AKT I
Szopa wyporządzona jak na zebranie koła rycerskiego. Wchodzą: Starościc z Barku i Towarzysz pancerny. Słychać z daleka śpiew konfederacki.
TOWARZYSZ
Słyszysz pieśni, oto z pola
Rycerze nasi wracają.
STAROŚCIC
Mam taką harfę EolaW Anielinkach nad strumykiem;
Lecz jej struny tak nie grają
Z szumem liści, ze słowikiem,
Tęskno, dziko i żałośnie,
Jak ta pieśń, co w hymny rośnie.
TOWARZYSZ
Wracają pełni zapału,
A ksiądz Marek, karmelita,
Ludziom błogosławi z wału.
STAROŚCIC
Jak miło, gdy młodość rozkwita!
Gdy krwią biją wszystkie żyły,
Rzucić się pod sztandar boży,
Co w stepach z dawnej mogiły
Jak tęcza, którą na chmurach
Słońce gdzieś ojczyste tworzy,
Błyska i na złotych piórach
Dusze rycerskie unosi.
A ta pieśń, co Boga prosi
O łaskę, politowanie,
Taka miła — jak pieśń dziecka,
Rubaszna — jak pieśń szlachecka,
Święta — jak organów granie,
A świeża — jako zaranie
Przyszłych nadziei narodu;
Tak trzęsie całą mieściną,
Że bez żadnego powodu,
Kiedy słucham, łzy mi płyną.
PIEŚŃ KONFEDERATÓW
za sceną
Nigdy z królami nie będziem w aliansach,
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi,
Bo u Chrystusa my na ordynansach,
Słudzy Maryi.
Więc choć cię spęka świat i zadrży słońce,
Chociaż się chmury i morza nasrożą,
Choćby na smokach wojska latające
Nas nie zatrwożą.
Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami,
Więc nie dopuści upaść żadnej klęsce.
Wszak, póki on był z naszymi ojcami,
Byli zwycięzce!
Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę,
Nie uklękniemy przed mocarzy władzą,
Wiedząc, że nawet grobowce nas same
Bogu oddadzą.
Ze skowronkami wstaliśmy do pracy
I spać pójdziemy o wieczornej zorzy,
Ale w grobowcach my jeszcze żołdacy
I hufiec boży.
Bo kto zaufał Chrystusowi Panu
I szedł na święte kraju werbowanie,
Ten de profundis z ciemnego kurhanu
Na trąbę wstanie.
Bóg jest ucieczką i obroną naszą!
Póki on z nami, całe piekła pękną!
Ani ogniste smoki nas ustraszą,
Ani ulękną.
Nie złamie nas głód, ni żaden frasunek,
Ani zhołdują żadne świata hołdy,
Bo na Chrystusa my poszli werbunek,
Na jego żołdy.
STAROŚCIC
Ponieśli dalej sztandary,
Poszli dalej z bronią w ręku,
A ta pieśń na fundum wiary,
Anielskiego pełna jęku,
Ściąga nam cudy, zjawienia,
Przelotne niebios humory,
Gwiazdy z grzywą, meteory,
Nocne słońca, łby z płomienia,
Szwadrony w zbrojach nieznanych,
Po obłokach malowanych
Idące truchtem i cwałem;
A jak wczora sam widziałem,
Będąc na straży w mieścinie,
Pana, naszego obrońcę,
Co siedmiomieczowe słońce
Na serca jasnym rubinie
Zapaliwszy, stał na chmurach.
I nie sam świadczę o cudzie,
Ale wszyscy moi ludzie,
Wszyscy szyldwasi na murach
Widzieli ten wizerunekDoloris, jak brał kierunek
Ku wschodowi, świecąc miastu.
Widać, że nasz okręt tonie,
Że potrzeba mu balastu,
Więcej szabel, więcej ducha,
Więcej serca w naszem łonie,
Bo ta wielka zawierucha
Niebios wszystkich nas pochłonie.
TOWARZYSZ
Ksiądz Marek wczoraj to z ducha
Wytłómaczył na ambonie,
Mówiąc o różnej pokusie.
Miecze te, powiada, bolu,
Bolące w Panu Jezusie,
To są, gorsze od kąkolu,
Wady na ojczystem polu,
Z których boleść ma ojczyzna.
