drukowana A5
53.67
Wesele

Bezpłatny fragment - Wesele

Objętość:
308 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-1034-1

OSOBY:

GOSPODARZ

GOSPODYNI

PAN MŁODY

PANNA MŁODA

MARYSIA

WOJTEK

OJCIEC

DZIAD

JASIEK

KASPER

POETA

DZIENNIKARZ

NOS

KSIĄDZ

MARYNA

ZOSIA

RADCZYNI

HANECZKA

CZEPIEC

CZEPCOWA

KLIMINA

KASIA

STASZEK

KUBA

ŻYD

RACHEL

MUZYKANT

ISIA

OSOBY DRAMATU:

CHOCHOŁ

WIDMO

STAŃCZYK

HETMAN

RYCERZ CZARNY

UPIÓR

WERNYHORA

DEKORACJA:

Noc listopadowa; w chacie, w świetlicy. Izba wybielona siwo, prawie błękitna, jednym szarawym tonem półbłękitu obejmująca i sprzęty, i ludzi, którzy się przez nią przesuną.

Przez drzwi otwarte z boku, ku sieni, słychać huczne weselisko, buczące basy, piskanie skrzypiec, niesforny klarnet, hukania chłopów i bab i przygłuszający wszystką nutę jeden melodyjny szum i rumot tupotających tancerzy, co się tam kręcą w zbitej masie w takt jakiejś ginącej we wrzawie piosenki....

I cała uwaga osób, które przez tę izbę-scenę przejdą, zwrócona jest tam, ciągle tam; zasłuchani, zapatrzeni ustawicznie w ten tan, na polską nutę... wirujący dookoła, w półświetle kuchennej lampy, taniec kolorów, krasych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatów, nasza dzisiejsza wiejska Polska.

A na ścianie głębnej: drzwi do alkierzyka, gdzie łóżko gospodarstwa i kołyska, i pośpione na łóżkach dzieci, a górą zszeregowani Święci obrazkowi. Na drugiej bocznej ścianie izby: okienko przysłonione białą muślinową firaneczką; nad oknem wieniec dożynkowy z kłosów; — za oknem ciemno mrok — za oknem sad, a na deszczu i słocie krzew otulony w słomę, w zimową ochronę okryty.

Na środku izby stół okrągły, pod białym, sutym obrusem, gdzie przy jarzących brązowych świecznikach żydowskich suta zastawa, talerze poniechane tak, jak dopiero co od nich cała weselna drużba wstała, w nieładzie, gdzie nikt o sprzątaniu nie myśli. Około stołu proste drewniane stołki kuchenne z białego drzewa; przy tym na izbie biurko, zarzucone mnóstwem papierów; ponad biurkiem fotografia Matejkowskiego „Wernyhory” i litograficzne odbicie Matejkowskich „Racławic”. Przy ścianie w głębi sofa wyszarzana; ponad nią złożone w krzyż szable, flinty, pasy podróżne, torba skórzana. W innym kącie piec bielony, do maści z izbą; obok pieca stolik empire, zdobny świecącymi resztami brązów, na którym zegar stary, alabastrowymi kolumienkami dźwigający złocony krąg godzin; nad zegarem portret pięknej damy w stroju z lat 1840 w lekkim muślinowym zawoju przy twarzy młodej w lokach i na ciemnej sukni.

U boku drzwi weselnych skrzynia ogromna wyprawna wiejska, malowana w kwiatki pstre i pstre desenie; wytarta już i wyblakła. Pod oknem stary grat, fotel z wysokim oparciem.

Nad drzwiami weselnymi ogromny obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej z jej sukienką srebrną i złotym otokiem promieni na tle głębokiego szafiru; a nad drzwiami alkierza takiż ogromny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, w utkanej wzorzystej szacie, w koralach i koronie polskiej Królowej, z Dzieciątkiem, które rączkę ku błogosławieniu wzniosło.

Strop drewniany w długie belki proste z wypisanym na nich Słowem Bożym i rokiem pobudowania.

RZECZ DZIEJE SIĘ W ROKU TYSIĄC DZIEWIĘĆSETNYM.

AKT I

SCENA I

Czepiec, Dziennikarz

CZEPIEC

Cóz tam, panie, w polityce?

Chińcyki trzymają się mocno!?

DZIENNIKARZ

A, mój miły gospodarzu,

mam przez cały dzień dosyć Chińczyków.

CZEPIEC

Pan polityk!

DZIENNIKARZ

      Otóż właśnie polityków

mam dość, po uszy, dzień cały.

CZEPIEC

Kiedy to ciekawe sprawy.

DZIENNIKARZ

A to czytaj, kto ciekawy;

wiecie choć, gdzie Chiny leżą?

CZEPIEC

No, daleko, kajsi gdzieś daleko;

a panowie to nijak nie wiedzą,

że chłop chłopskim rozumem trafi,

choćby było i daleko.

A i my tu cytomy gazety

i syćko wiemy.

DZIENNIKARZ

      A po co — ?

CZEPIEC

Sami się do światu garniemy.

DZIENNIKARZ

Ja myślę, że na waszej parafii

świat dla was aż dosyć szeroki.

CZEPIEC

A tu ano i u nas bywają,

co byli aże dwa roki

w Japonii; jak była wojna.

DZIENNIKARZ

Ale tu wieś spokojna. —

Niech na całym świecie wojna,

byle polska wieś zaciszna,

byle polska wieś spokojna.

CZEPIEC

Pon się boją we wsi ruchu.

Pon nos obśmiwajom w duchu. —

A jak my, to my się rwiemy

ino do jakiej bijacki.

Z takich, jak my, był Głowacki.

A, jak myślę, ze panowie

duza by juz mogli mieć,

ino oni nie chcom chcieć!

SCENA II

Dziennikarz, Zosia

DZIENNIKARZ

Pani to taki kozaczek;

jak zesiądzie z konika, jest smutny.

ZOSIA

A pan zawsze bałamutny.

DZIENNIKARZ

To nie komplement, to czuję

i tego bynajmniej nie tłumię.

ZOSIA

Dobrze, że przynajmniej pan umie

zmiarkować, kiedy uczucie,

a kiedy salonowa zabawka —

ale w tym razie...

DZIENNIKARZ

      To sprawka

pani wdzięku, pani jest bardzo miła,

pani tak główkę schyliła...

ZOSIA

Prawda? Tak jakbym się dziwiła,

że mnie tyle honoru spotyka;

pan redaktor dużego dziennika

przypatruje się i oczy przymyka

na mnie, jako na obrazek.

DZIENNIKARZ

A obrazek malowny, bez skazek,

farby świeże, naturalne,

rysunek ogromnie prawdziwy,

wszystko aż do ram idealne.

ZOSIA

Widzę, znawca osobliwy.

DZIENNIKARZ

I czemuż pani się gniewa?

ZOSIA

Że pan jak Lohengrin śpiewa

nade mną jak nad łabędziem,

że my dla siebie nie będziem,

i po cóż tyle śpiewności?

DZIENNIKARZ

Oto tak, tak z rozlewności

towarzyskiej.

SCENA III

Radczyni, Haneczka, Zosia

HANECZKA

Ach, cioteczko, ciotusieńko!

RADCZYNI

Co, serdeńko?

HANECZKA

Tamci tańczą, my stoimy;

chcemy tańczyć także i my.

RADCZYNI

Może który z panów zechce?

ZOSIA

Z nikim z panów tańczyć nie chcę.

RADCZYNI

Potańcujcie trochę same.

ZOSIA

My byśmy chciały z drużbami,

z tymi, co pawimi piórami

zamiatają pułap izby.

RADCZYNI

Poszłybyście tam do ciżby?

HANECZKA

To tak miło, miło w ścisku.

RADCZYNI

Oni się tam gniotą, tłoczą

i ni stąd, ni zowąd naraz

trzask, prask, biją się po pysku;

to nie dla was.

ZOSIA

My wrócimy zaraz.

RADCZYNI

Cóżeś ty dziś tak wesoła?

Odgarnij se włosy z czoła.

ZOSIA

Raz dokoła, raz dokoła!

HANECZKA

Ciotusieńka zła okropnie,

zła okrutnie — a przelotnie —

zaraz buzię pocałuję.

RADCZYNI

Hanka zawsze swego dopnie.

Niech się panna wytańcuje.

SCENA IV

Radczyni, Klimina

KLIMINA

Pochwalony, dobry wieczór państwu.

RADCZYNI

Pochwalony — gospodyni...

KLIMINA

Tu wsiosko od maleńkości, Klimina,

po wójcie wdowa.

RADCZYNI

      Radczyni

jestem z Krakowa.

KLIMINA

      Macie syna.

RADCZYNI

Tańcuje tam.

KLIMINA

      Niech się bawi;

som ta dziwki, niech nie stoją.

RADCZYNI

Jakoś mu nie idzie sporo,

bo się ino pogapuje.

KLIMINA

Panowie dziwek się boją;

zaraz która co przyniesie,

ino roz sie przetańcuje.

RADCZYNI

Wyście sobie, a my sobie.

Każden sobie rzepkę skrobie.

KLIMINA

Myślałam, pomówię z matusią,

toby wnuczka kołysała — ?

RADCZYNI

A toście wy skora, kumosiu;

ledwo że wkoło spojrzała,

już by mi synów swatała — ?

KLIMINA

Hej, jo sie bawiła wprzódzi,

teroz bym lo inszych chciała.

Coraz więcej potrza ludzi.

Żeniłabym, wydawała!

SCENA V

Zosia, Kasper

ZOSIA

Drużba tańczy, proszę ze mną.

KASPER

Panienka obcesem wpada.

ZOSIA

A w kółeczko...

KASPER

      Dookoła.

Panienka se ta wesoła.

Ano Kaśka będzie rada,

jak przestoi.

ZOSIA

      Kaśka, jaka?

KASPER

Ano ta, co w kącie taka...

ZOSIA

Druhna?

KASPER

      Juści, druhna pirso,

co mi ją na żone rają.

ZOSIA

Raz dokoła, raz dokoła...

KASPER

Panienka się nie zgniwają,

że ją lepiej gabne w pasie,

ano Kaśka w sobie syrso.

ZOSIA

Pewno drużba kocha Kasię — ?

KASPER

Panienka se ta wesoła.

ZOSIA

Raz dokoła, raz dokoła...

SCENA VI

Haneczka, Jasiek

HANECZKA

Jakby Jasiek chciał tańcować,

tobym z Jaśkiem tańcowała — ?

JASIEK

A mogę sie ofiarować,

by ino panienka chciała — ?

HANECZKA

Proszę, proszę, chwilkę w koło,

jak wesoło, to wesoło.

Jasiek dzisiaj pierwszy drużba.

JASIEK

Najmilso mi tako służba.

SCENA VII

Radczyni, Klimina

RADCZYNI

Cóż ta, gosposiu, na roli?

Czyście sobie już posiali?

KLIMINA

Tym ta casem sie nie siwo.

RADCZYNI

A mieliście dobre żniwo — ?

KLIMINA

Dzięka Bogu, tak ta bywo.

RADCZYNI

Jak złe żniwo, to was boli,

żeście się napracowali — ?

KLIMINA

Zawszeć sie co przecie zgarnie.

RADCZYNI

Dobrze sobie wyglądacie.

KLIMINA

I pani ta tyz nie marnie.

RADCZYNI

Jeszcze się widzicie młoda.

KLIMINA

Jak po Marcinie jagoda.

RADCZYNI

Może jeszcze się wydacie — ?

KLIMINA

A cóz sie ta tak pytacie?!

SCENA VIII

Ksiądz, Panna Młoda, Pan Młody

PAN MŁODY

Ksiądz dobrodziej łaskaw bardzo.

Proszę nas nie zapominać.

KSIĄDZ

Są i tacy, co mną gardzą,

żem jest ze wsi, bom jest z chłopa.

Patrzą koso — zbędą prędko,

a tu mi na sercu lentko.

Sami swoi, polska szopa,

i ja z chłopa, i wy z chłopa.

PAN MŁODY

Ksiądz dobrodziej już niebawem

będzie nosić pelerynkę — ?

KSIĄDZ

Może i należy mi się;

lecz pewnego nic nie wi się.

Inni także robią ślinkę!

Może sprawię pelerynkę —

PAN MŁODY

Może z konsystorza przecie

popatrzą okiem łaskawem;

życzę bardzo.

PANNA MŁODA

      Choć co dadzą;

ino te ciarachy tworde,

trza by stoć i walić w morde.

PAN MŁODY

Moja duszko, tu sie mówi

o kościelnej dostojności,

którą mają przyznać Jegomości.

PANNA MŁODA

Jo myślała, że co inne.

KSIĄDZ

Naiwne to i niewinne.

SCENA IX

Pan Młody, Panna Młoda

PANNA MŁODA

Cięgiem ino rad byś godać,

jakie to kochanie będzie.

PAN MŁODY

A ty wolisz całowanie —

będziesz kochać, a powiédzże — ?

PANNA MŁODA

Przeciem ci już wygodała.

Przecież ci mnie nikt nie wydrze.

PAN MŁODY

Serce do kochania radsze.

Toś już moja! Radość, szczęście!

Nie myślałem, że tak wiele.

PANNA MŁODA

Ano chciałeś, masz wesele.

PAN MŁODY

Ach, nie patrzę, jak całuję;

nie całuję, kiedy patrzę,

a lica masz coraz gładsze.

PANNA MŁODA

A krew sie tak zesumuje.

PAN MŁODY

Pocałujże, jeszcze, jeszcze,

niechże tobą się napieszczę:

usta, oczy, czoło, wieniec...

PANNA MŁODA

Takiś ta nienasyceniec.

PAN MŁODY

Nigdy syty, nigdy zadość;

taka to już dla mnie radość;

całowałbym cię bez końca.

PANNA MŁODA

A to męcąco robota;

nie dziwota, nie dziwota,żeś tak zbladnoł, taki wrzący.

PAN MŁODY

Nie chwalący, nie chwalący,

spokoju mi nie dawały.

PANNA MŁODA

A bo chciałeś.

PAN MŁODY

      Same chciały.

PANNA MŁODA

Cóz ta za śkaradne śtuki?

PAN MŁODY

Myśmy takie samouki;

kochałem się po różnemu,

a ciebie chcę po swojemu,

po naszemu.

PANNA MŁODA

      A no z duszy;

jak ci dobrze, niech ta będzie.

PAN MŁODY

Teraz ci mnie nic nie zwiedzie.

Takem pragnął, zboża, słońca...

PANNA MŁODA

Mos wesele! — Pódź do tońca!

SCENA X

Poeta, Maryna

POETA

Żeby mi tak rzekła która,

sercem już dysponująca,

tak po prostu: „no, chcę ciebie”,

jak jaka wiejska dziewczyna...

MARYNA

To niby ja ta dziewczyna,

ja oświadczyć się mająca?

Skądże taka pewna mina?

POETA

Wcale insze miałem plany

jeźlim plany miał w ogóle —

chciałem coś powiedzieć czule,

chciałem zapukać w serduszko,

coś usłyszeć, coś podsłuchać:

jak się to tam musi ruchać,

jak się to tam musi palić — ?!

MARYNA

Muszę panu się pożalić,

w serduszku nienapalone;

jak kto weźmie mnie za żonę.

będzie sobie ciepło chwalić;

muszę panu się pożalić:

choć zimno, można się sparzyć.

POETA

Amor mógłby gospodarzyć.

MARYNA

Amor ślepy, może zdradzić.

POETA

Amor: duch skrzydlaty, gończy.

MARYNA

Pretensji do skrzydeł wiele.

POETA

Więc się na pretensjach kończy.

MARYNA

A nie kończy się w kościele.

POETA

Byłby to już Amor w klatce.

MARYNA

Lis w pułapce.

POETA

      Motyl w siatce.

MARYNA

Paź królowejna usługach.

POETA

Ślub po zapłaconych długach.

Miłość nęci rozmaita.

MARYNA

A, to z nami kwita.

POETA

      Kwita —

nie myślałem, że coś świta,

pani prawie obrażona — ?

MARYNA

Czegóż to pan jeszcze szuka?

POETA

Że nie poszła w las nauka.

MARYNA

Któż się uczył?

POETA

      Tak wzajemnie

Ja od pani, pani ze mnie.

MARYNA

A na cóż mnie tej nauki?

POETA

Na nic.

MARYNA

      Więc?

POETA

      Sztuka dla sztuki.

MARYNA

Zawrót głowy, wielka chwała;

niech pan sztuki płata różne,

bylebym ja spokój miała.

POETA

Rozmowa z panienką młodą,

jak ją zwykle młodzi wiodą

w takim stylu skrzydełkowym;

rozmowa z panną upartą:

o miłości, o Amorze,

o kochaniu, co w tym, owym

z nagła się przejawić może; —

szepty z panną czarującą,

przez pół serio, przez pół drwiąco —

zawsze jeszcze studium warto.

MARYNA

Przez pół drwiąco, przez pół serio

bawi się pan galanterią.

POETA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta.

MARYNA

Pan poeta, pan poeta.

Coś, jak liryzm, struna brzękła:

ja o pana się przelękła,

że ta strzała niespodziana

może trafić, ale pana.

POETA

Bawię panią galanterią

przez pół drwiąco, przez pół serio;

stąd się styl osobny stwarza:

nikt nikogo nie dosięga,

nikt nikogo nie obraża —

na łokcie różowa wstęga —

nie prowadzi do ołtarza. —

Tajemnicą jest kobieta.

MARYNA

Słucham, co to za wymowa!

POETA

Słowa, słowa, słowa, słowa.

MARYNA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta!

POETA

Jakaż znów refleksja nowa?

MARYNA

Pan poeta, pan poeta.

SCENA XI

Ksiądz, Pan Młody, Panna Młoda

KSIĄDZ

Zwracam się do panny młodej,

pijąc do pana młodego...

PANNA MŁODA

Cóz takiego, cóz takiego?

KSIĄDZ

Może, hm, po pewnym czasie,

bo to człowiek jest człowiekiem,

ot, przykładem tylu ludzi —

bo to człowiek jest człowiekiem,

usiada się tylko z wiekiem...

PANNA MŁODA

Niby jak to kwaśne mliko.

KSIĄDZ

Wyście młodzi, wyście młodzi,

choć się dzisiaj wszystko godzi,

przyjdzie czas, co was ochłodzi.

PAN MŁODY

Dzięki, niech się ksiądz nie trudzi,

niech nie trudzi się dobrodziéj,

wdał się Pan Bóg już w tę sprawę

i ten wszystko załagodzi;

byliśmy rano w kościele,

braliśmy ślub u ołtarza.

KSIĄDZ

No, ale to tak się zdarza;

ogromnie przypadków wiele,

i przypomnieć pożytecznie.

PAN MŁODY

Podziękujże za obawę.

PANNA MŁODA

Zdarłabym jej łeb, jak krosna!

PAN MŁODY

A kocha, bo jest zazdrosna.

KSIĄDZ

Ach, kolorowa bajecznie!

SCENA XII

Pan Młody, Panna Młoda

PAN MŁODY

Kochasz ty mnie?

PANNA MŁODA

      Moze, moze —

cięgiem ino godos o tem.

PAN MŁODY

Bo mi serce wali młotem,

bo mi w głowie huczy, szumi...

moja Jaguś, toś ty moja?!

PANNA MŁODA

Twoja, jak trza, juści twoja;

bo cóż cie ta znów tak dumi?

Cięgiem ino godos o tem.

PAN MŁODY

A ty z twoim sercem złotem

nie zgadniesz, dziewczyno-żono,

jak mi serce wali młotem,

jak cię widzę z tą koroną,

z tą koroną świecidełek,

w tym rozmaitym gorsecie,

jak lalkę dobytą z pudełek

w Sukiennicach, w gabilotce:

zapaseczka, gors, spódnica,

warkocze we wstążek splotce;

że to moje, że to własne,

że tak światłem gorą lica!

PANNA MŁODA

Buciki mom trochę ciasne.

PAN MŁODY

A to zezuj, moja złota.

PANNA MŁODA

Ze sewcem tako robota.

PAN MŁODY

Tańcuj boso.

PANNA MŁODA

      Panna młodo?!

Cóz ta znowu?! To ni mozno.

PAN MŁODY

Co się męczyć? W jakim celu?

PANNA MŁODA

Trza być w butach na weselu.

SCENA XIII

Ksiądz, Pan Młody

PAN MŁODY

Któż komu czego zabroni?

KSIĄDZ

Zależy, za czym kto goni.

PAN MŁODY

Tak cudzego pilnujecie — ?

KSIĄDZ

Nie każdy ma jedno na świecie,

a każdy ma swoje osobne,

co go trzyma — a te drobne

rzeczki, małe, niepozorne

składają się na jedną wielką rzecz.

PAN MŁODY

Ksiądz sobie, jako chcesz, przecz. —

Szczęście każdy ma przed nosem,

a jak ma, to trzeba brać —

trzeba iść za serdecznym głosem

i nie pozwolić się kpać.

KSIĄDZ

No, mój panie,

nie każdemu jednakie wołanie.

A jak kto ręką sięgnie po co, a nie dostanie?

SCENA XIV

Radczyni, Maryna

RADCZYNI

A panny już bez pamięci,

widzę, hulają.

MARYNA

      Do smaku.

Jak mnie Czepiec chwycił wpół,

jak zawinął i obleciał w kółko,

tom w oczach zobaczyła gwiazdy,

jakby jakieś napowietrzne jazdy,

kręcące się zawrotem kół.

RADCZYNI

Pot oblewa całe czółko;

możesz się zaziębić wnet.

MARYNA

A tak — teraz to sobie myślę:

co insze złoto, a co insze miedź.

RADCZYNI

Nie pleć, spocznij, cicho siedź.

MARYNA

A myśl moja het, het, het...

SCENA XV

Maryna, Poeta

POETA

Elektryczność z oczu bije.

MARYNA

Zgrzałam się przy tańcowaniu.

POETA

Pani marzy o kochaniu —

co tam pani serce czyje.

MARYNA

Może pańskie serce zatem — —?

POETA

Umie pani strzelać batem — —?

MARYNA

Jak to, co to — tak przez kogo?

POETA

Tak w powietrze, a szeroko.

MARYNA

Co tam panu serce czyje; —

a umie pan kopnąć nogą — — ?

POETA

Tak przez kogo — ?

MARYNA

      Nie tak srogo —

tak w powietrze, a wysoko.

POETA

Na co, po co?

MARYNA

      Dla niczego.

POETA

To nic złego.

MARYNA

      I nic z tego.

POETA

To zagadka?

MARYNA

      Sfinks.

POETA

      Meduza.

MARYNA

Może z tego pan odgadnie

nowoczesny styl harbuza;

tak jak ja odgadłam snadnie:

próżność na wysokiej skale,

w swojej własnej śpiącą chwale.

POETA

Zeus i Pan Bóg mieszka w niebie,

przedsię obaj są u siebie.

Psyche to najczulej pieści. —

O tym, gdzie kto śpi wysoko,

pani wie coś z głuchych wieści;

nie dosięgło jeszcze oko.

MARYNA

Rozumiem coś z wielką biedą;

nie dosięgło jeszcze oko,

nie zawlokłam się na turnie;

tak tam dumnie, szumnie, chmurnie.

Bałamuctwa w wielkim stylu,

które już przeżyło tylu,

różni więksi, mniejsi, niscy;

wszystko bardzo wyjątkowe,

bardzo dziwne, bardzo nowe,

tylko że tak robią wszyscy.

POETA

Słucham, co to za wymowa — ?

MARYNA

Słowa, słowa, słowa, słowa.

POETA

To uczucia tak się garną;

szkoda, żeby szły na marno.

MARYNA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta.

Pan myśli, że ja zajęta?

POETA

Widzę, że pani pamięta,

jaka komu etykietaprzylepiona i przypięta.

MARYNA

Szkoda, żeby szły na marno

te uczucia, co się garną:

Pan poeta, pan poeta.

POETA

Otóż to, to etykieta.

SCENA XVI

Zosia, Haneczka

ZOSIA

Chciałabym kochać, ale bardzo,

ale tak bardzo, bardzo, mocno.

HANECZKA

To ta muzyka gra tak skoczno

i pewno serce tobie skacze.

Jeszcze się dosyć, dość napłacze,

nim go kochanie ułagodzi.

Pociesz się, serce, pociesz, miła,

jeszcze niejedna łza, mogiła,

od tej miłości ciebie grodzi.

