drukowana A5
27.83
Z przeszłości. Fragmenty dramatyczne

Bezpłatny fragment - Z przeszłości. Fragmenty dramatyczne


Objętość:
121 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0374-9

Hypatia

Hypatia, córka sławnego matematyka Teona, urodziła się w Aleksandrii, przy końcu IV wieku. Obdarzona bystrym i podniosłym umysłem, poświęciwszy się naukom pod kierunkiem ojca swojego, wkrótce przewyższyła go w sławie. Wstąpiwszy do szkoły platońskiej, wykładała słuchaczom wszelkie działy filozofii i matematyki z właściwą sobie poważną swobodą słowa, traktując wielkich mężów godnie i roztropnie. Napisała Kanon astronomiczny i komentarz do Diophanta, jak również do Konika stojcheja Apolloniusza.

Piękna i kształtna, była w życiu sprawiedliwą i niepokalaną. Współobywatele czcili ją dla jej szczególnej skromności — i z podziwem o niej mówili. Wykłady swoje rozpoczynała zwykle od matematyki, a oparłszy się o jedną z jej niezbitych podstaw, zstępowała w pełnej siły i trafności dedukcji do różnych działów wiedzy, objętych wówczas wspólną filozofii nazwą. W liczbie uczniów tej młodej poganki, której audytorium stanowiło wszystko, co było świetnym i wykwintnym w Aleksandrii, znajdowało się nawet wielu chrześcijan; między innymi Synesius z Cyreny, późniejszy biskup Ptolemaidy, który w listach swoich złożył hołd wzniosłemu umysłowi Hypatii.

Tak świetne powodzenie młodej filozofki, która objęła dziedzictwo dwuwiekowej sławy wielkich aleksandryjskich myślicieli, wzbudziło niechęć w duchowieństwie, pożądającym niepodzielnej nad umysłami władzy. Niechęć ta, wzrastając stopniowo, sprowadziła nareszcie tragiczne rozwiązanie, które tak opisuje Wolf w przytoczonym już dziele swoim, Mulierum graecorum fragmenta (Hamburg 1735 r.): „Zdarzyło się raz, iż Cyryl, biskup kościoła chrześcijańskiego, przechodząc około domu Hypatii, ujrzał był wielki tłum, tak koni, jak ludzi, z których jedni zbliżali się, inni oddalali, inni wreszcie pozostawali na miejscu. I kiedy zapytał, co by to był za tłum i z jakiego powodu takie zbiegowisko, odpowiadali mu przechodnie, że to tak odwiedzają Hypatię filozofkę i że to jest jej dom. O czym dowiedziawszy się Cyryl, powziął taka zawiść, że poprzysiągł jej śmierć — i to śmierć najhaniebniejszą. Gdy tedy Hypatia, według zwyczaju, wydalała się z domu, wielu namiętnych, wyzutych z bojaźni bożej ludzi, prowadzonych przez Piotra lektora, zmówiwszy się, ściągnęli ją z woza w pobliżu kościoła, zwanego Cesareum, a obnażywszy z szat, okrutnie zabili, rozszarpane jej ciało kawałkami rozrzucając po mieście. Stało się to w czwartym roku biskupstwa Cyryla, za konsulów Honoriusza dziesiątego i Teodozjusza szóstego, w miesiącu marcu, podczas wielkiego postu”.

I

Pobrzeże morskie; na prawo widać biały portyk domu Hypatii; na lewo przystań i rozpaloną latarnię Faros. Burza. Noc. Rzecz dzieje się w Aleksandrii w r. 415.

PIOTR LEKTOR

Z burzą mi spadasz! Myślałbym, żeś przebył

Przestrzeń, dzielącą cię od Aleksandrii,

Na chmurze jako na czarnym rumaku...

Żeś go popędzał wichrem jako biczem...

I żeś błyskawic ostrogi złociste

W obadwa boki wbijał mu zdyszane...

Cały gościniec od Nitrii aż tutaj

Grzmiał pod kopytem twojego rumaka...

A nawałnica, rwąc cedry i palmy,

Długim ich włosem zmiatała twą drogę...

Przybywasz wreszcie jako duch, z rozwianym

Na wiatr kapturem...

grzmot wzmaga się

      ...Grom wita cię salwą!

AMONIUSZ

młody mnich z gór Nitrii

Ach, co słów próżnych! co słów!... Cicho!... cicho!...

Może ktoś słyszeć...

PIOTR

      Co? przez Boga w niebie!

Taki w naturze dzisiaj straszny zamęt,

Że ledwo mogę usłyszeć sam siebie...

Czyś ty zapomniał, że ja od lat pięciu

Krzyczę w obadwa głuche miasta uszy

Wyjątki z Pisma?... Głos mi się naciągnął

Jak bęben... musi grzmieć, gdy go poruszą

AMONIUSZ

Cóż tu nowego? Wezwałeś mnie...

PIOTR

      Słuchaj,

Wszystko wre w mieście... lub kipi jak wrzątek...

Oddechy parą są rozpłomienioną...

Myśli — ukropem... słowa — sykiem żaru,

Kiedy nań padnie jadu lub krwi kropla...

Nie ma dnia tego — i nie ma tej nocy,

Żeby morderstwa czerwona kometa

Nie przeleciała nad miastem wzburzonym...

Od czasu, kiedy padła synagoga

Pod toporami chrześcijan, sprośni Żydzi

W zemście się swojej złączyli z pogaństwem...

Wczoraj w ulicy, dziś w amfiteatrze,

A jutro może w pałacu biskupa

Znajdziesz nóż krwawy, mordercę i trupa.

AMONIUSZ

Jak to, na Boga! Czyż braknie wam siły,

By zgnieść garść nędznych, rozproszonych pogan,

Którym zwalono ołtarze — i bogi —

I których szczuje prawo jako zwierza?

PIOTR

Nie tak są słabi, jak mniemasz; ich siła

Tkwi jeszcze w każdym odłamie kamienia

Zburzonych świątyń — i zda się przenikać

Całe to miasto tchem jakimś subtelnym,

Który głów tyle odurzył... Gnostycy

Nasi, to duchy zrodzone z ich ducha...

Kogóż wydała sławna nasza szkoła

Katechetyczna?... Tytusa Klemensa,

Którego w rzędzie swoich filozofów

Hellenizm może policzyć bez błędu;

Orygenesa, który całą siłę

Potężnej swojej wymowy obracał

Na to, by błahy platonizm zjednoczyć

Z wiarą w Chrystusa: Justyna, co mniemał,

Że filozofia grecka jest tą drogą,

Która prowadzi wprost do objawienia...

I innych wielu, których już pomijam.

Dziś, gdy ci mówią, że: »nie ma nauki,

Której by wiara nie wspierała« — nie wiesz,

Czy przytaczają Arystotelesa,

Czy też proroka... a z dysput uczonych

Widzisz zbyt jasno, że pod wpływem tego

Powietrza, którym tak długo oddychał

Aleksandryjskich zastęp Ptolomejów,

W znacznej się części zatarła różnica

Między Chrystusa słowem — a Platona...

Czy myślisz, że te ariańskie wywody

O Trójcy, albo błędy nestorianów

Powstać by mogły w kościele, gdzie pycha

Akademickich rozpraw jest nieznaną?

Na Boga! Jeśli każdy już w tym mieście

Chce filozofem być, na co im biskup?

Władza Cyryla nie jestże złudzeniem?...

AMONIUSZ

Jak to? Czyż biskup rozpuścił zastępy

Swojej milicji, swych parabolanów,

Swoich lektorów?... Czyż się o edykta

Oprzeć nie może? — A oni, co?... Garstka

Duchów, żyjących bezpłodną ideą...

Hufiec rozbity, pod mglistym sztandarem,

W ostatnich szańcach walczący — bez wodza.

PIOTR

Bez wodza, mówisz? — Oni mają wodza...

Silnego nawet wodza, jakem żywy!

Widzisz na prawo od amfiteatru

Ten portyk biały?... To jest akademia

Hypatii, córki sławnego Teona.

Tutaj się zbiera wszystko, co hołduje

Pogańskich nauk pysze, by rozprawiać

O celach życia, o granicach wiedzy, O przedistnieniu dusz, o nieskończonym

Trwaniu idei, o wolności duchów,

O... Słowem, wszystkie te platońskie brednie,

Co w Aleksandrii umysły nurtują,

Tu mają główne ognisko, z którego

Tym się potężniej i szerzej rozchodzą,

Że je tak piękna i młoda kobieta,

W płaszcz filozofów owinięta, głosi;

Tu tłum młodzieży zuchwale roztrząsa

Wielkie pytania o życiu i śmierci,

Które do lekcji koniecznych wykładu,

Do Euklida i Archimedesa,

Przebiegle mieszać umie ta poganka...

Zaprawdę, mówię, że dopóki ona,

Gronem wykwintnych Greków otoczona,

Przemawiać będzie do podstaw rozumu,

Dopóty w naszej biskupiej stolicy

Kazać nam przyjdzie dla gminu, w ulicy,

I ograniczyć wpływ wiary — do tłumu.

AMONIUSZ

O małoduszny! Czy zarosła droga,

Którą poprzednik Cyryla, Teofil,

Prowadził zastęp ludu i wyznawców

Na Serapejon?... Czy stępiał ten topór,

Co blade bogi druzgotał na szczęty?

Czy uschły ręce te, które zburzyły

Sławną książnicę szatańskiej mądrości?

Czy się pustynia z żarami swoimi

Od murów miasta cofnęła? Czy nie ma

Mnichów tych, którzy ze swoich sandałów

Na marmurowe pilony strząsali

Prochy z gór Nitrii?

PIOTR

      O to idzie właśnie!

