drukowana A5
19.78
Czem chata bogata, tem rada

Bezpłatny fragment - Czem chata bogata, tem rada


Objętość:
64 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0400-5

Słówko do czytelnika

Za sumienny dla się poczytuję obowiązek,na czele tego skromnego zbiorku poezjirzec słówko do czytelnika za młodym,skromnym autorem, który obecnie odważa się wejść w szranki naszych pieśniarzy.Od lat kilku mieszkający w moim domu,u tychże zródeł wioski, miłości ludu,przyrody, książki, doli i niedoli czerpałswoje natchnienia, co my sami. Udarowany wrodzoną zdolnością, od nas może powziął ochotę do pieśni, przy nas ją może rozwinął, ale rozwinął samoistnie. Zanaszą na koniec poradą puszczając w światswoje piosnki, co się długo odbijały tylko od ściany domowej, chciał abyśmywywiedli go jako debiutanta na scenę publiczną, z której deskami bardziej jesteśmy oswojeni.

Idź młody piewco! Leć młody ptaku!

Niech się twój zapał co chwila budzi:

Śpiewać w litewskich piewców orszaku,

To znaczy śpiewać dla dobrych ludzi.

Kochać tych ludzi — serca nie szkoda;

Śpiewać — nie szkoda piersi młodzieńczej:

Bo każda nuta, co się im poda,

Zaraz w ich sercach mile oddźwięczy.

Ja znam te serca! Trafisz najprościej

W duszę słuchacza, sąsiada, brata;

Jeno kołataj w imię miłości,

Postaw, czym chata twoja bogata; —

A nie pogardzą twoją chudobą,

Przyjdą gromadnie do twego stołu,

I chleb duchowy rozłamią z tobą,

I łzę wyleją z tobą pospołu.

Śmiało się, grajku, spuść na ich serca:

Nie ogadają twojego chleba.

A choć się znajdzie jaki oszczerca,

To się i tutaj troszczyć nie trzeba:

Bo ten lud Boży tak go zasyczy,

Że sam odwoła słowa goryczy.

O serce Litwy, jakby o ścianę,

Krzepko oparty, przypatrz się nieco:

A piosnki twoje wiatrem rozwiane

Lotem jaskółki nasz kraj oblecą;

Nad każdym oknem strzechy Litwina

Będzie twe gniazdo, twoja gościna.

Dla twoich pieśni szerokie echo,

Szerokie pole dla twego trudu.

Patrz na te wioski: pod każdą strzechą

Żyją gromadki Bożego ludu.

Zajrzyj w ich serca — jak tam bogato!

Niechże to skarby piosnka rozświeci.

Spojrzyj na dymy nad każdą chatą,

Z nimi pod niebo niech myśl poleci,

Niechaj wybłaga o łaskę Nieba,

Czego tym chatom, tym sercom trzeba

Grusze na polach, krzyże z mogiły,

Wieże kościelne, swojskie powietrze —

Jakież to barwy na twej paletrze!

Jakiż z nich obraz stworzy się miły!

Jakże myśl każdą zamkniesz tu zwięźle!

Śmiało, malarzu, bierz się za pędzle.

O, dobrzy ludzie litewskiej włości!

Przyjmijcież piewcy dar niebogaty: —

I ja przyszedłem do was przed laty

Bez żadnych zasług okrom miłości;

Mnie spotkał uśmiech waszego oka,

Waszym współczuciem dotąd się pieszczę —

Wszak niwa piosnek taka szeroka,

Tyle zostaje wyśpiewać jeszcze,

Na tyle taktów piosnka się klei,

To o cierpieniach, to o nadziei.

Och, nie zawadzi — och, nie zawadzi

W struny rodzime zagrać goręcej!

Wy, jako tuszę, będziecie radzi,

Że jeden pieśniarz przybędzie więcej:

Przyjmijcież sercem braterskie dźwięki,

Odbijcie w sercach echo piosenki.

Patrz za górami na przestrzeń mglistą:

Świat promienieje albo się chmurzy.

Przygotuj czoło, młody lutnisto,

Na wieniec cierni i wieniec róży; —

I wyśpiewując, co serce mieści,

Umiej być wesół kiedy wesele,

Płacz z bolejącym w chwilę boleści,

Ukazuj braciom ich wyższe cele.

Nie zginie piosnka w piosenek tłumie:

Bóg cię nagrodzi, a kraj zrozumie.

Wł. Syrokomla

Lipiec, Borejkowszczyzna.

Postrzyżyny

Bóg zesłał was, Bracia, na me postrzyżyny:

 Witamy was chlebem i solą!

Ja nie mam tu ojca, ni matki jedynej —

 Wy za nich obdzielcie mnie dolą.

Uczyńcie modlitwę (Pan niebios wysłucha),

 By dusza nie darmo szukała

I rosy niebieskiej, posiłku dla ducha;

 I ziemskiej płodności — dla ciała.

Po świętym obrzędzie — usiądźcież, Rówieśni!

 To moja odświętna biesiada,

Plewiste kołacze, nieświeże już pieśni:

 Czym chata bogata, tym rada.

Jam Litwin — ach! wstyd mi, o Goście łaskawi!

 Że wziąłem co lepsze z mej kleci,

A piękne się danie przed Wami nie stawi,

 Gwiaździsta piosenka nie świeci!

Tu wrota na oścież, tu domek wciąż roście,

 Tu sercem każdego się raczy;

Nie taką biesiadą częstują swe goście,

 Nie taką piosenką — słuchaczy.

Lecz zawsze i chleba czarnego okrucha

 Coś z mocy zasilnej posiada,

I pieśń, choć uboga, jest krewną dla ducha...

 Czym chata bogata, tym rada.

Ja winem zielonym, co rzeźwi nam łono,

 Z kolei przepijałbym szczerze;

Ja mleko ptaszęce, ja rosę sperloną

 Na Wasze bym nosił talerze; —

Lecz gdzie są te dziwy? Gdy byłem pacholę,

 Nikt żywy nie wskazał mi drogi!

Dziś, kiedy odgadłem — pańszczyzna za rolę

 Skowała mi ręce i nogi.

Pracuję przed sobą, pracuję za sobą,

 Lecz mozół daremnie przepada.

O Bracia serdeczni! nie gardźcie chudobą:

 Czym chata bogata, tym rada.

Wiem o tym, że kędyś są dziwni pieśniarze,

 Co kiedy zanucą dla gości,

Promienią się serca, promienią się twarze

 I ludzie aż płaczą z radości.

Jam takich nie zaznał: me sioło biedacze

 Nie widzi radośnej niedzieli;

Tu jedno śpiewają żniwiarki, oracze,

 Co cierpią, co dawniej cierpieli.

Nie umiem inaczej; a w świętej mnie chwili

 Chce pieśni obyczaj z pradziada —

Nie wolno go łamać! przebaczcie, o mili!

 Czym chata bogata, tym rada.

Lecz kiedy mej wiosce trzy słonka zabłyśnie

 I dusze wesołość ogarnie,

Gdy rola, dziś chora, plon wyda korzystnie

 I biedne napełni śpiżarnie; —

O! wtedy Was prosim na inne obrzędy,

 Na białe kołacze bez pleśni,

Na piwo pieniste, na szumne gawędy,

 Na pieśni — nie takie już pieśni!

Dziś — dzięki Wam, Bracia, że przyszliście z dali,

 Uświęcić mój dzionek nie lada,

I chleba zażyli, i pieśni słuchali...

 Czym chata bogata, tym rada.

Dzień pierwszy wiosny

Zawiośniało wiele mało,

      Słonko w górę pnie się,

Po spadlinie woda płynie,

      Taje śnieg na strzesie.

Z brzaskiem dzionka pieśń skowronka

      Rozwesela ludzi —

Och! na gody do swobody

      Bóg przyrodę budzi!

