OSOBY:
KAROL VII, król francuski
KRÓLOWA IZABELA, jego matka
AGNIESZKA SOREL, jego kochanka
FILIP, zwany Dobrym, książę Burgundii
HRABIA DUNOIS, poboczny syn księcia Orleanu
LA HIRE, DU CHATEL, oficerowie królewscy
ARCYBISKUP z Reims
CHATILLON, rycerz z Burgundii
RAOUL, rycerz z Lotaryngii
TALBOT, wódz naczelny Anglików
LIONEL, FASTOLF, wodzowie angielscy
MONTGOMERY, rycerz z Walii
RADCY MIEJSCY z Orleanu
HEROLD ANGIELSKI
TEOBALD D'ARC, zamożny wieśniak
ANNA, ANIELA, JOANNA, jego córki
STEFAN, KLAUDIAN, RAJMUND, młodzi pasterze z Dom-Remy
BERTRAND, wieśniak
RYCERZ CZARNY
WĘGLARZ i JEGO ŻONA
Żołnierze
Lud
Służba królewska
Księża
Zakonnicy
Marszałkowie
Członkowie magistratu
Dworzanie i orszak koronacyjny
Rzecz dzieje się w latach 1429--1431.
PROLOG
Wiejska okolica.
Na prawo widać obraz Najświętszej Panny w kaplicy,na lewo wysoki dąb.
SCENA I
Teobald D'Arc, jego trzy córki, trzejpasterze
TEOBALD
Tak jest, sąsiedzi, dziś jeszcze się zwiemy
Synami wolnej, francuskiej ojczyzny;
Dziś jeszcze swoim nazywać możemy
Kraj ten, krwią ojców i znojem ich żyzny.
Ale któż zgadnie, jakich jutro panów
Znosić nam przyjdzie? Zewsząd od Loary,
Tratując końmi plony naszych łanów,
Anglik zwycięskie potrząsa sztandary.
Niewierny Paryż czci go śród swych progów
I Dagoberta, dotąd nieskażoną,
Świętą, odwieczną, rycerską koroną
Wieńczy niemowlę z pokolenia wrogów.
A król nasz prawy — o, hańbo i wstydzie! —
Wnuk królów naszych, Pański pomazaniec,
Lud swój o wsparcie próżno błagać idzie,
W państwach swych własnych błądzi, jak wygnaniec.
A przeciw niemu, wpośród krwi i gruzów,
Najbliższy z krewnych, najpierwszy z Francuzów,
Ha! własna matka — potwór pełen zgrozy! —
Nieprzyjacielskie prowadzi obozy.
Wioski i miasta jedną wielką łuną
Świecą ich drodze; a dym i popioły,
Kłębiąc się na kształt czarnej chmury, suną,
Ćmiąc kirem niebo i kraj nasz wesoły.
— A więc, sąsiedzi, zgodnie z wolą nieba
Dziś zabezpieczyć chcę i przedsięwziąłem
Los córek moich, bo dziś to im trzeba
Męża obrońcy; a dzielona społem
Miłość pomaga znieść wspólną niedolę.
do pierwszego z pasterzy
Zbliż się, Stefanie! Wiem, że kochasz Annę.
Z pastwiskiem mojem graniczy twe pole;
Wzrośliście razem: przywiązanie ranneSzczęśliwe wróży stadło.
do drugiego Klaudianie!
Cóż to? Drżysz cały i mojej Anieli
Twarz, widzę, zbladła. Skąd to nieufanie?
Zaliż myślicie, że ojciec rozdzieli,
Co Bóg połączył dlatego, że łanu,
Że skarbu nie masz równego jej wianu?
Któż dziś ma skarby? — Dom, stodoła, trzody,
Są pastwą ognia lub pierwszego wroga;
Ale dłoń męża, śmiała na przygody,
Ale pierś męża, co nie zna, co trwoga,
To skarb, co żadnej nie boi się szkody,
To puklerz lepszy niż zamki i grody!
ANIELA
Ojcze!
KLAUDIAN
Anielo!
ANIELA
ściskając Joannę
Siostro moja droga!
TEOBALD
Każdej z nich daję tyle, com zostawił
Pola sam sobie, i trzodę w wyprawie,
Dom i zagrodę. Bóg mnie błogosławił,
Z Bogiem, jak ojciec, ja was błogosławię.
ANNA
ściskając Joannę
Czyż i ty ojca nie zechcesz pocieszyć?
Młodsza z sióstr starszych niechby przykład brała.
TEOBALD
Idźcie! — Ślub jutro, potrzeba się śpieszyć.
Gościem na godach będzie wioska cała.
Obie pary biorą się za ręce i odchodzą.
SCENA II
Teobald, Rajmund, Joanna
TEOBALD
Joanno, czemu nie idziesz ich torem?
Widok ich szczęścia cieszy starość moję;
Ty, ty mię tylko trapisz swym uporem.
RAJMUND
Dość, ojcze! Przestań martwić dziecię swoje.
TEOBALD
Oto jest młodzian, ozdoba wsi całej,
Pilny, poczciwy! Już to trzecie żniwo,
Jak tając boleść, pokorny a stały,
W sercu ku tobie żywi miłość tkliwą.
A ty, ty zimna, zasklepiona w sobie,
Ulżyć mu nawet nie umiesz cierpienia.
Ani widziałem, by kto inny w tobie
Obudził tkliwsze czucia lub wzruszenia.
A jednak widzę, że piękność dziewicza
Zewsząd ku tobie ciągnie serca ludzi;
Anielska słodycz twojego oblicza,
Blask twego oka podziwienie budzi.
Bóg cię obsypał, jako drzewo kwiatem,
Dary swojemi; lecz czyliż dożyję,
Że miłość kiedyś, jako słońce latem,
Szczęścia twojego owoc z nich wywije?
Bo serce zimne, nieczułe za młodu
Lub znaczy ciężką pomyłkę natury,
Lub wbrew jej woli popełnia grzech, który
Zwarzy je samo tchem własnego chłodu.
RAJMUND
Krzywdzisz ją, ojcze! Miłość twej Joanny
Nie jest to owoc powszedniego drzewa.
Szybko, jak rozkwitł, przemija kwiat ranny,
Co ma trwać wiecznie, powoli dojrzewa.
Myśl jej dziś jeszcze, jak ptak na swobodzie,
Buja po świecie, po wysokiem niebie.
Bojąc się zniżyć ku wiejskiej zagrodzie,
Gdzie mieszka troska, myśląca o chlebie.
Widzę ją nieraz, gdy na wzniosłych górach
Idzie za trzodą lub na skał urwisku,
Na wpół ukryta w mgły porannej chmurach,
Duma, podobna wietrznemu zjawisku.
Jest coś w jej twarzy, w postaci, w jej ruchach.
Co mimowolną cześć i trwogę budzi,
I mimowolna myśl o wyższych duchach
Łączy ją z niemi i wznosi nad ludzi.
TEOBALD
I to jest właśnie, co mię trwoży o nią.
Obca śród swoich; smutna, gdzie się śmieją;
Posępne lasy, odludne ustronie,
To jej zabawa. Nim kury zapieją,
Zrywa się z łoża i w strasznej godzinie,
Gdy każdy człowiek rad szuka człowieka,
Cóż ją tak ciągnie w najdziksze pustynie,
Że jak ptak nocny od ludzi ucieka?
I wiem, że nieraz na rozstajnych drogach
Rozmawia z echem, czy z wiatru powiewem;
I nie pamięta o ojca przestrogach,
Godziny trawi pod tem zgubnem drzewem,
Gdzie przed wiekami swe krwawe ofiary
Święcił druida, a dziś nikt z sąsiadów
Za skarby świata nie siadłby w mrok szary.
Bo któż nie słyszał od ojców i dziadów
Strasznych powieści i podań? Kto nie wie,
Jakie tu szatan widziadła i mary
Wywodził nieraz lub jakie na drzewie
Słyszano głosy? Mógłbym nie dać wiary,
Lecz sam, pamiętam, gdym był jeszcze młody,
Wracając tędy — ja, ja sam widziałem
Widmo-niewiastę olbrzymiej urody,
Cała okryta jakby płótnem białem,
Stała pod drzewem i skinieniem dłoni
Zwała mię k'sobie; lecz ufałem w Bogu,
Szybko, nie patrząc, przebiegłem koło niejI na pół martwy padłem na mym progu.
RAJMUND
wskazując na obraz w kaplicy
Lecz skąd wiesz, ojcze, że ów obraz święty,
Źródło niebieskiej łaski i otuchy,
Nie ma dla córki twej większej ponęty
Niż to złowrogie drzewo z swemi duchy?
TEOBALD
Nie, nie, niestety! Długo tak mniemałem,
Lecz sen mi odkrył prawdę tajemnicy.
Trzykroć się zdało, że ją w Reims widziałem,
Zasiadającą na królów stolicy.
Siedm gwiazd jej skronie otaczało kołem,
A z berła w ręku trzy lilije białe,
Jak z pnia żywego wykwitały społem.
Biskupi, wodze, wojsko zda się całe,
Ja, sam król nawet, bili przed nią czołem,
A okrzyk ludu ogłaszał jej chwałę.
Skądże to? Czyliż spodziewać się mogę,
By w mej lepiance taki blask się zjawił?
Nie! Bóg to we śnie zesłał mi przestrogę,
W widzeniu pychę myśli jej objawił.
Wstyd jej niskiego stanu poniewierki
I, że zbyt wiele wzięła z ręki Pana,
Że się zna wyższą nad inne pasterki,
Nie chce znać granic duma rozigrana.
A grzech to przecież, co aniołów chóry
Potrącił w przepaść i najpierwszych ludzi
Wygnał z bram raju, i aż do tej pory
Przezeń to szatan najłatwiej nas łudzi.
RAJMUND
Mylisz się, ojcze! Bo w czemże jej pycha?
Kto tu jej równy? A przecież znajdź drugą,
Co by tak skromna, pokorna i cicha,
Zdała się wszystkich najuboższych sługą!
Kto z nas ją widział, by, w pracy leniwa,
Od powinności zraziła się trudem?
Czyż pod jej ręką twe trzody i żniwa
Jakby widocznym nie mnożą się cudem?
W każdym jej czynie znać wpływ łaski bożej,
Co na nią zlewa szczęście niepojęte.
TEOBALD
Tak, niepojęte! I toć to mię trwoży,
Nie wszystko bowiem nadludzkie jest święte.
Lecz dosyć o tem! Chciałżebym oskarżać,
Ojciec swe dziecię? Lecz milczeć nie mogę.
Nie! Jedno zawsze będę ci powtarzać:
Pomnij na Boga, na ojca przestrogę!
Nie chodź tu sama ni we dnie, ni w nocy,
Nie błądź po polach przy księżyca blasku;
Nie zbieraj nocnych ziół, nie śledź ich mocy,
Ani kreśl znaków na wietrze, ni piasku!
Bo wiedz, o córko, że ducha jaskini
Każda występna myśl nasza ośmiela.
Nie stroń od ludzi! Pomnij, że w pustyni
Szatan śmiał nawet zwodzić Zbawiciela.
SCENA III
Ciż i Bertrand (wchodzi, trzymając hełm w ręku)
RAJMUND
Patrz! Bertrand wraca! Cóż to? Z hełmem w dłoni?
BERTRAND
Dziwno wam, widzę, że wracam tak zbrojny.
TEOBALD
Skąd masz ten szyszak? W spokojnej ustroni
Znakiem złej wróżby zda się godło wojny.
Joanna, która dotąd milcząco i obojętnie stała na stronie, zbliża się i słucha z uwagą.
BERTRAND
Słuchajcie! Jest w tem jakby trochę cudu.
Byłem w Vaucouleurs. W mieście, na ulicy,
Na rynku, wszędzie tłum i ciżba ludu:
Orlean bowiem napadli Anglicy,
I, kto mógł, stamtąd ucieka w te strony.
Patrząc więc na nich, idę zamyślony;
Aż na zakręcie zjawia się przede mną
Jakaś Cyganka; urody olbrzyma,
Czarna, okryta jakąś płachtą ciemną,
Idzie wprost do mnie, a hełm w ręku trzyma
I, wzrok swój we mnie wlepiwszy, powiada:
«Wiem, szukasz hełmu, masz! Tanio go przedam».
«A mnież to na co? — rzekłem — co mi nada?
Jam, Bogu dzięki, nie żołnierz, nic nie dam».
A ona znowu: «Bracie, czas wojenny!
Hełm dziś pewniejszą ochroną dla głowy
Niż dach miedziany albo mur kamienny!»
I krok w krok za mną, z podobnemi słowy,
Idzie przez miasto i hełm swój podaje.
Zniecierpliwiła mię w końcu: więc staję,
Biorę go w ręce: myśląc, że jak zganię,
Da mi już spokój; lecz patrzę, robota
Cudna, i kruszec, i droga pozłota.
Rycerz go mógłby użyć za ubranie.
Gdy go więc ważę i próbuję dźwięku,
Coś mi się nagle migło przed oczyma;
Spojrzę: Cyganki przede mną już nie ma;
Szukam, na próżno! Hełm został w mem ręku.
JOANNA
szybko i gwałtownie sięgając po niego
Daj mi go!
BERTRAND
Na co? Blask wojennej stali
Dziko odbija na dziewiczem czole.
JOANNA
wyrywając mu hełm
Daj mi go, mówię! Dla mnie go przysłali!
TEOBALD
Co tej dziewczynie?
RAJMUND
Zostaw jej swą wolę,
Strój ten rycerski przystoi dziewicy,
W której też piersiach tchnie serce rycerza.
Któż nie pamięta w naszej okolicy,
Jak dzieckiem prawie pokonała zwierza,
Wilka-hienę, który tak bezkarnie
Pustoszył nasze trzody i owczarnie?
Z rąk młodzi naszej wypadała dzida
Na widok jego; pierzchali, a ona,
Jakby w nią z góry wstąpił duch Dawida;
Dziewica, sama, lecz nieustraszona,
Z pasterską tylko łaską w słabej ręce,
Puszcza się w pogoń za mordercą trzody
I młode jagnię, co już niósł w paszczęce,
Beczącej matce powraca bez szkody!
O, czyjekolwiek hełm ten zdobił skronie,
Godniejszych nie mógł!
TEOBALD
do Bertranda
Cóż opowiadali
Ci z Orleanu? Gdzie król? W jakiej stronie
Jest wojsko nasze?
BERTRAND
Bóg się niech użali
Ziemi francuskiej, bo dłoń Jego kary
Cięży nad nami! Znowuśmy przegrali
Dwie krwawe bitwy. Anglik wzdłuż Loary
Stanął obozem... rabuje i pali,
I obiegł zewsząd mury Orleanu.
TEOBALD
Boże, strzeż króla!
BERTRAND
Mówią, co widzieli,
Że jak szarańcza, gdy padnie śród łanu,
Jak pszczoły w ulu, rój nieprzyjacieli
Nieprzeliczony, jak oko zasięga,
Zaczernił wkoło równiny i wzgórza.
Cała Burgunda zebrana potęga,
Od gór szwajcarskich do zimnego morza:
Ludzie różnego narodu i stanu,
Różnych języków, zgromadzeni razem,
Przysięgli, mówią, zgubę Orleanu
I chcą go zniszczyć ogniem i żelazem.
TEOBALD
O, straszne czasy! Gdy się brat krew brata,
Ziomek krew ziomka przelewać ośmiela!
Mściwy Burgundzie!
BERTRAND
Gorszy wzór dla świata:
Matka królewska, dumna Izabela,
Jest też z Filipem. Konno, w pełnej zbroi,
Przejeżdża szyki; błaga i zaklina
Wszystkich o pomstę niby krzywdy swojej.
Matka!... o pomstę przeciw swego syna!...
TEOBALD
Oby skończyła jak owa, do której
Tak jest podobną z pychy i imienia,
Sprośna Jezabel!
BERTRAND
Straszny Salisbury
Stoi na czele wojsk i oblężenia.
Przy nim Lionel i tygrys, niesyty
Krwi naszej, Talbot. Trzy wysokie wieże
Wznieśli przed miastem: na jednej rozbity
Namiot ich wodza, z którego on strzeże
Poruszeń miasta; z dwóch drugich dzień cały
Ogniste kule miota na kształt gromów.
Połowę miasta gruzy zasypały,
Mieszkańcy giną pod zwaliskiem domów.
Sam katedralny ów kościół wspaniały
Najświętszej Panny od gęstych wyłomów
Grozi upadkiem; a prochowe miny,
Ten wymysł piekieł, podkopane wszędzie.
I nikt tam nie wie dnia ani godziny,
Gdy na sąd straszny powołany będzie.
Joanna przysłuchuje się z natężoną uwagą i wkłada hełmna głowę.
TEOBALD
Lecz gdzież są nasi waleczni obrońcy,
La Hire i Santrailles, i niezwyciężony
Dunois? Gdzie są, że tryumfujący
Wróg tak się wdziera w nasz kraj opuszczony?
Gdzie król? Czyż zawsze jako zimny świadek
Patrzy na państwa, na miast swych upadek?
BERTRAND
Król z dworem bawi w Chinon, lecz snać nie ma
Dość wojska z sobą, by wyjść przeciw wroga.
Lecz, choćby wyszedł, czyż garstka dotrzyma
Pola tysiącom, gdy strach, jak od Boga,
Jako zaraza powiał w serca ludzi
I w najmężniejszych krew i zapał mrozi?
Próżno głos wodzów nadzieję w nich budzi,
Ojczyzna błaga i monarcha grozi.Jak trzoda owiec, gdy ją zwierz napadnie,
Francuz, niepomny swej sławy od wieka,
Kupi się tylko i pierzcha bezładnie,
Lub, zgiąwszy szyję, na miecz wroga czeka!
Jeden się tylko znalazł, jak słyszałem,
Co zebrał kilka chorągwi konnicy,
I, w pomoc króla z tym małym oddziałem
Ciągnąc, po naszej błądzi okolicy.
JOANNA
prędko
Jak imię jego?
BERTRAND
Baudricour. — Lecz czyli
Zdoła się przerznąć i pogoń omyli?...
Wątpię, bo zewsząd ściskają go wrogi.
JOANNA
Wiesz, gdzie on teraz?
BERTRAND
O dzień ledwo drogi
Od Vaucouleurs'u.
TEOBALD
do Joanny
Skąd ci to pytanie
W rzeczach, co wcale nie tyczą się ciebie?
BERTRAND
Że wróg tak mocny, a król nasz nie w stanie
Dać nam odsieczy ni wsparcia w potrzebie,
W Vaucouleurs przeto dziś mają uchwalić,
Że Burgundowi poddać się należy.
Bo tak i miasto może się ocalić
Od angielskiego jarzma i łupieży,
I nam spod władzy pokrewnego księcia
Łatwiej powrócić do prawego pana,
Gdy, sytych wreszcie wspólnego zawzięcia,
Złączy znów kiedyś zgoda pożądana.
JOANNA
z zapałem
Żadnych układów! Żadnego przymierza!
Bo przyszła chwila, że wstanie obrońca.
Pod Orleanem wróg kresu domierza.
Dzień chwały jego chyli się do końca!
Dojrzał na zgubę, jako plenna niwa,
I już żniwiarka z krwawym sierpem w ręce
Zbliża się... Przyjdzie... i z wzgardą pozrywaZ gwiazd dumy jego rozwieszone wieńce!
Nabierzcież serca, ludzie małej wiary,
Bo nim ten księżyc dojdzie pełni swojej,
Żaden angielski koń z nurtów Loary,
Żaden krwią naszą wróg się nie napoi!
BERTRAND
Minął czas cudów!
JOANNA
Nie! Przyszedł czas cudu!
Biała gołąbka wzleci orła lotem,
Spadnie na sępów, chciwych krwi jej ludu,
Skruszy Burgunda zdrajcę i z Talbotem,
Bluźniercą nieba, i z owym ponurym
Łupieżcą świątyń, dzikim Salisburym,
I z tym Fastolfem, i z tymi wszystkiemi
Najezdnikami naszej pięknej ziemi
Łamać się będzie — i wszystkich wyżenie,
Jako lew trzody lub tygrys jelenie!
Bo Pan z nią będzie, bo, jak wiatr palący,
Duch Jego przed nią, bo On jej prawicy
Da siłę śmierci i w słabej dziewicy
Okaże światu, że On wszechmogący!
TEOBALD
Co za duch, przebóg! opętał dziewicę?
RAJMUND
Hełm to w niej budzi ten zapał wojenny.
Ale patrz, ojcze! Patrz na jej źrenice,
Co w nich za jasność! Co za blask promienny!
JOANNA
Kraj by nasz upadł? Kraj zwycięstw i chwały,
Raj krajów świata, wybrany od Boga?
Dzieci by jego wiecznie dźwigać miały
Hańbiące więzy zamorskiego wroga?
Nie! Tu runęła moc poganów dzika,
Krew męczenników oblała tę ziemię;
Tu leżą prochy świętego Ludwika,
Skąd odzyskano grób w Jeruzalemie!...
BERTRAND
z podziwieniem
Któż by nie wierzył, że mówi natchniona?
Bóg ci, sąsiedzie, dał cudowne dziecię!
JOANNA
Naszychże królów odwieczna korona
Pójdzie w pogardę lub zniknie na świecie?
Gdzie są królowie, by jej byli godni,
Prócz królów naszych? — Rolnika obrońcy,
Opiekunowie wszystkiego, prócz zbrodni;
Dawce i Stróże swobód; panujący
Z Bogiem po ludzku; sędziowie łagodni,
Straszni rycerze, lecz nienastający
Na właść sąsiada, ni ludu szczęśliwość!
W cieniu ich tronu trzy lilije białe
Rozkwitły: Wiara, Miłość, Sprawiedliwość,
A woń ich święta tchnie na państwo całe!...
Czyliż król, obcej wychowaniec ziemi,
Którego przodków nie tu prochy leżą,
Co dzieckiem z dziećmi nie igrał naszemi,
Młodzieńcem z naszą nie kochał młodzieżą,
Któremu słowa naszej pięknej mowy
Czczym tylko dźwiękiem, pamięć wielkich czynów
Przeszłości naszej, chwały narodowej,
Nie zabrzmi w duszy jak pieśń cherubinów: —
Będzież on ojcem swej ojczyźnie nowej?
Lub czyż w niej dla się znajdzie miłość synów?
TEOBALD
Boże, zachowaj Francyję i króla!
Lecz nie nam dumać o losach mocarzy:
Wieśniak pilnuje swej chaty i pola
I czeka, komu Bóg zwycięstwo zdarzy.
Bo losem bitew boska rządzi wola,
Bo los narodów Bóg w swej ręce waży.
Dla nas ten będzie pomazaniec boży,
Kto w Reims koronę królów naszych włoży!
Lecz czas do pracy! — W naszym niskim stanie
Dość myśleć tylko o jutrze. Królowie
I radcy królów niech myślą o zmianie
Przyszłości świata, bo na ich to głowie
Leży świat cały. Mniejsza nasza troska.
Co bądź się dzieje, my możem spokojnie
Patrzeć na przyszłość, bo ta ziemia boska,
Co nam uprawiać kazał, choć ją zbrojnie
Najdzie i zdepce wróg, choć dom i wioska
Ulecą z dymem, ona znów nam hojnie
Nagrodzi stratę. Bo, gdzie szczera praca,
Gdzie ufność w Bogu, szczęście prędko wraca.
Odchodzą wszyscy prócz Joanny.
SCENA IV
JOANNA
sama
Góry wy moje, wy pola rodzinne,
Joanna wiecznie, wiecznie żegna was!
Przeszły jej lata, jej mary dziecinne.
Swobody serca przeszedł dla niej czas.
Z wami me były zabawy niewinne:
Tu mi z wiatrami mroczny śpiewał las;
Tu zdrój, kryształy przetaczając płynne,
Dźwiękiem harmonii słodki zwabiał wczas;
Tu, łąk tych wonnym owiana oddechem,
Pieśnią z tych dolin rozmawiałam echem.
Kwitnijcie w ciszy i miłej pogodzie,
Mnie tam w kraj burzy i piorunów zwą!
Trzody wy moje, igrajcie w swobodzie,
Pasterka wasza traci wolę swą!
Innej ja teraz przewodniczyć trzodzie
Pójdę na pola, ludzką zlane krwią!
Pcha mię i ciągnie moc wyższego ducha,
Nie żądza sławy, nie szczęścia otucha.
Bo Ten, co niegdyś ogniem na Horebie
W duszę Mojżesza swoją wolę tchnął
I Izajasza, pacholę, do siebie
Wzniósł i z przyszłości chmurę przed nim zdjął,
On, wszechmogący na ziemi i niebie,
On mnie, pasterkę, za swą sługę wziął.
I z drzewa tego tchem wiatru rzekł do mnie:
«Idź i na ziemi daj świadectwo o mnie!
Uzbrój twe serce, jak twą pierś dziewiczą,
Piersi i serce w twardą odziej stal!
A wzgardź miłością i ziemską słodyczą,
Zamrzyj na ziemskie wesele i żal!
Ani się chwałą daj unieść zwodniczą,
Ale mnie tylko każdem dziełem chwal!
Bo ja to będę, co sławy wojennej
Na skronie twoje dam wieniec promienny.
I, gdy wróg hardy moc Francyji zetrze,
Gdy zadrżą przed nim rycerze i król,
Ty mą chorągiew roztoczysz na wietrze,
Ty, jak żniwiarka plony bujnych pól,
Zmieciesz ich wojska, a strach jak powietrze
Wejdzie w ich piersi; pomścisz wstyd i ból
Ojczyzny twojej i, przez cię zbawioną,
W Reims króla swego uwieńczysz koroną!»
Bóg znak swej woli miał mi zesłać w porę —
Hełm ten jest znakiem. On go zesłał mnie!
Nieziemski ogień we krwi mojej gore.
Nieziemski? męstwo w piersiach moich tchnie.
Ty mi daj, Panie, stałość i pokorę,
Bym mogła godnie spełnić dzieło Twe!
Głos trąb wojennych już słyszę w mem uchu:
Stało się! Wiedź mię, tajemniczy Duchu!
Odchodzi.
AKT PIERWSZY
Obóz króla Karola pod Chinon.
SCENA I
Dunois i Du Chatel
DUNOIS
Nie! Zostać dłużej nie chcę i nie mogę,
Opuszczam króla, co się sam opuszcza.
Cóż bym tu czyni!? Radę i przestrogę
Obrazą tronu zwie dworaków tłuszcza.
A we mnie serce zalewa się łzami,
Widząc, jak wrogi dzielą naszą ziemię,
Jak ku nim miasta wychodzą z kluczami,
Jak lud nasz cierpi i — jak tu król drzemie!
