OSOBY
Filip II — król hiszpański
Elżbieta z Walezych — jego żona
Don Carlos — następca tronu
Aleksander Farnese — książę Parmy, siostrzeniec króla
Infantka Klara Eugenia — dziecko trzyletnie
Księżna Oliwarez — ochmistrzyni
Markiza Mondekar — dama dworu Królowej
Księżniczka Eboli — dama dworu Królowej
Hrabina Fuentes — dama dworu Królowej
Markiz Poza — kawaler maltański, grand hiszpański
Książę Alba — grand hiszpański
Hrabia Lerma — naczelnik gwardii przybocznej, grand hiszpański
Książę Feria — kawaler złotego runa, grand hiszpański
Książę Medina Sidonia — admirał, grand hiszpański
Don Rajmond Taksis — naczelnik poczt, grand hiszpański
Domingo — spowiednik Króla
Wielki Inkwizytor państwa
Przeor klasztoru kartuzów
Paź Królowej
Don Ludwik Mercado — nadworny lekarz Królowej
Grandowie, damy dworskie, paziowie, oficerowie.
Straż przyboczna i inni.
AKT PIERWSZY
Królewski ogród w Aranjuez.
SCENA PIERWSZA
Carlos, Domingo.
DOMINGO
Piękne dni w Aranjuez już się zakończyły.
Wasza miłość książęca ten zakącik miły
Nie weselszy porzuca. — Próżnośmy tu byli,
Zagadkowe milczenie gdybyście raczyli
Raz przerwać i ta, książę, serca tajemnica
Niechby się raz odkryła przed sercem rodzica
Dla syna jedynego, by okupić błogą
Spokojność — nigdy ojcu nie będzie za drogo.
Nawet nie ma życzenia, choćby się je kryło,
By z dzieci najmilszemu niebo odmówiło.
Carlos milczący stoi ze spuszczonym wzrokiem.
Niegdyś, w murach Toledo, pamiętam, jak dumnie
Karol hołdy odbierał, a książęta tłumnie
Cisnęli się do ręki twej ucałowania.
Wtem na raz — na raz jeden, kornie czoło skłania
Sześć królestw do stóp twoich. Ja przy tobie stałem
I na dumną krew młodą z rozkoszą patrzałem, Jak ci lice krasiła i jak falowała
Twą piersią, która żądzą czynu rozgorzała.
Patrzałem na twe oczy, jak tłum obiegały,
Iskrzyły się weselem, mówić się zdawały,
Żeś, książę, syt jest szczęścia!
Carlos odwraca oblicze.
A dziś ta milcząca
Poważna troska twoja, wyraźnie świadcząca
O boleści tłumionej od ośmiu miesięcy,
Jest zagadką dla dworu, kraj trwoży — co więcej,
Że samemu monarsze niejedną noc truje
I matka wasza gorzką ją łzą okupuje.
CARLOS
zwracając się na te słowa nagle do niego
Matka?... O! Dajcie, nieba, bym kiedy przebaczył
Temu, który ją dla mnie za matkę przeznaczył.
DOMINGO
Mości książę?
CARLOS
po niejakim namyśle, pocierając czoło ręką
Zaprawdę, ojcze świątobliwy,
Jestem z matkami mymi bardzo nieszczęśliwy.
Wszak świt mego żywota plami już czyn krwawy
W zabójstwie własnej matki.
DOMINGO
Ach, książę łaskawy.
Czyliż to jest podobna? Czy wina takowa
Może dręczyć sumienie?
CARLOS
Moja matka nowa
Czyliż mnie serca ojca mego nie zbawiła?
I tak mało mnie kochał. Zasługą mi była
Ta jedna okoliczność, żem był jedynakiem.
Ona córkę mu dała.
Któż wie jeszcze, jakiem
Zrządzeniem moją przyszłość ślepy los rozwiąże?
DOMINGO
Chyba ze mnie żartujesz, miłościwy książę.
Kiedy cała Hiszpania wielbi swą królowę,
Ty jeden miałbyś dla niej swe oko surowe
Zaprawiać nienawiścią? I tylko mądrości
Słuchać patrząc się na nią? Na takiej piękności
Kobietę, jak jest ona? Królowę do tego?
Twą niegdyś narzeczoną?
Nie — to coś dziwnego!
Nie! Książę! Niepodobna! — Co każdy miłuje,
Ku temu jedne twoje serce zawiść czuje?
Takie się przeciwieństwo nie mieści w Karolu.
I jeśli chcesz oszczędzić matce twojej bolu,
Strzeż się, książę, by do niej wieść nie doleciała,
Że taką nienawiścią syn do matki pała.
CARLOS
Tak sądzicie?
DOMINGO
Czy książę przypomina sobie
W Saragossie ostatni turniej? Gdy osobie
Naszego króla lanca lekki cios zadała?
Królowa w gronie dam swych w środkowej siedziała
Trybunie — skąd był widny plac, gdzie bój się toczył.
Wtem nagle zawołano, że król we krwi broczył!
Szmer doszedł do królowej: „Książę?” — zapytuje
I chce na dół zeskoczyć. Wnet się dowiaduje,
Że to w króla cios godził: „Przywołać lekarzy!”
Rzekła — i wyraz trwogi znikł z pobladłej twarzy.
Stoicie w zamyśleniu?...
CARLOS
Podziwiam pustotę
Monarchy spowiednika, który miał ochotę
Wnikać w tak błahe wieści.
ponuro i poważnie
Przecież — razy wiele —
Słyszałem — że częstokroć tacy łowiciele
Cudzych słówek i gestów więcej czynią złego
Niż trucizna lub sztylet. — Szkoda jest waszego
Trudu, ojcze wielebny — gdy chcecie podzięki,
To udajcie się po nią do monarszej ręki.
DOMINGO
Słusznie czynisz, mój książę, że się na baczeniu
Trzymasz w stosunkach z ludźmi: wszakże wyróżnieniu
Niektórzy ulec winni. Może być — z obawy
Obłudnika — odtrącon i przyjaciel prawy.
Ja tu szedłem z przyjaźnią.
CARLOS
Niechże z dworzan który
Nie powie o tym ojcu, bo wtedy purpury
Pozbawieni będziecie.
DOMINGO
ze zdumieniem
Jak to?
CARLOS
Rzeczywiście,
Bo czy sami od niego słowa nie mieliście,
Że w Hiszpanii wy macie pierwsze prawo do niej?
DOMINGO
Książę ze mnie żartuje.
CARLOS
Niech mnie Pan Bóg broni.
Żebym z tak straszliwego człowieka był śmiały
Żartować — który ojca do niebieskiej chwały
Wznieść może — albo strącić w wieczne potępienie.
DOMINGO
Dalekim jest ode mnie to zarozumienie,
Abym wciskał się, książę, w trosk waszych skrytości!
Wszelako śmiem upraszać waszej wysokości,
Abyś pomniał, że trwogą przejęte sumienia
Tylko w kościele jednym są pewne schronienia,
Do jakiego i króle klucza dać nie mogą.
W kościele sama zbrodnia znajduje tę błogą
Przystań — pod sakramentu pieczęci powagą.
Książę myśl mą odgadniesz swą własną rozwagą.
Ja dosyć powiedziałem.
CARLOS
Nie mam wcale chęci
Kuszenia was, strażniku tak świętej pieczęci.
DOMINGO
Zapoznajesz wiernego sługę, mój łaskawy
Książę, tą nieufnością.
CARLOS
biorąc go za rękę
Więc raczej tej sprawy
Zaniechajcie. Wy człowiek wielce świątobliwy,
To świat wie — mielibyście zachód uciążliwy
Ze mną — jeśli wam prawdę szczerą wyznać mogę.
Wy, ojcze przewielebny, macie długą drogę
Przed sobą, zanim krzesło Piotra zasiądziecie.
Zbytnią wiedzą obarczyć nadto się możecie.
Oznajmcie to królowi, co was tu słać raczy.
DOMINGO
Mnie przysłał?
CARLOS
Tak wyrzekłem. — Oko moje baczy
I widzi nadto dobrze, jak jestem zdradzany
Przez wszystkich na tym dworze i jak szpiegowany
Przez tysiące ócz śledczych. Wiem, jak zaprzedaje
Król syna jedynego — jak służalczą zgraję
Opłaca za me każde słówko podsłuchane.
Takie służby o wiele więcej nagradzane
Niźli czyny szlachetne. Wiem dobrze, lecz więcej
Nie mówmy o tym. Serce bije mi goręcej,
A i tak już za wiele z ust moich słyszycie.
DOMINGO
Król zamierzył dziś wieczór stanąć już w Madrycie.
Dwór się zbiega — a zatem mam zaszczyt was, książę...
CARLOS
Dobrze, dobrze, z innymi i ja wnet podążę.
Domingo oddala się. Po chwili.
Filipie! Jakże los twój godzien jest litości
Niemniej jak syna twego! — Jad podejrzliwości,
Widzę, jak żądłem węża duszę twą rozrania.
Czemuż się twa ciekawość tak chciwie ugania
Za odkryciem najsroższych tajemnic z obsłony?
A jeśli je odkryjesz — co poczniesz, szalony?
SCENA DRUGA
Carlos, Markiz Poza.
CARLOS
Któż nadchodzi?... co widzę?... a duchy życzliwe!
To mój Rodryg!
MARKIZ
Mój Karol!
CARLOS
Jestże to prawdziwe
Zjawisko? Jest prawdziwe? Tyżeś tu w istocie?
Ciebież ja tu przyciskam do serca w tęsknocie?
I bicie twego serca na mym łonie czuję?
O! Teraz wszystko dobrze — teraz mi wstępuje
Spokój w zbolałą duszę, gdy z ufnością całą
Tulę się w twe objęcia.
MARKIZ
W twą duszę zbolałą?
Cóż tu złego być mogło, aby polepszenia
Wymagało? Powiedz mi, wywiedź ze zdumienia.
CARLOS
Ty mi raczej wyjaśnij — twój powrót do domu
Z Brukseli co zbliżyło? Komuż ja to — komu
Zawdzięczam także wielkie szczęście niespodziane?
I ty się pytasz, serce radością wezbrane?
Wybacz mi to bluźnierstwo, wszechmogący Boże!
Któż inny, jeśli nie Ty, szczęście zsyłać może?
Tyś wiedział, że anioła Karol potrzebuje,
Tyś go zesłał — czyliż się pytać potrzebuję?
MARKIZ
Daruj mi, drogi książę, gdy na zachwycenie
Tak bezmierne odpowie ci tylko zdumienie.
Syna króla Filipa zupełnie inaczej
Znaleźć się spodziewałem. — Cóż mi wytłumaczy
Ten rumieniec niezwykły na twym zbladłym licu?
Gorączkowe ust drżenie, drogi królewiczu?
Nie jest to już ów młodzian lwim męstwem sławiony,
Do którego mnie naród śle uciemiężony.
Bo dzisiaj nie Rodryga widzisz tu przed sobą,
Nie tego, który dzieckiem niegdyś igrał z tobą,
Lecz tu całej ludzkości poseł we mnie staje,
We mnie tulisz do łona tej Flamandii kraje,
Która łzami krwawymi twej pomocy wzywa.
Twoja droga kraina zginie nieszczęśliwa,
Gdy Alba, fanatyzmu siepacz zagorzały,
Prawami hiszpańskimi zmiażdży naród cały.
Więc u chwały dziedzica, u cesarzów wnuka
Lud ten zacny z otuchą ocalenia szuka.
Padnie on w gruzach, jeśli twym sercem nie włada
Już miłość dla ludzkości!
CARLOS
Niech w gruzy upada!
MARKIZ
O! Biada mi! Cóż słyszę?
CARLOS
Ty mówisz o czasie,
Który dawno już minął. — I jam w cudnej krasie
Widział niegdyś Karola w snach moich — a łono
Jego ogniem pałało, kiedy mu mówiono
O wolności. — Te czasy dawno legły w grobie!
Ten Karol nie jest owym, o którym ty sobie
Przypominasz w Alkali, gdy się żegnał z tobą.
Gdy w słodkim upojeniu żył tylko tą dobą,
W której twórcą się stanie ery całkiem innej,
Wzniesie złote ołtarze w swej ziemi rodzinnej.
Pomysły bosko piękne! Sny w głowie dziecięcej
Zrodzone — już rozwiane!...
MARKIZ
Sny tylko?... nie więcej?
Książę! Więc to sny były?
CARLOS
Pozwól je moimi
Oblać łzami — piersi zrosić daj łzami gorzkimi,
Jedyny przyjacielu! — Nikogo — nikogo
Nie mam w całym przestworze. Jak daleko mogą
Dopłynąć nasze flagi — jak daleko sięga
Berła ojca mojego niezłomna potęga,
Nigdzie, nigdzie nie widzę życzliwego brzegu,
Gdzie bym — mógł łzom dozwolić swobodnego biegu,
Jak tutaj. — O Rodrygu! Na wszystko, co w niebie
Jest nam święte — zaklinam! Nie chciej mnie od siebie
Odpychać.
Markiz poddaje się jego uściskom z niewysłowionym rozrzewnieniem.
Pomyśl, żem ja sierotą rzuconą
U stóp tronu — przez ciebie z litości dźwignioną.
Nie wiem, co to jest ojciec: bom jest króla synem.
O! jeśli to jest prawdą, co szczęściem jedynem
Mieniłoby me serce, żeś jest wyszukany
Spośród miliona ludzi, abyś mi oddany
Rozumiał myśli moje — gdyby prawdą było,
Że twórcze przyrodzenie we mnie powtórzyło
Rodryga — i dusz naszych zawiązane struny
Jeszcze w ranku żywota brzmią jednymi tony —
Jeśli łza, co mi ulgę przynosi w rozpaczy,
Droższą ci jest niż łaska, jaką cię uraczy
Mój ojciec...
MARKIZ
O! Jest droższą niźli ten świat cały!
CARLOS
Tak upadłem i jestem dziś tak zubożały,
Że cię muszę wspomnieniem cofnąć w wiek dziecinny
I upomnieć się muszę o dług dawno winny
Przez ciebie — kiedyś jeszcze w majtka był mundurze,
A ty i ja, dwaj chłopcy mający w naturze
Pewną dzikość — wzrastali z braterską równością.
Mnie tylko ból ten dręczył, żeś ducha świetnością
Przewyższał mnie o wiele. Gdy mi brakowało
Otuchy do walczenia o podział twą chwałą,
Postanowiłem wreszcie sercem cię zniewolić.
Dręczyłem cię czułością, pragnąc cię zespolić
Z sobą bratnim ogniwem. Te zabiegi moje
Tyś, dumny, płacił chłodem. — Bywało — że stoję,
Tyś na mnie ani spojrzał — a ja gorącymi
Zalewałem się łzami, patrząc, jak z innymi
Dziećmi pieścisz się czule. „Czemuż? — zawołałem —
Pieścisz inne, gdy ja cię kocham sercem całem?”
Ty mi na to, klękając, poważnie i chłodno
Odrzekłeś: „Krew królewska takiej czci jest godną”.
MARKIZ
Ach, książę, zamilcz o tym, bo na to wspomnienie
Z lat dziecięcych dziś jeszcze wstydem się rumienię.
CARLOS
Jam na to nie zasłużył. Mogłeś cenić mało
Me serce, rozedrzeć je: lecz to nie zdołało
Odepchnąć mnie od ciebie. Trzy razy ów książę
Powracał z tą nadzieją, że cię zobowiąże
Żebractwem — że swą miłość wpoi w ciebie siłą.
Trzy razy odpychałeś.
Nareszcie sprawiło
Wypadkowe zdarzenie to, o czym ja prawie
Już zwątpiłem. Pamiętasz, jak w jednej zabawie
Twój wolant mojej ciotce, a czeskiej królowej,
Zranił oko? — Ta sądząc, że nie z wypadkowej,
Lecz rozmyślnej pustoty pocisk otrzymała,
Ze łzami skargę na nas do króla podała.
Całą młodzież zebrano, żądając wydania
Winnego. Król się zaklął, że to ukarania
Surowego nie ujdzie, chociażby synowi.
Stałeś z dala struchlały — widząc to — królowi
Do nóg padłem wołając: „Jam winę popełnił!”
A ojciec swoją zemstę na swym dziecku spełnił.
MARKIZ
Czemu, książę, ten obraz budzisz w mym wspomnieniu?
CARLOS
Zemstę, niecącą litość w dworzan otoczeniu,
A którą, wobec wszystkich na twoim Karolu
Tyrańsko dokonano. — Zęby ściąłem z bolu,
Lecz oczy miałem suche, w ciebie zapatrzone,
Łzy jednej nie zroniły. Ciało me zbroczone
Krwią królewską, chłostane siepaczy razami —
A jam patrzał na ciebie suchymi oczami!
Aż mi do nóg przypadłeś, sam łzami oblany.
,,Tak jest! Tak! — zawołałeś — jestem pokonany
W mej dumie! Ja ci kiedyś dług dziś zaciągnięty
Spłacę, jak będziesz królem!”
MARKIZ
podając rękę
Spłacę ten dług święty!
Tak, Karolu! Ponawiam ślub niegdyś dziecinny
Dziś, jak człowiek dojrzały — spłacę ci dług winny!
Może kiedyś i dla mnie uderzy godzina.
CARLOS
Teraz, teraz wybiła! To pora jedyna
Do spłaty! Nie zwlekaj jej! Ja tak potrzebuję
Miłości. — Tajemnica okropna nurtuje
Pierś moją. — Odkryć, odkryć muszę ją przed tobą.
Niech z ust twoich pobladłych usłyszę nad sobą
Wyrok śmierci! — Posłuchaj milczący wyznania:
Ja kocham moją matkę!
MARKIZ
Boże!
CARLOS
Pobłażania
Nie żądam — nie, nie! Powiedz, że się nie spotyka
W całym ziemskim przestworze równego nędznika!
Powiedz: lecz ja wiem naprzód słów twoich osnowę:
Kocha się w swej macosze! Toć względy światowe —
Natury — Rzymu prawa wyrok potępienia
Rzucą na tę namiętność! Że moje roszczenia
Do praw ojcu służących są napaścią srogą:
Czuję to — przecież kocham! Wiem ja, że tą drogą
Dojść mogę do szaleństwa lub na rusztowanie.
Ja kocham bez nadziei. Mam w sobie uznanie
Groźby śmierci, szaleństwa i całej zdrożności,
Lecz kocham!
MARKIZ
Wież królowa o twojej skłonności?
CARLOS
Przed królową i ojca żoną śmiałżem z memi
Wystąpić wyznaniami? A zwłaszcza na ziemi
Hiszpańskiej? Czyliż się zbliżyć mogłem do strzeżonej
Zazdrością ojca — ciągle dworem otoczonej?
Osiem mija miesięcy, jak tu, powołany
Przez ojca z Akademii, zostałem skazany
Na codzienny jej widok i grobu milczenie.
Osiem mija miesięcy, jak zgubne płomienie
Przepalają pierś moją i tysiące razy
Na mych ustach konały wyznania wyrazy
Kryjąc się w głębie serca, omdlałe na sile.
O! Gdybym mógł, Rodrygu, choć na krótką chwilę
Sam na sam z nią pomówić!
MARKIZ
Książę miłościwy!
A wasz ojciec?
CARLOS
O! Cóżeś wspomniał, nieszczęśliwy!
Mów mi raczej o strasznych katuszach sumienia,
Tego tylko jednego oszczędź mi imienia!
MARKIZ
Ojca więc nienawidzisz?
CARLOS
Nie, nie, ja nie czuję
Nienawiści do ojca, lecz mnie dreszcz przejmuje,
Niepokój, jak po zbrodni, wpija się w mą duszę,
Kiedy imię usłyszeć to okropne muszę.
Com winien, że mi w sercu już z wiosny zaraniem
Miłość tę niewolniczym struli wychowaniem.
Zaledwie że rok szósty żyłem na tej ziemi,
Gdy stanął po raz pierwszy przed oczami memi
Ten straszny, co go ojcem moim mianowano.
Pamiętny mi ten ranek: bo na śmierć skazano
Na raz cztery ofiary za jego skinieniem!
Potem go widywałem tylko, gdy karceniem
Za winy mnie udręczał.
Boże! Ja w tym szale
Czuję, że zbyt goryczą zaprawiam me żale.
Precz, precz stąd!
MARKIZ
O! Mów właśnie! Nie krępuj się w słowie.
Część bolu spadnie z serca, gdy skargę wypowie.
CARLOS
Jakże często bój z sobą staczałem! — bywało:
W północ — warty uśpione — a ja z skruchą całą
Przed Maryi obrazem klęcząc, łzy rzewnymi
Błagałem, by me serce dla ojca czulszymi
Skłonnościami natchnęła: lecz niewysłuchany
Wstawałem od modlitwy. Rodrygu kochany!
Rozwiąż tę Opatrzności zagadkę zawiłą:
Czemu z tysiąca ojców zrządzenie sprawiło,
Że ten właśnie mym ojcem — również powiedz — czemu
Z tysiąca lepszych synów mnie narzuca jemu?
Dwóch sprzeczniejszych żywiołów, tak wstrętnych dla siebie
Nie sposób, zda się, spotkać na ziemi i niebie.
Jak mogła dwa bieguny z rodzaju ludzkiego
Natura tak zespolić jako mnie i jego,
I tak świętym ogniwem? To losu igrzysko!
Czemuż stać się musiało, by stali tak blisko
Dwaj ludzie, których przepaść trzyma w rozdzieleniu.
Nieszczęścia trzeba, żeby ci w jednym życzeniu
Napotkali się właśnie. Rodrygu, chciej sobie
Wyobrazić, że widzisz na niebieskim globie
Dwie gwiazdy nieprzyjazne, które na bieg całej
Wieczności są skazane — które się spotkały
W swych drogach po to, aby spotkaniem zmiażdżone
Rozbiegły się na wieki, każda w inną stronę.
MARKIZ
Ja przeczuwam okropną godzinę przed nami.
CARLOS
Ja również. Mnie sny straszne ścigają nocami
Jakby furie piekielne! Zdrowsza cząstka duszy
Z napaścią strasznych pokus w walce kopię kruszy.
I sam rozum nieszczęsny czołga się ścieżkami
W labiryncie sofizmów — aż się nad brzegami
Przepaści ujrzy w końcu w trwodze zawiśnięty!
Rodrygu! Gdybym kiedy ten stosunek święty
Ojca z synem — przepomniał! Rodrygu! ta zbladła
Źrenica twoja, widzę, że myśl mą odgadła.
Gdybym ojca w nim nie znał — czym dla mnie zostanie
Sama osoba króla?
MARKIZ
po chwili
Wolnoż mi żądanie
Wnieść do mego Karola? Proszę, przyrzecz święcie,
Że jakie bądź poweźmiesz nadal przedsięwzięcie,
Pierwej rad przyjaciela zasięgniesz w tej mierze!
Przyrzekasz?
CARLOS
Wszystko — wszystko! W niezachwianej wierze
Polegam na twym sercu. Cały się oddaję
W twe ramiona.
MARKIZ
Monarcha, jak nam wieść podaje,
Dziś wraca do stolicy. Czas krótki. — Królowę
Tu spotkać tylko możesz, gdy chcesz mieć rozmowę;
I sama cichość miejsca, i wiejska swoboda
Łatwiejszą ci sposobność niźli miasto poda.
CARLOS
Taką nadzieją serce poiłem strapione —
Lecz niestety! Na próżno.
MARKIZ
Nie wszystko stracone.
Spieszę i w tejże chwili hołd królowej złożę.
Jeśli jest, jaką niegdyś na Henryka dworze
Ją poznałem, to znajdę szczerość nieomylną.
A gdy w oczach wyczytam oznakę przychylną
Dla nadziei Karola, jeśli do rozmowy
Znajdę skłonną — i da się orszak honorowy
Oddalić...
CARLOS
Część z nich większa jest dla mnie oddana
Życzliwymi chęciami. — Najwięcej zjednana
Jest szczególniej Mondekar jej chłopczyny służbą,
Który paziem jest moim.
MARKIZ
To nam dobrą wróżbą.
Bądź więc, książę, w bliskości i uważaj pilnie,
By stanąć na znak dany.
CARLOS
Będę nieomylnie —
Spiesz się tylko!
MARKIZ
A zatem nie mam do stracenia
Ni chwili. — Mości książę, tam więc do widzenia!
Obaj rozchodzą się w przeciwne strony.
SCENA TRZECIA
Dwór Królowej w Aranjuez. Skromna wiejska okolica, którą przerzyna aleja dochodząca do wiejskiego domku Królowej.
Królowa, Księżna Oliwarez, Księżniczka Eboli, Markiza Mondekar — wszystkie przychodzą aleją.
KRÓLOWA
do Markizy
Ciebie pragnę, Mondekar, mieć przy moim boku.
Cały ranek mnie dręczy ta wesołość w oku
Księżniczki. — Sama widzisz — zaledwie jest w stanie
Ukryć w sobie radosne ze wsią pożegnanie.
EBOLI
Ja też wielkiej radości nie taję, królowo,
Z jaką mury Madrytu zobaczę na nowo.
MONDEKAR
Miłość wasza, przeciwnie, miałażby z niechęcią
Żegnać się z Aranjuez?
KRÓLOWA
Przynajmniej z pamięcią
Uroczej miejscowości. Tu się czuję cała
W moim świecie. Ten kącik jam dawno wybrała
Za najmilszy. Tu wita mnie oddech radosny
Wioski — tej przyjaciółki pierwszej życia wiosny.
Tu z mojej Francji tchnienie wiatr do piersi niesie,
Nie bierzcie tego za złe. Każde serce rwie się
Tęsknotą za ojczyzną.
EBOLI
Lecz jakże tu dziwnie
Pusto, głucho, umarło jak w La Trappe.
KRÓLOWA
Przeciwnie —
Ja tę martwość znajduję jedynie w Madrycie.
A wy nam, mościa księżno, cóż na to powiecie? —
OLIWAREZ
Ja jestem tego zdania, miłościwa pani,
Że tu zwyczaj rozrządził z dawna miesiącami.
Jeden tutaj na pobyt, w Prado miesiąc drugi,
W stolicy dni zimowe — tak było, jak długi
Szereg królów hiszpańskich.
KRÓLOWA
Tak księżna pojmuje —
Ja w tej mierze już sporu z wami nie spróbuję.
MONDEKAR
Madryt wkrótce zostanie bardzo ożywiony.
Na Plaza-Major ma być cyrk już ukończony
Do walki byków. Nadto mamy obiecane Auto da fé.
KRÓLOWA
To głoszą z łagodności znane
Usta mojej Mondekar?
MONDEKAR
Czemuż? — Wszak goreje
Kacerstwo na tych stosach?
KRÓLOWA
Jednak mam nadzieję,
Moja Eboli inny pogląd ma w tej mierze.
EBOLI
Ja? Miłościwa pani niechaj mnie nie bierze
Za gorszą chrześcijankę od markizy przecie.
KRÓLOWA
Ach! Zawsze zapominam, w jakim żyję świecie.
Przejdźmy na inny przedmiot. Jeśli się nie mylę,
Mowa była o wiosce. — Zda mi się, że chwilę
Trwał zaledwie ten miesiąc. — Ileż ja uciechy,
Ach, ile jej pragnęłam od tej wiejskiej strzechy!
Wszystkie moje nadzieje jak wiatrem rozwiane,
Czyliż wszystkie na zawód muszą być skazane?
Dziś mych życzeń chybionych śladu nie znajduję.
OLIWAREZ
Coś księżniczka Eboli głuche zachowuje
Milczenie o Gomezie. — Czy mu pozwolono
Mieć nadzieję? — i rychłoż jego narzeczoną
Powitać się pozwolisz?
KRÓLOWA
A — właśnie na dobie
Przypominasz mi, księżno,
do Eboli
Bo zlecone sobie
Miałam za nim wstawienie. Lecz czy je wnieść mogę?
Mąż, któremu w nagrodę oddam w życia drogę
Moją Eboli, winien być zacnym.
OLIWAREZ
Wszak jemu
Wszyscy zacność przyznają. — Wiadomo każdemu,
Że nawet najłaskawiej pan nasz miłościwy
Darzy go przychylnością.
KRÓLOWA
Winien być szczęśliwy
Taką łaską monarszą. — Ja żądam pewności,
Czy umie kochać i czy godzien jest miłości?
Eboli — ja do ciebie zwracam to pytanie.
EBOLI
w pomieszaniu, ze wzrokiem spuszczonym stoi przez chwilę, po czym rzuca się do nóg Królowej
O! Wspaniała królowo! Okaż zmiłowanie
I na Boga! Nie pozwól dać mnie na ofiarę!
KRÓLOWA
Ofiarę! Dość mi na tym. — Powstań, to nad miarę
Srogości przeznaczenia tak zostać skazaną.
Ja ci wierzę. O! Powstań! Kiedyż była daną
Hrabiemu twa odmowa?
EBOLI
powstając
Już kilka miesięcy;
Książę Karol był jeszcze w szkołach.
KRÓLOWA
wzdryga się i okiem badawczym śledzi Księżniczkę
Może więcej
Godzi się zbadać powód i odmowy słowo.
EBOLI
z niejaką gwałtownością
To być nie może, łaskawa królowo!
Nigdy! Z tysiąca przyczyn.
KRÓLOWA
bardzo poważnie
Nie żądam rachunku.
Już ta jedna, że w tobie nie budzi szacunku,
Wystarcza mi. W tej mierze treść już wyczerpana.
do innych dam
Wszak to jeszcze infantki nie widziałam z rana —
Przywieź mi ją, markizo.
OLIWAREZ
patrząc na zegarek
Królowa wybaczy,
Lecz jeszcze nie godzina.
KRÓLOWA
Więc mi zegar znaczy
Godzinę, w której wolno być matką! To rani!
Gdy nadejdzie godzina, przypomnij mi, pani.
Wchodzi Paź i rozmawia cicho z Ochmistrzynią, która potem zwraca się do Królowej.
OLIWAREZ
Markiz Poza wejść pragnie, pani miłościwa.
KRÓLOWA
Markiz Poza?
OLIWAREZ
Z podróży tylko co przybywa —
Z Niderlandów i Francji — i o łaskę prosi,
Aby mógł wręczyć listy, które wam przynosi
Od regentki i matki.
KRÓLOWA
Czy to pozwolone?
OLIWAREZ
z namysłem
W moich przepisach wprawdzie nie jest wymienione
To zdarzenie, by mogli kastylscy grandowie
Monarchini hiszpańskiej w poufnej rozmowie,
W ogrodowym ustroniu, od dworu obcego
Wręczać jakie bądź pisma.
KRÓLOWA
Ja więc z czynu tego
Odpowiedzialność biorę — sama z niej się sprawię.
OLIWAREZ
Mnie jednak wasza miłość pozwoli łaskawie,
Na tę chwilę rozmowy że się stąd oddalę.
KRÓLOWA
Postąp, księżno, jak wola — nie bronię ci wcale.
Ochmistrzyni oddala się. Królowa daje znak Paziowi, który natychmiast odchodzi.
SCENA CZWARTA
Królowa, Księżniczka Eboli, Markiza Mondekar i Markiz Poza.
KRÓLOWA
Pozdrawiam cię życzliwie, zacny kawalerze,
Na twej ziemi ojczystej.
MARKIZ
Którą, wyznam szczerze,
Nigdy z dumą słuszniejszą nie mieniłem moją
Jak dzisiaj.
KRÓLOWA
zwracając się do dam
Markiz Poza. Przyodziany zbroją
W Rheims, niegdyś z moim ojcem świetne staczał boje
I po trzykroć zwycięstwem uczcił godła moje.
On pierwszy dał mi poznać zaszczyt panowania
Na tronie iberyjskim.
zwracając się do Markiza
W godzinie rozstania
Kiedyś w Luwrze nas żegnał, pewnie w owej chwili
Aniś marzył, że będziesz mym gościem w Kastylii?
MARKIZ
Tak, najjaśniejsza pani, nie śmiałem i marzyć,
Aby Francja postradać, a nas mogła darzyć
Jedynym skarbem swoim.
KRÓLOWA
O dumny Hiszpanie!
Jedynym? I tak śmiało objawiasz to zdanie
Córce domu Walezych?
MARKIZ
Tak. — Jestem tak śmiały,
Gdy wasza mość królewska, przedmiot naszej chwały,
Dzisiaj jesteś już naszą.
KRÓLOWA
W powrocie z obczyzny
Nie minąłeś, jak słyszę, Francji, mej ojczyzny.
O mej czcigodnej matce jakąż wieść mi powie
Twoje słowo? O braciach ukochanych?
MARKIZ
Zdrowie
Królowej matki waszej niedobre zastałem.
Daleka uciech świata, dzisiaj w kole małem
To jedyne życzenie uniosła w ustronie,
By was widzieć szczęśliwą na hiszpańskim tronie.
KRÓLOWA
Czyliż nią być nie muszę przy czułym baczeniu
Tak drogich krewnych moich — przy słodkim wspomnieniu.
Komandorze, zwiedziłeś wiele obcych krajów,
Poznałeś obce dwory i wiele zwyczajów
Widziałeś między ludźmi, a teraz, jak słyszę,
Przenosisz swoje życie w ojczyste zacisze
I jako pan masz zasiąść na ojców zagonie,
Potężniejszy niżeli sam Filip na tronie:
Filozof i swobodny! A wątpię wszelako,
Czyli znajdziesz w Madrycie dziś przyjemność jaką.
W Madrycie wielka... cisza...
MARKIZ
Tym jednak w tej porze
Reszta się Europy pocieszać nie może.
KRÓLOWA
Tak słyszę — lecz mnie mało tyczą sprawy ziemi;
Zarzuciłam je społem z pamiątkami memi.
do Księżniczki Eboli
Zda się, że tam hiacynt widzę w pełnym kwiecie,
Chciej mi podać, księżniczko.
Księżniczka się oddala. Królowa mówi nieco ciszej do Markiza.
Nie mylę się przecie,
Że twój powrót, markizie, uszczęśliwił pewnie
Jednego z twych przyjaciół.
MARKIZ
Mnie zaś wzruszył rzewnie
Widok smutku, na który chyba tylko może...
EBOLI
powracając z kwiatem
Tyle krajów zwiedziłeś, panie komandorze —
I wiele osobliwych rzeczy bez wątpienia
Przywozisz z swej podróży nam do udzielenia.
MARKIZ
O, zapewne, księżniczko! — zadaniem rycerzy
Szukać przygód po świecie, lecz w prawie ich leży
Przede wszystkim obrona nadobnej płci waszej.
MONDEKAR
Przeciw sile olbrzymów? — ta już dziś nie straszy,
Bo już nie ma olbrzymów.
MARKIZ
Przemoc, która gniecie,
Zawsze dla uciśnionych olbrzymem jest przecie.
KRÓLOWA
O! Pan markiz ma słuszność. Jest przemoc olbrzyma,
Lecz do walki z przemocą rycerzy już nie ma.
MARKIZ
W powrocie z Neapolu szczególnym wypadkiem
Smutnego wydarzenia byłem ocznym świadkiem.
Przyjaźń mnie postawiła w tak bolesnej roli.
Jeżeli miłość wasza łaskawie pozwoli
I opowieść nie strudzi...
KRÓLOWA
Mamże do wyboru?
Ciekawość mej księżniczki nie cierpi oporu.
Dalej zatem, do rzeczy — posłuchamy treści,
Zwłaszcza że przyjaciółką jestem opowieści.
MARKIZ
Dwa domy znakomite, w Mirandoli znane
Ze szlachetności rodu, od wieków nękane
Zazdrością, nieprzyjaźnią w spadku dziedziczoną
Od Gwelfów, Gibelinów — szczęśliwie natchnioną
Myślą postanowiły przez związek serdeczny
Pojednać się i pokój zawrzeć z sobą wieczny.
By zespolić to piękne jedności ogniwo,
Padł wybór na Matyldę, cudnie urodziwą
Córkę Kolonnów — i na Fernanda, siostrzana
Możnego Pietra. Nigdy para tak dobrana
Nie złączyła się sercem, bo natura cała
Wraz ze światem swe skarby na wiano zebrała,
Aby uczcić ten wybór.
Fernando znał zrazu
Uwielbioną bogdankę jedynie z obrazu,
Którym pieścił swe zmysły, i truchlał z bojaźni.
Czy znajdzie prawdą utwór pędzla wyobraźni.
Jeszcze w Padwie, kończeniem swych nauk więziony,
Wyglądał błogiej chwili, rychło uwielbionej
Złoży u stóp hołd serca w miłości objawie.
Królowa staje się uważniejsza. Markiz prowadzi dalej opowiadanie i po niejakiej chwili zwraca się do księżniczki Eboli, o ile wzgląd na obecność Królowej na to pozwala.
Wtem żona wuja Pietra śmiercią nagłą prawie
Uwalnia jego rękę. — Z młodzieńczym zapałem
Starzec połyka wieści, które w mieście całem
Niesie sława Matyldy. — Biegnie za tym głosem,
Poznaje ją i wielbi! A nie tknięty losem
Siostrzana i nie bacząc na prawa człowiecze,
Grabi mu narzeczoną i przed ołtarz wlecze,
By swą grabież uświęcić ślubami na wieki.
KRÓLOWA
Cóż przedsięwziął Fernando?
MARKIZ
Ten, myślą daleki
Od prawdy tak okropnej, spieszy, upojony,
Jak na skrzydłach miłości w progi narzeczonej.
Z pierwszą gwiazdą na niebie rumak u bram staje —
Jakby w ogniach tonący jeźdźcowi się zdaje
Cały pałac. Ku niemu bieży odgłos dziki
Wrzawy godów bachanckich i hucznej muzyki.
Drżący kroczy na schody, nie poznany wbiega
Aż na salę weselną — i kogóż spostrzega? —
Za stołem biesiadników w największym natłoku
Siedzi Pietro i anioł świetny tuż przy boku —
Ów anioł Fernandowi tak od dawna znany,
Tylko stokroć cudniejszy niż we snach widziany! Starczyło mu, by poznać, to mgnienie powieki,
Co posiadał — a dzisiaj, co tracił na wieki!
EBOLI
Nieszczęśliwy Fernando!
KRÓLOWA
Sądzę, kawalerze,
Że ta powieść skończona — ona w każdej mierze
Skończona już być musi.
MARKIZ
Niezupełnie, pani!
KRÓLOWA
Wszak przyjaźnią z Fernandem jesteście zbratani,
Jak przed chwilą wspomniałeś?
MARKIZ
Me serce nie może
Czuć silniejszej.
EBOLI
Lecz jakiż koniec, komandorze?
MARKIZ
Bardzo smutny — bolesne obudza wspomnienie —
Pozwól więc, że zamilczę smutne zakończenie.
Chwila milczenia.
KRÓLOWA
zwracając się do Księżniczki Eboli
Może matce uścisnąć pozwolą już przecie
Swoją córkę. — Księżniczko, przywiedź moje dziecię.
Księżniczka się oddala. Markiz przywołuje skinieniem Pazia, który po krótkiej, cichej rozmowie odchodzi. Królowa zajmuje się czytaniem listów. W tym czasie Markiz rozmawia z Mondekar. Królowa po przeczytaniu listów zwracając wzrok badawczy mówi do Markiza.
Dalsze losy Matyldy skryliście milczeniem —
Może nie wie, że Fernand tak walczy z cierpieniem.
MARKIZ
Nikt nie śmiał badać serca po jej zaślubieniu.
Wielkie dusze, wiadomo, że cierpią w milczeniu.
KRÓLOWA
Oglądasz się — czy kogo szukasz okiem twoim?
MARKIZ
Myślę, jakby szczęśliwym był na miejscu moim
Ktoś inny, kogo nazwać nie jestem dość śmiały.
KRÓLOWA
Na kim jednak spoczywa winy ciężar cały,
Że nim nie jest?
MARKIZ
z żywym naleganiem
Jak to więc? Czyliż mi królowa
Pozwoli mieć tę śmiałość, abym te jej słowa
Rozumiał, jak sam pragnę? I jego stawienie
W tej chwili czyli znajdzie wasze przebaczenie?
KRÓLOWA
z przestrachem
Co chcesz przez to powiedzieć? Tutaj? O tej porze? —
MARKIZ
Mógłby więc być tak śmiałym? Doprawdy? Czy może?
KRÓLOWA
z wzrastającym pomieszaniem
Przestraszasz mnie, markizie! Sam, swoją osobą
Nie zechce mnie...
MARKIZ
Królowo! Oto jest przed tobą! —
SCENA PIĄTA
Królowa, Carlos.
Markiz Poza i Markiza Mondekar usuwają się w głąb sceny.
CARLOS
klękając przed Królową
Przecież wydarłem szczęściu jedną chwilę błogą,
W której do ust przycisnąć mogę rękę drogą.
KRÓLOWA
Co za napaść zuchwała! Jakiż krok szalony!
Powstań! Dwór mój w bliskości — możesz być zdradzony!
CARLOS
O! Nie ruszę się z miejsca! Tu, przy twoim boku,
Pod wpływem czarodziejskim twojego uroku,
Ja pragnę w ziemię wrosnąć w tej kornej postawie.
KRÓLOWA
Szalony! Śmiesz zuchwałe popełniać bezprawie
Nadużyciem mej łaski. — Gdzie zmierzasz tą mową?
Wiesz, że jestem twą matką, że jestem królową,
Że sama za ten napad mą skargę do tronu
Zaniosę...
CARLOS
I że na mnie padnie wyrok zgonu!
O! Niechaj mnie oderwą stąd na rusztowanie!
Chwila w raju przeżyta za wieczność mi stanie.
KRÓLOWA
A królowa?
CARLOS
powstając
O Boże! Mój Boże! Odchodzę.
Czyż nie muszę, twą wolą odepchnięty srodze?
O! Matko! Jak okropnie igrasz, gdy skinieniem,
Jednym ust twoich słowem, gdy jednym spojrzeniem
Strącasz mnie z życia w nicość.
Co chcesz, by się stało? —
Ja ci chętnie poniosę z uległością całą
Każdą ofiarę, jaka pod słońcem być może —
Każdą na twe żądanie...
KRÓLOWA
Uchodź więc!
CARLOS
O Boże!
KRÓLOWA
O Karolu! Uchodź stąd! Nie zostajmy sami!
To jedno, o co ciebie zaklinam ze łzami,
Zanim dwór mój powróci, straż mego więzienia.
Uchodź! Zanim nas złowią ich śledcze spojrzenia
I do uszów ojcowskich wieść poszepną skrycie.
CARLOS
Czekam mojego losu! Mniejsza, śmierć czy życie!
Jak to? Na toż nadziei wyczerpałem tyle
Na tę jedyną w życiu spotkania cię chwilę
I rozmowę bez świadków — by dla płonnej trwogi
Rzucać cel osiągnięty i wracać się z drogi?
Nie, królowo! Świat może setki i tysiące
Lat krążyć, nim mi wznijdzie raz drugi to słońce
I tę chwilę powtórzy ze swej łaskawości.
KRÓLOWA
Ta chwila nie powinna wrócić i w wieczności!
Nieszczęsny! Czego możesz pożądać ode mnie?
CARLOS
O królowo! Jam walczył, lecz walczył daremnie!
I żaden ze śmiertelnych — Bóg jest świadkiem moim —
Tyle życia nie stargał, nie oblał go znojem
Jak ja w krwawych zapasach. Wyczerpana siła!
Dziś mi męstwa nie starczy, boleść mnie zwalczyła!
KRÓLOWA
O! Przestań! Jeśli moje szczęście jest ci drogiem.
CARLOS
Moją byłaś jedynie przed światem i Bogiem.
Niebo mi cię oddało, przyznały dwa trony,
A Filip świętokradzko skarb posiadł skradziony!
KRÓLOWA
Filip jest ojcem twoim.
CARLOS
Ale twoim mężem.
KRÓLOWA
On ci trony oddaje potężne orężem.
CARLOS
A moją narzeczoną matką dla mnie głosi.
KRÓLOWA
Wielki Boże! Myśl twoją szaleństwo unosi.
CARLOS
A czy wie o swym skarbie? Czy ma serca tyle,
Aby ci nim odpłacił każdą szczęścia chwilę?
O nie! Ja ust synowskich nie chcę skargą plamić
Ani siebie ułudą tego szczęścia mamić,
Szczęścia, jakie Bóg znaczył, darząc ręką twoją.
O! Ja chętnie zapomnę, że mogłaś być moją,
Byłem wiedział, że ojciec szczęśliwym się czuje.
Nie jest nim i już nigdy szczęścia nie skosztuje.
Tyś mnie z nieba wyzuła w samym zorzy błysku,
By je zniszczyć na wieki w Filipa uścisku.
KRÓLOWA
O! Jakaż myśl haniebna!
CARLOS
Wiem ja to dowodnie,
Czyja ręka zatliła hymenu pochodnie.
Znam ja miłość Filipa i jego zaloty.
Sama wyznaj, czym jesteś wśród dworzan hołoty?
Wspólniczką jego władzy? Tej z tobą nie dzieli —
Gdzie twoje sięgnie berło, tam się nie ośmieli
Alba pastwić morderstwy ani by krwi tyle
We Flandrii na ofiarnej broczono mogile.
Jak to? Alboż Filipa ty mienisz się żoną?
Niepodobna — nie wierzę. Żona zespoloną
Winna być z męża sercem z miłością oddanym,
Niepodzielne uczucie czy tobie jest znanym?
Nawet owa pieszczota gorączką zrodzona
Nie jestże siwym włosom i berłu skradziona?
KRÓLOWA
Któż ci mówi, że los mój pod Filipa bokiem
Jest dla mnie opłakanym?
CARLOS
Serca mego okiem
Widzę to i uczuwam w ognistej miłości,
Że tylko ze mną los twój godzien był zazdrości.
KRÓLOWA
O ty, próżny młodzieńcze! A gdyby też raczej
Uczucie mego serca mówiło inaczej?
Gdyby czułość Filipa z szacunku wyrazem,
Gdyby miłość milcząca, lecz głęboka razem
Więcej na mnie działały swą rzewną przemową
Niż jego syna dumne i zuchwałe słowo?
Gdyby powaga starca... czcigodna...
CARLOS
O pani!
W takim razie niech skarga moja cię nie rani,
Tego nie przewidziałem — to rzecz całą zmienia.
Nie wiedziałem, że kochasz — błagam przebaczenia.
KRÓLOWA
Cześć mu niosę, to serca rozkosz i zadanie.
CARLOS
Czy nigdy nie kochałaś?
KRÓLOWA
Szczególne pytanie!
CARLOS
Czy nigdy nie kochałaś? —
KRÓLOWA
Nie kocham — nie marzę —
CARLOS
Bo serce czy przysięga kochać ci nie każe?
KRÓLOWA
Nie zadawaj mi pytań i oddal się, książę.
