OSOBY:
GOSPODARZ
GOSPODYNI
PAN MŁODY
PANNA MŁODA
MARYSIA
WOJTEK
OJCIEC
DZIAD
JASIEK
KASPER
POETA
DZIENNIKARZ
NOS
KSIĄDZ
MARYNA
ZOSIA
RADCZYNI
HANECZKA
CZEPIEC
CZEPCOWA
KLIMINA
KASIA
STASZEK
KUBA
ŻYD
RACHEL
MUZYKANT
ISIA
OSOBY DRAMATU:
CHOCHOŁ
WIDMO
STAŃCZYK
HETMAN
RYCERZ CZARNY
UPIÓR
WERNYHORA
DEKORACJA:
Noc listopadowa; w chacie, w świetlicy. Izba wybielona siwo, prawie błękitna, jednym szarawym tonem półbłękitu obejmująca i sprzęty, i ludzi, którzy się przez nią przesuną.
Przez drzwi otwarte z boku, ku sieni, słychać huczne weselisko, buczące basy, piskanie skrzypiec, niesforny klarnet, hukania chłopów i bab i przygłuszający wszystką nutę jeden melodyjny szum i rumot tupotających tancerzy, co się tam kręcą w zbitej masie w takt jakiejś ginącej we wrzawie piosenki....
I cała uwaga osób, które przez tę izbę-scenę przejdą, zwrócona jest tam, ciągle tam; zasłuchani, zapatrzeni ustawicznie w ten tan, na polską nutę... wirujący dookoła, w półświetle kuchennej lampy, taniec kolorów, krasych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatów, nasza dzisiejsza wiejska Polska.
A na ścianie głębnej: drzwi do alkierzyka, gdzie łóżko gospodarstwa i kołyska, i pośpione na łóżkach dzieci, a górą zszeregowani Święci obrazkowi. Na drugiej bocznej ścianie izby: okienko przysłonione białą muślinową firaneczką; nad oknem wieniec dożynkowy z kłosów; — za oknem ciemno mrok — za oknem sad, a na deszczu i słocie krzew otulony w słomę, w zimową ochronę okryty.
Na środku izby stół okrągły, pod białym, sutym obrusem, gdzie przy jarzących brązowych świecznikach żydowskich suta zastawa, talerze poniechane tak, jak dopiero co od nich cała weselna drużba wstała, w nieładzie, gdzie nikt o sprzątaniu nie myśli. Około stołu proste drewniane stołki kuchenne z białego drzewa; przy tym na izbie biurko, zarzucone mnóstwem papierów; ponad biurkiem fotografia Matejkowskiego „Wernyhory” i litograficzne odbicie Matejkowskich „Racławic”. Przy ścianie w głębi sofa wyszarzana; ponad nią złożone w krzyż szable, flinty, pasy podróżne, torba skórzana. W innym kącie piec bielony, do maści z izbą; obok pieca stolik empire, zdobny świecącymi resztami brązów, na którym zegar stary, alabastrowymi kolumienkami dźwigający złocony krąg godzin; nad zegarem portret pięknej damy w stroju z lat 1840 w lekkim muślinowym zawoju przy twarzy młodej w lokach i na ciemnej sukni.
U boku drzwi weselnych skrzynia ogromna wyprawna wiejska, malowana w kwiatki pstre i pstre desenie; wytarta już i wyblakła. Pod oknem stary grat, fotel z wysokim oparciem.
Nad drzwiami weselnymi ogromny obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej z jej sukienką srebrną i złotym otokiem promieni na tle głębokiego szafiru; a nad drzwiami alkierza takiż ogromny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, w utkanej wzorzystej szacie, w koralach i koronie polskiej Królowej, z Dzieciątkiem, które rączkę ku błogosławieniu wzniosło.
Strop drewniany w długie belki proste z wypisanym na nich Słowem Bożym i rokiem pobudowania.
RZECZ DZIEJE SIĘ W ROKU TYSIĄC DZIEWIĘĆSETNYM.
AKT I
SCENA I
Czepiec, Dziennikarz
CZEPIEC
Cóz tam, panie, w polityce?
Chińcyki trzymają się mocno!?
DZIENNIKARZ
A, mój miły gospodarzu,
mam przez cały dzień dosyć Chińczyków.
CZEPIEC
Pan polityk!
DZIENNIKARZ
Otóż właśnie polityków
mam dość, po uszy, dzień cały.
CZEPIEC
Kiedy to ciekawe sprawy.
DZIENNIKARZ
A to czytaj, kto ciekawy;
wiecie choć, gdzie Chiny leżą?
CZEPIEC
No, daleko, kajsi gdzieś daleko;
a panowie to nijak nie wiedzą,
że chłop chłopskim rozumem trafi,
choćby było i daleko.
A i my tu cytomy gazety
i syćko wiemy.
DZIENNIKARZ
A po co — ?
CZEPIEC
Sami się do światu garniemy.
DZIENNIKARZ
Ja myślę, że na waszej parafii
świat dla was aż dosyć szeroki.
CZEPIEC
A tu ano i u nas bywają,
co byli aże dwa roki
w Japonii; jak była wojna.
DZIENNIKARZ
Ale tu wieś spokojna. —
Niech na całym świecie wojna,
byle polska wieś zaciszna,
byle polska wieś spokojna.
CZEPIEC
Pon się boją we wsi ruchu.
Pon nos obśmiwajom w duchu. —
A jak my, to my się rwiemy
ino do jakiej bijacki.
Z takich, jak my, był Głowacki.
A, jak myślę, ze panowie
duza by juz mogli mieć,
ino oni nie chcom chcieć!
SCENA II
Dziennikarz, Zosia
DZIENNIKARZ
Pani to taki kozaczek;
jak zesiądzie z konika, jest smutny.
ZOSIA
A pan zawsze bałamutny.
DZIENNIKARZ
To nie komplement, to czuję
i tego bynajmniej nie tłumię.
ZOSIA
Dobrze, że przynajmniej pan umie
zmiarkować, kiedy uczucie,
a kiedy salonowa zabawka —
ale w tym razie...
DZIENNIKARZ
To sprawka
pani wdzięku, pani jest bardzo miła,
pani tak główkę schyliła...
ZOSIA
Prawda? Tak jakbym się dziwiła,
że mnie tyle honoru spotyka;
pan redaktor dużego dziennika
przypatruje się i oczy przymyka
na mnie, jako na obrazek.
DZIENNIKARZ
A obrazek malowny, bez skazek,
farby świeże, naturalne,
rysunek ogromnie prawdziwy,
wszystko aż do ram idealne.
ZOSIA
Widzę, znawca osobliwy.
DZIENNIKARZ
I czemuż pani się gniewa?
ZOSIA
Że pan jak Lohengrin śpiewa
nade mną jak nad łabędziem,
że my dla siebie nie będziem,
i po cóż tyle śpiewności?
DZIENNIKARZ
Oto tak, tak z rozlewności
towarzyskiej.
SCENA III
Radczyni, Haneczka, Zosia
HANECZKA
Ach, cioteczko, ciotusieńko!
RADCZYNI
Co, serdeńko?
HANECZKA
Tamci tańczą, my stoimy;
chcemy tańczyć także i my.
RADCZYNI
Może który z panów zechce?
ZOSIA
Z nikim z panów tańczyć nie chcę.
RADCZYNI
Potańcujcie trochę same.
ZOSIA
My byśmy chciały z drużbami,
z tymi, co pawimi piórami
zamiatają pułap izby.
RADCZYNI
Poszłybyście tam do ciżby?
HANECZKA
To tak miło, miło w ścisku.
RADCZYNI
Oni się tam gniotą, tłoczą
i ni stąd, ni zowąd naraz
trzask, prask, biją się po pysku;
to nie dla was.
ZOSIA
My wrócimy zaraz.
RADCZYNI
Cóżeś ty dziś tak wesoła?
Odgarnij se włosy z czoła.
ZOSIA
Raz dokoła, raz dokoła!
HANECZKA
Ciotusieńka zła okropnie,
zła okrutnie — a przelotnie —
zaraz buzię pocałuję.
RADCZYNI
Hanka zawsze swego dopnie.
Niech się panna wytańcuje.
SCENA IV
Radczyni, Klimina
KLIMINA
Pochwalony, dobry wieczór państwu.
RADCZYNI
Pochwalony — gospodyni...
KLIMINA
Tu wsiosko od maleńkości, Klimina,
po wójcie wdowa.
RADCZYNI
Radczyni
jestem z Krakowa.
KLIMINA
Macie syna.
RADCZYNI
Tańcuje tam.
KLIMINA
Niech się bawi;
som ta dziwki, niech nie stoją.
RADCZYNI
Jakoś mu nie idzie sporo,
bo się ino pogapuje.
KLIMINA
Panowie dziwek się boją;
zaraz która co przyniesie,
ino roz sie przetańcuje.
RADCZYNI
Wyście sobie, a my sobie.
Każden sobie rzepkę skrobie.
KLIMINA
Myślałam, pomówię z matusią,
toby wnuczka kołysała — ?
RADCZYNI
A toście wy skora, kumosiu;
ledwo że wkoło spojrzała,
już by mi synów swatała — ?
KLIMINA
Hej, jo sie bawiła wprzódzi,
teroz bym lo inszych chciała.
Coraz więcej potrza ludzi.
Żeniłabym, wydawała!
SCENA V
Zosia, Kasper
ZOSIA
Drużba tańczy, proszę ze mną.
KASPER
Panienka obcesem wpada.
ZOSIA
A w kółeczko...
KASPER
Dookoła.
Panienka se ta wesoła.
Ano Kaśka będzie rada,
jak przestoi.
ZOSIA
Kaśka, jaka?
KASPER
Ano ta, co w kącie taka...
ZOSIA
Druhna?
KASPER
Juści, druhna pirso,
co mi ją na żone rają.
ZOSIA
Raz dokoła, raz dokoła...
KASPER
Panienka się nie zgniwają,
że ją lepiej gabne w pasie,
ano Kaśka w sobie syrso.
ZOSIA
Pewno drużba kocha Kasię — ?
KASPER
Panienka se ta wesoła.
ZOSIA
Raz dokoła, raz dokoła...
SCENA VI
Haneczka, Jasiek
HANECZKA
Jakby Jasiek chciał tańcować,
tobym z Jaśkiem tańcowała — ?
JASIEK
A mogę sie ofiarować,
by ino panienka chciała — ?
HANECZKA
Proszę, proszę, chwilkę w koło,
jak wesoło, to wesoło.
Jasiek dzisiaj pierwszy drużba.
JASIEK
Najmilso mi tako służba.
SCENA VII
Radczyni, Klimina
RADCZYNI
Cóż ta, gosposiu, na roli?
Czyście sobie już posiali?
KLIMINA
Tym ta casem sie nie siwo.
RADCZYNI
A mieliście dobre żniwo — ?
KLIMINA
Dzięka Bogu, tak ta bywo.
RADCZYNI
Jak złe żniwo, to was boli,
żeście się napracowali — ?
KLIMINA
Zawszeć sie co przecie zgarnie.
RADCZYNI
Dobrze sobie wyglądacie.
KLIMINA
I pani ta tyz nie marnie.
RADCZYNI
Jeszcze się widzicie młoda.
KLIMINA
Jak po Marcinie jagoda.
RADCZYNI
Może jeszcze się wydacie — ?
KLIMINA
A cóz sie ta tak pytacie?!
SCENA VIII
Ksiądz, Panna Młoda, Pan Młody
PAN MŁODY
Ksiądz dobrodziej łaskaw bardzo.
Proszę nas nie zapominać.
KSIĄDZ
Są i tacy, co mną gardzą,
żem jest ze wsi, bom jest z chłopa.
Patrzą koso — zbędą prędko,
a tu mi na sercu lentko.
Sami swoi, polska szopa,
i ja z chłopa, i wy z chłopa.
PAN MŁODY
Ksiądz dobrodziej już niebawem
będzie nosić pelerynkę — ?
KSIĄDZ
Może i należy mi się;
lecz pewnego nic nie wi się.
Inni także robią ślinkę!
Może sprawię pelerynkę —
PAN MŁODY
Może z konsystorza przecie
popatrzą okiem łaskawem;
życzę bardzo.
PANNA MŁODA
Choć co dadzą;
ino te ciarachy tworde,
trza by stoć i walić w morde.
PAN MŁODY
Moja duszko, tu sie mówi
o kościelnej dostojności,
którą mają przyznać Jegomości.
PANNA MŁODA
Jo myślała, że co inne.
KSIĄDZ
Naiwne to i niewinne.
SCENA IX
Pan Młody, Panna Młoda
PANNA MŁODA
Cięgiem ino rad byś godać,
jakie to kochanie będzie.
PAN MŁODY
A ty wolisz całowanie —
będziesz kochać, a powiédzże — ?
PANNA MŁODA
Przeciem ci już wygodała.
Przecież ci mnie nikt nie wydrze.
PAN MŁODY
Serce do kochania radsze.
Toś już moja! Radość, szczęście!
Nie myślałem, że tak wiele.
PANNA MŁODA
Ano chciałeś, masz wesele.
PAN MŁODY
Ach, nie patrzę, jak całuję;
nie całuję, kiedy patrzę,
a lica masz coraz gładsze.
PANNA MŁODA
A krew sie tak zesumuje.
PAN MŁODY
Pocałujże, jeszcze, jeszcze,
niechże tobą się napieszczę:
usta, oczy, czoło, wieniec...
PANNA MŁODA
Takiś ta nienasyceniec.
PAN MŁODY
Nigdy syty, nigdy zadość;
taka to już dla mnie radość;
całowałbym cię bez końca.
PANNA MŁODA
A to męcąco robota;
nie dziwota, nie dziwota,żeś tak zbladnoł, taki wrzący.
PAN MŁODY
Nie chwalący, nie chwalący,
spokoju mi nie dawały.
PANNA MŁODA
A bo chciałeś.
PAN MŁODY
Same chciały.
PANNA MŁODA
Cóz ta za śkaradne śtuki?
PAN MŁODY
Myśmy takie samouki;
kochałem się po różnemu,
a ciebie chcę po swojemu,
po naszemu.
PANNA MŁODA
A no z duszy;
jak ci dobrze, niech ta będzie.
PAN MŁODY
Teraz ci mnie nic nie zwiedzie.
Takem pragnął, zboża, słońca...
PANNA MŁODA
Mos wesele! — Pódź do tońca!
SCENA X
Poeta, Maryna
POETA
Żeby mi tak rzekła która,
sercem już dysponująca,
tak po prostu: „no, chcę ciebie”,
jak jaka wiejska dziewczyna...
MARYNA
To niby ja ta dziewczyna,
ja oświadczyć się mająca?
Skądże taka pewna mina?
POETA
Wcale insze miałem plany
jeźlim plany miał w ogóle —
chciałem coś powiedzieć czule,
chciałem zapukać w serduszko,
coś usłyszeć, coś podsłuchać:
jak się to tam musi ruchać,
jak się to tam musi palić — ?!
MARYNA
Muszę panu się pożalić,
w serduszku nienapalone;
jak kto weźmie mnie za żonę.
będzie sobie ciepło chwalić;
muszę panu się pożalić:
choć zimno, można się sparzyć.
POETA
Amor mógłby gospodarzyć.
MARYNA
Amor ślepy, może zdradzić.
POETA
Amor: duch skrzydlaty, gończy.
MARYNA
Pretensji do skrzydeł wiele.
POETA
Więc się na pretensjach kończy.
MARYNA
A nie kończy się w kościele.
POETA
Byłby to już Amor w klatce.
MARYNA
Lis w pułapce.
POETA
Motyl w siatce.
MARYNA
Paź królowejna usługach.
POETA
Ślub po zapłaconych długach.
Miłość nęci rozmaita.
MARYNA
A, to z nami kwita.
POETA
Kwita —
nie myślałem, że coś świta,
pani prawie obrażona — ?
MARYNA
Czegóż to pan jeszcze szuka?
POETA
Że nie poszła w las nauka.
MARYNA
Któż się uczył?
POETA
Tak wzajemnie
Ja od pani, pani ze mnie.
MARYNA
A na cóż mnie tej nauki?
POETA
Na nic.
MARYNA
Więc?
POETA
Sztuka dla sztuki.
MARYNA
Zawrót głowy, wielka chwała;
niech pan sztuki płata różne,
bylebym ja spokój miała.
POETA
Rozmowa z panienką młodą,
jak ją zwykle młodzi wiodą
w takim stylu skrzydełkowym;
rozmowa z panną upartą:
o miłości, o Amorze,
o kochaniu, co w tym, owym
z nagła się przejawić może; —
szepty z panną czarującą,
przez pół serio, przez pół drwiąco —
zawsze jeszcze studium warto.
MARYNA
Przez pół drwiąco, przez pół serio
bawi się pan galanterią.
POETA
Ale gdzie ta, ale gdzie ta.
MARYNA
Pan poeta, pan poeta.
Coś, jak liryzm, struna brzękła:
ja o pana się przelękła,
że ta strzała niespodziana
może trafić, ale pana.
POETA
Bawię panią galanterią
przez pół drwiąco, przez pół serio;
stąd się styl osobny stwarza:
nikt nikogo nie dosięga,
nikt nikogo nie obraża —
na łokcie różowa wstęga —
nie prowadzi do ołtarza. —
Tajemnicą jest kobieta.
MARYNA
Słucham, co to za wymowa!
POETA
Słowa, słowa, słowa, słowa.
MARYNA
Ale gdzie ta, ale gdzie ta!
POETA
Jakaż znów refleksja nowa?
MARYNA
Pan poeta, pan poeta.
SCENA XI
Ksiądz, Pan Młody, Panna Młoda
KSIĄDZ
Zwracam się do panny młodej,
pijąc do pana młodego...
PANNA MŁODA
Cóz takiego, cóz takiego?
KSIĄDZ
Może, hm, po pewnym czasie,
bo to człowiek jest człowiekiem,
ot, przykładem tylu ludzi —
bo to człowiek jest człowiekiem,
usiada się tylko z wiekiem...
PANNA MŁODA
Niby jak to kwaśne mliko.
KSIĄDZ
Wyście młodzi, wyście młodzi,
choć się dzisiaj wszystko godzi,
przyjdzie czas, co was ochłodzi.
PAN MŁODY
Dzięki, niech się ksiądz nie trudzi,
niech nie trudzi się dobrodziéj,
wdał się Pan Bóg już w tę sprawę
i ten wszystko załagodzi;
byliśmy rano w kościele,
braliśmy ślub u ołtarza.
KSIĄDZ
No, ale to tak się zdarza;
ogromnie przypadków wiele,
i przypomnieć pożytecznie.
PAN MŁODY
Podziękujże za obawę.
PANNA MŁODA
Zdarłabym jej łeb, jak krosna!
PAN MŁODY
A kocha, bo jest zazdrosna.
KSIĄDZ
Ach, kolorowa bajecznie!
SCENA XII
Pan Młody, Panna Młoda
PAN MŁODY
Kochasz ty mnie?
PANNA MŁODA
Moze, moze —
cięgiem ino godos o tem.
PAN MŁODY
Bo mi serce wali młotem,
bo mi w głowie huczy, szumi...
moja Jaguś, toś ty moja?!
PANNA MŁODA
Twoja, jak trza, juści twoja;
bo cóż cie ta znów tak dumi?
Cięgiem ino godos o tem.
PAN MŁODY
A ty z twoim sercem złotem
nie zgadniesz, dziewczyno-żono,
jak mi serce wali młotem,
jak cię widzę z tą koroną,
z tą koroną świecidełek,
w tym rozmaitym gorsecie,
jak lalkę dobytą z pudełek
w Sukiennicach, w gabilotce:
zapaseczka, gors, spódnica,
warkocze we wstążek splotce;
że to moje, że to własne,
że tak światłem gorą lica!
PANNA MŁODA
Buciki mom trochę ciasne.
PAN MŁODY
A to zezuj, moja złota.
PANNA MŁODA
Ze sewcem tako robota.
PAN MŁODY
Tańcuj boso.
PANNA MŁODA
Panna młodo?!
Cóz ta znowu?! To ni mozno.
PAN MŁODY
Co się męczyć? W jakim celu?
PANNA MŁODA
Trza być w butach na weselu.
SCENA XIII
Ksiądz, Pan Młody
PAN MŁODY
Któż komu czego zabroni?
KSIĄDZ
Zależy, za czym kto goni.
PAN MŁODY
Tak cudzego pilnujecie — ?
KSIĄDZ
Nie każdy ma jedno na świecie,
a każdy ma swoje osobne,
co go trzyma — a te drobne
rzeczki, małe, niepozorne
składają się na jedną wielką rzecz.
PAN MŁODY
Ksiądz sobie, jako chcesz, przecz. —
Szczęście każdy ma przed nosem,
a jak ma, to trzeba brać —
trzeba iść za serdecznym głosem
i nie pozwolić się kpać.
KSIĄDZ
No, mój panie,
nie każdemu jednakie wołanie.
A jak kto ręką sięgnie po co, a nie dostanie?
SCENA XIV
Radczyni, Maryna
RADCZYNI
A panny już bez pamięci,
widzę, hulają.
MARYNA
Do smaku.
Jak mnie Czepiec chwycił wpół,
jak zawinął i obleciał w kółko,
tom w oczach zobaczyła gwiazdy,
jakby jakieś napowietrzne jazdy,
kręcące się zawrotem kół.
RADCZYNI
Pot oblewa całe czółko;
możesz się zaziębić wnet.
MARYNA
A tak — teraz to sobie myślę:
co insze złoto, a co insze miedź.
RADCZYNI
Nie pleć, spocznij, cicho siedź.
MARYNA
A myśl moja het, het, het...
SCENA XV
Maryna, Poeta
POETA
Elektryczność z oczu bije.
MARYNA
Zgrzałam się przy tańcowaniu.
POETA
Pani marzy o kochaniu —
co tam pani serce czyje.
MARYNA
Może pańskie serce zatem — —?
POETA
Umie pani strzelać batem — —?
MARYNA
Jak to, co to — tak przez kogo?
POETA
Tak w powietrze, a szeroko.
MARYNA
Co tam panu serce czyje; —
a umie pan kopnąć nogą — — ?
POETA
Tak przez kogo — ?
MARYNA
Nie tak srogo —
tak w powietrze, a wysoko.
POETA
Na co, po co?
MARYNA
Dla niczego.
POETA
To nic złego.
MARYNA
I nic z tego.
POETA
To zagadka?
MARYNA
Sfinks.
POETA
Meduza.
MARYNA
Może z tego pan odgadnie
nowoczesny styl harbuza;
tak jak ja odgadłam snadnie:
próżność na wysokiej skale,
w swojej własnej śpiącą chwale.
POETA
Zeus i Pan Bóg mieszka w niebie,
przedsię obaj są u siebie.
Psyche to najczulej pieści. —
O tym, gdzie kto śpi wysoko,
pani wie coś z głuchych wieści;
nie dosięgło jeszcze oko.
MARYNA
Rozumiem coś z wielką biedą;
nie dosięgło jeszcze oko,
nie zawlokłam się na turnie;
tak tam dumnie, szumnie, chmurnie.
Bałamuctwa w wielkim stylu,
które już przeżyło tylu,
różni więksi, mniejsi, niscy;
wszystko bardzo wyjątkowe,
bardzo dziwne, bardzo nowe,
tylko że tak robią wszyscy.
POETA
Słucham, co to za wymowa — ?
MARYNA
Słowa, słowa, słowa, słowa.
POETA
To uczucia tak się garną;
szkoda, żeby szły na marno.
MARYNA
Ale gdzie ta, ale gdzie ta.
Pan myśli, że ja zajęta?
POETA
Widzę, że pani pamięta,
jaka komu etykietaprzylepiona i przypięta.
MARYNA
Szkoda, żeby szły na marno
te uczucia, co się garną:
Pan poeta, pan poeta.
POETA
Otóż to, to etykieta.
SCENA XVI
Zosia, Haneczka
ZOSIA
Chciałabym kochać, ale bardzo,
ale tak bardzo, bardzo, mocno.
HANECZKA
To ta muzyka gra tak skoczno
i pewno serce tobie skacze.
Jeszcze się dosyć, dość napłacze,
nim go kochanie ułagodzi.
Pociesz się, serce, pociesz, miła,
jeszcze niejedna łza, mogiła,
od tej miłości ciebie grodzi.