Kmieć wesoły, na swe woły

      Jarzmo naporządza;

W każdym łonie ogniem płonie

      Jakaś nowa żądza.

Smutny stoję!... Serce moje,

      Przecz nie bijesz głośniéj?

Czyż się w tobie, jakby w grobie,

      Nigdy nie zawiośni?

Wspomnieć miło, co to było

      Onegdajszej wiosny!

Człek był inny, tak dziecinny,

      Pusty, tak radosny!

Tak śpiewaniem, tak kochaniem

      Wszystkie czucia brzmiały,

Że w ramiona, że do łona

      Tuliłby świat cały!

Toż z zapałem wzrok mój słałem

      W siedziby aniołów;

Dziś się głowa w dłonie chowa,

      Ciężka jakby ołów.

Toż piosneczka skowroneczka

      Szczęściem pierś zaludni;

Dziś szeleści smutne wieści

      Jak w bezwodnej studni.

Toż szalony, na przegony

      Z wiatrami biegałem;

Dziś się sunę, jakbym trunę

      Wiódł z ojcowskiem ciałem.

Prawda, zima srogo trzyma

      Aż — od Listopada;

Ziemia cała skamieniała,

      Jak trup sina, blada.

Lecz... czyż przecie wszystko w świecie

      Mróz tak ścina, suszy,

Że wyniszcza nawet zgliszcza

      Świętych uczuć duszy? ...

Cudów dzieło!... Coś mignęło,

      Jakieś ptaszę wieszcze:

„To nie cuda, to ułuda,

      To nie wiosna jeszcze!

To nie ona upragniona

      „Liczko swe odsłania:

To przedwieśnie — ona wskrześnie

      W sam dzień zmartwychwstania!”

Dni pustoty, śnie mój złoty,

      Więc mi powrócicie,

Gdy w naturze przejdą burze

      Wskrześnie nowe życie?

Więc mi wróci dawne czucie,

      Co pogardza znoje,

Dawna wiara, rzewność stara

      I kochanie moje?

I myśl łódka, wesolutka

      Wyrwie się mieliźnie,

Z objęć burzy się wynurzy

      Falom się wyśliźnie?!

Wolaż Boża! — u podnoża

      Twego, o Jehowo!

Smutną moję gęśl nastroję

      Na piosenkę nową.

I rozgłośnie młodej wiośnie

      Piosnka ma wybuja,

Z ludźmi społy i z anioły,

      Pod takt: Alleluja!

Miłość

Całą przyrodę jeden duch sprzęga:

Ten duch jest Miłość; — jak myśl zaścignie,

Od pyłku kwiecia, do planet kręga,

W niej mamy życia źródło i dźwignię.

Najpierwsze związki rodzinne, święte,

Ziarno, z którego miłość się wznosi.

To pierwsze kółko w sobie zamknięte,

To obieg ziemi wkoło swej osi.

Druga piękniejsza, czystsza i większa,

Miłość ojczyzny z pierwszej płynąca:

Ona to ziemski zawód upiększa,

To droga ziemi wokoło słońca.

Trzecia, co z obu pierwszych wykwita,

Zdumione myśli przed nią się korzą:

Jest to ludzkości miłość zakryta,

Po pochód światów za Myślą Bożą.

Gdy się zjednoczą potrójne koła,

Miłość Rodziny, Kraju, Ludzkości,

Kiedy je ziemia ogarnąć zdoła,

Wtenczas na ziemi Pan Bóg zagości.

Wicinnik na wiosnę

Słońce chmurki rozgania,

Wiosna rączkę nam poda,

Niemen skoczy z posłania,

Będzie niebo a woda;

My tą dróżką — drożyną

Popłyniemy z wiciną.

Co tam rapa, zawała!

Precz, kto lękasz się biedy!

Kto odważny — jak strzała

Do Królewca, Kłajpedy!

Jak my rannych żurawi,

Tam wiciny ciekawi.

Wraz na bacie k'nam zgrają

Płyną spasłe Niemczyska:

,,Mospan Polak!” wołają,

Starszy kupca uściska;

Oj, podskoczy okrutnie

Kiedy żytko nam utnie!

Byłoż ziarna bogato!

Podziobały je wróble,

Że choć prosto na lato,

Zęby schowaj gdzieś w kuble;

Reszta płynie do Gdańska...

Wola Bożka i pańska!

I tam jeść chcą niezgorzej:

Wszyscy Boża drużyna!

My im damy dar Boży,

Oni dadzą nam wina —

Ot i kupcy, i pany

Radzi będą z zamiany!...

Maszcie, druhu jedyny!

Wtenczas ciebie ustroję

W kraśną flagę i w liny,

Jak we wstęgi dziewoję,

I wicina popłynie

Ku serdecznej rodzinie...

Sierota

Ani u mnie siwe woły,

 Jak sokoły,

Ani owiec z białą wełną

 U mnie pełno,

I w gumienku, i w komorze

 Żal się Boże!

Nikt nie puka w moje wrota:

 Bom sierota.

W żółtym piasku ojciec leży

 Na wybrzeży;

Matka ojca nie przeżyła —

 I mogiła

Zasypała jej powieki

 Na wiek wieki;

Mną niedoli wicher miota:

 Bom sierota.

Wpośród obcych zła godzina!

 Jak kalina

Przezroczystą rosą z rana

 Posypana,

Gdy się w wiotkiej jej gałęzi

 Ptak uwięzi,

Ronię rosę — łzy żywota:

 Bom sierota.

Rówiennice płochą zgrają

 Mnie mijają; —

Na nich lama lśni zuchwale

 I korale,

Powiązane wstążką włosy

 Rusej kosy;

Na mnie jeno ruta złota:

 Bom sierota.

Innej wolno pobiec z pola,

 Gdzie swawola,

Gdzie z nią chłopak ukochany

 Wiedzie tany;

Ja go ujrzę raz w niedzielę

 Lub na dziele,

1 obmowa już grzechota:

 Bom sierota.

Boże, Boże! co im szkodzi,

 Żeśmy... młodzi?

Że nam trochę serce boli

 Z dobrej woli?

Że pomożem sobie w trudzie?...

 Ej ci ludzie!

Jaka krzywda?... nie dziwota:

 Bom sierota.

Niechże sobie dobrych ludzi

 Potwarz trudzi!

Gdy pod wieńcem młodzi staną —

 Zaprzestaną,

I do czarki się przysiędą,

 Sławić będą,

Że mnie zdobi praca, cnota:

 Bom sierota.

Choć za całe z Niebios wiano

 Trud nam dano —

Czyż nie dosyć, zdrowe ręce,

 Przy piosence

I przy lubym, co mnie schroni

 Od złej toni?...

O! nie będziem darli kota:

 Bom sierota.

Do swojej świty

Świto moja z samodziału!

Dzień po dzionku nam ucieka,

Starość zbliża się pomału

Do odzieży, do człowieka.

I my gości na spotkanie

Bez wytchnienia śpieszym wierni,

Nim zasypią mnie w kurhanie,

Nim cię dadzą do papierni...

Któż nas wspomni? Kto opiejeBratnim sercom nasze dzieje?

Gdybym umiał żyć dla chwili,

Szedłbym w służbę między pany:

Tam by guzy ci przyszli

Z Porajami lub Pomiany;

A gdy zdrowie się styrałoDo ostatniej odrobinki,

Ty byś miała skrzynię białą,

Ja łaskawy chleb — docinki;

I po śmierci w panów dworze

Pamiętano by nas może.

Gdyby przyszło mi do głowy

Żebrzeć uczuć jak jałmużny,

Dałbym krój ci żurnalowy —

Znęcić oczy nieostróżnej;

I rozkosze bym polubił

U kościelnych nawet kratek

Ładny posag bym zaślubił,

Ładną żonę na przydatek;

Ta po zgonie — rok bez mała

Nas by pewnie wspominała.

