Żył sobie kiedyś biedny chłop. Pewnego wieczoru, kiedy podsycał ogień na kominie, powiedział do żony, która siedziała przy kołowrotku i przędła:
— Jaka to szkoda, że nie mamy dzieci! U nas jest tak smutno i cicho, a u innych tak gwarno i wesoło.
— Prawda — odparła żona wzdychając — gdybyśmy mieli chociaż jedno, nawet tak maleńkie jak paluszek, byłabym szczęśliwa. Na pewno kochalibyśmy je z całego serca.
I stało się, że po kilku miesiącach urodziło się im dziecko, które wyglądało jak wszystkie dzieci, ale było nie większe od palca. Rodzice zaś rzekli:
— Stało się tak, jak sobie życzyliśmy, więc kochajmy to nasze maleństwo — i nazwali je Paluszkiem.
Chociaż nie brakło mu jedzenia ani picia, dziecko nie rosło wcale i było ciągle tak małe, jak w chwili urodzenia. Paluszek był jednak mądrym i sprytnym dzieckiem i wszystko, do czego się tylko zabrał, udawało mu się znakomicie.
Pewnego dnia chłop wybierał się do lasu po drewno, a wychodząc z chałupy rzekł do siebie:
— Dobrze by było, gdyby ktoś później przyjechał z wozem i pomógł mi zabrać drewno do domu.
— Ojcze — zawołał Paluszek — ja ci pomogę i przyjadę z wozem, zaufaj mi, zobaczysz, że w samą porę będę w lesie.
Chłop roześmiał się i rzekł:
— Ależ to niemożliwe. Jesteś taki malutki, że nie możesz powozić koniem.
— To nic, ojcze, niech tylko matka zaprzęgnie, a ja usiądę w uchu konia i będę mu mówił, jak ma iść.
— No — rzekł ojciec — możemy spróbować.
Kiedy nadeszła oznaczona pora, matka zaprzęgła konie do wozu i wsadziła Paluszka do ucha jednego z nich, a malec wołał, jak konie mają iść.
— Hejta, wiśta, hola, wio!
Szło to bardzo składnie i wóz zajechał prostą drogą do lasu. W chwili, kiedy konie skręcały za róg, a malec zawołał: — Hejta, hejta! — przechodzili właśnie tamtędy dwaj nieznajomi i zdumieli się bardzo.
— Cóż to może znaczyć? — rzekł jeden. — Wóz jedzie, słychać głos woźnicy, a jego samego nie widać.
— To nieczysta sprawa — odparł drugi — pójdźmy za wozem i zobaczmy, gdzie się zatrzyma.
Ale wóz wjechał w głąb lasu, prosto do miejsca, gdzie drwal rąbał drzewo.
Kiedy Paluszek ujrzał ojca, zawołał:
— Widzisz, ojcze, przyjechałem. Teraz wyjmij mnie tylko z kryjówki.
Ojciec ujął konia jedną ręką, drugą zaś wydobył mu z ucha Paluszka, który wesoło skoczył zaraz na trawkę i usiadł na źdźble.
Kiedy dwaj nieznajomi to ujrzeli, zdumienie ich nie miało granic. Wówczas jeden z nich rzekł do drugiego.
— Ten malec może nam przynieść majątek, jeśli będziemy go pokazywali w wielkim mieście za pieniądze. Kupmy go.
Podeszli więc do chłopa i rzekli:
— Sprzedajcie nam tego malca, będzie mu u nas dobrze.
— Nie — odparł ojciec — to moje najdroższe dziecię, nie oddam go za skarby świata.
Ale Paluszek słysząc tę rozmowę wdrapał się po fałdach ubrania ojca, stanął mu na ramieniu i szepnął do ucha:
— Sprzedajcie mnie, ojcze, niedługo do ciebie powrócę.
Gdy to ojciec usłyszał, zgodził się sprzedać go za dużą sumę pieniędzy.
— Gdzie chcesz siedzieć? — zapytali nieznajomi Paluszka.
— Posadźcie mnie na kapeluszu — odparł malec — będę sobie mógł spacerować, oglądać okolicę, no, i nie spadnę stamtąd.
Nieznajomi spełnili jego życzenie, a gdy Paluszek pożegnał się z ojcem, ruszyli w drogę.
Kiedy zapadł zmrok, malec zawołał nagle:
— Zdejmijcie mnie na chwilę, muszę koniecznie zejść!
