie szlaki,
A mniemając swoje być przed sobą Kozaki,
Puścił się nimi; ale skoro mu dzień oczy
Otworzy, poznawa błąd, a już go oskoczy
Orda na wszytkie strony; długo się odwodemBronił, choć całonocnym zmordowany chodem,
Lecz wziąwszy w rękę strzałą i stradawszy konia,
Uszedł w las, wielkiem szczęściem dopadszy ustronia.
Młodecki z Hannibalmi, choć się im dostało,
Zgubiwszy kilku swoich, uskrobali cało.
Sajdaczny też część bólem, część znużony głodem,
Skoro słońce niski świat zaćmiło zachodem,
Puścił się po rozumie, a idący brzegiem
Dniestrowym, trafił swoich, stojących noclegiem.
Jeśli on rad Kozakom, i ci mu też radzi.
Zaraz Brodawkę z jego urzędu wysadzi,
A sam wziąwszy regiment, już więcej nie krąży,
Ale prosto pod Chocim do obozu tąży.
Gdy się to w polach dzieje, hetman utrapiony
Na każdy dzień z opryszki odprawuje gony,
Którzy nam czaty kradli, wypadszy gdzie z kąta,
I choć ich co z większego pleni, choć ich prząta,
Nie pomogło to; zbójcy, mając dziury skryte,
Sami siebie i rzeczy chowali nabyte.
Kiedy Murza Kantimir, kraść raczej Polaki,
Nie wojować nawykszy, złodziejskiemi szlaki
Przez wołoskie kałauzy spadł niepostrzeżony,
Chcący z nami najpierwszej skosztować fortuny,
Sam w lesie z częścią wojska ulegszy, rozkaże
Bratu z czoła uderzyć na placowe straże;
Skoro tam wszyscy oczy obrócą i siły,
On nic niespodziewany osiędzie im tyły.
Jeszcze słońce nie weszło, jeszcze się za czarną
Nocą cienie i szare mgły ogonem garną;
Świtało, kiedy z wrzaskiem i okrutnym krzykiem,
Powtarzając swym hałła pogaństwo językiem,
Pozganiawszy posłuchy, jako osy z bani
Padną na straż, tym szkodniej, im niespodziewaniéj.
Przecie się im stawili i odwodem zrazu,
Potem poszli w rozsypkę wszyscy bez obłazu,
Aż już pod obozowym kiedy byli szańcem,
Znowu się na pogaństwo obracali tańcem.
Tam w samej prawie poległ Lubomirskiej bronie
Uderzony Ordyniec z muszkietu przez skronie.
Larmo zatem trębacze w obozie uderzą;
Co żywo na koń wsiada, w pole wszyscy mierzą.
Gdy oto z drugiej strony Kantimir jak z proce
Przypadszy, znowu hałła okropne bełkoce.
I już by był w obozie pewnie potłukł szyby,
Bo tam żadnej nie było ostrożności, gdyby
Nie rota Piotrowskiego kozacka, co brodu
Bliskiego w nocy strzegła, a gdy się ku wschodu
Słońce miało, i ona szła na stanowisko,
A że bezpieczno było i obozu blisko,
Ni o czym nie myśleli, tylko żeby nocy
Niespanej wetowali w kotarach pod kocy;
Przeto ich krom trudności i Kantimir pożył;
Kilku poimał, kilku na placu położył.
Poszło w nogi ostatek; tymczasem piechota,
Jako w sprawie stanęła, zawaliła wrota.
Widząc Kantimir, że spadł z swej nadzieje i że
Brat jego już zegnany dotąd stopy liże,
Idą w pole chorągwie, swych się boi figlów,
Żeby za nim Polacy nie spuścili ryglów
I żeby się sam pobił w swoje własne sztuki,
Gdyby nań zasadzono gdzie w tyle hajduki.
Jakoż się nie omylił; bo hetman w te dziury
Z długą strzelbą wyprawił wigierskie piechury.
Więc się nie rozmyślając, poszedł nazad w skoki,
Gdzie mu w gęstwach muszkiety w same kładli boki,
Że straciwszy co lepszych kilkudziesiąt ludzi,
Łączy się znowu z bratem, skoro wojsko strudzi.
Wstyd go było, że idąc z swym hanem o przodek,
Teraz w łasce cesarskiej upadnie na spodek.
Nie Dzieża to tu, nie Prut, kędyście półtorą
Kroć stem tysięcy bili cztery pod Cecorą.
Zdarzy Bóg i fortuna wyda po nas wrogi,Że was takie nad Dniestrem omylą pierogi!
Już Tytanna pół nieba wygnawszy kwadrygi,
Skoro im przetrze czoła, puszcza na wyścigi;
A te kiedy nie ciągną i za nimi lotem
Pędzą koła ognistym okładane złotem,
Co im tchu, co w przestronym pary staje prysku,
Z góry się ku zwykłemu biorą stanowisku.
Południe prawe było i najwyższe stropy
Słońce trzymając, cień nam zwinęło pod stopy,
Gdy strudzony Kantimir w całodniowym chodzie,
Przy Prutowej z swą ordą odpoczywa wodzie,
A czujący od siebie niedalekie Turki,
Wychełznywa bachmaty, zruca z szyje burki;
Sam spi dopadszy cienia oganistej trześnie.
O Kozakach ni duchu, którzy z onej cieśnie
Wyszedszy, na dalsze się chowając roboty,
Prosto ku Chocimowi prowadzą swe roty.
Więc gdy trafią Tatary nad Prutową tonią,
Tabor środkiem szykują a skrzydła pokonią.
Widzi ich już i orda, ale sobie myśli,
Że to ludzie z obozu tureckiego wyszli.
Toż Kozacy, nim się ci do końca postrzegą,
Dawszy im z działek ognia, skrzydłami zabiegą
Z prawej i z lewej strony; tak bez swoich straty,
Porażą ich i tabor zagęszczą bachmaty,
Trupem pola uścielą, więźniów biorą, co się
Podoba; tak z niechcenia zjadła baba prosię;
A Kantimir, doznawszy swego szczęścia miary,
Uciekł przemierzły między Turki i Tatary,
Gdy się tak Zaporożec przed pogaństwem pisze,
Chodkiewicz Bernackiego zbiera towarzysze,
A mając na każdy dzień tej faryny jeńce,
pale nimi osadzać każe i szubieńce.
Aż Szemberg, aż Weweli z większą wojną jadą
I dalej od czterech mil Osmana nie kładą.
Taił wezyr Szemberka przed cesarzem, który
Dociekszy od pochlebców, że coś za rapturyOd niego do Polaków miały być z pokojem,
Chciał mu kazać zdjąć głowę pospołu z zawojem.
I by się z hospodarem nie odwiódł przysięgą,
Klęknąć było obiema przed katem pod pręgą!
Przystojnie jednak miany Szemberg od Hussejma,
W którym acz do pokoju chęć była uprzejma,
Z tak surowym responsem odprawi go, żeby
Polacy do jutrzejszej mieli się potrzeby,
Bo pokój w ostrzu broni; niech im żadne miry
Nie mglą oczu, miejsca tam nie mają papiéry,
Kędy szable i łuki będą ich krew hustemToczyć, nie pisać piórem albo inkaustem.
Albo się niech poddadzą i omyją płaczem
Daleki trud z nóg naszych; cesarza haraczem
Wiecznym niech ubłagają i do domu cało
Powrócą, krwie nie lejąc; mnie by się tak zdało,
Owszem jako przyjaciel stary życzę szczerze;
Inaczej niech ich żadne nie błaźni przymierze,
Jeszcze Szemberg domawia, gdy się walą z góry
Pod sprawą Sajdacznego kozackie tabory.
Już milę od Chocima chciał nocować, ale
Widząc, że nań pogańskie następują fale,
Choć się już był rozgościł, woli iść do ciszy;
Przeto, acz jeszcze z drogi ukwapliwej dyszy,
Poszedł aże pod Chocim; prawie się dzień mroczy,
Gdy pod naszym obozem tabory roztoczy.
Tam hetman, otoczony swej starszyny wieńcem,
Ochotnie nad Dniestrowym wita go Kamieńcem.
Ten potwierdził co Szemberg, co prawił Weweli.
Zaczem Chodkiewicz, żeby wszyscy to wiedzieli,
Trąbić każe przy haśle śród obozu swego,
Nieprzyjaciel imienia że Chrystusowego
Już nad nami, już o nim nie trzeba się pytać;
Tylko się nań gotować, jako go przywitać.
Widziałbyś tam był serce, widziałbyś był męstwo
Starych onych Sarmatów, jakby już zwycięstwo
W ręku mieli; jakobyś w pełne dmuchnął ule,
Ci szable na musaty; strzelbę drudzy w kule
Dyktują; wre tryumfu, wre wygranej pewien
Obóz, jakbyś na ogień suchych nakładł drewien,
Kiedy im ich wodzowie, doświadczeni w raziech
Marsowych, w pradziadowskich stawiają obraziech
Rycerską cnotę, której niestrzymane ostrze
Orła swego od morza do morza rozpostrze.
Rzekłbyś, że to ci wstali z Bolesławem z trumny,
Co żelazne po końcach ojczystych kolumny
Stawiali, kiedy na wschód padł Rusin premudry,
Na zachód pyszny Niemiec krwią zaszargał pludry.
Owo wszyscy z radością wyglądając świtu,
Czekają nadętego pogaństwa przybytu.
Wojny chocimskiejczęść czwarta
Już żyzna Ceres wstała, co w kłosiane wieńce
Sama się i robocze zwykła stroić żeńce,
Założywszy stodoły, postawiwszy brogi,Żeby miał co paść zimny zwierz on koziorogi.
Dała miejsce na ziemi bogatej Pomonie,
Która, okrywszy grony dojźrałymi skronie,
Jesień z sobą prowadzi, kiedy siostra z bratem,
Noc ze dniem, zarówno się niskim dzielą światem,
Już słońce złotogrzywe stanąwszy na wadze,
Do jednakiej przypuszcza chłodny księżyc władze;
Ale długoż tej zgody? Jeden ich dzień dzieli,Drugi weźmie mieczowi, przyczyni kądzieli.
Zaraz noc i gnuśny sen szerzą swoje czasy,
A Bachus wytłoczywszy słodkie wino z prasy,
Choć przez słońca odległość podniebny świat ziębnie,
Dmie na pełnym swe bąki i fujary bębnie.
Już i ptastwo pieszczone, we mchy i swe pierza
Nie ufając, do cieplic przed mrozami zmierza.
Ryba idzie na głębią; wąż się w ziemię ryje;
Zwierz gęstwy niedostępnej szuka i paryje.
Krótko zebrawszy roku schodzącego znaki,
Jesień była, gdy straszny Osman na Polaki
Przez ostre skały Hemu ciągnął i Rodopy,
Jakie niegdy Hannibal wrzącymi ukropy
Winnego kruszył octu (tej zażył odwagi,
Robiąc drogę przez Alpy do Rzymu z Kartagi).
Ani tego zatrzyma trudna na Bałchanie
Przeprawa; tak ich zbieży, tak nad głową stanie,
Jako w pół morza, między niebem, między wodą,
Okręt chmura z okrutną zdybie niepogodą
Przysiągłby, że do jego ottomańskiej lunyPowinno słońce swoje stosować bieguny,Że go tak lato, jako dzień niegdy poczeka
Jozuego, gdy dawno gromił Amaleka.
Zabielały się góry i Dniestrowe brzegi
(Rzekłby kto, że na ziemię świeże spadły śniegi),
Skoro Turcy stanęli, skoro swoje w loty
Okiem nieprzemierzone rozbili namioty.
Nie toczyli obozu, nie ciągnęli sznurów,
Ale tak małą garstkę wzgardziwszy giaurów,
Kędy kto szedł, tam stanął; na mocy się czują,
Jeśli nas nie wystraszą, to pewnie zaplują.
Nie ma ich tu co bawić, nie chcą się rozgościć,
Wisła im głowę psuje, jako ją pomościć?
Gdzie sam cesarz pagórek opanował wyżni,
Widomie się odyma, źrejomo się pyszni.
Że monarchy Azyi, Afryki, Europy,
Trzech części świata pana, depcą po nim stopy.
Biedny Dniestr, acz przeciwko orłowi motylem,
Śmie gardzić Eufratem, śmie się równać z Nilem,
I ledwo w swym lichota trzyma się pobrzeżu,
Ale mu właśnie służy: nie kol, miły jeżu!
Skoro Osman obaczył nasze szańce z góry,
Jako lew krwie pragnący wyciąga pazury,
Jeży grzywę, po bokach maca się ogonem,
Jeżeli żubra w polu obaczy przestronem,
Chce się i on zaraz bić, zaraz chce na nasze
Wsieść obozy; hetmany zwoławszy i basze,
Każe wojska szykować, choć już i niesprawą,
Dla pola cieśniejszego, iść na nas obławą.
Kto mu wspomni nie w polskim wieczerzą obozie,
Choć najwierniejszy sługa, będzie na powrozie.
Tedy o tak haniebnej usłyszawszy karze,
Biednego ognia składać nie śmieli kucharze.
Nie zdało-ć się to starszym, ale z tak porywczym
Trudno co radzić panem, bo ich nigdy ni w czym
Nie słucha, za swą dumą idąc i uporem.
Zawsze drwi; zawsze się mści swych drew z nich nad którem.
I teraz, acz to wszyscy dobrze widzą, że by
Ledwo tak uszło w łowy iść, nie do potrzeby(Ale kędy mus rządzi, trudno być ostrożnym),
Nie zrozumiawszy miejsca, w odzieniu podróżném,
Nie miawszy słońca, wiatru, nie miawszy fortelu,
Nie znając serca, ani sił w nieprzyjacielu,
Bić się z nim, jakby o reszt ślepą kością rzucić,
Choćby tam wszyscy spali, mogą się ocucić;
Nie bać się, ale ani lekce ważyć trzeba,
Kto ma serce, broń, rękę i zażywa chleba.
Nie mów, gdy idziesz na plac, że będę bił, ale
Będziem się bić; i Mars ma obojętne szale.
Teraz, gdy Osman każe, lub zysk lubo strata
Walą się wojska, idzie i groźna armata;
Straszne się bisurmańskie z góry garną roje
A białe jako gęsi migocą zawoje,
Janczaraga we środku ustrzmiwszy w puch pawi
Ogniste swoje pułki na czele postawi,
Sam dosiadszy białego arabina grzbieta,
Jako między gwiazdami iskrzy się kometa,
W barwistym złotogłowie pod żurawią wiechą;
Bonczuk nad nim z miesiącem, ottomańską cechą.
Dwanaście tylko było tysięcy janczarów,
Prócz piechot Gaborego i dwu hospodarów;
Na dwadzieścia-ć pieniądze spełna z skarbu dano,
Ale to, co miało być na ośm, ukraszono.
Wszędy pełno nierządu, gdzie nie masz dozoru!
Każdy kradnie, kto może, każdy tka do woru,
Ale i u nas, pojźry, kto-li tymi czasy
Pańskiej bez interesu podejmie się kasy?
Każdy tam pragnie służyć, kędy okrom myta,
Choć co ukradnie, nikt się o to go nie spyta,
Nie regiestr do sumnienia, ale jak z ołowiu,
Do regiestru sumnienie mając pogotowiu.
Na cóż i mówić więcej? Nie w Polszcze, darmo to,
Na cały świat rozgrzesza wszytkich ludzi złoto!
W prawo i w lewo janczar na widoku stały
Nieznane oczom naszym dotąd specyjały,
Straszne słonie, co trąby okrom mają kielców;
Każdy swą wieżą dźwiga: każda wieża strzelców
Po trzydziestu zawiera; tak gdzie tylko chodzą
Rozdrażnione bestyje, nieprzyjaciół szkodzą.
Konne wojska po skrzydłach, wyniosszy swe dzidy,
Patrzą, rychło się do nich sunie giaur gidy,
Albo im każą skoczyć, gdzie z niezmiernej chuci
Śmiały spahij na naszych dziryty wyrzuci.
Wszyscy siedzą od złota, od rzędów, od pukli,
I nie jako na wojnę daleką wysmukli;
Nie widziałeś kirysów, nie widział pancerzy,
Każdy się złotogłowi, jedwabi i pierzy:
Ogromne skrzydła sępie, forgi, kity, czuby
Trzęsą się im nade łby, a ono nie luby
Te prezentować cienie i nikłe ozdoby,
Kędy wróble takimi z prosa straszą boby!
Wszytko znieśli, wszytko to dziś na się włożyli,
Z czego świat przez lat tyle zdarli i złupili.
Konie przecie znużone tak dalekim chodem
Nie onę rzeźwość miały, co im idzie rodem,
Bo nie pomoże złoto, kogo niewczas zejmie;
Nie może, chociażby się rad krzepił uprzejmie.Świeciły się od złota chorągwie gorące,
Po których haftowane tureckie miesiące
Pod złocistą skofią strojnych ludzi grona
Okryją, a żelazna szydzi z nich BellonaStarych zaś znak, przy drzewcu wystrzępione nitki,
Pod jakimi widujem i tu niedobitki.
Ale odjąwszy ludzi europskich z czoła,
Ostatek czerń, szarańcza, motłoch, skomon, smoła.
A co to tak wysoce każą na Araby,
Zbijać dobrzy; i nagi lud to jest, i słaby;
Handlom tylko przywykły i rzemiesłu raczéj,
Nie wojnie; choć ci się on w rzeczy usajdaczy,
Z łuku pewnie nie strzeli, woła, krzyczy, szwatrze,
Ale ucieka zaraz, jak tylko nań natrze.
Jeden nazbyt otyły, drugi wiekiem nużny,
Jaki u nas od kilku lat żebrze jałmużny;
Bo zapalczywy Osman do tej z nami zwady
Wszytkę płeć męską, nawet stare wygnał dziady,
Dla pacierzy podobno, gdyż okrom modlitwy
Nie zażył ich do wojny pewnie i do bitwy.
W tymże obłoku stali Murzyni cudowni.
Jako się bleszczy iskra w opalonej głowni,
Tak i tym z warg napuchłych, z czerniejszej nad szmelcePaszczeki, bielsze niż śnieg wyglądały kielce.
Tu się w szeroko białej na wierzchu koszuli,
Po polach Mamalucy przestronych rozsuli,
Jakoby przy łabęciach postawił kto kruki,
A gęste się nad nimi wieszają bonczuki.