Gdyby sława mnie nęciła,

Świat stratowałbym kopyty,

I jak Cezar lub Attyla

Był wielkością upowity;

Potem drzemał syty chwały,

Piasek oczy nim zasypie;

O mych cnotach znać by dały

Płatne treny na mej stypie;

A dla cześci — ciebie pono

Do muzeum by złożono.

Darmo! darmo!.. nie dla ciebie,

Szara świto, krój bezcześci;

Myśl o blasku i o niebie

W jednej głowie się nie zmieści.

Idźmy drogą swą powoli,

Nie zbaczając w trop zawiły,

Wierni pieśni, wierni doli,

Wierni ludziom do mogiły;

A gdy skończym — bracia z sioła

Choć na Dziady nas przywoła.

Dwie miłości

Nad strumykiem kalina przegląda się w wodzie;

We wsi dziewczę urodne, że aż duszę bodzie.

U kaliny zieloność i kwiecie, i rosa;

U dziewicy i młodość, i w oczach niebiosa.

Słowik znalazł kalinę i do niej przylata;

Młodzian spotkał dziewicę — i zapomniał świata.

Jeden śpiewa kalinie caluteńkie noce;

Drugi sercem połyka, co dziewa szczebioce.

Kalina rada słucha słowika do rana;

Dziewa kocha młodzieńca, nawzajem kochana.

Słowik w rosy kropelce widzi siebie żywo;

Młodzian w oku dziewicy swą dolę życzliwą.

Jeden głosek odświeża, latając na parów;

Drugi siły nabiera do świętych zamiarów...

Przyszła burza, z kaliny otrzęsła się rosa;

Mgła ziemska w oczach dziewy zaćmiła niebiosa.

W wieczór słowik przyleciał — i nie znalazł siebie!

Młodzian spojrzał na dziewę — nie poczuł się w niebie!

Pieśń słowika zamarła, poleciał za morze;

Młodzian z piersią rozbitą poszedł na bezdroże.

Żyje dawna kalina i śpiewaka nęci;

Żyje dawna dziewica w krainie pamięci.

Słowik niechcąc — co wiosnę na parów przylata;

Młodzian niechcąc — dla dziewy zapomina świata.

Powołanie

(z francuskiego)

Jeté sur cette boule,

Laid, chétif et souffrant;

Étouffé dans la foule

Faute d’être assez grand...

Bez sił, zdrowia, ponęty,

Porzucony na ziemi;

W pośród ciżby ściśnięty,

Żem nierówny z wielkiémi —

Gdy w żałośnej postawie

Skargą usta otworzę,Bóg powiada łaskawie:

Śpiewaj, śpiewaj, nieboże.

Szybkie wozy bogaczy

Błotem na mnie rzuciły;

Doświadczyłem, co znaczy

Pycha złota i siły.

Ku obronie w tej sprawie

Nikt wystąpić nie może.Bóg powiada łaskawie:

Śpiewaj, śpiewaj, nieboże.

Drżąc o przyszłą swą dolę,

O powszedni dziś chlebek,

Ja czołgałem się w kole

Najskromniejszych potrzebek.

Wolność widzę na jawie,

Ale głodem się morzę.Bóg powiada łaskawie:

Śpiewaj, śpiewaj, nieboże.

Dla osłody mozołu

Miłość przyszła na dobie;

Lecz z młodością pospołu

Odlatują mi obie.

Darmo serce swe krwawię,

Dziewczę nie chce mnie hoże.Bóg powiada łaskawie:

Śpiewaj, śpiewaj, nieboże.

Jeśli mi się to nie śni,

Pieśń jest moje narzędzie.

Kto lubuje w mej pieśni,

Czyż mnie kochać nie będzie?

Kiedy z bracią się bawię,

Radość czarą pomnożę,Bóg powiada łaskawie:

Śpiewaj, śpiewaj, nieboże.

W imionniku

Zwarzon uczuć na rozkwicie,

Niesion wiatrem z lubej strony,

Ciepłym sercem przygarniony,

Tu poczułem znikłe życie.

Och! poznała pierś zakrzepła,

Jaka władza wszechmogąca

Wiosennego spojrzeń słońca

I świętego słówek ciepła.

Znów uczucie się zieleni,

Już zawiązka mu rozkwita;

Jak na wiosnę kiełek żyta,

Gdy skosztuje jej promieni.

Znów jedwabne tkę nadzieje,Światło, ciepło we mnie gości;

W szczęście swoje i ludzkości

Dawna wiara promienieje.

Błogoż myśli rozmarzonéj

Wciąż różanych słuchać tonów,

Czuć uściski milijonów,

Choćby cierpieć za miliony!

Jednym sercem, jednym tchnieniem,

Jedną myślą — światów rzesza...

Na cóż „w drogę!” tu się mięsza,

Jak sycząca nuta z pieniem?

„W drogę! w drogę” na pogrzebie

Tak zatętni trumny wieko

Żyję tutaj — już daleko,

Ni dla świata, ni dla siebie.

„W drogę!” kraniec dni wesela; —

Cóż ci oddam za gościnę?

Dobro moje tu jedyne:

Serce, głowa — marzyciela.

Och! nie sposób — marę złotą

Snuć wiek wieków, jako chce się!..

Wiatr mnie przyniósł — niechże niesie;

Gdzie? i po co? — mniejsza o to!...

Wolne ręce nieść w kajdany,

Mocny Boże! na co? za co?

Niema rady — skacz pajaco:

Trzeba chleba i sukmany.

Choćbym marnie zginął w tłumie,

Nie przeklinaj mnie ni doli:

Wszak rozumiesz mię do woli,

A przebacza, kto rozumie.

Gdy mnie w drogę losy wiodą,

Daj choć kilka dobrych słówek;

Niech mi będą wśród wędrówek

I posiłkiem, i ochłodą.

Niech pamięta pierś śpiewacza,

Niechaj powie przed wszystkiémi:

Że jest dusza na tej ziemi,

Co rozumie i przebacza.

Gdzie mnie kolwiek los pomieści,

Będę wzdychał za tą stroną,

Gdzie mnie sercem przygarniono,

Gdziem osłodę miał w boleści.

Do F.P.

Nie ten, co swe sprawy na karcie dziejowej

 Krwią ludów zapisał na wieki,

Nie ten, co duch życia zagwoździł w okowy,

 Jest godzien pamięci dalekiéj; —

Lecz ten, co w człowieku pokochał treść Bożą,

 Z nim chlebem i sercem się dzieli,

Ten, czyim skinieniem szczęśliwi się mnożą —

 Ten godzien, by o nim wiedzieli.

Toś Ty, Ferdynandzie! — gdy nędze wskroś kolą,

 Twe kmiotki niebiosa tam baczą;

Toś Ty się podzielił i chlebem, i solą

 I sercem z rodziną wieśniaczą;

To Twoich rąk dzieło, że prości a szczerzy

 Z miłością ku Tobie się garną:

Gdy cała społeczność falami się jeży,

 Wam Miłość jest gwiazdą polarną.

I ksiądz Definitor, gdy wobec Cię stanie,

 Rozbroi szlachetne swe gromy!

Otwartym uczuciem powitaj go, Panie:

 To z ducha Twój dawny znajomy!

Więc cześć Ci z poranną, z wieczorną godziną

 Pamięci niech pisze prawica!..

O panach Kaniowskich i wieści przeminą,

 Lecz będzie brzmieć imię Staszica.

Bramin u kresu żywota

Darmo gasnący promyk łowię

Jak w ciemnym lesie — znika życie...

Czyż nie powiecie mi, bogowie,

W co mnie po śmierci mej wcielicie?

Wprawdziem nie ulżył ludzkiej sosze,

Ale szeptałem: ohm! najczulej...

