drukowana A5
60.86
Don Carlos

Bezpłatny fragment - Don Carlos


Objętość:
381 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0851-5

OSOBY

Filip II — król hiszpański

Elżbieta z Walezych — jego żona

Don Carlos — następca tronu

Aleksander Farnese — książę Parmy, siostrzeniec króla

Infantka Klara Eugenia — dziecko trzyletnie

Księżna Oliwarez — ochmistrzyni

Markiza Mondekar — dama dworu Królowej

Księżniczka Eboli — dama dworu Królowej

Hrabina Fuentes — dama dworu Królowej

Markiz Poza — kawaler maltański, grand hiszpański

Książę Alba — grand hiszpański

Hrabia Lerma — naczelnik gwardii przybocznej, grand hiszpański

Książę Feria — kawaler złotego runa, grand hiszpański

Książę Medina Sidonia — admirał, grand hiszpański

Don Rajmond Taksis — naczelnik poczt, grand hiszpański

Domingo — spowiednik Króla

Wielki Inkwizytor państwa

Przeor klasztoru kartuzów

Paź Królowej

Don Ludwik Mercado — nadworny lekarz Królowej

Grandowie, damy dworskie, paziowie, oficerowie.

Straż przyboczna i inni.

AKT PIERWSZY

Królewski ogród w Aranjuez.

SCENA PIERWSZA

Carlos, Domingo.

DOMINGO

Piękne dni w Aranjuez już się zakończyły.

Wasza miłość książęca ten zakącik miły

Nie weselszy porzuca. — Próżnośmy tu byli,

Zagadkowe milczenie gdybyście raczyli

Raz przerwać i ta, książę, serca tajemnica

Niechby się raz odkryła przed sercem rodzica

Dla syna jedynego, by okupić błogą

Spokojność — nigdy ojcu nie będzie za drogo.

Nawet nie ma życzenia, choćby się je kryło,

By z dzieci najmilszemu niebo odmówiło.

Carlos milczący stoi ze spuszczonym wzrokiem.

Niegdyś, w murach Toledo, pamiętam, jak dumnie

Karol hołdy odbierał, a książęta tłumnie

Cisnęli się do ręki twej ucałowania.

Wtem na raz — na raz jeden, kornie czoło skłania

Sześć królestw do stóp twoich. Ja przy tobie stałem

I na dumną krew młodą z rozkoszą patrzałem, Jak ci lice krasiła i jak falowała

Twą piersią, która żądzą czynu rozgorzała.

Patrzałem na twe oczy, jak tłum obiegały,

Iskrzyły się weselem, mówić się zdawały,

Żeś, książę, syt jest szczęścia!

Carlos odwraca oblicze.

      A dziś ta milcząca

Poważna troska twoja, wyraźnie świadcząca

O boleści tłumionej od ośmiu miesięcy,

Jest zagadką dla dworu, kraj trwoży — co więcej,

Że samemu monarsze niejedną noc truje

I matka wasza gorzką ją łzą okupuje.

CARLOS

zwracając się na te słowa nagle do niego

Matka?... O! Dajcie, nieba, bym kiedy przebaczył

Temu, który ją dla mnie za matkę przeznaczył.

DOMINGO

Mości książę?

CARLOS

po niejakim namyśle, pocierając czoło ręką

      Zaprawdę, ojcze świątobliwy,

Jestem z matkami mymi bardzo nieszczęśliwy.

Wszak świt mego żywota plami już czyn krwawy

W zabójstwie własnej matki.

DOMINGO

      Ach, książę łaskawy.

Czyliż to jest podobna? Czy wina takowa

Może dręczyć sumienie?

CARLOS

      Moja matka nowa

Czyliż mnie serca ojca mego nie zbawiła?

I tak mało mnie kochał. Zasługą mi była

Ta jedna okoliczność, żem był jedynakiem.

Ona córkę mu dała.

      Któż wie jeszcze, jakiem

Zrządzeniem moją przyszłość ślepy los rozwiąże?

DOMINGO

Chyba ze mnie żartujesz, miłościwy książę.

Kiedy cała Hiszpania wielbi swą królowę,

Ty jeden miałbyś dla niej swe oko surowe

Zaprawiać nienawiścią? I tylko mądrości

Słuchać patrząc się na nią? Na takiej piękności

Kobietę, jak jest ona? Królowę do tego?

Twą niegdyś narzeczoną?

      Nie — to coś dziwnego!

Nie! Książę! Niepodobna! — Co każdy miłuje,

Ku temu jedne twoje serce zawiść czuje?

Takie się przeciwieństwo nie mieści w Karolu.

I jeśli chcesz oszczędzić matce twojej bolu,

Strzeż się, książę, by do niej wieść nie doleciała,

Że taką nienawiścią syn do matki pała.

CARLOS

Tak sądzicie?

DOMINGO

      Czy książę przypomina sobie

W Saragossie ostatni turniej? Gdy osobie

Naszego króla lanca lekki cios zadała?

Królowa w gronie dam swych w środkowej siedziała

Trybunie — skąd był widny plac, gdzie bój się toczył.

Wtem nagle zawołano, że król we krwi broczył!

Szmer doszedł do królowej: „Książę?” — zapytuje

I chce na dół zeskoczyć. Wnet się dowiaduje,

Że to w króla cios godził: „Przywołać lekarzy!”

Rzekła — i wyraz trwogi znikł z pobladłej twarzy.

Stoicie w zamyśleniu?...

CARLOS

      Podziwiam pustotę

Monarchy spowiednika, który miał ochotę

Wnikać w tak błahe wieści.

ponuro i poważnie

      Przecież — razy wiele —

Słyszałem — że częstokroć tacy łowiciele

Cudzych słówek i gestów więcej czynią złego

Niż trucizna lub sztylet. — Szkoda jest waszego

Trudu, ojcze wielebny — gdy chcecie podzięki,

To udajcie się po nią do monarszej ręki.

DOMINGO

Słusznie czynisz, mój książę, że się na baczeniu

Trzymasz w stosunkach z ludźmi: wszakże wyróżnieniu

Niektórzy ulec winni. Może być — z obawy

Obłudnika — odtrącon i przyjaciel prawy.

Ja tu szedłem z przyjaźnią.

CARLOS

      Niechże z dworzan który

Nie powie o tym ojcu, bo wtedy purpury

Pozbawieni będziecie.

DOMINGO

ze zdumieniem

      Jak to?

CARLOS

      Rzeczywiście,

Bo czy sami od niego słowa nie mieliście,

Że w Hiszpanii wy macie pierwsze prawo do niej?

DOMINGO

Książę ze mnie żartuje.

CARLOS

      Niech mnie Pan Bóg broni.

Żebym z tak straszliwego człowieka był śmiały

Żartować — który ojca do niebieskiej chwały

Wznieść może — albo strącić w wieczne potępienie.

DOMINGO

Dalekim jest ode mnie to zarozumienie,

Abym wciskał się, książę, w trosk waszych skrytości!

Wszelako śmiem upraszać waszej wysokości,

Abyś pomniał, że trwogą przejęte sumienia

Tylko w kościele jednym są pewne schronienia,

Do jakiego i króle klucza dać nie mogą.

W kościele sama zbrodnia znajduje tę błogą

Przystań — pod sakramentu pieczęci powagą.

Książę myśl mą odgadniesz swą własną rozwagą.

Ja dosyć powiedziałem.

CARLOS

      Nie mam wcale chęci

Kuszenia was, strażniku tak świętej pieczęci.

DOMINGO

Zapoznajesz wiernego sługę, mój łaskawy

Książę, tą nieufnością.

CARLOS

biorąc go za rękę

      Więc raczej tej sprawy

Zaniechajcie. Wy człowiek wielce świątobliwy,

To świat wie — mielibyście zachód uciążliwy

Ze mną — jeśli wam prawdę szczerą wyznać mogę.

Wy, ojcze przewielebny, macie długą drogę

Przed sobą, zanim krzesło Piotra zasiądziecie.

Zbytnią wiedzą obarczyć nadto się możecie.

Oznajmcie to królowi, co was tu słać raczy.

DOMINGO

Mnie przysłał?

CARLOS

      Tak wyrzekłem. — Oko moje baczy

I widzi nadto dobrze, jak jestem zdradzany

Przez wszystkich na tym dworze i jak szpiegowany

Przez tysiące ócz śledczych. Wiem, jak zaprzedaje

Król syna jedynego — jak służalczą zgraję

Opłaca za me każde słówko podsłuchane.

Takie służby o wiele więcej nagradzane

Niźli czyny szlachetne. Wiem dobrze, lecz więcej

Nie mówmy o tym. Serce bije mi goręcej,

A i tak już za wiele z ust moich słyszycie.

DOMINGO

Król zamierzył dziś wieczór stanąć już w Madrycie.

Dwór się zbiega — a zatem mam zaszczyt was, książę...

CARLOS

Dobrze, dobrze, z innymi i ja wnet podążę.

Domingo oddala się. Po chwili.

Filipie! Jakże los twój godzien jest litości

Niemniej jak syna twego! — Jad podejrzliwości,

Widzę, jak żądłem węża duszę twą rozrania.

Czemuż się twa ciekawość tak chciwie ugania

Za odkryciem najsroższych tajemnic z obsłony?

A jeśli je odkryjesz — co poczniesz, szalony?

SCENA DRUGA

Carlos, Markiz Poza.

CARLOS

Któż nadchodzi?... co widzę?... a duchy życzliwe!

To mój Rodryg!

MARKIZ

      Mój Karol!

CARLOS

      Jestże to prawdziwe

Zjawisko? Jest prawdziwe? Tyżeś tu w istocie?

Ciebież ja tu przyciskam do serca w tęsknocie?

I bicie twego serca na mym łonie czuję?

O! Teraz wszystko dobrze — teraz mi wstępuje

Spokój w zbolałą duszę, gdy z ufnością całą

Tulę się w twe objęcia.

MARKIZ

      W twą duszę zbolałą?

Cóż tu złego być mogło, aby polepszenia

Wymagało? Powiedz mi, wywiedź ze zdumienia.

CARLOS

Ty mi raczej wyjaśnij — twój powrót do domu

Z Brukseli co zbliżyło? Komuż ja to — komu

Zawdzięczam także wielkie szczęście niespodziane?

I ty się pytasz, serce radością wezbrane?

Wybacz mi to bluźnierstwo, wszechmogący Boże!

Któż inny, jeśli nie Ty, szczęście zsyłać może?

Tyś wiedział, że anioła Karol potrzebuje,

Tyś go zesłał — czyliż się pytać potrzebuję?

MARKIZ

Daruj mi, drogi książę, gdy na zachwycenie

Tak bezmierne odpowie ci tylko zdumienie.

Syna króla Filipa zupełnie inaczej

Znaleźć się spodziewałem. — Cóż mi wytłumaczy

Ten rumieniec niezwykły na twym zbladłym licu?

Gorączkowe ust drżenie, drogi królewiczu?

Nie jest to już ów młodzian lwim męstwem sławiony,

Do którego mnie naród śle uciemiężony.

Bo dzisiaj nie Rodryga widzisz tu przed sobą,

Nie tego, który dzieckiem niegdyś igrał z tobą,

Lecz tu całej ludzkości poseł we mnie staje,

We mnie tulisz do łona tej Flamandii kraje,

Która łzami krwawymi twej pomocy wzywa.

Twoja droga kraina zginie nieszczęśliwa,

Gdy Alba, fanatyzmu siepacz zagorzały,

Prawami hiszpańskimi zmiażdży naród cały.

Więc u chwały dziedzica, u cesarzów wnuka

Lud ten zacny z otuchą ocalenia szuka.

Padnie on w gruzach, jeśli twym sercem nie włada

Już miłość dla ludzkości!

CARLOS

      Niech w gruzy upada!

MARKIZ

O! Biada mi! Cóż słyszę?

CARLOS

      Ty mówisz o czasie,

Który dawno już minął. — I jam w cudnej krasie

Widział niegdyś Karola w snach moich — a łono

Jego ogniem pałało, kiedy mu mówiono

O wolności. — Te czasy dawno legły w grobie!

Ten Karol nie jest owym, o którym ty sobie

Przypominasz w Alkali, gdy się żegnał z tobą.

Gdy w słodkim upojeniu żył tylko tą dobą,

W której twórcą się stanie ery całkiem innej,

Wzniesie złote ołtarze w swej ziemi rodzinnej.

Pomysły bosko piękne! Sny w głowie dziecięcej

Zrodzone — już rozwiane!...

MARKIZ

      Sny tylko?... nie więcej?

Książę! Więc to sny były?

CARLOS

      Pozwól je moimi

Oblać łzami — piersi zrosić daj łzami gorzkimi,

Jedyny przyjacielu! — Nikogo — nikogo

Nie mam w całym przestworze. Jak daleko mogą

Dopłynąć nasze flagi — jak daleko sięga

Berła ojca mojego niezłomna potęga,

Nigdzie, nigdzie nie widzę życzliwego brzegu,

Gdzie bym — mógł łzom dozwolić swobodnego biegu,

Jak tutaj. — O Rodrygu! Na wszystko, co w niebie

Jest nam święte — zaklinam! Nie chciej mnie od siebie

Odpychać.

Markiz poddaje się jego uściskom z niewysłowionym rozrzewnieniem.

      Pomyśl, żem ja sierotą rzuconą

U stóp tronu — przez ciebie z litości dźwignioną.

Nie wiem, co to jest ojciec: bom jest króla synem.

O! jeśli to jest prawdą, co szczęściem jedynem

Mieniłoby me serce, żeś jest wyszukany

Spośród miliona ludzi, abyś mi oddany

Rozumiał myśli moje — gdyby prawdą było,

Że twórcze przyrodzenie we mnie powtórzyło

Rodryga — i dusz naszych zawiązane struny

Jeszcze w ranku żywota brzmią jednymi tony —

Jeśli łza, co mi ulgę przynosi w rozpaczy,

Droższą ci jest niż łaska, jaką cię uraczy

Mój ojciec...

MARKIZ

      O! Jest droższą niźli ten świat cały!

CARLOS

Tak upadłem i jestem dziś tak zubożały,

Że cię muszę wspomnieniem cofnąć w wiek dziecinny

I upomnieć się muszę o dług dawno winny

Przez ciebie — kiedyś jeszcze w majtka był mundurze,

A ty i ja, dwaj chłopcy mający w naturze

Pewną dzikość — wzrastali z braterską równością.

Mnie tylko ból ten dręczył, żeś ducha świetnością

Przewyższał mnie o wiele. Gdy mi brakowało

Otuchy do walczenia o podział twą chwałą,

Postanowiłem wreszcie sercem cię zniewolić.

Dręczyłem cię czułością, pragnąc cię zespolić

Z sobą bratnim ogniwem. Te zabiegi moje

Tyś, dumny, płacił chłodem. — Bywało — że stoję,

Tyś na mnie ani spojrzał — a ja gorącymi

Zalewałem się łzami, patrząc, jak z innymi

Dziećmi pieścisz się czule. „Czemuż? — zawołałem —

Pieścisz inne, gdy ja cię kocham sercem całem?”

Ty mi na to, klękając, poważnie i chłodno

Odrzekłeś: „Krew królewska takiej czci jest godną”.

MARKIZ

Ach, książę, zamilcz o tym, bo na to wspomnienie

Z lat dziecięcych dziś jeszcze wstydem się rumienię.

CARLOS

Jam na to nie zasłużył. Mogłeś cenić mało

Me serce, rozedrzeć je: lecz to nie zdołało

Odepchnąć mnie od ciebie. Trzy razy ów książę

Powracał z tą nadzieją, że cię zobowiąże

Żebractwem — że swą miłość wpoi w ciebie siłą.

Trzy razy odpychałeś.

      Nareszcie sprawiło

Wypadkowe zdarzenie to, o czym ja prawie

Już zwątpiłem. Pamiętasz, jak w jednej zabawie

Twój wolant mojej ciotce, a czeskiej królowej,

Zranił oko? — Ta sądząc, że nie z wypadkowej,

Lecz rozmyślnej pustoty pocisk otrzymała,

Ze łzami skargę na nas do króla podała.

Całą młodzież zebrano, żądając wydania

Winnego. Król się zaklął, że to ukarania

Surowego nie ujdzie, chociażby synowi.

Stałeś z dala struchlały — widząc to — królowi

Do nóg padłem wołając: „Jam winę popełnił!”

A ojciec swoją zemstę na swym dziecku spełnił.

MARKIZ

Czemu, książę, ten obraz budzisz w mym wspomnieniu?

CARLOS

Zemstę, niecącą litość w dworzan otoczeniu,

A którą, wobec wszystkich na twoim Karolu

Tyrańsko dokonano. — Zęby ściąłem z bolu,

Lecz oczy miałem suche, w ciebie zapatrzone,

Łzy jednej nie zroniły. Ciało me zbroczone

Krwią królewską, chłostane siepaczy razami —

A jam patrzał na ciebie suchymi oczami!

Aż mi do nóg przypadłeś, sam łzami oblany.

,,Tak jest! Tak! — zawołałeś — jestem pokonany

W mej dumie! Ja ci kiedyś dług dziś zaciągnięty

Spłacę, jak będziesz królem!”

MARKIZ

podając rękę

      Spłacę ten dług święty!

Tak, Karolu! Ponawiam ślub niegdyś dziecinny

Dziś, jak człowiek dojrzały — spłacę ci dług winny!

Może kiedyś i dla mnie uderzy godzina.

CARLOS

Teraz, teraz wybiła! To pora jedyna

Do spłaty! Nie zwlekaj jej! Ja tak potrzebuję

Miłości. — Tajemnica okropna nurtuje

Pierś moją. — Odkryć, odkryć muszę ją przed tobą.

Niech z ust twoich pobladłych usłyszę nad sobą

Wyrok śmierci! — Posłuchaj milczący wyznania:

Ja kocham moją matkę!

MARKIZ

      Boże!

CARLOS

      Pobłażania

Nie żądam — nie, nie! Powiedz, że się nie spotyka

W całym ziemskim przestworze równego nędznika!

Powiedz: lecz ja wiem naprzód słów twoich osnowę:

Kocha się w swej macosze! Toć względy światowe —

Natury — Rzymu prawa wyrok potępienia

Rzucą na tę namiętność! Że moje roszczenia

Do praw ojcu służących są napaścią srogą:

Czuję to — przecież kocham! Wiem ja, że tą drogą

Dojść mogę do szaleństwa lub na rusztowanie.

Ja kocham bez nadziei. Mam w sobie uznanie

Groźby śmierci, szaleństwa i całej zdrożności,

Lecz kocham!

MARKIZ

      Wież królowa o twojej skłonności?

CARLOS

Przed królową i ojca żoną śmiałżem z memi

Wystąpić wyznaniami? A zwłaszcza na ziemi

Hiszpańskiej? Czyliż się zbliżyć mogłem do strzeżonej

Zazdrością ojca — ciągle dworem otoczonej?

Osiem mija miesięcy, jak tu, powołany

Przez ojca z Akademii, zostałem skazany

Na codzienny jej widok i grobu milczenie.

Osiem mija miesięcy, jak zgubne płomienie

Przepalają pierś moją i tysiące razy

Na mych ustach konały wyznania wyrazy

Kryjąc się w głębie serca, omdlałe na sile.

O! Gdybym mógł, Rodrygu, choć na krótką chwilę

Sam na sam z nią pomówić!

MARKIZ

      Książę miłościwy!

A wasz ojciec?

CARLOS

      O! Cóżeś wspomniał, nieszczęśliwy!

Mów mi raczej o strasznych katuszach sumienia,

Tego tylko jednego oszczędź mi imienia!

MARKIZ

Ojca więc nienawidzisz?

CARLOS

      Nie, nie, ja nie czuję

Nienawiści do ojca, lecz mnie dreszcz przejmuje,

Niepokój, jak po zbrodni, wpija się w mą duszę,

Kiedy imię usłyszeć to okropne muszę.

Com winien, że mi w sercu już z wiosny zaraniem

Miłość tę niewolniczym struli wychowaniem.

Zaledwie że rok szósty żyłem na tej ziemi,

Gdy stanął po raz pierwszy przed oczami memi

Ten straszny, co go ojcem moim mianowano.

Pamiętny mi ten ranek: bo na śmierć skazano

Na raz cztery ofiary za jego skinieniem!

Potem go widywałem tylko, gdy karceniem

Za winy mnie udręczał.

      Boże! Ja w tym szale

Czuję, że zbyt goryczą zaprawiam me żale.

Precz, precz stąd!

MARKIZ

      O! Mów właśnie! Nie krępuj się w słowie.

Część bolu spadnie z serca, gdy skargę wypowie.

CARLOS

Jakże często bój z sobą staczałem! — bywało:

W północ — warty uśpione — a ja z skruchą całą

Przed Maryi obrazem klęcząc, łzy rzewnymi

Błagałem, by me serce dla ojca czulszymi

Skłonnościami natchnęła: lecz niewysłuchany

Wstawałem od modlitwy. Rodrygu kochany!

Rozwiąż tę Opatrzności zagadkę zawiłą:

Czemu z tysiąca ojców zrządzenie sprawiło,

Że ten właśnie mym ojcem — również powiedz — czemu

Z tysiąca lepszych synów mnie narzuca jemu?

Dwóch sprzeczniejszych żywiołów, tak wstrętnych dla siebie

Nie sposób, zda się, spotkać na ziemi i niebie.

Jak mogła dwa bieguny z rodzaju ludzkiego

Natura tak zespolić jako mnie i jego,

I tak świętym ogniwem? To losu igrzysko!

Czemuż stać się musiało, by stali tak blisko

Dwaj ludzie, których przepaść trzyma w rozdzieleniu.

Nieszczęścia trzeba, żeby ci w jednym życzeniu

Napotkali się właśnie. Rodrygu, chciej sobie

Wyobrazić, że widzisz na niebieskim globie

Dwie gwiazdy nieprzyjazne, które na bieg całej

Wieczności są skazane — które się spotkały

W swych drogach po to, aby spotkaniem zmiażdżone

Rozbiegły się na wieki, każda w inną stronę.

MARKIZ

Ja przeczuwam okropną godzinę przed nami.

CARLOS

Ja również. Mnie sny straszne ścigają nocami

Jakby furie piekielne! Zdrowsza cząstka duszy

Z napaścią strasznych pokus w walce kopię kruszy.

I sam rozum nieszczęsny czołga się ścieżkami

W labiryncie sofizmów — aż się nad brzegami

Przepaści ujrzy w końcu w trwodze zawiśnięty!

Rodrygu! Gdybym kiedy ten stosunek święty

Ojca z synem — przepomniał! Rodrygu! ta zbladła

Źrenica twoja, widzę, że myśl mą odgadła.

Gdybym ojca w nim nie znał — czym dla mnie zostanie

Sama osoba króla?

MARKIZ

po chwili

      Wolnoż mi żądanie

Wnieść do mego Karola? Proszę, przyrzecz święcie,

Że jakie bądź poweźmiesz nadal przedsięwzięcie,

Pierwej rad przyjaciela zasięgniesz w tej mierze!

Przyrzekasz?

CARLOS

      Wszystko — wszystko! W niezachwianej wierze

Polegam na twym sercu. Cały się oddaję

W twe ramiona.

MARKIZ

      Monarcha, jak nam wieść podaje,

Dziś wraca do stolicy. Czas krótki. — Królowę

Tu spotkać tylko możesz, gdy chcesz mieć rozmowę;

I sama cichość miejsca, i wiejska swoboda

Łatwiejszą ci sposobność niźli miasto poda.

CARLOS

Taką nadzieją serce poiłem strapione —

Lecz niestety! Na próżno.

MARKIZ

      Nie wszystko stracone.

Spieszę i w tejże chwili hołd królowej złożę.

Jeśli jest, jaką niegdyś na Henryka dworze

Ją poznałem, to znajdę szczerość nieomylną.

A gdy w oczach wyczytam oznakę przychylną

Dla nadziei Karola, jeśli do rozmowy

Znajdę skłonną — i da się orszak honorowy

Oddalić...

CARLOS

      Część z nich większa jest dla mnie oddana

Życzliwymi chęciami. — Najwięcej zjednana

Jest szczególniej Mondekar jej chłopczyny służbą,

Który paziem jest moim.

MARKIZ

      To nam dobrą wróżbą.

Bądź więc, książę, w bliskości i uważaj pilnie,

By stanąć na znak dany.

CARLOS

      Będę nieomylnie —

Spiesz się tylko!

MARKIZ

      A zatem nie mam do stracenia

Ni chwili. — Mości książę, tam więc do widzenia!

Obaj rozchodzą się w przeciwne strony.

SCENA TRZECIA

Dwór Królowej w Aranjuez. Skromna wiejska okolica, którą przerzyna aleja dochodząca do wiejskiego domku Królowej.

Królowa, Księżna Oliwarez, Księżniczka Eboli, Markiza Mondekar — wszystkie przychodzą aleją.

KRÓLOWA

do Markizy

Ciebie pragnę, Mondekar, mieć przy moim boku.

Cały ranek mnie dręczy ta wesołość w oku

Księżniczki. — Sama widzisz — zaledwie jest w stanie

Ukryć w sobie radosne ze wsią pożegnanie.

EBOLI

Ja też wielkiej radości nie taję, królowo,

Z jaką mury Madrytu zobaczę na nowo.

MONDEKAR

Miłość wasza, przeciwnie, miałażby z niechęcią

Żegnać się z Aranjuez?

KRÓLOWA

      Przynajmniej z pamięcią

Uroczej miejscowości. Tu się czuję cała

W moim świecie. Ten kącik jam dawno wybrała

Za najmilszy. Tu wita mnie oddech radosny

Wioski — tej przyjaciółki pierwszej życia wiosny.

Tu z mojej Francji tchnienie wiatr do piersi niesie,

Nie bierzcie tego za złe. Każde serce rwie się

Tęsknotą za ojczyzną.

EBOLI

      Lecz jakże tu dziwnie

Pusto, głucho, umarło jak w La Trappe.

KRÓLOWA

      Przeciwnie —

Ja tę martwość znajduję jedynie w Madrycie.

A wy nam, mościa księżno, cóż na to powiecie? —

OLIWAREZ

Ja jestem tego zdania, miłościwa pani,

Że tu zwyczaj rozrządził z dawna miesiącami.

Jeden tutaj na pobyt, w Prado miesiąc drugi,

W stolicy dni zimowe — tak było, jak długi

Szereg królów hiszpańskich.

KRÓLOWA

      Tak księżna pojmuje —

Ja w tej mierze już sporu z wami nie spróbuję.

MONDEKAR

Madryt wkrótce zostanie bardzo ożywiony.

Na Plaza-Major ma być cyrk już ukończony

Do walki byków. Nadto mamy obiecane Auto da fé.

KRÓLOWA

      To głoszą z łagodności znane

Usta mojej Mondekar?

MONDEKAR

      Czemuż? — Wszak goreje

Kacerstwo na tych stosach?

KRÓLOWA

      Jednak mam nadzieję,

Moja Eboli inny pogląd ma w tej mierze.

EBOLI

Ja? Miłościwa pani niechaj mnie nie bierze

Za gorszą chrześcijankę od markizy przecie.

KRÓLOWA

Ach! Zawsze zapominam, w jakim żyję świecie.

Przejdźmy na inny przedmiot. Jeśli się nie mylę,

Mowa była o wiosce. — Zda mi się, że chwilę

Trwał zaledwie ten miesiąc. — Ileż ja uciechy,

Ach, ile jej pragnęłam od tej wiejskiej strzechy!

Wszystkie moje nadzieje jak wiatrem rozwiane,

Czyliż wszystkie na zawód muszą być skazane?

Dziś mych życzeń chybionych śladu nie znajduję.

OLIWAREZ

Coś księżniczka Eboli głuche zachowuje

Milczenie o Gomezie. — Czy mu pozwolono

Mieć nadzieję? — i rychłoż jego narzeczoną

Powitać się pozwolisz?

KRÓLOWA

      A — właśnie na dobie

Przypominasz mi, księżno,

do Eboli

      Bo zlecone sobie

Miałam za nim wstawienie. Lecz czy je wnieść mogę?

Mąż, któremu w nagrodę oddam w życia drogę

Moją Eboli, winien być zacnym.

OLIWAREZ

      Wszak jemu

Wszyscy zacność przyznają. — Wiadomo każdemu,

Że nawet najłaskawiej pan nasz miłościwy

Darzy go przychylnością.

KRÓLOWA

      Winien być szczęśliwy

Taką łaską monarszą. — Ja żądam pewności,

Czy umie kochać i czy godzien jest miłości?

Eboli — ja do ciebie zwracam to pytanie.

EBOLI

w pomieszaniu, ze wzrokiem spuszczonym stoi przez chwilę, po czym rzuca się do nóg Królowej

O! Wspaniała królowo! Okaż zmiłowanie

I na Boga! Nie pozwól dać mnie na ofiarę!

KRÓLOWA

Ofiarę! Dość mi na tym. — Powstań, to nad miarę

Srogości przeznaczenia tak zostać skazaną.

Ja ci wierzę. O! Powstań! Kiedyż była daną

Hrabiemu twa odmowa?

EBOLI

powstając

      Już kilka miesięcy;

Książę Karol był jeszcze w szkołach.

KRÓLOWA

wzdryga się i okiem badawczym śledzi Księżniczkę

      Może więcej

Godzi się zbadać powód i odmowy słowo.

EBOLI

z niejaką gwałtownością

To być nie może, łaskawa królowo!

Nigdy! Z tysiąca przyczyn.

KRÓLOWA

bardzo poważnie

      Nie żądam rachunku.

Już ta jedna, że w tobie nie budzi szacunku,

Wystarcza mi. W tej mierze treść już wyczerpana.

do innych dam

Wszak to jeszcze infantki nie widziałam z rana —

Przywieź mi ją, markizo.

OLIWAREZ

patrząc na zegarek

      Królowa wybaczy,

Lecz jeszcze nie godzina.

KRÓLOWA

      Więc mi zegar znaczy

Godzinę, w której wolno być matką! To rani!

Gdy nadejdzie godzina, przypomnij mi, pani.

Wchodzi Paź i rozmawia cicho z Ochmistrzynią, która potem zwraca się do Królowej.

OLIWAREZ

Markiz Poza wejść pragnie, pani miłościwa.

KRÓLOWA

Markiz Poza?

OLIWAREZ

      Z podróży tylko co przybywa —

Z Niderlandów i Francji — i o łaskę prosi,

Aby mógł wręczyć listy, które wam przynosi

Od regentki i matki.

KRÓLOWA

      Czy to pozwolone?

OLIWAREZ

z namysłem

W moich przepisach wprawdzie nie jest wymienione

To zdarzenie, by mogli kastylscy grandowie

Monarchini hiszpańskiej w poufnej rozmowie,

W ogrodowym ustroniu, od dworu obcego

Wręczać jakie bądź pisma.

KRÓLOWA

      Ja więc z czynu tego

Odpowiedzialność biorę — sama z niej się sprawię.

OLIWAREZ

Mnie jednak wasza miłość pozwoli łaskawie,

Na tę chwilę rozmowy że się stąd oddalę.

KRÓLOWA

Postąp, księżno, jak wola — nie bronię ci wcale.

Ochmistrzyni oddala się. Królowa daje znak Paziowi, który natychmiast odchodzi.

SCENA CZWARTA

Królowa, Księżniczka Eboli, Markiza Mondekar i Markiz Poza.

KRÓLOWA

Pozdrawiam cię życzliwie, zacny kawalerze,

Na twej ziemi ojczystej.

MARKIZ

      Którą, wyznam szczerze,

Nigdy z dumą słuszniejszą nie mieniłem moją

Jak dzisiaj.

KRÓLOWA

zwracając się do dam

      Markiz Poza. Przyodziany zbroją

W Rheims, niegdyś z moim ojcem świetne staczał boje

I po trzykroć zwycięstwem uczcił godła moje.

On pierwszy dał mi poznać zaszczyt panowania

Na tronie iberyjskim.

zwracając się do Markiza

      W godzinie rozstania

Kiedyś w Luwrze nas żegnał, pewnie w owej chwili

Aniś marzył, że będziesz mym gościem w Kastylii?

MARKIZ

Tak, najjaśniejsza pani, nie śmiałem i marzyć,

Aby Francja postradać, a nas mogła darzyć

Jedynym skarbem swoim.

KRÓLOWA

      O dumny Hiszpanie!

Jedynym? I tak śmiało objawiasz to zdanie

Córce domu Walezych?

MARKIZ

      Tak. — Jestem tak śmiały,

Gdy wasza mość królewska, przedmiot naszej chwały,

Dzisiaj jesteś już naszą.

KRÓLOWA

      W powrocie z obczyzny

Nie minąłeś, jak słyszę, Francji, mej ojczyzny.

O mej czcigodnej matce jakąż wieść mi powie

Twoje słowo? O braciach ukochanych?

MARKIZ

      Zdrowie

Królowej matki waszej niedobre zastałem.

Daleka uciech świata, dzisiaj w kole małem

To jedyne życzenie uniosła w ustronie,

By was widzieć szczęśliwą na hiszpańskim tronie.

KRÓLOWA

Czyliż nią być nie muszę przy czułym baczeniu

Tak drogich krewnych moich — przy słodkim wspomnieniu.

Komandorze, zwiedziłeś wiele obcych krajów,

Poznałeś obce dwory i wiele zwyczajów

Widziałeś między ludźmi, a teraz, jak słyszę,

Przenosisz swoje życie w ojczyste zacisze

I jako pan masz zasiąść na ojców zagonie,

Potężniejszy niżeli sam Filip na tronie:

Filozof i swobodny! A wątpię wszelako,

Czyli znajdziesz w Madrycie dziś przyjemność jaką.

W Madrycie wielka... cisza...

MARKIZ

      Tym jednak w tej porze

Reszta się Europy pocieszać nie może.

KRÓLOWA

Tak słyszę — lecz mnie mało tyczą sprawy ziemi;

Zarzuciłam je społem z pamiątkami memi.

do Księżniczki Eboli

Zda się, że tam hiacynt widzę w pełnym kwiecie,

Chciej mi podać, księżniczko.

Księżniczka się oddala. Królowa mówi nieco ciszej do Markiza.

      Nie mylę się przecie,

Że twój powrót, markizie, uszczęśliwił pewnie

Jednego z twych przyjaciół.

MARKIZ

      Mnie zaś wzruszył rzewnie

Widok smutku, na który chyba tylko może...

EBOLI

powracając z kwiatem

Tyle krajów zwiedziłeś, panie komandorze —

I wiele osobliwych rzeczy bez wątpienia

Przywozisz z swej podróży nam do udzielenia.

MARKIZ

O, zapewne, księżniczko! — zadaniem rycerzy

Szukać przygód po świecie, lecz w prawie ich leży

Przede wszystkim obrona nadobnej płci waszej.

MONDEKAR

Przeciw sile olbrzymów? — ta już dziś nie straszy,

Bo już nie ma olbrzymów.

MARKIZ

      Przemoc, która gniecie,

Zawsze dla uciśnionych olbrzymem jest przecie.

KRÓLOWA

O! Pan markiz ma słuszność. Jest przemoc olbrzyma,

Lecz do walki z przemocą rycerzy już nie ma.

MARKIZ

W powrocie z Neapolu szczególnym wypadkiem

Smutnego wydarzenia byłem ocznym świadkiem.

Przyjaźń mnie postawiła w tak bolesnej roli.

Jeżeli miłość wasza łaskawie pozwoli

I opowieść nie strudzi...

KRÓLOWA

      Mamże do wyboru?

Ciekawość mej księżniczki nie cierpi oporu.

Dalej zatem, do rzeczy — posłuchamy treści,

Zwłaszcza że przyjaciółką jestem opowieści.

MARKIZ

Dwa domy znakomite, w Mirandoli znane

Ze szlachetności rodu, od wieków nękane

Zazdrością, nieprzyjaźnią w spadku dziedziczoną

Od Gwelfów, Gibelinów — szczęśliwie natchnioną

Myślą postanowiły przez związek serdeczny

Pojednać się i pokój zawrzeć z sobą wieczny.

By zespolić to piękne jedności ogniwo,

Padł wybór na Matyldę, cudnie urodziwą

Córkę Kolonnów — i na Fernanda, siostrzana

Możnego Pietra. Nigdy para tak dobrana

Nie złączyła się sercem, bo natura cała

Wraz ze światem swe skarby na wiano zebrała,

Aby uczcić ten wybór.

      Fernando znał zrazu

Uwielbioną bogdankę jedynie z obrazu,

Którym pieścił swe zmysły, i truchlał z bojaźni.

Czy znajdzie prawdą utwór pędzla wyobraźni.

Jeszcze w Padwie, kończeniem swych nauk więziony,

Wyglądał błogiej chwili, rychło uwielbionej

Złoży u stóp hołd serca w miłości objawie.

Królowa staje się uważniejsza. Markiz prowadzi dalej opowiadanie i po niejakiej chwili zwraca się do księżniczki Eboli, o ile wzgląd na obecność Królowej na to pozwala.

Wtem żona wuja Pietra śmiercią nagłą prawie

Uwalnia jego rękę. — Z młodzieńczym zapałem

Starzec połyka wieści, które w mieście całem

Niesie sława Matyldy. — Biegnie za tym głosem,

Poznaje ją i wielbi! A nie tknięty losem

Siostrzana i nie bacząc na prawa człowiecze,

Grabi mu narzeczoną i przed ołtarz wlecze,

By swą grabież uświęcić ślubami na wieki.

KRÓLOWA

Cóż przedsięwziął Fernando?

MARKIZ

      Ten, myślą daleki

Od prawdy tak okropnej, spieszy, upojony,

Jak na skrzydłach miłości w progi narzeczonej.

Z pierwszą gwiazdą na niebie rumak u bram staje —

Jakby w ogniach tonący jeźdźcowi się zdaje

Cały pałac. Ku niemu bieży odgłos dziki

Wrzawy godów bachanckich i hucznej muzyki.

Drżący kroczy na schody, nie poznany wbiega

Aż na salę weselną — i kogóż spostrzega? —

Za stołem biesiadników w największym natłoku

Siedzi Pietro i anioł świetny tuż przy boku —

Ów anioł Fernandowi tak od dawna znany,

Tylko stokroć cudniejszy niż we snach widziany! Starczyło mu, by poznać, to mgnienie powieki,

Co posiadał — a dzisiaj, co tracił na wieki!

EBOLI

Nieszczęśliwy Fernando!

KRÓLOWA

      Sądzę, kawalerze,

Że ta powieść skończona — ona w każdej mierze

Skończona już być musi.

MARKIZ

      Niezupełnie, pani!

KRÓLOWA

Wszak przyjaźnią z Fernandem jesteście zbratani,

Jak przed chwilą wspomniałeś?

MARKIZ

      Me serce nie może

Czuć silniejszej.

EBOLI

      Lecz jakiż koniec, komandorze?

MARKIZ

Bardzo smutny — bolesne obudza wspomnienie —

Pozwól więc, że zamilczę smutne zakończenie.

Chwila milczenia.

KRÓLOWA

zwracając się do Księżniczki Eboli

Może matce uścisnąć pozwolą już przecie

Swoją córkę. — Księżniczko, przywiedź moje dziecię.

Księżniczka się oddala. Markiz przywołuje skinieniem Pazia, który po krótkiej, cichej rozmowie odchodzi. Królowa zajmuje się czytaniem listów. W tym czasie Markiz rozmawia z Mondekar. Królowa po przeczytaniu listów zwracając wzrok badawczy mówi do Markiza.

Dalsze losy Matyldy skryliście milczeniem —

Może nie wie, że Fernand tak walczy z cierpieniem.

MARKIZ

Nikt nie śmiał badać serca po jej zaślubieniu.

Wielkie dusze, wiadomo, że cierpią w milczeniu.

KRÓLOWA

Oglądasz się — czy kogo szukasz okiem twoim?

MARKIZ

Myślę, jakby szczęśliwym był na miejscu moim

Ktoś inny, kogo nazwać nie jestem dość śmiały.

KRÓLOWA

Na kim jednak spoczywa winy ciężar cały,

Że nim nie jest?

MARKIZ

z żywym naleganiem

      Jak to więc? Czyliż mi królowa

Pozwoli mieć tę śmiałość, abym te jej słowa

Rozumiał, jak sam pragnę? I jego stawienie

W tej chwili czyli znajdzie wasze przebaczenie?

KRÓLOWA

z przestrachem

Co chcesz przez to powiedzieć? Tutaj? O tej porze? —

MARKIZ

Mógłby więc być tak śmiałym? Doprawdy? Czy może?

KRÓLOWA

z wzrastającym pomieszaniem

Przestraszasz mnie, markizie! Sam, swoją osobą

Nie zechce mnie...

MARKIZ

      Królowo! Oto jest przed tobą! —

SCENA PIĄTA

Królowa, Carlos.

Markiz Poza i Markiza Mondekar usuwają się w głąb sceny.

CARLOS

klękając przed Królową

Przecież wydarłem szczęściu jedną chwilę błogą,

W której do ust przycisnąć mogę rękę drogą.

KRÓLOWA

Co za napaść zuchwała! Jakiż krok szalony!

Powstań! Dwór mój w bliskości — możesz być zdradzony!

CARLOS

O! Nie ruszę się z miejsca! Tu, przy twoim boku,

Pod wpływem czarodziejskim twojego uroku,

Ja pragnę w ziemię wrosnąć w tej kornej postawie.

KRÓLOWA

Szalony! Śmiesz zuchwałe popełniać bezprawie

Nadużyciem mej łaski. — Gdzie zmierzasz tą mową?

Wiesz, że jestem twą matką, że jestem królową,

Że sama za ten napad mą skargę do tronu

Zaniosę...

CARLOS

      I że na mnie padnie wyrok zgonu!

O! Niechaj mnie oderwą stąd na rusztowanie!

Chwila w raju przeżyta za wieczność mi stanie.

KRÓLOWA

A królowa?

CARLOS

powstając

      O Boże! Mój Boże! Odchodzę.

Czyż nie muszę, twą wolą odepchnięty srodze?

O! Matko! Jak okropnie igrasz, gdy skinieniem,

Jednym ust twoich słowem, gdy jednym spojrzeniem

Strącasz mnie z życia w nicość.

      Co chcesz, by się stało? —

Ja ci chętnie poniosę z uległością całą

Każdą ofiarę, jaka pod słońcem być może —

Każdą na twe żądanie...

KRÓLOWA

      Uchodź więc!

CARLOS

      O Boże!

KRÓLOWA

O Karolu! Uchodź stąd! Nie zostajmy sami!

To jedno, o co ciebie zaklinam ze łzami,

Zanim dwór mój powróci, straż mego więzienia.

Uchodź! Zanim nas złowią ich śledcze spojrzenia

I do uszów ojcowskich wieść poszepną skrycie.

CARLOS

Czekam mojego losu! Mniejsza, śmierć czy życie!

Jak to? Na toż nadziei wyczerpałem tyle

Na tę jedyną w życiu spotkania cię chwilę

I rozmowę bez świadków — by dla płonnej trwogi

Rzucać cel osiągnięty i wracać się z drogi?

Nie, królowo! Świat może setki i tysiące

Lat krążyć, nim mi wznijdzie raz drugi to słońce

I tę chwilę powtórzy ze swej łaskawości.

KRÓLOWA

Ta chwila nie powinna wrócić i w wieczności!

Nieszczęsny! Czego możesz pożądać ode mnie?

CARLOS

O królowo! Jam walczył, lecz walczył daremnie!

I żaden ze śmiertelnych — Bóg jest świadkiem moim —

Tyle życia nie stargał, nie oblał go znojem

Jak ja w krwawych zapasach. Wyczerpana siła!

Dziś mi męstwa nie starczy, boleść mnie zwalczyła!

KRÓLOWA

O! Przestań! Jeśli moje szczęście jest ci drogiem.

CARLOS

Moją byłaś jedynie przed światem i Bogiem.

Niebo mi cię oddało, przyznały dwa trony,

A Filip świętokradzko skarb posiadł skradziony!

KRÓLOWA

Filip jest ojcem twoim.

CARLOS

      Ale twoim mężem.

KRÓLOWA

On ci trony oddaje potężne orężem.

CARLOS

A moją narzeczoną matką dla mnie głosi.

KRÓLOWA

Wielki Boże! Myśl twoją szaleństwo unosi.

CARLOS

A czy wie o swym skarbie? Czy ma serca tyle,

Aby ci nim odpłacił każdą szczęścia chwilę?

O nie! Ja ust synowskich nie chcę skargą plamić

Ani siebie ułudą tego szczęścia mamić,

Szczęścia, jakie Bóg znaczył, darząc ręką twoją.

O! Ja chętnie zapomnę, że mogłaś być moją,

Byłem wiedział, że ojciec szczęśliwym się czuje.

Nie jest nim i już nigdy szczęścia nie skosztuje.

Tyś mnie z nieba wyzuła w samym zorzy błysku,

By je zniszczyć na wieki w Filipa uścisku.

KRÓLOWA

O! Jakaż myśl haniebna!

CARLOS

      Wiem ja to dowodnie,

Czyja ręka zatliła hymenu pochodnie.

Znam ja miłość Filipa i jego zaloty.

Sama wyznaj, czym jesteś wśród dworzan hołoty?

Wspólniczką jego władzy? Tej z tobą nie dzieli —

Gdzie twoje sięgnie berło, tam się nie ośmieli

Alba pastwić morderstwy ani by krwi tyle

We Flandrii na ofiarnej broczono mogile.

Jak to? Alboż Filipa ty mienisz się żoną?

Niepodobna — nie wierzę. Żona zespoloną

Winna być z męża sercem z miłością oddanym,

Niepodzielne uczucie czy tobie jest znanym?

Nawet owa pieszczota gorączką zrodzona

Nie jestże siwym włosom i berłu skradziona?

KRÓLOWA

Któż ci mówi, że los mój pod Filipa bokiem

Jest dla mnie opłakanym?

CARLOS

      Serca mego okiem

Widzę to i uczuwam w ognistej miłości,

Że tylko ze mną los twój godzien był zazdrości.

KRÓLOWA

O ty, próżny młodzieńcze! A gdyby też raczej

Uczucie mego serca mówiło inaczej?

Gdyby czułość Filipa z szacunku wyrazem,

Gdyby miłość milcząca, lecz głęboka razem

Więcej na mnie działały swą rzewną przemową

Niż jego syna dumne i zuchwałe słowo?

Gdyby powaga starca... czcigodna...

CARLOS

      O pani!

W takim razie niech skarga moja cię nie rani,

Tego nie przewidziałem — to rzecz całą zmienia.

Nie wiedziałem, że kochasz — błagam przebaczenia.

KRÓLOWA

Cześć mu niosę, to serca rozkosz i zadanie.

CARLOS

Czy nigdy nie kochałaś?

KRÓLOWA

      Szczególne pytanie!

CARLOS

Czy nigdy nie kochałaś? —

KRÓLOWA

      Nie kocham — nie marzę —

CARLOS

Bo serce czy przysięga kochać ci nie każe?

KRÓLOWA

Nie zadawaj mi pytań i oddal się, książę.

