drukowana A5
33.45
Intryga i miłość

Bezpłatny fragment - Intryga i miłość


Objętość:
161 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0853-9

OSOBY

Pan Walter, prezydent na dworze niemieckiego książęcia

Ferdynand, syn jego, major

Kalb, marszałek dworu

Lady Milford, faworyta księcia

Wurm, prywatny sekretarz prezydenta

Miller, skrzypek

Jego Żona

Ludwika, ich córka

Zofia, pokojowa Lady Milford

Pokojowy księcia

StrażSłudzy

AKT I

SCENA I

Pokój w domu Millera.

Miller wstaje z krzesła i kładzie na bok basetlę. Przystole Żona jego w rannym ubiorze pije kawę.

MILLER

w poruszeniu i przechadzając się po scenie

Dosyć już tego! To rzecz nie na żarty. Córkamoja z majorem pójdzie na języki. Mój dom okrzyczą. Prezydent rzecz całą przewącha — i cóż? —oto krótko i zwięźle ja paniczowi zakażę tubywać.

ŻONA

Wszakżeś go do domu twego nie namawiał —córki nie narzucał.

MILLER

Do domum nie namawiał, dziewki nie narzucał; a kto o tym wspomni? — Byłem tu panemi trzeba było córce mores nakazać, szanownemupapie o synku dać wiedzieć — a tak, młodemubaronowi wytrą kapitułę, a cała burza spadniena skrzypiciela.

ŻONA

popijając kawę

Koszałki, opałki! Co spaść może na ciebie?Kto ci za złe weźmie? Pilnujesz rzemiosła i zbierasz uczniów, gdzie ich znaleźć można.

MILLER

Ale racz mi powiedzieć, co z tego wszystkiego na końcu wypadnie? Dziewczynę na żonęwziąć nigdy nie może — o ożenieniu tu ani gadać — a jeśli ma być... Zlituj się Boże! — Dobry dzień Jejmości! — Przypuśćmy, że ten paniczyk, tu i tam się szastając, poradził już sobie —diabeł nie śpi! --- tożby zasmakowało takąszklaneczkę słodkiej wody wypić. Pilnuj dobrze!Gdybyś do każdej szparki oko przytknęła, przedkażdą krwi kroplą straż postawiła; on ci z przednosa dziewczynę uchwyci, na swoje przerobii córka zhańbiona, życie całe na koszu osiędzie,albo znudzona, przyczepi się do rzemiosła —grożąc pięścią. Jezu Chryste!

ŻONA

Boże nas zachowaj!

MILLER

Ty się tylko zachowaj. Za czym innym tenwietrznik upędzać się może? Dziewka pięknai zgrabna i czysto się przybiera. Pod dachemniech co chce będzie. U was kobiet to fraszka,byle pieścidełko na świecie pokazać. Niech nomój wiercipięta ten artukuł zwietrzy, to mu ażjasno w oczach zaświeci i dopiero żagielki nawszystkie wiatry rozepnie. Cóż ja mam mówić? — Człowiek jest człowiekiem.

ŻONA

Gdybyś ty odczytał wszystkie piękne listymajora do naszej córki. Boże mój! Tam jak słońce stoi, że mu tylko idzie o jej piękną duszę.

MILLER

W tym właśnie jest sztuka — bić po worku, a osła ogrzmocić. Kto miłe ciałko chce tylkouraczyć, niechaj do serca w kumy posyła. A jaźjak robiłem? — Skoro się czarno na białym pokaże, że dwie dusze zawarły przymierze, to idwa ciała niebawnie pójdą za przykładem. Służba idzie za panem — a koniec zawsze wyjaśnia, że srebrny księżyc był tylko kusicielem.

ŻONA

Obacz no piękne książki, które pan major dodomu poznosił. Córka nasza na nich odmawiamodlitwy.

MILLER

świszcząc

Hej ha! ona się modli! — dobrześ odgadła.Prosta polewka za przykra dla brzuszka tuczonego makaronem, trzeba ją pierwej w zaraźliwejkuchni beletrystów przez szatana zaprawić.W ogień mi te brudy! Dziewczyna wysysaz nich tylko Bóg wie jakieś figle niebieskie, co pokrwi biegają jak muchy hiszpańskie i wywracająnauki Chrystusa, które zaledwie ojciec jako takojeszcze utrzymać może. W ogień powiadam —panienka nabija sobie głowę piekła świecidłami,w czułych rozmowach próżniackiego świata nie obaczy swojego domu, zapomni, wstydzić się będzie, że ojciec tylko na skrzypcach umiał wygrywać i gotowa odmówić na końcu poczciwegozięcia, który by się chętnie z moim stanem pogodził. Nie! Na Boga, nie! Zaraz mi pasztetyw żywy ogień rzucić — a panu majorowi ja sampokażę, gdzie stolarz drzwi porobił.

Chce odejść.

ŻONA

Upamiętaj się, Millerze! Nie raz pięknygrosz się zebrał z prezentów...

MILLER

wraca się i staje przed żoną

Krwawy grosz za córkę moją? — Do piekłaruszaj, przeklęta kuplerko! Wolę na żebraczymkiju, z moją skrzypką za suchy kawał chlebapiosenki wygrywać, wolę moją basetlę w kawałki roztrzaskać, gnój na rolę wozić, niźli używać grosza, na który jedyne dziecko moje zgubąhonoru i zbawienia musiało zarabiać. Nie pij tejprzeklętej kawy i nie zażywaj tabaki — a niebędzie potrzeby twarz dziecka twego na targowisko wynosić. Ja Bogu dzięki miałem dosyćstrawy i białą koszulę na ciele nosiłem, choć tenszałaput w domu się moim jeszcze nie rozkochał.

ŻONA

Tylko się ze drzwiami twymi nie odgrażaj.Poczekaj, aż pierwszy zapęd gniewu minie. Powiadam ci, że nie można pana majora tak niegrzecznie traktować, choćby dlatego, że jest synem prezydenta.

MILLER

Otóż świrszcz w ukropie. Dlatego właśnie, dlatego dziś się wszystko skończy. Prezydent będzie mi wdzięczny, jeżeli poczciwymjest ojcem. Wyczyść mi mój ceglasty surdutbajowy — a zaraz się jemu przedstawię i powiembez ogródki: Syn jaśnie oświeconego pana rzucił oko na moją dziewkę. Dziewka moja za niska jest na żonę dla jego syna, ale za wysokana jego nałożnicę — i basta — nazywam sięMiller.

SCENA II

Poprzedzający i Wurm.

ŻONA

Ach! Dobry dzień, panie sekretarzu! Przecież znowu mamy przyjemność oglądania jego.

WURM

Mnie się zdaje, pani kumo, że gdzie łaskaszlachcica gości, tam moja przyjemność mieszczańska niewiele znaczyć może.

ŻONA

Co też nie powiecie, panie sekretarzu! Wysoka łaska pana majora sprawia nam zapewnewielki plezir czasami; ale dlatego nikim wzgardzać nie będziemy.

MILLER

Żono! Krzesło podaj panu — racz się rozgościć.

WURM

kładzie laskę, kapelusz i usiada

No! jakże się miewacie, moi przyszli teściowie? — a może przeszli? — nie spodziewamsię jednak. Czy można pannę Ludwikę powitać?

ŻONA

Dzięki za pamięć, panie sekretarzu! Alemoja córka nie jest wcale dumna.

MILLER

ze złością trącając ją łokciem

Kobieto!

ŻONA

Żałuję bardzo, że nie może mieć honoru pozdrowienia pana sekretarza. W tej chwili poszłado kościoła.

WURM

To mnie cieszy, cieszy nieskończenie! Będęz niej dobrą chrześcijankę, pobożną mieć żonę.

ŻONA

z uśmiechem głupkowatym

Tak! — ale, panie sekretarzu! ...

MILLER

z widocznym pomieszaniem szczypie ją za ucho

Kobieto!

ŻONA

Jeśli mu w czym innym służyć możemy —to z wielką przyjemnością, panie sekretarzu!

WURM

z fałszywym spojrzeniem

W czym innym? — Pięknie dziękuję, pięknie dziękuję — hum, hum.

ŻONA

Ale pan sekretarz sam uzna...

MILLER

Pełen gniewu, silnie z tyłu uderzając żonę.

Kobieto!

ŻONA

Co dobre, to dobre, a co lepsze, to lepsze.Szczęściu własnego dziecka nie można na zawadzie stawać; sam to wyznasz, panie sekretarzu.

WURM

niespokojnie obraca się na krześle, skrobie się pogłowie i poprawia żaboty i manszetki

Sam wyznam? Nie! — ale tak!... Jakże torozumiecie?

ŻONA

No — ja myślę, mnie się zdaje, że kiedy PanBóg wybrał moją córkę na szlachciankę —

WURM

wstając z krzesła

Jak powiadacie? — jak? —

MILLER

Nie wstawaj! Siedź, panie sekretarzu! Mojażona to gęś głupia; skąd by się wziąć miała szlachcianka? Jakie tam diabeł rogi w tej gadaninie wyściubił?

ŻONA

Żartuj sobie, żartuj. Co wiem, to wiem —a co pan major mówił, to mówił.

MILLER

uniesiony porywa za skrzypce

Czy stulisz ty pysk twój przeklęty? Czychcesz, ażebym wiolonczelę na twojej czaszce potrzaskał? Co ty wiesz? — co on mógł mówić? —nie zwracaj, kumie, uwagi na paplarstwo kobiece. — Marsz do kuchni. Nie jestem przecieżtyle nierozsądnym, panie sekretarzu, ażebymdziewkę moją chciał przeć tak wysoko. O mniezapewne tego nie pomyślisz?

WURM

I na to nie zasłużyłem u was, panie kapelmajstrze! Miałem cię zawsze za słownego człowieka — a moje prawa do twojej córki były tak święte, jakby podpisane. Mam urząd, który na opędzenie potrzeb domowych wystarczy. Prezydentłaskaw na mnie. Gdy zechcę wyżej się podnieść,pleców nie zabraknie. Widzicie więc, że mojezamiary są prawdziwe; chyba jakiemu szlachcicowi wiercipięcie...

ŻONA

Panie sekretarzu Wurm! Więcej uszanowania, jeżeli prosić można.

MILLER

Trzymaj język za zębami, raz ci powiadam.Nie gniewaj się, kumie! Z nami po dawnemu.Co wam przeszłego lata mówiłem, to i dziś powtórzę. Córki mojej zmuszać nie będę. Starajsię o jej serce, a ona obaczy, czy może być z tobąszczęśliwą, pokręci głową — tym lepiej — w imięBoże chciałem powiedzieć; od niej weźmiesz harbuza, ale z ojcem wypijesz butelczynę wina.Nie ja, ale dziewczyna musi żyć z tobą. Dlaczegóż bym miał jej narzucać człowieka, którego ona kochać nie może? — Żeby mnie w starych latach zły duch, jak pieczeń na rożnieobracał, żebym w każdej szklance wina, w każdej łyżce zupy przypominał, słyszał wyrzuty: jesteś niegodziwiec, który własne dziecko zgubił.

ŻONA

Krótko i zwięźle, ja mego zezwolenia zupełnie odmawiam; moja córka na coś lepszegostworzona — a choćby mój mąż dał się namówić, ja przed sądem stanę.

MILLER

Czy chcesz ty, wietrzna pętlico, ażebym cinogi i ręce połamał!

WURM

Ojcowska rada u córki wiele znaczyć może — a wy mnie znacie, panie Millerze!

MILLER

Do piorunów! Dziewce, a nie mnie daj sięnaprzód poznać. Co ja, stary wyga, w tobieupatrzę, nie będzie łakociem dla młodej, wybrednej dziewczyny. Powiem ci, czy możesz przydać się do orkiestry — ale serduszko kobiecezanadto dla mnie figlarne. A potem kumie! Otci prawdę powiem, bom stary, poczciwy Niemiec.Córce mojej nikogo na męża doradzać nie będę — ale ciebie, panie sekretarzu, wręcz bymodradzał. Pozwól niech dokończę. Kochankowi,który ojca na pomoc musi przyzywać — daruj mi,ani na włosek wierzyć nie mogę. Jeżeli ma jakie uczucie, wstydzić by się powinien, swoje przymioty tą staromodną drogą do kochanki przyprowadzać — tam, za plecami ojca odbywa siękonkurencja. Trzeba, żeby dziewka wolała ojca i matkę, aniżeli jego opuścić; żeby samado nóg się rodzicom rzuciła i wypłakała sobiealbo czarną śmierć, albo najdroższego. Takiu mnie zuch! To u mnie się kochać nazywa,a kto tego u kobiet nie może — ten woli na drewnianym jeździć koniku.

WURM

porywa za laskę i kapelusz i wychodząc

Wielce obowiązany, panie Millerze!

MILLER

powoli idąc za nim

Za cóż? — za cóż, panie sekretarzu! Przecieżeście niczego nie doznali. (Wracając). Nie słucha i odchodzi. — A to jakbym truciznę, denderę zażywał ile razy tego lisiego skribusa obaczę — obrzydliwa istota, do ludzi niepodobna,jakby go przemycarz skąd inąd na świat Bożysprowadził. Małe mysie oczy, pełne chytrości —czerwone włosy, broda spiczasto zadarta — zdajesię, że natura z gniewu nad zepsutą pracą swoją,ten pień chropawy schwyciwszy, na rozdroże cisnęła. Nie — zanim bym córkę moją miał dać takiemu niecnocie, wolałbym ją — Boże odpuść!

ŻONA

Tak! — a każesz mi milczeć.

MILLER

Tyś także z twoim przeklętym paniczemgorącego sadła mi za kołnierz nalała. Co znaczyła ta gadanina o szlacheckiej pani i o córcetwojej? To stary smyk! Połóż mu co na nosie,a jutro na targowisku obaczysz. Paniczyk należy do tych ludzi, co przeglądają wszystko, cosię w domu dzieje; rozmawiają o piwnicy i kuchni,a przemknie się któremu przez język nieostrożnesłowo — baff — książę, faworyta, prezydent iwszyscy wiedzą — a na ciebie pioruny i burze.

SCENA III

Ludwika z książką w ręku. Poprzedzający.

LUDWIKA

kładzie książkę na stole i ojca w rękę całuje

Dobry dzień, kochany ojcze!

MILLER

Brawo moja Ludwiko! — cieszy mnie, że takpilnie o Stwórcy twoim myślisz. Bądź tak zawsze — a jego ramię wesprze cię w potrzebie.

LUDWIKA

Och! Jam wielce grzeszna, ojcze mój! —Był on tu, matko?

ŻONA

Kto, dziecię moje?

LUDWIKA

Zapominam, że oprócz niego i inni są ludzie.W mojej głowie taka pustynia. — Czy nie byłoWaltera?

MILLER

Rozumiałem, że moja Ludwika od dziś toimię w kościele zostawi.

LUDWIKA

patrząc w oczy ojca osłupiale

Pojmuję cię ojcze — czuję to żelazo, którezagłębiasz w sumienie moje; ale za późno. Pobożność mnie opuściła. Niebo i Ferdynand, mójojcze! walczą w duszy mojej — lękam się, lękam —ale nie, ojcze kochany! Mistrz największą pochwałę odbiera, gdy o nim zapominamy, patrząc nadzieło jego. Radość moja nad Boga arcydziełemkaże mi o Bogu zapomnieć. — Ojcze! Czyliż goto cieszyć nie powinno?

MILLER

ze smutkiem rzuca się na krzesło

Otóż mamy owoc bezbożnego czytania?

LUDWIKA

niespokojnie spozierając w okno

Gdzie on jest? Wysokie panie może go w tejchwili oglądają, słuchają rozmów jego — ja biedna opuszczona dziewczyna. Przestraszona własnymi słowami rzuca się w objęcie ojca. Ale nie!przebacz; nad losem moim nie płaczę — jedną mutylko myśl poświęcę — to tak mała ofiara! Dostatecznym byłoby szczęściem dla mnie to trochężycia mojego wyzionąć w cichy, uśmiechającysię zefirek, byle tylko lice jego ochłodzić — tenkwiatek drobny młodości mojej, w fiołek zamienić i umrzeć pod nogami jego. — Dumne, majestatyczne słońce nie ukarze muszki, co się w jego jasnych przegląda promieniach!

MILLER

wzruszony opiera się na poręcz krzesła i twarz sobie zakrywa

Słuchaj, Ludwiko! To trochę życia, które mizostaje, dałbym chętnie, gdybyś ty nigdy majoranie znała.

LUDWIKA

Co mówisz, ojcze? — Nie — tak myśleć niemożesz! Czyż nie wiesz, że Ferdynand jest moim; dla mnie stworzonym, dla mojej rozkoszyod ojca miłości. Po krótkim namyśle. Gdym poraz pierwszy ujrzała jego — i krew mi na twarzbiła, i radośniej pulsa uderzały — każde wzruszenie gadało, szeptał każdy oddech: to on, to ondawno marzony od serca twego — i głos ten byłechem całej natury radującej się ze mną! Wtenczas, o wtenczas pierwszy ranek zawitał do duszy mojej. Tysiące młodych uczuć serce napełniło, rozwinęło się jak kwiatki za wiosny błyśnieniem. Jużem świata nie widziała — a jednakon nigdy nie był dla mnie piękniejszym. — Zapomniałam Boga na niebie — a jednak go nigdywięcej nie kochałam.

MILLER

zbliżając się do niej i przyciskając do piersi

Ludwiko! Drogie, szlachetne dziecię moje —weź tę starą pochyloną głowę — weź wszystko, wszystko — ale majora, Bóg moim świadkiem — majora dać ci nie mogę.

Odchodzi.

LUDWIKA

I ja go teraz nie żądam, mój ojcze! Jednomarzenie, marzenie o Ferdynandzie wypija rozkosznie tę kroplę skąpą czasu życia doczesnego.Tu, na tej ziemi, wyrzekam się kochanka. Tam,matko, tam, gdy stanów różnice przepadną — ludzie będą ludźmi — ja tylko z sobą niewinnośćprzyniosę. Ale ojciec nie raz mi powiadał, żepyszne tytuły i marne ozdoby stracą wartośćswoją, gdy Bóg przyjdzie i ceny serca podniesie.Tam będę bogatą, bo tam łzy za tryumfy, a piękne myśli za przodków rachują. Twoja córka,matko, będzie szlachcianką i on niczym nad niąnie zdoła się wznosić.

ŻONA

podskakując w górę

Ludwiko! Major! — skacze już przez kładkę — gdzie się ukryję?

LUDWIKA

ze drżeniem

Zostań tu, matko!

ŻONA

Boże! Jakże ja wyglądam! — muszę sięwstydzić — dalibóg, tak się przed nim pokazaćnie można.

Odchodzi.

SCENA IV

Ferdynand, Walter i Ludwika.

FERDYNAND

bieży do niej — Ludwika blada upada na krzesło —on w niemym wzruszeniu staje przed nią — chwilamilczenia

Ty taka blada, Ludwiko!

LUDWIKA

wstaje i wiesza mu się na szyi

Nic mi nie jest — tyś się pokazał i wszystko już przeszło.

FERDYNAND

całując jej rękę

Kochasz mnie jeszcze, Ludwiko moja? Bomoje serce wczorajsze. Przylatuję, chcę widzieć, czy ty jesteś wesołą, i odejść, i z tobąwspólnie się radować. Tyś smutna, Ludwiko!

LUDWIKA

Nic — nic, mój kochanku!

FERDYNAND

Mów prawdę! Tyś smutna! Ja w duszy twojej tak jasno patrzę, jak w czystej wodzie tegobrylantu pokazując na pierścień. Tu ja postrzegę skazkę najdrobniejszą, a na twojej twarzykażdą myśl grającą. Co ci jest? — mów prędko.Byle na twoim licu pogoda jaśniała, nie ma dlamnie chmurki na niebie całym. Co cię udręcza?

LUDWIKA

patrzy na niego czas niejaki w milczeniu, a potemz boleścią wymawia

Ferdynandzie! Gdybyś ty wiedział, jak śmiesznie w tej mowie wygląda córka mieszczańska.

FERDYNAND

Co to jest! — Dziewczyno! Skąd te myśliwzięłaś? Ty dla mnie jesteś Ludwiką moją! Ktomówi, że ci więcej jeszcze potrzeba? Fałszywa!Czy w tej zimnej rachubie mam cię spotykać?Gdybyś ty cała w miłości była, gdzieżby czas sięznalazł na porównywanie. Przy tobie mój rozum w jeden wzrok się topi — bez ciebie w jeden sen o tobie — a ty w miłości rozsądku przyzywasz? Wstydź się! Tę nawet chwilę twegorozważania ukradłaś życiu twojego kochanka.

LUDWIKA

bierze go za rękę i wstrząsa głową

Chcesz mnie uśpić, Ferdynandzie! Odwrócićoczy od tej przepaści, do której runąć muszę niewątpliwie. Ja patrzę w przyszłości. — Głossławy — twoje zamiary — twój ojciec — mojenic! — przestraszona spuszcza jego rękę. Ferdynandzie! Miecz wisi nade mną i nad tobą —rozdzielą nas!

FERDYNAND

Rozdzielą nas? Skąd to przeczucie, Ludwiko moja? Rozdzielą nas? kto może zniszczyćdwóch serc przymierze — dwa dźwięki jednejrozerwać harmonii. Ja szlachcic — ale czyż dyplom mój starszy niżeli zarys do wielkiej świataprzestrzeni, ale czyż herb mój ważniejszy, niżeli w oczach Ludwiki napis niebiański: ta kobieta dla tego człowieka. Jestem prezydenta synem — cóż, jeżeli nie miłość, osłodzi przekleństwa,które mi zdzierstwo ojca mojego w testamencieprzekaże?

LUDWIKA

O! Tego ojca — jakże ja się lękam.

FERDYNAND

Ja niczego — tylko granic miłości twojej.Choć przeszkody jak góry między nami staną —ja je wezmę za wschody i po nich w Ludwikiobjęcia polecę. Burze przeciwnego losu podniosąuczucia moje — niebezpieczeństwa w ponętniejszych kolorach malować cię będą. A więc nic niemów o bojaźni twojej. Ja sam — sam nad tobączuwać będę, jak smok nad podziemnym złotem.Mnie się powierz! Gdzie lepszego wynajdzieszanioła? Między tobą i losem piersi ja nastawię —za ciebie każdą ranę przyjmę — z kielicha radości każdą kroplę wezmę; w kubku miłości do usttwych zaniosę. Czule ją obejmując. Na tym ramieniu po drodze życia prowadzić cię będę, oddam niebu piękniejszą, niźli byłaś pierwej i zmuszę go wyznać: że tylko miłość może duszęwykończyć.

LUDWIKA

odpychając go

Nic więcej — błagam — ani słowa więcej —gdybyś wiedział, puść mnie, ty nie wiesz, że twojenadzieje, jak furie biją w serce moje.

Chce odejść.

FERDYNAND

zatrzymując

Ludwiko? — jak to? — skąd te myśli przyszły?

LUDWIKA

Już te sny w mej duszy zapomniane były —Szczęście wróciło — a teraz, teraz — od tejchwili zginął pokój życia mojego. Dzikie pragnienia — już widzę — powstaną w piersi mojej.Idź — Bóg niech ci przebaczy. Zarzewie pożaruw moje ciche, młode serce rzuciłeś i nikt go nigdy nie ugasi.

Wybiega Ferdynand ją gont.

SCENA V

Sala w domu prezydenta.

Prezydent z orderem na szyi — gwiazdą na piersiach i Wurm.

PREZYDENT

Miłość prawdziwa? — mój syn? — Nie — temunigdy wiary nie przydam.

WURM

Jaśnie oświecony pan niech każe dowodywyłożyć.

PREZYDENT

Ze się umizga do miejskiej kanalii, pali koperczaki — a wreszcie miłość udaje — to są rzeczy podobne, godne przebaczenia. Ale żeby — ito w córce kapelmajstra powiadasz?

WURM

Kapelmajstra Millera córce.

PREZYDENT

Czy piękna? — to się ma rozumieć.

WURM

żywo

Najdoskonalszy egzemplarz blondynki, który bez przysady mógłby między najpierwszymipięknościami dworu królować.

PREZYDENT

śmiejąc się

Mówisz, Wurmie, że sam o niej myślisz,to dobrze; ale uważ tylko, kochany sekretarzu,że syn mój pociąg ma do płci niewieściej, robi minadzieje, że go panienki nie będą odrzucać — tomu się przyda na dworze. Dziewczyna jest piękną, powiadasz — widać, że ma dobry gust. Kłamie jej zręcznie o wiernej miłości — tym lepiej —ma dowcip kłamstwa za prawdę podawać — to godo prezydenckiego krzesła zaprowadzi. Dojedzieswojego! — wyśmienicie — pokaże, że szczęściemu się uśmiecha, a jeśli się cały figiel na zdrowym wnuku zakończy — nieporównanie! — wypiję więcej jedną butelkę malagi na dobry znakrozrodzenia się mojego plemienia i zapłacę sądową karę za uwiedzenie dziewczyny.

WURM

Wszystko, cokolwiek życzyć mogę jaśnieoświeconemu panu, jest żebyś nie potrzebował butelki malagi na roztargnienie umysłu.

PREZYDENT

Pamiętaj Wurmie! że gdy raz wierzę, wierzę najuporniej — w szaleństwo wpadam, gdymnie gniew ogarnie. Wiem, że byś rywala chętnie chciał się pozbyć. Pojmuję, że nie mogącsyna mego wyrugować, chcesz ojca biczyk naprowadzić. Filuterny twój dowcip cieszy mnieniewymownie. Tylko, mój Wurmie kochany,mnie nie oszukuj — żartami swymi, rozumiesz,nie waż się moich zasad naruszać.

WURM

Jaśnie oświecony pan raczy mi przebaczyć,ale gdyby istotnie zazdrość grać tu miała rolę —widziałbyś ją pan w oczach, a nie na języku.

PREZYDENT

I stąd, i zowąd lepiej ją odrzucić. Głupimazgaju — czy ci nie wszystko jedno dukat z mennicy, czy od bankiera otrzymać. Ciesz się przykładem szlachty tutejszej — widomo czy nie widomo — rzadko u nas małżeństwo się odbędzie,żeby najmniej półtuzina gości, albo usłużnychprzyjaciół, przed ślubem jeszcze, raju narzeczonego geometrycznie nie odmierzyło.

WURM

kłaniając się

W tej mierze wolę, jaśnie oświecony panie, zostać mieszczaninem.

PREZYDENT

Oprócz tego, możesz w krótkim czasie miećuciechę wypłatania rywalowi porządnej sztuczki. Właśnie teraz ułożono w gabinecie, naprzyjazd nowej małżonki panującego księcia, Lady Milford pozornie pożegnać — a nawet dla lepszego udania rzeczy, męża jej wynaleźć. WieszWurmie, jak wiele moje znaczenie na wpływieLady się opiera, jak moje wszystkie sprężynyzależą na dogadzaniu chęciom książęcia. Szukaon małżonka dla Milford. Ktoś inny może siępojawić, kupno zawrzeć i z faworytą księciastać się panującemu niezbędnym. Żeby więc książę w sieciach mojej rodziny pozostał, Ferdynandmusi zaślubić Lady Milford. Czy jasno ci teraz?