Tamże wszytkie narody, które jako sznuru
Długiego się z obu stron trzymają Tauru,
Gdzie prac Herkulesowych wiekopomne mety,
I Kalpe, i Abila rosłe wznoszą grzbiety,
Kędy Karmel, na którym, gdy trzy lata rosy
Nie było, zmiękczył łzami Eliasz niebiosy;
Kędy Ossa wysoka, skąd Tyfeus srogi
Z wojskiem rosłych obrzymów wygnał z nieba bogi.
Lidowie i Pamfili, Kambadzi, Cyreni,
Elami, Kappadoci, Ponci i Armeni,
Natolcy i Angurzy. Mingłi, Kurdzi, Serzy,
Kędy siarką wszeteczna Sodoma się perzy,
Kędy klej wyrzucają smrodliwe asfalty;
Kadurcy z Lotofagi, Arkadzi z Bisalty,
Hirkani, Massageci, Egipt, Macedoni,
Psylli, Baktrzy, Imawi, Pargiedrzy, Geloni.
Tu łysi Arymfei i Mezopotami,
Fryksi, Cyrci, Sabei, Kaspii, Albani,
Gdzie Ganges, gdzie Eufrat, gdzie Tanais z Nilem,
Gdzie się lerneńska miesza hydra z krokodylem,
Gdzie Lemno Wulkanowe, gdzie starego raju
Małe znaki, początki ludzkiego rodzaju.
Tu Babilon i Memfis, Trypol z al-Kairem,
Wschodni świat, rumem dzisia zasypany szczerém.
Toż pobliższy Cyrkasi, Rumi i Sylistry,
Bosnak, Bułgar, Trakowie, którym Donaj bystry
Wiecznie szumi za uchem; toż Krym i Nahaje
Jak z woru ordy sypą; gdy emir wydaje
Hardy cesarz do Polski, wzajemnym pochopem
Budziaki i Bilohrod lecą z Perekopem.
Toż Wołosza z Multany, co przedtem sąsiedzi,
Dziś nam nieprzyjaciele; Tam się wszytka zcedzi,
Zgraja ona niezmierna, niezliczona gęstwa,
Z której Polska ma świadka, póki świata, męstwa.
Cóż pisać o armacie, gdy samymi działy
Obóz swój osnowali za szańce, za wały.
Z takim grzmotem, że ledwie podobny do wiary,
Sam to przyznał Chodkiewicz, wódz i żołnierz stary,
Który jak się marsowym począł bawić cechem,
Nigdy tak wielkich, nigdy z tak ogromnym echem
Sztuk ognistych nie widział, które ziemię z gruntów
Trzęsły, rzygając kule o sześćdziesiąt funtów.
Toż prochy i granaty, i rozliczne twory
Na krew ludzką osobne ciągnęły tabory,
Niestrzymane petardy, windy i możdżerze;
Pęta nawet i dyby, kajdany, obierze,
Już wygraną w szalonej uprządszy imprezie
Hardy tyran na karki nietykane wiezie.
Drą się trąby i surmy i w tyle, i w przedzie;
Ale po lepszych w Wilnie tańcują niedźwiedzie.
Takie wilcy w gromniczny czas, mrozem przejęty,
Takie wydają świnie zawarte koncenty.Łagodną symfonią tak ślosarz pilnikiem,
Tak osieł swoim cieszy ludzkie ucho rykiem.
Przytem dzyngi, piszczałki, flet, kobza i z drumlą,
Daleko piękniej gęsi gędzą i psi skomlą;
Jakby drapał po sercu, tak tam była groźna,
Gdy się czwarzyć poczęła kapela przewoźna.
Że się bydło wspomniało, więc o nim do końca
Powiem. Kiedy-bym spytał gorącego słońca,
Jeśli go tylo w kupie z ognistego wozu
Widziało, co dziś Osman zegnał do obozu,
Przyznałby mi to pewnie Febus złotowłosy,
Że jako rozpostarto nad ziemią niebiosy,
Jako on dawno snuje swojej sfery wydział,
Takiej liczby stad i trzód w gromadzie nie widział.
Mułów naprzód i osłów z różnymi ciężary,
Potem cielców ćma sroga zaprzężonych w kary.
Nuż tak straszna armata, gdzie i po stu wołów
Jedne sztukę ciągnęło; cóż kule? cóż ołów?
Wszytko to swym taborem, jako się już rzekło,
Kilka mil za wojskami powoli się wlekło.
Porożyste bawoły, barany i kozły,
Krowy, których cielęta na wozach się wiozły,
Owiec i bierek trzody niezmierzone okiem,
Razem pasły, razem szły, ale wolnym krokiem.
Nuż maży, które rzeczy potrzebne do żydłaWiozły, co miały w jarzmach robotnego bydła!
Gdzie faryna i szorbet i kaffa, co spumyTrawi w człeku, i we pstrych farfurach perfumy.
Tak się Osman opatrzył prowiantem sporém,
Bojąc się, żeby Polska pospołu go z dworem
Głodem nie umorzyła; czyli słyszał, że tu
Ryż się nie rodzi? Nie masz kaffy i szorbetu?
Chleb a piwo, to żywioł; tłuste mięso z chrzanem,
Gdy zdrowie jest, bez pieprzu, bez cymentu panem.
Jakoż, byśmy się chcieli rozgarnąć w tej mierze
A na wieki z tym wszytkim uczynić przymierze,
Czego nam niebo i ta ziemia, co nas rodzi,
Nie dała, dłużej byśmy i starzy i młodzi
Żyli i każdy by z nas trzech Węgrów przesiedział
Na świecie. Mądryż niebo uczyniło przedział,
To wszytko dawszy, czego potrzebował który
Naród, wedle kompleksji i swojej natury.
Nikt do nas, my na wszytkie posyłamy światy
Po trunki, po korzenie, szkiełka i bławaty;
W tym kmiotków naszych poty, w tym ich toną prace:
Kuchnie żółcić, a winem oblewać pałace!
Nie znanoż dawno pieprzu, kanaru, cymentu;
Apetyt był każdemu miasto kondymentu.
Patrzmyż też, co za ludzi miały tamte wieki,
Którzy nam tę Ojczyznę dali do opieki!
Ale że ich mały ślad i tylko w żelezie,
Ledwie że nie z nogami drugi dzisia wlezie
W szyszak przodka swojego; puklerza nie dźwignie;
Pod mieczem jako węzeł do ziemie się przygnie;
Ledwie by i ostrogę uniósł na ramieniu,
A jako w wczesnym krześle usiędzie w strzemieniu.
Nuż one rękawice, gdzie na każdy członek
Nie klejnot, nie manela, nie drobny pierścionek
(Białej to płci spuszczali), ale stalna blacha.
Cóż o zbroi rozumieć? Cóż gdy w niej wałachaOsiadł, żelaznymi go kierując nagłówki?
Przebóg! Cóż nas w tak drobne przerobiło mrówki?
Zbytkami nieszczęsnymi, łakomymi garły,
Samiśmy się w pigmeów postrzygli i w karły.
Co żywo na nas jeździ i wszyscy nas lubią;
Wszyscy nas jako własne gąski swoje skubią.
Wziął nam Turczyn Wołochy, jeszcze więcej grozi,
Za swoje musułbasy, za garść wełny koziéj.
Wzięli świeżo Inflanty z Estonią Szwedzi,
I złupiwszy nas z srebra, nabawili miedzi.
Ostatek go na Włochy poszło i Francuzy,
Za wiotche materyjki, forboty i guzy.
Niemcy Prusy trzymają, gdzie aż serca bolą,
Gdyśmy świeżo szlachecką krew dali w niewolą!
I Węgrzyn, choć nas prawie już wyssał do szczętu,
Pewnie, że w ryb łowieniu nie zaśpi odmętu;
Za każdą okazyją śle posły i pisze,
Żeby mógł swe wykupić u Korony Spisze.
Wzięła Moskwa część Litwy i całe Zadnieprze.
A toż wina, hatłasy, sobole i pieprze!
Nie lepiejże nam było, w starożytym trybie
Zostając, to jeść, to pić, w tym chodzić, na skibie
Co się rodzi ojczystej, a durnym narodom
Prawa dawać i wielkim rozkazywać grodom.
Tatarowie, co przedtem za granicę Siną
Wodę mieli, Podole dzisia i Lwów miną,
I nie pierwej ustąpią, aż kupiwszy złota,
Nim się im wykupimy, o wieczna sromota!
Już im Krym Ukrainą, nad Bohem Nahaje;
Już nawet i meczety tamte widzą kraje;
Wolno im jako braciej, a my na to śpimy;
Najdziem jeszcze, czym się im ten rok okupimy,
Choć też będą w Haliczu zimować i w Bełzie.
Ale-ć mię zniosło pióro, omoczone we łzie
Orła białopiórego, gdy przeszłe ozdoby
Wspominając, otwarte na się widzi groby.
Aza wszechmocny stwórca wszytkich rzeczy zdarzy,
Że, skoro go zaś słońce pierwszej sławy sparzy,
Choćby dobrze piekielnym uwikłał się Styksem,
Znowu ożyje, znowu odmłodnie z Feniksem?
I owszem, jeźli rzeźwym pojźrymy nań okiem,
Już był skonał, już się był czarnym okrył mrokiem,
Skoro ptak obcy rodem, wodząc jego dzieci,
Zdzicze i tych w cudzy kraj w kłopocie odleci.
O jakoż tu ojczymów cisnęło się wiele,
Którzy gwałtem nad nami chcieli kuratele!
Teraz w Bogu nadzieja, kiedy na swym gniaździe
Posłał miejsce krzyżowi, księżycu i gwiaździe,
Zagrzawszy to ciepłymi męstwa swego puchy,
Kędy miał grób dopiero, będzie miał pieluchy;
Będzie bujał jak znowu po szerokiej sferze,
A co najemnik stracił, z zyskiem zaś odbierze!
Ale nas Osman woła, który hardzie na trzy
Z wysokiego namiotu swoje światy patrzy;
Wieszczków, wróżków, kuglarzów, z czarami i z gusły
Mataczymi nakoło osnuł się powrósły,
Którym jako aniołom tak wierzy uprzejmie.
I nikt mu łuski z serca ślepego nie zdejmie;
Sny ich zawsze pisano, choć brednie, choć kawy.
Nigdy nie miał Apollo tyla w Delfie sławy,
Co ci u bałamuta za swoje oszusty,
Chociaż daleko mędrsze głowy są kapusty.
Wiedzą w rzeczy szczebioty, wiedzą loty ptasze.
Obiecują zapewne Osmanowi nasze
Obozy, tylko by się z tym trzeba pospieszać;
Wszytko wiedzą, prócz tego, że ich każe wieszać
Za takie prognostyki; gdy sam w pośmiewisku
Zostanie, tym po garści konopi da w zysku.
Barzo słuszna zapłata na one proroki,
Za żywota znajome, po śmierci paść sroki.
Tatarów tam nie było; bo po wziętej chłoście,
O milę stąd nad stawem zostali przy chroście.
Już oni odprawili wczora swe kredence,
Niechaj też Turcy mają laurowe wieńce.
Ani miejsca mieć mogli sposobnego, gdzie by
Kosz stawić i gonione odprawiać potrzeby:
Więc upatrzywszy miejsce, za Osmanem w mili
Stanęli i tam swoje kotary rozbili,
Oprócz kilku tysięcy, którzy z swej ochoty
Harcami poczynali Marsowe roboty.
Sam stał Osman na górze pod zielonym znakiem,
Opasany po świetnym kaftanie sajdakiem,
Skąd mógł wojska obaczyć, jako trzeba, obie,
Mając grono zwyczajnych pochlebców przy sobie.
Stamtąd ludzi szykuje, niecierpliwy zwłoki
Posyła na przemiany, żeby jednooki
Husseim, sylistryjski basza po Skinderze,
Przy którym był wszytek rząd, następował szczerze,
Nim się słońce nachyli na giaurskie baby.
Jak z woru wysypawszy Turki i Araby,
Razem bando na dwór swój wyda w onym czasie:
Kto pierwszej wiktoryjej nowinę przyniesie,
Sto tysięcy we złocie da i konia z rzędem,
I znacznym go obieca opatrzyć urzędem.
Taka straszna zawziętość, takie aparaty
Nie przyniosły Polakom żadnej serca straty,
Którzy Bogu oddawszy swej nadzieje skutki,
Skoro hetmańskie kotły ogłoszą pobudki,
Pod przestronne swych wodzów schodzą się namioty,
Gdzie kapłani jarzęce zapaliwszy knoty,
Przed żałosną figurą śmierci Jego smutnéj,
Ofiarę Mu a oraz akt skruchy pokutny
Upokorzonym duchem oddają, a przytem
Żebrzą, żeby raczył być swym ludziom zaszczytem,
Gdy poganie jako lwi i okrutni smocy
Na nich w całego świata następują mocy;
Aby im ich odpuścił miłościwie winy,
Choć przynamniej odłożył pomstę na czas iny,
A tu, kędy wzgląd jego nieśmiertelnej chwały,
Gniewu sprawiedliwego przytrzymał zapały.
Każdy potem z osobna, skoro serce skruszy,
Kładzie w kapłańskie swoje niedostatki uszy;
Toż czynią i hetmani, a świętym obrokiem
Wsparszy dusze, wszyscy dnia czekają z widokiem.
Już się niebo bielało; już Febus życzliwy
Wywieszał na horyzont purpurowe grzywy.
W pierwszej się kawalkacie wali Zefir gładki,
Spądzając z firmamentu bladych gwiazd ostatki,
I jeśli się jeszcze co szarej nocy pląta,
Wolniusieńkim ją szumem i lekkim tchem prząta.
Potem szeroka rosa z zebranego łona
Na niską sypie ziemię mokrych pereł grona.
Dopieroż zostawiwszy złote łoże zorzy,
Ruszy się słońce z miejsca i wrota otworzy
Płomienistym dzianetom, które na świat niski
Pędzi, ognistymi ich ustrzmiwszy igrzyski;
Już się ptastwo ozwało, już zupełnem kołem
Tytan idzie do góry. Jeszcze się kościołem
Chodkiewicz bawił, kiedy szpieg na szpiegu jedzie,
Ze się Osman u niego kładzie na obiedzie.
A ten skoro nabożne modlitwy odprawi,
Wstawszy z kolan na nogi: «Rad mu będę, prawi,
Tylko niechaj nie mieszka, niech nie kwasi grochu,
Będzie bigos gorący z ołowiu i z prochu.
Jeżeli też chce zażyć pieczeni podróżnej,
Gotowi zarębacze czekają i z rożny».
Toż na się zbroję bierze i świetne paiże,
Rzekłbyś, że mu się nazad wróciły trzy krzyżeAni lat siedmiudziesiąt twarde blachy gniotły.
Wraz każe w swe uderzyć wsiadanego kotły.
Larmo zatem po wszytkich obozach się szerzy.
Jedni do zbrój, drudzy się biorą do pancerzy;
Wszyscy na koń wsiadają i wychodzą z szańcu,
Rzekłbyś, że na wesele, rzekłbyś, że do tańcu,
Że już na skroń korony wdziali tryumfalne.
Grzmią bębny w regimentach, a kotły tubalne,
Gdzie żelazny na rzeźwych jeździec koniech siedzi,
To basem, to dyskantem, rozprawują w miedzi.
Bez wiatru i powietrze pomagało echu.
Kiedy trąby wesołe, surmy bez oddechu,
Zadumani szyposze, co im staje pary,
Nucą treny marsowe, w gwardyjach fujary.
O chwalebna ochoto! O kochana młodzi!
Serce rośnie patrzącym, gdy na kształt powodzi
Bliskie pola osuli a mężnymi czoły
Wyrażają zmieszany gniew z radością wpoły.
Zakwitnął barwistymi tamten świat proporcy,
Że wynurzeni z Dniestru Trytoni i ForcyNa dziwy; bo kiedy je Fawonius wije,
Igrają po powietrzu róże i lilie,
Nad którymi przybite do kopii złotéj
Równym gronem gorzały wyostrzone groty,
Odymały się orły po chorągwiach tkane,
A konie pod pańskimi nogami igrane
Wyprawują korbety, sforcują się w salty,
Dzielniejsze na swych grzbietach czując niźli z Malty
Kawalery; pryskają, rżą i postać w miejscu
Nie mogą, czyniąc serce i ochotę w jeźdzcu.
Po dniestrowych piechoty rozwlekły się brzegach,
Niemieckie szwadronami, węgierskie w szeregach,
Rozlicznych barw kolory prezentując oku,
Jakie słońce w wieczornym maluje obłoku.
Hetmani dawno w głowie formowane szyki,
W radę sobie przybrawszy stare pułkowniki
I mądre indzingiery, jakoby z regiestru,
Po równinach bystrego rozpostarli Dniestru.
Lewe skrzydło Chodkiewicz wziął pod swoję sprawę,
Prawe Lubomirskiemu oddał pod buławę.
Na czele swój naprzód pułk, Zienowiczów drugi,
Trzeci Opalińskiego w rząd postawił długi.
Tamże stał i Sapieha; usarze na przodzie,
Pancerni we trzech szykach byli na odwodzie;
Tam Rusinowski z pułki lisowskimi, tamże
Zaporowskie z swych szańców patrzyły haramże.
Lubomirski postrzegszy, że nań dziurą myszą
Opanowawszy lasy, Tatarowie dyszą,
Tak skrzydło wyprostował, że zrównał i z szykiem
Chodkiewiczowym czoło; i jeśliby smykiem
Chciała co orda broić podczas bitwy z Turki,
Mógł im dać odpór, mógł ich wegnać w też komórki,
A prawym skrzydłem rządząc, pięć rot kopijnika
Na samo właśnie czoło pogaństwu wymyka,
Swoje i Złotnickiego; w tejże stanął ławie
Lipski i Rozdrażewski i Janowski w sprawie.
W drugiej za nim sekundzie Żorawiński z swojem
Stoi pułkiem, człek wielki rozumem i bojem.
W trzeciej Stefan Potocki, wielkie drzewa w toku
Niosąc, a Leśniowski mu zaraz wedle boku.
Czwarte trzyma posiłki Jan Ferensbach, który
Dwie chorągwi rajtarskiej wodził armatury.
Piąty Boratyńskiego pułk, dziesięć rot; szósty
I ostatni posiłek Herborta, starosty
Skalskiego; wedla niego jakoby na szparzeZnaku Stanisławskiego czekają usarze,
Rychło kruszyć kopije na ich przyjdzie skrzydło
I rzezać to niezbędne bisurmańskie bydło.
Gdy tak jezda po bokach wecuje demesze,
Wrzały środkiem gwardyje pod Wejerem piesze;
Tam ogniste armaty, tam wojenne sprzęty,
Niemieckie i węgierskie stały regimenty.
