drukowana A5
15.13
Prawo dziecka do szacunku

Bezpłatny fragment - Prawo dziecka do szacunku


Objętość:
31 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
zeszytowa
ISBN:
978-83-288-5270-9

Lekceważenie — nieufność

Od zarania wzrastamy w poczuciu, że większe —ważniejsze od małego.

— Jestem duży — cieszy się dziecko postawione nastole. — Jestem wyższy od ciebie — stwierdza z uczuciem dumy, mierząc się z rówieśnikiem.

Przykro wspinać się na palcach i nie móc dosięgnąć,ciężko drobnymi krokami nadążać za dorosłymi; z małej ręki wyślizgnie się szklanka. Niezręcznie z mozołempnie się na krzesło, do pojazdu, na schody; nie możeująć klamki, wyjrzeć przez okno, zdjąć tub zawiesić, bowysoko. W tłumie zasłaniają, nie dostrzegą, potrącą.Niewygodnie, przykro być małym.

Szacunek i podziw budzi to, co duże, więcej zajmujemiejsca. Mały — pospolity, nieciekawy. Mali ludzie,małe potrzeby, radości i smutki.

Imponują: wielkie miasto, wysokie góry, wyniosłedrzewo. — Mówimy:

„Wielki czyn, wielki człowiek”.

Dziecko — małe, lekkie, mniej go jest. — Musimy siępochylić, zniżyć ku niemu.

Co gorsze, dziecko jest słabe.Możemy podnieść, podrzucić do góry, wbrew woliposadzić, możemy przemocą zatrzymać w biegu, udaremnić wysiłek.

Ilekroć nie posłucha, mam w rezerwie siłę. Mówię:,,Nie odchodź, nie rusz, odsuń się, oddaj”. Ono wie, żemusi; ile razy próbuje bezskutecznie, zanim zrozumie,podda się, zrezygnuje.

Kto i kiedy, w jak wyjątkowych warunkach, ośmielisię dorosłego pchnąć, szarpnąć, uderzyć? A jak codzienny i niewinny klaps wymierzony dziecku, mocne pociągnięcie za rękę, bolesny uścisk pieszczoty.

Poczucie niemocy wychowuje cześć dla siły; każdy,już nie tylko dorosły, ale starszy i silniejszy, może brutalnie wyrazić niezadowolenie, siłą poprzeć żądaniei wymóc posłuch: może skrzywdzić bezkarnie.

Uczymy własnym przykładem lekceważenia tego, cosłabsze. Zła szkoła, ponura przepowiednia.

Zmieniło się oblicze świata. Już nie siła mięśni wykonywa pracę i broni przed wrogiem, nie siła mięśniwydziera ziemi, lasom, morzu — panowanie, dosyti bezpieczeństwo. Ujarzmiony niewolnik — maszyna.Mięśnie straciły wyłączny przywilej i walor. — Tymwiększy szacunek dla intelektu i wiedzy.

Podejrzany lamus, skromna cela myśliciela — rozrosły się w hale i gmachy badacza. Narastają piętra bibliotek, uginają się półki pod ciężarem ksiąg. Zaludniły sięświątynie dumnego rozumu. — Człowiek wiedzy tworzy i rozkazuje. Hieroglify cyfr i kresek raz wraz ciskają tłumom nowe zdobycze, dają świadectwo ludzkiejpotęgi. — Trzeba to wszystko ogarnąć pamięcią i rozumieniem.

Wydłużają się lata mozolnej nauki, coraz więcejszkół, egzaminów, drukowanego słowa. — A dzieckomałe, słabe, które krótko żyło — nie czytało, nie umie...

Groźne zagadnienie, jak dzielić zdobyte obszary,jakie komu zadanie i zapłata, jak się zagospodarować naopanowanym globie. Ile i jak rozrzucić warsztaty, bynakarmić głodne pracy ręce i mózgi, jak utrzymać mrowie ludzkie w posłuchu i ładzie, jak się zabezpieczyćprzed złą wolą i szaleństwem jednostki, jak godziny życia wypełnić działaniem, spoczynkiem i rozrywką, bronić przed apatią, przesytem i nudą. Jak wiązać ludziw karne skupienia, ułatwiać porozumienie; kiedy rozpraszać i dzielić. Tu popędzać i zachęcać, tam hamować,tu rozpalać, tam gasić.

Politycy i prawodawcy ostrożnie próbują, a raz wrazsię mylą.

I o dziecku radzą i postanawiają; ale któż pytać siębędzie naiwne o sąd i zgodę; cóż ono mieć może do powiedzenia?

Obok rozumu i wiedzy w walce o byt i wpływy pomaga spryt. Zabiegliwy wywęszy trop i nad wartośćotrzyma zapłatę; wbrew rzetelnym obliczeniom naglei łatwo zdobywa; olśniewa i zazdrość budzi. Przebiegletrzeba znać człowieka — już nie ołtarze, ale chlewikżycia.

A dziecko drepce niezaradnie z książką szkolną, piłką i lalką; przeczuwa, że bez jego udziału, ponad nim,dzieje się ważne i silne, co decyduje o doli i niedoli, karze i nagradza, i łamie.

Kwiat jest zapowiedzią przyszłego owocu, pisklę będzie kurą, która znosi jaja, cielę będzie dawało mleko.Tymczasem staranie, wydatek i troska: czy się uchowa,czy nie zawiedzie?

Młode budzi niepokój, długo czekać trzeba; możebędzie podporą starości i z nawiązką pokryje. Ale znażycie posuchy, przymrozki i grady, co warzą i niszcząplony.

Szukamy zapowiedzi, pragniemy przewidzieć, zapewnić; niespokojne oczekiwanie, co będzie, zwiększalekceważenie tego, co jest.

Mała rynkowa wartość młodego. Tylko wobec Prawa i Boga kwiat jabłoni tyle wart, co jabłko, zielonaruń, ile łan dojrzały.

Piastujemy, osłaniamy, żywimy, kształcimy. Nietroszcząc się, otrzymuje; czym byłoby bez nas, którymwszystko zawdzięcza?

Jedynie, wyłącznie, wszystko tylko — my.

Znamy drogi do pomyślności, dajemy wskazówkii rady. Rozwijamy zalety, tłumimy wady. Kierujemy,poprawiamy, zaprawiamy. Ono nic, wszystko — my.

Rozkazujemy i żądamy posłuchu.

Moralnie i prawnie odpowiedzialni, wiedząc i przewidując, jesteśmy jedynymi sędziami czynów, ruchów,myśli i zamierzeń dziecka.

Wydajemy zlecenia, czuwamy nad spełnieniem; zależnie od woli i rozumienia — nasze dzieci, nasza własność — wara.

(Zmieniło się prawda co nieco. Już nie tylko wolai autorytet wyłączny rodziny — ostrożna jeszcze, alejuż kontrola społeczna. Z lekka, niepostrzeżenie).

Żebrak rozporządza do woli jałmużną, dziecko nicnie ma własnego, musi zdać sprawę z każdego, otrzymanego za darmo do użytku przedmiotu.

