OSOBY:
KSIĄŻĘ LESZEK, prawowity władca miasta.
MŚCISŁAW, naturalny syn ojca Leszka, uzurpator miasta.
RENATA, babka Leszka, matka ojca jego.
KINGA, stryjeczna siostra Leszka.
ZYGWART, najmożniejszy pan na dworze Mścisława.
HALSZKA, siostra Zygwarta.
WYSZOMIR, wojewoda, rycerz.
DAMIAN, syn jego, rycerz.
GNIEWOSZ, rycerz.
BOLKO z Mysłowic, rycerz.
SZALUTA, rycerz.
WITA, powiernica Kingi.
Rycerze, damy dworskie, paziowie, giermki, heroldzi,służebne i żołnierze.
AKT I
Scena: świetlica zamku książęcego na przełomie XII i XIIIwieku. Poprzez szerokie romańskie arkady pałacu widaćczerwoną symfonię dachów starożytnego miasta, które sięrozścieliło u stóp zamku położonego na wzniesieniu. Dzieńupalny słońcem lipcowem, więc wszystkie kotary, zasłaniająceszerokie arkady, są rozsunięte, tak, że widz ma ustawicznieprzed oczyma daleką perspektywę miasta, a raczej hardegogrodu. Po lewej i po prawej stronie komnaty, zamkniętejw głębi arkadami, duże wejścia, zasłonięte ciężkiemi kotarami, a prowadzącemi do przyległych komnat. Czas późnego popołudnia. Słońce ma się ku zachodowi, ale jeszczew pełnym blasku, całe miasto tonie w purpurze i złoci sięw fioletach i w całej ogromnej fanfarze światła gasnącego dnia.
SCENA I
KSIĄŻĘ MŚCISŁAW i ZYGWART.
ZYGWART
na pozór oddany, ale buńczuczno i hardo.
Wasza mość książęca miała już dosyć dowodówmej wierności, a i tym razem zrobiłem wszystko, cow mej mocy było. Nie jest to wątpliwem, gdy powiem,że samego djabła umiałbym w pole wywieść, ale duszatego młodzieniaszka dla mnie zamknięta na tysiąc spustów i zgoła niezrozumiała.
MŚCISŁAW
Czyś postępował według rad moich?
ZYGWART
cynicznie.
Wasza książęca mość wie aż nadto dobrze, że wewszelakiej sztuce chytrego podstępu, najkunsztowniejszych przebiegów, jestem niezrównanym mistrzem...poufale wszak tysiąc razy chwiała się głowa na moimkarku, zaczem mogłeś się panie tak szeroko rozeprzećna tym stolcu książęcym.
MŚCISŁAW
patrzy nań z ukosa, nakazująco.
Milcz!
ZYGWART
Nie wypominam tego, panie, boć na nic nie zdałybysię najwięcej kręte drogi, które ryłem do serc twoichpoddanych, na nic nie zdałyby się pułapki i wilcze doły,które kopałem dla niechętnych i opornych, gdyby nietwa mężna, iście książęca moc — a jeżeli z mych ustcoś się wyrwało, co twoją niechęć wzbudziło, to jedynieto, żem...
urywa
MŚCISŁAW
niespokojny.
Wiem, już wiem!
ZYGWART
Jestem, co prawda, łotrem, jak to ludzie nazywają...
MŚCISŁAW
pogardliwie.
Aż nadto jestem o tem przekonany...
ZYGWART
szyderczo.
O ile oczywiście moją miłość i przywiązanie dowaszej książęcej mości można nazwać łotrostwem...
MŚCISŁAW
Ha, ha, ha!
ZYGWART
bezczelnie.
A wierność moja, tak wielka, że nie wahałbymsię mojej duszy djabłu zaprzedać chytrym służalstwemi chęcią zysku...
MŚCISŁAW
przerywa gniewnie.
Jeszcze ci mało?!
ZYGWART
składnie.
Obsypałeś mnie panie łaskami bez miary i liku,ale jałową rzeczą mi się wydaje, wyliczać ci, panie,moje zaiste łotrowskie usługi, którem w twej służbiepoczynił.
MŚCISŁAW
patrzy na niego podejrzliwie i z pewnym lękiem.
Miarkuj się w twych słowach, kryje się poza niemiharda niechęć i bunt.
ZYGWART
z lekkim uśmiechem.
Panie! Gdyby ktoś lata całe miał smażyć swójmózg, aby wynaleźć sposób, by doświadczyć mej miłości i wierności dla Ciebie, zaiste nie znalazłby takiego,któregobym chętnie na sobie wypróbować nie pozwolił.
MŚCISŁAW
przerywa.
Dosyć już, dosyć — Co wiesz o królewiczu?
ZYGWART
obojętnie.
Nic, zupełnie nic.
MŚCISŁAW
gniewnie.
Jakto? nic?!
ZYGWART
flegmatycznie.
Próbowałem wszystkich dróg, by się do skrytnychkomnat jego duszy dostać. Okazywałem mu przyjaźńtak gorącą i oddaną, jakiejby mu żaden śmiertelnikokazać nie mógł: na włosku wisiało moje życie, gdygo z ciężkim trudem dostałem w zasadzkę, która muniechybną śmiercią groziła, a ja z cięższym jeszcze trudem z niej go wyratowałem, bo aby dać dowód megowiernego oddania, nasadziłem skrytobójcę, którego potem sam na miejscu ubiłem, by królewicza ratować...Czyż to nie dosyć mości książe? Na nic się nie zdało,uśmiechał się wdzięcznie, dziękował wylanie, nagrodziłhojnie, ale do skrytek swej duszy nie przypuścił.
MŚCISŁAW
zniecierpliwiony.
I to wszystko?
ZYGWART
O nie, panie... Zastawiałem dla niego uczty, o których się nawet Lukulusowi nie śniło — chętnie przyjmował moje zaproszenia — pił przez noc całą najcięższe wina, a gdy się już wszyscy pijani pod stół zwalali, on trzeźwy wychodził, pilnował wart po murach i,nie mówiąc słowa i nikomu nie schlebiając, jednał sobieserca żołnierzy.
MŚCISŁAW
coraz więcej rozburzony.
A o najgłówniejszej przynęcie zapomniałeś?
ZYGWART
z obojętną swobodą.
O nie, panie, żaden choćby najwięcej przeżytyrozpustnik nie oparłby się takim pokusom, na jakie jago wystawiałem. Ale rzecz dziwna: z cichym, obojętnymi prawie szyderczym uśmiechem patrzył na najwięcejponętne kobiety, głaskał, gdy mu się łasiły i uśmiechałsię dobrotliwie, gdy już — już — jakby się zdało —miała go która usidlić, a potem pokłonił się raz, drugii trzeci — podszedł do jednej, poradził, by się lepiejodziała, inaczej naraża się na zaziębienie — tamtej znówpowiedział, że przejrzyste tiule i lekkie tkaniny nieukładają się tak dobrze na jej wspaniałych biodrach, jakciężkie brokaty: jednem słowem kpił sobie z wszystkiego: jak najwyraźniej kpił.
MŚCISŁAW
niespokojnie, wahająco.
A cóż powiedział, gdyś mu oznajmił, że wzywamgo na mój dwór?
ZYGWART
Pokłonił się i powiedział, że uważa sobie zaproszenie Twoje za nadmiar zaszczytu i z chęcią Twój rozkaz spełni.
MŚCISŁAW
porywczo.
Rozkaz?
ZYGWART
To też zaraz się poprawił, miłościwy panie, powiedział, że pragnie również poznać swego brata, aczkolwiek nie rodzonego.
MŚCISŁAW
wzburzony.
Co?! Co?!
ZYGWART
Temi słowy się wyraził.
Pauza. Mścisław chodzi silnie podniecony, ale hamuje się.
MŚCISŁAW
To wszystko?
ZYGWART
spokojnie.
Raz tylko udało mi się pochwycić na błysk momentu coś, czem zdradził, co w głębi jego duszy siędokonuje, albo się już dokonało.
MŚCISŁAW
niespokojny.
Co takiego?
ZYGWART
Może się mylę, może dlatego to dojrzałem, żem takgorąco czegoś się w nim dopatrzeć pragnął i tajemnicejego duszy poznać, ale gdy mu napomknąłem, że spotkana waszym dworze księżniczkę Kingę, córkę jego stryja,a którą sławetny władyka, stary książę na swym dworzerazem z młodym królewiczem wychowywał — to przeleciało coś gorącym ogniem po jego twarzy, a potemzastygło... Powiedział, że cieszy się, ujrzeć najbliższąkrewną — jak po długim namyśle dodał — a nierówniedroższą mu towarzyszkę lat dziecinnych.
MŚCISŁAW
w silnym podnieceniu, chwyta Zygwarta za ramię.
To, to powiedział?
ZYGWART
spokojnie.
Nic więcej ponad to, ale w oczach jego rozkwieciły się dziwne płomyki, których przedtem nigdy tamnie widziałem skłania się, może dlatego, przyznajęszczerze, że w nich czytać nie umiem.
Pauza.
MŚCISŁAW
obiega w najwyższem wzburzeniu komnatę, nagle przystajeprzed Zygwartem, ciężko dyszy.
Ty, ty, mówiłeś mi, że jesteś łotrem, a ja widzę,że nim nie jesteś. Powiedziałeś, że umiesz kłamać,a widzę, że kłamstwem się dławisz, że za tysiącemmasek się kryjesz, ale w tej chwili musisz być szczerym!
ZYGWART
po namyśle hardo.
Będę nim!
Znowu ciężka chwila milczenia i wyczekiwania, podczas której Mścisław obiega niespokojnie komnatę, jakby się lękał pytać, ale z nagłem postanowieniemstaje przed Zygwartem.
MSCISŁAW
z zapartym oddechem.
To oni — oni... wybucha oni się kochają?!
ZYGWART
Nie wiem, panie, waha się chwilę kazałeś mibyć szczerym i zrzucić maskę? tak?
MŚCISŁAW
Tak!
ZYGWART
A więc ci powiem szczerze, żeś księżniczkę Kingęsprowadził na twój dwór na zgubę swoją, zaślepionymiłością ku niej.
MŚCISŁAW
gwałtownie.
Milcz! chodzi ciężkim krokiem i znowu przystajeprzed Zygwartem Ona go kocha?!
ZYGWART
Nie wiem, panie, ale com zdołał wymiarkować, tojedynie to, że w oczach jego na wspomnienie Kingirozpaliły się dziwne płomyki i wydało mi się, jakobychętnie na wasz dwór z tej przyczyny przyjeżdżał.
MŚCISŁAW
pochmurnie, z dalekim zamysłem.
Tak, tak, tego, właśnie tego chciałem po chwiliniepewnie i chytrze trze czoło dłonią. Cóż ja to chciałemci powiedzieć? Aha! Aha! prawie szeptem Słuchaj,ty masz bardzo piękną siostrę — widziałem ją niedawno,bardzo piękna i jak mi się wydaje... rozumiesz?
ZYGWART
wrogo.
Wasza miłość raczy przestać!
MŚCISŁAW
z szyderczą dobrotliwością.
O co ci chodzi? To, że masz piękną siostrę, aznowu wiesz dobrze, że wszystkie serca niewieścielgną do tego pięknego młodzieniaszka, a, o ile mniepamięć nie myli, toś przed chwilą powiedział, że niemaani zbrodni ani łotrostwa, któregobyś dla mnie popełnić nie mógł...
ZYGWART
patrzy na niego długo, a potem:
Więc co?
MŚCISŁAW
twardo i jakby od niechcenia.
Nic!
ZYGWART
I ja staram się nic nie rozumieć.
MŚCISŁAW
rozdrażniony z szyderczym śmiechem.
Jakto? nagle nic nie rozumiesz? A niedawnochełpiłeś się, że ci żaden łotr nie dorówna?! syczącoWięc raz ci jeszcze powtarzam: twoja siostra piękna,twoja siostra bardzo piękna, rozumiesz teraz?
ZYGWART
wściekły.
Żądaj odemnie, panie, czego chcesz, ale rajfuremsiostry mej nie będę!
MŚCISŁAW
podchodzi, uśmiechnięty, lisim krokiem ku niemu.
He, he? Coś ty powiedział?
patrzy wyczekującona Zygwarta.
ZYGWART
opanowany.
Ja? nic! jeżeli miłościwa wasza łaskawość zapragnęła w nieskończonej swej dobroci, aby moja siostra zasiadła obok królewicza Leszka na waszym stolcukrólewskim, to przystoi mi wyrazić wam moją wdzięczność.
MŚCISŁAW
zaskoczony — potem śmieje się i patrzy wrogo na Zygwarta.
Dowcipny jesteś Zygwarcie i jaki nieporównaniesprytny z głuchem postanowieniem Bacz tylko o rycerzyku, czy twoja głowa dość silnie na twym karkusiedzi.
ZYGWART
kłania się głęboko z udaną pokorą.
A gdyby się nawet chwiać miała, chętnie ją u stópmiłościwego pana złożę.
MŚCISŁAW
patrzy chwilę, uśmiecha się i popada w roztargnienie.
A i to dobrze powiedziane... przechadza się zamyślony i znowu podchodzi do Zygwarta, surowo i nakazująco. Nie zapominaj, że masz piękną siostrę! PauzaTeraz wiesz, co masz robić. Zdaje mi się, że grzywęjeżysz, ale cokolwiek mówisz, lub czynisz, radzę cibacz końca i nie waż się o tem zapomnieć, że pięknąmasz siostrę.
ZYGWART
Posłusznym sługą twoim jestem, ale racz pozwolić, by sługa twój mógł odejść w spokoju.
Mierzą siędługą chwilę oczyma.
MŚCISŁAW
jak nieprzytomny.
A jednak, jednak, być może jeden, przeciera czoło.w całem mieście tyś jeden...
urywa, bo wchodzi księżniczka Kinga z służebną Witą.
SCENA II
KINGA
spostrzegłszy Mścisława zatrzymuje się w drzwiach, zanią postępuje powiernica i służebna jej Wita.
MŚCISŁAW
zdumiony.
Jakiż wielki zaszczyt mnie spotyka, iż księżniczkaraczyła po raz pierwszy, przekroczyć podwoje mojejkomnaty...? Zaiste, ważna okoliczność musiała was,księżniczko, do tego zmusić.
KINGA
wyniośle.
Dowiedziałam się, że bliski mój krewny, książęLeszek, z którym się na dworze jego ojca chowałam,przebywa na dworze waszej książęcej mości, chciałabym go widzieć i z nim pomówić.
MŚCISŁAW
patrzy na nią z dziwnym uśmiechem.
I ja już sam o tem pomyślałem — stanie się według twej woli, księżniczko — uprzedziliście tylko mój zamiar, bo już kazałem księcia Leszka prosić, by zechciałwłaśnie w tej godzinie swego z naciskiem brata odwiedzić.
KINGA
z ukrytą pogardą.
Brata?!
MŚCISŁAW
uśmiecha się szyderczo.
Oczywiście! Jeden ojciec ale inne matki — i cóż toma z całą sprawą wspólnego? Ale to są rzeczy jedynienasz ród obchodzące... Pozwólcie, księżniczko, przedstawić sobie mego znakomitego rycerza i, o ile wymiarkować zdołałem, mego najwierniejszego sługę Zygwarta...ponoć jedyny w całem mojem państwie, który się mnienie lęka, ani też za srogiego tyrana nie uważa, a nawet twierdzi, że mnie miłuje.
ZYGWART
Po swojemu, książę, po swojemu...
MŚCISŁAW
Dobrze i tak być miłowanym, choćby i tak — jakktoś głodny to i okruchami się zadawalnia.
ZYGWART
Gorzką jest, królu twoja mowa, ale bywa i tak,że widzi się próżnię tam, gdzie przez brzegi się przelewa.
MŚCISŁAW
Pewno — pewno, gdy się w sobie czuje taką pustkę,i próżnię, której nic wypełnić nie może... Masz słuszność Zygwarcie — idź w spokoju... roztargniony i wybacz jeśli jakieś gorzkie słowo powiedziałem: nie o tobiemyślałem.
Zygwart kłania się i wychodzi.
SCENA III
MŚCISŁAW
Zechcijcie księżniczko odprawić swą służebną, nietylko służebną, ale, jak do uszu mych doszło, najbliższąpowiernicę, bo nie chciałbym, by rzeczy, tyczące z naciskiem naszego rodu — obce, przynajmniej dla mnie — obce uszy wysłuchały.
KINGA
daje Wicie znak, Wita z głębokim ukłonem wychodzi.
SCENA IV
Chwila milczenia. — Mścisław chodzi roztargniony wokółkomnaty — nagle z uśmiechem.
MŚCISŁAW
Raczcie usiąć, księżniczko.
KINGA
siada i milczy, ale śledzi każden ruch jego.
MŚCISŁAW
obrzuca długiem spojrzeniem Kingę — przystaje przed nią.
KINGA
Czy Wasza Książęca mość czeka jakiego słowaodemnie, ma mi coś do rozkazania, lub chce mnie ukarać za jakieś niewczesne słowo? Słowo, które może bezwiednie wyrzekłam?
MŚCISŁAW
Ha, ha, ha... Co też wy, księżniczko, sobie wyobrażacie?! Wprawdzie tam coś niecoś w nieporządkuz moim rodowodem...cynicznieale Zygwart, jedynymój przyjaciel w całem państwie — a wierzyć mu muszę,że mnie miłuje — twierdzi, że krew królewska nie plami, i ja miałem sam na tyle mocy i siły, że objąłemtron mego ojca, mimo, że mnie bastardem zowią... nieznacznie uśmiechniętyi wy, księżniczko, też musicie sięz tem liczyć, że mojej władzy podlegacie...
KINGA
zrywa się.
MŚCISŁAW
sadza ją z powrotem na krześle.
Tylko nie tak gwałtownie — książę Leszek tu zaraz nadejdzie... Ja wiem, aż nadto dobrze, żeście tylkodlatego tu przyszli, boście zapragnęli ujrzeć mego brataLeszka.
KINGA
z wzgardliwem zdumieniem.
O jakim bracie mówicie, książę?
MŚCISŁAW
O bracie Leszku, jak najoczywistszym moim bracie.Wprawdzie przypadek zdarzył, że nasze matki inaczejsię mienią — ale to niema nic do rzeczy. Może to tylkodziwny zbieg okoliczności — ha, ha, ha — a może i konieczność — bo ja wiem — ja tego wiedzieć nie mogę — w każdym razie do waszego rodu przynależę i jestemwaszym opiekunem poniekąd, jako pierworodny...
KINGA
zrywa się.
Nie potrzebuję opiekunów!
MŚCISŁAW
podbiega ku niej.
Wybaczcie! księżniczka — uniosła się niepotrzebnie — ja całkiem o czem innem myślałem — jestem rozdrażniony przykremi wieściami — nie lękajcie się mnie — wyście wystraszona — wybaczcie. Zygwart powiedział,że bywam czasami gorzki — tak — to mi się raz po razzdarza — nie wiem dlaczego i czemu bierze ją za rękę.Wierzcie mi, że przemawiało przezemnie li tylko jakieśprzesadne pragnienie, by wszystkim było dobrze ze mną,żeby na mnie ludzie nie patrzyli z przestrachem — ale...no, o miłowaniu nie mówię, ale z pewną przychylnościąi z tem przeświadczeniem, że djabeł nie taki zły, jakgo malują — Ja nic więcej ponadto...
opada w nagłej, ciężkiej zadumie.
KINGA
z odcieniem współczucia.
Dziwną jest wasza mowa, mości książę.
MŚCISŁAW
patrzy się na nią chwilę i uśmiecha się.
To już mi Zygwart powiedział poważnieje nagle izachmurza się, a nagle z ironią. Księżniczka wybaczy,że zapomniałem o tem, iż oczekujecie niecierpliwie księcia Leszka, więc nie dziw, że gdy mnie spotkał tengłęboki zaszczyt, bym mógł ujrzeć Jej piękne oblicze,posłyszeć Jej wyniosłe słowa, musiałem wprzódy przypomnieć sobie że ja, sierota, prawem mego pierworodztwa muszę być opiekunem sierot...
KINGA
wstaje wyniośle.
MŚCISŁAW
Cóż znowu, księżniczko? Padło znowu jakieś niebaczne słowo, którem cię uraziłem?
KINGA
patrzy na niego hardo i milczy.
MŚCISŁAW
Wybaczcie, raz jeszcze, wybaczcie — wyraziłemsię nieoględnie — mówiłem o sierotach, a wyście możniejsi od najmożniejszych możnowładców... Przecież jawiem, wiem, żeście pragnęli Leszka ujrzeć, jego widokiem się nacieszyć, przypomnieć sobie lata dzieciństwaz nim razem na dworze jego i mego ojca spędzonych —i dlatego sprowadziłem go na mój dwór.
KINGA
surowo.
Nie dlatego go szukam, by cieszyć moje oczy jegowidokiem i przypominać dzieciństwo, na dworze stryjamego spędzone, ale dlatego, by go prosić o wstawieniesię za mną do waszej książęcej mości...
MŚCISŁAW
zdumiony.
O co?
KINGA
wybucha.
Obmierzł mi ten przepych, którym mnie otaczacie,duszą mnie kwiaty i wonności któremi moja komnatazatruta, nogi moje się plączą w zbyt kosztownychi miękkich kobiercach, nudzą mnie niepotrzebne służebnice — krzyk pawiów i rajskich ptaków sen mi zakłóca, a tu jest klucz od szkatuły, której jeszcze nieotworzyłam, a kosztowności, w niej zawartych, oglądaćnie pragnę.
MŚCISŁAW
patrzy na nią w zamyśleniu.
