drukowana A5
129.4
O duchu praw

Bezpłatny fragment - O duchu praw


Objętość:
1076 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0563-7

W niniejszym wydaniu zachowano przypisy autora, natomiast, ze względów technicznych, pominięto niezmiernie liczne odsyłacze do źródeł, które świadczą o olbrzymiej erudycji wielkiego pisarza, ale które dla dzisiejszego polskiej czytelnika nie przedstawiają interesu.

Przedmowa

Jeżeli w nieskończonej mnogości rzeczy składających tę książką znalazłaby się taka, która, wbrew memu spodziewaniu, mogłaby stać się obrazą, z pewnością nie pomieściłem jej w złym zamiarze. Nie mam z natury ducha skłonnego do przygany. Platon dziękował niebu, iż urodził się za czasów Sokratesa; ja składam dzięki niebiosom, iż pozwoliły mi zrodzić się pod rządem, pod którym żyję, i że kazały mi słuchać tych, których kocham.

Proszą o jedną łaskę, a lękam się, iż proszą daremnie; a to aby czytelnik nie sądził o pracy dwudziestu lat z chwilowej lektury; aby pochwalił albo zganił całą książkę, a nie kilka zdań. Jeżeli ktoś chce dochodzić myśli autora, może ją odkryć jedynie w myśli dzieła.

Najpierw badałem ludzi, i spostrzegłem, iż w nieskończonej rozmaitości praw i obyczajów nie powodują się oni wyłącznie kaprysem.

Postawiłem zasady; za czym ujrzałem, jak poszczególne wypadki naginają się do nich jakoby same z siebie; jak dzieje wszystkich narodów są jeno ich następstwem; jak każde poszczególne prawo wiąże się z innym prawem, lub wypływa z innego, ogólniejszego.

Kiedym się cofnął do starożytności, starałem się przejąć jej duchem, aby nie upodabniać wypadków najzupełniej różnych, i nie przeoczyć różnic w tych, które zdają się podobne.

Nie wysnułem swoich zasad z własnych rojeń, ale z natury rzeczy.

Niejedna prawda stanie się tu zrozumiała dopiero wówczas, kiedy ujrzymy łańcuch wiążący ją z innymi. Im bardziej ktoś zastanowi się nad szczegółami, tym bardziej uczuje niezłomność zasad. A nie podałem tu wszystkich szczegółów; któż bowiem mógłby powiedzieć wszystko bez obawy śmiertelnej nudy?

Czytelnik nie znajdzie tu owych ostrych rysów, tak znamiennych dla dzisiejszych dzieł. Skoro się patrzy na rzeczy z pewnej perspektywy, ostrości te zacierają się; rodzą się one zwykle jedynie stąd, iż myśl przechyla się cała na jedną stroną i zaniedbuje wszystkie inne.

Nie piszę po to, aby przyganiać rzeczom ustalonym w jakimkolwiek kraju. Każdy naród znajdzie tu racje swoich zasad i wysnuje ten naturalny wniosek, iż próby odmiany przystały jedynie tym, którzy są dość bystrzy, aby genialnym spojrzeniem przeniknąć cały ustrój Państwa.

Nie jest rzeczą obojętną, aby lud był oświecony. Przesądy urzędników zaczęły się od przesądów narodu. W czasach ciemnoty ludzie nie wątpią o niczym, nawet kiedy czynią najwięcej złego; w epoce światła, drżą nawet wówczas, kiedy czynią najwięcej dobrego. Czuje się dawne nadużycia, widzi się sposób naprawy; ale widzi się nadużycia nawet i w tej naprawie. Zostawia się złe, jeśli się lęka gorszego; zostawia się dobre, jeśli się wątpi o lepszym. Patrzy się na części jedynie po to, aby sądzić o całości; bada się wszystkie przyczyny, aby oglądać wszystkie skutki.

Gdybym mógł sprawić tyle, aby każdy znalazł nowe pobudki miłowania swoich obowiązków, swego władcy, swojej ojczyzny, swoich praw; gdyby ludzie mogli lepiej uczuć swoje szczęście w każdym kraju, pod każdym rządem, na każdym stanowisku, uważałbym się za najszczęśliwszego ze śmiertelnych.

Gdybym mógł sprawić, aby ci, którzy rozkazują, pomnożyli swą wiedzę w zakresie swojej władzy, ci zaś, którzy słuchają, aby znaleźli nową przyjemność w posłuchu, uważałbym się za najszczęśliwszego ze śmiertelnych.

Uważałbym się za najszczęśliwszego ze śmiertelnych, gdybym mógł sprawić, aby ludzie wyleczyli się ze swych przesądów. Nazywam tu przesądami nie to, co sprawia, że ludzie są nieświadomi pewnych rzeczy, ale co sprawia, że są nieświadomi siebie samych.

Starając się oświecić ludzi, można najsnadniej uprawiać tę ogólną cnotę, która ogarnia miłość wszystkich. Człowiek, ta gibka istota, poddająca się w społeczności myślom i wpływom cudzym, zarówno zdolny jest poznać własną naturę, kiedy mu ją ktoś ukaże, jak stracić jej poczucie, kiedy mu się ją ukrywa.

Wiele razy zaczynałem i wiele razy porzucałem to dzieło; tysiąc razy rozrzucałem na wiatr zapisane kartki; czułem co dnia niemal omdlewanie rodzicielskiej ręki. Szedłem za swoim przedmiotem bez planu; nie znałem ani prawideł, ani wyjątków; znajdowałem prawdę tylko po to, aby ją stracić. Ale skoro odkryłem swoje zasady, wszystko, czego szukałem, zbiegło ku mnie; i, w ciągu dwudziestu lat, patrzałem, jak moje dzieło poczyna się, rośnie, postępuje i dobiega końca.

Jeżeli to dzieło będzie miało powodzenie, wiele będę zawdzięczał wspaniałości jego przedmiotu: mimo to nie sądzę, abym zupełnie wyzuty był z talentów. Kiedy ujrzałem to, co tylu wielkich ludzi we Francji, Anglii i Niemczech napisało przede mną, uczułem podziw; ale nie straciłem otuchy. I ja także jestem malarzem, powiedziałem sobie z Corregiem.

Uwaga autora

Dla zrozumienia pierwszych czterech ksiąg tego dzieła trzeba pamiętać, iż to, co nazywam w republice cnotą, jest to miłość ojczyzny, inaczej miłość równości. Nie jest to cnota moralna, ani cnota chrześcijańska; jest to cnota polityczna; ona jest sprężyną rządu republikańskiego, jak honor sprężyną monarchii. Nazwałem tedy cnotą polityczną miłość ojczyzny i równości. Począłem nowe myśli, trzeba było tedy znaleźć nowe słowa albo dać starym nowe znaczenia. Ci, którzy tego nie zrozumieli, przypisali mi niedorzeczności, które wywołałyby oburzenie w każdym kraju, ponieważ w każdym kraju społeczeństwo żąda moralności.

Dalej trzeba zważyć, iż zachodzi ogromna różnica między zdaniem, iż pewna cecha, odcień charakteru lub cnota nie jest sprężyną danego ustroju, a powiedzeniem, iż nie istnieje w tym ustroju. Gdybym powiedział: kółko lub ten ząbek nie są sprężyną wprawiającą w ruch ten zegarek; czyżby to znaczyło, że nie ma ich w zegarku? Tak samo cnoty moralne i chrześcijańskie nie są wyłączone z monarchii, jak nie jest z niej wyłączona cnota polityczna. Słowem, honor istnieje w republice, mimo iż sprężyną jej jest cnota polityczna; cnota polityczna istnieje w monarchii, mimo że sprężyną monarchii jest honor.

Wreszcie, zacny człowiek, o którym jest mowa w księdze III, rozdz. 5, nie jest to zacny człowiek w rozumieniu chrześcijańskim, ale w rozumieniu politycznym, posiadający cnotę polityczną, o której mówiłem. Jest to człowiek, który kocha prawa swego kraju i który działa pod wpływem miłości praw swego kraju. Dałem nowe światło wszystkim tym rzeczom w niniejszym wydaniu, określając jeszcze wyraźniej pojęcia: jakoż, w większości ustępów, gdzie wprzód użyłem słowa cnota, wstawiłem cnota polityczna.

Księga pierwsza. O prawach w ogólności.

Rozdział I. O prawach w ich stosunku do rozmaitych istot.

Prawa, w najrozciąglejszym znaczeniu słowa, są to konieczne stosunki, wypływające z natury rzeczy. W tym pojęciu, wszystkie istoty mają swoje prawa; Bóstwo ma swoje prawa; duchy wyższe od człowieka mają swoje prawa; zwierzęta mają swoje prawa; człowiek ma swoje prawa.

Ci, którzy rzekli, iż „ślepy traf wydał wszystkie zjawiska, które widzimy na świecie”, powiedział wielką niedorzeczność: cóż bowiem może być niedorzeczniejszego, niż ślepy traf, który by wydał rozumne istoty?

Istnieje tedy pra-rozum; prawa zaś, są to stosunki zachodzące między nim a rozmaitymi istotami, i stosunki tych rozmaitych istot między sobą.

Bóg jest w stosunku do wszechświata, jako jego stwórca i zachowawca. Prawa, wedle których go stworzył, są te same, wedle których go utrzymuje. Działa wedle tych prawideł, bo je zna; zna je, bo je uczynił; uczynił je, bo wynikają z jego mądrości i potęgi.

Skoro widzimy, iż świat, powstały z ruchu materii i pozbawiony inteligencji, istnieje ciągle, muszą snadź jego ruchu podlegać niezmiennym prawom. Gdyby można było sobie wyobrazić inny świat niż nasz, musiałby mieć stałe prawidła, albo by się rozpadł.

Tak więc dzieło stworzenia, które wydaje się dowolnym aktem, nastręcza nam prawidła równie niezmienne, jak fatalizm ateuszów. Niedorzecznością byłoby rzec, iż Stwórca bez tych prawideł mógłby władać światem, skoro świat nic mógłby trwać bez nich.

Te prawidła są niewzruszenie ustanowionym związkiem. Pomiędzy jednym a drugim poruszającym się ciałem wszystkie ruchy udzielają się, rosną, słabną, ustają, wedle stosunku masy i chyżości; każda rozmaitość jest jednostajnością, każda zmiana trwaniem.

Poszczególne istoty myślące mogą mieć prawa, które same utworzyły: ale mają też i takie, których nie utworzyły same. Zanim istniały jestestwa myślące, były one możebne; miały tedy możebne stosunki, a tym samym możebne prawa. Zanim istniały ustanowione prawa, istniały możebne stosunki sprawiedliwości. Twierdzić, iż nie ma nic sprawiedliwego ani niesprawiedliwego poza tym, co nakazują lub czego bronią faktyczne prawa, znaczyłoby twierdzić, że, nim wykreślono koło, promienie jego nie były między sobą równe.

Trzeba zatem uznać stosunki słuszności za wcześniejsze od faktycznego prawa, które je utwierdza. Na przykład to, iż przypuściwszy istnienie społeczeństw ludzkich, słuszne byłoby stosować się do ich praw. Iż, gdyby istniały stworzenia myślące, które by doznały dobrodziejstwa od drugiej istoty, powinny czuć za to wdzięczność. Że, jeżeli istota myśląca spłodziła drugą myślącą istotę, istota stworzona powinna pozostać w zależności, w której znalazła się od początku. Że istota myśląca, która wyrządziła zło drugiej myślącej istocie, zasługuje, aby jej wyrządzono toż samo zło; i tak dalej.

Ale daleko jest do tego, aby świat duchowy rządził się tak samo dobrze, jak świat fizyczny. Jakkolwiek bowiem posiada również prawa, które, z natury swojej, są niezmienne, nie idzie za nimi niewzruszenie, jak świat fizyczny za swymi. Przyczyna tkwi w tym, iż poszczególne istoty myślące ograniczone są przez swą naturę, a tym samym podległe błędom; z drugiej zaś strony w naturze ich leży to, iż działają z własnej woli. Nie trzymają się zatem stale swoich pierwotnych praw; a nawet nie zawsze trzymają się tych, które sobie same stanowią.

Nie wiadomo, czy zwierzęta rządzą się wedle ogólnych praw ruchu, czy wedle jakiejś osobliwej pobudki. Jak bądź się rzeczy mają, nie pozostają one z Bogiem w stosunku ściślejszym niż reszta materialnego świata; czucie służy im jedynie w stosunkach między sobą lub z innymi poszczególnymi stworzeniami, lub z samymi sobą.

Dzięki zmysłowi rozkoszy zachowują one swoje osobiste istnienie; dzięki temu samemu zmysłowi zachowują swój gatunek. Mają prawa naturalne, ponieważ są zespolone uczuciem; nie mają praw ustanowionych, ponieważ nie są zespolone świadomością. Nie idą wszakże niezmiennie za swymi naturalnymi prawami; rośliny, w których nie widzimy ani czucia, ani świadomości, przestrzegają ich lepiej.

Zwierzęta nie mają najwyższych przewag, które my mamy; mają inne, których my nie mamy. Nie mają naszych nadziei, ale nie mają naszych obaw. Podlegają, jak my, śmierci, ale nie znają jej. Większość ich nawet strzeże swego istnienia lepiej od nas i nie czyni tak złego użytku ze swych namiętności.

Człowiek, jako istota fizyczna, podlega, jak inne ciała, niezmiennym prawom. Jako istota obdarzona rozumem, gwałci bez ustanku prawa, które Bóg ustanowił, i zmienia te, które utworzył sam. Musi sobą kierować sam; jest wszakże istotą ograniczoną, zdaną na niewiedzę i błąd, jak wszystkie inteligencje ograniczone; zbywa się łatwo nawet tych słabych wiadomości, jakie ma. Jako istota czująca, podlega tysiącznym namiętnościom. Taka istota mogła w każdej chwili zapomnieć swego stwórcy; Bóg przywołał ją do siebie prawami religii. Taka istota mogła w każdej chwili zapomnieć siebie samej; filozofowie ostrzegli ją za pomocą praw moralnych. Stworzony do życia w społeczności, mógł w niej zapomnieć o drugich; prawodawcy przywołali go do obowiązku za pomocą praw państwowych i cywilnych.

Rozdział II. O prawach natury

Przed wszystkim tymi prawami są prawa natury, tak nazwane, ponieważ płyną wyłącznie z naszej istoty. Aby je dobrze poznać, trzeba zważyć człowieka przed powstaniem społeczności. Prawa natury to te, którym podlegałby w owym stanie.

Prawo, które, wrażając w nas pojęcie stwórcy, zwraca nas ku niemu, jest pierwszym z naturalnych praw przez swoją wagę, ale nie wedle ich porządku. Człowiek w stanie natury łacniej miałby zdolności poznania, niżby posiadał wiadomości. Jasne jest, iż pierwsze jego pojęcia nie byłyby oderwane; myślałby o zachowaniu swej istoty, nimby się zastanawiał nad jej pochodzeniem. Taki człowiek czułby zrazu jedynie swą słabość; byłby bezgranicznie lękliwy. Gdyby trzeba doświadczenia w tej mierze, to znaleziono wszak w lasach ludzi dzikich: wszystko ich przyprawia o drżenie, wszystko pobudza do ucieczki.

W tym stanie każdy się czuje niższy; zaledwie czuje się równym drugiemu. Nie staraliby się wtedy zaczepiać nawzajem; pokój byłby pierwszym naturalnym prawem.

Przypuszczenie Hobbesa, który przypisuje pierwotnym ludziom wzajemną chęć ujarzmiania, nie jest słuszne. Pojęcie władztwa i panowania jest tak złożone i zależy od tylu innych pojąć, że nie mogłoby ono zrodzić się jako pierwsze.

Hobbes zapytuje, „dlaczego, jeżeli ludzie nie są z natury swojej w stanie wojny, chodzą zawsze uzbrojeni, i dlaczego mają klucze do zamykania domów”. Ale nie czuje, iż przypisuje ludziom przed stworzeniem społeczności to, co im się mogło przygodzić dopiero po tym stworzeniu, które zrodziło pobudki napadania się i bronienia.

Obok poczucia własnej słabości, występuje u człowieka poczucie swoich potrzeb. Następnym tedy prawem naturalnym byłoby prawo, które mu każe szukać środków pożywienia.

Powiedziałem, że lęk skłaniałby ludzi do ucieczki; ale oznaki wzajemnego lęku zachęciłyby ich niebawem do zbliżenia się. Zresztą, wiodłaby ich ku temu przyjemność, jaką odczuwa zwierzę za zbliżeniem się zwierzęcia tegoż gatunku. Co więcej, powab, jaki dwie płcie budzą w sobie przez swą odmienność, pomnożyłby tę przyjemność; przyrodzona tedy prośba, jaką wyrażają zawsze sobie wzajem, byłaby trzecim prawem.

Poza uczuciem, jakie ludzie mają z natury, zdobywają oni jeszcze wiadomości; oto więc drugi węzeł, którego inne stworzenia nie mają. Ludzie mają tedy nową pobudkę, aby się łączyć; pragnienie życia w społeczności jest tedy czwartym prawem naturalnym.

Rozdział III. O prawach stanowionych

Skoro tylko ludzie znajdą się w społeczności, tracą poczucie własnej niemocy; równość, która była między nimi, ustaje; zaczyna się stan wojenny.

Każda poszczególna społeczność dochodzi do poczucia własnej siły; to rodzi stan wojenny między narodami. W każdej społeczności jednostki zaczynają czuć swą siłę; starają się przywłaszczyć sobie główne korzyści tej społeczności; co stwarza między nimi stan wojenny.

Z tych dwóch rodzajów stanu wojennego wynikają prawa między ludźmi. Rozważani jako mieszkańcy tak wielkiej planety, iż z konieczności muszą się mieścić na niej rozmaite ludy, mają oni prawa w stosunkach tych ludów między sobą; i to jest PRAWO NARODÓW. Jeśli ich zważymy jako żyjących w społeczności, którą należy utrzymać, mają oni prawa miarkujące stosunek rządzących z rządzonymi; i to jest PRAWO PAŃSTWOWE. Wreszcie, istnieją prawa w stosunkach obywateli między sobą; i to jest PRAWO CYWILNE.

Prawo narodów wspiera się, z natury swojej, na tej zasadzie, iż w czasie pokoju rozmaite narody powinny sobie świadczyć najwięcej dobra, w czasie zaś wojny najmniej zła, jak można bez szkody dla swych zasadniczych interesów.

Celem wojny jest zwycięstwo; celem zwycięstwa zdobycz; celem zdobyczy zachowanie jej. Z tej i z poprzedzającej zasady powinny wypływać wszystkie prawa, tworzące prawo narodów.

Wszystkie ludy mają prawo narodów; nawet Irokezi, którzy zjadają swoich jeńców, mają je. Wysyłają i przyjmują poselstwa; znają prawa wojny i pokoju: nieszczęście w tym, iż to prawo narodów nie opiera się na prawdziwych zasadach.

Poza prawem narodów, które dotyczy wszystkich społeczności, istnieje dla każdej prawo państwowe. Społeczność nie może istnieć bez rządu. Skupienie wszystkich sił poszczególnych (powiada bardzo trafnie Gravina), stanowi to, co się nazywa STANEM POLITYCZNYM.

Siła powszechna może spocząć w rękach jednego albo też wielu. Mówili niektórzy, iż, skoro natura ustanowiła władzę ojcowską, rząd jednostki bardziej jest zgodny z naturą. Ale przykład władzy ojcowskiej nie dowodzi niczego. Jeżeli bowiem władza ojcowska ma podobieństwo do rządu jednostki, władza braci po śmierci ojca lub władza krewniaków po śmierci braci daje obraz rządu wielu. Siła państwowa jest, z konieczności, zespoleniem większej ilości rodzin.

Lepiej jest rzec, iż rządem najbliższym natury jest ten, którego osobliwy charakter najzgodniejszy jest z charakterem narodu, dla którego istnieje.

Poszczególne siły nie mogą się skupić, o ile się nie skupią wszystkie wole, „Skupienie tych ostatnich (powiada znowuż bardzo trafnie Gravina), stanowi to, co nazywa się STANEM CYWILNYM.

Prawo, na ogół, jest to rozum ludzki, ile że włada wszystkim ludami ziemi; prawa zaś polityczne i cywilne każdego narodu winny być jedynie szczególnymi wypadkami, w których objawia się ten rozum ludzki.

Powinny być tak swoiste dla narodu, dla którego je stworzono, iż rzadki to traf, aby prawa jednego narodu mogły się nadać drugiemu.

Trzeba, aby odpowiadały naturze i zasadzie rządu istniejącego lub mającego powstać; czy że go tworzą — jako prawa polityczne — czy że go utrzymują — jako prawa cywilne.

Powinny być dostrojone do fizycznych warunków kraju; do klimatu zimnego, skwarnego lub umiarkowanego; do właściwości gruntu, do położenia, wielkości kraju; do rodzaju życia ludów, rolniczych, myśliwskich lub pasterskich. Powinny się naginać do stopnia wolności, jaką dany ustrój może znieść; do religii mieszkańców, do ich skłonności, bogactw, liczby; do ich handlu, zwyczajów, obyczajów. Wreszcie prawa mają związki między sobą; mają związek ze swym pochodzeniem, z zamiarem prawodawcy, z porządkiem rzeczy, na którym je wzniesiono. Z tych wszystkich punktów trzeba je rozważać.

To właśnie zamierzam uczynić w tym dziele. Rozpatrzę wszystkie te stosunki; wszystkie razem tworzą to, co się nazywa DUCHEM PRAW.

Nie oddzieliłem praw politycznych od cywilnych: ponieważ bowiem nie traktuję o prawach, jeno o duchu praw, a ten duch zasadza się na rozmaitych stosunkach praw z rozmaitymi rzeczami, trzeba mi było nie tyle trzymać się naturalnego porządku praw, ile porządku tych stosunków i tych rzeczy.

Rozpatrzę najpierw stosunki, jakie prawa mają z naturą i z zasadą każdego rządu; że zaś ta zasada ma na prawa największy wpływ, postaram się ją dobrze rozpatrzeć. Jeżeli zdołam ją raz ustalić, ujrzymy, jak prawa z niej płyną niby ze swego źródła. Przejdę następnie do innych stosunków, bardziej poszczególnych.

Księga druga. O prawach wypływających wprost z natury rządu.

Rozdział I. O naturze trzech rozmaitych rządów.

Są trzy rodzaje rządów: REPUBLIKAŃSKI, MONARCHICZNYDESPOTYCZNY. Dla poznania ich natury, wystarczy pojęcie, jakie mają o nich bodaj najprostsi ludzie. Przypuszczam trzy określenia, a raczej trzy fakty; jeden, że rząd republikański jest ten, w którym cały naród, lub tylko część narodu, posiada najwyższą władzę; monarchiczny, gdzie włada jeden, ale na podstawie praw stałych i wiadomych; natomiast w rządzie despotycznym, jeden człowiek, bez zobowiązań i bez prawideł, poddaje wszystko swojej woli i zachceniu.

Oto, co nazywam naturą każdego rządu. Trzeba rozpatrzyć prawa wypływające wprost z tej natury, będące tedy pierwszymi zasadniczymi prawami.

Rozdział II. O rządzie republikańskim i prawach właściwych demokracji.

Kiedy w rzeczypospolitej lud, jako ciało, ma najwyższą władzę, wówczas jest to demokracja. Kiedy najwyższa władza jest w rękach części ludu, nazywa się to arystokracją.

W demokracji lud jest pod pewnymi względami monarchą; pod innymi znowuż poddanym.

Może być monarchą jedynie przez swoje głosy, które są jego wolą. Wola panującego jest to sam panujący. Ustawy, które określają prawo głosowania, są tedy zasadniczymi w tym rządzie. W istocie, równie ważne jest tutaj określić jak, kto, w czyje ręce, w jakiej sprawie ma oddawać głosy, co w monarchii wiedzieć, kto jest monarchą i w jaki sposób ma rządzić.

Libanius powiada, że „w Atenach cudzoziemiec, który się wmieszał w zgromadzenie ludowe, był karany śmiercią”. Dlatego, że taki człowiek przywłaszcza sobie prawo władzy.

Zasadnicze jest ustalić liczbę obywateli, którzy mają tworzyć zgromadzenia; inaczej nie wiedziałoby się, czy to lud przemówił, czy tylko część ludu. W Sparcie trzeba było dziesięć tysięcy mieszkańców. W Rzymie, poczętym z małego, aby iść ku wielkości, w Rzymie, który miał doświadczyć wszystkich kolei losu, w Rzymie, który już to miał prawie wszystkich obywateli poza swymi murami, to znów Italię i część obszaru ziemi w swoich murach, nie ustalono tej liczby; i to była jedna z ważnych przyczyn jego upadku.

Lud, który posiada największą władzę, winien robić sam przez się to, co może zrobić dobrze; czego zaś nie może dobrze zrobić, winien robić przez swoich pełnomocnych.

Ci są tylko o tyle pełnomocnymi, o ile on ich mianuje; jest to zatem podstawowa zasada tego rządu, aby lud sam mianował swoich ministrów (sług), to jest urzędników.

Potrzebuje, jak monarchowie, a nawet więcej niż oni, aby go prowadziła Rada, czyli senat. Ale, iżby mógł mieć do niej zaufanie, trzeba, by wybierał jej członków; czy to ich wybierze sam, jak w Atenach, czy przez jakiegoś urzędnika, którego ustanowił dla tego wyboru, jak to bywało w Rzymie w pewnych okolicznościach.

Lud cudownie umie wybrać tych, którym ma powierzyć część swojej władzy. Wystarczy mu kierować się rzeczami, których nie może nie wiedzieć, i faktami, które podpadają pod zmysły. Wie bardzo dobrze, że ten a ten bywał często na wojnie, że sprawił się tak a tak; jest tedy zupełnie zdolny wybrać wodza. Wie, iż jakiś sędzia jest pilny, że wielu ludzi chwali jego wyroki, że nie dowiedziono mu przekupstwa; i oto dość, aby wybrać pretora. Zwróciły jego uwagę hojność albo bogactwa jakiegoś obywatela; to wystarczy, aby wybrać edyla. Wszystkie te rzeczy, to fakty, o których lud lepiej dowiaduje się na placu publicznym, niż monarcha w swoim pałacu. Ale czy potrafi poprowadzić sprawę, zważyć miejsce, sposobność, chwilę, skorzystać z nich? Nie; tego nie potrafi.

Gdyby można było wątpić o naturalnej zdatności ludu do rozróżnienia czyjejś wartości, wystarczyło by spojrzeć na ten ustawiczny ciąg zadziwiających wyborów, jakich dokonali Ateńczycy i Rzymianie; czego nie można z pewnością przypisać trafowi.

Wiadomo, iż w Rzymie, mimo że lud wywalczył sobie prawo do urzędów dla plebejuszów, tenże lud nie mógł się zdobyć na taki wybór. Toż samo w Atenach, mimo że, na mocy prawa Arystydesa, wolno było powoływać urzędników ze wszystkich klas, nie zdarzyło się nigdy, powiada Ksenofon, aby pospolity lud domagał się stanowisk, które by mogły podać na szwank jego pomyślność lub chwałę.

Tak jak większość obywateli, którzy mają dosyć rozumu, aby wybierać, nie ma go na tyle, aby się nadawali do wyboru,tak samo lud, który ma dosyć rozeznania, aby sobie zdać sprawę z rządów drugich, nie jest zdolny rządzić sam.

Trzeba, aby sprawy szły, i aby miały pewien krok, niezbyt powolny, ani niezbyt szybki. Otóż lud jest zawsze zbyt chybki, albo za mało. Niekiedy, stoma tysiącami ramion obala wszystko; niekiedy, stoma tysiącami nóg pełza jak robak.

W państwie ludowym prawo dzieli lud na pewne klasy. Właśnie w sposobie tego podziału odznaczyli się wielcy prawodawcy; od niego też zależało zawsze trwanie demokracji i jej pomyślność.

Serwiusz Tuliusz trzymał się w układzie swoich klas ducha arystokracji. Widzimy w Tytusie Liwiuszu i w Dionizym z Halikarnasu, jak on złożył prawo głosowania w ręce najpierwszych obywateli. Podzielił lud rzymski na sto dziewięćdziesiąt trzy centurie, które tworzyły sześć klas. Pomieściwszy bogatych, ale w mniejszej liczbie, w pierwszych centuriach, mniej bogatych, ale w większej liczbie, w następnych, zamknął cały tłum biedaków w ostatniej; że zaś każda centuria miała tylko jeden głos, głosowały raczej majątki i bogactwa niż osoby.

Solon podzielił lud ateński na cztery klasy. Wiedziony duchem demokracji, ustanowił je, nie aby ustalić wyborców, ale tych, którzy mogą być wybrani. Zostawiając każdemu obywatelowi prawo wyboru, ustanowił, aby sędziów można było wybierać ze wszystkich klas; innych natomiast urzędników jedynie z trzech pierwszych, gdzie znajdowali się zamożni obywatele.

Podział tych, którzy mają prawo głosowania, jest tedy w republice zasadniczym prawem. Drugim zasadniczym prawem jest sposób oddawania głosu.

Wybór losem zgodny jest z naturą demokracji; wybór przez głosowanie — arystokracji.

Losowanie jest to sposób wyboru, który nikogo nie uraża; zostawia każdemu obywatelowi godziwą nadzieję służenia ojczyźnie.

Ale ponieważ wybór taki jest z natury swojej ułomny, wielcy prawodawcy wysilali całą bystrość w miarkowaniu go i poprawianiu.

Solon postanowił w Atenach, że będzie się mianowało z wyboru wszelkie godności wojskowe, senatorowie zaś i sędziowie będą wybierani losem.

Nakazał, aby dawano z wyboru te urzędy obywatelskie, które wymagają wielkich wydatków, inne zaś aby nadawano losem.

Ale, dla poprawienia losu, ustanowił, aby wolno było wybierać jedynie spośród tych, którzy się zgłoszą: aby ten, na kogo padnie wybór, poddany był badaniu sędziów, i aby każdy mógł go oskarżyć, iż jest niegodzien. Było to więc coś pośredniego między losem a wyborem. Po skończonym czasie urzędowania urzędnik musiał się poddać nowemu sądowi co do sposobu, w jaki sprawował swą władzę. Ludzie niezdatni nie kwapili się tedy, jak mniemam, do losowania.

Prawo, stanowiące o sposobie oddawania głosów, jest również zasadnicze w demokratycznym ustroju. Jest to wielkie zagadnienie, czy głosowanie ma być jawne czy tajne. Cycero pisze, iż prawa, które uchwaliły tajność w ostatnich czasach republiki, były jedną z ważnych przyczyn jej upadku. Ponieważ praktykuje się to różnie w rozmaitych republikach, oto, jak sądzę, co o tym należy mniemać:

Bez wątpienia, kiedy lud oddaje głosy, powinno to być publicznie; trzeba to uważać za zasadnicze prawo demokracji. Trzeba, aby pospolity lud był oświecony przez znamienitszych obywateli, i powściągany powagą pewnych osób. Toteż w rzeczypospolitej rzymskiej, wprowadzając głosowanie tajne, zniweczono wszystko; nie było już możności oświecenia motłochu, który biegł do zguby. Ale kiedy, w arystokracji, oddaje głosy szlachta, lub też w demokracji senat, ponieważ chodzi tu jedynie o zapobieżenie klice, losowanie powinno być jak najściślej tajne.

Klika jest niebezpieczna w senacie; niebezpieczna wśród szlachty: nie jest groźna wśród ludu, którego przyrodą jest działać z namiętności. W państwach, gdzie lud nie ma udziału w rządzie, będzie się rozpalał do aktora tak samo, jak by to czynił do spraw publicznych. Nieszczęściem rzeczypospolitej jest, jeżeli nie ma w niej stronnictw. To zdarza się wówczas, biedy kupiono lud pieniędzmi; staje się obojętny, dba o pieniądze, ale nie o sprawy: nie troszcząc się o rząd i o to, co się tam knuje, czeka spokojnie swego żołdu.

Również zasadniczym prawem demokracji jest, aby jedynie lud tworzył prawa. Zachodzi wszakże tysiąc okoliczności, w których trzeba, aby senat mógł o tym stanowić; często nawet korzystne jest wypróbować jakieś prawo, nim się je wprowadzi. Konstytucje Rzymu i Aten były bardzo roztropne w tej mierze. Postanowienia senatu miały siłę prawa przez rok; stawały się wiekuiste dopiero przez wolę ludu.

Rozdział III. O prawach odnośnych do natury arystokracji.

W arystokracji najwyższa władza spoczywa w rękach pewnej ilości osób. One to stanowią prawa i czuwają nad ich wykonaniem; reszta ludu jest dla nich najwyżej tym, czym w monarchii poddani dla monarchy.

Tutaj nie powinno się czynić wyboru losem; wynikłyby stąd jedynie same szkody. W istocie, w rządzie, który już ustanowił najdotkliwsze nierówności, nawet ten, kogo by wybrano losem, byłby i tak znienawidzony; zawiść budzi tu szlachectwo, nie urząd.

Kiedy szlachta jest bardzo liczna, trzeba senatu kierującego sprawami, o których cała szlachta nie może rozstrzygać, i przygotowującego te, o których szlachta ma rozstrzygać. W tym wypadku można powiedzieć, że arystokracja mieści się poniekąd w senacie, demokracja w ciele szlacheckim, lud zaś jest niczym.

Bardzo zbawienne dla arystokracji jest, jeśli jakąś pośrednią drogą wydobędzie lud z jego nicości: tak w Genui bank św. Jerzego, pozostający w znacznej części pod zarządem najwybitniejszych przedstawicieli ludu, daje mu niejaki wpływ w rządzie, tworząc całą jego pomyślność.

Senatorowie nie powinni mieć prawa uzupełniania ubytków w senacie; to dawałoby tylko sposobność do utrwalania nadużyć. W Rzymie, który miał w pierwszych czasach ustrój arystokratyczny, senat nie uzupełniał się sam; nowych senatorów mianowali cenzorowie.

Nadmierna władza, dana nagle jednemu obywatelowi w republice, tworzy monarchię, lub więcej niż monarchię. W monarchii prawa wytworzyły konstytucję lub też dostroiły się do niej; zasada rządu ogranicza monarchę: natomiast w republice, gdzie jeden obywatel zdobędzie sobie nieograniczoną władzą, nadużycie tej władzy jest większe, gdyż prawa, które jej nie przewidywały, nie uczyniły nic, aby ją powściągnąć.

Wyjątek od tej reguły zachodzi wówczas, kiedy ustrój państwa jest taki, iż potrzebuje urzędu, który by miał nieograniczoną władzą. Tak było w Rzymie z dyktaturą, tak w Wenecji z Inkwizycją: straszliwe urzędy, które w gwałtowny sposób przywodzą państwa z powrotem ku wolności. Ale skąd pochodzi, iż te władze są w obu tych republikach tak odmienne? Stąd, iż Rzym bronił resztek swej arystokracji przeciw ludowi, gdy Wenecja posługuje się Inkwizytorami, aby utrzymać swoją arystokrację przeciw szlachcie. Stąd, w Rzymie dyktatura wymagała tylko krótkiego czasu, ponieważ lud działa z popędu, a nie z rozmysłu. Trzeba było, aby ta władza występowała okazale, bo chodziło o to, aby zastraszyć lud, a nie aby go karać; aby dyktator był mianowany tylko dla jednej sprawy i aby miał nieograniczoną władzę tylko w tej sprawie, bo powoływano go zawsze dla jakiegoś nieprzewidzianego wypadku. W Wenecji, przeciwnie, trzeba władzy trwałej; tam bowiem wchodzą w grę plany podejmowane, prowadzone, porzucane, podejmowane na nowo; ambicja jednostki staje się ambicją rodu, ambicja zaś rodu ambicją wielu innych. Potrzeba władzy tajnej, ponieważ zbrodnie, które karze, zawsze głębokie, rodzą się w tajemnicy i w milczeniu. Ta władza musi posiadać prawo powszechnej inkwizycji, ponieważ nie ma ona powściągnąć zbrodni, które zna, ale uprzedzać nawet te, których nie zna. Wreszcie Inkwizycja ustanowiona jest, aby karać zbrodnie, które podejrzewa; dyktatura zaś używała raczej groźby niż kar, nawet wobec zbrodni, do których sprawcy się przyznali.

W każdej władzy trzeba równoważyć rozmiar władzy krótkością jej trwania. Jeden rok, to czas ustanowiony przez większość prawodawców; dłuższy byłby niebezpieczny, krótszy byłby sprzeczny z naturą rzeczy. Któż by chciał w ten sposób prowadzić swoje domowe sprawy? W Raguzie naczelnik republiki zmienia się co miesiąc; inni urzędnicy co tydzień; gubernator zamku co dzień. To może mieć rację jedynie w małej republice, otoczonej możnymi potęgami, które łacno mogłyby przekupić tych małych urzędników.

Najlepszą arystokracją jest ta, gdzie część ludu nie mająca udziału we władzy jest tak drobna i uboga, że panująca klasa nie ma żadnego interesu w tym, aby ją uciskać. Tak, kiedy Antypater ustanowił w Atenach, iż tych, którzy nie posiadają dwóch tysięcy drachm, wyklucza się od prawa głosu, utworzył możliwie najlepszą arystokrację; ta miara była tak niska, iż wykluczała jedynie niewielu, a nikogo z tych, którzy by mieli w państwie jakieś uważanie. Arystokratyczne rodziny powinny tedy być ludem, o ile tylko możebne. Im bardziej arystokracja zbliża się do demokracji, tym jest doskonalsza; coraz mniej doskonała zaś w miarę, jak zbliża się do monarchii.

Najmniej doskonała arystokracja jest ta, gdzie część ludu, która słucha, znajduje się w niewoli cywilnej u tej, która rozkazuje, jak w Polsce, gdzie chłopi są niewolnikami szlachty.

Rozdział IV. O prawach w ich stosunku do natury rządu monarchicznego.

Władze pośredniczące, podległe i zależne, stanowią istotę rządu monarchicznego, to znaczy tego, gdzie jeden rządzi mocą praw zasadniczych. Powiedziałem władze pośredniczące, podległe i zależne: w istocie, w monarchii, władca jest źródłem wszelkiej władzy politycznej i cywilnej. Te podstawowe prawa wymagają nieodzownie pośrednich dróg, którymi płynie władza: jeśli bowiem w państwie istnieje jedynie chwilowa i kapryśna wola jednego, nie może być nic stałego, a tym samym żadnego zasadniczego prawa.

Najnaturalniejszą pośredniczącą i podległą władzą jest szlachta. Wchodzi ona do pewnego stopnia w istotę monarchii, której podstawą jest zasada: bez monarchy nie ma szlachty; bez szlachty nie ma monarchy: wówczas jest tylko despota.

W niektórych państwach europejskich znaleźli się ludzie, którzy umyślili znieść wszelką władzę sądowniczą panów. Nie wiedzieli, iż chcą uczynić to, co uczynił parlament w Anglii. Znieście w monarchii przywileje panów, kleru, szlachty i miast, będziecie niebawem mieli ludowładztwo lub też despotyzm.

Trybunały pewnego wielkiego państwa w Europie biją bez ustanku, od kilku wieków, w patrymonialną władzę sądowniczą panów i w stan duchowny. Nie chcemy krytykować tak światłych urzędników; ale zostawiamy do osądzenia, do jakiego stopnia konstytucja musi przez to ulec zmianie.

Nie zaciekam się bynajmniej na punkcie przywilejów duchowieństwa; ale chciałbym, aby raz dobrze określono jego jurysdykcję. Nie chodzi o dociekanie, czy istnieje ona słusznie, ale czy istnieje; czy stanowi cząstkę praw krajowych i czy jest z nimi we wszystkim związana; czy między dwiema władzami, które uznaje się za niezależne, stosunki nie powinny być obustronne; i czy nie jest jedno dla dobrego obywatela bronić sądowniczych praw monarchy, czy też granic, jakie one sobie od niepamiętnych czasów zakreśliły.

O ile wpływ duchowieństwa niebezpieczny jest w republice, o tyle jest on pożądany w monarchii; zwłaszcza w tych, które skłaniają się do despotyzmu. Gdzie byłaby Hiszpania i Portugalia od czasu utraty swoich praw bez tej władzy, która sama jedna stawia opór samowoli? Zapora zawsze dobra, o ile nie ma innej; skoro despotyzm niesie z sobą przerażające niedole, zło nawet, które go ogranicza, jest dobrem.

Jak morze, które, zdawałoby się, chce zalać całą ziemię, zatrzymuje się na trawie i najdrobniejszym żwirze nadbrzeżnym, tak monarchowie, których władza zda się bez granic, zatrzymują się na najmniejszych przeszkodach, i poddają swą wrodzoną dumę prośbie i skardze.

Anglicy, chcąc umocnić wolność, usunęli wszystkie pośrednie władze, które tworzyły ich monarchię. Mają słuszność, iż strzegą tej wolności: gdyby się im zdarzyło ją stracić, byliby jednym z najbardziej niewolniczych narodów na ziemi.

P. Law, przez równą nieznajomość ustroju republikańskiego jak monarchicznego, stał się jednym z największych popleczników despotyzmu, jakiego kiedykolwiek widziano w Europie. Oprócz zmian, jakie uczynił, tak nagłych, tak niezwyczajnych, tak niesłychanych, chciał usunąć pośrednie szczeble i unicestwić ciała polityczne; wprowadził zamęt w monarchię przez swoje chimeryczne spłaty; rzekłbyś, iż chce odkupić samą konstytucję.

Nie wystarczy, aby istniały w monarchii pośrednie szczeble, trzeba jeszcze piastunów praw. Tymi piastunami mogą być tylko ciała polityczne, które obwieszczają prawa, skoro je utworzono, a przypominają je, skoro idą w niepamięć. Wrodzone szlachcie nieuctwo, jej nieopatrzność, jej lekceważenie cywilnego rządu wymagają, aby istniało ciało, bez ustanku wydobywające prawa z pyłu, w którym byłyby zagrzebane. Rada monarchy nie jest odpowiednim piastunem. Jest ona, z natury rzeczy, piastunem chwilowej woli książęcia, a nie piastunem praw zasadniczych. Co więcej, rada monarchy zmienia się ustawicznie, nie jest ciągła; nie może być liczna: nie posiada dostatecznego zaufania ludu: nie jest więc zdolna oświecić go w trudnych chwilach ani też przywodzić go do posłuszeństwa.

W państwach despotycznych, gdzie nie ma praw zasadniczych, nie ma również i piastunów praw. Stąd pochodzi, iż w tych krajach religia ma zazwyczaj tyle siły: jako że tworzy niejaką rękojmię ciągłości; a jeśli nie religia, w takim razie zwyczaje, które się tam czci w miejsce praw.

Rozdział V. O prawach odnośnych do natury państwa despotycznego.

Z natury władzy despotycznej wynika, że jeden człowiek, który ją wykonywa, daje ją wykonywać również jednemu. Człowiek, któremu jego pięć zmysłów powiada bez ustanku, że jest wszystkim, a inni niczym, jest z matury leniwcem, nieukiem, rozkosznikiem. Nie zajmuje się tedy sprawami. Ale, gdyby je powierzał wielu, byłyby między nimi sprzeczki; każdy spiskowałby, aby zostać pierwszym niewolnikiem; trzeba by władcy samemu wglądać w zarząd. Prostsze jest tedy oddać go jednemu wezyrowi, który wraz posiada całą potęgę monarchy. Mianowanie wezyra jest w takim państwie prawem zasadniczym.

Powiadają, iż pewien papież, przeświadczony o swej nieudolności, zrazu, skoro go wybrano, wzdragał się usilnie. Przyjął wreszcie, i powierzył wszystkie sprawy bratankowi. Zachwycony tym sposobem, powtarzał: „Nigdy bym nie myślał, że to tak łatwo”. Tak samo władcy Wschodu. Kiedy, z tego więzienia, w którym eunuchowie zwątlili ich serce i umysł, a często zostawili ich nawet w nieświadomości ich stanu, wydobędą się, aby zasiąść na tronie, zrazu są zaskoczeni, ale kiedy zamianują wezyra i kiedy w swoim seraju oddadzą się zwierzęcym chuciom; kiedy, wśród płaszczącego się dworu, folgują swoim najgłupszym kaprysom, wówczas nie myśleliby nigdy, że to jest takie łatwe.

Im państwo rozleglejsze, tym bardziej mnoży się seraj; co za tym idzie, władca tym bardziej opiły jest rozkoszą. Tak więc, w tych państwach, im więcej monarcha ma do rządzenia, tym mniej myśli o rządzie; im sprawy większe, tym mniej radzi się o sprawach.

Księga trzecia. O zasadach trzech postaci rządu.

Rozdział I. Różnica między naturą rządu a jego zasadą.

Rozpatrzywszy prawa odnośne do natury każdego rządu, trzeba się przyjrzeć prawom, odnośnym do jego zasady.

Między naturą rządu a jego zasadą zachodzi ta różnica, że naturą jego jest to, co go stworzyło takim; zasadą zaś to, co mu każe działać. Jedno to jego swoista budowa, drugie, to namiętności ludzkie, które nim poruszają.

Otóż, prawa powinny być zarówno w zgodzie z zasadą każdego rządu, co z jego naturą. Trzeba tedy zbadać te zasady; i to mam zamiar uczynić w tej księdze.

Rozdział II. O zasadzie rozmaitych rządów.

Rzekłem, iż naturą rządu republikańskiego jest to, że lud, w całej gromadzie albo przez pewne rodziny, posiada tam najwyższą władzę: naturą rządu monarchicznego, iż monarcha ma najwyższą władzę, ale wedle ustanowionych praw: rządu despotycznego, iż jeden włada w nim wedle swej woli i zachcenia. Nie trzeba mi więcej, aby odkryć ich trzy zasady; wypływają z powyższego w naturalny sposób. Zacznę od rządu republikańskiego, a najpierw będę mówił o demokratycznym.

Rozdział III. O zasadzie demokracji.

Nie trzeba wiele uczciwości, aby rząd monarchiczny lub też despotyczny utrzymał się i trwał. Siła praw w jednym, wciąż wzniesione ramię monarsze w drugim, miarkują i trzymają w karbach wszystko. Ale w rządzie ludowym trzeba jednej sprężyny więcej, a jest nią CNOTA.

To, co mówię, znajduje potwierdzenie w całym ciągu historii i jest bardzo zgodne z naturą rzeczy. Jasne bowiem jest, że w monarchii, gdzie ten, który wykonywa prawa, uważa się za stojącego ponad prawem, mniej potrzeba cnoty, niż w rządzie ludowym, gdzie ten, który wykonywa prawa, czuje, że sam im podlega i że będzie dźwigał ich ciężar.

Jasne jest również, że monarcha, który wskutek złej rady lub niedbalstwa poniecha wykonywania praw, może łatwo naprawić szkodę; wystarczy mu zmienić doradców lub poprawić się z niedbalstwa. Ale kiedy w rządzie ludowym prawa pójdą w niepamięć, państwo jest już zgubione, ile że stan ten może pochodzić jedynie ze skażenia rzeczypospolitej.

Ciekawe to było widowisko w minionym wieku patrzeć na bezsilne zabiegi Anglików, aby wprowadzić u siebie demokrację. Ponieważ ci, którzy kierowali sprawami, nie posiadali cnoty, ponieważ ambicje ich drażniło powodzenie tego, który na najwięcej się ważył, ponieważ duch jednej fakcji powściągany był jedynie duchem drugiej, rząd zmieniał się bez ustanku; zdumiony lud szukał demokracji i nie znajdował jej nigdzie. Wreszcie, po wielu zamieszkach, wstrząśnieniach i starciach, trzeba było wrócić do tego samego rządu, który się wygnało.

Kiedy Sylla chciał wrócić Rzymowi wolność, Rzym nie był zdolny jej przyjąć; tkwiła w nim już tylko słaba resztka cnoty: że zaś było jej coraz mniej, miast obudzić się po Cezarze, Tyberiuszu, Kajuszu, Klaudiuszu, Neronie, Domicjanie, popadał w coraz większą niewolę; wszystkie ciosy godziły w tyranów, żaden w tyranię.

Greccy mężowie stanu, żyjący pod rządem ludowym, nie uznawali innej siły zdolnej go podtrzymać, prócz cnoty. Dzisiejsi mówią nam tylko o fabrykach, handlu, finansach, bogactwach, nawet zbytku.

Kiedy ta cnota zanika, ambicja wciska się do serc zdolnych ją odczuć, a chciwość do wszystkich. Pragnienia zmieniają przedmiot; nie kocha się już tego, co się kochało. Ludzie byli wolni z prawami, chcą być wolni przeciw prawom. Każdy obywatel jest jak niewolnik zbiegły z domu pana. To, co była zasadą, zowie się surowością; co było prawidłem, zowie się spętaniem; co było szacunkiem, zowie się lękiem. Oszczędność zwie się tam chciwością, nie żądza posiadania. Niegdyś mienie prywatnych ludzi stanowiło skarb publiczny; obecnie skarb publiczny staje się dziedzictwem prywatnych. Rzeczpospolita staje się łupem; siła jej jest tylko potęgą kilku obywateli a swawolą wszystkich.

Ateny miały w swoim łonie te same siły wówczas, kiedy panowały z taką chwałą, co kiedy służyły z taką hańbą. Miały dwadzieścia tysięcy obywateli, kiedy broniły Greków przeciw Persom, kiedy walczyły o berło ze Spartą i kiedy najechały Sycylię; miały dwadzieścia tysięcy wówczas, kiedy Demetriusz Faleryjski policzył ich, tak jak na targu liczy się niewolników. Kiedy Filip ośmielił się panować w Grecji, kiedy zjawił się u bram Aten, straciły one dopiero jedynie czas. Widzimy u Demostenesa, jakiego trudu trzeba było, aby je obudzić: lękano się tam Filipa, nie jako wroga wolności, ale uciech. Miasto to, które oparło się tylu klęskom, które odrodziło się po tylu zniszczeniach, padło pod Cheroneją na zawsze. Cóż znaczy, że Filip odsyła wszystkich jeńców? nie odsyła mężów; zawsze było równie łatwo pokonać siły Aten, jak trudno było pokonać ich cnotę.

Jakim cudem Kartagina mogłaby się utrzymać? Kiedy Hannibal, zostawszy pretorem, chciał przeszkodzić urzędnikom w łupieniu rzeczypospolitej, zali nie oskarżyli go przed Rzymianami? Nieszczęśliwi, którzy chcieli być obywatelami bez państwa i posiadać bogactwa z rąk swoich niszczycieli! Wkrótce Rzym zażądał od nich w zakład trzystu najznaczniejszych obywateli: później kazał wydać broń i okręty, w końcu wypowiedział im wojnę. Z tego, co zdziałała rozpacz w Kartaginie rozbrojonej, można osądzić, co mogła była zdziałać przy cnocie, póki miała siły.

Rozdział IV. O zasadzie arystokracji.

Tak samo, jak trzeba cnoty w rządzie ludowym, trzeba jej również w rządzie arystokratycznym. Prawda, iż nie jest tu tak nieodzowna.

Lud, który jest w stosunku do szlachty tym, czym poddani w stosunku do monarchy, spętany jest cuglami praw: mniej zatem potrzebuje cnoty niż lud demokratycznego ustroju. Ale co zdoła powściągnąć szlachtę? Ci, którzy mają wykonywać prawa przeciw swoim kolegom, spostrzegą rychło, że działają przeciw sobie samym. Trzeba tedy cnoty w tym ciele, z natury jego ustroju.

Rząd arystokratyczny ma w sobie samym niejaką siłę, której nie posiada demokracja. Szlachta tworzy w nim ciało, które, mocą swego przywileju i dla osobistego interesu, trzyma w karbach lud; wystarczy, by były prawa, aby je w tym względzie wykonywano.

Ale, o ile temu ciału łatwo jest trzymać w karbach innych, o tyle trudne jest trzymać w karbach samych siebie. Taka jest natura tego ustroju, iż — rzekłbyś — tych samych ludzi poddaje władzy praw i równocześnie ich spod niej wyjmuje.

Owóż podobne ciało może się trzymać w karbach jedynie na dwa sposoby: albo wielką cnotą, która sprawia, iż szlachta uznaje się poniekąd równą swemu ludom, co może stworzyć wielką rzeczpospolitą; albo cnotą mniejszą, zasadzającą się na pewnym umiarkowaniu, równającym przynajmniej szlachtę między sobą, co upewnia jej istnienie.

Umiarkowanie jest tedy duszą tych rządów. Rozumiem takie, które opiera się na cnocie, a nie to, które wypływa z tchórzostwa i gnuśności.

Rozdział V. Iż cnota nie jest zasadą rządu monarchicznego.

W monarchiach, polityka dokonywa wielkich rzeczy z możliwie najmniejszym nakładem cnoty, tak jak, w najzmyślniejszych machinach, umiejętność zużywa możliwie najmniej ruchów, sił i kółek.

Państwo istnieje niezależnie od miłości ojczyzny, od żądzy prawdziwej chwały, od zaparcia się siebie, od poświęcenia swoich najdroższych interesów i od wszystkich tych bohaterskich cnót, które znajdujemy u starożytnych, a które znamy jedynie ze słyszenia.

Prawa zastępują miejsce wszystkich tych cnót, które zgoła nie są potrzebne; państwo zwalnia od nich; czyn spełniony bez rozgłosu jest w nim poniekąd bez znaczenia.

Mimo iż wszystkie zbrodnie są, z natury swojej, publiczne, rozróżnia się wszakże zbrodnie istotnie publiczne od zbrodni prywatnych, tak nazwanych, ponieważ bardziej krzywdzą pojedynczą osobę niż całą społeczność.

Otóż, w republikach zbrodnie prywatne są bardziej publiczne, to znaczy większą przynoszą szkodę ustrojowi państwa, niż osobom postronnym: w monarchii zaś zbrodnie publiczne są bardziej prywatne, to znaczy bardziej grożą poszczególnym fortunom niż samemu państwu.

Błagam, aby nikogo nie raziło to, co rzekłem; mówię wedle nauki wszystkich dziejów. Wiem bardzo dobrze, że nierzadko zdarzają się cnotliwi władcy; ale powiadam, iż w monarchii bardzo trudne jest, ażeby lud był cnotliwy.

Czytajcie to, co historycy wszystkich czasów rzekli o dworze monarchów; przypomnijcie sobie, co ludzie wszystkich krajów mówią o nędznym charakterze dworaków; bo nie są rzeczy wymyślone, ale oparte na smutnem doświadczeniu.

Ambicja przy próżniactwie, płaszczenie się przy dumie, chęć wzbogacenia się bez pracy, wstręt do prawdy, pochlebstwo, zdrada, przewrotność, zaniedbanie wszystkich zobowiązań, lekceważenie powinności obywatela, obawa przed cnotą monarchy, nadzieje czerpane w jego słabostkach i, więcej niż to wszystko, ustawiczne ośmieszanie cnoty, tworzą, jak mniemam, we wszystkich czasach i miejscach, charakter większości dworaków. Otóż, trudno przypuścić, aby większość możnych osobników w państwie składała się z łotrów, aby zaś wszyscy pospolitacy byli zacnymi ludźmi; aby tamci byli oszustami, ci zaś godzili się z rolą dudków.

Kardynał Richelieu przestrzega w swoim Testamencie politycznym, iż, gdyby się znalazł wśród ludu jakiś nieszczęsny uczciwy człowiek, król nie powinien się nim posłużyć. Tak dalece prawdą jest, iż cnota nie jest sprężyną tego ustroju rządu! Oczywiście, nie jest zeń wykluczona; ale nie jest jego sprężyną.

Rozdział VI. W jaki sposób zastępuje się cnotę w ustroju monarchicznym.

Spieszę się i posuwam się wielkimi krokami, iżby kto nie myślał, iż ja tu piszę satyrę na monarchię. Nie; jeżeli brak jej jednej sprężyny, ma za to inną. HONOR, to znaczy przesąd każdej osoby i każdego stanu, zajmuje miejsce Cnoty, o której mówiłem, i zastępuje ją wszędzie. Może on natchnąć najpiękniejsze uczynki; może, w połączeniu z siłą praw, doprowadzić rząd do celu, jak sama cnota.

Tak więc, w dobrze urządzonej monarchii, każdy będzie mniej więcej dobrym obywatelem, a rzadko znajdzie się ktoś, kto by był zacnym człowiekiem; aby bowiem być zacnym człowiekiem, trzeba mieć zamiar nim być, i kochać państwo nie tyle dla siebie, ile dla niego samego.

Rozdział VII. O zasadzie monarchii.

Rząd monarchiczny mieści w sobie, jak wspomnieliśmy, przywileje, stany, a nawet szlachectwo rodowe. Naturą honoru jest, iż żąda on wyróżnień i odznaczeń; siłą rzeczy tedy znajduje miejsce w tym rządzie.

Ambicja zgubna jest w republice; wydaje dobre skutki w monarchii; daje życie tej formie rządu; nie jest zaś w nim niebezpieczna, bo można ją w każdej chwili zdławić.

Można by rzec, że to jest tak samo jak w systemie świata, gdzie istnieje siła, oddalająca bez ustanku wszystkie ciała od środka, i siła ciężkości, która je doń sprowadza. Honor porusza wszystkie cząstki ustroju państwowego; spaja je siłą swego działania, dzięki niemu każdy dąży do dobra powszechnego, mniemając, iż goni jedynie za własnym interesem.

Prawda, iż, mówiąc filozoficznie, fałszywym jest ów honor, który spełnia wszystkie sprawy państwa: ale ten fałszywy honor jest równie użyteczny powszechności, co prawdziwy honor byłby użyteczny poszczególnym osobom, które by go posiadały.

A czyż to nie jest dużo, skłonić ludzi, aby spełniali wszystkie trudne i wymagające wysiłku czynności bez innej nagrody niż rozgłos tych czynów?

Rozdział VIII. Iż honor nie jest zasadą państw despotycznych.

Nie honor jest zasadą państw despotycznych. Ponieważ ludzie są w nich wszyscy równi, nie można się wywyższyć nad innych; ponieważ wszyscy są niewolnikami, nic można w ogóle się wywyższyć.

Co więcej, ponieważ honor ma swoje prawa i reguły i ponieważ nie jest zdolny się ugiąć; ponieważ zależy jedynie od swego, ale nie od cudzego kaprysu, może istnieć jedynie w państwach, gdzie ustrój jest stały i prawa określone.

W jaki sposób mógłby go ścierpieć despota? Honor czerpie chlubę w tym, iż gardzi życiem, despota zaś ma siłę tylko przez to, iż może je odebrać. W jaki sposób honor mógłby ścierpieć despotę? Posiada on stałe prawidła oraz kaprysy nie dające się ugiąć; otóż, despota nie zna żadnych prawideł, kaprys zaś jego niweczy wszystkie inne.

Honor, nieznany państwom despotycznym, gdzie często nawet nie ma słowa na jego określenie, włada w monarchiach; daje w nich życie całemu ustrojowi państwowemu, prawom, a nawet cnotom.

Rozdział IX. O zasadzie rządu despotycznego.

Tak jak w rzeczypospolitej potrzebna jest cnota, a w monarchii honor, tak samo w ustroju despotycznym potrzebny jest LĘK. Co się tyczy cnoty, nie jest ona potrzebna; honor zaś byłby wręcz niebezpieczny.

Olbrzymia władza monarchy przechodzi w zupełności na tych, którym on ją powierza. Ludzie zdolni wysoko cenić samych siebie, gotowi by wszcząć rewolucję: trzeba tedy, aby lęk pognębił wszystkie serca i zagasił najlżejsze nawet drgnienie ambicji.

Rząd umiarkowany może, ile chce i bez niebezpieczeństwa, zwolnić swoje sprężyny. Utrzymuje się przez swoje prawa i przez własną siłę. Ale kiedy, w ustroju despotycznym, władca przestanie na chwilę wznosić groźne ramię; kiedy nie może unicestwić w jednej chwili tych, którzy zajmują pierwsze miejsca, wszystko przepadło: skoro bowiem sprężyna rządu, którą jest lęk, przestanie istnieć, lud nie ma już ochrony.

W tym to zapewne rozumieniu kadiowie utrzymywali, U najwyższy władca nie jest obowiązany dotrzymać słowa lub przysięgi, o ile przez to ogranicza swą władzę.

Trzeba, ażeby lud sądzony był według praw, możni zaś według zachcenia monarchy; aby głowa ostatniego z poddanych była bezpieczna, głowa zaś baszy nieustannie zagrożona. Niepodobna mówić bez drżenia o tych potwornych rządach. Szach perski, zdetronizowany za naszych czasów przez Miriwejsa, ujrzał, jak jeszcze przed podbojem państwo rozpada się w gruzy, ponieważ nie wylał dosyć krwi.

Historia powiada nam, iż straszliwe okrucieństwa Domicjana przeraziły wielkorządców, tak iż lud odżył nieco pod jego panowaniem. Tak potok, pustosząc wszystko z jednej strony, zostawia z drugiej nietknięte wioski, wśród których oko z dala dostrzega skrawki łąk.

Rozdział X. Różnica między posłuchem w rządzie umiarkowanym a w rządzie despotycznym.

W państwach despotycznych natura rządu wymaga bezgranicznego posłuszeństwa; wola monarchy, skoro się raz objawi, musi wywrzeć równie niechybny skutek, co kula uderzająca drugą kulę.

Nie ma tu żadnej pośredniej drogi, zmian, układów, terminów, okupów, perswazji, przedstawień; żadnych odszkodowań ani propozycji. Człowiek jest istotą ślepo posłuszną istocie, która rozkazuje.

Zarówno nie można tam wyrażać swoich obaw co do przyszłych wypadków, jak usprawiedliwiać niepowodzeń kaprysem fortuny. Udziałem ludzi, jak zwierząt, jest tu instynkt, posłuszeństwo, kara.

Na nic się nie zda przeciwstawiać przyrodzone uczucia, szacunek dla ojca, czułość dla żon lub dziatek, prawa honoru, stan zdrowia; otrzymało się rozkaz, to wystarcza.

W Persji, skoro król skazał kogoś, nie wolno już doń mówić o tym ani prosić o łaskę. Choćby był pijany albo niespełna rozumu, i tak wyrok musi być wykonany. Inaczej władca sprzeciwiłby się sobie, prawo zaś nie może się sobie sprzeciwić. Ta zasada istniała od niepamiętnych czasów. Ponieważ rozkazu Aswerusa, aby wymordować Żydów, nie można było cofnąć, pozwolono im bronić się.

Istnieje wszakże coś, co można niekiedy przeciwstawić woli monarchy: religia. Poddany opuści ojca, zabije go nawet, skoro władca zechce i rozkaże: ale choćby władca chciał i rozkazał, nie pokosztuje wina. Prawa religii płyną z wyższego rozkazu, gdyż wydano je zarówno dla władcy, jak dla poddanych. Ale, co się tyczy prawa naturalnego, rzecz ma się odmiennie; tu władca jest czymś więcej niż człowiekiem.

W ustrojach monarchicznych i umiarkowanych władzę ogranicza to, co jest jej sprężyną. Mam na myśli honor, który włada, niby monarcha, nad księciem i nad ludem. Nikt tu nie przeciwstawi królowi praw religii; dworak mniemałby, że się tym ośmieszy: będzie się natomiast w każdej chwili powoływał na prawa honoru. Stąd konieczne przeobrażenia w posłuszeństwie; honor z natury skłonny jest do dziwactw, posłuszeństwo zaś podda się im wszystkim.

Mimo iż sposób posłuchu odmienny jest w tych dwóch ustrojach, władza jest wszakże jednaka. W jakąkolwiek stronę monarcha się obróci, przeważa szalę i budzi posłuch. Cała różnica w tym, że w monarchii władca jest oświecony, ministiowie zaś nieskończenie zręczniejsi i doświadczeńsi niż pod rządem despotycznym.

Rozdział XI. Uwaga nad tym wszystkim.

Takie są zasady trzech ustrojów rządu. To nie znaczy, że w danej republice obywatele są cnotliwi, ale że powinni by nimi być. To nie dowodzi także, iż w danej monarchii mają honor; jak również iż w danym państwie despotycznym mają lęk; ale powinni by mieć; bez czego rząd będzie niedoskonały.

Księga czwarta. Iż prawa wychowania muszą zależeć od zasad rządu.

Rozdział I. O prawach wychowania.

Pierwsze prawa, jakie otrzymujemy, to prawa wychowania; że zaś przygotowują nas one do tego, aby być obywatelami, każdą poszczególną rodzinę winno się kształtować wedle planu wielkiej rodziny, która ogarnia je wszystkie.

Jeżeli naród w ogólności posiada jakąś zasadę, części, które go składają, to znaczy rodziny, posiadają ją również. Prawa wychowania będą tedy różne pod każdą postacią rządu. W monarchii, przedmiotem ich będzie honor; w republice cnota; w despotyzmie lęk.

Rozdziat II. O wychowaniu w monarchii.

Nie w zakładach publicznych, gdzie kształci się młodzież, otrzymuje się w monarchii główne wychowanie.

Zaczyna się ono poniekąd z chwilą, gdy się wstępuje w świat. Tam jest szkoła tego, co zowią honorem; to jest ów mistrz, który winien nas wszędy prowadzić.

Tam to młodzieniec widzi i słyszy wciąż trzy rzeczy: „że trzeba, aby cnota nacechowana była niejaką dumą, obyczaj szczerością, zachowanie dwornością”.

Cnoty, które świat w nas wszczepia, uczą zawsze nie tyle tego, co my jesteśmy winni drugim, ile tego, co jesteśmy winni samym sobie: są nie tyle tym, co nas zbliża ku współobywatelom, ile co nas od nich wyróżnia.

Świat nie sądzi czynów ludzkich wedle ich dobroci, ale wedle ich piękności; nie wedle tego, czy są sprawiedliwe, ale czy wielkie; nie wedle ich rozsądku, ale wedle ich nadzwyczajności.

Z chwilą gdy honor może znaleźć w nich coś szlachetnego, staje się albo sędzią, który je uprawnia, albo sofistą, który je usprawiedliwia.

Pozwala na miłostki, skoro się kojarzą z pojęciem serca albo z pojęciem zdobyczy; oto prawdziwa przyczyna, dlaczego w monarchii obyczaje nigdy nie są tak czyste jak pod rządem republikańskim.

Pozwala na chytrość, skoro się łączy z pojęciem wielkości ducha lub też wielkości spraw, jak w polityce; której sztuczki nie rażą go.

Zabrania pochlebstwa jedynie wówczas, gdy nie łączy się z pojęciem wielkiej potęgi i płynie jedynie z poczucia własnej nikczemności.

Co się tyczy obyczajów, rzekłem, iż wychowanie w monarchii daje im pewną szczerość. Żąda się tedy prawdy w mowie. Ale czy przez miłość dla samej prawdy? Zgoła nie. Żąda się jej, gdyż człowiek, który przywykł ją mówić, wydaje się śmiały i swobodny. W istocie, taki człowiek robi wrażenie jakoby był zawisły jedynie od rzeczy, a nie od sposobu, w jaki drudzy je przyjmują.

To sprawia, iż, zalecając pilnie ten rodzaj szczerości, świat pogardza równocześnie szczerością gminu, mającą na celu jedynie prawdę i prostotę.

W monarchii wreszcie wychowanie wymaga w obejściu niejakiej dworności. Ludzie, zrodzeni, aby żyć razem, mają tym samym obowiązek być sobie mili; ten, kto by nie strzegł przystojności, rażąc swoje otoczenie, zohydziłby się do tego stopnia, iż stałby się niezdatny zdziałać cokolwiek dobrego.

Ale zwyczajnie grzeczność czerpie początek nie z tak czystego źródła. Rodzi się ona z chęci wyróżnienia się. Jesteśmy grzeczni przez dumę: pochlebia nam dowieść naszym obejściem, że nie jesteśmy ludźmi lada jakiego stanu, i że nie wzrośliśmy w kole pospólstwa, którym gardzono we wszystkich wiekach.

W monarchii osobliwą ojczyzną grzeczności jest dwór. Człowiek nadmiernie wielki czyni wszystkich innych małymi. Stąd względy, które każdy jest winien wszystkim; stąd rodzi się grzeczność, pochlebiająca zarówno tym, którzy są grzeczni, jak tym, dla których są grzeczni, ponieważ każdy w ten sposób zaznacza, iż należy do dworu lub godny jest doń należeć.

Istota Dworu polega na tym, iż człowiek porzuca własną wielkość, aby przybrać wielkość pożyczoną. Ta pochlebia dworakowi więcej niż jego własna. Daje ona niejaką pyszną skromność, która promieniuje daleko, ale której duma maleje nieznacznie, w stosunku do oddalenia od źródła jej wielkości.

Na dworze objawia się delikatność smaku w każdej rzeczy; płynie ona z nawyków zbytku i wielkiej fortuny, z różnorodności, a zwłaszcza przesytu uciech, z mnogości, a nawet chaosu konceptów, które, skoro tylko są przyjemne, zawsze są dobrze widziane.

Te wszystkie rzeczy ma na oku wychowanie, aby utworzyć to, co nazywamy godnym człowiekiem, posiadającym wszystkie zalety i wszystkie cnoty wymagane w monarchii.

Tu honor, wnikając wszędzie, wchodzi we wszystkie sposoby myślenia i czucia, i powoduje nawet zasadami.

Ten osobliwy honor sprawia, iż cnoty są jedynie tym, czym on chce i jak chce; stanowi, własną swoją mocą, prawidła dla wszystkich naszych powinności, rozszerza lub zacieśnia nasze obowiązki wedle swego zachcenia, czy to mają źródło w religii, w polityce, czy w moralności.

Nie ma w monarchii nic, co by prawo, religia i honor zalecały tak usilnie, jak posłuszeństwo woli władcy. Ale ten sam honor stanowi, iż władca nie powinien nigdy nakazywać nam czegoś, co by nas bezcześciło, ponieważ uczyniłoby to nas niezdolnymi do służenia mu.

Crillon odmówił zamordowania księcia de Guize, ale ofiarował Henrykowi III gotowość pojedynku z tym księciem. Po nocy św. Bartłomieja, kiedy Karol IX napisał do wszystkich namiestników, aby wymordowali hugonotów, wicehrabia d'Orte, dowodzący w mieście Bajonnie, odpisał: „Najjaśniejszy panie, znalazłem wśród mieszkańców i wojska samych dobrych obywateli, dzielnych żołnierzy, ani jednego zaś kata: dlatego i oni, i ja błagamy W. K. Mość, aby raczyła użyć naszego życia i ramion do rzeczy możliwych do spełnienia”. Ta wielka i wspaniała dusza uważała nikczemność za rzecz niemożliwą.

Nie masz nic, co by honor pilniej zalecał szlachcie niż służyć swemu panu w wojnie: w istocie, jest to szlachetne rzemiosło, gdyż jego niebezpieczeństwa, powodzenia, nieszczęścia nawet, wiodą do wielkości. Ale, nakładając to prawo, honor chce w nim być sędzią; i jeśli uczuje się zraniony, każe albo pozwala wycofać się ze służby.

Żąda, aby można było zarówno ubiegać się o godności, jak je odrzucać; swobodę tę ceni wyżej zgoła niż fortunę.

Honor ma tedy swoje najwyższe prawidła, wychowanie zaś musi stosować się do nich. Głównym z nich jest, iż wolno nam dbać o swój los, ale bezwarunkowo nie wolno dbać o życie.

Drugim jest, iż, skoro raz zajęliśmy jakieś miejsce, nie godzi się uczynić ani ścierpieć nic, co by objawiło, iż uważamy się za niedorosłych do tego miejsca.

Trzecim, iż rzeczy, których honor zabrania, surowiej są wzbronione wówczas, gdy prawa nie współdziałają w ich potępieniu; te zaś, których wymaga, ściślej są wymagane, gdy prawo ich nie żąda.

Rozdział III. O wychowaniu pod rządem despotycznym.

Jak wychowanie w monarchii pracuje jeno nad tym, aby podnieść serce, tak w państwach despotycznych stara się je tylko poniżyć. Musi być ono służalcze. Korzystne będzie, nawet dla naczelników, otrzymać takie wychowanie; nikt bowiem nie jest tu tyranem, nie będąc jednocześnie niewolnikiem.

Nieograniczone posłuszeństwo wymaga ciemnoty u tego, który słucha; wymaga jej nawet u tego, który rozkazuje. Nie ma on roztrząsać, wątpić, rozumować; ma jeno chcieć.

W ustroju despotycznym każdy dom jest oddzielnym państwem. Wychowanie, które zasadza się głównie na życiu z drugimi, jest tu więc bardzo ograniczone; sprowadza się do tego, aby niecić w sercu lęk i wrazić w umysł świadomość paru zasad religii, niezmiernie prostych. Wiedza byłaby tu niebezpieczna; współzawodnictwo zgubne: co zaś do cnót, Arystoteles nie przypuszcza, aby istniała jaka cnota właściwa niewolnikom; co ograniczyłoby znacznie wychowanie pod tym rządem.

Wychowania więc tam poniekąd nie ma wcale. Trzeba odjąć wszystko, aby dać coś; zacząć od uczynienia złego obywatela, aby uczynić dobrego niewolnika.

I po cóż, w istocie, wychowanie miałoby się silić na stworzenie dobrego obywatela, który by odczuwał publiczne niedole? Gdyby kochał Państwo, miałby pokusę zwolnić sprężyny rządu; gdyby mu się nie powiodło, zgubiłby się; gdyby mu się powiodło, groziłoby mu to, iż zgubi samego siebie, władcę i państwo.

Rozdział IV. Różne wyniki wychowania u starożytnych a u nas.

Większość starożytnych ludów żyła w ustroju, który miał za zasadę cnotę; skoro cnota ta władała w całej mocy, czyniono tam rzeczy, których nie spotykamy już dzisiaj i które w dziw wprawiają nasze małe dusze.

Wychowanie ich miało jedną jeszcze przewagę nad naszym; nie zadawało nigdy kłamu samemu sobie. Epaminondas, w ostatnim roku życia, mówił, słyszał, widział, czynił, to samo, co w wieku, gdy otrzymywał pierwsze nauki.

Dziś otrzymujemy trzy wychowania, rozmaite lub sprzeczne: rodziców, nauczyciela i świata. To, czego dowiadujemy się w ostatnim, obala wszystkie poglądy pierwszego. Pochodzi to poniekąd ze sprzeczności, jaka istnieje u nas między obowiązkami religii i świata; rzecz, której starożytni nie znali.

Rozdział V. O wychowaniu pod rządem republikańskim.

Pod rządem republikańskim zwłaszcza potrzebna jest cała siła wychowania. Lęk przed rządem despotycznym rodzi się sam z siebie wśród gróźb i kar; honor monarchii wyrasta z namiętności i hoduje je wzajem: ale cnota obywatelska jest wyrzeczeniem się samego siebie, które jest zawsze rzeczą bardzo trudną.

Można określić tę cnotę jako miłość praw i ojczyzny. Miłość ta, wymagająca nieustannego przełożenia dobra publicznego nad własne, wydaje wszystkie cnoty poszczególne; są one nie czym innym, jak właśnie tym pierwszeństwem.

Miłość ta jest szczególnie właściwa demokracjom. W nich jednych rząd spoczywa w ręku każdego obywatela. Otóż, rząd jest jak wszystkie rzeczy na świecie; aby go zachować, trzeba go kochać.

Nikt nigdy nie słyszał, aby królowie nie kochali monarchii lub aby despota nienawidził despotyzmu.

Wszystko zależy tedy od tego, aby ugruntować w rzeczypospolitej tę miłość; rozbudzić ją jest głównym celem wychowania. Ale, iżby dzieci mogły ją czuć, istnieje jeden niezawodny sposób: a to, aby ojcowie czuli ją sami.

Jest zwyczajnie w naszej mocy udzielić dzieciom naszych wiadomości; tym bardziej możemy im udzielić naszych uczuć.

Jeżeli to się nie dzieje, to stąd, iż wrażenia z zewnątrz niweczą dzieło rodzicielskiego domu.

Nie wyrodnieje rodzący się lud; ginie dopiero wówczas, kiedy dorośli mężowie są już skażeni.

Rozdział VI. O paru urządzeniach u Greków.

Starożytni Grecy, świadomi konieczności, aby narody żyjące pod rządem ludowym chowały się w cnocie, stworzyli, dla rozbudzenia jej, osobliwe instytucje. Kiedy w Żywocie Likurga widzimy prawa, które dał Lacedemończykom, mamy uczucie, że czytamy dzieje Sewerambów. Prawa Krety były pierwowzorem Sparty; prawa Platona były udoskonaleniem tego ustawodawstwa.

Proszę zwrócić nieco uwagę na rozległość geniuszu, jaką musieli mieć ci prawodawcy, aby rozumieć, iż gwałcąc wszystkie przyjęte zwyczaje, przekształcając wszystkie cnoty, okażą światu swą mądrość. Likurg, mieszając kradzież z duchem sprawiedliwości, najtwardsze niewolnictwo z największą swobodą, najokrutniejsze uczucia z największym umiarkowaniem, dał swemu miastu silne podstawy. Zdawałoby się, że mu odjął wszystkie zasoby, sztuki, handel, pieniądze, mury; ludzie mają tam ambicję bez nadziei poprawienia losu; mają naturalne uczucia nie będąc synami, mężami, ojcami; czystość nawet wyzuto z wstydliwości. Tymi to drogami Sparta kroczy ku wielkości i chwale; z taką nieomylnością w swoich instytucjach, iż nie można było nic dokonać przeciw niej, wygrywając bitwy, gdyby jej nie zdołano odebrać formy rządu.

Kreta i Lakonia rządziły się tymi prawami. Lakonia ostatnia uległa Macedończykom, Kreta zaś była ostatnim łupem Rzymian. Samnici mieli te same urządzenia, jakoż dali Rzymianom sposobność do dwudziestu czterech tryumfów.

Tą samą nadzwyczajność, jaką podziwiamy w urządzeniach dawnej Grecji, widzieliśmy również w kale i skażeniu naszych nowożytnych czasów. Uczciwy prawodawca wychował lud, w którym uczciwość wydaje się równie naturalna jak dzielność u Spartanów. P. Penn jest prawdziwym Likurgiem; i mimo że miał na celu pokój tak jak tamten wojnę, podobni są do siebie w osobliwej drodze, na którą wprowadzili swój naród, we wpływie swoim na wolnych ludzi, w umiejętności zwyciężenia przesądów, w ujarzmieniu namiętności.

Paragwaj może nam dostarczyć innego przykładu. Chciano poczytać to za zbrodnię Towarzystwu, które uważa rozkosz władania za jedyne szczęście życia; ale zawsze będzie pięknie władać ludźmi dla ich szczęścia.

Zaszczytem jest dla oo. jezuitów, iż pierwsi ukazali w owych stronach ideę religii skojarzoną z ideą ludzkości. Naprawiając spustoszenia Hiszpanów, podjęli leczenie jednej z największych ran zadanych rodzajowi ludzkiemu.

Wyborne uczucia, jakie Towarzystwo to żywi dla wszystkiego, co nazywa honorem, zapał jego dla religii, która o wiele pokorniejszymi czyni tych, co jej słuchają, niż tych, co ją głoszą, pozwoliły mu podjąć wielkie rzeczy, i z powodzeniem. Wywabili z głębi lasów rozproszone ludy, dostarczyli im środków wyżywienia, odziali je; i gdyby tylko rozwinęli przez to przemysł między ludźmi, już by dużo uczynili.

O ile ktoś zechce zakładać podobne społeczności, niech ustanowi wspólność dóbr z Republiki Platona, poszanowanie jakiego on żądał dla bogów, odjęcie od cudzoziemców dla ochrony obyczajów; wreszcie prawo handlu zastrzeżone dla państwa, a nie dla obywateli: niechaj da nasz przemysł bez naszego zbytku oraz nasze potrzeby bez naszych pragnień.

Niech usunie pieniądz, którego wynikiem jest, iż zwiększa majątek ludzi poza granice zakreślone przez naturę; uczy bezpożytecznie zachowywać to, co się równie bezpożytecznie nagromadziło; mnoży w nieskończoność pragnienia: poprawia naturę, która nam dała bardzo ograniczone środki drażnienia naszych namiętności oraz psucia się wzajem.

„Epidamnijczycy, czując iż obyczaje ich psują się przez zetknięcie z barbarzyńcami, wybrali urzędnika, aby prowadził cały handel w imieniu miasta i dla miasta”. W ten sposób handel nie kazi konstytucji, konstytucja zaś nie pozbawia społeczeństwa korzyści handlu.

Rozdział VII. W jakim wypadku te osobliwe urządzenia mogą być dobre.

Tego rodzaju urządzenia mogą być właściwe w republikach, ponieważ podstawą ich jest obywatelska cnota. Natomiast, aby w monarchii obudzić poczucie honoru, lub też aby wzniecić lęk w ustroju despotycznym, nie trzeba tylu starań.

Mogą one mieć miejsce jedynie w małym państewku, gdzie można dać wykształcenie powszechne i chować cały naród jak jedną rodzinę.

Prawa Minosa, Likurga i Platona przypuszczają osobliwą baczność wszystkich obywateli na siebie wzajem. Nie można sobie tego obiecywać w zamęcie, zaniedbaniu, w rozległości spraw wielkiego narodu.

Trzeba, jak to powiedziano, wygnać pieniądz z takich społeczności. Ale w wielkich społeczeństwach liczba, rozmaitość, zawikłanie, rozległość interesów, łatwość zakupów, powolność wymiany, wymagają wspólnej miary. Aby wszędzie nieść swoją potęgę, lub też wszędzie jej bronić trzeba mieć to, w czym ludzie wszędzie pomieścili potęgę.

Rozdział VIII. Wytłumaczenie pewnego paradoksu obyczajowego u starożytnych.

Polibiusz, roztropny Polibiusz, powiada, iż trzeba było muzyki, aby złagodzić obyczaje Arkadów, mieszkających pod smutnym i zimnym niebem; że mieszkańcy Cynety, którzy gardzili muzyką, przewyższyli w okrucieństwie wszystkich Greków, i że nie było miasta, w którym by popełniano tyle zbrodni. Platon nie waha się rzec, iż każda najlżejsza odmiana w muzyce musi sprowadzić wraz odmianę w ustroju państwa. Arystoteles, który, zdawałoby się, napisał swoją Politykę jedynie po to, aby przeciwstawić swoje mniemania mniemaniom Platona, godzi się z nim wszakże co do przemożnego wpływu muzyki na obyczaje. Teofrast, Plutarch, Strabon, wszyscy starożytni rozumieli tak samo. Nie jest to zgoła pogląd rzucony bez zastanowienia, jest to jedna z zasad ich polityki. W ten sposób stanowili prawa, w ten sposób zalecali władać państwem.

Zdaje mi się, że mógłbym to wytłumaczyć. Trzeba sobie uprzytomnić, że w miastach greckich, tych zwłaszcza, których głównym celem była wojna, wszystkie prace i rzemiosła zarobkowe uchodziły za niegodne wolnego człowieka. „Większość rzemiosł, powiada Ksenofon, kazi ciało tych, którzy je wykonują: każe im trawić życie w mroku lub blisko ognia: taki człowiek nie ma czasu ani dla przyjaciół, ani dla Rzeczypospolitej”. Dopiero w epoce upadku niektórych demokracji rzemieślnicy zdołali uzyskać obywatelstwo. Powiada nam to Arystoteles i twierdzi, że nigdy dobra republika nie da im prawa obywatelstwa.

Rolnictwo było również zatrudnieniem niewolniczym; zazwyczaj wykonywał je jakiś ujarzmiony naród: Heloci u Lacedemończyków; Periecyjczycy na Krecie; Peneści w Tesalii; inne niewolnicze ludy w innych republikach.

Tak samo wszelki pośledni handel był u Greków hańbiący. Wymagał on, aby obywatel oddawał usługi niewolnikowi, najemcy, cudzoziemcowi: pojęcie to obrażało ducha wolności greckiej. Toteż Platon żąda w swoich Prawach, aby karano obywatela, który by uprawiał handel.

Republiki greckie były tedy w wielkim kłopocie; nie chciano, aby obywatele trudnili się handlem, rolnictwem ani rzemiosłem; nie chciano także, aby byli bezczynni. Znajdowali zatrudnienie w ćwiczeniach gimnastycznych oraz mających związek z wojną. Prawo nie dozwalało im innych. Trzeba uważać Greków za społeczeństwo atletów i zapaśników. Otóż, te ćwiczenia, tak snadno zdolne uczynić człowieka twardym i dzikim, wymagały aby je miarkować innymi, zdolnymi złagodzić obyczaje. Muzyka, która wnika w ducha przez narządy ciała, nadawała się bardzo do tego. Stanowi ona pośrodek między ćwiczeniami ciała, które czynią człowieka twardym, a naukami oderwanymi, z których człowiek staje się odludkiem. Nie można powiedzieć, aby muzyka rodziła cnotę; to by było niepojęte: ale łagodziła srogość, wynikłą z ustroju państwa, i przyznawała duszy udział w wychowaniu, którego bez niej by nie miała.

Przypuśćmy, że istniałoby u nas grono ludzi tak rozmiłowanych w polowaniu, że zajmowaliby się nim wyłącznie; to pewna, że wynikłoby stąd pewne zdziczenie. Gdyby ci sami ludzie nabrali równocześnie smaku do muzyki, objawiłaby się niebawem różnica w ich zachowaniu i obyczajach. Słowem, ćwiczenia Greków pobudzały w nich wyłącznie jeden rodzaj namiętności, srogość, gniew, okrucieństwo. Muzyka natomiast budzi wszystkie uczucia; daje odczuć duszy słodycz, litość, czułość, lube wzruszenie. Nowocześni moraliści, którzy tak surowo potępiają teatr, stwierdzają dowodnie władzę, jaką muzyka ma nad nami.

Gdyby owej społeczności, o której mówiłem, dać jedynie bębny i trąby, możnaż wątpić, iż gorzej osiągnęłoby się cel niż dając muzykę tkliwą? Starożytni mieli tedy słuszność, kiedy w pewnych okolicznościach przekładali jedną tonację nad drugą.

Ale, powie ktoś, dlaczego wyróżniać osobliwie muzykę? Bo, ze wszystkich rozkoszy zmysłów, nie masz żadnej innej, która by była tak niewinna dla duszy. Rumienimy się, czytając w Plutarchu, iż aby łagodzić obyczaje młodzieży, Tebanie zalecili ustawą rodzaj miłości, który powinien by być wygnany ze wszystkich narodów świata.

Księga piąta. Iż prawa nadane przez prawodawcę winny być dostosowane do natury rządu.

Rozdział I. Myśl tej księgi.

Widzieliśmy, iż prawidła wychowania winny być dostrojone do zasady każdego rządu. Te, które prawodawca stanowi dla całego społeczeństwa, również. Ten stosunek praw do podstawowej zasady napina wszystkie spiężyny rządu, sama zaś zasada czerpie stąd znowuż świeżą siłę. Tak samo w ruchu fizycznym akcja wywołuje zawsze reakcję.

Zbadamy obecnie ten stosunek w każdym ustroju; zaczniemy od Republiki, której zasadą jest cnota.

Rozdział II. Co to jest cnota w ustroju politycznym.

Cnota w rzeczypospolitej jest to rzecz bardzo prosta; jest to miłość rzeczypospolitej; uczucie, a nie szereg wiadomości. Najlichszy człowiek w państwie może mieć to uczucie, tak samo jak najpierwszy. Skoro lud posiądzie raz dobre zasady, trzyma się ich dłużej, niż tak zwane wyższe towarzystwo. Rzadko zepsucie zaczyna się od ludu. Często właśnie z niedostatku swej oświaty czerpie on silniejsze przywiązanie do istniejącego stanu rzeczy.

Miłość ojczyzny prowadzi do zacności obyczajów; zacność zaś obyczajów do miłości ojczyzny. Im mniej możemy zaspakajać swoje osobiste namiętności, tym bardziej poświęcamy się powszechnym. Dlaczego mnisi tak kochają swój zakon? Właśnie z przyczyny, która im go czyni nieznośnym. Reguła pozbawia ich wszystkich rzeczy, na których zwykle skupiają się, pozostaje im tedy namiętność do tej reguły, która ich trapi. Im jest surowsza, to znaczy im bardziej powściąga ich skłonności, tym więcej daje siły tym, które im zostawia.

Rozdział III. Czym jest miłość republiki w demokracji.

Miłość republiki w demokracji jest miłością demokracji; miłość demokracji jest miłością równości.

Miłość demokracji jest również miłością pomierności. Ponieważ każdy ma tam zażywać jednakiego szczęścia i przywilejów, każdy tym samym powinien kosztować tych samych przyjemności i żywić te same nadzieje: co jest możliwe jedynie przy powszechnym umiarkowaniu.

Miłość równości ogranicza w demokracji ambicję do jednego pragnienia, jednego szczęścia, a mianowicie, aby oddać ojczyźnie większe usługi niż inni. Wszyscy nie mogą jej oddać równych usług; ale wszyscy po równi winni jej służyć. Rodząc się, każdy zaciąga względem niej olbrzymi dług, z którego nigdy nie może się wypłacić.

Tak więc wyróżnienia rodzą się tam z zasady równości, wówczas nawet, kiedy wydaje się naruszona przez szczęśliwe usługi albo przewagę talentów.

Miłość pomierności ogranicza chęć posiadania do troski o to, co niezbędne dla rodziny, a również o to, co jest zbytkiem dla ojczyzny. Bogactwa dają potęgę, której obywatel nie może zużyć dla siebie; nie byłoby bowiem równości. Dostarczają uciech, których również nie powinien zażywać, ponieważ tak samo byłyby obrazą równości.

Tak więc prawdziwa demokracja, przepisując pomierność w domu, otwarła drzwi wydatkom publicznym, jak w Atenach i w Rzymie. Wspaniałość i dostatek rodziły się tam z samegoż umiarkowania; jak religia żąda, aby ręce były czyste, gdy mają składać ofiarę bogom, tak samo prawa żądały wstrzemięźliwości obyczajów, aby można było świadczyć ojczyźnie.

Rozsądek i szczęście obywateli zasadza się w znacznym stopniu na mierności talentów i fortun. Republika, w której prawa wytworzyły wielu ludzi miernych, będąc złożona z ludzi roztropnych, będzie rządziła roztropnie; złożona z ludzi szczęśliwych, będzie bardzo szczęśliwa.

Rozdział IV. Jak wszczepia się miłość równości i pomierności.

Miłość równości i miłość pomierności czerpią znaczną pobudkę w samej równości i umiarkowaniu, kiedy żyjemy w społeczeństwie, gdzie prawa ustanowiły i jedno, i drugie.

W monarchii i w państwach despotycznych nikt nie dąży do równości; nie przychodzi to nawet na myśl; każdy dąży do wyższości. Ludzie najniższych stanów pragną z nich wyjść jedynie po to, aby się stać panami drugich.

Tak samo z pomiernością. Aby ją kochać, trzeba jej zakosztować. Ludzie zepsuci rozkoszami nie będą pewnie kochać pomiernego życia; gdyby to było naturalne i pospolite, Alcybiades nie budziłby podziwu świata. Toż samo ci, którzy zazdroszczą zbytku innym albo podziwiają go, nie będą kochać pomierności; ci, którzy mają przed oczami jedynie ludzi bogatych, lub też nędznych jak oni, nienawidzą swojej nędzy, nie kochając ani nie znając tego, co stanowi kres nędzy.

Jest to zatem bardzo prawdziwa maksyma, iż, aby obywatele republiki kochali równość i pomierność, trzeba, aby prawa je ustanowiły.

Rozdział V. Jak w demokracji prawa stanowią równość.

Niektórzy starożytni prawodawcy, jak Likurg j Romulus, podzielili równo ziemie. To mogło się stać jedynie przy zakładaniu nowej republiki; lub też kiedy dawna była skażona, a umysły w takim stanie, iż biedni czuli się zniewoleni szukać takiego lekarstwa, a bogaci ścierpieć je.

Jeżeli prawodawca, czyniąc taki podział, nie daje równocześnie praw, aby go utrzymać, wznosi budowlę jedynie przemijającą; nierówność wejdzie tą stroną, której prawa nie bronią, rzeczpospolita będzie zgubiona.

Trzeba tedy, aby, w tym przedmiocie, uregulowano posagi, darowizny, spadki, testamenty, wreszcie wszystkie sposoby zawierania umów. Gdyby bowiem wolno było dać swój majątek komu i jak się chce, każda poszczególna wola zmąciłaby postanowienie zasadniczego prawa.

Solon, który w Atenach pozwolił zapisywać mienie testamentem komukolwiek, o ile ktoś nie miał dzieci, był w sprzeczności z dawnymi prawami, nakazującymi, aby majątek pozostał w rodzinie testatora, i był również w sprzeczności z własnym prawem; kasując bowiem długi, dążył do równości.

Dobre dla demokracji było prawo, które broniło posiadania dwóch dziedzictw. Czerpało ono początek z równego podziału ziem i części przydzielonych każdemu. Prawo nie chciało, aby jeden człowiek posiadał kilka części.

Prawo, które nakazywało, aby najbliższy krewny zaślubił dziedziczkę, płynęło z podobnego źródła. Ustanowiono je u Żydów po takimż samym podziale. Platon, który opiera prawa na tym podziale, również je stanowi; było to prawo ateńskie.

Istniało w Atenach prawo, w którego ducha nie wiem, czy kto wejrzał. Było dozwolone zaślubić siostrę przyrodnią po ojcu, nie zaś po matce. Zwyczaj ten miał swoje źródło w republikach, w których duchu było nie skupiać na jednej głowie dwóch cząstek ziemi, a tym samym dwóch ojcowizn. Kiedy ktoś żenił się z siostrą po ojcu, mógł mieć tylko jedną ojcowiznę, po ojcu: natomiast kiedy zaślubiał siostrę swą po matce, mogłoby się zdarzyć, iż ojciec tej siostry, nie synów, zostawił jej dziedzictwo; tym samym brat, który ją zaślubił, miałby dwie ojcowizny.

Niech mi nikt nie przeciwstawia tego, co mówi Filon, iż gdy w Atenach wolno było pojąć siostrę po ojcu, nie zaś po matce, w Sparcie, przeciwnie, wolno było poślubić siostrę po matce, a nie po ojcu. Czytam bowiem w Strabonie, iż kiedy w Lakonii siostra wyszła brata, otrzymywała jako posag połowę części. Jasne jest, że to drugie prawo ustanowiono dlatego, aby zapobiec ujemnym następstwom pierwszego. Iżby rodowy majątek siostry nie przeszedł na rodzinę brata, dawano siostrze w posagu połowę ojcowizny braterskiej.

Seneka, mówiąc o Silanie, który zaślubił siostrę, powiada, iż w Atenach swoboda była w tym ograniczona, w Aleksandrii zaś powszechna. Pod rządem samowładnym nie chodziło zgoła o utrzymanie podziału dóbr.

Dla utrzymania tego rozdziału ziemi w demokracji skuteczne było też prawo, aby ojciec, posiadający więcej dzieci, wybrał jedno dziedziczące po nim jego część, inne zaś oddał drogą adoptacji komuś, kto nie miał dzieci, iżby liczba obywateli zawsze trzymała równy krok z liczbą działów.

Faleas z Chalcedonu też wymyślił sposób zrównania majątków w republice, tam gdzie nie były równe. Żądał, aby bogaci dawali posagi biednym, a nie otrzymywali ich wzajem; aby biedni otrzymywali pieniądze za córki, a nie dawali ich. Ale nie widziałem, aby która republika przyjęła takie urządzenie. Stawia ono obywateli w warunki tak wybitnej nierówności, iż znienawidziliby tęż samą równość, którą silono by się wprowadzić. Dobrze jest niekiedy, aby prawa nie szły tak jawnie i prosto do zamierzonego celu.

Mimo iż w demokracji prawdziwa równość jest duszą państwa, wprowadzenie jej jest wszakże tak trudne, iż nadmierna w tym ścisłość nie zawsze byłaby na miejscu. Wystarczy, aby ustanowiono miarę, która zmniejsza lub ustala różnice aż do pewnego punktu; po czym rzeczą poszczególnych praw jest równać, iż tak rzekę, nierówności za pomocą ciężarów nakładanych bogaczom a ulg przyznawanych biednym. Jedynie mierne bogactwa zdołają się temu poddać i ścierpieć takie wyrównania; co się tyczy bowiem nieumiarkowanych fortun, uważają one sobie za krzywdę najmniejszy niedobór w potędze i honorach.

W demokracji wszelka nierówność powinna wypływać z natury demokracji i z samej zasady równości. Na przykład: można się obawiać, aby ludzie zmuszeni, aby wyżyć, oddawać się ustawicznej pracy, nie ucierpieli zbytnio w swoim bycie przez sprawowanie urzędu lub też nie zaniedbywali jego obowiązków; aby rękodzielnicy nie wzrośli w zbytnią dumę; aby zbyt liczni wyzwoleńcy nie stali się potężniejsi od dawnych obywateli. W tych wypadkach można w demokracji znieść równość między obywatelami dla pożytku demokracji. Ale wówczas naruszamy jedynie równość pozorną: obywatel bowiem, który by się zrujnował na urzędzie, znalazłby się w gorszym położeniu niż inni; o ile by zaś był zmuszony zaniedbywać obowiązki swego urzędu, postawiłby innych obywateli w położenie gorsze niż jego własne, itd.

Rozdział VI. Jak prawa powinny podtrzymywać w demokracji pomierność życia.

W dobrze urządzonej demokracji nie wystarcza, aby cząstki ziemi były równe; trzeba, aby były małe, jak u Rzymian. „Niech Bóg broni, mówił Kuriusz do żołnierzy, aby obywatel uważał za małą cząstkę tyle ziemi, ile trzeba do wyżywienia człowieka”.

Tak jak równość majątków utrzymuje mierność życia, tak znowuż mierność życia utrzymuje równość majątków. Mimo iż są to rzeczy różne, z natury ich wypływa, że jedna nie może istnieć bez drugiej: każda z nich jest przyczyną i skutkiem; jeżeli jedna z nich zaniknie w ustroju demokratycznym, druga natychmiast podąża za nią.

Prawda, iż kiedy demokracja wspiera się na handlu, może się snadno zdarzyć, iż poszczególne osoby posiadają wielkie bogactwa, obyczaje zaś nie ulegną skażeniu. To płynie stąd, iż duch handlu pociąga z sobą ducha wstrzemięźliwości, oszczędności, umiarkowania, pracy, roztropności, spokoju, porządku i statku. Tak więc, póki ten duch istnieje, bogactwa, które rodzi, nie mają złych następstw. Zło zaczyna się dopiero wtedy, kiedy nadmiar owych bogactw niszczy ducha handlu; nagle rodzą się wybryki nierówności, mimo iż na razie nie dały się jeszcze uczuć.

Aby utrzymać ducha handlu, trzeba, aby znamienitsi obywatele uprawiali go osobiście; aby ten duch panował wyłącznie, nie pokrzyżowany żadnym innym; aby wszystkie prawa go wspierały; aby też same prawa, za pomocą swoich ustaw, dzieląc majątki w miarę, jak handel je powiększa, zapewniały każdemu ubogiemu obywatelowi tyle dobrobytu, aby mógł pracować jak drudzy, każdego zaś bogatego sprowadzały do takiej mierności, aby musiał pracować dla zachowania lub nabycia mienia.

W republice handlowej bardzo mądrym prawem jest to, które przyznaje wszystkim dzieciom równą część w dziedzictwie ojca. Z tego wynika, iż, choćby ojciec zgromadził największy majątek, dzieci, zawsze uboższe od niego, muszą się ograniczać w zbytku i pracować jak on. Mówię jedynie o republikach handlowych; w innych bowiem prawodawca musi mieć na oku wiele innych względów.

W Grecji istniały dwa rodzaje republik. Jedne żołnierskie jak Sparta; drugie handlowe jak Ateny. W jednych nakazywano, aby obywatele żyli w bezczynności; w drugich starano się wszczepić zamiłowanie do pracy. Solon uważa bezczynność za zbrodnię i żąda, aby każdy obywatel zdawał sprawę ze sposobu, w jaki zarabia na życie. W istocie, w dobrej demokracji, gdzie powinno się wydawać jedynie na to, co potrzebne, każdy powinien mieć na tyle; od kogóż by bowiem dostał?

Rozdział VII. Inne sposoby wspierania zasady demokracji.

Nie we wszystkich demokracjach da się ustanowić równy podział ziem. Istnieją okoliczności, w których podobne urządzenie byłoby niewykonalne, niebezpieczne i naruszałoby nawet ustrój państwa. Nie zawsze wskazane są skrajne drogi. Jeżeli widzimy w jakimś demokratycznym ustroju, że ten podział, który ma wpływać zbawiennie na obyczaje, nie odpowiada celowi, trzeba się uciec do innych sposobów.

Jeżeli się ustanowi jakieś stałe ciało, będące samo z siebie wzorem obyczajów; senat, do którego dają wstęp wiek, cnota, powaga, zasługi; w takim razie senatorowie, widni oczom ludu niby obraz bóstwa, będą budzili uczucia, które przenikną do wszystkich domów.

Trzeba zwłaszcza, aby ten senat trzymał się silnie dawnych urządzeń i przestrzegał, by lud i urzędnicy nie oddalali się od nich nigdy.

Wielce użyteczne dla obyczajów jest, aby się trzymać dawnych tradycji. Widzimy, iż ludy rozwiązłe rzadko dokonały wielkich rzeczy: nie tworzyły społeczeństw, nie zakładały miast, nie stanowiły praw; przeciwnie te, które się rządziły prostym i surowym obyczajem, rozszerzały się i umacniały; przywoływać tedy lud do dawnych zasad, znaczy zwykle sprowadzać go do cnoty.

Co więcej: o ile zaszła odmiana i nadano państwu inną postać, nie mogło się to stać inaczej, niż przy pomocy nieskończonych prac i trudów, rzadko zaś przy bezczynności i rozwiązłych obyczajach. Ci sami, którzy sprawili rewolucję, chcieli dać zażywać jej owoców; a nie mogli tego osiągnąć inaczej, niż za pomocą dobrych praw. Dawne urządzenia są tedy zazwyczaj poprawą; nowe nadużyciem. W ciągu długiego rządu, idzie się ku złemu niedostrzegalnym spadkiem, wraca się zaś ku dobremu jedynie wysiłkiem.

Zachodziła niepewność, czy członkowie wspomnianego wyżej senatu mają być dożywotni, czy też obierani na jakiś czas. Oczywiście, że powinni być obierani na całe życie, jak to bywało u Rzymian, w Sparcie, a nawet w Atenach. Nie trzeba bowiem mieszać tego, co w Atenach nazywało się senatem (które to ciało zmieniało się co trzy miesiące), z Areopagiem, którego członków mianowano na całe życie, jako ustawiczne wzory.