ZOSIA

Że to tak losy szczęściem gardzą,

że tak nie sypią szczęściem w oczy,

tylko tak zaraz błyski gasną,

ledwo się w oczach świt roztoczy?

HANECZKA

Musisz przejść wprzódy cierpień koło;

przejść musisz wprzódy nędzę, bole,

a potem kiedyś będzie wesoło,

jak ci ból serce dość nakole.

ZOSIA

Ja, gdybym była losów panią,

na przykład taką, wiesz: Fortuną.

tobym odarła złote runo,żeby dać wszystko ludziom tanio;

żeby się tak nie umęczali,

w takiem gonieniu ciężkiem, długiem:

każden, jak więzień, za swym pługiem;

żeby się syto nakochali,

żeby się wszystko im kręciło:

jakby się złote nitki wiło.

HANECZKA

A tu są takie Parki stare,

co nożycami tną przędziwo...

ZOSIA

A chyba to za jaką karę

Miłość jest taką nieszczęśliwą.

Za czyjąż winę, czyjąż karę

rwać chcą przędziwo Parki stare...?

Ach, tak bym chciała kochać bardzo!

HANECZKA

Musisz się wprzódy dość naszlochać,

napłakać, zbeczeć, razy wiele,

aże postawią cię w kościele,

a potem sobie możesz kochać.

ZOSIA

Ach, tym uczucia moje gardzą —

nie to, nie jeszcze miałam w myśli:

chciałabym, żeby się kto zjawił,

kto by mi nagle się spodobał,

żebym się jemu też udała

i byśmy równo na to przyśli.

Widzisz, takiego bym kochała,

i to tak bardzo, bardzo, bardzo.

HANECZKA

Ach, tym uczucia moje gardzą;

przecie trza wprzódy wypróbować,

trza coś przecierpieć, coś przeboleć,

żeby móc miłość uszanować.

ZOSIA

Już ja tam swoje będę woleć.

SCENA XVII

Pan Młody, Żyd

PAN MŁODY

Przyszedł Mosiek na wesele...

ŻYD

Nu, ja tu przyszedł nieśmiele.

PAN MŁODY

No, jesteśmy przyjaciele.

ŻYD

No, tylko że my jesteśmy

tacy przyjaciele, co się nie lubią.

PAN MŁODY

A tak, jak są tacy, co skubią,

to i są tacy, co się boczą.

ŻYD

Niech się boczą, a jak oni potrzebują,

to ich u mnie jest bardzo wiele.

PAN MŁODY

W zastawie.

ŻYD

No, to tak, jak w kieszeni; —

pan dzisiaj w kolorach się mieni;

pan to przecie jutro zruci — ?

PAN MŁODY

Narodowy chłopski strój.

ŻYD

No, pan się narodowo bałamuci,

panu wolno — a to ładny krój —

to już było.

PAN MŁODY

      No, to jeszcze wróci.

ŻYD

Jak będzie każdy patrzeć przed nos swój,

może co z tego będzie na inkszy raz.

PAN MŁODY

Oto właśnie teraz taki czas.

ŻYD

No, ja to gram na skrzypce, a pan na bas.

PAN MŁODY

Przyszedł Mosiek na wesele, to mu basuję.

ŻYD

No, już ja wiem od mojej córki,

że pan młody muzykę czuje.

PAN MŁODY

Pragnąłem widzieć pannę Rachelę.

ŻYD

Ona przyjdzie sama tu;

mówiła, że zamiast snu

woli widok panów i wesele —

wykształcona.

PAN MŁODY

      Nawet wierzę.

ŻYD

Mówi, że ją muzyka bierze,

za mąż jej nie biorą jeszcze;

może ją przy poczcie umieszczę;

moja córka, to kobita,

a jest panna modern, całkiem

jak gwiazda.

PAN MŁODY

      Więc satelita?

ŻYD

Jakie tylko książki są, to czyta,

a i ciasto gniecie wałkiem,

była w Wiedniu na operze,

w domu sama sobie pierze —

no, zna cały Przybyszewski,

a włosy nosi w półkole,

jak włoscy w obrazach anieli

ala...

PAN MŁODY

      A la Botticelli.

ŻYD

Żeby pan był przecie kiedy

chciał z nią gadać — ?

PAN MŁODY

      Chciałem, chciałem.

Raz byłem, to nie zastałem.

ŻYD

Ona lubi te poety;

ona nawet chłopy lubi;

ona chłopom kredyt daje,

to mi się aż serce kraje,

bo to rzecz drażniąca wielce

i nieraz jestem w rozterce:

tu interes — a tu serce. —

Po co się pan z chłopką żeni?

Są panny inteligentne.

PAN MŁODY

One mnie się wydają przeciętne.

Kocham te z Botticellego,

lecz nie chcę zapychać niemi

każdej piędzi naszej ziemi.

SCENA XVIII

Pan Młody, Żyd, Rachel

RACHEL

Ach, bon soir.

ŻYD

      Moja córka.

RACHEL

Jedna mnie tu zwiodła chmurka,

jedna mgła, opary nocy;

ta chałupa rozświecona,

z daleka, jak arka w powodzi,

błoto naokoło, potopy,

hukają pijane chłopy;

ta chałupa rozświecona,

grająca muzyką w noc ciemną,

wydała mi się arcyprzyjemną,

jako arka, na kształt czarów łodzi,

i przyszłam — — tate pozwoli...?

ŻYD

No, niech sobie Rachel poswywoli.

No, pan się mną Żydem brzydzi,

a ją to pan musi uszanować;

ona się ojca nie wstydzi.

PAN MŁODY

Przyszła pani z nami potańcować;

jeśli pani szuka parki,

przygarniemy ją w noc ciemną.

Tam są tańce — tam są grajki,

a tu zastaw gospodarski.

SCENA XIX

Pan Młody, Rachel

RACHEL

Ensemble jak z feerii, z bajki,

ach, ta chata rozśpiewana,

jakby w niej słowiki dźwięczą,

i te stroje ukąpane tęczą.

PAN MŁODY

Ma pani słuszność, ćmy brzęczą

najwięcej wokoło świec:

gdzie błyska, muszą się zbiec.

RACHEL

Zlatują się w dobrej wierze,

na oślep, serdecznie, szczerze;

nie domyślają się wcale,

że ich tam czeka ogarek,

co im będzie skrzydła piec.

PAN MŁODY

Na skrzydłach pani tu przyszła — ?

RACHEL

Na skrzydłach myśl moja zwisła;

szłam, przez błoto po kolana,

od karczmy aż tu do dworu; —

ach, ta chata rozśpiewana,

ta roztańczona gromada,

zobaczy pan, proszę pana,

że się do poezji nada,

jak pan trochę zmieni, doda.

PAN MŁODY

Tak to czuję, tak to słyszę:

i ten spokój, i tę ciszę,

sady, strzechy, łąki, gaje,

orki, żniwa, słoty, maje.

Żyłem dotąd w takiej cieśni,

pośród murów szarej pleśni:

wszystko było szare, stare,

a tu naraz wszystko młode,

znalazłem żywą urodę,

więc wdecham to życie młode;

teraz patrzę się i patrzę

w ten lud krasy, kolorowy,

taki rześki, taki zdrowy —

choćby szorstki, choć surowy.

Wszystko dawne coraz bladsze,

ja to czuję, ja to słyszę,

kiedyś wszystko to napiszę;

teraz tak w powietrzu wiszę

w tej urodzie, w tym weselu;

lecę, jak mnie konie niosą —

od miesiąca chodzę boso,

od razu się czuję zdrowo,chadzam boso, z gołą głową;

pod spód więcej nic nie wdziewam

od razu się lepiej miewam.

SCENA XX

Pan Młody, Rachel, Poeta

POETA

Panna młoda jakieś słówko

ma do ciebie.

PAN MŁODY

      Rzucam damę,

muszę służyć mojej pani.

RACHEL

Może słóweczko z wymówką,

bo coś na mnie kiwa główką.

POETA

Takie tam drobnostki same.

SCENA XXI

Rachel, Poeta

RACHEL

A pan mi zostawia siebie.

POETA

Pani mnie interesuje.

RACHEL

Ja się patrzę i miarkuję.

POETA

Tak od pierwszego spojrzenia?

RACHEL

Ach, myśli pan, tak z niechcenia?

POETA

Trzask gromu.

RACHEL

      Spudłować można.

POETA

Otóż, panienko wielmożna:

miłość, Amor, strzała złota.

RACHEL

Amor, Amor, bóg, bożyszcze,

rzuca się na pastwę oślep

i woła:

i zapalę, i zniszczę.

POETA

Bellerofon leci oklep.

Pani poezją przesiąkła;

ledwo słówek parę brząkła

Muza pani — a już błyski — ?

RACHEL

Pan sądzi, że koniec bliski;

że mnie porwie Amor-bożek?

POETA

Oto od stóp głowy do nożek:

Galatea!

RACHEL

      Co, ja nimfa?

To samo mi właśnie powtarza

pewien koncypient jurysta.

POETA

Więc go pani zaniedbuje,

że to człowiek pracy — ?

RACHEL

      Limfa:

to jest taki, jak się zdarza

zbyt często, co tylko powtarza,

co kto drugi gdzie umieści

w poezji albo w powieści;

nie indywidualista.

POETA

Pani żąda z pierwszej ręki — ?

RACHEL

Jak od kwiatów, od jabłoni,

od chmur, słońca, żabek, gadu,

jak od kwitnącego sadu; —

cała ta poezja, co goni

w powietrzu, którą wichr miata,

która co dnia świeża wzlata,

z wszystkiego fosforyzuje — —

pan to pisze, ja to czuję,

więc...

POETA

      I czegóż pani życzy?

RACHEL

Miodu, rozkoszy, słodyczy

miłości, roznamiętnienia

i szczęścia.

POETA

      A miłość wolna?...

RACHEL

Ach, marzyłam o tym zawsze!

POETA

A gdyby tak szczęście łaskawsze

pożaliło się jej biedy?

RACHEL

Przestałabym marzyć wtedy.

SCENA XXII

Radczyni, Pan Młody

PAN MŁODY

Jak się żenić, to się żenić!

RADCZYNI

Komu dzwonią lat południe,

niech się spieszy użyć wczasu.

PAN MŁODY

Tak się pić chce przy źródełku;

ożenić się w tym pragnieniu,

to tak jakby w uniesieniu...

RADCZYNI

W równe nogi wskoczyć w studnię.

PAN MŁODY

Nie utonę, nie utonę!

RADCZYNI

Topi się, kto bierze żonę.

PAN MŁODY

Niech się stopi, niech się spali,

byle ładnie grajcy grali,

byle grali na wesele.

Jak się tak muzyka miele,

jak na żarnach, hula, dzwończy,

niech se huka, stuka, puka,

pląsa, bije, przybasuje,

piska skrzypiec struną cienką,

tak podskocznie, tak mileńko;

niech się miele jak młyn wodny

w noc miesięczną, w czas pogodny;

szumiejąca, niech się snuje,

a niech w dźwiękach się nie kończy,

choćby usnąć w tańcowaniu

przy mieleniu, przy hukaniu,

w zapomnieniu, w kołysaniu;

światy czarów — czar za światem! —

jestem wtedy wszystkim bratem

i wszystko jest moim swatem

w tym weselu, w tej radości:

Bóg mi gości pozazdrości.

Granie miłe, spanie miłe,

życie było zbyt zawiłe,

miło snami uciec z życia,

sen, muzyka, granie, bajka —

zakupiłbym sobie grajka —

spać, bo życie zbyt zawiłe,

trza by mieć ogromną siłę,

siłę jakąś tytaniczną,

żeby być czymś na tej wadze,

gdzie się wszystko niańczy w bladze —

to już tak po uszy sięga,

Los: fatyga, czas: mitręga.

Spać, muzyka, granie, bajka,

zakupiłbym sobie grajka,

to mi się do duszy nada...

RADCZYNI

Ach, pan gada, gada, gada.

SCENA XXIII

Pan Młody, Poeta

PAN MŁODY

Jakże ci tu na weselu?

POETA

Zdaje mi się, żem pan młody.

PAN MŁODY

A mnie się widzi, że patrzę

na piękno i szczęście cudze,

że nie moje to, co moje.

POETA

To są takie niepokoje —

a co mnie tam szczęście moje

czy nie moje, a bierz licho!

PAN MŁODY

Tylko cicho, tylko cicho,

bo jak najdziesz twoje,

to tak jakbyś nalazł nutę.

POETA

Wiersze?

PAN MŁODY

Wrażenia, wrażenia najszczersze,

śpiewnik serdeczny, kantyczki,

całość w książce, komplet serca,

i te wszystkie spotkania najpierwsze,

i te wszystkie rozmowy u pola,

i w ogródku, i we dworze,

w sieni, na przysionku, w komorze,

aż do ślubu, aże do kobierca:

komplet serca.

POETA

      To ciekawe,

że, co my rozumiemy przez prozę,

przetapia się na dźwięk, rymy

i że potem z tego idą dymy

po całej literaturze.

PAN MŁODY

Zupełnie tak, jak w naturze:

kwiat w swoim zapachu się lotni

i przychodzą różni markotni

te same wąchać róże.

POETA

A gdyby tak ustroić się w róże

i wejść na ogromny stos

drzewa,

i pokazać: jak śpiewa

człowiek, co w różach na czole

umiera — — ?

PAN MŁODY

Trzeba by lutni Homera!

POETA

A Los, a Atmosfera,

a ogień, a płomieni góra,

a czarna obłoków chmura,

co by się ze stosu wzbiła?!!

PAN MŁODY

Śmierć!?

POETA

      A to byłaby Siła!

SCENA XXIV

Poeta, Gospodarz

POETA

Taki mi się snuje dramat

groźny, szumny, posuwisty

jak polonez; gdzieś z kazamatjęk i zgrzyt, i wichrów świsty. —

Marzę przy tym wichrów graniu

o jakimś wielkim kochaniu.

Bohater w zbrojej, skalisty,

ktoś, jakoby złom granitu,

rycerz z czoła, ktoś ze szczytu

w grze uczucia, chłop „qui amat,

przy tym historia wesoła,

a ogromnie przez to smutna.

GOSPODARZ

To tak w każdym z nas coś woła:

jakaś historia wesoła,

a ogromnie przez to smutna.

POETA

A wszystko bajka wierutna.

Wyraźnie się w oczy wciska,

zbroją świeci, zbroją łyska

postać dawna, coraz bliska,

dawny rycerz w pełnej zbroi,

co niczego się nie lęka,

chyba widma zbrodni swojej,

a serce mu z bólów pęka,

a on, z takim sercem w zbroi,

zaklęty, u źródła stoii do mętów studni patrzy,

i przegląda się we studni.

A gdy wody czerpnie ręką,

to mu woda się zabrudni.

A pragnienie zdroju męką,

więc mętów czerpa ze studni;

u źródła, jakby zaklęty:

taki jakiś polski święty.

GOSPODARZ

Dramatyczne, bardzo pięknie —

u nas wszystko dramatyczne,

w wielkiej skali, niebotyczne —

a jak taki heros jęknie,

to po całej Polsce jęczy,

to po wszystkich borach szumi,

to po wszystkich górach brzęczy,

ale kto tam to zrozumi.

POETA

Dramatyczny, rycerz błędny,

ale pan, pan pierwszorzędny:

w zamczysku sam, osmętniały,

a zamek opustoszały,

i ten lud nasz, taki prosty,

u stóp zamku, u stóp dworu,

i ten pan, pełen poloru,

i ten lud prosty, rubaszny,

i ten hart rycerski, śmiały,

i gniew boski gromki, straszny.

GOSPODARZ

Tak się w każdym z nas coś burzy,

na taką się burzę zbiera,

tak w nas ciska piorunami,

dziwnymi wre postaciami:

dawnym strojem, dawnym krojem,

a ze sercem zawsze swojem;

to dawność tak z nami walczy.

Coraz pamięć się zaciera — — —

tak się w każdym z nas coś zbiera.

POETA

Duch się w każdym poniewiera,

że czasami dech zapiera;

tak by gdzieś het gnało, gnało,

tak by się nam serce śmiało

do ogromnych, wielkich rzeczy,

a tu pospolitość skrzeczy,

a tu pospolitość tłoczy,

włazi w usta, uszy, oczy;

duch się w każdym poniewiera

i chciałby się wydrzeć, skoczyć,

ręce po pas w krwi ubroczyć,

ramię rozpostrzeć szeroko,

wielkie skrzydła porozwijać,

lecieć, a nie dać się mijać;

a tu pospolitość niska

włazi w usta, ucho, oko; — —

daleko, co było z bliska —

serce zaryte głęboko,

gdzieś pod czwartą głębną skibą,

że swego serca nie dostać.

GOSPODARZ

Tak się orze, tak się zwala

rok w rok, w każdym pokoleniu;

raz wraz dusza się odsłania,

raz wraz wielkość się wyłania

i raz wraz grąży się w cieniu.

Raz wraz wstaje wielka postać,

że ino jej skrzydeł dostać,

rok w rok w każdym pokoleniu

i raz wraz przepada, gaśnie,

jakby czas jej przepaść właśnie. —

Każden ogień swój zapala,

każden swoją świętość święci...

POETA

My jesteśmy jak przeklęci,

że nas mara, dziwo nęci,

wytwór tęsknej wyobraźni

serce bierze, zmysły drażni;

że nam oczy zaszły mgłami;

pieścimy się jeno snami,

a to, co tu nas otacza,

zdolność nasza przeinacza:

w oczach naszych chłop urasta

do potęgi króla Piasta!

GOSPODARZ

A bo chłop i ma coś z Piasta,

coś z tych królów Piastów — wiele!

— Już lat dziesięć pośród siedzę,

sąsiadujemy o miedzę.

Kiedy sieje, orze, miele,

taka godność, takie wzięcie;

co czyni, to czyni święcie;

godność, rozwaga, pojęcie.

A jak modli się w kościele,

taka godność, to przejęcie;

bardzo wiele, wiele z Piasta;

chłop potęgą jest i basta.

SCENA XXV

Poeta, Gospodarz, Czepiec, Ojciec

CZEPIEC

Szczęść wam Boże!

OJCIEC

      Pochwalony.

GOSPODARZ

Pochwalony, ojcze, kumie —

tyle gości od Krakowa!

OJCIEC

A bo lo nich to rzecz nowa,

co jest lo nos rzeczą starą,

inszom sie ta rzondzom wiarą,

przypatrujom sie jak czarom.

GOSPODARZ

A to dla nich nowe rzeczy,

to ich z ospałości leczy.

CZEPIEC

Pan brat — z miasta — do nas znowu.

Jak się panu na wsi widzi?

POETA

Jak u siebie za pazuchą.

CZEPIEC

Tu ta ładniej, tam to brzydzij;

z miastowymi to dziś krucho;

ino na wsi jesce dusa,

co się z fantazyją rusa.

GOSPODARZ

Gdyby wam tak...

CZEPIEC

      Nie powtórzyć; —

jakby kiedy co do czego,

myśmy — wi sie, nie od tego; —

ino kto by nos chcioł użyć —

kosy wissom nad boiskiem.

OJCIEC

Toście zawdy mocny pyskiem.

CZEPIEC

Ino sie napatrzcie pięści,

niech no ino kaj-gdzie świsnę,

to słychać, jak w ziobrach chrzęści.

GOSPODARZ

Jak z tym Żydem...!

CZEPIEC

      Tego Zyda,

było, jak go huknę w pysk —

juzem myśloł, że sie stocył,

on sie tylko krwiom zamrocył,

a nie upod, bo był ścisk.

A to było przy wyborze,

w sali w tym sokolskim dworze,

po co sie bestyjo darła,

a to tak z całygo garła; —

było, jak go huknę w pysk,

myślołem juz, że sie stocył,

on sie ino krwiom zamrocył,

a nie upod, bo był ścisk.

GOSPODARZ

Toście Ptaka wybierali?

CZEPIEC

A kiedy ptak, niechta leci.

POETA

Macie ta skrzydlate ptaki?

CZEPIEC

Ptok ptakowi nie jednaki,

człek człekowi nie dorówna,

dusa dusy zajrzy w oczy,

nie polezie orzeł w gówna —

pon jest taki, a ja taki;

jakby przyszło co do czego,

wisz pon, to my tu gotowi,

my som swoi, my som zdrowi.

POETA

Pokłońcie się byle komu,

poszukajcie króla Piasta.

CZEPIEC

Pon mi razy dwa nie powi,

bo jo orze grunt i basta.

Znom, co kruk, a co pędraki,

bo jo orze grunt i basta.

GOSPODARZ

Brat mój wiele podróżuje...

CZEPIEC

Szkoda, że pon nie lubuje,

u nas wschodzi pikne żyto,

pon pszenice odlazuje;

pojonby sie pon z kobitą,

swoja rola, swoja wola,

swoje trocha, dobre i to.

POETA

Mnie to tak coś gna po świecie.

CZEPIEC

Kaj ta znów...

OJCIEC

      Nie rozumiecie;

panu trza powietrza dużo.

POETA

Jestem sobie pan, żurawiec;

zlatam, jak się ma na lato;

buduję se gniazdo z róż,

ciułam słomę z waszych strzech,

przysiadam na kalenice,

rozpatruję okolice:

daleko czy blisko burz? —

Rośnie wtedy wszystko u mnie,

jak na próchnie, jak na trumnie;

pełno wszelakiego ziela,

które słońca żar aż spopiela —

przy tym ta ogromna skala:

jak w cmentarzu Ruisdala.

A jak mnie kto w serce rani,

ostrz się tępy w biedrze złomi,

tego ani leczyć, ani

ustrzec się i zażyć hartu;

człowiek się na ból łakomi,

że ból swój, że to są swoi — — —

ucieka wtedy za morze.

Jak tak sercem co zatarga,

to ostanie w sercu skarga;

chce mieć wtedy szumne łoże

fal, gdzie szuka snu w głębinie,

snu w topieli, gnać w przestworze!

Taki grot się ze mną włóczy;

myślę, że ten ból jest siłą.

CZEPIEC

Weź pan sobie żonę z prosta:

duza scęścia, małe kosta.

GOSPODARZ

Cie cie cie, panie starosta!

Wy byście ino swatali!

CZEPIEC

Jo chce, by sie ludzie brali,

zeby sie jako garnęli,

zeby sie tak w kupę wzięli,

toby sie przecie nie dali.

GOSPODARZ

A to sie wam chwali, chwali...

OJCIEC

Czegóż wy tak prosto z mosta

na panaście nastawali — ?

Pon pedzieli, że żurawiec.

POETA

Ptak powrotny.

CZEPIEC

      Pon latawiec!

SCENA XXVI

Ojciec, Dziad

DZIAD

Patrzcie, kumie, patrzcie, kumie,

jak sie wam to przydarzyło.

OJCIEC

Pan Bóg daje, Pan Bóg bierze;

ani mi sie o tym śniło.

DZIAD

Piękne pany, szumne pany,

i cóż wy na to mówicie,

że to niby różne stany — ?

OJCIEC

Co tam po kim szukać stanu.

Ot, spodobała się panu.

Jednakowo wszyscy ludzie.

Ot, pany się nudzą sami,

to się pięknie bawiom z nami.

DZIAD

Bawiom, bawiom, moiściewy,

a toć były dawniej gniewy!

Nawet była krew, rzezańcei splamiła krew sukmany.

OJCIEC

Byli ta tacy pohańce.

Jo nic nie wiem, jestem czysty.

To tam pewnie swoje robi

Czart i ogień wiekuisty.

Nie wódź nas na pokuszenie,

Panie Jezusie najsłodszy...

Wyście znali.

DZIAD

      Byłeś młodszy,

a ja bywał blisko, bywał,

widziałem, patrzały oczy,

jak topniał śnieg i krew spłukiwał,

a potem Widziadło kroczy.

wielką czarną chustą wieje

i Śmierć sieje...

OJCIEC

Strasno podobno cholera...

DZIAD

Tylo sta luda zabiera. —

Padali, jak bąki rażone,

byle ka, pod płot, na gnoju.

OJCIEC

Wieczyste odpocznienie...

DZIAD

Hań kreślicie krzyż daremno!

Na czołach, jakby znaczone,

plamy czarne i plamy czerwone.

Dopust Boski — i rzeź dopust.

Odbywało się w czas zapust.

OJCIEC

Ot wy, dziadu, jakby kruk,

włóczycie się przy weselu.

DZIAD

Hej hej, stary przyjacielu,

będzie pan twój wnuk.