Tam Lermunt i Mościński; ten swoje Polaki
I Węgry ma; ten w pułku Szwedy i Prusaki.
Wszytkie infanteryje, jednem rzekszy słowem,
I działa pod dozorem były Wejerowem,
I co mogli świeżych sztuk nowi wynaleźce
Wymyślić, każda tu rzecz swoje miała miejsce:
Haki i śmigownice, nośne kolubryny,
Kartaony i mniejsze polowe machiny,
Jako ręczne granaty i dardy i piki.
W też i pułki dragońskie położono szyki.
Za wszytkimi wojskami przed samym okopem
Dwaj stanęli Sieniawscy, Mikołaj z Prokopem,
Z ludzi swoich wyborem, jakoby w rezerwie,
Jeśli broń Boże Turczyn wszytkie ławy zerwie,
Żeby tu mógł mieć odpór, gdy na elearyKoronne padnie ślepo. Więc do onej pary
Tomasza Zamoyskiego przyłączono roty,
Średzińskiego z Świeżyńskim, wielkiej wodzów cnoty,
Którym z boku w posiłku postawiony bliski
Mikołaj Kossakowski a starosta wiski.
Z drugą stronę, gdzie lasy były i werteby,
Kilkadziesiąt kozackich rot stanęło, gdziebyWykradli się Tatarzy z onych skrytych łozów,
Mieli odpór gotowy od naszych obozów.
Nadto, kędy się tylko dało miejsce użyć
Do fortelu, tak długo kazał hetman wróżyć,Że tam albo ognistą piechotę zasadził,
Albo działka i lekką armatę wprowadził.
W tym toku wojsko stało przed południem trochy,
Acz dziwnie dobrą sprawą; wżdy jednak przepłochyNie małe być musiały między Chodkiewiczem
W czele a Lubomirskim, i barziej się niczem
Nie mieszał, jako kiedy różny od uchwały
Warszawskiej wojska one komput w sobie miały,
A on je już, wsparszy się na królewskiem słowie,
Przed półroczem szykował w pracowitej głowie.
Teraz kiedy czas minął poprawić erroru,
Choć go co w sercu korci, dobrego humoru,
Wesołej fantazyi nabywszy postaci,
Nikomu i sam w sobie ochoty nie traci;
Lecz wybrawszy jednego z każdej roty męża,
Podufałego serca, konia i oręża,
Takimi się osadzi i gdziekolwiek jedzie,
Tysiąc takich przy boku albo więcej wiedzie.
Zbroje na nim brunatne lasserują szmelce;
Koń dzielny pod nogami, na jakim Topielce
Surowy Neptun gromi, gdy na morzu szarga;
Na takim bure wały swym trójzębem targa.
Tak i hetman w powagę cnego czoła rugiUbrawszy, skoro szyki objedzie raz drugi,
Skoro stwierdzi wątpliwych, serdecznym potuszy,
Na bliski kopiec cugiem bucefała ruszy,
Kiedy na kształt gradowej, pełnej gromu chmury,
Zastępy się pogańskie walą ku nam z góry,
Rug tylko i szmer ludzi, jaki więc w nakrytém
Ukrop garcu sprawuje, gdy gestym kopytem
Bita ziemia pod nami jęczy, jakby wzdychać
Żałośnie chciała; tak coś do nas było słychać.
A skoro wszytkie góry i równie po części
Co ich stawało, ona szarańcza zagęści;
Skoro Osman, łakomy w swoim sercu miałkiem
Krwie naszej, chce nas żywo, chce nas połknąć całkiem,
Obróci się Chodkiewicz czołem na swe szyki,
Gdzie widząc zgromadzone wszytkie pułkowniki
I rotmistrze, i wielką część z narodów obu
Żywej młodzi, starego trzyma się sposobu
Zawołanych hetmanów, zdjąwszy szyszak z głowy,
Krótkiej lecz zwięzłej do nich zażyje przemowy:
«To pole, cne rycerstwo! na którym przezwiska
Polacy przez Marsowe nabyli igrzyska,
Ani naszej Pogonia starożyta Litwy
Po morzu swe z pogaństwem toczyła gonitwy;
Pole, mówię, nie słowa, nie czczej pary dźwięki,
Ale kocha roboty bohatyrskiej ręki.
Ani mnie ust natura formowała z miodu,
Ani też tam oracyj trzeba i wywodu,
Gdzie Bóg, Ojczyzna i Pan swoje składy święte
W archiwie piersi waszych chowają zamknięte.
Dziś wam się Bóg swej chwały, dziś ołtarzów zwierza;
Nowego, które stwierdził krwią własną, przymierza;
Klasztorów płci obojej, kędy świecką tuczą
Wzgardziwszy, w nabożnych łzach grzechy nasze płóczą,
W Bogu ślubnej czystości i sercem i ustyOdpaszczają ust naszych i serca rozpusty;
Wam Ojczyzna, rodzice, krewne, dzieci małe,
Płeć niewojenną, dziewki oddaje dojźrałe,
Też by miały ku żądzy psiej pogańskiej juchyW opłakanej niewoli rodzić Tatarczuchy?
Wam ubogich poddanych chrześcijańskie gminy,
Ojczyste na ostatek ściany i kominy
Pokazuje z daleka matka utrapiona;
Pod wasze się z tym wszytkim dziś kryje ramiona,
Do was obie wyciąga ręce wolność złota,
Niech się sam w swych poganin obierzach umota!
W te ręce król ozdoby swej dostojnej skroni,
Kiedy mu hardy Osman śmie posiągnąć do niéj,
Porucza, z których je ma; nadzieje nie traci,
Że tyran posiężnego sowicie przypłaci.
Ja uniżone Bogu czynię dzięki, że mi
Dał żyć na niskiej do dnia dzisiejszego ziemi;
Dał na tym stanąć miejscu, skąd jeżeli żywo
Wrócę, czeka mnie żyzne wiecznej sławy żniwo.
Jeśli też tu Bóg schyłki wieku mego zcedzi,
I to zysk liczę, gdy mnie nie doma sąsiedzi,
Lecz tak wiele chrześcijan pod tutecznym niebem,
I moje martwe kości ozdobi pogrzebem,
Więc, o kawalerowie, w których serce żywe
I krew igra, przyczyny mając sprawiedliwe
Tak koniecznej potrzeby, Litwa i Polanie,
Osiądźcie Turkom karki i nastąpcie na nie!
Niechaj was to nie stracha, niech oczu nie mydli,
Że się poganin upstrzy, uzłoci, uskrzydli.
Namioty, słonie, muły, wielbłądy i osły,
To nie bije; stąd serca przodkom waszym rosły
Do szczęśliwych tryumfów; i mięso i pierze,
Lubią sławę i złoto przy sławie żołnierze.
Mało co tam wojennych; dziady, kupce, Żydy,
Martauzy postroili i dali im dzidy;
Co człek, to tam rzemieślnik; cień ich tylko ma tu
Osman; każdy zostawił serce u warstatu.
Czy nie Cygani, którzy podłe drumle klepią,
Bić nas będą, skoro się masłokiem zaślepią,
Których wszytka armata — młotek, szydło, dratwa?
Sama się swoją liczbą ta tłuszcza zagmatwa.
Tedy do tak nikczemnej marnej szewskiej smoły,
Sarmatów będę równał! Naród, który z szkoły
Marsowej pierwsze przodki, stare dziady liczy,
Który wprzód w szabli, niźli w zagonach dziedziczy,
Którym Chrobry Bolesław, gdy Rusina zeprze,
Żelazne za granicę postawił na Dnieprze;
Gdy Niemca, co w fortecach i w swej ufał strzelbie,
Takież kazał kolumny kopać i na Elbie.
Tylą tedy tryumfów ozdobione dłonie,
Tylą nieprzyjacielskiej krwie kurzące bronie,
Skorośmy niespokojne skrócili sąsiady,
Podnieśmy na Turczyna, z którym dziś do zwady
Pierwszy raz przychodzimy; Cecory i Dzieże
Nie wspomnię, żebyśmy z nich mieli tylko świeże
Do pomsty okazyje, gdzie błąd naszych gruby,
Świat świadkiem, wstawił na łeb durnym Turkom czuby.
Starych mi tu wiktoryj tak wiela nie trzeba
Wspominać, więc na pomoc, bracia, wziąwszy nieba,
Te nieba, których dzisia sprawiedliwej kauzyBronicie, polskie mając patrony kałauzy,
Dobądźmy na dzisiejszy dzień chowanej broni,
A skoro hasło Jezus po wojsku zadzwoni,
Nie szczędząc bisurmańskiej nikczemnej posoki,
Odbierzmy należyte szablom swym obroki.
Jeżeli się kto boi, jeśli ufa w nogi,
Niech patrzy na bystry Dniestr, tatarskie załogi,
O czym wątpię, a mężnym bohatyrska cnota
Niechaj do wiecznej sławy pootwiera wrota.
A ty, o wielki Boże! który jednym słowem
Wodzisz wojsk miliony, przeto obozowem
Panem się słusznie zowiesz; ty sadzasz na trony,
Ty królom z głów niewdzięcznych odbierasz korony,
Pokaż swoję moc w naszej niedołędze lichéj,
Zepchni nieprzyjacioły swoje dzisia z pychy.
Oni liczbie tak wielkiej, wozom, koniom, a my
W tobie tylko, jedyny Boże nasz, ufamy.
Racz podrzeć wielkich grzechów naszych katalogi;
Weź im serca, a nam daj; pokrusz im ostrogi;
Niech się im łuki łomią, niech im szabla ztępie,
Daj cześć swemu imieniu w tym ludzi zastępie!
Gdy dokończył Chodkiewicz takiej swojej mowy,
Zdało się, że ze słońca promień go ogniowy
Ogarnął, że na głowie i na skroni białéj
Włosy mu oszedziałe płomieniem gorzały.
Wszyscy wrzących łez rzucą gorące granaty
Na Turków przed wielkiego Twórce majestaty;
Wszyscy się chcą z nimi bić, z tak wdzięcznej przynęty
Zabrzmi głośno po całym wojsku pean święty
Bogarodzice; przez nię chcą Syna ubłagać,
Żeby swoich chciał stwierdzić, nieprzyjaciół strwagać.
Toż co żywo do skruchy, w czym sumnienie ruszy,
Bogomyślnym kapłanom cicho kładą w uszy,
Którzy tam i sam jeżdżąc, jeśli kogo łudzi,
Od napaści szatańskiej animują ludzi,
Na tym placu, z którego ognistymi koły
Człek może z Eliaszem wniść między anioły.
A już hałła tatarskie, jaki wrzące garce
Bełkot czynią, zagłusza; już poczyna harce,
Już się błyśnie po płaskim bystry bułat błoniu.
Kto się czuje na ręku i obrotnym koniu
A co pierwsza w żołnierzu — na odważnym sercu,
Chociaż z placu drugiego prowadzą w kobiercu,
Komu hetman pozwoli, onym chce igrzyskiem
Sławy nabyć, w ostatku i śmierć liczy zyskiem.
Już strzały, już gorącą krew piły i kule,
Gdy Morstyn Aleksander przez rok w Jedykule
Odpocząwszy, jako był na Cecorze wzięty,
Żeby mu też odbrząkał w Raciborskie pęty,
Wziąwszy harcem na arkan za kark murze z Krymu,
Odda Chodkiewiczowi; ten nim do Chocimu
Na więzienie odesłan, hetmanów w tym sprawi,
Że się najpierwszym Osman kawałkiem udawi
(Tak się w nieokróconym sam zaklął uporze),
Jeżeli go nie w polskim ukusi taborze,
I nie pierwej po tym się uspokoi poście,
Aż tam koniem po trupów naszych wjedzie moście.
Aleć mężni Polacy dobrze sobie wróżą,
Że trupa na pogany głowami położą;
Nastrzelali Tatarów, języków nawiedli.
A już czwarta z południa, wszyscy się najedli,
Sam tylko Osman na czczo, bo, jako się rzekło,
Wprzód niż jeść, wszytkich nas miał zbić i wegnać w piekło,
Więc do swoich hetmanów surowe śle grozy:
Niech się harcem nie bawią, niech biorą obozy
Giaurskie. Czy mnie głodem chcą umorzyć? Czy to
Im się igrać chce? Mnie jeść, bodaj ich zabito!
I w złą wyrzekł godzinę. Nastąpili za tem
Na kozackie tabory poganie mandatem;
Barzo im to markotno i w oczy ich kole,
Że im równe Kozacy zastąpili pole,
A co rzecz żałośniejsza — na ich własnym gruncie,
Przywlókszy rokitowe talażki w chomoncie.
Sprawą szli upierzeni janczarowie w przody
I Kozakom bez wszelkiej dadzą ognia szkody;
Abowiem ci skoro swe wózki kryte lipą
Z bliskiego brzegu rumem w półkoszkach nasypą,
Ukażą na janczary figę, i nim znowu
Nabiją, dadzą im w brzuch gęstego ołowu
Z działek szrótem nabitych, z nośnych samopałów.
Wraz na nich jako osy wysypą się z wałów.
Posiłkują swych Turcy, Chodkiewicz swych wzdziera,
Choć się każdy do onej potrzeby napiera.
Ufa mężnym Kozakom, z Sajdacznym się znosi,
Gotów mu dać posiłek, jeżeli oń prosi.
Dopieroż się sam z swymi sunie eleary,
Szyku nie rozrywając, i razem w janczary,
Razem w jezdę uderzy, razem każe z boku
Z ich zasadzek piechocie w pole pomknąć kroku.
Tak kiedy się gra w tamtej bogaci zabawce,
Przybywa i z tej strony, i z owej na stawce,
Choć Turków po tysiącu, naszych tylko po stu,
Lecz jeden bił dziesiąciu. Obaczywszy z chrostu
Piechoty, choć jeszcze z dział nie strzelano na nie,
Retyrować się nazad poczęli poganie.
Na koniec wziąwszy chłostę niepoślednią, zbiegli
Do swoich, co i pola, i góry zalegli.
Już by była i z tymi dziś doszła potrzeba,
Ale się słońce w morze pokwapiło z nieba.
Jak się ten hałas począł, bisurmańscy smocyNieporównanym grzmotem aż do samej nocy
Zagłuszały nasz obóz z barzo małą stratą;
My Turków sercem, oni przeszli nas armatą.
Sześć koni szeregowych spod hetmańskiej roty,
Z inszych różnych drugie sześć w one padło grzmoty.
Jeden pachołek, drugi Zawisza tej bitwy
I Bohdan, i Carowic, Tatarowie z Litwy,
Żywotem przypłacili; padł i Rusinowski
Od działa uderzony, pułkownik lisowski;
Jędrzejowski i Kłuski, Ryszkowski z Klebekiem
Rotmistrze, i Rakowski rozstał się z tym wiekiem.
Prawda, że i to szkoda, lecz z nieprzyjacielem,
Którego trupem pola szeroko zabielim,
Złożona, tym snadniej nam żal na sercu koi,
Że znowu powetujem prędko szkody swojéj,
Doznawszy dziś i serca, i sił w tym narodzie:
Bo zawsze bezpieczniejsza łódź na miałkiej wodzie.
Układało pogaństwo w drabiny trup goły
(Jako rolnik przed deszczem, kiedy do stodoły
Wozi z wierzchem pod pawąż wysuszone snopki),
Którzy nam przed godziną pisali nagrobki.
Prowadził leda holik, leda ciura podły,
W rzędach konie okryte bogatymi siodły,
Skrzydła, kity, lamparty i tygrysy świeże,
Kaftany złotoryte, strasznych lwów łupieże,Łuki, szable, zawoje, pieniądze i szaty,
Dywdyki i czapragi haftowane w kwiaty,
Bonczuki i chorągwie i rynsztunek iny
Prostych żołnierzów i źle strzeżonej starszyny.
Pełen tego był obóz; ale drożej trzyma
Osman tam zabitego baszę Husseima.
Lepiej go było nie kląć; ten-to po Skinderze
Umarłym na Sylistrze prefekturę bierze;
Ten dziś władał wojskami, chociaż jednym okiem
Patrzył, już mu obiedwie wiecznym zaszły mrokiem!
Brat azyjatyckiego basze żywcem wzięty,
Ale prędko śmiertelnym bólem od ran zdjęty.
I inszych co mężniejszych, co znaczniejszych wiele,
Którzy dotąd o polskiej nie słychawszy sile,
Kiedy chcą przed inszymi dokazować męstwa,
Barzo wielka od naszych ręku padła gęstwa;
Nie Węgrzyn tu, nie Niemiec, nie Arabin nagi,
Inakszej na Polaków potrzeba uwagi.
Nie Budzyń tu, nie Agier, nieme mury, ale
Co piersi, to forteca, w twardej kuta skale,
Do kożdej dział burzących trzeba wam i miny.
Takie przedtem rodziła Sarmacyja syny!
Tatarowie jak rano w onych chróstach legli,
Lubomirskiego aże do wieczora strzegli,
Żeby się tam nie mieszał, gdzie bliskie swej ściany
Koniecznie chcieli Turcy znieść Zaporożany,
Choć mu dusza piszczała i miał okazyje
Kruszyć o bok pogański sudanne kopije
Dopieroż pyszny Osman trochę pod się z chwostem.
Skoro cały dzień przetrwał niepotrzebnym postem,
Siada do swej wieczerze, ale w gębę kęsa
Nie włoży, choć świeżego dostatek ma mięsa.
Naszy gdy dniem dzisiejszym przyszłe szczęście zmierzą,
Dwakroć mają weselszą niż obiad wieczerzą,
A coraz słonecznego wetując upału,
Kto ma czym, napiją się do siebie pomału.
Chodkiewicz skoro obóz sam w koło objedzie,
Sam posłuchy, sam straże placowe zawiedzie.
Ledwo twardą z starego zbroję zdejmie grzbietu,
Zaraz rady wojennej sprasza do sekretu,
A skoro miejsca wszyscy swe zasiędą rzędem
Wedle lat i kto jakim uczczony urzędem,
Swoje naprzód krótkimi powie słowy zdanie:
«Dzień dzisiejszy okazał, co mogą poganie.O bracia! Ludzie to są mdli, nadzy i goli,
Samym larmem, z którego palec nie zaboli,
Bić nas chcieli, i samym (mówić muszę z śmiechem)
Dział burzących z pola nas chcieli zegnać echem.
