drukowana A5
21.62
Medea

Bezpłatny fragment - Medea


Objętość:
77 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0211-7

OSOBY DRAMATU:

Piastunka

Piastun

Medea

Chór kobiet

Kreon

Jazon

Ajgeus

Poseł

Dzieci Medei

Rzecz dzieje się w Koryncie.

PIASTUNKA

Bodajby nie był Argo krajał głębi sinej

Symplegad, do kolchidzkiej pędzący krainy!

Bodajżeby też nigdy na leśnym Pelionie

Nie padła była sosna! Dzielnych mężów dłonie

Bodajżeby nie były pochwyciły wiosła

Tej łodzi, co po runo złociste ich niosła

Na rozkaz Peliasa! Medea, ma pani,

Nie byłaby płynęła wonczas ku przystani

Jolkijskiej! Miłująca Jazona, ta nasza

Władczyni, poradziwszy córkom Peliasza

Własnego ubić ojca, do korynckiej ziemi

Nie byłaby uciekła z małżonkiem i z swymi

Dziecięty! Juścić prawda, przybywszy tu w gości,

Oddana Jazonowi, doznała miłości

Powszechnej, boć największe to szczęście, jeżeli

Zgodliwa żona z mężem wierny żywot dzieli.

Dziś wszystko się rozprzęgło i najbliżsi sobie

Wrogami dziś, gdyż Jazon porzucił w tej dobie

Mą panią i swe dziatki, poślubiwszy zdradnie

Królewski płód Kreonta, co w tym kraju władnie.

Nieszczęsna zaś Medea, tak strasznie wzgardzona,

Przysięgi wypomina, z rozdartego łona

Do rąk się odwołuje przymierza, na świadki

Przyzywa oto bóstwa, że dziś się tak rzadkiej

Odpłaty doczekała z Jazonowej woli.

Wzgardziwszy wszelką strawą, gdy ją serce boli,

We łzach dzień cały trawiąc, zdradzona przez męża,

I oczu nie podniesie… Przyjaźń się wytęża

Daremnie: słów pociechy słucha, niby skała,

Lub morza spienionego fala rozszalała.

Czasami, odwróciwszy śnieżnobiałą szyję.

Uskarża się sam na sam, z bólem się nie kryje,

Rodzica wspominając i ojczyste łany,

Dla męża porzucone, co dziś dla stroskanej

Litości nie ma żadnej!… Ach! jakżeż szczęśliwy —

Tak myśli — kto rodzinnej nie opuszcza niwy!

Znienawidziła dzieci; ja-ć wielce się trwożę,

Czy nie ma złych zamiarów, czy nie knuje może

W swej duszy jakiej zemsty: gwałtowną ma duszę,

Nie zniesie żadnej krzywdy… Obawiać się muszę,

Ażeby do sypialni wszedłszy po kryjomu,

Nie wbiła w serce córki królewskiego domu

Wyostrzonego noża. Nikt też dzisiaj nie wie,

Czy króla nie uśmierci w swym szalonym gniewie,

Nie sprzątnie oblubieńca i na większą jeszcze

Narazi się niedolę. Serce ma złowieszcze,

Nie wchodzić w nią w zatargi, droga-ć to jest śliska!

Lecz oto już dziecięta wracają z boiska.

Nie wiedzą nic o matce. Tak, umysł dziecięcy

Ma troskę o zabawę, zresztą o nic więcej.

Na scenę wchodzi z dziećmi Medei

PIASTUN

Ty w domu mej władczyni siwy skarbie stary!

Dlaczego tak sam na sam skarżysz się bez miary

Na dworze na tę naszą niedolę? Czyż zdoła

Obywać się bez ciebie pani chmurnoczoła?

PIASTUNKA

Sędziwy towarzyszu Jazonowych dzieci!

Nieszczęście chlebodawców w dobrych sługach nieci

Współczucie, ich cierpieniom równa się ich męka,

Więc ja też, gdy mnie dzisiaj straszna boleść nęka,

Wybiegłam i o losach Medei, tak srodze

Dotkniętej, wobec ziemi i nieba zawodzę…

PIASTUN

Co? Jeszcze nie przestała się żalić ta biedna?

PIASTUNKA

Draśnięta ledwie kora, daleko do sedna!

PIASTUN

Niemądra — jeśli wolno tak nazywać pany!

Więc dotąd ból najświeższy jeszcze jej nie znany?

PIASTUNKA

Cóż stało się, mój stary? Wyjaw wszystko szczerze.

PIASTUN

Nic! Nic! Żem to w ogóle mówił, żal mnie bierze.

PIASTUNKA

Opowiedz, towarzyszu, powiedz! Na twą brodę!

Gdy trzeba, milczeć będę, wierz mi, nie zawiodę.

PIASTUN

Poszedłem po warcaby i niepostrzeżenie

Usiadłszy przy źródlisku, przy świętej Pejrenie,

Gdzie starcy się zbierają, usłyszałem słowa,

Że z ziemi chce korynckiej wola Kreontowa

Wydalić matkę a dziećmi. Czy prawda się mieści

W tych słowach, juścić nie wiem, chciałbym też w ich treści

Dopatrzyć się li kłamu… Odpowiedź niełatwa.

PIASTUNKA

A Jazon czyż dopuści, iżby jego dziatwa

Cierpiała, choć dla matki tak jest dzisiaj srogi?

PIASTUN

Dawniejsze związki nowym ustępują z drogi:

On dziś już szczęścia domu swojego nie strzeże.

PIASTUNKA

Zginiemy więc, gdy klęski łączą się dziś świeże

Z dawnymi, co nam dotąd biedne serca straszą.

PIASTUN

Nie pora powiadamiać o tym panią naszą,

Dlatego trzeba milczeć. Weź-że to w rachubę!

PIASTUNKA

Strasznego wy rodzica macie, dziatki lube!

Lecz ja mu źle nie życzę, wszak on moim panem,

Choć bliskich swych cierpieniem darzy niesłychanem.

PIASTUN

Rzecz ludzka! Teraz widzisz, że człek zawsze kocha

Więcej siebie niż innych. I ma racji trocha,

Choć często zysk go ciągnie. Toć, najoczywiściej,

I Jazon wzgardził dziećmi swymi dla korzyści.

PIASTUNKA

A teraz niech się dziatwa do domu potrudzi,

Ty zaś ją trzymaj z dala od gromady ludzi

I nie wiedź przed oblicze zatroskanej matki.

Widziałam-ci ja wzrok jej, jak w zawiści rzadkiej

Kierował się w ich stronę. Snać coś złego knowa!

Wiem o tym, że w swym gniewie nie spocznie jej głowa,

Dopóki nie porazi swych ofiar. Zaiste!

Nie w swych, lecz w wroga gromy niech rzuca ogniste!

MEDEA

poza sceną

O jej!

O miej-że litość, ty bolu, o miej!

O jej! A dlaczego nie zginę

W tę przeraźliwą godzinę?

PIASTUNKA

To właśnie mówiłam, najdroższe me dzieci:

W jej sercu znękanym gniew srogi się nieci!

O spieszcie co prędzej! O idźcie już w dom!

A baczcie, by na was nie spłynął jej grom!

Unikać wam trzeba jej dzikiej natury,

Jej myśli wzburzonej, jej duszy ponurej,

Zabójczym oddanej tchom.

O idźcie już, idźcie, biegnijcie co prędzej!

Już widzę, jak rośnie ten obłok jej nędzy —

Przed chwilą zaledwie dostrzegły go oczy,

A teraz jak rośnie w bolesnej swej mroczy

Ten potwór! Ach! Stanie się rzecz niepojęta,

Gdy mściwy duch zerwie swe pęta.

MEDEA

jw.

Ajaj! Ajaj!

Zbyt wiele ja nieszczęść doznałam, to znaj,

Ty dziatwo wzgardzonej, zhańbionej macierzy!

Niech piorun mej klątwy w twe życie uderzy:

I ojciec, i dom niech zaginie!

PIASTUNKA

O, jej mnie nieszczęsnej, o jej!

A jakiż ta dziatwa w ojcowskiej tej winie

Ma udział? Dlaczegoż nienawiść twa do niej?

O dzieci wy biedne! A któż was obroni?

Zbyt chełpi się pycha wodzących dziś rej,

Zbyt gniew się nadyma tych władców, co, sami

Zbyt się nie krępując ustawy więzami

Krępują wciąż innych prawem samowoli —

Tylko gdzie jest równość, życie nas nie boli!

Nie pragnę ja bogactw, chcę li mieć ostoję

Bezpieczną na stare, słabe lata moje.

Dla umiarkowanych już w samym ich mianie

Dostatnia jest chwała, boć umiarkowanie

To dobro najwyższe! A kto je przekroczy,

Ten nigdy już szczęścia w swym domu nie zoczy.

A, mówię, dla domu stokrotnie jest gorzej,

Gdy nad nim gniew boski się sroży.

CHÓR

Słyszałam-ci głosy, te skargi na losy,

Płynące z warg

Nieszczęsnej tej niewiasty kolchidzkiej. O, kiedy

Otrząśnie się, mów, stara! z swej straszliwej biedy?!

Że tak w niej pełno jest skarg!

PIASTUNKA

Nie dom to już przecie! Przeminie na świecie

Blask jego! Co więcej! Łożnicy książęcej

Od spragnion, a ona, we łzach zatopiona,

Po twojej tej stracie narzeka w komnacie,

A któż ją pocieszy z przyjaciół jej rzeszy?

MEDEA

jw.

Ajaj!

O niechaj w mą głowę pociski gromowe

Uderzą, bo za nic mam żywot, gdy granic

Mój ból nie posiada! Ach! Ach! Oby blada

Przerwała już śmierć to me życie!

CHÓR

O Zeusie! O światło! O ziemio! Słyszycie

Te skargi gorące, obficie płynące

Z warg najbiedniejszej z żon?

Szalona! Tęsknota, co sercem twym miota

I pcha tak zawzięcie w mężowskie objęcie,

Przyspieszy ci, mówię, twój skon!

Nie pragnij tego! Gdy on

Do innych zrywa się łoży,

Niech gniew się twój nie sroży:

W stosownej cię dobie Bóg pomści. Ty sobie

Daj spokój! Nie brnij po nim w zbytecznej żałobie!

MEDEA

jw.

O wielka Temido i ty, Artemido!

Ach! W jakiej ja męce wżdyć ginę, gdy ręce

Przeklętymi śluby związał mi dzień zguby!

Niech ujrzą me oczy, jak klęska się stoczy

Na niego i na nią, co taką otchłanią

Cierpienia mnie raczą! Ach! Z jakąż rozpaczą

Wspominam, żem, brata sprzątnąwszy ze świata,

Tak ciebie rzuciła, o ziemio ty miła,

O biedny ty ojcze rodzony!

PIASTUNKA

Słuchajcie, jak bije ten głos w nieboskłony!

Ku mściwej Temidzie, do Zeusa on idzie,

Którego opieka ma śluby człowieka

Na oku!… Ja zasię nie widzę w tym czasie,

By zemsta zbyt mała ukoić zdołała

Tę naszą nieszczęsną kniahinię!

CHÓR

Bogdajby się tylko zjawia tu ninie

Przed naszem obliczem! Smagana tym biczem,

Bogdajby zechciała wraz

Nakłonić też ucha mej radzie, co ducha

Gniewnego rozbroi i serce ukoi,

Zrzuci zeń ciężki ten głaz!

Bo juścić w każdy ja czas

Przyjaciół popieram szczerze!

Idź, otwórz domu dźwierze

I wyznaj niebodze mą miłość… Lecz srodze

Ty spiesz się, nim swej zemście straszne puści wodze!