CARLOS

Bo ci broni twe serce czy przysięga wiąże?

KRÓLOWA

Bo to moja powinność. — Nieszczęsny! Do czego

To smutne rozbieranie losu rzuconego,

Któremu posłusznymi musim być oboje?

CARLOS

Być mu posłuszni? Musim?

KRÓLOWA

      Cóż mi słowo twoje

Tonem tak uroczystym wypowiedzieć pragnie?

CARLOS

To, że Carlos swej woli pod przymus nie nagnie,

Że Carlos nie jest skłonny w tych krajów przestworze

Zostać jeden nędzarzem, kiedy stać się może

Krusząc prawa przeszłości, kosztem jednej chwili,

Najszczęśliwszym na ziemi!

KRÓLOWA

      Czy mnie słuch nie myli?

Ty się jeszcze spodziewasz! — Nadzieja zuchwała

Śmie łudzić twoje serce, kiedy przeszłość cała,

Wszystko — wszystko stracone bez śladów po sobie!

CARLOS

Ja tylko za stracone mam popioły w grobie.

KRÓLOWA

Do mnie zwracasz — do matki, nadzieję szaloną?

zatapia w nim wzrok przenikliwy — po chwili mówi z godnością

Czemuż nie? Gdy ci czoło uwieńczą koroną,

Możesz ogniem zniweczyć prawa poprzednicze,

Możesz za próg wyrzucić twych przodków oblicze —

Co więcej nawet, możesz — któż śmie opór stawić? —

Popioły ojców twoich sromotnie splugawić —

Dobyte z Eskurialu, rozwiać na wsze strony.

Możesz — by godnie skończyć — gdy zapragniesz żony...

CARLOS

O! Na Boga zaklinam — nie kończ tej potwarzy!

KRÓLOWA

Kazać przywlec twą matkę do stopni ołtarzy!

CARLOS

O, przekleństwo synowi!

po chwili niemego osłupienia

      Więc wszystko stracone!

O! Teraz zdjęłaś z oczu czarowną zasłonę,

Która bodajby wiecznie kryła me powieki!

Ciebie los mi wydziera na wieki! — na wieki!

Stało się — los tak wypadł! W sercu piekło czuję!

Nawet w złączeniu z tobą piekło szczęście truje.

O biada! Sił mi braknie — serce pęka z bólu!

KRÓLOWA

Pożałowania godny, drogi mój Karolu!

Czuję sama — o! Czuję boleść, która łono

Twe szarpie bez litości — boleść nieskończoną

Równie jak miłość twoja: lecz wielką jak ona

Będzie chwała, gdy żal ten serce twe pokona.

Dosięgnij tego szczytu, bohaterze młody.

Warto jest boje staczać dla takiej nagrody.

Tobie zwłaszcza należy krzepić się na siłach,

Przez pamięć cnót twych dziadów, płynących z krwią w żyłach.

Podźwignij się z niemocy, szlachetny Carlosie!

Wnuk wielkiego Karola niech w tak srogim losie

Czerpie siły do zwycięstw, gdzie inny nie może

Nawet broni podźwignąć.

CARLOS

      Za późno! O Boże!

KRÓLOWA

Za późno stać się mężem? A gdzież cnoty władza,

Jeśli nas własne serce w pierwszej próbie zdradza?

Tyś ręką Opatrzności wysoko stawiony —

Wyżej, książę, niżeli twych braci miliony.

Ulubieniec tak stronnie w dary obsypany

Ujęte biednej reszcie. — Czymże ten wybrany

Zasłużył? Zapytują — już w matki żywocie,

By jeden ważył więcej niż śmiertelnych krocie?

Tyś winien stać się godnym tej względności nieba,

Aby światu przodować, zasługi potrzeba!

Zdobądź się na nią pierwszy, czego nikt w tej mierze

Nie złożył na ofiarę, ty ponieś w ofierze.

CARLOS

Żeby ciebie wywalczyć, czuję moc olbrzyma.

Ciebie stracić na wieki serce siły nie ma!

KRÓLOWA

Przyznasz jednak — tylko, Karolu, rozjątrzenie,

Tylko duma, zawziętość, mogą twe pragnienie

Tak szalone ku matce podniecać bezprawnie.

Ta miłość i to serce, które marnotrawnie

Mnie składasz na ofiarę, do tych państw należą,

Które ci kiedyś rządy nad sobą powierzą.

Patrzaj! — wszak ty marnujesz w twym sercu złożoną

Własność przybranych dzieci. — Miłość twą koroną,

Twym urzędem być winna. — Dotąd w błędnej drodze

Zwracałeś ją do matki. Powstrzymaj jej wodze.

O! Powstrzymaj i skieruj ku ludów twych rzeszy.

Wyrwij ten cierń z sumienia, a wnet cię pocieszy

Błogość stania się bogiem! Elżbieta dość długo

Była pierwszą miłością — niech ci będzie drugą

Hiszpania. Tej rywalce godniejszej o wiele

Ustąpię...

CARLOS

przejęty uwielbieniem rzuca się do nóg Królowej

      Jakżeś wielką, niebiański aniele!

Wszystko, wszystko, co żądasz, uczynię dla ciebie.

powstając

Poprzysięgam przed tobą i Bogiem na niebie,

Że tę miłość głęboką, o wielki mój Boże!

Wiecznym zamknę milczeniem; bo serce nie może

Zapomnieć cię na wieki...

KRÓLOWA

      Czyliż od Karola

Mogłabym tego żądać, czego własna wola

Spełnić nie jest dość silną? —

MARKIZ

wbiegając spiesznie

      Król!

KRÓLOWA

      Boże!

MARKIZ

      Uciekaj!

O książę! — ani chwili odejścia nie zwlekaj!

KRÓLOWA

Podejrzliwym jest strasznie! Niech cię nie zastanie!

CARLOS

Zostaję!

KRÓLOWA

      A któż wtedy ofiarą się stanie?

CARLOS

chwytając rękę Markiza

Uchodźmy stąd, Rodrygu!

zatrzymując się na chwilę, do Królowej

      O! Powiedz mi, proszę,

Jakie ziarno pociechy dla serca unoszę?

KRÓLOWA

Przyjaźń życzliwej matki.

CARLOS

      Przyjaźń! I matczyną!

KRÓLOWA

I te łzy Niderlandów, co w ucisku płyną!

Królowa wręcza Carlosowi kilka listów. Carlos z Markizem oddalają się. Królowa ogląda się z niepokojem za damami swego dworu, które się nigdzie nie ukazują, Kiedy się chce cofnąć w głąb sceny, wchodzi Król.

SCENA SZÓSTA

Król, Królowa, Książę Alba, Hrabia Lerma, Domingo. Kilka dam i kilku grandów, którzy zostają w niejakim oddaleniu.

KRÓL

ogląda się z podziwieniem, po chwili milczenia

Pani — tak sama jedna? — przechadzki używa

Bez dam swych towarzystwa? — Gdzież jej dwór przebywa?

To mnie wielce zadziwia.

KRÓLOWA

      Mężu mój łaskawy...

KRÓL

Czemu sama?

zwracając się do swego otoczenia

      Zażądam zdania ścisłej sprawy

Z uchybienia godnego mej kary surowej.

Kto piastuje dziś urząd przy boku królowej,

I zaszczyt jej służenia na kim dziś spoczywa?

KRÓLOWA

Mój małżonku, niech was to tak srodze nie gniewa.

Sama tu winna jestem, bo z mej własnej woli

Przed chwilą stąd odeszła księżniczka Eboli.

KRÓL

Z waszego więc rozkazu?

KRÓLOWA

      Służebną przywołać —

Bo dłużej do infantki tęsknocie podołać

Już nie mogę.

KRÓL

      Jak to więc? Dla takiej przyczyny

Zbyłaś się otoczenia? To jednakże z winy

Usprawiedliwia jedną — gdzież druga zostaje?

MONDEKAR

występując z orszaku dam, do którego w ciągu powyższej rozmowy powróciła

Ja, panie miłościwy, winną się uznaję.

KRÓL

Więc nad skruchą z tej winy dziesięć lat pobytu

Pozwalam ci rozmyślać z dala od Madrytu.

Markiza oddala się płacząc. Ogólne milczenie. Wszystkich oczy zwrócone są z przerażeniem na Królową.

KRÓLOWA

Markizo! Za kim płaczesz?

zwracając się do Króla

      Mężu mój łaskawy,

Jeżeli zawiniłam, przecież od niesławy

Winna mnie ustrzec choćby korona tej ziemi,

Po którą nie sięgałam rękami chciwemi.

Czyliż prawo w tym kraju tak bezwzględne bywa,

Że nawet córkę królów przed sądy przyzywa?

Czy niewola jedynie waszych niewiast strzeże?

Świadek więcej niż cnota broni ich w tej mierze?

Teraz chciej mi wybaczyć, mój królu i panie,

Ja nie jestem nawykła za chętne oddanie

Usług wiernych odpłacać łzą i oddaleniem.

zdejmując szarfę i wkładając ją na Mondekar

Mondekar — rozgniewałaś twoim przewinieniem

Monarchę, ale nie mnie. Przyjm dar ten jedyny

Na pamiątkę mej łaski i smutnej godziny.

Lecz unikaj tej ziemi — porzuć ją z pośpiechem,

Bo tylko pod jej niebem czyn twój mienią grzechem.

W mojej Francji pociecha koi łzy rozpaczy.

wspiera się na ramieniu Ochmistrzyni, zasłaniając oblicze

Czyż nigdy nie zapomnę, że tam jest inaczej!

KRÓL

z niejakim poruszeniem

Mógłże cię wyrzut serca zasmucić, królowo?

Zasmucić z czułej troski płynące me słowo?

zwracając się do swego otoczenia

Oto stoją przed nami tronu wasalowie —

Czyliż z pilnym baczeniem, niechaj każdy powie,

Nie śledzę okiem, zanim sen je ukołysze,

Drgnienia pulsu mych krajów — i czy go nie słyszę

Z odległych krańców ziemi? — Czy o los korony

Mam truchleć trwożniej niźli o serce mej żony?

Do strzeżenia mych ludów mam Albę i zbroję —

Miłości żony mojej strzeże oko moje.

KRÓLOWA

Jeżeli do obrazy dałam powód...

KRÓL

      Przecie

Mienię się najbogatszym w chrześcijańskim świecie

I słońce nie zachodzi w państw moich przestworze.

Lecz to wszystko kto inny po mnie posiąść może,

Jak posiadał przede mną. — Losu jest hojnością

Wszystkie dobro królewskie. — Filipa własnością

Sama tylko Elżbieta. — W tej jednej dziedzinie

Czuję, że śmiertelnika krew w mych żyłach płynie.

KRÓLOWA

Czyliż się więc obawiasz, panie miłościwy?

KRÓL

Miałżeby dać do tego powód mój włos siwy?

Gdyby raz z tej obawy serce me zadrżało,

Już by nigdy powodu do niej nie zaznało.

zwracając się do swego otoczenia

Obliczam was, grandowie. — Czemuż w waszym gronie

Nie spostrzegam infanta, pierwszego w koronie?

Gdzie Don Carlos?

nikt nie odpowiada

      Ten chłopiec, Don Carlos, mnie drażni

I przerażać zaczyna; a coraz wyraźniej

Unika mnie, od czasu, jak wrócił z Alkali.

Czemu wzrok jego zimny, gdy krew w żyłach pali?

I obejście — czemu tak ściśle obliczone?

Zlecam wam — miejcie oczy na niego zwrócone.

ALBA

Ja czuwam i dopóki pierś dźwignie tę zbroję,

Może śmiało zasypiać, królu, oko twoje.

A jak Boże cheruby ku raju obronie

Tak stoi książę Alba na straży przy tronie.

LERMA

Wybacz, najmędrszy z króli, jeżeli w pokorze

Przekonanie odmienne przed tobą otworzę.

Cześć twego majestatu zanadto mi drogą,

Abym syna potępiał tak spiesznie i srogo.

Lękam się, że krew jego ogień w żyłach chowa,

Lecz serce mnie nie trwoży.

KRÓL

      Hrabio, twoje słowa

Dobre są, aby ująć ojca słabą stronę.

Jako król, księciu zwierzam wsparcie i obronę.

Dosyć o tym.

zwracając się do obecnych

      A teraz — spieszę do stolicy,

Gdzie mój urząd królewski wzywa mej prawicy.

Już powietrze zarazą kacerstwa cuchnieje,

Powstanie w Niderlandach coraz szerzej tleje.

Czas już koniec położyć i srogim przykładem

Zbłąkanych poprowadzić zbawczej drogi śladem.

Z przysięgi, jaką każdy panujący książę

Ślubuje chrześcijaństwu, jutro się wywiążę.

Przed pomstą mojej ręki struchleją narody!

Cały dwór mój zapraszam na te świetne gody.

Wychodząc prowadzi Królowę, za nimi dwór postępuje.

SCENA SIÓDMA

Carlos z listami w ręku, Markiz. Obaj wchodzą ze stron przeciwnych.

CARLOS

Postanowiłem zatem. — Niechaj spadną pęta

Z Flamandii. — Ona tak chce — a wola jej święta.

MARKIZ

Więc ani chwili stracić nie można; bo w świecie

Mówią, że książę Alba jest już w gabinecie

Naznaczon wielkorządcą.

CARLOS

      Tak — bez odwlekania

Zażądam u monarchy jutro posłuchania,

O ten urząd dla siebie usilnie poproszę.

Pierwsza to w życiu prośba, jaką doń zanoszę.

Odmówić mi nie może. Dawno nieżyczliwie

Patrzy na mnie w Madrycie, więc powód szczęśliwie

Znajduje się na dobie, by mnie trzymać z dala.

A mamże prawdę wyznać? — Mnie więcej zniewala

Ta nadzieja, Rodrygu, że mi się poszczęści

W tym spotkaniu sam na sam odzyskać choć w części

Jego dla mnie życzliwość. — On nie słyszał prawie

Jeszcze głosu natury. — Pozwól, niech wystawię

Na próbę, mój Rodrygu, jakie na nim brzmienie

Tego głosu z ust moich uczyni wrażenie.

MARKIZ

Teraz na koniec słyszę głos właściwy tobie,

Teraz jest dawny Karol w swej własnej osobie.

SCENA ÓSMA

Ciż i Hrabia Lerma.

LERMA

Król tylko co odjechał i zlecił mi, książę...

CARLOS

Dobrze więc, hrabio Lerma, wnet za nim podążę.

MARKIZ

pozornie oddalając się mówi z niejaką dworskością

Więcej nic wasza miłość nie masz do zlecenia?

CARLOS

Nie, panie kawalerze. Przyjmijcie życzenia

Szczęśliwego przybycia do miasta. A przecie

Coś mi więcej o Flandrii jeszcze opowiecie.

do Hrabiego Lermy

Zaraz spieszę.

Hrabia Lerma się oddala.

SCENA DZIEWIĄTA

Carlos i Markiz.

CARLOS

      Myśl twoją dobrze zrozumiałem.

Dziękuję ci. Lecz przymus w twym obejściu całem

Uniewinnia jedynie obecność trzeciego.

Czyż braćmi nie jesteśmy? Niech z związku naszego

Ta komedia w godności wyrzucona będzie.

Wmów w siebie, żeśmy obaj w szalejących rzędzie

Spotkali się na balu maskowym u dworu,

Ty w szacie niewolnika, a ja dla humoru

W purpurze. I tak długo, jak trwają zapusty,

Szanujmy nasze kłamstwo. Niechaj ten żart pusty

Osłania w nas powaga i zabawie gwoli

Gwarnej rzeszy zostańmy wierni naszej roli.

A gdy Karol spod maski da ci znak skinieniem,

Mimochodem odpowiedz ręki uściśnieniem.

Zrozumiemy się wzajem.

MARKIZ

      Ach! Snu tak błogiego

Czy przyszłość nie rozwieje? — Czyli hartu swego

Mój Karol dosyć pewny? — aby mógł zuchwale

Oprzeć się zbyt kuszącej majestatu chwale?

Mamy jeszcze przed sobą jedną wielką dobę,

Co twój zapał rycerski wystawi na próbę.

Ja tylko ostrzec pragnę. — Oto król umiera;

Karol spadkiem po ojcu królestwo odbiera

Największe w chrześcijaństwie. Naraz niezmierzona

Przepaść ciebie oderwie od śmiertelnych grona.

Człowiek wczoraj zwyczajny, dziś bogiem się stanie. Wzniesiony nad słabości, zgłuchniesz na wołanie

O dług winny wieczności. — Ludzkość, która jeszcze

Dzisiaj swym wielkim słowem w twym uchu szeleszcze,

Sama ci się zaprzeda i u stóp się skruszy

Swego bożka. Współczucie zagaśnie w twej duszy

Wraz z cierpieniem — a cnota w rozkoszach hart straci.

Bogate Peru złotem szaleństwa opłaci,

A do zbrodni szatanów znajdziesz w własnym dworze.

Tak odurzon snem legniesz w to niebiańskie łoże,

Które zgraja służalców chytrością oprzędzie.

Wartości twego bóstwa sen twój miarą będzie,

A biada szaleńcowi, co by chciał to spanie

Przerwać, wiedzion litością! Cóż się ze mną stanie?

Przyjaźń szczera jest śmiałą; jej blask może razić

Twój majestat schorzały. Może cię obrazić

Zuchwałość poddanego. Ja mogę wrażliwy

Być na dumę książęcą.

CARLOS

      Straszny, lecz prawdziwy

Jest twój obraz monarchów! Tak — to prawda szczera.

Jednak zbrodniom jedynie swe serce otwiera

Rozpusta. Jam dziewiczy, w mego życia wiośnie.

Tę siłę męską, którą tysiące tak sprośnie

Zmarnowało — tę lepszą połowę duchową —

Ja ją władcy w przyszłości zachowałem zdrową.

Któż ci więc może kiedy zamknąć serce moje,

Gdy kobiety niezdolne?

MARKIZ

      Sam się nie ostoję;

Bo mógłżebym do ciebie mieć to przywiązanie,

Gdybym lękać się musiał?

CARLOS

      Ach! To się nie stanie.

Czy ty mnie potrzebujesz? Czyli słabość jaka

Ciebie zniży przed tronem do roli żebraka?

Złota pragniesz? Wszak jesteś bogatszym, poddany,

Niż ja, gdy królem będę. — Czy ci pożądany

Blask chwały? — Wszak młodzieńcem masz nadmiar już sławy —

A przecież nią pogardzasz! A nie miej obawy

Stania się mym dłużnikiem — ja nim będę raczej.

Ty milczysz? To milczenie czy obawę znaczy

Przed pokusą? Truchlejesz z bojaźni przed próbą

I siebie nie dość pewny, walkę staczasz z sobą.

MARKIZ

Zgoda więc! Ustępuję! Masz mą rękę, książę!

CARLOS

Moim jesteś?

MARKIZ

      Na wieki! Niech nas wzajem wiąże

To słowo w swym znaczeniu obszernym i całem!

CARLOS

Jak dzisiaj do infanta, tak z równym zapałem

I wiernością dla króla zostaniesz w przyszłości?

MARKIZ

Poprzysięgam ci, książę!

CARLOS

      Nawet gdy próżności

Robak serce niebaczne pochlebstwy otoczy:

Gdy zapomną łez ronić rzewne niegdyś oczy,

Gdy ucho na błaganie zgłuchnie — ty mi przecie

Niezlękłym stróżem cnoty zostaniesz na świecie.

I ducha mego wskrzesisz, jeśliby w uśpieniu

Śmiał zapomnieć o swoim wielkim przeznaczeniu!

MARKIZ

Tak jest!

CARLOS

      A teraz jeszcze jedno mam żądanie.

Zwij mnie „ty”. Kiedyś dawał innym to nazwanie,

Zazdrościłem im zawsze. „Ty” — braterstwa miano,

Pieści mile me serce równością nieznaną.

Nie przecz mi! Twą odpowiedź snadnie odgaduję.

Dla ciebie — wiem, to fraszką; lecz ja ją przyjmuję,

Syn króla, jako łaskę. Chcesz więc być mi bratem?

MARKIZ

Twoim bratem!

CARLOS

      Tak więc, przed króla majestatem

Stanę teraz bez trwogi. — Gdy z tobą dłoń w dłoni,

Wiek mój wyzwę do walki, śmiało stając do niej.

AKT DRUGI

W Madrycie, w pałacu królewskim.

SCENA PIERWSZA

Król Filip na tronie pod baldachimem. Książę Alba w niejakim oddaleniu od Króla, z głową nakrytą, i Don Carlos.

CARLOS

Pierwszeństwo dla spraw państwa. — Carlos ministrowi

Chętnie miejsca ustąpi. On w imieniu mówi

Hiszpanii. — Ja, syn domu, me słowo odłożę.

Ustępuje z ukłonem.

FILIP

Niechaj książę zostanie. Infant mówić może.

CARLOS

zwracając się do Alby

A więc do wspaniałości księcia się odnoszę —

Na jedną chwilę króla ofiarujcie, proszę.

Dziecko, jak sami wiecie, różne troski miewa,

Które chętnie przed sercem ojcowskim odkrywa,

A które osób trzecich dotyczą już mało.

Dla was osoba króla pozostanie całą;

Ja znaleźć ojca pragnę choć na krótką chwilę.

FILIP

To jest ojca przyjaciel.

CARLOS

      Czym zasłużył tyle,

Abym w osobie księcia widział i mojego?

FILIP

Obyś kiedy zobaczył! Już ja w dziecku tego

Nie chwalę, gdy się mniema trafniejszym w wyborze

Od ojca.

CARLOS

      Tego zajścia czyliż słuchać może

Księcia duma rycerska? — Jakom żyw — wyznaję —

Takiej roli natręta, co nieproszon staje

Między ojcem i synem — co wskroś przebodzony

Uczuciem swej nicości, pomiędzy dwie strony

Śmie wciskać się za świadka — jak Bóg jest na niebie

Ja bym, za berło świata, nie przyjął na siebie.

FILIP

wstaje

Oddalcie się więc, książę.

Gdy Alba odchodząc zmierza do głównych podwoi, którymi wszedł Carlos, Król daje mu znak.

      Nie tam — w gabinecie

Czekajcie mych rozkazów.

SCENA DRUGA

Król Filip i Don Carlos.

CARLOS

Po odejściu Księcia zbliża się do Króla, klęka przed nim i mówi z wyrazem najgłębszego uczucia.

      Teraz jesteś przecie

Powróconym mi ojcem — znowu cię znajduję.

Za tę łaskę serdecznym uczuciem dziękuję.

Daj mi twą rękę, ojcze! — O! Ta chwila świętą!

Rozkosz słodkiej pieszczoty tak długo odjętą

Była dziecku twojemu. — Tak długo — dlaczego

Odpychałeś mnie, ojcze? Com uczynił złego?

FILIP

Infancie, takim sztukom serce twoje przeczy.

Oszczędź ich — ja ich nie chcę.

CARLOS

powstając

      Tak więc stoją rzeczy?

Głos dworaków, mój ojcze, słyszę w twojej mowie.

To niedobrze — na Boga! Nie wszystko, co powie

Ksiądz jakiś, bywa dobrem — i często fałsz głoszą

Wieści, które ci księże kreatury znoszą.

Złym nie jestem, mój ojcze! Krew wrząca, co płynie

W żyłach, jest moją złością, a młodość jedynie

Występkiem. Złym nie jestem, choć dzikie wzburzenia

Często rzucą na serce pozór przewinienia,

Lecz to serce jest dobrym.

FILIP

      Twe serce bez plamy,

Równie jak prośba twoja — my na tym się znamy.

CARLOS

Teraz to albo nigdy! Tu jesteśmy sami,

Etykieta nas swymi nie ciśnie więzami.

Teraz więc albo nigdy! Zda się, że mi wschodzi

Złoty promień nadziei. W mym sercu się rodzi

Błogie szczęścia przeczucie. Niebo jasne czoło

Chyli ku ziemi z rzeszą aniołów wesołą.

Sam Bóg po trzykroć święty rzewne oko skłania

Ku tej scenie wspaniałej! — Ojcze! Przejednania!

Upada przed Królem na kolana.

FILIP

Uwolnij mnie i powstań.

CARLOS

      Przejednania!

FILIP

chcąc się od Carlosa uwolnić

      Całe

To kuglarstwo zuchwalstwem!

CARLOS

      Nazywasz zuchwałe

Uczucie twego dziecka?

FILIP

      Łza błyszczy w twym oku?

Idź z oczu! Niegodnego oszczędź mi widoku.

CARLOS

Teraz — albo już nigdy! — Ojcze! Przebaczenia!

FILIP

Precz z oczu! Ja w uścisku nie cofnę ramienia,

Choćbyś zszedł z pola bitwy odarty ze sławy;

Lecz takim cię odpycham. — Tylko grzech plugawy

Obmywa się w kałuży. — Komu skrucha czoła

Nie płoni — ten jej sobie oszczędzić nie zdoła.

CARLOS

Któż to jest? — Jakąż myłką wśród ludzi zbłąkany

Ten obcy? Wszak odwiecznie łzom został przyznany

Dowód w nas człowieczeństwa! Jego łza nie mroczy!

On nie zrodzon z niewiasty! O! Zniewól twe oczy

Do nie znanej im rosy, bo mogą inaczej

Odmówić ci łez ulgi w godzinie rozpaczy.

FILIP

Myślisz ciężką wątpliwość zachwiać czczych słów brzmieniem?

CARLOS

Wątpliwość? Ja ją pragnę zniweczyć z korzeniem!

Chcę zawisnąć na sercu ojcowskim — i z siłą

Taką wstrząsnąć tym sercem, ażeby zrzuciło

Z siebie tej wątpliwości skalistą opaskę.

Któż są ci, co mi kradną króla mego łaskę?

Jaką ojcu za syna mnich mógł dać zapłatę,

Czym Alba mógł nagrodzić lekkomyślną stratę

Pociechy rodzicielskiej? — Za miłością gonisz?

W tym łonie masz jej źródło. Czemu ten prąd ronisz

Ożywczy i gorący — czerpiąc z zbiorowiska,

Które złotem otwierasz — a które wytryska

Wodą mętną — cuchnącą?

FILIP

      Wstrzymaj się w zapale.

Ludzie, których znieważasz twym sądem zuchwale,

Są moi wierni słudzy — mają me uznanie —

I ty sam czcić ich będziesz.

CARLOS

      O! Przenigdy, panie!

Czuję ja własną wartość. — Czym Alba w twym dworze,

Na to stać i Karola — Karol więcej może.

Czy zdolny dość się troszczyć sługa najemniczy

O państwa, których nigdy sam nie odziedziczy?

Azaliż serce jego troską zaboleje,

Gdy włos siwy Filipa do szczętu zbieleje?

Twój Karol by cię kochał. — Ta myśl zgrozę budzi,

Że można być na tronie sam jeden wśród ludzi!

FILIP

dotknięty tymi słowy pogrąża się w zadumaniu

Tak! Ja jestem sam jeden!

CARLOS

zbliża się do ojca i mówi żywo i serdecznie

      Byłeś do tej chwili.

Dzisiaj syn ci miłością samotność umili —

Miłością, jaką nikt cię nie ukocha równie;

Lecz przestań nienawidzić! O, jak to cudownie —

W pięknej duszy — uczuć się odrodzonym w chwale —

Jak słodko mieć tę pewność, wiedzieć doskonale,

Że radość nasza cudze rozpromieni skronie ---

Że bojaźń nasza wznieci trwogę w cudzym łonie,

A nad boleścią cudze oko łzę uroni.

Jak pięknie — jak to zacnie, gdy ojciec dłoń w dłoni

Z kochanym, drogim synem, koleją różową

Wróci w swą życia wiosnę — prześni ją na nowo.

Jak wzniośle i jak słodko swe własne istnienie

Przedłużać w cnotach syna, wiecznie, niewzruszenie,

Na dobro dla stuleci. — Jak pięknie — w tej wierze

Szczepić płonkę, że owoc drogie dziecko zbierze.

Jemu zbierać na lichwę i żyć tą nadzieją,

Że wdzięcznością sieroty piersi rozgorzeją.

Mój ojcze, twoje mnichy mądrym obliczeniem

Raj ten ziemski przed tobą skrywają milczeniem.

FILIP

nie bez wzruszenia

O mój synu — na siebie wyrok sam wydałeś,

Cudnie malując szczęście. Czy je dać umiałeś?

CARLOS

Niech mnie sądzi Przedwieczny! Twoje własne dłonie

Wyzuwają mnie z serca i z mych praw w koronie.

Wszakże dotąd — do dzisiaj — dobrzeż to? Godziwie?

Aż dotąd — ja — następca — żyję tu prawdziwie

Jak obcy, z niewolnika porównany stanem;

Na tej ziemi hiszpańskiej, której mam być panem.

Czy to słusznie? Łaskawie? Jakże często było,

Mój ojcze, że me czoło wstydem się płoniło,

Gdy gazety dopiero wieści dworskie niosły.

Jakże często w Aranjuez obcych mocarstw posły

Obznajmiali mnie z nimi.

FILIP

      Za gwałtownie szumi

Krew w twych żyłach — a taka niszczyć tylko umie.

CARLOS

Daj mi niszczyć, mój ojcze. Krew się burzy we mnie.

Dwadzieścia i trzy wiosen minęło daremnie —

Jam dotąd nieśmiertelnych nie zdobył wawrzynów.

Ocknąłem się i czuję w sobie żądzę czynów.

Krew moja do królewskiej władzy powołana

Budzi mnie jak wierzyciel. Każda zmarnowana

Godzina z mej młodości o dług honorowy

Głośno się upomina. Nadszedł dzień godowy.

Dzień wielki owej spłaty. Doń dzieje wiekowe,

Doń wzywa sława przodków i trąby bojowe

Grzmiące wieścią wojenną. Oto przyszła chwila,

Która mi wrota szranek do sławy uchyla.

Królu mój — czyli syn twój w najgłębszej pokorze

Prośbę, z jaką tu dążył, przedstawić ci może? —

FILIP

Jeszcze prośba? — odkryj ją.

CARLOS

      W Brabancji powstanie

Coraz groźniej szerzy się. Uporu złamanie

W buntownikach wymaga jak siły, tak głowy,

Aby szał marzycieli okiełznać w okowy.

Książę ma spieszyć z wojskiem na Flamandii pola

Z wszechwładzą, jaką twoja uzbraja go wola.

Szczytny urząd! — i zda się właściwy jedynie,

By twego syna w sławy wprowadził świątynię.

Mnie, królu, daj dowództwo. Mnie Flandria miłuje.

Ja w zakład jej wierności krew mą ofiaruję.

FILIP

Przemawiasz jak marzyciel. — Urzędu powaga

Tam nie ciebie, młodzieńca, lecz męża wymaga.

CARLOS

Człowieka tylko żąda — a tu Albie przeczy

Cała przeszłość — tej właśnie godności człowieczej.

FILIP

Srogi postrach jedynie buntowników skruszy.

Tam litość jest szaleństwem. Ty dość hartu duszy

Nie masz, synu. — Tam książę siać będzie obawę.

Odstąp od twojej prośby.

CARLOS

      Ślij mnie na wyprawę

Wojenną do Flamandii. Śmiej na próbę stawić

Brak hartu mojej duszy. Tam zwycięstwo sprawić

Zdoła już samo imię królewskiego syna,

Gdy sztandary poprzedzi; pewniej niż ruina,

Jaką Alby oprawcy niosą. Ja cię proszę

Na kolanach — tę pierwszą w życiu dziś zanoszę

Prośbę: powierz mi Flandrię.

FILIP

      I mamże zarazem

Zbroić twą żądzę władzy mym własnym żelazem?

Potężną armią moją? Czy sądzisz, że złożę

Miecz w ręce mego kata?

CARLOS

      O mój wielki Boże!

Żadnego więc postępu? Toż owoc jedyny

Tej wielkiej, od tak dawna żebranej godziny?

Nie odpychaj mnie, ojcze — chciej wyrok złagodzić.

Nierad bym z odpowiedzią tak gorzką odchodzić.

Nierad bym oddalonym być z raną tak krwawą.

Niech twoja względność raczy więcej być łaskawą.

Jest to moją gwałtowną potrzebą. Jest próbą

Ostateczną w rozpaczy. Darmo walczę z sobą,

Aby znosić po męsku mą boleść wytrwale,

Że wszystkiego — wszystkiego odmawiasz mi stale.

Teraz każesz mi odejść. Ja, nie wysłuchany,

Z mych tysiąca najsłodszych nadziei obrany,

Oddalam się od ciebie. Gdzie twój Alba tyle

Ma wszechwładzy z Domingiem — tam strącone w pyle

Twoje dziecko łzy roni. Wszak byli świadkami —

Tłum dworzan, drżące grandy wraz z mnichów bractwami,

Gdyś raczył uroczyste dać mi posłuchanie.

Nie chciej mnie więc zawstydzać i tak ranić, panie,

Dając mnie dworskiej czerni w pośmiech bezlitośnie,

Aby moją sromotę wyszydzali sprośnie,

Że obcy twoją łaską bez miary się poi,

Gdy sam jeden twój Carlos na uboczu stoi,

Odepchnięty z swą prośbą! Jako dowód zatem,

Że dajesz mej godności uznanie przed światem,

Ślij mnie z wojskiem do Flandrii!

FILIP

      Nie wznawiaj tej prośby,

Jeżeli gniewu króla chcesz uniknąć groźby!

CARLOS

Ważę się na gniew króla i moje błaganie

Raz ostatni powtarzam — powierz mi, o panie!

Los Flandrii! Jam powinien, ja uciec stąd muszę,

Tu jak pod mieczem kata tchem własnym się duszę.

Niebo cięży nade mną jak wyrzut sumienia;

Daj mi w jego odmianie szukać ocalenia.

Jeśli chcesz mnie ratować nie zwlekając pory,

Ślij mnie, ojcze, do Flandrii.

FILIP

z wymuszonym spokojem

      Synu — taki chory

Opieką i radami doktorów się leczy.

Ty zostaniesz — a Flandrię zdałem księcia pieczy.

CARLOS

bez pohamowania

O! Teraz mnie otoczcie, opiekuńcze duchy!

FILIP

o krok się cofając

Hola! Co mają znaczyć te gwałtowne ruchy!

CARLOS

osłabłym głosem

Ojcze! Więc nie cofniętym wyrok twój zostanie?

FILIP

Wyrok z ust króla wyszedł.

CARLOS

      Spełniłem zadanie.

Oddala się w gwałtownym poruszeniu.

SCENA TRZECIA

Filip pozostaje przez czas jakiś w głębokim zadumaniu, po czym przechadza się po sali. Alba zbliża się nieśmiało.

FILIP

Bądźcie każdej godziny gotowymi w drogę

Do Brukseli.

ALBA

      Wasz rozkaz dzisiaj spełnić mogę,

Mój królu.

FILIP

      W gabinecie leży już gotowe

Przyznanie wam wszechwładzy. Tymczasem królowę

Proście o uwolnienie — jak równie z pokłonem

Wstąpcie do infanta.

ALBA

      W wzburzeniu szalonem

Widziałem, jak tę salę opuszczał. — Lecz, panie,

Zdajesz się podrażnionym, jakby w gniewnym stanie.

Miałże przedmiot rozmowy?...

FILIP

przechadzając się chwilę tam i z powrotem

      Rozmowy przedmiotem

Był książę Alba.

KRÓL

zatrzymując wzrok na Księciu, pochmurnie

      Chętnie przyjmuję wieść o tem,

Że Carlos nienawidzi mych radców: wszelako

Widzę z żalem, że wzgardę czuje dla was taką.

Alba płoni się, bliski wybuchu.

Teraz żadnych tłumaczeń. — Macie pozwolenie

Przejednać księcia.

ALBA

      Panie!

FILIP

      Kto mi ostrzeżenie

Pierwszy podał o czarnej zdradzie w moim synie?

Wyznajcie! Jam go minął, was słuchał jedynie.

Książę, ja chcę i jego doświadczyć w tej sprawie.

W przyszłości bliżej tronu Carlosa postawię.

Odejdźcie.

Filip udaje się do gabinetu. Alba odchodzi głównymi podwojami.

SCENA CZWARTA

Sala poprzedzająca komnaty Królowej.

Carlos, zajęty rozmową z Paziem, wchodzi środkowymi podwojami. Dworzanie, znajdujący się w sali, za przybyciem Carlosa rozchodzą się po bocznych pokojach.

CARLOS

      Ten list do mnie? Klucz na co... i drogą

Tajemniczą wręczone? — Pójdź bliżej... od kogo

Otrzymałeś zlecenie?

PAŹ

tajemniczo

      O ile mi znaną

Myśl mej pani, to woli nie być opisaną,

A raczej odgadniętą.

CARLOS

      Pani?... nie pojmuję...

Kto jesteś? —

PAŹ

      Paź królowej...

CARLOS

przestraszony podchodzi ku Paziowi i zamyka usta

      Milcz!... wszystko zgaduję.

Rozrywa gwałtownie pieczątkę i ukrywa się z czytaniem listu w najodleglejsze ubocze. W tej chwili Książę Alba niepostrzeżony przechodzi mimo i udaje się na pokoje Królowej. Carlos doznaje coraz gwałtowniejszego wzruszenia, widocznego na jego obliczu. Po przeczytaniu stoi przez chwilę z wzrokiem utkwionym w pismo, w końcu odwracając się do Pazia mówi.

Sama list ten ci dała?

PAŹ

      Z jej rąk otrzymałem.

CARLOS

Z jej własnych? O, nie żartuj...

      Jeszcze nie czytałem

Ani zgłoski jej pisma — przysiąż — to uwierzę.

Bo jeżeli to kłamstwo — wyznaj raczej szczerze,

Nie strój żartów.

PAŹ

      Lecz z kogóż?

CARLOS

przebiega wzrokiem list powtórnie — potem śledzi Pazia podejrzliwie i bacznie. Po przejściu się kilkakrotnym po sali

      Rodziców oboje

Masz jeszcze? Prawda? — Ojciec pełni służby swoje

Przy królu? Tutaj rodem? —

PAŹ

      Wodzem Sabaudzkiego

Pułku — legł pod Saint-Quentin. Miano było jego

Hrabia Henarez.

CARLOS

chwytając jego rękę i badawczo śledząc wzrokiem

      List ten król ci dał?

PAŹ

z uczuciem bolesnej skargi

      O panie!

Krzywdzisz mnie podejrzeniem — czym zasłużył na nie?

CARLOS

czytając list głośno

„W pawilonie królowej do tylnych podwoi

Klucz ten drogę ułatwi. Tam otworem stoi

Gabinet z dala szpiegów — w nim miłość, zamknięta

W niemych dotąd objawach, może zrzucić pęta.

Tam twej skardze wzajemność czułe ucho poda,

Tam — za twą skromność trwożną czeka cię nagroda.”

budząc się jakby z głębokiego odurzenia

Wszak nie śnię — nie szaleję — ta ręka jest moją —

Miecz ten mój — te litery wszak wyraźnie stoją.

Więc prawda, że mnie kocha — mogę więc z pewnością

Wierzyć, że mnie obdarza wzajemną miłością!

Zachwycony bieży bezprzytomnie, wznosząc ręce do góry.

PAŹ

Pozwól więc, mości książę, że cię poprowadzę.

CARLOS

O! Daj mi wprzódy zebrać myśli moich władzę.

Z obawy, jaką nieci to szczęście — drżę cały.

Czy śmiałem się spodziewać? Czy sen tak zuchwały

Mógł mnie kiedy rozmarzać? Któż łatwo przywyka

Do przemiany tak nagłej, w boga z śmiertelnika? —

Czym byłem — a czym jestem? Niebo dziś odmienne

I słońce dzisiaj więcej niż przedtem promienne!

Ona mnie kocha!

PAŹ

usiłując uprowadzić Carlosa

      Książę!... miejsce niewłaściwe...

Zapominasz...

CARLOS

jakby tu nagłym odrętwieniu

      O królu... mym ojcu!...

opuszcza bezwładnie ręce — spogląda bezprzytomnie, po czym przychodząc do opamiętania

      Straszliwe

Zapomnienie!... mój druhu, tak jest — zawiniłem.

Dzięki ci... dziwnie jakoś przytomność straciłem.

Bo też strasznie milczeniem zadawać gwałt sobie

I taką błogość w piersi zamykać jak w grobie.

Coś widział i nie widział — słuchaj, niechaj na dnie

Twojej piersi jak trumna spuszczona przepadnie.

Idź!... niechaj zmysły zbiorę. Idź — dłuższą rozmową

Tu zdradzić się możemy. — Czekaj — jeszcze słowo:

Paź powraca. Carlos opierając rękę na jego ramieniu i wpatrując się w jego oblicze

Losy ci tajemnicę straszną powierzyły —

Podobną do trucizny tak zabójczej siły,

Że rozsadza łupinę, w której jest zamknięta.

Niech więc o każdym ruchu baczność twa pamięta.

Niech się głowa nie dowie, co ukrywasz w łonie.

Bądź ową martwą tubą, w której odgłos tonie,

Lecz sama go nie słyszy, choć go dalej poda.

Jesteś małe pacholę — dziecinna swoboda

Może jeszcze osłaniać twą pustotę długo.

Jakże trafnie twa pani wybrała cię sługą

Miłości tajemniczej. — Tu żmijowej zdrady

Miłości tajemniczej. — Tu żmijowej zdrady

Dla oka monarszego giną wszystkie ślady.

PAŹ

Ja się też, mości książę, z tego względu szczycę,

Że bogatszy o jedną jestem tajemnicę

Od samego monarchy!

CARLOS

      Próżny trzpiocie mały —

Toż właśnie groźnym dla cię ten podstęp zuchwały.

Zdarzy się, że się zetkniem na królewskim dworze,

Bądźże bacznym i do mnie zbliżaj się w pokorze.

Moja łaska niech twojej próżności nie drażni

Do tyla, byś się chełpił z infanta przyjaźni,

Bo ci może ta przyjaźń stać się ciężką winą.

A jeśli cię w przyszłości — pamiętaj, chłopczyno —

Znowu miłość tajona za posła obierze,

Nie ufaj własnym ustom ni się zwierz literze.

Nie zdradzaj myśli skrytej zwykłą ludzką mową,

Dla nas będzie zbytecznym każde głośne słowo —

Przemów mrugnieniem powiek lub ręki skinieniem,

Ja każde słówko takie usłyszę spojrzeniem.

Tu powietrze i światło wierne Filipowi —

Szept każdy, głucha ściana echem mu wypowie.

Ktoś idzie!

Otwierają się podwoje od komnat Królowej, wchodzi nimi Książę Alba.

      Do widzenia!... to Alba...

PAŹ

      Ach! Byle

Tylko książę nie zbłądził.

Wybiega.

CARLOS

      Już ja się nie zmylę.

SCENA PIĄTA

Carlos i Książę Alba.

ALBA

zachodząc drogę Księciu

Dwa słowa, mości książę.

CARLOS

      Dobrze... na raz inny...

Chce odejść.

ALBA

Tu wprawdzie nie jest miejsce na hołd księciu winny.

Miłość wasza pozwoli, że dogodniej może,

Gdy mu w jego pokojach rzecz moją przełożę.

CARLOS

Po co?... wszak i tu można... gdy wam to dogadza —

Byle spiesznie i krótko.

ALBA

      Mnie tutaj sprowadza

Właściwie chęć złożenia najgłębszej podzięki

Za przyłożenie waszej w znanej sprawie ręki.

CARLOS

Podzięka?... mnie?... od księcia? — nie rozumiem wcale...

ALBA

Gdyż zaledwie tronową opuściłeś salę,

Monarcha mi zalecił, bym się wybrał w drogę

Do Brukseli.

CARLOS

      Brukseli!... tak!

ALBA

      Więc komuż mogę

Innemu przypisywać taki obrót sprawy

Jak nie twemu wpływowi, książę mój łaskawy.

CARLOS

Mnie podzięka — mnie, żadna inna być nie może.

Macie drogę przed sobą, jedźcie w imię Boże!

ALBA

Nic więcej? — To mnie dziwi. Więc mi w tamte kraje

Wasza miłość żadnego zlecenia nie daje?

CARLOS

Cóż więcej? — w tamte kraje?

ALBA

      Wszakże się zdawało

Niedawno, że tych krajów dobro wymagało

Waszej książęcej mości we własnej osobie.

CARLOS

Jak to?... a tak... to prawda... przypominam sobie —

To dawniej — dziś, tak dobrze... lepiej... w samej rzeczy...

ALBA

Słucham was z podziwieniem.

CARLOS

bez ironii

      Bo i któż zaprzeczy,

Że wy, książę, jesteście wielkim jenerałem.

Sama zazdrość to przyzna. Ja — ledwie zdołałem

Wyrosnąć na młodzieńca. — Takie króla zdanie.

Król ma słuszność! Ma słuszność! Dzielę to uznanie.

Jestem zadowolony — więc nie mówmy o tem.

Życzę wam szczęsnej drogi. — Ja... z moim kłopotem

Teraz muszę koniecznie... jak widzicie sami,

Żem jest nieco naglony... więc rozmowę z wami

Odłożymy do jutra... albo jeśli wola,

Gdy wrócicie z Flamandii zwycięskiego pola.

ALBA

Jak to?

CARLOS

po niejakiej chwili widząc, że Książę nie odchodzi

      Piękną do drogi poręście wybrali.

Przez Milan, Lotaryngię, Burgundię i dalej

Podróż wasza wypadnie przez niemieckie kraje,

Niemcy? Wszakże to w Niemczech, słusznie mi się zdaje,

Znają was. — Dzisiaj mamy już światło kwietniowe,

Więc maj, czerwiec i lipiec — najpóźniej w połowę

Miesiąca sierpnia pewnie w Brukseli staniecie. Nie wątpię; wkrótce rozgłos usłyszym po świecie

Waszej sławy wojennej. — Jam pewny, że książę

Z naszego zaufania godnie się wywiąże.

ALBA

znacząco

Czyliż zdołam — ja? — com jest na wskroś przebodzony

Uczuciem mej nicości?

CARLOS

po niejakiej chwili z godnością i dumą

      Widzę z waszej strony

Obrazę, mości książę — i to sprawiedliwie.

Z mojej strony — wyznaję — nie było właściwie

Wyzywać was do walki i bronią wojować,

Której, książę, nie jesteś w stanie odparować.

ALBA

Nie w stanie?

CARLOS

podaje mu rękę z uśmiechem

      Szkoda, że dziś zbywa mi na czasie

W honorowym z książęciem zmierzyć się zapasie.

Na inny raz.

ALBA

      Mój książę — w rachunku my oba

Mylim się w sposób różny. — Ot, wam się podoba

Na przykład o dwadzieścia lat widzieć się później —

Ja was o tyleż wcześniej widzę — to nas różni.

CARLOS

Więc tedy?

ALBA

      Mnie zarazem przychodzi do głowy:

Ile nocy monarcha przy pięknej królowej,

Matce waszej, a swojej portugalskiej żonie,

Byłby rad oddać za to — żeby swej koronie

Zapewnić takie ramię. — Mógł on wiedzieć snadnie

To, że łatwiej monarchów rozpładzać wypadnie

Niż monarchie — że łatwiej króla nadać światu

Niż świat ugiąć w poddaństwo do stóp majestatu.

