Do niemowlęcia
Lata po latach jak woda płyną,
Czas już do wzrostu twojego bliski —
Czémże ty będziesz, mała dziecino,
Kiedy wynijdziesz z twojéj kołyski?
Może ci z czasem służyć Temidzie,
I szalę sądu piastować przyjdzie —
Szkoda cię mały — zbrukałbyś rękę,
Albo byś zmazał, lub we krwi zbroczył
Twoją bieluchną, świętą sukienkę,
W którą cię pleban na chrzcie obłoczył.
Może twe młode i żądne serce
Zapragnie sławy szukać w żołnierce —
I umężniwszy piersi otwarte,
Stanąć jak rycerz w bojowych chwilach,
Żyć — jak Batory lub Bonaparte,
Paść jak Leonid przy Termopilach.
Lecz dziś rycerstwo zawód nietwardy,
Dziś niepopłatne mężne Bajardy —
A jeśli wierzyć naszéj gazecie,
Że wojna zniknie z oblicza ziemi,
Kraje się zwiążą węzły bratniemi,
Więc i rycerstwo zniknie na świecie. —
Szkoda cię mały, jeżeli marnie
Masz nosić pancerz na twojém łonie;
Staczać potyczki — tylko w bostonie,
Napełniać strachem — tylko kawiarnie. —
Może twój umysł Bogu oddany,
Zechce porzucić troski światowe,
I przed ołtarzem między kapłany,
Głosem spod serca chwalić Jehowę. —
Lecz nie wiesz mały — rój mędrców liczny
Poważnie burzy, w co wierzyć trzeba,
I pragnie z gruzów starego nieba
Zmurować wszechświat filozoficzny. —
Wkrótce (jak piszą) znikną już wszędy
Nasze świątynie, nasze obrzędy,
I nasze «Wierzę» wyssane z mlekiem
Wkrótce przestanie rządzić człowiekiem.
Bo dziś człowieka para oświeca —
Parowe kotły w wozach, w okręcie,
Parowe myśli jak błyskawica
Z ludu do ludu lecą w momencie. —
Gdzież ci dziecino szukać swej doli
Pomiędzy tylu mądremi dziwy?
Chyba ci szczęście jakie pozwoli
Być maszynistą lokomotywy.
Nie, nie, malutki! inna twa droga,
Ty może pójdziesz wznioślejszą metą;
Kiedy podrośniesz, proś Pana Boga:
Niech cię uczyni wielkim poetą.
Z sercem kamiennym, z głową Minerwy,
Wiek nasz zbezwładnił swe stare nerwy —
Syty rozkoszy, syty promieni,
Utracił miłość, wiarę, nadzieje,
Coraz się karli, coraz drętwieje,
Wkrótce się, wkrótce w kamień zamieni, —
Jedno się kładąc w cienie grobowe,
Złota chce jeszcze sobie pod głowę. —
Śpieszmy go wskrzesić! — Próżna ochoto!
Któż spod kamienia pierś mu uwolni?
Kto ją rozgrzeje tchnieniem żywota?
Kto w próchnie serca ogień roznieci?
O, wy jedynie ku temu zdolni,
Uderzcie w struny wielcy poeci! —
Nam trzeba wieszcza, wieszcza proroka,
Co by miał lirę i piersi grzmiące,
Co by piosenką i strzałem oka
Umiał oświecać i grzać jak słońce. —
Zrodź się poeto! Może w téj dobie
Już przyszedł na świat spełnić swe dzieło —
Mała dziecino! może na tobie
To posłannictwo boże spoczęło. —
Wskrzesić wiek martwy!... O jak to pięknie,
Gdy lód zakipi, skała rozmięknie,
Ziemia uczuje w swych pulsach drganie,
I serce ludzkie z martwych powstanie!
Wielkie to dzieło!
Twe czoło młode
Potomność w jasną otoczy tęczę;
Ale za życia — czy wiész młodzieńcze,
Jaką świat sądził tobie nagrodę?
Twe czoło — w wieniec cierni ustroją
I zelżą ciebie hańbą sromotną
I w twoje piersi kamieniem grzmotną: —
Lecz wara kwilić! bo te męczarnie
To gwiazda cześci na twoje łono,
Wszak świat zabija proroki marnie,
Wszak i Chrystusa tu umęczono,
Chyba nikczemny zwolennik świata,
Zbyt polubiwszy cielesny oków,
Nie chciałby umrzeć śmiercią Sokrata,
Umrzeć za prawdę — śmiercią proroków.
O! tam Duch Święty pewno nie świeci,
Gdzie gdy się dotknie cierpienia rózga,
Męczennik płacze, przeklęctwy bluzga,
Jak dzisiejszego wieku poeci.
Gdy boli serce, więc jęki swemi
Zioną przeklęctwo niebu i ziemi, —
Kiedy pioruny palą im w głowę,
Chcieliby wstąpić w ciemno grobowe,
I hańbią siebie przez płacz niewieści,
Że się fortuna z nimi nie pieści. —
Więc choć do liry wyścigiem śpieszą,
Głos słabych piersi przepada w tłumie —
Mętnéj ich pieśni nikt nie rozumie.
O! tacy wieszcze świata nie wskrzeszą.
Nie ten cel pieśni — i mistrzom świętym
Nie taka pieśnia z duszy się darła —
Cudem jéj dźwięku kamień był tkniętym
I wrzała w żyłach krew obumarła. —
Ten lejąc tony bystrym potokiem,
Śpiewał o przodkach wielkiemi słowy,
Ten opowiadał wolę Jehowy
I przyszłość orlém przebijał okiem. —
I biegły ludy, gdzie wieszcz im kazał,
Były to wielkie wieki na świecie
I wielcy wieszcze, i wielcy ludzie.
Nikt się nikczemną skargą nie zmazał,Że go już ciężar do ziemi gniecie,
Że pora spocząć po znojnym trudzie.
Wieszczu! daremnie inny się żali:
Że żadna pieśnia ludzi nie wzruszy —
Ty nam zakołacz, przemów do duszy,
Śpiewaj jak dawni mistrze śpiewali,
A od twéj pieśni jakby od cudu,
Wstąpi duch nowy do serca ludu. —
Jak Izajasz zabrzmij ludowi,
Co przez twe usta Jehowa mówi, —
Lub po Homerów stąpając śladach,
Zanuć nam wielką pieśń o pradziadach.
Niech na cześć przodków głos się natęża,
Spiéwaj nam powieść ich cnót i męstwa,
Gwar ich obrady, szczęk ich oręża,
Głos ich modlitwy — błogosławieństwa; —
Albo jak Orfej, rozpierzchłe rody
Idź bratać cudem piosenki twojéj!