Liczba im serce czyni i gęste pomiotła,
Które wiszą nad nimi; sama-by się gniotła
Ta zgraja, bo nam nigdy nie wyrówna w siły,
Gdybyśmy im raz w polu obrócili tyły.
Tak mi się zda, żeby się raz z pogaństwem zwadzić,
Armatę pozasadzać, wojsko wyprowadzić,
A w ostatku Bóg z nami. Wiem, że przy tym haśle
Wszytko smarownie, wszytko pójdzie jak po maśle.
Zwłoka na obie stronie; im czekamy dłużéj,
Że się poganin czasem i wielkością znuży,
Tym nam się rychlej przyda ta przypowieść cudnie:
Zdechnie chudy tymczasem, niźli tłusty schudnie.
Swoiśmy tu, o bracia! Ani trzeba świadków.
Wiadomiśmy i spiżarń, i naszych dostatków.
Nie takie są, żebyśmy z kim iść na wytrwanąMieli; nuż Tatarowie, co nie chybi, wstaną,
Opaszą nas dokoła na wsze strony wieńcem,
A na ostatek z samym rozprzęgą Kamieńcem,
Skąd ostatnia nadzieja. Dosyć nas nie słucha
Żołnierz, niechże jedno mu głód zajźry do brzucha,
Który, czego przykładów wiele, podczas głodu
Nie ma uszu, żadnego nie słucha wywodu.
I niedługo dla trawy trzeba będzie wozu
Kilka pułków w konwoju wysyłać z obozu,
Żebyśmy nie odpadli na koniec od koni,
Których większa połowa zębami już dzwoni.
Wiele jest ludzi, których nieprzywykła praca
W obozie chorobami już za boki maca.
Turcy wczora stanęli, którzy nim w chorobie
Zdrowymi bywszy, naszy chorzy będą w grobie;
Oni na wszytkie strony świat mają otwarty,
Nam się wychylić trudno bez straży, bez warty.
Życzyłbym, żebyśmy się, będąc jeszcze tędzy,
Spróbowali z tą srogą belluą co prędzéj.
Widzę: i Kozacy czcze przywlekli talagi,
Kto ręczy, że wytrwają? Więc to do uwagi
Waszej dawszy, przestrzegam, jeśli w tym opale
Dłużej będziem, że prochów mamy już o male.
Wszytko z postanowieniem mija się sejmowem,
Lecz nas i biedne prochy omylą z ołowem.
Mam i ja swą prywatę: starości mej brzemię,
Która mnie co godzina głębiej tłoczy w ziemię,
Wątpliwego wyglądam i mroku, i świtu;
Krótki czas na tym świecie mojego pobytu!
Życzyłbym, nim ostatnie przyjdzie oczy mrużyć,
Bogu się i kochanej Ojczyźnie przysłużyć,
Ale niech mój sentyment, i choć w zimnym ciele
Żywa chęć, pod wasze się rozumienie ściele,
A dobry Bóg, cokolwiek z lepszym naszym baczy,
Niechaj do serc wspaniałych podać wam to raczy!
Skoro skończył Chodkiewicz, wszyscy, jako siedzą,
Do jego propozytu swe zdanie powiedzą,
Jedni przeciwko niemu, drudzy mówią za niém.
Bo każda głowa swoim obfituje zdaniem.
Więc gdy się starszy w różne sforcują wywody,
Bierze też z miejsca swego głos Sobieski młody.
«I ja, wielki hetmanie! chociaż tyla swady
Nie mam w sobie, żebym miał starszych ganić rady,
Tak rozumiem, ile człek z dawnych baczy dziei:
Rzadko stoi w wczorajszej fortuna kolei;
Owszem dziś da na wymiot, aby jutro srożéj
W niewywikłane śmiałka wegnała obroży.
Tak dziki zwierz, tak ptacy, tak i nieme ryby
Na ponętę wpadają myśliwcowi w dyby.
Ostrożność z doświadczeniem, doświadczenie z wiekiem
Chodzi: oboje się to nie rodzi z człowiekiem,
Oboje-ć z chęcią przyznam, (czego-ć nikt ubliżyć
Nie może, boć tylo lat dało niebo wyżyć
W marsowej szkole, ile do prawdziwej próby
Tak z rozumu, jak z serca potrzeba) a kto by
Nie przyznał? Lecz apetyt wielki sławy wiecznéj,
(O którą każdy dobry, każdy stoi grzeczny,
A zaś kto o nię nie dba, w tem najmniejszej noty
Umysłu wspaniałego nie masz, ani cnoty),
Ten cię trochę uwodzi, żebyś tu chciał pieczęć
Swym bohaterskim dziełom przycisnąć. Nie przeczę-ć
I ja, wielki hetmanie, niech do kresu bieży
Sława twa, lecz w rozmyśle tam siła należy,
Gdzie się nie da dwa razy grzeszyć, gdzie poprawie
Nie masz miejsca, ale grób i nam, i twej sławie.
A cóż kiedy wspak padnie obojętna bierka?
Rzekłem, że się tu szczęście najradniej usterka.
Niech to zdarzy mocny Bóg, jeśli święta wola,
Że te pogańskim trupem uścielemy pola;
Niechaj pod jego sprawą i świętym dozorem
Złote krzyże pod samym rozwiniem Bosforem;
Niech kiedyżkolwiek w Jemu poświęconym gmachu
Imię Jezus obrzydłe zagłuszy hałła-chu!Ale któż ma przywilej na to i pieczęci?
Myżbyśmy to tak dobrzy mieli być i święci
Nad wszytko chrześcijaństwo, żebyśmy do razu
Wygrać i wygnać mogli Turki do Kaukazu?
Co jeśli Bóg naznaczył, będziemy tam szłapią;
Głupi-ć to tylko z szkodą do pewnego kwapią!
A Turkom i w przegranej wszytko pójdzie zwięźléj.
Nużbyśmy w ich taborach na łupie powięźli?
Nie każdego z siebie mierz, różnie sobie życzy:
Dobry żołnierz sławy chce, łakomy zdobyczy.
Mają Donaj poganie, mają Czarne morze,
Którym się od Azyej Europa porze,
Trudne na nas przeprawy; tymi by się złożyćNam mogli, nim drugi raz przyszłoby im ożyć,
Owszem jeszcze srożej wstać, ni lew rozdrażniony.
Mają całe królestwa, ludzi miliony;
A nas broń Boże szwanku, w której-że reducie
Oprzeć się tej szarańczy, tej gwałtownej zrucie?
Wisła by nas podobno czy broniły mury?
Tamtę w sucha dzisiejsze pewnie zbrodzą kury.
W Polszcze co za fortece? Kraków jak pod młotem
Samych by dział burzących spadł na ziemię grzmotem.
Posiłki skąd? Skądbyśmy zaciąg mieli nowy?
Owo zgoła, próżno tym i zaprzątać głowy.
Na króla-li każemy? Ten nas nie doczeka;
Prosto, jak oczy wybrał, za morze ucieka.
Z braciej szlachty niewiele rozumiem pociechy;
Widziałbyś nie ogromne, kiedy sklęsną, miechy.
Pospolite ruszenie drugi jako żywo
Nie służył; mów ty: wojna, a on: będzie żniwo.
Drugi pole zależał: znamy swe szkatuły.
Tym by też czasem Polskę pogany zasuły.
Jeśli rzeczesz, że sąsiad z posiłkiem przyjedzie?
Jakobyś też budował na marcowym ledzie.
Przysiągłbym, że się teraz wszyscy cieszą śmiele,
Wilcy polskiej wolności i nieprzyjaciele,
Boli Niemca Psie pole i Byczyna świeża;
I sam nic nie uczynił, i zraził papieża.
A Władysław co mówi za dniestrową wodą?
Wielką by nam i ten był w boju niewygodą,
Czy się bronić, czy jego, gdyby jednym razem
W nas i weń uderzyło pogaństwo żelazem?
Tedy i ja wytrzymać z miejsca mego radzę,
W czym nie na swoim miałkim rozumie się sadzę.
Sławnych to fortel wodzów, którym nie bez sromu
Garścią ludzi zastępy przyszły do pogromu,
Razem na szańc nie stawiać, zwłaszcza gdzie potęgą
I liczbą adwersarze twoi cię przesięgą;
Poczekać okazyjej; same-ć pójdą rzeczy,
Gdy ten albo się zgłodzi, albo ubezpieczy,
Tak dwaj Angielczykowie: Drake z Arkourtem,
Kiedy tamtym przeciwko ich królewnie nurtem
Pyszny Hiszpan sprowadził niezliczoną flotę,
Tak durną napisawszy po masztach ramotę:
Tobie jarzmo hiszpańskie wyniosły kark złomie,
Pani, co rzymskie prawa pogardzasz widomie,
Wsławili się na wieki, okurzywszy dymem
Hiszpana i takim mu odpisali rymem:
Ucz się w niewieścim jarzmie karku łomać, panie,
Co boże łomiesz prawa i nic nie dbasz na nie.
Zgwałconego przymierza i wodą i lądem
Mści się niebo nad każdym sprawiedliwym sądem.
Tak Albert pod Nauportem z mężnym Maurycem
Bitwę przegrał, lud stracił, ranę odniósł licem,
Kiedy pierwszym powodem uwiedziony głupie,
Pokwapił się z potrzebą, ufający kupie.
Tak Gustaw Horn w Nordlindze dzisia tryumfował,
Jutro przegrał i sam się srebrem okupował.
Ale gdyby tu wszytko wspominać się miało,
Rychlej by czasu, niźli przykładów nie stało.
Niech tylko ta szarańcza poleży na kupie,
Zaśmierdzi się, przy tańszym będziem ją mieć skupie;
Niech ich zimny deszcz spłucze, mroźny auster przejmie,
Będą-ż tążyć do swoich warstatów uprzejmie.
Nas mniej, mniej nam też trzeba; czego już poprawić
Trudno, mogliśmy, mogli lepiej się w tem sprawić;
Nie szanować Wołoszy, przysposobić spiże;
Tylkoć-to niedźwiedź żyje, kiedy łapę liże,
Bo na nieprzyjacielskie dyskrecyja kraje
Nie czesne miłosierdzie, nie stoi za jaje,
Ale co już minęło, tego trudno ścignąć;
Teraz każ wszytkich szańców nakoło podźwignąć.
Jest prowiant w Kamieńcu; królewic o jutrze
W obóz wnidzie, nam serca doda, a im utrze.
Cóż gdy we stu tysięcy król ze Lwowa ruszy;
Choćbyśmy też znużnieli, zaż nam nie potuszy?
Naprowadzi żywności, prochów i armaty;
Turcy będą czwarta część, my będziem trzy światy.
Tam w boży czas pódź w pole i trzymane potyKrusz szczęśliwie o piersi bisurmańskie groty.
A tymczasem do króla goniec skoczy chyży,
Niechaj go Lwów nie trzyma, niech się do nas zbliży;
Niech, spędziwszy z Podola tatarskie zabiegi,
Stanie nad Dniestrowymi co narychlej brzegi;
Że nań tylko z wygraną szabla polska czeka.
Inaczej niech sam na się, nie na nas narzeka».
Wszytkim się podobało Sobieskiego zdanie,
I sam nawet Chodkiewicz z chęcią przypadł na nie.
A już Febe rogami środka nieba siąga
I z lekka je ku morzu za bratem wyciąga.
Który skoro nazajutrz po niebie kagańca
Pomknie, Władysław się też ruszy ode Żwańca.
Po szerokim swe szyki rozpostarszy błoniu,
Sam wprzód na neapolskim wysadzi się koniu;
Niechaj się go i Flegon i Pirois wstyda,
Tak chodziwy, a śniegu białością nie wyda.
I on, i pan we złocie jako lampa gorzał,
Kiedy mu glancu Tytan ognisty przysporzał!
Gdy na kirys, co równa i glancem, i hartem
Diament, ciska niebem promienie otwartém.
W tropy za nim kopijnik, któremu pod groty
Snują się powietrznymi proporce obroty.
Po nich idą pancerni; po pancernych, w sforze
Z dragony, w świetnej łosiej rajtaryja skórze.
Toż piechota, żelazną głowy kryta blachą;
Ale jej część niemała została pod Brahą,
Gdzie tabor i armaty większa połowica
W okopach z rozkazania stała królewica.
Który skoro wszedł w obóz, skoro mu rozbito
Namioty, serca naszym przybyło sowito,
Gdy widzą między sobą, z czyjego ich łona
Za odwagi nagroda czeka zasłużona.
Naszym serca przybyło; poganie się trwożą,
Że nas wczora mniej było, wżdy za łaską bożą
Wzięli słusznie po karku, a swoją posoką
I gęstym trupem pola przyległe powloką.
Dwojaka przeto radość Chodkiewicza ruszy:
Jedna, że się w pogańskiej krwi pierwszy ujuszy
I zrazi z fantazyi Osmana ubrdanéj;
Druga, że wszedł królewic w obóz pożądany.
Toż co było pociechy, co armaty w wale,
Każe ognia dać w strasznym na tryumf zapale;
Drży ziemia, wyją skały i odległe lasy,
Targają się obłoki srogimi hałasy;
Zatyka uszy Osman, gdy się tak ośmiela,
Gdy mu giaur bezpiecznie i na przepych strzela.
Zwłaszcza, kiedy po wietrze na całe podgórze
I na jego obozy rozwleką się kurze
Siarczane, toż się pyta przyczyny i dowie.
Wnet wróżka nieszczęśliwa zaigra mu w głowie,
Zwłaszcza słysząc, że w jednym Władysław z nim roku,
A nuż się trzeba będzie z nim potykać w kroku?
Nuż go wyzwie na rękę między dwiema szyki?
Nigdy to nie szpeciło zwłaszcza rówienniki.
Aleć z konia Władysław przesiadł się na łoże,
Gdy się nagle gorączką ckliwą rozniemoże.
Czy powietrza odmiana, czy słoneczny upał
Wszytkie w nim stawy, wszytkie kości z bólem łupał,
Czy ciężar nieprzywykły hartowanej zbroje;
Czyli mu wzięło zdrowie razem wszytko troje?
Zgoła jako wszedł w obóz, jako się rozchorzał,
Raz ziębnął febrą, drugi raz gorączką gorzał.
Więc dziś jeszcze, nim słońce z nieba padnie w morze,
Krzysztof Palczowski skrzydła przybrawszy szaszorze,
Pomknie lotem ku Lwowu z hetmańskimi listy,
Poseł i onej wojny świadek oczywisty.
Która i Turkom zmierzła, a jako do kuchnie
Nie wskok pójdzie bity pies, nie zaraz usłuchnie,
Kiedy mu rzeką ciu-ciu, aż albo zapomni
Albo zgłodnie i to już postępuje skromniéj;
Tak i ci, pierwszą rzeźwość straciwszy na sercu,
Wolą, niźli na koniu, siedzieć na kobiercu.
Nie chce wziąć miętki w rękę, kto zakłuty ostem.
Tymczasem się na Dniestrze wolą bawić mostem.
Ciężka to na Tatary, u których nadzieja
W czasie tylko a w koniu; więc Dziambegiereja,
Hana ich, srodze boli, ledwie nie umiéra,
Kiedy nadeń przenosił Osman Kantimira.
Własnego poddanego, murze jego z Krymu,
Choć już lud stracił, choć już uciekł spod Chocimu,
Posadzić w Sylistryi po baszy zabitym
Chce, na miejscu nie jemu wierę należytym.
Przeto wszytko z niechcenia i robi oporem;
Osobnym stawa koszem, osobnym taborem;
Ordynansów nie słucha, ale na pogodę
Czyha, żeby mógł na swe koło puścić wodę.
Tedy się tureckiego dywanu w tej mierze
Nie radząc, najmłodszego syna swej macierze,
Nuradyna z wojsk swoich posyła wyborem,
Pod starych wojenników dla rady dozorem,Żeby pobliższy Wołyń i Podole razem
I wzdłuż i wszerz plądrował ogniem i żelazem.
Sam jako zrazu w mili od Osmana stanie,
Na tym miejscu z wybiorkiem haramży zostanie,
Jednym tylko pańszczyznę odbywając hałła,
Bo się orda w potrzeby żadne nie mieszała,
Widząc, że tu inaczej niźli na Cecorze,
I Turkom się nie po szwie i Tatarom porze.
Osman też w niespodziane wpadszy labirynty,
Trochę zelży z imprezy, trochę spuści z kwinty.
Że nie pierwszym impetem polski obóz zetrze,
Już mu Kraków, już z głowy Warszawa wywietrze,
Którym teraz od nosa pogroziwszy, rzecze:
«Wżdy być kozie na wozie, choć się jej odwlecze».
Tymczasem wszytkie zmysły i koncepty zbiera,
Gwałtem się do naszego obozu napiera,
Który w jak najcieśniejszym chcąc trzymać sekwestrze,
Paszę odjąć, szumny most postawił na Dniestrze,
Gdzie przeprawiwszy duży swych ludzi kawalec,
Każe nam od Kamieńca wszytkie pasy zalec,
Chcąc odjąć prowianty, chcąc nas wskroś ogłodzić.
I z odwagą tam było i jeździć, i chodzić;
Bo tak we dnie, jak w nocy na najmniejszym szlaku
Porozsadzeni strzegli Tatarowie żaku.
I naszy nie próżnują, mając tylo czasu:
Obóz fortyfikują i dla prozapasuSpiże zwożą i już jej trochę znaczniej szczędzą,
Póki ich do ostatka ordy nie opędzą.
Tak kiedy nas ze wszech stron Osman atakuje,
Przecie z siebie niekontent, przecie się turbuje,Że nas nie razem weźmie, nie zaraz osiędzie,
Jako to sobie w głowie nadętej uprzędzie.
Zwłoka mu serce korci i choć wygrać pewnie
Tuszy, za cóż mu stoi, kiedy darmo ziewnie,
Darmo gębę otworzy na kęs odwleczony,
A czego głupi nie wie, podobno miniony.
Tedy nieopowiedką wszytką siłą każe
Wojsku swemu uderzyć na placowe straże.
Piotra Opalińskiego, wojewody potem
Poznańskiego, na straży pułk stał, kiedy grzmotem
Niespodzianym Turcy się, jako pczoły z uli,
Nań i na jego ludzi z obozu wysuli;
Pospądzali posłuchy, ale skoro widzą,
Że straż stoi, że się ich Polacy nie wstydzą,
Usarze drzewa w tokach, pancerni nabite
Podniosą bandolety, a wszyscy dobyte
Biorą szable na tymblak, Turcy też z ferworuSpuścili; wżdy zwykłego nie tracąc humoru,
Harce zaczną co lżejszy, z okrutnym okrzykiem,
One ćmy nieprzejźrane postawiwszy szykiem.
