drukowana A5
23.87
Matka

Bezpłatny fragment - Matka

Objętość:
93 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0768-6

Wielkiej artystce

sceny polskiej

Wandzie Siemaszkowej

poświęca Autor

OSOBY:

WANDA OKOŃSKA

KONRAD OKOŃSKI, jej syn

HENRYK BOROWSKI, opiekun jego

HANKA BOROWSKA, jego córka

PRZYJACIEL

MŁODZIENIEC

GOŚCIE.

AKT PIERWSZY

SCENA PIERWSZA

WANDA

Teraz za chwilę Konrad przyjechać musi. A taksię czegoś lękam. Gdyby siętylko, na Boga, nie dowiedział...

BOROWSKI

O czym?

WANDA

O tym... O tym, że ja, która go chowałamw takiej bezmiernej miłości ku zmarłemu ojcu, któramu w serce wpajałam, że nic piękniejszego i szlachetniejszego nad jego ojca nie było, teraz żyję z tobą,który nienawidzisz to jego jedyne dziecko —

BOROWSKI

Ja? Nienawidzę Twojego syna?

WANDA

zmęczona

Nie mówmy o tym. O to jedno cięproszę: unikaj najlżejszego pozoru, by syn mój mógłzrozumieć, w jakim pozostajemy stosunku. Po chwilimilczenia. I z jednej strony jeszcze grozi nam wielkie niebezpieczeństwo, bo Hanka, Hanka... tak dziwnie się od tygodnia zmieniła na wieść, że Konradma przyjechać. Ustawicznie zmieszana, ustawiczniepłonie. Przeczuwam coś niedobrego...

Milczenie.

BOROWSKI

Dlaczegoś wysłała chłopaka za granicępo śmierci jego ojca? uspakajając się. Wiem dobrze,że jeżeli coś we mnie kochasz, to jedynie tylko pewnewspólne z nim cechy. Wiem dobrze, że jego tylkokochałaś i po wszelką wieczność he... he... kochaćbędziesz. Teraz rozumiem, dlaczego wysłałaś dzieckoza granicę. Przez dziesięć lat, pomimo wielkiej tęsknoty, widzieć go nie chciałaś, aby tylko nie zapomniało o swoim ojcu i przypadkowo instynktem rozbudzonego dziecka nie przewietrzyło stosunku opiekuna do matki. Rozumiem to wszystko, bardzo dobrzerozumiem. Ale zbytniej rozkoszy to mi nie sprawia.Nagle wściekły. Nienawidzę twego syna! Chciałbymgo zmiażdżyć, bo stoi mi na drodze ku szczęściuz tobą.

WANDA

przerażona

Zmiłuj się, nie mów tak!

BOROWSKI

opada

Jakżeż nie mam tak mówić? Jakżeż nie mam być wściekły i smutny. Znowu rozdrażniony. Przecież zawsze przed moimi oczyma tylkotwój syn i twój zmarły mąż, i zawsze tylko twój lęk,aby syn twój nie dowiedział się o tym, że ja cię kocham... Bo że ty mnie nie kochasz, nad tym przecieżprzeszliśmy do porządku dziennego... He... he... Pamiętam dobrze, jakeś na niego wyrzekała, ale od chwilijak umarł, stał się twoim bożyszczem... A czasem takz cichym uśmiechem patrzę głęboko w moją duszęi pytam naiwnie, jak głupie dziecko: czym ja jestemdla niej? He... he... Zawiadowcą fabryk pana Konrada, puścizny po jego ojcu... Dziś jeszcze, gdy przyjedzie, może mnie jak psa z domu swego wyrzucić,jeżeli przedłożone mu rachunki nie zgadzałyby sięz rzeczywistym stanem obrotu, i ja, kochanek jegomatki, stanę się podwładnym pani syna, który możemi w każdej chwili powiedzieć: „dziękuję panu za jegosumienną służbę, ale jestem zmuszony, wskutek doświadczeń nabytych za granicą, posługiwać się młodszymi siłami. Otóż to jest kwit na gratyfikację długoletniej służby pańskiej, każ go sobie pan w kantorze wypłacić”......... Ha... ha... ha... Ten, któregojeszcze za życia twojego męża swoim jedynym mężem nazywałaś... ja, który wszystkie moje siły włożył w to, aby ocalić majątek twojego syna, ja miałbym być jego podwładnym! O, nie — nie!

SCENA DRUGA

Od strony werandy niewidzialnej z widowni słychać turkot powozu.

WANDA

prawie przerażona

Zmiłuj się! Jedzie! jedzie! W tej sekundzie tu będzie!Tylko pohamuj się, na Boga! Bądź wesoły, bądź szczęśliwy, że przyjechał. Hamuj się, błagam cię na wszystko, co ci jest świętym.

SCENA TRZECIA

HANKA

wbiega

Ciociu, ciociu, pan Konrad jedzie! Już bramę do podwórza otwierają!

Wszyscy przechodzą przez szklaną werandę. W tej chwiliwbiega Konrad i rzuca się matce w ramiona.

SCENA CZWARTA

KONRAD

Matko! Moja drogaMatko! Zaledwie mamuchnę poznałem!... Obraca matkę wokół. Niechże się mamuś pozwoli obejrzeć, przecież tojuż dziesięć lat temu, jak mamy nie widziałem... Nica nic mama się nie zmieniła.

WANDA

zmieszana

Mój złoty, kochany Konradzie!

KONRAD

spostrzegając Borowskiego

A! Pan Borowski?Serdecznie pana witam!

BOROWSKI

sztywno

I ja serdecznie witam mego nowego pana.

KONRAD

patrzy cokolwiek zdziwiony, ale nagle ujrzałHankę, która na uboczu silnie wzruszona stoi

Hanuś!Podchodzi ku niej. O! Przepraszam! Po dziesięciu latach niewidzenia, to już mi nie wolno pani mówić,,Hanuś”. Więc śmiem tylko powiedzieć Pani, że ogromnie się cieszę, iż będę mógł odświeżyć te wszystkiedziecinne, drogie wspomnienia tych kilku lat, kiedyśmysię razem w tym parku bawili.

WANDA

Mógłbyś do jutra zaczekać. Sprosiłam na uroczystość twojego przyjazdu kilku najbliższych przyjaciół naszego domu. Ale może jesteś zbyt zmęczony?

KONRAD

Och! Nie, droga mamo! Nie! Stężałem, zmężniałem, bo w belgijskich fabrykach trzeba pracować na równi z najprostszym robotnikiem. Cóż mnie obchodzą trudy podróży!

Z przeciwnej werandy słychać turkot.

WANDA

Patrz! Goście się schodzą. Jak się wszyscyspieszą powitać syna człowieka, który był tak kochanym.

KONRAD

Dobrze, mamuś, dobrze. Przywitam ich wszystkich. Ale mama pozwoli i gościom wytłumaczy, żechcę dziś jeszcze obejrzeć każden kącik tego parkui domu, którego dziesięć lat nie widziałem. Zwróconydo Borowskiego. Pan pozwoli, że to wszystko obejrzęz córką pana, bo takie dziecięce wspomnienia są najpiękniejsze w życiu, a panna Hanka i ja spędziliśmytu takie chwile, jakie się nigdy w pamięci nie zatrą.

BOROWSKI

Ależ oczywiście. Panie Konradzie, czy pantam w Belgii nabrał jakiegoś ceremoniału dworskiego? Pobłażliwie. Pan dzieciak, ona dzieciak... Powoli. Przypominajcie sobie wasze dziecinne lata.

Wszyscy wychodzą na powitanie gości przez drzwi oszklonej werandy do pokoju, który jest salonem. — Pokój jadalny, który widać poprzez na oścień otwarte drzwi salonu,napełnia się już gośćmi. Witają się wszyscy serdeczniez Konradem. Scena pusta, widać tylko pantomimę. Trwato dosyć długo, a potem Wanda i Konrad proszą goścido salonu.

SCENA PIĄTA

WANDA

do gości w salonie

Dziesięć lat chłopak nie byłw swojej ojcowiźnie. Cieszę sięserdecznie, że zobaczył dwór, w którym się wychował, park, w którym się bawił. Szczęśliwa jestem, żena obczyźnie nie zapomniał o tym wszystkim, cow swoich najmłodszych latach przeżył... Filuternie,zwrócona do Hanki. Bo Hanka, jak państwo wiecie,towarzyszka mego syna od najmłodszych lat.

Gościeśmieją się i żartują.

KONRAD

Ja teraz po tylu latach niewidzenia, wobecpanny Hanki jestem tak zakłopotany, że nie śmiemjej prosić, by mnie oprowadziła po parku, żartobliwiew którym mógłbym teraz łatwo zabłądzić.

BOROWSKI

z żartobliwą powagą

Daję na to mojeojcowskie pozwolenie.

KONRAD

A ja panu daję przyrzeczenie, że na razieoglądnę tylko te miejsca, gdzieśmy z Hanką w piłkęgrali i w piasku się bawili.

Gwar i ożywiona, wesoła rozmowa w salonie i w jadalnym pokoju.

KONRAD

do Hanki

No to chodźmy, na chwilę.

WANDA

Idźcie dzieci na chwilę, idźcie.

Hanka i Konrad wychodzą na wschody werandy.

SCENA SZÓSTA

KONRAD

Wie pani, pragnąłem dziś jeszcze cały park obejrzeć,obejść wszystkie miejsca, w których kiedyś, będąc jeszcze dzieckiem, tak pięknechwile z panią przebyłem... Pamięta pani, jeszcze zatych czasów, kiedy mój ojciec żył, a ojciec pani nakolana mnie brał i huśtał. Pamięta pani?

HANKA

Dlaczegóż pan mówi mi „pani”? Wzruszona.Przecież ja zawsze byłam i jestem dla pana tą Hanką, z którą pan się w piasku bawił.

KONRAD

filuternie

A czemuż ja naraz stałem się,,panem”?

Chwila milczenia.

KONRAD

śmieje się

No więc zostańmy po staremu.Ty będziesz moją ukochaną Hanką, a ja twoim drogim Konradem, jak mnie dawniej nazywałaś. Rodziców o pozwolenie, byśmy sobie mogli „ty” mówić,prosić nie potrzebujemy, bo widzisz Hanka, właściwierodziców nie mamy... Ja mam tylko matkę, a tymasz tylko ojca. Śmieją się jak dzieci. Ale pamiętaj, że pomimo tego, iż jutro będę pełnoletnim, jestem jeszcze dzieciakiem. Po chwili, nagle. Wiesz Hanuś, jestem tu zaledwie pół godziny, ale tak mi jakoś ciężko na sercu, tak mi coś to serce przygniata...

HANKA

Cóż panu jest?

KONRAD

I znowu pan?

HANKA

Cóż... cóż... panu... cóż tobie tak smutno?

KONRAD

Nie mówmy dziś o tym! Chodź, Hanuś złota,przejdziemy po tym parku, a przede wszystkim pójdziemy do tej altany, gdzie mój ojciec dzień w dzień,a często i nocami siadywał. Pójdziemy do tej groty,którąśmy zaczarowaną nazywali, gdzie jaszczurki świeciły dla nas złocistą łuską, gdzie świętojańskie robaczki światło rozpalonych szmaragdów rzucały na zeschłe liście burzanów... Pamiętasz to wszystko? Wtedygdyśmy gonili za dzikimi królikami, które kapustęw naszym ogrodzie obgryzały? Pamiętasz tę łasiczkę,która nam ulubioną kurę ukradła, a którąśmy potemnieżywą w bruździe pola kukurydzy znaleźli?

HANKA

Chodź Konrad, chodź! Odszukamy te miejscanaszych najświętszych wspomnień. Nagle. I wiesz....Namyśla się chwilę. Tu jest jedno miejsce, w którym twój ojciec...

KONRAD

Co chcesz powiedzieć?!

HANKA

Nic, nic. Tylko twój ojciec... Konrad, błagamcię, nikomu nic o tym nie mów. Ale to już dawno,dawno temu, gdy go widziałam w tej małej altance,tam na prawo. Tak w południe... Słyszę, że ktośłka i płacze. Skradałam się po cichu i ujrzałam poprzez drzewiasty powój dzikiego wina twojego ojca.Szlochał i płakał...

KONRAD

Hanka! Czemu on szlochał? Czemu on płakał?

HANKA

Nie wiem, Konrad. To jedno wiem, tak dobrze, jak ty, że właśnie na drugi dzień znalezionoojca twego w lesie z przestrzeloną piersią.

KONRAD

Tak, to wszystko wiem... Ale — czy sądzisz,że mój ojciec sam sobie życie odebrał? Bo to wszystkobyło jakieś dziwne i tajemnicze. Nagle, jakby odganiając zmorę. Słuchaj Hanuś, nie mówmy już o tymwięcej. Nie umiem inaczej o moim ojcu myśleć, jaktylko jak o jakimś wielkim, świętym człowieku. Zamyślony. Czekaj tylko... Więc widziałaś mojego ojcaw przeddzień śmierci jego, jak łkał i płakał w tej tamaltance? Wzburzony, szarpie ją za rękę. Widziałaś?!

HANKA

przestraszona

Widziałam...

SCENA SIÓDMA

WANDA OKOŃSKA. Wybiega na werandę. W salonie i jadalni gwar i wesołość.

WANDA

Mówiliście, że chcecieobejrzeć cały ten stary park,a tu nagle widzę was, jak siedzicie na kamiennych płytachschodów. — Wiosna. Wieczórjuż. Tak łatwo się zaziębić.

KONRAD

całując matkę w rękę

Niech się mamuś nie lęka. Hanka pokazywała mitylko kierunek alei, którymi najmilej się przechadzać.W tej chwili przyjdę do mych gości...