Nie wolno podrzeć, złamać, zabrudzić, nie wolnopodarować, nie wolno odrzucić niechętnie. Ma przyjąći być zadowolone. — Wszystko w oznaczonym miejscui czasie, rozważnie i zgodnie z przeznaczeniem.

(Może dlatego ceni bezwartościowe drobiazgi, którebudzą zdziwione politowanie: rupiecie — jedyna naprawdę własność i bogactwo, sznurka, pudełka, paciorków).

Za świadczenia ma dziecko ulegać, zasłużyć dobrymsprawowaniem — niech wyprosi, wyłudzi, byle nie żądało. Nic mu się nie należy, z dobrej woli dajemy. (Nasuwa się bolesna analogia: przyjaciółka bogacza).

Przez nędzę dziecka i łaskę materialnej zależności —znieprawiony jest stosunek dorosłych do dzieci.

Lekceważymy dziecko, bo nie wie, nie domyśla się,nie przeczuwa.

Nie zna trudności i powikłań dorosłego życia, niewie, skąd płyną okresy naszych podnieceń, zniechęceńi znużeń, co płoszy spokój i kwasi humory: nie zna dojrzałych porażek i bankructw. Łatwo uśpić, zwieść naiwne i ukryć.

Sądzi, że życie jest proste i łatwe. Jest tatuś, jestmama; ojciec zarabia, mama kupuje. Nie zna zdrad wobec obowiązków, ani sposobów walki człowieka o swojei więcej.

Samo wolne od trosk materialnych, od mocnychpokus i wstrząśnień — znów nie wie i sądzić nie może. My zgadujemy je w lot, jednym niedbałym spojrzeniemna wskroś przenikamy, bez śledztw wykrywamy nieudolne podstępy.

A może łudzimy się, sądząc, że dziecko to tylkotyle, ile my chcemy? Może kryje się przed nami, możecierpi skrycie?

Łupimy góry, wycinamy drzewa, tępimy zwierzęta.Coraz liczniejsze osiedla, gdzie dawniej knieje i moczary. Zasadzamy człowieka na raz wraz nowych terenach.

Ukorzyliśmy świat, służy żelazo i zwierzę; ujarzmiliśmy rasy kolorowe, z gruba ułożyliśmy stosunek wzajemny narodów i ugłaskaliśmy masy. Odległy jeszcze ładsprawiedliwy, więcej krzywdy i poniewierki.

Niepoważne się zdają dziecięce wątpliwości i zastrzeżenia.

Jasny demokratyzm dziecka nie zna hierarchii. Doczasu boli je pot wyrobnika i głodny rówieśnik, niedoladręczonego konia, zarzynanej kury. Bliski mu piesi ptak, równy motyl i kwiat, w kamyku i muszelce odnajduje brata. Niesolidarne w wyniosłej dumie dorobkiewicza, nie wie, że człowiek tylko ma duszę.

Lekceważymy dziecko, bo ma przed sobą wiele godzin życia.

Czujemy trud własnych kroków, ociężałość interesownych ruchów, skąpstwo postrzegań i odczuwań.Dziecko biega i skacze, bez potrzeby patrzy, dziwi sięi rozpytuje; lekkomyślnie łzy roni i szczodrze się cieszy.

Cenę ma piękny dzień jesieni, gdy słońce rzadziej;wiosną i tak zielono. Wystarczy byle jak, mało do szczęścia potrzeba — zbędne starania. Pospiesznie, niedbaleje zbywamy. Lekceważymy mnogość jego życia i radość,którą dać łatwo.

Nam uciekają ważne kwadranse i lata; ono ma czas,zdąży jeszcze, doczeka.

Dziecko nie jest żołnierzem, nie broni ojczyzny,choć wraz z nią cierpi.

O opinię nie trzeba się ubiegać, bo nie jest wyborcą:nie grozi, nie żąda, nie mówi.

Słabe, małe, biedne, zależne — dopiero będzie obywatelem.

Pobłażliwe, szorstkie, brutalne, a zawsze lekceważenie.

Smarkacz, dziecko tylko, przyszły człowiek, nie teraźniejszy. Będzie dopiero naprawdę.

Pilnować, na chwilę nie spuszczać z oka. Pilnować,nie pozostawiać samego. Pilnować, nie odstępować.

Przewróci się, uderzy, skaleczy, zabrudzi, wyleje,podrze, złamie, zepsuje, zarzuci, zgubi, ogień zaprószy,wpuści do domu złodzieja. Zaszkodzi sobie, nam, o kalectwo przyprawi: siebie, nas, towarzysza zabawy.

Czuwać — żadnej samodzielności poczynań — pełne prawo kontroli i krytyki.

Nie wie, ile i co jeść, ile i kiedy pić, nie zna graniczmęczenia. Więc stać na straży diety, snu i spoczynku.

Jak długo, do kiedy? Zawsze. Z wiekiem zmienia się,ale nie zmniejsza, nawet wzrasta nieufność.

Nie odróżnia, co ważne, co błahe. Obcy mu ładi systematyczna praca. Roztargnione zapomni, zlekceważy, zaniedba. Nie wie, co — przyszłość odpowiedzialna.

Musimy pouczać, kierować, wdrażać, tłumić, powściągać, prostować, ostrzegać, zapobiegać, narzucaći zwalczać.

Zwalczać grymas, kaprys, upór.

Narzucać program ostrożności, przezorności, obawi niepokojów, złych przeczuć i mrocznych przewidywań.

My doświadczeni wiemy, ile wokoło niebezpieczeństw, zasadzek, pułapek, fatalnych przygód i katastrof.

Wiemy, że najwyższa ostrożność nie daje zupełnejgwarancji; ale tym podejrzliwsi: żeby mieć czyste sumienie, żeby w razie nieszczęścia nie mieć sobie przynajmniej nic do zarzucenia.

Miły mu hazard swawoli, dziwnie lgnie właśnie dozłego. Chętnie złym podszeptom posłuszne, najgorszenaśladuje wzory.

Łatwo się psuje, a trudna poprawa.

Pragniemy dobra, ułatwić chcemy; dajemy bez reszty całe doświadczenie: sięgnąć tylko — gotowe. Wiemy,co dzieciom szkodzi, pamiętamy, co nam szkodę przyniosło — niech wyminie, oszczędzi, nie zazna.

— Pamiętaj, wiedz, zrozum.

— Przekonasz się, zobaczysz.

Ono nie słucha. Jakby rozmyślnie, jakby złośliwie.

Trzeba pilnować, by posłuchało, trzeba pilnować,by wykonało. Samo jawnie dąży ku złemu, drogę wybiera gorszą, niebezpieczniejszą.

Jakże tolerować bezmyślne psoty, niedorzeczne wyskoki, niepoczytalne wybuchy.

Podejrzany człowiek pierwotny. Zda się uległy, niewinny, W istocie przebiegły, podstępny.

Potrafi wyślizgnąć się spod kontroli, uśpić czujność, oszukać. Zawsze ma w pogotowiu wymówkę, wykręt; ukryje i zgoła skłamie.