PIASTUNKA

Uczynić to mogę, przecież czuję trwogę,

Czy mnie wysłucha?

Z miłości ku tobie przechętnie to zrobię,

Choć na domowniki sypie ogień dziki

Z płomiennej źrenicy. Żar jako u lwicy,

Co młode swe broni, skrzy się, jeśli do niej

Zbliżyć się odważy ktoś z sług i szafarzy.

Prawda jest w twym słowie, że nasi przodkowie

Niewiele zmyślili mądrego tej chwili,

Gdy ludzkiej gromadzie przy tańcu, biesiadzie

Kazali obleśnie piać wesołe pieśnie,

Zaś nauczycieli myśmy w nich nie mieli,

Jak dźwięcznymi tony żywot zachmurzony

Rozjaśniać… Na świecie tak ciągle się plecie,

Że gdy ludzie smutni, to przenigdy lutni

Wielostrunnej dźwięki nie tłumią ich męki.

A oto wciąż gromy biją w nasze domy!

A oto — o losy! — nowe wciąż pokosy

Śmierć kładzie na łanie! Bodajby to granie

Koiło nam bole!… Lecz w biesiadnym kole

Po cóż pieśni trzeba, gdy sam widok chleba

Głodne serca cieszy ucztującej rzeszy?!

Znika.

CHÓR

Tysiącznych jęków rozkłębiona fala

Razi me uszy! Zamęt głosów wzrasta!

Nieszczęsna niewiasta

Na zdrajcę się łoża ślubnego użala!

Ku Zeusa córce, przysiąg strażniczce, Temidzie,

Ten krzyk cierpienia idzie!

Ona śród nocy do greckiej ją ziemi

Morzami niosła wzdętymi…

Z pałacu wychodzi

MEDEA

Rzuciłam progi domu, korynckie me panie,

By waszej przypadkowo nie ulec naganie.

Pysznymi zwą tu wielu — wiem to — że od ludzi

Wciąż stronią, zaś człek inny zarzut pychy budzi,

Że ciągle poza domu ścianami wystawa,

A innych wreszcie bliźnich spotyka niesława

I wzgarda za to znowu, że im życie płynie

W spokoju arcygnuśnym, w hańbiącym bezczynie.

Źrenicom świata słuszność jakież jest daleka!

Nie zdołał człowiek dotrzeć do serca współczłeka,

A już go nienawidzi, chociaż krzywdy żadnej

Nie doznał, zasię przybysz winien żywot składny

Prowadzić według ustaw gościnnego kraju.

Nie chwalę-ć ja też ludzi, co mają w zwyczaju

Dla samej tylko pychy pogardzić innymi.

Mnie los niespodziewanie pogrążył w olbrzymiej

Niedoli; niczym dla mnie uroki żywota,

Ku śmierci, o me drogie, pcha mnie dziś tęsknota.

Bo ten, w którym złożyłam wszystką moją wiarę,

Najgorszym stał się z ludzi. Za jakąż to karę

Z wszystkiego, co oddycha i myśli na świecie,

Najsroższy los się dostał nieszczęsnej kobiecie?

Małżonka trzeba cennym okupywać wianem,

Naszego ciała władcę — złem to niesłychanym,

Lecz gorszym traf: nie wiada, jakim mąż ten będzie,

Szlachetnym czy też podłym, stanąć bowiem w rzędzie

Rozwódek wstyd to wielki, nie można też męża

Odtrącać! A już darmo umysł się wytęża,

Jeżeli w obcym kraju i pod obcym prawem

Z człowiekiem ma się obcym połączyć niebawem.

Zaiste! Trzeba być jej jako prorokinie,

Ażeby móc odgadnąć, azali nie zginie.

Lecz gdy się wszystko dobrze zakończy nareszcie.

Gdy mąż w tym jarzmie życia chodzi przy niewieście

Godziwie, los to godny zazdrości; gdy zasię

Inaczej ma się sprawa, śmierć li dobrą zda się.

Poza tym, gdy mężowi dolega coś w domu,

Uskarżyć się on przecie może lada komu,

Druhowi, z którym wyrósł, a my, złych katuszy

Doznawszy, musim własnej spowiadać się duszy!

A mówią też, iż życie prowadzim bezpieczne

W komnatce, kiedy oni na zatargi wieczne

Wyruszać muszą w pole, gdzie oszczepy warczą!

O głupcy! Trzykroć wolę ja stanąć pod tarczą,

Niż rodzić choć raz jeden! Ale to się ciebie

Nie tyczy; masz ojczyznę, masz swój dom, w potrzebie

Przyjaciół możesz znaleźć, żywota rozkosze

Otworem ci tu stoją… Za to co ja znoszę!

Samotna, bez ojczyzny, zdrady mężowskimi

Nękana, z obcej ku wam przywiedziona ziemi,

Ni matki, ani brata, ani żadnej siostry,

Do których mi się uciec w mej niedoli ostrej!

To jedno tylko raczcie mi spełnić: jeżeli

Wynajdę jakiś środek na mych krzywdzicieli,

Na męża i na ojca, co mu córkę dawa,

I na nią — jeśli wszystkich zniszczę według prawa,

Wy milczcie!… Tak, kobieta będzie pełna trwogi

We wszystkim; tchórz do wojny, z pochew broni srogiej

Nie wyjmie, lecz gdy ślubne zbezczeszczą jej łoże,

Nikt mściwszym ani krwawszym od niej być nie może.

CHÓR

Uczynię tak, Medeo! choć mi nie dziwota,

że tobą żądza pomsty i żal taki miota.

Lecz, widzę, Kreon idzie, władca tej dziedziny:

Zapewne jakieś świeże niesie ci nowiny.

Na scenę wchodzi

KREON

Medeo strasznooka, swą zapalczywością

Małżonka ścigająca! Masz mi się z tą włością

Pożegnać jak najprędzej! Weź swych dzieci dwoje

I ruszaj mi bez zwłoki za granice moje,

Gdyż ja, dzierżyciel prawa, do domu nie wrócę,

Dopóki cię na zawsze z ziem tych nie wyrzucę!

MEDEA

Ojej! Ja nieszczęśliwa! Ach! Ginąć tak nagle!

Doszczętnie! Już wrogowie rozpuścili żagle

I nie ma dla mnie wyjścia! Okrutny manowiec!

Lecz ja, com tyle zniosła, pytam się: Odpowiedz,

Kreonie, za co z swojej wypędzasz mnie ziemi?

KREON

Obawiam się — bo po cóż mam się taić z swymi

Obawy? — że chcesz klęskę sprowadzić na głowę

Mej córki: toć po temu znaki są gotowe!

Przebiegły jest twój umysł, w knowania bogaty,

Podniecon nadto bólem z powodu utraty

Małżonka. Mam też wieści, że myślisz o zgubie

Nas wszystkich, ojca, córki i zięcia… Nie lubię

Wżdyć czekać, aż się groźby wypełnią… Dziś wolę

Zarobić na twą zawiść, niż potem niedolę

Sromotną opłakiwać, zmiękczon twymi łzami.

MEDEA

Ach! Ach!

Nie pierwszy raz, Kreonie, miej litość nad nami —

W nieszczęście mnie zapędza ma sława. O, radzę,

By człowiek, który w mózgu ma rozumu władzę,

Nie chował swoich dzieci w zbytecznej mądrości…

Bo nie dość, że człowieka, w którym mądrość gości,

O gnuśność obwiniają cni obywatele,

Lecz jeszcze nienawiści mają nazbyt wiele.

Gdy mędrzec się przed głupcem z czymś nowym pochwali,

Otrzyma wnet przydomek pustego mądrali.

A jeśli więcej znaczysz od tych, co mniemanie

O sobie mają wielkie, wnet ci się dostanie

W udziale zawiść tłumu. I mnie się to samej

Zdarzyło, kiedym weszła w tego miasta bramy.

Żem mędrsza, więc też mądrość ma nienawiść budzi:

Dla jednych jestem szorstką, zaś dla innych ludzi

Jam taką czy owaką, tylko dla nikogo

Rozumną. Tak i ty się obawiasz, że srogo

Me serce, o Kreonie, bije przeciw tobie.

Nie lękaj się! Nic złego ja królom nie zrobię.

Bo czymżeś ty mnie skrzywdził? Zabiera mężczyzna

Twą córkę, więc go lubisz; dusza ma się przyzna,

Że mam nienawiść k'niemu — wszak to mój małżonek!

Lecz tyś postąpił mądrze, mówię bez obsłonek,

I żadnej nie czuję ku tobie zawiści,

Jeżeli ci się wszystko jak najlepiej ziści.

Tak, żeście się, weselcie! Tylko mnie w tym mieście

Zostawcie! Chociaż krzywdę mnie, biednej niewieście,

Niemałą wyrządzili, umilknę, jak pono

Przystało zawsze ludziom, których zwyciężono.

KREON

Łagodnie brzmią twe słowa, lecz powiedzieć mogę,

Że teraz jeszcze większą czuję w sercu trwogę,

Azali coś nie knujesz: teraz mniej ci wierzę,

Niż przedtem. Każdy bowiem łatwiej się ustrzeże

Kobiety popędliwej i takiegoż męża

Niż milczków… Próżno dziś się twój umysł wytęża:

Uciekaj! Na nic podstęp, wszelkie środki na nic!

Wszak wrogiem jesteś moim! A więc precz z tych granic!

MEDEA

O nie! Na twe kolana! Na tę pannę młodą!

KREON

Na próżno tracisz słowa, duszy mej nie zwiodą.

MEDEA

Wypędzasz mnie, na prośby nie zważając moje?

KREON

Od ciebie dom mój droższy, o niego ja stoję.

MEDEA

Jak drogaś ty mi dzisiaj, ojczyzno zdradzona!

KREON

Po dzieciach i dla mego najdroższa jest łona.

MEDEA

O jakimż to dla człeka przekleństwem jest miłość!

KREON

Ja sądzę, że rozstrzyga tu losów zawiłość.

MEDEA

Nie spuszczaj z oka sprawców mej krzywdy, o Boże!

KREON

Szalona! Przestań dręczyć, nic ci nie pomoże.

MEDEA

Dość mękiśmy już znieśli, nie trzeba jej więcej.

KREON

Czy mam się do mej służby odwołać książęcej?

MEDEA

Kreonie, nie czyń tego, daj gwałtowi spokój!

KREON

Dokuczasz, łaski sobie, Medeo, nie rokuj!

MEDEA

Odejdę, lecz nie o tom ciebie błagać chciała.

KREON

Więc czemu się ociągasz, ty duszo zuchwała?

MEDEA

Ten jeden dzień mi pozwól pozostać, o królu,

Bym mogła coś obmyśleć dla dzieci, co w bólu

Zostały i bez środków, gdyż ojciec rodzony

Już przestał dbać o płód swój. W jakie mam je strony

Prowadzić, jeszcze nie wiem. Zlituj się nad nimi,

Boś sam jest przecież ojcem. Wszak litość na ziemi

Być winna! Nie o sobie też myślę, że muszę

Uciekać! Tak to losy dręczą dziś mą duszę.

KREON

Tyrański duch mi obcy — we mnie on nie gości,

Choć nieraz się zawiodłem na mojej litości,

I dzisiaj również błądzę! Jednak niech się stanie!

Lecz mówię ci, niewiasto: w jutrzejsze zaranie,

Gdy Bóg nad naszym grodem zapali pochodnię,

Jeśli tu jeszcze będziesz, zdeptawszy niegodnie

Mój rozkaz, musisz umrzeć! Zostań, jeśli-ć trzeba,

Dzień jeden! Od nieszczęścia uchronią nas nieba —

Nie spełnisz tego dzisiaj, o czym myślisz w trwodze.