O wielki Brahmo! Grzecznie proszę,

Przemień mnie w konia Kaliguli!

Wielbiciel Słońca i Xiężyca

Byłem golutki jak i oni:

Niechajże z pereł uździenica

Na mojej głowie hardo dzwoni,

Niechaj z kauczuku mam kalosze,

Niechaj mnie świetny rząd otuli...

O wielki Brahmo! Grzecznie proszę,

Przemień mnie w konia Kaliguli!

Tylko z roślinek podług listy

Miałem biesiady niebogate:

Niechajże owies pozłocisty,

Niech zjadam lotos jak sałatę,

Woda z Gangesu choć po trosze

Niech podniebienie me rozczuli...

O wielki Brahmo! Grzecznie proszę,

Przemień mnie w konia Kaliguli!

Jako dostojnik niezmazany

Nigdy się Paryj nie dotknąłem:

Niechajże piękne panie, pany,

Przed moim żłobem biją czołem,

Niechaj mnie wielbią jak panoszę,

Niechaj śpiewają do snu „luli”...

O wielki Brahmo! Grzecznie proszę,

Przemień mnie w konia Kaliguli!

Widzę... tak, widzę coraz szerzej...

Przebóg! Pochłońcie mnie otchłanie!

Toż groźny Wisna wąsy jeży!„Zaprzężnym osłem niech zostanie, Kto nic nie ulży ludzkiej sosze,Kto się skorupą swą otuli!”...O wielki Brahmo!... Grzecznie proszę...

Przemień mnie... w konia... Ka... li... gu...

Wicinnik w jesień

Wiej no, wietrze! a żwawiej do góry!

Leć, wicino, skrzydłami ptasiémi!

Niebo czyste, a woda — lusterko;

Za górami usnęły gdzieś chmury.

Tak! — o! tak mi, udatna tancerko!

Ciebie liną przywiążą do ziemi,

Mnie do sioła wypuszczą ze swémi.

Wiej no, wietrze, a żwawiej do góry!

Poraż tobie do domu, biedacze!

Dosyć mijać nieznane ci sioła.

Dosyć zimną popijać śnieżnicę,

Dosyć jadać nie swoje kołacze,

Dosyć patrzeć na obce dziewice!

Swoja ziemia i swoja... cię woła;

Toż to będzie podarkiem wesoła!

Pora tobie do domu, biedacze!

Żeby tego doczekać się ranka!

Mam podarki prześlicznej postaci:

Dla kościoła butelka tu wina,

Dla sąsiada luleczka drapianka,

Dla jedynej haftowana chuścina,

I z magnesem krzesiwka dla braci —

Wszystko dobre i cło się nie płaci... Żebyż tego doczekać się ranka!

Wiej no, wietrze, a żwawiej do góry!

Leć, wicino, skrzydłami ptasiémi:

Całą zimę odpoczniesz w przystani!

Ja mój smutek rozbiję ponury:

Błożej będzie i dla mnie, i dla niéj,

Kiedy święty nasz ojciec Jeremi

Złączy dwoje słowami Boskiémi...

Wiej no, wietrze, a żwawiej do góry!

Sen na jawie

Ej, sosny, sosny wy zielone!

W rozmówce z wami wiatr szeleści;

Ja biedna — młoda — we łzach tonę —

Nie dodawajcie mi boleści.

Tu w cudzej stronie, jak we trumnie,

Powietrze nawet mnie uciska...

Mateczko moja, przyjedź ku mnie,

Dla serdecznego zobaczyska.

Koniku wrony, zażyj biegu:

Dam ci obroku, dam i siana!

Nie stawaj, matko, na noclegu,

Jedź nieumyta, niedospana!

Umyjesz tutaj białe ręce,

Tu proch obetrzesz z miłych liczek:

Jak łezka woda w mej studzience,

Jak śnieg bieluchny mój ręczniczek.

Pierś moja ciebie ukołycha,

Sokole oczki sen zamruży...

Czeladko miła, miej się z cicha!

Spoczywaj, matko, po podróży!

I piersi k'piersiom już się bliżą,

I serce k'sercu już się tuli...

Czeladko moja, kwap się chyżoPo ptasie mleczko dla matuli...

Ach, jakże błogo śpi!... Mój Boże!

Nie słucha czeladź mnie zuchwała:

Zbudzili — matkę... puste łoże...

Nie przyjechawszy — odjechała...

Daj pokój

Daj pokój mi, dziewczę! Daj pokój, wietrznico!

Minęła ta chwila, minęła mi złota,

Gdy żyło się duszą za świata granicą,

A kochać, a walczyć aż brała ochota.

O! wtenczas niewiasta, co wzroczkiem ośmiela,

A sercem przyciąga, a krasą się wdzięczy,

Miłości, piękności wiernego czciciela

Wodziła przy sobie na nitce pajęczéj.

I korny niewolnik całował swe pęta:

Bo one mu były skrzydłami ptasiémi,

Tam lecieć, gdzie droga do raju wytknięta;

Spróbował, podleciał — i został na ziemi.

Choć ciebie pokochać tak byłoby błogo,

Strach sercu o nowe się rozbić zawody!

Daj pokój mi, proszę: jam dla cię, niebogo,

Na miłość za stary, na przyjaźń za młody.

Daj pokój mi, dziewczę! daj pokój, wietrznico!

Coś jeszcze niemiło dla serca młodziana

Zawierać rozumne przyjaźni z dziewicą,

Co lśnią się, lecz zimne, jak stal szlifowana.

Słyszałem ja dużo od rzeszy uczonej,

Że przyjaźń jest lepsza niż miłość młodzieńcza:

Bo ona grunt rzeczy, jak Złoty Czerwony,

A miłość — to tęcza, nic więcej jak tęcza.

Lecz daruj, że jeszcze nazywam to baśnią,

I w wianek grochowy miłości nie zdobię:

Bo kiedy się w sercu o miedzę powaśnią,

Kto wygra? Nietrudno domyśleć się tobie.

Choć zostać ci druhem tak byłoby błogo,

Strach sercu, że z ciasnej wyskoczę zagrody!

Daj pokój mi, proszę: jam dla cię, niebogo,

Na miłość za stary, na przyjaźń za młody.

Swaty

Po cisowym moście

Jadą, jadą goście!

 Trza powitać

 I zapytać:

A dokąd? a ktoście?

Znam ja, kto to jedzie

Zgrai tej na przedzie,

 Kto to do mnie

 Tak nieskromnie

Tatarszczyznę wiedzie.

Biały stół nakryję,

Białą twarz umyję,

 Włos popieszczę,

 W bisior jeszcze

Przyozdobię szyję...

Całą wraz gromadą

Na podwórko wjadą.

 Nie kryj żwawie

 Się w rękawie:

Znam twą klaczę gniadą!

Jakbym ich nie znała,

Jakby nie widziała,

 Na uboczy

 Spuszczę oczy,

Nadąsana cała.

On „dobry dzień” powie;

A siwi swatowie

 Dziwną zrzędą

 Nudzić będą

Jak im śni się w głowie:

Że są posłannicy

Szukać popielicy,

 Co kryjomu

 Uszła z domu

Do naszej świetlicy...

Dość tumanić, swacie,

W poświęconej chacie:

 Rozumiemy,

 Dobrze wiemy,

Kogo wy szukacie! ...

Otoż i na dworze! ...

Boże, mój Ty Boże!

 Co ja zrobię

 W ciężkiej dobie? ...

Najlepiej — w komorze!

Jak się pościelesz, tak się wyśpisz

Wedle krzyżyka, szukając intraty,

A pełniąc święcie obyczaj żebraczy,

Siedział dziad-wąsal, w medale bogaty,

Beznogi, drżący — Pan Bóg wiedzieć raczy,

Jak już mu dusza trzymała się w ciele!