Schodzize sztuczną wesołością ze wschodów werandy, bierzeHankę za rękę i niknie w parku.

SCENA ÓSMA

WANDA chwilę sama, zapatrzona w dal.

BOROWSKI

wychodzi na werandę i woła ją po cichu

Wando! Chodźże. Tak się to wszystko dziwne ludziom wydać musi.Cóż to znaczy, żeś tak nagle wybiegła na werandę?

WANDA

przeciera czoło, w zamyśleniu

Nic... nic... mójdrogi. To tylko głos mojego sokoła i twojej gołębicyw moim sercu... Nie dopuśćmy do tego, na Boga,nie dopuśćmy.

BOROWSKI

ponuro

Nie dopuszczę... No, pójdziesz dogości, których sprosiłaś na uroczystość, tę wielką uroczystość, w której ja stanę się podwładnym twego syna?

WANDA

Henryku! Nie męcz mnie tak strasznie! Jaksądu ostatecznego oczekiwałam przyjazdu Konrada.Wiesz dobrze, że przez tyle lat trzymałam go z dalaod siebie, wiesz, że Hankę lubiłam i kochałam, bomciebie kochała. Wiesz dobrze, że twoje dziecko mojego syna mi przypominało, wiesz dobrze, jak nadtym bolałam, więc nie masz prawa robić mi najmniejszych wyrzutów.

BOROWSKI

Po co o tym wszystkim mówić... Tu niechodzi ani o syna, ani o córkę, tylko o cień twegozmarłego męża.

WANDA

Zmarłego?

BOROWSKI

Zmarłego, powieszonego, zamordowanegolub też samobójczym wystrzałem kończącego swójżywot. Czyż to wszystko nie jest jedno i to samo?Czyż to nie jest proste przejście z bytu do niebytuw tych lub owych warunkach? Więc dlaczegóż robićz tego jakąś straszną tragedię? Zrobiłaś szalone głupstwo, że kazałaś syna za granicą wychować... Dlaczego? He... he... aby świętą pamięć ojca uratować.To była twoja miłość... Ale dajmy temu spokój. Mamy gości. Musimy się teraz przyzwoicie zachować.Nie możemy naszych zwykłych kłótni małżeńskichrozpoczynać. Chodź teraz ze mną. Jeżeli zaprosiliśmygości, a raczej ty, bo ja teraz, jako podwładny twegosyna, nie mam najmniejszego prawa w twoim domu,to w każdym razie aż do końca odegram rolę albowłodarza, lub też wodzireja.

WANDA

Nigdy nie myślałam, żebyś mógł być takzły i zjadliwy.

BOROWSKI

Dobrze, dobrze, duszko moja, ale terazmusimy iść do naszych gości, bo to byłoby wysoceniegrzecznie pozostawić ich dłużej samych...

Prawie przemocą bierze ją za rękę i wprowadza do salonu. Wanda nastraja minę i prosi gości do nakrytegostołu w jadalni. Borowski pozostaje na werandzie.

SCENA DZIEWIĄTA

BOROWSKI

wychodzi na werandę i woła

Hanka! Hanka!

HANKA

z głębi parku

Idziemyjuż ojcze, idziemy!

Na werandzie stoi Borowski i czeka. Po chwili wchodząz parku Hanka i Konrad.

BOROWSKI

żartobliwie z przekąsem

Trzeba też przecież o jakimś posiłku pomyśleć po podróży, a nieod razu o flircie...

KONRAD

Ani mi przez głowę żaden flirt nie przyszedł. Prosiłem wyraźnie pana, aby pan zechciał towarzyszce moich najmłodszych lat pozwolić ze mnąobejrzeć miejsca naszych najpiękniejszych wspomnień.

BOROWSKI

Ależ oczywiście, spodziewam się tylko, żeza kilka chwil będzie was można w gronie uczestników biesiady powitać?

KONRAD

Ależ tak! Pan zechce tylko wybaczyć, że potrzydniowym znużeniu trudno mi się bawić w groniechoćby najlepszych przyjaciół.

BOROWSKI

żartobliwie

No więc zostawiam pana naopiece mojej córki, ale tylko pod tym warunkiem, żejak się pan dostatecznie ochłodzi, przyjdzie do nasna prawdziwie luksusową kolację. Uśmiecha się szyderczo i wychodzi. Na ostatnim stopniu werandy obracasię raz jeszcze i kiwa po ojcowsku głową, grożąc palcem. Tylko żadnych głupstw, moi państwo — żadnych głupstw!

KONRAD

z dziwnym uśmiechem

Nie, nie będzie żadnych głupstw.

BOROWSKI

uśmiecha się i wychodzi nic już nie mówiąc.

Chwila milczenia.

SCENA DZIESIĄTA

KONRAD

do Hanki

Hanuś? Chcesz tam wejść?

HANKA

O nie, jeszcze chwilę razem z panem pomówić pragnę.

KONRAD

I znowu z „panem”?

HANKA

No, wybacz pan, ja się tak z wolna do tegoprzyzwyczaję, aby panu mówić „ty”.

KONRAD

pieści jej włosy

Poczekam, poczekam, będęcierpliwy.

Milczenie.

KONRAD

bierze ją za ręce

Słuchaj Hanuś, świat jesttaki szeroki i piękny... Chciałabyś razem ze mnązobaczyć jego cuda?

HANKA

patrzy na niego z niedowierzaniem

O czymty mówisz, Konrad?

KONRAD

Nic, Hanuś nic. Tylko od dziesięciu lat ustawicznie myślę o tobie. Nagle. Hanka, gdybyś tywiedziała, jak ja za tobą tęskniłem.

HANKA

cicho i nieśmiało

Gdybyś ty wiedział, jak jaza tobą tęskniłam... Te ostatnie dnie oczekiwania....

KONRAD

z wybuchem głębokiej miłości

Tęskniłaś zamną? Prawda to? Prawda?

HANKA

cicho, szybko i namiętnie

Jak tylkom się dowiedziała, że masz przyjechać, to dzień w dzień sercewaliło mi jak młotem. A te noce, te straszne noce,tęsknoty i oczekiwania. I wiesz, Konrad, ze mnie jeszcze taki dzieciak... po kilkakroć razy na dzień brałam liście akacji, obrywałam je mówiąc: przyjedzie,nie przyjedzie... przyjedzie...

KONRAD

I widzisz, kochanie moje, przyjechałem. Spełniły się twoje wróżby.

HANKA

nagle

Konrad, wiesz, ja się czegoś tak bardzo lękam.

KONRAD

patrzy na nią przestraszony

Po cóż przypominasz mi ten smutek, który mnie też ogarnął nawidok tej altany, w której mój ojciec płakał.

HANKA

Nie wiem, nie wiem, a taki mnie jakiś lękstraszny zbiera, a w tej chwili miałam wrażenie, żemusnęło o mój policzek skrzydło nietoperza.

KONRAD

Nietoperza?

HANKA

z cichym uśmiechem

Nie, nie, nie to. Tajemniczo. To jakieś dziwne tchnienie śmierci — Konrad, powiedz, co to jest, w chwili takiego bezmiernego, słodkiego szczęścia, to skrzydło nietoperza — tchnienie śmierci.... Powiedz, Konrad, co to znaczy?

KONRAD

Hanuś, uspokój się. Nagle wystraszony. Tonie były skrzydła nietoperza — to nie był dechśmierci — to cień mojego ojca przesunął się nad naszymi głowami.

HANKA

Twego ojca?

KONRAD

jeszcze ciszej

Mego ojca!

SCENA JEDENASTA

WANDA

wchodzi poirytowana

No, moje dzieci, teraz dosyćjuż tych nocnych przechadzek.Przecież gości na to sprosiłam, kochany Konradzie, bycię powitali. Wszyscy zrozumieli, że chcesz obejrzećkażdy zakątek parku, w którym twoje najpiękniejszechwile przeżyłeś, ale teraz chodźmy...

SCENA DWUNASTA

BOROWSKI

zjawia się nagle

Tak, teraz już rzeczywiście czas.

KONRAD

bierze Hankę pod rękę i mówi

Tak, teraz już czas...

Wszyscy wchodzą do oświetlonych pokoi.

Zasłona spada.

AKT DRUGI

SCENA PIERWSZA

Wczesny ranek. — Matka i syn na werandzie, przy śniadaniu.

WANDA

Bardzo mi przykro, że uroczystość twego pełnolecia trzeba było jeszcze odłożyć. Rada opiekuńcza musi jeszcze pewne formalności załatwić.

KONRAD

Ale cóż mi, droga mamo, na tym zależy, czy ja dziś, jutro lub pojutrze zostanę uznany przez sąd czy radę opiekuńczą pełnoletnim...

piją kawę — po chwili

WANDA

patrząc na Konrada z wielką tkliwością

Jakiś ty dziarski, rozumny i dobry.

KONRAD

Nie wiem, matuś, czy takim jestem, jak mamuś mówi, ale jeżeli coś ze mnie będzie, to tylkozasługa pana Schimera w Brukseli. Musiał być bliskim przyjacielem mego ojca?

WANDA

Tak, od chwili, kiedy ojciec twój z nim się poznał za granicą, zawsze aż do końca pozostawali w ustawicznej korespondencji. Znałam go jako niezmiernie prawego człowieka, bliskiego naszego przyjaciela; dlatego z taką ufnością powierzyłam ciebie jego opiece.

KONRAD

zamyślony

Musiał być niezmiernie przywiązany do mego ojca, bo nie było prawie dnia, żeby o nim nie mówił z najgłębszą czcią i miłością. Tylko niech mi mama wytłumaczy, dlaczego zawsze, gdymgo się pytał o tajemniczą śmierć mego ojca, mieszałsię i plątał i nic mi o tym mówić nie chciał.

WANDA

wylękniona

Ależ, dziecko najdroższe, tylerazy się już o to dopytywałeś, tyle razy ci na to odpowiedź dawałam. Wiesz przecież, że jesienią poszedłsam jeden na polowanie i zastano go w lesie zabitego.

KONRAD

Ależ któż go mógł zabić?

WANDA

Skąd ja to mogę wiedzieć, moje dziecko.Śledztwo wdrożono, robiłam, co tylko mogłam, bywykryć sprawcę, ale wszystkie zabiegi na nic się niezdały.

KONRAD

To dziwne i tajemnicze. Kłusowników w naszym lesie nie ma. Przez robotników naszych był ojciec czczony i kochany. Wczoraj jeszcze, gdym chodził z panną Hanką po parku, przyszedł jakiś staryrobotnik do moich rąk, całował je, prawie płakał z radości, że widzi syna swego ukochanego pana. Chciałmi coś mówić, ale spojrzał na Hankę i umilkł. Nagle.Niech mi mamuchna tylko powie, jakim jest pan Borowski dla robotników?

WANDA

zmieszana

Może trochę za ostry, ale jednakswojego dokonał. Wszystkie fabryki oczyszczone z długów, produkcja się coraz zwiększa. Nastąpił porządek,a ojciec twój silnie już zaszargał wszystkie interesa.

KONRAD

Tak...?

WANDA

Tak, tak — moje dziecko. Byliśmy już bliskozupełnej ruiny.

KONRAD

zamyślony, podejrzliwie

W jakim stosunku żył mój ojciec z panem Borowskim?

WANDA

Ależ w jak najlepszej przyjaźni. Był powiernikiem i doradcą ojca.

KONRAD

A dlaczego ten przyjaciel i powiernik megoojca nie zajął się również tak gorąco naszymi interesami za życia ojca, jak po jego śmierci?

WANDA

coraz więcej zmieszana

Może był za delikatny, by się wtrącać w sprawy twego ojca, bo ojciec był gwałtowny i uparty.

KONRAD

Hm, hm... Po chwili. A dlaczegóż panBorowski odzywa się do mnie takim dziwnie zgryźliwym tonem? Wczoraj przez cały wieczór, tak uszczypliwie przemawiał do mnie, jakby był wysoce niezadowolony z tego, że przyjechałem. Albo jakbym mu w czymś zawadzał. A przecież ja tak serdecznie gowitałem. Mama przecież pamięta, jak się bawiłemdzieckiem na jego kolanach, jaka serdeczna przyjaźńwiąże mnie z jego córką...

WANDA

Ale, to ci się tylko tak zdawało. Może byłczym innym rozdrażniony.

KONRAD

O nie, nie, moja mamo. To nie było zwykłe rozdrażnienie. Zbyt dużo obcowałem [z ludźmi], nauczyłem się na nich patrzeć i przenikać ich. W tym musi coś innego tkwić.

WANDA

Mylisz się, moje dziecko, mylisz —

Pauza.

KONRAD

Niech mi mama powie, dlaczego z takimniepokojem śledziliście Hankę i mnie, gdyśmy poparku chodzili. To raz mama wybiegała na werandę, to znowu pan Borowski. Co to miało znaczyć? Czyż tu nie wolno obejrzeć starych kątów w towarzystwiedziewczęcia, z którym się razem chowało? —

WANDA

No, widzisz, to nie wypada.

KONRAD

Dlaczego to nie wypada?

WANDA

Przecież goście byli, a Hanka mogłaby siędostać na języki ludzkie.

KONRAD

A więc jeżeli nie będzie gości, to wolnonam będzie razem chodzić po parku?

WANDA

przeciąga

No — tak. —

KONRAD

Przysuwa swoje krzesło do matki, głaszczeją po rękach i mówi żartobliwie

A co by też mamana to powiedziała, gdybym się tak przypadkiem zakochał w Hance?

WANDA

Tego się właśnie lękam.