CARLOS

Wielka prawda — więc, książę?

ALBA

      Ileż krwi się lało,

Krwi z żył ludu waszego, ileż lać musiało,

Nim dwie krople zdołały zdobyć wam koronę.

CARLOS

Na Boga! Święta prawda! W parę słów wtłoczone

Wszystko, co tylko iście przeciwstawić umie

Dumna zasługa szczęściu pysznemu w swej dumie.

Ależ zastosowanie zagadki niejasnej

Jakież jest — książę Alba?

ALBA

      Biada! Kiedy z własnej

Mamki może tak szydzić monarsza dziecina.

Jak słodko jej zasypiać — o tym zapomina —

W miękkich poduszkach, naszym okupionych bojem.

Korona błyszczy tylko świetnych pereł strojem,

Lecz nie błyszczy ranami, które ją zdobyły.

Miecz ten na obcej ziemi wojny wyszczerbiły,

Gdy podbitym hiszpańskie wypisywał prawo.

On to błyszczał, przed krzyżem znacząc bruzdy krwawo

Pod zasiew wiary świętej na pół świata glebie.

Jam był sędzią na ziemi, jakim Bóg był w niebie.

CARLOS

Bóg czy szatan to równo — dosyć żeście byli

Jego prawym ramieniem — więc dobrze; tej chwili

Nie mówmy o tym — proszę.

      Są takie wspomnienia,

Których strzegłbym się dobyć z przeszłości ich cienia.

Szanuję wybór ojca. — Ojciec potrzebuje

Takiego Alby. Jednak, że w tej się znajduje

Potrzebie, to bynajmniej nie budzi zazdrości

We mnie. Jesteście wielkim. Ja waszej wielkości

Nie zaprzeczam — a nawet ja wierzę w nią prawie.

Tylko wyznać wam muszę, że jestem w obawie,

Czyście o lat tysiące nie przyszli za rano.

Ręka takiego Alby winna być wybraną

Właściwie na pogromcę w świata zakończenie;

Wtedy, gdy już wyczerpie zbrodni rozbestwienie

Długą nieba cierpliwość — gdy nadmiar bezprawi

Do żniwa bogatego bujny kłos nastawi

I żniwiarza zażąda. — Oto dla was pole

Wystąpić i odegrać właściwą wam rolę.

O Boże! Moja Flandrio, mój raju na ziemi!

Niestety! Mnie nie wolno myślami tęsknemi

Pieścić się — więc zamilczmy.

      Słyszę: wyrokami

Na śmierć książę opatrzon, i to podpisami

Naprzód już złożonymi. Chwalebna w tej mierze

Przezorność od zaczepek ludzkich was ustrzeże.

Ojcze! Jak mylnie myśl twą pojąłem, gdy brałem

Za srogość odmówiony udział, który chciałem

Wziąć w sprawie, w której tylko Alby jaśnieć mogą!

Ty szacunku zadatek dałeś mi tą drogą.

ALBA

Za te słowa... Książę...

CARLOS

      Co?

ALBA

      Was od tego chroni

Syn króla.

CARLOS

      To krwi żąda! Książę, dobądź broni!

ALBA

chłodno

Przeciw komu?

CARLOS

gwałtownie nacierając

      Miecz dobądź, bo cię tym żelazem

Wskroś przeszyję.

ALBA

dobywając oręża

      Jedynie zniewolon rozkazem...

Składają się i walczą.

SCENA SZÓSTA

Królowa, Carlos, Książę Alba.

KRÓLOWA

przestraszona, ukazując się na progu swoich podwoi, mówi do Carlosa gniewnie i tonem rozkazującym

Carlosie! Gołe miecze!

CARLOS

na widok Królowej opuszcza uzbrojone ramię, przez chwilę stoi w osłupieniu, po czym spieszy do Alby mówiąc

      Temu uniesieniu

Przebaczcie — niech uraza legnie w zapomnieniu.

Zgina kolano przed Królową, a po złożenlu hołdu wybiega bezprzytomny.

ALBA

nie spuszczając badawczego oka z obojga stoi przez chwilę zdumiony

Na Boga! To obejście dziwnym mi się zdaje.

KRÓLOWA

zaniepokojona i niepewna siebie milczy przez chwilę, potem zwraca się z wolna do swoich komnat, a stając na progu wzywa Albę do siebie

Książę Alba!

Książę Alba pospiesza za Królową.

SCENA SIÓDMA

Gabinet Księżniczki Eboli.

Księżniczka Eboli ubrana idealnie pięknie, nie rażąco, gra na lutni i śpiewa. Po chwili wchodzi Paź.

EBOLI

zrywając się

      Nadchodzi!

PAŹ

      Samą cię zastaję?

Zadziwia mnie niezmiernie takie opóźnienie,

Ale musi się zjawić w jedno okamgnienie.

EBOLI

Musi?... więc i chce... zatem rozstrzygnięta sprawa.

PAŹ

Nastawał mi na pięty.

      Księżniczko łaskawa,

Ależ jesteś kochana — ależ jak kochana!

Taką miłością żadna nie jest uwielbiana

I nie była. — Jakiejże byłem świadkiem chwili!

EBOLI

pociągając go ku sobie z niecierpliwością

Żwawo!... więc z nim mówiłeś? Cóżeście mówili?

Powiedz! jakże się znalazł? Nie taj mi wyrazu!

Był zmieszany? Zdziwiony? Czy odgadł od razu

Osobę, która klucz mu przesyła? — a może...

No, żwawo! Nie zgadł całkiem — albo w swym wyborze

Padł na inną? No, mówże! Pfe! Wstydź się, mój mały —

Tak nieznośnie nie byłeś nigdy oniemiały.

PAŹ

Ależ bo, najłaskawsza, mamże czas do mowy?

List i klucz mu wręczyłem w przedsali królowej —

A gdy mi się wymknęło słówko tajemnicze,

Żem jest posłem niewieścim, nachmurzył oblicze,

Zadziwił się i spojrzał.

EBOLI

      Więc go to zdziwiło?

To dobrze — doskonale, mów, cóż dalej było?

PAŹ

Chciałem więcej coś mówić, gdy pobladł jak chusta,

Wyrwał list z mojej ręki i zamknął mi usta

Słowami, że wie wszystko, i groźnym spojrzeniem;

Po czym czytał zmieszany, z widocznym wzruszeniem.

EBOLI

Wie wszystko?... że wie wszystko, takie wyrzekł słowo?

PAŹ

Pytał się raz i drugi, i badał na nowo,

Czyli z twoich rąk własnych mam pismo wręczone?

EBOLI

Z rąk moich? Więc me imię było wymienione?

PAŹ

Nie — imienia nie wspomniał. Bał się, by królowi

Kto nie poniósł tej wieści, gdy ją zdradnie złowi.

EBOLI

ze zdumieniem

Tak mówił?

PAŹ

      Że królowi bardzo wiele — dodał —

Bardzo zależy na tym, aby mu kto podał

Wieść o liście.

EBOLI

      Królowi? — czy cię słuch nie mami?

Królowi? — czyli tymi ozwał się słowami?

PAŹ

Ależ tak! — Tajemnicą zwał to niebezpieczną

I zalecał ostrożność tak bardzo konieczną

Przed królem, że mi kazał słów mych i ruszenia

Strzec pilnie, by uniknąć jego podejrzenia.

EBOLI

po chwili namysłu, z podziwieniem

Wszystko zgodne — a zatem — sprawa mu jest znana —

Inaczej być nie może — to rzecz niesłychana!

Kto mógł zdradzić ją przed nim? Kto? Trzebaż pytania.

Czyj to wzrok ma tę bystrość, tę władzę badania,

Jeżeli nie sokole miłości spojrzenie?

Ależ dalej... więc czytał...

PAŹ

      I mówił, że drżenie

Czuje w całej istocie pod szczęścia urokiem,

Że za nim nie śmiał nawet marzeń sięgać okiem.

Na nieszczęście tu książę Alba wszedł na salę

I nas zmusił...

EBOLI

z gniewem

      Ach! Tego nie pojmuję wcale,

Jaką miał książę sprawę?

      Lecz gdzież on zostaje?

Tak się spóźnia i czemuż widzieć się nie daje?

Patrz, jak cię oszukano! Przez tę całą chwilę,

W której o jego chęciach zapewniałeś tyle,

On mógł się szczęściem poić.

PAŹ

      Ależ bo się boję,

Czy tam Alba...

EBOLI

      Znów Alba... Ciche szczęście moje

Cóż może mieć wspólnego z odwagą i siłą

Tego męża? Cóż on chce? Przecież można było

Porzucić go — odprawić. Bo powiedz mi, proszę,

Czy to tak trudno w świecie? O, zaprawdę — wnoszę:

Twój książę na miłości tak źle się rozumie

Jak na sercu kobiety, gdy cenić nie umie,

Czym są w życiu minuty.

      Ale cicho... słyszę,

Ktoś idzie... to on... precz... precz!

Paź wybiega.

      Przerwę głuchą ciszę.

Gdzie jest lutnia? Powinien zajść mnie niespodzianie.

Niech śpiew bieży za hasło na jego spotkanie.

SCENA ÓSMA

Księżniczka Eboli, wkrótce Carlos.

Eboli rzuca się spiesznie na otomankę i gra.

CARLOS

wchodzi nagle i staje jakby piorunem rażony

O Boże, gdzież ja jestem?

EBOLI

wypuszcza z rąk lutnię i podchodzi ku Carlosowi

      Ach! Czy wierzyć mogę!

Książę Carlos!

CARLOS

      Gdzież jestem? Ja zmyliłem drogę

Do właściwych podwoi. — Błąd jakiś szalony!

EBOLI

Jak Karol umie dobrze kierować się w strony

Tych komnat, w których damy bez świadków znajduje.

CARLOS

Księżniczko!... niech księżniczka łaskawie daruje,

Znalazłem drzwi otwarte.

EBOLI

      Jakże się to stało?

Sądzę, że ja zamknęłam.

CARLOS

      Tak się pani zdało —

Tak się mogło wydawać — lecz zapewniam szczerze,

Że pani jesteś w błędzie. Chciałaś zamknąć — wierzę

I przyznaję. Lecz żeby zamknięte być miały?

Zamknięte... nie, z pewnością. Wtem mnie doleciały

Dźwięki jakoby lutni... czyliż to nie były

Struny lutni...

rozglądając się

      O! Tak jest — tam leży ów miły

Instrument! — Bóg mi świadkiem, że mnie lutni tony

Unoszą aż do szału. — Uchem zatopiony

W melodii... któż w zachwycie dobrze wie, co czyni!...

Wpadam do gabinetu, by tonów mistrzyni,

Która tak bosko wzrusza — i umie uroczy

Rzucać czar na słuchacza, w piękne zajrzeć oczy.

EBOLI

Uprzejma, lecz natrętna ciekawość to była,

Która się wszakże prędko bardzo nasyciła —

Czego dowieść nie trudno.

po niejakiej chwili — znacząco

      O! Jam winna cenić

Taką skromność, co nie chcąc niewiasty rumienić

W takie kłamstwa się wikła.

CARLOS

      Księżniczko — sam czuję,

Że miasto poprawienia, raczej sprawę psuję.

Uwolnij mnie od roli, która nad me siły.

Tyś od świata uciekła w ten zakącik miły

Z dala od gwaru; tyś chciała pofolgować wodze

Cichym pragnieniom serca. Na to ja przychodzę,

Syn niedoli — i psuję urocze marzenie.

O! Za to niech mnie skarci spieszne oddalenie.

EBOLI

dotknięta i przerażona, niespodzianie przychodząc rychło do opamiętania

Ach! Książę! to złośliwie!

CARLOS

      Rozumiem znaczenie,

Jakie w tym gabinecie wyraża spojrzenie

Twoje, pani — i niosę cześć tak cnotliwemu

Pomieszaniu dziewicy. — Klątwa zuchwałemu,

Gdy niewieści rumieniec męstwa mu dodaje.

Wobec drżenia kobiety lękliwym się staję.

EBOLI

Czy podobna? Sumienność niezwykła — jedyna

Na młodzieńca — i jeszcze królewskiego syna!

Tak, książę. — Teraz zatem sama prosić mogę,

Abyś przy mnie pozostał. — Ty dziewiczą trwogę

Ukołyszesz twą cnotą. — Jednakże czy wiecie,

Że to nagłe zjawienie wasze w gabinecie

Przerwało mi przestrachem piosnkę ulubioną...

prowadzi Carlosa do sofy i bierze lutnię

I księciu Carlosowi będę zniewoloną

Pieśń tę pewnie powtórzyć — niech to będzie karą,

Że musicie mnie słuchać.

CARLOS

      Będzie to ofiarą

Tak bardzo pożądaną, jak i wina była.

Zaprawdę, treść tej pieśni tak mnie zachwyciła

Swoją boską pięknością, że ją mogę śmiało

Słuchać i po raz trzeci.

EBOLI

      Jak to? Książę całą

Słyszałeś? To szkaradnie! Książę — czy tam mowa

Nie była o miłości?

CARLOS

      Nawet piosnki słowa

Głosiły o szczęśliwej, jeśli się nie mylę.

Treść czarowna w tak pięknych ustach — choć nie tyle

Prawdy mieści w tym razie, brzmi uroczo przecie.

EBOLI

Jak to? Nie mieści prawdy? Czy wątpić możecie?

CARLOS

Wątpię prawie, czy Carlos z księżniczką Eboli

Wzajemnym zrozumieniem kiedy się zespoli

Tam, gdzie chodzi o miłość.

Widząc pomieszanie Księżniczki zmienia ton poważny i przybiera ton lekkiej grzeczności dworskiej.

      Bo i któż uwierzy

Tym jagodom różanym, że tam w piersiach leży

Płomień uczuć namiętnych? Czy dozna kolei

Tej księżniczka Eboli, żeby bez nadziei

Truła serce westchnieniem?

      Ten, kto nieszczęśliwie

Pokochał — taki tylko zna miłość prawdziwie.

EBOLI

z odzyskaną wesołością

O! Zamilcz! To brzmi strasznie! Zda się, na igrzysko

Wybrał cię los zawistny — dziś... dziś nade wszystko.

biorąc rękę Carlosa przemawia z uroczym przymileniem

Czemuś tak smutny, książę? Ty cierpisz — mój Boże!

Ty nawet bardzo cierpisz... Czyliż to być może?

Gdzież mam szukać, mój książę, twej troski powodu?

Ty — do użycia świata przeznaczon już z rodu —

Tak hojnie obsypany natury darami —

Otoczony bez miary życia rozkoszami?

Syn króla potężnego — więcej... wiele więcej!

Bo jeszcze niemowlęciem w kolebce książęcej

Bóg cię tak drogim wianem w dary ubogacił,

Że majestat słoneczny blask swój przy nim stracił.

Książę, co w radach kobiet z surowości znanych

Masz sędziów na swą stronę przekupstwem zjednanych?

Kobiet, które wyłącznie i bez odwołania

O wartości i sławie mężczyzn głoszą zdania?

Kto ma zdobycz gotową tam, gdzie rzuci okiem,

Sam zimny, ogień nieci spojrzenia urokiem.

Gdzie zaś pała miłością, tam iskrą płomienia

Nieci szczęście i ziemię w raj boski zamienia.

Mąż taki, od natury równo zbogacony,

By dał szczęście niewielu — i darzył miliony,

Miałżeby sam niedolą uczuć się zbolały?

Nieba! Gdyście mu wszystko, ach! wszystko oddały,

Czemuż mu odmawiacie oczów do widzenia

Zwycięstw, które odnosi?

CARLOS

w najgłębszym zadumaniu i roztargnieniu podczas słów Księżniczki, budzi się jej milczeniem, przytomnieje i wybucha z zapałem

      Ach! Cudowne pienia!

Niezrównane, księżniczko! O! Błagam gorąco,

Chciej powtórzyć raz jeszcze pieśń zachwycającą!

EBOLI

patrząc na niego ze zdumieniem

Carlosie! Gdzie ty byłeś?

CARLOS

porywając się z miejsca

      Ach! Prawda, na Boga!

W samą porę przychodzi życzliwa przestroga.

Ja muszę — muszę odejść!

EBOLI

zatrzymując Carlosa

      Gdzie?

CARLOS

      Na wolność... w pola —

Księżniczko — niech mnie twoja nie więzi niewola —

Zda mi się, że świat za mną w płomieniach goreje.

EBOLI

wstrzymując go usilnie

Skąd to dziwne obejście? co się z tobą dzieje?

Carlos pogrąża się w zadumaniu — korzystając z tej chwili Eboli pociąga go ku sobie i sadza na kanapie.

Tobie trzeba spokoju, mój Carlosie drogi!

Twoja krew jest wzburzona. Znajdź tu spokój błogi

Przy mym boku. — Precz z myślą gorączkową, czarną —

Sam się zbadaj. Czy głowa wie, jak troską marną

Dręczy się serce twoje? Choćby i wiedziała,

Czyż nie ma na tym dworze ta drużyna cała

Rycerza ku pociesze? Alboż z niewiast koła

Żadna ran twego serca uleczyć nie zdoła?

Chciałam rzec: zrozumieniem nieść ulgę w niedoli?

CARLOS

bezmyślnie i z roztargnieniem

Ty chyba jedna może, księżniczko Eboli!

EBOLI

z żywą radością

Prawdziwie?

CARLOS

      Daj list z prośbą albo zalecenie

Do ojca. — Ty u niego, mówią, masz znaczenie.

EBOLI

Kto mógł ci to powiedzieć? (Ha! Teraz pojmuję!

Takie więc podejrzenie głos serca tamuje!)

CARLOS

Każdy tu bez wątpienia wie już o tej sprawie,

Żem powziął nagły zamiar wziąć udział w wyprawie

Do Brabantu — ot — żeby wywalczyć ostrogi.

Ojciec mi nie pozwala. Czuły ojciec drogi

Daje się powodować troskliwymi względy,

By nadto nie ucierpiał śpiew mój od komendy.

EBOLI

Carlosie! Fałszem, przyznaj, zaprawiasz twą mowę.

Chcesz mi się wymknąć przez te wykręty wężowe.

Spójrz na mnie, obłudniku, oko w oko — śmiało —

Przyznaj; czy, kto rycerską rozgorzeje chwałą,

Ulegnie innej żądzy? I tak nisko spadnie,

Że wstążkę przez dziewczynę zgubioną ukradnie,

By na piersiach...

to mówiąc zręcznym ruchem ręki dobywa spod krezy Carlosa ukrytą wstążkę

      Wybacz mi, ukryć skarb kradziony?

CARLOS

odstępując ze zdumieniem

Nie — księżniczko! To nadto — zostałem zdradzony!

Ciebie nikt nie oszuka. — Ty jesteś zbratana

Z duchem czystym — lub może i z duchem szatana.

EBOLI

Zdasz się nad tym zdumiewać? To cię dziwić może?

Książę! Ja w sercu twoim — o to się założę —

Takie dzieje odgrzebię i na jaw wywołam —

No — spróbuj i zapytaj.

      Boć jeżeli zdołam

Chować w bacznej pamięci pustą krotochwilę,

Dźwięk głosu — co zaledwie brzmiał w powietrzu chwilę —

Krótki uśmiech, powagą nagłą przygaszony —

Gdy pomnę objaw każdy, czy ruch z twojej strony,

W których dusza twa nawet udziału nie brała —

Sam osądź — czy bym ciebie zrozumieć nie miała,

Gdyś chciał być zrozumianym?

CARLOS

      W tym razie na wiele

Odważasz się, księżniczko. Zakład trzymam śmiele,

Bo zapewniasz odsłonić uczucia skrywane

W mym sercu, jakie nigdy nie były mi znane.

EBOLI

z urazą i poważnie

Nigdy, książę? Może sobie przypomnieć zechcecie.

Obejrzcie się wokoło. Ten gabinet przecie

Bynajmniej do królowej komnat się nie wlicza,

Gdzie trochę maski słusznie kryje nam oblicza.

Tyś zdumiony! I nagle w ogniu stajesz cały!

O, zaprawdę! Któż śmiał być tak chytry — zuchwały,

Aby Carlosa śledzić, gdy Carlos śledzenia

Nie przypuszczał.

      Czyjegoż nie uszło baczenia,

Jak na balu ostatnim Carlos swoją damę,

Królową, z którą tańczył, pozostawił samę,

Wcisnął się w drugą parę i zamiast swej damie,

On księżniczce Eboli podał spiesznie ramię?

Był to błąd tak widoczny, że go król, co raczył

Wejść w tej chwili na salę, sam nawet zobaczył.

CARLOS

z uśmiechem, ironicznie

Nawet ten? — O księżniczko, to rzecz całą zmienia.

Z jego względu błąd taki był do przebaczenia.

EBOLI

Błąd błahy jak ten drugi w zamkowej kaplicy?

Gdyś, książę, przed statuą Maryi Dziewicy

Rzucony na kolana — już nie pomnisz pewnie —

Tak się modlił gorąco i błagał tak rzewnie...

A wtem posłyszał szelest sukni niespodzianie

Pewnej damy za sobą: bo i któż jest w stanie

Ustrzec się roztargnienia? Z ziemi się porwałeś

I — syn króla, bohater — jak heretyk drżałeś.

Na zbladłych ustach struta modlitwa skonała!

Zaprawdę, nawet śmieszną ta scena się stała:

Bo na koniec, namiętnym uniesiony szałem,

Zimną rękę z marmuru chwyciłeś z zapałem

I do ust przycisnąłeś w zapomnieniu błogiem.

CARLOS

Księżniczko — robisz krzywdę rozmowie tej z Bogiem!

EBOLI

Tak, książę! W takim razie to rzecz całkiem inna.

Więc obawie przegranej przypisać się winna

I ta myłka, gdy ze mną i z królową społem

Grając w karty tak zręcznie podjąłeś pod stołem

Rękawiczkę upadłą —

Carlos porywa się z miejsca, rażony tym wspomnieniem.

      Jeszcze roztargniony,

W miejsce karty zadałeś ów przedmiot skradziony.

CARLOS

Ach! Cóżem ja uczynił! Boże! Wielki Boże!

EBOLI

Sądzę, że nic takiego, co by Carlos może

Dzisiaj odwołać pragnął. A zgadujesz pewnie,

Jak byłam przestraszona rozkosznie i rzewnie,

Znajdując w rękawiczce ów liścik czarowny,

A w nim sonet najwyższą czułością wymowny

I który...

CARLOS

wpadając żywo w jej słowa

      Był poezją — nie więcej. W mej głowie

Dziwne czasem marzenia biorą życie w słowie;

Ale marne to życie ginie z urodzeniem.

Ot i wszystko — tę fraszkę pokryjmy milczeniem.

EBOLI

oddala się ze zdumieniem i przez pewną chwilę śledzi Carlosa badawczym okiem

Wyczerpałam me próby — i bezsilne groty

Ślizgają się o puklerz tej dziwnej istoty.

pozostaje chwilę w milczeniu

Jak to? Jestże to męska duma niesłychana

Rozmyślnie wstydliwości płaszczem przyodziana,

By zaprawić pieszczotę tym słodszą ponętą?

zbliża się do Carlosa i śledzi go badawczym wzrokiem

Czy tak? Powiedz mi w końcu: bo zdasz się zamkniętą

Czarodziejską szkatułką — ja darmo się kuszę

Otworzyć ją i wszystkie klucze moje kruszę.

CARLOS

Księżniczko! Równie trudne mam z tobą zadanie.

EBOLI

oddala się spiesznie, przechadza się w milczeniu po gabinecie, zdaje się namyślać w ważnym przedmiocie — wreszcie po długiej przerwie odzywa się poważnie i uroczyście

Raz się odważyć muszę, niech się co chce stanie!

Obieram cię mym sędzią. Serce los swój zwierza

Twej zacności człowieka, księcia i rycerza.

Niechaj mnie twoje ramię od zguby obroni

Lub oko nad zgubioną niech choć łzę uroni.

Carlos zbliża się do Eboli z wyczekującym i pełnym zainteresowania zdumieniem

Hrabia Silwa, bezczelny ulubieniec króla,

Stara się o mą rękę. Monarchy jest wola,

Żebym mu ją oddała. Targ już zawiązano

I tej podłej istocie mam zostać sprzedaną.

CARLOS

gwałtownie poruszony

Sprzedaną! Znów sprzedana! I znów przez sławnego

Handlarza na Południu?

EBOLI

      Jeszcze nie dość tego:

Boś wszystko winien wiedzieć — posłuchaj więc dalej:

Nie dość, że polityce w ofierze mnie dali,

Lecz za mą niewinnością, patrz, jak żądza goni;

Ta kartka z obłudnika maskę ci odsłoni.

Carlos odbiera z rąk Eboli pismo, jest jednak tak zajęty opowieścią i niecierpliwością dosłyszenia jej końca, że nie ma czasu na przeczytanie listu.

Gdzież mam szukać ratunku, książę? Do tej doby

Duma strzegła mej cnoty stawianej na proby.

Jednak w końcu...

CARLOS

      Cóż w końcu? Tyś upadła może?

Nie! nie! To niepodobna. O nie, wielki Boże!

EBOLI

z dumą i szlachetnie

Dla kogo? Jakże nędzne ich rozumowanie!

Jakże wątłe tych silnych duchów mędrkowanie!

Skarb niewieści — tę miłość, co tak szczęściem darzy,

Śmieć uważać na równi z towarem handlarzy!

Na nią cenę naznaczać!

      Na ziemskim przestworze

Ona jedna nabywcy innego nie może

Znosić prócz siebie samej. Miłość się miłością

Opłaca. Jest to diament z bezcenną wartością,

Który darować albo wiecznie niepożyty

W grobie zagrzebać muszę; jak ów znakomity

Przez swą wspaniałość kupiec, który nie wzruszony

Złotem Rialta — w pogardzie dla królów korony,

Perłę swoją bogatym morzom zwrócić woli

Niż za dumny swym skarbem zmarnieć jej pozwoli

Zbyciem niżej wartości.

CARLOS

      (Na Boga wielkiego!

Ta kobieta jest piękną!)

EBOLI

      Mogą mnie dlatego

Nazwać próżną — kapryśną — dbam o to niewiele.

Moich rozkoszy nigdy na cząstki nie dzielę.

Jedynemu, którego me serce wybierze,

Oddam wszystko za wszystko. Cała się w ofierze

Oddam raz, lecz na wieki. Tym uczuciem błogiem

Uszczęśliwię jednego — lecz ten jeden bogiem

Stanie się w sercu moim.

      Cudne zespolenie

Dwojga dusz — pocałunek, zmysłów upojenie,

Pierwsza czara miłości i wdzięków potęga,

Co po urok magiczny w górne niebo sięga:

To jednego promienia kolory siostrzane,

Jednego kwiatu liście.

      Miałażbym zerwane

Listki z kwiatu kielicha ronić — oszalała?

Ów majestat dziewiczy jaż bym plamić miała,

Kalecząc arcydzieło boskie sama po to,

By wieczór rozpustnika osładzać pieszczotą?

CARLOS

Niepodobna! I takie dziewczę tu istniało

W Madrycie? A dopiero dzisiaj ją ujrzało

Me oko po raz pierwszy?

EBOLI

      Dawno bym rzuciła

Dwór ten i świat ten — sama chętnie bym się skryła

W poświęcone gdzieś mury; przecież mnie wstrzymuje

jeden — jedyny węzeł — węzeł, co krępuje

Do świata. Złuda może! Lecz ma niezrównaną

Dla mnie cenę: Kocham... i... nie jestem kochaną.

CARLOS

z zapałem, zbliżając się do Eboli

Jesteś i niewymownie! Jak Bóg jest na niebie

Przysięgam!

EBOLI

      Ty przysięgasz? Przemówił przez ciebie

Mój anioł. Tak... gdy Karol przysięga... to zmienia

Wątpliwość... teraz wierzę...

CARLOS

biorąc ją z czułością w ramiona

      Godna uwielbienia

Istoto!... cudne, słodkie dziewczę! Zatopiony

W tobie uchem i okiem, stoję zachwycony!

Któż by ciebie raz widząc, któż by raz szczęśliwie

Spotkawszy cię pod niebem, mógł wyrzec chełpliwie,

Że nigdy nie pokochał?

      Lecz tutaj — na dworze

Króla Filipa? Tutaj? Co? Czy tutaj może

Taki anioł uroczy szczęścia się spodziewa

Wśród klechów i bractw mniszych?

      Tu nie jest właściwa

Strefa dla takich kwiatów. Ich ręce by miały

Zerwać je?... temu wierzę... o! te by zerwały!

Ale nie!... jak żyw jestem! Ja cię mym ramieniem

Otoczę i uniosę nad piekieł sklepieniem!

Tak jest — pozwól aniołem być twoim.

EBOLI

ze wzrokiem pełnym miłości

      Jak mało

Znałam ciebie, Karolu! O, jakże wspaniałą,

Jak bezmierną twe piękne serce daje płacę

Za podjętą w zbadaniu jego głębi pracę!

Bierze rękę Carlosa usiłując ją pocałować.

CARLOS

usuwając się

Księżniczko, gdzie ty jesteś?

EBOLI

z wdziękiem i gracją wpatrując się w rękę księcia

      Piękna i bez miary

Bogata jest ta ręka! Ma ona dwa dary

Szacowne do rozdania: ma serce Karola

I koronę. To dwoje może twoja wola

Złoży jednej śmiertelnej! Dar boski — bezmierny

Dla jednej! Nadto wielki dla jednej śmiertelnej!

Cóż, książę — czy byś nie był skłonny na połowę

Rozdzielić tych kosztownych darów: bo królowe

Źle kochają. Kobieta, która kochać umie,

Ta znowu na koronie mało się rozumie.

Więc lepiej podziel, książę, i zaraz, w tej chwili.

Zaraz, jak to? Czy byście już je rozdzielili?

Już?... naprawdę?... tym lepiej!... szczęśliwą wybraną

Czy ja znam?

CARLOS

      Tobie, dziewczę, powinna być znaną.

Twej niewinnej, przeczystej istocie otworzę

Serce moje do głębi: bo ty na tym dworze

Najgodniejsza, jedyna — pierwsza, coś jest w stanie

Zrozumieć moją duszę. Przyjm zatem wyznanie:

Tak... ja kocham...

EBOLI

      Niedobry człowieku!... więc było

Tak ci trudnym wyznać to, co twe serce kryło?

Czyś sądził, że się stanę przedmiotem litości,

Gdybyś ty miał mnie znaleźć godną twej miłości?

CARLOS

ze zdumieniem

Co? Co to jest?

EBOLI

      Tak ze mnie naigrawać w żarcie!

Zaprawdę, to nieładnie, książę, tak uparcie

Klucza się nawet wyprzeć.

CARLOS

      Klucza!... czy być może?

Klucza!

po chmurnym zadumaniu

      Tak więc!... pojmuję teraz... o mój Boże!

Czując dreszcz w nogach, chwyta za krzesło i twarz zasłania.

EBOLI

po długiej chwili wzajemnego milczenia pada wydając okrzyk

O hańbo! Com zrobiła!

CARLOS

przychodząc do siebie z okrzykiem najsroższej boleści

      Tak zepchnięty srodze

Z mego nieba! To straszne!

EBOLI

kryjąc oblicze w poduszkach

      Do czegóż dochodzę?

CARLOS

CARLOS

padając przed nią na kolana

Księżniczko! Jam niewinny! Nieporozumienie

Straszliwe i namiętność — ale na sumienie —

Jam niewinny!

EBOLI

odpychając go od siebie

      Precz z oczu!

CARLOS

      W tak okropnym stanie

Mam cię rzucać? Przenigdy!

EBOLI

usiłując go oddalić gwałtownie

      O, przez litość, panie!

Przez wspaniałość! Zejdź z oczu — niechaj cię nie widzę!

Chcesz mnie zabić? Ja wzroku twego nienawidzę!

Carlos chce się oddalić.

List mój oddaj i zwróć mi klucz tobie przesłany.

Gdzie list drugi?

CARLOS

      Jaki list?

EBOLI

      Przez króla pisany.

CARLOS

przejęty zdziwieniem

Przez kogo?

EBOLI

      Co ci dałam przed chwilą.

CARLOS

      Do ciebie?

List pisany przez króla?

EBOLI

      O Boże na niebie!

Jakże się uwikłałam sama niebezpiecznie!

List oddaj!... ja odebrać muszę go koniecznie!

CARLOS

Od króla i do pani?

EBOLI

      Zaklinam cię w imię

Wszystkich świętych! List oddaj!

CARLOS

      Ten właśnie, który mnie

Objaśnić miał o czyjejś zdradzie?

EBOLI

      Jam zgubiona!

Oddaj!

CARLOS

      List ten —

EBOLI

w rozpaczy, załamując ręce

      O, cóżem ważyła szalona!

CARLOS

List pochodzi od króla?... Taki... bez wątpienia

Jest dla mnie bardzo drogi — bo wnet wszystko zmienia.

dobywa list wymachując nim z przechwałką

Jest to pismo bezcenne — drogie, ważne. Za nie

Wszystkie berła Filipa nie byłyby w stanie

Swymi skarby zapłacić. List ten zatrzymuję.

Oddala się.

EBOLI

rzucając się ku niemu

Wielki Boże! Do szczętu zgubioną się czuję!

SCENA DZIEWIĄTA

Księżniczka Eboli sama, odurzona, bezprzytomna, po odejściu Księcia biegnie za nim, usiłując go przywołać.

EBOLI

Książę!... choć słówko jeszcze!... Książę! Słuchaj!... Nieba!

Odszedł!... On mną pogardza! Tegoż jeszcze trzeba!...

Oto stoję w okropną samotność strącona —

Odepchnięta!...

upada na krzesło — po chwili

      Nie!... tylko przez jakąś zwalczona

Rywalkę! Kocha... wyznał; więc nie ma wątpienia.

Lecz kto jest ta szczęśliwa? Tyle bez przeczenia

Można wiedzieć, że kocha miłością wzbronioną.

Boi się ujawnienia. Okrywa zasłoną

Swą namiętność przed królem. Czemuż przed tym skrywa,

Który by rad ją widział?

      Czyliż podejrzywa

Rywala w swoim ojcu? Zalotne zamiary

Królewskie gdym zdradziła, zdał się być bez miary

Wesoły i szczęśliwy... Jakże się to stało,

Że w nim cnoty surowej uczucie zniemiało

Tu właśnie? Cóż mu zjedna zdrada odsłoniona

Króla względem królowej, która...

Zatrzymuje się nagle, uderzona jakąś myślą — jednocześnie zrywa z piersi szarfę, którą oddał Carlos, przypatruje się jej z pośpiechem i poznając, woła

      O szalona!

Teraz na koniec!... Gdzież mnie zmysły opuściły?

Teraz się oczy moje nagle otworzyły.

Nim monarcha ją wybrał, miłość ich łączyła

Już od dawna! A bez niej jam nigdy nie była

Dlań widzialna. Ona to była domniemaną,

Gdziem ja się tak bez granic sądziła kochaną?

Oszustwo bezprzykładne!... A jam mu tak szczerze

Wyznała moją słabość!

po chwilowym milczeniu

      Ja w siłę nie wierzę

Miłości bezwzajemnej! Ległoby w tej próbie

Kochanie bez nadziei.

      Lekceważyć sobie

To, za czym najświetniejszy król goni daremnie!

Zaprawdę — serce, które kocha bezwzajemnie,

Takich ofiar nie niesie.

      Jakże były wrzące

Te usta w pocałunku! Jak serce bijące

W łonie, co mnie tuliło! Próba nazbyt śmiała

Wierności romantycznej, gdyby ta nie miała

Wspólnością być krzepiona.

      I klucz w dobrej wierze

Przyjmuje, sądząc, że go z rąk królowej bierze.

W olbrzymi krok miłości skorą wiarę daje.

Na schadzkę staje... staje... rzeczywiście staje!

Wierzyć w żony Filipa czyn taki szalony

Jak mógł, gdyby do tego nie był ośmielony.

To jasne! Do jej ucha przystęp więc znajduje.

Kocha! Nieba! Ta święta ziemską miłość czuje!

Jak przebiegła!

      Ja drżałam w głębi mej istoty

Przed straszliwym a wzniosłym obrazem twej cnoty.

Górowała wyższością — gasłam w jej świetności.

Zazdrościłam spokoju jej cudnej piękności,

Tego spokoju duszy wyniosłej, a który

Nie zaznał żadnej burzy śmiertelnej natury!

Spokój więc był pozorem! Pragnęła ucztować

U dwóch stołów i cechę boskości zachować

W masce cnoty, spod której zarazem, zuchwała,

Po zbrodnicze zachwyty tajemnie sięgała!

Wolnoż jej to? Kuglarce, czyliż to ujść może

Bez pomsty, bo się mściciel nie zjawia? O Boże!

Nie! Na to nie pozwolę! Ile serce zdoła,

Tylem ją uwielbiała. To o pomstę woła!

Niech o tym król się dowie, jakiego ma wroga,

po chwili namysłu

Król! Słusznie... to do ucha jego pewna droga.

Oddala się.

SCENA DZIESIĄTA

Pokój w pałacu królewskim.

Książę Alba, Ojciec Domingo.

DOMINGO

Cóż mi powiedzieć macie?

ALBA

      Mam ważne odkrycie,

Które dzisiaj zrobiłem — a to należycie

Warto by nam wyjaśnić.

DOMINGO

      Ciekawym rozmowy

I waszego odkrycia.

ALBA

      W przedsalach królowej

O południu z infantem spotkanieśmy mieli.

Zostałem obrażony. Obaśmy zawrzeli.

Spór nasz stał się za głośnym. Każdy chwycił zbroję.

Wtem królowa na hałas otwiera podwoje,

Między obu nas staje — obrzuca go wzrokiem

Poufale wszechwładnym — raz nań rzuca okiem —

Księciu ręka drętwieje — spór uściskiem godzi,

Pocałunkiem mnie darzy i wnet gdzieś uchodzi.

DOMINGO

po chwili milczenia

To bardzo podejrzane! Książę mi poddaje

Do rozwagi myśl pewną. W mej piersi — wyznaję —

Ta myśl dawno kiełkuje. Zbiegam od tych marzeń.

Z nikim dotąd nie dzielę postrzeżeń i wrażeń:

Bo są miecze dwusieczne — są i przyjaciele

Niepewni. Tych się boję. Trudności za wiele

Robić w ludziach różnicę, a jeszcze zbadanie

Głębi ludzkiej trudniejsze. Często nam się staje

Z powiernika złym wrogiem wymknięte z ust słowo.

Więc moją tajemnicę pod deskę grobową

Skryłem — aż ją wyjaśnią czasy może bliskie.

Niejedne służby królom świadczone są śliskie.

Pocisk za ryzykowny, jeśli nie dopadnie

Ofiary, przez odbicie w strzelca godzi snadnie.

Chociaż chciałbym przysięgą stwierdzić to, co mówię,

Przecież świadek naoczny — w podsłuchanym słowie,

Dowód jakiś lub świstek pisany, choć mały,

Więcej by na tej szali ciężaru dodały

Niż uczucia najżywsze.

      To szkopuł szatański,

Że się właśnie znajdujem na ziemi hiszpańskiej.

ALBA

Czemuż to?

DOMINGO

      Bo namiętność gdzieś na innym dworze

Mniej jest baczną na siebie. Tu ona nie może

Wyzwolić się spod prawa czujnego w tej mierze.

Hiszpańskie monarchinie, bardzo temu wierzę,

Trudność mają z grzeszeniem. Lecz nieszczęście chciało,

Że tam właśnie — tam trudność, gdzie by nam się dało

Podejść ją najpomyślniej, i to niespodzianie.

ALBA

Posłuchajcie mnie dalej.

      Książę posłuchanie

Miał dzisiaj u monarchy. To godzinę trwało.

O zarząd w Niderlandach prosił — i to z całą

Gwałtownością i głośno. Wszystko na uboczy

W gabinecie słyszałem. Czerwone miał oczy

Od łez, kiedym go spotkał na progu podwoi.

W chwilę potem miał pozór, jakby że nie stoi

O tę godność — a nawet nie taił zachwytu,

Że monarcha mnie wyniósł do tego zaszczytu.

,,Rzecz wzięła inny obrót — i lepszy” — powiada.

Obłudnym nie był nigdy. Jakże mi wypada

Godzić takie sprzeczności? Infant lekceważy

Pominięcie swych usług — mnie łaską król darzy,

Dając poznać zarazem, że gniew na mnie chowa.

W cóż mam wierzyć? Zaprawdę moja godność nowa

Więcej grozi wygnaniem, niż mi łaskę wróży.

DOMINGO

Do tego zatem przyszło? Do tego? Więc burzy

Jedna chwila, co tyle lat się budowało?

I wy na to spokojni? To was troszczy mało?

Znacież tego młodzieńca? Wam to nie widnieje,

Co nas czeka, gdy władzą kiedyś zwielmożnieje?

Infant — ja mu nie jestem wrogiem. Inne troski

Trują spokój — o tron ten, Boga, Kościół Boski!

(Znam infanta — wzrok mój w jego duszę wnika.)

W niej plan straszny — Toledo — wściekły się zamyka!

On chce zostać regentem i obejść się wcale

Bez naszej świętej wiary. W nim serce w zapale

Gore dla nowej cnoty, która w swojej dumie

Wystarcza sama sobie i żebrać nie umie

U progów żadnej wiary.

      Myśleć się odważa!

Głowa jego obrazy jakieś złudne stwarza,

Człowieczeństwu cześć niesie.

      Książę! Z tym marzeniem

Czy on wart co na króla?

ALBA

      Wszystko przywidzeniem

Jest waszej wyobraźni. Dziś młode pacholę

Pragnie, dumą wiedzione, odegrać swą rolę.

Cóż ma wybrać innego? Ale te poglądy

Zmienią się — niech w swe ręce raz pochwyci rządy.

DOMINGO

Wątpię ja — on jest dumny z tej swojej wolności.

Nie nawykł do przymusu; a kto chce karności,

Niech umie przymus znosić.

      By zasiąść na tronie

Będzież on wart? Olbrzymi duch ten, co w nim płonie.

Potarga sieć państwową przez nas rozpostartą.

Na próżno się starałem tę wolę upartą

Zwątlić życiem rozpustnym. Wyszedł on zwycięsko

Z każdej próby. To straszne taką duszę męską

Widzieć w tak silnym ciele! A Filip dobiega

Końca sześciu krzyżyków.

ALBA

      Wzrok wasz gdzieś dostrzega

Przyszłość bardzo odległą.

DOMINGO

      Z królową w jedności!

W obu piersiach nurtuje dziś jeszcze w skrytości

Trucizna nowatorstwa, lecz niech tron owładnie,

Wnet się pole rozszerzy.

      Znam ja ich dokładnie

Tych Walezych. Słabostką niech król Filip zgrzeszy,

A lękajmy się zemsty, z jaką wnet pośpieszy

Cichy dziś nieprzyjaciel.

      Dziś nam szczęście świeci:

Bo niech tylko ich ubiec zdołamy, a w sieci

Wpadną razem oboje.

      Królowi rzucony

Znak trwogi — mniejsza o to, że nie dowiedziony —

Da już wielką wygraną, gdy mu spokój struje.

My oba nie wątpimy. Trudu nie kosztuje

Dowieść czynu, o którym ma się przekonanie.

Zawodu nam nie zrobi staranne szperanie.

Odkryjemy coś więcej — zwłaszcza gdy powiemy

Sobie naprzód, że odkryć koniecznie musiemy.

ALBA

Jedno tu najważniejsze zadałbym pytanie:

Kto z nas obu przed królem z ostrzeżeniem stanie?

DOMINGO

Ani jeden, ni drugi. Dowiedz się, mój książę,

Że od dawna tę siatkę tajemniczo wiążę,

I do planu wzniosłego nastawiam ją pilnie.

Lecz ku temu nasz związek nie stoi dość silnie.

Nam potrzebny ktoś trzeci w najważniejszej roli.

Król się kocha tajemnie w księżniczce Eboli.

Podniecam miłość, która lichwę niesie w zysku.

Jako króla posłannik wciągnę ją do spisku.

Pod wpływem młodej damy, gdy dzieło dojrzeje,

Niech nam wspólniczka spisku koroną jaśnieje.

Sama tu mnie wezwała. Nadzieje me całe

W niej pokładam. I rychło owe lilie białe,

Godło domu Walezych, w jednej nocnej chwili

Może dziewczę hiszpańskie do ziemi pochyli.

ALBA

Co słyszę? Jestże prawdą, coś wyrzekł? O nieba!

Podziwiam cię! Nad cios ten więcej już nie trzeba.

Ja się zachwycam tobą — dominikaninie!

Niezawodnie zwycięstwo teraz nas nie minie.

DOMINGO

Ktoś nadchodzi — to ona.

ALBA

      A więc ja kryjomie

Zaczekam w bocznej sali.

DOMINGO

      Ja was zawiadomię.

Książę Alba oddala się.

SCENA JEDENASTA

Księżniczka Eboli i Domingo.

DOMINGO

Na wasz rozkaz, księżniczko.

EBOLI

śledząc za Księciem Albą okiem ciekawym

      Nie jesteśmy sami,

Jak widzę, świadek jakiś znajdował się z wami.

DOMINGO

Jak to?

EBOLI

      Ktoś wyszedł od was?

DOMINGO

      Księżniczko łaskawa,

To książę Alba, który właśnie tutaj stawa

Pragnąc wam cześć swą oddać, po mnie o wstęp prosi.

EBOLI

Książę Alba? Cóż on chce? I jakież przynosi

Żądanie? Czy wiesz, ojcze, i możesz powiedzieć?

DOMINGO

Ja? Księżniczko, nie pierwej, aż będę mógł wiedzieć,

Jak ważna okoliczność, a dla mnie szczęśliwa,

Przed księżniczkę Eboli powtórnie mnie wzywa.

milczy przez chwilę, jakby wyczekując odpowiedzi

Czy może traf szczęśliwy złamał cię w uporze,

Traf życzeniom monarchy przychylniejszy może?

Więc i nadzieja moja nie była zbyt płonną,

Że cię głębsza rozwaga zrobi z czasem skłonną

Do przyjęcia ofiary, odepchniętej srodze

Przez twój upór i kaprys? Dzisiaj więc przychodzę Pełen dobrej nadziei.

EBOLI

      Daliście królowi

Mą ostatnią odpowiedź?

DOMINGO

      Nie chciałem żalowi

Oddawać go na pastwę, więc mu oszczędziłem

Bólu. Masz czas, księżniczko, jeszcze słówkiem miłem

Pierwszy krok załagodzić.

EBOLI

      Oświadczcie królowi,

Że go czekam.

DOMINGO

      Zaprawdę, czyliż śmiem słuchowi

Wierzyć? Piękna księżniczko, prawdę mówisz? Szczerze?

EBOLI

Nie na żart przecie! Cóż to? Mnie obawa bierze!