Niech w oczach ludu pustynia powstanie

W straszliwej, wichrem przepasanej szacie,

I rozpłomieni tchnienia swego żarem

Rycerzy Boga... Niechaj wyda hasło

I lud zgromadzi pod krzyża sztandarem...

Niech do bram miasta z palm swoich szelestem

Przyjdzie — i krzyczy śpiącym: »Oto jestem!«

Ha!... Wtedy — drżyjcie bogi — i poganie,

Bo przebaczenia nie będzie dla żywych,

Ni dla kamieni...

Słychać w oddaleniu krzyk

GŁOS

      Na pomoc!... na pomoc!...

PIOTR

Co to?... Pioruny pobiły się w niebie?...

Chwila ciszy. Krzyk wznawia się. Anafest, jeden z milicji biskupiej, wbiega raniony . Potrąca się w ciemnościach o Amoniusza i pada.

ANAFEST

Parabolanów mordują!

AMONIUSZ

cofa się

      Dzień sądu!...

PIOTR

Upadł... trzeba mu głowę podnieść...

AMONIUSZ

      Zgroza!

PIOTR

Jaka krwi struga!

ANAFEST

gasnącym głosem

      Na pomoc... o!... o!... o!...

Umiera.

PIOTR

puszczając go

Trup już! Morderca zręczny był, na Boga!...

AMONIUSZ

Ach! jak on krzyknął przeraźliwie!... Jak on

»Na pomoc«... przeraźliwie krzyknął! — Chryste!...

Myślałem, że mi coś w wnętrznościach woła.

I wiem, że ciągle krzyk ten słyszeć będę —

I że pustynia bladymi ustami

Przez które piaski, jak klepsydra, toczy,

Będzie mi odtąd krzyczeć w same uszy,

W bezsenne noce: »Na pomoc!... na pomoc!...«

PIOTR

Cicho, na Boga!...

po chwili

      ...Ja myślę, że gdyby

Na moim miejscu stał ten portyk biały

Domu Hypatii, przeklętej poganki,

Jutro wszyscy jej podli niewolnicy

Jak sprośne kundle warczeliby, jęcząc

W ciężkich kajdanach, na plac prowadzeni,

Gdzie by musieli ginąć wśród płomieni...

Ach! czemu ona nie jest niewolnicą!

Ach, czemu nie jest!

AMONIUSZ

      To powiedz kolumnom,

Niechaj się ruszą białe — i tu przyjdą...

Niechaj tu staną jako blade płaczki —

I niechaj tłuką nad tym trupem w żalu

Kamienne głowic swoich kapitele...

PIOTR

Może ty kiedyś, Amoniuszu, będziesz

Thaumaturgos — i zdziałasz te cuda...

AMONIUSZ

Jeżeli będę nim, każę za sobą

Całemu miastu chodzić jak pies wierny...

I stawać murem tam, gdzie zechcę stanąć...

Płynąć łabędziem białym, gdzie popłynę...

I ciebie miasta uczynię prefektem,

Byś niewolników palił w nim — jurysto!

PIOTR

w zamyśleniu

Słuchaj no, bracie... a gdyby też... kiedy

Kolumny nie chcą poruszyć się z miejsca,

Trup się poruszył?...

AMONIUSZ

      To powiedz mu: Powstań —

A idź, czerwony, położyć się cicho

Na tym marmurze białym, przed portykiem...

I leż tam, z twarzą ku niebu podaną,

Chłostany wichrem i burzą po śmierci...

Niech grom w dzwon bije... niechaj błyskawice

Palą nad tobą śmiertelne gromnice...

Niechaj jak matka płacze cię ulewa...

I — niechaj piorun „Requiescat ci śpiewa...

A może masz psa, to tutaj krew ciepłą

Poczuje z dala — i skomląc, przybiegnie

Lizać twarz bladą — i ranę twą skrzepłą —

I będzie wył — wył — Na pomoc!... na pomoc!...

PIOTR

wstrząsa nim

Czy cię opętał czart?... Milczże na Boga!

...Słuchaj, ja myślę... a gdybyśmy sami

Trupa podjęli — i dalej ponieśli —

I tam, ot widzisz, pod tymi palmami,

Co jako straże o sto kroków stoją

Od szatańskiego gniazda tej poganki,

Cicho na ziemi złożyli?... I czegóż

Cofasz się, blady? Czyśmy go zabili?...

AMONIUSZ

Kto wie? — Myśl czasem wydziera z rąk Bogu

Straszliwą pieczęć jakiejś krwawej zbrodni.

PIOTR

Szały pustyni samotnej cię gonią

Aż tutaj... Słuchaj! Korzystać nam trzeba

Z nocy tej, która sprzymierza się z nami —

I szybko działać... Nie gniewam się wcale,

Że nam naradę na czyn przyszło zmienić.

Bóg sam chce tego, mój bracie! Dotychczas

Nie można było nic o tę gadzinę

Zahaczyć w ruchach miasta, ni dosięgnąć

Niczym białego i dumnego czoła...

Bo jak monolit stała w oczach tłumu

Bez skaz i pęknięć — z jednej sztuki cała...

I dłoń się po tej obsuwała bieli

Jako po gładkiej tafli kryształowej,

Nie mając o co zaczepić tej dumnej...

Lecz niech raz tylko imię jej się wplecie

W jakiś wypadek uliczny i krwawy,

Niech lud raz na nią oczy śmiało zwróci

Jako na słońce zachodzące w ciszy,

Kiedy już blaski zagasi jaskrawe...

Niech raz jej imię obiegnie po placach,

W ustach pospólstwa — i zmiesza się z błotem,

Które tak łatwo podjąć — i w twarz rzucić,

A ja przysięgam, że rozdmucham iskrę

W pożar, co zajmie ten dom, od różycy

Kolumn do podstaw... Cóż? — chcesz mi pomagać?

AMONIUSZ

Przeciw poganom — tak! — Lecz ja chcę jawnie

Iść jako rycerz Chrystusowy, śmiało

W błękity nieba o dniu jasnym patrząc,

Rychło aniołów posiłki nadlecą...

Chcę iść, toporem zdruzgotać te mury —

I wywlec bladą tę — i chrzcić ją we krwi —

I na obiatę złożyć Panu Bogu

Za grzechy własne — i całego miasta...

Ja chcę na czele mnichów moich czarnych

Jako szarańcza spaść na tę stolicę,

O wschodzie słońca różową w swej bieli,

Żeby poganin krzyczał: »Klęska!... klęska!...«

I mnie tym krzykiem krew popędzał w żyłach...

Chcę iść na czele rozognionych twarzy,

Co płonącymi źrenicami palą

Jako czerwonym żelazem — pierś wroga...

Ja chcę chorągwi i hymnów i krzyża —

I słońca, coby wkładało na czoło

Złocistą glorię... chcę tłumów — i Boga!

PIOTR

Więc ja sam zrobię...

schyla się i unosi trupa

      ...O! jak on ociężał...

AMONIUSZ

Krew mu się z rany rzuciła... o Chryste!

PIOTR

wlokąc trupa

Idźże przede mną...

AMONIUSZ

      Co? chcesz ze mnie robić

Czarną gromnicę?... Niech ci burza świeci

I jako giermek niech idzie przed tobą

Z piorunowymi pochodniami...

błyska — uderza piorun

      ...Ave!...

Słuchaj mnie, Piotrze, połóż tego trupa...

Bo jakaś siła potężna mnie chwyta

Od końca stopy na drżącej tej ziemi

Aż do ostatnich strzępków moich włosów,

Które powstają jak wichry nad dołem —

I zaczepiają się o węże złote

Krwawych błyskawic — i drżą — i goreją

Jako korona nad świętych obliczem...

I wiem, że gdybym powiedział w tej chwili

Temu trupowi: Wstań! — on by tu wskrzesnął...

I gdybym tylko jednym palcem skinął,

Ty padłbyś martwy przed mymi stopami...

A trup ten — włosy twoje kędzierzawe

Wkoło rąk krwawych owinąłby sobie —

I ciągnąłby cię pod próg tej poganki —

I tam byś leżał — aż do dnia sądnego!

PIOTR

cofa się

Thaumaturgos!... Odejdź, przeraźliwy!...

Piorun w przelocie gubił iskry złote —

I nimi włosy twoje rozpłomienił...

Grzmot w słowa twoje huk zaklął straszliwy...

A błyskawica, co leci z twej dłoni,

Chwyta mnie żądłem... i warczy... i goni...

AMONIUSZ

Nędzny, do rzeczy podłych tylko zdolny!

Idź! grzesz w ciemnościach! Idź! idź! jesteś wolny!

Lecz jutro — jeśli tłum da się rozpalić

Jako suchego łuczywa ognisko,

Przyjdę z pustyni... chcę sam własną ręką

Krzyż lub nóż zatknąć w piersiach tej poganki!...

PIOTR

Zawołaj burzy!... Niechaj mnie nie ściga

Swymi krwawymi źrenicami...

AMONIUSZ

      Odejdź!

Piotr oddala się z wolna. Słychać przyciszone grzmoty.

AMONIUSZ

sam

Ha! więc nareszcie!... Znędzniały przez posty,

Od bezsenności wybladły, szalony,

Z ciałem zoranym i wyschłym od chłosty,

Tysiącem pokus szatańskich dręczony,

Walczyłem dotąd — i zawsze daremnie...

Czułem cię w piersiach, ty piękna... ty biała,

Co gdzieś istniałaś daleko ode mnie,

Wabiąc rozkoszą miłości — i ciała...

zasłania rękami oczy

Cicha i lekka, przez skwarne puszcz piaski

Szłaś zmrokiem, by mi zarzucić ramiona

Na szyję, zgiętą pod mniszym kapturem...

