Motto:
Oder bin ich ein Genie, oder ein
Hanswurst. Hanswurst oder Genie —
ich muss leben.
Bewegungsstudien
Graf Friedrich Altdorf
Poświęcone
Żonie
OSOBY:
Eugeniusz (Gienek) Pafnucy Fizdejko — kniaź Litwyi Białorusi. Starzec siedemdziesięcioletni. Bardzo wysoki.Broda ogolona. Duże siwe wąsy i siwa czupryna. Czasemwkłada okrągłe okulary.
Elza Fizdejkowa — z domu baronówna v. Plasewitz. Matrona lat 55. Potężna i sucha. Siwe włosy. Żona Fizdejki.
Kniaziówna Janulka Fizdejkówna — ich córka, lat 15.Bydlądynka (bydlątko + blondynka), dość wysoka i szczupła.Ładna i dość uduchowiona, ale ma coś potwornawego w twarzy, ale to „coś” jest zaakcentowane subtelnie. Może trochęza wyłupiaste, rybie oczy, może za ukośne brwi, nos prosty,niezadarty, ale może zanadto trochę w kierunku równoległym do poziomu przesunięty; może za wąskie i zanadtoskrzywione usta.
Bernard baron v. Plasewitz — ojciec Elzy. Starzeclat 85. Łysy, z pierścieniem siwych włosów naokoło głowy.Tłusty, krępy i bardzo poczciwy. Fabrykant gazów bezwonnych i niewidzialnych, wywołujących szaloną depresję psychiczną.
Alfred książę de la Tréfouille — młody bubek. Blondyn bardzo elegancki. Wąsiki małe. Bez brody. Emigrant francuski.
Księżna Amalia de la Tréfouille — jego żona. Czarna — typ hiszpańsko-rumuńsko-węgierski. 30 lat. Demon I klasy. Wcale nie jest „z domu”.
Joël Kranz — Semita typu internacjonalnego. Mały, czarny.Bródka w szpic. Oczy latające. Szalony niepokój w każdymruchu. 38 lat. Pilot, kupiec w wielkim stylu, syjonista transcendentalny. Mówi gorączkowo, tak szybko, że aż się dławii zapluwa.
Haberboaz i Rederhagaz — jego pomocnicy, chasydzi.Po 40--50 lat. Jeden rudy, drugi czarny. Z brodami. Ubraniw stroje żydowskie w czarne i białe pasy.
Gottfried reichsgraf von und zu Berchtoldingen — Wielki Mistrz Neo-Krzyżaków. Twarz rycerska. Nosorli. Duży, barczysty i świetnie zbudowany.
Dwie Postacie bez nóg — na rozszerzających się podstawach jakby flakowatych. Twarze ptasie z krótkimi, zakrzywionymi dziobami jak u gilów. Porosłe różnokolorowym pierzem (czerwone, zielone i fioletowe barwy). Jednabez prawej, druga — bez lewej ręki.
Naczelnik Seansów — czarownik z bajki. Nazywa sięDer Zipfel. Starzec z siwą brodą w szpic. Kryza. Strójczarny, holenderski, z XVII wieku. Szpiczasty kapeluszz szerokim rondem. Na piersiach złoty łańcuch.
Dwunastu Bojarów Litewskich — dzikie chłopy w kożuchach i czapach. „Brody ich długie, wąsione kręciska,włos długi i pluga sukniawa, a w rękach buły ogromniawei siekiery”.
Małpigiusz Glissander — wytarty po wszystkich śmietniskach, „pan od wszystkiego”, bon pour tout. Lat 45. Brudny blondyn, nie ogolony, z wąsami. Poeta-improduktyw.
Cztery Panny z Fraucymeru Mistrza — młode i ładne. Czarne sukienki, białe fartuszki.
Rzecz dzieje się na Litwie, przy pewnym chronologicznympomieszaniu materii.
AKT PIERWSZY
Ogromna sala, przedzielona na ścianie wprost i na podłodzezygzakowatą linią, o szerokich, piorunowych załamaniach (trzyna ścianie, dwa na podłodze). Na lewo małe okno z kratami,dość wysoko umieszczone, na prawo — duże okno z firankami.Drzwi wprost, przedzielone zygzakiem, z lewa na prawo. Lewastrona zrobiona jest z obdrapanego, wilgotnego, spleśniałego,miejscami wyrwanego muru. Na ścianie olbrzymie (ceylońskie) karaluchy, wypukło odrobione, lśniące. Mogą się nawetruszać. Na środku lewej połowy sceny stoi ukośnie, z prawana lewo, nogami ku widowni, ohydne, krzywe, drewnianełóżko z potwornie brudną pościelą. Kołdra łatana z czerwonych, brunatnych i żółtych kawałów. Na łóżku pod kołdrąleży konająca Elza Fizdejkowa, z rozpuszczonymi siwymi włosami, które spływają aż do ziemi. Przy łóżku, na prawo, nawpół rozwalona szafka nocna i olbrzymie, obrzydliwe, przydeptane pantofle. Na szafce pali się bardzo jasna elektrycznalampa bez klosza, oświetlając wszystko jaskrawym światłem.W lewym rogu sceny piec na wpół rozwalony, biały, w którym pali się czerwony ogień. Na prawo od zygzakowatej liniizaczyna się piekielny przepych w stylu „rokoko”. Czerwono-pomarańczowe obicia ścian i mebli białych, złoconych. Dywanw czerwonawych tonach. Lustra rokoko i obrazy starestłoczone na ścianie. Stoliki pełne bibelotów. Miniaturyw kosztownych ramach i inne, nie znane bliżej autorowi(chyba w młodości w muzeach widziane) przedmioty zbytkunajwyższego z XVIII wieku. Przy stoliku, oświetlonym kandelabrem z kilkunastu świecami, siedzą przy kartach księstwode la Tréfouille, ubrani w stroje z XVIII wieku, v. Plasewitz,w czarnym anglezie i białej kamizelce, i Glissander w wytartym stroju marynarkowym. De la Tréfouille siedzi twarząwprost widowni i wprost ma Glissandera, po prawej ręceswojej v. Plasewitza, po lewej — księżnę. Fizdejko ubranyjest w długi, tabaczkowy surdut z lat trzydziestych, fatermerder i czarny halsztuch, gallifety pepita i długie butyczerwonawego koloru. Przechadza się po całej scenie na froncie, paląc długą na metr fajkę. Wkłada i zdejmuje okularydość często i bez powodu; poprawia ogień w piecu, czasemzagląda w karty grającym. Ci ostatni mruczą niewyraźnieróżne tajemnicze terminy kartowe, grając b. szybko (bridge,wint lub wynaleziona przez autora gra hazardowo-komercjalna: kumpoł). Trwa to tak długo, że publiczność — o iletakowa ma jaki temperament — powinna nareszcie zacząćsię niecierpliwić. Na najlżejszy sygnał tego rodzaju rozlegasię piekielny huk armatniego wystrzału i przez okno z lewej strony widać jaskrawy, krwawy błysk. Na scenie nikt niedrgnął. Wszyscy mówią bardzo głośno, aż do odwołania.
FIZDEJKO
spokojnie poprawiając ogień w piecu
A więc Wielki Mistrz ucztuje dziś znowu z mymi bojarami. Ciekawy jestem, co te chamy myślą sobie o tymwszystkim.
v. PLASEWITZ
od kart
Na pewno akurat tyle samo co twoje niedźwiedzie, Gienku. Czy Janulka znowu będzie na tej uczcie?
FIZDEJKO
Nie wiem. Poszła tam jak zwykle, ale czy będzie — niewiem. Do ostatniej chwili nic nie było wiadomym. Straciłem już poczucie czasu w tym wszystkim. Nie wiem, iledni trwa ta cała bachanalia.
Tamci grają dalej. Mruczenie kartowe nie ustaje. Fizdejkoodchodzi od pieca i zbliża się powoli do grających.
ELZA
Boję się tylko, czy Janulka nie za dużo pije w ostatnichczasach. A propos, daj mi wódki, Gienku.
FIZDEJKO
przechodząc
Myśl więcej o sobie. Janulka ma głowę po mnie. Jestem pijany pięćdziesiąt pięć lat bez przerwy. Ale czy tobieta wódka dobrze robi na raka w żołądku — to jest wielkie pytanie.
Wydobywa z tylnej kieszeni od spodni litrową butelkę i dajeżonie, która pije chciwie i stawia butelkę na podłodze przyłóżku. Fizdejko zbliża się do grających.
v. PLASEWITZ
Może zastąpisz mnie, Gienku, i pograsz z księstwem. Japomówię z moją biedną Elzą.
Przechodzi na lewo. Fizdejko siada na jego miejscu. Stolik stoi trochę ukośnie, tak że twarz Fizdejki wypada na 3/4 z prawej strony do widowni; v. Plasewitz siada w nogach łóżka córki z prawej strony.
Elza, ostatni raz cię proszę: wytłumacz mi tajemnicętwego ubóstwa. Przecież ja jestem miliarderem, a Gienek,pan z panów, żyje jak król i wkrótce zostanie pewnokrólem naprawdę. Co to znaczy? Czyż ja nie mogę daćszczęścia ukochanej córce, pracując jak wół przez latsześćdziesiąt?
ELZA
Tak być musi. Jeśli tylko próbowałam żyć inaczej,wszystko obracało się przeciw mnie. To nie są żadne czynności pokutne ani przesąd. To jest konieczność. Wiem, żeżyjąc dostatnio, nawet nie bardzo luksusowo, przyzwyczaję się do rzeczy, których ciągle mieć nie będę mogła.Już raz spróbowałam i....
v. PLASEWITZ
Wtedy jak on miał zostać królem po raz pierwszy? Tak?
ELZA
Tak — i pamiętasz, ojcze, co się stało? Błąkałam się potempo lasach, z Janulką u piersi, jak głodna wilczyca.
v. PLASEWITZ
Ale czyż sama tego nie chciałaś? Robiłaś wszystko, comogłaś, aby tak było.
ELZA
Cyt — wszystkie nieszczęścia sprowadzamy na siebiesami. Nie ma różnicy między tym, co robiłam ja, a tym,że jakiś człowiek podstawia się pod cegłę, która muprzypadkiem na głowę spada. Przypadek! Cha, cha,cha! Czy znasz, papo, teorię prawdopodobieństwa? — ZasadaWielkich Liczb. Cha, cha!
v. PLASEWITZ
Nie śmiej się tak dziko. Nie ma z czego.
Gwar za sceną.
Ależ ucztują tęgo. Zdaje mi się, że słyszę głos Janulkiz balkonu.
Słychać piski dziewczęce, z lewej strony, jakby o jakie pięćdziesiąt metrów od zakratowanego okna.
ELZA
Nieszczęsna Janulka! Ileż nacierpieć się musi, nic samao tym nie wiedząc, i co za szczęście ją czeka wtedy, kiedyto właśnie szczęście uważać będzie za szczyt cierpienia!Czyż najgorszym nie jest cierpienie nieświadome? Czyżnie tak cierpią niższe stworzenia? Dlatego to źli ludziemają takie współczucie dla zwierząt.
Znowu straszliwy huk armatniego wystrzału i wiwaty, natle których słychać głos dziewczęcy.
FIZDEJKO
rzuca z wściekłością karty i wstaje
A, do pioruna!! Dosyć mam już tych wszystkich niejasności! Dziś musi się rozwiązać wszystko...
ELZA
Pamiętaj, że dziś dopiero wszystko się zaczyna. Za chwilęw tej sali odsłonią ci się nieskończone perspektywy życiowej twórczości. Musisz bezwzględnie uwierzyć Mistrzowi.
FIZDEJKO
O ile słyszałem, ten pyszałek tak jest zakochany w Janulce, że można zwątpić zupełnie w jego zdrowy rozsądek. To jest, według Glissandera, jakiś aparat tylko w jejrękach.
v. PLASEWITZ
Ale przez niego przemawia duch epoki. Jest to człowiekkonieczny. Nasz pierwszy występ z królestwem nie udałsię, bo nie mieliśmy odpowiednich mediów. Wskaż mikogoś innego, Gienku.
FIZDEJKO
Znałem ja innych, znałem...
v. PLASEWITZ
Może twoich pierwszych wspólników przy królewskim zamachu? Wtenczas nie mieliśmy na widowni Semitów,a problem stworzenia sztucznej jaźni nie był tak jadowityjak obecnie. Dziś w równanie weszła nieznana liczbaniewiadomych. Epoka nasza...
FIZDEJKO
Przestań, papa, mówić o „naszej epoce”. To nie jest epoka, tylko jakieś spiętrzenie anachronizmów. Ja sam nie wiem, w którym wieku żyję: w XIV czy XXIII.
v. PLASEWITZ
Właśnie epoka nasza jest epoką ludzi poza czasem. Czasstał się względnym nawet w historii. Dawniej zmianyodbywały się powoli. Przy naszym przyśpieszeniu przyjąćmusimy i w historii formuły Einsteina. Epokowość naszapolega na wymknięciu się z cyklicznych praw historii. Lecimy po stycznej.
DE LA TRÉFOUILLE
wstając
Więc to jest ostatnia epoka? Jak to pan rozumie, paniebaronie?
v. PLASEWITZ
Ja wcale tego nie rozumiem. Mówię intuicyjnie, jak artystyczny krytyk. Rozumcie to, jak chcecie, według waszejintuicji. Coś mi się kiełbasi we łbie i ja plotę. Oto jestszczyt filozofii naszych czasów. Poza tym jest tylko rachunek logiczny. Poczucie losu jest pojęciowo niewyrażalne —trzeba to przeżyć — tak mówił Spengler. Dadaizm teżtrzeba „przeżyć” — tak mówił Tristan Tzara czy innyjakiś piurblagista. Trwanie też tylko można przeżyć —tak mówił Bergson...
DE LA TRÉFOUILLE
Och...
FIZDEJKO
Nie żadne „och”, tylko papa Plasewitz ma rację: teraz tozrozumiałem. — W naszej epoce musimy według szybkościzdarzeń przyjmować czas coraz dłuższy. To się sprowadzado tego, że im dalej brniemy w historię, tym bardziej czassię nam dłuży z powodu nudy.
ELZA
Nudne są tylko takie sformułowania kwestii.
DE LA TRÉFOUILLE
Nieprawda, kniagini. Weźmy znaczenie Rousseau przed naszą rewolucją. W takich ujęciach przygotowują sięprzyszłe wypadki — są w nich potencjalnie już zawarte...
ELZA
Urojone, mości książę, urojone. Prawdziwych wypadkównie ma już w naszych czasach. Jest jeden rozwlekły wypadek nieprzespanego snu, którym zasnęła ludzkość.
Fizdejko podchodzi do niej i gładzi ją po włosach. Oboje pijąwódkę z butelki.
v. PLASEWITZ
Nie używajmy tego obrzydliwego słowa. Dajcie mi pobredzić jeszcze przez chwilę. Wtedy zdaje mi się, że coś jestnaprawdę.
ELZA
z nagłym zachwytem
Wszyscy jesteście artystami. W naszych czasach artystajest synonimem szczątkowego indywidualisty w ogóle. Wy nie malujecie ani piszecie wierszy: wasze życia są cudownymi, tęczowymi haftami na szarym tle naszego złowrogiego w swej nudzie przemijania.
FIZDEJKO
Gdybyż tak było! Ach — wzbudzić w sobie choć nachwilę, choćby nawet we śnie, poczucie uroku Istnieniai umrzeć w śnie takim, zobaczywszy życie z boku jakoabstrakcję Czystej Formy! Ach, Elżuniu, czemuśmy niezajmowali się tym zawczasu! We mnie są jeszcze olbrzymie nie wyzyskane pokłady niewiadomego. Choć raz objąćświadomie możliwości te przed śmiercią, spojrzeć na obraz potencjalnego świata!