Wieszczu Miłości, śpiewaku Zgody,
Cóż się przed siłą twoją ostoi?
Niech jeno Niechęć, Zemsta, Niezgoda,
Nie da się słyszeć w cierpkim rozgwarze,
Pan namaszczenia twéj lirze doda,
I strunom twoim dzielnie grać każe. —
Nie dosyć duchem przejęci bożym,
Wywołać cuda nie dosyć godni,
My starzy piewcy lirę już złożym —
Bóg pokolenie nowe odmłodni;
I lepszą dolę piewcom przeznaczy,
I da im zdobyć serca słuchaczy;
Śpiewaj: — a ludzie, co dziś jak głazy,
Będą cię słuchać sercem wzruszoném.
A zachwyceni uroczym tonem,
Wszędzie pobiegną na twe rozkazy.
I pod wielkiego śpiewaka wodzą
Uderzą serca żądzą zaszczytną
I wielcy ludzie znów się odrodzą,
I wielkie wieki znowu zakwitną. —
Oto są wieszcza i pieśni cele —
Dziécię! piać będziesz takiemi tony —
Jeśli odwagi i sił masz wiele,
Jeżeliś Duchem Świętym natchniony —
Spełnisz te cuda późno czy rano,
Lecz jeślić z nieba głosu nie dano, —
Nie pragnij darć się w Parnasu szranki,
Dosyć już dzisiaj pieją poety —
Dziś za sonety i triolety,
Nie zyskasz nawet łask u kochanki,
Bo próżno śpiewać nadobnym licom,
Wstrząsać słowiki, wody, zefiry, —
Naszego wieku mądrym dziewicom,
Milszy dźwięk złota — nad dźwięki liry.
17 lipca 1847
Wspomnienia Nieświeża
I
Wspomnienie
Gdzie po dwuwiecznym gwarze cisza uroczysta
Zaległa Radźwiłłowskich złotych sal obszary,
W murach, co pamiętają byt świetny, byt stary,
Ja wlokłem dni powszednie, biédny biuralista.
W starym blaszanym hełmie chowałem cygary,
A otrząsłszy zbutwiałe malowidła z pyłów,
Kiedy wiatr bił do okna, zastawiałem szpary,
Obrazami Ostrogskich, Sapiehów, Radźwiłłów!
W grobach, w gruzach, w gawędach i na starém płótnie
Tylko przeszłość przelotem swój cień zostawiła, —
Czytałem po tych cieniach — bolejąc okrutnie;
Bom widział! że ta przeszłość — choć zmarła, nadgniła,
Jeszcze przy naszym wieku wyglądała butnie,
Jak wśród wioski nędzarzów rycerska mogiła.
II
Miasto
Małe i liche miasto stoi w rozwalinie —
Tu i ówdzie wśród gruzów nowy mur się błyszczy,
Tu i ówdzie wieżyce, klasztory, świątynie —
Póki czas ich nie pozrze, burza nie poniszczy.
Małe i liche miasto, co stoi w ruinie,
Czyż komu łzę wywoła, ciekawość obudzi?
Wędrowiec go w przejeździe obojętnie minie —
Jak mijamy podeszłych pospolitych ludzi.
Lecz ten starzec — to żołnierz lub bywalec może,
W ranach swych męstwa, w zmarszczkach ma długich lat dzieje,
Opowie ci swe losy, bitwy lub podróże. —
Miasto ma swoją przeszłość! swoje przywileje.
Przestarzały pargamin?! — o pożal się Boże!
Człek go już nié wyczyta i mól nawet nie je.
III
Zamek
Za szérokiém jeziorom na krańcu krainy
Sterczy kamienny starzec — i niekiedy z wieży
Długo, z wolna, wydzwania ubiegłe godziny —
Nim ostatnią dni swoich godzinę uderzy. —
W piersiach jego, jak w piersiach stuletnich żołnierzy,
Tylko pamięć na dawne zdarzenia i czyny, —
Teraźniejszość z przeszłością pogardliwie mierzy,
Znał ojców — jakże śmieszne w jego oczach syny!
Czy odżyje? czy wskrzesi swoje dawne losy,
Huczno — po Radźwiłłowsku — jeszcze ma nadzieję,
Jeszcze dziad śmiało strzela wieżami w niebiosy,
Jeszcze herby, obrazy i szpargałów stosy —
Strzeże jak świętość — Boże! ta świętość spróchnieje
Jak słowo bez znaczenia, roślina bez rosy.
IV
Groby Radziwiłłów
W kościele pojezuickim
Pod ogromną świątynią jest miejsce grobowe,
Jest sklepisko podziemne, w niém ołtarz i krata,
Daléj trumna przy trumnie — wszystkie hebanowe,
Wszystkie z dębu — w nich kości długie leżą lata.
Z trumien zgnilizna wieje — choć arystokrata
Przesiękły balsamami złożył tutaj głowę,
Zgniły pany i panie — tylko trwalsza szata,
Szkiélet, herb — ci przypomni ich życia osnowę.
Swe imiona to złotem, to krwią nakreślili,
W wiecznej pamięci ludów albo w dziejów karcie! —
Nie złorzecz... nie błogosław... oni ludźmi byli.
Cóż gdyby oni z grobów powstali w tej chwili?
Znów by bieżono do nich po łaski, po wsparcie,
Lecz oni by z pogardą oczy odwrócili...
V
Alba
Zwierzyniec Radziwiłłowski
Ha! jak tu pięknie, miło, cienisto, zielono,
Wnijdź w aleje lip starych, w brzezinowe lasy, —
I myślą pradziadowską orzeźwij twe łono —
I przenieś twoją pamięć w pradziadowskie czasy.
Gdzie modlił się Sierotka, — gdzie Karol zapasy
Wiódł ze zwierzem — obaczysz sarnę przepłoszoną —
Gdzie wrzały pełne życia Albańców hałasy,
Sterczy pałac na łące ruderą czerwoną.
Wyspa... kanał... tu może... — precz stare wspomnienia
One ciężkie dla duszy. — W sercu zniewieściałém
Może słodsze masz myśli i świeższe marzenia.
Może miłość?... na trawie, co lipa ocienia,
Siądź szczęśliwcze i lubym nakarm się zapałem,
I ryj na korze cyfrę kochanki imienia...