CARLOS
Bo ci broni twe serce czy przysięga wiąże?
KRÓLOWA
Bo to moja powinność. — Nieszczęsny! Do czego
To smutne rozbieranie losu rzuconego,
Któremu posłusznymi musim być oboje?
CARLOS
Być mu posłuszni? Musim?
KRÓLOWA
Cóż mi słowo twoje
Tonem tak uroczystym wypowiedzieć pragnie?
CARLOS
To, że Carlos swej woli pod przymus nie nagnie,
Że Carlos nie jest skłonny w tych krajów przestworze
Zostać jeden nędzarzem, kiedy stać się może
Krusząc prawa przeszłości, kosztem jednej chwili,
Najszczęśliwszym na ziemi!
KRÓLOWA
Czy mnie słuch nie myli?
Ty się jeszcze spodziewasz! — Nadzieja zuchwała
Śmie łudzić twoje serce, kiedy przeszłość cała,
Wszystko — wszystko stracone bez śladów po sobie!
CARLOS
Ja tylko za stracone mam popioły w grobie.
KRÓLOWA
Do mnie zwracasz — do matki, nadzieję szaloną?
zatapia w nim wzrok przenikliwy — po chwili mówi z godnością
Czemuż nie? Gdy ci czoło uwieńczą koroną,
Możesz ogniem zniweczyć prawa poprzednicze,
Możesz za próg wyrzucić twych przodków oblicze —
Co więcej nawet, możesz — któż śmie opór stawić? —
Popioły ojców twoich sromotnie splugawić —
Dobyte z Eskurialu, rozwiać na wsze strony.
Możesz — by godnie skończyć — gdy zapragniesz żony...
CARLOS
O! Na Boga zaklinam — nie kończ tej potwarzy!
KRÓLOWA
Kazać przywlec twą matkę do stopni ołtarzy!
CARLOS
O, przekleństwo synowi!
po chwili niemego osłupienia
Więc wszystko stracone!
O! Teraz zdjęłaś z oczu czarowną zasłonę,
Która bodajby wiecznie kryła me powieki!
Ciebie los mi wydziera na wieki! — na wieki!
Stało się — los tak wypadł! W sercu piekło czuję!
Nawet w złączeniu z tobą piekło szczęście truje.
O biada! Sił mi braknie — serce pęka z bólu!
KRÓLOWA
Pożałowania godny, drogi mój Karolu!
Czuję sama — o! Czuję boleść, która łono
Twe szarpie bez litości — boleść nieskończoną
Równie jak miłość twoja: lecz wielką jak ona
Będzie chwała, gdy żal ten serce twe pokona.
Dosięgnij tego szczytu, bohaterze młody.
Warto jest boje staczać dla takiej nagrody.
Tobie zwłaszcza należy krzepić się na siłach,
Przez pamięć cnót twych dziadów, płynących z krwią w żyłach.
Podźwignij się z niemocy, szlachetny Carlosie!
Wnuk wielkiego Karola niech w tak srogim losie
Czerpie siły do zwycięstw, gdzie inny nie może
Nawet broni podźwignąć.
CARLOS
Za późno! O Boże!
KRÓLOWA
Za późno stać się mężem? A gdzież cnoty władza,
Jeśli nas własne serce w pierwszej próbie zdradza?
Tyś ręką Opatrzności wysoko stawiony —
Wyżej, książę, niżeli twych braci miliony.
Ulubieniec tak stronnie w dary obsypany
Ujęte biednej reszcie. — Czymże ten wybrany
Zasłużył? Zapytują — już w matki żywocie,
By jeden ważył więcej niż śmiertelnych krocie?
Tyś winien stać się godnym tej względności nieba,
Aby światu przodować, zasługi potrzeba!
Zdobądź się na nią pierwszy, czego nikt w tej mierze
Nie złożył na ofiarę, ty ponieś w ofierze.
CARLOS
Żeby ciebie wywalczyć, czuję moc olbrzyma.
Ciebie stracić na wieki serce siły nie ma!
KRÓLOWA
Przyznasz jednak — tylko, Karolu, rozjątrzenie,
Tylko duma, zawziętość, mogą twe pragnienie
Tak szalone ku matce podniecać bezprawnie.
Ta miłość i to serce, które marnotrawnie
Mnie składasz na ofiarę, do tych państw należą,
Które ci kiedyś rządy nad sobą powierzą.
Patrzaj! — wszak ty marnujesz w twym sercu złożoną
Własność przybranych dzieci. — Miłość twą koroną,
Twym urzędem być winna. — Dotąd w błędnej drodze
Zwracałeś ją do matki. Powstrzymaj jej wodze.
O! Powstrzymaj i skieruj ku ludów twych rzeszy.
Wyrwij ten cierń z sumienia, a wnet cię pocieszy
Błogość stania się bogiem! Elżbieta dość długo
Była pierwszą miłością — niech ci będzie drugą
Hiszpania. Tej rywalce godniejszej o wiele
Ustąpię...
CARLOS
przejęty uwielbieniem rzuca się do nóg Królowej
Jakżeś wielką, niebiański aniele!
Wszystko, wszystko, co żądasz, uczynię dla ciebie.
powstając
Poprzysięgam przed tobą i Bogiem na niebie,
Że tę miłość głęboką, o wielki mój Boże!
Wiecznym zamknę milczeniem; bo serce nie może
Zapomnieć cię na wieki...
KRÓLOWA
Czyliż od Karola
Mogłabym tego żądać, czego własna wola
Spełnić nie jest dość silną? —
MARKIZ
wbiegając spiesznie
Król!
KRÓLOWA
Boże!
MARKIZ
Uciekaj!
O książę! — ani chwili odejścia nie zwlekaj!
KRÓLOWA
Podejrzliwym jest strasznie! Niech cię nie zastanie!
CARLOS
Zostaję!
KRÓLOWA
A któż wtedy ofiarą się stanie?
CARLOS
chwytając rękę Markiza
Uchodźmy stąd, Rodrygu!
zatrzymując się na chwilę, do Królowej
O! Powiedz mi, proszę,
Jakie ziarno pociechy dla serca unoszę?
KRÓLOWA
Przyjaźń życzliwej matki.
CARLOS
Przyjaźń! I matczyną!
KRÓLOWA
I te łzy Niderlandów, co w ucisku płyną!
Królowa wręcza Carlosowi kilka listów. Carlos z Markizem oddalają się. Królowa ogląda się z niepokojem za damami swego dworu, które się nigdzie nie ukazują, Kiedy się chce cofnąć w głąb sceny, wchodzi Król.
SCENA SZÓSTA
Król, Królowa, Książę Alba, Hrabia Lerma, Domingo. Kilka dam i kilku grandów, którzy zostają w niejakim oddaleniu.
KRÓL
ogląda się z podziwieniem, po chwili milczenia
Pani — tak sama jedna? — przechadzki używa
Bez dam swych towarzystwa? — Gdzież jej dwór przebywa?
To mnie wielce zadziwia.
KRÓLOWA
Mężu mój łaskawy...
KRÓL
Czemu sama?
zwracając się do swego otoczenia
Zażądam zdania ścisłej sprawy
Z uchybienia godnego mej kary surowej.
Kto piastuje dziś urząd przy boku królowej,
I zaszczyt jej służenia na kim dziś spoczywa?
KRÓLOWA
Mój małżonku, niech was to tak srodze nie gniewa.
Sama tu winna jestem, bo z mej własnej woli
Przed chwilą stąd odeszła księżniczka Eboli.
KRÓL
Z waszego więc rozkazu?
KRÓLOWA
Służebną przywołać —
Bo dłużej do infantki tęsknocie podołać
Już nie mogę.
KRÓL
Jak to więc? Dla takiej przyczyny
Zbyłaś się otoczenia? To jednakże z winy
Usprawiedliwia jedną — gdzież druga zostaje?
MONDEKAR
występując z orszaku dam, do którego w ciągu powyższej rozmowy powróciła
Ja, panie miłościwy, winną się uznaję.
KRÓL
Więc nad skruchą z tej winy dziesięć lat pobytu
Pozwalam ci rozmyślać z dala od Madrytu.
Markiza oddala się płacząc. Ogólne milczenie. Wszystkich oczy zwrócone są z przerażeniem na Królową.
KRÓLOWA
Markizo! Za kim płaczesz?
zwracając się do Króla
Mężu mój łaskawy,
Jeżeli zawiniłam, przecież od niesławy
Winna mnie ustrzec choćby korona tej ziemi,
Po którą nie sięgałam rękami chciwemi.
Czyliż prawo w tym kraju tak bezwzględne bywa,
Że nawet córkę królów przed sądy przyzywa?
Czy niewola jedynie waszych niewiast strzeże?
Świadek więcej niż cnota broni ich w tej mierze?
Teraz chciej mi wybaczyć, mój królu i panie,
Ja nie jestem nawykła za chętne oddanie
Usług wiernych odpłacać łzą i oddaleniem.
zdejmując szarfę i wkładając ją na Mondekar
Mondekar — rozgniewałaś twoim przewinieniem
Monarchę, ale nie mnie. Przyjm dar ten jedyny
Na pamiątkę mej łaski i smutnej godziny.
Lecz unikaj tej ziemi — porzuć ją z pośpiechem,
Bo tylko pod jej niebem czyn twój mienią grzechem.
W mojej Francji pociecha koi łzy rozpaczy.
wspiera się na ramieniu Ochmistrzyni, zasłaniając oblicze
Czyż nigdy nie zapomnę, że tam jest inaczej!
KRÓL
z niejakim poruszeniem
Mógłże cię wyrzut serca zasmucić, królowo?
Zasmucić z czułej troski płynące me słowo?
zwracając się do swego otoczenia
Oto stoją przed nami tronu wasalowie —
Czyliż z pilnym baczeniem, niechaj każdy powie,
Nie śledzę okiem, zanim sen je ukołysze,
Drgnienia pulsu mych krajów — i czy go nie słyszę
Z odległych krańców ziemi? — Czy o los korony
Mam truchleć trwożniej niźli o serce mej żony?
Do strzeżenia mych ludów mam Albę i zbroję —
Miłości żony mojej strzeże oko moje.
KRÓLOWA
Jeżeli do obrazy dałam powód...
KRÓL
Przecie
Mienię się najbogatszym w chrześcijańskim świecie
I słońce nie zachodzi w państw moich przestworze.
Lecz to wszystko kto inny po mnie posiąść może,
Jak posiadał przede mną. — Losu jest hojnością
Wszystkie dobro królewskie. — Filipa własnością
Sama tylko Elżbieta. — W tej jednej dziedzinie
Czuję, że śmiertelnika krew w mych żyłach płynie.
KRÓLOWA
Czyliż się więc obawiasz, panie miłościwy?
KRÓL
Miałżeby dać do tego powód mój włos siwy?
Gdyby raz z tej obawy serce me zadrżało,
Już by nigdy powodu do niej nie zaznało.
zwracając się do swego otoczenia
Obliczam was, grandowie. — Czemuż w waszym gronie
Nie spostrzegam infanta, pierwszego w koronie?
Gdzie Don Carlos?
nikt nie odpowiada
Ten chłopiec, Don Carlos, mnie drażni
I przerażać zaczyna; a coraz wyraźniej
Unika mnie, od czasu, jak wrócił z Alkali.
Czemu wzrok jego zimny, gdy krew w żyłach pali?
I obejście — czemu tak ściśle obliczone?
Zlecam wam — miejcie oczy na niego zwrócone.
ALBA
Ja czuwam i dopóki pierś dźwignie tę zbroję,
Może śmiało zasypiać, królu, oko twoje.
A jak Boże cheruby ku raju obronie
Tak stoi książę Alba na straży przy tronie.
LERMA
Wybacz, najmędrszy z króli, jeżeli w pokorze
Przekonanie odmienne przed tobą otworzę.
Cześć twego majestatu zanadto mi drogą,
Abym syna potępiał tak spiesznie i srogo.
Lękam się, że krew jego ogień w żyłach chowa,
Lecz serce mnie nie trwoży.
KRÓL
Hrabio, twoje słowa
Dobre są, aby ująć ojca słabą stronę.
Jako król, księciu zwierzam wsparcie i obronę.
Dosyć o tym.
zwracając się do obecnych
A teraz — spieszę do stolicy,
Gdzie mój urząd królewski wzywa mej prawicy.
Już powietrze zarazą kacerstwa cuchnieje,
Powstanie w Niderlandach coraz szerzej tleje.
Czas już koniec położyć i srogim przykładem
Zbłąkanych poprowadzić zbawczej drogi śladem.
Z przysięgi, jaką każdy panujący książę
Ślubuje chrześcijaństwu, jutro się wywiążę.
Przed pomstą mojej ręki struchleją narody!
Cały dwór mój zapraszam na te świetne gody.
Wychodząc prowadzi Królowę, za nimi dwór postępuje.
SCENA SIÓDMA
Carlos z listami w ręku, Markiz. Obaj wchodzą ze stron przeciwnych.
CARLOS
Postanowiłem zatem. — Niechaj spadną pęta
Z Flamandii. — Ona tak chce — a wola jej święta.
MARKIZ
Więc ani chwili stracić nie można; bo w świecie
Mówią, że książę Alba jest już w gabinecie
Naznaczon wielkorządcą.
CARLOS
Tak — bez odwlekania
Zażądam u monarchy jutro posłuchania,
O ten urząd dla siebie usilnie poproszę.
Pierwsza to w życiu prośba, jaką doń zanoszę.
Odmówić mi nie może. Dawno nieżyczliwie
Patrzy na mnie w Madrycie, więc powód szczęśliwie
Znajduje się na dobie, by mnie trzymać z dala.
A mamże prawdę wyznać? — Mnie więcej zniewala
Ta nadzieja, Rodrygu, że mi się poszczęści
W tym spotkaniu sam na sam odzyskać choć w części
Jego dla mnie życzliwość. — On nie słyszał prawie
Jeszcze głosu natury. — Pozwól, niech wystawię
Na próbę, mój Rodrygu, jakie na nim brzmienie
Tego głosu z ust moich uczyni wrażenie.
MARKIZ
Teraz na koniec słyszę głos właściwy tobie,
Teraz jest dawny Karol w swej własnej osobie.
SCENA ÓSMA
Ciż i Hrabia Lerma.
LERMA
Król tylko co odjechał i zlecił mi, książę...
CARLOS
Dobrze więc, hrabio Lerma, wnet za nim podążę.
MARKIZ
pozornie oddalając się mówi z niejaką dworskością
Więcej nic wasza miłość nie masz do zlecenia?
CARLOS
Nie, panie kawalerze. Przyjmijcie życzenia
Szczęśliwego przybycia do miasta. A przecie
Coś mi więcej o Flandrii jeszcze opowiecie.
do Hrabiego Lermy
Zaraz spieszę.
Hrabia Lerma się oddala.
SCENA DZIEWIĄTA
Carlos i Markiz.
CARLOS
Myśl twoją dobrze zrozumiałem.
Dziękuję ci. Lecz przymus w twym obejściu całem
Uniewinnia jedynie obecność trzeciego.
Czyż braćmi nie jesteśmy? Niech z związku naszego
Ta komedia w godności wyrzucona będzie.
Wmów w siebie, żeśmy obaj w szalejących rzędzie
Spotkali się na balu maskowym u dworu,
Ty w szacie niewolnika, a ja dla humoru
W purpurze. I tak długo, jak trwają zapusty,
Szanujmy nasze kłamstwo. Niechaj ten żart pusty
Osłania w nas powaga i zabawie gwoli
Gwarnej rzeszy zostańmy wierni naszej roli.
A gdy Karol spod maski da ci znak skinieniem,
Mimochodem odpowiedz ręki uściśnieniem.
Zrozumiemy się wzajem.
MARKIZ
Ach! Snu tak błogiego
Czy przyszłość nie rozwieje? — Czyli hartu swego
Mój Karol dosyć pewny? — aby mógł zuchwale
Oprzeć się zbyt kuszącej majestatu chwale?
Mamy jeszcze przed sobą jedną wielką dobę,
Co twój zapał rycerski wystawi na próbę.
Ja tylko ostrzec pragnę. — Oto król umiera;
Karol spadkiem po ojcu królestwo odbiera
Największe w chrześcijaństwie. Naraz niezmierzona
Przepaść ciebie oderwie od śmiertelnych grona.
Człowiek wczoraj zwyczajny, dziś bogiem się stanie. Wzniesiony nad słabości, zgłuchniesz na wołanie
O dług winny wieczności. — Ludzkość, która jeszcze
Dzisiaj swym wielkim słowem w twym uchu szeleszcze,
Sama ci się zaprzeda i u stóp się skruszy
Swego bożka. Współczucie zagaśnie w twej duszy
Wraz z cierpieniem — a cnota w rozkoszach hart straci.
Bogate Peru złotem szaleństwa opłaci,
A do zbrodni szatanów znajdziesz w własnym dworze.
Tak odurzon snem legniesz w to niebiańskie łoże,
Które zgraja służalców chytrością oprzędzie.
Wartości twego bóstwa sen twój miarą będzie,
A biada szaleńcowi, co by chciał to spanie
Przerwać, wiedzion litością! Cóż się ze mną stanie?
Przyjaźń szczera jest śmiałą; jej blask może razić
Twój majestat schorzały. Może cię obrazić
Zuchwałość poddanego. Ja mogę wrażliwy
Być na dumę książęcą.
CARLOS
Straszny, lecz prawdziwy
Jest twój obraz monarchów! Tak — to prawda szczera.
Jednak zbrodniom jedynie swe serce otwiera
Rozpusta. Jam dziewiczy, w mego życia wiośnie.
Tę siłę męską, którą tysiące tak sprośnie
Zmarnowało — tę lepszą połowę duchową —
Ja ją władcy w przyszłości zachowałem zdrową.
Któż ci więc może kiedy zamknąć serce moje,
Gdy kobiety niezdolne?
MARKIZ
Sam się nie ostoję;
Bo mógłżebym do ciebie mieć to przywiązanie,
Gdybym lękać się musiał?
CARLOS
Ach! To się nie stanie.
Czy ty mnie potrzebujesz? Czyli słabość jaka
Ciebie zniży przed tronem do roli żebraka?
Złota pragniesz? Wszak jesteś bogatszym, poddany,
Niż ja, gdy królem będę. — Czy ci pożądany
Blask chwały? — Wszak młodzieńcem masz nadmiar już sławy —
A przecież nią pogardzasz! A nie miej obawy
Stania się mym dłużnikiem — ja nim będę raczej.
Ty milczysz? To milczenie czy obawę znaczy
Przed pokusą? Truchlejesz z bojaźni przed próbą
I siebie nie dość pewny, walkę staczasz z sobą.
MARKIZ
Zgoda więc! Ustępuję! Masz mą rękę, książę!
CARLOS
Moim jesteś?
MARKIZ
Na wieki! Niech nas wzajem wiąże
To słowo w swym znaczeniu obszernym i całem!
CARLOS
Jak dzisiaj do infanta, tak z równym zapałem
I wiernością dla króla zostaniesz w przyszłości?
MARKIZ
Poprzysięgam ci, książę!
CARLOS
Nawet gdy próżności
Robak serce niebaczne pochlebstwy otoczy:
Gdy zapomną łez ronić rzewne niegdyś oczy,
Gdy ucho na błaganie zgłuchnie — ty mi przecie
Niezlękłym stróżem cnoty zostaniesz na świecie.
I ducha mego wskrzesisz, jeśliby w uśpieniu
Śmiał zapomnieć o swoim wielkim przeznaczeniu!
MARKIZ
Tak jest!
CARLOS
A teraz jeszcze jedno mam żądanie.
Zwij mnie „ty”. Kiedyś dawał innym to nazwanie,
Zazdrościłem im zawsze. „Ty” — braterstwa miano,
Pieści mile me serce równością nieznaną.
Nie przecz mi! Twą odpowiedź snadnie odgaduję.
Dla ciebie — wiem, to fraszką; lecz ja ją przyjmuję,
Syn króla, jako łaskę. Chcesz więc być mi bratem?
MARKIZ
Twoim bratem!
CARLOS
Tak więc, przed króla majestatem
Stanę teraz bez trwogi. — Gdy z tobą dłoń w dłoni,
Wiek mój wyzwę do walki, śmiało stając do niej.
AKT DRUGI
W Madrycie, w pałacu królewskim.
SCENA PIERWSZA
Król Filip na tronie pod baldachimem. Książę Alba w niejakim oddaleniu od Króla, z głową nakrytą, i Don Carlos.
CARLOS
Pierwszeństwo dla spraw państwa. — Carlos ministrowi
Chętnie miejsca ustąpi. On w imieniu mówi
Hiszpanii. — Ja, syn domu, me słowo odłożę.
Ustępuje z ukłonem.
FILIP
Niechaj książę zostanie. Infant mówić może.
CARLOS
zwracając się do Alby
A więc do wspaniałości księcia się odnoszę —
Na jedną chwilę króla ofiarujcie, proszę.
Dziecko, jak sami wiecie, różne troski miewa,
Które chętnie przed sercem ojcowskim odkrywa,
A które osób trzecich dotyczą już mało.
Dla was osoba króla pozostanie całą;
Ja znaleźć ojca pragnę choć na krótką chwilę.
FILIP
To jest ojca przyjaciel.
CARLOS
Czym zasłużył tyle,
Abym w osobie księcia widział i mojego?
FILIP
Obyś kiedy zobaczył! Już ja w dziecku tego
Nie chwalę, gdy się mniema trafniejszym w wyborze
Od ojca.
CARLOS
Tego zajścia czyliż słuchać może
Księcia duma rycerska? — Jakom żyw — wyznaję —
Takiej roli natręta, co nieproszon staje
Między ojcem i synem — co wskroś przebodzony
Uczuciem swej nicości, pomiędzy dwie strony
Śmie wciskać się za świadka — jak Bóg jest na niebie
Ja bym, za berło świata, nie przyjął na siebie.
FILIP
wstaje
Oddalcie się więc, książę.
Gdy Alba odchodząc zmierza do głównych podwoi, którymi wszedł Carlos, Król daje mu znak.
Nie tam — w gabinecie
Czekajcie mych rozkazów.
SCENA DRUGA
Król Filip i Don Carlos.
CARLOS
Po odejściu Księcia zbliża się do Króla, klęka przed nim i mówi z wyrazem najgłębszego uczucia.
Teraz jesteś przecie
Powróconym mi ojcem — znowu cię znajduję.
Za tę łaskę serdecznym uczuciem dziękuję.
Daj mi twą rękę, ojcze! — O! Ta chwila świętą!
Rozkosz słodkiej pieszczoty tak długo odjętą
Była dziecku twojemu. — Tak długo — dlaczego
Odpychałeś mnie, ojcze? Com uczynił złego?
FILIP
Infancie, takim sztukom serce twoje przeczy.
Oszczędź ich — ja ich nie chcę.
CARLOS
powstając
Tak więc stoją rzeczy?
Głos dworaków, mój ojcze, słyszę w twojej mowie.
To niedobrze — na Boga! Nie wszystko, co powie
Ksiądz jakiś, bywa dobrem — i często fałsz głoszą
Wieści, które ci księże kreatury znoszą.
Złym nie jestem, mój ojcze! Krew wrząca, co płynie
W żyłach, jest moją złością, a młodość jedynie
Występkiem. Złym nie jestem, choć dzikie wzburzenia
Często rzucą na serce pozór przewinienia,
Lecz to serce jest dobrym.
FILIP
Twe serce bez plamy,
Równie jak prośba twoja — my na tym się znamy.
CARLOS
Teraz to albo nigdy! Tu jesteśmy sami,
Etykieta nas swymi nie ciśnie więzami.
Teraz więc albo nigdy! Zda się, że mi wschodzi
Złoty promień nadziei. W mym sercu się rodzi
Błogie szczęścia przeczucie. Niebo jasne czoło
Chyli ku ziemi z rzeszą aniołów wesołą.
Sam Bóg po trzykroć święty rzewne oko skłania
Ku tej scenie wspaniałej! — Ojcze! Przejednania!
Upada przed Królem na kolana.
FILIP
Uwolnij mnie i powstań.
CARLOS
Przejednania!
FILIP
chcąc się od Carlosa uwolnić
Całe
To kuglarstwo zuchwalstwem!
CARLOS
Nazywasz zuchwałe
Uczucie twego dziecka?
FILIP
Łza błyszczy w twym oku?
Idź z oczu! Niegodnego oszczędź mi widoku.
CARLOS
Teraz — albo już nigdy! — Ojcze! Przebaczenia!
FILIP
Precz z oczu! Ja w uścisku nie cofnę ramienia,
Choćbyś zszedł z pola bitwy odarty ze sławy;
Lecz takim cię odpycham. — Tylko grzech plugawy
Obmywa się w kałuży. — Komu skrucha czoła
Nie płoni — ten jej sobie oszczędzić nie zdoła.
CARLOS
Któż to jest? — Jakąż myłką wśród ludzi zbłąkany
Ten obcy? Wszak odwiecznie łzom został przyznany
Dowód w nas człowieczeństwa! Jego łza nie mroczy!
On nie zrodzon z niewiasty! O! Zniewól twe oczy
Do nie znanej im rosy, bo mogą inaczej
Odmówić ci łez ulgi w godzinie rozpaczy.
FILIP
Myślisz ciężką wątpliwość zachwiać czczych słów brzmieniem?
CARLOS
Wątpliwość? Ja ją pragnę zniweczyć z korzeniem!
Chcę zawisnąć na sercu ojcowskim — i z siłą
Taką wstrząsnąć tym sercem, ażeby zrzuciło
Z siebie tej wątpliwości skalistą opaskę.
Któż są ci, co mi kradną króla mego łaskę?
Jaką ojcu za syna mnich mógł dać zapłatę,
Czym Alba mógł nagrodzić lekkomyślną stratę
Pociechy rodzicielskiej? — Za miłością gonisz?
W tym łonie masz jej źródło. Czemu ten prąd ronisz
Ożywczy i gorący — czerpiąc z zbiorowiska,
Które złotem otwierasz — a które wytryska
Wodą mętną — cuchnącą?
FILIP
Wstrzymaj się w zapale.
Ludzie, których znieważasz twym sądem zuchwale,
Są moi wierni słudzy — mają me uznanie —
I ty sam czcić ich będziesz.
CARLOS
O! Przenigdy, panie!
Czuję ja własną wartość. — Czym Alba w twym dworze,
Na to stać i Karola — Karol więcej może.
Czy zdolny dość się troszczyć sługa najemniczy
O państwa, których nigdy sam nie odziedziczy?
Azaliż serce jego troską zaboleje,
Gdy włos siwy Filipa do szczętu zbieleje?
Twój Karol by cię kochał. — Ta myśl zgrozę budzi,
Że można być na tronie sam jeden wśród ludzi!
FILIP
dotknięty tymi słowy pogrąża się w zadumaniu
Tak! Ja jestem sam jeden!
CARLOS
zbliża się do ojca i mówi żywo i serdecznie
Byłeś do tej chwili.
Dzisiaj syn ci miłością samotność umili —
Miłością, jaką nikt cię nie ukocha równie;
Lecz przestań nienawidzić! O, jak to cudownie —
W pięknej duszy — uczuć się odrodzonym w chwale —
Jak słodko mieć tę pewność, wiedzieć doskonale,
Że radość nasza cudze rozpromieni skronie ---
Że bojaźń nasza wznieci trwogę w cudzym łonie,
A nad boleścią cudze oko łzę uroni.
Jak pięknie — jak to zacnie, gdy ojciec dłoń w dłoni
Z kochanym, drogim synem, koleją różową
Wróci w swą życia wiosnę — prześni ją na nowo.
Jak wzniośle i jak słodko swe własne istnienie
Przedłużać w cnotach syna, wiecznie, niewzruszenie,
Na dobro dla stuleci. — Jak pięknie — w tej wierze
Szczepić płonkę, że owoc drogie dziecko zbierze.
Jemu zbierać na lichwę i żyć tą nadzieją,
Że wdzięcznością sieroty piersi rozgorzeją.
Mój ojcze, twoje mnichy mądrym obliczeniem
Raj ten ziemski przed tobą skrywają milczeniem.
FILIP
nie bez wzruszenia
O mój synu — na siebie wyrok sam wydałeś,
Cudnie malując szczęście. Czy je dać umiałeś?
CARLOS
Niech mnie sądzi Przedwieczny! Twoje własne dłonie
Wyzuwają mnie z serca i z mych praw w koronie.
Wszakże dotąd — do dzisiaj — dobrzeż to? Godziwie?
Aż dotąd — ja — następca — żyję tu prawdziwie
Jak obcy, z niewolnika porównany stanem;
Na tej ziemi hiszpańskiej, której mam być panem.
Czy to słusznie? Łaskawie? Jakże często było,
Mój ojcze, że me czoło wstydem się płoniło,
Gdy gazety dopiero wieści dworskie niosły.
Jakże często w Aranjuez obcych mocarstw posły
Obznajmiali mnie z nimi.
FILIP
Za gwałtownie szumi
Krew w twych żyłach — a taka niszczyć tylko umie.
CARLOS
Daj mi niszczyć, mój ojcze. Krew się burzy we mnie.
Dwadzieścia i trzy wiosen minęło daremnie —
Jam dotąd nieśmiertelnych nie zdobył wawrzynów.
Ocknąłem się i czuję w sobie żądzę czynów.
Krew moja do królewskiej władzy powołana
Budzi mnie jak wierzyciel. Każda zmarnowana
Godzina z mej młodości o dług honorowy
Głośno się upomina. Nadszedł dzień godowy.
Dzień wielki owej spłaty. Doń dzieje wiekowe,
Doń wzywa sława przodków i trąby bojowe
Grzmiące wieścią wojenną. Oto przyszła chwila,
Która mi wrota szranek do sławy uchyla.
Królu mój — czyli syn twój w najgłębszej pokorze
Prośbę, z jaką tu dążył, przedstawić ci może? —
FILIP
Jeszcze prośba? — odkryj ją.
CARLOS
W Brabancji powstanie
Coraz groźniej szerzy się. Uporu złamanie
W buntownikach wymaga jak siły, tak głowy,
Aby szał marzycieli okiełznać w okowy.
Książę ma spieszyć z wojskiem na Flamandii pola
Z wszechwładzą, jaką twoja uzbraja go wola.
Szczytny urząd! — i zda się właściwy jedynie,
By twego syna w sławy wprowadził świątynię.
Mnie, królu, daj dowództwo. Mnie Flandria miłuje.
Ja w zakład jej wierności krew mą ofiaruję.
FILIP
Przemawiasz jak marzyciel. — Urzędu powaga
Tam nie ciebie, młodzieńca, lecz męża wymaga.
CARLOS
Człowieka tylko żąda — a tu Albie przeczy
Cała przeszłość — tej właśnie godności człowieczej.
FILIP
Srogi postrach jedynie buntowników skruszy.
Tam litość jest szaleństwem. Ty dość hartu duszy
Nie masz, synu. — Tam książę siać będzie obawę.
Odstąp od twojej prośby.
CARLOS
Ślij mnie na wyprawę
Wojenną do Flamandii. Śmiej na próbę stawić
Brak hartu mojej duszy. Tam zwycięstwo sprawić
Zdoła już samo imię królewskiego syna,
Gdy sztandary poprzedzi; pewniej niż ruina,
Jaką Alby oprawcy niosą. Ja cię proszę
Na kolanach — tę pierwszą w życiu dziś zanoszę
Prośbę: powierz mi Flandrię.
FILIP
I mamże zarazem
Zbroić twą żądzę władzy mym własnym żelazem?
Potężną armią moją? Czy sądzisz, że złożę
Miecz w ręce mego kata?
CARLOS
O mój wielki Boże!
Żadnego więc postępu? Toż owoc jedyny
Tej wielkiej, od tak dawna żebranej godziny?
Nie odpychaj mnie, ojcze — chciej wyrok złagodzić.
Nierad bym z odpowiedzią tak gorzką odchodzić.
Nierad bym oddalonym być z raną tak krwawą.
Niech twoja względność raczy więcej być łaskawą.
Jest to moją gwałtowną potrzebą. Jest próbą
Ostateczną w rozpaczy. Darmo walczę z sobą,
Aby znosić po męsku mą boleść wytrwale,
Że wszystkiego — wszystkiego odmawiasz mi stale.
Teraz każesz mi odejść. Ja, nie wysłuchany,
Z mych tysiąca najsłodszych nadziei obrany,
Oddalam się od ciebie. Gdzie twój Alba tyle
Ma wszechwładzy z Domingiem — tam strącone w pyle
Twoje dziecko łzy roni. Wszak byli świadkami —
Tłum dworzan, drżące grandy wraz z mnichów bractwami,
Gdyś raczył uroczyste dać mi posłuchanie.
Nie chciej mnie więc zawstydzać i tak ranić, panie,
Dając mnie dworskiej czerni w pośmiech bezlitośnie,
Aby moją sromotę wyszydzali sprośnie,
Że obcy twoją łaską bez miary się poi,
Gdy sam jeden twój Carlos na uboczu stoi,
Odepchnięty z swą prośbą! Jako dowód zatem,
Że dajesz mej godności uznanie przed światem,
Ślij mnie z wojskiem do Flandrii!
FILIP
Nie wznawiaj tej prośby,
Jeżeli gniewu króla chcesz uniknąć groźby!
CARLOS
Ważę się na gniew króla i moje błaganie
Raz ostatni powtarzam — powierz mi, o panie!
Los Flandrii! Jam powinien, ja uciec stąd muszę,
Tu jak pod mieczem kata tchem własnym się duszę.
Niebo cięży nade mną jak wyrzut sumienia;
Daj mi w jego odmianie szukać ocalenia.
Jeśli chcesz mnie ratować nie zwlekając pory,
Ślij mnie, ojcze, do Flandrii.
FILIP
z wymuszonym spokojem
Synu — taki chory
Opieką i radami doktorów się leczy.
Ty zostaniesz — a Flandrię zdałem księcia pieczy.
CARLOS
bez pohamowania
O! Teraz mnie otoczcie, opiekuńcze duchy!
FILIP
o krok się cofając
Hola! Co mają znaczyć te gwałtowne ruchy!
CARLOS
osłabłym głosem
Ojcze! Więc nie cofniętym wyrok twój zostanie?
FILIP
Wyrok z ust króla wyszedł.
CARLOS
Spełniłem zadanie.
Oddala się w gwałtownym poruszeniu.
SCENA TRZECIA
Filip pozostaje przez czas jakiś w głębokim zadumaniu, po czym przechadza się po sali. Alba zbliża się nieśmiało.
FILIP
Bądźcie każdej godziny gotowymi w drogę
Do Brukseli.
ALBA
Wasz rozkaz dzisiaj spełnić mogę,
Mój królu.
FILIP
W gabinecie leży już gotowe
Przyznanie wam wszechwładzy. Tymczasem królowę
Proście o uwolnienie — jak równie z pokłonem
Wstąpcie do infanta.
ALBA
W wzburzeniu szalonem
Widziałem, jak tę salę opuszczał. — Lecz, panie,
Zdajesz się podrażnionym, jakby w gniewnym stanie.
Miałże przedmiot rozmowy?...
FILIP
przechadzając się chwilę tam i z powrotem
Rozmowy przedmiotem
Był książę Alba.
KRÓL
zatrzymując wzrok na Księciu, pochmurnie
Chętnie przyjmuję wieść o tem,
Że Carlos nienawidzi mych radców: wszelako
Widzę z żalem, że wzgardę czuje dla was taką.
Alba płoni się, bliski wybuchu.
Teraz żadnych tłumaczeń. — Macie pozwolenie
Przejednać księcia.
ALBA
Panie!
FILIP
Kto mi ostrzeżenie
Pierwszy podał o czarnej zdradzie w moim synie?
Wyznajcie! Jam go minął, was słuchał jedynie.
Książę, ja chcę i jego doświadczyć w tej sprawie.
W przyszłości bliżej tronu Carlosa postawię.
Odejdźcie.
Filip udaje się do gabinetu. Alba odchodzi głównymi podwojami.
SCENA CZWARTA
Sala poprzedzająca komnaty Królowej.
Carlos, zajęty rozmową z Paziem, wchodzi środkowymi podwojami. Dworzanie, znajdujący się w sali, za przybyciem Carlosa rozchodzą się po bocznych pokojach.
CARLOS
Ten list do mnie? Klucz na co... i drogą
Tajemniczą wręczone? — Pójdź bliżej... od kogo
Otrzymałeś zlecenie?
PAŹ
tajemniczo
O ile mi znaną
Myśl mej pani, to woli nie być opisaną,
A raczej odgadniętą.
CARLOS
Pani?... nie pojmuję...
Kto jesteś? —
PAŹ
Paź królowej...
CARLOS
przestraszony podchodzi ku Paziowi i zamyka usta
Milcz!... wszystko zgaduję.
Rozrywa gwałtownie pieczątkę i ukrywa się z czytaniem listu w najodleglejsze ubocze. W tej chwili Książę Alba niepostrzeżony przechodzi mimo i udaje się na pokoje Królowej. Carlos doznaje coraz gwałtowniejszego wzruszenia, widocznego na jego obliczu. Po przeczytaniu stoi przez chwilę z wzrokiem utkwionym w pismo, w końcu odwracając się do Pazia mówi.
Sama list ten ci dała?
PAŹ
Z jej rąk otrzymałem.
CARLOS
Z jej własnych? O, nie żartuj...
Jeszcze nie czytałem
Ani zgłoski jej pisma — przysiąż — to uwierzę.
Bo jeżeli to kłamstwo — wyznaj raczej szczerze,
Nie strój żartów.
PAŹ
Lecz z kogóż?
CARLOS
przebiega wzrokiem list powtórnie — potem śledzi Pazia podejrzliwie i bacznie. Po przejściu się kilkakrotnym po sali
Rodziców oboje
Masz jeszcze? Prawda? — Ojciec pełni służby swoje
Przy królu? Tutaj rodem? —
PAŹ
Wodzem Sabaudzkiego
Pułku — legł pod Saint-Quentin. Miano było jego
Hrabia Henarez.
CARLOS
chwytając jego rękę i badawczo śledząc wzrokiem
List ten król ci dał?
PAŹ
z uczuciem bolesnej skargi
O panie!
Krzywdzisz mnie podejrzeniem — czym zasłużył na nie?
CARLOS
czytając list głośno
„W pawilonie królowej do tylnych podwoi
Klucz ten drogę ułatwi. Tam otworem stoi
Gabinet z dala szpiegów — w nim miłość, zamknięta
W niemych dotąd objawach, może zrzucić pęta.
Tam twej skardze wzajemność czułe ucho poda,
Tam — za twą skromność trwożną czeka cię nagroda.”
budząc się jakby z głębokiego odurzenia
Wszak nie śnię — nie szaleję — ta ręka jest moją —
Miecz ten mój — te litery wszak wyraźnie stoją.
Więc prawda, że mnie kocha — mogę więc z pewnością
Wierzyć, że mnie obdarza wzajemną miłością!
Zachwycony bieży bezprzytomnie, wznosząc ręce do góry.
PAŹ
Pozwól więc, mości książę, że cię poprowadzę.
CARLOS
O! Daj mi wprzódy zebrać myśli moich władzę.
Z obawy, jaką nieci to szczęście — drżę cały.
Czy śmiałem się spodziewać? Czy sen tak zuchwały
Mógł mnie kiedy rozmarzać? Któż łatwo przywyka
Do przemiany tak nagłej, w boga z śmiertelnika? —
Czym byłem — a czym jestem? Niebo dziś odmienne
I słońce dzisiaj więcej niż przedtem promienne!
Ona mnie kocha!
PAŹ
usiłując uprowadzić Carlosa
Książę!... miejsce niewłaściwe...
Zapominasz...
CARLOS
jakby tu nagłym odrętwieniu
O królu... mym ojcu!...
opuszcza bezwładnie ręce — spogląda bezprzytomnie, po czym przychodząc do opamiętania
Straszliwe
Zapomnienie!... mój druhu, tak jest — zawiniłem.
Dzięki ci... dziwnie jakoś przytomność straciłem.
Bo też strasznie milczeniem zadawać gwałt sobie
I taką błogość w piersi zamykać jak w grobie.
Coś widział i nie widział — słuchaj, niechaj na dnie
Twojej piersi jak trumna spuszczona przepadnie.
Idź!... niechaj zmysły zbiorę. Idź — dłuższą rozmową
Tu zdradzić się możemy. — Czekaj — jeszcze słowo:
Paź powraca. Carlos opierając rękę na jego ramieniu i wpatrując się w jego oblicze
Losy ci tajemnicę straszną powierzyły —
Podobną do trucizny tak zabójczej siły,
Że rozsadza łupinę, w której jest zamknięta.
Niech więc o każdym ruchu baczność twa pamięta.
Niech się głowa nie dowie, co ukrywasz w łonie.
Bądź ową martwą tubą, w której odgłos tonie,
Lecz sama go nie słyszy, choć go dalej poda.
Jesteś małe pacholę — dziecinna swoboda
Może jeszcze osłaniać twą pustotę długo.
Jakże trafnie twa pani wybrała cię sługą
Miłości tajemniczej. — Tu żmijowej zdrady
Miłości tajemniczej. — Tu żmijowej zdrady
Dla oka monarszego giną wszystkie ślady.
PAŹ
Ja się też, mości książę, z tego względu szczycę,
Że bogatszy o jedną jestem tajemnicę
Od samego monarchy!
CARLOS
Próżny trzpiocie mały —
Toż właśnie groźnym dla cię ten podstęp zuchwały.
Zdarzy się, że się zetkniem na królewskim dworze,
Bądźże bacznym i do mnie zbliżaj się w pokorze.
Moja łaska niech twojej próżności nie drażni
Do tyla, byś się chełpił z infanta przyjaźni,
Bo ci może ta przyjaźń stać się ciężką winą.
A jeśli cię w przyszłości — pamiętaj, chłopczyno —
Znowu miłość tajona za posła obierze,
Nie ufaj własnym ustom ni się zwierz literze.
Nie zdradzaj myśli skrytej zwykłą ludzką mową,
Dla nas będzie zbytecznym każde głośne słowo —
Przemów mrugnieniem powiek lub ręki skinieniem,
Ja każde słówko takie usłyszę spojrzeniem.
Tu powietrze i światło wierne Filipowi —
Szept każdy, głucha ściana echem mu wypowie.
Ktoś idzie!
Otwierają się podwoje od komnat Królowej, wchodzi nimi Książę Alba.
Do widzenia!... to Alba...
PAŹ
Ach! Byle
Tylko książę nie zbłądził.
Wybiega.
CARLOS
Już ja się nie zmylę.
SCENA PIĄTA
Carlos i Książę Alba.
ALBA
zachodząc drogę Księciu
Dwa słowa, mości książę.
CARLOS
Dobrze... na raz inny...
Chce odejść.
ALBA
Tu wprawdzie nie jest miejsce na hołd księciu winny.
Miłość wasza pozwoli, że dogodniej może,
Gdy mu w jego pokojach rzecz moją przełożę.
CARLOS
Po co?... wszak i tu można... gdy wam to dogadza —
Byle spiesznie i krótko.
ALBA
Mnie tutaj sprowadza
Właściwie chęć złożenia najgłębszej podzięki
Za przyłożenie waszej w znanej sprawie ręki.
CARLOS
Podzięka?... mnie?... od księcia? — nie rozumiem wcale...
ALBA
Gdyż zaledwie tronową opuściłeś salę,
Monarcha mi zalecił, bym się wybrał w drogę
Do Brukseli.
CARLOS
Brukseli!... tak!
ALBA
Więc komuż mogę
Innemu przypisywać taki obrót sprawy
Jak nie twemu wpływowi, książę mój łaskawy.
CARLOS
Mnie podzięka — mnie, żadna inna być nie może.
Macie drogę przed sobą, jedźcie w imię Boże!
ALBA
Nic więcej? — To mnie dziwi. Więc mi w tamte kraje
Wasza miłość żadnego zlecenia nie daje?
CARLOS
Cóż więcej? — w tamte kraje?
ALBA
Wszakże się zdawało
Niedawno, że tych krajów dobro wymagało
Waszej książęcej mości we własnej osobie.
CARLOS
Jak to?... a tak... to prawda... przypominam sobie —
To dawniej — dziś, tak dobrze... lepiej... w samej rzeczy...
ALBA
Słucham was z podziwieniem.
CARLOS
bez ironii
Bo i któż zaprzeczy,
Że wy, książę, jesteście wielkim jenerałem.
Sama zazdrość to przyzna. Ja — ledwie zdołałem
Wyrosnąć na młodzieńca. — Takie króla zdanie.
Król ma słuszność! Ma słuszność! Dzielę to uznanie.
Jestem zadowolony — więc nie mówmy o tem.
Życzę wam szczęsnej drogi. — Ja... z moim kłopotem
Teraz muszę koniecznie... jak widzicie sami,
Żem jest nieco naglony... więc rozmowę z wami
Odłożymy do jutra... albo jeśli wola,
Gdy wrócicie z Flamandii zwycięskiego pola.
ALBA
Jak to?
CARLOS
po niejakiej chwili widząc, że Książę nie odchodzi
Piękną do drogi poręście wybrali.
Przez Milan, Lotaryngię, Burgundię i dalej
Podróż wasza wypadnie przez niemieckie kraje,
Niemcy? Wszakże to w Niemczech, słusznie mi się zdaje,
Znają was. — Dzisiaj mamy już światło kwietniowe,
Więc maj, czerwiec i lipiec — najpóźniej w połowę
Miesiąca sierpnia pewnie w Brukseli staniecie. Nie wątpię; wkrótce rozgłos usłyszym po świecie
Waszej sławy wojennej. — Jam pewny, że książę
Z naszego zaufania godnie się wywiąże.
ALBA
znacząco
Czyliż zdołam — ja? — com jest na wskroś przebodzony
Uczuciem mej nicości?
CARLOS
po niejakiej chwili z godnością i dumą
Widzę z waszej strony
Obrazę, mości książę — i to sprawiedliwie.
Z mojej strony — wyznaję — nie było właściwie
Wyzywać was do walki i bronią wojować,
Której, książę, nie jesteś w stanie odparować.
ALBA
Nie w stanie?
CARLOS
podaje mu rękę z uśmiechem
Szkoda, że dziś zbywa mi na czasie
W honorowym z książęciem zmierzyć się zapasie.
Na inny raz.
ALBA
Mój książę — w rachunku my oba
Mylim się w sposób różny. — Ot, wam się podoba
Na przykład o dwadzieścia lat widzieć się później —
Ja was o tyleż wcześniej widzę — to nas różni.
CARLOS
Więc tedy?