Uśmiech twój miewał nagle jakieś blaski,

Jakby ust twoich królewska zasłona

Skarb zakrywała przed okiem olśnionem...

Szłaś — i dziewiczem wabiłaś mnie łonem...

A palmy imię twe śpiewały chórem...

A wiatr twe tchnienie niósł mi gorejące...

Jam padał na twarz w pustyni kurzawę,

Jak na ogniste mąk piekielnych łoże —

Głuszących hymnów śpiewając tysiące,

Które leciały przez gwiazd blaski mgławe,

Przez chór zdumionych aniołów do Ciebie,

Nieogarniony w ciszy wiecznej Boże!

wznosi głowę

Więc to ty byłaś!... Ty, przed której domem

Stoję — i mówię wichrami i gromem

I w łzach gorących taję, jak kaskada...

Biada ci! pustynia już wstaje!....

Grzmi.

ODDALONE GŁOSY

      ...Biada!...

II

Dom Hypatii. Otwarta z kolumn białych galeria. Na lewo ogrody i nekropolis, na prawo amfiteatr i wodotrysk. W głębi port. Grupa rozmawiających przypatruje się krajobrazowi. Przejrzysty zmierzch.

ATENAGOR

Ze wszystkich świata całego uroków

Najwięcej kocham ten kawałek ziemi:

Błękitną przystań z masztami ciemnymi,

Jak las wiszący, pośród mgły — i zmroków —

Tłum białych kolumn, co lekkie, wytworne,

Portyków strzegą — i niebo wieczorne.

HYPATIA

Jak to? Grek młody w tak szczupłym przestworze,

Nie lecąc dalej ni wzrokiem, ni duchem,

Znajduje wszystko, co kocha — i zowie

Pięknem na ziemi?... O Atenagorze!

Wytęż ty oko jak orzeł do słońca —

Przeleć spojrzeniem las masztów przystani...

Tam szumi morze, niezgłębione morze,

Co jak myśl ludzka wiecznym żyje ruchem —

I jak duch rwący się z ciemnej otchłani,

Fale swe wiecznie o brzegi roztrąca...

Słuchaj ty jego burz, które szaleją,

Jak żądzy ślepej niszczące orkany...

Słuchaj, jak przypływ, wezbrany nadzieją,

Potężną piersią uderza o ściany Skalistych brzegów — a w chwilę ze drżeniem

Cofa się w siebie śmiertelnym zwątpieniem —

I wody swoje toczy zadumany,

Jak człowiek, który szuka w piersi dzielnej

Siły do walki duchów nieśmiertelnej...

Słuchaj tej ciszy, co spada przejrzysta

Na ukojone, wysrebrzone fale ---

I niech twa dusza w jasnych wód krysztale

Tonie, jak perła przeczysta...

— Jeśli w świat zjawisk na ziemi i niebie

Przedwieczna mądrość idee wcieliła,

Mniemam, iż morze, ruch wieczny i siła,

Wieczna harmonia życia — i przemiana,

Przed którą zawsze w nieskończoność droga,

Która wyczerpać nie w stanie jest siebie,

Żadną potęgą nieopanowana —

Jest formą bytu godną — nawet Boga!

ATENAGOR

Cicho, Hypatio! Posejdon cię słucha!

DEJTEROS

A co jest, powiedz, formą godną ducha?

HYPATIA

Mniemam, że człowiek.

DEJTEROS

      Człowiek? Wielkie bogi!

Człowiek, ten, który od swego stworzenia

Dotąd się błąka w ciemnościach bez końca,

Nie mogąc znaleźć dla swego istnienia

Formy społecznej — i wielkiej tej drogi,

Co wiedzie duchy do słońca? —

Człowiek, co nazwał występki i zbrodnie

I w dziejach czyny zapisał najkrwawsze?...

Człowiek, co tchem swym zagasza pochodnie

Światła — i tłumi je zawsze?...

Człowiek, co większe usypał mogiły,

Niźli śmierć sama, w morderczych wyprawach?...

Człowiek, co trwoni duchowe swe siły

W zbytkach, rozkoszach, zabawach?...

Człowiek, co chaos w zamęcie wyręcza,

Mnożąc ustawy wątpliwe i ciemne,

Osnuwające jak siatka pajęcza

Nawet wzruszenia tajemne?...

Człowiek, co gdyby nie iskry te boże,

Które świat pchają po torach przyszłości,

Stworzyłby tłumy, gromady, lecz może

Nigdy nie zaznał ludzkości?...

Człowiek, co z brata swojego, nędzarza,

Miecz pomsty ukuł — i krwawego wroga?...

Co od ołtarza biega do ołtarza,

Szukając dla siebie Boga?...

O! cofnij słowo, Hypatio! Ja wierzę

W wieczne materii i ducha przymierze,

Ale nie widzę, jak świat ten szeroki,

Godnej dla niego powłoki.

HYPATIA

Dejteros! kto tak czuje nędze ziemi,

W tych duch zamieszkał — i w bólu się zrywa,

By mógł ulecieć skrzydłami jasnemi,

Gdzie spokój prawdy przebywa!...

ATENAGOR

Och! po co rzucać rozprawy gorące

W to ciche, greckie, błękitne powietrze?...

Niech myśl wypocznie, wszak spoczywa słońce;

Niech zmrok wieczorny z czoła lekko zetrze

Palące ślady uniesień — i burzy...

— Jutro, jeżeli wiatr wschodni posłuży,

Popłyniem wszyscy do Faros...

Wbiega Posenia, niewolnica z dziecięciem na ręku, i rzuca się z płaczem do nóg Hypatii.

POSENIA

      O pani!...

Prefekta słudzy... pachołków tłum cały

Przybył — i mówią, że wszystkich nas na śmierć

Prowadzić mają!...

HYPATIA

podnosząc ją

      Co to jest?... Posenio!

Ucisz się... powstań! Co ty bredzisz?...

POSENIA

      Pani!

Zabito kogoś — a nas mają karać...

Ja tego dobrze nie rozumiem, pani,

Ale zginiemy wszyscy!... o bogowie!...

HYPATIA

Co to ma znaczyć?... Nie płacz... mówże jasno!

POSENIA

łkając

Wielcy bogowie!...

Wchodzi Seton, Rzymianin, zastępca prefekta. W głębi dziedzińca widać spędzonych niewolników Hypatii i straż, która ich otacza.

SETON

      Niewolnicy twoi,

Pani, śmierć ponieść muszą; straż ich wiąże.

HYPATIA

Cóż zawinili?...

SETON

      Posłuchaj mnie, pani.

Jest prawo dawne, które z słusznych przyczyn

Sławny nasz senat obostrzył i wznowił,

A które, w razie tajnego morderstwa,

Na śmierć skazuje wszystkich niewolników,

Jacy się znajdą w domach na odległość

Głosu od miejsca popełnionej zbrodni.

Anafest, jeden z milicji biskupiej,

Zamordowanym został dzisiaj w nocy,

Między palmami, nieopodal domu

Twojego, pani. — Sprawiedliwość prawa

Spełnić się musi, wyrok już wydany.

HYPATIA

Ależ to hańba!... Oni są niewinni!!!

SETON

szyderczo

Niewinni, pani? — Kiedyż to niewolnik

Bywa niewinnym? —

HYPATIA

      Wtedy, kiedy przemoc

Na jego barki zrzuca swoje zbrodnie

I upodleniem własnym go piętnuje...

Kiedy deptany, z wściekłością rozpaczy

Chwyta za kamień, by rozbić łańcuchy,

Które mu ręce krępują — i wtedy,

Kiedy go sądzi sam Bóg — a nie człowiek! —

SETON

Takich wypadków niewinności nie zna

Prawo krajowe.

DEJTEROS

      O! ja wiem!... Dla ciebie

Niewolnik wtedy jest niewinnym, kiedy

Do żarn przyrosły, znędzniały, zgarbiony,

Tak się z bydlęcym trudem swoim zbrata,

Że głowy podnieść nie może od ziemi...

Kiedy myśl jego za ruchem kamienia

Kręci się w kółko, spodlona, zabita;

Gdy wzrok nie widzi prócz pyłu z piaskowca;

Ucho nie chwyta nic prócz żarn łoskotu,

Głos nic nie wyda prócz cichego jęku...

Duch nic nie czuje — nawet udręczenia —

A ciało tylko krwawe krople potu...

Wtedy niewinnym jestże?

SETON

      Na Jowisza!

Nie nam to sądzić!

zwraca się w głąb

      Czy wszyscy zebrani?

POSENIA

z krzykiem

Jak to! Mam umrzeć z tym dzieckiem na ręku?...

SETON

Nie, dziecko możesz pozostawić pani.

ATENAGOR

Wspaniałomyślność wzniosła, godna kata!

POSENIA

Lecz jam mu matką, panie! Ono małe,

Piersią go karmię!...

SETON

      Tym lepiej dla niego;

Nie wyssie z ciebie, nędzna niewolnico,

Podłych, nikczemnych, przewrotnych instynktów. —

POSENIA

z obłąkaniem

Tak... ty masz słuszność!... To lepiej dla niego,

Że z głodu zginie jak pisklę bez pierza,

Kiedy mu matkę jastrzębie rozszarpią...

To lepiej... słusznie...

ogląda się nieprzytomnie

      Ha! trzeba przyśpieszyć

Ten straszny koniec... niech wiem w śmierci chwili,

Że ono zimne, martwe, że nie kwili...

chwyta dziecię za nóżki i chce je roztrzaskać o kolumnę

O bogi!... bogi! Czy wy to widzicie?

HYPATIA

Stój!... ty nieszczęsna!