DE LA TRÉFOUILLE
Spojrzymy tam wszyscy za chwilę. Wy nie rozumiecieMistrza. Ja jego... i on mnie też... ale nie to chciałempowiedzieć: nowa dyscyplina ducha, polegająca na stwarzaniu nowego „ja” w nas samych, zaczyna się od nieużytecznej potęgi. Ale trzeba to przetrzymać.
FIZDEJKO
Ach — daj pan spokój. Pan jest młody bubek. Potęg nieużytecznych mamy dosyć. Pękamy od tego wszyscy. Sprowadza się to do tego pytania: jak żyć? jak najistotniejprzeżyć siebie? Ja żyję lat siedemdziesiąt i jeszcze niewiem. To był problem Hyrkana. I cóż? Zamordował gojak psa jakiś nędzny malarzyna i popsuł mu całą Hyrkanię.
DE LA TRÉFOUILLE
Hyrkan był głupim konserwatystą. Dawniej ludzie niepytali o to, jak żyć. Po prostu żyli, jak musieli, a...
FIZDEJKO
Aaaale... panie... Nie mnie będzie pan uczył programowegozbydlęcenia. Ja przeszedłem przez wszystko: przez przeintelektualizowaną bezpośredniość i przez zbydlęcony doostatnich granic intelekt.
DE LA TRÉFOUILLE
Tak, ale kwestie czysto techno-psychologiczne...
FIZDEJKO
Proszę nie przerywać. Owocem tej ostatniej kombinacji jestmoja Janulka, którą poświęcam może dla nędznej komedii.Już i to nawet było: sztuczne królestwa! Ja kocham mojąbiedną Janulkę, a ona urzyna się codziennie z tym draniem w mistrzowskim płaszczu. A trzymacie mnie po prostu jak w więzieniu!
Pada na rokokowy fotelik i łka cicho. Elza zwleka się z łóżka — jest w łatanym różnokolorowym szlafroku — podchodzido Fizdejki i obejmuje go.
DE LA TRÉFOUILLE
Biedny stary kniaź. Brak mu tylko tragicznej śmierci,aby stał się bibelotem lepszym od wszystkich tych świecidełek.
Wskazuje na bibeloty na stoliczkach.
v. PLASEWITZ
wstaje z łóżka i tańczy, śpiewając na nutę: „ojra ojra”
Implication is relation,
Ram tararampam pam!
Leibniz, Husserl i Bolzano,
Russell, Chwistek i Peano!
Wynikanie jest relacja,
Jest stosunkiem implikacja!
Do you understand? Logika stosunków daje skrzydła —tak mówił Bertrand Russell. A Henryk Poincare zarzucał mu, że mając skrzydła nie latał na nich wcale.Ja — tym, że jestem ja — dowodzę tego, że A = A. Innychdowodów na to twierdzenie nikt nie znalazł. Niech żyjepsychologizm i intuicja! Będę bredził dalej, a ty, mój zięciu, tłumacz mi to na język zrozumiały dla pospólstwai dla mnie samego. O filozofio, co się z ciebie zrobiło!
Siada na łóżku Elzy i zalewa się gorzkimi łzami.
DE LA TRÉFOUILLE
Nieściśliwość absolutna myśli. Brak jednolitego wyrazujest w tym wszystkim. Jeden Mistrz uratuje nas od tegoi zdołacie jeszcze stworzyć wielką, wspaniałą kompozycję —
w proroczym natchnieniu
— żywy obraz, który zaćmi Giotta, Botticellego, Matisse'ai Picassa, a jeśli Bóg da i ruszy się to wszystko z miejsca, to tragedia ta przewyższy i po prostu zarżnie wszystkie sztuki sceniczne od początku świata, y comprisAjschylosa i Szekspira. Teraz stanie się cud!
Słychać za sceną gwar i szalony huk wystrzału armatniego.Okno zakratowane, na lewo, wylatuje i zaczyna dąć przez niestraszliwy wiatr, niosąc co pewien czas tumany śniegu. (Łatwomożna to zrobić przy pomocy miecha dmącego na kupy papierków czy kłaczki bawełny, które potem mogą być uprzątnięte razem z dywanem.) Księżna Amalia i Glissander wstają.
GLISSANDER
Niech Bóg broni, aby Seine Durchlaucht Wielki MistrzNeo-Krzyżaków von und zu Berchtoldingen miał zastaćnas w takim stanie. Proszę wstać i momentalnie osuszyć łzy.
Panowie wstają chlipiąc i wycierają oczy i nosy w chustki.De la Tréfouille szybko usuwa ślady gry w karty, notuje nakarneciku cyfry i czyści sukno szczoteczką. Elza zawija nagłowę rozpuszczone włosy. Podczas tego rozmowa następująca:
FIZDEJKO
Jak ja mam z nim mówić? On twierdzi, że mnie kocha,bo jestem jedynym człowiekiem, do którego mógłby sięprzyczepić, z powodu Janulki i zbydlęcenia mego ludu.Wszelkie próby wykształcenia ludzkości torturami spełzłyna niczym. Ubydlęcona dostojność moja puszy się jakkłaczek niewiadomej materii na lekkim błotku rumieńcówprogramowej współczesności. O Wielki Zwrotniczy Światów, nastaw naszą biedną kulkę-planetę na jakiś torwiodący w przepaść czwartego wymiaru!
DE LA TRÉFOUILLE
To jest metafizyka. Problem przepaści nie istnieje w fizyce pól grawitacyjnych. To tylko my mamy przepaściei kierunki. Czterowymiarowe continuum Minkowskiegonie jest czwartym wymiarem nieuków i matołów.
GLISSANDER
strasznym głosem
Baczność!!!! Teraz naprawdę idzie Wielki Zwrotniczy!Baczność, mówię! Dynamiczne napięcie pierwszej klasy.
Drzwi otwierają się cichutko i wchodzi naczelnik seansów,Der Zipfel.
DER ZIPFEL
mówi cicho i przenikliwie
Czy wszystko w porządku?
GLISSANDER
Tak jest, panie naczelniku.
DER ZIPFEL
uprzejmym ruchem wskazując kniaginię Elzę
Ta pani — zapewne Jej Światłość była kniagini Litwy iBiałorusi — zechce pozwolić na powrót do łóżeczka. JegoDurchlaucht nie lubi kobiet rozbebeszonych i źle ubranych.
Elza posłusznie włazi do łóżka.
Światełko proszę zgasić i tamte świeczki też.
Elza gasi elektryczną lampę, de la Tréfouille świece.
O tak — dobrze. Teraz możemy urządzić przedstawienie oficjalne.
Krzyczy:
Można wejść!
Drzwi z trzaskiem się otwierają. Za nimi widać błękitneświatło. Na scenie zupełna ciemność prócz migania krwawychpłomieni w piecu. Wchodzi Wielki Mistrz von und zuBerchtoldingen. Czarna zbroja, hełm z zapuszczoną przyłbicą.Czarny pióropusz. Na ramionach ma biały płaszcz z czarnymkrzyżem. Staje przed drzwiami. Glissander z Księżną biegnąszybko za drzwi i wznoszą zielonawofosforycznie błyszczącyekran (płaskie pudło papierowe z lampkami wewnątrz), i stawiają za Mistrzem, i zamykają drzwi.
FIZDEJKO
wśród ciszy
Gdzie Janulka?
GLISSANDER
Cicho! Córce kniazia jest niedobrze. Za dużo wypiła tejnocy. Trzeźwią ją panny z fraucymeru, to jest: z haremuWielkiego Mistrza. Panowie, jedyni panowie na tejziemi — a także pewno i na przyległych planetach Marsiei Wenerze — pozwólcie, że was skojarzę oficjalnie dladokonania ostatniego tworu, o pełnej wartości dawnychczynów naszych rycerzy i w ogóle wielkich ludzi. KniaźFizdejko — Wielki Mistrz Neo-Krzyżaków Reichsgraf vonund zu Berchtoldingen.
FIZDEJKO
Niech Mistrz nie myśli, że jestem snobem. W moim wiekui przy mojej wiedzy o życiu i historii...
GLISSANDER
Bez wstępów, panie Fizdejko.
FIZDEJKO
Że płatny sługus pozwolił sobie...
GLISSANDER
Do rzeczy, Gienek, do rzeczy. Mistrz nie lubi żadnychkołowań.
FIZDEJKO
A więc, kochany Mistrzu, muszę się przyznać, że nic nierozumiem. Ani co, ani po co, ani jak. Tajemnica. Jedynyniepokój, który mnie dręczy, to o Janulkę. Kocham mojącóreczkę. Wszystkie dzieci spłodzone przez rodziców w późnym wieku są takie nadzwyczajne. Prawda, panie hrabio?
MISTRZ
Muszę przyznać się kniaziowi, że córka jego podbiła mniezupełnie niesłychanym wprost wdziękiem, szczerością i inteligencją. Nad miarę mądra dziewczynka.
Fizdejko robi nieokreślony ruch.
Boi się pan, czy jej nie uwiodłem? Nie — przysięgam naten miecz. Mam w postaci mego fraucymeru prawie idealnypiorunochron czy raczej — ale mniejsza o to — dlamoich żądz, przechodzących miarę człowieka w moimwieku...
v. PLASEWITZ
Mistrzu, tu leży moja córka.
MISTRZ
Ach, przepraszam. Przyzwyczaiłem się w towarzystwieksiężnej Amalii nie krępować się niczym.
Podchodzi do Elzy i całuje ją w rękę bardzo długo; nagle:
Ale, ale, panie Fizdejko, czemu pan nie powiedział mi,że pańska żona jest Semitką?
FIZDEJKO
W trzecim pokoleniu, panie hrabio.
MISTRZ
Proszę bez tytułów. Mówmy sobie „ty” po prostu. Toułatwi sytuację. Lubię bardzo wymyślać. Otóż wracającdo rzeczy — dość tego przeklętego gadulstwa — to, żeo tym nie wiedziałem, popsuło mi masę projektów dodatkowych. Cały antysemityzm będzie musiał być puszczony w formie zamaskowanej. A zresztą Żydów nie trzeba się bać ani ich nienawidzieć, tylko zużywać ich tak, aby sami o tym nie wiedzieli, że są zużywani.
KSIĘŻNA
Trudna to sprawa, Gottfrydzie. Możesz sam być zużyty ijednocześnie przekonany, że nad sytuacją panujesz właśnie ty.
MISTRZ
Wiem sam o tym, moja Anno. Lubię się dociągać dorzeczy niewykonalnych...
FIZDEJKO
Ale Janulka, moja biedna córeczka...
MISTRZ
Wyrzyga się i przyjdzie — już powiedziałem. Serce mazdrowe. Otóż, nie mam nic przeciw temu un tout petitbrin de sang sémite. Dwie są dobre kombinacje: prusko-polska, to znaczy ja — moja matka jest z domu księżniczka Zawratyńska — i litewsko-semicka w odpowiedniejproporcji — nie mówię o Metysach.
GLISSANDER
Eeee — widzę, że panowie nie dogadacie się nigdy.Mistrzu, proszę się streszczać.
MISTRZ
A więc, Eugeniuszu, prosto z mostu: chcesz być królemczy nie? Niestety, musimy przeżyć nasze życia do końcaw formie artystycznej transformacji spółrzędnychalbo zmieszać się z motłochem. Prawda w zwykłym znaczeniu jest tu wykluczona. O ten problem rozbiły się jużwszelkie wysiłki trzysta lat temu. Ale ja — pośredniooczywiście — w formie nowych tworów psychicznych —podam całkiem inną definicję Prawdy: Niezgodnośćz rzeczywistością, a przy tym deformacjatej ostatniej. Wzajemne ustępstwa tych dwóch sferstwarzają coś, co różne jest jak związek chemiczny odswych pierwiastków, od wszystkiego, co było dotąd. Naszekoordynaty to liczby zespolone. Coś z urojenia trzebadodać — to trudno i darmo — to samo nie przyjdzie.Sam jestem bezsilny z wielu, wielu powodów. Brakmi pewnej prymitywności, która... A otóż i twoja ukochana latorośl.
Dwie panny z fraucymeru wprowadzają Janulkę, ubraną wbiałą sukienkę balową. Śnieg wali przez okno hurmami.Tumany dolatują aż do łóżka Elzy. Wicher wyje ponuro.
JANULKA
Mamo! Wódki! Zmarzłam strasznie na śniegu. Chce misię bicia w mordę, wbijania na pal — nie wiem czego.Mistrz jest księciem z bajki.
Idzie ku matce i pije z butelki, która stoi na podłodze. Fizdejko zachwycony, rozgląda się naokoło szukając uznania.
FIZDEJKO
bijąc się po lędźwiach
Moja krew! Moja krew! Jak Boga kocham. Wszyscy Fizdejkowie byli tacy.
JANULKA
Wy nie wiecie, co to za cudowny człowiek jest Mistrz.To prawdziwy rycerz dawnych czasów. Naprawdę — historia obróciła się zadem do pyska i żre swój własny... ogon.To cud prawdziwy. Mogłabym go uwieść od razu, alenie chcę. Ja jestem czysta dziewczynka, a on jest duchstraszliwy, przeglądający się we mnie jak w magicznymzwierciadle ukazującym przedmiot ze wszystkich stron.
MISTRZ
Zaiste poznałem w sobie głębie, o które wcale siebie niepodejrzewałem. Raczej koronkowe wykończenia fundamentów mojej sztucznej jaźni. Ale o tym później.
v. PLASEWITZ
Czy przemyślałeś już to do dna, panie hrabio? Nie radzę.Jestem zwolennikiem wejrzenia bezpośredniego, czystej pojęciowej bzdury.
MISTRZ
Nie przemyślałem i nie mam zamiaru. Zbyt wiele cudownych rzeczy tu się stało. To szczęście, że poznałem córkętwoją wcześniej niż ciebie, mój Fizdejko. Tę istotną etykietę stworzył dla nas nasz nieoceniony Glissander.
Małpigiusz kłania się.
Ale niedosyt dziwności skłania mię ku światom zapomnianym przez dzisiejszą ludzkość...
Zatyka usta ręką w żelaznej rękawicy.
Co ja powiedziałem? Przy damach? O Boże, co za gafa!
Do Der Zipfla:
Also, mein lieber polski czarownik, możesz pan kazać wnieść swoje potwory. Raźniej nam będzie z nimi.
Der Zipfel wychodzi.
Cierpliwości. Ostrzegam, że mówić będę bezpośrednio. Tenimproduktyw poetycki, biedny Małpigiusz,
wskazuje na Glissandera
ujął moją nieokiełznaną i skiełbaszoną fantazję słóww formy niewzruszone. Przy całej dowolności połączeńpojęciowych śmiem twierdzić...
Wiatr wyje głucho.
FIZDEJKO
Ach, mów już nareszcie, Gottfrydzie. Nie obiecuj, tylkomów! Bebechy mnie bolą od tego oczekiwania, a tylejest jeszcze przed nami.
MISTRZ
Zaraz — tylko niech wniosą potwory. Etykieta musi byćzachowana.
Dwóch Bojarów wnosi ogromną pakę z desek, grubo ciosanych.Za nimi zaraz dwóch innych wnosi drugą pakę. Stawiająpaki po obu stronach ekranu. Za nimi ukazuje się Der Zipfel.
Może trochę światła, kniagini. Proszę zapalić lampkę.
Elza przekręca guzik. Światło zalewa scenę.
Ta nędza to jest efekt kapitalny jako tło do mojego programu. Nie myślcie, że jestem pijany. A teraz, książętazbydlęconej Litwy, otwórzcie paki z potworami.