WURM

Aż mi w oczach piecze. Prezydent dowodzi, że ojciec tylko początkującym jest uczniem;ale jeżeli major tak posłusznym okaże się synem, jak wy, panie, ojcem pełnym czułości, bojęsię, ażeby zamiar odrzuconym nie był.

PREZYDENT

Szczęściem, nigdy się nie troskałem o doprowadzenie zamiarów moich do skutku, skoro razwyrzekłem: tak stać się musi. Otóż, Wurmie,jesteśmy znowu na punkcie, z któregośmy wyszli.Przed południem jeszcze oznajmiam synowi memu ożenienie. Jego twarz twoje podejrzenieusprawiedliwi, albo zupełnie zniweczy.

WURM

Łaskawy panie! — racz mi przebaczyć —ale smutną twarz, którą niewątpliwie syn ci pokaże, odnieść będzie można albo do oblubienicy,którą mu dajesz, albo do tej, którą mu wydzierasz.Ja żądam ostrzejszej próby. Racz mu przedstawić najlepsze w kraju małżeństwo — a jeżeliprzyjmie, możesz na trzy lata Wurma do łańcucha skazać.

PREZYDENT

gryząc wargi

Piekło!

WURM

To nie może być inaczej. Matka, uosobionegłupstwo, w prostocie mowy swojej zanadto miwiele powiedziała.

PREZYDENT

w gniewie szybko się przechadzając

A więc dobrze — tego jeszcze rana.

WURM

Tylko, panie! Racz pamiętać, że major mojego dobrodzieja jest synem.

PREZYDENT

Nic się o tobie nie wspomni.

WURM

I że usługa uwolnienia cię od nieproszonejsynowej...

PREZYDENT

Wyciąga wzajemnej usługi Wurmowi do żony dopomóc — nie zapomnę.

WURM

kłaniając się

Zawsze twój najuniżeńszy, mój łaskawy panie.

chce odejść

PREZYDENT

To, com ci powierzył grożąc jeżeli wydasz...

WURM

śmiejąc się

Jaśnie oświecony pan pokażesz wtenczasmoje fałszywe podpisy.

Odchodzi.

PREZYDENT

O tom spokojny — trzymam cię na twojejzbrodni jak chrząszcza na nici.

LOKAJ

anonsując

Marszałek dworu pan Kalb.

PREZYDENT

Jakby zawołany! — przyjemnie mi go przyjąć.

Lokaj odchodzi.

SCENA VI

Marszałek Kalb w bogatej ale bez gustu suknidworskiej, z kluczem szambelańskim, dwoma zegarkami, szpadą, stosowanym kapeluszem i ufryzowany.Bieży z głośnym tupaniem i śmiechem i ściska Prezydenta.

KALB

Dobry dzień ci mój najdroższy! Jakże spałeś, jak spoczywałeś — daruj, że tak późno mamprzyjemność — ale naglące zatrudnienia: Cettelkuchenny, karty wizytowe — ułożenie par nadzisiejszą saniami przejażdżkę — ach — a potemprzy wstawaniu musiałem być obecnym i JegoKsiążęcej Mości porę oznajmić.

PREZYDENT

Prawda, marszałku, nie tak łatwo mogłeśsię uporać.

KALB

Jeszcze ten krawiec niegodziwy zabrał miczasu.

PREZYDENT

I mimo tego na nogach i gotów?

KALB

To nie wszystko — nieszczęście za nieszczęściem idzie. Posłuchaj tylko.

PREZYDENT

z roztargnieniem

Czy podobieństwo?

KALB

Posłuchaj tylko. Zaledwie wysiadam z powozu, rumaki moje wierzgać i bić kopytami zaczynają — tak dalece — proszę cię, że błoto uliczne pada na spodnie moje. Co tu począć? Postaw się, na imię Boga, w położeniu moim, baronie! Stałem na progu! wszystko za późno —na dniu białym trzeba pokazać się jego książęcejmości. Boże mój sprawiedliwy! — wpadam namyśl — udaję omdlenie — na łeb na szyję niosąmnie do powozu — ja w całym pędzie koni jadę dodomu, zmieniam odzienie, przyjeżdżam nazad —i cóż powiesz? Jestem najpierwszy w przedpokoju — co myślisz?

PREZYDENT

Cudowne impromptu ludzkiego dowcipu. Aleo tym potem, mój Kalbie. Mówiłeś więc z księciem?

KALB

z powagą

Dwadzieścia minut i pół.

PREZYDENT

Doprawdy? — wiesz więc zapewne o ważnejnowinie?

KALB

po niejakim milczeniu

Jego książęca mość wystąpił w Merde d'Oieodzieniu bobrowym.

PREZYDENT

Proszę uniżenie! Nie, marszałku! Ja mamci lepszą oznajmić wiadomość. Zapewne nie wiesz, że Lady Milford ma być majorowąWalter?

KALB

Czy podobna? I to zupełnie ułożone?

PREZYDENT

Podpisane, marszałku — a ty zobowiążeszmnie, jeżeli bez odwłoki uprzedzisz Lady o wizycie syna mojego, a całe miasto o jego postanowieniu uwiadomisz.

KALB

z zachwyceniem

Z największą przyjemnością, mój drogiprzyjacielu! Cóż dla mnie może być więcej pożądanym? — lecę co prędzej ściskając go. Bądźzdrów — w trzech kwadransach całe miasto siędowie.

wyskakuje

PREZYDENT

śmiejąc się

Niechże mówią, że takie stworzenie na nicsię światu nie przyda? — No, teraz mój Ferdynand musi się zgodzić, albo całe miasto skłamałodzwoni, wchodzi Wurm. Syn mój niech przyjdzie!

Wurm odchodzi, Prezydent zamyślony przechadza się.

SCENA VII

Ferdynand, Prezydent, Wurm.

FERDYNAND

Kazałeś, mój ojcze.

PREZYDENT

Musiałem, chcąc syna mojego choć raz obaczyć. Zostaw nas, Wurmie. Wurm odchodzi.Ferdynandzie, od dawna uważam i nie widzę jużw tobie tej żywej, otwartej młodości, która mnietyle zachwycała. Dziwna jakaś posępność zaległa twarz twoją — unikasz ojca, unikasz towarzystwa. Wstydź się. Wiekowi twojemu prędzejtysiąc uchybień niż jedno strapienie darować można. Strapienie mnie zostaw — ja sam, kochanysynu, pracować będę nad szczęściem twoim, tytylko podług moich postępuj zamiarów. Chodź,uściskaj ojca, Ferdynandzie!

FERDYNAND

Wielce jesteś łaskawym dzisiaj, mój ojcze!

PREZYDENT

Dzisiaj? — figlarzu! I to dzisiaj wymawiaszze skrzywioną twarzą? surowo Ferdynandzie,dla kogo ja wstąpiłem na niebezpieczną drogę doserca książęcego? — dla kogo z sumieniem i Bogiem na wieki zerwałem? Komu otwarłem miejsce wydaleniem poprzednika mego? — Strasznahistoria, która tym krwawiej tnie głąb duszymojej, im staranniej żelazo przed światem ukryte. Słuchaj — dla kogo to wszystko, Ferdynandzie?

FERDYNAND

z przerażeniem odstępując od ojca

Przecież nie dla mnie, mój ojcze? Na mnieodbicie strasznego występku spadać nie powinno!Przez Boga potężnego, lepiej było na świat nie przychodzić, aniżeli zbrodni za wymówkę służyć!

PREZYDENT

Co to jest? — co to znaczy? — Ale przebaczam twojej romansowej głowie. Ferdynandzie, nie chcę gniewem się unosić. Chłopcze gwałtowny! Także mi płacisz za noce bezsenne, zanieustanne troski, za tego robaka, co wiecznie sumienie mi toczy? Na mnie spadnie ciężar odpowiedzialności, na mnie przekleństwo, na mniepiorun sędziego. Ty z drugiej ręki szczęście odbierasz — zbrodnia nie spada w dziedzictwie.

FERDYNAND

podnosząc prawą rękę do Nieba

Uroczyście, przed niebem zrzekam się dziedzictwa, które mi o zbrodni ojca przypominać musi.

PREZYDENT

Młodzieńcze! — słuchaj — nie obudzaj gniewu! — Gdyby cię własnej woli zostawić, całe byśżycie czołgał się w prochu.

FERDYNAND

Lepiej w prochu niż przy tronie czołgać się,mój ojcze!

PREZYDENT

tłumiąc gniew

Zmusić cię trzeba, żebyś szczęście uznał.Gdzie dziesięciu innych w trudzie i pracy dojśćnie zdołają, ty się podnosisz śpiąc słodko, igraszkipędząc dziecinne. W dwunastym roku chorążym,w dwudziestym majorem. Teraz za prośbą mojązrzucisz mundur i wejdziesz do ministerium.Książę mi mówił o tajnym radcy, o poselstwach,o łaskach nadzwyczajnych. Wspaniała przyszłośćotwiera się przed tobą. Ubita droga do pierwszego miejsca po tronie — do tronu samego, jeżeli władza ma tyle ponęty, ile jej oznaki — i toż cię niezapala?

FERDYNAND

Moje pojęcie o szczęściu i wielkości różnejest od twojego. Wasza szczęśliwość rodzi sięzniszczeniem. Zazdrość, bojaźń, złorzeczenie —oto są smutne zwierciadła, gdzie się wysokość panującego przegląda. Łzy, przekleństwa, rozpacz — oto są potrawy strasznej uczty, przy której uderzeni szczęściem swym biesiadują, ikończą pijaństwem, żeby w tym stanie przed tronsię Boga do wieczności zatoczyć. Marzenia mojeo szczęściu we mnie się samym zbierają. W moim sercu wszystkie chęci leżą pogrzebane.

PREZYDENT

Mistrzowsko — wybornie — nie można lepiej!Po trzydziestu latach znowu pierwsze kazanie.Szkoda tylko, że pięćdziesiątletnia głowa mojaza twarda do nauki. Ale żeby te rzadkie przymioty próżno nie rdzewiały, przydam do boku osobę, przy której mógłbyś się ćwiczyć do woliw twoim pstrofarbnym szaleństwie. Przygotujsię — dziś jeszcze — do ożenienia.

FERDYNAND

cofa się przerażony

Mój ojcze!

PREZYDENT

Posłałem w twoim imieniu kartę wizytowąLady Milford. Bez odwłoki masz się tam udaći oznajmić jej, że przychodzisz jako narzeczony.

FERDYNAND

Lady Milford, mój ojcze?

PREZYDENT

Jej samej, jeżeli ci znana.

FERDYNAND

Jakiemuż pręgierzowi w księstwie nie jestona znana? Ale śmieszny jestem, żart twój zaprawdę uważać. Chciałżebyś ojcem bezwstydnego być syna, który uprzywilejowaną zaślubia rozpustnicę?

PREZYDENT

Jeszcze więcej, starałbym się o jej rękę,gdyby nie pięćdziesiąt lat moich. Chciałżebyś synem być bezwstydnego ojca?

FERDYNAND

Nie! Jak Bóg żywy na niebie.

PREZYDENT

Zuchwałość — na mój honor — której dlaosobliwości tylko przebaczyć trzeba.

FERDYNAND

Proszę cię, ojcze, nie zostawiaj mnie dłużejw tej niepewności, gdzie by mi nieznośnie byłosynem się twoim nazywać.

PREZYDENT

Młodzieńcze! Czy szał cię napadł? Któryżbyczłowiek rozumny nie pożądał honoru w jednymsię miejscu z panującym stykać?

FERDYNAND

Jesteś mi zagadką, mój ojcze. Nazywaszhonorem — honorem dzielić się z panującym tam,gdzie panujący między ludźmi pełza.

PREZYDENT

głośno się śmiejąc

FERDYNAND

Możesz się śmiać — ale ja z tym odejdę. —Z jaką ja twarzą, mój ojcze, przed najnędzniejszym stanę wyrobnikiem, który przynajmniej niepodzielne ciało z żoną wziął w posagu? — z jaką twarzą stanę przed światem, przed księciem —z jaką przed tą nałożnicą, która skazę czci swojejw moim wstydzie obmyć usiłuje?

PREZYDENT

Gdzie znowu, młodzieńcze, język cię prowadzi?

FERDYNAND

Na Boga i ludzi zaklinam cię, ojcze! Przezponiżenie syna twojego nigdy tyle szczęśliwymnie będziesz, ile go nieszczęśliwym uczynisz.Dam ci życie moje, jeżeli cię to podnieść może.Życie mam od ciebie, nie będę się wahał jednejchwili twojej go wielkości poświęcić. Ale mójhonor, ojcze! — jeżeli go zabierzesz, to życie midawać nazwę lekkomyślnym niegodziwca dziełemi będę zmuszony ojca jak kuplera przeklinać.

PREZYDENT

przyjaźnie uderzając go po ramieniu

Brawo, kochany synu — widzę, że jesteśprawym człowiekiem i godnym najlepszej kobietyw tym księstwie. Otrzymasz ją, i tego południajeszcze z hrabiną Ostheim będziesz zaręczony!

FERDYNAND

znowu pomieszany

Czy ta godzina przeznaczona na moje zniszczenie?

PREZYDENT

przenikające spojrzenie na niego rzucając

Tu honor twój zapewne nic nie zdoła zarzucić?

FERDYNAND

Nie, mój ojcze! Fryderyka Oslheim każdegoinnego uszczęśliwić by mogła. do siebie. Co złośćjego w moim sercu zostawiła, dobroć jego niszczy.

PREZYDENT

nie spuszczając z niego oka

Czekam na twoje podziękowanie, Ferdynandzie.

FERDYNAND

całując jego ręce ze wzruszeniem

Ojcze! Łaska twoje zapala wszystkie mojeuczucia — przyjmij moje najszczersze podziękowanie. Wybór twój najzacniejszy — ale —ja nie śmiem — nie powinienem — żałuj mnie, ojcze! — ja hrabiny nigdy kochać nie mogę.

PREZYDENT

cofając się

Hola! — mam cię w łapce, młody paniczu —wpadłeś w sidła, chytry pochlebniku. — Nie honor od Lady Milford oddalał ciebie. Nie osoby,ale małżeństwa nie chciałeś.

FERDYNAND

przez chwilę stoi niemy — potem chce odejść

PREZYDENT

Dokąd? Zaczekaj. Jestże to uszanowaniewinne ojcu twojemu? Major wraca. Lady o twoim przyjściu już jest uprzedzona. Książę słowomoje otrzymał. Dwór i miasto wiedzą o moimzamiarze. Jeżeli mnie zrobisz kłamcą przed księciem — przed Lady — przed miastem, przeddworem kłamcą mnie zrobisz — słuchaj młokosie!— jeżeli ja wpadnę na pewne historyjki... poczekaj — hola, skąd ci naraz ten ogień do twarzy wystąpił?

FERDYNAND

zbladły i drżący

Jak to? — to nic — w istocie nic, mój ojcze!

PREZYDENT

groźnie patrząc na niego

A jeżeli jest coś? — a jeżeli ja ślad znajdę,skąd twój upór pochodził? Ha młodziku, samopodejrzenie szaleństwo sprowadza. Idź natychmiast — na placu zaczyna się przegląd. Po służbie zaraz udasz się do Lady. Skoro ja się pokażę, państwo drży całe. Zobaczymy, czy tauporna głowa potrafi mną przewodzić — oddalasię i wraca. Powtarzam ci jeszcze, musisz tambyć albo uciekać przed gniewem moim.

Odchodzi.

FERDYNAND

obudzony z głębokiego zamyślenia

Czy już odszedł? — Byłże to głos ojca?Tak — pójdę do niej, będę jej mówić, przedjej oczy postawię zwierciadło. Bezwstydna! Jeżeli jeszcze wtenczas będziesz mojej ręki żądać — w obliczu zgromadzonej szlachty, wojskowych i ludu — o! przywołaj całą dumę twojej Anglii — w obliczu wszystkich odrzucę cię —ja, niemiecki młodzieniec.

AKT II

Sala w pałacu Lady Milford — po prawej ręce sofa,po lewej fortepian.

SCENA I

Lady w rannym pięknym stroju — włosy jeszcze nieułożone — przygrywa na fortepianie. Zofia od oknaodchodząc zbliża się do pani.

ZOFIA

Oficerowie już się rozchodzą. Przeglądskończony — ale Waltera nie widać.

LADY

wstaje i z niespokojnością przechodzi wzdłuż sali

Nie wiem, gdzie dziś jestem? — jeszcze minigdy tak tęskno nie było. Więc go nie widziałaś.O! pewnie; nie spieszy się. Jak zbrodnia ciężyna piersi mojej... Idź, Zofio! każ mi najdzikszego z mojej stajni osiodłać rumaka. Ja muszęna wolne — obaczyć ludzi i niebo błękitne, i sercu mojemu ulżenie wyjeździć.

ZOFIA

Jeśli wam niedobrze, Milady — trzeba zwołać assemblée, księcia do stołu zaprosić, alboprzed waszą sofą kazać grać lombra. Mnieżbyksiążę i dwór cały stali na rozkazy, a w głowiemojej miał szumieć kaprys niezaspokojony?

LADY

rzuca się na sofę

Zostaw mnie, proszę: dam ci diament za każdą godzinę, w której się ich pozbędę. Czyż jatą ciżbą mam pokoje moje meblować? Ach! Tosą ludzie źli i godni politowania — przestraszająsię jednego słowa, gdy go czułym, gorącym sercem wymówię — krzywią nos i usta, jakby upiora postrzegli. Niewolnicy skaczący po druciewertepowym, którym ja łatwiej niźli szydełkiemkieruję. Co począć z ludźmi, których dusze takjednakowe, jak ich zegarki? Jakąż przyjemnośćznajdę zapytywania ich o co, kiedy wiem naprzód, jaką dadzą odpowiedź? Albo prowadzeniarozmowy, kiedy im lękliwość w zdaniu różnić sięnie pozwoli. Precz z nimi. — Przykro jeździć nakoniu, który nawet uzdy kąsać nie umie.

zbliża się do okna

ZOFIA

Księcia przynajmiej wyłączysz, Milady —najpiękniejszego człowieka, najognistszego kochanka, w całym kraju głowę najdowcipniejszą.

LADY

wraca od okna

Bo to jego kraj się nazywa — a tylko księstwo, Zofio, może służyć gustowi memu za wymówkę. Mówisz, że mi zazdroszczą? O! raczejhołota żalić się nade mną powinna. Ze wszystkich ludzi, co się przy piersiach majestatów tuczą, faworyta kończy najgorzej, bo ona jedna ożebraczym kiju, bogaczowi drogę zachodzić będzie! Prawda — on może talizmanem swojejwielkości, każdej żądzy mojego serca, czarownypałac z pod ziemi wywołać — mój stół sokamidwóch Indii zastawić — w raj pustynię zamienić — w jednym fajerwerku spalić wszystek szpikpoddanych swoich — ale swojemu sercu czyż rozkaże wspaniale i ogniście uderzać o moje serceogniste i wspaniałe? Ubogi swój rozum zlać w jedno piękne uczucie? Przy szumnym zmysłów upojeniu ja noszę duszę spragnioną — co ja z tysiącem lepszych uczuć pocznę — tam, gdzie tylkodzikie namiętności ugasić się mogą?

ZOFIA

z zadziwieniem

Jak dawno, Milady, jestem w twojej służbie?

LADY

Że dziś mnie tylko poznajesz? — Zofio! Jamój honor zaprzedałam księciu, chowam wolneserce, godne może człowieka, serce przez którezaraźliwy wiatr dworu przeszedł tylko jak dechpo zwierciadle. Wierz mi, kochana, ja bym temuksięciu dawno się oparła, gdyby moja duma pozwoliła innej oddać miejsce.

ZOFIA

I to serce tak łatwo dumie się poddało?

LADY

żywo

Czy się nie mściło, nie mści się jeszcze? Zofio! kładąc ręce na jej ramieniu My kobiety tylko między panowaniem i służbą wybierać możemy; ale władzy rozkosz najwyższa nędzną jesttylko igraszką, gdy nam braknie większegoszczęścia — szczęścia być niewolnicą człowieka,którego kochamy.

ZOFIA

Jest to prawda, Milady, którą od ciebie najpóźniej usłyszeć myślałam.

LADY

Dlaczego, Zofio? Czyż nie znać po tymdziecinnym wodzeniu berła, żeśmy tylko do paska dziecinnego stworzone? Czyś nie postrzegłapo tej kapryśnej lekkości umysłu, po dzikich uciechach, żem tylko inne pragnienie w duszy mejzagłuszyć usiłowała?

ZOFIA

cofając się

Milady!

LADY

Ukój to pragnienie; daj mi męża, o którymmarzę, którego ubóstwiam, którego posiadać lubumrzeć muszę. Niechaj posłyszę z ust jego własnych, że łzy miłości piękniej się w naszychoczach błyskają niż brylanty we włosach —a pod nogi księcia rzucę i berło, i serce jego;z tym mężem ucieknę, ucieknę w najdalsząświata pustynię.

ZOFIA

z przestrachem

Boże! Co robisz? Co wam jest, Milady?

LADY

pomieszana

Bledniejesz? — Zanadtom może powiedziała — O! Niech ufność moja zawiąże ci mowę —słuchaj dalej, słuchaj wszystkiego.

ZOFIA

Lękam się, Milady — lękam się.... słuchaćcię dalej nie mogę.

LADY

Związek z majorem — ty i świat rozumiecie,że tylko jest dworu intrygą. Zofio! Nie czerwieńsię — nie pogardzaj mną — związek ten jestdziełem mojej miłości.

ZOFIA

Przez Boga! — ja przeczuwałam.

LADY

Dali się uwieść — słaby książę, chytry Walter — głupi marszałek — każdy z nich przysięgnie, że w tym małżeństwie jedyny jest sposóbzachowania mnie księciu, umocnienia naszegowęzła — Tak! Rozdzielenia nas na zawsze, rozerwania na wieki tych łańcuchów hańbiących.Okłamani kłamce! Dali się słabej oszukać kobiecie. Oni mi sami kochanka sprowadzą — tegopotrzeba — skoro go otrzymam, skoro będzie moim — żegnaj na zawsze, wystawo ohydna!

SCENA II

Poprzedzający. Lokaj stary księcia z pudełkiem brylantów.

LOKAJ

Jego książęca mość poleca się łasce Milady,i na jej wesele przysyła brylanty właśnie terazz Wenecji przywiezione.

LADY

otwiera pudełko i odskakuje przerażona

Człowieku! Co książę za te brylanty zapłacił.

LOKAJ

z posępnym wejrzeniem

Nie kosztują go ani złamanego szeląga.

LADY

Co? — nic? Czyś szalony? — i rzucasz namnie wzrok — jakbyś chciał mnie przeszyć — nicnie kosztują te niezmierzenie kosztowne kamienie?

LOKAJ

Wczoraj siedm tysięcy młodzieży krajowejmusiało jechać do Ameryki — te siedm tysięcywszystko zapłaciło.

LADY

kładzie brylanty i przechadza się szybkim krokiem —po chwili zbliża się

Co ci jest, człowieku? — zdaje się, że płaczesz?

LOKAJ

ociera łzy — straszliwym głosem

Dwa brylanty, jak ten — ja mam dwóch synów między porwanymi.

LADY

Ale nie zmuszonych?

LOKAJ

O Boże! — nie — istni ochotnicy! Kilkuz nich wprawdzie przed frontem pytało pułkownika jak drogo książę w jarzmo ludzi przedaje —ale łaskawy nasz pan kazał wszystkim pułkomna plac się zebrać i śmiałków rozstrzelać. Słychać huk było i widać, jak mózg ich bruk pofarbował, a wojsko krzyknęło — hejże do Ameryki!

LADY

rzucając się na sofę

Boże mój Boże! A jam nie słyszała, nie wiedziała o niczym?

LOKAJ

Tak — łaskawa pani! Czemu właśnie w tejchwili, gdy na czas do odjazdu w bębny uderzono,jechałeś z księciem na walkę niedźwiedzi — byłabyś świadkiem wspaniałego widowiska: jakjęczące sieroty za ojcem goniły; jak wściekła matka niemowlę od piersi na ostrze bagnetu wsadzała; jak szabli cięciami kochankę z kochankiemrozdzielali; jak starce ze siwymi włosami staliw rozpaczy i odjeżdżającym na pożegnanie rzucali szczudła drewniane do nowego świata — apośród tego grzmiał łoskot bębnów, żeby Bógmodlitw naszych nie usłyszał.

LADY

powstając w wielkim wzruszeniu

Precz z brylantami — z nich piekielne blaski do mego serca wpadają. Utul żal twój, staryczłowieku — oni powrócą, obaczą jeszcze ojczyznę.

LOKAJ

Bóg to raczy wiedzieć. U bramy miasta jeszcze się zwrócili i krzyknęli do nas — Bóg z wami żono i dzieci — niech żyje nas książę! Na strasznym sądzie znowu się obaczym.

LADY

Strasznie! Niegodziwie! Przekonać mniechcieli, żem wszystkie łzy kraju otarła — okropnie — okropnie otwarły się oczy. Idź, mów panu,że mu osobiście przyjdę podziękować, rzucającworek do kapelusza a to weź dla siebie, żeś miprawdę powiedział.

LOKAJ

rzucając kiesę na stół z pogardą

Schowaj to z tamtymi —

odchodzi

LADY

patrząc z podziwieniem za odchodzącym

Zofio! Leć za nim — pytaj o nazwisko,powiedz mu, że synów będzie miał na powrót.Zofia oddala się — Lady w zamyśleniu przechadzasię chwilę — do Zofii, która przebiega z powrotem.Czy nie było wieści, że ogień niedawno zniszczyłmiasto pograniczne i cztery tysiące familii na żebraczym kiju posadził?

dzwoni

ZOFIA

Skąd to ci przyszło na myśl, Milady? Takjest istotnie i większa część tych nieszczęśliwychsłuży wierzycielom swoim za niewolników, alboniszczeje w podziemnych srebra kopalniach.

SŁUŻĄCY

wchodzi

Co każe Milady?

LADY

dając mu brylanty

Niech te brylanty do miasta zaniosą, bezzwłoki na gotowe zamienią pieniądze i rozdadzą je między cztery tysiące ludzi ogniem zniszczonych.

ZOFIA

Zastanów się, Milady, że ci największa grozi niełaska.

LADY

Mamże ja przekleństwo jego poddanychW moich włosach nosić? na znak Służący oddalasię Albo pod strasznym ciężarem ich łez upadać? — Lepiej, Zofio, fałszywe brylanty mieć nagłowie a w sercu zadowolenie dobrego uczynku.