Wyrywa jej dziecię i tuli do piersi. Posenia pada ze łkaniem twarzą na ziemię.

POSENIA

      O!... co ja zrobiłam!...

DEJTEROS

Ależ to zgroza!

ATENAGOR

      Czyż nie ma ratunku

Dla tych nieszczęsnych?... obrony? — okupu? —

SETON

Zaiste, nie ma. — Prawodawca nie mógł

Przewidzieć nawet, by za nędzną zgraję

Dawano okup; o tym milczy prawo.

DEJTEROS

Och! ono milczy o wielu niedolach,

O wielu nędzach — i o krzywdach wielu!

I łzy nie wszystkie wypłaca w obolach,

Nie wszystkie rany w sestercjach oblicza!...

Ale pamiętaj, ty, prawa czcicielu,

Że jest potęga wyższa, tajemnicza,

Co sprawiedliwość w błękitach odważa

Dla sług prefekta — i dla łez nędzarza!

SETON

Cóż jest niewolnik, że go tak bronicie?

DEJTEROS

Co jest niewolnik?... Kariatyda zgięta

Pod całej ziemi ciężarem i pracą,

Której ramiona dźwigają od wieków

Krwawą budowę świata — i społeczeństw...

Aby się tylko te barki znużone

Nie wstrzęsły kiedy!... Bo, na wszystkie bogi,

Zmierzylibyśmy głowami przepaście!

SETON

zwraca się do straży

Wiążcie ich! Dalej!

GŁOS KOBIECY Z TŁUMU

      O!... o!... Mamże umrzeć?

INNE GŁOSY

Niewinni ginąć będziemy!... niewinni!...

Chwila zamieszania. Seton odwraca się do wyjścia.

HYPATIA

nagle

Słuchaj, Setonie! — A gdyby też oni

Wolnymi byli?... Czy straszne to prawo

Już z odległości pobytu nie wniesie, Że mordercami są?

SETON

      Wolnych to prawo

Nie tycze zgoła!

do straży

Pędzić ich tam... dalej!...

HYPATIA

pochyla się do Posenii

Weź dziecię swoje!

wyciąga ramiona i mówi głosem wzruszonym

      Bracia! wyście wolni!

III

Wielki plac, przecinający dwie główne ulice miasta; w pośrodku wznosi się grobowiec Aleksandra; na prawo gmach sądowy i Cesareum; na lewo giełda i gimnazjum. W głębi akademia Hypatii i zburzona biblioteka, spośród gruzów której wznosi się wysmukła, monolitowa kolumna. Grupy ludu zbierają się tłumnie; Piotr lektor przemawia do nich. Wzburzenie.

GŁOS Z TŁUMU

Nie będzie kaźni?

PIOTR

      Nie. — W ostatniej chwili,

Kiedy liktorzy dom już otoczyli,

Gdy niewolnicy byli skrępowani,

Z piekłem zbratana poganka, ich pani,

Wyzwoleńcami wszystkich ogłosiła.

GŁOS Z TŁUMU

Szatański wybieg, żeby obejść prawo.

PIOTR

Któż wiedzieć może, czy w tajemnej zmowie

Sama Hypatia z mordercą nie była?

GŁOSY

Śmierć — i przekleństwo!

INNE GŁOSY

      Zapłaci nam krwawo!

PIOTR

Słudzy biskupa giną...

GŁOS

      Niech odpowie

Za Anafesta krew!

GŁOSY

      Niechaj odpowie!...

PIOTR

Świątynie Pańskie pustoszeją oto,

A tłumy biegną, by widzieć jej czary,

Słyszeć jej wróżby — i sprośne ofiary

Czynić bałwanom — i obmyślać zbrodnie

Na zgubę chrześcijan!...

GŁOS

      Ha! Wieczna sromota!

GŁOSY

Dom jej rozburzyć!... Spalić jak pochodnię!

wrzawa wzmaga się; słychać okrzyki

Anafest!... Cyryl!... Przekleństwo mordercy!

GŁOS NIEWIEŚCI

Przysięgam, że ta pogańska zwodnica

Wróży z szafirów i z blasków księżyca,

Które rzeszotem kryształowym chwyta.

GŁOS STARCA

Uwodzi młodzież!

INNY GŁOS

      Z gwiazd nocami czyta...

GŁOSY

Niech niewolników odda — lub przepada!...

Wszystkich wyzwolić to podstęp!... to zdrada!...

GŁOS KOBIECY

To tak, jak gdyby wspólniczką ich była...

INNY GŁOS

Od stóp do głowy nieczysta w niej siła...

PIOTR

Pan pomsty żąda! — Ludu sprawiedliwy,

Ty wołaj za mną: Biada! biada! biada!...

I bądź jak gniewu piorunowa strzała,

Puszczona z Pańskiej cięciwy!

Pomsta poganom!...

GŁOSY

      Hypatia!.... Hypatia!...

Niech krwią obmyje — a ciałem swym otrze

Drogi skalane swą stopą w tym mieście!...

Niechaj przepada! niech ginie!...

PIOTR

      Nareszcie!...

GŁOSY

Śmierć! śmierć poganom! Ty nas prowadź, Piotrze!

Wzburzenie wzrasta.

Od wschodu nadciąga orszak pogrzebowy; młodzi katecheci idą naprzód z pochodniami; dalej kapłan z krzyżem i dwóch subdiakonów. Parabolanie niosą zakryte mary, na których spoczywają zwłoki Anafesta. Słychać prosty, liturgiczny śpiew na dwa głosy.

GŁOS PIERWSZY

Człowiek, z niewiasty zrodzony,

Podlega wielu nędz...

GŁOS DRUGI

Jak kwiat usycha skoszony,

Przemija jako cień...

CHÓR

Kyrie elejson!...

GŁOS PIERWSZY

Azaliż godnym jest Ciebie,

Byś nań obracał wzrok?

GŁOS DRUGI

Ty, któryś wiecznym jest w niebie,

A nie masz liczby lat!

CHÓR

Chryste elejson!...

Orszak nadciąga znowu. Z przeciwległej strony ukazuje się wóz Hypatii, której Dejteros towarzyszy do akademii. Hypatia owinięta w płaszcz długi i ciemny, trzyma w ręku kilka świeżych róż.

GŁOS Z TŁUMU

Precz tam!... Precz z drogi, przeklęci poganie!

INNE GŁOSY

Wóz!... wóz zatrzymać! Wóz niechaj tam stanie!

Dejteros wstrzymuje wóz; w głębi, w kurzawie ukazuje się Amoniusz z mnichami

HYPATIA

Co to, Dejteros, pochód?

DEJTEROS

      Chrześcijanie

Grzebią zmarłego.

Hypatia powstaje — patrzy chwilę — a potem rzuca róże przed niosących mary.

HYPATIA

      Ty byłeś nam wrogiem...

Przebacz — i żegnaj!

AMONIUSZ

      To ona... to ona!...

To jest Hypatia!...

KAPŁAN

posępnie

      Zamordowanego

Nie stroim w kwiaty!

Orszak przeciąga dalej. Słychać śpiew.

HYPATIA

Czego ten człowiek tak krzyknął, Dejteros?

DEJTEROS

Och! ja się lękam o ciebie! Ta wrzawa

Wróży nieszczęście...

PIOTR

Ha! Świadczę się Bogiem,

Że ta przeklęta nawet trupa tego

Czarami swymi chce urzec...

GŁOSY

      Precz z nimi!

AMONIUSZ

Śmierć!... śmierć poganom!...

GŁOSY

      Śmierć córce Teona!

Niech ginie, nędzna!...

Wzburzenie wzrasta; garstka pogan otacza wóz Hypatii. Parabolanie, niosący zwłoki, rozdzielają przez chwilę obie grupy.

HYPATIA

      O, tak! niechaj ginie!

I po cóż żyć ma, gdy ojców jej miasto

Wkrótce się w dziką zamieni pustynię?

Gdzie wielkość nasza? Gdzie są te zdobycze,

Które zebrały wieki dla przyszłości?

Gdzie księgozbiory sławne? — Gdzie muzea,

Na które niegdyś nosili kamienie:

Eratostenes, Hipparch, Timochares?

Gdzie ustroń cicha, w której Ptolemeusz

Samotny, dumał nad układem świata?

Gdzie są pomniki nasze narodowe,

W których się taił duch wolny Hellady?

Ja tylko jeszcze podnoszę dziś głowę —

I ten obelisk sierocy — i blady.

Wiek — a posępna ciemnoty niewola

Padnie na kraj ten skrzydłami mrocznemi...

Niechaj więc ginę! Niech spełni się dola

Tych, co przeżyli potęgę swej ziemi!

Zakrywa twarz płaszczem.

GŁOS WSPÓŁCZUCIA Z TŁUMU

Bogdajbyś była len przędła, niewiasto!

DEJTEROS

Kto nad wielkimi płacze, bywa mały.

Orszak pogrzebowy przechodzi, obie grupy łączą się w najwyższym zamieszaniu.

AMONIUSZ

wznosi krzyż

Pan walczy!... ludu!... Pan walczy!... Kto ze mną?...

DEJTEROS

Nie słońce! Ono nie bywa, gdzie ciemno!

PIOTR

rzuca się do wozu

Przeklęta! Ciało twe zrąbię w kawały

I psy prefekta karmić będę nimi!

DEJTEROS

odtrąca go ramieniem

Wpierw je rozłakom szczętami własnymi...

walczą

Przez wszystkie bogi... precz od niej... zuchwały!

Dejteros upada. Tłum ciska klątwy i kamienie.

HYPATIA

z nagłym przerażeniem

Dejteros!... bracie!...

PIOTR

      Ha!... giń, potępieńcze!

DEJTEROS

gasnącym głosem

Brońcie jej...