KONRAD

Dlaczego się matuchna lęka? Przecież tocórka opiekuna mojego, powiernika mego ojca, przyjaciela mamy, sumiennego zawiadowcy naszego majątku.

WANDA

Nie, nie, moje dziecko, to być nie może.

KONRAD

No, niech tylko mamuś nie będzie tak przestraszona, ja tylko żartowałem. Przecież mamuchnawidzi, że jestem z nią na tej samej stopie przyjaźni,jak ongi, kiedyśmy się w piasku bawili. A w takichwarunkach pono rzadko miłość się rodzi.

Milczenie.

KONRAD

Więc mama nic nie ma przeciwko temu, żemój przyjaciel tu przyjedzie? Zapraszałem go tak serdecznie i stanowczo przyrzekł, że mnie odwiedzi.

WANDA

Ale gdzież tam, moje dziecko. Przecież jesteśpanem tego domu.

KONRAD

On może przyjechać lada dzień. Żartobliwie.Spadnie nagle, jak piorun z jasnego nieba. Nigdylistów nie pisze; jak mu jakaś myśl do głowy strzeli,to w swojej bluzie robotniczej wsiada do wagonui pędzi na oślep. Nagle zamyśla się. Wie mama, jasię tak z nim zżyłem, że zdaje mi się, iż on i jaw jednym łonie spoczywaliśmy. Prawie tajemniczo.On odczuwa prawie wszystko, co się w mej duszydzieje. Gdym raz wyjechał z Brukseli i zachorowałemobłożnie w jakiejś małej mieścinie, zjawił się tegosamego dnia przy moim łóżku i pielęgnował mniejak dziecko. Czyta w mej duszy jak w otwartejksiążce. Odgaduje wprost moje myśli, a nawet tłumaczy mi rzeczy, które poczynają kluć się w mojejduszy, ale jeszcze nie dojrzały.

WANDA

To wszystko, co mi mówisz, to dziwne, bardzo dziwne...

KONRAD

Tak mamo — to bardzo dziwne. Nagle. Wie mama, on musi coś wiedzieć o tajemniczej śmierci mego ojca. Może mu pan Schimer coś napomykał,bo żyli ze sobą w wielkiej przyjaźni, był ulubionymuczniem Schimera, który wspominał mu o jakimś liście, który ojciec mój napisał do niego w niejasnymprzeczuciu śmierci...

WANDA

wystraszona

Ależ dziecko, co ty mówisz.Przecież ojciec był tego dnia wesoły.

KONRAD

patrzy na nią zadziwiony

A dlaczego płakał w tej tam altanie?

WANDA

zmieszana

Bo widzisz... właśnie... w tymsamym dniu dowiedział się, że... grozi nam majątkowa ruina...

KONRAD

Mama się pewno myli. Pan Schimer przedstawiał mi zawsze ojca jako człowieka żelaznego hartui niezłomnej woli, a tacy ludzie nie płaczą, gdy imsię majątkowo źle powodzi. Musiała być inna przyczyna...

WANDA

Ależ jaka mogła być inna przyczyna?

KONRAD

Nie wiem, mamo, nie wiem. Chyba że mójprzyjaciel mi ją wyjaśni, bo on wszystko wie... Nagle. Mogę z mamą zupełnie otwarcie mówić?

WANDA

Ależ mów, dziecko mów. Wszystko, wszystko.

KONRAD

Wiem dobrze, jak mama Borowskiego lubii ceni i może to mamie przykrość sprawi, jeżeli szczerze i otwarcie mamie powiem, że bardzo mi się niepodoba. Taki ma jakiś chytry, złośliwy błysk w oczach... Nie wiem, skąd to wziął, bo przecież, o ilesobie go przypominam, dawniej tego nie miał.Jest mi to niezmiernie przykro, że uczułem wczorajnagle taką antypatię do niego, bo córkę jego niezmiernie... lubię...

WANDA

Ale skąd się nagle ta antypatia u ciebiewzięła i to do człowieka, któremu tak dużo zawdzięczamy?

KONRAD

prawie złośliwie

Zawdzięczamy? Przecież,o ile wiem, pobierał bardzo wysoką pensję?

WANDA

No, oczywiście, ale każdy musi być wynagrodzony za swoją pracę.

BOROWSKI

którego już od chwili widać w salonie,wchodzi zły.

SCENA DRUGA

BOROWSKI

trochę zjadliwie

Przepraszam, że przerywam rozmowę matki z dawno niewidzianym synem, ale muszę panią na chwilę od jej macierzyńskich obowiązków odciągnąć. Całuje ją w rękę,podaje sztywno Konradowi dłoń. W kantorze zebrałasię rada opiekuńcza i pani obecność jako głównejopieki jest nieodzownie potrzebną. Do Konrada. Jutro panu zdamy dokładny memoriał z naszej czynności zawiadowania pańskim majątkiem w czasie,w którym był pan niepełnoletnim.

KONRAD

Ja tego zupełnie nie potrzebuję. Przecież japanu zupełnie zawierzam. Chyba że tego wymaga jakaś formalność sądowa.

BOROWSKI

zimno

Myli się pan. Ja tego dla formy nie robię. Chcę tylko, by w danym razie nikt nie mógł mieć do mnie żadnych pretensji. Nagle mógłby jakiś przyjaciel się zjawić i mógłby panu powiedzieć:bój się Boga, twój majątek był źle i na twoją niekorzyść przez twoich opiekunów administrowany.

KONRAD

dumnie

Przyjaciół, którzy by się w mojemajątkowe sprawy wdawali, nie mam. Mam za to takiego, który zna serce i duszę moją i w sprawachtyczących się mego życia wewnętrznego zawsze gosłucham.

BOROWSKI

Takich przyjaciół powinien się pan najwięcej wystrzegać. Tacy właśnie mogą panu zaburzyćspokój. Mogą w duszy pana zasiać kąkol podejrzeniai nienawiści... Bo bywa, że żona jest najcnotliwszai najlepsza w świecie, a taki przyjaciel poczyna człowiekowi przemocą otwierać oczy na rzeczy i czyny,które nigdy nie istniały. Albo też w pańskim położeniu, dajmy na to, może pana podjudzić, że tak powiem, nie tylko przeciw opiekunowi, ale nawet przeciw matce. Może się na przykład zapytać: Słuchajtylko, mój kochany, jak żyła twoja matka przez tedziesięć lat, które jej nie widziałeś...

KONRAD

Proszę pana, niech pan będzie łaskaw w rozmowach nie tykać mojej matki. Moja matka jest święta.

BOROWSKI

Niech się pan tylko tak nie irytuje....No tak! Młoda, junacza krew... Nieodrodny syn swegoojca. Uśmiecha się pobłażliwie. Nie ma chyba człowieka, który by tak matkę pańską cenił i poważał jakja. Zdaje mi się, że dałem dosyć na to dowodów.

KONRAD

milczy.

WANDA

zagadując

No, to może pójdziemy?

BOROWSKI

Jeszcze chwilę mamy czasu. Brak dwóchdoradców... Pan tak nagle wybuchnął, ale widzi pan:pan jest młody, nie zna świata ani ludzi. Chciałemtylko pana ostrzec, że tego rodzaju przyjaciele mogązburzyć spokój i szczęście.

KONRAD

Przepraszam pana, że się uniosłem, ale tonie tylko ze względu na matkę, ale i na jedynego przyjaciela, którego mam, a który nie byłby w stanie robić jakichkolwiek insynuacji.

BOROWSKI

A tak, zaciekawił mnie ten pański przyjaciel. Tyleś pan o nim wczoraj mówił. To mnie tylkodziwi, że się taką tajemniczością pokrywa... pan niezna nawet jego nazwiska.

KONRAD

Co mnie obchodzi jego nazwisko. Kochamjego serce, jego duszę, a kto go rodził, to mi zupełnie obojętne.

BOROWSKI

przeciągle

Pomnij pan tylko, żeś panmłody, że trzeba by lepiej rady zasięgnąć u starszychludzi.

KONRAD

O, to człowiek daleko starszy ode mnie.Zdaje mi się, że znał mnie, zaczem jeszcze boży światujrzałem.

BOROWSKI

uśmiecha się, paląc papierosa.

WANDA

znowu zagadując

Ale może to niegrzecznie,że tak długo radzie każemy na siebie czekać?

BOROWSKI

Niech się pani nie obawia. Oni się tam dobrze bawią. Przecież mają wino z piwnic świętej pamięci męża pani.

KONRAD

patrzy uważnie na Borowskiego

Co pan z takim przekąsem mówi o piwnicach ojca mego?

BOROWSKI

Ależ panie, nic więcej nie chciałem powiedzieć, jak tylko, że ojciec pański miał zawsze piwnicę zaopatrzoną w doborowe wina i znał się nanich... A to rzadki przymiot w naszych czasach...Pan dziś bardzo drażliwy... Żartobliwie. Może panmiał jakiś przykry sen. O, to niedobrze. Pan wie,że jeżeli człowiek długo oddalony od swego domudo niego powraca, to sen, który ma pierwszej nocy,zawsze się ziści.

KONRAD

Nie życzyłbym nam wszystkim, by sen dzisiejszy się ziścił.

BOROWSKI

nagle niespokojny

No to ja z matką pańską pójdę teraz. Pan siedział wczoraj długo w nocy z gośćmi, pan jeszcze nie wypoczęty po podróży.Niech pan teraz spocznie. Sił nie trzeba forsować.Czeka pana ciężka praca, spuściznę po ojcu utrzymać i o ile możności pomnożyć.

WANDA

Więc do widzenia, moje dziecko.

KONRAD

całuje ją w rękę

Do widzenia, mamo.

Z Borowskim podają sobie milcząco ręce.

WANDA i BOROWSKI

wychodzą.

SCENA TRZECIA

KONRAD siedzi zamyślony. Długa chwila przemija. Z prawej strony parku wchodzi wolnym krokiem Hanka bardzo zmieszana. Patrzy na Konrada, przystaje, podchodzi parę kroków i znowu przystaje. Konrad nagle ujrzał ją.

KONRAD

zbiegając z werandy do parku

Hanuś!

HANKA

zakłopotana

Tak pragnęłam panu powiedzieć dzieńdobry.

KONRAD

Wiesz, jeżeli będzieszmi dalej mówić „panie”, to sięna serio na ciebie pogniewam...Ale ty się tak dziwnie przez tęnoc zmieniłaś, Hanuś! Ze zdziwieniem. Co ci się stało?

HANKA

Nic mi, nic, tylko tak źle spałam...

KONRAD

patrzy na nią uważnie

Ej Hanka! Spojrzyj mi w oczy. Ciebie jakaś przykrość spotkać musiała.

HANKA

milczy.

KONRAD

Hanka, powiedz mi szczerze.

HANKA

milczy.

KONRAD

Słuchaj Hanuś, uważałem, że twojemu ojcubyło nieprzyjemnie, gdym z tobą poszedł oglądaćstare kąty naszego gniazda. Może ci ojciec robił z tego wyrzuty?

HANKA

uparcie milczy.

KONRAD

Hanka, nie drażnij mnie twoim milczeniem.Czy nie możesz mi szczerze powiedzieć, jak swemuprzyjacielowi, bratu...

HANKA

wybucha płaczem.

KONRAD

tkliwie

Czemu płaczesz, Hanuś? Co ci jest?

HANKA

łkając

Ojciec mi jak najsurowiej nakazał,bym cię unikała. A ja tak całą noc za tobą tęskniłam i płakałam. A rano patrzyłam tylko, kiedy pójdzie ojciec do kantoru fabryki i zaraz z domu sięwykradłam, by ci dzień dobry powiedzieć... Dlaczegóż ojciec mój zakazuje mi widzieć cię? I wiesz, Konrad, może to tylko moje przewidzenie, ale wczorajwieczorem zauważyłam, że i twoja matka też się dlamnie zmieniła. Była sztywna, ani razu nie zwróciłasię i dobrym słówkiem ku mnie... Ach, jaka ja nieszczęśliwa!

KONRAD

Ale Hanuś, uspokój się. To tylko twoje przywidzenie.

HANKA

Może być, może być. Konrad bierze ją za ręce. Widzisz, Konrad, jąka się przyznam ci się szczerze... Jak przyszedł list od ciebie, z wiadomością, że przyjeżdżasz, to takie dziwne uczucia mną miotały. —

Urywa.

KONRAD

Mów, mów mi wszystko. Jeżeli o kim przezte dziesięć lat myślałem, to tylko o ojcu, matcei tobie.

HANKA

Ty, ty myślałeś o mnie?

KONRAD

Wiesz, to bardzo dziwne. Jak dojeżdżałemdo domu, to już o niczym nie myślałem, tylko jedynie o tobie. I taka radość rozpierała moje sercei równocześnie lęk, jaką cię ujrzę? Czy cię taką zastanę, jaką cię w sercu nosiłem... Czyś się zmieniła... lękałem się, że mogłaś się stać inną, o mnie zapomnieć i wystaw sobie moją głęboką radość, gdymcię zastał taką, jaką zawsze dla mnie byłaś... tylkostokroć piękniejszą i słodszą... Widziałem tysiące kobiet, ale ty tylko jedna jesteś...

HANKA

Konrad!

KONRAD

ściska jej ręce

A teraz, gdy cię znów ujrzałem, zdaje mi się, że nigdy już więcej nie mógłbym żyć bez ciebie. Muszę cię widzieć. Muszę wiedzieć, że tu obok, w tym tam domu, żyje moja Hanka, może pracuje nad czymś, może myśli, może śpiewa,a może i płacze... A twoje łzy są dla mnie tak święte,jak łzy mojego ojca, które widziałaś spływające pojego policzkach.