ZOSIA
Że to tak losy szczęściem gardzą,
że tak nie sypią szczęściem w oczy,
tylko tak zaraz błyski gasną,
ledwo się w oczach świt roztoczy?
HANECZKA
Musisz przejść wprzódy cierpień koło;
przejść musisz wprzódy nędzę, bole,
a potem kiedyś będzie wesoło,
jak ci ból serce dość nakole.
ZOSIA
Ja, gdybym była losów panią,
na przykład taką, wiesz: Fortuną.
tobym odarła złote runo,żeby dać wszystko ludziom tanio;
żeby się tak nie umęczali,
w takiem gonieniu ciężkiem, długiem:
każden, jak więzień, za swym pługiem;
żeby się syto nakochali,
żeby się wszystko im kręciło:
jakby się złote nitki wiło.
HANECZKA
A tu są takie Parki stare,
co nożycami tną przędziwo...
ZOSIA
A chyba to za jaką karę
Miłość jest taką nieszczęśliwą.
Za czyjąż winę, czyjąż karę
rwać chcą przędziwo Parki stare...?
Ach, tak bym chciała kochać bardzo!
HANECZKA
Musisz się wprzódy dość naszlochać,
napłakać, zbeczeć, razy wiele,
aże postawią cię w kościele,
a potem sobie możesz kochać.
ZOSIA
Ach, tym uczucia moje gardzą —
nie to, nie jeszcze miałam w myśli:
chciałabym, żeby się kto zjawił,
kto by mi nagle się spodobał,
żebym się jemu też udała
i byśmy równo na to przyśli.
Widzisz, takiego bym kochała,
i to tak bardzo, bardzo, bardzo.
HANECZKA
Ach, tym uczucia moje gardzą;
przecie trza wprzódy wypróbować,
trza coś przecierpieć, coś przeboleć,
żeby móc miłość uszanować.
ZOSIA
Już ja tam swoje będę woleć.
SCENA XVII
Pan Młody, Żyd
PAN MŁODY
Przyszedł Mosiek na wesele...
ŻYD
Nu, ja tu przyszedł nieśmiele.
PAN MŁODY
No, jesteśmy przyjaciele.
ŻYD
No, tylko że my jesteśmy
tacy przyjaciele, co się nie lubią.
PAN MŁODY
A tak, jak są tacy, co skubią,
to i są tacy, co się boczą.
ŻYD
Niech się boczą, a jak oni potrzebują,
to ich u mnie jest bardzo wiele.
PAN MŁODY
W zastawie.
ŻYD
No, to tak, jak w kieszeni; —
pan dzisiaj w kolorach się mieni;
pan to przecie jutro zruci — ?
PAN MŁODY
Narodowy chłopski strój.
ŻYD
No, pan się narodowo bałamuci,
panu wolno — a to ładny krój —
to już było.
PAN MŁODY
No, to jeszcze wróci.
ŻYD
Jak będzie każdy patrzeć przed nos swój,
może co z tego będzie na inkszy raz.
PAN MŁODY
Oto właśnie teraz taki czas.
ŻYD
No, ja to gram na skrzypce, a pan na bas.
PAN MŁODY
Przyszedł Mosiek na wesele, to mu basuję.
ŻYD
No, już ja wiem od mojej córki,
że pan młody muzykę czuje.
PAN MŁODY
Pragnąłem widzieć pannę Rachelę.
ŻYD
Ona przyjdzie sama tu;
mówiła, że zamiast snu
woli widok panów i wesele —
wykształcona.
PAN MŁODY
Nawet wierzę.
ŻYD
Mówi, że ją muzyka bierze,
za mąż jej nie biorą jeszcze;
może ją przy poczcie umieszczę;
moja córka, to kobita,
a jest panna modern, całkiem
jak gwiazda.
PAN MŁODY
Więc satelita?
ŻYD
Jakie tylko książki są, to czyta,
a i ciasto gniecie wałkiem,
była w Wiedniu na operze,
w domu sama sobie pierze —
no, zna cały Przybyszewski,
a włosy nosi w półkole,
jak włoscy w obrazach anieli
ala...
PAN MŁODY
A la Botticelli.
ŻYD
Żeby pan był przecie kiedy
chciał z nią gadać — ?
PAN MŁODY
Chciałem, chciałem.
Raz byłem, to nie zastałem.
ŻYD
Ona lubi te poety;
ona nawet chłopy lubi;
ona chłopom kredyt daje,
to mi się aż serce kraje,
bo to rzecz drażniąca wielce
i nieraz jestem w rozterce:
tu interes — a tu serce. —
Po co się pan z chłopką żeni?
Są panny inteligentne.
PAN MŁODY
One mnie się wydają przeciętne.
Kocham te z Botticellego,
lecz nie chcę zapychać niemi
każdej piędzi naszej ziemi.
SCENA XVIII
Pan Młody, Żyd, Rachel
RACHEL
Ach, bon soir.
ŻYD
Moja córka.
RACHEL
Jedna mnie tu zwiodła chmurka,
jedna mgła, opary nocy;
ta chałupa rozświecona,
z daleka, jak arka w powodzi,
błoto naokoło, potopy,
hukają pijane chłopy;
ta chałupa rozświecona,
grająca muzyką w noc ciemną,
wydała mi się arcyprzyjemną,
jako arka, na kształt czarów łodzi,
i przyszłam — — tate pozwoli...?
ŻYD
No, niech sobie Rachel poswywoli.
No, pan się mną Żydem brzydzi,
a ją to pan musi uszanować;
ona się ojca nie wstydzi.
PAN MŁODY
Przyszła pani z nami potańcować;
jeśli pani szuka parki,
przygarniemy ją w noc ciemną.
Tam są tańce — tam są grajki,
a tu zastaw gospodarski.
SCENA XIX
Pan Młody, Rachel
RACHEL
Ensemble jak z feerii, z bajki,
ach, ta chata rozśpiewana,
jakby w niej słowiki dźwięczą,
i te stroje ukąpane tęczą.
PAN MŁODY
Ma pani słuszność, ćmy brzęczą
najwięcej wokoło świec:
gdzie błyska, muszą się zbiec.
RACHEL
Zlatują się w dobrej wierze,
na oślep, serdecznie, szczerze;
nie domyślają się wcale,
że ich tam czeka ogarek,
co im będzie skrzydła piec.
PAN MŁODY
Na skrzydłach pani tu przyszła — ?
RACHEL
Na skrzydłach myśl moja zwisła;
szłam, przez błoto po kolana,
od karczmy aż tu do dworu; —
ach, ta chata rozśpiewana,
ta roztańczona gromada,
zobaczy pan, proszę pana,
że się do poezji nada,
jak pan trochę zmieni, doda.
PAN MŁODY
Tak to czuję, tak to słyszę:
i ten spokój, i tę ciszę,
sady, strzechy, łąki, gaje,
orki, żniwa, słoty, maje.
Żyłem dotąd w takiej cieśni,
pośród murów szarej pleśni:
wszystko było szare, stare,
a tu naraz wszystko młode,
znalazłem żywą urodę,
więc wdecham to życie młode;
teraz patrzę się i patrzę
w ten lud krasy, kolorowy,
taki rześki, taki zdrowy —
choćby szorstki, choć surowy.
Wszystko dawne coraz bladsze,
ja to czuję, ja to słyszę,
kiedyś wszystko to napiszę;
teraz tak w powietrzu wiszę
w tej urodzie, w tym weselu;
lecę, jak mnie konie niosą —
od miesiąca chodzę boso,
od razu się czuję zdrowo,chadzam boso, z gołą głową;
pod spód więcej nic nie wdziewam
od razu się lepiej miewam.
SCENA XX
Pan Młody, Rachel, Poeta
POETA
Panna młoda jakieś słówko
ma do ciebie.
PAN MŁODY
Rzucam damę,
muszę służyć mojej pani.
RACHEL
Może słóweczko z wymówką,
bo coś na mnie kiwa główką.
POETA
Takie tam drobnostki same.
SCENA XXI
Rachel, Poeta
RACHEL
A pan mi zostawia siebie.
POETA
Pani mnie interesuje.
RACHEL
Ja się patrzę i miarkuję.
POETA
Tak od pierwszego spojrzenia?
RACHEL
Ach, myśli pan, tak z niechcenia?
POETA
Trzask gromu.
RACHEL
Spudłować można.
POETA
Otóż, panienko wielmożna:
miłość, Amor, strzała złota.
RACHEL
Amor, Amor, bóg, bożyszcze,
rzuca się na pastwę oślep
i woła:
i zapalę, i zniszczę.
POETA
Bellerofon leci oklep.
Pani poezją przesiąkła;
ledwo słówek parę brząkła
Muza pani — a już błyski — ?
RACHEL
Pan sądzi, że koniec bliski;
że mnie porwie Amor-bożek?
POETA
Oto od stóp głowy do nożek:
Galatea!
RACHEL
Co, ja nimfa?
To samo mi właśnie powtarza
pewien koncypient jurysta.
POETA
Więc go pani zaniedbuje,
że to człowiek pracy — ?
RACHEL
Limfa:
to jest taki, jak się zdarza
zbyt często, co tylko powtarza,
co kto drugi gdzie umieści
w poezji albo w powieści;
nie indywidualista.
POETA
Pani żąda z pierwszej ręki — ?
RACHEL
Jak od kwiatów, od jabłoni,
od chmur, słońca, żabek, gadu,
jak od kwitnącego sadu; —
cała ta poezja, co goni
w powietrzu, którą wichr miata,
która co dnia świeża wzlata,
z wszystkiego fosforyzuje — —
pan to pisze, ja to czuję,
więc...
POETA
I czegóż pani życzy?
RACHEL
Miodu, rozkoszy, słodyczy
miłości, roznamiętnienia
i szczęścia.
POETA
A miłość wolna?...
RACHEL
Ach, marzyłam o tym zawsze!
POETA
A gdyby tak szczęście łaskawsze
pożaliło się jej biedy?
RACHEL
Przestałabym marzyć wtedy.
SCENA XXII
Radczyni, Pan Młody
PAN MŁODY
Jak się żenić, to się żenić!
RADCZYNI
Komu dzwonią lat południe,
niech się spieszy użyć wczasu.
PAN MŁODY
Tak się pić chce przy źródełku;
ożenić się w tym pragnieniu,
to tak jakby w uniesieniu...
RADCZYNI
W równe nogi wskoczyć w studnię.
PAN MŁODY
Nie utonę, nie utonę!
RADCZYNI
Topi się, kto bierze żonę.
PAN MŁODY
Niech się stopi, niech się spali,
byle ładnie grajcy grali,
byle grali na wesele.
Jak się tak muzyka miele,
jak na żarnach, hula, dzwończy,
niech se huka, stuka, puka,
pląsa, bije, przybasuje,
piska skrzypiec struną cienką,
tak podskocznie, tak mileńko;
niech się miele jak młyn wodny
w noc miesięczną, w czas pogodny;
szumiejąca, niech się snuje,
a niech w dźwiękach się nie kończy,
choćby usnąć w tańcowaniu
przy mieleniu, przy hukaniu,
w zapomnieniu, w kołysaniu;
światy czarów — czar za światem! —
jestem wtedy wszystkim bratem
i wszystko jest moim swatem
w tym weselu, w tej radości:
Bóg mi gości pozazdrości.
Granie miłe, spanie miłe,
życie było zbyt zawiłe,
miło snami uciec z życia,
sen, muzyka, granie, bajka —
zakupiłbym sobie grajka —
spać, bo życie zbyt zawiłe,
trza by mieć ogromną siłę,
siłę jakąś tytaniczną,
żeby być czymś na tej wadze,
gdzie się wszystko niańczy w bladze —
to już tak po uszy sięga,
Los: fatyga, czas: mitręga.
Spać, muzyka, granie, bajka,
zakupiłbym sobie grajka,
to mi się do duszy nada...
RADCZYNI
Ach, pan gada, gada, gada.
SCENA XXIII
Pan Młody, Poeta
PAN MŁODY
Jakże ci tu na weselu?
POETA
Zdaje mi się, żem pan młody.
PAN MŁODY
A mnie się widzi, że patrzę
na piękno i szczęście cudze,
że nie moje to, co moje.
POETA
To są takie niepokoje —
a co mnie tam szczęście moje
czy nie moje, a bierz licho!
PAN MŁODY
Tylko cicho, tylko cicho,
bo jak najdziesz twoje,
to tak jakbyś nalazł nutę.
POETA
Wiersze?
PAN MŁODY
Wrażenia, wrażenia najszczersze,
śpiewnik serdeczny, kantyczki,
całość w książce, komplet serca,
i te wszystkie spotkania najpierwsze,
i te wszystkie rozmowy u pola,
i w ogródku, i we dworze,
w sieni, na przysionku, w komorze,
aż do ślubu, aże do kobierca:
komplet serca.
POETA
To ciekawe,
że, co my rozumiemy przez prozę,
przetapia się na dźwięk, rymy
i że potem z tego idą dymy
po całej literaturze.
PAN MŁODY
Zupełnie tak, jak w naturze:
kwiat w swoim zapachu się lotni
i przychodzą różni markotni
te same wąchać róże.
POETA
A gdyby tak ustroić się w róże
i wejść na ogromny stos
drzewa,
i pokazać: jak śpiewa
człowiek, co w różach na czole
umiera — — ?
PAN MŁODY
Trzeba by lutni Homera!
POETA
A Los, a Atmosfera,
a ogień, a płomieni góra,
a czarna obłoków chmura,
co by się ze stosu wzbiła?!!
PAN MŁODY
Śmierć!?
POETA
A to byłaby Siła!
SCENA XXIV
Poeta, Gospodarz
POETA
Taki mi się snuje dramat
groźny, szumny, posuwisty
jak polonez; gdzieś z kazamatjęk i zgrzyt, i wichrów świsty. —
Marzę przy tym wichrów graniu
o jakimś wielkim kochaniu.
Bohater w zbrojej, skalisty,
ktoś, jakoby złom granitu,
rycerz z czoła, ktoś ze szczytu
w grze uczucia, chłop „qui amat”,
przy tym historia wesoła,
a ogromnie przez to smutna.
GOSPODARZ
To tak w każdym z nas coś woła:
jakaś historia wesoła,
a ogromnie przez to smutna.
POETA
A wszystko bajka wierutna.
Wyraźnie się w oczy wciska,
zbroją świeci, zbroją łyska
postać dawna, coraz bliska,
dawny rycerz w pełnej zbroi,
co niczego się nie lęka,
chyba widma zbrodni swojej,
a serce mu z bólów pęka,
a on, z takim sercem w zbroi,
zaklęty, u źródła stoii do mętów studni patrzy,
i przegląda się we studni.
A gdy wody czerpnie ręką,
to mu woda się zabrudni.
A pragnienie zdroju męką,
więc mętów czerpa ze studni;
u źródła, jakby zaklęty:
taki jakiś polski święty.
GOSPODARZ
Dramatyczne, bardzo pięknie —
u nas wszystko dramatyczne,
w wielkiej skali, niebotyczne —
a jak taki heros jęknie,
to po całej Polsce jęczy,
to po wszystkich borach szumi,
to po wszystkich górach brzęczy,
ale kto tam to zrozumi.
POETA
Dramatyczny, rycerz błędny,
ale pan, pan pierwszorzędny:
w zamczysku sam, osmętniały,
a zamek opustoszały,
i ten lud nasz, taki prosty,
u stóp zamku, u stóp dworu,
i ten pan, pełen poloru,
i ten lud prosty, rubaszny,
i ten hart rycerski, śmiały,
i gniew boski gromki, straszny.
GOSPODARZ
Tak się w każdym z nas coś burzy,
na taką się burzę zbiera,
tak w nas ciska piorunami,
dziwnymi wre postaciami:
dawnym strojem, dawnym krojem,
a ze sercem zawsze swojem;
to dawność tak z nami walczy.
Coraz pamięć się zaciera — — —
tak się w każdym z nas coś zbiera.
POETA
Duch się w każdym poniewiera,
że czasami dech zapiera;
tak by gdzieś het gnało, gnało,
tak by się nam serce śmiało
do ogromnych, wielkich rzeczy,
a tu pospolitość skrzeczy,
a tu pospolitość tłoczy,
włazi w usta, uszy, oczy;
duch się w każdym poniewiera
i chciałby się wydrzeć, skoczyć,
ręce po pas w krwi ubroczyć,
ramię rozpostrzeć szeroko,
wielkie skrzydła porozwijać,
lecieć, a nie dać się mijać;
a tu pospolitość niska
włazi w usta, ucho, oko; — —
daleko, co było z bliska —
serce zaryte głęboko,
gdzieś pod czwartą głębną skibą,
że swego serca nie dostać.
GOSPODARZ
Tak się orze, tak się zwala
rok w rok, w każdym pokoleniu;
raz wraz dusza się odsłania,
raz wraz wielkość się wyłania
i raz wraz grąży się w cieniu.
Raz wraz wstaje wielka postać,
że ino jej skrzydeł dostać,
rok w rok w każdym pokoleniu
i raz wraz przepada, gaśnie,
jakby czas jej przepaść właśnie. —
Każden ogień swój zapala,
każden swoją świętość święci...
POETA
My jesteśmy jak przeklęci,
że nas mara, dziwo nęci,
wytwór tęsknej wyobraźni
serce bierze, zmysły drażni;
że nam oczy zaszły mgłami;
pieścimy się jeno snami,
a to, co tu nas otacza,
zdolność nasza przeinacza:
w oczach naszych chłop urasta
do potęgi króla Piasta!
GOSPODARZ
A bo chłop i ma coś z Piasta,
coś z tych królów Piastów — wiele!
— Już lat dziesięć pośród siedzę,
sąsiadujemy o miedzę.
Kiedy sieje, orze, miele,
taka godność, takie wzięcie;
co czyni, to czyni święcie;
godność, rozwaga, pojęcie.
A jak modli się w kościele,
taka godność, to przejęcie;
bardzo wiele, wiele z Piasta;
chłop potęgą jest i basta.
SCENA XXV
Poeta, Gospodarz, Czepiec, Ojciec
CZEPIEC
Szczęść wam Boże!
OJCIEC
Pochwalony.
GOSPODARZ
Pochwalony, ojcze, kumie —
tyle gości od Krakowa!
OJCIEC
A bo lo nich to rzecz nowa,
co jest lo nos rzeczą starą,
inszom sie ta rzondzom wiarą,
przypatrujom sie jak czarom.
GOSPODARZ
A to dla nich nowe rzeczy,
to ich z ospałości leczy.
CZEPIEC
Pan brat — z miasta — do nas znowu.
Jak się panu na wsi widzi?
POETA
Jak u siebie za pazuchą.
CZEPIEC
Tu ta ładniej, tam to brzydzij;
z miastowymi to dziś krucho;
ino na wsi jesce dusa,
co się z fantazyją rusa.
GOSPODARZ
Gdyby wam tak...
CZEPIEC
Nie powtórzyć; —
jakby kiedy co do czego,
myśmy — wi sie, nie od tego; —
ino kto by nos chcioł użyć —
kosy wissom nad boiskiem.
OJCIEC
Toście zawdy mocny pyskiem.
CZEPIEC
Ino sie napatrzcie pięści,
niech no ino kaj-gdzie świsnę,
to słychać, jak w ziobrach chrzęści.
GOSPODARZ
Jak z tym Żydem...!
CZEPIEC
Tego Zyda,
było, jak go huknę w pysk —
juzem myśloł, że sie stocył,
on sie tylko krwiom zamrocył,
a nie upod, bo był ścisk.
A to było przy wyborze,
w sali w tym sokolskim dworze,
po co sie bestyjo darła,
a to tak z całygo garła; —
było, jak go huknę w pysk,
myślołem juz, że sie stocył,
on sie ino krwiom zamrocył,
a nie upod, bo był ścisk.
GOSPODARZ
Toście Ptaka wybierali?
CZEPIEC
A kiedy ptak, niechta leci.
POETA
Macie ta skrzydlate ptaki?
CZEPIEC
Ptok ptakowi nie jednaki,
człek człekowi nie dorówna,
dusa dusy zajrzy w oczy,
nie polezie orzeł w gówna —
pon jest taki, a ja taki;
jakby przyszło co do czego,
wisz pon, to my tu gotowi,
my som swoi, my som zdrowi.
POETA
Pokłońcie się byle komu,
poszukajcie króla Piasta.
CZEPIEC
Pon mi razy dwa nie powi,
bo jo orze grunt i basta.
Znom, co kruk, a co pędraki,
bo jo orze grunt i basta.
GOSPODARZ
Brat mój wiele podróżuje...
CZEPIEC
Szkoda, że pon nie lubuje,
u nas wschodzi pikne żyto,
pon pszenice odlazuje;
pojonby sie pon z kobitą,
swoja rola, swoja wola,
swoje trocha, dobre i to.
POETA
Mnie to tak coś gna po świecie.
CZEPIEC
Kaj ta znów...
OJCIEC
Nie rozumiecie;
panu trza powietrza dużo.
POETA
Jestem sobie pan, żurawiec;
zlatam, jak się ma na lato;
buduję se gniazdo z róż,
ciułam słomę z waszych strzech,
przysiadam na kalenice,
rozpatruję okolice:
daleko czy blisko burz? —
Rośnie wtedy wszystko u mnie,
jak na próchnie, jak na trumnie;
pełno wszelakiego ziela,
które słońca żar aż spopiela —
przy tym ta ogromna skala:
jak w cmentarzu Ruisdala.
A jak mnie kto w serce rani,
ostrz się tępy w biedrze złomi,
tego ani leczyć, ani
ustrzec się i zażyć hartu;
człowiek się na ból łakomi,
że ból swój, że to są swoi — — —
ucieka wtedy za morze.
Jak tak sercem co zatarga,
to ostanie w sercu skarga;
chce mieć wtedy szumne łoże
fal, gdzie szuka snu w głębinie,
snu w topieli, gnać w przestworze!
Taki grot się ze mną włóczy;
myślę, że ten ból jest siłą.
CZEPIEC
Weź pan sobie żonę z prosta:
duza scęścia, małe kosta.
GOSPODARZ
Cie cie cie, panie starosta!
Wy byście ino swatali!
CZEPIEC
Jo chce, by sie ludzie brali,
zeby sie jako garnęli,
zeby sie tak w kupę wzięli,
toby sie przecie nie dali.
GOSPODARZ
A to sie wam chwali, chwali...
OJCIEC
Czegóż wy tak prosto z mosta
na panaście nastawali — ?
Pon pedzieli, że żurawiec.
POETA
Ptak powrotny.
CZEPIEC
Pon latawiec!
SCENA XXVI
Ojciec, Dziad
DZIAD
Patrzcie, kumie, patrzcie, kumie,
jak sie wam to przydarzyło.
OJCIEC
Pan Bóg daje, Pan Bóg bierze;
ani mi sie o tym śniło.
DZIAD
Piękne pany, szumne pany,
i cóż wy na to mówicie,
że to niby różne stany — ?
OJCIEC
Co tam po kim szukać stanu.
Ot, spodobała się panu.
Jednakowo wszyscy ludzie.
Ot, pany się nudzą sami,
to się pięknie bawiom z nami.
DZIAD
Bawiom, bawiom, moiściewy,
a toć były dawniej gniewy!
Nawet była krew, rzezańcei splamiła krew sukmany.
OJCIEC
Byli ta tacy pohańce.
Jo nic nie wiem, jestem czysty.
To tam pewnie swoje robi
Czart i ogień wiekuisty.
Nie wódź nas na pokuszenie,
Panie Jezusie najsłodszy...
Wyście znali.
DZIAD
Byłeś młodszy,
a ja bywał blisko, bywał,
widziałem, patrzały oczy,
jak topniał śnieg i krew spłukiwał,
a potem Widziadło kroczy.
wielką czarną chustą wieje
i Śmierć sieje...
OJCIEC
Strasno podobno cholera...
DZIAD
Tylo sta luda zabiera. —
Padali, jak bąki rażone,
byle ka, pod płot, na gnoju.
OJCIEC
Wieczyste odpocznienie...
DZIAD
Hań kreślicie krzyż daremno!
Na czołach, jakby znaczone,
plamy czarne i plamy czerwone.
Dopust Boski — i rzeź dopust.
Odbywało się w czas zapust.
