drukowana A5
24.43
Hajdamacy

Bezpłatny fragment - Hajdamacy


Objętość:
97 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0992-5

Świat stoi, a wszystko i mija, i ginie,

Lecz o tym, skąd idzie i kędy przepada —

I dureń, i mądry nie wiedzieć co gada...

Ten żyje, ów kona... Owo się rozwinie,

A tamto zwiędnieje, na wieki zwiędnieje —

I liście pożółkłe gdzieś wicher rozwieje.

A świat tak i będzie, taki sam wschód słońca,

I gwiazdy tak samo popłyną bez końca,

I ty, jak i zwykle, o mój białolicy!

Po niebios błękitach w noc jasną przelecisz,

Popatrzysz się w czyste zwierciadło krynicy

I w morze bez granic — i znowu zaświecisz,

Jak nad Babilonu wiszącym ogrodem,

Nad starą mogiłą i biednym jej rodem.

O wieczny mój! z tobą, sam nie wiem dlaczego,

Jak z bratem czy siostrą rozmawiam z ochotą

I dumkę ci śpiewam z natchnienia twojego...

Ach, radźże mi dzisiaj z tą krwawą tęsknotą!

Nie jestem samotny, nie jestem sierotą...

Mam dziatki — a nie wiem, co robić mam z nimi!

Grzech ukryć je w sobie — te duchy żyjące,

Bo może to braci pocieszy na ziemi,

Gdy ujrzą te słowa i łzy te palące,

Którymi pieśń moja płakała nad nimi...

O, nie! nie ukryję — wszak to duch żyjący!

Jak błękit niebieski bez granic widnieje,

Tak duch bez początku i śmierci istnieje...

Lecz gdzież to on będzie?... dźwięk przemijający!..

Ach! dajcież przynajmniej choć pamięć mi swoją,

Bo ciężką jest piersi bezsławna mogiła...

Kochała was ona, o kwiaty wy moje!

I dolę tę waszą opiewać lubiła...

Tymczasem do świtu zaśnijcie, me dzieci,

A ja wam Watażki poszukam po świecie.

Hajże, zuchy, Hajdamacy!

 Świat wielki do woli,

Lećcie chłopcy, pohulajcie,

 Poszukajcie doli.

Syny moje niedorosłe,

 Nierozumne dzieci,

Kto was szczerze, sierot biednych,

 Przygarnie na świecie?...

Syny moje! orły moje!

 Ej, na Ukrainę!

Choć i licho tam się zdarzy,

 Toć pośród rodziny.

Tam znajdziecie dusze szczere,

 Zginąć wam nie dadzą;

A tu... a tu... ciężko, dziatki!

 Kiedy w dom wprowadzą,

Powitają was ze śmiechem,

 Ten już zwyczaj mają —

Wszyscy wielcy, drukowani,

 Słońce nawet łają...

„Nie z tej strony — mówią — wschodzi,

 I nie dobrze świeci,

Tak by — mówią — należało...”

 Co tu robić, dzieci!

Trzeba słuchać, któż wie? może

 Nie tak słońce wschodzi —

Toć piśmienni wyczytali...

 Rozum dziwy płodzi!

A cóż na was rzekną oni?

 O, znam waszę sławę!

„Niech, powiedzą, spoczywają

 Póki ojciec wstanie

I rozpowie po naszemu

 O tym tam hetmanie!

Co tam kiep ten wygaduje

 Zmarłemi słowami —

I jakiegoś tam Jaremę

 Prowadzi przed nami,

Odzianego w świtę szarą

 I w łapcie łyczane...

Ej, na próżno widać w szkole

 Łatano ci boki!

Po Kozactwie, po Hetmaństwie

 Mogiły wysokie,

Nic się więcej nie zostało,

 I te — rozkopane.

Próżna praca, panie bracie!

 Jeśli chcesz mieć grosze

A w dodatku sławę próżną,

 Śpiewaj nam Matroszę,

Lub Nataszę, radost' naszę,

 Sułtàn, parkét, szpory

Ot gdzie sława!... a on śpiewa

 Hraje synie more,

I sam płacze, za nim szlocha

 Siermiężna gromada...”

Prawda, prawda; mędrce moi

 Dzięki — i to rada...

Kożuch ciepły, szkoda tylko,

 Że nie na mnie szyty,

A rozumne słowo wasze

 Łgarstwami podbite.

Wybaczajcie — dla słów takich

 Uszu nie ma u mnie.

Nie zaproszę was do siebie!

 Wy bardzo rozumni,

A ja dureń; wolę sobie

 W kącie mojej chatki

Sam zaśpiewać i zapłakać,

 Jak dziecię bez matki.

Oj, zaśpiewam... — igra morze,

 Wichry powiewają,

Step czernieje i mogiły

 Z wiatrem rozmawiają.

Oj, zaśpiewam... — rozwarły się

 Mogiły wysokie,

Zaporoże aż po morze

 Kryje step szeroki,

Atamani na bachmatach

 Poprzed buńczukami

Przelatują... a porohy

 Między sitowiami

Ryczą, jęczą — gniewają się,

 Nucą coś strasznego;

Przysłucham się, rozżalę się,

 Zapytam którego:

Czemu, starzy, smutni tacy?

 — „Synu! zła godzina...

Dniepr się na nas gniewa czegoś,

 Płacze Ukraina!...”

I ja płaczę... A tymczasem

 Świetnymi pocztami

Występują atamani,

 Setnicy z popami

I hetmani... każdy w złocie,

 Chatki mej nie minie...

Weszli, kupią się koło mnie,

 I o Ukrainie

Rozmawiają, wspominają:

 Jak Sicz budowali,

Jak Kozacy na bajdakach

 Porohy mijali,

Jak po morzu buszowali,

 Grzali się w Skutarze

I jak lulki zapaliwszy

 W Polsce na pożarze,

Znów witali Ukrainę,

 Jak bankietowali...

„Rżnij, kobzarzu, lej, szynkarzu!”

 Kozacy hukali!

Dziad nalewa, nie poziewa,

 Nie odpocznie, rwie się,

Kobzarz uciął, a Kozacy

 Aż Chortyca gnie się...

Metelice i hopaki

 Hurtem odcinają,

Kufle chodzą i przechodzą,

 Tak i wysychają.

Hulaj, panie, nie w żupanie,

 Wichrze pośród pola!

Graj, kobzarzu, lej, szynkarzu,

 Póki wstanie dola,

W bok się wziąwszy, na przysiadki

 Parobcy z dziadami:

„Ot tak, chłopcy, dobrze, dziatki!

 Będziecie panami!”

Atamani wpośród uczty —

 Niby jaka Rada —

Chodzą sobie, rozmawiają...

 Wielmożna gromada

Nie wytrzyma — i tupnęła

 Starymi nogami...

A ja patrzę, wpatruję się,

 I śmieję się łzami.

Ach, śmieję się, patrzę, zalewam się łzami, —

Nie jestem sam jeden, jest z kim żyć na świecie;

Wśród domku mojego, jak w stepie gdzieś przecie,

Kozacy hulają, gaj szumi drzewami,

Mogiła śni dumki osnute żałobą,

I morze gra sine, topola powiewa,

Cichuteńko dziewczę Hrycia sobie śpiewa,

Nie jestem sam jeden, — jest żyć z kim do grobu.

Ot, gdzie dobro moje, grosze

 I sława poczciwa;

A za radę dziękuję wam,

 Bo rada zdradliwa.

Póki życia — poprzestanę

 Na martwym tym słowie,

By wylewać łzy i smutek...

 Bywajcie mi zdrowi!

Czas mi w drogę już wyprawiać

 Dziatki serca mego.

Niech ruszają! może znajdą

 Kozaka starego,

Co powita syny swoje

 Sędziwymi łzami —

Dość mi tego, raz więc jeszcze:

 Pan ja nad panami!

Tak to siedząc w końcu stoła,

 Myślę po kolei;

Kogo prosić, kto powiedzie?...

 Na dworze już dnieje,

Zagasł księżyc, słońce świeci,

 Hajdamacy wstali,

Pomodlili się, odziali, —

 Naokoło stali —

I posępnie, jak sieroty,

 Milcząc spoglądali.

„Pobłogosław, mówią, ojcze —

 Pokąd silne dzieci;

Pobłogosław szukać doli

 Po szerokim świecie...”

— Poczekajcie, świat nie chata,

 A wy — małe dzieci,

Głupie jeszcze... Któż na czele

 W świat was poprowadzi?

Gdzie watażka? Kto obroni?

 Kto w biedzie poradzi?

Jam was chował, wyhodował,

 Wzrośliście jak dęby...

W świat idziecie, a tam każdy

 Na książkach zjadł zęby.

Wybaczajcie, żem nie uczył:

 Bo i mnie choć bili,

Dobrze bili, lecz niewiele

 Czego nauczyli!

.............................

.............................

Cóż wam rzekną? — chodźmy, dzieci,

 Biedna moja głowa!

Ach, jest u mnie ojciec szczery,

 Chociaż nie rodzony,

Da on mi poradę dla was,

 Bo sam doświadczony:

Wie, jak ciężko żyć na świecie

 Sierocie biednemu.

Nie pogardził on tym słowem,

 Co śpiewała jemu

Matka niegdyś, spowijając

 I nucąc dziecinie;

Nie pogardził on tym słowem

 Co o Ukrainie

Lirnik ślepy tak żałośnie

 Śpiewa gdzieś przy płocie!

On je kocha — on najprędzej

 Poradzi sierocie.

Gdyby nie on mi dopomógł

 O strasznej godzinie,

Już bym dawno leżał w śniegu

 Gdzieś w obcej krainie —

A ludzie by powiedzieli:

 „Dobrze łajdaczynie!”

Przeszło licho, niech się nie śni,

 Chodźmyż więc do niego;

A jeżeli w obcym kraju,

 Wspomógł mnie biednego,

Toć was także przyjmie szczerze

 Jak własną dziecinę;

A od niego, po modlitwie

 Dalej w Ukrainę...

Hej, dobry dzień tacie w chacie!

 U twojego progu,

Pobłogosław dziatki moje

 Przed daleką drogą.

Introdukcja

Była niegdyś szlachetczyzna,

 Wszystko butne pany,

Wojowała Moskwę, Niemce,

 Ordę i Sułtany...

Ej, co było — to już nie jest.

 Wszystko w bożej mocy!

Lach bywało nas zadziera,

 Hula w dzień i w nocy,

I królami poniewiera...

 Nie mówię Stefanem:

Bo ci obaj niezwyczajni

 Ze zwycięskim Janem, —

A innymi. Nieboracy

 Milczkiem panowali,

Wrzały sejmy i sejmiki

 Sąsiedzi czekali,

Spoglądając, jak królowie

 Z Polski uciekają,

I słuchając, jak panowie

 Szalenie hukają:

„Nie pozwalam! nie pozwalam!”

 Bracia repetują,

A magnaty palą chaty,

 Szablice hartują.

Długo, długo tak się działo,

 Aż na tron Piastowski

Skoczył figlem ponad Lachy

 Żwawy Poniatowski.

Zapanowawszy, myślał szlachtę

Przydusić trochę... Nic z tego!

Pragnął ich dobra po ojcowsku,

A może jeszcze chciał czego.

Jedyne słowo nie pozwalamMyślał, że wydrzeć im zdoła,

A potem... Polska wybuchnęła,

Szlachta zawzięła się... woła:

,,Słowo honoru! Próżna praca!

Pohaniec! Moskiewski sługa!”

Na okrzyk Puławskiego, Paca,

Szlachta odbiega od pługa,

I — razem sto konfederacji.

Rozbiegły się kupy zbrojne

 Po Polsce, Wołyniu,

Po Multanach i po Litwie

 I po Ukrainie.

Rozbiegli się, zapomnieli

 Swobodę ocalać,

Zwąchali się z Żydziskami

 I dalej podpalać.

Podpalali, mordowali,

 Cerkwi nie szczędzili...

A tymczasem Hajdamacy

 Noże poświęcili.

Hałajda

„Jaremo! hersz tu? Chamie, świnio!

A idź, kobyłę z dworu weź,

Patynki podaj gospodyni,

Ta zamieć izbę, wody wnieś,

Do lochu zajrzyj, jeść daj krowie,

Posyp indykom, gęsiom daj,

Tylko nie zaśnij gdzie tam w rowie,

A narąb drew i sieczki skraj!

A prędzej, chamie!... do Olszany

Jejmości czegoś dzisiaj trza...”

Jarema mruknął coś, znękany,

Żydzisko wrzasło: „Cicho! sza!”