Słyszę, że bliska zguba Orleanu:
Rzucam się na koń; z brzegów oceanu
Pędzę, przybywam, drżąc, zali już może
Król nie zwiódł bitwy, pewny, że już stoi
Na czele wojska; a on tu, na dworze,
Z trubadurami swoją arfę stroi,
Śpiewa ballady lub u stóp Agnieszki
Wzdycha i świetne wyprawia biesiady.
Jakby na świecie nie było zamieszki!...
To nadto! Idę w konetabla ślady:
Opuszczam wojsko i kraj! Ale biada!
Biada nam wszystkim!
DU CHATEL
Cicho! Król na progu.
SCENA II
Ciż i król Karol
KAROL
Konetabl miecz swój odesłał i składa
Urząd swój w ręce nasze. Dzięki Bogu!
Mniej będzie jednym, co z całego świata
Nieradzi, wszystkim mistrzować by chcieli.
DUNOIS
Nie tak mnie małą zda się jego strata,
Mąż taki dzisiaj wart tysiąc minstreli...
KAROL
Dunois, mówisz przez ducha przekory:
Póki był z nami, waśniłeś z nim nieraz.
DUNOIS
Prawda, że lubił i rad wszczynał spory,
Nie wiedząc nigdy, co wybrać; lecz teraz
Wybrał najlepsze i w czas się oddala
Z miejsc, w których pobyt bez sławy i celu.
KAROL
Dunois zawsze szlachetny: wychwala
Tylko za oczy! Słuchaj, Du Chatelu,
Od króla René przybyli posłowie,
Króla wesołych pieśni i pasterzy;
Trzeba ich przyjąć: wszyscy trzej bardowie,
Każdemu złoty łańcuch dać należy.
do Dunois
Czego się śmiejesz?
DUNOIS
Że łatwo królowi
Ze słów królewskich wić złote łańcuchy.
KAROL
do Du Chatela
Cóż to?
DU CHATEL
Niestety! Gorzką prawdę mówi.
Skarb twój, o królu, od dawna już suchy!
KAROL
To się postaraj skąd nie bądź! Śpiewacy
Nie mogą od nas odejść nieuczczeni.
Oni nam słodzą trud królewskiej pracy,
Ich sprawą berło laurem się zieleni.
Duch ich sam twórca swych wietrznych pałacy,
Rządzi z nich sławą w czasie i przestrzeni.
Stąd się wieszcz z królem równać może śmiele:
Obadwaj stoją na ludzkości czele.
DU CHATEL
Królu i panie, oszczędzałem ciebie,
Póki sam mogłem dać pomoc i radę,
Lecz dziś wzgląd musi ustąpić potrzebie,
Nie stać cię, panie, ach, nie na biesiadę,
Nie na podarki, lecz na chleb powszedni!
Niepłatne wojsko burzy się; niejedni
Broń już rzucili; ledwie wiem co ranku,
Jak dzień opatrzyć twój i dworzan twoich.
KAROL
Obmyśl więc sposób: zastaw w jakim banku
Dochody celne lub które z dóbr moich.
DU CHATEL
Cło na trzy lata zastawione z góry.
KAROL
Ziem przecież pięknych mamy jeszcze wszędzie.
DUNOIS
Tak, póki zechce Bóg i Salisbury!
I niech no jeszcze Orlean zdobędzie,
Wtenczas ci chyba z królem René w parze
Wziąć kijek w rękę... i grać na fujarze.
KAROL
Zawsze swój dowcip ostrzysz na tym królu —
On przecież jeden pomni nas w złym czasie.
DUNOIS
Mała pociecha, gdy zamiast wojsk w polu,
Nasz sprzymierzeniec sam swe owce pasie!
KAROL
Jest to żart tylko, zabawa niewinna!
Nęci go urok pasterskiej prostoty,
Ich szczera radość, ich miłość niewinna.
Chce sobie w życiu przypomnieć wiek złoty.
Lecz, co prawdziwie wielkiego zamierza,
To jest zwrot owych bohaterskich czasów,
Gdy miłość była natchnieniem rycerza,
A piękność celem i sędzią zapasów.
W tych czasach starca żyje duch młodzieńczy,
I, jak je dawne pieśni przekazały,
Chciałby je wskrzesić, wznieść jak gmach wspaniały,
Z mgły przezroczystej i kolorów tęczy.
Dwór swój uczynił tych wieków obrazem,
Gdzie rycerz musi hołdować piękności,
Gdzie piękność tkliwa i skromna zarazem,
A sąd osobny przestrzega wierności.
Sąd ten dziś właśnie, za króla rozkazem,
Śle mi dyploma na Księcia Miłości.
DUNOIS
Któż jej potęgę czuć może nade mnie,
Com jest jej razem dowodem i czynem?
Przez nią krew książąt płynie tylko we mnie
I Orleańskim nazywam się synem.
Lecz w ojcu moim mam wzór, jak należy
Skarbić jej łaski, w ojcu moim, który,
Jak serca niewiast, na czele rycerzy
Umiał zdobywać nieprzyjaciół mury.
Jeśliż więc, królu, chcesz piastować godnie
Nowy twój urząd, ucz się jego czynów!
Wdziej hełm na skronie, a dłoń z sercem zgodnie
Niech nam przypomną sławę paladynów!
Bo, jak czytałem, nie owiec pasterze,
Jak ów król René, za okrągłym stołem,
Lecz w twardych zbrojach i laurach rycerze
Z królem Arturem biesiadali społem.
Bo, kto niewiasty obronić nie zdoła,
Nie wart jej serca! Teraz czas, o królu!
Potrzeba nagli i powinność woła:
Wystąp jak rycerz i na bitew polu
Walcz o tron przodków, o cześć twej ojczyzny!
A, gdy ją zbawim i wroga pobijem,
My sami wtedy twe znoje i blizny
Otrzem laurami i mirtem okryjem.
KAROL
do Pazia, który wchodzi
Cóż?
PAŹ
Z Orleanu przybyli posłowie.
Proszą o wejście.
KAROL
Wprowadź!
Paź odchodzi
Chcą pomocy —
Jakąż im damy?
SCENA III
Ciż i trzej radcy z Orleanu
KAROL
Witam was, panowie!
Cóż nam niesiecie? Czy wrogów przemocy
Miasto się jeszcze opiera? Czy zdoła
Oprzeć się długo?
RADCA
Królu nasz i panie,
Miasto do ciebie o ratunek woła,
W tobie ostatnie złożyło ufanie!
Zewnętrzne szańce runęły, załoga
Przez pół zginęła na murach lub w mieście
Wymiera z głodu, a cała moc wroga
Bije do szturmu dzień i noc, że wreszcie
Musim się poddać lub zginąć. Wódz zatem,
Rochepierre hrabia, łącznie z magistratem,
Weszli w umowę z wrogiem, której mocą,
Jeśli w przeciągu całych dni dwunastu
Wojska nam, króla, nie przyślesz z pomocą
Lub skąd żywności nie opatrzysz miastu —
Miasto się podda.
Dunois wzdryga się z gniewem.
KAROL
Czas krótki.
RADCA
O panie!
Ślą nas ku tobie bracia i ziomkowie,
By do twych uszu doszło ich wołanie,
Byś w czas nieszczęsnej zabieżał umowie.
DUNOIS
Jakże mógł Santrailles przystać na haniebną?
RADCA
Póki żył Santrailles, ufano w orężu.
DUNOIS
Santrailles nie żyje?
RADCA
Legł śmiercią chwalebną
Za kraj i króla.
KAROL
Ach, w tym jednym mężu
Straciłem wojsko!
Rycerz wchodzi i rozmawia cicho z Dunois, który porywa się przerażony.
DUNOIS
Zdrajcy!
KAROL
Co się stało?
DUNOIS
Wojsko się szkockie buntować zaczyna
O żołd zaległy i zapowiedziało,
Że rzuci oręż. Lord Duglas zaklina
O prędką radę.
KAROL
do du Chatela
A więc jaka rada?
DU CHATEL
wzruszając ramionami
Niestety! Żadnej!
KAROL
Nie zechcąż poczekać?
Przedam, zastawię wszystko!
DU CHATEL
Nic nie nada!
Nie będą wierzyć. — Bo cóż im przyrzekać?
KAROL
To są najlepsze ze wszystkich wojsk moich.
Cóż poczniem bez nich?
RADCA
padając na kolana
Pomnij o nas, królu!
W nas jest ostatnie przedmurze państw twoich:
Jeśli upadniem, nie oprzesz się w polu!
KAROL
z rozpaczą
Co mam uczynić? Widzicie, słyszycie!
Czyliż mi zboże wyrośnie na dłoni
Lub wojsko z ziemi? Mam i oddam życie,
Lecz skąd wziąć złota, żołnierzy i broni?
Postrzega wchodzącą Agnieszkę Sorel i z otwartemiramionami rzuca się na jej spotkanie.
SCENA IV
Ciż i Agnieszka Sorel (ze szkatułą w ręku)
KRÓL
O, pójdź najmilsza, mój stróżu aniele!
Pójdź! Niech twe słowa mą rozpacz ukoją!
Z tobą mi wszędzie pokój i wesele,
Nic nie stracone, pókiś ty jest moją!
AGNIESZKA
rozglądając się naokoło wzrokiem pytającym i bojaźliwym
Prawdaż to? Mówcie! Prawdaż, co słyszałam?
Wojsko się burzy?
DU CHATEL
Niestety!
AGNIESZKA
Karolu!
Ja tobie serce, ja siebie oddałam,
A tyś nie zwierzył twych potrzeb i bolu!
do du Chatela, podając mu szkatułę
Masz! Tu jest złoto, tu drogie kamienie:
Przedaj, stop wszystko, a zapłać żołnierzy!
Mam jeszcze zamki, mam bogate mienie,
Bierz, przedaj, śpiesz się, nim pora ubieży!
Zmusza go do odejścia.
KAROL
I cóż wy na to, przyjaciele moi?
Jestżem ubogi, gdy takiego serca
Miłość posiadam? Czyż jej nie przystoi
Cześć, co mam dla niej? Niejeden oszczerca,
Wiem, szukał dumy w jej miłości ku mnie,
Lecz, godna rodem, wyższa sama sobą,
Dość niechby tronu pożądała dumnie,
Najpotężniejszych byłaby ozdobą.
Lecz ona gardzi tronem; ziemskie dary
Nogą pomiata i w tem jest jej pycha,
Że, wszystkie dla mnie poniósłszy ofiary,
Wszystkie wzajemne, prócz serca, odpycha.
I teraz — patrzcie! — na obronę moją
Oddała resztę, do Dunois Czujesz wielkość w czynie?
DUNOIS
Czuję to, żeście szaleni oboje:
Ciebie nie zbawi, sama tylko zginie.
W dom gorejący rzuca skarby swoje!...
Leje w bezdenne Danaid naczynie!...
AGNIESZKA
O, nie wierz jemu! Sto razy dla ciebie
Krew swą poświęcał, a na mnie się gniewa,
Że ci strój błahy oddaję w potrzebie,
Chce, bym bez ciebie być mogła szczęśliwa!
Nie, nie, Karolu! Precz od nas blask zwodny,
Precz miękkość zbytku w niebezpieczeństw chwili!
Daj wzór poświęceń, jeśli chcesz być godny,
By się za ciebie drudzy poświęcili.
Dwór swój zmień w obóz! Pierś odziej żelazem!
Znoś głód i trudy! Płać życiem i zdrowiem!
Niech żołnierz widzi, że i król ich razem
Wiatr ma przykryciem, a ziemię wezgłowiem.
Wtenczas w ich piersiach znajdziesz tarcz niezłomną.
Dokażą cudów, bo siebie zapomną!
KAROL
z uśmiechem
Teraz pojmuję tajemnicze słowa,
Com z ust natchnionej niegdyś prorokini
Słyszał w Clermoncie: że mię białogłowa
Zbawi, zwycięzcą i królem uczyni.
Wierzyłem wróżbie, lecz do jej spełnienia
Czekałem matki, aż swój gniew rozbroi,
Lecz tyś jest anioł mego przeznaczenia,
Bóg mi zbawczynię dał w najmilszej mojej!
AGNIESZKA
Miecz twych przyjaciół przepowiednię ziści.
KAROL
W niezgodzie wrogów mam także nadzieję.
Wiem, że od dawna żar skrytej zawiści
W sercu Burgunda i Anglików tleje.
La Hire’a przetoż wysłałem do księcia,
Azali, pomny na krwi naszej związki,
Nie złoży z serca mściwego zawzięcia
I w dawne ku nam wróci obowiązki? —
Co chwila nazad oczekuję gońca.
DU CHATEL
u okna
Widzę go właśnie, jak pędzi do bramy.
KAROL
Tem lepiej! Prędzej dowiemy się końca,
Czego się lękać lub spodziewać mamy.
SCENA V
Ciż i La Hire
KAROL
idąc naprzeciw niemu
Witaj nam! Jakież przynosisz nowiny?
Jestże nadzieja?
LA HIRE
Tak! W Bogu i w broni!
KAROL
Co? Burgund nie chce naprawić swej winy?
Odrzuca zgodę? Cóż powiedział o niej?
LA HIRE
Przed wszystkiem innem, nim dalszej umowie
Nakłoni ucha, chce, byś Du Chatela,
Co go zabójcą ojca swego zowie,
Wydał mu w ręce.
KAROL
Ja dać przyjaciela
Na zemstę wrogom! Cóż, jeśli odmówię?
LA HIRE
Układ zerwany.
KAROL
Nazbyt się ośmiela!
Czy żeś go wyzwał, by jako mąż z mężem,
Mimo krwi związków i stanu różnicę,
Sam spór swój ze mną rozstrzygnął orężem?
LA HIRE
Złożyłem przed nim twoją rękawicę,
Mówiąc, że zstąpisz z wysokości tronu,
By kraj swój przed nim swą piersią zasłonić,
I, choć niewinny ojca jego zgonu,
Czci swej chcesz mieczem od zarzutów bronić.
Lecz odpowiedział, że nie ma potrzeby
Wieść bojów o to, czego jest już panem.
Gdy zaś koniecznie chcesz tego, ażeby
Walczyć z nim, znajdziesz go pod Orleanem.
To mówiąc, usta przygryzał zawzięcie,
I z tem do innych oddalił się gości.
KAROL
Żadenże za mną w moim parlamencie
Nie wzniósł się czystej głos sprawiedliwości?
LA HIRE
Głuszy go wściekłość stronnicza. Parlament
Ród twój i ciebie pozbawił korony.
DUNOIS
O biedny kraju, gdzie, ufny w praw zamęt,
Gmin chce obalać i stanowić trony!
KAROL
Cóż matka moja? Byłżeś u niej?
LA HIRE
po chwili namysłu
Panie,
Byłem w Saint-Denis, gdy przywłaszczyciela
Święcono królem. Strojni Paryżanie,
Jak w dzień godowy, z okrzykiem wesela
Stali po drodze, a gminna hałastra
Śród muru włóczni i puklerzy stalnych
Ciągnęła powóz Henryka Lankastra
Pod cieniem łuków i bram tryumfalnych.
Król-dziecko omal nie płakał z przestrachu,
Gdy lud z szalonym witał go zapałem.
Angielskie wojska przy kościelnym gmachu
Stały pod bronią. Wszedłem i widziałem,
Jak siadł na świętej Ludwika stolicy.
Po bokach stali dumni jego stryje,
Bedford i Gloster, a u stóp lennicy
Na klęczkach, kornie nachylając szyje,
Hołd mu składali. Burgund na ich czele!
KAROL
O zdrajca!
LA HIRE
Dziecię patrzyło nieśmiele,
I, wchodząc na tron, potknęło się w kroku.
«Zły znak, zła wróżba!» szeptano dokoła,
Śmiech nawet powstał; gdy wtem nagle z boku
Matka twa, panie, weszła do kościoła...
I...
KAROL
Mów!
LA HIRE
I, w pomoc podawszy mu dłonie,
Sama go na twym posadziła tronie.
KAROL
O matko, matko!
LA HIRE
Widziałem: lud cały
Wzdrygnął się na to i nawet Anglicy
Spuścili oczy. Sam Burgund zuchwały
Oblał się wstydem, a w każdej źrenicy
Znać było zgrozę. Zapewne dostrzegła,
Wzrok jej zaiskrzył i, skinieniem ręki
Dając znak, groźnem lud okiem przebiegła,
«Francuzi! — rzekła — mnie składajcie dzięki,
Że w pień spróchniały waszych królów domu
Zaszczepiam gałęź laurowego wieńca
I tron wasz świetny ochraniam od sromu,
By na nim wami rządził syn szaleńca!»
Król zakrywa twarz — Agnieszka bieży ku niemu i bierze go w swoje objęcia — wszyscy obecni okazują wzgardęi przerażenie.
DUNOIS
Tygrzyca! Potwór! A! furyja z piekła!
KAROL
po pauzie do radców
Widzicie sami, w jakim rzeczy stanie.Śpieszcie, by próżno krew ludzka nie ciekła,
Powiedzieć waszym braciom w Orleanie,
Że ich uwalniam od wierności ku mnie,
I na Burgunda, radzę, by się zdali.
Zawzięty na mnie, postępuje dumnie,
Lecz zwą go Dobrym, on miasto ocali.
DUNOIS
Jak to? Czyż innych nie znajdziesz już środków?
RADCA
klękając
Nie! Słów tych, królu, nie odniesiem ziomkom.
Sławę z wierności wzięliśmy od przodków
I nieskażoną zostawim potomkom.
Ty nam swej tylko nie cofnij opieki,
A zginiem raczej!
DUNOIS
Nie wstydże ci, królu,
Że wolisz hańbą okryć się na wieki,
Niż oko w oko wrogom zajrzeć w polu,
Że poniewierasz miast Francyji perłą,
Co, jako ona, przodków twoich berło
Zdobiło z wieków?...
KAROL
Dość już krwi płynęło!
Bóg snać swą rękę ociężył nade mną.
We wszystkich bitwach wojsko me pierzchnęło,
Najwaleczniejsi zginęli daremno;
Parlament wyzuł mię z tronu; stolica
Z bezwstydną pompą święci tryumf wroga;
Najbliższy krewny, ha! własna rodzica
Zguby mej pragną; lud przejęła trwoga!
Mamliż krew jeszcze, jak próżną ofiarę,
Lać dla mej dumy? Nie, ustąpmy raczej!
Opór daremny! — Przejdźmy za Loarę
Czekać i znosić, co nam Bóg przeznaczy.
AGNIESZKA
Nie dopuść, Boże, byś spełnił twe słowa,
Byś tak sam sobie i ojczyźnie skłamał!
Nie! Nie z twej duszy pochodzi ta mowa:
Sprośny czyn matki twoją stałość złamał!
Lecz wiem, że męska wnet wróci otucha,
I znów, jak puklerz, moc twojego ducha
Zostawisz losom!
KAROL
ponuro
Nie! Dłoń przeznaczenia
Widna w tem wszystkiem: Bóg od mego domu
Twarz swą odwrócił; matki złorzeczenia
Wzięły swój skutek! Pasmo klęsk i sromuSnuje się z dawna: ojciec mój w szaleństwie
Wiek skończył, bracia pomarli w lat kwiecie,
A ja!... Ach, próżno, próżno ufać w męstwie!
Plemię Walezych upadło na świecie.
AGNIESZKA
W tobie, Karolu, zakwitnie na nowo!
Wierz tylko w siebie! O, nie bez zamiaru
Bóg cię ocalił, gdy i nad twą głową
Wisiał cień śmierci, i z Jego to daru
Dzierżysz to berło, co trzech pierworodnych
Posiąść wprzód miało. Bo On w duszy twojej,
W uczuciach twoich słodkich i łagodnych,
Upatrzył balsam, co kiedyś zagoi
Rany ojczyzny i w sercach niezgodnychUśmierzy gniewy i zemstę rozbroi!
Tyś jest wybrany, by w cieniu oliwy
Dźwignąć i wsławić swój naród szczęśliwy!
KAROL
Ja? Nie, niestety! W tej burzliwej toni,
Z której ojczyźnie nie wyniść bez cudu,
Ster jej silniejszej potrzebuje dłoni.
Ach, i ja może byłbym ojcem ludu,
Co by mię poznał, co by chciał mię wspierać
I miłość płacił miłością wzajemną!
Ale nie umiem serc mieczem otwierać,
Które nienawiść zamyka przede mną.
AGNIESZKA
Lud dał się uwieść, namiętność go łudzi!
Ale dzień bliski, że, z mlekiem wyssana,
W sercach się Franków na nowo obudzi
Dziedziczna miłość dla prawego pana;
Obudzi dawna dwóch ludów nienawiść,
Co je na wieki jak morze rozdziela,
A dumnych wodzów niezgoda i zawiść
Musi osłabić moc nieprzyjaciela.
Wytrwaj więc tylko i nie cofaj kroku!
Każdy ślad wrogów niech krew ich naznaczy!
A nade wszystko, jak źrenicy w oku,
Strzeż Orleanu! Popalić każ raczej
Mosty i łodzie, poniszczyć przeprawy,
Niżbyś swą hańbę i żywot tułaczy
Niósł za Loarę, ten Styks twojej sławy!
KAROL
Com mógł, zrobiłem! Pojedynczym bojem,
Rycerz z rycerzem, chciałem spór mój skończyć,
Pokój okupić chciałem życiem mojem.
Lecz mamże darmo krew mych ludów sączyć?
Mamże, jak owa nieprawdziwa matka,
Dozwolić raczej, by wróg krwawym mieczem
Płatał me kraje, niszczył do ostatka?
Nie! By je zbawić, sami się ich zrzeczem.
DUNOIS
Toż mowa króla? To zapał młodzieńca?
To zamiar, który mężowi przystoi?
Najlichszy z gminu krew, życie poświęca
Zdaniu, miłości, nienawiści swojej.
Strona jest wszystkiem, gdy domowej wojny
Sztandar powionął. Starzec i niewiasta
Chwyta za oręż; rzemieślnik spokojny
Kruszy swój warsztat; kupiec pali miasta;
Rolnik swe własne zasiewy wyniszcza,
By ci zaszkodzić lub pomóc w potrzebie.
Nikt nie oszczędza drugich, ani siebie.
Walcząc za swoje bogi lub bożyszcza.
A ty! Król! Miałbyś z litości niemęskiej
Praw się swych zrzekać, odrzucać nadzieje,
By skrócić wojny nieuchronne klęski?
Nie! Niech się wojna sama wyszaleje!
Nie tyś ją zaczął, a że lud za króla
Krew swą lać musi, w tem jest niebios wola,
W tem prawo świata! I biada narodom,
Co by swym królom, swej czci i swobodom,
Krwi swej lub mienia szczędziły w ofierze!
KAROL
do radców
Próżno czekacie! Bóg was niechaj strzeże!
Ja nic nie mogę.
DUNOIS
Niechże Bóg zwycięstwa
Tak się na wieki odwróci od ciebie,
Jak ty od kraju w dniach niebezpieczeństwa!
Ale pamiętaj, że zgubisz sam siebie.
Że cię nie Burgund, nie moc Albionu,
Lecz własna małość strąca z ojców tronu!
Francyji trzeba króla-bohatera,
A ty!... Żegnam cię!
do radców
Król się was wypiera...
Lecz ja, w tej ojca mojego dziedzinie,
Idę się z wami zagrzebać w ruinie.
Chce odchodzić, Agnieszka go zatrzymuje.
AGNIESZKA
do króla
O, nie dopuszczaj, aby odszedł w gniewie!
Zbyt ostry w słowach, prawda! Lecz któż nie wie,
Jakim jest w sercu, jak w każdej potrzebie
Ostatnią kroplę krwi odda za ciebie?
Pójdź, pójdź, Dunois! Wyznaj, że w zapale
Nadtoś powiedział! A ty mu wspaniale
Przebacz z prędkości niemyślane słowo!
O pójdźcie, pójdźcie! Niech złączę na nowo
Dłonie i serca wasze, nim zawzięty
Gniew je zajątrzy i drobną dziś szparę
Zamieni w przepaść!
Dunois pogląda na króla, zdając się oczekiwać na jegoodpowiedź.
KRÓL
do du Chatela
Każ mój dwór i sprzęty
Przenieść na łodzie! Idziem za Loarę.
DUNOIS
prędko do Agnieszki
Żegnaj!
Odwraca się śpiesznie i odchodzi; za nim radcy.
AGNIESZKA
załamuje ręce
O, teraz, tośmy pozostali
Jedni prawdziwie! On był nam podporą!
Idź, śpiesz, La Hirze! Błagaj go, azaliNie da się zmiękczyć i wróć go nam skoro!
La Hire odchodzi.
SCENA VI
Karol, Agnieszka, Du Chatel
KAROL
Także to wielkiem dobrem jest korona,
Iżby ją tylko utrzymać na czole,
Znieść miałbym raczej, by nieukrócona
Duma mi czyjaś krępowała wolę!
Zdać się na łaskę zuchwałych wasali,
By żyć, czuć, myśleć gwoli ich skinieniu?
O! to jest boleść, co rdzeń duszy pali,
To ciężej, niźli ulec przeznaczeniu!
do du Chatela, który się jeszcze waha
Czyń, com rozkazał!
DU CHATEL
padając na kolana
Panie!
KAROL
Przedsięwzięcia
Mego nie zmienię! Ogłoś to na dworze!
DU CHATEL
Królu, przejednaj burgundzkiego księcia!
To jeszcze jedno, co cię zbawić może.
KAROL
Ty mi to radzisz? A on twojej głowy
Żąda za pieczęć do naszej umowy.
DU CHATEL
Masz ją, o królu! Krew mą nie dopiero
Jam ci poświęcił i zarówno z chlubą,
Pod mieczem wroga czy kata siekierą,
Umrę za ciebie — byleś moją zgubą
Ukoił księcia, bylebym w spuściźnie
Zostawił pokój tobie i ojczyźnie!
KAROL
spoglądając na niego chwilę w milczeniu i ze wzruszeniem
Do tegoż przyszło, że ci, co mą duszę
Znają najbliżej, że ci hańby drogę
Śmią mi wskazywać? I mówią, że muszę
Iść nią... i myślą, że zechcę i mogę?
O, teraz czuję, że wszystko stracone,
Gdy i mój honor ufność ludzi stracił!
DU CHATEL
Rozważ!
KAROL
Dość o tem! Za świata koronę
Krwią bym przyjaciół moich nie zapłacił!
Idź, spełń, com kazał! Niech się niemieszkanieGotują w podróż!
DU CHATEL
Wola twoja, panie!
Powstaje i odchodzi; Agnieszka płacze rzewnie.