— Zostań na górze — odparł ten, na czyjej głowie chłopiec siedział — nie krępuj się, ptaszki też nieraz upiększyły mi tak kapelusz.
— Nie — odparł Paluszek — już ja wiem, co wypada. Zdejmijcie mnie natychmiast!
Musieli więc nieznajomi zdjąć Paluszka z kapelusza i postawić na ziemi, w tej chwili jednak malec skoczył do mysiej dziury i zawołał stamtąd:
— Do widzenia, moi panowie, ruszajcie do domu beze mnie! — i roześmiał się głośno.
Na próżno biegali dokoła mysiej dziury, rozgrzebując ją laskami; Paluszek znikał im ciągle z oczu, a że było już ciemno, musieli ze złością i z pustą kiesą ruszyć z powrotem do domu.
Kiedy Paluszek spostrzegł, że nieznajomi oddalili się, wyszedł ze swej nory.
— Niebezpiecznie jest chodzić w ciemnościach po polu — pomyślał — łatwo można skręcić kark i połamać nogi.
Na szczęście znalazł muszlę ślimaka.
— Bogu dzięki — rzekł — mam teraz gdzie przenocować! — i wszedł do muszli.
Po pewnym czasie, gdy chciał się właśnie ułożyć do snu, usłyszał, jak dwaj ludzie przechodzili obok jego schronienia, a jeden z nich rzekł:
— Co więc zrobimy, aby zabrać bogatemu proboszczowi złoto i srebro?
— Ja ci poradzę! — zawołał Paluszek.
— Co to było? — rzekł złodziej przerażony — słyszałem jakiś głos.
Stanęli obaj i poczęli nasłuchiwać, Paluszek zaś rzekł znowu:
— Weźcie mnie z sobą, ja wam dopomogę.
— A gdzie jesteś?
— Szukajcie na ziemi i uważajcie, skąd dochodzi głos — odparł malec.
Po długim szukaniu złodzieje znaleźli go wreszcie i podnieśli do góry.
— Więc to ty, smyku, chcesz nam dopomóc! — zawołali.
— Naturalnie — odparł Paluszek — wśliznę się do pokoju proboszcza i podam wam stamtąd wszystko, czego zapragniecie.
— Dobrze — odparli złodzieje — zobaczymy, co potrafisz.
Kiedy przybyli na plebanię, Paluszek wśliznął się do pokoju i zawołał jak mógł najgłośniej:
— Co chcecie wziąć z tego pokoju?
Złodzieje przerazili się i rzekli:
— Cicho, bo ktoś się obudzi.
Ale Paluszek udał, że ich nie zrozumiał, i krzyknął jeszcze głośniej.
— Co wam podać? Co chcecie wziąć z tego pokoju?
Usłyszała to kucharka i poczęła nasłuchiwać. Ale złodzieje uciekli już kawałek drogi, wreszcie jednak nabrali odwagi i rzekli:
— Ten smyk droczy się z nami!
Wrócili więc pod okno i szepnęli:
— No, dość tych żartów, teraz podaj nam coś.
Paluszek zaś zawołał jeszcze raz jak mógł najgłośniej:
— Dam wam wszystko, czego chcecie, wyciągnijcie tylko ręce.
Usłyszała to nasłuchująca kucharka, zerwała się więc z łóżka i podeszła do drzwi. Złodzieje zaś uciekli, jakby ich sam diabeł gonił. Służąca zapaliła świecę, ale na próżno szukała kogokolwiek w pokoju, gdyż Paluszek zdążył już wymknąć się do sieni, a stamtąd do stodoły. Położyła się więc z powrotem do łóżka, sądząc, że śniła z otwartymi oczyma.
Paluszek zaś wdrapał się po źdźbłach na stóg siana, aby się tam przespać, a rano wrócić do rodziców. Ale czekał go inny los! Tak, na świecie zdarzają się różne nieszczęścia. O świcie kucharka weszła do stodoły, chwyciła naręcz siana wraz ze śpiącym Paluszkiem i zaniosła krowom. Paluszek spał tak mocno, że nie czuł nic i obudził się dopiero w pysku krowy, która żuła go razem z sianem.
— O Boże! — zawołał — jestem chyba w młynie! — ale wnet spostrzegł, gdzie się znajduje.