Niepewny, wątpliwość budzi.

Lekceważenie i nieufność, podejrzenia i oskarżenie.

Bolesna analogia: więc awanturnik, pijany, zbuntowany, obłąkany. — Jakże razem pod jednym dachem?

Niechęć

Nic to. Kochamy dzieci. Mimo wszystko są osłodą,otuchą i nadzieją, radością i wypoczynkiem, jasnym blaskiem żyda. Nie płoszymy, nie obarczamy, nie nękamy;czują się swobodne i szczęśliwe...

Czemu jednak — jakby ciężar, zawada, niewygodnydodatek? Skąd niechętna opinia o kochanym dziecku?

Zanim powitało niegościnny świat, już w życie rodziny wkradły się zamieszanie i ograniczenia. Załamująsię bezpowrotnie krótkie miesiące z dawna oczekiwanej,uprawnionej radości.

Długi okres ociężałego niedomagania kończy choroba i ból, niespokojne noce i nadprogramowy wydatek. Zakłócony spokój, zepsuty lad, zachwiana równowaga budżetu.

Wraz z kwaśnym zapachem pieluch i przenikliwymkrzykiem noworodka zadźwięczał łańcuch niewoli małżeńskiej.

Ciężar, gdy niesposób się porozumieć, trzeba domyślać się i zgadywać. Czekamy, może nawet cierpliwie.

Gdy wreszcie mówi i chodzi — plącze się, wszystkoporuszy, w każdy kąt zajrzy, równie dotkliwie zawadzai psuje porządek, mały niechluj — despota.

Szkody wyrządza, naszej rozumnej woli się przeciwstawia; żąda i rozumie to tylko, co mu dogadza.

Nie należy lekceważyć drobiazgów: na urazę dodzieci składa się i zbyt wczesne przebudzenie, i zmiętagazeta, plama na sukni i tapecie, dywan zmoczony, binokle stłuczone i pamiątkowy wazonik; wylane mlekoi perfumy, i honorarium doktora.

Śpi nie wtedy, kiedybyśmy pragnęli, je nie tak, jakchcemy; myśleliśmy, że się roześmieje, a spłoszone płacze. A kruche: byle niedopatrzenie grozi chorobą, nowezwiastuje trudności.

Jeśli jeden wybacza, drugi tym łacniej oskarżai szczuje; prócz matki opinię o dziecku urabia ojciec,piastunka, służąca, sąsiadka — wbrew matce lub skryciewymierzy karę.

Mały intrygant bywa powodem tarć i kwasów dorosłych; zawsze ktoś niechętny i urażony. Za pobłażliwość jednego, dziecko odpowiada przed drugim. Częstodobroć pozorna jest nierozumnym niedbalstwem; nadziecko za cudze winy spada odpowiedzialność.

(Nie lubią chłopiec i dziewczynka, gdy ich nazywać: dzieci. Wspólne z najmłodszymi imię każe odpowiadać za przeszłość, dzielić złą renomę malców —gdy równie liczne nadal spotykają zarzuty).

Jak rzadko jest takie, jakbyśmy pragnęli, jak częstojego wzrostowi towarzyszy uczucie zawodu.

— Już przecież powinno...

W zamian za to, co z dobrej woli dajemy, powinnostarać się i nagradzać, powinno rozumieć, godzić sięi zrzekać; a przede wszystkim — czuć wdzięczność.

Rosną z wiekiem obowiązki i wymagania; najczęściejinaczej i mniej, niż pragniemy.

Część czasu, żądań i władzy przekazujemy szkole.Podwaja się czujność, wzmaga odpowiedzialność, powstają kolizje rozbieżnych uprawnień. Ujawniają siębraki.

Rodzice wybaczą życzliwie, pobłażliwość ich płyniez jasnego poczucia winy, że powołali do życia, wyrządzonej krzywdy w obliczu dziecka ułomnego. Niekiedymatka w chorobie rzekomej dziecka szuka broni przeciw obcym oskarżeniom i własnym wątpliwościom.

Na ogół głos matki nie budzi zaufania. Stronny, niekompetentny. Sięgnijmy raczej po zdanie wychowawców, rzeczoznawców, doświadczonych: czy dziecko zasługuje na życzliwość?

Wychowawca w domu prywatnym nie często znajduje pomyślne warunki współżycia z dziećmi.

Skrępowany nieufną kontrolą, wychowawca lawirować zmuszony między cudzym wskazaniem a własnym poglądem, z zewnątrz płynącym żądaniem a własnym spokojem i wygodą. Odpowiadając za powierzonemu dziecko, ponosi skutki wątpliwych decyzji prawychopiekunów i chlebodawców.

Zmuszony do ukrywania i omijania trudności, łatwoznieprawić się może w obłudzie, rozgoryczy i rozleniwi.

W miarę lat pracy wydłuża się odległość międzytym, czego żąda dorosły, czego pragnie dziecko; wzrasta znajomość nieczystych sposobów ujarzmiania.

Jawi się skarga na niewdzięczną pracę: kogo Bógchce ukarać, robi go wychowawcą.

Nuży nas ruchliwe, hałaśliwe, ciekawe życia i jegozagadek, męczą pytania i zdziwienia, odkrycia i próbyz niefortunnym częstokroć wynikiem.

Rzadziej doradcy i pocieszyciele, częściej surowi sędziowie. Doraźny wyrok i kara — jeden dają skutek:

rzadsze, ale za to silne i przekorne będą wybryki nudy i buntu. Więc wzmocnić dozór, przełamać opór, zabezpieczyć przeciw niespodziankom.

Oto pochyła upadku wychowawcy:

lekceważy, nie ufa, podejrzewa, śledzi,przyłapuje, karci, oskarża i karze, szuka dogodnych sposobów, byzapobiec;

coraz częściej zabrania i bezwzględnie; zmusza,

nie widzi wysiłku dziecka, by zapisaćstarannie kartkę papieru lub godzinę życia; stwierdza oschle, że źle.

Rzadki błękit przebaczeń, częsty szkarłat gniewui oburzeń.

O ile więcej rozumienia wymaga wychowawstwogromady, o ile łatwiej wpaść w błąd oskarżeń i uraz.

Nuży jedno małe i słabe, gniewają pojedyncze wykroczenia; a jak dokuczliwy, natrętny, wymagający i nieobliczalny w odruchach jest tłum.

Zrozumcie nareszcie: nie dzieci, a tłum. Gromada,banda, zgraja — nie dzieci.

Zżyłeś się z myślą, żeś silny, nagle czujesz się małyi słaby. Tłum — olbrzym, o wielkiej zbiorowej wadzei sumie ogromnych doświadczeń, raz zrasta się w solidarnym oporze, to rozpada na dziesiątki par nóg i rąk — głów, z których każda inne kryje myśli i tajemniceżądań.

Jak trudno nowemu wychowawcy klasy czy internatu, gdzie trzymano dzieci w ryzach surowego rygoru,gdzie rozzuchwalone i zrażone zorganizowały się na zasadach bandyckiej przemocy. Jak silne i groźne, gdyzbiorowym wysiłkiem uderzą w twą wolę, chcąc przerwać tamę — nie dzieci, a żywioł.