SCENA VII
Karol i Agnieszka
KAROL
chwytając ją za ręce
Nie płacz, o luba! Wszak i tam, za rzeką,
Francyja jeszcze i milsze daleko
Niebo i ziemia! Tam na łonie twojem
Odetchnę znowu szczęściem i pokojem.
AGNIESZKA
O dniu nieszczęsny! Dniu żalu i sromu!
Król z państwa swego ucieka przed wrogiem;
Syn nie śmie bronić ojców swoich domu
Lub pod rodzinnym zagrzebać się progiem!...
Stało się! Idźmy na życie tułacze!
Francyjo moja, już cię nie zobaczę!
SCENA VIII
Ciż i La Hire
AGNIESZKA
Wracasz sam jeden?... Nie dał się więc użyć?
wpatrując się w niego
Lecz cóż to? Przebóg! La Hirze, co znaczy
Ten wzrok twój dziwny? Mów, co z niego wróżyć?
Nowe nieszczęście?...
LA HIRE
Koniec nieszczęść raczej!
Minęła burza, słońce zajaśniało!
AGNIESZKA
Co? Jak? Mów, błagam!
LA HIRE
do króla
Każ, by się wrócili
Posłowie orleańscy!
KAROL
Cóż się stało?
LA HIRE
Stoczono bitwę! Myśmy zwyciężyli!
AGNIESZKA
My?... O niebieska muzyko tej wieści!
KAROL
La Hire! Czyż prawda? Czy nie czcza ułuda?
Powtórz, bo nie śmiem wierzyć twej powieści!
LA HIRE
O, w większe wkrótce uwierzycie cuda!
Lecz arcybiskup sam ci o nich, panie,
Opowie lepiej; z nim na pojednanie
Dunois wraca.
AGNIESZKA
O, piękne zarody
Zwycięstwa, z których tak rychło dostajem
Owoców nieba: pokoju i zgody!
SCENA IX
Ciż, Arcybiskup z Reims, Dunois, Du Chateli Raul (rycerz w zbroi)
ARCYBISKUP
prowadząc Dunois do króla i łącząc ich ręce
Zgoda, książęta! Podajcie dłoń wzajem!
Nie dziś czas pomnieć o ziemskiej rozterce,
Gdy Bóg nad wami czyni cuda swoje.
Dunois obejmuje króla.
KAROL
Odmęt słów waszych pochłania me serce,
Chciałbym uwierzyć i wierzyć się boję.
Co? Jak się stało? — W krótkiej, jasnej mowie
Powiedzcie! Błagam, każę!
ARCYBISKUP
wskazując na Raula
On opowie.
RAUL
Było nas wszystkich chorągwi szesnaście,
Które szlachetny Baudricourt zgromadził,
I, odpierając angielskie napaście,
Ku tobie, królu, na odsiecz prowadził.
Lecz gdy, przeszedłszy Vermatońskie wzgórza,
Schodzim w dolinę, gdzie się kręci Yonna,
Patrzym: przed nami z lasu się wynurza
Kolumna wrogów piesza, potem konna.
Chcemy się cofnąć, aż widzim, za nami
Drugie ich wojsko już wzgórza osiadło.
Tak między dwoma zamknięci ogniami,
Najodważniejszym z nas serce upadło.
Chcą złożyć oręż i daremnie wodze
Szukają jeszcze rady, której nie ma.
Gdy wtem — w powszechnym nieładzie i trwodze
Cud się nam dziwny jawi przed oczyma!
Z gaju, wprost ku nam, wychodzi Dziewica
W błyszczącym hełmie jak bogini wojny,
Piękna jak anioł, choć groźne jej lica
Tchnęły postrachem, a wzrok, acz spokojny,
Gorzał jak ogniem; wiatr włosy rozwiewał,
A blask poziomy zachodniego słońca
Dziwną jasnością jej postać odziewał.
Szła ku nam, na kształt niebieskiego gońca
I głosem, który wskróś wszystkich przeniknął:
«Francuzi! — rzekła — próżno się boicie!
Dość już wróg wami pomiatać nawyknął,
Dziś jest kies jego! Wierzcie, a ujrzycie!
Nic to, że okrył doliny i wzgórza.
Bóg cud obiecał i cud wam uczyni!
Niech będzie silny jako fale morza,
Niech będzie liczny jak piaski w pustyni.
Naprzód! Dziś z wami jest Bóg i Dziewica!
Duch Jego za was uzbroił jej ramię.
Za mną, Francuzi!». To rzekłszy, pochwyca
Z rąk chorążego rozwinięte znamię
I z niem najpierwsza bieży w stronę wroga.
Co krwi w nas było, zawrzała płomieniem.
Wszyscy jak jeden, za posłanką Boga
Lecim z orężem, a wróg z podziwieniem
Patrzy się na nas, stojąc nieruchomy.
Lecz wtem — jak gdyby głos trąb ostatecznych
Posłyszał nagle, jakby niewidomy
Anioł swym mieczem zmiótł wszystkich walecznych:
Zachwiał się, widzim, mięsza się i pierzcha,
Broń i rynsztunek miecąc poza siebie;
Jedni na wzgórza, by dosiąc ich wierzcha,
Drudzy ku rzece, a my, ku potrzebie
Sprawiwszy hufce, tu i tam za niemi!
Rzeź się prawdziwa, nie bitwa, zaczęła.
Tysiąc ich z górą poległo na ziemi.
Nie licząc tego, co rzeka połknęła.
Z nas ani jeden nie zginął!
KAROL
Cud boski!
AGNIESZKA
I cud ten, mówisz, stał się przez Dziewicę?
Któż, skąd jest ona?
RAUL
Różne czynią wnioski.
Lecz ona sama swoją tajemnicę,
Rzekła, że tylko królowi objawi.
Natchnioną z nieba zowie sama siebie
I zapowiada, że Orlean zbawi,
Wprzód nim się księżyc odmieni na niebie.
Wojsko, lud cały, wierzy w nią i wszędzie
Rwie się do broni.
Słychać za sceną dzwony i szczęk oręża.
KAROL
Cóż to? Trąby? Dzwony?
RAUL
To ona z wojskiem! Za chwilę tu będzie.
Lud jej jak świętej oddaje pokłony.
KAROL
do du Chatela
Każ ją wnet przyjąć!
do Arcybiskupa
Ty mię ucz, kapłanie,
Co myśleć o tem? Bóg cud swój okazał,
Gdy cud już tylko zbawić nas był w stanie.
Tego by żaden człowiek nie okazał,
Lecz mogęż wierzyć, że dla mnie to czyni?
GŁOSY ZA SCENĄ
Chwała Dziewicy! Cześć, chwała zbawczyni!
KAROL
To ona!
do Dunois Usiądź na miejscu królewskiem!
Obaczym, zali prorokować umie.
Jeśli jest duchem natchniona niebieskim,
Pozna naprawdę i znajdzie mię w tłumie.
Dunois siada, król staje przy nim po prawej ręce, obok króla Agnieszka Sorel, dalej Arcybiskup, inni ustawiają się po obu stronach, tak że środek sceny zostaje próżny.
SCENA X
Ciż i Joanna w towarzystwie radców i wielurycerzy, którzy zapełniają głąb sceny, ze szlachetnąpowagą postępuje naprzód i przegląda stojących wokoło.
DUNOIS
po długiem, uroczystem milczeniu
Tyś to, cudowna?...
JOANNA
przerywa mu, z wyniosłością patrząc na niego
Synu Orleana,
Doświadczasz Boga! Nie to miejsce twoje!
Jam jest do tego wyższego posłana.
Idzie pewnym krokiem do króla, ugina przed nim kolano i powstaje natychmiast, cofając się — wszyscy obecni okazują zdumienie; Dunois opuszcza krzesło i przed królem pozostaje puste miejsce.
KAROL
Skąd mię znasz? Pierwszy raz widzisz twarz moją.
JOANNA
Widziałam ciebie, gdy cię nikt, prócz Boga,
Nie widział więcej.
zbliża się do króla i mówi tajemniczo
Pomnisz, przeszłej nocy,
Gdy wiatr trząsł domem, a rozpacz i trwoga
Walczyła w tobie z nadzieją pomocy,
Upadłeś krzyżem i w pokorze ducha
Błagałeś Boga, a łez twych strumienie
Zlały podłogę. Każ, niech nikt nie słucha,
A treść ci twojej modlitwy wymienię.
KAROL
Co zwierzam Bogu, przed ludźmi nie kryję —
— Wymień!
JOANNA
Trojakie były twoje modły:
Naprzód: jeżeli dawne winy czyje,
Królów czy ludu, na ten kraj przywiodły
Zgubną tę wojnę, ty, gdy tego trzeba,
Oddać się za nie chciałeś na ofiarę
I o to tylko błagałeś u nieba,
By twej ojczyźnie odpuściło karę.
KAROL
cofając się z przerażeniem
Kto, skąd ty jesteś, istoto cudowna?
Wszyscy okazują zdumienie.
JOANNA
Druga twa była modlitwa: jeżeli
Tak zechce niebios wola nieodzowna,
Abyś utracił tron i co dzierżeli
Przodkowie twoi, prosiłeś ziszczenia
Trzech tylko życzeń, trzech dóbr na tym świecie.
Za pierwsze kładłeś spokojność sumienia,
Za drugie szczerość przyjaciół, za trzecie
Miłość Agnieszki.
król zakrywa twarz, łkając gwałtownie — największe poruszenie między obecnymi — po pauzie
Mamże mówić dalej?
KAROL
Dość, dość! Już wierzę. Tyś z Boga natchniona!
ARCYBISKUP
Lecz kto, skąd jesteś? Mów, niedocieczona!
Kto są szczęśliwi, co ci życie dali?
JOANNA
Wielebny ojcze, zowią mię Joanną,
Ojciec mój z włości królewskiej Dom-Remy,
Ubogi wieśniak, pracą nieustanną
Uprawia z Bogiem własny kawał ziemi.
Tam ja z dzieciństwa, pasąc jego trzody,
Słyszałam nieraz, jak opowiadali
O tych wyspiarzach, co przyszli zza wody,
I kraj nasz cichy mieczem najechali,
I jak ich nasza przyjęła stolica,
Jak król ich naszą okrył się koroną.
Jak królów naszych prawego dziedzica
Chcą wygnać z kraju! To, gdy mi mówiono,
Nieraz w skrytości, padłszy na kolana
I płacząc głośno, wołałam do Boga,
By nam obcego nie narzucał pana,
By nas uchronił od niewoli wroga.
A niedaleko od wrót naszej wioski
Stoi na wzgórzu niewielka kaplica,
A w niej cudowny obraz Matki Boskiej,
Gdzie trzykroć w roku cała okolica
Idzie pielgrzymką i składa ofiary.
A tuż naprzeciw rośnie dąb sędziwy,
O którym różnie i młody, i stary,
A wszyscy różne powiadają dziwy.
Pod cieniem jego, sama nie wiem czemu,
Tak mi swobodnie, tak rozkosznie było,
Że serce gwałtem ciągnęło ku niemu.
I, ile razy czasem się zdarzyło
Stracić gdzie w górach jagnię albo owcę,
Jak skoro przyszłam spocząć w jego cieniu,
Wnet mi sen między najdziksze manowce,
Gdzie je mam znaleźć, wskazywał w widzeniu.
Jednego razu, gdy próżno w noc ciemną,
Siedząc tak pod nim, marzyłam na jawie,
Bogarodzica stanęła przede mną
Z chorągwią w ręku i z mieczem, lecz prawie
Z kształtu i stroju podobna pasterce,
I rzekła głosem, co mi poszedł w serce:
«Jam jest, Joanno! Powstań, rzuć swą trzodę!
Pan cię opatrzył za narzędzie cudu!
Sztandar ten wzniesiesz za kraju swobodę,
Mieczem tym pomścisz krzywdy twego ludu,
Pokonasz wrogów i, przez cię zbawioną,
W Reims króla swego uwieńczysz koroną!»
Ja wszakże rzekłam: «Cóż ja zdziałać mogę,
Słaba pasterka, bez sił do oręża?»
A Ona na to: «Uspokój tę trwogę!
W czystości serca jest moc, co zwycięża
Bramy piekielne. Tę tylko przestrogę
Pamiętaj: chroń się przed miłością męża!
Zresztą miej wiarę i idź prostą drogą,
Wszak i ja byłam pasterką ubogą!».
To rzekłszy, dłonią dotknęła mych oczu,
I, kiedy za nią spojrzałam do góry,
Ujrzałam w niebios błękitnem przezroczu
Nieprzeliczone Serafinów chóry,
A każdy w ręku miał liliję białą,
A dziwne echo na powietrzu brzmiało.
Noc w noc trzy razy, przed jutrzenką ranną,
Miałam toż samo Najświętszej widzenie.
Schodziła z niebios, wołając: «Joanno!
Idź! Zbaw twój naród! Spełń twe przeznaczenie!»
Lecz, gdy raz trzeci stanęła przy drzewie,
Wzrok jej był groźny i rzekła mi w gniewie:
«Wiedz, posłuszeństwo jest wyrok niewieści!
Cierpieć tu musi i być sługą wszędzie.
Ale się serce oczyszcza w boleści:
Kto się tu korzy, tam podwyższon będzie!»
I, gdy ostatnie domawiała słowa,
Z ramion jej spadło pasterskie odzienie,
I w całym blasku, jak Niebios Królowa,
Stała przede mną: błyskawic promienie
Skroń jej wieńczyły, i chociaż surowa,
Litośne ku mnie zwróciła wejrzenie,
I na złocistym wzniesiona obłoku
W krainie chwały znikła memu oku.
Wszyscy mocno wzruszeni — Agnieszka, łkając, ukrywa twarz na piersiach króla.
ARCYBISKUP
po długiem milczeniu
Przed niepojętą wolą przeznaczenia
Rozum się ludzki uniża i korzy.
Czyn jej już dowiódł prawdy objawienia:
Zdziałać go przez nią mógł tylko duch boży.
KAROL
Panie, jam grzesznik! Jaż mogłem zasłużyć
Na dar tak wielki, co z Twej ręki biorę?...
Uczże mię teraz, jak mam łask twych użyć!
Wszystkowidzący, Ty znasz mą pokorę!
JOANNA
Pokora serca prowadzi do Boga,
Z wiarą w moc Jego człek piekło przemoże.
KAROL
A więc mi wróżysz, że zwyciężym wroga?
JOANNA
Francyją całą pod twe stopy złożę.
KAROL
Orlean, mówisz, nie będzie stracony?
JOANNA
Loara pierwej cofnie się do źródła.
KAROL
I w Reims dostąpię mych przodków korony?
JOANNA
Przez tysiąc przeszkód ja cię będę wiodła.
Wszyscy obecni rycerze wstrząsają z łoskotem włóczniami i tarczami i okazują znaki zapału i odwagi.
DUNOIS
Postaw Dziewicę wodzem wojsku swemu!
Wzrok jej nam w trudach i bitew zapędzie,
Jak gwiazda królom do Jeruzalemu,
Do Reims i zwycięstw przewodniczyć będzie.
LA HIRE
Wróg nie zaufa mocy tego świata,
Gdy moc niebieską obaczy widomie.
Jej zwierz twe wojsko, a trwoga skrzydlata
Uprzedzać będzie pogrom po pogromie.
Wszyscy rycerze uderzają tarczą o tarczę i postępująnaprzód.
KAROL
Tak jest! Ty, święta, ty wiedź wojska moje!
Książę i rycerz niech twej słucha woli!
Oto miecz, którym od wieków na boje
Hetmanił Frankom namiestnik ich króli.
Dziś go konetabl odrzucił od siebie.
Odtąd, natchniona, ty go dźwigaj w polu!
I niech się szerzej rozsławi przez ciebie
Mocą niebieską!
JOANNA
Nie, panie i królu!
Nie tem my ziemskiej wielkości narzędziem,
Tak jak nieziemską potęgą i siłą,
Lecz innym mieczem tryumfować będziem,
Jak mi widzenie ducha objawiło.
KAROL
Gdzież on jest?
JOANNA
Poszlij do miasta Fierbois.
Tam pod kościołem świętej Katarzyny
Jest sklep, gdzie stosy oręża i zbroi
Leżą z lat dawnych, tam jest ów jedyny
Miecz, w którym siła tajemna się mieści.
Poznać go łatwo, bo na rękojeści
Ma trzy lilije nabijane złotem.
KAROL
do du Chatela
Śpiesz! I niech goniec orlim pędzi lotem!
JOANNA
Chorągiew także każ mi zrobić białą
Z obrazem Niebios Królowej w obłoku,
Z dzieckiem Jezusem, a dziecię by miało
Świat w swojej dłoni, a bóstwo we wzroku.
A całe niebo aby się zdawało
Jak z głów aniołów skupionych w natłoku.
Bo taki obraz jaśniał na znamieniu,
Które Najświętsza trzymała w widzeniu.
KAROL
Wszystko się stanie.
JOANNA
do Arcybiskupa
Teraz ty mnie, ojcze,
Błogosławieństwo daj w imię Kościoła!
Dziewica, idę na dzieło zabójcze...
Litość wstrzymuje, lecz powinność woła:
Ona w tej walce będzie duch mój wspierać.
uklęka przed nim
ARCYBISKUP
Córko, tyś przyszła dawać, nie odbierać
Błogosławieństwa! W kim jest Pańska siła,
Nie potrzebuje pomocy grzeszników.
Joanna powstaje
PAŹ
Herold przysłany z obozu Anglików
Chce wnijść.
JOANNA
Niech wnijdzie! Bóg go tu przysyła.
Król daje znak przyzwolenia — Paź odchodzi.
SCENA XI
Ciż i Herold Angielski
DU CHATEL
Z czem i od kogo przychodzisz do króla?
HEROLD
Mów do hrabiego Ponthieu, do Karola:
Król wasz jest w naszym obozie.
DUNOIS
Zuchwały!
Gdyby nie miejsce i nie szata gońca,
Sprośny twój język jak żmiję w kawały...
KAROL
Przestań, Dunois! Mów, czekamy końca.
HEROLD
Wódz nasz, żałując krwi, co nadaremnie
Płynie i płynąć musi w Orleanie,
Nim da znak szturmu, raz jeszcze przeze mnie
W spokojne z tobą chce wejść pojednanie.
KAROL
On ze mną?
JOANNA
występując
Królu, ja na miejscu twojem
Mówić z nim będę.
KRÓL
Mów, natchniona z góry!
Mów i rządź sama wojną i pokojem!
JOANNA
do Herolda
Kto mówi przez cię?
HEROLD
Wódz nasz, Salisbury.
JOANNA
Kłamiesz, Heroldzie, bo tylko żyjący
Mówić przez żywych może, nie umarły.
HEROLD
O, wódz nasz żyje! I, zdrowiem kwitnący,
Na zgubę waszą, jako olbrzym karły,
Gromi swych wrogów.
JOANNA
Żył, kiedyś odchodził.
Lecz Pan go dotknął: olbrzym w prochu leży.
Wystrzał go z miasta dziś rano ugodził,
Gdy je z swej średniej przepatrywał wieży.
Ty się uśmiechasz, że ci oddalone
Rzeczy obwieszczam... Nie żądam twej wiary,
Lecz wspomnij o mnie, gdy z pompą niesione
Spotkasz w obozie pogrzebowy mary!
Teraz zdaj sprawę z polecenia twego.
HEROLD
Jeśli tak wszystko przenikasz, bez tego
Wiedzieć je musisz.
JOANNA
Nawet nie chcę wiedzieć!
Ale ty słuchaj, co ja mam powiedzieć!
Słuchaj i w wiernej rzecz powtórz osnowie
Tym, coć przystali, bo do nich to mówię.
Królu angielski, książęta Bedfordu
I Glocesteru! Bóg się upomina
Rachunku od was z naszej krwi i mordu.
Bóg sąd swój zaczął, bo przyszła godzina!
Przyszła Dziewica, której Pan poruczy
Moc swą nad wami! Ona do was mówi:
Zrzeczcie się naszej korony i kluczy
Miast i ziem naszych i pokój ludowi
Naszemu dajcie — a idźcie w pokoju!
Albowiem biada, biada wam, wodzowie!
I ludziom waszym biada, gdy do boju
Stanie Dziewica! Bo ja to wam mówię:
Że Pan nie dla was Francyję przeznaczył,
Ani nas stworzył do wiecznej niewoli!
Lecz on, on dziedzic, on wnuk naszych króli,
Co go Bóg w próbach poznał i doświadczył,
On siądzie z chwałą na ojców stolicy!
Idź i te słowa odnieś twemu panu!
Lecz nim pośpieszysz, już sztandar Dziewicy
Powiewać będzie z murów Orleanu.
Odchodzi, z nią wszyscy — zasłona spada.
AKT DRUGI
Okolica otoczona skałami.
SCENA I
Talbot i Lionel, wodzowie angielscy, Filip, książę Burgundii; Fastolf, Chatillon, z wojskiem i chorągwiami
TALBOT
Tu, w skał tych cieniu stańmy i warowny
Zatoczmy obóz; azali nie zbierzem
Wojsk, które popłoch jako wiatr gwałtowny
Rozproszył wczoraj.
do Fastolfa
Idź, osadź żołnierzem
Szczyt i wąwozy skał! Choć w tej ustroni,
W tej ciemnej nocy, jeśli chyba skrzydeł
Wróg mieć nie będzie, żartuję z pogoni.
Przecież ostrożność! Strach nie zna wędzideł,
I lada powód ima zwyciężonych.
Rycerz Fastolf z żołnierzami odchodzi.
LIONEL
Dość o tem, wodzu! Krew się pali we mnie,
Słysząc to słowo. Po tylu wsławionych
Zwycięstwach naszych pierzchnąć tak nikczemnie!
O Orleanie! Orleanie! W tobie
Grób chwały naszej! Lecz czyż przyszłe wieki
Uwierzyć zechcą? Kto wystawi sobie,
Aby zwycięzcy pod Azincourt, Crequi,
Pierzchli — i przed kim? — przed jedną niewiastą!
Nie! Musim zdobyć to przeklęte miasto!
FILIP
To nas niech cieszy, że nie ludzka siła,
Ale nas szatan przemógł z ludźmi w zmowie.
TALBOT
Tak, szatan głupstwa! Czyżby i wodzowie
Dzielili wiarę, co gmin omamiła?
Nie! Przesąd nadto jest błahą pokrywą
Tchórstwa wojsk twoich! To bitwę przegrało.
FILIP
Popłoch był wszędzie.
TALBOT
Nie, nie, jako żywo!
Wojsko twe naprzód zgubny przykład dało.
Wpadliście do nas, wołając, że piekło,
Że sam Lucyper przeciw nam się wiąże.
To nas zmięszało.
LIONEL
Jużciż wyznaj, książę,
Że skrzydło twoje najpierwej uciekło.
FILIP
Bo na nie najprzód uderzyli wrogi.
TALBOT
Wiedzieli dobrze, kto im nie dostoi
I drugim jeszcze da przyczynę trwogi.
FILIP
Co? Więc przegrana ma być z winy mojej?
LIONEL
Gdybyśmy swoje tylko wojska mieli,
Orlean naszej nie widziałby klęski.
FILIP
Tak, gdyż wy byście jego nie widzieli!
Kto wam w głąb kraju otwarł wstęp zwycięski?
Kto zjednał serca Franków i w Paryżu
Króla waszego osadził na tronie?
Jako Bóg żywy, gdyby nie te dłonie
Wwiodły was tutaj, nikt by z was w pobliżu
Nie widział dymu z francuskich kominów!
LIONEL
Gdyby dość było wielkich słów, nie czynów,
Burgund sam jeden byłby panem świata.
FILIP
Boli was, widzę, Orleanu strata,
Lecz z czyjej winy? Gdy mieszkańcy chcieli
Mnie poddać miasto, kto z lichej zawiści
Zerwał układy?
TALBOT
Chciałżbyś, byśmy leli
Krew ludów naszych dla twojej korzyści?
FILIP
Gdybymże odszedł, co by z wami było?
LIONEL
O, nic gorszego jak pod Azincourtem,
Gdzie wojsko nasze samo poradziło
Z całem francusko-burgundzkiem, nad którem
Tyś sam przewodził.
FILIP
Jednak me przymierze
Snać wam potrzebne było, gdy mi za nie
Regent wasz tyle poświęcił w ofierze.
TALBOT
Ha, nawet naszą cześć przy Orleanie!
FILIP
To już za wiele, lordzie! To za wiele!
Rozmowa taka zostanie pamiętną.
Na to żem rzucił swoich i na czele
Mem nieskażonem wyrył zdrady piętno,
By mi wróg wobec urągać mógł śmiele,
A jam to znosił duszą obojętną?...
Nie, nie, lordowie! Toć, gdy los przeznaczył,
Bym zawsze tylko służył niewdzięcznemu,
Toć lepiej, żeby brat bratu przebaczył,
Bym wrócił służyć królowi mojemu.
TALBOT
O, rzecz nienową powiadasz nam, książę!
Wiemy, żeś zaczął z La Hirem układy,
Że skryty spisek przeciw nam się wiąże,
Lecz mamy sposób ustrzec się od zdrady.
FILIP
Ha, śmierć i piekło! Idź, śpiesz, Chatillonie!
Dziś jeszcze idziem ku naszej granicy.
Każ zwijać obóz! Niech ludzie i konie
Stają do szyku! Żegnam was, Anglicy!
Chatillon odchodzi.
LIONEL
Szczęśliwa droga! Nigdy miecz Anglików
Nie słynął szerzej, jak kiedy w potrzebie
Bez pomocników i bez przewodników
Sami w swej sprawie walczyli za siebie.
Bo na co kłamać zgodę przyjacielską,
Gdy nas wstręt wieczny rozdziela jak morze,
Gdy czujem, że krew francuska z angielską
Z ran chyba w bitwach połączyć się może?
SCENA II
Ciż i Królowa Izabela, za nią Paź
IZABELA
Cóż to ja słyszę? Co za wpływ złowrogi
Gwiazdy nieszczęsnej pomięszał wam zmysły?
Toż czas do swarów, gdy zwycięskie wrogi
Jak grom spaść mogą na nas, a od ścisłej
Jedności waszej, śród powszechnej trwogi,
Jedyne wojska nadzieje zawisły?...
Nie, książę, cofnij porywcze rozkazy!
A ty, Talbocie, nie wstydź się przebłagać
Gniew przyjaciela!
do Lionela Pójdź mi dopomagać
Przywrócić zgodę i zatrzeć urazy!
LIONEL
Ja? Nie, milady! Mnie to obojętnie,
Czy się to zgodą, czy niezgodą skończy.
Owszem, co z sobą trzyma się niechętnie,
Najlepiej zrobi, kiedy się rozłączy.