Bojarzy zaczynją odbijać paki od strony widowni. Odbiwszyz góry i po bokach, przytrzymują pokrywy, czekając na dalszerozkazy.
JANULKA
Tego jednego obawiam się trochę.
FIZDEJKO
I ja też. Ale skoro Mistrz tak każe — to trudno. Jednakmnie nawet dziecinnych bajek nie oszczędzono na starość.Wszystko muszę przeżyć. Czy ja dziecinnieję, czy co,u diabła starego? Boję się jak małe dziecko.
MISTRZ
Nie ma żadnej obawy. Mamy przecież między nami szlachetnego Der Zipfla, Wielkiego Czarodzieja i naczelnikanajpiekielniejszych w świecie seansów. Nie takie potworyon już opanował.
DER ZIPFEL
Tak jest, panie.
Do książąt:
Odwalcie pokrywy, stare niedźwiedzie, i won!!
Bojarzy odwalają pokrywy wśród zgrzytania gwoździ od dołui z wrzaskiem piekielnego strachu uciekają, tłocząc się wedrzwiach. Z pak rozlega się ptasie skrzeczenie. Wicher dmie.Śnieg wali przez okno.
KSIĘŻNA
podchodząc
Ach, co za miłe potworki! W nich jest zaklęta tajemnicanaszej wspaniałej przyszłości. To są nasze talizmany, maskoty naszych zwycięskich, sztucznych konstrukcji duchowych.
MISTRZ
trochę drżącym głosem
Ja sam widzę je po raz pierwszy. Nowe państwo największej dziczy, złączonej z najwyższą kulturą, jest pewnikiemprzyszłej rzeczywistości. Nie ma kultury bez dziczy jakokontrastu.
JANULKA
klęka, łamiąc ręce
Tak się boję, tak się boję!
Potwory wypełzają z pak na swoich podstawach. Ruszają sięjak przesuwane flakony
MISTRZ
Jeśli ze mną będziesz się bać, moja mała, to naprawdęsię obrażę. A bez ciebie nie ma nas wcale. Ty jednałączysz nas, jak jakiś piekielny klajster, w nowy stwórsztucznej rekonstrukcji życia na wierzchołkach nowej metafizycznej potęgi.
v. PLASEWITZ
Chociaż to nic zdaje się nie znaczyć, dobrze jest powiedziane.
JANULKA
klęcząc
Tak się boję, tak się boję!
POTWÓR
bez prawej ręki; głosem skrzeczącym
Proszę nas postawić bliżej pieca. Zimno nam.
MISTRZ
do wszystkich
Ruszcie się, leniwcy! Pomóżcie potworom. Prędzej!
Fizdejko, de la Tréfouille, Księżna i Glissander pomagająPotworom przesunąć się bliżej ku piecowi. Der Zipfel podchodzi do okna na lewo i wprawia je na powrót w ramę.Z pieca, nie domkniętego przez nikogo, bucha czerwony żartak silny, że przyćmiewa elektryczną lampę. Świecą wszystkieszpary. Podczas przechodzenia Potworów za łóżkiem Elza zaczyna jęczeć cicho: „Aa, aaa”, potem coraz głośniej, aż wreszcie zamiera w dzikim krzyku.
ELZA
A! A! A! A! Aaa! Aaaa!!!! A!!!!!!!!
v. PLASEWITZ
podchodząc do niej
No — mamy przynajmniej jednego trupa. Moja córkaumarła ze strachu.
FIZDEJKO
Zaraz będzie ich więcej. Serce zamiera mi z przerażenia,mimo iż wiem, że we wszystkim tym jest jakaś sztuczka.
Piec płonie wszystkimi szparami coraz silniej
JANULKA
dziko krzyczy, zrywając się z klęczek
Zlitujcie się nade mną!!!
Mistrz podbiega i zakrywa jej usta żelazną rękawicą, i podtrzymuje drugą ręką za talię.
MISTRZ
głosem twardym
Tajemnica wkroczyła między nas. Jesteśmy objęci wieczną,niepoznawalną głębią wszechbytu na nowo — jak dawniludzie.
v. PLASEWITZ
Więc względność wszystkiego? Dzicz jako tło potęgującei sztuczne potwory? Deformacja życia! Teraz rozumiem. Za tę cenę zdobywacie życie? To tak jak ze sztuką: za cenę deformacji i dysonansu — Nowe Formy?
MISTRZ
Nie. To były marzenia królów Hyrkanii. Nie, stanowczonie; dzicz jest konieczna nie jako tło, tylko jako materiał.Na dziczy wyrośnie cudowny kwiat odnowionej Tajemnicy,możliwość nowej religii, ale nie sztucznej — prawdziwejtak, jak tajemnica mego własnego istnienia. Ale na tomusimy się przetransformować.
v. PLASEWITZ
A jeśli dziczy wam zabraknie?
MISTRZ
Dzicz sztuczną wytworzy socjalizm doprowadzony do ostatnich granic. To się już stało u nas, a czy prędzej, czypóźniej stanie się i gdzie indziej.
v. PLASEWITZ
Nie obejdziecie się bez Semitów. Oni, to jest właściwie my, jesteśmy konieczną ramą każdego obrazu przyszłości.
MISTRZ
Semitów mam pod dostatkiem. Sam ich puszczam wszędzie. Wyssiemy ich jak kleszcze.
Milczenie.
POTWÓR II
Dobrze nam tu. Ciepło jest.
v. PLASEWITZ
do Potworów
Czy jesteście naprawdę znakami zaświatowych potęg?
POTWÓR I
My nie jesteśmy wcale jakimiś symbolicznymi postaciami,My jesteśmy naprawdę, żyjemy, ciepło nam jest, chcemyjeść.
MISTRZ
Tak są rzeczywiste jak Tajemnica Bytu, której nie złamie nic: ani system pojęć, ani społeczeństwo, ani...
JANULKA
wyrywając mu się
Ani ty sam, Wielki Mistrzu. Ja kocham moje potwory,moje biedne, kochane monstrumki. Ja się was wcale jużnie boję. Zaraz dostaniecie jeść.
Biegnie ku nim i gładzi je po piórach. Ptasie skrzeki wydobywają się z Potworów.
FIZDEJKO
A więc za cenę jej miłości do mnie i zdrowia jej rozumumam zdobyć rzeczywistą władzę — ja, złamany starzecna schyłku dni swoich!
MISTRZ I DER ZIPFEL
Wskazując na ekran, na którym powoli występuje obraz olbrzyjmiej głowy Fizdejki w fantastycznej koronie, rzucony przezmagiczną latarnię.
Patrz tam!!!
FIZDEJKO
Latarnia magiczna! I tego mi nie oszczędzili. Dziecinniejęzupełnie. I boję się, boję okropnie, mimo iż wiem, żemacie tu gdzieś ukryty reflektor.
Wstaje z klęczek.
Ale ja też muszę wreszcie zjeść kolację. Chodźmy, państwo.
MISTRZ
Ja zostanę tu z Janulką i wszczepię w jej psychicznykościotrup jad tajemnic najgorszych. Pewna doza zła,zwykłego łotrowskiego zła, nie da się uniknąć nawetw naszych wymiarach.
Idzie na lewo ku Janulce i Potworom. Za nim idzie Der Zipfel,Fizdejko kieruje się ociężale ku drzwiom. Za nim księstwode la Tréfouille, v. Plasewitz i Glissander. Lampa gaśnie.
FIZDEJKO
idąc
Krótkie spięcie. I to jeszcze nawet! O, jakże bać się będędziś przy świecach!
Wychodzą. Der Zipfel stoi na tle płonącego pieca, którytrochę przygasa.
MISTRZ
grzmiącym głosem
A teraz precz ze sztucznymi tajemnicami! Janulko, staniesz się w moich psychofizycznych szponach mediumurzeczywistnień najgłębszej żądzy przeżycia siebie w sposób najbardziej skondensowany. Ja pęknę chyba z rozkoszy! Ty sama nie przetrzymasz tego: przejdzie przezciebie prąd psychiki mocnej jak stado słoni.
JANULKA
Tak, tylko przyniosę jeść moim potworom.
Wybiega.
MISTRZ
odsłania przyłbicę i rzuca się na kolana przed łóżkiem, naktórym leży trup Elzy; płaczliwym głosem:
Po co tu ten trup? Ja jestem zwykły dobry człowiek!Czego wy ode mnie wszyscy chcecie? Czy to ja ją zabiłem? Ja niczego nie chcę! Tylko trochę, trochę odpocząć!
Wybucha histerycznym łkaniem. Ptasi skrzek Potworów. DerZipfel robi ruch ręką z góry na dół.
Kurtyna.
AKT DRUGI
Ponury wieczór jesienny zapada. Wnętrze dziewiczego, świerkowego lasu. Gdzieniegdzie sczerwieniała jarzębina przeświecaw gęstwie ciemnozielonej. Olbrzymie drzewa. Potworne mchyi grzyby: białe, żółte i czerwone. Na lewo, blisko rampy, stoirównolegle do niej szałas fantastyczny. Szerokie drzwi otwarte.Wewnątrz pali się ogień. Od czasu do czasu dym bucha i wychodzi przez dach. We drzwiach na wysokim progu siedzi Naczelnik Seansów, Der Zipfel. Na prawo na ściętym pniusiedzi Fizdejko, ubrany jako Starzec Leśny. Na głowie korona z gałązek. Długa siwa broda. Szata biała z seledynem. Przynim przebiera jagody w przetaku Janulka, ubrana jak Boginka Leśna. Dwa Potwory stoją na swoich podstawach na prawo.
FIZDEJKO
Tak więc udało mi się odwlec katastrofę na czas pewien.Trudno zdziecinniałemu — powiem otwarcie — zidiociałemu prawie starcowi przekroczyć nagle takie granice,przejrzeć takie perspektywy.
JANULKA
A ja myślę, że ta nasza ucieczka w przededniu koronacji była przez nich samych planowo obmyślona jako jedenz punktów programu. To sugestia Der Zipfla.
FIZDEJKO
Nie wiem. W głowie mi się mąci. Nie piję już nic odtygodnia. Chcę tylko spokoju. A mam przeczucie, że ktośtu nas dziś odwiedzi: człowiek, banda cała, zwierzę jakieśczy duch — wszystko jedno — ale ktoś przyjdzie i odtego wieczoru zależy wszystko inne.
DER ZIPFEL
Do diabła, stary kniaziu, z tą całą świadomą kompozycjążycia! Prawda? Lepsze jest istnienie w małym, opuszczonym domku.
FIZDEJKO
O tak! Dziwnym jest to, że najdziksze historie są udziałem tych, którzy najwięcej pragną spokoju. A jednak,jednak ciągle mnie niepokoi przeczucie, że mam coś jeszcze do zrobienia. A może mi się tylko wydaje — tak z przyzwyczajenia.
JANULKA
Czy wiesz, papo, że Mistrza zastałam w ten pamiętnywieczór płaczącego jak dziecko przy śmiertelnym łożumojej matki. Był potem nieczuły na nic prócz pewnychmoich sugestii erotycznych, którymi oplątałam go nazimno, z całą świadomością. Wydobyłam z niego wszystkona wierzch. Mówił mi rzeczy tak dziwne, że zdawało misię, iż lecę w jakąś małą dziurkę bez dna, że patrzęw oczy samej Nicości, pozbawione zupełnie wyrazu.
POTWÓR I
On ma chwile strasznego sentymentalizmu, jak każdyzresztą prawdziwy siłacz duchowy i komediant. Ale tonie są tak zwane realne uczucia.
POTWÓR II
Musisz mu pomóc w chwilach tych, Janulko, a nie byćdlań obcą i daleką. Kochaj w nim na zimno iskrę nieświadomości, która jest naciągnięciem sprężyn tego mózgu — opętanego samym sobą, potwora nadludzkiej wprostprzenikliwości co do dziejów świata.
JANULKA
smutnie
Może go nigdy już nie zobaczę? Nie przebaczyłabym citego, mój papusiu. Jedyny błędny rycerz na całym widnokręgu świata.
POTWÓR I
Zobaczysz go, zobaczysz na pewno — ale we wklęsłymzwierciadle twej własnej pustki, jako rzut odniesiony dourojonych spółrzędnych Der Zipfla — raczej sam urojonyukład odniesienia.
FIZDEJKO
Nie męczcie nas choć tutaj. Tajemnica naszego przyjazdudo tej leśniczówki zadręcza mnie formalnie aż do nudności. Chcę dziś, jak nigdy dotąd, uwierzyć w materializmdziejowy i ani rusz nie mogę.
POTWÓR I
Wspomnij ostatnią koronę świata, ostatnią zamkniętą kulturę, ostatnią myśl na przełęczy, z której ludzkość — och, przepraszam: wszystko jedno co — stoczy się pod swój własny wóz, jadący na hamulcach z niezmierzonej góryniebytu.
POTWÓR II
Wspomnij na wcielenie wszystkich erotycznych mitóww duszy biednej Janulki. Jesteście jedyni, jak i on: Mistrz.Przez Der Zipfla on dosięgnie was nawet na dnie śmierci.
FIZDEJKO
Ja nie mam siły nawet na samobójstwo, a umęczonyjestem samym sobą aż do zdechnięcia. I mimo to czujęsię młodzieńcem, który może się nawet zakochać.
Daleki dźwięk rogu.
POTWÓR I
To on. Znalazł nas.
DER ZIPFEL
wstając
Nareszcie rozpocznie się seans. Jesteście wszyscy duchami.Pamiętajcie o tym dobrze.
Dźwięk rogu dużo bliżej.
FIZDEJKO
A więc i tego mi nie oszczędzono! Ja, który całe życie brzydziłem się spirytyzmem, ja, który nie wierząc w duchy, stworzyłem najidiotyczniejszą w świecie biologiczną teorięciał astralnych — ja mam być duchem na seansie!
Zakrywa twarz rękami.
Co za upokorzenie!
JANULKA
Dopiero teraz dowiemy się, kim naprawdę jesteśmy. Janiewiele wiem o życiu, ale myślę, że można przeżyć jecałe nie znając siebie zupełnie. Chyba że zajdzie jakiśfakt demaskujący. Jeśli on znajdzie nas aż tu, przeznaczenie nasze będzie jasne. Musimy stoczyć się aż na samodno, jak kamień, kiedy puszczony ze szczytu stacza sięw dolinę.
Dźwięk rogu tuż ża drzewami na prawo i trzask łamanychgałęzi. Wbiega Mistrz, ubrany jak do polowania. Na ramionanarzucony ma biały płaszcz, jak w akcie I. Za nim w strojachmyśliwskich: v. Plasewitz, księstwo de la Tréfouille i Glissander, dalej dwunastu Bojarów w kożuchach. Przelatująwszyscy na lewo nie widząc nikogo i skupiają się przydrzwiach szałasu.
MISTRZ
do Der Zipfla
Gotowe, naczelniku?
DER ZIPFEL
Tak jest, panie hrabio. Nie żyją wszyscy na pewno. Możemy rozpocząć seans natychmiast.
Wszyscy włażą do szałasu i siadają dookoła ognia. Mistrzawidać en face w głębi, oświetlonego żarem od dołu. Der Zipfelstaje przy drzwiach wewnątrz, wychyla się i wywołuje duchy.
DER ZIPFEL
uroczyście
Duchu kniazia Fizdejki, ukaż się!
Fizdejko wstaje jak automat i krokiem zahipnotyzowanegopodchodzi ku drzwiom szałasu. Postać jego rysuje się ciemnona tle krwawo pałającego wnętrza.