CHÓR

O biada ci niebodze!

O biada! W tej doli gdzie zwrócisz swe kroki?

Gdzie znajdziesz gościnę, co ból twój głęboki

Uśmierzy? Gdzie kraj ten? Gdzie, powiedz, jest ninie

Ten zbawczy twój próg?

Medeo, na wieki snać jakiś cię bóg

Pogrążył w nieszczęścia głębinie!

MEDEA

Tak, wszędy mnie ścigają losy coraz krwawsze!

Lecz nie myśl, że tak wszystko zostanie na zawsze.

O, ciężkie grożą losy onej młodej parze

I krewnym jej niemały znój przypadnie w darze.

Czy myślisz, żem się k'niemu łasiła daremnie,

A nie, że chęć korzyści i chytrość jest we mnie?

Nie rzekłabym mu słówka ani też rękami

Nie tknęła się rąk jego! Oto jak go mami

Głupota: wypędziwszy mnie z kraju, ten stary

Wyprzedziłby od razu wszystkie me zamiary,

A teraz, mając dzień ten, spełnię plany swoje

I trupem dziś położę moich wrogów troje —

Zabiję ojca, córkę i męża. Niejedna

Ku temu wiedzie droga, lecz ja nie wiem, biedna,

Na którą wejść mi dzisiaj potrzeba. Czy może

Najlepiej, jeśli ogień pod ich dom podłożę,

Lub, wkradłszy się w sypialnię, wbiję pannie młodej

Ten ostry sztylet w serce? A jeśli zawody

Spotkają mnie, co czynić, przyjaciółki lube?

Jeżeli mnie pochwycą, gdy, knując im zgubę,

Przekroczę próg ich domu? Śmierć mnie wówczas czeka

Na wrogów pośmiewisko! Od tegom daleka!

Nie! Droga mnie najprostsza zawiedzie do celu!

Trucizna — oto środek najlepszy śród wielu.

Tak zrobię!

Niech giną!… Ale wówczas gdzie ja znajdę sobie

Przytułek? Jakież miasto, jakiż kraj przygarnie

Nieszczęsną, nie pozwoli mi zginąć tak marnie?

Nie! Nie ma takich kątów! Więc poczekać trzeba,

Aż jakiś schron bezpieczny ukażą mi nieba,

I chytrze a w milczeniu myśleć nad ich skonem!

Lecz jakiś los mnie pędzi! Z tętnem przyspieszonym

Pochwycę miecz i choćbym tutaj umrzeć miała,

Uprzątnę ich od razu, odważna, zuchwała!

O nie! Na tę królowę, którą z wszystkich bogów

Najwyżej czczę, na świętą strażniczkę mych progów

Domowych, na Hekatę! Nie będą się cieszyć

Ci wszyscy, co tak śmieli mnie tym smutkiem przeszyć!

Na gorycz ślub im zmienię, na cierpień bogactwo!

Nie wyjdzie im na dobre to powinowactwo,

Ta moja dziś ucieczka! A więc dalej! Dalej!

Medeo, wytęż wszystkie swe sztuki! Ze stali

Bądź dzisiaj: najstraszliwszych masz dokonać rzeczy!

Świadomaś swego bólu? Nie, ten pomiot człeczy,

Ten ród Syzyfijczyków i ten związek nowy

Nie będzie dzisiaj szydził z twojej biednej głowy,

Ty córko szlachetnego rodzica, ty plemię

Heliosa! Doświadczona-ś! Przy tym, wyznać muszę,

Natura nam kobietom dała słabą duszę,

O cne gdy idzie sprawy, lecz chytrości wiele,

Przewrotne jeśli trzeba przeprowadzić cele.

CHÓR

Wstecz dzisiaj płyną fale świętych rzek!

Wszystko się zmienia, prawdą stał się kłam,

O zdradach myśli przewrotny dziś człek —

Przysięgom już ufać nie można!

A że chwała mym udziałem dziś się stała,

Chwała zbożna,

Zmianie przekonań zawdzięczać to mam!

Niesławy zgrzyt już dzisiaj kobiety nie straszy.

Pradawne pieśni Muz nie będą już

Opiewać więcej białogłowskich zdrad.

Szkoda, że Fojbos, hymnów pan i stróż,

Poskąpił mi śpiewu potęgi!

Gdyby nie to, zanuciłabyś, kobieto,

Na okręgi

O hańbie mężów!… Dużo mógłby świat

Usłyszeć o tej doli i naszej i waszej!…

Przybyłaś w nasze strony, rzuciwszy swój gród!

Miłością szalejąca, prułaś głębie wód,

Podwójne mijając skały.

Dziś puste małżeńskie twe łoże

I oto znów cię za morze

Na nowy, haniebny trud

Nędzne rozkazy wygnały!

Czym dziś poręka przysiąg? Z wszech helleńskich stron

Wszelaki wstyd już uciekł, k'niebu uszedł on!

Żadna ojczysta cię niwa

Nie przyjmie w nieszczęściu, a nowa

Włada w tym domu królowa,

Bogatszy snać zbiera plon,

Potężna, nieustępliwa!

Na scenę wchodzi

JAZON

Nie pierwszy raz to widzę, jakie zło sprowadza

Nieposkromiona gniewów zapalczywych władza.

Wszak ty byłabyś mogła pozostać w tej ziemi,

Posłuszna rozkazowi wielmożów, nie czczymi

Wojując oto słowy, co cię precz stąd pędzą.

Nie myślę ja się wcale liczyć z słów twych nędzą —

Ty gadaj sobie, gadaj, że snać nad Jazona

Gorszego nie ma człeka! Bądź uszczęśliwiona,

Że po tej przeciw głowie królewskiej obrazie

Skończyło się na samym wygnania rozkazie.

Jam ciągle gniew królewski łagodził, bo chciałem,

Byś mogła tu pozostać. Lecz ty w swym zuchwałym

Szaleństwie wciąż wygrażasz królowi i przeto

Uciekać musisz z kraju. Lecz i dziś, kobieto,

O losy swoich bliskich dbający, przychodzę,

Ażebyś nie ginęła wraz z dziećmi w tej drodze

Wygnańczej, opuszczona i bez środków. Juści

Wygnanie rzecz niemiła… Z oka cię nie spuści

Ma troska, choć wciąż klątwą raczysz mnie złowrogą.

MEDEA

Ty tchórzu! Bo i czymże obdarzyć cię mogą

Te wargi me, jeżeli nie tchórzostwa mianem?

Przychodzisz ku mnie z sercem, czułością wezbranem.

A wszakże tyś mi wrogiem największym na świecie!

To nie jest wielkoduszność, to nie męstwo przecie

Spoglądać w oczy bliskim, których wprzód skrzywdzono!

Ze wszystkich ludzkich przywar najgorsza jest pono

Bezczelność! Jednak dobrze, iżeś przybył do mnie:

Lżąc ciebie, czuję ulgę, a ty się ogromnie

Uzłościsz, zmuszon słuchać słów tych moich wątku.

Rozpocznę od pierwszego, powiem-ć na początku:

Jam ciebie ocaliła, jak wiedzą mężowie

Helleńscy z statku Argo, co, głowa przy głowie,

Wysłani byli z tobą, kiedyś z ognistymi

Miał zmagać się bykami i posiać olbrzymi

Siew śmierci… Wówczas ręce me ubiły smoka,

Co skarb w swych więżąc kręgach, z bezsennego oka

Nie spuszczał tego skarbu, złocistego runa:

W ten sposób wybawienia zabłysła ci łuna!

Ja sama zaś, zdradziwszy ojca i rodzinę,

Do Jolku peliońskiego przybyłam przez sine

Odmęty, raczej sercu posłuszna, niżeli

Mózgowi, na śmiertelnej wraz też legł pościeli

Pelias z rąk twych córek za moją poradą,

Że ty już mogłeś zerwać z wszelką trwogą… Zdradą

Odpłacasz mi dziś za to, ty człeka przepodły:

Choć dzietny-ś, do świeżego cię łoża powiodły

Twe chuci; gdybyś nie miał dzieciątek, być może,

Pojęłabym, że inne ciągnęło cię łoże.

Przysięgę podeptałeś i nie wierząc, zda się,

Że jeszcze są bogowie ci sami, co w czasie

Dawniejszym mieli władzę, myślisz, że dziś nowe

Panują w świecie prawa: tak mniemasz, swą głowę

Zdradziecko odwróciwszy ode mnie!… Ty prawa

Ma ręko, wy kolana, których się plugawa

Dłoń jego dotykała tak często! Daremnie!

Dziś zawiódł me nadzieje! Ale chęć jest we mnie

Pomówić teraz z tobą jako z przyjacielem.

Ja-ć wiem, że nie uraczysz żadnym mnie weselem,

Lecz pytam — byś pokazał, jakimś jest człowiekiem:

Przytułku w jakim gnieździe mam szukać dalekim?

W ojcowski dom się zwrócić w tej strasznej potrzebie?

Do kraju rodzinnego, który tak dla ciebie

Zdradziłam? Czy do biednych córek Peliasa?

Przyjęłyby mnie pięknie! Na tom ja nie łasa,

Ich ojca morderczyni! Tak jest z moją sprawą!

Przyjaciół nie mam w domu, bom-ci krzywdę krwawą

Tym wszystkim wyrządziła z miłości ku tobie,

Dla których winnam była mieć serce! Cóż zrobię?

Dziś wszyscy mi wrogami! Za to przed innymi

Niewiasty wyróżniłeś mnie w helleńskiej ziemi!

Przedziwnie zacny mąż to, który się nie boi

Wyganiać swej małżonki, kazać żonie swojej

Żyć w wielkim opuszczeniu ach! razem z dziecięty

Biednymi! O ty dolo! O losie przeklęty!

Tak, zaszczyt to jest wielki, jeżeli pan młody

Samopas puszcza dzieci na głody i chłody

I tę, co ocaliła mu życie! O Boże!

Dlaczego dzięki tobie świat odróżnić może

Od złota sztukę miedzi, a przecz się nie płoni

Znak cnoty czy podłości na człowieka skroni?!

CHÓR

Zawzięty gniew się wszczyna, straszny, nieukojny,

Gdy między przyjaciółmi przychodzi do wojny.

JAZON

Snać nie złym trza być mówcą, lub raczej jak łodzi

Kierownik przeroztropny, co śród fal powodzi

Ze zwiniętymi płynie żaglami, by można

W czas schronić się do portu, kobieto bezbożna,

Przed burzą złą języka, którym mielesz, w górę

Wynosząc swe zasługi. W owe dni ponure,

Zda mi się, spośród bogów i ludzi jedynie

Kiprydzie zawdzięczałem, że się na głębinie

Ma barka utrzymała. Rozum w głowie twojej

Przebystry, ale w gniew się twa warga uzbroi,

Gdy powiem-ć, jak Erosa nieuchronne strzały

Ratować mnie z nieszczęścia tobie przykazały.

Lecz tego nazbyt ściśle ja, widzisz, nie biorę:

Ratunek, tak czy owak, przyszedł w samą porę.

Zaś więcej, niźli całe moje ocalenie,

Dostałaś ty ode mnie, jak zaraz nadmienię.

Nasamprzód w miejsce ziemi barbarzyńskiej, kraje

Helleńskie zamieszkujesz, poznałaś zwyczaje

I prawa, których słuchasz, zamiast samowoli

Ulegać. Każdy Greczyn wie, żeś mądra. Roli

Kolchidzkiej się trzymając, gdzieś na krańcach świata,

Nie byłabyś przenigdy w sławę tę bogata.