Cóż zrobiłam, że wasze rumieńcem oblane...

Wasze nawet oblicze?

DOMINGO

      Szczęście niespodziane!

Które pojąć, księżniczko, ledwie jestem w stanie.

EBOLI

Tak, ojcze przewielebny, to niech pozostanie

Zawsze wam niepojętym.

      O! Za skarby ziemi

Nie chciałabym zbadaną być śledztwy waszemi! Że tak jest, to dość dla was. Nie trudźcie więc głowy

Badaniem, wpływom czyjej uległam namowy.

A na waszą pociechę zapewniam was szczerze,

Że udziału w tym grzechu ni Kościół nie bierze,

Ni wy sami — pomimo jasności dowodów,

Że bywają wypadki z koniecznych powodów, W których Kościół zmuszony młodych córek ciało

Poświęcać wyższym celom. To mnie nie skłaniało.

Tego rodzaju, ojcze, zasada pobożna

Nadto szczytną jest dla mnie.

DOMINGO

      Usunąć ją można

Jak tylko jest zbyteczną.

EBOLI

      Monarchy łaskawie

Baczcie prosić z mej strony, aby mnie w tej sprawie

Nie chciał mylnie rozumieć: bo ja się nie zmienię.

Tu się tylko zmieniło rzeczy położenie.

Gdy króla prośbę gniewną wzgardziłam odmową,

Mieniłam go szczęśliwym z tak piękną królową,

Sądząc, że mej ofiary godną wierna żona.

Tak to wówczas sądziłam — wówczas. Dziś zasłona

Spadła mi z oczu.

DOMINGO

      Dalej! Księżniczko kochana,

Mów — my się rozumiemy.

EBOLI

      Dość, że jest schwytana!

Nie oszczędzam jej dłużej. Jam chytrą schwytała,

Króla — całą Hiszpanię — i mnie oszukała!

Kocha! Ja wiem, że kocha! Mam niezaprzeczony

Dowód, przed którym zadrży. Król nasz jest zdradzony!

Na Boga — nie bez pomsty! Obłudne jej lice

Odrę z maski i światu odsłonię grzesznicę.

Sama z mojego szczęścia składam tu ofiarę.

To mój zachwyt, to triumf: bo wiem, że nad miarę

Większą będzie jej strata.

DOMINGO

      Gdy wszystko dojrzało,

Pozwolisz mi, księżniczko, że mogę już śmiało

Zawezwać księcia Albę.

Wychodzi.

EBOLI

zadziwiona

      Lecz cóż z tego będzie?

SCENA DWUNASTA

Księżniczka Eboli, Książę Alba i Domingo.

DOMINGO

wprowadzając Księcia

Nasze wieści, mój książę, w wiadomym ci względzie

Przychodzą tu za późno, księżniczka odsłania

Tajemnice, o których nasze domniemania

Usłyszeć miała właśnie.

ALBA

      Moje tu przybycie

Mniej ją zatem zadziwi. Podobne odkrycie

Wymaga oczu niewiast. Ja moim nie wierzę.

EBOLI

Mówicie o odkryciach?

DOMINGO

      Pragniemy w tej mierze,

Najłaskawsza księżniczko, objawu twej woli —

W jakim miejscu? O której godzinie pozwoli...

EBOLI

I to nawet! Więc dobrze. O południu zatem

Jutro czekać was będę. Zależy mi na tem,

By dłużej tajemnicy nie kryć pobłażaniem

I króla nie uwodzić dłuższym jej skrywaniem.

ALBA

To właśnie tu mnie wiodło. Król niechaj się dowie

Natychmiast, ale od was. W waszym tylko słowie

Wieść ta dojść go powinna: bo komuż innemu,

Komuż wierzyć ma słuszniej niż oku śledczemu

Towarzyszki swej żony.

DOMINGO

      Komuż prócz was tylko,

Która, jeżeli zechcesz, możesz jedną chwilką

Owładnąć nim bez granic?

ALBA

      Ja się sam wyznaję

Księcia wrogiem otwartym.

DOMINGO

      Mnie również podaje

Za wroga głos powszechny. Księżniczka Eboli

Jest wolną. Do milczenia gdzie nas wzgląd niewoli,

Tam wy prawo mówienia macie już ze względu

Na powinność: to wasza powinność z urzędu.

Król nam i tak nie ujdzie — niech tylko ujrzymy

Skutek waszych podszeptów, my dzieło skończymy.

ALBA

Ale spieszyć się radzę — każda chwila drogą.

Mnie rozkazy do wyjścia rychło wezwać mogą.

DOMINGO

po niejakim namyśle zwracając się do Księżniczki

Gdyby nam listy jakie wykryć się udało —

Naturalnie infanta — myślę, że niemałą

Oddałaby posługę piśmienna rozmowa.

Spróbujmy. Wszak zda mi się, że wasza alkowa

Najbliżej położona królowej mieszkania?

EBOLI

Najbliżej. Lecz mnie dziwi cel tego pytania.

DOMINGO

Gdyby nam znaną była ślusarska budowa

Zameczków! Czy nie wiecie, gdzie ten kluczyk chowa,

Który od jej szkatułki zamykania strzeże?

EBOLI

po namyśle

To może doprowadzić do celu — tak wierzę.

Znalezienie kluczyków, sądzę, że nietrudne.

DOMINGO

Listy chcą mieć posłańców — tu zaś bardzo ludne

Otoczenie królowej. Gdyby to bezdroże

Kto zbadał... złoto wprawdzie bardzo wiele może.

ALBA

Czy infant nie ma przecie kogoś poufnego?

DOMINGO

Nie ma. W całym Madrycie nie ma ni jednego.

ALBA

To szczególne!

DOMINGO

      Wierzcie mi — ni jednej osoby,

Pogardza dworem całym — mam już tego proby.

ALBA

Ależ przecie — pozwólcie — wszak w dzisiejszej dobie

Wychodząc od królowej, przypominam sobie,

Żem widział, jak z jej paziem rozmawiał kryjomo.

EBOLI

nagle przerywając

Ależ gdzie — nie... to było... ależ to wiadomo...

To wcale do innego...

DOMINGO

      Czyliż możem wiedzieć?

To ważna okoliczność — warto ją wyśledzić.

zwracając się do Alby

Znasz, książę, tego pazia?

EBOLI

      Ależ to rzecz inna...

Cóż by zresztą być miało? Igraszka dziecinna!

Znam ją zresztą, to dosyć.

      Zatem do widzenia,

Nim z królem mówić będę. Tymczasem śledzenia

Więcej może odkryją.

DOMINGO

      Więc król może wierzyć

Nadziei? Mnie z tą wieścią czy wolno pobieżyć?

Czy pewno? I... godzinę czy oznaczyć mogę,

Która do jego szczęścia otworzy mu drogę

Nasyceniem pragnienia?

EBOLI

      W tygodnia połowie

Podam się za cierpiącą — a zwykle niezdrowie

Rozłącza nas z królową, jak to pewnie wiecie —

Będę więc sama jedna w moim gabinecie.

DOMINGO

Szczęśliwy! Wielka stawka została wygraną!

Śmiało wszystkie wyzywam królowe!...

EBOLI

      Wezwaną

Jestem do niej — słyszycie? A więc do widzenia!

Spiesznie się oddala.

SCENA TRZYNASTA

Książę Alba, Domingo.

DOMINGO

Cóż, książę? Z taką różą... i z twego ramienia

Siłą w boju...

ALBA

      I jeszcze — dodaj... z Bogiem twoim,

A przed burzą grożącą oba się ostoim.

Obaj się oddalają.

SCENA CZTERNASTA

W klasztorze kartuzów.

Carlos i Przełożony.

CARLOS

wchodząc

Był już zatem?... żałuję...

PRZEŁOŻONY

      Trzy razy od rana,

Wyszedł stąd przed godziną.

CARLOS

      A czy wam nie znana

Pora, w której miał wrócić?

PRZEŁOŻONY

      Wróci przed dwunastą.

CARLOS

staje przy oknie i rozgląda się po miejscowości

Klasztor wasz na uboczu — a tam widne miasto

Po szczytach swoich wieżyc. Pod murami płynie

Manzanares. Wybornie! Miejscowość jedynie

Do mych życzeń wybrana. Istna tajemnica

Z tą ciszą dookoła.

PRZEŁOŻONY

      Jak życia granica

Na przejściu do wieczności.

CARLOS

      Wielebny kapłanie!

Jam waszej sumienności oddał w zachowanie

Wszystko, co się mym skarbem — świętością nazywa.

Niech z żyjących nikt nie wie, niech nie podejrzywa,

Z kim tu miewam rozmowy tajemne.

      Mnie na tem

Zależy nadzwyczajnie, by przed całym światem

Skryć stosunki z człowiekiem tu oczekiwanym.

Dlatego był przeze mnie ten klasztor wybranym:

Tum wolny od napadu, zdrada mnie nie straszy.

Pozwólcie w tym się odnieść do przysięgi waszej.

PRZEŁOŻONY

Zaufaj nam zupełnie, panie miłościwy.

W takich grobach nie szpera zwykle podejrzliwy

Wzrok królewski. Ciekawe ucho z podsłuchami

Chętnie lega pod szczęścia lub żądzy progami.

W tych murach świat zamiera.

CARLOS

      Lecz, ojcze pobożny,

Nie sądź, że przezornością kryję zamiar zdrożny

Z krzywdą mego sumienia.

PRZEŁOŻONY

      Myśli tej nie żywię.

CARLOS

Myliłbyś się, mój ojcze, myliłbyś prawdziwie,

Bo moja tajemnica znosi oko Boże,

Lecz przed ludzkim truchleje.

PRZEŁOŻONY

      Mój synu — cóż może

Nas to troszczyć? To miejsce zarówno otwarte

Niewinności, jak zbrodni; a co twoje warte

Zamiary, złe czy dobre, zacne czy zbrodnicze,

Sam osądź własnym sercem.

CARLOS

      Nasze tajemnicze

Działanie twego Boga świętości nie plami,

Boć to Jego jest dzieło. A wreszcie przed wami

Mogę odkryć...

PRZEŁOŻONY

      A po cóż? Uwolnij mnie raczej —

Na ten świat — jego marność, oko me nie baczy.

Leżą dawno pieczęcią zamknięte przed drogą

Wielką, która mnie czeka. Jakąż wartość mogą

Mieć dla mnie, bym się trudził w przeddzień oddalenia

Łamaniem tej pieczęci? One do zbawienia

Niepotrzebne mi wcale.

      Dzwon mnie wzywa — książę,

Pozwól, że na pacierze do chóru podążę.

Oddala się.

SCENA PIĘTNASTA

Don Carlos. Markiz Poza wchodzi.

DON CARLOS

Ach! Nareszcie, markizie!

POZA

      Jakież ciężkie próby

Przetrwała niecierpliwość przyjaźni!

      Dwie doby

Słońce świat już obiega, jak mego Karola

Losy są rozstrzygnięte — a mnie jego dola

Nie znana do tej pory! To przejmuje bólem.

Jesteście pojednani... mów!

CARLOS

      Kto? Z kim?

POZA

      Ty z królem.

I przyszłość naszej Flandrii również rozstrzygniona?

CARLOS

Że Alba do niej spieszy, to rzecz niecofniona.

Tak jest.

POZA

      To być nie może! Zawód niesłychany!

Miałżeby cały Madryt zostać okłamany?

Mówią, żeś do tajnego miał być przypuszczony

Posłuchania — i że król...

CARLOS

      Został niewzruszony!

Dzieli nas stokroć większe — wieczne rozdwojenie.

POZA

I ty wcale nie jedziesz do Flandrii?

CARLOS

      Nie! nie! nie!

POZA

O wy nadzieje moje!

CARLOS

      Odłóżmy na chwilę

Ten przedmiot. O Rodrygu! Ileż ja — ach, ile

Przeżyłem od tej pory, gdyśmy w różne ślady

Rozeszli się!

      Przed wszystkim żądam twojej rady.

Ja muszę z nią pomówić.

POZA

      Z matką? Nie! Dlaczego?

CARLOS

Mam nadzieję! Ty bledniesz?

      O, niech z czoła twego

Ustąpi ten niepokój. Mnie szczęście wznieść może!

Ja muszę być szczęśliwym!

      O tym w innej porze

Rozpowiem ci. A teraz wskaż sposób rozmowy.

POZA

Cóż to? Na czym oparty ten sen gorączkowy?

CARLOS

O, nie sen! Jak Bóg wielki! Prawda! Prawda szczera!

wydobywając list Króla pisany do Księżniczki Eboli

W tym piśmie, ważnym bardzo, ona się zawiera.

Królowa wolna w oczach tak żyjących ludzi,

Jak wolna w oczach Boga! Czytaj! To ostudzi

Do podziwu ochotę.

POZA

list otwierając

      Cóż to? List skreślony

Własną ręką monarchy?

po przeczytaniu listu

      Któż nim zaszczycony?

CARLOS

Kto? Księżniczka Eboli!

      Przedwczoraj o ranku

Odebrałem z rąk pazia królowej w krużganku

Klucz i pisma nieznane. Objaśnia osnowa:

Jak we skrzydle pałacu, gdzie mieszka królowa,

Mam szukać gabinetu, gdzie mą ukochaną

Znajdę mnie czekającą. Za wskazówką daną

Biegnę...

POZA

      Śmiałżeś szalony!

CARLOS

      Pismo mi nieznane —

A gdy serce me jednej istocie oddane,

Któż więc inny jak ona mógł się mienić celem

Uwielbienia Carlosa? Podążam z weselem

W lewe skrzydło pałacu — śpiew czarowny słyszę,

Który z wewnątrz dolata i w ustronną ciszę

Wiedzie mnie jak przewodnik. — Otwieram podwoje —

Ach! I kogoż odkrywam? Pojmiesz zgrozę moję!

POZA

O! Ja wszystko zgaduję.

CARLOS

      Zguba mi groziła

Bez ratunku — Rodrygu! Gdyby nie zbawiła

Jej anielska opieka.

      Jakiż traf złośliwy!

Niebaczne moje słowo czy wzrok mój życzliwy

Mami ją słodkim błędem, że to serca bicie

Ona budzi w mym łonie — i że cierpię skrycie.

Szlachetna! Nierozważnie czułe serce skłania

Do miłości wzajemnej. Sądząc, że mi wzbrania

Zbytnia skromność me usta wyznaniem otworzyć,

Zdobywa się na śmiałość, by koniec położyć

Męczarni... piękną duszę sama odkryć woli...

POZA

Mówisz to tak spokojnie? Księżniczka Eboli

Przejrzała cię do głębi. Nie ma wątpliwości —

Ona przenikła tajnię skrywanej miłości.

Tyś ją ciężko obraził — a ona używa

Praw wszechwładnych nad królem.

CARLOS

      Ona jest cnotliwa!

POZA

Z samolubstwa miłości jest nią, wierzę, ale

Ja się lękam tej cnoty — znam ją doskonale.

Nie stać jej ideału dosiąc loty swemi —

Owej cnoty, co z duszy macierzystej ziemi,

Dumna uroczym pięknem swego majestatu,

Puszcza pędy, swobodna, lśniące barwą kwiatu,

Który bez ogrodniczej wystrzela pomocy.

Ta zaś, obca latorośl, pod niebem północy

Wyrosła sztucznym ciepłem. Jest to wychowanie —

Zasada — dać jej możesz, jakie chcesz nazwanie;

Niewinności nabytej, chytrze wywalczonej

Przebojem na krwi wrzącej — wszakże odnoszonej

Z sumiennością do nieba, co ją nakazuje

I płaci.

      Sam więc osądź; czy kiedy daruje

Królowej, że mógł minąć młodzieniec szalony

Jej cnotę — ten skarb pracą ciężką wywalczony,

By za żoną Filipa goniąc w zaślepieniu,

Sam ginął w beznadziejnym swych uczuć płomieniu?

CARLOS

Znasz księżniczkę tak dobrze?

POZA

      Bynajmniej — znam mało —

Parę razy widziałem — lecz mnie się wydało,

Pozwól, że ci to wyznam: jakby umiejętnie

Kryła nagość rozpusty, wrzącej w niej namiętnie,

I dobrze pamiętała o tej swojej cnocie.

Spojrzałem na królowę. Jakże w tej istocie

Wszystkom znalazł odmienne. Karolu kochany,

Ten majestat wrodzony, spokojem owiany,

Ta swoboda bez troski, ta wdzięczna postawa

Bez sztucznych obrachowań, od której obawa

Jest równie tak daleką jak zbytek śmiałości.

Drogą wąską, pośrednią cnej przyzwoitości,

Stąpa krokiem odważnym — a każde stąpnienie

Jedna — choć o tym nie wie — dla niej uwielbienie

Tam, gdzie go budzić nie ma ni chęci, ni woli.

Czy teraz w tym zwierciadle Karol swą Eboli

Tu jeszcze odnajduje?

      Księżniczka tu była

Stateczną: bo kochała. Miłość tu pełniła

Dosłownie straż nad cnotą, dając nań baczenie.

Ty jej nie nagrodziłeś... więc upada...

CARLOS

gwałtownie

      Nie! nie!

przechadzając się po scenie

Nie! Mówię.

      Gdybyś wiedział, jak trafnie ubiera

Ten strój mego Rodryga — gdy gwałtem odbiera

Swojemu Karolowi tę rozkosz bez miary,

Ten dar najwyższy nieba — gdy okrada z wiary

W zacność ludzką!

POZA

      O drogi! Czyliż zasłużenie

Taki wyrzut odbieram? Bóg mi sędzią, że nie.

O! Niechby ta Eboli była i aniołem —

Ja ze czcią równą twojej, z pochylonym czołem

Dałbym pokłon jej chwale, żeby tylko była

Tej serca tajemnicy twojej nie odkryła!

CARLOS

Patrz, jak płonną twa bojaźń! Czyżby siebie samą

Wyjawieniem dowodów chciała okryć plamą?

Czyliż własny swój honor poświęci w ofierze

Za tę smutną przyjemność, jaką z zemsty zbierze?

POZA

Aby zatrzeć rumieniec, który skrasił lice,

Niejedna poza wstydu rzuca się granice.

CARLOS

powstając z oburzeniem

Nie! To jest za okrutne — to sąd nadto srogi!

Dumną jest i szlachetną — ja znam ją — i trwogi

Nie mam żadnej. Na próżno zrażasz z taką pracą

Me nadzieje.

      Chcę mówić z matką.

POZA

      Teraz? Na co?

CARLOS

Ja nie znam już względności — nie chcę mieć zagadką

Mego losu. Rozmowę wyjednaj mi z matką.

POZA

Ten list chcesz jej pokazać? Takie to zadanie

Chcesz spełnić? I naprawdę?

CARLOS

      Zakończ to badanie,

A znajdź sposób rozmowy, znajdź sposobność jaką.

POZA

znacząco

Czyś nie wyznał, że kochasz matkę? A wszelako

Chcesz jej list ten pokazać?

Carlos, milczący, stoi ze spuszczonym wzrokiem.

      W rysach twego czoła,

Karolu, wyczytuję nieznaną mi zgoła

Myśl jakąś... Ty odwracasz ode mnie spojrzenie...

I czemu je odwracasz? Moje podejrzenie

Byłożby prawdą? Pozwól — niech zbadam z mej strony,

Czym ją słusznie wyczytał?

Carlos oddaje Markizowi do rąk list, który on rozdziera.

CARLOS

      Co to jest? Szalony!

Zaprawdę! Wyznaję ci — ja całą oparłem

Nadzieję na tym piśmie...

POZA

      Dlatego je zdarłem,

Żem odgadł te nadzieje.

Markiz zatapia wzrok badawczy w Carlosie, który na niego patrzy z powątpiewaniem. Chwila milczenia.

      Powiedz mi — co może

Mieć za związek królewskie znieważone łoże

Z twoją — z twoją miłością? Był ci niebezpieczny

Król Filip? Zaniedbany stosunek serdeczny

Przez męża, czy łącznością jaką cię zespala

Z twą nadzieją szaloną? Czy grzech jego kala

Przedmiot miłości twojej?

      Teraz więc prawdziwie

Pojmować cię zaczynam. Jakże niewłaściwie

Rozumiałem tę miłość, co twym sercem władnie!

CARLOS

Co? — Rodrygu — co myślisz? —

POZA

      Dziś widzę dokładnie,

Z czym pożegnać się muszę.

      Tak! — niegdyś bywało! —

Niegdyś — całkiem inaczej. Twe łono pałało

Szczytnym ogniem! Ty byłeś bogaty! bogaty!

Wtedy pierś twa obszerna tuliła wszechświaty!

To wszystko dziś przepadło!

      Samolubstwa siła

I jedna żądza szału wszystko zatopiła.

Serce w piersi zamarło! Kropli łzy ci braknie

Dla twych ludów niedoli, co ratunku łaknie!

Ty dla niej łez już nie masz!

      Jakiż stał się z ciebie

Biedny żebrak — Karolu! — odkąd oprócz siebie

Ty nie kochasz nikogo!

CARLOS

      Słyszę w twoim głosie

Wyrok pogardy dla mnie.

POZA

      Nie myśl tak, Carlosie —

Ja znam ten stan wzburzenia. Tu jest winą całą

Chwalebne twe uczucie, które cię zbłąkało.

Królowa była twoją — król ją wydarł tobie.

Przecież dotąd przez skromność nie ważyłeś sobie

Praw rościć, sądząc, że król godnym jest swej żony.

List ten sprawę rozstrzygnął.

Nie śmiałeś głośno wyrzec wyroku z twej strony.

      Ty twoją godnością

Poczułeś się tu wyższym. Z dumną więc radością

Ujrzałeś tu tyranię grabieży stwierdzoną,

I z rozkoszą głosisz swą godność obrażoną,

Gdyż schlebia wielkim duszom cierpienie bezprawia.

Tu jednak wyobraźnia myśl twą w obłęd wprawia!

Zadosyćuczynienia duma zapragnęła;

Twa miłość po ziszczenie nadziei sięgnęła.

Widzisz — ja to wiedziałem, żeś siebie w tym razie

Źle zrozumiał.

CARLOS

      Mylisz się — stawiasz w tym obrazie

Za wysoko myśl moją. Ach! Taką nie była

Ani jej też szlachetność taka podnosiła,

Jaką mi wmówić pragniesz.

POZA

      Znałbym cię tak mało?

Wiedz, że gdyby stąpienie mylne znowu miało

Kroki twoje obłąkać — w każdym razie mogę

Ze stu cnót znaleźć jedną, która cię na drogę

Prostą znów wyprowadzi i oświeci w błędzie.

Gdy się już rozumiemy — teraz — niech to będzie!

Musisz się widzieć — musisz pomówić z królową.

CARLOS

Rumienię się przy tobie.

POZA

      Ufaj mi! Masz słowo —

Myśl szczęśliwa i śmiała przyszła mi do głowy.

Usłyszysz ją, Carlosie, z pięknych ust królowej.

Ja się do niej docisnę.

      Gdy mnie los nie zmyli,

Jutro wszystko wyjaśnię. Ty zaś do tej chwili

Miej w pamięci, Carlosie, że zamiar zrodzony

We wznioślejszym umyśle — do czynu znaglony

Cierpieniami ludzkości — tysiąckroć chybiany,

Nie ma być nigdy, słyszysz! Nigdy zaniechany.

Wspomnij sobie na Flandrię.

CARLOS

      O! Wszystko uczynię,

Co ty każesz — i cnota!

POZA

zbliżając się do okna

      Koniec tej godzinie

Rozmowy. Twojej świty słyszę już zgiełk z dala.

żegnając się uściskiem

Wróć do roli książęcia, a ja do wasala.

CARLOS

Zaraz jedziesz do miasta?

POZA

      Zaraz.

CARLOS

      Pozwól — słowo —

O małom nie zapomniał. Przynoszę ci nową

Bardzo ważną wiadomość.

      Król listy wysłane

Do Brukseli otwiera. Polecenie dane

Tajemnie wszystkim pocztom. Miej się na baczeniu.

POZA

Od kogo masz te wieści?

CARLOS

      W poufnym zwierzeniu

Podał mi je Don Rajmond de Taksis.

POZA

po chwili namysłu

      To jeszcze!

Zatem w poczcie niemieckiej listów nie umieszczę.

Wychodzą każdy innymi drzwiami.

AKT TRZECI

Sypialnia królewska.

SCENA PIERWSZA

Na stole dwie palące się świece. W głębi sceny kilku paziów uśpionych klęczy. Król, w połowie rozebrany z wierzchniej szaty, stoi przed stołem, wsparty jedną ręką na poręczy krzesła, w głębokim zamyśleniu. Przed nim leżą medalion i papier.

KRÓL

Zawsze była marzącą — któż jej nie znał taką?

Miłości dać jej nigdy nie mogłem. Wszelako

Czy brak tego uczuwać kiedy się zdawała?

Jasny dowód, że w maskę fałszu się skrywała.

w tej chwili robi poruszenie, które go do przytomności przywodzi — z podziwieniem podnosi oczy

Gdzież byłem? Czy prócz króla wszystko we śnie tonie?

Co? I światło ostatkiem swego blasku płonie?

Dzień świta — i noc przeszła dla mnie bez wywczasu

Przyjm ją w dani, naturo, bo król nie ma czasu

Powetować jej straty. Niechaj dzień w poranku

Zabłyśnie, gdy ja czuwam.

gasi światło i odsuwa firanki z okien. Przechadzając się po scenie spostrzega uśpionych paziów i chwilę przed nimi się zatrzymuje — po czym pociąga za taśmę od dzwonka

      Czy kto śpi w krużganku?...

SCENA DRUGA

Król, Hrabia Lerma.

LERMA

z przerażeniem widząc czuwającego Króla

Czy wasza mość królewska czuje się niezdrowym?

KRÓL

W nocy pożar wybuchnął we skrzydle zamkowym.

Nie słyszeliście zgiełku?

LERMA

      Nie, panie — żadnego.

KRÓL

Jak to? Nie? Więc to dziełem marzenia sennego?

Sny takie nie przychodzą trafunkiem do głowy.

Wszak w tym skrzydle pałacu sypialnie królowej?

LERMA

Tak, panie najjaśniejszy.

KRÓL

      Sen ten niepokoi.

Nakażcie, niech się odtąd straż zamku podwoi,

Gdy się ściemni — słyszycie, ale to tajemnie —

Ja nie chcę... żeby... Czego tak śledzicie we mnie?

LERMA

Widzę oczy płonące, wywczasu spragnione.

Czy śmiem, panie, na życie tak drogo cenione

Zwrócić twoją uwagę?

      Daruj, że się waży

Sługa twój ostrzec ciebie, że ten wyraz twarzy,

Noszący tak wyraźnie piętno udręczenia,

Lud twój przerazi trwogą. Dwie godzin wytchnienia

Zaledwie...

KRÓL

ze wzrokiem objawiającym roztargnienie

      W Eskurialu znajdę nieprzespany

Sen wieczny. Tu — jak długo król snem kołysany,

Pozbawion korony — a męża uśpienie

Kradnie mu jego żonę.

      Lecz to potwarz! Nie! nie!

Czyliż to nie kobieta, czy nie białogłowa

Wszepnęła mi do ucha te oszczercze słowa?

Imię kobiety — potwarz.

      Nie wprzód jej uwierzę,

Aż wsparta sądem męskim pewności nabierze.

do paziów, którzy przez ten czas ze snu się ocknęli

Przyzwać księcia!

Paziowie oddalają się.

      Przybliż się, hrabio.

przez chwilę badawczym wzrokiem wpatruje się w Hrabiego

      O! Na drgnienie

Jedno pulsu — wszechwiedzy!

      Daj zaprzysiężenie,

Czy to prawda? Czy to prawda? Jestemże zdradzony?

Tak? prawda?

LERMA

      Królu wielki! Królu uwielbiony!

KRÓL

wzdrygając się

Królu! I tylko królu — i królu na nowo!

Brak lepszej odpowiedzi nad to puste słowo,

Czczym echem powtarzane?

      Próżne uderzenie

W tę skałę! Żądam wody — wody — by pragnienie

Gorączkowe ugasić — on mnie roztopionym

Złotem poi.

LERMA

      Królu mój! Cóż chcesz mieć stwierdzonym?

KRÓL

Nic! nic! Odejdź!

Hrabia chce odejść — Król go przywołuje na powrót.

      Tyś żonaty? — i ojcem?

LERMA

      Tak, panie.

KRÓL

Żonaty! I ważył się na nocne czuwanie

Przy swym panu? Twój włos już szronem pobielony

I ciebie nie rumieni wiara w zacność żony?

O! Powracaj do domu — tam ją wzrok twój złowi

W kazirodczym objęciu syna. Wierz królowi!

Idź!... czegóż w przerażeniu stoisz? I znaczące Wejrzenie we mnie topisz? Czy że bielejące

Włosy głowę mą kryją? Rozważ, nieszczęśliwy:

Królowe nie plamią swej cnoty! Obyś żywy

Nie wyszedł, jeśli wątpisz!

LERMA

      Któż tu wątpić może?

Znajdzież się tak zuchwały w państw twoich przestworze,

Monarcho, co by jadem podejrzeń na cnotę

Jej anielską śmiał zionąć? I taką sromotę

Rzucał na tę najlepszą — królową i panią?

KRÓL

Najlepszą? I ty zatem ujmujesz się za nią?

Ma gorących przyjaciół przy mnie — jak znajduję.

Ta życzliwość zapewne dużo ją kosztuje —

Więcej, niż starczą źródła — znajome mi przecie.

Niech książę tu się stawi — wy odejść możecie.

LERMA

Słyszę go już w przedsali.

Zabiera się do wyjścia.

KRÓL

łagodniejszym tonem

      Wasze, hrabio, słowa

Były słuszne. To raczej moja wrzała głowa

Po nocnej bezsenności. Com w gorączki szale

Wyrzekł, to zapomnijcie. Słyszycie? Król stale

Łaskę wam swą zachowa.

Król podaje Lermie rękę do ucałowania. Lerma odchodząc otwiera podwoje dla wchodzącego Alby.

SCENA TRZECIA

Król, Książę Alba.

ALBA

zbliża się do Króla z wyrazem niepewności na twarzy

      Rozkaz niespodziany

W tak niezwykłej godzinie...

przyjrzawszy się dokładnie Królowi, zdumiony

Ten wzrok pomięszany...

KRÓL

siada i chwyta medalion porzucony na stole — czas jakiś milczy wpatrując się badawczo w Księcia

Więc to prawda, że nie mam w otoczeniu całem

Wiernego sługi?

ALBA

przerażony stojąc w miejscu

      Jak to?

KRÓL

      Śmiertelnie zostałem

Znieważon — wiedzą o tym; a nikogo nie ma,

Co by ostrzegł.

ALBA

ze wzrokiem pełnym podziwienia

      Miałaż ujść przed mymi oczyma

Zniewaga króla mego?

KRÓL

pokazując Albie listy

      Czy tę rękę znacie?

ALBA

To ręka Don Carlosa.

KRÓL

po chwili milczenia mówi patrząc badawczo na Księcia

      Nic nie przeczuwacie?

Przed jego żądzą sławy strzegłeś mnie przestrogą.

Byłaż ta jedna żądza — żądzą tak złowrogą,

Że przed nią truchleć miałem?

ALBA

      Ta żądza znaczenie

Ma wielkie i obszerne. Pod nią nieskończenie

Wiele rzeczy się skrywa.

KRÓL

      A dla mnie — inaczej,

Nie macie żadnych odkryć?

ALBA

po niejakim milczeniu z wyrazem skrytości

      Wasz majestat raczy

Powierzać mej czujności swe państwo. W tej mierze

Winienem państwu służyć tak baczeniem, szczerze,

Jak i wiedzą najskrytszą. Co zaś sam uznaję,

Domyślam się lub sądzę, to moją zostaje

Własnością osobistą. Jest to uświęcony

Dobytek, który równie niewolnik kupiony,

Jak i wasal ma prawo przed ziemi królami

Zabezpieczyć. A zresztą nie wszystko czasami,

Co w duszy mojej jasne, dojrzałym dość bywa

Dla mojego monarchy. Jeśli ten mnie wzywa,

Aby go zadowolić, jam prosić zmuszony,

Niech jako nie pan pyta.

KRÓL

podając mu listy

      Czytaj.

ALBA

czyta i przerażony zwraca się do Króla

      Któż szalony

Złożył pismo nieszczęsne w ręce mego pana?

KRÓL

Wiecie, czyja osoba jest tu domniemana?

Nazwisko pominięte — ile wiem — zostało.

ALBA

cofając się przerażony

Pospieszyłem się.

KRÓL

      Wiecie?

ALBA

po chwili zastanowienia

      Wszystko się wydało.

Gdy mój pan rozkazuje, cofać się nie godzi.

Nie przeczę — znam osobę, o którą tu chodzi.

KRÓL

powstając w strasznym poruszeniu

O! Wskaż mi, Boże zemsty, tortury nieznane!

Tak więc jasne i głośno jest już obwołane

To ich porozumienie, że nawet śledzenia

Nie wymaga, bo widne z jednego wejrzenia?

To za wiele! — Ja tego — tego nie wiedziałem!

Jaż ostatni odkrywam ją? W mym państwie całem?

ALBA

rzucając się do stóp królewskich

Tak jest.

      Winnym się czuję, najjaśniejszy panie!

Wstyd mi, żem dał mądrości błahej posłuchanie

I milczał za jej radą, gdy cześć pana mego,

Gdy słuszność łącznie z prawdą żądały głośnego

Przemówienia.

      Gdy wszystko milczeniem zamknięte,

Gdy języki urokiem piękności zaklęte,

Ja się odważam mówić, choćbym wiedział pewno,

Że syn swoją przysięgą uroczystą, rzewną,

Za powaby zdradzieckie albo łzy królowy...

KRÓL

spiesznie, z gwałtownością

Powstańcie! Zapewniam was królewskimi słowy.

Powstańcie! Mówcie śmiało!

ALBA

powstaje

      Najjaśniejszy panie!

Czy pomnisz w Aranjuez w odległej altanie,

Kiedyś znalazł królowę z pomieszaniem w oku,

Samą jedną, bez żadnej damy przy swym boku?

KRÓL

Ha! Cóż słyszę? Dalej!

ALBA

      Wygnaną za karę

Z kraju była Mondekar, bo na tę ofiarę

Wspaniałość ją dla swojej pani poświęciła.

Teraz wiemy dowodnie, że się oddaliła

Z rozkazu. Tam był książę.

KRÓL

ze strasznym wybuchem

      Był książę?

ALBA

      Widziany

Ślad stóp męskich na piasku, który od altany

Krocząc, w grocie zaginął, podejrzenie zwrócił,

Zwłaszcza że chustkę, którą infant był porzucił,

Przypadkiem znaleziono.

      W tejże stronie parku

Ogrodnik spotkał księcia. Licząc na zegarku

Nie chybia na sekundę to jego spotkanie

Z twym wejściem do altany, najjaśniejszy panie!

KRÓL

budząc się z pochmurnego zadumania

A ona na mój zarzut zalała się łzami.

Jam się rumienić musiał przed dworzan oczami.

Rumienić się przed sobą. Jej cnotą zwalczony —

Na Boga! Stałem przed nią jako potępiony.

Długa i głęboka cisza — Król siedzi, w dłonie skrywając oblicze.

Masz słuszność, książę Alba — to by do strasznego

Kroku mnie popchnąć mogło. Zostaw mnie samego.

ALBA

To wszystko nic stanowczo nie rozstrzyga przecie...

KRÓL

chwytając za papiery

Jak to nic? I to jedno, i drugie, i trzecie,

I zbieg tylu dowodów głośnych potępieniem?

Dziś jaśniejsze jak słońce, co ja przewidzeniem

Odgadłem już przed laty.

      Początek tej zbrodni

Jeszcze w ów czas w Madrycie odnosi się do dni,

W których ją przyjmowałem z rąk waszych.

      O! Jeszcze

Dziś widzę bladą postać i oko złowieszcze,

Zwrócone z przerażeniem na tę głowę siwą.

Już wtedy rozpoczęła ową grę fałszywą.

ALBA

Książę stracił w swej młodej matce — narzeczoną.

Stan dzisiejszy rozerwał tę parę złączoną

Miłością tak gorącą i wspólnym życzeniem.

Obawa, która zwykła onieśmielać drżeniem

Pierwsze słowa wyznania — tu już zwyciężona,

Ułatwiła im drogę, wsączając do łona

Nektar czarowanych wspomnień obrazów minionych.

Cóż dziwnego, że dwoje istot połączonych

Tak cudowną harmonią i zbliżonych laty,

Wspólnie drażnionych ciosem szczęścia swego straty,

Tym zuchwalej puściło namiętności wodze?

Polityka w jej skłonność wdarła się za srodze.

Możnaż uwierzyć, panie, by chętnie przyznała

Taką wszechwładzę państwu i jej się poddała?

Bo wybór gabinetu po rozwadze jasnej

Przyjęła, gwałt zadając swojej żądzy własnej?

Biegła na głos miłości — spotkała koronę!

KRÓL

obrażony, z goryczą

Mądrze bardzo jest wszystko wywiedzione!

We mnie podziw obudza ta księcia wymowa.

Dziękuję.

powstając — zimno i z dumą

      Macie słuszność — zbłądziła królowa

Kryjąc pisma tej treści — jak równie przede mną

Czyniąc bytność infanta w ogrodzie tajemną.

Fałszywa wielkomyślność wwiodła ją na drogę

Ciężkiej winy, za którą sam ją skarcić mogę.

pociąga za taśmę od dzwonka

Jest tam kto?

      Teraz książę niechaj się oddali —

Niepotrzebnyś mi więcej.

ALBA

      Królu mój! Azali

Zbytnia gorliwość moja mogła mnie pozbawić

Twych względów po raz drugi?

KRÓL

do wchodzącego Pazia

      Każ się tutaj stawić

Ojcu Domingo.

Paź się oddala.

      Wam zaś przebaczam łaskawie,

Żeście dali mi uczuć przez dwie minut prawie

Obawę zbrodni — która przeciwko osobie

Waszej zwrócić się może.

Alba oddala się.

SCENA CZWARTA

Król i Domingo.

Król przechadza się po scenie, usiłując się uspokoić.

DOMINGO

wchodzi w parę minut po wyjściu Księcia, zbliża się do Króla i przez czas jakiś śledzi go w uroczystym milczeniu

      W radosnym sposobie

Budzi moje zdumienie, najjaśniejszy panie,

Wasz spokój i nad sobą to zapanowanie.

KRÓL

Zdumiewa was?

DOMINGO

      Niech przyjmie dzięki Bóg łaskawy,

Że bojaźń ma snadź żadnej nie miała podstawy.

Tym żywszą mam nadzieję...

KRÓL

      Bojaźń? Czym niecona?

DOMINGO

Ja ukrywać nic nie chcę. Jest mi wyjawiona

W tej chwili tajemnica...

KRÓL

pochmurnie

      Znacież me życzenie,

Czy je chcę z wami dzielić? Któż śmie nieproszenie

Uprzedzać je? Na honor! Zuchwalstwa za wiele!

DOMINGO

Miejsce, gdzie ją zdobyłem i badania cele —

Zresztą pieczęć, pod którą zdobyłem wyznanie,

Zmniejsza winę zuchwalstwa, najjaśniejszy panie.

Została mi zwierzona przy konfesjonale —

Zwierzona jak przestępstwo, które budzi żale

W czułym sumieniu grzesznej — i szukać ją zmusza

Łaski nieba. Księżniczka za późno się wzrusza

Czynem, który jak wnosi, następstwa straszliwe

Może mieć dla jej pani.

KRÓL

      Doprawdy? Poczciwe,

Zacne serce... Wy trafnie odgadliście — po co

Przywołać was kazałem. Chcę z waszą pomocą

Wyjść z tego labiryntu, w jaki zaślepiona

Żarliwość mnie wtrąciła. Niech mi odsłoniona

Będzie prawda zupełna. Mówcie ze mną szczerze:

W co mam wierzyć? I co mam stanowić w tej mierze?

Ja żądam od was prawdy winnej mi z urzędu.

DOMINGO

Choćbym jako duchowny nie miał nawet względu

Na tę słodką powinność przebaczenia — przecie

Zaklinałbym was, królu, na wszystko na świecie,

Zaklinał dla spokoju waszego — milczeniem

Osłońcie to odkrycie. Nie chciejcie śledzeniem

Dochodzić tajemnicy, która rozwiązania

Miłego nie rokuje. Co się dziś odsłania,

Darowanym być może. Króla jedno słowo

Darowanym być może. Króla jedno słowo

Zwieje cień błędu, który cięży nad królową.

Wola monarchy cnotę jak i szczęście sieje.

Spokój, który na czole króla zajaśnieje,

Może stanowczo wieści przytłumić bez trudu,

Które oszczerstwo szerzy.

KRÓL

      Wieści? Wyszłe z ludu?

I o mnie?

DOMINGO

      To są kłamstwa godne potępienia.

Przysięgam, że to kłamstwa. Jednak są zdarzenia,

Gdzie taka wiara ludu, chociaż bez podstawy,

Więcej waży nad prawdę...

KRÓL

      Czyżby te obawy

Miały miejsce?

DOMINGO

Wielki skarb — dobre imię... o nie

Walczyć winna kobieta z gminu — czy na tronie.

KRÓL

Tu nie ma o to trwogi, przynajmniej tak tuszę.

niepewnym okiem Król zdaje się badać Dominga, po niejakiej chwili milczenia

Kapłanie! Cóż gorszego dowiedzieć się muszę?

Nie zwlekaj; już od dawna na złowieszczym czole

Czytam to. Odkryj prawdę — niech mnie tortur bole

Nie dręczą w niepewności. Niech się, co chce, stanie.

Jakież wieści lud szerzy?

DOMINGO

      Powtarzam to, panie,

Że lud mylić się może — i pewnie się myli,

Króla trwożyć baśń taką nie ma ani chwili.

Źle tylko... że te wieści śmie publicznie głosić...

KRÓL

Cóż to? — o kroplę jadu tak długo mam prosić?

DOMINGO

Lud ów miesiąc straszliwy przypomina sobie,

Który wam śmiercią groził — a po tej chorobie

We trzydzieści tygodni szczęsne rozwiązanie

Miał sobie ogłoszone...

Król powstaje gwałtownie i pociąga za dzwonek, wchodzi Alba. Domingo zmieszany.

      Zadziwiam cię, panie?

KRÓL

postępując naprzeciw Księcia

Toledo! Jesteś mężem! Udziel mi obrony

Przeciwko temu księdzu.

DOMINGO

porozumiewając się oczami z Albą, po chwili

      Gdybym uprzedzony

Mógł być pierwej, że wieść ta gniewem nam zagraża...

KRÓL

Więc plamą nieprawości lud dziecko znieważa,

Żem był z grobu powstały, gdy je matka w łonie

Poczęła? Jak to? Czyliż po całej koronie

Kościoły nie sławiły patrona waszego

Za ten cud wymodlony przyczyną świętego?

Więc coście cudownością głosili przed ludem,

Dzisiaj hańbą się stało? I nie jest już cudem?

W co chcecie, abym wierzył — wyrzeknijcie sami:

Czy was wówczas plamiło lub dziś kłamstwo plami?

O! Ja was tu przenikam. Jeśliby dojrzały

Spisek wasz był już wtedy, to odarty z chwały

Byłby święty Dominik.

ALBA

      Spisek!

KRÓL

      Czy przed nami

Moglibyście i dzisiaj spotkać się myślami?

Z harmonią bezprzykładną dać sąd jednakowy

O tym samym przedmiocie, bez poprzedniej zmowy?

We mnie chcecie to wmówić.

      Czyliż mi nie widno,

Jak padliście na zdobycz z chciwością ohydną,

Z jaką rozkoszą patrząc na boleść mej duszy

Karmicie się widokiem piekielnych katuszy?

Czy mogłem nie dopatrzeć, jak łakomo łowi

Książę wszystkie me względy ujęte synowi?

Albo kapłan pobożny jak zawziętość swoję

W ramię gniewu mojego skrywa jako w zbroję?

Sądzicie, że jak łatwo łuk w ręku się nagnie,

Tak nagiąć się pozwolę, jak który z was pragnie?

Mam wolę jeszcze własną i mam oko baczne —

A jeśli wątpić przyjdzie, tedy od was zacznę.

ALBA

Nikt z nas nie oczekiwał, że tak będzie mylnie

Pojęta wierność nasza.

KRÓL

      Wierność!... Wierność pilnie

Od groźnych dzisiaj przestępstw strzeże nas i broni.

Zemsta jedynie w przeszłość śledczym okiem goni

Powiedzcie! Cóż mi niosą te wierne usługi?

Jeśli prawdę mi przyniósł z was jeden i drugi,

Czeka mnie tylko rozdział, który serce zrani.

Smutny to triumf zemsty!

      Lecz nie! Wy obrani

Z odwagi... jad podejrzeń w me ucho wsączacie —

Mnie stawiąc nad przepaścią, sami się chowacie.

DOMINGO

Czyż są inne dowody możliwe, gdy oczy,

Chcąc prawdy dopatrzeć, zasłona mam mroczy?

KRÓL

po długiej chwili, zwracając się poważnie i uroczyście w stronę Dominga

Zwołam grandów korony. Sam siądę w ich kole,

A gdy w sobie znajdziecie dość zuchwałą wolę,

Rzućcie publicznie skargę waszą na królowę

Jako na zalotnicę. A wtedy jej głowę,

Jak równie i infanta w ręce kata złożę.

Lecz pomnijcie — jeżeli oczyścić się może,

Was to czeka. Czy chcecie tej prawdy zeznanie

Taką uczcić ofiarą? Czy wam męstwa stanie?

Milczycie? Więc nie śmiecie? Ja tę potwarz całą

Mam za kłamcy żarliwość.

ALBA

który milczący stał w oddaleniu — zimno i spokojnie

      Ja chcę.

KRÓL

odwraca się w stronę Alby zdumiony i przez jakiś czas patrzy na niego z natężeniem

      To jest śmiało!

Lecz mnie myśl przychodzi, że w bojach — na szali

Wyście o mniejsze fraszki życie swe stawiali.

Szafując lekkomyślnie krew swą, na wzór graczy,

Dla pyłu marnej sławy. Cóż wam życie znaczy?

Krew królewską ja wyżej nad szaleńca cenię,

Którego całą chlubą, że marne istnienie

Poświęca tak zaszczytnie. Ja ofiarę waszą

Odrzucam.

      Idźcie! Idźcie — i na wolę naszą

Niech w sali posłuchania każdy z was zaczeka.

Alba i Domingo oddalają się.

SCENA PIĄTA

KRÓL

sam

Życzliwa Opatrzności, daj znaleźć człowieka,

Gdyś mi tyle już dała! Człowieka jednego

Daruj mi. Przed twym okiem nie masz nic skrytego.

Ty jedna — Ty to możesz! Błagam cię gorąco,

Daj znaleźć przyjaciela twoją wszechwiedzącą

Potęgą, której nie mam. Tobie wartość znana

Tej pomocy, jaka mi w ludziach z rąk twych dana.