FIZDEJKO
Jestem. Jest to szczyt upokorzenia. Nie ręczę, czy nieudaję ducha na seansie. Ale powiem to, co powiedziećmuszę. Męczę się potwornie niedosytem samego siebie.Chciałbym być wszystkim: objąć cały wszechświat, zdobyćwszelką wiedzę zupełnie sam — po raz pierwszy. Przekleństwo pożartych kultur dławi mnie jak zmora. Chciałbym też być artystą we wszystkich rodzajach sztuki i samstworzyć wszystko, co tylko było i może być przez wieczność całą w sztukach tych stworzone. Chciałbym byćjednocześnie żebrakiem i tym, który rzuca mu z nadmiarubogactwa marną sztukę złota. Chciałbym żyć własnymitrzewiami i pożreć się do ostatniej kości, a potem rozbłysnąć duchem we wszystkich mgławicach i słońcach nieskończonej, amorficznej przestrzeni.
MISTRZ
Przez najwyższą komplikację do zwierzęcej prawie prostoty i siły — to jest nasza zasada. Będziesz nasycony,duchu Eugeniusza Fizdejki.
Ptasi śmiech Potworów. Fizdejko znika, tzn. zapada się w zapadnię u drzwi szałasu.
DER ZIPFEL
Teraz Janulka. Prędzej. Fluid się wyczerpuje.
Janulka jak automat podchodzi na miejsce Fizdejki, rzucającpo drodze przetak.
MISTRZ
Czego chcesz, jedyna moja, ukochana Janulko?
JANULKA
Jestem nieodrodnym tworem papy w kobiecym wcieleniu.Chcę być świętą, nietykalną dla nikogo i dla samej siebiei jednocześnie chcę być rozdarta przez milion uściskównieznajomych obrzydliwych mężczyzn, którzy by się zarzynali wzajemnie o moje ciało. Chcę być wbita na pali smagana nahajami przez jakieś spotworniałe od pożądańludzkie bydlęta i jednocześnie chcę, aby błękitny pocałunek anioła, jak kwiat niedosiężny, spadł w najgłębszącichą dolinkę mojej dziewczynkowatej duszy. Chcę władaćświatem poprzez straszliwego tyrana, który by był tylkotchnieniem, aż do czarności purpurowo lśniącej mojejwłasnej ucieleśnionej w nim żądzy, spiętrzonej w krwawym mięsie pękających od potęgi muskułów, i był jednocześnie cieniem roztrwonionego w Nicości najskrytszegomarzenia bez treści, w zmarzniętym na kamień wszecheterze od wieczności po wieczność wymarłego Istnienia.Dosyć, bo pęknę!
DER ZIPFEL
Idź! Ja sam żałuję, że nie jestem twoim kochankiem.
Janulka znika w zapadni u drzwi szałasu.
MISTRZ
wstaje i zbliża się do drzwi
Jakże straszliwie wymagającymi stali się jako duchy! Czyzdołam ich zadowolić — ja, absolutny sceptyk w kwestiachnasycenia w ogóle?
DER ZIPFEL
Stań się pan także duchem, panie hrabio. Mam na tosposób wypróbowany.
MISTRZ
wychodząc z szałasu
Jaki?
DER ZIPFEL
wychodząc za nim
Oto jaki.
Strzela Mistrzowi w pierś z małego rewolweru. Do Bojarów
Może który z książąt odniesie trupa Mistrza za szałas.On musi się przetransformować w samotności.
Dwóch Bojarów niesie Mistrza za szałas, po czym wracają obaj.
v. PLASEWITZ
Wiecie, że jednak intuicja to cudowna rzecz: cokolwiekprzyjdzie do łba — wykonać natychmiast. Na intuicjęjeden jest tylko środek: policja! Na szczęście w naszympaństwie nie jest ona jeszcze dość zorganizowana. Oczywiście mówię o życiu, nie o filozofii. Tam — rolę policjispełnia ten przeklęty system logiki formalnej bez sprzeczności.
Wbijając krótki nóż myśliwski Der Zipflowi w piersi
Masz za wszystkie twoje blagi, stary prestidigitatorze!Uwolnię raz na zawsze twoje pseudoduchy spod wpływutych niby-fluidów. Podziękuj jeszcze, że nie puściłem naciebie przed śmiercią depresyjnych gazów, których jestemwynalazcą i fabrykantem.
Teraz dopiero Der Zipfel pada bez jęku i zaraz znika w zapadni przed szałasem.
A to co nowego? Znikł jak kamfora!
Jednocześnie zza szałasu wychodzi Mistrz, a z prawej stronyspomiędzy drzew Fizdejko wsparty na Janulce.
Mniejsza o niego. Dobrze, że ci przynajmniej są żywi i zdrowi.
Obciera nóż i chowa do futerału.
MISTRZ
do Fizdejki i Janulki
Słuchajcie, wy tam, dlaczego uciekliście przede mną?
FIZDEJKO
Przebacz, Gottfrydzie! Ja nie wiem, czy to, co mi proponujesz, nie jest ponad siły moje i Janulki. Jeszcze porawyrzec się wszystkiego.
Z szałasu wychodzą księstwo de la Tréfouille i Glissander,a za nimi dwunastu Bojarów.
MISTRZ
Wstydź się, Eugeniuszu, mamyż się cofnąć nakręciwszytaką maszynę? Mosty spalone. Nie mamy miejsca na tymświecie, chyba tylko w twojej zbydlęconej Litwie. Otoczeni pierścieniem socjalistycznych republik, zginąć musimy, o ile nie stworzymy czegoś diametralnie przeciwnego. Zbydlęcenie nie doszło tam tak wysoko jak u nas.Tam masy wierzą jeszcze w przyszłość. Tu — w naszychoczach — zaczyna się odwrotna fala historii. Ja nawetprzestałem uznawać nieodwracalność uspołecznienia, a tychcesz uciekać? Ale dokąd? A zresztą mam w odwodzieSemitów. Nic nam nie będzie.
FIZDEJKO
Nie wierzę nawet w twoją siłę. To straszne. Mnie samemubrakuje jakiejś odrobiny czegoś — jakiegoś atomu wiary.
JANULKA
wskazując Mistrza
Jemu też czegoś brakuje. On płakał jak dziecko przytrupie mamy. Mówiły mi o tym potwory.
MISTRZ
Ja wam powiem prawdę: ja jestem zwykły, w miarędobry człowieczek. I wy także jesteście tacy sami. W nasnie ma nic z tego, o czym mówimy. Ja mam gdzieś matkę,którą kocham i która cierpi, uważając mnie za gorszegoniż jestem. Ja mam siostrzyczki takie jak ona
wskazuje na Janulkę
— i nic mi do szczęścia nie brakuje. Nawet nie jestemuwodzicielem. Po prostu jestem wielkie nic: lubię sadzićkwiatki, czasem przeczytać jakąś powieść, pójść do znajomych, pograć w tenisa czy w szachy...
FIZDEJKO
Bój się Boga, Gottfrydzie, ja jestem taki sam zupełnie!Wszystko, co robimy, jest czystą dekoracją na tle naszejwłasnej nicości.
MISTRZ
Nie — moja idea deformacji życia wywraca wszystkiedawne wartości i ich kryteria. Wszystko jest nadbudową.W nicości płynie potworny szkielet mego okrętu. Nieznajdziesz tam mięsa ani flaków. Z twardego materiałuzbudowałem podstawę, która wisi o parę cali nad mojągłową. Tam żyję. Sztuczna psychika. Nas nie ma już oddawna — od wieków. Ale nie jesteśmy bezdusznymi kukłami ubranymi w łachy. Tylko w tobie trzeba to jeszczerozwinąć. A podstawy dostarczy nam zdziczała w socjalizmie ludzkość... Tfu, do diabła, znowu to ohydne słowo.
FIZDEJKO
Boże! Z czego ja zrobię nową, sztuczną duszę?!?
MISTRZ
Naucz się! Myślałem was okłamywać, ale widzę, że nietędy droga. Nauczę was prawdziwej techniki urojonegożycia. Słuchaj mnie: skłąb twoją własną nicość aż do dna,przekonaj się, że jesteś skończonym idiotą, bałwanemi niedołęgą, że nie ma w tobie ani krzty honoru, wiaryi talentu, że jesteś najnędzniejszym pasożytem, alfonsemi szpiegiem swej własnej jaźni — i wtedy na tym stwórztę jedną stalową beleczkę, połóż ją na tej nicości i wiedz —zaklinam cię, nie wierz, tylko wiedz — że się utrzyma,jak planeta w bezdennej przestrzeni. Stwórz w idealnejpróżni ten zarodek grawitacyjnego pola, które rozprężającsię utrzyma bez podpory olbrzymi gmach twego nowego „ja”.
FIZDEJKO
Dobrze, dobrze — ale ten pierwszy krok...
v. PLASEWITZ
Musisz to zrozumieć intuicyjnie, Gienku. Pojęciowo nikttemu rady nie da. Ja to zrobiłem już dawniej, też intuicyjnie, podświadomie, i wtedy to założyłem fabrykę depresyjnych gazów. Ale ciebie nie umiałem jakoś natchnąć tym nigdy.
MISTRZ
To trochę co innego. To samo co ja zrobili: Joël Kranzi de la Tréfouille, ale z moją pomocą. Wynik zależy też od danych. Ty masz niesłychane zdolności, Eugeniuszu;tylko złe wychowanie nie dało ci ich zużytkować. No, mój drogi, rusz się raz z miejsca.
FIZDEJKO
Dobrze — spróbuję. Ale wiesz, co mnie przeraża? — tote wszystkie drobiazgi: przemysł, handel, finanse i takdalej, i tak dalej... Ta nuda potworna realnego życia nawierzchołku władzy, to ciągłe podpisywanie niezliczonych papierów...
MISTRZ
Od tego jest Kranz i Plasewitz. My palcem nawet nieruszymy w tę stronę. No, stary, ostatnia chwila ucieka.Spiesz się.
FIZDEJKO
Brrrr... jak się boję! Mam takie uczucie, jak dziewica gwałcona przez batalion rozbestwionych żołnierzy, jak chrabąszcz, któremu by dawano końską lewatywę. Jeszczejedna kwestia: czemu to ja właśnie?...
MISTRZ
Dlatego, że masz taką córkę, że jesteś do pewnego stopniaksięciem krwi i że u was zaczęło się posocjalistyczne zbydlęcenie po raz pierwszy. Reszta — to czysty przypadek. W pewnych granicach poza poglądem fizycznym nie maabsolutnej konieczności, żeby to właśnie było, a nie cośinnego. Jest to ostatnie, psychologiczne rozwiązanie problemów: Korbowy, Wahazara i króla Hyrkanii. Błędyich polegały na tym, że Korbowa zabrnął w kompromis,Hyrkan nie miał następców, a poczciwy Gyubal chciał byćsamotnikiem zupełnym. Bez wzajemnych zwierzeń, bezkompletnej szczerości psychicznych mocarzy równych sobie absolutnie — nie ma mowy o prawdziwej deformacjiżycia. Nie potrzebuję tego objaśniać, bo wszyscy wiedząo tych nieudanych próbach przezwyciężenia zagadnieńludzkości w ogóle — ach, czyż nie można się już obejśćbez tego przeklętego słowa?
FIZDEJKO
z rozpaczą
Nie mogę. Nic nie mogę z siebie wydusić. Starczy marazm. Czemu to ja właśnie?!
MISTRZ
z pasją
Dlatego, że jesteś jedyny, jak i twoja zagwazdrana Janulka. Gdzież znajdę lepsze media? Na Trobriand Islands?Czy na Nowej Gwinei? A, do diabła starego, cierpliwościzaczyna mi już brakować. Ta ciągła samotność w piekielnym gmachu mojej sztucznej jaźni, gdzie jestem opuszczonym jak Karol V, jak maron na bezludnej wyspie. Potrzebuję równych sobie ludzi i równej sobie kobiety.Język wysechł mi od gadania! Robisz to, co ci każę, czynie robisz?
Do Bojarów
Zapalić tam pochodnie! Niech wszyscy patrzą!
FIZDEJKO
prężąc się i wydymając
Nie mogę! Nie mogę położyć tego węgielnego kamienia.Czuję pustkę i nudności. Wiem — jestem niczym. Och! Ja pęknę z tego wszystkiego. Miejcie litość.
Zapaliły się w rękach Bojarów pochodnie.
JANULKA
Papusiu, papusiu! Jeszcze troszeczkę! Jeszcze choćby odrobinę!
DE LA TRÉFOUILLE
Jeszcze, jeszcze! Myśmy wszyscy przez to przeszli, tylkonie tak świadomie. No i przy tym mniejszymi jesteśmyduchami w hierarchii istnień.
KSIĘŻNA
Teraz dopiero widzimy technikę przyszłych wydarzeń. Tojest cudowne! Mistrz rzucił na stół ostatnią kartę. W tymjest szalona siła. Szczerość największego ze sztucznych ludzi! I nam dane było to oglądać!
Fizdejko zgina się w kabłąk i jednocześnie naciska raptowniebalonik, który ma ukryty na brzuchu, pod ubraniem StarcaLeśnego. Głuchy huk.
FIZDEJKO
Przesiliłem się!
Pada.
MISTRZ
Pękł jak bomba! Teraz macie dowód, że jest to możliwe.To sztuczna duchowa siła. Fizycznie jest zdrów jak ogier.Pęknie tak jeszcze ze czterdzieści razy, ale stworzy siebiew innej psychicznej geometrii.
Do Fizdejki
Ale teraz nie będziesz już uciekał? Co? Czujesz tę dzikąrozkosz tworzenia siebie z nicości?
FIZDEJKO
zmęczonym głosem, wymawia „tak” jak kaczka
Tak, tak, tak. Tak, tak, tak. Ale jestem bardzo osłabiony.Teraz dopiero pojąłem całą wartość twego towarzystwa,Gottfrydzie. Teraz widzę konieczność naszej spółki. Przezwyciężenie nihilizmu w życiu! Przepiękna rzecz!
Mdleje.
MISTRZ
No cóż, Janulko? Czyż nie jest to wszystko wspaniałymdowodem istnienia utajonych głębin w człowieku — ach,co za świństwo! — w Istnieniu Poszczególnym. Wściekłato jest praca: będąc już absolutnie nikim wydusić z siebie nowy twór. Wiem, co powiesz: zdeformowany. A czymże są obrazy kubistów? A muzyka Schönberga czyż nie jest karykaturą uczuć? Ale nam nie o uczucia chodzi — o nowe formy w życiu, kiedy skończyła się już sztuka. Moja teoria jest tym, czym teoria Arrheniusa w kosmogonii: przezwyciężeniem entropii. Dzicz, miazgę, na której rośniemy, stwarza dla nas socjalizm — a na tym tlepiętrzą się dopiero żelazobetonowe, sztucznie konstrukcyjnewidma naszych nowych jaźni.
JANULKA
z żalem
Więc ty mnie nigdy nie pokochasz, Gottfrydzie?
MISTRZ
Możesz być jeszcze tej nocy moją kochanką, ale kochaćsię nie będziemy nigdy. Uczucia są tylko pretekstem dlaCzystej Formy w życiu.
JANULKA
wesoło
Ach, jeśli tak to rozumiesz, to ślicznie. — Bałam się tylkojakiejś ascezy. Bo ja mam też ciało, Gottfrydzie, i tobardzo ładne.
Ociera się o niego.
MISTRZ
Tylko nie teraz. Na wszystko mamy jeszcze czas.
Gwiżdże w świstawkę, ewentualnie świszczę w gwizdawkę.Słychać szum motoru i spadnięcie czegoś ciężkiego w lesie.