Wybaczcie, księżniczko — jestem głęboko zasmuconymoją niedołężną gorliwością. Pragnąłbym, by wam tuna moim dworze było jak najlepiej — ja nie znam sięna sprawach niewieścich — mówiono mi, że to wszystko jest dla oczu i reszty zmysłów wysoce urodzonych księżniczek miłem, i ich dostojnego pochodzeniagodnem. Nie moją to winą, że mnie w błąd wprowadzono. Pośrednictwa księcia Leszka, z którym razem wychowaną byłaś, nie było na to potrzeba. By pawiom irajskim ptakom kazać mojemu kucharzowi karki poukręcać — zdadzą się na pieczyste na stół królewski —by kwiaty podeptać i powyrzucać — gdy pogniją będądoskonałą mierzwą, miękkie kobierce przydadzą się podczułe i powabne kolana służebnic, gdy zechcą na klęczkach wyrażać panu swemu czołobitność swoją: by towszystko spełnić nie potrzeba zaiste niczyjego pośrednictwa.
KINGA
Dość książę, tych niecnych szyderstw...
MŚCISŁAW
poważnie.
Mylicie się, księżniczko — ja nie szydzę — ja jestemna wasze rozkazy — nie potrzebujecie prosić: rozkazujcie, księżniczko, a w mig jej rozkazy spełnione zostaną.
KINGA
Pastwicie się nademną? Taki możny i silny władca chce się pastwić nad bezwładną niewiastą?!
MŚCISŁAW
ostro.
Dosyć! Nie myślę się pastwić — nagle nie wiemtylko, czem dogodzić? twardo. Nijakiej krzywdy księżniczce nie czynię. Wam się zdaje, żem was, ciebie i Leszka, sprowadził tu w niewolę — mylicie się — chciałemwas mieć przy sobie — by... urywa, uśmiecha się. Nielękajcie się, żadna krzywda wam się nie stanie — dopóki nie zapomnicie, że ja — ja pierworodny — tu wtem państwie jestem panem i władcą.
KINGA
Grozisz?
MŚCISŁAW
Nie, nie grożę, ale przypominam, chodzi wzburzony,po chwili opanowany — zimno. Jestem powolny rozkazom księżniczki. Jakiej zmiany żądasz?
KINGA
Dobrotliwym jesteś — zbyt dobrotliwym. Przytłaczasz mnie nadmiarem swej dobroci.
MŚCISŁAW
Nie jestem ani dobrotliwym, ani dobrym, ani nawet wspaniałomyślnym — najlepszym dowodem, że niemam ochoty pozbywać się władzy, która, jako pierworodnemu, nie z łaski Boga, ale po ojcu moim naturalnym prawem odziedziczyłem — chcę tylko młodszegomego brata zarówno jak ciebie, już nie jako krewnych,bo tego krewieństwa uznać nie chcecie, ale jako miłychmoich gości jak najlepiej wedle sił moich podjąć.
KINGA
Więc daj mi celę — prostą celę — by wreszcie mojaniewola się skończyła: prosty, taki zupełnie prosty klęcznik — i sznur i włosiennicę, bym mogła Boga przebłagać za grzechy brata mego ojca.
MŚCISŁAW
patrzy na nią długo, nagle wybucha śmiechem.
Ha, ha, ha! jak doskonale to powiedziałaś — i jakgłęboko tkwi niewidzialny korzeń, który syci niebotyczną koronę palmy twej nienawiści ku mnie — ha, ha, ha...chciałaś powiedzieć: stryja twego, który i mnie spłodził...Nie zrywaj się, księżniczko Kingo — gdybyś wiedziała,jak jesteś piękną w tej chwili — jak królewską dumą pałatwe oblicze... I o jakiej to niewoli mówisz? Niewola to,że cię otoczyłem zbytkiem i bogactwem, którem gardzisz bo nie Leszek, ale ja, ja je posiadłem? — niewolaże pozwoliłem zatrzymać służebną twoją Witę, o której aż nadto dobrze wiem, że mnie z wszystkich siłnienawidzi — a może niewola, żem sprowadził towarzysza twych lat dziecinnych, księcia Leszka, który wtej chwili tu się zjawi, aby ci swym widokiem rozjaśnił twą niewolę? Ha, ha, ha!
bije pałką w tarcz — wpadapaź do komnaty.
MŚCISŁAW
W tej chwili wprowadź tu księcia Leszka!
paź wybiega.
MŚCISŁAW
przystaje chwilę przed Kingą, z szyderczym bólem.
Och, jak jesteś teraz podziwu godną! jak błyszczątwoje oczy, jak płoną lica, jak nozdrza twoje się rozdęły, jak gdyby wietrzyły woń świeżej krwi mojej —gdybyś to widziała, samabyś siebie, księżniczko, podziwiać musiała! Ha, ha, ha!
SCENA V
Wchodzi Leszek — patrzy zdumiony i ogarnia oczyma Kingęi Mścisława, kłania się głęboko i przystaje z udaną pokorą.
KINGA
zrywa się.
Leszku! Leszku!
LESZEK
nieśmiało, głosem cichym przytłumionym.
To ty Kingo?
KINGA
Ja, Ja!
LESZEK
chyli się, by jej rękę pocałować.
KINGA
wyciąga do niego serdecznie obie ręce.
Zapomniałeś mnie? To ja — ja — Kinga!
Mścisław patrzy się na całą scenę z tajonym bólem.
LESZEK
nieśmiało.
Tak cię dawno nie widziałem — nie śmiem moimoczom wierzyć, że to ty — ty...
KINGA
prawie równoczesnie.
Tak dawno cię nie widziałam, że oczom moimnie wierzę... To ty Leszku?!
LESZEK
Ja — ja Kingo...
ogląda się niespokojnie na Mścisława,puszcza jej ręce — znowu w pokornej, nieśmiałej postawie.Mścisław patrzy bacznie na całą scenę i Leszka z jakimśzłowrogim uśmiechem, cicho podchodzi do Leszka.
MŚCISŁAW
Jakże się wasza książęca mość czuje na moimdworze?
LESZEK
Niezgorzej, królu — wcale nienajgorzej. — Wybaczcie powściągliwe słowa moje, ale zaledwie tydzieńupłynął, jak raczyliście mnie do siebie powołać.
MSCISŁAW
roztargniony — jakby myślał o czem innem.
Witam was serdecznie. Zbyt poważne i nie cierpiące zwłoki sprawy nie pozwoliły mi dotychczas waspowitać, ale wieści, które mnie o was doszły, pozwalają mi żywić nadzieję, że staniecie się silną i pewnąpodporą mego — rozumiecie? — mego tronu. Cóż tak zdziwieni na mnie patrzycie?
LESZEK
Ja? zdziwiony? Słucham, królu, uważnie wszystko,co mi na wagę mego rozumu kładziecie.
MŚCISŁAW
Nie wymagam, ani chcę, byście... trzeba być wtych ważnych sprawach otwartym, bo... aha! cóż ja tochciałem wam rzec? przeciera czoło i siada. Wiesz —pewno, i wiedzieć musisz... no tak! Mamy wspólnegoojca... Wyczekująco patrzy, jakie wrażenie jego słowa naLeszka wywarły. — Z naciskiem wspólnego ojca!
LESZEK
kłania się i milczy.
MŚCISŁAW
z piorunem w oku.
Zanim tyś na świat przyszedł, już ja byłem jegosynem!
LESZEK
znowu kłania się i milczy.
MŚCISŁAW
Ha, ha, ha... To ci może nie na rękę? Co? hamuje się O prawa pokrewieństwa ani z księżniczkąKingą ubiegać się nie mam chęci, ani czasu — prawomnie nic nie obchodzi, bo ja — ja sam stanowię prawoi jestem prawem.
LESZEK
znowu ze spuszczonemi skromnie oczyma, kłania się.
MŚCISŁAW
patrzy długo to na Leszka, to na Kingę, która z zaciętymuporem patrzy na Leszka — potem wstaje uroczyście.
Tu ja panuję prawem mego pierworodztwa, jamtu królem. Cokolwiek odemnie, swego króla zażądacie,nie zaznacie hojniejszej ręki...
KINGA
nie mogąc się dłużej hamować.
Cokolwiek raczymy od ciebie przyjąć...
MŚCISŁAW
Milcz!
LESZEK
daje znaki Kindze, by się opanowała, Kinga cofa się, hamując gniew.
MŚCISŁAW
Jakeś to powiedział przed chwilą? Kładę słowa nawagę rozumu? tak powiedziałeś?
LESZEK
Tak powiedziałem.
MŚCISŁAW
Aczkolwiek mi przykro już na progu powitać cięsłowem, które nie licuje z otwartem i szczerem obliczem mej gościnności, to jednakowo powiedzieć ci muszę, że będę ci najmiłościwszym panem...
i patrzy wyczekująco.
LESZEK
z pochylaną lekko głową, milczy.
MŚCISŁAW
Panem i bratem — rozumiesz?
LESZEK
kłania się, nie zmieniając wyrazu twarzy ni pozy.
MŚCISŁAW
z naciskiem.
O ile nie zapragniesz przekroczyć progu mojejwładzy, mojej mocy i mych praw. Baczysz?
LESZEK
Baczę pilnie na każde słowo waszej mości.
MŚCISŁAW
Pamiętaj, że ja tu jestem władcą i panem.
LESZEK
jak echo.
Władcą i panem.
MŚCISŁAW
siada i wlepia w Leszka oczy, po chwili.
Leszku!
LESZEK
tym samym głosem.
Do usług twoich, panie.
MŚCISŁAW
patrzy coraz uporczywiej na niego.
LESZEK
po chwili.
Co wasza mość...
MŚCISŁAW
uśmiecha się.
Nic — zupełnie nic (mruczy). No tak — tak... patrzyna Kingę każę przygotować celę, Kingo — i klęczniktwardy i włosiennicę... patrzy przed się zamyślony, nagle, jakby ochłonął z ciężkiego snu: Teraz pozostawiamwas samych — Dawnoście się nie widzieli... podchodzido Leszka: Wybacz, jeśli z ust moich padło jakieś twarde słowo — wszak nie miałeś dotychczas powodu skarżyć się na mnie — przyznaj...
LESZEK
Nie, królu!
MŚCISŁAW
A ty Kingo?
KINGA
kłania się i uparcie milczy.
MŚCISŁAW
Czemu milczysz? Czym cię kiedykolwiek uraził?
KINGA
Milczenie moje najdoskonalszem świadectwem, żenie mam innego życzenia, prócz tego, by zostać razemz towarzyszem moich najrychlejszych lat, którego takdawno nie widziałam.
MŚCISŁAW
patrzy na nią długo.
Stanie się według waszego życzenia do Leszka:Za chwil parę zawoła cię mój herold do sali tronowej,zwołałem tam możnych i panów mego grodu, by cięgodnie uczcić i w poczet moich rycerzów zaliczyć.
wychodzi.
SCENA VI
LESZEK i KINGA
patrzą chwilę na siebie.
KINGA
Leszku — bracie mój — podchodzi ku niemu: Cośty taki nieśmiały, to przecież ja, Kinga, towarzyszkatwoich lat najmłodszych...
LESZEK
schyla głowę.
Twoja piękność onieśmiela mnie — pozwól przeciera czoło, niech sobie uprzytomnię, że najnieuchwytniejszy sen staje się zjawą... Małą dziewczynką byłaś,gdy nas wola tego — tego naszego pana i władcy rozłączyła — pamiętam cię małem drobnem dzieckiem —dziś widzę cię... zmieszany Jestem tak olśniony... nie,nie to... ja cię taką zawsze w snach widziałem i znowunie taką...
KINGA
Leszku — gdybyś wiedział, jak moje serce za tobąwołało — tyś — patrzy na niego jabym ci chciała wszystko powiedzieć, a język mój się plącze, ja nie wiem — nic już nie wiem — ja tylko miałam jedną myśl, jednopragnienie: Leszek — Leszek! śmieje się i płacze i rzuca mu się na szyję — nagle: Coś taki wylękniony? Niejesteś szczęśliw, żeś razem ze mną?
LESZEK
patrzy na nią uporczywie.
Jakaś ty piękna!
KINGA
Dziwi cię to?
LESZEK
Czyż to grzech, że nawet w mych najwięcej stęsknionych snach nie widziałem cię tak piękną?
KINGA
Szczęśliwa jestem tem, co mi mówisz. Gdyby mito kto inny mówił... ten — nasz król — zapragnęłabymbyć brzydką, jak noc, ale dla ciebie, Leszku...
LESZEK
tuli ją i milczy.
KINGA
Czemu nic nie mówisz?
LESZEK
Tęskniłem za tobą, nie mogę teraz uwierzyć, żeto ty, ty... Kinga przy mnie!
KINGA
śmieje się płacząc.
Leszku jedyny! Gdybym ja była w stanie pojąć toszczęście, że cię widzę — ciebie — och jaki ty — urywa jakiś ty mi nieskończenie bliski i... i... obcy — Czemupatrzysz na mnie tak obco? Czemuś taki strwożony...?
LESZEK
Nie — nie — jeszcze nie mogę uwierzyć, że to, zaczem tak gorąco tęskniłem... że ten sen stał się ciałemodwraca się od niej i patrzy poprzez arkady krużgankana w dali zarysowany widok miasta Widzisz?
KINGA
Widzę! Wszystko widzę, co chcesz, bym widziała...
LESZEK
zamyślony.
To nasze miasto.
KINGA
Nasze? To przecież jego...
LESZEK
Czyje?
KINGA
Jego!
LESZEK
Ha, ha, ha... Jego, jego — O nie! To nasze — on jetylko dzierżawi do czasu — do czasu...
KINGA
Nie rozumiem cię.
LESZEK
To miasto nasze! Moje! Wypuściłem je w dzierżawę, to moje miasto! Ty go nie pamiętasz, boś jeszcze dzieckiem była, ale ja pomnę każdy zakątek, każdą bramę, każdą basztę otaczających go murów. Tam,gdzie sterczy ta wyniosła wieża — widzisz? Tam ojciecmój przyjmował obce poselstwa — tam mu składano kosztowne podarki, by sobie przyjaźń jego zaskarbić — tamna rynku, pod tą wieżą, rozbrzmiewały okrzyki i wiwatyna cześć ukochanego króla, tam się odbywały turniejei zabawy rycerskie — tam, widzisz tę basztę? Było oblężenie — ojciec drwił sobie z wroga — wziął mnie naręce, pokazał mi cały ogromny obóz pod muramimiasta i powiedział: jutro tu ich nie będzie — dobrzesię przypatrz — i jutro ich już śladu nie było — atam — tam za tą bramą te łąki i lasy, widzisz? Ośmiulat nie miałem, a już dosiadałem najdzikszego rumakaze stajen królewskich — miałem ich dziesięć i naklęczkach ojca prosiłem, by mi wraz z sobą w poleprzeciwko wrogom naszego miasta pozwolił wyruszyći ty — ty...
KINGA
Nic, już nic — teraz wiem: to nasze miasto — nasze!
LESZEK
Jakie ono piękne, dumne! Takiem go już dawnonie widziałem: wyblakło mi w pamięci, a teraz w gorętszych jeszcze barwach odżyło — widzę je przed sobą, a nigdy tak za niem nie tęskniłem patrzy w uniesieniu. Och tu — tu razem z nią — tak! razem z niąchłonąć ten wielki cud — patrzeć na te mury, co z takąmacierzyńską pieczołowitością przywarły do miasta,patrzeć w głąb na wijącą się dolinę, na ciemne wodyfos, na wysokie leszczyną i dzikim bzem porosłe wały,tę przednią, wierną straż, co mego świętego miasta,miasta mych ojców strzeże — och, nocami całemi siedzieć tu z nią razem i patrzeć... z nią razem...
KINGA
Z kim? z kim razem?
LESZEK
A w czasach wielkich tryumfów nieść ją na rękach, gdyby święty sakrament.
KINGA
Kogo? kogo?
LESZEK
A w czasach pokoju i beztroski chadzać z niąw cienistym parku zamkowym, w miesięcznych nocachszeptać jej słowa tak ciche i słodkie, jak poszum blasków gwiezdnych...
KINGA
Nudzi mnie to miasto — obmierzło mi i zbyt sięopatrzyło — chodźmy stąd — poproszę jutro króla, bymi pozwolił wrócić do klasztoru, z którego nie wiemdlaczego tu mnie przywleczono.
LESZEK
nie zważa.
Tu z nią razem — z nią tu usiąść syt bojów ichwały i tulić ją do siebie i szeptać jej tylko: patrz:to nasze miasto...
KINGA
zrywa się.
Czyje?
LESZEK
Nasze!
KINGA
O kim mówisz?!
LESZEK
Jakby się ocknął z dalekich snów, zdumiony.
O kim ja mówię?
KINGA
Leszku!
LESZEK
zrywa się.
Tyś nie wiedziała o kim ja mówię? gwałtowanie O tobie i o mnie!
KINGA
O mnie mówiłeś? Ze mną to wszystko — to... tow blasku — w tryumfie — w sytej potędze — ze mną?
LESZEK
w zamyśleniu dalekiem.
Z tobą, Kingo — tylko z tobą!
KINGA
Leszku! panie jedyny — władco... Może my śnimy?przeciera czoło jakiś ciężki, bolesny, a tak nieskończenie rozkoszny sen... Och, jak tu parno! — chodź — wyjdźmy stąd.
LESZEK
zupełnie trzeźwo.
Nie mogę — lada chwila nadejdzie tu posłanieckróla, który mnie ma zawezwać do sali tronowej.
KINGA
Przecież tyś tu królem!
LESZEK
Jeszcze nie — jeszcze nie... Niezadługo...
SCENA VII
Drzwi się zwolna rozchylają — w drzwiach staje siwowłosa, surowa, majestatyczna stara matrona i zwolna itajemniczo wchodzi do komnaty.
KSIĘŻNA RENATA
zwrócona do Leszka.
Szczęśliwe oczy moje, że danem im było ujrzećraz jeszcze swego wnuka.
LESZEK
cofa się zdumiony.
KSIĘŻNA RENATA
Nie dziwię się, iż mnie nie poznajesz — dzieckiembyłeś wówczas... spostrzega Kingę A — a... i ty tu jesteś — patrzy długo na Kingę. Wszystko przedemnąukrywali, ale wojewoda Wyszomir tajemnicę mi wyjawił. Do Leszka zwrócona że tu jesteś... zamyślona doKingi. A po co ciebie, dziecko, tu więżą? śmieje sięcicho pewnoś im na coś potrzebna... No — chodźże,Leszku, stare moje oczy tęskniły, by cię ujrzeć.
LESZEK
idzie ku niej, ale lękliwie, jakby widmo widział przed sobą —całuje jej ręce.
KSIĘŻNA RENATA
głaszcze jego głowę i coś niewyraźnie mruczy, naglełagodnie do Kingi.
Oddal się stąd, dziecko, tyle — tyle lat nie widziałam mojego jedynego wnuka na — dworze Mścisława —mówiono mi, że on daleko, ale ja od kilku dni jużczułam, że on tu jest.
KINGA
strwożona.
Czemuż mnie oddalacie — czyż nie należę i ja dowaszego rodu?
KSIĘŻNA RENATA
Są rzeczy, które tylko z ust do ust iść mogą,które tylko jednemu z rodu powierzyć można — ja samazwiązana jestem tajemnicą, którą tylko jedynemu z rodupowierzyć mogę.
KINGA
bezradnie.
Leszku!
LESZEK
spokojnie ale stanowczo.
Trzeba uszanować wolę tej, która była matkąmego ojca.
KSIĘŻNA RENATA
wyniośle.
Więcej nad to!
urasta nagle do siły majestatu iwładzy.
KINGA
cofa się ku wyjściu, składa głęboki pokłon i wychodzi.
LESZEK
chce ku niej podejść, ale księżna przykuwa go rozkazującymwzrokiem.
SCENA VIII
KSIĘŻNA RENATA
siada na krześle, patrzy długo na Leszka — tajemniczo.
Leszku — bliżej — bliżej tu ku mnie — patrz! tymipalcami wystukiwałam minuty i sekundy, kiedy cięstęsknione oczy moje znowu ujrzą... A moje oczysłabły i ślepły, ale rozkazałam im jeszcze tyle mocyzatrzymać, by obraz twój pochwycić i już po całąwieczność wkuć w siebie mogły — słyszysz mnie?
LESZEK
klęka u jej stóp.
Czego żądacie odemnie, babko?
KSIĘŻNA RENATA
Ofiary, wnuku!
LESZEK
zrywa się.
Ofiary?!
KSIĘŻNA RENATA
Czas twój nadszedł — będziesz panem tego grodui miasta, jeżeli spełnisz tę jedną ofiarę.
LESZEK
Jaką myślicie — babko?
KSIĘŻNA RENATA
ciszej.
Mścisław — ten bastard przeklęty, miłuje Kingę — ty zjednaj sobie Zygwarta, a Zygwart ma piękną siostrę, i pragnie, by jego piękna, dumna siostra zasiadłana stolcu książęcym.
LESZEK
przerażony.
Kinga ma być ofiarą — czemu? dlaczego?
KSIĘŻNA RENATA
Bo inaczej być nie może.
LESZEK
milczy w ciężkiej rozterce.
KSIĘŻNA RENATA
Mów!
LESZEK
milczy.
KSIĘŻNA RENATA
Będziesz niepodzielnie panował nad tem miastem — a ten bastard... zrywa się z płonącemi oczymapodstępem, fałszem, zdradą i zbrodnią przywłaszczyłsobie po śmierci twego ojca, który zginął, broniąc wolności tego miasta, władzę i dziedzictwo i odebrał, natwoje życie czyhał, ale ja czuwałam — w tem świętem mieście zaklęta jest dusza twoich ojców i praojców przez wieki wieków — do odwiecznego łańcuchaprzyczepiło się niegodne z innego nieszlachetnego metalu ogniwo — skrusz je! skrusz na proch!
LESZEK
trwożnie.
A nadszedł już czas?