Zasada ogólna: w senacie ustanowionym po to, aby był wzorem i, można rzec, piastunem obyczajów, senatorowie powinni być wybierani na całe życie; w senacie przeznaczonym dla załatwiania spraw senatorowie mogą się zmieniać.

Duch, powiada Arystoteles, starzeje się jak i ciało. Uwaga ta dobra jest tylko w odniesieniu do jednego urzędnika, nie może się zaś odnosić do całego zebrania senatorów.

Oprócz Areopagu istnieli w Atenach strażnicy obyczajów i strażnicy praw. W Sparcie wszyscy starcy byli cenzorami. W Rzymie dwaj osobni urzędnicy sprawowali cenzurę. Jak senat czuwa nad ludem, tak cenzorowie winni mieć oko na lud i na senat. Trzeba, aby doprowadzali do porządku to, co się zepsuło, aby stwierdzali opieszałość, sądzili zaniedbania i poprawiali błędy, tak jak prawa karzą zbrodnie.

Prawo rzymskie, które postanowiło, aby kara za cudzołóstwo była publiczna, cudownie przyczyniało się do zachowania czystości obyczajów; budziło lęk w kobietach, jak również w tych, którzy mieli czuwać nad nimi.

Nic tak skutecznie nie strzeże obyczajów, jak nadzwyczajna uległość młodzieży względem starców. Jedni i drudzy trzymają się w ten sposób w szrankach; młodzi przez szacunek dla starców, starzy przez szacunek dla samych siebie.

Nic nie daje większej siły prawom, niż nadzwyczajna uległość obywateli wobec urzędników. „Wielka różnica, którą Likurg stworzył między Spartą a wszystkimi innymi miastami, powiada Ksenofon, polega na tym, iż przede wszystkim sprawił, aby obywatele byli posłuszni prawom; biegną, skoro władza ich wezwie. W Atenach natomiast zamożny człowiek byłby w rozpaczy, gdyby ktoś mniemał, że on zależy od urzędnika.”

Władza ojcowska jest również bardzo użyteczna dla obyczajów. Wspomnieliśmy już, że republika nie posiada siły równie poskramiającej, jaką mają inne rządy. Trzeba zatem, aby prawa starały się to uzupełnić: czynią to za pomocą powagi ojcowskiej.

W Rzymie ojcowie mieli prawo życia i śmierci nad dziećmi. W Sparcie każdy ojciec miał prawo skarcić dziecko drugiego.

Władza ojcowska zginęła w Rzymie wraz z republiką. Monarchia, w której obyczaje tak czyste nie są pożądane, żąda, aby każdy podlegał władzy urzędników.

Prawa rzymskie, które przyzwyczaiły młodych ludzi do zależności, ustanowiły długą małoletność. Może popełniliśmy błąd, przejmując ten obyczaj: w monarchii nie ma potrzeby takiego skrępowania.

Ta sama zasada posłuchu żądała w republice, aby ojciec był, przez całe życie, panem mienia swoich dzieci, jak to ustanowiono w Rzymie. Ale to nie jest w duchu monarchii.

Rozdział VIII. Jak w arystokracji prawa powinny być w zgodzie z zasadą rządu.

Jeżeli w arystokracji lud jest cnotliwy, będzie w niej zażywał niemal tego samego szczęścia, co pod rządem ludowym, i państwo wzrośnie w potęgą. Ale ponieważ rzadkie jest, aby tam, gdzie dobrobyt obywateli jest tak nierówny, kwitła zbytnio cnota, trzeba, aby prawa starały się stworzyć, o ile w ich mocy, ducha umiarkowania, aby starały się przywrócić tę równość, którą ustrój państwa siłą rzeczy usuwa.

Duch umiarkowania, oto co w państwie arystokratycznym nazywa się cnotą; zajmuje on miejsce ducha równości państw ludowych.

O ile przepych i wspaniałość, które otaczają królów, stanowią cząstkę potęgi tronu, skromność i prostota obejścia stanowią siłę arystokratycznej szlachty. Kiedy nie szuka żadnego wyróżnienia, kiedy się miesza z ludem, kiedy się ubiera jak on, kiedy daje mu dzielić wszystkie swoje przyjemności, lud zapomina o swej niemocy.

Każdy rząd ma swoją przyrodę i swoją zasadę istnienia. Nie trzeba tedy, aby rząd arystokratyczny przejmował naturę i zasadę monarchii; a to miałoby miejsce, gdyby szlachta posiadała jakoweś przywileje osobiste i poszczególne, odrębne od przywilejów swego stanu. Przywileje winny być dla senatu, a prosty szacunek dla senatorów.

Dwa są główne źródła nieporządku w państwach arystokratycznych: zbytnia nierówność między rządzącymi a rządzonymi; i taż sama nierówność między członkami rządzącego ciała. Z tych dwóch nierówności rodzą się nienawiści i zazdrości, którym prawa winny zapobiegać lub je poskramiać.

Pierwsza nierówność zachodzi zwłaszcza wówczas, kiedy przywileje możnych są zaszczytne jedynie tym, iż są hańbiące dla ludu. Takim było w Rzymie prawo, które broniło patrycjuszom zawierać małżeństw z plebejuszami; co miało tylko ten skutek, iż pomnożyło pychę z jednej strony, a nienawiść z drugiej. Trzeba widzieć, jakie przewagi wyciągnęli z tego trybuni w swoich mowach.

Ta sama nierówność istnieje wówczas, kiedy zachodzą między obywatelami różnice co do ciężarów; co może się dziać w czworaki sposób: kiedy szlachta zagarnie sobie przywilej nie płacenia podatków; kiedy się dopuszcza szalbierstw, aby się uchylić od płacenia; kiedy zgarnia je dla siebie pod pozorem nagród albo pensji za piastowane urzędy; wreszcie, kiedy nakłada ciężary na lud i dzieli między siebie podatki płynące z tego źródła. Ten ostatni wypadek jest rzadki; w takim wypadku arystokracja jest najuciążliwszym ze wszystkich rządów.

Rzym, wówczas gdy skłaniał się do arystokracji, uniknął doskonale tych niedogodności. Urzędnicy nie pobierali żadnego wynagrodzenia za urząd. Znamienitsi obywatele byli opodatkowani tak samo jak inni, a nawet więcej: niekiedy nawet oni jedni. Wreszcie, nie tylko nie starali się dzielić między siebie dochodów państwowych, ale wszystko, co mogli wyciągnąć ze skarbu publicznego, wszystko, co sami posiadali z łaski losu, dzielili między lud, iżby im wybaczono ich zaszczyty.

Jest to zasadniczy pewnik, iż tak samo jak rozdawanie między lud pociąga zgubne następstwa w demokracji, tak samo ma ono dobre skutki pod rządem arystokratycznym. W pierwszym wypadku niszczy ducha obywatelskiego, w drugim podnosi go.

O ile się nie rozdziela dochodów między lud, trzeba mu dać poznać, że się nimi dobrze zarządza: pokazać mu je, to znaczy do pewnego stopnia dać mu ich używać. Ów łańcuch złoty, który się rozpinało w Wenecji; bogactwa, które obnosiło się w Rzymie podczas tryumfu; skarby, które przechowywano w świątyni Saturna, to były, w istocie, bogactwa ludu.

Zasadnicze zwłaszcza w ustroju arystokratycznym jest, aby szlachta nie ściągała podatków. Pierwszy stan w Rzymie nie zajmował się tym; powierzono to drugiemu; a i to nawet pociągnęło za sobą znaczne niedogodności. W arystokracji, w której szlachta ściągałaby podatki, wszyscy mieszkańcy byliby zdani na łaskę spekulantów; nie byłoby wyższego trybunału dla skarcenia ich. Ci, którym by powierzano tępienie nadużyć, woleliby raczej z nich korzystać. Szlachta poczynałaby sobie jak monarchowie w państwach despotycznych, którzy konfiskują majątek, czyj się im spodoba.

Niebawem zyski czerpane z tego źródła zaczęliby uważać za swoje mienie, które chciwość powiększałaby wedle zachcenia. Przywiedziono by do upadku dzierżawy, sprowadzono by dochody publiczne do zera. W ten to sposób niektóre państwa, nie doznawszy żadnego widomego ciosu, popadają w niemoc, która dziwi sąsiadów i zdumiewa nawet samych obywateli.

Trzeba, aby prawa broniły im również handlu; tak uprzywilejowani kupcy stworzyliby wszelakiego rodzaju monopole. Handel jest rzemiosłem ludzi równych; wśród państw despotycznych, najnieszczęśliwsze są te, gdzie monarcha jest kupcem.

Prawa weneckie bronią szlachcie handlu, który mógłby im dać, nawet w godziwy sposób, nadmierne bogactwa.

Prawa winny używać najskuteczniejszych środków, aby szlachta obchodziła się sprawiedliwie z ludem. O ile nie ustanowiły trybuna, trzeba, aby same były trybunem.

Wszelkiego rodzaju ochrona przed wykonaniem praw gubi arystokrację: tyrania jest wówczas bardzo blisko.

Powinny one, w każdym czasie, gnębić butę i chęć panowania. Trzeba, aby istniał, co jakiś czas lub stale, urzędnik, który by przyprawiał szlachtę o drżenie, jak eforowie w Sparcie, jak Inkwizytorowie w Wenecji; urzędy niepodlegające żadnym formalnościom. Ten ustrój rządu wymaga bardzo gwałtownych środków działania. Kamienna paszcza otwarta jest w Wenecji dla każdego donosiciela; można rzec, paszcza tyranii.

Owe tyrańskie urzędy w arystokratycznym rządzie pokrewne są urzędowi cenzorów w demokracji, który, z natury swojej, nie mniej jest niezależny. W istocie, cenzorów nie należy poddawać dochodzeniu co do sposobu, w jaki sprawowali crenzurę; trzeba ich darzyć zaufaniem, nigdy nie zniechęcać. Rzymianie byli w tym godni podziwu; można było wszystkich urzędników pociągać do odpowiedzialności za ich postępowanie, wyjąwszy cenzorów.

Dwie rzeczy zgubne są w rządzie arystokratycznym; zbytnie ubóstwo szlachty, oraz jej nadmierne bogactwa. Aby uchronić szlachtę od ubóstwa, trzeba zwłaszcza skłaniać ją zawczasu do płacenia długów. Aby umiarkować jej bogactwa, trzeba mądrych i nieznacznych postanowień; nie konfiskat, nie praw rolnych, nie unieważniania długów, które wyrządzają nieskończenie wiele złego.

Prawa winny usunąć wśród szlachty prawo starszeństwa; iżby, przez ustawiczny podział ojcowizny, majątki utrzymywały się w równowadze.

Nie powinno być substytucji, praw odkupu, majoratów, adopcji. Wszystkie środki wymyślone dla utrwalenia wielkości rodów w monarchii nie mogą mieć zastosowania w arystokracjach.

Skoro prawa zrównały rodziny, pozostaje im utrzymać spójność miedzy nimi. Spory między szlachtą należy szybko rozstrzygać; inaczej zwady pojedynczych osób stają się zwadami rodzin. Sądy rozjemcze winny kłaść koniec procesom lub zapobiec ich powstaniu.

Wreszcie, nie trzeba, aby prawa uświęcały różnice, które próżność wytwarza między rodzinami, pod pozorem lepszego szlachectwa lub jego dawności; to powinno być pomieszczone w rzędzie małostek prywatnych.

Wystarczy obrócić oczy na Spartę; ujrzymy jak eforowie umieli gnębić słabostki królów, panów i ludu.

Rozdział IX. W jaki sposób w monarchii prawa zgodne są ze swą zasadą.

Ponieważ honor jest zasadą tego rządu, prawa powinny zmierzać ku niemu.

Trzeba, aby pracowały nad podtrzymaniem tego szlachectwa, którego honor jest, można powiedzieć, dzieckiem i ojcem.

Trzeba, aby je uczyniły dziedzicznym; nie iżby było granicą między potęgą monarchy a słabością ludu, ale aby było węzłem między nimi.

Naznaczania dziedzica (substytucje), które utrzymują majętności w rodzinie, będą bardzo użyteczne w tej formie rządu, mimo iż nie są właściwe w innych.

Prawo odkupu wróci szlacheckim rodzinom ziemie, które rozrzutność jednego z krewniaków rozproszyła.

Dobra szlacheckie będą zażywały przywilejów podobnie jak osoby. Nie można oddzielić godności monarchy od godności królestwa; tak samo nie można oddzielić godności szlachcica od godności jego lenna.

Wszystkie te przywileje będą przysługiwały tylko szlachcie; nie należy ich rozciągać na lud, o ile się nie chce naruszyć zasady rządu, o ile się nie chce uszczuplić siły szlachty i samego ludu.

Substytucje krępują handel; prawo odkupu pociąga za sobą mnogość nieuniknionych procesów; wszystkie zaś sprzedane dobra państwowe są co najmniej, pod pewnym względem, przez rok bezpańskie. Przywileje lenna tworzą władzę bardzo uciążliwą dla tych, którzy ją cierpią. Są to poszczególne niedogodności szlachectwa, które nikną wobec powszechnego pożytku, jaki ono przynosi. Ale, kiedy się je przenosi na lud, narusza się bezużytecznie wszystkie zasady.

Można w ustroju monarchicznym pozwolić, aby główna część majątku przypadała jednemu z synów; przywilej taki jest nawet zbawienny tylko w tym ustroju.

Trzeba, aby prawa popierały wszelki handel, jaki ustrój tego rządu może dopuścić; iżby poddani mogli, bez własnej zagłady, czynić zadość wciąż odradzającym się potrzebom monarchy i jego Dworu.

Trzeba, aby prawa wprowadziły jakiś porządek w ściąganie podatków, iżby sposób ich ściągania nie był dotkliwszy niż same ciężary.

Nadmiar ciężarów wytwarza zrazu pracę; praca przygnębienie; przygnębienie lenistwo.

Rozdział X. O szybkości wykonania w ustroju monarchicznym.

Monarchia ma jedną wielką przewagę nad republiką: ponieważ sprawy prowadzi jeden człowiek, wykonanie jest szybsze. Ale, ponieważ ta szybkość mogłaby się wyrodzić w pospieszność, prawa muszą wprowadzić tu niejaką zwłokę. Winny one nie tylko współdziałać z przyrodą każdego państwowego ustroju, ale także zapobiegać nadużyciom, które mogłyby wyniknąć z tej przyrody.

Kardynał Richelieu zaleca unikać w monarchii cierni ciał zbiorowych, które w każdej rzeczy piętrzą trudności. Gdyby ten człowiek nie miał despotyzmu w sercu, miałby go w głowie.

Ciała, którym powierzono stróżę praw, najbardziej są posłuszne swemu powołaniu, kiedy się posuwają powolnym krokiem i kiedy w sprawy tyczące monarchy wnoszą owo zastanowienie, jakiego nie można się spodziewać po dworze, mało zazwyczaj oświeconym w tej mierze i pospiesznym w swych radach.

W co by się obróciła najpiękniejsza monarchia, gdyby urzędnicy, przez swą powolność, przez swoje skargi, prośby, nie powstrzymali biegu nawet samych cnót monarchy, kiedy ów, radząc się tylko swej wielkiej duszy, chciałby nagradzać bez granic usługi oddane z męstwem i wiernością również bez granic?

Rozdział XI. O wyborności rządu monarchicznego.

Monarchia ma wielką przewagę nad rządem despotycznym. Ponieważ w naturze jej leży, aby poniżej monarchy istniały różnorakie stany związane z ustrojem państwa, państwo jest bardziej stałe, ustrój jego trudniejszy do zachwiania, osoba tych, którzy sprawują rządy, bezpieczniejsza.

Cycero sądzi, iż ustanowienie trybunałów w Rzymie było zbawieniem rzeczypospolitej. „Zaiste, powiada, potęga ludu, który nie posiada przywódcy, bardziej jest groźna. Przywódca czuje, iż sprawa opiera się na nim, zastanawia się: ale lud w swojej porywczości nie zna niebezpieczeństwa, w które się rzuca”. Można zastosować tę uwagę do państwa despotycznego, które jest ludem bez trybunów; i do monarchii, gdzie lud posiada poniekąd trybunów.

W istocie, widzimy wszędzie, iż w zamieszkach pod rządem despotycznym lud, prowadzony sam przez siebie, zachodzi zawsze tak daleko, jak tylko możebne; wybryki, jakich się dopuszcza, nie mają granic; gdy w monarchii bardzo rzadko rzeczy dochodzą do ostateczności. Przywódcy lękają się o samych siebie; lękają się, aby ich nie opuszczono; potęgi pośrednie, zależne od tronu, nie chcą, aby lud nadto wziął górę. Rzadko zdarza się, aby stany państwa były zupełnie skażone. Monarcha zespolony jest z tymi stanami; buntownicy zaś, którzy nie mają ani chęci, ani nadziei obalenia państwa, nie mogą ani nie chcą obalić monarchy.

W tych okolicznościach roztropni i poważni ludzie występują jako pośrednicy; strony wchodzą w porozumienie, układają się, reformują; prawa znów przychodzą do mocy i posłuchu.

Toteż wszystkie nasze dzieje pełne są wojen domowych bez rewolucji; dzieje państw despotycznych pełne są rewolucji bez wojen domowych.

Ci, którzy pisali historię wojen domowych w niektórych państwach, ci nawet, którzy je wzniecali, dowodzą jasno, iż powaga, jaką monarchowie zostawiają niektórym stanom dla swej służby, nie powinna im być podejrzana. Nawet w swoim zbłąkaniu, stany te wzdychały jeno do praw i do swoich obowiązków, i raczej hamowały gorączkę i nagłość buntowników, niźli ich wspomagały.

Kardynał Richelieu, rozumiejąc może, iż nazbyt poniżył Stany państwa, odwołuje się, dla skrzepienia tegoż, do cnót monarchy i jego ministrów; i wymaga od nich tylu rzeczy, iż, w istocie, chyba anioł mógłby mieć tyle rozwagi, tyle rozumu, stałości, wiedzy. Trudno, zaiste, spodziewać się, aby od dziś aż do upadku wszelkich monarchii mógł się znaleźć podobny władca i minister.

Jak ludy, które żyją pod dobrymi prawami, są szczęśliwsze niż te, które, bez ustaw i bez wodza, błądzą po lasach, tak monarchowie, którzy żyją pod zasadniczymi prawami swego państwa, szczęśliwsi są niż despoci, nie mający nic, co by mogło miarkować serce ich ludu i ich własne.

Rozdział XII. Dalszy ciąg tego samego przedmiotu.

Niechaj nikt nie szuka wielkoduszności w państwach despotycznych; władca nie może tam użyczyć wielkości, której sam nie posiada: nie masz u niego chwały.

W monarchiach jedynie widzimy, jak dokoła księcia poddani przyjmują jego promienie. Tam to każdy, zajmując, aby tak rzec, więcej miejsca, może uprawiać owe cnoty, które dają duszy nie niepodległość wprawdzie, ale wielkość.

Rozdział XIII. Istota despotyzmu.

Kiedy dzicy w Luizjanie chcą mieć owoc, ścinają drzewo przy samej ziemi i zrywają owoc. Oto rząd despotyczny.

Rozdział XIV. W jaki sposób prawa zgodne są z zasadą rządu despotycznego.

Zasadą rządu despotycznego jest lęk; toż ludom wystraszonym, nieświadomym, zgnębionym nie potrzeba wielu praw.

Wszystko kręci się tam koło paru pojęć: nie trzeba tedy nowych. Skoro kształcicie zwierzę, uważacie pilnie, aby nie zmieniać mu pana, nauki i chodu; wbijacie mu w mózg dwa lub trzy poruszenia, nie więcej.

Skoro władca jest zamknięty, nie może wyjść z koła rozkoszy, nie wtrącając w rozpacz wszystkich, którzy go w nim utrzymują. Nie mogą ścierpieć, aby jego osoba i władza przeszły w inne ręce. Rzadko tedy prowadzi wojnę osobiście, lęka się zaś prowadzić ją przez swoich namiestników.

Podobny władca, przywykły nie spotykać w swoim pałacu żadnego oporu, oburza się, kiedy mu ktoś stawia opór z bronią w ręku: zwykle tedy powoduje nim gniew lub zemsta. Zresztą, nie może mieć pojęcia o prawdziwej chwale. Stąd wynika, iż wojny toczą się tam z całą ich naturalną srogością, prawo zaś narodów posiada mniejszy zakres niż gdzie indziej.

Taki władca ma tyle przywar, iż niebezpieczne byłoby objawiać w świetle dziennym jego przyrodzoną tępotę. Żyje w ukryciu; nikt nic zna stanu, w jakim się znajduje. Na szczęście ludzie są w owych krajach tacy, iż trzeba jedynie imienia, aby im panować.

Karol XII, będąc w Bender i doznawszy niejakiego oporu w szwedzkim senacie, napisał, iż pośle im swój but, aby rozkazywał. Ten but rozkazywałby jak król-despota.

Skoro władca dostanie się do niewoli, uważany jest za umarłego, a inny wstępuje na tron. Traktaty, które zawiera pojmany, są nieważne; następca nie uznałby ich. W istocie, skoro on jest prawem, państwem i monarchą, i skoro, kiedy już nie jest monarchą, jest niczym, gdyby się go nie uznało za umarłego, państwo musiałoby zginąć.

Przyczyną, która najbardziej skłoniła Turków do zawarcia oddzielnego pokoju z Piotrem I, było to, iż Moskale powiedzieli wezyrowi, że w Szwecji osadzono innego króla na tronie.

Zachowanie państwa równoznaczne jest z zachowaniem monarchy, lub raczej pałacu, w którym siedzi zamknięty. Wszystko, co nie grozi bezpośrednio temu pałacowi lub stolicy, nie robi wrażenia na tych nieświadomych, pysznych i uprzedzonych duszach: co się zaś tyczy łańcucha wydarzeń, nie mogą iść za nim, przewidzieć go, myśleć o nim nawet. Polityka, jej sprężyny i prawa muszą tam być bardzo ograniczone; rząd polityczny jest tam równie prosty jak rząd cywilny.

Wszystko sprowadza się do połączenia rządu politycznego i cywilnego z rządem domowym, urzędników państwa z urzędnikami seraju.

Podobne państwo znajdzie się w najlepszym położeniu, kiedy się będzie mogło uważać za jedyne w świecie; kiedy będzie otoczone pustyniami i oddzielone od ludów, których nazwie barbarzyńcami. Nie mogąc liczyć na milicję, dobrze uczyni, pustosząc część własnych ziem.

Tak jak zasadą rządu despotycznego jest lęk, tak celem jego spokój: ale to nie jest pokój, to cisza owych miast, w których mury już wkracza nieprzyjaciel.

Ponieważ siła spoczywa nie w państwie, ale w wojsku, które je stworzyło, trzeba by, dla obrony państwa, zachować to wojsko; ale znowuż groźne jest ono dla władcy. Jak tedy pogodzić bezpieczeństwo państwa z bezpieczeństwem osoby?

Przyjrzyjcie się, proszę, jak usilnie rząd moskiewski stara się wyjść z despotyzmu, który mu jest uciążliwszy niż samym ludom. Zniesiono wielkie korpusy wojsk, zmniejszono kary za zbrodnie, ustanowiono trybunały, zaczęto uznawać prawa, szerzyć oświatę. Ale osobliwe przyczyny wtrącą może ten rząd z powrotem w nieszczęście, którego chciał uniknąć.

W takich państwach religia ma większy wpływ niż gdziekolwiek; jest to lęk dodany do lęku. W państwach mahometańskich z religii to przeważnie czerpią ludy zdumiewającą cześć, jaką mają dla swego władcy.

Religia poprawia nieco konstytucję turecką. Poddani, których nie wiąże do chwały i wielkości państwa honor, przywiązani są do niej niewzruszonymi zasadami religii.

Ze wszystkich rządów despotycznych najzgubniejszym dla samego siebie jest ten, gdzie monarcha uzna się właścicielem wszystkich obszarów ziemi i dziedzicem wszystkich poddanych: wynika stąd zawsze zaniedbanie uprawy. A jeżeli jeszcze przy tym monarcha ima się handlu, wówczas wszelki przemysł popada w ruinę.

W takich państwach nie naprawia się nic, nie ulepsza niczego. Mieszkańcy budują domy jedynie na przeciąg życia; nie kopią rowów, nie sadzą drzew; ciągną wszystko z ziemi, nic jej nie zwracając; wszystko leży odłogiem, wszystko jest pustynią.

Czy myślicie, że prawa, które odejmują własność ziemi i dziedzictwo dóbr, zmniejszą chciwość i skąpstwo możnych? Nie: podsycą jeszcze tę chciwość i skąpstwo. Posuną się do tysiącznych dokuczliwości, ponieważ będą uważali za własność jedynie to złoto i srebro, które zdołają ukraść albo schować.

Iżby wszystko nie rozpadło się w gruzy, dobrze jest, aby jakiś zwyczaj łagodził chciwość monarchy. Tak w Turcji władca zadowala się zwyczajnie tym, iż zabiera trzy od sta z dziedzictwa pospolitego ludu. Ale ponieważ sułtan daje większość ziemi swojej milicji i rozrządza nią wedle zachcenia; ponieważ zagarnia wszystkie spadki po urzędnikach, ponieważ, kiedy ktoś umrze, nie zostawiwszy synów, sułtanowi przypada majątek, a córki mają tylko dożywocie, wynika stąd, iż posiadanie większości dóbr w państwie płynie jedynie z łaski.

Wedle prawa w Bantam, królowi przypada całe dziedzictwo, nawet żona, dzieci i dom. Aby ominąć najokrutniejszy punkt tego prawa, trzeba żenić dzieci w ósmym, dziewiątym lub dziesiątym roku, niekiedy jeszcze młodziej, iżby nie stanowiły nieszczęsnej cząstki spadku po swoim ojcu.

W państwach, w których nie ma prawa zasadniczego, następstwo tronu nie może być stałe. Monarcha wybiera tam spadkobiercę, pośród rodziny lub poza rodziną. Daremnie stanowiłoby prawo, że najstarszy syn ma po nim dziedziczyć koronę; władca mógłby zawsze wybrać kogo innego. Spadkobiercę ogłasza sam książę albo jego ministrowie, albo wojna domowa. Tak więc państwo to ma o jedno źródło rozkładu więcej niż monarchia.

Ponieważ każdy członek rodziny królewskiej posiada równe prawo do tronu, często ten, który obejmuje berło, każe zaraz z początku udusić swoich braci, jak w Turcji; lub też wyłupić im oczy, jak w Persji; lub wpędzić w szaleństwo, jak w Mongolii; lub też, jeżeli nie podejmie tych środków bezpieczeństwa, jak w Maroku, każde opróżnienie tronu pociąga za sobą straszliwą wojnę domową.

Wedle konstytucji moskiewskiej, car może stanowić następcą, kogo mu się podoba, bądź w rodzinie, bądź spoza niej. Takie ustanowienie następstwa powoduje tysiączne rewolucje; czyni tron chwiejnym, a następstwo dowolnym. Ponieważ niezmiernie ważne jest, aby kolej następstwa była ludowi wiadoma, najlepszą jest ta, która najbardziej uderza w oczy, jak urodzenie i pewien jego porządek. Taka ustawa zapobiega intrygom, dławi ambicje; ambitni nie opanowują umysłu słabego księcia i nie każą mówić umierającym.

Skoro zasadnicze prawo określiło kolej dziedziczenia tronu, jeden książę jest spadkobiercą, bracia zaś nie mają żadnego rzeczywistego ani pozornego prawa do korony. Nie wolno domyślać się ani przeciągać na swą rzecz osobliwej woli ojca. Tym samym nie ma już potrzeby więzić lub uśmiercać brata królewskiego, tak samo jak któregokolwiek innego z poddanych.

W państwach despotycznych natomiast, gdzie bracia monarchy są równocześnie jego poddanymi i rywalami, ostrożność każe ubezpieczyć się co do ich osoby; zwłaszcza w krajach mahometańskich, gdzie religia patrzy na zwycięstwo lub powodzenie jako na sąd boży; nikt tam nie jest tedy władcą z prawa, jedynie siłą faktu.

W tych państwach, gdzie książęta krwi widzą, iż jeżeli nie wstąpią na tron, czeka ich więzienie lub śmierć, ambicje żywsze są niż u nas, gdzie książęta krwi korzystają z pozycji, jeżeli nie tak zadowalającej dla ambicji, bardziej może zadowalającej umiarkowane pragnienia.

Władcy państw despotycznych zawsze nadużywali małżeństwa. Pojmują zazwyczaj liczne żony, zwłaszcza w owej części świata, gdzie despotyzm jest, aby tak rzec, przyrodzony, jak w Azji. Mają z nich tyle dzieci, iż nie mogą ich kochać, jak i te dzieci nie kochają swego rodzeństwa.

Panująca rodzina podobna jest do państwa; jest zbyt słaba, naczelnik jej zaś zbyt silny; wydaje się rozległa, a w gruncie jest żadna. Artakserkses uśmiercił wszystkie dzieci za to, iż sprzysięgły się przeciw niemu. Nie jest prawdopodobne, aby pięćdziesięciu synów spiskowało przeciw ojcu; jeszcze zaś mniej, aby spiskowali dlatego, iż nie chciał odstąpić najstarszemu swojej nałożnicy. Prostsze jest mniemać, że tkwi w tym jakaś intryga właściwa owym wschodnim serajom: miejscom, w których chytrość, złość, zdrada panują w milczeniu i okrywają się gęstą nocą; gdzie stary monarcha, z każdym dniem bardziej zidiociały, jest pierwszym więźniem pałacu.

Po wszystkim, cośmy powiedzieli, zdawałoby się, że natura ludzka będzie się ustawicznie buntować przeciw despotyzmowi. Ale, mimo miłości ludzi do swobody, mimo ich nienawiści do gwałtu, większość poddaje się. To jest łatwe do pojęcia. Aby stworzyć rząd umiarkowany, trzeba kombinować siły, równoważyć je, ograniczać, wprawiać w ruch; przydawać, aby tak rzec, balastu jednej, iżby była zdolna stawić opór drugiej. Jest to arcydzieło prawodawstwa, którego rzadko dokonywa przypadek i którego też rzadko zdoła dokonać rozum. Rząd despotyczny, przeciwnie, bije, można powiedzieć, w oczy; jest wszędzie jednostajny; ponieważ do wprowadzenia go trzeba jedynie namiętności, każdy jest do tego zdolny.

Rozdział XV. Dalszy ciąg poprzedniego.

W gorących klimatach, gdzie panuje zazwyczaj despotyzm, namiętności wcześniej przychodzą do głosu i wcześniej też tępieją; umysł wcześniej się rozwija; niebezpieczeństwa strwonienia majątku są mniejsze; mniej jest możności odznaczenia się, mniej stosunków między młodymi ludźmi zamkniętymi w domu; żenią się tam wcześniej. Można tedy wcześniej być tam pełnoletnim niż w naszych europejskich strefach. W Turcji pełnoletniość zaczyna się w piętnastu latach.

Cesja majątku nie może tam mieć miejsca. W ustroju, gdzie nikt nie ma pewności mienia, pożyczki udziela się raczej na hipotekę osoby niż majątku.

Zdarza się to w naturalny sposób w rządach umiarkowanych, zwłaszcza zaś w republikach; a to z przyczyny większej ufności, jaką mieszkańcy wzajem pokładają w sobie, oraz ludzkości, jaką musi rodzić forma rządu, którą jak gdyby każdy nadał sam sobie.

Gdyby w republice rzymskiej prawodawcy wprowadzili cesję dóbr, państwo nie byłoby popadło w tyle buntów i zamieszek, nie byłoby tyle ucierpiało od niedomagań i od lekarstw na nie.

Ubóstwo i niepewność mienia rozwijają w państwach despotycznych lichwę; ile że każdy droży się z pieniądzem w proporcji do niebezpieczeństw, na jakie go naraża. Nędza wciska się tedy ze wszystkich stron w te nieszczęsne kraje; wszystko tam jest wzbronione, nawet ratowanie się pożyczką.

Wynika stąd, iż kupiec nie może uprawiać szerszego handlu; żyje z dnia na dzień. Gdyby się zaopatrzył w większą ilość towaru, więcej by stracił na procentach od potrzebnego kapitału, niżby zarobił na towarze. Toteż prawa handlowe nie istnieją tam; ograniczają się do prostych zarządzeń policyjnych.

Niesprawiedliwy rząd nie może się obejść bez rąk, które by spełniały jego niesprawiedliwości; otóż, niepodobna, aby te ręce nie krzątały się dla siebie samych. Kradzież grosza publicznego jest tedy naturalna w państwach despotycznych.

Wobec powszechności tej zbrodni, konfiskaty są tam bardzo użyteczne. W ten sposób przynoszą one ulgę ludowi; pieniądz uzyskany tą drogą jest pokaźną daniną, którą władca z trudnością by ściągnął ze zrujnowanych poddanych: w kraju tym nie ma zgoła ani jednej rodziny, którą by pragnął zachować.

W państwach umiarkowanych zupełnie co innego. Konfiskaty czyniłyby własność niepewną; ograbiałyby niewinne dzieci; niszczyłyby całą rodzinę wówczas, gdy chodzi jedynie o to, aby skarać winnego. W republice przynosiłyby tę szkodę, iż odejmowałyby równość będącą jej duszą, pozbawiając obywatela niezbędnych środków.

Prawo rzymskie nakazuje konfiskatę jedynie w wypadku obrazy majestatu popełnionej na głowie państwa. Byłoby nieraz bardzo roztropnie iść za duchem tego prawa i ograniczyć konfiskaty do pewnych zbrodni. W krajach, gdzie zwyczaj miejscowy rozporządził majątkiem dziedzicznym, Bodin powiada bardzo słusznie, iż należałoby konfiskować jedynie dobra nabyte.

Rozdział XVI. O udzielaniu władzy.

W rządzie despotycznym, władza przechodzi całkowicie w ręce tego, komu się ją powierzy. Wezyr jest sam despotą; każdy zaś poszczególny urzędnik wezyrem. W rządzie monarchicznym władzy udziela się mniej bezpośrednio: nadając, monarcha miarkuje ją równocześnie. Rozdziela swoją powagę w ten sposób, iż udzielając jej cząstkę, zachowuje zawsze większą część dla siebie.

Tak więc, w państwach monarchicznych, gubernatorowie miast zależą w pewnym stopniu od gubernatora prowincji, ale daleko więcej od samego władcy: oficerowie zaś korpusów nie zależą tyle od generała, ile w wyższym jeszcze stopniu od monarchy.

W większości państw monarchicznych, postanowiono roztropnie, aby ci, którzy posiadają rozleglejszą władzę, nie należeli do żadnego wojskowego ciała; tak iż, plasując swój urząd jedynie dzięki osobliwej woli monarchy, mogącego ich użyć lub nie użyć, są pod pewnym względem w służbie i pod pewnym względem poza służbą.

To byłoby nie do pogodzenia z rządem despotycznym. Gdyby ci, którzy nie są w danej chwili w służbie, mieli mimo to przywileje i tytuły, istnieliby w państwie ludzie możni sami przez się; co byłoby sprzeczne z naturą tego rządu.

Gdyby np. gubernator miasta był niezależny od baszy, trzeba by codziennie troszczyć się o to, aby ich z sobą zgodzić; rzecz niedorzeczna w państwie despotycznym. Co więcej, gdyby poszczególny gubernator mógł nie usłuchać, w jaki sposób tamten mógłby odpowiadać głową za swą prowincję?

W tego rodzaju rządzie władza nie może być przeciwważona: nie jest nią władza najmniejszego urzędnika, tak samo jak władza despoty. W krajach umiarkowanych prawo jest wszędzie roztropne, wszędzie znane i najdrobniejsi urzędnicy mogą się go trzymać. Ale w despotyzmie, gdzie prawem jest tylko wola księcia, choćby nawet książę był roztropny, w jaki sposób urzędnik mógłby się kierować wolą, której nie zna? Musi się kierować własną.

Więcej jeszcze: ponieważ prawem jest tylko to, czego władca chce, ponieważ dalej władca może chcieć tylko to, co zna, musi przeto istnieć nieskończona mnogość ludzi, którzy chcą za niego i jak on.

Wreszcie, ponieważ prawo jest chwilową wolą księcia, konieczne jest, aby ci, którzy chcą za niego, chcieli szybko tak jak on.

Rozdział XVII. O podarkach.

Jest zwyczaj w krajach despotycznych, iż nie przystoi się zbliżyć do nikogo wyżej położonego od nas, nawet do króla, nic przynosząc mu podarku. Cesarz mongolski nie przyjmuje próśb swoich poddanych, o ile nie dostanie od nich czegoś. Ci monarchowie posuwają się do frymarczenia nawet własną łaską.

Musi tak być w ustroju, gdzie nikt nie jest obywatelem; w rządzie, który wdraża pojęcie, iż wyższy nie jest nic winien niższemu; w rządzie, gdzie ludzie uważają się za związanych wzajem jedynie karami, jakie wymierzają jedni drugim; w rządzie, gdzie jest mało spraw, i gdzie rzadko zachodzi potrzeba stawania przed obliczem możnych, przedkładania im próśb, a tym mniej skarg.

W republice podarki są rzeczą ohydną: cnota ich nie potrzebuje. W monarchii, honor jest silniejszą pobudką niż podarki. Ale w państwie despotycznym, gdzie nie ma ani honoru, ani cnoty, do czynu może skłonić jedynie nadzieja korzyści.

W duchu to republiki Plato żądał, aby ci, którzy przyjmują podarki za spełnienie swojej powinności, byli karani śmiercią. „Nie należy nic brać (powiadał) ani za rzeczy dobre, ani za złe”.

Złem było owo prawo rzymskie, które pozwalało urzędnikom przyjmować drobne podarki, byle nie przekraczały stu talarów przez rok. Ci, którym nic się nie daje, nie pragną niczego; ci, którym się daje trochę, pragną niebawem więcej, a później dużo. Zresztą, łatwiej jest dowieść temu, który nie powinien nic brać, a coś bierze, niż temu, który bierze więcej, gdy powinien brać mniej, i który zawsze znajdzie po temu pozory, wymówki, przyczyny i racje.

Rozdział XVIII. O nagrodach, które daje monarcha.

W rządach despotycznych, gdzie, jak powiedzieliśmy, pobudką działania jest jedynie nadzieja wygód życia, książę, który wynagradza, może dać tylko pieniądze. W monarchii, gdzie włada jedynie honor, książę nagradzałby jedynie zaszczytami, gdyby zaszczyty zrodzone z honoru nie były złączone z pewnym zbytkiem, nieodzownie stwarzającym potrzeby. Książę nagradza tedy przez zaszczyty, które wiodą do fortuny. Ale w republice, gdzie włada cnota — pobudka, która wystarcza samej sobie i wyklucza wszystkie inne — państwo nagradza jedynie przez świadectwa tej cnoty.

Powszechnym prawidłem jest, że wielkie nagrody są, w monarchii i w republice, oznaką upadku, ponieważ dowodzą, iż zasady rządu skaziły się; że, z jednej strony, pojęcie honoru nie ma już tyle siły, z drugiej zaś wartość obywateli osłabła.

Najgorsi cesarze rzymscy byli ci, którzy najwięcej dawali; na przykład Kaligula, Klaudiusz, Neron, Oton, Witeliusz, Komodus, Heliogabal, Karakalla. Najlepsi, jak August, Wespazjan, Antoniusz Pius, Marek Aureli, Pertinaks, byli oszczędni. Pod dobrymi cesarzami państwo odzyskiwało swoje zasady: skarb honoru starczył za inne skarby.

Rozdział XIX. Dalsze następstwa zasad trzech rządów.

Niepodobna mi zakończyć tej księgi, nie uczyniwszy jeszcze niektórych zastosowań moich trzech zasad.

Pierwsze pytanie. Czy prawa powinny zmuszać obywateli do przyjęcia urzędów publicznych? Twierdzę, iż powinny w ustroju republikańskim, nie powinny zaś w monarchicznym. W pierwszym urzędy są świadectwem cnoty, dobrem, które ojczyzna powierza obywatelowi, obowiązanemu żyć, działać i myśleć jedynie dla niej: nie może zatem ich odrzucać. W drugim, urzędy są świadectwem honoru; owóż, takie jest dziwactwo honoru, iż pokłada swą ambicję w tym, aby nie przyjmować żadnego zaszczytu, jeno wówczas, kiedy sam chce i w sposób w jaki chce.

Zmarły król Sardynii karał tych, którzy odrzucali godności i urzędy w jego państwie: trzymał się, nie wiedząc o tym, idei republikańskich. Jego sposób rządzenia w innych rzeczach dowodzi dostatecznie, że nie było to jego zamiarem.

Drugie pytanie. Czy to jest dobra zasada: aby obywatel musiał przyjąć w wojsku stanowisko niższe niż to, które zajmował? Zdarzało się często u Rzymian, iż kapitan służył, w rok później, pod swoim porucznikiem. W republikach bowiem cnota wymaga, aby obywatel czynił państwu ustawiczną ofiarę z siebie samego i swoich niechęci. Ale w monarchii honor, prawdziwy lub fałszywy, nie może ścierpieć tego, co nazywa poniżeniem.

Rządy despotyczne, które po równi nadużywają zaszczytów, stanowisk i godności, czynią bez różnicy parobka z księcia, i księcia z parobka.

Trzecie pytanie. Czy można skupić w tej samej osobie urzędy cywilne i wojskowe? Trzeba je jednoczyć w republice, rozdzielać zaś w monarchii. W republice niebezpieczne byłoby czynić z rzemiosła wojennego odrębny stan, różny od tego, który pełni funkcje cywilne; w monarchii zaś nie mniejszym niebezpieczeństwem jest powierzać dwie funkcje tej samej osobie.

W republice obywatel chwyta za oręż jedynie dla obrony praw i ojczyzny; dlatego że jest obywatelem, zostaje na jakiś czas żołnierzem. Gdyby istniały dwa oddzielne stany, dano by uczuć temu, który pod bronią uważa się za obywatela, że jest tylko żołnierzem.

W monarchii żołnierze mają za cel jedynie sławę lub przynajmniej cześć albo fortunę. Należy się strzec powierzania cywilnych urzędów takim ludziom. Trzeba, przeciwnie, aby urzędnicy cywilni trzymali ich w karbach. Złem byłoby, gdyby ci sami ludzie mieli równocześnie i zaufanie ludu, i siłę, aby go nadużyć.

Patrzcie, w narodzie, w którym republika kryje się pod formą monarchii, jak bardzo tam lękają się odrębnego stanu wojskowego; jak żołnierz pozostaje tam zawsze obywatelem, lub nawet urzędnikiem; a to, aby te właściwości były rękojmią dla ojczyzny i aby nigdy nie zapominano o tym.

Ten podział urzędów na cywilne i wojskowe, dokonany przez Rzymian po zagładzie republiki, nie był rzeczą dowolną. Był on następstwem zmiany konstytucji, która przybrała charakter rządu monarchicznego. I tego, co się ledwie zaczęło za Augusta, następni cesarze zmuszeni byli dokończyć, aby złagodzić rządy wojskowe.

Tak Prokop, współzawodnik Waleasa do tronu, zbłądził, kiedy, nadając Hormisdasowi, księciu krwi królewskiej w Persji, godność prokonsula, przyznał temu urzędowi dowództwo wojsk połączone z nim niegdyś; chyba że miał jakieś osobiste racje po temu. Człowiek, który dąży do tronu, troszczy się nie tyle o to, co jest pożyteczne dla państwa, ile o to, co zda się dla jego sprawy.

Czwarte pytanie. Czy godzi się, aby urzędy były kupne? Nie powinno tak być w państwach despotycznych, gdzie trzeba, aby monarcha mógł w jednej chwili poddanemu urząd nadawać i odbierać.

Sprzedaż taka jest dobra w państwach monarchicznych; ponieważ skłania do pełnienia, z tradycji rodzinnej, tego, czego by ktoś nie chciał podjąć się dla samej cnoty; ponieważ wyznacza każdemu jego obowiązek i daje stanom w państwie większą trwałość. Swidas powiada bardzo trafnie, że Anastazy uczynił z cesarstwa rodzaj arystokracji, sprzedając wszystkie urzędy.

Platon nie może ścierpieć tej sprzedaży. „To tak (powiada), jak gdyby na okręcie czyniono kogoś sternikiem lub majtkiem za jego pieniądze. Czy podobna, aby ta zasada była zła w jakimkolwiek innym zadaniu życiowym, a dobra jedynie dla kierowania państwem?” Ale Platon mówi o republice, opartej na cnocie, a my mówimy o monarchii. Owóż w monarchii, gdzie, gdyby urzędów nie sprzedawano publicznie i prawnie, dworacy, parci potrzebą i chciwością, sprzedawaliby je i tak, przypadek dostarczy lepszych kandydatów niż wybór monarchy. Wreszcie, możność wybicia się przez bogactwo rodzi i podtrzymuje przemysł; którego ta frma rządu bardzo potrzebuje.

Piąte pytanie. Pod jakim rządem trzeba cenzorów? Trzeba ich w republice, gdzie zasadą rządu jest cnota. Nie same tylko zbrodnie niweczą cnotę; ale także zaniedbania, błędy, letniość w miłowaniu ojczyzny, niebezpieczne przykłady, zarodki zepsucia; to, co nie narusza praw, ale je omija; to, co ich nie niweczy, ale osłabia; wszystko to muszą naprawiać cenzorzy.

Zdumiewa nas kara na owego członka Areopagu za to, iż zabił wróbla, który, ścigany przez jastrzębia, schronił się na jego łonie. Dziwi nas, iż Aeropag skazał na śmierć dziecko za wykłucie oczu ptakowi. Trzeba mieć na względzie to, iż nie chodzi tu o skazanie za zbrodnię, ale o sąd obyczajów w republice wspierającej się na obyczajach.

W monarchii nie trzeba cenzorów: wspiera się ona na honorze; przyrodą zaś honoru jest, iż ma za cenzora cały świat. Każdego, kto chybi honorowi, spotyka nagana nawet tych, którzy sami go nie mają.

Tam cenzorów przywodziliby na pokuszenie ciż sami, których by cenzorzy mieli pilnować. Nic by nie wskórali przeciw zepsuciu monarchii; przeciwnie, zepsucie monarchii zmogłoby ich.

Łatwo zrozumieć, że nie trzeba cenzorów pod rządem despotycznym. Przykład Chin zdaje się przeczyć temu prawidłu: ale zobaczymy, w dalszym ciągu dzieła, szczególne racje tego urządzenia.

Księga szósta. Następstwa zasad rozmaitych rządów, w stosunku do prostoty praw cywilnych i karnych, form sądowych oraz ustanowienia kar.

Rozdział I. O prostocie praw cywilnych w rozmaitych rządach.

Rząd monarchiczny nie obszedłby się prawami równie prostymi, jak rząd despotyczny. Trzeba w nim trybunałów. Trybunały wydają wyroki; te muszą być przechowane i muszą być przedmiotem nauki, iżby sądzono dziś tak, jak sądzono wczoraj, jak również, aby własność i życie obywateli były równie dobrze zabezpieczone i stałe, jak sam ustrój państwa.

W monarchii wymiar sprawiedliwości, która rozstrzyga nie tylko o życiu i mieniu, ale i o honorze, wymaga troskliwych badań. Ostrożność sędziego wzrasta, w miarę jak sędzia ma większy zakres działania i wydaje wyroki w donioślejszych sprawach.

Nie trzeba się tedy dziwić, iż w prawach państw o tym ustroju, istnieje tyle prawideł, zastrzeżeń, rozszerzeń, które mnożą rozmaitość wypadków i czynią jakoby sztukę z samego rozsądku.

Różnice godności, pochodzenia, stanu, istniejące w monarchii, pociągają często z sobą rozróżnienia w przyrodzie dóbr; prawa zaś, zależne od ustroju państwa, mogą pomnożyć liczbę tych rozróżnień. Tak np. u nas dobra mogą być własne, nabyte, nabyte we wspólności małżeńskiej; posagowe, parafernalne; ojczyste i macierzyste; ruchome rozmaitego rodzaju; wolne, obciążone substytucją; rodowe lub nie; szlacheckie, alodialne lub kmiece; renta oparta na nieruchomościach albo na kapitałach. Każdy rodzaj majątku podlega osobliwym prawidłom; trzeba się ich trzymać, aby móc nim rozrządzać; co również przyczynia powikłań.

W naszym ustroju państwowym lenna stały się dziedziczne. Trzeba było, alby szlachta miała jakiś majątek, to znaczy, aby lenno miało pewną trwałość, iżby właściciel lenna zdolny był służyć księciu. To musiało stworzyć wiele odmian: istnieją na przykład kraje, w których nie wolno było dzielić lenna między braci; w innych młodsi uzyskali obfitsze zaopatrzenie.

Monarcha, który zna każdą swą prowincję, może ustanowić rozmaite prawa lub też cierpieć rozmaite zwyczaje. Ale despota nie zna nic i nie może mieć względów na nic; trzeba mu powszechnego strychulca; włada za pomocą woli nieugiętej i wszędzie jednakiej; wszystko równa się pod jego stopami.

W miarę jak w monarchii mnożą się wyroki trybunałów, wiedza prawna pęcznieje orzeczeniami, które niekiedy sprzeciwiają się sobie wzajem; albo stąd, iż różni sędziowie rozmaicie rozumują; albo iż sprawy mają raz dobrych, raz złych obrońców; albo wreszcie wskutek niezliczonej ilości nadużyć wślizgujących się we wszystko, co przechodzi przez ręce ludzi. Jest to zło konieczne, które prawodawca poprawia od czasu do czasu, jako przeciwne samemu duchowi umiarkowanych rządów. Kiedy bowiem obywatele muszą uciekać się do trybunałów, trzeba, aby to wynikało z natury ustroju, a nie ze sprzeczności i niepewności praw.

W rządach, w których siłą rzeczy istnieją różnice między osobami, muszą istnieć przywileje. To również zmniejsza prostotę i tworzy tysiące wyjątków.

Jednym z przywilejów najmniej uciążliwych dla społeczeństwa, a zwłaszcza dla tego, który je nadaje, to prawo toczenia sprawy przed dowolnym trybunałem. Oto nowy kłopot: wiedzieć, przed jaki trybunał wnieść swoją sprawę!

W państwie despotycznym lud znajduje się zgoła w innym położeniu. Nie wiem, na jakiej podstawie mógłby tu prawodawca coś stanowić, a sędzia sądzić. Z tego, iż ziemie należą do monarchy, wynika, iż nie ma prawie zupełnie praw cywilnych co do własności ziemi. Z prawa władcy do dziedzictwa po poddanych wynika, iż nie istnieje również prawo spadkowe. Wyłączny przywilej handlu, jaki monarcha posiada w niektórych krajach, czyni bezużytecznym wszelkie prawo handlowe. Małżeństwa zawierane z niewolnicami sprawiają, iż nie ma zgoła praw cywilnych co do posagu i co do przywilejów kobiet. Z tej olbrzymiej mnogości niewolników wynika jeszcze i to, że prawie nie ma ludzi, którzy by mieli własną wolę, i tym samym byli odpowiedzialni za swoje postępowanie przed sędzią. Większość uczynków, jako będących jedynie wyrazem woli ojca, męża, pana, podlega jurysdykcji ich samych, a nie sędziego.

Zapomniałem powiedzieć, iż, skoro to, co nazywamy honorem, zaledwie znane jest w tych krajach, wszystkie sprawy tyczące się tego honoru, który zajmuje u nas tak wiele miejsca, wcale tam nie istnieją. Despotyzm wystarcza sam sobie; wszystko dokoła niego jest próżnią. Toteż kiedy podróżnicy opisują te kraje, rzadko mówią nam o prawach cywilnych.

Wszelka sposobność do pieniactwa i procesów odpada. To jest po części przyczyną, iż pieniaczy traktuje się tam tak ostro: niesprawiedliwość ich żądań występuje w całej nagości, nie będąc osłonięta, pokryta lub ochroniona nieskończoną mnogością praw.

Rozdział II. O prostocie praw karnych w rozmaitych rządach.

Słyszymy bez ustanku, iż sprawiedliwość powinno by się wymierzać wszędzie tak, jak w Turcji. Miałyżby tedy jedynie najmniej oświecone z ludów widzieć jasno w rzeczy, której gruntowne poznanie najważniejsze jest dla człowieka?

Jeżeli zważycie formalności sądowe w stosunku do trudu, z jakim przychodzi obywatelowi odzyskać swoje mienie, lub uzyskać zadośćuczynienie za jakąś zniewagę, znajdziecie ich z pewnością zbyt wiele. Jeśli je zważycie w stosunku do wolności i bezpieczeństwa obywateli, będzie wam ich często zbyt mało; i ujrzycie, iż uciążliwości, wydatki, zwłoki, nawet niebezpieczeństwa wymiaru sprawiedliwości stanowią cenę, którą każdy obywatel opłaca swą wolność.

W Turcji, gdzie bardzo mało się ceni majątek, życie lub cześć poddanych, kończy się wszystkie spory nader szybko, tak lub owak. Sposób ukończenia jest obojętny, byleby się ukończyło. Basza, objaśniony o sprawie, każe rozdać, wedle swej ochoty, pewną ilość bambusów w pięty skarżących i odsyła ich do domu.

I byłoby bardzo niebezpieczne, gdyby się tam rozwijały namiętności pieniackie. Wnoszą one w duszę gorące pragnienie uzyskania sprawiedliwości, nienawiść, namiętność, wytrwałość w prowadzeniu sporu. Wszystko to jest niepożądane w ustroju państwa, gdzie nie powinno się mieć innego uczucia prócz lęku i gdzie wszystko prowadzi nagle i w nieprzewidziany sposób do rewolucji. Każdy winien mieć poczucie, że lepiej jest dlań, aby władza w ogóle nie słyszała o nim, i że bezpieczeństwo znajduje jedynie w swej nicości.

Natomiast w rządzie umiarkowanym, gdzie głowa najlichszego obywatela ma wagę, nie odejmuje mu się majątku lub czci bez długiego roztrząsania; nie pozbawia się go życia, chyba że sama ojczyzna tego zażąda, ojczyzna zaś, o ile tego zażąda, pozostawia mu wszelkie możliwe środki obrony.

Toteż ilekroć człowiek jakiś dąży do samowładztwa, przede wszystkim sili się uprościć prawa. Bardziej zaczynają wpadać w oczy poszczególne uciążliwości niż wolność obywateli, o którą nie chodzi zgoła.

Łatwo pojąć, iż w republice trzeba co najmniej tyle formalności, co w monarchii. W obu tych rządach mnożą się one w stosunku do znaczenia, jakie posiadają tam cześć, mienie, życie, wolność obywateli.

Ludzie są wszyscy równi w ustroju republikańskim; równi są także w ustroju despotycznym; tu, ponieważ są wszystkim; tam, ponieważ są niczym.

Rozdział III. W którym rządzie i w jakich wypadkach powinno się sądzić wedle ścisłego brzmienia prawa.

Im bardziej rząd zbliża się do republiki, tym sposób sądzenia staje się stalszy. Było to błędem republiki lakońskiej, iż eforowie sądzili tam samowolnie, nie mając praw, którymi by się rządzili. W Rzymie pierwsi konsule sądzili tak jak eforowie; spostrzegłszy ujemne strony tego postępowania, ustanowiono ścisłe prawa.

W państwach despotycznych nie ma praw; sędzia jest sam sobie prawem. W państwach monarchicznych istnieje prawo; tam gdzie jest ścisłe, sędzia trzyma się go; gdzie nie jest ścisłe, szuka jego ducha. W rządzie republikańskim w naturze jego leży, aby sędziowie trzymali się litery prawa. Nie ma obywatela, na którego szkodę wolno by naginać prawo, wówczas gdy chodzi o jego mienie, honor lub życie.

W Rzymie sędziowie orzekali jedynie, że oskarżony winien jest danej zbrodni; kara znajdowała się w prawie, jak to widzimy w rozmaitych prawach, które wydano. Tak samo w Anglii; sędziowie przysięgli rozstrzygają, czy oskarżony winien jest wytoczonego przed nich uczynku; jeśli go uznają winnym, sędzia ogłasza karę, którą prawo wymierza za ten uczynek; na to zaś trzeba mu jedynie oczu.

Rozdział IV. O sposobie sądzenia.

Z tego wynikają rozmaite sposoby sądzenia. W monarchiach sędziowie występują w charakterze rozjemców; naradzają się wspólnie, wymieniają poglądy, porozumiewają się; jeden czyni ustępstwo ze swoich zapatrywań, aby je zbliżyć do mniemań drugiego; mniej liczne głosy poddają się liczniejszym. To wszystko nie leży w charakterze republiki. W Rzymie i w miastach greckich sędziowie nie porozumiewali się z sobą; każdy dawał swój głos w jeden z tych trzech sposobów: Uwalniam; potępiam; nie jest mi dość jasne; jako iż tam lud był sędzią, lub też uchodził za sędziego. Ale lud nie jest prawoznawcą; wszystkie te rozróżnienia i subtelności nie są dla niego; trzeba mu przedstawić jeden jedyny przedmiot, fakt, i to jeden jedyny fakt; iżby miał tylko rozstrzygnąć, czy skazuje, czy uwalnia, czy też odkłada wyrok.

Rzymianie, za przykładem Greków, wprowadzili formuły wymiaru sprawiedliwości nakazali prowadzanie każdej sprawy wedle form, które jej są właściwe. Przy ich sposobie sądzenia było to konieczne: trzeba było ustalić stan rzeczy, iżby go lud miał wciąż przed oczyma. Inaczej w biegu ważnej sprawy kwestia zmieniałaby się ustawicznie i nie można by jej rozpoznać.

Stąd wynikało, iż sędziowie u Rzymian przyznawali jedynie ściśle to, czego ktoś żądał, nic nie pomnażając, nie zmniejszając, ani odmieniając. Ale pretorowie wynaleźli inne formuły postępowania, które nazwano wedle dobrej wiary, w których sposób wyrokowania bardziej zostawiany był uznaniu sędziego. To było zgodniejsze z duchem monarchii. Toteż prawoznawcy francuscy powiadają: „We Francji wszystko dzieje się z dobrej wiary”.

Rozdział V. W jakiej formie rządu najwyższy władca może być sędzią.

Machiawel przypisuje utratę wolności we Florencji temu, że lud nie sądził in corpore, jak w Rzymie, zbrodni obrazy majestatu, popełnionych przeciw niemu. Istniało w tym celu ośmiu ustanowionych sędziów: „Ale (powiada Machiawel) kilku można lada czym przekupić”. Zgodziłbym się chętnie z mniemaniem tego wielkiego człowieka; ponieważ jednak w tych wypadkach interes polityczny przeważa, aby tak rzec, nad cywilnym (ma to bowiem zawsze ujemne strony, aby lud sądził sam własne zniewagi) trzeba, dla zaradzenia temu, aby, o ile to w ich mocy, prawa upewniły bezpieczeństwo osób.

W tym duchu prawodawcy rzymscy uczynili dwie rzeczy: pozwolili oskarżonym udać się na wygnanie przed wyrokiem; nakazali obrócić majątki skazanych na cele świątyni, iżby konfiskata ich nie przypadła ludowi. Ujrzymy, w księdze XI, dalsze ograniczenia nałożone sądowniczej władzy ludu.

Solon umiał dobrze zapobiec nadużyciom, jakie mogłaby pociągnąć wszechwładza ludu w sądzeniu zbrodni: nakazał, aby areopag rozpatrzył sprawę: aby, skoro uzna, iż oskarżonego niesłusznie uwolniono, oskarżył go na nowo przed ludem; jeżeli uzna, iż niesłusznie go skazano, aby wstrzymał wyrok i kazał jeszcze raz sądzić; cudowne prawo, poddające lud cenzurze władzy, którą najwyżej szanował, a zarazem swojej własnej!

Zbawienne będzie prowadzić tego rodzaju sprawy z wolna, zwłaszcza gdy oskarżony znajduje się w więzieniu; iżby lud mógł się uspokoić i sądzić z zimną krwią.

W państwach despotycznych władca może sądzić osobiście. Nie jest to możliwe w monarchii; naruszałoby to jej ustrój: skoro by w ten sposób podano w zależność i unicestwiono pośrednie władze, niebawem zanikłyby wszelkie formalności sądzenia; lęk ogarnąłby wszystkie umysły; wszystkie twarze okryłyby się bladością; znikłyby zaufanie, honor, miłość, bezpieczeństwo, słowem monarchia.

Oto jeszcze inny wzgląd. W monarchii władca jest stroną, która ściga oskarżonych, iżby ich skazano lub uniewinniono: gdyby sądził sam, byłby i sędzią, i stroną.

W ustroju tym, często monarsze przypadają konfiskaty: gdyby sądził zbrodnie, byłby znowuż sędzią i stroną.

Więcej jeszcze: straciłby najpiękniejszy przywilej naczelnej władzy, mianowicie prawo łaski. Byłoby niedorzeczne, aby wydawał i uchylał wyrok; nie chciałby znaleźć się w sprzeczności sam ze sobą.

W dodatku mąciłoby to wszystkie pojęcia; nie wiedziało by się, czy podsądnego uznano niewinnym, czy też ułaskawiono.

Kiedy Ludwik XIII chciał być sędzią w procesie księcia de la Valette, zwołał w tym celu do swego gabinetu paru członków parlamentu oraz kilku radców stanu; otóż, kiedy król zmusił ich, aby wydali swój sąd o dekrecie uwięzienia, prezydent de Bellièvre rzekł: „iż widzi, w tej całej sprawie, rzecz dziwną; mianowicie monarchę wyrokującego w procesie jednego ze swych poddanych; otóż królowie zachowali sobie tylko prawo łaski, prawo skazywania zaś oddali swoim sędziom. I W. K. Mość chciałby widzieć przed sobą na ławie oskarżonych człowieka, który, z jej wyroku, poszedłby w godzinę potem na śmierć! Nie, oblicze monarchy, które niesie z sobą łaskę, nie może tego ścierpieć: sam widok jego uchylał klątwy kościelne; nie powinno się oglądać oblicza monarchy inaczej niż w weselu”. Skoro osądzono sprawę, tenże prezydent rzekł w swoim wyroku: „iż jest to sąd bez przykładu, zgoła nawet przeciw wszystkim przykładom z przeszłości aż do dnia dzisiejszego, aby król Francji, w charakterze sędziego, skazał swym głosem szlachcica na śmierć”.

Sądy wydawane przez władcę stanowiłyby niewyczerpane źródło niesprawiedliwości i nadużyć; dworacy wymuszaliby swoim natręctwem jego wyroki. Kilku cesarzy rzymskich miało ten szał sądzenia; żadne rządy nie zdumiały bardziej świata swą niesprawiedliwością.

„Klaudiusz, powiada Tacyt, przyznawszy sobie prawo sądzenia procesów oraz czynności urzędników, stworzył sposobność do wszelkiego rodzaju łupiestwa”. Toteż Neron, objąwszy rządy po Klaudiuszu, chcąc sobie pozyskać ludność, oświadczył: „iż nie w głowie mu czynić się sędzią wszystkich spraw, iżby i oskarżyciele, i oskarżeni w obrębie murów pałacu nie byli zdani na łup niesprawiedliwej mocy kilku wyzwoleńców”.

Pod panowaniem Arkadiusza, powiada Zosimus, „plemię potwarców rozmnożyło się, opanowało dwór i skaziło go. Skoro człowiek jakiś umarł, przypuszczano, iż nie zostawił dzieci; rozrządzano jego mieniem w drodze reskryptu. Ponieważ bowiem monarcha był osobliwie głupi, cesarzowa zaś nadmiernie zuchwała, szła na rękę nienasyconej chciwości swoich sług i zauszników; w ten sposób, iż dla uczciwych ludzi jedyną rzeczą upragnioną była śmierć”.

„Dawniej, powiada Prokop, bywało na dworze bardzo mało ludzi; ale kiedy, za Justyniana, sędziowie stracili swobodę w wymierzaniu sprawiedliwości, trybunały ich świeciły pustkami, gdy pałac monarchy rozbrzmiewał krzykiem stron, cisnących się tam ze swymi sprawami”. Wszystkim wiadomo, w jaki sposób sprzedawano tam wyroki, a nawet prawa.

Prawa, to są oczy księcia; nimi widzi to, czego nie mógłby widzieć bez nich. Chce wziąć na siebie funkcje trybunałów? Pracuje nie dla siebie, ale dla swoich zwodzicieli przeciw sobie.

Rozdział VI. Iż w monarchii ministrowie nie powinni sądzić.

I to również jest wielkim złem w monarchii, kiedy ministrowie księcia sami sądzą sprawy będące przedmiotem sporu. Widzimy jeszcze dzisiaj państwa, w których istnieją niezliczeni sędziowie dla rozstrzygania o sprawach skarbowych, a gdzie ministrowie — któż by w to uwierzył! — chcą je sądzić sami. Uwagi cisną się tutaj tłumnie: uczynię tylko jedną.

Istnieje, z natury rzeczy, sprzeczność między radą monarchy a jego trybunałami. Rada królewska musi się składać z niewielkiej ilości osób; trybunały zaś wymagają ich wielu. Racja tego jest ta, iż w Radzie sprawy muszą być rozważane na gorąco i prowadzone tak samo; co jest możliwe jedynie przy kilku ludziach, którzy przejmą się sprawą jak własną. Trybunały sądowe natomiast powinna cechować zimna krew: wszystkie sprawy winny im być poniekąd obojętne.

Rozdział VII. O jedynym sędzi.

Taki urząd może mieć miejsce jedynie w ustroju despotycznym. Widzimy w historii Rzymu, do jakiego stopnia jedyny sędzia może nadużyć władzy. W jaki sposób Apiusz, na swoim sędziowskim krześle, nie miałby gardzić prawami, skoro pogwałcił nawet to, które sam ustanowił? Tytus Liwiusz przekazuje nam niesprawiedliwą subtelność decemiwira. Podstawił człowieka, który domagał się przed jego sądem Wirginii jako swojej niewolnicy; krewni Wirginii zażądali, aby, na podstawie jego własnego prawa, oddano im ją aż do ostatecznego wyroku. Oświadczył, iż prawo wydano jedynie dla ojca i że wobec tego, że Wirginiusz jest nieobecny, nie może ono mieć mocy.

Rozdział VIII. O oskarżeniach w rozmaitych formach rządu.

W Rzymie wolno było obywatelowi oskarżać drugiego. Postanowienie to było zgodne z duchem republiki, w której każdy obywatel winien żywić dla dobra publicznego zapał bez granic; gdzie każdy obywatel posiada niejako wszystkie prawa ojczyzny w swoich rękach. Pod cesarzami trzymano się zasad republiki i wnet ujrzano, jak się zjawił opłakany rodzaj ludzi, zgraja donosicieli. Ktokolwiek posiadał wiele złych narowów i wiele talentów, bardzo niską duszę i ambitny umysł, ten szukał zbrodniarza, którego skazanie mogłoby być miłe monarsze: była to droga do zaszczytów i majątku, rzecz, która nie zdarza się u nas.

Mamy dzisiaj cudowne prawo; mianowicie to, które żąda, aby monarcha, ustanowiony dla wykonywania praw, pomieścił przy każdym trybunale urzędnika, iżby ten ścigał w jego imieniu wszystkie zbrodnie: tak iż funkcja donosicieli jest u nas nieznana. Gdyby zaś ten mściciel publiczny popadł w podejrzenie, iż nadużywa swego urzędu, zmuszono by go, aby wymienił donosiciela.

Wedle praw Platona ci, którzy zaniedbają ostrzec władz lub też udzielić im pomocy, winni być ukarani. To nie byłoby dzisiaj na miejscu. Oskarżyciel publiczny czuwa nad obywatelami; on działa, oni zaś są spokojni.

Rozdziai IX. O surowości kar w rozmaitych rządach.

Surowość kar lepiej odpowiada despotyzmowi, którego zasadą jest groza, niż monarchii i republice, których sprężynami są honor i cnota.

W państwach umiarkowanych miłość ojczyzny, wstyd i obawa nagany są to zapory zdolne zapobiec wielu zbrodniom. Największą karą złego czynu jest to, iż go komuś dowiedziono. Prawa cywilne łatwiej mogą tedy przestrzegać porządku i nie potrzebują działać z taką siłą.

W tych państwach dobry prawodawca nie tyle będzie zwracał uwagę na to, aby karać zbrodnie, ile aby im zapobiegać; więcej będzie się starał o stworzenie dobrych obyczajów, niż o nakładanie kar.

U autorów chińskich ustawicznie powtarza się to spostrzeżenie, iż im bardziej w tym państwie mnożyło się kary, tym rewolucja była bliższa. To stąd, iż mnożono kary w miarę, jak psuły się obyczaje.

Łatwo byłoby udowodnić, iż we wszystkich albo prawie wszystkich państwach Europy kary zmniejszały się lub powiększały, w miarę jak się zbliżano albo oddalano od wolności.

W krajach despotycznych ludzie są tak nieszczęśliwi, iż raczej lękają się śmierci niż żałują życia; kary muszą tedy być tam surowsze. W państwach umiarkowanych ludzie bardziej lękają się utracić życie, niż obawiają się śmierci samej w sobie; kary zatem pozbawiające ich po prostu życia wystarczają.

Ludzie nadmiernie szczęśliwi, jak również nadmiernie nieszczęśliwi zarówno skłonni są do srogości; świadectwem tego mnisi i zdobywcy. Jedynie mierność oraz pomieszanie dobrej i złej doli rodzą w ludziach łagodność i współczucie.

To samo, co u poszczególnych ludzi, widzimy w rozmaitych narodach. U dzikich ludów, które prowadzą życie bardzo twarde; i u ludów pod rządem despotycznym, gdzie istnieje tylko jeden człowiek nadmiernie obdarzony przez fortunę, gdy reszta jest przez nią pokrzywdzona, ludzie zarówno są okrutni. Łagodność panuje w rządach umiarkowanych.

Kiedy czytamy w dziejach przykłady okrutnego wymiaru sprawiedliwości sułtanów, czujemy z niejakim bólem całą nędzę rodzaju ludzkiego.

W rządzie umiarkowanym wszystko dla dobrego prawodawcy może służyć jako kara. Czyż nie jest osobliwe, iż w Sparcie jedną z głównych kar było nie móc użyczyć swojej żony drugiemu, ani też otrzymać odeń jego żony; mieszkać w swoim domu jedynie w towarzystwie dziewic? Jednym słowem, wszystko, co prawo nazwie karą, jest w istocie karą.

Rozdział X. O dawnych prawach francuskich.

W starych prawach francuskich najsnadniej odnajduje się ducha monarchii. W wypadkach, w których chodzi o karę pieniężną, gmin lżej jest karany niż szlachta. Zupełnie przeciwnie w zbrodniach: szlachcic traci honor i prawo odpowiadania przed dworem; gdy człowiek z gminu, który nie ma honoru, karany jest na ciele.

Rozdział XI. Iż kiedy lud jest cnotliwy, nie trzeba wiele kar.

Lud rzymski posiadał uczciwość. Uczciwość ta miała tyle siły, iż często prawodawcy wystarczyło pokazać, co dobre, aby lud ku temu pociągnąć. Rzekłbyś, iż w miejsce nakazów wystarczało mu dawać rady.

Kary praw królewskich oraz prawa dwunastu tablic wygasły prawie zupełnie w republice, częścią wskutek prawa waleriańskiego, częścią w następstwie lex Portia. Nie zauważono, iżby wskutek tego ład w republice podupadł, i nie wynikły stąd żadne zakłócenia porządku.

To prawo waleriańskie, które broniło urzędnikom wszelkiego gwałtu przeciw obywatelowi odwołującemu się do ludu, nakładało temu, który by je naruszył, jedynie tę karę, iż nazywano go złym człowiekiem.

Rozdział XII. O potędze kar.

Doświadczenie poucza, iż w krajach, w których kary są łagodne, działają one na obywateli tak samo, jak gdzie indziej wielkie.

Daje się uczuć w państwie jakieś niedomaganie? Rząd despotyczny stara się je naprawić od razu; zamiast troszczyć się o wykonywanie dawnych praw, naznacza okrutną karę, która z miejsca powściąga zło. Ale w ten sposób zużywa się sprężyna rządu, wyobraźnia oswaja się z tą wielką karą, jak oswoiła się z mniejszą; że zaś obawa przed ową mniejszą zmaleje, trzeba niebawem rozciągnąć większą na wszystkie wypadki. Rozboje na gościńcach były w niektórych państwach pospolite; chciano im zapobiec: wymyślono łamanie kołem, które powściągnęło je na jakiś czas. Później zaczęto, jak wprzódy, rabować po gościńcach.

Za naszych czasów dezercja stała się bardzo częsta; ustanowiono karę śmierci na dezerterów i dezercja nie zmniejszyła się. Racja tego jest bardzo naturalna: żołnierz, przyzwyczajony wciąż narażać życie, gardzi niebezpieczeństwem, lub też pochlebia sobie, iż nim gardzi. Codziennie jest przyzwyczajony obawiać się wstydu: trzeba było tedy zostawić karę, która kazała mu nosić znak hańby przez całe życie. Zamierzano obostrzyć karę, w istocie zaś zmniejszono ją.

Nie trzeba wieść ludzi krańcowymi drogami; trzeba oszczędnie obchodzić się z środkami, jakie natura nam daje do prowadzenia ich. Niech kto zbada przyczynę wszelkiego skażenia; ujrzy, iż tkwi ona w bezkarności zbrodni, a nie w umiarkowaniu kar.

Idźmy za naturą, która dała ludziom wstyd jako ich plagę; niech główna część kary zasadza się na hańbie, jaką z sobą przynosi.

Jeśli istnieją kraje, w których kara nie pociąga za sobą hańby, pochodzi to z tyranii, która nakłada jednakie kary zbrodniarzom i zacnym ludziom.

A jeżeli widzicie inne kraje, gdzie ludzi zdolne są powściągnąć jedynie okrutne męczarnie, bądźcie pewni, iż to również pochodzi w znacznej mierze ze srogości rządu, który używa mąk za lekkie przestępstwa.

Często prawodawca, który chce poprawić jakieś zło, myśli jedynie o tej naprawie; ma oczy otwarte na ten jeden przedmiot, zamknięte zaś na ujemne następstwa. Skoro zło raz usunięto, widzi się tylko srogość prawodawcy: ale pozostaje w państwie skaza, którą ta srogość wydała; dusze są zatrute, przywykły do despotyzmu.

Skoro Lizander odniósł zwycięstwo nad Ateńczykami, oddano jeńców pod sąd; oskarżono Ateńczyków, iż strącili niewolników z dwóch galer w morze, i postanowiono na zgromadzeniu obciąć rękę wszystkim tym, którzy dostaną się do niewoli. Wymordowano wszystkich, z wyjątkiem Adamanta, który sprzeciwiał się owemu wyrokowi. Lizander wyrzucał Filoklesowi, zanim go posłał na śmierć, iż skaził umysły i dał lekcję okrucieństwa całej Grecji.

„Skoro Argowie, powiada Plutarch, uśmiercili tysiąc pięćset swoich obywateli, Ateńczycy kazali składać błagalne ofiary, iżby bogowie raczyli odwrócić od serca Ateńczyków tak okrutną myśl”.

Istnieją dwa rodzaje zepsucia: jedno, kiedy lud nie przestrzega praw; drugie, kiedy same prawa przynoszą z sobą zepsucie. To zło jest nieuleczalne, bo tkwi w samym lekarstwie.

Rozdział XIII. Bezsilność praw japońskich.

Nadmierne kary mogą skazić bodaj sam despotyzm. Rzućmy okiem na Japonię.

Karze się tam śmiercią prawie wszystkie zbrodnie, gdyż nieposłuszeństwo wobec tak wielkiego cesarza jak japoński jest straszliwą zbrodnią. Nie chodzi o to, aby poprawić winnego, ale aby pomścić władcę. Pojęcia te mają źródło w niewolnictwie; płyną zwłaszcza stąd, iż, skoro cesarz jest właścicielem wszystkich dóbr, prawie wszystkie zbrodnie naruszają bezpośrednio jego interesy.

Karze się śmiercią kłamstwo popełnione w obliczu sędziego; rzecz przeciwna naturalnej obronie.

To, co nawet nie jest podobne do zbrodni, spotyka się tam z surową karą: na przykład człowieka, który ryzykuje pieniądze w grze, karze się śmiercią.

Prawda, iż zadziwiający charakter tego ludu, upartego, niesfornego, odważnego, dziwacznego, który urąga wszystkim niebezpieczeństwom i wszystkim nieszczęściom, usprawiedliwia jakoby, na pierwszy rzut oka, prawodawców i okrucieństwo ich praw. Ale, czyż ludzi, którzy z natury gardzą śmiercią i którzy sobie otwierają brzuch dla lada urojenia, poprawi albo powstrzyma ustawiczny widok męczarni? Czy się z nimi nie oswoją?

Powiadają nam, z okazji wychowania u Japończyków, iź trzeba się obchodzić z dziećmi łagodnie, gdyż robią się zatwardziałe na kary; iż z niewolnikami nie trzeba aę obchodzić zbyt srogo, ponie-waż wnet skupiają się do obrony. Czyż z ducha, jaki winien panować w rządzie domowym, nie możnaby sądzić o duchu jaki powinienby być w rządzie politycznym i cywilnym?

Roztropny prawodawca starałby się pozyskać umysły przez sprawiedliwe skojarzenie kary i nagrody; przez maksymy filozoficzne, moralne i religijne, dostrojone do charakterów; przez trafne zastosowanie prawideł honoru; przez karę hańby; przez słodycze niezmąconego szczęścia i lubego spokoju. Gdyby zaś się obawiał, iż dusze, włożone jedynie do lęku przed okrutną karą, nie dadzą się powściągnąć za pomocą łagodniejszej, starałby się działać w sposób ukryty i nieznaczny: zrazu w poszczególnych wypadkach najbardziej nadających się do ułaskawienia łagodziłby kary za zbrodnie, aż w końcu zdołałby je zmniejszyć we wszystkich okolicznościach.

Ale despotyzm nie zna tych sposobów; nie chadza tymi drogami. Może nadużyć sam siebie, ale to i wszystko, co może zrobić. W Japonii zdobył się na wysiłek; stał się okrutniejszy od samego siebie.

Dusze ze wszystkim zdziczałe i okrutne można było prowadzić jedynie większym jeszcze okrucieństwem.

Oto początek, oto duch praw japońskich. Ale więcej się w nich okazało wściekłości, niż siły. Udało im się zniweczyć chrześcijaństwo; ale tak niesłychane wysiłki są dowodem ich niemocy. Chciały stworzyć dobry zarząd, i słabość ich ujawniła się tym bardziej.

Trzeba czytać opis spotkania cesarza i deyro w Meako. Liczba tych, których uduszono w ścisku lub którzy zginęli z rąk opryszków, jest nie do wiary; porywano młode dziewczęta i chłopców, odnajdowano ich codziennie porzuconych w miejscach publicznych, o późnej godzinie, całkowicie nagich, zaszytych w płócienne worki, iżby nie poznali miejsc, przez które ich prowadzono; kradziono, co kto chciał; rozpruwano brzuchy koniom, aby ściągnąć na ziemię jeźdźców, obalano powozy, aby obrabować kobiety. Holendrzy, którym powiedziano, iż nie zdołają spędzić nocy na trybunach bez narażenia życia, zeszli z nich, etc.

Przejdę szybko nad innym rysem. Cesarz, oddający się haniebnym uciechom, nie żenił się: zachodziła obawa, iż umrze bez następcy. Deyro przesłał mu dwie dziewczyny bardzo piękne: zaślubił jedną z nich przez uszanowanie, ale nie miał z nią żadnej sprawy. Mamka jego wyszukiwała mu najładniejsze kobiety w całym państwie. Wszystko na próżno. Córka płatnerza obudziła jego zmysły, zbliżył się do niej i miał z nią syna. Damy dworu, oburzone, iż przełożył nad nie osobę tak niskiego urodzenia, udusiły dziecko. Zbrodnię tę ukryto przed cesarzem; byłby przelał potoki krwi. Okrucieństwo praw tamuje tedy ich wykonanie. Skoro kara jest tak bezmierna, często musi się przełożyć nad nią bezkarność.

Rozdział XIV. O duchu rzymskiego senatu.

Za konsulatu Aciliusa Glabriona i Pisona ustanowiono prawo acilijskie, aby powstrzymać spiski. Dion powiada, iż senat wezwał konsulów, aby przedłożyli tę ustawę, ponieważ trybun C. Cornelius postanowił wprowadzić straszliwe kary za tę zbrodnię, do której lud był bardzo skłonny. Senat sądził, iż nadmierne kary wznieciłyby wprawdzie postrach, ale miałyby ten skutek, iż nie znalazłoby się już nikogo ani do wniesienia oskarżenia, ani do skazania: podczas gdy przy karze umiarkowanej miałoby się i sędziów, i oskarżycieli.

Rozdział XV. O prawach rzymskich odnośnie do kar.

Czuję się silny w moich zasadach, kiedy mam za sobą Rzymian. Mniemam, iż kary zależą od natury rządu, skoro widzę, jak ten wielki lud odmienia w tej mierze prawa cywilne, w miarę jak odmienia prawa polityczne.

Prawa królewskie, ustanowione dla ludu składającego się ze zbiegów, niewolników i opryszków, były bardzo surowe. Duch republiki wymagałby, aby decemwirowe nie włączali tych praw do swoich dwunastu tablic; ale ludzie, którzy dążyli po cichu do tyranii, nie troszczyli się o ducha republiki.

Tytus Liwiusz powiada, przytaczając stracenie Mecjusza Suffecjusza, dyktatora Alby, którego Tuliusz Hostyliusz skazał na rozerwanie dwoma wozami, iż to był pierwszy i ostatni wyrok śmierci, w którym zatracono pamięć ludzkości. Myli się: prawo dwunastu tablic pełne jest zarządzeń bardzo okrutnych.

Prawem, które najlepiej odsłania zamiar decemwirów, jest kara śmierci wydana przeciw autorom pamfletów i przeciw poetom. To nie jest zgoła z ducha republiki, w której lud rad widzi upokorzenie możnych. Ale ludzie, pragnący obalić wolność, lękali się pism, które mogły obudzić ducha wolności.

Po wygnaniu decemwirów zmieniono prawie wszystkie ich prawa stanowiące kary. Nie usunięto ich wprost: ale ponieważ lex Porcia zabroniło karać gardłem obywatela rzymskiego, straciły zastosowanie.

Oto czas, do którego można odnieść to, co Tytus Liwiusz mówi o Rzymianach, że nigdy żaden lud nie był bardziej umiarkowany w karaniu.

Jeżeli do łagodności kar dodać prawo zezwalające oskarżonemu opuścić kraj przed wyrokiem, ujrzymy, iż Rzymianie przestrzegali owego ducha, który, jak rzekłem, przyrodzony jest republice.

Sylla, który połączył tyranię, anarchią i wolność, wydał prawa korneliańskie. Zda się, iż na to jedynie wydawał ustawy, aby tworzyć zbrodnie. Tak, obejmując niezliczoną ilość uczynków mianem morderstwa, znajdował wszędzie morderców; i za pomocą praktyk, które aż nadto znalazły naśladowców, zastawiał pułapki, rozsypywał ciernie, otwierał przepaście pod stopami wszystkich obywateli.

Prawie wszystkie prawa Sylli mieściły jedynie zakaz wody i ognia. Cezar dodał do tego konfiskatę dóbr; ponieważ możni, zachowując na wygnaniu swoją ojcowiznę, byli śmielsi w zbrodni.

Skoro cesarze wprowadzili rząd wojskowy, uczuli niebawem, iż był on nie mniej groźny dla nich, jak dla poddanych; starali się go umiarkować: rozumieli, iż trzeba im dostojeństw oraz szacunku, jaki je otacza.

Zbliżono się nieco do monarchii i podzielono kary na trzy klasy: te, które tyczyły pierwszych dostojników państwa i były dosyć łagodne; te, którymi karano osoby niższego stanu, te były już surowsze; wreszcie te, które odnosiły się jedynie do gminu, najsurowsze ze wszystkich.

Okrutny i szalony Maksymin zaostrzył, można powiedzieć, rząd wojskowy, który należało złagodzić. Senat dowiadywał się, powiada Capitolinus, iż jednych obywateli przybito na krzyż, drugich rzucono bestiom, lub zaszyto w skóry świeżo zabitych zwierząt, bez żadnego względu na godności. Zdawało się, że on chce wprowadzić dyscyplinę wojskową, na wzór której chciał prowadzić sprawy cywilne.

Rozważaniach nad wielkością i upadkiem Rzymian pokazano, w jaki sposób Konstantyn zmienił despotyzm wojskowy na despotyzm wojskowy i cywilny, i zbliżył się do monarchii. Można tam śledzić rozmaite przeobrażenia, tego państwa i oglądać, w jaki sposób przeszło ono od srogości do miękkości, a od miękkości do bezkarności.

Rozdział XVI. O słusznej proporcji kar do zbrodni.

Bardzo ważne jest, aby kary były w harmonii między sobą, ponieważ bardzo ważne jest, aby raczej unikano wielkiej zbrodni niż malej; tego, co bardziej grozi państwu, niż tego co grozi mu mniej.

„Pewien szalbierz, mieniący się Konstantynem Dukasem, wzniecił w Konstantynopolu wielki bunt. Ujęto go i skazano na chłostę; że jednak obwinił znaczne osoby, skazano go, jako oszczercę, na spalenie”. Osobliwe jest, iż w ten sposób odmierzono kary za obrazę majestatu i za oszczerstwo.

To przypomina jedno rzeczenie Karola II, króla angielskiego. Ujrzał, przechodząc, człowieka pod pręgierzem; spytał, za co się tam dostał. „Miłościwy panie, odpowiedziano mu, pisał satyry na twoich ministrów. — Cóż za głupiec, odparł król, czemuż nie pisał na mnie? Nic by mu się nie stało”.

Siedemdziesiąt osób spiskowało przeciw cesarzowi Bazylemu. Kazał ich ochłostać, oraz spalić im włosy i sierć. Skoro raz jeleń chwycił cesarza rogiem za pasek, ktoś z orszaku wydobył miecz, przeciął pasek i oswobodził go; cesarz kazał mu uciąć głowę, ponieważ (mówił) dobył miecza na niego”. Kto mógłby myśleć, iż pod tym samym władcą mogły być wydane te dwa wyroki?

Jest wielkim błędem u nas, iż wymierza się tę samą karę temu, kto kradnie na gościńcu, i temu, kto kradnie i morduje. Jasne jest, iż ze względu na bezpieczeństwo publiczne powinno by się wprowadzić jakąś różnicę w karze.

W Chinach złodziei-morderców kraje się w kawałki, innych nie: ta różnica sprawia, iż tam kradną, ale nie mordują.

W Moskwie, gdzie kara na złodziei i na morderców jest jedna, mordują zawsze. Umarły, powiadają, nie zdradzi.

Kiedy nie ma różnicy w karze, powinna być różnica w nadziei ułaskawienia. W Anglii nie mordują, ponieważ złodziej może mieć nadzieję, iż go przeniosą do kolonii; morderca nie.

Prawo łaski jest potężną sprężyną w rządzie umiarkowanym. Owa moc przebaczenia, jaką posiada książę, roztropnie wykonywana, może dawać cudowne skutki. Zasada despotyzmu, który nie przebacza i któremu nie przebaczają nigdy, pozbawia go tych korzyści.

Rozdział XVII. O torturach i badaniu zbrodniarzy.

Ponieważ ludzie są źli, prawo musi ich mieć za lepszych, niż są w istocie. Stąd zeznanie dwóch świadków wystarcza przy karaniu wszystkich zbrodni. Prawo wierzy im tak, jakby przemawiali ustami prawdy. Tak samo sądzi się, że wszelkie dziecko poczęte w małżeństwie jest prawe: prawo ufa matce, jak gdyby była samą cnotą. Ale badanie zbrodniarzy przez męki nie jest tak koniecznie wskazane, jak tamte rzeczy. Widzimy dzisiaj, iż naród bardzo cywilizowany odrzucił je bez szkody. Nie jest tedy konieczne z natury.

Tylu roztropnych i tylu wielkich ludzi pisało przeciw tej praktyce, iż nie śmiem mówić po nich. Miałem rzec, że mogłaby się ona nadać w rządach despotycznych, gdzie wszystko, co budzi lęk, bardziej należy do sprężyn rządu; miałem rzec, iż niewolnicy u Greków i Rzymian… Ale słyszę, jak głos natury krzyczy przeciw mnie.

Rozdział XVIII. O karach pieniężnych i cielesnych.

Ojcowie nasi, Germanie, nie uznawali innych kar, prócz pieniężnych. Ci ludzie waleczni i wolni mniemali, iż krew ich powinna się lać jedynie z bronią w ręku. Japończycy, przeciwnie, odrzucają ten rodzaj karania pod pozorem, iż bogacze uniknęliby kary. Ale czy bogacze nie lękaliby się postradać mienia? Czy kary pieniężne nie mogą być w stosunku do zamożności? Czyż wreszcie nie można połączyć z nimi hańby?

Dobry prawodawca obiera drogę pośrednią: nie zawsze stanowi kary pieniężne, nie zawsze nakłada kary cielesne.

Rozdział XIX. O prawie odwetu.

Państwa despotyczne, które lubią prawa proste, wiele posługują się prawem odwetu: państwa umiarkowane stosują je niekiedy. Jednakże zachodzi ta różnica, iż pierwsze wykonują je ściśle, drugie zaś prawie zawsze łagodzą je.

Prawo dwunastu tablic przyjmowało dwa takie ograniczenia: skazywało na odwet jedynie wówczas, kiedy nie można było ułagodzić tego, który się skarżył. Można było, po skazaniu, spłacić szkodę wraz z procentami i kara cielesna zmieniała się w pieniężną.

Rozdział XX. O karaniu ojców za dzieci.

W Chinach karze się ojców za błędy dzieci. Taki sam zwyczaj był w Peru. I to wypływa również z pojęć despotycznych.

Daremnie powiadają, że w Chinach karze się ojców, iż nie czynili użytku z władzy ojcowskiej, którą natura ustanowiła, a prawa jeszcze wzmocniły; to dowodzi zawsze, że Chińczycy nie posiadają honoru. U nas ojcowie, których dzieci skazano na karę śmierci, i dzieci, których ojcowie znaleźli ten sam los, są równie ukarani hańbą, co w Chinach przez utratę życia.

Rozdział XXI. O łaskawości panującego.

Łaskawość jest osobliwą właściwością monarchów. W republice, gdzie za zasady służy cnota, jest ona mniej potrzebna. W państwie despotycznym, gdzie włada lęk, mniej jest w użyciu; gdyż trzeba trzymać dostojników w karbach przykładem srogości. W monarchiach, gdzie włada honor, żądający często tego, czego prawo zabrania, jest ona potrzebniejsza. Niełaska równa się tutaj karze; nawet formalności sądu stanowią tu karę. Tu hańba płynie ze wszystkich stron, aby tworzyć osobne rodzaje kar.

Dla możnych jest tutaj tak wielką karą niełaska, utrata często urojona fortuny, wpływu, nawyków, przyjemności, iż srogość jest zbyteczna: może posłużyć jedynie na to, aby zniweczyć w poddanych miłość dla osoby księcia i szacunek, jaki powinni mieć dla dostojeństw.

Tak jak niestałość pozycji możnych łączy się z pojęciem despotyzmu, tak bezpieczeństwo ich wypływa z natury monarchii.

Monarchowie mają tyle do zyskania przez łaskawość, idzie w ślad za nią tyle miłości, czerpią z niej tyle chwały, iż prawie zawsze szczęściem dla nich jest sposobność praktykowania jej; a mogą to prawie zawsze u nas.

Spór z nimi toczy się niekiedy o jakąś część władzy, prawie nigdy o całą władzę; a oni jeżeli niekiedy walczą o koronę, nie walczą nigdy o życie.

Ale, powie kto, kiedy trzeba karać? Kiedy przebaczać? To rzecz, którą snadniej jest czuć, niż przepisywać. Kiedy łagodność ma swoje niebezpieczeństwa, te niebezpieczeństwa są bardzo widoczne. Odróżnia się ją łatwo od owej słabości, która wiedzie księcia do wzgardy i zgoła do niemożności karania.

Cesarz Maurycy postanowił nie przelewać nigdy krwi poddanych. Anastazy nie karał zgoła zbrodni. Izaak Anioł poprzysiągł, że za swego panowania nie uśmierci nikogo. Cesarze greccy zapomnieli, iż nie na darmo noszą miecz.

Księga siódma. Następstwa rozmaitych zasad trzech ustrojów rządu, odnośnie do praw przeciw zbytkowi, do zbytku oraz do kondycji niewiast.

Rozdział I. O zbytku.

Zbytek idzie zawsze w parze z nierównością majątków. Jeżeli w jakim państwie majątki są równo podzielone, nie będzie tam zbytku; wspiera się on bowiem jedynie na dogodnościach, które ktoś czerpie z pracy innych.

Iżby bogactwa były stale równo podzielone, trzeba, aby prawo dało każdemu jedynie to, co mu jest potrzebne do życia. Jeżeli ma ponadto, jedni będą wydawać, drudzy nabywać, i wkradnie się nierówność.

Przypuściwszy, iż pokrycie fizycznych potrzeb równa się danej sumie, zbytek tych, którzy będą mieli jedynie to, co niezbędne, będzie równy zeru. Kto będzie miał dwa razy tyle, zbytek jego będzie równy 1. Kto będzie miał dwa razy tyle, co ów ostatni, zbytek jego będzie równy 3; kto będzie miał jeszcze dwa razy więcej, zbytek jego będzie równy 7: tak iż przy każdym z tych majątków — przypuściwszy że zawsze dwa razy większy jest od poprzedzającego — zbytek będzie rósł podwójnie + 1, wedle tej progresji: O, 1, 3, 7, 15, 31, 63, 127.

W republice Platona zbytek można było ściśle obliczyć. Były tam ustanowione cztery stopnie majątku. Pierwszy był właśnie ową granicą, przy której się kończy ubóstwo; drugi był podwójną, trzeci potrójną, czwarty poczwórną miarą pierwszego. W pierwszej klasie zbytek był równy zeru; w drugiej był równy 1, w trzeciej 2, w czwartej 3; i tak postępował w stosunku arytmetycznym.

Jeśli porównamy zbytek rozmaitych ludów, jest on w każdym państwie zgodny z nierównością fortun obywateli i z nierównością bogactw poszczególnych państw. W Polsce, na przykład, różnice fortun są olbrzymie; ale ogólne ubóstwo kraju nie pozwala, aby tam było tyle zbytku, co w państwie bogatszym.

Zbytek zależy również od wielkości miast, a zwłaszcza stolicy; tak iż jest on w stosunku złożonym do bogactwa kraju, nierówności poszczególnych fortun oraz liczby ludzi skupionych na pewnym miejscu.

Im więcej jest ludzi razem, tym bardziej są próżni i tym bardziej rodzi się w nich ochota odznaczenia się za pomocą drobnych rzeczy. Kiedy są w tak wielkiej ilości, iż większość ich nie zna się między sobą, chęć wyróżnienia się wzrasta, gdyż zyskuje większą nadzieję powodzenia. Zbytek daje tę nadzieję; każdy przybiera oznaki stanu o stopień wyższego niż jego własny. Ale przez to, że każdy chce się wyróżnić, wszystko staje się równe: ponieważ każdy chce ściągnąć na siebie uwagę, nie zwraca się jej na nikogo.

Z tego wszystkiego wynika powszechna uciążliwość. Ci, którzy celują w jakimś rzemiośle, naznaczają swojej sztuce cenę, jaką się im podoba; najdrobniejsze talenty idą za tym przykładem; nie ma harmonii między potrzebami a środkami. Skoro jestem zmuszony stawać w sądzie, trzeba, abym mógł zapłacić sobie adwokata; kiedy jestem chory, trzeba, abym mógł wezwać lekarza.

Niektórzy sądzili, iż, skupiając tyle ludzi w jednej stolicy, upośledza się handel, ponieważ ludzie nie znajdują się już w pewnej odległości od siebie wzajem. Nie sądzę; ludzie mają więcej pragnień, więcej potrzeb, więcej zachceń, kiedy są razem.

Rozdział II. O prawach przeciw zbytkowi w demokracji.

Powiedziałem przed chwilą, że w republikach, gdzie bogactwa są równo podzielone, nie może być zbytku; że zaś okazało się w księdze piątej, że ta równość stanowi zaletę republiki, wynika stąd, że im mniej zbytku w republice, tym jest doskonalsza. Nie było zbytku u pierwszych Rzymian; nie było go również w Sparcie; w tych zaś republikach, gdzie równość nie zanikła zupełnie, duch handlu, pracy i cnoty sprawia, iż każdy tam może i chce żyć z własnego majątku, tym samym niewiele jest tam zbytku.

Prawa o nowym podziale ziemi, żądane z takim uporem w niektórych republikach, były z natury swojej zbawienne. Są one niebezpieczne jedynie, gdy nagle wprowadzone. Odejmując naraz bogactwo jednym, a pomnażając je równocześnie u drugich, sprawiają w każdej rodzinie przewrót i muszą też wywołać ogólny przewrót w państwie.

W miarę jak zbytek utrwala się w jakiejś republice, duch zwraca się w stronę osobistego interesu. Ludziom, którym trzeba tylko tego, co niezbędne, nie pozostaje nic do pragnienia, jak tylko chwały ojczyzny i własnej. Ale dusza skażona ma inne pożądania: niebawem staje się wrogiem praw, które ją krępują. Zbytek, do jakiego zaczęła się przyuczać załoga w Regium, sprawił, iż ta załoga wymordowała mieszkańców.

Skoro tylko Rzymianie ulegli zepsuciu, pragnienia ich zrobiły się bez granic. Można o tym sądzić z cen, jakie miał u nich towar. Dzban wina z Falerno kosztował sto rzymskich denarów; baryłka solonego ponckiego mięsiwa czterysta; dobry kucharz cztery talenty; młodzi chłopcy byli bez ceny. Kiedy, wskutek powszechnego pędu, wszystko, co żyło, rzuciło się ku rozkoszom, w cóż obróciła się cnota?

Rozdział III. O prawach przeciw zbytkowi w rządzie arystokratycznym.

Źle urządzona arystokracja ma to nieszczęście, że szlachta ma tam bogactwa, a mimo to nie wolno jej wydawać; zbytek, przeciwny duchowi umiarkowania, musi być z niej wygnany. Istnieją zatem jedynie ludzie bardzo biedni, którzy nie mogą zarobić, i ludzie bardzo bogaci, którzy nie mogą wydać.

W Wenecji prawa zmuszają szlachtę do skromnego życia. Tak dalece przyzwyczaiła się do oszczędzania, iż jedynie ladacznice zdołają z niej wycisnąć pieniądze. Ta droga służy tam do podtrzymania przemysłu: kobiety najgodniejsze wzgardy wydają tam bez obawy, gdy ich hołdownicy pędzą najnędzniejsze życie.

Dobre republiki greckie miały pod tym względem cudowne urządzenia. Bogaci obracali swoje dostatki na zabawy, kapele, wozy, konie wyścigowe, kosztowne urzędy. Bogactwa były tam równym ciężarem, co ubóstwo.

Rozdział IV. O prawach przeciw zbytkowi w rządzie monarchicznym.

„Swionowie, naród Germański, oddają cześć bogactwom, powiada Tacyt; stąd pochodzi, iż żyją pod panowaniem jednego”. To mówi wyraźnie, iż zbytek jest szczególnie właściwy monarchiom, i że nie trzeba tam praw przeciw niemu.

Ponieważ wedle konstytucji monarchicznej bogactwa są tam nierówno podzielone, musi istnieć zbytek. Gdyby bogaci nie wydawali wiele, ubodzy pomarliby z głodu. Trzeba nawet, aby bogaci wydawali w stosunku do nierówności majątków; i aby, jak wspomnieliśmy, zbytek wzmagał się w tej proporcji. Poszczególne bogactwa wzrosły tam jedynie przez to, iż odjęły części obywateli to, co konieczne do życia: trzeba więc, aby im to zwrócono.

Tak więc, iżby monarchia mogła się utrzymać, zbytek musi stopniowo wzrastać, od rolnika do rękodzielnika, do kupca, do szlachty, urzędników, wielkich panów, bankierów, książąt; inaczej wszystko by przepadło.

W senacie rzymskim, złożonym z poważnych urzędników, uczonych w prawie i ludzi przejętych dawnymi pojęciami, postawiono, za Augusta, wniosek o poprawie obyczajów oraz powściąganiu zbytku u kobiet. Ciekawym jest widzieć, u Diona, z jaką zręcznością August oddalił niewczesne żądania owych senatorów. To stąd, iż zakładał monarchię, a grzebał republikę.

Za Tyberiusza edylowie wnieśli w senacie przywrócenie dawnych praw przeciw zbytkowi. Ów książę, który miał olej w głowie, sprzeciwił się: „Państwo nie mogłoby istnieć, rzekł, w obecnym położeniu rzeczy. W jaki sposób Rzym zdołałby wyżyć? W jaki sposób zdołałyby wyżyć prowincje? Byliśmy umiarkowani, kiedyśmy byli obywatelami jednego miasta; dzisiaj spożywamy bogactwa całego świata; pracują dla nas panowie i niewolnicy”. Widział dobrze, że nie pora już na prawa przeciw zbytkowi.

Kiedy, za tego samego cesarza, postawiono w senacie wniosek, aby zabronić gubernatorom zabierania swoich żon do prowincji z przyczyny wybryków, jakie wprowadzały, wniosek odrzucono. Powiedziano, iż „przykłady dawnej surowości przeobraziły się w miększy obyczaj”. Senatorowie zrozumieli, iż trzeba innych obyczajów.

Zbytek jest tedy potrzebny w monarchii; również potrzebny jest w państwach despotycznych. W pierwszej jest to użytek, jaki się czyni z dozwolonej swobody; w drugich nadużycie, jakie się czerpie z korzyści swej niewoli, kiedy niewolnik, wybrany przez swego pana, aby dławił innych niewolników, niepewny, czy będzie jutro kosztował dzisiejszego szczęścia, nie ma innej radości, jak tylko tę, aby się sycić jednodniową pychą, jednodniowymi pragnieniami i rozkoszami.

Wszystko to prowadzi do pewnej refleksji: republiki kończą zbytkiem, monarchie ubóstwem.

Rozdział V. W jakich wypadkach prawa przeciw zbytkowi użyteczne są w monarchii.