OJCIEC
Ot wy, dziadu, jakby kruk,
włóczycie się przy weselu.
DZIAD
Hej hej, stary przyjacielu,
będzie pan twój wnuk.
SCENA XXVII
Dziad, Żyd
DZIAD
Tu tańcują, tam hulają...
ŻYD
W karczmie trza podmiatać izbę,
kręcicie się tu po weselu.
DZIAD
Lepiej się im tańczy w błocie,
tu wcale nie zamiatają —
akurat Żyd o nich dbo.
ŻYD
Co godocie, co godocie,
córka wam robotę do,
nie kręćcie się tu, tam służba.
DZIAD
Mosiek ta tyz tu nie drużba.
ŻYD
Ja tom tu po interesie.
DZIAD
Ciągnąć do swojego szynkwasu.
ŻYD
Z weselem tyle hałasu,
że wszystko się gniecie tu.
DZIAD
On z miasta pan, ona chłopka,
z miasta het poprzyjezdzali,
z chłopami się przywitali
jak się patrzy.
ŻYD
Taka szopka,
bo to nie kosztuje nic
potańcować sobie raz:
jeden Sas, a drugi w las.
SCENA XXVIII
Żyd, Ksiądz
KSIĄDZ
Ano, panie arendarzu,
jutro!
ŻYD
Termin, ja to wim.
KSIĄDZ
A Mosiek jest akuratny,
to dlatego trzymam z nim.
ŻYD
Co do czego Żyd jest nieprzydatny,
to do takich rzeczy z groszem
zawsze się przyda.
KSIĄDZ
Po chłopach jednaka bieda;
nic nie sprzedam z pustym koszem.
ŻYD
Bierę, płacę.
KSIĄDZ
Daję, bierę.
ŻYD
Moje, twoje.
KSIĄDZ
Twoje, moje.
Chłopską biedą nie obstoję.
ŻYD
Patrz dobrodzij, co się dzieje,
przy stołach się chłopy biją!
Czepiec Maćka gruchnoł w łeb.
KSIĄDZ
Maciek ta ma mocną głowe.
ŻYD
Może mu i nic nie zrobił,
może rozbił na połowe.
KSIĄDZ
A niech się ta chłopy biją.
To Mosiek w nich wódkę leje,
Żyd, chłop, wódka, stare dzieje.
ŻYD
A sprzedaję, bo mam sklep; —
Czepiec jutro ma mnie płacić,
to dziś wkoło bije w pysk.
KSIĄDZ
Na chłopach się chcesz bogacić,
drzesz podwójny zysk.
ŻYD
Chce dobrodzij na nich stracić,
karczmę oddam.
KSIĄDZ
Jeszcze czas.
ŻYD
Czas to pieniądz.
KSIĄDZ
Dług rzecz święta:
jutro termin.
ŻYD
Żyd pamięta.
KSIĄDZ
Pomów z Czepcem.
ŻYD
Chamy piją.
Kto by zadarł z tą bestyją?
SCENA XXIX
Żyd, Ksiądz, Czepiec
CZEPIEC
O mnie mowa — jestem ci jo.
KSIĄDZ
Panie Czepiec, znów coś było!
CZEPIEC
Obmył sie juz, nic nie będzie,
szyćko przeńdzie, wylicy-sie.
KSIĄDZ
A wam to cosi patrzy-sie
za te bitki, zwady, kłótnie.
CZEPIEC
Zawzięty jestem okrutnie,
po co mi sie pies sprzeciwio.
ŻYD
Panie Czepiec, wyście winni,
wyście zapłacić powinni
za mój konicz.
CZEPIEC
Ty psie ścirwo,
konic twój? Łżesz! Z nas się żywią,
ssają naszą krew — grosz łudzą,
nasze szyćko świństwem brudzą.
KSIĄDZ
Panie Czepiec, macie dług.
CZEPIEC
Nawet konic nie był wart;
te trzy kopki raił czart;
nie dam nic.
KSIĄDZ
do Żyda
Pozwijcie sądem.
CZEPIEC
do Księdza
Ciewy, ciewy, z kiepskim rządem!
Toć to z waszej łaski ino
Mosiek w karczmie sie rozpiro.
KSIĄDZ
A bo wy nie chcecie płacić.
CZEPIEC
Bo drzecie skórę aż miło.
ŻYD
Prawda jest, za duży czynsz!
Spuści z czynszu ksiądz dobrodzij.
CZEPIEC
wskazując Żyda
A, bo trzeba drzyć takiego.
KSIĄDZ
Jaka taksa słuszna, muszę.
ŻYD
wskazując Czepca
Nie dam księdzu, aż zapłaci
swój dług.
KSIĄDZ
do Czepca
Płaćcie dług!!
CZEPIEC
Cy kaci?!
To któż moich groszy złodzij,
czy Żyd jucha, cy dobrodzij!?
KSIĄDZ
Wódka —
ŻYD
Weź, skąd chcesz!
CZEPIEC
Psie dusze!!
Niech jegomość sie nie gniewa,
ale takim w gorącości,
żebym, psiakrew, potłukł kości
nawet rodzonemu bratu.
SCENA XXX
Pan Młody, Gospodarz
PAN MŁODY
Jak się kłócą, jak się łają!
GOSPODARZ
Ha! temperamenta grają!
Temperament gra, zwycięża:
tylko im przystawić oręża,
zapalni jak sucha słoma;
tylko im zabłysnąć nożem,
a zapomną o imieniu Bożem —
taki rok czterdziesty szósty —
przecież to chłop polski także.
PAN MŁODY
A jakże to okropne, jakże...
GOSPODARZ
Do dziś chwalą sobie te zapusty.
PAN MŁODY
Znam to tylko z opowiadań,
ale strzegę się tych badań,
bo mi trują myśl o polskiej wsi:
to byli jacyś psi,
co wody oddechem zatruli,
a krew im przyrosła do koszuli.
Patrzę się na chłopów dziś...
GOSPODARZ
To, co było, może przyjś —
PAN MŁODY
Myśmy wszystko zapomnieli;
mego dziadka piłą rżnęli...
Myśmy wszystko zapomnieli.
GOSPODARZ
Mego ojca gdzieś zadźgali,
gdzieś zatłukli, spopychali:
kijakami, motykami
krwawiącego przez lód gnali...
Myśmy wszystko zapomnieli.
PAN MŁODY
Jak się to zmieniają ludzie,
jak się wszystko dziwnie plecie;
myśmy wszystko zapomnieli:
o tych mękach, nędzach, brudzie;
stroimy sie w pawie pióra.
GOSPODARZ
At, odmienia nas natura;
wiara, co jest jeszcze w ludzie,że coś z tego przecie będzie;
rok w rok idziem po kolędzie
i szukamy, i patrzymy,
czy co kiedy z tego będzie — ?
Ot, odmienia nas natura:
wicher, co nad łanem wionie;
drżenie, gdzieś aż w ziemi łonie; —
par, który się wsiąka, wdycha,
że się tak w tych zbożach tonie;
chocia gleba może licha,
nie trza ustępować z drogi:
były bogi, będą bogi;
wiara jeszcze jakaś w ludzie.
PAN MŁODY
Jak się wszystko dziwnie plecie...
GOSPODARZ
Jak się wszystko plecie dziwno.
SCENA XXXI
Gospodarz, Ksiądz
GOSPODARZ
Ksiądz dobrodziej chce się spieszyć
chce odjechać, zaraz konie...
KSIĄDZ
Bardzo mile czas tu schodzi;
tak sie w swoim gruncie brodzi;
ciekawi ci państwo młodzi.
GOSPODARZ
Ciekawe, wszystko ciekawe.
Strzemiennego!
KSIĄDZ
Strzemiennego!
GOSPODARZ
Kurdesz!!!
KSIĄDZ
Coś staropolskiego — —
GOSPODARZ
Kurdesz nad kurdeszami!!!
SCENA XXXII
Haneczka, Jasiek
HANECZKA
A, dziękuję, Jaśku.
JASIEK
Dobrze?
HANECZKA
Dobrze, dobrze — później jeszcze.
JASIEK
Ja bo się panienką pieszczę
jak jakim świętym obrazkiem,
jak pisanką, malowanką.
HANECZKA
Jeszcze będę tańczyć z Jaśkiem.
SCENA XXXIII
Kasper, Jasiek
KASPER
Jasiek, drużba, słuchaj, bratku,
co ci powiem na ostatku,
zgadnij, co — ?
JASIEK
Nie wiem, co.
KASPER
Że te panny to nos chcom.
JASIEK
Moze — jo tak myśle som.
Kasper, drużba, słuchaj, bratku:
co ci powiem na ostatku;
zgadnij, co — ?
KASPER
Nie wiem, no?
JASIEK
Że tak one ino kpiom.
KASPER
Co ta o to, druhny som,
jesceśmy nie lada jacy.
JASIEK, KASPER
Albośmy to jacy, tacy.
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
SCENA XXXIV
Jasiek
JASIEK
Zdobyłem se pawich piór,
nastroiłem pawich piór:
pawie pióra ładne,
pawie pióra kradnę:
postawie se pański dwór!
Zdobędę se pański dwór,
wywlekę se złoty wór:
złoty wór wysypie
ludziskom przed ślipie:
nakupie se pawich piór!
SCENA XXXV
Pan Młody, Radczyni
PAN MŁODY
Jaki taki niech se szczeka.
Czy dziwota, czy dziwota:
zamiast wody, że chcę mleka;
że nie gonię, kto ucieka;
na konkury lat nie trwonię,
jak ci, co lat kwarantannęczekają, nim zgarną pannę.
RADCZYNI
Mego zdania to nie zmienia.
PAN MŁODY
Punkt widzenia, kąt widzenia
O ten kredens, o tę szafę
rozbiją się, jak o rafę,
i najbardziej zakochani; —
znałem takich, proszę pani,
pięć lat byli zaręczeni —
naraz kredens wszystko zmieni.
RADCZYNI
Mego zdania to nie zmienia.
SCENA XXXVI
Poeta, Rachel
POETA
Pani się kiedy zakocha
w chłopie...
RACHEL
Pan może wywróży.
Mam do chłopców pociąg duży,
lecz być musi ładny chłopiec.
Powrót, powrót do natury.
POETA
Nie tak trudno tego dociec:
nie trafia się inszy który;
skarżył się już pani ociec
na ten literacki ton.
RACHEL
Na wszystko dla mnie pozwala;
nawet sobie mnie zachwala.
Interesujące, co?
Wyzysk, handel, ja i on — ?
POETA
Wszystko się w poezji topi
u pani, ojciec i chłopi.
RACHEL
Ogromnie dużo wierszy czytałam.
POETA
Pisała pani kiedy?
RACHEL
Nie chciałam.
Gust ten właśnie wielki miałam,
żeby nie pisać — lichą formą się brzydzę;
ale za to, kędy spojrzę, to widzę
poezję żywą zaklętą,
tę świętą,
i tym jestem szczęśliwa:
że święta i dla mnie żywa.
POETA
Ze świętymi pani przestaje;
za pan brat z różami w ogrodzie;
za pan brat z obłokami,
a ku swojej wygodzie
chce pani za pan brat z poetami.
RACHEL
Ach, pan ciągle mnie łaje —
cała ta przyroda tajemna
przestała mi być ciemna.
POETA
Choć oko wykol, noc na dworze —
to pannie serce żądzą gorze
i wolałaby gdzie w komorze
nie sama...?
RACHEL
Przyszłam na chwilę,
gdzie ta chata rozśpiewana,
przybiegłam jak ćmy, jak motyle,
co biegą — gdzie zapalona
lampa — ale odejdę w pokorze
do dom
i będę sobie wyobrażać pana
z daleka,
a jak będę zakochana,
przyszlę panu list i klucz.
POETA
A włócz się, poezjo, włócz,
od komory do komory,
od ogrodu róż
do sadu tych śpiących drzew:
widać je tu z okienka;
więc jak pójdzie panienka,
a muśnie jej szal który krzew,
to jej tęsknota i żal
udzieli się przyciętej słomie,
a z krzaka smutek i cień
udzieli się nieświadomie
panience...
RACHEL
A tak, a tak...
POETA
A jak się drużba przydarzy,
serduszko się drużbą pocieszy
i zgrzeszy.
RACHEL
A tak, a tak:
przez ogród pójdę, przez sad,
a pan niech tu w oknie stoi.
POETA
Ujrzę panią rad,
błądzącą przez mroczny sad,
niby zakochaną i błędną,
pół dziewicą, pół aniołem,
pochyloną nad chochołem,
jakby z obrazu Bern-Dżonsa —
gdy ja będę w cieple stać.
RACHEL
No, nie trza się o mnie bać;
nie przeziębi najgorszy mróz,
jeźli kto ma zapach róż;
owiną go w słomę zbóż,
a na wiosnę go odwiążą
i sam odkwitnie.
POETA
To szczytnie; —
ach, pani się trochę dąsa — ?
RACHEL
Patrz pan różę na ogrodzie
owitą w chochoł ze słomy;
przed tą pałubą słomianą
poskarżę się mej poezji;
wyznam, jakich się herezji
nasłuchałam;
jak się jęto kąsać, gryźć
mnie, com przyszła zakochana! —
Zmówię chochoł, każę przyść
do izb, na wesele, tu —
może uwierzycie mu,
że prawda, co mówi Rachela.
POETA
Pani na imię Rachela —
RACHEL
Czy to postać rzeczy zmienia?
POETA
Ach, pani się zarumienia; —
cieszę się pani imieniem —
sproś pani, jakich chcesz, gości —
imię pani tak liryczne...
RACHEL
Prawda, śliczne —
a teraz proszę Miłości
wysłuchać. —
Chcę poetyczności
dla was i chcę ją rozdmuchać;
zaproście tu na Wesele
wszystkie dziwy, kwiaty, krzewy,
pioruny, brzęczenia, śpiewy...
POETA
I chochoła!
RACHEL
Już pan wierzy?!
Już to pana zajęło:
słoma, zwiędła róża, noc,
ta nadprzyrodzona Moc.
POETA
Może być weselna feta
na wielką skalę!
RACHEL
A! teraz pana pochwalę.Adie — ta jedyna chwilka —
pan mnie zajął, pan teraz poeta.
POETA
Otula się panna w szal —
więc już adie?!
RACHEL
Nie dorosłam do wielkich skal;
bawię siępour passer le temps tylko.
SCENA XXXVII
Poeta, Panna Młoda
POETA
Panno młoda, myślę sobie,
że co zechcesz, to się stanie:
miłość płonie z lic.
PANNA MŁODA
Jako, jo nie umiem nic;
niby na moje zawołanie?
POETA
Na prośbę i rozkaz twój:
żeś to dzisiaj panna młoda,
jak jaśminy, jak jagoda...
PANNA MŁODA
I o cóz się to rozchodzi,
że pon tylo się spodziwo
po mnie?
POETA
Ty dzisiaj jesteś szczęśliwą,
panno młoda — zaproś gości
tych, którym gdzie złe wciórnościdopiekają — którym źle —
których bieda, Piekło dręczy,
których duch się strachem męczy,
a do wyzwoleństwa się rwie.
PANNA MŁODA
I po cóż te z Piekła duchy?
POETA
Niechaj przyjdą na podsłuchy,
na Wesele, gdzie muzyka...
PANNA MŁODA
A to mi pon zabił ćwika;
kaz się tylo luda zmieści?
POETA
Muzyka ich chwilę popieści;
duch taki chwilę przystanie,
a potem, jako dym znika.
PANNA MŁODA
Pon cosi trzy po trzy bają;
może się inksi poznają,
o co chodzi — ot, mój mąż.
SCENA XXXVIII
Poeta, Panna Młoda, Pan Młody
POETA
Ach! pan młody! — ty pan młody!
Słuchaj, przecie ty poeta
i ty dzisiaj sprawiasz Gody!
PAN MŁODY
Ja szczęśliwy, do gospody
sprosiłbym tu cały świat:
takim rad, takim rad.
POETA
Zaprośże tego chochoła;
tam za oknem skrył się w sad.
PAN MŁODY
Cha cha cha — cha cha cha,
przyjdź, chochole,
na Wesele,
zapraszam cię ja, pan młody,
wraz na gody
do gospody!
PANNA MŁODA
Jest na tyle jeść i pić,
mozes sobie z nami kpić!
PAN MŁODY
Dla nas samych dość za wiele;
przyjdź, chochole,
na Wesele!
PANNA MŁODA
Przyjdze, przyjdze, jak mos wole!
POETA
Cha cha cha...
PANNA MŁODA
Cha, cha, cha!
Skoro północ zacznie bić,
do nas tu na izbę przydź.
PAN MŁODY
Cha cha cha!
POETA
Cha cha cha...
PANNA MŁODA
Cy on nos tyz posłucha,
bo to głucho psiajucha.
PAN MŁODY
Sprowadź jeszcze, kogo chcesz,
ciesz się z nami,
ciesz Godami!
PANNA MŁODA
Ciesz się, ciesz!
PAN MŁODY
Cha cha cha,
czy on nas też posłucha — ?
AKT II
Świeczniki pogaszone; na stole mała lampka kuchenna
SCENA I
Gospodyni, Isia
GOSPODYNI
Trza rozbirać dzieci spać,
już północno godzina.
ISIA
Mnie sie nie chce spać,
pokil bedom grać,
a tamte dziecka śpiom,
niech se lezom, tak jak som.
GOSPODYNI
Chodź tu zaraz.
ISIA
Matusiu,
jesce ino w kółko raz;
przyjrzę im sie z komina.
GOSPODYNI
Nie bedzies kcieć jutro wstać;
z łóżka trzeba wyganiać,
a do łóżka trzeba gnać.
ISIA
Nie, nie póde, matusiu,
zaroz bedom cepiny,
muse widzieć cepiny,
matusieńku, matusiu,
ino dziś, ino dziś.
GOSPODYNI
Ocy ci sie przymykają,
ślipki ci sie mruzom.
ISIA
Chciałabym być duzom:
jak cepiny przypinają,
jak druhny słuzom.
GOSPODYNI
A przynieś tu lampę haw,
pozakołysz dziecko,
dobrze mi sie spraw,
to pódzies w kółecko.
SCENA II
Gospodyni, Isia, Klimina
KLIMINA
w drugiej izbie
Juz cepiny, juz cepiny,
podciez tam, podciez juz,
na mężatki szyćkie mus.
Obiedwie zaświecają małe łojówki i z płonącymi świeczkami w rękach idą ku Weselu, gdzie się odbywają oczepiny. Po ich odejściu chwilę Isia sama bawi się rozkręcaniem i przykręcaniem lampki i patrzy we światło. Północ bije na zegarze w izbie.
SCENA III
Isia, Chochoł
CHOCHOŁ
Kto mnie wołał,
czego chciał —
zebrałem się,
w com ta miał:
jestem, jestem
na Wesele,
przyjedzie tu
gości wiele,
żeby ino wicher wiał.
Co się w duszy komu gra,
co kto w swoich widzi snach:
czy to grzech,
czy to śmiech,
czy to kapcan, czy to pan,
na Wesele przyjdzie w tan.
ISIA
Aj, aj, aj — aj, aj, aj,
a cóz to za śmieć?!
CHOCHOŁ
Tatusiowi powiadaj,że tu gości będzie miał,
jako chciał, jako chciał.
ISIA
A ty mi się przepadaj,
śmieciu jakiś, chochole,
huś ha, na pole!
CHOCHOŁ
Tatusiowi powiadaj...
ISIA
Huś ha, na pole,
głupi śmieciu, chochole!
CHOCHOŁ
Szepnij w ucho mamusie...
ISIA
Wynocha, paralusie!
CHOCHOŁ
Kto mnie wołał,
czego chciał...
ISIA
A, słomiany nygusie,
wynocha, paralusie!
CHOCHOŁ
Ubrałem sie, w com ta miał,
sam twój tatuś na mnie wdział,
bo się bał, bo się bał,
jak jesienny wicher dął,
zaś bym zwiądł, róży krzak,
a tak, tak, a tak, tak,
skądże bym ja sam to wziął...
ISIA
Idź precz, idź precz, na pole,
huś ha, hulaj, chochole!
CHOCHOŁ
Kto mnie wołał,
czego chciał,
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
SCENA IV
Marysia, Wojtek
MARYSIA
Odpocnijze haw, Wojtecku,
bo i jo tańcem zmęcona.
WOJTEK
O mojaś ty, serce, zona,
moja duszo, tak mi smutno
o ciebie — idź ta ku muzyce,
hulaj...
MARYSIA
Tak se ta znów nie zyce,
żebym wystoć nie mogła
przy tobie.
WOJTEK
Nagle mi się zawróciło w głowie,
jakby twoje to wesele było,
nuci
„ale nie nase, Marysiu,
ale nie nase...”
MARYSIA
Podź hań, przy dzieciach se siądź,
pośpij, zaśpisz bolenie.
WOJTEK
W głowie mi sie zamrocyło,
inom ku muzyce wszed,
i tak mi sie uwidziło,
ze łazom koło nos cienie...
MARYSIA
Czarno figura po ścienie
ze światła — o, patrzajże sie,
widzis, jak po wszyćkim goni — ?
WOJTEK
nuci
„Pilnuj, parobku, koni,
pon ci dziewuchę zgoni...”
Przystaw gęby, żonisiu.
MARYSIA
Smęcisz czego — ?
WOJTEK
Marysiu!
Gdy oboje idą do alkierza w głębi, Marysia zabiera lampkę ze stołu. Izba pozostaje ciemna — tylko alkierz oświetlony i od weselnych drzwi smuga światła.
SCENA V
Marysia, Widmo
WIDMO
Miałem ci być poślubiony,
moja ślubna ty.
MARYSIA
Bywałeś mój narzeczony,
przyrzekałeś mi.
WIDMO
Byłaś dla mnie słońce złote,
w moim domku zimno mnie.
MARYSIA
Mróz jakisi od wos wionie,
zimnem ubiór dmie.
WIDMO
Ogniem, żarem lico płonie,
zaś krew w tobie wre.
MARYSIA
Miałam ci być poślubiona
i mój ślubny ty.
WIDMO
Maryś, Maryś, narzeczona,
długie moje sny.
MARYSIA
Ka ty mieszkasz, kaś ty jest?
Jechałeś do obcych miest,
czekałam cie długo, długo
i nie doczekałam sie.
Kaś ty jest, kajś ty jest,
gdzie ty mieszkasz, gdzie?
WIDMO
Goniłem do różnych miest,
rozhulaniec, pędziwiatr,
ażem gdziesi w ziemię wpad,
gdzie mnie toczy gad.
MARYSIA
O mój Boże, Boże mój,
to juz ciebie tocy gad.
WIDMO
Zwabiło mnie echo z Tatr,
otom jest, otom jest,
zwabiły mnie głosy z chat,
do myśli mi przyszedł gest
przypomnieć się z dawnych lat;
domek mój, podobnoś grób,
nie jestem wymagający,
przeszedłem niejedną z prób,
ale żebym ja był trup,
nie wierz, Maryś, bo to kłam;
żywie Duch, żywie Duch,
wytężyłem cały słuch,
zwabiły mnie głosy z chat.
MARYSIA
Ka twój grób, ka twój grób?
Pono gdziesi zadaleko,
nie dobiegnie, nie doleci.
Ona przesłania oczy ręką, on zaś jej, nagły, dłoń odrywa.
WIDMO
Łzy mnie palą, łzy mnie pieką,
licho bierz grób mój;
otom jest, otom twój;
czy pamiętasz jeszcze dzień,
jak nas gruszy cienił cień,
tu w tym sadzie, na zieleni,
śród połednia, śród promieni,
przy mnie stałaś: w dłoni dłoń — ?
MARYSIA
Dawno, dawno, tyle lat.
WIDMO
Skłońże ku mnie główkę, skłoń.
MARYSIA
Hańśmy stoli w dłoni dłoń —
szedł od ciebie swat.
WIDMO
Dawno, dawno, tyle lat.
MARYSIA
Miałabym tylo wesele,
co jak dziś, jak to dziś.
WIDMO
Potańcujmy raz dokoła,
potem zaś znów mus mnie iść.
MARYSIA
Som tu twoi przyjaciele,
ostań chwile.
WIDMO
Raz dokoła,
— — — — — — — — — — — —
potem to już mus mnie iść:
mus mnie woła, mus mnie woła.
MARYSIA
Ano dziś nasze wesele;
raz dokoła, raz dokoła.