SCENA XXVII

Dziad, Żyd

DZIAD

Tu tańcują, tam hulają...

ŻYD

W karczmie trza podmiatać izbę,

kręcicie się tu po weselu.

DZIAD

Lepiej się im tańczy w błocie,

tu wcale nie zamiatają —

akurat Żyd o nich dbo.

ŻYD

Co godocie, co godocie,

córka wam robotę do,

nie kręćcie się tu, tam służba.

DZIAD

Mosiek ta tyz tu nie drużba.

ŻYD

Ja tom tu po interesie.

DZIAD

Ciągnąć do swojego szynkwasu.

ŻYD

Z weselem tyle hałasu,

że wszystko się gniecie tu.

DZIAD

On z miasta pan, ona chłopka,

z miasta het poprzyjezdzali,

z chłopami się przywitali

jak się patrzy.

ŻYD

      Taka szopka,

bo to nie kosztuje nic

potańcować sobie raz:

jeden Sas, a drugi w las.

SCENA XXVIII

Żyd, Ksiądz

KSIĄDZ

Ano, panie arendarzu,

jutro!

ŻYD

      Termin, ja to wim.

KSIĄDZ

A Mosiek jest akuratny,

to dlatego trzymam z nim.

ŻYD

Co do czego Żyd jest nieprzydatny,

to do takich rzeczy z groszem

zawsze się przyda.

KSIĄDZ

Po chłopach jednaka bieda;

nic nie sprzedam z pustym koszem.

ŻYD

Bierę, płacę.

KSIĄDZ

      Daję, bierę.

ŻYD

Moje, twoje.

KSIĄDZ

      Twoje, moje.

Chłopską biedą nie obstoję.

ŻYD

Patrz dobrodzij, co się dzieje,

przy stołach się chłopy biją!

Czepiec Maćka gruchnoł w łeb.

KSIĄDZ

Maciek ta ma mocną głowe.

ŻYD

Może mu i nic nie zrobił,

może rozbił na połowe.

KSIĄDZ

A niech się ta chłopy biją.

To Mosiek w nich wódkę leje,

Żyd, chłop, wódka, stare dzieje.

ŻYD

A sprzedaję, bo mam sklep; —

Czepiec jutro ma mnie płacić,

to dziś wkoło bije w pysk.

KSIĄDZ

Na chłopach się chcesz bogacić,

drzesz podwójny zysk.

ŻYD

Chce dobrodzij na nich stracić,

karczmę oddam.

KSIĄDZ

      Jeszcze czas.

ŻYD

Czas to pieniądz.

KSIĄDZ

      Dług rzecz święta:

jutro termin.

ŻYD

      Żyd pamięta.

KSIĄDZ

Pomów z Czepcem.

ŻYD

      Chamy piją.

Kto by zadarł z tą bestyją?

SCENA XXIX

Żyd, Ksiądz, Czepiec

CZEPIEC

O mnie mowa — jestem ci jo.

KSIĄDZ

Panie Czepiec, znów coś było!

CZEPIEC

Obmył sie juz, nic nie będzie,

szyćko przeńdzie, wylicy-sie.

KSIĄDZ

A wam to cosi patrzy-sie

za te bitki, zwady, kłótnie.

CZEPIEC

Zawzięty jestem okrutnie,

po co mi sie pies sprzeciwio.

ŻYD

Panie Czepiec, wyście winni,

wyście zapłacić powinni

za mój konicz.

CZEPIEC

      Ty psie ścirwo,

konic twój? Łżesz! Z nas się żywią,

ssają naszą krew — grosz łudzą,

nasze szyćko świństwem brudzą.

KSIĄDZ

Panie Czepiec, macie dług.

CZEPIEC

Nawet konic nie był wart;

te trzy kopki raił czart;

nie dam nic.

KSIĄDZ

do Żyda

      Pozwijcie sądem.

CZEPIEC

do Księdza

Ciewy, ciewy, z kiepskim rządem!

Toć to z waszej łaski ino

Mosiek w karczmie sie rozpiro.

KSIĄDZ

A bo wy nie chcecie płacić.

CZEPIEC

Bo drzecie skórę aż miło.

ŻYD

Prawda jest, za duży czynsz!

Spuści z czynszu ksiądz dobrodzij.

CZEPIEC

wskazując Żyda

A, bo trzeba drzyć takiego.

KSIĄDZ

Jaka taksa słuszna, muszę.

ŻYD

wskazując Czepca

Nie dam księdzu, aż zapłaci

swój dług.

KSIĄDZ

do Czepca

      Płaćcie dług!!

CZEPIEC

      Cy kaci?!

To któż moich groszy złodzij,

czy Żyd jucha, cy dobrodzij!?

KSIĄDZ

Wódka —

ŻYD

      Weź, skąd chcesz!

CZEPIEC

      Psie dusze!!

Niech jegomość sie nie gniewa,

ale takim w gorącości,

żebym, psiakrew, potłukł kości

nawet rodzonemu bratu.

SCENA XXX

Pan Młody, Gospodarz

PAN MŁODY

Jak się kłócą, jak się łają!

GOSPODARZ

Ha! temperamenta grają!

Temperament gra, zwycięża:

tylko im przystawić oręża,

zapalni jak sucha słoma;

tylko im zabłysnąć nożem,

a zapomną o imieniu Bożem —

taki rok czterdziesty szósty

przecież to chłop polski także.

PAN MŁODY

A jakże to okropne, jakże...

GOSPODARZ

Do dziś chwalą sobie te zapusty.

PAN MŁODY

Znam to tylko z opowiadań,

ale strzegę się tych badań,

bo mi trują myśl o polskiej wsi:

to byli jacyś psi,

co wody oddechem zatruli,

a krew im przyrosła do koszuli.

Patrzę się na chłopów dziś...

GOSPODARZ

To, co było, może przyjś —

PAN MŁODY

Myśmy wszystko zapomnieli;

mego dziadka piłą rżnęli...

Myśmy wszystko zapomnieli.

GOSPODARZ

Mego ojca gdzieś zadźgali,

gdzieś zatłukli, spopychali:

kijakami, motykami

krwawiącego przez lód gnali...

Myśmy wszystko zapomnieli.

PAN MŁODY

Jak się to zmieniają ludzie,

jak się wszystko dziwnie plecie;

myśmy wszystko zapomnieli:

o tych mękach, nędzach, brudzie;

stroimy sie w pawie pióra.

GOSPODARZ

At, odmienia nas natura;

wiara, co jest jeszcze w ludzie,że coś z tego przecie będzie;

rok w rok idziem po kolędzie

i szukamy, i patrzymy,

czy co kiedy z tego będzie — ?

Ot, odmienia nas natura:

wicher, co nad łanem wionie;

drżenie, gdzieś aż w ziemi łonie; —

par, który się wsiąka, wdycha,

że się tak w tych zbożach tonie;

chocia gleba może licha,

nie trza ustępować z drogi:

były bogi, będą bogi;

wiara jeszcze jakaś w ludzie.

PAN MŁODY

Jak się wszystko dziwnie plecie...

GOSPODARZ

Jak się wszystko plecie dziwno.

SCENA XXXI

Gospodarz, Ksiądz

GOSPODARZ

Ksiądz dobrodziej chce się spieszyć

chce odjechać, zaraz konie...

KSIĄDZ

Bardzo mile czas tu schodzi;

tak sie w swoim gruncie brodzi;

ciekawi ci państwo młodzi.

GOSPODARZ

Ciekawe, wszystko ciekawe.

Strzemiennego!

KSIĄDZ

      Strzemiennego!

GOSPODARZ

Kurdesz!!!

KSIĄDZ

      Coś staropolskiego — —

GOSPODARZ

Kurdesz nad kurdeszami!!!

SCENA XXXII

Haneczka, Jasiek

HANECZKA

A, dziękuję, Jaśku.

JASIEK

      Dobrze?

HANECZKA

Dobrze, dobrze — później jeszcze.

JASIEK

Ja bo się panienką pieszczę

jak jakim świętym obrazkiem,

jak pisanką, malowanką.

HANECZKA

Jeszcze będę tańczyć z Jaśkiem.

SCENA XXXIII

Kasper, Jasiek

KASPER

Jasiek, drużba, słuchaj, bratku,

co ci powiem na ostatku,

zgadnij, co — ?

JASIEK

      Nie wiem, co.

KASPER

Że te panny to nos chcom.

JASIEK

Moze — jo tak myśle som.

Kasper, drużba, słuchaj, bratku:

co ci powiem na ostatku;

zgadnij, co — ?

KASPER

      Nie wiem, no?

JASIEK

Że tak one ino kpiom.

KASPER

Co ta o to, druhny som,

jesceśmy nie lada jacy.

JASIEK, KASPER

Albośmy to jacy, tacy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

SCENA XXXIV

Jasiek

JASIEK

Zdobyłem se pawich piór,

nastroiłem pawich piór:

pawie pióra ładne,

pawie pióra kradnę:

postawie se pański dwór!

Zdobędę se pański dwór,

wywlekę se złoty wór:

złoty wór wysypie

ludziskom przed ślipie:

nakupie se pawich piór!

SCENA XXXV

Pan Młody, Radczyni

PAN MŁODY

Jaki taki niech se szczeka.

Czy dziwota, czy dziwota:

zamiast wody, że chcę mleka;

że nie gonię, kto ucieka;

na konkury lat nie trwonię,

jak ci, co lat kwarantannęczekają, nim zgarną pannę.

RADCZYNI

Mego zdania to nie zmienia.

PAN MŁODY

Punkt widzenia, kąt widzenia

O ten kredens, o tę szafę

rozbiją się, jak o rafę,

i najbardziej zakochani; —

znałem takich, proszę pani,

pięć lat byli zaręczeni —

naraz kredens wszystko zmieni.

RADCZYNI

Mego zdania to nie zmienia.

SCENA XXXVI

Poeta, Rachel

POETA

Pani się kiedy zakocha

w chłopie...

RACHEL

      Pan może wywróży.

Mam do chłopców pociąg duży,

lecz być musi ładny chłopiec.

Powrót, powrót do natury.

POETA

Nie tak trudno tego dociec:

nie trafia się inszy który;

skarżył się już pani ociec

na ten literacki ton.

RACHEL

Na wszystko dla mnie pozwala;

nawet sobie mnie zachwala.

Interesujące, co?

Wyzysk, handel, ja i on — ?

POETA

Wszystko się w poezji topi

u pani, ojciec i chłopi.

RACHEL

Ogromnie dużo wierszy czytałam.

POETA

Pisała pani kiedy?

RACHEL

      Nie chciałam.

Gust ten właśnie wielki miałam,

żeby nie pisać — lichą formą się brzydzę;

ale za to, kędy spojrzę, to widzę

poezję żywą zaklętą,

tę świętą,

i tym jestem szczęśliwa:

że święta i dla mnie żywa.

POETA

Ze świętymi pani przestaje;

za pan brat z różami w ogrodzie;

za pan brat z obłokami,

a ku swojej wygodzie

chce pani za pan brat z poetami.

RACHEL

Ach, pan ciągle mnie łaje —

cała ta przyroda tajemna

przestała mi być ciemna.

POETA

Choć oko wykol, noc na dworze —

to pannie serce żądzą gorze

i wolałaby gdzie w komorze

nie sama...?

RACHEL

      Przyszłam na chwilę,

gdzie ta chata rozśpiewana,

przybiegłam jak ćmy, jak motyle,

co biegą — gdzie zapalona

lampa — ale odejdę w pokorze

do dom

i będę sobie wyobrażać pana

z daleka,

a jak będę zakochana,

przyszlę panu list i klucz.

POETA

A włócz się, poezjo, włócz,

od komory do komory,

od ogrodu róż

do sadu tych śpiących drzew:

widać je tu z okienka;

więc jak pójdzie panienka,

a muśnie jej szal który krzew,

to jej tęsknota i żal

udzieli się przyciętej słomie,

a z krzaka smutek i cień

udzieli się nieświadomie

panience...

RACHEL

      A tak, a tak...

POETA

A jak się drużba przydarzy,

serduszko się drużbą pocieszy

i zgrzeszy.

RACHEL

      A tak, a tak:

przez ogród pójdę, przez sad,

a pan niech tu w oknie stoi.

POETA

Ujrzę panią rad,

błądzącą przez mroczny sad,

niby zakochaną i błędną,

pół dziewicą, pół aniołem,

pochyloną nad chochołem,

jakby z obrazu Bern-Dżonsa

gdy ja będę w cieple stać.

RACHEL

No, nie trza się o mnie bać;

nie przeziębi najgorszy mróz,

jeźli kto ma zapach róż;

owiną go w słomę zbóż,

a na wiosnę go odwiążą

i sam odkwitnie.

POETA

To szczytnie; —

ach, pani się trochę dąsa — ?

RACHEL

Patrz pan różę na ogrodzie

owitą w chochoł ze słomy;

przed tą pałubą słomianą

poskarżę się mej poezji;

wyznam, jakich się herezji

nasłuchałam;

jak się jęto kąsać, gryźć

mnie, com przyszła zakochana! —

Zmówię chochoł, każę przyść

do izb, na wesele, tu —

może uwierzycie mu,

że prawda, co mówi Rachela.

POETA

Pani na imię Rachela —

RACHEL

Czy to postać rzeczy zmienia?

POETA

Ach, pani się zarumienia; —

cieszę się pani imieniem —

sproś pani, jakich chcesz, gości —

imię pani tak liryczne...

RACHEL

Prawda, śliczne —

a teraz proszę Miłości

wysłuchać. —

Chcę poetyczności

dla was i chcę ją rozdmuchać;

zaproście tu na Wesele

wszystkie dziwy, kwiaty, krzewy,

pioruny, brzęczenia, śpiewy...

POETA

I chochoła!

RACHEL

Już pan wierzy?!

Już to pana zajęło:

słoma, zwiędła róża, noc,

ta nadprzyrodzona Moc.

POETA

Może być weselna feta

na wielką skalę!

RACHEL

A! teraz pana pochwalę.Adie — ta jedyna chwilka —

pan mnie zajął, pan teraz poeta.

POETA

Otula się panna w szal —

więc już adie?!

RACHEL

Nie dorosłam do wielkich skal;

bawię siępour passer le temps tylko.

SCENA XXXVII

Poeta, Panna Młoda

POETA

Panno młoda, myślę sobie,

że co zechcesz, to się stanie:

miłość płonie z lic.

PANNA MŁODA

Jako, jo nie umiem nic;

niby na moje zawołanie?

POETA

Na prośbę i rozkaz twój:

żeś to dzisiaj panna młoda,

jak jaśminy, jak jagoda...

PANNA MŁODA

I o cóz się to rozchodzi,

że pon tylo się spodziwo

po mnie?

POETA

Ty dzisiaj jesteś szczęśliwą,

panno młoda — zaproś gości

tych, którym gdzie złe wciórnościdopiekają — którym źle —

których bieda, Piekło dręczy,

których duch się strachem męczy,

a do wyzwoleństwa się rwie.

PANNA MŁODA

I po cóż te z Piekła duchy?

POETA

Niechaj przyjdą na podsłuchy,

na Wesele, gdzie muzyka...

PANNA MŁODA

A to mi pon zabił ćwika;

kaz się tylo luda zmieści?

POETA

Muzyka ich chwilę popieści;

duch taki chwilę przystanie,

a potem, jako dym znika.

PANNA MŁODA

Pon cosi trzy po trzy bają;

może się inksi poznają,

o co chodzi — ot, mój mąż.

SCENA XXXVIII

Poeta, Panna Młoda, Pan Młody

POETA

Ach! pan młody! — ty pan młody!

Słuchaj, przecie ty poeta

i ty dzisiaj sprawiasz Gody!

PAN MŁODY

Ja szczęśliwy, do gospody

sprosiłbym tu cały świat:

takim rad, takim rad.

POETA

Zaprośże tego chochoła;

tam za oknem skrył się w sad.

PAN MŁODY

Cha cha cha — cha cha cha,

  przyjdź, chochole,

  na Wesele,

zapraszam cię ja, pan młody,

  wraz na gody

  do gospody!

PANNA MŁODA

Jest na tyle jeść i pić,

mozes sobie z nami kpić!

PAN MŁODY

Dla nas samych dość za wiele;

  przyjdź, chochole,

  na Wesele!

PANNA MŁODA

Przyjdze, przyjdze, jak mos wole!

POETA

Cha cha cha...

PANNA MŁODA

      Cha, cha, cha!

Skoro północ zacznie bić,

do nas tu na izbę przydź.

PAN MŁODY

Cha cha cha!

POETA

      Cha cha cha...

PANNA MŁODA

Cy on nos tyz posłucha,

bo to głucho psiajucha.

PAN MŁODY

Sprowadź jeszcze, kogo chcesz,

ciesz się z nami,

ciesz Godami!

PANNA MŁODA

Ciesz się, ciesz!

PAN MŁODY

      Cha cha cha,

czy on nas też posłucha — ?

AKT II

Świeczniki pogaszone; na stole mała lampka kuchenna

SCENA I

Gospodyni, Isia

GOSPODYNI

Trza rozbirać dzieci spać,

już północno godzina.

ISIA

Mnie sie nie chce spać,

pokil bedom grać,

a tamte dziecka śpiom,

niech se lezom, tak jak som.

GOSPODYNI

Chodź tu zaraz.

ISIA

      Matusiu,

jesce ino w kółko raz;

przyjrzę im sie z komina.

GOSPODYNI

Nie bedzies kcieć jutro wstać;

z łóżka trzeba wyganiać,

a do łóżka trzeba gnać.

ISIA

Nie, nie póde, matusiu,

zaroz bedom cepiny,

muse widzieć cepiny,

matusieńku, matusiu,

ino dziś, ino dziś.

GOSPODYNI

Ocy ci sie przymykają,

ślipki ci sie mruzom.

ISIA

Chciałabym być duzom:

jak cepiny przypinają,

jak druhny słuzom.

GOSPODYNI

A przynieś tu lampę haw,

pozakołysz dziecko,

dobrze mi sie spraw,

to pódzies w kółecko.

SCENA II

Gospodyni, Isia, Klimina

KLIMINA

w drugiej izbie

Juz cepiny, juz cepiny,

podciez tam, podciez juz,

na mężatki szyćkie mus.

Obiedwie zaświecają małe łojówki i z płonącymi świeczkami w rękach idą ku Weselu, gdzie się odbywają oczepiny. Po ich odejściu chwilę Isia sama bawi się rozkręcaniem i przykręcaniem lampki i patrzy we światło. Północ bije na zegarze w izbie.

SCENA III

Isia, Chochoł

CHOCHOŁ

Kto mnie wołał,

czego chciał —

zebrałem się,

w com ta miał:

jestem, jestem

      na Wesele,

przyjedzie tu

      gości wiele,

żeby ino wicher wiał.

Co się w duszy komu gra,

co kto w swoich widzi snach:

czy to grzech,

czy to śmiech,

czy to kapcan, czy to pan,

na Wesele przyjdzie w tan.

ISIA

Aj, aj, aj — aj, aj, aj,

a cóz to za śmieć?!

CHOCHOŁ

Tatusiowi powiadaj,że tu gości będzie miał,

jako chciał, jako chciał.

ISIA

A ty mi się przepadaj,

śmieciu jakiś, chochole,

huś ha, na pole!

CHOCHOŁ

Tatusiowi powiadaj...

ISIA

Huś ha, na pole,

głupi śmieciu, chochole!

CHOCHOŁ

Szepnij w ucho mamusie...

ISIA

Wynocha, paralusie!

CHOCHOŁ

Kto mnie wołał,

czego chciał...

ISIA

A, słomiany nygusie,

wynocha, paralusie!

CHOCHOŁ

Ubrałem sie, w com ta miał,

sam twój tatuś na mnie wdział,

bo się bał, bo się bał,

jak jesienny wicher dął,

zaś bym zwiądł, róży krzak,

a tak, tak, a tak, tak,

skądże bym ja sam to wziął...

ISIA

Idź precz, idź precz, na pole,

huś ha, hulaj, chochole!

CHOCHOŁ

Kto mnie wołał,

czego chciał,

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

SCENA IV

Marysia, Wojtek

MARYSIA

Odpocnijze haw, Wojtecku,

bo i jo tańcem zmęcona.

WOJTEK

O mojaś ty, serce, zona,

moja duszo, tak mi smutno

o ciebie — idź ta ku muzyce,

hulaj...

MARYSIA

Tak se ta znów nie zyce,

żebym wystoć nie mogła

przy tobie.

WOJTEK

Nagle mi się zawróciło w głowie,

jakby twoje to wesele było,

nuci

  „ale nie nase, Marysiu,

   ale nie nase...”

MARYSIA

Podź hań, przy dzieciach se siądź,

pośpij, zaśpisz bolenie.

WOJTEK

W głowie mi sie zamrocyło,

inom ku muzyce wszed,

i tak mi sie uwidziło,

ze łazom koło nos cienie...

MARYSIA

Czarno figura po ścienie

ze światła — o, patrzajże sie,

widzis, jak po wszyćkim goni — ?

WOJTEK

nuci

„Pilnuj, parobku, koni,

pon ci dziewuchę zgoni...”

Przystaw gęby, żonisiu.

MARYSIA

Smęcisz czego — ?

WOJTEK

Marysiu!

Gdy oboje idą do alkierza w głębi, Marysia zabiera lampkę ze stołu. Izba pozostaje ciemna — tylko alkierz oświetlony i od weselnych drzwi smuga światła.

SCENA V

Marysia, Widmo

WIDMO

Miałem ci być poślubiony,

moja ślubna ty.

MARYSIA

Bywałeś mój narzeczony,

przyrzekałeś mi.

WIDMO

Byłaś dla mnie słońce złote,

w moim domku zimno mnie.

MARYSIA

Mróz jakisi od wos wionie,

zimnem ubiór dmie.

WIDMO

Ogniem, żarem lico płonie,

zaś krew w tobie wre.

MARYSIA

Miałam ci być poślubiona

i mój ślubny ty.

WIDMO

Maryś, Maryś, narzeczona,

długie moje sny.

MARYSIA

Ka ty mieszkasz, kaś ty jest?

Jechałeś do obcych miest,

czekałam cie długo, długo

i nie doczekałam sie.

Kaś ty jest, kajś ty jest,

gdzie ty mieszkasz, gdzie?

WIDMO

Goniłem do różnych miest,

rozhulaniec, pędziwiatr,

ażem gdziesi w ziemię wpad,

gdzie mnie toczy gad.

MARYSIA

O mój Boże, Boże mój,

to juz ciebie tocy gad.

WIDMO

Zwabiło mnie echo z Tatr,

otom jest, otom jest,

zwabiły mnie głosy z chat,

do myśli mi przyszedł gest

przypomnieć się z dawnych lat;

domek mój, podobnoś grób,

nie jestem wymagający,

przeszedłem niejedną z prób,

ale żebym ja był trup,

nie wierz, Maryś, bo to kłam;

żywie Duch, żywie Duch,

wytężyłem cały słuch,

zwabiły mnie głosy z chat.

MARYSIA

Ka twój grób, ka twój grób?

Pono gdziesi zadaleko,

nie dobiegnie, nie doleci.

Ona przesłania oczy ręką, on zaś jej, nagły, dłoń odrywa.

WIDMO

Łzy mnie palą, łzy mnie pieką,

licho bierz grób mój;

otom jest, otom twój;

czy pamiętasz jeszcze dzień,

jak nas gruszy cienił cień,

tu w tym sadzie, na zieleni,

śród połednia, śród promieni,

przy mnie stałaś: w dłoni dłoń — ?

MARYSIA

Dawno, dawno, tyle lat.

WIDMO

Skłońże ku mnie główkę, skłoń.

MARYSIA

Hańśmy stoli w dłoni dłoń —

szedł od ciebie swat.

WIDMO

Dawno, dawno, tyle lat.

MARYSIA

Miałabym tylo wesele,

co jak dziś, jak to dziś.

WIDMO

Potańcujmy raz dokoła,

potem zaś znów mus mnie iść.

MARYSIA

Som tu twoi przyjaciele,

ostań chwile.

WIDMO

      Raz dokoła,

— — — — — — — — — — — —

potem to już mus mnie iść:

mus mnie woła, mus mnie woła.

MARYSIA

Ano dziś nasze wesele;

raz dokoła, raz dokoła.

WIDMO

Taki smutek idzie z czoła...

MARYSIA

Takie zimno wieje z ust...

WIDMO

Przytul mnie do twoich chust,

przytul mnie do piersi, rąk...