Tę wartość im przyznaję, na jaką zasłużą.

Jak Ty czyścisz powietrze piorunem i burzą,

Tak się ich posługuję narowy dzikimi

Hamując je na wodzy pęty żelaznymi.

A ja prawdy pożądam!

      Nie jest królów losem

Odgrzebanie jej źródeł spokojnych pod stosem

Rumowisk ciemnych błędów. Chciej mi wskazać zatem

Człowieka z czystym sercem, w uczucie bogatem,

Z jasnym duchem i okiem wolnym od przesądu,

Niechby pomógł mi szukać tego źródła prądu.

Oto wyrzucam losy! Między tysiącami,

Którzy ku tarczy słońca sięgali skrzydłami,

Pozwól znaleźć jednego.

otwiera szkatułkę i dobywa z niej księgę — przegląda w niej zapisane stronice i mówi po chwili

      Tu same imiona —

Tylko imiona — przy nich nawet pominiona

Zasługa, jakiej winy zaszczyt pomieszczenia

Na tej karcie — a przecież — cóż do zapomnienia

Łatwiejszego nad wdzięczność?

      Tu znów przechowane

Ich winy — na tej karcie starannie spisane.

Jak to? — to nie jest dobrze! Bo czyliż się godzi,

Że pamięci z pomocą zemsta tu przychodzi?

czyta dalej

Hrabia Egmont? Cóż ten chce? Dawno stracił prawo

Do sławy, pod Saint-Quentin wywalczonej krwawo

W odniesionym zwycięstwie. W rzędzie zmarłych stawią

To imię.

wykreśla z listy i wypisuje na innej karcie czytając dalej

      Markiz Poza. Poza? Poza?... prawie

Pamięć o tym człowieku zginęła: wszelako

Dwa razy podkreślony, co mi jest oznaką,

Żem go do ważnych celów przeznaczał w przyszłości.

Byłożby to podobnym, by mej obecności

Unikał taki człowiek? I dotąd unika

Oczów króla? A nawet swojego dłużnika?

Na Boga! Jest on pierwszy na państw mych przestrzeni,

Który łask mych nie pragnie! — Gdyby dóbr tej ziemi

Lub zaszczytów był chciwym — dawno by przed tronem

Rękę po nie wyciągał z służalczym pokłonem.

Zrobię próbę z dziwakiem. Kto ode mnie stroni,

Ten chyba źródło prawdy mym oczom odsłoni.

Oddala się.

SCENA SZÓSTA

Sala posłuchań.

Don Carlos zajęty rozmową z Księciem Parmy. Książę Alba, Ferla i Medina Sidonia. Hrabia Lerma i wielu innych grandów z papierami w ręku. Wszyscy w oczekiwaniu na Króla.

MEDINA SIDONIA

widocznie przez wszystkich obecnych unikany, zwraca się do Alby, który samotny i zamyślony przechadza się po sali

Książę, widziałeś króla? Czy w rozmowie może

Nie dało się wam dostrzec, w jakim jest humorze?

ALBA

W bardzo złym i z powodu waszej właśnie straty.

MEDINA SIDONIA

Mniej mi oddech tłumiły Anglików armaty

Jak tu echo mych kroków.

Don Carlos, który z niemym współczuciem spogląda na Sidonię, zbliża się do niego i wita życzliwym uściśnieniem ręki.

      Dziękuję wam szczerze

Za tę łzę wielkoduszną, która udział bierze

W mej niedoli. Upadek niechybny mnie czeka —

Widzicie, jak ode mnie każdy dziś ucieka.

CARLOS

Przyjacielu, miej ufność w niewinność twej sprawy,

Którą pewnie uwzględni monarcha łaskawy.

MEDINA SIDONIA

Ja mu flotę straciłem, jakiej jeszcze wcale

Nie widziano na morzach. Pochłonęły fale

Siedemdziesiąt okrętów. Czymże moja głowa

W porównaniu z tą stratą. Ale ten grób chowa,

Książę, pięciu mych synów, bogatych w nadzieje

Równe waszym. Ach! Nad tym serce me boleje!

SCENA SIÓDMA

Ciż. Król wchodzi w monarszym stroju, wszyscy obecni zdejmują kapelusze i ustawiają się półkolem, otaczając Króla. Chwila milczenia.

KRÓL

wodząc wzrokiem po całym otoczeniu

Nakryjcie głowy.

Don Carlos i Książę Parmy zbliżają się najpierwsi do ucałowania ręki monarszej. Król zwraca się uprzejmie do Księcia Parmy, zdając się nie zważać na syna.

      Wasza matka, mój siostrzanie,

Czy z was radzi jesteśmy, czyni zapytanie.

PARMA

Niech się raczej powstrzyma, aż na placu boju

Spotkam się z pierwszą walką.

KRÓL

      Zażyjcie spokoju.

I na was kolej przyjdzie, gdy starszych bój złamie.

zwracając mowę do Księcia Ferii

Cóż wy nam przynosicie?

FERIA

zginając przed Królem kolano

      To zaszczytne znamię

Składam po wielkim mistrzu krzyża Calatrava,

Który umarł dziś rano.

KRÓL

przyjmuje znaki orderu i rozgląda się naokoło

      Któż największe prawa

Ma dziś do tej godności?

Daje znak Księciu Albie, który się zbliża i klęka przed Królem, ten wkłada na niego znaki orderu.

      Książę — waszej dłoni

Godność pierwszego wodza. Niech chęć twa nie goni

Za czymś innym, a łaskę mą zapewnisz sobie.

spostrzegając Księcia Medina Sidonia

I wy tu, admirale.

MEDINA SIDONIA

zbliża się krokiem niepewnym i klęka przed Królem z głową pochyloną

      Oto w mej osobie,

Wielki królu, masz wszystko, co ci tu oddaję

Z twej młodzieży hiszpańskiej — i z floty.

KRÓL

po długiej chwili milczenia

      Uznaję

W tym moc Boga nade mną! Wszakże was wysłano

Do walki z ludźmi, nie zaś z burzą rozhukaną

I skałami. Rad witam was cało w Madrycie.

Dzięki, żeście nam w sobie zachowali życie

Zacnego sługi. Takim dzisiaj was uznaję.

Grandowie, niech z was każdy tę cześć mu oddaje.

daje znak admirałowi, aby wstał i głowę nakrył, po czym zwraca się do innych

Jest co więcej?

do Carlosa i Księcia Parmy

      Dziękuję wam, moi książęta.

Obaj oddalają się. Następnie grandowie podchodzą kolejno i przyklękają wręczając swoje papiery Królowi, który je, przejrzawszy pobieżnie, wręcza Księciu Albie — mówiąc

W gabinecie przedłożyć — niech książę pamięta.

Czy wszystko załatwione?

Nikt nie odpowiada.

      Jaki powód sprawia,

Grandowie, że się w waszym gronie nie pojawia

Niejaki markiz Poza? Wiem to doskonale,

Że markiz przydał służbą blasku naszej chwale.

Czyby nie żył, że dotąd nie stanął przed nami?

LERMA

Ten kawaler zaledwie wrócił tymi dniami

Z podróży, którą odbył w różne świata strony —

Obecnie jest w Madrycie i w dzień przeznaczony

Na przyjęcia hołd złoży u stóp majestatu.

ALBA

Markiz Poza? Tak, słusznie. To znajomy światu

Maltańczyk. Wszak to o nim, panie miłościwy,

Sława przyniosła do nas romantyczne dziwy.

Gdy za wielkiego mistrza wydanym rozkazem

Całe grono rycerzy zbieżało się razem,

Aby wyspę ocalić od grożącej broni

Najeźdźców Solimana, on z orężem w dłoni,

W osiemnastej swej wiośnie, chociaż nie wezwany,

Rzuca szkołę w Alkali, a sławą zagrzany,

Staje u wrót La Valette i rzecze do braci:

,,Ten krzyż złotem kupiony niech krew moja spłaci!”

Jeden z czterdziestu mężów, którzy przeciw Piali,

Hussanowi, Mustafie, przeciw Ulucciali,

W żarze słońca, pod zamku Saint-Elmo murami

Trzykrotny szturm odparli własnymi piersiami,

A gdy wszyscy polegli, on sam ocalony

Rzuca się w głębie morza, falą uniesiony

Powraca do La Valette.

      W dwa miesiące prawie,

Gdy wróg porzucił zdobycz okupioną krwawie,

Nasz młodzieniec opuścił bohaterskie pole,

Aby skończyć nauki rozpoczęte w szkole.

FERIA

To ten sam markiz Poza, który w Katalonii

Odkrył spisek zdradziecki. Jego tylko dłoni,

Jego wielkiej zręczności zawdzięcza korona,

Że ta piękna część kraju nie uszła z jej łona.

KRÓL

Rzecz dziwna. Do niezwykłych należy więc ludzi

Ten, który tyle zdziałał, a przecież nie budzi

Zazdrości w żadnym z was trzech.

      Zaprawdę, silnego

Mąż ten jest charakteru — lub nie ma żadnego.

Chcę z nim mówić i poznać ten dziw niezbadany.

zwracając się do Księcia Alby

Przywiedźcie go dziś do mnie po mszy wysłuchanej.

do Księcia Ferii

Wy za mnie w tajnej radzie załatwicie sprawy.

Król oddala się.

FERIA

Nasz monarcha jest dzisiaj nadzwyczaj łaskawy.

MEDINA SIDONIA

Mówcie raczej — jest bogiem! Mnie się tak objawił.

FERIA

Jesteście godni szczęścia, jakie król wam sprawił.

Admirale! Chciej wierzyć w podział szczęsnej doli.

JEDEN Z GRANDÓW

I mnie wyznać mój udział admirał pozwoli.

DRUGI

Mnie również.

TRZECI

      I me serce uderza w zapale

Dla twych zasług uznanych — wielki jenerale!

PIERWSZY

Król nie tyle był łaskaw, ile sprawiedliwy.

LERMA

do Sidonii oddalając się

Jak was zbogacił naraz króla głos życzliwy.

Wszyscy odchodzą.

SCENA ÓSMA

Gabinet królewski.

Markiz Poza, Książę Alba.

MARKIZ

wchodząc

Ależ to być nie może!

      Mnie tyczy wezwanie?

Może myłka w nazwisku: bo jakież żądanie

Ma do mnie?

ALBA

      Chce was poznać.

MARKIZ

      Z ciekawości tylko?

O! W takim razie szkoda i tą czasu chwilką

Skracać życie tak krótkie.

ALBA

      Ja was tu oddaję

Waszej życzliwej gwieździe. Monarcha zostaje

W waszym ręku. Zużyjcie, jak dobrze umiecie,

Tej godziny: bo sobie winę przypiszecie,

Jeśli będzie stracona.

Oddala się.

SCENA DZIEWIĄTA

MARKIZ

sam

      Książę się nie myli.

Zużywać nam potrzeba trafnie każdej chwili,

Bo ubiegła nie wraca! Zaprawdę, skutecznie

Radzi wcale ten dworak, jeśli niekoniecznie

W jego duchu — to w moim.

przechadzając się po scenie

      Cóż mnie tu sprowadza?

Byłażby to wypadku kapryśnego władza,

Co odbija w tym lustrze obraz mej postaci?

Mnież to właśnie wyrywa z miliona współbraci?

Mnie, najmniej spodziewanie? I uśpioną króla

Pamięć o mnie rozbudza?

      I to ma być wola

Wypadku tylko?... to być może wyższym tchnieniem.

Czym jest wypadek, jeśli nie prostym kamieniem,

Który pod ręką mistrza kształt z życiem przyjmuje?

Bóg nam zsyła wypadek — człowiek nim kieruje

Względnie do swych zamiarów.

      Jakiekolwiek cele

Król względem mnie mieć może, dbam o to niewiele.

Ja — wiem — wiem, jak mnie z królem postąpić przystało.

Gdyby choć jedną iskrę prawdy się udało

Rzucić w duszę despoty! Siew śmiało rzucony,

Jakież w ręku przezornym mógłby wydać plony!

I mogłoby, com mienił dziwactwem jedynie,

Stać się płodem we wzniosłych tak celach, jak w czynie.

Być lub nie być! To mniejsza! Ja z tymi myślami Pragnę działać.

Przechadza się po gabinecie, po czym staje przed jednym z obrazów przyglądając się z uwagą. Król wchodzi do sąsiedniego pokoju, w którym wydaje zlecenia, po czym wchodząc do gabinetu zatrzymuje się na progu i przez chwilę, nie postrzeżony przez Markiza, śledzi go badawczym okiem.

SCENA DZIESIĄTA

Król, Markiz Poza.

Markiz, spostrzegłszy obecność Króla, postępuje ku niemu parę kroków, zgina kolano, a podniósłszy się staje przed nim, nie dając żadnej oznaki pomieszania.

KRÓL

mierząc Markiza okiem podziwienia

      A zatem... mówiliście z nami?

MARKIZ

Nie.

KRÓL

      Już macie zasługi dla naszej korony.

Unikacie podzięków winnych z naszej strony?

Do mej pamięci ludzi ciśnie się niemało.

Bóg jest tylko wszechwiedzą. Do was należało

Szukać oka monarchy... dać się znać z osoby...

Czemuście zaniechali?

MARKIZ

      Dopiero dwie doby

Jak, panie miłościwy, wróciłem do kraju.

KRÓL

Być dłużnikiem sług moich nie jest w mym zwyczaju,

Możecie łaski żądać.

MARKIZ

      Używam łask prawa.

KRÓL

Pod skrzydłem tej opieki wszak i zbrodzień stawa.

MARKIZ

O ileż śmielej stanie obywatel prawy.

Ja na tym poprzestaję, monarcho łaskawy!

KRÓL

na stronie

Znać godność osobistą — i śmiałe ma zdanie —

Tak wnosić należało. Chcę dumy w Hiszpanie.

Lubię, gdy się przepełnia puchar pianą.

      Czemu

zwracając się do Markiza

Wyszliście z naszej służby? Słyszę...

MARKIZ

      Godniejszemu

Z drogi się usunąłem — przeto z dobrej woli

Ustąpiłem mu miejsca.

KRÓL

      To mnie bardzo boli.

Kiedy głowy jak wasza świętują, niemała

Strata jest dla państw moich. Was może wstrzymała

Obawa, by nie minąć sfery przeznaczenia

Odpowiedniej zdolnościom.

MARKIZ

O! nie! Bez wątpienia

Wprawny badacz dusz ludzkich oka doświadczeniem

Potrafiłby wyśledzić za jednym spojrzeniem,

Na co przydać się mogę. Łaskawe mniemanie,

Jakie raczysz mieć o mnie, najjaśniejszy panie,

Budzi korną mu wdzięczność... ale...

KRÓL

      Cóż wstrzymuje?

MARKIZ

Na razie — wyznać muszę, że słów nie znajduję —

Stając jako poddany — do skreślenia w słowie

Tej myśli, jaka wzrasta w niezależnej głowie

Obywatela świata.

      Gdym z koroną zrywał

Niegdyś związek na zawsze, jam się nie spodziewał,

Że kiedyś z moich zasad rachunek wam złożę.

KRÓL

Czy zasady tak błahe? Czy rachunkiem może

Lękacie się narazić?

MARKIZ

      Jeśli znajdę tyle

Łaski u ciebie, panie, abym przez tę chwilę

Myśl mą odkrył — narażę — co najwięcej życie.

Pominę prawdę, jeśli ucha odmówicie.

Między waszą niełaską a wzgardą — zostaje

Wolny uczynić wybór — a zatem, wyznaję,

Że wolę zejść wam z oczu, najjaśniejszy panie,

Przestępcą niźli głupcem...

KRÓL

z natężonym oczekiwaniem

      A więc?

MARKIZ

      Jam nie w stanie

Zostać służalcem tronu.

Król wyraża spojrzeniem swój podziw.

      Panie miłościwy!

Nabywcy zdradzać nie chcę. Gdy wasz głos życzliwy

Zaszczyca mnie wezwaniem, wtedy określonej

Czynności po mnie żąda. Ręki uzbrojonej

I odwagi ode mnie wymaga na boje

Albo głowy do rady. Czyny zatem moje

Stracą swą samodzielność; ich zadanie całe —

Wypełniać wolę tronu, podnieść jego chwałę.

Cnota wszakże ma dla mnie własną wartość swoją.

Szczęście, jakie monarcha chce siać ręką moją,

Ja sam umiałbym stworzyć; z rozkoszą tworzenia

I z wolnością wyboru — nie zaś z polecenia.

Czyliż takie pojęcia wy dzielić możecie?

W granicach swej twórczości czy obcą zniesiecie?

Ja zaś — mamże się zniżać, by narzędziem zostać,

Kiedy własną twórczością mogę mistrzom sprostać?

Ja kocham całą ludzkość. Monarchizm zabija

Taką miłość, a własną jedynie rozwija.

KRÓL

Chwalebnym jest wasz zapał. Z nim wiele dobrego

Zdziałać można. Jak zdziałać? To już dla mądrego

Męża i patrioty mniej ważnym jest przecie.

W przestrzeni królestw moich wyszukać możecie

Odpowiedniego miejsca, które wam do woli

Te szlachetne popędy rozwinąć pozwoli.

MARKIZ

Nie znajduję żadnego.

KRÓL

      Jak to?

MARKIZ

      Dobro, panie,

Co mą ręką rozsiewać chcecie, czy jest w stanie

Dać to szczęście ludzkości? to szczęście właściwie,

Które w czystym uczuciu dla ludzkości żywię?

Przed takim szczęściem wasze zadrżałyby trony!

O nie! To nowe szczęście, to jest płód zrodzony

Z polityki państwowej, którym hojnie ludzi

Obdarza, w ich sercach takie tylko budzi

Popędy, jakie na tym poprzestają darze.

Ona w mennicach swoich prawdę tłoczyć każe,

Tę prawdę, jaką znosi. Tam są odrzucone

Stemple odmiennej cechy.

      Zatem, co koronę

Zadowalnia, czy może i mnie zadowolić?

Ta moja miłość bratnia czy może pozwolić

Na braci ciemiężenie? Możeż być szczęśliwy

Ten, który myśleć nie śmie?

      Panie miłościwy!

Nie wybieraj mnie na to, abym szczęściem dzielił

Naznaczonym twą cechą.

      Czyżbym się ośmielił

Stempla waszej mennicy kiedy dotknąć palcem?

Nie, panie! Ja nie umiem być tronu służalcem!

KRÓL

Jesteście protestantem?

MARKIZ

po niejakim namyśle

      Panie miłościwy —

Wasza wiara jest moją.

po chwili

      Mych słów sens właściwy

Został źle zrozumianym. Tego się lękałem,

Widzicie, że mą ręką zasłonę zerwałem

Z tajemnic majestatu. Cóż wam pewność daje,

Że jeszcze zwę świętością to, co już przestaje

Trwogę we mnie obudzać? Wasze zatem oko

Widzi mnie niebezpiecznym, bom się za wysoko

Wzniósł myślą?

      Niebezpiecznym nie stałem się, panie.

kładąc rękę na piersi

Dla mych życzeń zamknięte tutaj panowanie.

Ten śmieszny szał nowości, co tylko obrożę

Przycieśnia, a zupełnie stargać jej nie może,

Ten — krwi mej nie rozpali.

      To jeszcze stulecie

Ideału mojego dalekie. Ja w świecie

Tym żyję, który kiedyś nadejdzie. Czyż waszą

Spokojność — te obrazy zakłóceniem straszą?

Wasze tchnienie je zgasi.

KRÓL

      Tych zasad wyznanie

Ja pierwszy od was słyszę?

MARKIZ

      Tych zasad? Tak, panie!

KRÓL

powstając z miejsca, przechadza się przez chwilę, po czym zatrzymuje się naprzeciw Pozy i mówi do siebie

Przynajmniej to głos nowy. Już się wyczerpuje

Pochlebstwo. Poniża się, kto drugich małpuje.

Przeciwieństwa czemużby choć raz nie spróbować?

Niespodziane mogłoby szczęściem udarować.

do Markiza

Kiedy tak rozumiecie — dobrze więc — przystanę

Na zupełną obsługi tronowej odmianę.

Duch silny...

MARKIZ

      Widzę, panie, jak nisko i mało

Cenicie godność ludzką, kiedy wam się zdało

W słowach wolnego człeka dopatrzeć zręczności

Przebiegłego pochlebcy. Zda się, bez trudności

Zgaduję, kto uprawnić was zdołał do tego;

Ludzie was zniewolili. Z uczucia zacnego

Wyzuci dobrowolnie, spadając stopniami,

Dobrowolnie w tę nicość strącili się sami.

Przed widmem swej wewnętrznej wielkości uchodzą

Strwożeni i chętnie się z nędzy stanem godzą.

A strojąc swe kajdany tchórzliwą mądrością,

Mienią cnotą dźwiganie tych pęt z układnością,

Takiś świat odziedziczył, najjaśniejszy panie;

Wasz wielki ojciec w takim otrzymał go stanie,

Mógłżeś smutnym kalectwem dotkniętych — czcić ludzi?

KRÓL

Jest część prawdy w tych słowach.

MARKIZ

      Ale to żal budzi!

Gdyście człowieka, dzieło rąk Stwórcy na niebie,

Przeistoczyli w utwór rąk własnych — a siebie

Tym potwornym istotom za Boga podali,

Zbłądziliście w tym właśnie, żeście wy zostali

Sami tylko człowiekiem, jako boskie dzieło.

To wam przecież nic z cierpień ludzkich nie ujęło.

Pragniecie jak śmiertelnik — współczucia łakniecie,

A Bogu innych ofiar nie można nieść przecie

Nad dreszcz trwogi — modlitwę — ofiarne kadzenia!

Taki błąd godzien skruchy — godzien potępienia

Taki przewrót.

      Bo gdyście człowieka zepchnęli

Na instrument gry waszej, któż z wami podzieli

Harmonię?

KRÓL

      On — na Boga! — w głąb duszy mej godzi.

MARKIZ

Was jednak ta ofiara wcale nie obchodzi,

Przez nią jesteście jedni — jedyni na świecie.

Jej ceną wy się bogiem na ziemi stajecie.

Biada! Jeśli tak nie jest.

      Gdyby przez zdeptane

Szczęście milionów wasze nie było zyskane —

I zniszczenie wolności, gdyby miało całym

Waszych pożądań stać się owocem dojrzałym...

Błagam... racz mnie uwolnić, panie miłościwy!...

Mnie ten przedmiot unosi... powab nadto żywy...

Nęci serce wezbrane, aby głębię swoję

Odkryć przed tym jedynym — przed którym dziś stoję.

Wchodzi Hrabia Lerma i rozmawia z Królem przez chwilę, po czym na znak dany przez Króla oddala się.

KRÓL

po odejściu Lermy, do Pozy

Mówcie zatem.

MARKIZ

      Ja, panie, czuję wartość całą...

KRÓL

Wypowiedzcie aż do dna, co w sercu zostało.

MARKIZ

Z Flamandii i Brabancji prosto z drogi staję.

Jak te ziemie bogate! Jak kwitnące kraje!

Lud potężny i silny — i dobry zarazem.

A ojciec tego ludu? Boskości obrazem

Jest zapewne na ziemi? — Tak myśląc — niestety —

Wokoło o zwęglone potrącam szkielety,

Milknie, nie spuszczając oczu z Króla, który usiłuje wzrok ten wytrzymać — ale pomieszany i pokonany spuszcza oczy ku ziemi.

Macie słuszność — musicie! Że możecie, panie,

Poddawać przymusowi własne przekonanie,

To mnie wskroś zdumionego w przerażenie wtrąca.

O! Szkoda, że ofiara, w krwi własnej brocząca,

Mało godna, by pieśnią pochwalną uczciła

Ducha ofiarodawcy! Czemuż powierzyła

Historia ludziom tylko swe pióro dziejowe,

A nie wyższym istotom! Czasy Filipowe

W fali słodszych stuleci zginą zagrzebane.

Wznijdzie mądrość łaskawsza; wtedy pojednane

Szczęście obywateli z monarszą wielkością

Pójdą społem. Rząd skąpy z większą oszczędnością

Dziećmi szafować będzie, a konieczność srogą

Więcej ludzką uczyni.

KRÓL

      Epoką tak błogą

Kiedyż świat by się cieszył, gdybym ja, rażony

Klątwą czasów dzisiejszych, miał zadrżeć, strwożony?

Obejrzcie się dokoła po Hiszpanii całej —

Czy nie kwitnie w niej szczęście, które pokój trwały

I bezchmurny jej daje? I Flamandia oby

Takiej ciszy zażyła!

MARKIZ

      Tą ciszą śpią groby!

Więc wasze dzieło skończyć zamierzacie sobie?

Wstrzymać te w chrześcijaństwie zmiany dziś na dobie?

Wstrzymać wiosnę, co postać świata ma odmłodzić?

Chcecie sam w Europie — by tamę zagrodzić —

Rzucić się w szprychy — siłą ludzkiego ramienia

Powstrzymać w pełnym biegu koło przeznaczenia?

Tego nie uczynicie!

      Tysiące już wkoło

Ziemie wasze rzuciło, w nędzy — lecz wesoło.

Każdy wasz obywatel, dla wiary stracony,

Był przecież najzacniejszym.

      Do łona tulony

Przez Elżbietę, zbieg każdy Brytanię zbogaca

Sztukami, z których ziemię naszą ogołaca.

Grenada, nowych chrześcijan pracy pozbawiona,

Stoi dzisiaj pustkowiem. Radością szalona

Europa na wroga chętnie zwraca oczy,

Co z rany własną ręką zadanej krwią broczy.

Król jest poruszony, co widząc Markiz postępuje parę kroków bliżej.

Chcesz krzewić dla wieczności, siejąc śmierć dokoła?

Dzieło tak wymuszone, czyliż przetrwać zdoła

Ducha swojego twórcy? Niewdzięczna to praca —

Ona tylko na próżno z sił was ogołaca

W twardej walce z naturą. To monarsze życie,

Tak wielkie przeznaczeniem, na próżno trwonicie

W planach waszego zniszczenia.

      Człowiek ma znaczenie

Wyższe, niż mu dajecie. To długie uśpienie

Trzyma go dzisiaj w więzach, które kiedyś może

Potargać i o prawa upomnieć się Boże.

Do imion Buzyrysów, Neronów, dorzuci

Wasze imię, a to imię zbyt boleśnie smuci —

Bo wy byliście dobrzy.

KRÓL

      Ktoż was w tej pewności

Utwierdził?

MARKIZ

z ogniem

O tak! — tak jest — w imię Wszechmocności

Powtarzam to, że tak jest. —

      To, coście zabrali,

Oddajcie nam na powrót! Bądźcie tak wspaniali,

Jak potężni jesteście. Z roga obfitości

Pozwólcie szczęściu spłynąć dla całej ludzkości.

Niech duchowość dojrzewa w twych światów przestrzeni.

Oddajcie, coście wzięli — a wtedy wzniesieni

Ponad miliony króli staniecie się sami

Jednym królem!

przystępuje bliżej odważnie, zwracając ogniste wejrzenie na Króla

      O! Gdyby moimi ustami

Zawładnęła wymowa tych braci tysiąca,

Których z tą wielką chwilą łączy współczująca

Myśl jedna! Ja bym wtedy rozniecił płomieniem

Płomień widny w twym oku!

      Pogardź ubóstwieniem

Dalekim od natury, co nas ściera w pyle.

Stań się wzorem odwiecznej prawdy! Nigdy tyle —

Nigdy — żaden śmiertelnik nie posiadł na ziemi,

By tak bosko mógł władać prawami swojemi!

Królowie Europy przed Hiszpanii mianem

Czoła kornie schylają — ty stań się hetmanem

Królom całego świata. — Ta ręka niech piórem

Jeden zarys nakreśli, a odmiennym torem

Ziemia bieg swój potoczy!

      Daj wolność myślenia!

Rzuca się do stóp monarchy.

KRÓL

zaskoczony, odwraca twarz, po czym wpatruje się w Markiza

Ależ... powstań!... ten człowiek ma dziwne marzenia!

MARKIZ

Rozpatrzcie się w cudownym wszechnatury prawie!

Na wolności oparta jak na swej podstawie.

A jak ona jest swoją wolnością bogata!

W kroplę rosy żyjątko rzuca twórca świata

I pozwala mu w ramach martwego istnienia

Rozkoszować swobodą!

      Wasza moc tworzenia

Jakże ciasna i biedna! Szelest listka trwoży

Wszechwładcę chrześcijaństwa. Każda cnota mnoży

Powód waszej obawy.

      On pozwala raczej

Pohulać swej gromadce — i bunt jej przebaczy,

Byle nie psuć uroku objawom wolności.

Jego — mistrza, nie dojrzysz, bo w swojej skromności

On się prawem odwiecznym jak szatą obleka.

A rozum rozkiełznany pysznego człowieka,

Nie widząc co, a widząc prawa, wyrokuje:

Po co Bóg? Świat bez Niego swym bytem kieruje.

Żaden z chrześcijan w modlitwie nie ma dlań tej cześci,

Jaka się w tym bluźnierstwie filozofa mieści.

KRÓL

A zechcecież się podjąć wzór ten naśladować!

I tak szczytną społeczność w mych krajach zbudować?

MARKIZ

Wy sami to możecie. Któż inny? Wy, panie,

Poświęćcie szczęściu ludów to wszechpanowanie,

Które — ach! już od dawna — tronowej wielkości

Z lichwą się wypłaciło.

      Powróćcie ludzkości

Utraconą szlachetność. Obywatel ziemi

Niechaj będzie, jak był, przed czasy dawnemi,

Znowu celem korony — niech w prawo ujęta

Krępuje go jedynie bratnia równość święta!

A wtedy, kiedy człowiek sam sobie zwrócony

W poczuciu swej godności będzie rozbudzony,

Kiedy wolność zabłyśnie cnotami wzniosłymi —

Wy, panie miłościwy, gdy rządami swymi

Kraj własny uczynicie najszczęśliwszym w świecie,

Wtedy z prawa świat cały do stóp swych zegniecie.

KRÓL

po długiej chwili milczenia

Pozwoliłem wam mówić do końca. Pojmuję,

Że w tej głowie inaczej ów świat się maluje

Jak w głowach pospolitych. Dlatego was wcale

Nie chcę mierzyć na ludzi pospolitych skalę.

Jam jest pierwszy, przed którym odkryliście szczerze

Głębię waszego serca — wiem o tym i wierzę.

Przez wzgląd na powściągliwość, z jaką swe sposoby

Widzenia skrywaliście do dzisiejszej doby —

Pomimo ognia, który że święty — nie przeczę —

Przez wzgląd na mądrość skromną — chcę, młody człowiecze,

Zapomnieć, com usłyszał w treści i w sposobie.

Powstańcie! Te młodzieńcze uniesienia w tobie

Chcę ostudzić nie władzą moją, jako króla,

Lecz jako starzec. Tak chcę — bo to moja wola.

Widzę, że i trucizna jad swój może snadnie

Uszlachetnić, gdy w zacną naturę popadnie.

Byle was Inkwizycji oko nie dojrzało!

To by mi ból sprawiło.

MARKIZ

      To by was bolało?

Czy podobna?

KRÓL

      Takiego człowieka przez życie

Nie widziałem. Markizie — krzywdę mi czynicie.

Ja nie chcę być Neronem — nie — to się nie stanie —

Zwłaszcza dla was być nie chcę. Moje panowanie

Nie grozi zmarnowaniem każdej szczęśliwości.

Wy sami pod mym okiem winniście w pilności

Trwać, by wyjść na człowieka.

MARKIZ

      Panie mój łaskawy,

A moi współrodacy? Tu nie moje sprawy

Popierałem — o sobie nie myślałem, panie,

Lecz o waszych poddanych.

KRÓL

      Gdy macie uznanie,

Jak przyszłość o osobie mej zawyrokuje,

Niech się ona z was uczy, jak ludzi szacuję,

Kiedy znajdę człowieka.

MARKIZ

      Panie! Tyś jest żywym

Sprawiedliwości wzorem — więc niesprawiedliwym

Nie bądź i ten raz jeden!

      We Flamandii twojej

Tysiąc lepszych ode mnie na twój rozkaz stoi.

Tylko tu, wielki królu — śmiem wyznać w pokorze —

Macie obraz wolności, po raz pierwszy może

W kolorach łagodniejszych oczom przedstawiony.

KRÓL

Dosyć o tym, młodzieńcze! Wiem to, że zmieniony

Będzie wasz sąd o ludziach, gdy z nimi poznanie

Jak mnie i was oświeci.

      Wszak nasze spotkanie,

Sądzę, że nie ostatnie? Czymże was zniewolić

Mam dla siebie na wstępie?

MARKIZ

      Raczcie mi pozwolić

Odejść, jakim tu stoję. Jakież o mnie zdanie

Mieć będziesz, gdy mnie nawet chcesz przekupić, panie?

KRÓL

Takiej dumy nie zniosę. Od dziś was mianuję

Dworzaninem w mej służbie. Żadnych nie przyjmuję

Wymówek. Tego żądam.

po chwili

      Lecz cóż to? Cóż chciałem?

Czyliż ja to nie prawdy chciwie pożądałem?

Tu — coś więcej znajduję.

      Gdyście mnie umieli

Wyśledzić aż na tronie, czyście podejrzeli

I w domu?

widząc, że Markiz się zamyśla

      Rozumiem was. Kiedym w całym świecie

Najnieszczęśliwszym ojcem, toć mogę być przecie

Szczęśliwym mężem.

MARKIZ

      Jeśli, najjaśniejszy panie,

Syn bogaty w nadzieje — jeśli posiadanie

Najmilszej żony prawo śmiertelnikom daje

Do szczęścia na tej ziemi — tedy was uznaję

Najszczęśliwszym człowiekiem przez tych istot dwoje.

KRÓL

Nie — nie jestem — i nigdy głębiej serce moje

Nie czuło tej pewności jak właśnie w tej dobie.

MARKIZ

Książę myśli szlachetnie — dobrze — i w osobie

Jego nigdym nie dojrzał plamy.

KRÓL

      Ja dojrzałem.

To, co mi wydarł, żadne berło mieniem całem

Nie nagrodzi: cnotliwą królowę.

MARKIZ

      O panie!

Któż się waży?

KRÓL

      Świat cały — to oszkalowanie —

I ja sam! Ot — tu leżą do jej potępienia

Nieodparte dowody — a są bez wątpienia

I inne, które jeszcze mogą mnie uderzyć

Sroższym gromem. Markizie! — jak ciężko uwierzyć...

Ach! Jak ciężko w to jedno. Któż zarzuca winę

Jej, że zdolną spaść była ona aż w głębinę

Takiej hańby? Czyliż mi wszystko nie pozwala

Mniemać raczej, że taka Eboli ją kala?

Że to księdza nienawiść, którą ku niej czuje?

Że Alby zemsta na nich takie spiski knuje?

Więcej niźli w nich wszystkich wartości w mej żonie.

MARKIZ

Panie! Jeszcze coś więcej tkwi w niewiasty łonie:

To, co ją wyżej stawia nad potwarz hołoty,

Nad pozory; tą tarczą jest: potęga cnoty.

KRÓL

Tak jest — tak i ja mówię. Cios takiej potwarzy,

Rzucony na królowę, to za wiele waży!

Łatwe było wmówienie winy — lecz ogniwa

Najświętszego honoru łatwo się nie zrywa.

Markizie! Znacie wartość człowieka. Takiego

Męża mi brakowało od czasu dawnego,

Który by, jak wy, dobry, swobodny — miał zdanie

Trafne w sądzie — was zatem wybrałem.

MARKIZ

zdziwiony i przerażony

      Mnie, panie?

KRÓL

Staliście przed swym panem, dla siebie niczego

Nie żądając — nic — dla mnie jest to coś nowego.

Będziecie zatem prawi i namiętność w oku

Waszym cienia nie rzuci.

      Zbliżcie się do boku

Mego syna. Wyśledźcie dno serca królowej.

Ja was opatrzę w prawo tajemnej rozmowy.

A teraz się oddalcie.

Pociąga za taśmę od dzwonka.

MARKIZ

      Najjaśniejszy panie!

Jeśli moja jedyna nadzieja — zostanie

Spełniona — wtedy pójdę — mieniąc dzień dzisiejszy

Pamiętnym, jako w życiu moim — najpiękniejszy.

KRÓL

podając Pozie rękę do pocałowania

I dla mnie to wspomnienie będzie niezatarte.

Markiz powstaje — wchodzi Hrabia Lerma.

Pan markiz ma mieć zawsze podwoje otwarte.

AKT CZWARTY

Sala Królowej.

SCENA PIERWSZA

Królowa, Księżna Oliwarez, Księżniczka Eboli, Hrabina Fuentez i kilka dam dworu.

KRÓLOWA

powstając — do Ochmistrzyni

A więc klucz się nie znalazł? Niechby otworzono

Szkatułkę siłą — zaraz.

spostrzegając Księżniczkę Eboli, która się zbliża i całuje rękę Królowej

      Bądź mi pozdrowioną,

Droga moja księżniczko! Bardzo jestem rada,

Że cię widzę już zdrową — wprawdzie jeszcześ blada.

FUENTEZ

nieco złośliwie

To febra, tak złośliwa, nerwy atakuje.

Czy nieprawda, księżniczko?

KRÓLOWA

      Ja bardzo żałuję,

Żem cię nie odwiedziła — lecz nie mam swej woli.

OLIWAREZ

O! Na brak towarzystwa księżniczka Eboli

Nie ma prawa się skarżyć.

KRÓLOWA

      Temu chętnie wierzę,

Lecz cóż ci jest, księżniczko? Ciebie znów dreszcz bierze.

EBOLI

Nie — nic wcale... Królowa łaskawie wybaczy,

Że się oddalić muszę.

KRÓLOWA

      Ty nas zwodzisz raczej.

Więcej jesteś cierpiąca, niż chcesz, bym wierzyła.

Nawet stanie cię męczy — usiądź, moja miła.

Chciej pomóc jej, hrabino.

EBOLI

      Te mdłości przeminą

Na powietrzu.

KRÓLOWA

      To dziwne... spiesz za nią, hrabino.

Wchodzi Paź i rozmawia po cichu z Księżną Oliwarez, która po wysłuchaniu Pazia zwraca się do Królowej.

OLIWAREZ

Markiz Poza w poselstwie od króla przysłany.

KRÓLOWA

Czekam.

SCENA DRUGA

Ciż i Markiz Poza, który po wejściu klęka na jedno kolano przed Królową, po czym powstaje za danym przez nią znakiem.

KRÓLOWA

      Od mego pana jakiż rozkaz dany?

Czy można... tak otwarcie?...

MARKIZ

      Zlecenia obchodzą

Wyłącznie waszą miłość.

Za danym przez Królowę znakiem damy się oddalają.

SCENA TRZECIA

Królowa i Markiz Poza.

KRÓLOWA

z wyrazem podziwienia

      Czy oczy mnie zwodzą?

Jak to? Markiz w poselstwie od króla przybywa,

I do mnie?

MARKIZ

      To was dziwi, pani miłościwa?

Dla mnie to naturalne.

KRÓLOWA

KRÓLOWA

      To już, jak się zdaje,

Świat wybiegł z swej kolei. Wy... i król... wyznaję...

MARKIZ

Że to brzmi bardzo dziwnie? Być może... a przecie,

Ileż dzisiaj dziwniejszych sprzeczności na świecie!

KRÓLOWA

O dziwniejsze już trudno.

MARKIZ

      Dajmy — nawrócony

Może w końcu zostałem lub może zmęczony

Taką rolą dziwaka na Filipa dworze;

Zrzuciłem ją — bo dziwak cóż tu znaczyć może?

Chcąc być ludziom przydatnym, trzeba w każdym względzie

Najpierw na równi z nimi stanąć w jednym rzędzie.

Chełpliwa szata sekty mnie by wyróżniała.

Dajmy, że miłość własna i we mnie zadrgała:

Bo któż od niej jest wolnym? Więc też na tej drodze

Wyznawców dla mej wiary tu jednać przychodzę.

A tę wiarę — przypuśćmy — pokusa mnie bierze

Zaszczepić aż na tronie.

KRÓLOWA

      Nie — temu nie wierzę.

Nawet żartem pomawiać was nie śmiem, by celem

Waszym były czcze mrzonki. Takim marzycielem

Nie jesteście, markizie, który by zadanie

Przedsiębrał bezskutecznie.

MARKIZ

      To właśnie pytanie,

Jak sądzę...

KRÓLOWA

      O co raczej pomówić was można...

Chociaż o was myśl taka, będzie niemal zdrożna —

To chyba...

MARKIZ

      O dwuznaczność. Może słuszność macie.

KRÓLOWA

Więcej o nierzetelność — bo czyliż spełniacie —

Zlecenie tak sumiennie, jak się król spodziewa

Po waszym posłannictwie?

MARKIZ

      Nie.

KRÓLOWA

      Czy rzecz godziwa

Środki nie dość uczciwe uszlachetnić może?

Wybaczcie mi wątpliwość, którą w tym położę:

Czyliż duma szlachetna wasza się nadaje

Do takiego urzędu? Ledwie wiarę daję.

MARKIZ

Ja bym również nie wierzył, gdyby tu chodziło

O zdradzenie monarchy, ale to nie było

I nie jest mym zadaniem. Pragnę jak najwyżej

Usłużyć mu obecnie o wiele uczciwiej,

Niźli sam to zalecił.

KRÓLOWA

      Teraz was poznaję.

Dość więc!... cóż on zamyśla?

MARKIZ

      Czy król... Jak się zdaje,

Jestem rychło pomszczony za wasz sąd surowy.

Co dla mnie nie dość pilno wypowiedzieć słowy,

To mniej — stokroć mniej pilno usłyszeć, jak wnoszę,

Waszej królewskiej mości. Jednak, co przynoszę,

Wysłuchanym być winno. Mam zatem królowej

Prosić, by dziś zechciała odmówić rozmowy

Ambasadzie francuskiej. Moje polecenia

Spełniane.

KRÓLOWA

      I to wszystko, co do powiedzenia

Mieliście mi od niego?

MARKIZ

      Wszystko, co mi dało

Prawo, że tu przed wami mogę stanąć śmiało.

KRÓLOWA

Markizie — bardzo chętnie będę wam powolną,

Nie badając tajemnic, których mi nie wolno

Odsłaniać.

MARKIZ

      Tak być musi. Miłościwa pani,

Gdyby nie była sobą, pospieszyłbym dla niej

Z objaśnieniem w niejednej rzeczy; lub z przestrogą

Względem niejakich osób, które szkodzić mogą.

Lecz to wam niepotrzebne. Może ponad wami

Wejść i zapaść zło groźne, a o tym wy sami

Możecie i nie wiedzieć. To warte zbyt mało,

By z czoła anielskiego złoty sen spędzało.

Ten przedmiot mnie bynajmniej przed wami nie stawił.

Książę Carlos...

KRÓLOWA

      Markizie, jakżeś go zostawił?

MARKIZ

Jak mędrca dawnych czasów, gdy mu poczytano

Za zbrodnię cześć przez niego prawdzie oddawaną.

Jak tamten dla czci swojej nie żałował głowy,

Tak ten dla swej miłości umrzeć jest gotowy,

Mało słów wam przynoszę... lecz w tych on sam staje.

Składa do rąk Królowej list Carlosa.

KRÓLOWA

po przeczytaniu

Musi ze mną pomówić.

MARKIZ

      Tak i ja uznaję.

KRÓLOWA

Czy go to uszczęśliwi, kiedy sam zobaczy,

Że nie jestem szczęśliwa?

MARKIZ

      To nie, ale raczej

To w nim czynność rozbudzi i stanowczość razem.

KRÓLOWA

Jak to?

MARKIZ

      Już książę Alba za króla rozkazem

Mianowany do Flandrii.

KRÓLOWA

Słyszę — mianowany.

MARKIZ

Król — rozkazu nie cofnie — król nam dobrze znany.

Lecz to również jest pewnym, że książę, nie może

Tu dłużej, zwłaszcza teraz, pozostać przy dworze.

I Flandria być nie może na łup wystawiona.

KRÓLOWA

Czy macie na to radę?

MARKIZ

      Tak... może... lecz ona

Z niebezpieczeństwem prawie to samo złe znaczy.

Jest to pomysł zuchwały, powzięty w rozpaczy.

Wszelako na tę chwilę o innym sposobie

Ja nie wiem.

KRÓLOWA

      Więc wymieńcie.

MARKIZ

      Tobie jednej — tobie,

Miłościwa królowo, myśl moją otworzę,

Tylko z twoich ust Karol usłyszeć ją może

Bez zgrozy. Sama nazwa może bez wątpienia

Być wstrętna dla Karola z ohydnego brzmienia.

KRÓLOWA

Rokosz więc!

MARKIZ

      Nieposłusznym niech królowi będzie.

Okryty tajemnicą, niech drogę odbędzie

Pospiesznie do Brukseli. W otwarte ramiona

Przyjmą go Flamandczycy. Niewolą gnębiona

Flandria zerwie okowy — a sprawa o wiele

Zyska siły, gdy króla syn stanie na czele —

Wstrząśnie tronem hiszpańskim potęgą swej broni.

Co w Madrycie król odparł, tego mu nie wzbroni

W Brukseli.

KRÓLOWA

      Tak mniemacie, choć nie ma godziny,

Jak z królem mówiliście?

MARKIZ

      Właśnie z tej przyczyny.

KRÓLOWA

po chwili

Plan wskazany mi przez was razem mnie przestrasza

I unosi. Znajduję, że słuszna myśl wasza!

Myśl śmiała! I dlatego, sądzę, ona tyle

Ma dla mnie wdzięku. Dajcie do rozmysłu chwilę.

Zna ją książę?

MARKIZ

      Miał poznać z waszego natchnienia,

Wedle planu mojego.

KRÓLOWA

      To bez zaprzeczenia

Myśl wielka! Gdyby tylko nie młodość książęcia...

MARKIZ

To bynajmniej do dzieła niech was nie zniechęca,

Znajdzie on tam Egmonta, Oranię — rycerzy —

Po cesarzu Karolu zostałych żołnierzy,

Którzy równie do rady mają dobre głowy,

Jak straszne mają ramię w rozprawie bojowej.

KRÓLOWA

z ożywieniem

Nie! Zaprawdę! Myśl wielka i piękna! Tak... książę

Musi działać! Z tą myślą gorąco się wiążę.

Rola, w jakiej go widzą na madryckiej scenie,

Daje mi srodze uczuć jego poniżenie.

Ja Francję i Sabaudię zapewniam mu śmiele.

Markizie! Tę myśl waszą w zupełności dzielę.

Musi działać! Lecz zamach wymaga zasobów

Pieniężnych.

MARKIZ

      Są gotowe.

KRÓLOWA

      Mnie również sposobów

Nie braknie.

MARKIZ

      Co do schadzki z miłościwą panią

Śmiem mu zanieść nadzieję?

KRÓLOWA

      Pomyślę, czy na nią

Mam zezwolić.

MARKIZ

      Lecz Karol prośby usilnymi

Nalega o odpowiedź. Z rękami próżnymi

Przyrzekłem, że nie wrócę.

podając Królowej swój pulares

      Starczą dwa wyrazy.