VI
Święty krzyż, opactwo benedyktynów i mogiły miejśkie
Krzyż błyszczy się za lasem — daleko od miasta
Mieszkanie eremitów bieleje się w lesie —
A wysoko na górze, jak oko doniesie,
Jest kościół — na około gęstwina zarasta.
Cisza... zaledwie czasem wiatr po liściach szasta,
Albo echo od dzwonów po wąwozach rwie się —
O! tutaj często dzwonią przy śmiertelnych kresie —
To gród trupi — ludniejszy od żyjących miasta:
Mogiła przy mogile, syny trupich kości,
Robaki odraźliwe po ziemi się wleką, —
Trącasz nogą — to czaszka — w niéj gadzina gości.
Smutno ci — zmów pacierze — nie złorzecz nicości
Szalony synu ziemi — bo dzień niedaleko
Kiedy żywy zmarłemu grobu pozazdrości...
VII
Do Bogarodzicy
W Słuckiéj Bramie
Bogarodzico! ku litości łatwa,
Ty, co zrzenicą czuwasz niezmrużoną
W bramie na warcie — aby twoja dziatwa
Bezpiecznie spała pod twoją obroną!
O! strzeż tych świątyń, w których syn twój słodki
Odbiéra od nas ofiary codzienne:
I strzeż te domy, te baszty kamienne,
Te rozwaliny — dawny gród Sierotki.
...........................
Muzyka
Kto z was pamięta dobrzy towarzysze
Ten wieczór dawno przed rokiem,
Ten gwar zabawy, a potem zacisze,
I tony brzmienne urokiem?
Jam zapamiętał, bom czule był tknięty —
Znacie me zimne oblicze,
U mnie tak rzadki dzisiaj zapał święty,
Że wszystkie chwile policzę.
— A byłoż czego kwilić? o nie było zgoła,
Muzyka sobie niezła, skoczna i wesoła;
Ale od tych drobnostek już bywać w zachwycie,
Szukać wrażenia w lekkim muzycznym utworze?
Czy to moda? duch wieku?... czy to przyzwoicie?
Chyba że lepszych rzeczy nie słyszałeś może.
— Ej! cóż poradzić z kapryśnym szałem,
I z fantastyczną myślą zuchwałą?
Już na koncertach nie raz drzémałem,
Lub tonem znawcy — wołałem brawo!
Lecz znowu nie raz rwały mi duszę,
W echu niemnowém trąbki pastusze,
Nie raz od tonów skrzypiec i fleta
Lałem gorące łzy jak kobiéta. —
Zimny rozumie, bierz mię we władzę!
Kiedyż kaprysom ducha zaradzę?
Dziwaczna myśli! podetnij skrzydeł,
Serce niekarne! pilnuj prawideł,
Dość kobiécémi płakać oczyma,
Czyż na wrażenia teorii nié ma?
A jednak — miło czasem przedstawić na oczy,
Ot jedną chwilę szału — ten wieczór uroczy,
Gdym wbrew teorii — płakał... ej te łzy wieśniacze,
Biédny kto niémi płacze — szczęśliwy kto płacze. —
W pokoju na pół ciemno, tylko gdzieś z daleka.
Płynie światło i tony — czy to szelest drzewa,
Czy gdzie w dali pluchoce rozhukana rzeka?
Nie — to muzyka rzewna swój urok rozlewa.
Zwycięskie skrzypce leją dźwięk naczelny,
Flet miękkie trele wyprowadza rzewnie,
A bas grzmotliwy gdyby rycerz dzielny,
Sprawia swe wojsko błądzące niepewnie.
Nagle cały gwar się przetnie —
Flet przemaga i głuszy,
I piosenka z głosem fletnie,
Poleciała do duszy:
1.
«W ojczyźnie mojéj pustynie i skały,
Ziemia niepłodna, a chruściane domy,
We dnie nam skwarzą słoneczne upały,
A w nocy straszą pioruny i gromy.
W piasczystych zaspach kwiatka nie obaczę,
Piosnka słowicza ucha nie popieści,
Sam tylko potok gwałtowny szeleści,
I skalny orzeł na urwisku kraka;
Lecz miłe burze i śnieżne zamiecie,
Miły ojczysty grom i błyskawice,
Świat ten széroki i pięknie na świecie,
Lecz nié ma ziémi nad moją ziemicę».
2.
«Byłem w bogatych Germanów ojczyźnie,
Tam lud przemyślny gospodarzy dzielnie,
Tam pełno życia i ludno, i żyźnie,
Tam i zbytkowe kwitną rękodzielnie, —
Széroki handel, szybkie parowozy,
I murowane mieszkania człowiecze,
A u nas w górach chyba wilk się wlecze,
Lub się wałęsa pastérz przez wąwozy —
Lecz w moim kraju nic serca nie gniecie,
Wolniejszy oddech, swobodniejsze lice,
Świat ten széroki i pięknie na świecie,
Lecz nié ma ziemi, nad moją ziemicę».
3.
«Szedłem do Rzymu — ej włoski mieszkańcze
Błogosław twoję ziemię starożytną!
Gdzie dojrzewają złote pomarańcze,
Gdzie rodzi wino i wawrzyny kwitną;
Tam niebo pełne dziewiczego blasku,
A w moim kraju prawie nié ma lata,
Tam jeno rodzi sosna karłowata,
I dziki porost ściele się na piasku. —
Mój kraj nieżyzny, a jednak czy wiécie?
Nigdzie się tyle szczęściem nie nasycę —
Świat ten széroki i pięknie na świecie;
Lecz nié ma ziemi nad moją ziemicę» —
4.
«Kraju mój, kraju! czego ja łzy ronię
Za dzikiem niebem, za pustkowiem naszém?
Czemu w bogatéj i kwitnącéj stronie
Tęsknię za moim chruścianym szałaszem?
Czemu świst wichru naszego wygnańczy
Wolę niż nutę słowika miłośną?
Czemu mi lepiéj pod borową sosną
Niż w gajach mirtu albo pomarańczy?
Czemu przenoszę prostéj wioski dziécię
Nad czarnooką hiszpańską dziewicę?
Świat ten széroki i pięknie na świecie,
Lecz nié ma ziemi nad moją ziemicę...»
I wtem śpiéwak tony przetnie,
Silném graniem zagłuszy,
Bo i na cóż głosem fletnie,
Zwabiać smutek do duszy?
On usłyszał szmer z daleka —
Szepcą starzy i młodzi:
— «Tu zabawy każdy czeka,
A on trele — wywodzi».
Sza! cóś huczy, pieje, brzęczy,
Ton za tonem bratnio dąży,
Szybkiéj polki takt młodzieńczy
Wirem, wirem szybko krąży...