ALBA
Mnie zarazem przychodzi do głowy:
Ile nocy monarcha przy pięknej królowej,
Matce waszej, a swojej portugalskiej żonie,
Byłby rad oddać za to — żeby swej koronie
Zapewnić takie ramię. — Mógł on wiedzieć snadnie
To, że łatwiej monarchów rozpładzać wypadnie
Niż monarchie — że łatwiej króla nadać światu
Niż świat ugiąć w poddaństwo do stóp majestatu.
CARLOS
Wielka prawda — więc, książę?
ALBA
Ileż krwi się lało,
Krwi z żył ludu waszego, ileż lać musiało,
Nim dwie krople zdołały zdobyć wam koronę.
CARLOS
Na Boga! Święta prawda! W parę słów wtłoczone
Wszystko, co tylko iście przeciwstawić umie
Dumna zasługa szczęściu pysznemu w swej dumie.
Ależ zastosowanie zagadki niejasnej
Jakież jest — książę Alba?
ALBA
Biada! Kiedy z własnej
Mamki może tak szydzić monarsza dziecina.
Jak słodko jej zasypiać — o tym zapomina —
W miękkich poduszkach, naszym okupionych bojem.
Korona błyszczy tylko świetnych pereł strojem,
Lecz nie błyszczy ranami, które ją zdobyły.
Miecz ten na obcej ziemi wojny wyszczerbiły,
Gdy podbitym hiszpańskie wypisywał prawo.
On to błyszczał, przed krzyżem znacząc bruzdy krwawo
Pod zasiew wiary świętej na pół świata glebie.
Jam był sędzią na ziemi, jakim Bóg był w niebie.
CARLOS
Bóg czy szatan to równo — dosyć żeście byli
Jego prawym ramieniem — więc dobrze; tej chwili
Nie mówmy o tym — proszę.
Są takie wspomnienia,
Których strzegłbym się dobyć z przeszłości ich cienia.
Szanuję wybór ojca. — Ojciec potrzebuje
Takiego Alby. Jednak, że w tej się znajduje
Potrzebie, to bynajmniej nie budzi zazdrości
We mnie. Jesteście wielkim. Ja waszej wielkości
Nie zaprzeczam — a nawet ja wierzę w nią prawie.
Tylko wyznać wam muszę, że jestem w obawie,
Czyście o lat tysiące nie przyszli za rano.
Ręka takiego Alby winna być wybraną
Właściwie na pogromcę w świata zakończenie;
Wtedy, gdy już wyczerpie zbrodni rozbestwienie
Długą nieba cierpliwość — gdy nadmiar bezprawi
Do żniwa bogatego bujny kłos nastawi
I żniwiarza zażąda. — Oto dla was pole
Wystąpić i odegrać właściwą wam rolę.
O Boże! Moja Flandrio, mój raju na ziemi!
Niestety! Mnie nie wolno myślami tęsknemi
Pieścić się — więc zamilczmy.
Słyszę: wyrokami
Na śmierć książę opatrzon, i to podpisami
Naprzód już złożonymi. Chwalebna w tej mierze
Przezorność od zaczepek ludzkich was ustrzeże.
Ojcze! Jak mylnie myśl twą pojąłem, gdy brałem
Za srogość odmówiony udział, który chciałem
Wziąć w sprawie, w której tylko Alby jaśnieć mogą!
Ty szacunku zadatek dałeś mi tą drogą.
ALBA
Za te słowa... Książę...
CARLOS
Co?
ALBA
Was od tego chroni
Syn króla.
CARLOS
To krwi żąda! Książę, dobądź broni!
ALBA
chłodno
Przeciw komu?
CARLOS
gwałtownie nacierając
Miecz dobądź, bo cię tym żelazem
Wskroś przeszyję.
ALBA
dobywając oręża
Jedynie zniewolon rozkazem...
Składają się i walczą.
SCENA SZÓSTA
Królowa, Carlos, Książę Alba.
KRÓLOWA
przestraszona, ukazując się na progu swoich podwoi, mówi do Carlosa gniewnie i tonem rozkazującym
Carlosie! Gołe miecze!
CARLOS
na widok Królowej opuszcza uzbrojone ramię, przez chwilę stoi w osłupieniu, po czym spieszy do Alby mówiąc
Temu uniesieniu
Przebaczcie — niech uraza legnie w zapomnieniu.
Zgina kolano przed Królową, a po złożenlu hołdu wybiega bezprzytomny.
ALBA
nie spuszczając badawczego oka z obojga stoi przez chwilę zdumiony
Na Boga! To obejście dziwnym mi się zdaje.
KRÓLOWA
zaniepokojona i niepewna siebie milczy przez chwilę, potem zwraca się z wolna do swoich komnat, a stając na progu wzywa Albę do siebie
Książę Alba!
Książę Alba pospiesza za Królową.
SCENA SIÓDMA
Gabinet Księżniczki Eboli.
Księżniczka Eboli ubrana idealnie pięknie, nie rażąco, gra na lutni i śpiewa. Po chwili wchodzi Paź.
EBOLI
zrywając się
Nadchodzi!
PAŹ
Samą cię zastaję?
Zadziwia mnie niezmiernie takie opóźnienie,
Ale musi się zjawić w jedno okamgnienie.
EBOLI
Musi?... więc i chce... zatem rozstrzygnięta sprawa.
PAŹ
Nastawał mi na pięty.
Księżniczko łaskawa,
Ależ jesteś kochana — ależ jak kochana!
Taką miłością żadna nie jest uwielbiana
I nie była. — Jakiejże byłem świadkiem chwili!
EBOLI
pociągając go ku sobie z niecierpliwością
Żwawo!... więc z nim mówiłeś? Cóżeście mówili?
Powiedz! jakże się znalazł? Nie taj mi wyrazu!
Był zmieszany? Zdziwiony? Czy odgadł od razu
Osobę, która klucz mu przesyła? — a może...
No, żwawo! Nie zgadł całkiem — albo w swym wyborze
Padł na inną? No, mówże! Pfe! Wstydź się, mój mały —
Tak nieznośnie nie byłeś nigdy oniemiały.
PAŹ
Ależ bo, najłaskawsza, mamże czas do mowy?
List i klucz mu wręczyłem w przedsali królowej —
A gdy mi się wymknęło słówko tajemnicze,
Żem jest posłem niewieścim, nachmurzył oblicze,
Zadziwił się i spojrzał.
EBOLI
Więc go to zdziwiło?
To dobrze — doskonale, mów, cóż dalej było?
PAŹ
Chciałem więcej coś mówić, gdy pobladł jak chusta,
Wyrwał list z mojej ręki i zamknął mi usta
Słowami, że wie wszystko, i groźnym spojrzeniem;
Po czym czytał zmieszany, z widocznym wzruszeniem.
EBOLI
Wie wszystko?... że wie wszystko, takie wyrzekł słowo?
PAŹ
Pytał się raz i drugi, i badał na nowo,
Czyli z twoich rąk własnych mam pismo wręczone?
EBOLI
Z rąk moich? Więc me imię było wymienione?
PAŹ
Nie — imienia nie wspomniał. Bał się, by królowi
Kto nie poniósł tej wieści, gdy ją zdradnie złowi.
EBOLI
ze zdumieniem
Tak mówił?
PAŹ
Że królowi bardzo wiele — dodał —
Bardzo zależy na tym, aby mu kto podał
Wieść o liście.
EBOLI
Królowi? — czy cię słuch nie mami?
Królowi? — czyli tymi ozwał się słowami?
PAŹ
Ależ tak! — Tajemnicą zwał to niebezpieczną
I zalecał ostrożność tak bardzo konieczną
Przed królem, że mi kazał słów mych i ruszenia
Strzec pilnie, by uniknąć jego podejrzenia.
EBOLI
po chwili namysłu, z podziwieniem
Wszystko zgodne — a zatem — sprawa mu jest znana —
Inaczej być nie może — to rzecz niesłychana!
Kto mógł zdradzić ją przed nim? Kto? Trzebaż pytania.
Czyj to wzrok ma tę bystrość, tę władzę badania,
Jeżeli nie sokole miłości spojrzenie?
Ależ dalej... więc czytał...
PAŹ
I mówił, że drżenie
Czuje w całej istocie pod szczęścia urokiem,
Że za nim nie śmiał nawet marzeń sięgać okiem.
Na nieszczęście tu książę Alba wszedł na salę
I nas zmusił...
EBOLI
z gniewem
Ach! Tego nie pojmuję wcale,
Jaką miał książę sprawę?
Lecz gdzież on zostaje?
Tak się spóźnia i czemuż widzieć się nie daje?
Patrz, jak cię oszukano! Przez tę całą chwilę,
W której o jego chęciach zapewniałeś tyle,
On mógł się szczęściem poić.
PAŹ
Ależ bo się boję,
Czy tam Alba...
EBOLI
Znów Alba... Ciche szczęście moje
Cóż może mieć wspólnego z odwagą i siłą
Tego męża? Cóż on chce? Przecież można było
Porzucić go — odprawić. Bo powiedz mi, proszę,
Czy to tak trudno w świecie? O, zaprawdę — wnoszę:
Twój książę na miłości tak źle się rozumie
Jak na sercu kobiety, gdy cenić nie umie,
Czym są w życiu minuty.
Ale cicho... słyszę,
Ktoś idzie... to on... precz... precz!
Paź wybiega.
Przerwę głuchą ciszę.
Gdzie jest lutnia? Powinien zajść mnie niespodzianie.
Niech śpiew bieży za hasło na jego spotkanie.
SCENA ÓSMA
Księżniczka Eboli, wkrótce Carlos.
Eboli rzuca się spiesznie na otomankę i gra.
CARLOS
wchodzi nagle i staje jakby piorunem rażony
O Boże, gdzież ja jestem?
EBOLI
wypuszcza z rąk lutnię i podchodzi ku Carlosowi
Ach! Czy wierzyć mogę!
Książę Carlos!
CARLOS
Gdzież jestem? Ja zmyliłem drogę
Do właściwych podwoi. — Błąd jakiś szalony!
EBOLI
Jak Karol umie dobrze kierować się w strony
Tych komnat, w których damy bez świadków znajduje.
CARLOS
Księżniczko!... niech księżniczka łaskawie daruje,
Znalazłem drzwi otwarte.
EBOLI
Jakże się to stało?
Sądzę, że ja zamknęłam.
CARLOS
Tak się pani zdało —
Tak się mogło wydawać — lecz zapewniam szczerze,
Że pani jesteś w błędzie. Chciałaś zamknąć — wierzę
I przyznaję. Lecz żeby zamknięte być miały?
Zamknięte... nie, z pewnością. Wtem mnie doleciały
Dźwięki jakoby lutni... czyliż to nie były
Struny lutni...
rozglądając się
O! Tak jest — tam leży ów miły
Instrument! — Bóg mi świadkiem, że mnie lutni tony
Unoszą aż do szału. — Uchem zatopiony
W melodii... któż w zachwycie dobrze wie, co czyni!...
Wpadam do gabinetu, by tonów mistrzyni,
Która tak bosko wzrusza — i umie uroczy
Rzucać czar na słuchacza, w piękne zajrzeć oczy.
EBOLI
Uprzejma, lecz natrętna ciekawość to była,
Która się wszakże prędko bardzo nasyciła —
Czego dowieść nie trudno.
po niejakiej chwili — znacząco
O! Jam winna cenić
Taką skromność, co nie chcąc niewiasty rumienić
W takie kłamstwa się wikła.
CARLOS
Księżniczko — sam czuję,
Że miasto poprawienia, raczej sprawę psuję.
Uwolnij mnie od roli, która nad me siły.
Tyś od świata uciekła w ten zakącik miły
Z dala od gwaru; tyś chciała pofolgować wodze
Cichym pragnieniom serca. Na to ja przychodzę,
Syn niedoli — i psuję urocze marzenie.
O! Za to niech mnie skarci spieszne oddalenie.
EBOLI
dotknięta i przerażona, niespodzianie przychodząc rychło do opamiętania
Ach! Książę! to złośliwie!
CARLOS
Rozumiem znaczenie,
Jakie w tym gabinecie wyraża spojrzenie
Twoje, pani — i niosę cześć tak cnotliwemu
Pomieszaniu dziewicy. — Klątwa zuchwałemu,
Gdy niewieści rumieniec męstwa mu dodaje.
Wobec drżenia kobiety lękliwym się staję.
EBOLI
Czy podobna? Sumienność niezwykła — jedyna
Na młodzieńca — i jeszcze królewskiego syna!
Tak, książę. — Teraz zatem sama prosić mogę,
Abyś przy mnie pozostał. — Ty dziewiczą trwogę
Ukołyszesz twą cnotą. — Jednakże czy wiecie,
Że to nagłe zjawienie wasze w gabinecie
Przerwało mi przestrachem piosnkę ulubioną...
prowadzi Carlosa do sofy i bierze lutnię
I księciu Carlosowi będę zniewoloną
Pieśń tę pewnie powtórzyć — niech to będzie karą,
Że musicie mnie słuchać.
CARLOS
Będzie to ofiarą
Tak bardzo pożądaną, jak i wina była.
Zaprawdę, treść tej pieśni tak mnie zachwyciła
Swoją boską pięknością, że ją mogę śmiało
Słuchać i po raz trzeci.
EBOLI
Jak to? Książę całą
Słyszałeś? To szkaradnie! Książę — czy tam mowa
Nie była o miłości?
CARLOS
Nawet piosnki słowa
Głosiły o szczęśliwej, jeśli się nie mylę.
Treść czarowna w tak pięknych ustach — choć nie tyle
Prawdy mieści w tym razie, brzmi uroczo przecie.
EBOLI
Jak to? Nie mieści prawdy? Czy wątpić możecie?
CARLOS
Wątpię prawie, czy Carlos z księżniczką Eboli
Wzajemnym zrozumieniem kiedy się zespoli
Tam, gdzie chodzi o miłość.
Widząc pomieszanie Księżniczki zmienia ton poważny i przybiera ton lekkiej grzeczności dworskiej.
Bo i któż uwierzy
Tym jagodom różanym, że tam w piersiach leży
Płomień uczuć namiętnych? Czy dozna kolei
Tej księżniczka Eboli, żeby bez nadziei
Truła serce westchnieniem?
Ten, kto nieszczęśliwie
Pokochał — taki tylko zna miłość prawdziwie.
EBOLI
z odzyskaną wesołością
O! Zamilcz! To brzmi strasznie! Zda się, na igrzysko
Wybrał cię los zawistny — dziś... dziś nade wszystko.
biorąc rękę Carlosa przemawia z uroczym przymileniem
Czemuś tak smutny, książę? Ty cierpisz — mój Boże!
Ty nawet bardzo cierpisz... Czyliż to być może?
Gdzież mam szukać, mój książę, twej troski powodu?
Ty — do użycia świata przeznaczon już z rodu —
Tak hojnie obsypany natury darami —
Otoczony bez miary życia rozkoszami?
Syn króla potężnego — więcej... wiele więcej!
Bo jeszcze niemowlęciem w kolebce książęcej
Bóg cię tak drogim wianem w dary ubogacił,
Że majestat słoneczny blask swój przy nim stracił.
Książę, co w radach kobiet z surowości znanych
Masz sędziów na swą stronę przekupstwem zjednanych?
Kobiet, które wyłącznie i bez odwołania
O wartości i sławie mężczyzn głoszą zdania?
Kto ma zdobycz gotową tam, gdzie rzuci okiem,
Sam zimny, ogień nieci spojrzenia urokiem.
Gdzie zaś pała miłością, tam iskrą płomienia
Nieci szczęście i ziemię w raj boski zamienia.
Mąż taki, od natury równo zbogacony,
By dał szczęście niewielu — i darzył miliony,
Miałżeby sam niedolą uczuć się zbolały?
Nieba! Gdyście mu wszystko, ach! wszystko oddały,
Czemuż mu odmawiacie oczów do widzenia
Zwycięstw, które odnosi?
CARLOS
w najgłębszym zadumaniu i roztargnieniu podczas słów Księżniczki, budzi się jej milczeniem, przytomnieje i wybucha z zapałem
Ach! Cudowne pienia!
Niezrównane, księżniczko! O! Błagam gorąco,
Chciej powtórzyć raz jeszcze pieśń zachwycającą!
EBOLI
patrząc na niego ze zdumieniem
Carlosie! Gdzie ty byłeś?
CARLOS
porywając się z miejsca
Ach! Prawda, na Boga!
W samą porę przychodzi życzliwa przestroga.
Ja muszę — muszę odejść!
EBOLI
zatrzymując Carlosa
Gdzie?
CARLOS
Na wolność... w pola —
Księżniczko — niech mnie twoja nie więzi niewola —
Zda mi się, że świat za mną w płomieniach goreje.
EBOLI
wstrzymując go usilnie
Skąd to dziwne obejście? co się z tobą dzieje?
Carlos pogrąża się w zadumaniu — korzystając z tej chwili Eboli pociąga go ku sobie i sadza na kanapie.
Tobie trzeba spokoju, mój Carlosie drogi!
Twoja krew jest wzburzona. Znajdź tu spokój błogi
Przy mym boku. — Precz z myślą gorączkową, czarną —
Sam się zbadaj. Czy głowa wie, jak troską marną
Dręczy się serce twoje? Choćby i wiedziała,
Czyż nie ma na tym dworze ta drużyna cała
Rycerza ku pociesze? Alboż z niewiast koła
Żadna ran twego serca uleczyć nie zdoła?
Chciałam rzec: zrozumieniem nieść ulgę w niedoli?
CARLOS
bezmyślnie i z roztargnieniem
Ty chyba jedna może, księżniczko Eboli!
EBOLI
z żywą radością
Prawdziwie?
CARLOS
Daj list z prośbą albo zalecenie
Do ojca. — Ty u niego, mówią, masz znaczenie.
EBOLI
Kto mógł ci to powiedzieć? (Ha! Teraz pojmuję!
Takie więc podejrzenie głos serca tamuje!)
CARLOS
Każdy tu bez wątpienia wie już o tej sprawie,
Żem powziął nagły zamiar wziąć udział w wyprawie
Do Brabantu — ot — żeby wywalczyć ostrogi.
Ojciec mi nie pozwala. Czuły ojciec drogi
Daje się powodować troskliwymi względy,
By nadto nie ucierpiał śpiew mój od komendy.
EBOLI
Carlosie! Fałszem, przyznaj, zaprawiasz twą mowę.
Chcesz mi się wymknąć przez te wykręty wężowe.
Spójrz na mnie, obłudniku, oko w oko — śmiało —
Przyznaj; czy, kto rycerską rozgorzeje chwałą,
Ulegnie innej żądzy? I tak nisko spadnie,
Że wstążkę przez dziewczynę zgubioną ukradnie,
By na piersiach...
to mówiąc zręcznym ruchem ręki dobywa spod krezy Carlosa ukrytą wstążkę
Wybacz mi, ukryć skarb kradziony?
CARLOS
odstępując ze zdumieniem
Nie — księżniczko! To nadto — zostałem zdradzony!
Ciebie nikt nie oszuka. — Ty jesteś zbratana
Z duchem czystym — lub może i z duchem szatana.
EBOLI
Zdasz się nad tym zdumiewać? To cię dziwić może?
Książę! Ja w sercu twoim — o to się założę —
Takie dzieje odgrzebię i na jaw wywołam —
No — spróbuj i zapytaj.
Boć jeżeli zdołam
Chować w bacznej pamięci pustą krotochwilę,
Dźwięk głosu — co zaledwie brzmiał w powietrzu chwilę —
Krótki uśmiech, powagą nagłą przygaszony —
Gdy pomnę objaw każdy, czy ruch z twojej strony,
W których dusza twa nawet udziału nie brała —
Sam osądź — czy bym ciebie zrozumieć nie miała,
Gdyś chciał być zrozumianym?
CARLOS
W tym razie na wiele
Odważasz się, księżniczko. Zakład trzymam śmiele,
Bo zapewniasz odsłonić uczucia skrywane
W mym sercu, jakie nigdy nie były mi znane.
EBOLI
z urazą i poważnie
Nigdy, książę? Może sobie przypomnieć zechcecie.
Obejrzcie się wokoło. Ten gabinet przecie
Bynajmniej do królowej komnat się nie wlicza,
Gdzie trochę maski słusznie kryje nam oblicza.
Tyś zdumiony! I nagle w ogniu stajesz cały!
O, zaprawdę! Któż śmiał być tak chytry — zuchwały,
Aby Carlosa śledzić, gdy Carlos śledzenia
Nie przypuszczał.
Czyjegoż nie uszło baczenia,
Jak na balu ostatnim Carlos swoją damę,
Królową, z którą tańczył, pozostawił samę,
Wcisnął się w drugą parę i zamiast swej damie,
On księżniczce Eboli podał spiesznie ramię?
Był to błąd tak widoczny, że go król, co raczył
Wejść w tej chwili na salę, sam nawet zobaczył.
CARLOS
z uśmiechem, ironicznie
Nawet ten? — O księżniczko, to rzecz całą zmienia.
Z jego względu błąd taki był do przebaczenia.
EBOLI
Błąd błahy jak ten drugi w zamkowej kaplicy?
Gdyś, książę, przed statuą Maryi Dziewicy
Rzucony na kolana — już nie pomnisz pewnie —
Tak się modlił gorąco i błagał tak rzewnie...
A wtem posłyszał szelest sukni niespodzianie
Pewnej damy za sobą: bo i któż jest w stanie
Ustrzec się roztargnienia? Z ziemi się porwałeś
I — syn króla, bohater — jak heretyk drżałeś.
Na zbladłych ustach struta modlitwa skonała!
Zaprawdę, nawet śmieszną ta scena się stała:
Bo na koniec, namiętnym uniesiony szałem,
Zimną rękę z marmuru chwyciłeś z zapałem
I do ust przycisnąłeś w zapomnieniu błogiem.
CARLOS
Księżniczko — robisz krzywdę rozmowie tej z Bogiem!
EBOLI
Tak, książę! W takim razie to rzecz całkiem inna.
Więc obawie przegranej przypisać się winna
I ta myłka, gdy ze mną i z królową społem
Grając w karty tak zręcznie podjąłeś pod stołem
Rękawiczkę upadłą —
Carlos porywa się z miejsca, rażony tym wspomnieniem.
Jeszcze roztargniony,
W miejsce karty zadałeś ów przedmiot skradziony.
CARLOS
Ach! Cóżem ja uczynił! Boże! Wielki Boże!
EBOLI
Sądzę, że nic takiego, co by Carlos może
Dzisiaj odwołać pragnął. A zgadujesz pewnie,
Jak byłam przestraszona rozkosznie i rzewnie,
Znajdując w rękawiczce ów liścik czarowny,
A w nim sonet najwyższą czułością wymowny
I który...
CARLOS
wpadając żywo w jej słowa
Był poezją — nie więcej. W mej głowie
Dziwne czasem marzenia biorą życie w słowie;
Ale marne to życie ginie z urodzeniem.
Ot i wszystko — tę fraszkę pokryjmy milczeniem.
EBOLI
oddala się ze zdumieniem i przez pewną chwilę śledzi Carlosa badawczym okiem
Wyczerpałam me próby — i bezsilne groty
Ślizgają się o puklerz tej dziwnej istoty.
pozostaje chwilę w milczeniu
Jak to? Jestże to męska duma niesłychana
Rozmyślnie wstydliwości płaszczem przyodziana,
By zaprawić pieszczotę tym słodszą ponętą?
zbliża się do Carlosa i śledzi go badawczym wzrokiem
Czy tak? Powiedz mi w końcu: bo zdasz się zamkniętą
Czarodziejską szkatułką — ja darmo się kuszę
Otworzyć ją i wszystkie klucze moje kruszę.
CARLOS
Księżniczko! Równie trudne mam z tobą zadanie.
EBOLI
oddala się spiesznie, przechadza się w milczeniu po gabinecie, zdaje się namyślać w ważnym przedmiocie — wreszcie po długiej przerwie odzywa się poważnie i uroczyście
Raz się odważyć muszę, niech się co chce stanie!
Obieram cię mym sędzią. Serce los swój zwierza
Twej zacności człowieka, księcia i rycerza.
Niechaj mnie twoje ramię od zguby obroni
Lub oko nad zgubioną niech choć łzę uroni.
Carlos zbliża się do Eboli z wyczekującym i pełnym zainteresowania zdumieniem
Hrabia Silwa, bezczelny ulubieniec króla,
Stara się o mą rękę. Monarchy jest wola,
Żebym mu ją oddała. Targ już zawiązano
I tej podłej istocie mam zostać sprzedaną.
CARLOS
gwałtownie poruszony
Sprzedaną! Znów sprzedana! I znów przez sławnego
Handlarza na Południu?
EBOLI
Jeszcze nie dość tego:
Boś wszystko winien wiedzieć — posłuchaj więc dalej:
Nie dość, że polityce w ofierze mnie dali,
Lecz za mą niewinnością, patrz, jak żądza goni;
Ta kartka z obłudnika maskę ci odsłoni.
Carlos odbiera z rąk Eboli pismo, jest jednak tak zajęty opowieścią i niecierpliwością dosłyszenia jej końca, że nie ma czasu na przeczytanie listu.
Gdzież mam szukać ratunku, książę? Do tej doby
Duma strzegła mej cnoty stawianej na proby.
Jednak w końcu...
CARLOS
Cóż w końcu? Tyś upadła może?
Nie! nie! To niepodobna. O nie, wielki Boże!
EBOLI
z dumą i szlachetnie
Dla kogo? Jakże nędzne ich rozumowanie!
Jakże wątłe tych silnych duchów mędrkowanie!
Skarb niewieści — tę miłość, co tak szczęściem darzy,
Śmieć uważać na równi z towarem handlarzy!
Na nią cenę naznaczać!
Na ziemskim przestworze
Ona jedna nabywcy innego nie może
Znosić prócz siebie samej. Miłość się miłością
Opłaca. Jest to diament z bezcenną wartością,
Który darować albo wiecznie niepożyty
W grobie zagrzebać muszę; jak ów znakomity
Przez swą wspaniałość kupiec, który nie wzruszony
Złotem Rialta — w pogardzie dla królów korony,
Perłę swoją bogatym morzom zwrócić woli
Niż za dumny swym skarbem zmarnieć jej pozwoli
Zbyciem niżej wartości.
CARLOS
(Na Boga wielkiego!
Ta kobieta jest piękną!)
EBOLI
Mogą mnie dlatego
Nazwać próżną — kapryśną — dbam o to niewiele.
Moich rozkoszy nigdy na cząstki nie dzielę.
Jedynemu, którego me serce wybierze,
Oddam wszystko za wszystko. Cała się w ofierze
Oddam raz, lecz na wieki. Tym uczuciem błogiem
Uszczęśliwię jednego — lecz ten jeden bogiem
Stanie się w sercu moim.
Cudne zespolenie
Dwojga dusz — pocałunek, zmysłów upojenie,
Pierwsza czara miłości i wdzięków potęga,
Co po urok magiczny w górne niebo sięga:
To jednego promienia kolory siostrzane,
Jednego kwiatu liście.
Miałażbym zerwane
Listki z kwiatu kielicha ronić — oszalała?
Ów majestat dziewiczy jaż bym plamić miała,
Kalecząc arcydzieło boskie sama po to,
By wieczór rozpustnika osładzać pieszczotą?
CARLOS
Niepodobna! I takie dziewczę tu istniało
W Madrycie? A dopiero dzisiaj ją ujrzało
Me oko po raz pierwszy?
EBOLI
Dawno bym rzuciła
Dwór ten i świat ten — sama chętnie bym się skryła
W poświęcone gdzieś mury; przecież mnie wstrzymuje
jeden — jedyny węzeł — węzeł, co krępuje
Do świata. Złuda może! Lecz ma niezrównaną
Dla mnie cenę: Kocham... i... nie jestem kochaną.
CARLOS
z zapałem, zbliżając się do Eboli
Jesteś i niewymownie! Jak Bóg jest na niebie
Przysięgam!
EBOLI
Ty przysięgasz? Przemówił przez ciebie
Mój anioł. Tak... gdy Karol przysięga... to zmienia
Wątpliwość... teraz wierzę...
CARLOS
biorąc ją z czułością w ramiona
Godna uwielbienia
Istoto!... cudne, słodkie dziewczę! Zatopiony
W tobie uchem i okiem, stoję zachwycony!
Któż by ciebie raz widząc, któż by raz szczęśliwie
Spotkawszy cię pod niebem, mógł wyrzec chełpliwie,
Że nigdy nie pokochał?
Lecz tutaj — na dworze
Króla Filipa? Tutaj? Co? Czy tutaj może
Taki anioł uroczy szczęścia się spodziewa
Wśród klechów i bractw mniszych?
Tu nie jest właściwa
Strefa dla takich kwiatów. Ich ręce by miały
Zerwać je?... temu wierzę... o! te by zerwały!
Ale nie!... jak żyw jestem! Ja cię mym ramieniem
Otoczę i uniosę nad piekieł sklepieniem!
Tak jest — pozwól aniołem być twoim.
EBOLI
ze wzrokiem pełnym miłości
Jak mało
Znałam ciebie, Karolu! O, jakże wspaniałą,
Jak bezmierną twe piękne serce daje płacę
Za podjętą w zbadaniu jego głębi pracę!
Bierze rękę Carlosa usiłując ją pocałować.
CARLOS
usuwając się
Księżniczko, gdzie ty jesteś?
EBOLI
z wdziękiem i gracją wpatrując się w rękę księcia
Piękna i bez miary
Bogata jest ta ręka! Ma ona dwa dary
Szacowne do rozdania: ma serce Karola
I koronę. To dwoje może twoja wola
Złoży jednej śmiertelnej! Dar boski — bezmierny
Dla jednej! Nadto wielki dla jednej śmiertelnej!
Cóż, książę — czy byś nie był skłonny na połowę
Rozdzielić tych kosztownych darów: bo królowe
Źle kochają. Kobieta, która kochać umie,
Ta znowu na koronie mało się rozumie.
Więc lepiej podziel, książę, i zaraz, w tej chwili.
Zaraz, jak to? Czy byście już je rozdzielili?
Już?... naprawdę?... tym lepiej!... szczęśliwą wybraną
Czy ja znam?
CARLOS
Tobie, dziewczę, powinna być znaną.
Twej niewinnej, przeczystej istocie otworzę
Serce moje do głębi: bo ty na tym dworze
Najgodniejsza, jedyna — pierwsza, coś jest w stanie
Zrozumieć moją duszę. Przyjm zatem wyznanie:
Tak... ja kocham...
EBOLI
Niedobry człowieku!... więc było
Tak ci trudnym wyznać to, co twe serce kryło?
Czyś sądził, że się stanę przedmiotem litości,
Gdybyś ty miał mnie znaleźć godną twej miłości?
CARLOS
ze zdumieniem
Co? Co to jest?
EBOLI
Tak ze mnie naigrawać w żarcie!
Zaprawdę, to nieładnie, książę, tak uparcie
Klucza się nawet wyprzeć.
CARLOS
Klucza!... czy być może?
Klucza!
po chmurnym zadumaniu
Tak więc!... pojmuję teraz... o mój Boże!
Czując dreszcz w nogach, chwyta za krzesło i twarz zasłania.
EBOLI
po długiej chwili wzajemnego milczenia pada wydając okrzyk
O hańbo! Com zrobiła!
CARLOS
przychodząc do siebie z okrzykiem najsroższej boleści
Tak zepchnięty srodze
Z mego nieba! To straszne!
EBOLI
kryjąc oblicze w poduszkach
Do czegóż dochodzę?
CARLOS
CARLOS
padając przed nią na kolana
Księżniczko! Jam niewinny! Nieporozumienie
Straszliwe i namiętność — ale na sumienie —
Jam niewinny!
EBOLI
odpychając go od siebie
Precz z oczu!
CARLOS
W tak okropnym stanie
Mam cię rzucać? Przenigdy!
EBOLI
usiłując go oddalić gwałtownie
O, przez litość, panie!
Przez wspaniałość! Zejdź z oczu — niechaj cię nie widzę!
Chcesz mnie zabić? Ja wzroku twego nienawidzę!
Carlos chce się oddalić.
List mój oddaj i zwróć mi klucz tobie przesłany.
Gdzie list drugi?
CARLOS
Jaki list?
EBOLI
Przez króla pisany.
CARLOS
przejęty zdziwieniem
Przez kogo?
EBOLI
Co ci dałam przed chwilą.
CARLOS
Do ciebie?
List pisany przez króla?
EBOLI
O Boże na niebie!
Jakże się uwikłałam sama niebezpiecznie!
List oddaj!... ja odebrać muszę go koniecznie!
CARLOS
Od króla i do pani?
EBOLI
Zaklinam cię w imię
Wszystkich świętych! List oddaj!
CARLOS
Ten właśnie, który mnie
Objaśnić miał o czyjejś zdradzie?
EBOLI
Jam zgubiona!
Oddaj!
CARLOS
List ten —
EBOLI
w rozpaczy, załamując ręce
O, cóżem ważyła szalona!
CARLOS
List pochodzi od króla?... Taki... bez wątpienia
Jest dla mnie bardzo drogi — bo wnet wszystko zmienia.
dobywa list wymachując nim z przechwałką
Jest to pismo bezcenne — drogie, ważne. Za nie
Wszystkie berła Filipa nie byłyby w stanie
Swymi skarby zapłacić. List ten zatrzymuję.
Oddala się.
EBOLI
rzucając się ku niemu
Wielki Boże! Do szczętu zgubioną się czuję!
SCENA DZIEWIĄTA
Księżniczka Eboli sama, odurzona, bezprzytomna, po odejściu Księcia biegnie za nim, usiłując go przywołać.
EBOLI
Książę!... choć słówko jeszcze!... Książę! Słuchaj!... Nieba!
Odszedł!... On mną pogardza! Tegoż jeszcze trzeba!...
Oto stoję w okropną samotność strącona —
Odepchnięta!...
upada na krzesło — po chwili
Nie!... tylko przez jakąś zwalczona
Rywalkę! Kocha... wyznał; więc nie ma wątpienia.
Lecz kto jest ta szczęśliwa? Tyle bez przeczenia
Można wiedzieć, że kocha miłością wzbronioną.
Boi się ujawnienia. Okrywa zasłoną
Swą namiętność przed królem. Czemuż przed tym skrywa,
Który by rad ją widział?
Czyliż podejrzywa
Rywala w swoim ojcu? Zalotne zamiary
Królewskie gdym zdradziła, zdał się być bez miary
Wesoły i szczęśliwy... Jakże się to stało,
Że w nim cnoty surowej uczucie zniemiało
Tu właśnie? Cóż mu zjedna zdrada odsłoniona
Króla względem królowej, która...
Zatrzymuje się nagle, uderzona jakąś myślą — jednocześnie zrywa z piersi szarfę, którą oddał Carlos, przypatruje się jej z pośpiechem i poznając, woła
O szalona!
Teraz na koniec!... Gdzież mnie zmysły opuściły?
Teraz się oczy moje nagle otworzyły.
Nim monarcha ją wybrał, miłość ich łączyła
Już od dawna! A bez niej jam nigdy nie była
Dlań widzialna. Ona to była domniemaną,
Gdziem ja się tak bez granic sądziła kochaną?
Oszustwo bezprzykładne!... A jam mu tak szczerze
Wyznała moją słabość!
po chwilowym milczeniu
Ja w siłę nie wierzę
Miłości bezwzajemnej! Ległoby w tej próbie
Kochanie bez nadziei.
Lekceważyć sobie
To, za czym najświetniejszy król goni daremnie!
Zaprawdę — serce, które kocha bezwzajemnie,
Takich ofiar nie niesie.
Jakże były wrzące
Te usta w pocałunku! Jak serce bijące
W łonie, co mnie tuliło! Próba nazbyt śmiała
Wierności romantycznej, gdyby ta nie miała
Wspólnością być krzepiona.
I klucz w dobrej wierze
Przyjmuje, sądząc, że go z rąk królowej bierze.
W olbrzymi krok miłości skorą wiarę daje.
Na schadzkę staje... staje... rzeczywiście staje!
Wierzyć w żony Filipa czyn taki szalony
Jak mógł, gdyby do tego nie był ośmielony.
To jasne! Do jej ucha przystęp więc znajduje.
Kocha! Nieba! Ta święta ziemską miłość czuje!
Jak przebiegła!
Ja drżałam w głębi mej istoty
Przed straszliwym a wzniosłym obrazem twej cnoty.
Górowała wyższością — gasłam w jej świetności.
Zazdrościłam spokoju jej cudnej piękności,
Tego spokoju duszy wyniosłej, a który
Nie zaznał żadnej burzy śmiertelnej natury!
Spokój więc był pozorem! Pragnęła ucztować
U dwóch stołów i cechę boskości zachować
W masce cnoty, spod której zarazem, zuchwała,
Po zbrodnicze zachwyty tajemnie sięgała!
Wolnoż jej to? Kuglarce, czyliż to ujść może
Bez pomsty, bo się mściciel nie zjawia? O Boże!
Nie! Na to nie pozwolę! Ile serce zdoła,
Tylem ją uwielbiała. To o pomstę woła!
Niech o tym król się dowie, jakiego ma wroga,
po chwili namysłu
Król! Słusznie... to do ucha jego pewna droga.
Oddala się.
SCENA DZIESIĄTA
Pokój w pałacu królewskim.
Książę Alba, Ojciec Domingo.
DOMINGO
Cóż mi powiedzieć macie?
ALBA
Mam ważne odkrycie,
Które dzisiaj zrobiłem — a to należycie
Warto by nam wyjaśnić.
DOMINGO
Ciekawym rozmowy
I waszego odkrycia.
ALBA
W przedsalach królowej
O południu z infantem spotkanieśmy mieli.
Zostałem obrażony. Obaśmy zawrzeli.
Spór nasz stał się za głośnym. Każdy chwycił zbroję.
Wtem królowa na hałas otwiera podwoje,
Między obu nas staje — obrzuca go wzrokiem
Poufale wszechwładnym — raz nań rzuca okiem —
Księciu ręka drętwieje — spór uściskiem godzi,
Pocałunkiem mnie darzy i wnet gdzieś uchodzi.
DOMINGO
po chwili milczenia
To bardzo podejrzane! Książę mi poddaje
Do rozwagi myśl pewną. W mej piersi — wyznaję —
Ta myśl dawno kiełkuje. Zbiegam od tych marzeń.
Z nikim dotąd nie dzielę postrzeżeń i wrażeń:
Bo są miecze dwusieczne — są i przyjaciele
Niepewni. Tych się boję. Trudności za wiele
Robić w ludziach różnicę, a jeszcze zbadanie
Głębi ludzkiej trudniejsze. Często nam się staje
Z powiernika złym wrogiem wymknięte z ust słowo.
Więc moją tajemnicę pod deskę grobową
Skryłem — aż ją wyjaśnią czasy może bliskie.
Niejedne służby królom świadczone są śliskie.
Pocisk za ryzykowny, jeśli nie dopadnie
Ofiary, przez odbicie w strzelca godzi snadnie.
Chociaż chciałbym przysięgą stwierdzić to, co mówię,
Przecież świadek naoczny — w podsłuchanym słowie,
Dowód jakiś lub świstek pisany, choć mały,
Więcej by na tej szali ciężaru dodały
Niż uczucia najżywsze.
To szkopuł szatański,
Że się właśnie znajdujem na ziemi hiszpańskiej.
ALBA
Czemuż to?
DOMINGO
Bo namiętność gdzieś na innym dworze
Mniej jest baczną na siebie. Tu ona nie może
Wyzwolić się spod prawa czujnego w tej mierze.
Hiszpańskie monarchinie, bardzo temu wierzę,
Trudność mają z grzeszeniem. Lecz nieszczęście chciało,
Że tam właśnie — tam trudność, gdzie by nam się dało
Podejść ją najpomyślniej, i to niespodzianie.
ALBA
Posłuchajcie mnie dalej.
Książę posłuchanie
Miał dzisiaj u monarchy. To godzinę trwało.
O zarząd w Niderlandach prosił — i to z całą
Gwałtownością i głośno. Wszystko na uboczy
W gabinecie słyszałem. Czerwone miał oczy
Od łez, kiedym go spotkał na progu podwoi.
W chwilę potem miał pozór, jakby że nie stoi
O tę godność — a nawet nie taił zachwytu,
Że monarcha mnie wyniósł do tego zaszczytu.
,,Rzecz wzięła inny obrót — i lepszy” — powiada.
Obłudnym nie był nigdy. Jakże mi wypada
Godzić takie sprzeczności? Infant lekceważy
Pominięcie swych usług — mnie łaską król darzy,
Dając poznać zarazem, że gniew na mnie chowa.
W cóż mam wierzyć? Zaprawdę moja godność nowa
Więcej grozi wygnaniem, niż mi łaskę wróży.
DOMINGO
Do tego zatem przyszło? Do tego? Więc burzy
Jedna chwila, co tyle lat się budowało?
I wy na to spokojni? To was troszczy mało?
Znacież tego młodzieńca? Wam to nie widnieje,
Co nas czeka, gdy władzą kiedyś zwielmożnieje?
Infant — ja mu nie jestem wrogiem. Inne troski
Trują spokój — o tron ten, Boga, Kościół Boski!
(Znam infanta — wzrok mój w jego duszę wnika.)
W niej plan straszny — Toledo — wściekły się zamyka!
On chce zostać regentem i obejść się wcale
Bez naszej świętej wiary. W nim serce w zapale
Gore dla nowej cnoty, która w swojej dumie
Wystarcza sama sobie i żebrać nie umie
U progów żadnej wiary.
Myśleć się odważa!
Głowa jego obrazy jakieś złudne stwarza,
Człowieczeństwu cześć niesie.
Książę! Z tym marzeniem
Czy on wart co na króla?
ALBA
Wszystko przywidzeniem
Jest waszej wyobraźni. Dziś młode pacholę
Pragnie, dumą wiedzione, odegrać swą rolę.
Cóż ma wybrać innego? Ale te poglądy
Zmienią się — niech w swe ręce raz pochwyci rządy.
DOMINGO
Wątpię ja — on jest dumny z tej swojej wolności.
Nie nawykł do przymusu; a kto chce karności,
Niech umie przymus znosić.
By zasiąść na tronie
Będzież on wart? Olbrzymi duch ten, co w nim płonie.
Potarga sieć państwową przez nas rozpostartą.
Na próżno się starałem tę wolę upartą
Zwątlić życiem rozpustnym. Wyszedł on zwycięsko
Z każdej próby. To straszne taką duszę męską
Widzieć w tak silnym ciele! A Filip dobiega
Końca sześciu krzyżyków.
ALBA
Wzrok wasz gdzieś dostrzega
Przyszłość bardzo odległą.
DOMINGO
Z królową w jedności!
W obu piersiach nurtuje dziś jeszcze w skrytości
Trucizna nowatorstwa, lecz niech tron owładnie,
Wnet się pole rozszerzy.
Znam ja ich dokładnie
Tych Walezych. Słabostką niech król Filip zgrzeszy,
A lękajmy się zemsty, z jaką wnet pośpieszy
Cichy dziś nieprzyjaciel.
Dziś nam szczęście świeci:
Bo niech tylko ich ubiec zdołamy, a w sieci
Wpadną razem oboje.
Królowi rzucony
Znak trwogi — mniejsza o to, że nie dowiedziony —
Da już wielką wygraną, gdy mu spokój struje.
My oba nie wątpimy. Trudu nie kosztuje
Dowieść czynu, o którym ma się przekonanie.
Zawodu nam nie zrobi staranne szperanie.
Odkryjemy coś więcej — zwłaszcza gdy powiemy
Sobie naprzód, że odkryć koniecznie musiemy.
ALBA
Jedno tu najważniejsze zadałbym pytanie:
Kto z nas obu przed królem z ostrzeżeniem stanie?
DOMINGO
Ani jeden, ni drugi. Dowiedz się, mój książę,
Że od dawna tę siatkę tajemniczo wiążę,
I do planu wzniosłego nastawiam ją pilnie.
Lecz ku temu nasz związek nie stoi dość silnie.
Nam potrzebny ktoś trzeci w najważniejszej roli.
Król się kocha tajemnie w księżniczce Eboli.
Podniecam miłość, która lichwę niesie w zysku.
Jako króla posłannik wciągnę ją do spisku.
Pod wpływem młodej damy, gdy dzieło dojrzeje,
Niech nam wspólniczka spisku koroną jaśnieje.
Sama tu mnie wezwała. Nadzieje me całe
W niej pokładam. I rychło owe lilie białe,
Godło domu Walezych, w jednej nocnej chwili
Może dziewczę hiszpańskie do ziemi pochyli.
ALBA
Co słyszę? Jestże prawdą, coś wyrzekł? O nieba!
Podziwiam cię! Nad cios ten więcej już nie trzeba.
Ja się zachwycam tobą — dominikaninie!
Niezawodnie zwycięstwo teraz nas nie minie.
DOMINGO
Ktoś nadchodzi — to ona.
ALBA
A więc ja kryjomie
Zaczekam w bocznej sali.
DOMINGO
Ja was zawiadomię.
Książę Alba oddala się.
SCENA JEDENASTA
Księżniczka Eboli i Domingo.
DOMINGO
Na wasz rozkaz, księżniczko.
EBOLI
śledząc za Księciem Albą okiem ciekawym
Nie jesteśmy sami,
Jak widzę, świadek jakiś znajdował się z wami.
DOMINGO
Jak to?
EBOLI
Ktoś wyszedł od was?
DOMINGO
Księżniczko łaskawa,
To książę Alba, który właśnie tutaj stawa
Pragnąc wam cześć swą oddać, po mnie o wstęp prosi.
EBOLI
Książę Alba? Cóż on chce? I jakież przynosi
Żądanie? Czy wiesz, ojcze, i możesz powiedzieć?
DOMINGO
Ja? Księżniczko, nie pierwej, aż będę mógł wiedzieć,
Jak ważna okoliczność, a dla mnie szczęśliwa,
Przed księżniczkę Eboli powtórnie mnie wzywa.
milczy przez chwilę, jakby wyczekując odpowiedzi
Czy może traf szczęśliwy złamał cię w uporze,
Traf życzeniom monarchy przychylniejszy może?
Więc i nadzieja moja nie była zbyt płonną,
Że cię głębsza rozwaga zrobi z czasem skłonną
Do przyjęcia ofiary, odepchniętej srodze
Przez twój upór i kaprys? Dzisiaj więc przychodzę Pełen dobrej nadziei.
EBOLI
Daliście królowi
Mą ostatnią odpowiedź?
DOMINGO
Nie chciałem żalowi
Oddawać go na pastwę, więc mu oszczędziłem
Bólu. Masz czas, księżniczko, jeszcze słówkiem miłem
Pierwszy krok załagodzić.
EBOLI
Oświadczcie królowi,
Że go czekam.
DOMINGO
Zaprawdę, czyliż śmiem słuchowi
Wierzyć? Piękna księżniczko, prawdę mówisz? Szczerze?