KRÓLOWA

po napisaniu

Czy was znowu zobaczę?

MARKIZ

      Na wasze rozkazy

Będę zawsze gotowy.

KRÓLOWA

      Ale cóż ma znaczyć

To — zawsze — na rozkazy? Jak sobie tłumaczyć

Mam tę wolność, markizie?

MARKIZ

      Z taką szczerą ufnością,

Z jaką zawsze umiecie — dość, że tą wolnością

Rozporządzać możemy — niechaj poprzestanie

Na tym moja królowa...

KRÓLOWA

przerywając

      O! Jak niesłychanie

Czuć się będę szczęśliwa, gdy znajdzie ten mały

Kątek wolności dla siebie w Europie całej —

Gdy go znajdzie przez niego! Choć cichym udziałem

Wesprę was — liczcie na mnie.

MARKIZ

z ogniem

      O! Ja to wiedziałem,

Że tutaj zrozumianym z pewnością zostanę!

Księżna Oliwarez ukazuje się w podwojach.

KRÓLOWA

obojętnie do Markiza

Co od króla i pana odbieram przesłane,

Będę czciła jak prawo. Idźcie z upewnieniem

Mej służby, którą do stóp składam z uniżeniem.

Daje znak, na który Markiz się oddala.

SCENA CZWARTA

Galeria.

Don Carlos i Hrabia Lerma.

CARLOS

Tu nie mamy przeszkody — hrabia mówić może.

LERMA

Wasza wysokość miała na tutejszym dworze

Przyjaciela.

CARLOS

ze zdumieniem

      Miałbym go nie znać? — cóż to znaczy?

LERMA

Niech mi wasza wysokość łaskawie wybaczy.

Żem się dowiedział więcej, niż mi wolno było.

Jednakże, aby was to nie niepokoiło,

Wiedzcie przynajmniej, że to z źródła mam wiernego,

Bo wam powiem pokrótce — od siebie samego.

CARLOS

O kim przecież jest mowa?

LERMA

      Markiz Poza.

CARLOS

      Zatem?

LERMA

Jeśli wie o was więcej, niźliby przed światem

Głosić trzeba — jak prawie obawiam się, panie...

CARLOS

Boicie się?

LERMA

      U króla miał dziś posłuchanie.

CARLOS

Czy tak?

LERMA

      Tajnej rozmowy dwie godziny całe.

CARLOS

Doprawdy?

LERMA

      I tam rzeczy snadź były niemałe.

CARLOS

Tak myślę.

LERMA

      Mości książę! I po kilka razy

Wspomniano wasze imię.

CARLOS

      Lecz bez mej obrazy,

Jak tuszę.

LERMA

      I w sypialni królewskiej dziś rano

Zagadkowym sposobem słyszałem wspomnianą

Królowę.

CARLOS

cofa się przerażony

      Hrabio Lerma.

LERMA

      A po oddaleniu

Markiza miałem sobie w króla poleceniu

Oznajmione, by odtąd miał przystęp zupełnie

Swobodny.

CARLOS

      To jest wiele.

LERMA

      Odkąd służby pełnię

Przy królu, podobnego nie wspominam sobie

Przykładu.

CARLOS

      To zaprawdę wiele. O osobie

Królowej — mówiliście, jakaś zagadkowa

Była wzmianka?

LERMA

      Nie — książę — nie — to już służbowa

Tajemnica jest moja.

CARLOS

      To rzecz osobliwa!

Kiedy wasza życzliwość jedno mi odkrywa,

Dlaczego tai drugie?

LERMA

      Jedno wam oddaję —

Drugiem winien królowi.

CARLOS

      Słuszność wam przyznaję.

LERMA

Wprawdzie znałem markiza Pozę rzeczywiście

Honorowym człowiekiem.

CARLOS

      Dobrze więc znaliście.

LERMA

Lecz cnota każda póty nie podpada plamie,

Dopóki chwila próby jej hartu nie złamie.

CARLOS

Czasem próbę wytrzyma.

LERMA

      Wedle mego zdania:

Co do łaski królewskiej to warte pytania.

Na takiej złotej wędce często się skaleczy

Niejedna silna cnota.

CARLOS

      Nikt wam nie zaprzeczy.

LERMA

A nawet mądrze bywa, gdy się coś odsłoni,

Co się nigdy przed ludźmi w milczeniu nie schroni.

CARLOS

Tak — mądrze. — Wszak znaliście — jakeście mówili —

Markiza honorowym?

LERMA

      Jeśli do tej chwili

Jest nim jeszcze, to gorszym nie zrobi go przecie

Wątpliwość moja — a wy, mój książę, możecie

Podwójnie na tym wygrać.

Chce się oddalić.

CARLOS

postępuje ku Lermie wzruszony i ściska mu rękę

      Potrójnie wygrywam,

Zacny, szlachetny mężu, gdy sobie zdobywam

Przyjaźń waszą — a wszakże nie wątpię o losie

Związków pierwszej przyjaźni.

Lerma się oddala.

SCENA PIĄTA

Markiz Poza przechodzi przez galerię. Carlos.

MARKIZ

      Carlosie! Carlosie!

CARLOS

Kto woła?... to ty... właśnie w porę! Ja w klasztorze

Czekam — spiesz się...

MARKIZ

      Dwie minut zostań.

CARLOS

      Tu nas może

Kto zejdzie.

MARKIZ

      Nie lękaj się — sprawię się od razu.

Królowa...

CARLOS

      Więc u ojca byłeś?

MARKIZ

      Tak — z rozkazu

Przywołany.

CARLOS

z najwyższym oczekiwaniem

      I cóż więc?

MARKIZ

      Jak chcesz, tak się stanie.

Będziesz mówił z królową.

CARLOS

      Lecz jakież żądanie

Mógł mieć król?

MARKIZ

      Król?... ej błahe... Był raczej wiedziony

Ciekawością — kto jestem? — Widać nieproszony

Przyjaciel mi usłużył. Cóż ja wiem? — Koniecznie

Żądał mieć mnie w swej służbie.

CARLOS

      Ależ bezskutecznie?

MARKIZ

Rozumie się.

CARLOS

      Rozstanie jakież nastąpiło?

MARKIZ

Dość dobre.

CARLOS

      O mnie zatem rozmowy nie było?

MARKIZ

O tobie?... była, owszem... tak coś... ogółowo.

dobywa pulares i wręcza go Carlosowi

Masz tymczasem słów parę, zanim się z królową

Zobaczysz! Jutro powiem, gdzie i w jakiej porze.

CARLOS

czyta roztargniony, potem chowa pulares i chce się oddalić

A zatem u przeora czekam cię w klasztorze.

MARKIZ

Wstrzymaj się — gdzież ci pilno? — tu nikt nie przybędzie.

CARLOS

z przymuszonym uśmiechem

Zmieniliśmy, jak widzę, rolę w pewnym względzie —

Ty się dzisiaj nad podziw bezpiecznym uznajesz.

MARKIZ

Dzisiaj? Czemuż na dzisiaj taki nacisk dajesz?

CARLOS

Cóż mi pisze królowa?

MARKIZ

      Czy już zapomniałeś?

Co się z tobą dziś stało? Tylko co czytałeś.

CARLOS

Ja?... a prawda...

czyta pismo powtórnie — zachwycony mówi z ogniem

      O drogi aniele na niebie!

Ja ci chcę być posłusznym, chcę być godnym ciebie!

Wzniosłe dusze miłością wyżej się podnoszą.

Ja twojej świętej woli poddam się z rozkoszą.

Niechaj się co chce stanie! Lecz mi ona każe,

Bym siły w sobie zebrał, zanim się odważę

Usłyszeć z ust jej wyrok, który wyrzec raczy.

Czy nie wiesz, mój Rodrygu, co ta myśl jej znaczy?

MARKIZ

Choćbym i wiedział — przyznaj — czy twe rozdrażnienie

Czyni cię dość sposobnym przyjąć wyjaśnienie?

CARLOS

Czym cię może obraził? Daruj mi tę winę —

Byłem tak roztargniony.

MARKIZ

      Cóż daje przyczynę

Takiego roztargnienia?

CARLOS

      Sam nie wiem, co daje.

Moim jest ten pulares?

MARKIZ

      Nie całkiem — przyznaję,

Żem przyszedł o twój prosić.

CARLOS

      O mój? A do czego?

MARKIZ

W nim mieszczą się drobnostki, które rąk trzeciego

Nie chciałbyś, aby doszły, daj, co masz przy sobie —

Listy — szkice — ot cały pulares...

CARLOS

      Cóż tobie

Przyjdzie z niego?

MARKIZ

      Na wszelki wypadek cię proszę.

Któż może za to ręczyć? A to, co ja noszę,

Dziś jest pewniejsze. Daj więc.

CARLOS

bardzo niespokojny

      To jest osobliwe!

Skąd ci naraz przychodzi?....

MARKIZ

      Niech myśli trwożliwe

Nie dręczą cię. Tu żadna groźba się nie skrywa.

Pewno nie: tylko baczność do czuwania wzywa

Przeciw niebezpieczeństwu. Trwożyć cię nie chciałem.

CARLOS

oddając mu pulares

Strzeż go pilnie.

MARKIZ

      Bądź pewnym.

CARLOS

      Ja ci wiele dałem.

MARKIZ

Nie tyle, co od ciebie mam już. Wyjaśnienia

Tam odbierzesz — a teraz, bądź zdrów — do widzenia!

Chce się oddalić.

CARLOS

po wewnętrznej walce z sobą, zatrzymuje Pozę wołając

Daj mi jeszcze te listy. Ręką narzeczonej

Jeden z nich jest pisany — kiedym ja złożony

Ciężką chorobą leżał w Alkali. Na chwilę

Nie opuszczał mej piersi. Nie czuję się w sile

Rozstać się z tą pamiątką, która mi zostaje.

Ten jeden list, Rodrygu... resztę ci oddaję.

Wyjmuje list, o którym mowa, i zwraca pulares.

MARKIZ

Carlosie — ja niechętnie zadosyć ci czynię.

Mnie właśnie o to pismo chodziło jedynie.

CARLOS

Żegnam cię.

oddala się z wolna — zatrzymuje się u wyjścia. Po chwilowym rozmyśle powraca i list oddaje

      A więc masz je...

drżący ze wzruszenia, ze łzami w oczach, rzuca się Pozie na szyję i skrywając oblicze na jego ramieniu mówi

      On nie może zgoła...

Nieprawdaż?... On do zdrady skłonić cię nie zdoła?

Spiesznie się oddala.

SCENA SZÓSTA

MARKIZ

patrząc za odchodzącym ze zdumieniem

Byłożby to podobnym? Czyżby tak być miało,

Żebym go nie znał jeszcze albo znał tak mało,

Żem skazę w jego sercu pominął baczeniem?

On — swego przyjaciela krzywdzi podejrzeniem!

To potwarz! Cóż mi zrobił, że go kalam plamą

Tak nikczemnej słabości? Ja grzeszę tą samą

Nieufnością, o którą jego winię. Zdumieć

To go mogło — przyznaję, bo czy mógł zrozumieć

Taką skrytość niezwykłą w swoim przyjacielu?

Nie mogę ci oszczędzić cierpień; i w tak wielu

Troskach dręczę twą duszę!

      Król z całą ufnością

Zwierzył mi tajemnicę najświętszą. Wdzięcznością

Spłaca się taką wiarę.

      Czy w mej gadaninie

Znalazłby ulgę? Gdy mu cierpień nie przyczynię

Zamilczeniem — a raczej, oszczędzić ich mogę?

Po cóż próżno w uśpionym mam rozniecać trwogę,

Ukazując mu chmurę nad głową wiszącą?

Dosyć, gdy mu w cichości tę burzę grożącą

Rozwieję. A gdy rychło ocknie się z uśpienia,

Niebo będzie już jasnym.

Oddala się.

SCENA SIÓDMA

Gabinet królewski.

Król siedzi w krześle, obok niego Infantka Klara Eugenia.

KRÓL

po głębokim milczeniu

      Mimo oczernienia,

Nie! Ta córka jest moją. Czy natura zboczy

Z prawdy aż w takie kłamstwo? Te błękitne oczy

Są moje! I w tych rysach nie własneż znajduję?

Dziecko miłości mojej — tak jest — ja to czuję —I przytulam do serca krew własną.

wzdryga się i zatrzymuje

      Krew własną!

Cóż mnie może okropniej trwożyć nad tę jasną

Prawdę, która mi mówi, że te rysy moje

Są i jego rysami?

      Nad przepaścią stoję.

bierze medalion i w zwierciadle umieszczonym naprzeciwko porównywa i śledzi podobieństwa rysów — po czym rzuca medalion na ziemię — powstaje gwałtownie z siedzenia i odpycha od siebie Infantkę

Precz! Precz! — Grób się otwiera dla mnie w tej otchłani.

SCENA ÓSMA

Król, Infantka i Hrabia Lerma.

LERMA

W przedsali oczekuje najjaśniejsza pani.

KRÓL

Teraz?

LERMA

      Tylko co weszła — prosi posłuchania.

KRÓL

Ależ teraz? Co? Teraz? — takie wymagania

O niezwykłej godzinie? Nie — teraz rozmowa

Jest mi z nią niepodobna.

LERMA

      Otóż i królowa.

Lerma oddala się.

SCENA DZIEWIĄTA

Król, Królowa i Infantka.

Infantka bieży na spotkanie matki i tuli się do niej. Królowa przyklęka przed Królem, który stoi milczący, w pomieszaniu.

KRÓLOWA

Panie i mężu!... muszę... jestem zniewolona

Szukać sprawiedliwości, będąc pokrzywdzona.

KRÓL

Sprawiedliwości?

KRÓLOWA

      Niecnie jestem traktowaną

Na tym dworze. Szkatułkę moją wyłamano.

KRÓL

Co?

KRÓLOWA

      I rzeczy zniknęły — które posiadały

Szacowną dla mnie wartość.

KRÓL

      Rzeczy, które miały

Szacowną wartość dla was?

KRÓLOWA

      O której znaczeniu

Nieświadoma zuchwałość mogłaby w sądzeniu...

KRÓL

Znaczenie... i zuchwałość... lecz powstańcie przecie...

KRÓLOWA

Nie pierwej, mój małżonku, aż przyrzec zachcecie

Zadosyćuczynienie, że mnie ramię zbawi

Mego króla i sprawcę przed me oczy stawi

Lub mnie wyrwie przynajmniej z tego otoczenia,

Które skrywa złodzieja.

KRÓL

      Dość tego klęczenia —

Niech się pani podniesie. Powstań, pani, proszę.

KRÓLOWA

powstając

Że należy do sfery wyższej, śmiało wnoszę,

Co szkatułka w brylantach i perłach mieściła

Na milion kosztowności — a jego skusiła

Jedynie kradzież listów.

KRÓL

      Których ja wszelako...

KRÓLOWA

Chętnie, mężu. Te listy od infanta — jako

I jego portret później — były mi przysłane.

KRÓL

Od?

KRÓLOWA

      Infanta — od syna waszego.

KRÓL

      Pisane

Były do was?

KRÓLOWA

      Tak — do mnie.

KRÓL

      Z tym wyznaniem, sami

Śmiecie stawać przede mną?

KRÓLOWA

      Czemuż nie przed wami,

Mój mężu?

KRÓL

      Z takim czołem?

KRÓLOWA

      Cóż wy przypuszczacie?

Ja sądzę, że te listy sami pamiętacie,

Gdy były do Saint-Germain do mnie przez Karola

Pisane. Wszakże wtedy obu koron wola

Była temu przychylną. Czyli załączenie

I portretu do listów miało zatwierdzenie

W owej sankcji?... Czy wczesną nadzieją wiedziony

Sam się na krok ten ważył? Tego ja z mej strony

Nie śmiem dzisiaj rozstrzygać. Jeżeli z pośpiechu

Zawinił, tedy godzien odpuszczenia grzechu —

Ja daję poręczenie — bo wtedy nie marzył,

Że tymi ofiarami przyszłą matkę darzył.

widząc pomieszanie Króla

Co to jest? Cóż się stało?

INFANTKA

która w ciągu poprzedniej rozmowy bawiąc się znalazła medalion na ziemi, przynosi go i pokazuje matce

      O! Patrz! Malowanie

Jakie śliczne, mateczko!

KRÓLOWA

      Cóż to? Mój?...

Poznaje medalion i przez chwilę pozostaje w niemym osłupieniu. Oboje mierzą się wzajemnie wzrokiem. Po długim milczeniu.

      O panie!

Ten sposób serca żony badania wierności

Jest zaprawdę królewski i pełen godności...

Przecież jedno pozwólcie pytanie uczynić.

KRÓL

Mnie bo raczej się pytać.

KRÓLOWA

      Jeśli mnie ma winić

Podejrzenie — niewinność niech od udręczenia

Wolna będzie. Czy kradzież z waszego zlecenia?

KRÓL

Tak jest.

KRÓLOWA

      Więc w takim razie nikogo nie winię —

I nikogo — nikogo — tylko was jedynie Żałuję, że nie macie odpowiedniej żony,

By wasz zachód pomyślnym skutkiem był wieńczony.

KRÓL

Znam ja się z taką mową. Chciej pani wszelako

Strzec się raz drugi zdradą oszukiwać taką,

Jak owa w Aranjuez. Królowę czystości

Anielskiej, która wówczas swojej niewinności

Z taką dumą broniła, znam ja dziś dokładnie.

KRÓLOWA

Cóż to jest?

KRÓL

      A więc krótko — bez chytrości na dnie —

Powiedz, pani, czy prawda — mów szczerymi słowy,

Czy z nikim — z nikim wówczas nie miałaś rozmowy?

Czy to sumienna prawda?

KRÓLOWA

      Z infantem — nie taję —

Rozmawiałam — tak jest.

KRÓL

      Tak? A zatem się staje

Jawnym wszystko — widocznym. I ty byłaś w stanie

Bezczelnie lekceważyć cześć moją?

KRÓLOWA

      Cześć? Panie!

Jeśli tam cześć na szkodę była wystawiona —

To mogłabym się lękać, ażeby skrzywdzona

Nie została cześć moja, droższa mi niż w dani

Złożona przez Kastylię.

KRÓL

      Dlaczegoś się, pani,

Zaparła?

KRÓLOWA

      Bo nie jestem, panie mój łaskawy,

Przyzwyczajona stawać do śledczej rozprawy

Wobec dworskiej czeredy. Nigdy bym wam była

Prawdy badanej godnie i grzecznie — nie kryła.

A czyliż w Aranjuez czynione badanie

Było w tonie właściwym, najjaśniejszy panie?

Czy grandowie w swym gronie składają sądowe

Trybunały, przed które stawiają królowe

Do zdawania rachunku z czynności domowej?

Księciu przyznałam wolność chwilowej rozmowy,

Której błagał usilnie. Mój mężu, wyznaję —

Przyznałam z własnej woli: bo ja nie uznaję

Potrzeby poddawania pod sądy tych rzeczy,

Którym własne uznanie prawości nie przeczy.

Przed wami zaś taiłam, bo nie chciałem bojem

Z waszą królewską mością obstawać za mojem

Prawem przed dworzan rzeszą.

KRÓL

      Pani! To za śmiało!

KRÓLOWA

Dodam jeszcze — dlatego, że infant za mało

Cieszy się w sercu ojca względnością łaskawą,

Jaka prawnie mu służy.

KRÓL

      On! Ma do niej prawo?

KRÓLOWA

Bo i czemuż mam taić, najjaśniejszy panie?

Kocham go — i czci takiej mam w sercu uznanie,

Jaka się przynależy ode mnie krewnemu,

Który mi bardzo drogim. Zresztą jako temu,

Co przedtem nosił więcej odpowiednie miano,

Pojąć jeszcze nie umiem, dlaczego uznano,

Że go właśnie od innych mniej winnam dziś cenić,

Dlatego że go dawniej droższym mogłam mienić

Nad innych. A jeżeli państwowe statuta

Dowolnie stadła wiążą, to łączność raz skuta

Nie tak łatwo się zrywa. Nienawidzić tego

Nie chcę, którego winnam... bo gdy do szczerego

Zniewalacie mnie słowa — zatem nie chcę — przeto

Że pragnę odtąd wybór mieć wolny...

KRÓL

      Elżbieto!

Widziałaś mnie w godzinach słabości. Zuchwałą

Czyni cię to wspomnienie — i z ufnością całą

Polegasz na tej władzy, która mej stałości

Zbyt często doświadczała. Jednakże w przyszłości

Tym więcej drżyj z obawy! Co słabym czyniło,

To samo wściekłą może owładnąć mnie siłą!

KRÓLOWA

Cóżem winna?

KRÓL

chwytając Królowę za rękę

      Gdy to jest... co jest przecie; czyliż

Tego jeszcze nie dosyć? Lecz jeśli przechylisz

Szalę pełną wykroczeń — jeżeli twe winy

Zwiększysz jeszcze ciężarem choć małej kruszyny —

Jeśli jestem zdradzony!... Wtedy zwalczę w sobie

Tę słabość ostatecznie. Tak chcę i tak zrobię!

Wtedy biada, Elżbieto! Nam obojgu biada!

KRÓLOWA

Cóżem ja zawiniła?

KRÓL

      Wtedy — niech cios pada

I krew płynie!

KRÓLOWA

      Do tego przyszło! Wielki Boże!

KRÓL

Sam siebie znać nie będę ani się ukorzę

Przed zwyczaju świętością — i głos przyrodzenia

Zamrze dla mnie — przymierza będą bez znaczenia.

KRÓLOWA

O jakże was żałuję!

KRÓL

      Litość obelżywa!

Od takiej zalotnicy! Litość!

INFANTKA

czepiając się szat matki

      Król się gniewa,

A piękna mama płacze...

Król odtrąca gwałtownie dziecko.

KRÓLOWA

łagodnie i poważnie, lecz drżącym głosem

      Przynajmniej zasłonić

Muszę dziecko od krzywdy i od zniewag bronić...

Pójdź ze mną, córko moja.

biorąc Infantkę na ręce

      Monarcha, jeżeli

Znać cię nie chce — zawezwę mych poręczycieli

Z tamtych stron Pirenejów... nimi się uzbroję.

Chce się oddalić.

KRÓL

Królowo!

KRÓLOWA

      Już nie mogę... to nad siły moje...

Usiłuje dojść do drzwi i na progu upada z dzieckiem.

KRÓL

spiesząc do Królowej, z przerażeniem

Boże! Cóż to?!

INFANTKA

      Ach! We krwi widzę mamę drogą!

Śpiesznie wybiega.

KRÓL

Krew!... to straszny wypadek!... Czymże na tak srogą

Karę mogłem zasłużyć? Powstań!... pokrzep siły!

Już idą!... zejść nas mogą!... Widokiem niemiłej

Tej sceny chcesz, by gawiedź oczy nasycała?

Powstań!... mamże cię błagać, ażebyś powstała?

Królowa powstaje z trudem, wsparta przez Króla.

SCENA DZIESIĄTA

Ciż, Alba i Domingo wchodzą przerażeni, za nimi damy dworskie.

KRÓL

Zawiedźcie do jej komnat królowę zemdloną.

Damy dworskie odprowadzają KrólowęAlba i Domingo podchodzą bliżej.

ALBA

Oczy łzami zalane, twarz ma krwią zbroczoną!

KRÓL

Dziwią się ci szatani, co mnie podmówili.

ALBA i DOMINGO

My?!

KRÓL

      Dosyć powiedzieli, by krew rozburzyli

Do szaleństwa — z dowodem żaden nie przychodzi.

ALBA

Daliśmy to, co było.

KRÓL

      Niechaj wam nagrodzi

Piekło taką usłużność. Czuję potępienie

Za czyn, który spełniłem. Nieczyste sumienie

Czy kiedy tak przemawia?

MARKIZ POZA

za sceną

      Czy wstęp nie wzbroniony?

SCENA JEDENASTA

Ciż i Markiz Poza.

KRÓL

na głos Markiza powstaje żywo i robi kilka kroków na jego spotkanie.

Ach! Nareszcie! Markizie, bądź mi pozdrowiony!

Was mi teraz nie trzeba... zostawcie nas...

Alba i Domingo oddalają się, porozumiewając się wzrokiem ze zdumieniem.

SCENA DWUNASTA

Król i Markiz.

MARKIZ

      Panie!

Temu starcowi, który bieżał na spotkanie

Ze śmiercią tylokrotnie za was, dziś przychodzi

Gorzko słyszeć odprawę taką.

KRÓL

      Wam się godzi

Tak myśleć, mnie tak działać. On przez całe życie

Nie odda mi tych usług, jakie przynosicie

Wy w tych kilku godzinach. Ja nie chcę w skrytości

Szafować moich względów. Niech w pełnej jasności

Piętno łaski monarszej promieni wam z czoła.

Kogo zwę przyjacielem, niech budzi dokoła

Zazdrość!

MARKIZ

      I wtedy gdy zasługą dlań całą

Tego miana okrycie ciemności być miało?

KRÓL

Cóż mi więc przynosicie?

MARKIZ

      Przechodząc gankami

Pałacu z okropnymi stykam się wieściami,

Którym wierzyć mi trudno — jakoby przemowa

Gwałtowna miała miejsce — że krew... że królowa...

KRÓL

Wracacie zatem stamtąd?

MARKIZ

      Czułbym boleść żywą,

Gdyby wieść tak głoszona nie była fałszywą;

Jeśliby wasza miłość spełnił z uniesienia

Czyn gwałtowny; bo tu się postać rzeczy zmienia,

Ważnym zda się odkryciem.

KRÓL

      Więc?

MARKIZ

      Oto wypadkiem

Miałem sposobność księcia pulares ukradkiem

Wydostać z papierami, które, wnosić mogę,

Rzuca nam trochę światła na tę ciemną drogę.

wręcza Królowi pulares Carlosa.

KRÓL

przeglądając pulares chciwie

List jeszcze od cesarza — od ojca mojego —

Co?... nie pomnę, by kiedy pisywał do niego.

po przeczytaniu tego listu odkłada go na stroną i śpieszy do przejrzenia innych papierów

Plany jakiejś fortecy... wyjątki z Tacyta...

Cóż mieści ta schowanka starannie ukryta?

Jakieś pismo... widocznie pismo jakiejś damy —

Nawet... o ile sądzę... że rękę jej znamy.

czyta uważnie, chwilami głośno — chwilami po cichu

„W pawilonie królowej do tylnych podwoi

Klucz ten drogę ułatwi.”

      Ha! Cóż dalej stoi?

„Gabinet z dala szpiegów... tam... miłość zamknięta

W niemych dotąd objawach, niechaj zrzuci pęta...

Wzajemność... tam nagroda...” Szatańskie podejście!

Wiem już wszystko!... to ona!... znam pióro niewieście,

Co kreśli te wyrazy!

MARKIZ

      Możeż być?... Królowa?...

KRÓL

Nie... księżniczka Eboli.

MARKIZ

      Więc mi pazia słowa

Niekłamano przed chwilą zrobiły wyznanie,

Że doręczał klucz księciu i tajne pisanie.

KRÓL

chwytając rękę Markiza w gwałtownym poruszeniu

Markizie! Ja w okropnych rękach pozostaję.

Ta dziewczyna, markizie, teraz wam wyznaję,

Ta dziewczyna — odbiła szkatułkę królowej —

Myśl o zdradzie powstała z jej chytrej podmowy.

Nie wiem, o ile mnich jest w tę sprawę wmieszany —

Dość, że psotą bezbożną jestem oszukany.

MARKIZ

W takim razie to szczęście...

KRÓL

      Uczuwam obawę,

Markizie, żem się targnął zanadto na sławę

Mojej żony!

MARKIZ

      Jeżeli pomiędzy królową

A księciem można łączność dopuszczać jakową,

To innej — bez wątpienia, wcale innej treści,

Niżeli to oszczerstwo niecne w sobie mieści.

Ja mam pewne dowody, że księcia pragnienia

Odjazdu do Flandryi są głównie z natchnienia

Królowej, żony waszej.

KRÓL

      Ja sam temu wierzę.

MARKIZ

Królowa żądna sławy — a jeżeli szczerze

Śmiem wyrzec — ona tu się czuje zawiedziona

W dumnych nadziejach swoich — gdyż jest oddalona

Od udziału w zarządzie — widzi zatem rada

Ognistą młodość księcia, a która przypada

Do jej planów rozległych. Serce przy jej dumie...

Ja wątpię, czy to serce kochać nawet umie...

KRÓL

Jej planów politycznych nie lękam się wcale.

MARKIZ

Czyli zaś jest kochana? Czy w księcia zapale

Nie tleje cel groźniejszy... to są już pytania

Godne, jak mnie się zdaje — głębszego zbadania.

Ja bym zalecał ścisłe czuwanie w tej mierze.

KRÓL

Które właśnie ja tobie, markizie, powierzę.

MARKIZ

po namyśle

Jeśli mnie wasza miłość dość zdolnym znajduje

Do takiego urzędu, tedy go przyjmuję.

Z tym wszakże zastrzeżeniem, bym miał własną wolę

Bynajmniej nie ścieśnioną.

KRÓL

      Tę wam mieć pozwolę.

MARKIZ

Byle mi w przedsięwziętej w potrzebie czynności

Władza, jakiej bądź nazwy, nie kładła trudności.

KRÓL

I to święcie zapewniam. Jesteście w tej sprawie

Moim aniołem stróżem. Ja nie umiem prawie

Wynurzyć wam wdzięczności za wskazówkę daną.

zwracając się do Lermy, który wszedł na ostatnie słowa

Jakżeś odszedł królowę?

LERMA

      Z siły wyczerpana.

Okiem podejrzenia śledzi Markiza — po chwili oddala się.

MARKIZ

po odejściu Lermy

Jeszcze jedna przezorność potrzebna być może.

Obawiam się, że książę, który tu na dworze

Ma tak wielu przyjaciół, będzie ostrzeżony.

Obawa do rozpacznej ośmiela obrony,

Zwłaszcza, jeżeli z buntem wiąże się sekretnie,

Radziłbym zatem użyć środka, który przetnie

Drogę złemu na razie.

KRÓL

      Dzielę wasze zdanie.

Ale jakże w tym począć?

MARKIZ

      Najjaśniejszy panie,

Tajny rozkaz aresztu chciej złożyć w mej dłoni,

Abym w razie koniecznym mógł użyć tej broni.

widząc, że Król zdaje się namyślać — dodaje

Co jednak tajemnicą stanu pozostanie.

KRÓL

zwracając się do biurka i podpisując rozkaz

Gdy państwo zagrożone... spieszne ratowanie

Wymaga środków, jakie konieczność dyktuje...

Oto macie, markizie. Wam nie potrzebuję

Zalecać oględności...

MARKIZ

odbierając rozkaz z rąk Króla

      Chciej być przekonany,

Panie, że ją zachowam.

KRÓL

kładąc rękę na ramieniu Markiza

      Markizie kochany —

Idźcie — idźcie. Niech wróci przy waszej pomocy

Spokój mojemu sercu i sen mojej nocy.

Rozchodzą się w strony przeciwne.

SCENA TRZYNASTA

Galeria.

Don Carlos przychodzi w największym pomieszaniu, Hrabia Lerma z przeciwnej strony.

CARLOS

Ja was właśnie szukałem.

LERMA

      A ja was.

CARLOS

      Na Boga!

Czy to prawda? Czy prawdę niesie wieść złowroga?

LERMA

Cóż takiego?

CARLOS

      Wszak mówią, że ręką szaloną

Dobył na nią sztyletu — i że ją skrwawioną

Wynieśli z jego komnat? Na cześć dla was drogą

Powiedzcie, ile prawdy te wieści mieć mogą?

LERMA

Rzeczywiście królowa upadła zemdlona

I tym upadkiem lekko została zraniona,

Ale zresztą nic więcej.

CARLOS

      Na honor? Nic więcej?

LERMA

Jej nie — lecz grozi waszej miłości książęcej.

CARLOS

Nie matce — dzięki Bogu!... A mnie przestraszono,

Że król srogo się obszedł tak z dzieckiem, jak z żoną.

Że jakaś tajemnica przed nim się wykrywa...

LERMA

Ta ostatnia wiadomość może i prawdziwa.

CARLOS

Ta ostatnia? Co? Jak to?

LERMA

      Dziś rano przysługą

Wzgardziliście, mój książę — chciejcie choć tę drugą

Zużytkować korzystniej.

CARLOS

      Jaką?

LERMA

      Czy się mylę,

Że przed kilkoma dniami widziałem na chwilę

Wasz pulares w błękitnym cały aksamicie,

A na nim złotą nicią jaśniało wyszycie?

CARLOS

nieco pomieszany

Mam taki w samej rzeczy... i cóż?

LERMA

      Z jednej strony

Medalion — jeżeli pomnę, perłami sadzony?

CARLOS

Ten sam.

LERMA

      Kiedym przed chwilą w króla gabinecie

Stawił się niespodzianie — nie mylę się przecie,

Że taki w ręku króla błysnął memu oku,

A markiz Poza właśnie stał przy jego boku.

CARLOS

po krótkim odrętwiałym milczeniu — gwałtownie

To nieprawda!

LERMA

urażony

      A zatem ja jestem oszczerca.

CARLOS

zatrzymując przez chwilę wzrok na Lermie

Jesteś nim — tak jest!

LERMA

      Książę, wybaczam ci z serca.

CARLOS

przechadza się w strasznym poruszeniu, w końcu zatrzymując się przed Lermą

Powiedz — czym budzi w tobie tę niechęć zjadliwą?

Czym ci może zawadzać niewinne ogniwo,

Że je piekielna skrzętność zerwać usiłuje?

LERMA

Książę — ja boleść waszą dzielę i szanuję,

Choć was niesprawiedliwym czyni.

CARLOS

      O! Boże!

Chroń mnie podejrzliwości!

LERMA

      Te jeszcze dołożę

Słowa, które do niego król wyrzekł łaskawie

Właśnie w chwili, gdym wchodził: „Ja nie umiem prawie

Wynurzyć wam wdzięczności za wasze odkrycie.”

CARLOS

O, przestań!

LERMA

      Książę Alba już upadł w zaszczycie.

Ruy Gomez wielką pieczęć ma mieć odebraną,

Mówią, że markizowi zostanie oddaną.

CARLOS

pogrążony w zadumaniu

A przede mną zamilczał! I taił... dlaczego?

LERMA

Dwór cały już w nim widzi ministra pierwszego,

Ulubieńca bez granic...

CARLOS

      Mnie kochał tak szczerze.

Byłem droższy nad duszę własną — o! i wierzę —

Bo miałem tego dowód po stokroć... Lecz czemu

Ludzkość cała — ojczyzna — nie miały być jemu

Droższe niźli ja jeden? Pierś ta za obszerną

Dla tej jednej przyjaźni — me szczęście za mierną

Fraszką dla jego serca. Wdał mnie uczynić

Ofiarą cnoty swojej. Czyż go mogę winić?

Tak! to pewne... O, pewne, że dla mnie stracony!

Oddala się na stronę, zasłaniając rękami oblicze.

LERMA

po chwili milczenia

Książę — cóż wam uczynić mógłbym z mojej strony?

CARLOS

nie zwracając oczu na Lermę

Idź do króla i zanieś skargę równie zdradnie.

Ja nie mam czym nagrodzić.

LERMA

      Na los jaki, panie,

Chcecież tu wyczekiwać?

CARLOS

oparty o poręcz; ze wzrokiem zatopionym przed siebie

      On dla mnie stracony!

O! Teraz już zupełnie jestem opuszczony!

LERMA

zbliżając się ze współczuciem

Nigdzież się po ratunek książę nie uciecze?

CARLOS

Po ratunek?... i dla mnie? — mój zacny człowiecze!

LERMA

A przez was czy nikomu cios grozić nie może?

CARLOS

zrywając się

Ach! O czymże wspominasz! Matka! Wielki Boże!

List nieszczęsny, który mi wydarł prawie siłą...

przechadza się załamując ręce w rozpaczy

Lecz ona... cóż mu winna?... przecież się godziło,

Nieprawdaż, Lerma?... choćby stan jej uszanować?

gwałtownie i stanowczo

Ja winienem ją ostrzec... muszę ją ratować!

Ależ kogo użyję? O Lermo kochany!

Czy ze wszystkich życzliwych jestem już obrany?

Nie!... jest jeszcze przyjaciel! Dzięki ci, o Boże!

A tu już nic pogorszyć więcej się nie może.

Wybiega śpiesznie.

LERMA

biegnie za Carlosem, wołając

Dokąd?... Książę!...

Oddala się.

SCENA CZTERNASTA

Pokój królowej.

Królowa, Alba i Domingo.

ALBA

      Czy wolno... miłościwa pani?

KRÓLOWA

W czymże służyć wam mogę?

DOMINGO

      Najszczerzej stroskani

O dostojną osobę czcigodnej królowej,

Ośmielamy się zbliżyć z życzliwymi słowy,

Zwłaszcza po tym wypadku, w którym my widzimy

Groźbę wam niebezpieczną.

ALBA

      Tak, pani... spieszymy

Osłabić ostrzeżeniem udzielonym w porze

Niecny spisek, który wam groźnym stać się może.

DOMINGO

Naszą gorliwość zatem, chętne służby nasze

Ścielemy najpokorniej popod stopy wasze.

KRÓLOWA

spoglądając na nich z podziwieniem

Szlachetny książę i wy, wielebny kapłanie,

Zdumienie obudzacie we mnie niespodzianie.

Od Dominga i księcia Alby — poświęcenia

Takie dla mnie — zaprawdę — nie do uwierzenia...

Wiem, jak je cenić muszę. Mówicie o spisku,

Który ma być mi groźnym — mogęż o nazwisku

Osób spiskowych wiedzieć?

ALBA

      Właśnie w tym zamiarze

Przychodzimy was prosić — gdyż przezorność każe

Strzec się markiza Pozy. On tu dziś u dworu

Tajne sprawy załatwia.

KRÓLOWA

      Lepszego wyboru

Nie mógł zrobić monarcha — więc cieszę się z niego.

Markiza już od dawna miałam sławionego

Jako zacnego męża — jako bohatera.

Nikt więc słuszniej najwyższych względów nie odbiera.

DOMINGO

Nikt słuszniej nie odbiera?... nam to lepiej znane.

ALBA

Od dawna nie jest tajnym, jak zużytkowane

Usługi tego męża.

KRÓLOWA

      Jak to? — cóż się stało?

Panowie obudzacie mą ciekawość całą.

DOMINGO

Czy wasza mość królewska pomni, jak już dawno

Widziała raz ostatni szkatułkę wyprawną?

KRÓLOWA

Co?

DOMINGO

      I czy w kosztownościach ubytku nie macie?

KRÓLOWA

Jak to? — Czemu? — Dwór cały wie o mojej stracie.

Lecz markiz? — markiz Poza? Jakąż więc ta sprawa

Ma z nim łączność?

ALBA

      I wielką... królowo łaskawa!

Bo i księcia papiery ważniejsze zabrano,

A które w ręku króla widzieli dziś rano,

W chwili kiedy miał markiz tajne posłuchanie.

KRÓLOWA

po namyśle

To szczególne... mój Boże!... dziwne niesłychanie!

Tam więc wroga znajduję, gdzie myśl nie sięgała —

Tu znów mam dwóch przyjaciół, których przeszłość cała

Zjednać dla mnie nie mogła. A wyznam przed wami,

to mówiąc nie spuszcza z nich badawczego wzroku

O mało nie zgrzeszyłam mymi domysłami —

Gdyż złośliwą usługę, przez którą zostałam

Winną w oczach monarchy — ja wam przypisałam.

ALBA

Nam?

KRÓLOWA

      Tak jest.

DOMINGO

      Książę Alba?... nam?

KRÓLOWA

nie spuszczając z nich badawczego wzroku

      Jest mi też miło

Przekonać się dość wcześnie, że nietrafnym było

Potępienie przedwczesne. Miałam nadto w planie

Zanieść do stóp monarchy dziś właśnie żądanie,

By chciał oskarżycieli postawić przede mną.

O ileż lepiej teraz, gdy staniecie ze mną,

Książę Alba, za świadka przeze mnie wezwany.

ALBA

Jak to?... Doprawdy?... Miałbym świadkiem być wybrany?

KRÓLOWA

Czemuż nie?

DOMINGO

      To usługom wstrzymałoby wodze,

Które wam drogą skrytą...

KRÓLOWA

      Jak to?... w skrytej drodze?

z dumą i surowo

Pragnęłabym to wiedzieć, jaki przedmiot wiąże

Żonę waszego króla z wami, mości książę,

Albo z wami, kapłanie — przedmiot do narady,

Który by przed jej mężem mógł się lękać zdrady?

Jestżem winną? — czyli nie?

DOMINGO

      Ach! Jakież pytanie?

ALBA

Lecz gdyby sprawiedliwym król nie był lub na nie

Odrzekł, nie dosyć mając słuszności na względzie?

KRÓLOWA

Czekać muszę, aż pan mój sprawiedliwym będzie —

A wtedy niech niewinność cieszy się wygraną!

Królowa oddala się, żegnając ukłonem Albę i Dominga, którzy odchodzą w przeciwną stronę.

SCENA PIĘTNASTA

Pokój Księżniczki Eboli.

Księżniczka Eboli, wkrótce potem Carlos.

EBOLI

Wieść zatem nadzwyczajna nie była skłamaną,

Gdy napełnia dwór cały.

CARLOS

wchodząc

      Niech cię nie zatrwożę,

Księżniczko... ja się dziecka pokorą ukorzę.

EBOLI

Książę!... tak niespodzianie!

CARLOS

      Jestżeś obrażona?

Czy jeszcze?

EBOLI

      Książę!

CARLOS

      Powiedz! — jeszczeż zasłużoną

Żywisz do mnie urazę?

EBOLI

      Lecz cóż to ma znaczyć?

Książę na to, co zaszło, zdajesz się nie baczyć?

Czegóż żądasz ode mnie?

CARLOS

gwałtownie chwytając Księżniczkę za rękę

      Dziewczę! Czy do grobu

Chcesz zachować nienawiść? Nie masz więc sposobu

U zranionej miłości znaleźć przebaczenia?

EBOLI

Książę! Czemu obudzasz bolesne wspomnienia?

CARLOS

Aby uczcić twą dobroć, a potępić siebie

Za niewdzięczność. Ach! Wiem już, jak boleśnie ciebie

Obraziłem, dziewczyno — twe serce łagodne

Rozdarłem... i to oko anielsko pogodne

Gorzką łzą napełniłem. I dzisiaj mej drodze

Nie przewodniczy skrucha...

EBOLI

      Opuść mnie...

CARLOS

      Przychodzę,

Bo ty jesteś tak słodką... dusza twa, dziewczyno,

Tak czysta, jest dziś dla mnie przystanią jedyną,

Tyś mi jedna została na świata przestworze.

Twe serce, kochające przed chwilą, czyż może

Dzisiaj tchnąć nienawiścią?... Nie chciej być zawziętą!

EBOLI

odwraca oblicze

O! Zamilcz! Zaklinam cię na cześć Boga świętą!

CARLOS

Pozwól twą pamięć zwrócić w czasy już minione —

Twą miłość ci przypomnieć. Serce twe, zranione

Niecnym obejściem moim, niech ma siły tyle,

Aby dawnym uczuciem odżyło na chwilę —

Na tę jedyną chwilę niechaj ci się zdaje,

Że przedmiot marzeń twoich przed tobą dziś staje.

Powróć mnie, jakim byłem w oczach twojej duszy —

Ten raz tylko — raz jeden — niech cię litość wzruszy —

I poświęć dla tej mary na mgnienie powieki

Uczucie, które dla mnie stracone na wieki.

EBOLI

Karolu! Jak okropnie ranią te wyrazy.

CARLOS

Bądź wyższa nad płeć twoją — zapomnij urazy!

Spełń — co żadna przed tobą ani była w stanie

Spełnić, ni kiedyś spełni. Wiem, że to żądanie

Zda ci się niesłychanym — daj mi jedno słowo —

Błagam cię na kolanach, pomówić z królową...

SCENA SZESNASTA

Ciż. Markiz Poza wbiega gwałtownie, za nim wchodzą dwaj oficerowie gwardii przybocznej Króla.

MARKIZ

bez tchu wpadając między Eboli i Carlosa

Co on wyznał przed tobą? Nie wierz jego mowie!

CARLOS

jeszcze na kolanach — podnosząc głos

Na wszystko, co ci święte!

MARKIZ

przerywa mu gwałtownie

      Obłęd w jego głowie!

Nie słuchaj szalonego!

CARLOS

nalegając

      Zaprowadź mnie do niej —

Tutaj chodzi o życie!

MARKIZ

odrywając Księżniczkę od Carlosa gwałtownie

      Ja ostrzem tej broni

Zamknę słuch twój na wieki,

do jednego z oficerów

      Z króla polecenia,

Panie hrabio Cordova —

pokazując rozkaz królewski

      prowadź do więzienia

Księcia pod ścisłą strażą.

Carlos powstaje jakby piorunem rażony. Księżniczka wydaje okrzyk przerażenia i usiłuje uciekać. Oficerowie zdumieni. Markiz w pomieszaniu widocznym, które przytłumić usiłuje, do Księcia

      Proszę was o szpadę.

do Eboli

Księżniczka tu zostanie.

do oficerów

      Na wasz honor kładę

Odpowiedzialność! Strzeżcie księcia od rozmowy

Z kimkolwiek — nawet z wami — pod utratą głowy!

mówi po cichu z oficerem, po czym zwracając się do innych

U stóp monarchy sprawę zdam z tego, co czynię.

zwracając mowę do Carlosa

Jak równie i wam, książę, najdalej w godzinie.

Carlos pozwala się uprowadzić bezwiednie, przechodząc wszakże obok Markiza rzuca na niego wzrok obumarły, przed którym Markiz odwraca oblicze. Księżniczka usiłuje uciec powtórnie, ale ją Markiz zatrzymuje, chwytając za rękę.

SCENA SIEDEMNASTA

Księżniczka Eboli i Markiz Poza.

EBOLI

O nieba litościwe! Puść mnie! Puść mnie, panie!

MARKIZ

prowadzi Eboli na front sceny z wyrazem strasznej surowości

Nieszczęsna! Powiedz, jakie zrobił ci wyznanie?

EBOLI

Nic zgoła, nic — puśćcie mnie...

MARKIZ

zatrzymuje Eboli gwałtownie — z rosnącą surowością

      Coś się dowiedziała?

Mów, bo stąd już nie ujdziesz — a coś usłyszała,

Nie powtórzysz nikomu więcej na tym świecie!

EBOLI

patrząc z przerażeniem na oblicze Markiza

Wielki Boże! Czym przez to pogrozić mi chcecie?

Przecież, sądzę, nie mordem?

MARKIZ

dobywając sztyletu

      Ja krótko się sprawię!

Tak właśnie! Ciebie żywą tutaj nie zostawię!

EBOLI

Mnie? Mnie? Wieczna litości! Cóżem zawiniła?