Jednak się modlił „za siostry, za bracię”,

Dostawał różnie, to mało, to wiele,

Brał grosz i chował, by iskrę w popiele:

,,Jak się pościelesz, tak wyśpisz, kamracie!”

 Długo tak żebrał — aż, starość nie radość,

Ciężka choroba dziadula przygniotła; —

Więc myśli sobie: „Pożyło się zadość,Śmierć za plecami — a na niebie miotła,

To wojnę znaczy — i umierać pora!

Ciężki miecz, dziadu, już dzisiaj nie dla cię;

Dawniej młynkował jak przetak znachora,

Dziś — mówią: próżniak! i fora ze dwora!

Jak się pościelesz, tak wyśpisz, kamracie!”

 „Ot śmierć na nosie — i bieda na karku:

Kto mnie pochowa?... ba! gdyby wiedzieli,Że dziadek ciepły, że zebrał po ziarnku,

To by na dziadka patrzali weselej!

Lecz taka przyjaźń — to śmiech i ohyda:

Wielkie mi święto, że za grosz kochacie!

Nie... dziad waszmościom swych groszy nie wyda,

A taką łaskę znajdzie i u Żyda...

Jak się pościelesz, tak wyśpisz, kamracie!”

 Tak, wedle krzyża, cierpieniem znękany,

Leżał i gwarzył i tulił się w szmaty;

A tu po drodze przejeżdżają pany,

Bogate kupcy, pobożne prałaty.

Dziad o przytułek modli się k'nim żwawo;

Lecz każdy w ciężkiej czuł się tarapacie:

Xiądz ma z prebendą, pan kłopot ze Sprawą,

Kupiec z towarem — Dziad zaśmiał się łzawo:

,,Jak się pościelesz, lak wyśpisz, kamracie!”

Tędy, wóz drewek przedawszy na rynku,

Wracał i Kiryk w sukmanie podartej:

— „Wy chorzy, dziadku?” — „A chory, mój synku!

Uczę się umrzeć... No, śmierć to mnie żarty;

Lecz strach pomyśleć, jak stare kościska

Psy ogryzają... jak szarpią po szmacie...”

— „At, bredzisz, ojcze! toż sioło z pobliska,

My nie poganie; wszak mówią ludziska... ”

— „Jak się pościelesz, tak wyśpisz, kamracie!”

 „Każdy to mówi, a ręce umywa!

(Ozwał się żebrak); co powiesz mi na to?”

— „Choć moja dola ciężka, frasobliwa,

Ale ja z Wami podzielę się chatą.

Umrzesz — to w lesie są jodły i dęby;

A pozdrowiejesz — nim sił przydybacie,

Łyżki Wam przecię nie ujmę od gęby”.

Dziad na wóz siada i cedzi przez zęby:

,,Jak się pościelesz, tak wyśpisz, kamracie!”

 Kiryk wziął dziada, umieścił w chałupie,

Chlebem i duszą ze starym się dzieli;

Ale dziad widział, że na próżno tupie,

Więc rzekł do niego z śmiertelnej pościeli:

,,Ty sam biedota, przygarnąłeś nędzę...

Pan Bóg mnie z Nieba nawiedził w twej chacie...

Stamtąd ja modłą twe biedy odpędzę...

A tu... weź spadek w tej starej siermiędze...

Jak się pościelesz... tak wyśpisz... kamra... cie...”

 To mówiąc skonał — taka wola Boska,

Kręć się czy nie kręć, a zachody płonne.

Nasz Kiryk trumną, to dołem się troska;

Półkorca owsa zaniósł na podzwonne,

,,A resztę (mówił) pod jesień domierzym”.

Trafiła prośba w uszeczko prałacie,

I posłał klechę z kropidłem, psałterzem,

Piękny był pogrzeb z łacińskim pacierzem:

,,Jak się pościelesz, tak wyśpisz, kamracie!”

 A łachman świty wisi na parkanie,

A Kiryk poszedł odpocząć po trudzie;

Gdy stary żebrak we śnie przed nim stanie:

,,Dałem ci spadek — lecz dajże marudzie!

Dziad na swój pogrzeb miał trzosik sowity:

Grosze, złotówki pozbijał w dukacie,

A dukat został pod łatą u świty.

Weź grosz ten śmiało — on krwią nie omyty.

,,Jak się pościelesz, tak wyśpisz, kamracie!”

 Kiryk się ocknął — i szepcąc pacierze

Zdjął świtę z płotu, skrył ją należycie;

A kiedy łaty poprzezierał szczerze,

Pięć kop czerwieńców znalazło się w świecie.

I dzisiaj, słyszę, gospodarz nie lada —

A dobrzy ludzie gadają po świacie,Że się znachorstwa nauczył od dziada;

Lecz on im na to po prostu powiada:

,,Jak się pościelesz, tak wyśpisz, kamracie!”

Baśń mojej piastunki

Ani to blisko, ani tak daleko,

Był sobie, ptaszko, nad Dunajem rzeką,

Był sobie człowiek, miluchny człowieczek,

Jak wół pracował, unikał od sprzeczek:

Więc, jak to bywa, od drugiej swej żony

By nic dobrego był za nos wodzony.

A miał dziecinę po pierwszej małżonce,

Dziewczę — obrazek, a skromne, milczące,

A pracowite, ani dnia, ni nocy;

Lecz, moja rybko, ciężki chleb sierocy!...

Skąd niosą wiatry rozjęki po rosie?

Z piersi sierocej — o! znaczno po głosie!

Macocha złośna sieroty nie kocha,

Zajrzała doli sierocie macocha.

Jest u sieroty prześliczna króweczka,

Która jej daje pieszczoty i mleczka —

Spadek po matce i posag jedyny!

Dziewa jej nosi poślady, łupiny,

Z studzienki wodę i ziele z ogródka:

Toć jakby śliżyk gładziuchna filutka!

Jest u macochy krów i ładnych trzoda,

Ale do Łyski i równać je szkoda;

Jest u macochy i córa rodzona,

W mleku kąpana, chuchana, pieszczona,

Matka ją w suknie bławatne spowiła —

Lecz do sierotki ani się umyła!

Bo pięknej kosy, ócz, duszy na twarzy,

I od kijowskich nie kupić kramarzy!

Nie w smak to idzie zawistnej macosze:

Nęka sierotę jak wołu przy sosze.

Biedaczka w pracy sił tera ostatki,

Niedługo może — i pójdzie do matki...

— „Porzuć, ladaco, przynosić te kwiecie:

Komu trza — znajdzie, przyniesie, uplecie.

Tobie — pędź krowy na łąkę zieloną,

Masz funt kądzieli, prząślnicę, wrzeciono,

Patrzaj na wieczór byś sprzędła, utkała,

I niech mi chusta jak śnieg będzie biała!”

Na bujnej łące czajeczka kihicze,

Na bujnej łące płyną łzy dziewicze:

,,Co ja tu pocznę? Co zrobię nieboga?!”

Słyszy to, widzi krówka krętoroga:

,,Nie płacz, dziewojo! — zwąchawszy ją rzecze —

Ja twoję smutną dolę zabezpieczę:

Na kręte różki moje włóż kądzielę,

Sprzędę ją, wytkę, na rosie wybielę.

Zamknij oczęta, dziecino kochana,

Zaśnij — a pomnij być niemą jak ściana!”

Surowe wiatry od zachodu wioną,

Wraca sierotka z robotą skończoną:

,,Masz sobie, mamo, masz biały ręczniczek,

Tylko w mym sadku nie zrywaj różyczek,

I mojej Łyski nie bij nadaremno,

I nie po ludzku nie obchodź się ze mną!”

Macocha złośna sieroty nie kocha,

Zajrzała doli sierocie macocha.

Idzie dziewoja z podwójną robotą; —

Nie dawaj Łysce robotki, sieroto!

Twoja macocha, jak jastrząb ciekawie,

Spogląda na cię ukrywszy się w trawie!...