IZABELA
Ha, teraz widzę, że piekielne czary,
Jak w bitwie na nas, i tu się sprzysięgły.
Kto wszczął najpierwszy te szalone swary?
Skąd się te żmije w sercach wam wylęgły?
do Talbota
Tyż byś to, wodzu?! Niepomny korzyści,
Co kraj twój jego powinien przymierzu,
Chciał wzniecać iskrę dawnej nienawiści
I serce Franka oburzał w rycerzu?
Lecz cóż poczniecie bez jego ramienia?
On tron wasz dźwignął i on w każdej porze
Samą potęgą swojego imienia,
Byleby zechciał, obalić go może.
Albowiem wiedzcie, niech Anglija cała
Falami morza na Francyją biegnie:
Francyja zgodna dostoi jak skała
I sama siebie chyba w jarzmo zegnie.
TALBOT
Któż by prawdziwej nie cenił przyjaźni?
Lecz przed fałszywą strzec się rozum każe.
FILIP
Temu, w kim wdzięczność dumę tylko drażni,
Nietrudno kłamać bezwstydne potwarze.
IZABELA
Co? Książę, tyż byś twój rozum i serce
Mógł tak poniżyć? Tak zbyć uczuć syna,
Byś ojca twego uściskał mordercę,
Byś się powierzył przyjaźni delfina?
Aza ci, myślisz, przebaczy w swej dumie,
Żeś go był wtrącił i dźwignął z przepaści?
Aza nie będzie obmyślał, jak umie,
By ci na przyszłość uszczuplić tej właści?
Nie, nie, Filipie! Bądź księciem i synem,
A będziesz wyższym od obrazy lichej!
FILIP
Nigdym nie myślał o zgodzie z delfinem,
Ale nie ścierpię cudzoziemców pychy.
IZABELA
O, pójdź! Zapomnij niebacznego słowa!
Wczorajsza klęska serce wodza boli,
A gorycz myśli łatwo zdradzi mowa;
Niesprawiedliwym być łatwo w niedoli.
Ale dość o tem! Czas zgasić w iskierce
Zgubny ów pożar, nim go wiatr rozdmucha.
TALBOT
Co mówisz, książę? Gdzie jest prawe serce,
Tam rozum chętnie zdrowej rady słucha.
Królowa mądrze dla nas obu radzi.
A więc masz! Zgoda zależy od ciebie.
Uznanie błędu niechaj błąd zagładzi!
FILIP
Niech i tak będzie! Ulegam potrzebie.
IZABELA
Zgoda, wodzowie! I niech uścisk bratni
Świętszem niż dotąd spoi was ogniwem,
By spór ten zgubny był odtąd ostatni!
Filip i Talbot ściskają się.
LIONEL
patrząc na nich, na stronie
Nietrwała zgoda za furyi wpływem!
IZABELA
Los bitwy wprawdzie ostał się przy wrogu.
Lecz niech nas męska pokrzepi otucha!
Na próżno delfin, nieufny snać w Bogu,
Przyzywa w pomoc przeklętego ducha,
Straci swą duszę, jak swój kraj i władzę!
Niewiasta stoi na wojsk jego czele;
Chcecie? Ja wasze wojska poprowadzę
I wzorem lepiej niż czarem ośmielę.
LIONEL
O, nie, nie! Raczej wracaj do Paryża!
Anglik w broń ufa, nie w sztuki niewieście.
TALBOT
Tak, wracaj! W wojsku przesąd się rozszerza,
Że nam twa bytność przyniosła nieszczęście.
FILIP
Widok twój tutaj osłabia żołnierza
I dla cię samej przyzwoiciej w mieście.
IZABELA
patrząc na nich z podziwieniem
Cóż to ma znaczyć? Co te słowa wróżą?
I ty, Burgundzie, przeciw mnie jak oni?
FILIP
Tak! Żołnierz nie śmie ufać w pomoc bożą,
Póki rozumie, że twej sprawy broni.
IZABELA
Czyście szaleni? Ledwom między wami
Zgodę zawarła, łączycie się na mnie.
TALBOT
Jedź pani z Bogiem! Gdy zostaniem sami,
Czarta się lękać nie będziem przynajmniej.
IZABELA
Czyliż nie jestem przyjaciółką waszą?
Czyż sprawa wasza nie jest także moją?
TALBOT
Tak! Ale sprawa twoja nie jest naszą!
My toczym wojnę za ojczyznę swoją.
FILIP
Ojciec mój poległ z naprawy delfina:
Synowska czułość moją zemstę budzi.
TALBOT
Lecz twoja, pani, zawziętość na syna
Obraża Boga i oburza ludzi!
IZABELA
Syna? Przeklęty niech będzie na wieki!
On śmiał mię sądzić!
FILIP
Mścił się ojca swego.
IZABELA
On mię potępił! Wygnał w kraj daleki!
TALBOT
Prawo i naród domagał się tego.
IZABELA
Ha, teraz skutku przekleństw mych doświadczy!
I, niżbym miała wyrzec przebaczenie,
Niżby miał posiąść tron ojców, niech raczej...
TALBOT
Wolisz poświęcić swą cześć i zbawienie!
IZABELA
Wy, słabe dusze! Wy czuć nie możecie,
Co jest za siła w matki nienawiści!
Co mi cześć świata? Mój cel na tym świecie
Jest: niech się nad nim zemsta moja ziści!
Lecz wy, wy drudzy, co go wojujecie,
Co, prócz łakomstwa, dumy i zawiści,
Dało wam oręż przeciw mego syna?
Skąd prawo wasze? W czem jest jego wina
Przeciw bądź komu, prócz mnie? Obłudnicy!
Chcecie świat mamić słowy barwionemi.
Lecz czyż świat nie wie, że jak rozbójnicy
Przyszliście dzielić łupy cudzej ziemi,
Lać krew dla zysku? Ha, a tenże książę,
Co sobie imię Dobrego wykłamał!
Z wrogiem na własną ojczyznę się wiąże,
Ziomkom, królowi, Bogu wiarę złamał,
Przez co? Przez zemstę? Nieprawda! — Przez chciwość,
Przez zazdrość tylko! A słuchać was przecie:
Co trzecie słowo w ustach: sprawiedliwość,
Choć czyn wasz każdy woła, że kłamiecie!
Ja, ja przynajmniej obłudą się brzydzę
I gardzę wami! Lubię wolność moją,
Mam krew, mam serce; kocham, nienawidzę,
Lecz, jaka jestem, wyznać się nie boję.
TALBOT
Tej sławy, pani, nikt ci nie zaprzeczy.
IZABELA
I nie przed wami będę się tłumaczyć!
Uczucie dla was jest słowem bez rzeczy.
Żegnam was! Oby nigdy nie zobaczyć!
Odchodzi.
SCENA III
Talbot, Filip i Lionel
TALBOT
To mi niewiasta!
LIONEL
A teraz, czas drogi!
Radźcie, co czynić, co przedsięwziąć mamy!
Cofać się, czyli, ochłonąwszy z trwogi,
Iść wstecz, wczorajszej powetować plamy?
FILIP
Nadtośmy słabi, popłoch nazbyt świeży!
TALBOT
Popłoch ten powstał z płonnej wyobraźni;
Lecz niech się z widmem oko w oko zmierzy,
Żołnierz przesądnej wnet zbędzie bojaźni.
Moja więc rada: dodawszy odwagi,
Zgromadzić wojsko i wieść do rozprawy.
FILIP
Rozważcie tylko!
LIONEL
Co tu do rozwagi,
Gdy trzeba umrzeć lub pomścić niesławy!
TALBOT
Tak jest, stanęło: z pierwszych kurów pianiem
Wrócim za rzeką na spotkanie wroga.
Ja sam, najpierwszy, z tem widmem szataniem
Zmierzyć się muszę i z pomocą Boga,
Czy się mnie czekać odważy szalona,
Ufam, że skończy swe gusła i czary,
Czy pierzchać będzie: wojsko się przekona,
Jak zabobonnej ulękło się mary.
LIONEL
Nie, nie! Mnie, wodzu, zostaw bój ten łatwy!
A ja ci ręczę: bez dobycia broni,
Wobec wojsk obu, ten postrach dla dziatwy
Jak lalkę żywcem uniosę w mej dłoni.
FILIP
Wieleś obiecał!
TALBOT
Ze mną pojedynek
Nie tak łagodne wróży jej uściski.
Lecz czas, wodzowie! Czas pójść na spoczynek!
O świcie w drogę, a świt już jest bliski!
Odchodzą.
SCENA IV
Joanna z chorągwią w ręku, w hełmie i pancerzu, zresztąw szatach niewieścich, Dunois, La Hire, rycerze i wojsko ukazują się na wierzchołku skał; zstępują z wolna i zapełniają scenę.
JOANNA
do rycerzy, którzy ją otaczają, podczas gdy wojsko ciągnie dalej naprzód
Skały przebyte! Tu są ich obozy.
Na nic nam teraz noc i tajemnica!
Niech z trąb i z piersi głos śmierci i zgrozy
Zbudzi ich! Hasłem jest: Bóg i Dziewica!
WSZYSCY
uderzając mieczami o tarcze
Bóg i Dziewica!
trąby i kotły
STRAŻE
za sceną
Do broni! do broni!
JOANNA
A teraz ognia! Zapalić namioty!
Przy blasku łuny, gdy ich strach rozgoni,
Wpadną nam oślep na miecze i groty.
Za mną!
żołnierze wybiegają, ona chce podążyć za nimi.
DUNOIS
zatrzymując ją
Joanno, uczyniłaś swoje!
Przewiodłaś wojsko niedeptanym szlakiem,
Nam teraz zostaw krwawe kończyć boje.
LA HIRE
Przodkuj przed nami ze zwycięstwa znakiem.
Lecz nie bierz sama zabójczego miecza!
Los wojny ślepy i modłów nie słucha.
Dość nas, gdzie siła wystarczy człowiecza!
JOANNA
Kto mi śmie radzić, kto wstrzymywać ducha,
Co mnie prowadzi? W nim wasze zwycięstwo!
Strzała tam leci, gdzie ją wypuszczono:
Ja tam iść muszę, gdzie niebezpieczeństwo!
Nie tu, nie dziś mi zginąć przeznaczono!
Póki wróg w kraju, a król nie na tronie,
Ten, co mię posłał, walczy w mej obronie!
Odchodzi.
LA HIRE
Dunois, bądźmy blisko ku odsieczy
I puklerz dla niej złóżmy z naszych mieczy!
Odchodzą.
SCENA V
Angielscy żołnierze uciekają przez scenę, potemTalbot
ŻOŁNIERZ PIERWSZY
Śmierć, śmierć nam wszystkim! Dziewica w obozie!
ŻOŁNIERZ DRUGI
To niepodobna! Śród skał, o tej porze?...
ŻOŁNIERZ TRZECI
Z obłoków spadła na ognistym wozie!
ŻOŁNIERZ PIERWSZY
Nie walczyć z diabłem!
INNI ŻOŁNIERZE
Ratuj się, kto może!
Uciekają.
TALBOT
wbiegając
Stójcie! Nie słyszą! Strach pozbył wędzidła,
Stargany urok czci i posłuszeństwa!
Jak gdyby piekło swe wszystkie straszydła
Rzuciło w pogoń: jeden wir szaleństwa
Ogarnął wszystkich, mężny i nikczemny
Pierzcha zarówno, znikąd do oręża
Garstki nie zebrać, głos wodzów daremny!
Wróg bez oporu rani i zwycięża!
Jaż tylko jeden pomiędzy wszystkimi
Zdrowe mam zmysły? Mnież jednego pali
Wstyd za ich wszystkich? Uciekać przed tymi,
Cośmy w dwudziestu bitwach pokonali!...
I któż jest ona? Nietknięta żelazem,
Niezwyciężona! Na czyj wzrok Gorgony
Najśmielsi nasi kamienieją głazem,
A lwią odwagą tchnie Frank ośmielony?
Kuglarkaż cudów kłamanych obrazem
Wydrze mi z ręku tylu zwycięstw plony?
Moc bohaterów złamie czarownica?...
ŻOŁNIERZ
wpadając
Dziewica! Wodzu, ratuj się! Dziewica!
TALBOT
przebijając go
Ha, nikczemniku! Masz za twą przestrogę!
I śmierć każdemu, co roznosi trwogę!
Odchodzi.
SCENA VI
Rozległy widok.
Widać obóz angielski w płomieniach — głos trąb, ucieczka i pogoń — po chwili wchodzi Montgomery.
MONTGOMERY
sam
Gdzież się udam, nieszczęsny? Jak ujdę pogoni?
Tu wódz zapamiętały z krwawym mieczem w dłoni
Grozi swoim i gwałtem zwraca na miecz wroga,
Tam ona! Niepożyta, jak mór i pożoga,
Szerzy śmierć! O, ja nędzny! O, na cóż mi było
Iść za burzliwe morze! Serce mię łudziło
Nadzieją łatwej sławy na francuskiej wojnie.
A teraz! O, czemu żem nie został spokojnie
W domu moim rodzinnym, gdzie mię matka tkliwa,
Płacząc, zatrzymać chciała, gdzie mię próżno wzywa
Maryja moja!...
Joanna ukazuje się w oddaleniu
Przebóg, to ona! Z płomieni,
Na tle czerwonej łuny wznosi się śród cieni,
Jak z gorejących piekieł czarne widmo nocy!
Ujrzała mię! W mej duszy czuję wzrok jej mocy!
Biada mi! Nogi moje w pętach jej uroku
Wikłają się i mdleją, wzrok mój w jej widoku
Utkwił zaczarowany! O, straszne katusze:
Bać się śmierci i wiedzieć, że ją ponieść muszę!
Joanna postępuje nieco ku niemu i zatrzymuje się
Zbliża się! Precz ode mnie, nieszczęśliwa broni!
Miecz mój jej nie pożyje, tarcz mię nie zasłoni;
Moc piekieł walczy przez nią! Lecz przecież ma duszę,
Jest niewiastą: w jej sercu może litość wzruszę.
Podczas gdy chce iść na jej spotkanie, Joanna szybko zbliża się ku niemu.
SCENA VII
Joanna i Montgomery
JOANNA
Zginąłeś! Krew angielska w żyłach twoich płynie.
MONTGOMERY
padając na kolana
Wstrzymaj się! Jam bezbronny! U nóg twych jedynie
Chcą błagać ocalenia. Widzisz młodość moją,
Ulituj się! Raz pierwszy wyszedłem na boje,
Czcza chwała mię uwiodła. Przebacz mej młodości!
Weź mię jeńcem! Mój ojciec, pan bogatych włości,
W pięknym Waliji kraju, nad brzegiem Sawerny,
Da złota, ile zechcesz, da okup niezmierny,
Gdy się dowie, że żywy uszedłem pogromu.
Jam syn jego jedyny, ostatni szczep domu!
JOANNA
Nieszczęsny, zły twój anioł dał cię w moje ręce!
Prędzej byś w krokodylej ocalał paszczęce,
W szponach tygrysich, litość wyżebrał u lwicy.
Dzieci jej wprzód zabiwszy! Lecz, kto miecz Dziewicy
Ujrzał, ten zginąć musi. Próżna twa otucha!
Jam nie jest z tego świata; wyższa wola ducha
Rządzi mną, nieugięta; nie może ujść żywy,
Kogo mi raz w moc poda wojny bóg straszliwy.
MONTGOMERY
Dzika jest mowa twoja, lecz słodycz oblicza
Pociąga mię ku tobie: piękność twa dziewicza
Nie wróży okrucieństwa. Przez litość płci twojej
Zbaw mię, miej miłosierdzie!
JOANNA
Nie wzywaj płci mojej,
Nie myśl, żem jest niewiastą! Jam jest duch bez ciała,
Ślepe narzędzie woli, co mi iść kazała
Krew przelewać na ziemi. Żadna płeć nie moją!
Gotuj się umrzeć! Serca nie ma pod tą zbroją.
MONTGOMERY
O, przez świętej miłości wszechmogące prawo,
Które Bóg wlał w nas wszystkich, cofnij dłoń twą krwawą!
Jam zaręczony w kraju! W pierwszej wiośnie życia,
Piękna jak ty, anielska, mojego przybycia
Czeka w domu kochanka. O, jeśliś już może
Doznała, co jest miłość, jeżeli, jak wróżę,
Pragniesz szczęścia przez miłość — nie rozdzielaj srogo
Dwojga serc, co bez siebie wzajem żyć nie mogą!
JOANNA
Obcych mi wzywasz bożyszcz, których ja świętości
Nie znam, ani potęgi. Nie w imię miłości
Ubłagasz mię. Jej ogień byłby zbrodnią we mnie.
Walcz jak mąż i umieraj, bo żebrzesz daremnie.
MONTGOMERY
A więc w imię rodziców zlituj się nad memi!
W opustoszałym domu, laty sędziwemi
Schyleni, tęsknią po mnie. Ach, tyś sama pewnie
Zostawiła rodziców, co cię płaczą rzewnie!
JOANNA
Nieszczęsny, przypomniałeś, ile u nas matek
Pozostało bez dzieci, ile małych dziatek
Sierotami bez ojców, ile wdów strapionych,
Ile łez nieotartych i serc zakrwawionych
Miecz wasz u nas uczynił! Ha, teraz doświadczą
Żony wasze i matki, z jaką my rozpaczą
Płakałyśmy nad krajem i braćmi naszemi!
MONTGOMERY
O, jak ciężko umierać nie na swojej ziemi!
JOANNA
Któż was wezwał na cudzą, by jej bujne łany
Kopytami tratować, by pod dach słomiany
Niskiej chaty rolnika i w zamożne grody
Nieść ogień i żelazo i z naszej swobody
Urągać się, i swoich narzucać nam króli?...
Myśleliście, zuchwali, że jarzmo niewoli
Zegnie nas i poniży, że kraj dawnej sławy
Przywiążecie jak łódkę do swej hardej nawy!
Nie wiedzieliście, głupi, że nasz herb królewski
Tkwi u stóp tronu Boga, że wprzód sklep niebieski
Z gwiazd wam obrać, niżeli jeden zagon żyzny,
Jedną wioskę od naszej oderwać ojczyzny!...
Ale przyszedł dzień zemsty! Żaden z was przez wodę
Wielkiego morza, które jak wieczną przegrodę
Bóg między nas położył, a wyście złamali.
Żaden żywy nie wróci! Broń się! Muszę dalej.
MONTGOMERY
puszczając jej rękę
Teraz czuję, że umrę; błagać cię daremnie!
JOANNA
Tak! Lecz umrzyj jak rycerz! Po co drżeć nikczemnie
Przed śmiercią, przed konieczną? Los nasz w ręku Boga.
Patrz na mnie! Któż ja jestem? Pasterka uboga,
Słaba dziewica; dłoń ma nie nawykła broni.
Przecież z cichego domu, z samotnej ustroni
Wyrwana, z łona ojca, z sióstr kochanych grona,
Muszę tutaj, nie swoją wolą prowadzona,
Wam na zgubę i sobie nie na radość, muszę
Być jak widmem postrachu; zatwardzić mą duszę,
Brodzić we krwi i w końcu nie ujść śmierci grotu,
Bo nie błyśnie i dla mnie miły dzień powrotu
Do mej strzechy rodzinnej! Wiele jeszcze, wiele
Wdów na mnie płakać będzie, wielu z was uścielę
Łoże w zimnej mogile; lecz i mnie dosięże
Dłoń mego przeznaczenia! Bierz więc swe oręże,
Broń się, walcz! Nie unikniesz, co ci Bóg przeznacza,
Lecz biada nędznikowi, co drży i rozpacza!
MONTGOMERY
wstając
Ha, gdyś i ty śmiertelna, gdy cię dłoń człowiecza
Dosiąc może, obaczym, czy dla mego miecza
Bóg nie przeznaczył chwały posłać cię do piekła!
Ja teraz pragnę boju! Ja, furyjo wściekła!
Ja! I Bóg mi jest wsparciem! W Nim moja otucha!
Ty broń się i zwij w pomoc piekielnego ducha!
Porywa miecz i tarczę i naciera na nią — bojowa muzyka rozbrzmiewa w dali — po krótkiej walce Montgomery upada.
SCENA VIII
JOANNA
sama
Stało się! Przeznaczenie, nie jam go zabiła!
oddala się od niego i stoi w zamyśleniu
Duchu, jakżeś ty straszny! Jak twa dziwna siła
Potężnie działa we mnie! W dłoni mej tyś męstwo,
W sumieniu tyś powinność, w sercu okrucieństwo!
Dusza płacze z litości, dłoń drży, jakby miała
Burzyć ołtarz w świątyni, gdy ze krwi i z ciała
Stanie przed nią przeciwnik; a wiem, że upadnie.
Że krew lunie mu z piersi, że twarz śmiercią zbladnie!
Sam błysk miecza mię trwoży, jak łyskanie nieba
Poprzednicze piorunu; a jednak, gdy trzeba,
Czuję w sobie moc cudzą i w mej dłoni drżącej
Miecz zabija sam przez się, jakby duch żyjący.
SCENA IX
Joanna i Rycerz (ze spuszczoną przyłbicą)
RYCERZ
Ha, tu żeś wreszcie, posłanko szatana!
Tu kres twych guseł i próżna ich siła!
Broń się, przeklęta, i do swego pana
Idź po zapłatę za złe, coś zbroiła!
JOANNA
Szaleńcze, na śmierć idziesz w moje ręce!
Lecz tyś nie Anglik! Tyś syn naszej ziemi!
Burgundzkie barwy i herby książęce!...
Ostrz mego miecza schyla się przed niemi.
RYCERZ
Ty mi pochlebiasz, piekielna megero!
Broń się! Choć czuję, że za twe zaklęcia
Umrzeć ci raczej pod kata siekierą,
A nie pod mieczem burgundzkiego księcia!
JOANNA
Tyś więc ów książę?
RYCERZ
podnosząc przyłbicę
Jam jest na twą zgubę!
Gmin dotąd pierzchał przed twoim orężem,
Lecz nie mnie zwiodą twoje kłamstwa grube.
Mąż jest przed tobą!
SCENA X
Ciż, Dunois i La Hire
DUNOIS
Mąż niech walczy z mężem,
Nie z niewiastami!
LA HIRE
Nim świętej Dziewicy
Skroni dosięgniesz, nas wprzód zabić trzeba!
FILIP
Nie ja się zlęknę guseł czarownicy,
Ni was, co dla niej zrzekliście się nieba!
Lecz wstyd ci wieczny, synu Orleana!
Wstyd ci, La Hirze, że swój miecz zwycięski
Czynicie tarczą sprośnych sztuk szatana,
A z siebie giermków wiedźmy czarnoksięskiej!
Pogardzam wami i czekam. Do broni!
Z kim Bóg, ten w czarta nie będzie jasyrze.
Gotują się do walki — Joanna staje wpośrodku.
JOANNA
Stójcie!
FILIP
Ha, nędzna, strach ci mojej dłoni!
naciera na Dunois
Broń się, bo zginiesz!
JOANNA
Rozłącz ich, La Hirze!
Dość już z stron obu bratniej krwi przelano.
Dość! Lecz nie oręż tę walkę rozstrzygnie.
Inaczej o tem w gwiazdach napisano!
I biada temu, kto go pierwszy dźwignie,
Kto nie uwierzy i kto nie usłucha
Z ust moich głosu wszechmocnego ducha!
DUNOIS
Po co wstrzymujesz cios mój sprawiedliwy?
Krew niechaj zdrajcy wstyd Francyji zmaże!
JOANNA
rozłączając ich, staje znowu wpośrodku
Złóżcie broń! Mówię, Bóg, Pan litościwy,
Nie chce krwi waszej, mnie z nim mówić każe.
Co chcesz, Filipie? Zważ i przeciw komu
Stoisz z orężem w bratobójczej dłoni?
On, jak ty, książę francuskiego domu,
On jest twój ziomek i towarzysz broni!
Jam też nie obca: córka jednej ziemi.
Wszyscy, na których następujesz głowę,
Twoi są. Powróć, stań pomiędzy niemi,
A poznasz wszystkich! Serca ich gotowe
Kochać cię, ręce uściskać, kolana
Zgiąć się przed tobą, bo nawet w potrzebie
Święta nam w tobie krew naszego pana,
Oręż nasz ostrza mieć nie śmie dla ciebie!
O, pójdź! Wróć do nas! Czyż dla cię bez ceny
Są cześć i miłość, serc najdroższe dary?
FILIP
Dość, dość, obłudna! Śpiew zdradnej syreny
Insze w głąb piekła niech wabi ofiary!
Mnie nie ułudzą szatańskie mamidła:
Przezorny rozum zatkał moje uszy
I oczu twoich zalotnicze sidła.
Jak z gładkiej zbroi, zemkną się z mej duszy!
Teraz my z sobą, Dunois! Do broni!
Mąż z mężem walczy żelazem, nie słowy...
DUNOIS
Złą snać ma sprawę, kto się prawdy chroni.
Wysłuchaj pierwej! Jam zawsze gotowy.
JOANNA
Patrz wkoło, książę, i sądź, czy nas trwoga,
Czy nas potrzeba u stóp twoich zgina?
Jednym płomieniem gore obóz wroga,
Trupem się jego zasłała równina,
Głos trąb wojennych, jako piorun Boga,
Rozprasza resztę: naszą jest godzina!
Jako zwycięzcy, sławą i weselem
Chcemy się z dawnym dzielić przyjacielem.
O, wracaj do nas! Dość mściwej niechęci!
Z nami jest słuszność i błogosławieństwo.
Wy nie widzicie, lecz duchowie święci
Walczą za nami! Bóg nam dał zwycięstwo.
Bóg ci przeze mnie swą wolę ogłasza,
Przeze mnieć Jego chce dźwignąć prawica.
Jak ten nasz sztandar, biała sprawa nasza;
Godłem i hasłem jej: Bóg i Dziewica!
FILIP
Umiem znać kłamstwa mamiące wykręty,
Ale jej mowa prosta jest, jak dziecka!
Czyżby i pozór niewinności święty
Wykłamać mogła piekieł moc zdradziecka?
Nie słucham więcej! Dunois, do broni!
Ucho me, czuję, jest słabsze od dłoni.
JOANNA
Zwiesz mię szatanką! Szatańskież to dzieło
Rozbrajać zemstę, koić serc trucizny?
Piekłoż chce zgody? Onoż mię natchnęło
Żądzą pokoju, miłością ojczyzny?
Lub się więc zmienił porządek natury,
Że dobrą sprawę wspierać muszą piekła:
Albo, jeżeli jest prawdą, com rzekła,
Skąd me natchnienie, jeżeli nie z góry?