Pierwszy miecz, co w niej usterka,
Mówił, jest to francuzczyzna,
A drugi miecz — to szulerka,
A trzeci — to kieszeń stratna,
A czwarty — kobiece rządy;
Piąty — to sprzedajne sądy,
A szósty — zawiść prywatna,
A siódmy — zgniłe sumienie.
Te wszystkie, mówił, ościenie
W jednem sercu, co je mieści,
Zatknięte ręką morderczą,
Jako błyskawice sterczą;
Jak słońce srebrne boleści,
Słonecznik siedmio-mieczowy,
Co ma w środku serce Boże
A na rękojeściach głowy
Do panów naszych podobne.
I znów o każdym upiorze,
O każdym mieczu, magnacie,
Mówił powieści osobne,
Jak sędzia na majestacie,
Sądzący zbrodnie czerwone...
Potem kazał przed ambonę
Przynieść trumnicę z kościarza,
I sam z ognistą powieką,
Nogą odrzuciwszy wieko,
Kiedy się pył ruszył z kości,
Krzyknął: oto proch cmentarza,
Który w żywych obecności
Będzie sądzon, jak wy sami
Kiedyś, nakryci trumnami,
Przez lud będziecie sądzeni...
Oto jest proch z trupa rdzeni!
Oto jest jedna z piszczeli,
Co może na karabeli
Spoczywała do starości.
Jeśli ty, mówił do kości,
Z pod twojej rysiowej delii,
Przy czytaniu ewangelii,
Szabli dobyłaś na światy,
Ręko, bądź błogosławiona!
Lecz jeśli wy, stare gnaty!
Wy, spróchniałe dziś ramiona!
Wy, drżące palców kosteczki!
Dla jakiej prywatnej sprzeczki
Dobyłyście z pochew miecza,
Chłopską porąbały chatę!
Jeśli ty, ręko człowiecza,
W sygnetach a krwią ociekła,
Podpisywałaś utratę
Naszych pogranicznych grodów,
Jeśliś cały naród wlekła
Za włosy w trumnę narodów
I poiłaś go piołunem,
Ręko hańby, idź do piekła!
Rzekł i kością jak piorunem
Uderzył z czarnej ambony
Pomiędzy lud przerażony,
W sam środek czerni, szepcącejO tej kości latającej,
O tym poruszonym prochu,
O tym niespokojnym grobie.
Aż ksiądz znowu ręce obie
Zanurzywszy w trumny łonie,
Czerepem się na ambonie
I głową trupa oświecił.
Czerep pacierzom polecił
I czcił pogrzebową rzeczą:
To go malował w przyłbicy,
To w karbunkułach korony,
To w cierniach, co kość kaleczą;
Aż ten czerep uśmiechniony,
Wziąwszy prawie twarz człowieczą,
Co się uśmiecha, nie sroży,
Jak drugi spowiednik boży
Zaczął naliczać z ambony...
STAROŚCIC
A tym czasem obrażony
Pan marszałek, szlachta cała,
Tem ruszeniem z grobu ciała,
Tem urąganiem z magnatów,
Tą obelgą antenatów,
Zamyśla porzucić sprawę.
TOWARZYSZ
Co mówisz?
STAROŚCIC
Będą ciekawe
Dzisiejsze panów narady.
Patrzaj, regimentarz blady
Z manifestem o głos prosi;
Ale oczu nie podnosi
Na czoło marszałka dzielne.
Wchodzą i zasiadają na ławach: Pan Marszałek Konfederacyi Krasiński, Pan Regimentarz Pułaski, Ksiądz przełożony karmelitów i wielu ze szlachty.
REGIMENTARZ
z manifestem w ręku
W imię Boga nieśmiertelne!
I w imię Bożego Syna!
I w imię Bożego Ducha!
Przed tym światem, co patrzy i słucha,
Jak się nasza krew tu lać zaczyna
I wulkanem pomsty z nas wybucha,
I wulkanem jęków świat przeraża;
Przed ziemią, co nas spotwarza,
Że już ojczyzny nie mamy
I o nią się dobijamy
Z mieczem w ręku; przed tronami,
Któreśmy kiedyś zakryli
Od Turka naszymi szablami;
I przed dzieciątkiem, co kwili,
I przed starcem, co grób kopie,
I przed chłopkiem, który siada
Jak Ceres na złotym snopie
I płacze, gdy o nędzy gada;
Przed magnatem, co krew żłopie,
Ludu wnętrzności wyjada
I złoto skrwawione chowa;
I przed tą, która jest wdowa
Po mężu za kraj poległym;
I przed wiekiem już ubiegłym,
I przed tym, co w czasów prądzie
Na sąd trupów naszych idzie...