JANULKA
w zachwycie
Czuję teraz, jak w tej nowej nicości nasyca się moja ostateczna żądza. Kiedyś, dawno temu, a może we śnie, chciałam mieć wszystko. Tylko w sztucznej psychice jest tomożliwe. Gottfrydzie, dajesz mi świat w postaci skomprymowanej pigułki i ja się nasycam, nasycam i wypełniamwszystkim.
MISTRZ
Cieszę się bardzo, że cię nareszcie przekonałem.
Obejmuje ją i całuje w głowę.
JANULKA
Słuchaj, ależ my możemy w tej drugiej jaźni stworzyćnowe uczucia — takie, jakich nigdy nie było — amalgamat największych sprzeczności.
MISTRZ
Tylko dla formy, tylko dla formy, moje dziecko. Księżnade la Tréfouille była moją kochanką. Ona ci wskaże odpowiednią drogę. Wierzę, że z czasem dasz mi chwileprawdziwego zdumienia nad sobą samym.
KSIĘŻNA
Mam nadzieję, że będziesz pojętną uczennicą, moja Janulko.
Podchodzi do niej i obejmuje ją.
GLISSANDER
A ja stworzę jeszcze coś dziwniejszego: nową sztukę, wypływającą ze sztucznie zdeformowanej jaźni. Czysta Formaw drugiej potędze czy coś podobnego.
MISTRZ
Marzenia improduktywa! Ale i tacy będą nam potrzebni dla zapchania pewnych dziur...
Wchodzi Joël Kranz z Rederhagazem i Haberboazem.
Joël, od jutra zaczynając zorganizujesz z panem v. Plasewitz nasz handel, przemysł i inne te okropnie nudne rzeczy.
JOËL
Tak jest, Mistrzu, szkolnictwo, sądownictwo, więzienia, szpitale wariatów i nową religię dla zdziczałej masy. Zaczynamy wszystko od samiutkiego początku. Zapraszam państwa wszystkich na mój aeroplan. Trudno — jesteśmybądź co bądź ludzie cywilizacji.
Zza szałasu ukazuje się Naczelnik Seansów: Der Zipfel.
DER ZIPFEL
krzyczy donośnym głosem
Seans skończony!!!
Fizdejko zrywa się na równe nogi. Potwory skrzeczą.
v. PLASEWITZ
A teraz na koronację Fizdejki! Teraz zobaczymy, jakwygląda ta nowa rzeczywistość — piąta rzeczywistość,według terminologii Leona Chwistka.
Pochód z pochodniami rusza na prawo.
POTWORY
A nie zapominajcie o nas!
Kurtyna.
AKT TRZECI
Lewa część sceny przedstawia salę tronową w pałacu Fizdejki,w stylu fantastyczno-spiczastym. Na lewo w rogu tron, ustawiony twarzą na przekątni całej sceny. Ściana lewa żółta,przechodzi w ciemnożółty i pomarańczowy w miarę zbliżaniasię ku czarnym drzwiom w środkowej ścianie. Lewa połowadrzwi w stylu spiczastym. Czarne desenie z przecinających siętrójkątów. Prawą połowę sceny zajmuje kawiarnia w stylu fantastyczno-okrągłym. Dużo stolików i krzeseł. W głębi oknodla podawania potraw. Od drzwi zaczynają się czarne, kolistedesenie, a kolor od czerwonego, przez purpurę, przechodziw zupełnie czysty fiolet na ścianie prawej. Strona tronowaciemnawa — kawiarniana oświetlona. Tron czarny w złotedesenie posiada dwie kondygnacje. Na niższej siedzi Fizdejko.Ma ogolone wąsy, jest strasznie trupio bladozielony. Ubranyjest w purpurowy płaszcz na ubraniu z I aktu. Na wyższejkondygnacji siedzą dwa Potwory. Na prawo od tronu stoiGlissander we fraku, na lewo — Naczelnik Seansów Der Zipfel. Oprócz okienka do podawania, okien nie ma. Na czele dwunastu Bojarów wchodzi Mistrz, ubrany jak w akcie I, z odsłoniętą przyłbicą, z Janulką w stroju żałobnym i ogromnym czarnym kapeluszu. Stają między częścią tronową a kawiarnianą. Koło stolików krzątają się: de la Tréfouille jakokelner i Księżna Amalia jako kelnerka.
FIZDEJKO
ponuro
Zdaje się, że jestem definitywnie spreparowany. Życiemoje zmieniło się w jakąś potworną malignę. Tworzęnowe światy wewnętrzne z łatwością notorycznego czarodzieja.
JANULKA
podchodząc ku tronowi
Papusiu, ja tworzę chyba jeszcze więcej — sztuczne uczucia takie, jakich w życiu wcale nie ma. Zaraziłam tymGottfryda. Jestem jego perwersyjną kochanką, a myślę,że zostanę i żoną. On jest następcą tronu? Prawda?
FIZDEJKO
Mówisz o tym tak, jak gdyby pojęcie następstwa nie implikowało pojęcia śmierci twego ojca. Wyrzut ten —o ile wyrzutem nazwać to można — robię ci jeszcze automatycznie z tej strony świeżo osiągniętych granic. Samjestem istotnie — wraz z nim i tobą —
wskazuje Mistrza i Janulkę
— w tym piekielnym świecie sztucznej psychicznej konstrukcji. Cudowny świat! Ale jest tylko potencjalnym.Nie wiem, jak będzie wyglądać rzeczywistość.
MISTRZ
W każdym razie będzie piąta. Chwistek wyczerpał czterypierwsze w zupełności. Zaraz zrobimy próbę. Światła!
De la Tréfouille przekręca guzik lampy łukowej i mnóstważarowych. Wchodzi Joël Kranz ze swymi chasydami. Nie zwracając uwagi na nikogo zajmują miejsca przy stoliku w kawiarni.
DE LA TRÉFOUILLE
Trzy czarne dla panów.
Biegnie do okienka. Księżna podaje ciastka.
FIZDEJKO
Czemu ten błazen został kelnerem?
MISTRZ
Jest to problem zupełnie nieistotny. Tak zwane ćwiczeniatransformacyjne dla duchów niższej klasy.
FIZDEJKO
A więc zaczynajmy raz, do diabła, tę piekielną komedię.Ja mówię — zwracam wam uwagę — więcej niż cezarAugust. On, kończąc wszystko, przyznał się, ja — zaczynając. A zresztą, są to inne dymensje i współczynniki:on zaczynał upadek Rzymu — my tkwimy, jak staregrzyby, w głębi puszcz zbolszewizowanych — to jest, coja powiedziałem? Ludzkość? Precz z tym! Siedzimy wśródpierwotnej dziczy.
MISTRZ
O — teraz dobrze. Jakiż będzie twój pierwszy krokwładcy? Nie chcę ci się narzucać tak od razu z pomysłami.
FIZDEJKO
Wprowadźcie moich wasali — wasali, powtarzam —a ujrzycie, że nie różnią się niczym od niedźwiedzi. Tobydło — skończona bydłokracja, idąca pod byle jakinóż. No — i cóż dalej? Moja sztuczna konstrukcja spiętrza się coraz wyżej. Wyżej, wyżej — aż zabraknie samejwysokości. Ja jestem samą wysokością: Jego Wysokośćksiążę Litwy Eugeniusz nie wiem który Fizdejko! Samanazwa może przyprawić o kolki. Och — ja pęknę dziś,po raz nie wiem który — wydyma mnie czysta nicość.
Krzyczy.
Joël! Joël! Zaświatowy polipie z innej geometrii! Czyśstworzył już wszystkie, niewyrażalne w swej bezmiernejnudzie, instytucje?!
MISTRZ
Spokojniej, spokojniej. Spokój jest najwyższym zbytkiem,na jaki mogą sobie pozwolić ludzie naszego pokroju. Mów,Joël. Niech cię nie przeraża nienasycenie naszego władcy.Jest jak sucha gąbka w swych nieogarnionych pragnieniach. Pochłania wszystko, jak świnia świętego Antoniego.
KRANZ
wstaje gwałtownie od stolika, wylewając kawę; chasydzi siedzą dalej bez ruchu.
Panowie, ja nie mogę być spokojnym. Chciałem się opanować, ale nie mogę. Ja się trzęsę cały z dzikiej furii.Ja nie mam czasu. Życie jest krótkie — ach, jak krótkie!A muszę zrobić wszystko to, do czego jestem stworzony.Są już ramy i genialne koncepcje, ale któż je wypełnićzdoła! Wy się bawicie — ja wiem, bawicie się dobrze —ale ja wypełniać muszę — ja nie mam czasu — ja proszęo rozkazy!
FIZDEJKO
Wyrżnąć wszystkich. Nie chcę nikogo — chcę być zupełnie sam.
MISTRZ
Eugeniuszu, nie siedź na tronie w takim razie. Jakowładca musisz być zawsze w nieodpowiednim dla siebietowarzystwie — z wyjątkiem paru osób najbliższych — oczywiście. Pojęcie władzy implikuje pojęcie miazgi. Znanyproblem Karola V. Ale on rozwiązał go w klasztorze,jako zegarmistrz.
FIZDEJKO
Dobrze — chcę miazgi, ale prawdziwej. Ostatecznie tyz Janulką możesz zostać jako następca. Ale poza tymnic — jedna miazga. Chcę być władcą samotnym.
KRANZ
Panie de la Tréfouille! Jeszcze jedna kawa! Z tym panem przeprawa będzie ciężka. Sztuczna jaźń zerwała musię z łańcucha jak wściekły pies. Zauważ pan na serio,panie Fizdejko, że ja już i tak wziąłem ciężary ponadsiły: szkolnictwo, sądownictwo, handel...
FIZDEJKO
Wiem, wiem: przemysł, finanse i tak dalej, i tak dalej.Konam z nudy na samą myśl o tym.
De la Tréfouille podaje kawę Kranzowi, który pije stojąc.
KRANZ
Jakkolwiek działy te są dość prymitywne w naszym nowym państwie, jednak jak na jednego Semitę pracy mampo uszy...
FIZDEJKO
Lepiej powiedzcie, czemu czuję ciągle potrzebę normalnych związków pojęć?
MISTRZ
Oto czemu: za mało samotnym jesteś sam w stosunku dosiebie. Radzę ci, skup do ostatnich natężeń twoją mocwykrzywiania i bądź raz karykaturą twej własnej wolii przeznaczenia. Ja tylko wyzwalam — nie tworzę. Mojedziałanie, jako następcy tronu, może być tylko i jedyniekatalityczne.
FIZDEJKO
Katalizuj do woli, ale czemu mnie właśnie? Czemu głównym obiektem twym nie jest Kranz, de la Tréfouille lub moja nieboszczka żona?
Wchodzi kniagini Elza, ubrana jak w akcie I, i kładzie siępowoli u stóp tronu.
O, w niedobrą godzinę wymówiłem to słowo. Panie, świećnad jej duszą — mnie nie obchodzi to już nic. Tylko dlaczego ja?
Wchodzi v. Plasewitz.
O — dlaczego nie on?!
Wskazuje v. Plasewitza.
MISTRZ
Wyrwałeś mi z ust to pytanie. Nie mówię o sobie, aleczemu nie on?
Wskazuje v. Plasewitza.
Czemu? Dlatego że nie on. Dlatego. Bezpośrednie poczucie przyczynowości stworzyło to piekielne słówko: „dlaczego”. Znaczenie tego jest czysto negatywne. Dlategodzieje się to, że właśnie nie dzieje się coś innego.Nie mamy nieskończonego szeregu przyczyn aż do prapoczątku — mamy tylko konieczne wycinki. Przecież niechcesz zejść do roli wycinka, Eugeniuszu. Materia żywa:konik polny, krowa, ja sam i ty nawet, przeczymy temuprawu absolutnie. Wyzbądź się przesądów, bo inaczej koronacja nie dojdzie do skutku.
FIZDEJKO
Wielka mi groźba! A zresztą, ja rozumiem nawet czysty przypadek, ale poza mną. Postaram się jednak spojrzećna siebie zupełnie z boku, całkiem obiektywnie.
Wygina się na tronie.
O już — już skończone. Już widzę siebie na tronie, najedynym tronie tej ziemi.
MISTRZ
Gdybyś nie był pod wpływem ogólnej demokratyzacji,nie pytałbyś o to wcale, Eugeniuszu. Przyjąłbyś przeznaczenie twe takim, jakim jest.
Fizdejko wykręca się dziko.
Ale stał się bądź co bądź cud: przez pojęcie absolutnejprzyczynowej czy funkcjonalnej zależności doszedł do pojęcia absolutnej wolności — odwrotnie niż Maurycy Blondel, który twierdził, że tylko przez swobodę mamy poczucie determinizmu. To wszystko może wydać się wamnudnym, ale mimo to są to pierwsze podstawy dla CzystejFormy w życiu społecznym... tfu, do licha, co za ohydnesłowo!
v. PLASEWITZ
Ujęcie to podoba mi się. Nawet największa przyjemnośćnic nie jest warta bez odpowiedniego steoretyzowania. Zaczynajmy ceremonię.
KRANZ
pospiesznie
Tak jest, zaczynajmy. Bydlęcieć zaczynają całe socjalistyczne republiki obok nas i masa krajów jest do zawojowania. Tylko stwórzmy wprzód wojsko. Trzeba jak najprędzej podpisać dekrety.
FIZDEJKO
Ale co mnie dziwi, że ty, Joël, taki zwykły sobie Żydek,idziesz teraz przeciw wszystkim Żydom świata.
KRANZ
Są Żydzi i Żydzi. Dla was, Ariów, my podobni jesteśmydo siebie jak nieboszczyki-Chińczyki. Ale są Żydzii Żydzi przez wszystkie wielkie pięć liter. Ostatni naródna tej planecie. Ale to jest już prawie metafizyka. Prędzej,prędzej — beze mnie moglibyście co najwyżej wstąpić doteatru. Ja nadziewam nowym farszem stare skorupy. Aleczymże jest najlepszy farsz bez skorup — i na odwrót:formy bez nadzienia niczym są. Musimy działać razem,a nade wszystko szybko, szybko, szybko!
MISTRZ
Zaczynamy. Kranz, masz koronę?
KRANZ
Owszem — tylko bez żadnych ceremonii. Możecie się,panowie, wobec mnie nie krępować.
Wydobywa spod surduta złotą koroną i kładzie ją Fizdejce na głowę.
Oto ja, Joël Kranz, wszechwładny minister-premier, koronuję ciebie, Fizdejko, na króla nowobarbarzyńskiej Litwy i Białorusi. I skończone — ani słowa więcej. Oby całepaństwo nasze nie było tylko premierą! Podpisuj, sire,papiery i jadę dalej. Ani chwili czasu do stracenia.
Podaje Fizdejce plik papierów i fountain-pen. Fizdejko gorączkowo podpisuje.
MISTRZ
Jak niesłychanie sprawnie działa nasza państwowa maszyna. Prawda, bojarowie?
Szmer wśród Bojarów i pokłony.
FIZDEJKO
Gotowe, ekscelencjo Kranz. Mianuję cię hrabią, drogiJoëlu. Pierwsze urzeczywistnienie tylu, tylu snów.
Chce go uścisnąć.
KRANZ
usuwając się
Nie mam czasu. Państwo jest na mojej głowie, a nie tytularne fatałaszki.
Wylatuje przez drzwi pędem. Za nim wybiegają chasydzi, którzy zerwali się raptownie od stolika, bełkocząc niezrozumiałewyrazy.
MISTRZ
No — nareszcie zostaliśmy sami. Możemy zająć się fantastyczną stroną problemu. Potąd —
przejeżdża palcem po gardle
— mam już tych spraw życiowo-państwowych.