ZOFIA

Ale takie diamenty — mogłaś, Milady wybrać gorsze — prawdziwie, to nie do darowania.

LADY

Dziewcze nierozsądne! za ten czyn więcejna mnie w jednej chwili pereł i brylantów spadnie, niż się znajduje w dziesięciu królów koronach — i piękniejsze...

SŁUŻĄCY

wchodząc

Major Walter —

ZOFIA

Milady! — bledniejesz...

LADY

Pierwszy człowiek, którego się lękam.do Służącego Niedobrze mi jest Edwardzie, alezaczekaj — mów — czy zagniewany? — czy sięśmieje? — co powiada? O Zofio! Nieprawdaż, żeja okropnie wyglądam.

ZOFIA

Proszę cię, Milady!...

SŁUŻĄCY

Czy pani rozkażę wizytę odmówić?

LADY

Owszem — z chęcią go przyjmę.

Służący odchodzi.

Zofio! Co ja powiem jemu? Jak go powitam?Czuję, że zaniemieję — a on z mojej niemocy urągać się będzie — będzie — przeczuwam... Chceszmnie opuścić? Zostań — albo nie, odejdź. Zostańjednakże.

Major ukazuje się z przedpokoju.

ZOFIA

Zbierz myśli, Milady! Major nadchodzi.

SCENA III

Poprzedzający — Ferdynand.

FERDYNAND

po zimnym ukłonie

Jeżeli przerywam, łaskawa pani?...

LADY

z widocznym pomieszaniem

W niczym, majorze, co by dla mnie ważniejszym było.

FERDYNAND

Przychodzę z rozkazu ojca mojego.

LADY

Wdzięczną mu jestem.

FERDYNAND

I mam ci oznajmić nasze ożenienie. Takajest wola mego ojca.

LADY

drżąc i bledniejąc

A więc nie serca twojego?

FERDYNAND

Świat i minister serca nie zwykł się pytać.

LADY

zaledwie słowa wymawiając

Ty sam, majorze, nic nie masz do dodania?

FERDYNAND

spozierając na pokojową

Bardzo wiele, Milady!

LADY

dając znak Zofii aby się oddaliła

Czy mogę? — proszę — usiądź na tej sofie?

FERDYNAND

Krótko skończę, Milady.

LADY

A więc? —

FERDYNAND

Jestem człowiekiem honoru.

LADY

Umiem go szacować.

FERDYNAND

Szlachcicem.

LADY

Najzacniejszym w państwie.

FERDYNAND

I oficerem.

LADY

Dotykasz tych zalet, które wielu służą. Czemuż przemilczasz o piękniejszych — tobie tylkowłaściwych?

FERDYNAND

Bo tu mi nie są potrzebne.

LADY

z coraz miększą niespokojnością

Jak mam te słowa, majorze uważać?

FERDYNAND

Jako zarzut honoru, jeżeli rękę moją zmusić zechcesz.

LADY

w gniewie

Co to jest, majorze?

FERDYNAND

spokojnie

Mowa mojego serca — mojego herbu i tejmojej szpady.

LADY

Szpadę masz od księcia.

FERDYNAND

Przez ręce księcia ojczyzna ją dała. — Serce dał mi Bóg — a herb pół wieku.

LADY

Imię księcia...

FERDYNAND

Książę nie jest mocny prawa ludzkości wywracać, albo kuć czyny w mennicy jak prostetrojaki? Nad honor on nie jest wyższym — głostylko honoru może zapchać złotem, na hańbęrzucić swoje gronostaje. Nic więcej o tym, Milady! Zamilknę o moich widokach, o przodkachmoich — nie wspomnę ani o szpadzie, ani o zdaniu światowym. To wszystko nogami gotów jestem zdeptać, skoro Milady dowieść mi zechcesz,że nagroda nie gorsza od ofiary będzie.

LADY

Z boleścią oddalając się kilka kroków

Na to, majorze! — na tom nie zasłużyła.

FERDYNAND

porywa ją za rękę

Przebacz mi. Mówimy bez żadnego świadka. Okoliczność, która mnie i ciebie, dziś i nigdywięcej, przed oczy sprowadza, daje mi prawo izmusza najtajniejsze uczucia przed tobą wyjawić. Nie przyszłoby mi na myśl, Milady, że kobieta z tym sercem i tym rozumem — z tymiprzymiotami, które by człowiek godny ocenić potrafił, oddała się księciu płeć jej tylko podziwiającemu — gdyby ta kobieta nie miała wstyduz ofiarą serca swego występować.

LADY

dumnie na twarz jego spoglądając

Dokończ zupełnie.

FERDYNAND

Mienisz się Angielką — przebacz, ja wierzyć nie mogę, żebyś ty Angielką była. Wolnourodzona córka najwolniejszego pod słońcem narodu, za dumna obcej cnocie hołdować, niezdolną by była obcej zbrodni się wynająć. Ty niejesteś Angielką, albo serce u Angielki tym nikczemniej bije, im wspanialej i śmielej krew Anglii uderza.

LADY

Skończyłeś?

FERDYNAND

Można by na uniewinnienie przytoczyć tu:próżność — namiętność — żywą krew — skłonność do uciech — cnotę tyle razy honor przeżywającą. Można by wspomnieć o kobietach, którena tej drodze hańby szlachetnymi czynnościamiz światem się pogodziły i bezwstydne rzemiosłouszlachetniły pięknym użyciem — ale skądże tenniesłychany ucisk kraju, który nigdy nie istniał?Skończyłem.

LADY

łagodnie i z grzecznością

Pierwszy raz, Walterze, taką mowę słyszęi ty jesteś jedyny człowiek, któremu odpowiem.Że moją rękę odrzucasz — szanuję ciebie; żemoje serce obrażasz, przebaczam — ale że jakmówisz, tak myślisz istotnie, temu nie uwierzę.Kto się ośmiela w ten sposób znieważać kobietę,która nie więcej jak jednej nocy potrzebuje, abygo zniszczyć, zgubić zupełnie — musi tej kobiecie albo wielkość duszy przyznawać, albo byćszalonym. Że kraju zniszczenie na pierś mojązwalasz — niechaj ci przebaczy Bóg wszechmogący, który kiedyś i mnie, i ciebie, i księcia przedsąd swój zawoła — aleś ty Angielkę we mniezapozwał — na taki wyrzut ojczyzna moja musiodpowiedzieć.

FERDYNAND

opierając się na szpadzie

Jestem ciekawy.

LADY

Słuchaj więc, czego nikt jeszcze ode mnienie słyszał, czego, prócz ciebie, nikomu z ludzinie powierzę. Walterze! ja nie jestem awanturnicą, jaką mnie być mienisz — jestem krwi książęcej, z nieszczęśliwego rodu Tomasza Norfolka,który padł ofiarą przywiązania do Marii Szkockiej. Mój ojciec, kanclerz najwyższy króla, podejrzany o zmowę z Francją, wyrokiem parlamentu poniósł głowę na rusztowanie. Dobra nasze zabrano, my na wygnanie skazani. W dzieńwyroku matka mi umarła, a ja, czternastoletniasierota ,uciekłam do Niemiec z piastunką moją,ze skrzynką brylantów i z tym krzyżem, którymi matka umierająca z błogosławieństwem napierś zawiesiła.

FERDYNAND

zamyślony czule spogląda na Lady

LADY

Słaba, bez imienia, bez majątku i opieki —sierota cudzego kraju, przybyłam do Hamburga.Trochę po francusku, haftować, grać na fortepianie — to była cała moja umiejętność — aletym lepiej wiedziałam, jak na srebrze i złocieucztować, jak pod adamaszkowym sypiać pawilonem, jednym skinieniem dziesięciu sługom kazać się uwijać, jak słuchać pochlebstw ludzitwojego stanu. Minęło sześć lat przepłakanych —zniknęła ostatnia spinka brylantowa — piastunka umarła i los waszego księcia do Hamburgasprowadził. W wieczornej przechadzce, nad brzegami Elby, patrzałam na rzekę i marzyć zaczęłam,czy jej wody czy moje cierpienia głębsze mająłoże? Książę mnie obaczył, ścigał, odkrył mojemieszkanie i u nóg moich wieczną miłość zaprzysiągł. Przestaje na chwilę, potem kończy zełkaniem. Wszystkie obrazy szczęśliwego dzieciństwa obudziły się znowu w uwodzących blaskach — czarna jak groby straszyła mnie przyszłość — serce serca pragnęło — upadłam w jego objęcia. Teraz mnie potępiaj.

FERDYNAND

w poruszeniu zbliża się do niej

Milady! — o nieba — co słyszę? — cóżemja uczynił? Widzę okropne moje zuchwalstwo —ty mi nie możesz nigdy przebaczyć.

LADY

Posłuchaj dalej. Książę napadł moją młodość bezbronną, ale krew Norfolków podniosłasię we mnie: „Ty, Emilio, księżniczką urodzona, masz być księcia nałożnicą.” Duma i los walczyły w sercu moim — aż tu sprowadzona, przed oczami okropny obraz postrzegłam. Rozpusta możnych tej ziemi jest to nigdy nienasycona hiena w głodzie ofiar szukająca,straszliwe po tym kraju szpony zapuściła; narzeczoną parę rozdzielała, rozdarła nawet świętyzwiązek małżeństwa. Tu ciche szczęście rodziny podkopane; tam młode, niedoświadczone serce, wszystko niszczącą zarazą ujęte — umierające ofiary w przekleństwach i konwulsjach, pieniącymi się ustami wyjękiwały imiona zwodzicieli.Pomiędzy tygrysem i jagniątkiem ja stanęłam,Walterze! W namiętnej godzinie wymogłamprzysięgę na księciu i okropne ofiary ustać musiały w kraju.

FERDYNAND

w najwyższej niespokojnośei przebiega salę

Nic więcej, Milady! Na Boga, nic więcej.

LADY

Smutna ta epoka smutniejszej jeszcze ustąpiła miejsca. Dwór i jego seraj napełnił się rojem włoskich wyrzutków. Lekkomyślne paryżanki jak cackiem igrały berłem książęcym, a ludkrwią się oblewał pod ich kaprysami. Wszystkieprzeżyły własny upadek. Widziałam je w prochuprzede mną padające; bom większą kokietą byłaniźli wszystkie. Odebrałam wodze tyranowi, który rozkosznie usnął w moim objęciu. Twoja ojczyzna, Walterze, po pierwszy raz rękę ludzkąuczuła i z ufnością dziecka padła na łono moje.Po chwili. O, jak boleśnie sercu, że człowiekjedyny, któremu bym znaną być chciała, zmuszamnie samolubnie się chełpić, moją cichą cnotęświatłem podziwienia zapalać. Walterze! Jamkraty więzień rozłamywała, zdzierała śmierciwyroki i nie jedną wieczność okropną galerskróciła. W niezagojone rany uśmierzający balsam wlewałam — w prochu potężnego zbrodniarza układłam, łzą nierządnicy zbawiłam przegraną już sprawę niewinności. Jak mi słodkobyło, młodzieńcze! Jak dumnie mogłam sercemkażdy wyrzut książęcego urodzenia odeprzeć —a dzisiaj przychodzi człowiek, którego może loszmordowany prześladowaniem jako nagrodęprzeszłych moich cierpień utworzył — człowiek,którego palącą tęsknotą w sennych marzeniachjuż obejmowałam —

FERDYNAND

na wskroś poruszony przerywa jej

Za wiele, za wiele! To nad umowę Milady!Miałaś się z zarzutów oczyścić — a chcesz występnego ze mnie uczynić. Zlituj się — zaklinamcię — zlituj się nad sercem moim, szarpanymwstydem i żałością.

LADY

trzymając jego rękę

Teraz lub nigdy! Dosyć już długo bohaterka walczyć musiała. Wagę łez tych bolesnychmusisz uczuć, Walterze! — słuchaj: gdyby nieszczęśliwa, niewstrzymanie, potężnie ku tobiepędzona z piersią pełną ognistej, niewyczerpanejmiłości do ciebie się cisnęła — a ty jej zimnesłowo honoru wymawiał --- gdyby ta nieszczęśliwa, przygnębiona uczuciem swojej zniewagi,zbrodnią przesycona, sławą cnoty bohatersko natchnięta — ot tak — w twoje się objęcia rzucałaobejmuje go i przez ciebie zbawioną, przezciebie niebu znowu chciała być oddaną — albodrżącym głosem i twarz odwracając dla uniknieniatwojego obrazu, posłuszna strasznemu głosowirozpaczy, jeszcze się w ohydniejszą głąb zbrodni zagrzebała...

FERDYNAND

wyrywając się jej z najżywszym uczuciem żalu

Nie! Przez Boga wielkiego, ja dłużej nie wytrzymam. Niechaj niebo i ziemia na mojepiersi upadną — ja ci muszę, Milady, wyznanieuczynić.

LADY

Teraz nie! teraz nie — przez wszystko, coświęte. Nie w tej straszliwej chwili, gdy sercemoje rozdarte krwawi się pod razami tysiącasztyletów. Śmierć czy życie — ja nie śmiem,ja nie chcę nic od ciebie słyszeć.

FERDYNAND

Ale — ty musisz, najlepsza Milady! Co cipowiem, umniejszy karygodną winę i przeszłejobrazy będzie przebłaganiem. Zwiodłem się natobie. Myślałem — życzyłem znaleźć cię godnąpogardy mojej. Z mocnym postanowieniem znieważenia ciebie, ściągnienia twojej nienawiściprzyszedłem w to miejsce! Szczęśliwi bylibyśmyoboje, gdyby mój zamiar przyszedł był do skutkuchwila milczenia — potem głosem cichszym i nieśmielszym — ja kocham, Milady — kocham mieszczankę, Ludwikę Miller, córkę kapelmajstra.Lady pobladła odwraca się od niego. Wiem, w jaką przepaść lecę — ale jeżeli rozsądek może milczenie nakazać namiętności, to obowiązek tymdonośniejszym głosem przemawia. Przewiniłem.Jam najpierwszy rozdarł złotą spokojność jej niewinności, zuchwałymi nadziejami kołysałem jejserce i oddałem go na pastwę dzikim namiętnościom. Przypomnisz mi zapewne mój stan, mojeurodzenie, zasady ojca mojego — ale ja kocham.Moje nadzieje tym wyżej się wznoszą, im głębiejnatura w zimne przyzwoitości zapada. Moje postanowienie i przesąd! — Obaczę, czy moda, czy ludzkość zwycięstwo odniesie. Lady tym czasem oddaliła się do najdalszej części salonu i twarz sobie obciera,rękami zakrywa. Ferdynand idzie aż do niej. Miałaś mi coś mówić, Milady!

LADY

Nic, panie, Walterze! Nic — jak tylko, żesiebie i mnie i trzecią jeszcze osobę do zgubyprowadzisz.

FERDYNAND

I trzecią osobę?

LADY

My nie możemy być z sobą szczęśliwi —a jednak pośpiechu ojca twojego staniemy sięofiarą. Nigdy nie posiędę serca człowieka, którymi rękę swoją z musu tylko oddaje.

FERDYNAND

Z musu Milady? — z musu i oddaje? Czy ze chcesz rękę przymuszać bez serca, wydzieraćkochanka dziewczynie, która w nim ma światcały — kochankowi dziewczę, które mu światcały stanowi? Ty, Milady? — przed chwilą godna podziwienia Angielka — Ty byś mogła?

LADY

Bo muszę. Moja namiętność, Walterze,ustąpi przywiązaniu dla ciebie, ale mój honor nigdy. Nasz związek na ustach jest całego kraju — wszystkie oczy, pociski dowcipu na nas sąwymierzone. Zniewaga będzie niezatarta, gdymnie poddany książęcia odrzuci. Urządź się z ojcem twoim — broń się, jak możesz — ja wszystkie miny w górę wysadzę.

Odchodzi spiesznie —Major zostaje czas jakiś w niemym osłupieniu, potemprzez drzwi środkowe prędko wylatuje.

SCENA IV

Pokój w domu Millera.

Miller. Żona. Ludwika. wchodzą.

MILLER

szybko chodząc po pokoju

Wszakże przepowiadałem.

LUDWIKA

z niespokojnością idąc za nim

O czym? — Ojcze! O czym?

MILLER

rzucając się na wszystkie strony

Mój surdut niedzielny — prędko — muszę go uprzedzić. Białą z manszetkami koszulę. Zaraz tak myślałem.

LUDWIKA

Na imię Boga! Co?

ŻONA

Cóż się stało? Cóż się stało?

MILLER

rzucając na stół perukę

Perukę do fryzjera — co się dzieje? idzieprzed lustro i broda moja na palec już długa. Cosię dzieje? — co się dziać będzie? — chcesz wiedzieć, ty ścierwo krucze — oto diabeł wyleciał,i wicher cię porwie!

ŻONA

Patrzajcie! Zaraz wszystko na mnie spaśćmusi.

MILLER

Na ciebie? — a na kogóż innego ty głupipysku petliczy. Dzisiaj rano z twoim szatańskim paniczem — czyżem zaraz nie mówił? —Wurm wszystko wypaplał.

ŻONA

Co? — ach! — jakże możesz wiedzieć?

MILLER

Jak mogę wiedzieć? — ot tam, pod drzwiami,stoi pachołek ministra i pyta się o muzykusa.

LUDWIKA

Ach! Ja śmierć czuję.

MILLER

I ty także, z twymi oczami niezapominajkowymi! śmieje się Prawda to jednakże: komudiabeł chce jajo w komorze posadzić, niechaj siępiękna córka urodzi — ot czarno na białym.

ŻONA

Skąd wiesz, że to się Ludwiki dotyczy?Może cię księciu kto rekomendował i do dworskiej orkiestry chcą ciebie zamówić.

MILLER

biegając za laską

Ach! żeby cię siarczany deszcz Sodomy napadł — tak! do orkiestry, gdzie ty, kuplerko, dyszkantem wyciągniesz, a moje sine plecy będąkontrabasem. Rzuca się na krzesło. Ach — Boże na niebie!

LUDWIKA

jak śmierć blada pada na krzesło

Ojcze! Matko! Dlaczego taki strach mnieprzejął?

MILLER

porywając się z krzesła

Ale niechże mi ten gryzmoła raz pod ręcewpadnie — toż mi będzie skakać — na tym czyna tamtym świecie — ja mu ciało i duszę w kosteczki połamię, dziesięcioro przykazań i siedmpróśb ojczenaszu i wszystkie księgi Mojżesza,proroków na skórze wypiszę, tak że sine plamy przy ciał zmartwychwstaniu jeszcze widaćbędzie.

ŻONA

Klnij i hałasuj, to diabła nie wygna. Dopomóż, święty synu Boży. Co począć w tej bidzie?gdzie rady poszukać? Mówże, ojcze Millerze!

Biega po pokoju, głośno łkając.

MILLER

Zaraz idę do ministra — ja tu sam otworzęgębę, sam będę oskarżać. Wiedziałaś przede mną,trzeba było ostrzec, a dziewczyna by pewnieprzekonać się dała. Był czas — ale nie! — coś sięzłowić, coś się udrzeć dało. Nawarzyłaś piwa.Pilnujże teraz skóry twej kuplerskiej, żryj, cośnagotowała. Ja pod rękę zabieram Ludwikę imarsz przez granice!

SCENA V

Ferdynand. Walter wpada przestraszony i bezoddechu Poprzedzający.

FERDYNAND

Był tu mój ojciec?

LUDWIKA

Jego ojciec? — przedwieczny Boże!

ŻONA

[mówi jednocześnie z dalszymi kwestiami Millera i Ferdynanda — Red.WL] załamując ręce

Prezydent! to już do nas!

MILLER

Chwała Bogu! chwała Bogu! mamy postrzyżyny.

FERDYNAND

bieży do Ludwiki i silnie ją do serca przyciska

Ty moją jesteś — choćby się nieba i piekłomiędzy nas rzuciły.

LUDWIKA

Moja śmierć nieuchronna — mów dalej —ty straszne imię wymówiłeś — twój ojciec?

FERDYNAND

Nic! Nic! Wszystko zwyciężone. Znowucię posiadam — i tyś mnie odzyskała. Pozwól,niech odetchnę. To była straszna — strasznagodzina!

LUDWIKA

Jaka? — Zabijasz mnie.

FERDYNAND

To była godzina, Ludwiko, w której sięmiędzy sercem moim a tobą obca postać rzuciła — gdzie miłość moja przed sumieniem zbladła — gdzie Ludwika Ferdynandowi przestałabyć wszystkim.

LUDWIKA

pada na krzesło, zasłaniając twarz

FERDYNAND

bieży do niej, patrzy czas niejaki osłupiałym wzrokiem,potem opuszcza ją i z wielkim poruszeniem mówi

Nie! Nigdy Lady! Za wiele wyciągasz.Ja ci tej niewinności poświęcić nie mogę. Nie!Przez Boga nieskończonego, nie mogę złamaćprzysięgi, która mnie z jej martwego oka piorunem nieba głośno napomina. Patrzaj tu Milady —tu patrz ojcze. Mamże ja anioła tego zamordować? piekło cisnąć w tę niebiańską duszę? zbliżając się do niej Ja cię przed tron zaprowadzęBoga; niech przedwieczny osądzi, czy moja miłość jest zbrodnią. bierze ją za rękę i podnosiz krzesła Uspokój się, najdroższa! Przy tobiewygrana — jako zwycięzca z najniebezpieczniejszej walki przychodzę.

LUDWIKA

Nie! Nie, nic mi nie ukrywaj. Powiedzwyrok straszny. Wspomniałeś o ojcu, wspomniałeś o Lady? Dreszcz mnie śmierci przejmuje —mówią, że ma iść za mąż.

FERDYNAND

padając do nóg Ludwiki

Za mnie, nieszczęśliwa!

LUDWIKA

po chwili ze straszną niespokojnością

I czegóż się lękam. — Ot ten stary człowiekczęsto mi powtarzał — ja wierzyć nie chciałam.rzuca się ze łkaniem w objęcia ojcowskieOjcze,twoja córka powraca — daruj jej — dziecko twojeniewinne, że sen — był tak piękny — a takiestraszne przebudzenie.

MILLER

Ludwiko! Ludwiko! O Boże, ona od zmysłów odchodzi. Córko moja? dziecię moje biedne!Przekleństwo na zwodziciela, przekleństwo nakobietę, co córkę zwodziła!

ŻONA

rzucając się z płaczem w objęcia Ludwiki

Czyż ja na tę klątwę, córko moja, mogłamzasłużyć? Niechaj ci Bóg przebaczy, baronie!Co ci to jagnię zrobiło, że go tak zabijasz?

FERDYNAND

Ale ja jego intrygi zniweczę — rozerwęwszystkie żelazne ogniwa przesądu. Wolno jakczłowiek wybiorę i olbrzymim dziełem miłościmojej zawrócę głowy tym pełzającym owadom.

Chce odejść.

LUDWIKA

z drżeniem powstaje z krzesła

Zostań! Zostań, gdzie chcesz odchodzić?Ojcze! Matko! W tej strasznej godzinie on chcenas opuścić.

ŻONA

czepiając się Majora

Prezydent tu przyjdzie — znieważać będzie dziecko nasze — nas będzie znieważać —a ty nas rzucasz, panie Walterze?

MILLER

śmiejąc się wściekle

Rzuca nas? — Zapewne! Dlaczego nie?Ona mu wszystko oddała! Jedną ręką majora, drugą chwytając Ludwikę. Cierpliwości, mój panie —droga z mojego domu przez moją córkę przechodzi. Czekaj tu na ojca, jeżeli jesteś uczciwymczłowiekiem. Opowiedz mu, jak się do jej sercawkradłeś — oszukańcze — albo na Boga! rzucając mu córkę musisz wprzódy podeptać tegojęczącego robaka, którego miłość dla ciebie wstydem okrywa.

FERDYNAND

powraca i w głębokich przechadza się myślach

Wprawdzie wielką jest władza prezydenta.Prawo ojcowskie ma szerokie znaczenie — zbrodnia nawet w jego się fałdy owinie — z nimon może wiele, wiele uczynić — ale do ostateczności miłość tylko prowadzi. Tu chodź, Ludwiko! dłoń w mojej dłoni bierze ją. Jak pragnę,żeby w ostatniej godzinie Bóg mnie nie opuścił —chwila, która te dwie dłonie rozerwie, rozerwiezarazem łańcuch pomiędzy mną i stworzeniem.

LUDWIKA

Mnie bojaźń przyjmuje — nie patrz na mnie —twoje usta drżą — twój wzrok zatacza się straszliwie.

FERDYNAND

Nie — Ludwiko! nie lękaj się. Nie szaleństwo ze mnie przemawia, dar to najkosztowniejszy nieba, postanowienie w ważnej chwiliżycia, gdzie pierś uciśniona tylko niesłychanymsposobem wciąga oddech do siebie. Kocham cięLudwiko! będziesz moją — a teraz do ojca.

U drzwi wpada na prezydenta.

SCENA VI

Prezydent ze świtą sług. Poprzedzający.

PREZYDENT

Już tu jest!

FERDYNAND

W domu niewinności!

PREZYDENT

Gdzie syn się uczy posłuszeństwa ojcu.

FERDYNAND

Pozwól nam tylko...

PREZYDENT

przelewając mu i do Millera

Asan jesteś ojciec?

MILLER

Kapelmajster miasta Miller.

PREZYDENT

Asani matka?

ŻONA

Ach! tak — matka!

FERDYNAND

do Millera

Ojcze! Wyprowadź córkę — jej niemoc grozi.

PREZYDENT

Zbyteczna troskliwość! — zaraz ją ocucę.Do Ludwiki. Jak dawno znasz asanna syna prezydenta.

LUDWIKA

Syna prezydenta nie znałam — FerdynandWalter nawiedza mnie od listopada.

FERDYNAND

I ubóstwia.

PREZYDENT

Miałaś przyrzeczenia?

FERDYNAND

Przed niedawną chwilą najuroczystsze w obliczu Boga.

PREZYDENT

z gniewem do syna

Zawołają cię zaraz do spowiedzi twojegoszaleństwa. Do Ludwiki. Czekam na odpowiedź.

LUDWIKA

Przysiągł mi miłość.

FERDYNAND

I dotrzyma.

PREZYDENT

Czy mam ci wyraźnie nakazać milczenie. —do Ludwiki Przyjęłaś przysięgę?

LUDWIKA

czule

Dałam wzajemną.

FERDYNAND

Związek zawarty!

PREZYDENT

Echo przez okno wyrzucić rozkażę, do Ludwiki Jednakże gotówką każdą razą płacił.

LUDWIKA

po namyśle

Tego pytania nie rozumiem wcale.

PREZYDENT

Nie? — no ja sądzę tylko, że każde rzemiosło ma złotą podstawę — i asanna bez wątpienia darmo faworów swoich nie rozdajesz —czy może sam skutek wszystko zaspokoił? — Co?