MARYSIA

Nie chytaj sie moich wstąg,

taki wieje trupi ciąg.

WIDMO

Kochaj...!

MARYSIA

      Precz, nie sięgaj lic.

WIDMO

Nie broń mi się — nic to, nic...

MARYSIA

Zimnem dołu wieje strój,

ty nie mój, ty nie mój!

WIDMO

Mus mnie woła, mus mnie woła,

raz dokoła...

MARYSIA

      Stój, ach, stój!

SCENA VI

Marysia, Wojtek

WOJTEK

Maryś — jakoześ ty blado — ?

MARYSIA

To światła sie takie kładą

po twarzy...

WOJTEK

      Trzęsiesz się cała.

MARYSIA

Uchyliłam drzwi i stamtąd powiała

jakaś zawieja — to nic —

WOJTEK

A to znów czerwoność do lic

przyszła —

MARYSIA

      Z twojego patrzenia;

przytul mnie, Wojtecku, do siebie,

wole ciebie, wole ciebie.

WOJTEK

nuci

  „Pójdze, Maryś, po niewoli

  na mój jeden zagon roli”.

SCENA VII

Stańczyk, Dziennikarz

STAŃCZYK

idąc

Ktoś się za mną włóczy wciąż.

DZIENNIKARZ

Ktoś przede mną ciągle stąpa.

STAŃCZYK

już był usiadł

Domek mały, chata skąpa:

Polska, swoi, własne łzy,

własne trwogi, zbrodnie, sny,

własne brudy, podłość, kłam;

znam, zanadto dobrze znam.

DZIENNIKARZ

Zacz kto? —

STAŃCZYK

      Błazen.

DZIENNIKARZ

poznając

      Wielki mąż!

STAŃCZYK

Wielki, bo w błazeńskiej szacie;

wielki, bo wam z oczu zszedł,

błaznów coraz więcej macie,

nieomal błazeńskie wiece;Salve, bracie!

DZIENNIKARZ

      Ojcze, Salve!

Szereg dobrych błaznów zrzedł,

przywdziewamy szarą barwę;

koncept narodowy gaśnie;

gasną coraz te pochodnie,

które do hajduków ręku

przywiązane żarem płoną.

Skąpały, zżarły się świece,

a że do rąk przytroczone,

więc jeszcze palą się ręce,

w tę samą zaklęte stronę. —

Trzeba by do służby narodu

błaznów całego zastępu;

palą się hajduki w męce,

z własnego bólu się śmieją;

gasną świece narodowe,

okropne rzeczy się dzieją,

śmiechem i szyderstwem biegu

obudzić, ośmielić zdolne

serce spodlone, niewolne,

które naszą krew zaprawia.

STAŃCZYK

A wolicie spać —

DZIENNIKARZ

      To jedno!

Usypiam duszę mą biednąi usypiam brata mego;

wszystko jedno, wszystko jedno,

tyle złego, co dobrego,

okropne rzeczy się dzieją.

Patrzeć na przebiegi zdarzeń —

dalekie, dalekie od marzeń,

tak odległe od wszystkiego,

co było wielkie w kraju;

że wszystko, co było, przepadło,

bezpowrotnie w mroku zbladło:

to bajki o Trzecim Maju!

Matkę do trumny się kładło,

siostry i rodzinę całą;

ksiądz pokropił i poświęcił,

grabarze gruz przywalili;

epigonów co zostało,

na stypie się weselili

wesołością, co przeklina;

w pijaństwie duszę zabili,

a nie mogli zabić serca.

Zostało serce, co woła,

spłakane u bram kościoła,

skrwawione u wrót świątyni

i jeszcze w męce okrutnej,

w czułej litości rozrzutnej

samo siebie wini.

STAŃCZYK

Asan jako spowiedź czyni,

spowiedź, widzę, cudzych grzechów;

Acan się zalewa łzami,

duszę krwawi, serce krwawi;

ale znać z Acana mowy,

że jest — tak — przeciętnie zdrowy;

jutro humor się naprawi. —

Gotów mi płakać najrzewniej,

rozczulać się cudzych grzechów,

u bliskiego widzieć tramy,

zbrodnie, brudy, grzechy, plamy

i za swojego bliskiego

uczynić publiczną spowiedź. —

A! doprawdy! warte śmiechów —

Może jeszcze rozgrzeszenie

wziąć kapłańskie z cudzych zbrodni —

DZIENNIKARZ

Wina ojca idzie w syna;

niegodnych synowie niegodni;

ten przeklina, ów przeklina —

ród pamięta, brat pamięta,

kto te pozakładał pęta

i że ręka, co przeklęta,

była swoja. — Rozbrat wieczny

duszy z ciałem, ciała z duszą;

w nim się słabi kruszą —

miecz do walki obosieczny —

myśmy słabi. — Wielkość gniecie,

przekleństwo nosi na grzbiecie:

zbrodnie nosi, czarne kiry,

szatę krwawą DejaniryWielkość: Zbrodnia; Małość: podła —

Jakaż nasza dzisiaj Wola?!

Czarodziejska dłoń ogrodłanasze pola.

STAŃCZYK

      Łzy ze źródła!

Tyle żalów o nieswoje!?

A cóż tobie niepokoje

tych, co w grobach leżą?

Myślisz — że się trupy odświeżą

strojem i nową odzieżą —

a ty z trupami pod rękę

będziesz szedł na Ucztę-mękę

i jako potrawy żuł,

czym się tylko kiejś kto truł;

wsączał w siebie i pił,

czym tylko kto gdzie gnił;

czy to ma być twoja krew?!

DZIENNIKARZ

Moja krew, moja krew —

czy ja wiem — okrzyk mew,

gdy gonią ponad skały,

okrzyk mew osmętniały,

żałośliwy, straszny,

gdy od brzegu odbiegły daleko.

Morze ciche, strop się chmurzy,

ale burza i orkan daleko.

Tylko głuchość i pustka bezmierna —

a tu skrzydła rozchwiane do lotu,

nie pragną, nie pragną powrotu

i wiedzą, że tam, gdzie dążą,

wylądu szukać daremno;

przekleństwu swojemu wierne,

lecą — i nie śmieją ustać,

aż krew do ust pocznie chlustać

ze znużenia — wtedy padną,

łzą niepożegnane żadną,

bo śmierć ulga, ulga zgon.

STAŃCZYK

Zaśpiewałeś kruczy ton;

tobież tylko dzwoni w głuszy

pogrzebowych jęków dzwon?

— — — — — — — — — — — —

A słyszałżeś kiedy, z wieży

jak dźwięczy i śpiewa On?

DZIENNIKARZ

Zygmunt, Zygmunt...

STAŃCZYK

      Dzwon królewski: —

Siedziałem u królewskich stóp,

królewski za mną dwór:

synaczek i kilka cór,

Włoszka — a wielki chór

kleru zawodził hymny; —

a dzwon wschodził.

Patrzali wszyscy w górę,

a dzwon wschodził —

zawisnął u szczytów

i z wyżyn się rozdzwonił:

głos leciał, polatał,

kołysał się górnie,

wysoko, podchmurnie —

a tłum się wielki pokłonił.

Pojrzałem na króla,

a król się zapłonił...

Dzwon dzwonił

— — — — — — — — — — — —

DZIENNIKARZ

A toć on nam tętni dziś,

jak grzebiemy, kto nam drogi;

zwołuje nas, każąc iść

posłuchać kościelnych szumów,

w wielkim zamęcie rozumów,

w wielkim modlitew rozjęku,

On pan, ten dzwon królewski,

nieustający w brzęku,

o pękniętym sercu:

nasz ton. — Nad przepaścią stoję

i nie znam, gdzie drogi moje.

STAŃCZYK

Byś serce moje rozkroił,

nic w nim nie najdziesz inszego,

jako te niepokoje:

sromota, sromota, wstyd,

palący wstyd;

jakoweś Fata nas pędząw przepaść —

DZIENNIKARZ

      Ty Wid!

STAŃCZYK

      Ja Wstyd!!

Piekło wiem gorsze niż Dante,

piekło żywe.

DZIENNIKARZ

      Żyję w Piekle!

STAŃCZYK

Społem w przepaść!

DZIENNIKARZ

      Społeczeństwo!

Oto tortury najsroższe,

śmiech, błazeństwo —

to my duchy najuboższe. —

,,Społem” to jest malowanka,

,,społem” to duma panka,

,,społem” to jest chłopskie „w pysk”,

,,społem” to papuzia kochanka,

próżność, nadczłowieczeństwo —

i przy tym to maleństwo:

serce pęknione, co krwawi.

STAŃCZYK

Asan prawi —

jako najwalniejsi gębacze,

odrośl od tych samych pni

z moich dni.

DZIENNIKARZ

Wolałbym już stokroć razy

policzone dni

niż ten bieg, bieg, pęd, gonitwa

ku przepaści, otchłani, zawrotom!

Ach, kresu, ach, kresu lotom!

Stacza się sercowa bitwa,

opadam coraz na głazy,

mrze na ustach modlitwa,

ach, kresu, ach, kresu lotom! —

Niechby się raz wszystko spali,

zetrze się, na proch się zsypie,

jak kolumny, na gruz się rozwali,

byśmy padli potruci

jadami w pogrzebowej stypie;

niechajby się raz wszystko spali,

i te nasze polskie posty

dusz do polskich świętych,

i te nasze tęczowe mosty

czułości nad pustką rozpiętych,

malowanki Częstochowskiew koronach — i wszystkie Wiary!

Nieszczęścia wołam!!

STAŃCZYK

      Puszczyku...

DZIENNIKARZ

Może by Nieszczęście nareście

dobyło nam z piersi krzyku,

krzyku, co by był nasz,

z tego pokolenia. —

Ach, Sumienia, Sumienia!

Już było tych prawd bez liku

dla nas — Prawdy czy Fraszki??

Stoimy u polskich granic,

a mamy obecność za nic,

od talentów zawisłe igraszki.

STAŃCZYK

      Puszczyku!

Zgrałeś się przy zielonym stolikuczy z kobietami w gorączce

opętałeś duszę mdłością

i w tej momentu palączce

oślep gnasz we własne próchno.

A gdy na nie wichry dmuchną,

rozleci się zgasłe próchno,

zamurują się otchłanie

i krzyk i jęk, i wołanie

zda ci się błazeństwem duszy,

które nikogo nie skruszy,

które zeżre siebie samo,

a trzewia mu gniciem cuchną. —

Znam ja, co jest serce targać

gwoźdźmi, co się w serce wbiły,

biczem własne smagać ciało,

plwać na zbrodnie, lżyć złej woli,

ale Świętości nie szargać,

bo trza, żeby święte były,

ale Świętości nie szargać:

to boli.

DZIENNIKARZ

Tragediante...

STAŃCZYK

      Commediante,

dla ciebie błazeńska laska.

DZIENNIKARZ

Piastujesz ją, piastun stary;

znasz tylko: status quo ante;

błazeństwo z tobą się zrosło.

STAŃCZYK

Oto naści twoje wiosło:

błądzący w odmętów powodzi,

masz tu kaduceus polski,

mąć nim wodę, mąć.

DZIENNIKARZ

Fatum nas w obłędy wodzi:

u rozstajnych dróg zły Duch!

Tu moje rozstajne drogi;

ty mój Duch-zły — demon, Szatan;

błazeństwem ja z tobą zbratan,

byłem ci duszą poswatan,

nim dusza stała się trup; —

a teraz mi pachnie grób,

czuję trąd.

STAŃCZYK

      Naści; rządź!

Masz tu kaduceus polski,

mąć nim wodę, mąć.

DZIENNIKARZ

Nie chcę żadnych więcej prób.

Serce miałem kiedyś młode,

porwałeś mi serce młode,

wlałeś jad goryczny w krew.

Nie widzę, nie widzę dróg,

zaćmił mi się Bóg...

STAŃCZYK

Fata pędzą, pędzą Fata —

Wielkość — Nicość — pusty dzwon,

serce strute —

uderzyłeś błazna ton:

moją nutę.

Kłam sercu, nikt nie zrozumie,

hasaj w tłumie!

Masz tu kaduceus, chwyć!

Rządź!

Mąć nim wodę, mąć!

Na Wesele! Na Wesele!

Idź!

Mąć tę narodową kadź,

serce truj, głowę trać!

Na Wesele! Na Wesele!

Staj na czele!!!

SCENA VIII

Dziennikarz, Poeta

DZIENNIKARZ

Może z mętów się dobędzie człowieka;

może minie palączka i głód;

ot, kaleka ja, ot, ja kaleka:

każdy dzień piekielny trud.

Młodości! wyrwi mię z cieśni,

oplatają mnie grzyby i pleśni;

o Młodości, jakożeś daleko,

a to jeszcze wczora, prawie wczora...

POETA

Cóżeś tak się rozżalił, rozpalił,

czy cię jakie przemieniły cuda?

DZIENNIKARZ

A przeszedł tu koło mnie cień,

cień goryczy pełen wielkoluda

i ostawił mi laseczkę kaduczą.

POETA

Nie przeczę, że rozmyślania uczą,

ale cóż tak sobie żalisz serce?

DZIENNIKARZ

Och, w okropnej jestem poniewierce;

po torturach mię duchowych włóczą,

więżą mnie konwenansowe szpangi:

oto droga utarta do rangi,

a ja gardzę, ja gardzę, ja plwam

na to wszystko, ze serca szczerego —

i nie zdołam rozerwać obroży,

a wstrętów coraz się mnoży

i cokolwiek słyszę, to mnie drażni.

Przyjaźń farsą, Litość: kłam,

a słyszę, że gadają o przyjaźni.

Miłość farsą —

słyszę wkoło półszepty miłości.

Kłamstwo Szczerość, a widzę tu gości

i muzyki słyszę swoje, polskie, nasze,

i po ścianach złożone pałasze,

obrazeczki, sceny narodowe.

To mnie drażni i męczy, i boli:

Czy my mamy prawo do czego?!!

Czy my mamy jakie prawo żyć...?

My motyle i świerszcze w niewoli,

puchnąć poczniemy i tyć

z trucizny, którą nas leczą.

I tę naszą dolę kaleczą,

widzieć i trupem gnić...

POETA

Rozżaliłeś się, działa muzyka,

to się koło widzeń zamyka

i działa na nerwy.

DZIENNIKARZ

      Na nerwy!?

Na nerwy działa te, na te sieci,

które mają duszę w uwięzi,

że gdy tak mi grają bez przerwy,

zdało mi się, że moja dusza

ze mnie wyszła i koło mnie świeci.

POETA

Zdawało ci się — sam mówisz przez to,

że o jedno złudzenie więcej.

DZIENNIKARZ

Poezjo! — tyś to jest spokojną sjestą;

chcesz mnie uśpić, znieczulić, zniewolić,

byle słówka nie wyrzec goręcej.

Ach, nie ukrywaj — nie udawaj,

ty sameś w ogniu — to maska

ten pozorny spokój — to kłam.

A! ta muzyka tak brzęczy,

jak z ula dzwonienie pszczół —

a my jak szerszenie:

to mi się rzuca do garła

ta duża wesołość narodowa,

to mi się rozszerza głowa

szumem, gwarnością, zawrotem

i nawet mi jest wstrętny ból.

POETA

Daj rękę.

DZIENNIKARZ

      Ech, daj mi pokój —

wyjdę za próg — jak wieje od pól...

Powietrza, powietrza!...

POETA

      Daj dłoń...

DZIENNIKARZ

Daj mi spokój!

SCENA IX

Poeta, Rycerz

POETA

      Otwarła się toń!

Upomina się o swoje Umarła.

Szumem, gwarnością, zawrotem

idzie ku nam z powrotem;

jakaś Przemoc wrotom grobu się wydarła,

oto, słyszę, woła:

RYCERZ

      Daj dłoń!!

POETA

Puszczaj!

RYCERZ

      Ty mój!

POETA

      Puszczaj!

RYCERZ

      Ty mój!!

POETA

Żelazem owita ręka,

żelazem zakryta skroń.

RYCERZ

Zbieraj się, skrzydlaty ptaku,

nędzarzu, na koń, na koń,

przepadnie przekleństwo, męka!

POETA

Co mówisz, okropne widziadło,

na koń? — gdzie? — jak?

Żelazna twoja dzwoni szczęka,

żelazna więzi mnie ręka.

RYCERZ

Na koń, zbudź się, ty żak,

ty lecieć masz jak ptak!

Bioręć w pętle.

POETA

      Na arkan mnie wiąże!

RYCERZ

Poznasz, ktom jest, gdy zaciążę —

ty więzień mój, mnie służ;

biorę przemocą, Ja Moc:

za mną, przede mną

ognia kurz;

po drogach, po których lecę,

drzewa się palą jak świece,

ciskają się błyskawice,

jak lecę, Duch:

wytężaj, wytężaj słuch!

POETA

Puszczaj, przepadaj w Noc —

o, ręce, ręce martwieją...

RYCERZ

Ty mój!

POETA

      Precz. —

RYCERZ

      Słysz grom...

POETA

Zatrzasnął się cały dom...

RYCERZ

A czy wiesz, czym ty masz być,

o czym tobie marzyć, śnić?

POETA

Sen, marzenie, mara, wid.

RYCERZ

Jutro dzień! przede dniem świt!

Wiesz ty, czym ty mogłeś być?

POETA

Słowo, Widmo gończe!

RYCERZ

      Zwiastun!!

POETA

Głos jak marzeń moich piastun;

Rycerz, Widmo, urojenie

przyoblekło szatę żywą.

RYCERZ

Krwi, krwi pragnę, krwawe żniwo!

Wracam do dom w noc szczęśliwą,

w noc ponurych wichrów łkań.

Niosę dań, orężną dań.

POETA

Wracasz do dom ze snów, z dali...

RYCERZ

Z dali, hen z zaświatów, z prochów. —

Przeszedłem ogień, co pali,

przeszedłem zapady lochów.

Ścigam, gonię, moc roztrwonię.

Niosę dań, orężną dań.

POETA

W noc ponurych wichrów łkań

wstajesz z lochów, z prochów, skał...

RYCERZ

Na głos mój ty będziesz drżał:

Grunwald, miecze, król Jagiełło!

Hajno się po zbrojach cięło,

a wichr wył i dął, i wiał;

stosy trupów, stosy ciał,

a krew rzeką płynie, rzeką!

Tam to jest!! Olbrzymów dzieło;

Witołd, Zawisza, Jagiełło,

tam to jest!! — Z pobojowiska

zbroica się w skibach przebłyska,

żelezce, połamane groty,

drzewce powbijane do ciał,

z trupów zapora, z trupów wał,

rycerski zgotowiony stos:

Ofiarnica —

tam leć — tam chodź, tam leć!!!

brać z tej zbrojowni zbroje.

kopije, miecz i szczyti stać tam wśród krwi,

aż na ogromny głos

bladością się powlecze świt,

a ciała wstaną,

a zbroje wzejdą

i pochwycą kopije, i przejdą!!!

Spiesz, tam leżą stosy ciał;

przeparłem trumniska wieko,

czas, bym wstał, czas, bym wstał.

POETA

Łzy mnie pieką, łzy mnie pieką,

czymże bym ja tam być miał.

RYCERZ

Niosę dań, orężny szał.

POETA

Dech twój zimny, dech grobowy...

RYCERZ

Patrzaj w twarz, patrz mi w twarz,ślubuj duszę, duszę dasz.

POETA

Za przyłbicą pustość, proch;

w oczach twoich czarny loch,

za przyłbicą Noc;

zbroja głuchym jękiem brzękła.

RYCERZ

Miecz, miecz, siła nieulękła;

patrzaj w twarz, patrzaj w twarz;

ty mnie znasz.

POETA

      Ktoś jest?

RYCERZ

      Moc.

POETA

— — Przyłbicę wznieś!

RYCERZ

Rękę daj.

POETA

      Duszę weź.

RYCERZ

Patrz!!

POETA

      Śmierć — — — Noc!

SCENA X

Poeta, Pan Młody

POETA

Potęga, wieczysta Potęga,

Moc nieprzeparta!!

PAN MŁODY

O czym mówisz — ?

POETA

      Niedołęga

byłem — a dzieła to mitręga

próżna — mgła nic niewarta.

Teraz naraz się koło mnie zapaliło

i gore — i piersi się palą;

zdaje mi się, że słyszę gdzieś górą,

jak skały się padają

i w otchłań z łoskotem się walą.

PAN MŁODY

Będziesz sonet pisać czy oktawę?

POETA

Nie — przewiduję inszą zabawę;

poczułem na szyi arkan

Polska to jest wielka rzecz:

podłość odrzucić precz,

wypisać świętą sprawę

na tarczy, jako ideę, godło,

i orle skrzydła przyprawić,

husarskie skrzydlate szelki

założyć,

a już wstanie któryś wielki,

już wstanie jakiś polski święty.

PAN MŁODY

Zajmujące.

POETA

      Ty tematem zajęty.

PAN MŁODY

Myślałżeś ty co więcej

niż poemat?

POETA

Może ja to myślę goręcej

i w tej chwili to jeszcze się pali —

jeszcze — a jutro się zawali

w gruz ten pożarny gmach.

A! chciałbym wstąpić w to Piekło

Ach!

PAN MŁODY

      Rozpalony.

POETA

      Piekło żywe

w tej chacie, w zaklętym dworze:

Piekło gorze!

PAN MŁODY

      A to coże?!

SCENA XI

Pan Młody, Hetman, Chór

CHÓR

Hej, panie, panie Branecki,

nie żałuj grosika, nie żałuj,

pocałuj się z nami, pocałuj,

nie żałuj dukacika, nie żałuj,

dajże go nam z tej kieski!

HETMAN

Ha, szatańce, sztab moskieski,

znajcie pana, bierzcie złoto,

nie stoję ja pan o złoto;

piekielna mnie dziś gospoda:

hulaj dusza, z wami zgoda.

CHÓR

Hulaj dusza, z nami w zgodzie,

potańcujemy w gospodzie;

pocałuj się z nami, pocałuj,

nie żałujta, hetmanie, kieski,

braliśta pieniążek moskieski,

hej, hetmanie, hetmanie Branecki!!

HETMAN

Bierzcie złoto, pali złoto.

CHÓR

Pali pieniążek moskieski?

HETMAN

Piekielna mnie dziś gospoda:

diabły moją piją krew;

szarpają mi pierś, plecyska,

psy zjawiska, łby ogniska;

szarpają, sięgają trzew!

PAN MŁODY

Wojewoda! Wojewoda!

HETMAN

Puszczajcie, litości!

PAN MŁODY

      Jezu!!

SCENA XII

Pan Młody, Hetman

HETMAN

Ha, przepadli kędyś diabli,

ktoś się doli ulitował;

rana jeno straszna boli — —

puste żale, mnie nie szkoda,

bo ja pan, piekielny pan,

drwię z serdecznych ran.

Setkę lat przez puszczę gnam,

przez bór gonię, gęsty las,

przez ugory, łąki, błoń —

upałami bije skroń,

młotami serce wali,

ogień wnętrzności pali — — —

Każ muzyce dla mnie grać,

mnie na Piekło stać.

Ja pan, ćwierć kraju mam w ręku,

a jak kto po cichuteńku

powie „Jezus” — ja wolny na chwilę,

powietrzem się zasilę:

odetchnąłem piersią całą;

bierz ty, ile złota zostało,

patrz, oto niecki,

diabli mi to kazali nieść;

co noc tak świeżych nasypią,

a sztabowi, czerńcy przeklęci,

krzyczą za mną: panie Branecki,

nie żałuj; — krew moją chlipią — —

Masz!

PAN MŁODY

Hetmaniłeś ty, hetmanie,

chocia byłeś łotr,

i sam król był tobie kmotr;

przewodziłeś, przewodziłeś,

a my dzisiaj w psiej niewoli:

nie hetmany, strzęp, łachmany, gruz;

duszę ziębi mróz;

ciebie ogień, ogień pali —

przecz już nic nas nie ocali,

ani król, ani ból,

ani żale, ni płakanie,

hej, hetmanie, hej, hetmanie

dzisiaj to mój dzień miłości...

HETMAN

Czepiłeś się chamskiej dziewki?!

Polska to wszystko hołota,

tylko im złota;

trza było do bękartów Carycyiść smalić cholewki:

byłać ta we mnie cnota.

Asan mi tu Polski nie żałuj,

jesteś szlachcic, to się z nami pocałuj,

jesteś wolny!

PAN MŁODY

Bierz cię diabli.