I Kozak nic nie odpowiedział.

Oj, tak to, tak, spadł Kozak nisko,

Poniewierało go Żydzisko.

Jarema giął się, bo nie wiedział,

Nie wiedział sierota, że skrzydła urosły,

Że gdyby podleciał, wysoko by wzniosły,

Nie wiedział — i giął się...

      O Boże mój, Boże!

Tak ciężko, na świecie, a jednak żyć chce się,

I chce się ze słońcem popatrzyć wokoło,

I chce się posłuchać jak sine gra morze,

Jak płacze mogiła, topola powiewa,

Jak ptaszę szczebiocze, jak szumi liść w lesie,

Jak dziewczę żałośnie gdzieś w gaju zaśpiewa...

O Boże mój miły, jak żyć też wesoło!

Jarema — sierota, sam jeden, ubogi,

Ni siostry, ni brata, zamęcza się, trudzi;

Popychacz żydowski, zalega ich progi;

A nie klnie swej doli, nie szemrze na ludzi.

Bo za cóż ich łajać? Alboż oni wiedzą

Kogo pieścić trzeba, a kogo katować?

Niech sobie ucztują! Niech piją i jedzą...

Im dola — sierota sam musi pracować;

Czasami gdzieś w kątku cichutko zapłacze,

I to nie dlatego, że serce mu boli,

A wspomni co niebądź, albo co zobaczy...

I znowu do pracy... trza żyć po niewoli!

Przecz ojciec i matka i złote komnaty,

Jeżeli brak serca, by z sercem pogwarzyć?

Jarema — sierota, lecz jakże bogaty,

Bo jest z kim zapłakać, bo jest z kim pomarzyć!

Są czarne oczęta — jak gwiazdki mu tleją,

Są białe rączęta — w objęciu aż mdleją,

Jest serce jedyne, serduszko dziewicze,

Co śmieje się, płacze, jak on sobie życzy.

Ot, taki to mój Jarema,

 Sierota bogaty,

I ja takim, czarnobrewki,

 Bywałem przed laty...

Przeminęło, uleciało,

 I ślady zawiało.

Pierś zamiera, kiedy wspomnę...

 Czemuż nie zostało?...

Czemu nie zostało, czemu nie potrwało?

Lżej byłoby jęknąć i zalać się łzami.

Ludzie mi odjęli, bo im było mało:

,,Na co jemu dola? Podzielmy się sami,

On i tak bogaty....”

      O! bogaty w łaty

I w drobne łzy krwawe — któż otrzeć je zechce?

Dolo moja, gdzie ty? Wróć się do mej chaty,

Albo choć się przyśnij... i spać mi się nie chce.

Wybaczajcie ludzie dobrzy!

 Trochę zabłądziłem:

O przeklęte dni me czarne

 Myślą zawadziłem.

Może jeszcze spotkamy się,

 Póki nie przepadnę,

Za Jaremą w świat się wlokąc,

 A może... nie zgadnę.

Oj, źle ludzie, wszędzie bieda,

 Za nic nie ma wziąć się;

Kędy, mówią, chyli dola

 Tędy trza i giąć się, —

Giąć się milczkiem i ze śmiechem,

 Żeby nie poznali,

Co się w głębi serca dzieje, —

 Żeby nie witali,

Bo ich łaska... kto szczęśliwy,

 Niech ujrzy ją we śnie,

A sierocie, ubogiemu,

 Niech się nigdy nie śni!

Ciężko mówić, a zamilczeć —

 Nie w mojej naturze.

Lejcie się więc słowa łzawe:

 Słonko gdzieś tam w chmurze,

Nie ogrzeje, nie osuszy...

 Podzielę się łzami...

Lecz nie z braćmi, nie z siostrami —

 Z niemymi ścianami,

W obcym kraju... A tymczasem

 Spójrzmy na karczmisko.

Pochylony koło łóżka

 Trzęsie się Żydzisko

Nad kagankiem: worki liczy,

 Bestyja przeklęta!

A na łóżku... ach, aż słabo!.

 Bialutkie rączęta

Rozrzuciła, odkryła się...

 Jak kwiatek na błoniu

Czerwienieje; a koszulka...

 Koszulka na łonie

Rozerwana... samej, jednej,

 Gorąco w pierzynie;

Biedna szepcze, — gwarzyć chce się

 Młodziutkiej dziewczynie.

Śliczna, śliczna niewymownie

 Dziewka Izraelska!

Oto córka! a to ojciec —

 Kieszenia diabelska!

Chajka stara leży dalej,

 Cała w stosach pierza.

Gdzież Jarema? Wziąwszy torbę,

 Do Olszany zmierza.

Konfederaci

„Hej, odmykaj, podły Żydzie!

Będziesz bity...” — „W to mu graj!

Drzwi wywalić póki wyjdzie

Psisko stare!”

 Żyd — „Aj waj!

Zaraz, zaraz!”

 — „Nahajami

Juchę! Co to? Będziesz spać,

Czy żartować?”

      „Ja? Z panami?

Chowaj Boże! Dajcie wstać,

Jasne pany (ciszej — głupi)!”

— „Co tam czekać! walże już!”

Drzwi runęły... nahaj wzdłuż

Po żydowskim karku łupi.

„A! Jak się masz, świnio, Żydzie!

 Trzymaj psiego syna!”

Ta nahajem, ta nahajem.

 Żyd kurczy się, zgina:,

„Nie żartujcie, mości panie!”

 — „Dzień dobry, niezdaro!

Jeszcze parcha, jeszcze!... dosyć!

 Wybaczaj, psia wiaro!

Masz dobrydzień! a gdzie córka?”

 — „Umarła, panowie.”

— „Łżesz, Judaszu! pal go batem!

 Na zdrowie, na zdrowie!”

— „Oj, panie mój, gołąbku mój,

 Dalibóg nie żyje!”

— „Łżesz, łajdaku!”

      — „Jeśli kłamię,

Niech mnie Bóg zabije!” —

,,Nie Bóg, a my. Przyznawaj się!”

 — „Na co bym ja chował,

Gdyby żyła? Bodaj mnie tak

 Pan Bóg poratował!...”

— „Cha, cha, cha, cha!... Patrzcie, państwo,

 Czart pacierze mruczy.

Przeżegnaj się!”

      „Jakże ono?

Niech mnie pan nauczy.”

— „Ot tak, patrzaj!...”

      Lach żegna się,

 Za nim Żyd parszywy:

„Brawo! brawo! ot i ochrzcił.

 No! za takie dziwy

Mohoryczu, mości panie!

 Słyszysz? Ty ochrzczony!

Mohoryczu!”

      — „Zaraz, zaraz!”

 Każdy jak szalony

Ryczy, wrzeszczy, a po stole

 Kufle postukują.

„Jeszcze Polska nie zginęła!”

 Lachy wyśpiewują.

„Dawaj, Żydzie!”

      Nowochrzczeniec

 To w lochu, to w chacie,

Miga, biega i dolewa;

 A konfederaci

Znów hukają: „Żydzie! miodu!”

 Żyd lata zziajany.

„Gdzie cymbały? Graj, psia wiaro!”

 Aż trzęsą się ściany —

Odcinają krakowiaka,

 Walca i mazura,

A Żyd spojrzy — tu pod nosem:

 „Szlachecka natura!”

— „Dobrze, dosyć! śpiewaj teraz!”

 — „Dalibóg, nie mogę!”

— „Nie przysięgaj się, psia jucho!”

 — „Jakąż wam? Niebogę?

Była sobie Handzia,

Kaleka nieboga,

Bożyła się, prosiła się,

Że boli jej noga:

Na pańszczyznę nie chodziła,

A za parobkami

Po cichutku i ładniutko

Między burzanami.”

— „Dość! to jakaś schizmatycka,

I słowa nieskromne!”

— „Jakiejże wam? chyba taką?

Czekajcie! przypomnę...”

„Oj, przed panem Todorem

Chodził Żydek ślad w ślad,

Oj, przed panem Todorem

Chodził w przód, chodził w zad.”

„Dobrze, dosyć! teraz zapłać!”

 — „Żartujecie, panie;

Za co płacić?”

      — „Że słuchali.

Nie krzyw się, bałwanie!

To nie żarty. Dawaj grosze!”

,,Jakie grosze? Czyje?

U mnie nie ma ni szeląga,

Łaską pańską żyję.”

,,Łżesz, sobako! przyznawaj się!

Hajże go tu znowu

      Nahajami!”

 Zaświstały,

Chrzczą Lejbę na nowo.

I ćwiczyli i łupili

Aż pierze leciało...

,,Dalibógże, ani grosza!

Zjedzcie moje ciało!

Ani grosza! Gwałt! Ratujcie!”

,,My tu tobie damy.”

,,Poczekajcie, ja coś powiem.”

,,Słuchamy, słuchamy,

Tylko nie łżyj, bo choć zdechniesz,

Łgarstwo nie pomoże.”

— ,,Nie, w Olszanie...”

      — „Grosze twoje?”

 — „Moje!... chowaj Boże!

Nie, ja mówię, że w Olszanie...

 Olszańscy Schizmaci

Po trzy domy i po cztery

 Żyją w jednej chacie.”

— „My to wiemy, bośmy sami

 Tak ich ociosali.”

— „Nie to, nie to... Bodajże was...

 Biedy by nie znali,

Niech pieniądze się wam przyśnią...

 Widzicie... Olszana...

Tam jest cerkiew... u starosty...

 Jest córka Oksana.

Chowaj Boże! Jaka śliczna!

 A jakie to mile!

A dukatów! Choć nie jego —

 To co? Byle były!”

— „Byle były, jednakowo!

 Dobrze Lejba radzi:

Lecz, by większa pewność była,

 Niechże sam prowadzi.

Ubieraj się!”

      Pojechali

 Lachy do Olszany;

Jeden tylko gdzieś pod ławą

 Konfederat pjany.

Wstać nie zduża, lecz wesoły

 Przyśpiewuje sobie:

........................

........................

Tytar

„Oj w gaju, w gaju

Wietrzyk nie wieje,

A tam, na niebie

Gwiazdki migają,

Księżyc bieleje.

Serce jedyne, —

Wyglądam ciebie:

Wyjrzyj, rybeczko!

Choć na godzinę;

Wyjdź, gołąbeczko!

Wyjdź, pomarzymy,

I pogruchamy

I potęsknimy:

Bo ja daleko

Pójdę od ciebie.

Wyjdźże dziewczyno,

Serce ty moje,

Wyjrzyj ptaszyno,

Póki bliziutko,

To pogruchamy

We łzach i w smutku!...”

Tak to, błądząc popod gajem,

 Zawodzi Jarema —

I wygląda, a Oksany

 Jak nie ma, tak nie ma;

Gwiazdki płoną; wpośród nieba

 Świeci białolicy;

Wierzba cieszy się słowiczkiem,

 Patrzy sie w krynicę;

Na kalinie, ponad wodą,

 Aż się rozbryzguje,

Jakby wiedział, że na dziewczę

 Kozak oczekuje.

A Jarema na dolinie,

 Niby martwa kłoda,

I nie patrzy i nie słucha...

      „Na co mi uroda,

Kiedy szczęścia nie ma, gdy taka już dola?

Daremnie me lata młodzieńcze zmarnieją,

Ach, sam ja na świecie, jak trawka wśród, pola:

Stepowe ją wichry bez śladu rozwieją!

I mnie się tak ludzie i ty, o mój Boże,

Wyparli — a za co? I sami nie wiecie.

Było jedno serce, jedno w całym świecie,

Jedna dusza szczera, lecz i ta już może,

I ta się wyparła.”

      I spłakał się srodze,

Pojęczał, serdeczny, łzy otarł rękawem:

,,Bądź zdrowa, ptaszyno! Ja w drogę, odchodzę

Po dolę, jeżeli za Dnieprem sinawym

Nie złożę gdzie głowy... A ty nie zapłaczesz

A ty nie zobaczysz, jak kruk mi je poje —

Te oczy me czarne, te oczy kozacze,

Coś ty całowała, o serce ty moje!

Zapomnij łzy moje; ja tobie nie para,

Zapomnij sierotę; pokochaj innego,

Ja w szarej świcinie, ty córka tytara.

Co tobie Jarema? Znajdź sobie lepszego, —

Ach, znajdź kogo zechcesz... taka mi już dola,

Zapomnij mnie, serce, i wyprzyj się smutku.

A kiedy posłyszysz, że gdzieś tam, wśród pola

Schowali Jaremę, — pomódl się cichutko,

Ty choć, ptaszko, w całym świecie

Pomódl się cieplutko!”