FERDYNAND

Piekło! — co to znaczy?

LUDWIKA

do majora z powagą i niechęcią

Panie majorze! Od dziś jesteś wolny.

FERDYNAND

Ojeze! W żebraczej nawet sukni cnota nakazuje szacunek.

PREZYDENT

z głośnym śmiechem

Zabawne żądanie! Ojciec ma szanować syna nałożnicę.

LUDWIKA

padając

Niebiosa i ziemio!

FERDYNAND

trzymając jedną ręką Ludwikę, drugą dobywa szpady na ojca — upuszcza ją jednak natychmiast

Ojcze! Miałeś raz prawo życia mego żądać —dług zapłacony. Kwit na obowiązek dziecka tuleży rozdarty.

MILLER

który dotąd przelękniony stał na boku, zbliza się donrezydenta w iywem poruszeniu z gniewu zębamizgrzytając

Panie prezydencie! — dziecko jest dziełemojca — z przeproszeniem pana — kto dzieckoznieważa, ojca ciągnie za ucho. Szczutek zaszczutek — to u nas moneta, z przeproszeniempana!

ŻONA

Ratuj nas, panie i zbawicielu — stary jużzaczyna — na naszą głowę spadnie cała burza.

PREZYDENT

który mowę Millera na pół tylko słyszał

I kupler się rusza — zaraz pomówimy z sobą, kuplerze!

MILLER

Z przeproszeniem pana nazywam się Miller — jeżeli Adagio wola posłyszeć... kuplerstwem się nie trudnię. Póki dwór podostatkiemma tego towaru, liwerunek do mieszczan tak prędko nie przyjdzie z przeproszeniem pana!

ŻONA

Na imię Boga, człowieku! Żonę i dzieckogubisz.

FERDYNAND

Grasz tu rolę, mój ojcze, przy której świadków przynajmniej nie trzeba było sprowadzać.

MILLER

zbliza się do prezydenta

Po niemiecku i wyraźnie, z przeproszeniempana! Jego wielmożność rozkazuje i rządziw kraju — a ja w mojej izbie. Uniżony mójukłon, jeżeli kiedyś pro memoria przyniosę —ale niegrzecznego gościa mam zwyczaj za drzwiwypychać, z przeproszeniem pana.

PREZYDENT

z gniewu bledniejąc

Jak to? Co to jest?

zbliża się ku niemu

MILLER

Takie moje zdanie — z przeproszeniem pana.

PREZYDENT

w wściekłości

Ha, niegodziwcze! Zdanie twoje do więzienia zaprowadzi — precz! przywołać tu straż.niektórzy ze sług odchodzą, prezydent w gniewie przebiega izbę Ojciec do więzienia, pod pręgierz matka z córką nierządnicą. Mojej wściekłości sądramienia użyczy. Za taką zniewagę muszę miećstraszne zadosyćuczynienie. Hołota ta będziemoje plany niweczyć, bezkarnie syna z ojcemrozdzielać. Ha, przeklęci! Moją nienawiść ja waszym upadkiem nasycę --- cały płód — ojca, matkę i córkę palącej zemście mojej poświęcę.

FERDYNAND

idzie pomiędzy nich

Nie lękajcie się — ja tu jestem z wami.do prezydenta Żadnego pospiechu, mój ojcze! Żadnego gwałtu, jeśli sam siebie cenisz. Jest jednomiejsce w mym sercu, gdzie słowo Ojciec nie było jeszcze słyszane; do tego miejsca nie posuwajojcze!

PREZYDENT

Niegodziwy! Milcz! Mojego gniewu nie rozdrażniaj.

MILLER

obudzony z głuchego zamyślenia

Żono! pilnuj dziecka. Ja biegnę do księcia.Leibszneider — Bóg mnie natchnął — krawiec nadworny na flecie bierze lekcje u mnie — musi byćprzy księciu.

Chce odejść.

PREZYDENT

Do księcia, powiadasz? Zapominasz, że ja jestem progiem, przez który przeskoczyć potrzeba,albo szyję złamać. Do księcia, barania głowo?Spróbuj, ale gdy w podziemne więzienie, na wysokość wieży do głębi cię spuszczę i żywo-umarłyobaczysz, jak piekło z nocą oczkują światło i głosprzepada. Dzwoń wtenczas łańcuchem i skowycz: za wiele na mnie, za wiele!

SCENA VII

Straż — Poprzedzający.

FERDYNAND

bieży do Ludwiki, która na wpół umarła na ręce mupada

Ludwiko! Pomocy! Ratunku — przestrach jąobalił.

MILLER

porywa swoją trzcinę hiszpańską, nadziewa kapeluszi chce wychodzić

ŻONA

pada na kolana przed prezydentem

PREZYDENT

do straży odchylając gwiazdę

Bierzcie w imieniu księcia! Młokosie, preczmi od dziewczyny. Niech no na szyi żelaznąobrożę poczuje, kamieniami ją prędko ocucąz omdlenia.

ŻONA

na kolanach

Litości, jaśnie oświecony panie! Litości! Litości!

MILLER

podnosząc żonę

Przed Bogiem klękaj, stara czarownico, alenie przed — że tak powiem — łotrem. Bo już w każdym razie pójdę do więzienia.

PREZYDENT

gryząc usta

Możesz się mylić, niecnoto! Szubienice stojągotowe do straży. Czy mam powtarzać?

Straż chce się zbliżyć do Ludwiki.

FERDYNAND

bieży do niej i zasłania piersiami

Kto się waży? szpadą niedobytą z pochwybroni przystępu — Śmiej ją dotknąć, jeżeli z sobą i czaszkę sądowi wynająłeś do prezydenta.Szanuj siebie, mój ojcze! — nie zmuszaj mnie doostateczności.

PREZYDENT

grożąc straży

Piecuchy! — jeśli wam chleb wasz drogi!

Straż bieży do Ludwiki.

FERDYNAND

Na śmierć i piekło! Precz stąd, powiadam!Zlituj się nad sobą, nie przyprowadzaj mnie doostateczności, ojcze!

PREZYDENT

w gniewie do straży

Czy taka wasza służba, hultaje!

Straż z większą usilnością.

FERDYNAND

Gdy tak być musi, dobywa szpady i kaleczykilku to przebacz mi, sądowa sprawiedliwości!

PREZYDENT

w wściekłym gniewie

Muszę obaczyć, czy na mnie także ta szpadauderzy.

porywa Ludwikę i oddaje straży

FERDYNAND

ze śmiechem rozpaczy

Ojcze! ojcze! Gryzący paszkwil wydajesz naBoga, który ludzi swych nie zna i z katów doskonałych złych robi ministrów.

PREZYDENT

do sług

Wynieście ją.

FERDYNAND

Ojcze! dziewczyna pod pręgierzem stanie,ale i major — syn prezydenta!... obstajesz przyswoim?

PREZYDENT

Tym zabawniejsze będzie widowisko. Precz!

FERDYNAND

Ojcze! Szpadę moją oficerską postawię obokdziewczyny. — Obstajesz przy swoim?

PREZYDENT

Przy twoim boku szpada poznała już pręgierz. — do sług Precz! Precz, znacie moją wolę.

FERDYNAND

oddala jednego ze straży, bierze Ludwikę jedną ręką,drugą szpadę

Ojcze! Nim moją małżonkę znieważysz —ja ją przebiję. Obstajesz przy swoim?

PREZYDENT

Przebij — jeżeli klinga jak twój język ostra.

FERDYNAND

opuszcza rękę Ludwiki i strasznym wzrokiem patrzyna niebo

Boże wszechmogący! Ty byłeś świadkiem, żewszystkich świadków ludzkich na próżno używałem — teraz się muszę do szatańskich udać.Prowadźcie ją pod pręgierz, ja tymczasem do uchaprezydenta opowiem całej stolicy sposób, w jakimożna prezydentem zostać.

Odchodzi.

PREZYDENT

jak od pioruna rażony

Co to jest? — Ferdynandzie! Puśćcie jąwolno.

Spieszy za Majorem.

AKT III

Sala u prezydenta.

Prezydent i Wurm.

PREZYDENT

Plan przeklęcie zniweczony!

WURM

Tegom się obawiał, łaskawy panie! — gwałtrozdrażnia zapaleńca, lecz go nie poprawia.

PREZYDENT

Zupełną ufność w tym napadzie miałem.Zdało mi się, że skoro dziewczyna będzie znieważona, on jako oficer ustąpić musi.

WURM

Wybornie! Ale też zniewaga musiała nastąpić.

PREZYDENT

Jednakże, gdy rzecz całą z zimną krwiąrozważam — nie powinienem był dawać baczeniana jego pogróżkę której by nigdy nie śmiał uskutecznić.

WURM

Nie myślisz tak, panie. Rozdrażnionej namiętności każdy szał ponętny. Mówisz panie, żemajor na rządy twoje zawsze krzywił głowę.Wierzę bardzo. Z akademii przejęte zasadyw samych początkach nie mogły mi przystać; boco znaczyć mogły te fantastyczne marzenia owielkości duszy na dworze, gdzie największamądrość spoczywa w umiejętności pokazywaniasię małym i wielkim z wymierzonym taktem iw sposób układny? Syn twój, panie, zanadto jestmłody i zanadto gorący aby smakować mógłw powolnym i zwrotnym biegu intrygi — a jegodumę tylko to, co wielkie i połączone z niebezpieczeństwem może wznieść potężnie.

PREZYDENT

z nieukontentowaniem

Ale co twoje mądre uwagi w naszym dzielepomogą?

WURM

Wskażą ranę, a może i lekarstwo znajdą.Daruj, jaśnie oświecony panie, ale takiego człowieka nie trzeba było za powiernika wybierać,albo go nieprzyjacielem swoim robić. Dotychczas może syn tylko wiązał usta przeniewiercy.Daj mu powód zrzucenia tego tytułu, niech obrażona namiętność szepnie mu, że ty ojcem czułymnie jesteś — a obowiązki obywatela wystąpią naprzód. Sama myśl szczególna, zaniesienia na ołtarz sprawiedliwością nadzwyczajnej ofiary, mogłaby mieć dosyć ponęty w jego duszy własnegoojca poświęcić.

PREZYDENT

Wurmie! Wurmie! Nad okropną przepaśćmnie zawodzisz.

WURM

Wyprowadzę cię stamtąd, łaskawy panie!Mogęż mówić śmiało?

PREZYDENT

siadając

Jak potępiony do potępionego.

WURM

Daruj więc, panie — ale mi się zdaje, żewiotkiej sztuce dworactwa winien jesteś prezydenturę — dla czegóż jej ojca nie zwierzysz. Przypominam sobie, z jaką szczerą otwartością namówiłeś poprzednika swego na rumel-pikietę ipół nocy raczyłeś go przyjazną mową i szumnymburgundem, a jednak było to tej samej nocy, gdywielka mina miała wybuchnąć i w powietrze gościa twego wysadzić. Dlaczego synowi twemuodkryłeś nieprzyjaciela? Nigdy on wpaść nawetnie powinien był na domysł, że ja wiem o jegomiłości. Trzeba było romans z drugiej stronyzręcznie podkopać i serca synowskiego nie tracić.Byłbyś tu mądrym generałem, który na czołosilnego nieprzyjaciela nie uderza, ale niszczy oddziały pojedyncze.

PREZYDENT

Jakże było robić?

WURM

W najprostszy sposób — i tej gry karty jeszczeniezupełnie rozdane. Zapomnij na czas jakiś, żeśjest ojcem, panie! Nie śmiej walczyć z namiętnością, którą przeszkody rozniecają tylko. Mniepozwól — a ja z jej własnej piersi wykluję robaka, co ją roztoczy zupełnie.

PREZYDENT

Jestem ciekawy!

WURM

Nie znałbym barometru duszy, gdybym niebył pewny, że pan major tyle jest straszny w zazdrości, ile w kochaniu. Wzbudź w nim podejrzenie — pozorne czy prawdziwe. Jeden grannieczystych drożdży w całej masie niszczącykwas zaszczepia.

PREZYDENT

Gdzież ten gran znaleźć?

WURM

Zaraz przyjdziemy. Przede wszystkim raczmnie, panie, oświecić, jak wiele ci szkodzić możedłuższy opór majora — jak dalece ważnym jestzerwanie miłości z mieszczańską dziewczyną aożenienie syna twego z Lady Milford?

PREZYDENT

Możeszże, Wurmie, o to zapytywać? W niebezpieczeństwie stoi cały mój wpływ, jeśli małżeństwo z Lady spełznie na niczym — a mojagłowa, jeżeli syna przymuszać zechcę.

WURM

wesoło

Racz mnie więc słuchać, łaskawy panie! Majora usiedlimy podstępem. Na dziewczynę użyjemy całej władzy twojej. Napisany jej rękąsłodki bilecik do trzeciej osoby musi wpaść w ręce majora.

PREZYDENT

Pomysł szalony! Jakby ją tak łatwo nakłonić można do podpisania własnego wyrokuśmierci?

WURM

Będzie zmuszona, jeżeli mi wolno działaśpozwolisz. Dobre jej serce znam ja aż do głębi.Dwie w nim są struny śmiertelne, po którychdo jej sumienia uderzać będziemy. Ojciec i major. Ostatniego gdy od gry wyłączymy — tym łatwiej z kapelmajstrem przyjdziemy do szturmu.

PREZYDENT

Na przykład?

WURM

Po tym, coś mi panie o twojej bytnościw ich domu powiedział, nietrudno będzie ojcukryminalnym pogrozić procesem. Osoba ulubieńca i stróża pieczęci jest w niejaki sposób cieniem książęcego majestatu. Jej więc obraza jestobrazą tronu. — Przynajmniej tą zręcznie uplecioną androną, biednego pachołka przez igle uchoprzewlokę.

PREZYDENT

Na prawdę jednak nie trzeba posuwać.

WURM

O nie, zupełnie! — tylko o ile niezbędnośćwymaga całą rodzinę w kleszcze ułowić. Kapelmajstra więc tajemnie zamykamy w więzieniu,niebezpieczeństwo żeby powiększyć, można mumatkę dać za towarzyszkę — mówimy potemo kryminalnym zaskarżeniu, o szubienicy albowiecznych galerach — a za jedyny warunek wolności podamy córce list do napisania.

PREZYDENT

Dobrze! Dobrze! — rozumiem.

WURM

Dziewczyna kocha ojca namiętnie, możnapowiedzieć. Niebezpieczeństwo jego życia, jegowolności przynajmniej — wyrzuty sumienia, żez jej powodu nieszczęście wynikło — niepodobieństwo posiadania majora, na koniec zagłuszenie jej zmysłów, które na siebie biorę. — wszystko to niewątpliwie musi ją w sidła nasze nagnać.

PREZYDENT

Ale mój syn? Czyż się natychmiast nie dowie? — czy nie wpadnie w gniew wściekły?

WURM

Zostaw to, panie, mojemu staraniu. Ojcieci matka nie pierwej opuszczą więzienie, aż całarodzina wykona przysięgę dzieło utrzymać w tajemnicy i oszukanie potwierdzić.

PREZYDENT

Przysięgę! Co ona znaczy, nierozsądny?

WURM

Nic u nas — ale wszystko w tej klasie ludzi. Patrz teraz, łaskawy panie, jak pięknie tymsposobem obadwaj do celu dojdziemy — dziewczyna utraci miłość majora i dobre imię swejcnoty; matka i ojciec na cieńszych strunach graćbędą i powoli zmiękczeni przygodami, uznają zaszczęście oddać mi rękę córki i przez to jej dobre imię powrócić.

PREZYDENT

śmiejąc się

Tak! tak — widzę, żeś mnie zwyciężył, niecnoto! — plan szatańsko ułożony — uczeń przeszedł mistrza. Zachodzi tylko pytanie, do kogomusi być list posłany, z kim ją w podejrzeniewprowadzić?

WURM

Z takim koniecznie, który by przez postanowienie twojego syna albo wszystko zyskać, albowszystko mógł stracić.

PREZYDENT

Takim jest tylko marszałek Kalb.

WURM

ruszając ramionami

Ten by nie był w moim guście, gdybym byłLudwiką Miller.

PREZYDENT

Czemu nie? Dziwnie! Śklniące się ubranie.W koło niego atmosfera piżma i perfum, zakażdym słowem garść pełna dukatów — i to bynie miało zwyciężyć skrupułów miejskiej dziewczyny? Mój przyjacielu! Zazdrość nie przebiera.Posyłam do marszałka.

WURM

Ja idę wiadomy list mu ułożyć — a wy, panie, rozkażcie uwięzić kapelmajstra.

PREZYDENT

idąc do sekretarza

List mi przyniesiesz do odczytania, skoro będzie skończony. Wurm odchodzi, prezydent po napisaniu oddaje papier lokajowi. Ten rozkaz uwięzienia zanieść do sądu bez zwłoki — listem tymproszę marszałka do siebie.

LOKAJ

Pan marszałek właśnie tu zajechał.

PREZYDENT

Tem lepiej. Uwięzienie powinno się odbyćz całą przezornością, żeby żadnego ruchu nie sprowadzić.

LOKAJ

Dobrze, jaśnie oświecony panie!

PREZYDENT

Rozumiesz? W cichości największej.

LOKAJ

Bardzo dobrze, jaśnie oświecony panie!

SCENA II

Prezydent i Kalb.

KALB

spiesząc się

En passant tylko przychodzę, mój drogi!Jak się masz, co porabiasz? Dziś w wieczórgrają operę Dido. Pyszny fajerwerk — całe miasto ma się palić. Przyjdziesz oglądać? — co?

PREZYDENT

Dosyć ja mam fajerwerków w własnym moim domu, tak że całe państwo może w górę wylecieć. Przychodzisz w porę kochany marszałku, poradzić mi, pomóc w jednej rzeczy, któranas obu albo podniesie, albo zgubi zupełnie.Siadaj.

KALB

Nie nabawiaj mnie strachu, mój najdroższy!

PREZYDENT

Jakem powiedział: podniesie albo zgubi zupełnie. Wiesz o moim zamiarze z majorem i Łady. Pojmujesz, jak nieodbitym było ustalenieszczęścia naszego. Kalbie! wszystko stracone;Ferdynand nie chce.

KALB

Nie chce, nie chce — ja po całym mieścierozniosłem. Małżeństwo na ustach każdego.

PREZYDENT

Za plotkę cię w całym mieście wezmą; Ferdynand kocha inną.

KALB

Żartujesz. Jestże to przeszkoda?

PREZYDENT

Przy tej upornej głowie nieprzezwyciężona.

KALB

Jak to? — syn twój śmiałby być do tyla szalonym i sa fortune odpychać? Co?

PREZYDENT

Pytaj go i posłuchaj, co ci odpowie.

KALB

Ale mon Dieu! Cóż on odpowiedzieć może?

PREZYDENT

Że całej stolicy odkryje zbrodnię która naswzniosła; że nas o listy i kwity fałszywe oskarży; że nas obu na ścięcie wyda — to ci możeodpowie.

KALB

Czyś zmysły utracił?

PREZYDENT

To już odpowiedział — to już chciał wykonać i zaledwie go najnędzniejszym poniżeniemmoim od tego odwiodłem. Co mówisz?

KALB

Mój rozum nic nie mówi.

PREZYDENT

To by jeszcze uszło — ale donoszą mi szpiegi, że wielki podczaszy Bok w myśli jest starania się o rękę Lady.

KALB

W szaleństwo mnie wprawiasz. Kto — powiadasz? Bok, mówisz? Wieszże, to mój głównynieprzyjaciel? — Wieszże dlaczego?

PREZYDENT

Pierwszy raz słyszę.

KALB

Mój drogi! Posłyszysz i ze skóry wyskoczysz. Pamiętasz o tym wielkim balu na dworze — dziś temu lat dwadzieścia jeden — pamiętasz: Wtenczas, gdy pierwszego Angleza tańczono i hrabiemu Merszaum gorąca kropla woskuz kandelabry na domino upadła? Boże mój!Przecież musisz o tym pamiętać?

PREZYDENT

Kto by mógł o takiej rzeczy zapomnieć?

KALB

Otóż uważaj: na tym balu księżniczka Amelia w zapale tańca podwiązkę zgubiła. Rzeczdo pojęcia, że wszystko biegło w poruszeniu.Bok i ja (jeszcze wówczas byliśmy kamerjunkrami) — czołgamy się po całej redutowej sali,szukając podwiązki; na koniec ja postrzegam —i Bok zauważył — ja biegnę — Bok wpada i z rąkmi wydziera — tylko proszę cię: wydziera, księżniczce zanosi i kradnie szczęśliwie podziękowanie dla mnie przeznaczone. Co myślisz?

PREZYDENT

Bezczelny!

KALB

Kradnie podziękowanie dla mnie przeznaczone. Myślałem upaść w niemocy — takiej malicenikt jeszcze nie dożył. — Przychodzę jednak do siebie, zbliżam się do księżniczki i mówię: łaskawapani! Bok był szczęśliwym podwiązkę w jejwspaniałe ręce oddać — ale ten, kto podwiązkępierwszy wynalazł, nagrodzony jest w cichości imilczy.

PREZYDENT

Brawo, marszałku! brawissimo!

KALB

I milczy — ale ja Bokowi do dnia sądnegopamiętać będę — nikczemny, czołgający się pochlebnik! To jeszcze nie dosyć. Gdyśmy obadwa za podwiązką na ziemię upadli, Bok miz prawej fryzury wszystek puder strząsnął — aja na bal cały zrujnowany byłem.

PREZYDENT

Otóż jest człowiek, który Lady Milford zażonę weźmie, i pierwszą rolę zajmie na dworze.

KALB

Nóż w serce moje zagłębiasz. Zajmie? Alegdzież konieczność?

PREZYDENT

Bo mój Ferdynand nie chce — a nikt się inny nie zjawia.

KALB

Nie znaszże jakiego sposobu, żeby majoranakłonić? Choćby był najdziwniejszy, najwięcejrozpaczający. Cóż na świecie może być przeciwnego, co nieupragnionego, byle przeklętego Boka wyparować?

PREZYDENT

Jeden znam sposób i ten od ciebie zależy.

KALB

Ode mnie zależy? — a jaki?

PREZYDENT

Majora poróżnić z jego kochanką.

KALB

Poróżnić? — Jak to rozumiesz i jak ja tozrobię?

PREZYDENT

Wygramy, skoro się uda pannę podać w podejrzenie.

KALB

Że kradnie, na przykład.

PREZYDENT

Ale nie! Gdzieżby temu mógł major uwierzyć? Że się w innym kocha.

KALB

W kim innym?

PREZYDENT

Niby w tobie, baronie.

KALB

Co? — we mnie? — a czy z krwi szlacheckiej?

PREZYDENT

Do czego? — co za napad? — córka muzykanta.

KALB

Więc mieszczka? — to nie ujdzie. Co?

PREZYDENT

Czemu nie ujdzie? Dzieciństwo. Kto podsłońcem twarzyczki okrągłej o dyplom się pyta?

KALB

Ale rozważ — człek honoru — dobre imięna dworze.

PREZYDENT

To co innego — wybaczaj — nie wiedziałem, że więcej cenisz człowieka nienagannychobyczajów, jak człowieka wpływ mającego.Skończmy więc.

KALB

Bądźże wyrozumiały, baronie — ja nie tochciałem powiedzieć.

PREZYDENT

zimno

Nie — nie! Masz słuszność — ja takżeznudzony, wolę rzucić wszystko. Bokowi życzę szczęścia na krześle pierwszego ministra.Świat nie tylko w tym kraju. Natychmiast proszę księcia o uwolnienie od służby.

KALB

A jaż? — dobrze ci mówić — ty — ty człowiek uczony. Ale ja, mon Dieu, w co się obrócę,gdy mnie książę oddali?

PREZYDENT

W bon mot wczorajsze, w modę przeszłoroczną.

KALB

Zaklinam cię, mój drogi, mój złoty baronku. Zapomnij tej myśli — ja już wszystko zrobię.

PREZYDENT

Pozwolisz użyć imienia twego do rendez-vous, które ci panna Miller prześle na piśmie?

KALB

W imię Boże! — pozwolę.

PREZYDENT

I list upuścisz w takim miejscu, gdzie by gomajor obaczył.

KALB

Upuszczę go na paradzie, niby razemz chustką.

PREZYDENT

I rolę kochanka przed majorem utrzymasz?

KALB

Mort de ma vie! Już ja mu pokażę. Gustować w moim wyborze na zawsze oduczę.

PREZYDENT

Wszystko więc idzie dobrze. List dziś jeszcze musi być napisany. Przyjdziesz po niegowieczorem i ułożysz się ze mną, jak grać trzebarolę.

KALB

Przyjdę tu, skoro oddam szesnaście wizytnajwiększej wagi. Daruj więc, że cię natychmiast pożegnam.

wychodzi

PREZYDENT

dzwoniąc

Liczę na twoją przebiegłość.

KALB

za drzwiami

Ach! Mon Dieu! Wszak mnie znasz, prezydencie.

SCENA III

Prezydent i Wurm.

WURM

Kapelmajster i jego żona już są szczęśliwiei bez hałasu do więzienia zawiedzeni. Czy chceszodczytać list, jaśnie oświecony panie?

PREZYDENT

przeczytawszy

Wybornie! Wybornie, sekretarzu! — i marszałek dał się schwycić na wędkę. Trucizna taka samo zdrowie w trąd zaraźliwy przemienić bymogła. Tylko natychmiast bież z warunkami doojca i do córki.

Odchodzą w róine strony.

SCENA IV

Pokój w domu Millera.

Ludwika i Ferdynand.

LUDWIKA

Proszę cię, przestań! Ja w dni szczęśliwenie wierzę — moje nadzieje wszystkie upadły.

FERDYNAND

Ale moje się wzniosły. Ojciec mój rozgniewany, wszystkie działa swoje przeciwko nasobróci. Zmusi mnie nieludzkim pokazać się synem. Nie zaręczam za obowiązki moje dziecięce.Wściekłość i rozpacz wycisną ze mnie tajemnicękrwawego zabójstwa i syn ojca w ręce sprawiedliwości wyda. Najwyższe niebezpieczeństwogrozi, skoro się miłość moja na krok olbrzymiodważy. Słuchaj, Ludwiko! Myśl wielka i zuchwała jak moja namiętność do duszy się ciśnie.Ty Ludwiko i ja i miłość nasza! Czyż w tej trójcy całe niebo nie spoczywa? — Czy potrzebujeszjeszcze czwartej rzeczy?

LUDWIKA

Przestań, nic więcej; blednieję na samowspomnienie tego, co chesz mówić.