Wydarci przeszłej ohydzie,
Stajemy z tem pismem na sądzie;
Sądem krwi nie przerażeni,
Ani dumni, ani bladzi
W środku rzezi i płomieni,
Przy biciu gwałtownych dzwonów;
Pany na czele czeladzi,
Wodze na czele szwadronów,
Księża tłum prowadząc niemy
W blasku krzyków i kagańców,
Dawnych świętych zmartwychwstańców;
Na sądzie wszyscy stajemy!
I podnosząc ręce blade
I wskazując rany święte,
Tę wszystkich narodów zdradę
I to morderstwo nie święte,
Na naszych spełniane ciałach
Rzucamy w czasu koryto.
Bogdajby kiedyś odkryto,
Że na tych przekleństwa skałach
Zatrzymane ludów wody
Pierś swoję o nas rozbiją,
Staną i w kałużach zgniją,
Nie mogąc wejść na te wschody,
Któreśmy sypali sami
Wiekom, kładąc się trupami.
Bogdajby kiedyś odkryto,
Że tu, gdzie nas zabijano,
Ludów patronkę zabito;
Że tu, gdzie Polski kolano
Pierwszy raz przed nędzą klękło,
Nowa jest ludów kalwarya;
A tam, gdzie jej serce pękło,
Gdzie zapłakała jak Marya,
Jest miejsce lamentowania;
A tam, gdzie ją kat pogania
Knutem, cierniami i spiżem,
A ona padła pod krzyżem,
W koronie z blasków słonecznych,
Jest miejsce upadków wiecznych
I śmierci okropna przystań.
A tam, gdzie matka rycerzy,
Choć w grobie, w grób nie uwierzy,
Jest miejsce wieczne zmartwychwstań,
Jest duch, co z grobu wyrywa
I kos żadnych się nie boi.
Panowie! to miejsce stoi!
To miejsce — Bar się nazywa!
Tu my, rycerze bez plamy,
Z odkrytą przed Bogiem głową,
Pod chorągwią Jezusową
Za kraj nasz poumieramy,
Zatknąwszy wieczne sztandary
Dla miłości i prawdy i wiary.
MARSZAŁEK
Szanowny regimentarzu,
Mówisz tak jak na Golgocie,
Mówisz tak jak na cmentarzu.
I tak by się nam w istocie
Należało dziś zachować:
Krzyże nosić i całować,
Samym je zatykać w ziemię,
Nauczając przyszłe plemię,
Jak los przeciwny pokona,
Za prawą rękę i lewą
Dać się przybijać na drzewo,
Aby widział nasz morderca,
Że otworzywszy ramiona,
Pokazujemy i serca.
Ale sądzę, mój kolego.
Że wola Nieśmiertelnego
Chowa nas na większe czyny.
Więc z tej ubogiej mieściny,
Gdzieśmy się teraz zamknęli,
Nie chciałbym uczynić jeszcze
Grobu dla obywateli.
REGIMENTARZ
Panie! przechodzą mię dreszcze!
Z gwałtownego chłonę żaru!...
Pierwszy raz ktoś mówi w radzie
O hańbie... o wyjściu z Baru.
MARSZAŁEK
dobywając w pół szabli
Hańba! Cóż to mi ty?
REGIMENTARZ
Panie,
Niech twoje słowo zostanie
W gardle, szabla niech się kładzie
Do snu i niech się nie budzi.
Dawno ja żyję śród ludzi!
Z różnymi panami żyłem,
Obelgi nieraz znosiłem
Dla ojczyzny i dziś zniosę.
A jeśli kto mimowolną
Obaczy na rzęsach rosę
U obelżonego starca,
To wszakże i mnie mieć wolno
Przy białej siwiźnie marca
I lód, co szkłem w oczach świeci.
Bo ja mam aż czworo dzieci,
Aż czworo żywych pod niebem;
A gdy na mnie hańba spada,
To, panie, tym jednym chlebem
Nas pięcioro się najada.
A czy to łza w oczach stoi
I błyszczy w źrenicy biednej,
To pięciorgo się napoi,
Panie, z tej wielkiej łzy jednej...
Bo kto na świat się nie gniewa
Często, chociaż łez nie leje
W serce — rzeki łez wylewa.
MARSZAŁEK
Jeślim obraził — boleję.