Duch republiki lub też jakieś szczególne okoliczności sprawiły, iż w trzynastym wieku ustanowiono w Aragonii prawa przeciw zbytkowi. Jakub I nakazał, iż ani król, ani żaden z poddanych nie może jeść więcej niż dwa rodzaje mięs przy każdym posiłku; chyba że to będzie dziczyzna własnoręcznie ubita.

Ustanowiono również za naszych dni w Szwecji prawa przeciw zbytkowi; ale mają one inny cel niż aragońskie.

Państwo może tworzyć prawa przeciw zbytkowi w duchu zupełnej wstrzemięźliwości; taki był duch tego rodzaju praw w republikach; z natury rzeczy wynika, że taka była też myśl praw aragońskich.

Prawa przeciw zbytkowi mogą mieć też na celu wstrzemięźliwość względną. Państwo, czując, iż zbyt drogi zagraniczny towar wymagałby takiego wywozu własnych produktów, iż bardziej nadwyrężyłby jego potrzeby z jednej strony, niż zaspokoił je z drugiej, zabrania bezwarunkowo przywozu tego towaru: oto duch praw, jakie wprowadzono za naszych czasów w Szwecji. Są to jedyne prawa przeciw zbytkowi, jakie przystoją monarchii.

W ogóle, im państwo jakieś jest biedniejsze, tym bardziej rujnuje go jego względny zbytek; tym bardziej tedy trzeba mu odpowiednich praw przeciw zbytkowi. Im państwo jest bogatsze, tym bardziej jego względny zbytek je wzbogaca; wtedy trzeba się wystrzegać tworzenia względnych praw przeciw zbytkowi. Wytłumaczymy to bliżej w księdze o handlu. Tu chodzi tylko o zbytek bezwarunkowy.

Rozdział VI. O zbytku w Chinach.

Osobliwe racje żądają w niektórych państwach praw przeciw zbytkowi. Dzięki bujności klimatu naród może się stać tak liczny, a z drugiej strony środki wyżywienia go mogą być tak niepewne, iż dobrze jest pchnąć całą ludność do uprawy roli. W tych państwach zbytek jest niebezpieczny i prawa przeciw niemu winny być surowe. Tak więc, aby wiedzieć, czy należy zachęcać zbytek, czy też go potępić, trzeba wpierw rzucić okiem na stosunek między liczbą ludności a łatwością wyżywienia. W Anglii ziemia wydaje o wiele więcej zboża, niż potrzeba, aby wyżywić tych, co uprawiają ziemię, i tych, co wyrabiają odzież; mogą tam tedy istnieć i błahsze rzemiosła, a tym samym zbytek. We Francji rośnie dosyć zboża na wyżywienie rolników i rękodzielników: co więcej, handel zagraniczny może przynieść w zamian za rzeczy błahe tyle rzeczy potrzebnych, iż nie należy nadto obawiać się zbytku.

W Chinach, przeciwnie, kobiety są tak płodne i rodzaj ludzki mnoży się tak szybko, iż ziemia, by najlepiej uprawna, ledwie starczy na wyżywienie mieszkańców. Stąd zbytek jest tam zgubny, duch zaś pracy i oszczędności równie pożądany, jak w każdej republice. Trzeba się trzymać rękodzieł koniecznych, a unikać zbytkownych.

Oto duch pięknych zarządzeń cesarzy chińskich. „Nasi przodkowie, powiada jeden cesarz z rodziny Tang, uważali za pewnik, iż jeżeli istnieje jeden mężczyzna, który nie pracuje na roli, jedna kobieta, która nie przędzie, ktoś w cesarstwie cierpi głód albo zimno”. I w imię tej zasady zniszczył nieskończoną mnogość klasztorów z bonzami.

Trzeci cesarz dwudziestej pierwszej dynastii, kiedy mu przyniesiono drogie kamienie znalezione w żupie, kazał ją zasypać, nie chcąc trudzić swego ludu pracą dla rzeczy, niezdolnej ani go wyżywić, ani odziać.

„Zbytek u nas jest tak wielki, powiada Kiayventi, iż lud zdobi haftami trzewiki młodych dziewcząt i chłopców, których zmuszony jest sprzedać”. Skoro tylu ludzi pracuje nad sporządzeniem stroju dla jednego, jakim cudem nie ma być wielu ludzi zgoła bez ubrania? Na jednego rolnika przypada dziesięciu ludzi, którzy zjadają produkt ziemi: jak nie ma być wielu ludzi, którym zbywa chleba?

Rozdział VII. Opłakane następstwa zbytku w Chinach.

Widzimy w historii Chin, iż nastąpiło tam po sobie dwadzieścia jeden dynastii; to znaczy, iż Chiny przeszły dwadzieścia dwie powszechne rewolucje, nie licząc nieskończonej ilości innych. Trzy pierwsze dynastie trwały dość długo, gdyż rządy ich były roztropne, a cesarstwo mniej rozległe, niż później. Ale można powiedzieć na ogół, że wszystkie te dynastie zaczęły dość dobrze. Cnota, rozwaga, czujność bardzo są potrzebne w Chinach: istniały one w początkach dynastii, brakło ich na końcu. W istocie, naturalnym było, aby cesarze wychowani w trudach wojny, świeżo strąciwszy z tronu rodzinę pogrążoną w rozkoszach, zachowali cnotę, o której pożytku się przekonali, a lękali się rozkoszy, na których opłakane skutki patrzyli sami. Ale po trzech czy czterech pierwszych władcach zepsucie, zbytek, gnuśność, rozkosze zawładnęły ich następcami. Zamykają się w pałacu; umysł podupada, życie skraca się, ród chyli się do upadku; możni podnoszą głowę, eunuchy przychodzą do potęgi; sadza się na tron jedynie dzieci; pałac staje się wrogiem cesarstwa; chmara próżniaków, którzy go zamieszkują, rujnuje naród, który pracuje; cesarz ginie z ręki uzurpatora; ten zakłada rodzinę, której trzeci lub czwarty dziedzic zamyka się znowuż w tym samym pałacu.

Rozdział VIII. O wstrzemięźliwości publicznej.

Tyle ujemnych stron wiąże się z utratą cnoty u kobiet, cała dusza ich tak bardzo psuje się od tego, z utratą tego głównego punktu niszczeje tyle innych, iż w państwie ludowym można uważać niewstrzemięźliwość publiczną za ostateczne z nieszczęść i za pewność zmiany rządu.

Toteż dobrzy prawodawcy żądali od kobiet pewnego statku w obyczajach. Wygnali ze swych republik nie tylko zepsucie, ale nawet sam pozór zepsucia. Potępili nawet owe czułe igraszki, które rodzą próżniactwo; które sprawiają, iż kobiety szerzą zepsucie, zanim nawet zepsute są same; które dają cenę wszystkim błahostkom, obniżają to, co w istocie jest ważne, i sprawiają, że we wszystkim rozstrzygają jedynie zasady śmieszności, które kobiety tak chytrze umieją wprowadzać.

Rozdział IX. O życiu kobiet w rozmaitych ustrojach rządu.

W monarchii kobiety mało są skromne, ponieważ mając dzięki różnicy stanowisk dostęp do dworu, nabywają owego ducha swobody, jedynego prawie, jaki tam jest cierpiany. Każdy posługuje się ich wdziękiem i ich namiętnościami, aby pchać się w górę; że jednak słabość ich nie dopuszcza u nich dumy, jeno próżność, zbytek panuje tam zawsze wraz z nimi.

W państwach despotycznych kobiety nie wprowadzają zbytku; ale same są przedmiotem zbytku. Muszą żyć w zupełnej niewoli. Każdy przejmuje się tam duchem rządu i wnosi w dom to, co widzi gdzie indziej. Ponieważ prawa są tam surowe i wykonywane bezzwłocznie, ludzie boją się, aby wolność kobiet nie ściągnęła na nich kłopotów. Ich sprzeczki, plotki, niechęci, skłonności, zazdrości, żale, owa sztuka, z jaką małe dusze umieją opanować wielkie, wszystko to nie mogłoby tu być bez następstw.

Co więcej; ponieważ w tych państwach władcy igrają sobie z naturą ludzką, mają oni wiele żon i tysiąc względów zmusza ich do tego, aby je zamykać.

W republikach kobiety są wolne z prawa, ujarzmione przez obyczaje; zbytek jest wygnany, a wraz z nim zepsucie i wybryki.

W miastach greckich, gdzie nie znano owej religii, która stanowi, iż nawet u mężczyzn czystość obyczajów jest obowiązkiem cnoty; w miastach greckich, gdzie srożyła się obłędna rozpusta; gdzie miłość miała tylko jedną formę, niepodobną do nazwania, podczas gdy jedynie przyjaźń kwitła w małżeństwie; cnota, prostota, czystość kobiet byty takie, iż nigdy żaden lud nie przewyższył ich pod tym względem.

Rozdział X. O sądzie domowym u Rzymian.

Rzymianie nie mieli, jak Grecy, osobnych urzędników, którzy by czuwali nad prowadzeniem kobiet. Cenzorowie, o ile mieli na nie oko, to tak samo, jak na resztę rzeczpospolitej. Instytucja domowego trybunału zastępowała urząd ustanowiony u Greków.

Mąż zwoływał krewnych żony i sądził ją w ich obecności. Ten trybunał utrzymywał obyczajność w rzeczpospolitej. Ale obyczajność dawała znowuż oparcie temu trybunałowi. Miał sądzić nie tylko pogwałcenie praw, ale i obyczajów. Otóż, aby sądzić o pogwałceniu obyczajów, trzeba je mieć.

Kary tego rodzaju musiały być i były w istocie dowolne; tego bowiem, co tyczy obyczajów, co tyczy prawideł skromności, nie da się podciągnąć pod kodeks praw. Łatwo jest miarkować za pomocą praw to, co ktoś jest winien drugim; trudno objąć wszystko to, co jest winien samemu sobie.

Trybunał domowy miał na względzie ogólne prowadzenie się kobiet. Ale istniała zbrodnia, która poza naganą tego trybunału podlegała jeszcze publicznemu oskarżeniu: było to cudzołóstwo; czy to że w republice tak ciężkie naruszenie obyczajów obchodziło sam rząd; czy że wyuzdanie kobiety rzucało cień na obyczaje męża; czy wreszcie obawiano się, iż godni ludzie będą woleli raczej pokrywać tę zbrodnię, niż ją karać, nie wiedzieć o niej, niż mścić się za nią.

Rozdział XI. W jaki sposób instytucje zmieniły się w Rzymie wraz z rządem.

Jak trybunał domowy wymagał istnienia obyczajów, tak i oskarżenie publiczne wymagało ich również; to sprawiło, iż obie rzeczy upadły wraz z obyczajami i skończyły się z republiką.

Ustanowienie tzw. quaestiones perpetuae, tj. podziału jurysdykcji między pretorów, i zwyczaj, jaki się coraz więcej utrwalał, iż ci pretorowie sądzili sami wszystkie sprawy, osłabiły znaczenie domowego trybunału. Świadczy o tym zdziwienie historyków, którzy notują, jako osobliwe wypadki i jak gdyby wznowienie dawnej praktyki, wyroki, jakie Tyberiusz kazał wydać temu trybunałowi.

Powstanie monarchii i odmiana obyczajów również sprawiły, iż zaniechano oskarżenia publicznego. Można było się obawiać, aby niegodziwy człowiek, podrażniony wzgardą kobiety, obrażony jej odmową, wściekły o jej cnotę nawet, nie zamierzył zgubić jej. Prawo juliańskie orzekło, iż nie wolno oskarżyć kobiety o cudzołóstwo, nie oskarżywszy wprzód jej męża, iż popiera jej wyuzdanie; co wielce ograniczyło to oskarżenie i, można powiedzieć, unicestwiło je.

Sykstus V chciał poniekąd wskrzesić oskarżenie publiczne. Ale wystarczy trochę zastanowienia, aby zrozumieć, iż w monarchii takiej, jak jego, prawo to było jeszcze bardziej nie na miejscu niż w jakiejkolwiek innej.

Rozdział XII. O opiece nad kobietami u Rzymian.

Prawo u Rzymian oddawało kobiety w stałą opiekę, o ile nie znajdowały się pod władzą męża. Opieka ta przypadała najbliższemu krewnemu po mieczu; i zdaje się, sądząc z pospolitego wyrażenia, iż kobiety bardzo nią były skrępowane. Było to dobre dla republiki, ale nie było potrzebne w monarchii.

Z rozmaitych kodeksów u barbarzyńców wynika, że u dawnych Germanów kobiety były także pod nieustanną opieką. Zwyczaj ten przeszedł do monarchii, które założyli, ale nie utrzymał się.

Rozdział XIII. O karach ustanowionych przez cesarzy na rozpusty u kobiet.

Prawo juliańskie ustanowiło karę za cudzołóstwo. Ale prawo to, i inne ustanowione później w tej mierze, nie tylko nie było oznaką dobrych obyczajów, ale było, przeciwnie, znamieniem skażenia.

Cały system polityczny odnoszący się do kobiet zmienił się w monarchii. Nie było już mowy o tym, aby wprowadzić u nich czystość obyczajów, ale aby karać ich zbrodnie. Stanowiono nowe prawa przeciw tym zbrodniom jedynie dlatego, że nie karano już wykroczeń nie będących ową zbrodnią.

Okropne wyuzdanie obyczajów zniewalało cesarzy do stanowienia praw, aby powstrzymać do pewnego stopnia bezwstyd: ale zamiarem ich nie było poprawić w ogólności obyczaje. Istotne fakty, przytoczone przez historyków, dowodzą tego bardziej, niż wszystkie prawa mogłyby dowieść rzeczy przeciwnej. Można widzieć, u Diona, zachowanie Augusta w tej mierze, i w jaki sposób oddalił, zarówno w czasie swego pretorstwa, jak cenzury, żądania, z jakimi doń się zwrócono.

Spotyka się wprawdzie u historyków surowe wyroki, wydane, za Augusta i za Tyberiusza, na bezwstyd niektórych dam rzymskich: ale, dając nam poznać ducha tych rządów, dają nam poznać i ducha tych wyroków.

August i Tyberiusz troszczyli się głównie o to, aby karać wyuzdania swoich krewniaczek. Nie karali wybryków przeciw obyczajom, ale jakoby zbrodnię bezbożności lub obrazy majestatu, którą sami wymyślili, pożyteczną dla wzbudzenia szacunku, pożyteczną też dla ich zemsty. Stąd pochodzi, że pisarze rzymscy tak powstają na ową tyranię.

Kara nałożona przez prawo juliańskie była lekka. Cesarze żądali, aby w wyrokach pomnażano karę naznaczoną ich prawem. To było powodem szemrania historyków. Nie dochodzili, czy kobiety zasługiwały na to, aby je ukarano, tylko czy, karząc je, pogwałcono prawo.

Jedną z głównych tyranii Tyberiusza było nadużycie, jakie czynił ze starożytnych praw. Kiedy chciał ukarać jaką damę rzymską ponad karę naznaczoną prawem juliańskim, powoływał przeciw niej do życia trybunał domowy.

Te zarządzenia w stosunku do kobiet tyczyły jedynie rodzin senatorów, nie zaś ludu. Chciano mieć pozory do oskarżeń przeciw możnym, wybryki zaś kobiet mogły ich dostarczyć bez końca.

Wreszcie, to, co powiedziałem, iż zacność obyczajów nie jest zasadą rządu jednego człowieka, nigdy nie sprawdziło się lepiej niż za pierwszych cezarów; gdyby kto wątpił, wystarczy mu czytać Tacyta, Swetoniusza, Juwenala i Marcjala.

Rozdział XIV. Prawa przeciw zbytkowi u Rzymian.

Mówiliśmy o nieobyczajności publicznej, dlatego iż łączy się ona ze zbytkiem, za którym zawsze podąża, jak on za nią. Jeżeli zostawicie swobodę popędom serca, jak zdołacie spętać słabości ducha?

W Rzymie, poza powszechnymi zarządzeniami, cenzorowie kazali urzędnikom wydać kilka szczególnych praw, aby utrzymać kobiety w umiarkowaniu. Prawo fanijskie, licyniańskie i opijskie miały to na celu. Trzeba widzieć u Liwiusza, jakie poruszenie zapanowało w senacie, kiedy kobiety zażądały odwołania prawa opijskiego. Waleriusz Maksimus datuje początek zbytku u Rzymian od uchylenia tego prawa.

Rozdział XV. O posagach i przywilejach małżeńskich w rozmaitych formach rządu.

Posagi powinny być znaczne w monarchii, iżby mężowie mogli podtrzymać swoje stanowisko i obowiązujący zbytek. Powinny być mierne w republikach, gdzie zbytek nie ma władać. Powinny być prawie żadne w państwach despotycznych, gdzie kobiety są poniekąd niewolnicami.

Wspólność dóbr, wprowadzona przez prawa francuskie między mężem a żoną, jest bardzo właściwa w monarchii, gdyż wciąga żonę do udziału w sprawach domowych i skłania ją bezwiednie do troski o dom. Mniej odpowiednia jest w republikach, gdzie kobiety mają więcej cnoty. Byłaby niedorzeczna w państwach despotycznych, gdzie prawie zawsze kobieta sama stanowi część majątku pana.

Ponieważ kobiety z natury swojej dosyć są skłonne do małżeństwa, korzyści, jakie prawo im zapewnia na majątku męża, są zbyteczne. Byłyby natomiast bardzo zgubne w republice, ponieważ osobista zamożność kobiet rodzi zbytek. W państwach despotycznych jedynym zyskiem małżeństwa powinno być ich utrzymanie, nic więcej.

Rozdział XVI. Piękny zwyczaj Samnitów.

Samnici mieli zwyczaj, który, w małej republice, a zwłaszcza w ich położeniu, musiał wydawać cudowne skutki. Zbierało się wszystkich młodych ludzi i sądziło się ich. Ten, którego uznano za najlepszego ze wszystkich, brał za żonę tę dziewczynę, którą chciał; który miał najwięcej głosów po nim, wybierał z kolei, i tak po porządku. Cudowne było to, iż za mienie chłopca liczono jego przymioty i usługi oddane ojczyźnie. Ten, który był najbogatszy w tego rodzaju dobra, wybierał sobie dziewczynę spośród całego narodu. Miłość, piękność, czystość, cnota, urodzenie, bogactwa nawet, wszystko to było, aby tak rzec, nagrodą cnoty. Trudno by sobie wyobrazić nagrodę szlachetniejszą, większą, mniej będącą ciężarem małemu państewku, lepiej zdolną oddziałać na jedną i drugą płeć.

Samnici pochodzili od Spartan; toż Platon, którego urządzenia są jedynie udoskonaleniem praw Likurga, wydał mniej więcej podobne prawo.

Rozdział XVII. O rządzie kobiet.

Jest przeciw rozumowi i przeciw naturze, aby kobiety były paniami w domu, jak to było u Egipcjan; ale nie jest przeciw rozumowi i naturze, aby władały państwem. W pierwszym wypadku wrodzona słabość nie pozwala im zajmować naczelnego stanowiska; w drugim taż sama słabość daje im więcej łagodności i umiarkowania, które mogą stworzyć dobry rząd, raczej niż twarde i okrutne cnoty.

W Indiach rządy kobiet dają bardzo dobre owoce; ustanowione jest tam prawo, że jeżeli synowie nie pochodzą z matki tej samej krwi, córki, mające matkę krwi królewskiej, następują po niej. Przydaje się im pewną ilość osób, aby im ulżyć w dźwiganiu ciężarów rządu. Wedle pana Smitha, w Afryce również dobrze się dzieje pod rządami kobiet. Jeżeli dodamy do tego przykład Rosji i Anglii, ujrzymy, iż dają one sobie radę zarówno z rządem umiarkowanym, jak despotycznym.

Księga ósma. O skażeniu zasad trzech ustrojów

Rozdział I. Ogólna myśl tej księgi.

Skażenie każdego rządu zaczyna się prawie zawsze od skażenia jego zasad.

Rozdział II. O skażeniu zasady demokracji.

Zasada demokracji psuje się nie tylko wówczas, kiedy zanika duch równości, ale i wówczas, kiedy się rozpleni duch nadmiernej równości i kiedy każdy chce być równy tym, których wybrał sobie, by mu rozkazywali. Wówczas lud, nie mogąc ścierpieć nawet tej władzy, którą sam powierzył, chce wszystko pełnić osobiście, radzić za senat, działać za urzędników i odzierać z urzędu wszystkich sędziów.

Wówczas nie może być już cnoty w rzeczpospolitej. Lud chce pełnić funkcje urzędników; za czym nie szanuje ich już. Obrady senatu nie mają już wagi: zanikają tedy względy dla senatorów, a tym samym dla starców. A kiedy nie ma poważania dla starców, nie będzie go i dla ojców; toż samo mężowie nie znajdą posłuchu ani panowie uległości. Wszyscy zaczną podobać sobie w tej swawoli; przymus rozkazywania zacznie nużyć, jak i przymus posłuszeństwa. Kobiety, dzieci, niewolnicy przestaną mieć posłuch dla kogokolwiek. Nie będzie już obyczajów, nie będzie miłości porządku, wreszcie cnoty.

Widzimy w Uczcie Ksenofonta bardzo szczery obraz republiki, w której lud nadużył równości. Każdy biesiadnik mówi po kolei, czemu jest rad z siebie. „Jestem rad z siebie, powiada Chamides, dla mego ubóstwa. Kiedy byłem bogaty, musiałem zalecać się do potwarców, wiedząc dobrze, iż więcej mogę od nich doznać złego, niż im go wyrządzić; republika żądała ode mnie wciąż nowych sum: nie mogłem wyjeżdżać. Od czasu jak jestem biedny, nabyłem powagi: nikt mi nie grozi, ja grożę innym; mogę wydalić się lub siedzieć. Bogaci powstają z miejsc, ustępują mi kroku. Jestem królem, byłem niewolnikiem; płaciłem haracz rzeczypospolitej, dziś ona mnie żywi: nie obawiam się już stracić, spodziewam się zyskać”.

Lud popada w to nieszczęście, skoro ci, którym się zawierzył, chcąc ukryć własne zepsucie, starają się go zepsuć. Iżby nie dojrzał ich ambicji, mówią mu jeno o jego wielkości; iżby nie dostrzegł ich chciwości, głaszczą wciąż jego własną.

Zepsucie wzrośnie u tych, co psują, i wzrośnie też u tych, co już są zepsuci. Lud podzieli między siebie wszystek grosz publiczny i, jak zjednoczył ze swym lenistwem prowadzenie spraw, tak samo zechce zjednoczyć ze swym ubóstwem rozkosze zbytku. Ale, przy jego lenistwie i zbytku, jedynie skarb publiczny będzie mógł być dlań celem.

Nie powinniśmy się dziwić, skoro ujrzymy, iż głosy sprzedaje się za pieniądze. Nie można dać wiele ludowi, nie wydobywając zeń więcej jeszcze: ale aby zeń wydobyć, trzeba obalić państwo. Im więcej będzie na pozór ciągnął korzyści ze swej swobody, tym bardziej będzie się zbliżał do chwili, w której ma ją stracić. Powstają mali tyrani, którzy mają wszystkie przywary jednego. Niebawem ta resztka swobody staje się nie do zniesienia; wyrasta jeden jedyny tyran; i lud traci wszystko, nawet korzyści swego zepsucia.

Demokracja musi tedy lękać się dwóch ostateczności: ducha nierówuości, który wiedzie ją do arystokracji lub do jednowładztwa; i ducha nadmiernej równości, która wiedzie ją do despotyzmu jednego człowieka, jak despotyzm jednego kończy się podbojem.

Prawda, iż ci, którzy zepsuli greckie republiki, nie zawsze stawali się tyranami. To stąd, iż więcej przykładali wagi do wymowy niż do sztuki wojennej; nie licząc, iż w sercu wszystkich Greków istniała zawsze zacięta nienawiść do wszystkich tych, którzy obalali rząd republikański; co sprawiło, iż anarchia wyrodziła się w upadek, zamiast zmienić się w tyranię.

Natomiast Syrakuzy, istniejące pośród mnogości drobnych oligarchii zmienionych w tyranię, Syrakuzy posiadające senat, o którym nie ma prawie mowy w historii, doznały nieszczęść, których nie przynosi zwyczajne zepsucie. Miasto to, zawsze pogrążone w swawoli albo w ucisku, jednako utrapione swoją wolnością, co niewolą, wciąż wstrząsane jedną i drugą niby burzą i, mimo swej zewnętrznej potęgi, zawsze skazane na rewolucję pod wpływem najmniejszej obcej siły, posiadało w swoim łonie niezliczony lud, zawsze mający przed sobą jedynie ten smutny wybór: albo znosić tyrana albo nim być samemu.

Rozdział III. O duchu nadmiernej równości.

O tyle, o ile niebo oddalone jest od ziemi, o tyle prawdziwy duch równości oddalony jest od ducha nadmiernej równości. Pierwszy nie polega na tym, aby wszyscy rozkazywali lub aby nikt nie słuchał rozkazów, ale na tym, aby słuchać i rozkazywać równym sobie. Nie stara się nie mieć pana, ale mieć za panów jedynie równych sobie.

W stanie natury ludzie rodzą się wprawdzie w równości; ale nie mogą w niej trwać. Społeczność wyrzeka się jej; stają się z powrotem równi jedynie przez prawa.

Różnica między demokracją dobrze a źle urządzoną polega na tym, iż, w pierwszej jest się równym każdemu jedynie jako obywatel, w drugiej zaś jest się też równym jako urzędnik, jako senator, jako sędzia, jako ojciec, jako mąż, jako pan.

Naturalne miejsce cnoty jest obok wolności, ale tak samo nie istnieje ona przy nadmiernej wolności, co przy niewoli.

Rozdział IV. Osobliwa przyczyna skażenia ludu.

Wielkie powodzenia, zwłaszcza te, do których lud wiele się przyczynił, wbijają go w taką pychę, iż niepodobna nim kierować. Zrazu zazdrosny o urzędników, staje się niebawem zazdrosny o sam urząd; zrazu wrogi tym, co nim rządzą, staje się niebawem wrogi samemu rządowi. Tak zwycięstwo nad Persami pod Salaminą skaziło republikę ateńską; tak samo pogrom Ateńczyków zgubił republikę syrakuzańską.

Republika Marsylii nie doświadczyła nigdy tych przeskoków od poniżenia do wielkości: toteż rządziła się zawsze roztropnie; toteż zachowała swoje zasady.

Rozdział V. O skażeniu zasady arystokracji.

Ustrój arystokratyczny psuje się, skoro władza szlachty staje się samowolna; wówczas nie może być cnoty ani u tych, którzy rządzą, ani u tych, którymi rządzą.

Skoro rodziny panujące przestrzegają praw, jest to monarchia, która ma więcej monarchów i która, z natury swojej, jest bardzo dobra; prawie wszyscy ci monarchowie są związani prawem. Ale kiedy ich nie przestrzegają, jest to państwo despotyczne, mające wielu despotów.

W tym wypadku republika istnieje tylko odnośnie do szlachty i tylko między nią. Istnieje w ciele, które rządzi, despotyzm zaś w ciele, które jest rządzone, z czego powstają dwa ciała najbardziej ze sobą niezgodne.

Nadzwyczajne zepsucie następuje wówczas, gdy szlachta staje się dziedziczna: wówczas nie może być mowy o umiarkowaniu. Jeżeli jest w małej liczbie, władza jej jest większa, ale bezpieczeństwo mniejsze: kiedy jest w większej liczbie, władza jest mniejsza, a bezpieczeństwo większe; tak iż władza wzrasta, a bezpieczeństwo zmniejsza się, aż do despoty, na którego głowie skupia się największa suma władzy i niebezpieczeństwa.

W arystokracji tedy dziedzicznej mnogość szlachty uczyni rząd mniej ciężkim; że jednak brak jej cnoty, wkradnie się w nią duch niedbalstwa, lenistwa, opieszałości, które sprawią, iż państwo postrada siłę i sprężystość.

Arystokracja może zachować siłę, o ile prawa w niej są takie, iż bardziej dają uczuć szlachcie niebezpieczeństwo i trudy rozkazywania, niż jego rozkosze; dalej, o ile państwo znajduje się w tym położeniu, iż musi się czegoś lękać; tak aby bezpieczeństwo płynęło z wewnątrz, niebezpieczeństwo zaś z zewnątrz.

Jak zaufanie w siebie tworzy chlubę i bezpieczeństwo monarchii, tak, przeciwnie, republice trzeba, aby lękała się czegoś. Obawa przed Persami podtrzymywała prawa w Grecji. Kartagina i Rzym straszyły się wzajem i umacniały się. Rzecz osobliwa! Im bardziej w takich państwach rośnie bezpieczeństwo, tym łacniej, jak zbyt spokojne wody, podatne są zgniliźnie.

Rozdział VI. O skażeniu zasady monarchii.

Jak demokracje niszczeją, gdy lud wyzuje senat, urzędników i sędziów z ich funkcji, tak monarchie psują się, kiedy się uszczupli stopniowo prerogatywy stanów albo przywileje miast. W pierwszym przypadku zmierza się do despotyzmu wszystkich; w drugim, do despotyzmu jednego.

„Co zgubiło dynastie Tsin i Sui (powiada pewien autor chiński), to iż, zamiast się ograniczyć, jak bywało dawniej, do ogólnego nadzoru, jedynie godnego monarchy, władcy chcieli rządzić we wszystkim bezpośrednio i osobiście”. Autor chiński wskazuje nam tu przyczynę skażenia prawie wszystkich monarchii.

Monarchia gubi się, skoro władca mniema, iż więcej okazuje swą potęgę, zmieniając porządek, niż trzymając się go; kiedy odbiera przyrodzone funkcje jednym, aby je dać samowolnie drugim; kiedy bardziej przywiązany jest do swoich zachceń, niż do swojej woli.

Monarchia gubi się, kiedy władca, odnosząc wszystko wyłącznie do siebie, ściąga państwo do swojej stolicy, stolicę do dworu, dwór zaś do własnej jedynie osoby.

Gubi się wreszcie, kiedy władca nie zna swojej powagi, swojego stanowiska, miłości swoich ludów: kiedy nie czuje dostatecznie, iż monarcha powinien się czuć bezpiecznym, jak despota powinien się czuć w niebezpieczeństwie.

Rozdział VII. Dalszy ciąg tego samego przedmiotu.

Zasada monarchii psuje się, kiedy wielkie godności stają się oznaką wielkiej niewoli; kiedy się odejmuje możnym szacunek ludów i czyni się ich podłym narzędziem samowładztwa.

Psuje się jeszcze więcej, gdy honor postawiono w sprzeczności z honorami i kiedy można być równocześnie okrytym hańbą i zaszczytami.

Psuje się, kiedy monarcha przemienia swą sprawiedliwość w srogość; kiedy, jak cesarze rzymscy, nosi głowę Meduzy na swej piersi; kiedy przybiera ów groźny i straszliwy wyraz, jaki Komodus kazał dawać swoim posągom.

Zasada monarchii psuje się, kiedy dusze osobliwie podłe czerpią próżność z wielkości własnego poniżenia; kiedy sądzą, iż będąc winni wszystko księciu, nic nie są winni ojczyźnie.

Ale jeżeli prawdą jest (co okazało się w każdym czasie), iż w miarę jak władza monarchy staje się olbrzymia, zmniejsza się jego bezpieczeństwo, tedy kazić tę władzę aż do punktu, w którym odmienia swą przyrodę, czyż to nie jest zbrodnią obrazy majestatu?

Rozdział VIII. Niebezpieczeństwo skażenia zasady rządu monarchicznego.

Groźne jest nie to, że państwo przechodzi od jednego rządu umiarkowanego do drugiego rządu umiarkowanego, od republiki do monarchii, lub od monarchii do republiki: ale kiedy z rządu umiarkowanego osuwa się i popada w despotyzm.

Większością ludów Europy rządzą jeszcze obyczaje. Ale gdyby przez długie nadużycie władzy, gdyby przez wielki podbój despotyzm utrwalił się poniekąd, nie oparłby mu się żaden klimat ani żadne obyczaje i w tej pięknej części świata natura ludzka wycierpiałaby, przynajmniej przez jakiś czas, krzywdy, jakie jej czynią w trzech innych częściach świata.

Rozdział IX. Jak szlachta skłonna jest bronić tronu.

Szlachta angielska zagrzebała się, z Karolem I, pod gruzami tronu; i przedtem, odkąd Filip II dał słyszeć uszom Francuzów słowo wolność, zawsze podtrzymywała koronę owa szlachta, która sobie poczytuje za honor być posłuszna królowi, ale która uważa za szczyt hańby podzielić władzę z ludem.

Wiadomo, jak dom austriacki pracował bez wytchnienia nad tym, aby zdławić szlachtę węgierską. Nie wiedział, jak bardzo kiedyś będzie mu szacowna. Szukał u tych ludów pieniędzy, których tam nie było: nie widział ludzi, którzy tam byli. Gdy tylu książąt dzieliło między siebie państwo, wszystkie części monarchii, martwe i bezczynne, waliły się, można rzec, pokotem. Życie przetrwało jedynie w tej szlachcie, która oburzyła się, zapomniała o wszystkim, aby walczyć, i sądziła, iż rzeczą jej honoru jest zginąć i przebaczyć.

Rozdział X. O skażeniu zasady rządu despotycznego.

Zasada rządu despotycznego kazi się bez ustanku, bo jest skażona z natury. Inne rządy giną dlatego, iż osobliwe wypadki gwałcą ich zasadę; ten ginie przez swój błąd wewnętrzny, o ile jakieś postronne przyczyny nie zapobiegną skażeniu jego zasady. Trzyma się tedy jedynie wówczas, kiedy okoliczności wynikłe z klimatu, religii, położenia lub ducha narodu zmuszą go, aby się dzierżył jakiegoś porządku i znosił jakieś prawidła. Te rzeczy gwałcą jego naturę, nie zmieniając jej: okrucieństwo jego zostaje, tylko na jakiś czas złagodzone.

Rozdział XI. Naturalne następstwa dobroci i skażenia zasad.

Skoro zasady rządu raz są skażone, najlepsze prawa stają się złe i obracają się przeciw państwu; kiedy zasady są zdrowe, złe prawa działają tak, jak dobre; siła samej zasady przeważa wszystko.

Aby trzymać najwyższych urzędników w zawisłości od praw, Kreteńczycy używali bardzo osobliwego sposobu: mianowicie powstania. Część obywateli powstawała, wypędzała urzędników i zmuszała ich, aby wrócili do życia prywatnego. Uważano, iż to jest zgodne z prawem. Zdawałoby się, iż podobna instytucja, która stwarzała bunt, aby zapobiec nadużyciom prawa, musiałaby obalić każdą republikę; nie obaliła kreteńskiej. Oto dlaczego:

Kiedy starożytni chcieli przytoczyć naród, który żywi największą miłość dla ojczyzny, wymieniali Kreteńczyków: „Ojczyzna (powiada Platon), miano tak drogie Kreteńczykom”. Nazywali ją imieniem, które wyraża miłość matki dla dziecka. Owóż, miłość ojczyzny naprawia wszystko.

Prawa w Polsce miały też swoje powstanie. Ale ujemne strony, jakie stąd wynikły, wskazują jasno, że jeden tylko lud kreteński zdolny był posługiwać się skutecznie podobnym lekarstwem.

Ćwiczenia gimnastyczne, ustanowione przez Greków, nie mniej zależały od dobroci rządu, „Lacedemończycy i Kreteńczycy, powiada Platon, założyli owe słynne akademie, które zapewniły im tak poczesne miejsce w świecie. Wstydliwość zaniepokoiła się zrazu: ale ustąpiła użyteczności publicznej”. Za czasów Platona instytucje te funkcjonowały cudownie; służyły wielkiemu celowi, którym była sztuka wojskowa. Ale, skoro Grekom nie stało już cnoty, podkopały one samą sztukę wojskową: wstępowano w szranki już nie po to, aby się kształtować, ale aby się psuć.

Plutarch powiada, iż za jego czasu Rzymianie mniemali, że zabawy te były główną przyczyną niewoli, w jaką popadli Grecy. Przeciwnie, niewola Greków skaziła te ćwiczenia. Za czasu Plutarcha szranki, w których walczono nago, jak również i gry zapaśnicze upadlały młodych ludzi i pociągały ich do haniebnych miłostek, czyniąc z nich jedynie skoczków, ale za Epaminondasa ćwiczenia i zapasy przyniosły Tebańczykom zwycięstwo pod Leuktrą.

Mało jest praw, które by nie były dobre, jak długo państwo nie postradało swoich zasad; jak powiadał Epikur, mówiąc o bogactwach: „Nie napój jest skażony, ale naczynie”.

Rozdział XII. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Obierano w Rzymie sędziów spośród senatorów. Grakchowie przenieśli ten przywilej na rycerzy. Drusus dał go senatorom i rycerzom; Sylla samym senatorom; Cotta senatorom, rycerzom i skarbnikom. Cezar wykluczył tych ostatnich. Antoniusz uczynił dekurie z senatorów, rycerzy i centurionów.

Kiedy republika psuje się, złemu można zaradzić jedynie, usuwając zepsucie i wskrzeszając zasady: wszelka inna naprawa jest albo bezużyteczna, albo jest nowym złem. Póki Rzym zachował swoje zasady, sądy mogły spoczywać bez nadużyć w rękach senatorów: ale skoro przyszło zepsucie, na jakiekolwiek ciało przeniesiono prawo sądu, na senatorów, na rycerzy, na skarbników, na dwa z tych ciał czy na wszystkie trzy razem, na jakiekolwiek inne ciało, zawsze było źle. Rycerze nie lepsi byli niż senatorowie, skarbnicy nie lepsi niż rycerze, ci zaś równie mało warci jak centurionowie.

Skoro lud rzymski uzyskał, iż będzie miał udział w patrycjuszowskich urzędach, można było mniemać, że jego pochlebcy staną się panami rządów. Nie: okazało się, iż ten lud, który zdobył dostęp do urzędów plebejuszom, wybierał stale patrycjuszów. Będąc cnotliwy, był wspaniałomyślny; będąc wolny, gardził władzą. Ale skoro postradał zasady, wówczas im więcej miał władzy, tym mniej miał względów; aż wreszcie, stawszy się swym własnym tyranem i własnym niewolnikiem, postradał siłę wolności, aby popaść w niemoc swawoli.

Rozdział XIII. Działanie przysięgi u cnotliwego ludu.

Nie było ludu, powiada Tytus Liwiusz, w który by zepsucie później się wkradło niż u Rzymian, ani też gdzie by umiarkowanie i ubóstwo dłużej zażywały czci.

Przysięga miała u tego ludu tyle siły, iż nic bardziej nie wiązało go do praw. Wielekroć, aby jej dotrzymać, czynił to, czego by nie uczynił dla sławy ani dla ojczyzny.

Kiedy Kwincjusz Cyncynnatus, konsul, chciał wystawić armię przeciw Ekwom i Wolskom, trybunowie sprzeciwili się. „A zatem, rzekł, niechaj wszyscy, którzy złożyli przysięgę zeszłorocznemu konsulowi, ściągną pod moje sztandary”. Na próżno trybunowie okrzyknęli się, że przysięga ta już nie obowiązuje; że kiedy ją składano, Kwincjusz był jedynie prywatnym człowiekiem. Lud okazał się sumienniejszy niż ci, którzy chcieli nim powodować; nie usłuchał ani tych rozróżnień, ani wykładu trybunów.

Skoro ten sam lud chciał się schronić na świętą górę, wstrzymała go przysięga, jaką złożył konsulom, że pójdzie z nimi na wojnę. Postanowił ich zamordować: przedstawiono mu, iż przysięga istniałaby mimo to. Ze zbrodni, jaką chciał spełnić, można osądzić rozumienie, jakie miał o pogwałceniu przysięgi.

Po bitwie pod Kannami, przerażony lud chciał się schronić na Sycylię: Scypion kazał mu przysiąc, iż pozostanie w Rzymie; obawa złamania przysięgi przemogła wszelką inną obawę. Rzym był okrętem, dzierżonym wśród burzy przez dwie kotwice: religię i obyczaje.

Rozdział XIV. Jak najmniejsza zmiana ustroju pociąga zniweczenie zasad.

Arystoteles przytacza nam republikę kartagińską jako republikę bardzo dobrze urządzoną. Polibiusz powiada, iż podczas drugiej wojny punickiej Kartagina popadła w ten błąd, iż senat postradał prawie wszystką władzę. Wedle Liwiusza, kiedy Hannibal wrócił do Kartaginy, ujrzał, iż urzędnicy i pierwsi obywatele ściągają na swój użytek dochody publiczne i nadużywają władzy. Cnota urzędników upadła tedy wraz z powagą senatu; wszystko wypłynęło z tej samej zasady.

Znane są cuda, jakie osiągnęła w Rzymie cenzura. Był czas, gdy stała się uciążliwa: ale podtrzymano ją, ponieważ było więcej zbytku niż zepsucia. Klaudiusz osłabił ją: i przez to osłabienie zepsucie stało się jeszcze większe niż zbytek; cenzura zanikła, można powiedzieć, sama z siebie. Hamowana, wzywana, porzucana, powoływana na nowo, ustała wreszcie, aż do czasu gdy stała się bezużyteczna: mam na myśli panowanie Augusta i Klaudiusza.

Rozdział XV. Bardzo skuteczne środki utrzymania trzech zasad.

Mogę je wyłożyć dopiero wówczas, gdy czytelnik pozna cztery następne rozdziały.

Rozdział XVI. Swoiste właściwości republiki.

W naturze republiki jest, aby obejmowała jedynie mały obszar ziemi: inaczej nie może istnieć. W wielkiej republice istnieją wielkie fortuny, a tym samym mało umiarkowania; zbyt wielkie sprawy skupiają się w rękach jednego obywatela; interesy różniczkują się: człowiek czuje zrazu, iż może być szczęśliwy, wielki, szanowany bez ojczyzny; niebawem zaś, iż może być on jeden wielki na gruzach ojczyzny.

W wielkiej republice wspólne dobro poddane jest tysięcznym względom; podlega wyjątkom; zależy od przypadków. W małej, wspólne dobro lepiej każdy odczuwa, lepiej zna, znajduje się ono bliżej każdego obywatela: nadużycia są mniej rozległe, a tym samym mniej chronione.

Co utrzymało tak długo Spartę? To, iż po wszystkich wojnach zachowała zawsze swój dawny obszar. Jedynym jej celem była wolność; jedyną korzyścią wolności sława.

W duchu republik greckich leżało, aby się zadowalać swoim obszarem, jak również swymi prawami. Ateny nabrały ambicji i udzieliły jej Sparcie: ale raczej aby rozkazywać ludom wolnym, niż aby władać niewolnikami; raczej być na czele związku niż go rozrywać. Wszystko przepadło, skoro powstała jedna monarchia: rząd, którego duch raczej zmierza ku powiększaniu granic.

Bez szczególnych okoliczności trudno, by inny rząd niż republikański mógł istnieć w jednym mieście. Władca tak małego państewka z konieczności musiałby je uciskać, gdyż miałby wielką władzę, a mało środków, aby jej zażywać lub nakazać dla niej szacunek: gniótłby tedy ciężko swoje ludy. Z drugiej strony, takiego władcę uciskałaby z łatwością siła obca lub nawet domowa; lud mógłby w każdej chwili zebrać się i związać przeciwko niemu. Otóż, kiedy władcę jednego miasta wypędzą z jego miasta, koniec procesu: jeśli ma więcej miast, to dopiero początek.

Rozdział XVII. Swoiste właściwości monarchii.

Monarchia powinna być średniej wielkości. Gdyby była mała, przetworzyłaby się w republikę; gdyby była bardzo rozległa, dostojnicy państwa, wielcy sami przez się, nie czując oka monarchy, mając swój dwór poza jego dworem, ubezpieczeni zresztą przez prawa i obyczaje przeciw rychłym egzekucjom, mogliby przestać słuchać: nie ulękli by się zbyt powolnej i odległej kary.

Toteż zaledwie Karol Wielki założył swe państwo, trzeba było je podzielić; czy dlatego że rządcy prowincji nie słuchali; czy że aby ich lepiej przywieść do posłuchu, koniecznym było podzielić cesarstwo na kilka królestw.

Po śmierci Aleksandra państwo jego rozpadło się. W jaki sposób owi potentaci Grecji i Macedonii, wolni lub co najmniej wodzowie zdobywców rozproszeni po tej olbrzymiej zdobyczy, mogliby słuchać?

Po śmierci Atylli państwo jego rozprzęgło się: tylu królów, nie trzymanych w karbach, nie mogło już ścierpieć łańcuchów.

Rychłe wprowadzenie nieograniczonej władzy jest środkiem, który, w tych wypadkach, może uprzedzić rozkład: nowe nieszczęście po nieszczęściu powiększenia!

Rzeki biegną utonąć w morzu; monarchie toną w despotyzmie.

Rozdział XVIII. Jako monarchia hiszpańska stanowi osobliwy wypadek.

Niech mi nikt nie daje przykładu Hiszpanii; raczej dowodzi ona tego, co powiadam. Aby zachować Amerykę, uczyniła to, czego nawet despotyzm nie czyni; wytępiła jej mieszkańców. Dla utrzymania kolonii, musiała ją trzymać w zawisłości zgoła co do wyżywienia.

Próbowała despotyzmu w Niderlandach; i skoro tylko poniechała go, kłopoty jej wzrosły. Z jednej strony, Waloni nie mogli ścierpieć władzy Hiszpanów, z drugiej żołnierze hiszpańscy nie chcieli słuchać walońskich oficerów.

We Włoszech utrzymała się jedynie wzbogacając je, a rujnując siebie: ci bowiem, którzy byliby radzi pozbyć się króla hiszpańskiego, nie mieli ochoty wyrzec się jego pieniędzy.

Rozdział XIX. Swoiste właściwości rządu despotycznego.

Wielkie cesarstwo wymaga despotycznej władzy u tego, który nim rządzi. Trzeba, aby szybkość postanowień wyrównywała oddalenie, z jakiego się je przesyła; aby lęk poskramiał niedbalstwo odległego satrapy albo urzędnika; aby prawo skupiało się w jednej głowie i aby zmieniało się nieustannie, jak wypadki, które mnożą się zawsze w państwie w stosunku do jego wielkości.

Rozdział XX. Wnioski z poprzedzających rozdziałów.

Jeżeli naturalną właściwością małych państw jest tworzyć republiki; średnich podlegać monarsze, wielkich zaś żyć pod berłem despoty, wynika z tego, iż aby zachować zasady istniejącego rządu, trzeba utrzymywać państwo w tych rozmiarach, jakie już miało; i że państwo to będzie odmieniało ducha w miarę, jak się będą ścieśniały lub rozszerzały jego granice.

Rozdział XXI. O cesarstwie chińskim.

Nim zakończę tę księgę, odpowiem na jeden zarzut, który można by uczynić wszystkiemu, com napisał dotąd.

Misjonarze opowiadają o olbrzymim cesarstwie Chin jako o cudownym rządzie, który kojarzy w swoich zasadach honor i cnotę. Czczym byłoby tedy moje rozróżnienie ustalające zasady trzech rządów.

Nie wiem, co to jest za honor, o którym mówi się u ludu, gdzie nic nie można osiągnąć inaczej niż za pomocą kija. Co więcej: kupcy nasi nie potwierdzają bynajmniej obrazu owej cnoty, o której mówią misjonarze: można się u nich dowiedzieć o łupiestwach mandarynów. Biorę takoż za świadka wielkiego człowieka, milorda Ansona.

Zresztą, listy O. Parennina w sprawie procesu, jaki cesarz kazał wytoczyć nowonawróconym książętom krwi, którzy mu się nie podobali, odsłaniają nam nieustający bieg tyranii oraz zniewagi metodycznie, tzn. z zimną krwią, zadawane naturze ludzkiej.

Posiadamy jeszcze w tej materii listy p. de Mairan i tegoż O. Parennina. Po bardzo roztropnych zapytaniach i odpowiedziach cudowność rozwiała się.

Czy nie jest możebne, iż misjonarzy oszukały pozory porządku; uderzyła ich owa sprawność jednej woli, która włada nimi samymi i którą tak radzi byli spotkać na dworach królów indyjskich. Ponieważ udają się tam tylko po to, aby dokonać wielkich zmian, łatwiej im przekonać władców, że mogą wszystko czynić, niż przekonać ludy, że mogą wszystko ścierpieć.

Jest wreszcie często coś prawdziwego nawet w błędach. Okoliczności szczególne, może jedyne, mogą być powodem, że rząd chiński nie jest tak zepsuty, jakby powinien być. Przyczyny, tkwiące przeważnie w naturze klimatu, mogły przemóc moralne przyczyny i dokonać niejako cudu.

Klimat Chin jest tego rodzaju, iż nadzwyczaj sprzyja rozmnażaniu się rodzaju ludzkiego. Kobiety są tam tak płodne, że nic podobnego nie widzi się na ziemi. Najokrutniejsza tyrania nie wstrzymuje tam rozmnażania. Władca nie może tam rzec z faraonem: „Uciskajmy ich roztropnie”. Raczej byłby skłonny powziąć życzenie Nerona, aby rodzaj ludzki miał tylko jedną głowę. Mimo tyranii, Chiny, przez siłę klimatu, będą zawsze ludne i przezwyciężą tyranię.

Chiny, jak wszystkie kraje, gdzie rośnie ryż, cierpią częsty głód. Skoro lud umiera z głodu, rozprasza się, by szukać środków do życia. Tworzą się wszędzie gromady po trzech, czterech i pięciu złodziei: większość ginie natychmiast z ręki sprawiedliwości, inne bandy rosną i również giną. Ale, przy tak wielkiej mnogości prowincji, i tak odległych, może się zdarzyć, iż jakiejś zgrai się poszczęści. Utrzymuje się, wzmacnia, przekształca się w regularne wojsko, idzie prosto na stolicę i wódz jej wstępuje na tron.

Taka jest natura rzeczy, iż zły rząd spotyka się tam bezzwłocznie z karą. Nieład wszczyna się tam nagle, bo temu tak płodnemu ludowi brak środków do życia. To, że gdzie indziej tak trudno naprawia się nadużycia, wynika stąd, że nie mają one tak namacalnych skutków; nic nie ostrzega monarchy równie szybko i jasno jak w Chinach.

Nie czuje on, jak nasi monarchowie, że jeśli będzie źle rządził, będzie mniej szczęśliwy w życiu przyszłym, mniej potężny i bogaty tu na ziemi. Wie, że jeżeli rząd jego będzie niedobry, postrada cesarstwo i życie.

Ponieważ, mimo zabijania dzieci, lud mnoży się w Chinach nieustannie, trzeba niestrudzonej pracy, aby wydobyć z ziemi konieczną ilość pożywienia: wymaga to ogromnej baczności ze strony rządu. Jest on nieustannie zainteresowany tym, aby wszyscy mogli pracować bez obawy, iż pozbawią ich owocu trudów. Musi to być rząd nie tyle cywilny, ile domowy.

Oto, co wydało owe zarządzenia, o których tyle się mówi. Chciano, aby tam władały prawa wraz z despotyzmem; ale co jest połączone z despotyzmem, nie ma siły. Próżno ów despotyzm, przyciśnięty nieszczęściami, chciał się sam spętać w kajdany; zbroi się w swoje łańcuchy i staje się tym straszliwszy.

Chiny są tedy państwem despotycznym, w którym zasadą jest lęk. Może za pierwszych dynastii, kiedy państwo nie było tak rozległe, rząd odchylał się nieco od tego ducha. Ale dziś nie.

Księga dziewiąta. O prawach w ich stosunku do siły obronnej.

Rozdział I. W jaki sposób republiki upewniają swoje bezpieczeństwo.

Gdy republika jest mała, niweczy ją obca siła; jeżeli duża, niszczeje z wewnętrznego błędu.

To podwójne niebezpieczeństwo gnębi po równi demokracje i arystokracje, bez względu, czy są dobre, czy złe. Zło tkwi w rzeczy samej; nie ma formy, która by mogła mu zaradzić.

Jest zatem wielkie prawdopodobieństwo, iż ludzie byliby zmuszeni w końcu żyć zawsze pod rządem jednego, gdyby nie wymyślili ustroju, który ma wszystkie wewnętrzne korzyści republiki, a siłę zewnętrzną monarchii. Mówię o republice federacyjnej.

Ta forma rządu jest porozumieniem, mocą którego kilka jednostek politycznych godzi się zostać obywatelami większego państwa, które chcą stworzyć. Jest to stowarzyszenie stowarzyszeń, które tworzą nowe, zdolne pomnażać się przez nowych członków.

Takie stowarzyszenia utrzymywały Grecję tak długo w kwitnącym stanie. Dzięki nim wydali Rzymianie wojnę światu; przez nie jedynie świat obronił się Rzymianom; skoro zaś Rzym doszedł do szczytu potęgi, dzięki tym stowarzyszeniom poza Dunajem i Renem, zawartym pod wpływem lęku, barbarzyńcy zdołali mu się oprzeć.

Dzięki nim to Holandia, Niemcy, związki szwajcarskie uważane są w Europie za wiekuiste republiki.

Stowarzyszenia miast były niegdyś potrzebniejsze niż dzisiaj. Miastu bez siły groziły większe niebezpieczeństwa. Podbój pozbawiał go nie tylko władzy prawodawczej i wykonawczej, jak dzisiaj, ale takie wszystkiego, co u ludzi stanowi własność.

Ten rodzaj republiki, zdolnej opierać się zewnętrznej sile, może utrzymywać się w swojej wielkości bez wewnętrznego skażenia. Postać tego związku uchyla wszelkie niedogodności.

Ten, który chciałby uzurpować sobie władzę, nie mógłby zażywać jednakiego wpływu we wszystkich stowarzyszonych państwach. Gdyby się stał nadto potężny w jednym, obudziłby niepokój innych: gdyby ujarzmił jedną część, druga część, jeszcze wolna, mogłaby mu się opierać siłami niezależnymi od tych, którymi zawładnął i pognębić go, nimby się zdołał ustalić.

Jeżeli się zdarzy jaki bunt w którym ze sprzymierzonych członów, inne mogą go uśmierzyć. Jeżeli zakradły się gdzieś nadużycia, zdrowe części mogą im zaradzić. Państwo takie może zginąć w jednej części, nie ginąc w drugiej: stowarzyszenie można rozwiązać, a stowarzyszeni mogą zachować udzielność.

Złożone z małych republik, zażywa ono korzyści wewnętrznego rządu każdej; na zewnątrz zaś posiada, dzięki sile stowarzyszenia, wszystkie zalety wielkich monarchii.

Rozdział II. Iż ustrój federacyjny powinien składać się z państw tej samej natury, zwłaszcza z państw republikańskich.

Kananejczycy zginęli, gdyż były to małe monarchie, które nie stowarzyszyły się z sobą i nie broniły się wspólnie. W naturze bowiem małych monarchii nie leży stowarzyszenie.

Federacyjna republika niemiecka składa się z wolnych miast i z małych państw, podlegających książętom. Doświadczenie wskazuje, że jest mniej doskonała niż holenderska albo szwajcarska.

Duchem monarchii jest wojna i podboje, duchem republiki pokój i umiarkowanie. Te dwa rodzaje rządów mogą jedynie z musu trwać w republice federacyjnej.

Jakoż widzimy w historii rzymskiej, iż kiedy Wejowie wybrali króla, wszystkie małe republiki Toskanii opuściły ich. Wszystko było stracone w Grecji, skoro królowie macedońscy uzyskali miejsce pomiędzy Amfiktionami.

Federacyjna republika Niemiec, złożona z książąt i z wolnych miast, trwa, bo ma naczelnika, który jest poniekąd urzędnikiem związku, a poniekąd monarchą.

Rozdział III. Inne warunki republiki federacyjnej.

W republice holenderskiej żadna prowincja nie może zawrzeć przymierza bez zgody innych. Jest to, w republice federacyjnej, prawo bardzo dobre, a nawet konieczne. Brak go w konstytucji niemieckiej, gdzie zapobiegłoby nieszczęściom, jakie mogą zdarzyć się wszystkim członkom, wskutek nieopatrzności, ambicji lub chciwości jednego. Republika, która się zespoliła konfederacją polityczną, oddała się cała i nie ma już nic do dania.

Trudne jest, aby stany, które się stowarzyszają, były równej wielkości i miały jednaką potęgę. Republika Licyjczyków była stowarzyszeniem dwudziestu trzech miast: wielkie miały we wspólnej radzie po trzy głosy; średnie po dwa; małe jeden. Republika holenderska składa się z siedmiu prowincji, wielkich lub małych, z których każda ma jeden głos.

Miasta w Licji płaciły ciężary wedle proporcji głosów. Prowincje Holandii nie mogą trzymać się tej proporcji; muszą miarkować to wedle siły każdej z nich.

W Licji sędziów i urzędników miejskich wybierała wspólna rada, wedle przytoczonej wprzód proporcji. W republice holenderskiej nie wybiera ich wspólna rada, ale każde miasto mianuje swoich urzędników. Gdyby trzeba było dać wzór pięknej republiki federacyjnej, wziąłbym republikę Licyjską.

Rozdział IV. W jaki sposób państwa despotyczne upewniają swoje bezpieczeństwo.

Jak republiki troszczą się o swoje bezpieczeństwo, łącząc się, tak znów państwa despotyczne czynią to samo, odcinając się i trzymając się, aby tak rzec, w odosobnieniu. Poświęcają część kraju, pustoszą granice i obracają je w perzynę; jądro państwa staje się niedostępne.

Przyjęte jest w geometrii, że im ciało rozleglejsze, tym obwód jego jest stosunkowo mniejszy. Obyczaj ten, mianowicie pustoszenie granic, jest tedy łatwiejszy do zniesienia w dużych państwach, niż w średnich.

To państwo wyrządza samemu sobie wszystko zło, jakie mógłby uczynić srogi nieprzyjaciel, ale nieprzyjaciel, którego by nie można zatrzymać.

Państwo despotyczne broni się innym rodzajem odcięcia, oddając odległe prowincje w ręce władcy, który staje się lennikiem. Mogoł, szach perski, cesarze chińscy mają swoich lenników. Turkom bardzo to wyszło na dobre, iż pomieścili miedzy swymi wrogami a sobą Tatarów, Mołdawów, Wołochów, a niegdyś Siedmiogrodzian.

Rozdział V. W jaki sposób monarchia upewnia swoje bezpieczeństwo.

Monarchia nie niszczy się sama, jak państwo despotyczne: ale państwo miernej wielkości mogłoby snadnie ulec najazdowi. Posiada tedy fortece dla obrony granic i armie dla bronienia fortec. Najmniejszego kawałka ziemi broni ze sztuką, z odwagą, z uporem. Państwa despotyczne najeżdżają się wzajem; jedynie monarchie prowadzą wojnę.

Fortece są właściwością monarchii; państwa despotyczne lękałyby się ich. Nie śmiałyby ich powierzyć nikomu; nikt tam bowiem nie kocha państwa ani władcy.

Rozdział VI. O sile obronnej państw w ogólności.

Iżby państwo jakieś trwało w sile, wielkość jego musi być taka, aby istniał stosunek między szybkością, z jaką można podjąć przeciw niemu zamach, a chyżością, z jaką może go udaremnić. Ponieważ ten, kto zaczepia, może od razu pojawić się wszędzie, trzeba, aby ten, co się broni, mógł również znaleźć się wszędzie; co za tym idzie, aby przestrzeń państwa była umiarkowana, proporcjonalna do chyżości, jaką natura dała ludziom w przenoszeniu się z miejsca na miejsce.

Francja i Hiszpania posiadają właśnie tę pożądaną wielkość. Siły są tak dobrze zestrojone, iż spieszą wnet tam, gdzie się życzy. Armie jednoczą się i przenoszą z łatwością z jednej granicy na drugą. Nie ma powodu lękać się tam niczego, czego wykonanie wymaga pewnego czasu.

We Francji, cudownym zbiegiem, stolica znajduje się bliżej niektórych granic, ściśle w stosunku do ich słabości. Monarcha lepiej tam ma na oku tę część swego kraju, która jest bardziej wystawiona na niebezpieczeństwo.

Ale kiedy wróg najdzie rozległe mocarstwo, jak np. Persję, trzeba wielu miesięcy, aby rozproszone wojska mogły się skupić; nie można przynaglić ich pochodu na tak długi czas, jak się to czyni na dwa tygodnie. Jeżeli armia na granicy ulegnie porażce, z pewnością pójdzie w rozsypkę, bo nie ma w pobliżu miejsc, gdzie by się mogła schronić. Armia zwycięska, nie znajdując oporu, posuwa się wielkimi marszami, zjawia się pod murami stolicy i zaczyna oblężenie, wówczas gdy gubernatorowie zaledwie mogli otrzymać wezwanie o posiłki. Ci, którzy mniemają, iż rewolucja jest bliska, przyspieszają ją, odmawiając posłuchu. Ludzie bowiem, którzy są wierni jedynie dlatego, że kara jest tuż, przestają być wierni z chwilą, gdy staje się odległa; myślą o swoich własnych sprawach. Cesarstwo rozprzęga się, stolica dostaje się w ręce nieprzyjaciół i zdobywca targuje się o prowincje z gubernatorami.

Prawdziwa potęga władcy polega nie tyle na łatwości podbojów, ile na trudności zaczepienia go i, jeśli się można tak wyrazić, na niezmienności jego stanu. Powiększenie natomiast państwa odsłania nowe strony, z których można je zdobyć.

Toteż, tak jak monarchowie powinni być roztropni w powiększaniu swej potęgi, tak samo powinni mieć wiele statku w tym, aby ją ograniczyć. Usuwając ujemne strony małości, muszą mieć wciąż na oku niebezpieczeństwa wielkości.

Rozdział VII. Rozważania.

Wrogowie wielkiego monarchy, który tak długo panował, oskarżali go po tysiąc razy (raczej, sądzę, na zasadzie swoich obaw niż racji), iż powziął i starał się wykonać plan monarchii wszechświatowej. Gdyby mu się to było powiodło, nie byłoby nic zgubniejszego dla Europy, dla jego dawnych poddanych, dla niego, dla jego rodziny. Niebo, które zna prawdziwy pożytek, lepiej mu usłużyło przez klęski, niżby to mogło uczynić przez zwycięstwa. Miast go czynić jedynym królem Europy, obeszło się z nim życzliwiej, czyniąc go najpotężniejszym z nich.

Naród jego, który na obczyźnie pamięta jedynie to, co opuścił; który, wyruszając z domu, uważa sławę za najwyższe dobro, w odległych zaś ziemiach za przeszkodę do powrotu; który odstręcza od siebie nawet przez swoje przymioty, gdyż zaprawia je jakowymś lekceważeniem; który umie znieść rany, niebezpieczeństwa i trudy, ale nie uszczerbek swych uciech; który niczego tak nie kocha jak wesołości i pociesza się po przegranej bitwie, skoro obśmieje w piosence wodza; nigdy nie byłby przeprowadził do końca zamiaru, który nie może chybić w jednym kraju, nie chybiając równocześnie we wszystkich innych, ani też chybić na chwilę, nie chybiając wraz na zawsze.

Rozdział VIII. Wypadek, w którym siła obronna danego państwa niższa jest od jego siły zaczepnej.

Jest to powiedzenie pana de Coucy do króla Karola V, „iż Anglicy nigdzie nie są tak słabi ani tak łatwi do pokonania, jak we własnym kraju”. Toż samo mówiono o Rzymianach; tegoż doświadczyli Kartagińczycy; to samo przygodzi się każdej potędze, która wysłała daleko swoje wojska, aby siłą dyscypliny i władzy wojskowej zjednoczyć tych, których w domu dzielą polityczne lub społeczne interesy. Państwo słabnie z choroby, która trwa ciągle, a lekarstwo osłabiło je jeszcze bardziej.

Twierdzenie pana de Coucy jest wyjątkiem od powszechnego prawidła, które żąda, aby nie podejmować odległych wojen. I ten wyjątek potwierdza snadno regułę, skoro ta ma moc jedynie przeciw tym, którzy sami pogwałcili regułę.

Rozdział IX. O względnej sile państw.

Wszelka wielkość, wszelka siła, wszelka potęga są względne. Trzeba się bardzo wystrzegać, aby starając się pomnożyć wielkość rzeczywistą, nie zmniejszyć wielkości względnej.

W połowie panowania Ludwika XIV Francja znajdowała się na szczycie swej względnej wielkości. Niemcy nie miały jeszcze owych wielkich monarchów, jakich miały później. Włochy toż samo. Szkocja i Anglia nie tworzyły jeszcze jednej monarchii, Aragonia nie była złączona z Kastylią; Hiszpania osłabiała swoje odległe kolonie i one ją wzajem. Moskwa była w Europie równie mało znana, jak Krym.

Rozdział X. O słabości sąsiednich państw.

Skoro się ma za sąsiada państwo znajdujące się w upadku, trzeba baczyć, aby nie przyspieszać jego ruiny; jest się bowiem, w tej mierze, w najszczęśliwszej okoliczności, jaką można sobie wyobrazić. Nie ma nic dogodniejszego dla monarchy, niż znajdować się w sąsiedztwie drugiego, który otrzymuje zań wszystkie ciosy i wszystkie zniewagi fortuny. I rzadkie jest, aby przez podbój takiego państwa zwiększyło się o tyle swą istotną potęgę, ile się straciło na potędze względnej.

Księga dziesiąta. O prawach w ich stosunku do siły zaczepnej.

Rozdział I. O sile zaczepnej.

Siła zaczepna jest miarkowana prawem narodów, które jest prawem politycznym narodów we wzajemnych ich stosunkach.

Rozdział II. O wojnie.

Życie państw jest jak życie ludzi. Człowiek ma prawo zabijać w wypadku naturalnej obrony; naród ma prawo prowadzić wojnę dla własnego ocalenia.

W wypadku naturalnej obrony mam prawo zabić, gdyż moje życie należy do mnie, tak jak życie mego napastnika należy do niego. Tak samo państwo prowadzi wojnę, gdyż ochrona jego jest słuszna, jak wszelka inna ochrona.

Między obywatelami z prawem naturalnej obrony nie wiąże się konieczność zaczepki. Miast zaczepiać, wystarczy im się udać pod opiekę trybunałów. Wolno im tedy wykonywać prawo tej obrony jedynie w doraźnych wypadkach, w których byłoby się zgubionym, gdyby się czekało pomocy praw. Ale między państwami prawo naturalnej obrony pociąga niekiedy konieczność ataku: kiedy naród widzi, że dłuższy pokój dałby drugiemu narodowi możność zniweczenia go; i że atak jest w danej chwili jedynym sposobem zapobieżenia tej klęsce.

Wynika stąd, iż małe państwa częściej mają prawo prowadzić wojnę niż wielkie, gdyż częściej znajdują się w tym położeniu, iż muszą się lękać o własną istność.

Prawo wojny wynika tedy z musu i ze ścisłej słuszności. Jeśli ci, którzy powodują sumieniem albo radą książąt, nie trzymają się w tych granicach, wszystko przepadło. Skoro zaczną się opierać na dowolnych zasadach chwały, przystojności, pożytku, strumienie krwi obleją ziemię.

Niech nikt nie mówi zwłaszcza o chwale księcia; ta chwała byłaby pychą; jest to namiętność, nie zaś godziwe prawo.

Prawda iż rozgłos jego potęgi mógłby wzmóc siły państwa; ale rozgłos jego sprawiedliwości wzmógłby je tak samo.

Rozdział III. O prawie zdobyczy.

Z prawa wojennego wypływa prawo zdobyczy, które jest jego następstwem; powinno więc płynąć z tego samego ducha.

Skoro lud jakiś jest podbity, prawo zdobywcy nad nim podlega czworakiemu prawu: prawu natury, mocą którego wszystko dąży do zachowania gatunków; prawu naturalnego rozsądku, żądającemu, byśmy tak postępowali z drugim, jak chcielibyśmy, aby on z nami postępował; prawu kształtującemu państwa, których trwałości natura nie ograniczyła; wreszcie prawu tkwiącemu w samej istocie. Zdobycz jest nabytkiem; duch nabytku wnosi z sobą ducha zachowania i użytku, nie zaś niszczenia.

Państwo, które podbiło drugie państwo, obchodzi się z nim w jeden z tych czterech sposobów: rządzi nim nadal wedle jego praw, biorąc na siebie jedynie wykonywanie politycznego i cywilnego rządu; lub też daje mu nowy rząd polityczny i cywilny; lub też niszczy społeczność i rozprasza ją w innych; lub wreszcie wytępia wszystkich obywateli.

Pierwszy sposób jest zgodny z prawem narodów, którego obecnie się trzymamy; czwarty zgodniejszy z prawem narodów u Rzymian: z czego można osądzić, do jakiego stopnia staliśmy się lepsi. Trzeba tu oddać cześć naszym nowym czasom, dzisiejszemu rozumowi, dzisiejszej religii. naszej filozofii, naszym obyczajom.

Autorzy naszego prawa publicznego, wsparci na historii starożytnej, wyszedłszy ze ścisłych przypadków, zabrnęli w wielkie błędy. Popadli w dowolność; przypuścili, u zdobywcy, prawo — nie wiem jakie — zabijania; co im kazało wyciągnąć konsekwencje równie straszliwe jak zasada; i ustalić maksymy, których nawet sami zdobywcy, o ile mają odrobinę rozsądku, nigdy nie uznawali. Jasne jest, iż skoro dokonano zdobyczy, zdobywca nie ma już prawa zabijać, ile że nie znajduje się już w przymusie naturalnej obrony i własnego ubezpieczenia.

Myśl tę zrodziło w nich mniemanie, iż zdobywca ma prawo zniweczyć państwo: z czego wywnioskowali, że ma prawo wytępić ludzi, którzy je składają: jest to fałszywy wniosek z fałszywej zasady. Z tego bowiem, iż państwo miałoby być zniszczone, nie wynika, iż ludzie, którzy je stanowią, mają być również unicestwieni. Państwo to jest skupienie ludzi, a nie sami ludzie; obywatel może zginąć, a człowiek zostać.

Z prawa zabijania w czasie podboju politycy wysnuli prawo wprzęgania w niewolę: wniosek równie niesłuszny jak sama zasada.

Ma się prawo wtrącać w niewolę chyba wtedy, kiedy jest ona potrzebna do zachowania zdobyczy. Celem zdobyczy jest zachowanie: niewola nie jest nigdy celem zdobyczy; ale może się zdarzyć, że jest koniecznym środkiem zachowania.

W tym wypadku przeciw naturze jest, aby niewola ta była wieczna. Trzeba, aby niewolnik mógł stać się obywatelem. Niewola płynąca z podboju jest rzeczą przygodną. Skoro po pewnym czasie państwo zdobywcze zespoli się z państwem podbitym przez obyczaje, małżeństwa, prawa, stowarzyszenia i niejakie powinowactwo ducha, niewola powinna ustać. Prawa zdobywcy bowiem wspierają się jedynie na tym, iż te rzeczy nie istnieją i że między dwoma narodami istnieje rozdział taki, iż jeden nie może zaufać drugiemu.

Toteż zdobywca, który wtrąca naród w niewolę, zawsze powinien sobie zachować środki (a te środki są niezliczone), aby go z niej wydobyć.

Nie powiadam tu rzeczy bez podstaw. Ojcowie nasi, którzy podbili cesarstwo rzymskie, postąpili w ten sposób. Prawa, które ustanowili w ogniu, w walce, w gniewie, w upojeniu zwycięstwa, złagodzili z czasem: prawo, zrazu twarde, uczynili bezstronnym. Burgundowie, Goci i Longobardowie chcieli uczynić z Rzymian naród podbity; prawa Euryka, Gondebalda i Rotarysa uczyniły z barbarzyńcy i Rzymianina współobywateli.

Karol Wielki, pragnąc ujarzmić Sasów, odjął im wolność oraz posiadanie dóbr. Ludwik Pobożny wyzwolił ich: był to najlepszy czyn jego panowania. Czas i niewola złagodziły ich obyczaje; pozostali mu zawsze wierni.

Rozdział IV. O niektórych korzyściach podbitego ludu.

Zamiast wyciągać z prawa zdobyczy tak opłakane wnioski, politycy lepiej by uczynili, mówiąc o korzyściach, jakie to prawo może niekiedy przynieść podbitemu ludowi. Byliby je lepiej zrozumieli, gdyby nasze prawo narodów było ściśle przestrzegane i gdyby obejmowało całą ziemię.

Państwo, które uległo podbojowi, nie znajduje się zazwyczaj w pełni swoich sił i organizacji. Wkradło się w nie zepsucie; prawa poszły w zaniedbanie; rząd stał się ciemiężcą. Kto może wątpić, że podobnemu państwu sam podbój nawet przyniósłby pewne korzyści, o ile by nie był połączony ze zniszczeniem? Rząd, doprowadzony do punktu, w którym nie zdolny jest zreformować samego siebie, cóż straci na tym, że się go przetopi? Zdobywca wkraczający w kraj, gdzie przez tysięczne chytrości i sztuki bogacz wytworzył sobie bezlik sposobów uzurpacji; gdzie nieszczęśliwy, który jęczy widząc, iż to, co uważał za nadużycie, staje się prawem, który cierpi ucisk i sam siebie wini, że go odczuwa, zdobywca, powiadam, może odmienić wszystko, a skryta tyrania jest pierwszą rzeczą, która ucierpi od gwałtu.

Widziano, na przykład, iż państwa, uciśnione przez dzierżawcę podatków, doznały ulgi od zdobywcy, który nie miał ani tych zobowiązań, ani tych potrzeb, jakie miał prawy władca. Nadużycia znikły same, zdobywca nie potrzebował nawet ich usuwać.

Niekiedy, dzięki prostocie swego obyczaju, zdobywcy pozostawiają zwyciężonym to, co konieczne do życia, a co im wydzierano za prawego władcy.

Podbój może zniweczyć szkodliwe przesądy, i tchnąć, jeśli wolno się tak wyrazić, w naród lepszego ducha.

Ileż dobrego mogli Hiszpanie wyświadczyć Meksykanom? Mogli im dać łagodną religię; zanieśli im wściekły zabobon. Mogli uczynić wolnymi niewolników; uczynili niewolnikami wolnych. Mogli im otworzyć oczy na potworność ofiar ludzkich; zamiast tego wytępili ich. Nie skończyłbym nigdy, gdybym chciał wymienić wszystko dobre, którego nie uczynili, a złe, które uczynili.

Rzeczą zdobywcy jest naprawić część niedoli, jakie sprawił. Określam w ten sposób prawo zdobyczy; prawo konieczne, godziwe i opłakane, które zostawia zawsze do spłacenia olbrzymi dług, aby się uiścić wobec ludzkości.

Rozdział V. Gelon, król Syrakuz.

Najpiękniejszym traktatem pokojowym wspomnianym w historii jest, jak sądzę, ten, który Gelon zawarł z Kartagińczykami. Żądał, aby znieśli zwyczaj mordowania swych dzieci na ofiarę. Cudowna rzecz! Pogromiwszy trzysta tysięcy Kartagińczyków, wymagał warunku, który był użyteczny tylko dla nich; lub raczej żądał tego dla rodzaju ludzkiego.

Baktrianie dawali pożerać swoich starych ojców wielkim psom: Aleksander zabronił im tego; był to tryumf odniesiony nad zabobonem.

Rozdział VI. O republice, która zdobywa.

Jest przeciw naturze rzeczy, aby w ustroju federacyjnym jeden skonfederowany stan podbił inny, jak to widzieliśmy niedawno u Szwajcarów. W republikach federacyjnych mieszanych, gdzie stowarzyszenie składa się z małych republik i małych monarchii, jest to mniej rażące.

Również przeciw naturze rzeczy jest, aby demokratyczna republika zdobywała miasta, które niezdolne są wejść w sferę demokracji. Trzeba, aby podbity lud mógł zażywać przywilejów udzielności, jak to Rzymianie ustanowili w początkach. Należy ograniczyć podbój do liczby obywateli, którą ustali się dla demokracji.

Jeżeli demokracja ujarzmia lud, aby nim władać jak poddanym, narazi własną wolność, ile że da zbyt wielką władzę urzędnikom, wysłanym do podbitego kraju.

W jakimż niebezpieczeństwie znalazłaby się republika Kartagińska, gdyby Hannibal był zdobył Rzym! Czegóż nie byłby uczynił w swoim mieście po zwycięstwie; on, który spowodował tam tyle rewolucji po swojej klęsce?

Hannon nigdy by nie przekonał senatu, aby nie posyłać posiłków Hannibalowi, gdyby przemawiała za tym tylko jego zawiść. Ów senat, który Arystoteles mieni tak roztropnym (rzecz, którą silnie potwierdza pomyślność tej republiki), nie mógł działać inaczej niż z roztropnych pobudek. Zbyt wielką tępotą byłoby nie widzieć, iż armia, odległa o trzysta mil, z konieczności musi mieć straty, które należało uzupełnić.

Stronnictwo Hannona chciało, aby wydać Hannibala Rzymianom. Nie można było wówczas obawiać się Rzymian; obawiano się tedy oczywiście Hannibala.

Nie można było wierzyć, powiadają, w powodzenia Hannibala: ale jak wątpić o nich? Czyż Kartagińczycy, rozsypani po całej ziemi, nie wiedzieli, co się dzieje w Italii? Dlatego właśnie że wiedzieli, nie chcieli posłać Hannibalowi pomocy.

Hannon stał się bardziej stanowczy po Trebii, Trazymenie, po Kannach; to nie niedowierzanie jego wzrasta, ale jego obawa.

Rozdział VII. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Istnieje jeszcze jedna ujemna strona w podbojach dokonanych przez państwa demokratyczne. Rząd ich jest zawsze wstrętny dla państw podbitych. Jest fikcyjnie monarchiczny; ale w istocie jest twardszy niż rząd monarchiczny, jak to wykazuje doświadczenie wszystkich czasów i krajów.

Ludy podbite znajdują się tam w smutnym stanie; nie mają ani korzyści republiki, ani monarchii.

To, co powiedziałem o państwie ludowym, może się odnosić i do arystokracji.

Rozdział VIII. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Tak więc kiedy republika trzyma jakiś naród w zawisłości, trzeba jej naprawić przykrości płynące z samej natury rzeczy, a to dając mu dobre prawo polityczne i dobre prawa cywilne.

Pewna republika włoska trzymała wyspiarzy pod swą władzą: ale jej prawo polityczne i cywilne było w stosunku do nich wadliwe. Każdy przypomina sobie ów akt amnestii, który głosi, iż nie będzie się ich już skazywać na kary cielesne wedle wiedzy i sumienia gubernatora. Widywano często, iż ludy domagały się przywilejów; tu władca użycza prawa wszystkich narodów.

Rozdział IX. O monarchii, która zdobywa dokoła siebie.

Jeżeli monarchia może długo działać, nim powiększenie granic ją osłabi, wówczas stanie się groźna; a siła jej będzie trwała tak długo, jak długo będą ją naciskały monarchie sąsiednie.

Powinna tedy zdobywać tylko póty, póki pozostaje w granicach naturalnych dla swego ustroju. Przezorność każe się jej zatrzymać, skoro tylko przekroczy te granice.

W takich podbojach trzeba zostawić rzeczy tak, jak się zastało; te same trybunały, te same prawa, te same przywileje. Nic nie powinno ulec zmianie, prócz wojska i imienia monarchy.

Kiedy monarchia rozszerzyła swoje granice przez podbój kilku sąsiednich prowincji, trzeba, aby postępowała z nimi z wielką łagodnością.

W monarchii, która długo prowadziła podboje, pierwotne jej dziedziny są zazwyczaj bardzo utrapione. Muszą one cierpieć nowe i dawne nadużycia; i często rozległa stolica, która pochłania wszystko, wyludniła je. Otóż, gdyby dokonawszy zdobyczy dokoła tej dziedziny, traktowało się ujarzmione ludy tak, jak swoich dawnych poddanych, państwo byłoby zgubione; podatki, które zdobyte prowincje posyłałyby do stolicy, nie wpływałyby do nich z powrotem; granice byłyby zrujnowane, a tym samym słabsze; ludy byłyby gorzej usposobione, utrzymanie wojska, które ma tam przebywać i działać, stałoby się trudniejsze.

Oto, z konieczności, stan monarchii zdobywczej; straszliwy zbytek w stolicy, nędza w nieco dalszych prowincjach, obfitość na kresach. To tak, jak z naszą planetą: ogień w środku, zieloność na powierzchni; sucha, zimna i jałowa ziemia między obojgiem.

Rozdział X. O podboju monarchii przez drugą monarchię.

Niekiedy jedna monarchia podbija drugą. Im ta druga będzie mniejsza, tym snadniej da się utrzymać za pomocą fortec; im będzie większa, tym snadniej zachowa się ją dzięki koloniom.

Rozdział XI. O obyczajach ujarzmionego narodu.

Przy takich podbojach nie wystarcza zostawić zwyciężonemu narodowi jego praw: jeszcze potrzebniejsze może jest zostawić mu jego obyczaje; lud bowiem zawsze bardziej zna, kocha i broni swoich obyczajów niż swoich praw.

Francuzów wypędzono dziewięć razy z Włoch z przyczyny (powiadają historycy) ich zuchwalstwa w stosunku do kobiet i dziewcząt. To za wiele dla narodu, cierpieć i pychę zwycięzcy, i jeszcze jego rozwiązłość, i jego niedelikatność, z pewnością bardziej dotkliwą, ponieważ mnoży zniewagi w nieskończoność.

Rozdział XII. O pewnym prawie Cyrusa.

Nie uważam za dobre prawa, które ustanowił Cyrus, iż Lidyjczykom wolno było wykonywać jedynie niskie lub hańbiące rzemiosła. Myśli się o tym, co najpilniejsze: myśli się o buntach, a nie najazdach. Ale najazdy przyjdą niebawem; dwa ludy łączą się i psują się oba. Wolałbym raczej utrzymywać za pomocą praw tęgość narodu zwycięskiego, niż podsycać nimi miękkość narodu zwyciężonego.

Arystodemus, tyran Kumy, starał się zmiękczyć serce młodzieży. Nakazał, aby chłopcy nosili długie włosy, jak dziewczęta; aby je stroili w kwiaty; aby nosili suknie w rozmaitych barwach aż do pięt; kiedy się udają do nauczycieli tańca i muzyki, aby kobiety niosły za nimi parasole, wonności i wachlarze; aby w kąpieli podawały im grzebienie i zwierciadła. Takie wychowanie trwało aż do dwudziestego roku życia. To może się nadać jedynie małemu tyranowi, który naraża swoje panowanie, aby ocalić swoje życie.

Rozdział XIII. Karol XII.

Ów książę, który opierał się jeno na własnych siłach, spowodował swój upadek, tworząc plany, możebne do osiągnięcia jedynie przez długą wojnę; czego państwo jego nie mogło wytrzymać.

Państwo, które zamierzył obalić, nie było to państwo w upadku, ale rodzące się mocarstwo. Z wojny, jaką im wydał, Moskale uczynili sobie jakoby szkołę. Z każdą klęską zbliżali się do zwycięstwa; przegrywając na zewnątrz, uczyli się bronić wewnątrz.

Karol mniemał się być panem świata, błądząc po stepach Polski, po których Szwedzi się rozproszyli, gdy jego główny nieprzyjaciel umacniał się przeciw niemu, oskrzydlał go, utrwalał się na morzu bałtyckim, niszczył lub też zajmował Inflanty.

Szwecja podobna była do rzeki, której wody podcięto u źródła, odwracając ją w jej biegu.

Nie Połtawa zgubiła Karola: gdyby nie poniósł klęski w tym miejscu, byłby ją poniósł w innym. Przypadkowe nieszczęścia łatwo dadzą się naprawić: nie można zapobiec wypadkom, które rodzą się nieustannie z natury rzeczy.

Ale ani natura, ani los nie były mu nigdy tak zgubne, jak on sam sobie.

Nie kierował się wedle każdorazowego stanu rzeczy, ale wedle pewnego wzoru, jaki przyjął, a i tego trzymał się bardzo licho. Nie był Aleksandrem, ale byłby najlepszym żołnierzem Aleksandra.

Plan Aleksandra powiódł się tylko dlatego, że był rozsądny. Niepowodzenia Persów w najazdach ich na Grecję, podboje Agezilausa, odwrót Dziesięciu Tysięcy, ujawniły trafnie wyższość Greków w taktyce wojennej oraz gatunku broni; wiadomo zaś było, że Persowie są zbyt pyszni, aby się poprawić.

Nie mogli już osłabić Grecji przez rozdwojenie: była wówczas zjednoczona pod jednym wodzem, który nie mógł znaleźć lepszego środka, aby jej przesłonić jej niewolę, niż olśniewając ją zniweczeniem jej odwiecznych nieprzyjaciół i nadzieją podboju Azji.

Kraj uprawiany przez lud najprzemysłowszy na świecie i uprawiający ziemię z zasad religii, kraj żyzny i obfitujący we wszystko, dawał nieprzyjacielowi wszelką łatwość utrzymania się.

Wnosząc z pychy królów, wciąż na próżno upokarzanych przez swoje klęski, można było mniemać, iż przyspieszą swój upadek, wydając ciągle bitwy i że pochlebstwo nie pozwoli im nigdy zwątpić o swej wielkości.

I nie tylko zamiar był roztropny, ale roztropnie wykonany. W pośpiechu swoich działań, w ogniu nawet swoich namiętności, Aleksander miał, jeżeli wolno tak rzec, jakiś błysk rozumu, który go prowadził; i ci, którzy chcieli uczynić romans z jego dziejów i którzy mieli duszę bardziej zepsutą niż on, nie zdołali go nam przesłonić. Rozgadajmyż się o tym swobodnie.

Rozdział XIV. Aleksander.

Wyruszył dopiero, gdy zabezpieczył Macedonię od barbarzyńskich ludów, które z nią sąsiadowały i gdy dokończył ujarzmienia Greków: posłużył się tym ujarzmieniem jedynie dla wykonania swego przedsięwzięcia. Ubezwładnił zazdrość Lacedemończyków; zaczepił prowincje morskie; kazał swojej armii lądowej ciągnąć wzdłuż wybrzeża, aby nie rozdzielać jej z flotą; wyzyskał doskonale organizację przeciw liczbie; nie zbrakło mu środków żywności. Jeżeli prawdą jest, iż zwycięstwo dało mu wszystko, niemniej i on uczynił wszystko, aby osiągnąć zwycięstwo.

W początku swego przedsięwzięcia, to znaczy w porze, gdy jedna klęska mogła go obalić, niewiele zdawał na los szczęścia; skoro fortuna wzniosła go ponad wypadki, wówczas posługiwał się niekiedy zuchwalstwem. Kiedy, przed swoim wyjazdem, wyrusza na Tryballów i Illirów, widzicie wojnę podobną tej, jaką Cezar toczył później przeciw Gallom. Wróciwszy do Grecji, zdobywa i niszczy Teby jak gdyby mimo woli: rozbiwszy obóz pod miastem, czeka, aby Tebańczycy zechcieli zawrzeć pokój; oni sami przyspieszają swoją zgubę. Kiedy chodzi o to, aby zwalczać siły morskie Persów, to raczej Parmenion okazuje odwagę; raczej Aleksander roztropność. Jego pomysłem było, aby odciągnąć Persów od morza i zniewolić, by sami poniechali swej floty, w której mieli przewagę. Tyr był musowo przywiązany do Persów, którzy się nie mogli obejść bez jego handlu i marynarki; Aleksander zniweczył go. Zdobył Egipt, który Dariusz zostawił bez wojska, gromadząc nieprzeliczone armie w innej części świata.

Przejście Graniku uczyniło Aleksandra panem kolonii greckich; bitwa pod Issus dała mu Tyr i Egipt; bitwa pod Arbelami dała mu całą ziemię.

Po bitwie pod Issus pozwala uciec Dariuszowi i zajmuje się jedynie wzmocnieniem i uporządkowaniem swych podbojów: po bitwie pod Arbelami ściga go tak pilnie, iż nie zostawia mu żadnego schronienia w jego państwie. Dariusz przybywa do swoich miast i prowincji jedynie po to, aby je zaraz opuścić: marsze Aleksandra są tak pospieszne, iż władztwo nad światem raczej zda się nagrodą wyścigu, jak na igrzyskach greckich, niż nagrodą zwycięstwa.

W ten sposób dokonał podbojów: zobaczmy, jak je zachował.

Oparł się tym, którzy chcieli, aby traktował Greków jako panów, a Persów jako niewolników. Myślał jedynie o tym, aby zespolić oba narody i zatrzeć różnice między zdobywcami a zwyciężonymi. Poniechał po podboju wszystkich przesądów, które pomogły mu go dokonać. Przybrał obyczaje Persów, aby nie odstręczać Persów tym, iż każe im przybrać obyczaje Greków. To było też przyczyną, iż okazał tyle szacunku matce i żonie Dariusza i że objawił tyle powściągliwości. Cóż to za zdobywca, po którym płaczą wszystkie ujarzmione ludy? Cóż za uzurpator, nad którego śmiercią leje łzy rodzina strącona z tronu? Jest to rys jego żywota, którym nie może się pochlubić w historii żaden inny zdobywca.

Nic bardziej nie utrwala zdobyczy, niż spójnia, jaka się tworzy między ludami za pomocą małżeństw. Aleksander wziął sobie żony z narodu, który zwyciężył; nakazał, aby jego dworzanie uczynili toż samo; reszta Macedończyków poszła za tym przykładem. Frankowie i Burgundowie zezwolili na takie małżeństwa; Wizygoci zabronili ich w Hiszpanii, następnie zaś zezwolili na nie: Longobardowie nie tylko zezwolili na nie, ale nawet je popierali. Kiedy Rzymianie chcieli osłabić Macedonię, zabronili związków małżeńskich między ludami poszczególnych prowincji.

Aleksander, który starał się zjednoczyć dwa ludy, zamierzał stworzyć w Persji wielką ilość greckich kolonii. Zbudował mnogość miast i spoił tak skutecznie wszystkie części tego nowego cesarstwa, iż po jego śmierci, w zamęcie i wstrząśnieniu najokropniejszych wojen domowych, gdy Grecy, można powiedzieć, sami się unicestwili, żadna prowincja w Persji nie zbuntowała się.

Aby nie wyczerpać Grecji i Macedonii, wysłał do Aleksandrii kolonię Żydów: nie dbał o to, jakie obyczaje mają te ludy, byle mu były wierne.

Nie tylko zostawił zwyciężonym ludom ich obyczaje, ale zostawił im także ich prawa cywilne, a często nawet królów i namiestników, których zastał. Stawiał Macedończyków na czele wojsk, krajowców zaś na czele rządu; wolał raczej narazić się na niebezpieczeństwo jakiejś pojedynczej zdrady, niż na powszechny bunt. Szanował dawne tradycje i wszystkie pomniki chwały lub próżności ludów. Królowie perscy zniszczyli świątynie Greków, Babilończyków i Egipcjan; on je odbudował: niewiele było narodów wśród tych, które mu się poddały, iżby nie święcił ofiar na ich ołtarzach. Zdawało się, iż tylko po to dokonywał podbojów, aby być osobnym monarchą każdego narodu i pierwszym obywatelem każdego miasta. Rzymianie podbili wszystko, aby wszystko zniszczyć; on chciał wszystko podbić, aby wszystko zachować. Jakikolwiek kraj przebiegał, pierwszą jego myślą, pierwszym zamiarem było zawsze uczynić coś, co by mogło pomnożyć pomyślność i potęgę tego kraju. Pierwsze środki po temu znalazł w wielkości swego geniuszu; drugie w swej wstrzemięźliwości i swej osobistej oszczędności; trzecie w swej olbrzymiej hojności na wielkie rzeczy. Ręka jego zamykała się na wydatki prywatne, otwierała się na wydatki publiczne. Kiedy chodziło o wydatki własnego domu, był Macedończykiem; kiedy o to, aby zapłacić długi żołnierzy, dać udział w swej zdobyczy Grekom, zapewnić majątek każdemu żołnierzowi armii, wówczas był Aleksandrem.

Popełnił dwa złe uczynki: spalił Persepolis i zabił Klitusa. Wsławił te postępki przez swoją skruchę; tak iż zapomniano jego zbrodni przez pamięć jego szacunku dla cnoty: uważano je raczej za nieszczęścia niż za coś, co by wypłynęło z niego; tak iż potomność mieści piękność jego duszy niemal tuż obok jego uniesień i słabości; tak iż trzeba było go żałować, a niepodobna już było go nienawidzić.

Porównam go do Cezara. Kiedy Cezar chciał naśladować królów Azji, przywiódł Rzymian do rozpaczy dla rzeczy będącej czczym popisem; kiedy Aleksander chciał naśladować królów Azji, uczynił rzecz, wchodzącą w plan jego podboju.

Rozdział XV. Nowe środki zachowania zdobyczy.

Skoro monarcha podbije wielkie państwo, istnieje cudowny środek, zarówno sposobny do umiarkowania despotyzmu, jak do zachowania zdobyczy: zdobywcy Chin użyli go.

Aby nie doprowadzać do rozpaczy ludu zwyciężonego i nie wbijać w pychę zwycięzcy; aby zapobiec, by rząd nie przybrał charakteru wojskowego i aby utrzymać oba ludy w ich obowiązku, rodzina tatarska, która obecnie włada w Chinach, postanowiła, iż każdy korpus wojsk na prowincjach będzie się składał w połowie z Chińczyków, a w połowie z Tatarów, iżby zazdrość między dwoma narodami utrzymywała je w obowiązku. Trybunały składają się również w połowie z Chińczyków, w połowie z Tatarów. To wydaje bardzo dobre skutki. 1-o Dwa narody trzymają się wzajemnie w karbach. 2-o Zachowują oba siłę wojskową i cywilną i żaden nie jest unicestwiony przez drugi. 3-o Naród zdobywców może się rozlać wszędzie, nie wyczerpując się i nie gubiąc; staje się zdolny dać odpór wojnom domowym i zewnętrznym. Jest to tak roztropne, iż brak podobnego urządzenia zgubił prawie wszystkich tych, którzy podbili ziemię.

Rozdział XVI. O państwie despotycznym, które dokonywa podbojów.

Skoro podbój jest ogromny, ciągnie za sobą despotyzm. Wówczas armia rozmieszczona po prowincjach nie wystarcza. Trzeba, by zawsze był koło księcia korpus osobliwie zaufany, zawsze gotów runąć na tę część mocarstwa, która mogłaby się zachwiać. Ta milicja musi trzymać w karbach inne i budzić postrach we wszystkich tych, którym trzeba było zostawić jakąś władzę w państwie. Przy boku cesarza chińskiego znajduje się duży korpus Tatarów, wciąż gotowych w razie potrzeby. U Mogoła, u Turków, w Japonii, istnieje korpus na żołdzie monarchy, niezależnie od tego, który utrzymuje się z dochodów państwowych. Te siły prywatne utrzymują w posłuchu publiczne.

Rozdział XVII. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Powiedzieliśmy, iż państwa, które podbije monarcha despotyczny, winny być urządzone na zasadzie lenna. Historycy rozpływają się nad szlachetnością zdobywców, którzy zwrócili koronę podbitym książętom. Rzymianie byli tedy bardzo szlachetni, gdyż wszędzie stanowili królów, aby mieć narzędzia niewoli. Podobne postępowanie jest aktem konieczności. Jeżeli zdobywca zatrzyma sobie podbite państwo, namiestnicy jego nie zdołają utrzymać w karbach poddanych, ani on sam swoich namiestników. Będzie mu trzeba ogołocić z wojsk swoje dawne dziedzictwo, aby ubezpieczyć nowe. Wszystkie nieszczęścia obu państw będą wspólne; wojna domowa w jednym będzie wojną domową w drugim. Jeżeli, przeciwnie, zdobywca zwróci tron prawowitemu księciu, będzie miał koniecznego sprzymierzeńca, który siłami, jakie posiada w ręku, pomnoży jego siły. Widzieliśmy świeżo, jak Szach-Nadir zdobył skarby Mogoła i zostawił mu Hindustan.

Księga jedenasta. O prawach tworzących wolność polityczną w jej związku z ustrojem państwa.

Rozdział I. Myśl ogólna.

Rozróżniam prawa tworzące wolność polityczną w jej związku z ustrojem rządu od praw, które ją tworzą w jej związku z obywatelem. Pierwsze będą przedmiotem tej księgi; drugie omówię w księdze następującej.

Rozdział II. Rozmaite znaczenia dawane słowu Wolność.

Nie ma słowa, któremu by dawano więcej rozmaitych znaczeń, i które by w tyle sposobów przemawiało do ludzi, co słowo wolność. Jedni rozumieli je jako łatwość złożenia z tronu tego, któremu powierzyli tyrańską władzę. Drudzy jako zdolność wybierania tego, którego mają słuchać. Inni jako prawo noszenia broni i możność wykonywania gwałtu; inni jako przywilej, mocą którego może nimi rządzić jedynie człowiek z ich narodu lub ich własne prawo. Pewien lud długo brał za wolność obyczaj noszenia długiej brody. Inni znów wiązali to miano z pewną formą rządu, a wykluczali inne. Ci, którzy upodobali sobie rząd republikański, pomieścili wolność w tym rządzie; ci, którzy żyli w monarchii, pomieścili ją w monarchii. Słowem, każdy nazywał wolnością rząd, zgodny z jego obyczajem lub skłonnościami. Ponieważ zaś w republice nie zawsze się ma przed oczyma i tak jawnie narzędzia niedoli, którą się cierpi; ponieważ prawa zdają się mieć tam większy głos a wykonawcy prawa mniejszy, mieści się zwyczajnie wolność w republikach, a wyklucza ją z monarchii. Wreszcie, ponieważ w demokracji lud zdaje się czynić mniej więcej to, co chce, pomieszczono wolność w tego rodzaju rządach i pomieszano władzę ludu z wolnością ludu.

Rozdział III. Co to jest wolność.

Prawda, iż w demokracji lud robi jakoby to, co chce: ale wolność polityczna nie polega na tym, aby robić to, co się chce. W państwie, to znaczy w społeczności, w której są prawa, wolność może polegać jedynie na tym, aby móc czynić to, czego się powinno chcieć, a nie być zmuszonym czynić tego, czego się nie powinno chcieć.

Trzeba sobie wrazić w umysł, co to jest niepodległość i co to jest wolność. Wolność jest to prawo czynienia wszystkiego tego, na co ustawy pozwalają; gdyby zaś jeden obywatel mógł czynić to, czego one zabraniają, nic byłby już wolny, ponieważ inni posiadaliby z natury rzeczy tę samą możność.

Rozdział IV. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Demokracja i arystokracja nie są, z natury swojej, wolnymi państwami. Wolność polityczna istnieje jedynie w rządach umiarkowanych. Ale nie zawsze jest ona w państwach umiarkowanych. Jest w nich jedynie wówczas, kiedy się nie nadużywa władzy. Ale wiekuiste doświadczenie uczy, iż wszelki człowiek, który posiada władzę, skłonny jest jej nadużyć; posuwa się tak daleko, aż napotka granice. Któż by powiedział! Nawet sama cnota potrzebuje granic.

Iżby nie można było nadużywać władzy, trzeba, aby przez naturalną grę rzeczy władza powściągała władzę. Ustrój może być taki, by nikt nie był zmuszony do czynienia rzeczy, których prawo nie nakazuje, i do zaniechania tych, których prawo dozwala.

Rozdział V. O celu rozmaitych ustrojów państwowych.

Mimo iż wszystkie państwa mają w ogólności ten sam cel, a mianowicie samozachowanie, każde państwo posiada prócz tego i swój cel osobliwy. Wzrost był celem Rzymu; wojna celem Sparty; religia celem praw judajskich; handel Marsylii; spokój publiczny celem praw chińskich; żegluga Rodyjczyków; wolność naturalna przedmiotem ustroju dzikich; na ogół rozkosze monarchy celem państw despotycznych; jego chwała i chwała państwa celem monarchii; przedmiotem praw w Polsce jest niezawisłość każdego obywatela i, co z tego wynika, ucisk wszystkich.

Istnieje również w świecie naród, który za bezpośredni cel swego ustroju ma wolność polityczną. Zbadamy zasady, na których ją opiera. Jeżeli są dobre, wolność ukaże się w nich jak w zwierciadle.

Aby odkryć wolność polityczną w ustroju państwa, nie trzeba tyle mozołu. Jeżeli ją można ujrzeć tam, gdzie jest, jeżeli się ją znalazło, po co jej szukać?

Rozdział VI. O ustroju angielskim.

W każdym państwie istnieją trzy rodzaje władzy; władza prawodawcza, władza wykonawcza rzeczy należących do prawa narodów i władza wykonawcza rzeczy należących do prawa cywilnego.

Mocą pierwszej książę albo prawodawca stanowi prawa na jakiś czas albo na zawsze i poprawia albo usuwa te, które istnieją. Mocą drugiej wydaje wojny lub zawiera pokój, wysyła lub przyjmuje poselstwa, umacnia bezpieczeństwo, uprzedza najazdy. Mocą trzeciej karze zbrodnie lub sądzi spory poddanych. Tę ostatnią władzą można nazwać władzą sądzenia; drugą zaś po prostu władzą wykonawczą państwa.

Wolność polityczna obywatela jest to ów spokój ducha pochodzący z przeświadczenia o własnym bezpieczeństwie. Aby istniała ta wolność, trzeba rządu, przy którym by żaden obywatel nie potrzebował się lękać drugiego obywatela.

Kiedy, w jednej i tej samej osobie lub w jednym i tym samym ciele, władza prawodawcza zespolona jest z wykonawczą, nie ma wolności; ponieważ można się lękać, aby ten sam monarcha albo ten sam senat nie stanowił tyrańskich praw, które będzie tyrańsko wykonywał.

Nie ma również wolności, jeśli władza sędziowska nie jest oddzielona od prawodawczej i wykonawczej. Gdyby była połączona z władzą prawodawczą, władza nad życiem i wolnością obywateli byłaby dowolna; sędzia bowiem byłby prawodawcą. Gdyby była połączona z władzą wykonawczą, sędzia mógłby mieć siłę ciemiężyciela.

Wszystko byłoby stracone, gdyby jeden i ten sam człowiek lub jedno i to samo ciało magnatów, albo szlachty, albo ludu, sprawowało owe trzy władze: tworzenie praw, wykonywanie publicznych postanowień oraz sądzenie zbrodni lub sporów między obywatelami.

W większości państw Europy rząd jest umiarkowany; ponieważ książę, który ma dwie pierwsze władze, zostawia poddanym wykonywanie trzeciej. U Turków, gdzie te trzy władze skupiają się na głowie sułtana, panuje straszliwy despotyzm.

W republikach włoskich, gdzie te trzy władze są zjednoczone, wolność bardziej cierpi niż w naszych monarchiach. Toteż, aby się utrzymać, rząd potrzebuje środków równie gwałtownych jak w Turcji; dowodem inkwizytorowie Stanu, i skrzynka do której wszelki donosiciel może w każdej chwili wrzucić kartkę z oskarżeniem.