HANKA

płacze

Nie wolno mi ciebie widzieć. Nie wolno!

KONRAD

podrażniony

Co to znaczy „nie wolno”? Jajestem przyzwyczajony do wolności, ja nie znam, coto znaczy nie wolno, skoro nic złego nie robię.

HANKA

Ojciec nie pozwala i matka twoja nieufnympatrzy okiem.

KONRAD

zamyślony

To dziwne, dlaczego twój ojcieci moja matka patrzą takim niechętnym okiem nanaszą serdeczną, braterską... urywa przyjaźń...

HANKA

Co cię tak nagle zastanowiło?

KONRAD

Nie, tylko czuję, że w mej duszy jest coświęcej, jak przyjaźń... Słuchaj, Hanuś, mogę ci szczerze i otwarcie powiedzieć?

HANKA

zakłopotana

Możesz...

KONRAD

jąka się

Więc widzisz Hanuś... Jak sięgoście rozjechali, rozmawiałem jeszcze długo z matką.Była już może piąta godzina rano... Byłem śmiertelnie znużony, a usnąć nie mogłem... Wiesz dlaczego?

HANKA

cicho i nieśmiało

Dlaczego?

KONRAD

Bo stałaś mi ustawicznie przed oczyma, bomuczuł nagle ten dreszcz, który mnie całego zbiegł,gdyśmy szli wczoraj do tych miejsc, w których nasze dziecięce lata upłynęły... Cicho... cicho...

Milczenie.

KONRAD

siada na stopniach werandy, zamyślony

Siądź tu przy mnie, Hanuś... Ojca mi brak w tymdomu... A, Hanuś, nic więcej już nie pamiętasz?

HANKA

Nic. Widziałam tylko, jak z przewieszonąflintą szedł na polowanie, z którego już nie powrócił.

Milczenie.

KONRAD

Mam dziwne przeczucie, że lada chwila przyjedzie przyjaciel, o którym ci wczoraj tyle mówiłem.

HANKA

Konrad, coś tak nagle posmutniał?

KONRAD

Nic, nic, moje kochanie, tylko mi brak ojcai tak strasznie drażni mnie ta straszna, dziwna tajemnica jego śmierci... Zastanawia się. Ale powiedz, Hanka, dlaczego tak niechętnym okiem patrzą na to,że razem po parku chodzimy?

HANKA

cicho

Nie wiem.

KONRAD

Hanuś, ja u obcych ludzi nauczyłem sięszczerości. Starzy ludzie patrzą innym okiem, jak mymłodzi. Oni zaraz spostrzegli, ojciec twój i matka moja — w jednej chwili spostrzegli — że to, co zdawałosię nam być przyjaźnią... jest miłością. Widziałem,jak skrzyżowały się ich spojrzenia, kiedyś stała drżącai onieśmielona w drzwiach. Chwyta jej ręce. I dziśw nocy przejrzałem i ja... To nie była przyjaźń, tylko...miłość, miłość!...

HANKA

tuli się do niego.

KONRAD

zrywa się

Chodź, chodź. Pójdziemy daleko,w najcienistszy kąt parku, wiesz, ten nad stawem.Mam wrażenie, że tu nas ktoś szpieguje, że każdesłowo podsłuchuje. Chodź, chodź, tam mówić będziemy o naszym szczęściu.

HANKA

jak echo powtarza

O naszym szczęściu...

Wychodzą. Scena pusta.

SCENA CZWARTA

Wchodzi PRZYJACIEL, za nim LOKAJ z walizką w ręku.

LOKAJ

Może pana zaprowadzić do gościnnych pokoi?

PRZYJACIEL

Nie, nie, daj spokój... Postaw tę walizkę w kącie, a ja poczekam na pana Konrada... No, czegóż jeszcze czekasz?

LOKAJ

Pan Konrad co dopiero poszedł... Zdaje się,że jest w parku z panną Hanką, może pan pozwoli,że oznajmię wizytę pańską?

PRZYJACIEL

prawie opryskliwie

Jeżeli ktoś ma ochotęprzechadzać się po parku, to nie widzę potrzeby muw tym przeszkadzać...

Lokaj kłania się i wychodzi. Przyjaciel wyjmuje papierosa, zapala i rozgląda się po pokoju.

SCENA PIĄTA

Do jadalnego pokoju wchodzi BOROWSKI i WANDA.

BOROWSKI

A nie mówiłem ci, że tak będzie. Sam przeczuwałem dawno, że się na tym skończy. Ta uroczystość pełnoleciazostanie odłożona ad calendasgraecas. Wchodzą do salonu.Wielkie pytanie, czy jutro wszystkie formalności sądowe się załatwią.

Widzi nagle na werandzie PRZYJACIELA, który się rozgląda po parku. Oboje stająchwilę przerażeni i wchodzą trwożnie na werandę.

BOROWSKI

Przepraszam bardzo, ale kogo mam honor powitać w domu pani Okońskiej?

PRZYJACIEL

kłania się bardzo grzecznie

Nie przyjechałem do pani Okońskiej, tylko do domu megoprzyjaciela Konrada Okońskiego.

BOROWSKI

Toś pan bardzo dowcipnie powiedział, alemoże by pan na to zechciał zważać, że syn i matkapozostają w takim stosunku, iż dom syna jest równocześnie domem matki.

PRZYJACIEL

Nie chciałem być wcale dowcipnym.Przyjechałem, by odwiedzić mego przyjaciela Konradawskutek usilnych jego zaproszeń... Konrad przeczuwał, że będę mu potrzebny, a ponieważ Konrada kocham, więc przy pierwszej lepszej sposobności zebrałem moje manatki i przyjechałem.

WANDA

bardzo wystraszona

Konrad lada chwila nadejdzie, ale tymczasem niech się pan rozgości w naszym domu, jak we własnym. A otóż właśnie nadchodzi.

Chwila milczenia, podczas której wchodzi na werandęKonrad i Hanka.

SCENA SZÓSTA

KONRAD

prawie przestraszony

Jezus! Maria! Skądżeś się tuwziął?

PRZYJACIEL

Czułem, że ci będę potrzebny.

BOROWSKI

No, zostawmy przyjaciół sam na sam.Wesoło. Młodzi ludzie, koledzy mają sobie zawszecoś do powiedzenia i to takie coś prawie cynicznie,czego nasze stare uszy słyszeć nie powinny.

HANKA

która dotychczas śledziła przebieg rozmowy

To i ja może pójdę.

BOROWSKI

Przecież wyraźnie powiedziałem, że dwóchprzyjaciół, którzy się dawno już nie widzieli, trzebapozostawić sam na sam.

HANKA

wychodzi cicho do drugiego pokoju

WANDA

W każdym razie wolno zaprosić pana naśniadanie w domu mojego syna.

PRZYJACIEL

W domu pani syna? Tak.

BOROWSKI

ironicznie

A więc teraz trzeba kochanychprzyjaciół pozostawić na poufnych zwierzeniach potak długim niewidzeniu.

Wanda i Borowski wychodzą.

SCENA SIÓDMA

KONRAD

podchodzi do przyjaciela

Zmiłuj się, powiedz mi, dlaczego ty tak nagle przyjechałeś?

PRZYJACIEL

Ja? Nagle? Zapomniałeś, że mnie prosiłeś, abym jak najprędzej przyjechał. Zdawało mi się, że jestem ci potrzebny, a jeżeli ci teraz zawadzam, to mogę jeszcze teraz wrócić do mego zajęcia. W tej chwili mogę opuścić twój dom.

KONRAD

Bój się Boga, co ty mówisz? Ja się niesłychanie cieszę, że jesteś w moim domu. To tylko mniezdziwiło, że zjawiłeś się właśnie w chwili, kiedy mniedziwne jakieś przeczucia dręczą. Ale nie mówmy o tym...

PRZYJACIEL

Właśnie trzeba o tym mówić. Tajemniczo. Może być, że ja tylko dlatego przyjechałem.Nagle. Tyleś mi zawsze mówił o tej Hance Borowskiej. kręci papierosa. A rzeczywiście ładne dziewczę...Hm... hm... Pali papierosa. Pewnie się bardzo ucieszyła, jak przyjechałeś?

KONRAD

No, oczywiście, od dziecka chowaliśmy się razem.

PRZYJACIEL

Tak, tak, to ja wszystko rozumiem. Patrząc bystro w oczy Konrada. Ty kochasz HankęBorowską?

KONRAD

zaskoczony

Ja?... Jesteś moim przyjacielem,więc ci szczerze powiem, że ją kocham i kochać zawszebędę to dziecko, które prawdopodobnie zawsze dzieckiem pozostanie... biednym, nieszczęśliwym dzieckiem.

PRZYJACIEL

z dziwnie tajemniczym uśmiechem

Dlaczego ona ma być biedna i nieszczęśliwa, skoro jątak kochasz?

KONRAD

Dziwna rzecz. Mam to wrażenie, że Hankanigdy szczęśliwą nie będzie. Mówię ci jeszcze razszczerze, że zupełnie sobie sprawy z moich wrażeńnie zdaję, a ile razy spojrzę w jej oczy, to mam wrażenie, że szczęśliwą być nie może...

Milczenie.

KONRAD

Kocham ją całą duszą, ani od wczoraj, aniod dzisiaj, tylko od dziecka zżyłem się z nią, ustawicznie żyła w moich myślach... ale...

PRZYJACIEL

Jakie „ale”...?

KONRAD

zakłopotany

Ale jest córką człowieka, którego od wczoraj znienawidziłem. Zapomniałem o nim,ale teraz, gdy go znowu ujrzałem, zdaje mi się, żektoś chwycił za szprychy koła mego przeznaczenia.Im więcej jestem świadomy mojej miłości ku Hance,tym wyraźniej wyziera ta starcza, koźla twarz tego...tego mojego opiekuna.

PRZYJACIEL

I rzeczywiście tak kochasz tę twoją Hankę? Mów mi otwarcie.

KONRAD

Kocham z całej duszy, ale ta przeklęta koźla twarz jej ojca i... tajemniczo Wiesz, to niezmiernie dziwna rzecz, ile razy zbliżę się ku niej tak serdecznie, z całą moją młodą namiętnością, staje jakbycień jakiś, obraz mojego ojca między nami.

PRZYJACIEL

kręci papierosa

Ojca, którego zaledwiepamiętasz.

KONRAD

jak echo

Którego zaledwie pamiętam...

PRZYJACIEL

zamyślony

A przecież byłeś chowanyw tak wielkiej miłości ku twemu ojcu.

KONRAD

Tak, to był wielki, piękny człowiek.

PRZYJACIEL

kręci znowu papierosa

Wielki i piękny człowiek... hm... Widzisz, bywa i tak, że ofiara jakiejś zbrodni staje się po śmierci czymś pięknymi wielkim.

KONRAD

Ofiara zbrodni?!

PRZYJACIEL

Coś się tak zadziwił. Życie jest jednymszeregiem zbrodni, które nam jakaś nieznana potęgapopełniać każe i stajemy się poniekąd narzędziamijakiejś tajemniczej, złośliwej woli. Ale dajmy spokójtej metafizyce. Zamyślony. To dziwne, że ty tak nienawidzisz opiekuna twojego, a twoja matka żyje z nimw takiej serdecznej przyjaźni...

KONRAD

Wiesz, to mnie też zastanowiało. Tłumaczęsobie tym, że to był najbliższy przyjaciel mego ojca,a matce mojej oddał wielkie ustugi.

PRZYJACIEL

No, tak, tak, przysługi, przysługi...

KONRAD

Co mówisz?

PRZYJACIEL

To prawda. Przyjacielowi można oddawać rozmaite przysługi... Rozmaite przysługi możnamu oddać. Można mu na przykład weksel podpisać,którego zapłacić nie można. Można go ściskać i całować, a równocześnie dołki pod nim kopać... Widzisz, to wszystko było i tak zawsze będzie...

KONRAD

Tego już zupełnie nie rozumiem.

PRZYJACIEL

Nie szkodzi. Dobrze, że nie rozumiesz.Młody jeszcze jesteś. Masz czas na to. Po namyśle.Słuchaj Konrad, czyś ty się kiedy namyślił nad tym:dlaczego kazano cię chować w takim głębokim,świętym wspomnieniu ojca, którego nie pamiętaszdobrze?

KONRAD

Co? Dlaczego?

SCENA ÓSMA

HANKA

wbiega niespokojna

Panie Konradzie, matka pańskaprosi, żebyś pan wyszedł w ważnej sprawie do niej do parku.

PRZYJACIEL

Ależ, proszę pani, ani na chwilę niewątpię, że matka Konrada pozwoli chwilkę jeszczedawnym i serdecznym przyjaciołom opowiedzieć sobie rzeczy, które zaszły w ostatnich czasach.

HANKA

jak zahipnotyzowana

Przepraszam pana... Jąkając się Takiego człowieka, jak pan, jeszcze nie widziałam... Przyznam się otwarcie, że matka Konrada wcale go nie wołała, tylko mnie samą zdjął taki jakiś dziwny lęk... Nie chciałam nadsłuchiwać, szukałam jakiejś wymówki, by wejść... i teraz otwarcie mówię: chcę pana od Konrada przemocą oderwać.