FERDYNAND

Do świata nie mamy żadnego żądania —po cóż się woli jego zapytywać? Po co ważyć,gdzie nic zyskać, a wszystko utracić można?Twoje oko jednako upajać mnie będzie, czy sięono w Renie, czy w Elbie, czy w Bałtyckimmorzu odbije. Moja ojczyzna tam, gdzie mnie Ludwika kocha. Droższe dla mnie będą ślady stóptwoich na pustyniach piasku, niżeli wspaniałakatedra miasta rodzinnego. Czy nam wystawyzabraknie? — Gdziekolwiek pójdziemy, Ludwiko,wschód i zachód słońca przedstawiać się nam będzie — a przed tym widokiem natury bledniejąnajcudowniejsze sztuki arcydzieła. Jeżeli Boganie uczcimy pod sklepieniami kościołów, to w nocy, w środku jej cieniów duchami się snujących,blady księżyc do pokuty napomni — a rozsianegwiazdy na błękicie modlić się z nami będą. Rozmowy miłości naszej nigdy się nie wyczerpią —uśmiech na ustach mojej Ludwiki całego wiekujest treścią — a sen życia przeminie, za nim sięw jej łzie rozpatrzę.

LUDWIKA

Czy oprócz miłości nie masz innych obowiązków?

FERDYNAND

Twoja spokojność jest mi najświętszym.

LUDWIKA

Milcz więc i opuść mnie — bo ja mam ojcaubogiego — który tę jedną tylką ma córkę — jutro 60 lat skończy i zemsty prezydenta stanie sięofiarą.

FERDYNAND

prędko

Ojciec twój z nami pojedzie — żadnej więcwymówki, droga moja! Idę moje brylanty nazłoto zamienić, podniosę sumy na imię ojca mego. Wolno jest złodzieja okradać — a jego skarby czyż nie są krwawym groszem ojczyzny? Opierwszej po północy pojazd tu zajedzie — wsiądziesz do niego i wraz uciekamy.

LUDWIKA

A za nami ojca twego przekleństwo! —Nierozsądny! Przekleństwo, którego zbójca nawet nie wymawia, które zemsta nieba na kolewplecionemu złoczyńcy dotrzymuje, które jakupiór krwawy nas zbiegów gnać będzie od morzado morza. Nie, mój kochanku! Jeżeli tylko występek dać mi ciebie może, to dosyć czuję mocystracić cię na wieki.

FERDYNAND

z spojrzeniem posępnym

Istotnie?

LUDWIKA

Stracić! — O! Bez granic straszna ta myślmoja! — zdolna przeszyć żelazem ducha nieśmiertelnego, żarzące się lica radości bielmemśmierci powlec. Ferdynandzie! Ciebie stracić! —Ale ach! Utracić może ten, co posiadał. Sercetwoje twojemu należy stanowi. Moje prawo jestświętokradztwem i z drżeniem śmiertelnym wyrzekam się jego.

FERDYNAND

mieniąc twarz i gryząc wargi

Wyrzekasz się jego?

LUDWIKA

Nie, kochany Walterze! nie patrz na mnie,nie zgrzytaj tak gorzko zębami. Chodź — niechmoim przykładem umierającą odwagę w duszytwej ożywię. Pozwól mi tej chwili być bohaterką, uciekającego syna ojcu powrócić — wyrzecsię związku, który podstawy obywatelskiego podkopuje świata i wali wiekuisty porządek do szczętu. Jestem występną, bo zuchwałe, szalone chęciw piersi mej nosiłam — moje nieszczęście będziemi karą — pozwól mi więc tym słodkim, pochlebnym cieszyć się złudzeniem, żem dobrowolnąofiarę poniosła. Czy mi tej wielkiej rozkoszyodmówisz?

FERDYNAND

w wściekłości i roztargnieniu porwał wiolonczelę —próbował kilka tonów wydać — w tej chwili zrywastruny, gruchocze instrument i w głośny śmiech wpada.

LUDWIKA

Walterze! Boże na niebie! — Co to znaczy. Upamiętaj się. Stałości wymaga ta godzina — godzina rozstania. Ty masz odwagę, Walterze kochany! Ja znam cię. Wrząca jak życiejest twoja miłość i bez granic jak nieskończoność.Daj ją szlachetniejszej, godniejszej kobiecie, a onanajszczęśliwszym płci swojej zazdrościć nie będzie. Tłumiąc łzy. Mnie już nie obaczysz. Próżna, oszukana dziewczyna przepłacze żałośćswoją w samotnych murach. Nikt o jej łzy troszczyć się nie będzie — pustą i umarłą jest mojaprzyszłość — ale w wspomnieniach wonieć mibędą zwiędłe kwiaty przeszłości. z odwróconątwarzą drżącą dłoń mu podając Bądź zdrów —panie Walterze!

FERDYNAND

ocucając się z zamyślenia

Ja uciekam, Ludwiko! Czy istotnie nie chcesziść za mną?

LUDWIKA

oddalona w głębi pokoju twarz obiema rękami zasłaniając

Moja powinność każe mi zostać i cierpieć.

FERDYNAND

Wężu! Ty kłamiesz. — Ciebie coś innegozatrzymuje.

LUDWIKA

Zostań przy tym mniemaniu — może ci żalu oszczędzi.

FERDYNAND

Stawiać zimną powinność naprzeciw ognistej miłości! — i mnież ta bajka uwiedzie? Kochanek cię wstrzymuje — ale biada jemu i tobie,jeśli mój domysł się sprawdzi.

Odchodzi szybko.

SCENA V

LUDWIKA

sama

Czas niejaki bez ruchu i niema — po chwili wstajez krzesła i ze strachem ogląda się w koło.

Gdzie moi rodzice? Ojciec obiecał za kilkaminut powrócić — a już pięć godzin strasznychminęło. Jeżeli jaki wypadek — jakże mi ciężkooddychać.

Wurm wchodzi i niepostrzeżony staje w głębi pokoju.

O! To nic prawdziwego — to tylko strasznamara krwi rozognionej. Skoro raz dusza okropnością się napoiła, to oko w każdym kącie widmo postrzeże.

SCENA VI

Ludwika i Wurm.

WURM

zbliżając się

Dobry wieczór, panno Ludwiko!

LUDWIK

Boże! kto tu przemówił? Obraca się, widziWurma i przestraszona cofa się. Okropnie, okropnie! Bolesnemu przeczuciu juz nienajszczęśliswsze wypełnienie zachodzi. Do sekretarza z pogardą Czy tu pan szukasz prezydenta — już odszedł.

WURM

Szukam pannę Ludwikę.

LUDWIK

Dziwi mnie, w takim razie, że się na ryneknie udasz?

WURM

Dlaczego tam?

LUDWIKA

Narzeczoną twoją z rusztowania sprowadzić.

WURM

Panno Miller! — niesłuszne masz podejrzenie.

LUDWIKA

Czem mogę służyć panu?

WURM

Przychodzę w poselstwie od twojego ojca.

LUDWIKA

Od mojego ojca? Gdzież jest mój ojciec?

WURM

Gdzie by chętnie być nie chciał.

LUDWIKA

Na imię Boga! spiesz się — mnie okropneciśnie przeczucie. Gdzie jest mój ojciec?

WURM

W więzieniu — kiedy już powiedzieć muszę.

LUDWIKA

z oczami w niebo

To jeszcze! — i to jeszcze! W więzieniu?Za co?

WURM

Na rozkaz książęcia.

LUDWIKA

Książęcia?

WURM

Który obrazę majestatu w osobie swojegoministra...

LUDWIKA

Co? co? — o wieczna wszechmocności!

WURM

...Przykładnie ukarać postanowił.

LUDWIKA

Tego tylko nie stawało! tego! — Zapewne,zapewne, serce moje prócz majora miało jeszcze'coś' drogiego — nie można było pominąć. Obrazamajestatu — Opatrzności Boska, dźwignij, o dźwignij upadającą wiarę moją! — a Ferdynand?

WURM

Musi wybierać między Lady albo przekleństwem i wydziedziczeniem.

LUDWIKA

Straszny wybór! — a jednakże on jest szczęśliwym — nie ma ojca do stracenia, choć nie miećżadnego jest już potępieniem. Mój ojciec za obrazę majestatu, mój kochanek Lady Milford alboprzekleństwo i wydziedziczenie. Wybornie! Doskonale! Doskonałe łotrostwo jest także doskonałością. Doskonałością? Nie — do tego coś brakuje — gdzie jest matka moja?

WURM

W domu roboczym.

LUDWIKA

z bolesnym śmiechem

Teraz kielich jest pełny! — pełny i jaż sama jestem wolną? — odarta ze wszystkich świętych obowiązków — z łez — z uciech — sierotaopatrzności! — Opatrzności już mi nie potrzeba —milczenie. Może jeszcze masz jaką wiadomość?Mów — wszystkiego słuchać mogę.

WURM

Wiesz, co się teraz stało.

LUDWIKA

Ale nie wiem, co się stać może. Milczenie,w którym spoziera na sekretarza od stóp do głowy.Biedny człowieku! Smutne twoje rzemiosło niepodobna, żeby zadowolniać miało. Okropnie tobyć sprawcą nieszczęścia, ale stokroć straszniejoznajmiać je, rozpowiadać puszczyka głosem;być świadkiem, patrzeć jak na żelaznej łodydzekonieczności drga serce zakrwawione, słyszećjak chrześcijanin o Bogu zwątpiewa! Niechaj mnieniebo zachowa! Choćby ci każda kropla krwispadającej przed twymi oczyma miała być beczką złota ważona — ja bym nie chciała być tobą.Mów: cóż się stać może?

WURM

Nie wiem.

LUDWIKA

Nie chcesz raczej wiedzieć. Twoje światłalękające się poselstwo szmeru słów się boi — alew grobowej ciszy twojego lica widzę już upiora.Co może nastąpić? Mówiłeś mi, że książę chceprzykładnie ukarać. Co nazywasz przykładnie?

WURM

Nic więcej nie pytaj.

LUDWIKA

Słuchaj człowieku! Do katowskiej szkołychodziłeś na nauki — bo inaczej jakżebyś umiałżelazo pierwej powoli, rozważnie, po chrapiących stawach prowadzić do góry, a potem sercedrgające szarpać słowami litości? Mów co czekaojca mojego? Śmierć jest w tym co głosisz śmiejącą się mową; jakże musi wyglądać to co wewnątrz. Wypowiedz! Zwal naraz cały ciężardruzgotający. Co czeka ojca mojego?

WURM

Proces kryminalny.

LUDWIKA

Cóż to znaczy? Ja nieumiejętna, ja prostadziewczyna i nie pojmuję strasznych łacińskichsłów waszych. Co znaczy proces kryminalny?

WURM

Sąd na śmierć i życie.

LUDWIKA

Dziękuję bardzo!

Spiesznie wychodzi do alkierza.

WURM

przerażony

Gdzie ona poszła? Szalona, czy by chciała?...Piekło! przecież nie — pójdę za nią — za jejżycie muszę odpowiadać.

chce iść

LUDWIKA

wraca w salopie

Daruj panie sekretarzu! — ja pokój zamykam.

WURM

Gdzież tak spiesznie?

LUDWIKA

chcąc wychodzić

Do księcia.

WURM

Co? Dokąd?

zatrzymując ją

LUDWIKA

Do księcia — czy nie słyszysz? Do tego samego księcia, który ojca na śmierć i życie chcesądzić. Nie! — nie chce, ale sądzić musi — bokilku chce niegodziwców. On do całego procesuobrażonego majestatu nic nie daje, tylko swójmajestat i podpis książęcy.

WURM

z głośnym śmiechem

Do księcia!

LUDWIKA

Wiem, dlaczego się śmiejesz — ale ja nielitości idę tam szukać. Boże mnie uchowaj! —wstręt tylko chce sprawić krzykiem mojej mowy.Mówili mi, że możni tego świata nie znają i znaćnie chcą, co to nędza znaczy — ja im opowiem —wszystkimi farbami pochłaniającej śmierci malować będę — co nędza znaczy — rozdzierającymitonami zajęczę im aż do kości i szpiku, co nędzaznaczy — a gdy na mój opis włosy do góry staną,zakrzyczę do ich ucha: że w godzinie śmiertelnej płuca nawet ziemskich bożków chrapią straszliwie, i że na sądzie ostatecznym Bóg żebraków i królów przez jedno sito przesieje.

WURM

Idź — w istocie idź do księcia — nic rozsądniejszego nie możesz uczynić. Ja ci radzę —spiesz się — a wierz słowu, że książę wysłucha.

LUDWIKA

Jak mówisz? — sam mi radzisz? wracaCo tu począć? — coś okropnego musi być w moim zamiarze, kiedy ten człowiek doradza. Skądwiesz, że książę wysłucha?

WURM

Bo bezpłatnie tego nie uczyni.

LUDWIKA

Bezpłatnie? — Jakąż za czyn ludzkości można cenę nałożyć?

WURM

Piękna suplikantka będzie mu dostatecznązapłatą.

LUDWIKA

jakiś czas w osłupieniu, potem głosem bolesnym

Boże sprawiedliwy!

WURM

Spodziewam się, że tę cenę za wykup ojcazbyteczną nie znajdziesz?

LUDWIKA

Tak! O tak! Wasi możni przed prawdą opasani są własnymi zbrodniami, jakby mieczem cherubinów. Niechaj ci Bóg potężny dopomoże.Ojcze! Córka twoja chce umrzeć za ciebie, alegrzechu nie popełni.

WURM

Przykro będzie biednemu, opuszczonemuczłowiekowi. „Moja Ludwika, rzekł do mnieciężko mnie dotknęła; ale moja Ludwika mniedźwignie”. Idę odpowiedź mu zanieść.

Udaje, że ma wychodzić.

Ludwika

zatrzymując go

Zostań, zaczekaj! — cierpliwości! O, jakprzebiegle umie ten szatan w szaleństwo wprowadzać. Ja go dotknęłam i ja go podźwignę.Mów — radź! Co ja mam zrobić, co ja zrobićmogę?

WURM

Jeden tylko sposób.

LUDWIKA

Jaki?

WURM

Ojciec nawet życzy.

LUDWIKA

I mój ojciec? Mów więc, jaki sposób?

WURM

Nietrudny dla ciebie.

LUDWIKA

Nie ma dla mnie trudnego, chyba hańba tylko.

WURM

Gdybyś chciała majora uwolnić.

LUDWIKA

Od miłości dla mnie? — Żartujesz? Zostawiać mojej woli, do czego mnie zmusili.

WURM

Ja to inaczej rozumiem, kochana pani! Major powinien pierwszy i dobrowolnie ustąpić.

LUDWIKA

Nie zechce.

WURM

Tak się zdaje. Nikt by do ciebie darmo nie przychodził, gdybyś nie ty jedna poradzić nammogła.

LUDWIKA

Mogęż go zmusić, żeby mnie nienawidził?

WURM

Spróbujemy! Racz tylko usiąść.

LUDWIKA

przerażona

Człowieku! Jaki twój zamiar?

WURM

Racz usiąść — i pisać. Tu jest pióro, papier i atrament.

LUDWIKA

siada w największej niespokojności

Co ja mam pisać? Do kogo mam pisać?

WURM

Do kata ojca twojego.

LUDWIKA

Och! Ty znasz dobrze, jak dusze ciągnąć natortury.

WURM

dyktując

„Łaskawy panie!” — Ludwika pisze drżącą ręką.„Trzy już nieznośnych dni upłynęło — a my sięnie widzieli”.

LUDWIKA

zdziwiona kładzie pióro

Do kogo list ten?

WURM

Do kata ojca twojego.

LUDWIKA

O mój Boże!

WURM

„Wina w tym majora — majora — którymnie dzień cały jak Argus pilnował.”

LUDWIKA

Niegodziwość, o jakiej jeszcze nie słyszano.Do kogo jest list ten?

WURM

Do kata ojca twojego.

LUDWIKA

wstaje i przechadza się, załamując ręce

Nie! nie! To po tyrańsku. Karz Boże ludzipo ludzku, jeśli cię obrażają, ale dlaczego mniecisnąć pomiędzy dwie ostateczności? Dlaczegokołysać między śmiercią i wstydem? Dlaczegona moją głowę zsyłać tego krew ssącego szatana? Rób, co zechcesz — tego nigdy nie napiszę.

WURM

porywając za kapelusz

Jak się pani podoba? — w jej woli stoi.

LUDWIKA

W mojej woli powiadasz? W mojej woli? —Idź, barbarzyńco! — Wieszaj nieszczęśliwegonad przepaścią piekła, proś go o co i bluźnij Boga i pytaj, czy mu się podoba. O, ty wiesz, że nasze serca do związków natury łańcuchem przykute. Teraz mi wszystko jedno. Muszę się chytrości powodować piekła.

Siada znowu do pisania.

WURM

dyktuje

„Dzień cały jak Argus pilnował”. Masz to,pani?

LUDWIKA

Dalej, dalej!

WURM

„Mieliśmy wczoraj w domu prezydenta. Zabawnie było patrzeć, jak major o mój honor sięspierał”.

LUDWIKA

O pięknie, pięknie! Doskonale! Idź dalej!

WURM

„Udałam omdlenie, żeby się głośno nie rozśmiać”.

LUDWIKA

O nieba!

WURM

„Ale ta rola wkrótce była mi nieznośną —nieznośną. — Gdybym go tylko prędzej pozbyćsię mogła”.

LUDWIKA

zatrzymuje się, powstaje, przechadza się ze zwieszoną głową, jakby czegoś na ziemi szukała — po chwiliusiada znowu i pisze dalej

„Pozbyć się mogła”.

WURM

„Jutro major ma służbę. Pilnuj skoro wyjdzie i pospiesz na wiadome miejsce”. Masz pani,,wiadome miejsce?”

LUDWIKA

Wszystko mam.

WURM

„Na wiadome miejsce do twojej tkliwej Ludwiki”.

LUDWIKA

Brakuje tylko adressu.

WURM

„Do marszałka dworu pana Kalb.”

LUDWIKA

Przezorności nieskończona! Imię tak obceuszom moim, jak sercu memu obce to okropnepismo. Powstaje, patrzy długo i osłupiałym okiem nalist napisany i oddaje go na koniec sekretarzowi.Weź go, panie! Moje dobre imię, Ferdynanda,całą rozkosz mojego życia, wszystko ci oddaję —jestem żebraczką.

WURM

O nie! Nie rozpaczaj, pani kochana! Mamlitość dla ciebie. Może — kto wie? ja bym odrzucił niektóre okoliczności. Istotnie, na Boga,mam litość nad tobą.

LUDWIKA

Nie kończ, panie sekretarzu! Jesteś na drodze jakieś okropne dla siebie życzenie objawić.

WURM

chcąc jej rękę całować

A gdyby szło o tę piękną rączkę? Cóż nato kochana pani?

Ludwika

Żebym cię pierwszej nocy ślubnej zamordowała i z rozkoszą potem szła na rusztowanie?Chce odejść, ale wraca nazad. Czyśmy skończyli?Ptaszek czy może już odlecieć?

WURM

Jeszcze jedna drobnostka! Musisz przysiącna Sakrament, że uznasz zawsze to pismo jakodobrowolne.

LUDWIKA

Boże! Boże! Ty sam musisz dać rękojmię,to piekła dzieło zachować.

Wurm wyciągają z pokoju.

AKT IV

SCENA I

Sala prezydenta.

Ferdynand z otwartym listem w ręku wpada gwałtownie do pokoju jednymi drzwiami — przez drugiewchodzi Lokaj.

FERDYNAND

Marszałka tu nie było?

LOKAJ

Pan prezydent pyta się o pana majora.

FERDYNAND

A ja, do piorunów, pytam się, czy tu marszałka nie było.

LOKAJ

Pan łaskawy siedzi przy stoliku faraonowym.

FERDYNAND

Pan łaskawy w imieniu całego piekła niechaj tu się stawi.

Lokaj odchodzi

SCENA II

FERDYNAND

sam, przebiegając list

To niepodobna! To niepodobna! Ta boskapowłoka tak piekielnego serca ukrywać nie mogła.A jednakże, gdyby wszyscy aniołowie na ziemięzstąpili, gdyby Stwórca i stworzenie naraz tustanęli, za jej niewinność ręczyli — to jej ręka.Niesłychane, straszne oszukaństwo, takiego ludzkość jeszcze nie dożyła. Dlatego więc tak staleopierała się ucieczce? Dlatego? O Boże! Terazsię obudzam, teraz wszystko się odkrywa. Z takim bohaterskim sercem zrzekła się mojej miłości! — uwiódłby mnie sam niewinny rumieniecna licu.

Szybko przebiega pokój, potem znowu staje zadumany.

Mnie tak znała do głębi duszy — każdemuśmiałemu czuciu, każdemu cichemu, bojaźliwemu drżeniu, każdej ognistej namiętności umiałaodpowiedzieć — wiedziała, jak objąć duszę mojąza najdelikatniejszą nieopisaność przelatującegogłosu. W każdej łzie policzyła myśli moje — zemną biegła na każdy stromy szczyt namiętności,spotkała przed zawrotną drogą przepaści. — Iwszystko to przelotnym było tylko kaprysem? —Kaprysem? — O, jeżeli kłamstwo takie prawdziwe przybierać może kolory, jakim sposobem szatan jeszcze do nieba się nie wkłamał?

Z jakim złudzeniem pociągającym zbladłata fałszywa, gdym jej niebezpieczeństwa naszejmiłości odkrywał! Z jaką godnością zwyciężającą odparła szyderstwo ojca mojego — a w tejchwili jednakże już się czuła występną. — Co?Niewytrzymałaż ognistej nawet próby prawdy —gdy w niemoc upadła zwodzicielka. Jaką mowądasz się teraz usłyszeć, uczucie niekłamane,kiedy nierządnice tak doskonale omdlewać umieją? Jakim sposobem usprawiedliwiać się będziesz,niewinności, kiedy rozpustna kobieta wpadaw omdlenie?

Wie ona, co ze mnie zrobiła. — Och! Tak —przejrzała całą duszę moją. Moje serce w zarumienieniu się przy pierwszym pocałunku wystąpiło do oczu — a ona nic nie uczuła? Była możedumna tryumfem sztuki swojej. Gdy mój szałszczęśliwy rozumiał całe niebo do jej duszy sprowadzać — gdy moje najdziksze namiętności zmilkły — kiedy przed umysłem moim innej myśli niebyło — tylko wieczność i dziewica! WtenczasBoże! ona nic nie czuła? Nic nie czuła, tylko zamiar doprowadzony do skutku, tylko pochlebstwem zajęte wdzięki swoje? Zemsto śmiertelna — czuła tylko, że jestem oszukany?

SCENA III

Ferdynand i Kalb.

KALB

Oświadczyłeś chęć twoją, mój drogi!

FERDYNAND

na stronie

Kark skręcić łotrowi, głośno Marszałku!Ten list na przeglądzie wojskowym wypadł ciz kieszeni — a ja z bolesnym uśmiechem miałemszczęście go znaleźć.

KALB

Ty, majorze?

FERDYNAND

Zabawnym przypadkiem — dziękuj opatrzności.

KALB

Patrzaj baronie, jak jestem przerażony.

FERDYNAND

Czytaj go, czytaj odchodząc od niego. Jeślisię na kochanka przydać nie mogłem, może milepiej się uda być posłannikiem miłości.

w chwili,gdy Kalb zajęty jest odczytywaniem listu, Ferdynandzdejmuje ze ściany dwa pistolety.

KALB

rzucając list na stół

Przeklęta sprawa.

chce odchodzić

FERDYNAND

Cierpliwości, kochany marszałku! Nowinyzdają się bardzo przyjemne — dla znalazcy potrzeba nagrody.

Pokazuje mu pistolety.

KALB

z przestrachem cofając się

Bądźże wyrozumiałym, mój drogi!

FERDYNAND

Więcej, aniżeli potrzeba, aby takiego łotrana drugi świat wyprawić. Wtyka mu w rękę pistolet i dobywa chustki. Weźże! — trzymaj koniectej chustki! Mam ją od kochanki.

KALB

Przez chustkę? — czy szalejesz? Co myślisz, baronie!

FERDYNAND

Bierz za koniec, powiadam, bo chybisz, piecuchu! — Ot! jak drży lękliwie! Powinieneś, piecuchu, Bogu podziękować, że w twojej czaszcecoś się dziś obraca. Marszałek chce uciekać. Powoli — o tym pomyślano.

Przyprowadza go i drzwina rygiel zamyka.

KALB

W pokoju, baronie?

FERDYNAND

Jakby warto z tobą na wały wychodzić? Mójdrogi! Głośniejszy strzał będzie — a tak pierwszego hałasu w świecie narobisz. Strzelaj!

KALB

ocierając czoło z potu

I tak chcesz twoje kosztowne życie wystawiać, młody, pełen nadziei człowieku?

FERDYNAND

Strzelaj, powiadam — nic na tym świecienie mam do czynienia.

KALB

Mój najdroższy! Ale ja mam wiele.

FERDYNAND

Ty biedaku? — Co, ty? Żeby używanymbyć z potrzeby tam, gdzie ludzi nie staje. — W jednej minucie siedm razy się skurczyć, siedmwyciągnąć jak motyl na szpilce? Służyć za ośląskórę dowcipu twojego pana i pilnować strawności jego żołądka? — Lepiej, że cię jak niedźwiedzia powiodę za sobą. — Małpa przyswojona, będziesz tańcować po wyciu potępionych, służyć ipodawać i dworskimi sztuczkami rozweselaćrozpacz wiekuistą.

KALB

Wszystko, co każesz, baronie! Wszystko, coci się podoba — tylko połóż pistolety.

FERDYNAND

Syn boleści! — na hańbę szóstemu dniustworzenia stoi tu wyciągnięty, jakby go przedwiecznemu autorowi przedrukował księgarzw fałszywym wydaniu. Szkoda tylko — szkodauncji mózgu, która w tej czaszce tak się lichoobjawia. Ta jedna uncja pawiana mogłaby w człowieka zamienić — a tobie na trochę rozumu nie starczy. I z nim podzielać serce swoje? Okropnie! Niewypowiedzianie!

KALB

Dzięki ci Boże! Na dowcip się zwrócił!

FERDYNAND

Ja z niego zrobię jakiś użytek. Łagodnośćobyczajów, która gąsienicę oszczędza, i jemu wyjdzie na dobre. Kto go spotka, wzruszy ramionami — podziwiać będzie mądrą opatrzność nieba, która nawet mętem i fusami wykarmia stworzenia — krukom na szubienicy, a dworakomw błocie majestatu do jadła nakrywa. Ale pomoich kwiatach owad ten pełzać nie będzie: porywając go za barki obraca nim na wszystkie stronyalbo go tak — i tak i w miazgi rozduszę.

KALB

do siebie wzdychając

O Boże mój — gdyby stąd się wymknąć —na sto mil się wymknąć — do Bicêtre w Paryżu,byle nie tu przy nim!

FERDYNAND

Niecnoto! — jeżeli ona czystość swoją straciła — jeśliś ty używał, gdziem ja ubóstwiał —rozkoszował, gdziem czuł Boga. — Po chwiliLepiej by ci było iść do piekła niżeli w niebie zemną się obaczyć. Jak daleko zaszedłeś z dziewczyną? — wyznaj.