Ile rewolucji ukrytych, o których wychowawca milczy; wstyd przyznać, że słabszy od dziecka.

Raz nauczony, każdego chwyci się środka, by stłumić i opanować. Żadnej poufałości, niewinnego żartu:żadnej mrukliwej odpowiedzi, wzruszenia ramion, gestu niechęci, upartego milczenia, gniewnego spojrzenia.Wyrwać z korzeniem, wypilić mściwie: lekceważeniei złośliwą krnąbrność. Hersztów przekupi przywilejem,dobierze konfidentów, nie dba o kary sprawiedliwe,byle surowe, dla przykładu, by zgasić w porę pierwsząiskrę buntu, by tłum — mocarz — i w myśli nie pokusił się dyktować żądań lub pohulać.

Słabość dziecka może budzić tkliwość, siła gromadyoburza i obraża.

Istnieje kłamliwy zarzut, że życzliwość rozzuchwaladzieci, że odpowiedzią na łagodność będzie bezkarnośći nieład.

Ależ dobrocią nie nazywajmy niedbalstwa, niedołęstwa i bezradnej głupoty. Wśród wychowawców próczcwanych brutali i mizantropów spotykamy nieużytki,odepchnięte od wszystkich warsztatów, niezdolne doobjęcia żadnej odpowiedzialnej placówki.

Bywa, że nauczyciel chce skokietować dzieci; szybko, tanio, bez pracy wkraść się w zaufanie. Chce baraszkować, gdy w dobrym humorze, nie — życie gromadne mozolnie organizować. Niekiedy łaskopańskąpobłażliwość przeplatają nagle wybuchy złych humorów. Ośmiesza się w oczach dzieci.

Bywa, że ambitnemu zdaje się, że łatwo perswazjąi ciepłym morałem przerobić człowieka, że wystarczywzruszyć i wyłudzić obietnicę poprawy. — Drażnii nudzi.

Bywa, że na pokaz życzliwi, w nieszczerych frazesach sprzymierzeni, tym podstępniejsi wrogowiei krzywdziciele. — Odrazę budzą.

Odpowiedzią na poniewierkę będzie lekceważenie,na życzliwość odpowiedzią niechęć i bunt, na nieufność — konspiracja.

Lata pracy potwierdzały coraz oczywiściej, że dziecizasługują na szacunek, zaufanie i życzliwość, że miłoz nimi w pogodnej atmosferze łagodnych odczuwań,wesołego śmiechu, rześkich pierwszych wysiłków i zdziwień, czystych, jasnych, kochanych radości, że pracaraźna, owocna i piękna.

Jedno budziło wątpliwość i niepokój.

Dlaczego niekiedy najpewniejsze zawiedzie? Dlaczego, rzadko ale bywa, nagła eksplozja niekarnego czynugromady? Może dorośli nie lepsi, ale bardziej stateczni,pewniejsi, spokojniej można polegać.

Uparcie szukałem i z wolna znajdowałem odpowiedź.

1. Jeśli wychowawca szuka cech charakterui wartości, które zdają mu się szczególnie cenne, jeślipragnie według jednego wzoru urobić, w jednymwszystkie pociągnąć kierunku — będzie wprowadzanyw błąd: jedne podszyją się pod jego dogmaty, inne ulegną szczerze sugestii — do czasu. Gdy ujawni się istotneoblicze dziecka — nie tylko on, ale i ono dotkliwie odczuje porażkę. Im więcej wysiłku, by się maskowaćlub poddać wpływowi — tym burzliwsza reakcja; rozpoznane w istotnych tendencjach, dziecko nie ma jużnic do stracenia. Jak ważna stąd płynie nauka.

2. Inne miary oceny ma wychowawca, inne —gromada: i on, i one widzą bogactwo ducha; on czeka,by się rozwinęły, one czekają, jaki z bogactw już dziśbędzie użytek, czy dzielić się będzie tym, co posiada,czy uzna za własny wyłącznie przywilej — wyniosły,zazdrosny, samolub i sknera. — Nie opowie bajki, niezagra, nie narysuje, nie pomoże, nie przysłuży się —,,łaskę robi”,,prosić się go trzeba”. — Osamotniony,mocnym gestem chce wkupić się w życzliwość własnejspołeczności, która z radością przyjmuje nawrócenie. —Nie zepsuł się nagle, a przeciwnie, zrozumiał i poprawił.

3. Zbiorowo zawiodły, ogół uraził.

Znalazłem wytłumaczenie w książce o tresowaniuzwierząt — i nie ukrywam źródła. — Więc lew niewtedy niebezpieczny, gdy gniewny, ale gdy rozigrany,pragnie poswawolić; a tłum jest silny jak lew...

Nie tylko w psychologii poszukiwać należy rozwiązań, ale bardziej w książce lekarskiej, socjologii, etnologii, historii, poezji, kryminologii, modlitewniku i podręczniku tresury. Ars longa.

4. Przyszło najsłoneczniejsze, oby nie ostatniewyjaśnienie. Dziecko tak upić się może tlenem powietrza, jak dorosły wódką. — Podniecenie, zahamowanieośrodków kontroli, hazard, zaćmienie; jako reakcja —zażenowanie, zgaga, uczucie niesmaku i winy. — Obserwacja moja jest ścisła — kliniczna. Najczcigodniejszymoże mieć słabą głowę.

Nie karcić: to jasne pijaństwo dzieci budzi wzruszenie i cześć; nie oddala i różni, a zbliża i sprzymierza.

Ukrywamy własne wady i karygodne czyny. Niewolno dzieciom krytykować, nie wolno dostrzegać naszych przywar, nałogów i śmiesznostek. Pozujemy nadoskonałość. Pod groźbą najwyższej urazy bronimy tajemnic panującego klanu, kasty wtajemniczonych —poświęconych w wyższe zadania. Tylko dziecko wolnoobnażyć bezwstydnie i postawić pod pręgierz.

Gramy z dziećmi fałszowanymi kartami; słabostkiwieku dziecięcego bijemy tuzami dorosłych zalet. Szulerzy tak tasujemy karty, by ich najgorszym przeciwstawić, co wśród nas dobre i cenne.

Gdzie nasi niedbalcy i lekkomyślni, łakomi smakosze, głupcy, lenie, hultaje, awanturnicy, niesumienni,oszuści, pijacy, złodzieje, gdzie nasze gwałty i zbrodniegłośne i zatajone; ile niesnasek, podstępu, zazdrości, obmów i szantaży, słów, które kaleczą, czynów, co hańbią;ile cichych tragedii rodzinnych, w których cierpią dzieci,pierwsze męczeńskie ofiary.

My ośmielamy się winić i oskarżać?!

A przecież dorosła społeczność starannie przesiana,przefiltrowana. Ile wsiąkło w mogiłę, kryminał i domobłąkanych, spłynęło w kanały mętów i szumowin.