I oparłszy się na kiju,

 Płacze po cichutku.

Płakał, płakał, biedaczysko,

 Wtem... dola kochana!

Popod gajem, jak łasiczka,

 Skrada się Oksana.

Pobiegł, porwał, objęli się,

 „Serce!” i omdleli.

Długo, długo, tylko — „serce”

I znowu milczeli.

,,Dość ptaszyno!”

      — „Jeszcze trochę,

 Jeszcze... mój sokole!

Duszę wyrwij!... jeszcze... jeszcze...

 Aż serce zaboli!”

— „Odpocznijże, gwiazdko moja!

 Ty z nieba mi spadła!”

Zasłał świtkę. Jak wiewiórka,

 Zaśmiała się, siadła.

„Siadajże i ty koło mnie.”

 I znów się tuliła.

„Serce moje, gwiazdko moja,

 Komuż ty świeciła?”

— „Opóźniłam się dziś trochę:

 Ojcam doglądała;

Stary czegoś zachorował...

 — „A mnieś zapomniała?”

— „Jakiż bo ty, dalibóg że!”

 I łezka błysnęła.

— „Nie płacz, serce.”

      — „Ty żartujesz?”

 Znów się uśmiechnęła,

Przytuliła główkę śliczną

 I niby zasnęła.

„Widzisz, serce, ja żartuję,

 A ty jeszcze płaczesz.

Nie płacz, luba, spojrzyj na mnie:

 Jutro nie zobaczysz.

Jutro będę ja dalekb,

 Daleko, Oksano...

Jutro w nocy ja w Czehrynie

 Święcony dostanę.

Ej, da mi on srebra, złota,

 I da mi on sławę;

Ubiorę cię, obuję cię,

 Posadzę jak pawę,

Niby jaką hetmanową, —

 Wpatrzę się jak w zorzę,

Patrzeć będę aż do śmierci.”

 — „Ej, zapomnisz może?

Zbogaciejesz, gdzieś w Kijowie

 Poznasz wielkie panie,

I zapomnisz przy szlachciankach

 O biednej Oksanie!”

— „Jestże inna, jak ty piękna?”

 — „Kto wie? — jest gdzie może...”

— „Co ty gadasz, serce moje?

 O Boże mój, Boże!

Ni za morzem, ni za niebem,

 Ani w samem niebie —

Nigdzie nie ma, rybko moja,

 Piękniejszej od ciebie.”

— „Co ty mówisz?”

      — „Prawdę, luba!”

 I znowu, i znowu...

Długo oni słodką, rzewną,

 Bawili się mową.

Całowali się, płakali,

 Miłość przysięgali,

Przysięgali i płakali...

 I znów przysięgali.

Jej Jarema opowiedział,

 Jak to żyć im będzie,

Jak okuje w złoto całą,

 Jak dolę zdobędzie,

Jak to Lachów Hajdamacy

 Wyrżną w Ukrainie,

Jak on panem sobie będzie

 Jeśli nie zaginie.

Ej, dziewczęta! zbrzydło słuchać

 Jedno i to samo!

„Patrzcie jaki! Ktoś by myślał,

 Że prawda!”

      A mama

Albo ojciec gdy zobaczą

 Że wy, moje lube,

Tak zawzięcie wczytały się

 W grzeszne takie duby?...

„Wtenczas, wtenczas... ejże, nie pleć!”

 A bardzo ciekawe?

Jeszcze bym wam opowiedział,

 Jak Kozak czarniawy

Popod wierzbą, koło wody,

 I świata nie czuje;

A Oksana, jak gołąbka,

 Zamiera, całuje,

To zapłacze, to omdleje,

 Tuli, co ma siły;

„Serce moje, dolo moja!

 Sokole mój miły!

Mój!...“ aż wierzby schylają się

 Posłuchać tej mowy,

Oto mowa! Ej, dziewczęta,

 Zawracam wam głowy.

Niebezpiecznie słuchać na noc,

 Spać, dziewczyno, chceszli.

Niechaj sobie rozejdą się

 Tak jak się i zeszli, —

Po cichutku i ładniutko,

 — By nikt nie zobaczył

Ni dziewiczych łezek drobnych,

 Ni szczerych kozaczych.

Niechaj sobie... może, jeszcze

 Spotkają się oni,

Na tym świecie... Zobaczymy...

 A tymczasem płonie

Światło w oknach u tytara.

 Co się też tam robi?

Trzeba spojrzeć, a opowiem...

 Ach, bodaj choć w grobie,

A nie być, nie widzieć! bo wstyd mi za braci,

Bo serce na widok okropny zaboli.

Ach, spójrzcie, popatrzcie: to konfederaci,

To ludzie, co bronić porwali się woli.

Ach, bronią, przeklęci... I toż to są dzieła,

Do których powstali?... Przekleństwo i matce,

Przekleństwo godzinie, o której poczęła,

O której zrodziła i na świat wydała!

Popatrzcie, co robią — u tytara w chatce

Piekielne wyrzutki.

      W piecu ogień pała

I światło rozlewa po chacie,

Zda się, że ludziom w oczy lży;

Rabusiów pełno; w kącie drży

Przeklęty Żyd; konfederaci

Do starca krzyczą: „Łotrze, mów,

Gdzie są pieniądze?”

      Nie ma słów,

„Dawajcie sznurka! ręce wiąż.”

Nie ma ni słowa.

      „Męcz go więcej!”

Pchnęli o ziemię — milczy wciąż.

,,Dawajcie żaru! Smoły, prędzej!

Krop mi go! Tak! A co? Nie mięknie?

Zawzięta jucha! Żaru syp!

Nie powiesz?” — Tytar ani jęknie!

,,To szelma twarda — stary grzyb!

Nasypcie mu w cholewy żaru...

Gwoźdź wbijcie w skronie! diabła zjadł!”

Stary nie wytrwał: jęknął — padł

Pod niewymowną bożą karą!

,,Oksano! Córko!” tak i zmarł.

Ach, bez spowiedzi pójdzie w grób!...

W milczeniu Lachów tłum się zwarł...

,,Panowie rada! pomiarkujcie!

Już nie zrobimy nic z nim — trup!

Zapalmy cerkiew!”

      — „Gwałt! Ratujcie!

Kto w Boga wierzy! Krzyk kobiétyPrzeleciał... Lachy marszczą brwi...

,,To co?” Oksana wpada w drzwi,

I z całej siły: „Ach, zabity!”

I pada krzyżem w ojca krwi.

Dowódca skinął na gromadę.

Ponura zgraja, jak te psy,

Za próg się wlecze. A sam w ślady

Bierze omdlałą...

      „Gdzież to ty,

Jaremo? Gdzie ty? Wróć się ptakiem!”

On szedł i śpiewał — śpiewał w czas —

Jak Nalewajko bił się z Lachem...

Lachy przepadli; z nimi wraz

Przepadła także i Oksana.

Gdzieniegdzie szczeknie pies w Olszanie

I wszyscy we śnie z biedy kpią.

Bieleje księżyc; ludzie śpią,

I tytar śpi... Nie rano wstanie:

Na wieki sen świętego zdjął.

Światło iskrzyło się, paliło

I zgasło... Zmarły niby drgnął —

I smutno, smutno w chacie było.

Święto w Czehrynie

Hetmani! hetmani! ach, gdybyście wstali,

Wstali i spojrzeli po owym Czehrynie,

Co wy budowali, gdzie wy panowali!

Ciężko byście łkali, bo by nie poznali

Kozaczej swej sławy w ubogiej ruinie.

Bazary, gdzie wojska, bywało, jak maku

Przed rojem buńczuków w purpurze się sypie,

A Jaśnie Wielmożny na karym rumaku;Połyśnie buławą — i morze zakipi...

   I zakipi i leje się

    Stepami, jarami;

   Licho zmyka gdzieś przed nimi

    A za Kozakami...

   Po co mówić? Przeminęło;

    Dawno zapomniano,

   Żaden z braci nie przypomni,

    By nie podsłuchano!

   I co z tego, że przypomni?

    Przypomni — zapłacze.

   Ej, choć spójrzmy na ten Czehryn,

    Kiedyś to kozaczy.

   Ponad borem, ponad mrokiem,

    Księżyc w niebie tonie,

   Czerwienieje, wielki, krągły,

    Nie świeci, a płonie.

   Może wiedział, że dla ludzi

    Światła dziś nie trzeba,

   Że pożary Ukrainę

    Oświecą do nieba.

   I zmierzchało, a jak w trumnie

    Tak dzisiaj w Czehrynie

   Smutno, smutno. (Tak to było

    W całej Ukrainie,

   Kiedy w noc przed Makowejem

    Noże poświęcano).

   Nigdzie człeka; środkiem rynku

    Nietoperz kościany

   Zaszeleszcze, albo puszczyk

    Huknie nad kominem.

   A gdzież ludzie?... W ciemnym gaju,

    Nad rzeczką Taśminem,

   Zebrali się — wszyscy razem,

    I starzy, i mali,

   I bogaci, i ubodzy —

    Na święto czekali.

Oj, w ciemnym tym gaju, w zielonej dąbrowie, .

Koniki na paszy okryły polanę,

Do jazdy gotowe, koniki siodłane.

Lecz gdzież to pojadą i pod kim? Kto powie?

Ot, pod kim, patrzajcie: pierś całą doliny

Jak gdyby pobici, zalegli bez głosu...

Ach, to Hajdamacy! Na gwałt Ukrainy

Orły naleciały: one to rozniosą

   Lachom, Żydom kary;

    Oni — Hajdamacy —

   Za krew i pożary

    Piekłem im odpłacą.

 Pod dąbrową huk żelaza,

  Taran przy taranie:

 To serdeczny, hojny, szczery

  Gościniec dla pani.

 Nic nie szkodzi; niech panuje,

  Niech w cudze się wtrąca!

 Pełno wszędzie, stać gdzie nie ma!

  Bez liku, bez końca

 Niby ptastwa się zleciało:

  Czehryn, Smilańszczyzna,

 I siermiężni, i Kozactwo,

  I wszelka starszyna.

 A Kozacy w kierezyjach

  Chodzą i nie dbają,

 I na Czehryn spoglądając,

  Z cicha rozmawiają:

I STARSZY

Stary Hołowaty coś bardzo chytruje.

II STARSZY

Mądra głowa, siedzi sobie na futorze i niby nic nie wie,a patrz tylko — wszędzie Hołowaty. „Kiedy sam, powiada, nie dokonam, to synowi przekażę.”

III STARSZY

Sztukaż bo to i synek! Spotkałem się wczoraj z Żeleźniakiem; takie rzeczy opowiada o nim, że niech go lichonie zna! „Koszowym, powiada, będzie i koniec, a możejeszcze i hetmanem, jeżeli tego...”

II STARSZY

A Gonta na co? a Żeleźniak? do Gonty sama... samapisała: „Skoro, powiada...“

I STARSZY

Cicho no, zdaje się dzwonią!

II STARSZY

Ej nie, to ludzie tak gwarzą.

I STARSZY

Gwarzą, gadają, aż Lachy posłyszą. Oj, stare głowy,a rozumne; chymerują, chymerują i zrobią z lemiesza szydło. Do czego torba, kiedy rańtuch mieć można? Kupili chrzanu, niechajże jedzą; płaczcie oczy, choć powyłaźcie, widziały co kupowały, — a daremnie płacić niemożna. Namyślają się, namyślają, ni to w głos, ni to milczkiem, a Lachy domyślą się — ot tobie i raz.Co tam za rada? Czemu oni nie dzwonią? Jakżeludowi przeszkodzić, ażeby nie gadał? Wszak to niedziesięć dusz, a chwała Bogu, Smilańszczyzna cała,jeżeli nie cała Ukraina. Ot, czy słyszycie? Śpiewają.

III STARSZY

A doprawdy coś śpiewa: pójdę, zabronię.

I STARSZY

Nie zabraniaj, niech sobie śpiewa, byle nie głośno.

II STARSZY

A to musi być Wołoch. Nie wytrzymał, stary dureń;trzeba, i koniec.

III STARSZY

A mądrze śpiewa! Kiedybyś nie posłuchał, zawszeinną. Podejdźmy no bracia i posłuchajmy, a tymczasem zadzwonią.

I i II STARSI

Cóż robić? Chodźmy.

III STARSZY

Chodźmy.

Starsi ukradkiem stanęli za dębem, a pod dębem siedzi kobzarz ślepy; naokoło, Zaporożcy i Hajdamacy. Kobzarz śpiewa z powagą i nie bardzo głośno.