Zważcie, jakie może być położenie obywatela w tych republikach. Toż samo ciało posiada, jako wykonawca praw, całą moc, jaką nadało sobie jako prawodawca. Może spustoszyć państwo mocą swej woli ogólnej; że zaś ma także i władzę sądu, może zniszczyć każdego obywatela mocą swej woli szczególnej.

Cała potęga jest tam w jednych rękach; mimo że nie ma tam zewnętrznej pompy, która stroi despotę, czuje się go w każdej chwili.

Toteż władcy, którzy chcieli rządzić despotycznie, zaczynali zawsze od tego, aby zjednoczyć w swojej osobie wszystkie urzędy, wielu zaś królów w Europie wszystkie wielkie godności państwowe.

Rozumiem, iż czysta dziedziczna arystokracja republik włoskich nie odpowiada ściśle despotyzmowi Azji. Mnogość urzędników łagodzi niekiedy urzędowanie; nie cała szlachta ma jedne i te same dążenia; powstają tam rozmaite trybunały, które miarkują się wzajem. I tak, w Wenecji, Wielka Rada ma prawodawstwo; pregadi, moc wykonawczą, quaranti władzę sądzenia. Ale złem jest to, iż te rozmaite trybunały składają się z urzędników z jednego i tego samego ciała; co ostatecznie stanowi niemal jedną i tę samą siłę.

Władza sądu nie powinna być powierzona stałemu senatowi, ale wykonywana przez osoby powołane z ludu, w pewnych okresach roku, w sposób przepisany prawem, aby tworzyć trybunał trwający tylko póty, póki tego konieczność wymaga.

W ten sposób owa tak groźna władza sędziowska, nie będąc przywiązana ani do pewnego stanu, ani do pewnego zawodu, staje się, można rzec, niewidzialną i żadną. Nie ma się ustawicznie sędziów przed oczami: lęk budzi urząd, a nie urzędnicy.

Trzeba nawet, aby w ważnych oskarżeniach zbrodniarz, z zezwoleniem prawa, mógł sobie wybierać sędziów, lub, przynajmniej, aby mógł ich wykluczyć tylu, iż tych, co zostaną, można by uważać jako pochodzących z jego wyboru.

Dwie inne władze raczej mogłyby przypaść urzędnikom albo stałym ciałom, ponieważ nie grożą prywatnej jednostce: jako iż jedna jest tylko ogólną wolą państwa, druga zaś wykonaniem tej ogólnej woli.

Ale, o ile trybunały nie powinny być stałe, wyroki powinny być stałe, tak aby zawsze były jedynie ścisłym brzmieniem prawa. Gdyby były poszczególnym mniemaniem sędziego, żyło by się w społeczeństwie, nie znając ściśle swoich wobec niego zobowiązań.

Trzeba nawet, aby sędziowie byli z tego samego stanu, co oskarżony, lub też z jemu równych, aby nie mógł mniemać, że popadł w ręce ludzi skłonnych zadać mu gwałt.

Jeśli władza prawodawcza zostawia wykonawczej prawo uwięzienia obywateli, którzy mogą dać rękojmię, nie ma już wolności; chyba że uwięzi się ich po to, aby odpowiedzieli bezzwłocznie na oskarżenie karane wedle prawa głową. W tym wypadku są w istocie wolni, ponieważ podlegają jedynie władzy prawa.

Ale gdyby władza prawodawcza przewidywała jakieś tajemne sprzysiężenie przeciw państwu lub też knowania z zewnętrznymi wrogami, mogłaby, na krótki i ograniczony czas, pozwolić władzy wykonawczej uwięzić podejrzanych obywateli. Postradaliby wolność jedynie na pewien czas, aby ją zachować na zawsze.

I to jest jedyny rozsądny sposób, aby zastąpić tyrańskie urzędowanie Eforów lub weneckich Inkwizytorów, którzy są równie despotyczni.

Ponieważ w wolnym państwie każdy człowiek, którego przypuszcza się wolną duszę, winien się rządzić sam, trzeba by, aby lud in corpore posiadał władzę prawodawczą. Że jednak to jest niemożliwe w dużych państwach, a ma wielkie niedogodności w małych, trzeba, aby lud pełnił przez swoich przedstawicieli wszystko to, czego nie może pełnić osobiście.

Człowiek zna o wiele lepiej potrzeby własnego miasta niż innych; sądzi lepiej o zdatności sąsiadów niż o zdatności innych obywateli. Nie trzeba tedy, aby członków ciała prawodawczego wybierano ogólnie z całego narodu; lepiej jest, aby w każdej większej miejscowości mieszkańcy wybierali sobie przedstawiciela.

Wielką zaletą przedstawicieli jest to, iż są oni zdolni do roztrząsania spraw. Lud zgoła nie nadaje do tego; jest to jedna z wielkich wad demokracji.

Nie jest potrzebne, aby przedstawiciele, dostawszy od swoich wyborców ogólną instrukcję, otrzymywali w każdej sprawie poszczególną, jak się to praktykuje w sejmach niemieckich. Prawda, iż w ten sposób głos posłów byłby ściślejszym wyrazem głosu narodu; ale to wprowadziłoby nieskończone zwłoki, uczyniłoby każdego posła panem wszystkich innych; i w najpilniejszych okolicznościach kaprys mógłby zahamować całą siłę narodu.

Kiedy posłowie, powiada bardzo trafnie p. Sidney, zastępują jakieś ciało, jak w Holandii, muszą zdać sprawę tym, którzy ich uprawnili; inna rzecz, kiedy wysłały ich pojedyncze miejscowości, jak w Anglii.

Wszyscy obywatele, w poszczególnych okręgach, winni mieć prawo głosu w wyborze przedstawiciela, wyjąwszy tych, którzy znajdują się tak nisko, że można przyjąć, iż nie mają własnej woli.

Dawne republiki miały przeważnie wielką wadę; lud miał tam prawo do postanowień czynnych i takich, które żądały wykonania; do czego jest zupełnie niezdolny. Winien brać udział w rządzie jedynie przez wybór swoich przedstawicieli, co jest całkowicie w jego zakresie. O ile bowiem mało komu dane jest znać ścisły stopień zdatności ludzi, każdy zdolny jest wiedzieć w ogólności, czy ten, którego wybiera, światlejszy jest od innych.

Przedstawicielstwo nie powinno być również wybierane na to, aby powziąć jakieś czynne postanowienie, czego nie umiałoby zrobić dobrze; ale aby stanowić prawa lub też badać, czy dobrze wykonano prawa przez nie ustanowione: rzecz, którą może dobrze wykonać i którą nawet jedynie ono dobrze wykonać.

Istnieją zawsze w każdym państwie ludzie wyróżniający się rodem, bogactwem lub zaszczytami: ale gdyby ich zmieszano z ludem i gdyby mieli tylko jeden głos jak inni, wspólna wolność byłaby ich niewolą: nie mieliby żadnego interesu jej bronić, gdyż większość postanowień zapadałaby przeciw nim. Udział ich zatem w prawodawstwie powinien być zgodny z innymi przewagami, jakich zażywają w państwie; a to nastąpi, skoro utworzą ciało, które by miało prawo wstrzymywać dążenia ludu, tak jak lud ma prawo czynić wobec ich dążeń.

Tak więc władza prawodawcza będzie powierzona i szlachcie, i ciału wybranemu dla przedstawicielstwa ludu; każde z tych ciał będzie miało swoje oddzielne zgromadzenia i narady oraz osobne poglądy i interesy.

Z trzech władz, o których mówiliśmy, władza sądu jest poniekąd żadna. Zostają jedynie dwie: że zaś trzeba im władzy regulującej dla umiarkowania ich, ta część ciała prawodawczego, która składa się ze szlachty, szczególnie nadaje się do tego celu.

Izba szlachecka winna być dziedziczna. Po pierwsze jest nią z natury; trzeba zresztą, aby miała bardzo wielki interes w zachowaniu swoich przywilejów, z natury swojej nienawistnych i które zawsze w wolnym państwie muszą być zagrożone.

Że jednak dziedziczna siła mogłaby być skłonna strzec swego osobistego dobra a zapominać o dobru ludu, trzeba, w rzeczach, w których największy byłby interes w tym, aby ją spaczyć, jak np. w prawach tyczących wybierania podatków, aby miała udział w prawodawstwie jedynie z mocą przeszkadzania, nie zaś z mocą stanowienia.

Mocą stanowienia nazywam prawo nakazywania samemu lub też poprawiania tego, co postanowił ktoś inny. Zdolnością przeszkadzania nazywam prawo zniweczenia postanowień powziętych przez kogoś innego, co było przywilejem trybunów rzymskich. I mimo że ten, który ma władzę przeszkodzenia, może mieć także prawo zatwierdzenia, ta aprobata jest wówczas jedynie oświadczeniem, że nie czyni użytku ze swej mocy przeszkodzenia, i wypływa z tej mocy.

Władza wykonawcza winna spoczywać w rękach monarchy; gdyż ta część rządu, która prawie zawsze wymaga doraźnego działania, lepiej działa w rękach jednego niż wielu; gdy to, co zawisło od władzy prawodawczej, lepiej często bywa załatwione przez wielu niż przez jednego.

Gdyby nie było monarchy i gdyby władzą wykonawczą powierzono pewnej ilości osób powołanych z ciała prawodawczego, nie byłoby wolności; jako że obie władze byłyby zjednoczone, skoro te same osoby miałyby niekiedy, a mogłyby mieć zawsze, udział w jednej i w drugiej.

Gdyby ciało prawodawcze nie zbierało się przez czas dłuższy, nie byłoby wolności. Zdarzyłoby się bowiem to: albo nie byłoby już postanowień prawodawczych i państwo popadłoby w anarchię; albo też postanowienia te wychodziłyby z władzy wykonawczej, która w ten sposób stałaby się absolutną.

Byłoby bezcelowe, aby ciało prawodawcze obradowało stale. Byłoby to niewygodne dla przedstawicieli, zanadto by zresztą zaprzątało władzę wykonawczą, która nie myślałaby o wykonywaniu, ale o bronieniu swoich przywilejów i praw wykonawczych.

Co więcej, gdyby ciało prawodawcze obradowało nieustannie, mogłoby się zdarzyć, iż jedynie uzupełniałoby się nowymi posłami w miejsce tych, co umierają: wówczas, gdyby ciało prawodawcze raz się skaziło, zło byłoby bez lekarstwa. Kiedy rozmaite dała prawodawcze następują po sobie, lud, o ile ma złe mniemanie o obecnym ciele, słusznie może przenieść swoje nadzieje na to, które przyjdzie potem. Ale gdyby to było zawsze to samo ciało, lud, widząc raz jego skażenie, nie spodziewałby się już niczego od praw; popadłby we wściekłość albo w zobojętnienie.

Ciało prawodawcze nie powinno się zwoływać samo: ciało bowiem ma wolę dopiero wówczas, kiedy jest zebrane; gdyby się nie zebrało jednomyślnie, nie można by rozstrzygnąć, która część tworzy w istocie ciało prawodawcze; ta, która się zebrała, czy ta, która się nie zebrała. Gdyby miało prawo odraczać się samo, mogłoby się zdarzyć, iż nigdy by się nie odroczyło; co byłoby niebezpieczne w razie, gdyby się chciało targnąć na władzę wykonawczą. Poza tym istnieją chwile sposobniejsze od innych do zwołania ciała prawodawczego: trzeba tedy, aby władza wykonawcza określała czas oraz trwanie tych zgromadzeń, w uwzględnieniu znanych jej okoliczności.

Jeżeli władza wykonawcza nie ma prawa powściągnąć zakusów ciała prawodawczego, będzie ono despotyczne: skoro bowiem będzie mogło nadać sobie wszelką możliwą władzę, unicestwi wszystkie inne siły.

Ale nie trzeba, aby władza prawodawcza miała, na odwrót, prawo wstrzymywania władzy wykonawczej: skoro bowiem wykonywanie z natury ma swoje granice, nie ma potrzeby go ograniczać; nie licząc, iż władza wykonawcza tyczy się zawsze rzeczy chwilowych. Władza trybunów rzymskich była wadliwa w tym, iż wstrzymywała nie tylko prawodawstwo, ale nawet wykonanie: co sprawiało wielkie szkody.

Ale jeżeli, w wolnym państwie, władza prawodawcza nie powinna mieć prawa wstrzymywania władzy wykonawczej, ma prawo, i powinna mieć zdolność badania, w jaki sposób ustanowione przez nią prawa są wykonywane. Jest to wyższość tego rządu nad rządem Krety lub Sparty, gdzie KosmowieEforowie nie zdawali rachunku ze swego urzędowania.

Ale, jakakolwiek byłaby ta kontrola, ciało prawodawcze nie powinno mieć władzy sądzenia osoby, a tym samym postępowania tego, któremu oddano wykonywanie. Osoba jego winna być święta; wobec tego bowiem, iż zbawienne dla państwa jest, aby ciało prawodawcze nie stawało się tyrańskie, z chwilą gdyby on miał być oskarżony albo sadzony, nie byłoby wolności.

W tym wypadku państwo nie byłoby monarchią, ale republiką bez wolności. Że jednak ten, który wykonywa, nie może wykonywać, ile bez udziału złych doradców, nienawidzących prawa jako ministrowie, mimo że te prawa wyróżniają ich jako ludzi, ci zatem mogą być oskarżeni i karani. I to jest przewaga tego rządu nad rządem w Knidos, gdzie prawo nie pozwalało zgoła pozywać przed sąd amymonów, nawet po skończeniu urzędowania, przez co lud nie mógł nigdy dopytać się rachunku z krzywd, jakie mu wyrządzono.

Mimo iż na ogół władza sądu nie powinna być zespolona z żadną częścią władzy prawodawczej, prawidło to podlega wszakże trzem wyjątkom, opartym na szczególnym interesie tego, który ma być sądzony.

Możni są zawsze przedmiotem zawiści: gdyby ich tedy sądził lud, mogliby być w niebezpieczeństwie, wyzuci z przywileju, jaki ma najlichszy z obywateli w wolnym państwie, aby był sądzony przez równych sobie. Trzeba tedy, aby szlachtę pozywano nie przed zwyczajne trybunały, ale przed tę część ciała prawodawczego, która składa się ze szlachty.

Mogłoby się zdarzyć, że prawo, które jest równocześnie jasnowidzące i ślepe, byłoby w niektórych wypadkach zbyt surowe. Ale sędziowie narodu to są, jak rzekliśmy, jedynie usta, które wygłaszają brzmienie praw; nieożywione istoty, które nie mogą złagodzić ani ich siły, ani surowości. Ta zatem część ciała prawodawczego, o której rzekliśmy w innej okoliczności, iż jest koniecznym trybunałem, jest nim również i w tym wypadku; jej najwyższej powadze przystało miarkować prawo na korzyść samegoż prawa, wyrokując łagodniej niż ono.

Mogłoby również zdarzyć się, iż jakiś obywatel pogwałciłby w sprawach publicznych prawa ludu i popełniłby zbrodnie, których sędziowie nie umieliby albo nie chcieliby ukarać. Ale, na ogół, władza prawodawcza nie może sądzić; tym bardziej w tym szczególnym wypadku, w którym przedstawia stronę interesowaną, to znaczy lud. Może tedy być tylko oskarżycielką. Ale przed kim będzie oskarżać? Czy pójdzie zniżyć się przed trybunały, które są niższe od niej, składające się zresztą z ludzi, którzy, będąc ludem jak ona, ulegliby łacno powadze tak wielkiego oskarżyciela? Nie; dla ocalenia godności ludu i bezpieczeństwa jednostek trzeba, aby część ludowa ciała prawodawczego oskarżała przed jego częścią szlachecką, która nie ma ani tych samych interesów, co ona, ani tych samych namiętności.

Jest to przewaga, jaką ten rząd ma nad większością dawnych republik, w których istniało to nadużycie, iż lud był równocześnie sędzią i oskarżycielem.

Władza wykonawcza, jak rzekliśmy, powinna brać udział w prawodawstwie przez swą moc przeszkodzenia; inaczej będzie rychło odarta ze swych przywilejów. Ale gdy władza prawodawcza bierze udział w wykonaniu, władza wykonawcza będzie również zgubiona.

Gdyby monarcha brał udział w prawodawstwie przez moc stanowienia, nie byłoby już wolności. Że jednak trzeba mu mieć udział w prawodawstwie, aby bronić samego siebie, powinien w nim mieć udział przez zdolność przeszkadzania.

Przyczyną, dla której w Rzymie rząd uległ odmianie, było to, iż senat, który miał część władzy wykonawczej, i urzędnicy, którzy mieli drugą, nie mieli, tak jak lud, zdolności przeszkadzania.

Oto więc zasadnicza podstawa rządu, o którym mówimy. Ponieważ ciało prawodawcze składa się w nim z dwóch części, jedna będzie trzymała w szrankach drugą przez obopólną zdolność przeszkadzania. Obie będą związane przez władzę wykonawczą, którą znów pętać będzie władza prawodawcza.

Te trzy siły powinny by wydawać spokój lub bezczynność. Że jednak, wskutek koniecznego biegu rzeczy, trzeba im iść naprzód, będą zmuszone iść zgodnie.

Ponieważ władza wykonawcza stanowi część prawodawczej jedynie przez swą zdolność przeszkadzania, nie może brać udziału w roztrząsaniu spraw. Ne potrzeba nawet, aby stawiała wnioski; ile że, mogąc zawsze uchylić postanowienie, może odrzucić uchwałę, której by sobie nic życzyła.

W niektórych starożytnych republikach, w których lud osobiście uczestniczył w roztrząsaniu spraw, naturalne było, aby władza wykonawcza przedkładała je i roztrząsała wraz z nim; inaczej doszłoby w uchwałach do straszliwego zamieszania.

Jeżeli władza wykonawcza stanowi o ściąganiu podatków inaczej niż przez swą zgodę, nie będzie już wolności, gdyż stanie się ona prawodawczą, i to w najważniejszym punkcie.

Jeżeli władza prawodawcza stanowi, nie z roku na rok, ale raz na zawsze, o pobieraniu podatków, naraża się na to, iż straci swoją wolność, ponieważ władza wykonawcza nie będzie już od niej zależna. Skoro się ma takie prawo na zawsze, dość obojętne jest, czy się je ma od siebie, czy od kogo drugiego. Toż samo, jeżeli stanowi, nie z roku na rok, ale na zawsze, o siłach lądowych i morskich, jakie ma powierzyć władzy wykonawczej.

Aby ten, który ma w ręku wykonanie, nie mógł uciskać, trzeba, aby wojska jemu powierzone były z ludu i miały tego samego ducha, co lud, jak było w Rzymie aż do Mariusza. Aby tak było, istnieją tylko dwa środki: albo ci, których używa się w armii, mają na tyle majątku, aby odpowiadać za swoje postępowanie przed obywatelami, i zaciąga się ich tylko na rok, jak było w Rzymie; albo, jeżeli istnieje armia stała, a żołnierze są jedną z najpodlejszych części narodu, trzeba, aby władza prawodawcza mogła ją znieść, skoro tylko zapragnie; aby żołnierze mieszkali między obywatelami, aby nie było ani oddzielnego obozu, ani koszar, ani fortec.

Skoro raz się ustanowi armię, nie powinna ona zależeć bezpośrednio od ciała prawodawczego, ale od władzy wykonawczej. To jest zgodne z naturą rzeczy, ile że jej istota polega więcej na działaniu niż na roztrząsaniu.

Leży już w sposobie ludzkiego myślenia, aby wyżej cenić odwagę niż bojaźliwość; czynność niż rozwagę; siłę niż rady. Wojsko zawsze będzie gardziło senatem, a szanowało swoich oficerów. Nie będzie dbało o rozkazy, przesłane przez gromadę ludzi, których będzie uważało za tchórzów i tym samym niegodnych mu rozkazywać. Tak więc, skoro tylko wojsko będzie zależało wyłącznie od ciała prawodawczego, rząd stanie się wojskowy. A jeżeli kiedy stało się inaczej, było to wynikiem jakichś nadzwyczajnych okoliczności: albo że wojsko jest stale rozdzielone; albo że składa się z kilku korpusów, z których każdy przynależy do swej odrębnej prowincji; albo że główne miasta stanowią wyborne fortece, warowne samym położeniem i nie posiadające zgoła wojsk.

Holandia jest jeszcze bezpieczniejsza niż Wenecja: zatopiłaby zbuntowane wojsko, zamorzyłaby je głodem. Nie obozuje ono w miastach, zdolnych je wyżywić; to wyżywienie jest tedy niepewne.

Jeżeli tam, gdzie władzę nad armią sprawuje ciało prawodawcze, szczególne okoliczności nie dozwolą, aby rząd stał się wojskowym, czyhają inne kłopoty; albo jedno, albo drugie: albo armia musi zniweczyć rząd, albo rząd musi osłabić armię.

A to osłabienie będzie miało bardzo smutną przyczynę: zrodzi się ze słabości samego rządu.

Jeśli kto zechce przeczytać wspaniałe dzieło Tacyta o obyczajach Germanów, ujrzy, iż od nich to Anglicy przejęli zasady swego politycznego ustroju. Ten piękny system wynaleziono w lasach.

Jako iż wszystkie rzeczy ludzkie mają swój koniec, państwo, o którym mówimy, postrada wolność, zginie. Toć zginął i Rzym, i Sparta, i Kartagina. Zginie, gdy władza prawodawcza okaże się bardziej skażona od wykonawczej.

Nie do mnie należy badać, czy Anglicy zażywają obecnie tej wolności, czy nie. Wystarczy mi rzec, że jest ona ustanowiona przez ich prawa, i nie dochodzę dalej.

Nie zamierzam przez to obniżać innych rządów, ani też twierdzić, iż ta krańcowa wolność polityczna musi upokarzać tych, którzy mają tylko umiarkowaną. Jakżebym to mógł twierdzić, ja, który wierzę, iż nadmiar rozumu nie zawsze jest pożądany i że ludziom prawie zawsze lepiej dzieje się pośrodku niż na krańcach?

Harrington, w swojej Oceanie, również rozważał, jaki jest najwyższy punkt wolności, do którego może się posunąć ustrój państwa. Ale można rzec o nim, iż zaczął szukać tej wolności dopiero prześlepiwszy ją; i że zbudował Chalcedon, mając wybrzeża Bizancjum przed oczyma.

Rozdział VII. O monarchiach, które znamy.

Monarchie, które znamy, nie mają, jak ta, o którejśmy mówili, wolności za swój bezpośredni cel; mierzą jeno ku chwale obywateli, państwa i monarchy. Ale z tej chwały wynika duch wolności, który w owych państwach może zdziałać równie wielkie rzeczy, i może w tym samym stopniu przyczynić się do szczęścia, co sama wolność.

Trzy władze nie są tam rozdzielone i utwierdzone wedle wzoru wspomnianego ustroju. Każda ma swoje osobliwe miejsce, wedle którego zbliżają się więcej albo mniej do wolności politycznej: gdyby się nie zbliżały do niej, monarchia wyrodziłaby się w despotyzm.

Rozdział VIII. Czemu starożytni nie mieli jasnego pojęcia o monarchii.

Starożytni nie znali rządu wspartego na stanie szlacheckim, a tym mniej rządu opartego na ciele prawodawczym, złożonym z przedstawicieli narodu. Republiki greckie i italskie to były miasta, z których każde miało swój rząd i które skupiały obywateli w swoich murach. Zanim Rzymianie pochłonęli wszystkie republiki, nie było prawie nigdzie króla w Italii, Galii, Hiszpanii, Germanii; wszystko to składało się z małych narodów albo małych republik. Afryka nawet podlegała wielkiej republice: Azję Mniejszą zajęły greckie kolonie. Nie było tedy przykładu posłów z miast ani zebrań stanów; trzeba było udać się aż do Persji, aby znaleźć rząd jednego człowieka.

Prawda, iż były republiki związkowe; miasta wysyłały posłów na zgromadzenie. Ale mówią, że nie było monarchii wedle tego wzoru.

Oto jak się utworzył pierwszy zarys monarchii takich, jak je znamy. Narody germańskie, które podbiły cesarstwo rzymskie, zażywały, jak wiadomo, wielkiej swobody. Wystarczy przeczytać u Tacyta O obyczajach Germanów. Zdobywcy rozproszyli się po kraju; mieszkali po wsiach, niewiele w miastach. Kiedy byli w Germanii, cały naród mógł się zgromadzać: skoro rozlali się w zdobytym kraju, nie mogli już tego czynić. Trzeba było wszakże, aby naród radził w swoich sprawach, jak to czynił przed podbojem: uczynił to przez swoich przedstawicieli. Oto początek gotyckiego rządu u nas. Był on zrazu połączeniem arystokracji i monarchii. Miał tę ujemną stronę, iż pospolity lud był tam w niewoli. Był to dobry rząd, mający w sobie zdolność ulepszenia się. Przyszedł zwyczaj udzielania dekretów wyzwolenia; niebawem wolność obywatelska ludu, przywileje szlachty i kleru, władza królów, znalazły się w takiej harmonii, iż nie sądzę, aby istniał kiedy na ziemi rząd tak dobrze zrównoważony, jak owe panujące we wszystkich częściach Europy, wówczas kiedy trwały. I dziw, że skażenie rządu zdobywców utworzyło najlepszy rząd, jaki ludzie zdołali wymyślić.

Rozdział IX. Sposób myślenia Arystotelesa.

Arystoteles zdradza wyraźne zakłopotanie, kiedy traktuje o monarchii. Określa pięć jej rodzajów: nie rozróżnia ich wedle formy ustroju, ale wedle rzeczy przygodnych, jak cnoty lub przywary księcia; lub wedle rzeczy obcych, jak zagarnięcie tyranii lub następstwo w tyranii.

Arystoteles liczy do monarchii i cesarstwo Persów, i królestwo Sparty. Ale któż nie widzi, że jedno było państwem despotycznym, a drugie republiką?

Starożytni, którzy nie znali rozdziału trzech władz pod rządem jednego, nie mogli mieć właściwego pojęcia o monarchii.

Rozdział X. Sposób myślenia innych polityków.

Aby umiarkować rząd jednego człowieka, Arybas, król Epiru, wymyślił jedynie republikę. Molossowie, nie wiedząc, jak ograniczyć tęż samą władzę, uczynili dwóch królów: przez co osłabiało się państwo bardziej niż władzę; chcieli mieć rywali, stworzyli wrogów.

Dwaj królowie możebni byli jedynie w Sparcie: nie tworzyli tam ustroju rządu, ale byli jego częścią.

Rozdział XI. O królach w heroicznych czasach u Greków.

U Greków, w heroicznych czasach, utworzył się rodzaj monarchii, który nie przetrwał. Ci, którzy wynaleźli sztuki, którzy bili się za lud, którzy skupili rozproszonych ludzi lub dali im ziemię, otrzymywali dla siebie królestwo i przekazywali je dzieciom. Byli królami, kapłanami i sędziami. Jest to jeden z pięciu rodzajów monarchii, o których mówi Arystoteles; jedyny, który może przypomnieć ustrój monarchiczny. Ale plan tego ustroju jest przeciwieństwem naszych dzisiejszych monarchii.

Trzy władze były tam podzielone w ten sposób, iż lud miał władzę prawodawczą; król zaś władzę wykonawczą wraz z prawem sądu; gdy w naszych monarchiach monarcha ma władzę wykonawczą i prawodawczą, lub przynajmniej część prawodawczej, ale nie sądzi.

W rządzie królów z czasów heroicznych trzy władze były źle podzielone. Te monarchie nie mogły się utrzymać: z chwilą, gdy lud miał władzę prawodawczą, mógł za najmniejszym kaprysem zmieść królestwo, jak też uczynił wszędzie.

U ludu wolnego, który miał władzę prawodawczą, u ludu zamkniętego w mieście, gdzie wszystko nienawistne staje się jeszcze nienawistniejsze, arcydziełem prawodawstwa jest umieć dobrze umieścić prawo sądzenia. Ale nie można było go umieścić gorzej, niż w rękach tego, który już miał władzę wykonawczą. Z tą chwilą monarcha stawał się straszny. Ale równocześnie, ponieważ nie miał on prawodawstwa, nie mógł się bronić przeciw prawodawstwu; miał za wiele władzy i nie miał jej dosyć.

Nie wiedziano jeszcze, że istotną sprawą monarchy jest ustanowić sędziów, ale nie sądzić samemu. Przeciwna polityka uczyniła rząd jednego człowieka nieznośnym. Wszystkich tych królów wypędzono. Grecy nie umieli wymyślić trafnego podziału trzech władz pod rządem jednego; wymyślili je jedynie w rządzie wielu i nazwali ten rodzaj ustroju policją.

Rozdział XII. O rządzie królów w Rzymie i w jaki sposób były tam podzielone trzy władze.

Rząd królów w Rzymie miał coś pokrewnego z rządem królów z czasów heroicznych u Greków. Upadł, jak tamte, przez swój błąd ogólny; mimo że sam w sobie, i w swojej szczególnej naturze, był bardzo dobry.

Aby dobrze poznać ten rząd, rozróżnię rząd pięciu pierwszych królów, rząd Serwiusza Tuliusza i rząd Tarkwiniusza.

Korona była wybieralna; za pierwszych pięciu królów senat miał największy udział w wyborze.

Po śmierci króla senat badał, czy należy zachować istniejącą formę rządu. Jeśli uznał za właściwe ją zachować, mianował urzędnika, wybranego spomiędzy siebie, i on to wybierał króla. Senat miał uznać wybór; lud zatwierdzić go; wróżbici poręczyć. Jeżeli jednego z tych trzech warunków brakło, trzeba było podjąć nowy wybór.

Ustrój był monarchiczny, arystokratyczny i ludowy; harmonia władzy była zaś taka, iż za pierwszych panowań nie widziało się ani zazdrości, ani sporów. Król dowodził armią i miał nadzór nad ofiarami; miał władzę sądzenia spraw cywilnych i kryminalnych; zwoływał senat; zgromadzał lud; przedkładał mu pewne rzeczy, inne zaś załatwiał z senatem.

Senat miał wielką powagę. Królowie powoływali często senatorów, iżby sądzili wraz z nimi; nie przedkładali ludowi spraw, które by nie były roztrząsane z senatem.

Lud miał prawo wybierania urzędników, zgadzania się na nowe prawa i, jeśli król pozwolił, wydawania wojny i zawierania pokoju. Nie miał władzy sądzenia. Kiedy Tullus Hostilius przekazał sąd nad Horacjuszem ludowi, miał po temu szczególne przyczyny, które można znaleźć u Dionizego z Halikarnasu.

Ustrój zmienił się za Serwiusza Tuliusza. Senat nie miał udziału w jego wyborze: kazał się obwołać ludowi. Wyrzekł się sądów cywilnych, zostawił sobie tylko kryminalne; przedkładał wprost ludowi wszystkie sprawy, ulżył mu ciężarów i przerzucił całe ich brzemię na patrycjuszów. Tak, w miarę jak osłabiał władzę królewską i powagę senatu, zwiększał władzę ludu.

Tarkwiniusz nie dał się wybrać ani senatowi, ani ludowi. Uważał on Serwiusza Tuliusza za uzurpatora i wziął koronę jako dziedziczne prawo; wytępił większą część senatorów; nie radził się tych, którzy pozostali, i nie wołał ich nawet do sądów. Potęga jego wzrosła: ale wszystko, co było nienawistnego w tej potędze, stało się jeszcze bardziej nienawistne; przywłaszczył sobie władzę ludu; tworzył prawa bez niego; tworzył je nawet przeciw niemu. Byłby zjednoczył trzy władze w swojej osobie; ale lud przypomniał sobie naraz, że jest prawodawcą i Tarkwiniusz przestał istnieć.

Rozdział XIII. Ogólne rozważania nad państwem rzymskim po wypędzeniu królów.

Niepodobna rozstać się z Rzymianami: tak jeszcze dziś w ich stolicy mija się nowe pałace, aby szukać ruin; tak oko, które wypoczęło na zieleni łąk, lubi oglądać skały i góry.

Patrycjuszowskie rodziny miały we wszystkich czasach wielkie przywileje. Te wyróżnienia, wielkie za władania królów, urosły jeszcze znacznie po ich wypędzeniu. To obudziło zawiść plebejuszów, chcieli je ograniczyć. Walki te godziły w ustrój państwa, nie osłabiając rządu; byle bowiem urzędy zachowały swoją powagę, dość obojętne było, z jakiej rodziny są urzędnicy.

Monarchia obieralna, jaką był Rzym, wymaga z konieczności potężnego ciała arystokratycznego, które by ją podtrzymywało; inaczej wnet zmieni się w tyranię lub w państwo ludowe. Ale państwo ludowe, aby się utrzymać, nie potrzebuje tego rozróżnienia rodzin. To sprawiło, iż patrycjusze, którzy za królów byli nieodzowną częścią ustroju, stali się jego częścią zbędną za konsulów; lud mógł ich poniżyć, nie niszcząc samego siebie, i zmienić ustrój rządu, nie psując go.

Skoro Serwiusz Tuliusz poniżył patrycjuszów, Rzym musiał spaść z rąk królów w ręce ludu. Ale lud, poniżając patrycjuszów, nie potrzebował się lękać, że popadnie z powrotem w ręce królów.

Państwo może się zmienić w dwojaki sposób; albo przez to, że ustrój rządu się poprawia, albo że się psuje. Jeżeli państwo zachowało swoje zasady, a ustrój się zmienia, to znaczy, że się poprawia: jeśli je postradało wówczas, gdy ustrój się zmienił, to znaczy, że się psuje.

Po wygnaniu królów Rzym musiał się stać demokracją. Lud miał już władzę prawodawczą; jego to jednogłośne wota wypędziły królów i gdyby nie trwał w tej woli, Tarkwiniusze mogli w każdej chwili powrócić. Twierdzić, iż chciał ich wypędzić po to, aby popaść w niewolę kilku rodzin, nie byłoby rozsądne. Położenie rzeczy wymagało tedy, aby Rzym stał się demokracją; mimo to nie był nią. Trzeba było ograniczyć władzę możnych i nagiąć prawa ku demokracji.

Często państwa są bardziej kwitnące w nieznacznym przechodzeniu od jednego ustroju do drugiego, niż były w jednym albo w drugim ustroju. Wszystkie sprężyny rządu są wówczas napięte; wszyscy obywatele do czegoś dążą; walczą z sobą lub zabiegają o siebie wzajem; istnieje szlachetne współzawodnictwo między tymi, którzy bronią chylącego się ustroju a tymi, którzy wysuwają nowy.

Rozdział XIV. W jaki sposób po wypędzeniu królów podział trzech władz począł się odmieniać.

Cztery rzeczy zwłaszcza urażały wolność Rzymu. Jedynie patrycjusze otrzymywali wszystkie urzędy duchowne, polityczne, cywilne i wojskowe; oddano konsulom niezmierną władzę; czyniono zniewagi ludowi, nie zostawano mu wreszcie prawie żadnego wpływu w głosowaniu. Te cztery nadużycia lud naprawił.

1. Przeprowadził, iż mają być urzędy dostępne plebejuszom i uzyskał stopniowo, iż dopuszczono ich do wszystkich, z wyjątkiem do urzędu interrexa.

2. Rozłożono konsulat i uczyniono zeń kilka urzędów. Stworzono pretorów, którym dano moc sądzenia spraw prywatnych; mianowano kwestorów, iżby sądzili zbrodnie publiczne; ustanowiono edylów, którym powierzono policję; uczyniono skarbników zawiadujących groszem publicznym; wreszcie, przez stworzenie cenzorów, odjęto konsulom tę część władzy prawodawczej, która stanowi o obyczajach obywateli, oraz doraźną kontrolę nad rozmaitymi stanami. Głównym przywilejem, jaki im został, było przewodnictwo w wielkich zgromadzeniach ludowych, zwoływanie senatu i dowództwo wojsk.

3. Prawa święte ustanowiły trybunów, którzy mogli w każdej chwili hamować zakusy patrycjuszów; i zapobiegali nie tylko krzywdom prywatnym, ale i publicznym.

Wreszcie plebejusze pomnożyli swój wpływ w naradach publicznych. Lud rzymski podzielony był w trojaki sposób: na centurie, na kurie i na plemiona; kiedy oddawał głosy, zgromadzony był i ukształtowany w jeden z tych trzech sposobów.

W pierwszym patrycjusze, dygnitarze, ludzie bogaci, senat, co było mniej więcej jedno i to samo, mieli prawie całą władzę; w drugim mieli jej mniej; w trzecim jeszcze mniej.

Podział na centurie był to raczej podział majątku i zasobów, niż podział osób. Cały lud podzielony był na sto dziewięćdziesiąt trzy centurie, z których każda miała jeden głos. Patrycjusze i dostojnicy tworzyli dziewięćdziesiąt osiem pierwszych centurii; reszta obywateli była rozsypana w dziewięćdziesięciu pięciu pozostałych. Patrycjusze byli tedy, wedle tego podziału, panami głosowania.

W podziale na kurie patrycjusze nie mieli już takiej przewagi. Mieli wszakże pewną. Trzeba było radzić się auspicjów, których patrycjusze byli panami: nie można było przedłożyć ludowi wniosku, którego wprzód nie przedłożono w senacie i nie zatwierdzono tamże. Natomiast w podziale na plemiona nie było mowy o auspicjach ani o uchwale senatu i patrycjusze nie byli tam dopuszczeni.

Owóż, lud starał się zawsze uzyskać zgromadzenia kuriami, tam gdzie był zwyczaj zbierać się wedle centurii, odbywać zaś plemionami zgromadzenia, które bywały wprzód wedle kurii; co przesunęło tok spraw z ręki patrycjuszów w ręce ludu.

I tak, skoro plebejusze uzyskali prawo sądzenia patrycjuszów, co zaczęło się od sprawy Koriolana, plebejusze chcieli ich sądzić zebrani plemionami, a nie centuriami. Kiedy stworzono na korzyść ludu nowe urzędy trybunów i edylów, lud uzyskał, iż będzie się zbierał kuriami dla ich mianowania; skoro zaś umocnił swoją potęgę, uzyskał, iż będzie się ich mianowało na zgromadzeniu wedle plemion.

Rozdział XV. W jaki sposób, w kwitnącym stanie republiki, Rzym postradał nagle swą wolność.

W ogniu walk między patrycjuszami a plebejuszami, ci zażądali wydania stałych praw, iżby sądy nie były już wynikem kaprysu lub samowoli. Po długim oporze senat zgodził się. Dla ułożenia tych praw, zamianowano decemwirów. Uznano, iż trzeba przyznać im wielką władzę, ile że mieli dać prawa stronnictwom, które były prawie nie do pogodzenia. Zawieszono mianowanie wszystkich urzędników; w komicjach wybrano ich jedynymi zarządcami republiki. Dano im władzę konsulów i władzę trybunów. Jedna dawała im prawo zwoływania senatu; druga prawo zwoływania ludu; ale nie zwołali ani senatu, ani ludu. Dziesięciu ludzi w całej republice posiadło całą władzę prawodawczą, całą władzę wykonawczą, całą władzę sądowniczą. Rzym ujrzał się w mocy tyranii równie okrutnej, jak tyrania Tarkwiniusza. Kiedy Tarkwiniusz dopuszczał się swoich wybryków, Rzym oburzony był władzą, jaką sobie zagarnął: kiedy decemwirowie czynili toż samo, zdumiał się władzy, jakiej im użyczył.

Ale co to był za system tyranii, stworzony przez ludzi, którzy uzyskali władzę polityczną i wojskową jedynie dzięki znajomości spraw cywilnych; i którzy, w ówczesnych okolicznościach, potrzebowali wewnątrz tchórzostwa obywateli, aby dali sobą rządzić, zewnątrz zaś ich odwagi, aby ich bronili?

Widok śmierci Wirginii, poświęconej przez własnego ojca wstydowi i wolności, zniweczył władzę decemwirów. Każdy uczuł się wolny, bo każdy był obrażony; każdy stał się obywatelem, bo każdy uczuł się ojcem. Senat i lud odzyskały wolność, powierzoną śmiesznym tyranom.

Lud rzymski bardziej od innych tkliwy był na widowiska. Widok krwawego ciała Lukrecji położył kres królestwu. Dłużnik, który ukazał się na rynku okryty ranami, zmienił postać republiki. Widok Wirginii sprawił wypędzenie decemwirów. Aby uzyskać skazanie Manliusza, trzeba było odjąć ludowi widok Kapitolu. Zakrwawiona suknia Cezara wtrąciła Rzym z powrotem w niewolę.

Rozdział XVI. O władzy prawodawczej w republice rzymskiej.

Pod panowaniem decemwirów nie było wolno się spierać: ale kiedy wróciła wolność, odżyły zawiści. Jak długo patrycjuszom pozostały jakieś przywileje, plebejusze odbierali je im.

Nie byłoby w tym wielkiej szkody, gdyby plebejusze zadowolili się odjęciem patrycjuszom ich prerogatyw i gdyby ich nie obrazili jako obywateli. Kiedy lud zbierał się kuriami albo centuriami, składał się z senatorów, patrycjuszów i plebejuszów. W toku walk plebejusze uzyskali ten punkt, iż oni jedni, bez patrycjuszów i senatu, mogli stanowić prawa nazwane plebiscytem; komicja zaś, na których je stanowiono, nazywały się komicjami wedle plemion. Tak więc były wypadki, w których patrycjusze nie mieli udziału we władzy prawodawczej, będąc poddani władzy prawodawczej innego stanu. Było to szaleństwo wolności. Aby stworzyć demokrację, lud pogwałcił istotne zasady demokracji. Zdawało się, że tak nadmierna władza musi unicestwić powagę senatu: ale Rzym miał cudowne urządzenia. Miał zwłaszcza dwa: jedno miarkowało władzę prawodawczą ludu; drugie ograniczało ją.

Cenzorowie, a przed nimi konsulowie, tworzyli i stwarzali, aby tak rzec, co pięć lat, ciało ludowe; wykonywali prawodawstwo nad samym tym ciałem, które miało władzę prawodawczą. „Tyberiusz Grakchus, cenzor, powiada Cyceron, przeniósł wyzwoleńców do plemion miejskich, nie siłą swej wymowy, ale jednym słowem i gestem: i gdyby tego nie uczynił, ta republika, którą dziś z trudem podtrzymujemy, nie istniałaby”.

Z drugiej strony, senat mógł odjąć, aby tak rzec, republikę rękom ludu przez mianowanie dyktatora, przed którym władca pochylał głowę i najbardziej ludowe prawa milkły.

Rozdział XVII. O władzy wykonawczej w tejże republice.

O ile lud był zazdrosny o władzą prawodawczą, mniej zazdrosny był o wykonawczą. Zostawił ją prawie całkowicie w rękach senatu i konsulów; ledwie zachował sobie prawo wybierania urzędników oraz zatwierdzania aktów senatu i wodzów.

Rzym, którego namiętnością było panować, którego ambicją było wszystko ujarzmić, który zawsze zagarniał, który zagarniał sobie teraz jeszcze, miał ustawicznie w toku wielkie sprawy; wrogowie jego spiskowali przeciw niemu lub on spiskował przeciw swoim wrogom.

Wymagało to z jednej strony bohaterskiej odwagi, z drugiej zaś dojrzałej mądrości; taki stan rzeczy żądał, aby senat miał w ręku prowadzenie spraw. Lud walczył z senatem o wszystkie gałęzie władzy prawodawczej, bo był zazdrosny o swoją wolność; nie spierał się z nim o władzę wykonawczą, bo był zazdrosny o swoją chwałę.

Udział senatu we władzy wykonawczej był tak wielki, iż, jak powiada Polibiusz, cudzoziemcy myśleli, że Rzym jest państwem arystokratycznym. Senat rozrządzał groszem publicznym i wydzierżawiał dochody; załatwiał sprawy sprzymierzeńców; rozstrzygał o wojnie i pokoju i powodował w tej mierze konsulami; ustalał liczbę wojsk rzymskich i sprzymierzonych, rozdzielał prowincje i armie konsulom albo pretorom, skro zaś rok ich władzy minął, mógł im dać następcę; uchwalał tryumfy; przyjmował ambasady i wysyłał je; mianował królów, nagradzał ich, karał, sądził, dawał im lub odbierał tytuł sprzymierzeńców ludu rzymskiego.

Konsulowie czynili zaciągi wojsk, które mieli prowadzić na wojnę; dowodzili armią lądową i morską; rozrządzali sprzymierzeńcami; wykonywali w prowincjach całą władzę republiki; użyczali pokoju zwyciężonym ludom, nakładali im warunki lub też odsyłali je do senatu.

W pierwszych czasach, kiedy lud miał pewien udział w rzeczach wojny i pokoju, sprawował on raczej swą władzę prawodawczą niż wykonawczą. Zatwierdzał przeważnie to, co zrobili królowie lub, po nich, konsulowie i senat. Nie tylko lud nie rozstrzygał o wojnie, ale widzimy, iż często konsulowie lub senat prowadzili ją mimo sprzeciwu trybunów. Ale, w upojeniu pomyślności, powiększył swoją władzę wykonawczą. I tak sam zaczął mianować trybunów legionów, których dotąd mianowali wodzowie: a na jakiś czas przed pierwszą wojną punicką przeprowadził, iż on jeden będzie miał prawo wypowiadać wojnę.

Rozdział XVIII. O władzy sędziowskiej w rządzie rzymskim.

Władzę sądu dano ludowi, senatowi, urzędnikom, niektórym sędziom. Trzeba widzieć, w jaki sposób ją rozdzielono. Zaczynam od spraw cywilnych.

Konsulowie sądzili po królach, jak pretorowie po konsulach. Serwiusz Tuliusz wyrzekł się sądzenia spraw cywilnych: konsulowie nie sądzili ich również, chyba w bardzo rzadkich wypadkach, które nazywano z tej przyczyny nadzwyczajnymi. Zadowolili się mianowaniem sędziów i tworzeniem trybunałów, które miały sądzić. Okazuje się, z przemówienia Appiusza Klaudiusza w Dionizym z Halikarnasu, że od rzymskiego roku 259 uważano to za zwyczaj obowiązujący u Rzymian, i nie sięgniemy zbyt daleko, jeśli to odniesiemy do Serwiusza Tuliusza.

Co roku pretor sporządzał listę, czyli spis tych, których wybierał, iżby pełnili obowiązek sędziów za jego urzędowania. Brało się ich dostateczną liczbę dla każdej sprawy. Podobnie odbywa się to w Anglii. Co zaś było bardzo korzystne dla wolności, to iż pretor wybierał sędziów za zgodą stron. Wielka liczba wykluczeń, jakie praktykuje się dziś w Anglii, odpowiada mniej więcej temu zwyczajowi.

Ci sędziowie rozstrzygali jedynie kwestie faktyczne: na przykład, czy jakaś suma została zapłacona, czy nie; czy jakiś postępek spełniono, czy nie. Co zaś do kwestii prawa, ponieważ wymagały one niejakiej zdatności, odsyłano je przed trybunał centumwirów.

Królowie zatrzymali sobie sądzenie spraw kryminalnych i konsulowie poszli w tym w ich ślady. W następstwie tej władzy konsul Brutus skazał na śmierć własnych synów i wszystkich, którzy spiskowali na rzecz Tarkwiniuszów. Władza ta była nadmierna. Mając już władzę wojskową, konsulowie rozszerzali ją aż na sprawy miejskie, a postępki ich, odarte z form sprawiedliwości, miały znamiona raczej gwałtu niż sądu.

To spowodowało prawo waleriańskie, które pozwoliło odwoływać się do ludu od każdego wyroku konsula, który groził życiu obywatela. Konsulowie nie mogli już wydać wyroku śmierci na obywatela rzymskiego inaczej, niż z wolą ludu.

Widzimy, w pierwszym sprzysiężeniu na rzecz powrotu Tarkwiniuszów, że konsul Brutus sądzi winnych; w drugim zwołuje się w tym celu senat i komicje.

Prawa, które nazwano świętymi, dały plebejuszom trybunów; ci utworzyli ciało, które od pierwszej chwili objawiło olbrzymie pretensje. Nie wiadomo, co było większe: czy bezczelna śmiałość plebejuszów w domaganiu się, czy ustępliwość senatu i łatwość w przyznawaniu. Prawo waleriańskie pozwoliło odwoływać się do ludu; to znaczy do ludu złożonego z senatorów, patrycjuszów i plebejuszów. Plebejusze postanowili, że apelacje mają być zanoszone przed nich samych. Niebawem wyłoniła się kwestia, czy plebejusze mogą sądzić patrycjusza: było to przedmiotem sporu, który zrodził się ze sprawy Koriolana i skończył się z tą sprawą. Koriolan, oskarżony przez trybunów przed ludem, utrzymywał, wbrew duchowi prawa waleriańskiego, iż, jako patrycjusza, mogą go sądzić tylko konsulowie; plebejusze, wbrew duchowi tegoż samego prawa twierdzili, iż mają go sądzić tylko oni jedni; i osądzili go.

Prawo Dwunastu Tablic zmieniło to. Nakazało, iż o życiu obywatela wolno będzie rozstrzygać jedynie na wielkim Zgromadzeniu ludowym. W ten sposób ciało plebejuszów lub, co na jedno wychodzi, komicje wedle plemion sądziły jedynie zbrodnie karane grzywną. Trzeba było prawa, aby wymierzyć karę gardlaną; aby skazać na grzywnę, starczył plebiscyt.

Ten punkt prawa Dwunastu Tablic był bardzo rortropny. Stworzył on cudowną harmonię między plebejuszami a senatem. Ponieważ kompetencja jednych i drugich zależała od wielkości kary i natury zbrodni, trzeba im było porozumieć się.

Prawo waleriańskie usunęło wszystko, co w Rzymie zostało z rządu pokrewnego rządom królów greckich z czasów heroicznych. Konsulowie postradali władzę karania zbrodni. Mimo że wszystkie zbrodnie są publiczne, trzeba wszakże rozróżnić te, które bardziej dotyczą obywateli między sobą od tych, które bardziej obchodzą państwo w stosunku jego do obywatela. Pierwsze noszą miano prywatnych; drugie to zbrodnie publiczne. Lud sądził sam zbrodnie publiczne; co zaś do prywatnych, mianował, dla każdej zbrodni, osobnym zleceniem kwestora, mającego ją ścigać.

Był to często jeden z urzędników, czasem człowiek prywatny, wybrany przez lud. Nazywano go kwestorem zabójstwa. Jest o nim wzmianka w prawie Dwunastu Tablic.

Kwestor mianował tzw. iudex quaestionis, który wylosowywał sędziów, tworzył trybunał i przewodniczył pod kwestorem sądowi.

Godzi się zaznaczyć tutaj udział, jaki miał senat w wyborze kwestora, aby widzieć, jak władze były pod tym względem zrównoważone. Niekiedy senat polecał wybrać dyktatora, aby pełnił funkcje kwestorskie; czasem zarządził, że trybun ma zwołać lud, iżby sam mianował kwestora; niekiedy wreszcie lud mianował urzędnika, aby przedłożył senatowi raport w sprawie jakiejś zbrodni, i żądał odeń wyznaczenia kwestora, jak to widzimy w sądzie nad Lucjuszem Scypionem u Liwiusza.

W roku rzymskim 604 niektóre z tych komisji przeobraziły się w stałe. Stopniowo podzielono wszystkie materie kryminalne na rozmaite części, które nazwano quaestiones perpetuae. Stworzono rozmaitych pretorów i przydzielono każdemu któreś z tych dochodzeń. Powierzono im na jeden rok władzę sądzenia zbrodni, które tu należały; następnie zaś udawali się sprawować rządy w swojej prowincji.

W Kartaginie, senat Stu składał się z sędziów mianowanych na całe życie. Ale w Rzymie pretorzy byli doroczni; sędziowie zaś nie byli nawet na rok, ponieważ powoływało się ich do każdej sprawy. Wykazano w VI rozdziale tej księgi, jak bardzo, w pewnych rządach, ustawa ta była korzystna dla wolności.

Aż do czasu Grakchów, sędziów powoływano spośród senatorów. Tyberiusz Grakchus przeprowadził uchwałę, że ma ich wołać ze stanu rycerzy: zmiana tak doniosła, iż trybun ów chełpił się, że jedną rogacją podciął korzenie stanu senatorów.

Trzeba zauważyć, iż trzy władze mogą być dobrze podzielone, o ile chodzi o wolność ustroju, mimo iż nie tak dobrze w stosunku do wolności obywatela. Ponieważ w Rzymie lud miał przeważną część władzy prawodawczej, część władzy wykonawczej i część sądowniczej, była to wielka potęga, którą trzeba było zrównoważyć inną. Senat miał wprawdzie część władzy wykonawczej; miał jakąś gałąź władzy prawodawczej; ale to nie wystarczało, aby przeciwważyć lud. Trzeba było, aby senat miał udział we władzy sędziowskiej; i miał ten udział, kiedy wybierano sędziów spośród senatorów. Kiedy Grakchowie pozbawili senatorów władzy sędziowskiej, senat nie mógł już opierać się ludowi. Naruszyli tedy wolność ustroju państwa na rzecz wolności obywatela, ale ta zginęła wraz z tamtą.

Wynikły z tego niezliczone nieszczęścia. Zmieniono ustrój w czasie, w którym, w ogniu domowej niezgody, ledwie że się utrzymywał jakiś. Szlachta przestała być owym średnim stanem, który łączył lud z senatem; łańcuch rządu przerwał się.

Istniały nawet osobliwe racje, które powinny były powstrzymać od przenoszenia władzy sędziowskiej na szlachtę. Ustrój Rzymu wspierał się na tej zasadzie, że ci powinni być żołnierzami, którzy mają dość majątku, aby odpowiadać przed republiką za swoje postępki. Szlachta, jako najbogatsza, tworzyła konnicę legionów. Skoro porośli w godność, nie chcieli już służyć w tej milicji; trzeba było wystawić inną kawalerię; Mariusz przyjął do legionów wszelaki rodzaj ludzi i republika przepadła.

Co więcej: szlachta byli to dzierżawcy dochodów republiki, ludzie chciwi, którzy siali nieszczęścia na nieszczęścia i rodzili jedne potrzeby publiczne z drugich. Zamiast by tacy ludzie sami piastowali władzę sędziowską, trzeba było, aby oni byli bez przerwy pod okiem sędziów. Trzeba powiedzieć to na pochwałę dawnych praw francuskich, iż traktowały one z finansistami z nieufnością taką, jaką się ma wobec wrogów. Odkąd w Rzymie sądy oddano dzierżawcom dochodów publicznych, nie było już cnoty, porządku, praw, nie było sądów, nie było sędziów.

Wielce prawdziwy obraz tego można znaleźć w kilku fragmentach Diodora z Sycylii i Diona. „Mucjusz Scewola, mówi Diodor, chciał wskrzesić dawne obyczaje i żyć z własnego majątku skromnie i nieskazitelnie. Poprzednicy jego bowiem, stowarzyszywszy się z dzierżawcami dochodów państwowych, którzy sprawowali wówczas sądownictwo w Rzymie, napełnili prowincję wszelakiego rodzaju zbrodnią. Ale Scewola zrobił porządek z publikanami i kazał wtrącić do więzienia tych, którzy wlekli tam drugich”.

Dion powiada, iż Publiusa Rutiliusa, jego namiestnika, który był nie mniej znienawidzony u szlachty, oskarżono za powrotem, że przyjmował podarki, i skazano go na grzywnę. Natychmiast zrzekł się swoich dóbr. Niewinność jego okazała się stąd, iż znaleziono u niego o wiele mniejszy majątek, niż ten, o którego kradzież go posądzano; wykazał się zarazem tytułami posiadania. Nie chciał pozostać w jednym mieście z takimi ludźmi.

„Mieszkańcy Italii (powiada jeszcze Diodor) kupowali na Sycylii gromady niewolników, iżby uprawiali ich rolę i dbali o ich trzody; ale nie dawali im pożywienia. Nieszczęśliwcy ci musieli rabować na gościńcu, zbrojni włóczniami i maczugami, okryci skórą bydląt, mając ze sobą wielkie psy. Spustoszono całą prowincję; mieszkańcy to tylko mogli mienić swą własnością, co było w obrębie murów. Nic było prokonsula ani pretora, który by mógł i chciał sprzeciwić się tym nadużyciom, i który by się ośmielił skarać tych niewolników, ile że należeli do szlachty, sprawującej w Rzymie władzę sędziów”. Była to wszakże jedna z przyczyn wojny niewolników. Powiem tylko jedno: rzemiosło, które nie ma i nie może mieć innego celu jak tylko zysk, rzemiosło, które wciąż żądało, a od którego nie żądano nigdy; rzemiosło głuche i nieubłagane, które wysysało bogactwa i zgoła nędzę, nie powinno było sprawować w Rzymie sądów.

Rozdział XIX. O rządzie prowincji rzymskich.

W ten sposób rozdzielono trzy władze w mieście; ale zgoła inaczej miały się rzeczy na prowincjach. Wolność była w centrum, tyrania na kresach.

Póki Rzym władał jedynie w Italii, rząd uważał ludy niby stany skonfederowane. Zachowano prawa każdej republiki. Ale, skoro rozszerzył podboje, kiedy senat nie miał bezpośrednio oka na prowincje, kiedy urzędnicy będący w Rzymie nie mogli już zarządzać państwem, trzeba było wysyłać pretorów i prokonsulów. Wówczas ta harmonia trzech władz przestała istnieć. Ci, których wysyłano, mieli władzę jednoczącą władzę wszystkich urzędów rzymskich; co mówię? zgoła władzę senatu, a nawet i ludu. Byli to urzędnicy — despoci bardzo sposobni dla oddalonych miejsc, do których ich wysyłano. Wykonywali trojaką władzę; byli to, jeżeli wolno posłużyć się tym mianem, baszowie republiki.

Powiedzieliśmy gdzie indziej, że ci sami obywatele w republice posiadali, z natury rzeczy, urzędy cywilne i wojskowe. To sprawia, iż republika, która czyni zdobycze, nie może zgoła udzielić swego rządu i władać zdobytym państwem wedle własnej formy rządu. W istocie, skoro urzędnik, którego posyła, iżby rządził, ma władzę wykonawczą, cywilną i wojskową, musi mieć także władzę prawodawczą; któż by bowiem poza nim stanowił prawa? Trzeba też, aby miał władzę sądzenia: któż by bowiem sądził niezależnie od niego? Trzeba tedy, aby namiestnik, którego republika wysyła, miał trzy władze, jak właśnie było w prowincjach rzymskich.

Monarchia może łatwiej udzielić swego rządu; ponieważ urzędnicy, których wysyła, mają jedni władzę wykonawczą cywilną, drudzy władzę wykonawczą wojskową; co nie pociąga za sobą despotyzmu.

Był to bardzo doniosły przywilej dla obywatela rzymskiego, iż mógł go sądzić jedynie lud. Inaczej podlegałby na prowincji samowolnej władzy prokonsula albo propretora. Miasto nie czuło tyranii, która gniotła jedynie narody podbite.

Tak więc, w państwie rzymskim, jak w Sparcie, ci, którzy byli wolni, byli bezmiernie wolni, ci zaś, którzy byli w niewoli, byli w bezmiernej niewoli.

W czasie, gdy obywatele płacili podatki, pobierano je bardzo sprawiedliwie. Trzymano się urządzeń Serwiusza Tuliusza, który podzielił obywateli na sześć klas, wedle porządku bogactw, i oznaczył podatek w stosunku do udziału w rządzie. Stąd działo się, iż cierpiano wielkość daniny dla wielkości stanu, pocieszano się zaś w małym stanie małością podatku.

Była jeszcze jedna rzecz cudowna: ponieważ podział Serwiusza Tuliusza na klasy był, można rzec, zasadniczą podstawą ustroju, wynikało stąd, iż sprawiedliwość w pobieraniu podatków tkwiła w zasadniczej podstawie rządu i nie mogła być naruszona, chyba wraz z nim.

Ale podczas gdy miasto płaciło podatki bez trudu lub nie płaciło ich wcale, rycerze, którzy byli dzierżawcami republiki, nękali prowincje. Mówiliśmy o ich dokuczliwościach, cała historia jest ich pełna.

„Cała Azja oczekuje mnie jako swego wybawcy, powiadał Mitrydates; tyle nienawiści do Rzymian wznieciły łupiestwa prokonsulów, wymuszenia spekulantów i niesprawiedliwości wyroków sądowych”.

Oto przyczyna, dla której siła prowincji nie przydała nic siły republice; przeciwnie, osłabiła ją jeno. Oto, co sprawiło, iż prowincje patrzały na zgubę wolności Rzymu jako na dobę ugruntowania własnej.

Rozdział XX. Koniec tej księgi.

Rad bym zbadać, we wszystkich znanych nam rządach umiarkowanych, jaki jest rozdział trzech władz, i obliczyć z tego stopień wolności, do jakiej każdy z nich jest zdolny. Ale nie trzeba tak wyczerpywać przedmiotu, aby nic nie pozostało dla czytelnika. Nie chodzi o to, aby czytał, ale aby myślał.

Księga dwunasta. O prawach, które tworzą wolność polityczną w stosunku jej do obywatela.

Rozdział I. Myśl tej księgi.

Nie dość jest omówić wolność polityczną w związku jej z ustrojem państwa; trzeba ją ukazać w związku z obywatelem.

Rzekłem, iż w pierwszym wypadku wynika ona z niejakiego rozdziału trzech władz: w drugim natomiast trzeba ją zważać pod innym kątem. Zasadza się ona na bezpieczeństwie, lub na przekonaniu o własnym bezpieczeństwie.

Może się zdarzyć, iż ustrój państwa będzie wolny, obywatel zaś nie: obywatel będzie mógł być wolny, ustrój zaś nie. W tych wypadkach ustrój będzie wolny z prawa, ale nie faktycznie; obywatel będzie wolny de facto, ale nie de iure.

Jedynie postanowienie praw, i to praw zasadniczych, tworzy wolność w stosunku do danego ustroju. Ale, w stosunku do obywatela, mogą ją zrodzić obyczaje, nawyki, przykłady; pewne zaś prawa cywilne mogą jej sprzyjać, jak to zobaczymy w niniejszej księdze.

Co więcej, ponieważ w większości państw wolność jest bardziej krępowana, naruszana lub gnębiona, niż tego ich ustrój wymaga, dobrze jest pomówić o poszczególnych prawach, które w każdym ustroju mogą wspierać lub naruszać zasadę wolności, do jakiej ten ustrój jest zdolny.

Rozdział II. O wolności obywatela.

Wolność filozoficzna polega na wykonywaniu swojej woli, lub przynajmniej (jeżeli mamy uwzględnić wszystkie systemy) na przeświadczeniu, iż się wykonuje swoją wolę. Wolność polityczna polega na bezpieczeństwie, lub bodaj na przekonaniu, jakie się ma o swoim bezpieczeństwie.

Nic nie naraża bardziej tego bezpieczeństwa, niż oskarżenia publiczne lub prywatne. Od dobroci zatem praw kryminalnych zależy tedy głównie wolność obywatela.

Prawa kryminalne nie wydoskonaliły się od razu. Nawet tam, gdzie najbardziej szukano wolności, nie zawsze ją znaleziono. Arystoteles powiada, iż w Kumach krewni oskarżyciela mogli być świadkami. Za królów rzymskich prawo było tak niedoskonałe, iż Serwiusz Tuliusz wydał wyrok na dzieci Ankusa Marcjusza, oskarżone, iż zamordowały króla, jego teścia. Za pierwszych królów Francji Lotar ogłosił prawo, iż żadnego oskarżonego nie można skazać bez przesłuchania go; co świadczy o odmiennej praktyce w jakimś poszczególnym wypadku lub u jakiegoś barbarzyńskiego ludu. Pierwszy Charondas wprowadził sądy na fałszywe świadectwo. Kiedy niewinność obywateli nie jest zabezpieczona, wolność również nie jest bezpieczna.

Wiadomości, jakie nabyto w niektórych krajach i jakich nabędzie się w innych co do najpewniejszych prawideł w sądownictwie kryminalnym, ważniejsze są dla rodzaju ludzkiego niż co bądź w świecie.

Jedynie na praktyce tych wiadomości może się wspierać wolność: w państwie posiadającym w tej mierze możliwie najlepsze prawa człowiek, któremu by wytoczono proces i którego by miano powiesić nazajutrz, byłby bardziej wolny niż basza w Turcji.

Rozdział III. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Prawa, które skazują na śmierć człowieka na zeznanie jednego świadka, są zgubne dla wolności. Rozum domaga się dwóch; ponieważ jeden świadek, który twierdzi, i oskarżony, który przeczy, stanowią sprzeczność mniemań, trzeba zatem trzeciego, aby ją rozstrzygnął.

Grecy i Rzymianie wymagali dla skazania większości jednego głosu. Prawa francuskie żądają dwóch. Grecy twierdzili, że ich obyczaj ustanowili bogowie; ale to raczej nasz.

Rozdział IV. Iż rodzaj kar oraz ich proporcja wspierają wolność.

Tryumfem wolności jest, kiedy w prawie kryminalnym każda kara wynika z charakteru zbrodni. Wszelka samowola ustaje; kara nie wypływa już z kaprysu prawodawcy, ale z natury rzeczy: nie człowiek to zadaje gwałt drugiemu człowiekowi.

Istnieją cztery rodzaje zbrodni. Zbrodnie pierwszego rodzaju obrażają religię; drugiego — obyczaje; trzeciego — spokój; czwartego — bezpieczeństwo obywateli. Kary, jakie się na nie nakłada, powinny wypływać z natury każdego rodzaju zbrodni.

W klasie zbrodni tyczących religii mieszczą jedynie te, które ją zaczepiają wprost, jak czynią wszystkie jawne świętokradztwa. Zbrodnie bowiem, które mącą jej obrzędy, należą do tych, które obrażają spokój obywateli lub ich bezpieczeństwo, i należy je przekazać do tych klas.

Iżby kara za jawne świętokradztwo wynikała z natury samej rzeczy, winna zasadzać się na po pozbawieniu wszystkich korzyści, jakie daje religia; wzbronienie wstępu do świątyń; pozbawienie towarzystwa wiernych, na jakiś czas lub na zawsze; ucieczka od ich obecności; klątwa, ohyda, zaklinanie.

W rzeczach, które mącą spokój lub bezpieczeństwo państwa, ukryte postępki podpadają ludzkiej sprawiedliwości. Ale w tych, które obrażają bóstwo, tam gdzie nie ma czynu publicznego, nie ma istoty zbrodni: wówczas wszystko rozgrywa się między człowiekiem a Bogiem, który zna czas i miarę swojej pomsty. Jeżeli, mieszając te rzeczy, władza ściga również ukryte świętokradztwo, wprowadza inkwizycję w zakres, w którym nie jest ona potrzebna: niszczy wolność obywateli, uzbrajając przeciw nim gorliwość sumień, zarówno lękliwych, jak zuchwałych.

Zło poczęło się z tej myśli, iż trzeba mścić Boga. Ależ trzeba dbać o cześć Boga, a mścić nie trzeba go nigdy. W istocie, gdyby się tym powodować, gdzież byłby koniec kar? Jeżeli prawa ludzkie mają mścić istotę nieskończoną, ukształtują się wedle jej nieskończoności, a nie wedle słabości, niewiedzy, kaprysów natury ludzkiej.

Pewien historyk z Prowansji przytacza fakt, malujący nam dosadnie, co może zdziałać w słabych umysłach pojęcie, iż trzeba mścić Bóstwo. Pewnego Żyda, oskarżonego, iż bluźnił przeciw Najświętszej Pannie, skazano na odarcie ze skóry. Zamaskowani rycerze, z nożami w dłoni, wdarli się na rusztowanie i spędzili oprawcę, chcąc sami pomścić cześć Najświętszej Panny… Nie chcę uprzedzać refleksji czytelnika.

Drugi dział — to zbrodnie przeciw obyczajom. Tu należy pogwałcenie przystojności publicznej lub prywatnej, to znaczy przepisów co do sposobu, w jaki godzi się zażywać rozkoszy zmysłów i obcowania cielesnego. Kary za te zbrodnie powinny również płynąć z natury rzeczy. Pozbawienie korzyści, jakie społeczeństwo wiąże z czystością obyczajów, grzywny, wstyd, przymus ukrywania się, hańba publiczna, wygnanie z miasta i ze społeczności, słowem wszystkie kary z zakresu policji poprawczej wystarczą, aby powściągnąć swawolę obu płci. W istocie, te rzeczy zasadzają się nie tyle na złości, ile na zapomnieniu lub nieposzanowaniu samego siebie.

Mowa tu jedynie o zbrodniach tyczących wyłącznie obyczajów, a nie tych, które naruszają też bezpieczeństwo publiczne, jak wykradzenie i gwałt, które stanowią czwartą grupę.

Zbrodnie trzeciej klasy — to te, które naruszają spokój obywateli: toż kary za nie powinny płynąć z natury rzeczy i mieć na celu ów spokój; jak więzienie, wygnanie i inne kary, które ochładzają niespokojnego ducha i wracają go do porządku.

Zbrodnie przeciw spokojowi ograniczam do rzeczy, które zawierają proste naruszenie przepisów: te bowiem, które, mącąc spokój, naruszają równocześnie bezpieczeństwo, pomieścimy w czwartej klasie.

Kary za te ostatnie zbrodnie — to to, co nazywamy kaźnią. Jest to rodzaj odwetu, mocą którego społeczeństwo odmawia bezpieczeństwa temu obywatelowi, który pozbawił go lub też chciał pozbawić kogoś drugiego. Kara ta wypływa z natury rzeczy, czerpie się ją w rozsądku, i w źródłach dobrego i złego. Obywatel zasługuje na śmierć, kiedy pogwałcił bezpieczeństwo do tego stopnia, iż odjął komuś życie, lub też zamierzył je odjąć. Ta kara śmierci jest jakoby lekarstwem chorego społeczeństwa. Skoro ktoś pogwałcił bezpieczeństwo dóbr, mogą istnieć racje do kary śmierci; ale lepiej byłoby może, i zgodniej z naturą rzeczy, aby zbrodnie przeciw bezpieczeństwu mienia karać utratą mienia; i powinno by być tak, gdyby majątki były wspólne lub też równe. Ale ponieważ to właśnie ci, którzy nie mają mienia, dopuszczają się najchętniej zamachu na mienie drugich, trzeba było, aby kara cielesna zastąpiła pieniężną.

Wszystko, co tu powiadam, zaczerpnięte jest z natury, i bardzo sprzyja wolności obywatela.

Rozdział V. O pewnych oskarżeniach, które osobliwie wymagają umiarkowania i ostrożności.

Ważna zasada: trzeba być bardzo ostrożnym w oskarżaniu o magię i herezję. Ściganie obu tych zbrodni, o ile prawodawca nie umie go ograniczyć, może w wysokim stopniu naruszyć wolność i być nieskończonym źródłem tyranii. Ponieważ bowiem nie odnosi się ono wprost do uczynków obywatela, ale raczej do pojęć, jakie sobie wytworzono o jego charakterze, staje się ono niebezpieczne w miarę ciemnoty ludzi. Wówczas obywatel jest zawsze w niebezpieczeństwie, ponieważ najlepsze prowadzenie w świecie, najczystsza moralność, spełnianie wszystkich obowiązków nie ubezpieczają go od podejrzeń o te zbrodnie.

Za Manuela Komnena oskarżono protestatora o to, iż spiskował przeciw cesarzowi i że posłużył się w tym celu niejakimi sekretami, które czynią człowieka niewidzialnym. Powiedziane jest w żywocie tego cesarza, iż zaskoczono Aarona, jak czytał księgę Salomonową, której czytanie sprowadzało legiony czartów. Owóż, przypuściwszy w magii potęgę zdolną uzbroić piekło i wychodząc z tej zasady, uważa się tego, kogo nazywa się magikiem, za człowieka najbardziej zdolnego zamącić i obalić społeczeństwo, i skłonnym się jest karać go bez miary.

Oburzenie wzrasta, skoro przypisuje się magii władzę zniweczenia religii. Historia Konstantynopola uczy nas, iż wskutek objawienia, jakie miał biskup, iż cud jakiś ustał z przyczyny magii pewnego obywatela, tegoż obywatela wraz z synem skazano na śmierć. Od iluż cudownych rzeczy zależała ta zbrodnia! Trzeba było, aby objawienie było rzeczą zwyczajną; aby biskup miał to objawienie; aby ono było prawdziwe; aby był cud; aby ten cud ustał; aby istniały czary; aby czary mogły obalić religię; aby ten obywatel był czarnoksiężnikiem; aby miał wreszcie miejsce ów akt czarnoksięstwa.

Cesarz Teodor Laskarys przypisywał swoją chorobę czarom. Ci, których o nie oskarżono, nie mieli innego ratunku, jak tylko chwycić w ręce rozżarzone żelazo i nie sparzyć się. Trzeba było u Greków być czarnoksiężnikiem, aby się usprawiedliwić z czarnoksięstwa! Taka była ich głupota, iż do najniepewniejszej w świecie zbrodni przydawali najniepewniejsze dowody.

Za panowania Filipa Długiego wypędzono Żydów z Francji pod zarzutem, iż zatruwają studnie za pomocą trędowatych. To niedorzeczne oskarżenie winno obudzić nieufność do wszystkich oskarżeń wspierających się na nienawiści publicznej.

Nie rzekłem, iż nie trzeba karać herezji: mówię, iż trzeba być bardzo oględnym w karaniu jej.

Rozdział VI. O zbrodni przeciw naturze.

Niech mnie Bóg broni, abym miał pomniejszać odrazę, jaką świat żywi do zbrodni jednako potępionej przez religię, moralność i politykę. Trzeba by ją potępić, choćby tylko za to, iż jednej płci udziela słabości drugiej, i że, po haniebnej młodości, gotuje ohydną starość. To, co powiem o niej, zostawi jej całą hańbę, a zwróci się jedynie przeciw tyranii, która może nadużyć owej odrazy, jaką godzi się żywić w tej mierze.

Ponieważ w naturze owej zbrodni leży to, iż się ukrywa, często zdarzało się, iż prawodawcy karali ją na zeznanie dziecka. Znaczyło to otworzyć szeroką bramę oszczerstwu. „Justynian, powiada Prokop, wydał prawo przeciw tej zbrodni; kazał ścigać tych, którzy się jej dopuścili, nie tylko od chwili wydania prawa, ale i wcześniej. Zeznanie jednego świadka, niekiedy dziecka, niekiedy niewolnika, wystarczało; zwłaszcza przeciw bogatym i przeciw tym, co należeli do stronnictwa zielonych”.

Osobliwe jest, iż u nas trzy zbrodnie, czarnoksięstwo, herezja i zbrodnia przeciw naturze, co do których można by udowodnić: o pierwszej, że nie istnieje, o drugiej, że podlega mnogim rozróżnieniom, wykładom, ograniczeniom; o trzeciej, że jest bardzo często ciemna; podlegały, wszystkie trzy, karze ognia.

Sądzę, że zbrodnia przeciw naturze nie uczyni nigdy w społeczeństwie wielkich postępów, o ile skądinąd nie będzie popychał ku niej ludu jakiś obyczaj: jak u Greków, gdzie młodzi ludzie odbywali wszystkie ćwiczenia nago; jak u nas, gdzie nie istnieje domowe wychowanie; jak u Azjatów, gdzie jedni ludzie mają wielką ilość kobiet, którymi gardzą, gdy drudzy nie mogą mieć żadnej. Niechaj tedy społeczeństwo nie popycha do tej zbrodni; niech ją tępi za pomocą ścisłego nadzoru, jak wszystkie wykroczenia przeciw obyczajom; a okaże się wnet, iż natura albo będzie bronić swoich praw, albo też je odzyska. Słodka, miła, urocza natura posiała rozkosze hojną ręką; obsypując nas słodyczami, przygotowuje nas, przez dzieci, które nam dają odradzać się niejako, do uciech większych jeszcze, niż same te słodycze.

Rozdział VII. O zbrodni obrazy majestatu.

Prawa Chin orzekają, że ktokolwiek chybi szacunku cesarzowi, ma być ukarany śmiercią. Ponieważ nie orzekają, co jest owo chybienie szacunku, wszystko może dostarczyć pozoru, aby odjąć życie, komu się chce, i wytępić rodzinę, którą się zechce.

Gdy dwie osoby, mające obowiązek sporządzać dworską gazetę, pomieściły w niej jakiś szczegół, który okazał się nieprawdziwy, orzeczono, iż kłamać w gazecie dworskiej znaczy chybić szacunku dworowi: skazano owych redaktorów na śmierć.

Któryś z książąt krwi zamieścił, przez nieuwagę, jakąś notatkę na memoriale podpisanym czerwonym pędzlem przez cesarza: osądzono, iż chybił szacunku cesarzowi, co ściągnęło na tę rodzinę jedno z najstraszliwszych prześladowań, jakie kiedykolwiek zapisała historia.

Wystarczy, aby zbrodnia obrazy majestatu była nieokreślona, a rząd wyrodzi się w despotyzm. Rozwiodę się nad tym obszerniej w księdze o układaniu praw.

Rozdział VIII. O złym stosowaniu miana świętokradztwa i obrazy majestatu.

Jest to dalej ciężkie nadużycie, aby dawać miano obrazy majestatu czynności, która nią nie jest. Prawo cezarów ścigało jako świętokradców tych, którzy podawali w wątpliwość sąd monarchy lub wątpili o wartości tych, których wybrał na jakiś urząd. Oczywiście gabinet i ulubieńcy wynaleźli tę zbrodnię. Inne prawo orzekło, iż ci, którzy targną się na ministrów i urzędników księcia, dopuszczają się zbrodni obrazy majestatu tak, jakby się targnęli na samego księcia. Prawo to zawdzięczamy dwom monarchom, których słabość słynna jest w historii; dwom monarchom, których prowadzili ich ministrowie, jak pasterz prowadzi trzodę; dwom monarchom będącym niewolnikami w pałacu, dziećmi na radzie, obcymi w armii; którzy zachowali cesarstwo jedynie tym, iż rozdawali je każdego dnia. Niektórzy z tych faworytów spiskowali przeciw swoim władcom. Uczynili więcej; spiskowali przeciw cesarstwu, ściągnęli na nie barbarzyńców, kiedy zaś chciano ich uwięzić, państwo było tak słabe, iż trzeba było pogwałcić prawo i narazić się na zbrodnię obrazy majestatu, aby ich ukarać.

Na tym prawie wszakże opierał się oskarżyciel pana de Cinq-Mars, kiedy chcąc dowieść, że winien jest zbrodni obrazy majestatu przez to, iż chciał przepędzić z urzędu kardynała de Richelieu, rzucił: „Zbrodnia dotycząca ministrów władcy uznana jest w postanowieniach cesarzy za równie ciężką, jak ta, która tyczy ich osoby. Minister służy dobrze swemu księciu i swemu państwu; ktoś wydziera go obojgu: to tak, jakby się odjęło księciu jego ramię, państwu zaś część jego potęgi”. Gdyby służalstwo we własnej osobie zstąpiło na ziemię, nie mogłoby mówić inaczej.

Inne prawo Walentyniana, Teodozjusza i Arkadiusza uznaje fałszerzy monety winnymi obrazy majestatu. Ale czy to nie znaczy mieszać pojęcia? Przenosić na inną zbrodnię miano obrazy majestatu, czy to nie znaczy zmniejszać grozę obrazy majestatu?

Rozdiiał IX. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Skoro Paulin powiadomił cesarza Aleksandra, „że gotuje się ścigać jako winnego obrazy majestatu pewnego sędziego, który wydał wyrok sprzeczny z jego zarządzeniami”, cesarz odpowiedział mu, „iż za jego rządów takie pośrednie obrazy majestatu nie istnieją”.

Skoro Faustynian napisał do tegoż cesarza, iż, poprzysiągłszy na życie monarchy, że nie daruje nigdy swemu niewolnikowi, widzi się zmuszonym do wiekuistego gniewu, aby się nie dopuścić obrazy majestatu, cesarz odpowiedział; „Roisz sobie puste strachy i nie znasz moich poglądów”.

Uchwała senatu orzekła, iż ten, kto przetapia wybrakowane posągi cesarza, nie będzie winny obrazy majestatu. Cesarz Sewer i Antonin napisali do Poncjusza, iż ten, kto będzie sprzedawał posągi cesarza jeszcze nie poświęcone, nie dopuści się przez to obrazy majestatu. Ci sami cesarze napisali do Juliusza Kasjana, iż tego, kto rzuci przypadkiem kamień w posąg cesarza, nie należy ścigać jako winnego obrazy majestatu. Prawo juliańskie wymagało tego rodzaju ograniczeń: obwiniło bowiem o obrazę majestatu nie tylko tych, którzy topili posągi cesarzy, ale tych, którzy by dopuścili się jakiegoś podobnego uczynku, co otwierało wrota dowolności. Skoro ustanowiono mnogość zbrodni obrazy majestatu, trzeba było koniecznie rozróżnić te zbrodnie. Toteż prawoznawca Ulpian, orzekłszy, iż zbrodnia obrazy majestatu nie wygasa ze śmiercią winnego, dodaje, że to nie odnosi się do wszystkich obraz majestatu ustanowionych przez prawo juliańskie, ale tylko do tej, która zawiera zamach przeciw cesarstwu lub przeciw życiu cesarza.

Rozdział X. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Pewne prawo w Anglii, uchwalone za Henryka VIII, uznawało za winnych zdrady stanu wszystkich tych, którzy by przepowiadali śmierć króla. Prawo to było bardzo mgliste. Despotyzm jest to rzecz tak straszna, iż obraca się przeciw tym samym, którzy go praktykują. W ostatniej chorobie króla lekarze nie śmieli nigdy orzec, iż znajduje się w niebezpieczeństwie i postępowali też z pewnością w tym samym duchu.

Rozdział XI. O myślach

Niejakiemu Marsjaszowi śniło się, iż podrzyna gardło Dionizjuszowi. Ten skazał go na śmierć, powiadając, iż nie śniłby o tym w nocy, gdyby nie myślał o tym w dzień. Była to wielka tyrania: gdyby bowiem nawet myślał o tym, nie dopuścił się zamachu. Zadaniem praw jest karać jedynie uczynki.

Rozdział XII. O nierozważnych słowach.

Obraza majestatu dochodzi szczytu dowolności, gdy nierozważne słowa stają się jej treścią. Odezwania można wykładać tak rozmaicie, taka jest różnica między nieopatrznością a złą wolą, tak mało zaś jej jest w ich wyrazie, iż prawo nie może zgoła poddać karze śmierci słów, chyba że wymieni dokładnie słowa, które jej podlegają.

Słowa nie stanowią istoty czynu, pozostają jedynie w pojęciu. Przeważnie nie znaczą one nic same przez się, ale przez ton, jakim je wypowiedziano. Często, powtarzając te same słowa, nie wyraża się tego samego sensu; sens ten zależy od związku ich z innymi rzeczami. Niekiedy milczenie wyraża więcej niż wszelkie przemowy. Nie ma nic bardziej dwuznacznego, niż to wszystko. Jak więc czynić z tego zbrodnię obrazy majestatu? Wszędzie, gdzie istnieje to prawo, nie tylko nie istnieje wolność, ale nawet jej cień.

W manifeście nieboszczki carycy wydanym przeciw rodzinie Dołgorukich jednego z tych książąt skazano na śmierć za to, iż wymówił nieprzystojne słowa odnoszące się do jej osoby; drugiego, iż w złośliwy sposób wykładał jej roztropne zarządzenia i obraził jej świętą osobę lekkimi słowy.

Nic zamierzam zgoła pomniejszyć oburzenia, jakie się należy tym, którzy chcą pokalać chwałę swego monarchy; ale powiem, iż jeżeli się chce złagodzić despotyzm, prosta kara dyscyplinarna będzie właściwsza w tych wypadkach, niż oskarżenie o obrazę majestatu, zawsze straszliwe nawet dla najniewinniejszych.

Uczynki nie zdarzają się co dzień; wielu ludzi może je zauważyć: fałszywe oskarżenie tyczące uczynków można z łatwością zbadać. Słowa, łączące się z uczynkiem, przybierają charakter tego uczynku. I tak człowiek, który udaje się na plac publiczny, aby zachęcać poddanych do buntu, staje się winnym obrazy majestatu, gdyż słowa łączą się z czynem i biorą w nim udział. Nie słowa się karze, ale popełniony czyn, do którego użyto słów. Stają się one zbrodnią dopiero wówczas, kiedy przygotowują czyn zbrodniczy, kiedy mu towarzyszą lub następują po nim. Przewraca się wszystko na wspak, kiedy się robi ze słów główną zbrodnię, miast patrzeć na nie jako na znak głównej zbrodni.

Cesarze Teodozjusz, Arkadiusz i Honoriusz pisali do Rufina, prefekta pretorium: „Jeśli ktoś mówi źle o naszej osobie lub o naszym rządzie, nie chcemy go karać: jeżeli mówi lekkomyślnie, należy nim wzgardzić; jeśli przez głupotę, trzeba nad nim ubolewać; jeśli to zniewaga, trzeba mu przebaczyć. Tak więc, nie podejmując żadnych kroków, masz nam dać wiadomość, iżbyśmy sądzili o słowach wedle osób i zważyli, czy należy je poddać pod sąd, czy też poniechać”.

Rozdział XIII. O pismach.

Pisma zawierają coś trwalszego niż słowa: ale kiedy nie przygotowują do zbrodni obrazy majestatu, nie zawierają znamion obrazy majestatu.

August i Tyberiusz oparli wszakże na słowach karę za tę zbrodnię; August z powodu pewnych pisemek przeciw znamienitym mężom i niewiastom; Tyberiusz z powodu innych, o których mniemał, iż wymierzone są w niego. Nic zgubniejszego dla wolności Rzymu! Kremucjusza Kordusa oskarżono, ponieważ w swoich kronikach nazwał Kasjusza ostatnim Rzymianinem.

Pisma satyryczne są prawie że nieznane w państwach despotycznych, gdzie z jednej strony przygnębienie, z drugiej ciemnota nie dają ani talentu, ani ochoty do ich sporządzania. W demokracji nie tamuje się ich, dla tej samej racji, która samowładztwu każe ich zabraniać. Ponieważ są zazwyczaj wymierzone przeciw możnym, schlebiają złośliwości ludu, który jest władcą. W monarchii zabrania się ich; ale raczej czyni się z tego sprawę policyjną niż zbrodnię. Mogą zabawić ogólną złośliwość, pocieszyć niezadowolonych, zmniejszyć zawiść o stanowiska; dają ludowi cierpliwość w niedoli i każą mu się śmiać z własnych cierpień.

Ze wszystkich rządów, arystokracja najsurowiej potępia pisma satyryczne. Urzędnicy są tam królikami, którzy nie są dość wielcy, aby gardzić zniewagą. Jeśli w monarchii jakaś strzała wymierzona jest w monarchę, znajduje się on tak wysoko, że strzała go nie dosięga. Magnata przeszywa ona na wylot. Toteż decemwirowie, którzy stanowili arystokrację, karali śmiercią pisma satyryczne.

Rozdział XIV. Pogwałcenie obyczajności w karaniu zbrodni.

Istnieją prawidła wstydu przestrzegane prawie u wszystkich narodów: niedorzeczne byłoby gwałcić je w karaniu, które powinno mieć zawsze na celu przywrócenie porządku.

Ludy Wschodu, które wydawały kobiety słoniom tresowanym do ohydnego rodzaju męczarni, zali chciały pogwałcić prawo prawem?

Dawny obyczaj w Rzymie zabraniał uśmiercać dziewcząt, które nie zaznały męża. Tyberiusz znalazł na to sposób: kazał je gwałcić katu, zanim posłał je na stracenie. Przemyślny i okrutny tyran! Niszczył obyczaje, aby zachować zwyczaj.

Skoro prawodawstwo japońskie nakazało wystawiać na publicznych placach nagie kobiety i zmusiło je, aby chodziły sposobem bydląt, przyprawiło wstyd o drżenie: ale kiedy chciało zniewolić matkę… kiedy chciało zniewolić syna… nie mogę dokończyć; — przyprawiło o dreszcz samą naturę.

Rozdział XV. O wyzwoleniu niewolnika, iżby świadczył przeciw panu.

August wydał prawo, iż niewolników tych osób, które spiskowały przeciw niemu, sprzeda się państwu, iżby mogli zeznawać przeciw swemu panu. Nie godzi się zaniedbywać niczego, co wiedzie do odkrycia wielkiej zbrodni. Toteż w państwie, gdzie są niewolnicy, naturalnym jest, iż mogą dawać wskazówki; ale nie mogą być świadkami.

Windeks odkrył spisek uknuty na rzecz Tarkwiniusza; ale nie był świadkiem przeciw synom Brutusa. Słusznym było dać wolność temu, który oddał tak wielką usługę ojczyźnie: ale nie dano mu jej po to, aby oddał ojczyźnie tę usługę.

Toteż cesarz Tacyt nakazał, iż niewolnik nie może być świadkiem przeciw panu, nawet w zbrodni obrazy majestatu: którego to prawa nie pomieszczono w zbiorze Justyniana.

Rozdział XVI. Oszczerstwo w zbrodni obrazy majestatu.

Trzeba oddać sprawiedliwość cesarzom; nie oni pierwsi wymyślili opłakane prawa, które wydali. To Sylla nauczył ich, że nie trzeba karać oszczerców. Niebawem doszło do tego, że ich nagradzano.

Rozdział XVII. O odsłanianiu spisków.

„Skoro twój brat, twój syn, twoja córka, twoja ukochana żona, albo przyjaciel drogi ci jak własna dusza, powiedzą ci w tajemnicy: Idźmy do innych bogów, ukamienujesz ich: najpierw podniesie się nań twoja ręka, potem ręka całego ludu”. To prawo Deuteronomium nie może być prawem cywilnym u ludów, które znamy: otworzyłoby bowiem bramę wszystkim zbrodniom.

Prawo, które nakazuje w wielu państwach, pod karą śmierci, odkryć sprzysiężenia, nawet kiedy się w nich nie miało udziału, jest nie mniej twarde. Skoro się je wprowadza w rządzie monarchicznym, godzi się je ograniczyć.

Winno być ono stosowane w całej surowości jedynie przy zbrodni obrazy majestatu pierwszego stopnia. W tych państwach bardzo ważnym jest nie mieszać z sobą rozmaitych stopni tej zbrodni.

W Japonii, gdzie prawa obalają wszelkie pojęcia ludzkiego rozsądku, zbrodnia niedoniesienia odnosi się do najpospolitszych wypadków.

Pewna relacja mówi nam o dwóch panienkach, które zamknięto aż do śmierci w skrzyni wybitej gwoździami; jedną, iż wdała się w miłostkę, drugą, że jej nie zdradziła.

Rozdział XVIII. Jak niebezpiecznym jest w republikach nadto karać obrazę majestatu.

Kiedy republika zdołała zniszczyć tych, którzy chcieli ją obalić, trzeba rychło położyć koniec zemstom, karom, nawet nagrodom.

Nie można ustanowić wielkich kar, a tym samym wielkich zmian, nie oddając w ręce niektórych obywateli wielkiej władzy. Lepiej zatem jest w tym wypadku wiele przebaczyć, niż wiele karać; wygnać niewielu raczej niż wielu; raczej zostawić majątki niż mnożyć konfiskaty. Pod pozorem pomszczenia republiki, ugruntowałoby się tyranię mścicieli. Nie chodzi o to, aby zniweczyć tego, który panuje, ale panowanie. Trzeba jak najrychlej wrócić do owego pospolitego biegu rządów, w którym prawa chronią wszystkich, a nie zbroją się przeciw nikomu.

Grecy nie postawili granic pomstom, jakimi ścigali tyranów lub podejrzewanych o chęć tyranii. Uśmiercali dzieci, niekiedy pięciu najbliższych krewnych. Wypędzili niezliczoną mnogość rodzin. Republiki ucierpiały od tych wstrząśnięć: wygnanie albo powrót wygnanych były zawsze dobą znaczącą odmianę ustroju.

Rzymianie byli roztropniejsi. Skoro Kasjusza skazano za to, że dążył do tyranii, podniesiono kwestię, czy ma się uśmiercić jego dzieci: nie skazano ich na żadną karę. „Ci, którzy chcieli, powiada Dionizy z Halikarnasu, zmienić to prawo z końcem wojny z Marsami i wojny domowej, i wykluczyć od urzędów dzieci proskrybowanych przez Syllę, dopuścili się wielkiej zbrodni”.

Widzimy w wojnach Mariusza i Sylli, do jakiego stopnia u Rzymian dusze stopniowo się skaziły. Rzeczy tak opłakane pozwalały mniemać, że się ich już nie będzie oglądać. Ale za triumwirów okrucieństwo wzrosło jeszcze, mimo iż bardziej skryte: dreszcz przechodzi, gdy się widzi sofizmaty, jakimi się ono posługuje. Widzimy u Appiana formułę proskrypcji. Rzeklibyście, iż o nic tam innego nie chodzi niż o dobro rzeczypospolitej, tyle mówi się tam o zimnej krwi, tyle ukazuje się korzyści, o tyle środki, które się przedsiębierze, lepsze są od innych, tak bardzo bogaci mają być bezpieczni, tak pospolity lud ma być spokojny, tak ceni bezpieczeństwo obywateli, tak pragnie się uspokoić żołnierzy, słowem tak wszystko ma być szczęśliwe.

Rzym tonął we krwi, kiedy Lepidus ujarzmił Hiszpanię: otóż, w bezprzykładnej niedorzeczności nakazał, pod karą proskrypcji, cieszyć się!

Rozdział XIX. Jak w republice zawiesza się użytek wolności.

W państwach najwyżej nawet szacujących wolność istnieją prawa, które gwałcą ją u jednego, aby ją zachować wszystkim. Takimi są, w Anglii, tak nazwane bille attainder. Przypominają one owe prawa ateńskie, które wydawały wyrok na jednego, byle go wydano głosami sześciu tysięcy obywateli. Przypominają owe prawa wydawane w Rzymie przeciw poszczególnym obywatelom a nazywane privilegia. Stanowiono je jedynie na powszechnych zgromadzeniach ludu. Ale, w jakikolwiek sposób lud by je wydawał, Cyceron żąda, aby je zniesiono, ponieważ siła prawa wspiera się tylko na tym, iż obowiązuje ono dla każdego. Przyznaję wszakże, iż obyczaj ludów najbardziej wolnych, jakie kiedy istniały na ziemi, nasuwa mi myśl, że istnieją przypadki, w których trzeba na chwilę narzucić wolności zasłonę, jak się przesłania posągi bogów.

Rozdział XX. O prawach sprzyjających wolności obywatela w republice.

Zdarza się często w państwach ludowych, iż oskarżenia są publiczne, i że wolno każdemu oskarżać, kogo zechce. To zrodziło prawa mające na celu bronić niewinności obywateli. W Atenach oskarżyciel, który nie miał za sobą piątej części głosów, płacił grzywnę tysiąca drachm. Eschines, który oskarżył Ktezyfona, poniósł tę karę. W Rzymie tego, kto niesłusznie oskarżył, piętnowano jako infamisa i wyciskano mu literę K na czole. Przydawano straże oskarżycielowi, aby nie mógł przekupić sędziów albo świadków.

Mówiłem już o owym ateńskim i rzymskim prawie, które pozwalało oskarżonemu oddalić się przed sądem.

Rozdział XXI. O okrutnych prawach na dłużników w republice.

Obywatel zapewnił już sobie wielką przewagę nad obywatelem, pożyczając mu pieniędzy, które tamten wziął jedynie po to, aby je wydać, których tedy tym samym nie ma. Co będzie w republice, jeżeli prawa obciążą jeszcze tę niewolę?

W Atenach i w Rzymie wolno było zrazu sprzedać niewypłacalnego dłużnika. Solon poprawił w Atenach ten zwyczaj: postanowił, iż nikt nie ma odpowiadać wolnością za długi prywatne. Ale decemwirowie nie zmienili tegoż samego zwyczaju w Rzymie; mimo że mieli przed oczyma ustawę Solona, nie chcieli iść za nią. Nie jedyne to miejsce w prawie Dwunastu Tablic, gdzie widzimy intencje decemwirów obrażające ducha demokracji.

Te okrutne prawa na dłużników nieraz wpędzały republikę rzymską w niebezpieczeństwo. Człowiek okryty ranami wymknął się z domu wierzyciela i pojawił się na placu publicznym. Lud wzruszył się na ten widok. Inni dłużnicy, których wierzyciele nie śmieli zatrzymywać, opuścili swoje więzienie. Dano im przyrzeczenia, nie dotrzymano ich: lud schronił się na Górę Świętą. Nie uzyskał wprawdzie zniesienia tych praw, ale uzyskał urzędnika, iżby go bronił. Państwo wydobyło się z anarchii, ale omal nie popadło w tyranię. Manliusz, chcąc się stać popularnym, zamierzył wyzwolić z rąk wierzycieli tych, których owi obrócili w niewolników. Uprzedzono zamiary Manliusza, ale zło trwało ciągle. Osobne prawa zapewniły dłużnikom ulgi w spłacie długów; w roku zaś rzymskim 428 konsulowie wydali ustawę, która odjęła wierzycielom prawo trzymania dłużników w niewoli w swoim domu. Lichwiarz pewien, imieniem Papirius, chciał nadużyć wstydu młodego człowieka nazwiskiem Publius, którego trzymał w kajdanach. Zbrodnia Sekstusa dała Rzymowi wolność polityczną; zbrodnia Papiriusa wolność obywatelską.

Było losem tego miasta, iż nowe zbrodnie utwierdzały wolność, którą stworzyły mu zbrodnie dawniejsze. Zamach Appiusza na Wirginię obudził na nowo w ludzie nienawiść do tyranów, zrodzoną z niedoli Lukrecji. W trzydzieści siedem lat po zbrodni bezecnego Papiriusa podobna zbrodnia sprawiła, że lud schronił się na mons Janiculus i że prawo stworzone dla ochrony dłużników nabrało nowej siły.

Od tego czasu raczej dłużnicy ścigali wierzycieli o pogwałcenie praw przeciw lichwie, niż żeby ich samych ścigano o niezapłacenie długów.

Rozdział XXII. O rzeczach, które naruszają wolność w monarchii.

Rzecz najbardziej bezużyteczna dla monarchy często osłabiała wolność w monarchii: komisarze, mianowani niekiedy, aby sądzić prywatnego człowieka.

Władca tak mało ma korzyści z tych komisarzy, że nie warto mu było zmieniać porządku rzeczy. Moralnie pewne jest, że jest uczciwszy i sprawiedliwszy, niż jego komisarze, którzy czują się zawsze dość usprawiedliwieni jego rozkazami, mętnym „interesem Państwa”, wyborem, jaki padł na nich, a nawet własną obawą.

Za Henryka VIII, kiedy wytaczano proces parowi, kazano go sądzić komisarzom powołanym z izby parów: za pomocą tej metody król wytracił wszystkich parów, których chciał.

Rozdział XXIII. O szpiegach w monarchii.

Czy potrzeba w monarchii szpiegów? Nie jest to obyczaj dobrych władców. Kiedy człowiek jest wierny prawom, spełnił to, co jest winien księciu. Trzeba bodaj, aby własny dom był mu schronieniem i aby reszta jego postępków była bezpieczna. Szpiegostwo byłoby może znośne, gdyby je mogli uprawiać uczciwi ludzie; ale z koniecznego bezeceństwa osób można wnosić o bezeceństwie samej rzeczy. Monarcha powinien odnosić się do swych poddanych z prostotą, uczciwością, zaufaniem. Ten, kto ma tyle niepokojów, podejrzeń i obaw, jest to aktor zakłopotany odegraniem swej roli. Kiedy widzi, iż w ogóle prawa mają moc i zażywają szacunku, może sądzić, iż jest bezpieczny. Duch powszechny ręczy mu za ducha każdego z osobna. Niech będzie bez wszelkiej obawy: nie wie, jak bardzo wszyscy pragną go kochać. I czemu nie mieliby go kochać? Jest źródłem prawie wszystkiego dobrego, które się dzieje; prawie wszystkie zaś kary idą na rachunek praw. Nie pokazuje się nigdy ludowi inaczej niż z pogodną twarzą: chwała jego nawet udziela się nam, a potęga jego wspomaga nas. Dowodem, że go kochamy, jest to, że mamy zaufanie do niego; kiedy minister odmawia, wyobrażamy sobie zawsze, że monarcha byłby przyzwolił. Nawet w nieszczęściach publicznych nie winimy jego osoby; ubolewamy nad tym, że nie dość zna sprawy lub że otaczają go źli ludzie. „Gdyby król wiedział!” powiada lud. Te słowa są jakby zaklęciem i dowodem ufności, jaką w nim lud pokłada.

Rozdział XXIV. O listach anonimowych.

Tatarzy są obowiązani kłaść swoje imię na strzałach, iżby było wiadomo, z której ręki pochodzą. Gdy Filip Macedoński odniósł ranę przy oblężeniu miasta, wyczytano na grocie: Aster wymierzył ten cios śmiertelny Filipowi. Gdyby ci, którzy oskarżają kogoś, czynili to przez wzgląd na dobro publiczne, nie oskarżaliby go przed księciem, który może być łatwo uprzedzony, ale przed urzędnikami, mającymi przepisy, straszne jedynie dla potwarców. Jeżeli nie chcą dopuścić praw między siebie a oskarżonego, to dowód, iż mają powód się ich lękać; najlżejsza kara, jaką można im wymierzyć, to nie wierzyć im. Można uwzględnić te oskarżenia jedynie w wypadkach nie znoszących odwłoki zwyczajnych dróg prawnych oraz tam, gdzie chodzi o ocalenie księcia. Wówczas można mniemać, iż oskarżyciel zadał sobie gwałt, który rozwiązał mu język i kazał przemówić. Ale w innych wypadkach trzeba rzec wraz z cesarzem Konstansem: „Nie możemy podejrzewać człowieka, któremu zbywało oskarżyciela, mimo iż nie zbywało mu wrogów”.

Rozdział XXV. O sposobie rządzenia w monarchii.

Powaga królewska to potężna sprężyna, która powinna działać łatwo i bez hałasu. Chińczycy sławią jednego z cesarzy, który władał, powiadają, jak niebo: to znaczy swoim przykładem.

Są wypadki, w których potęga powinna działać w całej pełni. Są inne, w których powinna działać swoim ograniczeniem. Szczytem rządu jest dobrze wiedzieć, jakiej części władzy, wielkiej lub małej, należy użyć w rozmaitych okolicznościach.