Garstka pogan rzuca się do kamieni z wściekłością.

AMONIUSZ

      Nędzni!... wybiła godzina!...

HYPATIA

z siłą

Umrzeć już muszę!... muszę umrzeć!... Bracia,

Dajcie mi zginąć! Ja jestem okupem

Spokoju miasta... pozwólcie mi zginąć!...

do stojącego najbliżej

Dalej!... uderzaj!...

GŁOS Z TŁUMU

      Przeklęta odwaga

Szatańskiej pychy!

PIOTR

przedzierając się przez tłum

      O! zginiesz! Za włosy

Ciągnąć cię będę po ulicach, nago...

Żadnej boleści nie dam cię ominąć

I żadnej hańbie... sam piekło wyręczę...

Zginiesz! Ja twoim poszarpanym trupem

Zamiotę wszystkie w Aleksandrii drogi...

HYPATIA

Żegnaj mi, świecie!... Widzę jakąś tęczę

Niknącą... Życie! Czym jesteś, o życie?...

AMONIUSZ

Do Cesareum z nią! Niechaj w świątyni

Sprawiedliwości zadość się uczyni!...

GŁOSY

Do Cesareum!... Precz z woza!... Precz z woza!...

PIOTR

Noża mi dajcie! Tamten spadł...

GŁOSY

      Powroza!

Związać ją!... Z rąk się wymknie, czarownica!...

HYPATIA

pochyla się do umierającego Dejterosa i mówi z cicha

Dejteros! dusza nigdy nie umiera!

Formy są zmienne, lecz idee wieczne —

I nad łez ziemią — są światy słoneczne!

Żegnaj mi, bracie!

Piotr zrywa z niej płaszcz

      ...Bogi!... wielkie bogi!...

O! nie opuszczaj ty mnie, ojców męstwo...

AMONIUSZ

nadbiega i uderza ją w pierś nożem

Ha! masz, przeklęta poganko!...

HYPATIA

silnym, dźwięcznym głosem

      O Helios!...

Chwieje się chwilę i pada martwa. Piotr zrywa z niej szatę. Tłum wśród okrzyków ciągnie obnażoną do Cesareum.

PIOTR

Za wcześnie kona...

AMONIUSZ

z nagłym pomieszaniem

      Na pomoc!... Na pomoc!...

GŁOS Z TŁUMU

O! opłakane, pełne klęsk zwycięstwo!

Vesalius

O pracach lekarskich i anatomicznych Vesaliusa mamy obszerne studium Adriana Burggraeve'a; lecz wiadomości ściśle biograficzne nader są szczupłe. Ograniczają się one niemal do kilku powszechnie znanych szczegółów.

Oto treść ich główna: Vesalius należał do rodziny, która od miejsca pochodzenia, Wesel, przybrała swoje nazwisko. Nauk słuchał w Löwen i w Paryżu, poświęcając się głównie anatomicznym pracom. Około 1544 r. miewał publiczne odczyty w Bazylei, Padwie, Bolonii i Pizie. Główne jego dzieło, Corporis humani fabrica, ukazało się w Bazylei w 1543 r. Był kolejno przybocznym lekarzem Karola V i Filipa II. To wysokie stanowisko nie ochroniło go od prześladowań Inkwizycji, która na mocy bulli Bonifacego VIII, zakazującej pod klątwą dysekcji ciał ludzkich po śmierci, niezmordowanego tego badacza przyrody uwięziła i na śmierć skazała. Później dopiero, łagodząc pierwotny wyrok, zmieniono karę śmierci na pokutną do Ziemi Świętej pielgrzymkę, skąd przyzwała Vesaliusa Rzeczpospolita Wenecka, chcąc mu na powrót powierzyć katedrę anatomii w Padwie po śmierci Fallopiusza w 1560 r. Vesalius w powrocie rozbił się z okrętem około wyspy Zante — i tam umarł z głodu. Cuvier w swojej historii nauk przyrodzonych takie mu daje świadectwo: „Padł on, jak Sokrates, ofiarą tej walki, to utajonej, to otwartej, którą ciemnota i fanatyzm po wszystkie czasy toczyły z badaczami przyrody i prawdy”.

Obszerna komnata w maurytańskim stylu; w pośrodku wielki stół, na którym leży ksiąg kilka; jedną z nich zamyka pogrążony w myślach Vesalius. Przed nim stoi przyjaciel jego Silvio; w głębi stary sługa. Wieczór. Rzecz dzieje się w Madrycie w XVI wieku.

VESALIUS

Dziwna budowa! Z tęczy i z mgły cała...

Bez żadnych podstaw, jako rajskie ptaki,

Które — jak mówią — przyroda skazała,

By na piór swoich zawieszone złocie,

Nie tknąwszy ziemi, w błękitnych zórz szlaki

Leciały — gniazda nawet ścieląc w locie...

Dziwna budowa!... Człowiek myśl swą ciska

W jakąś odległość mroczną i niejasną,

Zanim ją zmierzyć i ogarnąć umie,

I wszelką próżnię treścią swoją własną

Wypełnia, w marzeń pomieszanych tłumie

Coraz to nowe wznosząc gmachy błędu,

Tak, jakby proste przyrody zjawiska,

Jakby natura zbyt była mu bliska

I nie dawała umysłom rozpędu...

Cóż są te księgi, z których pokolenie

Nasze swą mądrość czerpie jak ze zdroju?

Próbka wiecznego ducha niepokoju,

Której na imię jest czczość i marzenie...

Gdzie rzeczywistość taka jest na świecie,

Coby w systemie tym miała swą duszę?...

Idź, marzycielu! strój lutnię poecie!

— Na innej drodze ja zwyciężyć muszę!

SILVIO

Czyż warto walczyć?... Mistrzu, pomyśl o tem!

Madryt wre cały; zazdrośni twej sławy

Wielkie twe imię obrzucają błotem,

A przyjaciele szepcą je z bojaźnią...

I gdyby nie to, żeś króla tak bliski,

Już by się w burzę rozgrzmiały te błyski

Głuchej zawiści, co grożą ci kaźnią —

I straszną łuną dzień zwiastują krwawy.

VESALIUS

Silvio, tyś jednym z głosów tych, co we mnie

Walkę namiętną długie wiodły lata

O berło woli mojej nadaremnie...

O przyjacielu! kto raz okiem ducha

Dojrzy cudowną budowę wszechświata,

Kto raz się dotknie zasłony przyrody

I w majestacie myśli się zasłucha,

Ten poprzez tłumów groźby i przekleństwa,

Przez piekło ognia, przez ocean wody

Z wzniesionym czołem pójdzie — i dosiężeTajemnic bytu, choćby je miał ziemi

Rozświecić stosem własnego męczeństwa —

Tak w imię prawdy, bracie, walczą męże!

SILVIO

Powiedz: Tak giną.

VESALIUS

      Niechaj ginę z nimi,

Lecz niech myśl moja, jak smuga świecąca,

Świadczy ludzkości, żem wzlatał do słońca.

SILVIO

Strzeż się, Andreo! Miasto pełne wieści,

Że znów w tym domu, w podziemnej kaplicy,

Wydarty grobom trup leży niewieści.

Lud się odgraża...

VESALIUS

      Cieniów służebnicy!...

Słuchaj mnie, Silvio! Gdybym mógł pierś własną

Otworzyć, by w niej wyśledzić drgające

Życie, nim oczy we mgłach mi zagasną;

Gdybym mógł domysł raz nazwać pewnikiem —

I krzyk ostatni mieć tryumfu krzykiem,

Wbiłbym w nią nóż ten... ha! nożów tysiące!

SILVIO

Mistrzu, ze słów swych wykuwasz koronę

Dla swojej głowy... Lecz zważ, czy to warto

Strawić wiek męski nad ciemną tą kartą,

Która ci życie śmiercią znieważone

Przedstawia w dzikim rozkładu chaosie?

Dumać, z utkwionym w czoło sfinksa okiem —

I — bogdajbym był fałszywym prorokiem,

Znaleźć zagadki swej słowo — na stosie?

VESALIUS

Ty bluźnisz, bracie! Przyroda jest niema

Dla tych, co pytać nie mają odwagi.

Lecz — kto oburącz sfinksa tego chwyta

I śmiało patrzy w zagadki oblicze,

Choćby go tłumów szarpały zniewagi

I grzmiało nad nim wieków anatema,

Ten pojmie słowo bytu tajemnicze

I pierwszych przyczyn hieroglif wyczyta.

SILVIO

Walka ta straszna jest — i jest wątpliwą.

Wspomnij, Andreo, tych, co już w przeszłości

Zażegli jasne pochodnie ludzkości...

Gdzież są — i jakie z posiewu ich żniwo?

Aleksandryjska szkoła! Wielkie słowo!

Lecz powiedz, kto dziś wie — po latach tylu —

O sławnym w wieku swoim Herofilu?...Wszak po Galenie, nawet po MondinimWszystko musiałeś zaczynać na nowo...

A kto zaręczy, że to, co dziś czynim,

Nie będzie kiedyś nazwane nicością?

VESALIUS

Mylisz się, Silvio! Ta praca zagasła

To ostudzone ogniwa łańcucha,

Którego nowe przeguby i skręty,

Nazwane jutrem myśli — i przyszłością,

My dziś w ognisku wykuwamy ducha.

Strażnica wieków zdaje swoje hasła

Nowozaciężnym szermierzom wyłomu.

W czasie nie ginie nigdy trud podjęty,

Ani energii przerobionej suma...

A myśl, co w ciszy o wszechświecie duma,

Niech się nie zdaje straconą nikomu...

Wieki ją przyszłe odnajdą, obaczą —

I o nią wielkie ruchy swe zahaczą.