Kto zstąpił ku mnie, ku biednej pasterce,
I męstwo w piersiach dziewicy rozniecił,
Nadludzki zamiar tchnął w dziecinne serce
I duszę światłem nadziemskiem oświecił?
Jam nie wzrastała przed królów obliczem,
Obca mym ustom sztuka słów mamiąca;
Przecież, gdy trzeba, gdy tchem tajemniczym
Duch mię owionie, jakby w blasku słońca
Widzę przed sobą cały świat widomy,
Wiem wszystkie rzeczy, czuję mimo woli
Przeszłość i przyszłość narodów i króli,
A słowa moje wstrząsają jak gromy!
FILIP
głęboko poruszony podnosi na nią oczy i przygląda jej ze zdziwieniem i rozrzewnieniem
Co mi się dzieje? Co za dziwna zmiana!
Mocże to czarów to wzruszenie budzi?
Nie! Ta mię postać, ten mię wzrok nie łudzi!
Serce mi mówi: tyś z nieba zesłana!
JOANNA
On już wzruszony! Stało się! Wzruszony!
Twoja w tem, Panie, a nie moja siła!
Chmura się gniewu we łzy roztopiła,
Pogodą serca świeci wzrok natchniony!
Precz z tym orężem! Łączmy łzy ze łzami!
On płacze! Boże, dzięki Ci! — On z nami!
Miecz i chorągiew wypadają z jej dłoni; bieży do niego z otwartemi ramionami i ściska go z namiętną gwałtownością — La Hire i Dunois rzucają również miecze i śpiesząuściskać księcia.
AKT TRZECI
Obóz królewski w Chalons nad Marną.
SCENA I
Dunois i La Hire
DUNOIS
Jesteśmy bracia, towarzysze broni,
Tyleśmy razem wspólnej krwi przeleli,
Nierozerwani w złej i dobrej toni —
Nasże dziś miłość kobiety rozdzieli?
LA HIRE
Posłuchaj, książę!
DUNOIS
Wiem, kochasz Dziewicę,
Idziesz twą miłość objawić królowi,
Prosić go o nią. Król ci nie odmówi:
Król zna twą wierność, twą dzielną prawicę.
Lecz ja, wiedz o tem: wprzód, niźli ją cudzą
Ujrzę, La Hirze!...
LA HIRE
Wysłuchaj mię, książę!
DUNOIS
Nie wdzięki lica oczy moje łudzą,
Nie płochy urok serce moje wiąże.
Serce to, w bojach zdziczałe od młodu,
Ze strzał miłości urąga pod zbroją.
Lecz ta cudowna zbawczyni narodu,
Ta bohaterka, ta być musi moją!
Przysiągłem sobie przed obliczem nieba,
Bo siłę tylko zdoła pojąć siła,
A w duszy mojej czuję, że jej trzeba
Współczucia drugiej, co by równą była.
LA HIRE
Któż by twych zasług był tak nieświadomy,
Iżby śmiał z tobą stawać do zawodu?
Ale zważ, książę, czy stan jej poziomy
Godzien jest twego imienia i rodu?
DUNOIS
Mojego rodu? Ona jest dziecięciem
Boskiej natury śród ziemskich padołów!
Onaż by równać nie śmiała się z księciem,
Oblubienica niebieskich aniołów,
Którą nad wszystkie ziemskich koron blaski
Otacza jaśniej święty promień łaski,
Co wszelką wielkość, wszelką jasność ziemi
Widzi poziomą pod stopami swemi?
O, tam, gdzie ona na niedoścignionej
Swej wysokości świeci śród gwiazd koła,
Tam — weź za szczeble wszystkie świata trony —
Dojść nie potrafisz bez skrzydeł anioła!
LA HIRE
Król więc rozstrzygnie.
DUNOIS
Nie! Jej własna wola!
Ona, co wolność wróciła krajowi,
O losie swoim niech sama stanowi!
SCENA II
Ciż, Król, Arcybiskup, Agnieszka Sorel, du Chatel i Chatillon
KAROL
do Chatillona
Sam więc przybędzie uznać mię za króla?
Hołd mi swój złożyć?
CHATILLON
Dziś jeszcze tu stanie.
Wysłał mię przodem, ażebym ci, panie,
Niósł jego lenną cześć i pozdrowienie.
AGNIESZKA
O, piękne słońce dnia, co nam przynosi
Pokój i zgodę, i krzywd przebaczenie!
CHATILLON
Dwustu rycerzy składa orszak księcia,
Z nimi przed tobą kolano uniży.
Rozumie jednak, że gdy się już zbliży,
Ty jak brat brata przyjmiesz go w objęcia.
KAROL
Niczego w życiu nie pragnę goręcej.
CHATILLON
Książę też prosi, by o tem, co było,
Teraz i nigdy nie wspominać więcej.
KAROL
Serce mu moje wszystko przebaczyło.
CHATILLON
Przebaczyć równie raczysz wszystkim, którzy
Z nim przeciw tobie śmieli podnieść bronie.
KAROL
Francyja wszystkim serce swe otworzy,
Wszystkich jak dzieci przytuli na łonie.
CHATILLON
Z matką też twoją, jeśli żądać będzie,
Przyzwolić, panie, zechcesz na ugodę.
KAROL
Oby chęć syna mieć chciała na względzie!
Ona to ze mną, nie ja z nią spór wiodę.
CHATILLON
Dwunastu świadków z pierwszych mężów kraju
Z obu stron wspólne zaręczą przymierze.
KAROL
Niech i tak będzie.
CHATILLON
A podług zwyczaju,
Gdy arcybiskup przy świętej ofierze
Między was jedną hostyję rozdzieli,
Sami przysięgą stwierdzicie układy.
KAROL
Niech mi tak święci pomogą anieli,
Jak w sercu mojem nie ma cienia zdrady!
Cóż jeszcze książę żąda po mnie?
CHATILLON
rzucając spojrzenie na du Chatela
Panie,
Widzę tu męża, którego spotkanie
Mogłoby zatruć pierwszych wzruszeń chwile!
KAROL
Rozumiem.
do du Chatela Musisz odejść, du Chatelu!
du Chatel oddala się w milczeniu — Król przeprowadza go oczyma, na koniec śpieszy za nim i ściska go
Nie miej mi za złe! Ach, ty mi nie tyle
Poświęcić chciałeś, wierny przyjacielu!
du Chatel odchodzi
CHATILLON
Resztę warunków ten pargamin mieści.
KAROL
do Arcybiskupa
Przyjmuję wszystkie, nie badając treści.
Zwrot przyjaciela cóż godnie opłaci?
do Dunois i La Hire
Wy ze stem jeźdźców idźcie spotkać braci!
Hełmy swe kwieciem niech stroją żołnierze,
A miasto postać godową przybierze.
Podczas gdy święty głos dzwonów ogłosi,
Że Burgund pokój Francyji przynosi!
głos trąb za sceną — Paź wchodzi
Co to jest?
PAŹ
Książę burgundzki przybywa.
DUNOIS
Śpieszmy go spotkać!
Odchodzi z La Hirem i Chatillonem.
AGNIESZKA
O chwilo szczęśliwa!
KAROL
do Agnieszki
Ty płaczesz, luba! Ach, i we mnie serce
Ściska się, myśląc, ile krwi rodzinnej,
Ile łez przelać musiał lud niewinny,
Nim on kres bratniej położył rozterce.
Lecz nie dziś o tem! Dzień po nocy błyska,
Po burzy słońce i nam zajaśnieje.
ARCYBISKUP
u okna
Co za tłum! Orszak ledwo się przeciska.
Otóż i Filip! Lud na kształt mrowiska
Kupi się wkoło, z radości szaleje,
Klęczą przed koniem, podnoszą ramiona!
Ha, cóż to? Z konia porwali na ręce!
Niosą w tryumfie! A kwiaty i wieńce
Zaćmiły niebo jak chmura zielona.
KAROL
Dobry lud! Jakże prędko zapomina
Krzywd swych i kraju, krwi ojców i dzieci!
Miłość się jego, jak gniew, ogniem nieci,
Wszystkiem dla niego obecna godzina!
Dość łez, najmilsza! Uzbrój serce w stałość.
Wróć pokój twarzy! Bo wszystko w tej porze,
Zbyteczna radość, jak zbyteczna żałość,Równie go zdrażnić jak zawstydzić może.
SCENA III
Ciż, Filip, Dunois, La Hire, Chatillon i dwaj inni rycerze z orszaku księcia
Filip zatrzymuje się w miejscu — Król chce iść na jego spotkanie, ale go książę uprzedza, a w chwili, gdy chce ugiąć przed nim kolano, król bierze go w swe objęcia.
KAROL
Pośpiech twój tylko uprzedził nas, książę!
Chciałem cię spotkać, lecz szybkie masz konie.
FILIP
Nie dziw! Do mojej powinności dążę.
ściska i całuje w czoło Agnieszkę
Wybacz, kuzynko, ale w mojej stronie
Jest to obyczaj, któremu bez sporu
Piękność ulega.
KAROL
Podług naszych wieści
Na dworze twoim szukać trzeba wzoru
Wdzięcznej godności i krasy niewieściej.
FILIP
Ze wszystkich skarbów burgundzkiej krainy
To jest najdroższe, czem ją niebo darzy.
KAROL
Lecz ty sam, książę, przyznaj się do winy,
Albo się musisz oczyścić z potwarzy.
Że lekceważąc miłość i jej wiarę,
Nie wierzysz w wierność.
FILIP
Najcięższą swą karę
Ma samo w sobie każde odszczepieństwo!
Błogo ci, królu, żeś się w tem z natchnienia
Pięknego serca ustrzegł doświadczenia!
postrzega Arcybiskupa, podaje mu rękę
Witaj, pasterzu! Twe błogosławieństwo
Niech stwierdzi węzły braterskiego związku!
Dawnom cię widział, bo, chcąc spotkać ciebie,
Trzeba iść, widzę, drogą obowiązku.
ARCYBISKUP
O dniu radosny! Teraz mię do siebie
Pan niech powoła! Cóż bym więcej żądał
Widzieć na ziemi, gdym ten dzień oglądał?
FILIP
do Agnieszki
Mówią, kuzynko, żeś swe diamenty
Przedać kazała, by mię ścigać zbrojnie.
O, nie wiedziałem, że duch tak zawzięty
Mieszka w twem sercu. Lecz już koniec wojnie!
Wraca się wszystko, co było stracone:
Pociechy serca i ozdoby stroju.
Patrz, twe klejnoty są też znalezione!...
bierze z rąk dworzanina szkatułkę i podaje ją otwartą Agnieszce
Na wojnę ze mną były przeznaczone,
Przyjm je ode mnie za godło pokoju!
Agnieszka waha się, spoglądając na króla.
KAROL
Przyjm! Jest to zakład podwójnej świętości:
Braterskiej zgody i szczerej miłości.
Agnieszka, płacząc, usuwa się na stronę, król także usiłuje ukryć silne wzruszenie i wszyscy patrzą z mocnem wzruszeniem na obydwóch książąt.
FILIP
spojrzawszy po kolei na wszystkich, rzuca się w objęcia króla
Królu mój!
W tejże chwili trzej burgundzcy rycerze ściskają się z Arcybiskupem, Dunois i La Hirem — Król i Filip pozostająprzez czas niejaki we wzajemnych uściskach.
FILIP
Jaż cię mogłem nienawidzić?
KAROL
Dość!
FILIP
Nie! Występek powinien się wstydzić!
KAROL
Dość! Wszystko przeszło, wszystko przebaczono!
Był to błąd losu, wpływ gwiazdy złowrogiej.
FILIP
biorąc go za rękę
Naprawię wszystko, wierzaj mi, naprawię!
Francyję całą złożę pod twe nogi,
Żadnej wsi, żadnej lepianki ubogiej
Nie będzie braknąć twych przodków dzierżawie!
KAROL
Gdyśmy złączeni, któż nas zachwiać zdoła.
FILIP
Ach, nie wiesz, królu, jak ciężkie zgryzoty
Truły mi duszę śród twych wrogów koła!
wskazując na Agnieszkę
Czemuś mi tego nie przysłał anioła?
Sam by jej widok wrócił mię do cnoty.
Lecz teraz, teraz żaden podstęp wroga,
Żadna moc piekieł, nic nas nie rozdwoi!
Tutaj się kończy moich błędów droga
Pokój mój, czuję, jest na piersi twojej!
ARCYBISKUP
stając pomiędzy nimi
A więc, książęta, pokój między wami!
Francyja znowu, jak feniks z popiołu,
Wzniesie się, blizny zakryje laurami:
Praca i ziemia bogata darami
Wrócą zamożność i miastu, i siołu.
Lecz ci, co przez was i dla was zginęli,
Tysiące ziomków, czyż z mogił swych wstaną?
Lecz łzy, co przez was i dla was wylano,
Któż je powróci tym, co je wyleli?
Zakwitnie może przyszłe pokolenie,
Lecz przeszłe przez was było łupem zbójców;
Pomyślność synów nie wskrzesi ich ojców,
Krew ich na wasze opadła sumienie!
Obyż z niej przecie wyszła wam przestroga.
By, nim spór kiedy zaczniecie orężny,
Pomnieli naprzód na ludzi i Boga!
Bo wojnę łatwo rozkiełzna potężny,
Lecz wojna nie jest jako sokół, który,
Pojmawszy zdobycz, posłusznemi pióry
Wraca do łowca na dzwonek mosiężny.
Nie! Sęp to dziki, co się krwią rozjada
I gardzi głosem człowieka — i biada
Tym, co go puszczą! A nie zawsze z nieba
Cudowna pomoc zstępuje, gdy trzeba.
FILIP
Tak, królu, anioł walczy przy twym boku!
Lecz gdzież jest ona?
KAROL
Kędy jest Dziewica?
Czyżby się szczęścia chroniła widoku,
Co nam jej własna zjednała prawica?
ARCYBISKUP
Nie dla niej, panie, zgiełk dworskiej zabawy.
Gdy jej powinność nie woła na bitwy,
Gdy nic nie może dla Francyji sławy,
W ustroniu za nią przesyła modlitwy,
I w Bogu tylko, przez Boga natchniona,
Żyje dla Boga.
DUNOIS
Lecz otóż i ona!
SCENA IV
Ciż i Joanna (w pancerzu, ale bez hełmu i z wieńcemwe włosach)
KAROL
Pójdź, pójdź, kapłanko w tym świątecznym stroju,
Pójdź stwierdzić związek spojony przez ciebie!
FILIP
Onaż to? Niegdyś tak groźna w potrzebie,
Tak dziś łagodna jak anioł pokoju!
Widzisz, spełniłem, com obiecał tobie.
Nie wart żem dzięków?
JOANNA
O, dziękuj sam sobie!
O, dziękuj Panu, że dziś gwiazdą jasną
Jaśniejesz przed Nim; ty, coś wczoraj jeszcze,
Groźna kometa, nad ojczyzna własną
Rozsiewał światło krwawe i złowieszcze.
patrząc dokoła
Wszyscy tu, widzę, radzi i weseli,
A tam smutnego spotkałam w przedsieniu,
Co się kryć musi i szczęścia nie dzieli!
FILIP
Któż jest tak winnym, że się nie ośmieli
Dziś nawet w naszem ufać przebaczeniu?
JOANNA
Możeż on ufać? O, powiedz, że może,
I niech się w pełni twa zasługa ziści!
Bo, gdy chcesz godnie spełnić dzieło boże,
Pełń je do końca! Kropla nienawiści
Sam zdrój zbawienia zamienia w truciznę.
Zdaj miłosierdziu twej zemsty spuściznę!
FILIP
Teraz rozumiem.
JOANNA
I przebaczysz, książę?
Tak, tak! Przebaczysz! Pójdź tu, du Chatelu!
otwiera drzwi i wprowadza du Chatela, któryzatrzymuje się opodal
Kto tu odpuścił winowajcom wielu,
Z wielu go grzechów Pan w niebie rozwiąże.
FILIP
Joanno, wszystko uczynię dla ciebie,
Ale ty nie wiesz, jakiej chcesz ofiary!
JOANNA
Wiem, że jak słońce dla wszystkich na niebie,
Jak rosa z nieba, jak wszystkie swe dary
Niebo zarówno dla wszystkich swych dzieci —
Tak miłosierdzie, które jest od Boga,
Na wszystkich spada i dla wszystkich świeci.
Wiem, że przebaczyć i miłować wroga
Jest to zwycięstwo nad wszystkie zwycięstwa.
Natchnienie łaski, boskość człowieczeństwa!
FILIP
O niepojęta, skąd ci moc nade mną?
do du Chatela
Zbliż się! Przebaczam! Duchu mego ojca,
Przebacz mi równie, że twój wróg zabójca
Ściska dłoń syna, co cię pomścić miała!
A wy, bogowie śmierci, których ramię
Sięga szeroko, niech wasz gniew nie pała,
Żem wam złożony ślub mej zemsty łamię!
W waszych tam państwach, gdzie serce nie bije,
Wszystko niezmienne, niezachwiane, wieczne;
Lecz póki człowiek tu czuje i żyje,
Wpływ chwili musi rodzić czucia sprzeczne.
KAROL
do Joanny
Com ci nie winien, posłanniczko Boga!
Tyś zawróciła koło mej fortuny;
Ty mi powracasz brata; ty z rąk wroga
Wydzierasz berło; ty wojny pioruny
Gasisz nad nami! Któryż z ziemskich króli
Tyle dobrodziejstw jak warte odpłaci?
JOANNA
Bądź ludzkim w szczęściu, jakeś był w niedoli!
Boga za ojca, bliźnich miej za braci!
Najuboższemu spośród twego ludu
Czyń sprawiedliwość! Strzeż praw i swobody,
A nie pogardzaj niskim! Bo od trzody
Bóg tobie zesłał spełnicielkę cudu!
Francyja tobie ukorzy się cała
I będziesz ojcem królów pokolenia;
I wielka będzie ich moc i ich chwała,
Dopóki pycha serca i myślenia
Nie zbluźni Bogu i ludem nie wzgardzi.
Bo wtenczas!... Wtenczas i Bóg się zatwardzi,
I skąd ci pomoc, spod wieśniaczej strzechy,
Wyzwie mścicieli za mocarzów grzechy!
FILIP
Gdy ci otwarte przeznaczenia księgi,
Czytaj z nich, święta, przyszłość mego domu!
JOANNA
Obok królewskich tron jego potęgi
Chce wznieść się wyżej; nie lęka się gromu
Boga, ni ludzi. Grom przecież uderzy,
Grom przeznaczenia! Lecz się nie bój zbytnio!
Dom twój nie upadł! Nie z miecza rycerzy,
Z łona dziewicy szczep jego odkwitnie
I na dwóch tronach w pełni majestatu
Króluje, widzę, znajomemu światu,
Ha, i nowemu, który wola boża
Kryje dziś jeszcze za zasłoną morza!
KAROL
O, mów, czy węzeł, co nas dzisiaj wiąże,
W przyszłe też wieki dwa bratnie narody
Połączać będzie?
JOANNA
O królu! O książę!
Mocarze ziemi, strzeżcie się niezgody!
Nie budźcie jędzy! Niech w swych lochach drzemie!
Bo, raz zbudzoną, kto zdoła powstrzymać?
Z jadu jej smocze rozrodzi się plemię,
Z pożaru pożar będzie się rozdymać!
Dość! Obłok stanął u przyszłości progu.
Cieszcie się z dzisiaj, jutro zwierzcie Bogu!
AGNIESZKA
Święta Dziewico, ty wiesz myśli moje,
Powiedz, co przyszłe rokują mi lata?
JOANNA
Duch widzi tylko wielkie dzieje świata,
Własnym twym losem rządzi serce twoje.
DUNOIS
Lecz jakież szczęście, jakie ziemskie blaski,
Jaka nagroda będzie godną ciebie?
Ty, coś nam zlała zdrój niebieskiej łaski!
JOANNA
Szczęście prawdziwe mieszka z Ojcem w niebie.
KAROL
Lecz dać ci ziemskie, należy od króla.
On cię uczyni celem czci narodu,
On! I wnet jego dopełni się wola.
Klęknij, Joanno,
dobywa miecza i dotyka ją nim z lekka po ramieniu
i z niskości rodu
Wstań! Ja, król, ciebie i twój ród, i w grobie
Prochy twych przodków uszlachcam zarazem!
Lilije białe będą herbem tobie,
Jak są cnót twoich godłem i obrazem.
A nikt z rycerzy, ni książąt, przed tobą
Nikt, prócz krwi królów, nie ma mieć pierwszeństwa.
Związek twój będzie najwyższych ozdobą,
A mnie, królowi, zdaj swadźbę małżeństwa!
DUNOIS
występując
Serce ją moje wybrało już wprzódy,
Nimeś ją, panie, w blask twej łaski odział.
I jeślim godzien tak wielkiej nagrody,
By los mój z ręką chciała przyjąć w podział,
Was samych, królu, i ty, mężu boży,
Wzywam na świadków mej szczerej przysiędze.
KAROL
Cuda po cudach Bóg nam w tobie mnożył
Cóż niepodobnem będzie twej potędze,
Gdy nawet jego, miłości szydercę,
Zhołdować mogłaś?
LA HIRE
występując
Znam Dziewicy serce:
Pierwszą jej cnotą jest pokora święta.
I, jak bądź warta czci, którą odbiera,
Nie ją ułudzi wielkości ponęta,
Nie od niej wzgardy dozna miłość szczera.
Więc chociem prosty rycerz, wybacz, książę,
Wybór jej serca niech nasz los rozwiąże.
KAROL
I ty, La Hirze?... Dziewico, dla Boga!
Ledwieś pomogła przejednać mi wroga,
Chceszże poróżnić przyjaciół mych? Oba
Godni są ciebie; dla obudwóch jednaŻyczliwość moja. Po co długa próba?
Mów, kto szczęśliwy, co twe serce zjedna?
AGNIESZKA
zbliżając się
Nagłość twa, królu, przeraża Dziewicę,
Rumieniec wstydu widzę na jej czole.
Daj czas, niech sama zbada tajemnicę
Serca swojego! Ani ją w tem kole
Wyjawić może. Zostawcie nas same!
Siostrze przed siostrą powróci swoboda,
Ufność przemoże nieśmiałości tamę.
Wyrok jej serca ja ogłoszę.
KRÓL
Zgoda!
Chce odchodzić.
JOANNA
Nie, królu, zostań! Nie rumieniec sromu,
Nie żar miłości czoło moje pali.
Nic do zwierzenia nie mam tu nikomu,
Co bym nierada, by drudzy słuchali.
Umiem czuć wdzięcznie cześć, co mię spotkała;
Alem nie na to wzięła miecz śmiertelny,
Bym krwią mych bliźnich sobie kupić miała
Książęcą mitrę albo mirt weselny.
O nie, mój królu! Wielkie dzieło boże,
Co mi na ziemi spełnić przeznaczono,
Czysta dziewica tylko spełnić może.
Żadnemu z mężów nie mogę być żoną.
ARCYBISKUP
Azaliż nie wiesz, że na ulgę troski
Pierwszemu z mężów Bóg niewiastę stworzył?
W głosie natury jest głos woli boskiej.
Gdy dojdziesz celu, co ci Bóg założył,
Rychło, odwykłszy od miecza i zbroi,
Piękniejszy zawód obaczysz przed sobą,
Byś cnót niewieścich dała wzór płci twojej,
Jak byłaś mężom wzorem i ozdobą.
JOANNA
Ojcze, któż zgadnie przyszłą wolę ducha?
Lecz, gdy czas przyjdzie, a poznam, co trzeba,
Serce go moje z pokorą usłucha.
Tymczasem spełńmy pierwszą wolę nieba!
Król nie jest jeszcze pomazańcem Boga,
Olej mu święty nie namaścił czoła;
Do Reims nam drogę zaszło wojsko wroga,
Tam, bracia, za mną! Tam powinność woła!
KAROL
chwytając ją za rękę
Jedna myśl, widzę, rządzi sercem twojem.
Miłość się przed nią ozwać nie ośmiela.
Lecz, gdy kraj cały zakwitnie pokojem,
A w serca ludzi wróci duch wesela,
Wierz mi, że wtenczas twe serce niewieście
Wzbudzi też w sobie uczucia dziś śpiące.
I, coś zaczęła, zbawiając tysiące,
Szczęściem jednego zakończysz nareszcie.
JOANNA
Delfinie, tak żeś syt już bożej łaski,
Że chcesz w proch ziemski rzucić jej narzędzie?
Także cię rażą wyższych światów blaski,
Że ziemię tylko mieć umiesz na względzie?
O, ślepe serca! Ludzie małej wiary!
Niebo przed wami działa na odkryte;
Cuda po cudach świadczą jego dary,
A wy w tem tylko widzicie — kobietę!...
Gdzież jest kobieta? Gdzie jest ziemska siła,
Aby uczynić, co Pan przez mię czyni?
Biadaż mi, biada, gdybym się ważyła
Myśleć o sobie, i, cudu sprawczyni,
Ziemskim rozumem mierzyć moje życie!
Biada wam wszystkim, którzy mię kusicie!
Lecz Pan jest ze mną! On mię wziął w opiekę!...
Słyszę głos Jego! Do broni, mój królu!
SCENA V
Ciż i rycerz (wpadając z pośpiechem)
KAROL
Cóż nam przynosisz?
RYCERZ
Wróg przeszedł przez rzekę
I szyk bojowy rozwija na polu.
JOANNA
natchniona
Do broni! mówię. Dziś kres jego pysze!
Sami na oślep idą w nasze ręce.
Za mną, kto Francuz!
wybiega
KAROL
Idźmy, towarzysze!
Niech mą koronę zwycięstwem uświęcę!
Sam, jako żołnierz, chcę walczyć na czele.
do Agnieszki
Bądź zdrowa, luba! Nie płacz!
AGNIESZKA
O, nie płaczę,
Nie drżę o ciebie! Bóg nazbyt już wiele
Uczynił dla nas, by tylko rozpacze
Zsyłać miał w końcu. Jemu ufam śmiele,
Że cię w Reims dzisiaj zwycięzcą zobaczę.
Słychać głos trąb wojennych, który podczas przemiany dekoracji coraz w większą wrzawę przechodzi, naśladując zgiełk i zamięszanie bitwy — orkiestra łączy się z nim przy otwartej scenie, wraz z odgłosem wojennych instrumentów za sceną.
SCENA VI
Scena zamienia się w obszerne, otwarte pole, otoczone drzewami.
Podczas muzyki widać w głębi szybko przebiegającychżołnierzy.
Talbot, wsparty na Fastolfie i otoczony żołnierzami, wkrótce potem Lionel
TALBOT
Dość! Pod tem drzewem złóż mię, przyjacielu!
Wracaj do bitwy! Nic mi już nie trzeba,
A umrzeć umiem.