„Oj, Wołochy, Wołochy,

Was zostało się trochę;

I wy Mołdawiany,

Teraz wy nie pany:

Wasze hospodary

Okuli Tatary,

Tureckie sułtany,

W kajdany, w kajdany!

Ejże się nie smućcie:

Ładnie się pomódlcie,

Bratajcie się z nami,

Z nami Kozakami;

Wspomnijcie Bohdana,

Starego hetmana.

Będziecie panami,

I jak my z nożami,

Z nożami świętymi,

I z ojcem MaksymemW tę noc pohulamy,

Lachów pohajdamy,

I tak pohulamy,

By piekło się śmiało,

Niebo płomiemało,

Ziemia się zatrzęsła...

Dobrze pohulamy.

ZAPOROŻEC

Dobrze pohulamy! Prawdę stary śpiewa, jeżeli niełże. Ej, cóż by to za kobzarz był z niego, gdyby nieWołoch!

KOBZARZ

Tać ja i nie Wołoch; tak tylko — byłem kiedyś naWołoszczyźnie, a ludzie i ochrzcili Wołochem, samnie wiem za co.

ZAPOROŻEC

A jużciż daremnie. Utnijże jeszcze co nie bądź.A no do ojca Maksyma urżnij.

HAJDAMAKA

Ale po cichu, żeby starszyzna nie słyszała

ZAPOROŻEC

A co nam wasza starszyzna? Posłyszy — to i posłucha, jeżeli ma czym słuchać, ta i koniec. U nasjeden starszy — ojciec Maksym; a on, jak posłyszy,to jeszcze da karbowańca. Śpiewaj, starcze boży, niesłuchaj jego.

HAJDAMAKA

Tać to tak, kumie, i ja to wiem dobrze; ale ot co:nie tak pany jak podpanki, albo nim słońce zejdzie,rosa oczy wyje.

ZAPOROŻEC

Et, łgarstwo! śpiewaj, starcze boży, jaką umiesz; a toi dzwonu nie doczekamy się — pośniemy.

RAZEM

Doprawdy, pośniemy; śpiewaj jaką nie bądź.

KOBZARZ

śpiewa

Lata orzeł, lata siwy

 Ponad obłokami;

Hula Maksym, hula stary

 Stepami, lasami.

Oj, lataż to orzeł siwy,

 A za nim orlęta;

Hula Maksym, hula stary,

 A za nim chłopięta:

Zaporożce ci chłopięta

 I syny jedyne.

Pomiarkuje i powróży,

 Do bitki czy pitki,

Czy do tańca — to i urżną,

 Aż ziemia się chwieje;

A zaśpiewa — zaśpiewają,

 Aż licho się śmieje.

Gorzałkę, miód, nie czarkami

 A kuflami spija,

I zamknąwszy oczy, wroga

 Wali, nie omija.

Ot taki to nasz ataman,

 Orlisko nasz miły!

I wojuje, i harcuje

 Ile starczy siły.

Nie ma on ani siedliska,

 Ni sadu, ni stawu...

Step i morze — wskroś bity szlak,

 Wskroś złoto i sława!...

Szanujcież się dobrze teraz,

 Panowie Polacy!

Maksym idzie Czarnym Szlakiem,

 Za nim Hajdamacy.

ZAPOROŻEC

W to mi graj! Odwalił jak się należy: i do ładu,i prawda. Dobrze, dalibóg dobrze! Co chce, ta iutnie. Bóg zapłać, Bóg zapłać!

HAJDAMAKA

Ja coś nie zrozumiałem, co on o Hajdamakach śpiewa?

ZAPOROŻEC

Jaki bo ty kiep! Doprawdy! Widzisz, on śpiewał,ażeby Lachy ohydne pokutowali, bo Czarnym Szlakiem idzie Żeleźniak z Hajdamakami, ażeby ich rznąć...

HAJDAMAKA

I wieszać, i mordować! Dobrze, dalibóg, dobrze! Ej,dałbym karbowańca, jeżelibym nie przepił wczoraj!Szkoda! No, niech stara grzęźnie, mięsa więcej będzie.Poborguj, bądź łaskaw, jutro oddam. Utnij co nie bądź jeszcze o Hajdamakach.

KOBZARZ

Na pieniądze nie bardzo ja łapczywy. Byle łaskabyła posłuchać, a śpiewać będę, dopóki nie ochrypnę,a ochrypnę — czarka jedna i druga pani Ladaco,i znowu gotów. Słuchajcie panowie gromada:

Zajechali Hajdamacy

 Na noc do dąbrowy,

Na polanie paśli konie,

 Siodłane, gotowe.

Nocowali panki-Laszki

 W budynkach z Żydami,

Popili się, pokładli się,

 Ta i...

GROMADA

Cicho no! Zdaje się dzwonią. Słyszysz?... znowu... o!...

KOBZARZ

Zadzwonili, echo w gaju

 Płynie między drzewa.

Idźcież i wy, pomódlcie się,

 A kobzarz dośpiewa.

Powalili Hajdamacy

 Aż jęczy dąbrowa;

Nie powieźli, a na plecach

  Czumackie wołowe

Niosą wozy. A za nimi

 Ślepy Wołoch znowu:

„Zajechali Hajdamacy

 Na noc do dąbrowy” —

Dybie, śpiewa, przyśpiewuje

 Różnemi głosami.

Ej że inną, starcze boży!”

 Na plecach z wozami

Hukają mu Hajdamacy.

 „Dobrze, sokolęta!

Ot tak, ot tak, dobrze, chłopcy!

 Ej, razem chłopięta,

Ta urżnijmy!”

      Aż drży ziemia —

 A oni z wozami

Tak i walą. Dziad wygrywa,

 Pomaga słowami:

„Oj hop tak i tak!

 Woła Handzię Kozak:

«Chodź no, Handziu, pożartuję,

Chodź no, Handziu, pocałuję;

Chodźmy, Handziu, do popa,

Do cerkwi troszeczkę;

Nie ma żyta ni snopa

Warz mi gorzałeczkę.»

 Ożenił się, nie zmienił się,

  I jak zawsze goły;

 Pośród śmieci rosną dzieci

  A Kozak wesoły:

  «I po chacie ty-ny-ny,

  I po sieniach ty-ny-ny,

  Gotuj, żonko, liny,

  Ty-ny-ny, ty-ny-ny.»”

„Dobrze! Dobrze! Jeszcze! Jeszcze!”

    Krzyczą Hajdamacy.

  „Oj, hop, tego dziwa!

Nawarzyli Lachy piwa,

A my będziem szynkowali,

Laszków-panków częstowali;

Laszków-panków poczęstujem,

Z panienkami pożartujem.”

Oj, hop, tak i tak!

 Woła pannę Kozak:

„Panno, ptaszko moja!

Nie lękaj się, daj rączynę,

Chodźmy, pohulajmy,

Niechaj ludziom licho śni się,

A my zaśpiewajmy,

A my zaśpiewajmy,

A my posiadajmy,

Panno, ptaszko moja!

Panno, dolo moja!”

      — „Jeszcze, jeszcze!”

— „Jakby tak, albo taki, albo siak,

Jakby taki zaporoski Kozak,

Jakby taki młody zuch, młody zuch,

Choć po chacie mnie pokręcił — ej, w duch!

  Strach, jak mnie już nie chce się

  Z dziadem starym męczyć się.

 Jakby taki...”

— „Ej! a zamilczcie, wściekłe czarty!

Ot, w porę opętał ich bies!

A modlić się! Im w głowie żarty!

 Och, ten bo jeszcze stary pies!”

Ataman krzyczy nad głowami.

 Wszyscy ucichli — wyszedł chór,

Wyszli i popi z chorągwiami;

 Gromada milczy niby mur...

A popi w rząd między wozami

 Kadzideł blady szerzą dym,

Jak na Wielkanoc nad paschami.

 A Błahoczynny trzyma prym:

„O bracia, módlcie się błagalnie!

 Ten gród nasz święty, Czehryn nasz,

Potrójnym rzędem, niewidzialnie

 Anielska otoczyła straż.

Ach, nie dawajcie Ukrainy —

 Najświętszej naszej — na krzyż wbić!

Czyż pozwolicie wy — jej syny —

 Rodzicy waszej w pętach gnić?

Od Sahajdacznych lud w niewoli;

 Nie gaśnie pożar; tam i tu

Konają w turmach, bosi, goli...

 Dziatwa kozacka nie zna chrztu;

A dziewic poczet, tak już liczny —

 Kozackich krain kwiat prześliczny —

W objęciu Lacha z wolna schnie,

 Warkocze jasne hańba tnie,

W niewoli gasną ich oczęta:

 A Kozak nie podniesie bark,

By siostrze własnej rozkuć pęta —

 I sam nie wstydzi się giąć kark

W jarzmie u Lacha... Biada! biada!

 Módlcie się, dzieci! Straszny sąd

Lach Ukrainie zapowiada —

 Aż jęknie płaczem gór tych rząd.

Wspomnijcie sławne swe hetmany:

 Gdzie Bohdan leży ukochany?

Gdzie Ostranicy widać grób?

 Gdzie Nalewajki biedny trup?

Spalili wszystkich — śladu nie ma!

 Gdzie Bogun ten, gdzie owa zima?

Co roku Inguł kryje lód;

 Nie wstanie Bogun — głębi wód

Nakarmić szlachtą! Bohdan sławny

 Nie poczerwieni Żółtych Wód;

I Roś i Korsuń starodawny

 Nie mają komu żalu zbyć,

I Alta płacze: „Ciężko żyć;

 Ja schnę, ach, schnę... gdzie Taras mój?

Nie słychać... Nie po ojcu dzieci!”

 Nie płacz, o ludu! W górze świeci

Opatrzność boska... Ojciec twój

 W pomoc ci ześle Archanioła;

Męczeńskie dusze bronią was.

 Nie za górami pomsty czas.

Módlcie się, bracia!...”

      Chylą czoła,

Gorąco błaga biedny lud,

Kozactwo uwierzyło w cud...

Ach, cóż się stało z ich nadzieją? —

Nad Kozakami chusty wieją...

Jedno dobro, jedna sława —

 W białej tej chuścinie —

I tę zdejmą...

      A diakon:

 „Niechaj wróg zaginie!

Bierzcie noże! Poświęcili!”

 Jęk dzwonów rozdziera,

W gaju ryczy: „poświęcili!”

 Aż serce zamiera.

Poświęcili, poświęcili,

 Ginie szlachta, ginie,

Rozerwali, zabłyszczeli

 Po wszej Ukrainie.

Trzeci kur

 Jeszcze dzień jeden w Ukrainie

 Panował nienawistny Lach,

 Jeden, ostatni, szerzył strach

 Po Ukrainie i w Czehrynie.

 Ale i ten — dzień Makoweja,

 Świąteczny dzień, i ten z kolei

 Przeminął wreszcie. Lach i Żyd,

 Krwi ludzkiej i gorzałki syt,

 Klęli Schizmatyków, łajali,

 Że nic już więcej nie ma brać,

 A Hajdamacy wyglądali,

 Aż nienawistni pójdą spać.

 I legli i nie przypuszczali,

 Iż trudno będzie jutro wstać.

 Lachy zasnęli, a Żydziska,

 Nim stulą jeszcze brudny pysk,

 Po ciemku liczą dzienny zysk.

 By ktoś czasami nie szedł z bliska.

 I ci na złoto popadali

 I snem nieczystym zadrzemali.

Niech drzemią... na wieki bodaj zadrzemali!

A księżyc tymczasem obejrzeć wypływa

I niebo, i gwiazdy, i ziemię, i morze,

I spojrzeć na ludzi — co też tam się zrywa,

By z rana coś o tym w ucho szepnąć boże.

Świeci białolicy ponad Ukrainą,

Świeci... a czy widzi sierotę bez doli —

Oksanę z Olszany? Gdzie płacze w niewoli?

Gdzie zbrodnia się znęca nad biedną dziewczyną?

Czy wie już Jarema? Czy serce mu boli?

Dowiemy się później, a dziś nie do tego,

Dziś inną wam kobzarz piosenkę zanuci,

Nie dziewki, a licho tańcować się rzuci; —

Niedolę zaśpiewam kraju kozaczego.

Słuchajcież — by synom powtórzyć, co mieli;

By i syny znali, wnukom powtarzali,

Jak Kozacy szlachtę ciężko ukarali,

Za to, że panować dobrze nie umieli.

 Zaszumiała Ukraina.

  Ach, długo szumiała,

 Długo, długo, krew stepami

  Ciekła, czerwieniała.