KSIĘŻNA
Nadszedł — tylko ofiary potrzeba! Ja wiem, żeKingę miłujesz — ale musisz się poświęcić — musisz jąofiarować dla tego — co wieczne i nieprzemijające...Kinga tu jest zawadą — a on umyślnie tu ją sprowadził, wiedząc, że się od dziecka kochacie — i temchciał odwrócić twoje oczy i serce od tego — co świętszem ci ponad wszystko być powinno — by miasto twoich ojców wziąść pod swoje panowanie — on chciał wambyć swatem, by z swej drogi wszystkie usunąć przeszkody, a sam się nieopatrznie zaplątał w sieci, którena ciebie nastawił. Ogień żądzy go trawi, już mózgjego się mąci, a gdy Kinga ten dwór opuści... Coś siętak zatrząsł?
LESZEK
opanowany
Nic — nic — mów tylko dalej, babko.
KSIĘŻNA
twardo.
Kinga ten dwór opuścić musi — i skoro Halszkępojmiesz za żonę...
LESZEK
zrywa się.
KSIĘŻNA
Tak być musi! Bez Zygwarta nic zdzierżyć niezdołasz. Zygwart nie jedną, ale tysiąc rąk ci poda, jeślisiostrę jego poślubisz.
LESZEK
Babko! I to jeszcze Kinga znieść musi?
KSIĘŻNA
Wiem, że to wielka ofiara, którą ponosisz, alebyłbyś niegodnym twych ojców, gdybyś dla jednejdziewki miał poświęcić skarb najdroższy — miasto nasze! Tyle razy czułam się już tak chorą, że zdało misię, iż nie dożyję tej chwili, w której mściciela krzywdrodu naszego ujrzę, ale zawszem zdołała ubiegającesiły w sobie zakuć, by — wstaje — by prawdziwegowładcę tego świętego miasta powitać...
LESZEK
wpatruje się w nią zamyślony.
KSIĘŻNA
Czemu milczysz? Serce twoje za słabe i za tchórzliwe, by ponieść tę ofiarę? Och, jak maleńką mi sięona zdaje wobec tego, co masz do spełnienia — co cispełnić jest przykazanem.
siada w krześle.
Milczenie.
SCENA IX
Herold wchodzi.
HEROLD
Jego królewska mość prosi księcia Leszka na wysoką radę.
LESZEK
Jeszcze czas.
Herold wychodzi.
SCENA X
KSIĘŻNA
dźwiga się z krzesła — surowo i nakazująco.
Bacz, co ci powiedziałam: — ofiary trzeba — ofiary!Nie ja ci to mówię — ale całe wieki przezemnie mówią!Jeżeli chcesz być pachołkiem na dworze bękarta, tonim bądź — ale wiedz, że wtedy pamięć twoja dla mniei przodków twoich jest przeklęta!
wychodzi.
SCENA XI
LESZEK
patrzy za nią, jak za jakiemś znikającem widmem, zrywasię — w najwyższem wzburzeniu załamuje ręce i biega pokomnacie.
Ofiary trzeba, ofiary! chwilę chodzi, potem przystajez ciężkiem postanowieniem: I tak być musi!
SCENA XII
Wbiega Kinga.
KINGA
w gorączkowym niepokoju.
Co ci księżna mówiła? Czemuście kazali mi odejśćpodczas waszej rozmowy? coraz niespokojniej i szybciej:Coś się tak zmienił — czemu twoje czoło takie poorane?Jaką tajemnicę chowasz przedemną na dnie twojejduszy?
LESZEK
wymijająco.
Nic — nic — ważyłem tylko w moich myślach przyszłe losy tego miasta.
KINGA
patrzy na niego z rozpacznym smutkiem.
Nie — nie — Leszku! Tyś o czem innem myślał —moje oczy stały się w długiej samotni jasnowidzące —nagle znowu porywczo: Co ci księżna mówiła? powiedzmi!
LESZEK
zmaga się z sobą — a potem wybucha nagle i chwyta jąza ręce.
Chcesz wiedzieć, co mi księżna, babka moja, powiedziała?
KINGA
Chcę i muszę!
LESZEK
To samo, coś i ty posłyszała twardo. Są rzeczy,które tylko z ust do ust iść mogą — które jednemutylko z rodu powierzyć i zdradzić można, — jednemutylko... a wola mej babki jest świętą.
KINGA
Powiedz mi, co ci powiedziała!
LESZEK
mnie jej ręce w swoich i milczy.
KINGA
Mów, mów!
LESZEK
Są rzeczy, które tylko z ust do ust iść mogą.
KINGA
stoi chwilę jak skamieniała, potem, jakby w jasnowidzącem przeczuciu przed czemś uciekać chciała — chce wyrwać ręce z uścisku dłoni Leszka.
Nic nie masz mi do powiedzenia?!
LESZEK
nie puszcza jej rąk — ochrypłym głosem.
Nic!
KINGA
Nic?! nic!?
LESZEK
teraz już stanowczy i opanowany.
Nic!
SCENA XIII
Herold wchodzi.
HEROLD
Mości Książę...
LESZEK
niecierpliwie.
Idę, już idę
przystaje chwilę przed Kingą, jakbychciał coś powiedzieć, ale odwraca się i wychodzi, poprzedzonyprzez herolda.
SCENA XIV
Kinga sama.
KINGA
patrzy przez chwilę za wychodzącym Leszkiem, który niknie za kotarą, patrzy błędnie przed się, wyciąga ramię,jakby się o coś oprzeć chciała, zatacza się ku ścianie imacając ścianę rękoma, robi kilka kroków i osuwa się zszeroko, w błędnej rozpaczy rozwartymi oczyma, na obokstojące krzesło.
Kurtyna zapada.
AKT II
Obszerne podwórze zamku romańskiego na przełomie gotyku, z obydwóch stron krużganka z romańskimi filarami,poprzez które widać ogród — w głębi skrzydło zamku, wktórym poprzez wielki portal i przedzielone filarami oknaromańskie, widna wielka sala przyjęć, ponad nią balkon,dla przyglądających się dam. Całe podwórze zasłane kobiercami i suknem kosztownem — z prawej strony na podwyższeniu tron, nad którym zwiesza się wśród makat drogich, na czerwonym brokacie wyhaftowany herb miasta:lew, który w paszczy trzyma w dwie strony rozchodzącesię miecze. Portal prowadzący do sali biesiadnej zasłoniętybogato wyszytą draperją, balkony i filary owite wieńcamii zielenią. Tu i ówdzie krzątają się dworzanie i giermkowiei kończą przygotowanie do uroczystości. Cały obraz oświetlony jaskrawem, zachodzącem słońcem, potem w ciągu aktuzapada zmrok, wschodzi księżyc i służba zapala pochodnie.
SCENA I
ZYGWART i WYSZOMIR.
ZYGWART
Książę Mścisław nic nie podejrzewa, umiałemdoszczętnie uśpić jego czujność — przytem tak opętanynieszczęsną miłością do księżniczki Kingi, żeby posiąść jej względy, czyni wszystko, co mu tylko podszepną. Silny to władca, ale duszę jego toczy czerwnamiętności: to, co starzy Grecy koszulą Nesussa zwali — a co nawet wielkiego Herkulesa siły do cna spaliło.
WYSZOMIR
Nie baw sią w opowieści, a mów, jak sprawa stoi...
ZYGWART
Pewno, że dobrze stać musi, jeżeli książę, którydosyć miał dowodów, jak mu jesteś niechętny, uroczyście cię na dzisiejszą ucztę zaprosił.
WYSZOMIR
Mówiłeś już księżnej za jaką ceną przyjdę Leszkowi z pomocą?
ZYGWART
Mówiłem.
WYSZOMIR
A wtrąciłeś mimochodem, że w danym raziemógłbym i Mścisława poprzeć?
ZYGWART
Tego jej mówić nie potrzebowałem — za dobrzecię zna, wie aż nadto dobrze, że z wojewodą Wyszomirem nie przelewki.
WYSZOMIR
A twoja siostra zasiądzie obok Leszka na stolcuksiążęcym?
ZYGWART
A jakżeżbym inaczej chciał zdradzać mego miłościwego pana — przecież nie dla pięknych oczu Leszka.
WYSZOMIR
I księżna wie o twym planie?
ZYGWART
Nietylko wie, ale sama go Leszkowi podsunęła.Mścisława się już nie lękam, jego dusza zatruta, aoczy mu coraz więcej bielmem miłości zachodzą, alejednego strzedz się musimy.
WYSZOMIR
Kogo?
ZYGWART
Właśnie Leszka... jego dusza, jak dno morza, nicna nim dojrzeć nie można — niezgłębiona — ależ właśnienadchodzi...
SCENA II
LESZEK
z udanem zdumieniem.
Czyżby mnie oczy mylić miały? Kniaź Wyszomir!
WYSZOMIR
kłania się głęboko.
Ja wierny sługa ojca waszego, i szczęśllw, żewolno mi było ujrzeć syna jego, prawowitego dziedzica tego grodu.
LESZEK
z wylaniem.
Och, jakbym pragnął was drogi kniaziu godnieugościć, drogę, którąście tu dotąd jechali kosztownemsuknem wysłać z przesadną pokorą, ale ja biedny, ubożuchny — żyję tu z łaski mego miłościwego pana brata,który mnie raczył na swój dwór powołać...
ZYGWART
śmieje się z udaną wesołością.
Dobrze, żebyście się i wy serdecznie śmiali podczas ich śmiechu szepcze czasem ściany, chociażby najgrubsze, mają uszy, a dobrze, gdy w rubasznym śmiechuskryje się tajemnica słów...
LESZEK
patrzy na niego jakoby rozbawiony i wszyscy trzej wybuchają śmiechem.
WYSZOMIR
I ja, miły książę, jestem ubożuchny, całkiem podupadłem, przyjechałem na zaszczytne wezwanie naszegomiłościwego pana zaledwie w dwadzieścia koni.
ZYGWART
śmieje się, potem półgłosem.
Pięćset co najlepszego rycerstwa ma na swojeskinienie.
LESZEK
Czem-że ja się wam, dostojny panie, zdołam odwdzięczyć za tak wielki dowód przywiązania, i za to,żeście raczyli przybyć na tę wielką uroczystość, jakądla mnie mój pan i brat łaskawie wyprawić raczył —
odwraca się, nadchodzi wojewoda Szaluta.
Och, i wy zacny wojewodo — pomnę, pomnę,jeszczeście mnie, za czasów ojca mego, uczyli wojennego rzemiosła.
SZALUTA
Może i nie napróżno...
witają się.
LESZEK
O, jak dobrze pomnę, jakieście, drogi wojewodo,uczyli mnie szablę ostrzyć...
SZALUTA
Tak, że aż iskry pryskają, a ani jednej szczerbynie znaleść.
wszyscy śmieją się głośno.
SZALUTA
Partacką robotą był szczerbiec Śmiałego — naszemiecze o żadne bramy się nie wyszczerbią.
LESZEK
nagle, jakby zaskoczony, podbiega do nadchodzącego burgrafa sąsiedniego zamku: Bolka z Mysłowic.
LESZEK
Ależ na Boga, nie spodziewałam się tak wielkiegozaszczytu — witajcie mi, witajcie — jakżem szczęśliw,żeście i Wy przybyli na tę uroczystość...
BOLKO
Ośmieliłem się podejść bliżej, zwabiony waszymśmiechem — o czem to dostojni rycerze tak wesołą rozmowę prowadzicie?
ZYGWART
Szaluta twierdzi, że teraz są miecze tak ostrzone,że się na żadnych bramach nie wyszczerbią, ciszejnawet najwięcej strzeżonych...
BOLKO
Ha, ha, ha! To nic jeszcze; słyszałem nieraz ojakimś zawadjackim rycerzyku niemieckim, który, byumknąć, wraz z koniem skoczył z wysokiego muru iprzesadził głęboką fosę, my zaś mamy konie, którepotrafią przesadzić fosę i wskoczyć na mury zamku.
ZYGWART
Co tam o koniach i mieczach mówicie, u mnie teraz uczta na myśli, i twierdzę, że najlepiej piec swąpieczeń pod czujnem okiem pana.
BOLKO
Już to Zygwartowi nikt dowcipem nie dorówna...
śmieją się wszyscy, podczas tego słychać pierwsze fanfary
LESZEK
Nic dziwnego, że na wasz widok, dostojni panowie, raduje się moje serce, gdyż oto proszę was naojców chrzestnych mego chrztu rycerskiego. Już widzęheroldów, poprzedzających orszak mego miłościwegopana i brata — raczcie stanąć po dwóch z każdej stronytronu, a ja w pokorze odczekam chwili, w której mniepan mój łaskawie powoła...
SCENA III
Wchodzi orszak, poprzedzający księcia w uroczystym ceremoniale, na balkonie zasiadają damy dostojnych rodówi ich dworki. Z prawej strony tronu stoją Zygwart i Wyszomir — z lewej; Bolko z Mysłowic i Szaluta — w środkurycerstwa, które się na odgłos fanfar w podwórzu zgromadziło, staje w układnej, a skromnej postawie Leszek.
ZYGWART
Książę Leszku, raczcie przystąpić przed tron swegomiłościwego pana i brata.
MŚCISŁAW
patrzy na niego chwilę przenikliwie, ale kiedy Leszek podchodzi i przed tronem przyklęka, ujmuje jego głowę i całuje go, podnosi go i sam wstaje. Chwilę błądzą jego oczyna balkonie wśród dam, ujrzał Kingę i jeden moment spotykają się ich oczy — potem przebiega czujnym, badawczymwzrokiem zastępy rycerzy.
Szczęśliw jestem, że mogę wam przedstawić mego brata młodszego, miłego mi księcia Leszka, któryposłuszny memu wezwaniu, na dwór mój przybył.Gorącym sercem go przyjąłem i pytam was dostojnirycerze mego księstwa, ażali uznajecie go godnymby wstąpił w wasze szeregi?...
występuje Zygwart.
ZYGWART
Godniejszego nad niego, nie znamy.
MŚCISŁAW
Pytam się was, czy uznajecie, ażali jest na tylemężnym, odwagi i rozumu pełen, by u mego bokuwspólnego wroga mógł zwalczać?
występuje Szaluta.
SZALUTA
Rozum jego nad wiek jego młodzieńczy dojrzały,bystry, a ramię jego silne i chrobre, a moc jego mogąca mierzyć się z każdym z nas.
MŚCISŁAW
przeciera czoło.
Czy w duszy jego panuje szczerość, wierność imiłość?
występuje Wyszomir.
WYSZOMIR
hardo.
Gdyby w sercu księcia Leszka nie było szczerości,miłości i wierności, gdyby je skaziła chociaż jednamyśl podstępu lub fałszu, nie byłby się udał podwaszą miłościwą opiekę braterską.
MŚCISŁAW
patrzy na niego badawczo.
Powiedziałeś — i ufny jestem twoim słowom.
chwila milczenia.
MŚCISŁAW
Czy w razie niebezpieczeństwa mego życia zdolen jest za pana i brata swego przelać krew swoją doostatniej kropli?
występuje Bolko z Mysłowic.
BOLKO
Gdyby ktoś z nas śmiał o tem wątpić, wyrządziłbyksięciu Leszkowi tak ciężką zniewagę, że książę mógłbygo pozwać w szaranki.
KSIĄŻĘ MŚCISŁAW
A więc, tym oto mieczem, pasuję go na rycerza.
Leszek przyklęka — Mścisław uderza go mieczem wedługzwyczaju — podczas tego głośne fanfary i okrzyki nacześć Leszka.
MŚCISŁAW
patrzy ponuro po obecnych — potem uśmiecha się tajemniczodo Leszka.
Teraz mógłbym zażądać od ciebie przysięgi nawierność, ale nie chcę cię uważać za mego wasalatylko za brata — żądaniem przysięgi znieważyłbym nietylko ciebie, ale i siebie.
Głośne okrzyki: „Sprawiedliwie powiedział” — inne: „słowogodne władcy” — inne: „przysięgi, przysięgi na miasto!”.
MŚCISŁAW
nadsłuchuje — znowu się uśmiecha.
Słyszysz, Leszku? kładzie miecz na kolana towarzysze twoi żądają przysięgi na miasto!
LESZEK
klęka, kładzie palce na mieczu: głośnym, pewnym głosem.
Przysięgam dla miasta tego przodków moich oddać wolność, szczęście, cześć rycerską i życie doostatniej kropli krwi. Tak mi Boże dopomóż!
Jednogłośne okrzyki: Amen! Amen! Niech żyje książę Leszek!
MŚCISŁAW
wstaje złowrogo wyprostowany, a gdy okrzyki milkną: zujmującym uśmiechem.
Zdaje się, że miłego sercu naszemu brata, godniej na moim dworze i w tem mojem mieście powitaćnie mogłem. Leszek kłania się głęboko. A teraz szlachetnepanie, oraz dostojników i rycerzy mego księstwa proszę na biesiadę, zbyt ubogą, niestety, przy tak wielkiej uroczystości.
Skinął ręką i w tym samym porządku, co poprzednio idziecały orszak do sali biesiadnej, a za niem całe rycerstwo,z balkonu powstają damy i też udają się do sali.
SCENA IV
Idący na końcu orszaku Szaluta i Bolko przystają nagle,patrzą po sobie niespokojnie, i jakby zawstydzeni.
SZALUTA
Patrz! jakoś dziwnie krwawo słońce dziś zachodzi.
BOLKO
To jednak niemiło smażyć pieczeń pod śpiącemioczyma pana...
SZALUTA
szyderczo.
A kto ci powiedział, że on śpi? Nie widziałeś, jak jego oczy przenikały, gdyby świdrem nasze sercai wątroby — nie widziałeś, jak się złowrogo prężył,jak się tajemniczo uśmiechał?
BOLKO
Moje serce twarde, jak spiż, nie litości, ani trwogi, nie znam żadnego zmiłowania w otwartem polu,twarz w twarz z wrogiem, ale za plecami knuć — zaczto rycerska rzecz? Jak on tak stał w łunie tego — ot zachodzącego słońca — wyniosły i chmurny i tak przezwszystkich nas opuszczony...
SZALUTA
Nie bredź! Ja co innego uczułem, gdym go ujrzałtakim wspaniałym i groźnym i z tymi złowrogimi błyskami w oczach — mrowię mnie przeszło: tak jak przemocą i gwałtem swej mocnej dłoni przywłaszczył sobieto miasto — tak jednem jej skinieniem mógłby naswrzucić do najgłębszych lochów tego zamku.
BOLKO
Leszek go uprzedzi... Przeraża mnie skrytość i chytrość tego młodzieniaszka. Nie przysięgał Mścisławowi,ale przez jednego z zaufanych kazał się domagać przysięgi na miasto, którą też skwapliwie złożył — terazma ręce wobec Mścisława rozwiązane...
SZALUTA
Chodźmy — kamień puszczony w ruch, teraz jużgo nic nie powstrzyma — ale patrz tylko, jak słońcedzisiaj dziwnie krwawo zachodzi...
BOLKO
przystaje, patrzy chwilę ale nic nie mówi. Obydwaj idązwolna krużgankami ku zamkowi i zwolna nikną w cieniu,z sali biesiadnej dochodzą odgłosy fletni, harf, piszczałek,trąb.
SCENA V
Scena chwilę pusta — zasłona portalu do sali biesiadnejteraz szeroko rozsunięta, mrok coraz gęściej zapada, jarząsię pochodnie. Widać przez okna i drzwi pląsające pary,i biesiadujących gości, raz po raz rozlegają się wiwaty,raz po raz śpiew i harfy.
SCENA VI
Krużgankiem prowadzącym od bocznego skrzydła wchodząna scenę Zygwart i Wyszomir.
ZYGWART
Teraz trzeba spiesznie działać.
WYSZOMIR
By zdobycz nie umknęła.
ZYGWART
Jeśli chcesz jaźwca z nory wywabić, pokaż mutylko samiczkę — a sam z niej wyleci.
WYSZOMIR
Ha, ha, ha! A któż tego dokona?
ZYGWART
Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.
WYSZOMIR
Doskonały dowcip — A jak się go z nory wywabiło?
ZYGWART
To już ją znajdzie przez innego zajętą.
WYSZOMIR
A jeżeli jaźwiec podstęp przewącha?
ZYGWART
Zanadto kochaniem oślepiony: w Biblii świętejjest mowa o Samsonie, olbrzymie i mocarzu, któremukobieta tylko jeden włos wyrwała, a całą moc utracił...
WYSZOMIR
Tak, żądza go oślepiła.
nikną w cieniu.
SCENA VII
Przeciwległym krużgankiem wchodzą Kinga i Wita i siadają w cieniu na kamiennej ławce. Księżyc tymczasemwschodzi i zaczyna oświetlać podwórze zamkowe.
KINGA
zakrywa dłonią oczy.
Nie zdzierżę, nie zdzierżę! Podczas całej dzisiejszej uczty ani razu na mnie nie spojrzał...
odkrywatwarz i chmurnie patrzy przed się.
WITA
chwilę bezradna, głaszcze jej ręce.
Księżniczko droga, rozchmurzcie na Boga waszeczoło. Serce mi się krwawi, gdy na was patrzę. Słyszę,jak płaczecie po nocach, i ja z wami porówno płaczę;gorliwie modły zanosicie do Boga, a i moje niemniejsą żarliwe, by u Boga wyżebrać odmienienie waszegosmutku...
KINGA
obejmuje ją za szyję.
Mów mi Ty, Wito, wszak nieraz ci mówiłam, żeśmi raczej siostrą, niż służebną.
WITA
Nie śmiem, księżniczko.
KINGA
uporczywie.
Mów mi Ty. Tyś sama na świecie, jam sierota,tylko stokroć nieszczęśliwsza od ciebie.
zasłania dłonią oczy.