W naszych monarchiach cała pomyślność zależy od przeświadczenia, jakie lud ma o łagodności rządu. Niezręczny minister chce wam ciągle dać uczuć, że jesteście niewolnikami. Ale, gdyby nawet tak było, powinien by to osłaniać. Nie umie inaczej mówić lub pisać, tylko że książę się gniewa, że jest zdziwiony, że zrobi porządek. Jest dość prosty sposób rządzenia; trzeba, aby książę dodawał otuchy, a żeby prawa groziły.

Rozdział XXVI. Iż w monarchii władca powinien być przystępny.

Dużo lepiej będzie to można odczuć przez kontrasty. „Car Piotr I, powiada imć Perry, wydał nową ustawę, która zabrania przedkładać mu prośby, póki się jej nic przedłoży dwa razy jego urzędnikom. Można, w razie odmowy sprawiedliwości, przedłożyć mu trzecią; ale ten, kto ją wniesie, nie mając słuszności, odpowie życiem. Nikt od tego czasu nie przedłożył prośby carowi”.

Rozdział XXVII. O obyczajach monarchy.

Obyczaje księcia tyleż przyczyniają się do wolności, co prawa: monarcha może, jak one, uczynić z ludzi bydlęta lub z bydląt ludzi. Jeśli miłuje dusze wolne, będzie miał poddanych; jeśli lubi dusze spodlone, będzie miał niewolników. Chce poznać wielką sztukę panowania? Niech zbliży do siebie honor i cnotę, niech powoła osobistą zasługę. Może nawet niekiedy obrócić oczy na talenty. Niech się nie lęka swoich rywali, których mienią wybitnymi ludźmi: z chwilą, gdy ich kocha, jest ich równym. Niech pozyska serce, ale niech nie pęta ducha. Niech zdobędzie popularność. Miłość najlichszego z poddanych winna mu pochlebiać: i to są ludzie. Lud żąda tak mało względów, iż godzi się użyczyć mu ich: niezmierzona odległość między władcą a ludem sprawia, iż nie może być panu natrętny. Niech książę będzie miłosierny prośbom, a twardy wobec żądań; i niech wie, że odmowa jego wychodzi na korzyść narodowi, a łaski dworakom.

Rozdział XXVIII. O względach, jakie monarchowie winni poddanym.

Trzeba, aby byli niezmiernie oględni w żartach. Pochlebiają one, skoro są umiarkowane, gdyż otwierają drogę do poufalszego zbliżenia: ale żart dotkliwy mniej im jest dozwolony, niż najlichszemu z poddanych, gdyż jedynie z ich ust rani zawsze śmiertelnie.

Tym mniej nie powinni oni znieważyć nikogo z poddanych: zadaniem ich jest przebaczać, karać; nigdy znieważać.

Skoro znieważają swoich poddanych, obchodzą się z nimi o wiele okrutniej, niż się obchodzi ze swoimi Turek albo Moskal. Kiedy tamci znieważają, upokarzają, ale nie odzierają z czci; ci zaś upokarzają i odzierają z czci.

Azjaci mają ten przesąd, iż afront uczyniony przez władcę uważają za dowód ojcowskiej dobroci; w naszym zaś sposobie myślenia z okrutnym uczuciem zniewagi łączy się rozpacz, że nigdy nie zdołamy się z niej obmyć.

Powinni być uszczęśliwieni, że mają poddanych, którym honor droższy jest nad życie, będąc zarówno bodźcem wierności, co odwagi.

Można sobie przypomnieć nieszczęścia, jakie zdarzyły się władcom stąd, iż znieważyli swoich poddanych: zemsta Chereasa, rzezańca Narzesa, hrabiego Juliana, wreszcie księżnej de Montpensier, która, oburzona na Henryka III za rozgłoszenie jakiejś jej sekretnej wady, niepokoiła go całe życie.

Rozdział XXIX. O prawach cywilnych zdolnych wprowadzić nieco wolności w rząd despotyczny.

Jakkolwiek rząd despotyczny z natury swojej jest wszędzie jednaki, mimo to okoliczności, religia, przesądy, otrzymane przykłady, sposób myślenia, zwyczaje, obyczaje, mogą tu stworzyć ogromne różnice.

Dobrze jest tedy, aby się w nim utrwaliły pewne pojęcia. W Chinach monarchę uważają za ojca ludu; w początkach zaś państwa Arabów książę był ich kapłanem.

Dobrze jest, aby istniała jakaś święta księga, która by służyła za prawidło, jak Alkoran u Arabów, księgi Zoroastra u Persów, Wedam u Hindusów, klasyczne księgi u Chińczyków. Kodeks religijny uzupełnia kodeks cywilny i ogranicza samowolę.

Nieźle jest, aby w wątpliwych przypadkach sędziowie radzili się kapłanów. Tak w Turcji kadiowie zapytują się mollachów. Jeżeli chodzi o sprawę gardlaną, dobrze jest, aby poszczególny sędzia, o ile są tacy, zasięgnął zdania namiestnika; iżby władzę cywilną i duchowną miarkowała jeszcze władza polityczna.

Rozdział XXX. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Szał despotyzmu postanowił, iż niełaska ojca ma pociągnąć niełaskę żon i dzieci. Już i tak są nieszczęśliwi, mimo iż niewinni; trzeba zresztą, aby władca zostawił między oskarżonym a sobą suplikantów, którzy by złagodzili jego gniew lub oświecili jego sprawiedliwość.

Dobry jest obyczaj u Maldywów: gdy jakiś dostojnik popadnie w niełaskę, przedkłada co dzień swoje służby królowi, póki nie wróci do łaski: obecność jego rozbraja gniew monarchy.

Istnieją państwa despotyczne, gdzie panuje przekonanie, iż przemawiać do księcia za tym, kto popadł w niełaskę, znaczy chybiać mu należnego szacunku. Ci książęta dokładają snadź wszelkich wysiłków, aby się wyzbyć cnoty łaskawości.

Arkadiusz i Honoriusz w prawie, o którym tyle mówiłem, oświadczają, że nie darują tym, którzy ośmielą się błagać ich za winnymi. Było to bardzo złe prawo, skoro jest złem nawet w despotyzmie.

Bardzo dobry jest obyczaj perski, który pozwala każdemu, komu się podoba, opuścić królestwo. I, mimo że przeciwny obyczaj zaczerpnął swój początek w despotyzmie, gdzie zawsze uważano poddanych jako niewolników, a tych, którzy kraj opuszczają, za zbiegłych niewolników, mimo to praktyka perska bardzo jest dobra dla despotyzmu, gdzie obawa ucieczki lub ukrycia się płatników wstrzymuje lub łagodzi prześladowania baszów egzekutorów.

Księga trzynasta. O związku między wolnością a pobieraniem danin i wielkością dochodów publicznych.

Rozdział I. O dochodach państwa.

Dochody państwa jest to część, jaką każdy obywatel daje ze swego mienia, aby zapewnić sobie posiadanie reszty lub aby jej przyjemnie zażywać.

Aby dobrze ustalić te dochody, trzeba mieć wzgląd i na potrzeby państwa, i na potrzeby obywateli. Nie trzeba zabierać ludowi z jego potrzeb rzeczywistych dla urojonych potrzeb państwa.

Urojone potrzeby to to, czego wymagają namiętności i słabostki rządzących, urok jakiegoś niezwykłego zamysłu, chorobliwa żądza czczej chwały i słabość wobec kaprysów. Często takie niespokojne duchy, stojące pod berłem księcia na czele spraw, wyobrażały sobie, że potrzeby państwa to są potrzeby ich małych dusz.

Nie ma rzeczy, którą by rozum i przezorność bardziej musiały miarkować niż tę część, którą się odejmuje, i tę, którą się zostawia poddanym.

Nie wedle tego należy mierzyć dochody publiczne, ile lud może dać, ale ile powinien dać: a jeżeli się je mierzy tym, ile może dać, trzeba bodaj mierzyć tym, ile zawsze może dać.

Rozdział II. Jako złym rozumowaniem jest twierdzić, iż wielkość podatków dobra jest sama w sobie.

Bywało, iż w niektórych monarchiach małe państewka, wolne od podatków, były równie nędzne, co okolice, które dokoła nich były nimi przywalone. Główną przyczyną tego jest, iż małe otoczone państewko nie może mieć przemysłu, ani sztuk, ani rękodzieł, ponieważ krępuje go w tysiączny sposób w tej mierze wielkie państwo, które je okala. Wielkie państwo, które je otacza, ma przemysł, rękodzieła i sztuki; i wydaje zarządzenia, które mu zabezpieczają wszystkie korzyści. Małe państwo z konieczności tedy ubożeje, nawet przy najmniejszych podatkach.

Wyciągnięto wszakże wniosek z nędzy tych kraików, iż, aby lud miał przemysł, trzeba mu wielkich ciężarów. Słuszniej byłoby wyciągnąć wniosek, że ich nie trzeba. Wszyscy nędzarze z okolicy ściągają do tych miejsc, aby nic nie robić: zniechęceni uciskiem pracy, opierają całe swoje szczęście na lenistwie.

Bogactwo kraju wlewa ambicję we wszystkie serca; ubóstwo płodzi w nich rozpacz. Bogactwo znajduje podnietę w pracy; nędza pociesza się lenistwem.

Natura jest sprawiedliwa wobec ludzi. Nagradza ich trudy; czyni ich pracowitymi, ponieważ za większą pracą idzie większa nagroda. Ale jeżeli samowolna władza odbierze owe przyrodzone nagrody, człowiek wraca do wstrętu do pracy i próżniactwo zdaje mu się jedynym dobrem.

Rozdział III. O daninach w kraju, gdzie część ludu jest w poddaństwie.

Poddaństwo wytwarza się niekiedy po podboju. W tym wypadku niewolnik uprawiający ziemię winien być częściowym wspólnikiem pana. Jedynie spółka zysku i strat może pogodzić przeznaczonych do pracy z tymi, którzy są przeznaczeni do korzystania z niej.

Rozdział IV. O republice w podobnym wypadku.

Skoro republika skazała jakiś naród na to, aby uprawiał za nią ziemię, nie powinna cierpieć, aby obywatel mógł powiększać daninę niewolnika. Nie pozwalano na to w Sparcie: mniemano, iż Heloci lepiej będą uprawiali ziemię, kiedy będą wiedzieli, że niewola ich nie stanie się cięższa; sądzono, iż panowie będą lepszymi obywatelami, skoro będą żądać jedynie tyle, ile mieć przywykli.

Rozdział V. O monarchii w podobnym wypadku.

Kiedy w monarchii szlachta każe uprawiać pola na swój dochód podbitemu narodowi, trzeba również, aby pańszczyzny nie wolno było zwiększać. Co więcej, dobrze jest, aby monarcha zadowolił się swoją dziedziną i służbą wojskową. Ale jeżeli chce ściągać podatki pieniężne z niewolników swojej szlachty, trzeba, aby pan był ręczycielem daniny, aby ją płacił za niewolników i ściągał ją z nich. Jeżeli się nie będzie przestrzegać tego prawidła, i pan, i ci, którzy ściągają dochody księcia, będą kolejno nękali niewolnika, będą go dusić kolejno, aż wreszcie zginie z nędzy, albo ucieknie w lasy.

Rozdział VI. O państwie despotycznym w podobnym wypadku.

To, co rzekłem, jeszcze ważniejsze jest w państwie despotycznym. Pan, który może w każdej chwili stracić ziemie i niewolników, mniej troszczy się o to, aby ich ochraniać.

Piotr I, chcąc wprowadzić niemiecki obyczaj i ściągać podatek w pieniądzach, ustanowił bardzo roztropne przepisy, które zachowały się jeszcze w Rosji. Szlachcic ściąga przepisaną sumę z chłopów i płaci ją carowi. Jeżeli liczba chłopów zmniejszy się, płaci tak samo; jeżeli liczba zwiększy się, nie płaci więcej: ma zatem interes w tym, aby nie gnębić chłopów.

Rozdział VII. O podatkach w kraju, gdzie poddaństwo nie istnieje.

Kiedy w jakimś państwie wszyscy są obywatelami, kiedy każdy zażywa w swojej dziedzinie tych samych praw, jakich monarcha zażywa w swoim władztwie, można okładać podatkiem osoby, ziemie lub towary; dwie z tych rzeczy albo wszystkie trzy razem.

W podatku odnoszącym się do osoby niesprawiedliwy byłby stosunek, który by przestrzegał ściśle proporcji dóbr. W Atenach podzielono obywateli na cztery klasy. Ci, którzy mieli ze swoich dóbr pięćset miar płynnych lub suchych płodów, płacili do skarbu talent; od trzystu miar — pół talentu; od dwustu miar — dziesięć min, czyli szóstą część talentu; czwarta klasa nie płaciła nic. Taksa była sprawiedliwa, mimo że nie była proporcjonalna: jeśli nie była zgodna z proporcją dóbr, była zgodna z proporcją potrzeb. Osądzono, iż każdy ma równe konieczności fizyczne; iż te konieczności fizyczne nie powinny być obłożone podatkiem; następnie przychodziło to, co użyteczne — i to powinno być opodatkowane, mniej wszakże niż zbytek; wysokość podatku na zbytek tamowała zbytek.

Przy opodatkowaniu ziemi sporządza się spis, w którym mieści się rozmaite klasy gruntu. Ale bardzo trudno jest oznaczyć te różnice, a jeszcze trudniej znaleźć ludzi, którzy by nie mieli interesu w tym, aby je fałszować. Istnieje tutaj dwojaki rodzaj niesprawiedliwości; niesprawiedliwość człowieka i niesprawiedliwość rzeczy. Ale jeżeli na ogół danina nie jest zbyt wygórowana, jeśli się zostawi ludowi obfite pokrycie potrzeb, te poszczególne niesprawiedliwości będą bez znaczenia. Jeśli przeciwnie zostawi się ludowi ściśle to, co mu potrzebne do życia, najmniejszy niestosunek będzie niezmiernie ważny.

Jeśli kilku obywateli płaci za mało, niewielkie nieszczęście: dostatek ich wraca zawsze do powszechności; jeśli kilku obywateli płaci za dużo, ruina ich obraca się przeciw powszechności. Jeśli państwo stosuje swój dostatek do dostatku prywatnych osób, dobrobyt prywatnych osób wzmoże niebawem dostatek państwa. Wszystko zależy od chwili. Czy państwo zacznie od zubożania obywateli, aby się wzbogacić, czy zaczeka, aby zamożni obywatele wzbogacili je? Czy chwyci się pierwszej korzyści, czy drugiej? Czy zacznie od bogactwa, czy też na nim skończy?

Podatki od towarów najmniej dają się ludowi odczuć, gdyż nie ściąga się ich wprost. Mogą być tak roztropnie rozmieszczone, iż lud nie wie prawie, że je płaci. Dlatego ważne jest, aby to ten, który sprzedaje towar, płacił daninę. Wie dobrze, że nie płaci za siebie, kupujący zaś, który, w gruncie, płaci, miesza to z ceną towaru. Niektórzy autorowie podają, iż Neron zniósł podatek dwudziestej piątej części przy sprzedaży niewolników; on wszakże zarządził tylko, iż płacić ma sprzedający, a nie kupujący: zostawił podatek w całości, a zniósł go na pozór.

Istnieją w Europie dwa królestwa, w których nałożono znaczny podatek od napojów: w jednym wyłącznie gorzelnik płaci podatek, w drugim ściąga się go bez różnicy ze wszystkich pijących. W pierwszym państwie nikt nie czuje podatku; w drugim uważają go za uciążliwy: w pierwszym obywatel czuje jedynie ulgę niepłacenia, w drugim czuje jedynie mus, który go do tego zniewala.

Zresztą, aby obywatel zapłacił, trzeba ustawicznych rewizji domowych. Nie ma nic sprzeczniejszego z wolnością; ci, którzy stanowią tego rodzaju podatki, nie mogą się poszczycić najlepszą formą gospodarki.

Rozdział VIII. W jaki sposób zachowuje się złudzenie.

Iżby cena przedmiotu i należność skarbowa mogły się zlać w głowie tego, który płaci, trzeba, by istniał jakiś stosunek pomiędzy towarem a podatkiem. Na płód małej wartości nie można nakładać nadmiernego ciężaru. Istnieją kraje, gdzie podatek przewyższa siedemnaście razy wartość towaru. Wówczas władca odbiera poddanym złudzenie: widzą, iż rząd poczyna sobie z nimi w sposób niezgodny z rozsądkiem, co daje im uczuć najdotkliwiej ich niewolę.

Zresztą podatek tak niestosunkowy do wartości samej rzeczy książę może ściągać tylko o tyle, o ile sam sprzedaje towar, a lud nie może go kupić gdzie indziej; co pociąga za sobą tysiączne niedogodności.

Ponieważ fałszerstwo jest w tym wypadku bardzo zyskowne, naturalna kara, ta, której rozsądek się domaga, mianowicie konfiskata towaru, nie jest zdolna mu zapobiec; tym bardziej, iż ten towar jest zazwyczaj bardzo tani. Trzeba zatem uciekać się do kar nadmiernych, tych, jakie wymierza się za najcięższe zbrodnie. Wszelka proporcja kar się zatraca. Ludzie, których niepodobna uważać za ludzi złych, karani są jak zbrodniarze; rzecz najsprzeczniejsza z duchem umiarkowanego rządu.

Dodam, że im więcej daje się ludowi powodu do oszukiwania dzierżawcy podatków, tym bardziej wzbogaca się dzierżawcę a zuboża lud. Aby wstrzymać oszustwo, trzeba dać dzierżawcy nadzwyczajne środki gnębienia, a wówczas wszystko przepadło.

Rozdział IX. O złym rodzaju podatków.

Wspomnimy mimochodem o podatku istniejącym w niektórych państwach od rozmaitych klauzul kontraktów cywilnych. Trzeba wielkiej znajomości prawa, aby się obronić od poborców, gdyż te rzeczy podlegają bardzo subtelnym rozróżnieniom. Wówczas poborca, tłumacz postanowień księcia, wykonuje samowolną władzę nad majątkami. Doświadczenie przekonało, iż podatek od papieru, na którym spisuje się kontrakt, jest o wiele lepszy.

Rozdział X. Iż wysokość danin zależy od natury rządu.

Daniny powinny być bardzo lekkie w rządzie despotycznym. Inaczej któż by zadawał sobie trud uprawiania ziemi? Co więcej, w jaki sposób płacić wielkie daniny pod rządem, który nie zwraca w niczym tego, co poddany dał?

Przy olbrzymiej potędze monarchy a zupełnej niemocy ludu trzeba, aby nie mogło być żadnych dwuznaczników. Daniny powinny być tak łatwe do ściągania i tak jasno oznaczone, aby ci, którzy je ściągają, nie mogli ich powiększać ani zmniejszać. Udział w płodach ziemi, pogłówne, procent od towarów — oto jedyne właściwe sposoby.

Dobrze jest, pod rządem despotycznym, aby kupcy zażywali osobistego bezpieczeństwa i aby zwyczaj nakazał ich szanować: inaczej byliby zbyt słabi w zatargu z urzędnikami monarchy.

Rozdział XI. O karach fiskalnych.

Osobliwe w karach fiskalnych jest, iż wbrew powszechnej praktyce są one surowsze w Europie niż w Azji. W Europie konfiskuje się towary, niekiedy nawet okręty i wozy; w Azji ani jedno, ani drugie. W Europie bowiem kupiec ma sędziów, którzy mogą go ubezpieczyć od nacisku; w Azji sędziowie-despoci staliby się sami gnębicielami. Co począłby kupiec przeciw baszy, który by postanowił skonfiskować mu towary?

Tyrania przerasta tam samą siebie i staje się zmuszona do pewnej łagodności. W Turcji pobiera się tylko jedną opłatę od przywozu; po czym cały kraj otwarty jest dla kupców. Fałszywe zeznanie nie pociąga ani konfiskaty, ani pomnożenia opłat. W Chinach nie otwiera się zgoła pakunków ludzi nie będących kupcami. W Mongolii przemytnictwo nie pociąga za sobą konfiskaty, ale zdwojenie cła. Książęta tatarscy, którzy mieszkają w miastach azjatyckich, nie ściągają prawie nic od przywożonych towarów. Jeżeli w Japonii zbrodnia przemytnictwa w handlu jest zbrodnią śmiertelną, to stąd, iż istnieją przyczyny wzbronienia wszelkiej styczności z obcymi; i że przemytnictwo jest raczej naruszeniem praw wydanych dla bezpieczeństwa państwa niż praw handlowych.

Rozdział XII. Związek wielkości danin z wolnością.

Prawidło ogólne: można pobierać wyższe daniny w miarę wolności obywateli; jest się zaś zmuszonym uszczuplać je w miarę, jak zwiększa się niewola. Zawsze tak było i będzie. Jest to wynikające z natury i nie zmienia się nigdy: znajdujemy je we wszystkich krajach, w Anglii, w Holandii, i wszędzie, gdzie wolność coraz bardziej zanika, aż do Turcji. Szwajcaria przeczy na pozór temu, bo tam nie płaci się podatków: ale znamy osobliwą przyczynę tego; a nawet ona potwierdza to, co rzekłem. W tych jałowych górach żywność jest tak droga, a kraj tak ludny, iż Szwajcar płaci cztery razy więcej naturze, niż Turek sułtanowi.

Lud zdobywczy, jak Ateńczycy albo Rzymianie, może się zwolnić od wszelkiego podatku, gdyż włada nad podbitymi narodami. Nie płaci w stosunku do swojej wolności; ile że pod tym względem nie jest ludem, ale monarchą.

Ale prawidło ogólne pozostaje w mocy. Istnieje w państwach umiarkowanych odszkodowanie za ciężar podatków; mianowicie wolność. Istnieje w państwach despotycznych odpłata wolności, mianowicie lekkość podatków.

W niektórych monarchiach europejskich widzimy prowincje, które, wskutek swego politycznego ustroju, znajdują się w lepszym położeniu niż inne. Myśli się zawsze, że one nie dosyć płacą, ponieważ, dzięki dobroci swego rządu, mogłyby płacić więcej: i zawsze przychodzi do głowy odjąć im ten rząd stwarzający owo dobrodziejstwo, które się udziela, które promieniuje daleko i z którego lepiej o wiele byłoby korzystać.

Rozdział XIII. W jakich rodzajach rządu podatki można podwyższać.

Można podwyższać podatki w większości republik; gdyż obywatel, sądząc, iż płaci samemu sobie, chce płacić, a zwykle i może, dzięki naturze tego rządu.

W monarchii można zwiększać podatki, gdyż ta umiarkowana forma rządu zdolna jest tworzyć bogactwa: jest jak gdyby nagroda dla monarchy za poszanowanie praw.

W państwie despotycznym nie można ich podwyższać, bo nie można zwiększać ostatecznej niewoli.

Rozdział XIV. Iż natura podatków jest w związku z rządem.

Podatek od głowy bardziej odpowiada niewoli; podatek od towarów bardziej odpowiada wolności, gdyż nie tak bezpośrednio dotyka osoby.

Właściwe rządowi despotycznemu jest, iż książę nie płaci pieniędzmi swojej milicji i dworzan, ale rozdziela między nich ziemię; tym samym ściąga się tam niewiele podatków. Jeśli książę rozdaje pieniądze, najnaturalniejszym podatkiem jest pogłówne. Podatek ten musi być bardzo umiarkowany: nie da się tam ustanowić rozmaitych klas z przyczyny nadużyć, jakie by — zważywszy niesprawiedliwość i srogość rządu — stąd wynikły; trzeba tedy z konieczności stosować się do miary tego, co mogą płacić najubożsi.

Podatek właściwy rządowi umiarkowanemu to podatek od towarów. Podatek ten płaci w istocie kupujący, mimo że kupiec zalicza go z góry; jest to pożyczka, jakiej kupiec udziela kupującemu. Tak więc trzeba uważać kupca i za ogólnego dłużnika państwa, i za wierzyciela wszystkich prywatnych ludzi. Zalicza państwu opłatę, którą kupujący zapłaci mu kiedyś; zapłacił za kupującego podatek, jaki ów winien jest złożyć od towaru. Jasne jest tedy, że im rząd jest umiarkowańszy, im większy duch swobody i bezpieczeństwo mienia, tym łatwiej jest kupcowi zaliczyć państwu i zakredytować prywatnym ludziom znaczne opłaty. W Anglii kupiec pożycza w rzeczywistości państwu pięćdziesiąt do sześćdziesięciu funtów szterlingów przy każdej beczce wina, jaką otrzymuje. Któryż kupiec odważyłby się uczynić coś podobnego w kraju rządzonym tak, jak Turcja? A gdyby się i odważył, w jaki sposób mógłby to uczynić, przy swoim majątku wciąż podejrzanym, niepewnym, rujnowanym?

Rozdział XV. Nadużycie wolności.

Te wielkie zdobycze wolności sprawiły, iż nadużyto samej wolności. Ponieważ rząd umiarkowany wydał cudowne owoce, porzucono to umiarkowanie; ponieważ wydobyto znaczne podatki, chciano wydobyć nadmierne. Zapominając, że to dłoń wolności przyniosła ten dar, zwrócono się do niewoli, która odmawia wszystkiego.

Wolność zrodziła wysokie daniny: ale wynikiem tych nadmiernych podatków jest powrót do niewoli; wynikiem zaś niewoli zmniejszenie danin.

Monarchowie Azji wydają edykty niemal tylko po to, aby uwolnić, co roku, od podatków jakąś prowincję; oświadczenia ich woli są dobrodziejstwem. Natomiast w Europie edykty władców przerażają, zanim się je ujrzy, bo zawsze w nich mówią o swoich potrzebach, a nigdy o naszych.

Z karygodnego niedbalstwa, jakie ministrowie owych krajów czerpią z formy swego rządu, a często z klimatu, ludy mają tę korzyść, iż nie nęka się ich ciągle nowymi żądaniami. Wydatki tam nie rosną, bo nie tworzy się nowych projektów: a jeżeli, przypadkowo, tworzy się je, są to projekty, których widzi się koniec, a nie same projekty rozpoczęte. Ci, którzy władają państwem, nie dręczą go, ponieważ nie dręczą bez przerwy samych siebie. Ale u nas niepodobna jest, abyśmy mieli jakiś ład w finansach, bo wiemy zawsze, że zrobimy coś, a nigdy, co zrobimy.

Nie nazywa się już u nas wielkim ministrem ten, kto jest roztropnym włodarzem dochodów publicznych; ale ten, kto jest przemyślny i który wynajduje sztuczki.

Rozdział XVI. O podbojach Mahometan.

Nadmierne podatki były przyczyną tej osobliwej łatwości, z jaką Mahometanie dokonali swoich zdobyczy. W miejsce nieustannych udręczeń, jakie wymyśliła chciwość cesarzy, ludy spotkały się z daniną prostą, łatwą do płacenia i do ściągania; wolej im było podlegać barbarzyńcom niż skażonemu rządowi, pod którym cierpiały wszystkie utrapienia wolności już nieistniejącej, wraz ze wszystkimi okropnościami obecnej niewoli.

Rozdział XVII. O pomnożeniu wojsk.

Nowa choroba rozszerzyła się w Europie: ogarnęła naszych władców i każe im utrzymywać nadmierną ilość wojsk. Choroba ta ma swoje nawroty i staje się z konieczności zaraźliwa: skoro tylko bowiem jakieś państwo pomnoży to, co nazywa swoją armią, natychmiast inne państwa pomnażają swoje; tak iż nie zyskuje się na tym nic, prócz wspólnej ruiny. Każdy monarcha trzyma w gotowości wszystkie wojska, jakimi mógłby rozporządzać, gdyby ludy jego były w niebezpieczeństwie zagłady; i ten stan wysiłku wszystkich przeciw wszystkim nazywa się pokojem. Toteż Europa jest tak zrujnowana, iż prywatni ludzie, będący w tym położeniu, w jakim znajdują się trzy najbogatsze potęgi tej części świata, nie mieliby z czego żyć. Jesteśmy biedni, skupiając bogactwa i handel całego świata; i niebawem, mnożąc naszych żołnierzy, będziemy mieli już tylko żołnierzy i będziemy jak Tatarzy.

Wielcy monarchowie, nie zadowalając się tym, iż kupują wojska od mniejszych, starają się na wszystkie strony opłacać przymierza; to znaczy prawie zawsze tracić swoje pieniądze.

Następstwem takiego położenia jest nieustanny wzrost podatków: co zaś upośledza wszystkie lekarstwa na przyszłość, nie liczy się już na dochody, ale prowadzi się wojnę z kapitału. Nie jest czymś niesłychanym widzieć, jak państwa obciążają swoje zasoby nawet w czasie pokoju, i używają dla swej ruiny środków, które mienią nadzwyczajnymi, i które są w istocie tak nadzwyczajne, iż najwyuzdańszy młody utracjusz zaledwie by je wyroił.

Rozdział XVIII. O odpuszczeniu podatków.

Zasada wielkich mocarstw Wschodu, aby uwalniać od podatku prowincje, które ucierpiały, powinna się znaleźć w państwach monarchistycznych. Istnieją wprawdzie kraje, w których ją przyjęto; ale bardziej gniecie, niż gdyby jej nie było: gdy bowiem władca wybiera w sumie tyle samo, całe państwo ponosi solidarnie ciężar. Aby ulżyć jednej wiosce, która płaci licho, obciąża się inną, która płaci dobrze; nie ratuje się pierwszej, niszczy się drugą. Lud żyje w rozpaczy między koniecznością płacenia z obawy egzekucji, a niebezpieczeństwem płacenia z obawy przydania ciężarów.

Dobrze urządzone państwo powinno mieć, jako pierwszy artykuł swoich wydatków, oznaczoną sumę na nieprzewidziane wydatki. Ze skarbem jest tak samo, jak z prywatnym człowiekiem, który idzie do ruiny, jeżeli wydaje ściśle cały dochód swojej ziemi.

Odnośnie do solidarności mieszkańców jednej wioski powiadano, że jest ona słuszna, ponieważ można by przypuszczać oszukańczą zmowę z ich strony, ale skąd wzięto zasadę, aby, dla prostych przypuszczeń, wolno było stanowić rzecz niesprawiedliwą samą w sobie i zgubną dla państwa?

Rozdział XIX. Co jest lepsze dla władcy i dla ludu, dzierżawa czy też własny zarząd podatków?

Własny zarząd jest to gospodarka dobrego ojca rodziny, który, z oszczędnością i ładem, sam ściąga swoje dochody.

Przy własnym zarządzie monarcha może przynaglić albo zwolnić pobór podatków, albo wedle swoich potrzeb, albo wedle potrzeb swoich ludów. Przy własnym zarządzie oszczędza państwu olbrzymich zysków dzierżawców, którzy zubożają skarb w niezliczone sposoby. Przez własny zarząd oszczędza ludowi widoku nagle rosnących fortun, które go drażnią. Przy własnym zarządzie pobrany pieniądz przechodzi przez niewiele rąk; idzie wprost do monarchy, a tym samym rychlej wraca do ludu. Przy własnym zarządzie monarcha oszczędza ludowi bezliku złych praw, jakie zawsze wymusza na nim natrętna chciwość dzierżawców, ukazujących doraźną korzyść w zarządzeniach zgubnych na przyszłość.

Ponieważ ten, który ma pieniądze, jest zawsze panem drugiego, dzierżawca podatków staje się despotą nawet wobec samego księcia; nie jest prawodawcą, ale zmusza do wydawania praw.

Przyznaję, iż jest niekiedy użyteczne oddać zrazu w dzierżawę świeżo ustanowiony podatek. Jest sztuka i przemyślność w uprzedzaniu szalbierstw, którą własny interes podsuwa dzierżawcom, a której urzędnicy nie zdołaliby wymyślić; owóż, skoro raz dzierżawca zaprowadzi system ściągania podatków, można skutecznie przejąć go we własny zarząd. W Anglii administrację akcyzy i dochodu z poczt, tak jak się przedstawiają dzisiaj, przejęto od dzierżawców.

W republikach dochody państwa znajdują się prawie zawsze we własnym zarządzie. Przeciwne urządzenie było wielką wadą rządu rzymskiego. W państwach despotycznych, w których istnieje własny zarząd, ludy są nieskończenie szczęśliwsze; świadectwem Persja i Chiny. Najnieszczęśliwsze są te kraje, w których książę wydzierżawia porty morskie i miasta handlowe. Historia monarchii pełna jest krzywd wyrządzonych przez dzierżawców podatków.

Neron, oburzony uciskiem publikanów, powziął niemożliwy i wspaniały zamiar zniesienia wszystkich podatków. Nie wpadł na myśl własnego zarządu: wydał cztery ustawy; iż prawa wydane przeciw publikanom, dotychczas tajemne, będą ogłoszone; iż nie będą mogli już ściągać tego, co zaniedbali ściągnąć w ciągu roku; iż będzie ustanowiony pretor, aby w krótkiej drodze sądził ich żądania; iż kupcy nie będą nic płacili za okręty. Oto piękne dni tego cesarza.

Rozdział XX. O dzierżawcach podatków.

Wszystko przepadło, skoro zyskowne rzemiosło dzierżawy zdoła, dzięki jego bogactwom, stać się również rzemiosłem poważanym. Może to być dobrze w państwach despotycznych, gdzie często urząd ich stanowi cząstkę zadań samych namiestników. Nie jest to dobre w republice; jest to rzecz, która zniweczyła republikę rzymską. Nic lepsze jest to w monarchii i nic nie może być sprzeczniejsze z duchem tej formy rządu. Niesmak ogarnia wszystkie inne stany; honor traci całą swoją wagę; powolne i naturalne środki odznaczenia się nie nęcą nikogo; rząd podcięty jest w swojej zasadzie.

Widziano wprawdzie w ubiegłych czasach nieuczciwie zdobyte fortuny; była to jedna z klęsk pięćdziesięcioletnich wojen: ale wówczas bogactwa te były przedmiotem pośmiewiska, my zaś je podziwiamy.

Każde zatrudnienie ma swój los. Losem tych, którzy ściągają podatki, jest bogactwo; a nagrodą za te bogactwa są sameż bogactwa. Cześć i chwała są dla tej szlachty, która nie zna, nie czuje, nie widzi prawdziwego dobra poza czcią i chwałą. Szacunek i poważanie są dla tych ministrów i urzędników, którzy, znajdując po pracy jedynie pracę, czuwają dniem i nocą nad szczęściem państwa.

Księga czternasta. O prawach w ich związku z naturą klimatu.

Rozdział I. Myśl ogólna.

Jeżeli prawdą jest, iż charakter ducha i namiętności bardzo są różne w rozmaitych klimatach, prawa powinny by się stosować i do różnic tych namiętności, i do różnic charakterów.

Rozdział II. Jak ludzie różni są w rozmaitych klimatach.

Zimne powietrze ściąga zakończenia zewnętrznych żyłek naszego ciała; to pomnaża ich sprężystość i sprzyja dopływowi krwi od kończyn do serca. Zmniejsza długość tychże żyłek; przez co pomnaża ich siłę. Ciepłe powietrze, przeciwnie, zwalnia kończyny żyłek i wydłuża je; zmniejsza tedy ich siłę i sprężystość.

Ludzie są tedy bardziej krzepcy w zimnych klimatach. Czynność serca i oddziaływanie najdrobniejszych żył odbywają się sprawniej, soki są w lepszej równowadze, krew bardziej prze ku sercu i nawzajem serce ma więcej siły. Ta większa siła musi wydawać wiele skutków: na przykład więcej dufności w samym sobie, to znaczy więcej odwagi; więcej poczucia własnej wyższości, to znaczy mniejszą żądzę zemsty; większe przeświadczenie własnego bezpieczeństwa, to znaczy więcej szczerości, mniej podejrzeń, chytrości i podstępów. Słowem, muszą stąd wynikać charaktery bardzo różne. Dajcie człowieka w miejsce gorące i zamknięte; będzie cierpiał z racji, które wymieniłem, wielkie zemdlenie serca. Jeżeli w tych warunkach podsunie mu kto jakiś śmiały postępek, sądzę, iż okaże się doń bardzo nieskłonny; doraźna niemoc wleje brak odwagi w jego duszę; będzie się lękał wszystkiego, ponieważ będzie czuł, że nic nic może. Ludy w gorących krajach są lękliwe, podobnie jak starcy; ludy w zimnych krajach są odważne, jak ludzie młodzi. Jeżeli weźmiemy pod rozwagę ostatnie wojny, jako te, które najbliżej są nam na oczach i w których łatwiej możemy dostrzec pewnych nieznacznych działań, niedostrzegalnych z daleka, ujrzymy snadno, iż ludy północy, przeniesione w kraje południowe, nie dokonały tam równie pięknych czynów jak ich krajanie, którzy walcząc w swoim własnym klimacie, władali całym swoim męstwem.

Krzepkość fibrów u ludów północnych sprawia, iż wyciągają one najgrubsze soki z pokarmów. Wynikają z tego dwie rzeczy: jedna, iż cząstki mlecza lub limfy bardziej sposobne są, przez swą wielką powierzchnię, przylegać do żył i odżywiać je: druga, iż, dla swojej grubawości, mniej są sposobne, aby nadać sokowi nerwowemu niejaką subtelność. Te ludy będą tedy miały wielkie ciało, a mało żywości.

Nerwy kończą się na całej powierzchni ciała w tkance skóry, a każdy tworzy wiązkę nerwów. Zwyczajnie nie cały nerw bywa wprawiony w ruch, ale jego nieskończenie drobna cząstka. W gorących krajach, gdzie tkanka skóry jest zwiotczała, zakończenia nerwów są jak gdyby rozwarte i wystawione na najlżejsze działanie najsłabszych przedmiotów. W zimnych krajach tkanka skóry jest skurczona, a brodawki ściśnięte; drobne pęczki są jak gdyby porażone, wrażenie dochodzi do mózgu jedynie wtedy, kiedy jest nadzwyczaj silne i kiedy działa na cały nerw naraz. Zasię wyobraźnia, smak, czułość, żywość, zależą od nieskończonej mnogości drobnych wrażeń.

Oglądałem zewnętrzną tkankę języka baraniego w miejscu, gdzie wydaje się gołemu oku pokryty brodawkami. Widziałem, za pomocą mikroskopu, na tych brodawkach małe włoski lub też rodzaj puszku; między brodawkami znajdowały się stożki, które tworzyły, na końcu, niby małe pędzelki. Jest wielkie prawdopodobieństwo, że te stożki są głównym narządem smaku.

Zamroziłem połowę tego języka: ujrzałem gołym okiem, iż brodawki zmniejszyły się nadzwyczajnie; kilka rzędów tych brodawek schowało się w swoje pochewki. Zbadałem ich tkankę mikroskopem, nie ujrzałem już stożków. W miarę jak język odmarzał, brodawki, widziane gołym okiem, podnosiły się wyraźnie; pod mikroskopem zaś małe pęczki zaczynały się pojawiać.

Owo spostrzeżenie potwierdza to, co powiedziałem, iż w zimnych krajach pęczki nerwowe mniej są rozwite; chowają się w swoich pochewkach, gdzie są ubezpieczone od zewnętrznych wpływów. Wrażenia są zatem mniej żywe.

W zimnych krajach wrażliwość na przyjemności będzie niewielka; większa będzie w krajach umiarkowanych; ogromna w krajach gorących. Tak, jak rozróżnia się klimaty wedle stopnia szerokości geograficznej, tak można by je niejako rozróżniać wedle stopni wrażliwości. Widywałem operę w Anglii i we Włoszech: te same sztuki, ci sami aktorzy: ale ta sama muzyka wywiera tak różne działanie na oba narody, jeden jest tak spokojny, a drugi tak porwany, że zdaje się to niepojęte.

Toż samo będzie z bólem: rodzi się on u nas pod wpływem rozdarcia jakowychś włókien naszego ciała. Stwórca postanowił, iż ból ten będzie tym większy, im większe zaburzenie: owóż, jasne jest, iż wielkie ciała i grube włókna ludzi północy mniej są zdolne do zaburzenia niż delikatne włókna ludów w ciepłych krajach; dusza jest tam przeto mniej tkliwa na ból. Moskala, aby coś uczuł, trzeba obedrzeć ze skóry.

Przy tej delikatności organów, jaką mają ludzie w gorących krajach, dusza jest nader tkliwa na wszystko, co ma związek z połączeniem dwóch płci: wszystko zmierza do tego celu.

W krajach północnych fizyczna strona miłości zaledwie ma tyle siły, aby dać się uczuć; w krajach umiarkowanych miłość, zaprawiona tysiącznymi przydatkami, szuka uroku w rzeczach, które zrazu zdają się być nią, a jeszcze nią nie są; w krajach gorętszych kocha się miłość dla niej samej; jest jedynym źródłem szczęścia; jest życiem.

W krajach południowych ustrój delikatny, słaby, ale pobudliwy, oddaje się miłości, która w seraju rodzi się i zaspakaja bez ustanku; lub też miłości, która, zostawiając kobietom większą wolność, wystawiona jest na tysiączne niepokoje. W krajach północnych ustrój zdrowy i silny, ale ciężki, znajduje przyjemność we wszystkim, co może sercu dać podnietę: polowanie, podróże, wojna, wino. W krajach północnych spotkacie ludy, które mają mało wad, dość wiele cnót, wiele prostoty i szczerości. W miarę, jak zbliżacie się do krajów południowych, rzeklibyście, iż oddalacie się od samej moralności: żywsze namiętności będą mnożyły zbrodnie; każdy stara się wydrzeć drugiemu przewagi sprzyjające tymże namiętnościom. W krajach umiarkowanych ujrzycie ludy niestałe w swoich obyczajach, nawet w swoich przywarach i w swoich cnotach: klimat nie jest tam dość stały, aby w nich tchnąć stałość.

Gorąco klimatu może być tak nadmierne, iż ciało będzie zupełnie bez siły. Wówczas omdlałość przejdzie i na ducha; żadnej ciekawości, żadnego szlachetnego zamysłu, żadnego wzniosłego uczucia; skłonności będą tam zupełnie bierne; lenistwo będzie tam szczęściem; większość kar będzie tam lżejsza do udźwignięcia niż żywość duszy, a niewola mniej nieznośna niż siła ducha potrzebna do powodowania sobą.

Rozdział III. Sprzeczność charakteru niektórych ludów południowych.

Hindusi są z natury wyzuci z odwagi; nawet dzieci Europejczyków urodzone w Indiach tracą męstwo właściwe ich krajowi. Ale jak to pogodzić z ich okrutnymi czynami, z obyczajem, z ich barbarzyńskimi karami? Ludzie poddają się tam niewiarygodnym męczarniom; kobiety palą się same żywcem: oto, zaiste, wiele siły przy tak wielkiej słabości.

Natura, która dała tym ludom słabość rodzącą w nich lękliwość, dała im zarazem wyobraźnię, tak iż wszystko działa na nich nadmiernie. Ta sama czułość organów, która każe im lękać się śmierci, służy również ku temu, aby im kazać się obawiać tysiąca rzeczy więcej niż śmierci. Ta sama wrażliwość każe im uciekać od wszelkich niebezpieczeństw, jak również wszystkim urągać.

Tak, jak dobre wychowanie potrzebniejsze jest dzieciom niż tym, których umysł jest w pełni dojrzałości, tak samo ludy tych klimatów bardziej potrzebują roztropnego prawodawcy niż nasze. Im wyobraźnia żywsza i zapalniejsza, tym ważniejsze jest, aby na nią działać we właściwy sposób, nie wszczepiać zabobonów i powodować się rozumem.

Za czasów Rzymian ludy północnej Europy żyły bez sztuk, bez wykształcenia, niemal bez praw. Mimo to, jedynie dzięki rozsądkowi związanemu z grubszymi fibrami tego klimatu, oparli się z cudowną mądrością potędze rzymskiej, aż do chwili, w której wyszli ze swoich lasów, aby ją obalić.

Rozdział IV. Przyczyna niezmienności religii, zwyczajów, obyczajów, praw na Wschodzie.

Jeżeli do tej wątłości organów, z której u ludów Wschodu wynikają najsilniejsze w świecie wrażenia, dołączycie niejakie lenistwo ducha, z konieczności towarzyszące gnuśności ciała, które sprawia, iż ten duch niezdolny jest do żadnego czynu, do żadnego wysiłku, żadnego napięcia; zrozumiecie, iż dusza, skoro raz przyjęła jakieś wrażenie, nie może go już zmienić. To sprawia, iż prawa, obyczaje, zwyczaje, nawet te, które zdają się obojętne, jak sposób ubierania się, są dziś na Wschodzie takie same, jak były tysiąc lat temu.

Rozdział V. Iż źli prawodawcy są ci, którzy wspierali wady klimatu, a dobrzy ci, którzy się im przeciwili.

Hindusi wierzą, iż spokój i nicość są zasadą wszystkich rzeczy i kresem, do którego one idą. Uważają tedy zupełną bezczynność za stan najdoskonalszy i przedmiot swoich pragnień. Najwyższej istocie dają przydomek nieruchomej. Syjamczycy sądzą, iż najwyższe szczęście zasadza się na tym, aby nie być zmuszonym dawać życia swojej machinie i poruszać ciała.

W tych krajach, gdzie nadmierne gorąco rozstraja i przygniata, spoczynek jest tak rozkoszny, a ruch tak uciążliwy, iż ten system metafizyczny wydaje się naturalny, i Foe, prawodawca Indii, posłuszny był swoim czuciom, kiedy wtrącił ludzi w stan doskonale bierny; ale nauka jego, zrodzona z lenistwa klimatu, podsycająca je wzajem, sprawiła tysiączne klęski.

Prawodawcy Chin byli roztropniejsi, kiedy, zważając ludzi nie w stanie spokojnym, w jakim znajdą się kiedyś, ale w działaniu koniecznym do wypełnienia obowiązków życia, nadali swojej religii, filozofii i prawom wyłącznie praktyczny charakter. Im więcej przyczyny fizyczne skłaniają ludzi do spoczynku, tym bardziej pobudki moralne powinny ich odeń oddalać.

Rozdział VI. O uprawie ziemi w gorących krajach.

Uprawa ziemi jest najważniejszą pracą człowieka. Im bardziej klimat odstręcza ich od tej pracy, tym bardziej religia i prawa powinny ich do niej zachęcać. Toteż prawa Indów, które dają ziemię monarchom a odejmują poddanym ducha własności, pomnażają złe skutki klimatu, to znaczy wrodzone lenistwo.

Rozdział VII. O mnichostwie.

Mnichostwo sprawia te same klęski; zrodziło się ono w gorących krajach Wschodu, gdzie ludzie mniej tą skłonni do czynu niż do rozmyślań.

W Azji ilość derwiszów lub mnichów zdaje się wzrastać z gorącem klimatu; Indie, gdzie upał jest niezmierny, roją się od nich: w Europie widzimy tę samą różnicę.

Aby przezwyciężyć lenistwo klimatu, trzeba by, aby prawa starały się odjąć wszystkie środki życia bez pracy; na południu zaś Europy czynią one zgoła przeciwnie: tym, którzy chcą żyć bezczynnie, dają miejsca sposobne do rozmyślań i przydają im olbrzymie bogactwa. Ci ludzie, żyjący w dostatku, który im jest ciężarem, słusznie dają nadmiar swoich dóbr ludowi: stracił on własność dóbr; wynagradzają mu to bezczynnością, jakiej mu dają kosztować, aż w końcu uczy się kochać własną nędzę.

Rozdział VIII. Dobry obyczaj chiński.

Opisy Chin opowiadają o ceremonii otwierania ziemi, jakiej cesarz dopełnia co roku. Za pomocą tego publicznego i uroczystego aktu chciano zachęcić ludy do rolnictwa.

Co więcej, cesarz otrzymuje co roku wiadomość o rolniku, który najbardziej odznaczył się w swoim rzemiośle; czyni go mandarynem ósmej klasy.

U dawnych Persów ósmego dnia miesiąca zwanego Chorrem-ruz królowie porzucali swój przepych, aby jeść z rolnikami. Są to cudowne urządzenia dla pobudzenia rolnictwa.

Rozdział IX. Sposoby pobudzenia przemysłu.

Wykażę w księdze XIX, iż narody leniwe są zazwyczaj pyszne. Można by obrócić skutek przeciw przyczynie i zniweczyć lenistwo pychą.

Na południu Europy, gdzie ludy są tak drażliwe na punkcie honoru, dobrze byłoby rozdawać nagrody rolnikom, którzy najlepiej uprawiali pole, lub robotnikom, którzy najwyżej posunęli swój przemysł. Sposób ten wyda owoce zgoła w każdym kraju. Za naszych dni pomógł on w Irlandii do stworzenia jednej z największych fabryk płótna w Europie.

Rozdział X. O prawach będących w związku z trzeźwością narodów.

W gorących krajach wodnista część krwi ulatnia się w znacznym stopniu przez pocenie się: trzeba tedy zastąpić ją podobnym płynem. Woda cudownie służy do tego użytku: silne napoje ścięłyby kuleczki krwi, które pozostają po ulotnieniu się części wodnistej.

W zimnych krajach wodnista część krwi wydziela się w małym stopniu przez pocenie; pozostaje w wielkiej obfitości. Można tam tedy używać napojów wyskokowych bez obawy, aby krew się ścięła. Ciało zawiera tam pełno wilgoci: silne napoje, które popędzają krew, mogą tam być na miejscu.

Prawo Mahometa, które zabrania użytku wina, jest tedy prawem klimatu arabskiego; toteż przed Mahometem woda była pospolitym napojem Arabów. Prawo, które zabraniało Kartagińczykom pić wina, było też prawem klimatu; istotnie klimat tych dwóch krajów jest mniej więcej jednaki.

Podobne prawo nie byłoby dobre w krajach zimnych, gdzie klimat zdaje się skłaniać do niejakiego opilstwa narodu, bardzo różnego od opilstwa osób. Pijaństwo rozprzestrzenione jest po całej ziemi, w stosunku prostym do zimna i wilgoci. Idźcie od równika ku biegunowi, ujrzycie jak pijaństwo wzrasta ze stopniem szerokości. Idźcie od tegoż samego równika ku przeciwnemu biegunowi, ujrzycie, jak pijaństwo posuwa się ku południowi tak, jak z tej strony posuwało się ku północy.

Naturalne jest, aby tam, gdzie wino jest przeciwne klimatowi, a tym samym zdrowiu, nadużycie jego było surowiej karane, niż w kraju, gdzie pijaństwo ma mało złych następstw dla jednostki, gdzie ma ich mało dla społeczeństwa, gdzie nie doprowadza ludzi do szału, jeno do otępienia. Toteż prawa, które karały pijanego człowieka i za występek, jaki popełnił, i za pijaństwo, odnosiły się jedynie do opilstwa osoby, a nie do opilstwa narodu. Niemiec pije ze zwyczaju, Hiszpan z ochoty.

W ciepłych krajach zwiotczenie żyłek powoduje większe przesiąkanie wilgoci, ale części stałe mniej się ulatniają. Fibry, które mają czynność bardzo słabą i małą sprężystość, zużywają się mało; wystarczy niewiele odżywczego soku, aby je skrzepić: jada się tam tedy bardzo mało.

Rozmaite potrzeby stworzyły w rozmaitych klimatach rozmaite sposoby życia; te zaś stworzyły rozmaite rodzaje praw. Trzeba pewnych praw w narodzie, gdzie ludzie dużo stykają się z sobą; trzeba znowuż innych u ludu, gdzie niewiele się z sobą obcuje.

Rozdział XI. O prawach związanych z chorobami zaraźliwymi.

Herodot powiada, iż prawa żydowskie tyczące trądu zaczerpnięto z obyczaju Egipcjan. W istocie, te same choroby wymagały tych samych lekarstw. Te prawa były nieznane Grekom i pierwotnym Rzymianom, równie jak choroba. Klimat Egiptu i Palestyny nakazywał je; łatwość, z jaką ta choroba się rozszerza, ujawnia nam roztropność i przezorność tych praw.

Sami doświadczyliśmy tego skutków. Wojny krzyżowe przyniosły nam trąd; roztropne zarządzenia nie pozwoliły mu ogarnąć całej ludności.

Widzimy z prawa Longobardów, iż choroba ta była rozpowszechniona we Włoszech przed wojnami krzyżowymi i ściągnęła uwagę prawodawców. Rotarys nakazał, iż trędowaty, wypędzony z domu i zamknięty w osobnym miejscu, nie może rozrządzać swoim mieniem: ponieważ z chwilą, kiedy go wyrwano z domu, uznano go za umarłego. Aby zapobiec wszelkiej styczności z trędowatymi, pozbawiono ich praw cywilnych.

Sądzę, że chorobę tę przyniosły do Włoch podboje greckich cesarzy, w których armii mogły się znajdować oddziały z Palestyny albo z Egiptu. Jak bądź się rzeczy miały, postępy jej wstrzymano aż do wojen krzyżowych.

Powiadają, że żołnierze Pompejusza, wracając z Syrii, przynieśli chorobę dość podobną do trądu. Żadne z ówczesnych zarządzeń nie doszło do nas; ale prawdopodobnie musiały istnieć, skoro choroba ta znikła aż do czasu Longobardów.

Dwa wieki temu nowa choroba, nieznana naszym ojcom, przedostała się z Nowego Świata do naszego i ugodziła naturę ludzką w samym źródle życia i rozkoszy. Ujrzano, jak większość znakomitych rodzin w południowej Europie wyginęła wskutek choroby, która stała się zbyt pospolita, aby być hańbiąca, i była już tylko złowroga. Gorączka złota utrwaliła tę chorobę; jeżdżono bez ustanku do Ameryki i przynoszono wciąż nowe jej zarodki.

Pobożne racje skłonne były żądać, aby pozostawiono zbrodni ową karę; ale klęska ta wdarła się i w łono małżeństwa i skaziła już samo dziecięctwo.

Jako iż rzeczą rozumu prawodawców jest czuwać nad zdrowiem obywateli, byłoby bardzo rozsądnym wstrzymać to przenoszenie za pomocą praw naśladujących prawa mojżeszowe.

Mór jest klęską, której spustoszenia szerzą się jeszcze szybciej i gwałtowniej. Główną jego siedzibą jest Egipt, skąd rozchodzi się na cały świat. Wydano w większości państw europejskich bardzo dobre przepisy, aby nie pozwolić mu wniknąć; za naszych zaś dni wymyślono cudowny środek powstrzymania go: rozstawia się dokoła zakażonego kraju łańcuch wojska, które broni wszelkiego zetknięcia.

Turcy, którzy nie mają pod tym względem żadnych ustaw, patrzą, jak w tym samym mieście chrześcijanie uchodzą niebezpieczeństwa, a oni jedni giną. Kupują odzież zadżumionych, noszą ją i cierpią swój los. Pojęcie nieuchronnego przeznaczenia, które stanowi o wszystkim, sprawia, iż władza pozostaje spokojnym widzem: sądzi, iż Bóg uczynił już wszystko i że ona nie ma nic do czynienia.

Rozdział XII. O prawach przeciw samobójcom.

Nie widzimy w historii, aby Rzymianie zabijali się bez powodu: ale Anglicy zabijają się bez żadnej zrozumiałej racji skłaniającej ich do tego; zabijają się zgoła w pełni szczęścia. Czyn ten był u Rzymian wynikiem wychowania; był w związku z ich pojęciami i obyczajem. U Anglików jest on wynikiem choroby: jest on w związku z fizycznym stanem ustroju, niezależny od wszelkiej innej przyczyny.

Można przypuszczać, iż to jest wada w filtracji soku nerwowego; organizm, którego siły motoryczne znajdują się raz po raz w bezczynności, znużony jest samym sobą; dusza nie czuje bólu, ale niejaką uciążliwość istnienia. Ból jest to zło miejscowe, które budzi w nas pragnienie, aby ten ból ustał; ciężar życia to utrapienie, które nie ma osobnego miejsca i które rodzi w nas pragnienie, aby to życie się skończyło.

Jasne jest, że w niektórych krajach prawa cywilne mają swoje racje, aby piętnować sam fakt samobójstwa: ale w Anglii tak samo nie można go karać, jak nie karze się skutków szaleństwa.

Rozdział XIII. Skutki wynikające z angielskiego klimatu.

W narodzie, u którego choroba pochodząca z klimatu tak bardzo gnębi duszę, iż mogłaby wstręt do wszystkich rzeczy posunąć aż do wstrętu do samego życia, jasne jest, iż dla tych ludzi, którym wszystko bywa nieznośne, najodpowiedniejszy byłby rząd, gdzie nie mogliby się czepiać jednego człowieka o powód swoich utrapień; i gdzie — wobec tego, iż raczej rządzą prawa, niż ludzie — trzeba by, dla zmienienia stanu rzeczy, obalić same prawa.

Gdyby ten sam naród otrzymał jeszcze z łaski klimatu pewną niecierpliwość, która by mu nie pozwoliła znosić długo tych samych rzeczy, jasne jest, iż rząd wspomniany przez nas byłby jeszcze najwłaściwszy.

Ta niecierpliwość nie jest wielka sama przez się: ale może się stać bardzo wielka, kiedy się łączy z odwagą.

Różna jest od lekkomyślności, która sprawia, iż coś podejmujemy bez powodu i porzucamy tak samo. Bardziej zbliża się do uporu, ponieważ pochodzi z poczucia zła, poczucia tak żywego, iż nie słabnie nawet od przyzwyczajenia.

W wolnym narodzie ten charakter byłby bardzo sposobny, aby udaremnić zamysły tyranii, która jest zawsze powolna i słaba w początkach, tak jak jest żywa i nagła ku końcowi; która zrazu ukazuje tylko jedną rękę ku pomocy, później zaś gniecie niezliczoną mnogością ramion.

Niewola zaczyna się zawsze od snu. Ale naród, który nie ma spokoju w żadnym położeniu, który się maca bez ustanku i znajduje same bolesne punkty, nie byłby zdolny zasnąć.

Polityka jest to ukryta piłka, która kraje żelazo i dochodzi powoli do celu. Owóż ludzie, o których mowa, nie mogliby znieść przewlekań, szczegółów, spokoju negocjacji; często mniej by tym osiągnęli, niż inne narody; straciliby przez traktaty to, co zdobyli bronią.

Rozdział XIV. Inne skutki klimatu.

Ojcowie nasi, starożytni Germanie, mieszkali w klimacie, gdzie namiętności były bardzo umiarkowane. Prawa ich znajdowały w rzeczach jedynie to, co widziały, nie doszukiwały się niczego więcej. I tak jak sądziły o krzywdzie wyrządzonej mężczyznom z wielkości ran, tak też nie więcej wybredzały co do obraz wyrządzonych kobietom. Prawo niemieckie jest pod tym względem bardzo osobliwe. Jeżeli się obnaży kobiecie głowę, płaci się grzywny sześć groszy; toż samo, jeżeli nogę do kolana; powyżej kolana podwójnie. Zda się, iż prawo mierzyło wielkość obrazy wyrządzonej kobiecie, tak jak się mierzy figurę geometryczną; nie karało zbrodni wyobraźni, karało zbrodnię oczu. Ale skoro plemię germańskie dostało się do Hiszpanii, klimat wymyślił wiele innych praw. Prawo Wizygotów zabroniło lekarzom puszczać krew wolnej kobiecie inaczej niż w obecności jej ojca lub matki, brata, syna lub wuja. Wyobraźnia ludów rozpaliła się, wyobraźnia prawodawców zapłonęła tak samo; prawo podejrzewało wszystko u ludu zdolnego wszystko podejrzewać.

Te prawa zwróciły tedy niezmierną baczność na obie płcie. Ale zdaje się, iż w karach, jakie wymierzały, raczej starały się schlebiać zemście prywatnej niż wykonywać zemstę publiczną. I tak, w większości wypadków, oddawały oboje winnych w niewolę rodziców lub znieważonego męża. Kobietę wolną, która oddała się człowiekowi żonatemu, zdawano na łaskę jego żony, iżby mogła nią rozrządzać do woli. Prawo zmuszało niewolników, aby wiązali i wydawali mężowi żonę, którą zeszli na cudzołóstwie; pozwalały własnym dzieciom oskarżać matkę i brać niewolników na tortury, aby jej dowieść winy. Toteż raczej były one zdolne wyostrzyć nadmiernie pewien punkt honoru, niż stworzyć dobry porządek. I nie trzeba się dziwić, jeżeli hrabia Julian mniemał, iż zniewaga tego rodzaju wymaga zagłady ojczyzny i króla. Nie należy się dziwić, iż Maurowie, przy takim podobieństwie obyczajów, tak łatwo osiedlili się w Hiszpanii, utrzymali się tam i odwlekli upadek swojego państwa.

Rozdział XV. O rozmaitym stopniu zaufania, jakie prawa pokładają w ludzie zależnie od klimatu.

Naród japoński ma charakter tak okrutny, iż prawodawcy i urzędnicy nie mogą w nim pokładać żadnego zaufania; stawili mu przed oczy jedynie sędziów, groźby i kary; poddali go na każdym kroku nadzorowi policji. Te prawa, które, na pięć głów rodziny, czynią jedną zwierzchnym sędzią nad czterema innymi; te prawa, które za zbrodnię jednego karzą całą rodzinę albo całą dzielnicę; te prawa, które nie znajdują niewinnych tam, gdzie może być jeden winny, są na to, aby wszyscy strzegli się siebie wzajem, aby każdy śledził postępowanie drugiego i aby był jego dozorcą, świadkiem i sędzią.

W Indiach przeciwnie, lud jest łagodny, czuły, współczujący: toteż prawodawcy położyli w nim wielkie zaufanie. Ustanowili niewiele kar i niezbyt surowych; i tych nawet nie wykonuje się zbyt ściśle. Powierzono siostrzeńców wujom, sieroty opiekunom, tak jak gdzie indziej powierza się dzieci rodzicom: określono spadek wedle uznanych zalet spadkobiercy. Uważano tam widocznie, że każdy obywatel winien polegać na wrodzonej dobroci drugiego.

Dają z łatwością wolność niewolnikom; żenią ich; obchodzą się z nimi jak z własnymi dziećmi: szczęśliwy klimat, który rodzi niewinność obyczajów i wydaje łagodność praw.

Księga piętnasta. W jaki sposób prawa niewoli cywilnej mają związek z naturą klimatu.

Rozdział I. O niewoli cywilnej.

Niewola, w ścisłym rozumieniu, jest to istnienie prawa, które czyni jednego człowieka tak dalece własnością drugiego człowieka, iż ten staje się bezwarunkowym panem jego życia i mienia. Nie jest dobra w samej istocie: nie jest pożyteczna ani dla pana, ani dla niewolnika; dla niewolnika, ponieważ nic nie może uczynić przez cnotę; dla pana, ponieważ nabiera z tego stosunku wszelkich złych nałogów, przywyka nieznacznie deptać wszystkie cnoty moralne, staje się wyniosły, porywczy, twardy, gniewliwy, rozwiązły, okrutny.

W krajach despotycznych, gdzie już żyje się w niewoli politycznej, niewola cywilna znośniejsza jest niż gdzie indziej. Każdy musi tam być rad, iż ma utrzymanie i życie. Dlatego dola niewolnika niewiele jest tam cięższa niż dola poddanego.

Ale w rządzie monarchicznym, gdzie tak ważne jest, aby nie gnębić ani nie upadlać natury ludzkiej, nie trzeba niewolników. W demokracji, gdzie wszyscy są równi, i w arystokracji, gdzie prawa powinny dokładać wysiłków, aby wszyscy byli tak równi, jak tylko natura rządu na to pozwala, niewola sprzeczna jest z duchem ustroju i służy jedynie po to, aby dać obywatelom władzę i zbytek, których nie powinni mieć.

Rozdział II. Początek prawa niewoli u prawników rzymskich.

Nikt by nie uwierzył, że to litość zrodziła niewolnictwo; i że w tym celu wzięła się ona do rzeczy w trojaki sposób.

Prawo narodów żądało, aby jeńców wojennych obracać w niewolników, iżby ich nie zabijano. Prawo cywilne u Rzymian pozwalało dłużnikom, których wierzyciele mogliby nękać, aby się sprzedawali sami; prawo zaś naturalne żądało, aby dzieci, których ojciec niewolnik nie mógł wyżywić, szły w niewolę, jak ich ojciec.

Te racje prawników nic są dorzeczne. 1-o Fałszem jest, aby wolno było zabijać na wojnie inaczej, niż razie konieczności; kiedy zaś jakiś człowiek uczynił drugiego niewolnikiem, nie można rzec, aby był w konieczności zabicia go, skoro tego nie uczynił. Całe prawo, jakie wojna może dawać nad jeńcami, to ubezpieczyć ich osobę tak, aby nie mogli już szkodzić. Wszystkie narody świata potępiają zabójstwa dokonywane przez żołnierzy na zimno, poza ukropem walki.

2-o. Nie jest prawdą, aby człowiek wolny mógł się sprzedać. Sprzedaż przypuszcza cenę; gdyby ktoś sprzedał się w niewolę, całe jego mienie przeszłoby na własność pana, pan zatem nie dałby nic, a niewolnik nic by nie otrzymał. Posiadałby, powie ktoś, pecalium; ale peculium przywiązane jest do osoby. Jeżeli nie wolno się zabić, ponieważ się okrada z własnej osoby ojczyznę, tak samo nie wolno się sprzedawać. Wolność każdego obywatela jest cząstką wolności publicznej. W państwie ludowym właściwość ta jest nawet cząstką udzielności. Sprzedać swoje prawa obywatela jest aktem takiego szaleństwa, że nie można go przypuszczać w człowieku. Jeżeli wolność ma jakąś cenę dla tego, kto ją kupuje, jest ona bez ceny dla tego, kto ją sprzedaje. Prawo cywilne, które pozwoliło ludziom na podział dóbr, nie mogło pomieścić w liczbie tych dóbr cząstki ludzi, mających czynić ten podział. Prawo cywilne, które unieważnia umowy zawierające jakąś krzywdę, nie może nie unicestwić ugody zawierającej najpotworniejszą krzywdę z wszystkich.

Trzeci sposób to urodzenie. Ten upada wraz z dwoma tamtymi. Jeżeli bowiem człowiek nie mógł się sprzedać, tym mniej nie mógł sprzedać syna, który się jeszcze nie urodził: jeżeli jeńca wojennego nie wolno jest obrócić w niewolnika, tym mniej i jego dzieci.

To, że śmierć zbrodniarza jest rzeczą dozwoloną, to dlatego, iż prawo, które go karze, uczyniono dla jego korzyści. Morderca, na przykład, korzystał z prawa, które go skazuje; chroniło ono jego życie w każdej chwili: nie może tedy użalać się na nie. Inaczej z niewolnikiem; prawo niewoli nigdy nie mogło mu być użyteczne; działa ono, we wszystkich wypadkach, przeciw niemu, nie będąc nigdy za nim; co jest przeciwne zasadniczym podstawom wszelkiej społeczności.

Powie ktoś, że mogło mu być użyteczne, ponieważ pan dostarczył mu żywności. Trzeba by tedy ograniczyć niewolę do osób niezdolnych zarobić na życie. Ale nikt nic chce takich niewolników. Co do dzieci, natura, dając mleko matkom, zapewniła im pożywienie; reszta ich dzieciństwa tak bliska jest wieku, w którym najbardziej mogą być użyteczne, że nie można rzec, aby ten, kto je żywi, aby się stać ich panem, dawał im cokolwiek.

Niewola jest zresztą zarówno sprzeczna z prawem cywilnym, co z prawem naturalnym. Jakie prawo cywilne mogłoby zabronić niewolnikowi uciec, jemu, który nie należy do społeczeństwa i którego, tym samym, żadne prawa cywilne nie obowiązują? Powstrzymywać go może jedynie prawo domowe, to znaczy prawo pana.

Rozdział III. Inne źródło prawa niewoli.

Raczej byłbym skłonny twierdzić, iż niewolnictwo pochodzi ze wzgardy, jaką jeden naród ma dla drugiego, opartej na różnicy zwyczajów.

Lopez de Gomara powiada, „iż Hiszpanie znaleźli, koło Św. Marty, koszyki, w których mieszkańcy mieli swoje zbiory; były to kraby, ślimaki, koniki polne, szarańcze. Zwycięzcy poczytali to za zbrodnię zwyciężonym”. Autor przyznaje, iż na tym oparto prawo czyniące Amerykanów niewolnikami Hiszpanów, prócz tego, iż palili tytoń i nie golili bród z hiszpańska.

Wiedza czyni człowieka łagodnym; rozum skłania go do ludzkości: jedynie przesądy każą się jej wyrzekać.

Rozdział IV. Inne źródło prawa niewoli.

Tyleż byłoby rzec, że religia daje swoim wyznawcom prawo wtrącania w niewolę tych, którzy jej nie wyznają, dla tym skuteczniejszej pracy nad jej rozszerzeniem.

Ten sposób myślenia utwierdził niszczycieli Ameryki w ich zbrodniach. Na tym pojęciu oparli prawo wtrącenia tylu narodów w niewolę; ci rozbójnicy bowiem, którzy chcieli być koniecznie rozbójnikami i chrześcijanami, byli bardzo nabożni.

Ludwikowi XIII bardzo ciężko przyszło zdobyć się na prawo, które czyniło niewolnikami Murzynów w jego koloniach: ale kiedy go przekonano, że to jest najpewniejszy sposób nawrócenia ich, zgodził się.

Rozdział V. O niewoli Murzynów.

Gdyby mi trzeba było bronić prawa, mocą którego uczyniliśmy Murzynów niewolnikami, oto co bym rzekł:

Skoro ludy Europy wytępiły mieszkańców Ameryki, trzeba im było obrócić w niewolę mieszkańców Afryki, aby posłużyć się nimi dla karczowania tak rozległego kraju.

Cukier byłby za drogi, gdyby rośliny, która go wydaje, nie uprawiano przez niewolników.

Owi ludzie są czarni od stóp do głów i mają nos tak spłaszczony, że prawie niepodobna jest ich żałować.

Nie można sobie wyobrazić, aby Bóg, w swojej nieskończonej mądrości, umieścił duszę, a zwłaszcza duszę dobrą, w czarnym ciele.

Tak wrodzone jest mniemać, że to barwa stanowi istotę ludzkości, iż ludy Azji, które czynią rzezańców, w jeszcze wyraźniejszy sposób pozbawiają Murzynów podobieństwa do nas.

Można sądzić o kolorze skóry z koloru włosów, które u Egipcjan, najtęższych filozofów świata, miały tak wielkie znaczenie, iż uśmiercali wszystkich rudych, jacy im popadli w ręce.

Dowodem, iż Murzyni nie mają rozumu, jest to, że wyżej sobie cenią szklane paciorki niż złoto, które u cywilizowanych narodów posiada tak ogromną doniosłość.

Niepodobna jest, abyśmy przypuszczali, że to są ludzie; gdybyśmy bowiem przypuścili, że to są ludzie, zaczęto by mniemać, że my sami nie jesteśmy chrześcijanie.

Ciasne umysły o wiele przesadzają krzywdę, jaką się wyrządza Afrykanom. Gdyby bowiem w istocie była ona taka, jak mówią, czyżby nie przyszło do głowy władcom Europy, którzy czynią między sobą tyle bezużytecznych układów, uczynić jeden powszechny na rzecz miłosierdzia i litości?

Rozdział VI. Prawdziwe źródło prawa niewoli.

Czas poszukać prawdziwego źródła prawa niewoli. Powinno być oparte na istocie rzeczy: zobaczmyż, czy istnieją wypadki, w których z niej wypływa.

W każdym rządzie despotycznym istnieje wielka łatwość zaprzedania się: niewola polityczna unicestwia tam poniekąd wolność cywilną.

P. Perry powiada, że Moskale sprzedają się bardzo chętnie; łatwo pojmuję tego przyczynę: wolność ich nie jest nic warta.

W Achim wszyscy starają się zaprzedać. Najwięksi panowie mają nie mniej niż tysiąc niewolników, w liczbie których są najwięksi kupcy; ci mają znów wielu niewolników pod sobą; ci znowuż wielu innych. Dziedziczy się ich i każe się im handlować. W tych państwach ludzie wolni, zbyt słabi wobec rządu, starają się zostać niewolnikami tych, którzy uciskają rząd.

Oto słuszny i zgodny z rozumem początek owego bardzo łagodnego prawa niewoli, jakie spotykamy w niektórych krajach; i musi być łagodne, skoro oparte jest na wolnym wyborze, którym człowiek, dla swego pożytku, przybiera sobie pana; co stanowi wzajemną umowę między obiema stronami.

Rozdział VII. Inne źródło prawa niewoli.

Oto inny początek prawa niewoli, mianowicie tej okrutnej niewoli, jaką widuje się między ludźmi.

Istnieją kraje, w których gorąco zwątla ciało i uszczupla odwagę tak bardzo, iż ludzie spełniają uciążliwy obowiązek jedynie pod grozą kary: niewola tedy mniej obraża tam rozsądek; ponieważ pan jest równie tchórzliwy wobec swego księcia, jak jego niewolnik wobec niego, niewoli cywilnej towarzyszy tam i niewola polityczna.

Arystoteles chce dowieść, że istnieją niewolnicy z natury, ale to, co powiada, nie dowodzi tego zgoła. Sądzę, iż jeśli są tacy, to ci, o których właśnie mówiłem.

Ale, ponieważ wszyscy ludzie rodzą się równi, trzeba rzec, iż niewola jest przeciw naturze, mimo iż w pewnych krajach opiera się na przyrodzonej racji; i trzeba dobrze odróżnić te kraje od innych, gdzie nawet przyrodzone racje odrzucają ją, jak kraje europejskie, gdzie ją tak szczęśliwie zniesiono.

Plutarch powiada nam w żywocie Numy, iż za czasu Saturna nie było ani pana, ani niewolnika. W naszych strefach chrześcijaństwo przywróciło ten wiek.

Rozdział VIII. Bezużyteczność niewolnictwa u nas.

Trzeba tedy ograniczyć przyrodzoną niewolę do pewnych osobliwych krajów. We wszystkich innych, zdaje mi się, iż nawet najuciążliwsze prace, jakich społeczeństwo wymaga, można osiągnąć ludźmi wolnymi.

Myślę tak dlatego, iż zanim chrystianizm zniósł w Europie niewolę cywilną, uważano pracę w kopalniach za tak uciążliwą, iż, jak sądzono, mogą ją pełnić tylko niewolnicy lub zbrodniarze. Dziś wiadomo, że ludzie, którzy się jej oddają, żyją szczęśliwi. Za pomocą małych przywilejów zachęcono ludzi do tego rzemiosła; z większą pracą połączono większy zysk i osiągnięto tyle, iż ludzie ci przekładają swoje rzemiosło nad inne.

Nie ma pracy tak uciążliwej, której by nie można dostosować do siły tego, który ją wykonuje, byleby stanowił o tym rozum, a nie chciwość. Można, dzięki machinom, wymyślonym lub zastosowanym przez sztukę, zastąpić ciężką pracę, jaką gdzie indziej pełnią niewolnicy. Kopalnie Turków w banacie Temeszwaru były bogatsze niż węgierskie; dawały zaś mniej, ponieważ nie umieli wymyślić nic prócz rąk niewolników.

Nie wiem, czy to rozum, czy serce dyktuje mi ten punkt. Nie ma może klimatu na ziemi, gdzie by nie można było pozyskać do pracy ludzi wolnych. Ponieważ prawa były źle ułożone, znaleźli się ludzie leniwi; ponieważ byli leniwi, wtrącono ich w niewolę.

Rozdział IX. O narodach, u których wolność cywilna jest powszechnie wprowadzona.

Słyszy się co dzień, iż dobrze byłoby, aby u nas byli niewolnicy. Ale aby o tym dobrze sądzić, nie trzeba rozważać, czy byliby oni użyteczni małej, bogatej i rozkoszom oddanej cząstce każdego narodu; bez wątpienia byliby jej użyteczni. Ale, biorąc rzecz z innego punktu, nie sądzę, aby ktokolwiek z tych, którzy stanowią ową część, chciał ciągnąć losy dla rozstrzygnięcia, kto ma tworzyć część narodu wolną, a kto tę, która ma być w niewoli. Ci, którzy najbardziej przemawiają za niewolnictwem, najbardziej by się nim brzydzili, a najbiedniejsi ludzie brzydziliby się nim tak samo. Krzyk za niewolnictwem jest tedy krzykiem zbytku i rozkoszy, a nie miłości dobra publicznego. Kto by wątpił, że każdy człowiek z osobna bardzo byłby rad być panem dóbr, honoru i życia drugich, i że wszystkie namiętności wnet obudziłyby się na tę myśl? Jeżeli w tego rodzaju rzeczach chcecie wiedzieć, czy pragnienia każdego są uprawnione, zbadajcie pragnienia wszystkich.

Rozdział X. Rozmaite rodzaje niewoli.

Istnieją dwa rodzaje niewoli: rzeczowa i osobista. Rzeczowa jest ta, która wiąże niewolnika do ziemi. Takimi byli niewolnicy u Germanów, wedle świadectwa Tacyta. Nie mieli żadnej służby w domu; oddawali panu pewną ilość zboża, bydła lub tkaniny: niewola ich nie sięgała dalej. Ten rodzaj niewoli istnieje jeszcze na Węgrzech i w Czechach, i w wielu okolicach Dolnych Niemiec.

Niewola osobista tyczy się służby domowej i wiąże się raczej z osobą pana.

Ostatecznym nadużyciem niewoli jest, jeżeli ona jest równocześnie rzeczowa i osobista. Taką była niewola Helotów u Spartan; pełnili wszelką pracę poza domem i cierpieli wszystkie zniewagi w domu: taki helotyzm jest przeciw naturze rzeczy. Proste ludy znają jedynie niewolę rzeczową, ponieważ żony ich i dzieci spełniają prace domowe. Ludy oddane rozkoszy mają niewolę osobistą, ponieważ zbytek wymaga posługi niewolników w domu. Owóż helotyzm łączy w jednej i tej samej osobie niewolę służącą rozkoszy i niewolę ludów prostych.

Rozdział XI. Co powinny czynić prawa w stosunku do niewolnictwa.

Ale jakiejkolwiek natury jest niewola, trzeba, aby prawa cywilne starały się jej odjąć z jednej strony nadużycia, z drugiej niebezpieczeństwa.

Rozdział XII. Nadużycia niewoli.

W państwach mahometańskich jest się nie tylko panem życia i mienia kobiet niewolnych, ale także tego, co się nazywa ich cnotą lub czcią. Jest to jednym z nieszczęść tych krajów, iż największa część narodu istnieje jedynie po to, aby służyć rozkoszy drugiej części. Niewolę tę wynagradza próżniactwo, jakiego się pozwala zażywać takim niewolnicom; co znowuż jest dla państwa nową klęską.

To próżniactwo czyni wschodnie seraje miejscem rozkoszy dla tych nawet, przeciw którym zostały stworzone. Ludzie, którzy lękają się jeno pracy, mogą znaleźć szczęście w tych ustroniach. Ale oczywistym jest, iż to się sprzeciwia samemu duchowi niewolnictwa.

Rozum wymaga, aby władza pana nie rozciągała się poza rzeczy tyczące jego usługi; trzeba, aby niewola była dla pożytku, a nie dla rozkoszy. Zasady wstydu należą do prawa naturalnego i powinny znaleźć odczucie we wszystkich narodach świata.

Jeżeli prawo, które ubezpiecza wstyd niewolnic, dobre jest w państwach, gdzie nieograniczona władza drwi sobie ze wszystkiego, o ileż lepszym jeszcze będzie w monarchii? O ileż w państwach republikańskich?

Istnieje ustawa Longobardów, która wydaje się dobra dla wszystkich rządów. „Jeżeli pan zbezceści żonę swego niewolnika, oboje staną się wolni”. Cudowny środek łagodzący, zdolny uprzedzić i powstrzymać, bez zbytniej srogości, wyuzdanie panów.

Nie znajduję, aby Rzymianie mieli pod tym względem dobre urządzenia. Puścili cugle wyuzdaniu panów; pozbawili nawet, do pewnego stopnia, niewolników prawa do małżeństwa. Była to najniższa część narodu; ale, mimo że tak podła, dobrze było, aby miała obyczaje; co więcej, odejmując im małżeństwo, skażono małżeństwa obywateli.

Rozdział XIII. Niebezpieczeństwo mnogości niewolników.

Wielka liczba niewolników posiada różne skutki w różnych rządach. Nie jest ciężarem w państwie despotycznym; niewola polityczna, mieszcząca się w ustroju państwa, sprawia, iż niezbyt się tam czuje niewolę cywilną. Ci, którzy się zwą wolnymi, niewiele są wolniejsi od pozbawionych tego tytułu; że zaś ci, jako rzezańcy, wyzwoleńcy lub niewolnicy, mają w ręku prawie wszystkie sprawy, stan człowieka wolnego i stan niewolnika stykają się bardzo blisko. Jest zatem prawie obojętne, czy dużo, czy mało ludzi żyje w niewoli.

Natomiast w państwach umiarkowanych bardzo ważne jest, aby nie było zbyt wielu niewolników. Wolność polityczna daje tam wolności obywatelskiej wielką cenę; ten, kto jest pozbawiony tej ostatniej, pozbawiony jest i pierwszej. Widzi szczęśliwe społeczeństwo, do którego nawet nie należy; widzi bezpieczeństwo dla innych, nie dla siebie; czuje, iż jego pan ma duszę, która może się wznosić w górę, gdy jego dusza zmuszona jest zniżać się bez ustanku. Nic nie stawia człowieka bliżej stanu bydlęcia, niż widzieć wciąż ludzi wolnych, a nie być wolnym samemu. Tacy ludzie są urodzonymi wrogami społeczeństwa i duża liczba ich byłaby niebezpieczna.

Nie trzeba tedy się dziwić, iż w rządach umiarkowanych państwo ulegało takim wstrząśnieniom wskutek buntu niewolników, i że to zdarzało się tak rzadko w państwach despotycznych.

Rozdział XIV. O niewolnikach uzbrojonych.

Uzbrajać niewolników mniej niebezpieczne jest w monarchii, niż w republice. Tam wojowniczy naród, szlachta, dostatecznie utrzymają tych uzbrojonych niewolników w ryzach. W republice ludzie, będący wyłącznie obywatelami, nie zdołają powściągnąć ludzi, którzy, mając broń w ręku, staną się równi obywatelom.

Goci, którzy podbili Hiszpanię, rozlali się po kraju i niebawem stali się bardzo słabi. Wydali trzy ważne zarządzenia: znieśli dawny zwyczaj, który im bronił zawierać małżeństw z Rzymianami; postanowili, iż wszyscy wyzwoleńcy skarbu mają iść na wojnę pod karą powtórnego wtrącenia w niewolę; nakazali, iż każdy Got ma powieść na wojnę i uzbroić dziesiątą część swoich niewolników. Była to nieznaczna liczba w stosunku do tych, którzy zostawali. Co więcej, ci niewolnicy, idący na wojnę pod dowództwem pana, nie tworzyli osobnego korpusu; byli w armii, a zostawali, można powiedzieć, w rodzinie.

Rozdział XV. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Kiedy cały naród jest wojenny, uzbrojeni niewolnicy jeszcze mniej są groźni.

Wedle prawa alamańskiego niewolnik, który ukradł rzecz oddaną w przechowanie, ponosił tę samą karę, jaką wymierzono by człowiekowi wolnemu, ale jeżeli wydarł ją przemocą, obowiązany był jedynie do zwrotu zrabowanej rzeczy. U Alamanów czyny, które miały za podstawę odwagę i siłę, nie były hańbiące. Posługiwali się oni swymi niewolnikami na wojnie. W większości republik zawsze starano się osłabić męstwo niewolników: naród alamański, zadufany w sobie, dbał o to, aby pomnożyć męstwo swoich; zawsze uzbrojony, nie lękał się niczego z ich strony; były to narzędzia jego łupiestwa lub jego chwały.

Rozdział XVI. Ostrożności konieczne w rządzie umiarkowanym.

Ludzkość okazana niewolnikom może w państwie umiarkowanym uprzedzić niebezpieczeństwa, jakich by się można obawiać od zbyt wielkiej ich liczby. Ludzie przyzwyczajają się do wszystkiego, nawet do niewoli, byleby pan nie był twardszy niż niewola. Ateńczycy obchodzili się z niewolnikami bardzo łagodnie; nie widzi się, aby zakłócili państwo w Atenach, tak jak zachwiali je w Sparcie.

Nie widzimy, aby dawni Rzymianie obawiali się swoich niewolników. Wówczas dopiero, kiedy zatracili wobec nich wszelkie uczucia ludzkości, wszczęły się owe wojny domowe, które porównano do wojen punickich.

Narody proste i oddające się same pracy są zazwyczaj łagodniejsze dla niewolników, niż te, które się jej wyrzekły. Dawni Rzymianie żyli, pracowali i jedli pospołu ze swymi niewolnikami; okazywali im wiele sprawiedliwości i łagodności; największa kara, jaką im nakładali, to że kazali im przejść na oczach sąsiadów z kawałkiem rozszczepionego drzewa na grzbiecie. Obyczaje wystarczały, aby utrzymać wierność niewolników; nie trzeba było praw.

Ale skoro Rzymianie się rozrośli, skoro niewolnicy przestali być ich towarzyszami pracy, ale stali się narzędziami zbytku i pychy, wówczas, gdy nie stało obyczajów, trzeba było praw. Trzeba było nawet straszliwych praw, aby upewnić bezpieczeństwo tych okrutnych panów, którzy żyli wśród swoich niewolników jak pośród wrogów.

Wydano sylaniańską uchwałę senatu i inne prawa, które orzekły, iż, skoro pan jest zabity, wszyscy niewolnicy będący pod tym samym dachem lub też wpodle domu na odległość głosu człowieka będą, bez różnicy, skazani na śmierć. Tych, którzy w takim wypadku dadzą schronienie niewolnikowi, aby go ocalić, skarze się jako morderców. Ten nawet, któremu by pan rozkazał się zabić i który by go usłuchał, byłby uznany winnym; ten, który by nie przeszkodził panu w samobójstwie, byłby ukarany. Jeżeli pana ubito w podróży, uśmiercano wszystkich tych, co zostali z nim, i tych, co uciekli. Wszystkie te prawa miały moc nawet przeciw tym, których niewinność stwierdzono; celem ich było zaszczepić w niewolnikach zabobonną cześć dla pana. Nie wynikały one z rządu cywilnego, ale z wady lub niedoskonałości rządu cywilnego. Nie wypływały ze słuszności praw cywilnych, skoro były przeciwne zasadom praw cywilnych. Opierały się właściwie na prawie wojny; z tą różnicą, iż nieprzyjaciel był w łonie państwa. Sylaniańska uchwała senatu wynikała z prawa narodów, które chce, aby społeczność, nawet niedoskonała, starała się utrzymać.

Nieszczęściem jest dla rządu, kiedy władze są zniewolone stanowić tak okrutne prawa. Dlatego iż uczyniono posłuszeństwo trudnym, jest się zmuszonym powiększać karę za nieposłuszeństwo lub też podejrzewać wierność.

Roztropny prawodawca uprzedza nieszczęście stania się okrutnym prawodawcą. Dlatego że niewolnicy nie mogli mieć w Rzymie zaufania do praw, prawo nie mogło mieć zaufania do nich.

Rozdział XVII. Zarządzenia, jakie należy ustanowić pomiędzy panem a niewolnikiem.

Władza powinna czuwać nad tym, by niewolnik miał pożywienie i odzież: to powinno być umiarkowane prawem.

Prawa powinny dbać o to, aby ich pielęgnowano w chorobie i starości. Klaudiusz wydał prawo, iż niewolnik, którego pan opuści w chorobie, będzie wolny, skoro wyzdrowieje. Prawo to upewniało ich wolność; trzeba było jeszcze upewnić ich życie.

Kiedy ustawa pozwala panu odjąć życie swemu niewolnikowi, jest to prawo, które powinien wykonywać jako sędzia, nie jako pan: trzeba, aby prawo nakazało formalności usuwające podejrzenie gwałtownego czynu.

Kiedy w Rzymie odjęto ojcom prawo karania śmiercią dzieci, sędziowie wymierzali karę, jakiej ojciec sobie życzył. Podobny obyczaj między panem a niewolnikiem byłby słuszny w krajach, gdzie panowie mają prawo życia i śmierci.

Prawo Mojżesza było bardzo twarde. „Jeżeli ktoś uderzy swego niewolnika, tak iż zginie pod jego ręką, będzie ukarany: ale jeśli niewolnik wyżyje dzień lub dwa, pan nie będzie ukarany, ponieważ to są jego pieniądze”. Cóż za naród, w którym prawo cywilne musiało się wyprzeć prawa naturalnego?

Wedle prawa Greków niewolnicy, z którymi pan obchodził się zbyt srogo, mogli żądać, aby ich sprzedano innemu. W ostatnich czasach istniało podobne prawo w Rzymie. Pan pogniewany na niewolnika i niewolnik pogniewany na pana musieli być rozdzieleni.

Kiedy obywatel znęca się nad niewolnikiem drugiego obywatela, trzeba, aby ów mógł udać się do sądu. Prawa Platona i większości narodów odejmują niewolnikom naturalną obronę; trzeba im tedy dać obronę cywilną.

W Sparcie niewolnicy nie mogli uzyskać żadnej sprawiedliwości za obrazę ani zniewagę. Tak wielki był bezmiar ich niedoli, że byli oni nie tylko niewolnikami jednego obywatela, ale ogółu; należeli do wszystkich i do jednego. W Rzymie w szkodzie wyrządzonej niewolnikowi zważano jedynie interes pana. Mieszano, pod wpływem prawa akwiliańskiego, ranę zadaną zwierzęciu a niewolnikowi: brano w rachubę jedynie zmniejszenie ich wartości. W Atenach karano surowo, niekiedy nawet śmiercią, tego, który znęcał się nad cudzym niewolnikiem. Prawo ateńskie nie chciało, i słusznie, dołączać do utraty wolności utraty bezpieczeństwa.

Rozdział XVIII. O wyzwoleniach.

Łatwo pojąć, iż kiedy w rządzie republikańskim ma się wielu niewolników, trzeba wielu wyzwalać. Zło jest w tym, iż jeśli jest zbyt wielu niewolników, nie można ich utrzymać w karbach; jeżeli jest zbyt wielu wyzwoleńców, nie mogą wyżyć i stają się ciężarem republice: nie licząc, iż może ona popaść zarówno w niebezpieczeństwo wskutek zbytniej ilości wyzwoleńców, co wskutek zbytniej ilości niewolników. Trzeba tedy, aby prawa miały oko na te dwie niedogodności.

Rozmaite prawa i uchwały senatu wydane w Rzymie na korzyść i niekorzyść niewolników, to aby powściągnąć, to aby ułatwić wyzwolenia, ujawniają kłopoty istniejące w tym względzie. Bywały nawet czasy, w których nie ważono się czynić praw. Kiedy za Nerona proszono senat, aby wolno było panom wracać do niewoli niewdzięcznych wyzwoleńców, cesarz napisał, że należy sądzić poszczególne wypadki, a nie stanowić nic w ogólności.

Niełatwo umiałbym powiedzieć, jakie powinny być prawidła dobrej republiki w tej mierze; zanadto to zależy od okoliczności. Oto kilka rozważań.

Nie trzeba dopuszczać nagle i za pomocą ogólnego prawa znacznej liczby wyzwoleń. Wiadomo, iż u Wolsyniów wyzwoleńcy, stawszy się panami głosowania, ustanowili ohydne prawo, które im pozwalało pierwszym mieć sprawy z dziewczętami, zawierającymi małżeństwo z ludźmi wolnymi.

Istnieją rozmaite sposoby nieznacznego wprowadzania nowych obywateli do republiki. Prawa mogą popierać peculium i dawać niewolnikom możność kupienia swej wolności. Mogą wyznaczać kres niewoli, jak prawa Mojżesza, które ograniczały do sześciu lat jarzmo hebrajskich niewolników. Łatwo jest wyzwolić co roku pewną ilość niewolników z tych, którym wiek, zdrowie, rzemiosło zapewniają środki do życia. Można nawet uleczyć zło w samym źródle: ponieważ większość niewolników związana jest z rozmaitymi zatrudnieniami, jakie im powierzają, zatem przenieść część tych zatrudnień na ludzi wolnych, na przykład handel albo żeglugę, znaczy zmniejszyć liczbę niewolników.

Kiedy jest wielu wyzwoleńców, trzeba, aby prawa cywilne oznaczyły, co są winni swemu panu, lub aby w miejsce praw umowa o wyzwolenie ustaliła te obowiązki.

Zrozumiałe jest, iż dola ich powinna być lepsza pod względem cywilnym niż politycznym; ponieważ nawet w ludowym rządzie władza nie powinna popadać w ręce pospólstwa.

W Rzymie, gdzie było tylu wyzwoleńców, prawa polityczne były doskonałe w tej mierze. Dano im mało, a nie wykluczono ich prawie od niczego. Mieli jakiś udział w prawodawstwie, ale nie mieli prawie żadnego wpływu na postanowienia. Mogli mieć udział w urzędach, nawet w kapłaństwie; ale te przywileje były poniekąd unicestwione wskutek upośledzenia w wyborach. Mieli prawo wstępować do milicji, ale, aby być żołnierzem, trzeba było mieć pewien cenzus. Nic nie broniło wyzwoleńcom łączyć się małżeństwem z wolnymi rodzinami; natomiast nie było im wolno kojarzyć się z rodzinami senatorów. Wreszcie dzieci ich były wolne, mimo że oni sami nie byli wolni.

Rozdział XIX. O wyzwoleńcach i o rzezańcach.

Tak więc, przy rządzie wielu, użyteczne jest często, aby stan wyzwoleńców znajdował się niewiele niżej stanu wolnych i aby prawa starały się im odjąć wstręt do swego stanu. Natomiast pod rządem jednego, gdzie panuje zbytek i samowola, nie ma nic do czynienia w tej mierze. Wyzwoleńcy znajdują się prawie zawsze powyżej ludzi wolnych; panują na dworze monarchy i w pałacach magnatów; że zaś przejrzeli słabość swego pana, a nie jego cnoty, każą mu panować nie przez jego cnoty, ale przez jego słabości. Takimi byli w Rzymie wyzwoleńcy cesarzy.

Skoro główni niewolnicy są rzezańcami, wówczas, jakichkolwiek użyczy się im przywilejów, zaledwie można ich uważać za wyzwoleńców. Ponieważ bowiem nie mogą mieć rodziny, są z natury rzeczy przywiązani do jakiejś rodziny i jedynie przez jakowąś fikcję można ich uważać za obywateli.

Istnieją wszakże kraje, w których powierza się im wszystkie urzędy: „W Tonkinie, powiada Dampierre, wszyscy mandaryni cywilni i wojskowi są rzezańcami”. Nie mają rodziny; i mimo że są z natury chciwi, pan ich lub monarcha zbiera w końcu owoce ich chciwości.

Ten sam Dampierre powiada, iż w tym kraju rzezańcy nie mogą się obejść bez kobiet i że się żenią. Prawo, które dozwala im małżeństwa, może być oparte, z jednej strony, jedynie na poważaniu, jakim cieszą się tam podobni ludzie; z drugiej na wzgardzie, jaką tam mają dla kobiet.

Tak więc, powierzają tym ludziom władzę, ponieważ nie mają rodziny; z drugiej strony, pozwalają się im żenić, ponieważ mają władzę.

Wówczas to pozostałe im zmysły pragną usilnie zastąpić te, które postradali; i zakusy rozpaczy stają się cieniem rozkoszy. Tak, u Miltona, ów Duch, któremu zostały jeno żądze, przejęty swym poniżeniem, chce czynić użytek z własnej swej niemocy.

Widzimy w dziejach Chin wielką ilość praw, mających na celu odjęcie rzezańcom wszystkich godności cywilnych i wojskowych; ale zawsze wracają. Zdaje się, że na Wschodzie rzezańcy są złem koniecznym.

Księga szesnasta. Jak prawa domowej niewoli są w związku z naturą klimatu.

Rozdział I. O niewoli domowej.

Niewolnicy raczej istnieją dla rodziny, niż żeby należeli do rodziny. Dlatego odróżnię ich niewolę od niewoli nałożonej kobietom w niektórych krajach, którą nazwę właściwie niewolą domową.

Rozdział II. Iż w krajach południowych istnieje między dwiema płciami przyrodzona nierówność.

W ciepłych klimatach kobiety są dojrzałe do małżeństwa w ośmiu, dziewięciu i dziesięciu latach; toteż dziecięctwo i małżeństwo idą tam prawie zawsze razem. W dwudziestym roku są stare; rozum nie idzie u nich tedy nigdy w parze z pięknością. Kiedy piękność żąda władzy, rozum każe jej odmawiać; kiedy rozum mógłby ją uzyskać, piękność już minęła. Kobiety muszą tam być w zawisłości: rozum bowiem nie może im zapewnić na starość władzy, której piękność nie dała im za młodu. Bardzo tedy proste jest, iż mężczyzna, kiedy religia nie sprzeciwia się temu, porzuca swoją żonę, aby pojąć drugą, i że rozwija się wielożeństwo.

W strefach umiarkowanych, gdzie wdzięki kobiet trwają dłużej, gdzie później dojrzewają i później mają dzieci, starość męża idzie poniekąd w parze z ich starością: że zaś mają więcej rozumu i wiedzy, kiedy idą za mąż, choćby dlatego, iż dłużej żyły, musiała się z konieczności ustalić pewna równość między dwiema płciami, a tym samym prawo jednożeństwa.

W strefach zimnych, nieodzowny prawie użytek gorących trunków sprowadza niewstrzemięźliwość wśród mężczyzn. Kobiety, które mają w tej mierze naturalną powściągliwość, ponieważ zawsze muszą się bronić, mają tedy jeszcze nad nimi przewagę rozsądku.

Natura, która wyróżniła mężczyzn siłą i rozumem, nie dała władzy ich innego kresu, prócz kresu tej siły i rozumu. Kobietom dała wdzięki i postanowiła, aby wpływ ich kończył się z tymi wdziękami; ale w ciepłych krajach istnieją one tylko w zaraniu, a nigdy w pełni życia.

Tak więc, prawo, które przyzwala tylko jedną żonę, właściwsze jest dla fizycznych cech klimatu Europy niż dla klimatu Azji. Jest to jeden z powodów, dla których mahometanizm tak łatwo rozkrzewił się w Azji, a tak trudno zdobywał grunt w Europie; że chrystianizm utrzymał się w Europie, a został wytępiony w Azji; że wreszcie mahometanie robią takie postępy w Chinach, a chrześcijanie tak małe. Racje ludzkie są zawsze podległe tej najwyższej przyczynie, która robi wszystko, co chce, i posługuje się wszystkim, czym chce.

Niektóre osobliwe racje sprawiły, iż Walentynian pozwolił na wielożeństwo w cesarstwie. Prawo to, gwałcące nasz klimat, usunęli Teodozjusz, Arkadiusz i Honoriusz.

Rozdział III. Iż mnogość żon zależy wiele od ich kosztu.

Mimo iż w krajach, gdzie wielożeństwo raz jest ustanowione, wielka ilość żon zależy w znacznej mierze od bogactw męża, nie można wszakże powiedzieć, aby te bogactwa stworzyły w danym państwie wielożeństwo: ubóstwo może mieć ten sam skutek, jak to wskażę, mówiąc o dzikich.

U potężnych narodów wielożeństwo jest nie tyle zbytkiem, ile sposobnością do wielkiego zbytku. W gorących klimatach, ludzie mają mniej potrzeb: mniej kosztuje utrzymać żonę i dzieci. Można tam tedy mieć większą ilość żon.

Rozdział IV. O wielożeństwie: rozmaite okoliczności.

Wedle obliczeń, jakie poczyniono w rozmaitych stronach Europy, rodzi się tam więcej chłopców niż dziewcząt: przeciwnie, sprawozdania z Azji i z Afryki pouczają nas, iż rodzi się tam o wiele więcej dziewcząt niż chłopców. Prawo jednej żony w Europie i owe, które pozwalają na więcej żon w Azji i Afryce, stoją tedy w pewnym związku z klimatem.

W zimnych strefach Azji rodzi się, jak w Europie, więcej chłopców niż dziewcząt. Oto, powiadają Lamowie, źródło prawa, które u nich pozwala jednej kobiecie mieć większą ilość mężów.

Nie sądzę wszakże, iżby wiele było krajów, gdzie, by różnica była na tyle znaczna, aby wymagać prawa o wielożeństwie lub wielomęstwie. To znaczy tylko, iż większość kobiet, lub nawet większość mężczyzn. mniej oddala się od natury w pewnych krajach niż w innych.

Przyznaję, iż jeśli te świadectwa mówią prawdę, że w Bantam przypada dziesięć kobiet na jednego mężczyznę, byłby to bardzo osobliwy przypadek wielożeństwa.

W tym wszystkim ja nie usprawiedliwiam zwyczajów; przytaczam tylko ich powody.

Rozdział V. Przyczyna prawa malabarskiego.

Na wybrzeżu Malabaru, w kaście Nairów mężczyźni mogą mieć tylko jedną żonę; przeciwnie kobieta może mieć więcej mężów. Sądzę, iż można odkryć źródło tego zwyczaju. Nairowie jest to kasta szlachty, która jest armią wszystkich tych narodów. W Europie nie wolno żołnierzom się żenić; w Malabarze, gdzie klimat bardziej jest naglący, zadowolono się tym, aby im uczynić małżeństwo najmniej uciążliwym; dano jedną kobietę kilku mężczyznom; co o tyleż zmniejsza przywiązanie do rodziny oraz troski gospodarskie i zostawia tym ludziom ducha wojskowego.

Rozdział VI. O wielożeństwie w jego istocie.

Biorąc wielożeństwo w ogóle, niezależnie od okoliczności, które mogą je nieco usprawiedliwić, nie jest ono użyteczne rodzajowi ludzkiemu, ani żadnej z dwu płci, bądź tej, która nadużywa, bądź tej, której się nadużywa. Nie jest również użyteczne dzieciom: jedną z jego wielkich wad jest to, że ojciec i matka nie mogą mieć jednakiego przywiązania do dzieci; ojciec nie może kochać dwadzieściorga dzieci tak, jak matka kocha dwoje. Gorzej jest, kiedy kobieta ma kilku mężów; wówczas bowiem miłość ojcowska wspiera się tylko na tym mniemaniu, iż ojciec może wierzyć, jeśli chce, lub też inni mogą wierzyć, że niektóre dzieci są jego.

Powiadają, że król Maroka posiada w swym seraju kobiety białe, czarne, żółte. Nieszczęśliwy! za dużo dlań i jednego koloru.

Posiadanie wielu żon nie zawsze zapobiega pożądaniu żony drugiego; z rozpustą jest jak z chciwością: gromadzenie skarbów pomnaża ich żądzę.

Za czasu Justyniana wielu filozofów, spętanych chrystianizmem, schroniło się do Persji do Kosroesa. Co ich najbardziej uderzyło, to to, powiada Agatias, że wielożeństwo było dozwolone ludziom, którzy nie wstrzymywali się mimo to od cudzołóstwa.