EBOLI
Nie na żart przecie! Cóż to? Mnie obawa bierze!
Cóż zrobiłam, że wasze rumieńcem oblane...
Wasze nawet oblicze?
DOMINGO
Szczęście niespodziane!
Które pojąć, księżniczko, ledwie jestem w stanie.
EBOLI
Tak, ojcze przewielebny, to niech pozostanie
Zawsze wam niepojętym.
O! Za skarby ziemi
Nie chciałabym zbadaną być śledztwy waszemi! Że tak jest, to dość dla was. Nie trudźcie więc głowy
Badaniem, wpływom czyjej uległam namowy.
A na waszą pociechę zapewniam was szczerze,
Że udziału w tym grzechu ni Kościół nie bierze,
Ni wy sami — pomimo jasności dowodów,
Że bywają wypadki z koniecznych powodów, W których Kościół zmuszony młodych córek ciało
Poświęcać wyższym celom. To mnie nie skłaniało.
Tego rodzaju, ojcze, zasada pobożna
Nadto szczytną jest dla mnie.
DOMINGO
Usunąć ją można
Jak tylko jest zbyteczną.
EBOLI
Monarchy łaskawie
Baczcie prosić z mej strony, aby mnie w tej sprawie
Nie chciał mylnie rozumieć: bo ja się nie zmienię.
Tu się tylko zmieniło rzeczy położenie.
Gdy króla prośbę gniewną wzgardziłam odmową,
Mieniłam go szczęśliwym z tak piękną królową,
Sądząc, że mej ofiary godną wierna żona.
Tak to wówczas sądziłam — wówczas. Dziś zasłona
Spadła mi z oczu.
DOMINGO
Dalej! Księżniczko kochana,
Mów — my się rozumiemy.
EBOLI
Dość, że jest schwytana!
Nie oszczędzam jej dłużej. Jam chytrą schwytała,
Króla — całą Hiszpanię — i mnie oszukała!
Kocha! Ja wiem, że kocha! Mam niezaprzeczony
Dowód, przed którym zadrży. Król nasz jest zdradzony!
Na Boga — nie bez pomsty! Obłudne jej lice
Odrę z maski i światu odsłonię grzesznicę.
Sama z mojego szczęścia składam tu ofiarę.
To mój zachwyt, to triumf: bo wiem, że nad miarę
Większą będzie jej strata.
DOMINGO
Gdy wszystko dojrzało,
Pozwolisz mi, księżniczko, że mogę już śmiało
Zawezwać księcia Albę.
Wychodzi.
EBOLI
zadziwiona
Lecz cóż z tego będzie?
SCENA DWUNASTA
Księżniczka Eboli, Książę Alba i Domingo.
DOMINGO
wprowadzając Księcia
Nasze wieści, mój książę, w wiadomym ci względzie
Przychodzą tu za późno, księżniczka odsłania
Tajemnice, o których nasze domniemania
Usłyszeć miała właśnie.
ALBA
Moje tu przybycie
Mniej ją zatem zadziwi. Podobne odkrycie
Wymaga oczu niewiast. Ja moim nie wierzę.
EBOLI
Mówicie o odkryciach?
DOMINGO
Pragniemy w tej mierze,
Najłaskawsza księżniczko, objawu twej woli —
W jakim miejscu? O której godzinie pozwoli...
EBOLI
I to nawet! Więc dobrze. O południu zatem
Jutro czekać was będę. Zależy mi na tem,
By dłużej tajemnicy nie kryć pobłażaniem
I króla nie uwodzić dłuższym jej skrywaniem.
ALBA
To właśnie tu mnie wiodło. Król niechaj się dowie
Natychmiast, ale od was. W waszym tylko słowie
Wieść ta dojść go powinna: bo komuż innemu,
Komuż wierzyć ma słuszniej niż oku śledczemu
Towarzyszki swej żony.
DOMINGO
Komuż prócz was tylko,
Która, jeżeli zechcesz, możesz jedną chwilką
Owładnąć nim bez granic?
ALBA
Ja się sam wyznaję
Księcia wrogiem otwartym.
DOMINGO
Mnie również podaje
Za wroga głos powszechny. Księżniczka Eboli
Jest wolną. Do milczenia gdzie nas wzgląd niewoli,
Tam wy prawo mówienia macie już ze względu
Na powinność: to wasza powinność z urzędu.
Król nam i tak nie ujdzie — niech tylko ujrzymy
Skutek waszych podszeptów, my dzieło skończymy.
ALBA
Ale spieszyć się radzę — każda chwila drogą.
Mnie rozkazy do wyjścia rychło wezwać mogą.
DOMINGO
po niejakim namyśle zwracając się do Księżniczki
Gdyby nam listy jakie wykryć się udało —
Naturalnie infanta — myślę, że niemałą
Oddałaby posługę piśmienna rozmowa.
Spróbujmy. Wszak zda mi się, że wasza alkowa
Najbliżej położona królowej mieszkania?
EBOLI
Najbliżej. Lecz mnie dziwi cel tego pytania.
DOMINGO
Gdyby nam znaną była ślusarska budowa
Zameczków! Czy nie wiecie, gdzie ten kluczyk chowa,
Który od jej szkatułki zamykania strzeże?
EBOLI
po namyśle
To może doprowadzić do celu — tak wierzę.
Znalezienie kluczyków, sądzę, że nietrudne.
DOMINGO
Listy chcą mieć posłańców — tu zaś bardzo ludne
Otoczenie królowej. Gdyby to bezdroże
Kto zbadał... złoto wprawdzie bardzo wiele może.
ALBA
Czy infant nie ma przecie kogoś poufnego?
DOMINGO
Nie ma. W całym Madrycie nie ma ni jednego.
ALBA
To szczególne!
DOMINGO
Wierzcie mi — ni jednej osoby,
Pogardza dworem całym — mam już tego proby.
ALBA
Ależ przecie — pozwólcie — wszak w dzisiejszej dobie
Wychodząc od królowej, przypominam sobie,
Żem widział, jak z jej paziem rozmawiał kryjomo.
EBOLI
nagle przerywając
Ależ gdzie — nie... to było... ależ to wiadomo...
To wcale do innego...
DOMINGO
Czyliż możem wiedzieć?
To ważna okoliczność — warto ją wyśledzić.
zwracając się do Alby
Znasz, książę, tego pazia?
EBOLI
Ależ to rzecz inna...
Cóż by zresztą być miało? Igraszka dziecinna!
Znam ją zresztą, to dosyć.
Zatem do widzenia,
Nim z królem mówić będę. Tymczasem śledzenia
Więcej może odkryją.
DOMINGO
Więc król może wierzyć
Nadziei? Mnie z tą wieścią czy wolno pobieżyć?
Czy pewno? I... godzinę czy oznaczyć mogę,
Która do jego szczęścia otworzy mu drogę
Nasyceniem pragnienia?
EBOLI
W tygodnia połowie
Podam się za cierpiącą — a zwykle niezdrowie
Rozłącza nas z królową, jak to pewnie wiecie —
Będę więc sama jedna w moim gabinecie.
DOMINGO
Szczęśliwy! Wielka stawka została wygraną!
Śmiało wszystkie wyzywam królowe!...
EBOLI
Wezwaną
Jestem do niej — słyszycie? A więc do widzenia!
Spiesznie się oddala.
SCENA TRZYNASTA
Książę Alba, Domingo.
DOMINGO
Cóż, książę? Z taką różą... i z twego ramienia
Siłą w boju...
ALBA
I jeszcze — dodaj... z Bogiem twoim,
A przed burzą grożącą oba się ostoim.
Obaj się oddalają.
SCENA CZTERNASTA
W klasztorze kartuzów.
Carlos i Przełożony.
CARLOS
wchodząc
Był już zatem?... żałuję...
PRZEŁOŻONY
Trzy razy od rana,
Wyszedł stąd przed godziną.
CARLOS
A czy wam nie znana
Pora, w której miał wrócić?
PRZEŁOŻONY
Wróci przed dwunastą.
CARLOS
staje przy oknie i rozgląda się po miejscowości
Klasztor wasz na uboczu — a tam widne miasto
Po szczytach swoich wieżyc. Pod murami płynie
Manzanares. Wybornie! Miejscowość jedynie
Do mych życzeń wybrana. Istna tajemnica
Z tą ciszą dookoła.
PRZEŁOŻONY
Jak życia granica
Na przejściu do wieczności.
CARLOS
Wielebny kapłanie!
Jam waszej sumienności oddał w zachowanie
Wszystko, co się mym skarbem — świętością nazywa.
Niech z żyjących nikt nie wie, niech nie podejrzywa,
Z kim tu miewam rozmowy tajemne.
Mnie na tem
Zależy nadzwyczajnie, by przed całym światem
Skryć stosunki z człowiekiem tu oczekiwanym.
Dlatego był przeze mnie ten klasztor wybranym:
Tum wolny od napadu, zdrada mnie nie straszy.
Pozwólcie w tym się odnieść do przysięgi waszej.
PRZEŁOŻONY
Zaufaj nam zupełnie, panie miłościwy.
W takich grobach nie szpera zwykle podejrzliwy
Wzrok królewski. Ciekawe ucho z podsłuchami
Chętnie lega pod szczęścia lub żądzy progami.
W tych murach świat zamiera.
CARLOS
Lecz, ojcze pobożny,
Nie sądź, że przezornością kryję zamiar zdrożny
Z krzywdą mego sumienia.
PRZEŁOŻONY
Myśli tej nie żywię.
CARLOS
Myliłbyś się, mój ojcze, myliłbyś prawdziwie,
Bo moja tajemnica znosi oko Boże,
Lecz przed ludzkim truchleje.
PRZEŁOŻONY
Mój synu — cóż może
Nas to troszczyć? To miejsce zarówno otwarte
Niewinności, jak zbrodni; a co twoje warte
Zamiary, złe czy dobre, zacne czy zbrodnicze,
Sam osądź własnym sercem.
CARLOS
Nasze tajemnicze
Działanie twego Boga świętości nie plami,
Boć to Jego jest dzieło. A wreszcie przed wami
Mogę odkryć...
PRZEŁOŻONY
A po cóż? Uwolnij mnie raczej —
Na ten świat — jego marność, oko me nie baczy.
Leżą dawno pieczęcią zamknięte przed drogą
Wielką, która mnie czeka. Jakąż wartość mogą
Mieć dla mnie, bym się trudził w przeddzień oddalenia
Łamaniem tej pieczęci? One do zbawienia
Niepotrzebne mi wcale.
Dzwon mnie wzywa — książę,
Pozwól, że na pacierze do chóru podążę.
Oddala się.
SCENA PIĘTNASTA
Don Carlos. Markiz Poza wchodzi.
DON CARLOS
Ach! Nareszcie, markizie!
POZA
Jakież ciężkie próby
Przetrwała niecierpliwość przyjaźni!
Dwie doby
Słońce świat już obiega, jak mego Karola
Losy są rozstrzygnięte — a mnie jego dola
Nie znana do tej pory! To przejmuje bólem.
Jesteście pojednani... mów!
CARLOS
Kto? Z kim?
POZA
Ty z królem.
I przyszłość naszej Flandrii również rozstrzygniona?
CARLOS
Że Alba do niej spieszy, to rzecz niecofniona.
Tak jest.
POZA
To być nie może! Zawód niesłychany!
Miałżeby cały Madryt zostać okłamany?
Mówią, żeś do tajnego miał być przypuszczony
Posłuchania — i że król...
CARLOS
Został niewzruszony!
Dzieli nas stokroć większe — wieczne rozdwojenie.
POZA
I ty wcale nie jedziesz do Flandrii?
CARLOS
Nie! nie! nie!
POZA
O wy nadzieje moje!
CARLOS
Odłóżmy na chwilę
Ten przedmiot. O Rodrygu! Ileż ja — ach, ile
Przeżyłem od tej pory, gdyśmy w różne ślady
Rozeszli się!
Przed wszystkim żądam twojej rady.
Ja muszę z nią pomówić.
POZA
Z matką? Nie! Dlaczego?
CARLOS
Mam nadzieję! Ty bledniesz?
O, niech z czoła twego
Ustąpi ten niepokój. Mnie szczęście wznieść może!
Ja muszę być szczęśliwym!
O tym w innej porze
Rozpowiem ci. A teraz wskaż sposób rozmowy.
POZA
Cóż to? Na czym oparty ten sen gorączkowy?
CARLOS
O, nie sen! Jak Bóg wielki! Prawda! Prawda szczera!
wydobywając list Króla pisany do Księżniczki Eboli
W tym piśmie, ważnym bardzo, ona się zawiera.
Królowa wolna w oczach tak żyjących ludzi,
Jak wolna w oczach Boga! Czytaj! To ostudzi
Do podziwu ochotę.
POZA
list otwierając
Cóż to? List skreślony
Własną ręką monarchy?
po przeczytaniu listu
Któż nim zaszczycony?
CARLOS
Kto? Księżniczka Eboli!
Przedwczoraj o ranku
Odebrałem z rąk pazia królowej w krużganku
Klucz i pisma nieznane. Objaśnia osnowa:
Jak we skrzydle pałacu, gdzie mieszka królowa,
Mam szukać gabinetu, gdzie mą ukochaną
Znajdę mnie czekającą. Za wskazówką daną
Biegnę...
POZA
Śmiałżeś szalony!
CARLOS
Pismo mi nieznane —
A gdy serce me jednej istocie oddane,
Któż więc inny jak ona mógł się mienić celem
Uwielbienia Carlosa? Podążam z weselem
W lewe skrzydło pałacu — śpiew czarowny słyszę,
Który z wewnątrz dolata i w ustronną ciszę
Wiedzie mnie jak przewodnik. — Otwieram podwoje —
Ach! I kogoż odkrywam? Pojmiesz zgrozę moję!
POZA
O! Ja wszystko zgaduję.
CARLOS
Zguba mi groziła
Bez ratunku — Rodrygu! Gdyby nie zbawiła
Jej anielska opieka.
Jakiż traf złośliwy!
Niebaczne moje słowo czy wzrok mój życzliwy
Mami ją słodkim błędem, że to serca bicie
Ona budzi w mym łonie — i że cierpię skrycie.
Szlachetna! Nierozważnie czułe serce skłania
Do miłości wzajemnej. Sądząc, że mi wzbrania
Zbytnia skromność me usta wyznaniem otworzyć,
Zdobywa się na śmiałość, by koniec położyć
Męczarni... piękną duszę sama odkryć woli...
POZA
Mówisz to tak spokojnie? Księżniczka Eboli
Przejrzała cię do głębi. Nie ma wątpliwości —
Ona przenikła tajnię skrywanej miłości.
Tyś ją ciężko obraził — a ona używa
Praw wszechwładnych nad królem.
CARLOS
Ona jest cnotliwa!
POZA
Z samolubstwa miłości jest nią, wierzę, ale
Ja się lękam tej cnoty — znam ją doskonale.
Nie stać jej ideału dosiąc loty swemi —
Owej cnoty, co z duszy macierzystej ziemi,
Dumna uroczym pięknem swego majestatu,
Puszcza pędy, swobodna, lśniące barwą kwiatu,
Który bez ogrodniczej wystrzela pomocy.
Ta zaś, obca latorośl, pod niebem północy
Wyrosła sztucznym ciepłem. Jest to wychowanie —
Zasada — dać jej możesz, jakie chcesz nazwanie;
Niewinności nabytej, chytrze wywalczonej
Przebojem na krwi wrzącej — wszakże odnoszonej
Z sumiennością do nieba, co ją nakazuje
I płaci.
Sam więc osądź; czy kiedy daruje
Królowej, że mógł minąć młodzieniec szalony
Jej cnotę — ten skarb pracą ciężką wywalczony,
By za żoną Filipa goniąc w zaślepieniu,
Sam ginął w beznadziejnym swych uczuć płomieniu?
CARLOS
Znasz księżniczkę tak dobrze?
POZA
Bynajmniej — znam mało —
Parę razy widziałem — lecz mnie się wydało,
Pozwól, że ci to wyznam: jakby umiejętnie
Kryła nagość rozpusty, wrzącej w niej namiętnie,
I dobrze pamiętała o tej swojej cnocie.
Spojrzałem na królowę. Jakże w tej istocie
Wszystkom znalazł odmienne. Karolu kochany,
Ten majestat wrodzony, spokojem owiany,
Ta swoboda bez troski, ta wdzięczna postawa
Bez sztucznych obrachowań, od której obawa
Jest równie tak daleką jak zbytek śmiałości.
Drogą wąską, pośrednią cnej przyzwoitości,
Stąpa krokiem odważnym — a każde stąpnienie
Jedna — choć o tym nie wie — dla niej uwielbienie
Tam, gdzie go budzić nie ma ni chęci, ni woli.
Czy teraz w tym zwierciadle Karol swą Eboli
Tu jeszcze odnajduje?
Księżniczka tu była
Stateczną: bo kochała. Miłość tu pełniła
Dosłownie straż nad cnotą, dając nań baczenie.
Ty jej nie nagrodziłeś... więc upada...
CARLOS
gwałtownie
Nie! nie!
przechadzając się po scenie
Nie! Mówię.
Gdybyś wiedział, jak trafnie ubiera
Ten strój mego Rodryga — gdy gwałtem odbiera
Swojemu Karolowi tę rozkosz bez miary,
Ten dar najwyższy nieba — gdy okrada z wiary
W zacność ludzką!
POZA
O drogi! Czyliż zasłużenie
Taki wyrzut odbieram? Bóg mi sędzią, że nie.
O! Niechby ta Eboli była i aniołem —
Ja ze czcią równą twojej, z pochylonym czołem
Dałbym pokłon jej chwale, żeby tylko była
Tej serca tajemnicy twojej nie odkryła!
CARLOS
Patrz, jak płonną twa bojaźń! Czyżby siebie samą
Wyjawieniem dowodów chciała okryć plamą?
Czyliż własny swój honor poświęci w ofierze
Za tę smutną przyjemność, jaką z zemsty zbierze?
POZA
Aby zatrzeć rumieniec, który skrasił lice,
Niejedna poza wstydu rzuca się granice.
CARLOS
powstając z oburzeniem
Nie! To jest za okrutne — to sąd nadto srogi!
Dumną jest i szlachetną — ja znam ją — i trwogi
Nie mam żadnej. Na próżno zrażasz z taką pracą
Me nadzieje.
Chcę mówić z matką.
POZA
Teraz? Na co?
CARLOS
Ja nie znam już względności — nie chcę mieć zagadką
Mego losu. Rozmowę wyjednaj mi z matką.
POZA
Ten list chcesz jej pokazać? Takie to zadanie
Chcesz spełnić? I naprawdę?
CARLOS
Zakończ to badanie,
A znajdź sposób rozmowy, znajdź sposobność jaką.
POZA
znacząco
Czyś nie wyznał, że kochasz matkę? A wszelako
Chcesz jej list ten pokazać?
Carlos, milczący, stoi ze spuszczonym wzrokiem.
W rysach twego czoła,
Karolu, wyczytuję nieznaną mi zgoła
Myśl jakąś... Ty odwracasz ode mnie spojrzenie...
I czemu je odwracasz? Moje podejrzenie
Byłożby prawdą? Pozwól — niech zbadam z mej strony,
Czym ją słusznie wyczytał?
Carlos oddaje Markizowi do rąk list, który on rozdziera.
CARLOS
Co to jest? Szalony!
Zaprawdę! Wyznaję ci — ja całą oparłem
Nadzieję na tym piśmie...
POZA
Dlatego je zdarłem,
Żem odgadł te nadzieje.
Markiz zatapia wzrok badawczy w Carlosie, który na niego patrzy z powątpiewaniem. Chwila milczenia.
Powiedz mi — co może
Mieć za związek królewskie znieważone łoże
Z twoją — z twoją miłością? Był ci niebezpieczny
Król Filip? Zaniedbany stosunek serdeczny
Przez męża, czy łącznością jaką cię zespala
Z twą nadzieją szaloną? Czy grzech jego kala
Przedmiot miłości twojej?
Teraz więc prawdziwie
Pojmować cię zaczynam. Jakże niewłaściwie
Rozumiałem tę miłość, co twym sercem władnie!
CARLOS
Co? — Rodrygu — co myślisz? —
POZA
Dziś widzę dokładnie,
Z czym pożegnać się muszę.
Tak! — niegdyś bywało! —
Niegdyś — całkiem inaczej. Twe łono pałało
Szczytnym ogniem! Ty byłeś bogaty! bogaty!
Wtedy pierś twa obszerna tuliła wszechświaty!
To wszystko dziś przepadło!
Samolubstwa siła
I jedna żądza szału wszystko zatopiła.
Serce w piersi zamarło! Kropli łzy ci braknie
Dla twych ludów niedoli, co ratunku łaknie!
Ty dla niej łez już nie masz!
Jakiż stał się z ciebie
Biedny żebrak — Karolu! — odkąd oprócz siebie
Ty nie kochasz nikogo!
CARLOS
Słyszę w twoim głosie
Wyrok pogardy dla mnie.
POZA
Nie myśl tak, Carlosie —
Ja znam ten stan wzburzenia. Tu jest winą całą
Chwalebne twe uczucie, które cię zbłąkało.
Królowa była twoją — król ją wydarł tobie.
Przecież dotąd przez skromność nie ważyłeś sobie
Praw rościć, sądząc, że król godnym jest swej żony.
List ten sprawę rozstrzygnął.
Nie śmiałeś głośno wyrzec wyroku z twej strony.
Ty twoją godnością
Poczułeś się tu wyższym. Z dumną więc radością
Ujrzałeś tu tyranię grabieży stwierdzoną,
I z rozkoszą głosisz swą godność obrażoną,
Gdyż schlebia wielkim duszom cierpienie bezprawia.
Tu jednak wyobraźnia myśl twą w obłęd wprawia!
Zadosyćuczynienia duma zapragnęła;
Twa miłość po ziszczenie nadziei sięgnęła.
Widzisz — ja to wiedziałem, żeś siebie w tym razie
Źle zrozumiał.
CARLOS
Mylisz się — stawiasz w tym obrazie
Za wysoko myśl moją. Ach! Taką nie była
Ani jej też szlachetność taka podnosiła,
Jaką mi wmówić pragniesz.
POZA
Znałbym cię tak mało?
Wiedz, że gdyby stąpienie mylne znowu miało
Kroki twoje obłąkać — w każdym razie mogę
Ze stu cnót znaleźć jedną, która cię na drogę
Prostą znów wyprowadzi i oświeci w błędzie.
Gdy się już rozumiemy — teraz — niech to będzie!
Musisz się widzieć — musisz pomówić z królową.
CARLOS
Rumienię się przy tobie.
POZA
Ufaj mi! Masz słowo —
Myśl szczęśliwa i śmiała przyszła mi do głowy.
Usłyszysz ją, Carlosie, z pięknych ust królowej.
Ja się do niej docisnę.
Gdy mnie los nie zmyli,
Jutro wszystko wyjaśnię. Ty zaś do tej chwili
Miej w pamięci, Carlosie, że zamiar zrodzony
We wznioślejszym umyśle — do czynu znaglony
Cierpieniami ludzkości — tysiąckroć chybiany,
Nie ma być nigdy, słyszysz! Nigdy zaniechany.
Wspomnij sobie na Flandrię.
CARLOS
O! Wszystko uczynię,
Co ty każesz — i cnota!
POZA
zbliżając się do okna
Koniec tej godzinie
Rozmowy. Twojej świty słyszę już zgiełk z dala.
żegnając się uściskiem
Wróć do roli książęcia, a ja do wasala.
CARLOS
Zaraz jedziesz do miasta?
POZA
Zaraz.
CARLOS
Pozwól — słowo —
O małom nie zapomniał. Przynoszę ci nową
Bardzo ważną wiadomość.
Król listy wysłane
Do Brukseli otwiera. Polecenie dane
Tajemnie wszystkim pocztom. Miej się na baczeniu.
POZA
Od kogo masz te wieści?
CARLOS
W poufnym zwierzeniu
Podał mi je Don Rajmond de Taksis.
POZA
po chwili namysłu
To jeszcze!
Zatem w poczcie niemieckiej listów nie umieszczę.
Wychodzą każdy innymi drzwiami.
AKT TRZECI
Sypialnia królewska.
SCENA PIERWSZA
Na stole dwie palące się świece. W głębi sceny kilku paziów uśpionych klęczy. Król, w połowie rozebrany z wierzchniej szaty, stoi przed stołem, wsparty jedną ręką na poręczy krzesła, w głębokim zamyśleniu. Przed nim leżą medalion i papier.
KRÓL
Zawsze była marzącą — któż jej nie znał taką?
Miłości dać jej nigdy nie mogłem. Wszelako
Czy brak tego uczuwać kiedy się zdawała?
Jasny dowód, że w maskę fałszu się skrywała.
w tej chwili robi poruszenie, które go do przytomności przywodzi — z podziwieniem podnosi oczy
Gdzież byłem? Czy prócz króla wszystko we śnie tonie?
Co? I światło ostatkiem swego blasku płonie?
Dzień świta — i noc przeszła dla mnie bez wywczasu —
Przyjm ją w dani, naturo, bo król nie ma czasu
Powetować jej straty. Niechaj dzień w poranku
Zabłyśnie, gdy ja czuwam.
gasi światło i odsuwa firanki z okien. Przechadzając się po scenie spostrzega uśpionych paziów i chwilę przed nimi się zatrzymuje — po czym pociąga za taśmę od dzwonka
Czy kto śpi w krużganku?...
SCENA DRUGA
Król, Hrabia Lerma.
LERMA
z przerażeniem widząc czuwającego Króla
Czy wasza mość królewska czuje się niezdrowym?
KRÓL
W nocy pożar wybuchnął we skrzydle zamkowym.
Nie słyszeliście zgiełku?
LERMA
Nie, panie — żadnego.
KRÓL
Jak to? Nie? Więc to dziełem marzenia sennego?
Sny takie nie przychodzą trafunkiem do głowy.
Wszak w tym skrzydle pałacu sypialnie królowej?
LERMA
Tak, panie najjaśniejszy.
KRÓL
Sen ten niepokoi.
Nakażcie, niech się odtąd straż zamku podwoi,
Gdy się ściemni — słyszycie, ale to tajemnie —
Ja nie chcę... żeby... Czego tak śledzicie we mnie?
LERMA
Widzę oczy płonące, wywczasu spragnione.
Czy śmiem, panie, na życie tak drogo cenione
Zwrócić twoją uwagę?
Daruj, że się waży
Sługa twój ostrzec ciebie, że ten wyraz twarzy,
Noszący tak wyraźnie piętno udręczenia,
Lud twój przerazi trwogą. Dwie godzin wytchnienia
Zaledwie...
KRÓL
ze wzrokiem objawiającym roztargnienie
W Eskurialu znajdę nieprzespany
Sen wieczny. Tu — jak długo król snem kołysany,
Pozbawion korony — a męża uśpienie
Kradnie mu jego żonę.
Lecz to potwarz! Nie! nie!
Czyliż to nie kobieta, czy nie białogłowa
Wszepnęła mi do ucha te oszczercze słowa?
Imię kobiety — potwarz.
Nie wprzód jej uwierzę,
Aż wsparta sądem męskim pewności nabierze.
do paziów, którzy przez ten czas ze snu się ocknęli
Przyzwać księcia!
Paziowie oddalają się.
Przybliż się, hrabio.
przez chwilę badawczym wzrokiem wpatruje się w Hrabiego
O! Na drgnienie
Jedno pulsu — wszechwiedzy!
Daj zaprzysiężenie,
Czy to prawda? Czy to prawda? Jestemże zdradzony?
Tak? prawda?
LERMA
Królu wielki! Królu uwielbiony!
KRÓL
wzdrygając się
Królu! I tylko królu — i królu na nowo!
Brak lepszej odpowiedzi nad to puste słowo,
Czczym echem powtarzane?
Próżne uderzenie
W tę skałę! Żądam wody — wody — by pragnienie
Gorączkowe ugasić — on mnie roztopionym
Złotem poi.
LERMA
Królu mój! Cóż chcesz mieć stwierdzonym?
KRÓL
Nic! nic! Odejdź!
Hrabia chce odejść — Król go przywołuje na powrót.
Tyś żonaty? — i ojcem?
LERMA
Tak, panie.
KRÓL
Żonaty! I ważył się na nocne czuwanie
Przy swym panu? Twój włos już szronem pobielony
I ciebie nie rumieni wiara w zacność żony?
O! Powracaj do domu — tam ją wzrok twój złowi
W kazirodczym objęciu syna. Wierz królowi!
Idź!... czegóż w przerażeniu stoisz? I znaczące Wejrzenie we mnie topisz? Czy że bielejące
Włosy głowę mą kryją? Rozważ, nieszczęśliwy:
Królowe nie plamią swej cnoty! Obyś żywy
Nie wyszedł, jeśli wątpisz!
LERMA
Któż tu wątpić może?
Znajdzież się tak zuchwały w państw twoich przestworze,
Monarcho, co by jadem podejrzeń na cnotę
Jej anielską śmiał zionąć? I taką sromotę
Rzucał na tę najlepszą — królową i panią?
KRÓL
Najlepszą? I ty zatem ujmujesz się za nią?
Ma gorących przyjaciół przy mnie — jak znajduję.
Ta życzliwość zapewne dużo ją kosztuje —
Więcej, niż starczą źródła — znajome mi przecie.
Niech książę tu się stawi — wy odejść możecie.
LERMA
Słyszę go już w przedsali.
Zabiera się do wyjścia.
KRÓL
łagodniejszym tonem
Wasze, hrabio, słowa
Były słuszne. To raczej moja wrzała głowa
Po nocnej bezsenności. Com w gorączki szale
Wyrzekł, to zapomnijcie. Słyszycie? Król stale
Łaskę wam swą zachowa.
Król podaje Lermie rękę do ucałowania. Lerma odchodząc otwiera podwoje dla wchodzącego Alby.
SCENA TRZECIA
Król, Książę Alba.
ALBA
zbliża się do Króla z wyrazem niepewności na twarzy
Rozkaz niespodziany
W tak niezwykłej godzinie...
przyjrzawszy się dokładnie Królowi, zdumiony
Ten wzrok pomięszany...
KRÓL
siada i chwyta medalion porzucony na stole — czas jakiś milczy wpatrując się badawczo w Księcia
Więc to prawda, że nie mam w otoczeniu całem
Wiernego sługi?
ALBA
przerażony stojąc w miejscu
Jak to?
KRÓL
Śmiertelnie zostałem
Znieważon — wiedzą o tym; a nikogo nie ma,
Co by ostrzegł.
ALBA
ze wzrokiem pełnym podziwienia
Miałaż ujść przed mymi oczyma
Zniewaga króla mego?
KRÓL
pokazując Albie listy
Czy tę rękę znacie?
ALBA
To ręka Don Carlosa.
KRÓL
po chwili milczenia mówi patrząc badawczo na Księcia
Nic nie przeczuwacie?
Przed jego żądzą sławy strzegłeś mnie przestrogą.
Byłaż ta jedna żądza — żądzą tak złowrogą,
Że przed nią truchleć miałem?
ALBA
Ta żądza znaczenie
Ma wielkie i obszerne. Pod nią nieskończenie
Wiele rzeczy się skrywa.
KRÓL
A dla mnie — inaczej,
Nie macie żadnych odkryć?
ALBA
po niejakim milczeniu z wyrazem skrytości
Wasz majestat raczy
Powierzać mej czujności swe państwo. W tej mierze
Winienem państwu służyć tak baczeniem, szczerze,
Jak i wiedzą najskrytszą. Co zaś sam uznaję,
Domyślam się lub sądzę, to moją zostaje
Własnością osobistą. Jest to uświęcony
Dobytek, który równie niewolnik kupiony,
Jak i wasal ma prawo przed ziemi królami
Zabezpieczyć. A zresztą nie wszystko czasami,
Co w duszy mojej jasne, dojrzałym dość bywa
Dla mojego monarchy. Jeśli ten mnie wzywa,
Aby go zadowolić, jam prosić zmuszony,
Niech jako nie pan pyta.
KRÓL
podając mu listy
Czytaj.
ALBA
czyta i przerażony zwraca się do Króla
Któż szalony
Złożył pismo nieszczęsne w ręce mego pana?
KRÓL
Wiecie, czyja osoba jest tu domniemana?
Nazwisko pominięte — ile wiem — zostało.
ALBA
cofając się przerażony
Pospieszyłem się.
KRÓL
Wiecie?
ALBA
po chwili zastanowienia
Wszystko się wydało.
Gdy mój pan rozkazuje, cofać się nie godzi.
Nie przeczę — znam osobę, o którą tu chodzi.
KRÓL
powstając w strasznym poruszeniu
O! Wskaż mi, Boże zemsty, tortury nieznane!
Tak więc jasne i głośno jest już obwołane
To ich porozumienie, że nawet śledzenia
Nie wymaga, bo widne z jednego wejrzenia?
To za wiele! — Ja tego — tego nie wiedziałem!
Jaż ostatni odkrywam ją? W mym państwie całem?
ALBA
rzucając się do stóp królewskich
Tak jest.
Winnym się czuję, najjaśniejszy panie!
Wstyd mi, żem dał mądrości błahej posłuchanie
I milczał za jej radą, gdy cześć pana mego,
Gdy słuszność łącznie z prawdą żądały głośnego
Przemówienia.
Gdy wszystko milczeniem zamknięte,
Gdy języki urokiem piękności zaklęte,
Ja się odważam mówić, choćbym wiedział pewno,
Że syn swoją przysięgą uroczystą, rzewną,
Za powaby zdradzieckie albo łzy królowy...
KRÓL
spiesznie, z gwałtownością
Powstańcie! Zapewniam was królewskimi słowy.
Powstańcie! Mówcie śmiało!
ALBA
powstaje
Najjaśniejszy panie!
Czy pomnisz w Aranjuez w odległej altanie,
Kiedyś znalazł królowę z pomieszaniem w oku,
Samą jedną, bez żadnej damy przy swym boku?
KRÓL
Ha! Cóż słyszę? Dalej!
ALBA
Wygnaną za karę
Z kraju była Mondekar, bo na tę ofiarę
Wspaniałość ją dla swojej pani poświęciła.
Teraz wiemy dowodnie, że się oddaliła
Z rozkazu. Tam był książę.
KRÓL
ze strasznym wybuchem
Był książę?
ALBA
Widziany
Ślad stóp męskich na piasku, który od altany
Krocząc, w grocie zaginął, podejrzenie zwrócił,
Zwłaszcza że chustkę, którą infant był porzucił,
Przypadkiem znaleziono.
W tejże stronie parku
Ogrodnik spotkał księcia. Licząc na zegarku
Nie chybia na sekundę to jego spotkanie
Z twym wejściem do altany, najjaśniejszy panie!
KRÓL
budząc się z pochmurnego zadumania
A ona na mój zarzut zalała się łzami.
Jam się rumienić musiał przed dworzan oczami.
Rumienić się przed sobą. Jej cnotą zwalczony —
Na Boga! Stałem przed nią jako potępiony.
Długa i głęboka cisza — Król siedzi, w dłonie skrywając oblicze.
Masz słuszność, książę Alba — to by do strasznego
Kroku mnie popchnąć mogło. Zostaw mnie samego.
ALBA
To wszystko nic stanowczo nie rozstrzyga przecie...
KRÓL
chwytając za papiery
Jak to nic? I to jedno, i drugie, i trzecie,
I zbieg tylu dowodów głośnych potępieniem?
Dziś jaśniejsze jak słońce, co ja przewidzeniem
Odgadłem już przed laty.
Początek tej zbrodni
Jeszcze w ów czas w Madrycie odnosi się do dni,
W których ją przyjmowałem z rąk waszych.
O! Jeszcze
Dziś widzę bladą postać i oko złowieszcze,
Zwrócone z przerażeniem na tę głowę siwą.
Już wtedy rozpoczęła ową grę fałszywą.
ALBA
Książę stracił w swej młodej matce — narzeczoną.
Stan dzisiejszy rozerwał tę parę złączoną
Miłością tak gorącą i wspólnym życzeniem.
Obawa, która zwykła onieśmielać drżeniem
Pierwsze słowa wyznania — tu już zwyciężona,
Ułatwiła im drogę, wsączając do łona
Nektar czarowanych wspomnień obrazów minionych.
Cóż dziwnego, że dwoje istot połączonych
Tak cudowną harmonią i zbliżonych laty,
Wspólnie drażnionych ciosem szczęścia swego straty,
Tym zuchwalej puściło namiętności wodze?
Polityka w jej skłonność wdarła się za srodze.
Możnaż uwierzyć, panie, by chętnie przyznała
Taką wszechwładzę państwu i jej się poddała?
Bo wybór gabinetu po rozwadze jasnej
Przyjęła, gwałt zadając swojej żądzy własnej?
Biegła na głos miłości — spotkała koronę!
KRÓL
obrażony, z goryczą
Mądrze bardzo jest wszystko wywiedzione!
We mnie podziw obudza ta księcia wymowa.
Dziękuję.
powstając — zimno i z dumą
Macie słuszność — zbłądziła królowa
Kryjąc pisma tej treści — jak równie przede mną
Czyniąc bytność infanta w ogrodzie tajemną.
Fałszywa wielkomyślność wwiodła ją na drogę
Ciężkiej winy, za którą sam ją skarcić mogę.
pociąga za taśmę od dzwonka
Jest tam kto?
Teraz książę niechaj się oddali —
Niepotrzebnyś mi więcej.
ALBA
Królu mój! Azali
Zbytnia gorliwość moja mogła mnie pozbawić
Twych względów po raz drugi?
KRÓL
do wchodzącego Pazia
Każ się tutaj stawić
Ojcu Domingo.
Paź się oddala.
Wam zaś przebaczam łaskawie,
Żeście dali mi uczuć przez dwie minut prawie
Obawę zbrodni — która przeciwko osobie
Waszej zwrócić się może.
Alba oddala się.
SCENA CZWARTA
Król i Domingo.
Król przechadza się po scenie, usiłując się uspokoić.
DOMINGO
wchodzi w parę minut po wyjściu Księcia, zbliża się do Króla i przez czas jakiś śledzi go w uroczystym milczeniu
W radosnym sposobie
Budzi moje zdumienie, najjaśniejszy panie,
Wasz spokój i nad sobą to zapanowanie.
KRÓL
Zdumiewa was?
DOMINGO
Niech przyjmie dzięki Bóg łaskawy,
Że bojaźń ma snadź żadnej nie miała podstawy.
Tym żywszą mam nadzieję...
KRÓL
Bojaźń? Czym niecona?
DOMINGO
Ja ukrywać nic nie chcę. Jest mi wyjawiona
W tej chwili tajemnica...
KRÓL
pochmurnie
Znacież me życzenie,
Czy je chcę z wami dzielić? Któż śmie nieproszenie
Uprzedzać je? Na honor! Zuchwalstwa za wiele!
DOMINGO
Miejsce, gdzie ją zdobyłem i badania cele —
Zresztą pieczęć, pod którą zdobyłem wyznanie,
Zmniejsza winę zuchwalstwa, najjaśniejszy panie.
Została mi zwierzona przy konfesjonale —
Zwierzona jak przestępstwo, które budzi żale
W czułym sumieniu grzesznej — i szukać ją zmusza
Łaski nieba. Księżniczka za późno się wzrusza
Czynem, który jak wnosi, następstwa straszliwe
Może mieć dla jej pani.
KRÓL
Doprawdy? Poczciwe,
Zacne serce... Wy trafnie odgadliście — po co
Przywołać was kazałem. Chcę z waszą pomocą
Wyjść z tego labiryntu, w jaki zaślepiona
Żarliwość mnie wtrąciła. Niech mi odsłoniona
Będzie prawda zupełna. Mówcie ze mną szczerze:
W co mam wierzyć? I co mam stanowić w tej mierze?
Ja żądam od was prawdy winnej mi z urzędu.
DOMINGO
Choćbym jako duchowny nie miał nawet względu
Na tę słodką powinność przebaczenia — przecie
Zaklinałbym was, królu, na wszystko na świecie,
Zaklinał dla spokoju waszego — milczeniem
Osłońcie to odkrycie. Nie chciejcie śledzeniem
Dochodzić tajemnicy, która rozwiązania
Miłego nie rokuje. Co się dziś odsłania,
Darowanym być może. Króla jedno słowo
Darowanym być może. Króla jedno słowo
Zwieje cień błędu, który cięży nad królową.
Wola monarchy cnotę jak i szczęście sieje.
Spokój, który na czole króla zajaśnieje,
Może stanowczo wieści przytłumić bez trudu,
Które oszczerstwo szerzy.
KRÓL
Wieści? Wyszłe z ludu?
I o mnie?
DOMINGO
To są kłamstwa godne potępienia.
Przysięgam, że to kłamstwa. Jednak są zdarzenia,
Gdzie taka wiara ludu, chociaż bez podstawy,
Więcej waży nad prawdę...
KRÓL
Czyżby te obawy
Miały miejsce?
DOMINGO
Wielki skarb — dobre imię... o nie
Walczyć winna kobieta z gminu — czy na tronie.
KRÓL
Tu nie ma o to trwogi, przynajmniej tak tuszę.
niepewnym okiem Król zdaje się badać Dominga, po niejakiej chwili milczenia
Kapłanie! Cóż gorszego dowiedzieć się muszę?
Nie zwlekaj; już od dawna na złowieszczym czole
Czytam to. Odkryj prawdę — niech mnie tortur bole
Nie dręczą w niepewności. Niech się, co chce, stanie.
Jakież wieści lud szerzy?
DOMINGO
Powtarzam to, panie,
Że lud mylić się może — i pewnie się myli,
Króla trwożyć baśń taką nie ma ani chwili.
Źle tylko... że te wieści śmie publicznie głosić...
KRÓL
Cóż to? — o kroplę jadu tak długo mam prosić?
DOMINGO
Lud ów miesiąc straszliwy przypomina sobie,
Który wam śmiercią groził — a po tej chorobie
We trzydzieści tygodni szczęsne rozwiązanie
Miał sobie ogłoszone...
Król powstaje gwałtownie i pociąga za dzwonek, wchodzi Alba. Domingo zmieszany.
Zadziwiam cię, panie?
KRÓL
postępując naprzeciw Księcia
Toledo! Jesteś mężem! Udziel mi obrony
Przeciwko temu księdzu.
DOMINGO
porozumiewając się oczami z Albą, po chwili
Gdybym uprzedzony
Mógł być pierwej, że wieść ta gniewem nam zagraża...
KRÓL
Więc plamą nieprawości lud dziecko znieważa,
Żem był z grobu powstały, gdy je matka w łonie
Poczęła? Jak to? Czyliż po całej koronie
Kościoły nie sławiły patrona waszego
Za ten cud wymodlony przyczyną świętego?
Więc coście cudownością głosili przed ludem,
Dzisiaj hańbą się stało? I nie jest już cudem?
W co chcecie, abym wierzył — wyrzeknijcie sami:
Czy was wówczas plamiło lub dziś kłamstwo plami?
O! Ja was tu przenikam. Jeśliby dojrzały
Spisek wasz był już wtedy, to odarty z chwały
Byłby święty Dominik.
ALBA
Spisek!
KRÓL
Czy przed nami
Moglibyście i dzisiaj spotkać się myślami?
Z harmonią bezprzykładną dać sąd jednakowy
O tym samym przedmiocie, bez poprzedniej zmowy?
We mnie chcecie to wmówić.
Czyliż mi nie widno,
Jak padliście na zdobycz z chciwością ohydną,
Z jaką rozkoszą patrząc na boleść mej duszy
Karmicie się widokiem piekielnych katuszy?
Czy mogłem nie dopatrzeć, jak łakomo łowi
Książę wszystkie me względy ujęte synowi?
Albo kapłan pobożny jak zawziętość swoję
W ramię gniewu mojego skrywa jako w zbroję?
Sądzicie, że jak łatwo łuk w ręku się nagnie,
Tak nagiąć się pozwolę, jak który z was pragnie?
Mam wolę jeszcze własną i mam oko baczne —
A jeśli wątpić przyjdzie, tedy od was zacznę.
ALBA
Nikt z nas nie oczekiwał, że tak będzie mylnie
Pojęta wierność nasza.
KRÓL
Wierność!... Wierność pilnie
Od groźnych dzisiaj przestępstw strzeże nas i broni.
Zemsta jedynie w przeszłość śledczym okiem goni
Powiedzcie! Cóż mi niosą te wierne usługi?
Jeśli prawdę mi przyniósł z was jeden i drugi,
Czeka mnie tylko rozdział, który serce zrani.
Smutny to triumf zemsty!
Lecz nie! Wy obrani
Z odwagi... jad podejrzeń w me ucho wsączacie —
Mnie stawiąc nad przepaścią, sami się chowacie.
DOMINGO
Czyż są inne dowody możliwe, gdy oczy,
Chcąc prawdy dopatrzeć, zasłona mam mroczy?
KRÓL
po długiej chwili, zwracając się poważnie i uroczyście w stronę Dominga
Zwołam grandów korony. Sam siądę w ich kole,
A gdy w sobie znajdziecie dość zuchwałą wolę,
Rzućcie publicznie skargę waszą na królowę
Jako na zalotnicę. A wtedy jej głowę,
Jak równie i infanta w ręce kata złożę.
Lecz pomnijcie — jeżeli oczyścić się może,
Was to czeka. Czy chcecie tej prawdy zeznanie
Taką uczcić ofiarą? Czy wam męstwa stanie?
Milczycie? Więc nie śmiecie? Ja tę potwarz całą
Mam za kłamcy żarliwość.
ALBA
który milczący stał w oddaleniu — zimno i spokojnie
Ja chcę.
KRÓL
odwraca się w stronę Alby zdumiony i przez jakiś czas patrzy na niego z natężeniem
To jest śmiało!
Lecz mnie myśl przychodzi, że w bojach — na szali
Wyście o mniejsze fraszki życie swe stawiali.
Szafując lekkomyślnie krew swą, na wzór graczy,
Dla pyłu marnej sławy. Cóż wam życie znaczy?
Krew królewską ja wyżej nad szaleńca cenię,
Którego całą chlubą, że marne istnienie
Poświęca tak zaszczytnie. Ja ofiarę waszą
Odrzucam.
Idźcie! Idźcie — i na wolę naszą
Niech w sali posłuchania każdy z was zaczeka.
Alba i Domingo oddalają się.
SCENA PIĄTA
KRÓL
sam
Życzliwa Opatrzności, daj znaleźć człowieka,
Gdyś mi tyle już dała! Człowieka jednego
Daruj mi. Przed twym okiem nie masz nic skrytego.
Ty jedna — Ty to możesz! Błagam cię gorąco,
Daj znaleźć przyjaciela twoją wszechwiedzącą
Potęgą, której nie mam. Tobie wartość znana
Tej pomocy, jaka mi w ludziach z rąk twych dana.