Widziała cuda — i sama nieswoja!

Jeszcze na drodze, już słyszy dziewoja:

,,Wraz, czarownico, twe sztuki się spłacą!

Jutro zabijem twą krowę ladaco,

Ujrzysz, czyś lepsza od mojej ty doni!”

Dziewica w dłonie żałościwie dzwoni.

Daremne żale! Nie minie już klęska:

Macosze bardzo zachciało się mięska!

Spłakane dziewczę pobiegło w zagrodę,

Tuli swą Łyskę i głaszcze pod brodę:

Zabiją ciebie... krętorożko miła!

,,A ciebież moja mateczka doiła!

A tyż mi nosić pomagasz brzemiona!

A tyż mi jesteś lepiej niż rodzona!

— „Nie płacz sierotko! gdy będę zabita,

Proś, niech ci moje oddadzą jelita:

Przepatrz je pilno — tam ziarnko w nich będzie,

Zasadź to ziarnko w twym sadku na grzędzie;

Przepatrz raz drugi — znajdź pierścień maleńki,

Wrzuć ten pierścionek do swojej studzienki”.

Rzeczułka z wiatrem porannym cóś gada,

Dziewica smutna, choć praca z rąk pada,

Myje jelita — znalazła ziarenko,

I do ogródka pobiegła śpiesznieńko...

Myje raz drugi — i pierścień ma w ręce,

I pośpieszniuchno pobiegła k'studzieńce.

Nazajutrz w sadku jasno jak od słonka;

Któżby tam świecił? Złocista jabłonka,

Złote jabłuszka jak gwiazdki błyszczące,

Złote listeczki na owej jabłonce,

I rajskich ptasząt gromadka pieśń dzwoni...

Jabłoń, nie jabłoń — a cudo jabłoni!

Zasię studzienka nie z wodą głęboką,

Zielonym winem pełniutka jak oko,

W około zrębu mak, róże i lenek...

Studnia, nie studnia — a cudo studzienek!

Od ust na usta pogłoski się szerzą,

Słuchają ludzie i uszom nie wierzą;

A wieść, jak powódź, rozlewa się szybko,

Dalej i dalej... No, słuchajże, rybko!

Dalej a dalej rozgłośna wieść hula,

Aż doleciała do samego króla.

— „Służki me wierne! siodłajcie rumaki:

I my pojedźmy obaczyć cud taki”.

Jak powiedziano, tak zaraz i było,

I król zajechał na wioskę pochyłą.

Macocha złośna sieroty nie kocha,

Zajrzała doli sierocie macocha

I w kleci biedną dziewicę zamyka.

Za słup grabowy król wiąże konika.

— „Jasny nasz królu! to córy mej wiano:

Kto ją, ten weźmie jabłonkę złocianą;

Kto ją, ten weźmie nie lada przydane,

Studzienkę wina, a słodkie, a pjane!

Chodź, moja doniu, chodź bliżej tu, duszko!

Daj panu wina i złote jabłuszko”.

Ledwie ku studni pomknęły się ręce,

Aż do dna wino opadło w studzience:

Jabłonka, jakby ukropem spryśnięta,

Stuliła listki, umilkły ptaszęta —

Nie dostać jabłka, nie dostać tyczyną!

Macosze w złości krwią oczy zapłyną,

Skoczyła sama... ej, darmiutka praca!

Odeszła — wszystko k'dawnemu powraca.

Próbuje jeden i drugi i trzeci;

Aż dostrzeżono sieroteczkę w kleci.

— „Zerwij mi jabłko, zerwij mi je, duszko!”

Na rączkę dziewy upadło jabłuszko,

Ptaszęta znowu poczęły swe psoty

I chwalą pieśnią duszyczkę sieroty.

Dziewa skraśniała, i białą rączyną

Czerpie Królowi złotym kubkiem wino.

I Wszyscy z podziwu klasnęli gwałtowno,

A król się cieszy zdobyczą cudowną.

— „Tobie, dziewojo, szczęśliwość sądzono:

,,Proś o co zechcesz, choć zostać mą żoną!”

— „Zostaw mnie, królu, ubogą i bosą,

Pozwól, niech pójdę, gdzie oczy poniosą!

Nie dla mnie twoja rączyna wielmożna:

Ja raz kochałam — czyż drugi raz można?”

Macocha złośna sieroty nie kocha,

Zajrzała doli sierocie macocha; —

Król się o wszystkim dowiedział ze strony,

Kazał ją rozdarć żelaznymi brony;

Sierocie swatem był — i na weselu

Pląsał z dziewczęty, gdy zażył pochmielu.

I ja tam byłam i piłam to wino;

A byłam łebską i hożą dziewczyną,

Więc i ja z królem wywijałam chybko,

Aż dusza skacze!... A co, moja rybko?

Przednówek

(dnia 25 marca)

Szła bita droga k'wielkiemu grodowi,

Snuli się po niej konni i wozowi,

I jeden pieszy — blady cień człowieka.

— »Wiosno! — rzekł — wiosno! kto ciebie nie czeka?

Komu nie świetlej, nie raźniej na duszy,

Kiedy twój deszczyk ziemicę poprószy,

Gdy z ziemi matki paluszki dobywa

Dziewicza trawka, lub choćby pokrzywa?

Każdy cię wita, och! duszą radosną...

A jednak, jednak niegodnaś ty, wiosno!

Związałaś słonko, że idzie nieskoro,

I wszystko drzemie pod lodową korą...

— Panie łaskawy! nie trzeba koszyka?

Nie trzeba!... Zimno aż kości przenika:

Na chleb przedałem świtę u Chaima,

I chleba nié ma, i odziewku nié ma

I biedna żona — ot, umrze z zgryzoty...

— Obdarz biednego, paneczku mój złoty!

Żona mi chora — dzieci niebożęta,

Jak rude myszy... Niech Bóg nie pamięta!...

Mówili starzy: w święto Zwiastowanie,

Pliszka, usiadłszy na skrzydło bocianie,

Przynosi wiosnę z dalekiego nieba...

— Panie! roboty może jakiej trzeba?

Ja umiem robić z siekierą i piłą;

Zapłacisz za to choć skorupą zgniłą,

Bóg ci nagrodzi za ten chleba kawał...

Bodaj nikt dobry tego nie doznawał!...

Dziwna! dopóki jest za czym — przy trudzie

Człek nie masz czasu i westchnąć jak ludzie,

Praca za pracą, jak kawki na słotę;

A teraz, głodny, czy znajdziesz robotę?

Mój mocny Boże! czemu tak się dzieje?

Jeden pracuje, aż krwawy pot leje,

I puchnie głodem — a drudzy siedzieli,

Jak ptaszek w gnieździe... nierówno Bóg dzieli...

— Już umrzeć chyba; lecz dusza rogata...Boże mój Boże, zabierz mnie ze świata.

Wszak ja słyszałem w Twym świętym kościele:

Że kiedy luda zebrało się wiele,

W dzikiej pustyni, by Ciebie słuchało,

Toś cudem rzeszę nakarmił zgłodniałą.

Łaskawy Boże, i dzisiaj Tyś taki:

Cudem nakarmisz znędzniałe biedaki,

I mym sierotkom, gdy ojca nie stanie,

Z jasnego nieba ześlesz zlitowanie.

Może zgrzeszyłem — i karzesz ich za to;

Zginę — otworzysz kleć Twoję bogatą;

Rozkażesz słonku, by śniegi pożarło,

By rozegrzało ziemię obumarłą,

Gdy grom ją wstrząśnie, gdy deszczyk napoi,

Wyłoni ziółka, zgłodniałych ukoi:

Oni niewinni! Jeszcze świat ich łudzi,

Jeszcze kochają i Ciebie, i ludzi...