I z naszych kto ochoczy, nie byli od tego:
Gdzie z pod znaku towarzysz padł Grzymułtowskiego,
Tam Krzysztof z Eliaszem, Arciszewscy oba,
Kędy ich nieśmiertelnej sławy pierwsza próba!
Odpuśćcie, że was lekkim wspominać śmiem piórem,
Godni Homera, kiedy Polluksa z Kastorem
Rycerskimi na górne sfery wiezie dzieły.
Lecz i was nie zamknęły ojczyste mogiły;
Komu po krajach świata stawiają kolumny,
Trudno się ma do grobu zmieścić i do trumny!
Niechaj się przyzna Hiszpan, zapłoniwszy lice
Wstydem, wielekroć wam się prosił w Ameryce,
Wielekroć do Zygmunta pisał o przyczynę,
Żeby was zwiódł, z Holendry w jego mieszaninę;
Niechaj z sławnym Dania powie Ultrajektem,
Jakim wam żołd do śmierci syłały respektem,
Chocieście już w ojczyźnie ostatniej ćwiczyznyDni swoich dopądzali; której robocizny
Smoleńsk świadkiem młodszemu, gdzie pod twardą zbroją
Dwa tysiąca ludzi miał za komendą swoją.
Starszy, acz ciężką pracą już skrzywiony ciałem,
Po Przyjemskim armatnym został generałem:
Po Zygmuncie Przyjemskim; tego, by najskromniéj
Chciała, wżdy bez łez nigdy Polska nie przypomni.
Ale że ich już z wierzchem pełne są kroniki,
Powracam podchocimskie między harcowniki.
Między których gdy przyszłej ufając fortunie,
Dwu Arciszewskich braci rodzonych się sunie,
Każdy swego obali; tam Krzysztof przez ramię,
Eliasz w twarzy odniósł cnoty swojej znamię,
Lecz nie pierwej powrócą, aż basze z Budzyna
Więźniem przed pułkownika przyprowadzą syna.
Tak kiedy ci igrają, Lubomirski stroną
Ukaże wojsko, które swoją wywiódł broną.
Przypadł z swoim Chodkiewicz, mający po temu
Miejsce, i chyżo daje znać Opalińskiemu,
Żeby zrazu pomału, potem co tchu w koni,
Położywszy po sobie chorągwie i broni,
Ku swym szańcom uchodził, w rzeczy czując trwogę,
Pogaństwo na ukrytą prowadząc załogę.
Objedzie ten chorągwie i wraz każe szybką
Puścić strzelbę, wraz nazad uciekać rozsypką,
Jakoby już drugi raz nie przyszło im nabić.
Aleć i Turków dalej trudno było zwabić,
Bowiem chyżo zabitych pozbierawszy ciała,
Nazad się ona straszna chmura powracała.
Taką z nami kilka dni kiedy idą fozą,
I próżną nas poganie chcą wystraszyć grozą,
Przy swych stojąc fortelach na nasze nie myślą,
Prócz że z zwykłym okrzykiem harcownika wyślą.
Naszy też bez potrzeby nie mordując koni,
Gotowego czekają, Litwa swe Pogoni,
Białe Orły Polacy osadziwszy w wałach,
Patrzą na Turki, którzy włóczą się po skałach.
I hetman, gdzie się mu plac, gdzie się miejsce zdarzy,
Około beloardu rześko się zajarzy.
Kędy, wyrychtowawszy działa między kosze,
Gdy się zbliży pogaństwo, strąca go po trosze;
Zwłaszcza jeśli się puszczą za nami w zagony,
Z Lubomirskiej najlepiej strychuje ich brony.
Widząc Osman na koniec, że z niego drwią naszy,
Że ich żadnym z obozu bobem nie wystraszy,
Bić się trzeba koniecznie; toż wziąwszy języka,
I janczary, i wszytkę tam potęgę zmyka,
Kędy żadnej obrony, a najniższe wały
Nasze obozy w tyle od pogaństwa miały.
Na czele postawiwszy zwykłe zgraje one,
Tam pędzi wszytką siłą tłumy niezliczone.
Już się zbliżą, już tylko przez przekop nie skaczą,
Kiedy niebezpieczeństwo i naszy obaczą;
Więc się wzajem krótkimi potwierdziwszy słowy,
Pierwszy impet od janczar strzymają ogniowy;
A skoro się ci zbliżą, wraz miernym przykłademWszerz i wzdłuż ich osypą ołowianym gradem.
Legło mostem pogaństwo, wziąwszy w gołe bębny;
Nigdy większej pasieki w puszczy nieporębnej
Nie urobią wściekłego Eura zawieruchy,
Sośnie ścieląc i ze pnia śniat spychając suchy.
Tamże strzelbę pokiną, a jako we sforze
W czerwone się pogańskiej juchy rzucą morze,
Skoczą z wału i jeśli jeszcze tam kto zieje,
Pod nogami zwycięzców ostatek krwie leje.
Toż gdy piersi z piersiami zewrą, gdy na palce
Jedni drugim nastąpią, żywe z ciał kawalce
Lecą, gdzie z bystrej ręki rzeźny pałasz spadnie,
Macając dusze w człeku, choćby była na dnie.
Tak na prądzie ciekącej gdy się zetrze wody
Garniec z garcem, jeden być nie może bez szkody;
Dopieroż gdy żelazny w takiej przeczy z trzopemGlinianym, samym zaraz gniecie go pochopem;
Dosyć ma serca Polak przed Turczynem siła,
A gdy go jeszcze zbroja hartowna okryła,
Piersi blachem opatrzył, szyszak głowy strzeże,
Nie czuje, chociaż go kto kole, chociaż rzeże,
Gołe brzuchy pogaństwo niesie jako lutnie,
Goły łeb; cienką szyję do razu mu utnie.
W liczbę ufają, aleć tak wielka czereda
Oraz się bić nie może, uciec sobie nie da.
Wrzeszczeć dobrzy i gardziel drzeć ze wszytkiej siły,
Że się im w nich targały wyciągnione żyły.
A już naszy poczęli słabieć w onej rzezi,
Chociaż ochota, choć ich zwycięstwo krzemiezi,
Gdy coraz świeży na śmierć nieprzyjaciel lezie,
Ćmi pot oczy, a ręka ocięże w żelezie.
Ale czuły Chodkiewicz jakoby z rękawa
Prawie na czas potrzebne posiłki im dawa.
Szedł we trzechset Mikołaj Kochanowski człeka,
Który królewiczowym zdrowiem się opieka;
Szedł Wejer z regimentem; ten lonty na Turki
Kurzy, a tamten niesie przyłożone kurki,
Toź skoro się im prawie w same boki wrzepią,
Ognia dadzą po trzykroć i tak ich zaślepią,
Że uciekać poczęli. I w onej ich kaszy
Kłuli, bo przytępili rąbając pałaszy.
A gdy się już pod ziemię słońce miało skłamać,
Nie dał się hetman swoim daleko zaganiać;
Zasadzki się obawia, choć ci jeszcze chcą bić,
Każe odwrót z wesołym tryumfem otrąbić.
Dosyć ma łaski bożej i dziękuje za nię,
Iże spadli drugi raz z imprezy poganie,
Niebieskiej to, nie sobie przyznaje obronie.
Więc ledwo ten świat rane oświeciło słonie,
Ledwie dźwignął z pościeli spracowane członki,
A już mszą świętą drobne ogłaszają dzwonki.
Toż pierwszych pułkowników otoczony gronem,
Tam szedł, gdzie pod namiotem stał ołtarz przestronem,
I pokornie skłoniwszy starzałe goleni,
Uważa, jako się Bóg we krwi swojej wspieni
Na krzyżu, gdzie go sroga złość ludzka rozbije;
Jako w ciężkim pragnieniu żółć i ocet pije;
W jakiej męce umierał, w jakim urąganiu,
Żeby sprawiedliwemu wyjął nas karaniu.
I jako ten w szczęśliwej zostaje otusze,
Który umyślnym grzechem nie spyskławszy dusze,
Ciała nie oszpeciwszy wszeteczną przywarą,
Tu żywot Stwórcy swemu oddaje ofiarą;
Nie padszy na chytrego czarta gołoledzi,
Tu dla jego imienia ochotnie krew zcedzi!
Jeszcze mszy świętej hetman dobrze nie dosłucha,
Kiedy go z pola nowa dojdzie zawierucha,Że pogaństwo, wczorajszej zapomniawszy cięgi,
Na kozackie tabory szturm prowadzą tęgi.
Tak rozumieli naszy, że po wziętej chłoście
Mieli który dzień siedzieć w pokoju ci goście,
Zrachować się przynamniej albo krótkim miremTrupy zebrać, nie dać ich psom i krukom żerem.
Ale ci im znaczniejszą w sobie klęskę czują,
Tym bardziej tego tają, tym mniej pokazują;
Męstwo w twarzy, w sercu strach, noga z głową w zmowie;
Niech śmierć kto chce smakuje, im najmilsze zdrowie.
Toż gdy ćmę dział burzących w pole wyprowadzą,
Z niewytrzymanym grzmotem razem ognia dadzą
Do naszych Zaporożców, i tak sobie tuszą,
Jeśli ich nie pobiją, że pewnie pogłuszą
Albo kulmi zasypą; ale ci pod piastą,
Gnojem nafasowaną, tną siem odenastą,
Aże skoro się ku nim ta chaja zagości.
Wtenczas do samopałów, pokinąwszy kości,
Każdy swego wymierzy i pewnie nie chybi,
Ale gdzie dusza mieszka, tam mu kulę wścibi:
Więc kiedy ich zmieszają i zmylą im szyki,
Suną się do nich w pole z rzeźwymi okrzyki,
A kto co w ręku trzyma, tym się mężnie pisze:
Oszczepy, rohatyny, szable i berdysze.
Skoro do nich pod dymem przypadną jak z proce,
W bród się wszyscy w pogańskiej farbują posoce,
Działa już milczeć muszą, gdyż by swoich więcéj
Niźli naszych razili pewnie strzelajęcy,
I one archandyje, wyniosszy swe dzidy,
Stoją w miejscu jak wryte, ani się ohydy
Ani boją cesarza, gdy przy takim wojsku
W ich oczu łupią drugich Kozacy po swojsku.
Ale Chodkiewicz jako głodny lew swej tuczePilnuje i serce mu nadzieja zatłucze;
Rozumie, że mu to dziś w ręce nieba dadzą,
Co jego kolegowie niedawno rozradzą;
Śle przeto do Kozaków, Sajdacznego prosi:
Niech nagli, niechaj Turków do upaści kosi;
Jeśli trzeba posiłków, już za nimi stoją,
A tych zastępów konnych niech się nic nie boją.
Ma pilne na nich oko i ledwie się ruszą,
Zaraz o nich zawadzą i kopije kruszą
Usarze, którzy na to pragną z dusze drogiej,
I już, już kładą w boki koniom swym ostrogi.
Niewiele trzeba było Kozakom przynuki,
Tną janczarów z Araby, Serów z Mamaluki,
Tym serdeczniejsze czynią na Turków impety,
Że im trzyma Chodkiewicz z usaryją grzbiety.
Już swe w tyle daleko zostawili szańce,
Już sromotnie w półpola wyparli pohańce,
Którzy kiedy żadnego nie mają posiłku,
Choć im tysiąc chorągwi pilnuje zatyłku,
Cisnąwszy broń od siebie, usławszy plac trupem,
Część armaty Kozakom zostawiwszy łupem,
Dawszy miejsce u siebie staremu przysłowiu,
Uciekli i nogami poradzlii zdrowiu,
Jadą na nich Kozacy i nic nie opożdżą,
Skoro im odbieżaną armatę zagwożdżą,
Bo jej unieść nie mogli, ani było czasu
Bawić się i słońce też spadało z kompasu.
A Turcy swój nadołek wziąwszy w zęby długi,
Rzadko który w zawoju, rozpuścili fugi.
Konne szyki mijają i prosto pod działa
Do obozu haramża ona uciekała.
Teraz był czas pomścić się porażki tak brzydkiéj
Na Kozakach i swoje wesprzeć niedobitki
Takim wojskiem niezmiernym, na które w pół pola
Wypinała zatyłki kozacka swawola.
Kilka padło tysięcy Turków, że posiłku
Nie mieli; i Chodkiewicz, dzień widząc na schyłku,
Obraca z pola wojsko, a że słońce gasło,
Każe zwyczajne trąbić po majdanie hasło.
Po które gdy się chłopcy i ciurowie schodzą,
Dawny to u nich zwyczaj, że się za łby wodzą,
Hałas czynią w obozie, na co część bez spary
Patrzał, część nie mógł radzić i Chodkiewicz stary,
Chociaż na nich piechota rozsadzona strzegła;
I hajduki wybiwszy ta ćma się rozbiegła.
Więc, że jeszcze turecki zastęp w miejscu stoi
Bo go nie zwodzą, aż się Osman uspokoi,
Który się niesłychanie na umyśle miesza,
Że mu się ta potrzeba nie udała piesza:
Tedy on niezliczony tłum zuchwałych ciurów
Rożnów, kijów nabrawszy, rohatyn, kosturów,
Bieży w pole, o jaka sromotna zniewaga!
Samym wrzaskiem tak one wielkie wojska strwaga,
Ze uciekli i że się sami z sobą gnietli,
A rózgą by ich byli i kańczugiem zmietli.
Widząc to luźna czeladź i dorośli chłopi,
Że przed dziećmi ucieka, że się Turczyn stropi,
Suną się krzycząc z wałów, bieżą do nich wskoki
A hetmani patrzący dzierżą się za boki.
W ostatku się i boją, aby im nie wzięli
Tyłu Turcy i razem w tabor nie wgarnęli.
Przeto pułkom, na nocną które wyszły strażą,
Pomknąć się w pole dalej za nimi rozkażą.
Ale ci skoro pogan w placu nie zastaną,
Tam się wszyscy skupiwszy, szykiem sobie staną.
A Turcy się w obozach mieszają jak mrówki,
Boją się niespodzianej na się samołówki;
Działa toczą i trwogę na wsze strony głoszą,
Na chłopców, którzy skoro do kupy poznoszą
Zawoje, dzid ułomki, szable oberwane,
Strzały, łuki i insze rzeczy odbieżane
(Jako więc pospolicie bywa to w nacisku),
Sprawą sobie ku swemu idą stanowisku,
Wypaliwszy, kto miał czym, na tryumf wesoły,
Toż ożyli poganie, którzy zdechli w poły.
Wojny chocimskiejczęść piąta
Tak się dziś poprawili Turcy na łeb z pieca
Po wczorajszej przegranej, czym Chodkiewicz wznieca
Pierwsze swe w sercu zdanie; znowu rady sprasza
Do siebie; tu wywody, tu racyje znasza,
Żeby Turkom dać pole i Marsem otwartém
Z nimi się bić. Kiedy ci przed dziecinnym żartem
Tak wszetecznie pierzchnęli, cóż wżdy o nich trzymać?
Smoła, bydło, ladaco; rzezać, kłuć, brać, imać!
Ale na to nie dali drudzy rzec i słowa,
Póki się król nie ruszy ku nim ode Lwowa.
I Chodkiewicz też nie był tak nazbyt uporny,
Woli sposób bezpieczny, niżeli pozorny.
Więc jak znowu do rydlów: naprzód przed swą bronąKaże osuć okrągły pagórek koroną
I gdy tylko roboty dokonał zaczętéj,
Dwu Denoffów osadził z ich tam regimenty.
Dział także większych kilka do onej reduty
Wprowadził; jeżeliby nieprzyjaciel ku téj
Stronie szturmem zamierzał, tu by musiał pierwéj
Rzeźko czoła zapocić i słać pole ścierwy.
Cerkiew potem drewnianą, ostatek mieściny
Chocimskiej, w drobne kazał rozebrać ruiny;
Bo się w nię podczas harców nieprzyjaciel wkradał
I z niej na zagonionych żołnierzów wypadał.
Stała i druga cerkiew murowana z cegły
A tę Kochanowskiego piechoty zaległy;
Miawszy kilka hakownic na sklepieniu całém,
Sami około muru osuli się wałem.
Kiedy się czuły hetman tak fortyfikuje,
I Osmana to trapi, że długo próżnuje;
Bo jako nigdy przedtem, teraz siedzi skromniéj,
Że mu się co z większego podgoją ułomni,
Zapomnią wziętej chłosty oni jego starzy,
W rozlicznych doświadczeni raziech, elearzy.
Toż agów i wezyrów, i baszów, i innéj
Każe zwołać do siebie wojskowej starszyny,
A że sam nic dla zwykłej nie mówi powagi,
Wielkiego sekretarza zażył Kizlaragi,
Aby krótkimi słowy o wojnie zaczętéj
Jego carskie w uwagę podał sentymenty.
Więc on, pańskiego boku stojący najbliżéj,
Tak pocznie, skoro głowy ku ziemi poniży:
«Ten włos, którym wspaniałe skroni wasze kryte,
O mądra rado! lata wydaje przeżyte,
I poważne po czołach świątobliwych rugiCóż, jeżeli nie wasze karbują zasługi,
Które niezwyciężony pan wasz dzisia liczy,
Gdy w swym domu i w waszych zasługach dziedziczy.
Te ręce, choć im wyjął żelazo wiek stradny,
Pełne strachu wiktoryj Bellony gromadnej,
Kiedy ten świat pod nimi nie jedenkroć stękał,
Kiedy się ich zamachu wschód i zachód lękał.
Te to Adamów rodzaj okróciły mnogi;
Te Mahometa nad wsze wywyższyły bogi;
Te króle i korony, jeśli w wieki starsze
Wejźrym, ottomańskiemu pod nogi monarsze
Rzucały; owo zgoła, na tej świata szerzy
I ziemię wasza ręka, i morze uśmierzy.
Przebóg! Cóż nas dziś za los nieszczęsny ozionie?
Tuż sława tylą wieków nabyta utonie?
Jakoż na solimańskie śmiele pojźrym znaki?
Tedy i te uciekać muszą przed Polaki,
Przed onymi Polaki, których wszytkich czarną
Płachtą okrył i z królem Amurat pod Warną;
Których świeżo w Wołoszech Kantimir nad Dzieżą,
Skinder bił na Cecorze okrutną rubieżą,
Gdzie jeden z wodzów wzięty, drugiego w Stambole
Do dzisia dnia na wieży ożog w gębę kole.
Do jakich-że waleczny miesiąc przyszedł dziwów
Z tureckich na tę wojnę wyniesion archiwów?