KALB

Puszczaj mnie tylko — ja wszystko ci wydam.

FERDYNAND

O! do tej dziewczyny wzdychać tylko, jeszcze jest ponętniej jak z drugą rozpustne prowadzić życie. Gdyby ona zboczyć z drogi prawej chciała — w jej by mocy było zniżyć wartość duszy — rozkoszą cnotę sfałszować. Przytykając pistolet do serca marszałka. Jak z nią daleko zaszedłeś — wyznaj, albo strzelam.

KALB

Nic nie było — wszystko nic — miej tylkojedną minutę cierpliwości! Jesteś oszukany!

FERDYNAND

I to, złoczyńco, śmiesz mi przypominać? —Jak z nią daleko zaszedłeś? — wyznaj, albo ciętrupem położę.

KALB

Mon Dieu! Mój Boże — ja powiem, słuchaj tylko. — Jej ojciec — własny ojciec — jejojciec rodzony.

FERDYNAND

Córkę swoją zaprzedał? Jakże daleko z niąbyłeś — wyznaj, albo cię zabiję.

KALB

Szalejesz — nie chcesz słuchać. Ja jej nie widziałem — nie znam jej — nie wiem o niej.

FERDYNAND

cofając się

Nie widziałeś jej — nie znasz — nic niewiesz o niej? Przez ciebie Ludwika przepadła —a ty za jednym oddechem trzy razyś się jej zaparł. Precz, niegodziwcze. Uderza go kolbą pistoletu i wypycha go za drzwi. Proch nie dla ciebiewynaleziono.

SCENA IV

FERDYNAND

po długim milczeniu

Zgubiony! — Tak, nieszczęśliwa! Zgubionyjestem i ty ze mną razem. Na Boga wielkiego!W mojej zgubie i twoja jest zguba. Sędzio świata! O nią nie będziesz mnie pytał — ona była moją.Świat ci cały za nią oddałem, zrzekłem się całejwspaniałości twojego stworzenia. Zostaw mi tędziewczynę. Sędzio świata! Miliony dusz płacztam wznoszą do ciebie — do nich zwróć okopolitowania — mnie dozwól działać samemu, sędzio wielki świata! Ręce załamując. Miałżeby bogaty, wszechmogący stwórca skąpić jednej duszy,i to najgorszej z całego stworzenia? Dziewczyna jest moją. Ja jej niegdyś Bogiem — dziś szatanem będę.

Utkwiwszy oczy w kąt jeden.

Przez wieczność z nią razem na jedno kołopotępienia wpleciony — wzrok we wzrok wkorzeniony — włosy naprzeciw włosów dębem stojące i jęki puste, grobowe z dwóch piersi w jedenjęk zlane — i tak powtarzać pieszczoty — i takprzysięgi jej przypominać — Boże, Boże! Straszny to ślub małżeński — ale wiekuisty.

Chce odejść.

SCENA V

Ferdynand i Prezydent.

FERDYNAND

cofając się

O! Mój ojcze!

PREZYDENT

Dobrze, że się spotykamy, mój synu. Przychodzę ci przyjemną nowinę oznajmić — nowinę,kochany synu, która cię zadziwi. Usiądźmy.

FERDYNAND

Mój ojcze! Z mocnym wzruszeniem zbliżając sięku niemu i całując jego ręce. Mój ojcze! — O mójojcze!

PREZYDENT

Co ci jest, synu! Powstań, ręka twoja w ogniu i drży cała.

FERDYNAND

Przebaczenia błagam za moją niewdzięczność, mój ojcze. Jestem odrodkiem. Twojej dobroci nie poznałem — tyś po ojcowsku ze mną postępował. Twoja dusza przeczuwała — terazjuż za późno. Przebacz mi, przebacz! Daj twojebłogosławieństwo.

PREZYDENT

Powstań, powstań, mój synu! Jesteś mi zagadką.

FERDYNAND

Ta Miller, mój ojcze! Och! Ty znasz ludzi.Twój gniew był tak sprawiedliwy, tak szlachetny, tak szczerze ojcowski! Tylko gorliwość twoja chybiła drogi — ta Miller!

PREZYDENT

Nie dręcz mnie, synu! Przeklinam moją surowość — przychodzę cię przepraszać.

FERDYNAND

Mnie przepraszać? Przeklinaj mnie raczej.Twoja pomyłka była prawdą — twoja surowośćboskim miłosierdziem. — Ta Miller, ojcze...

PREZYDENT

Jest szlachetną, kochaną dziewicą. Odwołuję moje za prędkie podejrzenie — zasłużyła na mój szacunek.

FERDYNAND

cofając się

Co, i ty, ojcze? — i ty także? Nieprawdaż,dziewczyna sama niewinność? — i to tak ludzkim ją kochać?

PREZYDENT

Mów raczej, że zbrodnia ją nie kochać.

FERDYNAND

Niesłychanie — okropnie! Ty, ojcze, co takserca na wskroś przezierasz i oczami nienawiścina nią poglądałeś. Oszustwo bezprzykładne! TaMiller, ojcze!

PREZYDENT

Jest godną być moją córką. Jej cnotę uważam za przodków — jej piękność za majątek.Moje zasady ustępują twojej miłości. Niech będzie twoją.

FERDYNAND

w obłąkaniu wybiega z pokoju

Tego brakowało! — Bądź zdrów, mój ojcze!

PREZYDENT

idąc za nim

Zostań, zostań — gdzie bieżysz?

Odchodzi za nim.

SCENA VI

Pyszny salon w pałacu Lady.

Lady i Zofia.

LADY

A więc ją widziałaś? — czy przyjdzie?

ZOFIA

Natychmiast — była jeszcze w rannej suknii naprędce chciała się ubrać.

LADY

Nic mi nie mów o niej — cicho! — ja drżęjak złoczyńca na myśl obaczenia tej szczęśliwej,co tak harmonijnie z moim sercem czuje! Jakżeprzyjęła moje zaproszenie?

ZOFIA

Zdała się przerażoną — zamyśliła się, po tym spojrzała na mnie wielkimi oczami i zamilkła. Już byłam gotowa zbijać jej wymówki, gdynaraz usłyszałem jej słowa: Twoja pani każemi to, o com sama chciała prosić.

LADY

niespokojnie

Zostaw mnie, Zofio! Żałuj mnie — bo rumienić się muszę, jeżeli jest tylko zwyczajną kobietą — a rozpaczać, jeśli znajdę ją wyższą.

ZOFIA

Ale, Milady! To nie kaprys zapewne wiedzie cię do przyjmowania u siebie twojej rywalki — pamiętaj, kim jesteś! Przywołaj twojeurodzenie, twoją godność, twoją potęgę na pomoc.Dumniejszym sercem staraj się dumną wspaniałość lica twego podnieść.

LADY

roztargniona

Co plecie ta szalona?

ZOFIA

Może przypadkiem najkosztowniejsze dzisiaj wybrałaś brylanty, najbogatszą odziałaś sięsuknią — twoje przedpokoje liberlą i paziami napełnione, i miejska dziewczyna w książęcym salonie twojego pałacu ma być przyjmowaną.

LADY

przechadzając się nieukontentowana

Nieznośnie! że wszystkie kobiety mają ostrowidza oczy na kobiece słabości — ale jakgłęboko — jak głęboko musiałam ja upaść, że takie stworzenie odgadło myśl moją.

LOKAJ

wchodząc

Panna Miller!

LADY

do Zofii

Idź sobie — oddal się. Grożąc, gdy ta się ociągaPrecz — ja każę. Zofia odchodzi, Lady przechadzasię po salonie. Dobrze, żem rozdrażniona. Jestem,jaką być chciałam. do Lokaja Panna Miller wejśćmoże.

Lokaj odchodzi — Lady siada na sojie opierającsię wygodnie o poręcz.

SCENA VII

Ludwika wchodzi nieśmiało i staje w niejakim oddaleniu od Lady. Lady obrócona do niej plecami ogląda ją w naprzeciw stojącym zwierciadle.

Po chwili.

LUDWIKA

Łaskawa pani! Czekam na jej rozkazy.

LADY

obraca się i obojętnie kiwa głową

A ha! Czy jest tu? — Bez wątpienia panna...niejaka... jakże ją nazywają?

LUDWIKA

nieco urażona

Miller nazywa się mój ojciec — a jaśnie oświecona pani posyłałaś po jego córkę.

LADY

Prawda, prawda! Przypominam sobie. —Biedna córka muzykanta, o której niedawno mowa była. Do siebie. Twarz zajmująca, ale wcalenie piękna. Głośno do Ludwiki. Przybliż się, moje dziecię. Do siebie. Oczy płaczu zaznały — jak ja lubię te oczy. Głośno. Bliżejtylko — tu do mnie. Zdaje się, dobre dziecię,że się mnie lękasz.

LUDWIKA

Nie, Milady! Ja pogardzam zdaniem świata.

LADY

do siebie

Patrzajże! Tę uporną głowę ma także od niego. Głośno. Polecono mi asannę. Chcesz sięuczyć i umieć na życie zarabiać. Wierzę i zaświat cały, nie chciałabym zadawać kłamstwa gorliwemu protektorowi.

LUDWIKA

Nie znam nikogo, Milady, który by trudusobie zadawał wyszukiwania mi protektorki.

LADY

Trudu? — o protektorkę, czy o klientkę?

LUDWIKA

Tego nie rozumiem, łaskawa pani!

LADY

Więcej ma złośliwości, niżeli te rysy otwartego charakteru kazały się domyślać. Masz imięLudwika. Jaki wiek, jeżeli się zapytać wolno?

LUDWIKA

Szesnaście lat.

LADY

powstaje gwałtownie

na stronie

Rzecz skończona! — Szesnaście lat! Pierwsze uderzenie tej namiętności! Na nietykanymklawikordzie pierwszy srebrny głos wydobyty.Nic ponętniejszego. Głośno. Siadaj, jam ci przyjazna kochana dziewczyno! na stronie I on pierwszyraz kocha — cóż dziwnego, że się spotkały dwapromienie jednego poranku? Biorąc ją za rękę,głośno. Rzecz więc ułożona — zajmę się szczęściem twoim. na stronie Miłość — to jest słodkie,prędko ulatujące marzenie. Klapiąc Ludwikę potwarzy, głośno. Zofia moja idzie za mąż. Ty jejmiejsce weźmiesz. na stronie Szesnaście lat — todługo nie potrwa.

LUDWIKA

z uszanowaniem całując jej rękę

Wdzięczną jestem Milady za tę łaskę, jakbym ją przyjęła.

LADY

Patrzcie, jaka wielka pani! Dziewczynatwojego urodzenia uważać się powinna za szczęśliwą, gdy służbę znajdzie. Cóż poczniesz, moja droga! Cóż to? — czy masz za delikatne paluszki do roboty, czy ta twarzyczka tak cię dumną czyni?

LUDWIKA

Twarz moją, łaskawa pani, tak jak urodzenie, do zasług moich policzać nie można.

LADY

Albo myślisz może, że ta piękność nigdynie przeminie? Biedne dziecię! Ktokolwiek ci tomówił, żartował z was obojga. Lica twoje w ogniu nie pozłacane. Co ci zwierciadło za stałe,za wieczne podaje, jest tylko powierzchowna, cienka pozłota, która prędzej czy później wielbicielowi twojemu w rękach zostanie. Cóż pocznieszwtenczas?

LUDWIKA

Żałować będę wielbiciela, Milady, który dlatego diament kupował, że go widział w złotooprawnym.

LADY

nie zważając na jej słowa

Dziewczyna twojego wieku ma zawsze dwazwierciadła przed sobą. Prawdziwe i wielbicielaswojego. Niedelikatną otwartość pierwszego naprawia drugi pochlebstwem przyjemnym. Jednozwierciadło brzydką ci kresę pokazuje — to dołek wdzięków, odpowiada ci drugie. Wy, młodedzieci tylko ostatniemu wierzycie, cokolwiek bypierwsze przedstawiało — a skaczecie od jednego do drugiego, aż zwierciadła rolę przemienią.Czegoś się tak we mnie wpatrzyła?

LUDWIKA

Właśnie w tej chwili, łaskawa pani, żal mibyło twego błyszczącego, kosztownego rubinu,który zapewne nie wie, że jego właścicielka takmocno przeciw próżności się oświadcza.

LADY

rumieniąc się

Żadnych uwag, zuchwała! Gdyby nie obietnice piękności twojej, cóżby cię na świecie miałozatrzymywać od przyjęcia służby, gdzie się manier światowych nauczysz i pozbędziesz sięmieszczańskich przesądów.

LUDWIKA

I mojej mieszczańskiej niewinności, Milady.

LADY

Zarzut nierozsądny! Największy rozpustniknie odważy się coś hańbiącego nam przypisywać,jeżeli same z zachętą nie wystąpimy. Pokaż się,kim jesteś. Nadaj sobie godność i przystojność,a ja zaręczam, że twoja miłość uniknie wszelkiejpokusy.

LUDWIKA

Daruj mi łaskawa pani, że śmiem o tym wątpić. Pałace kobiet niektórych są miejscem ulubionym najzuchwalszej rozpusty. Któż córce biednego muzykanta zawierzy moc duszy, uniknienia choroby wśród zarazy powszechnej? Ktoprzypuści, że Lady Milford swojemu sumieniuwiecznego trzyma robaka? Że złoto wydaje nato tylko, żeby się każdej chwili rumienić. Darujmojej otwartości, łaskawa pani! ale spieszącej nauciechy, mój widok nie rozweseli ciebie. Powracającej nieznośnym będzie. O lepiej, lepiej, żebynas strefy nieba rozdzielały, żeby morza płynęłypomiędzy nami. Zważ tylko na przyszłość, Milady! Gdy przyjdzie godzina rozwagi, gdy chwilewycieńczenia uderzą i węże żalu napadną piersitwoje, z jakąż męczarnią czytać będziesz na twarzy twojej służebnej tę spokojność wesołą, którąniewinność nagradzać zwykła serce nieskażone.Cofając się. Jeszcze raz, łaskawa pani, proszę oprzebaczenie!

LADY

w mocnym poruszeniu

Nieznośnie, że mi to mówi — nieznośniej, że prawdę mówi. Zbliża się do Ludwiki i okow oko jej patrząc. Dziewczyno! Ty mnie nie oszukasz! W tych zasadach kryje się interes osobisty — on ci służbę moją nienawistną czyni, ontwoją mowę zapalił — ja go odkryję.

LUDWIKA

Choćbyś go odkryła, Milady! Choćbyś pogardliwie trącając nogą obudziła obrażonego robaka, któremu stwórca dał żądło przeciwko zniewagom — ja się twojej zemsty nie lękam, Milady!Biedna grzesznica na katowskim krześle torturśmieje się ze świata zniszczenia. Moja nędzatak wysoko doszła, że ją mowa moja śmiała iotwarta powiększyć nie zdoła. Chcesz mnie, pani,z prochu mojego pochodzenia wydobyć? — zapytam cię naprzód, co ci dało powód brać mnie zaograniczoną istotę, która się wstydzi swego urodzenia? Co cię uprawnia do narzucania się zastwórcę szczęścia mojego, nie wiedząc, czy jazechcę to szczęście z twoich rąk przyjąć? Prawo moje do uciech tego świata rozdarłam: szczęściu jego skwapliwość przebaczyłam — dlaczegóżmi stratę moją przypominasz? Gdy Bóstwo nawet przed okiem stworzenia zakrywa promienieswoje, żeby jego najwyższy archanioł własnejsię ciemności nie przeląkł — dlaczego ludzie tylko tak są okrutnie litościwi? Skąd pochodzi, Milady, że twoje wsławione szczęście żebrze w nędzy zazdrości i podziwienia? — Czy ci rozpaczpotrzebna do zaspokojenia kaprysów szczęśliwości? O, daj mi raczej ślepotę, jedyne dobro, które mnie z barbarzyńskim losem pogodzić może.Drobny owadzik raduje się życiem, w jednej wody kropelce — rzewny i szczęśliwy, dopóki muo wielkim morzu nie opowiedzą, gdzie okrętawieją żaglami, igrają wieloryby. Ale ty mnieszczęśliwą chcesz widzieć? Po chwili przystępującdo Milford. Jesteś ty szczęśliwą, Milady? Ladyoddala się od niej co prędzej — Ludwika idzie za niąi na jej łono ręką wskazując. Powiedz, czy to serce nosi śmiejącą się postać twojego stanu? — Igdybyśmy dzisiaj łono za łono, los za los zamieniać mieli — gdybym ja w dziecinnej niewinności, ufna twojemu sumieniu, jak matkę pytała —czyżbyś mi radziła, Milady, zamianę uskutecznić.

LADY

żywo poruszona na sofę się rzuca

Rzecz nie do pojęcia! Nie, dziewczyno! Tęwielkość duszy na świat nie przyniosłaś — dlatwego ojca jest ona za młodą — nie kłam, jaw twojej mowie słyszę innego nauczyciela.

LUDWIKA

Dziwi mnie, Milady, że tej chwili dopiero onauczycielu wspominasz, a jednak przedtemuczyć mnie chciałaś.

LADY

wstając prędko

To nie do wytrzymania — a więc gdy ci sięwymknąć niepodobna — wyznam, że go znam,że wiem o wszystkim, że wiem więcej, niżelibym wiedzieć chciała. Zatrzymuje się — potemz żywością, która w końcu do wściekłości przechodzi.Ale waż się tylko, nieszczęśliwa, waż się gokochać albo być kochaną. Co mówię? Chciej tylko myśleć o nim albo być jedną z myśli jego —ja mam potęgę, nieszczęśliwa! — straszną potęgę — jak Bóg żywy na niebie! — zgubionąbędziesz.

LUDWIKA

Zgubioną będę bez ratunku, Milady, jeżeligo zmusisz, żeby cię kochał.

LADY

Rozumiem cię — on mnie kochać nie będzie,ja tę wstydliwą namiętność zwyciężę, powściągnę serce moje, ale i twoje rozbiję. Skały iprzepaście pomiędzy was rzucę, jak furia chodzić będę przez środek nieba waszego; moje imięprzestraszy wasze pocałunki jak widmo zbrodniarza i twoja kwitnąca postać w jego objęciu zwiędnie jak mumia i zniknie na zawsze.Ja z nim szczęśliwą nigdy być nie mogę — ale ity nie będziesz. Wiedz, nędznico, że szczęścieniszczyć jest także szczęśliwością.

LUDWIKA

Szczęśliwość, Milady, której sama byłaśofiarą. Nie bluźń sercu twojemu, nie jesteś zdolną pogróżki twoje uskutecznić, nie jesteś zdolnądręczyć stworzenie, którego cała wina, że jednakie z tobą miało uczucie — a to właśnie uczucie,Milady, każe mi kochać ciebie.

LADY

obejmując ją

Gdzie jestem, gdzie byłam? — Com mówiła,komu ja zwierzałam się? — O Ludwiko! — Wielka, szlachetna, niebiańska duszo! Przebacz szalonej. Ja włosa twego nie dotknę, dziecię moje!Żądaj, rozkazuj — na rękach cię nosić będę —twoją przyjaciółką, twoją siostrą zostanę. Jesteśubogą — patrzaj zdejmując brylanty ja sprzedamte brylanty, posprzedaję moje suknie, powozy ikonie i wszystko ci oddam — tylko jego się wyrzecz.

LUDWIKA

na stronie

Czy się z rozpaczy mojej naigrawa — czyistotnie w okrutnym czynie nie miała żadnegoudziału? Ha! — więc ja mogę jeszcze rolę bohaterki odegrać i niemożność moją za zasługę podać.Stoi czas niejaki w zamyśleniu — potem zbliża się doLady i bierze jej rękę. Weź go, Milady — dobrowolnie ustępuję ci człowieka, którego od sercaskrwawionego żelazem piekła oderwali. — Tysama może nie wiesz, Milady — żeś niebo dwóchkochanków rozdarła, rozdarła dwa serca, któreBóg złączył: żeś zdeptała stworzenie jak ty Bogu miłe, jak ty do szczęścia zrodzone, stworzenie co jak ty Stwórcę uwielbiało — a od dziś gonigdy uwielbiać nie będzie. Lady! Ostatni kurczrozdeptanego robaka jak krzyk donośny idzie doucha przedwiecznego. Zimno on patrzeć nie może na zabójstwo dusz w jego opiece będących.Teraz on do ciebie należy --- weź go Milady! —bierz w jego objęcia, prowadź go do ołtarza —tylko nie zapominaj, że w ślubnym pocałunku widmo samobójczyni wpadnie ci przed oczy! Bógjest miłosierny — ja innego ratunku znaleźć sobie nie mogę.

Wychodzi.

SCENA VIII

Lady poruszona, stoi w nieprzytomności umysłu —wzrok osłupiały utkwiła we drzwi, przez które Ludwika wybiegła — po niejakim czasie jakby obudzona.

Jak to było? — com ja czuła? — co ta nieszczęśliwa wyrzekła? Jeszcze, o nieba! jeszczerozdzierają ucho te straszne potępiające mnie słowa: Weź go. Co nieszczęśliwa? Podarunekostatniego oddechu twojego? Boże mój, Boże! Także ja nisko upadłam — także mnie gwałtownieze wszystkich tronów mojej dumy strącili, że czekam zgłodniała na to, co mi wspaniałość żebraczki wyrzuci z ostatniej walki życia i śmierci.Weź go i te słowa wymawia takim głosem, patrzy takimi oczami! — Emilio! Na to żeś wybiegła za granice płci twojej? — walczyła o piękneimię dziewicy brytańskiej, ażeby bogaty gmachtwojego honoru zapadł się przed wyższą cnotąwypieszczonej mieszczanki? Nie — o nie, biedaczko dumna! — Emilia Milford da się zawstydzić, ale nigdy zhańbić. I ja mam siłę zrzeczenia się go na zawsze. Upokorz się, miękka, cierpiąca niewiasto — uciekajcie ode mnie słodkie,złote obrazy miłości! Niechaj wspaniałomyślność będzie jedyną przewodniczką moją. Ta kochająca się para musi zginąć, albo Milford zrzecsię prawa swego i zgasnąć w sercu książęcia.Po chwili z żywością. Stało się — usuwam straszną przeszkodę, rozrywam związki pomiędzymną i księciem, wyrwę z łona mojego tę miłośćwściekłą. W twoje objęcia rzucę się, o cnoto!Przyjm twoją żałującą córkę Emilię. Jakże mibłogo, jakże się lekką, jak podniesioną się czuję!Ze szczytu mojej potęgi zejdę dzisiaj wielka jaksłońce zapadające — moje państwo razem z miłością przepadnie — i tylko z sercem moim pójdęna to dumne wygnanie, Idzie do sekretarza. Zaraz się stać musi — bez zwłoki, nim wdzięki lubego młodzieńca krwawą walkę serca na nowosprowadzą.

Siada i pisze.

SCENA IX

Lady, Lokaj i Zofia, później Marszałek Kalbi Służba.

LOKAJ

Marszałek dworu pan Kalb z poleceniem odksięcia przysłany, czeka w przedpokoju.

LADY

pisząc

Gubić się będą w domysłach wertepowe lalki książęcia. W istocie, wypadek dosyć dziwny,żeby te prześwietne mózgownice gwoździamipozabijać. Skręcą się granice dworskiej etykiety.Cały kraj się wzburzy.

LOKAJ i ZOFIA

Marszałek dworu, Milady!

LADY

obracając się

Kto? co? — Tym lepiej! Ten rodzaj stworzeńdo posyłek tylko zdatny na świecie. Niech wejdzie!

Lokaj odchodzi.

ZOFIA

przystępując z troskliwością

Gdybym się nie lękała Milady, że weźmieszza zuchwalstwo — Panna Miller wybiegła z saliw nieprzytomności zupełnej — ty pani, masztwarz rozognioną, mówisz sama z sobą. Ladyzawsze pisze. Lękam się — cóż się tu stać mogło?

Marszałek i uchodzi, kilka ukłonów robi do plecówMilady — niepostrzeżony zbliża się, staje za krzesłem,stara się uchwycić połę jej sukni, którą całuje — i mówibojaźliwie szeptając:

Serenissimus. —

LADY

przezierając list i posypując go piaskiem

Zwali na mnie ciężar czarnej niewdzięczności — byłam opuszczoną. — On dźwignął mnie z nędzy. Z nędzy? — Okropna zamiana! — Zedrzyjtwój rachunek, zwodzicielu! Wieczny mój wstydz lichwą ci zapłaci.

KALB

na próżno do Lady ze wszystkich stron się zbliżając

Milady zdaje się trochę roztargnioną. Muszę się jednakże ośmielić. — Bardzo głośno. Serenissimus przysyła mnie do Milady, zapytując, czytego wieczora bal, czy niemiecki ma być teatr?

LADY

powstając ze śmiechem

Jedno z dwojga, mój aniołku! — Tym czasem raczysz księcia na deser zanieść ten bilecikDo Zofii. Ty, Zofio, rozkażesz, żeby zaprzężonoi zwołasz do tej sali całą moją służbę.

ZOFIA

oddalając się w poruszeniu żywym

O nieba! — co ja przeczuwam? — co to będzie, Boże!

KALB

Łaskawa pani jest trochę échauffée.

LADY

Tym mniej będzie udania. — Hura, paniemarszałku nadworny! — miejsce jest do zajęcia.Wyborna pora dla swatów. Marszałek wątpliwymwzrokiem list przeglądając. Czytaj go, czytaj —ja chcę, żeby treść znano, nie tylko we czteryoczy.

KALB

czyta; tymczasem w głębi sceny zbiera się służba Milady

Najłaskawszy panie!

Ugoda, którą tak lekkomyślnie zerwałeś, dłużej mnie obowiązywać nie może. Szczęście twojego kraju było warunkiem mojej miłości. Trzylata trwało oszukanie. Zawiązka spada mi z oczu i nienawidzić muszę te łaski, po którychłzy twoich poddanych kroplami spadają. Darujmiłość, której ja podzielać nie mogę, płaczącemukrajowi twemu — i od angielskiej księżniczkiucz się litości nad niemieckim ludem twoim. Zagodzinę przejadę granicę.

Joanna Norfolk.

WSZYSCY SŁUŻĄCY

Granice?

KALB

przestraszony kładzie list na stole

Niechaj mnie niebo strzeże, moja droga i łaskawa pani! — Poseł musiałby tak mało dbać ogłowę, jak ta, co ten list pisała.

LADY

W tym twoja rzecz, mój złoty chłopczyku!Wiem, niestety! że ty i tobie podobni, dusząsię przy powtarzaniu tego, co drudzy zdziałali —ale moja rada była, by zawinąć list w pasztet zwierzyny — Serenissimus znajdzie go na półmisku.

KALB

Ciel taka zuchwałość — rozważ tylko, Milady, pomyśl, w jak wielką wpadniesz niełaskę.