Skacz szczęśliwcze! ruch tak świéży,
Chmury, chmurki giną z czoła,
Niech ci wirem w serce bieży —
Nuta skoczna i wesoła,
Gdy pierś tętni, — wzrok się żarzy,
Gdy harmonia złudzeń doda,
Choć na chwilę człek pomarzy —
Że jest miłość, szczęście, zgoda.
Ucichło... flet słodki czarodziéj na nowo
Rozpoczął świegotać urwiście i krótko,
Walc rzewny załechtał i krąży nad głową,
I o coś się pyta u duszy słodziutko —
Wnet struny gruchnęły i śmielsze już tony,
Jak miła odpowiedź tak rzeźwo się toczą,
O biédny mój duchu zginiony, zginiony, —
I żyć, i umiérać w tym wirze ochoczo.
Miło, wdzięcznie, chórem wrzasło,
Bas rycerski wydał hasło,
Krew zadrgała, ogniem pała,
Ha! to mazur nasz. —
Stary mazur, król omamień,
On poruszy zimny kamień,
Duch się wzrusza, hula dusza,
Płomienieje twarz!
Ho! mazurze! graj mi w serce!
Otom, oto przy tancerce,Żwawy, gracki, tan sarmacki
Niech mi otrze rdzę; —
Lecz co słyszę, jęk tu rośnie,
Ha! i mazur gra żałośnie,
Ton uroczy, lecz na oczy
Gwałtem ciśnie łzę...
I łza ta nieprędko spłynęła,
Nieprędko otarło się oko,
Bo muzyka duszę ujęła,
I niosła wysoko, wysoko, —
Z nią szepce, raduje się, kwili,
Na skrzydłach pod niebem migota;
I serce uczuło w téj chwili,
Że jeszcze nie całkiem sierota;
Na oczach cóś rzewno zadrgało,
I święta polała się rosa,
Wspomnienie z westchnieniem się zlało,
I poszło poigrać w niebiosa.
Ta cisza, to światło, to ciemno,
To niebo, gdzie było tak błogo,
Nie już to w krainie téj ze mną
Nie było nikogo, nikogo?...
Krótka biesiada sercu... minęła jak we śnie,
Harmonia umilkła, duch upadł na ziemię,
O twardą rzeczywistość zawadził boleśnie,
Ale serce ocknione nieprędko zadrzemie. —
Cześć tobie szumny gwarze, cześć nocna pomroko,
Nikt nie widział, nie słyszał, co się we mnie budzi;
Uspokoiłem serce i otarłem oko,
I już w masce drewnianéj przyszedłem do ludzi. —
1847
Wariant z pieśni gminnej
Odżyła sosna, zakwitła kalina,
Rozpękła brzoza wiosnę przypomina:
«Wiosno ty, wiosno! — powtarzają wkoło —
Jak oczom miło, jak sercu wesoło!»
— Grzech pozazdrościć, lecz Boże mój! Boże,
Jak ten szczęśliwy kto wiosnę czuć może!
Bracia! Ja wiosnę podziwiałbym z wami,
Ale ja świata nie widzę za łzami,
Chciałbym odetchnąć, lecz zaparte łono,
Jak gdyby piersi kamieniem tłoczono;
Zielone moje łąki i pastwiska,
Krzewiste zboże na morgach połyska,
Lecz w sercu chwasty, żal duszę rozrywa,
Nie bierze chętka do kosy i żniwa.
Poszedłbym w pole świtającym dzionkiem,
By się pomodlić razem ze skowronkiem,
Lecz słaba ręka pługa nie udźwignie,
A w zaschłych piersiach modlitwa zastygnie.
Siadłbym na konia i leciał jak strzała,
Boleść by może z wiatrem uleciała:
Próżna ochota, bo w nieszczęsnéj dobie,
I koń mój dzielny zesmutniał przy żłobie,
Gdy go dosiędę, z wolna się pomyka,
Jak obciążony trumną nieboszczyka.
Ludzie wy, ludzie! W szczérym rozhoworze,
Niech ja się spłaczę, niech duszę otworzę,
Lecz mowa smutna, zgorzkniała i sucha,
Odstrasza ludzi i nikt jéj nie słucha, —
Ojcze mój, ojcze! Poradź mi w niedoli,
O matko moja, jak mi serce boli!
16 lipca 1848
Westchnienie majowe
Ot wesoły goniéc, pieszczoch boży — maj:
Ziemia z końca w koniec jak rozkoszy raj,
Kwitnie, woni, pieje, nosi wieniec z róż,
Rozrzewnienie leje do szczęśliwych dusz,
Wieszczy syn przyrody przyszedł serce wznieść —
Cześć ci gościu młody! uroczysta cześć!
Błękit, ziemia, drzewa, wszystko zrzuca pleśń,
Świéżą piękność wdziewa, nuci rzewną pieśń,
Błyszczy gwiazda złota, księżyc blaskiem drga,
Tu chruściel skrzekota, a tu słowik gra.
O poeto ptaszy! czarodzieju kniéj,
Piéj do duszy naszéj, piéj słowiku, piéj,
Przemień serce, przemień, uroń piosnkę twą,
Nasze serce krzemiéń, nasze oczy — szkło...
Bo nad nami pono zimne chmury szły,
Odrętwiły łono, zamroziły łzy.
O poeto ptaszy! czarodzieju kniéj,
Piéj do duszy naszej, piéj słowiku piéj,
Nuć twój śpiéw uroczy, moc twych czarów dwój —
Wróć mi łzy na oczy, wróć mi zapał mój.
Ejże szczęsno było póki młody szał,
Oko skrą świéciło w duszy ogień wrzał,
Czy skąd pocisk grzmotnie, czy zabraknie sił,
Człek spłakał ochotnie i cierpienia zmył —
Jam łzy szczęścia zlewał po odejściu chmur,
Kochał, dumał, śpiéwał, w twojéj pieśni wtór —
Dziś duch jakiś we śnie wionął we mnie chłód,
Miłość, łzy i pieśnie... skamieniały w lód...
O poeto ptaszy! czarodzieju kniéj!
Piéj do duszy naszej, piéj słowiku, piéj,
Piéj, szczebioc przyjemnie, upajaj mój słuch,
Rozbudź wtór twój we mnie, rozbudź spiący duch,
Bądź mi dobrym wieszczem, wieszczu wiosny ty,
Niech majowym deszczem z ocz mi trysną łzy —
O poeto ptaszy! czarodzieju kniéj,
Piéj dla duszy naszéj — będzie duszy lżéj.