Co się gonić nauczył, teraz z nim chorąży
Pierzcha i za inszymi z pola w obóz tąży.
Szczęśliwszy-by był stokroć, jako zdjęty z igły,
Żeby go myszy w drobne kawałki postrzygły,
Niż na tę padł ohydę, o wieczna sromoto!
Po to żeśmy szli w drogę tak daleką, po to
Pana wyprowadzili, żeby z nim pospołu
Patrzyć, kiedy giaurzy będą naszych z dołu,
Trupem pola okrywszy i wzdłużą i wszerzą.
Czekać, że i niedługo na obóz uderzą.
Kędyż one meczety? gdzież nasze fundusze?
Skądinąd nam posażyć widzę trzeba dusze
(Szkoda skóry przedawać, póki niedźwiedź chodzi,
Szkoda łomać źrebięcia, niźli się urodzi).
Aleć próżne lamenty; wszytka ufność w broni.
Jeszcze niechaj i giaur tryumfu nie dzwoni!
Jeśli wy, w których ręku i honor i zdrowie
Carskie, będziecie chcieli — siedli giaurowie!
Takie jest pańskie zdanie, żebyśmy o jutrze
W Kozaki uderzyli; tym gdy rogów utrze,
Gdy ich z szańców wyżenie, a swymi te równieOsadzi ludźmi, wszytko pójdzie nam smarownie:
Już musi Polak siedzieć jako groch na bębnie,
Jak pod siekierą, patrząc rychło-li go rębnie.
Skoro mu bliski sąsiad tak fałdów przysiędzie,
Już czujniej musi sypiać, jako kur na grzędzie.
Ale by dobrze rzeźwiej i nie tak ozięble
Pobierać się do trudnej trzeba nam przeręble!
Część na dziwy z obozu wyciąga nas szyje,
Część jako wryta stoi, trzecia się część bije.
Czemuż nie razem wszyscy, spadszy hurmem z góry,
Ze wszech stron uderzymy mężnie na te ciury?
Ze stem się bić jednemu trzeba bez pochyby,
Jeśli się z nimi będziem stosować i gdyby
Witać się z nami przyszło, nie bić, za czas mały
Pewnie by im obiedwie ręce ustawały.
Niech każdy wódz z swym wojskiem odwagi dokaże
A wezyr niech każdemu wodzowi pokaże
Miejsce, w którym koniecznie albo mu umierać,
Albo trzeba tabory kozackie otwierać.
Jeśli w pole wynidą, więc ich jednym bawić,
Drugim w ich wałach carskie chorągwie postawić,
Powyrzucawszy stamtąd i krzyże, i ptaki,
Niech ustąpią miesiącom. Kto się znajdzie taki,
Osman mu obiecuje i stawi się w słowie,
Że będzie dożywotnym baszą na Krakowie.
O czym jeśli z was który rozumie inaczéj,
Albo chce przydać, niech sam swe zdanie tłumaczy».
Tu skończył Kizlaraga, a ci na znak zgody,
Chyląc głowy ku ziemi, długie głaszczą brody,
Rękę na pierś z westchnieniem położywszy silném,
Jako pragną zwycięstwa, znakiem nieomylnym.
Tylko przydał Husseim, żeby to w sekrecie
I w carskim zostawało do jutra namiecie.
«Prawieć-byśmy trafili i z imprezą — rzecze, —
Jeśli tego wprzód giaur psim pechem dociecze.
I za naszych chrześcijan nikomu nie ślubię
Pies psa kąsa, a iszcze; kruk, choć kruka dzióbie,
Oka mu nie wykłuje; znają się na migi
Giaurzy i wiara ma przyrodzone ligi.
Nieszczęśliwa zaprawdę kondycyja i tu,
Nie mieć u nieprzyjaciół i u swych kredytu».
Dawszy zatem carskiemu pokłon majestatu,
Do swoich się namiotów rozchodzą z senatu.
A już świat nocą czerniał; bo oddawszy zorzy
Klucz zachodowy, w morzu słońce się zanurzy.
I ziemia, co dopiero strasznym grzmiała zgrzytem,
Jako makiem zasuta, spi pod cichym cytem.
Nie spi stary Chodkiewicz, nie spi Osman młody,
Jeden myśli o drugim; o ludzkie zawody!
O próżność! Choćbyś Tatry nieprzebyte ruszał,
Choćbyś morze szerokie do gruntu osuszał,
Chociażbyś swoją dumą ten świat przeinaczał,
Wody, gdzie ziemie, ziemie, gdzie wody, przetaczał,
Bogu śmiech; bo nie mogąc na swym własnym ciele
Czarnego włosa białym uczynić, tak wiele
Przedsiębierzesz, nie wiedząc, że to już jest w druku,
O co ty głowę biedną trudzisz do rozpuku.
Nie być wam na tych godziech, gdzie mierzycie oba.
Ciebie, starcze, już bliska dogryzie choroba,
A młodzik, spadszy przykro z swej nadzieje szczytu,
I półrocza na świecie nie będzie miał bytu.
A już rana otwiera Aurora wrota,
Gore blaskiem słonecznych koni zorza złota;
Zgasły gwiazdy, spadła noc, miesiąc na kształt chusty
Spłótnie, gdy się cug w górę sunie twardousty.
I Chodkiewicz, z którego niech każdy bierze wzorki,
Prosto z pościeli książki wziąwszy i paciorki,
Tam szedł, kędy go kapłan czeka u ołtarza,
I stwórcy swemu chwałę codzienną powtarza;
Za przeszłą noc dziękuje, na dzień się porucza,
Bo mu razem i starość, i słabość dokucza.
Osman, chociaż z miękkiego jeszcze nie wstał łóżka,
Słucha podufałego snu swojego wróżka,
Który choć mu lada co i psie prawi gówno(Wierzy jak aniołowi i więcej nierówno),
I jeżeli pochlebić panu swemu pragnie,
Co chce, zmyśli; jako chce, tak języka nagnie.
Pokazał to i teraz, gdy zieloną stułą
Łeb związawszy (jeśli rzecz przerywać fabułą),
Stanąwszy przed swym carem jakoby na jawi,
Co mu dopiero przez sen bóg objawił, kawi.«Długą, rzecze, nocy część strawiwszy niespaną
Na gorącej modlitwie, prawie kiedy raną
Zorzę na świat jutrzenka złotymi warkoczy
Prowadzi, snu mi trochę wpadło między oczy
I śni mi się, jeśli się tak śnić człeku może,
Bo to i teraz widzę, choć mię sen i łoże
Puściło. Niech Mahomet, z którego zawiśli
Ziemscy królowie, ku twej obróci to myśli.
Drzewo-m widział wysokie, na którego liście
Miasto ptaków, ryby się lęgły oczywiście;
Orzeł potem z zachodu przyleciawszy srogi,
Gniazdo sobie u jego zbudował odnogi.
Patrzę, co będzie dalej, aż miesiąc bez gwiazdy
W zielonej stanął sferze nad onymi gniazdy,
Z którego zimna rosa tak rzęsisto leci,
Że i orła, i jego zatopiła dzieci.
Grono potem z onegoż wyrosło konaru,
Pełne jagód rumianych; a tyś, wielki caru,
Swą go ręką zerwawszy, w ciasnej prasy fugiWrzucił i wycisnął krwie purpurowe strugi.»
Wszyscy zaraz na to się zezwolili razem,
Że takie sny jawnym są tryumfu obrazem.
Wielkie drzewo, co miasto ptaków lągnie ryby,
Nie trzeba wątpić o tym, Dniestr jest bez pochyby;
Polak orłem, którego rosą swojej siły
Bodaj tu ottomańskie księżyce zgubiły!
A ty, wielki monarcho, takich gron jagody,
Które śmieją twej ziemie zaraszczać ogrody,
Ostrym ściśniesz bułatem i swego się soku
W czarnym giaur nasyci awernowym mroku.
Skąd jako był wesołym, jawnie to pokaże
Osman, gdy zaraz wojsku w pole ciągnąć każe.
Więc jeszcze rosa nie schła, jeszcze się mgły szare
Nad Dniestrem piętrzą, jeszcze i słońce nie jare,
Kiedy sto dział burzących cale niespodzianie
Kozakom Zaporowskim tuż nad głową stanie.
Sypie się z gór pogaństwo straszliwymi wały;
Rzekłbyś, że się ruszyły okoliczne skały;
Krzyczą, wrzeszczą szkaradzie, że w onym bałuchuI my, i oni zgoła postradali słuchu.
Dadzą potem z dział ognia, a pod takim kurzem
Chcą się podkraść pod szańce kozackie podgórzem.
A ci widząc potęgę nie po swoich plecu,
Gotowego czekają; każdy w ziemnym piecu
Obstawiwszy się strzelbą, przez nieznaczne dziurki
Patrzy, rychło-li mu się zdarzy strzelać Turki.
Tymczasem z dział palono bez wszelakiej przerwy,
Więc skoro na cel przyszły pogańskie katerwy,
Ozwą się też Kozacy: bo, jako się rzekło,
Dwadzieścia ośm dział mieli. Nie straszniejsze piekło
Ogniem, nie groźniejszy grzmot, gdy się zawiesiwszy
Brzęczy nad głową, ani piorun przeraźliwszy,
Gdy z uchylonej chmury przez skryte szczeliny
Rzuca z trzaskiem na ziemię raz wraz ciężkie kliny.
Jaki ogień, jaki grzmot, jak gęste pioruny
Walą ludzi pokosem, w dymie i w mgle onéj!
Choć-ci nie barzo równo postrzały się dzielą;
Bowiem więcej Kozacy jednym działem ścielą,
Niż stem Turcy, gdy dotąd i jednego człeka
Nie zabili, a z nich już w pół pola pasieka.
Upornie przecie z sobą idą na wytrwaną,
W pole ich chcą wywabić, żeby drugą ścianą
Ci, co na to umyślnie od początku strzegli,
Obnażoną z obrońców, do obozu wbiegli.
To natrą, to ucieką, a nigdy bez znacznéj
Szkody; ale swych trzyma ostrożny Sajdaczny.
Na koniec widząc, że już nie po szwie się pruło,Ślepym pogaństwo hurmem na wały się sułoZe wszytkich stron nakoło, gdzie co lepszy męże
Śniatem padli; bo tchórza nierychło dosięże.
Już się ciały ludzkimi wał wyrównał niski,
I choć nań ze krwie ciepłej przystęp barzo śliski,
Drą się Turcy, jeżeli gdzie postrzegą dziury,
Jedni zębami, drudzy biorąc na pazury.
Zrucają ich Kozacy, już strzelbę pokiną,
Wręcz ich sieką pałaszem, kolą rohatyną;
Ale gdy coraz na mord ludzie idą nowi,
Wskok Sajdaczny daje znać o tym hetmanowi,
Że Kozacy słabieją i ledwie nadążą
Bić Turków, gdy ich wkoło taboru okrążą;
Prosi, żeby zawczasu obmyślał posiłki,
A jeżeli być może, Turkom szedł w zatyłki.
Już czuł o tym Chodkiewicz, wskok przeto za posłem
Wejera śle z Lermuntem; obadwa z wyniosłem
Sercem, oba niemieckie wodzili piechoty.
Więc Jelski i Rakowski do tejże roboty
Z swymi poszli Węgrami i pułk Zasławskiego
Książęcia pieszy przydał do czynu onego.
A sam z gotowym wojskiem, postawiwszy w czele
Usarzów, na poganów patrzy sobie śmiele,
Którzy góry szerokim obłokiem zalegli,
I tych, co do Kozaków szturmowali, strzegli.
Toż gdy przyszła piechota, a przez trzy szeregi
Dali w twarz ognia Turkom, natychmiast w rozbiegi
Pójdą, pierzchną i próżno laski o nich tłucze
Starszyna; bo skoro ich drugi raz przepłuczeDeszcz ołowiany, który najtęższą przemoczy
Opończą, i starszynę ta hałastra stłoczy;
Ucieką. Kozacy też chcą za nimi z wału,
Ale cóż, gdy nie masz sił z takiego opału;
Szli Niemcy i Węgrowie, gdy nośne muszkiety
Wypalą, łby pogaństwu karbując i grzbiety
Kiedy się tu Kozacy z bisurmany kłócą,
Z drugiej strony swe hałła Tatarzy bełkocą,
Gdzie czuły Lubomirski, choć go ten mól dusi.
Tamtej ściany pilnować z wojskiem swoim musi.
Już by się polem potkał, ale cieśnia broni;
To ma w zysku, co harcem namorduje koni.
Nie zgoła bez uciechy ten mu się dzień toczył,
Bo wiele razy poszczwał, tyle razy troczył;
Kilkudziesiąt położył, kilku dostał żywcem.
Tak bywa, gdzie we sforze fortuna z myśliwcem.
Tam Księski Aleksander, tam Stefan Jarzyna,
Wielkiego i urodą, i sercem Turczyna
Odda Lubomirskiemu. Tam Jan Jordan młody,
Tam Ożarowski swojej dał cnoty dowody,
I inszych wiele, którzy szablą w bystrych ręku
Ścinali, albo żywcem brali Turków z łęku.
Toż skoro one działa do obozu zwiodą,
I te się też zastępy ruszą ledwochodą,
Spuściwszy kwintą pierwszą fantazyją szumną;
Rzekłbyś, że ci na pogrzeb wloką się za trumną.
I hetmani też wojska do obozu nasze
Na lepszy czas pod kryte prowadzą szałasze.
Znowu mrok padł, znowu noc niski świat odziewa,
Znowu się Osman z jadu puka i omdlewa,
Jakoby mu kto serce na kawałki krajał;
Dzień swego narodzenia klął, bluźnił i łajał.
Mścić się chce i nie pierwej tę chęć w sobie zgasi,
Aż albo umrze, albo nam zajdzie od spasi.
My tu Turków, a orda z tamtę stronę wody
Łupi naszych, rabując z żywnością podwody,
Kiedy albo od Brahy, albo z strony tamtéj
Prowadzą do obozów polskich prowianty.
I dziś przyszła wiadomość do hetmanów świeża,
Że orda z Dniestrowego wypadszy pobrzeża,
Kilka wozów zająwszy z końmi i z czeladzią,
Pod tureckie tabory z tym się retyradzią,
Gdzie z długą oracyją i wielkim szacunkiem,
Lada ciurę carowi dają upominkiem.
Nie przeto Osman lepszy, mordem dycha szczerém,
Z nikim, nawet i z samym nie mówi wezyrem,
Nic go one nie ruszą z Zadniestrza nowiny,
Gdy do tej jego przyszła impreza ruiny.
Więc po wszytkich obozach i wzdłuż i wszerz każe
Szkarade głosić banda: kto mu łeb pokaże
Kozacki, od swojego odcięty tułowu,
Sto czerwonych we złocie będzie miał obłowu.
Już i naturę w sobie łomie tyran zgryzny,
Jakby i sam żyć nie chciał, napił się trucizny;
I skępstwo, i łakomstwo, bywa tego dosyć,
Ze się przed złością muszą z człowieka wynosić,
Jako złość przed bojaźnią; toż jako ze smyczy,
Co żywo się do onej posunie zdobyczy.
Ale orda najbardziej gdziekolwiek zaciecze
W Podole, wszędzie chłopstwo nieszczęśliwe siecze,
Udając za kozackie ich niewinne głowy;
Już na targ przed Osmana znaszają gotowy,
Na ostatek wozami; i cieszy się zrazu;
Postrzegszy potem, że ci bez wszego obłazuŁby, choć od tureckiego oderznięte karku,
Wożą i na onym mu przedają jarmarku,
Kozaków nie ubywa, naprzód gotowizny
Ujmie, a potem żadnej nie płaci głowizny,
Ale się wraz na swoich, wraz na nieprzyjaciół
Gniewa; tych by rad karał, a tamtych zatracił.
Ledwo się słońce jęło nad ziemię podnosić,
Każe wojsku wychodzić, każe szturm ogłosić
Do kozackich taborów, lub zysk, lubo strata.
Tak mu pomsta, tak mu gniew serce w piersiach płata,
Choćby wszytkim Turkom być dzisia na przedpieklu,
Byle dobyć Kozaków; sam na białym sekluKarmiąc wstydem wezyry, basze i swe agi,
Skoro złotem ciągnione osiędzie czapragi,
Tam stanął, gdzie o jego ocierając strzemię,
Kłaniały się chorągwie aż do samej ziemie.
Sajdak na nim ze złota usadzony w sztuki,
Wkoło ciągną sołhacy nałożone łuki,
A tam swoje rycerstwo napomina rzędem,
Jedynym żeby mając Mahometa względem
Ojczyznę, dzieci, żony i cokolwiek może
Wymyślić, żeby zbójców tych na Zaporoże
Z garści nie upuszczali; bo im tu należy
Zapłata za wierutne złości i kradzieży.
Inaczej woli umrzeć, woli głowę łożyć,
Jeśli dziś nie ma swoich nieprzyjaciół pożyć.
«Idźcież, rzecze, wielkiego świata króciciele,
Wytnicie i z korzeniem to szkodliwe ziele.
Idźcie śmiele, ja na was będę patrzył z bliska,
A kto najpierwszy wtargnie do tych psów łożyska,
Dziś weźmie Sylistryą; a kto drugi po niém,
Juki złota z ubranym daruję mu koniem.
Tak aż do dziesiątego, każdy swej odwagi
I męstwa należyte odniesie posagi.»
Kiedy się do wygranej hardy Turczyn bierze,
Sześćdziesiąt dział burzących przeciwko kwaterze
Kozackiej wyrychtuje, a zwykłymi tryby
Rozwlecze nad naszymi swe szyki, że gdyby
Kozaków posiłkować we złej chcieli toni,
Od onych wojsk niezmiernych wstręt mieli z ustroni.
Widzi dobrze Chodkiewicz, na co Turczyn godzi;
Więc w pole sześć usarskich chorągwi wywodzi,
Kędy i sam w tysiącu swojego wyboru
Czołem do kozackiego obróci taboru,
A oraz i lisowskie z szańcu ruszy roty.
Tak stał w miejscu, czekając Marsowej roboty.
I podczaszy gotowy w swojej bronie czeka;
Wejer się z Denoffami szańcami opieka;
Lecz nim się wrzawa pocznie, do Kozaków zbieży
Chodkiewicz i ukaże, co na czym należy;
Nie da w pole wychodzić, aż gdy się przesilać
Owa pocznie armata, aż przestanie strzélać,
Aż się da okazyja, przybliżą poganie,
Toż wy z czoła, ja z boku wsiędziem, prawi, na nie.