HETMAN

Gębuj, widzęś nie przy szabli.

SCENA XIII

Pan Młody, Hetman, Chór

HETMAN

Ścigają psy, kąsają psy.

CHÓR

Przeklęty ty, przeklęty ty.

HETMAN

Sursum corda, serce żreją —

serce mi wyjmują z trzew.

CHÓR

Zaprzedałeś kraj, ty lew;

złotem pysk ci zaleją!

Złoty pan, weselny pan,

pójdźże w tan, pójdźże w tan!

HETMAN

Złoto pali, złoto war;sursum corda, wiwat Car!

CHÓR

Lejcie mu do pyska żar,

sięgajcie mu dłońmi trzew.

HETMAN

Piją krew, żłopają krew,

cielsko drą po kawale!

CHÓR

Złoty pan, weselny pan,

Pójdźże w tan, dalej w tan:

na Weselu hula Śmierć,

garniec pereł, złota ćwierć,

zaprzedałeś Czortu kraj.

HETMAN

Żłopią krew Czarty Moskale,sursum corda, wiwat Car!

CHÓR

Huś ha, huś — haj go, haj!

Pójdźże w tan, dalej w tan!

Złoty pan! weselny pan!

SCENA XIV

Pan Młody, Dziad

PAN MŁODY

Tyle się przewlekło mar

z okropnym śmiechem Piekła...

DZIAD

Cóż wam to? cóż wam to?

Czy was panna młoda urzekła?

PAN MŁODY

Oj, tu Diabły, ze samego Piekła,

włóczyły przede mną człowieka,

ach, powietrza, tchu...

DZIAD

      Cóż pon ucieka?

SCENA XV

Dziad, Upiór

DZIAD

za Panem Młodym

Miałem rzec, cosi miałem rzec:

Szczęść Boże przy weselu.

UPIÓR

Przyjacielu, przyjacielu...

DZIAD

Kto! ty we krwi! precz, piekielny!

UPIÓR

Ja weselny, ja weselny,

dajcie, bracie, kubeł wody:

ręce myć, gębe myć,

chce mi się tu na Weselu

żyć, hulać, pić.

DZIAD

Precz, przeklęty, precz, przeklęty.

UPIÓR

Dajcie, bracie, kubeł wody:

gębe myć, ręce myć...

DZIAD

Krew na sukniach, krew na włosach...

UPIÓR

Nie pyskuj, nie powtarzaj. —

Już, już wiedzą o tym w niebiosach.

nuci

  „A stało się to w Zapusty”.

DZIAD

Precz, przeklęty, precz, przeklęty.

UPIÓR

Jeno ty nie przeklinaj usty,

boś brat — drżyj! ja Szela!!

Przyszedłem tu do Wesela,

bo byłem ich ojcom kat,

a dzisiaj ja jestem swat!!

Umyje się, wystroje się.

Dajcie, bracie, kubeł wody:

ręce myć, gębe myć,

suknie prać — nie będzie znać;

chce mi się tu na Weselu

żyć, hulać, pić —

jeno ta plama na czole...

DZIAD

Cholera!

UPIÓR

      Zaraza, grób.

DZIAD

Precz, precz, ty trup!

UPIÓR

Widzisz, w orderach chodzę.

DZIAD

O! plamy na podłodze od nóg.

UPIÓR

To krew, obmyję próg,

dajcie ino, bracie, wody,

kubeł wody — gębe myć,

suknie prać — nie będzie znać.

DZIAD

Przeklęty! Maryjo, strać!

UPIÓR

Gadu, gadu, stary dziadu,

trza się do roboty brać;

kubeł wody, gębe myć,

nie bede próżno stać,

na Wesele, na Wesele,

podź tańcować, bośma brać.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

SCENA XVI

Kasper, Kasia, Jasiek

JASIEK

Kasiu —

KASPER

      Kasiu —

KASIA

      Cóz ta, Jasiu?

JASIEK

Bo to widzis, Kasiu, że to —

tak mnie ciągnie bez pół.

KASPER

Pódź, Kasicko, ku mnie, cosi

mom ci sepnonć.

KASIA

      Co, że co — ?

KASPER

Radź, co z nami — ?

KASIA

Kiej na ogrodzie rosi.

KASPER

Kiejbyśmy byli sami!...

JASIEK

Kasper — idze pod stodołę.

KASIA

Po co? — Idze ty.

KASPER

      Wis, bracie,

idź ty pirwy — namość słomę.

KASIA

Przyjdziewa.

JASIEK

      Cóz sie trzymacie,

lgnies do niego — ?

KASPER

      To sie zeń.

JASIEK

Do zeniacki pirsy leń,

a wpół chyci, zwyobraco.

KASPER

Jest ta Kasie chycić za co.

JASIEK

Juz bym do wos nic nie cuł —

ino ciągnie mnie bez pół.

KASIA

Przynieś wódki.

KASPER

      Naści grosz.

JASIEK

Zaros, juści racje mos,

lece!

SCENA XVII

Kasper, Kasia

KASIA

Powiedziałam tak na hece.

KASPER

Kasiu, dyć to k'sobie miło,

byśwa poszli spolnie ka.

KASIA

Na ogrodzie sie zrosiło —

jak kces gęby, na

KASPER

Ino by najmilej było

k'sobie, Kasiu, byle ka.

KASIA

Juści, miło, Kaspruś — co?

k'sobie —

KASPER

      Ano —

KASIA

      Juści...

KASPER

      Zaś.

KASIA

Splezła mi się wstązka kaś

KASPER

Wstązka od gorseta?

KASIA

      Nie ta,

przewiązka spodnicki.

KASPER

Kabyśwa pośli, Kasicko,

mojeś ty palące policki.

nuci

  „Ino mi się nie broń dziś,

  jutro mozes sobie iść”.

SCENA XVIII

Kasper, Kasia, Nos

NOS

z flaszką i kieliszkiem

W twoje ręce.

KASPER

      Podziękować.

NOS

A dej Kasię pocałować.

KASPER

W twoje ręce!

KASIA

      Podziękować!

NOS

A teraz pocałuj z woli.

KASIA

Ej ta, cóz to — ?

NOS

      Nie zaboli —

Kasiu, dziwcze, co za dąs,

i on, i ja gołowąs;

chcesz go, to ci go nie bronię;

niedobrze ci w tej koronie.

KASIA

Pódzies pon, patrzcie go,

ledwo przysed, juz by kcioł.

NOS

Adie, druhna, jak nie, to nie.

KASPER

Cało flaszkę bestia schloł.

SCENA XIX

Panna Młoda, Pan Młody

PANNA MŁODA

Och, mójeśty, juz nie mogę tańcować,

a tańce, nie chciałabym żałować

jutro, że dzisiaj nie dosyć,

jak dzisiaj, że nie dość wczora,

ażem osłabła, aż prawie chora,

ino, że mi nie trza doktora,

ino tańca —

PAN MŁODY

Jak paciorki różańca,

taniec jeden, jak drugi

jednaki,

a łańcuch taneczny długi,

do rana, a od rana do nocy.

PANNA MŁODA

Pokiel starcy piecywa i kołocy,

hulać, hulać w kółecko, tańcować...

PAN MŁODY

A pocałuj, bo będziesz żałować.

PANNA MŁODA

Tak ci mnie to granie tkliwi —

PAN MŁODY

Poczekaj, będziemy szczęśliwi —

PANNA MŁODA

Mój ty Boże — !

PAN MŁODY

W jakim dworze;

postawimy se dwór modrzewiowy,

brzózek przed oknami posadzę.

PANNA MŁODA

Brzoza straśnie sybko pusco,

het ściany we trzy roki ocieni.

PAN MŁODY

Będziemy se siedzieć w zieleni,

będziemy se siedzieć w maju,

we kwitnącym sadzie.

PANNA MŁODA

W paradzie.

PAN MŁODY

nuci

„A jak będzie słońce i pogoda,

    słońce i pogoda...”

PANNA MŁODA

nuci

„Pójdziemy se razem do ogroda —

będziemy se fijołecki smykać...”

SCENA XX

Dziennikarz, Zosia

ZOSIA

Ach!

DZIENNIKARZ

      Aa! —

ZOSIA

      Bardzo ciemno.

DZIENNIKARZ

      Nie widno.

ZOSIA

Zmęczonam, wciąż w kółko, w kółko...

DZIENNIKARZ

I cóż? chłopy pani nie brzydną?

ZOSIA

Nie wiem — nie; — patrzę na ludzi

jak na przeróżnych ludzi.

DZIENNIKARZ

A tak się serduszko budzi.

ZOSIA

Patrzę i usypiam serce;

to ładne — to bardzo górne,

ale z tego co? — ja czuję,

muru głową nie przewiercę,

a jak widzę w lichej poniewierce

rzeczy górne i piękne, i czułe,

  to mnie boli.

DZIENNIKARZ

      A ten ból przechodzi.

ZOSIA

A pan ma swoją bibułę,żeby ból każdy przeszedł.

DZIENNIKARZ

      Epidemia.

ZOSIA

Pan nie wierzy, co nieprzewidziane?

A wie pan, ojczyzna to chemia;

serce, jak się czego uczepi,

to dynamit.

DZIENNIKARZ

      Coraz lepiéj,

jeszcze jeden taniec w kółko,

a edukacja skończona.

ZOSIA

Nie byłabym ja chłopu żona;

nikt mnie w śluby nie poprosi —

ale myślę, panie redaktorze,

że tam w tej wiejskiej komorze,

w półblasku kuchennej lampy,

że tam mój taniec coś znaczy.

DZIENNIKARZ

Gdy sama to pani uznać raczy... —

ZOSIA

Pan skąd się tu bierze?

DZIENNIKARZ

Ja się patrzę, lubię i nie wierzę,

za to wierzę w panią.

ZOSIA

      Za co?

DZIENNIKARZ

Za tę minkę, oczy, gest.

ZOSIA

Podobam się?

DZIENNIKARZ

      W tym coś jest.

SCENA XXI

Poeta, Rachel

POETA

To pani, o, proszę wejść.

RACHEL

Idę za panem jak cień;

pan się może śmiać,

ale mnie się wymarzyło,

że się tu zaczyna coś dziać — ?

POETA

Może — a w tej chwili na dworze

pani mi się z dala pokazała,

jak płomieniste widziadło.

RACHEL

Byłam w ten szal owita cała

i w świetle ode drzwi, ot tak.

POETA

Noc nasze przeinacza widzenia.

RACHEL

Ja prawie że jestem w trwodze —

a wie pan, że się zwróciłam w drodze,

bo mi w poprzek ścieżki przeszła

jakaś osoba...

POETA

To są ludowe baśnie.

RACHEL

Chodzą hałaśnie

w huczącym wichrze; pan widzi,

jaki się huragan zrywa,

jak świszczy i drzewa szamoce —

POETA

Zatrząsł szybami; — patrz pani,

czego nie dostrzegam w ogrodzie...

RACHEL

Tak bardzo ciemno...

POETA

Ktoś wyrwał krzew różany.

RACHEL

Czy ten, co był w słomę odziany?

POETA

No ten chochoł.

RACHEL

      Ktoś połamał? —

a myśmy, cośmy to chcieli

z nim — ?

POETA

      Myśmy lecieli

na lep poezji — i teraz

dwór się od poezji trzęsie;

odbywa się wielkie darcie

piór wszelijakiego drobiu:

grunwaldzkie duchowe starcie,

lecą pióra orle, pawie, gęsie,

wnet ujrzymy husarię i króla;

zatrzęsło się tu ze wszech jak do ula.

RACHEL

W powietrzu atmosferyczna zmiana:

chata stała się rozkochana

w polskości — właściwa skala:

żar, co się duchem udziela,

co się na powietrzu spala

jak garść lnu.

POETA

Dawno nie miałem snu,

jak ten wieczór, jak ta noc.

RACHEL

Przedziwna, przedziwna Moc,

te potęgi walczące, ten wiatr,

jakieś prastare siły.

POETA

      Hen z Tatr

przylatują ku mnie przypomnienia!

Skrzydeł! — nad ten las z kamienia

lecieć — w górę —

RACHEL

      Na szczyty!

POETA

Walküra!

RACHEL

      Dzisiejsze sny,

po tej nocy nieprzespanej,

będą cudne — bo oczy patrzące

stały się figurami ludne,

które się niełatwo zatrzeć dadzą.

POETA

Chodźmy patrzeć!

SCENA XXII

Gospodarz, Kuba

KUBA

Jakiś pon, jakiś pon

zsiadają z siwka w podwórzu;

koń ogromniec...

GOSPODARZ

      Weźcie konia

razem ze Staszkiem ku szopie;

podrzućcie co żryć.

KUBA

A pon musi wielgi być:

ubiory na nim czerwone,

siwa broda a lira u siodła,

jak te dziady z Kalwaryjeco nosą lirę u pasa.

Niech pon wyjdą w sień.

GOSPODARZ

Bania się z gośćmi rozbiła

w ten weselny dzień;

kogóż ta ciekawość przywiodła?

Latarkę zaświeć! —

KUBA

      Jak żyje,

jeszczem takiego Polaka

nie ujzoł

GOSPODARZ

      Bo żyjesz mało;

jeszcze duża takich Polaków ostało,

co są piękni.

KUBA

A kaz się to wszyćko kryje? —

O, zaroz będzie latarka,

ino sie przypiece siarka.

SCENA XXIII

Gospodarz, Gospodyni, Kuba

GOSPODARZ

Słyszysz, ponoś ktoś w gościnę,

jakiś jakby wielki gość...

GOSPODYNI

Tu drzwi zawrzes — tam se gwarzcie,

jo już mom tych tańców dość;

a cóż ty mos za tęgom minę,

coś ty jakisik niepewny — ?

GOSPODARZ

Ino, matuś, zaś nie swarzcie

ja tak dziś przy Weselu rzewny;

jakiś gość nie lada jaki...

GOSPODYNI

Tu drzwi zawrzes, tam se gwarzcie.

GOSPODARZ

Kto to taki, kto to taki — — ?

SCENA XXIV

Gospodarz, Wernyhora

WERNYHORA

Sława, panie Włodzimierzu,

zjechałem tu gość.

GOSPODARZ

Spocznij, Wasza Mość;

żona stroi się w alkierzu...

WERNYHORA

Ostań, panie Włodzimierzu.

GOSPODARZ

Żona stroi się w alkierzu;

niespodziany gość,

właśnie była przy pacierzu,

bo się dziecka kładło spać.

WERNYHORA

Niechajże żona w alkierzu...

GOSPODARZ

Bo się dziecka kładło spać,

a ci nie przestają grać:

jak wesele, to wesele,

to nie będą w miejscu stać;

ot, tu żona jest w alkierzu.

WERNYHORA

Niechajże żony w alkierzu,

niechże tańcuje Wesele.

Siądźże, panie Włodzimierzu,

mam Asaństwu nowin wiele:

Pomówimy o Przymierzu.

GOSPODARZ

Ano proszę, bardzo proszę.

WERNYHORA

Siadaj.

GOSPODARZ

      Siadam — zacny gość —

bardzo proszę, bardzo proszę;

ceremonii dość.

WERNYHORA

Ja z daleka — hen od kresów,

konia zgnałem.

GOSPODARZ

      Podły czas.

A do wszystkich spadłych biesów,

toście tu są pierwszy raz;

któż was zwabił w taki czas?

A do wszystkich spadłych biesów,

żeście tak niespodziewanie

w noc i na to weselisko

zechcieli tu, Ichmość Panie?

WERNYHORA

Z daleka, a miałem blisko

i wybrałem Weselisko,

boście som tu jakoś wraz,

i wybrałem Ichmość Mości

dom, gdzie ludzie sercem prości.

GOSPODARZ

Wasza Mość mieliście blisko,

serceście zobligowali

myśmy sobie prości — mali.

WERNYHORA

Z daleka, a miałem blisko;

ledwom wymienił nazwisko,

a zaraz mi pokazali

tacy chłopcy, rześcy, mali.

GOSPODARZ

Co to u nich serce z miską;

przybieżali, powiadali,

czego nie zjęzykowali:że pan stary, że Dziad stary,

że Dziad z lirą, brodą siwą...

WERNYHORA

Ot, dziadzisko z siwą brodą.

Dawnoż było w duszy młodo;

żeście sobie prości, mali,

toście wielkich krzywd nie znali. —

Chudobę macie szczęśliwą.

GOSPODARZ

A ot, takie złote żniwo,

złote pola — pokoszone —

wszystko błoto — zadyszczone; —

sady ciche — kwitną, rodzą,

jedne z drugich same wschodzą:

złote żniwo, serce z miską;

nie trzeba szukać daleko,

kiedy było jakoś blisko.

Pokażę waćpanu żonę.

WERNYHORA

Złote żniwo, serce złote:

jeszcze u was w duszy młodo,

żeście sobie prości, mali,

toście wielkich krzywd nie znali. —

Może żona ma robotę — ?

GOSPODARZ

Żona stroi się w alkierzu,

chce się wydać urodziwa,

że to gość niespodziewany,

każe zaraz podać piwa.

WERNYHORA

Zostaw, panie Włodzimierzu,

że to chwila osobliwa...

GOSPODARZ

Lepiej gwarzy się przy szklenie,

że to z drogi, tyle błoto;

lepiej gada się przy wenie.

WERNYHORA

Kiej się nie rozchodzi o to;

że to chwila osobliwa,

możemy na osobności

porozmawiać.

GOSPODARZ

      Słucham Mości;

a to chwila osobliwa.

Wolnoć spytać o nazwisko... — ?

WERNYHORA

Nie poznałeś — ?

GOSPODARZ

      Ktoś mi znany,

ktoś serdeczny, ktoś kochany,

ktoś, co groźny — dawny, stary,

jak wiek cały...

WERNYHORA

      Dawnej wiary.

GOSPODARZ

Ktoś mi znany, niespodziany...

WERNYHORA

Przypominasz krwawe łunyi jęk dzwonów, i pioruny,

i rzeź krwawą, krwawe rzeki?

GOSPODARZ

A sen, sen jakiś daleki,

jeszcze w uszach mam te dzwony —

mieszają weselne grajki:

jakieś stare dumy, bajki.

WERNYHORA

Jeszcze w uszach mam te dzwony

ponad ich weselne grajki:

jęk posępny, jęk męczony,

tyle krwi rzezanych ciał;

ja tam był, przy trupach stał;

jeszcze w uszach mam te dzwony.

Patrzyłem się na lud święty,

jako upadał przeklęty,

przekleństwami potępiony:

kiedy ojce klną na synów,

kiedy syny przeklną ojce,

takie jęczące ogrojce

łez krwawiących, łez serdecznych

słyszałem w tych głosach wiecznych:

w głosach dzwonów jęk szalony —

jeszcze w uszach mam te dzwony.

GOSPODARZ

Dawne czasy — dawne wieki,

a sen, sen jakiś daleki,

jęki przygłuszają grajki;

jakieś stare dumy, bajki.

WERNYHORA

Ja stałem w pożarnej łunie

na siwym, na siwym rumaku,

czekając Bożego znaku.

Za mną piorun po piorunie

bije z chmur, przez niebo łyska.

GOSPODARZ

Rzecz daleka — taka bliska,

ktoś mi znany, niespodziany;

ktoś, o którym jeszcze wczora

tylko we śnie, tylko w marze:

Pan-Dziad z lirą...

WERNYHORA

      Wernyhora.

GOSPODARZ

Pan-Dziad z lirą — Wernyhora!

Wy mnie znany — spodziewany,

Wy, o którym jeszcze wczora

tylko we śnie, tylko w marze:

jak owi dawni mocarze,

Wy na koniu, siwym koniu,

poprzed dom mój, z wieścią.

WERNYHORA

      Słowem!

GOSPODARZ

Wy ze Słowem — Wy ze Słowem!

WERNYHORA

Ja z Rozkazem.

GOSPODARZ

      Rozkaz-Słowo!

Dawno serce już gotowotem wezwaniem piorunowem.

WERNYHORA

Słowo-Rozkaz, Rozkaz-Słowo;

dla serca serce gotowo.

Słuchaj, panie Włodzimierzu:

oto chwila osobliwa,

pomówimy o Przymierzu.

GOSPODARZ

To jak ze snu prawda żywa,

chwila dziwnie osobliwa.

Jakiż rozkaz?

WERNYHORA

      Trzy zlecenia.

GOSPODARZ

Chwila dziwnie osobliwa:żem niejako jest wezwany.

WERNYHORA

Roześlesz wici przed świtem,

powołasz gromadzkie stany.

GOSPODARZ

To jak ze snu prawda żywa;

prawie że są wszyscy społem

u mnie przez to weselisko.

WERNYHORA

Ma być jawne, co jest krytem;

co dalekie było — blisko.

Dziś u Waści weselisko;

prawie że są wszyscy społem;

roześlesz wici przed świtem;

niech jadą we cztery strony.

GOSPODARZ

Porozsełam konno gońce,

roześlę wici przed świtem;

zaraz się poradzę żony —

ona swoim chłopskim sprytem.

WERNYHORA

Niech jadą we cztery strony!

Bądź gotów, nim wstanie słońce.

Skoro porozsełasz gońce,

zgromadzisz lud przed kościołem,

jak są zdrowi, prości, mali;

ażeby godność poznali,

Bogiem powitasz ich kołem,

a wtedy przykaż im ciszą,

niech żaden brzeszczot nie szczęknie,

a skoro rzesza uklęknie,

niech wszyscy natężą słuch:

czy tętentu nie posłyszą

od Krakowskiego gościńca — ?

GOSPODARZ

Wytężam, wytężam słuch.

WERNYHORA

Ja wiem, żeś jest Asan zuch

Od Krakowskiego gościńca

czy tętentu nie posłyszą,

czy już jadę z Archaniołem — ?

GOSPODARZ

Wytężam, wytężam słuch —

choćby i największy zuch,

jak to, co to, rozpoczęcie — —?

WERNYHORA

Słuchać ślepo, wierzyć święcie;

ja wiem, żeś jest Asan zuch.

GOSPODARZ

Ja mam stanąć przed kościołem?

to jak we śnie prawda żywa.

Któż mnie darzy tym zaszczytem;

któż śle ku mnie dawne gońce:

chwila dziwno osobliwa.

WERNYHORA

Bądź gotów, nim wstanie Słońce.

GOSPODARZ

Wstaną kosy w słońca świcie;

będę gotów!

WERNYHORA

      Przysiąż Słowo.

GOSPODARZ

Rzekłem.

WERNYHORA

      Przysiąż.

GOSPODARZ

      Rośnie życie.

Czyli marą Wy widmową,

czyliś Waść jest upiór grobów,

czy ty próchno, czy ty czarem,

żeś ze słowem przyszedł starem,

żeś na mnie użył sposobów

i co we mnie tajemnicą,

ty mówisz jak rzecz prawdziwą;

jako żywo, jako żywo — !

WERNYHORA

Mówię Słowo — rzecz prawdziwą;

chwila, chwila osobliwa:

wybrałem dziś weselisko,

twój dworek, dróżkę, zagrodę. —

Słyszysz, jaki wicher wyje!

Słyszysz, wielki deszcz się pluszcze!

Słyszysz, chrzęszczą wielkie drzewa

i jako trzaskają kuszcze:

to tam moja drużba śpiéwa,

tysiąc koni grudy bije

ze złotymi podkowami!

GOSPODARZ

Jezus, zmiłuj się nad nami — — !

WERNYHORA

Leć kto pierwszy do Warszawy

z chorągwią i hufcem sprawy,

z ryngrafem Bogarodzicy;

kto zwoła sejmowe stany,

kto na sejmie się pojawi

Sam w stolicy — ten nas zbawi!

GOSPODARZ

Jako żywo, jako żywo;

Waść mi takie dziwa prawi,

i to jako rzecz prawdziwą.

WERNYHORA

Wszystko święte, wszystko żywo:

z daleka, a miałem blisko;

wybrałem twój dom, zagrodę

i wybrałem Weselisko.

Waszmość rękę miej szczęśliwą:

Daję Waści złoty róg.

GOSPODARZ

Złoty róg.

WERNYHORA

Możesz nim powołać chór.

GOSPODARZ

Bratni zbór.

WERNYHORA

Na jego rycerny głos

spotężni się Duch,

podejmie Los.

Daję w twoje ręce róg.

GOSPODARZ

Dziękuj Bóg.

WERNYHORA

Waść masz porozsełać wici,

lud zgromadzić przed kaplicą.

GOSPODARZ

Jutro? — skoro się zgromadzą?

mają radzić? — co uradzą?