16 maja 1847
Do ***
Ty mię nie kochaj, będzie nam swobodniéj
Modlić się wzajem jako przyjaciele,
Na co nam miłość? ja swobodny od niéj,
Bez zgryzot serca twe losy podzielę.
Chcę ciebie widzieć i cieszyć się głośno,
Ścisnąć twą rękę nie drażniąc nikogo,
Nie jątrząc czyjąś źrzenicę ukośną ,
Wyznać otwarcie, że mi jesteś drogą.
Chcę w twoich chwilach smutku i niedoli
Czuwać nad tobą i westchnąć głęboko,
Śmiało zapytać: «ach! co tobie boli?»
I łzy twe otrzeć i rozchmurzyć oko.
Na mojéj drodze, gdzie cierniska dosyć,
Gdy mię zarani latorośl kolczata,
Chcę głosem pewnym o ulgę poprosić,
«Śpiesz przyjaciółko poratować brata!»
Wtedy się twojém podeprę ramieniem,
Bez bicia serca, radośnie i zimnie,
Świat się nie zgorszy, my nie zarumienim,
Choć ja przy tobie, choć ty będziesz przy mnie. —
Niech drogę życia wraz z tobą przechodzę,
A kiedy podróż ukończy się słodka,
Niech oko nasze na ubiegłéj drodze
Żadnych wyrzutów sumienia nie spotka.
Dręcząca miłość czyż dla nas zapewni
Ufnéj, niewinnéj przyjaźni rozkosze?
Bądźmy jak bracia, przyjaciele, krewni,
Na co nam miłość? — nie kochaj mię proszę.
Gwarinos
I
Ej Francuzi! czyż nie boli
Roncewalska was przegrana?
Padli trupem lub w niewoli
Bohatéry Karlomana.
I Gwarynos stracił wieńce
Dawnych zwycięstw skroni męskich,
Dzień potyczki dał go w ręce
Siedmiu królów saraceńskich —
Kość rzucili siedém razy,
A los jedno wciąż stanowi;
I Gwarinos siedem razy,
Przysądzony Marlotowi.
Król z radością jeńca bierze,
Bo on droższy mu od złota,
«Słuchaj — mówi — słów Marlota,
Chrześcijański bohaterze!
Zrzuć z twych piersi krzyż ten słaby,
Przyjmij świętą cześć proroka,
Będziesz wodzem nad Araby,
I źrzenicą mego oka.
Dam ci skarby niezliczone,
Odziedziczysz tron mój w spadku,
Jedną córkę bierz za żonę,
Drugą oddam ci w dodatku».
— «Cześć ci królu za twe słowa,
Za twe łaski, za twe dary,
Lecz niech Chrystus mię uchowa
Od przyjęcia twojéj wiary!
Nie chcę żony, łask, nadziei,
Nie chcę Maurów wieść na boje;
Z tamtéj strony Pirenei,
Król, kochanka, wszystko moje...»
Złość okrutna wstrzęsła Maura...
«Gardzisz złotem, szczęściem, władzą!
Niech mi zaraz tego giaura
Do wiezienia odprowadzą!
W najstraszniejszy loch pokuty
Niech zawiedzie go odźwierny,
W sześć łańcuchów mocno skuty
Niechaj gnije pies niewierny.
A gdy święte dni nadbiegą,
Zwołać trąbą naród mnogi,
I gdzie ulic cztéry drogi,
Smagać do krwi niegodnego...»
II
Płyną lata!... on w ciemnicy,
Przyszedł dzień świętego Jana,
Dzień to święty bez różnicy,
Dla Araba i Hiszpana.
Składa modły tłum narodu,
I w meczecie, i w kościele,
Syn zachodu i syn wschodu,
Po ulicach kwiaty ściele.
Król Marlotes siadł w purpurze,
I zabawą lud weseli,
Kazał tarczę przybić w górze,
Rzucać kopiję do celi...
Kilka godzin już igrzyska,
Nikt nie trafił w celi oko:
Każdy Arab włócznię ciska,
Ale meta za wysoko.
Gniew na króla osiadł czole,
Ogień w oku, groźba w mowie,
I straszliwą jego wolę,
Ogłaszają heroldowie:
«Ssać nie mogą niemowlęta,
Jeść ni pić usta niczyje,
Póki cel nie będzie tknięta,
Póki tarczy kto nie zbije!»
Powstał w mieście okrzyk dziki,
Aż pod ziemię jęki płyną;
«Ach! co znaczą te okrzyki?»
Sam do siebie rzekł Gwaryno!
«Czy to radość jakaś żywa?
Czy się żeni kto z królewną?
Albo trąba lud przyzywa
I mię smagać będą pewno!»
Maur, podziemnych stróż sklepieni,
Rzekł mu na to: «Jesteś w błędzie,
Nikt z królewną się nie żeni,
Ciebie smagać nikt nie będzie;
Dzisiaj wielkie Jana święto,
Ciska włócznie młodzież nasza,
Dotąd celu nie draśnięto,
A król gniewny tak ogłasza:
Niech nikt nie je ani pije,
Ani starzy, ani mali,
Póki mety kto nie zbije,
Póki tarczy nie powali!»
Więc Gwarinos drży tajemno:
«Ej strażniku, gdyby zbroja!
Gdyby śnieżny koń mój ze mną,
I stalowa włócznia moja!
Włócznia, co służyła godnie,
W Karlomana świętej sprawie,
W zakład głowę moją stawię —
Zbiłbym tarczę niezawodnie!»
— «Jak to! ufasz twojej ręce?
Twojej sile? twemu oku?
W tej katuszy inni jeńce
Nie przeżyli ani roku...
Twoją szyję w ciężkiéj sforze
Siedem lat jak łańcuch mula,
Chcesz? pobiegę wraz do króla,
I żądanie twe przełożę».
Stróż zatrzasnął stalne wrota,
Aż zawyła podziem głucha,
I pośpiesza do Marlota,
I tak szepce mu do ucha:
«Ten Gwarinos co w sklepisku
Siódmy rok w kajdany dzwoni,
Chce zbić tarczę na igrzysku,
Prosi swego konia, broni».
Król zakrzyknął: «On? w téj chwili?
Jeszcze w lochu nie zgnił marnie?
Chyba żeście mu szczędzili,
Głodu, więzów i męczarnie?!
Niech tu przyjdzie! hola straże!
Dać mu jego strój orężny!
Gdy go dźwignie, cud pokaże,
Jeden więzień niedołężny!»
Zbroję więźnia rdza przejadła,
Koń lat siedem piasek woził.