WITA
Ja niczego nie pragnę, jak tylko ci służyć, księżniczko; nie znam większej rozkoszy, jak rozczesywać twoje cudne włosy, splatać ich przepych w długiewarkocze, przebierać twą smukłą postać w kosztowneszaty — poić moje oczy twą pięknością, którejby nawetnajwytworniejszy truwer opisać nie był w stanie.
KINGA
przerywa.
Na co mi się moja piękność zdała?!
WITA
Serce mi się kraje, gdy widzę, jak z waszychkwitnących jagód wszystka krew spełzła, jak gwiazdywaszych oczu blask tracą, i jakby mgłą zachodzą...
KINGA
Dla kogoż mam być piękną? Raz już miesiąc sięobrócił, a przez cały ten czas, który wiecznością bólui rozpaczy mi się wydaje, ani razu do mnie nie podszedł — unika mnie, usuwa się z mojej drogi; gdymraz w obłąkanym bólu wybiegła mu naprzeciw, by gozapytać, co jego serce odemnie odwróciło, udał, żemnie nie widzi i szybko znikł w zamku... Wito! Wito!Jak to boli!
WITA
ponuro.
Halszka go opętała.
KINGA
z nienawiścią.
Halszka!
WITA
powtarza.
Halszka, siostra przemożnego Zygwarta.
Chwila milczenia, podczas której Kinga uporczywie patrzy naWitę.
KINGA
Wito!
WITA
Słucham cię, pani.
W naprężonym oczekiwaniu.
SCENA VIII
Na podwórze zamkowe, jasno światłem księżyca oblane,jak również łuną rzęsiście oświetlonej sali biesiadnej, poschodach portalu wychodzą Leszek i Halszka, strojni, urodziwi, rozpromienieni i podnieceni.
LESZEK
Widziałem setki pięknych dziewic w tem państwie:Jedną urodziwszą od drugiej, ale równie pięknej, jakwy, cudna Halszko, nie widziałem...
Kinga w cieniu,niewidziana z podwórza, zrywa się, jakby się rzucić chciała. Wita przerażona chwyta ją za ręce — Kinga opadaciężko i przyciska rękoma piersi.
HALSZKA
Książę! raczycie mi mówić słowa miłe i słodkiedla ucha niewiasty, ale uwierzyć w nie nie mogę.
LESZEK
Skromność przystoi mowie niewieściej, jest nawet cennym klejnotem jej duszy, ale cóż winno słońce,że blask swój na cały świat rozpościera?
HALSZKA
Jakże odurza mnie woń tych kwiatów w tej parnej nocy, ale więcej jeszcze odurzają mnie wasze słowa, książę...
LESZEK
Błogosławiona zaiste ta parna noc, która wzbierauczuciem i żarem miłości wybucha.
HALSZKA
(poruszona).
Miłości? O jakiej wy, książę, miłości mówicie?
LESZEK
O jakiej? patrzy jej głęboko i miłośnie w oczy i całuje jej rękę. Raczcie pójść ze mną, cudna Halszko, dotego cienistego ogrodu, tam wśród woni różanych krzaków, w mroku pachnących lip będę mam mówił o tejmiłości, której jesteście ciekawą...
schodzą przez krużganek do ogrodu.
SCENA IX
Kinga zrywa się znowu, jakby za nimi pobiedz chciałaale kamienieje, staje chwilę z otwartemi szeroko oczyma i zrozchylonymi ustami, z których żaden krzyk wydobyć sięnie może — opada bezwładnie na ławkę — Wita klęka u jejnóg i obejmuje jej kolana, podczas tego ukazuje się trzypostacie, a raczej ich cienie.
SCENA X
Szeptem.
I cień Jaźwiec coś węszy.
II „ Spieszyć trzeba.
III „ A jeżeli ona dobrowolnie nie zechce?
IV „ Przemocą trzeba — inaczej z gniazda się go nie wywabi.
WITA
Pani moja, księżniczko, błagam was...
II postać nadsłuchując. Tu ktoś jest — a! to ona
znikają.
SCENA XI
WITA
Pani moja, pani!
KINGA
Jakby się nagle obudziła — chwyta Witę za rękę.
KINGA
Mówiłaś, że ukochałaś mnie nad swoje życie —prawda to?
Wita milczy.
KINGA
porywczo.
Czemu milczysz?
WITA
Aż nazbyt głośne moje milczenie.
patrzy na Kingę głęboko i posępnie.
KINGA
przerażona.
Co? co?
WITA
Ukochałam ciebie nad życie moje.
KINGA
I to — brak jej tchu to byłabyś w stanie dla mnieuczynić?
WITA
Jeszcze tej nocy.
KINGA
okala ramieniem jej szyję.
Nie — nie — nie!
WITA
Słyszałaś pani moje myśli?
KINGA
Cicho — cicho — nie chcę ich słyszeć, chociaż ażnazbyt głośno się rozgadały, nagle porywczo Podejdźdo ogrodu — zobacz, czy tam jeszcze są — Wita wychyla się z krużganka ku ogrodom Nie! nie! nie patrz!przysiada na kamiennej ławce Skradła — skradła mijego serce...
WITA
tajemniczo.
Jeszcze nocy dzisiejszej...
KINGA
zrywa się.
Nie chcę! nie chcę! Rozumiesz? Nie chcę! On jużmoim i tak nigdy nie będzie!
WITA
po chwili.
Książę Mścisław miłuje cię, pani...
KINGA
patrzy na nią jakby nie rozumiała.
Nie chcę! nie chcę!
WITA
Tak cię miłuje, pani, że za jedno dobre słowotwoje, oddałby z rozkoszą wszystkie skarby świata.
KINGA
Nie chcę! walczy z myślami, nagle parno tu iciężko — chwyta się za piersi pewno burza nadchodzi...całe niebo jakby rozżarzone — spojrzyj raz jeszcze wogród — Wita wychyla się z krużganku w ogród Widzisz ich?!
WITA
Widzę, gdyby parę gruchających gołębi...
KINGA
Kłamiesz!
WITA
Przekonaj się sama...
KINGA
(nie rusza się z miejsca).
Coś powiedziała? Czym ja cię dobrze zrozumiała —dzisiejszej nocy jeszcze?
WITA
przeciągle.
Tak!
KINGA
jak w gorączce.
Bliżej, jeszcze bliżej do mego ucha...
WITA
nachyla się do jej ucha.
Tak — tak! bo was miłuję, pani, i na waszą mękępatrzeć nie mogę... ponuro dzisiejszej nocy jeszcze...
SCENA XII
Do krużganku wchodzi stara Księżna Renata poprzedzonaprzez pachołka, który niesie pochodnię.
KSIĘŻNA RENATA
Szukam cię po całym zamku, a tu całkiem przypadkiem spotykam cię w tem zacisznem ustroniu.
KINGA
wstaje i składa głęboki pokłon.
KSIĘŻNA RENATA
A wiedz, jakie szczęście, żem zabrała z sobą pachołka z pochodnią — inaczej bym tu w cieniu twegooblicza poznać nie zdołała... przygląda się bacznieKindze A — a... istotnie księżniczka Kinga...
pachołek tymczasem wtyka pochodnię w żelazną obręczprzytwierdzoną do filaru i odchodzi — światło płonącej pochodni i światło księżyca, oraz blask oświetlonej sali padający z portalu i okien sali biesiadnej, zlewają się w jedenupiorny akord.
KSIĘŻNA RENATA
siada — bierze Kingę za rękę i sadza ją obok siebie —patrzy na Witę.
A kto to ta dziewoja?
KINGA
Służebna moja i powiernica.
KSIĘŻNA RENATA
Wita... słyszałam o niej, słyszałam, ale może jąteraz odprawić raczysz.
WITA
dumnie.
Mnie odprawiać nie potrzeba, bo dawno przyszedł na mnie czas, by stąd odejść
kłania się i z przeciągłem spojrzeniem na Kingę wychodzi.
SCENA XIII
RENATA
z przekąsem.
Hardą i tajemniczą masz powierniczkę — i cóżmiała znaczyć jej mowa — że dawno przyszedł na niączas — by stąd odejść?
KINGA
Nie wiem, księżno, musiała się czuć urażoną, żeśjej stąd odejść kazała — ja zaś waszym rozkazom powolną być muszę.
KSIĘŻNA RENATA
I wasza mowa jest dziwna — przyszłam po to, bycię zapytać, księżniczko Kingo, czemu zniknęliście taknagle z sali biesiadnej — a niczyjej uwagi nie uszło,że książę Mścisław coraz pilniej was szuka i corazchmurniej patrzy, że was tam niema...
KINGA
szyderczo.
Tak?! Miejsca tam dla mnie niema... wynioślemiejsce moje przy stole biesiadnym zajęte przez kogoinnego... a tam, gdzie Halszka, siostra Zygwarta dworuje, nie godzi się mnie, księżniczce Kindze, zasiadać.
RENATA
chytrze.
Dla czegoż to? przecież Halszka to latorośl najprzedniejszego tu rodu — tu w państwie.
KINGA
z gorzkiem szyderstwem.
Wiem, wiem, jak również i to, że jest najpiękniejszą z dziewic w tem księstwie.
RENATA
Więc, tem mniej cię rozumiem, księżniczko.
KINGA
A więc wam wszystko powiem: mówiliście raz,księżno, że waszymi starymi palcami wystukiwaliścieminuty i sekundy, do tej chwili, w której Leszka wasze stare oczy ujrzą — i ja to samo czyniłam moimimłodymi palcami i liczyłam godziny, zaczem mojemłode, miłości spragnione oczy go ujrzą, jego, któremuod dziecka byłam przyrzeczoną.
RENATA
I co dalej?
KINGA
z wybuchem.
Co dalej? Leszek przybył i Leszek powtarzał misłowa miłości — Leszek z zachwytem wskazywał tomiasto, w którym on i ja przy jego boku zapanowaćmieliśmy — aż oto od chwili tej tajemnej rozmowywaszej z nim, księżno, od której mnie usunęliście — serce swoje odemnie odwrócił — doszczętnie się zmienił.
RENATA
Nie był jeszcze ujrzał podówczas Halszki — młode serce płoche... Zresztą, cóż ja wiedzieć mogę?...zamyślona nagle tajemniczo. Widzisz to miasto w białym blasku księżyca, w rozżarzonej parności dni upalnych?
KINGA
Widziałam je wtedy, gdy mi je Leszek w miłościwskazywał, z obietnicą, że z nim razem nad niem zawładnę — teraz go nie widzę.
RENATA
Nie widzisz go? zrywa się. Nie bluźnij! nie bluźnij:tajemniczo i uroczyście — Wiesz, czem jest to miasto? Tociągłość naszego rodu, to nierozerwalny łańcuch mijających i tych, które przyjść mają, pokoleń, to wolawieków całych, która się w olbrzymi dąb rozrosła, aktórej korzenie Mścisław podcina, rozumiesz?
KINGA
Więc co?
RENATA
po długim namyśle.
Ty wiesz, że jedyny dostojnik, wiernie Mścisławowi oddany, to Zygwart?
KINGA
Wiem.
RENATA
Leszek ukochał nadewszystko to miasto — może,aby uśpić czujność Mścisława i jego najwierniejszegosługi, udaje miłość do siostry jego. — Nie wiem, nieznam dróg jego zamysłów, ale zdaje mi się, że pozatem wszystkiem coś innego się kryje...
Patrzy coraz bystrzej i chciwiej na Kingę.
Twoja obecność może pokrzyżować jego zamysły —Mścisław podejrzliwy — dopóki my tu przebywamy,podwoi swą chytrą czujność — przytem Mścisław ciękocha i wiem, jak szalał z zazdrości o Leszka — niebędzie ciebie, to się uspokoi — będzie przytem widziałdalsze zaloty Leszka do siostry swego zausznika, czujność jego tem bardziej uśpiona będzie, i — i... możeLeszek stanie się jego doradzcą i...
KINGA
I co potem?
RENATA
Pytasz, co potem? szeptem tajemniczym. Co potem? miasto będzie nasze, a Halszka będzie słała łożeślubne dla ciebie i Leszka...
KINGA
żywiej.
Więc cóż mam począć?
RENATA
Opuścić teraz to miasto — razem ze mną je opuścić, aż do chwili, w której ten wielki czyn się dokona — ja mam zamek na wysokiej skale nad bystrą rzeką —niczem przepych tych komnat wobec tych, w którychtam królować będziesz...
KINGA
Co więcej?
RENATA
Mam tam rozległe ogrody, gęste, ciemne lasy całemile się ciągnące — będziesz miała tam wszystko, czegozapragniesz...
KINGA
Co więcej?
RENATA
Pozostaniesz tam, aż do tej wielkiej chwili...
KINGA
I cóż dalej?
RENATA
Tu czujesz się upokorzoną zalotami Leszka doHalszki, kłamliwemi wprawdzie — przysięgam ci — botylko tą drogą dojdzie do świętego celu — ale to cięrani, a tam będziesz miała spokój i wolność i błogiewyczekiwanie tej wielkiej chwili, w której na tronietwoich też praojców zasiądziesz wraz z Leszkiem —
mimowoli plącze się.
KINGA
szyderczo.
Miłą i gładką, chociaż zawiłą jest wasza mowa.
RENATA
Szydzisz?
KINGA
Nie! nie szydzę, gdzieżbym się ważyła — ale jatu jednak pozostanę!
RENATA
z hamowaną wściekłością.
Tu pozostaniesz? Czyż nie ranią cię zaloty Leszka,którego kochasz, do innej? Czyż nie obrzydł ci widoktego obmierzłego bękarta?
KINGA
Skąd wiecie, księżno, czy Leszka jeszcze kocham?Skąd możecie wiedzieć, że widok Mścisława jest miobmierzły?
RENATA
zrywa się.
Tyś, to powiedziała? Ty?
KINGA
dumnie.
Ja!
RENATA
z najwyższem oburzeniem.
Ty z naszego rodu, chowana na dworze staregowładyki, ojca Leszka, tyś to powiedziała?
KINGA
Ja!
RENATA
Więc milsze ci panowanie obmierzłego bękarta,aniżeli Leszka?
KINGA
gorzko.
Milsze mi moje panowanie przy boku Mścisława,aniżeli Halszki przy boku Leszka — szydząc Nie zmylą mnie wasze gładkie słowa, księżno, ja tu pozostanę!
RENATA
z wściekłością.
Przekleństwo na ciebie, kochanko bękarta!
KINGA
wybucha rozpaczliwym, szyderczym, pełnym jadu śmiechem.
RENATA
chce jeszcze coś powiedzieć — ale słania się — i podtrzymana przez pachołka, który na jej krzyk wbiegł — wychodziku zamkom.
SCENA XIV
Kinga sama, wstaje z ławki — opuścił ją sztuczny spokój ihardość — chodzi wzburzona z załamanemi rękoma po krużganku — staje nagle w pełnem świetle, patrzy poprzez kolumny, ogrody w dal na miasto — wyciąga ku niemu groźnie zaciśniętą pięść.
O miasto! przeklęte miasto! zażarty, mściwy, nieubłagany Molochu, który mnie za życia chcesz pochłonąć! z dziką rozpaczliwą energią Nie! nie! nie!
SCENA XV
Na scenę, wracając z ogrodów, wchodzą Halszka i Leszek —na odgłos rozpromienionego śmiechu Halszki, odwraca sięKinga i tak stanęli wszyscy troje oko w oko — chwila ciężkiego milczenia, podczas którego Kinga jak w lunatycznym śnie podchodzi krok za krokiem bliżej i bliżej w stronęLeszka.
KINGA
A! a! książę Leszek... spojrzała na Halszkę tak, żeta mimowoli się cofa. Co za niespodziane spotkanie...I w samą porę — chciałam się właśnie z tobą pożegnać...
HALSZKA
zmieszana.
To księżniczka opuszcza nas? wyjeżdża?
KINGA
Żegnanie cię, najpiękniejsza z dziewic, nie koniecznie musi mieć coś wspólnego z wyjazdem — ale raczcie mnie pozostawić chwilę z księciem Leszkiem, samna sam.
HALSZKA
z dumą.
Jeżeli taką jest wola księcia... nie miłoć towprawdzie rozłączać się z tym, który niedługo wedługswej woli ma zostać mi miłościwym mężem i panem...
KINGA
drgnęła.
Prawdać to?
LESZEK
twardo.
Prawda!
KINGA
skuliła się, jakby ją mróz przeszył i ręce załopotały, a potem stoi, jak skamieniała.
HALSZKA
spojrzała zdumiona na Kingę i Leszka.
Ale szanuję życzenie księżniczki, jego siostry ipozostawiam ją z nim samą...
kłania się głęboko i zgodnością idzie ku sali biesiadnej.
SCENA XVI
Chwilę patrzą na siebie.
LESZEK
zimno i stanowczo.
Cóż mi macie do powiedzenia, księżniczko?
KINGA
patrzy na niego ciężkiemi oczyma — po chwili — jak ze snu.
Z kim mówię?
LESZEK
Z tym, za którego władzą i panowaniem to święte miasto woła i krzyczy, z tym, od którego żąda ono,by się nie nachylił przed najcięższą ofiarą, by tylkomiasto dla rodu naszego z powrotem zdobyć... a woladuszy tego miasta jest tysiąckrotnie silniejsza od naszych pragnień... losy zapadły — żegnam was.
KINGA
Czekajcie! groźnie — świszczącym szeptem. Tyś mimówił, że mnie miłujesz?!
LESZEK
widać — że nie bez bólu i trudu, ale zupełnie opanowanyi spokojny.
Ja!
KINGA
Tyś mi mówił, że to miasto wskrzesisz do naszej potęgi, a na tronie jego zasiądziesz wraz ze mną?
LESZEK
Ja!
KINGA
patrzy na niego z szeroko rozwartemi oczyma, tchu pochwycić nie może.
I co? — co? co?
LESZEK
Jeżeli nie jesteś w stanie pojąć tej ofiary, którą,z mego serca czynię, by według mego przeznaczeniato miasto odzyskać, nie jesteś godną naszego rodu.
KINGA
nagle tajemniczo.
Czego chce miasto odemnie?
LESZEK
surowo.
Byś je opuściła!
KINGA
słabnie znowu i śmieje się szyderczo.
Ha, ha, ha! Byś mógł na tronie obok siebie posadzić Halszkę? Nigdy! wtrąćcie mnie do najgłębszegolochu o chlebie i wodzie — ale ja tu pozostanę!
LESZEK
wstaje — chwila głębokiego poruszenia — potem namysłu;wreszcie postanowienia.
To wasze ostatnie słowo, księżniczko?
KINGA
zaciekle.
Ostatnie!
LESZEK
Więc żegnam was!
wychodzi.
SCENA XVII
KINGA
patrzy chwilę jak nieprzytomna za odchodzącym — przeciera oczy.
Kto to był? Czyżby Leszek? Ten Leszek, za którym tak tęskniłam, do którego tak rwało się moje serce,gdy tu przybył i miłość mi kłamał?
Słania się, idączwolna krok za krokiem ku drugiej ławce, i tam opadaciężko.
SCENA XVIII
Z portalu głównego sali biesiadnej wychodzi Mścisław, naschodach ogląda się bystro i niespokojnie dookoła — ujrzałwreszcie Kingę i spiesznie zbiega z schodów i podchodziku niej.
MŚCISŁAW
Księżniczko Kingo, wyście tutaj?
KINGA
jakby się budziła ciężko — z trudem podnosi na niegooczy — a potem wstaje i machinalnie składa głęboki ukłon.
MŚCISŁAW
patrzy w nią długo.
Na co ten dworski ceremonjał? Po to może, bymi głębszą jeszcze odrazę okazać? Przywykłem doniej — nie potrzebujecie się na nią tak wysilać, księżniczko...
Pauza.
Pragnąłem uświetnić ucztę na cześć Leszka wasząobecnością, ale wyście zechcieli zniknąć — od starejksiężnej dowiedziałem się dopiero, gdzieście się skryli — nie ważyłem się po was posłać moich giermków — samprzychodzę — sam wolałem stanąć przed wami, jakobrat starszy Leszka, pierworodny syn waszego stryja...
Kinga milczy zamyślona.
MŚCISŁAW
z gorzką ironią.
Jakto? Co za cud? nie oburzacie się, żem się nazwał synem waszego stryja? Oczy wasze nie ciskająjuż na mnie błyskawic, że ważyłem się nazwać bratemLeszka?
KINGA
podnosi oczy na niego w zamyśleniu.
MŚCISŁAW
Czyżby zelżała wyniosła pogarda, którąście mniezawsze darzyć raczyli? czeka z wzrastającą goryczą. Amoże wasze milczenie i obojętność cięższą jeszcze pogardę ma dla mnie wyrażać, aniżeli wasze harde iwyniosłe słowa? Może chcecie mi okazać waszem milczeniem, że mówię do zastygłego w marmury posągu,o który słowa moje obślizgują się, gdyby siekaninagradem nawałnicy o granitową skałę? Cóż tak na mniepatrzycie, jakbyście mnie po raz pierwszy widzieli?
KINGA
Nieraz byłeś przy mnie, ale poraz pierwszy cięwidzę.
MŚCISŁAW
Co — co powiedziałaś?
KINGA
Po raz pierwszy cię widzę i pierwszy raz słyszętwoje słowa.
MŚCISŁAW
O, jak ci wdzięczny jestem, Kingo, że wreszcieotworzyłaś uszy na moje słowa, że pozwoliłaś oczomswoim widzieć mnie. Słowa moje, których wysłuchaćraczysz będą proste, jak prosta i pewna jest drogamej woli z trudem walczy z wzruszeniem. Jestem tupanem i pozostanę nim, mimo, że czuję, iż ciężkiechmury nademną się gromadzą, ale władztwa megoni bogu ni djabłu wydrzeć sobie nie pozwolę; jestempanem i nie mam potrzeby taić się z tem, co mój mózgi serce porusza, zbyt możny jestem, bym musiał krętemi ścieżkami chodzić — szybciej i namiętnie a więcwam powiem, że jedno wasze dobre słowo, aż nadtoby mi starczyło za pokłony i hołdy wszystkich ziem,nad którymi panuję i — hardo póki życia panowaćbędę — najbogatszy haracz oddałbym za jeden promykwaszego przyjaznego uśmiechu.