REGIMENTARZ
Dosyć. Gadajmy o Barze.
Więc wola jest rzucić miasto...
MARSZAŁEK
Dosyć spojrzeć tu na twarze...
Żaden tu nie jest niewiastą,
Ani dzieckiem nie jest w duchu;
Widziano nas przy harmatach.
Lecz dać się ciągnąć w łańcuchu?
I przy ruskich kazematach
W błocie przed Braneckim legać?
Mnie... co jestem z panów panem,
Nazywać jego hetmanem?
I grzeczności z nim przestrzegać?
Być jego sługą? Gdy mogę,
Do Turczech dziś pojechawszy,
Jutro tu powrócić krwawszy,
Zgnieść tę moskiewską stonogę,
Stanąć mu butem na głowie,
Królowi napędzić strachów.
Cóż? czy nieprawda, panowie,
Że tak lepiej! z hufcem spachów!
SZLACHTA
Lepiej!
MARSZAŁEK
Zgodne głosy słyszę...
A oto patrzcie dobywa listu tu pisze
Pan Potocki, nasz podczaszy,Że Turek już Moskwę straszy,
Nad Prutem stanąwszy w sile.
Cóż mu po naszej mogile?
SZLACHTA
krzycząc
Do Turków całymi szwadrony!
Wchodzi Ksiądz Marek.
KSIĄDZ MAREK
Niechaj będzie pochwalony
Jezus Chrystus... Szatan głuchy
na stronie
Żadnej nie dał odpowiedzi.
W tej szopie widać złe duchy
I zło... co otworu śledzi,
Aby zerwać naszą zgodę.
głośno
Gdzie tylko okiem powiodę,
Zasmucone widzę twarze.
REGIMENTARZ
Mój księże, źle z nami w Barze,
Myślimy z miasta uchodzić.
KSIĄDZ MAREK
A miastem kto ma dowodzić?
REGIMENTARZ
Na cóż dowództwa w pustoszy?
MARSZAŁEK
Dosyć tej wojny kokoszej!
Tej manifestów papierni!
Byliśmy krajowi wierni
I wiernie jemu dotrwamy.
Lecz tu w Barze już nie mamy
Prochu, jadła ni pieniędzy.
Gorszy pocałunek nędzy
Niż pocałunek Judasza;
Bo często odwagę zdradza
I wszystkie cnoty rozprasza,
I w śmierci — hańbę doradza.
KSIĄDZ MAREK
Marszałku! panie narodu,
Czyś ty dzisiaj doznał głodu?
Otruł się na miejskiej wodzie?
I pomyślał o tem w głodzie,
Ażeby naród opuścić?
Pan Bóg ci może odpuścić,
Jeśli to się w głodzie stało,
Jeśli twoje biedne ciało
Zaczęło się trząść na kości.
Pan Bóg jest pełny litości,
Jeśliś głodny był... przebaczy.
Lecz, panie! o ta stodoła
Tego mi nie wytłómaczy,
Przez jakiego ty anioła
Ducha... byłeś ogłodzony?
Powiedz? czy upiór czerwony,
Jakie rodowe widziadło
Odpycha od ciebie jadło?
Straszy cię? jeść nie pozwala?
Albo krwią okrzepłą kala
Ten chleb, który bierzesz w usta?
Mówisz o nędzy?... Ta pusta
Stodoła, ta szopa Żyda,
Panie, pałacem się wyda,
Jeśli ją który z twych wnuków
Ujrzy wygnańca oczyma.
Patrzaj, co tutaj jest bruków
Z jedwabi... gdzie okiem trącę,
Dywan na powietrzu trzyma
Srebrne gwiazdy i miesiące,
Kwiaty, takie winogrady,
Że dają oczom pokusy.
Więc także blade turkusy
Patrzą niby na obrady
Z szabel brylantowych czoła,
Jakoby oczy aniołów.
Więc ten dom i od kościoła
Bogatszy... bo dół kościołów
Często z ludzkich trumien bywa
A tu morze złota pływa
Po pas w tej żydowskiej stajni.
Więc jeżeli wy przedajni?
Czego nie daj, Boże wielki,
Kto was kupi? gdzie są fanty?
Kto znajdzie takie brylanty,
Coby waszej krwi kropelki
Były godne? warte były?
Więc wyznaj, że ani nędza,
Ani głód jedzący żyły
Poradził — ale ta jędza,
Co krew polską dawno chłepce,
Tchórzostwo do ucha szepce...