MARKIZ

z podniesionym wzrokiem ku niebu — ze sztyletem przyłożonym do piersi Księżniczki

Jeszcze czas — jeszcze z ust tych jadu nie puściła

Trucizna. Gdy te piersi zmiażdżę jednym ciosem,

Wszystko wróci, jak było. Wybór między losem

Hiszpanii — albo życiem jednej białogłowy...

W tej pozycji pozostaje przez chwilę.

EBOLI

osunąwszy się do jego stóp — patrzy śmiało w jego oblicze

A zatem — Cóż zwlekacie?... Nie chronię mej głowy

Przed wyrokiem, bom winna — uderzcie żelazem.

MARKIZ

opuszcza rękę z wolna — po krótkiej chwili namysłu

To byłoby tchórzostwem i zbrodnią zarazem —

Nie! — nie! — dzięki ci, Boże!... znajdę inną drogę!

Upuszcza sztylet i oddala się spiesznie — Księżniczka porywa się z miejsca i przez drugie drzwi wybiega.

SCENA OSIEMNASTA

Pokój Królowej.

KRÓLOWA

do Hrabiny Fuentez

Jakiż zamęt w pałacu? Dziś uczuwam trwogę

Na szmer każdy. Zobaczcie — skąd ten ruch nieznany?

Hrabina oddala się, a jednocześnie wpada Księżniczka Eboli.

SCENA DZIEWIĘTNASTA

Królowa, Księżniczka Eboli.

EBOLI

zmieniona, bez tchu padając do stóp Królowej

Królowo! Spiesz z ratunkiem! On został pojmany!

KRÓLOWA

Kto taki?

EBOLI

      Markiz Poza z polecenia króla

Uwięził go!

KRÓLOWA

      Lecz kogóż?

EBOLI

      Infanta Karola!

KRÓLOWA

Czyś szalona?

EBOLI

      Z mojego porwali go progu.

KRÓLOWA

Któż pojmał?

EBOLI

      Markiz Poza.

KRÓLOWA

      Zatem, chwała Bogu!

Że jest jeńcem markiza — ma straż siebie godną.

EBOLI

Mówicie to spokojnie? Mówicie tak chłodno?

Nic więc nie przeczuwacie? Nic nie wiecie? Boże!

KRÓLOWA

Za co jest uwięzionym? Za jaki błąd może,

Który, mniemam, zbyt łatwo swoją gwałtownością

Młodzieńczą mógł popełnić.

EBOLI

      Nie! nie! Wiem z pewnością,

Nie, królowo! To czyn jest godny potępienia,

Czyn bezbożny! Szatański! Nie ma ocalenia

Dla niego! Śmierć mu grozi!

KRÓLOWA

      Śmierć?

EBOLI

      Którą zadała

Moja ręka!

KRÓLOWA

      Śmierć! Co ty mówisz, oszalała?

EBOLI

I za co ma ją ponieść? Przez Ducha Świętego,

Żebym była przeczuła, że przyjdzie do tego!

KRÓLOWA

biorąc ją za rękę z dobrocią

Księżniczko! Nieprzytomną jesteś ze wzruszenia —

Usiłuj pierwej umysł przywieść do skupienia,

I opowiedz spokojnie — nie w takim obrazie

Pełnym zgrozy, przed którym zdrętwiałam na razie.

Cóż więc wiesz? Co się stało?

EBOLI

      O! Niech wasze słowo

Nie przemawia niebiańską słodyczą, królowo!

Nie pytaj z tą dobrocią. Głosu twego drżenie

Jakby ogniem piekielnym pali me sumienie.

Ku chwale majestatu twego jam niegodną

Podnieść wzrok mój skażony. Zdeptaj tę wyrodną

Wstydem, skruchą i wzgardą własną zdruzgotaną,

Co się do stóp twych czołga.

KRÓLOWA

      Jakąż niesłychaną

Wieść mi niesiesz, nieszczęsna!

EBOLI

      Aniele świetlany!

Ty święta! Nie przeczuwasz, jeszcze ci nie znany

Ten szatan — uśmiechasz się do niego swobodnie.

Poznaj go — ja to jestem złodziejką! Ja zbrodnię

Kradzieży popełniłam!

KRÓLOWA

      Ty?

EBOLI

      I listy owe

Ja królowi wydałam!

KRÓLOWA

      Ty?

EBOLI

      Na mą królowę

Śmiałam skargę zanosić!

KRÓLOWA

      I tyś to zdołała?

EBOLI

Zemsta — miłość, szaleństwo... Infantam kochała,

A was nienawidziłam.

KRÓLOWA

      Tu więc miłość była

Pobudką?

EBOLI

      Tak jest — miłość! Jam mu ją odkryła.

KRÓLOWA

po chwili milczenia

      O, teraz mam całą

Zagadkę rozplątaną. Twe serce kochało,

Wszystko ci więc przebaczam — wszystko zapomniane —

Powstań!

EBOLI

      O! nie! nie! — Nie pierwej powstanę,

Aż ci wyznam rzecz straszną, miłościwa pani.

KRÓLOWA

z większym baczeniem

Jakież jeszcze wyznanie ucho moje zrani?

Mów zatem...

EBOLI

      Król... zdradą... O! wasze wejrzenie,

Odwraca się ode mnie! Czytam potępienie

W licach waszych!... Przestępstwo, com wam zarzuciła,

Ja spełniłam!

Zasłania oblicze i pochyla głowę aż do ziemi. Królowa oddala się do gabinetu, z którego po chwili wychodzi Księżna Oliwarez. Ta zastaje Księżniczkę Eboli w tym samym położeniu — zbliża się wolno do leżącej, która na szelest sukni podnosi głowę, a spostrzegając nieobecność Królowej, zrywa się z miejsca w rozpaczy.

SCENA DWUDZIESTA

Księżniczka Eboli, Księżna Oliwarez.

EBOLI

      O Boże! Więc mnie opuściła!

Teraz wszystko stracone!

OLIWAREZ

zbliżając się

      Księżniczko Eboli!

EBOLI

Wiem, po co przychodzicie. Z monarchini woli

Przychodzisz, księżno, wyrok za mą winę głosić.

Spiesz się więc!

OLIWAREZ

      Od królowej mam rozkaz was prosić

O zwrot krzyża i kluczy.

EBOLI

zdejmuje z piersi oznaki honorowe, krzyże i wręcza je Księżnie

      Przecież mi zostanie

Miłościwej królowej rąk ucałowanie —

Chociaż raz ten jedyny, dozwolone może?

OLIWAREZ

Co o was postanowią, wy o tym w klasztorze

Mariackim usłyszycie ostateczne słowo.

EBOLI

powstrzymuje wybuch płaczu

Więc królowej nie ujrzę?

OLIWAREZ

przyciskając Eboli z odwróconym obliczem

      Bądź, księżniczko, zdrową!

Oddala się spiesznie — Księżniczka Eboli postępuje za nią aż do podwoi gabinetu, które po wyjściu Oliwarez zostają zamknięte. Przez kilka sekund zostaje na kolanach, po czym podnosi się i odchodzi, zasłaniając oblicze.

SCENA DWUDZIESTA PIERWSZA

Królowa i Markiz Poza.

KRÓLOWA

Ach, nareszcie! Markizie! Szczęściem przybywacie!

MARKIZ

blady, z pomieszanym obliczem — drżącym głosem i przez cały ciąg trwania sceny w nastroju uroczystym i głębokim wzruszeniu

Jesteś sama — królowo? — w sąsiedniej komnacie

Czy nikt nas nie podsłucha?

KRÓLOWA

      Tam nie ma nikogo.

Czemu? Cóż mi niesiecie?

przyjrzawszy się bliżej Markizowi cofa się z przerażeniem

      Mnie przejmuje trwogą

Sam widok waszej zmiany! Markizie! Cóż głosi

Ten wyraz twarzy, który piętno śmierci nosi?

MARKIZ

Wiecie pewnie o wszystkim?

KRÓLOWA

      Że Carlos więziony,

I przez was — jak dodają — głos więc rozniesiony

Jest prawdą? Ja nie chciałam wierzyć — chyba że mnie

Upewnicie.

MARKIZ

      Tak — prawda.

KRÓLOWA

      I przez was?

MARKIZ

      Przeze mnie.

KRÓLOWA

patrząc przez chwilę na Markiza z niedowierzaniem

Uwielbiam wasze czyny, choć trudność niejaką

Miałabym w ich pojęciu. Lękam się wszelako —

Wybacz trwodze niewieściej — czy w tym zajściu całem

Gra nie była za śmiałą.

MARKIZ

      Ja tę grę przegrałem!

KRÓLOWA

Boże!

MARKIZ

      Wasza spokojność nie będzie zachwiana.

On jest zabezpieczony. Owa zaś przegrana

Mnie samego dotyczy.

KRÓLOWA

      Cóż usłyszę? Boże!

MARKIZ

Bo komuż taka śmiałość bezkarnie ujść może?

Któż mi kazał na jeden wątpliwy rzut kości

Narażać wszystko — wszystko! Nazbyt zuchwałości,

Aby do gry wyzywać tak ufnie niebiosy!

Któryż człowiek się waży tajemnymi losy

Kierować, ciężki rudel biorąc w dłoń zuchwałą,

Nie uzbrojony wszechwiedzą? Słusznie się więc stało!

Lecz nie mówmy o sobie. Ta chwila tak droga

Jak całe życie ludzkie! Któż wie, czy złowroga,

Skąpa ręka sędziego ostatniej nie roni

Kropli z mego żywota?

KRÓLOWA

      Co? Z sędziego dłoni?

Jakiż ton uroczysty?! Wcale nie pojmuję,

Co znaczy wasza mowa, lecz mnie strach przejmuje.

MARKIZ

On został ocalony! Co to kosztowało...

To mniejsza! Ale tylko na dzisiaj. Tę małą

Chwilę zużyć oszczędnie będzie w jego mocy.

Madryt dzisiejszej jeszcze niech opuści nocy.

KRÓLOWA

Dzisiejszej?

MARKIZ

      O podróżnym myślałem przyborze.

Znajdzie już w tymże samym kartuzów klasztorze,

Który krył przyjaźń naszą swoimi murami,

Czekającą nań pocztę. Tu składam wekslami

To wszystko, co mi szczęście na ziemi oddało.

Co zbraknie — dołożycie.

      Wprawdzie — serce miało

Niejedno do zwierzenia memu Karolowi —

Niejedno, co znać winien. Lecz może losowi

Przyjdzie ulec i z ustną żegnać się rozmową.

Dzisiaj wieczór z nim będziesz widzieć się, królowo!

Do ciebie więc się zwracam.

KRÓLOWA

      Przez litość nade mną

Wytłumacz się, markizie, i zagadkę ciemną

Wyjaśnij odpowiedzią: cóż się zatem stało?

MARKIZ

Ważne jeszcze wyznanie w mej piersi zostało —

Składam je w ręce wasze.

      Miałem sobie dane

Szczęście — jakie niewielu śmiertelnym jest znane:

Kochałem królewskiego syna. Serce moje,

Jedynemu oddane, świat cały we swoje

Przytuliło objęcia. Jam w duszy Karola

Stwarzał raj dla milionów. Lecz przeznaczeń wola

Rozwiała sny urocze przedwczesnym rozdziałem

Tej ręki z pięknym krzewem, który zaszczepiałem.

Jego Rodryg za chwilę będzie dlań stracony —

Przyjaciel winien odżyć w sercu uwielbionej!

Tu więc — tu, na ołtarzu przez niego święconym,

W sercu jego królowej, niech znajdzie złożonym

Ten mój legat szacowny — ostatnie żądanie,

Które wręczyć mu raczysz, gdy mnie już nie stanie.

Odwraca oblicze — łzy głos mu tamują.

KRÓLOWA

To głos woli przedśmiertnej — przecież jeszcze tuszę, Że to wpływ krwi wzburzonej — albo czyliż muszę

Upatrywać myśl głębszą w tej waszej przemowie?

MARKIZ

usiłując się uspokoić, mówi głosem stanowczym

Oby pomniał przysięgę! Królowa mu powie —

W owych dniach snów wiośnianych wzajemnie złożoną —

Przysięgę świętej hostii podziałem stwierdzoną.

Ja mojej dotrzymałem do tchu ostatniego —

Do śmierci byłem wierny — dziś kolej na niego.

KRÓLOWA

Do śmierci?

MARKIZ

      Powiedz księciu — niech w prawdę zamieni

Ten obraz sennych marzeń — ten ów obraz śmiały,

Któremu serca bratnie boski zaród dały,

Przetworzenie do gruntu podstawy państwowej.

Niech pierwszy dłoń położy na ten głaz surowy —

A czy dzieła dokona, czy pod nim upadnie,

To mniejsza. Niechaj zawsze pierwszy rękę kładnie!

Po nim wieki przepłyną. Dopuszczenie Boże,

Jak jego — królewskiego syna zesłać może

I równie jak dziś jego, tronem go obdarzyć —

Może tchnieniem podobnym pierś jego rozżarzyć.

Powiedz mu, niech młodzieńczym snom czci nie odbiera,

Nawet gdy mężem będzie. Niechaj nie otwiera

Serca — tego boskiego kwiatu — zabójczemu

Gadowi — rozumowi z wyższości dumnemu.

I niech się uwieść nie da, jeśli na natchnienie,

Na tę niebios zesłankę, krzywdzące zelżenie

Rzuci ta mądrość pyłu.

      O tym wiele razy

Uprzedzałem go.

KRÓLOWA

      Cóż to? Jakież te wyrazy

Cel mieć mogą? Markizie!

MARKIZ

      I powiedz mu jeszcze,

Że ja szczęście ludzkości w jego duszy mieszczę —

Żądam go, umierając — żądam! Gdyż mam prawo!

Mogłem nad tymi państwy zaległą noc mgławą

Rozjaśnić nowym rankiem.

      Król dla mnie otworzył

Swe serce — synem nazwał. W ręce moje złożył

Pieczęć państwa. I Alby więcej nie istnieją!...

zatrzymuje się i przez chwilę patrzy na Królowę w milczeniu

Płaczecie? Ot w łzach waszych cudnie promienieją

Piękności duszy waszej — płaczecie z radości —

Lecz wszystko już przepadło — wszystko do nicości

Strącone. Ja lub Karol!

      To wybór był pilny

I straszny! Ten upadek groził nieomylny

Z nas jednemu. Tym jednym ja słusznie zostaję.

O więcej nie pytajcie.

KRÓLOWA

      Teraz was poznaję.

Teraz wreszcie, markizie! Cóżeś, nieszczęśliwy,

Uczynił?

MARKIZ

      By ocalić słońca wschód leniwy

Z dniem lata pogodnego — jam dał na ofiarę

Pochmurnego wieczoru krótkich godzin parę.

Króla rzucam. W czym taki jak ja mu usłuży?

Na tej glebie skalistej żadna z moich róży

Już więcej nie zakwitnie.

      Niech w mym przyjacielu

Tak potężnym dojrzewa do wzniosłego celu

Przyszłość świata! Hiszpanii los na niego zdaję.

Niech pod ręką Filipa do czasu zostaje

W krwi brocząca.

      Lecz biada!... biada mnie i jemu,

Gdybym miał pożałować, żem z nas mniej godnemu

Lepszą cząstkę zostawił.

      Nie! Powątpiewanie

Zbyteczne! Znam Karola... nie!... to się nie stanie!

A rękojmię, królowo, dajecie wy całą.

Widziałem to uczucie, które kiełkowało;

Na nieszczęsną namiętność dawałem baczenie,

Widziałem, jak w głąb serca wpijała korzenie.

Stłumić wtedy tę miłość w pełnej mocy byłem.

Lecz nie zrobiłem tego — raczej ją krzepiłem,

Bo nieszczęsną nie była ona w mym widzeniu.

Świat mieć może sąd inny — ja przecież w sumieniu

Skruchy nie mam i serce o grzech mnie nie wini.

Ja życie tam widziałem, gdzie śmierć widzą inni.

W płomieniu beznadziejnym wcześnie ja dojrzałem

Złoty promień nadziei. Ja jego wieść chciałem

Drogą cnoty — podnieść go do szczytu piękności

A gdym wzorów do tego nie miał w śmiertelności,

Gdy mowie słów nie stało, tu go więc zwróciłem,

A dla siebie ster tylko baczny zapewniłem,

Aby szałem miłości nie był zaślepiony.

KRÓLOWA

Markizie! Tak w przyjaźni byłeś zatopiony,

Że o mnie zapomniałeś! Czyś sądził prawdziwie,

Że w sobie kobiecości bynajmniej nie żywię?

Gdy mnie jego aniołem godną być uznajesz,

A jako broń do walki jemu cnotę dajesz?

Tyś tego nie rozważył, na co narażamy

To serce, gdy namiętność zbyt się poważamy

Uszlachetniać tym mianem.

MARKIZ

      Tak bywa, niestety!

Wszakże z wyjątkiem jednej — jedynej kobiety!

Za tę jedną — przysięgam. Lub czy byś wstyd miała

Przed żądzą najszczytniejszą? I stać się nie chciała

Twórczynią bohaterskiej cnoty?

      Cóż by miało

Obchodzić to Filipa, jeśli głośny chwałą

Ów obraz Przemienienia w Eskurialu — w łonie

Malarza, co zachwytu okiem obraz chłonie,

Roztli płomień i wzniesie w wieczność ponad ziemię?

Czy ta słodka harmonia, która w lutni drzemie,

Jest własnością handlarza, który ją pilnuje

Tępym uchem? On prawo jedynie kupuje

Swojej własności — lutni — na miazgę skruszenia,

Lecz nie sztuki, co budzi srebrny ton z uśpienia,

I w pieśni czarodziejskiej topi go w przestworze.

Prawdę zdobywa mędrzec. Piękno tylko może

Odczuć serce czujące. Jesteście oboje

Przeznaczeni dla siebie. Przy tej wierze stoję

Bez względu na tchórzliwe świata uprzedzenia.

Oddaj mu wieczną miłość. Tego przyrzeczenia

Żądam od was, królowo! Niechaj jej nie studzi

Ni heroizm fałszywy, ani wzgląd na ludzi —

Kochać go stale, wiecznie — przyrzekasz, królowo?

Przyrzekasz daniem ręki?

KRÓLOWA

podając rękę

      Zapewnienia słowo

Daję wam, że to serce jedno... i na wieki

Będzie sędzią mych uczuć.

MARKIZ

cofając rękę z uścisku

      Teraz me powieki

Zamknę w Bogu, spokojny. Skończyłem mą pracę.

Oddaje pokłon i zamierza oddalić się.

KRÓLOWA

odprowadzając Markiza wzrokiem

Odchodzicie — nie mówiąc, na długo was tracę?

Markizie! Kiedyż znowu zobaczę się z tobą?

MARKIZ

powracając

O! Z największą pewnością! Zobaczym się z sobą.

KRÓLOWA

Zrozumiałam cię, Pozo! Już pojęciu memu

Wszystko teraz jest jasne. Ale powiedz — czemu

Tak ze mną postąpiłeś?

MARKIZ

      On — lub ja!

KRÓLOWA

      Nie! — o! nie!

Tym czynem dobrowolnie rzucacie się w tonie,

Mieniąc to czynem wzniosłym. Próżne tu przeczenie —

Znam was. Dawno ku temu żywicie pragnienie.

Niech tysiące serc pęka, to was troszczy mało —

Byle się tylko waszej dumie zadość stało.

Teraz — teraz was widzę w pełnym prawdy blasku:

Wyście tylko pragnęli podziwu, oklasku.

MARKIZ

zmieszany, na stronie

Nie — jam się nie spodziewał zarzutu takiego.

KRÓLOWA

po chwili milczenia

Markizie! Czy już nie ma ratunku?

MARKIZ

      Żadnego!

KRÓLOWA

Żadnego?... Zastanów się — nawet i przeze mnie

Niepodobny ratunek?

MARKIZ

      I przez was daremnie.

KRÓLOWA

Znasz mnie tylko w połowie — ja silną się czuję.

MARKIZ

Wiem.

KRÓLOWA

      I nie ma ratunku?

MARKIZ

      Ja go nie znajduję!

KRÓLOWA

oddala się zasłaniając twarz rękami

Odejdźcie!... Nie mam więc już czcić kogo...

MARKIZ

w poruszeniu gwałtownym, padając na kolana

      O Boże!

Królowo!... Jednak pięknym to życie być może!

Powstaje i spiesznie się oddala. Królowa wchodzi do swego gabinetu.

SCENA DWUDZIESTA DRUGA

Przedpokój królewski.

Książę Alba i Domingo przechadzają się każdy z osobna tam i na powrót. Hrabia Lerma wychodzi z gabinetu Króla, po czym wchodzi Don Rajmund Taksis, naczelnik poczt.

LERMA

Markiz się nie ukazał jeszcze do tej chwili.

ALBA

Jeszcze.

Lerma powraca do gabinetu.

TAKSIS

wchodząc

      Proszę was, hrabio, byście oznajmili

Monarsze moje służby.

LERMA

      Nie jest do widzenia.

TAKSIS

Powiedzcie, że mam ważną wieść do powiedzenia

Samej króla osobie. Zależy mi na tem,

Abym zwłoki nie doznał — pospieszcie się zatem.

Lerma wchodzi do gabinetu.

ALBA

przysuwając się bliżej

Kochany Taksis — ja wam cierpliwość mieć życzę —

Trudno przyjdzie wam ujrzeć królewskie oblicze.

TAKSIS

Trudno? A to dlaczego?

ALBA

      Nie byliście dosyć

Przezornym, by markiza Pozę o to prosić,

Który syna i ojca pod swą strażą trzyma.

TAKSIS

Co? Poza?... to jest ten sam, wątpliwości nie ma,

Z rąk którego przed chwilą ten list otrzymałem.

ALBA

List? Jaki?

TAKSIS

      Który właśnie do Brukseli miałem

Wyprawić.

ALBA

uważnie

      Do Brukseli?

TAKSIS

      Niosę to pisanie

Królowi.

ALBA

      Do Brukseli? Słyszycie, kapłanie?

DOMINGO

zbliżając się

To bardzo podejrzane.

TAKSIS

      List mi powierzony

Z pomięszaniem i trwogą.

DOMINGO

      Z trwogą?

ALBA

      A pisany

Do kogo też — ciekawym.

TAKSIS

      Jak adres powiada,

Do księcia Oranii i Nassau.

ALBA

      To zdrada!

Do Wilhelma! kapłanie!

DOMINGO

      A cóż by innego?

Ten list zaprawdę godzien oka monarszego,

I to zaraz. Jak wielką, zacny mężu, macie

Zasługę, że tak ściśle swój urząd spełniacie.

TAKSIS

Nie nad mój obowiązek, wielebny kapłanie.

ALBA

Słusznieście uczynili.

LERMA

wchodząc mówi do Taksisa

      Macie posłuchanie.

Taksis wchodzi do gabinetu.

Markiza dotąd nie ma?

DOMINGO

      Wszędzie jest szukany.

ALBA

To rzecz dziwna — niezwykła. Książę zatrzymany

Więźniem stanu, a dotąd król nie wie dlaczego.

DOMINGO

Nie zdałże nawet sprawy z kroku tak śmiałego?

ALBA

Jakże król wieść tę przyjął?

LERMA

      Król nie rzekł ni słowa.

Słychać hałas w gabinecie.

ALBA

Co to jest?

TAKSIS

ukazując się we drzwiach gabinetu

      Hrabio Lerma!

Obaj wchodzą do gabinetu.

ALBA

      Czy zaszła rzecz nowa?

DOMINGO

I ten głos jakby trwogi czy może się wiąże

Z treścią listu? Coś złego przeczuwam tu, książę.

ALBA

Lermę wołał — a wiedział, że jestem tu z wami.

DOMINGO

Nam się pożegnać trzeba z dawnymi czasami.

ALBA

Ja siebie nie poznaję. Gdzież błogie dni owe,

W których zawsze do wejścia miałem drzwi gotowe.

Teraz świat mi jak obcy, całkiem odmieniony.

DOMINGO

podsuwa się pod drzwi gabinetu i podsłuchuje

Słuchajcie!

ALBA

po chwili

      Cisza grobu — tylko przytłumiony

Oddech słychać.

DOMINGO

      Obicie podwójne głos kradnie.

ALBA

Odstąpcie! Ktoś nadchodzi.

DOMINGO

odstępując

      Mną niepokój władnie

W tej ciszy uroczystej — jakbym rozstrzygnienia

Losu czekał w tej chwili.

SCENA DWUDZIESTA TRZECIA

Ciż, Książę Parmy, Książęta Feria, Medina Sidonia i kilku Grandów.

PARMA

Jest król do widzenia?

ALBA

Nie.

PARMA

      Nie? — a któż u niego?

FERIA

      Markiz — toć możemy

Być pewni.

ALBA

      Jego właśnie czekają.

PARMA

      Stajemy

Tylko co z Saragossy. W Madrycie roznoszą

Wszyscy postrach złowrogi. Prawdaż więc, co głoszą?

DOMINGO

Ach! Prawdą jest, niestety!

FERIA

      Jak to? Do więzienia

Pojmany! Z Maltańczyka prosto polecenia?

ALBA

Tak.

PARMA

      Za co? Cóż się stało?

ALBA

      Z nas nikt wam nie powie.

To jest tylko wiadome Pozie i królowi.

PARMA

Bez zwołania Kortezów?

FERIA

      Biada będzie temu,

Kto wyrządził obrazę prawu krajowemu.

ALBA

Biada! Tak i ja wołam.

MEDINA SIDONIA

      I ja.

POZOSTALI GRANDOWIE

      I my społem!

ALBA

Kto mi chce towarzyszyć? Ja upadnę czołem

Do stóp królewskiej mości.

LERMA

wypadając z gabinetu

      Książę Alba!

DOMINGO

      Przecie!

Bogu niech będą dzięki!

Alba wchodzi śpiesznie.

LERMA

bez tchu, w pomieszaniu

      Teraz w gabinecie

Król nie sam — gdyby markiz w jaką chwilę małą

Zjawił się — niech zaczeka.

DOMINGO

zwraca się do Lermy, podczas gdy wszyscy, przejęci ciekawością, zgromadzają się koło niego

      Hrabio! Cóż się stało?

Jesteście jak śmierć blady!

LERMA

usiłując się oddalić

      To szatańskie sprawy!

PARMA i FERIA

Cóż takiego? Cóż to jest?

MEDINA SIDONIA

      A pan nasz łaskawy

Co porabia? Powiedzcie!

DOMINGO

      Szatana sprawami

Mienicie — lecz cóż przecie?

LERMA

      Król się zalał łzami!

DOMINGO

Król płakał?

WSZYSCY

      Król nasz płakał?

Daje się słyszeć głos dzwonka z gabinetu. Lerma wybiega.

DOMINGO

spieszy za Lermą, usiłując go zatrzymać

      Hrabio! Jeszcze słowo...

Wybaczcie... otóż poszedł! I stoim na nowo

Pogrążeni w zdumieniu.

SCENA DWUDZIESTA CZWARTA

Ciż i Księżniczka Eboli.

EBOLI

spiesznie, bez opamiętania

      Gdzie król? Gdzie? Powiedzcie!

Ja muszę z królem mówić...

zwracając się do Ferii

      Wy mnie, książę, wiedźcie

Przed majestat monarchy!

FERIA

      Król ma ważne sprawy —

Nikt doń nie ma przystępu.

EBOLI

      Może wyrok krwawy

Podpisuje w tej chwili? Jego okłamali!

Mam dowody, że fałsz mu za prawdę podali.

DOMINGO

daje Eboli z dala znaki porozumienia

Lecz, księżniczko Eboli...

EBOLI

postrzegając Dominga, idzie ku niemu

      I wy tu, kapłanie?

To dobrze!... was mi trzeba... bo gdy sił nie stanie,

Wesprzecie mnie.

DOMINGO

      Księżniczko! — co za myśl szalona!

FERIA

Wstrzymajcie się — tu droga dla wszystkich wzbroniona —

Król wam ucha odmówi.

EBOLI

      Odmówić nie może,

Bo musi prawdę słyszeć — ja mu ją otworzę.

Musi wysłuchać, choćby sto razy był Bogiem!

DOMINGO

Zgubisz wszystko! Precz mi stąd — wstrzymaj się przed progiem!

EBOLI

Ty raczej drżyj, człowiecze, przed Bożyszcza gniewem!

Ja nie mam nic do zguby!

W chwili gdy Eboli usiłuje wejść do gabinetu, wypada z niego Książę Alba z promieniejącym wzrokiem, z postawą triumfującą. Spieszy do Dominga i obejmuje go.

ALBA

      Teraz niechaj śpiewem

Te Deum brzmią kościoły! Nasza jest wygrana.

DOMINGO

Nasza?

ALBA

do Dominga i pozostałych grandów

      Wszystko wam powiem. A teraz do pana.

AKT PIĄTY

Pokój w pałacu królewskim oddzielony od obszernego dziedzińca żelaznymi podwojami, za którymi widać przechadzającą się wartę.

SCENA PIERWSZA

Don Carlos siedzi przy stole, głowę ma wspartą na rękach, jak gdyby snem znużony. W głębi sceny kilku oficerów zamkniętych z nim. Markiz Poza wchodzi nie postrzeżony przez Carlosa, rozmawia cicho z oficerami, którzy natychmiast się oddalają, on zaś zbliża się do Carlosa i przez chwilę zatrzymuje na nim wzrok smutny, zachowując milczenie; w końcu robi ruch, który wyrywa Carlosa z odurzenia. Carlos wstaje, postrzega Markiza i na jego widok wzdryga się, po czym stoi przez chwilę przyglądając mu się uporczywie, pociera ręką czoło, jakby chciał wspomnienie przywołać w pamięci.

MARKIZ

Ja to jestem, Carlosie.

CARLOS

podając Markizowi rękę

      Ty? Przychodzisz jeszcze?

Jak to pięknie z twej strony.

MARKIZ

      Mnie przeczucie wieszcze

Mówiło, że ci będzie przyjaciel na dobie.

CARLOS

Doprawdy? Tak przeczucie przemówiło w tobie?

Patrzaj! Jakże się cieszę — cieszę niesłychanie.

Wiedziałem, że twa przyjaźń wierną mi zostanie.

MARKIZ

Bo ja też zasłużyłem na wiarę u ciebie.

CARLOS

Nieprawda? O, my jeszcze rozumiemy siebie.

Tak to lubię. Łagodność i względność przystoi

Wielkim duszom, Rodrygu, jak mojej, tak twojej.

Dajmy na to, że z moich żądań jedno było,

Które brakiem słuszności — zuchwalstwem grzeszyło,

Miałżeś przeto i słuszne odtrącać odmową?

Cnota nie jest nieludzką, srogą — choć surową

Być może. O! To ciebie wiele kosztowało,

Gdyś stroił do ołtarza ofiarę. Musiało

Twoje serce tak czułe krwią zabiegać z bolu —

Tak mniemałem i dobrze wiem o tym.

MARKIZ

      Karolu!

Co chcesz przez to powiedzieć?

CARLOS

      Teraz ty sam, czynny,

Spełniasz, co ja nie mogłem, choć byłem powinny.

Ty złotymi Hiszpanię udarujesz dniami,

Za którymi się próżno ku mnie nadziejami

Zwracała. Ja przepadłem — ma przyszłość stracona!

Tyś to widział. O, straszna ta miłość szalona!

Wszystkie kwiaty mej duszy zniszczyła w zawiei!

Ja umarłem dla wszystkich twych wielkich nadziei —

Zbliżasz się do monarchy, trafem czy zrządzeniem

Opatrzności. Jednasz go dla siebie zdradzeniem

Mych tajemnic. Stajesz się dla jego osoby

Aniołem. Przewidujesz w tym pewne sposoby

Ratowania Hiszpanii, gdy dla mnie żadnego

Ratunku już nie widzisz.

      Ach! Tutaj godnego

Potępienia nic nie ma — tu, nic bez wątpienia.

Siebie tylko winuję o błąd zaślepienia,

Żem nie dojrzał do dzisiaj, jak w jednej osobie

Czułość serca z wielkością połączyłeś w sobie.

MARKIZ

Tego nie przewidziałem. Jam tej wspaniałości

Przyjaźni nie przewidział, że w pomysłowości

Przejdzie nawet mą baczność, obytą ze światem.

Całą budowę moją widzę w gruzach zatem!

Zapomniałem o twoim sercu.

CARLOS

      A wszelako

Gdybyś mógł był zachować oględność niejaką,

Aby los jej oszczędzić! Patrzaj, jakbym tobie

Dziękował niewymownie. Czemuś na osobie

Mojej tylko nie przestał? Trzebaż ci tym grotem

Zabić drugą ofiarę?

      Lecz przestańmy o tem!

Niech cię już nie obarcza mojej skargi słowo.

Cóż cię ona obchodzi? — czy kochasz królową?

Czy twa cnota surowa zadaje pytanie,

Co się tam z lichą troską mego serca stanie?

Wybacz mi — jam dla ciebie był niesprawiedliwy.

MARKIZ

Jesteś nim, lecz nie przez ten zarzut obelżywy.

Bo gdyby na mnie ciężył choćby ten jedyny,

Mógłbyś słusznie i wszystkie zarzucać mi winy,

A ja bym wtenczas tutaj nie stawał, jak staję.

wydobywa swój pulares

Tu ci kilka na powrót z tych listów oddaję,

Któreś pieczy mej zlecił. Przyjm je dziś do siebie.

CARLOS

spogląda ze zdumieniem już to na Markiza, już na listy

Jak to?

MARKIZ

      Teraz je zwracam, bo one u ciebie

Są pewniejsze jak u mnie.

CARLOS

      Co to jest? O Boże!

A więc król ich nie czytał? I nie widział może?

MARKIZ

Tych listów?

CARLOS

      Więc nie wszystkie do rąk mu oddałeś?

MARKIZ

Żem mu oddał choć jeden, od kogo słyszałeś?

CARLOS

z największym zadziwieniem

Czy podobna? Od hrabi Lermy!

MARKIZ

      Od hrabiego?

Jeśli tak, to już dla mnie nie ma nic ciemnego!

Któż mógł i to przewidzieć? Teraz się nie dziwię.

Lerma kłamać nie umie — wyznał sprawiedliwie.

Inne listy są w ręku króla jegomości.

CARLOS

patrząc na Pozę długo z niewymownym zdumieniem

Za cóż ja więc tu jestem?

MARKIZ

      Z prostej przezorności.

Gdybyś może raz drugi, dla swej tajemnicy,

Szukał w takiej Eboli serca powiernicy.

CARLOS

jak ze snu rozbudzony

Ha! Teraz mi nareszcie jasne światło spływa!

Teraz dopiero widzę wszystko!

MARKIZ

idąc ku podwojom więzienia

      Któż przybywa?

SCENA DRUGA

Ciż i Książę Alba.

ALBA

zbliża się z uszanowaniem do Księcia, a przez cały ciąg sceny zostaje obrócony plecami do Markiza

Książę! Jesteście wolni. Za króla rozkazem

Przychodzę wam oznajmić.

Carlos spogląda na Markiza, wszyscy zachowują milczenie

      Czuję się zarazem

Wielce szczęśliwy, książę, żem jest zaszczycony

Pierwszeństwem w objawieniu tej łaski.

CARLOS

spogląda na obu z największym podziwieniem, w końcu zwraca się do Alby

      Więziony

Zostałem, teraz wolność odbieram. Oboje

Nie wiem z jakiej przyczyny? Jakie winy moje?

ALBA

Jest to pomyłką, książę. Ile wiedzieć mogę,

Monarchę śmiał wprowadzić na tę mylną drogę

Pewien szalbierz.

CARLOS

      A przecież moje uwięzienie

Stało się na wyraźne króla polecenie.

ALBA

Tak jest — ale z pomyłki.

CARLOS

      Bardzo cierpię nad tym!

Lecz kiedy król się myli, słusznie idzie za tym,

Aby w osobie własnej naprawił błąd czynem.

szuka oczami Markiza i znajduje w jego spojrzeniu dumną pogardę dla Alby

Mnie tu króla Filipa nazywają synem.

Potwarzy, ciekawości oko na mnie baczy.

To jest powinność tylko, co król spełniać raczy.

Ja nie chcę jej zawdzięczać pozorom względności;

Inaczej jestem gotów do sprawiedliwości

Odwołać się — do państwa, do Kortezów rady.

Z takich rąk nie przyjmuję zwróconej mi szpady.

ALBA

Król trudności nie stawi. Wiem, że bez wahania

Wypełni, mości książę, te słuszne żądania.

Niech mi tylko to szczęście zostanie przyznane,

Bym was powiódł przed króla.

CARLOS

      Nie — ja tu zostanę,

Niech mi ręka monarchy otworzy więzienie

Albo ręka Madrytu. To moje życzenie

Zanieście w odpowiedzi.

Alba oddala się — widać go jeszcze czas jakiś na dziedzińcu wydającego polecenia.

SCENA TRZECIA

Carlos i Markiz Poza.

CARLOS

po oddaleniu się Alby mówi z uczuciem niepokoju i oczekiwania

      Lecz cóż to ma znaczyć?

Nie jesteś więc ministrem? Chciej mi wytłumaczyć?

MARKIZ

Byłem nim, jak to widzisz.

zbliża się do Carlosa — z wielkim poruszeniem

      A więc skutkowało.

O Karolu! Już widzę, wszystko się udało.

Dzieło zatem skończone! Dzięki ci, o Boże,

Żeś je spełnić pozwolił!

CARLOS

      Udało? Co może

Być skutecznym? Słów twoich jam pojąć niezdolny.

MARKIZ

chwytając go za rękę

Ty jesteś ocalony! Karolu! tyś wolny!

A ja...

Zatrzymuje się.

CARLOS

      A ty?

MARKIZ

      Ja ciebie tulę w me objęcie

Z prawem, które raz pierwszy roszczę sobie święcie.

Bom je okupił wszystkim — wszystkim, co mi było

Najdroższym! O Karolu! Jakże dla mnie miłą,

Jak wielką jest ta chwila! Ja dzisiaj się czuję

Zadowolonym z siebie!

CARLOS

      Jakąż dopatruję

Zmianę nagłą w twych rysach? Duma twoje łono

Podnosi. Twoje oczy żywszym ogniem płoną!

MARKIZ

Pożegnać się musimy. Niech cię tym nie trwożę.

Carlosie! O! bądź mężem! A gdy ci otworzę

Całą prawdę, przyrzecz mi solennie, Karolu,

Że mi w chwili rozłąki nie przyczynisz bolu,

Niegodnym wielkiej duszy żalem uniesiony.

Ty mnie tracisz na przeciąg czasu niezmierzony...

Głupcy mówią: na wieki...

Carlos opuszcza rękę Markiza, patrząc z osłupieniem bez słowa.

      Bądź mężem! Jam całą

Wiarę w tobie położył. Mnie tak zależało

Na tym, aby osłodzić twą przyjaźnią bratnią

Tę chwilę, co tak strasznie mienię być ostatnią,

Tak jest — mamże ci wyznać, Karolu, ja na to

Cieszyłem się. Chodź!... siądźmy... bo siły utratą

Czuję się jak z nóg ścięty.

zbliża się do Carlosa, który ciągle jeszcze trwa w martwym osłupieniu; powstaje i pozwala bezwiednie sobą kierować

      Gdzież jesteś? Ni słowa

Nie odrzekasz. Mych wieści krótka jest osnowa.

Kiedyśmy raz ostatni widzieli się razem

U kartuzów — dzień potem, zostałem rozkazem

Monarchy zawezwany. Wiesz, z tego zaszczytu

Co wynikło — nie tajnym to jest dla Madrytu.

Lecz tego jeszcze nie wiesz, że przed nim zdradzono

Całą twą tajemnicę — że list znaleziono

We szkatułce królowej, który przeciw tobie

Dawał świadectwo winy; że to miałem sobie

Zwierzone z ust monarchy i że się dlań stałem

Powiernikiem.

zatrzymuje się, oczekując odpowiedzi Carlosa, który uporne zachowuje milczenie

      Karolu! Tak jest — ja złamałem

Wierność własnymi usty. We własnej osobie

Knułem spisek, co zgubę miał gotować tobie,

Czyn stał się za rozgłośnym. Czasu już nie stało,

Żeby ciebie obronić. Wszystko, co zostało

W mej mocy, by cię zbawić, w zapewnieniu

Dla mnie zemsty monarszej. Tak więc ku służeniu

Skutecznie twojej sprawie, ja się twoim stałem

Wrogiem. Lecz ty nie słuchasz...

CARLOS

      O, wszystko słyszałem.

Dalej — dalej.

MARKIZ

      Aż dotąd bez winy zostaję.

Lecz wkrótce zdradnym dla mnie ów promień się staje

Niezwykłej łaski króla. Wieść o mym znaczeniu

Wciska się aż do ciebie, co memu baczeniu

Było widne. Ja wszakże fałszywą wiedziony

Czułością — nadto szałem dumy zaślepiony,

Pragnąc bez ciebie spełnić me dzieło szalone, Skryłem je przed twą wiedzą w milczenia obsłonę.

Była to lekkomyślność nie do darowania.

Błąd wielki! Dziś go widzę. Nadmiar zaufania

Był szaleństwem — wybacz mi... ten nadmiar wszelako

Oparłem na trwałości tej przyjaźni, w jaką

Wierzyłem.

zatrzymuje się — Carlos ożywia się raptownie

      Com przeczuwał, to się w rzeczy stało;

Podanie wieści płonnych truchleć ci kazało:

Królowa w krwi brocząca — trwoga hałaśliwa

Rozniesiona w pałacu — i ta nieszczęśliwa

Usłużność hrabi Lermy — wreszcie niepojęte

Moje własne milczenie.

      Tym wszystkim dotknięte

Niespodzianie twe serce — stajesz się chwiejący,

Masz mnie za straconego; wszakże sam myślący

Za szlachetnie, nie chcesz mnie z zacności odzierać,

Wolisz w cechy wielkości swą zdradę ubierać:

Bo teraz wiarołomcą śmiesz mnie głośno mienić,

Gdy mimo wiarołomstwa możesz jeszcze cenić.

Przez twego jedynego będąc opuszczony,

Do księżniczki Eboli biegniesz zaślepiony.

Nieszczęsny! Biegniesz upaść w szatańskie ramiona,

Bo nie wiesz, że twym zdrajcą była właśnie ona.

Widzę, dokąd podążasz. Serce bije w łonie,

Groźnym tknięte przeczuciem. Więc za tobą gonię.

Za późno! Ciebie u stóp księżniczki nachodzę.

Tajemnica odkryta — a ja, na tej drodze

Bez ratunku dla ciebie.

CARLOS

      Nie! nie! W owej chwili

Ona była wzruszoną! Twój domysł się myli.

MARKIZ

Noc owładła me zmysły. Nic nie widząc zgoła,

Ni wyjścia, ni pomocy nie mając dokoła,

Rozpacz mnie, szalonego, przeistacza w zwierzę —

Już zabójczym żelazem w pierś kobiety mierzę...

Gdy wtem słońce swym blaskiem mą duszę oblało:

A gdyby zmylić króla — gdyby się udało

Zwrócić winę na siebie? Niech ta mnie obarczy.

Mniejsza o fałsz czy prawdę — tu już i to starczy.

Dość dla króla Filipa, gdy mu pozór wskaże

Winnego. Niech się stanie! Ja się na to ważę!

Może gdy piorun nagle w tyrana ugodzi,

Wstrząśnie nim — a mnie tutaj o więcej nie chodzi.

Karol zyska na czasie, zanim król dociecze

Prawdy, on do Brabancji tajemnie uciecze.

CARLOS

I tak byłbyś uczynił?

MARKIZ

      Piszę tymi słowy

Do Wilhelma z Oranii, że jestem w królowej

Rozkochany — żem zdołał szczęśliwie baczenie

Króla zwrócić ze siebie, na to podejrzenie,

Jakie cię obarczało całkiem bezzasadnie.

Że przez króla samego potrafiłem zdradnie

Znaleźć wstęp do królowej. Zarazem dodaję,

Że się strzegę odkrycia, bo ile się zdaje,

Ty, świadom mej skłonności, śpieszysz na rozmowę

Do księżniczki Eboli — tą drogą królowę

Chcąc przestrzec, że ja przeto w więzieniu cię trzymam —

Lecz że wszystko stracone, więc innego nie mam

Ratunku jak ucieczkę — że jestem wybrany

W tym celu do Brukseli.

      List tak napisany...

CARLOS

przerywając mu

Nie był drodze pocztowej powierzony przecie?

Każdy list do Flamandii, wiesz, że w gabinecie...

MARKIZ

przerywając

Składają do rąk króla. Z tego, jak dziś stoją

Sprawy, widzę, że Taksis już powinność swoją

Wypełnił.

CARLOS

      Wielki Boże! Zatem ja zgubiony!

MARKIZ

Ty? Czemu ty?

CARLOS

      Nieszczęsny! I tyś jest stracony

Społem ze mną! Tak strasznej zdrady nie przebaczy

Ojciec nigdy.

MARKIZ

      Co? Zdrady? Któż mu wytłumaczy,

Że to zdrada? — Pomiarkuj — jesteś roztargnionym.

CARLOS

patrząc z osłupieniem w oblicze Markiza

Kto? Pytasz — ja sam...

Chce się oddalić.

MARKIZ

      Zostań — nie chciej być szalonym.

CARLOS

Precz! Precz! Na miłość Boga! nie wstrzymuj!... W tej porze.

On tam rękę mordercy już targuje może...

MARKIZ

To nam czyni tym droższą tę ostatnią chwilę!

Zostań! My do mówienia mamy z sobą tyle.

CARLOS

Jak to?... Nim on o wszystkim...

Usiłuje oddalić się powtórnie. Markiz bierze go za rękę i mówi patrząc nań znacząco.

MARKIZ

      Posłuchaj mnie raczej!

Karolu! Gdy chłopięciem ty w ręku siepaczy

Krwią broczyłeś, czy miałem tyle sumienności

Co ty? Tyle pośpiechu?

CARLOS

stojąc wzruszony ze zdumieniem

      Boska Opatrzności!

MARKIZ

Ty ratuj się dla Flandrii! Twoim powołaniem

Być królem. Śmierć za ciebie jest moim zadaniem!

CARLOS

biorąc Markiza za rękę mówi z najgłębszym uczuciem

Nie! nie! To niepodobna! Tej wzniosłości ducha

On się oprzeć nie zdoła — jej głosu wysłucha —

Zawiodę cię przed niego. Ręka w rękę z tobą

Pójdziemy. „Ojcze — powiem — masz dowód przed sobą,

Co druh zrobił dla druha!” Ach! To jego wzruszy —

Wierzaj mi. On ludzkości nie pozbawion w duszy!

Tak --- pewnie. Mnie i tobie, do łez rozczulony,

On przebaczy...

pada wystrzał zza kraty

      Ha! Komuż cios ten przeznaczony?!

MARKIZ

Podobno mnie.

Upada.

CARLOS

rzucając się przy nim na kolana z okrzykiem boleści

      O wielkie miłosierdzie nieba!