KINGA
przerywa nawpół chciwie, nawpół szyderstwem.
A miasto? Oddałbyś to miasto?
MŚCISŁAW
jakby nie słyszał, ciągnie dalej.
A wiedząc, że Leszka kochasz — tak wiem, wiem!To też, gdym widział, że lica wasze bledną i oczy wasze w tęsknicy gasną, wezwałem Leszka na mój dwór,chociaż wiem — chociaż wiedziałem... urywa i poprawiasię nie! nie, nie wiem i nic nie widziałem — skłamałem, księżniczko — wydawało mi się tylko i przecieraczoło co mi się wydawało? Aha! że radość wam sprawię, gdy go jak najgodniej podejmę — wezwałem najdostojniejszych na tę dzisiejszą ucztę — i, aby go jużponad wszelką miarę uczcić, nie odbierałem od niegoprzysięgi na wierność, gdym go dziś pasował na rycerza...
KINGA
zimno i dumnie.
O jakim Leszku, mówicie?
MŚCISŁAW
nie może ukryć zdumionej radości.
Nie zrozumiałem cię, księżniczko?
KINGA
Czy o tym, którego niegdyś kochałam, czy o tym,co z siostrą Zygwarta chadza? Tamten umarł, a tegonie znam.
MŚCISŁAW
uśmiecha się boleśnie.
Nieprawdę mówicie, księżniczko — ból i zazdrośćmąci czysty kryształ waszej duszy...
KINGA
patrzy na niego ostro.
Mylicie się, książę po chwili Mówiliście, że jedenuśmiech mój przyjazny, jedne dobre słowo starczyłoby wam za pokłony, hołdy ziem wszelakich?
MŚCISŁAW
Mówiłem.
KINGA
z naciskiem.
A miasto? Oddałbyś miasto za mój przyjaźny uśmiech, za moje dobre słowo?
MŚCISŁAW
twardo.
Nie! Prędzejbym serce żywcem wraz z tobą pozwolił sobie z piersi wydrzeć, zaczembym to miastooddał.
KINGA
Pomimo, że, jak mówisz, kochasz mnie, miasta nieoddałbyś za mnie?
MŚCISŁAW
Nie!
KINGA
Wiedziałam o tem — wiedziałam, że kto to miastoraz posiadł — nie oderwie odeń swej duszy — ale poczekaj: Zygwart twoim najwierniejszym poddanym najsilniejszym filarem twego państwa — prawda?
MŚCISŁAW
Sądzę...
KINGA
A gdybym zażądała, byś z swego dworu siostręjego wypędził?
MŚCISŁAW
Dziś jeszcze z naciskiem zawisnąłbym na krawędzi przepaści, ale dość mej mocy, by się na toważyć: nie zawahałbym się ani jednej chwili.
KINGA
Upokorzyłabym się nad wszelką miarę, gdybymod ciebie tego żądała, ale widzę, żeś prawdziwym synem książęcym.
MŚCISŁAW
podejrzliwie.
Stroicie ze mnie żarty, księżniczko?!
KINGA
poważnie.
Mylisz się — z nagłem postanowieniem podaje murękę Prowadź mnie do sali biesiadnej — siądę przytwoim boku.
Mścisław patrzy na nią z niedowierzaniem, wreszcie całujejej rękę uroczyście i z dumą prowadzi ją do sali biesiadnejprzez podwórzec po schodach ku portalowi wiodących,skąd pada światło na w zmroku już tonący podwórzec ikrużganki.
Kurtyna zapada.
AKT III
Obszerna komnata — w głębi drzwi, zasłonięte ciężką kotarą,prowadzące do sypialni księcia, z prawej drzwi prowadzącena kręte schody do baszty, z lewej drzwi do przyległegokrużganku. Z jednej i drugiej strony drzwi, prowadzącychdo sypialni, siedzą nawpół śpiący żołnierze — opodal naprzedzie siedzi na stołku Damian, syn wojewody Wyszomira.
DAMIAN
budzi się, rozgląda dookoła.
Jakbym jakiś szmer słyszał? przeciera oczy, podchodzi do okna i odsłania kotary u okien, znowu zasłaniakotary. Dzień się budzi — słońce krwawiej jeszcze,jak wczoraj zachodziło — dziś nad miastem wstaje...nadsłuchuje. Nic! zdawało mi się tylko... siada znowuna stołku i zapada w niespokojny sen. Mówi przezsen Kazali mi — pauza och! słodki nakaz! miłujęją — nie — nie! nie będę zdrajcą... Co oni mi kazali?Słodko o tem zapomnąć... budzi się znowu i przecieraoczy Słyszałem, jak przez sen mówiłem — czuwaj —czuwaj! Nic tak nie zdradza duszy człeczej, jaksen — patrzy na żołnierzy śpiących Jak im zazdroszczę — gdyby mnie było wolno tak spać! znużonyjestem — głowa chwieje się na tym karku — ale senzdrajca — mnie spać nie wolno... zapada w sen — alezrywa się Zbudź się — zapomniałeś, co ci kazano? zapomniałeś, jaką przysięgą z twoim rodzicem, z burgrafem, Zygwartem i z Szalutą się związałeś!? prostujesię w krześle, palce rąk wplótł jedne w drugie. Nie mogę —nie mogę! rozbudza się Czuwaj! Coś poprzysiągł dokonać musisz... zrywa się i niespokojnie przechadza siępo komnacie Mógłbym teraz wejść do jego komnaty...chwyta bezwiednie za miecz przy swym boku Nie — nie!Toby pierwszy lepszy opryszek uczynić zdołał — najmita, knecht niemiecki, ale nie ja... siada znowu w krześlePochwycę w pas, porwę na konia — w zamyśleniu niezdzierżę. Będzie krzyczeć o pomoc — będę musiał jej ustazakneblować — nie zdzierżę! Będzie mnie szarpać paznogciami, gryźć mnie — o słodka męczarnio! Ale pamiętaj,coś poprzysiągł! Znowu odsłania kotary w oknie To,jakby struga krwi lała się na posadzkę! zasłania kotaryzatacza się Oczy moje łuniły się o świcie, o poranku,o zmierzchu bezbrzeżnym miłowaniem wokół niej, jakżeby teraz mogły hardym nakazem w nią uderzyć?!z większą tkliwością nie wyjęłyby ramiona matkidziecka ukochanego z kolebki, jakby moje ją na mepiersi podjąć chciały — i jakże tu teraz niemi przytroczyć do siodła, skrępować, by się nie wyrwała tę, och!tę słodką gołębicę?! załamuje ręce aż w stawach trzeszcząNie zdzierżę...
Nadsłuchuje — przez boczną kotarę z krużganku wchodziKinga, słania się, opiera rękoma o ścianę komnaty, czepiasię kotary — Damian zrywa się, odsuwa kotarę u okna i wkrwawem świetle wschodzącego słońca widzi Kingę.
SCENA II
Chwila ciężkiego zdumienia.
DAMIAN
wyciąga bezwiednie ręce i przyklęka na jedno kolano.
Księżniczko — Kingo!
KINGA
patrzy przerażona na niego.
Ktoś ty?!
DAMIAN
Syn wojewody Wyszomira...
KINGA
patrzy na niego długo, szukając w pamięci.
Ten sam, który się z księciem Leszkiem chowałna dworze mego stryja?
DAMIAN
Ten sam!
KINGA
Ten sam, który mnie wyratował z głębokiej fosy,do której wpadłam podczas zbyt swawolnej zabawy?
DAMIAN
Ten sam!
KINGA
A ci?
wskazuje na głęboko śpiących żołnierzy.
DAMIAN
Czuwamy nad spokojem snu księcia Mścisława.
KINGA
Zbudź ich i odpraw!
DAMIAN
Nie wolno mi, pani.
KINGA
uporczywie.
Odpraw ich! Odpowiedzialność biorę na siebie...
DAMIAN
budzi żołnierzy — daje im znak — żołnierze wychodzą.
SCENA III
DAMIAN
Co rozkażecie, księżniczko?
KINGA
Idź, obudź księcia!
DAMIAN
Obudzić księcia, który zaledwie o północy w ciężkim zmęczeniu położył się do snu?!
KINGA
uporczywie.
Idź! obudź księcia, i powiedz mu, że Kinga naniego czeka.
DAMIAN
Jeżeli rozkazujecie, księżniczko.
KINGA
Rozkazuję! — co prawda wolałabym uprzejmie poprosić — nie łatwoć towarzyszowi zabaw dziecinnychrozkazywać — zwłaszcza takiemu, który mnie z głębokiej fosy wyciągnął.
DAMIAN
Słyszę w waszym głosie odcień szyderstwa — aprzecież na to nie zasłużyłem.
KINGA
Mylisz się! — Skądżeby mnie, która na tym dworzejestem tylko panną dworską, mogłoby stać na szyderstwo? Z czego szydzić? Zapomniałam się przez chwilę — wiem, że tu nic rozkazywać nie mogę, a zatem proszęwas, byście zechcieli obudzić czemprędzej księcia Mścisława, i powiedzieć mu, że Kinga czeka nań w bardzoważnej sprawie — i raczże mu przypomnieć, że księżniczka Kinga po raz pierwszy do niego z prośbą przychodzi.
DAMIAN
Czy wolno uprzedzić księcia z jaką prośbą?
KINGA
z dumą.
Starczy, że przychodzę z prośbą — z jaką? o temsię sam książę dowie.
DAMIAN
zakłopotany.
Mam wyraźny nakaz, by budzić księcia pana tylko w najgwałtowniejszej potrzebie.
KINGA
niecierpliwie.
Ta najgwałtowniejsza potrzeba właśnie zaszła —idź! inaczej...
chce sama wejść do sypialni. Damian zastępuje jej drogę.
DAMIAN
Opamiętajcie się, księżniczko! Idę!
wychodzi.
SCENA IV
KINGA
sama chodzi wzburzona — siada — wstaje — szarpnęła kotarę, którą jest jeszcze nawpół przysłonięte szerokie oknoprzedzielone kolumnami — przez okno widać wychylające sięz czerwonej mgły wschodzącego słońca wieże kościołów, dachy wież, baszt, cała symfonja czerwonych dachów miastaw dolinie, ponad wszystkiem góruje smukła, wysoka wieżaratusza... Kinga patrzy długo, twarz jej się mieni, kurczyw ciężkim bólu.
Przeklęte miasto! stokroć razy przeklęte! A miastoone miało być rajem i rozkoszną przystanią, w któremdusza moja w dumnem panowaniu swe skrzydła odjednego krańca do drugiego rozciągnąćby mogła...A miasto ono miało być falą, na której miałam spocząć ipłynąć, płynąć ku nieznanym, a wieczystą szczęśliwością rozkwieconym wybrzeżom, a miasto one miało byćświętym chramem, w którem najtajniejsze cuda miłościsię dokonują — Ha, ha, ha — z nienawiścią przeklętemiasto — stokroć razy przeklęte!
patrzy w dal i niesłyszy wejścia Damiana.
SCENA V
DAMIAN
Księżniczko...
Pauza.
DAMIAN
Księżniczko...
KINGA
Nie odwracając się.
Cóż mi powiesz?
DAMIAN
Książę nadejdzie w tej chwili...
KINGA
zamyślona.
Pomnę was teraz — mówiliście mi, chłopięciemjeszcze będąc — a — a... coście wy mi mówili? Aha!prawda! chcieliście mnie przed się na konia w poprzekna kulbakę położyć i pędzić — w szeroki świat...
DAMIAN
drgnął.
Nie pomnę, księżniczko...
KINGA
odwraca się ze śmiechem.
Nie pomnisz tak pięknych rzeczy? Nie pomnisz,żeś powiedział, że to miasto może być dla mnie albobłogosławionem szczęściem, albo przekleństwem, przedktórem wy mnie ratować chcecie...
DAMIAN
głucho.
Nie pomnę!
KINGA
A ja wczoraj wasz głos słyszałam — patrzy na niegoprzenikliwie ja wasz głos słyszałam w ciężkiej pomroce.
DAMIAN
Mylicie się, księżniczko...
roztwiera się kotara — u wejścia staje Mścisław — patrzyniespokojnie na Kingę i Damiana.
SCENA VI
MŚCISŁAW
Cóż to sprowadza was do mnie, księżniczko, o takrychłej porze?
KINGA
Zaraz się dowiecie — A — a... wskazując na Damiana aczkolwiek ten młodzian wyratował mnie z głębokiej fosy, gdym dzieckiem jeszcze była — wolę sprawęmoją wobec księcia samego wytoczyć.
DAMIAN
nie czekając rozkazu księcia, kłania się i wychodzi.
SCENA VII
KINGA
Wolno mi usiąść, książę?
MŚCISŁAW
Czy przyszliście, księżniczko, o tak rychłej porzeby niewcześne żarty ze mnie stroić?
Milczenie.
KINGA
patrzy na niego długo — odgarnia włosy z czoła — a potem mówi zadumana, przed się patrząca.
Wybacz, książę, że się ośmieliłam tak rychłą porą spokój wasz zakłócić, ale stawiam się dobrowolnieprzed wasz sąd, ponieważ jestem winną skrytobójstwa,zamierzonego przezemnie na Halszkę, siostrę Zygwarta.
MŚCISŁAW
Zdaje się, że nocna zmora mnie jeszcze trapi...
KINGA
Nie książę! To rzeczywistość. Zamach skrytobójczy się nie udał, ale niesłusznie została o nie posądzona moja wierna służebna i powiernica — Wita — przedgodziną została schwytana, bo zamach, dzięki księciuLeszkowi, został udaremniony — a Wita wrzucona dogłębokiego lochu. A ponieważ Wita, jak właśnie wammówiłam, jest niewinną, a tylko ja jedynie za czynjej odpowiadam, dobrowolnie stawiam się przed waszsąd — i raz jeszcze wybaczcie, że o tak rychłej porze was z łoża zerwałam, ale niepokój o mą wiernąWitę, zwlekać mi nie pozwalał.
Milczenie.
KINGA
po chwili.
Nie przyszłam żebrać twej łaski — przeciwnie:w oczy ci splunę, jeżeli miast Wity, która jest niewinnąnie każesz w tej chwili mnie uwięzić!
Milczenie.
KINGA
Nie słyszysz, co ci mówię? Ja — ja — Wiecie sztylet wsunęłam do ręki, ja Witę zaklęłam na jej wierność ku mnie, by Halszkę dziś jeszcze zabiła, ja jejpodszepnęłam, w którym zakręcie krużganka ma nanią czyhać — ja! ja!
Milczenie.
KINGA
Nie słyszysz? A może słyszeć nie chcesz? Ha, ha,ha... więc ci powiem: za chwilę zbierze się tu rycerstwo — najprzedniejsi towarzysze Zygwarta — będą odciebie żądali sądu nad Witą — wtedy ja wystąpię i powiem, że ja to uczyniłam, że Wita jest moim narzędziem tylko, jeżeli możny książę Mścisław skaże niewinną Witę na męki, to mu trzykrotnie splunę w oczy,i wszystkim tym, którzy jego sąd uznają.
MŚCISŁAW
podnosi ciężko powieki.
Skończyłaś, księżniczko?
KINGA
coraz więcej wzburzona.
Szydzisz?! krzyczy Sądzić mnie masz!
chce uderzyć pałką w tarcz — Mścisław ją powstrzymuje.
MŚCISŁAW
Co zamierzasz?
KINGA
Pachołków twoich zwołać, by mnie do lochu odprowadzili, a Witę zeń wypuścili!
MŚCISŁAW
Wita będzie za chwilę wolną.
KINGA
namiętnie.
Nie chcę — nie potrzebuję łaski!
MŚCISŁAW
Ani Wita jej nie potrzebuje — bo jest niewinną,jak mówisz — ani ty — bo Ciebie, jako przynależnej domego rodu sądzić nie mogę.
KINGA
natarczywie.
A możebyś zważył, że Zygwart jest najpotężniejszym panem w całem twojem władztwie...
MŚCISŁAW
Wiem o tem.
KINGA
A możebyś wziął na rozum, że mszcząc swąsiostrę, z tronu cię zwalić może?
MŚCISŁAW
z uśmiechem.
Jestem silniejszy od Zygwarta.
Milczenie — oczy ich spowiły się w tajemniczem oczekiwaniu.
KINGA
Słyszałeś? Mówię ci „ty”, ale raz jeszcze ci powtarzam: w oczy ci splunę, jeżeli na chwilę pomyślisz,żem przyszła żebrać twej łaski...
MŚCISŁAW
Nie wiem, o czem mówisz? Ty? łaski mojej?A przecież to dusza moja zamierała w bezgłośnym krzyku za łaską twojego „ty”...
KINGA
Niegodne to szyderstwo twej duszy, ale ci je wybaczam, bo dusza twoja zbolała i rozraniona...
MŚCISŁAW
patrzy na nią przenikliwie.
Istotnie księżniczko, jakieście to powiedzieli? Mojadusza jest zbolała, rozraniona i podejrzliwa — nikomunie wierzę, gdy się z pochlebnem słowem do mniezwraca — ale waszej hardej duszy wierzę.
Znowu milczenie, błąkające się na oślep w ciemności.
KINGA
tajemniczo.
Mówiono mi, żeś mnie umiłował nadewszystko...
MŚCISŁAW
Wita będzie wolną, mimo Zygwarta.
KINGA
Prawda to, że umiłowałeś mnie więcej nad to miasto?
Milczenie.
KINGA
Milczysz? Nie jesteś pewien? pauza Milczysz?Powiedz, że mnie więcej ukochałeś! pauza jeszczemilczysz?
MŚCISŁAW
O tem, ni tobie ni mnie, mówić nie wolno. Miastoz tobą najwyższe szczęście, ale i bez ciebie miastomusi być moje.
KINGA
patrzy na niego z wytężeniem.
Przeklęte miasto! A! a! nie myślałam, że to miastomoże być droższem odemnie nawet dla tego, który miprzed chwilą powiedział, że dusza jego zamierała wbezgłośnym krzyku za wielką łaskę mego „Ty”.
MŚCISŁAW
podchodzi ku niej.
KINGA
cofa się.
Teraz już wszystko wiem. Żegnam cię książę —ja tylko wiedzieć chciałam, czy jest ktoś, ktoby mniewięcej ukochał, jak to miasto... waha się o jedno cięproszę: zbyt usilnie mnie nagabywano, bym to miastoopuściła: nie czuję się tu bezpieczną.
MŚCISŁAW
uderza, milcząc, pałką w tarcz.
SCENA VIII
Wchodzi Damian.
DAMIAN
Książę rozkaże?
MŚCISŁAW
Czuwać masz nad bezpieczeństwem księżniczkiKingi — tobie jednemu ufam — a i księżniczka zdajesię dawno cię znać — mówiła, wszakże, przed chwilą,żeś ją z głębokiej fosy wyratował, gdy dzieckiem jeszcze była...
DAMIAN
nizko się pochyla, łamiąc się ze sobą.
KINGA
Wdzięcznie przyjmuję wasze usługi — może znowu przyjdzie wam uratować mnie z głębokiej fosy —przy wyjściu tajemniczo do Mścisława. To miasto anitwojem, ani jego nie będzie!
SCENA IX
MŚCISŁAW
sam — patrzy na wychodzącą Kingę, chwilę stoi zamyślonyi powtarza słowa ostatnie Kingi: „To miasto ani twojem,ani jego nie będzie...” — zatacza się ku oknom, odsłaniakotary, i widzi poprzez okna w gorącym już blaskusłońca, baszty, wieże, rondle, bastiony — cofa się nagleprzerażony.
To miasto... przeciera oczy miasto zdaje się szydzić ze mnie! nagle nieprzytomny, wściekły w krwawymtrudzie cię zdobyłem i jesteś moje — moje! coraz baczniej wpatruje się w mury i dachy i wieże. Nie duś mnietak strasznie — zmoro — zmoro! cofa się, i opada nakrzesło Zwaliło się na moje piersi i gniecie i dusi —chwyta się za piersi i głowę Pocom ja tego miasta zapragnął — pocom broczył w krwi, pocom sumienie obarczał jedną zbrodnie za drugą, by je zdobyć... poco?poco? zrywa się jakby uciekać chciał w śmiertelnym przerażeniu Co to? co? ruszyło się z miejsca, z posad ifundamentów odwiecznych ruszyły się wieże bramy,mury i idą — idą opanowuje się i nagle z wyniosłą dumą Co? Jam ciebie nie godzien?! Ha — ha — ha! byłobyś potężniejsze odemnie? Miasto, którego tak pożądałem chciwie, czemuż zwalasz się na moje piersi?Czemuż stałoś mi się zmorą, czemu zmysły moje mącisz i sen mi odbierasz i drżącą trwogą me serce napełniasz? Niegodzien ciebie jestem — mówisz — któżgodniejszy odemnie?! On? może on?! jemu przypadałośw dziedzictwie — a jam cię zdobywać musiał w krwawych zapasach — i jam — jam niegodzien?! Po tom ciebie tak pragnął, byś mnie teraz w ziemię wtłaczało!krzyczy Moje jesteś! moje! ogląda się przerażony. Ktotu się śmieje? Kto się tak piekielnym skowytem roześmiał?
SCENA X
Wchodzi Zygwart — Mścisław patrzy nań chwilę nieprzytomnie — po chwili.
MŚCISŁAW
A, a! to ty Zygwarcie — tyś ponoć jedyny, którymnie w całem mem władztwie ukochał — już zdala ciępoznałem po twoim śmiechu.