Tę wartość im przyznaję, na jaką zasłużą.
Jak Ty czyścisz powietrze piorunem i burzą,
Tak się ich posługuję narowy dzikimi
Hamując je na wodzy pęty żelaznymi.
A ja prawdy pożądam!
Nie jest królów losem
Odgrzebanie jej źródeł spokojnych pod stosem
Rumowisk ciemnych błędów. Chciej mi wskazać zatem
Człowieka z czystym sercem, w uczucie bogatem,
Z jasnym duchem i okiem wolnym od przesądu,
Niechby pomógł mi szukać tego źródła prądu.
Oto wyrzucam losy! Między tysiącami,
Którzy ku tarczy słońca sięgali skrzydłami,
Pozwól znaleźć jednego.
otwiera szkatułkę i dobywa z niej księgę — przegląda w niej zapisane stronice i mówi po chwili
Tu same imiona —
Tylko imiona — przy nich nawet pominiona
Zasługa, jakiej winy zaszczyt pomieszczenia
Na tej karcie — a przecież — cóż do zapomnienia
Łatwiejszego nad wdzięczność?
Tu znów przechowane
Ich winy — na tej karcie starannie spisane.
Jak to? — to nie jest dobrze! Bo czyliż się godzi,
Że pamięci z pomocą zemsta tu przychodzi?
czyta dalej
Hrabia Egmont? Cóż ten chce? Dawno stracił prawo
Do sławy, pod Saint-Quentin wywalczonej krwawo
W odniesionym zwycięstwie. W rzędzie zmarłych stawią
To imię.
wykreśla z listy i wypisuje na innej karcie czytając dalej
Markiz Poza. Poza? Poza?... prawie
Pamięć o tym człowieku zginęła: wszelako
Dwa razy podkreślony, co mi jest oznaką,
Żem go do ważnych celów przeznaczał w przyszłości.
Byłożby to podobnym, by mej obecności
Unikał taki człowiek? I dotąd unika
Oczów króla? A nawet swojego dłużnika?
Na Boga! Jest on pierwszy na państw mych przestrzeni,
Który łask mych nie pragnie! — Gdyby dóbr tej ziemi
Lub zaszczytów był chciwym — dawno by przed tronem
Rękę po nie wyciągał z służalczym pokłonem.
Zrobię próbę z dziwakiem. Kto ode mnie stroni,
Ten chyba źródło prawdy mym oczom odsłoni.
Oddala się.
SCENA SZÓSTA
Sala posłuchań.
Don Carlos zajęty rozmową z Księciem Parmy. Książę Alba, Ferla i Medina Sidonia. Hrabia Lerma i wielu innych grandów z papierami w ręku. Wszyscy w oczekiwaniu na Króla.
MEDINA SIDONIA
widocznie przez wszystkich obecnych unikany, zwraca się do Alby, który samotny i zamyślony przechadza się po sali
Książę, widziałeś króla? Czy w rozmowie może
Nie dało się wam dostrzec, w jakim jest humorze?
ALBA
W bardzo złym i z powodu waszej właśnie straty.
MEDINA SIDONIA
Mniej mi oddech tłumiły Anglików armaty
Jak tu echo mych kroków.
Don Carlos, który z niemym współczuciem spogląda na Sidonię, zbliża się do niego i wita życzliwym uściśnieniem ręki.
Dziękuję wam szczerze
Za tę łzę wielkoduszną, która udział bierze
W mej niedoli. Upadek niechybny mnie czeka —
Widzicie, jak ode mnie każdy dziś ucieka.
CARLOS
Przyjacielu, miej ufność w niewinność twej sprawy,
Którą pewnie uwzględni monarcha łaskawy.
MEDINA SIDONIA
Ja mu flotę straciłem, jakiej jeszcze wcale
Nie widziano na morzach. Pochłonęły fale
Siedemdziesiąt okrętów. Czymże moja głowa
W porównaniu z tą stratą. Ale ten grób chowa,
Książę, pięciu mych synów, bogatych w nadzieje
Równe waszym. Ach! Nad tym serce me boleje!
SCENA SIÓDMA
Ciż. Król wchodzi w monarszym stroju, wszyscy obecni zdejmują kapelusze i ustawiają się półkolem, otaczając Króla. Chwila milczenia.
KRÓL
wodząc wzrokiem po całym otoczeniu
Nakryjcie głowy.
Don Carlos i Książę Parmy zbliżają się najpierwsi do ucałowania ręki monarszej. Król zwraca się uprzejmie do Księcia Parmy, zdając się nie zważać na syna.
Wasza matka, mój siostrzanie,
Czy z was radzi jesteśmy, czyni zapytanie.
PARMA
Niech się raczej powstrzyma, aż na placu boju
Spotkam się z pierwszą walką.
KRÓL
Zażyjcie spokoju.
I na was kolej przyjdzie, gdy starszych bój złamie.
zwracając mowę do Księcia Ferii
Cóż wy nam przynosicie?
FERIA
zginając przed Królem kolano
To zaszczytne znamię
Składam po wielkim mistrzu krzyża Calatrava,
Który umarł dziś rano.
KRÓL
przyjmuje znaki orderu i rozgląda się naokoło
Któż największe prawa
Ma dziś do tej godności?
Daje znak Księciu Albie, który się zbliża i klęka przed Królem, ten wkłada na niego znaki orderu.
Książę — waszej dłoni
Godność pierwszego wodza. Niech chęć twa nie goni
Za czymś innym, a łaskę mą zapewnisz sobie.
spostrzegając Księcia Medina Sidonia
I wy tu, admirale.
MEDINA SIDONIA
zbliża się krokiem niepewnym i klęka przed Królem z głową pochyloną
Oto w mej osobie,
Wielki królu, masz wszystko, co ci tu oddaję
Z twej młodzieży hiszpańskiej — i z floty.
KRÓL
po długiej chwili milczenia
Uznaję
W tym moc Boga nade mną! Wszakże was wysłano
Do walki z ludźmi, nie zaś z burzą rozhukaną
I skałami. Rad witam was cało w Madrycie.
Dzięki, żeście nam w sobie zachowali życie
Zacnego sługi. Takim dzisiaj was uznaję.
Grandowie, niech z was każdy tę cześć mu oddaje.
daje znak admirałowi, aby wstał i głowę nakrył, po czym zwraca się do innych
Jest co więcej?
do Carlosa i Księcia Parmy
Dziękuję wam, moi książęta.
Obaj oddalają się. Następnie grandowie podchodzą kolejno i przyklękają wręczając swoje papiery Królowi, który je, przejrzawszy pobieżnie, wręcza Księciu Albie — mówiąc
W gabinecie przedłożyć — niech książę pamięta.
Czy wszystko załatwione?
Nikt nie odpowiada.
Jaki powód sprawia,
Grandowie, że się w waszym gronie nie pojawia
Niejaki markiz Poza? Wiem to doskonale,
Że markiz przydał służbą blasku naszej chwale.
Czyby nie żył, że dotąd nie stanął przed nami?
LERMA
Ten kawaler zaledwie wrócił tymi dniami
Z podróży, którą odbył w różne świata strony —
Obecnie jest w Madrycie i w dzień przeznaczony
Na przyjęcia hołd złoży u stóp majestatu.
ALBA
Markiz Poza? Tak, słusznie. To znajomy światu
Maltańczyk. Wszak to o nim, panie miłościwy,
Sława przyniosła do nas romantyczne dziwy.
Gdy za wielkiego mistrza wydanym rozkazem
Całe grono rycerzy zbieżało się razem,
Aby wyspę ocalić od grożącej broni
Najeźdźców Solimana, on z orężem w dłoni,
W osiemnastej swej wiośnie, chociaż nie wezwany,
Rzuca szkołę w Alkali, a sławą zagrzany,
Staje u wrót La Valette i rzecze do braci:
,,Ten krzyż złotem kupiony niech krew moja spłaci!”
Jeden z czterdziestu mężów, którzy przeciw Piali,
Hussanowi, Mustafie, przeciw Ulucciali,
W żarze słońca, pod zamku Saint-Elmo murami
Trzykrotny szturm odparli własnymi piersiami,
A gdy wszyscy polegli, on sam ocalony
Rzuca się w głębie morza, falą uniesiony
Powraca do La Valette.
W dwa miesiące prawie,
Gdy wróg porzucił zdobycz okupioną krwawie,
Nasz młodzieniec opuścił bohaterskie pole,
Aby skończyć nauki rozpoczęte w szkole.
FERIA
To ten sam markiz Poza, który w Katalonii
Odkrył spisek zdradziecki. Jego tylko dłoni,
Jego wielkiej zręczności zawdzięcza korona,
Że ta piękna część kraju nie uszła z jej łona.
KRÓL
Rzecz dziwna. Do niezwykłych należy więc ludzi
Ten, który tyle zdziałał, a przecież nie budzi
Zazdrości w żadnym z was trzech.
Zaprawdę, silnego
Mąż ten jest charakteru — lub nie ma żadnego.
Chcę z nim mówić i poznać ten dziw niezbadany.
zwracając się do Księcia Alby
Przywiedźcie go dziś do mnie po mszy wysłuchanej.
do Księcia Ferii
Wy za mnie w tajnej radzie załatwicie sprawy.
Król oddala się.
FERIA
Nasz monarcha jest dzisiaj nadzwyczaj łaskawy.
MEDINA SIDONIA
Mówcie raczej — jest bogiem! Mnie się tak objawił.
FERIA
Jesteście godni szczęścia, jakie król wam sprawił.
Admirale! Chciej wierzyć w podział szczęsnej doli.
JEDEN Z GRANDÓW
I mnie wyznać mój udział admirał pozwoli.
DRUGI
Mnie również.
TRZECI
I me serce uderza w zapale
Dla twych zasług uznanych — wielki jenerale!
PIERWSZY
Król nie tyle był łaskaw, ile sprawiedliwy.
LERMA
do Sidonii oddalając się
Jak was zbogacił naraz króla głos życzliwy.
Wszyscy odchodzą.
SCENA ÓSMA
Gabinet królewski.
Markiz Poza, Książę Alba.
MARKIZ
wchodząc
Ależ to być nie może!
Mnie tyczy wezwanie?
Może myłka w nazwisku: bo jakież żądanie
Ma do mnie?
ALBA
Chce was poznać.
MARKIZ
Z ciekawości tylko?
O! W takim razie szkoda i tą czasu chwilką
Skracać życie tak krótkie.
ALBA
Ja was tu oddaję
Waszej życzliwej gwieździe. Monarcha zostaje
W waszym ręku. Zużyjcie, jak dobrze umiecie,
Tej godziny: bo sobie winę przypiszecie,
Jeśli będzie stracona.
Oddala się.
SCENA DZIEWIĄTA
MARKIZ
sam
Książę się nie myli.
Zużywać nam potrzeba trafnie każdej chwili,
Bo ubiegła nie wraca! Zaprawdę, skutecznie
Radzi wcale ten dworak, jeśli niekoniecznie
W jego duchu — to w moim.
przechadzając się po scenie
Cóż mnie tu sprowadza?
Byłażby to wypadku kapryśnego władza,
Co odbija w tym lustrze obraz mej postaci?
Mnież to właśnie wyrywa z miliona współbraci?
Mnie, najmniej spodziewanie? I uśpioną króla
Pamięć o mnie rozbudza?
I to ma być wola
Wypadku tylko?... to być może wyższym tchnieniem.
Czym jest wypadek, jeśli nie prostym kamieniem,
Który pod ręką mistrza kształt z życiem przyjmuje?
Bóg nam zsyła wypadek — człowiek nim kieruje
Względnie do swych zamiarów.
Jakiekolwiek cele
Król względem mnie mieć może, dbam o to niewiele.
Ja — wiem — wiem, jak mnie z królem postąpić przystało.
Gdyby choć jedną iskrę prawdy się udało
Rzucić w duszę despoty! Siew śmiało rzucony,
Jakież w ręku przezornym mógłby wydać plony!
I mogłoby, com mienił dziwactwem jedynie,
Stać się płodem we wzniosłych tak celach, jak w czynie.
Być lub nie być! To mniejsza! Ja z tymi myślami Pragnę działać.
Przechadza się po gabinecie, po czym staje przed jednym z obrazów przyglądając się z uwagą. Król wchodzi do sąsiedniego pokoju, w którym wydaje zlecenia, po czym wchodząc do gabinetu zatrzymuje się na progu i przez chwilę, nie postrzeżony przez Markiza, śledzi go badawczym okiem.
SCENA DZIESIĄTA
Król, Markiz Poza.
Markiz, spostrzegłszy obecność Króla, postępuje ku niemu parę kroków, zgina kolano, a podniósłszy się staje przed nim, nie dając żadnej oznaki pomieszania.
KRÓL
mierząc Markiza okiem podziwienia
A zatem... mówiliście z nami?
MARKIZ
Nie.
KRÓL
Już macie zasługi dla naszej korony.
Unikacie podzięków winnych z naszej strony?
Do mej pamięci ludzi ciśnie się niemało.
Bóg jest tylko wszechwiedzą. Do was należało
Szukać oka monarchy... dać się znać z osoby...
Czemuście zaniechali?
MARKIZ
Dopiero dwie doby
Jak, panie miłościwy, wróciłem do kraju.
KRÓL
Być dłużnikiem sług moich nie jest w mym zwyczaju,
Możecie łaski żądać.
MARKIZ
Używam łask prawa.
KRÓL
Pod skrzydłem tej opieki wszak i zbrodzień stawa.
MARKIZ
O ileż śmielej stanie obywatel prawy.
Ja na tym poprzestaję, monarcho łaskawy!
KRÓL
na stronie
Znać godność osobistą — i śmiałe ma zdanie —
Tak wnosić należało. Chcę dumy w Hiszpanie.
Lubię, gdy się przepełnia puchar pianą.
Czemu
zwracając się do Markiza
Wyszliście z naszej służby? Słyszę...
MARKIZ
Godniejszemu
Z drogi się usunąłem — przeto z dobrej woli
Ustąpiłem mu miejsca.
KRÓL
To mnie bardzo boli.
Kiedy głowy jak wasza świętują, niemała
Strata jest dla państw moich. Was może wstrzymała
Obawa, by nie minąć sfery przeznaczenia
Odpowiedniej zdolnościom.
MARKIZ
O! nie! Bez wątpienia
Wprawny badacz dusz ludzkich oka doświadczeniem
Potrafiłby wyśledzić za jednym spojrzeniem,
Na co przydać się mogę. Łaskawe mniemanie,
Jakie raczysz mieć o mnie, najjaśniejszy panie,
Budzi korną mu wdzięczność... ale...
KRÓL
Cóż wstrzymuje?
MARKIZ
Na razie — wyznać muszę, że słów nie znajduję —
Stając jako poddany — do skreślenia w słowie
Tej myśli, jaka wzrasta w niezależnej głowie
Obywatela świata.
Gdym z koroną zrywał
Niegdyś związek na zawsze, jam się nie spodziewał,
Że kiedyś z moich zasad rachunek wam złożę.
KRÓL
Czy zasady tak błahe? Czy rachunkiem może
Lękacie się narazić?
MARKIZ
Jeśli znajdę tyle
Łaski u ciebie, panie, abym przez tę chwilę
Myśl mą odkrył — narażę — co najwięcej życie.
Pominę prawdę, jeśli ucha odmówicie.
Między waszą niełaską a wzgardą — zostaje
Wolny uczynić wybór — a zatem, wyznaję,
Że wolę zejść wam z oczu, najjaśniejszy panie,
Przestępcą niźli głupcem...
KRÓL
z natężonym oczekiwaniem
A więc?
MARKIZ
Jam nie w stanie
Zostać służalcem tronu.
Król wyraża spojrzeniem swój podziw.
Panie miłościwy!
Nabywcy zdradzać nie chcę. Gdy wasz głos życzliwy
Zaszczyca mnie wezwaniem, wtedy określonej
Czynności po mnie żąda. Ręki uzbrojonej
I odwagi ode mnie wymaga na boje
Albo głowy do rady. Czyny zatem moje
Stracą swą samodzielność; ich zadanie całe —
Wypełniać wolę tronu, podnieść jego chwałę.
Cnota wszakże ma dla mnie własną wartość swoją.
Szczęście, jakie monarcha chce siać ręką moją,
Ja sam umiałbym stworzyć; z rozkoszą tworzenia
I z wolnością wyboru — nie zaś z polecenia.
Czyliż takie pojęcia wy dzielić możecie?
W granicach swej twórczości czy obcą zniesiecie?
Ja zaś — mamże się zniżać, by narzędziem zostać,
Kiedy własną twórczością mogę mistrzom sprostać?
Ja kocham całą ludzkość. Monarchizm zabija
Taką miłość, a własną jedynie rozwija.
KRÓL
Chwalebnym jest wasz zapał. Z nim wiele dobrego
Zdziałać można. Jak zdziałać? To już dla mądrego
Męża i patrioty mniej ważnym jest przecie.
W przestrzeni królestw moich wyszukać możecie
Odpowiedniego miejsca, które wam do woli
Te szlachetne popędy rozwinąć pozwoli.
MARKIZ
Nie znajduję żadnego.
KRÓL
Jak to?
MARKIZ
Dobro, panie,
Co mą ręką rozsiewać chcecie, czy jest w stanie
Dać to szczęście ludzkości? to szczęście właściwie,
Które w czystym uczuciu dla ludzkości żywię?
Przed takim szczęściem wasze zadrżałyby trony!
O nie! To nowe szczęście, to jest płód zrodzony
Z polityki państwowej, którym hojnie ludzi
Obdarza, w ich sercach takie tylko budzi
Popędy, jakie na tym poprzestają darze.
Ona w mennicach swoich prawdę tłoczyć każe,
Tę prawdę, jaką znosi. Tam są odrzucone
Stemple odmiennej cechy.
Zatem, co koronę
Zadowalnia, czy może i mnie zadowolić?
Ta moja miłość bratnia czy może pozwolić
Na braci ciemiężenie? Możeż być szczęśliwy
Ten, który myśleć nie śmie?
Panie miłościwy!
Nie wybieraj mnie na to, abym szczęściem dzielił
Naznaczonym twą cechą.
Czyżbym się ośmielił
Stempla waszej mennicy kiedy dotknąć palcem?
Nie, panie! Ja nie umiem być tronu służalcem!
KRÓL
Jesteście protestantem?
MARKIZ
po niejakim namyśle
Panie miłościwy —
Wasza wiara jest moją.
po chwili
Mych słów sens właściwy
Został źle zrozumianym. Tego się lękałem,
Widzicie, że mą ręką zasłonę zerwałem
Z tajemnic majestatu. Cóż wam pewność daje,
Że jeszcze zwę świętością to, co już przestaje
Trwogę we mnie obudzać? Wasze zatem oko
Widzi mnie niebezpiecznym, bom się za wysoko
Wzniósł myślą?
Niebezpiecznym nie stałem się, panie.
kładąc rękę na piersi
Dla mych życzeń zamknięte tutaj panowanie.
Ten śmieszny szał nowości, co tylko obrożę
Przycieśnia, a zupełnie stargać jej nie może,
Ten — krwi mej nie rozpali.
To jeszcze stulecie
Ideału mojego dalekie. Ja w świecie
Tym żyję, który kiedyś nadejdzie. Czyż waszą
Spokojność — te obrazy zakłóceniem straszą?
Wasze tchnienie je zgasi.
KRÓL
Tych zasad wyznanie
Ja pierwszy od was słyszę?
MARKIZ
Tych zasad? Tak, panie!
KRÓL
powstając z miejsca, przechadza się przez chwilę, po czym zatrzymuje się naprzeciw Pozy i mówi do siebie
Przynajmniej to głos nowy. Już się wyczerpuje
Pochlebstwo. Poniża się, kto drugich małpuje.
Przeciwieństwa czemużby choć raz nie spróbować?
Niespodziane mogłoby szczęściem udarować.
do Markiza
Kiedy tak rozumiecie — dobrze więc — przystanę
Na zupełną obsługi tronowej odmianę.
Duch silny...
MARKIZ
Widzę, panie, jak nisko i mało
Cenicie godność ludzką, kiedy wam się zdało
W słowach wolnego człeka dopatrzeć zręczności
Przebiegłego pochlebcy. Zda się, bez trudności
Zgaduję, kto uprawnić was zdołał do tego;
Ludzie was zniewolili. Z uczucia zacnego
Wyzuci dobrowolnie, spadając stopniami,
Dobrowolnie w tę nicość strącili się sami.
Przed widmem swej wewnętrznej wielkości uchodzą
Strwożeni i chętnie się z nędzy stanem godzą.
A strojąc swe kajdany tchórzliwą mądrością,
Mienią cnotą dźwiganie tych pęt z układnością,
Takiś świat odziedziczył, najjaśniejszy panie;
Wasz wielki ojciec w takim otrzymał go stanie,
Mógłżeś smutnym kalectwem dotkniętych — czcić ludzi?
KRÓL
Jest część prawdy w tych słowach.
MARKIZ
Ale to żal budzi!
Gdyście człowieka, dzieło rąk Stwórcy na niebie,
Przeistoczyli w utwór rąk własnych — a siebie
Tym potwornym istotom za Boga podali,
Zbłądziliście w tym właśnie, żeście wy zostali
Sami tylko człowiekiem, jako boskie dzieło.
To wam przecież nic z cierpień ludzkich nie ujęło.
Pragniecie jak śmiertelnik — współczucia łakniecie,
A Bogu innych ofiar nie można nieść przecie
Nad dreszcz trwogi — modlitwę — ofiarne kadzenia!
Taki błąd godzien skruchy — godzien potępienia
Taki przewrót.
Bo gdyście człowieka zepchnęli
Na instrument gry waszej, któż z wami podzieli
Harmonię?
KRÓL
On — na Boga! — w głąb duszy mej godzi.
MARKIZ
Was jednak ta ofiara wcale nie obchodzi,
Przez nią jesteście jedni — jedyni na świecie.
Jej ceną wy się bogiem na ziemi stajecie.
Biada! Jeśli tak nie jest.
Gdyby przez zdeptane
Szczęście milionów wasze nie było zyskane —
I zniszczenie wolności, gdyby miało całym
Waszych pożądań stać się owocem dojrzałym...
Błagam... racz mnie uwolnić, panie miłościwy!...
Mnie ten przedmiot unosi... powab nadto żywy...
Nęci serce wezbrane, aby głębię swoję
Odkryć przed tym jedynym — przed którym dziś stoję.
Wchodzi Hrabia Lerma i rozmawia z Królem przez chwilę, po czym na znak dany przez Króla oddala się.
KRÓL
po odejściu Lermy, do Pozy
Mówcie zatem.
MARKIZ
Ja, panie, czuję wartość całą...
KRÓL
Wypowiedzcie aż do dna, co w sercu zostało.
MARKIZ
Z Flamandii i Brabancji prosto z drogi staję.
Jak te ziemie bogate! Jak kwitnące kraje!
Lud potężny i silny — i dobry zarazem.
A ojciec tego ludu? Boskości obrazem
Jest zapewne na ziemi? — Tak myśląc — niestety —
Wokoło o zwęglone potrącam szkielety,
Milknie, nie spuszczając oczu z Króla, który usiłuje wzrok ten wytrzymać — ale pomieszany i pokonany spuszcza oczy ku ziemi.
Macie słuszność — musicie! Że możecie, panie,
Poddawać przymusowi własne przekonanie,
To mnie wskroś zdumionego w przerażenie wtrąca.
O! Szkoda, że ofiara, w krwi własnej brocząca,
Mało godna, by pieśnią pochwalną uczciła
Ducha ofiarodawcy! Czemuż powierzyła
Historia ludziom tylko swe pióro dziejowe,
A nie wyższym istotom! Czasy Filipowe
W fali słodszych stuleci zginą zagrzebane.
Wznijdzie mądrość łaskawsza; wtedy pojednane
Szczęście obywateli z monarszą wielkością
Pójdą społem. Rząd skąpy z większą oszczędnością
Dziećmi szafować będzie, a konieczność srogą
Więcej ludzką uczyni.
KRÓL
Epoką tak błogą
Kiedyż świat by się cieszył, gdybym ja, rażony
Klątwą czasów dzisiejszych, miał zadrżeć, strwożony?
Obejrzcie się dokoła po Hiszpanii całej —
Czy nie kwitnie w niej szczęście, które pokój trwały
I bezchmurny jej daje? I Flamandia oby
Takiej ciszy zażyła!
MARKIZ
Tą ciszą śpią groby!
Więc wasze dzieło skończyć zamierzacie sobie?
Wstrzymać te w chrześcijaństwie zmiany dziś na dobie?
Wstrzymać wiosnę, co postać świata ma odmłodzić?
Chcecie sam w Europie — by tamę zagrodzić —
Rzucić się w szprychy — siłą ludzkiego ramienia
Powstrzymać w pełnym biegu koło przeznaczenia?
Tego nie uczynicie!
Tysiące już wkoło
Ziemie wasze rzuciło, w nędzy — lecz wesoło.
Każdy wasz obywatel, dla wiary stracony,
Był przecież najzacniejszym.
Do łona tulony
Przez Elżbietę, zbieg każdy Brytanię zbogaca
Sztukami, z których ziemię naszą ogołaca.
Grenada, nowych chrześcijan pracy pozbawiona,
Stoi dzisiaj pustkowiem. Radością szalona
Europa na wroga chętnie zwraca oczy,
Co z rany własną ręką zadanej krwią broczy.
Król jest poruszony, co widząc Markiz postępuje parę kroków bliżej.
Chcesz krzewić dla wieczności, siejąc śmierć dokoła?
Dzieło tak wymuszone, czyliż przetrwać zdoła
Ducha swojego twórcy? Niewdzięczna to praca —
Ona tylko na próżno z sił was ogołaca
W twardej walce z naturą. To monarsze życie,
Tak wielkie przeznaczeniem, na próżno trwonicie
W planach waszego zniszczenia.
Człowiek ma znaczenie
Wyższe, niż mu dajecie. To długie uśpienie
Trzyma go dzisiaj w więzach, które kiedyś może
Potargać i o prawa upomnieć się Boże.
Do imion Buzyrysów, Neronów, dorzuci
Wasze imię, a to imię zbyt boleśnie smuci —
Bo wy byliście dobrzy.
KRÓL
Ktoż was w tej pewności
Utwierdził?
MARKIZ
z ogniem
O tak! — tak jest — w imię Wszechmocności
Powtarzam to, że tak jest. —
To, coście zabrali,
Oddajcie nam na powrót! Bądźcie tak wspaniali,
Jak potężni jesteście. Z roga obfitości
Pozwólcie szczęściu spłynąć dla całej ludzkości.
Niech duchowość dojrzewa w twych światów przestrzeni.
Oddajcie, coście wzięli — a wtedy wzniesieni
Ponad miliony króli staniecie się sami
Jednym królem!
przystępuje bliżej odważnie, zwracając ogniste wejrzenie na Króla
O! Gdyby moimi ustami
Zawładnęła wymowa tych braci tysiąca,
Których z tą wielką chwilą łączy współczująca
Myśl jedna! Ja bym wtedy rozniecił płomieniem
Płomień widny w twym oku!
Pogardź ubóstwieniem
Dalekim od natury, co nas ściera w pyle.
Stań się wzorem odwiecznej prawdy! Nigdy tyle —
Nigdy — żaden śmiertelnik nie posiadł na ziemi,
By tak bosko mógł władać prawami swojemi!
Królowie Europy przed Hiszpanii mianem
Czoła kornie schylają — ty stań się hetmanem
Królom całego świata. — Ta ręka niech piórem
Jeden zarys nakreśli, a odmiennym torem
Ziemia bieg swój potoczy!
Daj wolność myślenia!
Rzuca się do stóp monarchy.
KRÓL
zaskoczony, odwraca twarz, po czym wpatruje się w Markiza
Ależ... powstań!... ten człowiek ma dziwne marzenia!
MARKIZ
Rozpatrzcie się w cudownym wszechnatury prawie!
Na wolności oparta jak na swej podstawie.
A jak ona jest swoją wolnością bogata!
W kroplę rosy żyjątko rzuca twórca świata
I pozwala mu w ramach martwego istnienia
Rozkoszować swobodą!
Wasza moc tworzenia
Jakże ciasna i biedna! Szelest listka trwoży
Wszechwładcę chrześcijaństwa. Każda cnota mnoży
Powód waszej obawy.
On pozwala raczej
Pohulać swej gromadce — i bunt jej przebaczy,
Byle nie psuć uroku objawom wolności.
Jego — mistrza, nie dojrzysz, bo w swojej skromności
On się prawem odwiecznym jak szatą obleka.
A rozum rozkiełznany pysznego człowieka,
Nie widząc co, a widząc prawa, wyrokuje:
Po co Bóg? Świat bez Niego swym bytem kieruje.
Żaden z chrześcijan w modlitwie nie ma dlań tej cześci,
Jaka się w tym bluźnierstwie filozofa mieści.
KRÓL
A zechcecież się podjąć wzór ten naśladować!
I tak szczytną społeczność w mych krajach zbudować?
MARKIZ
Wy sami to możecie. Któż inny? Wy, panie,
Poświęćcie szczęściu ludów to wszechpanowanie,
Które — ach! już od dawna — tronowej wielkości
Z lichwą się wypłaciło.
Powróćcie ludzkości
Utraconą szlachetność. Obywatel ziemi
Niechaj będzie, jak był, przed czasy dawnemi,
Znowu celem korony — niech w prawo ujęta
Krępuje go jedynie bratnia równość święta!
A wtedy, kiedy człowiek sam sobie zwrócony
W poczuciu swej godności będzie rozbudzony,
Kiedy wolność zabłyśnie cnotami wzniosłymi —
Wy, panie miłościwy, gdy rządami swymi
Kraj własny uczynicie najszczęśliwszym w świecie,
Wtedy z prawa świat cały do stóp swych zegniecie.
KRÓL
po długiej chwili milczenia
Pozwoliłem wam mówić do końca. Pojmuję,
Że w tej głowie inaczej ów świat się maluje
Jak w głowach pospolitych. Dlatego was wcale
Nie chcę mierzyć na ludzi pospolitych skalę.
Jam jest pierwszy, przed którym odkryliście szczerze
Głębię waszego serca — wiem o tym i wierzę.
Przez wzgląd na powściągliwość, z jaką swe sposoby
Widzenia skrywaliście do dzisiejszej doby —
Pomimo ognia, który że święty — nie przeczę —
Przez wzgląd na mądrość skromną — chcę, młody człowiecze,
Zapomnieć, com usłyszał w treści i w sposobie.
Powstańcie! Te młodzieńcze uniesienia w tobie
Chcę ostudzić nie władzą moją, jako króla,
Lecz jako starzec. Tak chcę — bo to moja wola.
Widzę, że i trucizna jad swój może snadnie
Uszlachetnić, gdy w zacną naturę popadnie.
Byle was Inkwizycji oko nie dojrzało!
To by mi ból sprawiło.
MARKIZ
To by was bolało?
Czy podobna?
KRÓL
Takiego człowieka przez życie
Nie widziałem. Markizie — krzywdę mi czynicie.
Ja nie chcę być Neronem — nie — to się nie stanie —
Zwłaszcza dla was być nie chcę. Moje panowanie
Nie grozi zmarnowaniem każdej szczęśliwości.
Wy sami pod mym okiem winniście w pilności
Trwać, by wyjść na człowieka.
MARKIZ
Panie mój łaskawy,
A moi współrodacy? Tu nie moje sprawy
Popierałem — o sobie nie myślałem, panie,
Lecz o waszych poddanych.
KRÓL
Gdy macie uznanie,
Jak przyszłość o osobie mej zawyrokuje,
Niech się ona z was uczy, jak ludzi szacuję,
Kiedy znajdę człowieka.
MARKIZ
Panie! Tyś jest żywym
Sprawiedliwości wzorem — więc niesprawiedliwym
Nie bądź i ten raz jeden!
We Flamandii twojej
Tysiąc lepszych ode mnie na twój rozkaz stoi.
Tylko tu, wielki królu — śmiem wyznać w pokorze —
Macie obraz wolności, po raz pierwszy może
W kolorach łagodniejszych oczom przedstawiony.
KRÓL
Dosyć o tym, młodzieńcze! Wiem to, że zmieniony
Będzie wasz sąd o ludziach, gdy z nimi poznanie
Jak mnie i was oświeci.
Wszak nasze spotkanie,
Sądzę, że nie ostatnie? Czymże was zniewolić
Mam dla siebie na wstępie?
MARKIZ
Raczcie mi pozwolić
Odejść, jakim tu stoję. Jakież o mnie zdanie
Mieć będziesz, gdy mnie nawet chcesz przekupić, panie?
KRÓL
Takiej dumy nie zniosę. Od dziś was mianuję
Dworzaninem w mej służbie. Żadnych nie przyjmuję
Wymówek. Tego żądam.
po chwili
Lecz cóż to? Cóż chciałem?
Czyliż ja to nie prawdy chciwie pożądałem?
Tu — coś więcej znajduję.
Gdyście mnie umieli
Wyśledzić aż na tronie, czyście podejrzeli
I w domu?
widząc, że Markiz się zamyśla
Rozumiem was. Kiedym w całym świecie
Najnieszczęśliwszym ojcem, toć mogę być przecie
Szczęśliwym mężem.
MARKIZ
Jeśli, najjaśniejszy panie,
Syn bogaty w nadzieje — jeśli posiadanie
Najmilszej żony prawo śmiertelnikom daje
Do szczęścia na tej ziemi — tedy was uznaję
Najszczęśliwszym człowiekiem przez tych istot dwoje.
KRÓL
Nie — nie jestem — i nigdy głębiej serce moje
Nie czuło tej pewności jak właśnie w tej dobie.
MARKIZ
Książę myśli szlachetnie — dobrze — i w osobie
Jego nigdym nie dojrzał plamy.
KRÓL
Ja dojrzałem.
To, co mi wydarł, żadne berło mieniem całem
Nie nagrodzi: cnotliwą królowę.
MARKIZ
O panie!
Któż się waży?
KRÓL
Świat cały — to oszkalowanie —
I ja sam! Ot — tu leżą do jej potępienia
Nieodparte dowody — a są bez wątpienia
I inne, które jeszcze mogą mnie uderzyć
Sroższym gromem. Markizie! — jak ciężko uwierzyć...
Ach! Jak ciężko w to jedno. Któż zarzuca winę
Jej, że zdolną spaść była ona aż w głębinę
Takiej hańby? Czyliż mi wszystko nie pozwala
Mniemać raczej, że taka Eboli ją kala?
Że to księdza nienawiść, którą ku niej czuje?
Że Alby zemsta na nich takie spiski knuje?
Więcej niźli w nich wszystkich wartości w mej żonie.
MARKIZ
Panie! Jeszcze coś więcej tkwi w niewiasty łonie:
To, co ją wyżej stawia nad potwarz hołoty,
Nad pozory; tą tarczą jest: potęga cnoty.
KRÓL
Tak jest — tak i ja mówię. Cios takiej potwarzy,
Rzucony na królowę, to za wiele waży!
Łatwe było wmówienie winy — lecz ogniwa
Najświętszego honoru łatwo się nie zrywa.
Markizie! Znacie wartość człowieka. Takiego
Męża mi brakowało od czasu dawnego,
Który by, jak wy, dobry, swobodny — miał zdanie
Trafne w sądzie — was zatem wybrałem.
MARKIZ
zdziwiony i przerażony
Mnie, panie?
KRÓL
Staliście przed swym panem, dla siebie niczego
Nie żądając — nic — dla mnie jest to coś nowego.
Będziecie zatem prawi i namiętność w oku
Waszym cienia nie rzuci.
Zbliżcie się do boku
Mego syna. Wyśledźcie dno serca królowej.
Ja was opatrzę w prawo tajemnej rozmowy.
A teraz się oddalcie.
Pociąga za taśmę od dzwonka.
MARKIZ
Najjaśniejszy panie!
Jeśli moja jedyna nadzieja — zostanie
Spełniona — wtedy pójdę — mieniąc dzień dzisiejszy
Pamiętnym, jako w życiu moim — najpiękniejszy.
KRÓL
podając Pozie rękę do pocałowania
I dla mnie to wspomnienie będzie niezatarte.
Markiz powstaje — wchodzi Hrabia Lerma.
Pan markiz ma mieć zawsze podwoje otwarte.
AKT CZWARTY
Sala Królowej.
SCENA PIERWSZA
Królowa, Księżna Oliwarez, Księżniczka Eboli, Hrabina Fuentez i kilka dam dworu.
KRÓLOWA
powstając — do Ochmistrzyni
A więc klucz się nie znalazł? Niechby otworzono
Szkatułkę siłą — zaraz.
spostrzegając Księżniczkę Eboli, która się zbliża i całuje rękę Królowej
Bądź mi pozdrowioną,
Droga moja księżniczko! Bardzo jestem rada,
Że cię widzę już zdrową — wprawdzie jeszcześ blada.
FUENTEZ
nieco złośliwie
To febra, tak złośliwa, nerwy atakuje.
Czy nieprawda, księżniczko?
KRÓLOWA
Ja bardzo żałuję,
Żem cię nie odwiedziła — lecz nie mam swej woli.
OLIWAREZ
O! Na brak towarzystwa księżniczka Eboli
Nie ma prawa się skarżyć.
KRÓLOWA
Temu chętnie wierzę,
Lecz cóż ci jest, księżniczko? Ciebie znów dreszcz bierze.
EBOLI
Nie — nic wcale... Królowa łaskawie wybaczy,
Że się oddalić muszę.
KRÓLOWA
Ty nas zwodzisz raczej.
Więcej jesteś cierpiąca, niż chcesz, bym wierzyła.
Nawet stanie cię męczy — usiądź, moja miła.
Chciej pomóc jej, hrabino.
EBOLI
Te mdłości przeminą
Na powietrzu.
KRÓLOWA
To dziwne... spiesz za nią, hrabino.
Wchodzi Paź i rozmawia po cichu z Księżną Oliwarez, która po wysłuchaniu Pazia zwraca się do Królowej.
OLIWAREZ
Markiz Poza w poselstwie od króla przysłany.
KRÓLOWA
Czekam.
SCENA DRUGA
Ciż i Markiz Poza, który po wejściu klęka na jedno kolano przed Królową, po czym powstaje za danym przez nią znakiem.
KRÓLOWA
Od mego pana jakiż rozkaz dany?
Czy można... tak otwarcie?...
MARKIZ
Zlecenia obchodzą
Wyłącznie waszą miłość.
Za danym przez Królowę znakiem damy się oddalają.
SCENA TRZECIA
Królowa i Markiz Poza.
KRÓLOWA
z wyrazem podziwienia
Czy oczy mnie zwodzą?
Jak to? Markiz w poselstwie od króla przybywa,
I do mnie?
MARKIZ
To was dziwi, pani miłościwa?
Dla mnie to naturalne.
KRÓLOWA
KRÓLOWA
To już, jak się zdaje,
Świat wybiegł z swej kolei. Wy... i król... wyznaję...
MARKIZ
Że to brzmi bardzo dziwnie? Być może... a przecie,
Ileż dzisiaj dziwniejszych sprzeczności na świecie!
KRÓLOWA
O dziwniejsze już trudno.
MARKIZ
Dajmy — nawrócony
Może w końcu zostałem lub może zmęczony
Taką rolą dziwaka na Filipa dworze;
Zrzuciłem ją — bo dziwak cóż tu znaczyć może?
Chcąc być ludziom przydatnym, trzeba w każdym względzie
Najpierw na równi z nimi stanąć w jednym rzędzie.
Chełpliwa szata sekty mnie by wyróżniała.
Dajmy, że miłość własna i we mnie zadrgała:
Bo któż od niej jest wolnym? Więc też na tej drodze
Wyznawców dla mej wiary tu jednać przychodzę.
A tę wiarę — przypuśćmy — pokusa mnie bierze
Zaszczepić aż na tronie.
KRÓLOWA
Nie — temu nie wierzę.
Nawet żartem pomawiać was nie śmiem, by celem
Waszym były czcze mrzonki. Takim marzycielem
Nie jesteście, markizie, który by zadanie
Przedsiębrał bezskutecznie.
MARKIZ
To właśnie pytanie,
Jak sądzę...
KRÓLOWA
O co raczej pomówić was można...
Chociaż o was myśl taka, będzie niemal zdrożna —
To chyba...
MARKIZ
O dwuznaczność. Może słuszność macie.
KRÓLOWA
Więcej o nierzetelność — bo czyliż spełniacie —
Zlecenie tak sumiennie, jak się król spodziewa
Po waszym posłannictwie?
MARKIZ
Nie.
KRÓLOWA
Czy rzecz godziwa
Środki nie dość uczciwe uszlachetnić może?
Wybaczcie mi wątpliwość, którą w tym położę:
Czyliż duma szlachetna wasza się nadaje
Do takiego urzędu? Ledwie wiarę daję.
MARKIZ
Ja bym również nie wierzył, gdyby tu chodziło
O zdradzenie monarchy, ale to nie było
I nie jest mym zadaniem. Pragnę jak najwyżej
Usłużyć mu obecnie o wiele uczciwiej,
Niźli sam to zalecił.
KRÓLOWA
Teraz was poznaję.
Dość więc!... cóż on zamyśla?
MARKIZ
Czy król... Jak się zdaje,
Jestem rychło pomszczony za wasz sąd surowy.
Co dla mnie nie dość pilno wypowiedzieć słowy,
To mniej — stokroć mniej pilno usłyszeć, jak wnoszę,
Waszej królewskiej mości. Jednak, co przynoszę,
Wysłuchanym być winno. Mam zatem królowej
Prosić, by dziś zechciała odmówić rozmowy
Ambasadzie francuskiej. Moje polecenia
Spełniane.
KRÓLOWA
I to wszystko, co do powiedzenia
Mieliście mi od niego?
MARKIZ
Wszystko, co mi dało
Prawo, że tu przed wami mogę stanąć śmiało.
KRÓLOWA
Markizie — bardzo chętnie będę wam powolną,
Nie badając tajemnic, których mi nie wolno
Odsłaniać.
MARKIZ
Tak być musi. Miłościwa pani,
Gdyby nie była sobą, pospieszyłbym dla niej
Z objaśnieniem w niejednej rzeczy; lub z przestrogą
Względem niejakich osób, które szkodzić mogą.
Lecz to wam niepotrzebne. Może ponad wami
Wejść i zapaść zło groźne, a o tym wy sami
Możecie i nie wiedzieć. To warte zbyt mało,
By z czoła anielskiego złoty sen spędzało.
Ten przedmiot mnie bynajmniej przed wami nie stawił.
Książę Carlos...
KRÓLOWA
Markizie, jakżeś go zostawił?
MARKIZ
Jak mędrca dawnych czasów, gdy mu poczytano
Za zbrodnię cześć przez niego prawdzie oddawaną.
Jak tamten dla czci swojej nie żałował głowy,
Tak ten dla swej miłości umrzeć jest gotowy,
Mało słów wam przynoszę... lecz w tych on sam staje.
Składa do rąk Królowej list Carlosa.
KRÓLOWA
po przeczytaniu
Musi ze mną pomówić.
MARKIZ
Tak i ja uznaję.
KRÓLOWA
Czy go to uszczęśliwi, kiedy sam zobaczy,
Że nie jestem szczęśliwa?
MARKIZ
To nie, ale raczej
To w nim czynność rozbudzi i stanowczość razem.
KRÓLOWA
Jak to?
MARKIZ
Już książę Alba za króla rozkazem
Mianowany do Flandrii.
KRÓLOWA
Słyszę — mianowany.
MARKIZ
Król — rozkazu nie cofnie — król nam dobrze znany.
Lecz to również jest pewnym, że książę, nie może
Tu dłużej, zwłaszcza teraz, pozostać przy dworze.
I Flandria być nie może na łup wystawiona.
KRÓLOWA
Czy macie na to radę?
MARKIZ
Tak... może... lecz ona
Z niebezpieczeństwem prawie to samo złe znaczy.
Jest to pomysł zuchwały, powzięty w rozpaczy.
Wszelako na tę chwilę o innym sposobie
Ja nie wiem.
KRÓLOWA
Więc wymieńcie.
MARKIZ
Tobie jednej — tobie,
Miłościwa królowo, myśl moją otworzę,
Tylko z twoich ust Karol usłyszeć ją może
Bez zgrozy. Sama nazwa może bez wątpienia
Być wstrętna dla Karola z ohydnego brzmienia.
KRÓLOWA
Rokosz więc!
MARKIZ
Nieposłusznym niech królowi będzie.
Okryty tajemnicą, niech drogę odbędzie
Pospiesznie do Brukseli. W otwarte ramiona
Przyjmą go Flamandczycy. Niewolą gnębiona
Flandria zerwie okowy — a sprawa o wiele
Zyska siły, gdy króla syn stanie na czele —
Wstrząśnie tronem hiszpańskim potęgą swej broni.
Co w Madrycie król odparł, tego mu nie wzbroni
W Brukseli.
KRÓLOWA
Tak mniemacie, choć nie ma godziny,
Jak z królem mówiliście?
MARKIZ
Właśnie z tej przyczyny.
KRÓLOWA
po chwili
Plan wskazany mi przez was razem mnie przestrasza
I unosi. Znajduję, że słuszna myśl wasza!
Myśl śmiała! I dlatego, sądzę, ona tyle
Ma dla mnie wdzięku. Dajcie do rozmysłu chwilę.
Zna ją książę?
MARKIZ
Miał poznać z waszego natchnienia,
Wedle planu mojego.
KRÓLOWA
To bez zaprzeczenia
Myśl wielka! Gdyby tylko nie młodość książęcia...
MARKIZ
To bynajmniej do dzieła niech was nie zniechęca,
Znajdzie on tam Egmonta, Oranię — rycerzy —
Po cesarzu Karolu zostałych żołnierzy,
Którzy równie do rady mają dobre głowy,
Jak straszne mają ramię w rozprawie bojowej.
KRÓLOWA
z ożywieniem
Nie! Zaprawdę! Myśl wielka i piękna! Tak... książę
Musi działać! Z tą myślą gorąco się wiążę.
Rola, w jakiej go widzą na madryckiej scenie,
Daje mi srodze uczuć jego poniżenie.
Ja Francję i Sabaudię zapewniam mu śmiele.
Markizie! Tę myśl waszą w zupełności dzielę.
Musi działać! Lecz zamach wymaga zasobów
Pieniężnych.
MARKIZ
Są gotowe.
KRÓLOWA
Mnie również sposobów
Nie braknie.
MARKIZ
Co do schadzki z miłościwą panią
Śmiem mu zanieść nadzieję?
KRÓLOWA
Pomyślę, czy na nią
Mam zezwolić.