On podobny do widziadła,
Szedł przed króla... okiem groził...
I uzbroił się z pośpiechem;
Dosiadł konia... przejrzał broni...
A Marlotes parskał śmiechem:
«No! obaczym cud twej broni...»
Twarz wybladła i znędzniała,
Wnet się płoni i rozchmurza,
Więzień ożył... męstwem pała....
Ruszył w harce jako burza.
Rumak zarżał... bo widocznie
Wspomniał bitwy, poznał pana,
Więzień silnie cisnął włócznię,
Spadła tarcza potrzaskana...
Powstał gwar zazdrośnéj wrzawy,
W górę mieczów błysło wiele,
Ale miecz Gwaryna rdzawy,
Naokoło trupy ściele —
Silnie konia spiął ostrogą...
Stary koń w podkowę dzwoni,
Maury w pogoń lecą drogą...
Więzień umknął od pogoni. —
Dobiegł Francji, tam go szczérze
Spotkał wiernych tłum wasali,
Tam go damy i rycerze
Z uwielbieniem powitali. —
1845
Przedwiośnie
Na dworze niby lato, niby jeszcze zima,
Jeszcze świat, jeszcze serce jak gdyby pod pleśnią —
Jeszcze się pierś wiośnianém uczuciem nie wzdyma,
Ptak się jeszcze swobodną nie rozhulał pieśnią.
Pora wiośnie i dawno! a skądże to dziwo,
Że tak źle się rozwija i pączek, i trawa?
Leniwo biją pulsa, pieśń płynie leniwo,
Jest wiosna, ale czegoś wiośnie nie dostawa.
I rzekł mi siwy starzec: «O, wiosna już bliska,
Znam to, bo kopę wiosen miałem przed oczyma,
Lecz jeszcze widzisz aspan: mgła zimowa ściska,
Póki grzmotu nie będzie, to i wiosny nié ma».
Ja kochanek spokoju trwożę się i blednę,
Kiedy burza zawyje, kiedy grzmot zatrzaska,
Rozedrą się w źrzenicach moje oczy biédne,
Gdy w chmurze błyskawiczna zamży się przepaska! —
Mnież się modlić o grzmoty?? a jednakże łono
Tak spragnione odetchnąć w wiośnianéj naturze.
O jeżeli wam zimę zakończyć sądzono —
Pośpieszcie czarne chmury i ogniste burze!
1 kwietnia 1851
Oracz do skowronka
I
Już ty śpiéwasz skowroneczku, już też i ja orzę,
I my ludzie, i wy ptaszki, wszystko dzieci boże, —
Człowiek w polu gospodarno pracować się sili,
Ptaszek bierze swoje ziarno z zimowych badyli,
Tyś skowronku mój towarzysz choć w nierównéj doli,
O kochaniu jeno marzysz twemu sercu gwoli —
Tyś szczęśliwy i wesoły gdy jutrznia poranna,
Lecisz w górę, by z anioły zaśpiéwać hozanna!Z twéj piosenki rade nieba i Pan Bóg się cieszy,
Że ptaszkowi mało trzeba i dziękować śpieszy —
Że różnémi gwarząc tony głosisz w kraj daleki:
«Niechże będzie pochwalony, na wieki! na wieki!»
II
Już ty śpiéwasz skowroneczku, już też i ja orzę.
Lecisz w niebo, za oraczem pomódl się niebożę!
Mów, żeś krążąc wedle sioła widział biédy nasze,
W głodzie wiosna niewesoła jako wiosny ptasze,
Człowiek świtem ze snu wskrześnie, ale rąk nie dźwiga,
Chciałby śpiéwać świętą pieśnię, głodna pierś zastyga,
Za nic wiosny widok rzewny i kraśna jutrzenka,
Gdy co ranka dzwon cerkiewny po umarłym stęka: —
Dziatwa jęczy, człek się błąka, z łez świata nie baczy —
Wiosną życie dla skowronka, a śmierć dla oraczy —
Módl się ptaszku! Bóg wzruszony doda nam opieki,
I niech będzie pochwalony, na wieki, na wieki!!
10 kwietnia 1851
Natchnienie
Są gdzieś w głowie myśli — cacka,
Są gdzieś czucia w piersiach z gliny,
Jest coś w świecie, co znienacka
Targnie czasem te sprężyny.
I rozbudzi śpiące tętno,
I wywoła myśl pamiętną, —
Rzadko kiedy gość ten spłynie,
Krótko bawi i ucieka,
Ale póki on w gościnie,
Czarodziejstwo w duszy człeka!
Człek odchodzi od pamięci,
Bosko marzy, łza się kręci,
Mżą się kręgi przed oczyma,
Serce bije, włos się wzdyma,
Krew ukropem w żyłach bieży,
Twarz w promieniach, czoło w pocie,
Aż westchnienie pierś oświeży,
Jako wietrzyk po spiekocie:
Wtedy spojrzysz na naturę...
W czarującéj świat postaci —
Człek by śpiéwał — leciał w górę,
I uściskał ludzi braci...
Ach! w tym stanie tak słodziutko
Wiekuiste żyć by lata,
Lecz gość miły bawi krótko,
Lada zimne tchnienie świata,
Lada mgnienie, lada chwila,
Pierzcha bystrzéj od motyla —
Głowa zimniéj, zimniéj marzy,
Serce słabiéj bić poczyna,
Ustępuje ogień z twarzy,
Człowiek znowu kość i glina.
Szczęście
«Szczęścia! szczęścia!» ludzie krzyczą jedni za drugiémi,
Rozebrali wszystkie złoto, wszystką chwałę ziemi,
Każdy szuka swego szczęścia, ile tylko może;
I ja staję do podziału... i ja dziécię Boże!
Mnie nie trzeba waszéj cześci i waszego złota,
Alem przecię brat wasz ludzie, nie błędny sierota,
Gońcie zdrowi, co kto złowi, mego nie weźmiecie —
Bo i mnie się trochę szczęścia należy na świecie.
Lubię marzyć, lubię bujać, ale marzę skromnie —
Mało trzeba, aby szczęście zawitało do mnie,
Trochę słońca, trochę życia, to mi dusza wskrześnie,
Trochę ciszy, trochę wczasu, to ułożę pieśnie.
Trochę serc, co by spoić z méj piersi oddechem,
Czasem łezką, czasem dumką albo pustym śmiechem,
Skromne cele — ach! niewiele pożądam jak dziecię —
Lecz i mnie się trochę szczęścia należy na świecie.