Nie chciałaby mieć złota w domu moja dusza

Ni słodszych śpiewać pieśni, niż pieśń Orfeusza,

Jeżeliby nie miała skosztować słodyczy

Cnej sławy. Tyle, widzisz, co się mnie dotyczy —

Boś ty dziś wywołała ten bój na języki.

Lecz jeśli chcesz mi czynić do związków przytyki

Królewskich, to, po pierwsze, wiedz, żem tu rozumnie

Postąpił i z rozwagą; po wtóre, że u mnie

Nie znajdzie nikt zawiści do ciebie i dzieci.

Posłuchaj: gdym tu przybył z iolkijskich śmieci,

Niejedną wlokąc klęskę za sobą — odpowiedz,

Czy mogłem większe szczęście, banita-wędrowiec,

Napotkać, niż małżeństwem związać się z królewną?

Nie! Tobą ja przesycon nie byłem, bądź pewną,

Nie miałem-ci też chuci k'nowej młodej pannie

I dzieci-m też nie myślał płodzić nieustannie —

Wystarczą, którem spłodził, kocham je i więcej

Nie pragnę. Szło mi o to, by ślub ten książęcy

Przysporzył nam dobytku i sławy, boć przecie

Wiadomo, że ubogim i najlepszy w świecie

Przyjaciel lubi z drogi uchodzić. Poza tym

Pragnąłem godnie synów wychować i bratem

Obdarzyć ich niejednym, zespolić dla sławy,

I szczęścia mego rodu… To powód jest prawy!

Ty dzieci masz już dosyć, a ja chciałbym dzięki

Tym, które się narodzą, żywot stworzyć miękki

Dla tych, co już spłodzone. Złe-li to zamiary?

I ty byś też mówiła inaczej, lecz jary

Zazdrości żre cię ogień. Ot, jakie jesteście

Na świecie wy kobiety! Jeżeli niewieście

Nie skłóci nic spokoju w sypialni, szczęśliwe

Czujecie się nad wyraz, lecz jeśli na niwę

Małżeńską spadnie burza, wrogiem wam tej chwili

To wszystko, co nam życie upiększa i mili.

Przecz dzieci mieć nie można bez kobiet?! O, wtedy

Nie byłoby śród ludzi tyle klęsk i biedy.

CHÓR

Kwieciścieś wypowiedział swe słowa, Jazonie!

Lecz mnie się dziś wydaje, że — wbrew twej obronie —

Niesłusznie na małżonce popełniłeś zdradę.

MEDEA

W niejednym ja się różnię z niejednym! Więc kładę

I dzisiaj na to wagę, że najsroższej plagi

Wart zbrodniarz, umiejący swój postępek nagi

Owijać w kwiecistości. Bo jeśli ktoś umie

Grzech stroić w piękne słówka, to w podłym rozumie

Rzecz spełni najpodlejszą. Więc i ty się ze mną

Pustymi nie baw słowy — twa troska daremną:

Pobiję cię od razu. Działając, jak każe

Szlachetność, przecz o swoimś nie doniósł zamiarze

Mnie, żonie, tylko ślub ten swój zawierasz skrycie?

JAZON

O, ładnie-byś mi wówczas umiliła życie,

Jeżelibym ci wyznał! Wszakże i dziś jeszcze

Sił nie masz, by poskromić swego gniewu dreszcze.

MEDEA

Nie o to ci chodziło… Myślisz: w późne lata

Niesławnie żyć z małżonką gdzieś z cudzego świata.

JAZON

O nie! Nie o kobietę szło mi, gdym do córy

Królewskiej szedł w zaloty… Mówię-ć po raz wtóry:

Dopomóc chciałem tobie i królewskie dzieci

Spokrewnić z twymi dziećmi. Ta niech chwała świeci

W mym domu! To ma rodu mego być podporą!

MEDEA

A na cóż mi dobytek, od którego chorą

Ma dusza? Na cóż szczęście, które mnie nie krzepi?

JAZON

Czy wiesz, jak ci postąpić najmądrzej, najlepiej?

Gorzkości nie czuj w dobrym i nie wołaj „biada”!

Jeżeli ci się żywot szczęśliwie układa.

MEDEA

Drwij sobie, masz przytułek, a ja dzisiaj jeszcze

Mam pójść, wygnana z miasta, na losy złowieszcze.

JAZON

Nikt inny, tylko sama winnaś jest swej zguby.

MEDEA

Zdradziłam cię, innymi pociągnięta śluby?

JAZON

Bluźniercze rzucasz klątwy na królewskie ściany.

MEDEA

Być klątwą twego domu snać mi los jest dany.

JAZON

Nie będę się już spierał. Lecz jeżeli mogę

I tobie czymś usłużyć i dzieciom na drogę,

Mów! Hojnie cię obdarzy ma ręka! A dalej,

Zlecenia do przyjaciół dam, by cię witali

Przyjaźnie. Gdy i tego nie zechcesz, zaiste!

Dowody bezrozumu dasz mi oczywiste!

Najlepiej gniew poskromić --- większy zysk w tym będzie.

MEDEA

Twych druhów gościnności w żadnym nie chcę względzie!

Nic z ręki twej nie wezmę. Wiadomo dokoła,

Że łaska złych nikomu szczęścia dać nie zdoła.

JAZON

A zatem wielkich bogów wzywam tu na świadki,

Że wszystko chcę uczynić dla dzieci i matki,

Lecz ty odtrącasz dobro z pychy! W tej potrzebie

Odpędzasz przyjacioły. Tym gorzej dla ciebie.

MEDEA

Idź, idź! Tęsknota rwie cię do wybranki świeżej…

Za długoś tu już bawił! Spieszyć się należy!

Idź, żeń się! Ale czasy z bożą przyjdą wolą,

Że mocno cię te śluby niewczesne zabolą!

CHÓR

Jeżeli miłość granice przekracza,

Mąż nie zdobywa ni sławy, ni siły.

Nikt jednak z niebian nie jest równie miły,

Jak Kiprys, gdy trzyma się w mierze.

O królowo,

K'tobie idzie moje słowo —

Błagam szczerze,

By mi rany

Nie zadawał wykąpany

W skrach tęsknoty

Nieuchronny bełt twój złoty.

Oby wstydliwość, najdroższy dar bogów.

Była mi zawsze osłoną w mej drodze!

W kłótnie i zwady niechaj-że mnie srodze

Nie wtrąca Kiprys zajadła —

Z cudzą żoną

Nie chcę ja być powaśnioną!

W ludzi stadła

Niech jej władza

Złych zamętów nie wprowadza,

Cna bogini

Niech śród małżeństw zgodę czyni.

O kraju, o domie ty mój!

Jakoś mi rzucać wasz próg,

By błąkać się bez rady wśród nieznanych dróg,

Na krwawy skazana znój!

Śmierć raczej poniosę, gdy mi każe Bóg

Dożyć tej doli!

Ach! Nic tak nie boli,

Jak to, jeśli trzeba —

O nieba! —

Utracić ojczysty swój brzeg!

Wiem sama o tym, o wiem

I zbędna mi wieść z cudzych warg:

Gród żaden, żaden człowiek nie słuchał twych skarg,

Gdyś z strasznym spotkała się złem.

Niech ginie bez śladu, kto nie chcąc na bark

Brać losów współludzi,

Litości nie wzbudzi

W swym sercu przegłuchym:

O! Druhem

Nie będzie mi nigdy ten człek.

Zjawia się

AJGEUS

Medeo, witaj-że mi! Nigdy pozdrowienia

Szczerszego z swoim bliskim bliski nie zamienia!

MEDEA

I ty mi również witaj, synu Pandiona,

Ajgeju! Skąd cię wiedzie twa stopa strudzona?

AJGEUS

Z Fojbosa proroczego powracam przybytku.

MEDEA

Do pępka-ś ziemi chodził dla swego pożytku?

AJGEUS

Dowiedzieć się pragnąłem, czy będę miał dzieci.

MEDEA

O rety! Więc bez dziatek ten ci żywot leci?

AJGEUS

Potomstwa mi nie dały zarządzenia boże.

MEDEA

Bezżennyś, czy małżeńskie już posiadasz łoże?

AJGEUS

Nie mogę rzec, bym w jarzmie małżeńskim nie chodził.

MEDEA

I cóż ci w sprawie dziatek bóg Fojbos wywodził?

AJGEUS

Zbyt mądrze, by to człowiek mógł pojąć niezwłocznie.

MEDEA

Czyż godzi nam się poznać tę boską wyrocznię?

AJGEUS

I owszem, wszakże mądra potrzebna mi rada.

MEDEA

Więc powiedz mi, jeżeli mówić ci wypada.

AJGEUS

Rzekł, abym nie otwierał przed czasem wątora —

MEDEA

A kiedyż ma nastąpić odpowiednia pora?

AJGEUS

Gdy znów do ojczystego powrócę ogniska.

MEDEA

A po co cię przygnała tu głąb morza śliska?

AJGEUS

Pitteusz ponoć władcą jest w trojzeńskiej ziemi —

MEDEA

Pelopsa syn, z myślami człek przepobożnymi.

AJGEUS

Podzielić się z nim pragnę tą bożą zagadką.

MEDEA

Człek mądry i znajomość ma w twych sprawach rzadką.

AJGEUS

Najdroższy on jest dla mnie z wszystkich współrycerzy.

MEDEA

Niech spełni ci się wszystko, na czym ci zależy.

AJGEUS

Przecz zblakło twoje oko? Przecz twe lico zbladło?

MEDEA

Niż mój, gorszego męża nie ma żadne stadło.

AJGEUS

Co mówisz? Racz się jaśniej wyrazić, o miła.

MEDEA

On, Jazon, mnie pokrzywdził, choć go-m nie skrzywdziła.

AJGEUS

Opowiedzże dokładniej, cóż takiego czyni?

MEDEA

W mym domu druga przy mnie włada gospodyni.

AJGEUS

Na taką-ż by się zdobył nieprawość? Na Boga!

MEDEA

Tak, wzgardził mną, choć przedtem byłam mu przedroga.

AJGEUS

Przesycił się twym łożem i pokochał inną?

MEDEA

Pokochał przenamiętnie! Zdradził mnie, niewinną.

AJGEUS

Więc niechże sobie idzie, jeśli tak jest podły.

MEDEA

Do możnej krwi królewskiej chucie go zawiodły.

AJGEUS

Któż daje mu swą córkę? Wyjaw-że nareszcie.

MEDEA

Sam Kreon, ten, co królem jest w korynckim mieście.

AJGEUS

Pojmuję, że narzekasz. Gorzką masz godzinę.

MEDEA

Ponadto, wyrzucają mnie stąd precz!… Ach, ginę!

AJGEUS

I cóż mi znowu mówisz, ty biedna niewiasto!

MEDEA

Opuścić każe Kreon to korynckie miasto.

AJGEUS

Cóż mówi na to Jazon? Ha! Tego nie chwalę.

MEDEA

Gdy sądzić go po słowach, nie godzi się wcale,

Naprawdę rad jest temu. O, na twoją brodę,

Na twoje te kolana! Zrozum-że mą szkodę,

Ulituj się, ulituj i mnie nieszczęśliwej

Nie pozwól ginąć marnie, bez domu, bez niwy

Ojczystej! Weź mnie k'sobie, zawiedź mnie w swe progi,

A będziesz miał zapłatę: dzieci zastęp mnogi

Nagrodzi twoją miłość, będziesz aż do grobu

Szczęśliwy! Ani nie wiesz, coś znalazł! Sposobu

Świadoma, widzisz, jestem, aby się bez miary

Rozrosło twoje plemię. To sprawią me czary.