MARKIZ
Lecz Karol prośby usilnymi
Nalega o odpowiedź. Z rękami próżnymi
Przyrzekłem, że nie wrócę.
podając Królowej swój pulares
Starczą dwa wyrazy.
KRÓLOWA
po napisaniu
Czy was znowu zobaczę?
MARKIZ
Na wasze rozkazy
Będę zawsze gotowy.
KRÓLOWA
Ale cóż ma znaczyć
To — zawsze — na rozkazy? Jak sobie tłumaczyć
Mam tę wolność, markizie?
MARKIZ
Z taką szczerą ufnością,
Z jaką zawsze umiecie — dość, że tą wolnością
Rozporządzać możemy — niechaj poprzestanie
Na tym moja królowa...
KRÓLOWA
przerywając
O! Jak niesłychanie
Czuć się będę szczęśliwa, gdy znajdzie ten mały
Kątek wolności dla siebie w Europie całej —
Gdy go znajdzie przez niego! Choć cichym udziałem
Wesprę was — liczcie na mnie.
MARKIZ
z ogniem
O! Ja to wiedziałem,
Że tutaj zrozumianym z pewnością zostanę!
Księżna Oliwarez ukazuje się w podwojach.
KRÓLOWA
obojętnie do Markiza
Co od króla i pana odbieram przesłane,
Będę czciła jak prawo. Idźcie z upewnieniem
Mej służby, którą do stóp składam z uniżeniem.
Daje znak, na który Markiz się oddala.
SCENA CZWARTA
Galeria.
Don Carlos i Hrabia Lerma.
CARLOS
Tu nie mamy przeszkody — hrabia mówić może.
LERMA
Wasza wysokość miała na tutejszym dworze
Przyjaciela.
CARLOS
ze zdumieniem
Miałbym go nie znać? — cóż to znaczy?
LERMA
Niech mi wasza wysokość łaskawie wybaczy.
Żem się dowiedział więcej, niż mi wolno było.
Jednakże, aby was to nie niepokoiło,
Wiedzcie przynajmniej, że to z źródła mam wiernego,
Bo wam powiem pokrótce — od siebie samego.
CARLOS
O kim przecież jest mowa?
LERMA
Markiz Poza.
CARLOS
Zatem?
LERMA
Jeśli wie o was więcej, niźliby przed światem
Głosić trzeba — jak prawie obawiam się, panie...
CARLOS
Boicie się?
LERMA
U króla miał dziś posłuchanie.
CARLOS
Czy tak?
LERMA
Tajnej rozmowy dwie godziny całe.
CARLOS
Doprawdy?
LERMA
I tam rzeczy snadź były niemałe.
CARLOS
Tak myślę.
LERMA
Mości książę! I po kilka razy
Wspomniano wasze imię.
CARLOS
Lecz bez mej obrazy,
Jak tuszę.
LERMA
I w sypialni królewskiej dziś rano
Zagadkowym sposobem słyszałem wspomnianą
Królowę.
CARLOS
cofa się przerażony
Hrabio Lerma.
LERMA
A po oddaleniu
Markiza miałem sobie w króla poleceniu
Oznajmione, by odtąd miał przystęp zupełnie
Swobodny.
CARLOS
To jest wiele.
LERMA
Odkąd służby pełnię
Przy królu, podobnego nie wspominam sobie
Przykładu.
CARLOS
To zaprawdę wiele. O osobie
Królowej — mówiliście, jakaś zagadkowa
Była wzmianka?
LERMA
Nie — książę — nie — to już służbowa
Tajemnica jest moja.
CARLOS
To rzecz osobliwa!
Kiedy wasza życzliwość jedno mi odkrywa,
Dlaczego tai drugie?
LERMA
Jedno wam oddaję —
Drugiem winien królowi.
CARLOS
Słuszność wam przyznaję.
LERMA
Wprawdzie znałem markiza Pozę rzeczywiście
Honorowym człowiekiem.
CARLOS
Dobrze więc znaliście.
LERMA
Lecz cnota każda póty nie podpada plamie,
Dopóki chwila próby jej hartu nie złamie.
CARLOS
Czasem próbę wytrzyma.
LERMA
Wedle mego zdania:
Co do łaski królewskiej to warte pytania.
Na takiej złotej wędce często się skaleczy
Niejedna silna cnota.
CARLOS
Nikt wam nie zaprzeczy.
LERMA
A nawet mądrze bywa, gdy się coś odsłoni,
Co się nigdy przed ludźmi w milczeniu nie schroni.
CARLOS
Tak — mądrze. — Wszak znaliście — jakeście mówili —
Markiza honorowym?
LERMA
Jeśli do tej chwili
Jest nim jeszcze, to gorszym nie zrobi go przecie
Wątpliwość moja — a wy, mój książę, możecie
Podwójnie na tym wygrać.
Chce się oddalić.
CARLOS
postępuje ku Lermie wzruszony i ściska mu rękę
Potrójnie wygrywam,
Zacny, szlachetny mężu, gdy sobie zdobywam
Przyjaźń waszą — a wszakże nie wątpię o losie
Związków pierwszej przyjaźni.
Lerma się oddala.
SCENA PIĄTA
Markiz Poza przechodzi przez galerię. Carlos.
MARKIZ
Carlosie! Carlosie!
CARLOS
Kto woła?... to ty... właśnie w porę! Ja w klasztorze
Czekam — spiesz się...
MARKIZ
Dwie minut zostań.
CARLOS
Tu nas może
Kto zejdzie.
MARKIZ
Nie lękaj się — sprawię się od razu.
Królowa...
CARLOS
Więc u ojca byłeś?
MARKIZ
Tak — z rozkazu
Przywołany.
CARLOS
z najwyższym oczekiwaniem
I cóż więc?
MARKIZ
Jak chcesz, tak się stanie.
Będziesz mówił z królową.
CARLOS
Lecz jakież żądanie
Mógł mieć król?
MARKIZ
Król?... ej błahe... Był raczej wiedziony
Ciekawością — kto jestem? — Widać nieproszony
Przyjaciel mi usłużył. Cóż ja wiem? — Koniecznie
Żądał mieć mnie w swej służbie.
CARLOS
Ależ bezskutecznie?
MARKIZ
Rozumie się.
CARLOS
Rozstanie jakież nastąpiło?
MARKIZ
Dość dobre.
CARLOS
O mnie zatem rozmowy nie było?
MARKIZ
O tobie?... była, owszem... tak coś... ogółowo.
dobywa pulares i wręcza go Carlosowi
Masz tymczasem słów parę, zanim się z królową
Zobaczysz! Jutro powiem, gdzie i w jakiej porze.
CARLOS
czyta roztargniony, potem chowa pulares i chce się oddalić
A zatem u przeora czekam cię w klasztorze.
MARKIZ
Wstrzymaj się — gdzież ci pilno? — tu nikt nie przybędzie.
CARLOS
z przymuszonym uśmiechem
Zmieniliśmy, jak widzę, rolę w pewnym względzie —
Ty się dzisiaj nad podziw bezpiecznym uznajesz.
MARKIZ
Dzisiaj? Czemuż na dzisiaj taki nacisk dajesz?
CARLOS
Cóż mi pisze królowa?
MARKIZ
Czy już zapomniałeś?
Co się z tobą dziś stało? Tylko co czytałeś.
CARLOS
Ja?... a prawda...
czyta pismo powtórnie — zachwycony mówi z ogniem
O drogi aniele na niebie!
Ja ci chcę być posłusznym, chcę być godnym ciebie!
Wzniosłe dusze miłością wyżej się podnoszą.
Ja twojej świętej woli poddam się z rozkoszą.
Niechaj się co chce stanie! Lecz mi ona każe,
Bym siły w sobie zebrał, zanim się odważę
Usłyszeć z ust jej wyrok, który wyrzec raczy.
Czy nie wiesz, mój Rodrygu, co ta myśl jej znaczy?
MARKIZ
Choćbym i wiedział — przyznaj — czy twe rozdrażnienie
Czyni cię dość sposobnym przyjąć wyjaśnienie?
CARLOS
Czym cię może obraził? Daruj mi tę winę —
Byłem tak roztargniony.
MARKIZ
Cóż daje przyczynę
Takiego roztargnienia?
CARLOS
Sam nie wiem, co daje.
Moim jest ten pulares?
MARKIZ
Nie całkiem — przyznaję,
Żem przyszedł o twój prosić.
CARLOS
O mój? A do czego?
MARKIZ
W nim mieszczą się drobnostki, które rąk trzeciego
Nie chciałbyś, aby doszły, daj, co masz przy sobie —
Listy — szkice — ot cały pulares...
CARLOS
Cóż tobie
Przyjdzie z niego?
MARKIZ
Na wszelki wypadek cię proszę.
Któż może za to ręczyć? A to, co ja noszę,
Dziś jest pewniejsze. Daj więc.
CARLOS
bardzo niespokojny
To jest osobliwe!
Skąd ci naraz przychodzi?....
MARKIZ
Niech myśli trwożliwe
Nie dręczą cię. Tu żadna groźba się nie skrywa.
Pewno nie: tylko baczność do czuwania wzywa
Przeciw niebezpieczeństwu. Trwożyć cię nie chciałem.
CARLOS
oddając mu pulares
Strzeż go pilnie.
MARKIZ
Bądź pewnym.
CARLOS
Ja ci wiele dałem.
MARKIZ
Nie tyle, co od ciebie mam już. Wyjaśnienia
Tam odbierzesz — a teraz, bądź zdrów — do widzenia!
Chce się oddalić.
CARLOS
po wewnętrznej walce z sobą, zatrzymuje Pozę wołając
Daj mi jeszcze te listy. Ręką narzeczonej
Jeden z nich jest pisany — kiedym ja złożony
Ciężką chorobą leżał w Alkali. Na chwilę
Nie opuszczał mej piersi. Nie czuję się w sile
Rozstać się z tą pamiątką, która mi zostaje.
Ten jeden list, Rodrygu... resztę ci oddaję.
Wyjmuje list, o którym mowa, i zwraca pulares.
MARKIZ
Carlosie — ja niechętnie zadosyć ci czynię.
Mnie właśnie o to pismo chodziło jedynie.
CARLOS
Żegnam cię.
oddala się z wolna — zatrzymuje się u wyjścia. Po chwilowym rozmyśle powraca i list oddaje
A więc masz je...
drżący ze wzruszenia, ze łzami w oczach, rzuca się Pozie na szyję i skrywając oblicze na jego ramieniu mówi
On nie może zgoła...
Nieprawdaż?... On do zdrady skłonić cię nie zdoła?
Spiesznie się oddala.
SCENA SZÓSTA
MARKIZ
patrząc za odchodzącym ze zdumieniem
Byłożby to podobnym? Czyżby tak być miało,
Żebym go nie znał jeszcze albo znał tak mało,
Żem skazę w jego sercu pominął baczeniem?
On — swego przyjaciela krzywdzi podejrzeniem!
To potwarz! Cóż mi zrobił, że go kalam plamą
Tak nikczemnej słabości? Ja grzeszę tą samą
Nieufnością, o którą jego winię. Zdumieć
To go mogło — przyznaję, bo czy mógł zrozumieć
Taką skrytość niezwykłą w swoim przyjacielu?
Nie mogę ci oszczędzić cierpień; i w tak wielu
Troskach dręczę twą duszę!
Król z całą ufnością
Zwierzył mi tajemnicę najświętszą. Wdzięcznością
Spłaca się taką wiarę.
Czy w mej gadaninie
Znalazłby ulgę? Gdy mu cierpień nie przyczynię
Zamilczeniem — a raczej, oszczędzić ich mogę?
Po cóż próżno w uśpionym mam rozniecać trwogę,
Ukazując mu chmurę nad głową wiszącą?
Dosyć, gdy mu w cichości tę burzę grożącą
Rozwieję. A gdy rychło ocknie się z uśpienia,
Niebo będzie już jasnym.
Oddala się.
SCENA SIÓDMA
Gabinet królewski.
Król siedzi w krześle, obok niego Infantka Klara Eugenia.
KRÓL
po głębokim milczeniu
Mimo oczernienia,
Nie! Ta córka jest moją. Czy natura zboczy
Z prawdy aż w takie kłamstwo? Te błękitne oczy
Są moje! I w tych rysach nie własneż znajduję?
Dziecko miłości mojej — tak jest — ja to czuję —I przytulam do serca krew własną.
wzdryga się i zatrzymuje
Krew własną!
Cóż mnie może okropniej trwożyć nad tę jasną
Prawdę, która mi mówi, że te rysy moje
Są i jego rysami?
Nad przepaścią stoję.
bierze medalion i w zwierciadle umieszczonym naprzeciwko porównywa i śledzi podobieństwa rysów — po czym rzuca medalion na ziemię — powstaje gwałtownie z siedzenia i odpycha od siebie Infantkę
Precz! Precz! — Grób się otwiera dla mnie w tej otchłani.
SCENA ÓSMA
Król, Infantka i Hrabia Lerma.
LERMA
W przedsali oczekuje najjaśniejsza pani.
KRÓL
Teraz?
LERMA
Tylko co weszła — prosi posłuchania.
KRÓL
Ależ teraz? Co? Teraz? — takie wymagania
O niezwykłej godzinie? Nie — teraz rozmowa
Jest mi z nią niepodobna.
LERMA
Otóż i królowa.
Lerma oddala się.
SCENA DZIEWIĄTA
Król, Królowa i Infantka.
Infantka bieży na spotkanie matki i tuli się do niej. Królowa przyklęka przed Królem, który stoi milczący, w pomieszaniu.
KRÓLOWA
Panie i mężu!... muszę... jestem zniewolona
Szukać sprawiedliwości, będąc pokrzywdzona.
KRÓL
Sprawiedliwości?
KRÓLOWA
Niecnie jestem traktowaną
Na tym dworze. Szkatułkę moją wyłamano.
KRÓL
Co?
KRÓLOWA
I rzeczy zniknęły — które posiadały
Szacowną dla mnie wartość.
KRÓL
Rzeczy, które miały
Szacowną wartość dla was?
KRÓLOWA
O której znaczeniu
Nieświadoma zuchwałość mogłaby w sądzeniu...
KRÓL
Znaczenie... i zuchwałość... lecz powstańcie przecie...
KRÓLOWA
Nie pierwej, mój małżonku, aż przyrzec zachcecie
Zadosyćuczynienie, że mnie ramię zbawi
Mego króla i sprawcę przed me oczy stawi
Lub mnie wyrwie przynajmniej z tego otoczenia,
Które skrywa złodzieja.
KRÓL
Dość tego klęczenia —
Niech się pani podniesie. Powstań, pani, proszę.
KRÓLOWA
powstając
Że należy do sfery wyższej, śmiało wnoszę,
Co szkatułka w brylantach i perłach mieściła
Na milion kosztowności — a jego skusiła
Jedynie kradzież listów.
KRÓL
Których ja wszelako...
KRÓLOWA
Chętnie, mężu. Te listy od infanta — jako
I jego portret później — były mi przysłane.
KRÓL
Od?
KRÓLOWA
Infanta — od syna waszego.
KRÓL
Pisane
Były do was?
KRÓLOWA
Tak — do mnie.
KRÓL
Z tym wyznaniem, sami
Śmiecie stawać przede mną?
KRÓLOWA
Czemuż nie przed wami,
Mój mężu?
KRÓL
Z takim czołem?
KRÓLOWA
Cóż wy przypuszczacie?
Ja sądzę, że te listy sami pamiętacie,
Gdy były do Saint-Germain do mnie przez Karola
Pisane. Wszakże wtedy obu koron wola
Była temu przychylną. Czyli załączenie
I portretu do listów miało zatwierdzenie
W owej sankcji?... Czy wczesną nadzieją wiedziony
Sam się na krok ten ważył? Tego ja z mej strony
Nie śmiem dzisiaj rozstrzygać. Jeżeli z pośpiechu
Zawinił, tedy godzien odpuszczenia grzechu —
Ja daję poręczenie — bo wtedy nie marzył,
Że tymi ofiarami przyszłą matkę darzył.
widząc pomieszanie Króla
Co to jest? Cóż się stało?
INFANTKA
która w ciągu poprzedniej rozmowy bawiąc się znalazła medalion na ziemi, przynosi go i pokazuje matce
O! Patrz! Malowanie
Jakie śliczne, mateczko!
KRÓLOWA
Cóż to? Mój?...
Poznaje medalion i przez chwilę pozostaje w niemym osłupieniu. Oboje mierzą się wzajemnie wzrokiem. Po długim milczeniu.
O panie!
Ten sposób serca żony badania wierności
Jest zaprawdę królewski i pełen godności...
Przecież jedno pozwólcie pytanie uczynić.
KRÓL
Mnie bo raczej się pytać.
KRÓLOWA
Jeśli mnie ma winić
Podejrzenie — niewinność niech od udręczenia
Wolna będzie. Czy kradzież z waszego zlecenia?
KRÓL
Tak jest.
KRÓLOWA
Więc w takim razie nikogo nie winię —
I nikogo — nikogo — tylko was jedynie Żałuję, że nie macie odpowiedniej żony,
By wasz zachód pomyślnym skutkiem był wieńczony.
KRÓL
Znam ja się z taką mową. Chciej pani wszelako
Strzec się raz drugi zdradą oszukiwać taką,
Jak owa w Aranjuez. Królowę czystości
Anielskiej, która wówczas swojej niewinności
Z taką dumą broniła, znam ja dziś dokładnie.
KRÓLOWA
Cóż to jest?
KRÓL
A więc krótko — bez chytrości na dnie —
Powiedz, pani, czy prawda — mów szczerymi słowy,
Czy z nikim — z nikim wówczas nie miałaś rozmowy?
Czy to sumienna prawda?
KRÓLOWA
Z infantem — nie taję —
Rozmawiałam — tak jest.
KRÓL
Tak? A zatem się staje
Jawnym wszystko — widocznym. I ty byłaś w stanie
Bezczelnie lekceważyć cześć moją?
KRÓLOWA
Cześć? Panie!
Jeśli tam cześć na szkodę była wystawiona —
To mogłabym się lękać, ażeby skrzywdzona
Nie została cześć moja, droższa mi niż w dani
Złożona przez Kastylię.
KRÓL
Dlaczegoś się, pani,
Zaparła?
KRÓLOWA
Bo nie jestem, panie mój łaskawy,
Przyzwyczajona stawać do śledczej rozprawy
Wobec dworskiej czeredy. Nigdy bym wam była
Prawdy badanej godnie i grzecznie — nie kryła.
A czyliż w Aranjuez czynione badanie
Było w tonie właściwym, najjaśniejszy panie?
Czy grandowie w swym gronie składają sądowe
Trybunały, przed które stawiają królowe
Do zdawania rachunku z czynności domowej?
Księciu przyznałam wolność chwilowej rozmowy,
Której błagał usilnie. Mój mężu, wyznaję —
Przyznałam z własnej woli: bo ja nie uznaję
Potrzeby poddawania pod sądy tych rzeczy,
Którym własne uznanie prawości nie przeczy.
Przed wami zaś taiłam, bo nie chciałem bojem
Z waszą królewską mością obstawać za mojem
Prawem przed dworzan rzeszą.
KRÓL
Pani! To za śmiało!
KRÓLOWA
Dodam jeszcze — dlatego, że infant za mało
Cieszy się w sercu ojca względnością łaskawą,
Jaka prawnie mu służy.
KRÓL
On! Ma do niej prawo?
KRÓLOWA
Bo i czemuż mam taić, najjaśniejszy panie?
Kocham go — i czci takiej mam w sercu uznanie,
Jaka się przynależy ode mnie krewnemu,
Który mi bardzo drogim. Zresztą jako temu,
Co przedtem nosił więcej odpowiednie miano,
Pojąć jeszcze nie umiem, dlaczego uznano,
Że go właśnie od innych mniej winnam dziś cenić,
Dlatego że go dawniej droższym mogłam mienić
Nad innych. A jeżeli państwowe statuta
Dowolnie stadła wiążą, to łączność raz skuta
Nie tak łatwo się zrywa. Nienawidzić tego
Nie chcę, którego winnam... bo gdy do szczerego
Zniewalacie mnie słowa — zatem nie chcę — przeto
Że pragnę odtąd wybór mieć wolny...
KRÓL
Elżbieto!
Widziałaś mnie w godzinach słabości. Zuchwałą
Czyni cię to wspomnienie — i z ufnością całą
Polegasz na tej władzy, która mej stałości
Zbyt często doświadczała. Jednakże w przyszłości
Tym więcej drżyj z obawy! Co słabym czyniło,
To samo wściekłą może owładnąć mnie siłą!
KRÓLOWA
Cóżem winna?
KRÓL
chwytając Królowę za rękę
Gdy to jest... co jest przecie; czyliż
Tego jeszcze nie dosyć? Lecz jeśli przechylisz
Szalę pełną wykroczeń — jeżeli twe winy
Zwiększysz jeszcze ciężarem choć małej kruszyny —
Jeśli jestem zdradzony!... Wtedy zwalczę w sobie
Tę słabość ostatecznie. Tak chcę i tak zrobię!
Wtedy biada, Elżbieto! Nam obojgu biada!
KRÓLOWA
Cóżem ja zawiniła?
KRÓL
Wtedy — niech cios pada
I krew płynie!
KRÓLOWA
Do tego przyszło! Wielki Boże!
KRÓL
Sam siebie znać nie będę ani się ukorzę
Przed zwyczaju świętością — i głos przyrodzenia
Zamrze dla mnie — przymierza będą bez znaczenia.
KRÓLOWA
O jakże was żałuję!
KRÓL
Litość obelżywa!
Od takiej zalotnicy! Litość!
INFANTKA
czepiając się szat matki
Król się gniewa,
A piękna mama płacze...
Król odtrąca gwałtownie dziecko.
KRÓLOWA
łagodnie i poważnie, lecz drżącym głosem
Przynajmniej zasłonić
Muszę dziecko od krzywdy i od zniewag bronić...
Pójdź ze mną, córko moja.
biorąc Infantkę na ręce
Monarcha, jeżeli
Znać cię nie chce — zawezwę mych poręczycieli
Z tamtych stron Pirenejów... nimi się uzbroję.
Chce się oddalić.
KRÓL
Królowo!
KRÓLOWA
Już nie mogę... to nad siły moje...
Usiłuje dojść do drzwi i na progu upada z dzieckiem.
KRÓL
spiesząc do Królowej, z przerażeniem
Boże! Cóż to?!
INFANTKA
Ach! We krwi widzę mamę drogą!
Śpiesznie wybiega.
KRÓL
Krew!... to straszny wypadek!... Czymże na tak srogą
Karę mogłem zasłużyć? Powstań!... pokrzep siły!
Już idą!... zejść nas mogą!... Widokiem niemiłej
Tej sceny chcesz, by gawiedź oczy nasycała?
Powstań!... mamże cię błagać, ażebyś powstała?
Królowa powstaje z trudem, wsparta przez Króla.
SCENA DZIESIĄTA
Ciż, Alba i Domingo wchodzą przerażeni, za nimi damy dworskie.
KRÓL
Zawiedźcie do jej komnat królowę zemdloną.
Damy dworskie odprowadzają Królowę — Alba i Domingo podchodzą bliżej.
ALBA
Oczy łzami zalane, twarz ma krwią zbroczoną!
KRÓL
Dziwią się ci szatani, co mnie podmówili.
ALBA i DOMINGO
My?!
KRÓL
Dosyć powiedzieli, by krew rozburzyli
Do szaleństwa — z dowodem żaden nie przychodzi.
ALBA
Daliśmy to, co było.
KRÓL
Niechaj wam nagrodzi
Piekło taką usłużność. Czuję potępienie
Za czyn, który spełniłem. Nieczyste sumienie
Czy kiedy tak przemawia?
MARKIZ POZA
za sceną
Czy wstęp nie wzbroniony?
SCENA JEDENASTA
Ciż i Markiz Poza.
KRÓL
na głos Markiza powstaje żywo i robi kilka kroków na jego spotkanie.
Ach! Nareszcie! Markizie, bądź mi pozdrowiony!
Was mi teraz nie trzeba... zostawcie nas...
Alba i Domingo oddalają się, porozumiewając się wzrokiem ze zdumieniem.
SCENA DWUNASTA
Król i Markiz.
MARKIZ
Panie!
Temu starcowi, który bieżał na spotkanie
Ze śmiercią tylokrotnie za was, dziś przychodzi
Gorzko słyszeć odprawę taką.
KRÓL
Wam się godzi
Tak myśleć, mnie tak działać. On przez całe życie
Nie odda mi tych usług, jakie przynosicie
Wy w tych kilku godzinach. Ja nie chcę w skrytości
Szafować moich względów. Niech w pełnej jasności
Piętno łaski monarszej promieni wam z czoła.
Kogo zwę przyjacielem, niech budzi dokoła
Zazdrość!
MARKIZ
I wtedy gdy zasługą dlań całą
Tego miana okrycie ciemności być miało?
KRÓL
Cóż mi więc przynosicie?
MARKIZ
Przechodząc gankami
Pałacu z okropnymi stykam się wieściami,
Którym wierzyć mi trudno — jakoby przemowa
Gwałtowna miała miejsce — że krew... że królowa...
KRÓL
Wracacie zatem stamtąd?
MARKIZ
Czułbym boleść żywą,
Gdyby wieść tak głoszona nie była fałszywą;
Jeśliby wasza miłość spełnił z uniesienia
Czyn gwałtowny; bo tu się postać rzeczy zmienia,
Ważnym zda się odkryciem.
KRÓL
Więc?
MARKIZ
Oto wypadkiem
Miałem sposobność księcia pulares ukradkiem
Wydostać z papierami, które, wnosić mogę,
Rzuca nam trochę światła na tę ciemną drogę.
wręcza Królowi pulares Carlosa.
KRÓL
przeglądając pulares chciwie
List jeszcze od cesarza — od ojca mojego —
Co?... nie pomnę, by kiedy pisywał do niego.
po przeczytaniu tego listu odkłada go na stroną i śpieszy do przejrzenia innych papierów
Plany jakiejś fortecy... wyjątki z Tacyta...
Cóż mieści ta schowanka starannie ukryta?
Jakieś pismo... widocznie pismo jakiejś damy —
Nawet... o ile sądzę... że rękę jej znamy.
czyta uważnie, chwilami głośno — chwilami po cichu
„W pawilonie królowej do tylnych podwoi
Klucz ten drogę ułatwi.”
Ha! Cóż dalej stoi?
„Gabinet z dala szpiegów... tam... miłość zamknięta
W niemych dotąd objawach, niechaj zrzuci pęta...
Wzajemność... tam nagroda...” Szatańskie podejście!
Wiem już wszystko!... to ona!... znam pióro niewieście,
Co kreśli te wyrazy!
MARKIZ
Możeż być?... Królowa?...
KRÓL
Nie... księżniczka Eboli.
MARKIZ
Więc mi pazia słowa
Niekłamano przed chwilą zrobiły wyznanie,
Że doręczał klucz księciu i tajne pisanie.
KRÓL
chwytając rękę Markiza w gwałtownym poruszeniu
Markizie! Ja w okropnych rękach pozostaję.
Ta dziewczyna, markizie, teraz wam wyznaję,
Ta dziewczyna — odbiła szkatułkę królowej —
Myśl o zdradzie powstała z jej chytrej podmowy.
Nie wiem, o ile mnich jest w tę sprawę wmieszany —
Dość, że psotą bezbożną jestem oszukany.
MARKIZ
W takim razie to szczęście...
KRÓL
Uczuwam obawę,
Markizie, żem się targnął zanadto na sławę
Mojej żony!
MARKIZ
Jeżeli pomiędzy królową
A księciem można łączność dopuszczać jakową,
To innej — bez wątpienia, wcale innej treści,
Niżeli to oszczerstwo niecne w sobie mieści.
Ja mam pewne dowody, że księcia pragnienia
Odjazdu do Flandryi są głównie z natchnienia
Królowej, żony waszej.
KRÓL
Ja sam temu wierzę.
MARKIZ
Królowa żądna sławy — a jeżeli szczerze
Śmiem wyrzec — ona tu się czuje zawiedziona
W dumnych nadziejach swoich — gdyż jest oddalona
Od udziału w zarządzie — widzi zatem rada
Ognistą młodość księcia, a która przypada
Do jej planów rozległych. Serce przy jej dumie...
Ja wątpię, czy to serce kochać nawet umie...
KRÓL
Jej planów politycznych nie lękam się wcale.
MARKIZ
Czyli zaś jest kochana? Czy w księcia zapale
Nie tleje cel groźniejszy... to są już pytania
Godne, jak mnie się zdaje — głębszego zbadania.
Ja bym zalecał ścisłe czuwanie w tej mierze.
KRÓL
Które właśnie ja tobie, markizie, powierzę.
MARKIZ
po namyśle
Jeśli mnie wasza miłość dość zdolnym znajduje
Do takiego urzędu, tedy go przyjmuję.
Z tym wszakże zastrzeżeniem, bym miał własną wolę
Bynajmniej nie ścieśnioną.
KRÓL
Tę wam mieć pozwolę.
MARKIZ
Byle mi w przedsięwziętej w potrzebie czynności
Władza, jakiej bądź nazwy, nie kładła trudności.
KRÓL
I to święcie zapewniam. Jesteście w tej sprawie
Moim aniołem stróżem. Ja nie umiem prawie
Wynurzyć wam wdzięczności za wskazówkę daną.
zwracając się do Lermy, który wszedł na ostatnie słowa
Jakżeś odszedł królowę?
LERMA
Z siły wyczerpana.
Okiem podejrzenia śledzi Markiza — po chwili oddala się.
MARKIZ
po odejściu Lermy
Jeszcze jedna przezorność potrzebna być może.
Obawiam się, że książę, który tu na dworze
Ma tak wielu przyjaciół, będzie ostrzeżony.
Obawa do rozpacznej ośmiela obrony,
Zwłaszcza, jeżeli z buntem wiąże się sekretnie,
Radziłbym zatem użyć środka, który przetnie
Drogę złemu na razie.
KRÓL
Dzielę wasze zdanie.
Ale jakże w tym począć?
MARKIZ
Najjaśniejszy panie,
Tajny rozkaz aresztu chciej złożyć w mej dłoni,
Abym w razie koniecznym mógł użyć tej broni.
widząc, że Król zdaje się namyślać — dodaje
Co jednak tajemnicą stanu pozostanie.
KRÓL
zwracając się do biurka i podpisując rozkaz
Gdy państwo zagrożone... spieszne ratowanie
Wymaga środków, jakie konieczność dyktuje...
Oto macie, markizie. Wam nie potrzebuję
Zalecać oględności...
MARKIZ
odbierając rozkaz z rąk Króla
Chciej być przekonany,
Panie, że ją zachowam.
KRÓL
kładąc rękę na ramieniu Markiza
Markizie kochany —
Idźcie — idźcie. Niech wróci przy waszej pomocy
Spokój mojemu sercu i sen mojej nocy.
Rozchodzą się w strony przeciwne.
SCENA TRZYNASTA
Galeria.
Don Carlos przychodzi w największym pomieszaniu, Hrabia Lerma z przeciwnej strony.
CARLOS
Ja was właśnie szukałem.
LERMA
A ja was.
CARLOS
Na Boga!
Czy to prawda? Czy prawdę niesie wieść złowroga?
LERMA
Cóż takiego?
CARLOS
Wszak mówią, że ręką szaloną
Dobył na nią sztyletu — i że ją skrwawioną
Wynieśli z jego komnat? Na cześć dla was drogą
Powiedzcie, ile prawdy te wieści mieć mogą?
LERMA
Rzeczywiście królowa upadła zemdlona
I tym upadkiem lekko została zraniona,
Ale zresztą nic więcej.
CARLOS
Na honor? Nic więcej?
LERMA
Jej nie — lecz grozi waszej miłości książęcej.
CARLOS
Nie matce — dzięki Bogu!... A mnie przestraszono,
Że król srogo się obszedł tak z dzieckiem, jak z żoną.
Że jakaś tajemnica przed nim się wykrywa...
LERMA
Ta ostatnia wiadomość może i prawdziwa.
CARLOS
Ta ostatnia? Co? Jak to?
LERMA
Dziś rano przysługą
Wzgardziliście, mój książę — chciejcie choć tę drugą
Zużytkować korzystniej.
CARLOS
Jaką?
LERMA
Czy się mylę,
Że przed kilkoma dniami widziałem na chwilę
Wasz pulares w błękitnym cały aksamicie,
A na nim złotą nicią jaśniało wyszycie?
CARLOS
nieco pomieszany
Mam taki w samej rzeczy... i cóż?
LERMA
Z jednej strony
Medalion — jeżeli pomnę, perłami sadzony?
CARLOS
Ten sam.
LERMA
Kiedym przed chwilą w króla gabinecie
Stawił się niespodzianie — nie mylę się przecie,
Że taki w ręku króla błysnął memu oku,
A markiz Poza właśnie stał przy jego boku.
CARLOS
po krótkim odrętwiałym milczeniu — gwałtownie
To nieprawda!
LERMA
urażony
A zatem ja jestem oszczerca.
CARLOS
zatrzymując przez chwilę wzrok na Lermie
Jesteś nim — tak jest!
LERMA
Książę, wybaczam ci z serca.
CARLOS
przechadza się w strasznym poruszeniu, w końcu zatrzymując się przed Lermą
Powiedz — czym budzi w tobie tę niechęć zjadliwą?
Czym ci może zawadzać niewinne ogniwo,
Że je piekielna skrzętność zerwać usiłuje?
LERMA
Książę — ja boleść waszą dzielę i szanuję,
Choć was niesprawiedliwym czyni.
CARLOS
O! Boże!
Chroń mnie podejrzliwości!
LERMA
Te jeszcze dołożę
Słowa, które do niego król wyrzekł łaskawie
Właśnie w chwili, gdym wchodził: „Ja nie umiem prawie
Wynurzyć wam wdzięczności za wasze odkrycie.”
CARLOS
O, przestań!
LERMA
Książę Alba już upadł w zaszczycie.
Ruy Gomez wielką pieczęć ma mieć odebraną,
Mówią, że markizowi zostanie oddaną.
CARLOS
pogrążony w zadumaniu
A przede mną zamilczał! I taił... dlaczego?
LERMA
Dwór cały już w nim widzi ministra pierwszego,
Ulubieńca bez granic...
CARLOS
Mnie kochał tak szczerze.
Byłem droższy nad duszę własną — o! i wierzę —
Bo miałem tego dowód po stokroć... Lecz czemu
Ludzkość cała — ojczyzna — nie miały być jemu
Droższe niźli ja jeden? Pierś ta za obszerną
Dla tej jednej przyjaźni — me szczęście za mierną
Fraszką dla jego serca. Wdał mnie uczynić
Ofiarą cnoty swojej. Czyż go mogę winić?
Tak! to pewne... O, pewne, że dla mnie stracony!
Oddala się na stronę, zasłaniając rękami oblicze.
LERMA
po chwili milczenia
Książę — cóż wam uczynić mógłbym z mojej strony?
CARLOS
nie zwracając oczu na Lermę
Idź do króla i zanieś skargę równie zdradnie.
Ja nie mam czym nagrodzić.
LERMA
Na los jaki, panie,
Chcecież tu wyczekiwać?
CARLOS
oparty o poręcz; ze wzrokiem zatopionym przed siebie
On dla mnie stracony!
O! Teraz już zupełnie jestem opuszczony!
LERMA
zbliżając się ze współczuciem
Nigdzież się po ratunek książę nie uciecze?
CARLOS
Po ratunek?... i dla mnie? — mój zacny człowiecze!
LERMA
A przez was czy nikomu cios grozić nie może?
CARLOS
zrywając się
Ach! O czymże wspominasz! Matka! Wielki Boże!
List nieszczęsny, który mi wydarł prawie siłą...
przechadza się załamując ręce w rozpaczy
Lecz ona... cóż mu winna?... przecież się godziło,
Nieprawdaż, Lerma?... choćby stan jej uszanować?
gwałtownie i stanowczo
Ja winienem ją ostrzec... muszę ją ratować!
Ależ kogo użyję? O Lermo kochany!
Czy ze wszystkich życzliwych jestem już obrany?
Nie!... jest jeszcze przyjaciel! Dzięki ci, o Boże!
A tu już nic pogorszyć więcej się nie może.
Wybiega śpiesznie.
LERMA
biegnie za Carlosem, wołając
Dokąd?... Książę!...
Oddala się.
SCENA CZTERNASTA
Pokój królowej.
Królowa, Alba i Domingo.
ALBA
Czy wolno... miłościwa pani?
KRÓLOWA
W czymże służyć wam mogę?
DOMINGO
Najszczerzej stroskani
O dostojną osobę czcigodnej królowej,
Ośmielamy się zbliżyć z życzliwymi słowy,
Zwłaszcza po tym wypadku, w którym my widzimy
Groźbę wam niebezpieczną.
ALBA
Tak, pani... spieszymy
Osłabić ostrzeżeniem udzielonym w porze
Niecny spisek, który wam groźnym stać się może.
DOMINGO
Naszą gorliwość zatem, chętne służby nasze
Ścielemy najpokorniej popod stopy wasze.
KRÓLOWA
spoglądając na nich z podziwieniem
Szlachetny książę i wy, wielebny kapłanie,
Zdumienie obudzacie we mnie niespodzianie.
Od Dominga i księcia Alby — poświęcenia
Takie dla mnie — zaprawdę — nie do uwierzenia...
Wiem, jak je cenić muszę. Mówicie o spisku,
Który ma być mi groźnym — mogęż o nazwisku
Osób spiskowych wiedzieć?
ALBA
Właśnie w tym zamiarze
Przychodzimy was prosić — gdyż przezorność każe
Strzec się markiza Pozy. On tu dziś u dworu
Tajne sprawy załatwia.
KRÓLOWA
Lepszego wyboru
Nie mógł zrobić monarcha — więc cieszę się z niego.
Markiza już od dawna miałam sławionego
Jako zacnego męża — jako bohatera.
Nikt więc słuszniej najwyższych względów nie odbiera.
DOMINGO
Nikt słuszniej nie odbiera?... nam to lepiej znane.
ALBA
Od dawna nie jest tajnym, jak zużytkowane
Usługi tego męża.
KRÓLOWA
Jak to? — cóż się stało?
Panowie obudzacie mą ciekawość całą.
DOMINGO
Czy wasza mość królewska pomni, jak już dawno
Widziała raz ostatni szkatułkę wyprawną?
KRÓLOWA
Co?
DOMINGO
I czy w kosztownościach ubytku nie macie?
KRÓLOWA
Jak to? — Czemu? — Dwór cały wie o mojej stracie.
Lecz markiz? — markiz Poza? Jakąż więc ta sprawa
Ma z nim łączność?
ALBA
I wielką... królowo łaskawa!
Bo i księcia papiery ważniejsze zabrano,
A które w ręku króla widzieli dziś rano,
W chwili kiedy miał markiz tajne posłuchanie.
KRÓLOWA
po namyśle
To szczególne... mój Boże!... dziwne niesłychanie!
Tam więc wroga znajduję, gdzie myśl nie sięgała —
Tu znów mam dwóch przyjaciół, których przeszłość cała
Zjednać dla mnie nie mogła. A wyznam przed wami,
to mówiąc nie spuszcza z nich badawczego wzroku
O mało nie zgrzeszyłam mymi domysłami —
Gdyż złośliwą usługę, przez którą zostałam
Winną w oczach monarchy — ja wam przypisałam.
ALBA
Nam?
KRÓLOWA
Tak jest.
DOMINGO
Książę Alba?... nam?
KRÓLOWA
nie spuszczając z nich badawczego wzroku
Jest mi też miło
Przekonać się dość wcześnie, że nietrafnym było
Potępienie przedwczesne. Miałam nadto w planie
Zanieść do stóp monarchy dziś właśnie żądanie,
By chciał oskarżycieli postawić przede mną.
O ileż lepiej teraz, gdy staniecie ze mną,
Książę Alba, za świadka przeze mnie wezwany.
ALBA
Jak to?... Doprawdy?... Miałbym świadkiem być wybrany?
KRÓLOWA
Czemuż nie?
DOMINGO
To usługom wstrzymałoby wodze,
Które wam drogą skrytą...
KRÓLOWA
Jak to?... w skrytej drodze?
z dumą i surowo
Pragnęłabym to wiedzieć, jaki przedmiot wiąże
Żonę waszego króla z wami, mości książę,
Albo z wami, kapłanie — przedmiot do narady,
Który by przed jej mężem mógł się lękać zdrady?
Jestżem winną? — czyli nie?
DOMINGO
Ach! Jakież pytanie?
ALBA
Lecz gdyby sprawiedliwym król nie był lub na nie
Odrzekł, nie dosyć mając słuszności na względzie?
KRÓLOWA
Czekać muszę, aż pan mój sprawiedliwym będzie —
A wtedy niech niewinność cieszy się wygraną!
Królowa oddala się, żegnając ukłonem Albę i Dominga, którzy odchodzą w przeciwną stronę.
SCENA PIĘTNASTA
Pokój Księżniczki Eboli.
Księżniczka Eboli, wkrótce potem Carlos.
EBOLI
Wieść zatem nadzwyczajna nie była skłamaną,
Gdy napełnia dwór cały.
CARLOS
wchodząc
Niech cię nie zatrwożę,
Księżniczko... ja się dziecka pokorą ukorzę.
EBOLI
Książę!... tak niespodzianie!
CARLOS
Jestżeś obrażona?
Czy jeszcze?
EBOLI
Książę!
CARLOS
Powiedz! — jeszczeż zasłużoną
Żywisz do mnie urazę?
EBOLI
Lecz cóż to ma znaczyć?
Książę na to, co zaszło, zdajesz się nie baczyć?
Czegóż żądasz ode mnie?
CARLOS
gwałtownie chwytając Księżniczkę za rękę
Dziewczę! Czy do grobu
Chcesz zachować nienawiść? Nie masz więc sposobu
U zranionej miłości znaleźć przebaczenia?
EBOLI
Książę! Czemu obudzasz bolesne wspomnienia?
CARLOS
Aby uczcić twą dobroć, a potępić siebie
Za niewdzięczność. Ach! Wiem już, jak boleśnie ciebie
Obraziłem, dziewczyno — twe serce łagodne
Rozdarłem... i to oko anielsko pogodne
Gorzką łzą napełniłem. I dzisiaj mej drodze
Nie przewodniczy skrucha...
EBOLI
Opuść mnie...
CARLOS
Przychodzę,
Bo ty jesteś tak słodką... dusza twa, dziewczyno,
Tak czysta, jest dziś dla mnie przystanią jedyną,
Tyś mi jedna została na świata przestworze.
Twe serce, kochające przed chwilą, czyż może
Dzisiaj tchnąć nienawiścią?... Nie chciej być zawziętą!
EBOLI
odwraca oblicze
O! Zamilcz! Zaklinam cię na cześć Boga świętą!
CARLOS
Pozwól twą pamięć zwrócić w czasy już minione —
Twą miłość ci przypomnieć. Serce twe, zranione
Niecnym obejściem moim, niech ma siły tyle,
Aby dawnym uczuciem odżyło na chwilę —
Na tę jedyną chwilę niechaj ci się zdaje,
Że przedmiot marzeń twoich przed tobą dziś staje.
Powróć mnie, jakim byłem w oczach twojej duszy —
Ten raz tylko — raz jeden — niech cię litość wzruszy —
I poświęć dla tej mary na mgnienie powieki
Uczucie, które dla mnie stracone na wieki.
EBOLI
Karolu! Jak okropnie ranią te wyrazy.
CARLOS
Bądź wyższa nad płeć twoją — zapomnij urazy!
Spełń — co żadna przed tobą ani była w stanie
Spełnić, ni kiedyś spełni. Wiem, że to żądanie
Zda ci się niesłychanym — daj mi jedno słowo —
Błagam cię na kolanach, pomówić z królową...
SCENA SZESNASTA
Ciż. Markiz Poza wbiega gwałtownie, za nim wchodzą dwaj oficerowie gwardii przybocznej Króla.
MARKIZ
bez tchu wpadając między Eboli i Carlosa
Co on wyznał przed tobą? Nie wierz jego mowie!
CARLOS
jeszcze na kolanach — podnosząc głos
Na wszystko, co ci święte!
MARKIZ
przerywa mu gwałtownie
Obłęd w jego głowie!
Nie słuchaj szalonego!
CARLOS
nalegając
Zaprowadź mnie do niej —
Tutaj chodzi o życie!
MARKIZ
odrywając Księżniczkę od Carlosa gwałtownie
Ja ostrzem tej broni
Zamknę słuch twój na wieki,
do jednego z oficerów
Z króla polecenia,
Panie hrabio Cordova —
pokazując rozkaz królewski
prowadź do więzienia
Księcia pod ścisłą strażą.
Carlos powstaje jakby piorunem rażony. Księżniczka wydaje okrzyk przerażenia i usiłuje uciekać. Oficerowie zdumieni. Markiz w pomieszaniu widocznym, które przytłumić usiłuje, do Księcia
Proszę was o szpadę.
do Eboli
Księżniczka tu zostanie.
do oficerów
Na wasz honor kładę
Odpowiedzialność! Strzeżcie księcia od rozmowy
Z kimkolwiek — nawet z wami — pod utratą głowy!
mówi po cichu z oficerem, po czym zwracając się do innych
U stóp monarchy sprawę zdam z tego, co czynię.
zwracając mowę do Carlosa
Jak równie i wam, książę, najdalej w godzinie.
Carlos pozwala się uprowadzić bezwiednie, przechodząc wszakże obok Markiza rzuca na niego wzrok obumarły, przed którym Markiz odwraca oblicze. Księżniczka usiłuje uciec powtórnie, ale ją Markiz zatrzymuje, chwytając za rękę.
SCENA SIEDEMNASTA
Księżniczka Eboli i Markiz Poza.
EBOLI
O nieba litościwe! Puść mnie! Puść mnie, panie!
MARKIZ
prowadzi Eboli na front sceny z wyrazem strasznej surowości
Nieszczęsna! Powiedz, jakie zrobił ci wyznanie?
EBOLI
Nic zgoła, nic — puśćcie mnie...
MARKIZ
zatrzymuje Eboli gwałtownie — z rosnącą surowością
Coś się dowiedziała?
Mów, bo stąd już nie ujdziesz — a coś usłyszała,
Nie powtórzysz nikomu więcej na tym świecie!
EBOLI
patrząc z przerażeniem na oblicze Markiza
Wielki Boże! Czym przez to pogrozić mi chcecie?
Przecież, sądzę, nie mordem?
MARKIZ
dobywając sztyletu
Ja krótko się sprawię!
Tak właśnie! Ciebie żywą tutaj nie zostawię!
EBOLI
Mnie? Mnie? Wieczna litości! Cóżem zawiniła?