Mnogość kobiet, któż by powiedział! prowadzi do owej miłości, którą natura brzydzi: jako iż jedno wyuzdanie ciągnie za sobą drugie. Podczas rewolucji, która wybuchła w Konstantynopolu, kiedy złożono z tronu sułtana Achmeta, kroniki powiadają, iż podczas plądrowania pałacu nie znaleziono w nim ani jednej kobiety. Powiadają, iż w Algierze doszło do tego, że w przeważnej ilości serajów nie ma kobiet.

Rozdział VII. O jednakim obchodzeniu się w razie mnogości żon.

Z prawa o mnogości żon wynika prawo o równości obchodzenia się z nimi. Mahomet, który pozwala na cztery żony, żąda, aby wszystko było między nimi równe; pożywienie, odzież, powinność małżeńska. To samo prawo istnieje u Maldywów, gdzie można pojąć trzy żony.

Prawo Mojżesza żąda nawet, jeśli ktoś ożenił swego syna z niewolnicą, a następnie ów pojmie kobietę wolną, aby tamtej nic nie odejmował z żywności, odzieży i powinności małżeńskich. Wolno było dać więcej nowej małżonce, ale pierwszej nie wolno było nic uszczuplić.

Rozdział VIII. O oddzieleniu kobiet od mężczyzn.

Następstwem wielożeństwa jest, iż w narodach rozkoszliwych i bogatych ludzie miewają bardzo wiele żon. Oddzielenie ich od mężczyzn i zamknięcie idą z konieczności w ślad tej wielkiej liczby. Tak wymaga porządek domowy; niewypłacalny dłużnik stara się ubezpieczyć od pościgu wierzycieli. Istnieją klimaty, w których głos natury ma taką siłę, że moralność nic tam prawie nie wskóra. Zostawcie mężczyznę z kobietą; każda pokusa stanie się upadkiem, atak rzeczą pewną, opór żaden. W tych krajach, zamiast przykazań, trzeba ryglów.

Klasyczna książka Chin uważa za cud cnoty, aby się znaleźć samemu w ustronnej komnacie z kobietą i nie zgwałcić jej.

Rozdział IX. Związek rządu domowego z politycznym.

W republice położenie obywateli jest ograniczone, równe, łagodne, umiarkowane, we wszystkim odzwierciedla się swoboda publiczna. Władzy nad kobietami niepodobna tam wykonywać tak skutecznie; wówczas gdy klimat domagał się tej władzy, jedynowładztwo było najodpowiedniejsze. Oto jedna z przyczyn, dla których zawsze było tak trudno wprowadzić rząd ludowy na Wschodzie.

Niewola kobiet jest, przeciwnie, bardzo zgodna z duchem rządu despotycznego, który rad wszystkiego nadużywa. Toteż w Azji, we wszystkich czasach, niewola domowa szła równym kroluem z rządem despotycznym.

W rządzie, w którym żąda się przede wszystkim bezwładu; gdzie krańcowa uległość nazywa się spokojem, trzeba zamykać kobiety; intrygi ich stałyby się zgubą dla męża. Rząd, który nie ma czasu badać postępowania obywateli, uważa je za podejrzane przez to samo, iż objawia się i daje się uczuć.

Przypuśćmy na chwilą, iż lekkomyślność i nieopatrzność naszych kobiet, ich skłonności i niechęci, ich małe i wielkie namiętności przeniesiono by w ustrój rządu wschodniego, w całej żywości i swobodzie jakiej zażywają u nas; któryż ojciec rodziny mógłby być przez chwilę spokojny? Wszędzie ludzie podejrzani, wszędzie wrogowie; państwo zachwiałoby się w posadach, popłynęłyby potoki krwi.

Rozdział X. Zasada moralności na Wschodzie.

W wypadkach mnogości żon, im bardziej rodzina traci swą jedność, tym bardziej prawa powinny skupiać te oderwane części; im bardziej interesy są rozbieżne, tym bardziej wskazane jest, aby prawa ściągały je do jednego interesu.

Osiąga się to zwłaszcza zamknięciem. Kobiety winny być nie tylko oddzielone od mężczyzn przez zamknięcie w domu; ale powinny być też oddzielone od nich w tym zamknięciu, tak aby stanowiły niejako osobną rodzinę w rodzinie. Stąd wypływa dla kobiet cała praktyka moralności: wstydliwość, czystość, skromność, milczenie, spokój, zależność, szacunek, miłość; wreszcie ogólny zwrot uczuć ku rzeczy z natury swojej najlepszej w świecie: wyłączne przywiązanie do rodziny.

Kobiety mają tyle przyrodzonych im właściwych obowiązków, iż nie można dość ściśle ich oddzielić od wszystkiego, co by im mogło nastręczyć inne myśli, od wszystkiego, co uważa się za zabawki, i od wszystkiego, co się nazywa interesami.

Obyczaje są, w rozmaitych państwach wschodnich, tym czystsze, im zamknięcie kobiet ściślejsze. W wielkich państwach istnieją nieodzownie wielcy panowie. Im większe mają środki, tym większą mają możność trzymania kobiet w ścisłym zamknięciu i odcięcia ich od świata. Dlatego to w państwie tureckim, perskim, mongolskim, chińskim i japońskim, obyczaje kobiet są nieposzlakowane.

Nic można tego samego rzec o Indiach. Niezliczona mnogość wysp i położenie terenu podzieliły je na bezlik państewek, posiadających, dla mnóstwa przyczyn, których nie mam czasu wyszczególniać, ustrój despotyczny.

Tam istnieją jedynie nędzarze, którzy łupią, i nędzarze, którzy są łupieni. Ci, którzy noszą miano możnych, posiadają bardzo małe środki; ci, których nazywa się bogatymi, mają ledwie tyle, aby wyżyć. Zamknięcie kobiet nie może być równie ścisłe; nie można podjąć równie wielkich ostrożności, aby je utrzymać w ryzach; zepsucie ich obyczajów jest tam nieopisane.

Tam to widzi się, do jakiego stopnia wady klimatu, pozostawione bez hamulca, mogą doprowadzić nierząd. Tam to natura objawia siłę, wstyd zaś słabość, wprost nie do pojęcia. W Patanie lubieżność kobiet jest tak wielka, iż mężczyźni zmuszeni są sporządzać sobie pewien strój, aby się zabezpieczyć od ich zakusów. Wedle p. Smitha nie lepiej dzieje się w małych królestwach Gwinei. Zda się, że w tych krajach obie płcie zatracają nawet swoje własne prawa.

Rozdział XI. O niewoli domowej niezależnej od wielożeństwa.

Nie tylko mnogość kobiet wymaga w pewnych miejscowościach na Wschodzie ich zamknięcia, ale i sam klimat. Kto przeczyta ohydy, zbrodnie, zdrady, nieprawości, trucicielstwa, morderstwa, do jakich daje przyczynę wolność kobiet w Goa oraz w osadach portugalskich w Indiach, gdzie religia pozwala tylko na jedną żonę, i porówna je do niewinności i czystości obyczaju kobiet w Turcji, Persji, Mongolii, Chinach i Japonii, ten ujrzy, iż często równie potrzebne jest oddzielać je od mężczyzn wówczas, kiedy się ma jedną, co kiedy się ma ich więcej.

O tych rzeczach musi rozstrzygać klimat. Na co byłoby zamykać kobiety w naszych północnych krajach, gdzie obyczaje ich są z natury dane; gdzie namiętności ich są spokojne, mało czynne, mało wyszukane; gdzie władza miłości nad ich sercem jest tak umiarkowana, iż wystarczy lada nadzoru, aby je prowadzić?

Szczęściem jest żyć w tych klimatach, które pozwalają obcować z sobą; gdzie płeć posiadająca najwięcej uroków jest jakoby ozdobą społeczeństwa, i gdzie kobiety, zachowując się dla rozkoszy jednego, służą ponadto do zabawy wszystkich.

Rozdział XII. O naturalnym wstydzie.

Wszystkie narody zgodne są w tym, aby obrzucać wzgardą wyuzdanie kobiet: a to stąd, iż natura przemówiła do wszystkich narodów. Ustanowiła obronę, ustanowiła natarcie; i pomieściwszy po obu stronach żądzę, jednej dała zuchwalstwo, drugiej wstyd. Użyczyła jednostkom długich przestrzeni czasu ku ochronie, do utrwalania zaś rodzaju wyznaczyła jedynie chwile.

Nie jest tedy prawdą, iż wyuzdanie zgodne jest z prawami natury; przeciwnie, gwałci je. Raczej skromność i powściągliwość zgodne są z tymi prawami.

Zresztą, w naturze myślących istot leży poczucie własnych niedoskonałości: natura wszczepiła nam tedy srom, to znaczy wstyd naszych niedoskonałości.

Kiedy zatem gwałtowność niektórych klimatów gwałci prawo naturalne dwojga płci oraz prawo myślących istot, rzeczą prawodawcy jest stworzyć prawa cywilne, które by przemogły naturę klimatu i przywróciły prawa pierwotne.

Rozdział XIII. O zazdrości.

Trzeba dobrze rozróżniać u ludów zazdrość z namiętności, a zazdrość ze zwyczaju, z obyczajów, z praw. Jedna to paląca gorączka, która pożera; druga, zimna, ale niekiedy straszliwa, może iść w parze z obojętnością i wzgardą.

Jedna, która jest nadużyciem miłości, rodzi się z samej miłości. Druga zależy wyłącznie od obyczajów, od zwyczajów danego narodu, od praw krajowych, od pojęć moralnych, niekiedy nawet od religii.

Jest ona prawie zawsze wynikiem siły klimatu i jest lekarstwem na tę siłę.

Rozdział XIV. O zarządzie domowym na Wschodzie.

Na Wschodzie zmienia się żony tak często, iż nie mogą one sprawować zarządu domowego. Powierza się go tedy rzezańcom; oddaje się im wszystkie klucze i oni mają w rękach sprawy domu. „W Persji, powiada p. Chardin, daje się kobietom suknie, tak jak dzieciom”. Tak więc owo staranie, które zdaje się im tak bardzo być miłe, owo staranie, które wszędzie indziej jest pierwszym ze wszystkich ich zajęć, jest im odjęte.

Rozdział XV. O rozwodzie i o odtrąceniu.

Między rozwodem a odtrąceniem jest ta różnica, iż rozwód następuje za obopólną zgodą w razie wzajemnej niezgodności charakterów; gdy odtrącenie dzieje się z woli i na korzyść jednej strony, niezależnie od woli i korzyści drugiej.

Niekiedy tak jest konieczne dla kobiety odtrącić męża, a zawsze tak im jest to dotkliwe, iż twarda jest ustawa, która daje to prawo mężczyznom, a nie daje go kobietom. Mąż jest panem domu; ma tysiąc sposobów utrzymania swoich żon na drodze obowiązku lub też sprowadzenia ich na nią; w jego rękach odtrącenie jest poniekąd nowym nadużyciem władzy. Ale kobieta, która odtrąca, ucieka się jedynie do smutnego lekarstwa. Jest to zawsze wielkim nieszczęściem musieć szukać drugiego męża, kiedy się straciło większość swoich powabów przy pierwszym. Jest to jedna z zalet uroku młodości u kobiet, iż w późniejszym wieku mąż zachowuje dla nich życzliwość przez pamięć rozkoszy.

Jest to zatem ogólna zasada, iż, we wszystkich krajach, gdzie prawo przyznaje mężczyznom możność odtrącenia, powinno je również przyznać kobietom. Co więcej: w klimatach, gdzie kobiety żyją w domowej niewoli, sądziłbym, iż prawo powinno pozwalać żonom na odtrącenie, a mężom jedynie na rozwód.

Kiedy kobiety są w seraju, mąż nie może odtrącić żony z powodu niezgodności obyczajów; to wina męża, jeśli obyczaje są niezgodne.

Odtrącenie z racji niepłodności żony może mieć miejsce jedynie w razie jednożeństwa. Kiedy mąż ma więcej żon, racja ta nie ma dlań znaczenia.

Prawo maldywskie pozwala wziąć z powrotem żonę, którą się odtrąciło. Prawo meksykańskie zabraniało takiego nawrotu pod karą śmierci. Prawo meksykańskie było roztropniejsze niż owo maldywskie; nawet w dobie rozłączenia myślało o wiekuistości małżeństwa: gdy prawo maldywskie jak gdyby drwi sobie po równi z małżeństwa jak z odtrącenia.

Prawo meksykańskie przyzwalało tylko na rozwód. Była to nowa racja, aby nie pozwolić ludziom, którzy się dobrowolnie rozeszli, zejść się znowu. Odtrącenie wynika raczej z impetu i z jakowejś namiętności; rozwód to rzecz namysłu.

Rozwód ma zazwyczaj wielką użyteczność polityczną; co zaś do użyteczności cywilnej, istnieje on dla męża i żony, a nie zawsze jest korzystny dzieciom.

Rozdział XVI. O odtrąceniu i rozwodzie u Rzymian.

Romulus pozwolił mężowi odtrącić żonę, o ile popełniła cudzołóstwo, chciała go otruć lub sporządziła fałszywy klucz. Nie dał żonie prawa odtrącenia męża. Plutarch mieni to prawo bardzo twardym.

Ponieważ prawo ateńskie dawało żonie, zarówno jak mężowi, możność odtrącenia, i ponieważ widzimy, iż kobiety uzyskały to prawo u dawnych Rzymian mimo prawa Romulusa, jasne jest, iż owa ustawa była z rzędu tych, które posłowie rzymscy przynieśli z Aten, i że ją pomieszczono w prawie Dwunastu Tablic.

Cycero powiada, że przyczyny odtrącenia wynikały z prawa Dwunastu Tablic. Nie można tedy wątpić, że to prawo pomnożyło liczbę przyczyn odtrącenia, ustalonych przez Romulusa.

Możność rozwodu była również postanowieniem, lub bodaj następstwem prawa Dwunastu Tablic. Z chwilą bowiem gdy żona lub mąż mieli, każde oddzielnie, prawo odtrącenia, tym bardziej mogli się rozstać na podstawie porozumienia i za wspólną wolą.

Prawo nie wymagało, aby podać przyczyny rozwodu. To stąd, iż z natury rzeczy trzeba przyczyn do odtrącenia, nie potrzeba ich zaś do rozwodu; tam bowiem, gdzie prawo ustala przyczyny zdolne rozerwać małżeństwo, niezgodność wzajemna jest najsilniejszą ze wszystkich.

Dionizy z Halikarnasu, Valerius Maximus i Aulus Gellus przytaczają fakt, który nie wydaje mi się prawdopodobny. Powiadają, iż mimo że istniało w Rzymie prawo odtrącenia żony, tak wielki był szacunek dla auspicjów, iż nikt, przez pięćset dwadzieścia lat, nie zrobił użytku z tego prawa, aż do Karwiliusza Rugi, który odtrącił swoją z powodu bezpłodności. Ale wystarczy znać naturę ludzką, aby odczuć, jaki to byłby cud, gdyby, skoro prawo dawało całemu narodowi możność, nikt nie uczynił z niej użytku. Koriolan, udając się na wygnanie, poradził żonie, aby poślubiła człowieka szczęśliwszego odeń. Widzieliśmy dopiero co, iż prawo Dwunastu Tablic i obyczaje Rzymian znacznie rozszerzyły prawo Romulusa. Po co te rozszerzenia, gdyby nikt nigdy nie zrobił użytku z możności odtrącenia? Co więcej, gdyby obywatele mieli taką cześć dla auspicjów, iż nigdy nie odtrącali żon, czemu prawodawcy rzymscy mieliby jej mniej? W jaki sposób prawo psułoby wciąż obyczaje?

Zestawiając dwa ustępy z Plutarcha, ujrzymy, jak zniknie cała cudowność rzeczonego faktu. Prawo królewskie pozwalało odtrącić żonę w trzech wypadkach, o których mówiliśmy. „I żądało, powiada Plutarch, aby ten, kto by ją odtrącił w innym wypadku, obowiązany był dać żonie połowę swego majątku, druga zaś połowa miała być poświęcona Cererze.” Można było tedy odtrącić w każdym wypadku, poddając się karze. Nikt tego nie uczynił przed Karwiliuszem Rugą, który, jak powiada znowuż Plutarch, „odtrącił żonę z powodu bezpłodności, w dwieście trzydzieści lat po Romulusie”; to znaczy, iż odtrącił ją na siedemdziesiąt jeden lat przed prawem Dwunastu Tablic, które rozszerzyły zdolność odtrącania i przyczyny tegoż.

Autorzy, których przytoczyłem, powiadają, że Karwiliusz Ruga kochał żonę; ale że z przyczyny jej bezpłodności cenzorowie kazali mu przysiąc, że ją odtrąci, iżby mógł dać dzieci rzeczypospolitej; i że to uczyniło go ludowi wstrętnym. Trzeba znać ducha ludu rzymskiego, aby odkryć prawdziwą przyczynę nienawiści, jaką powziął do Karwiliusza. To nie dlatego, że odtrącił żonę, Karwiliusz popadł w niełaskę u ludu; o taką rzecz lud się nie troszczył. Ale Karwiliusz przysiągł cenzorom, iż zważywszy bezpłodność jego żony, odtrąci ją, aby dać dzieci republice. Lud ujrzał w tym jarzmo, które cenzorowie chcieli mu nałożyć. Ukażę w dalszym ciągu tego dzieła niechęć, jaką lud miał zawsze dla podobnych zarządzeń. Ale skąd pochodzi podobna sprzeczność między autorami? Oto ona: Plutarch zbadał fakt, inni zaś opowiedzieli cud.

Księga siedemnasta. Jak prawa niewoli politycznej są w związku z naturą klimatu.

Rozdział I. O niewoli politycznej.

Niewola polityczna tak samo zależy od natury klimatu, jak niewola cywilna i domowa, jak to pokażemy.

Rozdział II. Różnica narodów co do odwagi.

Powiedzieliśmy już, że wielkie gorąco zwątla siłę i męstwo ludzi; i że, w innych klimatach, istnieje niejaka krzepkość ciała i ducha, która czyni ludzi zdolnymi do działań długich, uciążliwych, wielkich i śmiałych. Widzi się to nie tylko w stosunku narodu do narodu, ale nawet w tym samym kraju, w stosunku jednej części do drugiej. Mieszkańcy północnych Chin są odważniejsi niż południowych; ludy południowej Korei mniej są odważne niż północnej.

Nie trzeba się tedy dziwić, że tchórzostwo ludów w gorących krajach podało je prawie zawsze w niewolę, odwaga zaś ludów północnych zachowała im wolność. Jest to objaw, który wypływa z naturalnej przyczyny.

To okazało się również prawdą w Ameryce; despotyczne cesarstwa Meksyku i Peru znajdowały się bliżej równika, prawie zaś wszystkie małe wolne ludy były i są jeszcze ku biegunom.

Rozdział III. O klimacie Azji.

Podróżnicy powiadają, że „północna Azja, ów rozległy ląd, który sięga mniej więcej od czterdziestego stopnia aż do bieguna, i od granic carstwa moskiewskiego aż do wschodniego oceanu, leży w bardzo zimnym klimacie; że tę olbrzymią przestrzeń dzieli od wschodu do zachodu łańcuch gór, mający na północy Syberię, a ku południowi Tatarszczyznę; że klimat Syberii jest tak zimny, iż poza pewnymi okolicami nie można jej uprawiać; i że, mimo iż Rosjanie mają osady wzdłuż całego Irtyszu, nie uprawiają tam nic; że rosną w tym kraju jedynie małe świerki i krzewy; że tubylcy dzielą się na nędzne plemiona, podobne jak w Kanadzie; że przyczyna tego zimna płynie z jednej strony z wysokości położenia, z drugiej stąd, iż w miarę jak się posuwać od południa ku północy, góry zniżają się tak, że wiatr północny dmie wszędzie, nie napotykając przeszkód: ten wiatr, który czyni Nową Ziemię niemieszkalną, dmąc przez Syberię, czyni ją jałową. Przeciwnie w Europie, góry Norwegii i Laponii stanowią cudowne szańce, które zasłaniają północne kraje od tego wiatru: to sprawia, że koło Sztokholmu, który leży pod 59-tym stopniem szerokości lub koło tego, ziemia wydaje owoce, zboże, rośliny; że dokoła Abo, które leży pod 61-tym stopniem, tak samo jak pod 63 i 64-tym znajdują się kopalnie srebra i grunt jest dosyć żyzny”.

Widzimy dalej z opisów, „iż Tatarszczyzna, leżąca na południe od Syberii, jest również bardzo zimna; kraj ten nie da się uprawiać; znajdują się w nim tylko pastwiska dla bydła; nie rosną tam drzewa, ale tylko krzewy jak w Islandii; istnieją koło Chin i Mongolii kraje, gdzie rośnie rodzaj prosa, ale gdzie nie udaje się ani zboże, ani ryż. W chińskiej Tatarszczyźnie, pod 43, 44 i 45-tym stopniem, nie ma prawie okolicy, gdzie by wszystko nie było zmarznięte przez siedem lub osiem miesięcy w roku; tak iż jest tam równie zimno jak w Islandii, mimo że powinno być równie ciepło jak w południowej Francji; nie ma tam zgoła miast, z wyjątkiem czterech lub pięciu w stronie Morza Wschodniego i kilku innych, które Chińczycy, z politycznych przyczyn, wznieśli w pobliżu Chin. W reszcie wielkiej Tatarszczyzny jest ich tylko kilka w Bukarze, Turkestanie i Charyzmie. Przyczyną tego nadzwyczajnego zimna jest natura gruntu przesyconego azotem, pełnego saletry i piaszczystego; a co więcej wyniosłość gruntu. O. Verbiest obliczył, iż pewna okolica, na 80 mil na północ od wielkiego muru ku źródłu Kawamhuram, wznosi się na 3000 geometrycznych kroków ponad wybrzeże morskie koło Pekinu; że ta wysokość jest przyczyną, iż, mimo że prawie wszystkie wielkie rzeki azjatyckie mają źródła w tym kraju, brakuje tam wszakże wody, tak iż można mieszkać jedynie w pobliżu rzek i jezior”.

Przyjąwszy te fakty, rozumuję tak: Azja nie ma właściwie strefy umiarkowanej; okolice położone w klimacie bardzo zimnym stykają się bezpośrednio z tymi, które są w klimacie bardzo gorącym, to znaczy Turcją, Persją, Mongolią, Chinami, Koreą i Japonią.

W Europie, przeciwnie, strefa umiarkowana jest bardzo rozległa, mimo iż położona w klimatach bardzo różnych, jako iż nie ma podobieństwa między klimatem Hiszpanii i Włoch, a klimatem Norwegii i Szwecji. Ale ponieważ klimat staje się tam, idąc od południa ku północy, nieznacznie zimniejszy, mniej więcej w stosunku do szerokości geograficznej każdego kraju, wynika stąd, iż każdy kraj jest, w przybliżeniu, podobny do tego, z którym sąsiaduje; że nie ma między nimi wybitnej różnicy; i że, jak właśnie rzekłem, strefa umiarkowana jest tam bardzo rozległa.

Z tego wynika, że w Azji narody silne znajdują się naprzeciw słabych; ludy wojownicze, dzielne, czynne stykają się bezpośrednio z ludami zniewieściałymi, leniwymi, tchórzliwymi. Musi przeto jedno państwo stać się pastwą podboju, a drugie zdobywcą. W Europie, przeciwnie, silny naród stoi naprzeciw silnego; kraje graniczące z sobą posiadają mniej więcej równy stopień odwagi. Jest to wielka przyczyna słabości Azji, a siły Europy; wolności Europy, a niewoli Azji; przyczyna, której, zdaje mi się, nikt nie zauważył. To sprawia, iż w Azji nie zdarza się nigdy, aby wolność wzrastała; gdy w Europie rośnie ona albo maleje, wedle okoliczności.

Jeżeli szlachtę moskiewską jeden z władców spętał w niewolę, zawsze widzi się przy tym objawy buntu, których klimaty południowe nie znają. Czyż nie widzieliśmy, iż na krótki czas utrwalił się tam rząd arystokratyczny? Jeżeli inne północne królestwo postradało swoje prawa, można polegać na klimacie, że nie postradało ich nieodwołalnie.

Rozdział IV. Wnioski z poprzedzającego.

To, cośmy powiedzieli, zgadza się z historią. Azja legła podbita trzynaście razy; jedenaście razy przez ludy północy, dwa razy przez ludy południa. W odległej przeszłości, Scytowie podbili ją trzy razy, następnie Persowie i Medowie każdy po razu; Grecy, Arabowie, Mongołowie, Turcy, Tatarzy, Persowie i Afgańczycy. Mówię tylko o górnej Azji, nic mówię nic zgoła o najazdach dokonanych na południu tej części świata, która ustawicznie przechodziła wielkie przewroty.

W Europie, przeciwnie, znamy, od czasu ustalenia się kolonii greckich i fenickich, jedynie cztery zmiany; pierwsza spowodowana przez podboje Rzymian; druga przez nawałę barbarzyńców, którzy zniweczyli tych Rzymian; trzecia przez zwycięstwa Karola Wielkiego; ostatnia przez najazd Normanów. I jeżeli się dobrze przyjrzeć, okaże się, nawet w tych przemianach, ogólna siła rozlana we wszystkich częściach Europy. Wiadomo, jak trudno przyszły Rzymianom podboje w Europie, a z jaką łatwością zagarnęli Azję. Wiadome są wysiłki, z jakimi przyszło ludom północnym obalić cesarstwo rzymskie, wojny i mozoły Karola Wielkiego, mnogie wyprawy Normanów. Niszczyciele byli raz po raz niszczeni.

Rozdział V. Iż, kiedy ludy północnej Azji i ludy Europy podbijały, skutki podboju nie były jednakie.

Ludy północnej Europy podbiły ją jak ludzie wolni; ludy północnej Azji podbiły ją jak niewolnicy i zwyciężyli jedynie dla pana.

Przyczyna tego jest, iż naród tatarski, naturalny zdobywca Azji, sam stał się niewolnikiem. Zdobywa bez ustanku na południu Azji; tworzy cesarstwa; ale część narodu, która pozostaje w kraju, podlega władnemu panu, który, będąc despotą na południu, chce nim być również na północy; mając nieograniczoną władzę nad ludami zwyciężonymi, chce ją mieć i nad zwycięzcami. Widzimy to jasno dzisiaj w owym rozległym kraju, który nazywa się chińską Tatarszczyzną; cesarz rządzi nią równie despotycznie jak samymi Chinami i rozszerza ją nieustannie przez swoje podboje.

Można widzieć jeszcze w historii Chin, iż cesarze wysyłali kolonie chińskie do Tatarszczyzny. Ci Chińczycy stali się Tatarami i śmiertelnymi nieprzyjaciółmi Chin; ale to nie przeszkadza, iż wnieśli w Tatarszczyznę ducha rządu chińskiego.

Nieraz część narodu Tatarskiego, która podbiła jakiś kraj, sama bywa wypędzona; i przynosi w swoje pustynie ducha służalstwa, którego nabyła w klimacie niewoli. Historia Chin dostarcza na to wielkich przykładów i nasza historia starożytna również.

To sprawiało, iż duch narodu tatarskiego lub gotyckiego był zawsze podobny do ducha mocarstw azjatyckich. Tu narody prowadzi się kijem; u Tatarów za pomocą knuta. Duch Europy był zawsze przeciwny tym obyczajom; i we wszystkich czasach to, co ludy Azji nazywały karą, ludy Europy nazywały zniewagą.

Niwecząc cesarstwo greckie, Tatarzy wnieśli w zdobyte kraje służalstwo i despotyzm; Goci, podbijając państwo rzymskie, wszędzie stworzyli monarchię i wolność.

Nie wiem, czy słynny Rudbek, który w swojej Atlantyce tak wychwalał Skandynawię, wspomniał o tym wielkim przywileju, który zamieszkujące ją ludy winien wynieść ponad wszystkie narody świata; mianowicie, iż były one źródłem wolności Europy, to znaczy, prawie całej tej wolności, jaka istnieje dziś wśród ludzi.

Got Jornandez nazwał północną część Europy warsztatem rodzaju ludzkiego: nazwę ją raczej warsztatem narzędzi, które kruszą żelaza ukute na południu. Tam to tworzą się owe dzielne narody, które opuszczają swój kraj, aby zniweczyć tyranów i niewolników i aby pouczyć ludzi, że skoro natura uczyniła ich równymi, rozum może uczynić ich zależnymi jedynie dla ich szczęścia.

Rozdział VI. Nowa fizyczna przyczyna niewoli Azji i wolności Europy.

W Azji, zawsze bywały wielkie cesarstwa; w Europie nigdy nie mogły się utrzymać. Wynika to stąd, iż ta Azja, którą znamy, posiada wielkie równiny; przecięta jest na większe kawałki morzami; ponieważ zaś leży bardziej na południe, źródła łatwiej tam wysychają, góry mniej są pokryte śniegami, rzeki zaś, mniej wezbrane, tworzą mniejsze zapory.

Władza musi być zawsze w Azji despotyczna. Gdyby bowiem nie panowała tam ostateczna niewola, natychmiast przyszłoby do podziału, którego charak ter kraju nie znosi.

W Europie, naturalny podział tworzy kilka pańsiw o miernej przestrzeni, w których władanie praw nie jest sprzeczne z utrzymaniem państwa: przeciwnie jest ono dlań tak pomyślne, tó, bez nieb, państwo to popada w rozkład i staje się niższem od wszysł-kich innych.

Oto co stworzyło ducha wolno^i, który czyiM każdą część bardzo trudną do podbicia i ujarzmienia obcej sile, inaczej niż przez prawa i korzyści handlowe.

W Azji, przeciwnie, panuje duch niewoli, który jej nigdy nie opuścił; we wszystkich dziejach lego kraju, niepodobna znaleźć jednego rysu, któryby znamionował wofną duszę; nie ujrzy się tam nic ponad heroizm niewoli.

Rozdział VII. O Afryce i Ameryce.

Oto co mogę powiedzieć o Azji i o Europie. Afryka leży w podobnym klimacie co południowa Azja i znajduje się w tej samej niewoli. Ameryka, spustoszona i na nowo zaludniona przez narody Europy i Afryki, nie może dziś prawie ujawnić własnego ducha: ale to, co wiemy o jej dawnych dziejach, bardzo zgodne jest z naszymi zasadami.

Rozdział VIII. O stolicy państwa.

Z tego, cośmy właśnie powiedzieli, wynika, iż nader ważne dla monarchy jest, aby dobrze wybrać stolicę swego państwa. Ten, kto ją umieści na południu, naraża się na utratę północy; kto zaś umieści ją na północy, zachowa z łatwością południe. Nie mówię o osobliwych wypadkach: mechanika ma swoje tarcia, które często zmieniają lub powstrzymują wyniki teorii, i polityka ma swoje.

Księga ośmnasta. O prawach w ich stosunku do natury ziemi.

Rozdział I. Jak natura ziemi wpływa na prawa.

Żyzność ziemi w danym kraju wprowadza w naturalny sposób zawisłość. Ludność wiejska, która stanowi główną część ludu, nie jest tak zazdrosna o swą wolność: jest zbyt zajęta i zbyt zaprzątnięta swymi osobistymi sprawami. Wieś, która posiada wszystkiego w bród, lęka się grabieży, lęka się wojska. ”Kto tworzy dobre stronnictwo? mówił Cycero do Attykusa. Może kupcy i wieśniacy? Chyba że sobie wyobrazimy, że oni są przeciwni monarchii, oni, którym wszelki rząd jest jednako dobry, byle mieli spokój?”

Toteż jedynowładztwo częściej spotyka się w krajach żyznych, a rząd wielu w krajach nieurodzajnych; co stanowi niekiedy odszkodowanie.

Jałowość gruntu w Attyce stworzyła tam rząd ludowy, żyzność gruntu w Sparcie rząd arystokratyczny; w owym czasie bowiem nie zniesiono by w Grecji rządu jednego człowieka; otóż, rząd arystokratyczny bliższy jest rządowi jednego.

Plutarch powiada nam, iż, „skoro uśmierzono w Atenach bunt kiloński, miasto popadło w dawne swoje niezgody i podzieliło się na tyle części, ile było rodzajów terytoriów w ziemi attyckiej. Mieszkańcy gór domagali się koniecznie rządu ludowego; mieszkańcy dolin żądali rządu możniejszych obywateli; ci, którzy byli blisko morza, głosowali za rządem pośrednim”.

Rozdział II. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Te żyzne kraje to są równiny, gdzie nie można niczego bronić przed silniejszym: wszystko poddaje mu się tedy; kiedy zaś raz się poddadzą, duch wolności nie może wrócić; dobrobyt jest zakładem wierności.

W górach natomiast można zachować to, co się ma, a ma się niewiele do zachowania. Wolność, to znaczy rząd, którego się zażywa, jest jedynym dobrem wartym, aby go bronić. Panuje ona zatem bardziej w krajach górzystych i jałowych, niż w tych, którym natura zdawała się bardziej sprzyjać.

Mieszkańcy gór zachowują rząd bardziej umiarkowany, ponieważ nie są tak narażeni na podbój. Bronią się łatwo, zaczepiać ich jest trudno; gromadzić i nieść przeciw nim amunicję i prowianty to wymaga wielkich kosztów; kraj nie dostarcza ich. Trudniej jest przeto prowadzić z nimi wojnę, a niebezpieczniej podejmować ją; za czym wszystkie prawa, jakie się tworzy dla bezpieczeństwa ludu, mniej tam są konieczne.

Rozdział III. Jakie kraje są lepiej uprawne.

Kraje są uprawne nie w stosunku do swej żyzności, ale w stosunku do swej wolności; jeśli się w myśli podzieli ziemię, ujrzy się ze zdumieniem przeważnie pustynie w okolicach najżyźniejszych, a wielkie ludy w okolicach, gdzie ziemia zdaje się odmawiać wszystkiego.

Naturalne jest, aby lud opuszczał lichą ziemię i szukał lepszej, nie zaś, aby opuszczał kraj żyzny i szukał gorszego. Większość najazdów ma przeto za cel kraje, które natura stworzyła do szczęścia. Że zaś spustoszenie jest najbliższym wynikiem najazdu, najlepsze ziemie są najczęściej wyludnione, gdy jałowy grunt północny jest zawsze zamieszkały, dla tej przyczyny, że jest prawie niemieszkalny.

Z tego, co nam historycy powiadają o przejściu ludów skandynawskich brzegami Dunaju, widzimy, że to nie był podbój, ale tylko wędrówka przez opustoszałe ziemie.

Te szczęśliwe strefy były tedy wyludnione przez inne wędrówki, a nie znamy tragicznych rzeczy, jakie się tam dokonały.

„Z wielu pomników okazuje się, powiada Arystoteles, że Sardynia jest kolonią grecką. Była niegdyś bardzo bogata: Arysteus, którego miłość rolnictwa tak sławiono, dał jej prawa. Ale później bardzo podupadła; skoro bowiem Kartagińczycy ją zagarnęli, zniweczyli wszystko, co mogło ją czynić zdatną do wyżywienia ludzi, i zabronili, pod karą śmierci, uprawiać ziemię”. Za czasu Arystotelesa Sardynia nie podniosła się jeszcze; nie podniosła się do dziś.

Najumiarkowańsze części Persji, Turcji, Moskwy i Polski nie mogły się podnieść ze spustoszeń wielkich i małych Tatarów.

Rozdział IV. Nowe skutki żyzności i jałowości krajów.

Nieurodzajność ziemi czyni człowieka przemyślnym, wstrzemięźliwym, wytrwałym w pracy, odważnym, chętnym do wojny; trzebaż mu zdobyć to, czego ziemia mu odmawia. Żyzność kraju daje, wraz z dobrobytem, miękkość i niejaką skłonność do chronienia życia.

Zauważono, iż wojska niemieckie zaciągane w okolicach, gdzie chłopi są bogaci, jak w Saksonii, nie są tak dobre jak inne. Prawa wojskowe potrafią zaradzić temu brakowi surową dyscypliną.

Rozdział V. O wyspiarzach.

Wyspiarze są bardziej skłonni do wolności niż mieszkańcy stałego lądu. Wyspy mają zazwyczaj małe rozmiary, nie tak łatwo jest tam zużyć część ludu na to, aby uciskała drugą; morze oddziela je od wielkich mocarstw i tyrania nie może sobie wzajem użyczać ręki; zdobywcy znajdują zaporę w morzu: wyspiarzy nie wciąga się w podbój i łatwiej zachowują swoje prawa.

Rozdział VI. O krajach utworzonych przez przemyślność ludzką.

Kraje, które przemyślność ludzka uczyniła mieszkalnymi i które, aby istnieć, potrzebują tejże przemyślności, wymagają umiarkowanej formy rządu. Istnieją głównie trzy tego rodzaje kraje: dwie piękne prowincje Kiang-Nan i Tsche-Kiang w Chinach, Egipt i Holandia.

Dawni cesarze Chin nie byli zdobywcami. Pierwsza rzecz, którą uczynili dla powiększenia państwa, najlepiej dowodzi ich mądrości. Ujrzano, jak spod powierzchni wód wynurzają się dwie najpiękniejsze prowincje cesarstwa: stworzyły je ręce ludzkie. Niewysłowiona żyzność owych dwóch prowincji dała Europie pojęcie o szczęściu tej rozległej krainy. Ale ustawiczne i konieczne starania, aby uchronić od zniszczenia tak znaczną część cesarstwa, wymagały raczej obyczajów ludu roztropnego niż ludu oddanego rozkoszy; raczej prawomocnej władzy monarchy niż tyrańskiej siły despoty. Trzeba było, aby władza była tam umiarkowana, jak niegdyś w Egipcie. Trzeba było, aby władza była tam umiarkowana, jak jest w Holandii, którą natura tak stworzyła, aby musiała uważać na siebie, nie zaś aby się rządzić niedbalstwem lub kaprysem.

Tak więc, mimo klimatu w Chinach, gdzie człowiek z natury skłonny jest do niewolniczej uległości, mimo okropności, które towarzyszą zbytniej rozległości państwa, pierwsi prawodawcy Chin byli zmuszeni uczynić bardzo dobre prawa, a rząd bywał często zmuszony ich się trzymać.

Rozdział VII. O dziełach ludzi.

Ludzie, przez swoje starania i przez dobre prawa, uczynili ziemię dogodniejszą na swoje mieszkanie. Widzimy płynące rzeki tam, gdzie były jeziora i bagna; jest to dobrodziejstwo, którego nie uczyniła natura, ale które natura podtrzymuje. Kiedy Persowie byli panami Azji, pozwalali tym, którzy sprowadzili wodę źródlaną w miejsce, gdzie jej wprzód nie było, korzystać zeń przez pięć pokoleń; że zaś z góry Taurus wypływa mnogość strumieni, nie oszczędzili żadnego wydatku, aby sprowadzić stamtąd wodę. Dzisiaj, nie wiedząc, skąd może pochodzić, znajduje się ją na tamtejszych polach i ogrodach.

Jak narody niszczycielskie sprawiają klęski, które trwają dłużej niż one, tak istnieją narody przemyślne, czyniące rzeczy dobre, które nie kończą się nawet z nimi.

Rozdział VIII. Ogólny związek praw.

Prawa mają bardzo ścisły związek ze sposobem, w jaki rozmaite ludy zdobywają sobie utrzymanie. Trzeba rozleglejszego kodeksu praw dla ludu, który się zajmuje handlem i żeglugą, niż dla ludu, który się zadowala uprawą roli. Trzeba znowuż obszerniejszych praw dla tegoż, niż dla ludu, który żyje z pasterstwa; obszerniejszych praw dla pasterzy niż dla myśliwych.

Rozdział IX. O gruncie w Ameryce.

Przyczyną, iż w Ameryce żyje tyle dzikich narodów, jest to, że ziemia rodzi tam sama z siebie wiele owoców, którymi można się żywić. Jeżeli kobiety uprawiają kawałek ziemi dokoła chaty, kukurydza wschodzi sama z siebie. Polowanie i rybołówstwo dostarczają pokarmu pod dostatkiem. Co więcej, bydlęta, które się pasą, jak woły, bizuny, lepiej się mnożą niż dzikie bestie. Te znowuż we wszech czasach królowały w Afryce.

Sądzę, że nie posiadałoby się wszystkich tych korzyści w Europie, gdyby się zostawiło ziemię bez uprawy; zeszłyby tylko lasy, dęby i inne nieurodzajne drzewa.

Rozdział X. O ilości ludzi, w stosunku do sposobu, w jaki zdobywają sobie żywność.

Kiedy narody nie uprawiają ziemi, oto w jakim stosunku znajduje się tam liczba ludzi. Tak jak wydajność ziemi nieuprawnej ma się do wydajności ziemi uprawnej, tak samo liczba dzikich w jednym kraju ma się do liczby rolników w drugim; kiedy zaś lud, który uprawia ziemię, pielęgnuje również rzemiosła, wydaje to proporcje, które wymagałyby wielu szczegółów.

Niepodobna im prawie utworzyć wielkiego narodu. Jeżeli to są pasterze, potrzebują wielkiego kraju, aby mogli istnieć w pewnej liczbie; jeżeli myśliwi, są jeszcze mniej liczni, i tworzą, aby wyżyć, mniejszy narodek.

Kraj ich jest zazwyczaj pełen lasów, ponieważ zaś ludzie nie wytyczyli biegu wód, jest pełen bagien, między którymi się sadowi każde plemię i tworzy mały narodek.

Rozdział XI. O ludach dzikich i ludach barbarzyńskich.

Ta jest różnica między ludami dzikimi a barbarzyńskimi, że pierwsze tworzą małe rozproszone narodki, które, dla szczególnych przyczyn, nie mogą się połączyć; barbarzyńcy natomiast są to zwyczajnie małe narodki, które mogą się złączyć. Pierwsi tworzą zazwyczaj ludy myśliwskie; drudzy pasterskie. Widzimy to dobrze w północnej części Azji. Ludy syberyjskie nie mogą żyć w gromadzie, bo nie mogłyby się wyżywić; Tatarzy mogą żyć w masie jakiś czas, ponieważ ich stada dadzą się zjednoczyć na jakiś czas. Wszystkie hordy mogą się tedy zebrać; i to się dzieje, kiedy jeden wódz ujarzmił wielu innych; po czym trzeba im uczynić jedno z dwojga: albo się rozdzielić, albo ruszyć wspólnie na jakiś wielki podbój kędyś w południowych cesarstwach.

Rozdział XII. O prawie narodów u ludów, które nie uprawiają ziemi.

Ludy te, nie żyjąc na rozgraniczonej i określonej przestrzeni, znajdą między sobą wiele powodów do zwady; będą się spierać o nieuprawną ziemię, jak u nas obywatele spierają się o dziedzictwa. Tak więc znajdą częste sposobności do wojny o polowanie, o rybołówstwo, o paszę dla bydła, o uprowadzenie niewolników; i nie mając siedziby, będą mieli tyleż rzeczy do rozstrzygania prawem narodów, jak mało ich będą mieli do rozstrzygania prawem cywilnym.

Rozdział XIII. O prawach cywilnych u ludów, które nie uprawiają ziemi.

Podział ziem stanowi główną część kodeksu cywilnego. U narodów, u których nie dokonano tego podziału, istnieje bardzo mało praw cywilnych.

Urządzenia tych ludów można nazwać raczej obyczajami niż prawami.

U podobnych narodów starcy, którzy pamiętają rzeczy ubiegłe, zażywają wielkiej powagi; nie można się tam wyróżnić majątkiem, ale dłonią i radą.

Te ludy błądzą rozproszone po pastwiskach lub lasach. Małżeństwo nie może tam być tak stałe jak u nas, gdzie ustalone jest mieszkaniem i gdzie żona prowadzi dom; mogą tedy łatwiej zmieniać żony, mieć ich więcej, niekiedy zgoła parzyć się jak bydlęta.

Ludy pasterskie nie mogą się odłączać od stad, które są ich sposobem wyżywienia; nie mogą się również rozłączać z żonami, które mają o nie staranie. Wszystko to musi tedy wędrować razem; tym bardziej, iż żyją zazwyczaj na wielkich równinach, gdzie mało jest miejsc warownych z natury, zatem żony ich, dzieci i stada stałyby się łupem nieprzyjaciół.

Prawa ich będą tedy miarkować podział łupu i baczyć, jak nasze prawa salickie, szczególnie na kradzież.

Rozdział XIV. O stanie politycznym ludów nie uprawiających ziemi.

Ludy te cieszą się wielką swobodą: ponieważ bowiem nie uprawiają ziemi, nie są do niej przywiązane; błądzą, wędrują; i gdyby jakiś wódz chciał im odjąć wolność, poszliby jej wnet szukać u innego, lub też schroniliby się w lasy, aby tam żyć wraz z rodziną. U tych ludów wolność człowieka jest tak wielka, iż pociąga nieodzownie za sobą wolność obywatela.

Rozdział XV. O ludach, które znają użytek pieniędzy.

Arystyp, uległszy rozbiciu, puścił się wpław i dopłynął do najbliższego brzegu; ujrzał wykreślone na piasku geometryczne figury: uczuł tedy wielką radość, rozpoznając, iż dostał się do ludu greckiego, a nie do barbarzyńców.

Znajdź się sam i dostań się, jakimś przypadkiem, między nieznajomy lud; jeżeli ujrzysz sztukę monety, możesz być pewien, że przybyłeś do cywilizowanego narodu.

Uprawa ziemi wymaga użytku monety. Uprawa ta przypuszcza wiele sztuki i wiadomości; widzi się zaś zawsze, iż sztuki, wiadomości i potrzeby idą równym krokiem. Wszystko to prowadzi do ustanowienia znaku wartości.

Strumienie i pożary doprowadziły nas do odkrycia, iż ziemia zawiera metale. Skoro je raz wydzielono, łatwo było ich użyć.

Rozdział XVI. O prawach cywilnych u ludów nie znających użytku monety.

Kiedy naród jakiś nie posiada użytku monety, istnieją wśród niego prawie tylko te niesprawiedliwości, które pochodzą z gwałtu; za czym ludzie słabi, jednocząc się, bronią się przeciw gwałtowi. Istnieją tam jedynie zarządzenia polityczne. Natomiast u ludu, gdzie istnieje pieniądz, grożą niesprawiedliwości wynikające z podstępu; a te niesprawiedliwości mogą się dziać w tysiączny sposób. Nastręcza się tedy konieczność stworzenia dobrych praw cywilnych; rodzą się one z nowymi środkami i rozmaitymi odmianami niegodziwości.

W krajach, gdzie nie ma monety, rabuś porywa tylko rzeczy, rzeczy zaś nie są nigdy zupełnie podobne między sobą. W krajach, gdzie istnieje moneta, rabuś porywa znaki; znaki zaś podobne są zawsze. W pierwszych krajach, nic nic da się ukryć, ponieważ łupieżca nosi zawsze z sobą dowody przeciw sobie; inaczej w drugim wypadku.

Rozdział XVII. O prawach politycznych u ludów nie znających użytku monety.

Co najbardziej ubezpiecza wolność ludów, które nie uprawiają ziemi, to to, że pieniądz jest u nich nieznany. Owoców polowania, rybołówstwa, lub też stad nie da się gromadzić w tak wielkiej ilości, ani też tak długo przechowywać, aby jeden człowiek był w stanie przekupić wszystkich innych; kiedy zaś ma się znaki bogactw, można nagromadzić zapas tych znaków i rozdać je, komu się zechce.

U ludów, które nie znają pieniędzy, każdy ma niewiele potrzeb, i zadowala je łatwo i równo. Równość jest tedy konieczna; dlatego wodzowie ich nie są despotami.

Rozdział XVIII. Siła zabobonu.

Jeżeli opisy podróżników mówią nam prawdę, ustrój pewnego narodu w Luizjanie, nazwiskiem Naczezi, stanowi tu wyjątek. Wódz ich rozrządza mieniem wszystkich poddanych i każe im pracować wedle swego zachcenia; nie mogą mu odmówić swojej głowy: jest niby ich sułtan. Skoro urodzi się dziedzic tronu, darowuje mu się wszystkie dzieci przy piersi iżby mu służyły całe życie. Rzeklibyście, że to wielki Sezostrys. Wodzowi temu oddaje się cześć w jego chacie, z obrzędami godnymi cesarza Chin lub Japonii.

Przesądy zabobonu są wyższe nad wszystkie inne przesądy, a jego racje nad wszystkie inne racje. Toteż, mimo że dzikie ludy z natury nie znają despotyzmu, ten lud go zna. Ubóstwiają słońce; i gdyby ich wódz nie wymyślił tego, że jest bratem słońca, widzieliby w nim jedynie nędznego mizeraka jak oni sami.

Rozdział XIX. O wolności Arabów i niewoli Tatarów.

Arabowie i Tatarzy są to ludy pasterskie. Arabowie wchodzą w ogólne prawidła, o których mówiliimy, i są wolni; gdy Tatarzy (lud najosobliwszy na ziemi) znajdują się w niewoli politycznej. Dałem już kilka racji tego ostatniego faktu: oto nowe.

Nie mają miast, nie mają lasów, mają mało moczarów; rzeki ich są prawie zawsze zamarzłe; zamieszkują olbrzymią równinę; mają pastwiska i stada, i tym samym mienie: ale nie mają żadnego schronienia ani obrony. Skoro tylko Chan zostanie zwyciężony, ucina się mu głowę; tak samo czyni się z jego dziećmi; wszyscy zaś jego poddani należą do zwycięzcy. Nie skazuje się ich na niewolę cywilną; byliby ciężarem dla ludu prostego, który nie ma ziemi do uprawy i nie potrzebuje żadnych usług. Pomnażają tedy naród. Ale, w miejsce niewoli cywilnej, zrozumiałem jest, iż musiała się utrwalić niewola polityczna.

W istocie, w kraju, w którym rozmaite hordy toczą bez ustanku wojnę, i podbijają się raz po raz wzajem; w kraju, gdzie przez śmierć naczelnika ustrój polityczny każdej zwyciężonej hordy jest nieodmiennie zniweczony, naród w ogóle nie może być wolny; nie ma w nim bowiem ani jednej części, która by nie musiała być po wielekroć pod jarzmem.

Narody zwyciężone mogą zachować niejaką wolność, kiedy mocą swego położenia zdolne są po klęsce zawierać traktaty. Ale Tatarzy, zawsze bez obrony, raz zwyciężeni, nie są zdolni stawiać warunków.

Powiedziałem, w rozdziale II, że mieszkańcy uprawnych równi rzadko bywają wolni: okoliczności sprawiają, iż Tatarzy, zamieszkując nieuprawne ziemie, znajdują się w tym samym położeniu.

Rozdział XX. O prawie narodów u Talarów.

Tatarzy zdają się między sobą łagodni i ludzcy, są zaś bardzo okrutni jako zdobywcy: w pień wycinają mieszkańców zdobytych miast; uważają za dowód łaski, skoro ich sprzedadzą lub rozdadzą między żołnierzy. Spustoszyli Azję od Indii do Morza Śródziemnego; cała wschodnia część Persji zmieniła się w pustynię.

Oto, moim zdaniem, przyczyna takiego prawa narodów. Te ludy nie miały miast; wojnę toczyły zawsze gwałtownie i szybko. Kiedy spodziewali się zwyciężyć, walczyli; kiedy nie mieli tej nadziei, pomnażali armię silniejszych. Przy podobnych zwyczajach, uważali, iż jest to przeciw ich prawu narodów, aby miasto, które nie mogło się im oprzeć, zatrzymywało ich. Uważali miasta nie jako gromadę mieszkańców, ale jako miejsce sposobne do obrony przed ich przemocą. Nie posiadali zgoła sztuki oblegania i narażali się mocno przy obleganiu; mścili krwią wszystką krew, jaką sami wylali.

Rozdział XXI. Prawo cywilne u Tatarów.

Ojciec du Halde powiada, iż u Tatarów zawsze najmłodszy potomek jest dziedzicem; z tej racji, iż w miarę jak starsi zdolni są pędzić życie pasterskie, opuszczają dom z pewną ilością bydła, jakie ojciec im daje, i tworzą nową siedzibę. Ostatni męski potomek, który zostaje w domu z ojcem, jest tedy jego naturalnym spadkobiercą.

Słyszałem, iż podobny zwyczaj utrwalił się w niektórych małych okręgach Anglii, takoż spotyka się go w Bretanii, w księstwie Rohan, gdzie istnieje u chłopów. Jest to, bez wątpienia, prawo pasterskie pochodzące od jakiegoś małego ludku bretońskiego lub też przyniesione przez jakiś lud germański. Wiadomo z Cezara i z Tacyta, iż ten ostatni naród mało uprawiał rolę.

Rozdział XXII. O pewnym prawie cywilnym u ludów germańskich.

Wytłumaczę tutaj, jak ten poszczególny tekst prawa salickiego, który nazywa się zazwyczaj prawem salickim, jest w związku z urządzeniami ludu, który nie uprawiał ziemi lub ją uprawiał mało.

Prawo salickie żąda, skoro ktoś zostawi dzieci, aby dziedzictwo ziemi salickiej przechodziło na synów, z uszczerbkiem córek.

Aby wiedzieć, co to są ziemie salickie, trzeba zważyć, czym była własność lub używalność ziemi u Franków, nim opuścili Germanię.

P. Echard dowiódł bardzo bystro, że słowo salicki pochodzi od słowa sala, co oznacza dom; ziemia salicka była to więc ziemia domowa. Pójdę dalej. I rozpatrzę, co to był dom i ziemia domowa u Germanów.

„Nie mieszkają w miastach, powiada Tacyt, i nie mogą cierpieć, aby ich domy stykały się między sobą; każdy zostawia dokoła domu kawałek gruntu, zamknięty i ogrodzony”. Tacyt mówi ścisłą prawdę. Liczne bowiem prawa kodeksu barbarzyńców zawierają różne zarządzenia przeciw tym, którzy obalą to ogrodzenie, oraz przeciw tym, którzy wtargną do samego domu.

Wiemy z Tacyta i Cezara, że ziemie, które uprawiali Germanie, oddawano im jedynie na rok; po czym znów stawały się publiczne. Ojcowiznę ich stanowił tylko dom oraz ogrodzony kawałek ziemi przy domu. Ta właśnie osobista dziedzina szła na synów. W istocie po cóż miałaby przypaść córkom? Toć przechodziły do innego domu.

Ziemia salicka był to tedy ten okrąg, który przynależał do domu Germanina; była to jedyna własność, jaką posiadał. Frankowie po podboju zyskali nowe własności i te nazywano nadal ziemiami salickimi.

Kiedy Frankowie żyli w Germanii, mieniem ich byli niewolnicy, stada, konie, broń, etc. Dom, wraz z przynależnym doń kawałkiem ziemi, przypadał z natury rzeczy męskim potomkom, którzy mieli w nim mieszkać. Ale kiedy po podboju Frankowie posiedli wielkie przestrzenie ziemi, wydało się zbyt surowe, aby córki i ich dzieci nie mogły w nich mieć udziału. Ustalił się zwyczaj, który pozwalał ojcu powołać do dziedzictwa córkę i dzieci córki. Kazano zmilczeć prawu; i tego rodzaju powołania musiały być pospolite, skoro poczyniono na nie formuły.

Między tymi wszystkimi formułami jedna zdaje mi się osobliwa. Dziadek powołuje wnuki, iżby współdziedziczyły wraz z jego synami i córkami. Cóż się dzieje tedy z prawem salickim? Musiało widocznie tych czasach już nie być przestrzegane; lub też ustawiczny zwyczaj powoływania córek kazał uważać ich zdolność dziedziczenia za rzecz nader zwykłą.

Celem prawa salickiego nie było jakoweś uprzywilejowanie jednej płci przed drugą; jeszcze mniej trwałość rodziny, nazwiska lub też przekazanie ziemi: wszystko to nie było w głowie Germanom. Było to prawo czysto gospodarcze, które oddawało dom, z ziemią przynależną do domu, męskim potomkom, którzy mieli w nim mieszkać, i którym, tym samym, najbardziej się nadawał.

Wystarczy przepisać tutaj ustawę o Właściznach w prawie salickim; ów tekst tak głośny, o którym tylu ludzi mówiło, a który tak niewielu czytało:

„1-o. Jeżeli człowiek jakiś umiera bezdzietnie, ojciec lub matka mają po nim dziedziczyć. 2-o. Jeżeli nie ojca ani matki, brat lub siostra mają po nim dziedziczyć. 3-o. Jeżeli nie ma brata ani siostry, siostra matki po nim dziedziczyć. 4-o. Jeżeli matka jego nie ma siostry, siostra ojca będzie po nim dziedziczyć. Jeżeli ojciec jego nie ma siostry, najbliższy krewny po mieczu będzie po nim dziedziczyć. 6-o. Żadna część ziemi salickiej nie przejdzie na niewiasty, ale będzie należała do potomków męskich, to znaczy, iż dzieci płci męskiej będą dziedziczyć po ojcu”.

Jasne jest, iż pięć pierwszych punktów dotyczy spadku po tym, który umiera bezdzietnie; szósty zaś spadku po tym, który ma dzieci.

Kiedy człowiek jakiś umierał bezdzietnie, prawo chciało, by jedna z dwu płci miała pierwszeństwo jedynie w pewnych wypadkach. W dwóch pierwszych stopniach dziedziczenia prawa dziedziców męskich i żeńskich były równe; w trzecim i czwartym płeć żeńska mała przewagę; męska natomiast w piątym.

Zarodki tych dziwactw znajduję w Tacycie. „Dzieci sióstr, powiada, ukochane są wujowi jak własnemu ojcu. Są ludzie, którzy uważają ten węzeł za bliższy i nawet za świętszy; przekładają go przy braniu zakładników”. Dlatego to nasi pierwsi historycy tyle mówią o miłości królów frankońskich do swoich sióstr i do dzieci swoich sióstr. Jeżeli więc dzieci sióstr uważano w domu tak samo, jak własne, naturalne było, aby dzieci uważały ciotkę tak, jak własną matkę.

Siostra matki miała pierwszeństwo nad siostrą ojca; to się tłumaczy innymi ustępami prawa salickiego: kiedy kobieta była wdową, popadała pod opiekę krewnych męża; prawo przekładało w tym celu krewnych po kądzieli niż po mieczu. W istocie kobieta, która wchodziła w rodzinę, wiążąc się z osobami swojej płci, bliżej była z krewnymi po kądzieli niż po mieczu. Co więcej, kiedy człowiek jakiś zabił drugiego i nie miał czym pokryć grzywny, jaką na siebie ściągnął, prawo pozwalało mu ustąpić swoich dóbr, krewni zaś musieli uzupełnić to, czego brakowało. Po ojcu, matce i bracie, płaciła siostra matki, jak gdyby węzeł ten miał w sobie coś tkliwszego: owóż, pokrewieństwo, które dawało ciężary, musiało tak samo dawać korzyści.

Prawo salickie żądało, aby, po siostrze ojca, dziedzictwo przechodziło na najbliższego krewnego po mieczu: ale jeżeli był krewnym poza piątym stopniem, wówczas nie dziedziczył. Stąd kobieta w piątym stopniu miała większe prawa niż mężczyzna w szóstym: widzi się to w prawie rypuarskich Franków, które jest wiernym tłumaczem prawa salickiego w ustawie o właściznach, gdzie idzie krok w krok za tąż samą ustawą prawa salickiego.

Jeżeli ojciec zostawiał dzieci, prawo salickie żądało, aby córki były wykluczone od dziedzictwa ziemi salickiej, i aby ona dostała się płci męskiej.

Łatwo mi będzie dowieść, że prawo salickie nie wyklucza bez różnicy córek od ziemi salickiej, ale jedynie w wypadku, w którym wykluczałaby je obecność braci. 1°. Widzimy to w samym prawie salickim, które orzekłszy, iż kobiety nie mogą nic posiadać z ziemi salickiej, ale wyłącznie mężczyźni, objaśnia się i ogranicza się samo; „to znaczy, powiada, iż syn dziedziczy po ojcu”.

2°. Tekst prawa salickiego znajduje objaśnienie w prawie Franków rypuarskich, które również ma ustawę o właściznach bardzo zgodną z ustawą prawa salickiego.

3°. Prawa tych barbarzyńskich ludów, wszystkich rodem z Germanii, objaśniają się wzajem tym bardziej, że mają wszystkie jednego mniej więcej ducha. Prawo Sasów stanowi, iż ojciec i matka mają zostawić swoje dziedzictwo synowi, a nie córce; ale że, jeśli są same córki, one będą dziedziczyć.

4°. Mamy dwie starożytne formuły określające wypadek, gdzie, wedle prawa salickiego, płeć żeńska wykluczona jest przez męską: wówczas gdy siostry współubiegają się z bratem.

5°. Inna formuła dowodzi, że córka dziedziczyła z uszczerbkiem wnuka: wykluczała ją tedy jedynie obecność syna.

6°. Gdyby córki, wedle prawa salickiego, były w ogóle wykluczone od dziedziczenia ziemi, niepodobieństwem byłoby wytłumaczyć historie, formuły i dekrety, które mówią ustawicznie o ziemiach i majątkach kobiet za pierwszej dynastii.

Niesłusznie twierdzono, że ziemie salickie to były lenna. 1° Ustawa ta ma tytuł O właściznach. 2° W pierwotnych czasach lenna nie były dziedziczne. 3° Gdyby ziemie salickie były lennem, w jaki sposób Markuli nazwałby bezbożnym zwyczaj, który wykluczał kobiety od dziedzictwa, skoro nawet synowie nie dziedziczyli lenna? 4° Dekrety, które się przytacza, aby dowieść, że ziemie salickie to były lenna, dowodzą jedynie, że to były ziemie wolne. 5° Lenna ustanowiono dopiero po podboju; zwyczaje zaś salickie istniały, zanim Frankowie opuścili Gennanią. 6° Nie prawo salickie stworzyło lenna, ograniczając następstwo kobiet, ale stworzenie lenności ograniczyło dziedziczenie kobiet i rozporządzenia prawa salickiego.

Po tym, cośmy powiedzieli, trudno byłoby uwierzyć, aby wiekuiste prawo męskich potomków do korony francuskiej pochodziło z prawa salickiego. Mimo to, niewątpliwe jest, iż zeń pochodzi. Dowodzę tego z rozmaitych kodeksów barbarzyńskich ludów. Prawo salickie i prawo Burgundów nie przyznawało córkom prawa dziedziczenia ziemi wraz z braćmi; tak samo nie dziedziczyły one korony. Prawo Wizygotów, przeciwnie, dopuściło córki do dziedziczenia ziemi wraz z braćmi; kobiety były zdolne do dziedziczenia korony. U tych ludów rozporządzenie prawa cywilnego przemogło prawo polityczne.

Nie był to jedyny wypadek, w którym u Franków prawo polityczne ustąpiło prawu cywilnemu. Wolą prawa salickiego wszyscy bracia po równi dziedziczyli ziemię; tak samo opiewało też prawo burgundzkie. Toteż, w monarchii Franków, jak również i Burgundów, wszyscy bracia odziedziczyli koronę, pomijając kilka gwałtów, morderstw i uzurpacji u Burgundów.

Rozdział XXIII. O długich włosach królów frankońskich.

Ludy, które nie uprawiają ziemi, nie mają nawet pojęcia o zbytku. Patrzcie, u Tacyta, cudowną prostotę ludów germańskich: nie szukali ozdób w sztukach, czerpali je z natury. Jeżeli rodzina ich naczelnika miała się odróżniać jakimś znakiem, również w naturze musieli go szukać. Królowie Franków, Burgundów i Wizygotów mieli jako diadem swoje długie włosy.

Rozdział XXIV. O małżeństwach królów frankońskich.

Rzekłem powyżej, iż u ludów, które nie uprawiają ziemi, małżeństwa były o wiele mniej stałe i że zazwyczaj pojmowano tam większą ilość żon. „Germanie byli prawie jedyni ze wszystkich barbarzyńców, którzy zadowalali się jedną żoną, jeżeli wyłączymy, powiada Tacyt, pewne osoby, które, nie przez rozpustę, ale z racji swego dostojeństwa miały ich więcej”.

To tłumaczy, w jaki sposób królowie z pierwszej dynastii mieli tak wielką ilość żon. Małżeństwa te były nie tyle świadectwem wyuzdania, ile przywilejem godności; pozbawić ich tego przywileju, znaczyłoby zranić ich w bardzo tkliwe miejsce. To tłumaczy, czemu przykład królów nie pociągnął za sobą poddanych.

Rozdział XXV. Childeryk.

„Małżeństwa u Germanów są bardzo surowe, powiada Tacyt: występki nie stanowią tam przedmiotu śmieszności; uwieść lub dać się uwieść nie nazywa się zwyczajem lub sposobem życia; wśród tak licznego narodu, mało jest przykładów pogwałcenia wiary małżeńskiej”.

To tłumaczy wypędzenie Childeryka: obrażał on surowe obyczaje, których podbój nie miał jeszcze czasu zmienić.

Rozdział XXVI. O pełnoletności królów frankońskich.

Ludy barbarzyńskie, które nie uprawiają ziemi, nie mają właściwie terytorium i, jak rzekliśmy, bardziej rządzą się prawem narodów niż prawem cywilnym. Są tedy prawie zawsze uzbrojone. Toteż Tacyt powiada, iż „Germanie nie spełniali żadnej sprawy publicznej albo prywatnej nie będąc uzbrojeni”. Wyrażali swoje zdanie za pomocą znaku, jaki czynili orężem. Skoro tylko byli zdolni go nosić, przedstawiano ich zgromadzeniu, gdzie im wkładano w rękę włócznię: z tą chwilą wychodzili z dzieciństwa; dotąd byli częścią rodziny, odtąd stawali się częścią rzeczypospolitej.

„Orły, powiadał król Ostrogotów, przestają karmić swoje młode z chwilą, gdy mają już pióra i szpony, nie potrzebują już cudzej pomocy, skoro zdolne są iść po zdobycz. Byłoby niegodne, aby młodych, którzy służą w wojsku, uważać za nie dość dojrzałych do zarządzania mieniem i kierowania postępkami życia. Męstwo stanowi o pełnoletności Gotów”.

Childebert II miał piętnaście lat, kiedy Gontran, jego wuj, ogłosił go pełnoletnim i zdolnym do rządów. Widzimy w prawie Franków rypuarskich, jak ów wiek piętnastu lat, zdatność do noszenia broni oraz pełnoletność idą z sobą razem. „Skoro Rypuarczyk umarł lub też go zabito (powiedziane tam jest) i kiedy zostawił syna, ów syn nie będzie mógł nikogo pozywać przed sąd ani też być pozywanym, póki nie skończy piętnastu lat; wówczas będzie odpowiadał sam lub też wybierze sobie szermierza”. Trzeba było, aby duch był dość ukształtowany do obrony przed sądem, a ciało do obrony w walce. U Burgundów, którzy mieli też zwyczaj sądów przez walkę, pełnoletność przypadała również z piętnastym rokiem.

Agatias powiada nam, że broń Franków była lekka; mogli tedy być pełnoletni w piętnastym roku. Z czasem broń stała się ciężka; była już bardzo ciężka za Karola Wielkiego, jak to widać z naszych kronik i powieści. Ci, którzy mieli lenna, a co za tym idzie, mieli pełnić powinność wojskową, stawali się pełnoletni dopiero w dwudziestym pierwszym roku.

Rozdział XXVII. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Widzieliśmy, iż Germanin nie pojawiał się na zgromadzeniu przed pełnoletnością; był cząstką rodziny, ale nie republiki. To było powodem, iż synów Klodomira, króla Orleanu i zdobywcy Burgundii, nie ogłoszono królami; jako że, z powodu wczesnego wieku, nie można ich było przedstawić zgromadzeniu. Nie byli jeszcze królami, ale mieli nimi być z chwilą, gdy będą zdolni dźwignąć broń; do tego czasu babka ich, Klotylda, władała państwem. Wujowie ich, Lotar i Childebert, zamordowali ich i podzielili ich królestwem. Przykład ten stał się powodem, iż na przyszłość małoletniego księcia wolno było ogłaszać królem natychmiast po śmierci ojca. W ten sposób książę Gondowald ocalił Childeberta II od okrucieństwa Chilperyka i kazał go ogłosić królem w piątym roku.

Ale nawet po tej zmianie trzymano się pierwotnego ducha narodu, tak iż aktów nawet nie wydawano w imię małoletnich królów. Toteż istniał u Franków podwójny zarząd; jeden, który tyczył osoby małoletniego króla, i drugi, który tyczył królestwa; i w lennach była też różnica między opieką a zawiadowaniem.

Rozdział XXVIII. O usynowieniu u Germanów.

U Germanów, tak samo jak młody stawał się pełnoletnim otrzymując broń, tak i usynowienia dopełniało się tym samym znakiem. Jakoż, Gontran, chcąc uznać pełnoletnim siostrzeńca swego Childeberta, a zarazem adoptować go, rzekł doń: „Włożyłem tę włócznię w twoje ręce, jako znak, iż dałem ci moje królestwo”. I zwracając się do zgromadzenia: „Widzicie, iż syn mój Childebert stał się mężczyzną; słuchajcie go”. Teodoryk, król Ostrogotów, chcąc przybrać za syna króla Herulów, napisał doń: „Piękny to jest u nas zwyczaj móc być przybranym za syna przez oręż: jedynie bowiem waleczni ludzie warci są stać się naszymi dziećmi. Taka jest siła w tym akcie, iż temu, kto stał się jego przedmiotem, wolej będzie umrzeć niż ścierpieć coś hańbiącego.

Zatem, mocą zwyczaju narodów, i ponieważ jesteś mężczyzną, adoptujemy cię przez te tarcze, te miecze, te konie, które ci posyłamy”.

Rozdział XXIX. Krwawy duch królów frankońskich.

Klodwik nie był jedynym z władców frankońskich, który podjął wyprawy do Galii. Wielu jego krewnych powiodło tam swoje plemiona; że zaś on odniósł większe tryumfy i mógł nadać rozległe włości tym, którzy poszli za nim, zbiegli się doń Frankowie ze wszystkich plemion, inni zaś naczelnicy byli zbyt słabi, aby mu się oprzeć. Postanowił wygubić cały swój dom i powiodło mu się to. Lękał się, powiada Grzegorz z Tours, aby Frankowie nie wzięli sobie innego naczelnika. Dzieci jego i następcy naśladowali ten przykład, ile mogli: widzi się bez ustanku, jak brat, wuj, siostrzeniec, co mówię? syn, ojciec, spiskują przeciw całej rodzinie. Prawo dzieliło co chwila monarchię; lęk, ambicja i okrucieństwo chciały ją zjednoczyć.

Rozdział XXX. O zgromadzeniach narodowych u Franków.

Powiedziano wyżej, iż ludy, które nie uprawiają ziemi, cieszą się wielką swobodą. Tak z Germanami. Tacyt powiada, iż królom swoim lub naczelnikom dawali jedynie bardzo umiarkowaną władzę; a Cezar, że w czasie pokoju nie mieli wspólnej zwierzchnością, jeno w każdej wiosce książęta wymierzali sprawiedliwość swoim. Także Frankowie w Germanii nie mieli wcale króla, jak to bardzo dobrze wywodzi Grzegorz z Tours.

„Książęta, powiada Tacyt, radzą nad małymi rzeczami, cały naród nad wielkimi; w ten sposób wszakże, iż sprawy, nad którymi lud się zastanawiał, wnoszono również przed książąt”. Ten zwyczaj zachował się i po podboju, jak to widać we wszystkich zabytkach.

Tacyt powiada, że zbrodnie gardlane można było wnosić przed Zgromadzenie. Tak samo było po podboju, i sądzono na nim wielkich wasalów.

Rozdział XXXI. O powadze duchowieństwa za pierwszej dynasiji.

U ludów barbarzyńskich kapłani mają zazwyczaj władzę, ponieważ mają i powagę płynącą z religii, i siłę, jaką u takich ludów daje zabobon. Toteż widzimy u Tacyta, że kapłani byli bardzo szanowani u Germanów i że sprawowali porządek w zgromadzeniach ludowych. Im jednym wolno było karać, wiązać, bić: co też czynili, nie z rozkazu księcia, ani też dla skarcenia; ale jakoby z najtchnienia bóstwa, wciąż obecnego tym, którzy prowadzą wojny.

Nie trzeba się dziwić, że od początków pierwszej dynastii widzimy biskupów rozjemcami w sądach, że ich widzimy na zgromadzeniach ludowych, że tak silnie wpływają na postanowienia królów i że daje się im tyle bogactw.

Księga dziewiętnasta. O prawach w ich związku z zasadami tworzącymi powszechnego ducha, obyczaje i zwyczaje narodu.

Rozdział I. O przedmiocie tej księgi.

Materia ta jest bardzo rozległa. W tej mnogości myśli, jakie mi się cisną, bardziej będę uważał na porządek rzeczy, niż na rzeczy same. Trzeba mi uprzątać na prawo i na lewo, aby się przebić i zdobyć sobie światło.

Rozdział II. Jako nawet dla najlepszych praw trzeba, aby umysły były przygotowane.

Nic nie wydało się Germanom bardziej nieznośne, niż trybunał Warusa. Trybunał jaki Justynian powołał u Lazjów, aby przeprowadzić proces mordercy ich króla, wydał się im rzeczą okropną i barbarzyńską. Mitrydates, przemawiając przeciwko Rzymianom, zarzuca im przede wszystkim formalności ich sądownictwa. Partowie nie mogli znieść owego króla, który, będąc wychowany w Rzymie, był uprzejmy i przystępny dla wszystkich. Wolność nawet zdała się nieznośna ludom, które nie były nawykłe jej zażywać. Tak, czyste powietrze bywa niekiedy szkodliwe tym, którzy długo żyli w bagnach.

Wenecjanina nazwiskiem Balbi, bawiącego w Pegu, przedstawiono królowi. Skoro ten dowiedział się, że w Wenecji nie ma króla, wybuchnął tak gwałtownym śmiechem, że się zakrztusił i ledwie zdolny był mówić z dworzanami. Któryż prawodawca mógłby podsunąć rząd ludowy takim ludom?

Rozdział III. O tyranii.

Istnieją dwa rodzaje tyranii; jedna istotna, która zasadza się na przemocy rządu; druga rzekoma, która daje się uczuć, skoro ci, którzy rządzą, stanowią rzeczy urażające sposób myślenia danego narodu.

Dion powiada, iż August chciał się nazwać Romulusem; ale że posłyszawszy,iż lud żywi obawę, aby nie chciał się ogłosić królem, zmienił zamiar. Pierwsi Rzymianie nie chcieli króla, bo nie mogli cierpieć władzy; ówcześni Rzymianie nie chcieli króla, aby nie cierpieć form. Mimo bowiem iż Cezar, triumwirowie, August, byli prawdziwymi królami, zachowali wszystkie pozory równości, i ich życie prywatne stanowiło jakby przeciwieństwo z przepychem ówczesnych królów. Kiedy lud nie chciał króla, to znaczyło, że chce zachować swój obyczaj, a nie przybierać obyczaju ludów Afryki i Wschodu.

Dion powiada, że naród rzymski był oburzony na Augusta z przyczyny niektórych przyciężkich praw, jakie wydał; ale że, skoro tylko odwołał aktora Pylada, którego fakcje wypędziły z miasta, niezadowolenie ustało. Taki lud żywiej czuł tyranię, kiedy wypędzono pajaca, niż kiedy odejmowano mu wszystkie prawa.

Rozdział IV. Co to jest ogólny duch.

Wiele rzeczy włada ludźmi: klimat, religia, prawa, zasady rządu, przykłady minionych rzeczy, obyczaje, zwyczaje; z czego kształtuje się ogólny duch będący ich wynikiem.

W miarę jak w danym narodzie jedna z tych przyczyn działa z większą siłą, inne ustępują jej o tyleż. Na dzikich działają prawie wyłącznie natura i klimat; Chińczykami rządzą zwyczaje; prawa tyranizują Japonię; obyczaje nadawały niegdyś ton w Sparcie; zasady rządu i dawne obyczaje dawały go w Rzymie.

Rozdział V. Jak trzeba baczyć, aby nie odmieniać ogólnego ducha narodu.

Gdyby istniał na świecie naród łatwy w pożyciu, serdeczny, pełen radości życia, smaku, swobody w wymianie myśli; naród żywy i miły, czasem nieopatrzny, często lekkomyślny; mający przy tym odwagę, szlachetność, szczerość, niejaki punkt honoru; nie trzeba by się silić pętać prawami jego obyczaju, z obawy, aby nie spętać cnót. Jeżeli, na ogół, charakter jest dobry, cóż znaczą pewne wady, jakie się z nim łączą.

Można by tam bardziej trzymać w karbach kobiety, stworzyć prawa, aby poprawić ich obyczaje i ograniczyć zbytek: ale kto wie, czy nie straciłoby się przy tym niejakiego smaku, który jest źródłem bogactw narodu, i dworności, która ściąga doń cudzoziemców?

Rzeczą prawodawcy jest iść za duchem narodu, kiedy nie jest sprzeczny z zasadami rządu; nic bowiem nie czynimy lepiej, niż to, co czynimy swobodnie, idąc za naszym naturalnym duchem.

Niech ktoś wszczepi ducha pedanterii w naród z natury wesoły, państwo nie zyska na tym nic, ani na wewnątrz, ani na zewnątrz. Pozwólcie mu robić rzeczy płoche poważnie, a rzeczy poważne wesoło.

Rozdział VI. Iż nie trzeba wszystkiego poprawiać.

Niech nas zostawią, jak jesteśmy, mówił pewien szlachcic z narodu bardzo podobnego temu, którego obraz skreśliliśmy przed chwilą. Natura naprawia wszystko. Dała nam żywość pochopną do obrazy i pozwalającą łacno uchybić wszystkim względom; ale żywość tę łagodzi grzeczność, która z niej się rodzi, budząc w nas chęć życia z ludźmi, a zwłaszcza w towarzystwie kobiet.

Niech nas zostawią, jak jesteśmy. Nasze lekkomyślne przymioty, połączone z niejaką poczciwością natury, sprawiają, iż prawa, które by w nas pętały tę towarzyskość, nie byłyby odpowiednie.

Rozdział VII. O Ateńczykach i Spartanach.

Ateńczycy, mówił ów szlachcic, mieli pewne podobieństwo z nami. Brali się do wszystkiego na wesoło; żart był im do smaku zarówno na mównicy, jak w teatrze. Tę samą żywość, jaką mieli w radzie, mieli też i w wykonaniu. Charakter Spartan był surowy, poważny, suchy, milczący. Tak samo niewiele wydobyłoby się z Ateńczyka, nudząc go, co z Lacedemończyka, próbując go zabawić.

Rozdział VIII. Skutki towarzyskości.

Im więcej naród jest towarzyski, tym łatwiej zmienia sposób życia, ponieważ każdy bardziej jest widowiskiem dla drugiego; lepiej widzi się osobliwości jednostek. Klimat, który sprawia, że naród lubi towarzystwo, sprawia też, że lubi zmianę; zmieniając zaś, kształci sobie smak.

Towarzystwo kobiet psuje obyczaje i kształci smak; chęć podobania się bardziej od innych tworzy stroje; chęć podobania się bardziej od samego siebie wytwarza mody. Mody to ważna rzecz; rozwijając w sobie ducha płochości, naród pomnaża bez ustanku gałęzie swego handlu.

Rozdział IX. O próżności i dumie narodów.

Próżność jest dla rządu sprężyną równie pożądaną, jak duma niebezpieczną. Wystarczy wyobrazić sobie z jednej strony niezliczone dobra, jakie wynikają z próżności: z niej jest zbytek, przemysł, sztuki, mody, grzeczność, smak; a z drugiej strony nieprzeliczone klęski rodzące się z dumy niektórych narodów; lenistwo, ubóstwo, obojętność na wszystko, zniweczenie narodów które przypadkowo popadną im w ręce, zniweczenie własne nawet. Lenistwo jest wynikiem dumy; praca jest następstwem próżności; duma Hiszpana skłania go do tego, aby nie pracować; próżność Francuza sprawia, iż umie pracować lepiej od innych.

Każdy naród leniwy jest poważny: ci bowiem, którzy nie pracują, uważają się za panów tych, co pracują.

Przyjrzyjcie się wszystkim narodom; ujrzycie, iż u największej części powaga, duma i lenistwo idą z sobą równym krokiem.

Mieszkańcy Achim są dumni i leniwi; ci, którzy nie mają niewolników, wynajmują ich, chociażby chodziło o przejście stu kroków i zaniesienie dwóch miarek ryżu; mieliby się za zhańbionych, gdyby je zanieśli sami.

W wielu krajach mieszkańcy zapuszczają długie paznokcie, aby zaznaczyć, że nie pracują.

Kobiety indyjskie mniemają, iż wstydem dla nich jest nauczyć się czytać; to rzecz, powiadają, niewolników, którzy śpiewają kantyczki w pagodach. W pewnej kaście nie przędą; w innej robią tylko koszyki i maty, nie godzi się nawet tłuc ryżu; w innych, nie wypada im chodzić po wodę. Duma stworzyła tam prawidła i każe ich przestrzegać. Zbyteczne jest mówić, iż właściwości moralne mają rozmaite działania wedle tego, jak są skojarzone z innymi: tak duma, połączona z rozległą ambicją, z wielkością myśli, etc., wydała u Rzymian wiadome skutki.

Rozdział X. O charakterze Hiszpanów a Chińczyków.

Rozmaite charaktery narodów są pomieszaniem cnót i przywar, dobrych i złych właściwości. Szczęśliwe mieszaniny są te, z których wynikają wielkie korzyści, a często nie podejrzewało by się ich: bywają takie, z których wynikają wielkie szkody, których nie podejrzewało by się również.

Dobra wiara Hiszpanów była sławna we wszystkich czasach. Justyn mówi nam o ich sumienności w przechowywaniu depozytów; często znieśli śmierć, aby nie wyjawić ich schronienia. Tę wierność, którą mieli niegdyś, mają jeszcze i dziś. Wszystkie narody, które handlują w Kadyksie, powierzają swoje mienie Hiszpanom; nigdy tego nie żałowały. Ale ten cudowny przymiot, połączony z ich lenistwem, tworzy mieszaninę, z której wynikają skutki dla nich opłakane: ludy Europy załatwiają, pod ich okiem, cały handel ich własnej monarchii.

Charakter Chińczyków tworzy inną mieszaninę, która jest przeciwieństwem charakteru Hiszpanów. Niepewność ich życia sprawia, iż rozwijają oni nadzwyczajną czynność i tak bezgraniczną chciwość zysku, iż żaden handlujący naród nie może im zawierzyć. Ta powszechnie znana niesumienność zachowała im handel japoński; żaden przemysłowiec europejski nie ośmielił się podjąć go pod ich imieniem, mimo łatwości, z jaką przyszłoby podjąć go przez ich północne nadmorskie prowincje.

Rozdział XI. Uwaga.

Nie powiedziałem tego, by w czymkolwiek zmniejszyć przepaść, jaka istnieje między zaletami a wadami: niech Bóg broni! Chciałem tylko ukazać, że nie wszystkie wady polityczne są wadami moralnymi, a nie wszystkie wady moralne wadami politycznymi; czego powinni być świadomi ci, którzy stanowią prawa przeciwne ogólnemu duchowi.

Rozdział XII. O zwyczajach i obyczajach w państwie despotycznym.

Jest to zasadniczy pewnik, że nigdy nie trzeba zmieniać zwyczajów i obyczajów w państwie despotycznym; nic szybciej nie przywiodłoby do rewolucji. Bo też, w tych krajach, można powiedzieć, nie ma praw; istnieją jedynie zwyczaje i obyczaje; jeżeli obalicie je, obalicie wszystko.

Prawa są ustanowione, obyczaje wrodzone; te bardziej wypływają z ogólnego ducha, bardziej są związane z poszczególnymi urządzeniami; owóż, równie niebezpieczne jest, ba, więcej, obalić ogólnego ducha, co zmienić poszczególne urządzenie.

Mniej udzielają się ludzie w krajach, gdzie każdy, jako zwierzchnik i jako podwładny, wykonuje i znosi samowolną władzę, niż w krajach, gdzie wolność panuje we wszystkich stanach. Zwyczaje tedy i obyczaje zmieniają się tam o wiele mniej. Zwyczaje, bardziej niewzruszone, bardziej zbliżają się do praw. Trzeba tedy, aby władca lub prawodawca strzegł się tam drażnić i zwyczaje, i obyczaje, bardziej niż w jakimkolwiek innym kraju.

Kobiety są tam pospolicie zamknięte i nie nadają tonu. W innych krajach, gdzie żyją one z mężczyznami, ich chęć podobania się, jak z drugiej strony pragnienie podobania się im, sprawia, iż odmienia się wciąż zwyczaje. Obie płcie psują się wzajem, tracą obie swoje znamienne i zasadnicze cechy: wkrada się samowola w to, co było bezwzględne, zwyczaje odmieniają się co dzień.

Rozdział XIII. O zwyczajach u Chińczyków.

W Chinach natomiast zwyczaje są niezniszczalne. Prócz tego, że kobiety zupełnie oddzielone są od mężczyzn, uczy się tam w szkołach tak zwyczajów, jak obyczajów. Uczonego poznaje się po gracji, z jaką składa ukłon. Te rzeczy, raz wydane jako prawidła i przez poważnych doktorów, stają się zasadami moralności i nie zmieniają się już.

Rozdział XIV. Jakie są naturalne sposoby odmieniania obyczajów i zwyczajów narodu.

Powiedzieliśmy, że prawa to są osobliwe i określone urządzenia prawodawcy, zwyczaje zaś i obyczaje są to urządzenia narodu w ogólności. Stąd wynika, iż kiedy się chce zmienić zwyczaje i obyczaje, nie trzeba ich zmieniać za pomocą praw; wydało by się to zbyt tyrańskim; lepiej jest zmienić je za pomocą innych obyczajów i innych zwyczajów.

Tak, kiedy monarcha chce przeprowadzić wielkie reformy w swoim państwie, trzeba, aby przekształcił za pomocą praw to, co jest ustanowione przez prawa, aby zaś zmienił przez zwyczaje to, co jest ustanowione przez zwyczaje: bardzo to zła polityka zmieniać przez prawa to, co należy zmieniać przez zwyczaje.

Prawo, które zniewoliło Moskali do obcinania bród i ubiorów, oraz gwałt Piotra I, gdy kazał obcinać do kolan długie suknie tych, co wchodzili do miasta, były tyranią. Istnieją środki zapobiegania zbrodniom: mianowicie kary; istnieją sposoby zmieniania obyczajów: mianowicie przykłady.

Łatwość i szybkość, z jaką ten naród się ucywilizował, dowiodły, że ów książę miał o nim nazbyt złe mniemanie, i że owe ludy to nie były bydlęta, jak to on powiadał. Gwałtowne środki, jakich użył, były zbyteczne; tak samo byłby osiągnął cel łagodnością.

On sam doświadczył łatwości tych zmian. Kobiety były zamknięte, były poniekąd niewolnicami; on je powołał na dwór, kazał je przebrać niemieckim krojem, dostarczył im materii. Ta płeć od razu zasmakowała w sposobie życia tak bardzo wedle jej smaku, wedle jej próżności i namiętności, i udzieliła tego smaku mężczyznom.

Ułatwiało zmianę to, iż obyczaje ówczesne nie wynikały z klimatu, ale narosły z pomieszania narodów i z podbojów. Piotr I, dając europejskie zwyczaje i obyczaje europejskiemu narodowi, znalazł grunt łatwiejszy, niż sam się spodziewał. Władza klimatu jest pierwszą ze wszystkich władz.

Nie potrzebował tedy praw, aby zmienić zwyczaje i obyczaje swego narodu; wystarczyłoby mu podsunąć inne obyczaje i inne zwyczaje.

Na ogół ludy są bardzo przywiązane do swoich zwyczajów; odjąć je im gwałtownie, znaczy unieszczęśliwić je: nie trzeba tedy zmieniać, ale doprowadzić lud do tego, aby je zmienił.

Wszelka kara, która nie wynika z konieczności, jest tyrańska. Prawo nie jest czystym aktem mocy; rzeczy obojętne same w sobie nie należą do jego zakresu.

Rozdział XV. Wpływ domowego rządu na politykę.

Ta zmiana w obyczaju kobiet wpłynie niezawodnie znacznie na rząd rosyjski. Wszystko łączy się ściśle; despotyzm monarchy łączy się w naturalny sposób z niewolą kobiet; wolność kobiet z duchem monarchii.

Rozdział XVI. Jak niektórzy prawodawcy pomieszali zasady rządzące ludźmi.

Zwyczaje i obyczaje są to tradycje, których prawa nie ustaliły, albo nie mogły, albo nie chciały ustalić.

Między prawami a obyczajami jest ta różnica, iż prawa miarkują raczej czynności obywatela, obyczaje zaś raczej czynności człowieka. Między obyczajami a zwyczajami jest ta różnica, iż pierwsze miarkują bardziej zachowanie się wewnętrzne, drugie zewnętrzne.

Niekiedy w danym państwie te rzeczy się mieszają. Likurg ustanowił wspólny kodeks dla praw, dla obyczajów i dla zwyczajów; toż samo prawodawcy Chin.

Nie trzeba się dziwić, jeśli prawodawcy Sparty i Chin pomieszali prawa, obyczaje i zwyczaje: to stąd, iż obyczaje wyrażają prawa, zwyczaje zaś wyrażają obyczaje.

Prawodawcy Chin uważali za swój główny cel, aby dać swemu ludowi żyć spokojnie. Chcieli, aby ludzie bardzo się szanowali; aby każdy czuł w każdej chwili, że winien jest wiele drugim; że nie ma obywatela, który by pod jakimś względem nie zależał od drugiego obywatela. Dali tedy prawidłom grzeczności największy udział.

Tak więc w Chinach widzi się wieśniaków przestrzegających między sobą tych samych ceremonii, co ludzie wyższego stanu: doskonały sposób, aby zaszczepić łagodność, aby utrzymać w ludzie spokój i porządek i aby wytępić wszystkie przywary płynące z twardości serca. W istocie, zbyć się prawideł uprzejmości, czyż to nie znaczy chcieć dać większą folgę własnym wadom?

Uprzejmość jest w tej mierze lepsza niż grzeczność. Grzeczność sprzyja przywarom drugich, uprzejmość nie pozwala nam objawiać własnych: jest to zapora, jaką ludzie stawiają między sobą, aby zapobiec wzajemnemu zepsuciu.

Likurg, którego ustawy były twarde, nie dbał o uprzejmość wówczas, gdy tworzył zwyczaje; miał na oku owego wojennego ducha, którego chciał zaszczepić swemu narodowi. Ludzie wciąż karcący albo wciąż karceni, wciąż pouczający i wciąż przyjmujący naukę, po równi prości i surowi, raczej przestrzegali między sobą cnót niż zachowywali względy.

Rozdział XVII. Osobliwa właściwość rządu chińskiego.

Prawodawcy Chin uczynili więcej; złączyli religię, prawa, obyczaje i zwyczaje; wszystko to było moralnością, wszystko to było cnotą. Przepisy, tyczące tych czterech punktów, stały się tym, co się nazywa obrządkami. W ścisłym przestrzeganiu tych obrzędów rząd chiński odniósł zwycięstwo. Całą młodość spędzało się na tym, aby się ich nauczyć, całe życie na tym, aby je wykonywać. Uczeni nauczali ich, urzędnicy wdrażali je. Że zaś obejmowały one najdrobniejsze czynności życia, tedy skoro zdołano skłonić naród do ich dokładnego przestrzegania, Chiny były dobrze rządzone.

Dwie rzeczy mogły snadno wcisnąć obrzędy w serce i umysł Chińczyka; jedna, to ich sposób pisania, nadzwyczaj zawiły, który sprawiał, iż przez znaczną część życia umysł był wyłącznie zajęty tymi obrządkami, ponieważ trzeba było nauczyć się czytać w książkach i dla książek, które je zawierały; druga, iż, skoro przepisy tego ceremoniału nie miały w sobie nic duchowego, ale po prostu prawidła pospolitego trybu życia, łatwiej było przekonać do nich i wdrożyć je w umysły, niż rzeczy rozumowe.

Władcy, którzy, zamiast rządzić ceremoniałem, rządzili grozą kar, chcieli sprawić za pomocą kar to, co nie jest w ich mocy, mianowicie dać obyczaje. Kary mogą wykluczyć ze społeczności obywatela, który, postradawszy obyczaje, gwałci prawa; ale, jeżeli całe społeczeństwo straciło obyczaje, zali je przywrócą? Kary mogą zapewne zapobiec wielu następstwom powszechnego zła, ale nie poprawią tego zła. Toteż, kiedy poniechano zasad rządu chińskiego, kiedy moralność zginęła, państwo popadło w bezrząd i pojawiły się rewolucje.

Rozdział XVIII. Wnioski z poprzedzającego rozdziału.

Stąd wynika, aż Chiny nie tracą swoich praw przez podbój. Skoro zwyczaje, obyczaje, prawa, były tam jednym i tym samym, nie można zmienić wszystkiego tego naraz. Ponieważ zaś trzeba, aby albo zwycięzca, albo zwyciężony odmienił się, w Chinach zawsze się odmienił zwycięzca. Jego obyczaje nie były jego zwyczajami; zwyczaje prawami; prawo religią; łatwiej tedy mu było nagiąć się powoli do zwyciężonego ludu, niż zwyciężonemu ludowi do niego.

Wypływa jeszcze z tego jedna rzecz bardzo smutna; to iż prawie niemożliwe jest, aby chrześcijaństwo utrwaliło się kiedy w Chinach. Śluby dziewictwa, zbieranie się kobiet w kościołach, ich konieczne stykanie się ze sługami religii, ich udział w sakramentach, nauszna spowiedź, ostatnie namaszczenie, jednożeńtwo; wszystko to obala zwyczaje i obyczaje kraju, a przy tym równocześnie godzi w religię i w prawa.

Religia chrześcijańska przez nakaz miłosierdzia, przez obrządki publiczne, przez udział w tych samych sakramentach, żąda niejako powszechnego zespolenia; ceremonie chińskie żądają niejako powszechnego rozdziału.

Że zaś wskazaliśmy, iż rozdział ten wiąże się w ogóle z duchem despotyzmu, łatwo w tym, co rzekłem, znaleźć jedną z przyczyn, które sprawiają, iż rząd monarchiczny i wszelki rząd umiarkowany lepiej godzi się z religią chrześcijańską.

Rozdział XIX. Jak dokonało się u Chińczyków owo zespolenie religii, praw, zwyczajów i obyczajów.

Prawodawcy Chin mieli za główny cel rządu spokój państwa. Posłuch wydał im się najwłaściwszym środkiem utrzymania tego spokoju. W tej myśli sądzili, iż trzeba wszczepić szacunek dla ojców i skupili po temu wszystkie siły; ustanowili niezliczoną mnogość ceremonii i obrzędów, aby ich czcić za życia i po śmierci. Taka cześć dla ojców po śmierci musiała nieodzownie łączyć się z czcią ich za życia. Ceremonie tyczące zmarłych ojców wchodziły raczej w zakres religii; ceremonie tyczące żywych raczej w zakres praw, zwyczajów i obyczajów: ale były to jedynie dwie części tej samej ustawy, a ustawa ta była bardzo rozległa.

Szacunek dla ojców był z konieczności związany z wszystkim, co przedstawiało ojców; starcy, nauczyciele, urzędnicy, cesarz. Ten szacunek dla ojców pociągał za sobą wzajemną miłość do dzieci; tym samym i wzajemność starców dla młodych ludzi, urzędników dla podwładnych, cesarza dla poddanych. Wszystko to tworzyło ceremonie, a ceremonie te tworzyły powszechnego ducha narodu.

Zaraz pokażę związek, jaki mogą mieć z zasadniczym ustrojem Chin rzeczy na pozór najobojętniejsze. Cesarstwo to stoi na pojęciu rządu rodziny. Jeśli zmniejszycie powagę ojcowską, lub nawet jeżeli usuniecie obrzędy wyrażające cześć dla niej, osłabicie cześć dla urzędników, których uważa się za ojców; urzędnicy nie będą już mieli tej dbałości o ludy, które powinni uważać jakoby za dzieci; wzajemna miłość między monarchą a poddanymi również stopniowo zaniknie. Usuńcie jeden z tych obrzędów, a zachwiejecie państwem.

Bardzo obojętne w sobie jest, aby synowa wstawała co rano dla oddania takich a takich posług teściowej; ale, jeśli się zważy, że te zewnętrzne praktyki przywodzą wciąż do uczucia, które potrzebne jest wdrożyć we wszystkie serca i które ma ze wszystkich serc stworzyć ducha władnącego cesarstwem, ujrzymy, iż potrzebne jest, aby przestrzegano danej czynności.

Rozdział XX. Wytłumaczenie pewnego paradoksu u Chińczyków.

Osobliwe jest, iż Chińczycy, których życiem całkowicie włada ceremoniał, są mimo to najbardziej krętackim narodem na świecie. Objawia się to zwłaszcza w handlu, który nigdy nie zdołał natchnąć ich rzetelnością, jaka mu jest właściwa. Ten, który kupuje, musi przynieść własną wagę; ile że każdy kupiec posiada ich trzy: jedną ciężką do kupna, drugą lekką do sprzedaży, a trzecią sprawiedliwą dla tych, którzy się pilnują. Zdaje mi się, iż zdołam wytłumaczyć tę sprzeczność.

Prawodawcy Chin mieli dwa cele przed oczyma; chcieli, aby lud był uległy i spokojny i aby był pracowity i przemyślny. Z klimatu i z natury gruntu wynika, iż życie jest tam niepewne; ubezpieczyć je można jedynie przemysłem i pracą.

Kiedy wszyscy słuchają i kiedy wszyscy pracują, państwo jest w szczęśliwym położeniu. Konieczność, a może natura klimatu, wszczepiły wszystkim Chińczykom niepojętą chciwość zysku; prawa zaś nie starały się jej powściągnąć. Wszystkiego zabroniono, kiedy chodzi o to, aby przywłaszczyć sobie coś gwałtem: wszystko pozwolono, kiedy chodzi o uzyskanie chytrością lub sztuką. Nie porównujmy tedy moralności Chińczyków z moralnością europejską. W Chinach każdy musi uważać na swoją korzyść: jeżeli hultaj pilnował swoich interesów, ten, który padł jego ofiarą, powinien był myśleć o swoich. W Sparcie wolno było kraść; w Chinach wolno oszukiwać.

Rozdział XXI. Jak prawa muszą się stosować do zwyczajów i obyczajów.

Jedynie szczególne urządzenia łączą w ten sposób rzeczy z natury rozdzielone: prawa, zwyczaje i obyczaje; ale, mimo że są rozdzielone, zachodzą wszakże między nimi liczne związki.

Pytano Solona, czy prawa, które dał Ateńczykom, są najlepsze. „Dałem im, odparł, najlepsze z tych, które zdołaliby znieść”. Piękne słowa, które powinni by słyszeć wszyscy prawodawcy. Kiedy mądrość boża rzekła do ludu żydowskiego: „Dałem wam przepisy, które nie są dobre”, znaczy to, iż dobroć ich była jedynie względna: i to jest gąbka mażąca wszystkie zarzuty, jakie można by postawić prawom Mojżesza.

Rozdział XXII. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Kiedy naród ma dobre obyczaje, prawa stają się proste. Platon powiada, że Radamant, który władał ludem bardzo religijnym, załatwiał wszystkie procesy bardzo szybko, zarządzając jedynie przysięgę co do każdego punktu. Ale, powiada tenże Platon, kiedy naród nie jest religijny, można posługiwać się przysięgą jedynie wówczas, gdy ten, co przysięga, nie jest zainteresowany, jak np. sędzia i świadkowie.

Rozdział XXIII. Jak prawa idą w ślad obyczajów.

Kiedy obyczaje Rzymian były czyste, nie było osobnego prawa na sprzeniewierzenie. Kiedy ta zbrodnia zaczęła się pojawiać, uważano ją za tak bezecną, iż zwrot tego, co się wzięło, uważano za wielką karę; przykładem sąd Scypiona.

Rozdział XXIV. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Prawa, przyznające opiekę matce, bardziej mają na względzie zachowanie osoby pupila; te, które przyznają ją najbliższemu krewnemu, więcej baczą na zachowanie dóbr. U ludów, których obyczaje są skażone, lepiej oddać opiekę matce. U tych, gdzie prawa mogą ufać obyczajom obywateli, daje się opiekę dziedzicowi dóbr, albo matce, niekiedy obojgu.

Jeżeli się zastanowimy nad prawami rzymskimi, uznamy, iż duch ich zgodny jest z tym, co powiedziałem. W czasie gdy wydano prawo Dwunastu Tablic, obyczaje w Rzymie były wyborne. Dano opiekę nad małoletnimi najbliższemu krewnemu, rozumiejąc, iż ten powinien mieć ciężar opieki, kto może mieć korzyści spadku. Nie sądzono, aby życie małoletnich było w niebezpieczeństwie, mimo że dano je w ręce tego, któremu śmierć ich byłaby z korzyścią. Ale gdy obyczaje zmieniły się w Rzymie, prawodawcy również odmienili sposób myślenia. „Jeżeli przy naznaczaniu dziedzica po sierocie, powiadają Kajus i Justynian, testator lęka się, aby wyznaczony dziedzic nie knuł na szkodę pupila, może ujawnić substytucję pospolitą, pupilarną zaś pomieścić w części testamentu, którą będzie można otworzyć dopiero po jakimś czasie”. Oto obawy i ostrożności nieznane pierwotnym Rzymianom.

Rozdział XXV. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Prawo rzymskie pozwalało czynić sobie darowizny przed ślubem; po ślubie już nie. To opierało się na obyczajach Rzymian, których skłaniała do małżeństwa jedynie oszczędność, prostota i skromność, ale którzy mogli dać się uwieść wygodom domowym, przymilności i szczęściu całego życia.

Prawo Wizygotów stanowiło, aby oblubieniec nie mógł dać tej, którą ma zaślubić, ponad dziesiątą część swoich dóbr; i aby jej nie mógł nic dać w pierwszym roku małżeństwa. To również wypływało z obyczajów miejscowych: prawodawcy chcieli powściągnąć ową hiszpańską rozrzutność, nadmiernie skłonną do nadzwyczajnej szczodrobliwości dla popisu.

Rzymianie swoimi prawami powściągnęli niektóre uciążliwości władztwa najtrwalszego w świecie, mianowicie cnoty; Hiszpanie swoimi chcieli zapobiec złym skutkom tyranii najkruchszej w świecie, mianowicie piękności.