 Ciekła, ciekła — wyschła wreszcie,

  Stepy zielenieją;

 Dziady leżą, a nad nimi

  Mogiły czernieją.

 I cóż z tego, że wysoko?

  Nikt imion ich nie wie,

 Nikt serdecznie nie zapłacze,

  Nikt nie wspomni w śpiewie.

 Wietrzyk tylko cichuteńko

  Powiewa nad nimi,

 Rosa tylko raniuteńko

  Łzami drobniutkimi

 Umywa je. Wzejdzie słońce,

  Osuszy, rozgrzeje!

 A cóż wnucy? Ba i bardzo,

  Żyto sobie sieją.

 Mnóstwo ich jest, a kto powie,

  Gdzie Gonty mogiła, —

 Gdzie relikwije męczeńskie

  Ziemia przytuliła?

 Gdzie Żeleźniak, dusza szczera,

  Z dolą wiekopomną?

 Ciężko, smutno!...

  A o tych nie wspomną.

 Zaszumiała Ukraina,

  Ach, długo szumiała

 Długo, długo, krew stepami

  Ciekła, czerwieniała.

 I dzień, i noc, gwałt, armaty,

  Aż ziemia się chwieje;

 Smutno, straszno, a przypomnisz —

  Serce się zaśmieje.

O mój białolicy! z wysokości nieba

Schyl się poza górę, bo światła nie trzeba!

Bo strach cię ogarnie, choć ci się zdarzało

Roś widzieć i Altę, — i tam się rozlało

Daremnie, bez celu, krwi morze szerokie,

Cóż teraz dopiero? Ach, wryj się w obłoki!

Uciekaj, mój druhu, bo na cóż się zdało

Na starość zapłakać?

 Smutno, smutno, pośród nieba

  Świeci białolicy.

 Ponad Dnieprem Kozak idzie,

  Może z wieczornicy.

 Idzie smutny, niewesoły,

  Ledwie niosą nogi.

 Może dziewczę nie miłuje

  Za to, że ubogi?

 I dziewczyna kocha jego,

  Choć łata na łacie;

 Czarnobrewy, a nie zginie —

  To będą bogaci.

 Czegóż smutny czarnobrewy,

  Że ledwie nie płacze?

 Ciężką jakąś to niedolę

  Przeczuwa kozacze,

 Czuje serce, lecz nie powie

  Jakie licho będzie.

 Minie licho... Naokoło

  Jakby w trumnie wszędzie...

 Cicho...ni psa, ni koguta:

  Tylko spoza gaju

 Gdzieś daleko wycia wilków

  Ciszę przerywają.

 Co tam! Głupstwo! Idź Jaremo,

  Lecz nie do Oksany,

 Nie na śpiewki i doświtki —

  Na Lachy, na pany,

 Do Czerkasów. Kur już trzeci

  Piać się tam zabiera...

 Wtenczas... wtenczas... Idzie Kozak

I na Dniepr spoziera.

„O Dnieprze mój, Dnieprze, szeroki ta duży!

Bez miary ty, ojcze, do morza nosiłeś

Kozaczej krwi; jeszcze poniesiesz, mój druże!

Rumieniłeś sine, lecz nie napoiłeś;

A dziś się upije. Igrzysko szatańskie

Po wszej Ukrainie tej nocy zawyje,

I wiele, ach! wiele strumieni krwi pańskiej

Z falami popłynie. I Kozak ożyje;

Ożyją hetmani; odmieni się dola;

,,Ni Lacha, ni Żyda!” — głos zagrzmi kozaczy —

O Boże mój, Boże, stań się twoja wola —

Niech step Ukrainy buławę zobaczy.”

Tak dumał, wędrując w siermiędze łatanej

Jarema z orężem święconym u łona.

I Dniepr go zrozumiał — i wzbił się w bałwany

I wściekły się rzucił w sitowia ramiona.

 Jęczy, wyje, porykuje,

  Oczeret nagina;

 Piorun huczy, błyskawica

  Niebiosa rozrzyna.

 Rusza sobie nasz Jarema,

  I na nic nie baczy;

 Jedna dumka zaśmieje się

  A inna zapłacze.

 „Tam Oksana, tam wesoła

  I w szarej świcinie;

 A tu... kto wie, co się stanie?

  Może jeszcze zginę...”

 A tymczasem kur gdzieś w gaju

  Kukuryku wrzeszczy...

 „A, Czerkasy!... Boże miły,

Życia dozwól jeszcze!”

Czerwona uczta

Zadzwoniły wszystkie dzwony

 Po wszej Ukrainie;

Zakrzyczeli Hajdamacy:

 „Ginie szlachta, ginie!

Ginie szlachta! pohulajmy,

 Chmura niech się grzeje!”.

Płomień objął Smilańszczyznę,

 Chmura czerwienieje.

A najpierwiej Medwedówka

 Obłoki ogrzewa.

Płonie Smiła, Smilańszczyzna

 Posoką się zlewa.

Płonie Korsuń, płonie Kaniów,

 Czehryn i Czerkasy,

Czarnym Szlakiem pożar pędzi

 I krwi idą pasy

Aż po Wołyń. Na Polesiu

 Gonta bankietuje,

A Żeleźniak w Smilańszczyźnie

 Szablicę hartuje, —

Tam, w Czerkasach, i Jarema

 Próbuje świętego.

„Dobrze, chłopcy! nie żałujcie!

 Pierwszego lepszego!

Dalej, dzieci!” pośród rynku

 Maksym ryczy wściekle;

Wkoło piekło; Hajdamacy

 Hulają po piekle.

A Jarema — spojrzeć straszno —

 Po troje, po czworo,

Tak i wali. „Dobrze, synu,

 Niech ich diabli biorą!

Morduj, morduj: w raju będziesz

 Albo pułkownikiem.

Hulaj, synu! hajże, dzieci!”

 Dziatwa jednym migiem

Pod strychami, po komorach,

 Po lochach i wszędzie;

Wszystkich skłuli, wszystko wzięli.

 „Teraz chłopcy, będzie!

Zmęczyli się, odpoczniecie!”

 Ulice, bazary

Kryją trupy, krew się leje.

 „Nie dość, mało kary

Jeszcze trzeba podomęczać,

 Żeby nie powstali

Odszczepieńcze klęte syny!”

 W rynku się zbierali

Hajdamacy. Ną Jaremę

 Żeleźniak: „Hej, Wasze!

Chodź no, chłopcze! Nie lękaj się,

 Ja cię nie przestraszę.”

— „Nie lękam się!” zdjąwszy czapkę,

 Stoi niezmieszany.

„Skąd ty jesteś? Kto ty taki?”

 — „Ja, panie, z Olszany.”

— „Z tej Olszany, gdzie tytara

 Psy zamordowali?”

— „Gdzie? Jakiego?”

      — „A w Olszanie;

 Mówią, że porwali

Córkę jego, jeśli znałeś.”

 — „Córkę?... co?... w Olszanie?...

— „U tytara, jeśli znałeś.”

 — „Oksano! Oksano!”

Ledwie jęknąć mógł Jarema

 I upadł na ziemię.

„Ehe! ot co!... szkoda chłopca,

 Przewietrz go, Artemie!”

Ocucił się. „Ojcze! bracie!

 Przecz ja nie sturęki?

Dajcie noża, siłę dajcie,

 Męki Lachom, męki!

Męki straszne, niewymowne,

 By aż piekło drgnęło!”

— „Dobrze, synu, noże będą.

 Dziś na święte dzieło

Pójdziesz z nami do Łysianki,

 Tam to pohulacie!”

— „Chodźmy, chodźmy, atamanie,

 Ojcze, ty mój, bracie,

Mój jedyny! Na kres świata

 Polecę, dostanę,

Z piekła wyrwę, atamanie...

 Na kres świata, panie...

Na kres świata. Och, nie znajdę,

 Nie znajdę Oksany!”

— „Może znajdziesz. Jak ci imię?

 Jeszcze nie pytałem.”

— „Mnie? Jarema.”

      — „A nazwisko?”

 — „Nazwiska nie miałem.”

— „Chyba bękart? Bez nazwiska —

 Tak i pisz, Mikoło,

Na rejestrze. Niechaj będzie...

 Niechaj będzie Goły.

Tak i zapisz!”

      — „Ej, paskudnie!”

 — „No, to chyba Znajda?...

— I to źle.”

      — „No, to poczekaj...

 Zapisz go Hałajda.”

Zapisali.

      „No, Hałajdo,

 Teraz pohulamy.

Znajdziesz dolę... a nie znajdziesz...

 Ej, chłopcy, ruszamy!”

I Jaremie dali konia

 Z obozu, luźnego.

To zapłacze biedaczysko,

 To pieści karego.

Wyjechali za kołowrót;

 Czerkasy pałają...

„Wszyscy, dzieci?”

— „Wszyscy, — ojcze!”

   — „Hajda!”

      Przeciągają

Po dąbrowie, ponad Dnieprem

 Kozacze gawiedzie,

A za nimi kobiarz Wołoch,

 Kiwając się, jedzie.

Dybie sobie na koniku

 I śpiewa dziadulo:

„Hajdamacy, Hajdamacy,

 Stary Maksym hula.”

Pojechali... a Czerkasy

 Pałają, pałają...

Licho z nimi, ani spojrzą —

 Śmieją się i łają

Szlachtę klętą. Ten gawędzi,

 Ów kobzarza słucha.

A Żeleźniak jedzie przodem

 I nastawia ucha.

Jedzie sobie, lulkę kurzy,

 Do nikogo słowa.

Tuż milczący w ślad Jarema.

 Zielona dąbrowa

I gaj ciemny, i Dniepr duży

 I góry i pola,

Gwiazdy, nieba, ludzie, mienie

 I żałosna dola —

Wszystko znikło; nic nie słyszy

 I na nic nie baczy,

Jak zabity. Ciężko jemu,

 Ciężko, a nie płacze,

Nie, nie płacze. Zła godzina

 Łakomie wypija

Łzy gorące, ściska duszę

 I serce obwija.

„Oj wy łezki, łezki drobne!

 Omyjcież wy jego!...

Zmyjcie rozpacz... Ciężko! tęskno!

 I morza sinego

I całego Dniepru nie dość,

 By zmyć opętaną,

Duszę chyba zgubić młodą?

 Oksano, Oksano!

Gdzie ty? Gdzie ty? Spojrzyj na mnie,

 Rybko ulubiona!

Spojrzyj, serce, na Jaremę!

 Gdzie ty? Może kona,

Może ciężko płacze biedna

 I klnie umierając

Dolę swoję, w pętach pańskich

 W więzieniu konając.

Może myśli o Jaremie,

 Wspomina Olszanę,

Woła jego: „Serce moje,

 „Obejmij Oksanę!

Obejmijmy się, sokole!

 Na wieki zamrzemy!

Niechaj. Lachy znęcają się, —

 My nie poczujemy!...”

Wieje wietrzyk zza Limanu,

 Chyli się topola,

I dziewczyna, pochyli się,

 Kiedy gnie niedola.

Posmuci się, pożałuje,

 Zapomni... a może.

W kontusiku sama pani;

 A Lach... Boże, Boże!

Piekłem skaraj duszę moją,

 Męki wylej morze,

Pomstę swoją rozbij o mnie,

 Lecz nie takim razem

W pierś uderzaj: rozerwie się

 Choćby była głazem.

Dolo moja! serce moje!

 Oksano! Oksano!

Gdzie ty jesteś, gdzie, ptaszyno?

 I twarz zadumaną

Drobne, wrzące, łezki zlały.

 Skąd też one w oku?

A Żeleźniak Hajdamakom

 Zwolnić każe kroku.

Ejże, chłopcy! w las! Już dnieje

 I konie ustają:

Popasiemy” — i cichutko

 Wszyscy w las wjeżdżają.

Hupalowszczyzna

Zaszło słońce; Ukraina

 Płomieniała, tlała,

Po budynkach, zamknąwszy się,

 Szlachta zamierała.

Wskroś po siołach szubienice,

 Trup wisi przy trupie —

Sami starsi, a tak szlachty

 To kupa na kupie.

Po ulicach, po rozdrożach

 Psy i kruki wszędzie

Jedzą szlachtę, oczy dziobią;

 I nikt nie odpędzi.

Nie ma komu: zostało się

 Bydło i dzieciaki;

Baby nawet z ożogami

 Poszły w Hajdamaki.

Ot, takie to było licho

 Po wszej Ukrainie!

W piekle gorzej być nie może...

 A za co lud ginie?