WIDMO
Taki smutek idzie z czoła...
MARYSIA
Takie zimno wieje z ust...
WIDMO
Przytul mnie do twoich chust,
przytul mnie do piersi, rąk...
MARYSIA
Nie chytaj sie moich wstąg,
taki wieje trupi ciąg.
WIDMO
Kochaj...!
MARYSIA
Precz, nie sięgaj lic.
WIDMO
Nie broń mi się — nic to, nic...
MARYSIA
Zimnem dołu wieje strój,
ty nie mój, ty nie mój!
WIDMO
Mus mnie woła, mus mnie woła,
raz dokoła...
MARYSIA
Stój, ach, stój!
SCENA VI
Marysia, Wojtek
WOJTEK
Maryś — jakoześ ty blado — ?
MARYSIA
To światła sie takie kładą
po twarzy...
WOJTEK
Trzęsiesz się cała.
MARYSIA
Uchyliłam drzwi i stamtąd powiała
jakaś zawieja — to nic —
WOJTEK
A to znów czerwoność do lic
przyszła —
MARYSIA
Z twojego patrzenia;
przytul mnie, Wojtecku, do siebie,
wole ciebie, wole ciebie.
WOJTEK
nuci
„Pójdze, Maryś, po niewoli
na mój jeden zagon roli”.
SCENA VII
Stańczyk, Dziennikarz
STAŃCZYK
idąc
Ktoś się za mną włóczy wciąż.
DZIENNIKARZ
Ktoś przede mną ciągle stąpa.
STAŃCZYK
już był usiadł
Domek mały, chata skąpa:
Polska, swoi, własne łzy,
własne trwogi, zbrodnie, sny,
własne brudy, podłość, kłam;
znam, zanadto dobrze znam.
DZIENNIKARZ
Zacz kto? —
STAŃCZYK
Błazen.
DZIENNIKARZ
poznając
Wielki mąż!
STAŃCZYK
Wielki, bo w błazeńskiej szacie;
wielki, bo wam z oczu zszedł,
błaznów coraz więcej macie,
nieomal błazeńskie wiece;Salve, bracie!
DZIENNIKARZ
Ojcze, Salve!
Szereg dobrych błaznów zrzedł,
przywdziewamy szarą barwę;
koncept narodowy gaśnie;
gasną coraz te pochodnie,
które do hajduków ręku
przywiązane żarem płoną.
Skąpały, zżarły się świece,
a że do rąk przytroczone,
więc jeszcze palą się ręce,
w tę samą zaklęte stronę. —
Trzeba by do służby narodu
błaznów całego zastępu;
palą się hajduki w męce,
z własnego bólu się śmieją;
gasną świece narodowe,
okropne rzeczy się dzieją,
śmiechem i szyderstwem biegu
obudzić, ośmielić zdolne
serce spodlone, niewolne,
które naszą krew zaprawia.
STAŃCZYK
A wolicie spać —
DZIENNIKARZ
To jedno!
Usypiam duszę mą biednąi usypiam brata mego;
wszystko jedno, wszystko jedno,
tyle złego, co dobrego,
okropne rzeczy się dzieją.
Patrzeć na przebiegi zdarzeń —
dalekie, dalekie od marzeń,
tak odległe od wszystkiego,
co było wielkie w kraju;
że wszystko, co było, przepadło,
bezpowrotnie w mroku zbladło:
to bajki o Trzecim Maju!
Matkę do trumny się kładło,
siostry i rodzinę całą;
ksiądz pokropił i poświęcił,
grabarze gruz przywalili;
epigonów co zostało,
na stypie się weselili
wesołością, co przeklina;
w pijaństwie duszę zabili,
a nie mogli zabić serca.
Zostało serce, co woła,
spłakane u bram kościoła,
skrwawione u wrót świątyni
i jeszcze w męce okrutnej,
w czułej litości rozrzutnej
samo siebie wini.
STAŃCZYK
Asan jako spowiedź czyni,
spowiedź, widzę, cudzych grzechów;
Acan się zalewa łzami,
duszę krwawi, serce krwawi;
ale znać z Acana mowy,
że jest — tak — przeciętnie zdrowy;
jutro humor się naprawi. —
Gotów mi płakać najrzewniej,
rozczulać się cudzych grzechów,
u bliskiego widzieć tramy,
zbrodnie, brudy, grzechy, plamy
i za swojego bliskiego
uczynić publiczną spowiedź. —
A! doprawdy! warte śmiechów —
Może jeszcze rozgrzeszenie
wziąć kapłańskie z cudzych zbrodni —
DZIENNIKARZ
Wina ojca idzie w syna;
niegodnych synowie niegodni;
ten przeklina, ów przeklina —
ród pamięta, brat pamięta,
kto te pozakładał pęta
i że ręka, co przeklęta,
była swoja. — Rozbrat wieczny
duszy z ciałem, ciała z duszą;
w nim się słabi kruszą —
miecz do walki obosieczny —
myśmy słabi. — Wielkość gniecie,
przekleństwo nosi na grzbiecie:
zbrodnie nosi, czarne kiry,
szatę krwawą DejaniryWielkość: Zbrodnia; Małość: podła —
Jakaż nasza dzisiaj Wola?!
Czarodziejska dłoń ogrodłanasze pola.
STAŃCZYK
Łzy ze źródła!
Tyle żalów o nieswoje!?
A cóż tobie niepokoje
tych, co w grobach leżą?
Myślisz — że się trupy odświeżą
strojem i nową odzieżą —
a ty z trupami pod rękę
będziesz szedł na Ucztę-mękę
i jako potrawy żuł,
czym się tylko kiejś kto truł;
wsączał w siebie i pił,
czym tylko kto gdzie gnił;
czy to ma być twoja krew?!
DZIENNIKARZ
Moja krew, moja krew —
czy ja wiem — okrzyk mew,
gdy gonią ponad skały,
okrzyk mew osmętniały,
żałośliwy, straszny,
gdy od brzegu odbiegły daleko.
Morze ciche, strop się chmurzy,
ale burza i orkan daleko.
Tylko głuchość i pustka bezmierna —
a tu skrzydła rozchwiane do lotu,
nie pragną, nie pragną powrotu
i wiedzą, że tam, gdzie dążą,
wylądu szukać daremno;
przekleństwu swojemu wierne,
lecą — i nie śmieją ustać,
aż krew do ust pocznie chlustać
ze znużenia — wtedy padną,
łzą niepożegnane żadną,
bo śmierć ulga, ulga zgon.
STAŃCZYK
Zaśpiewałeś kruczy ton;
tobież tylko dzwoni w głuszy
pogrzebowych jęków dzwon?
— — — — — — — — — — — —
A słyszałżeś kiedy, z wieży
jak dźwięczy i śpiewa On?
DZIENNIKARZ
Zygmunt, Zygmunt...
STAŃCZYK
Dzwon królewski: —
Siedziałem u królewskich stóp,
królewski za mną dwór:
synaczek i kilka cór,
Włoszka — a wielki chór
kleru zawodził hymny; —
a dzwon wschodził.
Patrzali wszyscy w górę,
a dzwon wschodził —
zawisnął u szczytów
i z wyżyn się rozdzwonił:
głos leciał, polatał,
kołysał się górnie,
wysoko, podchmurnie —
a tłum się wielki pokłonił.
Pojrzałem na króla,
a król się zapłonił...
Dzwon dzwonił
— — — — — — — — — — — —
DZIENNIKARZ
A toć on nam tętni dziś,
jak grzebiemy, kto nam drogi;
zwołuje nas, każąc iść
posłuchać kościelnych szumów,
w wielkim zamęcie rozumów,
w wielkim modlitew rozjęku,
On pan, ten dzwon królewski,
nieustający w brzęku,
o pękniętym sercu:
nasz ton. — Nad przepaścią stoję
i nie znam, gdzie drogi moje.
STAŃCZYK
Byś serce moje rozkroił,
nic w nim nie najdziesz inszego,
jako te niepokoje:
sromota, sromota, wstyd,
palący wstyd;
jakoweś Fata nas pędząw przepaść —
DZIENNIKARZ
Ty Wid!
STAŃCZYK
Ja Wstyd!!
Piekło wiem gorsze niż Dante,
piekło żywe.
DZIENNIKARZ
Żyję w Piekle!
STAŃCZYK
Społem w przepaść!
DZIENNIKARZ
Społeczeństwo!
Oto tortury najsroższe,
śmiech, błazeństwo —
to my duchy najuboższe. —
,,Społem” to jest malowanka,
,,społem” to duma panka,
,,społem” to jest chłopskie „w pysk”,
,,społem” to papuzia kochanka,
próżność, nadczłowieczeństwo —
i przy tym to maleństwo:
serce pęknione, co krwawi.
STAŃCZYK
Asan prawi —
jako najwalniejsi gębacze,
odrośl od tych samych pni
z moich dni.
DZIENNIKARZ
Wolałbym już stokroć razy
policzone dni
niż ten bieg, bieg, pęd, gonitwa
ku przepaści, otchłani, zawrotom!
Ach, kresu, ach, kresu lotom!
Stacza się sercowa bitwa,
opadam coraz na głazy,
mrze na ustach modlitwa,
ach, kresu, ach, kresu lotom! —
Niechby się raz wszystko spali,
zetrze się, na proch się zsypie,
jak kolumny, na gruz się rozwali,
byśmy padli potruci
jadami w pogrzebowej stypie;
niechajby się raz wszystko spali,
i te nasze polskie posty
dusz do polskich świętych,
i te nasze tęczowe mosty
czułości nad pustką rozpiętych,
malowanki Częstochowskiew koronach — i wszystkie Wiary!
Nieszczęścia wołam!!
STAŃCZYK
Puszczyku...
DZIENNIKARZ
Może by Nieszczęście nareście
dobyło nam z piersi krzyku,
krzyku, co by był nasz,
z tego pokolenia. —
Ach, Sumienia, Sumienia!
Już było tych prawd bez liku
dla nas — Prawdy czy Fraszki??
Stoimy u polskich granic,
a mamy obecność za nic,
od talentów zawisłe igraszki.
STAŃCZYK
Puszczyku!
Zgrałeś się przy zielonym stolikuczy z kobietami w gorączce
opętałeś duszę mdłością
i w tej momentu palączce
oślep gnasz we własne próchno.
A gdy na nie wichry dmuchną,
rozleci się zgasłe próchno,
zamurują się otchłanie
i krzyk i jęk, i wołanie
zda ci się błazeństwem duszy,
które nikogo nie skruszy,
które zeżre siebie samo,
a trzewia mu gniciem cuchną. —
Znam ja, co jest serce targać
gwoźdźmi, co się w serce wbiły,
biczem własne smagać ciało,
plwać na zbrodnie, lżyć złej woli,
ale Świętości nie szargać,
bo trza, żeby święte były,
ale Świętości nie szargać:
to boli.
DZIENNIKARZ
Tragediante...
STAŃCZYK
Commediante,
dla ciebie błazeńska laska.
DZIENNIKARZ
Piastujesz ją, piastun stary;
znasz tylko: status quo ante;
błazeństwo z tobą się zrosło.
STAŃCZYK
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
DZIENNIKARZ
Fatum nas w obłędy wodzi:
u rozstajnych dróg zły Duch!
Tu moje rozstajne drogi;
ty mój Duch-zły — demon, Szatan;
błazeństwem ja z tobą zbratan,
byłem ci duszą poswatan,
nim dusza stała się trup; —
a teraz mi pachnie grób,
czuję trąd.
STAŃCZYK
Naści; rządź!
Masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
DZIENNIKARZ
Nie chcę żadnych więcej prób.
Serce miałem kiedyś młode,
porwałeś mi serce młode,
wlałeś jad goryczny w krew.
Nie widzę, nie widzę dróg,
zaćmił mi się Bóg...
STAŃCZYK
Fata pędzą, pędzą Fata —
Wielkość — Nicość — pusty dzwon,
serce strute —
uderzyłeś błazna ton:
moją nutę.
Kłam sercu, nikt nie zrozumie,
hasaj w tłumie!
Masz tu kaduceus, chwyć!
Rządź!
Mąć nim wodę, mąć!
Na Wesele! Na Wesele!
Idź!
Mąć tę narodową kadź,
serce truj, głowę trać!
Na Wesele! Na Wesele!
Staj na czele!!!
SCENA VIII
Dziennikarz, Poeta
DZIENNIKARZ
Może z mętów się dobędzie człowieka;
może minie palączka i głód;
ot, kaleka ja, ot, ja kaleka:
każdy dzień piekielny trud.
Młodości! wyrwi mię z cieśni,
oplatają mnie grzyby i pleśni;
o Młodości, jakożeś daleko,
a to jeszcze wczora, prawie wczora...
POETA
Cóżeś tak się rozżalił, rozpalił,
czy cię jakie przemieniły cuda?
DZIENNIKARZ
A przeszedł tu koło mnie cień,
cień goryczy pełen wielkoluda
i ostawił mi laseczkę kaduczą.
POETA
Nie przeczę, że rozmyślania uczą,
ale cóż tak sobie żalisz serce?
DZIENNIKARZ
Och, w okropnej jestem poniewierce;
po torturach mię duchowych włóczą,
więżą mnie konwenansowe szpangi:
oto droga utarta do rangi,
a ja gardzę, ja gardzę, ja plwam
na to wszystko, ze serca szczerego —
i nie zdołam rozerwać obroży,
a wstrętów coraz się mnoży
i cokolwiek słyszę, to mnie drażni.
Przyjaźń farsą, Litość: kłam,
a słyszę, że gadają o przyjaźni.
Miłość farsą —
słyszę wkoło półszepty miłości.
Kłamstwo Szczerość, a widzę tu gości
i muzyki słyszę swoje, polskie, nasze,
i po ścianach złożone pałasze,
obrazeczki, sceny narodowe.
To mnie drażni i męczy, i boli:
Czy my mamy prawo do czego?!!
Czy my mamy jakie prawo żyć...?
My motyle i świerszcze w niewoli,
puchnąć poczniemy i tyć
z trucizny, którą nas leczą.
I tę naszą dolę kaleczą,
widzieć i trupem gnić...
POETA
Rozżaliłeś się, działa muzyka,
to się koło widzeń zamyka
i działa na nerwy.
DZIENNIKARZ
Na nerwy!?
Na nerwy działa te, na te sieci,
które mają duszę w uwięzi,
że gdy tak mi grają bez przerwy,
zdało mi się, że moja dusza
ze mnie wyszła i koło mnie świeci.
POETA
Zdawało ci się — sam mówisz przez to,
że o jedno złudzenie więcej.
DZIENNIKARZ
Poezjo! — tyś to jest spokojną sjestą;
chcesz mnie uśpić, znieczulić, zniewolić,
byle słówka nie wyrzec goręcej.
Ach, nie ukrywaj — nie udawaj,
ty sameś w ogniu — to maska
ten pozorny spokój — to kłam.
A! ta muzyka tak brzęczy,
jak z ula dzwonienie pszczół —
a my jak szerszenie:
to mi się rzuca do garła
ta duża wesołość narodowa,
to mi się rozszerza głowa
szumem, gwarnością, zawrotem
i nawet mi jest wstrętny ból.
POETA
Daj rękę.
DZIENNIKARZ
Ech, daj mi pokój —
wyjdę za próg — jak wieje od pól...
Powietrza, powietrza!...
POETA
Daj dłoń...
DZIENNIKARZ
Daj mi spokój!
SCENA IX
Poeta, Rycerz
POETA
Otwarła się toń!
Upomina się o swoje Umarła.
Szumem, gwarnością, zawrotem
idzie ku nam z powrotem;
jakaś Przemoc wrotom grobu się wydarła,
oto, słyszę, woła:
RYCERZ
Daj dłoń!!
POETA
Puszczaj!
RYCERZ
Ty mój!
POETA
Puszczaj!
RYCERZ
Ty mój!!
POETA
Żelazem owita ręka,
żelazem zakryta skroń.
RYCERZ
Zbieraj się, skrzydlaty ptaku,
nędzarzu, na koń, na koń,
przepadnie przekleństwo, męka!
POETA
Co mówisz, okropne widziadło,
na koń? — gdzie? — jak?
Żelazna twoja dzwoni szczęka,
żelazna więzi mnie ręka.
RYCERZ
Na koń, zbudź się, ty żak,
ty lecieć masz jak ptak!
Bioręć w pętle.
POETA
Na arkan mnie wiąże!
RYCERZ
Poznasz, ktom jest, gdy zaciążę —
ty więzień mój, mnie służ;
biorę przemocą, Ja Moc:
za mną, przede mną
ognia kurz;
po drogach, po których lecę,
drzewa się palą jak świece,
ciskają się błyskawice,
jak lecę, Duch:
wytężaj, wytężaj słuch!
POETA
Puszczaj, przepadaj w Noc —
o, ręce, ręce martwieją...
RYCERZ
Ty mój!
POETA
Precz. —
RYCERZ
Słysz grom...
POETA
Zatrzasnął się cały dom...
RYCERZ
A czy wiesz, czym ty masz być,
o czym tobie marzyć, śnić?
POETA
Sen, marzenie, mara, wid.
RYCERZ
Jutro dzień! przede dniem świt!
Wiesz ty, czym ty mogłeś być?
POETA
Słowo, Widmo gończe!
RYCERZ
Zwiastun!!
POETA
Głos jak marzeń moich piastun;
Rycerz, Widmo, urojenie
przyoblekło szatę żywą.
RYCERZ
Krwi, krwi pragnę, krwawe żniwo!
Wracam do dom w noc szczęśliwą,
w noc ponurych wichrów łkań.
Niosę dań, orężną dań.
POETA
Wracasz do dom ze snów, z dali...
RYCERZ
Z dali, hen z zaświatów, z prochów. —
Przeszedłem ogień, co pali,
przeszedłem zapady lochów.
Ścigam, gonię, moc roztrwonię.
Niosę dań, orężną dań.
POETA
W noc ponurych wichrów łkań
wstajesz z lochów, z prochów, skał...
RYCERZ
Na głos mój ty będziesz drżał:
Grunwald, miecze, król Jagiełło!
Hajno się po zbrojach cięło,
a wichr wył i dął, i wiał;
stosy trupów, stosy ciał,
a krew rzeką płynie, rzeką!
Tam to jest!! Olbrzymów dzieło;
Witołd, Zawisza, Jagiełło,
tam to jest!! — Z pobojowiska
zbroica się w skibach przebłyska,
żelezce, połamane groty,
drzewce powbijane do ciał,
z trupów zapora, z trupów wał,
rycerski zgotowiony stos:
Ofiarnica —
tam leć — tam chodź, tam leć!!!
brać z tej zbrojowni zbroje.
kopije, miecz i szczyti stać tam wśród krwi,
aż na ogromny głos
bladością się powlecze świt,
a ciała wstaną,
a zbroje wzejdą
i pochwycą kopije, i przejdą!!!
Spiesz, tam leżą stosy ciał;
przeparłem trumniska wieko,
czas, bym wstał, czas, bym wstał.
POETA
Łzy mnie pieką, łzy mnie pieką,
czymże bym ja tam być miał.
RYCERZ
Niosę dań, orężny szał.
POETA
Dech twój zimny, dech grobowy...
RYCERZ
Patrzaj w twarz, patrz mi w twarz,ślubuj duszę, duszę dasz.
POETA
Za przyłbicą pustość, proch;
w oczach twoich czarny loch,
za przyłbicą Noc;
zbroja głuchym jękiem brzękła.
RYCERZ
Miecz, miecz, siła nieulękła;
patrzaj w twarz, patrzaj w twarz;
ty mnie znasz.
POETA
Ktoś jest?
RYCERZ
Moc.
POETA
— — Przyłbicę wznieś!
RYCERZ
Rękę daj.
POETA
Duszę weź.
RYCERZ
Patrz!!
POETA
Śmierć — — — Noc!
SCENA X
Poeta, Pan Młody
POETA
Potęga, wieczysta Potęga,
Moc nieprzeparta!!
PAN MŁODY
O czym mówisz — ?
POETA
Niedołęga
byłem — a dzieła to mitręga
próżna — mgła nic niewarta.
Teraz naraz się koło mnie zapaliło
i gore — i piersi się palą;
zdaje mi się, że słyszę gdzieś górą,
jak skały się padają
i w otchłań z łoskotem się walą.
PAN MŁODY
Będziesz sonet pisać czy oktawę?
POETA
Nie — przewiduję inszą zabawę;
poczułem na szyi arkan —
Polska to jest wielka rzecz:
podłość odrzucić precz,
wypisać świętą sprawę
na tarczy, jako ideę, godło,
i orle skrzydła przyprawić,
husarskie skrzydlate szelki
założyć,
a już wstanie któryś wielki,
już wstanie jakiś polski święty.
PAN MŁODY
Zajmujące.
POETA
Ty tematem zajęty.
PAN MŁODY
Myślałżeś ty co więcej
niż poemat?
POETA
Może ja to myślę goręcej
i w tej chwili to jeszcze się pali —
jeszcze — a jutro się zawali
w gruz ten pożarny gmach.
A! chciałbym wstąpić w to Piekło
Ach!
PAN MŁODY
Rozpalony.
POETA
Piekło żywe
w tej chacie, w zaklętym dworze:
Piekło gorze!
PAN MŁODY
A to coże?!
SCENA XI
Pan Młody, Hetman, Chór
CHÓR
Hej, panie, panie Branecki,
nie żałuj grosika, nie żałuj,
pocałuj się z nami, pocałuj,
nie żałuj dukacika, nie żałuj,
dajże go nam z tej kieski!
HETMAN
Ha, szatańce, sztab moskieski,
znajcie pana, bierzcie złoto,
nie stoję ja pan o złoto;
piekielna mnie dziś gospoda:
hulaj dusza, z wami zgoda.
CHÓR
Hulaj dusza, z nami w zgodzie,
potańcujemy w gospodzie;
pocałuj się z nami, pocałuj,
nie żałujta, hetmanie, kieski,
braliśta pieniążek moskieski,
hej, hetmanie, hetmanie Branecki!!
HETMAN
Bierzcie złoto, pali złoto.
CHÓR
Pali pieniążek moskieski?
HETMAN
Piekielna mnie dziś gospoda:
diabły moją piją krew;
szarpają mi pierś, plecyska,
psy zjawiska, łby ogniska;
szarpają, sięgają trzew!
PAN MŁODY
Wojewoda! Wojewoda!
HETMAN
Puszczajcie, litości!
PAN MŁODY
Jezu!!
SCENA XII
Pan Młody, Hetman
HETMAN
Ha, przepadli kędyś diabli,
ktoś się doli ulitował;
rana jeno straszna boli — —
puste żale, mnie nie szkoda,
bo ja pan, piekielny pan,
drwię z serdecznych ran.
Setkę lat przez puszczę gnam,
przez bór gonię, gęsty las,
przez ugory, łąki, błoń —
upałami bije skroń,
młotami serce wali,
ogień wnętrzności pali — — —
Każ muzyce dla mnie grać,
mnie na Piekło stać.
Ja pan, ćwierć kraju mam w ręku,
a jak kto po cichuteńku
powie „Jezus” — ja wolny na chwilę,
powietrzem się zasilę:
odetchnąłem piersią całą;
bierz ty, ile złota zostało,
patrz, oto niecki,
diabli mi to kazali nieść;
co noc tak świeżych nasypią,
a sztabowi, czerńcy przeklęci,
krzyczą za mną: panie Branecki,
nie żałuj; — krew moją chlipią — —
Masz!
PAN MŁODY
Hetmaniłeś ty, hetmanie,
chocia byłeś łotr,
i sam król był tobie kmotr;
przewodziłeś, przewodziłeś,
a my dzisiaj w psiej niewoli:
nie hetmany, strzęp, łachmany, gruz;
duszę ziębi mróz;
ciebie ogień, ogień pali —
przecz już nic nas nie ocali,
ani król, ani ból,
ani żale, ni płakanie,
hej, hetmanie, hej, hetmanie
dzisiaj to mój dzień miłości...
HETMAN
Czepiłeś się chamskiej dziewki?!
Polska to wszystko hołota,
tylko im złota;
trza było do bękartów Carycyiść smalić cholewki:
byłać ta we mnie cnota.
Asan mi tu Polski nie żałuj,
jesteś szlachcic, to się z nami pocałuj,
jesteś wolny!