Rozdział XXVI. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Prawo Teodozjusza i Walentyniana wzięło przyczyny odtrącenia z dawnych obyczajów i zwyczajów Rzymian. W tych przyczynach pomieszczono postępek męża, który by skarcił żonę w sposób niegodny wolnej osoby. Przyczynę tę opuszczono w późniejszych prawach, jako iż obyczaje zmieniły się w mierze; obyczaje wschodnie zajęły miejsce europejskich. Pierwszy rzezaniec cesarzowej, żony Justyniana II, zagroził jej, powiada historia, karą, jaką karze się dzieci w szkole. Jedynie ustalone obyczaje, lub też obyczaje dążące do ustalenia mogą wyroić coś podobnego.

Widzieliśmy, jak prawa idą za obyczajem: zobaczmyż teraz, jak obyczaj idzie za prawami.

Rozdział XXVII. Jak prawa mogą się przyczynić do kształtowania obyczajów, zwyczajów i charakteru narodu.

Zwyczaje ludu ujarzmionego są częścią jego niewoli; zwyczaje ludu wolnego częścią jego wolności.

Mówiłem w księdze XI o pewnym wolnym narodzie; podałem zasady jego ustroju; zobaczmyż skutki, jakie musiało to wydać, charakter, jaki przez to się wytworzył, i zwyczaje, jakie stąd wynikły.

Nie powiadam, aby klimat nie wydał, w znacznej części, praw, zwyczajów i obyczajów tego narodu; ale powiadam, że zwyczaje i obyczaje tego narodu musiałyby mieć ścisły związek z jego prawami.

Ponieważ istniałyby w tym państwie dwie widome władze: prawodawcza i wykonawcza; ponieważ każdy obywatel miałby własną wolę i mógłby używać wedle ochoty swej niezawisłości; większość obywateli miłowałaby bardziej jedną z tych potęg niż drugą; ile że ogół nie posiada zazwyczaj dość sprawiedliwości ani rozsądku, aby miłować jednako obie.

Ponieważ zaś władza wykonawcza, rozporządzając wszystkimi urzędami, mogłaby budzić wielkie nadzieje, a żadnych obaw, wszyscy ci, którzy by uzyskiwali coś od niej, byliby skłonni zwracać się w jej stronę, nastawaliby zaś na nią wszyscy ci, którzy by się niczego po niej nie spodziewali.

Skoro wszystkie namiętności mają tam swobodę, przeto nienawiść, zawiść, zazdrość, gorączka złota i odznaczeń objawiłyby się w całej sile; a gdyby działo się inaczej, państwo byłoby niby człowiek powalony chorobą, który nie ma namiętności, ponieważ nie ma sił.

Nienawiść, istniejąca między dwoma stronnictwami, trwałaby ciągle, gdyż byłaby wciąż bezsilna.

Wobec tego, iż stronnictwa te składają się z ludzi wolnych, gdyby jedno z nich nadto wzięło górę, skutek tej wolności byłby taki, iż byłoby ono wnet poniżone, gdy obywatele, niby ręce wspomagające ciało, kwapiliby się podnieść drugie.

Ponieważ każdy obywatel, zawsze niezawisły, powodowałby się znacznie swoim humorem i skłonnością, zmieniano by często stronnictwo; porzucano by jedno, gdzie by się zostawiało wszystkich swoich przyjaciół, aby się wiązać z drugim, w którym znajdowałoby się wszystkich swoich wrogów; stąd często w tym narodzie można by zapomnieć o prawach przyjaźni i nienawiści.

Monarcha byłby w tym samym położeniu, co obywatele; wbrew zwyczajnym zasadom roztropności często byłby zmuszony użyczyć zaufania tym, którzy mu najbardziej dokuczyli, dotykać zaś niełaską tych, którzy mu najlepiej służyli, czyniąc z konieczności to, co władcy czynią z wyboru.

Ludzie boją się, aby nie postradać dobra, które się czuje, którego się nie zna dobrze i które da się przesłonić; obawa zaś zawsze powiększa przedmioty. Lud niepokoiłby się o swoje położenie i nawet w najpewniejszych chwilach wietrzyłby niebezpieczeństwa.

Tym bardziej, iż ci, którzy by się najżywiej sprzeciwiali władzy wykonawczej, nie mogąc wyjawić samolubnych pobudek swojej opozycji, pomnażaliby obawy ludu, który nie wiedziałby nigdy naprawdę, czy jest zagrożony, czy nie. Ale to właśnie pomagałoby mu uniknąć prawdziwych niebezpieczeństw, na które mógłby być w przyszłości narażony.

Ale ciało prawodawcze, posiadając ufność ludu i będąc oświeceńsze od niego, mogłoby go oswobodzić od podejrzeń, jakie w nim obudzono i uspokoić jego wzburzenie.

Oto wielka przewaga, jaką posiadałby taki rząd nad dawnymi demokracjami, w których lud miał bezpośrednią władzę; skoro bowiem mówcy wzburzyli go, wzburzenie to miało zawsze swój skutek.

Tak więc gdyby zbudzone obawy nie miały określonego przedmiotu, rodziłyby jedynie próżne krzyki i zniewagi: miałyby nawet ten dobry skutek, iż napinałyby wszystkie sprężyny rządu i pobudziłyby baczność wszystkich obywateli. Natomiast gdyby się zrodziły z okazji naruszenia ustaw zasadniczych, wówczas byłyby one głuche, złowrogie, okrutne i spowodowałyby katastrofy.

Niebawem nastałby straszliwy spokój, w czasie którego wszystko by się zjednoczyło przeciw potędze gwałcącej prawo.

Gdyby, w razie niepokoju bez określonego przedmiotu, jakaś obca potęga groziła państwu i podawałaby w niebezpieczeństwo jego los lub chwałę; wówczas drobne interesy ustąpiłyby większym i wszystko by się zjednoczyło na rzecz władzy wykonawczej.

Gdyby się wszczęły spory z okazji pogwałcenia ustaw zasadniczych i gdyby się zjawiła obca potęga, nastąpiłby przewrót, który by nie zmienił formy rządu ani jego ustroju: przewroty bowiem zrodzone z wolności są jedynie potwierdzeniem wolności.

Naród wolny może mieć oswobodziciela; naród ujarzmiony może mieć tylko innego ciemięzcę.

Wszelki człowiek bowiem, który ma dość siły, aby wypędzić tego, który jest już samowładnym panem w jakimś państwie, ma jej dosyć, aby się nim stać samemu.

Ponieważ, aby cieszyć się wolnością, trzeba, by każdy mógł mówić, co myśli; i ponieważ, dla jej ubezpieczenia, również trzeba, aby każdy mógł mówić, co myśli, przeto w tym państwie każdy obywatel mówiłby i pisał swobodnie wszystko, czego mu prawa wyraźnie nie zabroniły mówić lub pisać.

Ten naród, wciąż podniecony, łatwiej byłoby prowadzić jego namiętnościami niż rozsądkiem, który nigdy nie ma wielkiego wpływu na umysły ludzkie; i tym, którzy by nim władali, łatwo byłoby skłonić go do przedsięwzięć przeciwnych jego interesom.

Ten naród kochałby nadzwyczaj wolność, ponieważ ta wolność byłaby prawdziwa; i mogłoby się zdarzyć, że dla jej obrony poświęciłby swój dostatek, wygody, korzyści; iż obarczyłby się najcięższymi podatkami, takimi, jakich najbardziej samowładny monarcha nie śmiałby nałożyć poddanym.

Ale ponieważ miałby jasną świadomość tej konieczności, ponieważ płaciłby w uzasadnionej nadziei nie płacenia w przyszłości, ciężary byłyby większe, niż poczucie tych ciężarów: podczas gdy istnieją państwa, w których poczucie zła nieskończenie przewyższa samo zło.

Naród taki miałby pewny kredyt, ponieważ pożyczałby sam od siebie i spłacałby sam siebie. Mogłoby się zdarzyć, że podjąłby przedsięwzięcie ponad swoje naturalne siły i rzuciłby przeciw wrogom olbrzymie bogactwa fikcyjne, które dzięki zaufaniu i charakterowi jego rządu stawałyby się rzeczywiste.

Aby zachować wolność, pożyczałby od swoich poddanych; poddani zaś, rozumiejąc, iż kredyt państwa byłby zgubiony w razie podboju, mieliby nową podnietę do wysiłków dla obrony swej wolności.

Gdyby ów naród mieszkał na wyspie, nie byłby skłonny do podbojów, ponieważ oddzielone zdobycze osłabiłyby go. Gdyby ziemia na tej wyspie była urodzajna, tym bardziej nie starałby się o zdobycze, nie potrzebując wojny, aby się wzbogacić. Że zaś żaden obywatel nie zależałby od drugiego, każdy ceniłby wyżej swą wolność niż chwalę kilku współobywateli, lub jednego.

W państwie tym uważano by żołnierzy jako ludzi rzemiosła, które może być użyteczne, a często niebezpieczne, jako ludzi, których usługi są uciążliwe dla samego narodu; tym samym ceniono by wyżej cnoty cywilne.

Naród ten, któremu pokój i wolność zapewniłyby dostatek, wyzwolony z niszczycielskich przesądów, byłby skłonny do handlu. Gdyby posiadał owe surowce, służące do sporządzania rzeczy, którym ręka robotnika nadaje wielką cenę, mógłby stworzyć zakłady służące do zapewnienia sobie korzyści tego daru niebios w całej pełni.

Gdyby ów naród był osiadły ku północy i gdyby posiadał znaczną ilość płodów zbytecznych, ponieważ brakłoby mu równocześnie wielu towarów, których klimat jego nie wydaje, nawiązałby konieczny i rozległy handel z ludami południa: i wybierając państwa, które wyróżniłby korzystnym handlem, zawarłby traktaty o obopólnym pożytku z wybranymi narodami.

W państwie, w którym, z jednej strony, bogactwa byłyby bardzo znaczne, z drugiej zaś podatki wygórowane, niełatwo można by żyć przy skromnym majątku bez jakiegoś przemysłu. Wielu ludzi, pod pozorem podróży lub zdrowia, opuściłoby ziemię rodzinną i szukałoby dostatku zgoła w krajach niewoli.

Naród handlowy posiada mnóstwo drobnych interesów prywatnych; może tedy urazić albo być urażonym w niezliczone sposoby. Taki naród stałby się niesłychanie zazdrosnym; bardziej trapiłby się pomyślnością drugich, niż cieszył własną.

I prawa jego, łagodne zresztą i umiarkowane, mogłyby się stać tak surowe odnośnie do handlu i żeglugi, jakie by ktoś z nim uprawiał, iż zdałoby się, że ten naród handluje jeno z wrogami.

Gdyby ten naród zakładał w dalekich krajach kolonie, czyniłby to więcej dla rozszerzenia swego handlu niż swego panowania.

Ponieważ człowiek lubi wprowadzać gdzie indziej to, co posiada u siebie, naród ten dałby swoim koloniom formę własnego rządu; że zaś ten rząd przynosi z sobą pomyślność, powstałyby wielkie narody nawet w lasach zaludnionych przez kolonistów.

Mogłoby się zdarzyć, iż ten naród podbił swego czasu naród sąsiedni, który, przez swoje położenie, dogodność swoich portów, naturę bogactw, obudził w nim zazdrość: za czym, mimo że mu dał swoje własne prawa, trzymałby go w wielkiej zależności: tak iż obywatele byliby tam wolni, państwo zaś samo w niewoli.

Państwo podbite miałoby bardzo dobry zarząd cywilny, ale byłoby uciśnione prawem narodów: i nałożono by mu, w stosunkach obu narodów, prawa takie, iż pomyślność jego byłaby niepewna i byłaby jedynie zakładem dla władcy.

Gdyby ów naród panujący zamieszkiwał wielką wyspę i posiadał rozległy handel, miałby wszelaką łatwość stworzenia sił morskich; że zaś bezpieczeństwo jego wolności wymagałoby, aby nie miał ani fortec, ani warowni, ani wojsk lądowych, potrzebowałby armii morskiej, która by go chroniła od najazdu; marynarka jego byłaby tedy wyższa od marynarki wszystkich innych potęg, które potrzebując swoich środków na wojną lądową, nie miałyby ich dosyć na morską.

Władztwo morza dawało zawsze ludom, które je posiadały, przyrodzoną dumę; ponieważ, czując się w mocy obrazić każdego, sądzą, iż władza ich nie ma granic, tak samo jak ocean.

Naród taki mógłby mieć wielki wpływ na sprawy sąsiadów. Ponieważ bowiem nie obracałby swej potęgi na zdobycze, bardziej poszukiwano by jego przyjaźni i bardziej lękano się nienawiści, niżby to można mniemać z niestałości jego rządu i wewnętrznego niepokoju.

Tak więc było by losem władzy wykonawczej, że zawsze byłaby niepokojona wewnątrz, a szanowana zewnątrz.

Gdyby się zdarzyło, iż ten naród stałby się, w pewnych okolicznościach, centrum negocjacji europejskich, okazałby w tym nieco więcej uczciwości i dobrej wiary niż inne. Wobec tego iż ministrowie jego często zmuszeni są usprawiedliwiać swoje postępowanie przed radą ludową, negocjacje ich nie mogłyby być tajemne i musieliby być w tym względzie nieco bardziej uczciwymi ludźmi.

Co więcej: ponieważ byliby, poniekąd, odpowiedzialni za wypadki wynikłe z krętego postępowania, najbezpieczniej byłoby im trzymać się najprostszej drogi.

Gdyby szlachta posiadała, w pewnej epoce, nadmierną władzę w narodzie i gdyby monarcha znalazł sposób poniżenia jej, podnosząc zarazem lud; wówczas punkt największej niewoli znalazłby się między chwilą poniżenia możnych a chwilą, gdy lud zacząłby czuć swą siłę.

Mogłoby się zdarzyć, iż ten naród, niegdyś podległy władzy samowolnej, zachowałby, w wielu okolicznościach, jej styl; tak iż, na gruncie rządu wolnego, widziałoby się często formę rządu absolutnego.

Co się tyczy religii, ponieważ każdy w tym państwie miałby własną wolę i tym samym rządziłby się własnym rozumem lub kaprysem, wynikłoby stąd, albo iż każdy żywiłby znaczną obojętność dla wszelkiej religii bez różnicy, wskutek czego wszyscy gotowi byliby przyjąć religię panującą; albo że wszyscy mieliby wielką gorliwość dla religii w ogóle: przez co mnożyłyby się sekty.

Nie byłoby niemożliwe, iż znaleźliby się w tym narodzie ludzie bez religii, nie chcący wszakże ścierpieć, aby ich zmuszano do odmiany tej, którą by mieli, gdyby mieli: uczuliby bowiem natychmiast, iż życie ich i mienie równie nie należą do nich, jak ich sposób myślenia; i kto może wydrzeć jedno, tym bardziej jeszcze może wydrzeć drugie.

Gdyby, wśród różnych religii, znalazła się jedna, którą starano by się wprowadzić drogą przemocy, znienawidzono by ją; ponieważ — jako iż sądzimy o rzeczach wedle związków i okoliczności, które z nimi wiążemy — nie nastręczałyby się nigdy myślom wraz z pojęciem wolności.

Prawa przeciw tym, którzy by wyznawali tę religię, nie byłyby krwawe; wolność bowiem nie zna tego rodzaju kar; ale byłyby tak ciężkie, że czyniłyby wszystko zło, jakie można zadać na zimno.

Mogłoby się zdarzyć z tysiącznych przyczyn, iż duchowieństwo miałoby tak mało znaczenia, że inni obywatele mieliby go więcej. Za czym, zamiast się wyłączać, wolałoby raczej znosić te same ciężary, co świeccy, i stanowić pod tym względem jedno ciało; ale, ponieważ zawsze by się starało zjednać sobie szacunek ludu, odróżniałoby się życiem bardziej ustronnym, surowszym prowadzeniem i czystszymi obyczajami.

Ponieważ to duchowieństwo nie mogłoby chronić religii, ani też znaleźć w niej ochrony, tedy, nie mając siły zmusić, starałoby się przekonywać: spod pióra jego wyszłyby bardzo dobre dzieła, mające dowieść objawienia i opatrzności Najwyższego.

Mogło by się zdarzyć, iż przeszkadzano by jego zgromadzeniom i nie chciano by mu pozwolić nawet na naprawę własnych nadużyć; i że, w szaleństwie wolności, raczej wolano by zostawić jego reformę niedokończoną, niż ścierpieć, aby ono było reformatorem.

Godności, jako stanowiące część zasadniczego ustroju, byłyby tam stalsze niż gdzie indziej; ale, z drugiej strony, możni, w tym kraju wolności, byliby bliżsi ludu; stany byłyby tedy bardziej oddzielone, a osoby bardziej pomieszane.

Ci, co rządzą mocą władzy, codziennie, można powiedzieć, nastawianej i odnawianej, mieliby więcej względów dla tych, którzy im są użyteczni, niż dla tych, którzy ich bawią: mało by tedy było tam dworaków, pochlebców, służalców, słowem wszelkich takich ludzi, którzy każą możnym opłacać pustkę własnej głowy.

Ceniłoby się tam ludzi nie wedle błahych talentów lub przymiotów, ale raczej wedle istotnych zalet; a w tym sensie istnieją tylko dwie: bogactwo i wartość osobista.

Istniałby tam trwały zbytek, oparty nie na wykwintach próżności, ale na wykwincie rzeczywistych potrzeb; w każdej rzeczy szukano by jedynie tych przyjemności, jakie natura w niej pomieściła.

Naród ten cieszyłby się wielkim bogactwem, mimo to rzeczy błahe byłyby zeń wygnane: za czym niejeden, mając więcej dóbr, niż sposobności do wydawania, używałby ich w dziwaczny sposób; naród ten posiadałby więcej rozumu niż smaku.

Ponieważ wszyscy byliby wciąż zajęci swymi interesami, nie posiadaliby owej grzeczności, która wspiera się na próżniactwie; i w istocie nie byłoby na nią czasu.

Epoka grzeczności u Rzymian schodzi się z epoką narodzin despotyzmu. Rząd absolutny rodzi bezczynność, bezczynność zaś rodzi grzeczność.

Im więcej jest ludzi, którzy potrzebują między sobą względów i strzegą się urazić wzajem, tym więcej jest grzeczności. Ale pożądane jest, abyśmy się odróżniali od barbarzyńskich ludów nie tyle grzecznością form, ile obyczajów.

W narodzie, gdzie każdy na swój sposób miałby udział w rządzie państwa, kobiety nie miałyby wiele sposobności żyć z mężczyznami. Byłyby tedy skromne, to znaczy lękliwe: ta lękliwość byłaby ich cnotą; gdy mężczyźni, nie znający dworności, rzuciliby się w rozpustę, która by im zostawiła całą wolność i swobodę.

Ponieważ prawa nie wyróżniałyby osobliwie nikogo z poddanych, każdy czułby się tam niby monarcha; w tym narodzie, ludzie byliby raczej sprzymierzonymi niż współobywatelami.

Gdyby klimat dał wielu ludziom niespokojnego ducha i rozległe widoki, w kraju, którego ustrój dałby wszystkim udział w rządzie i sprawach politycznych, mówiono by wiele o polityce; ujrzałoby się ludzi trawiących życie na obliczaniu wydarzeń, które, zważywszy naturę rzeczy i kaprys losu, to znaczy ludzi, niełatwo podlegają obliczeniu.

W narodzie wolnym bardzo często obojętne jest, czy obywatele rozumują dobrze czy źle; wystarcza, że rozumują: stąd płynie wolność, która ubezpiecza od skutków tychże rozumowań.

Tak samo, w rządzie despotycznym zarówno szkodliwe jest, czy się rozumuje dobrze, czy źle; wystarcza, że się rozumuje, aby to groziło podstawom rządu.

Wielu ludzi niedbających o to, aby się podobać, folgowałoby swoim humorom. Większość ich, posiadając rozum, byłaby pastwą tegoż rozumu: nękani wzgardą lub wstrętem do wszystkich rzeczy, byliby nieszczęśliwi, mając tyle warunków do szczęścia.

Ponieważ żaden obywatel nie imałby się drugiego obywatela, naród ten byłby dumny; wszak duma królów wspiera się tylko na ich niezawisłości.

Narody wolne są pyszne, inne mogą snadniej być próżne.

Ale ci ludzie tak dumni, żyjący wiele między sobą, mogą się często znaleźć pośród nieznajomych; wówczas będą nieśmiali i zazwyczaj ujrzy się w nich szczególną mieszaninę fałszywego wstydu i dumy.

Charakter narodu ujawniłby się zwłaszcza w ich pismach, w których ujrzałoby się ludzi skupionych i samodzielnie myślących.

Życie społeczne uczy nas czuć śmieszności; życie ustronne bardziej daje nam czuć przywary. Ich satyryczne pisma byłyby krwawe; snadniej ujrzałoby się u nich wielu Juwenalów, nimby się znalazło jednego Horacego.

W monarchiach na wskroś absolutnych historycy sprzeniewierzają się prawdzie, bo nie mają swobody jej mówienia: w państwach na wskroś wolnych zdradzają prawdę z przyczyny samej wolności, która, płodząc ciągłe rozdwojenia, czyni każdego tak samo niewolnikiem przesądów swego stronnictwa, jak byłby niewolnikiem despoty.

Poeci ich mieliby częściej ową rodzimą surowość pomysłów, niż pewną delikatność płynącą ze smaku: coś bardziej zbliżonego do siły Michała Anioła, niż do wdzięku Rafaela.

Wezwanie do muz

Dziewice z góry pierejskiej, czy słyszycie imię, które wam daję? Wspierajcie mnie. Przebiegam długą drogę; przygnieciony jestem smutkiem i nudą. Wlejcie w mój umysł ów czar i ową słodycz, jaką czułem niegdyś, a która ucieka daleko ode mnie. Nigdy nie jesteście równie boskie, jak wówczas, gdy wiedziecie do mądrości i do prawdy przez rozkosz.

Ale, jeżeli nie chcecie złagodzić surowości moich prac, ukryjcie samą pracę; sprawcie, abym niósł naukę, a nie uczył; iżbym myślał, a iżby się zdawało, że czuję; i kiedy będę oznajmiał rzeczy nowe, sprawcie, by sądzono, że ja nie wiedziałem nic, a wyście mi powiedziały wszystko.

Kiedy wody waszego źródła wypływają z umiłowanej wam skały, nie wzbijają się w górę, aby opadać: płyną łąką; dają wam rozkosz, ponieważ dają rozkosz pasterzom.

Muzy urocze, jeżeli obrócicie na mnie jedno swoje spojrzenie, cały świat będzie czytał moje dzieło; i to, co nie może być zabawą, będzie przyjemnością.

Boskie Muzy, czuję, że wy mi szepczecie nie to, co śpiewano w tympe na fletniach, ani to, co powtarzano w Delos na lirze; chcecie, bym mówił do rozumu; jest to najdoskonalszy, najszlachetniejszy i najrozkoszniejszy z naszych zmysłów.

Księga dwudziesta. O prawach w ich stosunku do handlu, zważanym wedle jego przyrody i rodzajów.

Rozdział I. O handlu.

Przedmiot, który następuje, wymagałby, aby go traktować obszerniej; ale charakter tego dzieła nie pozwala na to. Chciałbym płynąć spokojną rzeką; unosi mnie rwący strumień.

Handel leczy z niszczycielskich przesądów: jest to nieomal powszechne prawidło, że wszędzie, gdzie istnieją łagodne obyczaje, istnieje handel; wszędzie, gdzie jest handel, panują łagodne obyczaje.

Nie trzeba się tedy dziwić, że nasze obyczaje są mniej okrutne niż były niegdyś. Handel sprawił, iż znajomość obyczajów wszystkich narodów przeniknęła wszędzie; porównano je między sobą, z czego wynikło wiele dobrego.

Można rzec, iż prawa handlu doskonalą obyczaje, z tej samej przyczyny, z jakiej też same prawa niweczą obyczaje. Handel kazi czystość obyczajów: to byto przedmiotem skarg Platona; ogładza i łagodzi barbarię obyczajów, jak to widzimy co dzień.

Rozdział II. O duchu handlu.

Naturalnym wynikiem handlu jest to, iż skłania on do pokoju. Dwa narody, które handlują z sobą, stają się wzajem od siebie zależne: o ile jeden potrzebuje kupić, drugi potrzebuje sprzedać; wszystkie stosunki opierają się na obopólnych potrzebach.

Ale, o ile duch handlowy zespala narody, nie zespala tak samo jednostek. Widzimy, iż w krajach gdzie panuje wyłącznie duch handlu, frymarczy się wszystkimi ludzkimi czynnościami i wszystkimi cnotami; najdrobniejsze rzeczy, te których wymaga ludzkość, robi się lub daje za pieniądze.

Duch handlu wytwarza między ludźmi niejakie poczucie ścisłej sprawiedliwości, przeciwne z jednej strony łupiestwu, z drugiej owym cnotom moralnym, które sprawiają, że nie rozważa się zawsze tak ściśle swej korzyści i że można ją zaniedbać dla korzyści drugich.

Zupełny brak handlu wytwarza, przeciwnie, rozbójnictwo które Arystoteles mieści między sposobami nabywania. Duch jego nie wyklucza pewnych cnót moralnych: na przykład gościnność, bardzo rzadka w krajach handlowych, kwitnie wśród ludów rozbójniczych.

Świętokradztwem jest u Germanów, powiada Tacyt, zamknąć komukolwiek drzwi swego domu; znajomemu lub nie. Ten, kto udzielił obcemu gościnności, wskaże mu inny dom, w którym udzielą jej również i podejmą go z tą samą uczciwością. Ale, kiedy Germanie utworzyli królestwa, gościnność stała się im ciężarem. Widać to z dwóch przepisów prawa Burgundów, z których jeden nakłada karę każdemu barbarzyńcy, który pokaże obcemu dom Rzymianina; drugi zaś stanowi, iż każdy, kto przyjmie w dom cudzoziemca, otrzyma odszkodowanie od mieszkańców, wedle przypadającej na każdego części.

Rozdział III. O ubóstwie ludów.

Istnieją dwa rodzaje ubogich ludów. Te, które doprowadziła do tego stanu srogość rządu; tacy ludzie są niezdolni prawie do żadnej cnoty, ponieważ ubóstwo ich stanowi część ich niewoli. Drudzy są ubodzy jedynie dlatego, iż wzgardzili dogodnościami życia, albo też ich nie zaznali; ci mogą zdziałać wielkie rzeczy, ponieważ ubóstwo stanowi część ich wolności.

Rozdział IV. O handlu pod rozmaitymi rządami.

Handel jest w związku z ustrojem państwa. Pod rządem jednego władcy wspiera się on zazwyczaj na zbytku; i mimo że wspiera się również na istotnych potrzebach, głównym jego celem jest dostarczyć narodowi wszystkiego, co może głaskać jego pychę, rozkosze i zachcenia. Pod rządem wielu, wspiera się on częściej na gospodarności. Kupcy, mający oko na wszystkie narody świata, niosą jednemu to, co czerpią z drugiego. W ten sposób uprawiały handel republiki Tyru, Kartaginy, Aten, Marsylii, Florencji, Wenecji i Holandii.

Ten rodzaj handlu przynależy ze swej natury, rządowi wielu, monarchicznemu zaś przygodnie. Ponieważ bowiem opiera się na tym, aby zarabiać mało, a nawet, aby zarabiać mniej niż jakikolwiek inny naród, wetować zaś sobie tym, aby zarabiać ciągle, niepodobna, aby go mógł uprawiać lud zażywający zbytku, wydający wiele i mający na oku jedynie wielkie przedmioty.

W tym to rozumieniu Cycero powiada tak dobrze: „Nie podoba mi się, aby jeden i ten sam lud był równocześnie władcą i faktorem świata”. W istocie, trzeba by przypuścić, iż każdy pojedynczy człowiek w tym państwie, i wraz całe państwo, będą mieli głowę pełną wielkich planów, i tęż samą głowę pełną małych: w czym jest sprzeczność. Nie znaczy to, aby w państwach, które stoją handlem gospodarczym, nie podejmowano również wielkich przedsięwzięć i nie objawiano w tym śmiałości, jakiej nie spotyka się w monarchiach: a oto przyczyna.

Jeden handel prowadzi do drugiego; mały do średniego, średni do wielkiego; i człowiek, który miał taką ochotę zarobić mało, dochodzi do położenia, w którym ma nie mniejszą ochotę zarobienia wiele.

Co więcej, wielkie przedsięwzięcia kupieckie są zawsze nieodzownie związane ze sprawami publicznymi. Ale w monarchiach sprawy publiczne wydają się kupcom przeważnie podejrzane; w państwach republikańskich zdają się im natomiast pewne. Wielkie przedsięwzięcia handlowe nie są tedy dla monarchii, ale dla rządu wielu.

Słowem, większa pewność swojej własności, jaką ludzie mają w tych państwach, pobudza przedsiębiorczość; ponieważ człowiek czuje się pewnym tego, co zdobył, waży się to narazić, aby zdobyć jeszcze więcej: ponosi ryzyko jedynie w sposobie nabywania; owóż, ludzie budują wiele na swoim szczęściu.

Nie chcę powiedzieć, aby istniała monarchia, która by zupełnie była pozbawiona handlu gospodarczego, ale mniej jest doń skłonna. Nie chcę rzec, aby znane nam republiki były zupełnie pozbawione handlu zbytkowego; ale mniej jest on zrośnięty z ich ustrojem.

Co się tyczy państw despotycznych, zbyteczne o nich mówić. Ogólne prawidło: w narodzie, który jest w niewoli, więcej się dba o to, aby zachować, niż aby nabyć. W narodzie wolnym więcej się starają o to, aby nabyć, niż aby zachować.

Rozdział V. O ludach, które uprawiały handel gospodarczy.

Marsylia, nieodzowne schronienie wśród burzliwego morza; Marsylia, owo miejsce, gdzie wszystkie wiatry, ławice morskie, właściwości wybrzeży nakazują lądować, była postojem żeglarzy. Jałowość ziemi popchnęła jej mieszkańców do handlu gospodarczego. Musieli stać się pracowici, aby nadrobić to, czego im odmówiła natura; musieli być uczciwi, aby żyć pośród barbarzyńskich narodów, które miały im dać bogactwo; musieli być umiarkowani, iżby ich rząd był zawsze spokojny; musieli wreszcie mieć skromne obyczaje, aby mogli zawsze żyć z handlu, który tym pewniej mogli zachować, im mniej był zyskowny.

Widywano to wszędzie, iż gwałt i prześladowanie dawały początek handlowi gospodarczemu, wówczas gdy ludzie zmuszeni są chronić się w bagna, na wyspy, w zatoki morskie, na rafy skalne nawet. W ten sposób powstały Tyr, Wenecja i miasta holenderskie: zbiegowie znaleźli tam bezpieczeństwo. Trzeba było żyć; czerpali środki do życia z całego świata.

Rozdział VI. Niektóre skutki wielkiej żeglugi.

Zdarza się niekiedy, iż naród, który trudni się handlem gospodarczym, potrzebując towaru jakiegoś kraju jako kapitału służącego do nabycia towarów innego kraju, zadowala się bardzo małym, prawie żadnym zyskiem na jednym towarze, w nadziei lub pewności zyskania wiele na innych. Tak, kiedy Holandia uprawiała prawie sama jedna handel między południową a północną Europą, wina francuskie, które wiozła na północ, służyły jej poniekąd jedynie za kapitał do handlu na północy.

Wiadomo, iż często w Holandii pewne towary przybyłe z daleka sprzedaje się nie drożej niż kosztowały na samym miejscu. Oto przyczyna: kapitan, który potrzebuje obciążyć statek balastem, weźmie marmur; potrzebuje drzewa do ułożenia ładunku, kupi je: i, byle nic na nich nie stracił, uważa że zrobił dobry interes. W ten sposób Holandia ma niejako własne kamieniołomy i lasy.

Nie tylko handel, który nic nie przynosi, może być użyteczny, ale nawet i handel ze stratą. Słyszałem w Holandii, iż połów wielorybów nie wraca na ogół prawie nigdy tego, co kosztuje: ale ci, których zatrudniono przy budowie statku, ci, którzy dostarczyli przyborów, urządzenia, żywności, biorą właśnie największy udział w tym połowie. Choćby stracili na łowach, zyskali na dostawach. Handel ten jest rodzajem loterii, a każdego kusi nadzieja pełnego biletu. Każdy lubi grać; najrozsądniejsi chętnie grają, kiedy nie widzą pozorów gry, jej szaleństw, gwałtów, lekkomyślności, straty czasu, a nawet całego życia.

Rozdział VII. Duch Anglii w handlu.

Anglia nie ma prawie stałych ceł w stosunkach z innymi narodami; cła jej zmieniają się, można rzec, z każdym parlamentem, wskutek poszczególnych opłat, jakie uchyla lub nakłada. Chciała i w tym nawet zachować niepodległość. Niezmiernie zazdrosna o handel, jaki się uprawia w jej kraju, niechętnie się wiąże traktatami i zależy tylko od swoich praw.

Inne narody poddały interesy handlowe politycznym; ona zawsze dała interesom swego handlu prym przed politycznymi.

Jest to, ze wszystkich ludów w świecie, ów, który najlepiej umiał posługiwać się równocześnie tymi trzema wielkimi rzeczami: religią, handlem i wolnością.

Rozdział VIII. Jak niekiedy krępowano handel gospodarczy.

W pewnych monarchiach utworzono prawa bardzo sposobne do pognębienia państw trudniących się handlem gospodarczym. Zabroniono im przywozić towarów oprócz surowców własnego kraju; pozwolono im handlować jedynie na okrętach sporządzonych w kraju, do którego przybywają,

Trzeba, by państwo, które nakłada te prawa, samo mogło z łatwością uprawiać handel: inaczej wyrządzi samo sobie co najmniej równą szkodę. Lepiej mieć do czynienia z narodem, który wymaga mało i który wskutek swych potrzeb handlowych staje się poniekąd zależny; z narodem, który, dzięki rozległości swoich planów lub swoich interesów, wie, gdzie umieścić wszystkie zbyteczne towary; który jest bogaty i może być odbiorcą znacznej ilości płodów; który zapłaci za nie rychło; który, można rzec, zmuszony jest do uczciwości; który jest z natury swojej pokojowy; który szuka zysku a nie podboju. Lepiej jest, powiadam, mieć do czynienia z takim narodem, niż z innymi, zawsze grożącymi współzawodnictwem, a nie dającymi wszystkich tych korzyści.

Rozdział IX. O wykluczeniu w handlu.

Słuszna jest zasada, aby nie wykluczać żadnego narodu od stosunków handlowych bez ważnych przyczyn. Japonia handluje tylko z dwoma narodami, Chinami i Holandią. Chińczycy zarabiają tysiąc od sta na cukrze, a niekiedy drugie tyle na towarze przywiezionym z powrotem. Holendrzy ciągną zyski mniej więcej podobne. Każdy naród, który będzie się kierował zasadą Japończyków, będzie z konieczności oszukiwany. Jedynie współzawodnictwo daję sprawiedliwą cenę towarom i ustala właściwe między nimi stosunki.

Tym bardziej państwo nie powinno się wiązać, iż będzie sprzedawać swoje płody jednemu narodowi pod pozorem, że weźmie je wszystkie po pewnej cenie. Polska zawarła co do zboża taki układ z Gdańskiem; wielu królów induskich ma podobny układ o korzenie z Holandią. Takie układy właściwe są jedynie narodowi biednemu, który godzi się stracić nadzieję zbogacenia, byle miał zapewnione życie; lub narodom, których niewola polega na wyrzeczeniu się użytku rzeczy, jakie dała im natura, lub na handlowaniu tymi rzeczami ze stratą.

Rozdział X. Urządzenie sposobne dla handlu gospodarczego.

W państwach, które uprawiają handel gospodarczy, stworzono szczęśliwie banki, które kredytem swoim wytworzyły nowe znaki wartości. Ale nie byłoby trafnym przenosić ich do państw, które uprawiają handel zbytkowy. Wprowadzać je w kraje rządzone przez jednego człowieka, znaczyłoby przypuszczać pieniądz po jednej stronie, a po drugiej władzę: czyli, po jednej stronie możność posiadania wszystkiego bez żadnej władzy; z drugiej władzę bez żadnej możności. W takim rządzie zawsze jedynie monarcha posiadał lub mógł posiadać skarb; i wszędzie, gdzie skarb taki istnieje, skoro nadmiernie wzrośnie, wnet staje się skarbem monarchy.

Z tej samej przyczyny kompanie kupieckie, które stowarzyszają się dla pewnego handlu, rzadko miłe są jedynowładztwu. Z przyrody tych kompanii wynika, iż nadają bogactwom prywatnym moc bogactw publicznych. Zasię w owych państwach siła ta może się znajdować jedynie w rękach księcia. Powiem więcej: nie zawsze nadają się one w państwach, które uprawiają handel gospodarczy; i o ile interesy nie są tak wielkie, aby przenosiły możność osób prywatnych, jeszcze lepiej będzie nie krępować, za pomocą wyłącznych przywilejów, swobody handlu.

Rozdział XI. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

W państwach uprawiających handel gospodarczy można utworzyć wolny port. Dobra gospodarka, która idzie zawsze równo z umiarkowaniem obywateli, daje, można rzec, duszę jego handlowi gospodarczemu. To, co traci na podatkach wskutek tego urządzenia, wyrównuje się tym, co może wyciągnąć z przemysłu i bogactwa republiki. W rządzie monarchicznym natomiast, tego rodzaju urządzenia byłyby nierozsądne: jedynym ich skutkiem byłoby, iż uwolniłyby zbytek od ciężarów podatku. Państwo pozbawiłoby się jedynej korzyści, jaką ów zbytek może dać, i jedynego hamulca, jaki w podobnym ustroju można mu nałożyć.

Rozdział XII. O wolności handlu.

Wolność handlu to nie jest przywilej dany kupcom, aby robili, co chcą; to byłaby raczej niewola. To, co krępuje kupca, nie krępuje przez to samo handlu. Właśnie w wolnych krajach spotyka kupiec trudności bez końca; nigdzie zaś mniej nie jest skrępowany prawami, co w krajach niewoli.

Anglia zabrania wywozu wełny; nakazuje, aby węgiel przewożono do stolicy morzem; nie pozwala wywozu koni, o ile nie są owałaszone; jej okręty kolonialne, które prowadzą handel z Europą, muszą zarzucić kotwicę w Anglii. Krępuje kupca, ale z korzyścią dla handlu.

Rozdział XIII. Co niweczy tę wolność.

Gdzie jest handel, tam są komory celne. Przedmiotem handlu jest wywóz i przywóz towarów z korzyścią dla państwa; a przedmiotem ceł jest niejaka opłata od tegoż wywozu i przywozu, również z korzyścią dla państwa. Trzeba tedy, by państwo było bezstronne między swoją komorą celną a swoim handlem, i czuwało nad tym, by te rzeczy sobie nie przeszkadzały wzajem; wówczas kraj cieszy się wolnością handlu.

Dzierżawa podatków niweczy handel przez swoje niesprawiedliwości, utrudnienia, przez nadmiar haraczów; niezależnie od tego, niweczy go też przez trudności, jakie piętrzy, i formalności, których wymaga. W Anglii, gdzie cła są w zarządzie państwa, handel jest niezmiernie ułatwiony: w paru wierszach załatwia się największe sprawy; kupiec nie potrzebuje tracić mnóstwa czasu, ani też trzymać osobnych urzędników, aby usuwać wszystkie utrudnienia dzierżawców, albo też aby się im poddać.

Rozdział XIV. O prawach handlowych dopuszczających konfiskaty towarów.

Konstytucja angielska zabrania, w razie wojny, chwytać i konfiskować towarów cudzoziemskich, chyba mocą odwetu. Pięknie to, iż naród angielski uczynił z tego jeden z punktów swojej wolności.

W wojnie, jaką Hiszpania toczyła z Anglikami w r. 1740, wydała prawo, karzące śmiercią każdego, kto by wprowadził w granice Hiszpanii angielskie towary; tę samą karę nałożyła temu, kto by przewoził do Anglii towary hiszpańskie. Podobna ustawa znalazłaby, jak sądzę, wzór jedynie w prawach japońskich. Uraża nasze obyczaje, ducha handlu i proporcję, jaka powinna być w stosunku kar; miesza wszystkie pojęcia, czyniąc zbrodnię stanu z tego, co jest jedynie przekroczeniem porządkowym.

Rozdział XV. O przymusie osobistym.

Solon wydał w Atenach prawo, znoszące więzienie za długi prywatne. Zaczerpnął to prawo z Egiptu; wydał je Bokchoris, a wznowił Sezostris.

To prawo Solonowe jest bardzo dobre dla zwykłych spraw cywilnych; ale słusznie czynimy, nie zachowując go w sprawach handlowych. Skoro bowiem kupcy zmuszeni są zawierzać wielkie sumy często na czas bardzo krótki, dawać je i odbierać, trzeba, aby dłużnik dopełnił zawsze w oznaczonym czasie swoich zobowiązań; co wymaga przymusu osobistego.

W sprawach wynikłych ze zwykłych kontraktów cywilnych prawo nie powinno zezwalać na przymus osobisty; więcej bowiem dlań znaczy wolność jednego obywatela, niż zamożność drugiego. Ale w umowach wynikłych z handlu prawo musi wyżej stawiać dobrobyt publiczny, niż wolność obywatela; co nie wyklucza zastrzeżeń i ograniczeń, jakich może wymagać ludzkość i dobry zarząd.

Rozdział XVI. Piękne prawo.

Prawo genewskie, wykluczające od urzędów, nawet od wstępu do Wielkiej Rady, dzieci tych, którzy żyli albo zmarli jako niewypłacalni, o ile nie spłacą ojcowskich długów, jest bardzo dobre. Ma ten skutek, że rodzi zaufanie do kupców, toż samo do urzędników; rodzi zaufanie do samego państwa. Wiara prywatna posiada tam jeszcze siłę wiary publicznej.

Rozdział XVII. Prawo rodyjskie.

Rodyjczycy poszli dalej. Sekstus Empiricus powiada, że u nich syn nie mógł się zwolnić od płacenia długów ojca, zrzekając się spadku. Prawo rodyjskie przeznaczone było dla republiki wspierającej się na handlu: otóż sądzę, że sam duch handlu powinien był wprowadzić to ograniczenie, iż długi zaciągnięte przez ojca od czasu, jak syn wziął się do handlu, nie obciążają majątku zdobytego przez syna. Kupiec musi zawsze znać swoje zobowiązania i poczynać sobie w każdej chwili wedle stanu swego majątku.

Rozdział XVIII. O sędziach handlowych.

Ksenofon, w książce O dochodach, chciałby, aby dawano nagrody tym sędziom handlowym, którzy najspieszniej załatwiają procesy. Czuł potrzebę naszego sądownictwa konsularnego.

Sprawy handlowe nie znoszą formalności. Są to sprawy bieżącego dnia, za którymi, następnego dnia, idą inne tej samej natury. Trzeba tedy, aby je można było rozstrzygać co dzień. Inna rzecz ze sprawami życiowymi, które mają wielki wpływ na przyszłość, ale które zdarzają się rzadko. Człowiek żeni się zwykle tylko raz; nie co dzień sporządza darowizny lub testament; raz tylko staje się pełnoletni.

Platon powiada, iż w mieście, które nie ma morskiego handlu, wystarczy o pół mniej praw cywilnych; i to jest wielka prawda. Handel ściąga do jednego kraju rozmaite rodzaje ludów, wielką ilość umów, rodzajów dóbr i sposobów nabywania.

Tak więc w mieście handlowym jest mniej sędziów a więcej praw.

Rozdział XIX. Iż monarcha nie powinien uprawiać handlu.

Teofil, widząc okręt, na którym były towary dla żony jego Teodory, kazał go spalić. „Jestem cesarzem, rzekł, a ty mnie robisz szyprem. Czym zdołają biedacy zarobić na życie, jeśli my jeszcze będziemy się brać do ich rzemiosła?” Mógłby dodać: kto zdoła nas powściągnąć, jeżeli ustanowimy monopole? Kto nas zmusi do wypełniania naszych zobowiązań? Za naszym przykładem, dworacy zechcą robić to samo; będą chciwsi i nieuczciwsi od nas. Lud ma zaufanie do naszej sprawiedliwości: nie ma go do naszych bogactw; tyle podatków, sprawiających jego nędzę, jest pewnym dowodem naszej.

Rozdział XX. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Kiedy Portugalczycy i Kastylianie panowali w Indiach wschodnich, handel miał tak bogate gałęzie, iż monarchowie nie omieszkali nim zawładnąć. To podkopało ich grunt w tych okolicach.

Wicekról Goa udzielił prywatnym osobom wyłącznych przywilejów. Tacy ludzie nie cieszą się zaufaniem; handel utyka przez ciągłą zmianę osób, którym się go powierza; nikt nie szanuje tego handlu i nie dba o to, iż zostawi go swojemu następcy w ruinie; zysk zostaje w prywatnych rękach; nie rozszerza się dostatecznie.

Rozdział XXI. O handlu u szlachty w monarchii.

Przeciwne jest duchowi handlu, aby szlachta uprawiała go w monarchii. Byłoby to zgubne dla miast, powiadają cesarze Honoriusz i Teodozjusz, i odejmowałoby tak kupcom, jak gminowi łatwość nabywania i sprzedaży.

Również przeciw duchowi monarchii jest, aby szlachta uprawiała handel. Zwyczaj, który w Anglii przyzwolił szlachcie handlu, jest jednym z powodów, które najbardziej przyczyniły się tam do osłabienia rządu monarchicznego.

Rozdział XXII. Szczególna uwaga.

Ludzie, uderzeni tym, co się praktykuje w niektórych państwach, sądzą, iż należałoby we Francji wprowadzić prawa, zachęcające szlachtę do handlu. Byłby to sposób zniszczenia szlachty bez żadnej korzyści dla handlu. Zwyczaj w tym kraju jest bardzo mądry: kupcy nie są szlachtą; ale mogą nią zostać. Mają nadzieję uzyskania szlachectwa, nie będąc nim doraźnie obciążeni. Najpewniejszym dla nich sposobem wydobycia się ze swego zawodu jest uprawiać go dobrze albo uprawiać z honorem; rzecz zazwyczaj połączona z dostatkiem.

Prawa nakazujące, aby każdy trwał w swoim rzemiośle i przekazywał je dzieciom, są i mogą być użyteczne jedynie w państwach despotycznych, gdzie nikt nie może ani nie powinien mieć podniety do współzawodnictwa.

Nie mówcie mi, iż każdy lepiej będzie uprawiał swój zawód wówczas, gdy nie będzie go mógł zmieniać na inny. Powiadam, iż lepiej będzie się uprawiało swój zawód, gdy ci, którzy się w nim odznaczą, będą mieli nadzieję dobić się innego.

To, iż można nabyć szlachectwo za pieniądze, zachęca wielu kupców, aby zdobyć środki na ten użytek. Nie wchodzę w to, czy dobre jest dawać w ten sposób bogactwom nagrodę cnoty: pod pewnym rządem może to być bardzo użyteczne.

We Francji ten stan urzędniczy, który mieści się pomiędzy wysoką szlachtą a ludem; który, nie posiadając blasku szlachty, posiada wszystkie jej przywileje; ten stan, który zostawia jednostki w mierności, podczas gdy ciało będące stróżą praw jest w chwale; ten stan wreszcie, w którym nie ma innego sposobu odznaczenia się prócz zdolności i cnoty; rzemiosło zaszczytne, ale pozwalające zawsze dojrzeć inne zaszczytniejsze; ta szlachta na wskroś wojownicza, która mniema, iż, na jakimkolwiek się jest szczeblu bogactw, trzeba myśleć o fortunie; ale że hańbą jest pomnażać majątek, o ile się nie zaczęło od tracenia go; ta część narodu, która zawsze służy kapitałem swoich dóbr; która, kiedy się zrujnuje, ustępuje miejsca innej, co znowuż będzie służyła swoim kapitałem; która idzie na wojnę, iżby nikt nie powiedział, że jej tam brakło; która, kiedy nie może spodziewać się bogactw, spodziewa się honorów; a kiedy nie może ich uzyskać, pociesza się, ponieważ nabyła honor; wszystko to z konieczności przyczyniło się do wielkości tego królestwa. A jeżeli od paru wieków pomnaża ono ciągle swą potęgę, trzeba to przypisać dobroci jego praw, a nie szczęściu, które nie bywa tak wytrwałe.

Rozdział XXIII. Dla których narodów niekorzystnie jest uprawiać handel.

Bogactwa polegają na dobrach w ziemi albo też na ruchomościach; ziemię każdego kraju posiadają zazwyczaj jego mieszkańcy. Większość państw posiada prawa odstręczające cudzoziemców od nabywania ziemi; zgoła nawet obecność pana stanowi jej wartość; ten rodzaj bogactw tedy przynależy każdemu państwu w szczególności. Ale wartości ruchome, jak pieniądze, banknoty, weksle, akcje towarzystw, okręty, wszelkie towary, należą do całego świata, który, pod tym względem, tworzy tylko jedno państwo, wszystkie zaś społeczeństwa są jego członkami. Naród, który posiada najwięcej tych ruchomości świata, jest najbogatszy. Niektóre państwa posiadają ich olbrzymią ilość; nabywają je ceną swoich płodów, swoich robotników, swoim przemysłem, swoimi odkryciami, nawet przez przypadek. Chciwość narodów walczy o ruchomości całego świata. Może się zdarzyć państwo tak nieszczęśliwe, iż będzie pozbawione walorów innych krajów, a nawet zgoła prawie wszystkich swoich: właściciele ziemi będą tam jedynie kolonistami cudzoziemców. Takiemu państwu będzie brakować wszystkiego, a niczego nie będzie mogło nabyć: lepiej byłoby dla niego, gdyby nie uprawiało handlu z żadnym narodem w świecie: handel to przywodzi je, w danych okolicznościach, do ubóstwa.

Kraj, który zawsze mniej wysyła towarów albo płodów niż ich otrzymuje, sam stwarza sobie równowagę tym, że się zuboża: będzie otrzymywał coraz mniej, aż wreszcie, w ostatecznym stopniu ubóstwa, nie będzie otrzymywał nic.

W krajach handlowych pieniądz, który nagle znikł, wraca, ponieważ państwa, które go otrzymały, są go winne; w krajach, o których mówimy, pieniądz nie wraca nigdy, ponieważ ci, którzy go wzięli, nie są nic winni.

Za przykład może tu służyć Polska. Nie ma ona prawie nic z tego, co nazywamy ruchomościami świata, chyba jedynie swoje własne zboże. Kilku magnatów posiada całe prowincje; cisną chłopa, aby mieć więcej zboża do wysłania za granicę i kupić za nie rzeczy, których wymaga ich zbytek. Gdyby Polska nie handlowała z żadnym narodem, mieszkańcy jej byliby szczęśliwsi. Magnaci, którzy mieliby tylko swoje zboże, dawaliby je chłopom, aby mogli wyżyć; zbyt wielkie posiadłości byłyby im ciężarem, podzieliliby je między chłopów; ponieważ każdy miałby pod dostatkiem skór i wełny w swoich stadach, nie byłoby już nadmiernych wydatków na odzież; możni, którzy zawsze kochają zbytek, a mogliby go znaleźć jedynie w kraju, zachęcaliby biedaków do pracy. Twierdzę, że naród ten stałby się bardziej kwitnący, o ile nie osunąłby się w barbarzyństwo: rzecz, której prawa mogłyby zapobiec.

Zważmy obecnie Japonię. Nadmierna obfitość tego, co może otrzymać, rodzi nadmierną ilość tego, co może wysłać: rzeczy będą w równowadze, tak jak gdyby przywóz i wywóz były umiarkowane; poza tym to pewne spęcznienie przynosi państwu tysiączne korzyści: jest wiesze spotrzebowanie, więcej materiału dla rzemiosł, więcej ludzi zajętych, więcej sposobów nabycia potęgi. Mogą się zdarzyć wypadki, w których potrzeba jest rychłej pomocy: wówczas państwo tak przepełnione łatwiej może jej udzielić niż inne. Trudno, aby jakiś kraj nie miał jakichś rzeczy zbytecznych; ale w naturze handlu jest, iż czyni rzeczy zbyteczne użytecznymi, a użyteczne potrzebnymi. Państwo będzie tedy mogło dać rzeczy potrzebne większej ilości poddanych.

Powiedzmy tedy, że nie te narody, które nie potrzebują niczego, tracą na handlu; ale te, które potrzebują wszystkiego. Nie te ludy, które wystarczają sobie samym, ale te, które nie mają u siebie nic, zyskują na tym, aby nie handlować z nikim.

Księga dwudziesta pierwsza. O prawach i stosunku ich do handlu, rozważanego wedle przewrotów, jakie przechodził.

Rozdział I. Parę uwag ogólnych.

Mimo że handel podlega wielkim przemianom, może się zdarzyć, iż pewne przyczyny fizyczne, charakter gruntu lub klimatu, ustalą na zawsze jego naturę.

Uprawiamy dziś handel z Indiami jedynie za pieniądze, które tam posyłamy. Rzymianie zawozili tam co roku około pięćdziesięciu milionów sestercji. Pieniądze te, jak my nasze dzisiaj, wymieniali na towar, z którym wracali na Zachód. Wszystkie narody, które handlowały z Indiami, wiozły tam szlachetne kruszce i przywoziły towary.

Natura sama powoduje ten objaw. Hindusi mają swoje rękodzieła, dostrojone do sposobu ich życia. Nasz zbytek nie nadałby się im, tak jak nasze potrzeby. Klimat ich nie wymaga, nie dozwala nawet prawie niczego, co pochodzi od nas. Chodzą przeważnie nago; odzieży, jaką noszą, kraj dostarcza pod dostatkiem; religia, która ma nad nimi taką władzę, wszczepia w nich wstręt do rzeczy, które nam służą za pokarm. Potrzebują tedy jedynie naszych metali, będących znakami wartości, i dają za nie towary, których skromność ich życia oraz przyroda kraju dostarcza im w obfitości. Dawni autorzy, którzy mówili o Indiach, malują je tak, jak je widzimy jeszcze dzisiaj, zarówno pod względem urządzeń, jak zwyczajów i obyczajów. Indie były, Indie będą tym, czym są dziś, po wszystkie czasy, ci, którzy będą handlować z Indiami, będą tam wieźli pieniądze, a nie przywiozą ich z powrotem.

Rozdział II. O ludach afrykańskich.

Większość ludów zamieszkujących brzegi Afryki to dzicy albo barbarzyńcy. Sądzę, że to pochodzi w znacznej mierze stąd, iż kraje prawie niemieszkalne znajdują się między małymi krajami, które mogą być zamieszkane. Nie mają przemysłu; nie znają rękodzieł; mają pod dostatkiem szlachetnych metali, które otrzymują wprost z natury. Wszystkie narody cywilizowane mogą tedy handlować z nimi z korzyścią; mogą im drogo liczyć wiele rzeczy bezwartościowych i uzyskać za nie wielką cenę.

Rozdział III. Iż potrzeby ludów południowych inne są niż ludów północnych.

Istnieją w Europie pewne wahania między narodami południowymi a północnymi. Pierwsze posiadają wszelkie dogodności życia a mało potrzeb; drugie mają wiele potrzeb, a mało udogodnień. Jednym natura dała dużo, a one żądają od niej mało; drugim natura dała mało, a one żądają od niej dużo. Równowaga utrzymuje się dzięki lenistwu, jakie dała narodom południowym, i dzięki przemyślności i czynności, jakie dała północnym. Te ostatnie zmuszone są wiele pracować, inaczej brakowałoby im wszystkiego i popadłyby w barbarzyństwo. To zaszczepiło niewolnictwo wśród ludów południowych: mogąc łatwo obejść się bez bogactw, mogą jeszcze lepiej obejść się bez wolności. Ale ludy północne potrzebują wolności, która im dostarcza więcej środków zadowolenia wszystkich potrzeb, jakie im dała natura. Ludy północne są tedy z natury swojej wolne albo barbarzyńskie; prawie wszystkie ludy południowe są poniekąd w stanie nienaturalnym, kiedy nie są w niewoli.

Rozdział IV. Główna różnica między handlem starożytnych a dzisiejszym.

Świat przebywa, od czasu do czasu, fazy, które zmieniają handel. Dziś handel europejski odbywa się przeważnie od północy ku południowi. Różnica klimatów sprawia, że ludy bardzo potrzebują wzajem swoich towarów. I tak, napoje południowe, wywożone na północ, tworzą rodzaj handlu, którego starożytni prawie nie posiadali. Toteż pojemność okrętów, którą mierzyło się dawniej na korce zboża, dziś mierzy się na beczki płynów.

Handel starożytny, taki jak go znamy, odbywał się z jednego portu Morza Śródziemnego w drugi, cały tedy toczył się na południu. Otóż, ludy z tej samej strefy, mając u siebie mniej więcej te same rzeczy, nie potrzebują tyle handlować między sobą, co ludy z odmiennych klimatów. Handel w Europie był tedy dawniej mniej rozległy niż dziś.

Nie ma tu sprzeczności z tym, co rzekłem o naszym handlu z Indiami; nadmierna różnica klimatu sprawia, iż nie ma tu mowy o stosunku potrzeb.

Rozdział V. Inne różnice.

Handel, to niszczony przez zdobywców, to tamowany przez władców, obiega ziemię, ucieka stamtąd, gdzie go uciskają, krzepi się tam, gdzie mu dają oddychać; panuje dziś tam, gdzie się widziało jeno pustynie, morza i skały; tam gdzie panował, są jeno pustynie.

Patrząc dziś na Kolchidę, która jest już tylko ogromnym borem, gdzie lud, zmniejszający się z każdym dniem, broni swej wolności jedynie po to, aby się sprzedawać pojedynczo Turkom i Persom, nikt by nie powiedział, że ta okolica była za czasu Rzymian pełna miast, do których handel ściągał wszystkie narody świata. Nie znajdzie się w kraju jednego pomnika tej epoki; ślady jej są jeno u Pliniusza i Strabona.

Historia handlu jest historią stosunków między ludami. Ich różnorodne klęski, niektóre przypływy i odpływy ludności i jej spustoszeń, tworzą najważniejsze wypadki tych dziejów.

Rozdział VI. O handlu u starożytnych.

Niezmierzone skarby Semiramidy, których nie można było nabyć w jeden dzień, budzą w nas myśl, że Asyryjczycy sami musieli złupić inne bogate narody, jak inne narody złupiły ich potem.

Skutkiem handlu są bogactwa; następstwem bogactw, zbytek; skutkiem zbytku, udoskonalenie sztuk. Sztuki doprowadzone do punktu, w jakim widzimy je za czasu Semiramidy, dowodzą nam już istniejącego rozległego handlu.

W państwach azjatyckich istniał bardzo rozwinięty handel zbytkowy. Historia zbytku byłaby piękną kartą historii handlu; zbytek Persów był zbytkiem Medów, a zbytek Medów zbytkiem Asyryjczyków.

W Azji zaszły wielkie zmiany. Północno-wschodnia część Persji, Hyrkania, Margiana, Baktriana etc., były niegdyś pełne kwitnących miast, które już nie istnieją; północna część tego państwa, to znaczy cieśnina dzieląca Morze Kaspijskie od Czarnego, była pokryta miastami i narodami, które również już nie istnieją.

Eratostenes i Arystobul dowiadują się od Patrokla, iż towary z Indii dostawały się przez Oksus do Morza Czarnego. Markus Varro powiada, iż za czasu Pompejusza w wojnie przeciw Mitrydatowi dowiedziano się, że można w siedem dni dostać się z Indii do kraju Baktrian i do rzeki Ikarus, która wpada w Oksus; że w ten sposób towary z Indii mogą przebyć Morze Kaspijskie, dostać się stamtąd do ujścia rzeki Cyrus, że od tej rzeki trzeba jedynie pięć dni drogą suchą, aby dotrzeć do Fazu, który wpada do Morza Czarnego. Zapewne przez narody zaludniające te rozmaite kraje miały owe wielkie państwa, Asyria, Media, Persja, połączenie z najodleglejszymi stronami Wschodu i Zachodu.

To połączenie już nie istnieje. Wszystkie te kraje spustoszyli Tatarzy ten niszczący naród zamieszkuje je jeszcze dziś, aby je zadżumiać. Oksus nie wpada już do Morza Kaspijskiego: Tatarzy odwrócili jego łożysko dla szczególnych przyczyn; gubi się w jałowych piaskach.

Jaksartes, który tworzył niegdyś granicę między narodami cywilizowanymi a barbarzyńcami, również odwrócony przez Tatarów, nie wpada już do morza.

Seleukos Nikator stworzył projekt, aby połączyć Morze Czarne z Kaspijskim. Plan ten, który ułatwiłby znacznie ówczesny handel, zginął z jego śmiercią. Nie wiadomo, czy zdołałby go wykonać w przesmyku dzielącym te dwa morza. Ten kraj jest dziś bardzo mało znany, jest wyludniony i pełen lasów. Wód tam nie brakuje, jest bowiem nieskończona mnogość rzek spadających z Kaukazu; ale ów Kaukaz, zamykający tę cieśninę od północy i wyciągający jakby ramiona ku południowi, byłby wielką przeszkodą, zwłaszcza w owym czasie, kiedy nie posiadano sztuki budowania śluz.

Można by przypuszczać, że Seleukos chciał połączyć owe dwa morza w tym samym miejscu, w którym dokonał tego później car Piotr I, to znaczy w tym kawałku ziemi, gdzie Tanais zbliża się do Wołgi; ale północna część Morza Kaspijskiego nie była jeszcze odkryta.

Podczas gdy w cesarstwach azjatyckich istniał handel zbytkowy, Syryjczycy uprawiali po całej ziemi handel gospodarczy. Bochard obrócił pierwszą księga swego Kanaan na wyliczenie kolonii, jakie wysłali do wszystkich krajów położonych blisko morza; przebyli słupy Herkulesa i założyli osady na wybrzeżach Oceanu.

W owym czasie żeglarze musieli trzymać się brzegów, które były, można rzec, ich busolą. Podróże były długie i uciążliwe. Trudy podróży Ulissesa dostarczyły bogatego tematu najpiękniejszemu poematowi w świecie, po owym, który jest pierwszy ze wszystkich.

Szczupłość wiadomości, jakie większość narodów posiadała o dalekich ludach, była korzystną dla narodów uprawiających handel gospodarczy. Otaczały swój handel dowolnym mrokiem: posiadały wszystkie przewagi, jakie narody oświecone mają nad ciemnym ludem.

Egipt, oddalony przez swą religię i obyczaje od wszelkiej styczności z cudzoziemcami, nie uprawiał wcale handlu na zewnątrz: cieszył się ziemią żyzną i wszelką obfitością. Była to Japonia owych czasów; wystarczał samemu sobie.

Egipcjanie tak mało zabiegali o handel na zewnątrz, iż ustąpili handlu na Morzu Czerwonym wszystkim małym narodkom, które tam miały jakiś port. Pozwolili, aby Idumejczycy, Żydzi, Syryjczycy mieli tam swoje floty. Salomon użył do tej żeglugi Tyryjczyków, którzy znali te morza.

Józef powiada, że jego naród, wyłącznie oddany rolnictwu, niewiele zna morze: toteż Żydzi handlowali na Morzu Czerwonym jedynie przypadkowo. Zdobyli na Idumejczykach Elat i Asiongaber, które dały im w ręce ten handel: stracili te dwa miasta, i stracili też handel.

Inaczej rzecz się miała z Fenicjanami: nie uprawiali handlu zbytkowego; nie kupczyli przez zdobycze; ich wstrzemięźliwość, zręczność, przemyślność, ich niebezpieczeństwa, trudy, czyniły ich potrzebnymi wszystkim narodom świata.

Narody sąsiadujące z Morzem Czerwonym uprawiały handel jedynie na tym morzu oraz na Morzu Afrykańskim. Zdumienie świata z odkrycia Morza Indyjskiego za Aleksandra dostatecznie tego dowodzi. Wspominaliśmy, że wozi się wciąż do Indii drogie metale a nie przywozi się ich stamtąd; okręty żydowskie, które przywoziły Morzem Czerwonym złoto i srebro, wracały z Afryki, nie z Indii.

Powiem więcej: ta żegluga odbywała się na wschodnim wybrzeżu Afryki; a stan, w jakim znajdowała się podówczas marynarka, dostatecznie wskazuje, że nie wędrowano daleko.

Wiem, że floty Salomona i Józefata wracały aż na trzeci rok; ale nie sądzę, aby czas podróży dowodził znacznego oddalenia.

Pliniusz i Strabon powiadają nam, że drogę, którą okręt z Indii i z Morza Czerwonego, sporządzony z trzcin, wykonywał w dwudziestu dniach, okręt grecki lub rzymski wykonywał w siedmiu dniach. W tym stosunku, podróż roczna dla floty greckiej lub rzymskiej stawała się mniej więcej trzechletnią dla floty Salomona.

Dwa okręty o nierównej szybkości nie odbywają podróży w czasie proporcjonalnym do ich szybkości, powolność powoduje często większą powolność. Kiedy trzeba żeglować wzdłuż brzegów i kiedy statek znajduje się wciąż w innym położeniu; kiedy trzeba czekać pomyślnego wiatru, aby wypłynąć z zatoki, a innego znowuż, aby się posuwać naprzód, dobry żaglowiec korzysta z każdego pomyślnego czasu, gdy inny utkwi w trudnym miejscu i czeka przez wiele dni nowej odmiany.

Ta powolność indyjskich statków, które w równym czasie mogły robić jedynie trzecią część drogi statków greckich i rzymskich, da się wytłumaczyć tym, co widzimy dziś w naszej marynarce. Okręty indyjskie, które były z trzciny, mniej zanurzały się w wodę, niż okręty greckie i rzymskie, które były z drzewa i spojone żelazem.

Można porównać te indyjskie okręty do okrętów niektórych dzisiejszych narodów posiadających płytkie porty, jak weneckie, a nawet powszechnie włoskie, bałtyckie i holenderskie. Ich statki, które muszą stamtąd wypływać i wracać, są krągłe i szerokie, gdy statki innych narodów, mających dobre porty, mają u spodu kształt, który pozwala im głęboko zanurzać się w wodzie. Mechanizm ten sprawia, że te ostatnie statki żeglują ze skośnym wiatrem, pierwsze zaś płyną prawie tylko wtedy, kiedy mają wiatr od tyłu. Statek, który głęboko zanurza się w wodzie, płynie w tę samą stronę prawie przy każdym wietrze: co pochodzi z oporu, jaki znajduje w wodzie statek popychany wiatrem, tworzącym punkt oparcia, oraz z podłużnego kształtu statku, który obraca się do wiatru bokiem, podczas gdy przez manewrowanie sterem przód obraca się w tę stronę, w którą się chce; tak iż można płynąć bardzo blisko wiatru, to znaczy prawie że przeciw wiatrowi. Ale kiedy statek jest krągły i szeroki u dołu, a tym samym mało zanurza się w wodzie, nie ma już punktu oparcia; wiatr pędzi statek, który nie może się oprzeć, ani też prawie płynąć inaczej niż w stronę przeciwną wiatrowi. Stąd wynika, iż okręty budowy krągłej u spodu o wiele są wolniejsze w podróży: 1° tracą wiele czasu na czekanie wiatru, zwłaszcza kiedy trzeba im często zmieniać kierunek; 2° płyną wolniej, ponieważ, nie mając punktu oparcia, nie mogą udźwignąć tylu żagli, co tamte. Jeżeli tedy w dobie, gdy marynarka tak bardzo się udoskonaliła, w dobie rozpowszechnienia wynalazków, w dobie, gdy poprawia się sztuką i braki natury i braki sztuki samej, czujemy te różnice, cóż dopiero musiało być w marynarce starożytnych?

Nie mogę rozstać się z tym przedmiotem. Statki hinduskie były małe, a statki greckie i rzymskie, jeśli wyłączyć owe machiny stworzone dla popisu, były mniejsze od naszych. Otóż, im statek jest mniejszy, tera większe grozi mu niebezpieczeństwo w czasie burzy. Nieraz burza zatopi statek, a tylko by go uszkodziła, gdyby był większy. Im ciało jakieś większe jest od drugiego, tym powierzchnia jego jest stosunkowo mniejsza: z czego wynika, że w małym statku mniejszy jest stosunek, to znaczy większa różnica powierzchni statku do ciężaru lub do ładunku, jaki może unieść, niż w wielkim. Wiadomo, iż obyczajem prawie że powszechnym ładuje się na statek ciężar równy połowie wody, którą mógłby pomieścić. Przypuśćmy, że statek zawiera osiemset beczek wody, ładunek jego wynosiłby czterysta beczek; w statku mieszczącym jedynie czterysta beczek wody, ładunek wynosiłby dwieście beczek. Zatem wielkość pierwszego statku byłaby w stosunku do ciężaru, który by dźwigał, jak 8 do 4; w mniejszym jak 4 do 2, Przypuśćmy, że powierzchnia wielkiego statku ma się do powierzchni małego jak 8 do 6; powierzchnia tego będzie w stosunku do jego ciężaru jak 6 do 2; podczas gdy powierzchnia tamtego będzie w stosunku do ciężaru jak 8 do 4; że zaś wiatry i fale działają jedynie na powierzchnię, wielki statek będzie wskutek swego ciężaru odporniejszy ich impetowi niż mały.

Rozdział VII. O handlu Greków.

Pierwotni Grecy byli wszyscy piratami. Minos, który władał morzem, miał może jedynie większe powodzenie w rozbojach; jego władztwo ograniczało się do okolic jego wyspy. Ale kiedy Grecy stali się wielkim narodem, Ateńczycy zyskali prawdziwe władztwo morza, ponieważ ten handlowy i zwycięski naród narzucił prawo najpotężniejszemu wówczas monarsze, i powalił siły morskie Syrii, Cypru i Fenicji.

Trzeba mi pomówić o tym władztwie morza, jakie posiadały Ateny. „Ateny, powiada Ksenofon, mają władztwo na morzu; że jednak Attyka łączy się z lądem, nieprzyjaciele pustoszą ją, gdy ona odbywa dalekie wyprawy. Możni pozwalają niszczyć swoje ziemie i składają dobytek w bezpieczeństwie na jakiejś wyspie: pospólstwo, które nie ma ziemi, żyje bez żadnego niepokoju. Ale, gdyby Ateńczycy mieszkali na wyspie i mieli ponadto panowanie na morzu, mogliby szkodzić innym, nie lękając się szkody od nikogo, podczas gdy byliby panami morza”. Rzeklibyście, iż Ksenofon chciał mówić o Anglii.

Ateny pełne wspaniałych zamiarów, Ateny mnożące zazdrość zamiast mnożyć wpływy; łakomsze na to, aby rozszerzyć swoje panowanie morskie, niż aby go zażywać, przy takim ustroju politycznym, iż pospólstwo dzieliło między siebie dochody publiczne, gdy bogaci byli uciśnieni, nie rozwinęły owego wielkiego handlu, który im wróżyły ich kopalnie, mnogość niewolników, liczba marynarzy, ich przewaga wśród miast greckich, i — bardziej niż to wszystko — piękne ustawy Solona. Handel ich ograniczał się niemal do Grecji i do Morza Czarnego, skąd czerpały swoje środki.

Korynt był cudownie położony: dzielił dwa morza, otwierał i zamykał Peloponez, otwierał i zamykał Grecję. Było to miasto niezmienie ważne w dobie, gdy lud grecki był światem, a miasta greckie narodami. Uprawiał większy handel niż Ateny. Miał port, aby przyjmować towary z Azji; inny, aby przyjmować towary z Italii; ponieważ były ogromne trudności przy opływaniu przylądka Maleus, gdzie spotykają się sprzeczne wiatry i grożą rozbiciem, żeglarze woleli zawijać do Koryntu, a nawet można było przeprowadzać okręty lądem z jednego morza do drugiego. W żadnym mieście nie doprowadzono tak wysoko rękodzieł. Religia zepsuła ostatecznie tę resztkę obyczajów, którą pozostawił dostatek. Wzniosła świątynię Wenerze, gdzie poświęcono przeszło tysiąc kurtyzan. Z tego to seminarium wyszła większość owych słynnych piękności, których Ateneusz ośmielił się napisać historię.

Zdaje się, że za czasów Homera zamożność Grecji skupiała się na Rodos, w Koryncie i w Orchomenie. „Jowisz, powiada on, kochał Rodyjczyków i dał im wielkie bogactwa”. Daje Koryntowi przydomek bogaty.

Tak samo, kiedy chce mówić o miastach, które mają dużo złota, przytacza Orchomenę, którą zestawia z Tebami w Egipcie. Rodos i Korynt zachowały swoją potęgę, Orchomena zaś straciła ją. Położenie Orchomeny, blisko Helespontu, Propontydy i Morza Czarnego, nasuwa myśl, że czerpała swoje bogactwa z handlu na brzegach tego morza, które poczęły bajkę o Złotem Runie. I w istocie nazwę Miniares dawano Orchomenie i także Argonautom. Kiedy jednak z czasem morza te stały się bardziej znane, kiedy Grecy stworzyli tam wielką ilość kolonii, kiedy te kolonie nawiązały handel z barbarzyńcami, kiedy weszły w styczność z ich stolicą, wówczas Orchomena zaczęła upadać i zginęła w tłumie innych miast greckich.

Przed Homerem Grecy handlowali tylko między sobą i z paroma barbarzyńskimi ludami; ale rozszerzyli swoje panowanie w miarę, jak tworzyli nowe ludy. Grecja była wielkim półwyspem, którego przylądki jak gdyby odsuwały morza, a zatoki otwierały się ze wszystkich stron, jak gdyby przyjmując je znowuż. Jeżeli rzucimy okiem na Grecję, ujrzymy, w kraju dość szczupłym, długą linię wybrzeży. Jej niezliczone kolonie tworzyły dokoła niej olbrzymi krąg, a mieścił się tam, można rzec, cały świat cywilizowany. Skoro Grecja wniknęła na Sycylię i do Italii, stworzyła tam narody. Gdy popłynęła ku Morzu Czarnemu, ku wybrzeżom Azji Mniejszej, ku brzegom Afryki, uczyniła to samo. Miasta jej rosły w pomyślność, w miarę jak się zbliżały do nowych ludów. A co było cudowne, to niezliczone wyspy, tworzące niby jej najdalszy szaniec i otaczające ją jeszcze.

Cóż za przyczyny pomyślności Grecji owe igrzyska, które dawała, można rzec, całemu światu; świątynie, dokąd wszyscy królowie posyłali dary; święta, na które zbiegano się ze wszystkich stron; wyrocznie, które stanowiły przedmiot ciekawości całego świata; wreszcie smak i sztuki doprowadzone tak wysoko, iż sądzić, że się je przewyższy, znaczy nie znać ich!

Rozdział VIII. O Aleksandrze i jego podbojach.

Cztery wypadki, jakie zdarzyły się za Aleksandra, spowodowały w handlu wielki przewrót: zdobycie Tyru, podbój Egiptu, Indii i odkrycie morza znajdującego się na południe od tego kraju.

Władza Persów rozciągała się aż do Indu. Na długo przed Aleksandrem Dariusz wysłał żeglarzy, którzy puścili się tą rzeką i dopłynęli do Morza Czerwonego. W jaki sposób tedy Grecy byli pierwsi, którzy uprawiali od południa handel z Indiami? W jaki sposób Persowie nie uczynili tego wprzódy? Na co im się zdały morza, które były tak blisko nich, morza, które opływały ich państwo? Prawda, że Aleksander podbił Indie: ale czy potrzeba podbić kraj, aby z nim handlować? Rozpatrzę to.

Ariana, która rozciągała się od zatoki perskiej do Indusu, i od morza południowego do gór Paropamisadów, zależała zapewne w pewnej mierze od królestwa perskiego; ale w swojej południowej części była piaszczysta, spalona, nieuprawna i barbarzyńska. Tradycja niosła, że armie Semiramidy i Cyrusa zginęły w tych pustyniach, Aleksander zaś, który kazał za sobą płynąć flocie, stracił tam mimo to znaczną część swojej armii. Persowie zostawili całe wybrzeże panowaniu Ichtiofagów, Orytów i innych barbarzyńskich ludów. Zresztą, Persowie nie byli żeglarzami, i sama ich religia tłumiła w nich wszelką myśl o handlu morskim. Żegluga, jaką Dariusz nakazał na Indusie i na Morzu Indyjskim, była raczej kaprysem władcy chcącego okazać swą potęgę, niż celowym zamiarem monarchy, który chce jej użyć. Nie miała następstw ani dla handlu, ani dla marynarki; jeżeli się wydobyto z nieświadomości, to aby w nią wpaść z powrotem.

Więcej jeszcze: przyjęte było przed wyprawą Aleksandra, że południowa część Indii była niemieszkalna, co wynikło z tradycji, że Semiramida wróciła stamtąd zaledwie z dwudziestoma ludźmi, a Cyrus tylko z siedmioma.

Aleksander wszedł od północy. Zamiarem jego było iść ku wschodowi, ale znalazłszy południową część pełną wielkich narodów, miast i rzek, pokusił się o jej podbój i dokonał go.

Wówczas powziął zamiar połączenia Indii z Zachodem za pomocą morskiego handlu, tak jak je połączył za pomocą kolonii stworzonych na lądzie.

Kazał zbudować flotę na Hydaspie, popłynął w dół tej rzeki, wpłynął na Indus i żeglował aż do jego ujścia. Zostawił swoją armię i flotę w Patalu, udał się sam z paroma okrętami na zbadanie morza, zaznaczył miejsca, gdzie chciał, aby zbudowano porty, przystanie i arsenały. Za powrotem do Patalu, rozstał się ze swą flotą i udał się lądem, aby jej nieść pomoc, a wzajem mieć ją od niej. Flota płynęła wzdłuż brzegu od ujścia Indusu, wybrzeżem kraju Orytów, Ichtiofagów, Karamanii i Persji. Kazał kopać studnie, budować miasta, zabronił Ichtiofagom żywić się rybą, chciał, aby brzegi tego morza były zamieszkałe przez cywilizowane narody. Nearch i Onezykryt sporządzili dziennik tej żeglugi, która trwała dziesięć miesięcy. Przybyli do Suzy, zastali tam Aleksandra, który wydawał uczty dla swojej armii.

Zdobywca ten założył Aleksandrię, aby sobie zapewnić Egipt; był to klucz do otwarcia go, w tym samym miejscu, gdzie królowie jego poprzednicy mieli klucz do zamknięcia go; i nie myślał o handlu, którego myśl mogło w nim zrodzić jedynie odkrycie Morza Indyjskiego.

Zdaje się nawet, że po tym odkryciu nie miał żadnych nowych widoków na Aleksandrię. Miał wprawdzie w ogólności zamiar stworzenia stosunków między Indiami a zachodnimi częściami swego państwa; ale za mało miał wiadomości w tej mierze, by powziąć plan nawiązania tych stosunków przez Egipt. Widział Indus, widział Nil; ale nie znał zgoła mórz Arabii, znajdujących się między nimi dwoma. Zaledwie wrócił z Indii, kazał budować nowe floty, i popłynął przez Euleus, Tygrys, Eufrat i morze: usunął katarakty, jakie Persowie zbudowali na tych rzekach; odkrył, że Zatoka Perska jest zatoką Oceanu. Skoro się wyprawił na zwiedzenie tego morza, tak jak zbadał Morza Indyjskie; skoro kazał zbudować w Babilonie port na tysiąc okrętów i arsenały; skoro posłał pięćset talentów do Fenicji i Syrii, aby sprowadzić stamtąd żeglarzy, których chciał pomieścić w koloniach zakładanych na wybrzeżu; skoro wreszcie wykonał olbrzymie prace na Eufracie i innych rzekach Asyrii, nie można wątpić, że jego zamiarem było stworzyć handel z Indiami przez Babilon i Zatokę Perską.

Niektórzy, pod pozorem, że Aleksander chciał zdobyć Arabię, twierdzili, że on chciał tam założyć stolicę swego państwa; ale jakże by wybrał miejsce, którego nie znał? Zresztą była to kraina najniewdzięczniejsza w świecie: byłby tam odcięty od swego państwa. Kalifowie, którzy prowadzili dalekie zdobycze, rychło porzucili Arabię, aby się usadowić gdzie indziej.

Rozdział IX. O handlu królów greckich po Aleksandrze.

Kiedy Aleksander podbił Egipt, bardzo mało znano Morze Czerwone, a nic owej części Oceanu, która się styka z tym morzem i która opływa z jednej strony wybrzeża Afryki, a z drugiej Arabii: sądzono nawet później, że niepodobna jest opłynąć półwyspu Arabii. Ci, którzy próbowali tego z obu stron, poniechali swego zamiaru. Powiadano: „W jaki sposób byłoby możebne żeglować na południe od brzegów Arabii, skoro armia Kambizesa, która przebyła Arabię od północy, zginęła prawie cała, armia zaś, którą Ptolemeusz, syn Lagusa, posłał na pomoc Seleukosowi Nikatorowi do Babilonu, zniosła straszliwe niedole i z przyczyny gorąca mogła się posuwać jedynie w nocy?”

Persowie nie mieli żadnej żeglugi. Kiedy zdobyli Egipt, wnieśli tam tego samego ducha, którego mieli w kraju; obojętność ich była tak wielka, iż królowie greccy stwierdzili, że nie tylko żeglugi Tyryjczyków, Idumejczyków i Żydów na Oceanie były im nieznane, ale nawet i żegluga po Morzu Czerwonym. Sądzę, iż zburzenie pierwotnego Tyru przez Nabuchodonozora oraz zniszczenie wielu małych narodów i miast sąsiadujących z Morzem Czerwonym zatraciło wiadomości, jakie posiadano w tej mierze.

Egipt za czasu Persów nie graniczył z Morzem Czerwonym; obejmował jedynie ów wąski i długi skrawek ziemi, który Nil pokrywa swymi wylewami i który ujęty jest z obu stron pasem gór. Trzeba było tedy odkryć Morze Czerwone po raz drugi, i Ocean też po raz drugi, i to odkrycie było dziełem ciekawości królów greckich.

Pożeglowano w górę Nilu, polowano na słonie w krainach znajdujących się między Nilem a morzem; odkryto brzegi tego morza od strony lądu; że zaś odkryć tych dokonano za Greków, nazwy są greckie i świątynie są poświęcone bóstwom greckim.

Grecy egipscy mogli uprawiać handel bardzo rozległy, byli panami portów Morza Czerwonego; Tyr, rywal wszelkiego handlującego narodu, nie istniał już; nie krępowały ich dawne przesądy miejscowe; Egipt stał się środkiem świata.

Królowie syryjscy zostawili królom egipskim handel z południowymi Indiami i interesowali się jedynie owym handlem północnym, który się odbywał przez Oksus i Morze Kaspijskie. Sądzono w owym czasie, że to morze jest częścią Oceanu Północnego; i Aleksander, na jakiś czas przed śmiercią, kazał zbudować flotę, aby się przekonać, czy ono łączy się z Oceanem przez Morze Czarne lub przez jakieś inne morze wschodnie w pobliżu Indii. Po nim Seleukos i Antiochos starali się szczególnie je badać. Utrzymywali na nim floty. Tę część, którą zbadał Seleukos, nazwano Morzem Seleucyjskim; to, co odkrył Antiochos, Morzem Antiochijskim. Pochłonięci uwagą zwróconą w tym kierunku, zaniedbali morza południowe, czy to że Ptolemeusze, przez swoje floty na Morzu Czerwonym, zagarnęli już nad nimi panowanie, czy że napotkali u Persów niezwyciężoną niechęć do żeglugi. Południowa część Persji nie dostarczała marynarzy: aż chyba w ostatnich chwilach życia Aleksandra. Ale królowie egipscy, panowie wyspy Cypr, Fenicji i znacznej ilości osad na wybrzeżach Azji Mniejszej, mieli wszelkie sposoby podejmowania wypraw morskich. Nie potrzebowali gwałcić ducha swoich poddanych; potrzebowali jedynie iść za nim.

Trudno pojąć upór, z jakim starożytni wierzyli, że Morze Kaspijskie jest częścią Oceanu. Wyprawy Aleksandra, królów Syrii, Partów i Rzymian nie zdołały zmienić ich pojęcia. Bo człowiek wyrzeka się swoich błędów najpóźniej jak może. Zrazu poznano jedynie południe Morza Kaspijskiego; wzięto je za Ocean; w miarę jak posuwano się wzdłuż jego brzegów od północy, sądzono jeszcze, że to jest Ocean wcinający się w ląd stały. Płynąc wzdłuż brzegów, zbadano je od wschodu tylko do Jaksarty; od zachodu zaś tylko do krańców Albanii. Morze od północy było muliste, a tym samym mało sposobne do żeglugi. Wszystko to sprawiło, że zawsze w nim widziano tylko Ocean.

Armia Aleksandra dotarła na wschód jedynie do Hypanis, ostatniej z rzek wpadających do Indusu. Tak więc pierwszy handel, jaki Grecy nawiązali w Indiach, odbywał się w bardzo małej cząstce tego kraju. Seleukos Nikator dotarł aż do Gangesu; i tą drogą odkryto morze, w które wpada ta rzeka, to znaczy Zatokę Bengalską. Dziś odkrywa się ziemie przez podróże morskie: niegdyś odkrywano morza przez podbój ziem.

Strabon, mimo świadectwa Apolodora, wątpi, aby królowie greccy z Baktriany zaszli dalej niż Seleukos i Aleksander. Gdyby było prawdą, że nie poszli dalej ku wschodowi niż Seleukos, zaszli dalej ku południowi: odkryli Siger i porty w Malabarze, co dało początek żegludze, o której chcę mówić.

Pliniusz powiada nam, że podjęto kolejno trzy drogi dla żeglugi w Indiach. Najpierw udano się od przylądka Siagry do wyspy Pataleny, która znajduje się w ujściu Indusu: widzimy, iż to była droga, którą płynęła flota Aleksandra. Obrano później drogę krótszą i pewniejszą; udano się od tegoż przylądka do Sygieru. Ten Sygier może być jedynie owym królestwem Siger, o którym mówi Strabon, a które odkryli królowie greccy z Baktriany. Pliniusz mówi, że ta droga była krótsza jedynie dlatego, że się ją odbywało w krótszym czasie: Sygier bowiem musiał być dalej niż Indus, skoro królowie Baktriany go odkryli. Widocznie tedy tą drogą unikano okrążania niektórych wybrzeży i korzystano z pewnych wiatrów. Wreszcie kupcy podjęli trzecią drogę: udawali się do Kan lub do Ocelis, portów położonych w ujściu Morza Czerwonego, skąd, przy wietrze zachodnim, docierało się do Muzyris, pierwszego etapu Indii, a stamtąd do innych portów.

Widzimy, iż zamiast udać się od ujścia Morza Czerwonego aż do Siagry, płynąc wzdłuż brzegów Szczęśliwej Arabii na północny wschód, udano się wprost z zachodu na wschód, z jednej strony na drugą, przy pomocy monsunów, których zmiany zbadano, żelując w tych stronach. Starożytni oddalali się od brzegów jedynie wtedy, kiedy się posługiwali monsunami i wiatrami pasatowymi, które były dla nich rodzajem busoli.

Pliniusz powiada, że odpływano do Indii w środku lata, wracano zaś stamtąd z końcem grudnia i z początkiem stycznia. To jest zupełnie zgodne z dziennikami naszych żeglarzy. W tej okolicy Morza indyjskiego, która znajduje się między półwyspem Afryki oraz półwyspem przedgangesowym, są dwa monsuny: pierwszy, w czasie którego wiatry dmą z zachodu na wschód, zaczyna się w sierpniu i we wrześniu; drugi, w czasie którego wiatry wieją od wschodu na zachód, zaczyna się w styczniu. Tak więc, my płyniemy z Afryki do Malabaru w tej samej porze, w której odpływały floty Ptolemeusza, i wracamy stamtąd w tej samej porze.

Flota Aleksandra potrzebowała siedmiu miesięcy, aby się dostać z Patali do Suzy. Wyjechała w lipcu, to znaczy w czasie, w którym żaden statek nie waży się dzisiaj puścić na morze, aby wrócić z Indii. Między jednym a drugim monsunem istnieje przerwa, w czasie której wiatry są zmienne i kiedy wiatr północny, mieszając się ze zwyczajnymi wiatrami, powoduje, zwłaszcza blisko brzegów, straszliwe burze. To trwa przez czerwiec, lipiec i sierpień. Flota Aleksandra, wyjeżdżając z Patalu w lipcu, doznała wielu burz; i podróż była długa, ponieważ płynęła w przeciwnym monsunie.

Pliniusz powiada, że wyjeżdżano do Indii z końcem lata: w ten sposób spożytkowywano czas odmiany monsunu na odbycie drogi z Aleksandrii do Morza Czerwonego.

Patrzcie, proszę, w jaki sposób doskonalono się pomału w żegludze. Droga, którą Dariusz uczynił, aby płynąc w dół Indusu, dotrzeć do Morza Czerwonego, trwała półtrzecia roku. Flota Aleksandra, płynąc w dół Indusu, przybyła do Suzy w dziesięć miesięcy, żeglując trzy miesiące Indusem a siedem Morzem Indyjskim. Później drogę od wybrzeży Malabaru do Morza Czerwonego odbywano w czterdzieści dni.

Strabon, który tłumaczy nieznajomość krajów znajdujących się między Hypanis a Gangesem, powiada że między żeglarzami jadącymi z Egiptu do Indii niewielu jest takich, którzy by dotarli aż do Gangesu. W istocie, widzimy, te floty nie docierały tam; płynęły przy pomocy monsunów z zachodu na wschód, od ujścia Morza Czerwonego do brzegów Malabaru. Zatrzymywały się na etapach, które się tam znajdowały, i nie okrążały półwyspu przedgangesowego przylądkiem komoryńskim i wybrzeżem Koromandelu. Plan żeglugi królów egipskich i Rzymian polegał na tym, aby wracać tego samego roku.

Tak więc dużo brakuje do tego, aby handel Greków i Rzymian w Indiach był równie rozległy jak nasz; my znamy olbrzymie kraje, których oni nie znali, my prowadzimy handel ze wszystkimi narodami indyjskimi, handlujemy zgoła za nie i żeglujemy za nie.

Ale oni prowadzili ten handel z większą łatwością niż my; i gdyby się handlowało jedynie na wybrzeżu Guzarat i Malabaru, i nie docierając do wysp południowych, zadowalało się towarami, które wyspiarze przynoszą, dogodniejsza byłaby droga Egiptem niż koło przylądka Dobrej Nadziei. Strabon powiada, że w ten sposób handlowano z ludami Taprobany.

Rozdziai X. O okrążeniu Afryki.

Czytamy w historii, że przed wynalazkiem busoli cztery razy próbowano opłynąć Afrykę. Fenicjanie wysłani przez Necho i Eudoksus, uciekający przed gniewem Ptolemeusza Latura, ruszyli z Morza Czerwonego i udało się im. Sataspes, za Kserksesa, i Hannon, wysłany przez Kartagińczyków, wypłynęli od słupów Herkulesa i nie powiodło się im.

Główną rzeczą dla opłynięcia Afryki było odkryć i opłynąć przylądek Dobrej Nadziei. Ale, kiedy się wypływało z Morza Czerwonego, spotykało się ten przylądek o pół drogi bliżej, niż kiedy się wyjeżdżało z Morza Śródziemnego. Brzeg wiodący od Morza Czerwonego do przylądka jest zdrowszy niż brzeg, który się ciągnie od przylądka do słupów Herkulesa. Iżby ci, którzy ruszali od słupów Herkulesa, mogli odkryć przylądek, trzeba było wynalazku busoli, który sprawił, iż opuszczono brzeg Afryki i żeglowano pełnym oceanem ku wyspie św. Heleny lub ku wybrzeżom Brazylii. Było tedy bardzo możliwe, iż przepłynięto z Morza Czerwonego do Morza Śródziemnego, nie wróciwszy z Morza Śródziemnego do Morza Czerwonego.

Tak więc nie czyniąc tego wielkiego koła, po którym nie można było już wrócić, naturalniejsze było uprawiać handel z Afryką wschodnią przez Morze Czerwone, a z Afryką Zachodnią przez słupy Herkulesa.

Królowie greccy w Egipcie odkryli najpierw na Morzu Czerwonym część wybrzeża Afryki, która biegnie z głębi zatoki, gdzie znajduje się miasto Herum, aż do Diry, to znaczy do cieśniny nazwanej dzisiaj Babel-Mandel. Stamtąd do przylądka Aromatów, położonego u wejścia do Morza Czerwonego, wybrzeże nie było zbadane przez żeglarzy; i jasne jest, z tego co powiada Artemidor, że znano miejscowości tego wybrzeża, ale nie znano odległości; co znów pochodziło stąd, że poznano te porty kolejno lądem, nie żeglując od jednego do drugiego.

Poza tym przylądkiem, gdzie zaczyna się wybrzeże Oceanu, nie znano nic, jak się dowiadujemy z Eratostenesa i z Artemidora.

Oto były wiadomości, jakie posiadano o brzegach Afryki za czasu Strabona, to znaczy za czasu Augusta. Ale, od Augusta, Rzymianie odkryli przylądek Raptum i przylądek Prassum, o których Strabon nie mówi, ponieważ nie były jeszcze znane. Widzimy, że te dwie nazwy są rzymskie.

Ptolomeusz geograf żył za Adriana i Antonina Piusa; autor zaś Żeglugi dokoła Morza Erytrejskiego ktokolwiek nim jest, żył niedługo potem. Mimo to, pierwszy ogranicza znaną Afrykę do przylądka Prassum, który leży mniej więcej pod czternastym stopniem południowej szerokości; autor zaś Żeglugi do przylądka Raptum, który leży mniej więcej pod dziesiątym stopniem tejże szerokości. Prawdopodobnie ten brał za granicę miejsce, do którego się żeglowało, a Ptolomeusz miejsce, do którego się już nie żeglowało.

Co mnie utwierdza w tej myśli, to że ludy dokoła Prassum były ludożercze. Ptolomeusz, który nam mówi o wielkiej ilości miejsc pomiędzy portem Aromatów a przylądkiem Rapłum, zostawia całkowitą lukę od Raptum do Prassum. Wielkie korzyści żeglugi do Indii musiały stać się powodem zaniedbania żeglugi do Afryki. Wreszcie, Rzymianie nie uprawiali nigdy na tym wybrzeżu regularnej żeglugi: odkryli te porty lądem, a również dzięki okrętom wyrzuconym przez burze: i jak dziś zna się dość dobrze brzegi Afryki, a bardzo źle wnętrze, tak starożytni znali dosyć dobrze wnętrze, a bardzo źle wybrzeża.

Powiedziałem, że Fenicjanie, wysłani przez Necho, i Eudoksus za Ptolomeusza Latura, opłynęli Afrykę: widoczne jest, iż za czasu Ptolomeusza geografa uważano te dwie żeglugi za bajkę, skoro on wzmiankuje od Sinus Magnus (które jest, jak sądzę, Zatoką Syjamską) nieznany ląd ciągnący się od Azji do Afryki i kończący się przylądkiem Prassum: tak iż Morze Indyjskie byłoby tylko jeziorem. Starożytni, którzy poznali Indie od północy, posuwając się ku wschodowi, pomieścili ku południowi tę nieznaną ziemię.

Rozdział XI. Kartagina i Marsylia.

Kartagina miała osobliwe prawo narodów; kazała topić wszystkich cudzoziemców, którzy handlowali w Sardynii i w okolicy słupów Herkulesa. Jej prawo polityczne niemniej było osobliwe; zabraniała Sardyńczykom uprawiać ziemię pod karą śmierci. Wzmogła swoją potęgę swymi bogactwami, a potem swoje bogactwa swoją potęgą. Stawszy się panią brzegów Afryki nad Morzem Śródziemnym, rozpostarła się wzdłuż wybrzeży Oceanu. Hannon, na rozkaz kartagińskiego senatu, rozmieścił trzydzieści tysięcy Kartagińczyków od słupów Herkulesa aż do Cerne. Powiada, że ta miejscowość jest równie daleko od słupów Herkulesa jak słupy Herkulesa od Kartaginy. To położenie jest bardzo znamienne: ukazuje ono, że Hannon ograniczył swoje kolonie do dwudziestego piątego stopnia północnej szerokości, to znaczy o dwa lub trzy stopnie za Wyspami Kanaryjskimi ku południowi.

Haanon, będąc w Cerne, podjął inną żeglugę, której przedmiotem było dokonanie odkryć dalej ku południowi. Nie zapoznał się prawie zupełne z lądem stałym. Przestrzeń wybrzeża, które przepłynął, wynosiła dwadzieścia sześć dni żeglugi; musiał wrócić z braku żywności. Zdaje się, że Kartagińczycy nie spożytkowali zupełnie tej wyprawy Hannona. Skylaks powiada, że poza Cerne morze nie nadaje się do żeglugi, ponieważ jest płytkie, pełne mułu i wodorostów; w istocie jest ich wiele w tych okolicach. Kupcy kartagińscy, o których mówi Skylaks, mogli napotkać przeszkody, które Hannon, mający sześćdziesiąt okrętów po czterdzieści wioseł każdy, pokonał. Trudności są względne; co więcej, nie należy mieszać przedsięwzięcia, którego celem jest śmiałość i zuchwalstwo, z tym, które należy do zwyczajnego toku rzeczy.

Piękny to rys starożytności ta relacja Hannona; ten sam człowiek, który dokonał, opisał; nie wkłada żadnej próżności w swoje opowiadanie. Wielcy wodzowie opisują swoje czyny z prostotą, ponieważ dumniejsi są z tego, co uczynili, niż z tego, co powiedzieli.

Rzeczy są jak styl. Nie prawi żadnych cudowności: wszystko oo mówi o klimacie, o gruncie, o obyczajach i zwyczajach mieszkańców, zgadza się z tym, co się widzi dziś na tym wybrzeżu Afryki; można by myśleć, że to dziennik którego z naszych żeglarzy.

Hannon zauważył w swojej żegludze, że za dnia panuje na lądzie głęboka cisza; że w nocy słyszy się dźwięki rozmaitych instrumentów i że widzi się wszędzie ognie, większe i mniejsze. Nasze relacje potwierdzają to: czytamy w nich, iż we dnie dzicy ci, aby umknąć żaru słońca, chronią się w lasy; że w nocy rozpalają wielkie ognie, aby odpędzić dzikie zwierzęta, i że lubią namiętnie taniec i muzykę.

Hannon opisuje nam wulkan ze wszystkimi objawami, które dziś ukazuje Wezuwiusz; a opowieść o owych dwóch kosmatych kobietach, które raczej dały się zabić, niżby miały iść za Kartagińczykami, i których skóry zawiózł do Kartaginy, nie przekracza, jak to stwierdzono, granic prawdopodobieństwa.

Relacja ta jest tym cenniejsza, ile że jest pomnikiem punickim; i dlatego że jest dokumentem punickim, uważano ją za bajkę. Bo Rzymianie zachowali nienawiść do Kartaginy, nawet kiedy ją zniszczyli. Ale jedynie zwycięstwo rozstrzygnęło, czy miało się mówić wiara punicka czy wiara rzymska.

Dzisiejsi pisarze przejęli to uprzedzenie. Co się stało, powiadają, z miastami które Hannon opisuje, a których nawet za czasu Pliniusza nie zostało najmniejszego śladu? Cudem byłoby, gdyby zostały ślady. Czy to Korynt lub Ateny Hannon miał budować na tym wybrzeżu? Zostawiał, w miejscach sposobnych do handlu, rodziny kartagińskie, i pospiesznie ubezpieczał je przeciw dzikim ludziom i zwierzętom. Klęski Kartagińczyków przerwały żeglugę w Afryce; musiałyż te rodziny zginąć albo zdziczeć. Powiem więcej; gdyby ruiny tych miast jeszcze istniały, któż byłby je odkrył w lasach i bagnach? Czytamy wszakże w Skylaksie i Polibiuszu, że Kartagińczycy mieli wielkie osady na tych wybrzeżach. Oto ślady miast Hannona: nie ma innych, bo zaledwie są inne po samej Kartaginie.

Kartagińczycy byli na drodze do bogactw; gdyby byli dotarli do czwartego stopnia północnej szerokości a do piętnastego długości, byliby odkryli Złoty Brzeg i sąsiednie wybrzeża. Byliby tam uprawiali handel o wiele donioślejszy niż ten, który uprawia się tam dzisiaj, kiedy Ameryka, zda się, pognębiła bogactwa wszystkich innych krajów: byliby tam znaleźli skarby, których Rzymianie nie mogli zagarnąć.

Mówiono zdumiewające rzeczy o bogactwach Hiszpanii. Jeżeli mamy wierzyć Arystotelesowi, Fenicjanie, którzy przybyli do Tartezu, znaleźli tam tyle srebra, iż okręty ich nie mogły go pomieścić, i kazali sobie sporządzić z tego metalu najpodlejsze sprzęty. Kartagińczycy, wedle relacji Diodora, znaleźli tyle złota i srebra w Pirenejach, że wieszali je u kotwic swoich statków. Nie trzeba przywiązywać wagi do tych baśni, oto ścisłe fakty.

Widzimy we fragmencie Polibiusza przytoczonym przez Strabona, że kopalnie srebra znajdujące się przy źródle Betis, gdzie pracowało czterdzieści tysięcy ludzi, dawały ludowi rzymskiemu dwadzieścia pięć tysięcy drachm dziennie: to może czynić mniej więcej pięć milionów funtów rocznie, licząc pięćdziesiąt franków za markę. Góry, gdzie były te kopalnie, nazywano srebrnymi górami, co wskazuje, że było to Potosi owych czasów. Dziś, kopalnie hanowerskie nie mają ani czwartej części robotników, których zatrudniano w kopalniach hiszpańskich, a dają więcej: ale Rzymianie, mający prawie same kopalnie miedzi a mało kopalni srebra, Grecy zaś znający jedynie kopalnie atyckie, bardzo niebogate, musieli być zdumieni obfitością tamtych.

W wojnie sukcesyjnej hiszpańskiej, pewien człowiek, zwany margrabią de Rhodes, o którym mówiono, że się zrujnował na kopalniach złota a wzbogacał na szpitalach, ofiarował się dworowi Francji, że otworzy na nowo kopalnie pirenejskie. Przytaczał Tyryjczyków, Kartagińczyków i Rzymian. Pozwolono mu szukać, szukał, kopał wszędzie; cytował ciągle, a nie znajdował nic.

Kartagińczycy, panowie handlu złotem i srebrem, zechcieli być i panami ołowiu i cyny. Te metale przewożono lądem, od portów galijskich na Oceanie aż do portów na Morzu Śródziemnym. Kartagińczycy chcieli je otrzymywać z pierwszej ręki; posłali Himilkona, aby stworzył osady na wyspach Kassyterydzkich, o których sądzą, że to są wyspy Silley.