FIZDEJKO
A więc bawmy się. Wszystkich bojarów, mych wasali i rywali, skazuję tym oto słownym wyrokiem na śmierć.Tego już nie podpiszę, bo jestem zmęczony urzędowaniemrealnym. Ustawić się według wzrostu.
Bojarowie ustawiają się w szeregu przed tronem.
MISTRZ
To jest tylko wstęp.
Do Bojarów
Na prawo — zwrot!!
Bojarowie wykonują zwrot na prawo.
FIZDEJKO
A teraz niech każdy zabija toporem tego, którego maprzed sobą.
Pierwszy Bojar wali swego potylnika w głowę. Drugi Bojar pada.
No — dalej!
II BOJAR
konając
Ja nie mam kogo walić. O Boże — co za męka! Kniaziówno, to przez ciebie giniemy. My się w tobie kochamy od dawna — od pieluch prawie.
FIZDEJKO
No — dalej, dalej: Trzeci — Czwartego, Piąty — Szóstego,Siódmy — Ósmego i tak dalej.
III BOJAR
Aha — rozumiem. Bądź przeklęta, Janulko.
Wali Czwartego. Reszta robi to samo.
JANULKA
Ach, teraz rozumiem wszystko. Jakże was kocham obu:papusia i ciebie, Mistrzu!
MISTRZ
Co?
JANULKA
pospiesznie
Nie — nie kocham was — to stare przyzwyczajenie: podziwiam w was odwrotność waszych natur, odbitych,w krzywym zwierciadle mego zdeformowanego serca —ale ciebie, Gottfrydzie, inaczej niż papusia.
Zostają: Pierwszy, Trzeci, Piąty, Siódmy, Dziewiąty i Jedenasty Bojar. Trupy padają na prawo.
FIZDEJKO
grzmiącym głosem
Ścieśnić rząd! Szlusuj! A, to cudowna zabawa!
Bojarowie stają w ścieśnionym rzędzie.
MISTRZ
Jak dawni cesarze Niemiec walczysz z wasalami, sire.Ale o ile prostsze masz zadanie. To są barany, nie ludzie,a w dodatku potomkowie udzielnych książąt. Jazda dalej!
FIZDEJKO
To samo co poprzednio! Prędzej! Władza moja puchniejak olbrzymi wrzód nalany ropą! On musi pęknąć!
Pierwszy Bojar uderza Trzeciego, Piąty — Siódmego, Dziewiąty — Jedenastego.
I BOJAR
Zdaje się, że ja jeden zostanę.
FIZDEJKO
Możliwe — nie znam się na matematyce. Szlusuj i tosamo co pierwej!
Pierwszy, Piąty i Dziewiąty ścieśniają rząd. Pierwszy waliPiątego.
Dziewiąty: zwrot w tył i walczcie ze sobą!!
Dwaj Bojarowie walczą.
Zupełnie jak gladiatorzy. Zdaje mi się, że jestem rzymskim cezarem!
Dziewiąty Bojar powala Pierwszego i staje, dumnie wspierającsię pod boki.
IX BOJAR
No i cóż teraz powiecie, panie Fizdejko? Czy ja nie jestemteż godzien być królem jako wy? Hę? Ja — zbydlęconyprzez socjalizm inteligent, a do tego pan z panów, z dziadapradziada?
MISTRZ
strzelając mu w ucho z browninga
Godzien jesteś — owszem. Ale przełknij przedtem tenkarmelek bez zakrztuszenia.
Dziewiąty Bojar pada.
FIZDEJKO
Tym strzałem rozwiązałeś dla mnie problemat władzy,Gottfrydzie. Godzien jesteś mojej córki. Bierz ją, a wasoboje wszyscy diabli. Nudno mi.
Schodzi z tronu, idzie do kawiarni i siada przy stoliku.
Jednak bez kawiarni pewne organizacje duchowe żyć niemogą.
De la Tréfouille daje mu kawę.
JANULKA
Gottfrydzie, wybacz mi, ja jestem już w sferze urojonychuczuć. Gdybyś znał perwersyjność myśli mych, oszalałbyśze zmieszanego z rozkoszą żalu, ze wstrętu i dumy, z pobłażania, upokorzenia, przywiązania i ze zwykłego erotycznego rozdrażnienia. A jednak jestem kobietą. Wszystko to jest udawanie poprzebieranych bydląt, nie wyłączając samego papusia. Kochaj mnie sztuczną miłością, jakodzikie zwierzątko, Gottfrydzie. Ja nie wytrzymam dłużej.Ten strzał mnie dobił. Ja się wścieknę od tego rozpaczliwego pożądania.
MISTRZ
zimno i stanowczo
Chodź na kawę, Janulko. Nie rozumiesz mnie jeszcze dokładnie. Nie chodzi o komplikację uczuć znanych, tylkoo coś nowego, niepojętego. Jeszcze za mało masz w sobiesztucznej jaźni. Proszę cię, nim stracę cierpliwość i zbijęcię w sposób zupełnie ordynarny, zostań kochanką mego adiutanta, księcia de la Tréfouille. Dopiero po nim będziesz mogła ocenić moje psychiczne, a nie tylko fizycznewdzięki. Małe odciążenie od czysto erotycznych nieporozumień.
Przysiada się do stolika Fizdejki. Janulka zadąsana zbliża siędo Alfreda i z nim flirtuje przy okienku. Wstaje Kniaginii zajmuje osobny stolik. Przysiadają się do niej: v. Plasewitzi Glissander. Mistrz Seansów, Der Zipfel, siada na tronie.Mistrz wstaje z uszanowaniem.
FIZDEJKO
Dwie kawy i beczkę likieru. Może być strega.
Księżna przytacza beczkę z gumową rurą. Fizdejko i Mistrzpodają ją sobie wzajemnie podczas pauz w rozmowie.
Siadaj, mój metafizyczny zięciu i następco. Spracowaliśmysię urzędowaniem w sztucznych kondygnacjach jaźni. MójBoże! Piąta rzeczywistość! Więc tylko tyle? Więc niezdołamy nawet stworzyć snu dość zabawnego? Ależ tobyłoby tylko najczwarciejszą rzeczywistością i sam Chwistek pękłby z niemożności dodania choćby jednej setnejnowego współczynnika. Czyż na to spotęgowałem mojąnicość aż do pęknięcia, żeby pójść potem na kawę dokawiarni? Rozumiem teraz urządzenie tej sali przezGlissandera. Symbolizm!! Wolałbym skończyć jako StarzecLeśny, jako nadleśny w twoich dobrach, Gottfrydzie.Finansowo zrujnowany jestem zupełnie. Teraz wiem, czemu córkę moją uwodzi mi zwykły książę-kelner.
MISTRZ
siadając przy nim
Więcej kawy, księżno! Całą maszynkę najlepiej. Noc jestdługa — nie wiadomo w ogóle, czy się skończy.
Niebieskawy pobrzask daje się odczuć na sali mimo brakuokien, a światła powoli gasną.
Chcesz, królu, programowo dokonać czegoś wbrew namsamym, naszym sztucznym jaźniom i nawet wbrew naszejintuicji chwili. Oto córkę twą, a moją narzeczoną oddałem fagasowi w kawiarni. Tam zbydlęcone masy burząsię jak olbrzymia kałuża. Możemy na nią wypłynąć lubbawić się u brzegu jak dzieci, puszczając małe okręciki.Ale wprzód, za życia twego jeszcze, rozegramy państwomiędzy nas.
FIZDEJKO
Bój się Boga, w jaki sposób? Daj mi choć chwilkę odpocząć.
MISTRZ
Nie — wyznam ci ostatnią prawdę: ja, który chcę byćdobrym, same świństwa popełniam mimo woli. Chcę siędziś oczyścić, choćby przez śmierć honorową. Chciałbymwalczyć, ale z jakąś godną mnie potęgą. Za łatwe były mi te zwycięstwa. Zakończmy noc tę pojedynkiem.
FIZDEJKO
Księżna nalewa mu kawę.
Walcz z Plasewitzem, z Glissanderem, nawet z Kranzemwalcz — tylko nie ze mną. Uszanuj króla i teścia. Mojacórka puściła się z kelnerem — nie roszczę żadnychpraw — wiem, że to była próba.
MISTRZ
Tak — to był mój największy upadek. Chciałem wypróbować jej miłość, bo się w niej najzwyklej w świeciezakochałem. Próba się nie udała. Zemsta to za to, żetyle czasu kłamałem przed nią, wmawiając jej rzeczyurojone.
FIZDEJKO
Mniejsza z tym. Ale kim jest ten twój rywal? Kelneremz mitrą w kieszeni. Nie wiemy nic więcej. Ale czydużo więcej wiemy o nas samych?
MISTRZ
niepewnie
No — zawsze coś niecoś...
FIZDEJKO
Nic — czasem fakt jakiś bardzo dziwaczny odsłania nam,kawałek czegoś pod maską. Ale nawet nie możemy pewnibyć, czy to twarz, czy całkiem co innego. Kim ja samjestem? Czuję ten piekielny strach przed samym sobąi nic mnie już nie uspokoi.
MISTRZ
Proszę mnie nie sugestionować. Ja nie chcę bać się siebie.To jest obłęd. Im większa jest sztuczność, tym mniejszyjest lęk. Nie bałem się dotąd niczego.
FIZDEJKO
Nieprawda — ukrywałeś to tylko przed sobą jak wariatukrywający przed sobą swe szaleństwo. Z tym gorsząsiłą wybucha to potem.
MISTRZ
Ha! Ja się wścieknę z tym jasnowidzącym starcem. Ratujcie mnie!
Wszyscy się śmieją na sali. Śmiech ustaje nagle, skoro Fizdejko zaczyna mówić.
FIZDEJKO
Tak, tak — im sztuczniejsza psychika, tym większy strachprzed sobą. Zawlokłeś mnie na szczyt i tam zdechnęz przerażenia, nie mogąc zejść już na dół. I nie licz namnie już, Gottfrydzie. Sam też nie wybrnę, ale cóżz tego — jestem stary. Szkoda mi ciebie, mój chłopcze.
MISTRZ
wstając
To wprost nie do zniesienia. Zamiast być moim medium,on sam przetworzył mnie jak czarodziej.
FIZDEJKO
Tak — wszystkim nam zdaje się, że wiemy, kim jesteśmy. Mówię wam: tyle o tym wiemy, ile o sobie wiedzą jętki jednodniowe i mikroby. Przemijamy jak one i tylez nas prawie co z nich zostaje. Wyginęli moi bojarowie —niegodni byli mnie jako wasale. Sami jesteśmy, sierotynieszczęsne, a świat jest straszny i nieznany przed nami.I nic nas już nie okłamie: ani fach, ani stanowisko, aniżadna filozofia, ni religia. Za wiele wiemy, aby wiedziećnaprawdę. A rządzić nie mamy ochoty, a nade wszystko —kim rządzić nie mamy. Nicość zwycięża.
Woła w tył, za siebie.
Uprzątnąć trupy tam!!
DER ZIPFEL
z tronu
Wstać!!
Bojarowie wstają jak jeden mąż.
Równy krok! Przeze drzwi marsz!!!
Bojarowie wychodzą rzędem, machając toporami.
MISTRZ
Oto jest dyscyplina! Nawet trupy nas słuchają. Ten pomysł ożywił mnie. Czyż nie jest to dość dziwaczne, abyusprawiedliwić nawet nasz upadek?
FIZDEJKO
Dziwaczność nie jest też bezwzględna. Zależy od osobnika, który daje jej możność urzeczywistnienia. Ten błazen,Der Zipfel, jest dla mnie wcieleniem pospolitości. Cokolwiek by nie zrobił, jest to dla mnie osobiście tylkowulgarnym „trickiem”.
Ponuro
I ja mam jakieś granice w mojej sztucznej, żelazobetonowej, par excellence współczesnej jaźni.
DE LA TRÉFOUILLE
Współczesnej — ale czemu?
FIZDEJKO
wstaje, śmiejąc się
Wybuchowi sto pięćdziesiątej szóstej gwiazdy w mgławicyAndromedy. Współczesność jest fikcją w fizyce. A cóż dopiero mówić o kwestii dowolnego przemieszczenia kulturw czasie historycznym!
DE LA TRÉFOUILLE
Tym powiedzeniem zarżnął mnie pan ostatecznie.
Siada i ociera serwetą pot z czoła.
JANULKA
podbiegając
Ja cię uratuję, mój książę. Już wiem: z Gottfrydembędziesz się bić tylko ty, i to o mnie.
Do Fizdejki
To jemu oddał mnie Mistrz na dokończenie erotycznejedukacji. I to z wielkiej miłości! Cha, cha, cha! Niech zato teraz odpowie.
FIZDEJKO
A — róbcie sobie, co chcecie — ja muszę się przespać trochę.
Zdejmuje koronę i kładzie się na ziemi między stolikami,zawijając się w swój purpurowy płaszcz.
KSIĘŻNA
Ale pod warunkiem, że jednak panna Fizdejko odda mimego męża. Francja też chyba zbydlęcieje za naszegożycia, a wtedy któż będzie lepszym francuskim Fizdejkąod niego?
MISTRZ
Zgadzam się dziś na wszystko. O ile się wam to uda, możewtedy znajdzie się nareszcie jakiś litewski de la Tréfouille.Dręczy mnie jedna tylko myśl, że dla stworzenia takiejsytuacji jak dzisiejsza nie potrzebowaliśmy aż państwa,z całym handlem, przemysłem i tak dalej, całej tej piekielnej pracy, którą włożył w to Joël Kranz. Wystarczyłbymały pokoik w jakimś trzeciorzędnym hotelu. Czy tło nieprzerasta tego, co miało się na nim ukazać?
DE LA TRÉFOUILLE
Jest to maksimum zbytku: stworzyć tło dla samego tłai nie ukazać na nim niczego. Życie wewnętrzne, jegoszczyty i przepaście, niezależne są od stopnia władzy, bogactwa i powodzenia...
MISTRZ
Pociechy tego rodzaju dobre są dla takich makrotów jak pan, panie Alfredzie. Na to, aby ten pogląd stał się rzeczywistością, trzeba być świętym. Ale ani pan, ani ja niminie jesteśmy. Ja przyjmuję cios w samo serce: boję sięsiebie, jak żadnego widma ani śmierci nigdy dotąd się niebałem. Jest mi wprost straszno.
DE LA TRÉFOUILLE
No, Mistrzu: bijemy się na spojrzenia!
Do Janulki
Zaręczam ci, że pojedynek ten jest dla niego o wiele niebezpieczniejszy, niż gdybyśmy bili się na szpady, rewolwery lub nawet na depresyjne gazy Plasewitza.
Do Mistrza
Patrz w moje oczy, dobry, współczesny, mały człowieczku — przypomnij sobie rozmowy nasze sprzed lat pięciu —byłem wtedy prawie dzieckiem...
Świt coraz wyraźniejszy. Mistrz chwieje się i szuka oparcia.Łapie się za krzesło.
MISTRZ
złamanym głosem
Nie mogę się oprzeć. Zdaje mi się, że ciebie jednego kocham na tym okropnym, pustym świecie. Jestem biedny, słaby człowiek, pełen najsprzeczniejszych, a przy tym zupełnie zwykłych uczuć.
DE LA TRÉFOUILLE
Amalio, wyprowadź Mistrza do naszej sypialni, a sama wracaj zaraz po Janulkę — przyjdzie czas i na nią.
Mistrz bezwładny, wyprowadzony przez Księżnę, wychodzi.
POTWÓR
No — a teraz na nas kolej.
Złazi z tronu. Za nim Drugi Potwór. Der Zipfel siedzi dalej natronie. Podstawki Potworów wiszą na nich, jak spódniczki,odsłaniając podarte, strzępiaste, długie, ale trochę za krótkiespodnie i bose nogi. Podchodzą do stolików.