Jednej matki, jedne dzieci, —

 Żyć by i nie sarkać.

Nie, nie chcieli, nie umieli,

 Trzebaż się potargać!

Trzeba krwi braterskiej... za co?

 Za to, że u brata

Jest w komorze i we dworze

 I wesoła chata!

„Zduśmy brata! spalmy chatę!”

 Rzekli, wykonali.

Wszystko dobrze; lecz na karę

 Sieroty zostali.

We łzach rośli, i urośli;

 Ręce, Bogu dzięki,

Rozwiązane — krew więc za krew

 I męki za męki.

Serce boli, skoro wspomnisz:

 Słowian starych dzieci

Krwią się spili, a kto winien?

 Księża, Jezuici.

Wędrowali Hajdamacy

 Lasami, jarami;

A za nimi i Hałajda

 Z drobniutkimi łzami.

Już minęli Woronówkę,

 Wierzbówkę; w Olszanę

Wjeżdżają już. — „Spytać może,

 Spytać o Oksanę?

Nie zapytam, niech nie wiedzą,

 Na co wiedzieć mają?”

A tymczasem Hajdamacy

 Olszanę mijają.

Zapytuje u chłopczyny:

 „Tytara zabili?”

— „Ba, nie, diad'ku; ojciec mówił

 Że jego spalili

Ot ci Lachy, co tam leżą,

 I córkę porwali.

Nie dosłuchał... „Nieś mnie, koniu!

 I cugle opuścił.

„Czemuś, Boże, gdym nie wiedział,

 Zginąć nie dopuścił?!...

A dziś chociażbym i umarł,

 To z trumny powstanę

Lachów męczyć. Serce moje!

 Oksano! Oksano!

Gdzie ty?”

Zamilkł, rozżalił się,

 Pojechał powoli.

Ciężko, ciężko biedakowi

 Wydrzeć się niedoli.

Dognał swoich. Ot i futor

 Borowika... jadą...

Karczma tleje ze stodołą

 A Lejby ni śladu.

Uśmiechnął się mój Jarema,

 Serce się ścisnęło,

Tutaj, tutaj, pozawczoraj

 Przed Żydem się gięło,

A dziś... a dziś... żal mu prawie,

 Że licho minęło.

Hajdamacy ponad jarem.

 Zboczyli ze szlaku.

Napędzają niedorostka

 W łatanym kubraku,

W łapciach, z torbą idzie sobie —

 „Słuchaj no, biedaku!

  Chodź no, tutaj!”

      — „Ja nie biedak!”

— „Któż ty?”

      — „Hajdamaka.”

— „Ależ brudny i paskudny!”

 Ten oczy wytrzeszcza.

„Skąd ty jesteś?”

      — „Z Korolówki.”

 — „A czy znasz Budyszcza?

I jezioro koło Budyszcz?”

 — „Ba, i jeszcze czego!

Ot tam ono! ot tym jarem

 Traficie do niego!”

— „A widziałeś Lachów dzisiaj?”

 — „Nigdzie ni jednego..

Ale wczoraj dość ich było;

 Wianków nie święcili;

Przeszkodzili potępieńcy.

 Za tośmy ich bili,

Ja i ojciec nożem świętym, —

 A matka nie zduża

I to chciała.”

      — „Dobrze, chłopcze!

 Naż ci za to, druże,

Ten dukacik, ale nie zgub.”

 Wziął go nasz ubogi,

Popatrzył się: „Bóg wam zapłać!”

 — „No chłopcy, do drogi!

Ale cicho, bez hałasu.

 Hałajda! tu, bliźej!

Ot, w tym jarze jest jezioro

 I las trochę wyżej,

A w lesie skarb. Gdy przyjedziem,

 Każ, by otoczyli.

Może kogo strzec podziemia

 Lachy zostawili.”

Przyjechali, naokoło

 U lasu stanęli;

Patrzą się — nikogo nie ma...

 „Djabli ich nie wzięli!

Ile gruszek urodziło!

 Bijcie do stu katów!

Prędzej! żwawo! dobrze, chłopcy!”

 Rój konfederatów

Posypał się z drzew na ziemię,

 Jak gruszki lecieli.

Pozbijali, pokończyli,

 Aż się diabli śmieli.

Loch znaleźli, skarb zabrali,

 U Lachów kieszenie

Przewietrzyli — i ruszyli

 Na wrogów zginienie.

Uczta w Łysiance

Zmierzchało się. Nad Łysianką

 Łuny zapłonęły:

To u Gonty i Maksyma

 Lulki tak buchnęły!

Strasznie, strasznie zakurzyli!

 W piekle nie umieją

Tak zakurzać. Tykicz Gniły

 Krwią aż czerwienieje,

Krwią szlachecką i żydowską;

 A nad nim w pożarze

I chacina, i gmach duży;

 Dola równa karze

Wielmożnego i lichego.

 A pośród bazaru

Stoi Gonta z Żeleźniakiem,

 Rycząc: „Kara, kara,

Kara Lachom! Niech nie grzeszą!”

 I dziatki karają.

Jęczą, płaczą; jedni proszą,

 Inni przeklinają.

Ten modli się i przed bratem

 Zimnym już spowiada

Grzechy swoje... Nie zżali się

 Zawzięta gromada,

Jak śmierć sama — nie żałuje

 Ni lat, ni urody,

Ni szlachcianek, ni Żydówek.

 Krew płynie do wody.

Ni kaleki, ni chorego,

 Ni małej dzieciny

Nie zostało... Nie zaklęli.

 Złowrogiej godziny.

Wszyscy legli, wszcyscy rzędem:

 Ani żywej duszy

Izraelskiej i szlacheckiej.

 Tymczasem od burzy

Podwojone, do obłoków

 Sięgają pożary.

A Jarema ciągle huka:

 „Kary Lachom, kary!”

Jak szalony, wiesza, pali,

 Sieka trupie ciało:

Dajcie Lacha, dajcie Żyda!

 Mało mi ich, mało!

Dajcie Lacha, krwi dawajcie,

 Mięsa z krwią i pianą!

Morze krwi... nie dosyć morza...

 Oksano! Oksano!

Gdzie ty?” krzyknie i chowa się

 W płomieniach, w pożarze.

A tymczasem Hajdamacy

 Stoły na bazarze

Postawili, niosą strawę,

 Co tylko gdzie wzięli,

By do nocy powieczerzać.

 „Hulaj!” zaryczeli.

Wieczerzają — a wokoło

 Łuny czerwienieją,

Śród płomieni oświecone

 Na krokwiach czernieją

Trupy pańskie... krokwie płoną

 I padają z nimi.

„Pijcie, chłopcy! pijcie! lejcie!

 Z panami takimi

Może jeszcze spotkamy się,

 Jeszcze pohulamy.”

I Żeleźniak goli starkę

 Całymi kuflami.

„Za przeklęte trupy wasze,

 Za przeklęte dusze

Jeszcze piję! Pijcie chłopcy!

 Pijmy, Gonto, druże!

Pijmy bracie, pohulamy

 Razem, tutaj, w parze!

A gdzie Wołoch? śpiewaj, stary...

 Graj, śpiewaj, kobzarzu!

Nie o dziadach, bo nie gorzej

 I my Lachom damy;

Nie o lichu, bośmy jego

 Ani znać nie znamy.

A wesołą utnij, starcze,

 By aż ziemia drżała:

O wdóweczce gołąbeczce

 Co męża płakała.”

KOBZARZ

gra i przyśpiewuje

„Od sioła do sioła

Tańce i muzyki,

Kurę, jajam przedała

Ot i mam trzewiki.

Od sioła ku sioła

Tańczę sobie biedna;

Ni jałówki, ni wołu —

Chatka tylko jedna.

Ja oddam, ja przedam

Kumowi chateczkę,

A zrobię ja sobie

Pod płotem ławeczkę.

Targować, szynkować

Będę czareczkami,

Tańcować i hulać

Będę z parobkami.

Oj, wy, dziatki wy me,

Gołębięta wy me!

Nie płaczcie no, a patrzcie no,

Jak matula hula,

Sama w najem ruszam,

Dziatki do szkół oddam,

A czerwonym trzewiczkom mym

Taki dam, taki dam.”

— „Dobrze! Dobrze! No, do tańca,

Do tańca, kobzarzu!”

Stary urżnął — na przysiadki

 Poszli po bazarze,

Aż ziemia drży. „Hajże, Gonto!”

 — „Maksymie! utniemy!

Urżnijmyż bo, sokole mój,

 Póki nie zginiemy!”

„Nie dziwujcie się, dziewczęta

 Że się obszarpałem:

Bo mój ojciec robił gładko

 I ja się weń wdałem.”

— „Dobrze, bracie, dalibógże!

 — „A no ty, Maksymie!”

— „Poczekaj no!”

  „Ot tak czyń mi, jak ja czynię,

  Kochaj córkę byle czyją,

  Czy to chłopską, czy diakowską,

  Byle ładną, choć popowską.”

Wszyscy tańczą, a Hałajda

 Nie słyszy, nie baczy;

Siedzi sobie w końcu stołu,

 Ciężko, ciężko płacze,

Jak dziecina. Co mu braknie?

 Czerwone żupany

I złoto jest, i sława jest...

 Ach, nie ma Oksany,

Nie ma doli z kim podzielić,

 Nie ma z kim pogadać;

Biedny, musi jak sierota

 Sam jeden przepadać,

A nieborak nie wie o tem,

 Że jego Oksana

Z tamtej strony, za Tykiczem,

 Na zamku, u pana,

Z tymi samymi Lachami,

 Co zamordowali

Jej rodzica. Okrutnicy

 Teraz się schowali

Za murami! Widzieliścież

 Jak Żydzi konali —

Bracia wasi? Dziewczę w oknie

 Dumką w świat gdzieś goni;

Spojrzy w okno — miasto całe

 Czerwienieje, płonie.

„Gdzie to terazi mój Jarema?

 Nie wie, że koło niej

Tuż, w Łysiance, nie w siermiędze,

 A w pięknym żupanie

Siedzi sobie i przemyśla

 O swojej Oksanie.

„Gdzie też ona? Gdzie gołąbka

 Pognębiona płacze?”

Ciężko jemu.

      A wtem z jaru

W sukmanie kozaczej

Ktoś się skrada.

      „Kto ty taki?”

Kozak zapytuje.

„Ja posłaniec pana Gonty.

 Niechaj potańcuje,

Ja poczekam.”

      — „Nie doczekasz,

Żydowska sobako!”

— „Chowaj Boże! Jaki ja Żyd!

 Widzisz? Hajdamako!

Patrz no tylko — chyba nie znasz?

 Masz — tobie — szeląga.”

— „Znam cię dobrze!” i święcony

 Z cholewy wyciąga.

„Przyznawaj się, podły Żydzie,

 Gdzie moja Oksana?”

I zmierzył się.

      „Chowaj Boże!...

Na zamku... u pana...

 Cała w złocie...”

      — „Wyręczajże

 Wyręczaj, przeklęty!”

— „Dobrze, dobrze!... Jakiż bo ty

 Jaremo zawzięty.

Zaraz idę i wyręczę;

 Pieniądz mury kruszy, —

Powiem Lachom — zamiast pana...”

 — „Dobrze, dobrze! Ruszaj,

Ruszaj prędzej!”

      — „Zaraz, zaraz!

 Gontę zabawiajcie

Choć momencik, a tymczasem

 I sami hulajcie.

A gdzie wieźć?”

      — „Do Lebedyna!

 Pamiętaj mi, Żydzie!”

— „Dobrze, dobrze!”

      I Hałajda

 Z Gontą w taniec idzie.

A Żeleźniak chwyta kobzę:

 „Potańcuj, kobzarzu!

Ja ci zagram.”

      Na przysiadki

 Ślepy po bazarze

Łupi, stary, łyczakami,

 Dodaje słowami:

„Na ogrodzie pasternak, pasternak:

Czyż ja tobie nie kozak, nie kozak?

Czyż ja ciebie nie lubię, nie lubię?

Czy ja tobie trzewiczków nie kupię?

  Kupię, kupię, czarnobrewa,

  Kupię, kupię tego dziwa,

  Będę, serce, chodził,

  Będę, serce, wodził.”

 „Oj hop, hopaka!

 Pokochała Kozaka

 I rudego, i starego —

 Lichaż dola taka.

 Ruszaj, dolo, po tęsknotę,

 A ty, stary, idź po wodę,

 A ja — do szyneczku.

 Golnę czarkę — jedną, drugą,

 Potem trzecią niezadługo,

 Piątą, szóstą i koniec.