Nie chwytaj za miecz, człowieku!
Ja ksiądz prosty, powiem tobie,
Że tu leży Polska w żłobie,
Lecz Polska nie tego wieku,
Żywa — nie przez nasze czyny.
Szanuj sen świętej dzieciny,
Która, gdy oczy otworzy
A uczuje boleść ciała,
Najpierwej będzie płakała,
Taka ją ciemność zatrwoży
Z naszych grobów uczyniona, I brak matczynego łona
Tak ją w żłobeczku rozkwili.
Szanuj!... bo tu, gdzieśmy żyli,
Śród naszej niby opieki,
Bogu i ziemi na chwałę,
Poczęło się dziecko małe,
Które będzie żyło wieki!
O! gdybyś wiedział, jak one
Przed narodami wystrzeli,
Jaką ogromną koronę
Włoży — jakie berło chwyci;
Chociaż wódz obywateli,
Co są w rodach znakomici,
Nie śmiałbyś przed tą maleńką
Ruszyć ni szablą, ni ręką,
I stałbyś tak u podwoi,
Jak żebrak przed królem stoi.
Ja ci nie powiem, kto ona,
Pozwalam jak szaleńcowi
Pożyć, a sam też w ramiona
Nie wezmę piastować żłobu —
Bom jest już podobny snowi,
Bliski męczeńskiego grobu.
Ale, że tu jest to dziecię,
To wiedzą małe ptaszęta
Świegocące mu w błękicie,
Gdzie słoma wichrem podjęta
Błękit niebios pokazuje...
Koń to już wojenny czuje,
W kącie stojący przy sianie;
Bo kiedy poczucie ducha
Pójdzie ludziom w urąganie,
To świat go podlejszy słucha,
I nieraz harfą się stanie,
Na którą duch Boży dmucha,
Aż słońce się ludziom odsłoni...
Człowieku! niech cię Bóg broni,
Abyś zwątpił o proroctwie!
Bo wkrótce! w całem sieroctwie
Twego nieszczęsnego rodu,
Gdy odrzucon od narodu
Krwią się do krzyża przyklei,
Sercem przylgnie do przyszłej ojczyzny;
Nie zostanie — prócz nadziei,
Żadnej po ojcach puścizny;
Nie zostanie, gdy wyjęczy
Całą boleść; tylko, panie,
Oto się chwytać tej tęczy,
Którą przez wieków otchłanie
Z proroczych ust teraz ciskam.
Więc się nie dziw, że tak błyskam
Jak Mojżesz, duchem natchnięty,
Żem jest jako ów Jan święty,
Widzący to... co ja widzę...
Bo zaprawdę, jestem w lidze
Z duchami i ze świętymi!
A chociaż niski na ziemi,
To duchy okryte zbroją
Na ramionach moich stoją!
I kończą się gdzieś w bezkońcach,
W świecie, gdzie gwiazd zawierucha,
W gwiazdach, w meteorach, w słońcach,
Za słońcami — w słońcu ducha.
MARSZAŁEK
Czegóż chcesz w tej exaltacyi?
I co ma ona za związek
Tu? gdzie pierwszy obowiązek
Zbawić panów, naszych braci,
Szlachetnych ludzi ostatki?
KSIĄDZ MAREK
Panie, zostań, z tej gromadki
Nie zginie żaden.
MARSZAŁEK
Kto ręczy?
KSIĄDZ MAREK
Pan.
MARSZAŁEK
Co za znak?
KSIĄDZ MAREK
Zagrzmi działo.
po chwili milczenia słychać strzał
Czy słyszycie, że zagrzmiało,
Aż belka w stodołach brzęczy
Jak echo kościelne nad ludem.
Wchodzi Artylerzysta polski.
ARTYLERZYSTA
Panie, pękło nam na ćwierci
Jedno działo, ale cudem
Puszkarze uszli od śmierci;
Myślą, że świat cały runął,
Śledzą, kto ognia podsunął
I kupią się... a szlachectwo
Już krzyczy: ogień i zdrada...
MARSZAŁEK
Czyli to boskie świadectwo
I głos, który z niebios gada?
Czy zrządzenie przypadkowe?
O to nie zachodźmy w głowę
A jeśli takie portentaBrać nam za rozkazy z nieba,
To harmata rozpęknięta
Mówi... że wyjeżdżać trzeba,
Unosząc ducha i serce.