II POTWÓR
Kawy, kawy i likierów. Nie wiemy nazw, byleby były drogie.
JANULKA
Więc wy jesteście tym, za co was brałam: po prostu jesteście symbolami ostatniej nędzy przedświtowych złudzeń.
I POTWÓR
Nie jesteśmy symbolami. Nikt nie wie, ani my sami, któryz nas jest kobietą. Czekamy nowego grzechu. Jesteśmysami w sobie zamkniętym światem absolutnych, ale spotworniałych idei. Piąta rzeczywistość jest nonsensem samym w sobie, jest tylko ostatnią maską ginących arystokratów ducha. Kawy! Kawy!
Siadają oba przy stoliku kniagini Elzy.
JANULKA
Więc nawet na was liczyć już nie można? Wstrętne są tewasze bose nogi i podarte portasy. Miałam was za żywychpółbożków, za coś nie z tego świata. I co z tego zostało?
De la Tréfouille podaje Potworom kawę.
I POTWÓR
nalewając
Od góry jesteśmy, zdaje się, jeszcze dość dziwaczni.
JANULKA
A potem pokaże się, że i do góry także jest nie to. Achjakie to przykre! Mamo, ja wracam do ciebie na ostatecznąnędzę. Ja chcę zacząć wszystko od samego początku.
ELZA
spokojnie
Za późno, moje dziecko. Ojciec mój powiadomił mnieo wszystkim. Bez ślubu oddałaś się przewrotnym żądzomMistrza. Możesz sobie wstąpić do jego fraucymeru.
Pije kawę.
JANULKA
To jest nieprawda! Jestem tylko półdziewicą. A zresztą tojest szczegół.
Do ks. Alfreda
Więc ty jeden może będziesz miał odwagę. Bij się, z kimchcesz, ale nie na spojrzenia. Pokaż, że jesteś kimś.W pustce bez dna majaczy mi się jakaś postać nieznanegorycerza — bez zbroi — niech będzie we fraku, niech będzie nawet alfonsem czy złodziejem, ale niech ma odwagę — tązwykłą, ludzką, a nie jakieś samobójcze, tchórzliwe czekanie szczęśliwego wypadku pod maską sztucznej jaźni.
Wchodzi Księżna.
DE LA TRÉFOUILLE
To nie są problemy godne mojej przeszłości. Ja nie wierzyłem nigdy w te blagi Gottfryda, ale przy sposobnościstworzyłem sobie też swój światek, może nie tak fantastyczny, ale za to bardziej realny. I tam nie dam wejść komu, nawet mojej przyszłej żonie — bo nie wiesz,Janulko, że mam ochotę oświadczyć ci się oficjalnie...
Do Księżnej
Czy wszystko gotowe?
KSIĘŻNA
Tak. A teraz chodź spać, Janulko, i nie wierz w nic, comówi Alfred. Ja cię wtajemniczę w subtelności tych panów. Obrzydliwie brzmi to słowo, ale nic na to poradzićnie można. Przestaniesz nareszcie uważać życie za gorączkowy majak.
FIZDEJKO
Zrywa się nagle i zrzuca purpurowy płaszcz. Stoi w tabaczkowym surducie.
Ja tu jeszcze jestem — ja — król! Na kolana wszyscyprzede mną.
DE LA TRÉFOUILLE
zimno
Nie ma pańskiego reżysera, panie dyrektorze Fizdejko.Wielki Mistrz jest mój i nikt go z moich szponów niewyrwie.
FIZDEJKO
strzela mu w łeb z browninga
Gada jak bohater z kryminalnego romansu. Milcz, milcz nawieki, przeklęty symbolu mojej hańby.
Wbiegają panny cztery z fraucymeru Mistrza i wynoszą księcia przez drzwi.
No — von Plasewitz, pora puścić twoje depresyjne gazy.W za dobrych humorach jesteśmy wszyscy, moi państwo.
v. PLASEWITZ
Wyjmuje z kieszeni jakąś dziwną rurkę i odkręca śrubkę; słychać głośny syk.
Chcecie? Bardzo proszę,
FIZDEJKO
Janulka, to wszystko był zły sen. My zaczynamy wszystkona nowo. Jesteś pomszczona. Księżnę biorę za guwernantkę.
JANULKA
wskazując na Potwory
Ale ci — co z tymi zrobimy, papusiu? Nawet ci się zdemaskowali.
FIZDEJKO
podchodząc do Potworów
Ci — to są zwykłe podmiejskie rzezimieszki.
Potwory ze skrzekiem ptasim siadają na ziemi w dawnychpozach, na podstawkach ze spódnic krynolinowych.
Ci...
zmieszany
Ci to są tylko i jedynie symbole.
JANULKA
Ale symbole czego — sztucznej jaźni czy najzwyklejszejzwykłości? Ja nie wytrzymam tego — ja pęknę także! Jachcę trwać wiecznie, bez końca, a wszystko mi się wymyka, bo jest za śliskie, za małe...
Ptasi śmiech Potworów; robi się prawie jasno, ale w czerwonawym kolorze; światła gasną.
To nie jest histeria, jak to pewno myślą te Potwory. Jachcę naprawdę kogoś pożreć, a jedynie na ciebie mamochotę, papusiu.
FIZDEJKO
Masz mnie — twego nieszczęśliwego ojca. Pożeraj go wyrzutami. Tego tylko jeszcze brakowało. Nie udało mi sięzdobyć ci odpowiedniego męża.
Do Der Zipfla
Uwolnij nas nareszcie, okrutny dozorco zaświatowych więzień. Zrób jakiś nowy „trick”. Ja chcę po prostu spać razw życiu jak zwykły, mały człowieczek, jakim jestem.
DER ZIPFEL
wstając z tronu
Nie — seans nie jest skończony. Chcieliście wieczność zafiksować na małej kartce życia? Macie ją. Jest świt i nowydzień musicie zacząć nie śpiąc ani chwili.
FIZDEJKO
Wieczność! Janulka, słyszysz? Ja nie chcę już królestwżadnych ani sztucznej jaźni, ani skomprymowanej w tabletkach chwil wieczności. Zasnąć i zapomnieć — to jedynemoje marzenia. Ach, i żeby we śnie tym przyszła raz jużcicha, bezbolesna śmierć!
ELZA
A nie mówiłam — tyle razy ci to mówiłam, Gienku, że senjest najwyższym szczęściem ludzi ubogich i duchem, i ciałem. Ale nie trzeba było opijać się kawą z likierami.
JANULKA
I ja, taka młoda, piękna, dziwna — to mówią wszyscy —a przy tym taka zwykła dziewczynka, muszę wam przyznać rację. To oni temu winni — przeklęci, niedorośli domnie mężczyźni.
v. PLASEWITZ
Tak — najwścieklejsza nawet fantazja nie jest w staniestworzyć żadnej nadbudowy psychicznej. Skończymy jakzwykłe, błotne bezlotki. Maski bez posady, trupy naurlopie, klucze bez zamków, mutry bez śrub, małpie ogonybez małp, nie odegramy nawet naszych ról do końca.
DER ZIPFEL
strasznym głosem
Precz! Precz z moich oczu, fałszywe duchy. Jestem oszukany, zdradzony!
Skrzek Potworów bardzo głośny. Wszyscy z wyjątkiem Potworów i trupa de la Tréfouillea uciekają nagle w dzikim popłochu, tłocząc się we drzwiach.
Kurtyna.
AKT CZWARTY
Na lewo scena taka sama jak w akcie I. Na prawo zamiast salonu ogród. Kwitnące krzewy otaczają placyk, wysypany czerwoną ziemią. Kwitnące glicynie oplatają koniec muru na lewo,złamanego według linii zygzakowatej. Nad krzewami widaćliściaste drzewa i sosny w jesiennych barwach. Słońce porannezalewa scenę od lewej strony. Śpiew ptaków, ryk krów z oddali. Zza muru wyłazi Elza, obdarta jak w akcie I, gasi lampkęelektryczną palącą się na szafce nocnej i włazi pod kołdrę.Wprost sceny dwa rokokowe fotele z I aktu.
ELZA
Nareszcie przeszła ta burza i mogę z czystym sumieniemwrócić do mego ubóstwa, nie myśląc o królewskiej reprezentacji.
Z krzaków wychodzi Mistrz, w pełnej zbroi, przyłbica podniesiona. Za nim Fizdejko z wąsami, w kostiumie fantastycznegonadleśnego: kapelusik ze szczoteczką, zielone wyłogi, złote odznaki. Karabin winchester na ramieniu.
FIZDEJKO
A więc umówione. Zostałem nadleśnym u Mistrza. Pomyśl,Elzo, będziemy żyli w małym domku — malwy, geranie,nasturcje, świeże bułki, miód prosto z lasu i zupełna beztroska. Czasem w wilię święta ubiję jakiegoś biednegozajączka lub sarenkę i to będzie nasz największy zbytek.A — mleko, dużo mleka koziego prosto od kozy, a czytaćbędziemy tylko kalendarz.
MISTRZ
Jakże wam zazdroszczę!
ELZA
A Janulka?
FIZDEJKO
Nie wiem, co z nią będzie. Sama zadecyduje o swoim losie.Mistrz nie chce jej za żadne skarby świata, a ona jego też.Teraz poszły z księżną na grzyby do lasu. Wspaniałe rydzeudały się tego roku wśród karłowatych sosen na Wiłkakalnisie. Będzie dobra zakąska do wódki na drugie śniadanie.
Siada na fotelu.
ELZA
Daj spokój z tymi rydzami.
Do Mistrza
Tak, to nie jest kobietka na pańskie nerwy, panie hrabio.Ona potrzebuje kogoś naprawdę złego.
MISTRZ
Pani mnie obraża. Zło zatajone jest we mnie bardzo głęboko. Nie każdy je dostrzec może. Tu jest ukryty zupełnieinny problemat.
FIZDEJKO
Praktycznie jest to wszystko jedno. Nie umiesz, Gottfrydzie, wyzyskać twego zła. Ale, ale — a co ty ze sobązrobisz?
MISTRZ
Jestem w stanie ostatecznego zwątpienia. Trzeba sobie powiedzieć raz na zawsze, że epoka nasza nie może wydaćpewnych typów władców. Chcieliśmy wziąć za łeb zbydlęcone przez socjalizm masy — my, ludzie końcowi, niedobitki — chcieliśmy być panami w początkowej faziehistorii — na nic wszystko! Jedno jednak zdobyliśmy: otona dnie zwątpień czysto osobistych mamy teraz wiaręw możliwość cyklicznego porządku historii na bardzo wielkich dystansach. Nieodwracalność przemian społecznychjest prawie że przezwyciężona.
Zdejmuje hełm i zbroję, które składa na placyku. Pozostaje wefioletowej pidżamie i fioletowej czapeczce z kutasikiem.
FIZDEJKO
Ale z nami: do widzenia na zawsze.
MISTRZ
siadając na drugim fotelu i zapalając papierosa
Tak, Eugeniuszu: w tej chwili może gdzieś, w jakiejś chałupie zbydlęconego współczesnego człowieka, rodzi sięekwiwalent przodka twego z XII wieku, słynnego z okrucieństw kniazia Fizdy. Może to być nawet twój nieprawysyn, o którym tak marzyłeś...
ELZA
Fi donc, panie hrabio. On nie zdradził mnie nigdy.
MISTRZ
Proszę nie przerywać — to są bardzo ważne myśli. A więc:gdyby on, ten syn twój, wiedział, że jest twoim synem, niemógłby być twórcą nowej dynastii. On musi być prawdziwym, pierwotnym zdobywcą — wtedy tylko wszystkozacznie się od początku na nowo.
FIZDEJKO
Czyż nie jest to jednak cudowne, że możemy na to patrzeć?Zadowolnijmy się kontemplacją. Na władców bydląt jesteśmy zbyt skomplikowani.
MISTRZ
Jedno jest tylko udowodnionym, że posiadając koleje, telefony, pancerniki, waterclosety i gazety ludzie mogą byćtakimi samymi bydlętami, jakimi byli poddani twoichprzodków w puszczach XII wieku — to jest szalona prawda — czyli, że mimo nieodwracalności zdobyczy kulturalnych cykliczność jest prawem absolutnym, aż do zupełnegowymarcia danego gatunku.
FIZDEJKO
Z tą prawdą mogę umrzeć spokojnie. Eksperyment był konieczny, aby nas przekonać, że głowami muru nie przebijemy. Nawet druga kondygnacja jaźni, stworzona na absolutnej nicości, nie może być ekwiwalentem dawnej władzy.
MISTRZ
Ty jesteś stary, Eugeniuszu. Ale ja, zdaje się, będę musiałpopełnić samobójstwo. Dostałem przed chwilą wiadomość,że matka moja nie żyje. Ale to jest powód czysto negatywny.
FIZDEJKO
Och — jak chcesz, Gottfrydzie. Ja cię odmawiać od tegonie myślę. Rozumiem cię doskonale. Ze względu na twórcęnowej dynastii dobrze jest, że ci bojarowie doszczętnie sąwykatrupieni.
MISTRZ
Nie przyszło mi wtedy na myśl, kiedy to zastrzeliłem ostatniego, że to dla tamtego pracuję. No — ale czas nagli.
Wpełzają Potwory z krzaków na prawo. Słońce przesłania lekkachmurka.
Do widzenia — kniagini, do widzenia — Eugeniuszu.
Ściskają się z Fizdejką za ręce. Obraca się ku Potworom.
A, to wy? A gdzie Der Zipfel?
I POTWÓR
Pije ranną kawę. Zaraz tu nadejdzie.
MISTRZ
Jeszcze raz: do widzenia. A co do Janulki, to najbardziejzniechęciło mnie to, że pokochałem ją najzwyklejszą takzwaną Wielką Miłością. To już było nie do zniesienia.Wczoraj zdradziłem ją na próbę z księżną i jeszcze z kimśi nie pomogło nic. Ja nie jestem wcale taki zwykły modern arystokrata. Dawniej my dociągaliśmy się do naszychnazwisk danych nam przez prawdziwie wielkich ludzi. Dziświększość z nas pokrywa nimi własną małość, a częstozupełnie zwykłe świństwo. Nie — takim nie jestem i niebędę. No — ostatni raz: do widzenia.
Idzie i siada na ziemi między Potworami, po czym strzela sobiew łeb z browninga i wywala się w tył. Słychać huk motoruaeroplanu.
FIZDEJKO
Cudowne, cudowne! O takim beztroskim poranku marzyłem już od dawna.
ELZA
Za dużo trochę mówił przed śmiercią nasz niedoszły zięć.Ja zasypiam. Obudź mnie, o ile zajdzie coś ciekawego.
Zasypia. Słychać bardzo blisko huk motoru. Na drzewa naprawo od muru spada aeroplan tak, że jedno skrzydło zwieszaukośnie z muru. Po murze z drzew spuszczają się szybko:Joël Kranz, ubrany jak pilot, za nim dwóch chasydów w strojach poprzednich, ale w ciemnych okularach, v. Plasewitzi Glissander w płaszczach i czapach. Słońce zaświeca znowu pełnym blaskiem.
KRANZ
nie widząc trupa Mistrza i Potworów
No — my pracujemy jak woły. Na opornych pan Płaziewicz puszcza depresyjne gazy. Ranek był intensywny: odszóstej do pół do siódmej stworzyłem sądownictwo, od półdo siódmej do siódmej uruchomiłem przemysł. Nowe lokomotywy są wspaniałe. Proszę o kawę. Za kwadrans jedziemy dalej i zajmiemy się wyższym szkolnictwem. Ale copan, panie Fizdejko? Na polowanie idzie pan odświeżyć siępo tej nocy pełnej zdarzeń? Pierwsza noc poślubna z królewską władzą. Bawiliście się jak typowi panujący, gdymy pracowaliśmy za was jak jedna olbrzymia dynamo.Nie robię wyrzutów — zupełnie normalny stan rzeczy.