WERNYHORA

Jutro: wielką tajemnicą,

jutro skoro się zgromadzą,

niech nie radzą, nic nie radzą,

jednoś niechaj w ciszy staną.

Jutro wielką tajemnicą.

A ty wstawszy bardzo rano,

skoro zejdzie pierwsze słońce.

ku drogom natężaj słuch.

GOSPODARZ

Jutro?!

WERNYHORA

      Jutro!!!

GOSPODARZ

      Wszelki duch!!!

SCENA XXV

Gospodarz, Gospodyni

GOSPODARZ

Żono, słuchaj no, żonisia,

pódź no, Hanuś!

GOSPODYNI

      Cóz takiego?!

GOSPODARZ

Osobliwy ten dzień dzisia,

tyle naraz wiem nowego.

GOSPODYNI

A złego co, cy dobrego?

GOSPODARZ

A wiesz, mama, tyle tego,że mi w głowie huczy, szumi;

kto zrozumi, kto zrozumi?

GOSPODYNI

Cóz takiego, cóz takiego?

możeś chory, któż ten stary?

GOSPODARZ

Kto ten stary: — Wernyhora;

jeno nie mów to nikomu,

to ci mówię po kryjomu,

i on był tu w tajemnicy.

GOSPODYNI

Ka już posed — — ?

GOSPODARZ

      Precz odjechał,

bardzo ważne mówił rzeczy:

trza się zbierać.

GOSPODYNI

      A co tobie?

GOSPODARZ

Trza się zbierać, pasy, torby,

moja flinta, pistolety

i te szable wezmę obie — — !

GOSPODYNI

O Jezusie, jakieś borbypo nocy, gdzież to, cóż znowu — — ?

GOSPODARZ

Mam być gotów.

GOSPODYNI

      Gwałtu, rety!

Ledwo stoisz, jesteś chory.

GOSPODARZ

Zaraz konno jechać muszę.

GOSPODYNI

Jeszcze spadniesz ka do rowu...

GOSPODARZ

Poprzysiągłem się na duszę;

konno muszę — — !

GOSPODYNI

      Cary, zmory,

jakaś siła?!

GOSPODARZ

      Od tej pory

żyć zaczniemy — coś wielkiego!

GOSPODYNI

Chowaj Boże czego złego.

GOSPODARZ

Z daleka jechał, miał blisko;

goniec, zwiastun, Wernyhora!

Tam! już jakaś wielka Zgoda.

Z daleka jechał, miał blisko —

koniec i początek Sprawy.

Kazał. — Słowo. Słuchać muszę,

zaprzysiągłem się na duszę.

Jego siła mnie urzekła:

Duch narodu!

GOSPODYNI

      Widmo z Piekła!

gwałtu, rety, jesteś chory,

cosi, gdziesi, kajsi, ktosi --

piłeś duza.

GOSPODARZ

      Duch ponosi!

SCENA XXVI

Gospodarz, Jasiek

GOSPODARZ

Jasiek!!

JASIEK

      Pon co!?

GOSPODARZ

      Sam tu!

JASIEK

      Juści!

GOSPODARZ

Siodłać konia, dosiądź szkapy,

pojedziesz zwoływać chłopy!

JASIEK

Jechać, teraz, trzeba — — ?

GOSPODARZ

      Musi!

JASIEK

Zagubię się w tej celuści,

wszędy straszne błotne chlapy.

GOSPODARZ

Aleś Jasiek, co przeleci!

JASIEK

Konia se odwiąze z szopy!

GOSPODARZ

Musi! Ważne rzeczy.

JASIEK

      Nasza?

GOSPODARZ

Przeleć, przeleć w cztery strony;

pukaj w okna, zakrzycz „musi”;

niech tu staną przede świtem,

niech tu staną przed kaplicą

chłopy z ostrzem rozmaitem.

JASIEK

Chłopy z kosą — dobra nasza!

GOSPODARZ

Dobędzie się i pałasza.

JASIEK

Że pon wojak — dobra nasza!

GOSPODARZ

Dobra nasza!

JASIEK

      Lecę duchem!

GOSPODARZ

Tajemnica!

JASIEK

      Chłopy z kosą!

Same wichry mnie poniosą!

GOSPODARZ

Niech przed świtem staną.

JASIEK

      Musi!!

GOSPODARZ

A nie słuchaj, choć czart kusi,

jeno prosto.

JASIEK

      Swego nosa.

GOSPODARZ

Nim na wrzosy padnie rosa,

zanim ptaki zaświergocą...

JASIEK

Lecę duchem.

GOSPODARZ

      A leć z mocą!

JASIEK

Hej!

GOSPODARZ

wręcza Jaśkowi złoty róg, który otrzymał był od Wernyhory

      Masz w łapę, to jest dar.

JASIEK

Szczyre złoto, cóż to?

GOSPODARZ

      Czar!

Owiń se o szyję sznur

i dzierż mocno cięgiem róg.

Bacuj u rozstajnych dróg,

by cię jaki czart nie zmóg.

Nie chylaj się nigdzie po nic,

ino leć.

JASIEK

      Do samych granic!

GOSPODARZ

Wróć, nim trzeci pieje kur;

wrócisz, to se staniesz tu;

wtedy zadmij tęgo w róg,

to się taki wzmoże Duch,

jaki nie był od lat stu —

bo wszyscy wytężą słuch.

Ino nie zgub, bo róg złoty,

bo go zseła Jasny Bóg.

JASIEK

Wolę goreć w Piekle poty.

GOSPODARZ

Bez tego złotego dźwięku

wniwecz pójdzie cały ruch.

JASIEK

Opasę sie.

GOSPODARZ

      Nie szarp w ręku!

JASIEK

Hajże — !

GOSPODARZ

      Leć, krakowski zuch!

JASIEK

który był wybiegł, wraca, chylając się za czapką porzuconą na podłodze

Moja copka z pawim piórem.

GOSPODARZ

Stawaj tu przed trzecim kurem.

SCENA XXVII

Gospodarz, Staszek

STASZEK

Cy pon słyszą, co sie dzioło:

teraz sie tak wicher wzdon,

jak odjechał stary pon.

GOSPODARZ

Toś ty przywodził starego,

tego pana w delii, w pąsach?

STASZEK

Kiela tego, tela tego,

złote iskry miał na wąsach,

a ta delijo pąsowa,

to jak ogień, jak płomieniec,

a koń diabeł, czart, odmieniec.

GOSPODARZ

Koń siwy, czaprakiem kryty,

czaprak tkany, rozmaity.

STASZEK

U siodła pistolców dwoje.

GOSPODARZ

I lira przez siodło zwisła.

STASZEK

Wszystko jakbyście widzieli...

GOSPODARZ

Gdziesi, kiedyś coś widziałem...

STASZEK

Przy samiuśkim koniu stałem;

szkapa jak ogonem świsła —

skąd ta u niej tako siła —

to pysk Kubie osmaliła.

GOSPODARZ

Kuba strzymał?

STASZEK

      A, psiawiara,

nijak strzymać się nie dała,

ino het ogonem prała,

żeśmy oba sie chycili

uzdek — aż i dosiadł Stary.

GOSPODARZ

Siadł, pojechał —

STASZEK

      A cy cary,

koń — jak ony nań sie zwalił,

jakby wągle w nim rozpalił:

ogniem piernół, ogniem łysnął,

jak się naroz bez płot cisnął,

mnie i Kubie pysk osmalił.

GOSPODARZ

A wszelki duch Pana Boga:

na zegarze po północku.

STASZEK

Została zguba u proga...

GOSPODARZ

Zguba!?

STASZEK

podaje Gospodarzowi złotą podkowę

      Na!

GOSPODARZ

      Złota podkowa —

STASZEK

Błyskotała sie na błocku.

GOSPODARZ

Wymowniejsze niźli słowa:

znak widoczny, oczywisty,

że zawitał gość ognisty

na stepowym siwym koniu,

z lirą dzwoniącą u siodła:

orły, kosy, szable, godła!

SCENA XXVIII

Gospodarz, Gospodyni, Staszek

GOSPODARZ

Patrzaj, Hanuś!

GOSPODYNI

      Scęście w ręku!

GOSPODARZ

Szczęście, szczęście znalezione.

GOSPODYNI

Ka?

GOSPODARZ

      Pod progiem na przysieniu;

szczęście w ręku.

GOSPODYNI

      Cała złota,

o mistyrna tyz robota.

Któż to zgubił? — Schować trzeba.

GOSPODARZ

Zwołać ludzi — spadło z nieba;

trza pokazać zgromadzeniu.

SCENA XXIX

Gospodarz, Gospodyni

GOSPODYNI

Ni ma cego — Scęście w ręku;

tego z ręki się nie zbywa,

w tajemnicy się ukrywa,

światom się nie przekazuje:

Scęście swoje sie szanuje!

GOSPODARZ

Złota!

GOSPODYNI

      Prawda.

GOSPODARZ

      Rzuć do skrzyni!

Prawdziwieś do ręki wzięła;

szczęście swoje się szanuje,

czyli Piekła dar, czy z Nieba —

aleć jensze szczęście moje.

GOSPODYNI

Cóz ty godos, ja sie boje.

GOSPODARZ

A boś jeszcze nie pojęła:

skończyć nędzę — zacząć dzieła.

GOSPODYNI

Jakie dzieła, co za dzieła?

cóżem to ja nie pojęła?

GOSPODARZ

Orły, kosy, szable, godła,

pany, chłopy, chłopy, pany:

cały świat zaczarowany,

wszystko była maska podła:

chłopy, pany, pany, chłopy,

szable, godła, herby, kosy,

aż na głowie wstają włosy,

wszystko była podła maska

farbiona — jak do obrazka:

cały świat zaczarowany.

GOSPODYNI

A cóż tobie, cy gorącka?

GOSPODARZ

Snuło się to jak gorączka,

jak gorączka na wulkanie,

jak szumienie na organie:

takie figury w koronie,

tacy pyszni szlachta w herbie,

pałace, zamczyska, wille,

tabunami gnane konie,

sześciu paradników w tyle:

hulaj dusza bez kontusza

z animuszem, hulaj dusza!!

ani zbili pan w koronie,

że stoimy gdzieś na szczerbie,

ani zbili szlachta w herbie,

ani zbili chłop przy roli,

czy tam kogo gdzie co boli:

wół przy roli, świnia w ganku —

hulajże, panie kochanku.

GOSPODYNI

Połóżże sie, boś pijany.

GOSPODARZ

Świat pijany, świat pijany,

cały świat zaczarowany

puść mnie, ja mam jechać, muszę,

poprzysiągłem się na duszę.

GOSPODYNI

Gwałtu, rety!!!

SCENA XXX

Gospodarz, Gospodyni, Goście z miasta

WSZYSCY

      Co się dzieje??

Co się stało?

GOSPODYNI

      Ot, szaleje!

GOSPODARZ

Wy a wy — co wy jesteście:

wy się wynudzicie w mieście,

to sie wam do wsi zachciało:

tam wam mało, tu wam mało,

a ot, co z nas pozostało:

lalki, szopka, podłe maski,

farbowany fałsz, obrazki;

niegdyś, gdzieś tam, tęgie pyski

i do szabli, i do miski;

kiedyś, gdzieś tam, tęgie dusze,

półwariackie animusze:

kogoś zbawiać, kogoś siekać;

dzisiaj nie ma na co czekać.

Nastrój? macie ot nastroje:

w pysk wam mówię litość moje.

pluje

AKT III

SCENA I

Gospodarz

Chodzi tam i sam; zatrzaskując zamyka to jedne, to drugie drzwi, które ktoś od zewnątrz otworzy; wreszcie znużony położył się na zestawionych krzesłach, drzemiący. Pokój jest ciemny.

Wszystko już odtąd mówione półgłosem.

SCENA II

Gospodarz, Poeta, Nos, Pan Młody, Gospodyni, Panna Młoda

POETA

Spił sie, no!

GOSPODARZ

      Zwyczajna rzecz:

powinien mieć polski łeb

i do szabli, i do szklanki

— a tymczasem usnął kiep.

NOS

Do szklanki i do kochanki —

— chociaż nie — chociaż nie; —

rzecz mi się inaczej widzi,

coś mnie tak pod sercem rwie,

może z tego będzie co; —

wino, wódka — to nie to,

czynnik główny: ...miecz.

GOSPODARZ

Miecz — miecz, czynnik główny miecz.

POETA

Dziwna rzecz — dziwna rzecz;

połóżcie go spać.

PAN MŁODY

      Szarpie sie.

NOS

Widzi mi się, jestem w lesie;

uciekają drzewa precz....

PAN MŁODY

Czy cię nudzi?

NOS

      Wszystko nudzi,

wszystko mi się przykrzy już;

koło serca mi się studzi,

odleciał mnie Anioł stróż;

ino mi się widzi las

i te drzewa lecą precz:

wszystko hula: has, has, has.

PANNA MŁODA

To sie spił.

POETA

      Ciekawa rzecz.

GOSPODARZ

Wszystko zawsze jest ciekawe,

wszystko interesujące.

PAN MŁODY

Własny ton, muzyka duszy;

ton, przez który dusza krzyczy.

POETA

Ciszej — czegoś sobie życzy.

NOS

Kapkę wina, w gardle suszy.

POETA

Masz —

NOS

do Poety

      Znam, znam: evviva l'arte,

życie nasze nic niewarte:

kult Bachusa i Astarte.

Ha! trza znosić Fata, Los,

konsekwentnie próżny trzos;

o Wielkościach darmo śnić,

trzeba żyć, trzeba żyć. —

Bonaparte, ten miał nos.

GOSPODARZ

ze swego miejsca

Gdzieżeś ty się tak uwinoł,

ledwo drugi dzień wesela,

jużeś powalony z nóg.

NOS

Chciałem, żebym w tłumie zginął,

żeby się tak zniwelować,

zanurzyć się po szczyt głowy

w ten świat zdrowy;

indywidualność zdusić,

do prostoty się przymusić,

ale cóż, kiedy natura

rozśpiewała moją duszę;

mimo żem chciał się pogłębić,

na plan pierwszy wstąpić muszę —

czuję! psiakrew, serce czuję...

POETA

Nie żarty, choroba serca;

po cóż pijesz?

PAN MŁODY

      Niebezpieczno,

ach, to już prawie szaleństwo.

GOSPODARZ

mrucząc

...A jednak i to... męczeństwo:

żyć z tą pustką w duszy wieczną.

NOS

Piję, piję, bo ja muszę,

bo jak piję, to mnie kłuje;

wtedy w piersi serce czuję,

strasznie wiele odgaduję:

tak po polsku coś miarkuję

szumi las, huczy las:

has, has, has.

Chopin gdyby jeszcze żył,

toby pił —

has, has, has,

szumi las, huczy las.

POETA

Połóżże się na kanapie,

jak się wyśpisz, pójdziesz w tan.

NOS

Tańcowałem z Morawianką,

nikt jej nie chciał w taniec brać,

przecie mnie na litość stać:

ona chłopka, a ja pan,

jak się prześpię, niech poczeka.

GOSPODARZ

majacząc

Sen — sen: — niech poczeka tam;...

długa droga i daleka,

jedzie drogą wielki pan...

POETA

do brata

Coś się marzy — — ?

GOSPODARZ

      I ja śpiący.

GOSPODYNI

do męża

Podź na łóżko, zgotowione.

GOSPODARZ

Nie — zostanę tu w fotelu.

ku Nosowi

He, dobranoc, przyjacielu,

tych prawdziwych już niewielu.

NOS

układa się na sofie; do Pana Młodego

Całowałem Morawiankę,

a trzymałem flaszkę w łapie;

flaszka mi się przechyliła

i czuję, że wino kapie;

szkoda wina; — w tym przyczyna,

że trzymałem flaszkę w łapie;

chciałem wyjąć korek, a tu

korek coraz na spód idzie;

myślę sobie, daj go katu,

wyciągnę korek za włos,

za włos długi Morawianki,

a ona poszła po szklanki;

no, ale się jakoś stało,

że wypiłem flaszkę całą

i... musiałem wypić włos!

i to mnie tak rozmarzyło,

żem się kochać począł naraz —

chcę całować drugi raz

i tutaj nowy ambaras,

bom runął jak, jak — jak głaz.

PAN MŁODY

Pamiętaj na drugi raz:

wprzód całować, potem pić.

POETA

Wprzódy zmarnieć, potem żyć.

GOSPODYNI

A podźcie juz, niechże śpiom.

NOS

Tom te rom tom, tom, tom, tom...

PANNA MŁODA

Ostawcie ich, podźcie już.

POETA

Ciekawy stan takich dusz.

PAN MŁODY

My jeno znamy połowę

o sobie — któż resztę wie — — ?

POETA

Gdzie to człowiek chadza w śnie:

straszno tam, tutaj źle;

prawie co dzień myślę o tem:

jak to długo może trwać — ?

NOS

Na ten temat myślę co dzień;

jak się wyśpię, powiem mowę —

chce mi się okrutnie spać,

najlepiej na ten temat śpię.

PAN MŁODY

Całe ciało zlane potem.

POETA

Trza mu suknie insze wdziać.

NOS

Wieczność — czy tak rozumiecie — ?

Nieskończoność — hej, gdzieś, hej —

ty mi, panno, wina lej;

spłyniem, inni po nas przyjdą.

GOSPODARZ

Czy oni już raz stąd wyjdą!

Nie tłuczcie się — ruszaj tam,

chcę mieć spokój, chcę być sam.

NOS

Spłyniem, inni po nas przyjdą;

uciekajcie, kysz, a kysz —après nous le déluge.

Nos zasypia na sofie, Gospodarz na fotelu i krzesłach i tak już śpiący obaj pozostają.

SCENA III

Czepiec, Muzykant we drzwiach wejściowych

CZEPIEC

Durny gajdusie,

piniądze tobyś chcioł brać?!

MUZYKANT

Nie gawędźcie, gospodorzu,

połóżcie się spać;

niech se potańcują inni.

CZEPIEC

Psiekwie — mieście grać powinni;

to mnie kazujecie leżeć,

jagem wom zesypoł piniądze. —

Patrzyć! — jak wom pyski spiere.

Będziecie czy nie będziecie grać — ?

MUZYKANT

Nie gawędźcie, gospodorzu,

połóżcie się spać;

niech se potańcują inni.

CZEPIEC

Psiekwie — mieście grać powinni.

MUZYKANT

Szóstkeście dali,

juześmy wom przegrali;

niech se potańcują inni.

CZEPIEC

Psiekwie — mieście grać powinni.

SCENA IV

Czepiec, Czepcowa

CZEPCOWA

Dejze pokój —

cóz ci ta o głupie granie;

zastępujesz ta komu.

CZEPIEC

Następ — jo im sprawie lanie.

CZEPCOWA

Pojdze do dom, boś ochlany.

CZEPIEC

Caf się, babo — jo pijany?

Szuruj do domu!

Skrzypkowie, jo mom rękę silno,

moze wicie — po dobroci.

CZEPCOWA

O cóz to ci — o cóz to ci?

CZEPIEC

Następ, ja im sprawie lanie.

CZEPCOWA

Dejze pokój.

CZEPIEC

      Psie gazdonie,

pokil mówię po dobroci.

SCENA V

Czepcowa, Gospodyni

CZEPCOWA

Was ta śpi.

GOSPODYNI

      Mój ta śpi.

CZEPCOWA

Telo z tym Weselem zachodu.

GOSPODYNI

Niech sie ta pocieszom z młodu.

CZEPCOWA

Juści, ino tylecka człowieka,

co sie nawesołuje z młodu;

późni ino cięgiem narzeka:

tego szkoda, tego szkoda...

GOSPODYNI

Tak ta, jak ta, jak sie co da.

CZEPCOWA

Ale piknie sie odbywo.

Ino to miastowe państwo

patrzy sie, patrzy, a poziwo;

widać to niewyspane cy jakie;

poziwo, a nie odydzie;

widać im sie szyćko udało; —

a naprzyjezdzało niemało.

GOSPODYNI

Tylo ozrywki w cały bidzie.

SCENA VI

Rachel, Poeta

RACHEL

Ach, panie, jak to piękna dla pana

chwila — ja panu oddana;

a że to tak przemija

i ani się pan coraz zbliża,

ani ja, bo ja wciąż nieśmiała.

POETA

Pani by tam stała i stała

na tym wichrze...

RACHEL

A, ten pęd; a potem te głosy coraz cichsze —

coraz dalsze — i ta muzyka bliska,

i te wszystkie na sadzie zjawiska,

którem ja widziała —

a że to tak przemija;

że my się rozejdziemy

że się wzajem zapomniemy,

to jest, pan mnie zapomni,

i jak się Rachel oprzytomni,

to będzie marzyć

i może będzie smutna.

POETA

To będzie pani kontenta,że myśl tak upornie zajęta

smutkiem — a Smutek to Piękno.

RACHEL

A jak struny sie jakie rozpękną

i zacznie grać ten żal.

POETA

Wtedy pani weźmie szal

i przystanie jak Polymnia w ogrodzie,

i pomyśli — — jaki krój jest w modzie,

jak się ubrać, mając pójść na bal

lub do koncertowych sal,

a tam — to się spotkamy.

RACHEL

No a cóż ten serdeczny żal

i ta na moim czole chmura — ?

POETA

A od czegóż jest literatura ?

to wejdzie w sztukę;

w jakiejkolwiek formie, ale wejdzie:

czy jako sonet, czy liryka,

czy feleton powieści.

RACHEL

      A moja muzyka

serca — prawie miłość do pana

najszczersza — — ?

POETA

Ta będzie najszczerzej oddana,

co do wiersza.

SCENA VII

Haneczka, Pan Młody

HANECZKA

Dziękuję ci, panie bratku,

tak mi dobrze było tańcować.

PAN MŁODY

Dobrze, kwiatku?

HANECZKA

Jakem sie zaczęła kręcić

tak w kółeczko, tak w kółeczko,

takem i chciała pocałować

drużbę.

PAN MŁODY

      Dziecko?!

HANECZKA

No a wy, to sie całujecie

nie jak dzieci.

PAN MŁODY

My jako poeci,

to nam, to niby uchodzi,

to się inaczej rozumie.

HANECZKA

A ja to w sobie zatłumię?

Niechże przecie sie wyszumię

w czułości dla tych Krakusów.

PAN MŁODY

Wszystko dobrze, prócz całusów

HANECZKA

Całus nie jest żadną stratą.

PAN MŁODY

Drużbowie za głupi na to.

HANECZKA

To tak mówisz na ostatku!

PAN MŁODY

Nie trza, kwiatku!

SCENA VIII

Poeta, Maryna

POETA

Coraz piękniej — pani sama.

MARYNA

Pięknieję w tej samotności;

pan już, widzę, przypiął skrzydła,

pan już upoetyzował chwilę

i dom cały, wesele i gości.

POETA

Tak — już wszelakie straszydła,

cały raj fantastyczności

zimaginowałem żywy.

MARYNA

No i stał się pan szczęśliwy,

miarkując talentu tyle;

a my co — my nie poeci; —

czy nie uważa pan, że nad nas leci

jakaś kaskada czułości,

że się nam na oczach świeci,

jakbyśmy już coś widzieli — ?

POETA

Może, to może być,

że staliście się anieliprzez tę noc nieprzespaną,

przetańczoną, przegraną

a dalej co — ?

MARYNA

      Myślę właśnie,

co dalej z anielstwem począć —

że do wozu się koniki zaprzągnie,

my siądziemy — lokaj trzaśnie

z bicza — i wszystko...

POETA

      Jak z bicza trzask zgaśnie.

MARYNA

No ale któż

ten ton tak wysoki uciągnie??

Tam poza mną, jak stałam

przy skrzypku — wysłuchałam:

mówili o Polsce chłopi

i mówili wcale rozsądnie i szczerze:

że tego, tamtego trzeba bić,

że się nie trzeba dać, że trzeba jakoś żyć,

że dłużej tak nie może trwać,

i, wie pan — jakoś temu wierzę,

że to było rozsądnie i szczerze.

POETA

Że jakby przyszło do czego...

MARYNA

      Kiedy!?

POETA

Bo po co się to ciągle skarżyć biedy:

po co myśleć.

MARYNA

      Rzeczywiście, po co —

POETA

A za popędem idąc...

MARYNA

      Jak kto! —

POETA

Oni i my — my i oni,

na wyścigi — kto kogo przegoni!

MARYNA

A pan na Pegazie na chmurze.