LIONEL
wchodząc
Co widzę? O nieba!
FASTOLF
Na smutny widok trafiasz, Lionelu!
Wódz nasz umiera.
LIONEL
Nie daj tego Boże!
do Talbota
Dziś nam najbardziej potrzebna twa siła.
Wstań, wodzu! Doświadcz, co moc woli może!
Powstań i rozkaż naturze, by żyła!
TALBOT
Próżno! Nie zmienić, co zły los przeznaczy!
Tron nasz, dźwigniony tylu prac ogromem,
Wali się w gruzy; próżno bój rozpaczy
Wiodłem do końca; patrz, rażony gromem
Leżę, bym nie wstał. Reims jest już stracony,
Brońcie Paryża!
LIONEL
Paryż sprzymierzony
Z delfinem. Właśnie odebrałem gońca.
TALBOT
odrywając zawiązki ran
A więc, krwi moja, upływaj do końca.
Bo już mi światło obrzydło słoneczne!
LIONEL
do Fastolfa
Śpiesz unieść wodza na miejsce bezpieczne!
Wróg z całą na nas następuje siłą.
TALBOT
O, głupstwo gminu! Tyś mię zwyciężyło!
Ty!... I nie ludziom walczyć z mocą twoją,
Przed którą same bogi nie dostoją!
Lecz ty, rozumie, światło niebios tronu,
Ty, sprawco świata, ty, bóstwo człowiecze,
I cóż ty jesteś, gdy szał zabobonu
Porwie cię z sobą i w przepaść zawlecze?
Przekleństwo temu, co w krainie myśli
Szuka wielkości, trwoni moc i lata
I wierzy planom, gdy je mądrze skréśli!
Bo szał i głupstwo — to są władcy świata!
LIONEL
Przestań, milordzie! Krótkie są twe chwile.
Myśl o wieczności! Pojednaj się z Bogiem!
TALBOT
Gdybyż przynajmniej męskiej ulec sile,
Upaść w zapasach z godnym siebie wrogiem!...
Lecz stać się pastwą głupstwa i obłudy!
O, to dotkliwsze od śmierci tysiąca!...
Czyż wszystkie nasze ofiary i trudy
Nie były warte choć lepszego końca?...
LIONEL
podając mu rękę
Żegnaj, milordzie! Hołd łez i modlitwy
Złożę ci w czasie, gdy mię los ocali.
Teraz powinność zwie mię na plac bitwy,
Gdzie los ojczyzny waży się na szali.
Żegnaj, Talbocie! Tak, do powitania
Na lepszym świecie, gdzie nie ma rozstania!
odchodzi
TALBOT
Stało się! Trzeba spłacić dług natury,
Oddać żywiołom to, co z nich powstało!
Chwila nie minie, a z Talbota, który
Świat niegdyś cały napełnił swą chwałą,
Zostanie tylko — proch! Tak kończy człowiek!
A cała korzyść światła, co dziedziczym,
Jest, że ze wzgardą, przed zawarciem powiek,
Widzim, że wszystko było tylko niczem!...
SCENA VII
Ciż, Król, Filip, Dunois, du Chatel i żołnierze francuscy
FILIP
Zwycięstwo nasze!
KAROL
postrzegając Talbota
Patrzcie, ktoś umiera!
Śpieszcie dać pomoc, gdy już nie daremnie.
żołnierze z orszaku króla zbliżają się do umierającego.
FASTOLF
zastępując im drogę
Precz stąd! Szanujcie zwłoki bohatera,
Przed którym w życiu drżeliście nikczemnie!
FILIP
Co widzę? Talbot!
FASTOLF
Oddal się, Filipie!
Niech zgonu męża wzrok zdrajcy nie brudzi!
Talbot wlepia wzrok w Filipa i kona.
DUNOIS
Toż ten, tak ufny w męstwie i dowcipie,
Że za nic ważył i Boga, i ludzi?
Straszny Talbocie, jak ci teraz mało
Ziemi potrzeba! A dziś jeszcze rano
Francyji całej nie dosyć się zdało!
do króla
Teraz cię królem witać mogę śmiało,
Bo szczęście zawsze groziło odmianą,
Póki duch żywy poruszał to ciało.
KAROL
przyjrzawszy się milcząco zmarłemu
Nie my, moc wyższa zmogła cię, rycerzu!
Na ziemi Franków, jak na swym puklerzu,
Coś i konając, nie chciał puścić z dłoni,
Ległeś, byś spoczął! I ona cię przyjmie
Do swego łona. Tu, gdzie kres twej broni,
Tu grób ci wzniesiem, a samo twe imię,
Sam ten grób, w środku państw naszych dzierżawy,
Stanie za pomnik twych czynów i sławy.
żołnierze podnoszą trupa i wynoszą go.
FASTOLF
oddając miecz
Przyjm, panie! Jestem twym jeńcem.
KAROL
oddając mu miecz
Nie, wcale!
Świętą powinność umiem czcić i w wojnie.
Idźcie i wierni wodza swego chwale,
Cześć mu ostatnią oddajcie spokojnie!
Ty, du Chatelu, śpiesz, nie tracąc chwili,
Śpiesz do Agnieszki! Uspokój jej trwogę!
Powiedz, że żyjem, żeśmy zwyciężyli,
Że ją w Reims czekam. Ty jej wskażesz drogę.
du Chatel odchodzi.
SCENA VIII
Ciż i La Hire
DUNOIS
Gdzież jest Dziewica?
LA HIRE
Właśnie pytać chciałem.
Przy tobie była wpośród bitwy pola.
DUNOIS
W twojej ją straży zostawić mniemałem,
Gdym z jazdą poszedł na obronę króla.
FILIP
Przed chwilą jeszcze śród zastępów wroga
Widziałem z dala jej chorągiew białą!
DUNOIS
Biada nam! Gdzież jest? Jakaś myśl złowroga
Trwoży mię o nią; drżę, by nazbyt śmiało
Nie wpadła w tłumy, gdy nikt nie był przy niej.
KAROL
Do broni! Śpieszmy na odsiecz zbawczyni!
odchodzą
SCENA IX
Inna, pusta okolica na placu bitwy.
W oddaleniu widać wieże miasta Reims, oświecone słońcem. Rycerz w czarnej zbroi, ze spuszczoną przyłbicą. Joanna ściga go aż na przód sceny, gdzie on staje i czeka na nią.
JOANNA
Ha, nędzny! Teraz doszłam twych podstępów!
Chciałeś ocalić resztę twoich braci,
Uwieść mię z dala od waszych zastępów.
Lecz krew mi twoja tę zdradę zapłaci!
CZARNY RYCERZ
Po cóż mię ścigasz? Po coś tak, jak widzę,
Zawzięta na mnie?
JOANNA
Bo cię nienawidzę.
Bo jak noc piekieł, której nosisz barwę,
Sama twa postać wściekłość budzi we mnie.
Zedrzyj z twej twarzy tę szatańską larwę,
Co cię mym oczom chce ukryć daremnie!
Mów, ktoś jest? Gdybym nie widziała w boju,
Jak tuż przede mną, choć nie moim grotem,
Legł mężny Talbot, z postaci i stroju
Mogłabym wnosić, żeś ty jest Talbotem.
CZARNY RYCERZ
Nicże ci wewnątrz nie mówi głos ducha?
JOANNA
Ha, skąd wiesz o tem, że mi złem zagraża?
Lecz duch mój tylko głosu Boga słucha!
Groźba złych duchów czystych nie przeraża.
CZARNY RYCERZ
Joanno, słuchaj! Duch ci prawdę wróży:
Oto Reims! Nie wchodź! Złóż oręż przed bramą!
Szczęście nikomu do końca nie służy;
Puść je od siebie, nim odbiegnie samo!
JOANNA
I któż ty jesteś, co mi na pół drogi
Radzisz opuścić nieskończone dzieło?
Mnież to rozumiesz zachwiać widmem trwogi,
Mnie, którą niebo swem mestwem natchnęło?
CZARNY RYCERZ
Siła się tobie nie oprze człowiecza,
Lecz jest moc wyższa, co i tobą władnie.
JOANNA
Żadna, prócz boskiej! I nie złożę miecza,
Aż tron Lankastra w proch się nie rozpadnie!
CZARNY RYCERZ
Złóż broń, powtarzam, ostrzegam raz jeszcze!
Nie wchodź do miasta!
JOANNA
Milcz, widmo piekielne!
Mów, kto ci natchnął te groźby złowieszcze?
Mów lub giń!
Podnosi miecz jak do cięcia.
CZARNY RYCERZ
dotykając ręką Joannę, która staje nieruchoma
Zabij to, co jest śmiertelne!
Nagła ciemność — uderzenie piorunu — Rycerz znika.
JOANNA
początkowo zdumiona, wraca niebawem do siebie
To nie był człowiek! Zwodna mara piekła
Wyszła z przepaści, by mi zachwiać serce,
Bym się mej świętej powinności zrzekła!
Lecz mnież to, Boga mojego rycerce,
Mnież to wszechmocnej nie ufać potędze?
O, niech się cała moc piekieł sprzysięże,
Pan mój jest ze mną! Wierna mej przysiędze
W Nim ufać będę i przezeń zwyciężę!
Chce odchodzić.
SCENA X
Lionel i Joanna
LIONEL
wchodząc
Przeklęta, broń się! Bo jedno z nas obu
Zginąć tu musi. Krew tysiąca braci,
Szlachetny Talbot z przedwczesnego grobu
Woła o pomstę; miecz ci mój odpłaci!
I byś wiedziała, zwodzicielko podła,
Że mię nie splątasz w guseł twoich matni:
Jam jest Lionel, wojska wódz ostatni!
Walcz i klnij chwilę, co cię ze mną zwiodła!
naciera na nią — po krótkiej chwili Joanna wytrącamu miecz z ręki
Niewierne szczęście!
Pasuje się z nią.
JOANNA
porywa go z tyłu za pióropusz hełmu i zdziera mu hełm z głowy tak, że twarz jego odsłania, prawą ręką podnosi miecz jak do ciosu
Miej więc, czegoś żądał!
W tej chwili spogląda mu w oczy; wzrok jego mięsza ją nagle i jakby przeraża. Staje nieporuszona i powoli opuszcza rękę.
LIONEL
Uderz, przeklęta! Próżno będziesz czekać!
Nie przyjdzie nigdy dzień, co by oglądał
Pokorę moją. Uderz!
Joanna daje mu znak ręką, aby się oddalił
Mam uciekać?
Przed tobą? Nigdy! Stokroć umrzeć raczej!
JOANNA
z odwróconą twarzą
Nie chcę pamiętać, żeś był w mojej mocy.
LIONEL
Nie! Gardzę tobą! Nie chcę twej pomocy!
JOANNA
Zabij mię, a uciekaj!
LIONEL
Cóż to znaczy?
JOANNA
zakrywając twarz rękoma
Biada mi!
LIONEL
zbliżając się do niej
Mówią, że każdego jeńca
Zabijać zwykłaś. Czemuż mnie jednego
Ocalasz?
JOANNA
w gwałtownem poruszeniu podnosi miecz, ale, spojrzawszy mu w oczy, znowu go opuszcza
Boże, wspieraj mię!
LIONEL
Jakiego
Śmiesz wzywać Boga? Nasz Bóg nie uświęca
Czarów piekielnych!
JOANNA
w najgwałtowniejszem przerażeniu
Cóżem uczyniła!...
Ślub mój złamany!...
Załamuje ręce z rozpaczą.
LIONEL
spoglądając na nią z politowaniem i zbliżając się do niej
Co się dzieje ze mną? —
Ty płaczesz! Jakaś niepojęta siła
Gniew mój rozbraja! Czuję, że daremno
Chcę nienawidzić! Ktoś ty, tajemnicza?
JOANNA
Uciekaj!...
LIONEL
Piękność twojego oblicza
Chwyta mi serce. Chcę cię zbawić, muszę!...
Pójdź ze mną! Zerwij piekielne sojusze!...
Rzuć ten miecz!
JOANNA
z przerażeniem
Ja mam iść z tobą?
LIONEL
Czas drogi!
Nie trać go! Idźmy!pokazuje rękojeść swego miecza Na to znamię krzyża
Zaklinam, każę: rzuć ten miecz złowrogi!
Idźmy!
Porywa ją za rękę.
JOANNA
Co widzę? Dunois się zbliża!
Uchodź, nieszczęsny! Czuję, że twej zguby
Przeżyć nie zdołam.
LIONEL
Jestżem ci więc luby?
JOANNA
Święci niebiescy!
LIONEL
Spotkamyż się jeszcze?
JOANNA
Nie! Nigdy, nigdy!
LIONEL
Spotkamy się! — Ręczę.
Przeczucia serca nie mylą mię wieszcze.
Twój miecz na zakład!
Wydziera jej miecz.
JOANNA
Co czynisz, szaleńcze!
LIONEL
Kocham cię! Ufaj rycerskiemu słowu:
Będę cię szukał, spotkamy się znowu!...
Odchodzi.
SCENA XI
La Hire, Dunois i Joanna
LA HIRE
To ona! Żyje!
DUNOIS
Wszędzie cię szukamy.
LA HIRE
patrząc w stronę, gdzie odszedł Lionel
Któż to uchodzi? Ha, znam go z daleka,
To jest Lionel!
DUNOIS
Mniejsza, niech ucieka!
Zwycięstwo nasze! Reims otwiera bramy.
Lud cały tłumnie z radości wyrazem
Spotyka króla! Pójdź z nami, Joanno!
LA HIRE
Cóż to jest? Przebóg! Dziewica jest ranną!
Krew jej upływa!
JOANNA
Oby z życiem razem!
Upada zemdlona na ręce La Hira.
AKT CZWARTY
Wspaniale ozdobiona sala; kolumny otoczone girlandami. Za sceną słychać oboje i flety.
SCENA I
JOANNA
sama
Umilkł szczęk broni, przeszła groza wojny,
Po krwawych znojach wraca pokój miły.
Do świątyń Pańskich lud tłoczy się strojny.
Ganki i ołtarz kwieciem się okryły.
Wszędzie wesołość albo wczas spokojny
Nęcą po mieście lud z dala przybyły;
Reims nie ogarnie niezliczonych gości
Na wielkie święto chwały i radości.
A wszystkie serca jednem czuciem gorą,
A z wszystkich oczu bije blask wesela.
Co gniew i zemsta dzieliły przed porą,
Razem dziś szczęście i radość podziela.
Frank, co drżał tylko i cierpiał z pokorą,
Olbrzymem wzniósł się nad nieprzyjaciela.
Francyja, krusząc pęta swej niewoli,
Wita na tronie potomka swych króli!
A ja! Ja jedna! Ja, com to zdziałała!
Mnie jednej szczęście tych wszystkich nie wzrusza!
Moc potężniejsza serce mi wyrwała,
W obozie wrogów uwięzła ma dusza!
W proch mię poniża dawana mi chwała,
Hołdem jej zgryzot jątrzy się katusza.
Stronię od braci, uciekam z ich koła,
By ukryć rozpacz i wstyd mego czoła!
Kto? Ja? W piersi mej dziewiczej
Nosić obraz męża? Ja?...
Światłoż łaski tajemniczej
W ziemskiem czuciu zgasnąć ma?
Ja, ludu mego pasterka,
Ja, Boga mego rycerka,
Ja — goreć miłością wroga?...
I nie ściągnęż niebios gromu?
I nie spłonęż ogniem sromu,
Przed okiem ludzi i Boga?
muzyka przechodzi z wolna w miękką, rzewną melodię
Biada! Biada! Co za tony!
Dźwięk ich, czuję, urzekł mnie.
W każdym, zda się, ulubiony
Głos z wiatrami ku mnie tchnie!
Oby mnie porwał szał wojny człowieczej!
Oby usłyszeć świst strzał i szczęk mieczy!
śród nich by może na nowo ożyła
Duszy mej siła!
Lecz te dźwięki! Lecz te nuty!
Myśl ich echem tylko brzmi.
Dusza mdleje od tęsknoty,
Serce taje w żalu łzy!
po pauzie z żywością
Miałażem zabić? Mogłażem go zabić,
Widząc te oczy, ten wyraz oblicza?...
O, wprzód bym na się cios wolała zwabić!
Zbrodniąż jest ludzkość i litość dziewicza?
Ha, ludzkość, litość! Czuła żeś je wprzódy,
Gdy cię posłano nieść mord na morderce?
Czuła żeś litość, gdy Walijczyk młody
Błagał cię o nią? Milcz, milcz, podłe serce!
Nie kłam przed Bogiem! On zna prawdy skrytość.
Nie kłam nikczemnie! To nie była litość!...
Na cóż mi było patrzeć w jego lice?
Bóg chce mieć ślepe woli swej narzędzia.
Jam śmiała spojrzeć! Przeklęte źrenice!
Z ojca i stróża został tylko sędzia!
głos fletów odzywa się znowu. — Joanna pogrąża sięw smutną zadumę
Obym cię nigdy, lasko pastusza,
Nie zamieniła na miecz wojowniczy!
Czemuż cię, czemu prosta moja dusza
Słuchać musiała, dębie tajemniczy?!
Królowo Niebios, oby twój przeczysty
Nigdy przede mną nie zjawił się blask!
Odbierz go, odbierz twój wieniec gwiaździsty!
Jam jest grzesznica, niegodna twych łask.
Jam widziała śmiertelnemi
Chwałę niebios oczyma;
Przecież cel mój jest na ziemi,
W niebie dla mnie go nie ma!
Ciężkie, ciężkie powołanie,
O Wszechmocny, na mnieś włożył!
Jaż zatwardzić jestem w stanie
Serce, któreś tkliwem stworzył?
Chcesz okazać moc twą światu,
Masz twe duchy, masz anioły!
Ich z twej chwały majestatu
Na śmiertelne ślij padoły!
Im zleć woli twojej czyny!
Im, wybranym, co bez winy,
Co bez serca, nieskalani,
Nieśmiertelni, niezachwiani
Ziemską trwogą, ni rozpaczą,
Ani czują, ani płaczą!
Nie dziewicy, nie pasterce,
Kładź ten ciężar na jej serce!
Co mi do losów, krajów i króli?
Co mi do ludów niezgody?
Swobodna, rada z ubogiej doli,
Wesoło pasłam me trzody.
Tyś mię wyrwał spod mej strzechy
Ty na krwawy popchnął bój!
Mojeż za to będą grzechy?...
Ach, to nie był wybór mój!
SCENA II
Agnieszka Sorel i Joanna
AGNIESZKA
wbiega w najwyższem poruszeniu i, postrzegając Joannę, rzuca się jej na szyję; lecz nagle cofa się i upada na kolana przed nią
Nie, nie tak! W prochu...
JOANNA
usiłując ją podnieść
Co czynisz?
AGNIESZKA
Wesele,
Zbytek wesela przepełnił mą duszę.
Szukam cię; z Bogiem podzielić je muszę,
Niewidomego czczę w tobie, aniele!
Pójdź, skończ twe dzieło, ty, sprawczyni cudu!
Król, pan mój, Karol, śród swych parów koła,
Wodzowie, wojsko, tłum radosny ludu
Czekają na cię, by iść do kościoła.
Ja to widziałam! Ja słyszałam z dala
Okrzyk tryumfu narodu i miasta!
O, zbytek szczęścia tłoczy mię, przywala!...
Ratuj mię, wspieraj, bom słaba niewiasta.
Joanna podnosi ją z wolna w milczeniu — Agnieszka wpatruje się w nią i po chwili
Aleś ty smutna? Szczęścia, coś nam dała,
Nie dzielisz sama? Nie dziw! Twoja dusza,
Co nieśmiertelny blask niebios widziała,
Ziemską się naszą radością nie wzrusza.
Joanna ujmuje ją gwałtownie za rękę, ale wnet ją znowuopuszcza
O, gdybyś chciała czuć sercem kobiety!...
Lecz precz ten oręż! Precz hełm z twego czoła!
Nie gardź słodszemi płci twojej zalety!
Miłość się zbliżyć nie śmie i nie zdoła,
Póki w twych ręku lśni miecz archanioła.
JOANNA
Czego chcesz po mnie?
AGNIESZKA
Złóż oręż i zbroję,
Daj się miłości z twem sercem oswoić!
Stań się niewiastą!
JOANNA
Ja mam się rozbroić?
Teraz? O, wiedź mię na mordy i boje!
Na groty wrogów! Tam ja się rozbroję,
Tam! Ale teraz! Murem, nie żelazem,
Kryć mi się od was... i od siebie razem!
AGNIESZKA
Dunois kocha ciebie. Ach, czyż szczera
Miłość serc takich ma goreć daremnie?
Pięknie jest zyskać miłość bohatera,
Lecz piękniej stokroć kochać go wzajemnie!
Joanna odwraca się ze wstrętem
Wzdrygasz się? Cóż to? Miałażbyś się brzydzić
Hołdem rycerza? Nie! Możesz odrzucić,
Możesz nie kochać: lecz go nienawidzić!...
Nie! Nigdy, nigdy! Nienawiść ocucić
Może ten tylko, co nam chce wydzierać
Cel uczuć naszych. Ty go jeszcze nie masz,
Lecz w najgodniejszych, chciej, możesz wybierać!
JOANNA
Żałuj mię! Jestem biedniejsza, niż mniemasz.
AGNIESZKA
Ty? I cóż jeszcze braknie szczęściu twemu?
Stargałaś kraju niewolnicze pęta,
Król przez cię stoi zwycięzcą śród Remu,
Tyś jest boginią twej ojczyzny, święta!
Milion serc dla cię jednem czuciem płonie.
Król w całym blasku swego majestatu
Nie jest tak wielkim jak ty, której skronie
Bóg opromienił swą łaską tajemną!
JOANNA
Milcz! Dość! O ziemio, rozstąp się pode mną!
AGNIESZKA
Joanno! Przebóg! Cóż ta rozpacz dzika
Znaczy w twych ustach? Ach, komuż z nas, komu
Czuć dzisiaj radość, gdy cię żal przenika?
Mnie to, mnie trzeba płonąć ogniem sromu.
Mnie, com przy tobie tak niska i mała,
Że nie śmiem spojrzeć do twej wysokości!
Bo znaj mą słabość! Nie ojczyzny chwała,
Nie szczęście braci, nie tryumf jedności,
Nie to, nie, wzrusza duszę moją biedną!
Nim tylko jednym i sobą zajęta,
We wszystkiem widzi, czuje tylko jedno:
On pan tych ludów, on cel tego święta!
Jemu koronę i laurowy wianek
Zesłało niebo! On mój, mój kochanek!
JOANNA
O, tyś szczęśliwa! Szczęśliwa dziewico!
Kochasz, gdzie wszystko kocha razem z tobą.
Miłość twa nie drży przed ludzką źrenicą,
Ona ci szczęściem i razem ozdobą.
Słyszysz ten okrzyk, to radości echo,
One bolesnym nie rażą cię wstrętem.
Pociecha braci jest twoją pociechą,
Święto narodu jest twych uczuć świętem.
We wszystkiem tylko masz nowe ogniwo
Szczęścia twojego z ojczyzną szczęśliwą;
A on, najwyższy, jak słońce na niebie,
Świecąc dla wszystkich, kocha tylko ciebie!
AGNIESZKA
rzucając się jej na szyję
Joanno, jam się myliła! Ty czujesz,
Ty znasz, co miłość! Ty mnie tak pojmujesz!
Wszystkieś tajniki mej duszy przenikła.
Dotąd cię tylko czcić byłam nawykła,
Teraz cię kocham! O, gdybyż wzajemnie!
JOANNA
wyrywając się jej z objęć
Odstąp, nieszczęsna! Uciekaj ode mnie!
Chroń się zabójczej tchu mego zarazy,
Idź, bądź szczęśliwa!
AGNIESZKA
Dziwne twe wyrazy!
Badać ich nie śmie dusza, czcią przejęta.
Aleś ty dla mnie zawsze niepojęta!
Nie dziw! Któż z ludzi zrozumie lub zgadnie,
Co w duszy świętych ukrywa się na dnie?
JOANNA
Świętych? Niebaczna! Tyś czysta, tyś święta!
Gdybyś zajrzała w otchłań mego serca,
Każdy twój wyraz zdałby się bluźnierca!
SCENA III
Też, Dunois, du Chatel i La Hire (z chorągwią Joanny)
DUNOIS
Szukamy ciebie, Joanno! Król żąda,
Byś pierwsza przed nim święte niosła znamię,
Bo, jak sam czuje, chce, niech świat ogląda,
Że twoje tylko zbawiło go ramię.
LA HIRE
Oto chorągiew! Śpiesz, bo chwila droga!
JOANNA
Ja iść przed królem? Ja ją nieść?...
DUNOIS
Któż inny
Śmiałby się mniemać, że jest dość niewinny,
By miał tknąć znamię posłanniczki Boga?
Tyś z niem do zwycięstw przodkowała w boju,
Ty nam wskaż drogę szczęścia i pokoju!
La Hire chce jej podać chorągiew — Joanna odwraca się z drżeniem.
JOANNA
Precz z nią! Precz!
LA HIRE
Cóż to? Czyż ci nie znajomy
Sztandar twój własny! Obraz Matki Bożej?
Rozwija chorągiew.
JOANNA
poglądając z przerażeniem na nią
Ach, tak! To Ona! Patrzcie, jak się sroży!
Jak z ócz jej biją płomieniste gromy!
AGNIESZKA
Co ci jest? Przebóg! Urojeń mamidło.
Czcza jakaś mara obłąkała ciebie.
Patrz, wszak to tylko ziemskie malowidło,
Sama Najświętsza z aniołami w niebie!
JOANNA
Przyszła żeś znowu, by gromić grzesznicę?
Karz, karz! Jam winna! Jam cierpieć gotowa!
Ale te gniewu twego błyskawice...
Któż je wytrzyma?
DUNOIS
Przebóg! Co za mowa!
LA HIRE
zdziwiony do du Chatela
Cóż sądzisz o tem?
DU CHATEL
Nie śmiem rzec, co myślę,
Lecz nie od dzisiaj już mię ta myśl trwoży.
DUNOIS
Jaka myśl?
DU CHATEL
Sam jej nie chcę badać ściśle.
Bóg daj, niech tylko król koronę włoży!
LA HIRE
Jak to? Czyż powiew tajemniczej trwogi
Z sztandaru twego i ciebie pochłania?
O, niechaj przed nim drżą Francyji wrogi!
Nam on jest zawsze godłem zmartwychwstania!
JOANNA
Tak! Prawdę mówisz! Tak! Niechaj drżą wrogi!
słychać marsz koronacyjny za sceną
DUNOIS
Bierz więc chorągiew! Śpiesz, bo czas jest drogi!