PRZYJACIEL

Przemocą? Nie! Żadne moce ani przemoce ludzkie nic zrobić przeciwko mnie nie mogą.Dziwnie i tajemniczo. Czasem łódka wielkiej szczęśliwości ludzkiej osiądzie na rafach koralowych wysp. Powinna przecież nie posiadać się z radości, że osiadła na takiej szlachetnej, niezmiernie drogocennej podstawie. A przecież ruszyć się nie może, ślimaki ją obsiadają, pleśnieje, pokrywa się szlamem i muszlami, gnije z wolna i całe błogosławieństwo życia ludzkiego staje się mierzwą zgniłych desek, zeschłych ślimaków, skorpionów, które już nic z ciał ludzkich wyssać nie mogły. Po chwili szyderczo. A może gniazdem mitycznych wężów morskich, albo też gniazdem, w którym jakiś nędzny robak swe jajko zniesie. I ot, kochana pani, to nędzne jajko, wylęgnięte w mierzwie i zgniliźnie, staje się zarodkiem nowego życia, a potem przychodzi jakiś pan Darwin, Heckellub Bűchner i my szczęśliwi i w dobrobycie żyjącyludzie dowiadujemy się, że początek nasz jest niez wiek wieczności, ale z mierzwy i mułu.

HANKA

Wie pan, niech się pan wcale nie spodziewa, że mnie pan swoim dosyć brutalnym gadaniemzdoła wystraszyć. Miałam kuzyna, który mniej więcejw ten sam sposób postępował ze mną, a nie dałam musię przestraszyć. Chciał się mną bawić: niegdyś płakałam ze złości i gniewu, a teraz się śmieję, śmieję, śmieję —

PRZYJACIEL

szyderczo

Ma pani słuszność, teraz wolnosię pani śmiać... Ale prawda, to dzisiaj piątek, a wiepani, jak mówi przysłowie? Kto w piątek się śmieje,ten w niedzielę płacze, a czasami już w sobotę...

KONRAD

śmieje się

Dobrze, że tak długo z tobążyję. inaczej bym myślał, że przyjechałeś po to, byzłowrogie wróżby wygłaszać.

HANKA

rozweselona

A słyszałeś, Konrad, puszczyka Naśladując. Hu — hu — hu — hu! Do przyjaciela. Ale teraz, kochany panie, który w piątek płaczesz, a w niedzielę się śmiejesz, chodź pan do parku, a pokażę panu te miejsca, gdziem się z Konradem bawiła, gdyśmy dziećmi byli.

PRZYJACIEL

Z przyjemnością odwiedzę te miejsca, gdzie ludzie w niedzielę płaczą, a w piątek się śmieją.

KONRAD

Ha, ha, ha. Przekręciłeś przysłowie, ale mniejsza o to, chodźmy do parku. Poznajże i ty ten park,o którym ci tyle wspominałem.

Wychodzą. Scena chwilę pusta.

SCENA DZIEWIĄTA

Wchodzą WANDA i BOROWSKI. Widać ich przez oszklone drzwi werandy.

BOROWSKI

Słyszałaś ich rozmowę?

WANDA

niema z przerażenia

Co?

BOROWSKI

Przecież słyszałaś wszystko. Wiedział, że tam zadrzwiami werandy słyszymy, co on mówi i umyślnie dlatego, byśmygo dokładnie słyszeli, głos podniósł.

WANDA

Strach, strach, on wie o wszystkim.

BOROWSKI

wylękły

Ale skąd, skąd?

WANDA

Skąd? Przecież tak często słyszałeś o Schimerze, któremu na nasze nieszczęście powierzyliśmy opiekę nad Konradem. On był przyjacielem mego męża... Może jakiś list, z którego treścią zaznajomił tego złowrogiego przyjaciela Konrada, dostał się w jego ręce.

BOROWSKI

He... he... Kiedy on był twoim mężem?

WANDA

Milcz!

BOROWSKI

Z przyjemnością mógłbym milczeć, bylebyś w jakiś sposób umiała zażegnać bardzo groźnąsytuację... Ten przyjaciel twego syna, zdaje się, wieo wszystkim. Wybrał sobie bardzo efektowną chwilę, w której pełnoletniość Konrada zostanie ogłoszoną,a w której wszystko twojemu synowi opowie.

WANDA

Zmiłuj się! Tylko nie to, nie to! Niech sięnigdy o tym nie dowie!

BOROWSKI

He... prędzej czy później się o tym dowie.

WANDA

A Hanka?

BOROWSKI

Jam już ręce opuścił... Hanka, Hanka, jabardzo kocham Hankę...

Zamyśla się.

WANDA

A on?

BOROWSKI

Kto?

WANDA

Konrad! Konrad!

BOROWSKI

Konrad? A cóż mnie twój Konrad obchodzi? Zdawało mi się, że w zbrodni szczęście znajdę, znaleźć go nie mogłem. Urywa. Patrz, tam nasze dziecipowracają z parku, a za nimi ten przeklęty przyjaciel, zwiastun nowych i straszniejszych jeszcze nieszczęść...

Zasłona spada.

AKT TRZECI

SCENA PIERWSZA

PRZYJACIEL I KONRAD

PRZYJACIEL

I rzeczywiście nigdy nie nasunęła ci się ta myśl, dlaczego twój ojciec tak nagłą zginął śmiercią?

KONRAD

Nie rozumiem cię.

PRZYJACIEL

Jak to? Nie rozumiesz mnie? Przecież człowiek może umrzeć wskutek najprostszego udaru serca, ale praktyka sądowa wymaga, aby ciało zmarłego poddane było sekcji. A śmierć twego ojca nastąpiła w tak nagły niespodziewanie i w taki dziwnie tajemniczy sposób.

KONRAD

patrzy na niego badawczo.

PRZYJACIEL

zamyślony

Nigdy nad tym nie myślałeś,dlaczego cię chowano przez tak długi czas z dala oddomu?

KONRAD

Poczekaj chwilkę, jam już sobie nieraz głowęłamał, dlaczego z dala od domu wakacje musiałemspędzać.

PRZYJACIEL

A czyż kiedyś pomyślałeś o przyczynie? Matka cię kocha. Byłeś chowany w najgłębszej miłości dla ojca i czym tłumaczysz to dziwne zachowanie się opiekuna i matki wobec ciebie?

KONRAD

przestraszony

Matki i opiekuna?

PRZYJACIEL

No tak, matki i opiekuna. Przecież twojamatka nic bez opiekuna nie zrobi i zrobić nie może.

KONRAD

Coś ty powiedział? Matki i opiekuna. Więcmatka moja?

PRZYJACIEL

Nic nic wiem. Tylko to wszystko takie tajemnicze. To na przykład, że wciąż ci mówiono o twoim ojcu, że nigdy ci jasno przyczyny śmierci twego ojca nie wyjaśniono. To rzeczywiście ciekawe, bo jeżeli ktoś jakąś zbrodnię popełni, albo jest powodemdo samobójstwa, to wtedy jest wiedzion jakimś dziwnym instynktem, by otoczyć zmarłego aureolą świętości i piękności. Takiemu zbrodniarzowi, który zbrodnię pośrednio czy bezpośrednio popełnił, zdaje się, że w ten sposób winę swoją zmaże. Widzisz, bywają takie wypadki, że, dajmy na to, żona w ten lub ówsposób pcha swego męża w śmierć, a po jego śmierci przedstawia dzieciom zmarłego ojca jako ideał dobroci, piękna i cnoty.

KONRAD

osłupiały

Coraz mniej cię rozmiem.

PRZYJACIEL

Nie przestraszaj się zbytnio, to tylkoprzykład z życia codziennego. Bo widzisz, ja dużo katastrof i tragedii w życiu moim przeżyłem. Na przykład: mój stryj poszedł na wojnę ot, he, he, zachciałomu się bawić w taką małą wojenkę, a moja najukochańsza stryjenka, która już od dawna rzucała pożądliwym okiem na włodarza, nawiązała po odjeździestryja z panem włodarzem bardzo bliskie stosunki.No i cóż się dzieje — mój ukochany stryj wracapewnej nocy z owej wojenki, która mu się sprzykrzyła, wchodzi po kryjomu do domu, bo lęka siępościgu, zastaje swoją żonę w wcale niedwuznacznymuścisku z włodarzem swoim, i w oczach drżącej i struchlałej pary kochanków dobywa korda i kładzie koniec swemu nędznemu życiu. A w trzy miesiące później nazywało się, że stryj mój poległ chwałą walecznych na polu bitwy.

KONRAD

A w jaki sposób prawda się wykryła?

PRZYJACIEL

Wcale się nie wykryła. Popatrz tylko troszkę ciekawiej i z większą uwagą na twojego opiekuna.

KONRAD

Co, co ty mówisz?

PRZYJACIEL

Ależ nic, no więc dajmy spokój opiekunowi. Ale może zauważyłeś niepokój twojej matki?

KONRAD

Co, co, opiekun i moja matka? W jakim tozwiązku pozostaje?

PRZYJACIEL

No, w żadnym, w żadnym... Tylko przypadkowo zauważyłem, że matka twoja i opiekun stalitam wskazując na salon niespokojni z chwilą, gdywszedłem do tego domu.

KONRAD

nagle

Powiedz szczerze. Ty znasz tajemnicę śmierci mego ojca?

PRZYJACIEL

Cóż znowu, ale wracam do mojego stryja. Starszy syn tego włodarza miał właśnie zostać pełnoletnim i objąć ten, w trójnasób powiększony majątek. Nagle ni stąd ni zowąd powstaje mu myśl, czy ten ojciec, który nie był wypisany na liście poległych, przypadkowo nie dostał się do niewoli i jeszcze żyje. Rozpytuje się na wszystkie strony i tak powoli dochodzipo nitce do kłębka. Wtedy go widział ten, na drugidzień ów i tak węszył jak pies ślady zbrodniarza, ażw końcu nie miał już żadnej wątpliwości, a ponieważbył wychowany w najgłębszej miłości ku swemu ojcui nie chciał, aby majątek zdobyty ręką, która jegoojca w grób wtrąciła, przeszedł w jego ręce, w dniupełnolecia spalił doszczętnie cały swój dobytek.

KONRAD

Spalił?

PRZYJACIEL

Tak! Spalił!

Milczenie.

KONRAD

A potem?

PRZYJACIEL

Poszedł w świat i nic już o nim nie wiem.Ale prawda — zapomniałem to jeszcze dodać: ojczymjego, ten włodarz, miał bardzo piękną córkę; rozkochał się chłopak w niej — wprawdzie stały tu naprzeszkodzie rozmaite prawa kościelne i cywilne, bysię ta para węzłem małżeńskim związać mogła, ale todałoby się wreszcie usunąć...

KONRAD

Zlituj się, nie mów już więcej, zimny potna czoło występuje.

PRZYJACIEL

I cóż ci takiego? Nie bądź dzieciakiem.Czegoś się tak przeraził? Przecież to bardzo prostarzecz. Jedno ci jeszcze powiem: są ludzie, którzy nigdynie byliby w stanie połączyć się z córką zbrodniarza.

KONRAD

Dziwne podejrzenia budzą się w moimsercu. Czekaj tylko... gdym tu przyjechał, matka mojabyła bardzo niespokojna... opiekun mój przyjął mniez wyraźną niechęcią... Ten opiekun przysporzył swymi zabiegami i pracą trzecią część dawnego majątku,ten opiekun ma córkę, którą kocham, a znowu tenpasierb twojego włodarza dowiaduje się w przypadkowy sposób o prawdziwej śmierci swego ojca...Pozwól tylko, pozwól... Aha!

patrzy prawie z przerażeniem na swego przyjaciela.

SCENA DRUGA

WANDA wchodzi na taras.

WANDA

A, dzień dobry panu, jak sję panu spało?

PRZYJACIEL

dotyka zimno jej ręki

My, ludzie pracy, zawszedobrze śpimy. A dobry sen,to jak pani wie, bardzo ważna, ważna rzecz. A paniprzyzna, że nie zawsze ludzie mają dobry sen.

WANDA

zdziwiona

A tak, nie zawsze.

PRZYJACIEL

Bo, przyzna pani — aby mieć dobry sen, trzeba się cieszyć albo silnymi nerwami, albo też dobrym sumieniem.

WANDA

patrzy wylękła na niego

A tak, tak, ma pansłuszność. Dobre nerwy i dobre sumienie...

PRZYJACIEL

z nienacka

Ja na przykład sądzę, że pan Borowski kręci papierosa ma dobre nerwy i dobrze śpi...

WANDA

przerażona

Co, co pan mówi!

PRZYJACIEL

Ja, ja nic nie powiedziałem. Znam pana Borowskiego zaledwo od dwunastu godzin, ale ośmielam się twierdzić, że pan Borowski ma dobre nerwy, a więc i dobry sen.

WANDA

opanowuje się

Dlaczegóż pan tak nagle wtrącił pana Borowskiego do naszej rozmowy?

PRZYJACIEL

Nie wiem. Ja go nie chciałem zupełniedo rozmowy wtrącać. Miałem tylko to wrażenie, żeto człowiek, który umie dobrze jeść, pić i spać, choćbynawet jaką zbrodnię popełnił.

WANDA

Co? Co pan mówi?

PRZYJACIEL

To moje przeświadczenie, że są ludzie,którzy mogą siekierą zabić człowieka, a mimo tego dowiny się nie poczuwają i dobrze jedzą, śpią i piją.A przepraszam panią jak najmocniej, że opiekun synapani, pan Borowski, zrobił na mnie to wrażenie, iżmógłby najspokojniej człowieka do śmierci popchnąći dobrze jeść, pić i spać. Niech mi pani zechce jaknajłaskawiej przebaczyć, że to mówię, ale przywykłem być szczerym i zupełnie nie uznaję względów,które innych ludzi krępują... Zresztą, Konrad paniopowie, że takim a nie innym zawsze byłem, a narazie pani wybaczy, że obejrzę sobie fabryki Konrada, bo jak pani wiadomo, jestem mechanikiem z zawodu, i ulepszone urządzenia dokonane przez pana Borowskiego bardzo mnie interesują.