Każemy szanować starszych i doświadczonych, nierozumować; mają bliższą wśród siebie, doświadczonąstarszyznę wyrostków, ich natrętną namowę i presję.

Występne i niezrównoważone krążą samopas i potrącają, roztrącają, krzywdzą i zarażają. I za nie ogółdzieci ponosi solidarną odpowiedzialność (bo i nam sięz lekka czasami dają we znaki). Te nieliczne oburzająstateczną opinię, znaczą się jaskrawymi plamami na powierzchni życia dziecięcego: one dyktują rutynie metody postępowania: krótko, choć to gnębi, ostro, choćrani, surowo, to znaczy brutalnie.

Nie pozwalamy się dzieciom zorganizować; lekceważąc, nie ufając, niechętni, nie dbamy: bez rzeczoznawców udziału nie podołamy; a rzeczoznawcą jestdziecko.

Czyżeśmy aż tak bezkrytyczni, że jako życzliwość,markujemy pieszczoty, którymi nękamy dzieci? Czyżnie rozumiemy, że tuląc dziecko, my właśnie tulimy siędo niego, w jego uścisku kryjemy się bezradni, szukamyosłony i ucieczki w godzinach bezdomnego bólu, bezpańskiego opuszczenia, obarczamy ciężarem naszychcierpień i tęsknot.

Każda inna pieszczota, nie ucieczki ku dziecku i błagania o nadzieję, jest karygodnym doszukiwaniem sięw nim i budzeniem zmysłowych odczuwań.

Tulę, bo mi smutno. Pocałuj, to ci dam.

Egoizm, nie życzliwość.

Prawo do szacunku

Są jakby dwa życia: jedno poważne, szanowne, drugie pobłażliwie tolerowane, mniej warte. Mówimy:przyszły człowiek, przyszły pracownik, przyszły obywatel. Że będą, że później zaczną naprawdę, że na seriodopiero w przyszłości. Pozwalamy łaskawie plątać sięobok, ale wygodniej bez nich.

Nie, przecież były i będą. Nie zaskoczyły nas niespodzianie i na czas krótki. Dzieci — nie przelotniespotkany znajomek, którego można minąć w pośpiechu,którego zbyć łatwo uśmiechem i pozdrowieniem.

Dzieci stanowią dużą odsetkę ludzkości, ludności,narodu, mieszkańców, współobywateli — stali towarzysze. Były, będą i są.

Czy istnieje życie na żarty? Nie, wiek dziecięcy —długie, ważne lata żywota, człowieka.

Okrutne a szczere prawo Grecji i Rzymu pozwalazabić dziecko. W średniowieczu rybacy sieciami wyławiają z rzeki zwłoki topionych niemowląt. W XVII stuleciu w Paryżu sprzedają starsze żebrakom, małe przedNotre Dame rozdają darmo. — Bardzo niedawno. —I po dziś dzień cisną, gdy zawadza.

Zwiększa się ilość nieślubnych, opuszczonych, zaniedbanych, wyzyskiwanych, deprawowanych, maltretowanych. Prawo je broni, ale czy zabezpiecza w dostatecznej mierze? Zmieniło się wiele; stare prawa wymagają rewizji.

Zbogaciliśmy się. Już nie z owoców własnej korzystamy pracy. Jesteśmy spadkobiercy, akcjonariusze,współwłaściciele olbrzymiej fortuny. Ile posiadamymiast, gmachów, fabryk, kopalni, hoteli, teatrów; ilena rynkach towarów, ile okrętów je wozi — narzucająsię spożywcy, proszą, by użyć.

Zróbmy bilans, obliczmy, ile z ogólnego rachunkunależy się dziecku, ile mu przypada w dziale nie z łaski,nie jako jałmużna. Sprawdźmy rzetelnie, ile wydzielamyna użytek ludu dziecięcego, narodu małorosłego, klasypańszczyźnianej. Ile wynosi scheda, jaki winien być podział; czy nie wydziedziczyliśmy — nieuczciwi opiekunowie, nie wywłaszczyli.

Ciasno im, duszno, biednie, nudno i surowo.

Wprowadziliśmy powszechne nauczanie, przymuspracy umysłowej; istnieje registracja i pobór szkolny.Zwaliliśmy na barki dziecka trud uzgodnienia rozbieżnych interesów dwóch równoległych autorytetów.

Szkoła żąda, rodzice niechętnie dają. Konflikty między rodziną i szkołą obarczają dziecko. Rodzice solidaryzują się z nie zawsze sprawiedliwym oskarżeniemdziecka przez szkołę, broniąc się przed narzucaną przezszkołę opieką.

Wysiłek służby żołnierza też jest przygotowaniemna dzień, gdy go wezwą do czynu; a przecież państwozabezpiecza wszystkie jego potrzeby. Państwo daje mudach i strawę; mundur, karabin i żołd jest jego prawem,a nie jałmużną.

Dziecko żebrać musi u rodziców lub gminy, podlegając przymusowi powszechnego nauczania.

Prawodawcy genewscy pomieszali obowiązki i prawa; ton deklaracji jest perswazją, nie żądaniem: apel dodobrej woli, prośba o życzliwość.

Szkoła tworzy rytm godzin, dni i lat. Urzędnicyszkoły mają zaspokajać dzisiejsze potrzeby młodych obywateli. Dziecko jest istotą rozumną, zna dobrze potrzeby, trudności i przeszkody swego życia. Nie despotycznynakaz, narzucone rygory i nieufna kontrola, ale taktowne porozumienie, wiara w doświadczenie, współpracai współżycie.

Dziecko nie jest głupie; głupców wśród nich nie więcej niż wśród dorosłych. — Przystrojeni w purpuręlat, jakże często narzucamy bezmyślne, bezkrytyczne,niewykonalne przepisy. Zdumione staje niekiedy rozumne dziecko wobec napastliwej, leciwej, urągliwejgłupoty.

Ma dziecko przyszłość, ale ma i przeszłość: pamiętnezdarzenia, wspomnienia, wiele godzin najistotniejszychsamotnych rozważań. Nie inaczej, niż my, pamięta i zapomina, ceni i lekceważy, logicznie rozumuje — i błądzi, gdy nie wie. Rozważnie ufa i wątpi.

Dziecko jest cudzoziemcem, nie rozumie języka, niezna kierunku ulic, nie zna praw i zwyczajów. Niekiedysamo rozejrzeć się woli; gdy trudno, prosi o wskazówkęi radę. Potrzebny przewodnik, który grzecznie odpowie na pytanie.

Szacunku dla jego niewiedzy.

Złośliwiec, aferzysta i szelma wyzyska niewiedzę cudzoziemca, da niezrozumiałą odpowiedź, rozmyślniew błąd wprowadzi. Gbur mruknie niechętnie. Ujadamy, użeramy się z dziećmi, strofujemy, karcimy, karzemy, nie informujemy życzliwie.

Jakże opłakanie ubogie byłyby wiadomości dziecka,gdyby ich nie czerpało od rówieśników, nie podsłuchiwało, nie wykradało ze słów i rozmów dojrzałych.