Mnie się zdaje — że coś jest...

POETA

Tam?!

MARYNA

Tam — tu! — w całej polskiej naturze

przemiana.

POETA

      Obserwacja?

MARYNA

      Ja wróżę.

POETA

Ach, wierzę pani, i ja też przemieniony,

a jeszcze sobie nie wierzę

i choć wszystko pani mówię szczerze,

to przed sobą prawdę własną kryję

i we mgle jakowejś żyję.

Tyle się podłości i głupoty

koło mnie wlokło jak psów,

czepiało się moich rąk,

czepiało się moich nóg;

z tylum już zawracał dróg

dla mgieł, dla nocy, ciemności!

Oszaleć — bo wszędy czuję

ten ustrój poetyczności

i wszystko we mnie tańcuje:

mgły i smutek, i podłości —

i na skrzydłach mi cięży

ciężar jakby cudzych łez:

ktoś płacze

i łzy się do mojej duszy

czepiły — skrzydeł nie ruszy

mój Duch, bo spętany.

Słyszałem, jakby gdzieś nad nami

w górze, czy u stropów, czy chmur,

ktoś rzewnymi płakał łzami.

MARYNA

Co panu jest, co panu jest,

niech pan idzie ochłonąć na dworze,

na wichrze.

POETA

      Tam! tam gorze

jeszcze więcej — tam mnie porywa

ten sad, gdzie drzewa ogromnieją

i ponurość się rodzi straszliwa

z krzewów i pni, i liści — co rdzewieją

w ciemni, jak majaki

spokojnych Słowiańskich Bogów.

MARYNA

— A, prawda się jak oliwa

zbiera; — cóż to pana boli?

myśl — ?

POETA

      Ta myśl mnie boli: —

jest ktoś, co mnie wiąże do roli,

i ktoś, co mnie od roli odrywa;

jest ktoś, co mi skrzydła rozwija,

i ktoś, co mi skrzydła pęta;

jest ktoś, co mi oczy zakrywa,

i ktoś, co światło ciska;

jest jakaś ręka święta

i jest dłoń inna, przeklęta;

jest Szczęście, co się ze mną mija,i Nieszczęście, które mnie tuli.

MARYNA

Że to pan wszystko tak pamięta,

że pan tym wszystkim tak się czuli.

SCENA IX

Czepiec, Kuba

CZEPIEC

Pódzies, smyku! pódzies, zdybiu!

KUBA

Dejciez pokój, panie wójcie.

CZEPIEC

Nie kręć się tu pod nogami,

tu starszeństwo ino sami.

KUBA

A jo coś wim i pedziołbym,żebyście się nie ciskali.

CZEPIEC

Co...?

KUBA

      Wy macie pójść kajś z nim.

tu wskazuje Gospodarza

CZEPIEC

wskazując

Z tym...

KUBA

wskazując

      Co śpi.

CZEPIEC

      Ka?

KUBA

      Na Moskali!

CZEPIEC

Co, ja z nim, z tym, co śpi — — ?!

KUBA

Cyt, jemu sie cosik śni;

był u niego jakiś pon,

bary mioł jak chlebny piec.

CZEPIEC

Jakiś bardzo znakomity pon,

jeźli bary mioł jak piec.

KUBA

Zajechał konno w podwórze,

a potem, jak se pogadali

z tym, co śpi — pon Jaśka wzion;

Jasiek zaraz konia spioni zakrzyknął: bić Moskali!

Myśmy dwa ze Staskiem stali.

Jesce wam i to powtórzę,

jak oni tu sie zgodali...

CZEPIEC

A ten pon — — ?

KUBA

      Gość z Ukrainy,

jakiś okropnie bogaty,

straśnie polskie robił miny.

CZEPIEC

Stary — ?

KUBA

      Pono setne laty. —

Mówili o jakisi rzezi, krwi —

że trza objezdzywać dwory;

pon był do szyćkiego skory,

tak się prędziuśko zmówili,

że jak stary już skońcyli,

tośmy ledwo odskocyli

ze Staskiem ode drzwi

i niby to, ze trzymomy siwka.

CZEPIEC

Koń był siwy — ?

KUBA

      Jak śnig, mliko,

a czaprak pozłocisty.

CZEPIEC

Czy to nie jakosi podrywka,

czy Czart może ze mnie drwi?

Kto go więcej widzioł?

KUBA

      Nik.

CZEPIEC

Staszek: bajok, a ty: śpik.

KUBA

Nie wierzycie? — jest podkowa,

bo koń złotem był podkuty;

oddarła sie i jo naloz.

CZEPIEC

Gdzie jest?

KUBA

      A oddałem zaroz,

a matuś schowali do skrzynie.

CZEPIEC

Schowali podkowę do skrzyni — ?

nikomu nie pokazali;

jak na dobrom gospodynie.

dobrze — to sie nawet chwali.

Ale Szczęście! — Jo już wim,

trza, żebyśmy poszli z nim.

Słuchaj, Kuba, pódź ty ze mną,

bo jest ciemno.

Bedzies świciuł, zbierema się!

z gestem w stronę Gospodarza

Czekajcie! Rozmówiewa sie!

SCENA X

Czepiec, Dziad

CZEPIEC

nastąpił we drzwiach na wchodzącego

A cóżeś za...!

DZIAD

      Panie wójcie!

CZEPIEC

Ni mocie ka? W drodze stójcie?!

DZIAD

A strzeżcie sie — zmiłujcie sie —

tak sie rozpytujom chłopy,

jakby się co miało dziać:

chcom sie do żelastwa brać.

CZEPIEC

Stanie sie, co ma sie stać.

DZIAD

Jasiek cosi po wsi gonił

konno — w okna wszystkim dzwonił.

CZEPIEC

Czy ja spał, gdziem ja był!

DZIAD

Wyście, panie wójcie, pił.

SCENA XI

Czepiec, Gospodyni

GOSPODYNI

Mój ta śpi...

CZEPIEC

      Wasz ta śpi...

GOSPODYNI

Tyla sie naciskoł, szumioł,

zwymyśloł het dookoła.

CZEPIEC

Mówił co i ciekawego?

GOSPODYNI

A kto by ta co rozumioł?

CZEPIEC

To może co będzie — hę?

GOSPODYNI

Tylo z tego, co z niczego;

kajś sie zbiroł, kajś sie broł,

moze by był kogo proł.

CZEPIEC

Moze by nie było źle?

GOSPODYNI

Moze byście chcieli ś nim

konno lecieć?

CZEPIEC

      Konno, gdzie — !?

GOSPODYNI

Jo to wim?

CZEPIEC

A mówił tyz więcy co?

GOSPODYNI

      Jo to wim?

CZEPIEC

Kto jak kto — ale jo!

SCENA XII

Radczyni, Dziennikarz

RADCZYNI

Panowie macie tak wiele

absorbującej pracy — a Wesele

zwabiło pana.

DZIENNIKARZ

      Rad jestem

od głupstwa oderwać się chwilę.

RADCZYNI

Pańska praca: rzecz serio,

a pan takim przekreśla ją gestem,

tak ją wspomina niemile,

tę rzecz serio.

DZIENNIKARZ

      Rzeczy serio nie ma;

wszystko jest prowizoryczne:

przekonania, opinie, twierdzenia.

RADCZYNI

Jednak Prawda — ?

DZIENNIKARZ

      Nawet Prawdy cienia!

RADCZYNI

To tak zależy od człowieka:

ale gdy pan sam ucieka

z posterunku — —?

DZIENNIKARZ

      Pani, to akcyza:

„Placówka” — imaginacja;

Danaid zbyteczne trudy.

RADCZYNI

— — A to pan bywa wiele — ?

DZIENNIKARZ

      Tak z nudy.

Człowiek się tak w młyn zamiele,

że bywam, i bywam wiele;

wist, partyjka, kolacyjka,

bliscy, dalsi przyjaciele.

Z biegiem lat, z biegiem dni

ten umarł, tamtego brak;

człowiek sobie marzy, śni,

a z nudów przywdziewa frak —

przyjechałem na wesele

i choć mi niejedno wspak,

jakoś, jakoś dobrze mi.

SCENA XIII

Radczyni, Panna Młoda

RADCZYNI

No, moja ty urocza panno młoda,

jakże wy sobie będziecie żyli?

PANNA MŁODA

A tak-ta, tak-ta, co jo wim,

jescem sie nie zgodała ś nim.

RADCZYNI

Ja wiem, że twoja uroda

niejedną trudność przesili,

żeś sobie młoda;

no, ale o czym wy będziecie mówili,

jak tak nadejdzie wieczór długi:

mówić się nie chce, trza przesiedzieć;

on wykształcony, ty bez szkół —

PANNA MŁODA

Po cóz by, prose pani, godoł,

jakby mi nie mioł nic powiedzieć,

po cóż by sobie gębę psuł?

SCENA XIV

Panna Młoda, Marysia

MARYSIA

Cieszę się, a myślę sobie,

że ci będzie, siostro, żal.

PANNA MŁODA

Czego żal?

MARYSIA

Jakeś do pola ganiała

krasą i siemieniatke;

jageś jesce była mała

i ty, i Hanusia, i ja,

byłyśmy razem doma,

że ci sie zacnie bez stajnie;żeś kole niej wyrosła zwycajnie

i bez cały ty wsioski roboty,

bez tego harowanio;że jak ty bedzies panią,

cieszę sie, a myślę sobie,

że ci będzie, siostro, żal.

PANNA MŁODA

Czego żal — —?

MARYSIA

Że ci sie będzie cniełobez tatusia, bez nos,

bez tych płotów, bez ogroda;

że choć sie chłopem uciesys,

jesce tu płacząca przylecis,

bo tutok duszę mos,

bo tu sie serce przyjęło,

a tam ci będzie samotno

i bez to ci będzie markotno,

i bez to ci będzie żal.

PANNA MŁODA

Mało szkoda, krótki żal.

MARYSIA

A teraz ty sobie chwal,

rumień się teraz i pal;

ale tutok dusza sie ostanie

i tutok twoje kochanie,

a tam ci będzie samotno

i bez to ci będzie markotno,

i bez to ci będzie żal.

SCENA XV

Marysia, Ojciec

MARYSIA

Tatuś sie Weselem cieszą...

OJCIEC

Niech sie bawią, niech sie weselą;

tela tego, co te parę dni —

a potem, jak sie pobierą,

to już mnie do nich nic,

niech se ta na swoich żarnach mielą,

jako chcą — nie moje prawo.

MARYSIA

Ale tatuś nam pomogą z tą sprawą

grontów — do tej upłaty — ?

OJCIEC

Jo patrzę swego — jo niebogaty;

posłaś, toś posła;

cy tam za tego, cy za insego:

telo, co byś sie wyniosłana tamten świat.

MARYSIA

Może byście byli więcej rad,

żebym za pana sie wydała,

jak mię to przed laty chcioł — ?

OJCIEC

Ten, co umarł; — ostał swat,

boś sie przez Wojtka swatała,

i swat ciebie wzioł.

MARYSIA

A ja swata pokochała,

a dzisiok, jak sie Jaga wydałai ja sobie moje przypomniała

o tym zmarłym przyjacielu,

jakem sie to ś nim poznała

na Hanusinym weselu —

zrobiło mi sie markotno,

nie wiem czego —

przecie wolałam mego —

chyba, że onemu samotno.

OJCIEC

Ka twój mąż?

MARYSIA

      Już legnoł, śpi,

zmęcony — a kazał mi tu być,

tom przyszła — a nie wiem, po co;

nic tu dla mnie, a tu ide,

że tu tańczą — jak przed laty:

kiedy do mnie przyszły swaty

i od chłopa, i od pana,

a ja byłam zakochana.

OJCIEC

Idze ku nim.

MARYSIA

      Ino patrze:

jak te druhny coraz bladsze

z umęcenia, a kręcom sie,

nie ustanom, radujom sie.

OJCIEC

Potańcuj se.

MARYSIA

      Ino patrzę...

OJCIEC

Płaczesz — — ?

MARYSIA

      Tak się w oczach mgli,

wszystko widzę coraz bladsze.

SCENA XVI

Poeta, Panna Młoda

POETA

Panna młoda — ze snu, z nocy?

PANNA MŁODA

A sen to miałam,

choć nie spałam,

ino w taki ległam niemocy...

POETA

Od miłości panna młoda osłabła.

PANNA MŁODA

— — — — — — — — — — — —

We złotej ogromnej karocy

napotkałam na śnie diabła;

takie mi sie głupstwo śniło,

tak sie ta pletło, baiło.

POETA

I od razu diabeł jak z procy,

i od razu kareta złota?

PANNA MŁODA

A tak-ta na śnie, nie dziwota,

że sie jakie byle co zwidzi;

niech ino pon nie szydzi,

bo pon, to po dniu zdziwuje,

jesce wsady rozgaduje,

jakby cejco — choć ni ma co.

POETA

Są tacy, co za to płacą;

że z jednego takiego bajania

można sobie powóz sprawić

i zestrojonego diabła,

i ogromnie wielu gapiów zabawić.

PANNA MŁODA

Od tańcenia takem osłabła...

Śniło mi się, że siadam do karety,

a oczy mi sie kleją — o rety. —

Śniło mi sie, że siedzę w karecie

i pytam sie, bo mnie wiezą przez lasy,

przez jakiesi murowane miasta

,,a gdzież mnie, biesy, wieziecie?”

a oni mówią: „do Polski” —

A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?

Pon wiedzą?

POETA

      Po całym świecie

możesz szukać Polski, panno młoda,

i nigdzie jej nie najdziecie.

PANNA MŁODA

To może i szukać szkoda.

POETA

A jest jedna mała klatka —

o, niech tak Jagusia przymknie

rękę pod pierś.

PANNA MŁODA

      To zakładka

gorseta, zeszyta trochę przyciaśnie.

POETA

— — — A tam puka?

PANNA MŁODA

I cóz za tako nauka?

Serce — ! — ?

POETA

      A to Polska właśnie.

SCENA XVII

Poeta, Pan Młody

PAN MŁODY

Takie zimno bardzo rano;

noc tę dzisiaj nieprzespaną

zapamiętam długie czasy.

POETA

Zapewne, noc to poślubna,

ta jest zawsze siłopróbna.

PAN MŁODY

Trochę to, co inne jeszcze.

Ujęły mnie jakieś kleszcze

przestrachu, ogromne grozy.

Uląkłem się nagle prozy,

jaka jest we fantastycznym świecie:

że to, co jest tu przed nami żywe,

tak się nagle wiatrem zmiecie;

że my próżno wyciągamy ręce

do widziadeł — bo to są widziadła,

i tak mi fantazja zbladła,

bo już się była układła

do snu we widziadeł lesie.

POETA

A mnie to znowu teraz niesie

ten wicher z nocy.

Określiłbym to tak, że dusza pnie się

po skale stromej w górę

i wie — wie, że stanie tam!

Taka pewność sił, tę teraz mam!

PAN MŁODY

I to wszystko na żart — — ?

POETA

A ot tak, jak leci czart

po nocy — nie zeszła jeszcze noc.

PAN MŁODY

A trafiaj ty orły z proc,

ja wolę gaik spokojny,

sad cichy, woniami upojny:

żeby mi się kwieciły jabłonie

i mlecze w puchów koronie,

i trawa schodziła zielona,

kręciła się przy mnie żona,

żebym miał kąt z bożej łaski,

maleńki, jak te obrazki,

co maluje Stanisławskiz jabłoniami i z bodiakiem

we złotawem słońcu takiem...

żeby mi tam było cicho, spokojnie,

a jeśli gwarno i rojnie,

to od brzęczących pszczół, błyszczących much.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

SCENA XVIII

Poprzedni, Czepiec

CZEPIEC

w kożuchu, z wielką kosą w ręku

A moi panowie tu.

PAN MŁODY

      Kosa!

Jaka piękna.

CZEPIEC

      A bo nastawiona.

PAN MŁODY

Prawda, ostro najeżona,

jak do bicia — cóż to będzie z tego?

CZEPIEC

Ano nastawiona do użycia,

ale to wy, panowie, nie wicie,

jak widzę — co sie gotuje.

POETA

Cóż to Czepiec mówią — czy do brata

jaka sprawa?

CZEPIEC

      Ano właśnie: Sprawa.

PAN MŁODY

Rzecz ciekawa —

POETA

      Rzecz ciekawa,

PAN MŁODY

Cóżeście to niby mieli,

żeście tak nagle wlecieli — ?

CZEPIEC

Ej, pon jakby ślepy, ślepiec;

nie do panam szedł.

POETA

      No, Czepiec;

brat drzymie, budzić nie trzeba;

czy co ważne — — ?

CZEPIEC

      Ważno kosa.

POETA

Jeśli potrzebował do obrazu

kosy — postawcie ją w kącie —

jak się zbudzi...

CZEPIEC

      Aha, bratku, mom cie.

Juz sie obrazy skońcyły;

panom ino obrazy, płótna.

PAN MŁODY

Coś dziś u Czepca mina butna.

CZEPIEC

Pańska ta za rezolutna;

pon sie na mnie skrzywiom, jak rzekę,

że my sie nie rozumiewai na nic rozmowa nasa.

POETA

No pewnie, my do Sasa, wy do lasa.

SCENA XIX

Poprzedni, Gospodarz

CZEPIEC

podszedł ku śpiącemu i szarpie go za ramię

Hej, hej, panie — — — !

Cóz to pon śpią, trzeba wstać,

trzeba się do czego brać.

GOSPODARZ

rozbudzony, z fotelu i z krzeseł, na których leży

Cóż — wyście tu — któż hałasi!?

Gdzież Hanusia? Hanuś!

CZEPIEC

przywierając drzwi do izby

      Cicho,

nie potrza jej tu do rzeczy,

co chcę panu powiadać.

GOSPODARZ

Cóż mi kum do ucha skrzeczy,

o czym? — cóż z tą kosą, po co?

CZEPIEC

A tam ludzie sie szamocą

we wsi — tam sie garną, kupią;

może idą już — pon śpią!!

Zaspane ślipia.

GOSPODARZ

Co ty mnie tu — co wy, co to?

CZEPIEC

A spieszy mi sie z robotą,

juzem sie wycniół ze spania

i jestem gotów, i czekam

dalszego rozkazowania,

a pon sie nie wycniół i śpi.

GOSPODARZ

A wam co się z kosą śni — — ?!

CZEPIEC

Mnie sie nie śni, wstawaj pon;

boć kum pono rozkaz wzion

jakiś ważny, najważniejszy,

i papiry, czy tam co.

GOSPODARZ

Ja, papiery, rozkaz, czyj?

CZEPIEC

Myjze sie pon prędzej, myj —

niech po próżności nie stoję,

bo mi próżno mitręga i wstyd.

Pon mają pójść razem z chłopami,

a chłopi tu wsioscy już som

gotowi — i stoją tam!

Zbierają się kole studnie z gościeńca

i przywalą się tu do dziedzieńca,

jak się poszarzeje świt.

GOSPODARZ

Zachodzę, zachodzę w głowę...

CZEPIEC

Tam w Krakowie już wszystko gotowe.

GOSPODARZ

Coście, kumie, coście, chłopie,

zbajczyli przez długą noc? —

Ja z Wami?

CZEPIEC

      Wy z nami!

GOSPODARZ

A wy wszyscy z kosami...?

CZEPIEC

Jak się patrzy, ostrzem tak.

GOSPODARZ

Jakiś znak?

POETA

      — — Jakiś znak?

CZEPIEC

Zbierajcie się, póki czas,

byśwa byli radzi z was,

a nie stójcie jak te ćmy

albo kpy;

co kto ma, do ręki brać,

na podwórze wyjść i stać;

tam już ludzie som,

co sie sami rwiom:

chłopi, tak! A chłopi, tak!

POETA

— Jakiś znak.

GOSPODARZ

      Jakiś znak!

CZEPIEC

Panowie, jakeście som,

jeźli nie pójdziecie z nami,

to my na was — i z kosami!

GOSPODARZ

Wy, a jako — ?

POETA

      Wiecież, kto my!?

Co wy o nas wiecie — nic.

CZEPIEC

O, pon, widno, niewidomy;

widać, że nie znacie nas.

PAN MŁODY

Widzę, żeście krwi łakomy;

jeno że na krew nie czas.

CZEPIEC

Hej, pan młody, hej, pan młody,

wyszczezyły mu się gody,

to mu ino w myśli wczas.

GOSPODARZ

A! wstydzę się waszych słów,

choć mi radość z waszych lic.

CZEPIEC

Wyście bo to żarnych świc

rozpalili z naszych lic.

Panie, a cy pon pamięta,

jak pon szeptoł nieraz w noc,

co mówiła Panna Święta,

jako w nas jest wielga moc,

jako że moc jest zaklęta,

że sie kiedyś opamięta...

Wyście to pożarnych świc

rozpalili z naszych lic.

PAN MŁODY

A wy zaraz w rękę nóż.

CZEPIEC

A cóż czekać, cy jo tchórz?

GOSPODARZ

Kumie, miarkujcie się w słowie.

CZEPIEC

A kiej słucho, niech sie dowie.

PAN MŁODY

Gębą toście bardzo harny.

CZEPIEC

Kręć pon ino próżne żarny,

poezyje, wirse, książki,

podobajom ci sie wstążki,

stroisz sie w te karazyje,

a jak trza sie mirzać z czego,

to pon w sobie szyćko skryje.

POETA

A przecież się nic nie dzieje.

CZEPIEC

A toć przecie wciąż mówicie,

jeśli rozumiem co z tego;

ponoć nawet pierwsi wicie:

to rzecz wielka?

GOSPODARZ

      Jaka?!

CZEPIEC

      Dnieje!!!

POETA

Dnieje, tak, to tam szaleje

ta majaka z chmur i mgły,

ta majaka, co sie wieje

ponad łan.

PAN MŁODY

ku oknu

      Na liściach skry.

Opalowa rosa spływa;

przesiewa się w dyjamentach

z drzew, jak wiszar w skalnych pętach. —

Cud!

CZEPIEC

      Pon ino widzisz pchły,

pchły, świecidła, rosę, ćmy,

a nie chcesz znać, co som my:

że w nas dnieje, dusa świci,

że zarucko kur zapieje,że na nas czekają w mieście,

że nas tu jest ze dwiedzieście

z kosom, cepem, żelaziwem

i że to, to nie som sny.

POETA

Co on mówi? A to dziwne,

bo mi się to dziś marzyło:

jako dramat, jako sen.

PAN MŁODY

Co za temat!

POETA

      Chłopska krew

i ten jego pański gniew.

GOSPODARZ

Nas czekają? — Was czekają?

Zaraz — coś to — coś tu było,

co już o tym mnie mówiło —

lecz kto, jaki...

CZEPIEC

      Ktoś tu był,

co przejechał duże światy,

ponoś kajsi z Ukrainy;

przywiózł hasło cy papiry,

rozesłać kazał wiciny

a są tu za progiem ludzie,

mogą świadczyć, jak z północka

słyszeli brząkanie liry.

POETA

do brata

Liry brzęki po północy,

jakeś ty leżał w niemocy,

ja słyszałem.

PAN MŁODY

      Ja słyszałem

od podwórza, z tego sadu.

POETA

Z tego sadu, spod jabłonki,

ale sobie myślę: mrzonki —

może ktoś się ubrał w dzwonki?

GOSPODARZ

A był także jakiś taki —

był też inny — nie pamiętam —

ale mi coś świta —

CZEPIEC

      Pany —

wyście ino do majaki;

niechże który wyjrzy w pole,

co sie widzi hań na dole,

kandy jest krakowsko ścizka.

POETA

wychodzi

I stąd widzieć, bo to z bliska;

trza zobaczyć.

SCENA XX

Pan Młody, Czepiec, Gospodarz

PAN MŁODY

      Po cóż gniewy?

takiście są rozpaleni.

CZEPIEC

A tam, panie, się rumieni;

na powietrzu słychać śpiewy.

PAN MŁODY

Wyście, Czepiec, w gorącości,

to wam się coś marzy, dzwoni.

CZEPIEC

Panie młody, tam ktoś goni,

tyle chłopa, tyle koni,

idź pon ujrzyć.

PAN MŁODY

wybiega

      Co tam znowu?

SCENA XXI

Gospodarz, Czepiec

GOSPODARZ

Kum pijany — ja pijany.Ładnie wam tak z kosą w dłoni.

CZEPIEC

Psiakrew — — jo mom stać,

a tu ludzie chcom się rwać.

Podźcie, chłopcy — Kasper, podź!