Wstaje.
KSIĄDZ MAREK
Zabierz z sobą te kobierce,
Własnością są twego rodu.
MARSZAŁEK
Gdzie ja ogrody zasadzę,
To ptaszki z mego ogrodu,
Nawet gdy się wyprowadzę,
Mają prawo żyć wiszniami:
Choć tu jedwab jest murawą,
A hafty złote drzewami;
Ten, kto ma do gruntu prawo,
Ma prawo do drzew i kwiatów.
Wychodzi.
KSIĄDZ MAREK
Więc sprzęt twoich antenatów
Pójdzie do Żyda rabina,
Który wynajął stodołę.
REGIMENTARZ
Upadać Polska zaczyna!
Zarzucam żupana połę
Na oczy, by nie widziano,
Czy z twarzą wstydem rumianą,
Czy z twarzą łzami zalaną
Stary Pułaski odchodzi.
Pole teraz waszej młodzi,
Niechaj nowe gniazdo lepi;
Bo oto my wodze starzy
Jako żebrakowie ślepi,
Uchodząc z narodu straży,
Ręką macamy, gdzie wrota,
Co na wygnanie prowadzą.
Niech wam duchy boskie radzą!
Niechaj rośnie patryotaI nowy kościół zakłada...
Co do mnie... byłaby zdrada,
Gdybym nie szedł za Podole,
Gdzie pan marszałek nas wiedzie.
KSIĄDZ MAREK
Szablę zostawiasz na stole!
REGIMENTARZ
Kto był na cudzym obiedzie,
Nie bierze sztućców gościnnych,
Ale zostawia dla innych
Zaproszonych na dzień drugi;
Weźcież miecz pańskiego sługi
Przeze mnie tu zostawiony
I czyńcie nim, co potrzeba:
Na ucztę wołajcie wrony
I kruki, i pomsty z nieba.
Wychodzi.
KSIĄDZ MAREK
Szabla mi się nie należy,
Lecz przez nią Pan Bóg uderzy.
Przypasuje pałasz.
KSIĄDZ PRZEŁOŻONY KARMELITÓW
Ja także na żadną zgrozę
Nie wydam pańskich ołtarzy.
Lecz obnażę z relikwiarzy
I sakramenta uwiozę,
Aby splamione nie były.
KSIĄDZ MAREK
A cóż nam zostawiasz? mogiły?
Ojcze! ojcze przełożony!
Gdyby tu jedna owieczka
Pańska, jeden człek raniony
Miał zostać w nędznej mieścinie,
Co podobna do okrętów,
Na morzu rozpaczy ginie:
Gdyby ten jeden, o panie!
Ranny wołał sakramentów?
Rękę swoję kładł na ranie,
Głowę zwiędniałą pokłonił
I tchu duchowego bronił
Z rozpaczą w zawrotnej głowie,
Aż Pan Bóg przyjdzie i powie
Słowo ostatniej pociechy:
«Przebaczone ci są grzechy!
Duszo święta, wychodź z ciała»
Gdyby jeden został taki,
Najlichszy między żebraki,
Pańska by przy nim zostałaMyśl i miłość pańska przy nim...
A myż co, mój księże, czynim,
My, co o jutrze nie wiemy,
A tu grzeszni zostajemy.
Aby tego jutra dożyć,
Gotowi żywot położyć,
Nakryć się prochu mogiłą,
Ducha oddać w ogniu, w dymie.
Byle się tylko święciło
Przenajświętsze Boga imię
W obliczu świata i szyków,
Nad trupami szyzmatyków;
Byle hostye krwią rumiane
Wilgotne naszymi łzami
I w niebo exaltowaneDrżącymi rannych rękami,
Exaltowane i drżące,
Póki stanie mocy w kościach,
Świeciły na wysokościach
Ludom jak pełne miesiące
Pośród pożarnych płomieni...
A gdy na to odważeni
Zostajemy tu na rzezie,
Ty myślisz? ojcze wielebny,
Że nam kto Boga uwiezie?
Że nam Bóg jest niepotrzebny
Charłakom jęczącym w nędzy?...
Więc pan tej jedwabnej przędzy
Nie chciał zwlekać przez hajduki
I zostawił złote bruki,
Po których chodził wspaniale,
Jak na opuszczonej skale
Morze swe perły zostawia!
Więc drugi, którego wsławia
Nie ród, lecz wielka ofiara,
Droższa od pereł, rubinów,
Uczyniona ze krwi synów...