Kłania się i odchodzi.

SCENA TRZECIA

KONRAD i WANDA. Milczenie.

KONRAD

zamyślony

Miałbym mamie coś do powiedzenia, ale może by to mamę dotknęło.

WANDA

Mów, mój synu, mówmi wszystko.

KONRAD

Dlaczego się mama tak przeraziła, gdymmamie wczoraj powiedział, że chętnie bym pojął Hankęza żonę?

WANDA

Jak to, ja się przeraziłam?

KONRAD

No, oczywiście. Przecież mama ustawiczniepowtarzała, że to nie może być, że to nie może być.

WANDA

Jeżeli to powiedziałam, to tylko dlatego, żejesteście tak jakby w jakimś stopniu pokrewieństwa.Wychowałeś się z nią razem. Twój opiekun byłtobie, że tak powiem, ojcem, no i dlatego na razieprzeraziła mnie ta myśl, że mógłbyś wziąć Hankęza żonę.

KONRAD

Ale ja, kochana mamo, zauważyłem, że odchwili mego przyjazdu mama niechętnym okiem patrzy na Hankę.

WANDA

Ja niechętnym okiem, ależ ja ją wychowałam.

KONRAD

Dobrze, moja mamo, dobrze, ale dlaczegóżta nagła niechęć?

WANDA

Niechęć? Żadna niechęć. Tylko tak się przyzwyczaiłam uważać ją za córkę, że związek wasz wydawałby mi się czymś w rodzaju kazirodztwa.

KONRAD

To mama bardzo pięknie powiedziała. Uznajęmoc przyzwyczajeń i tam dalej, ale chyba sobie mamazdaje z tego sprawę, że między mną a panną Borowską nie ma najmniejszego pokrewieństwa.

WANDA

zmieszana

No, tak, tak, nie ma. Ale mocprzyzwyczajenia...

KONRAD

To wszystko takie dziwne.

WANDA

Co jest dziwne?

KONRAD

Niech mama pozwoli: Więc ojciec poszedłz fuzją do lasu i został tam zabity. Ja przez dziesięćlat nie mogłem przyjechać na wakacje do mego domu, opiekun mój, który ma swoją wieś tuż obok,mieszkał zawsze przy mamie — mama Hankę uważajako swoją córkę — opiekun odnosi się z niechęciąku mnie, co to ma wszystko znaczyć?!

WANDA

Wstydź się, wstydź, żeby jakiekolwiek podejrzenie rzucać na matkę swoją i na człowieka, któryw trójnasób przysporzył ci majątku.

KONRAD

Ja, moja mamo, pluję na cały majątek. Japragnąłbym się dowiedzieć o tajemniczej śmierci mojego ojca.

WANDA

Ale ta śmierć wcale tajemniczą nie była.Został zabity w lesie przez kłusowników i to wszystko.

KONRAD

Ależ kochana mamo, ja wiem, że kłusowników nie było w naszym lesie... Nagle. Czy mamaBorowskiego już dawno zna?

WANDA

Przecież ci już tyle razy mówiłam, że byłnajbliższym przyjacielem twego ojca.

KONRAD

wstaje nagle

Niech mnie mama wytłumaczy, skąd się wzięła ta nagła niechęć ku Hance? O ilewiem, bardzo mama ją kochała, ale z chwilą, kiedymokazał to serdeczne, gorące przywiązanie do Hanki —mama się całkiem dla Hanki zmieniła.

WANDA

Ale dziecko, co ty mówisz?

KONRAD

Nie, mamo, pamiętam dobrze z listów mamy, jaką mama była dla Hanki dawniej, a teraz.

WANDA

Mylisz się, mój synu.

KONRAD

Nie, mamo, ja się nie mylę. Po chwili. Czypan Borowski był rzeczywiście takim dobrym przyjacielem mojego ojca?

WANDA

No, jeżeli go zrobił opiekunem, to chyba najlepszy dowód na to.

KONRAD

Ależ moja mamo, jeśli mój ojciec zmarłnagłą śmiercią, to nie mógł pozostawić ani testamentu,ani opiekuna.

WANDA

zmieszana

Widocznie musiał przeczuwaćswoją śmierć, jeśli testament zostawił.

KONRAD

A może, moja mamo, on wcale nie przeczuwał, bo przeczuwać nie potrzebował; bo ludziew pewnych chwilach wiedzą jasno, co robią.

WANDA

Co ty mówisz? Więc sądzisz, że samobójstwo?

KONRAD

twardo

Tak!

Milczenie.

WANDA

przerażona patrzy na syna

Więc ojciec twójmiałby samobójstwo popełnić! Dlaczego?

KONRAD

spokojnie

Nie wiem.

WANDA

podchodząc ku niemu

Ale zmiłuj się, ty jesteś chory, skąd się takie podejrzenia u Ciebie biorą?

KONRAD

patrzy przeciągle na wystraszoną matkę; zmęczony

No, niech mi mama szczerze powie. Przecieżten mój opiekun jest właściwie moim ojczymem, nieprawda? I niech mama mojej duszy nie niszczy. Mama wie, że od dziecka kocham Hankę, niech tylko mama pomyśli, co to za straszliwe tragedie: ja biorę Hankę za żonę z tym przeświadczeniem, że ojciec jejbył przyczyną śmierci mego ojca, którego tak ukochałem, którego tak w duszy noszę... Niech sobie mama wyobrazi, że chociażbym nie miał najmniejszej pewności, to... to jedno podejrzenie wystarczy, żeby mnie i jej życie zniszczyć. Nagle. Mama musi coś wiedzieć o tej śmierci!!

WANDA

coraz wiącej przerażona

Lękam się ciebie.

KONRAD

Lęk, lęk? Jaki to piękny parawan, za którymkobieta schować się może. Jeżeli matka ma troszkęmiłości do mnie, to nie powinna mi życia niszczyć.Ja Hankę kocham, a biorąc ją za żonę mogę jąi siebie tym zamęczyć, że ojciec jej jest przyczynąstrasznej śmierci mego ojca.

WANDA

wybucha głośnym płaczem.

KONRAD

szarpie ją za rękę

Ty wiedziałaś o tym?!

WANDA

płacze coraz więcej

KONRAD

Wiedziałaś o tym?!

WANDA

zrywa się nagle

Precz, wyrodny synu, któryśmiesz rzucać takie podejrzenie na twoją matkę.

KONRAD

ze złośliwym uśmiechem

Tym oburzeniemmama mnie nie zaszachuje. Zdaje mi się, że już całąprawdę wyłowiłem. Zamyślony. Przepraszam mamę za moje wybuchy, jeszcze jestem młody, a to jakieś głupie, młodociane porywy, ot takie hamletowskieidiotyzmy, by mścić śmierć ojca. Ach! Tu nie chodzio jakąś zemstę, tu przede wszystkim waży się loskilkorga ludzi... mamo, mama wie, że ja mamę kocham, a przyznaję się szczerze, nienawidzić poczynam los biednej, nieszczęśliwej Hanki, którą mimo woli musiałbym zniszczyć i los mój... mniejszao to... Nagle. Borowski był przyczyną śmierci mego ojca?!

WANDA

zrywa się

Nie, stokroć razy nie!

KONRAD

cicho

He, he... Przewidywała to mama?

WANDA

cofając się przerażona

Tyś oszalał.

KONRAD

Jestem upewniony, że opiekun gorzko, a raczej ojczym mój zapędził mego ojca w grób. Chciałbym się tylko dowiedzieć, czy kobieta, która jest mojąmatką i którą za świętą uważałem, miała w tym jakiś udział.

WANDA

prostuje się

Jak śmiesz takimi słowy do matki przemawiać?

KONRAD

spokojnie

Ja prócz matki miałem jeszcze ojca, którego ubóstwiam i uwielbiam.

WANDA

A któż cię wychował w tej czci dla ojca?

KONRAD

Mama nie, bo mamy dziesięć lat nie widziałem. Pan Schimer w Brukseli, który ojca nade wszystko kochał.

WANDA

A kto mu dał polecenie, aby ci ustawicznie o ojcu mówił?

KONRAD

Może złe sumienie mojego opiekuna, a możemojego ojczyma?

WANDA

zrywa się przerażona

Synu, Konradzie, coty mówisz?

KONRAD

Przepraszam mamę, przepraszam... jestemtrochę zirytowany, zresztą to nie moja wina, chciałbym zbadać tajemnicę, wybuchając która nie tylko mnie samemu życie zniszczyć może.

WANDA

Och! Ten przeklęty twój przyjaciel! Dlaczegoś wprowadził w mój dom wroga twej matki?

KONRAD

On mamy wrogiem?

WANDA

Wróg, wróg — przeklęty wróg!

KONRAD

całuje ją w rękę

No, dajmy spokój tej rozmowie. Pewnie już tajemnicy nie zdołam rozwiązać. Nie będę już nigdy drażnił mamy moimi podejrzeniami. Ale niech mama teraz się uspokoi i ja się uspokoję, tylko muszę pozostać sam ze sobą, a przyrzekam mamie, że nie będę już myślał o tym, o czym teraz mówiliśmy.

WANDA

Przyrzekasz mi, moje dziecko? Nie będzieszmiał już tych potwornych podejrzeń. Całuje go. Gdybyś ty wiedział, jak ja cię kochałam i kocham. Nagle.Twego ojca w tobie kocham, pomnij na to!

KONRAD

Mojego ojca? No, dobrze, dobrze, moja mamo. Ale ja teraz muszę pozostać sam.

WANDA

pieszczotliwie

A nie będziesz już słuchał złych podszeptów twojego przyjaciela?

KONRAD

Nie, nie droga mamo. Są rzeczy, które sięprzemilcza, bo dociekanie prawdy zbyt bolesne...Ale teraz proszę mamy, abyś zechciała mnie zostawić w spokoju. Jestem bardzo rozdrażniony, mógłbymjeszcze więcej zranić serce mamy. Całuje ją w rękę.Do widzenia, droga mamo.

WANDA

boleśnie

Konrad!

KONRAD

Ale przecież ja mamę głęboko kocham, tylkomuszę się teraz uspokoić.

WANDA

odchodząc

A nie będziesz już takich ohydnychrzeczy mówił?

KONRAD

Może mama być pewna... Tylko, tylko siętroszkę uspokoję, nie mogę już z mamą mówić.

SCENA CZWARTA

WANDA wychodzi; KONRAD całuje jej z głębokim szacunkiem ręce, po odejściu matki siedzi sam na werandzie — obrywa bezwiednie liście dzikiego wina, oplatające werandę. Zapała papierosa — przechadza się nerwowo po werandzie i siada zamyślony na kamiennych schodach. Z jadalnego pokoju wchodzi do salonu HANKA, przystaje i patrzy niespokojnie na Konrada, nagle podchodzi do fortepianu, uderza kilka akordów. Konrad jakze snu zbudzony nadsłuchuje, wbiega do salonu i wprowadza Hankę na werandę.

KONRAD

Toś ty Hanuś! Ach! Jak dobrze, żeś przyszła!

HANKA

Co ci się stało, Konrad? Nie chciałam podejśćdo ciebie. Byłeś tak zamyślony, iż mi się zdawało, że śpisz z otwartymi oczyma.

KONRAD

Nic, nic, Hanka, takie mnie jakieś złe myśliopadły. Nagle. Hanuś, kochasz ty mnie trochę? coraz bliżej Troszeczkę? Hanka milczy z przerażonymioczyma. Hanuś, chciałabyś ty zostać moją żoną?

Hanka drży cała.

KONRAD

A wiesz ty, co to znaczy być żoną?

HANKA

coraz więcej zmieszana.

KONRAD

Ależ powiedz mi, Hanka, powiedz, dziecko złote.

HANKA

Kocham cię. Zawsze cię kochałam.

KONRAD

zamyślony

I — będziemy szczęśliwi zesobą?

HANKA

Jam zawsze szczęśliwa, gdy cię widzę i mam cię przy sobie.

KONRAD

popadając w coraz głębsze zamyślenie

Słuchaj Hanuś, tu nie można być zawsze szczęśliwym. Może to prawda, że człowiek własnymi rękoma szczęście sobie buduje, ale mogą zajść rozmaite komplikacje, mogą zajść w duszy podejrzenia, które to szczęście zabijają.

HANKA

prostuje się

Co podejrzenia? Czyżbyś mniemógł o coś podejrzewać. Stając się nagle kobietą.Mnie, która nigdy nic poza tobą nie widziałam, mniektóra moją całą duszą tak przylgnęłam do ciebie...Mnie... mnie...

KONRAD

Ale Hanko, uspokój się. Ty jesteś czysta jak łza. Czuję, jak twoje serce dla mnie tylko bije. Przecież czujesz, jak cię całą duszą kocham. Nie śmiałbym cienia podejrzenia na ciebie rzucić. To nie to, to nie to.

Chwila milczenia.

KONRAD

Hanuś, będziesz szczera? Odpowiesz mi na wszystkie pytania?

HANKA

Patrz, tu niosę ci moje serce w moich rękach.Możesz je zbadać i przeniknąć do głębi.

KONRAD

Słuchaj Hanka! coraz tkliwiej. Ty mnie już teraz mogłabyś uważać za męża, bo ja innej kobietyprócz ciebie nie znam i znać nie chcę. A widzisz, jeżeli nasz stosunek ma być rzeczywiście pięknym, to wtedy nie ma już tajemnicy między dwojgiem ludzi, którzy się kochają. Prawda? Co?

Tuli jej ręcew swoich rękach.

HANKA

zdziwiona

Prawda, prawda.