SILVIO

Słowa! Czcze słowa! Na mego patrona,

Ja z mojej pracy chciałbym widzieć zyski

Na własne oczy — póki zwę się ciałem,

I za tę cenę krajałbym z ochotą

Nie tylko trupa, ale bullę złotą,

Która zabawki tej zabrania srodze...

Lecz gonić jakieś oddalone błyski,

Paść duszę jakimś bladym ideałem,

Wiecznym pątnikiem być na prawdy drodze,

Żyć słowem, choćby słowem nieśmiertelnym,Dios! jakem Hiszpan, zbyt to jest subtelnym!

Po co się rzucać jak nurek w głębiny

I wśród współczesnych zwać się już przyszłością?

Cóż są twe prace? — Głuche podwaliny,

Których wieżyca, co w błękit wybiega,

Nigdy nie uczci — a rzadko dostrzega.

VESALIUS

Więc niech powstaną olbrzymie te duchy,

Co sztandar wiedzy niosą przed ludzkością,

Choćby mnie blaskiem swoim zaćmić miały!

Niechaj się zbudzą potężne te ruchy

Swobodnej myśli, co lecąc do słońca,

Daleko skrzydłem poziomy odtrąca —

Choćbym ja przy nich tak wydał się mały,

Jak atom pyłu, co w blasku drży płowy...

A gdy się wzniesie gmach wielki, gmach nowy,

W którym myśl szczytem, a murem są czyny,

Niechaj potomni mój kamień grobowy

Dorzucą między głuche podwaliny...

Ja innej sławy nie pragnę dla siebie.

SILVIO

Słucham, podziwiam — i milcząc, odchodzę;

Męczeńska palma nie nęci mnie zgoła...

Radzę ci, mistrzu, zawiń się w swej todze —

I od dziś ucz się umierać wspaniale...

To ci się przyda. — Ha! Przez Boga w niebie,

Jeśli cię schwyci trybunał tajemny,

Jeśli w Madrycie, ku większej twej chwale,

Będzie zbyt jasno, jak na wiek tak ciemny,

Pierwszy dam poklask!

Wychodzi.

VESALIUS

      Tak! Uchylisz czoła!

po chwili milczenia

Hagonie! czas już; idź, zawołaj Nela,

Rozjaśnij lampę, w oknach spuść makaty;

Potem zstąp cicho — i ruchome kraty

Odsuń w grobowcu...

HAGON

      Och! na Zbawiciela

Mękę i rany! Panie mój dostojny,

Wstrzymaj się! Jak to, chcesz ty z Bogiem wojny?

Grób, panie, każdy w całym kręgu świata,

Jest taką rzeczą, której niebo strzeże,

Chociażby żadna nie strzegła jej krata...

Czyż chrześcijanin, panie, ma jak zwierzę

Nawet po śmierci nie znaleźć spoczynku

I świecić próchnem swych kości na rynku?

Grób ma też wstydy i dziewictwo swoje;

Podglądać rzeczy, które śmierć zakrywa,

To zbrodnia ciężka, sprośna, niegodziwa!

Niech Nel odejdzie, panie... ja się boję!

VESALIUS

Hago! rozumiem ciebie, jak myśl własną;

Czuję, jak zgroza w pierś ci rzuca mrowie...

A jednak — słuchaj! Nim światła te zgasną,

Zapytam śmierci — a ona odpowie.

HAGON

Panie najmilszy! jam biedny i siwy —

I w życiu byłem nie zawsze szczęśliwy,

Karmiąc się czarnym kęsem lada jakim...

Lecz choćbym nawet stokroć był żebrakiem,

Choćbym nędzarzem był, co łaknie chleba,

I choćby w grobach góry złota były,

Jeszcze bym jednej grudeczki z mogiły

Nie ruszył — tak mi Panie Boże z niebaDopomóż w mojej ostatniej godzinie!

VESALIUS

Więc ja sam pójdę; weź pochodnię, Hago!

Śpieszmy! Noc letnia jak chwilka przeminie.

HAGON

O panie! nie grzesz ty taką odwagą,

Bo się przerazi grób — i trumna wyda

Sama umarłych... O! co za ohyda

Nie dać trupowi dospać do dnia sądu...

Umarłych krajać... O panie mój miły!

Ten nóż splami ci ręce, jak rdza trądu —

I wszystkie puste przeklną cię mogiły

Tak, że sam kiedyś, po najdłuższej dobie,

Nie znajdziesz ciszy w własnym swoim grobie!

VESALIUS

Słuchaj, ty wierny, stary! Są na świecie

Dusze, podobne zwichrzonej komecie,

Które gwiazdami nie są — i nie mogą

Cicho się palić na niebios błękicie,

Ale targane niepokojem burzy,

Lecą ogromną, pełną iskier drogą

I w krwawych snopach ognia, który wróży

Dziwne przewroty, gubią z siebie życie...

A kiedy takie komety zagasną,

Zostaje po nich łuna... Kto wie, stary,

Czy ja mieć będę mogiłę swą własną,

Pogrzeb i księdza i śpiewy i mary...

HAGON

      O panie! oczy te zamglone

Widziały rzeczy straszne, przeraźliwe...

Smętne orszaki, słupy osmalone —

Czerwone głownie ludzkie, w ogniu żywe,

Których oddechem był dym, a spojrzeniem

Iskry gasnące pod sczerniałym niebem...

A wiatr był płaczką, trumną — i pogrzebem...

A ciężka klątwa grobowym kamieniem...

Chceszże ty, panie, ginąć, jak kacerze,

Ohydni Bogu — i umarli wierze?

Chceszże ty oczy moje tak zasmucić,

Bym ich na słońce nie śmiał już obrócić?...

VESALIUS

Słuchaj mnie stary, masz wnuka, lub syna?

HAGON

Mam córkę, panie — i wnucząt — już troje...

Co za diablątka wesołe — a psotne!

Najmłodszy Gonzalw, prześliczna dziecina!

Gdy przyjdę, szyję mi rączką oplata,

A drugą siwe moje wąsy targa...

VESALIUS

Widzisz, ja nie mam córki, ani wnuka...

Dom mój jest pusty, a życie samotne,

Myśli — a księgi — to już wszystko moje

I nie zostawię nic, schodząc ze świata...

No, stary! otrzyj łzy! To nie jest skarga!

Widzisz, tak czasem serce się oszuka

W swojej miłości, że zamiast rodziny

Kocha samotnych swych badań godziny —

I cel daleki — który na swym grobie

Chce zamiast syna zostawić po sobie.

Chceszże mi pomóc?

HAGON

      A więc, niech tam w niebie

Bóg oczy zamknie — i nie widzi ziemi!

Panie mój, nigdy nie opuszczę ciebie...

Zostań; sam trumnę rękami własnemi

Otworzę, trupa przyniosę tu z Nelem.

A jeśli czarna uderzy godzina,

Niech nikt nie mówi, że Hagon się lęka

Być nieszczęsnego pana przyjacielem...

Zginiemy razem... Kocham cię, jak syna!

VESALIUS

Dzielny mój stary! Oto moja ręka!

Hagon oddala się z pośpiechem.

. . . . . . . . . . . . . . . .

O tajemnico, stokroć życia warta!

Jaż bym się zachwiał u twoich podwoi,

Kiedy przede mną ciemna twoja karta

W nagłym przebłysku objawiona stoi!

Jaż bym się zachwiał, zrobiwszy już tyle!

Czyliż wiek męski zaprzeczy odwadze

Młodości mojej? — a trwoga — mej sile?

Czyliż sam siebie i cele swe zdradzę?...

Jaż bym się zachwiał? — Mistrzów moich duchy

Wołają na mnie: «Śpiesz!...». W wieków pomroce

Przyszłych pokoleń zaczynione ruchy

Wołają na mnie: «Śpiesz!...». Bezsenne noce,

W których zbierałem rozbite okruchy

Tajemnic wiedzy, ciszy mi nie dają,

Lecz jak sto haseł: «Śpiesz się! śpiesz!...» wołają.

Do czynu zatem! Na wieków zegarze

Narodzin światła wybija godzina...

Za sto lat jakich — wzniosą mu ołtarze...

Lecz niech ja pierwszy światu dziś pokażę

Odrodzonego myśli mojej syna.

Dość snu! Niech ludzkość powstanie ockniona!

staje w zamyśleniu przed otwartym oknem

O nocy! bądź mi stokroć pozdrowiona!

Bądź mi pozdrowion, ty uśpiony grodzie!

Bądź pozdrowiony, wielki ty narodzie,

Nad którym wiszą mgły dziejowej cienie...

Bądź pozdrowiona, ludzkości, walcząca

Z własną niemocą na drodze do słońca...

Ty, co krzyżujesz proroki twe wieszcze,

Co w bólach rodzisz duchowe olbrzymy,

Bądź pozdrowiona! Gdy stosów twych dymy

Krwi purpurowe zagaszą już deszcze,

Ty prochom moim zwróć to pozdrowienie!

. . . . . . . . . . . . . . . .

Jakże mi smutno dzisiaj! Jakieś głosy,

Stłumionych żarów pełne i tęsknoty,

Szepcą mi w duszy słowa upojenia!...

Jestem jak Arab, ginący z pragnienia,

Który z oczyma, wbitymi w niebiosy,

Z błękitów czeka zejścia białej rosy,

By nagą piersią przyjąć jej pieszczoty...

O!... jak mi smutno!... Chciałbym skłonić głowę

Na czyjeś ramię — i odpocząć w ciszy —

I myślom gorzkim wykraść te godziny,

W których pierś każda snem, lub żądzą dyszy,

I usnąć — jak to miasto marmurowe...

. . . . . . . . . . . . . . . .