Kładę rękę na me czoło, na mą pierś niebogą,
Nié mam myśli, nié mam uczuć co rumienić mogą,
W mojéj myśli, w słabéj myśli, żyje ludzkość sama,
W mojém sercu rad bym zmieścić cały ród Adama —
Ale ludzie, na me skronie kładą wieniec z cierni,
Jeden myśli me zabija, drugi serce czerni,
Za co? za co tak mi płacą; jam niewinien przecię,
A i mnie się trochę szczęścia należy na świecie.
Gdy chcę śpiéwać, wnet zahuczy jakiś grom złowieszczy,
Gdy chcę dumać, tłum niesforny ponad głową wrzeszczy,
Gdy jutrzenka błyśnie sercu, czoło się wygładzi,
Oni karać mię za szczęście, kamienować radzi —
Tłumy szydzą, żem zaniechał poziomych korzyści,
O! nie pojmie czystych chęci kto się nie oczyści!
Ja wam w drogę zajść nie mogę, wy idźcie gdzie chcecie,
Lecz i mnie się trochę szczęścia należy na świecie.
Należy mi trochę szczęścia takiego, jak roję,
Za niewinne pieśni moje, za cierpienia moje,
Poszanujcie moją ciszę, kiedy pieśń sposobię,
Złoto wasze, chwałę waszą zachowajcie sobie.
Wierzcie w czystość mojéj duszy, nie złorzeczcie tyle,
Kiedy sercu znękanemu dam folgę na chwilę,
Zniosłem wiernie wasze ciernie, a gdzież moje kwiecie?
Wszak i mnie też trochę szczęścia należy na świecie.
1850
Do A. P.
«Wielki Pan — piszą w gazecie —
W tych dniach pożegnał się z ciałem».
Ot, dalibóg nie wiedziałem,
Że on kiedyś żył na świecie.
Pany wielmożne i jasne,
Giną w mroku niepamięci:
A mnież się biédnemu święci
Że ja nie cały zagasnę —
Że choć dzionek po mym zgonie
Nie ulegnę czasu ręce,
Że przeżyję w méj piosence,
Albo w przyjacielskiém łonie.
Nie zuchwałeż to nadzieje?..
Ja cóś roję... i być może,
Wszak my ludzie, wielki Boże!
Czy kto pracę potem leje,
Czy kto pędzi dni w weselu,
Śmierć jest wszystkich wspólną metą,
Ten piechotą, ten karetą,
Do jednego dażym celu.
Ten złoży nieczułą głowę,
W cztéry deski jedlinowe,
A drugi w blasku omamień,
Legnie, by spróchnieć w hebanie...
Tym marmur na piersiach stanie,
Tym prosty położą kamień,
Kamień położą przy sośnie,
Marmur cyprysem otoczą,
Lecz się marmury zgruchoczą,
Póki kamień mchem porośnie.
Do J. I. Kr.
Ty mię wołasz do pieśni, chcesz na moją głowę
Gwałtem wcisnąć promienie i wieńce laurowe,
Wołasz o mych wierszykach, że te w swoim czasie
Dadzą mi znakomite miejsce na Parnasie,
Że trzeba tylko śpiéwać wolą czy niewolą,
Choć tam w gardle zachrzypło, choć tam piersi bolą,
Choć słuchacze posnęli, radzi czy nie radzi —
Dadzą oklask, co wieszcza na gwiazdach posadzi.
Winienem ci zaiste za balsam różanny,
Dać ukłon debiutanta i rumieniec panny,
Winienem wyrzec głosem skromnego zachwytu:Domine! non sum dignus takiego zaszczytu.
Lecz dzisiaj u nas jarmark, a święty Mikoła
Trochę miodkiem szlacheckim stuknął mi do czoła,
A więc ci śmieléj powiém, powiém i powtórzę,
Choćbyście dali patent i na ośléj skórze,
Na wielkiego śpiéwaka, wielkiego poetę,
Jak Homer lub Wirgili, Tasso albo Gete,
Ja i wtedy zaiste rozmyślałbym jeszcze,
Czy warto być poetą i co to są wieszcze?
Poeta rodzi wiérsze — ej boleść zbójecka,
Rozdziérać własne piersi dla porodu dziecka,
Zakrwawiać biedne serce, wstrząsać nerw po nerwie,
Rozogniać mózg, co głowy ledwie nie rozerwie,
Opłukać łzami oczy, znosić trud czartowski,
Mierzyć długość wyrazów i dobiérać zgłoski,
A tak z rozbitą głową i z rozdartem łonem,
Rzucać się jak szaleniec nad brzydkim brulonem. —
Otoż już wiérsz skończony, coć dał się we znaki,
Jest końcówka, średniówka, jest sens siaki taki,
Lecz idą dalsze trudy, znasz je szczegółowie;
A po czemu dziś wiérsze? niech ci księgarz powie:
On ci jasno wyłuszczy, że to marna praca,
Że dzisiaj rymowany towar nie popłaca,
Że teraz pisać wiérsze zupełnie nie pora,
Że się tylko drukują nakładem autora;Że zatém.... no autorze, dopełniaj już miarki,
Trzęś z ojcowskiej szkatuły zakwitłe talarki,
Będziesz wielkim i sławnym...
O, już dzięki Bogu
W porządku alfabetu stoisz w katalogu!
Świat cię porwał i czyta, a krytyk dla cześci,
W kronice literackiéj twe imię umieści.
Tocz na Parnas twą chwałę jak kamień Syzyfa,
Tu spotkasz się z Grabowskim, tu trafisz na Gryfa,
Tam recenzent z Warszawy, z Poznania, ze Lwowa,
Ciągnie cię za końcówki, porywa za słowa,
Jeden woła, że idziesz w liberalnéj drodze,
Drugi krzyczy: «postępu tutaj nie znachodzę». —
Dobrze ci tak poeto! na cóż było, na co?
Stroić lube twe dziécię jak gminny pajaco;
Uczucie to skarb serca, pielęgnuj go w ciszy,
Myśl twoją miéj dla siebie, niech jéj nikt nie słyszy,
Myśl, czucie, to twe dzieci... z dala z niémi, z dala,
Niechaj się ich niewinność na świecie nie skala,
Niech ich żaden dowcipniś, niech żaden zabójca,
Nie napoi trucizną na zagładę ojca. —
Otoż wiérszyk, igraszka, dzieciństwo i kwita,
Ma nam żółcią i octem przegryzać jelita!