KONRAD

po chwili namysłu

Widzisz, jeżeli ci przykrego coś powiem, to mi wybacz. Jestem bardzo nieswój, bom ogromnie dużo w ostatnich czasach pracował i jestem trochę przemęczony. A w ostatnich dniach opadają mnie jak złośliwe muchy rozmaite maniackie myśli. Wybacz, że ci o tym mówię, ale ja bym chciał, abyś cały stan mej duszy znała, nim żoną moją zostaniesz.

HANKA

pieści jego ręce

Mów, mów mi wszystko.

Milczenie.

KONRAD

Więc ty widziałaś, jak ojciec mój płakałw altanie w przededniu swojej śmierci?

HANKA

zdziwiona

Ale ja ci to już wczoraj opowiadałam.

KONRAD

No tak, tak — ale powiedz mi — wprawdziebyłaś wtedy dzieckiem, ale dzieci najlepiej obserwują...Czy śmierć mojego ojca wywarła wielkie wrażeniena twojego ojca a mego opiekuna i na matkę moją?

HANKA

patrzy na niego, nie rozumiejąc

KONRAD

bierze ją łagodnie za rękę

Nie bądź takprzerażona, przecież jestem przytomny.

HANKA

Przyznam ci się, że teraz boję się ciebie.

KONRAD

Nie, nie bój się. Tylko chciałbym rozwiązać w moim sercu i mózgu jakąś zagadkę, która może nie jest zagadką, ale która mnie truje i męczy.

HANKA

ze strachem

Mów, mów wszystko.

KONRAD

milczy chwilę

Słuchaj Hanka, dzisiaj rozmawiałem z moim przyjacielem...

HANKA

przerywa mu

Wiesz, ja się tak lękam, tak lękam tego twego przyjaciela. To ten sam lęk, jaki doznaję przed czymś obcym, niezbadanym, to tensam lęk, który mam przed tą ciemną dla mnie połową twej duszy, tą połową, której nie znam, o której nie mam wyobrażenia.

KONRAD

patrzy na nią głęboko zdumiony

Nie rozumiałem cię, Hanuś.

HANKA

Bo widzisz, ty masz połowę duszy pogodnej,a druga jest jak sam mówisz: czarna i ponura. I todzisiaj, podczas tej bezsennej nocy, nagle opadła mnieta myśl, że ta druga połowa twej duszy, ta jej ciemnagłębia, nie do mnie należy, ale do twego przyjaciela.I miałam taką straszną wizję, jakbyś na dwoje był rozszczepiony. Ach! Konrad! Konrad! Jak ja się męczę!

KONRAD

obejmuje ją i tuli do siebie

Hanuś, Hanuś! Uspokój się! To przywidzenie zmęczonych bezsennością nerwów. Uspokój się i posłuchaj mnie. Otóż przyjaciel opowiadał mi taką dziwną historię o swoim stryju i włodarzu. Ten stryj poszedł na wojenkę, potem z wojenki powrócił; ale ponieważ stryjenka tymczasem włodarza pokochała, a on włodarz przeświadczony, że żadna kara go nie spotka, jeżeli pan legnie na swym własnym polu, zamiast na polu sławy...

HANKA

Bój się Boga, co ty za rzeczy dzisiaj mi opowiadasz?

KONRAD

Coś taka przestraszona? Włodarz pokochałpanią, najprostszy wypadek się stał. Pana nie byłow domu, można było sądzić, że poległ w szeregachbohaterów. Przypadkowo wrócił żywy i cały do swegogniazda, a zastawszy swą żonę w objęciach włodarza,sam sobie życie odebrał. Ale można było spokojnietwierdzić, że poległ, czy zginął na polu bitwy, czysię gdzieś podział...

HANKA

Dokąd ty zdążasz? Co to wszystko ma znaczyć?

KONRAD

Hanuś, proszę cię, słuchaj mnie spokojnie. Tu chciałbym roztrząsnąć nie kwestię życiową, alekwestię sumienia — jakiejś przyrodzonej, niepojętejmiłości do ojca, którego się straciło... Ta dziwnamiłość, która wendettę wytworzyła, bo wiesz, że zazabójstwo jakiegoś członka rodziny, na Korsyce, całerodziny się wytępiają nawzajem. Chwila milczenia. Widzisz, ten włodarz miał córkę, którą pasierb włodarza całą siłą swej młodej duszy pokochał i — wystaw sobie, co by się było stało, gdyby on pasierb poślubił córkę człowieka, który był przyczyną śmierci jego ukochanego ojca?

HANKA

zrywa się

Skąd cię takie piekielne myśliopadły, Konrad!

KONRAD

To nie piekielne myśli, to się często w życiu zdarza. Chwila kamiennego przerażenia. Czy sądzisz, że dajmy na to, kobieta jak ty szlachetna, piękna i dobra, mogłaby żyć z człowiekiem, którego ojciec zginął z winy jej ojca?

HANKA

pobladła jak trup

A... teraz rozumiem. Wszystko zrozumiałam. Chwyta się za głowę. Chryste Panie! Więc ty posądzasz mego ojca, że on twegow grób wtrącił?

KONRAD

nieprzytomny

Tak, tak!

HANKA

pada na ziemię.

Kurtyna spada.

AKT CZWARTY

SCENA PIERWSZA

Wszystkie pokoje jasno oświetlone. Muzyka w salonie; w jadalni stół zastawiony — gwar i wesołe rozmowy.

BOROWSKI siedzi na werandzie z głową opartą na rękach, głęboko zadumany. — Na werandę wchodzi WANDA i nagle spostrzega Borowskiego.

WANDA

tajemniczo

Zmiłuj się,co ty robisz, może sobie sprawy z tego nie zdajesz, jakiewrażenie robi dziwne twoje zachowanie.

BOROWSKI

Jakie zachowanie?

WANDA

No przecież goście muszą coś rozumieć, jeżeli uciekasz,kryjesz się w parku, lub siedziszna werandzie, do mnie się nieodzywasz...

BOROWSKI

Goście nic nie rozumieją. To tylko złe sumienie rozumie.

WANDA

Złe sumienie? Czyje?

BOROWSKI

złośliwie

Czyje?... Chyba twoje musiałoto wszystko zrozumieć, przecież mnie szukasz i niespokojnie śledzisz na każdym kroku.

WANDA

Więc koniecznie chcesz zniszczyć twoje i moje życie?

BOROWSKI

He... he... Życie? Co to znaczy? Chceszżyć, ja ci w tym nie przeszkadzam, a moje życie dawno się już skończyło.

WANDA

gwałtownie

Od kiedy się skończyło? Odkiedy?

BOROWSKI

Czemu się pytasz o to, przecież nikt lepiej tego nie wie od ciebie.

WANDA

oburzona

Dlaczegoś mi kłamał? Obiecywałeś mi raje, a teraz trup po moim domu chodzi...

BOROWSKI

Jak to trup?

WANDA

No, przecież od śmierci mego męża ty przestałeś żyć. Od dziesięciu lat zagłuszam się pracą, a nic to nie pomogło, tylko nuda, straszna nuda w twoim sercu, którąś sobie teraz zapełnił nienawiścią ku memu synowi.

BOROWSKI

Tak, to prawda.

WANDA

chwyta go za ręce

Dlaczego nienawidziszmego syna?

BOROWSKI

Nie mów tak głośno, bo lada chwila ludzie na werandę wejść mogą.

WANDA

zdyszana z hamowanej gwałtowności

Powiedz, dlaczego nienawidzisz mego syna?

BOROWSKI

zrywa się, syczącym głosem

Dlatego, że cię kochałem... dlatego, że on męża twego przypomina.. I dlatego, że on jest krew z jego krwi, kość z jego kości. Dlatego, że przez ciebie, matkę jego, ta zbrodnia się stała.

WANDA

Jezus Maria! Jaka zbrodnia?

BOROWSKI

He... he.. he... Teraz się pytasz, jakazbrodnia. Podchodzi ku niej, ze złośliwym szeptem.A powiedz, dlaczego ten mąż twój, pan Okoński, zastrzelił się?

WANDA

cofając się

Czemu on się zastrzelił?

BOROWSKI

He... he... he... Czemu on się zastrzelił?Chcesz, chcesz, to ci powiem dlaczego. Ale zdaje misię, że nie potrzebuję ci tego mówić, bo przecieżsama wszystko wiesz...

Milczenie.

BOROWSKI

Wiesz czemu?... wiesz?

SCENA DRUGA

Z salonu wybiega kilka par ze śmiechem i hałasem do parku.

BOROWSKI

z sztucznym uśmiechem

Huzia — huź! Kto kogo dogoni... Hej! hej! A gdzie misię Hanka podziała? Wesoły krzyk z głębi parku. W chowanego się bawi, znajdziemy ją, znajdziemy!

BOROWSKI

do Wandy

I co teraz? Twój syn kochamoją córkę... tak ślepą nie jesteś, aby tego nie widzieć. No, poradź teraz coś, poradź —!

WANDA

Co ja nieszczęsna poradzić mogę.

BOROWSKI

po namyśle

A czyś ty znała tego panaSchimera z Brukseli?

WANDA

Kogo?

BOROWSKI

No? Tego pana, który twego syna chował w największej miłości, w największym uwielbieniu dla twego męża.

WANDA

Co, co, nic nie rozumiem.

BOROWSKI

Poczekaj, to ci to zaraz wyjaśnię. Złośliwym, szatańskim uśmiechem siada przy niej. Otóż widzisz, moja Hanka wypaplała się przede mną, widziałatwego męża dzień przed śmiercią, jak płakał, a w tensam dzień zostało wysłanych kilka listów do przyjaciół twego męża za granicę. A ten przyjaciel twego męża, którego opiece polecono twego syna... jeszcze nie rozumiesz?

WANDA

skamieniała

Rozumiem...

BOROWSKI

podsuwa się jeszcze bliżej

I ten jego przyjaciel, który się zjawił, właśnie wczoraj, ten najukochańszy uczeń Schimera... Rozumiesz?

WANDA

jak wyżej

Rozumiem.

Milczenie.

BOROWSKI

Hanka stracona, ale Konrad nie, oj nie...

SCENA TRZECIA

Z parku odgłosy: Huzia, huź, huź, huź. — Przebiegają przez werandę zdyszane pary: „gdzie Hanka, gdzie Konrad?”.

BOROWSKI

z goryczą

Jak to dobrze, że młodych bawić nie potrzebujemy. Nasze smutne miny mogłyby zdradzić, co się w naszych duszach dzieje.

WANDA

I ty sądzisz, że ten piekielny przyjaciel...

BOROWSKI

Ja nic nie sądzę, jawiem. Tych rzeczy nawet przeczuwać nie potrzeba, to wszystko się wie.

WANDA

A co sądzisz, co Konrad, Konrad?

BOROWSKI

Konrad, łudzisz się jeszcze chwilę, co Konrad robi. Możem zły, że ci to mówię, co ci teraz powiem, ale ani na sekundę nie wątpię, że tobie i mnie z najwyższą pogardą splunie pod nogi i odejdzie ze swoim przyjacielem.

WANDA

przerażona

To nie może być, to nie możebyć.

BOROWSKI

Ale to będzie i to się stanie. Kobieta sięlęka tego, co nieuniknione, chce się ratować przedkoniecznością, ale my, mężczyźni, spokojniej na to patrzymy. Cicho przysuwając się do Wandy. W jakich zamiarach ten przyjaciel właśnie w tym czasie przyjechał, nie wiem. Ale trzyma w zanadrzu całą setkęzłowrogich planów, które nam zgubą grożą: tobiei mnie. Nie wiem, dlaczego tak długo zwlekają, bytwemu synowi odkryć tajemnicę, nie wiem, jakie ukrytecele mieli ci ludzie, którzy przed twoim synem ukrywali dotychczas naszą zbrodnię.

WANDA

z wykrzykiem

Zbrodnię?!

BOROWSKI

Oczywiście, że to było zbrodnią. Człowiek, który cię bardzo kochał, przekonawszy się o twoim wiarołomstwie, byłby mi mógł spokojnie w łeb huknąć, ale był na to za mądry.

WANDA

Cicho... cicho... cicho...

BOROWSKI

Dlaczego ja mam być cicho, ja tylko stwierdzam prosty fakt. Twój mąż był bardzo rozumny człowiek. Cóż by mu było z tego przyszło, że by mnie zgubił. Zyskałby przez to twoją miłość? He?

WANDA

Zmiłuj się... milcz... milcz...!

BOROWSKI

zjadliwie

Och, jakie wy kobiety hipokrytki. Czy nie jesteś rzeczywiście w stanie pojąć takiego szlachetnego czynu, jak czyn twego męża?Powiedział sobie: Cóż? Kobiety, która kocha innego,gwałcić nie będę. Bez niej żyć nie mogę. Nic w tym znowu tak bardzo bohaterskiego, tylko rozsądny krok mądrego człowieka. Po chwili ponurego, złośliwego milczenia. Takim bohaterem twój syn nie będzie. Nie... Nie... Nie...

SCENA CZWARTA

W parku odgłosy: Ho-hop... Ho-hop! Konrad! — głosy kobiece:Hanka! Do tańca! W salonie roi się od młodzieży, słychać tony walca.

JEDEN Z MŁODZIEŻY

wchodzi na werandę

Ciociu! Ciociu! Odbito mi wszystkie damy. Niech ciotuchnasię nade mną zmiłuje, bo będę wyglądał jak ostatni niemrawiec. Ciotuchna taka młoda, taka piękna, że zaćmić może wszystkie dziewczęta.

WANDA

Ależ dziecko, mnie się tańczyć nie chce, jataka zmęczona.