Szacunku dla pracy poznania.

Szacunku dla niepowodzeń i łez.

Nie tylko podarta pończocha, ale zadrapane kolano,nie tylko stłuczona szklanka, ale skaleczony palec, i siniak, i guz, więc ból.

Kleks w zeszycie to przypadek, przykrość i niepowodzenie.

— Gdy tatuś wyleje herbatę, mamusia mówi: „Nieszkodzi”; na mnie zawsze się gniewa.

Nieoswojone z bólem, krzywdą, niesprawiedliwością, dotkliwie cierpią, częściej płaczą; nawet łzy dzieckawywołują żartobliwe uwagi, zdają się mniej ważne,gniewają.

— Piszczy, beczy, maże się, skrzeczy.

(Wiązanka wyrazów, które na użytek dzieci wynalazł słownik dorosły).

Łzy uporu i kaprysu — to łzy niemocy i buntu, rozpaczliwy wysiłek protestu, wołanie o pomoc, skarga naniedbałą opiekę, świadectwo, że nierozumnie krępująi zmuszają, objaw złego samopoczucia, a zawsze cierpienie.

Szacunku dla własności dziecka i jego budżetu.Dziecko dzieli boleśnie troski materialne rodziny, odczuwa braki, porównywa własne ubóstwo z dostatkiemkolegi, dolegają mu gorzkie grosze, o które zuboża. Niechce być ciężarem.

Co robić, gdy potrzebna i czapka, i książka, i kino;zeszyt, gdy wypisany, ołówek gdy zgubił albo mu zabrali; chciałoby się dać na pamiątkę miłej osobie,i ciastko kupić, i pożyczyć koledze. Tyle istotnych potrzeb, życzeń i pokus, a nie ma.

Czy fakt, że w sądach dla nieletnich właśnie kradzieże stanowią przeważny odsetek — nie woła, niewzywa? Mści się lekceważenie budżetu dziecka, nie pomogą kary.

Własność dziecka — nie rupiecie, a żebraczy materiał i narzędzia pracy, nadzieje i pamiątki.

Nie urojone, a istotne, dzisiejsze troski i niepokoje,gorycz młodych lat i rozczarowania.

Rośnie. Mocniej żyje, oddech szybszy, tętno żywsze,buduje siebie — coraz go więcej; głębiej wrasta w życie.Rośnie we dnie i w nocy, gdy śpi i czuwa, gdy wesołei smutne, gdy broi, gdy stoi przed tobą skruszone.

Są wiosny zdwojonej pracy rozwoju i jesienie zacisza. Raz kościec narasta, serce nie nadąża, to brak, tonadmiar, inny chemizm zanikających i budzonych gruczołów, inny niepokój i niespodzianka.

Raz pragnie biegać, tak jak oddychać, chce zmagaćsię, dźwigać, zdobywać; to ukryć się, snuć marzenie,wiązać tęskne wspomnienia. Na przemian hart lub potrzeba spokoju, ciepła i wygody. Na przemian silnie i gorąco pragnie lub zniechęcone.

Znużenie, niedomaganie bólu, kataru, za gorąco, zazimno, senność, głód, pragnienie, nadmiar, brak, złe samopoczucie — nie grymas, nie szkolna wymówka.

Szacunku dla tajemnic i wahań ciężkiej pracywzrostu.

Szacunku dla bieżącej godziny, dla dnia dzisiejszego.Jak będzie umiało jutro, gdy nie dajemy żyć dziś świadomym, odpowiedzialnym życiem?

Nie deptać, nie poniewierać, nie oddawać w niewolęjutra, nie gasić, nie spieszyć, nie pędzić.

Szacunku dla każdej z osobna chwili, bo umrzei nigdy się nie powtórzy, a zawsze na serio; skaleczonakrwawić będzie, zamordowana płoszyć upiorem złychwspomnień.

Pozwólmy ochoczo pić radość poranka i ufać.Dziecko tak właśnie chce. Nie żal mu czasu na bajkę,rozmowę z psem, chwytanie piłki, dokładne obejrzenieobrazka, przerysowanie litery, a wszystko życzliwie.Ono właśnie ma słuszność.

Naiwnie obawiamy się śmierci, nieświadomi, że życie jest korowodem zamierających i nowozrodzonychmomentów. Rok — tylko próba zrozumienia wiecznościna powszedni użytek. Chwila trwa tyle, ile uśmiech lubwestchnienie. Matka pragnie wychować dziecko. Niedoczeka: raz wraz inna kobieta innego żegna i witaczłowieka.

Dzielimy nieudolnie lata na mniej i więcej dojrzałe;nie ma niedojrzałego dziś, żadnej hierarchii wieku, żadnych wyższych i niższych, rang bólu i radości, nadzieii zawodów.

Gdy bawię się czy rozmawiam z dzieckiem — splotły się dwie równie dojrzałe chwile mojego i jego życia;gdy jestem z gromadą dzieci, na mgnienie witam i żegnam zawsze jedno spojrzeniem i uśmiechem. Gdy gniewam się, znów razem — tylko moja zła mściwa chwilagwałci i zatruwa jego dojrzałą, ważną chwilę życia.

Zrzekać się dla jutra? Jakie zwiastuje ponęty? Rysujemy przesadnie ciemnymi barwami. Sprawdza się przepowiednia: wali się dach, bo zlekceważono fundamentbudowli.

Prawo dziecka, by było, czym jest

— Co z niego będzie, co wyrośnie? — pytamy sięz niepokojem.

Pragniemy, by dzieci lepsze od nas były. Śni nam siędoskonały człowiek przyszłości.

Czujnie trzeba się przychwytywać na kłamstwie,przygważdżać w frazes przybrany egoizm. Niby ofiarnarezygnacja, w istocie ordynarny szwindel.

Porozumieliśmy się z sobą i pogodzili, wybaczylii zwolnili z obowiązku poprawy. Źle nas wychowano.Za późno. Już wady i przywary zakorzenione. Nie pozwalamy dzieciom krytykować, ani się sami kontrolujemy.

Rozgrzeszeni, zrzekliśmy się walki z sobą, obarczając ciężarem jej dzieci.

Wychowawca skwapliwie przyswaja dorosły przywilej: nie siebie, a dzieci pilnować, nie swoje, a dzieci regestrować winy.

Winą dziecka będzie wszystko, co uderza w naszspokój, ambicję i wygodę, naraża i gniewa, godzi w przyzwyczajenia, absorbuje czas i myśl. Nie uznajemy uchybień bez złej woli.

Dziecko nie wie, nie dosłyszało, nie zrozumiało,przesłyszało się, omyliło się, nie udało mu się, niemoże — wszystko jest winą. Niepowodzenie dzieckai złe samopoczucie, każdy trudny moment — to winai zła wola.

Nie dość szybko lub zbyt szybko, nie dość sprawniewykonana czynność — wina niedbalstwa, lenistwa, roztargnienia, niechęci.

Niespełnienie krzywdzącego, niewykonalnego żądania — wina. Partackie złośliwe podejrzenie — teżwina. Winą dziecka są nasze obawy i podejrzenia,nawet wysiłek poprawy.