— Żebyż to, Boże, nim dusza wyleci,

Okruchę chleba... nie dla mnie — dla dzieci...

Wyleci — pewno... bo serce już pęka,

Nogi się chwieją... kościenieje ręka...

Litośny Boże! nie karz mnie surowo!...«

I w mętną fosę potoczył się głową,

I zginął człowiek z wybladłym obliczem,

I nikt nie widział — bo wszystkim był niczém.

Któż więc na Sądu straszliwym obrzędzie

O bratobójstwo obwinionym będzie?

Płaszcz królewski

 Jedną z uliczek odległych Krakowa,

Po dniu majowym, o zmroku już dobie,

Przy niebios lampie, co nad miastem pływa,

Zwolna ją orszak otacza w żałobie,

Aż kilku xięży poprzedza z daleka,

Zlewa się z płaczem pieśnia żałościwa,

Gwarne we dzwony rozlega się bicie,

Mnóstwo chorągwi i świateł sowicie;

Lecz trumnę — stary tylko szmat obleka.

 Jakiś przychodzień, jak widać z odzieży,

Szedł tędy — czoło uchylił pobożnie;

Potem k'jednemu ze starców podbieży,

I z uczciwością zapyta nieśmiało:

,,Z wszystkiego widzę, że w domu zamożnie,

Dlaczegóż łachman okrywa to ciało?

Czyż mu na całun godniejszy nie stało?”

— „Nie bluźń! — odrzecze mu starzec surowo —

Chcesz? Jać opowiem; lecz my Chrześcijanie!”

I poszedł dalej z nachyloną głową,

I młodzian za nim.

 Już ostatnie słowo:

„Wieczny spoczynek daj mu, Chryste Panie! ”

Chwiejąc się, z wolna wzleciało ku niebu;

Już ziemia wraca na rodzicy łono.

Zdjęto łachmany z trumiennego wieka

I ze czcią w piękny pokrowiec złożono.

Obcy człek tajni z ócz starca docieka;

Starzec skwapliwie wziął rękę młodziana:

,,Gdyśmy spełnili powinność człowieka,

Niech inszych stypa przynęca pijana —

Pójdźmy inędy! ”

 I poszli z pogrzebu,

Tam, kędy wstęga błyszczy się wiślana.

 — „Nie dziś to było, nie za moich latek,

Chociaż ta głowa ośm krzyżyków dźwiga.

Był i za domem, i w domu dostatek,

I cześć u ludzi, i łaska u Pana,

Gdy Króla Chłopków latorość kochana,

Gdy nam władała po Piastach Jadwiga.

 Było wszystkiego.. . Lecz piękna królowa,

Świętym małżeństwem związawszy dwa kraje,

Przelała władzę — i krew OlgierdowaNagrody, kary po prawdzie rozdaje; —

Złożyła przepych — i ludzkości gwoliOddała swoje klejnoty, dostatki,

Na podźwignienie tonących w niedoli,

Na odrodzenie naszej Almy-matki

Sama, jak gdyby nie na tron stworzona,

Zakonną suknię przywdziała jak wdowa,

I prostym płaszczem okryła ramiona.

Znali ją przedsię i czcili poddani,

I hołdy nieśli nie sukni, a pani.

 Było to w jesień — pięknego coś rana,

Jak to się mówi, w dzień babiego lata.

Wyszła dnia gwiazda, otyła, rumiana,

Lecz bez uśmiechu, coś jakby zaspana,

Zimno spojrzała na obszary świata.

Siwizną wieku szron oblekł naturę,

Milczy — snadź w piersiach już głosu nie stanie.Ściska za serce uczucie ponure,

Zda się, że patrzysz — na wielkie konanie.

Dzień ten — to uśmiech, co darzy młodziana

Z łoża boleści gasnąca kochana...

Krzemienie serce chyba nie usłucha

Przyjść na wezwanie cierpiącego ducha.

 Stare Wawelu rozwarły się wrota:

Królowa wyszła ponad brzeg wiślany,

Z nią piękny orszak od srebra a złota,

Dworskie służebne, panięta i pany.

Lecz mimo złota i drogich kamieni,

Wśród nich Jadwiga, jak lilia wśród cierni,

Jak perła w konsze, jak jutrznia wśród cieni:

Byliby piękni — przy niej są mizerni.

Bóg ją ubarwił nieziemskimi wdziękiI pięknym ciałem odział duszę piękną:

Jeden jej uśmiech — już zleczył twe męki,

Jedno skinienie — tysiące uklękną,

Spojrzy — to Miłość i Wiara z Nadzieją,

A zacznie mówić — ptaszęta niemieją.

 Lecz dzisiaj... dzisiaj coś sama nieswoja;

Darmo ją bawić chcą słudzy najszczersi:

Jak niezabudka kwitnąca u zdroja,

Powisła główką ku szlachetnej piersi.

 Nagle zawrzały ponadbrzeżne chatki:

„Pani! tam Pani!” — i dziatwy gromada

Jak pszczółek z ula z chałupek wypada.

,,Pani! hej, pani!” — i wprost jak do matki,

Jak do rodzonej, skoczyły pisklęta;

Ruch, gwar, jak w czasie Kurkowego święta.

Tłum różnowzorny otoczył Królową;

Ten u jej kolan, ten już na jej ręku...

— „Tak dawno! dawno!”... — „Bo byłam daleko,

Za siódmą górą, za dziewiątą rzeką...

No, jak się-ż macie? a w domu czy zdrowo?

I ty tu, rybko!... a! i ty błazenku!

Jakże się macie? jak idą pacierze?”

I zabrzęczała niesforna rozmowa,

Spór o pierwszeństwo, o Zdrowaś, o Wierzę;

I wpół ucięte, zagadkowe słowa,

Co miłujące tylko serce streści,

Związała w jedno najświętsza osnowa:

Dźwięk zespolonej miłości i cześci.

 Lecz gdzie krom smutku Bóg radość nadarza?

Życie tych uczuć amalgamat ścisły...

Gdy wkoło pani natłok się pomnaża,

Trącon znienacka młodzieńczyk kotlarza

Stoczył się z brzegu we wrzący nurt Wisły —

I grób ruchomy zasklepił swe brody...

Pani krzyknęła: „O! kto w Boga wierzy!”

I wnet co było ze dworskiej młodzieży

Wszyscy na ratunk skoczyli do wody.

Po chwili — strasznej niepewności chwili,

Co życie całe skupiwszy w minucie,

Szarpie i miota osłupiałe czucie —

Śmiali pływacze z wód się wynurzyli.

Dziecię zdrętwiałe u królowej łona

Zwisło na ręku jak trawka skoszona.

 Gdy z przerażenia ochłonięto przecie,

Jadwiga, zdjąwszy swój płaszcz zakonniczy,

Skrzepłe od zimna otuliła dziecię;

Jeden i drugi chętnymi ramiony

Przynieśli pomoc dla Królowej żony;

I B ó g to sprawia, czego dusza życzy:

Cicho... nieznacznie odetchnął chłopczyna,

I mętne oczki otwierać zaczyna.

 Tedy z modlitwą ku Najświętszej Pannie,

Pocieszycielce niedoli człowieczéj,

Królewskim płaszczem okryte starannie,

Oddano dziecię macierzyńskiej pieczy...

Biedny, kto nie czuł matczynej wdzięczności,

Kto łez matczynych, kto nie zna radości!

I pani, zawsze tak uprzejma, miła,

Dzięków nie słucha, twarz dłonią zakryła —

Władczyni świata, łez matce zazdrości:

Och! biedna, biedna — bo matką nie była...

 Takąśmy mieli służebnicę Pana

I takie króle, mój młody człowieku...

Gdyby umiała ta struga wiślana

Ludzkimi słowy opowiedzieć jaśnie,

Co ona pomni z dawniejszego wieku —

Dzisiejsi ludzie wzięliby za baśnie!