PAN MŁODY
Bierz cię diabli.
HETMAN
Gębuj, widzęś nie przy szabli.
SCENA XIII
Pan Młody, Hetman, Chór
HETMAN
Ścigają psy, kąsają psy.
CHÓR
Przeklęty ty, przeklęty ty.
HETMAN
Sursum corda, serce żreją —
serce mi wyjmują z trzew.
CHÓR
Zaprzedałeś kraj, ty lew;
złotem pysk ci zaleją!
Złoty pan, weselny pan,
pójdźże w tan, pójdźże w tan!
HETMAN
Złoto pali, złoto war;sursum corda, wiwat Car!
CHÓR
Lejcie mu do pyska żar,
sięgajcie mu dłońmi trzew.
HETMAN
Piją krew, żłopają krew,
cielsko drą po kawale!
CHÓR
Złoty pan, weselny pan,
Pójdźże w tan, dalej w tan:
na Weselu hula Śmierć,
garniec pereł, złota ćwierć,
zaprzedałeś Czortu kraj.
HETMAN
Żłopią krew Czarty Moskale,sursum corda, wiwat Car!
CHÓR
Huś ha, huś — haj go, haj!
Pójdźże w tan, dalej w tan!
Złoty pan! weselny pan!
SCENA XIV
Pan Młody, Dziad
PAN MŁODY
Tyle się przewlekło mar
z okropnym śmiechem Piekła...
DZIAD
Cóż wam to? cóż wam to?
Czy was panna młoda urzekła?
PAN MŁODY
Oj, tu Diabły, ze samego Piekła,
włóczyły przede mną człowieka,
ach, powietrza, tchu...
DZIAD
Cóż pon ucieka?
SCENA XV
Dziad, Upiór
DZIAD
za Panem Młodym
Miałem rzec, cosi miałem rzec:
Szczęść Boże przy weselu.
UPIÓR
Przyjacielu, przyjacielu...
DZIAD
Kto! ty we krwi! precz, piekielny!
UPIÓR
Ja weselny, ja weselny,
dajcie, bracie, kubeł wody:
ręce myć, gębe myć,
chce mi się tu na Weselu
żyć, hulać, pić.
DZIAD
Precz, przeklęty, precz, przeklęty.
UPIÓR
Dajcie, bracie, kubeł wody:
gębe myć, ręce myć...
DZIAD
Krew na sukniach, krew na włosach...
UPIÓR
Nie pyskuj, nie powtarzaj. —
Już, już wiedzą o tym w niebiosach.
nuci
„A stało się to w Zapusty”.
DZIAD
Precz, przeklęty, precz, przeklęty.
UPIÓR
Jeno ty nie przeklinaj usty,
boś brat — drżyj! ja Szela!!
Przyszedłem tu do Wesela,
bo byłem ich ojcom kat,
a dzisiaj ja jestem swat!!
Umyje się, wystroje się.
Dajcie, bracie, kubeł wody:
ręce myć, gębe myć,
suknie prać — nie będzie znać;
chce mi się tu na Weselu
żyć, hulać, pić —
jeno ta plama na czole...
DZIAD
Cholera!
UPIÓR
Zaraza, grób.
DZIAD
Precz, precz, ty trup!
UPIÓR
Widzisz, w orderach chodzę.
DZIAD
O! plamy na podłodze od nóg.
UPIÓR
To krew, obmyję próg,
dajcie ino, bracie, wody,
kubeł wody — gębe myć,
suknie prać — nie będzie znać.
DZIAD
Przeklęty! Maryjo, strać!
UPIÓR
Gadu, gadu, stary dziadu,
trza się do roboty brać;
kubeł wody, gębe myć,
nie bede próżno stać,
na Wesele, na Wesele,
podź tańcować, bośma brać.
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
SCENA XVI
Kasper, Kasia, Jasiek
JASIEK
Kasiu —
KASPER
Kasiu —
KASIA
Cóz ta, Jasiu?
JASIEK
Bo to widzis, Kasiu, że to —
tak mnie ciągnie bez pół.
KASPER
Pódź, Kasicko, ku mnie, cosi
mom ci sepnonć.
KASIA
Co, że co — ?
KASPER
Radź, co z nami — ?
KASIA
Kiej na ogrodzie rosi.
KASPER
Kiejbyśmy byli sami!...
JASIEK
Kasper — idze pod stodołę.
KASIA
Po co? — Idze ty.
KASPER
Wis, bracie,
idź ty pirwy — namość słomę.
KASIA
Przyjdziewa.
JASIEK
Cóz sie trzymacie,
lgnies do niego — ?
KASPER
To sie zeń.
JASIEK
Do zeniacki pirsy leń,
a wpół chyci, zwyobraco.
KASPER
Jest ta Kasie chycić za co.
JASIEK
Juz bym do wos nic nie cuł —
ino ciągnie mnie bez pół.
KASIA
Przynieś wódki.
KASPER
Naści grosz.
JASIEK
Zaros, juści racje mos,
lece!
SCENA XVII
Kasper, Kasia
KASIA
Powiedziałam tak na hece.
KASPER
Kasiu, dyć to k'sobie miło,
byśwa poszli spolnie ka.
KASIA
Na ogrodzie sie zrosiło —
jak kces gęby, na —
KASPER
Ino by najmilej było
k'sobie, Kasiu, byle ka.
KASIA
Juści, miło, Kaspruś — co?
k'sobie —
KASPER
Ano —
KASIA
Juści...
KASPER
Zaś.
KASIA
Splezła mi się wstązka kaś —
KASPER
Wstązka od gorseta?
KASIA
Nie ta,
przewiązka spodnicki.
KASPER
Kabyśwa pośli, Kasicko,
mojeś ty palące policki.
nuci
„Ino mi się nie broń dziś,
jutro mozes sobie iść”.
SCENA XVIII
Kasper, Kasia, Nos
NOS
z flaszką i kieliszkiem
W twoje ręce.
KASPER
Podziękować.
NOS
A dej Kasię pocałować.
KASPER
W twoje ręce!
KASIA
Podziękować!
NOS
A teraz pocałuj z woli.
KASIA
Ej ta, cóz to — ?
NOS
Nie zaboli —
Kasiu, dziwcze, co za dąs,
i on, i ja gołowąs;
chcesz go, to ci go nie bronię;
niedobrze ci w tej koronie.
KASIA
Pódzies pon, patrzcie go,
ledwo przysed, juz by kcioł.
NOS
Adie, druhna, jak nie, to nie.
KASPER
Cało flaszkę bestia schloł.
SCENA XIX
Panna Młoda, Pan Młody
PANNA MŁODA
Och, mójeśty, juz nie mogę tańcować,
a tańce, nie chciałabym żałować
jutro, że dzisiaj nie dosyć,
jak dzisiaj, że nie dość wczora,
ażem osłabła, aż prawie chora,
ino, że mi nie trza doktora,
ino tańca —
PAN MŁODY
Jak paciorki różańca,
taniec jeden, jak drugi
jednaki,
a łańcuch taneczny długi,
do rana, a od rana do nocy.
PANNA MŁODA
Pokiel starcy piecywa i kołocy,
hulać, hulać w kółecko, tańcować...
PAN MŁODY
A pocałuj, bo będziesz żałować.
PANNA MŁODA
Tak ci mnie to granie tkliwi —
PAN MŁODY
Poczekaj, będziemy szczęśliwi —
PANNA MŁODA
Mój ty Boże — !
PAN MŁODY
W jakim dworze;
postawimy se dwór modrzewiowy,
brzózek przed oknami posadzę.
PANNA MŁODA
Brzoza straśnie sybko pusco,
het ściany we trzy roki ocieni.
PAN MŁODY
Będziemy se siedzieć w zieleni,
będziemy se siedzieć w maju,
we kwitnącym sadzie.
PANNA MŁODA
W paradzie.
PAN MŁODY
nuci
„A jak będzie słońce i pogoda,
słońce i pogoda...”
PANNA MŁODA
nuci
„Pójdziemy se razem do ogroda —
będziemy se fijołecki smykać...”
SCENA XX
Dziennikarz, Zosia
ZOSIA
Ach!
DZIENNIKARZ
Aa! —
ZOSIA
Bardzo ciemno.
DZIENNIKARZ
Nie widno.
ZOSIA
Zmęczonam, wciąż w kółko, w kółko...
DZIENNIKARZ
I cóż? chłopy pani nie brzydną?
ZOSIA
Nie wiem — nie; — patrzę na ludzi
jak na przeróżnych ludzi.
DZIENNIKARZ
A tak się serduszko budzi.
ZOSIA
Patrzę i usypiam serce;
to ładne — to bardzo górne,
ale z tego co? — ja czuję,
muru głową nie przewiercę,
a jak widzę w lichej poniewierce
rzeczy górne i piękne, i czułe,
to mnie boli.
DZIENNIKARZ
A ten ból przechodzi.
ZOSIA
A pan ma swoją bibułę,żeby ból każdy przeszedł.
DZIENNIKARZ
Epidemia.
ZOSIA
Pan nie wierzy, co nieprzewidziane?
A wie pan, ojczyzna to chemia;
serce, jak się czego uczepi,
to dynamit.
DZIENNIKARZ
Coraz lepiéj,
jeszcze jeden taniec w kółko,
a edukacja skończona.
ZOSIA
Nie byłabym ja chłopu żona;
nikt mnie w śluby nie poprosi —
ale myślę, panie redaktorze,
że tam w tej wiejskiej komorze,
w półblasku kuchennej lampy,
że tam mój taniec coś znaczy.
DZIENNIKARZ
Gdy sama to pani uznać raczy... —
ZOSIA
Pan skąd się tu bierze?
DZIENNIKARZ
Ja się patrzę, lubię i nie wierzę,
za to wierzę w panią.
ZOSIA
Za co?
DZIENNIKARZ
Za tę minkę, oczy, gest.
ZOSIA
Podobam się?
DZIENNIKARZ
W tym coś jest.
SCENA XXI
Poeta, Rachel
POETA
To pani, o, proszę wejść.
RACHEL
Idę za panem jak cień;
pan się może śmiać,
ale mnie się wymarzyło,
że się tu zaczyna coś dziać — ?
POETA
Może — a w tej chwili na dworze
pani mi się z dala pokazała,
jak płomieniste widziadło.
RACHEL
Byłam w ten szal owita cała
i w świetle ode drzwi, ot tak.
POETA
Noc nasze przeinacza widzenia.
RACHEL
Ja prawie że jestem w trwodze —
a wie pan, że się zwróciłam w drodze,
bo mi w poprzek ścieżki przeszła
jakaś osoba...
POETA
To są ludowe baśnie.
RACHEL
Chodzą hałaśnie
w huczącym wichrze; pan widzi,
jaki się huragan zrywa,
jak świszczy i drzewa szamoce —
POETA
Zatrząsł szybami; — patrz pani,
czego nie dostrzegam w ogrodzie...
RACHEL
Tak bardzo ciemno...
POETA
Ktoś wyrwał krzew różany.
RACHEL
Czy ten, co był w słomę odziany?
POETA
No ten chochoł.
RACHEL
Ktoś połamał? —
a myśmy, cośmy to chcieli
z nim — ?
POETA
Myśmy lecieli
na lep poezji — i teraz
dwór się od poezji trzęsie;
odbywa się wielkie darcie
piór wszelijakiego drobiu:
grunwaldzkie duchowe starcie,
lecą pióra orle, pawie, gęsie,
wnet ujrzymy husarię i króla;
zatrzęsło się tu ze wszech jak do ula.
RACHEL
W powietrzu atmosferyczna zmiana:
chata stała się rozkochana
w polskości — właściwa skala:
żar, co się duchem udziela,
co się na powietrzu spala
jak garść lnu.
POETA
Dawno nie miałem snu,
jak ten wieczór, jak ta noc.
RACHEL
Przedziwna, przedziwna Moc,
te potęgi walczące, ten wiatr,
jakieś prastare siły.
POETA
Hen z Tatr
przylatują ku mnie przypomnienia!
Skrzydeł! — nad ten las z kamienia
lecieć — w górę —
RACHEL
Na szczyty!
POETA
Walküra!
RACHEL
Dzisiejsze sny,
po tej nocy nieprzespanej,
będą cudne — bo oczy patrzące
stały się figurami ludne,
które się niełatwo zatrzeć dadzą.
POETA
Chodźmy patrzeć!
SCENA XXII
Gospodarz, Kuba
KUBA
Jakiś pon, jakiś pon
zsiadają z siwka w podwórzu;
koń ogromniec...
GOSPODARZ
Weźcie konia
razem ze Staszkiem ku szopie;
podrzućcie co żryć.
KUBA
A pon musi wielgi być:
ubiory na nim czerwone,
siwa broda a lira u siodła,
jak te dziady z Kalwaryjeco nosą lirę u pasa.
Niech pon wyjdą w sień.
GOSPODARZ
Bania się z gośćmi rozbiła
w ten weselny dzień;
kogóż ta ciekawość przywiodła?
Latarkę zaświeć! —
KUBA
Jak żyje,
jeszczem takiego Polaka
nie ujzoł —
GOSPODARZ
Bo żyjesz mało;
jeszcze duża takich Polaków ostało,
co są piękni.
KUBA
A kaz się to wszyćko kryje? —
O, zaroz będzie latarka,
ino sie przypiece siarka.
SCENA XXIII
Gospodarz, Gospodyni, Kuba
GOSPODARZ
Słyszysz, ponoś ktoś w gościnę,
jakiś jakby wielki gość...
GOSPODYNI
Tu drzwi zawrzes — tam se gwarzcie,
jo już mom tych tańców dość;
a cóż ty mos za tęgom minę,
coś ty jakisik niepewny — ?
GOSPODARZ
Ino, matuś, zaś nie swarzcie —
ja tak dziś przy Weselu rzewny;
jakiś gość nie lada jaki...
GOSPODYNI
Tu drzwi zawrzes, tam se gwarzcie.
GOSPODARZ
Kto to taki, kto to taki — — ?
SCENA XXIV
Gospodarz, Wernyhora
WERNYHORA
Sława, panie Włodzimierzu,
zjechałem tu gość.
GOSPODARZ
Spocznij, Wasza Mość;
żona stroi się w alkierzu...
WERNYHORA
Ostań, panie Włodzimierzu.
GOSPODARZ
Żona stroi się w alkierzu;
niespodziany gość,
właśnie była przy pacierzu,
bo się dziecka kładło spać.
WERNYHORA
Niechajże żona w alkierzu...
GOSPODARZ
Bo się dziecka kładło spać,
a ci nie przestają grać:
jak wesele, to wesele,
to nie będą w miejscu stać;
ot, tu żona jest w alkierzu.
WERNYHORA
Niechajże żony w alkierzu,
niechże tańcuje Wesele.
Siądźże, panie Włodzimierzu,
mam Asaństwu nowin wiele:
Pomówimy o Przymierzu.
GOSPODARZ
Ano proszę, bardzo proszę.
WERNYHORA
Siadaj.
GOSPODARZ
Siadam — zacny gość —
bardzo proszę, bardzo proszę;
ceremonii dość.
WERNYHORA
Ja z daleka — hen od kresów,
konia zgnałem.
GOSPODARZ
Podły czas.
A do wszystkich spadłych biesów,
toście tu są pierwszy raz;
któż was zwabił w taki czas?
A do wszystkich spadłych biesów,
żeście tak niespodziewanie
w noc i na to weselisko
zechcieli tu, Ichmość Panie?
WERNYHORA
Z daleka, a miałem blisko
i wybrałem Weselisko,
boście som tu jakoś wraz,
i wybrałem Ichmość Mości
dom, gdzie ludzie sercem prości.
GOSPODARZ
Wasza Mość mieliście blisko,
serceście zobligowali —
myśmy sobie prości — mali.
WERNYHORA
Z daleka, a miałem blisko;
ledwom wymienił nazwisko,
a zaraz mi pokazali
tacy chłopcy, rześcy, mali.
GOSPODARZ
Co to u nich serce z miską;
przybieżali, powiadali,
czego nie zjęzykowali:że pan stary, że Dziad stary,
że Dziad z lirą, brodą siwą...
WERNYHORA
Ot, dziadzisko z siwą brodą.
Dawnoż było w duszy młodo;
żeście sobie prości, mali,
toście wielkich krzywd nie znali. —
Chudobę macie szczęśliwą.
GOSPODARZ
A ot, takie złote żniwo,
złote pola — pokoszone —
wszystko błoto — zadyszczone; —
sady ciche — kwitną, rodzą,
jedne z drugich same wschodzą:
złote żniwo, serce z miską;
nie trzeba szukać daleko,
kiedy było jakoś blisko.
Pokażę waćpanu żonę.
WERNYHORA
Złote żniwo, serce złote:
jeszcze u was w duszy młodo,
żeście sobie prości, mali,
toście wielkich krzywd nie znali. —
Może żona ma robotę — ?
GOSPODARZ
Żona stroi się w alkierzu,
chce się wydać urodziwa,
że to gość niespodziewany,
każe zaraz podać piwa.
WERNYHORA
Zostaw, panie Włodzimierzu,
że to chwila osobliwa...
GOSPODARZ
Lepiej gwarzy się przy szklenie,
że to z drogi, tyle błoto;
lepiej gada się przy wenie.
WERNYHORA
Kiej się nie rozchodzi o to;
że to chwila osobliwa,
możemy na osobności
porozmawiać.
GOSPODARZ
Słucham Mości;
a to chwila osobliwa.
Wolnoć spytać o nazwisko... — ?
WERNYHORA
Nie poznałeś — ?
GOSPODARZ
Ktoś mi znany,
ktoś serdeczny, ktoś kochany,
ktoś, co groźny — dawny, stary,
jak wiek cały...
WERNYHORA
Dawnej wiary.
GOSPODARZ
Ktoś mi znany, niespodziany...
WERNYHORA
Przypominasz krwawe łunyi jęk dzwonów, i pioruny,
i rzeź krwawą, krwawe rzeki?
GOSPODARZ
A sen, sen jakiś daleki,
jeszcze w uszach mam te dzwony —
mieszają weselne grajki:
jakieś stare dumy, bajki.
WERNYHORA
Jeszcze w uszach mam te dzwony
ponad ich weselne grajki:
jęk posępny, jęk męczony,
tyle krwi rzezanych ciał;
ja tam był, przy trupach stał;
jeszcze w uszach mam te dzwony.
Patrzyłem się na lud święty,
jako upadał przeklęty,
przekleństwami potępiony:
kiedy ojce klną na synów,
kiedy syny przeklną ojce,
takie jęczące ogrojce
łez krwawiących, łez serdecznych
słyszałem w tych głosach wiecznych:
w głosach dzwonów jęk szalony —
jeszcze w uszach mam te dzwony.
GOSPODARZ
Dawne czasy — dawne wieki,
a sen, sen jakiś daleki,
jęki przygłuszają grajki;
jakieś stare dumy, bajki.
WERNYHORA
Ja stałem w pożarnej łunie
na siwym, na siwym rumaku,
czekając Bożego znaku.
Za mną piorun po piorunie
bije z chmur, przez niebo łyska.
GOSPODARZ
Rzecz daleka — taka bliska,
ktoś mi znany, niespodziany;
ktoś, o którym jeszcze wczora
tylko we śnie, tylko w marze:
Pan-Dziad z lirą...
WERNYHORA
Wernyhora.
GOSPODARZ
Pan-Dziad z lirą — Wernyhora!
Wy mnie znany — spodziewany,
Wy, o którym jeszcze wczora
tylko we śnie, tylko w marze:
jak owi dawni mocarze,
Wy na koniu, siwym koniu,
poprzed dom mój, z wieścią.
WERNYHORA
Słowem!
GOSPODARZ
Wy ze Słowem — Wy ze Słowem!
WERNYHORA
Ja z Rozkazem.
GOSPODARZ
Rozkaz-Słowo!
Dawno serce już gotowotem wezwaniem piorunowem.
WERNYHORA
Słowo-Rozkaz, Rozkaz-Słowo;
dla serca serce gotowo.
Słuchaj, panie Włodzimierzu:
oto chwila osobliwa,
pomówimy o Przymierzu.
GOSPODARZ
To jak ze snu prawda żywa,
chwila dziwnie osobliwa.
Jakiż rozkaz?
WERNYHORA
Trzy zlecenia.
GOSPODARZ
Chwila dziwnie osobliwa:żem niejako jest wezwany.
WERNYHORA
Roześlesz wici przed świtem,
powołasz gromadzkie stany.
GOSPODARZ
To jak ze snu prawda żywa;
prawie że są wszyscy społem
u mnie przez to weselisko.
WERNYHORA
Ma być jawne, co jest krytem;
co dalekie było — blisko.
Dziś u Waści weselisko;
prawie że są wszyscy społem;
roześlesz wici przed świtem;
niech jadą we cztery strony.
GOSPODARZ
Porozsełam konno gońce,
roześlę wici przed świtem;
zaraz się poradzę żony —
ona swoim chłopskim sprytem.
WERNYHORA
Niech jadą we cztery strony!
Bądź gotów, nim wstanie słońce.
Skoro porozsełasz gońce,
zgromadzisz lud przed kościołem,
jak są zdrowi, prości, mali;
ażeby godność poznali,
Bogiem powitasz ich kołem,
a wtedy przykaż im ciszą,
niech żaden brzeszczot nie szczęknie,
a skoro rzesza uklęknie,
niech wszyscy natężą słuch:
czy tętentu nie posłyszą
od Krakowskiego gościńca — ?
GOSPODARZ
Wytężam, wytężam słuch.
WERNYHORA
Ja wiem, żeś jest Asan zuch
Od Krakowskiego gościńca
czy tętentu nie posłyszą,
czy już jadę z Archaniołem — ?
GOSPODARZ
Wytężam, wytężam słuch —
choćby i największy zuch,
jak to, co to, rozpoczęcie — —?
WERNYHORA
Słuchać ślepo, wierzyć święcie;
ja wiem, żeś jest Asan zuch.
GOSPODARZ
Ja mam stanąć przed kościołem?
to jak we śnie prawda żywa.
Któż mnie darzy tym zaszczytem;
któż śle ku mnie dawne gońce:
chwila dziwno osobliwa.
WERNYHORA
Bądź gotów, nim wstanie Słońce.
GOSPODARZ
Wstaną kosy w słońca świcie;
będę gotów!
WERNYHORA
Przysiąż Słowo.
GOSPODARZ
Rzekłem.
WERNYHORA
Przysiąż.
GOSPODARZ
Rośnie życie.
Czyli marą Wy widmową,
czyliś Waść jest upiór grobów,
czy ty próchno, czy ty czarem,
żeś ze słowem przyszedł starem,
żeś na mnie użył sposobów
i co we mnie tajemnicą,
ty mówisz jak rzecz prawdziwą;
jako żywo, jako żywo — !
WERNYHORA
Mówię Słowo — rzecz prawdziwą;
chwila, chwila osobliwa:
wybrałem dziś weselisko,
twój dworek, dróżkę, zagrodę. —
Słyszysz, jaki wicher wyje!
Słyszysz, wielki deszcz się pluszcze!
Słyszysz, chrzęszczą wielkie drzewa
i jako trzaskają kuszcze:
to tam moja drużba śpiéwa,
tysiąc koni grudy bije
ze złotymi podkowami!
GOSPODARZ
Jezus, zmiłuj się nad nami — — !
WERNYHORA
Leć kto pierwszy do Warszawy
z chorągwią i hufcem sprawy,
z ryngrafem Bogarodzicy;
kto zwoła sejmowe stany,
kto na sejmie się pojawi
Sam w stolicy — ten nas zbawi!
GOSPODARZ
Jako żywo, jako żywo;
Waść mi takie dziwa prawi,
i to jako rzecz prawdziwą.
WERNYHORA
Wszystko święte, wszystko żywo:
z daleka, a miałem blisko;
wybrałem twój dom, zagrodę
i wybrałem Weselisko.
Waszmość rękę miej szczęśliwą:
Daję Waści złoty róg.
GOSPODARZ
Złoty róg.
WERNYHORA
Możesz nim powołać chór.
GOSPODARZ
Bratni zbór.
WERNYHORA
Na jego rycerny głos
spotężni się Duch,
podejmie Los.
Daję w twoje ręce róg.
GOSPODARZ
Dziękuj Bóg.