— Widzisz: jak chcesz, możesz.

Zawsze znajdziemy coś do zarzucenia, żarłocznieżądamy więcej.

Czy ustępujemy taktownie, czy unikamy niepotrzebnych zadrażnień, czy ułatwiamy współżycie? Czy niemy właśnie jesteśmy uparci, grymaśni, zaczepni i kapryśni?

Dziecko narzuca się naszej uwadze, gdy przeszkadzai mąci; te tylko momenty dostrzegamy i pamiętamy.Nie widzimy, gdy spokojne, poważne, skupione. Lekceważymy święte chwile jego rozmowy z sobą, światem,Bogiem. Dziecko kryć zmuszone tęsknoty i porywyprzed drwiną i szorstką uwagą; ukrywa chęć porozumienia, nie wyzna decyzji poprawy.

Kryje posłusznie przenikliwe spojrzenia, zdziwienia,niepokoje, żale — gniew i bunt. Chcemy, by skakałoi klaskało w ręce, więc ukazuje uśmiechniętą twarztrefnisia.

Hałaśliwie przemawiają złe czyny i złe dzieci, zagłuszają szept dobra, a dobra tysiąckroć więcej niż zła.Silne jest dobro i niezłomnie trwa. Nieprawda, że łatwiej zepsuć niż poprawić.

Ćwiczymy uwagę swą i wynalazczość w podpatrywaniu zła, doszukiwaniu się, węszeniu i tropieniu, przyłapywaniu na gorącym uczynku, w złych przywidywaniach i krzywdzących podejrzeniach.

(Czy pilnujemy starców, by nie grali w futbol? Jakąohydą jest uparte węszenie onanizmu u dzieci).

Jedno stuknęło drzwiami, jedno łóżko źle posłane,jedno palto się zarzuciło, jeden kleks w zeszycie. Gdynie besztamy, bodaj zrzędzimy, zamiast się cieszyć, żetylko jedno.

Słyszymy skargi i kłótnie; ale ile więcej przebaczenia, ustępstw, pomocy, opieki, przysług, nauki, dobrychwpływów, głębokich i pięknych. Nawet zaczepne i złośliwe nie tylko wyciskają łzy, ale sieją uśmiechy.

Chcemy opieszale, żeby żadne i nigdy, by z 10 000sekund szkolnej godziny (oblicz) nie było żadnej trudniejszej.

Czemu dziecko złe dla jednego wychowawcy, dobredla drugiego? Żądamy uniformu cnót i momentów,nadto — według naszych upodobań i wzorów.

Czy znajdziemy w historii przykład podobnej tyranii? Rozmnożyło się pokolenie Neronów.

Obok zdrowia jest niedomaganie, obok zalet i wartości istnieją braki i wady.

Obok niewielu dzieci wesela i święta — którymżycie jest bajką i podniosłą legendą, ufnych i życzliwych — jest ogół dzieci, którym od zarania głosi światponure prawdy niezdobnymi, twardymi wyrazami.

Zepsute przez wzgardliwe pomiatanie prostactwai niedostatku, zepsute przez zmysłowe, pieszczotliwelekceważenie przesytu i wyrafinowania.

Zamorusane, nieufne, zrażone do ludzi, nie złe.

Nie tylko dom, ale sień, korytarz, podwórko i ulicadają dziecku wzory. Mówi słowami otoczenia, wygłaszapoglądy, powtarza gesty, naśladuje przykłady. Nieznamy dziecka czystego — każde w mniejszym lubwiększym stopniu zbrukane.

O jak szybko wyzwala się i oczyszcza; tego się nieleczy, to się zmywa; dziecko pomaga ochoczo, cieszącsię, że się odnalazło. Tęsknie czekało kąpieli, uśmiechasię do ciebie, do siebie.

Takie naiwne triumfy z powiastki o sierotkachświęci każdy wychowawca; przypadki te łudzą niekrytycznych moralistów, że łatwo. Partacz się w nich lubuje, ambitny sobie przypisuje zasługę, brutala gniewa,że się tak dzieje nie zawsze; jedni chcą wszędzie osiągnąć podobne wyniki, zwiększając dozę perswazji, drudzy — nacisku.

Obok zasmolonych tylko, spotykamy dzieci okaleczone i ranne; są rany cięte, które nie pozostawiająblizn, sklejają się same pod czystym opatrunkiem. Nagojenie ran szarpanych dłużej czekać trzeba, pozostająbolesne blizny; nie wolno urażać. Krosty i wrzody więcej wymagają starania i cierpliwości.

Lud mówi: gojące ciało; chciałoby się dodać: i dusza.

Ile drobnych zadraśnięć i zarazy w szkole i internacie, ile pokus i natrętnych szeptów; a jakie przelotnei niewinne działanie. Nie obawiajmy się groźnych epidemii, gdzie aura internatu zdrowa, gdzie w powietrzuozon i światło.

Jak mądrze, z wolna i cudownie odbywa się proceszdrowienia. Ile we krwi, sokach i tkankach kryje sięczcigodnych tajemnic. Jak każda zakłócona funkcjai urażony narząd starają się odzyskać równowagę i sprostać zadaniu. Ile cudów we wzroście rośliny i człowieka,w sercu, mózgu, oddechu. Najdrobniejsze wzruszenieczy wysiłek — już mocniej serce łopoce, już tętnożywsze.

Tę samą moc i trwałość ma duch dziecka. Istniejerównowaga moralna i czujność sumienia. Nieprawda, żedzieci łatwo się zarażają.

Słusznie, późno niestety, pedologia znalazła sięw programach szkół. Bez rozumienia harmonii dała niemożna przeniknąć się szacunkiem dla misterium poprawy.

Partackie rozpoznanie wali na kupę dzieci ruchliwe,ambitne, krytyczne, wszystkie niedogodne, a zdrowei czyste — obok rozżalonych, nadąsanych, nieufnych —zbrukanych, skuszonych, lekkomyślnych, potulnie posłusznych złym wzorom. Niedojrzałe, niedbałe, powierzchowne spojrzenie miesza je i myli z rzadkimi występnymi, obarczonymi złą tarą.

(My dorośli umieliśmy nie tylko unieszkodliwić pasierbów losu, ale umiejętnie korzystamy z pracy wydziedziczonych).

Zmuszone współżyć z nimi, zdrowe dzieci cierpiąpodwójnie: krzywdzone i wciągane w wykroczenia.

A my czy nie oskarżamy lekkomyślnie ogółu, nie narzucamy zbiorowej odpowiedzialności?

— Oto jakie bywają, do czego są zdolne.

Najgorsza bodaj z krzywd.