LADY

do służby

Przerażeni jesteście, dobrzy ludzie moi,czekacie, jak się rozwiąże cała zagadka. Zbliżcie się do mnie, moi kochani! — Służyliście miszczerze i poczciwie, więcej patrząc na oczymoje, jak na mój worek. Posłuszeństwo byłowaszą namiętnością, moja łaska waszą dumą.Smutny to los, że pamiątka wierności waszej jestrazem wspomnieniem poniżenia mego — że mojednie najczarniejsze dla was najszczęśliwszymibyły! Ze łzami. Uwalniam was, dzieci moje! Niema już Lady Milford, a Joanna Norfolk za uboga, ażeby mogła długi płacić. Mój skarbnik niechcałą szkatułkę pomiędzy was rozda. Pałac tenzostanie księciu — najuboższy z was odejdziestąd bogatszym od swojej pani. Wszyscy ze szczerym uczuciem całują jej ręce. Rozumiem was, moidobrzy ludzie! — Bądźcie mi zdrowi, bądźcie mizdrowi na zawsze. Już słyszę powóz zajeżdżający. Chce wychodzić, marszałek zastępuje jej drogę.Biedny człowieku! Czy jeszcze tu jesteś?

KALB

który cały czas z podziwieniem najwyższej ograniczoności na list Lady spoziera

I list ten mam oddać do własnych wspaniałych rąk najjaśniejszego pana?

LADY

Biedny człowieku! Do własnych wspaniałych rąk i dodasz jeszcze własnym wspaniałymuszom, że ja nie mogąc pieszo do Loretty wędrować, zarabiać będę codzienną pracą na życie, żeby się oczyścić z tego wstydu, żem nad nim panowała.

Odchodzi, wszyscy za nią w poruszeniu.

AKT V

Zmrok. — Pokój Millera.

SCENA I

W ciemnym kącie pokoju Ludwika niema, nieruchoma, głowę swoją na ramieniu oparła. Po niejakiejchwili wchodzi Miller z latarnią — szuka po całym pokoju, nie postrzegając córki — na koniec stawia latarnięi zdejmuje kapelusz.

MILLER

I tu jej nie ma! I tam nie znalazłem. Przebiegłem wszystkie ulice — byłem u znajomych,w każdej się bramie pytałem — i nikt mojegodziecka nie widział. Po chwili. Cierpliwości, biedny, nieszczęśliwy człowieku! Poczekaj do ranka, a może twoja jedynaczka na brzeg wypłynie.Boże, Boże! Serce moje bałwochwalczo do dziecka się przywiązało — ale ty karzesz surowo. Niebędę narzekać, nie będę szemrać, ojcze niebieski! Ale ty karzesz surowo.

Pełen troski rzuca sięna krzesło.

LUDWIKA

nie ruszając się z miejsca

Masz słuszność, biedny starcze, że się zawczasu do straty gotujesz.

MILLER

ze skokiem powstając

Jesteś tu, moje dziecię? Tu jesteś? — ale dlaczegóż samotnie i bez światła?

LUDWIKA

Samotną nie jestem — gdy wokoło ciemność mnie otoczy, najprzyjemniejsze wtenczasmiewam odwiedziny.

MILLER

Bóg niechaj cię strzeże! — robak tylko sumienia za sowami pełza. Grzesznicy i złe duchyświatła się lękają.

LUDWIKA

I wieczność, która wtenczas, ojcze, bez pośrednika z duszą rozmawia.

MILLER

Dziecię, dziecię! — jaka to jest mowa?

LUDWIKA

wstaje i zbliża się ku ojcu

Ty wiesz, ojcze! Ja w strasznej walce zwyciężyłam. Bóg dał siłę — i walka skończona.Ojcze! Płeć naszą zwykli wiotką i słabą nazywać — nie wierz im. Przed pająkiem, prawda,dreszcz wstrząsa nam ciało — ale czarnego potworazgnilizny ze śmiechem ściskamy w objęciach naszych! — To dla wiadomości, bo dziś ojcze wesołąjest twoja Ludwika.

MILLER

Słuchaj córko — ja bym wolał — mnie bymilej było — gdybyś ty jęczała.

LUDWIKA

Jak ja oszukam, jak ja podejdę tyrana. Miłość jest śmielsza, chytrzejsza od złości — nie wiedział o tym ten człowiek ze smutną gwiazdą napiersiach — domyślni oni, dopóki z głową do czynienia, ale skoro się z sercem zadadzą, tracą rozumzłoczyńcy. Przysięgą chciał kłamstwo swoje zabezpieczyć. — Przysięga, ojcze, wiąże żyjących,ale przy śmierci żelazny nawet łańcuch Sakramentu musi się rozpryskać. Ferdynand poznaLudwikę swoją. Mój ojcze, chcesz być tak dobrym i ten list doręczyć?

MILLER

Do kogo, córko moja?

LUDWIKA

Dziwne pytanie! Nieskończoność i serce moje nie mają dosyć miejsca na jedną tylko myśl onim — do kogóż bym innego pisać miała?

MILLER

z niespokojnością

Słuchaj, Ludwiko — ja list ten otworzę.

LUDWIKA

Jak zechcesz, ojcze! — ale go nie zrozumiesz, głoski tam leżą jak trupy i tylko żyją dlaoczu miłości.

MILLER

czyta

Oszukany jesteś, Ferdynandzie! Zbrodniabezprzykładna rozdarła związek serc naszych,ale przysięga straszna kazała zamilknąć ustommoim i ojciec twój szpiegów wszędzie rozstawił:ale jeżeli masz odwagę, mój kochanku — ja znamtrzecie miejsce, gdzie przysięga nie obowiązuje inikt nie podsłucha.

Miller zatrzymuje się i spoziera na trwarz Ludwiki.

LUDWIKA

Dlaczego na mnie spozierasz — doczytajwszystkiego, mój ojcze!

MILLER

czytając dalej

— Ale odwagę mieć musisz, żeby kroczyć pociemnej drodze, gdzie ci tylko Bóg i twoja Ludwika przyświecać będą. Przyjdź samą tylkomiłością przejęty, wszystkie nadzieje, wszystkieżądze burzliwe zostaw za sobą — serce tylkoprzynieś. Jeżeli chcesz — za uderzeniem dwunastej godziny czekam cię na wieży karmelitańskiego kościoła — ale jeśli bojaźń cię przejmie —wymaż słowo „mocny” płci twojej nadane — bocię słaba dziewczyna zawstydzi. Miller kładzielist, spoziera bolesnym i osłupiałym wzrokiem przedsiebie, a potem cichym dodaje głosem. — Gdzie totrzecie miejsce, córko?...

LUDWIKA

Nie znasz go? Istotnie nie znasz, mój ojcze! Dziwna rzecz — ręką go można namacać —Ferdynand znajdzie.

MILLER

Hum! — mów wyraźniej.

LUDWIKA

Nie znam na to pięknego słowa — ale nie straszsię, ojcze, gdy ci okropne wymienię. To trzeciemiejsce — o, czemu miłość nazwy nie znalazła —ona by piękniejsze wyszukała imię — To trzeciemiejsce, mój dobry ojcze! — pozwól mi wymówić — to trzecie miejsce — jest grób.

MILLER

upadając na krzesło

O mój Boże!

LUDWIKA

bierząc do niego

Och! Nie, mój ojcze! To przestrach tylkow słowie się gnieżdżący — odrzuć to słowo —a oczom twoim on się okaże, jak łoże ślubne,gdzie ranek swój złoty dywan rozściela — a wiosna sieje różnofarbne kwiaty. Grzesznik tylko jęczący w kościotrupie śmierć odmalował. Śmierćjest pięknym, pełnym wdzięków, kwitnącymchłopczykiem, do bożka miłości podobnym — nietyle tylko zdradliwym. Cichy, usłużny geniusz,on duszy zmordowanego pielgrzyma podaje ramie uprzejme, przez grobowiec czasu przeprowadza. — Wiecznej szczęśliwości otwiera pałacczarowny — zaprasza tam przyjaźnie i znikapotem.

MILLER

Co ty myślisz, córko! Zabójczą rękę chceszpodnieść na siebie.

LUDWIKA

Nie tak mów, mój ojcze! Ja chcę towarzystwo porzucić, gdzie mi niedobrze — przeskoczyć do kraju, za którym tęsknię — i jestże togrzechem?

MILLER

Samobójstwo jest najstraszniejszym grzechem, moje dziecię! Jedynym grzechem, którego żałować nie można — bo zbrodnia i śmierćrazem zapadają.

LUDWIKA

Okropnie! — ale tak się nie stanie — jawskoczę do wody, mój ojcze — i na dnie przedśmiercią będę Boga wszechmocnego błagać o miłosierdzie.

MILLER

Złodziejstwa więc będziesz żałować, skorotwoją kradzież w bezpiecznym miejscu ukryjesz.Córko, córko! Nie naigrawaj się z Boga wtenczas,gdy jego pomoc najwięcej ci potrzebna — zapomniałaś modłów i miłosierny rękę swoją odciągnął od ciebie.

LUDWIKA

Jestże miłość zbrodnią, mój ojcze?

MILLER

Boga miłując — aż do występku kochaćnie będziesz. Głęboko, moja jedyna, pochyliłaś głowę ojca — głęboko i może aż do grobupochyliłaś. Ale nie chcę na twoje serce większego zwalać ciężaru. Córko, mówiłem do siebie, przed niedawną chwilą — myślałem, że samjestem — ty słyszałaś i czemuż bym miał dłużejukrywać? Byłaś moim bożyszczem — słuchajLudwiko! Jeżeli masz jeszcze miejsce na uczucia dla ojca twego — ty mi jesteś wszystkim —nie twojej więc własności się zrzekasz z sobą —i ja wszystko utracę. Patrzaj, włos mój siwiećzaczyna; czas nadchodzi, gdzie ojciec odbierawypłatę kapitałów, w sercu dziecięcia złożonych.Chceszże mnie oszukać, Ludwiko, i z całym majątkiem moim opuszczać ojca starego?

LUDWIKA

całując jego ręce

Nie — ojcze! Ja z tego świata jak wielkatwoja dłużniczka odchodzę — i w wiecznościwszystko z lichwą ci wypłacę.

MILLER

Strzeż się, strzeż się, dziecię moje! Żebyśsię w rachubie nie pomyliła. Uroczyście Pomyśl:czy my się tam znajdziemy? Patrz — jak zbladłaś. Moja Ludwiko! rzecz prosta, ja cię natamtym świecie nie dogonię, bo ty wcześniej odchodzisz.

Ludwika upada w ojca objęcie — on jąprzyciska do piersi i mówi potem smutnym głosem.

O, córko, córko nieszczęśliwa, córko, możejuż na zawsze stracona — pamiętaj na słowaojcowskie. Ja cię upilnować nie mogę — nóż ciodbiorę, ty się igłą zabijesz — ustrzegę cię odtrucizny, ty się zadusisz sznurkiem korali —przestrzec cię tylko, napomnieć jeszcze mogę.Ludwiko, Ludwiko! Chceszże przyjść do tego,że twój niewierny obraz zwodniczy na strasznymmoście między czasem i wiecznością ucieknie odciebie? Będzieszże mieć odwagę z kłamstwemprzychodzić do tronu przedwiecznego i winnymioczyma szukając lalki twojej śmiertelnej, wołaćdo Boga: przez ciebie, Stwórco, tutaj zachodzę?A gdy jeszcze ten znikomy bożek marzenia twojego, robak jak ty, u nóg sędziego kłamstwo zadabezbożnej pewności twojej — gdy twoje nadziejezwiedzione odeśle do wiecznego miłosierdzia,którego dla siebie zaledwie wyżebrać zdolny —co poczniesz wtenczas — co poczniesz, nieszczęśliwa?

Obejmuje ją silniej — patrzy przenikliwie ibezprzytomny na jej lica, potem opuszcza ją gwałtownie.

Już nic więcej nie wiem. — Z wzniesionąręką. Nie odpowiadam ci za tę duszę, sędzionajwyższy! Rób, co chcesz, córko, nieś ofiaręsmukłemu młodzieńcowi twemu, na radość piekła, na strapienie aniołów twoich. Ruszaj — zabierz wszystkie grzechy twoje, przyłóż ten ostatni, najstraszniejszy — a gdy jeszcze ciężar będzie za mały, dołącz do wagi przekleństwo moje.Oto jest nóż — przebij serce twoje, łkając od płaczu i serce ojca twego.

LUDWIKA

spiesząc do niego

Wstrzymaj się, wstrzymaj, mój ojcze! Czułość okrutniej jeszcze zmusza, jak wściekłość tyrana. — Co ja pocznę? — Co ja mogę? — Co jamam uczynić?

MILLER

Jeżeli pocałunki majora więcej cię palą, jakłzy ojca twojego — umieraj.

LUDWIKA

po chwili męczącej walki z sobą

Ojcze! oto masz rękę! ja — Boże, Boże!Co ja robię? Co ja myślę? Ojcze! Przysięgam —biada mi, biada! Występna, gdziekolwiek się zwrócę! Ale niech tak będzie. Ferdynandzie, Bóg patrzy na nas! — Oto niszczę ostatnią o nim pamiątkę.

Drze list.

MILLER

uradowany ściska ją serdecznie

Teraz jesteś córką moją! Patrz mi w oczy —pozbywasz się kochanka, za to ojca szczęśliwymczynisz. Śmiejąc się i płacząc. Dziecię, dziecię,ani jednego dnia w moim życiu ja ciebie godnynie byłem — Bóg wie jakim sposobem, mnie, złemu człowiekowi, dostał się anioł taki! Moja Ludwiko, moje niebiosa! Mało ja znam, co to kochanie; ale pojmuję męczarnie tego, kto kochaćjuż przestał.

LUDWIKA

Tylko precz z tego miasta, z tej okolicy,mój ojcze, gdzie moje towarzyszki naigrawać sięze mnie mogą, gdzie moje dobre imię stracone nazawsze. Och! Precz, precz od miejsca, gdzieprzeszłej szczęśliwości pamiątki silnie do mnieprzemawiać będą. Och! Prędzej, jeżeli to podobna.

MILLER

Gdzie tylko zechcesz, córko moja! Chlebpański wszędzie rośnie i wszędzie znajdą sięuszy, żeby moją skrzypkę uczcić. O! Choćbymwszystko utracił — ja twój smutek do lutni zawołam; zaśpiewam piosenkę o córce, która własne serce rozdarła, by ojca uszanować — i z piosenką ode drzwi do drzwi żebrać będziemy —a z rąk ludzi rozrzewnionych lepiej nam jałmużna smakować będzie.

SCENA II

Ferdynand, Poprzedzający.

LUDWIKA

postrzegłszy go, rzuca się z przestrachem na szyjęojca

Boże! On tu — zgubiona jestem!

MILLER

Kto? — gdzie?

LUDWIKA

z odwróconą twarzą wskazując ręką majora

On sam! — patrz za siebie, ojcze! — przyszedł mnie zamordować!

MILLER

postrzegając majora cofa się

Co? — wy tu, baronie?

FERDYNAND

zbliia się powoli, staje naprzeciw Ludwiki i przenikliwy wzrok w nią zatapia

Sumienie przerażone! Dziękuję! Twoje wyznanie jest straszne, ale prędkie i pewne oszczędza mi męczarnie. — Dobry wieczór ci, Millerze!

MILLER

Na imię Boga, czego żądasz, baronie? Cocię tu sprowadza? Co znaczy ten napad?

FERDYNAND

Był czas, pamiętam, gdy dzień na sekundyrozdrabniano; gdzie tęsknota za mną czepiałasię wag leniwego zegara i czyhała na uderzeniepulsu, gdy ja się miałem ukazać. Jakimże sposobem dzisiaj was przerażam?

MILLER

Odejdź, odejdź, baronie! — jeżeli iskraludzkości w twoim sercu została, jeżeli zamordować nie chcesz tej, którą kochać udawałeś —uciekaj, jednej chwili nie przebywaj tutaj. Szczęście znikło z chaty mojej, od pory, jakeś w niejnogę postawił. Zawołałeś nędzę pod tę strzechę, gdzie tylko radość gościła. Jeszczeż ci nie dosyć? Czy chcesz rozdzierać ranę, którą twojaznajomość memu jedynemu dziecku zadała!

FERDYNAND

Szczególny człowieku! Właśnie przychodzęcoś pocieszającego córce twojej powiedzieć.

MILLER

Zapewne nowe nadzieje do nowej rozpaczy.Idź, posłanniku nieszczęścia — rysy twoje towarzdradzają.

FERDYNAND

Przyszło na koniec spełnienie moich nadziei!Lady Milford, najstraszniejsza przeszkoda naszej miłości, tej chwili kraj opuściła. Ojciec wybór mój przyjmuje. Los więc przestał nas ścigać i gwiazdy szczęśliwe nad nami wschodzą.Przyszedłem słowa dotrzymać i moją narzeczonązaprowadzić do ołtarza.

MILLER

Słyszysz go córko? Słyszysz, jak się naigrawa z twoich nadziei zwiedzionych. W istocie, baronie! Pięknie przystało zwodzicielowiostrzyć swój dowcip na własnym występku.

FERDYNAND

Myślisz, że żartuję? Na mój honor, nie. Comówię, jest tak prawdziwym, jak prawdziwa miłość mojej Ludwiki, i święcie dotrzymam — jakona przysiąg swoich dotrzymała. Nie znam większego zaklęcia — wątpiszże jeszcze? Dziwnarzecz! — Kłamstwo w tym domu musi być kursującą monetą, kiedy prawda tak mało wiaryznajduje. Nie wierzycie słowom moim, wierzciewięc świadectwu na piśmie.

Ciska na Ludwikę listjej do Kalba.

LUDWIKA

rozwija papier i pada na krzesło z twarzą pobladłą

MILLER

nie postrzegając Ludwiki do majora

Co to znaczy, baronie? — ja cię nie rozumiem.

FERDYNAND

prowadząc go do Ludwiki

Ale ona dobrze mnie zrozumiała.

MILLER

rzucając się na nią

Boże! Córko moja!

FERDYNAND

Blada jak śmierć! — teraz dopiero podobami się córka twoja! Tak piękną jeszcze nie byłata pobożna, poczciwa córka twoja — z tą trupiątwarzą. Tchnienie sądu ostatecznego, co zedrzepowłokę z każdego kłamstwa, zdmuchnęło z jejtwarzy farbę, którą by kuglarka aniołów nawetświatła oszukać mogła. To jej twarz najpiękniejsza — to jest twarz prawdziwa — pozwól,niech pocałuję.

Idzie do niej.

MILLER

wstrzymując

Precz, precz — nie tykaj ojcowskiego dziecka. Od twoich pieszczot ochronić jej nie mogłem,ale od zniewag zasłonię.

FERDYNAND

Czego chcesz tu głowo siwa! z tobą nic niemam do czynienia, nie mieszaj się do gry zupełnie straconej — albo możeś ty mędrszy, niżelimi się zdawało — możeś roztropność sześciudziesiąt lat twoich do romansu córki twojej wynająłi włos twój siwy rzemiosłem skalał hańbiącym.O! Jeśli tak nie jest — nieszczęśliwy, stary człowiecze, pochyl głowę i umieraj — jeszcze wsłodkim zaśniesz złudzeniu, że byłeś ojcem szczęśliwym. Chwila później — a strącisz jadowitąjaszczurkę do jej piekielnej ojczyzny, przeklinaćbędziesz dar i dawcę i z bluźnierstwem Bogazstąpisz do grobu. Do Ludwiki. Powiedz, nieszczęśliwa! Pisałaś list ten?

MILLER

napominając córkę

Na Boga, córko! Nie zapominaj, nie zapominaj.

LUDWIKA

O! Ten list, mój ojcze!

FERDYNAND

Szkoda, że nie we właściwe wpadł ręce?Pochwalony niech będzie przypadek; większe onzdziałał rzeczy niżeli rozum szperający — i więcej się na tym dniu przyda, niżeli dowcip uczonych. Co mówię — przypadek? O! Opatrzność,która czuwa nad wróblem padającym, czemuż byszatanowi nie miała zdjąć maski? — Odpowiedziczekam — pisałaś ten list?

MILLER

Stałości, córko moja! — jeszcze jedno taka wszystko zwyciężone.

FERDYNAND

Wybornie, wybornie! Ojciec oszukany —wszyscy oszukani. Patrzcie tylko na nią — otostoi zhańbiona, język jej nawet wypowiada posłuszeństwa do ostatniego kłamstwa. Przysiążna Boga, na strasznego i sprawiedliwego Boga —czy pisałaś ten list?

LUDWIKA

po długiej walce

Pisałam.

FERDYNAND

przerażony

Ludwiko! — nie — na byt duszy mojej, tykłamiesz. Na łożu tortur niewinność nawetprzyznaje się do występku, którego nigdy nie popełniła. Ja cię porywczo pytałem — nieprawdażLudwiko, wyznałaś bom cię pytał porywczo?

LUDWIKA

Wyznałam prawdę.

FERDYNAND

Nie, powiadam — nie! nie! — tyś go niepisała. To nie twoja ręka — a gdyby nawet takbyło, czyż trudniej rękę naśladować, jak sercazabijać? Mów prawdę, Ludwiko! — albo nie,nie! — nie mów jej; mogłabyś domysł potwierdzić i mnie zgubić na wieki. Kłamstwa, kłamstwa wyszukaj! — O, gdybyś znała jakie i anielską twarzą mogła wymówić — tylko uszy i oczyprzekonać, choćby serce oszukać. O, gdybyś mogła, Ludwiko! Niech prawda natenczas w tymjednym oddechu ze świata ucieka — niech dobrasprawa uporny kark swój do dworskiego schylaukłonu. — Pisałaś ten list?

LUDWIKA

Przez Boga, przez strasznego i sprawiedliwego Boga — pisałam.

FERDYNAND

po chwili z wyrazem najżywszej boleści

Kobieto! Kobieto! Z tą twarzą, w którejstoisz przede mną, gdybyś raje rozdawała, w krainie nawet potępienia nie znajdziesz nabywcy.Wiesz ty, czymeś mi była, Ludwiko? Niepodobieństwo — nie, ty nie wiesz, żeś mi wszystkimbyła. Wszystkim! Nędzne i ubogie słowo — awieczność zaledwie obejść go zdoła. W tymsłowie biegi światów kończą drogę swoją. Wszystkim! I tak zuchwale grać z tym wielkim słowem? — okropnie!

LUDWIKA

Masz moje wyznanie, panie Walterze. Potępiłam siebie — idź więc, opuść ten dom, gdzietyle nieszczęścia doznałeś.

FERDYNAND

Dobrze! Dobrze! — Już jestem spokojny.Mówią, że i kraj spokojny, po którym przeszłazaraza — taki ja spokojny! Po chwili. Jeszczejedna prośba, Ludwiko — ostatnia! Głowę mojąpali gorączka — trzeba mi ochłody. Przyrządźmi, jeżeli wola, szklankę limonady.

Ludwika odchodzi.

SCENA III

Ferdynand i Miller.

Obaj po dwóch stronach izby przechadzają się czasniejaki, nie mówiąc i słowa.

MILLER

zatrzymuje się i smutnie spogląda na majora

Kochany baronie! — jeżeli to smutku możeci umniejszyć, to wierz, że cię szczerze żałuję.

FERDYNAND

Zostaw to — Millerze! Znowu się przechadza. Millerze! Zaledwie pomnę, jak ja do domu twego wszedłem. Z jakiego to powodu?

MILLER

Jakto, panie majorze? Chciałeś brać lekcjena flecie — czy już nie pamiętasz?

FERDYNAND

Obaczyłem córkę twoją! Po chwili. Nie dotrzymałeś mi słowa, przyjacielu! Ułożyliśmy sięo spokój w moich samotnych godzinach — tyśmnie oszukał i przedał jaszczurkę. Nie przerażajsię, starcze! Wzruszony wiesza mu się na szyi. Tynic nie wiesz!

MILLER

ocierając łzy

Bóg świadkiem wszechmogący!

FERDYNAND

przechadzając się

Dziwnie, niepojęcie gra z nami przedwieczny! Na cienkich niedojrzanych niciach straszneciężary zawiesza. — Gdyby człowiek wiedział,że z tym jabłkiem truciznę pożywa. — Hum! Gdyby wiedział? W żywym poruszeniu bierze za rękę Millera. Człowieku! Ja ci za drogo flet twój zapłaciłem — a tyś nic nie zyskał — a może wszystkoutracił. Odchodząc od niego. Nieszczęśliwe graniena flecie, bogdaj by mi nigdy do głowy nieprzyszło.

MILLER

starając się ukryć swoje wzruszenie

Limonada za długo bawi. Pójdę obaczyć, jeżeli mi za złe nie weźmiesz.

FERDYNAND

To nie spieszy, kochany Millerze! Do siebie.Ojcu przynajmniej nie spieszy. Głośno. Zostań:coś jeszcze miałem cię zapylać? — Ha! — CzyLudwika jest twoim jedynym dziecięciem? Niemasz innych?

MILLER

Nie mam innych, baronie! — i nie chcęmieć innych. Dziewczyna całe serce ojcowskiezabrała. — Co mogę mieć miłości, to jej dałemwszystko.

FERDYNAND

Ha! — obacz poczciwy Millerze, czy napój gotowy.

SCENA IV

Ferdynand sam.

Dziecko jedyne! Czujesz to, zabójco? Jedyne,słyszysz? Jedyne dziecko, zabójco! — i człek biedny na tym świecie nic nie posiada, tylko skrzypce i swoją jedynaczkę. Chcesz ją zabrać, ukraśćostatni grosz żebraka — połamać szczudła i podnogi rzucić kulawemu? I na toż serce moje pozwoli? A gdy przybieży i niespodzianie wszystkie swoje uciechy obaczy spadające z twarzydziecięcia, wejdzie — a ona leży — kwiat zwiędły, umarły! Zdeptana jedyna — ostatnia nadzieja. Ha! I staje przed nią, i cała natura oddech muwstrzymuje, i oko jego na próżno przebiega całąbezludną nieskończoność, Boga wzywa i Bogaznaleźć nie może. — I mój ojciec jedynego tylkoma syna — jedynego syna — ale nie jedyne bogactwo. Po chwili. Cóż on straci? Dziewczyna,dla której najświętsze uczucia miłości igraszkątylko były, czyż może ojca uszczęśliwić? Nie!Nie! I mnie się nagroda należy, że depczę jaszczurkę, nim się z żądłem porwie na ojca.

SCENA V

Miller i Ferdynand.

MILLER

Natychmiast podadzą ci, baronie! Ot tamsiedzi biedna dziewczyna i na śmierć się zapłacze. Z limonadą łzy ci swoje przyniesie!

FERDYNAND

Gdyby tylko łzy przyniosła! Ale ponieważo muzyce mówić zaczęliśmy, Millerze! Dobywając kieski. — Przypominam sobie, że ci dłużnyjestem!