Te podróże z Betyki do Anglii nasunęły niektórym przypuszczenie, że Kartagińczycy mieli busolę, ale jasne jest, że oni płynęli wzdłuż brzegów. Nie potrzebuję innego dowodu, jak tylko to, co powiada Himilkon, który strawił cztery miesiące czasu, aby się dostać od ujścia Betis do Anglii: nie licząc, iż sławna historia owego kartagińskiego pilota, który, widząc zbliżający okręt rzymski, osiadł na mieliźnie, aby nie pokazać mu drogi do Anglii, świadczy, że te okręty były bardzo blisko brzegów kiedy się spotkały.

Możebne, iż starożytni odbyli podróże morskie, które pozwalałyby przypuszczać, że mieli busolę, mimo że jej nie mieli. Gdyby sternik oddalił się od brzegu, i gdyby, w czasie swojej podróży, miał czas pogodny, gdyby w nocy zawsze widział gwiazdę polarną, a w dzień wschód i zachód słońca, jasne jest, że mógłby płynąć tak, jak dziś płynie się z busolą: ale to byłby przypadek, a nie prawidłowa żegluga.

Widzimy w traktacie, który zakończył pierwszą wojnę punicką, że Kartagina szczególnie była baczna na to, aby zachować sobie panowanie na morzu, a Rzym, aby zachować panowanie na lądzie. Hannon, w układach z Rzymianami, oświadczył, że me ścierpi nawet tego, aby umyli ręce w morzach Sycylii; nie wolno im było płynąć poza przylądek; zabronione im było handlować w Sycylii, w Sardynii, w Afryce, wyjąwszy w Kartaginie: wyjątek, który świadczy, że nie gotowano im tam korzystnego handlu.

Były, w pierwszych czasach, wielkie wojny między Kartaginą a Marsylią z przyczyny rybołówstwa. Po zawarciu pokoju, uprawiały one równocześnie handel gospodarczy. Marsylia była tym bardziej zazdrosna, iż dorównując swej rywalce w przemyśle, stała się niższa od niej co do potęgi: oto przyczyna jej wielkiej wierności wobec Rzymian. Wojna, jaką ci wydali Kartagińczykom w Hiszpanii, była źródłem bogactw dla Marsylii, która służyła za składnicę. Ruina Kartaginy i Koryntu pomnożyła jeszcze chwałę Marsylii; i gdyby nie wojny domowe, w których trzeba było zamknąć oczy i wziąć czyjąś stronę, byłaby kwitła szczęśliwie pod opieką Rzymian, którzy zgoła nie byli zazdrośni o jej handel.

Rozdział XII. Wyspa Delos. Mitrydates.

Po zburzeniu Koryntu przez Rzymian kupcy schronili się na Delos. Religia i cześć ludów pozwalały uważać tę wyspę za bezpieczne schronienie: co więcej, była ona doskonale położona dla handlu z Italią i Azją, który to handel, od czasu unicestwienia Afryki i osłabienia Grecji, stał się żywszy.

Od najdawniejszych czasów Grecy wysyłali, jakeśmy mówili, kolonie na Propondytę i na Morze Czarne: zachowały one pod Persami swoje prawa i wolność. Aleksander, który wyruszył jedynie przeciw barbarzyńcom, nie zaczepił ich. Nie zdaje się nawet, aby królowie ponccy, którzy zajęli pewną ilość tych kolonii, odjęli im ich rząd państwowy.

Potęga tych królów wzrosła natychmiast, skoro tylko ujarzmili te kolonie. Mitrydates mógł kupować wszędzie wojska, wyrównywać ustawicznie swoje straty, posiadać robotników, okręty, machiny wojenne, zyskiwać sobie sprzymierzeńców, przekupywać stronników Rzymian i samych Rzymian, brać na żołd barbarzyńców Azji i Europy: prowadzić długo wojnę, a tym samym wyćwiczyć swoje wojska: mógł je uzbroić, wykształcić w rzymskiej sztuce wojowania, i utworzyć znaczne korpusy rzymskich zbiegów; mógł wreszcie ponosić wielkie straty i ścierpieć poważne klęski, nie ginąc; i nie byłby zginął, gdyby w czasie pomyślności rozkoszliwy i barbarzyński król nie zniszczył tego, co w złej doli dokonał wielki władca.

W ten sposób, w czasie gdy Rzymianie byli u szczytu potęgi i kiedy zdawało się, że trzeba im lękać się jedynie samych siebie, Mitrydates podał w wątpliwość to, o czym rozstrzygnęły zdobycie Kartaginy, klęski Filipa, Antiochosa i Perseusza. Nigdy wojna nie była bardziej złowroga: że zaś obie strony miały wielką potęgę i wzajemne przewagi, ludy Grecji i Azji uległy zniweczeniu, albo jako przyjaciele Mitrydatesa, albo jako jego wrogowie. Delos podzieliło powszechną klęskę. Handel podupadł wszędzie; musiał zniszczeć, skoro ludy zniszczały.

Rzymianie, w myśl systemu, o którym mówiłem gdzie indziej, niszczyciele, aby nic uchodzić za zdobywców, zniweczyli Kartaginę i Korynt. Takim postępowaniem zgubiliby się może, gdyby nie podbili całej ziemi. Kiedy królowie ponccy stali się panami kolonii greckich na Morzu Czarnym, nie ważyli się niszczyć tego, co miało być źródłem ich wielkości.

Rozdział XIII. O zmyśle Rzymian do marynarki.

Rzymianie cenili jedynie wojska lądowe, w których duchu było zawsze trwać uparcie, walczyć w tym samym miejscu i tam zginąć. Nie mogli cenić obyczaju wojska morskiego, które wysuwa się do walki, ucieka, wraca, unikając wciąż niebezpieczeństwa, posługując się często podstępem, rzadko siłą. Wszystko to nie było w naturze Greków, a tym mniej Rzymian.

Przeznaczali tedy do marynarki jedynie tych, którzy nie byli dość znacznymi obywatelami, aby służyć w legionach: marynarze to byli przeważnie wyzwoleńcy.

Nie mamy dziś ani tego samego szacunku dla wojsk lądowych, ani tej wzgardy dla morskich. W pierwszych sztuka zmniejszyła się; w drugich wzrosła: otóż ceni się rzecz w stosunku do stopnia umiejętności, jakiego potrzeba, aby ją dobrze uprawiać.

Rozdział XIV. O zmyśle Rzymian do handlu.

Nigdy nie zauważono u Rzymian zazdrości o handel. Jeżeli zaatakowali Kartaginę, to jako rywali, a nie jako kupców. Popierali miasta, które uprawiały handel, mimo że nie podlegały im; tak pomnożyli, przez ustąpienie kilku krajów, potęgę Marsylii. Obawiali się wszystkiego ze strony barbarzyńców, niczego ze strony narodu handlującego. Zresztą ich duch, ich chwała, ich wychowanie wojskowe, forma ich rządu, oddalały ich od handlu.

W mieście byli zajęci jedynie wojną, wyborami, stronnictwami i procesami: na wsi jedynie rolnictwem; w prowincjach zaś twardy i tyrański zarząd nie da się pogodzić z handlem.

Jeżeli ich ustrój polityczny był mu przeciwny, ich prawo narodów nie mniej odstręczało ich od handlu. „Ludy, powiada prawoznawca Pomponiusz, z którymi nie łączy nas ani przyjaźń, ani gościnność, ani przymierze, nie są naszymi wrogami: jednakże, jeżeli jakaś rzecz, która należy do nas, wpadnie w ich ręce, są jej właścicielami, ludzie wolni stają się ich niewolnikami, oni zaś są w tym samym stosunku do nas”.

Ich prawo cywilne było nie mniej ciężkie. Prawo Konstantyna, uznawszy za bękartów dzieci plebejuszów, którzy zaślubili osoby wyższego stanu, równa kobiety kupczące z niewolnicami, z karczmarkami, z aktorkami, z córkami człowieka utrzymującego dom rozpusty lub skazanego na walkę na arenie. To sięgało starych ustaw rzymskich.

Wiem dobrze, że ludzie przejęci tymi dwoma pojęciami: jedno, że handel jest rzeczą najpożyteczniejszą dla państwa, a drugie, że Rzymianie mieli najlepszy rząd w świecie, sądzili, że oni wielce popierali i szanowali handel; ale prawdą jest, że rzadko myśleli o nim.

Rozdział XV. Handel Rzymian z barbarzyńcami.

Rzymianie uczynili z Europy, Azji i Afryki rozległe państwo: słabość ludów i tyrania władzy zjednoczyły wszystkie części tego olbrzymiego ciała. Odtąd, polityka rzymska polegała na tym, aby się odciąć od wszystkich narodów, które nie były ujarzmione; obawa udzielenia sztuki zwyciężania kazała im zaniedbać sztukę wzbogacania się. Wydali prawa, zabraniające wszelkiego handlu z barbarzyńcami. „Niechaj nikt, powiadają Walens i Gracjan, nie posyła wina, oliwy, ani innych likworów barbarzyńcom, nawet dla pokosztowania. Niechaj im nikt nie nosi złota, dodają Gracjan, Walentynian i Teodozjusz, a nawet to, co mają, należy im odebrać zręcznie”. Wywożenie żelaza było zabronione pod karą śmierci.

Domicjan, bojaźliwy monarcha, kazał wyrwać szczepy winne w Galii, zapewne z obawy, aby ten napój nie ściągnął barbarzyńców, jak niegdyś ściągnął ich do Italii. Probus i Julian, którzy nie bali się ich nigdy, przywrócili uprawę wina.

Wiem, że w czasie słabości Cesarstwa barbarzyńcy zmusili Rzymian do stworzenia etapów i do handlowania z nimi. Ale to właśnie dowodzi, że w duchu Rzymian było nie handlować.

Rozdział XVI. O handlu Rzymian z Arabią i Indiami.

Handel z Arabią Szczęśliwą i z Indiami to były dwie gałęzie, prawie że jedyne, handlu na zewnątrz. Arabowie mieli wielkie bogactwa, dobywali je ze swoich mórz i ze swoich lasów; że zaś kupowali mało, a sprzedawali dużo, ściągali do siebie złoto i srebro sąsiadów. August poznał ich bogactwo i postanowił ich mieć za przyjaciół lub za wrogów. Kazał Eliusowi Gallusowi udać się z Egiptu do Arabii. Ten znalazł tam ludy leniwe, spokojne i mało wojenne. Wydał bitwy, podjął oblężenia i stracił jedynie siedmiu żołnierzy; ale zdrada przewodników, marsze, klimat, głód, pragnienie, choroby, niedoświadczenie, wygubiły jego armię.

Trzeba się było tedy zadowolić handlowaniem z Arabami, jak czyniły inne ludy; to znaczy nieść im złoto i srebro za ich towary. Handluje się wciąż jeszcze z nimi w ten sam sposób: karawana alepska oraz królewski statek Suezu niosą tam olbrzymie sumy. Natura przeznaczyła Arabów do handlu, nie przeznaczyła ich do wojny: ale, kiedy te spokojne ludy znalazły się na granicy Partów i Rzymian, stały się pomocnikami jednych i drugich. Elius Gallus zastał handlarzy, Mahomet zastał wojowników, wlał w nich zapał, i oto stali się zdobywcami.

Handel Rzymian w Indiach był znaczny. Strabon dowiedział się w Egipcie, że zatrudniają tam sto dwadzieścia statków: handel ten podtrzymywali jedynie własnymi pieniędzmi. Posyłali tam corocznie pięćdziesiąt milionów sestercji. Pliniusz powiada, że towary, które stamtąd przywożono, sprzedawano w Rzymie po stokrotnej cenie. Sądzę, że on zanadto uogólnia: skoro ktoś raz osiągnął ten zysk, wszyscy go zechcieli mieć; z tą chwilą nie miał go nikt.

Można podawać w wątpliwość, czy było korzystne dla Rzymian uprawiać handel z Arabią i z Indiami. Trzeba im było posyłać tam swoje pieniądze, a nie mieli, tak jak my, oparcia o Amerykę, która wyrównuje to, co my posyłamy. Jestem przekonany, że jedną z przyczyn, która podniosła u nich wartość liczebną monet, stwarzając monetę zdawkową, była rzadkość pieniądza spowodowana ustawicznym wywozem jego do Indii. A jeżeli towary z tego kraju sprzedawało się w Rzymie po stokrotnej cenie, był to zysk Rzymian na samych Rzymianach, i nie bogacił państwa.

Można by powiedzieć z jednej strony, że ten handel zapewniał Rzymianom wielką żeglugę, to znaczy wielką potęgę; że nowe towary wzmagały wewnętrzny handel, sprzyjały rozwojowi sztuk, podsycały przemysł; że liczba obywateli wzrastała w miarę zdobywania nowych środków do życia; że ten nowy handel rodził zbytek, który — jak to udowodniliśmy — jest równie pomyślny jednowładztwu, jak zgubny rządowi wielu; że ten rozwój handlu przypadł równocześnie z upadkiem ich republiki; że zbytek w Rzymie był potrzebny; i że trzeba było, aby miasto, które ściągało do siebie wszystkie bogactwa świata, oddawało je swoim zbytkiem.

Strabon powiada, że handel Rzymian z Indiami był o wiele znaczniejszy niż handel królów egipskich. Osobliwe jest, że Rzymianie, którzy mało znali się na handlu, mieli o handel z Indianami większe staranie niż wprzód królowie Egiptu, którzy mieli go, można rzec, pod nosem. Trzeba to wytłumaczyć.

Po śmierci Aleksandra, królowie egipscy stworzyli w Indiach handel morski; a królowie Syrii, którzy dostali najbardziej wschodnie prowincje państwa, a tym samym Indie, podtrzymali ten handel, o którym mówiliśmy w rozdziale VI, odbywający się lądem i rzekami, i ożywiony na nowo przez stworzenie kolonii macedońskich. Tak więc Europa komunikowała się z Indiami i przez Egipt, i przez Syrię. Zmiany, jakie zaszły w królestwie Syrii, z czego się utworzyło królestwo Baktriany, nie wyrządziły żadnej szkody temu handlowi. Syryjczyk Marin, cytowany przez Ptolomeusza, mówi o odkryciach dokonanych w Indiach przy pomocy paru kupców macedońskich. Czego nie sprawiły wyprawy królów, sprawili kupcy. Widzimy w Ptolomeuszu, że udali się do Wieży Kamiennej aż do Sera; a dokonane przez kupców odkrycie tak odległego etapu, położonego w północno-wschodmej części Chin, było istnym cudem. Tak więc, pod królami Syrii i Baktriany, towary z południa Indii wędrowały Indusem, Oksusem i Morzem Kaspijskim na zachód; towary z okolic bardziej wschodnich i bardziej północnych wędrowały do Sera, Wieży Kamiennej i innych etapów aż do Eufratu. Ci kupcy odbywali drogę, trzymając się mniej więcej czterdziestego stopnia północnej szerokości, krajami, które znajdują się na zachód od Chin, bardziej cywilizowanymi niż dziś, ponieważ Tatarzy jeszcze ich nie wyniszczyli.

Otóż, podczas gdy państwo syryjskie tak bardzo rozszerzało swój handel od strony lądu, Egipt nie bardzo wzmógł swój handel morski.

Zjawili się Partowie i założyli swoje państwo; kiedy Egipt dostał się pod władzę Rzymian, państwo to było w pełni siły i obszaru.

Rzymianie i Partowie były to dwie współzawodniczące potęgi, które walczyły nie o to, która ma panować, ale która ma istnieć. Między tymi dwoma państwami utworzyły się pustynie; między tymi dwoma państwami wszystko było pod bronią; nie tylko nie było tam handlu, ale nie było nawet styczności. Ambicja, zawiść, religia, nienawiść, obyczaje rozdzieliły wszystko. Tak więc, handel między wschodem a zachodem, który miał wprzód kilka dróg, miał już tylko jedną; gdy zaś Aleksandria stała się jedynym etapem, etap ten rozrósł się.

Powiem tylko słowo o handlu wewnętrznym. Jego główna gałąź to był handel zbożem, które sprowadzano dla wyżywienia ludu w Rzymie: co było raczej sprawą rządu niż przedmiotem handlu. Przy tej sposobności, żeglarze otrzymali nieco przywilejów, ponieważ los państwa zależał od ich czujności.

Rozdział XVII. O handlu po zniszczeniu Rzymian na Zachodzie.

Cesarstwo rzymskie zostało zalane, a jednym z następstw powszechnej klęski było zniszczenie handlu. Barbarzyńcy patrzyli nań zrazu jedynie jak na przedmiot swego łupiestwa; kiedy zaś się osiedlili, szanowali go nie więcej niż rolnictwo i inne rzemiosła zwyciężonego ludu.

Niebawem nie było prawie zupełnie handlu w Europie: szlachta, która władała wszędzie, nie troszczyła się o niego.

Prawo Wizygotów pozwalało osobom prywatnym zajmować połowę łożyska wielkich rzek, byle druga połowa została wolna dla sieci i statków; musiało tedy być bardzo mało handlu w krajach, które zdobyli.

W owych czasach powstały niedorzeczne prawa łupu i rozbicia: ludzie myśleli, że skoro cudzoziemcy nie są z nimi zespoleni żadnymi związkami prawa cywilnego, oni nie są im winni, z jednej strony, żadnej sprawiedliwości, a z drugiej żadnej litości.

W ciasnych granicach, w jakich znajdowały się ludy północne, wszystko im było obce: w ubóstwie ich wszystko było dla nich przedmiotem bogactwa. Mieszkając, przed swymi podbojami, na brzegu morza zamkniętego i pełnego raf, wydobyli korzyści nawet z tych raf.

Ale Rzymianie, którzy tworzyli swoje prawa dla całego świata, ustanowili byli bardzo ludzkie prawa co do rozbitków, powściągnęli pod tym względem łupiestwa tych, którzy mieszkali na wybrzeżu, a co więcej jeszcze, chciwość własnego skarbu.

Rozdział XVIII. Szczególna ustawa.

Prawo Wizygotów miało wszakże pewną ustawę korzystną dla handlu; nakazało, iż kupcy, którzy przybywają z za morza, w sprawach powstałych między nimi mają być sądzeni wedle praw i przez sędziów swego narodu. To wspierało się na obyczaju ustalonym wśród tych mieszanych ludów, że każdy żył pod własnym prawem: rzecz, o której wiele będę mówił w dalszym ciągu.

Rozdział XIX. O handlu od czasu osłabienia Rzymian na Wschodzie.

Mahometanie zjawili się, podbili i podzielili się, Egipt miał swoich oddzielnych władców; nadal uprawiał handel z Indiami. Będąc panem towarów tego kraju, ściągał bogactwa wszystkich innych. Jego sudanowie byli najpotężniejszymi władcami owego czasu: można przekonać się w historii, w jaki sposób, stałą i dobrze miarkowaną siłą, powściągnęli zapał, rozpęd i gwałtowność krzyżowców.

Rozdział XX. Jak handel wyłonił się w Europie z barbarzyństwa.

Kiedy filozofię Arystotelesa zaniesiono na Zachód, spodobała się wielce subtelnym mędrcom, którzy w epokach ciemnoty stanowią inteligencję. Scholastycy nabili nim sobie głowę, i wzięli z tego filozofa wiele wykładów tyczących pożyczek na procent, podczas gdy tak naturalne źródło mieli w Ewangelii; potępili je bez różnicy i we wszystkich wypadkach. Przez to handel, który był jedynie rzemiosłem ludzi niskiej stanu, stał się jeszcze rzemiosłem ludzi nieuczciwych: ilekroć bowiem zabrania się rzeczy z natury dozwolonej lub potrzebnej, czyni się jedynie nieuczciwymi tych, którzy ją uprawiają.

Handel przeszedł do narodu wówczas okrytego hańbą, i niebawem nie odróżniano go od najohydniejszej lichwy, od monopolów, od wymuszania danin i od wszystkich nieuczciwych środków nabywania pieniędzy.

Żydów, wzbogaconych łupiestwami, łupił władca z tą samą tyranią: rzecz, która była ludom pociechą, ale nie przynosiła im ulgi.

To, co się działo w Anglii, da pojęcie o tym, co czyniono w innych krajach. Kiedy król Jan kazał uwięzić Żydów, aby im wydrzeć majątek, niewielu było takich, którzy by nie wyszli bodaj z wybitym okiem: w ten sposób ów król wymierzał sprawiedliwość. Jeden, któremu wyrwano siedem zębów, po jednym każdego dnia, zapłacił dziesięć tysięcy marek srebrnych przy ósmym. Z Aarona, Żyda z Yorku, Henryk III wydobył czternaście tysięcy marek, a dziesięć tysięcy dla królowej. W owych czasach robiono gwałtownie to, co dziś robi się w Polsce z pewną miarą. Królowie, nie mogąc czerpać w sakiewce swoich poddanych z przyczyny ich przywilejów, wydawali na tortury Żydów, których nie uważano za obywateli.

Powstał wreszcie zwyczaj konfiskowania wszystkich majętności Żydów przyjmujących chrześcijaństwo. Ten tak dziwny zwyczaj znamy z prawa, które go znosi. Podawano na to bardzo liche racje; powiadano, iż chciano ich doświadczyć i sprawić, aby w nich nie zostało nic z niewoli czarta. Ale jasne jest, że ta konfiskata była rodzajem odszkodowania dla monarchy lub dla magnatów za taksy, które pobierali z Żydów, a które im odpadały, skoro Żyd przyjął chrześcijaństwo. W owym czasie patrzano na ludzi jak na grunty. Zauważę tu mimochodem, jak bardzo, z wieku na wiek, igrano z tym ludem. Konfiskowano im majątki, kiedy chcieli zostać chrześcijanami, a wkrótce potem palono ich, kiedy nie chcieli się ochrzcić.

Mimo to handel powstał z łona utrapień i rozpaczy. Żydzi, wypędzani kolejno z każdego kraju, znaleźli sposób, aby ocalić swoje mienie. Dzięki temu utrwalili na zawsze swoje schronienie; niejeden bowiem władca, który rad byłby się ich pozbyć, nie miał ochoty pozbyć się ich pieniędzy.

Wynaleźli weksel; tym sposobem handel mógł urągać gwałtowi i utrzymywać się wszędzie, ile że najbogatszy kupiec miał jedynie niewidoczne dobra, które mógł posłać wszędzie, nie zostawiając nigdzie ich śladu. Teologowie byli zmuszeni ograniczyć swoje zasady; i handel, który gwałtem skojarzono ze złą wiarą, wrócił, można rzec, na łono uczciwości.

Tak więc rojeniom scholastyków zawdzięczamy wszystkie nieszczęścia, które towarzyszyły zniszczeniu handlu; chciwości zaś książąt stworzenie rzeczy, która go stawia poniekąd poza obrębem ich władzy.

Trzeba było od tego czasu, aby książęta rządzili się z większą roztropnością, niż byliby sami chcieli; w praktyce bowiem, gwałtowne zamachy władzy okazały się tak niezręczne, że stwierdzonym faktem jest, iż jedynie dobry rząd daje pomyślność.

Zaczęto się leczyć z machiawelizmu i będą się zeń leczyć ciągle. Trzeba więcej umiarkowania w radach. To, co nazywano niegdyś zamachem stanu, byłoby dziś, niezależnie od ohydy, jedynie nierozwagą.

I szczęściem dla ludzi jest, że znajdują się w położeniu, w którym, gdy namiętności podsuwają im złe zamiary, mają wszakże interes w tym, aby ich nie spełnić.

Rozdział XXI. Odkrycie dwóch nowych światów; stan Europy w tej mierze.

Busola, można powiedzieć, otworzyła świat. Zbadano Azję i Afrykę, z których znano jeno skrawki, i Amerykę, z której nie znano zgoła nic.

Portugalczycy, żeglując po Atlantyku, odkryli najbardziej południowy cypel Afryki; ujrzeli rozległe morze: zaniosło ich do Indii Wschodnich. Ich niebezpieczeństwa na tym morzu, odkrycie Mozambiku, Melindy i Kalkuty wyśpiewał Kamoens, którego poemat ma coś z uroku Odysei i wspaniałości Eneidy.

Wenecjanie uprawiali dotąd handel z Indiami przez kraj Turków i prowadzili go wśród krzywd i zniewag. Przez odkrycie przylądka Dobrej Nadziei i inne odkrycia dokonane rychło potem Włochy przestały być centrum handlowego świata; znalazły się zgoła w kąciku wszechświata, i są w nim jeszcze. Ponieważ nawet handel Lewantu zależy dziś od handlu, jaki wielkie narody prowadzą w obojgu Indiach, Włochy uprawiają go tylko pobocznie.

Portugalczycy handlowali z Indiami jak zdobywcy. Uciążliwe prawa, jakie Holendrzy nakładają dziś książątkom indyjskim w rzeczach handlu, Portugalczycy stworzyli już przed nimi.

Pomyślność domu austriackiego była cudowna.

Karol piąty wziął w spadku Burgundię, Kastylię i Aragonię; doszedł do cesarstwa; jak gdyby chcąc go oblec nową wielkością, świat rozszerzył się i ujrzano wyłaniający się nowy świat jemu posłuszny.

Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę; i, mimo że Hiszpania wysłała tam siły nie większe niż lada książątko europejskie mogłoby posłać, podbiła dwa wielkie cesarstwa i inne wielkie państwa. Podczas gdy Hiszpanie odkrywali i podbijali od zachodu, Portugalczycy posuwali swoje zdobycze i swoje odkrycia na wschód: te dwa narody spotkały się; odwołały się do Papieża Aleksandra VI, który uczynił sławną linię graniczną i rozstrzygnął wielki proces.

Ale inne narody europejskie nie pozwoliły im cieszyć się spokojnie swoim działem: Holendrzy wypędzili Portugalczyków prawie z całych Indii Wschodnich, a rozmaite narody założyły w Ameryce swoje kolonie.

Hiszpanie patrzyli zrazu na odkryte ziemie jako na przedmiot zdobyczy: oświeceńsze od nich ludy zrozumiały, że to jest przedmiot handlu, i w tym kierunku obróciły swoje zamiary. Wiele ludów postąpiło tak roztropnie, iż dały władzę kompaniom kupieckim, które, władając tymi oddalonymi państwami jedynie dla handlu, uczyniły z nich wielką potęgę dodatkową, nie kłopocząc głównego państwa.

Kolonie, które tam utworzono, czy zależą od samego państwa, czy od jakiejś kompanii kupieckiej stworzonej w tym państwie, są w zależności, której niewiele przykładów znajduje się w koloniach starożytnych.

Celem tych kolonii jest uprawiać handel na lepszych warunkach niż to bywa z sąsiadami, z którymi wszelkie korzyści są wzajemne. Ustanowiono, że jedynie sama metropolia może handlować w kolonii, bardzo słusznie, skoro celem jej było rozszerzenie handlu, a nie założenie miasta albo nowego państwa.

Tak więc, drugim zasadniczym prawem Europy jest, że wszelki handel z obcą kolonią uważany jest za czysty monopol, podlegający karom wedle praw krajowych; nie trzeba tedy sądzić o tym wedle praw i przykładów starożytnych ludów, nie mających tu zastosowania.

Jest również przyjęte, że handel istniejący miedzy metropoliami nie obejmuje pozwolenia dla kolonii, które zawsze podlegają prohibicji.

Niekorzyść kolonii, które tracą wolność handlu, oczywiście wynagrodzona jest opieką metropolii, która broni jej swoim orężem lub też wspiera ją swymi prawami.

Stąd wynika trzecie prawo Europy, że kiedy handel zagraniczny z kolonią jest zabroniony, wolno żeglować po jej morzach jedynie w wypadkach ustalonych traktatami.

Narody, które są w stosunku do całego świata tym, czym jednostki są w państwie, rządzą się, jak one, prawem naturalnym i prawami, które sobie ustanowiły. Naród może ustąpić drugiemu wód, tak jak może ustąpić ziemi. Kartagińczycy wymogli na Rzymianach, że nie będą żeglowali poza pewne granice, tak jak Grecy wymogli na królu perskim, że będzie zawsze się trzymał na jeden bieg konia od brzegów morza.

Znaczne oddalenie naszych kolonii nie jest ze szkodą dla ich bezpieczeństwa; jeżeli bowiem macierzy daleko jest ich bronić, narodom rywalizującym z macierzą niemniej daleko jest je zdobywać.

Co więcej, to oddalenie sprawia, iż ci, którzy się tam osiedlają, nie mogą przejąć sposobu życia tak odległego klimatu; muszą czerpać wszystkie dogodności życia z kraju, z którego przybyli. Aby utrzymać Sardyńczyków i Korsykańczyków w większej zależności, Kartagińczycy zabronili im, pod gardłem, sadzić, siać i czynić cośkolwiek podobnego; posyłali im z Afryki żywność. Myśmy doszli do tego samego, nie tworząc praw tak twardych. Nasze kolonie w Antylach są cudowne; mają przedmioty handlu których my nie mamy ani nie możemy mieć; brak im tego, co stanowi przedmiot naszego handlu.

Następstwem odkrycia Ameryki było związanie Europy z Azją i Afryką. Ameryka dostarcza Europie materiału do handlu z ową rozległą częścią Azji, którą zowią Indiami Wschodnimi. Srebro, ów metal tak pożyteczny w handlu jako znak, stał się również podstawą największego handlu w świecie jako towar. Wreszcie, żegluga do Afryki stała się konieczna; dostarczała ludzi do pracy w kopalniach i na ziemiach Ameryki.

Europa doszła do takiego stopnia potęgi, że historia niczego nie może z tym porównać, jeśli się zważy ogrom wydatków, wielkość zobowiązań, liczbę wojsk i ciągłość ich utrzymywania, nawet kiedy są najbardziej zbyteczne i kiedy się je trzyma jedynie dla parady.

Ojciec du Halde powiada, że handel wewnętrzny w Chinach większy jest niż handel całej Europy. Mogłoby to być, gdyby nasz handel zewnętrzny nie pomnażał wewnętrznego. Europa załatwia handel i żeglugę trzech innych części świata; tak jak Francja, Anglia i Holandia załatwiają prawie całą żeglugę i handel Europy.

Rozdział XXII. O bogactwach, jakie Hiszpania wydobyła z Ameryki.

Jeżeli Europa znalazła tyle korzyści w handlu z Ameryką, byłoby naturalne przypuszczać, że Hiszpania wydobyła stamtąd jeszcze większe korzyści. Wycisnęła z nowo odkrytego świata ilość złota i srebra tak zdumiewającą, że tego, co posiadano dotąd, nie można z nią porównać.

Ale (czego by się nigdy nie przypuszczało) nędza sprawiła, że prawie wszędzie doznała niepowodzenia. Filip II, który nastąpił po Karolu piątym, zmuszony był ogłosić słynne bankructwo, wszystkim dobrze znane; i nigdy może nie było monarchy, który by więcej odeń cierpiał szemrań, zuchwalstwa i buntów wojsk, zawsze źle płaconych.

Od tego czasu monarchia hiszpańska podupadała ciągle: a to stąd, że istniała w naturze tych bogactw wewnętrzna i fizyczna skaza, która unicestwiała je; a skaza ta rosła z każdym dniem.

Złoto i srebro są bogactwem fikcyjnym, umownym znakiem. Znaki te są bardzo trwałe i niszczą się mało, jak przystało ich naturze. Im więcej się mnożą, tym więcej tracą ze swojej ceny, ponieważ przedstawiają mniejszą ilość rzeczy.

W dobie podboju Meksyku i Peru Hiszpanie poniechali bogactw naturalnych, aby zdobywać bogactwa w znakach, których wartość spadła sama przez się. Złoto i srebro były bardzo rzadkie w Europie; toteż Hiszpania, stawszy się nagle panią ogromnej ilości tych metali, powzięła nadzieje, jakich nie miała wprzód nigdy. Bogactwa, jakie znaleziono w krajach podbitych, nie były wszakże w proporcji do bogactw ich kopalni. Indianie ukryli ich część; co więcej, te ludy, które posługiwały się złotem i srebrem jedynie dla zdobienia świątyń i pałaców królewskich, nie szukały ich z tą samą chciwością co my; nie posiadali wreszcie tajemnicy dobywania metalu ze wszystkich kopalń, ale tylko z tych, z których wydzielanie odbywa się za pomocą ognia, ile że nie znali użytku rtęci, ani może samej rtęci.

Mimo to, ilość pieniądza podwoiła się niebawem w Europie, co objawiło się tym, że cena wszelkiego towaru doszła mniej więcej do podwójnej.

Hiszpanie przetrząsnęli kopalnie, przeorali góry, wynaleźli machiny, aby dobywać wodę, kruszyć minerały i topić je; że zaś nie dbali o życie Indian, kazali im pracować bez litości. Pieniądz zdwoił się niebawem w Europie, a zysk zmniejszał się wciąż o połowę dla Hiszpanii, dobywającej co rok jedynie tę samą ilość metalu, który stawał się o połowę mniej wart.

W podwójnym czasie, pieniądz podwoił się znowu, i zysk zmniejszył się znów o połowę,

Zmniejszył się nawet więcej niż o połowę: oto jak.

Aby wydobyć złoto z rudy, aby je poddać potrzebnym zabiegom i przewieźć je do Europy, trzeba było pewnego wydatku. Przyjmuję, że był on jak 1 do 64: kiedy pieniądz stał się dwa razy liczniejszy, a tym samym o połowę mniej wart, wydatek stał się jak 2 do 64. Tak więc, statki, które wiozły do Hiszpanii tę samą ilość złota, wiozły rzecz, która w istocie warta była o połowę mniej, a kosztowała o połowę więcej.

Jeżeli będziemy szli od jednego zdwojenia do drugiego, ujrzymy, czemu niemoc Hiszpanii wzrastała mimo wzrostu jej bogactw.

Jest już blisko dwieście lat, jak pracuje się w kopalniach indyjskich. Przyjmuję, że ilość pieniędzy znajdujących się obecnie w handlowym świecie, ma się do tej, która istniała przed odkryciem, jak 32 do 1, to znaczy, że się zdwoiła pięć razy: jeszcze dwieście lat, a ta sama ilość będzie się miała do owej przed odkryciem jak 64 do 1, czyli że podwoi się jeszcze raz. Otóż, obecnie, pięćdziesiąt kwintałów rudy daje cztery, pięć i sześć uncji złota; kiedy są tylko dwie uncje, kopacz odbija tylko swoje koszty. Za dwieście lat, kiedy będą tylko cztery uncje, kopacz również uzyska tylko koszta. Będzie zatem mało zysku z kopalni złota. To samo ze srebrem, z tą różnicą, że praca w kopalniach srebra jest nieco korzystniejsza niż w kopalniach złota.

A jeśli się odkryje kopalnie tak obfite, że dadzą więcej zysku, im będą obfitsze, tym prędzej zysk się skończy.

Portugalczycy znaleźli tyle złota w Brazylii, że z konieczności zyski Hiszpanów zmniejszą się niebawem znacznie, i ich także.

Słyszałem nieraz ubolewania nad ślepotą Rady Franciszka I, który nie dał ucha Krzysztofowi Kolumbowi, gdy mu proponował Indie. W istocie uczyniono, może przez nieopatrzność, rzecz bardzo rozsądną. Hiszpania zrobiła jak ów niedorzeczny król, który prosił, aby wszystko czego się dotknie, zmieniło się na złoto, i który niebawem musiał błagać bogów, aby położyli kres jego nędzy.

Kompanie i banki, stworzone przez rozmaite narody, do reszty obniżyły złoto i srebro jako znak; przez nowe bowiem fikcje, tak bardzo pomnożyli znaki płodów, iż złoto i srebro, pełniąc tę czynność jedynie częściowo, stały się tym samym mniej szacowne. Tak więc, kredyt publiczny zastąpił miejsce kopalni, i zmniejszył jeszcze zysk, jaki ciągnęli Hiszpanie ze swoich.

Prawda, iż handel, jaki Holendrzy prowadzili w Indiach Wschodnich, przydał niejakiej ceny towarowi Hiszpanów. Wożąc pieniądze, aby je wymieniać na towary Wschodu, odciążyli w Europie Hiszpanów z części ich towaru, który tam był w nadmiarze.

I ten handel, który na pozór tyczy Hiszpanii jedynie pośrednio, jest dla niej tak korzystny, jak dla samych narodów, które go uprawiają.

Ze wszystkiego, co tu powiedziano, można osądzić zarządzenia Rady Hiszpańskiej, które zabraniają używać złota i srebra na złocenia i inne rzeczy zbyteczne. To tak, jak gdyby sejm holenderski zabronił dekretem spożywania cynamonu.

Moje wywody nie odnoszą się do wszystkich kopalń: kopalnie niemieckie i węgierskie, z których dobywa się niewiele ponad koszta, są bardzo użyteczne. Znajdują się w macierzystym państwie; zatrudniają tam kilka tysięcy ludzi, którzy spożywają na miejscu nadmiar płodów ziemi: są właściwie jak gdyby fabryką krajową.

Kopalnie niemieckie i węgierskie podnoszą uprawę ziemi; praca zaś w kopalniach Meksyku i Peru niszczy ją.

Indie i Hiszpania to są dwie potęgi pod jednym panem; ale Indie są główną potęgą, Hiszpania tylko dodatkiem. Próżno polityka chce uczynić główne dodatkowym; Indianie ściągają zawsze Hiszpanię do siebie.

Z blisko pięćdziesięciu milionów towaru, które idą co rok do Indii, Hiszpania dostarcza jedynie dwa miliony i pół; Indie mają tedy handel na pięćdziesiąt milionów, a Hiszpania na dwa i pół.

Lichy to rodzaj bogactwa przygodny haracz, który nie zależy od przemysłu kraju, od liczby jego mieszkańców, ani od uprawy ziemi. Król hiszpański, który czerpie wielkie sumy ze swojej komory w Kadyksie, jest w tej mierze tylko bardzo bogatą jednostką w państwie bardzo biednym. Wszystko przechodzi od cudzoziemców do niego, bez żadnego prawie udziału jego poddanych; handel ten niezależny jest od złej lub dobrej doli jego królestwa.

Gdyby kilka prowincji Kastylii dawało mu sumę równą tej, jaką daje komora w Kadyksie, potęga jego byłaby o wiele większa: bogactwa jego mogłyby być jedynie owocem bogactw kraju; prowincje te ożywiłyby wszystkie inne; wszystkie razem bardziej byłyby zdolne udźwignąć swoje ciężary: w miejsce wielkiego skarbu, byłby wielki naród.

Rozdział XXIII. Zagadnienie.

Nie moją jest rzeczą wyrokować, skoro Hiszpania nie może sama prowadzić handlu z Indiami, czy nie byłoby lepiej, aby go zostawiła cudzoziemcom. Powiem tylko, że powinna stawiać temu handlowi najmniej przeszkód, ile tylko polityka jej pozwoli. Kiedy towary, które rozmaite narody wiozą do Indii, są tam drogie, Indie dają wiele swojego towaru, mianowicie złota i srebra, za niewiele towarów zagranicznych; jeżeli te są po niskiej cenie, przeciwnie. Byłoby może pożyteczne, aby te narody szkodziły sobie wzajem, iżby towary, które wiozą do Indii, były tam zawsze po niskiej cenie. Oto zasady, które trzeba zbadać, nie oddzielając ich wszakże od innych względów: bezpieczeństwo Indii, pożytek jedynej komory, niebezpieczeństwa wielkiej zmiany, kłopoty, które się przewiduje, często mniej niebezpieczne niż te, których się nie da przewidzieć.

Księga dwudziesta druga. O prawach w związku ich z użytkiem monety.

Rozdział I. Racja użytku monety.

Ludy, które mają mało towarów do handlu, jak dzicy, i ludy cywilizowane, które mają towary jedynie paru gatunków, handlują przez wymianę. Tak karawany Maurów, które udają się do Tombuktu, w głąb Afryki, aby zamieniać sól na złoto, nie potrzebują pieniędzy. Maur wkłada swoją sól do jednego wiadra, Murzyn swój proszek do drugiego: jeśli nie ma dosyć złota, Maur ujmuje swojej soli, lub też Murzyn dorzuca złota, aż obie strony się zgodzą.

Ale kiedy naród handluje wielką ilością towarów, trzeba koniecznie monety, ponieważ łatwo przenośny metal oszczędza wiele kosztów, koniecznych, gdyby się postępowało zawsze drogą wymiany.

Ponieważ wszystkie narody mają wzajemne potrzeby, zdarza się często, że jeden chce mieć wielką ilość towaru drugiego narodu, a tamten bardzo mało pierwszego; gdy w stosunku do innego narodu rzecz ma się przeciwnie. Ale, kiedy narody mają monetę i załatwiają sprawę w drodze kupna i sprzedaży, te, które biorą więcej towaru, spłacają nadmiar pieniędzmi. Zachodzi ta różnica, że przy kupnie, transakcja odbywa się w stosunku do potrzeb narodu, który żąda najwięcej; przy wymianie zaś w granicach potrzeb narodu, który żąda najmniej, inaczej ten ostatni nie miałby sposobu pokryć swojej należności.

Rozdział II. O naturze pieniądza.

Pieniądz jest to znak, który przedstawia wartość wszystkich towarów. Bierze się jakiś metal, aby znak był trwały, aby się mało zużywał, i aby bez zniszczenia dało się go dzielić. Wybiera się metal szlachetny, iżby go łatwo można było przenieść. Metal bardzo nadaje się do tego, aby był wspólną miarą, ponieważ można go łatwo sprowadzić do tej samej próby. Każde państwo wyciska na nim swoją cechę, iżby kształt był rękojmią próby i wagi, i aby można było poznać jedno i drugie samym spojrzeniem.

Ateńczycy, kiedy nie znali użytku metali, posługiwali się wołami, a Rzymianie owcami; ale jeden wół nie jest równy drugiemu, tak jak sztuka metalu może być równa drugiej.

Tak jak pieniądz jest znakiem wartości towaru, tak papier jest znakiem wartości pieniądza; i kiedy jest dobry, przedstawia go tak całkowicie, że, co się tyczy skutku, nie ma różnicy.

Tak samo jak pieniądz jest znakiem rzeczy i wyobraża ją, tak każda rzecz jest znakiem pieniądza, i wyobraża go. Państwo znajduje się w pomyślności wedle tego, czy z jednej strony pieniądz wyobraża dobrze wszystkie rzeczy, z drugiej zaś czy wszystkie rzeczy wyobrażają dobrze pieniądz, i czy są znakami jedne drugich; to znaczy, czy, w granicach ich wartości, można mieć jedno, z chwilą gdy ma się drugie. To zdarza się jedynie pod rządem umiarkowanym, ale nie zawsze zdarza się pod rządem umiarkowanym: na przyklad jeżeli — prawa ochraniają nieuczciwego dłużnika, rzeczy, które doń należą, nie przedstawiają wartości pieniądza i nie są jego znakiem. Co się tyczy rządu despotycznego, cud byłby, gdyby rzeczy wyrażały tam swój znak: tyrania i nieufność sprawiają, że każdy zakopuje tam swoje pieniądze: rzeczy nie przedstawiają tedy pieniądza.

Czasem prawodawcy dokazali takiej sztuki, iż nie tylko rzeczy przedstawiały pieniądz w swojej istocie, ale że stawały się monetą jak sam pieniądz. Cezar, jako dyktator, pozwolił dłużnikom spłacać wierzycieli gruntem, po cenie jego sprzed wojny domowej. Tyberiusz nakazał, iż ci, którzy będą chcieli pieniędzy, dostaną je ze skarbu publicznego, zastawiając ziemię podwójnej wartości. Za Cezara, ziemia była monetą, która spłacała wszystkie długi; za Tyberiusza, dziesięć tysięcy sestercji w ziemi stały się pospolitą monetą, równą pięciu tysiącom sestercji w gotówce.

Wielka karta angielska zabrania zajmować ziemię lub dochody dłużnika, kiedy jego ruchome lub osobiste mienie starczy na spłatę i kiedy godzi się je oddać: z tą chwilą wszelkie mienie Anglika wyobraża pieniądz.

Prawa Germanów oceniały w pieniądzach zadośćuczynienie za krzywdy, które się popełniło, oraz kary za zbrodnie. Że jednak było w kraju bardzo mało pieniędzy, przeszacowali pieniądze na płody ziemi lub bydło. To się znajduje w prawie Sasów, z pewnymi różnicami, zależnie od dostatku i dogodności różnych ludów. Najpierw prawo oznacza wartość grosza w bydle: grosz dwutrymesowy odpowiadał wołu dwunastomiesięcznemu lub owcy ze swym jagnięciem; trzechtrymesowy wart był wołu szesnastomiesięcznego. U tych ludów, pieniądz stawał się bydłem, towarem lub ziemiopłodem; a te rzeczy stawały się pieniądzem.

Nie tylko pieniądz jest znakiem rzeczy, jest jeszcze znakiem pieniądza, i wyobraża pieniądz, jak to zobaczymy w rozdziale o kursie.

Rozdział III. O monetach idealnych.

Istnieją monety realne i monety idealne. Ludy cywilizowane, które się posługują prawie wszystkie monetami idealnymi, czynią to jedynie dlatego, że zamieniły swoje monety realne na idealne. Zrazu ich monety realne mają pewną wagę i pewną próbę jakiegoś metalu. Ale niebawem zła wiara albo potrzeba sprawiają, że obcina się cząstkę metalu z każdej sztuki monety, której zostawia się tę samą nazwę: na przykład, ze sztuki o wadze funta srebra obcina się połowę srebra i nadal nazywa się ją funtem; monetę, która była dwudziestą częścią funta srebra, nazywa się dalej groszem (sou), mimo że nie jest już dwudziestą częścią owego funta. Z tą chwilą, funt jest funtem idealnym, grosz jest groszem idealnym; i tak samo inne podziały; i może dojść do tego punktu, że to, co się nazywa funtem, będzie już tylko małą cząstką funta, co go uczyni jeszcze bardziej idealnym. Może się nawet zdarzyć, że nie będzie się już biło monety, która byłaby warta ściśle funt, i tak samo nie będzie się biło pieniądza, który byłby wart grosz; wówczas funt i grosz będą monetami czysto idealnymi. Da się każdej sztuce monety nazwę tylu funtów i tylu groszy, ilu się zechce: zmiana może być ustawiczna, równie bowiem łatwo jest dać inną nazwę jakiejś rzeczy, jak trudno jest zmienić rzecz samą.

Aby usunąć źródło nadużyć, bardzo dobrym byłoby prawem we wszystkich krajach, gdzie monarcha chce rozwinąć handel, gdyby nakazano, że ma się używać tylko monet realnych i że się nie będzie wykonywać operacji, czyniących je idealnymi.

Nic nie powinno być równie wolne od odmian, jak to, co jest wspólną miarą wszystkiego.

Handel sam przez się jest bardzo niepewny; jest to zatem wielkie zło dodawać nową niepewność do tej, która wynika z samej natury rzeczy.

Rozdział IV. O ilości złota i srebra.

Kiedy narody cywilizowane są panami świata, złoto i srebro mnożą się z każdym dniem, czy to że dobywają je u siebie, czy że idą ich szukać tam, gdzie się znajdują. Zmniejszają się przeciwnie, skoro narody barbarzyńskie biorą górę. Wiadomo, jak były rzadkie te metale wówczas, gdy Goci i Wandale z jednej strony, a Saraceni i Tatarzy z drugiej zalali wszystko.

Rozdział V. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Pieniądz dobyty z kopalni w Ameryce, przewieziony do Europy, stamtąd jeszcze posłany na Wschód, rozwinął żeglugę europejską: jest to jeden towar więcej, który Europa otrzymuje na wymianę z Ameryki i który posyła na wymianę do Indii. Większa ilość złota i srebra jest tedy korzystna, kiedy się patrzy na te metale jako na towar; nie jest korzystna, kiedy się patrzy na nie jako na znak, ponieważ ich obfitość narusza ów charakter znaku, który w znacznej mierze opiera się na ich rzadkości.

Przed pierwszą wojną punicką miedź była do srebra w stosunku 960 do 1; dzisiaj jest mniej więcej jak 73,5 do 1. Gdyby stosunek był taki jak niegdyś, srebro tym lepiej pełniłoby swoją funkcję znaku.

Rozdział VI. Czemu stopa procentowa zmniejszyła się o połowę od odkrycia Indii.

Ynka Garcilasso powiada, że w Hiszpanii po podboju Indii renta, która była na jeden od dziesięciu, spadła na jeden od dwudziestu. Musiało tak się stać. Wielka ilość pieniądza wpłynęła nagle do Europy; niebawem mniej osób potrzebowało pieniędzy: cena wszystkich rzeczy wzrosła, a cena pieniądza zmalała; stosunek zmącił się tedy, wszystkie dawne długi wygasły. Można przypomnieć sobie czas Systemu (Lawa), gdzie wszystkie rzeczy miały wielką wartość, z wyjątkiem pieniądza. Po podbiciu Indii ci, którzy mieli pieniądze, zmuszeni byli zmniejszyć cenę swego towaru, to znaczy procent.

Od tego czasu, pożyczka nie mogła wrócić do dawnej stopy, ponieważ ilość pieniędzy rosła rokrocznie w Europie. Zresztą, ponieważ publiczne fundusze niektórych państw, wsparte na bogactwach czerpanych z handlu, dawały bardzo skromny procent, trzeba było, aby umowy prywatnych osób miarkowały się wedle tego. Wreszcie, skoro wekslarstwo dało ludziom wielką łatwość przenoszenia pieniędzy z jednego kraju do drugiej, skoro pieniądz stał się rzadki w jednym miejscu, wnet napływał ze wszystkich stron stamtąd, gdzie był pospolity.

Rozdział VII. Jak cena rzeczy ustala się wśród zmian wartości znaku.

Pieniądz jest ceną towarów lub ziemiopłodów. Ale jak się ustali ta cena? To znaczy, jaką cząstkę pieniądza będzie wyobrażała każda rzecz?

Jeżeli porównamy ilość złota i srebra na świecie z sumą towarów, jasne jest, iż każdy płód lub towar w szczególności można porównać z pewną cząstką całkowitej masy złota i srebra. Jak całość jednej ma się do całości drugiej, tak część jednej będzie się miała do części drugiej. Przypuśćmy, że jest tylko jeden produkt albo towar na świecie, lub też że jest tylko jeden, który się kupuje i dzieli tak jak pieniądze; ta część owego towaru będzie odpowiadała części masy pieniądza; połowa całości jednej, połowie całości drugiej; dziesiąta, setna, tysiączna część jednej — dziesiątej, setnej, tysiącznej części drugiej. Że jednak nie wszystko, co stanowi własność ludzi, znajduje się naraz w handlu; że metale lub monety, które są ich znakami, też nie znajdują się w obiegu naraz, ceny ustalą się w stosunku całości rzeczy do całości znaków i w stosunku całości rzeczy będących w handlu do całości znaków będących w nim również; że zaś rzeczy, które nie są w handlu dziś, mogą w nim być jutro, a znaki, których nie ma w obiegu dziś, mogą doń wrócić tak samo, ustalenie ceny rzeczy zależy zawsze zasadniczo od stosunku całości rzeczy do całości znaków.

Tak więc, władca ani urzędnik tak samo nie mogą oznaczyć wartości towaru, jak nie mogą ustalić dekretem, że dziesięć procent równe jest pięciu. Obniżywszy cenę ziemiopłodów w Antiochii, Julian spowodował tam okropny głód.

Rozdział VIII. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Murzyni na wybrzeżu Afryki mają znak wartości bez pieniędzy: jest to znak czysto idealny, oparły na stopniu szacunku, jaki przywiązują w swoim pojęciu do każdego towaru, w stosunku do swojej potrzeby. Pewien produkt lub towar wart jest trzy makuty, inny sześć makut; inny dziesięć makut; to tak, jakby mówili po prostu trzy, sześć, dziesięć. Cena ustala się z porównania między wszystkimi towarami; tak więc nie ma tam osobnej monety, ale każda cząstka towaru jest monetą drugiego.

Przenieśmy na chwilę do nas ten sposób szacowania rzeczy i połączmy go z naszym: wszystkie towary i płody świata, lub wszystkie towary i płody jakiegoś państwa w szczególności, zważanego oddzielnie od innych, będą warte pewną liczbą makut; skoro zaś podzielimy pieniądze tego państwa na tyleż części, ile jest makut, jedna cząstka tych pieniędzy będzie znakiem jednej makuty.

Jeżeli się przyjmie, że ilość pieniędzy w jakimś państwie zdwaja się, trzeba będzie na jedną makutę podwójnej ilości pieniędzy; ale jeżeli, zdwajając pieniądze, zdwoicie także makuty, stosunek zostanie taki, jaki był przed jednym i drugim zdwojeniem.

Jeżeli, od czasu odkrycia Indii, złoto i srebro pomnożyły się w Europie w stosunku jeden do dwudziestu, cena produktów i towarów powinna by wzrosnąć w stosunku jeden do dwudziestu. Ale jeżeli, z drugiej strony, liczba towarów wzrosła jak jeden do dwóch, cena tych towarów i produktów musi wzrosnąć z jednej strony w stosunku jeden do dwudziestu, a z drugiej spaść w stosunku jeden do dwóch; tym samym będzie tylko w stosunku jeden do dziesięciu.

Ilość towarów i produktów rośnie przez wzmożenie handlu; wzmożenie handlu przez pomnożenie napływającego stopniowo pieniądza i przez nowe komunikacje z nowymi lądami i morzami, które nam dają nowe produkty i nowe towary.

Rozdział IX. O stosunkowej rzadkości złota i srebra.

Poza istotną obfitością i rzadkością złota i srebra, istnieje jeszcze obfitość i rzadkość jednego z tych metali w stosunku do drugiego.

Chciwość chowa złoto i srebro, ponieważ, skoro nie chce używać majątku, lubi znaki, które się nie niszczą. Woli raczej chować złoto niż srebro, ponieważ zawsze boi się stracić i ponieważ snadniej może ukryć to, co ma mniejszy rozmiar. Złoto znika tedy, kiedy srebro jest pospolite, ponieważ każdy je ma na schowanie; pojawia się, kiedy srebro jest rzadkie, ponieważ trzeba je wydobyć ze schowka.

Jest to zatem reguła: złoto jest pospolite, kiedy srebro jest rzadkie, złoto jest rzadkie, kiedy srebro jest pospolite. To uwydatnia różnicę między obfitością i rzadkością względną, a obfitością i rzadkością rzeczywistą; rzecz o której wiele będę mówił.

Rozdział X. O kursie.

Względna obfitość i rzadkość monet rozmaitych krajów tworzy właśnie to, co się nazywa kursem.

Kurs jest to ustalenie obecnej i chwilowej wartości monet.

Pieniądz jako metal ma swoją wartość jak wszystkie inne towary; i ma jeszcze wartość przez to, że jest zdolny stać się znakiem tych towarów; gdyby był tylko zwykłym towarem, nie ulega wątpliwości, że straciłby wiele ze swojej ceny.

Pieniądz jako moneta ma wartość, którą monarcha może ustalić w pewnym względzie, a nie może ustalić w innych.

Monarcha ustala stosunek między ilością pieniądza jako metalu i tą samą ilością jako monety; 2° ustala stosunek zachodzący między rozmaitymi metalami użytymi na monetę; 3° ustala wagę i próbę każdej sztuki monety. Wreszcie, daje każdej sztuce ową wartość idealną, o której mówiłem. Wartość monety w tym czworakim względzie nazwę wartością pozytywną, ponieważ może być ustalona prawem.

Monety każdego państwa mają prócz tego wartość względną, w tym sensie, że się je porównuje z monetami innych krajów: tę wartość względną ustala kurs. Zależy on wiele od wartości pozytywnej. Ustala się przez najogólniejszy szacunek kupców i nie może być ustalony rozkazem monarchy, ponieważ zmienia się bez ustanku i zależy od tysiąca okoliczności.

Aby ustalić wartość względną, rozmaite narody będą się stosowały głównie do tego z nich, który ma najwięcej pieniędzy. Jeżeli ma tyle pieniędzy, co wszystkie inne razem, każdy będzie się z nim musiał mierzyć; co sprawi, że będą się miarkować między sobą mniej więcej tak, jak się zmierzyły z głównym narodem.

W obecnym stanie świata Holandia jest tym narodem, o którym mówimy. Rozpatrzmy kurs w stosunku do niej.

Jest w Holandii moneta, którą nazywają florenem; floren wart jest dwadzieścia soldów albo czterdzieści półsoldów, czyli groszy. Dla uproszczenia, wyobraźmy sobie, że nie ma w Holandii florenów i że są tam tylko grosze: człowiek, który ma tysiąc florenów, będzie miał czterdzieści tysięcy groszy, i tak dalej. Otóż, w stosunku do Holandii, kurs polega na tym, aby wiedzieć, ile groszy warta będzie każda sztuka monety innych krajów; że zaś liczy się zwyczajnie we Francji na trzyfuntowe talary, kurs oznaczy, ile groszy wart będzie trzyfuntowy talar. Jeżeli kurs jest po pięćdziesiąt cztery, trzyfuntowy talar będzie wart pięćdziesiąt cztery grosze; jeżeli jest po sześćdziesiąt, będzie wart sześćdziesiąt groszy; jeżeli pieniądz jest we Francji rzadki, talar będzie wart więcej groszy; jeżeli jest obfity, będzie wart mniej groszy.

Ta rzadkość lub ta obfitość, z której wynika zmiana kursu, nie jest to rzadkość lub obfitość realna; jest to rzadkość lub obfitość względna: na przykład kiedy Francja bardziej potrzebuje mieć kapitały w Holandii niż Holandia we Francji, pieniądz nazywa się pospolitym we Francji a rzadkim w Holandii, i vice versa.

Przypuśćmy, że kurs w stosunku do Holandii jest pięćdziesiąt cztery. Gdyby Francja i Holandia tworzyły jedno miasto, robiłoby się tak, jak się robi, kiedy się rozmienia talara: Francuz wydobyłby z kieszeni trzy funty, a Holender wydobyłby ze swojej pięćdziesiąt cztery grosze. Że jednak istnieje pewna odległość między Paryżem a Amsterdamem, trzeba, aby ten, kto mi za mego trzyfuntowego talara daje pięćdziesiąt cztery grosze, które ma w Holandii, dał mi weksel na pięćdziesiąt cztery grosze na Holandię. Nie chodzi tu już o pięćdziesiąt cztery grosze, ale o weksel na pięćdziesiąt cztery grosze. Tak więc, aby sądzić o rzadkości albo obfitości pieniądza, trzeba wiedzieć, czy jest we Francji więcej weksli po pięćdziesiąt cztery grosze przeznaczonych dla Francji, niż jest talarów przeznaczonych dla Holandii. Jeśli jest dużo weksli ofiarowanych przez Holendrów, a mało talarów ofiarowanych przez Francuzów, pieniądz jest rzadki we Francji, a pospolity w Holandii; kurs musi się podnieść i za mojego talara muszą mi dać więcej niż pięćdziesiąt cztery grosze; inaczej nie oddałbym go; i vice versa.

Widzimy, że rozmaite operacje wymiany tworzą rachunek wpływu i wydatku, który trzeba zawsze regulować; i że państwo, które jest winne, tak samo nie uiści się wobec drugiego wymianą, jak prywatny człowiek nie straci długu, zmieniając pieniądze.

Przyjmuję, że istnieją w świecie trzy tylko państwa: Francja, Hiszpania i Holandia; że różne prywatne osoby w Hiszpanii winne są we Francji wartość stu tysięcy marek srebrnych, a rozmaite osoby prywatne we Francji winne są w Hiszpanii sto dziesięć tysięcy marek; i że jakaś okoliczność sprawiła, iż każdy, w Hiszpanii i we Francji, chce naraz odebrać swoje pieniądze; co sprawiłyby operacje wymiany? Oczyściłyby wzajem oba narody z sumy stu tysięcy marek; ale Francja zawsze byłaby winna dziesięć tysięcy marek w Hiszpanii, a Hiszpanie zawsze mieliby weksli na Francję za dziesięć tysięcy marek, Francja zaś nie miałaby ich wcale na Hiszpanię.

Gdyby tedy Holandia znajdowała się z Francją w odwrotnym wypadku, i gdyby, dla wyrównania rachunku, winna jej była dziesięć tysięcy marek, Francja mogłaby spłacić Hiszpanię w dwa sposoby: albo dając swoim wierzycielom w Hiszpanii weksle na swoich dłużników w Holandii na dziesięć tysięcy marek, albo też posyłając dziesięć tysięcy marek w gotówce do Hiszpanii.

Wynika stąd, że kiedy państwo ma wpłacić jakąś sumę w innym państwie, obojętne jest z natury rzeczy, czy przewiezie tam pieniądze, czy też przyjmą tam weksle. Korzyść tych dwóch sposobów płacenia zależy jedynie od okoliczności; trzeba by wiedzieć, co w danej chwili da więcej groszy w Holandii, czy pieniądz zawieziony w gotówce, czy weksel na Holandię na tę samą kwotę.

Kiedy za tę samą próbę i tę samą wagę pieniędzy we Francji dadzą mi tę samą wagę i tę samą próbę pieniędzy w Holandii, mówi się, że kurs jest al pari. W obecnym stanie monet równy kurs wynosi mniej więcej pięćdziesiąt cztery grosze za talar: kiedy kurs będzie powyżej pięćdziesięciu czterech groszy, powie się, że stoi wysoko; kiedy będzie niżej, powie się że jest nisko.

Aby wiedzieć, czy w pewnym stanie kursu państwo zyskuje czy traci, trzeba je zważyć jako dłużnika, jako wierzyciela, jako nabywcę. Kiedy kurs jest poniżej równości, traci jako dłużnik, zyskuje jako wierzyciel; traci jako nabywca, zyskuje jako sprzedający. Łatwo pojąć, że traci jako dłużnik: na przykład, gdy Francja winna będzie Holandii pewną ilość groszy, im mniej talar jej wart będzie groszy, tym więcej trzeba jej będzie talarów, aby się wypłacić; przeciwnie, jeżeli Francja jest wierzycielką pewnej ilości groszy, im mniej każdy talar wart będzie groszy, tym więcej otrzyma talarów. Toż samo, państwo traci jako nabywca; trzeba bowiem zawsze tej samej ilości groszy, aby nabyć tę samą ilość towarów; kiedy zaś kurs spada, każdy talar francuski daje mniejszą ilość groszy. Z tej samej przyczyny, państwo zyskuje jako sprzedawca: sprzedaję mój towar w Holandii za tę samą ilość groszy, za jaką go sprzedawałem wprzódy; będę miał tedy więcej talarów we Francji, kiedy za pięćdziesiąt groszy kupię sobie talara, niż kiedy mi będzie trzeba dać pięćdziesiąt cztery grosze za tego samego talara: w przeciwnym wręcz położeniu znajdzie się tamto drugie państwo. Jeżeli Holandia winna jest pewną ilość talarów, zyska; jeżeli my jej jesteśmy winni, straci; jeżeli sprzedaje, straci; jeżeli kupuje, zyska.

Trzeba wszakże zważyć to. Kiedy kurs jest poniżej równości, na przykład jeżeli jest pięćdziesiąt zamiast pięćdziesiąt cztery, musiałoby się zdarzyć, że Francja, posyłając w drodze wymiany pięćdziesiąt cztery tysiące talarów do Holandii, kupiłaby towarów tylko za pięćdziesiąt tysięcy; i że, z drugiej strony, Holandia, posyłając wartość pięćdziesięciu tysięcy talarów do Francji, kupiłaby ich za pięćdziesiąt cztery tysiące: co czyniłoby różnicę ośmiu pięćdziesiątych czwartych, to znaczy więcej niż siódmą część straty dla Francji; tak iż trzeba by posłać do Holandii o siódmą część więcej w pieniądzach lub w towarach, niż się posyłało, kiedy kurs był równy; i to zło powiększałoby się ciągle, ponieważ podobny dług jeszcze obniżyłby kurs, tak że Francja byłaby w końcu zrujnowana. Zdaje się, powiadam, że to by się musiało stać; a nie dzieje się z przyczyny zasady, którą już ustaliłem gdzie indziej, mianowicie, że państwa dążą zawsze do równowagi i do skwitowania. Tak więc zapożyczają się tylko w tej mierze, w jakiej mogą się wypłacić, a kupują tylko w tej mierze, w jakiej sprzedają. I, biorąc powyższe za przykład, jeżeli kurs spadnie we Francji z pięćdziesięciu czterech na pięćdziesiąt, Holender, który by kupił towaru za tysiąc talarów i który za niego płacił pięćdziesiąt cztery tysiące groszy, zapłaciłby mu za nie tylko pięćdziesiąt tysięcy, gdyby Francuz się zgodził. Ale towar we Francji podrożeje nieznacznie: zysk podzieli się między Francuza i Holendra: skoro bowiem kupiec może zyskać, łatwo dzieli się swoim zyskiem; przyjdzie tedy do podziału zysku między Francuzem a Holendrem. W ten sam sposób Francuz, który kupował towary w Holandii za pięćdziesiąt cztery tysiące groszy i który płacił je tysiącem talarów, kiedy kurs był po pięćdziesiąt cztery, byłby zmuszony dodać cztery pięćdziesiąte czwarte więcej w talarach francuskich, aby kupić te same towary. Ale kupiec francuski, który będzie czuł swoją stratę, zechce dać mniej za towar holenderski. Przyjdzie tedy do podziału straty między kupcem francuskim a holenderskim i państwo nieznacznie odzyska równowagą i spadek kursu nie będzie miał wszystkich następstw, których by się można obawiać.

Kiedy kurs jest niżej pari, kupiec może, bez uszczuplenia majątku, przenieść swoje kapitały za granicę; ponieważ, sprowadzając je z powrotem, odzyska to, co stracił; ale monarcha, posyłający za granicę jedynie pieniądze, które nie mają nigdy wrócić, traci zawsze.

Kiedy kupcy robią dużo interesów w jakimś kraju, kurs podnosi się tam niechybnie. To pochodzi stąd, że zaciągają tam wiele zobowiązań i kupują dużo towarów; za czym wystawiają weksle na cudzoziemski kraj, aby je zapłacić.

Jeżeli monarcha gromadzi wiele pieniędzy w swoim państwie, pieniądz może tam być rzadki realnie, a pospolity względnie; na przykład gdyby w tym samym czasie owo państwo miało zapłacić wiele towarów za granicą, kurs spadłby, choćby pieniądz był rzadki.

Kurs wszystkich rynków zawsze dąży do ułożenia się w pewnej proporcji; i to jest w naturze samej rzeczy. Jeżeli kurs między Irlandią a Anglią jest niższy od równości, a kurs między Anglią a Holandią także niższy od równości, kurs Irlandii w stosunku do Holandii będzie jeszcze niższy: to znaczy w sumie stosunku kursu Irlandii do Anglii i Anglii do Holandii; Holender bowiem, który może sprowadzić swoje kapitały z Irlandii przez Anglię, nie zechce płacić drożej, aby je sprowadzić bezpośrednio. Powiadam, że powinno być tak; mimo to, nie zawsze jest ściśle tak; zawsze są okoliczności, które odmieniają te rzeczy; a różnica zysku, jaki jest na tym, aby operować przez ten rynek lub przez inny, stanowi osobliwą sztukę lub zręczność bankierów, o której nie mówimy tutaj.

Kiedy państwo podwyższa swoją monetę; kiedy na przykład nazwie sześcioma funtami albo dwoma talarami to, co nabywało trzema funtami albo talarem, ta nowa nazwa, która nie przydaje nic rzeczywistego talarowi, nie może przydać ani jednego grosza zwyżki na kursie. Powinno by się dostać za dwa nowe talary jedynie tę samą ilość groszy, jaką się dostawało za dawny jeden; a jeżeli tak nie jest, to nie jest to skutkiem przeszacowania samego w sobie, ale jego nowości i nagłości. Kurs związany jest z zaczętymi interesami i ustala się dopiero po pewnym czasie.

Kiedy państwo jakieś, zamiast podwyższyć po prostu monetę w drodze ustawy, przetapia ją na nowo, aby sporządzić z monety silniejszej słabszą, zdarza się, iż przez czas operacji istnieją dwa rodzaje monety: silna, to jest stara, i słaba, to jest nowa; że zaś silna jest wycofana i przyjmuje się ją tylko w mennicy; że, tym samym, weksle płaci się w nowej monecie, zdawałoby się, że kurs powinien by się ustalić wedle nowej monety. Gdyby na przykład osłabienie we Francji wynosiło połowę, i gdyby dawny trzyfuntowy talar dawał w Holandii sześćdziesiąt groszy, nowy talar powinien by dać tylko trzydzieści groszy. Z drugiej strony, zdaje się, że kurs powinien by się miarkować wedle wartości dawnej monety, ponieważ bankier, który ma pieniądze i który przyjmuje weksle, zobowiązany jest zanieść do mennicy dawną monetę, aby otrzymać nową, na której traci. Kurs tedy ustali się pomiędzy wartością nowej monety a wartością starej. Wartość starej monety spada, aby tak rzec, i dlatego że istnieje już w handlu moneta nowa, i dlatego że bankier nie może się upierać, mając interes w tym, aby wydobyć rychło stary pieniądz z kasy i puścić go w kurs, i będąc zgoła zmuszony do tego przez swoje wypłaty. Z drugiej strony, wartość nowej waluty podnosi się, aby tak rzec, ponieważ, przy nowej walucie, bankier znajduje się w okoliczności, w której, jak ujrzymy, może z wielką korzyścią wystarać się o starą. Kurs ustali się tedy, jak rzekłem, między nową a starą walutą. Wówczas bankierzy mają zysk w tym, aby wyprowadzić starą monetę z państwa, ponieważ osiągają w ten sposób ten sam zysk, jaki dałby kurs ustalony wedle starej monety, to znaczy więcej groszy w Holandii; i ponieważ mają wyrównanie w kursie ustalonym między nową a starą monetą, to znaczy niższym; co daje wiele talarów we Francji.

Przypuszczam, że trzy funty dawnego rodzaju dają, przy obecnym kursie, czterdzieści pięć groszy, i że, wywożąc tegoż samego talara do Holandii, dostanie się sześćdziesiąt; ale, wystawiając weksle na czterdzieści pięć groszy, można nabyć we Francji trzyfuntowego talara, który, przewieziony w gotowiźnie do Holandii, da znowuż sześćdziesiąt groszy: cała stara moneta wyjdzie tedy z państwa, które ją przetapia, a zysk będzie dla bankierów.

Aby na to zaradzić, trzeba z konieczności podjąć nową operację. Państwo, które przetapia monetę, samo pośle wielką ilość dawnej monety do narodu, który reguluje kurs; i zyskując tam sobie kredyt, podniesie kurs do tego punktu, że dostanie się w przybliżeniu tyleż groszy za zmianę trzyfuntowego talara, ile by się używało wywożąc trzyfuntowego talara w dawnej walucie za granicę. Powiadam w przybliżeniu, ponieważ, kiedy zysk będzie mały, nie będzie pokusy wywożenia monety, z przyczyny kosztów przewozu i ryzyka konfiskaty.

Dobrze jest dać o tym bardzo jasne pojęcie. Imć Bernard lub wszelki inny bankier, którego państwo zechce użyć, ofiarowuje weksle na Holandię, i daje je o jeden, dwa, trzy grosze wyżej niż obecny kurs; uczynił zapas za granicą za pomocą starej monety, którą nieustannie przewoził, podniósł tedy kurs do punktu, o którymśmy właśnie mówili. Jednakże, wystawiając tak weksle, zagarnia wszystkie nowe monety i zmusza innych bankierów, którzy mają wypłaty, aby nieśli swoje stare monety do mennicy; co więcej, ponieważ ściągnął do siebie nieznacznie wszystkie pieniądze, zmusza z kolei innych bankierów, aby mu dawali weksle po bardzo wysokim kursie: końcowy zysk pokryje mu w znacznej mierze początkową stratę.

Jasne jest, że w czasie tej całej operacji państwo musi przechodzić gwałtowne wstrząśnienia. Pieniądz stanie się bardzo rzadki: 1° ponieważ trzeba unieważnić znaczną jego część; 2° ponieważ trzeba wywieźć znaczną jego część za granicę; 3° ponieważ wszyscy zaczną go chować, ile że nikt nie chce zostawić monarsze zysku, który spodziewa się osiągnąć sam. Niebezpiecznie jest czynić to powoli; niebezpiecznie jest czynić szybko. Jeżeli przypuszczalny zysk jest zbyt wysoki, ujemne skutki wzrastają w tej samej proporcji.

Widzieliśmy powyżej, iż jeżeli kurs jest niższy od wartości monety, jest interes w tym, aby wywozić pieniądze; z tej samej racji, kiedy jest wyższy, jest zysk w tym, aby go ściągnąć z powrotem.

Ale jest wypadek, w którym jest zysk w tym, aby wywozić pieniądz, mimo że kurs jest równy: mianowicie kiedy się go posyła za granicę, aby go kazać przebić lub przetopić. Kiedy wrócił, czy to używa się go w kraju, czy też kupuje weksle na zagranicę, ma się zysk na monecie.

Gdyby się zdarzyło, iż w państwie stworzono by kompanię posiadającą znaczną ilość akcji, i że, w ciągu kilku miesięcy, podniesiono by te akcje dwadzieścia albo dwadzieścia pięć razy ponad wartość pierwotnej ceny; i gdyby to samo państwo założyło bank, którego bilety miałyby pełnić funkcje pieniądza; i gdyby wartość liczebna tych biletów była olbrzymia, aby odpowiedzieć olbrzymiej wartości liczebnej akcji (oto system pana Lawa); wynikłoby z natury rzeczy, że te akcje i te bilety unicestwiłyby się w ten sam sposób, w jaki powstały. Nie można by nagle podnieść akcji dwadzieścia albo dwadzieścia pięć razy powyżej ich pierwotnej wartości, nie dając wielu ludziom sposobu sprokurowania sobie olbrzymich bogactw na papierze: każdy starałby się ubezpieczyć swój majątek, że zaś wymiana daje najpewniejszy sposób, aby go przekształcić lub przenieść gdzie się chce, przenosiłoby się bez ustanku część swoich papierów do narodu, który reguluje kurs. Ciągła dążność do przenoszenia za granicę obniżyłaby kurs. Przypuśćmy, że za czasu Systemu, wedle stosunku próby i ciężaru srebrnej monety, kurs wynosił czterdzieści groszy za talara; kiedy nieprzeliczony papier stał się monetą, dawano tylko trzydzieści dziewięć groszy za talara, potem tylko trzydzieści osiem, potem trzydzieści siedem etc. Doszło tak daleko, iż dawano tylko osiem groszy, a w końcu wcale nie było kursu.

Kurs miał, w tym wypadku, regulować we Francji stosunek pieniądza do papieru. Przyjmuję, iż wedle ciężaru i próby pieniądza trzyfuntowy talar wart był czterdzieści groszy i że gdy wymiana odbywała się w papierze, trzyfuntowy talar papierowy wart był tylko osiem groszy: różnica wynosiła cztery piąte. Trzyfuntowy talar w papierze wart był tedy o cztery piąte mniej, niż trzyfuntowy talar w srebrze.

Rozdział XI. O operacjach, jakie Rzymianie czynili na monetach.

Mimo iż za naszych czasów za dwóch kolejnych ministerstw poczyniono wielkie zamachy w zakresie monety, Rzymianie czynili jeszcze większe, nie w czasie skażenia republiki ani też w czasie owej republiki, która była tylko anarchią, ale kiedy, w pełni swego rządu, roztropnością swoją i męstwem, pokonawszy miasta Italii, walczyli o panowanie z Kartaginą.

I rad będę zgłębić nieco tę materię, iżby nie czyniono przykładu z tego, co nim nie jest.

W pierwszej wojnie punickiej as, który miał mieć dwanaście uncji miedzi, ważył już tylko dwie; w drugiej wojnie ważył nie więcej niż jedną. To uszczuplenie odpowiada temu, co dziś nazywamy pomnożeniem monet. Ująć z sześciofuntowego talara połowę srebra, aby zeń zrobić dwa, lub też dać mu wartość dwunastu funtów, to zupełnie jedno i to samo.

Nie zostało nam świadectwo sposobu, w jaki Rzymianie dokonali swojej operacji w czasie pierwszej wojny punickiej; ale to, co uczynili w drugiej, świadczy o cudownym rozumie. Republika nie była w możności uiszczenia się ze swych długów: as ważył dwie uncje miedzi: denar zaś, liczący dziesięć asów, wart był dwadzieścia uncji miedzi. Republika wybiła asy o jednej uncji miedzi, zyskała połowę na swoich wierzycielach; spłaciła denara tymi dziesięcioma uncjami miedzi. Ta operacja spowodowała wielkie wstrząśnienie w państwie; trzeba było sprawić, aby to wstrząśnienie było jak najmniejsze; mieściło ono niesprawiedliwość, trzeba było, aby ta niesprawiedliwość była możliwie najmniejsza. Celem jej było oczyszczenie republiki wobec swoich obywateli; nie trzeba było, aby się stała sposobem oczyszczenia jednych obywateli wobec drugich. To spowodowało drugą operację; zarządzono, iż denar, który dotąd miał tylko dziesięć asów, będzie ich miał szesnaście. Z tej podwójnej operacji wynikło, że podczas gdy wierzyciele republiki tracili połowę, wierzyciele osób prywatnych tracili tylko piątą część, towary poszły w górę tylko o piątą część, zmiana rzeczywista w monecie wynosiła tylko piątą część: łatwo wysnuć dalsze konsekwencje.

Rzymianie rządzili się tedy lepiej niż my, którzy naszymi operacjami objęliśmy i fortuny publiczne, i majątki osobiste. To nie wszystko: zobaczymy, że dokonali ich w okolicznościach korzystniejszych niż my.

Rozdział XII. Okoliczności, w jakich Rzymianie dokonywali swoich operacji monetarnych.

W dawnych czasach było bardzo mało złota i srebra w Italii. Ten kraj ma mało lub wcale kopalni złota i srebra. Kiedy Gallowie zajęli Rzym, znalazło się tam tylko tysiąc funtów złota. A przecież Rzymianie złupili wiele potężnych miast i przenieśli ich bogactwa do siebie. Długi czas posługiwano się jedynie monetą miedzianą: dopiero po pokoju z Pyrrusem mieli dość srebra, aby zeń uczynić monetę. Sporządzili z tego metalu denary, które warte były dziesięć asów, lub dziesięć funtów miedzi. W owym czasie, stosunek srebra do miedzi był jak 1 do 960; skoro bowiem denar rzymski wart był dziesięć asów lub dziesięć funtów miedzi, wart był sto dwadzieścia uncji miedzi; że zaś ten denar wart był ósmą część uncji srebra, czyniło to proporcję, którąśmy podali.

Stawszy się panem tej części Italii, najbliższej Grecji i Sycylii, Rzym znalazł się pomału między dwoma bogatymi narodami: Grekami i Kartagińczykami; pieniądz pomnożył się w Rzymie; ponieważ stosunek 1 do 960 między srebrem a miedzią nie dał się utrzymać, czyniono na monecie rozmaite operacje, których nie znamy. Wiemy tylko, że z początkiem drugiej wojny punickiej denar rzymski wart był już tylko dwadzieścia uncji miedzi i że w taki sposób stosunek między srebrem a miedzią był już tylko 1 do 160. Redukcja była bardzo znaczna, skoro republika zarobiła pięć szóstych na całej monecie miedzianej. Ale uczyniono tylko to, czego wymagała natura rzeczy, i przywrócono proporcję między metalami służącymi za monetę.

Pokój, który zakończył pierwszą wojnę punicką, uczynił Rzymian panami Sycylii. Niebawem weszli do Sardynii, poznali nieco Hiszpanię, masa pieniądza pomnożyła się jeszcze w Rzymie. Dokonano tam operacji, która uszczupliła srebrnego denara z dwudziestu uncji na szesnaście, co miało ten skutek, że przywróciło stosunek między srebrem a miedzią: stosunek ten był jak 1 do 160; stał się jak 1 do 128.

Badajcie dzieje Rzymian: nigdy nie znajdziecie ich tak bystrymi w wyborze okoliczności, w których czynili dobro i zło.

Rozdział XIII. Operacje monetarne za czasów cesarzy.

W operacjach, jakie czyniono na monetach za republiki, postępowano drogą redukcji: rząd zwierzał ludowi swoje kłopoty i nie starał się go mamić. Za cesarzy, postępowano drogą aliażu. Ci władcy, doprowadzeni do katastrofy samą swą hojnością, byli zmuszeni kazić monety: droga pośrednia, która zmniejszała zło i na pozór go nie tykała: usuwano część daru i chowano rękę; i choć nie było mowy o zmniejszeniu wypłat albo szczodrobliwości, były mimo to zmniejszone.

Widzimy jeszcze w muzeach medale, które nazywa się „watowane”, a które mają jedynie blaszkę srebra pokrywającą miedź. Jest mowa o tej monecie we fragmencie LXXVII księgi Diona.

Didius Julian zaczął obniżanie. Wiemy, iż moneta Karakalli miała więcej niż połową aliażu, moneta Aleksandra Sewera dwie trzecie. Obniżenie posuwało się dalej; za Galiena była już tylko posrebrzana miedź.

Każdy pojmie, że te gwałtowne operacje nie mogłyby się odbywać w obecnych czasach; władca oszukałby samego siebie, a nic oszukałby nikogo. Wekslarstwo nauczyło bankiera porównywać wszystkie monety świata i szacować je wedle istotnej wartości; próba monety nie może już być tajemnicą. Jeżeli władca zacznie obniżać monetę, wszyscy go naśladują i czynią to za niego: monety silne uciekają rychło, a wracają w ich miejsce słabe. Gdyby, jak cesarze rzymscy, osłabiał srebro, nie osłabiając złota, ujrzałby, jak nagle znika złoto i pozostałby ze swoim złym srebrem. Wymiana, jak to powiedziałem w poprzedniej księdze, udaremniła te zamachy lub przynajmniej ich powodzenie.

Rozdział XIV. W jaki sposób wekslarstwo krępuje państwa despotyczne.

Moskwa chciałaby odstąpić od swego despotyzmu i nie może. Stworzenie handlu wymaga ustalenia wymiany, operacje zaś wymiany sprzeciwiają się wszystkim jej prawom.

W r. 1745 caryca wydała ukaz wypędzający Żydów, ponieważ umieścili za granicą pieniądze tych, których wygnano na Syberię, oraz pieniądze cudzoziemców będących w służbie rosyjskiej. Żaden poddany cesarstwa, będąc niewolnikiem, nie może zeń wyjść ani przenieść swego majątku bez pozwolenia. Wekslarstwo, które daje sposób przeniesienia pieniędzy z jednego kraju do drugiego, jest tedy przeciwne prawom Moskwy.

Handel nawet sprzeciwia się jej prawom. Lud składa się tam jedynie z niewolników przywiązanych do gruntu i z niewolników, których nazywa się duchownymi lub szlachtą, ponieważ są panami tamtych niewolników. Nie istnieje tedy prawie zupełnie trzeci stan, który ma dawać robotników i kupców.

Rozdział XV. Zwyczaj niektórych krajów włoskich.

W niektórych krajach włoskich uczyniono prawa zabraniające poddanym sprzedawać ziemię, aby przenieść pieniądze za granicę. Te prawa mogły być dobre, kiedy bogactwa każdego państwa tak były z nim związane, że wielce było trudno przenieść je z jednego do drugiego. Ale odkąd, dzięki istnieniu wekslarstwa, bogactwa nie należą poniekąd do żadnego państwa w szczególności, i kiedy tak łatwo jest przenieść je z jednego państwa do drugiego, złe jest prawo, które nie pozwala rozrządzać dla swego interesu swoją ziemią, kiedy się może rozrządzać swymi pieniędzmi. Jest to prawo złe, ponieważ daje przewagę majątkowi ruchomemu nad posiadłością ziemską, ponieważ odstręcza cudzoziemców od osiedlania się w tym kraju, i wreszcie, ponieważ można je obejść.

Rozdział XVI. O pomocy, jaką państwo może mieć z bankierów.

Zadaniem bankierów jest zmieniać pieniądz, nie zaś pożyczać je. Jeżeli władca posługuje się nimi jedynie, aby zmieniać swoje pieniądze, wówczas — ile że robi same grube interesy — najmniejszy zysk, jaki im daje za ich usługi, staje się znaczny; i, jeżeli odeń żądają dużych zysków, może być pewny, że to jest błąd w gospodarce. Kiedy, przeciwnie, stara się z nich wydobyć zaliczki, sztuka ich polega na tym, by sobie zapewnić grube zyski od swego pieniądza w ten sposób, aby ich nie można było oskarżyć o lichwę.

Rozdział XVII. O długach publicznych.

Niektórzy sądzili, że dobrze jest, aby państwo było dłużne samemu sobie; myśleli, że to pomnaża bogactwa, zwiększając obieg.

Sądzę, że pomieszano papier obiegowy, który wyobraża pieniądz, lub papier obiegowy, który jest znakiem obecnych lub przyszłych zysków jakiejś kompanii, z papierem, który wyobraża dług. Dwa pierwsze są bardzo korzystne dla państwa; ostatni nie może być korzystny; wszystko, czego można się po mm spodziewać, to aby był dla prywatnych osób dobrym zakładem długu państwowego, to jest, aby zapewniał spłatę. Ale oto niedogodności, które stąd wypływają:

1° Jeżeli cudzoziemcy posiadają wiele papierów przedstawiających dług, ciągną corocznie z narodu znaczne sumy tytułem procentów;

2° W narodzie tak wiecznie odłużonym kurs musi być bardzo niski;

3° Podatek ściągany na zapłacenie procentów od długu szkodzi przemysłowi, podnosząc cenę pracy rąk;

4° Odbiera się prawdziwe dochody państwa tym, którzy mają energię i przemyślność, aby je przenieść na ludzi bezczynnych; czyli daje się ułatwienia pracy tym, którzy nie pracują, a trudność pracowania tym, którzy pracują.

Oto strony ujemne; nie znam zaś dodatnich. Dziesięć osób ma po tysiąc talarów dochodu w ziemi lub w przemyśle; to czyni dla narodu, licząc po pięć od sta, kapitał dwustu tysięcy talarów. Jeżeli tych dziesięć osób zużywa połowę swego dochodu, to znaczy pięć tysięcy talarów, na procenty od stu tysięcy talarów, które pożyczyli od innych, to czyni dla państwa dopiero dwieście tysięcy talarów: to jest, w języku algebry; 200.000 talarów — 100.000 talarów + 100.000 talarów = 200.000 talarów.

Co może wprowadzić w błąd, to to, że papier, który przedstawia dług narodu, jest znakiem bogactwa; jedynie bowiem państwo bogate może znieść taki papier nie popadając w upadłość. Aby w nią nie popadło, trzeba, aby państwo miało wielkie bogactwa gdzie indziej. Powiadają, że nie ma w tym nieszczęścia, ponieważ są środki na to zło; i powiadają, że zło jest dobrem, ponieważ środki przewyższają zło.

Rozdział XVIII. O spłacie długów publicznych.

Trzeba, aby była proporcja między państwem-wierzycielem a państwem-dłużnikiem. Państwo może być wierzycielem w nieskończoność, ale dłużnikiem może być tylko do pewnych granic; i kiedy doszło do tego, że przekroczyło tę granicę, tytuł wierzyciela wygasa.

Jeżeli to państwo ma jeszcze kredyt, który nie został naruszony, może uczynić to, co tak szczęśliwie wykonano w jednym z państw Europy: mianowicie wystarać się o wielką ilość pieniędzy i ofiarować wszystkim prywatnym osobom, że je spłaci, o ile nie zechcą obniżyć procentu. W istocie, tak jak, kiedy państwo pożycza, prywatne osoby oznaczają stopę procentu, tak, kiedy państwo chce spłacić, ono może ją oznaczyć.

Nie dość jest obniżyć procent, trzeba, aby zysk z obniżenia stworzył fundusz amortyzacyjny na spłacenie co roku części kapitału; operacja tym szczęśliwsza, iż korzyść jej rośnie z każdym dniem.

Kiedy kredyt państwa jest naruszony, jest to nowa przyczyna do starania się o fundusz amortyzacyjny, ponieważ stworzenie tego funduszu przywraca rychło zaufanie.

1° Jeżeli państwo jest rzeczpospolitą, której rząd dozwala z natury swojej projektów na daleką metę, kapitał amortyzacyjny może być niewielki; w monarchii trzeba, aby kapitał był większy.

2° Urządzenie powinno być takie, aby wszyscy poddani państwa ponosili ciężar stworzenia tego funduszu, ponieważ wszyscy dźwigają ciężar istniejącego długu; wierzyciel zaś państwa sumami, którymi zasila skarb, spłaca samego siebie.

3° Istnieją cztery klasy ludzi, którzy płacą długi państwa: właściciele ziemscy, kupcy, rolnicy i rękodzielnicy; wreszcie rentierzy państwowi i prywatni. Z tych czterech klas, ostatnią, w razie konieczności, powinno by się najmniej oszczędzać, ile że to jest klasa zupełnie bierna w państwie, gdy czynne siły trzech innych podtrzymują państwo. Ale, ponieważ nie można jej obciążyć, nie niwecząc zaufania publicznego, którego państwo w ogólności, a te trzy klasy w szczególności nieodzownie potrzebują; ponieważ wiara publiczna nie może chybić pewnej ilości obywateli, nic chybiając wszystkim; ponieważ klasa wierzycieli jest zawsze najbardziej narażona na projekty ministrów i jest zawsze pod oczyma i pod ręką, trzeba, aby państwo użyczyło jej szczególnej opieki i aby dłużnicy nie mieli nigdy najmniejszej przewagi nad wierzycielami.

Rozdział XIX. O pożyczaniu na procent.

Pieniądz jest znakiem wartości. Jasne jest, że ten, który potrzebuje tego znaku, musi go wypożyczyć, jak robi ze wszystkimi rzeczami, których może potrzebować. Cała różnica jest w tym, że wszystkie inne rzeczy można wypożyczyć albo kupić; podczas gdy pieniądz, będący ceną rzeczy, pożycza się a nie kupuje.

Jest to bardzo piękny uczynek pożyczyć drugiemu pieniędzy bez procentu, ale każdy czuje, że to może być jedynie rada religii, nie zaś prawo cywilne.

Iżby handel mógł kwitnąć, trzeba, aby pieniądz miał swoją cenę, ale aby ta cena była niewysoka. Jeżeli jest za wysoka, kupiec, który widzi, że więcej by go kosztowały procenty, niżby mógł zarobić w swoim handlu, nie podejmuje nic. Jeżeli pieniądz nie ma ceny, nikt go nie pożycza i kupiec również nie podejmuje nic.

Mylę się, kiedy powiadam, że nikt go nie pożycza. Trzeba zawsze, aby sprawy społeczne szły swoim tokiem; wytwarza się lichwa, ale z wybrykami, których doświadczono we wszystkich czasach.

Prawo Mahometa miesza lichwę z pożyczaniem na procent. Lichwa wzmaga się w krajach mahometańskich w stosunku do surowości zakazu: pożyczający liczy sobie odszkodowanie za niebezpieczeństwo kar.

W krajach Wschodu większość ludzi nie ma nic zabezpieczonego: nie ma prawie żadnego stosunku między doraźnym posiadaniem jakiejś sumy a nadzieją odzyskania jej, skoro się ją pożyczyło; lichwa rośnie tam tedy w stosunku do niebezpieczeństwa straty.

Rozdział XX. O lichwie morskiej.

Wysokość lichwy morskiej opiera się na dwóch rzeczach: na niebezpieczeństwie morza, które sprawia, iż człowiek naraża się na pożyczenie swoich pieniędzy jedynie po to, aby zyskać o wiele więcej; i na łatwości robienia szybko wielkich i licznych interesów, jaką handel daje pożyczającemu; podczas gdy lichwa lądowa, nie wspierając się na żadnej z tych dwóch racji, jest albo zakazana przez prawodawców, albo, co rozsądniejsze, sprowadzona do godziwych rozmiarów.

Rozdział XXI. O umowie pożyczki i o lichwie u Rzymian.

Poza pożyczką handlową, istnieje jeszcze pożyczka oparta na umowie cywilnej, z czego wynika procent lub lichwa.

Kiedy lud u Rzymian z każdym dniem rósł w potęgę, urzędnicy starali mu się schlebiać i podsuwać mu prawa, które mu były najmilsze. Okroił kapitały, zmniejszył procenty; zabronił ich pobierania; zniósł więzienie za długi; wytaczano wreszcie sprawę zniesienia długów za każdym razem, kiedy trybun chciał się stać popularny.

Te ustawiczne zmiany, bądź mocą praw, bądź mocą plebiscytów, zakorzeniły w Rzymie lichwę, ponieważ wierzyciele, widząc, iż lud jest ich dłużnikiem, ich prawodawcą i ich sędzią, stracili zaufanie do umów. Lud, jako zdyskredytowany dłużnik, nie nęcił do pożyczania mu, chyba z grubym zyskiem, tym bardziej iż, o ile prawa wydawano tylko od czasu do czasu, skargi ludu były ustawiczne i wciąż niepokoiły wierzycieli. To sprawiło, iż wszystkie uczciwe środki pożyczania i zaciągania pożyczek zniesiono w Rzymie, i że zagnieździła się tam okropna, wciąż odradzająca się lichwa. Zło pochodziło stąd, iż odnoszono się nieoględnie do samej rzeczy. Prawa krańcowe w dobrym rodzą krańcowe zło. Trzeba było płacić i za pożyczanie pieniędzy, i za niebezpieczeństwo kar.

Rozdział XXII. Dalszy ciąg tegoż przedmiotu.

Dawni Rzymianie nie mieli praw na regulowanie wysokości lichwy. W sporach, które stąd wynikały między plebejuszami a patrycjuszami, w secesji nawet na górę Świętą, powoływano się z jednej strony jedynie na wiarę, z drugiej na srogość kontraktów.

Trzymano się tedy poszczególnych układów; sądzę, że najpospolitsze były na dwanaście od sta rocznie. Racja moja jest ta, że w dawnej mowie Rzymian sześć od sta nazywało się połową lichwy, trzy od sta ćwiercią lichwy: pełna lichwa był to tedy procent dwanaście od sta.

Kiedy ktoś spyta, w jaki sposób tak znaczna lichwa mogła się ustalić u narodu, który był prawie pozbawiony handlu, powiem, że ten naród, często zmuszony iść bez żołdu na wojnę, często potrzebował się zapożyczać; i że, czyniąc bez ustanku szczęśliwe wyprawy, miał bardzo często łatwość wypłacenia się. Czuć to dobrze w opisie sporów, które wszczynały się w tej mierze; nie przeczy się chciwości pożyczających, ale powiada się, że ci, którzy się skarżą, mogliby się wypłacić, gdyby się lepiej rządzili.

Czyniono tedy prawa, które miały działanie jedynie doraźne: zarządzano na przykład, że ci, którzy się zaciągną na wojnę, nie będą ścigani przez wierzycieli; że ci, którzy są w kajdanach, będą oswobodzeni; że najbiedniejszych wyśle do kolonii: czasami otwierano skarb publiczny. Lud uspakajał się tą ulgą w doraźnych niedolach, że zaś nie żądał niczego na przyszłość, senat nie kwapił się go uprzedzać.

W dobie, gdy senat tak wytrwale bronił sprawy lichwy, miłość ubóstwa, wstrzemięźliwości, pomierności była u Rzymian bardzo znaczna; ale taki był ustrój, iż znaczniejsi obywatele dźwigali wszystkie ciężary państwa, a pospólstwo nie płaciło nic. Jak można było pozbawić ich prawa ścigania dłużników, a zarazem żądać, aby opłacali swoje urzędy i starczyli na naglące potrzeby rzeczypospolitej?

Tacyt powiada, że prawo Dwunastu Tablic ustaliło procent na jeden od stu rocznie. Jasne jest, że się omylił i że wziął za prawo Dwunastu Tablic inne prawo, o którym będę mówił. Gdyby prawo Dwunastu Tablic postanowiło w ten sposób, czemu w sporach, które się wszczęły od tego czasu między wierzycielami a dłużnikami, nie posłużono by się jego powagą? Nie znajdujemy żadnego śladu tego prawa co do pożyczania na procent: o ile ktoś bodaj trochę zna historię Rzymu, pojmie, iż podobne prawo nie mogło być dziełem decemwirów.

Prawo licyniańskie, wydane w osiemdziesiąt pięć lat po prawie Dwunastu Tablic, było jednym z owych praw przejściowych, o których mówiliśmy. Nakazało, iż obetnie się z kapitału to, co spłacono jako procent, reszta zaś ma być uiszczona w trzech równych częściach.

W roku rzymskim 398 trybunowie Duellius i Meneniusz przeprowadzili prawo, które zniżało procent do jednego od sta na rok. To właśnie prawo Tacyt miesza z prawem Dwunastu Tablic; to jest pierwsze, które wydano u Rzymian dla ustalenia wysokości procentu. W dziesięć lat potem procent ten zniżono do połowy; później zniesiono go zupełnie. Jeśli mamy wierzyć pewnym autorom, których cytuje Tytus Liwiusz, było to za konsulatu K. Marcjusza Rutiliusza i Q. Serwiliusza, w roku rzymskim 413.

Stało się z tym prawem to, co ze wszystkimi owymi, w których prawodawca posunął się za daleko: znaleziono sposób, aby je obejść. Trzeba było stworzyć wiele innych praw, aby je umocnić, poprawić, złagodzić. To porzucano prawa, aby się trzymać zwyczaju, to porzucano zwyczaje, aby się trzymać praw; ale w tym wypadku zwyczaj musiał z łatwością wziąć górę. Kiedy człowiek się zapożycza, znajduje przeszkodę w samym prawie wydanym na jego korzyść: prawo takie ma przeciw sobie i tego, którego chroni, i tego, którego ściga. Kiedy pretor Semproniusz Asellus pozwolił dłużnikom działać wedle litery praw, został zabity przez wierzycieli za to, że chciał wskrzesić pamięć surowości, której nie dało się już ścierpieć.

Porzucam miasto, aby rzucić nieco okiem na prowincje.

Powiedziałem gdzie indziej, że prowincje rzymskie były wycieńczone despotycznym i srogim zarządem. To nie wszystko: były również wyniszczone okropną lichwą.

Cycero powiada, że mieszkańcy Salaminy chcieli pożyczyć pieniędzy w Rzymie, i nie mogli tego uczynić z przyczyny prawa gabiniańskiego. Trzeba mi rozpatrzyć, co to było za prawo.

Kiedy w Rzymie zabroniono pożyczania na procent, wymyślano wszelkie sposoby, aby obejść prawo; że zaś sojusznicy i Latynowie nie podlegali prawom cywilnym Rzymian, posługiwano się Latynem lub sojusznikiem, który pożyczał swego nazwiska i uchodził za wierzyciela. Prawo nałożyło tedy wierzycielom jedynie formalność, a ludowi nie przyniosło ulgi.

Lud skarżył się na ten podstęp; za czym Marek Semproniusz, trybun ludu, spowodował mocą powagi senatu plebiscyt, który orzekł, iż w sprawie pożyczek prawa wzbraniające lichwy między obywatelami rzymskimi obowiązują również między obywatelem a sojusznikiem albo Latynem.

W owym czasie nazywano sojusznikami ludy właściwej Italii, która rozciągała się do Arno i Rubikonu i nie była rządzona jako rzymska prowincja.

Tacyt powiada, że stosowano wciąż nowe obejścia praw przeciw lichwie. Kiedy nie można było już pożyczać ani zapożyczać się pod nazwiskiem sojusznika, łatwo było wysunąć człowieka z prowincji, który użyczał swego nazwiska.

Trzeba było nowego prawa na to nadużycie; i Gabiniusz, wydając słynne prawo mające powściągnąć przekupstwo w głosowaniu, musiał oczywiście myśleć, że najlepszym sposobem po temu będzie poskromić pożyczanie, ile że te dwie rzeczy były z natury swojej zespolone: lichwa wzmagała się zawsze w porze wyborów, ponieważ potrzebowano pieniędzy na kupno głosów. Widzimy tedy, iż prawo gabiniańskie rozszerzyło semproniańską uchwałę senatu na prowincję, skoro Salamińczycy nie mogli pożyczyć pieniędzy w Rzymie z racji tego prawa. Brutus pożyczył im, pod przybranymi nazwiskami, na cztery od sta na miesiąc, i uzyskał na to dwie uchwały senatu; w pierwszej było powiedziane, że ta pożyczka nie będzie uważana za nadużycie, na zasadzie punktów zawartych w obligu Salamińczyków.

Skoro prawo gabiniańskie zabraniało pożyczać na procent między mieszkańcami prowincji a obywatelami rzymskimi, ci zaś mieli wówczas w rękach wszystkie pieniądze świata, trzeba było ich kusić wielką lichwą, która oczom chciwości przesłaniała niebezpieczeństwo postradania długu. Że zaś byli w Rzymie ludzie potężni, których urzędnicy się bali i przed którymi milkły prawa, ci ludzie byli śmielsi w pożyczaniu i śmielsi w żądaniu grubej lichwy. To sprawiało, że prowincje były kolejno łupem wszystkich ludzi mających wpływy w Rzymie; że zaś każdy gubernator, obejmując swoją prowincję, wydawał edykt, w którym oznaczał stopę procentową, jaką mu się podobało, chciwość podawała rękę prawodawstwu, a prawodawstwo chciwości.

Trzeba, aby sprawy szły swoim torem; państwo jest zgubione, skoro wszystko jest martwe. Były wypadki, w których trzeba było, aby miasta, ciała, związki miast, prywatne osoby, zapożyczały się; potrzeb zapożyczania się było aż nadto, chociażby te, aby nastarczyć spustoszeniom czynionym przez armie, grabieży urzędników, łupiestwom spekulantów i złym praktykom, które wkradały się co dzień; nigdy bowiem ludzie nie byli równie bogaci ani równie ubodzy. Senat, który miał władzę wykonawczą, dawał z konieczności, często z łaski, pozwolenie pożyczania od obywateli rzymskich, i wydawał w tej mierze uchwały senatu. Ale prawo osłabiało znaczenie tych uchwał: te uchwały senatu mogły dać ludowi sposobność do żądania nowych ustaw, co, powiększając niebezpieczeństwo straty kapitału, powieszało jeszcze lichwę. Będę powtarzał zawsze, że umiarkowanie rządzi ludźmi, a nie przesada.

Ten płaci mniej, powiada Ulpian, który płaci później. Jest to zasada, którą powodowali się prawodawcy po upadku republiki rzymskiej.

Księga dwudziesta trzecia. O prawach w ich związku z liczbą mieszkańców.

Rozdział I. O ludziach i zwierzętach pod względem mnożenia się ich gatunku.

      O Wenus! o matko Miłości!

… … … … … … … … … … … … … … …