O nocy, stokroć samotna! O nocy,

Która dla tłumów miękkie ścielesz łoże!

Myśl na twych skrzydłach gwiaździstych ulata

W nieskończoności pełne głębin morze

I szuka pierwszych, wielkich dźwigni świata

I ginie w własnej niemocy!...

O życie! Wielkie nic, bytem nazwane!

Palących pytań pełne masz źrenice

I w pierś mi ciskasz — jako błyskawice,

Zagadki swoje — nigdy nie poznane...

Ty myśl człowieka przerzucasz od krańca

Niemych podziwów dla złotej swej księgi

Aż do zwątpienia, smętnego wysłańca

Zbudzonej w duchu świadomych potęgi...

O życie! Twoje kwiaty i owoce

Są dla tych tylko, co wielbią twe słońce;

Dla myśliciela masz samotne noce

I gorzkich zwątpień amfory trujące.

. . . . . . . . . . . . . . . .

Chwila milczenia.

Hagon i Nel wnoszą trupa młodej kobiety.

NEL

Uf!... ciężka! — Jeśli Pan Bóg na wagę ją bierze,

To dobry handel robi... Panie, gdzie położyć?

VESALIUS

Tu... na stole... ostrożnie...

NEL

      Na mego patrona!

Gdyby ta piękna panna miała tutaj ożyć,

Dopiero by to była srodze zadziwiona!

Piękne mi towarzystwo: obcęgi — i noże —

I noc... A jaka czarna noc!... Panie doktorze,

O czepiec mej prababki z wami się założę,

Żem zarobił reala... — Hej! słuchaj mnie, Hago!

A przestańże tam klepać, jak tartak, pacierze

I zabierz tę zasłonę — trupy chodzą nago.

Chce zdjąć zasłonę pokrywającą ciało, w czym mu przeszkadza ruch Vesaliusa, zajętego dobieraniem narzędzi.

VESALIUS

Zamilknij — albo odejdź!

HAGON

      Jesteś sprośne zwierzę!

NEL

Hę? co? jak?... zwierzę, mówisz?... A ty, mój bałwanie,

Jesteś podszewką zwierza na wywrot...

HAGON

      O panie!

Każ mu odejść! Niech słowem nie kala tej sprawy!

NEL

Odchodzę już!... odchodzę!... Boże mój łaskawy!

Odchodzę już...

zbliża się do stołu

      Panienko, czy tańczysz bolero?

Jeśli nie, jesteś zerem; bo trup — jest to zero!

VESALIUS

Oto zapłata twoja; zostaw mnie z Hagonem...

NEL

Idę... idę... odchodzę... Hej, bańki mydlane,

Co się zowiecie ludźmi, dobranoc wam, bańki!

Co za noc! Albo jestem babki mej wrzecionem,

Albo w całym Madrycie prawić będą niańki

Dzieciom do snu historie o tej nocy!...

HAGON

      Przecie

Dobry wiatr przewiał tę błazeństwa chmurę,

Grad słów sypiącą!

VESALIUS

      Duchy rozłamane

Tak przyjmą prawdy rodzące się w świecie:

Jedni z przestrachem odwrócą spojrzenia,

Jak stary Hagon, bojąc się zgorszenia,

Inni, jak Nel ten, pojęciem swem niskiem

Obejmą tylko to, co jest zjawiskiem

I zmienną formą wiecznego istnienia;

A rzadki myślą uleci tam, w górę,

Gdzie prawa pisze Bóg gromowym błyskiem.

Chwila uroczystego milczenia. Vesalius unosi z wolna zasłonę, pokrywającą trupa

O wielki, cichy śmierci majestacie!

O blada jutrznio słonecznego świtu!

O pracownico Boga — i przyrody,

Co stapiasz wszystkie formy i postacie

W zaczyn drgający wieczystego bytu

I ścierasz wszystkie bóle i radości

Z martwego czoła tchem nieskończoności,

Zaklinam ciebie, o śmierci milcząca,

Przez wieczny spokój twój — i twoją ciszę,

Niech głos natury jasno dziś usłyszę

I niech ta walka, co pierś mi roztrąca,

Wobec się twojej uciszy pogody!

. . . . . . . . . . . . . . . .

Boże! Ja nie chcę burzyć Twych ołtarzy...

Ja nie chcę wstrząsać świątynią Twej chwały...

Lecz czyż duch, który badać się odważy

Dzieła Twe, Panie, zwan będzie zbyt śmiały?

I czyliż mu to poczytasz za zbrodnię,

Że u przyrody jasnego ogniska

Dla wieku swego rozpala pochodnię

I ponad tłumów cień — myślą wybłyska?

Czyż grzech potęgę twórczą Twej wszechmocy

Rozważać w wiecznych ustawach istnienia?

Czyliż Bóg światła — zwie się Bogiem nocy?

A droga prawdy — drogą potępienia?

Nie! Przyjdą wieki nowe, wyzwolone

Z niewolniczego dla bóstwa postrachu

I prawd najwyższych słoneczną zasłonę

Śmiało podniosą w tajemnym tym gmachu,

Gdzie Bóg przyrodzie przepisuje prawa,

A pod jej berło byt wszelki poddawa.

Stłumione dzisiaj rozbudzą się głosy

I nowe prądy w pierś ludzką uderzą...

Nowy widnokrąg rozszerzą niebiosy...

Duchy walczące potęgę swą zmierzą

Z zagadką życia zwikłaną, prastarą

I wiedzą uczczą to, co dziś czczą wiarą.

Hagon nasłuchuje z trwogą

Dalej, Hagonie! odwagi! Do dzieła!

Uderza nożem w pierś trupa i chwilę pracuje w milczeniu.

HAGON

Panie! ktoś idzie... pochodnia mi drgnęła...

Słychać wrzawę zmieszanych głosów, a po chwili silne uderzenia w bramę.

GŁOS

Otwórzcie, w imię prawa!

HAGON

      Idą, panie!...

Ukryjmy trupa...

Usiłuje zarzucić zasłonę na stół.

VESALIUS

zajęty pracą

      Co robisz, Hagonie?

Uderzenia w bramę ponawiają się.

HAGON

Panie, to zbiry!... Ja trupa zasłonię...

Zagaszę światło...

VESALIUS

      Nie, to być nie może,

Żebym ja teraz właśnie, gdy przyroda

Tajne mi swoje daje posłuchanie

I już mi drogi odsłania przewodnie,

Rzucać miał pracę... Hagon! wznieś pochodnię!

GŁOS

Otwórzcie! Cóż to? szatańska gospoda,

Którą zdobywać trzeba?

Uderzenia wzmagają się.

HAGON

      Wielki Boże!

Drzwi wysadzają... Panie! rzuć te noże!

VESALIUS

Milcz, słaby starcze! Wojownik nie ciska

Sztandarów swoich wśród pobojowiska...

Niech uzbrojona do czynu prawica,

Jak jutrznia, wiekom idącym przyświeca...

Wznieś tę pochodnię!

HAGON

      O dniu zgrozy wielki!...

GŁOSY

Precz z gwałcicielem grobów! — Precz z hieną!

INNE GŁOSY

Nie dać skry ognia — ni wody kropelki!

Zburzyć to gniazdo od podstaw do szczytu!

Precz, precz z kacerzem!...

Kamień rzucony w okno przelata z świstem, raniąc Vesaliusa.

VESALIUS

      O ludu Madrytu!

Noc tę kupuję dla ciebie krwi ceną...

Królewską ceną...

Wrzawę tłumu zagłuszają silne uderzenia w bramę. We drzwiach, wypartych gwałtownie, ukazuje się Inkwizytor ze swoim orszakiem; dalej ciśnie się tłum.

INKWIZYTOR

      W imię majestatu,

Mistrzu Vesalio, jesteś oskarżony

O profanację grobów, sprośne czary —

I jak odstępca od najświętszej wiary,

Masz być uwięzion — i oddany katu.

VESALIUS

z boleścią

Hiszpanio biedna! Hiszpanio!... Hiszpanio!...

HAGON

rzuca się ku niemu

Ratuj się, panie!

INKWIZYTOR

do jednego z siepaczy

      Wyprowadź go, Stranio!

HAGON

szarpiąc się

Chcę z moim panem być!... chcę z moim panem!..

Sercem się ze mną dzielił... chcę więzieniem

Z nim się podzielić!...

STRANIO

      A milczże, ty żbiku!

Nie wrzeszcz!... Podzielisz... kajdanów wystarczy

Dla was obydwóch — i z trzecim szatanem,

Waszym kumotrem! Milczże... masz!...

Uderza go pięścią w twarz.

VESALIUS

      Nędzniku!

Pies nawet na tak siwą głowę już nie warczy!

INKWIZYTOR

Ohydnej winy zbyt jawne dowody

Widzę na zgrozę oczu — tu — przed sobą...

Jestże ta zmarła szatańskim złudzeniem,

Czy też niewiastą, ciałem i osobą?

VESALIUS

Jest ciałem, panie — ołtarzem nauki,

Na którym mądrość rozważam przyrody.

INKWIZYTOR

Bluźniercze słowa! Sto lat już minęło,

Od sławnej chwili, kiedy Bonifacy,

Tego imienia ósmy, ojciec święty,

Potępił bullą ohydne to dzieło

I najsurowszym wyklął je zakazem...

Tyś wbrew ustawie Boga i Kościoła

Śmiał świętokradzkim tknąć trupa żelazem...

Zbrodnia to straszna i o pomstę woła:

Wyklęty jesteś! wyklęty!... wyklęty!...

VESALIUS

Wyklęty? — Z czego? — Czy z błękitów nieba?

Z dobroci Boga? czy z Jego wszechmocy?