Jam jeszcze tych przysmaków nie kosztował prawie,
Lecz z góry nie smakuję w téj cudnéj potrawie;
Gdybym miał talent wieszcza, gdyby mi Jehowa,
Włożył w usta prorocze uroczyste słowa,
I kazał głosić światu — tém słowem przejęty,
Dałbym się kamienować jako Szczepan święty.
Ale dziś w pospolitych wiérszokletów kole,
Na co mam nosić guzy daremne na czole?
Na co mam się zapędzać na pieśni olbrzymie?
Świat i bez naszych pieśni doskonale drzymie,
Na co mamy go budzić, kłopotać mu głowę?
Szczęść mu Bóg w preferansie na asy kierowe.
On je chętniéj pojmuje niźli serce nasze —
Niechaj lirę waletom pikowym przypasze,
Niechaj treflowym damom swe uczucia niesie. —
Piosnko! królowo serca; rządź w swoim zakresie,
Tu, tu, w kryjówkach duszy my z tobą cichaczem,
Pośmiejem się, pomyślim, pomarzym, zapłaczem. —
A wy: Wiaro! Nadziejo, ty Miłości Boża!
Czasem ja przyjdę z harfą do twego podnoża,
Pobłogosław me pieśni jako wdowie grosze,
Czy je w ciszy zanucę, czy światu ogłoszę;
Błogosław, kiedy wielbiąc, co wielkie i piękne,
Czasem sobie po prostu na luteńce brzęknę,
Niech w uroczym odbrzęku moja pieśń ulata,
Na chwałę Pana Boga i pożytek świata.
1848
Na echo dzwonu
Co to za gwar poważny? Boże! co ja słyszę?
Dzwonią stąd o dwie mile na Zdrowaś Maryja,
Echo święconéj śpiży w chmurach się kołysze,
I wilgotne wieczorne powietrze rozbija —
Aż wnętrze mojéj piersi jak puste naczynie,
Odbija cały odgłos z powagą i mocą,
Znać, że święcone echo, bo do serca płynie,
Serce drgnęło modlitwą, w oku łzy migocą —
Boże! któryś poświęcił i dał rozgłos chyży
Echu twardych metali żelaza i śpiży,
Poświęć mojego ducha i piosnkę méj duszy!
A dozwól niech brzemienna tony święconémi,
Rozpłynie jak huk dzwonu po szérokiéj ziemi,
I serca moich bliźnich ku cnocie poruszy!
Pogrzeb młodego rolnika
Wczora, młody łazarzu, śledząc wzrok twój pilno,
I słysząc w zeschłych piersiach muzykę mogilną,
Tętno co słabo kołata...
Kłamałem twéj rodzinie i tobie, i sobie:
Że cię ręka lekarza podźwignie w chorobie,
Że jeszcze wrócisz do świata.
Dzisiaj — w jodłowéj trumnie leży trup młodzieńczy,
Matka upadłszy na twarz, żałościwie jęczy,
Głową o trumnę uderza;
Na ławie cudzy ludzie wzdychają przy czarce,
Wzdycha ojciec, że stracił pomoc w gospodarce,
A dzwonnik śpiéwa z psałterza.
Promień rannéj jutrzeńki do chaty się wciska,
I jakby dla źniewagi, dla urągowiska,
Twarz trupią oświeca jaśnie —
Stosowniejsza dla ciebie, o biédny młodzianie!
Lampa, co krwią migoce na sczerniałéj ścianie,
Buchnie... to znowu przygaśnie...
Biją w dzwonek cerkiewny... to już hasło znaczy,
Że skończona przy grobie robota kopaczy,
Już robak czeka w mogile!
Już przychodzi ksiądz z krzyżem... o zaczekaj księże!
Nim ojciec czarnych wołów do wozu nie wprzęże,
Zostaw nam gościa przez chwilę...
Zakołatała wieko wierna ręka cieśli,
Wóz słomą potrząsnęli i trumnę wynieśli,
Karawan chatę wymija —
Z żółtemi gromnicami, w uroczystéj parze,
Śpiewając podchmieleni idą gospodarze,
Płacz niewiast niebo przebija.
Nawet wójt, choć twarz jego tak groźna i dzika,
Uszanował pokłonem trumnę nieboszczyka,
Młodzieńcze! straszno ci w grobie?
W obumarłych źrzenicach łza ci pewno stoi,
Żal sercu rzucać wioskę, gdzie cudzy i swoi,
Tak rzewnie płaczą po tobie?!
A jednak ja przechodzień, co patrzę z daleka.
Czuję jak się krew moja pod sercem zapieka,
Jak mię pot zimny opływa; —
To nie po tobie płaczą — o! im tylko szkoda
Że zaskrzepła na zawsze twoja ręka młoda,
Do sianokosu i żniwa.
Bo twa ręka z siekierą była oswojona,
Bo już sochę dźwigały twe młode ramiona,
Już zdobywałeś kęs chleba!
Cóż za dziw, że rodzina, że wójt nawet czuły?
Bo się twoje ramiona z zaprzęgu wyzuły...
To żal nie taki, jak trzeba!...
Idzie młoda żniwiarka z zakwieconą głową...
Może westchnie... wyleje łezkę ukradkową,
Święte współczucie obudzi —
Gdzie tam?? póki zaręczyn nie zapiją starzy,
Żadne się młode dziewczę kochać nie odważy —
Płakać po chłopcu... wstyd ludzi.
Ostróżna!... gdyby świat ten nie był zimnym tyle,
Smutno by ci tak młodo zakostnieć w mogile,
Nie chciałbyś rzucać nas może;
Cierpiałbyś — jakbyć serce na połowę darto,
Ale teraz poznawszy, że i żyć nie warto,
Pokochasz grób twój nieboże!
Przy mogile gromadki zbierają się tłumne —
Słychać, jak garści piasku uderzają w trumnę,
Już spoczął w ziemi syn kmieci;
I kłodę położyli na jego kurhanie,
I dzwonek ostateczne zagrał pożegnanie:
Niech wieczna światłość mu świeci!
Wieczorem wy umarli niekiedy umiecie,
Wziąwszy postać upiora, błąkać się po świecie,
Odwiedzać rodzinne sioła —
I u lubego okna podsłuchiwać z cicha,
Czy rodzina pamięta, czy kochanka wzdycha,
Czy kto twe imię zawoła.
Nie chodź młody upiorze, do lubéj, do braci,
Bo ci się twa ciekawość boleśnie odpłaci!
Za miesiąc — obaczysz pono
Grób twój w zielsku, a imię w niepamięci ludzi,
Śpij twardo, nim cię Pan Bóg ze snu nie rozbudzi,
Zapomnij przeszłość minioną!
10 sierpnia 1851