AJGEUS

Wypełnić twoją wolę nietrudno mi będzie,

Kobieto! Bo nasamprzód mam bóstwa na względzie,

Następnie, że się dzieci, jak mówisz, porodzą,

A właśnie w to me chęci najgorętsze godzą.

Rzecz tak się ma: Gdy osiąść zechcesz w mojej ziemi,

Gościnnie cię rękami przyjmę otwartymi.

Lecz to ci zapowiadam: sam cię z tej krainy

Nie myślę wyprowadzać; skoro, bez mej winy,

Zawitasz własnowolnie mojego domu,

Przytułku ci użyczę, nie wydam nikomu.

Więc sama racz swe kroki zwrócić z tego grodu,

Obrażać gospodarzy ja nie mam powodu.

MEDEA

Tak będzie… Przecież tylko naonczas nie dojmie

Zły los mi, jeśli pewną zechcesz dać rękojmię.

AJGEUS

Nie ufasz mi? Lub powiedz, na coś jeszcze łasa?

MEDEA

Bynajmniej. Tylko wrogim jest mi dom Peliasa

I Kreon. Gdybyś raczył związać się przysięgą,

To nie dałbyś mnie porwać z swej ziemi. Mam tęgą

Obronę w przyrzeczeniu twym w obliczu bogów:

Inaczej, gotów jesteś ulec moich wrogów

Przyjaźnym, słodkim słowom. Na tym się zasadza

Ma prośba: u mnie słabość, u nich można władza.

AJGEUS

Przezornie to układasz, przemądrze, prawdziwie!

Gdy trzeba to uczynić, ja się nie sprzeciwię.

I dla mnie najbezpieczniej będzie, gdy w tej sprawie

Odwołam się do przysiąg: i ciebie tym zbawię

I siebie… Wymień bóstwa, na które mam składać.

MEDEA

Na ziemię i na słońce, mojego pradziada-ć,

Przysięgnij i na wszystkie inne moce nieba.

AJGEUS

Mów, czego mam zaniechać, a co spełnić trzeba?

MEDEA

Że z ziemi swej mnie w żaden nie wypędzisz sposób,

A także, gdyby która z nieprzyjaznych osób

Zechciała mnie z niej porwać, wytrwasz w tym do końca.

AJGEUS

Przysięgam ci na Ziemię i na światłość Słońca

I wszystkie inne bóstwa, że dotrzymam wiary.

MEDEA

A jeśli nie dotrzymasz, jakiejś godzien kary?

AJGEUS

Tej, która zawsze spada na wszystkie bluźnierce.

MEDEA

Szczęśliwej zatem drogi… Raduje się serce,

Że tak się to układa. Udam się ku tobie,

Gdy wszystko, co zamyślam, jak najlepiej zrobię.

CHÓR

Więc niechże syn Mai prowadzi cię w dom

I mocy niech doda szlachetnym twym tchom,

Byś spełnił swe chęci! Ja zasię w pamięci

Mieć będę to wciąż,

Iżeś czcigodny jest mąż!

Ajgeus wychodzi.

MEDEA

O Zeusie, i ty, Dike, płodzie Zeusowy,

I Światło ty słoneczne! Teraz, białogłowy,

Me lube, swoich wszystkich nieprzyjaciół zmogę,

Albowiem na właściwą wstąpiłam już drogę.

Nadzieję mam, iż zemsty już nie ujdą mojej,

W najgorszej oto chwili człowiek za mną stoi,

Co plany me do portu powiedzie bez zdrady.

O brzeg się ten zahaczę, do grodu Pallady,

Do twierdzy jej przybywszy. Teraz jam gotowa

Wyłuszczyć wam swój zamysł — niewesołe słowa!

Służebną którąś poślę i wezwę Jazona,

By stanął tu przede mną. Wówczas go przekona

Łagodna moja warga — gdy spojrzy mi w oczy —

Że wszystko dobrze zrobił, że gdy się jednoczy

W małżeństwo z córką króla, czyni to rozumnie

I zacnie, chociaż przez to ból się rodzi u mnie,

Że sprawa weźmie obrót szczęśliwy… A dalej

Poproszę, iżby dzieci stąd nie wypędzali,

Nie iżbym je zostawić chciała tu na zawsze

Na moich nieprzyjaciół szyderstwo najkrwawsze —

Nie!… Chytrze pragnę zgładzić tę królewską córę!

Swe syny poszlę do niej, ażeby niektóre

Zanieśli jej podarki: wianek szczerozłoty

I suknię delikatnej, niezwykłej roboty

Wraz z prośbą, by nie dała wyganiać biedactwa…

Gdy ciało swe w te cenne przystroi bogactwa,

Wraz umrze, a z nią każdy, kto się tej królewny

Tknąć zechce. Taki bowiem będzie jad przepewny

W kosztownej tej posyłce. Tutaj skończyć muszę,

Nie powiem, jaka zgroza przenika mą duszę

Na to, co mam wypełnić, a co mnie na ćwierci

Dziś szarpie! Własne dzieci zabiję! Od śmierci

Nikt zbawić ich nie zdoła. A kiedy tak zniszczę

Jazona dom, korynckie porzucę grodziszcze,

Ucieknę precz od mordu mych najdroższych dziatek,

Spełniwszy tę okropność! Nie chcę na ostatek

Być wrogów pośmiewiskiem… Pozbawiona domu,

Precz pójdę, przyjaciółki! Komu-ż żyć mam, komu?!

Ojczyzna dziś mi obca, zbrakło mi schroniska,

Gdzie mogłabym się uciec, tej śmiertelniej bliska

Rozpaczy!… Pierwszy grzech mój był wówczas, gdy, siła

Ufając słowom Greka, ojczyste-m rzuciła

Domostwo! On mi za to zapłaci! Albowiem

Nie spotka się już nigdy z swoich synów zdrowiem

I życiem. A i pani jemu poręczona

Nie może go obdarzyć płodem swego łona:

Zła, zginie z złej trucizny!… O nie myślcie o mnie,

Żem słaba jest niewiasta, tchórzliwa ogromnie,

Że się do gnuśnych liczę i że spokój lubię:

Dla dobrych jam ku szczęściu, dla podłych ku zgubie:

Człek tylko mnie podobien wart największej chwały.

PRZODOWNICA CHÓRU

Gdy wszystkie mi zamysły twe usta wyznały,

Chcę być ci pożyteczną i dlatego radzę

Dać spokój, wszak obrażasz ludzkich ustaw władzę.

MEDEA

Nie mogę! Jednak tobie przebaczam, wiem przecie,

Żeś nigdy tyle złego nie zniosła na świecie.

CHÓR

By zgładzić własne dzieci, twa myśl się wytęża?

MEDEA

W ten sposób ja najsilniej ugodzę w pierś męża.

CHÓR

Ze wszystkich kobiet będziesz wówczas najbiedniejsza.

MEDEA

Idź sobie! Na nic zda się twa mowa dzisiejsza.

do piastunki

Ty spiesz się i Jazona przywiedź mi tej chwili.

Posługi najwierniejsze ty spełniasz najmilej.

A milcz — to moja prośba! Zważać będziesz na nią,

Jeżeliś jest kobietą i kochasz swą panią.

CHÓR

O rodzie Erechtejowy, z szczęścia dawnego znan,

Wieczystych bogów plemię,

Zamieszkujące tę ziemię,

Przesławnej mądrości kraj!

O ty, co depcesz łan,

W błękitny zatopion maj,

Te błonia,

Gdzie dziewięć onych świętych, pierydzkich Muz

Jasna zrodziła Harmonia:

Kiprys czerpała pono z Kefizu twego fal

Kryniczne, słodkie zdroje

I potem we włosy swoje

Wplótłszy pęk wonnych róż,

Z łagodnym szła wiewem w dal

I słała-ć, mądrości stróż,

Eroty,

Przemyślne towarzysze wszelkich wiedz i sztuk,

Sprężyny wszelakiej cnoty.

O jakżeż cię przyjmie ten gród,

Ta ziemia świętych rzek,

Gdzie świętym jest każdy człek —

Ciebie, coś synów swych krwią

Zmazana?

To ginie — bacz! — własny twój płód!

To mord własnych dzieci — o bacz!

K'tobie się zwraca nasz płacz,

Obejmujemy-ć kolana:

Nie morduj, o nie bądź tak złą!

Skąd męstwa nabierzesz, ach! mów!,

Aby uzbroić swą dłoń

I serce — o broń się, broń! —

Na ten okrutny czyn?

Azali

Nie zbraknie potrzebnych ci tchów?

Czy możesz tak patrzeć bez łez

Na dzieci rodzonych zły kres?

Czy litość cię nie powali,

Gdy błagać cię będzie twój syn?

Na scenę wchodzi

JAZON

Wezwałaś mnie i jestem. Choć puściłaś wodze

Swym gniewom zapalczywym przeciw mnie, przychodzę

Wysłuchać, co mi jeszcze rzekną twoje usta.

MEDEA

Jazonie! Ma poprzednia mowa była pusta,

Ty wybacz mi! A zresztą godzi się ode mnie

I złość mą przyjąć chętnie, jeżeli wzajemnie

Tak dużo myśmy sobie świadczyli dobrego.

Ja chcę się upamiętać. Pytam się, dlaczego

Mam szaleć, nędzna dziewka, przeciw tym, co szczerze

Życzliwi są mym losom? Skąd się złość ta bierze

Na władcę tego kraju i na mego męża,

Co wszystkie swoje siły li dla mnie wytęża?

Co dzieciom moim dolę chcąc zgotować pewną,

Zamyśla dać im braci, żeniąc się z królewną?

Nie zbędęż ja się gniewu, gdy mnie szczęściem darzą

Bogowie? Po cóż chodzę z bolejącą twarzą?

Azali nie mam dzieci? I któż mi zostanie

Z przyjaciół, gdy się sama skażę na wygnanie?

To wszystko rozważywszy, widzę, jak bez celu

Był gniew mój i ma skarga! Teraz nie dość wielu

Nie mogę znać wyrazów, aby należycie

Pochwalić twe zamiary! Wiem: o naszym bycie

Myślałeś w tym małżeństwie! Więc czemuż ja raczej

Nie oddam się uciesze, miast ginąć z rozpaczy?

Przecz nie ma mnie przy łożu twej małżonki nowej?

Przecz stroić nie pomagam jej nadobnej głowy?

Że takie my jesteśmy, nie inne, nie biorę

Bynajmniej tego za złe, lecz powiem ci w porę,

Byś w złym się tym nie równał i w niemądry sposób

Nie toczył walki z mózgiem niezbyt mądrych osób.

O dzieci, dzieci, chodźcie! Rzućcie domu progi,

Przybliżcie się, patrzajcie: to wasz ojciec drogi!

Powitać trzeba ojca, uściskać wraz ze mną,

Przemówić choć słóweczko, rzucić nieprzyjemną

Tę niechęć, tę nieprzyjaźń! Już się wasza matka

Zgodziła z nim, już spokój będzie do ostatka

Panował między nami! Cóż go skłócić może?

Pochwyćcie tę prawicę ojcowską!

na stronie

      O Boże!

Gdy sobie dziś pomyślę o tym, że tak muszę

Ukrywać, co tak szarpie tę mą biedną duszę! — —

O dzieci, moje dzieci?! Długo-ż wy będziecie

Wyciągać ku mnie rączki? O ja na tym świecie

Kobieta najnędzniejsza! Zalewam się łzami

I jestem pełna trwogi! Późno między nami —

Pomiędzy mną a ojcem — nastąpiła zgoda,

Dlatego w łzach dziś tonie moich lic uroda.