ZYGWART
patrzy na niego badawczo.
Nie ośmieliłbym się mego wejścia i mej prośbyogłaszać śmiechem.
MŚCISŁAW
Doskonale — doskonale... to pewnie miasto sięśmiało — jak ci się zdaje? śmiejące miasto? Miasto, które się w krwawym znoju zdobyło, a które teraz szydzi i śmieje się z zdobywcy swego?
ZYGWART
Ciemną i zagadkową jest osnowa mowy waszej —wydaje mi się, że raczycie, książę, żarty stroić z najwierniejszego swego sługi.
MŚCISŁAW
chwyta go za ramię.
Żarty? przypatrzże się: nie widzisz, jak te muryi baszty i wieże z posad ruszyły i idą i szyderczo domnie w śmiechu zęby szczerzą? potokami i kaskadami światła śmieje się, a poza tym śmiechem skryło sięzłowrogo w czarnych kirach cienia, ruszyło z głębokich fundamentów i idzie — idzie... ale oczywiście tytego widzieć nie możesz, boś ty mi oddany i umiłowałeś mnie — i... i... poufale wybacz mi — jestem istotniezbyt dzisiaj wesoły, ale mam ku temu przyczyn, przyczyn nadto wiele...
ZYGWART
Miłościwy książę...
MŚCISŁAW
Wiem, już wiem — a raczej winszują ci z całego serca:serce siostry twojej Halszki skłoniło się ku Leszkowi...
ZYGWART
ostro.
Książę?
MŚCISŁAW
przerywa.
Aha! Wiem już o co chodzi — aha! co dopierosłyszałem: jakaś tam Wita, służebna księżniczki Kingizrobiła skrytobójczy zamach na siostrę twą Halszkę...babskie historje...
ZYGWART
groźnie.
Książę, pohamujcie swe niewczesne żarty.
MŚCISŁAW
Żarty? Co ty dziś bezustannie upatrujesz w mejmowie żarty? Czyż to coś tak niesłychanego, że wurodziwym Leszku, miłościwym bracie moim, każdapodwika się durzy, i jedna o drugą zazdrosna? Wita,ujrzawszy, że Leszek oddał swe serce pięknej Halszce,postanowiła pomścić się na niej. Klepie go poufnie poramieniu. Daj spokój, to proste babskie historje, a winien temu wszystkiemu gładki i dworny Leszek, przecież, jak wiadomo dusi się śmiechem nawet księżniczka Kinga go miłuje.
ZYGWART
O tem wie cały dwór, jak również o tem, że Witatylko za namową księżniczki Kingi w skrytobójczymzamiarze na moję siostrę się zaczaiła...
MŚCISŁAW
Dla tego Wita na wolność wypuszczoną zostanie.
ZYGWART
groźnie.
Nie zrozumiałem, co książę raczył powiedzieć...
MŚCISŁAW
Wita zostanie wypuszczoną na wolność.
Chwila ciężkiego milczenia — oczy ich złowrogo się mierzą.
ZYGWART
Książę raczy baczyć, że tu o moję siostrę chodzi.
MŚCISŁAW
Tę samą właśnie, którą wam radziłem dać Leszkowi za... żonę — i jestem szczęśliw, że małżeństwosię skojarzy — mam wiernego w tobie sługę i będęmiał przy boku wiernego brata...
ZYGWART
Książę raczy baraszkować, a ja żądam sprawiedliwości!
MŚCISŁAW
Sprawiedliwości? Jakiej sprawiedliwości? jeżeliWita była przez księżniczkę namówioną, to jest niewinna, a z Kingą co ja mogę począć? zresztą to mnienic nie obchodzi.
ZYGWART
Bacz książę, byś nie pożałował swoich słów.
MŚCISŁAW
Coś powiedział?
ZYGWART
hardo.
Upominam księcia, by nie musiał pożałować niewczesnych słów swoich.
MŚCISŁAW
zbliża się do niego zwolna, jak pantera.
Coś ty odważył się mi powiedzieć?
ZYGWART
milczy.
MŚCISŁAW
patrzy bystro na niego.
Prawda — gdybyś miał fałsz w sercu, tobyś gotak jawnie nie okazywał — wybaczam ci twą hardąmowę — czego żądasz odemnie?
ZYGWART
Sprawiedliwości!
MŚCISŁAW
Jakie śmieszne żądanie! prowadzi go ku oknu,patrz — patrz! Całe miasto rechocze z naszych głupichzatargów, żądań, pragnień, chciwości władzy i zemsty —ha, ha, ha!
SCENA XI
Wchodzi Leszek.
LESZEK
staje przy wejściu i kłania się ceremonialnie.
MŚCISŁAW
wybiega ku niemu z udaną serdecznością.
Co widzę? Książę Leszek?!
LESZEK
Wybaczcie, bracie!
MŚCISŁAW
Co? co? może się przesłyszałem? Bratem mnienazwaliście?
LESZEK
Tak kazaliście się nazywać miłościwy książę, imocą tego tytułu zdawało mi się, że bez oznajmieniaheroldów i giermków mogę stanąć przed wami.
MŚCISŁAW
rozgorączkowany.
Witaj mi, witaj — miły bracie — ponoć cię przykrość spotkała — jakaś służebna twej stryjecznej siostry popełniła zamach na życie twej oblubienicy, asiostry Zygwarta, pięknej Halszki... właśnie o tym zdarzeniu niemiłem mówiliśmy tu długo i szeroko z umiłowanym mym Zygwartem — ale racz usiąść, proszę!zapobiegliwie ot! tu obok mnie — Co cię tu sprowadzaLeszku miły? Czyżbyś i ty jakiejś sprawiedliwości odemnie żądał?
LESZEK
Nie o sprawiedliwość i pomstę przyszedłem wasprosić, ale o miłościwe zezwolenie na poślubienie Halszki, pięknej siostry Zygwarta. A spieszno mi wobecostatniego zdarzenia, czujną pieczę nad przyszłą małżonką mą roztoczyć...
MŚCISŁAW
do Zygwarta.
A ty co na to?
ZYGWART
zimno i spokojnie.
Większy zaszczyt i honor rodu mego spotkać niemógł, jak ten, który w tej chwili mnie i siostrę mojąspotyka.
MŚCISŁAW
Jak się cieszę — jak się cieszę — zaciera gorączkowo ręce, ale wobec tak niesłychanego zaszczytu chybajuż nie wymagasz, bym na Wicie dokonał zemsty —z naciskiem Szczęśliw jestem, że mogę Wicie wrócićwolność — a i książę Leszek, brat mój miły, w swojejwspaniałomyślności uzna i pochwali łaskę moją okazaną jakiejś dziewce, która w zapamiętałej zazdrościo piękną Halszkę na jej życie się targnęła — przecieżznam, Leszku, twoje wielkie serce — bije pałką w tarczwiem, żeś nie przyszedł tylko po to, by prosić o zezwolenie na poślubienie pięknej Halszki, ale w podarunku ślubnym pragniesz uwolnienia Wity...
LESZEK
jakby nie słyszał, milczy.
MŚCISŁAW
Milczysz — nie chcesz zdradzić pięknych porywów twego serca — widzisz, jak cię przeniknąłem,i szczęśliw jestem, że się na tobie nie zawiodłem.
Leszek, jakby myślał o czem innem, milczy.
SCENA XII
Wchodzi Herold.
MŚCISŁAW
Zejdź w tej chwili do nadzorcy więzień, i powiedz mu, że książę Leszek prosi o łaskę dla Wity,służebnej i powiernicy księżniczki Kingi — niech natychmiast zostanie na wolność wypuszczoną. Zrozumiałeś?!
HEROLD
Zrozumiałem panie —
wychodzi.
SCENA XIII
MŚCISŁAW
A co? drogi bracie, wszak odgadłem tajniki twegoserca? Leszek stoi skupiony i zamyślany i milczy. A itobie, Zygwarcie, musiało zmięknąć serce w radosnempoczuciu splendoru, chwały i zaszczytu, który cię spotyka — przecież już nie obstajesz przy mojej sprawiedliwości, z której, patrz, całe miasto się śmieje — wszystkie wieże, baszty, blanki rozchmurz i ty swe czołoi śmiej się razem z murami, dachami, wieżami, naktórych słońce takim blaskiem spoczywa.
ZYGWART
dwuznacznie.
Istotnie, miłościwy panie, wobec tej błogiej, śmiejącej się, nadziejnej szczęśliwości rodzicielki słońca,stopniała skorupa zatwardziałości mego serca, i pomstyna biednej Wicie nie poszukuję.
MŚCISŁAW
bystro.
A widzisz — jak doskonale przenikam serca i nerwy ludzkie — wiedziałem, że widok, słońcem rozszczęśliwionego miasta cię wzruszy — patrz — widzisz? teraz miasto ma już zbożny wygląd — już nie szydzi,już się nie śmieje — a teraz idź w spokoju, wierny mójsługo i przyjacielu...
ZYGWART wychodzi.
SCENA XIV
Dwóch braci zagłębia się oczyma w siebie: jeden rozgorączkowany, rozrzucony, drugi skupiony, zimny.
MŚCISŁAW
po długiej chwili.
Teraz wreszcie jesteśmy razem.
LESZEK
jak echo.
Taka wasza wola książęca.
MŚCISŁAW
Co się tam przechadza w ciemnych krużgankachtwej duszy?
LESZEK
obojętnie.
Nic, o czem bym nie wiedział.
MŚCISŁAW
Ha, ha, ha — i ja chciał bym to wiedzieć, czegonajprzebieglejszy sługa mój Zygwart, wymiarkowaćnie umiał — wybacz mi, bracie, moje śmiałe pytanie...zamyślony Mówiono, żeście miłowali księżniczkę Kingę— wybaczcie, że się o to pytam, aleście nazwali mniebratem, a bratu wiedzieć wolno...
LESZEK
Gdybym miłował Kingę, nie prosiłbym was o pozwolenie zaślubienia Halszki — tę snać umiłowałem.
MŚCISŁAW
waży głowę na jednę i drugą stronę — uśmiecha się z bólem.
Mocną masz duszę i niedostępną — ale ja słyszęwyraźnie, jak się po jej krużgankach coś przechadza,coś, co mi jest wrogiem...
LESZEK
Przecież nazwałem was bratem...
MŚCISŁAW
podejrzliwie.
A może mi się tylko tak zdaje — ale ja czuję, żetam w krużgankach twej duszy tajemnicze i wrogiemi cienie się snują.
LESZEK
O czem mówicie, książę?
MŚCISŁAW
z wytężonem zamyśleniem.
Była tu rychłym rankiem księżniczka Kinga — mówiła mi — a może kto inny mi mówił, że dusza mojazraniona i zbolała... wpatruje się bacznie w Leszkarozumiesz?
LESZEK
Nie, książę.
MŚCISŁAW
zrywa się.
Nie? nie? Jam zmożon tą piekielną walką z tobą!
LESZEK
Jaką walką? ja z księciem mym nie walczę.
MŚCISŁAW
szyderczo.
Krętą masz duszę i krętemi ścieżkami do niejwejścia szukać muszę.
LESZEK
uśmiecha się lekko.
Byleby książę w tym labiryncie nitki Arjadnynie zgubił.
MŚCISŁAW
śmieje się zgryźliwie.
Doskonale to powiedziałeś z tą nitką Arjadny — amoże Kingi? Co? może Kingi?
LESZEK
Kingi? po chwili Jeżeli ona dała księciu nitkędo labiryntu mej duszy — to nitka niepewna, nad wyraz cienka i rwąca się...
MŚCISŁAW
A przecież ją miłowałeś!
LESZEK
Nad wyraz cienka i rwąca się nitka Arjadny —Kingi.
MŚCISŁAW
Ha, ha, ha... Ty w twojej wielkiej wspaniałomyślności przyszedłeś prosić o łaskę dla Wity...
LESZEK
zimno.
Nie, proszę o zezwolenie zaślubienia Halszki.
MŚCISŁAW
Nic więcej? Ha, ha, ha! Jakiś ty przebiegły, nadwszelką miarę przebiegły — przychodzisz prosić o piękną rączkę Halszki, a żądasz łaski dla Wity — a ponieważ cię miłuję, mówię ci, że Wita jest już wolną.
LESZEK
Całkiem nie jestem w stanie pojąć, o czem książęmówi.
MŚCISŁAW
Jakto? Czyż istotnie mógłbym się tak doszczętniezagubić w labiryncie twej duszy — przecież się niemylę: tylko wielkoduszna myśl uwolnienia Wity, powiernicy, twej siostry stryjecznej, Kingi, tu cię sprowadziła?...
LESZEK
Myli się książę — sprowadził mnie zamiar poślubienia Halszki, która, gdy małżonką moją zostanie, odskrytobójczych zamachów wolną będzie.
Milczenie.
MŚCISŁAW
Odnalazłem wreszcie ścieżkę do twej duszy ha!ha! śmieje się dziko Takeś Kingę ukochał, że z tej umiłowanej ofiarę ponieść pragniesz — dla dyszy ciężko apotem krzyczy dla... miasta!
LESZEK
zimno.
Książę jest w błędzie, posądzając mnie o kręteścieżki — moja droga jest prosta i ani na chwilę z niejnie zbaczam — z najprostszej mej drogi...
MŚCISŁAW
w uniesieniu gniewu.
By miasto posiąść!?
LESZEK
Zgubiłeś się, miłościwy książę, w labiryntachmej duszy, których wcale niema.
MŚCISŁAW
Idź teraz — bacz tylko, by się szczeble drabiny,po której się wspinasz, pod tobą nie załamały.
Leszek kłania się i wychodzi.
SCENA XV
MŚCISŁAW
sam, patrzy za odchodzącym, ciężko znużony.
A miasto jest i będzie mojem! W rozchylającej siękotarze ukazuje się księżna Renata — oczy ich spotykająsię — Mścisław zatacza się przerażony. Ktoś ty?
RENATA
Zdobyłeś je, aleś go obronić nie umiał. Czterybramy miałeś w tem mieście: ta na wschód, na ościeżbyła otwarta złotu i purpurze zarania nowych, życiodajnych mocy — zamknąłeś ją pychą.
Ta na południe — znojnym, ale bogatym plonomżniwianego, rozrodczego słońca: zamknąłeś ją chciwością władzy i panowania.
Tą na zachód wkraczał cichy i święty zmrok spokoju, rozpływania się w boskich tajemnicach wszechświata — zamknąłeś ją nieczystą żądzą ślepą.
A bramą na północ położoną stłaczała się ciszasennych marzeń, ukojenia bólu i cierpień wszelakich:zamknąłeś ją niecnym podstępem i chytrą zdradą.Źle broniłeś bram swego miasta w swej ślepej zapalczywości — źle! Mienisz się możnym, bogatym i władcą, żeś miasto to zdobył — a tyś nędzny i ślepy i niemocny — patrz, patrz, godzina słońca — a miasto toniew krwawej pomroce, gaśnie — ginie...
MŚCISŁAW
zrywa się, biegnie do okna, do drugiego, przeciera oczy,rozgląda się, zjawa znika, księżna ginie w mroku schodówprowadzących do baszty.
SCENA XVI
MŚCISŁAW
rozgląda się naokół, otrząsa, jakby chciał ciężką zmorę zsiebie zrzucić.
Co to było? Kto tu był?
bije pałką w tarcz — wbiegaHerold.
SCENA XVII
MŚCISŁAW
Kto wyszedł stąd przed chwilą?
HEROLD
zdumiony.
Książę Leszek wyszedł stąd przed chwilą.
MŚCISŁAW
Leszek-Leszek?! jakby się ze snu budził głębokiegonadsłuchuje — nagle. Co to za niezwykły gwar na podwórcach zamkowych — skąd ten gwar, nawoływania,tętent kopyt końskich i krzyki? czeka, Herold przestraszony milczy. Czemu milczysz?
HEROLD
patrzy błagalnie i wylękniony na księcia.
MŚCISŁAW
jak porwany przeczuciem.
Mów! mów natychmiast, co się stało?!
HEROLD
otwiera usta, jąka się, ale nie waży się mówić.
MŚCISŁAW
szarpie nim.
Mów! mów!
HEROLD
Księżniczka Kinga została porwaną z zamku i zamury miasta wywiezioną.
MŚCISŁAW
toczy błędnym okiem wokół siebie, trzęsie ramionami Herolda.
Coś powiedział — co?
HEROLD
I książę Leszek gotuje całą wyprawę rycerską, byksiężniczkę chociażby z pod ziemi wydobyć.
MŚCISŁAW
puszcza go, staje chwilę, jak skamieniały, a potem porywasię i wybiegając krzyczy.
Na koń — na koń — kto żyw — ze mną na koń?
wybiega za nim Herold.
Kurtyna zapada.
AKT IV
Podwórze zamkowe. Po lewej stronie zamyka je wieża iostatnie skrzydło zamku, całe okolone jest blankami wysokimi z kamienia, po prawej stronie widać schody kamienne prowadzące na mur i wykrój w nim, z którego możnadojrzeć w dole położone miasto aż poza jego mury. Naśrodku podwórza stoi stara rozłożysta lipa, pod nią kamienny stolec książęcy, na którym książę zamku odbywał sądy i narady z rycerstwem, po jego bokach stołki dla dostojników. U szczytu schodów na murach stoi Halszka, aponiżej na stopniach siedzi księżna Renata, z poza murów dolatuje daleki zgiełk bitwy.
SCENA I
HALSZKA
w najwyższem podnieceniu.
Leszek na białym koniu, krwią zbryzgany, naprzedzie — chmurą, burzą, huraganem zwalił się nawojsko Mścisława.
RENATA
Co widzisz jeszcze moja córko?
HALSZKA
woła w uniesieniu.
Leszku! Leszku mój! powiewa chustką Niszczącym klinem werżnął się w zastępy wroga... z zapartym oddechem teraz się odnaleźli, rzucili się na siebie...
śledzi chciwie przebieg walki, raz po raz wydaje okrzykiprzerażenia, lęku, to znowu najwyższego uniesienia, awreszcie usuwa się u nóg Renaty, chwyta powietrze, śmiejesię i płacze w uniesieniu szczęścia.
RENATA
Moje oczy ślepną, snać już więcej widzieć nie potrzebują — coś widziała, córko?
HALSZKA
szybko, bezładnie.
Trzykroć na siebie się rzucili w zaciekłych zapasach, kopie podruzgotali, trzykroć zwarły się ich koniei dębem stanęły, a potem schwycili za czekany — końMścisława padł łbem o ziemię, a Mścisław zwalił sięz siodła z roztrzaskaną czaszką...
słychać surmy zwycięskie, wbiega znowu na mury, powiewa chustką.
RENATA
Co widzisz, Halszko?
HALSZKA
odwraca się do niej.
Zwycięstwo! zwycięstwo! Mścisław nie żyje —garść jego wojska goni, jak oszalała w popłochu przedsię, na oślep powiewa chustką. Leszku! jasny mój! ukochany! A on na przedzie gna ich, jak stado obłąkanychowiec — och! raz jeszcze żygnął krwią Mścisław — terazleży rozciągnięty na ziemi — patrzeć nie mogę...
RENATA
Nie patrz! nie patrz, moja córko! Ślepota go nawiedziła, a miał ci on cztery bramy w zamku swej duszy i na wschód zarania słońca, i na jego moc zwycięską południa, i na zachód pokoju i na północ spoczynku...
HALSZKA
wylękła.
Cóż mówicie, księżno? Nie cieszycie się zwycięstwem ukochanego wnuka?
RENATA
Oczy moje oślepłe teraz już nic nie widzą — tylkowidzący człowiek radować się może...
całuje ją w czoło i idzie ku zamkowi.
SCENA II
HALSZKA
patrzy za znikającą w skrzydle zamku Renatą — wchodziraz jeszcze na wykrój między blankami, przykłada dłońdo oczu, ale już nic nie widzi — schodzi na dół oślepiona światłem pożarnem, przypatruje się rycerzowi, który przed niąstaje — a który już od początku bacznie całą scenę śledził.
SCENA III
HALSZKA
A to wy, Gniewoszu — w pierwszej chwili miałamoczy, jak porażone światłem podniecona książę Leszekzwyciężył!
GNIEWOSZ
z głębokim ukłonem.
Wiedziałem to, zaczem w bój ten wyruszył.
HALSZKA
Czemuż więc tak ponurem witacie mnie obliczem —nie radujecie się jego zwycięstwem?
GNIEWOSZ
Radość moja nie zna granic, ale i troska, jak ciężka chmura, spadła na mą duszę...
HALSZKA
Jakaż troska przygniata duszę tak chrobrego rycerza?
GNIEWOSZ
Nie wiem, czy mogę się ośmielić zamroczyć twąradosną duszę, dostojna pani, wyjawieniem przyczynymych trosk i obaw.
HALSZKA
W laurowy wieniec zwycięstwa księcia Leszka,mego najukochańszego małżonka i miłościwego panachcecie wpleść czarną wstęgę złowróżebnych przeczuć?
GNIEWOSZ
Nie to! jak najodleglejszym jest mi ten zamiar wtej radosnej chwili, w której porówni z wami, dostojna pani, uszczęśliwion jestem nowym władcą i miłościwym panem, prośbę raczej u stóp waszych złożyćpragnę...
HALSZKA
niecierpliwie.
Mówcie!
GNIEWOSZ
Doznałem ze strony księcia Leszka tej wielkiejłaski, że podczas swej wyprawy zwycięskiej przeciwksięciu Mścisławowi, raczył poruczyć mojej właśniepieczy bezpieczeństwo wasze, najdostojniejsza pani.A teraz, gdy książę Leszek wrócił z wycieczki, gdyksiążę Mścisław legł w pojedynku, czy wolno mi dociebie, księżno, wnieść prośbę o łaskę?
HALSZKA
Nie jestem jeszcze księżną, więc nie mogę byćszczodrą w rozdawaniu łask, ale słucham was, rycerzu, i pytam o co prosicie?