FIZDEJKO
Nie — Semici stracili węch zupełnie. Czyż pan nie widzisz,panie Kranz, że my nie możemy odegrać roli władców?Jesteśmy ludzie końcowi i koniec.
KRANZ
No, a sztuczna konstrukcyjna jaźń? Czy już nie działa?Wczoraj szło wszystko znakomicie.
FIZDEJKO
Sztuczna jaźń nie jest fikcją, ale nie da się przystosowaćdo bydlęcego społeczeństwa, nawet przy wzorowym szkolnictwie — to ostatnie wytwarza tylko zbydlęconych specjalistów — ani przy telefonach i telegramach — wyspecjalizowane, zmechanizowane bydlęta mogą sobie telefonowaćdalej i zostać bydlętami, ale do nas, do sztucznych jaźni nie dotelefonuje się nikt — ani my do nikogo. Jesteśmy odcięci.
KRANZ
Panie Fizdejko, nie żartuj pan. Pan jest król. Sire jestzmęczony. Niech sire odpocznie, zapoluje na kaczki i potempogadamy.
FIZDEJKO
Popatrz pan tam. Mistrz już odpoczął — definitywnie.Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie!
KRANZ
O, mein Herr Jehowa!! Zabił się! I pan pleciesz mi tujakieś bzdury, i nie mówisz nic o tym. Przecież to jest katastrofa. Gdzież znajdziemy takiego drugiego następcęi męża dla Janulki?
FIZDEJKO
Nie potrzeba następcy, skoro nie ma króla. Zostałem nadleśnym w dobrach Gottfryda, których zapomniał mi nawetprzed śmiercią zapisać. Jestem zrujnowany doszczętnie.
KRANZ
To jest szaleństwo, panie Fizdejko. Ja panu podwyższę pensję. Teraz, kiedy wszystko wre i kipi jak w garnku, kiedyja na wpół już się ugotowałem w tym warze, pan się cofa!
FIZDEJKO
Zostań pan sam królem, panie Kranz. Joël I W-Braku-Kogoś-Lepszego. Doskonale brzmi ten tytuł.
KRANZ
A wiesz pan co — to świetna myśl. Płaziewicz — co sądzicie o tym?
FIZDEJKO
Ja żartowałem: mój następca rodzi się w tej chwili w jakiejś chałupie. Tak mówił Mistrz. Zbydlęcone społeczeństwo jest tym samym co pierwotne — potrzebuje władzy, która by wyszła z łona samego bydlęctwa, a nie nas:hiperkulturalnych manekinów o nadbudowach psychicznych.
v. PLASEWITZ
A ja myślę, że nie. Może ty byś, Gienku, nie wybrnął, alenie zapominaj o tym, że Kranz jest Żydem. My, Semici,mamy takie pokłady możliwości, że w tym cyklu wytrzymamy jeszcze w ciągłości. Kranz to jest świetna intuicyjnamyśl.
FIZDEJKO
Nie mam przekonania, że dynastia Kranzów długo będzietrwała.
KRANZ
Miałem depesze. We Francji — zbydlęcenie, w Anglii —zbydlęcenie, w Ameryce też. Cały świat ruszył z kopytaw nową erę. W Norwegii jest już coś w naszym rodzaju.A propos: może mi pan da Janulkę za żonę, panie Fizdejko?
FIZDEJKO
Jeśli zechce — i owszem. Niech sobie pokróluje troszeczkę.Tylko jedna rzecz jest przykra, że was wyrżną bardzoprędko. Elza, słyszysz?
ELZA
Ja się zgadzam z rozkoszą. Niech się Semici ze sobą łączą.Czystość rasy jest naszą największą siłą.
KRANZ
Dziękuję. A gdzie Janulka?
FIZDEJKO
Zaraz wróci z grzybobrania. Mam już dosyć tych dyskusjii problemów. Jestem naprawdę zmęczony. Zasypiam.
Siada i zasypia. Zza krzaków wychodzi Księżna w szlafroczkuz Janulką, ubraną w różową sukienkę.
JANULKA
Aha — więc przeczucie mnie nie myliło. Mistrz pękł ostatecznie. Panie, świeć jego duszy.
KRANZ
Panno Janulko, ojciec zgadza się — wychodzi pani za mnieza mąż. Od pięciu minut jestem królem Litwy i Białorusi.
JANULKA
Ani myślę — ja mam już po szyję tych wszystkich królestw i sztucznych jaźni. Jestem zwykła, półdziewicza,ładna panienka o mieszanej krwi. Wczorajszy wieczór dałmi poznać całą jałowość waszych wysiłków. Ojciec zrezygnował — Mistrz także, chociaż w inny sposób. Ja chcęwyjść za mąż normalnie, za skromnego młodzieńca i miećzdrowe, bydlęce dzieci. Chcę być członkinią bydlęcego społeczeństwa. Ja też jestem zmęczona.
KRANZ
A, do diabła! Taka piękna panienka mi się wymyka. Aleto nic. Główna rzecz jest władza. Za mądry jestem trochęna króla, ale jak zacznę pić, to może zgłupieję jak i Fizdejko.
Wchodzi de la Tréfouille, ubrany jak w akcie I. Głowę maobwiązaną chustką ze śladami krwi.
DE LA TRÉFOUILLE
Wracam do kraju i zostanę też królem. Podobno Francjazbydlęciała także.
KSIĘŻNA
Ja z tobą, Alfredzie. Mnie się też coś należy.
DE LA TRÉFOUILLE
O nie! Ty, Amalio, jesteś moją kochanką z fazy przejściowej. Oświadczam to publicznie: jeszcze żaden z de laTréfouille'ów nie popełnił takiego mezaliansu. Panno Janulko, proszę panią o rękę i obiecuję królestwo zbydlęconejFrancji.
JANULKA
O nie, mój książę: właśnie odmówiłam tego samego — cha,cha! — panu Kranzowi, który został królem Litwy. Eksperyment się nie udał. Mistrz leży martwy, a papa śpijak suseł.
DE LA TRÉFOUILLE
W takim razie, Amalio...
KSIĘŻNA
waląc mu w łeb z browninga
Za późno, Alfredzie. W twojej rodzinie musiało być wielemezaliansów — takich, o których nie wiesz. Nie cierpięistotnego chamstwa pod maską fałszywej wytworności. AleKranz kocha się we mnie od dawna i teraz nie śmie mitylko tego wyznać. Prawda, mój drogi Joëlu?
De la Tréfouille umiera.
KRANZ
Tak — przyznaję się od razu. Ze względów dynastycznychwolałbym pannę Fizdejko, ale kocham tylko panią. Jesteśkrólową, Amalio. Chodźmy. Muszę zająć się teraz kwestią rybołówstwa i hodowli bydła — ale prawdziwego, nie ludzkiego.A od szóstej wieczór jestem twój. Gdzie jest korona?
ELZA
wydobywając koronę spod kołdry
Tutaj, mój dobry Joëlu. Schowałam ją na wszelki wypadek. Żałuję tylko, żeś nie został moim zięciem.
Kranz bierze koronę i wkłada ją na swoją czapkę pilota. Wchodzi Der Zipfel.
KRANZ
Płaziewicz, wydacie dziś manifest z moim programem.Der Zipfel, potrzebuję dziś wszystkich bojarów. Żeby mibyli żywi i zdrowi. To jest zalążek mojej armii.
DER ZIPFEL
Rozkaz, Wasza Królewska Mość.
Wybiega za mur i zaraz wraca.
KRANZ
Teraz ja wam pokażę, czym są Żydzi na właściwychmiejscach. Geniusz bez miejsca jest zerem. No — Amalio,idziemy.
Wychodzą z Księżną i v. Plasewitzem za mur mijając sięz wracającym Der Zipflem. Chasydzi wychodzą także, mówiącchórem
CHASYDZI
Hamałab, abgach, Zaruzabel. Na koniec mamy Mesjasza!
Exit.
DER ZIPFEL
No — kwestia żydowska jest na razie rozwiązana. Za minutę będzie zaćmienie słońca. Nieznane ciemne ciało niebieskie przemyka obok nas z niepojętą szybkością.
JANULKA
Ach, co mnie obchodzą Żydzi i wszystkie zaćmienia. Samajestem zaćmioną Żydówką. Nie mam już na horyzoncienikogo zwykłego. Tak dosyć mam tych nadzwyczajnychludzi, że aż mnie mglić zaczyna. Tak bym chciała miećzwyczajnego różowego bubka za męża: bezmyślną, przyjemną kukiełkę, czystą i dobrze ubraną. Czy pan nie możezbudzić Mistrza, panie Der Zipfel? Tyle trupów już panodnawiał do życia. Chciałabym pomówić z nim o przyszłości.
DER ZIPFEL
Nie, Janulko: nad samobójcami nie mam żadnej władzy.Ale zwróć no uwagę na tego lewego potworka. Popatrz, cosię z nim dzieje.
Słońce nagle gaśnie. Na scenie jest prawie zupełnie ciemno.Lewy Potwór podnosi się i nagle zrzuca całą maskę i suknię.Okazuje się, że jest to zwykły, przystojny bubek, taki zupełnie,o jakim marzyła Janulka. Ubrany jest w szary strój marynarkowy i półbuciki z getrami. Podchodzi do Janulki.
II POTWÓR-BUBEK
Janulko, kocham cię.
JANULKA
Ja ciebie także.
Zarzuca mu ręce na szyję.
II POTWÓR-BUBEK
Nie będziemy nic o tym mówić, bo i my, i wszyscy inniznają to ze wszystkich sztuk realistycznych: francuskich,niemieckich, holenderskich, polskich, a nawet litewskichi rumuńskich — a także z powieści.
JANULKA
Ach — po cóż o tym mówić? To samo przez się się rozumie. Tylko że ja nie mam serca: kocham rozumowo. WielkiMistrz wygryzł mi serce swoją dialektyką.
II POTWÓR-BUBEK
A ja nie mam mózgu. Byłem tylko potworem: opierzonymbeznogiem.
JANULKA
zaciekawiona
Naprawdę? A tamten drugi, czy też jest bubek taki jak ty?
Bubek milczy zmieszany. Ciemności nabierają koloru buroczerwonawego.
DER ZIPFEL
Nie radzę próbować demaskowania go, można się przestraszyć.
JANULKA
A ja spróbuję.
Idą oboje z Bubkiem do I Potwora.
DER ZIPFEL
macając puls śpiącego Fizdejki
Trup.
Podchodzi do Elzy i też bada jej puls.
Także trup. Niezdrowe powietrze jest w tym zamku. Jatakże jestem trup.
JANULKA
która stoi przed I Potworem nie śmiejąc go dotknąć
A więc jestem zupełna sierota.
II POTWÓR-BUBEK
Ja ci zastąpię wszystko.
DER ZIPFEL
No — dotknij go, moje dziecko. Raz w życiu zetknij sięz ostatnią tajemnicą. Potem możesz zbydlęcieć do szczętu.
Janulka dotyka Potwora I, który momentalnie znika, tzn. zapada się w zapadnię.
JANULKA
To straszne! Boję się okropnie pierwszy raz w życiu. Więcej boję się siebie niż tego wszystkiego. Jednak jest coś niepojętego. Ale ty nie znikniesz, mój śliczny bubeczku?
II POTWÓR-BUBEK
Nigdy, nigdy. Jestem twój na wieki.
Wielki Mistrz nagle przewraca się z boku na bok i mówi w tonie modlitewnym, bełkocząc z początku niewyraźnie.
MISTRZ
Bihułbałambobambłagohamba — jadę w nieskończonośćgranicznych myśli równych prawie zeru. Zawojowuję nowe tereny tajemnic i kolonizuję je moimi myślami. Najgorszajest karna kolonia myśli niewypowiedzianych. Przekraczamprzełęcz sensu i bezsensu! Już jestem tam, gdzie nikogonikt dosięgnąć nie może, ani ja sam siebie w sobie. I Bóg, złamany samotny starzec, z sercem rozdartym straszliwymniesmakiem nieudanego dzieła, sprasza wybranych naostatni bal — bal wzajemnego przebaczenia. Tam widzęnas wszystkich i wielu, wielu innych. Dobijcie mnie! Ja niechcę trwać w wieczności. Ja przebaczam Bogu potwornośćtego pomysłu, ale innego Istnienia nawet On sam stworzyćnie mógł.
JANULKA
Uciekajmy stąd! Tu straszno!
Uciekają z Bubkiem w krzaki.
DER ZIPFEL
strasznym głosem
Trupy!! Wstać!!!!
Elza, Fizdejko i de la Tréfouille zrywają się. Elza wyskakujez łóżka. Nagły blask słońca rozjaśnia scenę.
ELZA
jakby zbudzona ze snu
Co to?!!
FIZDEJKO
Gdzie jestem?!! Jakieś nieznane miejsce z dawnych wcieleń!!
Roztrzaskuje fajkę o poręcz fotela. Karabin ma cały czas naramieniu. Mistrz pełznie ku nim poprzez kupę leżącej na ziemiswojej zbroi.
MISTRZ
pełznąc jak snący rak
Dobijcie mnie... Męczy mnie ta wizja ostatniego balu... Niemam już sił na towarzystwo Boga... Jest za dobry, zagrzeczny, a we wszystkim kryje się pogarda. Nie chcę jużrozmów fundamentalnych. Tak cieszyłem się niebytemi znowu coś jest, choć nie poznaję już siebie. A z przyzwyczajenia mówię o sobie: ja, ja, ja, ja...
Jęczy prawie
Zabijcie drugą jaźń. Czyż byłaby nieśmiertelna? Och —co za męka! Dobijcie mnie! Litości!!
DER ZIPFEL
Wal, Fizdejko, z obu luf w tego pełzającego gada. Dobijgo, jak naddeptanego żuka. Niech się nie męczy już.
Fizdejko szybko zdejmuje winchestera z ramienia, mierzykrótko i strzela z obu luf w pełzającego Mistrza. Mistrz kamienieje w wyciągniętej pozycji.
DER ZIPFEL
Zdaje się, że przeholowałem! Duch zabił ducha z rzeczywistego winchestera!! Tylko czy to nie jest mój sen czasem — to wszystko razem?
FIZDEJKO
No dobrze, ale przecież ze mną dzieje się to samo...
DE LA TRÉFOUILLE
I ze mną też.
ELZA
A ja? Czyście o mnie zapomnieli? Jedyna kobieta międzywami śni to samo co wy.
DER ZIPFEL
z zachwytem
W nieskończoności wszelkich możliwości możliwym jesti taki przypadek: spotkania się czterech identycznych snów.To nazywają czasem cudem.
Zza muru wypada hurma Bojarów z toporami. Na ich czeleGlissander we fraku. Za nimi cztery panny z fraucymeru Mistrza, które klękają po obu stronach jego trupa. Rozpoczyna się potworna rzeź pięciorga poprzednich osób.
DER ZIPFEL
To już nie jest cud! To po prostu oszalał sam ośrodekwszystkich przypadków świata!!! Aaa!!!!
Pada pod uderzeniem siekiery. Krew bluzga (pękają balonikiz wodą zabarwioną fuksyną, które wszyscy mieli pod ubraniami). Wszyscy padają. Podczas tego zza krzaków ukazuje sięJoël Kranz, w purpurowym płaszczu i w koronie na głowie,w towarzystwie Amalii, ubranej tak samo. Patrzą z uśmiechemna rzeź.
Kurtyna.
27 VI 1923