PRZODOWNICA CHÓRU

I mnie spod moich powiek jasne ciekną ślozy.

Bodajby dzień nie nadszedł jeszcze większej grozy!

JAZON

To-ć chwalę ci, niewiasto, tamtego nie ganię.

Bo słuszne jest kobiety gorzkie narzekanie

Na męża, który chyłkiem do swego ogniska

Wprowadza drugą żonę. Lecz już się nie ciska

Twe serce w pustym gniewie. Zwycięstwo-ś nareszcie

Odniosła, jak przystało rozumnej niewieście,

Nad sobą! A wy, dzieci: już same niebiosy

Raczyły tu zarządzić, że o wasze losy

Zatroszczył się wasz ojciec godziwie: na przedzie

Staniecie śród Koryntian, tak wam się powiedzie

Przy braciach. Więc rośnijcie! Wszystkie inne sprawy

Na oku ma wasz ojciec i sam Bóg łaskawy.

Obyście do męskości dobiegli wesołej

I poszli na zwycięski bój z nieprzyjacioły!

do Medei

Dlaczego toniesz we łzach? Czemu lico blade

Odwracasz znów ode mnie? Odpychasz mą radę?

Dlaczego nie przyjmujesz moich słów radośnie?

MEDEA

O dzieciach pomyślałam, przeto żal mój rośnie.

JAZON

Ja zajmę się już nimi… Czemu płakać? Czemu?

MEDEA

Przestanę się już troskać, ufam słowu twemu.

JAZON

Dlaczego jednak z oczu płyną łzy ci słone?

MEDEA

Kobiety myśmy słabe i do łez stworzone,

Jam przecież je zrodziła. Kiedyś wspomniał dzieci,

Myślałam, czy naprawdę szczęście im zaświeci,

Którego pragniesz dla nich. Z naszej dziś rozmowy

Wiem jedno, a zaś drugie wyznać ci gotowy

Mój umysł — racz posłuchać: jeśli mnie wypędza

Z tej ziemi rozkaz króla, widzi to ma nędza,

Że dla mnie tak najlepiej, nie myślę stać w drodze

i tobie, i królowi. Sama się z tym godzę,

Że, pozostawszy tutaj, twojego bym domu

Zawadą przecież była, a tak zaś nikomu

Przeszkadzać już nie będę: uciekam więc sama,

Niech za mną dobrowolnie zamyka się brama

Koryntu! Lecz byś dzieci wychował, Kreonta

Racz prosić, by ich z tego nie wypędzał kąta.

JAZON

Obawiam się, czy zechce. Lecz spróbować można.

MEDEA

Wiec niech się raczy udać twa małżonka zbożna

Do ojca, iżby dzieci nie wypędzał z kraju.

JAZON

I owszem… Mam tę wiarę, że, kobiet zwyczaju

Trzymając się, mej prośbie nie odmówi ona.

MEDEA

Ma pomoc przy tym wszystkim jest ci zapewniona.

Podarki jej posyłam kosztowne bez miary —

Kto kiedy na tej ziemi widział takie dary? —:

Przepiękny płaszcz weselny i wian szczerozłoty

Podadzą jej me dzieci. Niechże te klejnoty

Natychmiast kto przyniesie — trza wydać rozkazy…

Nie raz się uraduje, nie! Po tysiąc razy

Szczęśliwą będzie owa niewiasta, co w tobie

najdzielniejszego męża znalazłszy, w ozdobie

Bezcennej chodzić będzie, którą na swe wnuki

Rad przelał ojciec ojca, sam Helios, dopóki

Żyć będzie nasze plemię… Weźcie to, dziecięta

I idźcie z tym do księżnej. Radością przejęta,

Dar ujrzy niepośledni, przegodny podzięki.

Służba przyniosła tymczasem podarki.

JAZON

Dlaczego, nierozumna, wypuszczasz to z ręki?

Czy nie ma dosyć sukien w jej królewskim domu?

Czy nie ma dosyć złota? Nie dawaj nikomu,

Zatrzymaj to! Jeżelim wart przed jej obliczem

Cośkolwiek — i bez tego nie odejdę z niczym.

MEDEA

Daj spokój! Podarunki są i bogom miłe.

Niż ludzkich słów tysiące, stokroć większą siłę

Ma złoto… Przy niej szczęście, nasza to królowa,

Bóg sprzyja jej zamiarom. Ja jestem gotowa

Nie tylko oddać złoto, lecz życie poświęcę,

By dzieci na obczyźnie nie ginęły w męce.

Więc idźcie w dom bogaty tej małżonki świeżej

Ojcowskiej, a mej pani, i, jak się należy,

Błagajcie ją, podając ten płaszcz i to złoto,

By was nie wypędzano… Głównie idzie o to,

Ażeby własnoręcznie dary te przyjęła.

Spieszcie się i wnet sprawę zdajcie z swego dzieła.

CHÓR

Nie mam już żadnej nadziei, by mogły żyć te dziecięta,

Śmierć nieuchronna je czeka, śmierć pewna,

I ona, nieszczęsna królewna,

Kosztownej przerada ozdobie,

Koniec zgotuje sobie

Straszliwy:

Na jasne swoje sploty

Śmiertelny podarek złoty

Rękoma położy własnymi.

Snać się nie oprze pokusie! Urokiem darów przejęta,

W płaszcz się i wieniec złocisty przystroi

I do śmiertelnych podwoi

Na wieczne pospieszy śluby —

Już nie uniknie zguby!

Przedziwy!

Sieć zastawiona zdradnie,

Ona do sieci tej wpadnie,

Zejdzie do Hadu podziemi!

I ty, o nieszczęśniku, zięciu naszego pana,

Bezwiednie swe dzieci

I dziewkę narzeczoną,

Co miała być ci żoną,

W śmiertelne zapędzasz sieci —

Snać dola ci twoja nieznana!

A także i twoja boleść okrywa mnie żałobą,

Ty matko-nieboże,

Co chcesz mordować syny,

Albowiem twój jedyny

Inne już wybrał łoże,

Niegodnie wzgardziwszy tobą.

Na scenę wchodzi

PIASTUN

Kniahini, dzieciom twoim nie grozi wygnanie,

Królewna rada wzięła podarki. Nastanie

Dla synów twoich spokój. Wszystko złe przeminie.

MEDEA

Ach!

PIASTUN

Dlaczego wzdychasz, pani, w tej szczęsnej godzinie?

Przecz lice znów odwracasz, nie chcesz mówić ze mną,

Miast chętnym przyjąć sercem wiadomość przyjemną?

MEDEA

O jej!

PIASTUN

Niezgodne to są jęki z tym, co ci przynoszę.

MEDEA

Ojej! Ojej!

PIASTUN

      Myślałem, że sprawię-ć rozkosze —

Czy może wieściom moim nie bardzoś jest rada?

MEDEA

Przyniosłeś, coś miał przynieść. Lżyć cię nie wypada.

PIASTUN

Więc czemu spuszczasz oczy, łez wylewasz zdroje?

MEDEA

Tak musi być, mój stary! Bóg i serce moje

Sprawiają, że tak czynię dziś, a nie inaczej.

PIASTUN

Przez dzieci w dom ty wrócisz, pozbądź się rozpaczy!

MEDEA

Lecz inni już nie wrócą! O jakaż ja biedna!

PIASTUN

Dzieciątek pozbawiona nie ty sama jedna,

Nie godzi się na los swój narzekać nikomu.

MEDEA

I ja narzekać nie chcę. Powracaj do domu,

O dzieciach miej staranie, jak zwykle… O dzieci,

O dzieci moje drogie! Jak ten żywot leci,

Dom macie, macie miasto, w którym żyć wypadnie

Bez matki, opuszczonej, wygnanej tak zdradnie,

Bez matki, co w świat idzie, zanim się do syta

Nacieszyć mogła wami, ach! zanim, okryta

Radością, zaświeciła weselne wam łoże,

W strój ślubny przyoblekła narzeczone hoże

I zanim uroczyste poniosła wam świece!

Dlaczego tak stwardniało me serce kobiece?

Daremnie-m was chowała, daremnie cierpiała,

Daremna, lube dzieci, moja troska cała,

Daremny ból okrutny, kiedym was rodziła!

W mym sercu rosła wiara, nadzieja przemiła,

Że wy mnie pielęgnować będziecie w starości,

Że ręce wasze zacnie pogrzebią me kości —

Zawiści godne losy!… Teraz już przepadła

Na wieki słodka troska! Innego dziś jadła

Skosztuję! Pozbawiona was, o dzieci lube,

Żywić się będę smutkiem, skazana na zgubę,

I was już od tej chwili inne czeka życie —

Przenigdy wy swej matki już nie zobaczycie

Miłymi oczętami! Czemu tak ogromnie

Wpijacie się tym wzrokiem? Czemu się tak do mnie

Śmiejecie tym ostatnim uśmiechem? O rety!

Co czynić?! Jak postąpić?! Poradźcie, kobiety!

Spojrzawszy w te ich jasne źrenice, od razu

Straciłam wszelkie męstwo! Ach! Nie jestem z głazu!

Ja tego nie uczynię! Żegnajcie na wieki,

Me plany! Ja was, dzieci, wezmę w kraj daleki

Ze sobą! Na cóż ojcu dokuczyć mi trzeba?

Czy na to, bym po dwakroć cierpiała? O nieba!

Precz dawne me zamysły! Jednak czyż dopuszczę,

By miano szydzić ze mnie, żem swych wrogów tłuszczę

Puściła tak bez kary? Niechże się nie boi

Me serce! Wstyd i hańba, żem do duszy twojej

Dać mogła przystęp słowom tak miękkim! Przestanę

Być tchórzem! Idźcie do dom, dziateczki kochane!

A komu się wydaje, że przy tej ofierze

Nie może być obecnym, niech się precz zabierze!

Nie! Litość ręki mojej przekupić nie zdoła!

Ach! Ach!

A jednak, jednak, duszo, daj spokój!… Wesoła

Snać będzie nasza dola, gdy zostanę z wami!

Tak! Niechaj się tym czynem ma dusza nie plami!

Nie! Nie! Na wszystkie duchy-mściciele w Hadesie,

Przenigdy nie dopuszczę, ażeby obiesie,

Me wrogi, szydzić miały z mojej biednej dziatwy!

Stało się! Już mi powrót z tej drogi niełatwy!

Już widzę, jak w mym płaszczu i w mym diademie

Królewska pada córka nieżywa na ziemię!

Tak weszłam na tę drogę nieszczęsną! (Lecz one

Na drogę nieszczęśliwszą idą opuszczone!)

Pożegnam przeto synów! Podajcie, o dziatki,

Te prawe swoje ręce! Niech je usta matki

Serdecznie ucałują! Najdroższe rączęta!

Najmilsze moje główki! Piękności nietknięta

Tych kształtów, tych twarzyczek! Szczęśliwość znajdziecie,

Nie tu, lecz tam, me dziatki! Szczęścia na tym świecie

Pozbawił was rodzony wasz ojciec! O słodki

Oddechu! O uroku tej postaci wiotkiej!

O gładkie, kraśne lica! Żegnajcie na zawsze!

Nie mogę patrzeć na was! Oto mnie najkrwawsze

Przemogły dziś katusze! Wiem, na co się ważę,

Lecz gniew mnie dziś opętał, on pod swoją strażę

Wziął wszystkie moje myśli, dłużej nie poczeka

Ten sprawca najstraszniejszych męczarni człowieka.