Zmuszają ją do wzięcia chorągwi — Joanna porywa jąna koniec z gwałtownością i odchodzi; wszyscy za nią.
SCENA IV
Otwarty plac przed kościołem katedralnym.
Tłum ludu zapełnia głąb sceny; ze środka jego wychodzą Bertrand, Stefan i Klaudian. Słychać z daleka muzykę koronacyjnego marszu.
BERTRAND
Słyszycie granie? To oni! Już blisko!
Pójdźmy pod kościół! Tam najlepiej z boku
Będziemy widzieć całe widowisko.
STEFAN
Gdzie tam! Nie sposób przecisnąć się w tłoku!
Zostańmy lepiej, gdzie stoim; toć przecie
I stąd coś ujrzym.
KLAUDIAN
Jak żyję na świecie,
Nigdym nie widział tyle razem ludu.
BERTRAND
Cóż za dziw? Któż by nie chciał widzieć cudu,
Nie święcić święta narodowej sławy?
A rzecz też słuszna, aby król nasz prawy
Nie mniejszy przecież miał orszak, niżeli,
Co go w Saint-Denis królem zrobić chcieli;
I by mu każdy, w czyich piersiach bije
Serce francuskie, krzyknął dziś: „Niech żyje!”.
SCENA V
Ciż, Anna i Aniela (podchodzą do nich)
ANIELA
Ach, moja Anno, będziem ją widziały!
Serce me, czuję, to raz drży, to skacze.
ANNA
Ujrzym ją w blasku wielkości i chwały!
ANIELA
Wiesz ty co, siostro? Póki nie zobaczę,
Nie mogę jakoś wierzyć w sobie szczerze,
Żeby ta, którą cały świat ogłasza,
Której słuchają sam król i rycerze,
Żeby to była ona, siostra nasza!
Marsz słychać coraz bliżej.
ANNA
Wątpisz? Za chwilę obaczymy same.
BERTRAND
Już idą! Przeszli tryumfalną bramę!
SCENA VI
Muzycy z obojami i fletami idą na czele orszaku. — Za nimi dzieci, ubrane biało, z palmami w ręku. — Za niemi dwaj heroldowie. — Dalej poczet halabardzistów. — Członkowie magistratuw uroczystych togach. — Dwaj marszałkowie z laskami w ręku. — Książę burgundzki, niosąc miecz koronacyjny. — Dunois z berłem. — Inni dygnitarze z koroną, jabłkiem i laską sądową, inni z ofiarnemi darami. — Za nimi rycerze ze swojemi godłami. — Chłopcy chóralni z kadzielnicami. — Dwaj biskupi ze świętą ampułką. — Arcybiskup z krucyfiksem w ręku. — Za nim Joanna z chorągwią; idzie z wolna niepewnym krokiem ze spuszczoną głową, siostry na jej widok dają sobie nawzajem znaki radości i podziwienia. — Za nią król pod baldachimem, niesionym przez czterech baronów. — Dalej dworzanie i żołnierze zamykający orszak. — Po wejściu pochodu do kościoła muzyka ustaje.
SCENA VII
Anna, Aniela, Klaudian, Stefan i Bertrand
ANNA
Widziałeś siostrę?
KLAUDIAN
Ta, co szła we zbroi?
Z chorągwią w ręku?
ANNA
Tak jest, tak! To ona!
Nie myśli pewno, że ją widzą swoi.
ANIELA
Ależ, mój Boże, jaka zamyślona!
Jak cała drżąca! Jakby czuła trwogę.
Widząc ją, nawet cieszyć się nie mogę.
ANNA
Kto by mógł myśleć, znając ją w Dom-Remy,
Gdy za trzodami chodziła po polu,
Że ją tak ujrzym oczyma naszemi,
W takiej świetności i pierwszą po królu?
ANIELA
Pamiętasz przecie, co się ojcu śniło,
Że w Reims jej będziem kłaniać się w kościele.
Toż Reims, to kościół... Wszystko się spełniło!
Lecz w śnie tym było i złych marzeń wiele.
Ach, strach mię o nią, że jest tak wysoko!
BERTRAND
Cóż tu stoimy? Trzeba wejść do środka,
Widzieć, jak króla w purpurę obloką.
ANNA
Tam może łatwiej dojrzy nas lub spotka.
ANIELA
Darmo! Tłok taki! Ludzi jak w mrowisku!
Wracajmy raczej! Wszak żeśmy widziały
Siostrę, dość na tem.
ANNA
Jak to? Bez uścisku?
Bez powitania?
ANIELA
Czyż będziemy śmiały
Zbliżyć się do niej w tej prostej odzieży?
Ach, nie! Już ona do nas nie należy.
Miejsce jej teraz z królmi i panami!
Któż my jesteśmy, by się równać do niej?
Obcą nam była, będąc jeszcze z nami.
ANNA
Myślisz, że wzgardzi, że się nas zapłoni?
BERTRAND
Wzgardzić?... Król królem, a nikim nie gardzi,
Wita się z każdym, a onaż tem bardziej!...
Bo niechaj będzie, jak chce, wywyższona,
Król przecież zawsze jest wyższy jak ona.
Z głębi kościoła słychać huk trąb i kotłów.
KLAUDIAN
Ależ się śpieszmy, bo już późno będzie,
A żal byłoby nie być na obrzędzie.
Oddalają się w głąb sceny i gubią się w tłumie.
SCENA VIII
Teobald wchodzi, ubrany czarno. — Rajmund idzie za nim i chce go zatrzymać.
RAJMUND
Nie idź tam, ojcze! Zostańmy na boku,
Trudno ci będzie między taką rzeszą.
Albo wracajmy! Z twoim smutkiem w oku
Co tu masz czynić, gdzie się wszyscy cieszą?
TEOBALD
Widziałeś moje nieszczęśliwe dziecię?
Czy uważałeś?
RAJMUND
Dość o tem!
TEOBALD
O biada!
Czy uważałeś? Czy widziałeś przecie,
Jak drżała, idąc? Jak smutna, jak blada?
Nieszczęsna! Czuje sama, czego warta.
Lecz jeszcze pora! Ratować ją muszę.
Chce iść.
RAJMUND
Stój! Co chcesz czynić?
TEOBALD
Skruszyć jarzmo czarta,
Gwałtem do Boga nawrócić jej duszę!
Strącić ją z szczytu wielkości i grzechu,
Której swe wieczne szczęście poświęciła!...
RAJMUND
Ach, ojcze, bój się zbytniego pośpiechu!
TEOBALD
Mniejsza o ciało, byle dusza żyła!
Joanna wybiega z kościoła bez chorągwi. Lud ciśnie się ku niej; klękają przed nią, całują jej szaty; natłok zatrzymuje ją w głębi sceny.
TEOBALD
To ona! Patrzaj, ucieka z kościoła!
Trwoga ją wnętrzna z świętych miejsc wygania.
Patrz, jaka blada! Trąba archanioła
Brzmi już w jej duszy na sąd zmartwychwstania!
RAJMUND
Bądź zdrów, okrutny! Idziesz krzywo świadczyć.
Żal twój ma za nic przyjaciela słowo.
Bądź zdrów! Ach, na toż miałem ją zobaczyć,
Abym czuł tylko, że tracę na nowo!
Odchodzi.
Teobald odchodzi w przeciwną stronę sceny.
SCENA IX
Joanna, lud, potem Anna i Aniela
JOANNA
wydziera się z tłumu i postępuje szybko na przód sceny
Nie mogłam zostać! Nie! Organ mię głuszy,
Jak huk piorunów; kościół zda się cały
Wali się na mnie; piekło w mojej duszy!
O, nie mnie teraz nieść mój sztandar biały!
Tam na ołtarzu oddałam go Bogu...
Tu jakoś lepiej! Tu oddychać mogę;
Tu śmielej!... O nie! Nie myśleć o wrogu,Nie! Pragnę tylko uspokoić trwogę.
Czy mi się zdało? Czy przed chwilą w tłoku
Widziałem siostry? Byłoż to w istocie?
Czy tylko widmo, pożądane oku,
Przyszło urągać czy ulżyć tęsknocie?
Ach, tak, tak! Po co łudzić się daremnie?
One daleko, daleko ode mnie!
Jak moje szczęście, moja młodość ranna!...
Anna i Aniela wchodzą.
ANNA
do Anieli
Patrz, patrz, to ona!
ANIELA
biegnąc ku Joannie
To nasza Joanna!
JOANNA
To wy! O siostry, o najmilsze moje!
Więc to nie mara? Nie! Sen mię nie łudzi!
O, co za rozkosz spotkać serca swoje
Śród tej pustyni nieznajomych ludzi!
ANNA
A co, Anielo? Czy się nas wyrzeka?
Czy gardzi nami?
JOANNA
I wy z tak daleka
Przyszłyście do mnie, com was opuściła?
ANIELA
Boska w tem wola, a nie twoja była.
ANNA
Sława dzieł twoich napełnia świat cały,
Bóg cię uczynił swoich łask obrazem;
I myśmy przyszły widzieć blask twej chwały,
I to nie same!
JOANNA
prędko
Co? Ojciec jest razem?
Gdzież on? Gdzie, mówcie!
ANNA
Nie, ojca tu nie ma.
JOANNA
Nie ma? Dlaczego? Czy może trwa w gniewie?
Nie chce mię widzieć przed swemi oczyma?
Może złorzeczy?
ANIELA
O nie! Lecz on nie wie,
Że tu jesteśmy.
JOANNA
Nie wie? Cóż to znaczy?
Wy się mięszacie? Gdzież on jest? Dla Boga!
Mówcie, czy żyje? ...
ANNA
Żyje i przebaczy
Wszystko! Lecz odkąd poszłaś, siostro droga,
Ojciec nasz...
ANIELA
dając znak, aby milczała
Anno!
ANNA
Stał się więcej jeszcze
Smutnym niż dawniej.
JOANNA
Smutnym z winy mojej!
ANIELA
Znasz ojca umysł i myśli złowieszcze:
Los go twój trwoży. Lecz się uspokoi,
Gdy mu powiemy, że jesteś szczęśliwa.
ANNA
Bo wszakże jesteś? Na czemże ci zbywa?
JOANNA
O tak! Na niczem! Niczego nie żądam,
Kiedy was widzę, gdy z ust waszych słyszę,
Że mię kochacie, i, zda się, oglądam
Nasze rozkoszne, rodzinne zacisze,
Gdzie w cieniu ojca i waszej opieki,
Chodząc za trzodą po zielonym gaju,
Byłam szczęśliwa, szczęśliwa, jak w raju,
I jak już nigdy nie będę na wieki!
Ukrywa twarz na piersiach Anieli, Stefan, Klaudian i Bertrand wchodzą i z nieśmiałością zatrzymują się z daleka.
ANNA
Chodźcie tu, chodźcie! Wszystko się spełniło!
Siostra nie dumna, nie ma nas za cudze.
Ci zbliżają się i chcą podać jej rękę; Joanna wpatruje się w nich bystro i wpada w głębokie zamyślenie.
JOANNA
Gdzież to ja jestem? Czyż to wszystko było
Snem tylko marnym? A teraz się budzę?
O, tak, tak! Pewnie! Musiałam, jak nieraz,
Zasnąć pod drzewem i marzyć... a teraz!...
Lecz mówcież, mówcie! Jesteśmyż w Dom-Remy?
Wasże to widzę przed oczyma memi?
Czyż więc te króle, te mordy, te boje,
Były snem tylko? Ach, bo myśli moje
Dziwnie splątane! Nic nie wiem, nie pomnę...
Dąb ten mię urzekł! Gdzież są te ogromne
Wojska? Te tłumy radosnego ludu?
Byłoż to wszystko dziełem snu, czy cudu?
Mnież to mówiono, że Francyję zbawię?...
ANIELA
Tak! I zbawiłaś, zbawiłaś na jawie!
Przed tobą pierzchli jej nieprzyjaciele.
To jest Reims — patrzaj! Król jest w tym kościele.
Król, co przez ciebie posiadł państwo swoje!
To nie sen, siostro! Patrz, widzisz swą zbroję!
Joanna chwyta się ręką za piersi, przychodzi do przytomności i wzdryga się z przerażeniem.
BERTRAND
Jam ci hełm przyniósł. Pamiętasz to przecie?
ANNA
Nie dziw, że wszystko snem być ci się zdaje.
Bo, co przez ciebie Bóg zdziałał na świecie,
Ludzkim rozumem pojąć się nie daje.
JOANNA
prędko
Idźmy stąd, idźmy! Uciekajmy razem!
ANIELA
Ty chcesz iść z nami?
JOANNA
Ach, ci obcy ludzie
Czcią swoją dla mnie gorzej niż żelazem
Rażą me serce: hołd niosą ułudzie!
Ale wy moi! Wy mię lepiej znacie!
Wyście mię znali jako słabe dziecię,
Jako pasterkę w niskiej, wiejskiej chacie!
Wy mię kochacie, ale nie wielbicie!
ANNA
Maszże dość serca rzucić taką chwałę?
JOANNA
O, precz ode mnie, precz te blaski liche!
Wam chcę poświęcić życie moje całe,
Służyć, jak sługa, by odkupić pychę,
Co się tak bardzo na nas wynieść chciała.
słychać trąby
SCENA X
Król wychodzi z kościoła w ubiorze koronacyjnym,Agnieszka Sorel, Arcybiskup, Filip, Dunois, La Hire, du Chatel, rycerze, dworzanie, lud
OKRZYKI LUDU
Niech żyje Karol siódmy! Chwała! Chwała!
Trąby i kotły — na znak króla heroldowie, podnosząc laski, nakazują milczenie.
KAROL
Dzięki, mój ludu! Dzięki ci! Korona,
Którą Bóg dzisiaj dał na skronie nasze,
Twoim jest znojem i krwią okupiona,
Lecz ja ją wieńcem oliwnym opaszę!
Dzięki tym wszystkim, co praw jej bronili,
A wrogom łaska i krzywd zapomnienie!
Bóg nam przebaczył i nasze w tej chwili
Pierwsze niech będzie słowo: przebaczenie!
LUD
Niech żyje Karol łaskawy! Niech żyje!
KAROL
Przez łaskę tylko bożą, a nie czyją,
Wszyscy królowie, poprzednicy moi,
Tron swój dzierżyli, lecz jam z Jego dłoni
Wziął go widoczniej. Patrzcie! Oto stoi
Zesłanka niebios! Jej to dziełem broni
Zwycięstwo nasze, jej syn waszych króli
Winien swe berło; ona z pęt niewoli
Lud swój wywiodła; jej więc przed wszystkiemi
Cześć naszą dajmy i odtąd w modlitwach,
Obok świętego patrona tej ziemi,
Kładźmy jej imię w pokoju i bitwach
I ołtarz dla niej zbudujmy w świątyni!
LUD
Chwała Dziewicy! Cześć, chwała zbawczyni!
KAROL
do Joanny
Jeśliś ty ze krwi i z ciała, Dziewico,
Mów, jakich darów, jakiej żądasz łaski?
Największa, małą stanie się dla ciebie.
Lecz, jeśli twoja ojczyzna jest w niebie,
Jeżeli tylko przed ludzką źrenicą
Ukrywasz w ciele archanielskie blaski,
Zjaw się, czem jesteś! Bo, nie mogąc dociec
Natury twojej, chwiejem się i trwożym.
Zjaw się! — A w prochu przed posłańcem bożym
Padniem na twarze.
Ogólne milczenie — wszystkich oczy zwrócone na Joannę.
JOANNA
spostrzegając Teobalda
Nieba! To mój ojciec!
SCENA XI
Ciż i Teobald (wychodzi z tłumu i zatrzymuje sięnaprzeciw Joanny)
WIELE GŁOSÓW
Jej ojciec!
TEOBALD
Tak jest! Ojciec nieszczęśliwy,
Najnieszczęśliwszy, jaki był na świecie!
Ojciec, któremu sąd Boga straszliwy
Każe oskarżać swe najmilsze dziecię!
FILIP
Ha! Cóż to?
DU CHATEL
Tu się wyda tajemnica.
TEOBALD
do króla
Zwiedziony królu! Zaślepiony ludu!
Myślisz, że boska dźwiga cię prawica?
Nie! Jest to dzieło czarta, a nie cudu!...
wszyscy cofają się z przestrachem
DUNOIS
On jest szalony!
TEOBALD
Nie! Wyście szaleni!
Wy, co myślicie, że Bóg majestatu
Dla lichej dziewki prawa swoje zmieni,
Że przez jej pychę objawi się światu!...
Ale obaczym, czy kuglarka podła
Będzie się ważyć wobec ojca swego!
do Joanny
W Imię Najświętsze w Trójcy Jedynego
Pytam cię: jest żeś święta i niewinna?
Przerażenie i cisza powszechna — wszystkich oczy zwrócone na Joannę, która stoi nieporuszona.
AGNIESZKA
O, nieba! Milczy!
TEOBALD
Bo milczeć powinna,
Bo milczeć musi przed strasznem imieniem,
Przed którem nawet drżą otchłanie piekła.
Ona natchniona! Pod przeklętym cieniem
Drzewa druidów, gdzie krew ludzka ciekła,
Gdzie moc swą dotąd szerzy duch piekielny,
Tam z nim bezbożne zawarła przymierze
I całą wieczność duszy nieśmiertelnejZa czczy blask świata oddała w ofierze.
FILIP
Dziwna rzecz wprawdzie! Lecz ojciec dziecięcia
Świadom najlepiej, trudno nie dać wiary.
DUNOIS
Co? Wierzyć w gminu szalone pojęcia,
W zabobonnika chorowite mary?...
AGNIESZKA
do Joanny
O, mów, mów! Przerwij to straszne milczenie!
My ci wierzymy, my ufamy w tobie,
Ale rzecz słowo! Zbij czcze oskarżenie!
Winnaś to Bogu, królowi i sobie.
Joanna stoi nieporuszona — Agnieszka oddala się od niej z przestrachem.
LA HIRE
Strach ją oniemił. Bo i kogoż z ludzi
Na taką skargę przestrach nie ogarnie?
zbliża się do niej
Ale, Joanno, niech się duch twój zbudzi!
Jest w niewinności moc, na którą marnie
Wszystkie swe jady wywrze potwarz wściekła.
Ufaj jej, przemów! I w szlachetnym gniewie
Skarć lud, co widział twe czyny, a nie wie,
Kto je mógł zdziałać: duch z nieba czy z piekła?
Joanna stoi nieporuszona — La Hire odstępuje od niej ze zgrozą — poruszenie wzrasta.
DUNOIS
Co są te szmery? Czego chce gromada?
Ona niewinna! Na mą cześć rycerza
Ja ręczą za nią! A kto nie dowierza,
rzucając rękawicę
Niech ją podniesie i niech mi fałsz zada!
Gwałtowne uderzenie piorunu; wszyscy stoją przerażeni.
TEOBALD
Przez tego Boga, który grzmi na niebie,
Mów, czyś niewinna, czyś z Boga natchnięta?
Czy duch zwodziciel nie obłąkał ciebie?
Milczysz, nieszczęsna! A więc bądź przeklęta!
Drugie, mocniejsze uderzenie piorunu — lud pierzcha na wszystkie strony.
FILIP
Boże, ty naucz, co nam czynić trzeba!
DU CHATEL
do króla
Pójdź! Pójdź stąd, królu! Ustąp woli nieba!
ARCYBISKUP
do Joanny
Nie w imię Boga gniewu, lecz litości,
Pytam cię, córko, co ci mówić broni;
Uczucie winy czy gniew niewinności?
Jeśliś niewinna, weź krzyż z mojej dłoni.
Joanna stoi nieporuszona — nowe gwałtowne uderzeniepiorunu — Król, Agnieszka Sorel, Arcybiskup, Filip, La Hire i du Chatel odchodzą.
SCENA XII
Dunois i Joanna
DUNOIS
Teraz tyś moją! Uwierzyłem w ciebie
Od pierwszej chwili i dotychczas wierzę
Więcej niż wszystkim tym znakom na niebie,
Których się uląkł lud, król i rycerze.
Nie! Tyś niewinna! Gniew krzywdzonej cnoty
Zamknął twe usta; gardzisz sądem zgrai,
Aniś jej mogła, bez wnętrznej sromoty,
Objawiać świętość, co się w duszy tai.
I oto wszyscy odbiegli nikczemnie,
Lecz jam ci został; złóż twą ufność we mnie!
Nie chcę słów nawet: jeden znak twej dłoni,
Jedno spojrzenie — dość mi będzie na tem.
Miecz cię mój tarczą przed światem zasłoni;
Jak mię twój wybór zaszczyci przed światem.
Podaje jej rękę, Joanna odwraca się z drżeniem — Dunois patrzy na nią z przerażeniem.
SCENA XIII
Ciż i du Chatel, potem Rajmund
DU CHATEL
wracając
Słuchaj, Joanno d'Arc! Król ci dozwala
Opuścić miasto wolno i bezpiecznie.
Bez krzywd i zniewag. Idź więc i żyj z dala,
Żyj tak, byś potem nie cierpiała wiecznie!
Dunois! Ze mną! My wszyscy błagamy,
Król każe, wracaj! Spełń niebios przestrogę.
Dunois budzi się nagle z zamyślania, spogląda jeszcze razna Joannę i odchodzi z du Chatelem — Joanna zostaje sama — po chwili ukazuje się Rajmund i czas niejaki, stojąc z daleka, patrzy się na nią z cichą boleścią, na koniec zbliża się do niej i bierze ją za rękę.
RAJMUND
Śpiesz stąd, śpiesz, póki otwarte są bramy.
Ja idę z tobą, ja ci wskażę drogę.
W tej chwili Joanna okazuje pierwszy znak czucia, spogląda bystro na niego i wznosi oczy ku niebu; po czem porywa go silnie za rękę i odchodzą razem.
AKT PIĄTY
Dzika puszcza.
W odległości widać chaty węglarzy — ciemność zupełna — burza, grzmoty i błyskawice — z daleka słychać strzelanie.
SCENA I
Węglarz i jego żona
WĘGLARZ
Co za okropny szturm! Co za ulewa!
Niebo się zdaje stopi w błyskawicach
Lub spłynie z deszczem. Najsilniejsze drzewa,
Nieporuszone w zwykłych nawałnicach,
Gną się jak trzciny lub się kruszą w borze.
Istny dzień sądny! A jednak, mój Boże,
Że też ta walka żywiołów zawzięta
Złości człowieczej złagodzić nie może!Słyszysz te z wiatru i gromów hałasem
Strzały po strzałach! To ludzkie modlitwy!
Obadwa wojska stoją tuż za lasem,
I lada chwila przyjść musi do bitwy.
ŻONA
Boże, zmiłuj się! A już tak spokojne
Były te strony; wróg był uciekł z pola.
Cóż jest, że znowu śmie podnosić wojnę?
WĘGLARZ
Jest to, że znowu nie boi się króla.
Wszystko jak z płatka szło nam przy Dziewicy,
Było i szczęście, była i odwaga;
Lecz jak w Reims naród zląkł się czarownicy,
Wszystko znów na wspak; czart już nie pomaga,
A król! Ha! prawda, że to się nie godzi
Trzymać z szatanem! Jednak...
ŻONA
Ktoś nadchodzi!
SCENA II
Ciż, Rajmund i Joanna
RAJMUND
Widzę tu chaty, widzę ludzkie twarze,
Pójdź! Tu się schronim: iść nie możesz dłużej.
Trzy dni o głodzie i śród takiej burzy!
Ludzie ci, widzę, są biedni węglarze...
Gościnność zawsze jest w ubogich domu.
burza ustaje, wypogodza się i wyjaśnia
Prosim was o gościnność w imię boże!
WĘGLARZ
Nie odmówiłem jej nigdy nikomu,
Waszem jest wszystko, co mój dom mieć może.
ŻONA
wpatrując się w Joannę
Cóż to się znaczy? Niewiasta we zbroi?
Lecz prawda, prawda, że w dzisiejszych czasach
Oręż i zbroja każdemu przystoi
I że w niej może bezpieczniej niż w lasach.
Wszakciż to sama królowa, jak wiecie —
Odpuść jej, Panie! — w obozie Anglików
Chodzi we zbroi; a i u nas przecie
Dziewica była wodzem wojowników.
WĘGLARZ
Ot, przestań bajać, a idź obacz lepiej,
Nie ma tam czego, co ich trud pokrzepi?
Żona odchodzi do chaty
RAJMUND
do Joanny
Widzisz, nie wszyscy ludzie nieużyci.
Wszędzie człek znajdzie wsparcie i pociechę.
Rozwesel myśli! Patrz! Słońce już świeci,
Szturm się uciszył. Pójdź spocząć pod strzechę!
WĘGLARZ
Chcecie iść pewno do obozu króla,
Żeście tak zbrojni? Lecz idźcież ostrożnie!
Obóz angielski stoi tuż od pola,
A czaty jego krzyżują się różnie.
RAJMUND
Cóż radzisz czynić?
WĘGLARZ
Spocząć tu tymczasem.
Syn nasz wnet z miasta być musi z powrotem.
Wie on najskrytsze ścieżki między lasem,
Co chyba sarny deptały przelotem.
Bądźcie spokojni! On was przeprowadzi.
RAJMUND
do Joanny
Złóż już tę zbroję! Bronić nie obroni,
A tylko znuży lub, co gorsza, zdradzi.
Joanna daje znak odmowny.
WĘGLARZ
Ktoś idzie! Cicho! Skryjmy się w ustroni!
SCENA III
Ciż, żona węglarza powraca z chaty z kubkiemw ręku, potem ich syn
ŻONA
To syn nasz, Franek, wraca, widzę, z miasta.
do Joanny
Napij się kroplę, to cię wnet posili.
WĘGLARZ
do wchodzącego syna
No, cóż tam w mieście?
SYN
postrzegając Joannę
Cóż to za niewiasta?
zbliża się szybko ku niej, właśnie gdy ona kubek do ust przykłada, poznaje ją, wyrywa kubek i woła z przerażeniem
Ach, ojcze, matko! Coście wy zrobili?
To czarownica! Zgubicie się sami!
Precz z nią!
WĘGLARZ I JEGO ŻONA
Ach Boże! Zmiłuj się nad nami!
Żegnają się i uciekają.
SCENA IV
Joanna i Rajmund
JOANNA
spokojnie i łagodnie
Widzisz! Przekleństwo ściga za mną wszędzie.
Idź i ty! Po co masz cierpieć daremno?
RAJMUND
Ja miałbym odejść? Któż przy tobie będzie?
JOANNA
O, bądź spokojny! Jest, kto pójdzie ze mną!
Słyszałeś głos tych gromów? Przyjacielu,
One mi rzekły, że mam przewodników.