Musiał dobrze uważać, aby się nie dostać między zęby i nie ulec zmiażdżeniu. Wreszcie znalazł się żywy i cały w żołądku.
— Zapomniano porobić okna w tej izdebce — pomyślał malec — ani słońca tu nie ma, ani lampy.
W ogóle nowe mieszkanie nie podobało mu się, a najgorsze było to, że przez drzwi wejściowe napływały coraz nowe ilości siana i Paluszkowi było coraz ciaśniej. Zawołał więc w trwodze:
— Nie dawajcie mi więcej siana! Nie dawajcie mi więcej siana!
Służąca doiła właśnie krowę, a gdy usłyszała znowu ten głos, który słyszała już w nocy, i znowu nikogo nie było widać, przeraziła się tak bardzo, że spadła ze stołka i rozlała mleko. W trwodze pobiegła do swego pana i zawołała:
— O Boże, księże proboszczu, krowa mówi!
— Oszalałaś — odparł proboszcz, ale poszedł do obory, aby sprawdzić słowa kucharki.
Zaledwie jednak przestąpił próg obory, usłyszał głos:
— Nie dawajcie mi więcej siana! Nie dawajcie mi więcej siana!
Proboszcz przeraził się bardzo, a sądząc, że to zły duch wstąpił w krowę, kazał ją natychmiast zabić. Rzeźnik zabił krowę, a żołądek, w którym znajdował się Paluszek, wyrzucił do śmietnika.
Z wielkim trudem torował sobie nasz zuch drogę do wolności, zaledwie jednak udało mu się wytknąć głowę, spotkało go nowe nieszczęście. Właśnie przebiegał tamtędy zgłodniały wilk i połknął za jednym zamachem żołądek wraz z Paluszkiem. Ale malec nie stracił odwagi i zawołał:
— Drogi wilku, wiem o wyśmienicie zaopatrzonej spiżarni!
— Gdzie? — zapytał wilk.
— W tym a tym domu — (i opisał mu dokładnie dom swego ojca) — jeśli zakradniesz się tam przez ściek, znajdziesz pod dostatkiem ciasta, słoniny i kiełbasy.
Wilk nie dał sobie tego dwa razy powtarzać, zakradł się w nocy przez ściek do spiżarni i do syta najadł się kiełbas i szynek. Ale gdy chciał już wracać tą samą drogą, okazało się, że był teraz za gruby i nie mógł się przedostać przez otwór. Na to tylko czekał Paluszek i począł w żołądku wilka wyć, krzyczeć, wołać, ile sił.
— Będziesz ty cicho — rzekł wilk — pobudzisz ludzi.
— To i cóż — odparł malec — ty się najadłeś do syta, to i ja się chcę poweselić! — i począł na nowo krzyczeć ze wszystkich sił.
Wreszcie obudził tym krzykiem ojca i matkę, którzy nadbiegli do spiżarni i zajrzeli przez szparę. A kiedy ujrzeli wilka, wrócili do izby, ojciec po siekierę, a matka po kosę.
— Stań za mną — rzekł chłop do żony — jeżeli nie padnie on od mego uderzenia, to ty przetniesz go kosą.
Gdy Paluszek usłyszał głos ojca, zawołał:
— Drogi ojcze, jestem tu, siedzę w brzuchu wilka!
Ojciec ucieszył się bardzo i rzekł:
— Dzięki Bogu, odnaleźliśmy nasze dziecię! — i kazał żonie odłożyć kosę, aby nie uczyniła krzywdy Paluszkowi.
Potem za jednym zamachem odrąbał wilkowi głowę, dobył nożyczek, rozciął mu brzuch i wyciągnął stamtąd malca.
— Ach — rzekł ojciec — tak się o ciebie martwiliśmy!
— Tak, ojcze — odparł Paluszek — wielu przygód zaznałem na świecie. Dzięki Bogu, że znowu oddycham świeżym powietrzem!
— A gdzież to byłeś?
— Ach, ojcze, byłem w mysiej dziurze, i w żołądku krowy, i w brzuchu wilka. A teraz już pozostanę przy was, kochani rodzice.
— My zaś nie sprzedamy cię za żadne skarby świata! — odparli rodzice, całując serdecznie swe odzyskane dziecię.
Po czym nakarmili go, napoili i przebrali w nowe ubranie, gdyż stare zniszczyło się podczas wędrówek i przygód.