MARKIZ

głosem przerywanym

Tak spiesznie... król... myślałem... dłużej... tobie trzeba

Pomyśleć o ratunku... matka... wskaże... drogę...

Słyszysz?... o twym ratunku... wie wszystko... nie mogę.

Carlos jak nieżywy leży przy zwłokach. Po chwili wchodzi Król w towarzystwie wielu Grandów i na widok, jaki go spotyka, cofa się stając pomieszany. Chwila głębokiego milczenia. Grandowie półkolem otaczają Króla i Carlosa i kolejno zwracają na nich oczy. Carlos nie daje znaku życia, Król śledzi go badawczym wzrokiem.

SCENA CZWARTA

Król, Don Carlos, Książę Alba, Feria, Medina Sidonia, Książę Parmy, Hrabia Lerma, Domingo i Grandowie.

KRÓL

z dobrocią

Infancie!... twoją prośbą zostałem wzruszony.

Na głos twój sam przychodzę z grandami korony

Wolność ci twą objawić.

Carlos, jakby ze snu zbudzony, podnosi oczy i zwraca je na przemian na ojca i na zabitego, nie odpowiadając.

      Z mej ręki zarazem

Przyjmij szpadę odjętą zbyt śpiesznym rozkazem.

Król zbliża się do Carlosa i podaniem ręki pomaga mu wstać

To miejsce jest dla ciebie, synu, niewłaściwe.

Powstań — i pójdź w ojcowskie ramiona życzliwe.

CARLOS

daje się bezwiednie prowadzić i przyjmuje uścisk Króla — nagle przychodzi do opamiętania, wstrzymuje się i przyglądając się baczniej Królowi, mówi

Twoje ręce czuć mordem! Nie! nie! Ja nie mogę

Przytulić cię uściskiem.

Odtrąca Króla od siebie; na ten widok wszyscy Grandowie zbliżają się pomieszani.

      Cóż ja uczyniłem

Tak strasznego?! Czy że się dotknąć ośmieliłem

Niebiosów pomazańca? To niech was nie trwoży —

Ręki nań nie podniosę. Wszak to palec Boży

Czoło mu wypiętnował. Samiż nie widzicie?

KRÓL

zrywając się śpiesznie

Spieszcie za mną, grandowie!

CARLOS

      Dokąd? Nie ruszycie

Ni krokiem z tego miejsca, najjaśniejszy panie!

Zatrzymuje Króla gwałtownie obu rękami — a jedną chwytając miecz przyniesiony przez Króla dobywa go z pochwy.

KRÓL

Drogę mieczem tamować ojcu jesteś w stanie?

WSZYSCY GRANDOWIE

dobywając mieczów

Zamach na życie króla!

CARLOS

      Złóżcie broń! Cóż chcecie?

Sądzicie, żem szalony? Nie jestem nim przecie.

A gdybym był szalonym, to byście zbłądzili

Przypomnieniem, że jego życie jest w tej chwili

Na ostrzu mego miecza. Przeto w oddaleniu,

Proszę, chciejcie się wstrzymać. Takiemu wzruszeniu

Jak moje pewną względność uznać się wam godzi.

Raczcie zatem się wstrzymać. Zgoła nie obchodzi

Hołdowniczej przysięgi waszej moja sprawa

Z tym królem. Patrzcie tylko, jaka plama krwawa

Oszpeca jego ręce! Patrzcie! Czy widzicie?

O, spójrzcie równie tutaj, na to zgasłe życie.

To on sprawił. To mistrza wielkiego jest dzieło!

KRÓL

do Grandów, którzy z wielką troskliwością cisną się koło niego

Ustąpcie na bok wszyscy! Cóż was trwogą zdjęło?

Czyliż tutaj nie ojciec rozprawia się z synem?

Chcę ujrzeć, jakim zdolna pohańbić się czynem

Natura.

CARLOS

      Co? — Natura? — Mnie ona nie znana!

Tutaj mord teraz godłem. Łączność pozrywana

Wszystkich ogniw ludzkości. W krajach ci poddanych,

Najjaśniejszy monarcho, ileż poszarpanych

Związków twą własną ręką. Mamże czcić to prawo,

Któremu ty urągasz? Patrzcie na tę krwawą

Ofiarę! Wszak to mordu, jaki dzień ten plami,

Nie było jeszcze!

      Boże! Nie maż cię nad nami?!

Jak to? — mogąż królowie w tym świecie przez Ciebie

Stworzonym tak bonować? Pytam się, czy w niebie

Nie ma Cię, wielki Boże? Odkąd matek łono

Dzieci na świat wydaje, tak niezasłużoną

Śmierć poniósł jeden tylko!

      A czyś wziął na szalę

Rozwagi, coś uczynił? Nie! On nie wie wcale,

Że świat okradł z życia, które mu świeciło

Zacnością, poświęceniem — które droższe było

Od ciebie z twym stuleciem.

KRÓL

głosem nieco złagodzonym

      Czyliż ci przystoją

Za pośpiech zniewolony głównie sprawą twoją

Czynione mi wyrzuty?

CARLOS

      Jak to? Czy być może?

Nie zgadujecie, czym był dla mnie ten, co łoże

Śmierci dzisiaj zalega? Powiedzcież mu przecie —

Jego wszechwiedzy może dopomóc zechcecie

Trudne zgadnąć zadanie.

      Ten zamordowany

Był moim przyjacielem — a gdy wam nie znany

Cel śmierci — wiedzcie, że on mnie był poświęcony.

KRÓL

Ha, więc moje przeczucia!

CARLOS

      Wybacz — krwią zbroczony,

Że przed uchem niegodnym cel ten profanuję:

Lecz niechaj znawca ludzi grom wstydu uczuje,

Gdy przy siwej mądrości nie był jednak w stanie

Ujść podstępu chytrości młodzieńczej.

      Tak, panie!

Byliśmy braćmi sobie — więcej jak rodzeni:

Bo szczytniejszym ogniwem z sobą zespoleni,

Niźli natura spaja. Dniom jego świeciła

Czysta miłość — i dziś ta ofiarna mogiła

Jest szczytem tej miłości dla mnie poświęconej.

Moim był nawet wtedy, gdyś był upojony

Jego hołdem i kiedy igrał swą wymową

Z pychą twego rozumu i z dumą tronową.

Chciałeś w karby go ująć, a w tym zaślepieniu

Stałeś się sam narzędziem w silniejszym ramieniu,

Które do wzniosłych celów tobą kierowało.

Że jestem uwięziony, to również się stało

Skutkiem bacznej przyjaźni. By ze mnie zdjąć winę,

List ów posłał Oranii.

      Boże, to jedyne

Kłamstwo, jakie popełnił. Na śmierci spotkanie

Biegł dla mego ratunku. Darzyłeś go, panie,

Twą łaską, a on umarł dla mnie. Narzucałeś

Ofiarę twej przyjaźni — serce mu oddałeś —

Berło, co mu za cacko dziecinne służyło,

Porzucił — i śmierć poniósł dla mnie.

      Czy to było

Podobnym, aby można takiemu zmyśleniu

Dać wiarę? Jakże on was w swoim ocenieniu

Lekceważył, kiedy śmiał wierzyć, że omami

Waszą baczność takimi prostymi sztukami.

Jego przyjaźń zaskarbić pragnęliście sobie

I zaraz ulegliście w pierwszej błahej probie.

O! nie! nie! On nie dla was — tak — nie dla was wcale

Był człowiekiem. Sam o tym wiedział doskonale,

Gdy odepchnął was samych i wasze korony!

Zgnietliście wątłą lutnię, poszarpali struny

Żelazną ręką — więcej nie byliście w stanie,

Jak tylko zamordować.

ALBA

który dotychczas nie spuszczał oka z Króla, śledząc z widocznym niepokojem grę jego twarzy, teraz zbliża się do niego mówiąc lękliwie

      Miłościwy panie,

Przerwij grobową ciszę! Chciej spojrzeć dokoła

I przemów do nas słowo.

CARLOS

      Nie byliście zgoła

Obojętnym dla niego. On udziałem żywym

Otaczał was od dawna. On by was szczęśliwym

Może jeszcze uczynił. Serce jego miało

Tyle skarbów, że dla was jeszcze by zostało

Dosyć z tego nadmiaru. Ducha okruchami

Byłby was wzniósł do bóstwa. Mnie i siebie — sami

Okradliście. A teraz, czymże zastąpicie

Duszę, jaka tu była?

Głębokie milczenie. Wielu Grandów odwraca oczy lub ukrywa w płaszczu swoje oblicza.

      O wy! Co stoicie

Zgrozą i podziwieniem w milczenie zakuci,

Wstrzymajcie potępienie, nim je który rzuci

Na młodzieńca, za słowa tak śmiało zwrócone

Do monarchy i ojca.

      Spojrzyjcie w tę stronę.

On umarł dla mnie. Jeśli łzę boleści znacie,

Jeśli w żyłach nie metal, lecz krew jeszcze macie,

Spójrzcie tu i wstrzymajcie klątwę!

zwraca się w stronę Króla z opamiętaniem i spokojem

      Bez wątpienia

Czekacie, jak się skończy ta scena zgorszenia?

Oto miecz mój. Uznaję znów w osobie waszej

Mego króla. Sądzicie, że mnie może straszy

Wasza zemsta? Mnie również zamordujcie śmiało,

Jak się to z najzacniejszym ze śmiertelnych stało.

Moje życie złamane — wiem to; i z takiego

Życia cóż mi przyjść może? Zrzekam się wszystkiego,

Co mi świat niósł ten w dani. Wy między młodzieżą

Obcą szukajcie syna. Moje tutaj leżą

Wszystkie państwa.

Rzuca się na zwłoki Markiza i nie bierze udziału w następnej scenie. Daje się słyszeć zgiełk za kulisami i jakby ciżba ludu. Głucha cisza. Oczy Króla zwracają się badawczo wokoło, ale wszyscy unikają jego wzroku.

KRÓL

      I cóż więc? Nikt nie rzeknie słowa?

Każdy w ziemi wzrok topi i oblicze chowa!

Wyrok na mnie rzucony w postaciach skowanych

Milczeniem. Czytam jasno sąd własnych poddanych.

Cisza. Na zewnątrz zgiełk się powiększa i staje się coraz wyraźniejszy. Pomiędzy Grandami powstaje głuchy szmer; dają sobie znaki porozumienia.

LERMA

zbliżając się do Alby

Zaprawdę — to bunt, zda się!

ALBA

cicho

      I ja tym strwożony.

LERMA

Chcą tu wtargnąć — ktoś idzie.

SCENA PIĄTA

Ciż i Oficer z przybocznej gwardii.

OFICER

wpadając

      Lud powstał wzburzony!

Gdzie jest król?

przeciska się przez ciżbę i zbliża się do Króla

      Już pod bronią stoi Madryt cały,

Tysiące ludu z wojskiem pałac opasały.

Szerzą wieści, że książę Karol uwięziony,

Że mu nawet śmierć grozi — i na wszystkie strony

Słychać groźby, że pożar rozniosą po mieście,

Gdy go żywym nie ujrzą.

WSZYSCY GRANDOWIE

w poruszeniu

      Pomoc — pomoc nieście

Królowi!

ALBA

do Króla, który spokojnie stoi nieporuszony

      Uchodź, panie! Tu osobie twojej

Może grozić nieszczęście. Nie wiemy, kto zbroi

Lud do buntu.

KRÓL

budzi się z chwilowego odurzenia i występuje z odzyskaną powagą majestatu

      Czy jeszcze tron nie zburzony?

Jestżem tu jeszcze królem? Nie — jam już z korony

Wyzuty! Tamci tchórze płaczą rozczuleni

Skargą dziecka. Czekają, rychło uwolnieni

Mnie porzucą. Jam zdradą otoczon wokoło.

ALBA

Panie! Jakiż to obłęd zachmurza twe czoło!

KRÓL

Tam — tam głowy pochylić! Przed zakwitłym świeżo

Młodym królem! Tam hołdy wasze niechaj mierzą.

Jam już niczym. Jam starzec wiekiem już złamany!

ALBA

Do tego zatem przyszło? Do tego, Hiszpany?

Wszyscy cisną się około Króla z dobytymi mieczami upadając na kolana. Carlos, sam jeden opuszczony, pozostaje przy zwłokach.

KRÓL

zdejmując płaszcz z siebie

Przystrójcie go w królewskie godła — i tratujcie

Z nim moje martwe zwłoki!

Upada zemdlony na ręce Alby i Lermy.

LERMA

      O Boże! Ratujcie!

FERIA

Boże! Co za wypadek!

LERMA

      Omdlał!

ALBA

      Więc na łoże

Zanieście go! Ja Madryt tymczasem ukorzę.

Odchodzi — za nim wynoszą Króla w towarzystwie wszystkich Grandów.

SCENA SZÓSTA

Carlos zostaje nie zmieniając postawy przy zwłokach. Po chwili wchodzi Ludwik Mercado, rozgląda się z obawą i stoi czas jakiś za Carlosem, który go nie spostrzega.

MERCADO

Miłościwy mój książę! Jestem tu przysłany

Od jej królewskiej mości.

Carlos nie daje baczenia i odpowiedzi.

      Jako zaufany

I lekarz jej osoby. Nie trwóżcie się zdradą,

Dowód macie w pierścieniu. Zowię się Mercado.

pokazuje pierścień — Carlos trwa w milczeniu

Dzisiaj jeszcze królowa mówić z wami życzy.

Ta rozmowa przedmiotu ważnego dotyczy.

CARLOS

Ważnego mnie już dzisiaj nic z światem nie wiąże.

MERCADO

Od markiza zlecenie ma oddać wam, książę,

CARLOS

powstaje spiesznie

Co? Natychmiast.

Chce iść z Mercado.

MERCADO

      Nie, książę — teraz niepodobna —

W nocy znajdzie się chwila ku temu sposobna.

Tu przystęp jest podwójną wartą obsadzonym,

Więc w to skrzydło pałacu wejść niepostrzeżonym

Jest całkiem niepodobna. Można by rzecz całą

Narazić.

CARLOS

      Więc...

MERCADO

      Jest rada, ale jest zuchwałą.

Królowa ją znalazła i wam ją podaje.

Jest niezwykłą, a nawet szaloną się zdaje.

CARLOS

Jakaż więc?

MERCADO

      Bardzo dawno wieść krąży na dworze —

O czym wiecie zapewne — że w północnej porze,

Tam gdzie w zamku przechodnie ciągnie się sklepienie,

Ukazują się zwykle w szacie mnicha cienie

Cesarza nieboszczyka. Lud legendzie wierzy —

Na wartach trudno wstrzymać strwożonych żołnierzy.

Jeśli się odważycie na takie przebranie,

W nim książę wpośród straży łatwo się dostanie

Do królowej podwoi, które wam wręczony

Klucz otworzy. Postacią świętą osłoniony

Przejdziesz bez zaczepienia. Lecz potrzeba księciu

Natychmiast postanowić — a gdy w przedsięwzięciu

Wytrwacie, tedy maskę w waszym gabinecie

Wraz z odzieniem potrzebnym gotowe znajdziecie.

Ja spieszę do królowej, bo tam pewnie wzrasta

Jej niepokój.

CARLOS

      A więc czas?

MERCADO

      Godzina dwunasta.

CARLOS

Powiedz zatem królowej, niech mnie oczekuje.

Mercado odchodzi.

SCENA SIÓDMA

Carlos, Hrabia Lerma.

LERMA

Niech książę swą osobę co prędzej ratuje!

Król na was gniewem pała, ostrzegam was skrycie,

Że tu chodzi o wolność — bodaj i o życie.

O więcej nie pytajcie. Wykradłem się tylko,

By uprzedzić nieszczęście krótką choćby chwilką.

CARLOS

Jestem w ręku Wszechmocy.

LERMA

      Ile wnosić mogę

Z napomknienia królowej, macie, książę, drogę

Otwartą do Brukseli — a więc bez zwlekania

Uciekajcie dziś jeszcze. Ucieczkę osłania

Rokosz, który królowa sama podnieciła;

Dziś się na was nie targnie żadna gwałtu siła.

U kartuzów w klasztorze są konie pocztowe,

A tu broń, gdybyś znalazł przeszkody jakowe.

Oddaje Carlosowi sztylet i krócicę.

CARLOS

Dzięki ci, hrabio!

LERMA

      W głębi serca czuję

Waszą sprawę dzisiejszą. Tak już nie miłuje

Żaden dzisiaj przyjaciel! Tam teraz za wami

Wszyscy się patryjoci zalewają łzami —

Więcej rzec mi nie wolno.

CARLOS

      Ten, co tu nieżywym,

Hrabio Lerma! Nazwał was człowiekiem uczciwym.

LERMA

No, raz jeszcze, mój książę — szczęść wam w drodze, Boże!

Przyjdą czasy piękniejsze; ale wtedy może

Już mnie tutaj nie będzie. A zatem, w tej dobie

Przyjmcie hołd mój poddańczy.

Klęka na jedno kolano.

CARLOS

bardzo poruszony, stara się Lermę powstrzymać

      Nie w takim sposobie...

Nie tak, hrabio! To rzewność w sercu moim nieci,

A mnie hartu potrzeba.

LERMA

całuje rękę Carlosa z uczuciem

      Królu moich dzieci!

O! Dzieciom moim wolno będzie legnąć w grobie

Za ciebie. Mnie wzbronione. Wspomnijcie mnie sobie

Patrząc na moich synów.

      Wracajcie z pokojem

Do Hiszpanii. A kiedy będziesz w prawie swojem

Siąść po królu Filipie na monarszym tronie,

Zasiądź na nim człowiekiem.

      Już i wasze skronie

Cierń boleści poranił. Jednak ręki krwawej

Nie podnoś na rodzica! Książę! Tej niesławy

Nie dopuszczaj na siebie. Nie czekając skonu

Filip drugi był strącił twego dziada z tronu.

Tenże Filip strwożony swoim własnym czynem,

Nie dziw, że dziś wzajemnie truchleje przed synem.

Pomnij na to, mój książę! Niech ci niebo hojne

Zlewa błogosławieństwo!

Oddala się śpiesznie, Carlos zrazu chce odejść w przeciwną stronę, zwraca się jednak nagle, pada raz jeszcze na kolana przed zwłokami Markiza, obejmuje go, potem oddala się z więzienia.

SCENA ÓSMA

Przedpokój królewski.

Książę Alba i Książę Feria wchodzą zajęci rozmową.

ALBA

      Miasto już spokojne.

Jakżeś króla zostawił?

FERIA

      W najgorszym humorze,

Zamyka się przed nami i cokolwiek może

Przytrafić się, on nie chce z nikim mówić słowa.

Od tej zdrady markiza taka zaszła nowa

Zmiana w jego naturze, że się darmo kuszę

Poznać dawnego króla.

ALBA

      Jednak ja wejść muszę —

Oszczędzać go nie mogę. Tak ważne odkrycie

Przed chwilą uczynione...

FERIA

      O jakim mówicie

Odkryciu?

ALBA

      Mnich z klasztoru kartuzów wszedł zdradnie

Do mieszkania infanta. Snadź, nadto dokładnie

Badał on śmierć markiza, bo aż podejrzany

O ciekawość zbyteczną, został przytrzymany.

Papiery bardzo ważne odkryto w habicie.

Przestraszony — gdy widział, że chodzi o życie,

Wyznał, że markiz Poza zlecił najsurowiej,

Aby je do rąk własnych złożył infantowi,

Jeśli przed zajściem słońca sam się doń nie zgłosi.

FERIA

I cóż?

ALBA

      Jeden z tych listów właśnie nam donosi,

Że książę ma opuścić stolicę świtaniem.

FERIA

Czy podobna?

ALBA

      Że okręt jest gotów i na nim

Ma z Kadyksu odpłynąć — że jest pożądany

Przez całe Niderlandy, by rozkuć kajdany,

Które ich do nas wiążą.

FERIA

      Ha! Cóż to ja słyszę!

ALBA

Że flota Solimana, w innym liście pisze,

Już Rodos opuściła, by nasze okręta

Niepokoić na Morzu Śródziemnym. Przyjęta

Umowa tak zapewnia.

FERIA

      Doprawdy?

ALBA

      Te listy

Dzisiaj mi odkrywają powód oczywisty,

Dla którego Maltańczyk świat cały obieżał.

W tej podróży nic więcej tylko ten cel leżał,

Aby państwa północy skłonić do obrony

Wolności Flamandczyków.

FERIA

      Cel niezaprzeczony!

ALBA

W końcu są tam przy listach plany nakreślone

Do wojny, skutkiem której chcą mieć odłączone

Niderlandy na zawsze od naszej korony.

Plan szatański, zaprawdę — cudnie ułożony.

Nic w nim nie pominięto; tak opór, jak siłę

Obliczono rachunkiem — i wszystkie zawiłe

Wyjaśniono teorie i wskazano rady:

Jakie związki zawierać — z jakimi sąsiady.

FERIA

A, to zdrajca zawzięty!

ALBA

      W końcu jest wspomnianym,

Że książę ma z królową przed jutrzejszym ranem

Rozmówić się koniecznie.

FERIA

      A więc to dziś znaczy!

ALBA

O północy. Straż zbrojna wszędzie pilnie baczy.

Widzisz nagłość — ni chwili nie ma do stracenia.

Otwórz zatem podwoje!

FERIA

      Nie. Króla zlecenia

Zakazały przestępu.

ALBA

      Więc sam je otworzę.

Zło grożące krok śmiały uniewinnić może.

Gdy do drzwi zmierza, otwierają się podwoje i Król się ukazuje.

FERIA

Otóż on sam!

SCENA DZIEWIĄTA

Ciż, Król.

Wszyscy przerażeni widokiem Króla usuwają się na bok, zostawiając środkiem wolne przejście Królowi. Król przechodzi jakby pogrążony w śnie somnambulicznym. Ubiór jego w nieładzie spowodowany zemdleniem; Król wpatruje się bystro w obecnych, jakby nie rozpoznając ich, wreszcie staje zatopiony w myślach ze wzrokiem spuszczonym i stopniowo przytomnieje.

KRÓL

      Oddajcie mi żywym zmarłego.

Ja chcę mieć go zwróconym.

DOMINGO

do Alby półgłosem

      Przemówcie do niego.

KRÓL

On mną wzgardził i umarł! Żądam, niech powstanie

I sąd o mnie niech zmieni!

ALBA

zbliżając się z obawą

      Miłościwy panie...

KRÓL

Kto śmie tutaj przemawiać?

rozgląda się długo wokoło

      Czyli zapomniano,

Kto jestem? Marny tworze — czemu na kolano

Nie upadasz przede mną? Jestem jeszcze panem.

Żądam hołdu poddaństwa! — Maż być znieważonem

Moje berło, że jeden śmiał urągać ze mnie?

ALBA

Mój królu! Więcej o nim nie myśl już daremnie.

Nowy jest nieprzyjaciel w dziedzin twoich łonie,

Który ciosem silniejszym grozi twej koronie.

FERIA

Książę Carlos...

KRÓL

      On brata miał w jego osobie,

Co życie dał za niego — za niego legł w grobie.

Ze mną byłby tron dzielił. A wzrok jego ku mnie

Spadał jakby z wyżyny — i z tronu tak dumnie

Nie spogląda monarcha. Toteż nie krył wcale

Dumy ze swej zdobyczy. Sam żal daje skalę

Wielkości jego straty. Tak się łez obficie

Nie roni dla strat marnych. Ja za jego życie

Oddałbym Indie całe.

      Jak marna potęga

Mej władzy, gdy ramieniem poza grób nie sięga

I ciosu zbyt spiesznego cofnąć już nie może.

Już nie wstanie, kto zaległ raz śmiertelne łoże!

Kto śmie zwać mnie szczęśliwym? Gdym pozwolił sobie

Cześć odebrać i zamknąć wraz z wydziercą w grobie.

Cóż mnie reszta żyjących obchodzi na świecie?

Jedną wielkość duchową wydało stulecie —

Jednego męża — i ten krótkiej bytu chwili

Użył, aby mną wzgardzić i umrzeć!

ALBA

      My żyli

Na próżno! I nam się w grób położyć wypadnie —

Hiszpanie! Gdy ten człowiek zza grobu nam kradnie

Serce króla!

KRÓL

siada opierając głowę na dłoni

      O! Gdyby to życie w ofierze

Za mnie oddał! Ja jego kochałem tak szczerze!

Jak dziecko był mi drogim. Dla mnie w tym młodzianie

Wchodziło tak urocze i nowe zaranie.

Kto wie, co jemu moja hojność gotowała?

To moja pierwsza miłość. Europa cała

Przeklina mnie. Niechby mi złorzeczył świat cały,

Od tego — mnie się dzięki słusznie należały.

DOMINGO

Takich względów przez jakież dostąpił on czary?

KRÓL

I któż to mógł go natchnąć do takiej ofiary?

Ten młodzik? Syn mój może? O, nigdy — nie wierzę!

Taki Poza dla dziecka nie złoży w ofierze

Życia tak szacownego. Przyjaźni płomienie

Za ubogie, by miały nasycić pragnienie

Serca takiego Pozy. To serce gorzało —

Dla ludzkości. Potomność przyszłą ogarniało.

Goniąc za szczęściem dla niej tron sobie zjednany

Miałże w drodze pominąć? Zdrady niesłychanej

Miał się Poza dopuścić przeciwko ludzkości?

O, nie! Ja go znam lepiej — nie ufał starości,

Nie Filipa poświęcił zatem Carlosowi,

Ale starca młodemu — swojemu uczniowi.

Gasnące słońce ojca za słabym uznano

Do przyświecania dziełu — więc się z nim wstrzymano,

Aż młode wznijdzie słońce i przyświeci obu.

To jasne — że czekano, aż zstąpię do grobu.

ALBA

Czytajcie — tu stwierdzenie słów waszych się kryje.

KRÓL

powstając

Lecz mógł się przerachować. Żyję — jeszcze żyję!

O! Dzięki ci, naturo! — Młodości ognisko

Jeszcze czuję w mych żyłach. Ja go w pośmiewisko

Podam światu i cnotę za szał urojony

Marzyciela ogłoszę. Dla niej poświęcony

Niech ginie jako głupiec i niechaj przygniecie

Upadkiem przyjaciela i swoje stulecie!

Zobaczymy, czy można pozbyć się mnie snadnie.

Przez ten wieczór dłoń moja jeszcze światem władnie.

Skorzystam ja z tej chwili — zużyję wieczoru

Tak, że w dziesięć pokoleń po mnie będą zbioru

Na tych zgliszczach siewacze szukali daremnie.

On — dla swego bożyszcza — dla ludzkości — ze mnie

Zrobił ofiarę; ludzkość niech mi pokutuje

Za niego.

      Gdy do dzieła teraz przystępuję,

Zacznę od jego lalki.

do Księcia Alby

      Powtórzcie mi jeszcze,

Co to było z infantem? Te pisma złowieszcze

W czym objaśnić mnie mają?

ALBA

      W nich jest przechowana

Spuścizna po markizie, spadkiem przekazana

Książęciu Carlosowi.

KRÓL

przegląda papiery, podczas kiedy wszyscy obecni śledzą go badawczo. Po chwili odkłada papiery na stronę i w głębokim milczeniu przechadza się po komnacie, potem mówi

      Przywołać za chwilę

Ojca inkwizytora. Niech ma łaski tyle,

By chciał mnie udarować godzinną rozmową.

Jeden z Grandów oddala się. Król bierze papiery, przegląda je powtórnie, po czym odkłada je na bok.

Więc tej nocy?

TAKSIS

      O drugiej poczta ma gotową

Stać w klasztorze kartuzów.

ALBA

      I ludzie wysłani

Przeze mnie powiadają, że byli spotkani

Przez służbę, która wiozła pakunki znaczone

Herbem koronnym właśnie w tamtą miasta stronę.

TAKSIS

Wielkie sumy podobno w imieniu królowej

Mają być wystawione na kantor handlowy

Do wypłaty w Brukseli.

KRÓL

      Co się z księciem dzieje?

ALBA

Książę został przy zwłokach.

KRÓL

      Czy światło jaśnieje

Na pokojach królowej?

ALBA

      Tam cisza panuje.

Nawet służba królowej, którą zatrzymuje

Zwykle dłużej przy sobie, jest już oddaloną.

Księżna Arcos odchodząc królowę uśpioną

Zostawiła.

Wchodzi Oficer ze straży przybocznej, odprowadza na bok Księcia Ferię i rozmawia z nim tajemniczo, po czym Książę Feria zwraca się pomieszany do Księcia Alby — inni Grandowie cisną się około nich z ciekawością — powstaje szmer i zamieszanie.

FERIA, DOMINGO i TAKSIS

razem

      To dziwne!

KRÓL

      Co słychać nowego?

FERIA

Wieść, panie miłościwy, tak coś szczególnego

Głosząca, że nie można wierzyć w takie baśnie.

DOMINGO

Dwaj Szwajcarowie z warty zluzowani właśnie

Zeznają, śmiech powtarzać...

KRÓL

      Cóż?

ALBA

      Niesie wieść głucha,

Że widziano w pałacu, w lewym skrzydle, ducha

Nieboszczyka cesarza — jakoby pod bokiem

Wszystkiej straży miał stąpać wolnym, śmiałym krokiem.

Właśnie wieść tę stwierdzają warty rozstawione

W całej długości skrzydła — dodając, że w stronę

Komnat królowej owe widziadło zmierzało

I tam znikło.

KRÓL

      I jakież zjawisko przybrało

Kształty i szaty jakie?

OFICER

      W tym samym habicie

Świętego Hieronima, w którym kończył życie

W murach Świętego Justa.

KRÓL

      Jako mnich? Skąd macie

Pewność, że to cesarza duch był w owej szacie?

Czyliż wojsko cesarza za żywota znało?

OFICER

Postać cesarza-ducha wyraźnie zdradzało

Berło, które niósł w ręku.

DOMINGO

      Jak niesie podanie,

Już nieraz miało miejsce podobne spotkanie.

KRÓL

Czy nikt doń nie zagadał?

OFICER

      Nikt nie był tak śmiały.

Warty, szepcąc pacierze, ze czcią się patrzały

Na ten pochód monarchy.

KRÓL

      Więc jak powiadacie,

Duch cesarza miał zniknąć w królowej komnacie?

OFICER

W królowej przedpokoju.

Ogólne milczenie.

KRÓL

obracając się śpiesznie

      Jakież wasze zdanie?

ALBA

Nas ten objaw oniemia, najjaśniejszy panie!

KRÓL

do Oficera po niejakim czasie

Każcie gwardii mojej wystąpić pod bronią,

A wszystkie przejścia w skrzydle niech warty obsłonią.

Ja pragnę z owym duchem sam zrobić poznanie.

Oficer się oddala, wkrótce potem Paź wchodzi.

PAŹ

Kardynał inkwizytor, najjaśniejszy panie!

KRÓL

do obecnych

Zostawcie nas.

Kardynał inkwizytor, starzec dziewięćdziesięcioletni, niewidomy, opiera się na lasce i jest prowadzony przez dwu dominikanów. Gdy przechodzi pomiędzy Grandami, wszyscy oddają mu pokłon czołobitny i dotykają się kraju jego szaty. On udziela im błogosławieństwa, po czym się wszyscy oddalają.

SCENA DZIESIĄTA

Król i Wielki Inkwizytor.

Długie milczenie.

INKWIZYTOR

      Azali przed monarchą stoję?

KRÓL

Tak jest.

INKWIZYTOR

      To przechodziło spodziewanie moje.

KRÓL

Odnawiam naszą łączność, która się odnosi

Do lat dawno ubiegłych — swego mistrza prosi

Filip-infant o radę.

INKWIZYTOR

      Boski pomazaniec,

Carlos, wasz rodzic wielki, a mój wychowaniec,

Zasięgać rady mojej nie bywał w potrzebie.

KRÓL

Tym szczęśliwiej dla niego. Spokoju dla siebie

Dzisiaj znaleźć nie mogę — na mnie cięży wina

Morderstwa, kardynale.

INKWIZYTOR

      A mordu przyczyna?

KRÓL

Przyczyną była zdrada.

INKWIZYTOR

      Wiem o niej.

KRÓL

      Wy wiecie?

Przez kogo? I jak dawno?

INKWIZYTOR

      Co wiedzieć możecie

Wy od słońca zachodu, to mnie jest wiadome

Od lat wielu.

KRÓL

z podziwieniem

      Byłyby wam zatem znajome

Dzieje tego człowieka?

INKWIZYTOR

      Jego całe życie

Od początku do końca spisane ujrzycie

W regestrach Santa Casa.

KRÓL

      I był na wolności?

INKWIZYTOR

Pasek, na którym bujał, znacznej był długości,

Lecz się nigdy nie zrywał.

KRÓL

      Wszak był za granicą

Państw moich?

INKWIZYTOR

      Wszędzie za nim ja moją prawicą

Dosięgnąć byłem w stanie.

KRÓL

przechodząc się

      Jak to? Więc wiedziano,

W jakich rękach zostaje? Czemuż zaniedbano

Przypomnieć mi?

INKWIZYTOR

      Ja raczej zwracam to pytanie.

Czemuście zaniedbali nas badać o zdanie,

Nimeście się rzucili w ramiona takiego

Człowieka? Znaliście go — bo dosyć jednego

Spojrzenia, aby odkryć, że tam w głębi leży

Utajone kacerstwo. Do takiej grabieży

Kto was mógł upoważnić? Świętego urzędu

Pozbawiać tej ofiary? Bez żadnego względu

Czy można z nami igrać? Jeżeli się plami

Majestat skryciem zbrodni — jeśli za plecami

Naszego posłannictwa związuje zbratanie

Z największym wrogiem naszym — cóż się z nami stanie?

Kiedy mógł taką łaskę jeden mieć przyznaną,

Jakim prawem tysiące na ofiary dano?

KRÓL

Wszak i ten padł ofiarą?

INKWIZYTOR

      Nie! — zamordowany —

Bez sławy! Lekkomyślnie! Zamiast być skazany

Przez nas, aby krwią swoją nam przyczynił chwały.

Tą krwią tylko mordercy ręce się zbryzgały.

Ten człowiek był już naszym. Kto wam prawo daje,

Że na dobro świętego zakonu nastaje

Ręka wasza? Śmierć taka to nasze zadanie.

Jego Bóg nam darował, aby wymaganie

Naszych czasów nasycić — by w nim wzniosłość ducha

Pohańbić uroczyście i wskazać, jak krucha

Jest chełpliwość rozumu. Takie miałem plany.

Gdy oto u stóp waszych leży zmarnowany

Cel pracy tyloletniej! Myśmy okradzeni,

A dla was cały triumf ta krew, co rumieni

Wasze ręce.

KRÓL

      Wybacz mi! Namiętność, wyznaję,

Uniosła mnie.

INKWIZYTOR

      Namiętność? I taką mi daje

Odpowiedź Filip-infant? Ja więc zestarzałem

Sam jeden? Więc namiętność!

kiwając gniewnie głową

      Zatem w państwie całem

Daj wolność sumieniowi, gdyś sam obarczony

Własnymi kajdanami.

KRÓL

      Mało doświadczony

Jestem jeszcze w tych rzeczach. Chciejcie, kardynale,

Mieć więcej cierpliwości.

INKWIZYTOR

      Nie — nie mogę wcale

Z was być zadowolonym. Czyliż się godziło

Tak krzywdzić przeszłość własną? Bo cóż się zrobiło

Z owym niegdyś Filipem? z jego duszą silną,

Co jak gwiazda na niebie drogą nieomylną,

Wiecznie jedną krążyła? Czyliż przeszłość cała

Zatonęła za wami? Czy się zmiana stała Ze światem, właśnie w chwili gdy mu rękę dawał?

Trucizna jad straciła? Czy przedział ustawał

Między prawdą a fałszem — dobrem a zepsuciem?

Czym jest zamiar, wytrwanie, czym to, co poczuciem

Męskiej wierności zwiemy — gdy kaprysu chwila

Zasady sześćdziesięciu lat w upadek schyla

Jakoby lekkomyślną ręką białogłowy.

KRÓL

Ja mu w oczy patrzyłem. Nie bądź zbyt surowy

Na potknięcie się w drodze człowieka słabego.

Świat ma przystęp zamknięty do serca twojego

Jedną więcej zaporą. Twe oczy zgaszone.

INKWIZYTOR

Czym was nęcił ten człowiek? Czyli życia stronę

Tak nową odkrył oku, jakiej nie widziało?

Czczość nowości i marzeń tak wam znaną mało?

Czyli głosem chełpliwym o świata przemianie

Tak zdradnie ucho pieścił? Jeśli wasze zdanie

Na doświadczeniu wsparte kruszy słowo marne,

Pytam się, jakim czołem wyroki ofiarne

Rzucasz na dusze słabe, mniej winą skażone,

Które giną krociami na stosach palone?

KRÓL

Pragnąłem choć jednego znaleźć spośród ludzi.

Ten Domingo...

INKWIZYTOR

      I cóż w was to pragnienie budzi?

Dla was człowiek jest cyfrą i więcej nic nad nią.

Mamże znowu powtarzać tę szkołę zasadnią

Monarszego rzemiosła z uczniem posiwiałym?

Jako Bogu na ziemi świat z urokiem całym

Winien być obojętnym uczuciami swymi.

Wy, goniąc za współczuciem, chęciami takimi

Czyliż nie przyznajecie równości przed światem?

Gdy zaś równy, chcę wiedzieć, jakie możesz zatem

Mieć prawa nad równymi?

KRÓL

rzucając się na krzesło

      W mym jestestwie całem

Czuję marność człowieczą. Co Stwórcy udziałem,

Ty chcesz widzieć w stworzeniu.

INKWIZYTOR

      O, nie — nie tak snadnie

Mnie podejść. Teraz, panie, znam ciebie dokładnie.

Ty chciałeś nas porzucić! Tobie już ciężyły

Okowy praw zakonu — powab nadto miły

Wolności ciebie uwiódł...

wstrzymuje się w mowie — Król milczy

      Czyn twój jest pomszczony.

Podziękuj Kościołowi — miłością wiedziony

Ukarał cię jak matka. Właśnie w tym wyborze,

Dokonanym tak ślepo, uznaj plagi Boże.

Teraz już objaśniony wróć w kluby zakonu.

Gdybym nie stał w tej chwili u stóp twego tronu,

Ty jutro, jak Bóg żywy, ty stałbyś przede mną!

KRÓL

Księże — miarkuj się w słowach! Takiej mowy ze mną

Zaprzestań, bo mnie razi głosu twego brzmienie.

INKWIZYTOR

Po cóż sam wywołujesz Samuela cienie?

Jam dwóch królów osadził na hiszpańskim tronie,

Z nadzieją, że me dzieło utrwalę w koronie.

Owoc całego życia widzę dziś stracony;

Gmach mój ręką Filipa z podstaw naruszony.

A teraz chciej oznajmić, najjaśniejszy panie,

Jakie cele mieć mogło wasze mnie wezwanie?

Co mam czynić? Bo tutaj nierad jestem wcale

Ponawiać mych odwiedzin.

KRÓL

      Masz tu pracę — ale

Zapewniam, że ostatnią — po jej dopełnieniu

Możesz odejść w spokoju. Niechaj w zapomnieniu

Legnie wszystko, co przeszło — a my od tej chwili

Jesteśmy pojednani.

INKWIZYTOR

      Gdy Filip pochyli

Swoją głowę w pokorze.

KRÓL

po krótkiej pauzie

      Syn mój chce ognisko

Buntu wzniecić.

INKWIZYTOR

      Cóż działać chcecie?

KRÓL

      Nic — lub wszystko!

INKWIZYTOR

To „wszystko” co ma znaczyć?

KRÓL

      Chcę ułatwić drogę

W ucieczce, jeśli na śmierć skazać go nie mogę.

INKWIZYTOR

A więc?

KRÓL

      Czy jesteś mocen nową stworzyć wiarę,

Która by przebaczyła tę krwawą ofiarę

Z własnego dziecka?

INKWIZYTOR

      Wszakże, by przejednać ową

Sprawiedliwość odwieczną, syn Boży krzyżową

Śmierć poniósł z woli Ojca.

KRÓL

      A czy będziesz w stanie

Po całej Europie takie przekonanie

Zaszczepić? I umocnić na wszystkie jej strony?

INKWIZYTOR

Tak daleko, jak krzyż ten wiarą jest uczczony.

KRÓL

Krzywdzę prawo natury, czy i głos sumienia

Tak wymowny potrafisz zmusić do milczenia?

INKWIZYTOR

Przed wiarą wszystko milknie.

KRÓL

      Mój urząd sędziego

Oddaję w twoje ręce. Czy mogę od tego

Sądu sam się uchylić?

INKWIZYTOR

      Mnie go powierz, panie.

KRÓL

To jest syn mój jedyny — komuż się dostanie

Moja praca?

INKWIZYTOR

      Zniszczeniu! — to lepiej o wiele

Niż wolności.

KRÓL

wstając

      Pójdź zatem. Twoje zdanie dzielę.

INKWIZYTOR

Dokąd?

KRÓL

      Moją ofiarę sam stawię przed tobą!

Wyprowadza inkwizytora.

SCENA OSTATNIA

Pokój Królowej.

Carlos, Królowa, w końcu Król z całym otoczeniem.

CARLOS

w habicie mnicha, z maską na twarzy, którą właśnie zdejmuje. Pod pachą trzyma goły miecz. Zupełna ciemność. Zbliża się do podwoi, które się otwierają. Królowa wychodzi w nocnym stroju, ze świecą zapaloną w ręku. Carlos uklęka przed nią.

Elżbieto!

KRÓLOWA

zatrzymując na nim bolesne wejrzenie

      Tak więc znowu widzimy się z sobą.

CARLOS

Widzimy się!

KRÓLOWA

      O! powstań! Nie będziem żalami

Rozrzewniać się wzajemnie, Karolu. Nie łzami

Płonnymi chcą uczczone być grobowe cienie

Wielkiego męża. Tylko zwyczajne cierpienie

Da się łzami opłakać. On się ofiarował

Za ciebie! Drogim życiem ciebie uratował,

Ta krew by dla urojeń przelaną być miała?

Karolu, jam za ciebie poręczenie dała.

On z moim poręczeniem rozstawał się z światem

Swobodniejszy. Nie zrobisz kłamczynią mnie zatem.

CARLOS

O! Ja pomnik mu stawię, jakim się i sami

Królowie nie poszczycą. Nad jego zwłokami

Raj niebieski zakwitnie!

KRÓLOWA

      Takim cię mieć chciała

Dusza moja. Ta wiara wielka przyświecała

Jego śmierci. Swej woli mnie on przekazuje

Spełnienie. Przestrzegam cię, że ja dopilnuję

Dotrzymania przysięgi.

      Mam jeszcze złożone

Inne zlecenie, jego wolą uświęcone,

Dałam mu słowo moje — mam to kryć w milczeniu?

On mi oddał Karola. Odtąd w pogardzeniu

Mam pozory i ludzki sąd mnie nie obchodzi,

Wywalczę w sobie męstwo, jakie mieć się godzi

Przyjaźni. Niech me serce raz przemówi szczerze.

On tę miłość zwał cnotą, a ja jemu wierzę,

I nie chcę więcej uczuć...

CARLOS

      O! Nie kończ, królowo!

Długo byłem uśpiony sennością grobową,

Kochałem — dziś się budzę. Niechaj w grób wieczysty

Zapadnie przeszłość nasza. Zwracam ci twe listy.

Ty zniszcz moje. Już więcej niech cię krwi wzburzeniem

Nie trwożę. To przepadło. Jestem jak płomieniem

Czystych ogni oświecon. I owa szalona

Namiętność legła w grobie. Już mojego łona

Nie szarpie żądza ziemska.

po chwili milczenia biorąc rękę Królowej

      Teraz ci oddaję

Ostatnie pożegnanie, matko. Dziś uznaję

Nareszcie, że być może celem ubiegania

Dobro wyższe, szczytniejsze niż cel posiadania

Ciebie nawet. Noc jedna krótka uskrzydliła

Bieg leniwy lat przeszłych i wcześnie zbudziła

Ducha męskiego we mnie. Dziś mi pozostała

Na resztę życia jedna praca: by doznała

Godnej czci pamięć jego. To życie nie chowa

Dla mnie już innych plonów.

zbliża się do Królowej, która zasłania oblicze

      Matko, czy ni słowa

Nie rzekniesz?

KRÓLOWA

      Na łzy moje nie zwracaj baczenia.

Ja nie mogę inaczej — przecież uwielbienia

Mego pewnym być możesz.

CARLOS

      Ty byłaś nam obu

Powiernicą w przyjaźni. Zostaniesz do grobu

Pod tym jedynie mianem najdroższą mi w świecie.

Przyjaźni ci nie daję — tak jakbym kobiecie

Innej wczoraj miłości oddać nie był w stanie.

Jednak wdowa królewska świętością zostanie

Dla mnie, jeśli mnie niebo na tron zechce wrócić.

Król w towarzystwie Inkwizytora i swych Grandów ukazuje się w głębi sceny, nie będąc spostrzeżony.

Teraz pragnę Hiszpanię na długo porzucić

I ojca nie zobaczę już za mego życia.

Nie mam już czci dla niego. Nawet serca bicia

Nie budzi głos natury. Syn dlań już stracony.

Ty wracaj do spełniania obowiązków żony,

Ja spieszę, gdzie mnie wolność mego ludu woła

Madryt ujrzy mnie królem lub nie ujrzy zgoła.

A teraz na ostatnie „bądź zdrowa”.

Całuje ją.

KRÓLOWA

      Cóż ze mnie

Uczyniłeś, Karolu? Kuszę się daremnie,

By sprostać twej wielkości — a przecież pojmuję

Jej potęgę i dla niej uwielbienie czuję.

CARLOS

Czym nie silny, Elżbieto? Tuląc cię w ramiona

Nie upadam. A wczoraj, od drogiego łona

Nie byłby i grom śmierci oderwać mnie w stanie.

wypuszczając ją z objęcia

Wszystko przeszło. Dziś rzucam zuchwałe wyzwanie

Losom świata! Tyś w rękach moich spoczywała —

Jam nie upadł.

słychać uderzenie zegara

      Ha! Cicho! Czyś co nie słyszała?

KRÓLOWA

Słyszę tylko głos straszny, który nam przynosi

Godzinę, która rozdział między nami głosi.

CARLOS

Dobranoc ci więc, matko. Pierwszy list z podróży

Niechaj światu za dowód jawności posłuży.

Idę wyzwać Filipa na otwarte pole.

Odtąd będzie myśl każda widna na mym czole —

I ty możesz twe oczy śmiało podnieść wszędzie.

To ostatnia już zdrada...

W chwili kiedy chce ująć za maskę, Król staje pomiędzy nimi.

KRÓL

      Ta — ostatnią będzie!

Królowa pada zemdlona.

CARLOS

śpieszy do Królowej i chwyta ją w ramiona

Czy nie żyje? O nieba!

KRÓL

zimno i spokojnie do Inkwizytora

      Ja już dzieło moje

Spełniłem, kardynale! Wy spełnijcie swoje!

Oddala się.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.