Co mię, chcąc, nie chcąc, prowadzą do celu.
RAJMUND
Gdzież się obrócisz? Tu obóz Anglików,
Co krwi twej pragną; tam nasi, co ciebie
Sami skazali na wstyd i wygnanie.
JOANNA
Nie bój się! Wszystko widzą tam na niebie,
I to się tylko, co stać musi, stanie.
RAJMUND
Któż cię pożywi? Kto obronić zdoła
Od dzikich zwierząt, dzikszych jeszcze ludzi?
W kim znajdziesz pomoc, gdy cię życie strudzi?
JOANNA
Znam wszystkie zdrowe i pożywne zioła,
Znam biegi planet, po nich w nocach ciemnych
Znajdę mą drogę. Szmer zdrojów podziemnych
Słyszę mem uchem! Niewiele, co trzeba,
Sama natura daje człowiekowi.
RAJMUND
biorąc ją za rękę
Joanno, przebacz, co przyjaciel powie!
Czyżby nie pora przejednać gniew nieba,
Zmyć grzech pokutą i na łonie wiary?...
JOANNA
Jak to? I ty mnie sądzisz godną kary?...
RAJMUND
Ach, czyż nie muszę? To milczenie twoje...
JOANNA
O, to już nadto! Ty jeden na świecie,
Ty mój ostatni, co niedolę moją
Podzielasz ze mną: myślałam, że przecie
Ty mię znasz lepiej!
RAJMUND
ze zdziwieniem
Czyżbyś więc nie była
W zmowie ze złemi?
JOANNA
Ja w zmowie ze złemi?
RAJMUND
I wszystkie cuda, któreś uczyniła,
Czyniłaś z Bogiem i Jego świętemi?
JOANNA
Z kimże by innym?
RAJMUND
I trwałaś w milczeniu,
Gdy jedno słowo mogło zbawić ciebie?
JOANNA
Milcząc, uległam memu przeznaczeniu,
Które tu na mnie zesłał Pan mój w niebie.
RAJMUND
Zniosłaś gniew ojca w niesłusznym zapędzie?
JOANNA
Co szło od ojca, znać przyszło od Boga.
To też ojcowska próba tylko będzie.
RAJMUND
A też pioruny? A twa niema trwoga?...
JOANNA
Niebo mówiło, jam milczeć musiała.
RAJMUND
I mogłaś ścierpieć, że Francyja cała
Będzie podzielać błąd i omamienie?
JOANNA
O, nie! To nie był błąd, lecz dopuszczenie!
RAJMUND
Więc tyś niewinna! I taką sromotę
Zniosłaś cierpliwie!... O, teraz pojmuję,
Teraz się korzę i wielbię twą cnotę.
Kto to mógł zrobić, z tym już Bóg współczuje!
JOANNA
Toż więc rozumiesz, iżby mię posłano,
Gdybym nie ślepo czciła Jego wolę?
Ani śmiej sądzić, że gdy mię wygnano,
Gdy mię skazano na wstyd i niedolę,
Bóg mię opuścił! Nie! On mi przebaczył
I tylko nowy cud swej łaski czyni.
Potrzebę serca mojego obaczył,
Wejść samej w siebie kazał na pustyni!
Gdy mię światowe otaczały blaski,
Wtenczas to, wtenczas, w sercu wrzały burze!
Teraz w ciemnościach świta promień łaski.
Zamęt żywiołów w widomej naturze,
Co zdał się w gruzy roztrząść świat poziomy,
Cud odrodzenia w duszy mojej ziścił.
Myśli wezbrały nad swój cel znikomy,
Jak to powietrze, duch się mój oczyścił,
I to, bez czego byłam mniej niż niczem.
Moc Jego, czuję, wraca w piersi moje.
RAJMUND
O, pójdźmy, pójdźmy przed świata obliczem
Ogłosić prawdę i niewinność twoją!
JOANNA
Kto błąd dopuścił, ten go sam rozjaśni.
Lecz jak i kiedy? Nikt prócz Jego nie wie.
Czas wszakże przyjdzie, że ziomkowie właśni,
Co mię dziś z wzgardą odepchnęli w gniewie,
Uznają prawdę i z gorzką rozpaczą
Razem nade mną i sobą zapłaczą.
RAJMUND
Co? Miałbym czekać, aż traf kiedyś zrządzi!...
JOANNA
biorąc go za rękę
Wszystko chcesz mierzyć na rozum człowieczy,
Co się sam tylko sędzią świata sądzi!
Lecz ja widziałam blask nadziemskich rzeczy.
Ja ci powiadam: jak gwiazdy na niebie,
Jak ziarna piasku w oceanach na dnie,
Bóg z nas każdego policzył u Siebie,
Bez woli Jego włos z głowy nie spadnie.
Widzisz to słońce u kresów zachodu?
Jak to jest pewno, że znów jutro wejdzie
I świecić będzie, tak wierz bez zawodu,
Że prędzej, później, dzień prawdy nadejdzie!
SCENA V
Ciż i Królowa Izabela z żołnierzami
IZABELA
jeszcze za sceną
Tędy na lewo! Tu jest droga nasza.
RAJMUND
Przebóg! Anglicy!
żołnierze wchodzą i, postrzegając Joannę, zatrzymują się i cofają się w nieładzie.
IZABELA
do żołnierzy
Czegoście stanęli?
ŻOŁNIERZE
Boże, zmiłuj się!
IZABELA
Cóż was tak przestrasza,
Jakbyście czarta samego ujrzeli?
przedziera się przez tłum żołnierzy i cofa się, postrzegając Joannę
Cóż to ja widzę? Ha! ona to, ona!
opanowuje się szybko i postępuje naprzód ku Joannie
Poddaj się, nędzna!
Rajmund uchodzi, czyniąc znaki rozpaczy.
IZABELA
do żołnierzy
Okuć ją w łańcuchy!
żołnierze zbliżają się z bojaźnią; Joanna sama im ręce do okucia podaje
Toż jest ta mężna, ta niezwyciężona?
Ha, niech cię teraz wyzwolą złe duchy!
Patrzcie! Widzicie tę, coście mniemali
Wyższą nad ludzi i nad siłę wszelką!
Patrzcie, nikczemni, i niech was wstyd spali!
Małość to wasza czyniła ją wielką;
Strach wasz i podłość — to były jej czary!
Precz z nią z mych oczu! Niech widzą w obozie,
Przed kim rzucali i broń, i sztandary.
Do Lionela wieść ją na powrozie!
Niechaj się pomści śmierci przyjaciela.
Ja wnet przybędę.
JOANNA
Mnie do Lionela!
Nie! Nigdy, nigdy! Każ raczej sto razy
Śmierć mi tu zadać!
IZABELA
do żołnierzy
Wiecie me rozkazy
Odchodzi.
SCENA VI
Joanna i żołnierze
JOANNA
do żołnierzy
Anglicy! Wyż to ścierpicie, bym żywa
Wyszła z rąk waszych? Ja to, ja, pomnicie,
Morze krwi waszej przelałam i, mściwa,
Bezbronnym jeńcom wydzierałam życie.
Macie mię teraz! Zemsta sprawiedliwa!
Bierzcie ją, radzę; bo gdy ocalicie,
Wierzcie mi, porę stracicie przychylną.
Nie zawsze będę, jak jestem, bezsilną.
DOWÓDCA
Dość tego! Pełńcie rozkazy królowej.
JOANNA
Cóż jeszcze po mnie chcesz, o Niepojęty!
Mamże na nowo wpaść w grzechu okowy?
Daszże mi siłę zmóc pokus ponęty?
Biada mi! Czuję, że pytam daremno:
Duch milczy we mnie i niebo nade mną!
Odchodzi z żołnierzami.
SCENA VII
Obóz francuski.
Dunois między Arcybiskupem i du Chatelem
ARCYBISKUP
Raz przecie, książę, zwalcz posępność myśli!
Chceszże twój naród opuszczać w potrzebie,
Dziś, gdyśmy znowu na ten koniec przyszli,
Że musim upaść i zginąć bez ciebie?
DUNOIS
Zginąć? Któż winien, że Francyja ginie,
Że jak łeb smoczy wróg się znów odradza?
Ja was mam bronić? Kto wygnał zbawczynię,
Ten was niech broni, ten niech dziś zaradza!
Jam tylko jeden, a tych jest tak wielu!
DU CHATEL
Książę, ojczyzna wzywa twojej broni.
DUNOIS
Ty milcz! Rad twoich nie chcę, Du Chatelu!
Ty byłeś pierwszy, któryś zwątpił o niej.
ARCYBISKUP
Któż z nas nie zwątpił? Kto z nas nie wykroczył,
Gdy samo niebo przeciw niej się zdało?
Przestrach obłąkał, przesąd nas omroczył!
Lecz omamienie nazbyt krótko trwało.
Pomnimy teraz, jaką była z nami,
Jej świętą skromność, jej anielskie cnoty!
Niesłuszność naszą uznaliśmy sami,
Gniewąe twój jeszcze ma zwiększać zgryzoty?
DUNOIS
Ona fałszywa!... Gdyby tajemnicza
Prawda się chciała ukazać na ziemi,
Wziąć by musiała rysy jej oblicza!
Jeśli są jeszcze między śmiertelnemi
Szczerość, niewinność, czystość nieskażona —
To ich obrazem jedna chyba ona!
ARCYBISKUP
Bóg sam zna prawdę; bo rozum człowieczy
Dojść jej w tym razie na próżno się kusi.
Lecz jak bądź kolwiek obrócą się rzeczy,
To jedno z dwojga w końcu wypaść musi:
Że, albo w pomoc przyzwaliśmy czary,
Albośmy świętą wygnali niegodnie.
A to czy owo są to równe zbrodnie,
Które pozostać nie mogą bez kary.
SCENA VIII
Ciż i Giermek, — potem Rajmund
GIERMEK
do Dunois
Wieśniak tu jakiś z waszą wysokością
Chce mówić. Mówi, że jest od Dziewicy.
DUNOIS
Śpiesz! Wiedź go tutaj!
ARCYBISKUP
O, z jakąż radością
Ujrzymy wreszcie koniec tajemnicy!
Giermek otwiera drzwi, Rajmund wchodzi.
DUNOIS
idąc naprzeciw niemu
Tyś od Dziewicy? Gdzież jest, mów, gdzie ona?
RAJMUND
O, szczęście moje, żem was znalazł wreszcie,
Szlachetny książę i że tu jesteście,
Ojcze wielebny! W was cnoty obrona.
DUNOIS
Gdzież jest Dziewica?
ARCYBISKUP
Powiedz nam, mój synu!
RAJMUND
Ach, panie, ona nie jest czarownicą!
Niesłuszny wyrok był króla i gminu.
Świadczę się Bogiem i Bogarodzicą:
Ona niewinna!
DUNOIS
O, wiem, że niewinna!
Lecz gdzież jest ona?
RAJMUND
Ach, panie jedyny!
Toć, gdy wam o niej przyszła już myśl inna,
Brońcież jej, brońcie, bo zginie bez winy.
DUNOIS
Zginie? Nieszczęsny, mów, co się z nią stało?
RAJMUND
W Lesie Ardeńskim, gdzieśmy się chronili,
Wojsko angielskie jeńcem ją zabrało!
Sam byłem świadkiem, jak ją prowadzili.
ARCYBISKUP
O, nieszczęśliwa!
DUNOIS
Do broni! Do broni!
Kto Francuz, za mną! Ogniem i żelazem
Idźmy ją zbawić albo zginąć razem!
ARCYBISKUP
wznosząc ręce ku niebu
Boże, błogosław sile jego dłoni!
odchodzą wszyscy
SCENA IX
Wieża strażnicza z oknem u góry.
Joanna, Lionel, Fastolf i Izabela
FASTOLF
wchodząc z pośpiechem
Nie ma sposobu! Bunt coraz się szerzy,
Tłum krwi jej pragnie. Nie oprzem się dłużej,
I albo głowę jej zrzućmy z tej wieży,
Lub ją wnet wojsko zdobędzie i zburzy.
IZABELA
wchodząc
Ratuj się, wodzu! Już stawią drabiny.
Co tu się wahać? Ratunek jedyny:
Wydać ją; zbrodnię niech krwią swą odpłaci,
Inaczej zginiem z rąk własnych współbraci.
LIONEL
Ha, niech szturmują! Uchodź stąd, królowo!
Bo ja się raczej w tych gruzach zagrzebię,
Niż ulec zgrai! Joanno, rzecz słowo,
Rzecz, żeś jest moją, a jak Bóg na niebie,
Choćby świat cały chciał być twoim katem,
Walki za ciebie nie zlęknę się z światem!
IZABELA
Czyś ty szalony?
LIONEL
do Joanny
Twoi cię wygnali,
Twoi skazali na wstyd i sromotę.
Podli! O twoją wprzód rękę żebrali,
A potem wierzyć nie śmieli w twą cnotę!
Lecz jam ci został. Ja wszystkim dostoję.
Ja, twój obrońca! Niegdyś życie moje,
Dałaś mi wierzyć, że ci było drogiem.
A jam natenczas był tylko twym wrogiem!
Dziś, prócz mnie, innych nie masz przyjacieli.
Wszystko nas łączy.
JOANNA
Nie! Wszystko nas dzieli!
Wróg ludu mego zawsze będzie moim!
Lecz, gdy się ku mnie serce twoje skłania,
Dowiedź to czynem! A stronom oboim
Przyjaźń ta będzie godłem pojednania.
Cofnij twe wojsko! Zaniechaj napaści!
Oswobódź jeńców! Wróć nam nasze właści.
Wróć łup nieprawy i przysięgą szczerze
Zatwierdź umowę! A wtedy ci wzajem
Król mój przeze mnie zaręczy przymierze
I Bóg grom zemsty wstrzyma nad twym krajem.
IZABELA
Zuchwała! W więzach chcesz nam dawać prawa!
JOANNA
I śpiesz się, radzę, aby czas nie minął!
Bóg wam niewiecznie w moc Francyję dawa;
Nie przez gniew nad nią będzie wiecznie słynął!
W proch już runęła broni waszej sława,
Pod mieczem naszym kwiat rycerstwa zginął;
Śpiesz się, powiadam! Bo i reszcie biada!
Wyrok wasz: pokój lub śmierć i zagłada!
IZABELA
do Lionela
I tyż bezkarnie zniesiesz te bluźnierstwa?
SCENA X
Ciż i Dowódca (wchodząc śpiesznie)
DOWÓDCA
Wodzu! W imieniu wojska i rycerstwa
Błagamy, przebacz uniesienia chwilę!
Francuzi na nas idą w całej sile,
Bronią ich cała połyska równina.
Wróć nam hetmanić!
JOANNA
natchniona
Przyszła więc godzina!
Sprawiedliwości twej stało się zadość!
FASTOLF
Nieszczęsna, poskrom tę niewczesną radość.
Wprzód nim my zginiem, głowie twojej biada!
JOANNA
Lud mój zwycięży, a ja umrę rada!
Umrę szczęśliwa, że ich dość beze mnie!
LIONEL
Nędzni! W stu bitwach pierzchali nikczemnie,
Nim ta cudowna stanęła za nimi!
Toć prócz niej jednej pogardzam wszystkimi!
Pójdźmy, Fastolfie! Uczują po chwili,
Żeśmy ci sami, co pod Crequi byli.
Ty ją, królowo, miej tutaj w swej straży,
Nim Bóg czy szatan los bitwy przeważy.
FASTOLF
Co? Czarownicę chcesz w tyle zostawić?
JOANNA
Tak cię więc trwoży bezbronna niewiasta?
LIONEL
do Joanny
Słowo, że sama nie zechcesz się zbawić?
JOANNA
Ja?... Z każdą chwilą chęć swobody wzrasta.
IZABELA
Hola! W potrójne okuć ją łańcuchy!
Że stąd nie ujdzie, ja wam ręczę głową.
żołnierze okuwają ciało i ramiona Joanny w ciężkie łańcuchy
LIONEL
do Joanny
Zmuszasz nas! Widzisz, próżne twe otuchy!
Lecz jeszcze pora! Jedno twoje słowo,
A wnet ci sami, co krwi twojej pragną,
U stóp twych w prochu harde czoła nagną.
FASTOLF
natarczywie
Czas śpieszyć, wodzu!
JOANNA
do Fastolfa
Śpiesz, śpiesz, śmierć cię wzywa!
Słychać głos trąb — Lionel wybiega.
FASTOLF
Królowo! Pomnij, gdyby się los wojny
Przeciw nam zwrócił...
IZABELA
dobywając sztylet
O to bądź spokojny,
Klęski wojsk naszych nie obaczy żywa.
FASTOLF
do Joanny
Słyszałaś? Teraz módl się za twojemi!
Odchodzi.
SCENA XI
Izabela, Joanna i Żołnierze
JOANNA
Ja się nie modlić? Żadna moc na ziemi,
Żadna twa groźba nie wzbroni mi tego!
Boże, to trąby! To pieśń ludu mego!
Śmiało, mój ludu! Z tobą ramię boże,
Z tobą Dziewica! Ach, ona nie może,
Nie może swego sztandaru rozwinąć,
Nie może z wami zwyciężać lub ginąć!
Lecz duch jej wolny z niewolniczej cieśni
Buja nad wami z echem waszych pieśni!
IZABELA
do jednego z żołnierzy
Wstąp tam ku oknu i patrz, co się dzieje!
żołnierz wstępuje ku oknu w górze.
JOANNA
Śmiało, mój ludu! Śmiało! Miej nadzieję!
Bóg nie opuści twojej dobrej sprawy!
IZABELA
Co widzisz?
ŻOŁNIERZ
Widzę obłoki kurzawy,
Lecz nic w niej dojrzeć nie mogę na błoniu.
Ha! Widzę, widzę! Już się zwarli z nami.
Jakiś szaleniec na arabskim koniu,
W tygrysiej skórze leci z żandarmami.
JOANNA
Dunois! Boże, Twa moc niech go wspiera!
ŻOŁNIERZ
Jazda burgundzka na nasz most naciera.
IZABELA
Przekleństwo zdrajcom!
ŻOŁNIERZ
Lord Fastolf go broni.
Co za rzeź! Widzę: zeskakują z koni,
Wręcz się ścinają.
IZABELA
Nie widzisz delfina?
Znaków królewskich?
ŻOŁNIERZ
Nie! Cała równina
Znowu się kurzu zakryła obłokiem.
JOANNA
Oby on mojem mógł poglądać okiem
Lub jam tak mogła, jak on, patrzeć z góry!
Wzrok by mój przebił te mgły i te chmury.
Nic by tam, nic by nie skryło się przed nim!
ŻOŁNIERZ
Bój najzaciętszy wre przy szańcu średnim.
Wszyscy tam nasi.
IZABELA
A nasz sztandar?
ŻOŁNIERZ
W górze!
JOANNA
Oby mi spojrzeć, choć przez szparę w murze!
Wzrok by mój bitwą rządził na wsze strony!
ŻOŁNIERZ
Nieba! Co widzę! Wódz nasz otoczony!
IZABELA
podnosząc sztylet na Joannę
Giń!
ŻOŁNIERZ
prędko
Już jest wolny! Widzę w chmurach pyłu
Lord Fastolf z jazdą zabiega im z tyłu.
Już, już są blisko, ledwie mały przedział!
IZABELA
opuszczając sztylet
Ha! Twój to anioł, a nie on powiedział!
ŻOŁNIERZ
Pierzchają — widzę — pierzchają!
IZABELA
Kto?
ŻOŁNIERZ
Oni!
Tłum się w bezładzie rozsypał po błoni.
Lord sprawił szyki i w pogoń się puścił.
JOANNA
Boże mój, Boże, takżeś mię opuścił?
ŻOŁNIERZ
Kogoś rannego prowadzą w tę stronę.
Wódz, widać, jakiś, bo tłum za nim bieży.
IZABELA
Nasz czy francuski?
ŻOŁNIERZ
Czoło ma zwieszone,
A w tłoku dojrzeć nie mogę odzieży.
Ha, cóż to? Omdlał? Hełm zdjęli mu z głowy —
Dunois!
JOANNA
z kurczowym wysiłkiem wstrząsając kajdanami
Boże! Skrusz mi te okowy!
ŻOŁNIERZ
Patrz, patrz! Ktoś w płaszczu błękitnym ze złotem.
JOANNA
żywo
To król!
ŻOŁNIERZ
Koń jego, dosięgniony grotem,
Wspina się, nasi opadli go z bliska.
Joanna śledzi te słowa w namiętnem poruszeniu
Broni się — widzę — miecz raz po raz błyska.
Znikł!
JOANNA
Czyż Bóg teraz cudu nie uczyni?!
IZABELA
śmiejąc się szyderczo
Teraz masz porę, zbawiaj go, zbawczyni!
JOANNA
w najgwałtowniejszem poruszeniu rzuca się na kolana i modli się gwałtownym naglącym głosem
Słuchaj mię, Boże! Bo wzywam Ciebie,
Ojcze na niebie,
Duszą wierzącą,
Wiarą gorącą!
Ach, nie dla siebie wzywam Cię, Panie!
Nad ludem moim miej zlitowanie!
Ty sieć pajęczą w stalne obręcze,
Ty więzy zmienisz w sieci pajęcze,
Boś Ty Wszechmocny! Bo to się stanie,
Co Ty chcesz, Panie!
Samson wydany na urąganie,
W więzach u wrogów, jak ja w tej chwili,
Wołał do Ciebie: oni szydzili,
A on Ci ufał, stary i ślepy!
I dałeś siłę, że twarde sklepy
Zrzucił na wrogów, boś Pan nad pany!
ŻOŁNIERZ
Tryumf nasz! Tryumf!
IZABELA
Cóż jest?
ŻOŁNIERZ
Król pojmany!
IZABELA
Ha, zginął wreszcie nienawistny wróg!
JOANNA
porywając się z ziemi
Francyja żyje, bo ze mną jest Bóg!
Wstrząsa oburącz i rozrywa łańcuchy — w tejże chwili rzuca się na stojącego u drzwi żołnierza, wyrywa mu z rąk miecz i wybiega — wszyscy zostają w osłupieniu.
SCENA XII
Ciż sami prócz Joanny
IZABELA
po długiem milczeniu
Prawdaż to była? Czy mi się to śniło?
Jak mogła zerwać potrójne łańcuchy?
Nie! Ludzką tego nie zdołała siłą!
Widzisz ją?
ŻOŁNIERZ
Widzę. Zda się, że złe duchy
Pędzą ją wichrem! Już tonie w natłoku,
Rozrywa szyki, bystrzejsza od wzroku
Jest tu, jest ówdzie... wszędzie zda się razem!
Jak błyskawicą wywija żelazem!
Francuzi ku niej zbiegają się, stają,
Pędzą na naszych. Zmięszali się zgrają;
Biada nam! Nasi ustępują z pola!
IZABELA
Przeklęta!
ŻOŁNIERZ
Wpadła na wiodących króla!
Co za rzeź! Boże, lord Fastolf upada!
Lionel wzięty!
IZABELA
Dość! Nie kończ!
ŻOŁNIERZ
O biada!
Królowo, uchodź, ich jazda tu bieży!
Schodzi.
IZABELA
dobywając miecza
Brońcież się, nędzni!
SCENA XIII
Ciż i La Hire z wojskiem
żołnierze angielscy składają broń przed wchodzącym.
LA HIRE
zbliżając się ze czcią
Poddaj się, królowo!
Najpierwsi z waszych wodzów i rycerzy
Są w ręku naszym. Zdaj się na me słowo!
Mów, gdzie chcesz mieszkać w państwach twego syna?
IZABELA
Wiedź, gdzie chcesz — byle nie spotkać delfina!
Oddaje miecz i odchodzi z La Hirem i żołnierzami.
SCENA XIV
Scena zmienia się w plac bitwy.
Żołnierze francuscy z rozwiniętemi chorągwiami napełniają głąb sceny — na przodzie król i książę burgundzki Filip; na ręku ich obudwóch Joanna, śmiertelnie raniona, bez znaku życia — postępują z wolna naprzód— Agnieszka Sorel przybiega.
AGNIESZKA
rzucając się królowi na piersi
Królu mój! Panie! Tyżeś mi wrócony?
Przy tobie tryumf!
KAROL
wskazując na Joannę
Patrz, czem okupiony!
AGNIESZKA
Joanna! Boże, umiera!
FILIP
Widzicie
Zejście anioła! Jak znużone dziecię
Usypia, zda się. Jak piękna! Jak cicha!
Pokój już niebios z jej twarzy oddycha!
Serce ustało, lecz jeszcze krwi drganie
Zdradza znak życia.
KAROL
Ach, już nie powstanie!
Nie wróci do nas dusza wniebowzięta,
Nie ujrzy naszych zgryzot i żałoby!
AGNIESZKA
Otwiera oczy! Żyje!
FILIP
z podziwieniem
Czyż i groby
Zwalczyć potrafi jej moc niepojęta?
JOANNA
powstaje, spogląda wkoło
Gdzież to ja jestem?
FILIP
Śród twoich, Dziewico!
Śród ludu twego!
KAROL
Król twój wspiera ciebie!
JOANNA
wpatrując się długo i uporczywie w niego
Nie! Ja nie byłam nigdy czarownicą!
Nie!
KAROL
O, tyś czysta, jak anieli w niebie!
Nas to błąd uwiódł, nas, niegodnych cudu!
JOANNA
uśmiechając się łagodnie, rozgląda się dokoła
Prawdaż to, prawda, żem śród mego ludu?
Że mną nie gardzą, nie winią o czary?...
Tak, tak! To król nasz! To nasze sztandary!
Gdzież jest mój sztandar? Dajcie mi go w dłonie!
Pan mi go zwierzył; z nim przy Jego tronie
Stanąć powinnam, bom go nie skalała...
KAROL
odwracając twarz
Dajcie jej sztandar!
żołnierze podają rozwiniętą chorągiew — Joanna bierze ją w ręce i stoi chwilę — różana jasność ukazuje się na niebie.
JOANNA
Całe niebo pała
Blaskiem swej chwały! Widzicie, widzicie
Tę jasną tęczę na niebios błękicie?
To droga moja! Tam widzę — to Ona!
Z Synem na ręku śród aniołów grona
Zstępują ku mnie! O Nieogarniona!
O Pani moja! O, jakąż rozkoszą
Pierś moja pełna! Chmury mię unoszą!...
Jasność mię od Niej otacza słoneczna!
Krótka jest boleść — ale radość wieczna!
Chorągiew wymyka się z jej ręku; sama upada na nią bez życia — wszyscy stoją milcząco w najgłębszem rozrzewnieniu — na znak króla wszystkie chorągwie schylają się nad Joanną, tak że niemi całkiem zakrytą zostaje.