Potomstwo pijaństwa, gwałtu i szału. Wykroczeniasą echem głosów nie z zewnątrz, a wewnętrznego rozkazu. Mroczna chwila, gdy zrozumiało, że inne, żetrudno, że kaleka; że wyklną i szczuć będą. Pierwszedecyzje walki z siłą, która złe czyny dyktuje. Co innidarmo dostali, tak łatwo, co w innych powszedniei błahe, jasne dnie równowagi ducha — ono otrzymujew nagrodę za krwawe zmagania. Szuka pomocy; jeślizaufa, — garnie się, prosi, żąda: „Ratujcie”. Zwierzyłtajemnicę, chce się poprawić, raz na zawsze, od razu,w porywie wysiłku.

Zamiast rozważnie hamować lekkomyślny impet,opóźniać decyzję poprawy, niezdarnie zachęcamy i przyśpieszamy. Chce się wyzwolić, staramy się usidlić, chcesię wyrwać, my obłudne szykujemy pułapki. Gdy pragnąjawnie i szczerze, uczymy tylko ukrywać. Dają namdzień, cały długi bez skazy, my za jeden zły momentodtrącamy. Czy warto?

Moczył się codziennie, teraz rzadziej, było lepiej,znów pogorszenie — nie szkodzi. Dłuższe pauzy między napadami epileptyka. Rzadziej kaszle, obniżyła sięgorączka chorego na gruźlicę. Jeszcze nawet nie lepiej,ale bez pogorszenia. I to zapisuje lekarz na plus kuracji. Tu nic nie da się wyłudzić ani wymusić.

Zrozpaczone, zbuntowane, z pogardą dla uległego,łaszącego się pospólstwa cnoty — stają te dzieci przedwychowawcą; jedną może ostatnią zachowały świętość:niechęć do obłudy. Tę chcemy powalić, skatować.Krwawej dopuszczamy się zbrodni, głodem i torturąobezwładniamy — i łamiemy brutalnie nie bunt, a jawność jego, lekkomyślnie do biała rozżarzamy nienawiśćpodstępu i hipokryzji.

Nie zrzekają się programu zemsty, odkładają, czekają na sposobność. Jeśli wierzą w dobro, w największej tajemnicy zagrzebią ku niemu tęsknotę.

— Dlaczego pozwoliliście się urodzić, kto wam sięnapraszał o moje psie życie?

Sięgam po najwyższe wtajemniczenie, najtrudniejsząiluminację. Dla wykroczeń i uchybień wystarczy cierpliwa, życzliwa wyrozumiałość; występnym potrzebnajest miłość. Ich gniewny bunt sprawiedliwy. Trzeba odczuć żal ku łatwej cnocie, sprzymierzyć się z samotnym,wyklętym występkiem. Kiedy, jeśli nie teraz, otrzyma kwiat uśmiechu?

W zakładach poprawczych jeszcze inkwizycja, tortura średniowiecznych kar, solidarna zawziętość i mściwość poniewierki. Czy nie widzicie, że najlepszym dzieciom żal tych najgorszych: czym winne?

Niedawno pokorny lekarz posłusznie podawał chorym słodkie ulepki i gorzkie mikstury; wiązał gorączkujących, puszczał krew, głodził w ponurych przedsionkach cmentarza. Dogadzał możnym, oschły wobec biedoty.

Aż począł żądać — otrzymał.

Lekarz zdobył dla dzieci przestrzeń i słońce, jak —ku naszemu wstydowi — generał dał dziecku ruch, ochoczą przygodę, radość życzliwej przysługi, decyzję prawego życia w gawędzie przy ognisku pod niebem migotliwym obozu.

Jaka nasza wychowawców rola, jaki dział pracy?

Dozorca ścian i mebli, ciszy podwórka, czystościuszów i podłogi; pastuch bydła, by nie lazło w szkodę,nie przeszkadzało dorosłym w pracy i wesołych wywczasach; klucznik zdartych portek i butów i skąpyszafarz kaszy. Stróż dorosłego przywileju i gnuśnywykonawca niefachowego kaprysu.

Kramik obaw i przestróg, stragan moralnej tandety,wyszynk denaturowanej wiedzy, która onieśmiela, plącze i usypia, zamiast budzić, ożywiać i cieszyć. Agencitaniej cnoty, mamy narzucać dzieciom czcie i pokory,a roztkliwiać dorosłych, łechtać ciepłe wzruszenia. Zapsi grosz budować solidną przyszłość, oszukiwać i zatajać, że dzieci są liczbą, wolą, siłą i prawem.

Lekarz wydarł dziecko śmierci, zadaniem wychowawców dać mu żyć, zdobyć prawo, by było dzieckiem.

Badacze orzekli, że człowiek dojrzały kieruje się pobudkami, dziecko popędami, dorosły logiczny, dziecko narwane w złudnej wyobraźni; dorosły ma charakter,ustalone oblicze moralne, dziecko wikła się w chaosieinstynktów i chceń. Badają dziecko nie jako odmienną,ale niższą, słabszą, biedniejszą organizację psychiczną.Niby: dorośli wszyscy — uczone profesory.

A dorosły bigos, zaścianek poglądów i przekonań,psychologia stada, przesądy i nawyki, lekkomyślne czyny ojców i matek, całe od dołu do góry nieodpowiedzialne życie dorosłe. Niedbalstwo, lenistwo, tępy upór,bezmyślność, dorosłe niedorzeczności, szaleństwa i pijane wybryki.

A powaga, rozwaga i równowaga dziecięca, solidnezobowiązania, doświadczenie na własnym odcinku, kapitał sprawiedliwych sądów i ocen, taktowna powściągliwość w żądaniach, subtelne odczuwania, niemylnepoczucie słuszności.

Czy każdy wygra, grając z dzieckiem w szachy?

Żądajmy szacunku dla jasnych oczu, gładkich skroni,młodego wysiłku i ufności. Czym bardziej czcigodneprzygasłe spojrzenie, sfałdowane czoło, szorstka siwizna,pochylona rezygnacja?

I wschód, i zachód słońca. Zarówno modlitwa poranna i wieczorna. I wdech, i wydech, i skurcz, i rozkurczserca.

Żołnierz, gdy w bój rusza i gdy wraca, pyłemokryty.

Rośnie nowe pokolenie, nowa wznosi się fala. Idąz wadami i zaletami; dajcie warunki, by wzrastali lepsi. Nie wygramy procesu z trumną chorej dziedziczności, nie powiemy chabrom, by były zbożem.

Nie jesteśmy cudotwórcami — nie chcemy być szarlatanami. Zrzekamy się obłudnej tęsknoty do dzieci doskonałych.

Żądamy: usuńcie głód, chłód, wilgoć, zaduch, ciasnotę, przeludnienie.

To wy płodzicie chore i ułomne, wy stwarzacie warunki buntu i zarazy: wasza lekkomyślność, nierozumi brak ładu.

Baczność: życie współczesne kształtuje silny brutal,homo rapax: on dyktuje metody działania. Kłamstwemsą jego ustępstwa dla słabych, fałszem cześć dla starca,równouprawnienie kobiety i życzliwość dla dziecka.Błąka się bezdomne uczucie — kopciuszek. A właśniedzieci — książęta uczuć, poeci i myśliciele.

Szacunku, jeśli nie pokory, dla białego, jasnego, niepokalanego, świętego dziecięctwa.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.