MŁODZIENIEC

ciągnie ją natarczywie

Moja droga,kochana ciociu!

WANDA

No, niech już i tak będzie, przypomnę sobiemoje młode, młode lata.

MŁODZIENIEC

Co też ciocia mówi! Ciocia piękniejszaod tych panienek, co się w kółko kręcą. Zwraca siędo Borowskiego. A pan, drogi panie, nie wejdzie pan z nami?

BOROWSKI

żartobliwie

Ho, bo, stare już nogi, podagra... Szczęśliwy jestem, że się tak bawicie, ale mnie już do waszych zabaw nie wciągajcie.

MŁODZIENIEC

kłania się

Ej, pan żartuje. Ale ciotuchno, chodźmy już, chodźmy.

Wychodzą.

SCENA PIĄTA

BOROWSKI chwilę sam na scenie, patrzy ponuro na park, jakby czegoś ostatecznego stamtąd wyczekiwał. Powolizbliża się z parku PRZYJACIEL i wchodzi na werandę.

BOROWSKI

szyderczo

No, cóż pan tak stroni odtowarzystwa; przecież to uroczystość, na którą panumyślnie aż z Brukseli zjechałeś.

PRZYJACIEL

kręcąc papierosa

Ja nie zjeżdżałem na żadne uroczystości. Jam się tylko mocno przywiązał do mojego przyjaciela Konrada, a ponieważ on jestsam, samiuteńki, a ja znając rozmaite tajemnice jegodomu... hm... hm...

BOROWSKI

Jakie tajemnice? Czyś pan oszalał? Co zatajemnice?

PRZYJACIEL

No, to nie są właściwie tajemnice, dlapana np., dla matki Konrada, to tajemnicą nie jest.Patrzy bystro, zimno na Borowskiego. O, jakeś pan nagle zbladł. No i co, panie? Będziemy się dalej bawić w ślepą babkę, podoba się panu ta gra?

Patrzy z zimnym szyderstwem na Borowskiego.

BOROWSKI

Owszem, nawet bardzo. Od pierwszej chwili, gdym pana zobaczył, zrozumiałem, że mam z dowcipnym człowiekiem do czynienia.

PRZYJACIEL

Ech panie, co tam długo gadać. Panu, jako ojcu, musi zależeć na szczęściu dziecka, a ja mówię bez ogródek, przyjechałem jako przyjaciel Konrada i to proszę pana no, jakby to powiedzieć...rozmyślnie przeciąga. Otóż, kochany panie, wszak ani pan, ani ja nie chcemy rzeczy w bawełnę owijać.Przyjechałem po prostu Konradowi powiedzieć, że właściwie pan jest przyczyną tej niby tajemniczej śmierci jego ojca.

BOROWSKI

zrywa się przerażony

Co? Coś pan powiedział?

PRZYJACIEL

zapalając papierosa, który mu ustawicznie gaśnie

Chyba dosyć wyraźnie powiedziałem to, comiałem do powiedzenia.

BOROWSKI

z przestrachem

Skąd pan to wiesz?

PRZYJACIEL

Ja o tym już dawno wiedziałem. PanSchimer pokazał mi listy swego najbliższego przyjaciela a ojca Konrada. Przyjechałem tutaj, bo Konradustawicznie majaczył o córce pańskiej, przekonałemsię, że Konrad rzeczywiście ją kocha, no i nie bierzmi pan za złe, że nie pragnąłem, by Konrad połączyłsię z córką tego, który ojca jego w grób wtrącił.

BOROWSKI

patrzy długą chwilę na przyjaciela, nagle

Pan tego Konradowi nie powiesz?!

PRZYJACIEL

Owszem, dziś jeszcze powiem.

BOROWSKI

Czyś pan oszalał? Przecież to zniszczynas wszystkich.

PRZYJACIEL

Zniszczy... co to znaczy zniszczy?

BOROWSKI

No wiem, wiem, że panu nic na nas niezależy. Ale Konrad, cóż Konrad, którego pan jesteśprzyjacielem, którego, jak mówisz, tak kochasz?

PRZYJACIEL

Ależ ja przecież po to przyjechałem, aby Konrada wyzwolić z tego marnego życia, żeby go uwolnić od tej męki, by się miał połączyć z córką zbrodniarza.

BOROWSKI

zrywa się przerażony

Co? Zbrodniarza? Jak śmiesz pan to mówić? Jakim prawem mogłeśpan to powiedzieć?

PRZYJACIEL

spokojnie

Prawem tego, co wiem, a o czymsię jeszcze zdołałem naocznie przekonać.

BOROWSKI

drży i blednie

PRZYJACIEL

z jeszcze zimniejszym spokojem

Tylkosię pan nie wzruszaj zbytecznie. Pan, jako mężczyzna,musi być na tyle odważnym, by ponosić konsekwencje tego, co popełnił.

BOROWSKI

złamany milczy

PRZYJACIEL

Pan przyzna, żeś pan popełnił wprostłotrostwo. Rozumiem, żeś pan jej i swoje wyrzutysumienia zagłuszyć chciał. Ale nie było obrzucaćbłotem swej ofiary. Nie było jej mówić, że mąż jejodebrał sobie życie wskutek malwersacji pieniężnych,albo choroby nieuleczalnej. Wstaje groźny. Prawda, czy nie?

BOROWSKI

zupełnie złamany

Prawda.

PRZYJACIEL

Teraz pan rozumie, dlaczego ja Konradowi całą tajemnicę wyjaśnić muszę i nie pozwolę, aby Konrad wziął Hankę za żonę. Czyż pan nie rozumie tej potworności, gdyby córka Pańska zostałażoną Konrada, którego ojca pan — pan w śmierćwepchnął.

SCENA SZÓSTA

HANKA

wchodzi smutna i zamyślona z parku na werandę, rozgląda się i jakby przeczuciem tknięta na widok ojca z przyjacielem razem, patrzy wylękła to na ojca, to na przyjaciela, wreszcie podchodzido Borowskiego.

Co tato taki zmieniony? Czy tato nie chory?

BOROWSKI

postarzały i zgnębiony patrzy na nią przezchwilę wpół nieprzytomny, potem z wolna wstaje, całujew czoło.

Moje biedne, nieszczęśliwe dziecko.

HANKA

przerażona patrzy znowu raz na ojca, raz naprzyjaciela, który jak zawsze spokojnie papierosa pali.

Co to ma znaczyć?

BOROWSKI

całuje ją znowu, wskazuje na przyjaciela

On ci to wszystko wyjaśni.

Schodzi z wolna złamanyz werandy w głąb parku.

SCENA SIÓDMA

HANKA

bezradna patrzy za odchodzącym ojcem, potem zwracasię do przyjaciela.

Cóż mi pan mapowiedzieć? Co ojcu memu się stało, co? Mów pan,mów! Powiedz mi pan wszystko!

PRZYJACIEL

patrzy na nią głęboko zamyślony i milczy.

HANKA

Mów pan, mów, na Boga! Dlaczego tak mnie strasznie dręczycie? Com wam zawiniła? Od chwili, jak Konrad przyjechał, prawie że oka nie zmrużyłam. Tu słyszę jakieś niejasne, straszne słowa, tam zawsze coś złowrogiego, niedopowiedzianego... Czyż pan niemoże zrozumieć, co to za tortury??

PRZYJACIEL

głęboko w siebie zapatrzony

Bardzo dobrze rozumiem.

HANKA

No więc nie męcz mnie pan dłużej. Mów pan, proszę, błagam pana! Ja czuję, że w tym domu jakaś tajemnica się kryje, że jakieś nieszczęście nad nim wisi... Ja to od dawna, od dziecka czuję. Wiem i czuję od chwili, jak pan do domu tego wszedł, żepan tę tajemnicę zna, że teraz się wszystko załamie.Mów pan, mów wszystko!

PRZYJACIEL

patrzy na nią głęboko, nagle z wielką litością

Bardzo mi pani żal... Pani rzeczywiście kocha Konrada?

HANKA

z mocą

Kocham, kocham, kocham! Nagleprzerażenie znowu ją ogarnia. Powiedz mi pan tylkotę tajemnicę, powiedz, chociażby to był wyrok śmiercidla mnie... Cofa się z śmiertelnym lękiem. Powiedz pan! Powiedzże wreszcie wszystko!

PRZYJACIEL

znowu zimny

Powiem. Po chwili ciężkiego milczenia. Pani nie mogłabyś żyć z synem człowieka, którego przyczyną śmierci byłby ojciec pani?

HANKA

chwyta się za głowę

Boże! Boże! Więc toprawda?

Wybucha błędnym, rozpacznym śmiechem.Z salonu dochodzą wesołe toasty. Widać gości, którzykręgiem otoczyli Konrada.

SCENA ÓSMA

MŁODZIENIEC

w salonie

Panie i Panowie! Północ wybiła! Rozpoczął się dzień nowy! Pijęzdrowie Konrada, dla którego nowe życie dziś sięrozpocznie, bo jako pełnoletni, jako dziedzic wielkiego mienia, wszedł dziś w grono najpoważniejszych obywateli kraju, wziął na swoje barki wielkie wobec społeczeństwa obowiązki. Niech mu Bóg dopomaga! Crescat, vivat et floreat!

Przez oszkloną werandę widać KONRADA silnie i nienaturalnie podnieconego. Podnosi kieliszek w górę i mówidonośnym głosem

Tak! Pójdę śladami ojca! Będęsłużył krajowi i społeczeństwu! Będę pracował jakprosty robotnik moich fabryk. Złączę się z nimi, jakz braćmi, aby podnieść i wyjaśnić ich ciężką dolę.A teraz, panowie, oświadczam wam wieść, którą wszyscy z radością przyjmiecie, bo rozumiecie, że tam jedynie moje szczęście; przy mym boku stanie, jakomoja żona i współpracowniczka, piękna i szlachetnai nad wszystko przeze mnie ukochana kobieta, pannaHanna Borowska.

MATKA

przerażona

Jezus Maria!

WSZYSCY

Hanka! Hanka! Gdzie Hanka?

KONRAD

ogląda się niespokojnie, nagle, jakby przebudzony

A więc pijcie teraz na nasze zdrowie, a ja pójdęszukać mojej ukochanej.

W salonie muzyka i gwarpodochoconej młodzieży. Konrad idzie przez mrocznąwerandę do parku

SCENA DZIEWIĄTA

PRZYJACIEL

przytłumionym głosem, jakby wobec chorej

Nieszukaj Hanki, Hanka tu siedzi.

KONRAD

wraca i przypada do Hanki

Hanuś, co cijest? Dlaczego nie wejdziesz do salonu, wszyscy cięszukają. Bierze ją za rękę. Słuchaj, od dziś dniastajesz się moją panią, przyszłą żoną i współpracowniczką. Będziemy w miłości i szczęściu pracowalii razem pójdziemy świętą i wielką drogą, po jakiejszedł mój ojciec. A teraz chodź, moja najukochańsza,aby się wszyscy przed przyszłą panią mego domupokłonili.

HANKA

jak obłąkana

Cicho. — To nie może być —nie może być — nie może być...

KONRAD

zdumiony, jakby przejrzał

Gdzie pan Borowski?

SCENA DZIESIĄTA

WANDA

wbiega bezsilna i chwiejna na scenę

Konrad! Na Boga!Zlituj się synu, to nie może być,to stać się nie może! Konrad! Dziecko moje najdroższe! Moje wszystko na świecie. Zanosi się płaczem. Ja taki straszny, straszny grzech popełniłam...On i ja taką straszną zbrodnię spełniliśmy na nim —na twoim ojcu... Dziecko najdroższe — ty nie możesz, nie możesz tego zrobić — Tylko nie to, nie to!

KONRAD

zmieniony i skamieniały

Matko! Tyś winna śmierci mego ojca?! Ty? — Ty? — Ty? —

WANDA

Ja... ja... ja... Biorę na siebie całą winęi wszystek ból. Tylko mnie nie opuszczaj! Nie opuszczaj! Nie opuszczaj! Będę cię gwałtem trzymać. Nieodchodź! Nie odchodź! Bo zabijesz mnie!

HANKA

zrywa się z martwoty dotychczasowej i rozszalała zbiega w głąb parku

Zostań Konrad, zostań! Ja idę do mego ojca zbrodniarza, tam mojemiejsce!

KONRAD

porywa się za nią

WANDA

przypada do niego, czepia się go i woła

Nieodchodź, nie odchodź, bo zabijesz matkę!

KONRAD

z zimnym, zastygłym bólem

Nie mam matki.

WANDA

Boże! Boże! Jak strasznie mnie karzesz.

Przez drzewa parku widać łunę ognia i słychać krzyki przerażenia: Pożar! pożar!

WANDA

zrywa się

Pożar! Pożar!

Jak obłąkana leci do salonu między przerażonych i pomieszanychgości.

KONRAD

wybucha wielkim śmiechem

Ha... ha... ha...Moje fabryki się palą. Trzykroć powiększona puściznapo ojcu.

PRZYJACIEL

Ja sam ogień podłożyłem.

KONRAD

Dobrze zrobiłeś. Uprzedziłeś myśl moją.

BOROWSKI

za sceną.

Ratunku! Ratunku! Hanka skoczyła w płomienie!

KONRAD

z całą gwałtownością porywa się, by biec na ratunek, lecz nagle jakby siłą ubezwładniony, obsuwa się na stopnie kamienne werandy.

PRZYJACIEL

dotyka jego ramion z poważnym spokojem

Wstań — pójdziemy razem na nowe życie i nowy trud.

KONRAD

z wolna podnosi się i zbolały, zapatrzony w dal przed siebie, podaje przyjacielowi dłonie.

Zasłona spada.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.