 Rusza baba wieść taniec,

 A za babą wróbel w duch

 Wykrętasem, wychylasem...

 Tęgi wróbel, zuch, zuch!

 Stary rudy babę łaje,

 A ta jemu figi daje:

 „Ożenił się stary kiep —

 Zarabiajże mi na chleb;

 Trzeba dziatki hodować,

 Trzeba dziatki odziewać —

 Toć i muszę pracować.

 A ty stary mi nie grzesz,

 Siedź za piecem i kołysz,

 Cicho, milcz, ani dysz!”

Kiedym jeszcze była młodą siostrą zakonniczką,

Powiesiłam fartuszeczek ponad okienniczką;

Kto idzie — nie minie,

To mrugnie, to skinie.

A ja sobie jedwab skubię,

To w okienko liczko wściubię:

Semeny, Iwany,

Bierzcie prędko żupany,

Ta pójdziemy, pohulamy,

Ta siądziemy, zaśpiewamy.”

„Zapędzajcie kurę w dziurę,

 A kurczęta w kojec.”

   „Hu ha!

Duhę zagiął mąż,

Żona chomąt wlecze,

A ty, doniu, zwiąż.”

”Dosyć?”

„Jeszcze, choć i tłustą,

Bo nogi się proszą.”

„Oj, syp, syp no barszcz

I grzybki do kadzi:

Dziad i baba, toć do ładu,

Oboje też radzi.

Oj syp, syp no barszcz

I dodaj pietruszki:

„Oj, syp, syp-no barszcz

I nie żałuj chrzanu:

„Oj, lej wode, wodę,

I poszukaj brudu, brudu...”

 — „Dosyć! dosyć! krzyczy Gonta —

 Dosyć, ogień gaśnie.

A gdzie Lejba?... jeszcze nie ma?

 Niech go piorun trzaśnie!

Wynaleźć go i powiesić,

 Wyrodek sobaczy!

Hajda, dzieci! już przygasa

 Kaganiec kozaczy.”

A Hałajda: „Atamanie!

 Pohulajmy, bat'ku!

Patrzaj — płonie; na bazarze

 I widno, i gładko.

Potańcujmy. Graj, kobzarzu!”

 „Nie chcę hulać więcej!

Ognia, chłopcy! dziegciu, kłaków!

 Armaty co prędzej!

Ogień wpuścić do podkopów!

 Myślą, że to żarty?”

— „Dobrze, bat’ku!” Hajdamacy

 Ryknęli jak czarty —

I przez groble powalili

 Z hukiem i śpiewami.

A Hałajda krzyczy: „Ojcze!

 Ach, stójcie, Bóg z wami!

Poczekajcie, nie gubcie mnie!

 Tam moja Oksana.

Choć godzinę, ojce moi!

 Ja ją wydostanę!”

— „Dobrze, dobrze!... Żeleźniaku!

 Huknij, niechaj palą;

Ta — z Lachami, a ty inną

 Pocieszysz — się lalą.”

Obejrzał się — gdzie Jarema?...

 Wtem ryknęły góry

I zamczysko wraz z Lachami

 Hula gdzieś u chmury.

Wszystko poszło... Co zostało

 Ogniem zapałało...

„Gdzie Hałajda?” Maksym woła —

 I śladu nie stało.

Dopóki chłopcy tańcowali,

Jarema z Lejbą się dostali

Do środka zamku, aż do lochów;

Porwał Oksanę ledwie żywą

I ruszył razem z nieszczęśliwą

   Do Lebedyna...

Lebedyn

„Ja sierota, babciu moja,

 Sierota z Olszany;

Ojca Lachy zamęczyli,

 A mnie... zimne ściany

Płakałyby... wspomnieć straszno...

 Wzięli martwe ciało...

Nie rozpytuj, babciu moja,

 Co się ze mną działo,

Modliłam się i płakałam,

 Pierś się rozrywała.

Łzy gdzieś wyschły, dusza marła...

 Och! gdybym wiedzała,

Że raz jeszcze go zobaczę,

 Że zobaczę znowu, —

Stokroć więcej bym wyniosła

 Za jedyne słowo!

Czy ja może przeciw Bogu

 Kiedy wykraczała!...

Nie wiem... może za to skarał,

 Za to, żem kochała, —

Żem kochała oczy czarne

 I duszę i ciało,

Pokochała jak umiała,

 Jak serce zachciało...

Nie za siebie, nie za ojca

 Błagałam w niewoli,

Nie, babuniu, a za niego,

 Za miłego dolę.

Skarż mnie, Boże! — prawdę twoją

 Ja wycierpieć muszę...

Strach powiedzieć; już myślałam

 Zaprzepaścić duszę...

Gdyby nie on, to może bym

 I zaprzepaściła.

Ciężko było! Lecz myślałam:

 „O Boże mój miły!

On sierota, — kto beze mnie

 Jego tam powita?

Kto o dolę i niedolę

 Jak ja go rozpyta?

Kto obejmie? kto podzieli

 Duszę po połowie?

Kto sierocie ubogiemu

 Kocham ciebie! powie?”

Tak myślałam, babciu moja,

 I serce się śmiało:

„Ja sierota, bez matuchny,

 Bez ojcam została,

I on jeden w całym świecie,

 Tak wiernie mnie lubi;

A posłyszy, żem zginęła

 To i siebie zgubi

Czekałam, płakałam:

Nie ma jego, nie przybędzie, —

 Sama się zostałam...”

I znów płacze. A czernica

 Koło chorej stoi,

Smutna także.

      „Gdzie ja, babciu?”

 — „U mnie, serce moje,

W Lebedynie, rybko droga,

 Nie wstawaj, ty chora.”

— „W Lebedynie! a od dawna?”

 — „Nie, od pozawczora.”

— „Pozawczora?... Czekaj, czekaj...

 Nad wodą się pali...

Żyd, zamczysko, Majdanówka...

 Hałajdą go zwali...”

— „I ten także był Hałajda,

 Coś z nim przyjechała...

Ten, Jarema...”

      — „Gdzie on? Gdzie on?”

 Wreszcie zrozumiała.

„On za tydzień obiecywał

 Przyjechać po ciebie.”

— Co? Za tydzień? Serce moje!

 Boże! Czy ja w niebie?

Babciu moja, skończyła się

 Przeklęta godzina!

Ten Hałajda — mój Jarema!...

 Cała Ukraina

Mówi o nim. Jam widziała,

 Jak płonęły sioła;.

Jam widziała, jak u Lachów

 Chyliły się czoła,

Gdy mówiono o Hałajdzie:

 Ach, wiedzieli oni,

Kto on taki, skąd przychodzi,

 I za kim on goni!...

Mnie on szuka, i znalazł mnie

 Orzeł mój zuchwały!

Przylatujże, mój sokole,

 Gołąbku mój biały!

Och, jakże mi tu wesoło!

 Jak ślicznie i biało!

Wszak za tydzień, babciu moja?...

 Trzy dni pozostało...

Ach, jak długo!...

 „Zagartuj, mamo, żar, żar,

Będzie tobie córki żal, żal.”

 Oj, wesołoż mi na świecie!

A tobie, babeczko,

 Czy wesoło?”

      — „Ja za ciebie

 Cieszę się, rybeczko:;

— „A czemuż ty nie zaśpiewasz?”

 — „Jam już odśpiewała...”.

Zadzwoniono na nieszpory;

 Oksana została,

A czernica na modlitwę

 Z wolna podybała.

Po tygodniu w Lebedynie.

 Cerkiew śpiewem brzmiała:

Przed południem para młoda

 U ołtarza stała;

A wieczorem już Jaremę

 Żegnała Oksana:

Ot, zwyczajnie — nie chciał Kozak

 Gniewać atamana!

— Kończy z Lachem; z Żeleźniakiem,

 Z Gontą się zabawia;

W Humańszczyźnie, na pożarach

 Weselisko sprawia.

Żona czeka, czy nie idzie

 Z bojarami w goście,

By ją przewieźć z celi biednej

 W chatę na pomoście.

Ej, nie tęsknij, miej nadzieję

 I módl się serdecznie.

A mnie teraz do Humania

 Potrzeba koniecznie.

Gonta w Humaniu

Minęły dni i lato całe,

Odbiegli domów ojciec, mąż;

A Ukraina płonie wciąż;

Po siołach płaczą dzieci małe;

Pożółkłym liściem drżą dąbrowy,

Nie widać słońca spoza chmur,

Nie słychać nigdzie ludzkiej mowy;

Zwierz tylko, wyjąc, rzuca bór

Dla siół, po trupy. Nie chowali,

Wilków Lachami hodowali,

Aż znikli w zaspach śnieżnych gór.

Nie wstrzymała ludu zima

 I w pomście i w karach;

Lachy marzną, a Kozacy

 Grzeją się w pożarach,

Przyszła wiosna, czarną ziemię

 Ze snu rozbudziła,

Ukwieciła ją porostem,

 Barwinkiem okryła;

I na polu skowroneczek,

 I słowiczek w gaju,

Ziemię strojną w płaszcz wiośniany

 Z porankiem witają...

Raj i koniec! A dla kogo?

 Czy ludzie go widzą?

Gdzież tam! Spojrzeć nawet nie chcą,

 A spojrzą — ohydzą.

Trzeba krwią go domalować,

 Oświecić łunami;

Kwiatów mało, słońca mało,

 Za dymów chmurami.

Piekła mało!... Ludzie, ludzie!

 Kiedy wam dość będzie

Dobra tego, co dziś macie?

 Dziwniście wy wszędzie!

Nie wstrzymała ludu wiosna,

 Boga się nie boi.

Ciężko spojrzeć; a pomyślisz —

 Tak było i w Troi;

Tak i będzie.

      Hajdamacy

 Hulają, szaleni.

Kędy przejdą — ziemia płonie

 I krwią się rumieni.

Przybrał Maksym sobie syna

 Zna go Ukraina

Choć Jarema nie rodzony,

 Lecz szczera dziecina.

Maksym rżnie — a co Jarema,

 Nie rżnie, a katuje,

Z nożem w ręku, na pożarach,

 Czuwa i nocuje.

Nie opuszcza, nie żałuje

 Nigdzie ni jednego:

Za tytara Lachom płaci,

 Za starca świętego,

Za Oksanę... ta i zamrze,

 Myśląc o Oksanie.

A Żeleźniak: „Hulaj, synu,

 Póki dola wstanie,

Pohulajmy!”

      Pohulali —

 Kupą koło kupy

Od Kijowa do Humania

 Legły polskie trupy. —

Jak ta chmura, Hajdamacy

 Humań otoczyli,

O północy; a do świtu

 Miasto zapalili;

Zapalili, zakrzyczeli:

 „Morduj Lacha znowu!”

Potoczyli się po rynku

 Konni Narodowi;

Potoczyli się kalecy

 I dzieci, i chore,

Gwałt i hałas. Na bazarze

 Jakby krwawe morze.

A wśród morza stoi Gonta

 Z Maksymem zawziętym,

Krzycząc we dwóch: „Dobrze, dzieci!

 Tak to im przeklętym!”

Wtem gromada Hajdamaków

 Z Jezuitą leci,

Z nim dwaj chłopcy: „Gonto, Gonto!

 To są twoje dzieci.

Nas mordujesz — i tych porżnij,

 Oni katolicy.

Czego stoisz? Czemu nie rżniesz?

 Wszak to heretycy!

Póki mali — rżnij! Wyrosną —

 To ciebie zabiją...”

— „Zabijcie psa! a szczenięta

 Ja i sam pobiję.

Zbierz gromadę. Przyznajcie się,

 To nie prawda, może?”

— „Prawda, ojcze... bo nas matka...”

 — „O Boże mój, Boże!

Milczcie, milczcie! Wiem już, dosyć!”

 Zeszła się gromada,

„Dzieci moje — katolicy...

 By nie było zdrady,

By nie było gadaniny,

 Panowie gromada,

Jam przysięgał rznąć ich wszystkich,

 Biorąc nóż ten w ręce...

Syny moje! syny moje!

 Czemu wy maleńcy?

Czemu Lacha wy nie rżniecie?...”

 — „Będziemy rznąć, tatku!”

— „Nie będziecie! Nie będziecie!

 Przeklęta bądź, matko —

O, przeklęta katoliczko,

 Coś ich porodziła!

Lepiej byś przed wschodem słońca

 Potopiła była!

Mniej by grzechu: zmarlibyście

 Nie katolikami;

A dziś, a dziś... syny moje!

 Biadaż mi dziś z wami!