GNIEWOSZ
O nic innego, jak tylko o to jedno, byście wyjednaliu swego dostojnego małżonka dla mnie tę łaskę,bym mógł i nadal nad bezpieczeństwem twem pani,czuwać.
HALSZKA
zdumiona.
Jakto? nie rozumiem Was — czyż teraz, gdy książę Leszek objął w posiadanie miasto i zamek, gdy zadni kilka przyjmie mnie za żonę i obok niego na tronieksiążęcym zasiądę — jeszcze nie będę bezpieczną? Jakiejże obrony potrzebuję, prócz jego silnego ramienia,jakiejże straży prócz tarczy jego miłości?
GNIEWOSZ
Przyznaję, dostojna pani, że ramię księcia Leszkajest chrobre i potężne, potężniejsze niż kiedykolwiek,bo wzmocnione potęgą waszego brata Zygwarta i kniazia Wyszomira — nie wątpię, że teraz jego miłości dośćsilne, by odbić wszystkie pociski, a jednakże... przyklęka na jedno kolano i pochyla kornie głowę błagam was,miłościwa pani, byście zechcieli u przyszłego małżonkawyjednać mi tę łaskę, bym i nadal mógł czuwać nadbezpieczeństwem waszego życia.
HALSZKA
zmącona w swej radości i spokoju.
Mnie grozi niebezpieczeństwo życia? Mnie, umiłowanej małżonce księcia Leszka?
GNIEWOSZ
wstaje z nagłem postanowieniem i śmiało.
Dopóki księżniczka Kinga pozostaje na tym zamku.
HALSZKA
przerywa porywczo.
Jakto? księżniczka Kinga tu — w tym zamku? Śnicie chyba, rycerzu — księżniczka Kinga została w odległym zamku księżnej Renaty osadzoną.
GNIEWOSZ
Nie śnię! księżniczka Kinga nie została z niegowywiezioną — syn Wyszomira, Damian, miał ten rozkaz pod przysięgą wykonać, ale go nie spełnił — wrazz garstką oddanych sobie towarzyszy wszczął w zamku popłoch i przestrach, wywabił tym fortelem księciaMścisława za miasto — ale Kinga jest tu — na zamku...
HALSZKA
zrywa się.
To być nie może!
GNIEWOSZ
Klnę się na moją cześć rycerską.
HALSZKA
patrzy na niego i dyszy ciężko, chcąc się opanować.
A — a... urywa nagle książę Leszek wie o tem?
GNIEWOSZ
słania się.
Gdyby to było tajemnicą jedynie księcia Leszkapana mego miłościwego, toby ją chyba obcęgami z mego gardła wyrwać można — ale to wie całe miasto.
HALSZKA
w najwyższem wzburzeniu.
Pytam ci się, czy on o tem wie...
GNIEWOSZ
milczy.
HALSZKA
Odpowiedz — rozkazuję ci!
GNIEWOSZ
Skąd ja to wiedzieć mogę? Zwykle sam pan najgorzej jest obsługiwany, wszyscy wiedzą o wszystkiem,tylko pan nie wie nic!
HALSZKA
Odpowiadaj! Wie on, że Kinga na zamku?
GNIEWOSZ
wymijająco.
Pozwólcie mi pani czuwać nad bezpieczeństwemwaszego życia, mimo silnego ramienia i obronnej tarczy miłości waszego przyszłego małżonka.
HALSZKA
nagle.
Kto dawał rozkaz porwania i uprowadzenia stądKingi?!
GNIEWOSZ
Nie wiem — to jedno tylko wiem, że bez księciaLeszka woli rozkaz ten nie mógł by być spełnionym.
HALSZKA
dziko.
I ona tu jest?!
GNIEWOSZ
Już wam to mówiłem.
HALSZKA
przeciera czoło.
A ta — ta...
GNIEWOSZ
Jej powiernica Wita? Ta, która was, pani, skrytobójczo zamordować chciała?
HALSZKA
Ta — ta? Cóż z nią?
GNIEWOSZ
Słyszałem, że książę Mścisław na prośbę księżniczki chciał ją uwolnić, ale niewiem, czy zdążył touczynić w obłąkanym pościgu za porwaną Kingą — alejej tu niema!
HALSZKA
opanowana.
Mówicie, że bez woli i wiedzy księcia nic by sięw tem mieście i zamku stać nie mogło?
GNIEWOSZ
wykrętnie.
Tegom nie powiedział, ale sądzę, że książę Leszek musiałby coś wiedzieć o losach swej najbliższej krewniaczki i o tej, która nasłała morderczynięna przyszłą jego małżonkę.
HALSZKA
broni się podejrzeniom, ale w sobie drżąca cała.
Jad sączysz w moje serce!
GNIEWOSZ
kornie.
Pozwólcie, pani, bym mógł czuwać nad wami!Może natarczywą wydaje się wam moja gorliwość,z jaką wam me usługi i ramię ofiaruję. Wiem, że książę Leszek zwycięski teraz i wszechwładny pan tegomiasta, aż nadto przed wszelkim wrogiem was obronić może, ale nie przed ukrytym dla niego — a ponieważ książę o tem nie wie, że księżniczka Kinga sięw tym zamku ukrywa — a wiedzieć nie może, bo byz miłości i pieczołowitości o was, pani, tego ścierpiećnie mógł, więc rozkłada ramiona więc...
urywa.
HALSZKA
hamując się złowrogo.
Mów dalej, mów!
GNIEWOSZ
Nie śmiem, pani. Jestem wam najwięcej oddanymsługą, ale z chwilą, gdyście mi powiedzieli, że sączęjad w waszą duszę, słowa poprzez zęby nie wypuszczę.
HALSZKA
tracąc panowanie, gwałtownie.
Teraz musicie mi wszystko powiedzieć! Musicie!
GNIEWOSZ
Ulegam waszej woli, u stóp waszych się ścielę,pani, lękam się waszej niełaski, więcej, jak potępieniawiecznego, ale cóż ja wam powiedzieć mogę... pokątnegadanie... jakieś posłuchy... ciche szmery od ucha doucha po mrocznych świetlicach — przebąkiwania o tem,że książę Leszek, zaczem was porwał, miłował księżniczkę Kingę...
HALSZKA
porywa się.
Kłamiesz! kłamiesz!
GNIEWOSZ
uroczyście.
Nie pojmuję was, pani. Zmusiliście mnie mówić,co wiem, a potem rzucacie na moją cześć rycerskąnajwiększą zniewagę.
HALSZKA
nie słysząc, co mówi Gniewosz.
Aha! teraz rozumiem! teraz wiem... opanowuje sięcałą siłą, A! a... cóż ja to powiedziałam? Przecież jaco innego powiedzieć wam chciałam — opanowana zudaną swobodą jak doskonale się składa — jakie szczęście będzie pokazać księciu Leszkowi tą, którą mniemał być porwaną i daleko uprowadzoną... czyż większą radość sprawić bym mu mogła przy tryumfalnympowitaniu... jak wybaczeniem swych krzywd... Ty wiesz,gdzie się Kinga ukrywa?
GNIEWOSZ
pokrywając jowialnością cynizm.
Wiem!... Wyczytałem w starych księgach, że pewien król powiedział, iż niema tak ciasnej bramy,przez którą by osioł, obładowany złotem się nie przedostał — i tą samą drogą przedostałem się do sercanajwierniejszego giermka Damiana — ależ otóż i Damian sam.
SCENA IV
Wchodzi spiesznie Damian.
HALSZKA
z udaną radością i uprzejmością gorączkową.
O! wojewodzic Damian! Dawno was nie widziałam!
DAMIAN
z głębokim ukłonem.
Przezemnie, miłościwa pani i przyszła władczyninasza, przysyła ci książę Leszek, pan nasz, radośnąwieść o swojem walnem zwycięstwie nad księciemMścisławem. Legł Mścisław w pojedynku z naszymksięciem, a garstka jego rycerzy w błędnym popłochurozsypana na wszystkie wiatry.
HALSZKA
Tu, z tych murów widziałam na własne oczy,to, o czem mi mówisz.
DAMIAN
Ale inną jeszcze wieść dostojna pani, wam przynoszę: po ukończonej bitwie książę Leszek w radosnym upojeniu zwycięstwa i tryumfu ogłosił wobeccałego wojska, że jako jego przyszła wybrana małżonka,jesteście panią tego miasta i całego dostojnego rycerstwa.
HALSZKA
Jestem księciu Leszkowi całem sercem wdzięcznaza jego gorliwą chęć okazania mi wobec całego rycerstwa swej miłości i pieczołowitości, oraz staraniu,by me serce rozradować — z duszą przyglądałam sięz tych murów krwawym zapasom, które się pod murami tego miasta odbywały, a z których książę Leszekwyszedł zwycięsko i z chwałą, ale radość moją tryumfem mego przyszłego małżonka mąci troska o losykrewnej jego najbliższej i księżniczki Kingi.
DAMIAN
patrzy niespokojnie.
O kim, miłościwa pani, mówić raczycie?
HALSZKA
Przecież wyraźnie rzekłam, że o księżniczce Kindze, której krzywdę mi uczynioną dawno wybaczyłam.Słyszałam, że waszej opiece poręczoną została z tymwyraźnym rozkazem, aby ją wywieźć daleko za miasto do odległego zamku księżnej Renaty, aby nie potrzebowała być świadkiem krwawej rozterki międzyjej braćmi, aby niczem serca jej nie zasmucić, nawetskrytobójczynią Witę, powiernicę jej, na wolność puszczono... wpatruje się bacznie i z mocą w Damiana, podchodzi do niego. Wdzięczną wam jestem za waszą radośną wieść, ale rozumiecie, że pragnęłabym się dowiedzieć, gdzież w istocie przebywa tak bliska krewnamego przyszłego małżonka — by się z nią radośnąwieścią podzielić i powołać ją na zamek do powitalnego orszaku.
DAMIAN
z hardą zaciętością.
Miałem rozkaz porwać księżniczkę Kingę i wywieźć i rozkaz ten spełniłem.
HALSZKA
zwraca się do Gniewosza.
A cóż? czy nie mówiłam, że to puste gadanie gawiedzi?
GNIEWOSZ
oparty o miecz, pewny siebie.
Mówiłem, że księżniczka Kinga jest tu na zamku —a jeżeli ktośkolwiek chciałby zadać kłam memu słowu,wyrządzi mi najcięższą obelgę.
HALSZKA
do Damiana.
Cóż ty na to, rycerzu?
DAMIAN
ściąga rękawicę żelazną i rzuca pod nogi Gniewosza.
Zdrajco!
HALSZKA
Ależ wojewodzicu — byłabym nieszczęśliwą, gdybymoje niebaczne pytanie miało być przyczyną waśnimiędzy dwoma tak zacnymi rycerzami...
GNIEWOSZ
zrywa swoją rękawicę.
Krzywoprzysiężco! Sługo podwiki, którą w ślepejżądzy ukrył tu na zamku i śmie mi kłam zadawać...
HALSZKA
śmieje się z przesadą i szyderstwem.
Ależ baczcie, godni rycerze, że tu niema powodudo jakiejś waśni — przeciwnie, tylko wdzięczną wambyć muszę, żeście dobremi wieściami uspokoili mojeserce, stroskane o losy księżniczki Kingi — jednego tylkonie rozumiem, dla czego was rycerz Gniewosz nazwał krzywoprzysiężcą?
DAMIAN
Za to krwią swoją odpowie.
HALSZKA
patrzy na Gniewosza, który się na głos roześmiał.
A może podchodzi bliżej do Damiana może niespełniliście zaprzysiężonego księciu Leszkowi rozkazu?Mówcie mi szczerze, bo serce moje istotnie stroskaneo losy księżniczki Kingi.
Damian milczy.
HALSZKA
z naganą.
Wyrwało wam się słowo zelżywe, jak ślina splunięta w twarz godnemu rycerzowi Gniewoszowi: zdrajca!jakieżby on mógł tajemnice zdradzać, gdyby ich niebyło? śmieje się głośno. Ach — ach! Jakich niezręcznychpowierników wybrał sobie książę Leszek! Tu Damian,który na zamku ukrył księżniczkę Kingę, chociaż wie,że największą radością dla mnie byłoby ujrzeć ją, uczestniczkę tryumfu księcia — udaje zastanowienie. Aha!teraz rozumiem, to wojewodzic chciwy łask księciapozazdrościł mi tego szczęścia, bym pierwsza mogłaksięciu Kingę ukazać — prawda wojewodzicu? chciałeśją sam w tryumfalnym orszaku poprowadzić?
Damian milczy.
HALSZKA
dobrodusznie.
A widzicie, że odgadłam wasze zamiary. Mieliścienajlepsze chęci i za to was tamten wskazuje na Gniewosza nazwał krzywoprzysiężcą. Ha, ha, ha! Ale jakkolwiek wysoce cenię waszą miłość dla księcia, to przyznać musicie, że ja mam pierwszeństwo zgotowania mutej niespodzianki żartobliwie. A żebyście mnie ubiedznie mogli — pozostaniecie tu aż do nadejścia księciaLeszka.
Twarz i postać Damiana wyraża najwyższe przerażenie.
DAMIAN
Ależ, dostojna pani, książę kazał mi spieszyć z powrotem z wieścią o waszem zdrowiu.
HALSZKA
szyderczo.
Nie, nie! Lękam się, że zbytnią gorliwością moglibyście mi całą radość popsuć — a zresztą książę tu niebawem nadejdzie... patrzy wzgardliwie na Gniewosza.A ten, którego zdrajcą nazwałeś może nie wiedział otwoim zamiarze, a znając moją troskę o księżniczkęKingę, mimowoli, nie w złej wierze, wszystko wygadał — a może chciał sobie moje łaski zaskarbić na przyszłość — no tego już mu za złe brać nie mogę — aleja sądzę, że on się tylko chełpił, iż wie, gdzieście wywojewodzicu Kingę ukryli... he, he, he! do GniewoszaDajcie mi dowód gorliwy rycerzu, żeście zasłużyli naprzyszłe względy księżnej: odszukajcie skrzętnie ukrytą Kingę, przywiedźcie ją do tej małej komnaty nawieży, przyległej do tego podwórca — ukażcie ją księciu na pierwsze moje skinienie — a szyderczo kto wie?może i kanclerzem zostaniecie?
GNIEWOSZ
nie traci pewności siebie.
Przykrą i nad wyraz bolesną dla mnie jest wasza mowa, pani, ale dam wam dowód, którego żądacie: niebawem wraz z księżniczką Kingą będę oczekiwał w tej małej komnacie na wasze dalsze rozkazy
chce odejść.
HALSZKA
wzgardliwie.
Raczcie spojrzeć na rękawicę, którą wam rycerzDamian rzucił, a którą podnieść zapomnieliście.
Gniewosz podnosi rękawicę i wychodzi.
SCENA V
HALSZKA
do Damiana.
Wybaczcie, rycerzu, że wam przykrość sprawiam,iż nie wy pierwsi ukażecie księżniczkę Kingę Leszkowi, w każdym razie nie omieszkam księciu powiedziećo waszej ku niemu miłości i o waszych gorliwych staraniach, by mu w dniu jego chwały radośną niespodziankę zrobić... słychać zdala fanfary zbliżającego sięzastępu księcia Leszka przez miasto, radośne, powitalneokrzyki w mieście. O! słyszycie? już się książę zbliża...patrzy z wytężeniem z murów, gdzie wbiegła już wije sięmigotliwy, błyszczący wąż rycerstwa witany radośnieprzez mieszkańców miasta. Zwraca się do Damiana.Długo na księcia nie będziecie czekać — dość rychłojeszcze dowie się o mojem zdrowiu. Damian złamanyi ponury stoi oparty na mieczu. Miejsca tu dosyć — spocznijcie — wydajecie mi się być chorym —
Damian cofasię w głąb za narożnik baszty.
SCENA VI
HALSZKA
podchodzi na przód sceny — gniew, ból, męka, wzburzeniezmieniają się na przemian na jej twarzy, łamie ręce, chwyta się za głowę.
O haniebna zdrado! O hańbiące upokorzenie —zemszczę to — pomszczę!
zaciska pięście i obchodziszybko podwórze.
SCENA VII
Wchodzi księżna Renata, prowadzona przez służebną,podchodzi do Halszki, służebna staje opodal.
RENATA
Słyszałam odgłos zwycięskich fanfar — chciałamgo przyjąć w świetlicy, ale tu w blasku słońca lepiejgo widzieć będę. — Oślepły moje oczy, ale jego synaprawowitego tego miasta, jego zwycięzcę, mścicielakrzywd naszego rodu, rozpoznać jeszcze są w stanie.
HALSZKA
opanowana.
Istotnie dobrze zrobiliście, babko, w komnatachzmrok — a tu... nigdy jeszcze takim blaskiem nie rozsłoneczniło się niebo nad tem miastem, jak dziś w dniuLeszka tryumfu.
RENATA
nadsłuchuje.
Posłyszałam jakiś zgrzyt w słowach twych, córko...
HALSZKA
Mylicie się, księżno — to nie zgrzyt — to radośnyłomot krwi mego serca w oczekiwaniu przyszłego mego małżonka i pana tego miasta, który mnie niegodnąwybrał sobię za żonę.
RENATA
Godniejszej nie znalazłby w całem państwie...tylko coś pociemniało, noc zasnuwa oczy mej duszy —chwilę zdało mi się, że ujrzałam naokół słońca czarnykrąg.
HALSZKA
Nigdy zaiste nie skryło się słońce radośniejszymblaskiem, jak dziś nad tym miastem.
RENATA
Jak dobrze, córko, żem zeszła ku tobie — tam wkomnatach zamku radość moją i duszę mroczyły czarne plamy, które się po słońcu przesuwały — a tu z tobąsłońce śmieje się wielką łaską i szczęściem.
Słychać coraz już bliżej fanfary, oznajmiające wjazd Leszka.
RENATA
w uniesieniu.
Jedzie, jedzie na białym koniu, odziany purpurąkrwi i chwałą ukoronowany!
Ciesz się bramo na wschód, bo wschodzi ponadtobą gwiazda zaranna czystej, rozrodczej mocy — Cieszsię ty na południe zwrócona, bo miasto twoje rozkwieci się teraz szczęściem, bogactwem i chwałą — i ty nazachód, bo w pył i w miecz skruszoną została zdradai chciwość i podstęp i fałsz wszelaki — A ty na północ,bo pod chrobremi skrzydłami tego, co do ciebie wjeżdża, miasto spokojnie i zbożnie spoczynku po trudachzażyć może, a snu jego ukojnego nie będzie mącićmściwa zbrodnia, żądza ślepa i rozterka!
opada wyczerpana w ręce Halszki, która ją podtrzymuje, prowadzi isadza na ławce pod lipą — Fanfary, tentent koni i pochódrycerstwa zbliża się tuż.
SCENA VIII
Przez bramę w skrzydle zamku, wkracza Leszek zwycięskiwyniosły, rozpromieniony — tuż za nim Zygwart i wojewoda Wyszomir, dalej Szaluta, Bolko z Mysłowic i burggraf.
HALSZKA
na widok Leszka mieni się radością i bólem i cofa parękroków za księżnę Renatę, która stoi z wyciągniętymi rękoma, Leszek podchodzi do Renaty, klęka przed nią.
LESZEK
Błogosław, babko!
RENATA
kładzie ręce na jego czole — uroczysta chwila — wszyscyodsłaniają głowy.
Błogosławię cię za twoją świętą miłość do tego miasta, dla którego najcięższą oporę złożyć byś był gotów.
Błogosławię cię za siłę, męstwo i moc, z jaką wytrwałeś i miasto to z rąk niemocnego bękarta wydarłeś, a przy jego bramach postawiłeś straże, którychmoce piekielne nie przemogą... zrywa się, wyciąga wekstatycznem natchnieniu ramiona swoje ku miastu i woła:
Bądź błogosławione ty miasto moje w bólu iudręce świętej i błogosławione w szczęściu, bogactwiei chwale — i błogosławione ty ginące w mrokach ciemnych przeznaczeń, których nie widzę, bo na oczy mejduszy noc zapadła i widzieć już nic nie mogę. — opada słania się, podbiega Halszka, podtrzymuje ją, skinęła nasłużebną, stojącą opodal. Teraz prowadź mnie do komnaty — mruczy dzięki ci Wiekuisty i Wszechmocny,żeś mi tej chwili dożyć pozwolił.
Wychodzi, podtrzymywana przez służebną. Wszyscy w skupieniu patrzą za nią.
SCENA IX
LESZEK
podchodzi do Halszki.
Współuczestnicy mojego zwycięstwa, dostojni towarzysze i rycerze radujcie się wraz ze mną. Ta otowybrana pani mego serca, piękna Halszka, siostradzielnego Zygwarta oddała mi swe serce i rękę. Zaczem dopełnią się śluby nasze przed ołtarzem, powitajcie ją dzielni rycerze, jako umiłowaną małżonkęmoją i księżnę. Od tej chwili jest miłościwą panią waszą i tego miasta.
Klęka przed nią obyczajem rycerskimna jedno kolano i całuje jej rękę, obecni rycerze czynią tosamo — podczas całej sceny tej Halszka stoi bez ruchu,tylko bolesny, zagadkowy uśmiech błądzi na jej ustach — rycerze rozpraszają się w gwarnej rozmowie po obszernempodwórzu.
LESZEK
w nagłym porywie chwyta Halszkę za ręce.
Bywały chwile, w których was widziałem tylkopiękną, najpiękniejszą z dziewic tego państwa, aledziś była chwila, w której rozlałaś się w mej duszypotężną smugą, mocodajnego światła, gdym już słabnąć poczynał w tej ciężkiej walce, a za tą świętą łaskęmało tego, co u stóp twych złożyć mogę.