WERNYHORA
Waść masz porozsełać wici,
lud zgromadzić przed kaplicą.
GOSPODARZ
Jutro? — skoro się zgromadzą?
mają radzić? — co uradzą?
WERNYHORA
Jutro: wielką tajemnicą,
jutro skoro się zgromadzą,
niech nie radzą, nic nie radzą,
jednoś niechaj w ciszy staną.
Jutro wielką tajemnicą.
A ty wstawszy bardzo rano,
skoro zejdzie pierwsze słońce.
ku drogom natężaj słuch.
GOSPODARZ
Jutro?!
WERNYHORA
Jutro!!!
GOSPODARZ
Wszelki duch!!!
SCENA XXV
Gospodarz, Gospodyni
GOSPODARZ
Żono, słuchaj no, żonisia,
pódź no, Hanuś!
GOSPODYNI
Cóz takiego?!
GOSPODARZ
Osobliwy ten dzień dzisia,
tyle naraz wiem nowego.
GOSPODYNI
A złego co, cy dobrego?
GOSPODARZ
A wiesz, mama, tyle tego,że mi w głowie huczy, szumi;
kto zrozumi, kto zrozumi?
GOSPODYNI
Cóz takiego, cóz takiego?
możeś chory, któż ten stary?
GOSPODARZ
Kto ten stary: — Wernyhora;
jeno nie mów to nikomu,
to ci mówię po kryjomu,
i on był tu w tajemnicy.
GOSPODYNI
Ka już posed — — ?
GOSPODARZ
Precz odjechał,
bardzo ważne mówił rzeczy:
trza się zbierać.
GOSPODYNI
A co tobie?
GOSPODARZ
Trza się zbierać, pasy, torby,
moja flinta, pistolety
i te szable wezmę obie — — !
GOSPODYNI
O Jezusie, jakieś borbypo nocy, gdzież to, cóż znowu — — ?
GOSPODARZ
Mam być gotów.
GOSPODYNI
Gwałtu, rety!
Ledwo stoisz, jesteś chory.
GOSPODARZ
Zaraz konno jechać muszę.
GOSPODYNI
Jeszcze spadniesz ka do rowu...
GOSPODARZ
Poprzysiągłem się na duszę;
konno muszę — — !
GOSPODYNI
Cary, zmory,
jakaś siła?!
GOSPODARZ
Od tej pory
żyć zaczniemy — coś wielkiego!
GOSPODYNI
Chowaj Boże czego złego.
GOSPODARZ
Z daleka jechał, miał blisko;
goniec, zwiastun, Wernyhora!
Tam! już jakaś wielka Zgoda.
Z daleka jechał, miał blisko —
koniec i początek Sprawy.
Kazał. — Słowo. Słuchać muszę,
zaprzysiągłem się na duszę.
Jego siła mnie urzekła:
Duch narodu!
GOSPODYNI
Widmo z Piekła!
gwałtu, rety, jesteś chory,
cosi, gdziesi, kajsi, ktosi --
piłeś duza.
GOSPODARZ
Duch ponosi!
SCENA XXVI
Gospodarz, Jasiek
GOSPODARZ
Jasiek!!
JASIEK
Pon co!?
GOSPODARZ
Sam tu!
JASIEK
Juści!
GOSPODARZ
Siodłać konia, dosiądź szkapy,
pojedziesz zwoływać chłopy!
JASIEK
Jechać, teraz, trzeba — — ?
GOSPODARZ
Musi!
JASIEK
Zagubię się w tej celuści,
wszędy straszne błotne chlapy.
GOSPODARZ
Aleś Jasiek, co przeleci!
JASIEK
Konia se odwiąze z szopy!
GOSPODARZ
Musi! Ważne rzeczy.
JASIEK
Nasza?
GOSPODARZ
Przeleć, przeleć w cztery strony;
pukaj w okna, zakrzycz „musi”;
niech tu staną przede świtem,
niech tu staną przed kaplicą
chłopy z ostrzem rozmaitem.
JASIEK
Chłopy z kosą — dobra nasza!
GOSPODARZ
Dobędzie się i pałasza.
JASIEK
Że pon wojak — dobra nasza!
GOSPODARZ
Dobra nasza!
JASIEK
Lecę duchem!
GOSPODARZ
Tajemnica!
JASIEK
Chłopy z kosą!
Same wichry mnie poniosą!
GOSPODARZ
Niech przed świtem staną.
JASIEK
Musi!!
GOSPODARZ
A nie słuchaj, choć czart kusi,
jeno prosto.
JASIEK
Swego nosa.
GOSPODARZ
Nim na wrzosy padnie rosa,
zanim ptaki zaświergocą...
JASIEK
Lecę duchem.
GOSPODARZ
A leć z mocą!
JASIEK
Hej!
GOSPODARZ
wręcza Jaśkowi złoty róg, który otrzymał był od Wernyhory
Masz w łapę, to jest dar.
JASIEK
Szczyre złoto, cóż to?
GOSPODARZ
Czar!
Owiń se o szyję sznur
i dzierż mocno cięgiem róg.
Bacuj u rozstajnych dróg,
by cię jaki czart nie zmóg.
Nie chylaj się nigdzie po nic,
ino leć.
JASIEK
Do samych granic!
GOSPODARZ
Wróć, nim trzeci pieje kur;
wrócisz, to se staniesz tu;
wtedy zadmij tęgo w róg,
to się taki wzmoże Duch,
jaki nie był od lat stu —
bo wszyscy wytężą słuch.
Ino nie zgub, bo róg złoty,
bo go zseła Jasny Bóg.
JASIEK
Wolę goreć w Piekle poty.
GOSPODARZ
Bez tego złotego dźwięku
wniwecz pójdzie cały ruch.
JASIEK
Opasę sie.
GOSPODARZ
Nie szarp w ręku!
JASIEK
Hajże — !
GOSPODARZ
Leć, krakowski zuch!
JASIEK
który był wybiegł, wraca, chylając się za czapką porzuconą na podłodze
Moja copka z pawim piórem.
GOSPODARZ
Stawaj tu przed trzecim kurem.
SCENA XXVII
Gospodarz, Staszek
STASZEK
Cy pon słyszą, co sie dzioło:
teraz sie tak wicher wzdon,
jak odjechał stary pon.
GOSPODARZ
Toś ty przywodził starego,
tego pana w delii, w pąsach?
STASZEK
Kiela tego, tela tego,
złote iskry miał na wąsach,
a ta delijo pąsowa,
to jak ogień, jak płomieniec,
a koń diabeł, czart, odmieniec.
GOSPODARZ
Koń siwy, czaprakiem kryty,
czaprak tkany, rozmaity.
STASZEK
U siodła pistolców dwoje.
GOSPODARZ
I lira przez siodło zwisła.
STASZEK
Wszystko jakbyście widzieli...
GOSPODARZ
Gdziesi, kiedyś coś widziałem...
STASZEK
Przy samiuśkim koniu stałem;
szkapa jak ogonem świsła —
skąd ta u niej tako siła —
to pysk Kubie osmaliła.
GOSPODARZ
Kuba strzymał?
STASZEK
A, psiawiara,
nijak strzymać się nie dała,
ino het ogonem prała,
żeśmy oba sie chycili
uzdek — aż i dosiadł Stary.
GOSPODARZ
Siadł, pojechał —
STASZEK
A cy cary,
koń — jak ony nań sie zwalił,
jakby wągle w nim rozpalił:
ogniem piernół, ogniem łysnął,
jak się naroz bez płot cisnął,
mnie i Kubie pysk osmalił.
GOSPODARZ
A wszelki duch Pana Boga:
na zegarze po północku.
STASZEK
Została zguba u proga...
GOSPODARZ
Zguba!?
STASZEK
podaje Gospodarzowi złotą podkowę
Na!
GOSPODARZ
Złota podkowa —
STASZEK
Błyskotała sie na błocku.
GOSPODARZ
Wymowniejsze niźli słowa:
znak widoczny, oczywisty,
że zawitał gość ognisty
na stepowym siwym koniu,
z lirą dzwoniącą u siodła:
orły, kosy, szable, godła!
SCENA XXVIII
Gospodarz, Gospodyni, Staszek
GOSPODARZ
Patrzaj, Hanuś!
GOSPODYNI
Scęście w ręku!
GOSPODARZ
Szczęście, szczęście znalezione.
GOSPODYNI
Ka?
GOSPODARZ
Pod progiem na przysieniu;
szczęście w ręku.
GOSPODYNI
Cała złota,
o mistyrna tyz robota.
Któż to zgubił? — Schować trzeba.
GOSPODARZ
Zwołać ludzi — spadło z nieba;
trza pokazać zgromadzeniu.
SCENA XXIX
Gospodarz, Gospodyni
GOSPODYNI
Ni ma cego — Scęście w ręku;
tego z ręki się nie zbywa,
w tajemnicy się ukrywa,
światom się nie przekazuje:
Scęście swoje sie szanuje!
GOSPODARZ
Złota!
GOSPODYNI
Prawda.
GOSPODARZ
Rzuć do skrzyni!
Prawdziwieś do ręki wzięła;
szczęście swoje się szanuje,
czyli Piekła dar, czy z Nieba —
aleć jensze szczęście moje.
GOSPODYNI
Cóz ty godos, ja sie boje.
GOSPODARZ
A boś jeszcze nie pojęła:
skończyć nędzę — zacząć dzieła.
GOSPODYNI
Jakie dzieła, co za dzieła?
cóżem to ja nie pojęła?
GOSPODARZ
Orły, kosy, szable, godła,
pany, chłopy, chłopy, pany:
cały świat zaczarowany,
wszystko była maska podła:
chłopy, pany, pany, chłopy,
szable, godła, herby, kosy,
aż na głowie wstają włosy,
wszystko była podła maska
farbiona — jak do obrazka:
cały świat zaczarowany.
GOSPODYNI
A cóż tobie, cy gorącka?
GOSPODARZ
Snuło się to jak gorączka,
jak gorączka na wulkanie,
jak szumienie na organie:
takie figury w koronie,
tacy pyszni szlachta w herbie,
pałace, zamczyska, wille,
tabunami gnane konie,
sześciu paradników w tyle:
hulaj dusza bez kontusza
z animuszem, hulaj dusza!!
ani zbili pan w koronie,
że stoimy gdzieś na szczerbie,
ani zbili szlachta w herbie,
ani zbili chłop przy roli,
czy tam kogo gdzie co boli:
wół przy roli, świnia w ganku —
hulajże, panie kochanku.
GOSPODYNI
Połóżże sie, boś pijany.
GOSPODARZ
Świat pijany, świat pijany,
cały świat zaczarowany
puść mnie, ja mam jechać, muszę,
poprzysiągłem się na duszę.
GOSPODYNI
Gwałtu, rety!!!
SCENA XXX
Gospodarz, Gospodyni, Goście z miasta
WSZYSCY
Co się dzieje??
Co się stało?
GOSPODYNI
Ot, szaleje!
GOSPODARZ
Wy a wy — co wy jesteście:
wy się wynudzicie w mieście,
to sie wam do wsi zachciało:
tam wam mało, tu wam mało,
a ot, co z nas pozostało:
lalki, szopka, podłe maski,
farbowany fałsz, obrazki;
niegdyś, gdzieś tam, tęgie pyski
i do szabli, i do miski;
kiedyś, gdzieś tam, tęgie dusze,
półwariackie animusze:
kogoś zbawiać, kogoś siekać;
dzisiaj nie ma na co czekać.
Nastrój? macie ot nastroje:
w pysk wam mówię litość moje.
pluje
AKT III
SCENA I
Gospodarz
Chodzi tam i sam; zatrzaskując zamyka to jedne, to drugie drzwi, które ktoś od zewnątrz otworzy; wreszcie znużony położył się na zestawionych krzesłach, drzemiący. Pokój jest ciemny.
Wszystko już odtąd mówione półgłosem.
SCENA II
Gospodarz, Poeta, Nos, Pan Młody, Gospodyni, Panna Młoda
POETA
Spił sie, no!
GOSPODARZ
Zwyczajna rzecz:
powinien mieć polski łeb
i do szabli, i do szklanki
— a tymczasem usnął kiep.
NOS
Do szklanki i do kochanki —
— chociaż nie — chociaż nie; —
rzecz mi się inaczej widzi,
coś mnie tak pod sercem rwie,
może z tego będzie co; —
wino, wódka — to nie to,
czynnik główny: ...miecz.
GOSPODARZ
Miecz — miecz, czynnik główny miecz.
POETA
Dziwna rzecz — dziwna rzecz;
połóżcie go spać.
PAN MŁODY
Szarpie sie.
NOS
Widzi mi się, jestem w lesie;
uciekają drzewa precz....
PAN MŁODY
Czy cię nudzi?
NOS
Wszystko nudzi,
wszystko mi się przykrzy już;
koło serca mi się studzi,
odleciał mnie Anioł stróż;
ino mi się widzi las
i te drzewa lecą precz:
wszystko hula: has, has, has.
PANNA MŁODA
To sie spił.
POETA
Ciekawa rzecz.
GOSPODARZ
Wszystko zawsze jest ciekawe,
wszystko interesujące.
PAN MŁODY
Własny ton, muzyka duszy;
ton, przez który dusza krzyczy.
POETA
Ciszej — czegoś sobie życzy.
NOS
Kapkę wina, w gardle suszy.
POETA
Masz —
NOS
do Poety
Znam, znam: evviva l'arte,
życie nasze nic niewarte:
kult Bachusa i Astarte.
Ha! trza znosić Fata, Los,
konsekwentnie próżny trzos;
o Wielkościach darmo śnić,
trzeba żyć, trzeba żyć. —
Bonaparte, ten miał nos.
GOSPODARZ
ze swego miejsca
Gdzieżeś ty się tak uwinoł,
ledwo drugi dzień wesela,
jużeś powalony z nóg.
NOS
Chciałem, żebym w tłumie zginął,
żeby się tak zniwelować,
zanurzyć się po szczyt głowy
w ten świat zdrowy;
indywidualność zdusić,
do prostoty się przymusić,
ale cóż, kiedy natura
rozśpiewała moją duszę;
mimo żem chciał się pogłębić,
na plan pierwszy wstąpić muszę —
czuję! psiakrew, serce czuję...
POETA
Nie żarty, choroba serca;
po cóż pijesz?
PAN MŁODY
Niebezpieczno,
ach, to już prawie szaleństwo.
GOSPODARZ
mrucząc
...A jednak i to... męczeństwo:
żyć z tą pustką w duszy wieczną.
NOS
Piję, piję, bo ja muszę,
bo jak piję, to mnie kłuje;
wtedy w piersi serce czuję,
strasznie wiele odgaduję:
tak po polsku coś miarkuję
szumi las, huczy las:
has, has, has.
Chopin gdyby jeszcze żył,
toby pił —
has, has, has,
szumi las, huczy las.
POETA
Połóżże się na kanapie,
jak się wyśpisz, pójdziesz w tan.
NOS
Tańcowałem z Morawianką,
nikt jej nie chciał w taniec brać,
przecie mnie na litość stać:
ona chłopka, a ja pan,
jak się prześpię, niech poczeka.
GOSPODARZ
majacząc
Sen — sen: — niech poczeka tam;...
długa droga i daleka,
jedzie drogą wielki pan...
POETA
do brata
Coś się marzy — — ?
GOSPODARZ
I ja śpiący.
GOSPODYNI
do męża
Podź na łóżko, zgotowione.
GOSPODARZ
Nie — zostanę tu w fotelu.
ku Nosowi
He, dobranoc, przyjacielu,
tych prawdziwych już niewielu.
NOS
układa się na sofie; do Pana Młodego
Całowałem Morawiankę,
a trzymałem flaszkę w łapie;
flaszka mi się przechyliła
i czuję, że wino kapie;
szkoda wina; — w tym przyczyna,
że trzymałem flaszkę w łapie;
chciałem wyjąć korek, a tu
korek coraz na spód idzie;
myślę sobie, daj go katu,
wyciągnę korek za włos,
za włos długi Morawianki,
a ona poszła po szklanki;
no, ale się jakoś stało,
że wypiłem flaszkę całą
i... musiałem wypić włos!
i to mnie tak rozmarzyło,
żem się kochać począł naraz —
chcę całować drugi raz
i tutaj nowy ambaras,
bom runął jak, jak — jak głaz.
PAN MŁODY
Pamiętaj na drugi raz:
wprzód całować, potem pić.
POETA
Wprzódy zmarnieć, potem żyć.
GOSPODYNI
A podźcie juz, niechże śpiom.
NOS
Tom te rom tom, tom, tom, tom...
PANNA MŁODA
Ostawcie ich, podźcie już.
POETA
Ciekawy stan takich dusz.
PAN MŁODY
My jeno znamy połowę
o sobie — któż resztę wie — — ?
POETA
Gdzie to człowiek chadza w śnie:
straszno tam, tutaj źle;
prawie co dzień myślę o tem:
jak to długo może trwać — ?
NOS
Na ten temat myślę co dzień;
jak się wyśpię, powiem mowę —
chce mi się okrutnie spać,
najlepiej na ten temat śpię.
PAN MŁODY
Całe ciało zlane potem.
POETA
Trza mu suknie insze wdziać.
NOS
Wieczność — czy tak rozumiecie — ?
Nieskończoność — hej, gdzieś, hej —
ty mi, panno, wina lej;
spłyniem, inni po nas przyjdą.
GOSPODARZ
Czy oni już raz stąd wyjdą!
Nie tłuczcie się — ruszaj tam,
chcę mieć spokój, chcę być sam.
NOS
Spłyniem, inni po nas przyjdą;
uciekajcie, kysz, a kysz —après nous le déluge.
Nos zasypia na sofie, Gospodarz na fotelu i krzesłach i tak już śpiący obaj pozostają.
SCENA III
Czepiec, Muzykant we drzwiach wejściowych
CZEPIEC
Durny gajdusie,
piniądze tobyś chcioł brać?!
MUZYKANT
Nie gawędźcie, gospodorzu,
połóżcie się spać;
niech se potańcują inni.
CZEPIEC
Psiekwie — mieście grać powinni;
to mnie kazujecie leżeć,
jagem wom zesypoł piniądze. —
Patrzyć! — jak wom pyski spiere.
Będziecie czy nie będziecie grać — ?
MUZYKANT
Nie gawędźcie, gospodorzu,
połóżcie się spać;
niech se potańcują inni.
CZEPIEC
Psiekwie — mieście grać powinni.
MUZYKANT
Szóstkeście dali,
juześmy wom przegrali;
niech se potańcują inni.
CZEPIEC
Psiekwie — mieście grać powinni.
SCENA IV
Czepiec, Czepcowa
CZEPCOWA
Dejze pokój —
cóz ci ta o głupie granie;
zastępujesz ta komu.
CZEPIEC
Następ — jo im sprawie lanie.
CZEPCOWA
Pojdze do dom, boś ochlany.
CZEPIEC
Caf się, babo — jo pijany?
Szuruj do domu!
Skrzypkowie, jo mom rękę silno,
moze wicie — po dobroci.
CZEPCOWA
O cóz to ci — o cóz to ci?
CZEPIEC
Następ, ja im sprawie lanie.
CZEPCOWA
Dejze pokój.
CZEPIEC
Psie gazdonie,
pokil mówię po dobroci.
SCENA V
Czepcowa, Gospodyni
CZEPCOWA
Was ta śpi.
GOSPODYNI
Mój ta śpi.
CZEPCOWA
Telo z tym Weselem zachodu.
GOSPODYNI
Niech sie ta pocieszom z młodu.
CZEPCOWA
Juści, ino tylecka człowieka,
co sie nawesołuje z młodu;
późni ino cięgiem narzeka:
tego szkoda, tego szkoda...
GOSPODYNI
Tak ta, jak ta, jak sie co da.
CZEPCOWA
Ale piknie sie odbywo.
Ino to miastowe państwo
patrzy sie, patrzy, a poziwo;
widać to niewyspane cy jakie;
poziwo, a nie odydzie;
widać im sie szyćko udało; —
a naprzyjezdzało niemało.
GOSPODYNI
Tylo ozrywki w cały bidzie.
SCENA VI
Rachel, Poeta
RACHEL
Ach, panie, jak to piękna dla pana
chwila — ja panu oddana;
a że to tak przemija
i ani się pan coraz zbliża,
ani ja, bo ja wciąż nieśmiała.
POETA
Pani by tam stała i stała
na tym wichrze...
RACHEL
A, ten pęd; a potem te głosy coraz cichsze —
coraz dalsze — i ta muzyka bliska,
i te wszystkie na sadzie zjawiska,
którem ja widziała —
a że to tak przemija;
że my się rozejdziemy
że się wzajem zapomniemy,
to jest, pan mnie zapomni,
i jak się Rachel oprzytomni,
to będzie marzyć
i może będzie smutna.
POETA
To będzie pani kontenta,że myśl tak upornie zajęta
smutkiem — a Smutek to Piękno.
RACHEL
A jak struny sie jakie rozpękną
i zacznie grać ten żal.
POETA
Wtedy pani weźmie szal
i przystanie jak Polymnia w ogrodzie,
i pomyśli — — jaki krój jest w modzie,
jak się ubrać, mając pójść na bal
lub do koncertowych sal,
a tam — to się spotkamy.
RACHEL
No a cóż ten serdeczny żal
i ta na moim czole chmura — ?
POETA
A od czegóż jest literatura ?
to wejdzie w sztukę;
w jakiejkolwiek formie, ale wejdzie:
czy jako sonet, czy liryka,
czy feleton powieści.
RACHEL
A moja muzyka
serca — prawie miłość do pana
najszczersza — — ?
POETA
Ta będzie najszczerzej oddana,
co do wiersza.
SCENA VII
Haneczka, Pan Młody
HANECZKA
Dziękuję ci, panie bratku,
tak mi dobrze było tańcować.
PAN MŁODY
Dobrze, kwiatku?
HANECZKA
Jakem sie zaczęła kręcić
tak w kółeczko, tak w kółeczko,
takem i chciała pocałować
drużbę.
PAN MŁODY
Dziecko?!
HANECZKA
No a wy, to sie całujecie
nie jak dzieci.
PAN MŁODY
My jako poeci,
to nam, to niby uchodzi,
to się inaczej rozumie.
HANECZKA
A ja to w sobie zatłumię?
Niechże przecie sie wyszumię
w czułości dla tych Krakusów.
PAN MŁODY
Wszystko dobrze, prócz całusów
HANECZKA
Całus nie jest żadną stratą.
PAN MŁODY
Drużbowie za głupi na to.
HANECZKA
To tak mówisz na ostatku!
PAN MŁODY
Nie trza, kwiatku!
SCENA VIII
Poeta, Maryna
POETA
Coraz piękniej — pani sama.
MARYNA
Pięknieję w tej samotności;
pan już, widzę, przypiął skrzydła,
pan już upoetyzował chwilę
i dom cały, wesele i gości.
POETA
Tak — już wszelakie straszydła,
cały raj fantastyczności
zimaginowałem żywy.
MARYNA
No i stał się pan szczęśliwy,
miarkując talentu tyle;
a my co — my nie poeci; —
czy nie uważa pan, że nad nas leci
jakaś kaskada czułości,
że się nam na oczach świeci,
jakbyśmy już coś widzieli — ?
POETA
Może, to może być,
że staliście się anieliprzez tę noc nieprzespaną,
przetańczoną, przegraną
a dalej co — ?
MARYNA
Myślę właśnie,
co dalej z anielstwem począć —
że do wozu się koniki zaprzągnie,
my siądziemy — lokaj trzaśnie
z bicza — i wszystko...
POETA
Jak z bicza trzask zgaśnie.
MARYNA
No ale któż
ten ton tak wysoki uciągnie??
Tam poza mną, jak stałam
przy skrzypku — wysłuchałam:
mówili o Polsce chłopi
i mówili wcale rozsądnie i szczerze:
że tego, tamtego trzeba bić,
że się nie trzeba dać, że trzeba jakoś żyć,
że dłużej tak nie może trwać,
i, wie pan — jakoś temu wierzę,
że to było rozsądnie i szczerze.
POETA
Że jakby przyszło do czego...
MARYNA
Kiedy!?
POETA
Bo po co się to ciągle skarżyć biedy:
po co myśleć.
MARYNA
Rzeczywiście, po co —
POETA
A za popędem idąc...