Wtem Osman niecierpliwy każe palić działa;
Zaćmił słońce gęsty dym, ziemia z gruntu grzmiała,
Rozlegają się góry i przyległe lasy
Niewytrzymanym trzaskiem, strasznymi hałasy.
Tak twierdzą, jam tam nie był, że z onego grzmotu
Kilka ptaków na ziemię spadło, zbywszy lotu;
Dzieli się Dniestr na dwoje, że mógł każdy snadnieObaczyć mokry piasek i kamyki na dnie.
Jęczą skarpy głębokie, zapadłe doliny,
A okopciałe skały równają kominy.
Grom słuch odjął, a oddech siarczyste otręby,
Wzrok dym, że sobie ludzie palce kładli w gęby.
Twierdził to i Chodkiewicz, że jak począł z młodu
Wojnę służyć, takiego huku, dymu, smrodu
Nie uznał, jakim nas dziś głuszy, ślepi, dusi,
Kiedy się żwawy Osman o Kozaków kusi.
Tylko też było szkody z onej srogiej burze;
Bowiem ci w swoich szańcach siedząc jako w murze,
Tak szkaradą kul gęstwą, która się tam zwali,
Jednego tylko z swoich junaków stradali.
A skoro kilka godzin bez wszelkiego skutku
Grzmi Osman, każe się swym zmykać pomalutku;
Jeśli się tam jeszcze kto morduje z tym światem,
Dorznąć go, a te działa wszytkie z aparatem
Wprowadzić do taboru, wygnać niedobitki,
A tak podciąć giaurom twardoustym łydki.
Już umilknęły działa, już nie ryczą smocy,
Kiedy tyran zajadły wszytkie wywrze mocy,
Żeby obóz kozacki, ze czterech stron prawieObegnawszy, w tak strasznej wziąć go mógł kurzawie.
Dopieroż Turcy wałem ruszą z góry ku nam,
Tusząc, że się Kozacy, tak gęstym piorunom
Oprzeć nie mogąc, albo zginęli do nogi,
Albo swoich taborów opuścili progi;
Choć, jako się wspomniało, nie bez bożej łaski,
Jeden tylko Wasili zabit w one trzaski.
Nie rozsypką, jak pierwej, kolano z kolanem
Inaczej się chcą pisać dzisia przed Osmanem,
Który z najwyższych szczytów onej góry długiej.
Będzie sam swych rycerzów karbował zasługi.
Zielona go chorągiew, choć z daleka, znaczy,
Skąd każdego w tym polu swym okiem obaczy.
Długo leżą Kozacy, jako więc zwykł łowiec
Na lisa i wilk, kiedy widzi stado owiec,
Nie pierwej ten wypada, tamten zmyka z smyczy,
Aż się zbliżą, aż będą pewni swej zdobyczy;
Tak Kozacy swego się trzymając fortelu,
Nie pierwej się objawią, dokąd im na celu
Nie stanie nieprzyjaciel; toż mu ogień w oczy
I z dział, i z ręcznej strzelby sypą, a z uboczy
Zawadzi w nich Chodkiewicz i o gołe brzuchy
Skruszywszy drzewa, sroższej doda zawieruchy,
Gdy dobywszy pałaszów, jako lew z przemoru,
Pierwszego bisurmanom przygaszą humoru.
Zapomni się pogaństwo i strasznie się zdziwi,
Ze Kozacy strzelają i że jeszcze żywi,
Że ich wszytkich burzące nie pogniotły działa;
Smutnie przeto zawywszy swoje hałła! hałła!Skoro ci jeszcze do nich wysypą się gradem,
Naprzód im czoła strachem podchodziły bladem;
Potem, kiedy Chodkiewicz wsiędzie na ich roje,
Ze łby im ostrą szablą zdejmuje zawoje,
Zwątpiwszy o posiłkach, zwyczajnego toru
Dzierżąc się, uciekali do swego taboru.
Nie pomoże Mahomet i carska powaga:
Gdy śmierć chwyta za garło, gdy się serce strwaga,
Żadne względy nie idą, jeden strach ma oczy.
Jak znowu krwią pogaństwo pole uposoczy,
Bo naszy i Kozacy, co im staje siły,
Sieką, kolą, strzelają bojaźliwe tyły.Targa włosy na głowie, gryzie sobie palce
Zjadły Osman, żurzy się na swoje ospalce.
Już nie wierzy, żeby był Mahomet na niebie;
I swych, i nieprzyjaciół, i znowu klnie siebie.
Potem się zapomniawszy, kiwa tylko głową,
Kiedy Turcy, osobą gardząc cesarzową,
O jego się tak blisko ocierając strzemię,
Uciekają, na koniec pięścią tłukąc w ciemię
Od gniewu, i samemu przyjdzie się rozgrzeszyć,
Przyjdzie i nieprzyjaciół niestetyż rozśmieszyć,
A uchyliwszy onej prześwietnej grandeceUciec z pola, seklowi wyrzuciwszy lejce,
Zwykłe swoje ozdoby, forgi, pierza kinąć,
Wszytkich by chciał uprzedzić, wszytkich by chciał minąć.
Ale póki w polu stał, jeszcze się wstydali,
Jeszcze się jakokolwiek Turcy opierali;
Skoro uciekł, skoro się do namiotu schował,
Wszytkich w drogę rozgrzeszył i licencyjował.
I armaty odbiegli, część tylko zawczasu
Umknęli jej puszkarze, nim do dutepasuPrzyszło; więc że każde z nich przykute łańcuchem
Do drzewa, ani radzić mogło się obuchem,
Koła w trzaski i w drobne porąbawszy sztuki,
Działa w Dniestr rzucą z skały ze ściętymi buki.
Ale nie tu szczęśliwa wiktoryja stanie;
Bo skoro z pola w obóz uciekli poganie,
Nie dając im odetchu, ale stopy w stopy
Kładąc, weszli i naszy za nimi w okopy.
Tam gdzie w pięknej równinie i przez małe pole,
Tak barzo Zaporożec Turków w oczy kole;
Tam póki pogan sieką i namioty krwawią,
Póki łupem nieszczęsnym naszy się nie bawią,
Póty ci uciekają i by chcieli byli
Szczęścia zażyć zwycięzce, więcej by sprawili
Przez ten jeden dzień, niźli przez czterdzieści całe;
Mogliśmy, mogli skrócić dziś Turki zuchwałe,
Już namioty zrucają, już konie od kołów
Biorą, już pędzą stada mułów i bawołów,
Już się wszyscy sowitą obłowią zdobyczą,
Już w pogańskich obozach imię Jezus krzyczą;
Już do wielkich wezyrów, do agów, do baszy
Wieść przyszła, że już wzięli ich tabory naszy;
Pełno tumultu, pełno na wsze strony trwogi,
Ci się juczą na drogę, ci się grzebą w stogi;
A naszy, nie przestawszy skrzyń i wozów łupić,
Dali czas, ach dali czas, pogaństwu się skupić!
Które gdy ich zastanie na paszy i lepie,
Zajmuje ich rozsypką jak bydło na rzepie.
Kto legł, leży; lecz kto się żywcem dostał w ręce,
W srogim bólu umierał i w okrutnej męce.
A ostatek skoro się łupami obciąży,
Pójdzie w nogi i na swe stanowiska tąży.
I tak ci Zaporowcy, z naszych ciurów zgrają,
Kiedy więcej zdobyczy niż sławy patrzają,
Skropiwszy bisurmańskie swą krwią stanowisko,
Przegrali, uczynili z siebie śmiechowisko.
Już był przed Chodkiewiczem poseł z tak wesołą
Nowiną, że Kozacy z naszych ciurów smołąWzięli obóz pogański, i tylko już z nieba
Łaski bożej, a ludzi na posiłek trzeba.
Z tym śle rączo Sajdaczny do hetmanów, żeby
Żadną miarą kawałka nie upuszczać z gęby,
A zwłaszcza kiedy w polu nie ma ich co bawić,
Niech co rychlej pomogą bisurmanów dawić.
Przerażony na sercu Chodkiewicz w tej chwili,
Pojźry w niebo i widzi, że się słońce chyli;
Nie zda mu się wojsk ruszać już ku samej nocy,
Wpaść w labirynty miasto niewczesnej pomocy,
Czując to, co się stało, prorockimi duchy,Że Kozactwo z ciurami jak na miedzie muchy,
Jako ptacy na zobi, padną na bogatém
Łupie, a Turcy mogą pokrzepić się zatem;
Obroń Boże żałoby z tak nagłej pociechy,
Im barziej słońce piecze, prędzej zmokną strzechy.
Stąd wierzyć, że wodzowie i boży hetmani
Święte mają anioły, którzy niewidziani
W takowych raziech zdrowe dyktują im rady;
Ale i ten może być pisany w przykłady.
Więc, że jeszcze przed swoją na koniu stał broną,
Otoczony dzielnego rycerstwa koroną.
Z serca westchnie i ręce obie w niebo dźwignie,
A łza mu łzę po twarzy gorąca poścignie.
«Twoja chwała, o wielki Stwórco świata! — rzecze,
Gdziekolwiek słońce okiem przezornym zaciecze,
I w niebie, i na ziemi, i na morskiej toni
Na wieki wieczne swego światła nie uroni.
Tobie, cokolwiek na tym podniebnym obszarze
Z prochu wstaje; w twej mocy piszą inwentarzeWojny nasze; ty na nich cieszysz, ty zasmucasz;
Ty królów na tron sadzasz, ty ich z tronu zrzucasz,
Ty, jeśli mówić może proch śmiertelnej nędze,
Igrasz, Boże, swą siłą w ludzkiej niedołędze;
Tobą słabi dużeją; dużych mdli twa siła,
Co niebo rozpostarła, ziemię zawiesiła,
Którą świat stoi, którą poczekawszy daléj,
I niebo się, i ziemia, i morze obali.
Teraz, o wielki Boże, za takowe posły
Przym dziękę uniżoną, że tyran wyniosły
Myli się w swej imprezie, szwankuje w swej bucie;
Możeć co rość tysiąc lat, a upaść w minucie.
Więc, o jedynowłajco, nad rąk swoich tworem,
Zruć go z pychy do końca z Nabuchodozorem,
Nasyć go tej ohydy, niechaj tymi pęty
Brzęczy, które zniósł na nas; niech trawę z bydlęty
Pasie, kto się śmie równać, krwią bywszy i ciałem,
Z tobą, Bogiem wszechmocnym, wiecznym, doskonałym!
Spraw należytą sobie cześć garścią swych ludzi,
Której żaden czas i wiek żaden nie wystudzi;
Zruć tę sprośną bestyją, co śmie dźwigać piętę
Ku niebu, na cielesnych wszeteczeństw ponętę
Świat łudząc; skrusz jej rogi, a schyliwszy grzbieta,
Zdepc, niech twej czci nie kradnie z Turki Mahometa!»
Tak się modlił Chodkiewicz; a ogniste słonie
Zachodzi i w głębokim morzu znowu tonie.
Idzie na wczas co żywo; wszytkich noc ogarnie;
Już lampy i wieczorne pogasły latarnie;
Sam tylko Osman nie spi, płacze, biada, nuci;
Wstyd go samego siebie, że się tak poszpoci;
Ze sromotnie uchybi przodków swoich sławy,
Coraz to gorzej miasto szwankuje poprawy.
Na toż przyszedł trud jego i tak trudne drogi?
Późno w głowie muftego rozbiera przestrogi;
Widzi, że nic tak mocno na świecie nie stało,
Żeby się od słabszego wywrotu nie bało.
Sto lat twardy dąb roście, a jednej minuty
Ostrą ścięty siekierą przychodzi do zrzuty.
Żadna rzecz najwyższego dojść nie może szczytu,
Gdzie by mogła mocno stać; żadna rzecz dosytu
Nie ma, i skoro w górze swej stanie nadzieje,
Też ją koła, też nazad cofają koleje;
Ale sporzej: bo gdzie się człek piął przez półroka,
We mgnieniu, że tak rzekę, na dno spadnie oka!
Widzi onych rycerzów i waleczne chłopy,
Których ręką ostatek wziąć miał Europy,
Z których ręku, nie polskie, ale ziemie całéj,
Jego cesarskiej skroni laury czekały,
Gdy sromotnie przed chłopstwem i naszymi ciury,
Przez swoich się namiotów wywracali sznury,
I by ich nie ciemna noc zachowała w mroku,
Trudno by się wysiedzieć mieli i w tłomoku.
Tak duma smutny Osman i nie zmruży oka
Całą noc; wstyd go srodze, że spadł z tak wysoka,
Gdzie serca niesytego wyniosły go buje.
A już dniowi ciemna noc świata ustępuje.
Skoro ją z nieba słońce promieniste spłasza,
Chodkiewicz też kolegów do rady zaprasza,
Gdzie dalszej wojny progres dawszy do uwagi,
Powie, że zbyć nie może z serca swego zgagi,
Nie może znieść z imienia polskiego ohydy,
Dokąd się w polu z tymi nie spróbuje Żydy,
Dokąd Marsem otwartym, puściwszy się ściany
Obozowej, nie spatrzy fortuny z pogany;
Bo jeśli dłużej będziem w tym leżeć rosole,
Skoro wojsko zgłodzimy, nie będzie z kim w pole;
I tych, którzy u Brahy niepotrzebnie ślęczą,
Ruszyć, niech w obóz wnidą, niech się z nami zręczą.
Tak rozumiał Chodkiewicz, ale na to zgody
Nie było, żeby Polskę w niepewne zawody
I jej zdrowie, jakoby gołego na zyzie,
Stawiać na niestatecznej fortuny decyzie.
Czego żałować możesz, a poprawić wiecznie
Nie możesz, na wątpliwy los nie każ bezpiecznie.
Na to jednak zezwolą, żeby ci, co w Brasze
Na załodze leżeli, weszli w szańce nasze;
Drudzy radzili w nocy, kiedy spią poganie,
Wywieść wojsko z obozu i uderzyć na nie;
Ani tam straż, ani tam posłuch chodzi w pole,
Tak bezpieczni w obozie, jako i w Stambole,
W liczbie wielkiej ufają, trzymając to o niéj,
Że ich i w nocy samym pozorem obroni;
Więc nim się ci obaczą, nim ze snu rozmarzną,
Naszy ich jak baranów nakolą i narzną,
Ani się będą mogli skupić ani sprawićAni w cieśni gotowym Polakom zastawić.
Ciemny ich mrok i nagły strach porazi, bo się
I we dnie, nie rzkąc w nocy, nie znają po głosie;
Turcy, Grecy, Arabi i Murzyni czarni
Różnym mówią językiem; chybaż przy latarni
Będą się poznawali, a skoro ta zgasła,
I z twarzy się nie będą mogli znać, i z hasła.
W janczarach ich potęga zawisnęła, i ci,
Dosyć ich mało było, na poły wybici.
Dzida pieszo nie służy; nie dosiędą koni;
Czy by siodła, czy suknie wprzód macać, czy broni?
Co wiedzieć, gdzie się udać wypadszy z pościele,
Trudno poznać, gdzie swoi, gdzie nieprzyjaciele;
Żadnej tam gotowości, już to rzecz jest pewna;
Żadnej nie masz przestrogi; spią wszyscy jak drewna.Z czym nam się ofiarują, nie lutując pracy,
I chcą chętnie przodować Polakom Kozacy.
Działa naprzód ubiegą i nic nie opożdżą,
Gdy je albo obrócą, albo je zagwożdżą,
Razem sterty zapalą i z beczkami prochy
I tym ogniem strwożone zaślepią pieszczochy.
Tedy łby rozespane dźwignąwszy od betu,
Mają naszym żołnierzom dotrzymać impetu?
Przed którymi choć we dnie, choć w polu, choć w kupie,
Pierzchają, i trup pada sromotnie na trupie.
Nie żelaza, nie ognia, ale w swym obozie
Głosów polskich nie zniosą, i aż na przewozie
Oprą się Donajowym, gdzie i promu chybią,
Kiedy ich tam dogonią i naszy ich zdybią.
Już niemal wszyscy na to stosują swe wota
Prócz Chodkiewicza; jemu nocna się robota
Nie podoba, inaczej od inszych rozumie:
W dzień się chce bić, w nocy kraść wygranej nie umie.
Dał potem i racyje, że ciemności nocne
Tak nieprzyjacielowi, jako nam pomocne.
Wprzód się pytać, niźli bić; a nuż ów uprzedzi,
Poznawszy go po głosie, miasto odpowiedzi?
Noc oczy, uszy weźmie wrzask, że wodzów ani
Znaków obaczą; a to kto im, proszę, zgani,
Kiedy zwykłym łakomstwem, dla samej rabieży,
Wojsko się po tureckich obozach rozbieży?
Albośmy nie widzieli wczora przed wieczorem,
Choć we dnie, choć pod starszych i wodzów dozorem,
Że ledwie weszli w obóz, padli jak na ledzie
Na łupie, a mężniejszy zginęli na przedzie.
Jeszczeż to jakokolwiek hołocie ujść maże,
Ale polskich żołnierzów obroń, mocny Boże!
Kozacy naprzód pójdą? Ci-ć to, że zdobyczą
Wszytkie zyski i sławę, i korzyści liczą,
Zaraz srebro łakome zeżmie serce chłopu.
Kto wie, jeśli gdzie rowu nie masz i przekopu?
Kto ręczy, że spią wszyscy, że nie masz zasadzki?
Zawsze zdradzie podległy nocy i omacki,
I pomóc, i zaszkodzić w obie mogą stronie,
A przecie zwykle mniejszą większa kupa żonie,
Ile w mroku; bo we dnie jedna mężna ręka,
Gdy widzi, kogo bije, stu tchórzów ponęka.
Lepiej, rzecze, mym zdaniem, zabawić się wałem,
Gdy się wam nie zda, z nimi szykiem potkać całém
I bohatyrskim trybem, nie w noc, nie ukradkiem
Zwyciężyć, ale jasne słońce mając świadkiem.
Starych szańców poprawić, nowe suć, gdzie trzeba,
Aza nam zdarzą lepszą okazyją nieba
I czego dziś szukamy, samo w ręce wpadnie;
A ci swoim ciężarem będą, da Bóg, na dnie!
Tu się rada rozeszła; poganie też cięgą
Tak znaczną ochrostani, do czasu ulęgą,
Żałosną nader sprawę, rzecz sromoty pełną,
Wspomni Muza; trudno słów uwijać bawełną,
Trudno milczeć, kędy się prawdę pisać rzekło,
Co na naszych brzydki grzech i hańbę wewlekło.