Stańcie se tu kole proga.

Uchylił był drzwi nawołując; wchodzi dwóch parobków z nastawionymi kosami; z tych Kasper w stroju drużby. Stają na warcie: jeden przy drzwiach w głębi, drugi u drzwi weselnych.

SCENA XXII

Gospodarz, Czepiec, Parobcy

GOSPODARZ

do Kaspra

Zamknij, niech nie lazom baby.

A więc co to — co to, co — ?!

CZEPIEC

Któż to u was był — no kto?

Jeźli mos pon w sercu Boga,

to sie z nami zgódź.

GOSPODARZ

Czekaj, czekaj, coś mi świta:

ktoś był u mnie, mówisz kum

taki w głowie słyszę szum —

nie pamiętam, myśl ukryta

nie może się dobyć z głębi — —

coraz innych myśli tłum...

CZEPIEC

Pon se ino serce ziębi

tym myśleniem, sumowaniem:

boby sie pon usroł na niem.

SCENA XXIII

Poprzedni, Pan Młody

PAN MŁODY

we drzwiach

Stado mi białych gołębi

wyfurknęło przed sam nos,

że aż Jaga krzykła w głos;

powietrze się od nich kłębi.

Jaga, podź no!

KASPER

u drzwi weselnych

      Nie trza Jagi.

Tu sie ważne grajom sprawy;

podź ta pon, boś tu ciekawy,

ino nie trza żadnych bab.

SCENA XXIV

Poprzedni, Panna Młoda

PANNA MŁODA

szarpła drzwi silnie i wchodząc odpycha Kaspra

Pódzies, selmo, jakiś drab!

Bedzies mi tu groził wniść,żeś se wraził w rękę żyrdź,

kces kim rządzić, taki cap —

wraź se jeszcze na łeb ćwirć!

PAN MŁODY

Cóż ci o to?

KASPER

      Jasna pani!

Poszłabyś sie przespać ś nim.

PANNA MŁODA

Wyście wszyscy niewyspani,

w izbach swąd, a we łbie dym.

SCENA XXV

Poprzedni, Poeta

POETA

wbiegając

Huragan się czarnych wron

zerwał z pola, gdzieś z tych stron,

i z krakaniem wielkim goni;

taki był głęboki ton

w tym krakaniu czarnych wron,

jakby jakiś niosły plon

we łbach.

GOSPODARZ

      Bracie — nie to.

POETA

Na chmurach się dziwy stroją.

PAN MŁODY

ku oknu

Z daleka już widać róż;

przypatrz się, tak oczy zmruż:

co za gra tych pierwszych zórz!

POETA

Z chmur się stawia jakby tron

i jakieś zjawiska skrzydeł

koło tronu.

CZEPIEC

      Widzioł pon!

SCENA XXVI

Poprzedni, Gospodyni

GOSPODYNI

wchodząc żywo

Słyszcie, chłopy, podźcie patrzeć,

jakieś wojsko w ogniu stoi.

Całe pole pod Krakowem

od tych kosisków się roi.

GOSPODARZ

Ha! — już stoją!

POETA

      Tyś widziała —

muszę widzieć! płoniesz cała!

odbiegł, wiodąc za sobą Gospodynią

SCENA XXVII

Poprzedni, prócz Gospodyni i Poety

PAN MŁODY

Cóż wy tutaj?

PANNA MŁODA

ciągnie go ze sobą

      Podź sie patrz:

dają znaki, dają znaki!

PAN MŁODY

A cóż za świat jakiś taki;

to ciekawe, to ciekawe.

Wybiegają obydwoje.

SCENA XXVIII

Poprzedni, prócz Państwa Młodych, Poeta

POETA

wraca szybko

Słyszałem w powietrzu wrzawę,

coś jakoby głosy, śpiew,

ale wiatru zimny wiew

w coraz inną dmucha stronę

i co było już widome,

już, zdaje się, pojawione,

staje się nagle znikome;

umilka i cichnie śpiew,

przestaje się chylić krzew...

SCENA XXIX

Poprzedni, Pan Młody

PAN MŁODY

wraca pędem

Ze Zorzy się zrobiła krew:

taki sznur krwi wydłużony

ponad Kraków — krwawy pąs,

jakby wieża Zygmuntowska

miała we dwie strony wąs.

SCENA XXX

Poprzedni, Panna Młoda

PANNA MŁODA

wraca pędem

Ogromny przyleciał ptak,

hań se na ganecku siad,

taki ci ogromiec kruk.

Potem sie ze skrzydlich wag

uniósł, wzleciał, znowu spad,

potrzaskał gałązki brzóz,

strącił rosy gęsty deszcz

i posed — !

SCENA XXXI

Poprzedni, Gospodyni

GOSPODYNI

wpada

      Niech broni Bóg!!!

Cóz wy chcecie, co wy chcecie!?

Cózeście sie kosów jeni;

do Czepca

idźcież, kumie, haw do sieni,

boście całom noc nie spali.

KASPER

Coroz wiency nas sie wali.

SCENA XXXII

Poprzedni, wielu Chłopów z kosami i różną bronią, poubieranych jak do drogi

GOSPODYNI

Gwałtu rety, Boże chroń!

Kto wam wraził kosy!?

CZEPIEC

      Broń!!

Dejcie, matka, spokój dziś,

trza nam iść.

GOSPODARZ

      Trza nam iść.

Coś mi świta; — świta w polu.

Wszyscy widzą jakieś cuda.

Sen — sny: bajki — Myśl: kąkolu!

Precz, kąkolu, chwaście, precz. —

Niechże wymiarkuję rzecz:

ktoś był — kazał — co — ?

POETA

do Gospodarza

      Co, bracie,

w tobie się szamoce ból.

PAN MŁODY

do Panny Młodej

Mgły się już rozwłóczą z pól;

będzie ranek śliczny — Jaga,

wczoraj były wichry, burza,

dzisiaj wszystko się rozchmurza,

moja duszo, jużeś moja.

POETA

do Gospodarza

Mnie się w nocy zjawił duch:

na nim była czarna zbroja;

napadł na mnie tak obcesem,

krzyczał słowa, takie słowa,

wytężałem cały słuch.

GOSPODARZ

do Poety, a słuchany przez wszystkich

Tak mi cięży, cięży głowa.

To powietrza ranny wiew.

Czy to prawda, bracie drogi,

że oni tam jakiś śpiew

napowietrzny słyszą gdziesi?

POETA

A może we wichrach biesiśpiewają i pryszczą krew

na chmury — ?

PAN MŁODY

      Na niebie ruch.

GOSPODARZ

do Poety

Mówisz, żeś wytężył słuch —

bracie — skądś te słowa znam:

,,wytężać — wytężać słuch”.

SCENA XXXIII

Poprzedni, Haneczka, Zosia

HANECZKA

do Pana Młodego

Bratku, w niebie jakiś ruch,

jakieś wojny, jakieś dziwy:

gonitwy po chmurach konne.

ZOSIA

A powietrze takie wonne...

HANECZKA

Gonitwy po niebie konne;

rycerze jacyś ogromni

stoją równo w dwa szeregi

i dalekim łanem drzewców

godzą na się wielkim pędem.

PAN MŁODY

A to graniczy z obłędem,

tyle zwidzeń, dziwów tyle;

jak to człowiek z czego byle

wysnuje znaczące rzeczy.

HANECZKA

do Czepca

Ach, jaka to wielka kosa,

moiściewy, taka szczytna;

można by nią ciąć niebiosa

na płaty, jak sztukę płótna.

CZEPIEC

Nie daj Boże ciąć po niebie;

mowa jakaś bałamutna;

zjawi się w naszy potrzebie

nie bluźniercza, ale bitna;

panienka se rezolutna,

jesce nic o kosach nie wi.

HANECZKA

Jacyście wy, moiściewi,

dajcie no mi ją do ręki.

CZEPIEC

A to juz nie lo panienki;

Sprawa inso.

GOSPODARZ

do Poety, a słuchany przez wszystkich

      Sprawa, Sprawa!

Duch! — przez Boga — Duch — miarkuję:

Ta noc była: dziwna jawa —

miałem gościa — kto przeczuje? —

Była na dusze obława.

POETA

Widziałem rycerza w zbroi,

bracie, mówisz: Duch!

GOSPODARZ

      Mój bracie,

przyleciał Duch — ludzie moi!

Jeszcze w oczach, jak cień, stoi.

Przypominam, przypominam:

człowiek stary, z brodą siwą,

twarz owita w siwy włos,

w kożuchu ogromnym czerwonym

przyszedł tu.

STASZEK

który się przecisnął ku Gospodarzowi przez gromadę chłopów i bab w natłoku zebraną na izbie

      Przyjechał, wim,

trzymaliśmy konia razem z nim;

koń był biały.

KUBA

tuż za Staszkiem

      W siodle lira.

GOSPODARZ

Myśli zbieram, słuch naginam...

POETA

W siodle lira...

STASZEK

      Dwa pistolce.

GOSPODARZ

W mózgu kłuje — jakby kolce:

myśli zbieram...

CZEPIEC

do gromady otaczającej Gospodarza

      Myśli zbira.

GOSPODYNI

O mój Boże, jakiś chory —

GOSPODARZ

Lżej, opadła z piersi zmora. —

Słuchajcie — wytężcie słuch:

był u mnie Duch: Wernyhora!

WSZYSCY

Co ty mówisz, wszelki duch?!

GOSPODARZ

Oblatywał nocą dwory,

był spokojny, dziwnie silny,

dawał mi rozkazy, hasła,

a był w sprawach takich pilny,

nic w nim Siła, Moc nie gasła.

Spieszył się, wyleciał zara,

miał objechać liczne dwory

i miał wrócić do tej pory.

WSZYSCY

Tego rana?!

GOSPODARZ

      Tego rana.

WSZYSCY

I cóż rozkaz — — ?!

GOSPODARZ

      Wić posłana.

POETA

ku kosynierom

Boże, toście wy są z Wici?

CZEPIEC

A som ludzie rozmaici;

my ta wiemy od chłopaków,

co sie trzymali czapraków,

jak ta śkapa w dworcu stała.

STASZEK

Co sie szarpią, to kopała;

trzymaliśmy uzdki w łapach;

mnie i Kubie pyski sprała;

co za pon na takich śkapach!

GOSPODARZ

Wernyhora! — Wernyhora!

Obudziłem się ze snu —

kazał broń — broń kazał brać!

POETA

Lecieć?!

GOSPODARZ

      Nie — tu w miejscu stać.

Czekać, jak zapieje kur,

wytężać, wytężać słuch,

aż się pocznie słyszeć ruch

od Krakowa na gościńcu.

GOSPODYNI

z drugiej izby

Tyle luda na dziedzińcu.

PANNA MŁODA

we drzwiach

Sami swoi!

GOSPODYNI

z drugiej izby

      Som i z Toń.

Cała pod Krakowem błoń

pełna ludu, pełna kos!

POETA

Jakaś złuda.

GOSPODARZ

      Jakiś los.

POETA

Jakoweś wołanie duszy;

w tak długiej żyjemy głuszy.

PAN MŁODY

Jakiś błysk, jakiś dźwięk.

POETA

Jakieś serce krzyczy w głos.

CZEPIEC

A! pon słucho! A! pon zmięk!

POETA

Słuchać, słuchać, co to być ma — — ?

GOSPODARZ

Ma być słychać tętent, pęd.

POETA

Tętent konia.

HANECZKA

      Kto przyjedzie?

GOSPODARZ

Nie tu, ale na gościniec

wjedzie stary lirnik siwy.

HANECZKA

Wjedzie stary Wernyhora!?!

GOSPODARZ

I przeżegna lirą niwy —

wtedy trzeba się pokłonić,

potem siąść na koń.

POETA

      I gonić!

GOSPODARZ

Nie wiem — potem co — tajemno

potem świt...

POETA

      Jeszcze mrok, ciemno.

Jeszcze świt daleki, z dala

łuna zorna się zapala,

świt...

CZEPIEC

      Ma zapiać trzeci kur.

GOSPODARZ

Tak, na znak.

POETA

      Te widma chmur

znaczą? — ?

GOSPODARZ

      Znaczą! Widma!

PAN MŁODY

Wzdęła się na chmurach wydma;

ucichło się, szumy zaszły.

POETA

Słuchać!

CZEPIEC

      Słuchać.

HANECZKA

      Słuchać —

GOSPODARZ

      Cóż...?

PAN MŁODY

u okna zasłuchany

Jakiś pęd, ile mój słuch —

szedł, lecz wplątał się w sad grusz;

drzewa go więżą.

POETA

wśród ogólnej ciszy

      Brzęk much,

nad malw badyle suche

brzęczy przedranny szum.

GOSPODYNI

szepce

Poklękali, luda tłum,

patrzajcie hań ku dworcowi.

PANNA MŁODA

z wykrzykiem

Coraz nowi, coraz nowi!!

HANECZKA

między Gospodarzem a Czepcem; przez łzy

Czy on sam, czy jedzie społem

z kim — czy jest kto z nim? — ?

GOSPODARZ

Pokłońcie się o ziem czołem:

ma przyjechać z ARCHANIOŁEM,

od gościńca, od Krakowa...

Na Zamku czeka KRÓLOWAz Częstochowy.

POETA

      Bracie, Duch!

GOSPODARZ

Natężać, natężać słuch.

HANECZKA

Rany Boskie, słyszę!

GOSPODYNI

      Kaj?

PANNA MŁODA

Hań, daleko, słyszę.

PAN MŁODY

      Gdzie?!

POETA

półgłosem

Spadły liście suche z drzew.

PAN MŁODY

szeptem

Ustał przecie wiatru wiew.

POETA

Zerwały się wrony dwie

ze sadu.

PAN MŁODY

      Z ogrodu w sad.

PANNA MŁODA

Zajść do pola!

GOSPODARZ

      Cicho!

HANECZKA

      Cyt!

GOSPODYNI

śród milczenia

Może i słychać co — ?

POETA

rękę stulił przy uchu, głowę pochylił ku piersiom brata

      Świt!

GOSPODARZ

Słychać, słychać...

POETA

pewny, z dłonią przy uchu

      Wielki Duch!

Wytężać, wytężać słuch.

Słychać.

GOSPODARZ

      Cicho!

PAN MŁODY

z uchem przy szybie okienka

      Pędzi ktoś.

HANECZKA

zapatrzona przed siebie, osłaniając dłońmi twarz

Zosiu, Zosiu, Boga proś,

jedzie!

ZOSIA

      Tętni!

GOSPODARZ

      Jedzie!

POETA

      Goni!

CZEPIEC

cały w słuchu

Będzie ze sta, do sta koni.

GOSPODYNI

Tętni.

KASPER

      Jedzie.

PANNA MŁODA

      Dudni.

POETA

      Pędzi! — — —

GOSPODARZ

Cicho — świta, świta, zorze!

Prawie widno — to On — Boże!

On, On — cicho — Wernyhora. —

W pokłon głowy, prawda żywa,

Widmo, Duch, Mara prawdziwa.

POETA

Świtanie na lutniach gędzi...

PAN MŁODY

Tętni.

PANNA MŁODA

      Jedzie.

GOSPODYNI

      Tętni.

CZEPIEC

      — Pędzi.

Wszyscy w nasłuchiwaniu, pochyleni ku drzwiom i oknu — w ogromnej ciszy, w przejęciu.

GOSPODARZ

— — — — — — — — — — — —

Słuchajcie, kochani, dzieci —

ażeby to była prawda:

że Wernyhora tam leci

z Aniołem, Archaniołem na czele;

że tej nocy, gdy my przy muzyce,

przy weselu, gdy my w tańcowaniu,

tam, kędyś, stało się tak wiele:

że Kraków ogniami płonie,

a MATKA BOŻA w koronie,

na Wawelskim zamkowym tronie

siedząca, manifest pisze:

skrypt, co przez cały kraj poleci

i tysiące obudzi i wznieci. —

Słuchajcie, serce mi dysze,

ażeby to prawda była:

że Wernyhora tam leci,

a za nim tabunem konie!

PAN MŁODY

Coraz bliżej?

POETA

      Klęknąć!!

CZEPIEC

      — — — Stanął, wrył.

GOSPODARZ

Strzymał, widać, z całych sił.

HANECZKA

w zachwyceniu

Gdyby to Archanioł był.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wszyscy pochyleni, półklęczący, zasłuchani; silnie dzierżąc w prawicach kosy; to imając szable, ze ściany pochwycone; to znów jakieś flinty i pistolety; w tym zasłuchaniu jak w zachwycie duszy; dłoń do ucha przychylona. — Słychać było rzeczywiście tętent, który nagle bliski, coraz bliższy — tuż ustał — — słychać po chwili ciężkie kroki szybkie, gwałtowne, w sień, w drugą izbę, aże we drzwiach w głębi staje pierwszy drużba:

SCENA XXXIV

JASIEK

Maryś, panie, panie — Jezu!

koń w podwórcu padł.

rozglądając się

Cóż wy — Hanka — Jaga — hej,

cóż wy — cóż to, Jaga — ej

— — — — — — — — — — — —

Cóż to, co to, czy zaklęci:

stoją wsyscy jak pośnięci;

słysta, Hanuś, Błażek, matuś,

panie młody, Czepiec, tatuś,

panie, cóż to — czy zaklęci;

stoją syscy jak pośnięci;

— — — — — — — — — — — —

Aha; prawda, żywy Bóg,

przecie miałem trąbić w róg;

kaz ta, zaś ta, cyli zginoł,

cyli mi sie ka odwinoł —

kajsim zabył złoty róg,

ostał mi sie ino sznur.

— — — — — — — — — — — —

Z izby głębnej, od chwili, wszedł był, w tropy za Jaśkiem, kołyszący się słomiany Chochoł.

SCENA XXXV

CHOCHOŁ

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jak ci spadła czapka z piór.

JASIEK

Tom sie chyloł po te copke,

to mi może sie odwinoł.

CHOCHOŁ

Miałeś, chłopie, złoty róg,

miałeś, chłopie, czapkę z piór:

czapkę ze łba wicher zmiótł.

JASIEK

Bez tom wiechę z pawich piór.

CHOCHOŁ

Ostał ci sie ino sznur.

JASIEK

Najdę ka gdzie przy figurze.

CHOCHOŁ

Pod figurą ktosik stał.

JASIEK

Strasy u rozstajnych dróg — —

cy to pioł, cy nie pioł kur?

Wybiega przez drzwi weselne, przeciskając się przez gromadę znieruchomioną; — słychać tupot jego kroków w sieni — to raz się zastanowi, to dalej biegnie; ...w trop za nim kołysze się Chochoł, szeleszcząc słomą po potrącanych ludziach.

Od sadu, od pola, we świetle szafiru, co idzie jak łuna błękitna — głosy się cisną przedrannych ptasich świergotań; niebieskie to Światło wypełnia jakby Czarem izbę i gra kolorami na ludziach pochylonych w pół-śnie, pół-zachwycie. — Przeze drzwi w głębi wraca Jasiek i patrzy dokoła, i oczom nie wierzy, i coraz się słania od grozy.

SCENA XXXVI

JASIEK

Juz świtanie, juz świtanie —

tu trza bydłu paszę nieść,

trza rżnąć sieczki, warzyć jeść; —

jakże ja se rade dam,

oni w śnie — ja ino sam — ?

— — — — — — — — — — — —

Syćko tak porozwierane —

syćko z rękami na usach,

dech im zaparło w dusach;

jako drzewa wrośli w ziem,

jak tu, co tu radzić jem — ?

— — — — — — — — — — — —

Kajsim zabył złoty róg,

u rozstajnych może dróg,

copke strasny wicher zwiał

bez tom wiechę z pawich piór;

żebym chocia róg ten miał —

ostał mi sie ino sznur.

— — — — — — — — — — — —

Straśnie sie zasumowali,

tak im czoła zmarszczek spion,

jakby ciężko pracowali...

SCENA XXXVII

Przez drzwi głębne od chwili wsunął się był za Jaśkiem tropiący Chochoł; a teraz na skrzynię malowaną się wygramolił i ze skrzyni tak do drużby poczyna:

CHOCHOŁ

To ich Lęk i Strach tak wzion,

posłyszeli Ducha głos:

rozpion sie nad nimi Los.

JASIEK

Tak sie męcą, pot z nich ścieko,

bladość lica przyobleko; —

jak ich zwolnić od tych mąk?

CHOCHOŁ

Powyjmuj im kosy z rąk,

poodpasuj szable z pęt,

zaraz ich odejdzie Smęt.

Na czołach im kółka zrób,

skrzypki mi do ręki daj;

ja muzykę zacznę sam,

tęgo gram, tęgo gram.

JASIEK

który był uczynił rzecz

Ka te kosy złożyć — — ?

CHOCHOŁ

      W kąt.

JASIEK

ciska za piec drzewca

Nik ich ta nie najdzie stąd.

CHOCHOŁ

Ze skałek postrzepuj proch

i ciś je w piwniczny loch.

Lewą nogę wyciąg w zad,

zakreśl butem wielki krąg;

ręce im pozałóż tak:

niech się po dwóch chycą w bok;

odmów pacierz, ale wspak.

Ja muzykę zacznę sam,

tęgo gram, tęgo gram:

będą tańczyć cały rok.

JASIEK

który był uczynił wszystką rzecz

Już ni majom kos.

CHOCHOŁ

Rozśmiej im się w nos.

JASIEK

Już ich odszedł Smęt.

CHOCHOŁ

Już nie mają pęt.

JASIEK

Chytajom sie w tan.

CHOCHOŁ

Już nie czują ran.

JASIEK

Zniknoł czar!

CHOCHOŁ

      To drugi CZAR!

A zaklęte słomiane straszydło, ująwszy w niezgrabne racie podane przez drużbę patyki — poczyna sobie jak grajek-skrzypek — i — słyszeć się daje jakby z atmosfery błękitnej idąca muzyka weselna, cicha a skoczna, swoja a pociągająca serce i duszę usypiająca, leniwa, w omdleniu a jak źródło krwi żywa, taktem w pulsach nierówna, krwawiąca jak rana świeża: — melodyjny dźwięk z polskiej gleby bólem i rozkoszą wykołysany.

JASIEK

jest teraz kontent a dziwuje się

Tyle par, tyle par!

CHOCHOŁ

Tańcuj, tańczy cała szopka,

a cyś to ty za parobka?

JASIEK

z ręką do czoła, jakby se chciał na ucho nasunąć czapki

Kajsi mi sie zbyła copka

przeciem drużba, przeciem drużba,

a drużbie to w copce służba.

CHOCHOŁ

w takt się chylą a przygrywa

Miałeś, chamie, złoty róg,

miałeś, chamie, czapkę z piór:

czapkę wicher niesie,

róg huka po lesie,

ostał ci sie ino sznur,

ostał ci sie ino sznur.

Kogut pieje.

JASIEK

jakby tknięty, przytomniejąc

Jezu! Jezu! zapioł kur!

Hej, hej, bracia, chyćcie koni!

chyćcie broni, chyćcie broni!!

Czeka was WAWELSKI DWÓR!!!!!

CHOCHOŁ

w takt się chyla a przygrywa

Ostał ci sie ino sznur.

— — — — — — — — — — — —

Miałeś, chamie, złoty róg.

JASIEK

aże ochrypły od krzyku

Chyćcie broni, chyćcie koni!!!!

A za dziwnym dźwiękiem weselnej muzyki wodzą się liczne, przeliczne pary, w tan powolny, poważny, spokojny, pogodny, półcichy — że ledwo szumią spódnice sztywno krochmalne, szeleszczą długie wstęgi i stroiki ze świecidełek podzwaniają — głucho tupocą buty ciężkie — taniec ich tłumny, że zwartym kołem stół okrążają, ocierając o się w ścisku, natłoczeni.

JASIEK

Nic nie słysom, nic nie słysom,

ino granie, ino granie,

jakieś ich chyciło spanie...?!

Dech mu zapiera Rozpacz, a przestrach i groza obejmują go martwotą; słania się, chylą ku ziemi, potrącany przez zbity krąg taneczników, który daremno chciał rozerwać; — a za głuchym dźwiękiem wodzą się sztywno pary taneczne we wieniec uroczysty, powolny, pogodny — zwartym kołem, weselnym —

Kogut pieje.

JASIEK

nieprzytomny

Pieje kur; ha, pieje kur...

CHOCHOŁ

nieustawną muzyką przemożny

Miałeś, chamie, złoty róg....

— — — — — — — — — — — —

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.