MARYNA
Jak kto! —
POETA
Oni i my — my i oni,
na wyścigi — kto kogo przegoni!
MARYNA
A pan na Pegazie na chmurze.
Mnie się zdaje — że coś jest...
POETA
Tam?!
MARYNA
Tam — tu! — w całej polskiej naturze
przemiana.
POETA
Obserwacja?
MARYNA
Ja wróżę.
POETA
Ach, wierzę pani, i ja też przemieniony,
a jeszcze sobie nie wierzę
i choć wszystko pani mówię szczerze,
to przed sobą prawdę własną kryję
i we mgle jakowejś żyję.
Tyle się podłości i głupoty
koło mnie wlokło jak psów,
czepiało się moich rąk,
czepiało się moich nóg;
z tylum już zawracał dróg
dla mgieł, dla nocy, ciemności!
Oszaleć — bo wszędy czuję
ten ustrój poetyczności
i wszystko we mnie tańcuje:
mgły i smutek, i podłości —
i na skrzydłach mi cięży
ciężar jakby cudzych łez:
ktoś płacze
i łzy się do mojej duszy
czepiły — skrzydeł nie ruszy
mój Duch, bo spętany.
Słyszałem, jakby gdzieś nad nami
w górze, czy u stropów, czy chmur,
ktoś rzewnymi płakał łzami.
MARYNA
Co panu jest, co panu jest,
niech pan idzie ochłonąć na dworze,
na wichrze.
POETA
Tam! tam gorze
jeszcze więcej — tam mnie porywa
ten sad, gdzie drzewa ogromnieją
i ponurość się rodzi straszliwa
z krzewów i pni, i liści — co rdzewieją
w ciemni, jak majaki
spokojnych Słowiańskich Bogów.
MARYNA
— A, prawda się jak oliwa
zbiera; — cóż to pana boli?
myśl — ?
POETA
Ta myśl mnie boli: —
jest ktoś, co mnie wiąże do roli,
i ktoś, co mnie od roli odrywa;
jest ktoś, co mi skrzydła rozwija,
i ktoś, co mi skrzydła pęta;
jest ktoś, co mi oczy zakrywa,
i ktoś, co światło ciska;
jest jakaś ręka święta
i jest dłoń inna, przeklęta;
jest Szczęście, co się ze mną mija,i Nieszczęście, które mnie tuli.
MARYNA
Że to pan wszystko tak pamięta,
że pan tym wszystkim tak się czuli.
SCENA IX
Czepiec, Kuba
CZEPIEC
Pódzies, smyku! pódzies, zdybiu!
KUBA
Dejciez pokój, panie wójcie.
CZEPIEC
Nie kręć się tu pod nogami,
tu starszeństwo ino sami.
KUBA
A jo coś wim i pedziołbym,żebyście się nie ciskali.
CZEPIEC
Co...?
KUBA
Wy macie pójść kajś z nim.
tu wskazuje Gospodarza
CZEPIEC
wskazując
Z tym...
KUBA
wskazując
Co śpi.
CZEPIEC
Ka?
KUBA
Na Moskali!
CZEPIEC
Co, ja z nim, z tym, co śpi — — ?!
KUBA
Cyt, jemu sie cosik śni;
był u niego jakiś pon,
bary mioł jak chlebny piec.
CZEPIEC
Jakiś bardzo znakomity pon,
jeźli bary mioł jak piec.
KUBA
Zajechał konno w podwórze,
a potem, jak se pogadali
z tym, co śpi — pon Jaśka wzion;
Jasiek zaraz konia spioni zakrzyknął: bić Moskali!
Myśmy dwa ze Staskiem stali.
Jesce wam i to powtórzę,
jak oni tu sie zgodali...
CZEPIEC
A ten pon — — ?
KUBA
Gość z Ukrainy,
jakiś okropnie bogaty,
straśnie polskie robił miny.
CZEPIEC
Stary — ?
KUBA
Pono setne laty. —
Mówili o jakisi rzezi, krwi —
że trza objezdzywać dwory;
pon był do szyćkiego skory,
tak się prędziuśko zmówili,
że jak stary już skońcyli,
tośmy ledwo odskocyli
ze Staskiem ode drzwi
i niby to, ze trzymomy siwka.
CZEPIEC
Koń był siwy — ?
KUBA
Jak śnig, mliko,
a czaprak pozłocisty.
CZEPIEC
Czy to nie jakosi podrywka,
czy Czart może ze mnie drwi?
Kto go więcej widzioł?
KUBA
Nik.
CZEPIEC
Staszek: bajok, a ty: śpik.
KUBA
Nie wierzycie? — jest podkowa,
bo koń złotem był podkuty;
oddarła sie i jo naloz.
CZEPIEC
Gdzie jest?
KUBA
A oddałem zaroz,
a matuś schowali do skrzynie.
CZEPIEC
Schowali podkowę do skrzyni — ?
nikomu nie pokazali;
jak na dobrom gospodynie.
dobrze — to sie nawet chwali.
Ale Szczęście! — Jo już wim,
trza, żebyśmy poszli z nim.
Słuchaj, Kuba, pódź ty ze mną,
bo jest ciemno.
Bedzies świciuł, zbierema się!
z gestem w stronę Gospodarza
Czekajcie! Rozmówiewa sie!
SCENA X
Czepiec, Dziad
CZEPIEC
nastąpił we drzwiach na wchodzącego
A cóżeś za...!
DZIAD
Panie wójcie!
CZEPIEC
Ni mocie ka? W drodze stójcie?!
DZIAD
A strzeżcie sie — zmiłujcie sie —
tak sie rozpytujom chłopy,
jakby się co miało dziać:
chcom sie do żelastwa brać.
CZEPIEC
Stanie sie, co ma sie stać.
DZIAD
Jasiek cosi po wsi gonił
konno — w okna wszystkim dzwonił.
CZEPIEC
Czy ja spał, gdziem ja był!
DZIAD
Wyście, panie wójcie, pił.
SCENA XI
Czepiec, Gospodyni
GOSPODYNI
Mój ta śpi...
CZEPIEC
Wasz ta śpi...
GOSPODYNI
Tyla sie naciskoł, szumioł,
zwymyśloł het dookoła.
CZEPIEC
Mówił co i ciekawego?
GOSPODYNI
A kto by ta co rozumioł?
CZEPIEC
To może co będzie — hę?
GOSPODYNI
Tylo z tego, co z niczego;
kajś sie zbiroł, kajś sie broł,
moze by był kogo proł.
CZEPIEC
Moze by nie było źle?
GOSPODYNI
Moze byście chcieli ś nim
konno lecieć?
CZEPIEC
Konno, gdzie — !?
GOSPODYNI
Jo to wim?
CZEPIEC
A mówił tyz więcy co?
GOSPODYNI
Jo to wim?
CZEPIEC
Kto jak kto — ale jo!
SCENA XII
Radczyni, Dziennikarz
RADCZYNI
Panowie macie tak wiele
absorbującej pracy — a Wesele
zwabiło pana.
DZIENNIKARZ
Rad jestem
od głupstwa oderwać się chwilę.
RADCZYNI
Pańska praca: rzecz serio,
a pan takim przekreśla ją gestem,
tak ją wspomina niemile,
tę rzecz serio.
DZIENNIKARZ
Rzeczy serio nie ma;
wszystko jest prowizoryczne:
przekonania, opinie, twierdzenia.
RADCZYNI
Jednak Prawda — ?
DZIENNIKARZ
Nawet Prawdy cienia!
RADCZYNI
To tak zależy od człowieka:
ale gdy pan sam ucieka
z posterunku — —?
DZIENNIKARZ
Pani, to akcyza:
„Placówka” — imaginacja;
Danaid zbyteczne trudy.
RADCZYNI
— — A to pan bywa wiele — ?
DZIENNIKARZ
Tak z nudy.
Człowiek się tak w młyn zamiele,
że bywam, i bywam wiele;
wist, partyjka, kolacyjka,
bliscy, dalsi przyjaciele.
Z biegiem lat, z biegiem dni
ten umarł, tamtego brak;
człowiek sobie marzy, śni,
a z nudów przywdziewa frak —
przyjechałem na wesele
i choć mi niejedno wspak,
jakoś, jakoś dobrze mi.
SCENA XIII
Radczyni, Panna Młoda
RADCZYNI
No, moja ty urocza panno młoda,
jakże wy sobie będziecie żyli?
PANNA MŁODA
A tak-ta, tak-ta, co jo wim,
jescem sie nie zgodała ś nim.
RADCZYNI
Ja wiem, że twoja uroda
niejedną trudność przesili,
żeś sobie młoda;
no, ale o czym wy będziecie mówili,
jak tak nadejdzie wieczór długi:
mówić się nie chce, trza przesiedzieć;
on wykształcony, ty bez szkół —
PANNA MŁODA
Po cóz by, prose pani, godoł,
jakby mi nie mioł nic powiedzieć,
po cóż by sobie gębę psuł?
SCENA XIV
Panna Młoda, Marysia
MARYSIA
Cieszę się, a myślę sobie,
że ci będzie, siostro, żal.
PANNA MŁODA
Czego żal?
MARYSIA
Jakeś do pola ganiała
krasą i siemieniatke;
jageś jesce była mała
i ty, i Hanusia, i ja,
byłyśmy razem doma,
że ci sie zacnie bez stajnie;żeś kole niej wyrosła zwycajnie
i bez cały ty wsioski roboty,
bez tego harowanio;że jak ty bedzies panią,
cieszę sie, a myślę sobie,
że ci będzie, siostro, żal.
PANNA MŁODA
Czego żal — —?
MARYSIA
Że ci sie będzie cniełobez tatusia, bez nos,
bez tych płotów, bez ogroda;
że choć sie chłopem uciesys,
jesce tu płacząca przylecis,
bo tutok duszę mos,
bo tu sie serce przyjęło,
a tam ci będzie samotno
i bez to ci będzie markotno,
i bez to ci będzie żal.
PANNA MŁODA
Mało szkoda, krótki żal.
MARYSIA
A teraz ty sobie chwal,
rumień się teraz i pal;
ale tutok dusza sie ostanie
i tutok twoje kochanie,
a tam ci będzie samotno
i bez to ci będzie markotno,
i bez to ci będzie żal.
SCENA XV
Marysia, Ojciec
MARYSIA
Tatuś sie Weselem cieszą...
OJCIEC
Niech sie bawią, niech sie weselą;
tela tego, co te parę dni —
a potem, jak sie pobierą,
to już mnie do nich nic,
niech se ta na swoich żarnach mielą,
jako chcą — nie moje prawo.
MARYSIA
Ale tatuś nam pomogą z tą sprawą
grontów — do tej upłaty — ?
OJCIEC
Jo patrzę swego — jo niebogaty;
posłaś, toś posła;
cy tam za tego, cy za insego:
telo, co byś sie wyniosłana tamten świat.
MARYSIA
Może byście byli więcej rad,
żebym za pana sie wydała,
jak mię to przed laty chcioł — ?
OJCIEC
Ten, co umarł; — ostał swat,
boś sie przez Wojtka swatała,
i swat ciebie wzioł.
MARYSIA
A ja swata pokochała,
a dzisiok, jak sie Jaga wydałai ja sobie moje przypomniała
o tym zmarłym przyjacielu,
jakem sie to ś nim poznała
na Hanusinym weselu —
zrobiło mi sie markotno,
nie wiem czego —
przecie wolałam mego —
chyba, że onemu samotno.
OJCIEC
Ka twój mąż?
MARYSIA
Już legnoł, śpi,
zmęcony — a kazał mi tu być,
tom przyszła — a nie wiem, po co;
nic tu dla mnie, a tu ide,
że tu tańczą — jak przed laty:
kiedy do mnie przyszły swaty
i od chłopa, i od pana,
a ja byłam zakochana.
OJCIEC
Idze ku nim.
MARYSIA
Ino patrze:
jak te druhny coraz bladsze
z umęcenia, a kręcom sie,
nie ustanom, radujom sie.
OJCIEC
Potańcuj se.
MARYSIA
Ino patrzę...
OJCIEC
Płaczesz — — ?
MARYSIA
Tak się w oczach mgli,
wszystko widzę coraz bladsze.
SCENA XVI
Poeta, Panna Młoda
POETA
Panna młoda — ze snu, z nocy?
PANNA MŁODA
A sen to miałam,
choć nie spałam,
ino w taki ległam niemocy...
POETA
Od miłości panna młoda osłabła.
PANNA MŁODA
— — — — — — — — — — — —
We złotej ogromnej karocy
napotkałam na śnie diabła;
takie mi sie głupstwo śniło,
tak sie ta pletło, baiło.
POETA
I od razu diabeł jak z procy,
i od razu kareta złota?
PANNA MŁODA
A tak-ta na śnie, nie dziwota,
że sie jakie byle co zwidzi;
niech ino pon nie szydzi,
bo pon, to po dniu zdziwuje,
jesce wsady rozgaduje,
jakby cejco — choć ni ma co.
POETA
Są tacy, co za to płacą;
że z jednego takiego bajania
można sobie powóz sprawić
i zestrojonego diabła,
i ogromnie wielu gapiów zabawić.
PANNA MŁODA
Od tańcenia takem osłabła...
Śniło mi się, że siadam do karety,
a oczy mi sie kleją — o rety. —
Śniło mi sie, że siedzę w karecie
i pytam sie, bo mnie wiezą przez lasy,
przez jakiesi murowane miasta
,,a gdzież mnie, biesy, wieziecie?”
a oni mówią: „do Polski” —
A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?
Pon wiedzą?
POETA
Po całym świecie
możesz szukać Polski, panno młoda,
i nigdzie jej nie najdziecie.
PANNA MŁODA
To może i szukać szkoda.
POETA
A jest jedna mała klatka —
o, niech tak Jagusia przymknie
rękę pod pierś.
PANNA MŁODA
To zakładka
gorseta, zeszyta trochę przyciaśnie.
POETA
— — — A tam puka?
PANNA MŁODA
I cóz za tako nauka?
Serce — ! — ?
POETA
A to Polska właśnie.
SCENA XVII
Poeta, Pan Młody
PAN MŁODY
Takie zimno bardzo rano;
noc tę dzisiaj nieprzespaną
zapamiętam długie czasy.
POETA
Zapewne, noc to poślubna,
ta jest zawsze siłopróbna.
PAN MŁODY
Trochę to, co inne jeszcze.
Ujęły mnie jakieś kleszcze
przestrachu, ogromne grozy.
Uląkłem się nagle prozy,
jaka jest we fantastycznym świecie:
że to, co jest tu przed nami żywe,
tak się nagle wiatrem zmiecie;
że my próżno wyciągamy ręce
do widziadeł — bo to są widziadła,
i tak mi fantazja zbladła,
bo już się była układła
do snu we widziadeł lesie.
POETA
A mnie to znowu teraz niesie
ten wicher z nocy.
Określiłbym to tak, że dusza pnie się
po skale stromej w górę
i wie — wie, że stanie tam!
Taka pewność sił, tę teraz mam!
PAN MŁODY
I to wszystko na żart — — ?
POETA
A ot tak, jak leci czart
po nocy — nie zeszła jeszcze noc.
PAN MŁODY
A trafiaj ty orły z proc,
ja wolę gaik spokojny,
sad cichy, woniami upojny:
żeby mi się kwieciły jabłonie
i mlecze w puchów koronie,
i trawa schodziła zielona,
kręciła się przy mnie żona,
żebym miał kąt z bożej łaski,
maleńki, jak te obrazki,
co maluje Stanisławskiz jabłoniami i z bodiakiem
we złotawem słońcu takiem...
żeby mi tam było cicho, spokojnie,
a jeśli gwarno i rojnie,
to od brzęczących pszczół, błyszczących much.
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
SCENA XVIII
Poprzedni, Czepiec
CZEPIEC
w kożuchu, z wielką kosą w ręku
A moi panowie tu.
PAN MŁODY
Kosa!
Jaka piękna.
CZEPIEC
A bo nastawiona.
PAN MŁODY
Prawda, ostro najeżona,
jak do bicia — cóż to będzie z tego?
CZEPIEC
Ano nastawiona do użycia,
ale to wy, panowie, nie wicie,
jak widzę — co sie gotuje.
POETA
Cóż to Czepiec mówią — czy do brata
jaka sprawa?
CZEPIEC
Ano właśnie: Sprawa.
PAN MŁODY
Rzecz ciekawa —
POETA
Rzecz ciekawa,
PAN MŁODY
Cóżeście to niby mieli,
żeście tak nagle wlecieli — ?
CZEPIEC
Ej, pon jakby ślepy, ślepiec;
nie do panam szedł.
POETA
No, Czepiec;
brat drzymie, budzić nie trzeba;
czy co ważne — — ?
CZEPIEC
Ważno kosa.
POETA
Jeśli potrzebował do obrazu
kosy — postawcie ją w kącie —
jak się zbudzi...
CZEPIEC
Aha, bratku, mom cie.
Juz sie obrazy skońcyły;
panom ino obrazy, płótna.
PAN MŁODY
Coś dziś u Czepca mina butna.
CZEPIEC
Pańska ta za rezolutna;
pon sie na mnie skrzywiom, jak rzekę,
że my sie nie rozumiewai na nic rozmowa nasa.
POETA
No pewnie, my do Sasa, wy do lasa.
SCENA XIX
Poprzedni, Gospodarz
CZEPIEC
podszedł ku śpiącemu i szarpie go za ramię
Hej, hej, panie — — — !
Cóz to pon śpią, trzeba wstać,
trzeba się do czego brać.
GOSPODARZ
rozbudzony, z fotelu i z krzeseł, na których leży
Cóż — wyście tu — któż hałasi!?
Gdzież Hanusia? Hanuś!
CZEPIEC
przywierając drzwi do izby
Cicho,
nie potrza jej tu do rzeczy,
co chcę panu powiadać.
GOSPODARZ
Cóż mi kum do ucha skrzeczy,
o czym? — cóż z tą kosą, po co?
CZEPIEC
A tam ludzie sie szamocą
we wsi — tam sie garną, kupią;
może idą już — pon śpią!!
Zaspane ślipia.
GOSPODARZ
Co ty mnie tu — co wy, co to?
CZEPIEC
A spieszy mi sie z robotą,
juzem sie wycniół ze spania
i jestem gotów, i czekam
dalszego rozkazowania,
a pon sie nie wycniół i śpi.
GOSPODARZ
A wam co się z kosą śni — — ?!
CZEPIEC
Mnie sie nie śni, wstawaj pon;
boć kum pono rozkaz wzion
jakiś ważny, najważniejszy,
i papiry, czy tam co.
GOSPODARZ
Ja, papiery, rozkaz, czyj?
CZEPIEC
Myjze sie pon prędzej, myj —
niech po próżności nie stoję,
bo mi próżno mitręga i wstyd.
Pon mają pójść razem z chłopami,
a chłopi tu wsioscy już som
gotowi — i stoją tam!
Zbierają się kole studnie z gościeńca
i przywalą się tu do dziedzieńca,
jak się poszarzeje świt.
GOSPODARZ
Zachodzę, zachodzę w głowę...
CZEPIEC
Tam w Krakowie już wszystko gotowe.
GOSPODARZ
Coście, kumie, coście, chłopie,
zbajczyli przez długą noc? —
Ja z Wami?
CZEPIEC
Wy z nami!
GOSPODARZ
A wy wszyscy z kosami...?
CZEPIEC
Jak się patrzy, ostrzem tak.
GOSPODARZ
Jakiś znak?
POETA
— — Jakiś znak?
CZEPIEC
Zbierajcie się, póki czas,
byśwa byli radzi z was,
a nie stójcie jak te ćmy
albo kpy;
co kto ma, do ręki brać,
na podwórze wyjść i stać;
tam już ludzie som,
co sie sami rwiom:
chłopi, tak! A chłopi, tak!
POETA
— Jakiś znak.
GOSPODARZ
Jakiś znak!
CZEPIEC
Panowie, jakeście som,
jeźli nie pójdziecie z nami,
to my na was — i z kosami!
GOSPODARZ
Wy, a jako — ?
POETA
Wiecież, kto my!?
Co wy o nas wiecie — nic.
CZEPIEC
O, pon, widno, niewidomy;
widać, że nie znacie nas.
PAN MŁODY
Widzę, żeście krwi łakomy;
jeno że na krew nie czas.
CZEPIEC
Hej, pan młody, hej, pan młody,
wyszczezyły mu się gody,
to mu ino w myśli wczas.
GOSPODARZ
A! wstydzę się waszych słów,
choć mi radość z waszych lic.
CZEPIEC
Wyście bo to żarnych świc
rozpalili z naszych lic.
Panie, a cy pon pamięta,
jak pon szeptoł nieraz w noc,
co mówiła Panna Święta,
jako w nas jest wielga moc,
jako że moc jest zaklęta,
że sie kiedyś opamięta...
Wyście to pożarnych świc
rozpalili z naszych lic.
PAN MŁODY
A wy zaraz w rękę nóż.
CZEPIEC
A cóż czekać, cy jo tchórz?
GOSPODARZ
Kumie, miarkujcie się w słowie.
CZEPIEC
A kiej słucho, niech sie dowie.
PAN MŁODY
Gębą toście bardzo harny.
CZEPIEC
Kręć pon ino próżne żarny,
poezyje, wirse, książki,
podobajom ci sie wstążki,
stroisz sie w te karazyje,
a jak trza sie mirzać z czego,
to pon w sobie szyćko skryje.
POETA
A przecież się nic nie dzieje.
CZEPIEC
A toć przecie wciąż mówicie,
jeśli rozumiem co z tego;
ponoć nawet pierwsi wicie:
to rzecz wielka?
GOSPODARZ
Jaka?!
CZEPIEC
Dnieje!!!
POETA
Dnieje, tak, to tam szaleje
ta majaka z chmur i mgły,
ta majaka, co sie wieje
ponad łan.
PAN MŁODY
ku oknu
Na liściach skry.
Opalowa rosa spływa;
przesiewa się w dyjamentach
z drzew, jak wiszar w skalnych pętach. —
Cud!
CZEPIEC
Pon ino widzisz pchły,
pchły, świecidła, rosę, ćmy,
a nie chcesz znać, co som my:
że w nas dnieje, dusa świci,
że zarucko kur zapieje,że na nas czekają w mieście,
że nas tu jest ze dwiedzieście
z kosom, cepem, żelaziwem
i że to, to nie som sny.
POETA
Co on mówi? A to dziwne,
bo mi się to dziś marzyło:
jako dramat, jako sen.
PAN MŁODY
Co za temat!
POETA
Chłopska krew
i ten jego pański gniew.
GOSPODARZ
Nas czekają? — Was czekają?
Zaraz — coś to — coś tu było,
co już o tym mnie mówiło —
lecz kto, jaki...
CZEPIEC
Ktoś tu był,
co przejechał duże światy,
ponoś kajsi z Ukrainy;
przywiózł hasło cy papiry,
rozesłać kazał wiciny —
a są tu za progiem ludzie,
mogą świadczyć, jak z północka
słyszeli brząkanie liry.
POETA
do brata
Liry brzęki po północy,
jakeś ty leżał w niemocy,
ja słyszałem.
PAN MŁODY
Ja słyszałem
od podwórza, z tego sadu.
POETA
Z tego sadu, spod jabłonki,
ale sobie myślę: mrzonki —
może ktoś się ubrał w dzwonki?
GOSPODARZ
A był także jakiś taki —
był też inny — nie pamiętam —
ale mi coś świta —
CZEPIEC
Pany —
wyście ino do majaki;
niechże który wyjrzy w pole,
co sie widzi hań na dole,
kandy jest krakowsko ścizka.
POETA
wychodzi
I stąd widzieć, bo to z bliska;
trza zobaczyć.
SCENA XX
Pan Młody, Czepiec, Gospodarz
PAN MŁODY
Po cóż gniewy?
takiście są rozpaleni.
CZEPIEC
A tam, panie, się rumieni;
na powietrzu słychać śpiewy.
PAN MŁODY
Wyście, Czepiec, w gorącości,
to wam się coś marzy, dzwoni.
CZEPIEC
Panie młody, tam ktoś goni,
tyle chłopa, tyle koni,
idź pon ujrzyć.
PAN MŁODY
wybiega
Co tam znowu?
SCENA XXI
Gospodarz, Czepiec
GOSPODARZ
Kum pijany — ja pijany.Ładnie wam tak z kosą w dłoni.