A przecież? kiedy go wiara
W moc własnej szabli odbiegła,
Zostawił ją, aby strzegła
Rzeczy od człowieka świętszych,
Kościołów i serc gorętszych
A osadzonych na Bogu.
A ty sam z kościoła progu
Uchodzisz! ksiądz poświęcony!I gdybyś twymi ramiony
Mógł, co Samson z dawnych czasów,
Wyrwałbyś bramy z zawiasów
I poniósł z sobą wydarte,
A potem przedawał ćwieki...
A gdyby co były warte
Okna, co patrzały wieki,
Niby źrenice tęczowe,
Które anioł w ołtarz wsłupił,
W skrwawioną Chrystusa głowę,
Tobyś je, panie, wyłupił,
A potem nosząc przedawał
Kawał szkła... za ziemi kawał,
Łan tęczy, za łan pszenicy...
Ja wiem, że w twojej winnicy,
Gdy zbierzesz coć urodziła,
Nie będzie ptaszyna piła
Słodkiej rubinowej wody
Z żadnej sierocej jagody;
I zaćwierka gdzieś na płotach,
Mówiąc: jak ci ludzie bozi
Zapomnieli o sierotach!...
Lecz ksiądz, co Boga uwozi
I ucieka z nim za bramy,
Tego my jeszcze nie znamy
W Polsce od dawnego wieku!
A co ty wiesz? ty człowieku!
Czy Bóg nie chce zostać z nami
I patrzeć, jak umieramy?
I karmić sakramentami?
I dusz naszych wszelkie plamy
Krwią swoją obmywać drogą?
A co ty wiesz? czyli trwogą
Włożon do twoich zanadrzy
Duch sakramentów nie zadrży?
I nie zlęknie się tych kości,
Gdzie żaden już duch nie gości?
A co wiesz? czy tajemnice
Po sakramentach zamknięte
Nie pierzchną, by gołębice,
Nie zlecą się w jedno święte
Miejsce... gdzie były już miecze,
A teraz jest pokój boży...
W to biedne serce człowiecze,
W moją pierś, co się otworzy
Pełna radosnej boleści
I wszystkie! wszystkie pomieści!
Nie... Boga nie weźmiesz zgoła,
Boć to nie jest tobie dane...
Oto idę do kościoła,
Sakramenta porwę w dłonie
I pójdę... i sród kul stanę.
KSIĄDZ PRZEŁOŻONY
Temu księdzu na ambonie
Tumanić ludem zakażę.
Wychodzi.
KSIĄDZ MAREK
Idźcie! idźcie... a ja w Barze
Z ostatkiem ludu zostanę.
Zbiorę całą moję rzeszę,
Tęcze moje chorągwiane
Na miejskich wałach rozwieszę
I odprawię nabożeństwo
Święte do krwawego krzyża:
A Pan, co ludy uniża,
Da mi tryumf... lub męczeństwo
I swoję wolą pokaże.
Wychodzi z resztą szlachty.
Wchodzi Żyd Rabin.
RABIN
Teraz my tu gospodarze.
Zamiećmy izbę po panach.
Nu... jest zysk na tych dywanach.
Kto zyska, a kto też straci
Na tej to konfederacyi?
A Moskal dywany kupi...
Judyt! Judyt... heyne! heyne!
Woła do drzwi bocznych.
Wchodzi Judyta.
RABIN
Nu, co ty szejne morejne
Zapłakana?... szlachcic głupi
Nagadał się i wychodzi...
A mnie pan marszałek dobrodziej
Nie zapomniał! Pan kochany!
Podarował mi dywany.
Nu! czemu ty głupia szlochasz?
JUDYTA
Ojcze, jeśli ty mnie kochasz,
To porzuć te darowizny.
Na co nam?... my bez ojczyzny!
Na co nam takie wystawy?
RABIN
To dobrze, ale te ławy
I te makatne pościele
Ja schowam na twoje wesele,
Aby ty na nich usiadła.
JUDYTA
Obwiniesz mnie w prześcieradła,
Złożysz trupa na drabinie,
Każesz wynieść, nim zadniało.
A jak goim spotka ciało,
To przeżegna się i minie;
A jak dziecko, to będzie się bało
I u matki się rozpłacze
I pod rańtuchem ukryje.
Nu, a jak kruk, to zakracze,
Nu, a jak pies, to zawyje,