MARKIZ
z podniesionym wzrokiem ku niebu — ze sztyletem przyłożonym do piersi Księżniczki
Jeszcze czas — jeszcze z ust tych jadu nie puściła
Trucizna. Gdy te piersi zmiażdżę jednym ciosem,
Wszystko wróci, jak było. Wybór między losem
Hiszpanii — albo życiem jednej białogłowy...
W tej pozycji pozostaje przez chwilę.
EBOLI
osunąwszy się do jego stóp — patrzy śmiało w jego oblicze
A zatem — Cóż zwlekacie?... Nie chronię mej głowy
Przed wyrokiem, bom winna — uderzcie żelazem.
MARKIZ
opuszcza rękę z wolna — po krótkiej chwili namysłu
To byłoby tchórzostwem i zbrodnią zarazem —
Nie! — nie! — dzięki ci, Boże!... znajdę inną drogę!
Upuszcza sztylet i oddala się spiesznie — Księżniczka porywa się z miejsca i przez drugie drzwi wybiega.
SCENA OSIEMNASTA
Pokój Królowej.
KRÓLOWA
do Hrabiny Fuentez
Jakiż zamęt w pałacu? Dziś uczuwam trwogę
Na szmer każdy. Zobaczcie — skąd ten ruch nieznany?
Hrabina oddala się, a jednocześnie wpada Księżniczka Eboli.
SCENA DZIEWIĘTNASTA
Królowa, Księżniczka Eboli.
EBOLI
zmieniona, bez tchu padając do stóp Królowej
Królowo! Spiesz z ratunkiem! On został pojmany!
KRÓLOWA
Kto taki?
EBOLI
Markiz Poza z polecenia króla
Uwięził go!
KRÓLOWA
Lecz kogóż?
EBOLI
Infanta Karola!
KRÓLOWA
Czyś szalona?
EBOLI
Z mojego porwali go progu.
KRÓLOWA
Któż pojmał?
EBOLI
Markiz Poza.
KRÓLOWA
Zatem, chwała Bogu!
Że jest jeńcem markiza — ma straż siebie godną.
EBOLI
Mówicie to spokojnie? Mówicie tak chłodno?
Nic więc nie przeczuwacie? Nic nie wiecie? Boże!
KRÓLOWA
Za co jest uwięzionym? Za jaki błąd może,
Który, mniemam, zbyt łatwo swoją gwałtownością
Młodzieńczą mógł popełnić.
EBOLI
Nie! nie! Wiem z pewnością,
Nie, królowo! To czyn jest godny potępienia,
Czyn bezbożny! Szatański! Nie ma ocalenia
Dla niego! Śmierć mu grozi!
KRÓLOWA
Śmierć?
EBOLI
Którą zadała
Moja ręka!
KRÓLOWA
Śmierć! Co ty mówisz, oszalała?
EBOLI
I za co ma ją ponieść? Przez Ducha Świętego,
Żebym była przeczuła, że przyjdzie do tego!
KRÓLOWA
biorąc ją za rękę z dobrocią
Księżniczko! Nieprzytomną jesteś ze wzruszenia —
Usiłuj pierwej umysł przywieść do skupienia,
I opowiedz spokojnie — nie w takim obrazie
Pełnym zgrozy, przed którym zdrętwiałam na razie.
Cóż więc wiesz? Co się stało?
EBOLI
O! Niech wasze słowo
Nie przemawia niebiańską słodyczą, królowo!
Nie pytaj z tą dobrocią. Głosu twego drżenie
Jakby ogniem piekielnym pali me sumienie.
Ku chwale majestatu twego jam niegodną
Podnieść wzrok mój skażony. Zdeptaj tę wyrodną
Wstydem, skruchą i wzgardą własną zdruzgotaną,
Co się do stóp twych czołga.
KRÓLOWA
Jakąż niesłychaną
Wieść mi niesiesz, nieszczęsna!
EBOLI
Aniele świetlany!
Ty święta! Nie przeczuwasz, jeszcze ci nie znany
Ten szatan — uśmiechasz się do niego swobodnie.
Poznaj go — ja to jestem złodziejką! Ja zbrodnię
Kradzieży popełniłam!
KRÓLOWA
Ty?
EBOLI
I listy owe
Ja królowi wydałam!
KRÓLOWA
Ty?
EBOLI
Na mą królowę
Śmiałam skargę zanosić!
KRÓLOWA
I tyś to zdołała?
EBOLI
Zemsta — miłość, szaleństwo... Infantam kochała,
A was nienawidziłam.
KRÓLOWA
Tu więc miłość była
Pobudką?
EBOLI
Tak jest — miłość! Jam mu ją odkryła.
KRÓLOWA
po chwili milczenia
O, teraz mam całą
Zagadkę rozplątaną. Twe serce kochało,
Wszystko ci więc przebaczam — wszystko zapomniane —
Powstań!
EBOLI
O! nie! nie! — Nie pierwej powstanę,
Aż ci wyznam rzecz straszną, miłościwa pani.
KRÓLOWA
z większym baczeniem
Jakież jeszcze wyznanie ucho moje zrani?
Mów zatem...
EBOLI
Król... zdradą... O! wasze wejrzenie,
Odwraca się ode mnie! Czytam potępienie
W licach waszych!... Przestępstwo, com wam zarzuciła,
Ja spełniłam!
Zasłania oblicze i pochyla głowę aż do ziemi. Królowa oddala się do gabinetu, z którego po chwili wychodzi Księżna Oliwarez. Ta zastaje Księżniczkę Eboli w tym samym położeniu — zbliża się wolno do leżącej, która na szelest sukni podnosi głowę, a spostrzegając nieobecność Królowej, zrywa się z miejsca w rozpaczy.
SCENA DWUDZIESTA
Księżniczka Eboli, Księżna Oliwarez.
EBOLI
O Boże! Więc mnie opuściła!
Teraz wszystko stracone!
OLIWAREZ
zbliżając się
Księżniczko Eboli!
EBOLI
Wiem, po co przychodzicie. Z monarchini woli
Przychodzisz, księżno, wyrok za mą winę głosić.
Spiesz się więc!
OLIWAREZ
Od królowej mam rozkaz was prosić
O zwrot krzyża i kluczy.
EBOLI
zdejmuje z piersi oznaki honorowe, krzyże i wręcza je Księżnie
Przecież mi zostanie
Miłościwej królowej rąk ucałowanie —
Chociaż raz ten jedyny, dozwolone może?
OLIWAREZ
Co o was postanowią, wy o tym w klasztorze
Mariackim usłyszycie ostateczne słowo.
EBOLI
powstrzymuje wybuch płaczu
Więc królowej nie ujrzę?
OLIWAREZ
przyciskając Eboli z odwróconym obliczem
Bądź, księżniczko, zdrową!
Oddala się spiesznie — Księżniczka Eboli postępuje za nią aż do podwoi gabinetu, które po wyjściu Oliwarez zostają zamknięte. Przez kilka sekund zostaje na kolanach, po czym podnosi się i odchodzi, zasłaniając oblicze.
SCENA DWUDZIESTA PIERWSZA
Królowa i Markiz Poza.
KRÓLOWA
Ach, nareszcie! Markizie! Szczęściem przybywacie!
MARKIZ
blady, z pomieszanym obliczem — drżącym głosem i przez cały ciąg trwania sceny w nastroju uroczystym i głębokim wzruszeniu
Jesteś sama — królowo? — w sąsiedniej komnacie
Czy nikt nas nie podsłucha?
KRÓLOWA
Tam nie ma nikogo.
Czemu? Cóż mi niesiecie?
przyjrzawszy się bliżej Markizowi cofa się z przerażeniem
Mnie przejmuje trwogą
Sam widok waszej zmiany! Markizie! Cóż głosi
Ten wyraz twarzy, który piętno śmierci nosi?
MARKIZ
Wiecie pewnie o wszystkim?
KRÓLOWA
Że Carlos więziony,
I przez was — jak dodają — głos więc rozniesiony
Jest prawdą? Ja nie chciałam wierzyć — chyba że mnie
Upewnicie.
MARKIZ
Tak — prawda.
KRÓLOWA
I przez was?
MARKIZ
Przeze mnie.
KRÓLOWA
patrząc przez chwilę na Markiza z niedowierzaniem
Uwielbiam wasze czyny, choć trudność niejaką
Miałabym w ich pojęciu. Lękam się wszelako —
Wybacz trwodze niewieściej — czy w tym zajściu całem
Gra nie była za śmiałą.
MARKIZ
Ja tę grę przegrałem!
KRÓLOWA
Boże!
MARKIZ
Wasza spokojność nie będzie zachwiana.
On jest zabezpieczony. Owa zaś przegrana
Mnie samego dotyczy.
KRÓLOWA
Cóż usłyszę? Boże!
MARKIZ
Bo komuż taka śmiałość bezkarnie ujść może?
Któż mi kazał na jeden wątpliwy rzut kości
Narażać wszystko — wszystko! Nazbyt zuchwałości,
Aby do gry wyzywać tak ufnie niebiosy!
Któryż człowiek się waży tajemnymi losy
Kierować, ciężki rudel biorąc w dłoń zuchwałą,
Nie uzbrojony wszechwiedzą? Słusznie się więc stało!
Lecz nie mówmy o sobie. Ta chwila tak droga
Jak całe życie ludzkie! Któż wie, czy złowroga,
Skąpa ręka sędziego ostatniej nie roni
Kropli z mego żywota?
KRÓLOWA
Co? Z sędziego dłoni?
Jakiż ton uroczysty?! Wcale nie pojmuję,
Co znaczy wasza mowa, lecz mnie strach przejmuje.
MARKIZ
On został ocalony! Co to kosztowało...
To mniejsza! Ale tylko na dzisiaj. Tę małą
Chwilę zużyć oszczędnie będzie w jego mocy.
Madryt dzisiejszej jeszcze niech opuści nocy.
KRÓLOWA
Dzisiejszej?
MARKIZ
O podróżnym myślałem przyborze.
Znajdzie już w tymże samym kartuzów klasztorze,
Który krył przyjaźń naszą swoimi murami,
Czekającą nań pocztę. Tu składam wekslami
To wszystko, co mi szczęście na ziemi oddało.
Co zbraknie — dołożycie.
Wprawdzie — serce miało
Niejedno do zwierzenia memu Karolowi —
Niejedno, co znać winien. Lecz może losowi
Przyjdzie ulec i z ustną żegnać się rozmową.
Dzisiaj wieczór z nim będziesz widzieć się, królowo!
Do ciebie więc się zwracam.
KRÓLOWA
Przez litość nade mną
Wytłumacz się, markizie, i zagadkę ciemną
Wyjaśnij odpowiedzią: cóż się zatem stało?
MARKIZ
Ważne jeszcze wyznanie w mej piersi zostało —
Składam je w ręce wasze.
Miałem sobie dane
Szczęście — jakie niewielu śmiertelnym jest znane:
Kochałem królewskiego syna. Serce moje,
Jedynemu oddane, świat cały we swoje
Przytuliło objęcia. Jam w duszy Karola
Stwarzał raj dla milionów. Lecz przeznaczeń wola
Rozwiała sny urocze przedwczesnym rozdziałem
Tej ręki z pięknym krzewem, który zaszczepiałem.
Jego Rodryg za chwilę będzie dlań stracony —
Przyjaciel winien odżyć w sercu uwielbionej!
Tu więc — tu, na ołtarzu przez niego święconym,
W sercu jego królowej, niech znajdzie złożonym
Ten mój legat szacowny — ostatnie żądanie,
Które wręczyć mu raczysz, gdy mnie już nie stanie.
Odwraca oblicze — łzy głos mu tamują.
KRÓLOWA
To głos woli przedśmiertnej — przecież jeszcze tuszę, Że to wpływ krwi wzburzonej — albo czyliż muszę
Upatrywać myśl głębszą w tej waszej przemowie?
MARKIZ
usiłując się uspokoić, mówi głosem stanowczym
Oby pomniał przysięgę! Królowa mu powie —
W owych dniach snów wiośnianych wzajemnie złożoną —
Przysięgę świętej hostii podziałem stwierdzoną.
Ja mojej dotrzymałem do tchu ostatniego —
Do śmierci byłem wierny — dziś kolej na niego.
KRÓLOWA
Do śmierci?
MARKIZ
Powiedz księciu — niech w prawdę zamieni
Ten obraz sennych marzeń — ten ów obraz śmiały,
Któremu serca bratnie boski zaród dały,
Przetworzenie do gruntu podstawy państwowej.
Niech pierwszy dłoń położy na ten głaz surowy —
A czy dzieła dokona, czy pod nim upadnie,
To mniejsza. Niechaj zawsze pierwszy rękę kładnie!
Po nim wieki przepłyną. Dopuszczenie Boże,
Jak jego — królewskiego syna zesłać może
I równie jak dziś jego, tronem go obdarzyć —
Może tchnieniem podobnym pierś jego rozżarzyć.
Powiedz mu, niech młodzieńczym snom czci nie odbiera,
Nawet gdy mężem będzie. Niechaj nie otwiera
Serca — tego boskiego kwiatu — zabójczemu
Gadowi — rozumowi z wyższości dumnemu.
I niech się uwieść nie da, jeśli na natchnienie,
Na tę niebios zesłankę, krzywdzące zelżenie
Rzuci ta mądrość pyłu.
O tym wiele razy
Uprzedzałem go.
KRÓLOWA
Cóż to? Jakież te wyrazy
Cel mieć mogą? Markizie!
MARKIZ
I powiedz mu jeszcze,
Że ja szczęście ludzkości w jego duszy mieszczę —
Żądam go, umierając — żądam! Gdyż mam prawo!
Mogłem nad tymi państwy zaległą noc mgławą
Rozjaśnić nowym rankiem.
Król dla mnie otworzył
Swe serce — synem nazwał. W ręce moje złożył
Pieczęć państwa. I Alby więcej nie istnieją!...
zatrzymuje się i przez chwilę patrzy na Królowę w milczeniu
Płaczecie? Ot w łzach waszych cudnie promienieją
Piękności duszy waszej — płaczecie z radości —
Lecz wszystko już przepadło — wszystko do nicości
Strącone. Ja lub Karol!
To wybór był pilny
I straszny! Ten upadek groził nieomylny
Z nas jednemu. Tym jednym ja słusznie zostaję.
O więcej nie pytajcie.
KRÓLOWA
Teraz was poznaję.
Teraz wreszcie, markizie! Cóżeś, nieszczęśliwy,
Uczynił?
MARKIZ
By ocalić słońca wschód leniwy
Z dniem lata pogodnego — jam dał na ofiarę
Pochmurnego wieczoru krótkich godzin parę.
Króla rzucam. W czym taki jak ja mu usłuży?
Na tej glebie skalistej żadna z moich róży
Już więcej nie zakwitnie.
Niech w mym przyjacielu
Tak potężnym dojrzewa do wzniosłego celu
Przyszłość świata! Hiszpanii los na niego zdaję.
Niech pod ręką Filipa do czasu zostaje
W krwi brocząca.
Lecz biada!... biada mnie i jemu,
Gdybym miał pożałować, żem z nas mniej godnemu
Lepszą cząstkę zostawił.
Nie! Powątpiewanie
Zbyteczne! Znam Karola... nie!... to się nie stanie!
A rękojmię, królowo, dajecie wy całą.
Widziałem to uczucie, które kiełkowało;
Na nieszczęsną namiętność dawałem baczenie,
Widziałem, jak w głąb serca wpijała korzenie.
Stłumić wtedy tę miłość w pełnej mocy byłem.
Lecz nie zrobiłem tego — raczej ją krzepiłem,
Bo nieszczęsną nie była ona w mym widzeniu.
Świat mieć może sąd inny — ja przecież w sumieniu
Skruchy nie mam i serce o grzech mnie nie wini.
Ja życie tam widziałem, gdzie śmierć widzą inni.
W płomieniu beznadziejnym wcześnie ja dojrzałem
Złoty promień nadziei. Ja jego wieść chciałem
Drogą cnoty — podnieść go do szczytu piękności
A gdym wzorów do tego nie miał w śmiertelności,
Gdy mowie słów nie stało, tu go więc zwróciłem,
A dla siebie ster tylko baczny zapewniłem,
Aby szałem miłości nie był zaślepiony.
KRÓLOWA
Markizie! Tak w przyjaźni byłeś zatopiony,
Że o mnie zapomniałeś! Czyś sądził prawdziwie,
Że w sobie kobiecości bynajmniej nie żywię?
Gdy mnie jego aniołem godną być uznajesz,
A jako broń do walki jemu cnotę dajesz?
Tyś tego nie rozważył, na co narażamy
To serce, gdy namiętność zbyt się poważamy
Uszlachetniać tym mianem.
MARKIZ
Tak bywa, niestety!
Wszakże z wyjątkiem jednej — jedynej kobiety!
Za tę jedną — przysięgam. Lub czy byś wstyd miała
Przed żądzą najszczytniejszą? I stać się nie chciała
Twórczynią bohaterskiej cnoty?
Cóż by miało
Obchodzić to Filipa, jeśli głośny chwałą
Ów obraz Przemienienia w Eskurialu — w łonie
Malarza, co zachwytu okiem obraz chłonie,
Roztli płomień i wzniesie w wieczność ponad ziemię?
Czy ta słodka harmonia, która w lutni drzemie,
Jest własnością handlarza, który ją pilnuje
Tępym uchem? On prawo jedynie kupuje
Swojej własności — lutni — na miazgę skruszenia,
Lecz nie sztuki, co budzi srebrny ton z uśpienia,
I w pieśni czarodziejskiej topi go w przestworze.
Prawdę zdobywa mędrzec. Piękno tylko może
Odczuć serce czujące. Jesteście oboje
Przeznaczeni dla siebie. Przy tej wierze stoję
Bez względu na tchórzliwe świata uprzedzenia.
Oddaj mu wieczną miłość. Tego przyrzeczenia
Żądam od was, królowo! Niechaj jej nie studzi
Ni heroizm fałszywy, ani wzgląd na ludzi —
Kochać go stale, wiecznie — przyrzekasz, królowo?
Przyrzekasz daniem ręki?
KRÓLOWA
podając rękę
Zapewnienia słowo
Daję wam, że to serce jedno... i na wieki
Będzie sędzią mych uczuć.
MARKIZ
cofając rękę z uścisku
Teraz me powieki
Zamknę w Bogu, spokojny. Skończyłem mą pracę.
Oddaje pokłon i zamierza oddalić się.
KRÓLOWA
odprowadzając Markiza wzrokiem
Odchodzicie — nie mówiąc, na długo was tracę?
Markizie! Kiedyż znowu zobaczę się z tobą?
MARKIZ
powracając
O! Z największą pewnością! Zobaczym się z sobą.
KRÓLOWA
Zrozumiałam cię, Pozo! Już pojęciu memu
Wszystko teraz jest jasne. Ale powiedz — czemu
Tak ze mną postąpiłeś?
MARKIZ
On — lub ja!
KRÓLOWA
Nie! — o! nie!
Tym czynem dobrowolnie rzucacie się w tonie,
Mieniąc to czynem wzniosłym. Próżne tu przeczenie —
Znam was. Dawno ku temu żywicie pragnienie.
Niech tysiące serc pęka, to was troszczy mało —
Byle się tylko waszej dumie zadość stało.
Teraz — teraz was widzę w pełnym prawdy blasku:
Wyście tylko pragnęli podziwu, oklasku.
MARKIZ
zmieszany, na stronie
Nie — jam się nie spodziewał zarzutu takiego.
KRÓLOWA
po chwili milczenia
Markizie! Czy już nie ma ratunku?
MARKIZ
Żadnego!
KRÓLOWA
Żadnego?... Zastanów się — nawet i przeze mnie
Niepodobny ratunek?
MARKIZ
I przez was daremnie.
KRÓLOWA
Znasz mnie tylko w połowie — ja silną się czuję.
MARKIZ
Wiem.
KRÓLOWA
I nie ma ratunku?
MARKIZ
Ja go nie znajduję!
KRÓLOWA
oddala się zasłaniając twarz rękami
Odejdźcie!... Nie mam więc już czcić kogo...
MARKIZ
w poruszeniu gwałtownym, padając na kolana
O Boże!
Królowo!... Jednak pięknym to życie być może!
Powstaje i spiesznie się oddala. Królowa wchodzi do swego gabinetu.
SCENA DWUDZIESTA DRUGA
Przedpokój królewski.
Książę Alba i Domingo przechadzają się każdy z osobna tam i na powrót. Hrabia Lerma wychodzi z gabinetu Króla, po czym wchodzi Don Rajmund Taksis, naczelnik poczt.
LERMA
Markiz się nie ukazał jeszcze do tej chwili.
ALBA
Jeszcze.
Lerma powraca do gabinetu.
TAKSIS
wchodząc
Proszę was, hrabio, byście oznajmili
Monarsze moje służby.
LERMA
Nie jest do widzenia.
TAKSIS
Powiedzcie, że mam ważną wieść do powiedzenia
Samej króla osobie. Zależy mi na tem,
Abym zwłoki nie doznał — pospieszcie się zatem.
Lerma wchodzi do gabinetu.
ALBA
przysuwając się bliżej
Kochany Taksis — ja wam cierpliwość mieć życzę —
Trudno przyjdzie wam ujrzeć królewskie oblicze.
TAKSIS
Trudno? A to dlaczego?
ALBA
Nie byliście dosyć
Przezornym, by markiza Pozę o to prosić,
Który syna i ojca pod swą strażą trzyma.
TAKSIS
Co? Poza?... to jest ten sam, wątpliwości nie ma,
Z rąk którego przed chwilą ten list otrzymałem.
ALBA
List? Jaki?
TAKSIS
Który właśnie do Brukseli miałem
Wyprawić.
ALBA
uważnie
Do Brukseli?
TAKSIS
Niosę to pisanie
Królowi.
ALBA
Do Brukseli? Słyszycie, kapłanie?
DOMINGO
zbliżając się
To bardzo podejrzane.
TAKSIS
List mi powierzony
Z pomięszaniem i trwogą.
DOMINGO
Z trwogą?
ALBA
A pisany
Do kogo też — ciekawym.
TAKSIS
Jak adres powiada,
Do księcia Oranii i Nassau.
ALBA
To zdrada!
Do Wilhelma! kapłanie!
DOMINGO
A cóż by innego?
Ten list zaprawdę godzien oka monarszego,
I to zaraz. Jak wielką, zacny mężu, macie
Zasługę, że tak ściśle swój urząd spełniacie.
TAKSIS
Nie nad mój obowiązek, wielebny kapłanie.
ALBA
Słusznieście uczynili.
LERMA
wchodząc mówi do Taksisa
Macie posłuchanie.
Taksis wchodzi do gabinetu.
Markiza dotąd nie ma?
DOMINGO
Wszędzie jest szukany.
ALBA
To rzecz dziwna — niezwykła. Książę zatrzymany
Więźniem stanu, a dotąd król nie wie dlaczego.
DOMINGO
Nie zdałże nawet sprawy z kroku tak śmiałego?
ALBA
Jakże król wieść tę przyjął?
LERMA
Król nie rzekł ni słowa.
Słychać hałas w gabinecie.
ALBA
Co to jest?
TAKSIS
ukazując się we drzwiach gabinetu
Hrabio Lerma!
Obaj wchodzą do gabinetu.
ALBA
Czy zaszła rzecz nowa?
DOMINGO
I ten głos jakby trwogi czy może się wiąże
Z treścią listu? Coś złego przeczuwam tu, książę.
ALBA
Lermę wołał — a wiedział, że jestem tu z wami.
DOMINGO
Nam się pożegnać trzeba z dawnymi czasami.
ALBA
Ja siebie nie poznaję. Gdzież błogie dni owe,
W których zawsze do wejścia miałem drzwi gotowe.
Teraz świat mi jak obcy, całkiem odmieniony.
DOMINGO
podsuwa się pod drzwi gabinetu i podsłuchuje
Słuchajcie!
ALBA
po chwili
Cisza grobu — tylko przytłumiony
Oddech słychać.
DOMINGO
Obicie podwójne głos kradnie.
ALBA
Odstąpcie! Ktoś nadchodzi.
DOMINGO
odstępując
Mną niepokój władnie
W tej ciszy uroczystej — jakbym rozstrzygnienia
Losu czekał w tej chwili.
SCENA DWUDZIESTA TRZECIA
Ciż, Książę Parmy, Książęta Feria, Medina Sidonia i kilku Grandów.
PARMA
Jest król do widzenia?
ALBA
Nie.
PARMA
Nie? — a któż u niego?
FERIA
Markiz — toć możemy
Być pewni.
ALBA
Jego właśnie czekają.
PARMA
Stajemy
Tylko co z Saragossy. W Madrycie roznoszą
Wszyscy postrach złowrogi. Prawdaż więc, co głoszą?
DOMINGO
Ach! Prawdą jest, niestety!
FERIA
Jak to? Do więzienia
Pojmany! Z Maltańczyka prosto polecenia?
ALBA
Tak.
PARMA
Za co? Cóż się stało?
ALBA
Z nas nikt wam nie powie.
To jest tylko wiadome Pozie i królowi.
PARMA
Bez zwołania Kortezów?
FERIA
Biada będzie temu,
Kto wyrządził obrazę prawu krajowemu.
ALBA
Biada! Tak i ja wołam.
MEDINA SIDONIA
I ja.
POZOSTALI GRANDOWIE
I my społem!
ALBA
Kto mi chce towarzyszyć? Ja upadnę czołem
Do stóp królewskiej mości.
LERMA
wypadając z gabinetu
Książę Alba!
DOMINGO
Przecie!
Bogu niech będą dzięki!
Alba wchodzi śpiesznie.
LERMA
bez tchu, w pomieszaniu
Teraz w gabinecie
Król nie sam — gdyby markiz w jaką chwilę małą
Zjawił się — niech zaczeka.
DOMINGO
zwraca się do Lermy, podczas gdy wszyscy, przejęci ciekawością, zgromadzają się koło niego
Hrabio! Cóż się stało?
Jesteście jak śmierć blady!
LERMA
usiłując się oddalić
To szatańskie sprawy!
PARMA i FERIA
Cóż takiego? Cóż to jest?
MEDINA SIDONIA
A pan nasz łaskawy
Co porabia? Powiedzcie!
DOMINGO
Szatana sprawami
Mienicie — lecz cóż przecie?
LERMA
Król się zalał łzami!
DOMINGO
Król płakał?
WSZYSCY
Król nasz płakał?
Daje się słyszeć głos dzwonka z gabinetu. Lerma wybiega.
DOMINGO
spieszy za Lermą, usiłując go zatrzymać
Hrabio! Jeszcze słowo...
Wybaczcie... otóż poszedł! I stoim na nowo
Pogrążeni w zdumieniu.
SCENA DWUDZIESTA CZWARTA
Ciż i Księżniczka Eboli.
EBOLI
spiesznie, bez opamiętania
Gdzie król? Gdzie? Powiedzcie!
Ja muszę z królem mówić...
zwracając się do Ferii
Wy mnie, książę, wiedźcie
Przed majestat monarchy!
FERIA
Król ma ważne sprawy —
Nikt doń nie ma przystępu.
EBOLI
Może wyrok krwawy
Podpisuje w tej chwili? Jego okłamali!
Mam dowody, że fałsz mu za prawdę podali.
DOMINGO
daje Eboli z dala znaki porozumienia
Lecz, księżniczko Eboli...
EBOLI
postrzegając Dominga, idzie ku niemu
I wy tu, kapłanie?
To dobrze!... was mi trzeba... bo gdy sił nie stanie,
Wesprzecie mnie.
DOMINGO
Księżniczko! — co za myśl szalona!
FERIA
Wstrzymajcie się — tu droga dla wszystkich wzbroniona —
Król wam ucha odmówi.
EBOLI
Odmówić nie może,
Bo musi prawdę słyszeć — ja mu ją otworzę.
Musi wysłuchać, choćby sto razy był Bogiem!
DOMINGO
Zgubisz wszystko! Precz mi stąd — wstrzymaj się przed progiem!
EBOLI
Ty raczej drżyj, człowiecze, przed Bożyszcza gniewem!
Ja nie mam nic do zguby!
W chwili gdy Eboli usiłuje wejść do gabinetu, wypada z niego Książę Alba z promieniejącym wzrokiem, z postawą triumfującą. Spieszy do Dominga i obejmuje go.
ALBA
Teraz niechaj śpiewem
Te Deum brzmią kościoły! Nasza jest wygrana.
DOMINGO
Nasza?
ALBA
do Dominga i pozostałych grandów
Wszystko wam powiem. A teraz do pana.
AKT PIĄTY
Pokój w pałacu królewskim oddzielony od obszernego dziedzińca żelaznymi podwojami, za którymi widać przechadzającą się wartę.
SCENA PIERWSZA
Don Carlos siedzi przy stole, głowę ma wspartą na rękach, jak gdyby snem znużony. W głębi sceny kilku oficerów zamkniętych z nim. Markiz Poza wchodzi nie postrzeżony przez Carlosa, rozmawia cicho z oficerami, którzy natychmiast się oddalają, on zaś zbliża się do Carlosa i przez chwilę zatrzymuje na nim wzrok smutny, zachowując milczenie; w końcu robi ruch, który wyrywa Carlosa z odurzenia. Carlos wstaje, postrzega Markiza i na jego widok wzdryga się, po czym stoi przez chwilę przyglądając mu się uporczywie, pociera ręką czoło, jakby chciał wspomnienie przywołać w pamięci.
MARKIZ
Ja to jestem, Carlosie.
CARLOS
podając Markizowi rękę
Ty? Przychodzisz jeszcze?
Jak to pięknie z twej strony.
MARKIZ
Mnie przeczucie wieszcze
Mówiło, że ci będzie przyjaciel na dobie.
CARLOS
Doprawdy? Tak przeczucie przemówiło w tobie?
Patrzaj! Jakże się cieszę — cieszę niesłychanie.
Wiedziałem, że twa przyjaźń wierną mi zostanie.
MARKIZ
Bo ja też zasłużyłem na wiarę u ciebie.
CARLOS
Nieprawda? O, my jeszcze rozumiemy siebie.
Tak to lubię. Łagodność i względność przystoi
Wielkim duszom, Rodrygu, jak mojej, tak twojej.
Dajmy na to, że z moich żądań jedno było,
Które brakiem słuszności — zuchwalstwem grzeszyło,
Miałżeś przeto i słuszne odtrącać odmową?
Cnota nie jest nieludzką, srogą — choć surową
Być może. O! To ciebie wiele kosztowało,
Gdyś stroił do ołtarza ofiarę. Musiało
Twoje serce tak czułe krwią zabiegać z bolu —
Tak mniemałem i dobrze wiem o tym.
MARKIZ
Karolu!
Co chcesz przez to powiedzieć?
CARLOS
Teraz ty sam, czynny,
Spełniasz, co ja nie mogłem, choć byłem powinny.
Ty złotymi Hiszpanię udarujesz dniami,
Za którymi się próżno ku mnie nadziejami
Zwracała. Ja przepadłem — ma przyszłość stracona!
Tyś to widział. O, straszna ta miłość szalona!
Wszystkie kwiaty mej duszy zniszczyła w zawiei!
Ja umarłem dla wszystkich twych wielkich nadziei —
Zbliżasz się do monarchy, trafem czy zrządzeniem
Opatrzności. Jednasz go dla siebie zdradzeniem
Mych tajemnic. Stajesz się dla jego osoby
Aniołem. Przewidujesz w tym pewne sposoby
Ratowania Hiszpanii, gdy dla mnie żadnego
Ratunku już nie widzisz.
Ach! Tutaj godnego
Potępienia nic nie ma — tu, nic bez wątpienia.
Siebie tylko winuję o błąd zaślepienia,
Żem nie dojrzał do dzisiaj, jak w jednej osobie
Czułość serca z wielkością połączyłeś w sobie.
MARKIZ
Tego nie przewidziałem. Jam tej wspaniałości
Przyjaźni nie przewidział, że w pomysłowości
Przejdzie nawet mą baczność, obytą ze światem.
Całą budowę moją widzę w gruzach zatem!
Zapomniałem o twoim sercu.
CARLOS
A wszelako
Gdybyś mógł był zachować oględność niejaką,
Aby los jej oszczędzić! Patrzaj, jakbym tobie
Dziękował niewymownie. Czemuś na osobie
Mojej tylko nie przestał? Trzebaż ci tym grotem
Zabić drugą ofiarę?
Lecz przestańmy o tem!
Niech cię już nie obarcza mojej skargi słowo.
Cóż cię ona obchodzi? — czy kochasz królową?
Czy twa cnota surowa zadaje pytanie,
Co się tam z lichą troską mego serca stanie?
Wybacz mi — jam dla ciebie był niesprawiedliwy.
MARKIZ
Jesteś nim, lecz nie przez ten zarzut obelżywy.
Bo gdyby na mnie ciężył choćby ten jedyny,
Mógłbyś słusznie i wszystkie zarzucać mi winy,
A ja bym wtenczas tutaj nie stawał, jak staję.
wydobywa swój pulares
Tu ci kilka na powrót z tych listów oddaję,
Któreś pieczy mej zlecił. Przyjm je dziś do siebie.
CARLOS
spogląda ze zdumieniem już to na Markiza, już na listy
Jak to?
MARKIZ
Teraz je zwracam, bo one u ciebie
Są pewniejsze jak u mnie.
CARLOS
Co to jest? O Boże!
A więc król ich nie czytał? I nie widział może?
MARKIZ
Tych listów?
CARLOS
Więc nie wszystkie do rąk mu oddałeś?
MARKIZ
Żem mu oddał choć jeden, od kogo słyszałeś?
CARLOS
z największym zadziwieniem
Czy podobna? Od hrabi Lermy!
MARKIZ
Od hrabiego?
Jeśli tak, to już dla mnie nie ma nic ciemnego!
Któż mógł i to przewidzieć? Teraz się nie dziwię.
Lerma kłamać nie umie — wyznał sprawiedliwie.
Inne listy są w ręku króla jegomości.
CARLOS
patrząc na Pozę długo z niewymownym zdumieniem
Za cóż ja więc tu jestem?
MARKIZ
Z prostej przezorności.
Gdybyś może raz drugi, dla swej tajemnicy,
Szukał w takiej Eboli serca powiernicy.
CARLOS
jak ze snu rozbudzony
Ha! Teraz mi nareszcie jasne światło spływa!
Teraz dopiero widzę wszystko!
MARKIZ
idąc ku podwojom więzienia
Któż przybywa?
SCENA DRUGA
Ciż i Książę Alba.
ALBA
zbliża się z uszanowaniem do Księcia, a przez cały ciąg sceny zostaje obrócony plecami do Markiza
Książę! Jesteście wolni. Za króla rozkazem
Przychodzę wam oznajmić.
Carlos spogląda na Markiza, wszyscy zachowują milczenie
Czuję się zarazem
Wielce szczęśliwy, książę, żem jest zaszczycony
Pierwszeństwem w objawieniu tej łaski.
CARLOS
spogląda na obu z największym podziwieniem, w końcu zwraca się do Alby
Więziony
Zostałem, teraz wolność odbieram. Oboje
Nie wiem z jakiej przyczyny? Jakie winy moje?
ALBA
Jest to pomyłką, książę. Ile wiedzieć mogę,
Monarchę śmiał wprowadzić na tę mylną drogę
Pewien szalbierz.
CARLOS
A przecież moje uwięzienie
Stało się na wyraźne króla polecenie.
ALBA
Tak jest — ale z pomyłki.
CARLOS
Bardzo cierpię nad tym!
Lecz kiedy król się myli, słusznie idzie za tym,
Aby w osobie własnej naprawił błąd czynem.
szuka oczami Markiza i znajduje w jego spojrzeniu dumną pogardę dla Alby
Mnie tu króla Filipa nazywają synem.
Potwarzy, ciekawości oko na mnie baczy.
To jest powinność tylko, co król spełniać raczy.
Ja nie chcę jej zawdzięczać pozorom względności;
Inaczej jestem gotów do sprawiedliwości
Odwołać się — do państwa, do Kortezów rady.
Z takich rąk nie przyjmuję zwróconej mi szpady.
ALBA
Król trudności nie stawi. Wiem, że bez wahania
Wypełni, mości książę, te słuszne żądania.
Niech mi tylko to szczęście zostanie przyznane,
Bym was powiódł przed króla.
CARLOS
Nie — ja tu zostanę,
Niech mi ręka monarchy otworzy więzienie
Albo ręka Madrytu. To moje życzenie
Zanieście w odpowiedzi.
Alba oddala się — widać go jeszcze czas jakiś na dziedzińcu wydającego polecenia.
SCENA TRZECIA
Carlos i Markiz Poza.
CARLOS
po oddaleniu się Alby mówi z uczuciem niepokoju i oczekiwania
Lecz cóż to ma znaczyć?
Nie jesteś więc ministrem? Chciej mi wytłumaczyć?
MARKIZ
Byłem nim, jak to widzisz.
zbliża się do Carlosa — z wielkim poruszeniem
A więc skutkowało.
O Karolu! Już widzę, wszystko się udało.
Dzieło zatem skończone! Dzięki ci, o Boże,
Żeś je spełnić pozwolił!
CARLOS
Udało? Co może
Być skutecznym? Słów twoich jam pojąć niezdolny.
MARKIZ
chwytając go za rękę
Ty jesteś ocalony! Karolu! tyś wolny!
A ja...
Zatrzymuje się.
CARLOS
A ty?
MARKIZ
Ja ciebie tulę w me objęcie
Z prawem, które raz pierwszy roszczę sobie święcie.
Bom je okupił wszystkim — wszystkim, co mi było
Najdroższym! O Karolu! Jakże dla mnie miłą,
Jak wielką jest ta chwila! Ja dzisiaj się czuję
Zadowolonym z siebie!
CARLOS
Jakąż dopatruję
Zmianę nagłą w twych rysach? Duma twoje łono
Podnosi. Twoje oczy żywszym ogniem płoną!
MARKIZ
Pożegnać się musimy. Niech cię tym nie trwożę.
Carlosie! O! bądź mężem! A gdy ci otworzę
Całą prawdę, przyrzecz mi solennie, Karolu,
Że mi w chwili rozłąki nie przyczynisz bolu,
Niegodnym wielkiej duszy żalem uniesiony.
Ty mnie tracisz na przeciąg czasu niezmierzony...
Głupcy mówią: na wieki...
Carlos opuszcza rękę Markiza, patrząc z osłupieniem bez słowa.
Bądź mężem! Jam całą
Wiarę w tobie położył. Mnie tak zależało
Na tym, aby osłodzić twą przyjaźnią bratnią
Tę chwilę, co tak strasznie mienię być ostatnią,
Tak jest — mamże ci wyznać, Karolu, ja na to
Cieszyłem się. Chodź!... siądźmy... bo siły utratą
Czuję się jak z nóg ścięty.
zbliża się do Carlosa, który ciągle jeszcze trwa w martwym osłupieniu; powstaje i pozwala bezwiednie sobą kierować
Gdzież jesteś? Ni słowa
Nie odrzekasz. Mych wieści krótka jest osnowa.
Kiedyśmy raz ostatni widzieli się razem
U kartuzów — dzień potem, zostałem rozkazem
Monarchy zawezwany. Wiesz, z tego zaszczytu
Co wynikło — nie tajnym to jest dla Madrytu.
Lecz tego jeszcze nie wiesz, że przed nim zdradzono
Całą twą tajemnicę — że list znaleziono
We szkatułce królowej, który przeciw tobie
Dawał świadectwo winy; że to miałem sobie
Zwierzone z ust monarchy i że się dlań stałem
Powiernikiem.
zatrzymuje się, oczekując odpowiedzi Carlosa, który uporne zachowuje milczenie
Karolu! Tak jest — ja złamałem
Wierność własnymi usty. We własnej osobie
Knułem spisek, co zgubę miał gotować tobie,
Czyn stał się za rozgłośnym. Czasu już nie stało,
Żeby ciebie obronić. Wszystko, co zostało
W mej mocy, by cię zbawić, w zapewnieniu
Dla mnie zemsty monarszej. Tak więc ku służeniu
Skutecznie twojej sprawie, ja się twoim stałem
Wrogiem. Lecz ty nie słuchasz...
CARLOS
O, wszystko słyszałem.
Dalej — dalej.
MARKIZ
Aż dotąd bez winy zostaję.
Lecz wkrótce zdradnym dla mnie ów promień się staje
Niezwykłej łaski króla. Wieść o mym znaczeniu
Wciska się aż do ciebie, co memu baczeniu
Było widne. Ja wszakże fałszywą wiedziony
Czułością — nadto szałem dumy zaślepiony,
Pragnąc bez ciebie spełnić me dzieło szalone, Skryłem je przed twą wiedzą w milczenia obsłonę.
Była to lekkomyślność nie do darowania.
Błąd wielki! Dziś go widzę. Nadmiar zaufania
Był szaleństwem — wybacz mi... ten nadmiar wszelako
Oparłem na trwałości tej przyjaźni, w jaką
Wierzyłem.
zatrzymuje się — Carlos ożywia się raptownie
Com przeczuwał, to się w rzeczy stało;
Podanie wieści płonnych truchleć ci kazało:
Królowa w krwi brocząca — trwoga hałaśliwa
Rozniesiona w pałacu — i ta nieszczęśliwa
Usłużność hrabi Lermy — wreszcie niepojęte
Moje własne milczenie.
Tym wszystkim dotknięte
Niespodzianie twe serce — stajesz się chwiejący,
Masz mnie za straconego; wszakże sam myślący
Za szlachetnie, nie chcesz mnie z zacności odzierać,
Wolisz w cechy wielkości swą zdradę ubierać:
Bo teraz wiarołomcą śmiesz mnie głośno mienić,
Gdy mimo wiarołomstwa możesz jeszcze cenić.
Przez twego jedynego będąc opuszczony,
Do księżniczki Eboli biegniesz zaślepiony.
Nieszczęsny! Biegniesz upaść w szatańskie ramiona,
Bo nie wiesz, że twym zdrajcą była właśnie ona.
Widzę, dokąd podążasz. Serce bije w łonie,
Groźnym tknięte przeczuciem. Więc za tobą gonię.
Za późno! Ciebie u stóp księżniczki nachodzę.
Tajemnica odkryta — a ja, na tej drodze
Bez ratunku dla ciebie.
CARLOS
Nie! nie! W owej chwili
Ona była wzruszoną! Twój domysł się myli.
MARKIZ
Noc owładła me zmysły. Nic nie widząc zgoła,
Ni wyjścia, ni pomocy nie mając dokoła,
Rozpacz mnie, szalonego, przeistacza w zwierzę —
Już zabójczym żelazem w pierś kobiety mierzę...
Gdy wtem słońce swym blaskiem mą duszę oblało:
A gdyby zmylić króla — gdyby się udało
Zwrócić winę na siebie? Niech ta mnie obarczy.
Mniejsza o fałsz czy prawdę — tu już i to starczy.
Dość dla króla Filipa, gdy mu pozór wskaże
Winnego. Niech się stanie! Ja się na to ważę!
Może gdy piorun nagle w tyrana ugodzi,
Wstrząśnie nim — a mnie tutaj o więcej nie chodzi.
Karol zyska na czasie, zanim król dociecze
Prawdy, on do Brabancji tajemnie uciecze.
CARLOS
I tak byłbyś uczynił?
MARKIZ
Piszę tymi słowy
Do Wilhelma z Oranii, że jestem w królowej
Rozkochany — żem zdołał szczęśliwie baczenie
Króla zwrócić ze siebie, na to podejrzenie,
Jakie cię obarczało całkiem bezzasadnie.
Że przez króla samego potrafiłem zdradnie
Znaleźć wstęp do królowej. Zarazem dodaję,
Że się strzegę odkrycia, bo ile się zdaje,
Ty, świadom mej skłonności, śpieszysz na rozmowę
Do księżniczki Eboli — tą drogą królowę
Chcąc przestrzec, że ja przeto w więzieniu cię trzymam —
Lecz że wszystko stracone, więc innego nie mam
Ratunku jak ucieczkę — że jestem wybrany
W tym celu do Brukseli.
List tak napisany...
CARLOS
przerywając mu
Nie był drodze pocztowej powierzony przecie?
Każdy list do Flamandii, wiesz, że w gabinecie...
MARKIZ
przerywając
Składają do rąk króla. Z tego, jak dziś stoją
Sprawy, widzę, że Taksis już powinność swoją
Wypełnił.
CARLOS
Wielki Boże! Zatem ja zgubiony!
MARKIZ
Ty? Czemu ty?
CARLOS
Nieszczęsny! I tyś jest stracony
Społem ze mną! Tak strasznej zdrady nie przebaczy
Ojciec nigdy.
MARKIZ
Co? Zdrady? Któż mu wytłumaczy,
Że to zdrada? — Pomiarkuj — jesteś roztargnionym.
CARLOS
patrząc z osłupieniem w oblicze Markiza
Kto? Pytasz — ja sam...
Chce się oddalić.
MARKIZ
Zostań — nie chciej być szalonym.
CARLOS
Precz! Precz! Na miłość Boga! nie wstrzymuj!... W tej porze.
On tam rękę mordercy już targuje może...
MARKIZ
To nam czyni tym droższą tę ostatnią chwilę!
Zostań! My do mówienia mamy z sobą tyle.
CARLOS
Jak to?... Nim on o wszystkim...
Usiłuje oddalić się powtórnie. Markiz bierze go za rękę i mówi patrząc nań znacząco.
MARKIZ
Posłuchaj mnie raczej!
Karolu! Gdy chłopięciem ty w ręku siepaczy
Krwią broczyłeś, czy miałem tyle sumienności
Co ty? Tyle pośpiechu?
CARLOS
stojąc wzruszony ze zdumieniem
Boska Opatrzności!
MARKIZ
Ty ratuj się dla Flandrii! Twoim powołaniem
Być królem. Śmierć za ciebie jest moim zadaniem!
CARLOS
biorąc Markiza za rękę mówi z najgłębszym uczuciem
Nie! nie! To niepodobna! Tej wzniosłości ducha
On się oprzeć nie zdoła — jej głosu wysłucha —
Zawiodę cię przed niego. Ręka w rękę z tobą
Pójdziemy. „Ojcze — powiem — masz dowód przed sobą,
Co druh zrobił dla druha!” Ach! To jego wzruszy —
Wierzaj mi. On ludzkości nie pozbawion w duszy!
Tak --- pewnie. Mnie i tobie, do łez rozczulony,
On przebaczy...
pada wystrzał zza kraty
Ha! Komuż cios ten przeznaczony?!
MARKIZ
Podobno mnie.
Upada.
CARLOS
rzucając się przy nim na kolana z okrzykiem boleści
O wielkie miłosierdzie nieba!