HALSZKA
z chmurą smutku na czole.
Była chwila, gdym patrząc z tych murów w dółna pole walki, ujrzała cię, jakeś burzą i huraganemspadł zwycięsko na wojsko Mścisława — była to chwila takiego szczęścia, iż zdawało mi się, że ogrom jegopiersi mi rozsadza — i za to z naciskiem szczęściezbyt mało tego, co wam z siebie dać mogę...
LESZEK
Nie mów tak, Halszko, bo miałem chwilę, że zdałomi się, że całe miasto na mnie woła, bym je wraz ztobą wyrwał z rąk wroga — chwila, gdziem czuł, żenietylko ja sam ciebie Halszko moja, ale to miasto naszaślubia i nierozerwalnie łączy, i to zdwajało mojesiły, że nie jednego, ale dziesiątki wrogów mógłbymbył pokonać — czem ja ci moją wdzięczność okażę?gdzież znajdę podarunek ślubny godny ciebie?
HALSZKA
Miałam chwilę tak niezmiernego szczęścia, gdyśMścisława pokonał — że dusza moja rzuciła się ku temumiastu w twoje objęcia z jednym krzykiem wniebowzięcia: Leszku! mój Leszku! z ukrytym smutkiem i goryczą ale czułam w głębokiej pokorze, że to za małydar, serce moje dla słonecznego bohatera, jakim tyjesteś, więc...
patrzy mu z mocą w oczy, jakby do samego dna duszy jego przedrzeć się chciała i boleśnie się uśmiecha.
LESZEK
zaniepokojony.
Co znaczy twój uśmiech — co twój zimny wzrok — Halszko — co ukrywa się pod waszą kwietną mową?
HALSZKA
coraz więcej podniecona.
Nic ponad podziw dla waszej waleczności i męstwa, nic ponad pragnienie, by dzień waszej chwałyusłonecznić większym jeszcze blaskiem, jak ten, jakisię nad miastem teraz żarzy, i większem jeszcze szczęściem, jakieby mogło dać wam wasze zwycięstwo iserce moje, złożone wam w ofierze...
dyszy ciężko.
LESZEK
z wzrastającym niepokojem.
Co to wszystko ma znaczyć — Halszko!?
chwytają za rękę.
HALSZKA
wyrywa ręce, wzburzona.
Więc — więc odszukałam tu na zamku księżniczkę Kingę — wydobyłam ją z tego skromnego ukrycia i zaraz ją waszym oczom ukażę...
LESZEK
w najwyższem wzburzeniu.
Co? co? Kinga na zamku? wszak miała być umieszczona w odległym zamku Renaty, na krańcach megopaństwa? jakby nagłym przeczuciem tknięty, obraca siędookoła, szukając niespokojnie oczyma. Gdzie Damian,syn Wyszomira? Przechodząc widziałem jego postać —gromkim głosem Damianie, synu wojewody Wyszomira,zbliż się!
głos ten rozlega się tak groźnie i stanowczo, żerycerze, którzy stali u wykroju blanków w żywej rozmowie,wskazując sobie pole bitwy, odwracają się i gromadzą naokół księcia — Z ławy w głębi za basztą dźwiga się ciężkoDamian, kroczy przez podwórzec i staje przed Leszkiemponury i przybity, ale zdecydowany, jak ten, który wie, żejuż żadnego ratunku niema.
SCENA XI
LESZEK
patrzy na niego surowo i z wyrzutem.
Jaki rozkaz ci dałem?
Halszka z głową lekko naprzód pochyloną cała w słuch i oczy zamieniona.
DAMIAN
Wasza książęca mość dała mi rozkaz, bym księżniczkę Kingę porwał i do odległego zamku księżnejRenaty ją zawiódł.
Halszka drgnęła.
LESZEK
Przysięgłeś rozkaz ten spełnić?
DAMIAN
Przysięgłem wobec księcia, księżnej Renaty, ojcamego i Zygwarta.
Halszka coraz więcej przerażona.
LESZEK
Dotrzymałeś przysięgi?
DAMIAN
złamany.
Nie zdzierżyłem.
Halszki oczy skierowują się zprośbą niemą o przebaczenie na Leszka — składa ręce wkrzyż na piersiach i tak pozostaje.
LESZEK
surowo.
Więc dla czego przysięgę składałeś, jeżeliś wiedział, że jej dotrzymać nie możesz?
DAMIAN
Gdym przysięgę składał nie widziałem jeszcze,że dusza moja do tego czynu za słaba, jeszcze niebyłem ujrzał księżniczki Kingi — której tak dawno niewidziałem — nie wiedziałem, że piękność jej ubezwładnisiłę mego ramienia — nie wiedziałem, że rzewna prośbajej stopi hart mego serca na wosk, ani wiedziałem, żewładcze jej spojrzenia będzie dla mnie nakazem świętszym, jak przysięgi — i mnie rycerza przemieni nasługę.
LESZEK
z dzikiem szyderstwem.
Słabą masz duszę, jeśli ją krasa dziewki na rękuprzewrócić zdołała — Czemuż te ramiona, których mocjedno spojrzenie podwiki skruszyć zdołało, nie chwyciły za lutnię, miast za miecz rycerski?
DAMIAN
spuszcza głowę.
Zasłużyłem na waszą obelgę.
LESZEK
z surową powagą.
Czy wiesz, że swoim czynem, mogłeś był zniweczyć wszystkie moje zamysły, cały trud — że Kingamogła była wszystko zdradzić i w sam czas uprzedzićMścisława?
DAMIAN
Przez łuczników mych kazałem rozgłosić w mieście na zamku, że księżniczka została porwana.
LESZEK
Gdzie ukryłeś księżniczkę?
DAMIAN
Na zamku, w baszcie!
LESZEK
Czy nie wiedziałeś, że księżniczka Kinga jest winną skrytobójczego zamachu na tę, która małżonką moją i panią tego miasta zostanie?
DAMIAN
milczy.
LESZEK
Czy wiesz, że ulegając swej słabości i niemocy,ulegając nakazom księżniczki Kingi, i wpuszczając jątu na zamek, popełniłeś zdradę?
DAMIAN
przerażony.
LESZEK
Czy wiesz, co za to czeka?
DAMIAN
Stoję w obliczu śmierci...
LESZEK
odwraca się od niego z bolesną wzgardą — zimno do Herolda stojącego u bram do skrzydła zamku.
Zwołać mi tu wszystko rycerstwo, jakie na zamku mym gości.
SCENA XII
Rycerstwo tłumnie wali się w podwórzec zamkowy i gromadzi się w krąg naokół lipy i stolca książęcego, na którym zasiada Leszek. — Na jego znak Zygwart prowadziHalszkę i staje z nią po prawej stronie — po lewej Wyszomir, Szaluta, Bolko z Mysłowic, a gdy się wszystko rycerstwo w półkrąg ustawiło — zwolna podchodzi przed tronDamian i staje posępnie, z pochyloną z lekka głową, obu rękoma wsparty o wysoki miecz.
LESZEK
wodzi chwilę oczyma po zgromadzonych.
Widzę zdumienie na waszych twarzach, że w tymdniu zwycięstwa i chwały zwołuję was na sądy... ale,zaledwie, jako władca w tę bramy wstąpiłem, zdradasię tu zagnieść dziś chciała. A niedołężny to gospodarzktóry w sam czas nie wytrzebi kąkola z łanu pszenicy.
A stokroć niedołężniejszy władca, który w czasnie zapobieże, by jadowite ziarno fałszu, zawiści i zdrady w bujny kwiat się nie rozrosło.
Chwila pauzy milczącego oczekiwania.
Cztery bramy ma to miasto, źle strzegł je Mścisław, więc ledz musiał — jeśli i mnie ten sam los spotkać niema, muszę bram swego miasta strzedz godniej —i gorliwiej, a najgorliwiej tej bramy, przez którą w zwycięskim pochodzie do tego świętego miasta wkroczyliśmy.
Bo jest to brama nieustannej czujności, hartownejmocy, bacznej i zimnej rozwagi, nieustraszonej waleczności i męstwa po trzykroć razy, w ogniu niebezpieczeństw wszelakich, hartownego spiżu serca, któregożar stu słońc imać się nie zdoła.
Szmer potakiwania wśrod zgromadzonych.
Straż tej bramy poręczyłem synowi Wyszomira,wielkiego władyki, któremu tu na tym miejscu hołdskładam za jego zasługi, i głęboką boleść, że syn jegojedyny Damian nie poszedł, jak tego po nim oczekiwałem, śladem ojca, że wielką popełnił winę, tak, żego przed sąd niezwłocznie powołać muszę.
WYSZOMIR
drżący z oburzenia i wzruszenia — ale pewnym głosem.
Sądź — sądź go po sprawiedliwości!
LESZEK
Damian, syn księcia Wyszomira złożył mi przysięgę wobec najprzedniejszych mych rycerzy, oraz ojcaswego, że nakaz mój wiernie spełni, ale nakaz księżniczki Kingi, która, jak wiadomo, winna była skrytobójczego zamachu, wykonanego przez powiernicę jejWitę, na siostrę dzielnego Zygwarta, a moją przyszłąmałżonkę, był mu świętszy nad wszelkie przysięgi.
Szmer oburzenia.
Żali godzien jest rycerskiego miana ten, któremustraż nad najważniejszą bramą północną poruczoną była, a którego ramiona stają się bezwładne wobec urodziwych lic niewiasty, serce, które wierność i czujnośćprzysięgało w mocy swej zachwiane, gdy nań padłozdradliwe spojrzenie jej oczu, a kroki stają się powolne zdradzie wobec jednego wyniosłego nakazu tejniegodnej, przed którą bramę miał strzedz?
Głosy:
Nie godzien! nie godzien!
LESZEK
zimno i z mocą.
Oskarżam zatem Damiana, syna wojewody Wyszomira o krzywoprzysięstwo i zdradę, bo księżniczkęKingę, którą poprzysiągł wywieść do odległego zamkuukrył tu w tym mieście i grodzie, aby wkraczającprzez południową bramę, która miała być bramą szczęścia, bogactwa i życiodajnego światła, a niosąc w swemsercu ślepą żądzę i obłędną zawiść, mogła podać ręcezdradzie i miastu przynieść zniszczenie i zagładę.
Głośne wykrzyki oburzenia i grozy.
WYSZOMIR
drżąc cały podchodzi do Damiana, staje przed nim opartym na mieczu rycerskim, wyrywa mu go, rzuca wściekłyo ziemię.
Tym czynem mażę z czoła tego, który przed chwilą jeszcze synem moim się mienił, święty znak rycerstwa!
DAMIAN
zachwiał się cały — spojrzał posępnie na ojca, ogląda siębłędnie dookoła — pada na kolana przed księciem.
Jestem winien śmierci i poniosę ją — ale przedtemo jedną łaskę was błagam.
LESZEK
Mów!
DAMIAN
Rzuciłem rycerzowi Gniewoszowi za obelgę rękawicę, pozwólcie, bym się przed śmiercią, na ubitej ziemi mógł z nim potykać.
LESZEK
lodowato.
Jakżeż mam pozwolić, skoroś przez własnego rodzica godności rycerskiej pozbawion został.
DAMIAN
To wasza ostatnia wola?
LESZEK
Wola waszego rodzica.
DAMIAN
rozpacznie do ojca.
Pozbawiliście mnie ojcze sami znaku świętego rycerstwa, więc ja krwią swoją plamę tę z mego życiamażę!
Błyskawicznie wydobywa sztylet z za pasa i wbijago sobie w serce. Runął na ziemię, chwilę drga, potemstygnie. Rycerstwo, jak w ziemię wryte z skamieniałejgrozy i przerażenia, Halszka krzyknęła i zakryła w żalu igrozie oczy rękoma — z grona rycerzy ruszyło się paru, bytrupa na tarczy podnieść — nagle występuje Wyszomir, podchodzi do syna w groźnym majestacie.
WYSZOMIR
Wara od niego! Wara! zachwiał się, runął na kolana, czołgając się szuka za czemś, odnalazł wreszcie mieczrycerski, który przed chwilę był synowi wyrwał, całuje goi kładzie zmarłemu na piersi i szepce: Nie chciałem twejśmierci... łka ale sam ją wybrałeś i zmazałeś winę...zrywa się w groźnej mocy, jakby się lękał oporu. Sammu znak rycerstwa odebrał i ja mu go powracam!
LESZEK
spokojnie.
Takać wasza wola!
WYSZOMIR
Dyszy ciężko, rozgląda się błędnie dookoła. — widać wysiłek myśli, po ciężkiej walce przystępuje do Leszka —oczy ich zwarły się ciężko ze sobą
Mówiliście o tym, któregoście postawili na strażyprzy bramie północnej, a on wpadł w sieci podstępu,fałszu i ślepej żądzy i popełnił krzywoprzysięstwo izdradę, za które sam sobie sprawiedliwość wymierzył— pokażcie mi teraz tą, która przez południową bramęwtargnąć chciała, a niosąc w sercu obłędny szał ślepej żądzy, jad zawiści i zdrady, zatruła nią czyste, rycerskie serce mego syna i w kałużę najohydniejszejzbrodni go wepchnęła — pokażcie mi ją...
czeka chwilę.
WYSZOMIR
coraz mocniej i natarczywiej.
Ja, wojewoda Wyszomir, powołuję księżniczkęKingę przed sąd, jako, że jest winną hańby i śmiercimego syna.
LESZEK
spokojnie i stanowczo.
Stanie się według waszej woli! Zwraca się do herolda, w twarzy wszystkich wyczekiwanie, Halszka w najwyższym naprężeniu nadsłuchuje przyprowadzić księżniczkę Kingę i stawić ją przed sąd!
chwila bezwiednego oglądania się, wysuwa się lekko Halszka.
HALSZKA
W małej komnacie, tu w tej baszcie, rycerz Gniewosz, któremu giermek Damiana zdradził tajemnicę,wraz z księżniczką Kingą czeka rozkazów.
Chwila wyczekiwania.
SCENA XIII
Nagłe zamieszanie — rozstępują się szeregi rycerzy, awskroś idzie spokojna na pozór, ale z złowrogim błyskiemw oczach księżniczka Kinga, za nią kroczy z opuszczonągłową Gniewosz. Ujrzała nagle trupa Damiana, przystaje,jak skamieniała, i patrzy nań zdumiona. Nagle przystępuje do niej wojewoda Wyszomir i groźny i straszny chwyta ją za rękę i ciągnie do zwłok Damiana — wskazuje niemym giestem na syna.
WYSZOMIR
Śmierć jego niech na ciebie spadnie.
KINGA
wyrywa mu gniewnie rękę i cofa się w bok.
WYSZOMIR
daje znać, wynoszą zwłoki Damiana, ujrzał nagle Gniewosza.
Syn mój przed śmiercią błagał księcia, by muwolno było z wami się potykać — ja za niego podejmuję rękawicę.
GNIEWOSZ
kłania się i wchodzi w szeregi rycerzy.
WYSZOMIR
z tajoną groźbą do Leszka.
A teraz książę, sądź, tak, jak mego syna sądziłeś.
LESZEK
wstaje stanowczy i zimny.
Księżniczko Kingo — przed sąd was wzywam —przystąpcie bliżej!
KINGA
podchodzi hardo i wyniośle — oczy, ich się spotykają, alezimne oczy Leszka wytrzymują napór spojrzenia Kingi,z którego tryska szyderstwo, mściwość, bezsilna zażartość.
LESZEK
Ciężkiemi zaiste zbrodniami obarczyliście wasząduszę.
KINGA
szyderczo.
Wylicz je, książę.
LESZEK
Oskarżam was zatem o zamiar skrytobójstwa,któremu uledz miała Halszka, przyszła małżonka moja,a który to zamiar z woli Boga — udaremniłem.
KINGA
Słusznie widzicie we mnie skrytobójczynię, bo Wita była tylko ślepem narzędziem w mym ręku, i cieszę się że ją książę Mścisław uwolnić kazał.
LESZEK
A więc przyznajecie się do tej winy?
KINGA
Żałuję tylko, że zamach się nie udał.
HALSZKA
rzuca Kindze spojrzenie pełne lekceważenia i litościwejwzgardy, podchodzi do Leszka.
Miłościwy książę, czy mogę w tym dniu chwałyi blasku — w dniu rozproszenia się mroków przedjasnym światłem prawdy — prosić cię o jednę łaskę.
LESZEK
Mówcie, Halszko, każde wasze życzenie spełnionem zostanie.
HALSZKA
Jeśli więc chodzi o winę wobec mnie popełnioną,zechcijcie wybaczyć księżniczce Kindze ten niebacznykrok, wywołany chwilowym obłędem szału zazdrości,szarpiącą niemocą — puszczam w niepamięć krzywdę,jaką mi księżniczka wyrządzić chciała, a przed którązasłoniliście mnie tarczą waszej miłości, która i nadalprzed wszelkiem złem bronić mnie będzie i osłaniać.O łaskę proszę dla księżniczki Kingi!
KINGA
śmieje się szyderczym śmiechem niemocnej złości.
HALSZKA
Miejcie litość nad nią, a zaiste godna litości.
KINGA
w nąjwyższem wzburzeniu.
Pluję na litość twą żmijo!
HALSZKA
Wybaczcie jej te słowa, boć nie wie, co mówi.
LESZEK
przeprowadza ją ręką do jej stołka.
Niema łaski dla tej, która żałuje, że swych zbrodniczych zamiarów spełnić nie zdołała, z której słówzieje taka nienawiść, że jednej chwili nie byłbym pewien waszego, drogiego mi życia. Halszko — nieubłaganie. Dalej oskarża was, księżniczko Kingo, wojewodaWyszomir, żeście podstępnie i chytrze omotali prawei rycerskie serce jego syna, tak, że złamał daną miprzysięgę, że was wywiezie do odległego zamku księżnej, byście nie mogli knuć dalszych, dla miasta zgubnych spisków.
KINGA
zatacza się, patrzy błędnie.
To tyś, tyś dał ten rozkaz sam?
LESZEK
Ja sam!
KINGA
A! a! znowu się zachwiała, ale opanowuje się.Mów dalej!
LESZEK
Kazaliście się ukryć w tym zamku, by dalej czyhać na życie moje lub Halszki, ufni opiece Mścisława,pomyliliście się. Jak widzicie, ja tu jestem władcą —a Mścisław legł w pojedynku na polu bitwy z mej ręki.
KINGA
patrzy, jakby nie rozumiała, wreszcie wybucha w bezsilnym gniewie.
Bratobójco!
LESZEK
z zimnym szyderstwem.
Był czas, kiedyście Mścisława za brata uznać niechcieli, a jeżeliście go teraz za tegoż uznali, musiałybyć ku temu przyczyny, dla których najwyższy czasbył położyć kres waszym wspólnym knowaniom przeciw mnie i memu miastu. W sam czas przejrzałem,że Mścisław nie był mi bratem, a wrogiem, a wy wrazz nim.
WYSZOMIR
Sądź teraz, sądź po sprawiedliwości, jakoś megosyna sądził!
LESZEK
Mógłbym spełnić prośbę tej, która wybraną małżonką moją zostanie, a która krzywdę ci wybaczyła,mógłbym jej dać ciebie w ślubnym podarunku, by łaskę i litość nad tobą spełniła — ale nie godna jesteśbyć tym podarunkiem.
KINGA
wije się z wściekłego bólu.
LESZEK
I ramię moje dość silne, miłość dość czujna, bymiasto i tą, która mi na równi z nim droga od wszelkich zbrodniczych pocisków obronić, ale wkroczyłemna to zwycięsko w to miasto, by dać mu spokój imir, a nie waśń i rozterkę.
WYSZOMIR
Sądź, sądź, jakoś mego syna sądził.
LESZEK
Dla tego niema dla was łaski, ni litości! Zasłużył by na nią raczej syn Wyszomira, Damian, któryzaplątany w wasze sieci i żądzą i szałem zaślepionynie wiedział, co czyni — a jednak ojciec własny uznałgo niegodnym znaku rycerstwa — a on sam na śmierćsię osądził. — Ale wyście niegodni wyzwolenia śmierci — was inna cięższa kara spotka: podniesionym głosem wygnaną jesteś księżniczko Kingo, z tego miasta po wszeczasy, i osadzoną będziesz w dalekim klasztorze, ażdo skończenia swego życia, by ubezwładniona byłatwa pycha, by unicestwione były twe zbrodnicze zamiary, i by w pokucie rozpamiętywać mogła swe winy.
WYSZOMIR
A śmierć i hańba mego syna niech ci nie da zaznać spoczynku, ni ciszy!
KINGA
rzuca się ku Leszkowi w obłędnej wściekłości.
Ty mnie ubezwładnić! Ty mnie żywcem w gróbzakopać!
LESZEK
odwraca się do pachołków.
Wyprowadźcie ją!
KINGA
Ty unicestwić moje zamiary! przyczajonym jednym skokiem rzuca się ku niemu, wydobywa sztylet z zastanika i jednym błyskawicznym ruchem wbija go w pierśLeszka. Masz zwycięstwo! Masz miasto!
cofa się wsteczi słania w rękach rycerzy, którzy ją już podchwycili.Chwila skamieniałego milczenia — nikt nie jest w stanie pojąć, co się stało — Leszek się chwieje, robi parę kroków, chwyta się za serce i pada na ziemię. Jeden okrzykgrozy:
Zabiła go! zabiła!
HALSZKA
rzuca się na piersi Leszka w obłąkanej rozpaczy, chwilępozostaje twarzą na jego piersi, potem podnosi się w obłąkanej miłości, bierze jego głowę w dłonie, unosi ją nieco.
Zabity?? Nie, ty żyjesz! zwycięscą w twem świętem mieście — a do twych przysłoniętych źrenic zadzierasię blask jego chwały!
Rycerze zdejmują szyszaki z głów i przyklękają, chwilaskupienia.