Bo cóż im powie ten piasek ruchawy,

Ten zimny kamień, lub trawka krzewiasta?

Takie to dziwnie pospolite sprawy!

A wszakże tutaj, na tejże wybrzeży

Świeża, jak trawka, co wiecznie odrasta,

I ta pamiątka przyczajona leży;

Patrzy z kamienia, z roślinki oddycha,

Oku za drobna, słuchowi za cicha.

Bo dziś nam dosyć obecną żyć chwilką,

Bo dziś my przeszłość niezdarnym pustkowiem

A sami w pysze wielkimi się zowiem;

Prawda, że wielcy — żal, iż w słowiech tylko...

 Ale odbiegłem mój rzeczy osnowy.

Po krótkiej dobie od owej przygody,Świąteczną barwę przywdział gród zamkowy

I stary Kraków wyładniał jak młody.

Przyszło pociechy z nią wesela siła,

Szczęście ze szczęściem biegło na wyścigi:

Bo też nie lada uroczystość była

Powrót od Litwy i święto Jadwigi.

Właśnie się w Litwie i tarło, i mełło;

Pani zjechała, ku zgodzie ją chyli:

I mężny Witold ze srogim Skirgiełłą,

Obadwaj szorstkie puszcz litewskich syny,

Obaj na siebie srożsi od gadziny,

Ku czci Jadwidze w pochwy miecz złożyli,

I obiecali pohamować wodze

I mieć ją sędzią w polubownej drodze,

Nim znowu rzucą żagiew rozpaloną.

Ona wróciła na stolicy łono.

 Owoż, gdy natłok na zamku się gniecie,

Przyszły i cechu kotlarskiego posły,

I za płaszcz, którym okryła ich dziecię,

Nowy a piękny Jadwidze przyniosły.

Najstarszy z posłów i wiekiem, i zdaniem

Rzekł do królowej odwiecznym zwyczajem:

,,Życzliwym sercem, choć prostym gadaniem,

Tobie, Królowo i Matko, cześć dajem.

Jako umiemy, parobkowie prości,

Dusznie Ci życzym: daj Bóg długie lata,

Daj Bóg Ci dożyć ze wnuków radości

I łaski Boskiej jak cześci u świata!

A co się tyczy owego zaś płaszcza,

Który, gdy dziecku na zgubę się wiodło,

Utulił, ogrzał ptaszeczkę ochłodłą,

Co mu wydała zazdrościwa paszcza:

Toć prosim, nie gardź, co dajem w zamianie,

A płaszcz ów zasię niech przy nas zostanie.

Niechaj snadź z ojca na syna przechodzi,

I trumnę zdobi, jak życie okrasza;

Niechaj się uczą więc starzy, więc młodzi,

Czym jest Królowa oraz Matka nasza”.

 Pani ich słowem przychylnym obdarzy,

I szczerej prośbie uczyniła zadość;

I była wielka, bardzo wielka radość,

Gdy płaszcz królewski został u kotlarzy.

 I długie wieki przepłynęły z wodą,

To piorunami, to znowu pogodą; —

Ale do uczuć nie przyszło utraty:

Płaszcz ów na zawsze pozostał w swej cenie,

I każdy kotlarz, ubogi, bogaty,

Weń się ubiera na wieczne spocznienie...

I pozostały na relikwię — szmaty...

Lecz myśl — duch wieczny — po czasu powodzi,

Jako ów święty, suchą nogą chodzi.

Figlik mojego dziadka

Pro publico bono...

 Mój dziadek (niechaj mu światłość świeci)

Był i po mieczu i po kądzieliSzczery karmazyn, człek od Waszeci;

Przódkowie jego w bójkach słynęli —

I on ku temu zawsze był gotów,

I dużo szramów miał na łysinie,

Nawet z węgierska znał po łacinie;

Lecz — nie wiem za co — w zbiorze Klejnotów

Jego szanowne miano nie słynie.

 Raz, gdy wspomnieniem bójek, biesiadek,

Wieczne mu chmury z czoła zegnano,

Wesołym gestem przyzwał mnie dziadek,

Ja osiodłałem jego kolano,

A on mi prawił taki wypadek:

 „Dawno to było, lepszymi laty —

Ciołek się rozsiadł na tronie Piasta,

A w starym Barze konfederaty,

A w kraju obcy żołdak się szasta.

Mnie wówczas szkolnym karmiono pyłem;

Lecz Mars pomazał Muzeczkom plany:

Bowiem praeruptus animo byłem,

To jest, w gorącej wodzie kąpany.

Więc wziąłem na kieł: bądź zdrów, Alwarze!

Cichaczem zbieram swoje manatki,

Kęs chleba, soli — w jednej czamarze

Szabelka przy mnie — czmychnąłem z klatki.

 Dzień prawie cały biegłem bez ducha

Przez rowy, lasy, kwitnące niwy;

Aż głód zawzięty, w gardle posucha

Dały mi wiedzieć, żem przecie żywy.

Tedy do siebie przyszedłem wreszcie;

Lecz kapsa chora, a głód uciska,

A tu do Baru mil ze trzydzieście,

A tam, co poczniesz sam bez koniska?

Krótko, gorąco — widzę najjaśniej;

Ściska za serce troska zajadła;

Chciałem już wracać — kiedy, jak w baśni,

Biała przedemną chatka usiadła.

Prawda, że młynka coś nie wywija,

Wkoło murawa, schludny podwórek:

Więc dla odwagi — Zdrowaś Maryja,

I het do chatki na podwieczórek.

W chacie staruszka, cudo kobiéty,

Wita pątnika ludzkiemi słowy;

Gdy mi Abaddon, czart pospolity,

Trefny swój kruczek wsadził do głowy.

A trzeba wiedzieć, że u nas w szkole.

Miało swą łyżkę każde pacholę.

Więc gdy mi prawi: że mąż leśniczy

Gdzieś za borsukiem po nocy brodzi;

Że jej Marysia, kwiatek dziewiczy,

Czysta oskoma dla wszystkiej młodzi;

Gdy mnie pociesza wżyciu sierocém

Dobrą otuchą zieleńszej doli —

Ja do niej rzekłem tollere vocem:

,,Dajcie jeść, matko, tylko bez soli!

Każdemu jakąś cząstkę sądzono:

Bóg daje łyżkę na moję dolę.

Przynieś potrawę nieosoloną;

Ja swoją łyżką wnet ją osolę;

Choćby jak trawa była, mospanie,

Zmieszam ją tylko — słoną się stanie!”

Jęła się krzątać babka ruchawa;

Ja do tłomoka skoczyłem żwawie,

Łyżkę do ręki — sól do rękawa,

Mieszam potrawę, i baśnię prawię:

,,Że przeznaczenie (cześć mu i dzięki)

Nie tylko w łyżce cuda zawarło,

Lecz królom Gallów wlało do ręki,

By swym poddanym leczyli gardło.

A jak ów kamień, co rubin zową

Przez wieki płonąc, ognia nie traci,

Toż samo z łyżką i z ręką ową —

Zysk wiekuisty dla ludzkiej braci”.

Patrzy się na mnie, dziwi babula,

Ja kończę baśnię, z rękawa solę...

Wyszło — accepit fidem fabula.

To jest, staruszkę wywiodłem w pole.

Wraz targ o łyżkę — po krótkiej chwili

Schwyciłem za nią piękne talary;

Ale do Baru za to przybyli

Gorący chłopiec i konik kary.

Poszliśmy w taniecrotati poli,

Płacili dług swój i krwią, i pracą;

Lecz Bóg tak zechciał w świętej swej woli,

Że w końcu bić się nie było za co...

Skoro wróciłem — pomnę jak dzisia —

Wraz do leśniczych poszedłem z kieską...

Tam... co to gadać!... owa Marysia

To twoja babka, moja pralesko!”

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.