MARKIZ
głosem przerywanym
Tak spiesznie... król... myślałem... dłużej... tobie trzeba
Pomyśleć o ratunku... matka... wskaże... drogę...
Słyszysz?... o twym ratunku... wie wszystko... nie mogę.
Carlos jak nieżywy leży przy zwłokach. Po chwili wchodzi Król w towarzystwie wielu Grandów i na widok, jaki go spotyka, cofa się stając pomieszany. Chwila głębokiego milczenia. Grandowie półkolem otaczają Króla i Carlosa i kolejno zwracają na nich oczy. Carlos nie daje znaku życia, Król śledzi go badawczym wzrokiem.
SCENA CZWARTA
Król, Don Carlos, Książę Alba, Feria, Medina Sidonia, Książę Parmy, Hrabia Lerma, Domingo i Grandowie.
KRÓL
z dobrocią
Infancie!... twoją prośbą zostałem wzruszony.
Na głos twój sam przychodzę z grandami korony
Wolność ci twą objawić.
Carlos, jakby ze snu zbudzony, podnosi oczy i zwraca je na przemian na ojca i na zabitego, nie odpowiadając.
Z mej ręki zarazem
Przyjmij szpadę odjętą zbyt śpiesznym rozkazem.
Król zbliża się do Carlosa i podaniem ręki pomaga mu wstać
To miejsce jest dla ciebie, synu, niewłaściwe.
Powstań — i pójdź w ojcowskie ramiona życzliwe.
CARLOS
daje się bezwiednie prowadzić i przyjmuje uścisk Króla — nagle przychodzi do opamiętania, wstrzymuje się i przyglądając się baczniej Królowi, mówi
Twoje ręce czuć mordem! Nie! nie! Ja nie mogę
Przytulić cię uściskiem.
Odtrąca Króla od siebie; na ten widok wszyscy Grandowie zbliżają się pomieszani.
Cóż ja uczyniłem
Tak strasznego?! Czy że się dotknąć ośmieliłem
Niebiosów pomazańca? To niech was nie trwoży —
Ręki nań nie podniosę. Wszak to palec Boży
Czoło mu wypiętnował. Samiż nie widzicie?
KRÓL
zrywając się śpiesznie
Spieszcie za mną, grandowie!
CARLOS
Dokąd? Nie ruszycie
Ni krokiem z tego miejsca, najjaśniejszy panie!
Zatrzymuje Króla gwałtownie obu rękami — a jedną chwytając miecz przyniesiony przez Króla dobywa go z pochwy.
KRÓL
Drogę mieczem tamować ojcu jesteś w stanie?
WSZYSCY GRANDOWIE
dobywając mieczów
Zamach na życie króla!
CARLOS
Złóżcie broń! Cóż chcecie?
Sądzicie, żem szalony? Nie jestem nim przecie.
A gdybym był szalonym, to byście zbłądzili
Przypomnieniem, że jego życie jest w tej chwili
Na ostrzu mego miecza. Przeto w oddaleniu,
Proszę, chciejcie się wstrzymać. Takiemu wzruszeniu
Jak moje pewną względność uznać się wam godzi.
Raczcie zatem się wstrzymać. Zgoła nie obchodzi
Hołdowniczej przysięgi waszej moja sprawa
Z tym królem. Patrzcie tylko, jaka plama krwawa
Oszpeca jego ręce! Patrzcie! Czy widzicie?
O, spójrzcie równie tutaj, na to zgasłe życie.
To on sprawił. To mistrza wielkiego jest dzieło!
KRÓL
do Grandów, którzy z wielką troskliwością cisną się koło niego
Ustąpcie na bok wszyscy! Cóż was trwogą zdjęło?
Czyliż tutaj nie ojciec rozprawia się z synem?
Chcę ujrzeć, jakim zdolna pohańbić się czynem
Natura.
CARLOS
Co? — Natura? — Mnie ona nie znana!
Tutaj mord teraz godłem. Łączność pozrywana
Wszystkich ogniw ludzkości. W krajach ci poddanych,
Najjaśniejszy monarcho, ileż poszarpanych
Związków twą własną ręką. Mamże czcić to prawo,
Któremu ty urągasz? Patrzcie na tę krwawą
Ofiarę! Wszak to mordu, jaki dzień ten plami,
Nie było jeszcze!
Boże! Nie maż cię nad nami?!
Jak to? — mogąż królowie w tym świecie przez Ciebie
Stworzonym tak bonować? Pytam się, czy w niebie
Nie ma Cię, wielki Boże? Odkąd matek łono
Dzieci na świat wydaje, tak niezasłużoną
Śmierć poniósł jeden tylko!
A czyś wziął na szalę
Rozwagi, coś uczynił? Nie! On nie wie wcale,
Że świat okradł z życia, które mu świeciło
Zacnością, poświęceniem — które droższe było
Od ciebie z twym stuleciem.
KRÓL
głosem nieco złagodzonym
Czyliż ci przystoją
Za pośpiech zniewolony głównie sprawą twoją
Czynione mi wyrzuty?
CARLOS
Jak to? Czy być może?
Nie zgadujecie, czym był dla mnie ten, co łoże
Śmierci dzisiaj zalega? Powiedzcież mu przecie —
Jego wszechwiedzy może dopomóc zechcecie
Trudne zgadnąć zadanie.
Ten zamordowany
Był moim przyjacielem — a gdy wam nie znany
Cel śmierci — wiedzcie, że on mnie był poświęcony.
KRÓL
Ha, więc moje przeczucia!
CARLOS
Wybacz — krwią zbroczony,
Że przed uchem niegodnym cel ten profanuję:
Lecz niechaj znawca ludzi grom wstydu uczuje,
Gdy przy siwej mądrości nie był jednak w stanie
Ujść podstępu chytrości młodzieńczej.
Tak, panie!
Byliśmy braćmi sobie — więcej jak rodzeni:
Bo szczytniejszym ogniwem z sobą zespoleni,
Niźli natura spaja. Dniom jego świeciła
Czysta miłość — i dziś ta ofiarna mogiła
Jest szczytem tej miłości dla mnie poświęconej.
Moim był nawet wtedy, gdyś był upojony
Jego hołdem i kiedy igrał swą wymową
Z pychą twego rozumu i z dumą tronową.
Chciałeś w karby go ująć, a w tym zaślepieniu
Stałeś się sam narzędziem w silniejszym ramieniu,
Które do wzniosłych celów tobą kierowało.
Że jestem uwięziony, to również się stało
Skutkiem bacznej przyjaźni. By ze mnie zdjąć winę,
List ów posłał Oranii.
Boże, to jedyne
Kłamstwo, jakie popełnił. Na śmierci spotkanie
Biegł dla mego ratunku. Darzyłeś go, panie,
Twą łaską, a on umarł dla mnie. Narzucałeś
Ofiarę twej przyjaźni — serce mu oddałeś —
Berło, co mu za cacko dziecinne służyło,
Porzucił — i śmierć poniósł dla mnie.
Czy to było
Podobnym, aby można takiemu zmyśleniu
Dać wiarę? Jakże on was w swoim ocenieniu
Lekceważył, kiedy śmiał wierzyć, że omami
Waszą baczność takimi prostymi sztukami.
Jego przyjaźń zaskarbić pragnęliście sobie
I zaraz ulegliście w pierwszej błahej probie.
O! nie! nie! On nie dla was — tak — nie dla was wcale
Był człowiekiem. Sam o tym wiedział doskonale,
Gdy odepchnął was samych i wasze korony!
Zgnietliście wątłą lutnię, poszarpali struny
Żelazną ręką — więcej nie byliście w stanie,
Jak tylko zamordować.
ALBA
który dotychczas nie spuszczał oka z Króla, śledząc z widocznym niepokojem grę jego twarzy, teraz zbliża się do niego mówiąc lękliwie
Miłościwy panie,
Przerwij grobową ciszę! Chciej spojrzeć dokoła
I przemów do nas słowo.
CARLOS
Nie byliście zgoła
Obojętnym dla niego. On udziałem żywym
Otaczał was od dawna. On by was szczęśliwym
Może jeszcze uczynił. Serce jego miało
Tyle skarbów, że dla was jeszcze by zostało
Dosyć z tego nadmiaru. Ducha okruchami
Byłby was wzniósł do bóstwa. Mnie i siebie — sami
Okradliście. A teraz, czymże zastąpicie
Duszę, jaka tu była?
Głębokie milczenie. Wielu Grandów odwraca oczy lub ukrywa w płaszczu swoje oblicza.
O wy! Co stoicie
Zgrozą i podziwieniem w milczenie zakuci,
Wstrzymajcie potępienie, nim je który rzuci
Na młodzieńca, za słowa tak śmiało zwrócone
Do monarchy i ojca.
Spojrzyjcie w tę stronę.
On umarł dla mnie. Jeśli łzę boleści znacie,
Jeśli w żyłach nie metal, lecz krew jeszcze macie,
Spójrzcie tu i wstrzymajcie klątwę!
zwraca się w stronę Króla z opamiętaniem i spokojem
Bez wątpienia
Czekacie, jak się skończy ta scena zgorszenia?
Oto miecz mój. Uznaję znów w osobie waszej
Mego króla. Sądzicie, że mnie może straszy
Wasza zemsta? Mnie również zamordujcie śmiało,
Jak się to z najzacniejszym ze śmiertelnych stało.
Moje życie złamane — wiem to; i z takiego
Życia cóż mi przyjść może? Zrzekam się wszystkiego,
Co mi świat niósł ten w dani. Wy między młodzieżą
Obcą szukajcie syna. Moje tutaj leżą
Wszystkie państwa.
Rzuca się na zwłoki Markiza i nie bierze udziału w następnej scenie. Daje się słyszeć zgiełk za kulisami i jakby ciżba ludu. Głucha cisza. Oczy Króla zwracają się badawczo wokoło, ale wszyscy unikają jego wzroku.
KRÓL
I cóż więc? Nikt nie rzeknie słowa?
Każdy w ziemi wzrok topi i oblicze chowa!
Wyrok na mnie rzucony w postaciach skowanych
Milczeniem. Czytam jasno sąd własnych poddanych.
Cisza. Na zewnątrz zgiełk się powiększa i staje się coraz wyraźniejszy. Pomiędzy Grandami powstaje głuchy szmer; dają sobie znaki porozumienia.
LERMA
zbliżając się do Alby
Zaprawdę — to bunt, zda się!
ALBA
cicho
I ja tym strwożony.
LERMA
Chcą tu wtargnąć — ktoś idzie.
SCENA PIĄTA
Ciż i Oficer z przybocznej gwardii.
OFICER
wpadając
Lud powstał wzburzony!
Gdzie jest król?
przeciska się przez ciżbę i zbliża się do Króla
Już pod bronią stoi Madryt cały,
Tysiące ludu z wojskiem pałac opasały.
Szerzą wieści, że książę Karol uwięziony,
Że mu nawet śmierć grozi — i na wszystkie strony
Słychać groźby, że pożar rozniosą po mieście,
Gdy go żywym nie ujrzą.
WSZYSCY GRANDOWIE
w poruszeniu
Pomoc — pomoc nieście
Królowi!
ALBA
do Króla, który spokojnie stoi nieporuszony
Uchodź, panie! Tu osobie twojej
Może grozić nieszczęście. Nie wiemy, kto zbroi
Lud do buntu.
KRÓL
budzi się z chwilowego odurzenia i występuje z odzyskaną powagą majestatu
Czy jeszcze tron nie zburzony?
Jestżem tu jeszcze królem? Nie — jam już z korony
Wyzuty! Tamci tchórze płaczą rozczuleni
Skargą dziecka. Czekają, rychło uwolnieni
Mnie porzucą. Jam zdradą otoczon wokoło.
ALBA
Panie! Jakiż to obłęd zachmurza twe czoło!
KRÓL
Tam — tam głowy pochylić! Przed zakwitłym świeżo
Młodym królem! Tam hołdy wasze niechaj mierzą.
Jam już niczym. Jam starzec wiekiem już złamany!
ALBA
Do tego zatem przyszło? Do tego, Hiszpany?
Wszyscy cisną się około Króla z dobytymi mieczami upadając na kolana. Carlos, sam jeden opuszczony, pozostaje przy zwłokach.
KRÓL
zdejmując płaszcz z siebie
Przystrójcie go w królewskie godła — i tratujcie
Z nim moje martwe zwłoki!
Upada zemdlony na ręce Alby i Lermy.
LERMA
O Boże! Ratujcie!
FERIA
Boże! Co za wypadek!
LERMA
Omdlał!
ALBA
Więc na łoże
Zanieście go! Ja Madryt tymczasem ukorzę.
Odchodzi — za nim wynoszą Króla w towarzystwie wszystkich Grandów.
SCENA SZÓSTA
Carlos zostaje nie zmieniając postawy przy zwłokach. Po chwili wchodzi Ludwik Mercado, rozgląda się z obawą i stoi czas jakiś za Carlosem, który go nie spostrzega.
MERCADO
Miłościwy mój książę! Jestem tu przysłany
Od jej królewskiej mości.
Carlos nie daje baczenia i odpowiedzi.
Jako zaufany
I lekarz jej osoby. Nie trwóżcie się zdradą,
Dowód macie w pierścieniu. Zowię się Mercado.
pokazuje pierścień — Carlos trwa w milczeniu
Dzisiaj jeszcze królowa mówić z wami życzy.
Ta rozmowa przedmiotu ważnego dotyczy.
CARLOS
Ważnego mnie już dzisiaj nic z światem nie wiąże.
MERCADO
Od markiza zlecenie ma oddać wam, książę,
CARLOS
powstaje spiesznie
Co? Natychmiast.
Chce iść z Mercado.
MERCADO
Nie, książę — teraz niepodobna —
W nocy znajdzie się chwila ku temu sposobna.
Tu przystęp jest podwójną wartą obsadzonym,
Więc w to skrzydło pałacu wejść niepostrzeżonym
Jest całkiem niepodobna. Można by rzecz całą
Narazić.
CARLOS
Więc...
MERCADO
Jest rada, ale jest zuchwałą.
Królowa ją znalazła i wam ją podaje.
Jest niezwykłą, a nawet szaloną się zdaje.
CARLOS
Jakaż więc?
MERCADO
Bardzo dawno wieść krąży na dworze —
O czym wiecie zapewne — że w północnej porze,
Tam gdzie w zamku przechodnie ciągnie się sklepienie,
Ukazują się zwykle w szacie mnicha cienie
Cesarza nieboszczyka. Lud legendzie wierzy —
Na wartach trudno wstrzymać strwożonych żołnierzy.
Jeśli się odważycie na takie przebranie,
W nim książę wpośród straży łatwo się dostanie
Do królowej podwoi, które wam wręczony
Klucz otworzy. Postacią świętą osłoniony
Przejdziesz bez zaczepienia. Lecz potrzeba księciu
Natychmiast postanowić — a gdy w przedsięwzięciu
Wytrwacie, tedy maskę w waszym gabinecie
Wraz z odzieniem potrzebnym gotowe znajdziecie.
Ja spieszę do królowej, bo tam pewnie wzrasta
Jej niepokój.
CARLOS
A więc czas?
MERCADO
Godzina dwunasta.
CARLOS
Powiedz zatem królowej, niech mnie oczekuje.
Mercado odchodzi.
SCENA SIÓDMA
Carlos, Hrabia Lerma.
LERMA
Niech książę swą osobę co prędzej ratuje!
Król na was gniewem pała, ostrzegam was skrycie,
Że tu chodzi o wolność — bodaj i o życie.
O więcej nie pytajcie. Wykradłem się tylko,
By uprzedzić nieszczęście krótką choćby chwilką.
CARLOS
Jestem w ręku Wszechmocy.
LERMA
Ile wnosić mogę
Z napomknienia królowej, macie, książę, drogę
Otwartą do Brukseli — a więc bez zwlekania
Uciekajcie dziś jeszcze. Ucieczkę osłania
Rokosz, który królowa sama podnieciła;
Dziś się na was nie targnie żadna gwałtu siła.
U kartuzów w klasztorze są konie pocztowe,
A tu broń, gdybyś znalazł przeszkody jakowe.
Oddaje Carlosowi sztylet i krócicę.
CARLOS
Dzięki ci, hrabio!
LERMA
W głębi serca czuję
Waszą sprawę dzisiejszą. Tak już nie miłuje
Żaden dzisiaj przyjaciel! Tam teraz za wami
Wszyscy się patryjoci zalewają łzami —
Więcej rzec mi nie wolno.
CARLOS
Ten, co tu nieżywym,
Hrabio Lerma! Nazwał was człowiekiem uczciwym.
LERMA
No, raz jeszcze, mój książę — szczęść wam w drodze, Boże!
Przyjdą czasy piękniejsze; ale wtedy może
Już mnie tutaj nie będzie. A zatem, w tej dobie
Przyjmcie hołd mój poddańczy.
Klęka na jedno kolano.
CARLOS
bardzo poruszony, stara się Lermę powstrzymać
Nie w takim sposobie...
Nie tak, hrabio! To rzewność w sercu moim nieci,
A mnie hartu potrzeba.
LERMA
całuje rękę Carlosa z uczuciem
Królu moich dzieci!
O! Dzieciom moim wolno będzie legnąć w grobie
Za ciebie. Mnie wzbronione. Wspomnijcie mnie sobie
Patrząc na moich synów.
Wracajcie z pokojem
Do Hiszpanii. A kiedy będziesz w prawie swojem
Siąść po królu Filipie na monarszym tronie,
Zasiądź na nim człowiekiem.
Już i wasze skronie
Cierń boleści poranił. Jednak ręki krwawej
Nie podnoś na rodzica! Książę! Tej niesławy
Nie dopuszczaj na siebie. Nie czekając skonu
Filip drugi był strącił twego dziada z tronu.
Tenże Filip strwożony swoim własnym czynem,
Nie dziw, że dziś wzajemnie truchleje przed synem.
Pomnij na to, mój książę! Niech ci niebo hojne
Zlewa błogosławieństwo!
Oddala się śpiesznie, Carlos zrazu chce odejść w przeciwną stronę, zwraca się jednak nagle, pada raz jeszcze na kolana przed zwłokami Markiza, obejmuje go, potem oddala się z więzienia.
SCENA ÓSMA
Przedpokój królewski.
Książę Alba i Książę Feria wchodzą zajęci rozmową.
ALBA
Miasto już spokojne.
Jakżeś króla zostawił?
FERIA
W najgorszym humorze,
Zamyka się przed nami i cokolwiek może
Przytrafić się, on nie chce z nikim mówić słowa.
Od tej zdrady markiza taka zaszła nowa
Zmiana w jego naturze, że się darmo kuszę
Poznać dawnego króla.
ALBA
Jednak ja wejść muszę —
Oszczędzać go nie mogę. Tak ważne odkrycie
Przed chwilą uczynione...
FERIA
O jakim mówicie
Odkryciu?
ALBA
Mnich z klasztoru kartuzów wszedł zdradnie
Do mieszkania infanta. Snadź, nadto dokładnie
Badał on śmierć markiza, bo aż podejrzany
O ciekawość zbyteczną, został przytrzymany.
Papiery bardzo ważne odkryto w habicie.
Przestraszony — gdy widział, że chodzi o życie,
Wyznał, że markiz Poza zlecił najsurowiej,
Aby je do rąk własnych złożył infantowi,
Jeśli przed zajściem słońca sam się doń nie zgłosi.
FERIA
I cóż?
ALBA
Jeden z tych listów właśnie nam donosi,
Że książę ma opuścić stolicę świtaniem.
FERIA
Czy podobna?
ALBA
Że okręt jest gotów i na nim
Ma z Kadyksu odpłynąć — że jest pożądany
Przez całe Niderlandy, by rozkuć kajdany,
Które ich do nas wiążą.
FERIA
Ha! Cóż to ja słyszę!
ALBA
Że flota Solimana, w innym liście pisze,
Już Rodos opuściła, by nasze okręta
Niepokoić na Morzu Śródziemnym. Przyjęta
Umowa tak zapewnia.
FERIA
Doprawdy?
ALBA
Te listy
Dzisiaj mi odkrywają powód oczywisty,
Dla którego Maltańczyk świat cały obieżał.
W tej podróży nic więcej tylko ten cel leżał,
Aby państwa północy skłonić do obrony
Wolności Flamandczyków.
FERIA
Cel niezaprzeczony!
ALBA
W końcu są tam przy listach plany nakreślone
Do wojny, skutkiem której chcą mieć odłączone
Niderlandy na zawsze od naszej korony.
Plan szatański, zaprawdę — cudnie ułożony.
Nic w nim nie pominięto; tak opór, jak siłę
Obliczono rachunkiem — i wszystkie zawiłe
Wyjaśniono teorie i wskazano rady:
Jakie związki zawierać — z jakimi sąsiady.
FERIA
A, to zdrajca zawzięty!
ALBA
W końcu jest wspomnianym,
Że książę ma z królową przed jutrzejszym ranem
Rozmówić się koniecznie.
FERIA
A więc to dziś znaczy!
ALBA
O północy. Straż zbrojna wszędzie pilnie baczy.
Widzisz nagłość — ni chwili nie ma do stracenia.
Otwórz zatem podwoje!
FERIA
Nie. Króla zlecenia
Zakazały przestępu.
ALBA
Więc sam je otworzę.
Zło grożące krok śmiały uniewinnić może.
Gdy do drzwi zmierza, otwierają się podwoje i Król się ukazuje.
FERIA
Otóż on sam!
SCENA DZIEWIĄTA
Ciż, Król.
Wszyscy przerażeni widokiem Króla usuwają się na bok, zostawiając środkiem wolne przejście Królowi. Król przechodzi jakby pogrążony w śnie somnambulicznym. Ubiór jego w nieładzie spowodowany zemdleniem; Król wpatruje się bystro w obecnych, jakby nie rozpoznając ich, wreszcie staje zatopiony w myślach ze wzrokiem spuszczonym i stopniowo przytomnieje.
KRÓL
Oddajcie mi żywym zmarłego.
Ja chcę mieć go zwróconym.
DOMINGO
do Alby półgłosem
Przemówcie do niego.
KRÓL
On mną wzgardził i umarł! Żądam, niech powstanie
I sąd o mnie niech zmieni!
ALBA
zbliżając się z obawą
Miłościwy panie...
KRÓL
Kto śmie tutaj przemawiać?
rozgląda się długo wokoło
Czyli zapomniano,
Kto jestem? Marny tworze — czemu na kolano
Nie upadasz przede mną? Jestem jeszcze panem.
Żądam hołdu poddaństwa! — Maż być znieważonem
Moje berło, że jeden śmiał urągać ze mnie?
ALBA
Mój królu! Więcej o nim nie myśl już daremnie.
Nowy jest nieprzyjaciel w dziedzin twoich łonie,
Który ciosem silniejszym grozi twej koronie.
FERIA
Książę Carlos...
KRÓL
On brata miał w jego osobie,
Co życie dał za niego — za niego legł w grobie.
Ze mną byłby tron dzielił. A wzrok jego ku mnie
Spadał jakby z wyżyny — i z tronu tak dumnie
Nie spogląda monarcha. Toteż nie krył wcale
Dumy ze swej zdobyczy. Sam żal daje skalę
Wielkości jego straty. Tak się łez obficie
Nie roni dla strat marnych. Ja za jego życie
Oddałbym Indie całe.
Jak marna potęga
Mej władzy, gdy ramieniem poza grób nie sięga
I ciosu zbyt spiesznego cofnąć już nie może.
Już nie wstanie, kto zaległ raz śmiertelne łoże!
Kto śmie zwać mnie szczęśliwym? Gdym pozwolił sobie
Cześć odebrać i zamknąć wraz z wydziercą w grobie.
Cóż mnie reszta żyjących obchodzi na świecie?
Jedną wielkość duchową wydało stulecie —
Jednego męża — i ten krótkiej bytu chwili
Użył, aby mną wzgardzić i umrzeć!
ALBA
My żyli
Na próżno! I nam się w grób położyć wypadnie —
Hiszpanie! Gdy ten człowiek zza grobu nam kradnie
Serce króla!
KRÓL
siada opierając głowę na dłoni
O! Gdyby to życie w ofierze
Za mnie oddał! Ja jego kochałem tak szczerze!
Jak dziecko był mi drogim. Dla mnie w tym młodzianie
Wchodziło tak urocze i nowe zaranie.
Kto wie, co jemu moja hojność gotowała?
To moja pierwsza miłość. Europa cała
Przeklina mnie. Niechby mi złorzeczył świat cały,
Od tego — mnie się dzięki słusznie należały.
DOMINGO
Takich względów przez jakież dostąpił on czary?
KRÓL
I któż to mógł go natchnąć do takiej ofiary?
Ten młodzik? Syn mój może? O, nigdy — nie wierzę!
Taki Poza dla dziecka nie złoży w ofierze
Życia tak szacownego. Przyjaźni płomienie
Za ubogie, by miały nasycić pragnienie
Serca takiego Pozy. To serce gorzało —
Dla ludzkości. Potomność przyszłą ogarniało.
Goniąc za szczęściem dla niej tron sobie zjednany
Miałże w drodze pominąć? Zdrady niesłychanej
Miał się Poza dopuścić przeciwko ludzkości?
O, nie! Ja go znam lepiej — nie ufał starości,
Nie Filipa poświęcił zatem Carlosowi,
Ale starca młodemu — swojemu uczniowi.
Gasnące słońce ojca za słabym uznano
Do przyświecania dziełu — więc się z nim wstrzymano,
Aż młode wznijdzie słońce i przyświeci obu.
To jasne — że czekano, aż zstąpię do grobu.
ALBA
Czytajcie — tu stwierdzenie słów waszych się kryje.
KRÓL
powstając
Lecz mógł się przerachować. Żyję — jeszcze żyję!
O! Dzięki ci, naturo! — Młodości ognisko
Jeszcze czuję w mych żyłach. Ja go w pośmiewisko
Podam światu i cnotę za szał urojony
Marzyciela ogłoszę. Dla niej poświęcony
Niech ginie jako głupiec i niechaj przygniecie
Upadkiem przyjaciela i swoje stulecie!
Zobaczymy, czy można pozbyć się mnie snadnie.
Przez ten wieczór dłoń moja jeszcze światem władnie.
Skorzystam ja z tej chwili — zużyję wieczoru
Tak, że w dziesięć pokoleń po mnie będą zbioru
Na tych zgliszczach siewacze szukali daremnie.
On — dla swego bożyszcza — dla ludzkości — ze mnie
Zrobił ofiarę; ludzkość niech mi pokutuje
Za niego.
Gdy do dzieła teraz przystępuję,
Zacznę od jego lalki.
do Księcia Alby
Powtórzcie mi jeszcze,
Co to było z infantem? Te pisma złowieszcze
W czym objaśnić mnie mają?
ALBA
W nich jest przechowana
Spuścizna po markizie, spadkiem przekazana
Książęciu Carlosowi.
KRÓL
przegląda papiery, podczas kiedy wszyscy obecni śledzą go badawczo. Po chwili odkłada papiery na stronę i w głębokim milczeniu przechadza się po komnacie, potem mówi
Przywołać za chwilę
Ojca inkwizytora. Niech ma łaski tyle,
By chciał mnie udarować godzinną rozmową.
Jeden z Grandów oddala się. Król bierze papiery, przegląda je powtórnie, po czym odkłada je na bok.
Więc tej nocy?
TAKSIS
O drugiej poczta ma gotową
Stać w klasztorze kartuzów.
ALBA
I ludzie wysłani
Przeze mnie powiadają, że byli spotkani
Przez służbę, która wiozła pakunki znaczone
Herbem koronnym właśnie w tamtą miasta stronę.
TAKSIS
Wielkie sumy podobno w imieniu królowej
Mają być wystawione na kantor handlowy
Do wypłaty w Brukseli.
KRÓL
Co się z księciem dzieje?
ALBA
Książę został przy zwłokach.
KRÓL
Czy światło jaśnieje
Na pokojach królowej?
ALBA
Tam cisza panuje.
Nawet służba królowej, którą zatrzymuje
Zwykle dłużej przy sobie, jest już oddaloną.
Księżna Arcos odchodząc królowę uśpioną
Zostawiła.
Wchodzi Oficer ze straży przybocznej, odprowadza na bok Księcia Ferię i rozmawia z nim tajemniczo, po czym Książę Feria zwraca się pomieszany do Księcia Alby — inni Grandowie cisną się około nich z ciekawością — powstaje szmer i zamieszanie.
FERIA, DOMINGO i TAKSIS
razem
To dziwne!
KRÓL
Co słychać nowego?
FERIA
Wieść, panie miłościwy, tak coś szczególnego
Głosząca, że nie można wierzyć w takie baśnie.
DOMINGO
Dwaj Szwajcarowie z warty zluzowani właśnie
Zeznają, śmiech powtarzać...
KRÓL
Cóż?
ALBA
Niesie wieść głucha,
Że widziano w pałacu, w lewym skrzydle, ducha
Nieboszczyka cesarza — jakoby pod bokiem
Wszystkiej straży miał stąpać wolnym, śmiałym krokiem.
Właśnie wieść tę stwierdzają warty rozstawione
W całej długości skrzydła — dodając, że w stronę
Komnat królowej owe widziadło zmierzało
I tam znikło.
KRÓL
I jakież zjawisko przybrało
Kształty i szaty jakie?
OFICER
W tym samym habicie
Świętego Hieronima, w którym kończył życie
W murach Świętego Justa.
KRÓL
Jako mnich? Skąd macie
Pewność, że to cesarza duch był w owej szacie?
Czyliż wojsko cesarza za żywota znało?
OFICER
Postać cesarza-ducha wyraźnie zdradzało
Berło, które niósł w ręku.
DOMINGO
Jak niesie podanie,
Już nieraz miało miejsce podobne spotkanie.
KRÓL
Czy nikt doń nie zagadał?
OFICER
Nikt nie był tak śmiały.
Warty, szepcąc pacierze, ze czcią się patrzały
Na ten pochód monarchy.
KRÓL
Więc jak powiadacie,
Duch cesarza miał zniknąć w królowej komnacie?
OFICER
W królowej przedpokoju.
Ogólne milczenie.
KRÓL
obracając się śpiesznie
Jakież wasze zdanie?
ALBA
Nas ten objaw oniemia, najjaśniejszy panie!
KRÓL
do Oficera po niejakim czasie
Każcie gwardii mojej wystąpić pod bronią,
A wszystkie przejścia w skrzydle niech warty obsłonią.
Ja pragnę z owym duchem sam zrobić poznanie.
Oficer się oddala, wkrótce potem Paź wchodzi.
PAŹ
Kardynał inkwizytor, najjaśniejszy panie!
KRÓL
do obecnych
Zostawcie nas.
Kardynał inkwizytor, starzec dziewięćdziesięcioletni, niewidomy, opiera się na lasce i jest prowadzony przez dwu dominikanów. Gdy przechodzi pomiędzy Grandami, wszyscy oddają mu pokłon czołobitny i dotykają się kraju jego szaty. On udziela im błogosławieństwa, po czym się wszyscy oddalają.
SCENA DZIESIĄTA
Król i Wielki Inkwizytor.
Długie milczenie.
INKWIZYTOR
Azali przed monarchą stoję?
KRÓL
Tak jest.
INKWIZYTOR
To przechodziło spodziewanie moje.
KRÓL
Odnawiam naszą łączność, która się odnosi
Do lat dawno ubiegłych — swego mistrza prosi
Filip-infant o radę.
INKWIZYTOR
Boski pomazaniec,
Carlos, wasz rodzic wielki, a mój wychowaniec,
Zasięgać rady mojej nie bywał w potrzebie.
KRÓL
Tym szczęśliwiej dla niego. Spokoju dla siebie
Dzisiaj znaleźć nie mogę — na mnie cięży wina
Morderstwa, kardynale.
INKWIZYTOR
A mordu przyczyna?
KRÓL
Przyczyną była zdrada.
INKWIZYTOR
Wiem o niej.
KRÓL
Wy wiecie?
Przez kogo? I jak dawno?
INKWIZYTOR
Co wiedzieć możecie
Wy od słońca zachodu, to mnie jest wiadome
Od lat wielu.
KRÓL
z podziwieniem
Byłyby wam zatem znajome
Dzieje tego człowieka?
INKWIZYTOR
Jego całe życie
Od początku do końca spisane ujrzycie
W regestrach Santa Casa.
KRÓL
I był na wolności?
INKWIZYTOR
Pasek, na którym bujał, znacznej był długości,
Lecz się nigdy nie zrywał.
KRÓL
Wszak był za granicą
Państw moich?
INKWIZYTOR
Wszędzie za nim ja moją prawicą
Dosięgnąć byłem w stanie.
KRÓL
przechodząc się
Jak to? Więc wiedziano,
W jakich rękach zostaje? Czemuż zaniedbano
Przypomnieć mi?
INKWIZYTOR
Ja raczej zwracam to pytanie.
Czemuście zaniedbali nas badać o zdanie,
Nimeście się rzucili w ramiona takiego
Człowieka? Znaliście go — bo dosyć jednego
Spojrzenia, aby odkryć, że tam w głębi leży
Utajone kacerstwo. Do takiej grabieży
Kto was mógł upoważnić? Świętego urzędu
Pozbawiać tej ofiary? Bez żadnego względu
Czy można z nami igrać? Jeżeli się plami
Majestat skryciem zbrodni — jeśli za plecami
Naszego posłannictwa związuje zbratanie
Z największym wrogiem naszym — cóż się z nami stanie?
Kiedy mógł taką łaskę jeden mieć przyznaną,
Jakim prawem tysiące na ofiary dano?
KRÓL
Wszak i ten padł ofiarą?
INKWIZYTOR
Nie! — zamordowany —
Bez sławy! Lekkomyślnie! Zamiast być skazany
Przez nas, aby krwią swoją nam przyczynił chwały.
Tą krwią tylko mordercy ręce się zbryzgały.
Ten człowiek był już naszym. Kto wam prawo daje,
Że na dobro świętego zakonu nastaje
Ręka wasza? Śmierć taka to nasze zadanie.
Jego Bóg nam darował, aby wymaganie
Naszych czasów nasycić — by w nim wzniosłość ducha
Pohańbić uroczyście i wskazać, jak krucha
Jest chełpliwość rozumu. Takie miałem plany.
Gdy oto u stóp waszych leży zmarnowany
Cel pracy tyloletniej! Myśmy okradzeni,
A dla was cały triumf ta krew, co rumieni
Wasze ręce.
KRÓL
Wybacz mi! Namiętność, wyznaję,
Uniosła mnie.
INKWIZYTOR
Namiętność? I taką mi daje
Odpowiedź Filip-infant? Ja więc zestarzałem
Sam jeden? Więc namiętność!
kiwając gniewnie głową
Zatem w państwie całem
Daj wolność sumieniowi, gdyś sam obarczony
Własnymi kajdanami.
KRÓL
Mało doświadczony
Jestem jeszcze w tych rzeczach. Chciejcie, kardynale,
Mieć więcej cierpliwości.
INKWIZYTOR
Nie — nie mogę wcale
Z was być zadowolonym. Czyliż się godziło
Tak krzywdzić przeszłość własną? Bo cóż się zrobiło
Z owym niegdyś Filipem? z jego duszą silną,
Co jak gwiazda na niebie drogą nieomylną,
Wiecznie jedną krążyła? Czyliż przeszłość cała
Zatonęła za wami? Czy się zmiana stała Ze światem, właśnie w chwili gdy mu rękę dawał?
Trucizna jad straciła? Czy przedział ustawał
Między prawdą a fałszem — dobrem a zepsuciem?
Czym jest zamiar, wytrwanie, czym to, co poczuciem
Męskiej wierności zwiemy — gdy kaprysu chwila
Zasady sześćdziesięciu lat w upadek schyla
Jakoby lekkomyślną ręką białogłowy.
KRÓL
Ja mu w oczy patrzyłem. Nie bądź zbyt surowy
Na potknięcie się w drodze człowieka słabego.
Świat ma przystęp zamknięty do serca twojego
Jedną więcej zaporą. Twe oczy zgaszone.
INKWIZYTOR
Czym was nęcił ten człowiek? Czyli życia stronę
Tak nową odkrył oku, jakiej nie widziało?
Czczość nowości i marzeń tak wam znaną mało?
Czyli głosem chełpliwym o świata przemianie
Tak zdradnie ucho pieścił? Jeśli wasze zdanie
Na doświadczeniu wsparte kruszy słowo marne,
Pytam się, jakim czołem wyroki ofiarne
Rzucasz na dusze słabe, mniej winą skażone,
Które giną krociami na stosach palone?
KRÓL
Pragnąłem choć jednego znaleźć spośród ludzi.
Ten Domingo...
INKWIZYTOR
I cóż w was to pragnienie budzi?
Dla was człowiek jest cyfrą i więcej nic nad nią.
Mamże znowu powtarzać tę szkołę zasadnią
Monarszego rzemiosła z uczniem posiwiałym?
Jako Bogu na ziemi świat z urokiem całym
Winien być obojętnym uczuciami swymi.
Wy, goniąc za współczuciem, chęciami takimi
Czyliż nie przyznajecie równości przed światem?
Gdy zaś równy, chcę wiedzieć, jakie możesz zatem
Mieć prawa nad równymi?
KRÓL
rzucając się na krzesło
W mym jestestwie całem
Czuję marność człowieczą. Co Stwórcy udziałem,
Ty chcesz widzieć w stworzeniu.
INKWIZYTOR
O, nie — nie tak snadnie
Mnie podejść. Teraz, panie, znam ciebie dokładnie.
Ty chciałeś nas porzucić! Tobie już ciężyły
Okowy praw zakonu — powab nadto miły
Wolności ciebie uwiódł...
wstrzymuje się w mowie — Król milczy
Czyn twój jest pomszczony.
Podziękuj Kościołowi — miłością wiedziony
Ukarał cię jak matka. Właśnie w tym wyborze,
Dokonanym tak ślepo, uznaj plagi Boże.
Teraz już objaśniony wróć w kluby zakonu.
Gdybym nie stał w tej chwili u stóp twego tronu,
Ty jutro, jak Bóg żywy, ty stałbyś przede mną!
KRÓL
Księże — miarkuj się w słowach! Takiej mowy ze mną
Zaprzestań, bo mnie razi głosu twego brzmienie.
INKWIZYTOR
Po cóż sam wywołujesz Samuela cienie?
Jam dwóch królów osadził na hiszpańskim tronie,
Z nadzieją, że me dzieło utrwalę w koronie.
Owoc całego życia widzę dziś stracony;
Gmach mój ręką Filipa z podstaw naruszony.
A teraz chciej oznajmić, najjaśniejszy panie,
Jakie cele mieć mogło wasze mnie wezwanie?
Co mam czynić? Bo tutaj nierad jestem wcale
Ponawiać mych odwiedzin.
KRÓL
Masz tu pracę — ale
Zapewniam, że ostatnią — po jej dopełnieniu
Możesz odejść w spokoju. Niechaj w zapomnieniu
Legnie wszystko, co przeszło — a my od tej chwili
Jesteśmy pojednani.
INKWIZYTOR
Gdy Filip pochyli
Swoją głowę w pokorze.
KRÓL
po krótkiej pauzie
Syn mój chce ognisko
Buntu wzniecić.
INKWIZYTOR
Cóż działać chcecie?
KRÓL
Nic — lub wszystko!
INKWIZYTOR
To „wszystko” co ma znaczyć?
KRÓL
Chcę ułatwić drogę
W ucieczce, jeśli na śmierć skazać go nie mogę.
INKWIZYTOR
A więc?
KRÓL
Czy jesteś mocen nową stworzyć wiarę,
Która by przebaczyła tę krwawą ofiarę
Z własnego dziecka?
INKWIZYTOR
Wszakże, by przejednać ową
Sprawiedliwość odwieczną, syn Boży krzyżową
Śmierć poniósł z woli Ojca.
KRÓL
A czy będziesz w stanie
Po całej Europie takie przekonanie
Zaszczepić? I umocnić na wszystkie jej strony?
INKWIZYTOR
Tak daleko, jak krzyż ten wiarą jest uczczony.
KRÓL
Krzywdzę prawo natury, czy i głos sumienia
Tak wymowny potrafisz zmusić do milczenia?
INKWIZYTOR
Przed wiarą wszystko milknie.
KRÓL
Mój urząd sędziego
Oddaję w twoje ręce. Czy mogę od tego
Sądu sam się uchylić?
INKWIZYTOR
Mnie go powierz, panie.
KRÓL
To jest syn mój jedyny — komuż się dostanie
Moja praca?
INKWIZYTOR
Zniszczeniu! — to lepiej o wiele
Niż wolności.
KRÓL
wstając
Pójdź zatem. Twoje zdanie dzielę.
INKWIZYTOR
Dokąd?
KRÓL
Moją ofiarę sam stawię przed tobą!
Wyprowadza inkwizytora.
SCENA OSTATNIA
Pokój Królowej.
Carlos, Królowa, w końcu Król z całym otoczeniem.
CARLOS
w habicie mnicha, z maską na twarzy, którą właśnie zdejmuje. Pod pachą trzyma goły miecz. Zupełna ciemność. Zbliża się do podwoi, które się otwierają. Królowa wychodzi w nocnym stroju, ze świecą zapaloną w ręku. Carlos uklęka przed nią.
Elżbieto!
KRÓLOWA
zatrzymując na nim bolesne wejrzenie
Tak więc znowu widzimy się z sobą.
CARLOS
Widzimy się!
KRÓLOWA
O! powstań! Nie będziem żalami
Rozrzewniać się wzajemnie, Karolu. Nie łzami
Płonnymi chcą uczczone być grobowe cienie
Wielkiego męża. Tylko zwyczajne cierpienie
Da się łzami opłakać. On się ofiarował
Za ciebie! Drogim życiem ciebie uratował,
Ta krew by dla urojeń przelaną być miała?
Karolu, jam za ciebie poręczenie dała.
On z moim poręczeniem rozstawał się z światem
Swobodniejszy. Nie zrobisz kłamczynią mnie zatem.
CARLOS
O! Ja pomnik mu stawię, jakim się i sami
Królowie nie poszczycą. Nad jego zwłokami
Raj niebieski zakwitnie!
KRÓLOWA
Takim cię mieć chciała
Dusza moja. Ta wiara wielka przyświecała
Jego śmierci. Swej woli mnie on przekazuje
Spełnienie. Przestrzegam cię, że ja dopilnuję
Dotrzymania przysięgi.
Mam jeszcze złożone
Inne zlecenie, jego wolą uświęcone,
Dałam mu słowo moje — mam to kryć w milczeniu?
On mi oddał Karola. Odtąd w pogardzeniu
Mam pozory i ludzki sąd mnie nie obchodzi,
Wywalczę w sobie męstwo, jakie mieć się godzi
Przyjaźni. Niech me serce raz przemówi szczerze.
On tę miłość zwał cnotą, a ja jemu wierzę,
I nie chcę więcej uczuć...
CARLOS
O! Nie kończ, królowo!
Długo byłem uśpiony sennością grobową,
Kochałem — dziś się budzę. Niechaj w grób wieczysty
Zapadnie przeszłość nasza. Zwracam ci twe listy.
Ty zniszcz moje. Już więcej niech cię krwi wzburzeniem
Nie trwożę. To przepadło. Jestem jak płomieniem
Czystych ogni oświecon. I owa szalona
Namiętność legła w grobie. Już mojego łona
Nie szarpie żądza ziemska.
po chwili milczenia biorąc rękę Królowej
Teraz ci oddaję
Ostatnie pożegnanie, matko. Dziś uznaję
Nareszcie, że być może celem ubiegania
Dobro wyższe, szczytniejsze niż cel posiadania
Ciebie nawet. Noc jedna krótka uskrzydliła
Bieg leniwy lat przeszłych i wcześnie zbudziła
Ducha męskiego we mnie. Dziś mi pozostała
Na resztę życia jedna praca: by doznała
Godnej czci pamięć jego. To życie nie chowa
Dla mnie już innych plonów.
zbliża się do Królowej, która zasłania oblicze
Matko, czy ni słowa
Nie rzekniesz?
KRÓLOWA
Na łzy moje nie zwracaj baczenia.
Ja nie mogę inaczej — przecież uwielbienia
Mego pewnym być możesz.
CARLOS
Ty byłaś nam obu
Powiernicą w przyjaźni. Zostaniesz do grobu
Pod tym jedynie mianem najdroższą mi w świecie.
Przyjaźni ci nie daję — tak jakbym kobiecie
Innej wczoraj miłości oddać nie był w stanie.
Jednak wdowa królewska świętością zostanie
Dla mnie, jeśli mnie niebo na tron zechce wrócić.
Król w towarzystwie Inkwizytora i swych Grandów ukazuje się w głębi sceny, nie będąc spostrzeżony.
Teraz pragnę Hiszpanię na długo porzucić
I ojca nie zobaczę już za mego życia.
Nie mam już czci dla niego. Nawet serca bicia
Nie budzi głos natury. Syn dlań już stracony.
Ty wracaj do spełniania obowiązków żony,
Ja spieszę, gdzie mnie wolność mego ludu woła
Madryt ujrzy mnie królem lub nie ujrzy zgoła.
A teraz na ostatnie „bądź zdrowa”.
Całuje ją.
KRÓLOWA
Cóż ze mnie
Uczyniłeś, Karolu? Kuszę się daremnie,
By sprostać twej wielkości — a przecież pojmuję
Jej potęgę i dla niej uwielbienie czuję.
CARLOS
Czym nie silny, Elżbieto? Tuląc cię w ramiona
Nie upadam. A wczoraj, od drogiego łona
Nie byłby i grom śmierci oderwać mnie w stanie.
wypuszczając ją z objęcia
Wszystko przeszło. Dziś rzucam zuchwałe wyzwanie
Losom świata! Tyś w rękach moich spoczywała —
Jam nie upadł.
słychać uderzenie zegara
Ha! Cicho! Czyś co nie słyszała?
KRÓLOWA
Słyszę tylko głos straszny, który nam przynosi
Godzinę, która rozdział między nami głosi.
CARLOS
Dobranoc ci więc, matko. Pierwszy list z podróży
Niechaj światu za dowód jawności posłuży.
Idę wyzwać Filipa na otwarte pole.
Odtąd będzie myśl każda widna na mym czole —
I ty możesz twe oczy śmiało podnieść wszędzie.
To ostatnia już zdrada...
W chwili kiedy chce ująć za maskę, Król staje pomiędzy nimi.
KRÓL
Ta — ostatnią będzie!
Królowa pada zemdlona.
CARLOS
śpieszy do Królowej i chwyta ją w ramiona
Czy nie żyje? O nieba!
KRÓL
zimno i spokojnie do Inkwizytora
Ja już dzieło moje
Spełniłem, kardynale! Wy spełnijcie swoje!
Oddala się.