CZEPIEC
Psiakrew — — jo mom stać,
a tu ludzie chcom się rwać.
Podźcie, chłopcy — Kasper, podź!
Stańcie se tu kole proga.
Uchylił był drzwi nawołując; wchodzi dwóch parobków z nastawionymi kosami; z tych Kasper w stroju drużby. Stają na warcie: jeden przy drzwiach w głębi, drugi u drzwi weselnych.
SCENA XXII
Gospodarz, Czepiec, Parobcy
GOSPODARZ
do Kaspra
Zamknij, niech nie lazom baby.
A więc co to — co to, co — ?!
CZEPIEC
Któż to u was był — no kto?
Jeźli mos pon w sercu Boga,
to sie z nami zgódź.
GOSPODARZ
Czekaj, czekaj, coś mi świta:
ktoś był u mnie, mówisz kum
taki w głowie słyszę szum —
nie pamiętam, myśl ukryta
nie może się dobyć z głębi — —
coraz innych myśli tłum...
CZEPIEC
Pon se ino serce ziębi
tym myśleniem, sumowaniem:
boby sie pon usroł na niem.
SCENA XXIII
Poprzedni, Pan Młody
PAN MŁODY
we drzwiach
Stado mi białych gołębi
wyfurknęło przed sam nos,
że aż Jaga krzykła w głos;
powietrze się od nich kłębi.
Jaga, podź no!
KASPER
u drzwi weselnych
Nie trza Jagi.
Tu sie ważne grajom sprawy;
podź ta pon, boś tu ciekawy,
ino nie trza żadnych bab.
SCENA XXIV
Poprzedni, Panna Młoda
PANNA MŁODA
szarpła drzwi silnie i wchodząc odpycha Kaspra
Pódzies, selmo, jakiś drab!
Bedzies mi tu groził wniść,żeś se wraził w rękę żyrdź,
kces kim rządzić, taki cap —
wraź se jeszcze na łeb ćwirć!
PAN MŁODY
Cóż ci o to?
KASPER
Jasna pani!
Poszłabyś sie przespać ś nim.
PANNA MŁODA
Wyście wszyscy niewyspani,
w izbach swąd, a we łbie dym.
SCENA XXV
Poprzedni, Poeta
POETA
wbiegając
Huragan się czarnych wron
zerwał z pola, gdzieś z tych stron,
i z krakaniem wielkim goni;
taki był głęboki ton
w tym krakaniu czarnych wron,
jakby jakiś niosły plon
we łbach.
GOSPODARZ
Bracie — nie to.
POETA
Na chmurach się dziwy stroją.
PAN MŁODY
ku oknu
Z daleka już widać róż;
przypatrz się, tak oczy zmruż:
co za gra tych pierwszych zórz!
POETA
Z chmur się stawia jakby tron
i jakieś zjawiska skrzydeł
koło tronu.
CZEPIEC
Widzioł pon!
SCENA XXVI
Poprzedni, Gospodyni
GOSPODYNI
wchodząc żywo
Słyszcie, chłopy, podźcie patrzeć,
jakieś wojsko w ogniu stoi.
Całe pole pod Krakowem
od tych kosisków się roi.
GOSPODARZ
Ha! — już stoją!
POETA
Tyś widziała —
muszę widzieć! płoniesz cała!
odbiegł, wiodąc za sobą Gospodynią
SCENA XXVII
Poprzedni, prócz Gospodyni i Poety
PAN MŁODY
Cóż wy tutaj?
PANNA MŁODA
ciągnie go ze sobą
Podź sie patrz:
dają znaki, dają znaki!
PAN MŁODY
A cóż za świat jakiś taki;
to ciekawe, to ciekawe.
Wybiegają obydwoje.
SCENA XXVIII
Poprzedni, prócz Państwa Młodych, Poeta
POETA
wraca szybko
Słyszałem w powietrzu wrzawę,
coś jakoby głosy, śpiew,
ale wiatru zimny wiew
w coraz inną dmucha stronę
i co było już widome,
już, zdaje się, pojawione,
staje się nagle znikome;
umilka i cichnie śpiew,
przestaje się chylić krzew...
SCENA XXIX
Poprzedni, Pan Młody
PAN MŁODY
wraca pędem
Ze Zorzy się zrobiła krew:
taki sznur krwi wydłużony
ponad Kraków — krwawy pąs,
jakby wieża Zygmuntowska
miała we dwie strony wąs.
SCENA XXX
Poprzedni, Panna Młoda
PANNA MŁODA
wraca pędem
Ogromny przyleciał ptak,
hań se na ganecku siad,
taki ci ogromiec kruk.
Potem sie ze skrzydlich wag
uniósł, wzleciał, znowu spad,
potrzaskał gałązki brzóz,
strącił rosy gęsty deszcz
i posed — !
SCENA XXXI
Poprzedni, Gospodyni
GOSPODYNI
wpada
Niech broni Bóg!!!
Cóz wy chcecie, co wy chcecie!?
Cózeście sie kosów jeni;
do Czepca
idźcież, kumie, haw do sieni,
boście całom noc nie spali.
KASPER
Coroz wiency nas sie wali.
SCENA XXXII
Poprzedni, wielu Chłopów z kosami i różną bronią, poubieranych jak do drogi
GOSPODYNI
Gwałtu rety, Boże chroń!
Kto wam wraził kosy!?
CZEPIEC
Broń!!
Dejcie, matka, spokój dziś,
trza nam iść.
GOSPODARZ
Trza nam iść.
Coś mi świta; — świta w polu.
Wszyscy widzą jakieś cuda.
Sen — sny: bajki — Myśl: kąkolu!
Precz, kąkolu, chwaście, precz. —
Niechże wymiarkuję rzecz:
ktoś był — kazał — co — ?
POETA
do Gospodarza
Co, bracie,
w tobie się szamoce ból.
PAN MŁODY
do Panny Młodej
Mgły się już rozwłóczą z pól;
będzie ranek śliczny — Jaga,
wczoraj były wichry, burza,
dzisiaj wszystko się rozchmurza,
moja duszo, jużeś moja.
POETA
do Gospodarza
Mnie się w nocy zjawił duch:
na nim była czarna zbroja;
napadł na mnie tak obcesem,
krzyczał słowa, takie słowa,
wytężałem cały słuch.
GOSPODARZ
do Poety, a słuchany przez wszystkich
Tak mi cięży, cięży głowa.
To powietrza ranny wiew.
Czy to prawda, bracie drogi,
że oni tam jakiś śpiew
napowietrzny słyszą gdziesi?
POETA
A może we wichrach biesiśpiewają i pryszczą krew
na chmury — ?
PAN MŁODY
Na niebie ruch.
GOSPODARZ
do Poety
Mówisz, żeś wytężył słuch —
bracie — skądś te słowa znam:
,,wytężać — wytężać słuch”.
SCENA XXXIII
Poprzedni, Haneczka, Zosia
HANECZKA
do Pana Młodego
Bratku, w niebie jakiś ruch,
jakieś wojny, jakieś dziwy:
gonitwy po chmurach konne.
ZOSIA
A powietrze takie wonne...
HANECZKA
Gonitwy po niebie konne;
rycerze jacyś ogromni
stoją równo w dwa szeregi
i dalekim łanem drzewców
godzą na się wielkim pędem.
PAN MŁODY
A to graniczy z obłędem,
tyle zwidzeń, dziwów tyle;
jak to człowiek z czego byle
wysnuje znaczące rzeczy.
HANECZKA
do Czepca
Ach, jaka to wielka kosa,
moiściewy, taka szczytna;
można by nią ciąć niebiosa
na płaty, jak sztukę płótna.
CZEPIEC
Nie daj Boże ciąć po niebie;
mowa jakaś bałamutna;
zjawi się w naszy potrzebie
nie bluźniercza, ale bitna;
panienka se rezolutna,
jesce nic o kosach nie wi.
HANECZKA
Jacyście wy, moiściewi,
dajcie no mi ją do ręki.
CZEPIEC
A to juz nie lo panienki;
Sprawa inso.
GOSPODARZ
do Poety, a słuchany przez wszystkich
Sprawa, Sprawa!
Duch! — przez Boga — Duch — miarkuję:
Ta noc była: dziwna jawa —
miałem gościa — kto przeczuje? —
Była na dusze obława.
POETA
Widziałem rycerza w zbroi,
bracie, mówisz: Duch!
GOSPODARZ
Mój bracie,
przyleciał Duch — ludzie moi!
Jeszcze w oczach, jak cień, stoi.
Przypominam, przypominam:
człowiek stary, z brodą siwą,
twarz owita w siwy włos,
w kożuchu ogromnym czerwonym
przyszedł tu.
STASZEK
który się przecisnął ku Gospodarzowi przez gromadę chłopów i bab w natłoku zebraną na izbie
Przyjechał, wim,
trzymaliśmy konia razem z nim;
koń był biały.
KUBA
tuż za Staszkiem
W siodle lira.
GOSPODARZ
Myśli zbieram, słuch naginam...
POETA
W siodle lira...
STASZEK
Dwa pistolce.
GOSPODARZ
W mózgu kłuje — jakby kolce:
myśli zbieram...
CZEPIEC
do gromady otaczającej Gospodarza
Myśli zbira.
GOSPODYNI
O mój Boże, jakiś chory —
GOSPODARZ
Lżej, opadła z piersi zmora. —
Słuchajcie — wytężcie słuch:
był u mnie Duch: Wernyhora!
WSZYSCY
Co ty mówisz, wszelki duch?!
GOSPODARZ
Oblatywał nocą dwory,
był spokojny, dziwnie silny,
dawał mi rozkazy, hasła,
a był w sprawach takich pilny,
nic w nim Siła, Moc nie gasła.
Spieszył się, wyleciał zara,
miał objechać liczne dwory
i miał wrócić do tej pory.
WSZYSCY
Tego rana?!
GOSPODARZ
Tego rana.
WSZYSCY
I cóż rozkaz — — ?!
GOSPODARZ
Wić posłana.
POETA
ku kosynierom
Boże, toście wy są z Wici?
CZEPIEC
A som ludzie rozmaici;
my ta wiemy od chłopaków,
co sie trzymali czapraków,
jak ta śkapa w dworcu stała.
STASZEK
Co sie szarpią, to kopała;
trzymaliśmy uzdki w łapach;
mnie i Kubie pyski sprała;
co za pon na takich śkapach!
GOSPODARZ
Wernyhora! — Wernyhora!
Obudziłem się ze snu —
kazał broń — broń kazał brać!
POETA
Lecieć?!
GOSPODARZ
Nie — tu w miejscu stać.
Czekać, jak zapieje kur,
wytężać, wytężać słuch,
aż się pocznie słyszeć ruch
od Krakowa na gościńcu.
GOSPODYNI
z drugiej izby
Tyle luda na dziedzińcu.
PANNA MŁODA
we drzwiach
Sami swoi!
GOSPODYNI
z drugiej izby
Som i z Toń.
Cała pod Krakowem błoń
pełna ludu, pełna kos!
POETA
Jakaś złuda.
GOSPODARZ
Jakiś los.
POETA
Jakoweś wołanie duszy;
w tak długiej żyjemy głuszy.
PAN MŁODY
Jakiś błysk, jakiś dźwięk.
POETA
Jakieś serce krzyczy w głos.
CZEPIEC
A! pon słucho! A! pon zmięk!
POETA
Słuchać, słuchać, co to być ma — — ?
GOSPODARZ
Ma być słychać tętent, pęd.
POETA
Tętent konia.
HANECZKA
Kto przyjedzie?
GOSPODARZ
Nie tu, ale na gościniec
wjedzie stary lirnik siwy.
HANECZKA
Wjedzie stary Wernyhora!?!
GOSPODARZ
I przeżegna lirą niwy —
wtedy trzeba się pokłonić,
potem siąść na koń.
POETA
I gonić!
GOSPODARZ
Nie wiem — potem co — tajemno
potem świt...
POETA
Jeszcze mrok, ciemno.
Jeszcze świt daleki, z dala
łuna zorna się zapala,
świt...
CZEPIEC
Ma zapiać trzeci kur.
GOSPODARZ
Tak, na znak.
POETA
Te widma chmur
znaczą? — ?
GOSPODARZ
Znaczą! Widma!
PAN MŁODY
Wzdęła się na chmurach wydma;
ucichło się, szumy zaszły.
POETA
Słuchać!
CZEPIEC
Słuchać.
HANECZKA
Słuchać —
GOSPODARZ
Cóż...?
PAN MŁODY
u okna zasłuchany
Jakiś pęd, ile mój słuch —
szedł, lecz wplątał się w sad grusz;
drzewa go więżą.
POETA
wśród ogólnej ciszy
Brzęk much,
nad malw badyle suche
brzęczy przedranny szum.
GOSPODYNI
szepce
Poklękali, luda tłum,
patrzajcie hań ku dworcowi.
PANNA MŁODA
z wykrzykiem
Coraz nowi, coraz nowi!!
HANECZKA
między Gospodarzem a Czepcem; przez łzy
Czy on sam, czy jedzie społem
z kim — czy jest kto z nim? — ?
GOSPODARZ
Pokłońcie się o ziem czołem:
ma przyjechać z ARCHANIOŁEM,
od gościńca, od Krakowa...
Na Zamku czeka KRÓLOWAz Częstochowy.
POETA
Bracie, Duch!
GOSPODARZ
Natężać, natężać słuch.
HANECZKA
Rany Boskie, słyszę!
GOSPODYNI
Kaj?
PANNA MŁODA
Hań, daleko, słyszę.
PAN MŁODY
Gdzie?!
POETA
półgłosem
Spadły liście suche z drzew.
PAN MŁODY
szeptem
Ustał przecie wiatru wiew.
POETA
Zerwały się wrony dwie
ze sadu.
PAN MŁODY
Z ogrodu w sad.
PANNA MŁODA
Zajść do pola!
GOSPODARZ
Cicho!
HANECZKA
Cyt!
GOSPODYNI
śród milczenia
Może i słychać co — ?
POETA
rękę stulił przy uchu, głowę pochylił ku piersiom brata
Świt!
GOSPODARZ
Słychać, słychać...
POETA
pewny, z dłonią przy uchu
Wielki Duch!
Wytężać, wytężać słuch.
Słychać.
GOSPODARZ
Cicho!
PAN MŁODY
z uchem przy szybie okienka
Pędzi ktoś.
HANECZKA
zapatrzona przed siebie, osłaniając dłońmi twarz
Zosiu, Zosiu, Boga proś,
jedzie!
ZOSIA
Tętni!
GOSPODARZ
Jedzie!
POETA
Goni!
CZEPIEC
cały w słuchu
Będzie ze sta, do sta koni.
GOSPODYNI
Tętni.
KASPER
Jedzie.
PANNA MŁODA
Dudni.
POETA
Pędzi! — — —
GOSPODARZ
Cicho — świta, świta, zorze!
Prawie widno — to On — Boże!
On, On — cicho — Wernyhora. —
W pokłon głowy, prawda żywa,
Widmo, Duch, Mara prawdziwa.
POETA
Świtanie na lutniach gędzi...
PAN MŁODY
Tętni.
PANNA MŁODA
Jedzie.
GOSPODYNI
Tętni.
CZEPIEC
— Pędzi.
Wszyscy w nasłuchiwaniu, pochyleni ku drzwiom i oknu — w ogromnej ciszy, w przejęciu.
GOSPODARZ
— — — — — — — — — — — —
Słuchajcie, kochani, dzieci —
ażeby to była prawda:
że Wernyhora tam leci
z Aniołem, Archaniołem na czele;
że tej nocy, gdy my przy muzyce,
przy weselu, gdy my w tańcowaniu,
tam, kędyś, stało się tak wiele:
że Kraków ogniami płonie,
a MATKA BOŻA w koronie,
na Wawelskim zamkowym tronie
siedząca, manifest pisze:
skrypt, co przez cały kraj poleci
i tysiące obudzi i wznieci. —
Słuchajcie, serce mi dysze,
ażeby to prawda była:
że Wernyhora tam leci,
a za nim tabunem konie!
PAN MŁODY
Coraz bliżej?
POETA
Klęknąć!!
CZEPIEC
— — — Stanął, wrył.
GOSPODARZ
Strzymał, widać, z całych sił.
HANECZKA
w zachwyceniu
Gdyby to Archanioł był.
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wszyscy pochyleni, półklęczący, zasłuchani; silnie dzierżąc w prawicach kosy; to imając szable, ze ściany pochwycone; to znów jakieś flinty i pistolety; w tym zasłuchaniu jak w zachwycie duszy; dłoń do ucha przychylona. — Słychać było rzeczywiście tętent, który nagle bliski, coraz bliższy — tuż ustał — — słychać po chwili ciężkie kroki szybkie, gwałtowne, w sień, w drugą izbę, aże we drzwiach w głębi staje pierwszy drużba:
SCENA XXXIV
JASIEK
Maryś, panie, panie — Jezu!
koń w podwórcu padł.
rozglądając się
Cóż wy — Hanka — Jaga — hej,
cóż wy — cóż to, Jaga — ej
— — — — — — — — — — — —
Cóż to, co to, czy zaklęci:
stoją wsyscy jak pośnięci;
słysta, Hanuś, Błażek, matuś,
panie młody, Czepiec, tatuś,
panie, cóż to — czy zaklęci;
stoją syscy jak pośnięci;
— — — — — — — — — — — —
Aha; prawda, żywy Bóg,
przecie miałem trąbić w róg;
kaz ta, zaś ta, cyli zginoł,
cyli mi sie ka odwinoł —
kajsim zabył złoty róg,
ostał mi sie ino sznur.
— — — — — — — — — — — —
Z izby głębnej, od chwili, wszedł był, w tropy za Jaśkiem, kołyszący się słomiany Chochoł.
SCENA XXXV
CHOCHOŁ
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
Jak ci spadła czapka z piór.
JASIEK
Tom sie chyloł po te copke,
to mi może sie odwinoł.
CHOCHOŁ
Miałeś, chłopie, złoty róg,
miałeś, chłopie, czapkę z piór:
czapkę ze łba wicher zmiótł.
JASIEK
Bez tom wiechę z pawich piór.
CHOCHOŁ
Ostał ci sie ino sznur.
JASIEK
Najdę ka gdzie przy figurze.
CHOCHOŁ
Pod figurą ktosik stał.
JASIEK
Strasy u rozstajnych dróg — —
cy to pioł, cy nie pioł kur?
Wybiega przez drzwi weselne, przeciskając się przez gromadę znieruchomioną; — słychać tupot jego kroków w sieni — to raz się zastanowi, to dalej biegnie; ...w trop za nim kołysze się Chochoł, szeleszcząc słomą po potrącanych ludziach.
Od sadu, od pola, we świetle szafiru, co idzie jak łuna błękitna — głosy się cisną przedrannych ptasich świergotań; niebieskie to Światło wypełnia jakby Czarem izbę i gra kolorami na ludziach pochylonych w pół-śnie, pół-zachwycie. — Przeze drzwi w głębi wraca Jasiek i patrzy dokoła, i oczom nie wierzy, i coraz się słania od grozy.
SCENA XXXVI
JASIEK
Juz świtanie, juz świtanie —
tu trza bydłu paszę nieść,
trza rżnąć sieczki, warzyć jeść; —
jakże ja se rade dam,
oni w śnie — ja ino sam — ?
— — — — — — — — — — — —
Syćko tak porozwierane —
syćko z rękami na usach,
dech im zaparło w dusach;
jako drzewa wrośli w ziem,
jak tu, co tu radzić jem — ?
— — — — — — — — — — — —
Kajsim zabył złoty róg,
u rozstajnych może dróg,
copke strasny wicher zwiał
bez tom wiechę z pawich piór;
żebym chocia róg ten miał —
ostał mi sie ino sznur.
— — — — — — — — — — — —
Straśnie sie zasumowali,
tak im czoła zmarszczek spion,
jakby ciężko pracowali...
SCENA XXXVII
Przez drzwi głębne od chwili wsunął się był za Jaśkiem tropiący Chochoł; a teraz na skrzynię malowaną się wygramolił i ze skrzyni tak do drużby poczyna:
CHOCHOŁ
To ich Lęk i Strach tak wzion,
posłyszeli Ducha głos:
rozpion sie nad nimi Los.
JASIEK
Tak sie męcą, pot z nich ścieko,
bladość lica przyobleko; —
jak ich zwolnić od tych mąk?
CHOCHOŁ
Powyjmuj im kosy z rąk,
poodpasuj szable z pęt,
zaraz ich odejdzie Smęt.
Na czołach im kółka zrób,
skrzypki mi do ręki daj;
ja muzykę zacznę sam,
tęgo gram, tęgo gram.
JASIEK
który był uczynił rzecz
Ka te kosy złożyć — — ?
CHOCHOŁ
W kąt.
JASIEK
ciska za piec drzewca
Nik ich ta nie najdzie stąd.
CHOCHOŁ
Ze skałek postrzepuj proch
i ciś je w piwniczny loch.
Lewą nogę wyciąg w zad,
zakreśl butem wielki krąg;
ręce im pozałóż tak:
niech się po dwóch chycą w bok;
odmów pacierz, ale wspak.
Ja muzykę zacznę sam,
tęgo gram, tęgo gram:
będą tańczyć cały rok.
JASIEK
który był uczynił wszystką rzecz
Już ni majom kos.
CHOCHOŁ
Rozśmiej im się w nos.
JASIEK
Już ich odszedł Smęt.
CHOCHOŁ
Już nie mają pęt.
JASIEK
Chytajom sie w tan.
CHOCHOŁ
Już nie czują ran.
JASIEK
Zniknoł czar!
CHOCHOŁ
To drugi CZAR!
A zaklęte słomiane straszydło, ująwszy w niezgrabne racie podane przez drużbę patyki — poczyna sobie jak grajek-skrzypek — i — słyszeć się daje jakby z atmosfery błękitnej idąca muzyka weselna, cicha a skoczna, swoja a pociągająca serce i duszę usypiająca, leniwa, w omdleniu a jak źródło krwi żywa, taktem w pulsach nierówna, krwawiąca jak rana świeża: — melodyjny dźwięk z polskiej gleby bólem i rozkoszą wykołysany.
JASIEK
jest teraz kontent a dziwuje się
Tyle par, tyle par!
CHOCHOŁ
Tańcuj, tańczy cała szopka,
a cyś to ty za parobka?
JASIEK
z ręką do czoła, jakby se chciał na ucho nasunąć czapki
Kajsi mi sie zbyła copka —
przeciem drużba, przeciem drużba,
a drużbie to w copce służba.
CHOCHOŁ
w takt się chylą a przygrywa
Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci sie ino sznur,
ostał ci sie ino sznur.
Kogut pieje.
JASIEK
jakby tknięty, przytomniejąc
Jezu! Jezu! zapioł kur!
Hej, hej, bracia, chyćcie koni!
chyćcie broni, chyćcie broni!!
Czeka was WAWELSKI DWÓR!!!!!
CHOCHOŁ
w takt się chyla a przygrywa
Ostał ci sie ino sznur.
— — — — — — — — — — — —
Miałeś, chamie, złoty róg.
JASIEK
aże ochrypły od krzyku
Chyćcie broni, chyćcie koni!!!!
A za dziwnym dźwiękiem weselnej muzyki wodzą się liczne, przeliczne pary, w tan powolny, poważny, spokojny, pogodny, półcichy — że ledwo szumią spódnice sztywno krochmalne, szeleszczą długie wstęgi i stroiki ze świecidełek podzwaniają — głucho tupocą buty ciężkie — taniec ich tłumny, że zwartym kołem stół okrążają, ocierając o się w ścisku, natłoczeni.
JASIEK
Nic nie słysom, nic nie słysom,
ino granie, ino granie,
jakieś ich chyciło spanie...?!
Dech mu zapiera Rozpacz, a przestrach i groza obejmują go martwotą; słania się, chylą ku ziemi, potrącany przez zbity krąg taneczników, który daremno chciał rozerwać; — a za głuchym dźwiękiem wodzą się sztywno pary taneczne we wieniec uroczysty, powolny, pogodny — zwartym kołem, weselnym —
Kogut pieje.
JASIEK
nieprzytomny
Pieje kur; ha, pieje kur...
CHOCHOŁ
nieustawną muzyką przemożny
Miałeś, chamie, złoty róg....
— — — — — — — — — — — —