CHÓR

Nieraz ja odważnie kierując swe kroki

Ku coraz to większej zaciekań głębinie,

Łamałam się bardziej, niżeli przystało

Płci mojej niewieściej. Gdyż Muza, głębokiej

Kapłanka mądrości, przybliża się ninie

I ku nam! — Nie wszystkim! Nam równych i mało

Jest może na świecie,

Lecz Muz ukochanie u kobiet znajdziecie!

Dlatego też mówię, iż większa przypadła

Szczęśliwość w udziele tym z ludzi, co dziatek

Nie mają rodzonych, niż tym, co się w stadła

Połączą i płodzą.

Kto nie wie, jakiego też losu zadatek

Gotuje dla siebie płodzący, czy szczęście

Wraz z dziećmi nań spadnie, czy dola swe pięście

Pokaże — kto mając to wszystko na względzie,

Nie płodzi, ten zbędzie

Niejednej się troski

Pod chęci tej wodzą.

Lecz komu w dziedzinie zakwitła ojcowskiej

Rozkoszna latorośl, przemiła mu dziatwa,

O, temu nie będzie, zapewniam, zbyt łatwa

Ta droga żywota… Nasamprzód potrzeba

Wychować, a potem zapewnić kęs chleba,

A potem człek nie wie, dla kogo się trudzi,

Czy dobrych on ludzi,

Czy złych pozostawi? A jeszcze, poza tym,

Jest dola najgorsza, władnąca nad światem:

Zgromadzon dobytek, wyrosły dziecięta

Na duchu i ciele, a oto zawzięta

Potęga się jawi, śmierć idzie zuchwała,

Jak tu, i do Hadu unosi ich ciała!

Dlaczegóż to jeszcze — o, niech mi kto powie! —

Do innych udręczeń przydali bogowie

I to najstraszliwsze dla człeka,

Że śmierć już na dzieci gdzieś czeka?!

MEDEA

Z tęsknotą za wieściami, przyjaciółki moje,

Co stało się w tym domu, zbyt długo tu stoję.

Lecz oto pędzi ku nam służebny Jazona.

Wiadomość niewesoła, bo prawie że kona

Z zmęczenia — o patrzajcie! z tchem zapartym bieży.

Na scenę wbiega

POSEŁ

Spełniłaś czyn okrutny! Radzę jak najszczerzej:

Uciekaj precz, Medeo! Uciekaj ukradkiem,

Co wpadnie ci pod rękę, czy wozem czy statkiem.

MEDEA

Dlaczego mam uciekać? A skądże ta rada?

POSEŁ

Nadobną córkę króla spotkała zagłada.

Z nią razem i Kreonta czary twe zabiły.

MEDEA

Rozkoszną wieść mi niesiesz, posłańcze przemiły!

POSEŁ

Co mówisz? Nie szalejesz? Masz-li zmysły zdrowe?

Zburzyłaś dom królewski i o to masz głowę

Spokojną? Z swego serca wyrzuciłaś trwogę?

MEDEA

Niejedno ja ci na to odpowiedzieć mogę,

Lecz nie spiesz się, mój druhu! Opowiedz dokładnie,

Jak było, gdyż podwójna na mnie radość spadnie,

Jeżeli o ich zgonie wieść usłyszę pewną.

POSEŁ

Gdy dzieci twoich para przed jasną królewną

Stanęła razem z ojcem, ogromne wesele

Uczuli domownicy, co na klęsk tak wiele

Patrzali w twoim domu. Gruchnęło wokoło,

Że zatarg między żoną a mężem wesoło

Zakończy się nareszcie… I oto z radości

Ten ręce jął całować tych maleńkich gości,

Ów głowę złotowłosą. I ja na pokoje

Niewieście-m szedł za dziećmi — tak się serce moje

Cieszyło. I królewna, którą my tej chwili,

Miast ciebie, jako naszą nową panią czcili,

Nim jeszcze jasne główki twych dzieci spostrzegła,

Nasamprzód na Jazonie swym spojrzeniem legła.

A potem, kiedy weszły twe syny, od razu

Ściągnąwszy brwi, swe lica, blade na kształt głazu,

Z niechęcią odwróciła. Ale mąż twój, pani,

Łagodząc gniew jej, rzecze: „Niechaj cię nie rani

Ich widok, wszak to twoi przyjaciele! Głowę

Zwróć ku mnie i ukochaj przyjacioły nowe,

Tak samo, jak je kocham ja, twój ulubieniec,

Weź dary — masz tu suknię, masz złocisty wieniec —

I proś, aby twój ojciec gwoli mnie tych dziatek

Nie pędził z swego kraju…” I ona, ten statek

Ująwszy drogocenny, wytrzymać nie zdoła

I wszystko przyobieca, a potem, wesoła,

Nim jeszcze zbyt się z dziećmi oddalił kochanek,

Ubrawszy w płaszcz się barwny i w złocisty wianek

Swe skronie przystroiwszy, przed zwierciadłem stanie

I włosy swe przygładzi, poprawi ubranie

I śmieje się do — martwej postaci. A potem

Białymi mknie stopami w tym ubraniu złotym

Po sali i, radując się darom, radośnie

Przygląda się swym wdziękom i w swych oczach rośnie,

Na palcach się wspinając. A potem — o dzieje!

Straszliwe! — z zbladłą twarzą nagle się zachwieje

I ledwie dojść do krzesła wydoła, ta biedna,

Ażeby wprost nie upaść na ziemię. A jedna

Z służebnic, siwowłosa staruszka, myśląca,

Że Pana to jest dzieło lub zawiść gorąca

Któregoś z innych bogów to wszystko sprawiła,

Rozpocznie w głos się modlić, gdy wtem naraz siła

Bielutkiej ujrzy piany wokół ust i zoczy

Bezkrwiste, zbladłe lica królewny i oczy

Zwrócone w słup. Co widząc, od razu w krzyk dziki

Przemieni swe modlitwy. Służebne podwiki

Pobiegną ta do ojca, tamta znów do domu

Małżonka, by im donieść, od jakiego gromu

Ginęła biedna dziewka. Pałac trząsł się cały

Od ludzkich stóp, co chyżo tu i tam biegały.

A teraz — dobry piechur, wyciągnąwszy nogi,

Przebyłby ze sześć pletrów wyznaczonej drogi —

Nieszczęsna, która dotąd, jak gdyby nieżywa.

Leżała, wraz się z krzesła w dzikim szale zrywa:

Podwójna się już zguba przylepiła do niej,

Złocisty bowiem wieniec naokół jej skroni

W zabójczych stanął ogniach — rzecz dziwna, zaiste!

I suknia, dar twych dzieci, jęła się w jej lśniste,

Bielutkie wgryzać członki. Zerwawszy się z krzesła,

Szarpana płomieniami, głowę swą podniesła

I jęła strasznie trząść nią w tę i ową stronę,

Ażeby z czoła strząsnąć więzy rozpłonione.

Na próżno! Nie puściło to złoto złowieszcze,

A gdy tak trzęsła głową, ogień wzmógł się jeszcze,

Podwójnym płonął blaskiem. I padła na ziemię,

Zwalona ręką losu. Żadne ludzkie plemię

Nie mogłoby jej poznać: zeszpecone lica

Zaledwie były jasne dla oczu rodzica.

Nie widać ócz ni twarzy, od góry do dołu

Sączyła krew z kroplami płomieni pospołu.

Szarpane zębem jadu niewidnym, jak ślozy

Jodłowe, tak padały śród ohydnej grozy

Nieszczęsne strzępy mięsa, oddarte od kości.

Nikt zmarłej tknąć się nie chciał, wszyscy ludzie prości

Nie śmieli k'niej się zbliżyć, pełni byli trwogi,

Albowiem już ich wszystkich los pouczył srogi.

Lecz ojciec, nic nie wiedząc, jakiej doznał straty,

Na zmarłą wprost popędził, wpadłszy do komnaty.

Objąwszy ją ramieniem, całując jej usta,

Odezwał się w te słowa, pobladły jak chusta,

Łkający ponad wyraz: „O dziecko me lube,

Któż z bogów tę okrutną zgotował ci zgubę?

Któż ojca osierocił siwego? Żałobą

Któż okrył go nad grobem? Umrę razem z tobą!”

Przestawszy łkać i jęczeć, kiedy chciał do góry

Swe starcze podnieść członki w tej chwili ponurej,

Przyczepił się do sukni, jako bluszczu zwoje

Do prętów wawrzynowych. Poczęły się boje

Okrutne: Usiłuje wyprężyć kolana,

A sukni go potęga powstrzyma nieznana.

Gdy gwałtem chciał się wyrwać, wnet mięsa kawały

Od starych jego kości, jak szmaty, padały.

Na koniec i on legł, oddał swoją duszę:

Za wielkie, jak na człeka, były to katusze.

I oto leży córka i jej ojciec stary —

Los, godny, by się nad nim rozpłakać bez miary!

W twe sprawy się nie mieszam, wiesz najlepiej sama,

Jak ujść sprawiedliwości, jaka ci się brama

Otworzyć ma. Lecz jedno wypowiadam szczerze:

Zapewne nie od dzisiaj ja święcie w to wierzę,

Iż cieniem-li świat ludzki i że najgłupszymi

Są ci, którym się zdaje, jakoby olbrzymi

Posiedli w sobie rozum, i przekarygodnie

Mądrością swą się chełpią. Popełniają zbrodnię,

Albowiem nikt nie żyje na świecie szczęśliwie.

A jeśli kto opływa na ziemskiej tej niwie

W bogactwa, to od innych szczęśliwszy być może,

Lecz szczęścia prawdziwego skąpią ręce boże.

PRZODOWNICA CHÓRU

Dziś, zda się, Bóg jakowyś śle wciąż klęski nowe

Na grzechem obarczoną Jazona głowę.

O córko ty Kreonta! Jakżeż serce boli,

Iżeś się doczekała tak okrutnej doli:

Zginęłaś, boś została małżonką Jazona.

MEDEA

O drogie przyjaciółki! Rzecz postanowiona!

Morduję naprzód dzieci, a potem z tej ziemi

Uciekam, nie chcę bowiem, ażeby nad nimi

Na skutek mojej zwłoki pastwiły się ręce

Mych wrogów stokroć gorsze. Tym ich nie poświęcę!

Że zasię zginąć muszą, więc przeze mnie zginą,

Przez matkę swą rodzoną. Zbrój się tą godziną,

Me serce! Po co zwlekać, jeśli spełnić trzeba

Rzecz straszną, lecz konieczną. Odwagi, na nieba!

Ty ręko nieszczęśliwa! Podnieś miecz do góry

I spiesz się, spiesz, gdzie czeka cel życia ponury.

Nie truchlej! Nie myśl o tym, jak ci te rodzone

Twe dzieci były drogie! Potem łzy lej słone,

Lecz teraz na dzień jeden zapomnij! I w śmierci

Zostaną ci drogimi, a ciebie na ćwierci

Ból zedrze, nieszczęśliwą snać będziesz do końca.

Wychodzi.

CHÓR

O biada! O Ziemio! O Słońca

Wszystko widzący promieniu! Swe jasne

Zwróć dzisiaj oczy

Ku tej na świecie

Najokrutniejszej kobiecie,

Nim, dzieci mordując własne,

W ich krwi swe ręce ubroczy!

Wszak to złocisty twój siew,

Więc jakżeż być może,

Aby nasienie to boże

Śmiertelny mordował człek!