Naonczas, gdy Polacy minęli Dniestr bystry
I Osman też już przebył z Donajem Sylistry,
Wielkie ludzi wołoskich zgarnęło się mnóstwo,
Opuściwszy majętność i dom, i domostwo,
Żony tylko a dzieci, a co droższe sprzęty
W taką burzą, w tak straszne wywieźli odmęty.
Wolą się pod fortuny naszej cieniem tulić,
Niźli szable z pogany na chrześcijan spólić;
Wolą cierpieć głód, niewczas, zimno, poniewierki,
Wyglądając w tym polu obojętnej bierkiMarsa krwawego; wolą na ostatek ginąć,
Niż się wiecznie w pogańskiej niewoli ochynąć.
Więc pod górą, na której zamek stoi stary
Chocimski, ubożuchne rozbiją kotary,
Czekający o wodzie i suchara skórze
Dekretu, jaki o nich napisano w górze;
Bo dla ubóstwa, które zwykło cnocie wadzić,
Nie mogli się nikędy do miasta wprowadzić.
Ktoś, ale nie możono dopytać się, kto by
Był tym ktosiem, chociaż go wszelkimi sposoby
Szukano, człek bezbożny i zdrajca wierutny,
Głos po naszym obozie rozsiał tak okrutny,
Że hetman z komisarzmi w skrytej zawarł radzie
Wyciąć Wołoszą, co nam tu siedzi na zdradzie;
Bo ledwie co pomyślim, wszytkiego docieką,
Wszytko przez pobratymy do Turków wywleką;
Żaden fortel nie płuży, żaden do efektuNie przyjdzie; więc tych frantów zgolić bez respektu,
Wyjąć węża z zanadrza i tę wesz z kołnierza.
Takie echo kiedy się po wojsku rozszerza,
Zaraz i wódz gotowy z tejże wyszedł kuźni.
Tedy wszyscy ciurowie i pachołcy luźni,
Wiedząc, że grzech takowy bez pomsty uchodzi,
Im się nań większa kupa, większa liczba zgodzi,
Wprzód się schodzą na bazar, gdzie zażywszy gochy,
Bieżą znosić hultaje — niewinne Wołochy,
Którzy Polaki widząc i swoje patrony,
Do żadnej się chudzięta nie biorą obrony.
Rzucą szable na ziemię tym katom pod nogi;
Nie wiedzą, przez co padli na tak straszne wrogi;
Nieba, ziemie i wszytkich związków ludzkiej wiary
Wzywając, o przyczynę pytają tej kary.
Bogiem świadczą niewinność; toż przez wszytkie względy,
Przez spólnej chrześcijańskiej religiej obrzędy
Płaczą, żebrzą litości, proszą krótkiej zwłoki,
Żeby łzami podobno ruszyli opoki;
Jeżeli już umierać muszą od ich ręki,
Żeby dzieci i małe obłapili wnęki.
Ale serca stalnego, zakamiałych uszu
Nie ruszą; na zmyślonym skoro karteluszuDekret w rzeczy hetmański herszt onej gawiedzi
Przeczyta, toż do mordu! Strumieniem się cedzi
Krew niewinna tych ludzi; niebiosa przenika
Żałosny krzyk i tronu boskiego się tyka;
Pomsty woła; lecz na to wszytko hultaj głuchy,
Jeden wzajem drugiemu dodawszy potuchy,
Siecze, rąbie bezbronnych; kole, kędy może;
Nie dba na płacz, na modły, owszem gorzej sroże.
Skoro wytnie mężczyzny i położy śniatem,
Na białą płeć i starców obciążonych latem
Wywrze ślepą wścieklinę; jakby nieme głąbieRówno dziady z babami w krzywe karki rąbie;
Na łeb drugich zrucano z chocimskiego mostu,
Kędy już ani maści, ani żywokostuPotrzeba, bo każdy z nich nie bywając na dnie,
Po hakach się w kawałki roztrzęsie szkaradnie.
Dziewki, biednych rodziców nieszczęśliwa piecza(O jakoż często błądzi opatrzność człowiecza,
Kiedy znika nieszczęściu, nierówno go głębiéj
Ślepy strach w niespodziane nagania przerębi),
I te się przed pogaństwem ukrywając z świętą
Czystością, padły dzisia na żądzą przeklętą
W oczach ojców i matek, albo na umarłem
Ich ciele postradały czystości i z garłem.
Tak więc owca, gdy do psa przed wilkiem uciecze,
Na myśl jej to nie padnie, że się i pies wściecze;
Tak bojąc się nieboga wilków i niedźwiedzi,
W garło śmierci i swojej wlazła samojedzi.
Oddzierano od piersi niemowiątka ssące
I bez wszelkiej litości, na co matki drżące
Z okrutnym serca bolem poglądać musiały,
W drobne kęsy o twarde roztrącono skały.
Pełno krwie, pełno wszędy konających stęku.
Godna robota wierę chrześcijańskich ręku!
Na koniec się w posoce uszargawszy po pas,
Zostawują trupy psom i krukom na opas,
Zrabują, co tylko jest, i pełni korzyści
Wracają, jakby Turka znieśli, chłopi czyści!
Rzecz tak haniebną skoro Lubomirski słyszy,
Wszytkim milczeć rozkaże i chce to mieć w ciszy;
Niechaj Chodkiewicz sprawy tak szkaradej nie wie,
Gdyż by na miejscu umarł bez wątpienia w gniewie
(Kolerze był podległy starzec ten z natury);
Pewnie by do jednego kazał wiesić ciury.
Tak mówił Lubomirski i sam nie bez gniewu
Każe z nich kilkunastu wnet przysądzić drzewu,
Przy licu na gorącym porwanych terminie;
Aleć nie wyrównała ona kara winie;
Aż sam Bóg, sprawiedliwy w krótkim czasie sędzi,
Słuszną plagą krzywdę swą, owych krew opędzi.
Sroższym być podczaszemu sędzim należało,
Żeby po nim dekretu już nie poprawiało,
W tak jawnej krzywdzie, niebo; najmniej by nie zgrzeszył
Największą surowością; ale się pospieszył
K'woli Chodkiewiczowi, żeby go nie ranił
W serce; prędko i cicho tak srogi grzech zganił.
O jednę w Rzymie głowę czterysta głów legło,
Żeby tylko zabójcę w tym rzędzie dosięgło,
Kiedy się wszyscy przeli; bo wielkie przykłady
Bez niesprawiedliwości nie bywają rady.
Nic to pomście za taki eksces nie przeszkadza
Do słuszności, choć tam co krzywdy się zawadza.
Osman też, skoro kilka dni minie tej burzy,
Znowu się na umyśle miesza, znowu żurzy,
Wracając do pierwszego serce swe uporu,
Chce Kozaków koniecznie wykurzyć z taboru;
A widząc, że ci mocno dzierżą swe osiedle,
Każe z góry obozu część ruszyć i wedle
Kozackich wałów ciągnąć na płaskie równiny.
Lecz nalazł bies sąsiady, trafił przenosiny,
Bo Zaporowcy, dobrze znając tych rycerzów,
Tylko sobie na szańcach podniosą kołnierzów,
I w tę stronę nośniejszych przetoczywszy działek,
Ochotnie grać pomogą dla zabawy gałek;
Abo czym sąsiadowi sąsiad zwykł wygadzać:
Dadzą ognia, i poń się nie trzeba przechadzać.
Lecz nie tu jeszcze stanął; czegoś głębiej siąga
Osman głową, gdzie indziej wszytkie myśli sprząga,
Żeby nas choć przez nogę, gdy nie może jawnie,
Pokonał, o tym radzi z swoimi ustawnie.
Więc opryszków podolskich kilkunastu złotem
Przekupi, i przysięże, że więcej da potem,
Żeby mogli założyć ognie w nasze sterty.
Nie cesarskie zaprawdę tak szpetne oferty!
Prawda, żeśmy się Rusi nie strzegli łakoméj;
W obozie też pełno sian, pełno było słomy;
Mógłby czego narobić, ten, co mieszki rzeże.
Nigdy szwanku nie uzna, kogo sam Bóg strzeże:
Bo jeden z tych najmitów, z Rzepnice wsi rodem,
Wpadł Kozakom w garść, kiedy przed słońca zachodem
Skradał się do obozu; siarczane też knoty
Wydały niecnotliwe myśli i roboty.
Potem widząc, że pójdzie na gorętsze pytki,Że mu pewnie popsują na abuchty łydki,
Cisnął złoto i wszytkich towarzyszów wydał,
Których się Osman na to najmować nie wstydał,
Przyznał się do wszytkiego, co im dał we złocie,
Co im więcej po takiej obiecał robocie.
Odtąd pod garłem w obóz zabroniono Rusi,
I siła ich niewinnie ginęło; bo musi
Cokolwiek się przymieszać niesprawiedliwości,
Gdzie, jakom rzekł, o przykład wielkiej idzie złości.
Więc otrąbią surowo, żeby razem z hasły
Wszytkie ognie w obozach i w bazarach gasły.
Wielkiego Osman żalu i sromoty zażył.
Tedy monarcha świata kraść się już odważył,
On, co się obiecował zaplwać i zaciskać!
Co gorsza, gdy nic nie mógł i tą drogą zyskać,
Że słabe ma żelazo, ogniem jako pczoły,
Lecz kradzionym, wojować chce nieprzyjacioły.
Jeszcze patrzał pryncypał na swoje najmity,
Gdy po palach wisieli, jakby rzekli: i ty
Godzieneś z nami pala, szubieńce i knotu;
Bo ich dobrze widzieć mógł poganin z namiotu,
Kiedy się naszy takim mieszają rozterkiem,
Weweli, co był dawno przyjechał z Szemberkiem,
Tęskni w zamku chocimskim, a skoro postrzeże,
Widząc z wysokiej, co się w polu działo, wieże,
Że Polacy jak żywo o pokój nie proszą,
Że Turków na każdy dzień biją, wodzą, płoszą,
Śle często do hetmana, żeby mógł z odpisem
Do wezyra odjechać; ale umiał z lisem
Chodkiewicz; więc skoro czas upatrzy po temu,
Każe z zamku przed sobą stanąć Wewelemu.
«Kiedyć się — rzecze — bracie, przykrzą mury nasze,
Wolno i dziś w boży czas pod swoje szałasze!
Do wezyra nie piszę w ustawicznej wrzawie,
I czas mi trudny nie da, i nie masz co prawie;
Ustnie mu zdrowia życzę, a jeśli chce szczerze,
Jako powiadasz, z nami zawierać przymierze,
Nie gardzimy; w oboje gotowiśmy razem:
Lub piórem wojnę kończyć, lub ostrym żelazem».
«I ode mnie się pokłoń, Lubomirski przyda,
Niech z nami jawnie idzie, niech nie grzebie Żyda;
Raz pokojem, a drugi obsyła nas mieczem;
My jako pokojowi, tak wojnie nie przeczym.
Niech nie skacze jak sroka od strzechy do drzewka.
Nie poszła ta ślepemu Hussejmowi siewka,
Co nam łzami cesarskie myć kazał napiętki,
Żebyśmy mieć do domów powrót mogli prędki,
Jeszcze haracz postąpić; a toż on je ziemię,
A my jak psów bijemy bisurmańskie plemię.
Jeśli wystać a targiem chce z nas co wziąć potem,
Niechaj głowy daremnym nie trudzi kłopotem.
Rychłej mu włosy spadną z opleśniałej brody,
Niż go takie potkają na tym miejscu gody.
Szczodry krwią, lecz nie swoją, radby cudzą łapą
Grzebł kasztany z popiołu, malowaną kapą
Grzbiet odziawszy; gdy drugich łupią, woli czekać,
Patrząc przez perspektywę, jeśli już uciekać.
Ale tak, jeśli nie tchórz, tu na bliskiem błoniu,
Jeśli chce pieszo, jeśli czekam go, na koniu,
Na ostrą-li kopią, na pałasz-li goły,
Przy nim brak; wszak z rycerskiej wyzwolony szkoły!»
Z tym odjechał Weweli. a Mars jako znowu
Przypada do stalnego na ciało okowu.
Na cóż darmo czas trawić? I żołnierz zalega
Pole, i stradna jesień o zimie przestrzega.
Wojny chocimskiejczęść szósta
Między naszym obozem a kozackim wałem
Lermunt się oszańcował z swoim pułkiem całém;
Przydał Węgrów do niego litewski marszałek
I książę na Zasławiu, i Jelski; i działek
Polnych tam kilka weszło; a gdy nowe cwykleOsman w polu obaczy, naprzód każe zwykle
Straszne toczyć machiny i z odległych krzaków,
Żeby ich nie odbito, strzelać na Kozaków
Ale bez wszelkiej szkody; na Denoffy potem
Ogromnym niespodzianie uderzy obrotem.
Gdy Lermunt z pomienioną tych panów piechotą
W bok ich sparzy, musieli umykać z sromotą,Że się darmo o one kusili reduty.
A wżdy przecie humoru nie tracąc i buty,
Palą z dział przeciw samej Lubomirskiej branie,
Dosyć z bliska, bo naszy kule po majdanieZbierali, a co większa, tak szkodliwe wióry
Przenosiły i namiot, w którym leżał chory
Królewic; więcej szwanku w ludziach ani w bydle
Nie było. Stał Gliniecki na tym prawie skrzydle,
Trzymając straż placową, wódz usarskiej roty;
Tego skoro siekane namacają gloty,
Skoro zginął Jarczewski towarzysz i koni
Kilka padło w szeregach, na bok się kęs skłoni.
Turcy też oglądawszy wkoło nasze wały,
Do swego się obozu wrócili i z działy.
Nazajutrz, skoro Tytan kraje obiegł spodnie
I nad tym horyzontem swe zażegł pochodnie,
Co żywo się do robót, i Mars też swych ludzi
Ze snu do krwie, do zbroje, przez trąbę obudzi.
Śmierć z kosą na musaty; nieszczęśliwa Parka
Niejednemu zbiegłego dotrząsa zegarka.
Rozkazał był Chodkiewicz, tocząc obóz zrazu,
Wały sypać nakoło, lecz jego rozkazu
Nie słuchali rotmistrze pieszy, choć im w sznury
Rozmierzył; jeżeli też począł dłubać który,
Do połowy nie skończył, że na cztery stopyWgłąb i wszerz tylko były one ich okopy;
Niepodobna się im rzecz zdała, żeby nagi
Poganin miał przyść kiedy do takiej odwagi,
W wiotkie suknie i w cienkie ubrany koszule,
Narażać się na ognie, na strzelbę, na kule.
A ci skoro okrzykną Lubomirską bronę,
I wszytkie nasze siły zgarną w tamtę stronę,
W skok uczynią rewoltę, a zbiwszy obrońce,
Lotnym wpadną piorunem na wspomnione szańce,
Sladkowski i Życzewski tamtej ściany strzegli,
Oba pieszy rotmistrze, oba razem legli;
I chorągwie, i ludzi z ohydą szkaradną
Stracą; nie przestrzegli ich Turcy, kiedy spadną;
Bo gdy nie jak w obozie, nie jako na wojnie
(Ledwie by tak w swym domu uszło żyć spokojnie)
Poczynają, ni warty, ni strzelby gotowéj
Mając, spali w kotarach pod czas południowy.
Piechota też część spi, część na wale się iszcze,
Choć Turków pełne pole, choć ich bies opiszcze,
Zimne w budach muszkiety, szable zzasychały;
Dosyć kiedy chorągwie powtykali w wały.
Tak gdy się ubezpieczą, bez wszelkiego wstrętuWsiędą na nich i wytną poganie do szczętu;
Chorągwie wezmą, a łeb od każdego trupu
Oderzną, dla pewnego u cara okupu,
Jakoby nie hajduki i podłe usnachty,
Ale co najprzedniejszej naścinali szlachty.
Już Turcy tryumfują, nie czując odporu;
Już głębiej do polskiego biorą się taboru;
Już i insze piechoty tak straszną rubieżąStrwagane uciekają i od szańców bieżą;
Aż Sieniawski, który straż w placu trzymał dniowym,
Przypadnie i wracać się każe zbiegom owym;
Wraz, kędy się pogaństwo suło jako z kadzi,
Długie złożywszy drzewa, o bok im zawadzi,
Jednych dzieje, a drugich tnie ostrym pałaszem;
Tymczasem huknie trwoga po obozie naszém.
Larmo głosi co żywo, już wiedzą hetmani,
Że dwa rotmistrze z ludźmi już w pień wyścinani.
Rad by z dusze do tego przybył zamieszania
Podczaszy; lecz się i sam z pogaństwem ugania,
Które nań tym bezpieczniej, tym śmielej naciera,
Że się drugie już w naszych szańcach rozpościera;
Więc żeby nic i tamci nie mieli przed niemi,
Uderzą na Wejera siłami wszytkiemi.
Osobnym się był wałem Wejer oszańcował
Który mu Niderlanczyk Apelman budował,
Dziwnie dobrą robotą wedle nowej rezy.
Ten gdy nieprzyjacielskiej postrzeże imprezy,Że nań godzi, nie każe swoim się wychylać,
Nie każe by najbliżej do poganów strzelać,
Tylko w garści gotowe trzymając muszkiety,
Czekać, rychło wał wezmą i miną sztakiety.
Jakoż przytarł tą sztuką Wejer ich rozpusty,
Bo Turcy rozumiejąc, że to już szańc pusty,
Że go bez krwie dostawszy swoimi osadzą,
Jakby na gotową rzecz, tak się weń prowadzą.
Więc ledwie łby podniosą, ledwo się ukażą,
Dadzą im Niemcy ognia i nazad ich zrażą.
Toż skoro w nich napoją piki i sztokady,
Im się mniej Turcy takiej spodziewali zdrady,
Tym ich więcej zginęło, tym sprośniej uciekli,
A Niemcy ich jak bydło gnali, kłuli, siekli
To ci tak; lecz i owi, co poczęli złotem
W naszym pisać obozie, zamazali błotem;
Bo gdy się urzynaniem głów hajduczych bawią,
I te błaznowie stracą, i więcej nie sprawią.
Sypie się ze wszytkich stron żołnierz zajuszony,
Konni w pole, a pieszy do wałów obrony;
Już w sprawie regimenty na majdanie stoją,
Już wstręt mają poganie, już więcej nie broją,
Już ich nazad przez one tułowy bezgłowe
Młódź sarmacka za wały żenie obozowe
I gęstymi przyległe ścieląc pola trupy,
Zrażą Turkom przed skokiem nienadane hupy.