MILLER

Co? Jak to? — daj pokój, baronie! Za kogomnie trzymasz? Pieniądz mój w dobrym ręku.Nie rób mi wstydu — mam ufność w Bogu, że sięnie ostatni raz widzimy.

FERDYNAND

Kto może wiedzieć? — Zabierz, Millerze —idzie o śmierć i życie.

MILLER

śmiejąc się

O! Jeżeli dla tego, baronie! to z tobą można ważyć bezpiecznie.

FERDYNAND

Ważyłbyś w istocie — czyżeś nie słyszał, żemłodzieńce umierają — że umierają młodzieńce idziewice, dzieci nadziei, zamki na lodzie zwiedzionych rodziców. Czego starość i robak nie dogryzie — obala piorun czasami. I twoja Ludwika śmiertelna.

MILLER

Mam ją od Boga!

FERDYNAND

Słuchaj — ja ci powiadam, że ona śmiertelna. Ta córka jest ci okiem w głowie; sercemsię i duszą do niej przywiązałeś. Bądź ostrożny,Millerze! Rozpaczający gracz tylko na jednąkartę stawia swoje wszystko. — Szalonym jestkupiec, który na jeden okręt cały majątek ładuje.Pamiętaj na moją przestrogę. Ale dlaczego niebierzesz twoich pieniędzy?

MILLER

Jak to, panie? — ta cała potężna kiesa? Comyślisz, baronie?

FERDYNAND

O moim długu. Rzuca worek na stół, tak żesztuki złota wylatują. Przecież go całe życie zatrzymać nie mogę.

MILLER

Co to jest? Na Boga, to nie srebra dźwięk.Zbliża się do stołu. Na wszystkich świętych, baronie! Co się tobie stało? Co robisz? Może roztargnienie. — Oto leży — albo chyba czary! Dalibóg, to gotowe, żółte i wcielone złoto. Nie, szatanie! W sidła mnie nie złowisz!

FERDYNAND

Czyś ze starej, czy z nowej pociągnął butelki?

MILLER

Grzmoty i pioruny — patrzajże, majorze!Złoto!

FERDYNAND

I cóż więcej?

MILLER

Do kata! — ja mówię w imię ChrystusaBoga — złoto!

FERDYNAND

I cóż w tym dziwnego.

MILLER

po chwili zbliżając się do majora

Łaskawy panie! Jeżeli mnie do niegodziwegoczynu chcesz użyć, wiedz, że jestem uczciwym,prawym człowiekiem — tak wiele złota, Bógwie, dobrem się nie zarabia.

FERDYNAND

Bądź spokojny, kochany Millerze — pieniądz ten zarobiłeś i Bóg niech zachowa, żebymsumienie twoje miał brać za zapłatę.

MILLER

skacząc w górę

Moje więc, z Boga wolą i pozwoleniem domnie należy, Idąc do drzwi i krzycząc. Żono, córko — chodźcie tu — Wiktoria. — Ale Boże dobry, jakże ja przyszedłem do tego bogactwa, jakja zasłużyłem, jak się wypłacę — he?

FERDYNAND

Nie lekcjami muzyki, Millerze! Pieniędzmitymi płacę ci — przerażony urywa płacę ci —po chwili z boleścią trzymiesięczny sen o córce twojej.

MILLER

porywając go za rękę

Łaskawy panie! — gdybyś ty biednym, nędznym był mieszczaninem — a moja dziewka kochać cię nie chciała — przebiłbym ją — ale patrząc na pieniądze ja mam teraz wszystko, a tobie nic nie zostaje i z tym cała moja radość znika. — Co?

FERDYNAND

Niech cię to nie obchodzi, przyjacielu — jaodjeżdżam do kraju, gdzie ta moneta nie kursuje.

MILLER

ciągle w pieniądze mając wzrok wlepiony

Niech więc będą moje — boli mnie tylko, żety, panie, odjeżdżasz. Poczekaj, jak ja to terazwystępować będę, jak pyski nadmę — nakładakapelusz i pompatycznie przechadza się. Na wielkimplacu naprzód na skrzypcach przegrywam, numer piąty drei-kenigu palę — a niech mnie diabeł porwie, jeżeli kiedy na trzygroszowym targowisku usiędę.

Chce odchodzić.

FERDYNAND

Zostań tu, milcz i schowaj pieniądze. Tenwieczór tylko nie odzywaj się — dla mojej przyjemności zaniechaj na zawsze godzin twojej muzyki.

MILLER

z większym jeszcze zapałem trzymając go za kamizelkę

Panie! A moja córka? — Pieniądze człowieka bogatym nie robią — nie — ja kartofle pożywałem albo dziką ptaszynę, aby być sytym, tensurdut zawsze dobry, byle słoneczko pana Bogaprzez łokcie nie wejrzało — dla mnie to terefere.Ale dziewczyna musi mieć wszystkiego pod dostatkiem; z oczu jej wyczytam — natychmiastdostarczę.

FERDYNAND

Cicho — o cicho!

MILLER

I po francusku z reguł uczyć się będzie imenueta tańcować i śpiewać — tak, że aż w dziennikach o niej napiszą. Na głowie musi mieć piękny czypeczek, jak pani konsyliarzowa i kidebari — czy jak je nazywają — słuchaj — o córcemuzykanta na cztery mile wokoło będzie co rozpowiadać.

FERDYNAND

porywając go za rękę i głosem przerażającym

Nic więcej — nic więcej. Na Boga, milcz,cicho. — Dzisiaj tylko bądź cicho. — To jedynezawdzięczenie, jakiego żądam od ciebie.

SCENA VI

Ludwika niosąc limonadę i Poprzedzający.

LUDWIKA

z wypłakanymi oczami i drżącym głosem podając natacy limonadę majorowi

Jeżeli niemocna — rozkażesz panie!

FERDYNAND

bierze szklankę, stawia na stole i obraca się do Millera

Prawie bym zapomniał — czy mogę cię Millerze, o jedną rzecz prosić — zrobisz mi maleńką usługę?

MILLER

Tysiąc, nie jedną! Co rozkażesz?

FERDYNAND

Będą mnie czekać przy stole — na nieszczęście w złym jestem humorze i niepodobna by mibyło między ludzi wchodzić. Pójdź do ojca megoi wytłumacz mnie.

LUDWIKA

przerażona

Ja pójść mogę.

MILLER

Do prezydenta?

FERDYNAND

Nie do niego samego — powiesz w przedpokoju lokajowi. Na znak oto jest mój zegarek. Znajdziesz mnie za powrotem — zaczekajtylko na odpowiedź.

LUDWIKA

z niespokojnością

Czy ja niemogłabym zastąpić.

FERDYNAND

do Millera

Czekaj! — jeszcze jedno. Tego wieczoralist zapieczętowany przyszedł do mego ojca. —Może ważne sprawy.

Dając mu list.

MILLER

Dobrze, dobrze, baronie!

LUDWIKA

czepiając się ojca

Ale mój ojcze! — ja bym mogła to wszystko uczynić.

MILLER

Ciemną noc mamy — a ty sama, moja córko!

Odchodzi.

FERDYNAND

Poświeć ojcu, Ludwiko! Ludwika ze światłem odprowadza Millera, Ferdynand zbliża się do stołu i do limonady wsypuję truciznę. Musi, musi!Nadziemska potęga straszliwe tak z góry wymawia; zemsta nieba podpisuje, jej dobry anioł opuszcza ją.

SCENA VII

Ferdynand i Ludwika.

Ludwika wolnym krokiem powraca, stawia światłona stole i siada na stronie przeciwnej od majora z twarzą w ziemię spuszczoną. Kiedy niekiedy nieśmiało iukradkiem spoziera na niego. Ferdynand wzrokiemobłąkanym patrzy w jeden punkt przed siebie.

Długie milczenie.

LUDWIKA

Czy chcesz mi towarzyszyć, panie Walterze, na fortepianie? Otwiera pantalon, Ferdynandnie daje żadnej odpowiedzi. Winieneś mi rewanżw szachy. Czy chcesz grać, panie Walterze?Żadnej odpowiedzi. Panie Walterze! Puliares,który mu wyhaftować obiecałam, już jest zaczęty. Może wola deseń zobaczyć? — Żadnej odpowiedzi O, jakże nędzną jestem!

FERDYNAND

To może być prawdą.

LUDWIKA

Nie moja w tym wina, że cię, panie Walterze, tak źle zabawiam.

FERDYNAND

ze śmiechem szyderczym

Zapewne, nie w tobie wina mojej lękliwejnieśmiałości.

LUDWIKA

Wiedziałam dobrze, że się razem znajdowaćnie możemy — i dlatego strach mnie przejął, gdyście ojca wysłali, panie Walterze! Zdaje mi się,że chwila ta dla nas obojga jest nieznośną. Jeżeli mi pozwolisz, zaproszę kilka towarzyszekmoich.

FERDYNAND

Bardzo dobrze — a ja kilku moich towarzyszy sprowadzę.

LUDWIKA

patrząc na niego z zdziwieniem

Panie Walterze!

FERDYNAND

Na honor! To jest najwyborniejszy pomysłczłowieka będącego w podobnym położeniu. Z tego tęsknego duetu zrobimy wieczór wesoły iw uciechach lubieżnych mścić się będziemy kaprysów miłości.

LUDWIKA

W dobrym humorze jesteś, panie Walterze.

FERDYNAND

W wybornym — mógłbym wszystkich chłopców za sobą pędzić po ulicy. Wsamej rzeczy,Ludwiko, twój przykład mnie nauczył — i odtądbędziesz moją przewodniczką. Głupi tylko gadao wiecznej miłości. Ciągła jednostajność nudzi —zmiana zaś jest perłą wszystkich przyjemności.Hej, Ludwiko! zgoda z tobą. Skakać będziemyod miłości do miłości — z błota w błoto się tarzać. Ja tu, ty tam — kiedyś straconą spokojność znajdziemy w domu uciechy. Może wtenczas po długiej na wyścig rozpuście, zdybiemy sięniespodzianie, dwa wywiędłe szkielety, i znowusię poznamy z familijnych rysów, wspólnychdzieciom tej matki. Hańba i przesyt może ułożąw nas tę harmonię, której najczulsza niegdyś miłość utrzymać nie mogła.

LUDWIKA

Młodzieńcze! Młodzieńcze, nieszczęśliwymjesteś, chceszże jeszcze na nieszczęście zasłużyć?

FERDYNAND

Nieszczęśliwy jestem, kto ci powiedział? —Kobieto! Zanadto jesteś występną, żebyś samaczuć mogła, jakże innych ludzi osądzisz uczucia?Nieszczęśliwy, powiadasz? — to słowo z grobuzdolne wściekłość moją zbudzić. Wiedziałaś, żebędę nieszczęśliwym! Śmierć i potępienie! Wiedziała, a zdradziła jednakże! Patrz, wężu! Tu była ostatnia nadzieja przebaczenia. Twoja mowagubi cię na wieki. Dotychczas zbrodnię twojejprzypisać mogłem prostocie; w pogardzie może byś zemsty unikła. Porywając napój. Lekkomyślną więc nie byłaś — ograniczoną nie byłaś —byłaś tylko szatanem. Pije. Limonada tak słaba,jak dusza twoja — spróbuj.

LUDWIKA

O, nieba! Nie darmo tej się sceny lękałam!

FERDYNAND

rozkazującym głosem

Spróbuj.

LUDWIKA

bierze niechętnie szklankę i pije

FERDYNAND

odwraca się pobladły. Skoro Ludwika napój do ustprzytknęła, oddala się w tylną część pokoju

LUDWIKA

Limonada jest dobra.

FERDYNAND

I dobrze skutkuje.

LUDWIKA

stawiając szklankę

O! gdybyś wiedział, Walterze, jak okropnie duszę moją obrażasz!

FERDYNAND

Co?

LUDWIKA

Przyjdzie czas, Walterze!

FERDYNAND

Na czas niedługo czekać będziemy.

LUDWIKA

Przyjdzie czas, gdy wieczór dzisiejszy ciężko na twoje serce upadnie.

FERDYNAND

szybko się przechadzając, odpina szarfę i szpadę

Dobranoc służbie pańskiej.

LUDWIKA

Mój Boże! Co ci jest?

FERDYNAND

Ciasno i gorąco — to mi ulży trochę.

LUDWIKA

Napij się — napij jeszcze, napój cię ochłodzi.

FERDYNAND

Ochłodzi niezawodnie. Lubieżnica ma dobre serce — ale wszystkie one jednakowe.

LUDWIKA

z całą mocą miłości zbliża się do niego

I toż twojej Ludwice, mój Ferdynandzie?

FERDYNAND

odpychając ją

Precz, precz te oczy czułe, mógłbym jeszcze upaść. Przyjdź, wężu, w strasznej swojejpostaci; skacz na mnie, gadzie! Wytężaj przede mną skrzypiące stawy, pnij łeb swój do góry —ukaż się przerażająco, jak cię przepaść widziała —ale anioła nie udawaj, anioła nie przybieraj jużpostaci — za późno — zdeptać cię muszę jak jaszczurkę albo zrozpaczać. Zlituj się nad sobą.

LUDWIKA

Och! Czemuż tak daleko zajść musiało?

FERDYNAND

z boku na nią spoglądając

To piękne dzieło niebieskiego rzeźbiarza —któż by uwierzył — któż by mógł uwierzyć? Biorącjej rękę i wznosząc do góry Nie chcę cię, Boże,Stwórco nasz, obwiniać. — Ale dlaczego truciznę kładziesz w tak piękne naczynie? Jak zbrodnia może przebywać w tej strefie nieba łagodnej? — O! Dziwne przeznaczenie!

LUDWIKA

To słyszeć — i milczeć!

FERDYNAND

A jej głos słodki i melodyjny — jakże tyleharmonii z porwanych strun dobywać można?Z okiem upojenia spoglądając na nią. Wszystkotak piękne, tak kształtne, tak bosko doskonałe!Wszędzie dzieło pasterskich godzin Boga widoczne. Zdaje się, jakby świat tylko powstał nato, żeby Stwórcę tym jego arcydziełem rozweselić! — W duszy się tylko Bóg pomylił! Czypodobna, aby ten wyrodek w naturze bezkarniesię ukazał? Opuszczając ją. Albo może widziałon spod dłuta swego wychodzące rysy anioła ipomyłce żeby zapobiec, szatańskie serce rzuciłdo jej łona?

LUDWIKA

O, zbrodnicza zarozumiałości! Zamiast wyznać porywczość twojego sądu, na niebo uderzasz.

FERDYNAND

z płaczem rzucając się jej na szyję

Jeszcze raz, Ludwiko! — jak na dniu pierwszym naszych pocałunków — gdyś nieśmiałoimię Ferdynanda wymawiała i na ognistych ustach twoich pierwszy raz wyraz ty zabrzmiał.Wtenczas ziarno nieskończonych, niewysłowionych uciech w pełnym się kłosie do nas uśmiechało. Wieczność jak dzień majowy świeciłaoczom naszym, złote stulata jak oblubieniceskacząc, migały we wzroku dusz naszych. O, jakże w tej chwili ja byłem szczęśliwy! Ludwiko!Ludwiko! Na coś to uczyniła?

LUDWIKA

Płacz, płacz Walterze! — boleść twoja będzie sprawiedliwszą niźli zagniewanie.

FERDYNAND

Mylisz się — to łzy nie moje, to nie ta ciepła, ta rozkoszna rosa, co balsamem spływa pozranionej duszy i koło uczucia obraca na nowo,to tylko jednotne, zimne krople z oczu — ostatnie pożegnanie mojej miłości. — To łzy na twojąduszę, Ludwiko! — łzy na bóstwo, które nieskończonej dobroci w tobie chybiło, najwspanialsze arcydzieło swoje dobrowolnie zwichnęło.Sądem moim cała natura powinna żałobę nałożyć, przerażoną być wypadkiem, który wpośródniej zaszedł. Nic dziwnego, że człowiek upada,że raj traci grzechem — ale gdy zaraza morowaaniołów nieba dotyka, niech cała natura płaczemi zgrzytaniem zębów odezwie się do Boga.

LUDWIKA

Nie przyprowadzaj mnie do ostateczności,Walterze! I ja mam moc duszy — ale ludzką tylkomogę próbę wytrzymać. Walterze! To słowo tylko,a potem rozdział... Los okropny pomieszał sercnaszych rozmowę. Gdybym ja mogła usta otworzyć, Walterze! odkryłabym rzeczy — rzeczy. —Ale straszne przeznaczenie związało mój języki miłość moją. — Milczeć muszę, Walterze, gdymnie pospolitą rozpustnicą nazywasz.

FERDYNAND

Czy jeszcze ci dobrze, Ludwiko?

LUDWIKA

Do czego to pytanie?

FERDYNAND

Przykro by mi było z kłamstwem cię wyprawiać.

LUDWIKA

Zaklinam cię, Walterze!

FERDYNAND

w gwałtownym poruszeniu

Nie, nie! Zemsta byłaby piekielną, Bóg niechmnie strzeże! Na tamten świat nie chcę ją tak posłać. Ludwiko! Czy kochałaś marszałka? — Z tejizby nigdy nie wyjdziesz.

LUDWIKA

Pytaj, co chcesz — ja nic nie odpowiem.

FERDYNAND

Przygotuj twoją duszę nieśmiertelną. Ludwiko! Czy kochałaś marszałka? Z tej izby jużnigdy nie wyjdziesz.

LUDWIKA

Nic nie odpowiem.

FERDYNAND

w okropnym poruszeniu upada przed nią

Ludwiko! powiedz: czy kochałaś marszałka? — zanim to światło dogore — staniesz przedBogiem.

LUDWIKA

zprzestrachem powstając

Jezus! — co to znaczy? — i — słabą się czuję.

Upada na krzesło.

FERDYNAND

Już? — Bogdaj was kobiety! — i wasząwieczną zagadkę. Nerwy delikatne chwytają sięzbrodni, która ludzkość w jej korzeniu toczy —a nędzne ziarno arszeniku w niemoc was obala.

LUDWIKA

Trucizna! trucizna! — o mój wielki Boże!

FERDYNAND

Tak myślę — twoja limonada w piekle przyprawiona. Zdrowie śmierci piłaś.

LUDWIKA

Umierać! — umierać! Boże miłosierny!trucizna w limonadzie i umierać trzeba! Zlitujsię nad duszą moją, panie miłosierny!

FERDYNAND

To rzecz główna — i ja go o to prosić będę.

LUDWIKA

Moja matka — mój ojciec! — świata Zbawicielu, mój biedny, nieszczęśliwy ojciec! —Czy nie ma ratunku? Mój wiek młody, i niema ratunku — i tej chwili porzucać świat muszę?

FERDYNAND

Nie ma ratunku i tej chwili świat porzucićmusisz — bądź jednak spokojną; razem w drogęidziemy.

LUDWIKA

Ferdynandzie, i ty? Truciznę od ciebie,Ferdynandzie? Boże, przebacz mu, Boże łaski!Zdejm z niego tę winę.

FERDYNAND

Przejrzyj twoje rachunki — bo zda mi sięnie najlepiej stoją.

LUDWIKA

Ferdynandzie. Ferdynandzie! O, teraz nie chcę dłużej milczeć. — Śmierć rozwiązuje przysięgi. Ferdynandzie — na ziemi i w niebie niema nieszczęśliwszego od ciebie człowieka — janiewinną umieram, mój Ferdynandzie!

FERDYNAND

Co ona mówi? Z kłamstwem nikt nie zwykłw tę drogę odchodzić.

LUDWIKA

Ja nie kłamię — nie kłamię. Raz w życiuskłamałam — Hu! Jakie zimno po kościach przechodzi — raz tylko, pisząc list do marszałka.

FERDYNAND

Ha! Ten list! — Bogu dzięki, jeszcze całąsiłę czuję.

LUDWIKA

w poruszeniach umierającej

Ten list — przygotuj się straszne słowosłyszeć — moja ręka pisała, co potępiało serce —ojciec twój dyktował.

FERDYNAND

z obłąkaniem, martwym okiem pozierając, rzuca sięjakby piorunem rażony

LUDWIKA

Nieszczęśliwe nieporozumienie! — Ferdynandzie! Zmusili mnie — Twoja Ludwika śmierćby przeniosła — ale mój ojciec... Niebezpieczeństwo — chytrze to ułożyli.

FERDYNAND

Bóg niech będzie pochwalony — jeszcze trucizny w sobie nie czuję.

Porywa za szpadę.

LUDWIKA

coraz słabsza

Biada! Co myślisz począć? — To twój ojciec.

FERDYNAND

Zbrodniarz i zabójca — z nami iść musi —żeby sędzia przedwieczny winnego nie szukał.

Chce wyjść.

LUDWIKA

Umierając przebaczył Zbawiciel mój świata! — Błogosławieństwo tobie i jemu.

Umiera.

FERDYNAND

wraca szybko, patrzy na jej ostatnie poruszenia iprzed zmarłą pada na kolana

Czekaj, czekaj! Jeszcze chwilę, o anielenieba! Porywa za rękę i prędko opuszcza. Zimna,zimna, i spotniała — już jej duszy nie ma. Powstaje. Boże mojej Ludwiki! Przebaczenia najokropniejszemu zabójcy — przebaczenie było jejostatnią modlitwą! Jakże piękna i pociągającanawet po zgonie! Śmierć wzruszona, łagodnieprzeszła po cichych jej licach. Wyraz dobrocinie był jej maską. — Śmierci się oparł i został.Po chwili. Cóż to — ja nic nie czuję? — Czysiła młodości ma mnie zatrzymać? Niewdzięcznytrudzie — tego ja nie ścierpię.

Porywa za szklankę

SCENA OSTATNIA

Ferdynand, Prezydent, Wurm i Służba zestrachem wpadają do pokoju — później Miller z Ludem i Strażą.

PREZYDENT

z listem

Synu! Czy być może — nigdy nie uwierzę.

FERDYNAND

dopija resztę trucizny i szklankę ciska ojcu pod nogi

To patrz, rozbójniku!

PREZYDENT

Synu mój! Na co, na coś to uczynił?

FERDYNAND

Zapewne! Trzeba było ministra się radzić,czy dzieło do jego planów przypadało. Wyborny,zadziwiający był pomysł, żeby związek naszychserc zazdrością rozerwać. Wyrachowanie godnebyło mistrza; szkoda tylko, że gniewna miłośćnie powodowała się ruchom druta, jak twoje lalkidrewniane.

PREZYDENT

oglądając się w około

Czy nie ma tu nikogo, żeby nad niepocieszonym ojcem zapłakał?

MILLER

za sceną

Puszczajcie mnie — na Boga, puszczajcie.

FERDYNAND

Dziewica jest świętą — za nią kto inny modlić się powinien.

Otwiera drzwi Millerowi któryz ludem i strażą wpada.

MILLER

Moje dziecię! Moje dziecię! Mówią tu o truciźnie. — Córko moja! Gdzie jesteś?

FERDYNAND

prowadzi go pomiędzy prezydenta i trupa Ludwiki

Jam niewinny! — Ot temu podziękuj.

MILLER

pada przy córce

O Jezu!

FERDYNAND

W krótkich słowach, ojcze! Zaczynają mi byćdrogimi. — Niegodziwie z życia zostałem okradziony — okradziony przez ciebie. Drżę o mój rachunek z Bogiem — ale złoczyńcą nigdy nie byłem. — Wiekuiste moje przeznaczenie jakiekolwiek będzie, na ciebie niech nie spada. Ale jazabójstwo popełniłem, zabójstwo, które nie zechcesz, abym sam przed sąd Boga zanosił. Uroczyście zwalam większą i straszniejszą połowęna ciebie. — Jak się z nią ułatwisz, twoje w tymstaranie. Prowadząc go do Ludwiki. Tu, barbarzyńco! Nad tym okropnym owocem dowciputwojego paś oczy twoje — na tej twarzy głoskami zniszczenia stoi wypisane imię twoje, ianioł śmierci głośno go odczyta kiedyś. Postać,jaką tu widzisz, odchyli zasłonę łoża twojego, gdy w śnie spoczniesz i poda ci lodowatą rękę. Postać, jaką tu widzisz, w godzinie śmierci stanieprzed duszą twoją i z ust twoich strąci ostatniąmodlitwę. Postać ta na twoim grobie się ukaże,gdy cię na zmartwychwstanie obudzą, i przyBogu stanie, gdy ten cię sądzić będzie.

PREZYDENT

wznosząc rękę do góry

Nie mnie, nie mnie, sędzio świata! Ale jegopytaj o tę duszę.

WURM

Mnie?

PREZYDENT

Ciebie, przeklęty! — Ciebie, szatanie! Ty dałeś jadowitą radę — na tobie odpowiedzialność —ja umywam ręce.

WURM

Na mnie? Ze strasznym śmiechem. Wybornie! Wybornie! Wiem teraz przynajmniej, jakszatani dziękują. Na mnie, głupi złoczyńco? —Byłżeto mój syn? Ha! Przy tym widoku, co szpikw kościach zamraża, na mnie zwalasz odpowiedzialność? — Zgubiony jestem, ale i ty ze mną.Chodźcie — po mieście ogłoście zabójstwo, obudźcie sprawiedliwość. Zwiąż mi ręce, straży, i prowadź do sędziów — ja odkryję tajemnicę, którawłosy słuchaczom najeży.

Chce wychodzić.

PREZYDENT

wstrzymując go

Przecież nie zechcesz, szalony?

WURM

bijąc go po ramieniu

Zechcę, towarzyszu! Zechcę — szalonymmnie nazywasz — prawda, ale to twoje dzieło —i po szalonemu postąpię. Ręka w ręce z tobąpójdę na rusztowanie! Ręka w ręce z tobą pójdędo piekła. — Mojej miłości pochlebi, razem byćz tobą potępionym!

Odprowadzają go.

MILLER

który cały czas miał głowę na łonie Ludwiki, powstaje i worek z pieniędzmi ciska pod stopy Ferdynanda

Przyprawiaczu trucizny! Zatrzymaj złototwoje — czy chciałeś nim dziecko moje zapłacić?

Wypada z pokoju.

FERDYNAND

urywanym głosem

Bieżcie za nim — on rozpacza! Oddajcie muzłoto, straszliwą moją zapłatę. Ludwiko! Ludwiko! — idę — bądźcie zdrowi — przy tym ołtarzu, pozwólcie, niech umrę.

PREZYDENT

budząc się z głuchego osłupienia

Synu mój! Ferdynandzie! Nie rzuciszże jednego spojrzenia na ojca przygnębionego?

Majora kładą przy Ludwice.

FERDYNAND

Bogu miłosiernemu należy się to ostatnie.

PREZYDENT

klękając przy synu

Stwórca i stworzenie opuszczają mnie. Naulgę sercu, czyż jednego nie rzucisz spojrzenia?

FERDYNAND

podaje mu rękę

PREZYDENT

wstając

Przebaczył mi! Do straży — teraz do więzienia.

Wyprowadzają go.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.