A więc, niebiańska światłości,

Sięgnij do głębi jej trzew,

Lub z domu wypędź precz tych krwawych zemsty gości,

Erynie wypędź po wiek!

Daremne więc wszystkie twe trudy!

Daremnie rodziłaś swe dzieci! Daremnie

Przez fal odmęty,

Wskróś pełne zdrady

Płynęłaś Symplegady!

O jakich to szaleństw ciemnie,

O, jakiż to upór przeklęty

Owładnął dziś duchem twym!

Na ludzkie wszak plemię

Spada, ciekąca na ziemię,

Wylana rodzona krew:

Rąk bożych mściwe narzędzie

Zwróci się przeciw złym!

Świeży wciąż rodząc ból, mordercę ścigać wciąż będzie!

Słuszny jest boży gniew!

JEDEN Z SYNÓW

za sceną

O biada! Cóż mam czynić? Jak ujść rękom matki!

DRUGI SYN

jw.

Ja nie wiem, drogi bracie! To nasze ostatki!

CHÓR

Czy słyszysz ten jęk? Ach, dzieci to głos!

O, straszny twa dłoń gotuje im los!

Czy pobiec mam w dom, z rąk wydrzeć ci kord?

Wstrzymam twych synów mord!

DZIECI

jw.

Ratunku! O na Boga! Czemu nie spieszycie?

Już miecz w śmiertelne sieci zapędza nam życie!

CHÓR

Azali jak żelazo, nieszczęsna, lub skała,

Że płód, któryś sama wydała,

Rękami zabijasz własnymi?

Jedyna tylko, jak słyszę, niewiasta

Była na ziemi

Od dawnych, pradawnych stuleci,

Co swoje zabiła dzieci —

Ino, przez Zeusa, wieczystego własta,

Mściwą wygnana żonę.

Własnego płodu grzeszna zabójczyni,

Poza brzeg morski krok rozpaczny czyni,

W odmęty rzuca się słone

I w ich głębinie

Wraz z swymi dziećmi ginie.

Cóż jeszcze być może

Groźniejszym na świecie? O łoże

Namiętnej chuci niewieściej,

Ileż się w tobie zła dla człeka mieści!…

Na scenę wbiega

JAZON

Powiedzcie mi, stojące u pałacu wrótni,

Czy jeszcze jest w pałacu ta przenajokrutniej

Niszcząca nas Medea, lub czy już uciekła?

Bo ukryć się powinna ta zbrodniarka wściekła

Pod ziemię lub na skrzydłach wzbić się w kraj podniebny,

Ażeby nie dać gardła za ten czyn haniebny,

Spełniony na królewskim plemieniu. Czyż można

Przypuścić, by myślała ta dziewka bezbożna,

Że ujdzie z tego domu bez słusznej zapłaty

Za mord na władcy kraju? Lecz wiedzcie, nie na tej

Zależy mi! O dzieci mi idzie! Skrzywdzeni

Już wiedzą, co im czynić! Zemsta się rozpleni!

Ja po to li przybiegłem, aby jak najpewniej

Ocalić swoje dzieci, którym grożą krewni,

Pragnący się na matce pomścić za jej winę!

PRZODOWNICA CHÓRU

Ach! Nie wiesz, w jak nieszczęsną jawisz się godzinę,

Jazonie! Nie te wówczas powiedziałbyś słowa.

JAZON

Cóż dzieje się? Czyż zabić i mnie jest gotowa?

PRZODOWNICA CHÓRU

Już dzieci twoje padły z macierzyńskiej ręki.

JAZON

Co mówisz? Jak okrutne sprawiasz mi tu męki!

PRZODOWNICA CHÓRU

Twe dzieci już nie żyją! To czynię-ć wiadomym.

JAZON

A gdzież zamordowane? W domu czy za domem?

PRZODOWNICA CHÓRU

Pałacu otwórz bramy, a zobaczysz zbrodnię.

JAZON

Hej! służbo! Odsuń rygle! Nie myślę bezpłodnie

Stać tutaj! Chcę ich widzieć, zabitych okrutnie,

I pomścić ich! Hej! prędzej! Wysadzić te wrótnie!

MEDEA

za sceną

Dlaczego się dobijasz? Czemu walisz w bramy?

Do trupów chcesz się dostać, a i do mnie samej,

Sprawczyni tego mordu? Daj spokój! Na nieba!

Mów, czego chcesz ode mnie? Czego ci potrzeba?

Mnie dłoń się twa nie dotknie! Z łaski Heliosa

Dostałam wóz, co precz mnie unosi w niebiosa

I daje schron przed ręką mych wrogów na zawsze.

JAZON

Ty zmoro nienawistna, ty z stworzeń najkrwawsze.

Dla bogów i dla ludzi przewstrętne! Swe własne

Zabiłaś oto dzieci i możesz na jasne

Spoglądać jeszcze światło, patrzeć na tę ziemię,

Ty matko niegodziwa, co miecz w swoje plemię

Zatapiasz i mnie synów pozbawiasz, do końca

Niwecząc moje życie! Już nie ujrzysz słońca!

Dopiero teraz widzę, dawniej byłem ślepy!

Gdym kazał ci porzucać barbarzyńskie stepy.

Gdym wiódł cię, nieszczęśnico, do naszej Hellady,

Tyś wówczas nie wahała dopuścić się zdrady

Na ojcu swym, na ziemi, co cię wykarmiła!

Zły demon dał mi ciebie, nieczysta mnie siła

W objęcia twe popchnęła, gdy, zabiwszy brata,

Co w domu rodzicielskim chował się przez lata

Wraz z tobą, szłaś na drogi, na piękny nasz statek!

O, taki był początek, przyszłych dni zadatek!

A potem poślubiłaś o, tego człowieka.

Któremu dałaś dzieci, a który narzeka,

Boś dzieci te z małżeńskiej zabiła zazdrości.

Kobiety nie ma takiej wśród helleńskich włości,

By mogła spełnić zbrodnię podobną. A przecie

Jam ciebie wybrał z wszystkich białogłów na świecie,

Ażeby, na swą zgubę, uczynić cię żoną.

Nie jesteś ty niewiastą, lwicą rozsrożoną

Ty jesteś, stokroć gorszą od tyreńskiej Skilli.

Lecz ciebie ani tysiąc wyrzutów tej chwili

Nie zmoże, tak zuchwałe jest dzisiaj twe serce!

Precz, dzieci morderczyni, nad wszystkie morderce

Straszliwsza! Mnie li myśleć dziś o własnej zgubie!

Już ja się nie połączę w tym wybranym ślubie,

Już dzieci, którem spłodził i którem wychował,

Nie ujrzę: zgon okrutny gniew twój im zgotował!

MEDEA

Twe słowa zbić bym mogła, słów mam podostatkiem,

Lecz ojciec Zeus niebieski jest mi dzisiaj świadkiem,

Com ja ci uczyniła, a ty mnie, nieboże,

Jak strasznie pokrzywdziłeś! Nie dość, żeś mi łoże

Pohańbił, jeszcze śmiałeś radować się wielce

I w twarz mi, twoich synów biednej rodzicielce,

Szyderstwa rzucać wstrętne! A i onej młodej

Królewnie i jej ojcu nie mogłam nagrody

Poskąpić należytej, iż mnie precz wygnali

Z tej ziemi!… Możesz lwicą zwać mnie i tak dalej

I Skillą lżyć tyreńską, tym ja się nie wzruszę!

Zbyt dobrze ugodziłam a słusznie w twą duszę.

JAZON

Bolejesz i te moje podzielasz męczarnie.

MEDEA

I owszem; jeśli nie chcesz ze mnie szydzić marnie.

JAZON

Synowie! Że też taka nosi imię matki!

MEDEA

Z ojcowskiej wyście winy zginęły, me dziatki!

JAZON

Nie moja dłoń przyczyną stała się ich zguby.

MEDEA

Twa pycha je zabiła i twe nowe śluby.

JAZON

Z zazdrościś je zabiła! Godzi się to komu?

MEDEA

Czy mniemasz, że w tym mało dla kobiety sromu?

JAZON

Dla mądrej juścić mało, tylko nie dla ciebie!

MEDEA

Nie żyją! A to w smutku okrutnym cię grzebie.

JAZON

O żyją! Zmiażdżą głowę twą ich mściwe pięście!

MEDEA

Bóg dobrze wie, kto całe sprowadził nieszczęście.

JAZON

O wie, bo wie, jak serce twe jest godne wzgardy.

MEDEA

Milcz, wstrętem mnie napełnia ten twój język hardy.

JAZON

Mnie zasię twój! Znośniejsze będzie pożegnanie.

MEDEA

Co czynić!? I po tobie żal mi nie zostanie.

JAZON

Mnie pozwól pogrześć zmarłe, zdrój łez wylać szczery.

MEDEA

Przenigdy! Ja pogrzebię je sama tam, w Hery,

Patronki tego grodu, świętym, cichym gaju.

Ażeby ktoś po wrażym nie zhańbił zwyczaju

Ich grobu. Zaś w Syzyfa ziemi dzień pokuty

Ofiarnej zaprowadzę, aby mord ten luty

Opłacić jak należy. Teraz w Erechteja

Dziedzinę ja uchodzę: niechybna nadzieja

Pcha w dom mnie Ajgajosa, syna Pandiona.

Złoczyńca zaś złą śmiercią, jak zasłużył, skona —

Twą głowę szczątki Argu rozbiją na zawsze,

Boś patrzał na małżeństwa mego dni najkrwawsze.

JAZON

Erynia dzieci i mściwa

Sprawiedliwości dłoń

Niech wtrącą cię w grób!

MEDEA

Gdzie taki jest demon, gdzie taki jest bóg,

Który by chciał tej godziny

Wysłuchać twych słów,

Ty wiarołomco, ty co z praw gościny

Uwodzicielski czynisz sobie łup.

JAZON

A goń-że stąd precz, a goń-że stąd, goń,

Ty morderczyni mych dzieci!

MEDEA

Idź żonę swą grzebać! Powracaj w swój dom!

JAZON

Odchodzę bez dzieci! Gdzież koniec mym łzom?

MEDEA

Na stare twe lata powiększy się płacz!

JAZON

O dzieci najdroższe!

MEDEA

Dla matki! Ty zacz?!

JAZON

A przecz jeś zabiła?

MEDEA

Na tobie się mszcząc!

JAZON

O pragnę, nieszczęsny, te usta swe sprząc

Z wargami mych synów ten jeden li raz!

MEDEA

Dziś do nich się milisz, a przecież był czas,

Żeś rzucił swe dzieci!

JAZON

O pozwól, na Boga!

Ich słodkich dotknąć się lic!

MEDEA

Nie tędy jest droga!

Nie znaczą mi nic

Twe słowa! Twa prośba już nic nie pomoże!

JAZON

Czy widzisz, o Boże!,

Jak w duszę się wpija

Ta lwica, ta żmija?

Lecz ile wydołam,

Niebiosa powołam

Z sił wszystkich na świadki,

Że ona te dziatki

Zabiła mi lube

I mnożąc mą zgubę,

Godnego grzebania

Mym rękom zabrania.

O, czemu-m je spłodził?!

Nie byłby w nie godził

Skutecznie ten los z ręki matki!

CHÓR

Na Olimpu szczycie

Rządzi rozmaicie

Zeus i różnie włada

Nieśmiertelnych rada.

W przemnogiej postaci

Zjawiają się losy

I niespodzianki urządza nam bóg!

Tu, zamiast zyskać, człek traci,

Tam znowu zysków niebiosy

Śród niespodzianych nie skąpią mu dróg —

Tak było i z tym wydarzeniem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.