Pocałujcie mnie, dziateczki,

 Nie ja was zabiję,

A przysięga.”

      Machnął nożem

 I dziatki nie żyją.

Popadały krwią oblane:

 „Ojcze!” bełkotnęły,

„Ojcze, ojcze... my nie Lachy!

 „My...” i zamilczały.

— „Trza pochować?”

      — „ Nie potrzeba!

 Oni odszczepieńcy.

Syny moje, syny moje!

 Czemu wy maleńcy?

Czemu wroga wy nie rznęli?

 Matki nie zabili,

Tej przeklętej katoliczki,

 Co was porodziła?...

Chodźmy, bracia!”

      Wziął Maksyma,

 Idą wzdłuż bazaru,

I obydwa wykrzykują:

 „Kara Lachom, kara!”

I karali: strasznie, strasznie

 Humań się zakrwawił;

Ani zamek, ani kościoł

 Nikogo nie zbawił,

Wszyscy legli. Nigdy, nigdy

 I w głowach szatanów

Nie postała zemsta taka...

 Dom Bazylianów,

Gdzie uczyli się synowie,

 Sam Gonta rujnuje:

„Wyście zjedli dzieci moje!”

 Ryczy i katuje.

„Wy pożarliście maleńkich,

 Czegóż nauczyli?!...

Walcie mury!”

      Hajdamacy

 Mury rozwalili, —

Rozwalili, — o kamienie

 Księży rozbijali,

A uczniaczków żywcem w studni

 Wszystkich pochowali.

Aż do samej nocy Lachów mordowali,

A Gonta jak wściekły nie przestaje wyć:

,,Gdzie wy, ludożercy? gdzieście się schowali?

Zjedliście me dzieci — ach, ciężkoż mi żyć!

Nie ma z kim zapłakać, pogwarzyć życzliwie.

Syny moje lube, moi czarnobrewki!

Gdzie wy?... Krwi mi dajcie, bo chce mi się pić,

I chce mi się patrzyć, jak ona czernieje,

I chce się pierś zalać... Czemu wiatr nie wieje,

Lachów nie nawieje?... Ach, ciężko mi żyć!

Ciężko mi zapłakać... ach, gwiazdki wy święte!

Za chmurę, za chmurę! Niech żadna nie świeci!

O biada mi, biada! Jam porznął me dzieci!

Gdzie się ja przytulę? O, życie przeklęte!...

I biegał po mieście. A pośród bazaru

Hajdamacy we krwi poznosili ław,

I skąd co wyrwali z napojów i straw —

I siedli wieczerzać. Ostatnia to kara,

Ostatnia wieczerza!

      „Pohulaj, gromado!

Bij, dopóki można, — póki starczy, pij!”

Żeleźniak zawrzasnął: „ A nuż, stary dziadu,

Choćby ziemia drżała, nie pytaj a rżnij;

Pohulajmy, bracia! kto wie, co ma być!

Dalejże, Kozacy! Kiedy żyć, to żyć!”

      I urznął dziadzisko:

„A mój ojciec arendarz

 I rymarz:

Moja matka praczka

 I szwaczka.

Bracia moi zuchwali

 Przygnali

Czarną krowę spod dąbrowy

 I nanieśli korali.

A ja tobie Chryścia

 W koralach,

A na lisztwie liście

 I liście,

I buciki i podkówki.

Wyjdę z rana do mej krówki,

I króweczkę napoję,

 Wydoję,

Z parobkami postoję,

 Postoję.”

„Oj, hop po podkurku,

Zamykajcie drzwi w podwórku;

A ty, stara, nie lękaj się,

Bliżej do mnie przytulaj się!”

Wszyscy tańczą — a gdzież Gonta?

 Czemu nie tańcuje?

I nie pije z Kozakami

 I nie wyśpiewuje?

Nie ma jego — biedakowi

 Nie do śpiewki marnej,

Nie do tańca.

      Ktoż to taki

 W kierezyi czarnej

Środkiem rynku się przemyka?

 Stanął; między kupy

Lachów martwych, szuka kogoś.

 Nagiął się, dwa trupy

Młodociane wziął na barki

 I poza bazarem,

Po umarłych depcząc ciałach,

 Skrył się za pożarem

U kościoła. Któż to taki?

 Gonta — drogie brzemię

Chować niesie, nieszczęśliwy,

 Zakopać do ziemi,

By kozacze ciało małe

 Psy nie rozrywały.

Ciemniejszymi ulicami;

 Gdzie ognie dotlały,

Poniósł Gonta dzieci swoje,

 By nikt nie zobaczył,

Gdzie pochowa syny swoje,

 I jak Gonta płacze.

Wyniósł w pole, poświęcony

 Wyjął nóż z kieszeni,

I święconym jamę kopie,

 A Humań w płomieniach

Świeci Goncie do roboty

 I na chłopce świeci:

Zda się we śnie leżą biedni.

 Czegóż straszne dzieci?

Czemu Gonta niby złodziej

 Ze skarbem się tai?

Aż się trzęsie. Od Humania

 Słychać, jak hukają

Towarzysze Hajdamacy;

 Lecz Gonta nie słyszy,

Synom chatę wpośród stepu

 Buduje w zaciszy

I zbudował. Bierze synów,

 Kładzie w ciemną chatę,

I nie patrzy, zda się słyszy:

 „My nie Lachy, tata!”

Włożył obu — spod zanadrza

 Kitajkę dobywa;

Pocałował martwych w oczy,

 Żegna i nakrywa

Kitajeczką purpurową

 Oblicza kozacze.

Odkrył, jeszcze się popatrzył...

 Ciężko, ciężko płacze.

„Syny moje, syny moje!

 Na tę Ukrainę

Popatrzcie się: i wy za nią

 I ja za nią ginę.

Któż to teraz mnie pochowa?

 Śród obcego pola

Kto zapłacze nad umarłym?

 Doloż moja, dolo!

Dolo moja nieszczęśliwa!

 Coś ty narobiła?

Na coś ty mi synów dała —

 A mnie nie zabiła?

Im by dla mnie grób budować —

 A to ja buduję...”

Pocałował i przeżegnał,

 Okrył, zasypuje.

„Spoczywajcie w zimnym grobie —

 Taka wola boża!

Nie przydbała suka matka

 Piękniejszego łoża.

Bez fijołków i bez ruty

 Spoczywajcie, dzieci!

I błagajcie, proście Boga:

 Niechaj na tym świecie

Na mnie za was spadnie kara,

 Biedni heretycy!

Proście, syny! Ja daruję

 Żeście katolicy.”

Zrównał ziemię, pokrył darnią,

 By nikt nie zobaczył,

Gdzie poległy Gonty dzieci —

 Lilije kozacze.

„Spoczywajcie, wyglądajcie,

 Oczekujcie na mnie!

Odebrałem ja wam życie,

 Bliski czas i dla mnie.

I ja zginę niezadługo —

 Któż po mnie zapłacze? —

Hajdamacy... hej, raz jeszcze

 Pohulaj, Kozacze!”

Poszedł Gonta pochylony,

 Słania się jak pjany.

Pożar świeci — Gonta spojrzy,

 Spojrzy — zadumany —

I uśmiechnie się straszliwie,

 Patrząc w step olbrzymi; —

Wstrząsł się wreszcie, otarł oczy

 I zniknął gdzieś w dymie.

Epilog

Oj, dawno to było, jak małej dziecinie,

Bez chleba, samemu, jak czajce po fali,

Wypadło mi błądzić po tej Ukrainie,

Gdzie Gonta i Maksym z nożami hulali;

Oj, dawno to było, jak tymi szlakami,

Co szli Hajdamacy, drobnymi stopami

Błądziłem, płakałem i ludzi szukałem,

By dobra uczyli. A teraz wspomniałem,

Wspomniałem i przykro, że licho zginęło.

Ej, lichoż ty młode! Dlaczegoś minęło,

Zamieniłbym dolę dzisiejszą na ciebie,

Gdy wspomnę te stepy, te chmury po niebie,

I ojca, i dziada przypomnę ja sobie...

Dziadunio żyw jeszcze, a ojciec już w grobie.

Bywało w niedzielę Mineje zamknąwszy,

Po czarce z sąsiadem serdecznym łyknąwszy,

Ojciec prosi dziada, by o Hetmańszczyźnie

Opowiadał stary, lub o Koliszczyźnie.

I oczy stuletnie jak gwiazdki pałały,

A słowa po słowach potokiem się lały:

Jak Gonta z Maksymem mierzyli się z Lachy,

Jak wrogi konały, jak miasta gorzały...

Sąsiedzi drętwieli z żałości i strachu

I mnie też małemu łzy w oczach stawały

Nad śmiercią tytara. A nikt i nie baczy,

Że mała dziecina w kąteczku gdzieś płacze.

Bóg zapłać, dziaduniu, żeś wiernie przechował

W stuletniej swej głowie te dzieła kozacze,

Com teraz wnuczętom powtórzyć sprobował.

Wybaczajcie, ludzie dobrzy,

 Iż kozaczą sławę

Wyśpiewałem po prostacku,

 Bez książkowej sprawy.

Tak i dziad mój opowiadał,

 Daj mu Boże zdrowie!

I ja za nim. Któż bo wiedział,

 Iż mądrzy panowie

Rzeczy takie czytać będą?

 Wybaczże im, dziadu, —

Niechaj łają: a tymczasem

 Ja z moją gromadą,

Z Kozakami serdecznymi

 Co prędzej się zwinę,

I spać pójdę — i polecę

 Na tę Ukrainę,

Gdzie chodzili Hajdamacy

 Z świętemi nożami, —

Na te szlaki, com wymierzył

 Drobnemi nogami.

Pohulali Hajdamacy, —

 Dobrze pohulali:

Blisko roku krwią szlachecką

 Hojnie napawali

Ukrainę, i zamilkli: —

 Noże poszczerbili,

Nie ma Gonty, nie ma nad nim

 Krzyża ni mogiły.

Wiatry bujne gdzieś rozwiały

 Prochy hajdamacze,

Nikt się nawet nie pomodli

 I nikt nie zapłacze.

Jeden tylko brat przybrany

 Został się na świecie, —

I ten, słysząc jak okrutnie

 Od piekielnych dzieci

Brat zamęczon, po raz pierwszy

 Załkał Maksymisko;

Łkał i płakał; łez nie otarł,

 Umarł biedaczysko.

Żałość jego zadusiła

 Śród obcego pola,

W cudzą ziemię położyła —

 Taka jego dola!

Smutno, tęskno Hajdamacy

 Żelazną tę siłę

Pochowali, usypali

 Wysoką mogiłę,

Zapłakali, rozeszli się

 Odkąd i przybyli.

Jeden tylko mój Jarema

 Na kij się pochylił,

I stał długo: „Spocznij, ojcze,

 Śród obcego pola,

Bo na swoim miejsca nie ma

 I przepadła wola.

Śpij, Kozacze. Wspomni ciebie

 Dusza jaka szczera.”

Poszedł stepem biedaczysko

 I łezki ociera.

Długo, długo oglądał się,

 Serce mu się rwało...

Zniknął... w stepie prócz mogiły

 Nic nie pozostało.

Ej, posiali Hajdamacy

 W Ukrainie zboże;

Lecz nie oni go wyżęli...

 Coż robić, mój Boże!

Nie ma prawdy, nie wyrosła,

 Krzywda wybujała...

Rozeszli się Hajdamacy

 Gdzie dola pognała.

Kto do domu, kto w dąbrowę

 Z nożami w cholewach

Kończyć Żydów. Tak i dzisiaj

 Sława szepcze w śpiewach.

A tymczasem Sicz prastarą

 Zrujnowały wrogi;

Kto nad Kubań, kto za Dunaj

 I tylko porohy

Pozostały pośród stepu;

 Syczą, zawywają:

„Pochowano dziatki nasze

 I nas rozrywają.”

Ryczą sobie, ryczeć będą,

 Dola ich minęła,

I na wieki Ukraina,

 Na wieki zasnęła.

Odtąd w bujnej Ukrainie

 Żyto zielenieje;

Nigdzie jęków, dział nie słychać,

 Wicher tylko wieje,

Naginając wierzby w gaju

 I burzan wśród pola.

Wszystko zmilkło — niechaj milczy

 Taka boża wola!

Czasem tylko gdzieś wieczorem

 Ponad Dnieprem, w gaju,

Idą starzy Hajdamacy,

 Idąc zaśpiewają:

„U naszego Hałajdy chata na pomoście,

 Graj, morze! dobrze, morze!

 Dobrze będzie, Hałajda!”

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.