Z królestwa myśli? czy z potęgi pracy?

Z ochłody zdrojów? czy z plenności chleba?

Z światła poranków?... ze spokoju nocy?...

Wyklęty? — z czego?... z koła nieśmiertelnych

Duchów, co lecą wciąż wyżej — do góry?...

Z spuścizny wielkich? — czy z nadziei dzielnych?

Z macierzystego pnia całej natury?

Wyklęty?... Ależ patrz, Inkwizytorze!

Nade mną świecą jasne gwiazdy boże,

Ziemia z pod nóg mych nie leci w odmęty...

Żyję, oddycham... i mówisz — wyklęty?

INKWIZYTOR

Słuchaj! ta klątwa, której tak zuchwale

Śmiesz dziś urągać w bluźnierczym twym szale,

Jest gromem, który w proch rozbija duchy;

Jest mieczem, co cię od wiernych odcina

I wszystkie twoje obezwładnia ruchy.

Od chwili, w której z siłą piorunową

Nad potępioną twoją zagrzmi głową,

Oddech twój kazi — a dotknięcie brudzi...

Zwać się przestajesz dziecięciem swej ziemi,

Bratem w rodzinie, człowiekiem wśród ludzi...

Jesteś nędzarzem, chociażbyś miał złoto...

Choćbyś miał matkę — samotnym sierotą...

I bezpotomnym, chociażbyś miał syna...

I trupem jesteś — między żyjącymi!

VESALIUS

Jakaż to ciemna i dzika potęga

Po godność ludzką do czoła mi sięga?

Jakaż to władza, posępna i krwawa,

Moje najświętsze wydziera mi prawa?

Jestżeś ty Bogiem, że słowa twe mogą

Istotę moją zgnieść — i zdeptać nogą?

Nie! Pókim żywy, nie zadrżę przed nikim...

Ja wolny jestem — tyś jest niewolnikiem!

INKWIZYTOR

Zamilknij, stokroć zuchwały kacerzu!

Słów twoich słuchać nie mogę bez grzechu...

VESALIUS

Więc inne niebo stwórz — i inne słońce,

Nad głową moją klątwą gorejące...

Inne powietrze stwórz mi do oddechu...

I przestań Boga mego w swym pacierzu

Nazywać ojcem, gdym ci nie jest bratem!

INKWIZYTOR

Za każde słowo odpowiesz — przed katem.

zwraca się do swego orszaku

Niech wejdą Bianchi!... Trup ten znieważony

Pogrzebu chrześcijan od nas się domaga...

Zakryć tę zgrozę! Podajcie zasłony...

VESALIUS

Myśl też jest szatą — a prawda jest naga.

Wchodzą pokutnicy w białych kapach, z pochodniami a ustawiwszy się wokoło trupa, rozpoczynają chóralny śpiew. Inkwizytor przyklęka i modli się.

BIANCHI

Ojcze nasz!...

VESALIUS

z uniesieniem

      Ojcze wolnych, ludzkich duchów!

Do światła Twego przywołaj błądzące...

Niech imię Twoje wskroś przemian i ruchów

Całej przyrody świeci nam jak słońce!

Niech wolę Twoją wieszczą nam nie gromy

Srogich zakazów, gróźb i przerażenia,

Lecz wszechświat cudów pełen, tron widomy,

Skąd wznosisz berło wiecznego istnienia...

O! daj nam pokarm godny nas — i Ciebie.

Nasyć głód wieków mdlejących w pochodzie...

Niech na Twej ziemi, marząc o Twym niebie,

Nie giną duchy w rozpaczliwym głodzie!

Niech w walce pojęć prawda Twa zwycięża

I niechaj nigdy szermierz Twój nie imaStrasznego dziejom i ludom oręża:

Uniesień tłumu — mściwego olbrzyma.

Daj piersiom naszym puklerz brylantowy!

Daj myślom światło, potęgi swej gońca!

Niech pękną starej ciemnoty okowyI niechaj duchy ulecą do słońca!

Módlcie się, bracia! Ja modlę się z wami...

Chwila milczenia, słychać chór pokutników.

INKWIZYTOR

powstając

Amen! Zabierzcie trupa, pokutnicy!

Niech orszak naprzód rusza z pochodniami...

GŁOSY Z ZEWNĄTRZ

Idą już... idą...

INNE GŁOSY

      Miejsca tam w ulicy!...

INKWIZYTOR

Ty, coś śmiał gwałcić Kościoła ustawy,

Nędzny kacerzu i bluźnierco krwawy,

Idź!... niechaj tłum ten z swym urągowiskiemBędzie dla ciebie pierwszym stosu błyskiem!

Bianchi wynoszą trupa; siepacze otaczają Vesaliusa; za nimi postępuje Inkwizytor.

VESALIUS

zatrzymując się nagle, patrzy w przestrzeń

Stójcie! Z błękitów błędna gwiazda leci,

Kreśląc w pomroce złotą paralelę...

— To myśl, co wyższe ukochała cele

I ginie marnie wśród ciemnych stuleci!...

Tłum otacza orszak, tamując przejście. Inkwizytor stara się uciszyć rosnącą wrzawę.

VESALIUS

Silvio, tyś dla mnie był prorokiem kaźni;

Pójdź, spojrzyj! Oto idę bez bojaźni...

O! gdyby tłumy mogły okiem gołem

Dojrzeć ten spokój nad skazańca czołem —

Ideałowi, co daje mu siły,

Wzniosłyby ołtarz — i cześć by złożyły...

. . . . . . . . . . . . . . . .

Żegnaj mi, życie — i ty, boży świecie!

Żegnaj, ojczyzno moja oddalona!...

Chciałbym do kogoś wyciągnąć ramiona,

Powiedzieć: «Kocham!» i płakać jak dziecię!...

O! jak samotna była moja droga

Wśród ludzi, zdarzeń i przemian chaosu!

Nie mam na niebie nikogo — prócz Boga ---

A tu, na ziemi, nic, nic, oprócz stosu!

Świta!... Dzień nowy bieli się do słońca...

To mój ostatni dzień! O, stójcie, proszę!...

Umierać idę, jak noc ta mdlejąca,

I śmiercią moją świt ziemi przynoszę!

Witaj mi, słońce, jeszcze niezrodzone!...

Witaj, przebłysku purpurowej zorzy...

Śpiesz się! Niech pierwszy z twych promieni złoży

Na czole moim męczeńską koronę...

Śpiesz się! Niech światła zwycięstwo obaczą

Duchy strudzone, zatrute rozpaczą...

Niech je idei ujrzą męczennicy!

wyciąga z uniesieniem ramiona do wschodzącego od tej chwili słońca

Światła!... ach, światła!... światła!...

INKWIZYTOR

popychając go gwałtownie

      Do ciemnicy!

Galileusz

„...Oddano Galileusza w ręce Świętego Urzędu (Inkwizycji) po zmuszeniu go stawić się w Rzymie, w lutym 1633 r. Po ukończeniu procesu rozkazano Galileuszowi stawić się na dzień 22 czerwca, dla wysłuchania wyroku, którym uznano, że powinien ulec karom na heretyków przepisanym; że jednak może się od nich uwolnić, jeżeli z czystym sercem wyprzysięże się i wyklnie własne swoje herezje. W sromotnej odzieży sędziwy filozof zmuszony był upaść na kolana przed zgromadzonymi kardynałami — i z ręką na Ewangelii wykonać zadane wyprzysiężenie się teorii heliocentrycznej. Potem osadzono go w więzieniu Inkwizycji, a następnie zamknięto w Arcetri (we Florencji) w domu własnym, gdzie oślepły i pozbawiony wszelkiej pociechy, umarł 1642 r.”

I

(1633)

Wewnętrzny dziedziniec w pałacu posła toskańskiego w Rzymie. Na ganku, w wielkim krześle spoczywa Galileusz; przy nim klęczy córka. Castelli, uczeń Galileusza, bada przez teleskop gasnące gwiazdy. Poranny brzask na schyłku letniej nocy.

CASTELLI

Czy śpi?

CÓRKA

      Śpi jeszcze...

CASTELLI

      I co też śnić może

W ostatnich chwilach tej ostatniej nocy

Blady ten starzec!...

CÓRKA

      Zbliż się! ja ci powiem...

Śni, że Bóg wielki nie ma już w przestworze

Błękitnym tronu wieczystej wszechmocy...

Że złe potęgi gorącym ołowiem

Zalały usta wszelkie, które mogą

Obwieścić prawdę... że myśl, która świata

Krąg oblatuje, jak oddech ludzkości,

Zdławiły pięścią — i zdeptały nogą

Przeraźliwego, czerwonego kata...

Że duch już nie ma praw, ani wolności...

To on śni, to z nim śni dzisiaj Rzym cały,

Świat cały!...

CASTELLI

      Pani! boleść cię zwycięża.

Wiekuistości jasne ideały

Nie giną marnie z upadkiem szermierza;

Rzeczą niegodną jest wielkiego męża,

Jeśli los prawdy swym losem wymierza.

Ponad poziomem nędz i walk tej ziemi

Jest przystań ciszy i światła dla ducha;

Wieki, bijące skrzydłami orlemi,

Zerwą się kiedyś z niewoli łańcucha —

I pić polecą ze zdroju żywego...

Człowiek upada — lecz prawda jest wieczna.

CÓRKA

Wieczna... dla wiecznych... Ach! i cóż mi z tego,

Że gdzieś, za sferą naszego istnienia,

Za szeregami posępnych stuleci

Jest jakaś prawda bezwzględna, milcząca,

W wielkości swojej i sile bezpieczna,

Która spogląda bez łez i bez drżenia,

Jak ludzkość w otchłań gorejącą leci —

Nie mogąc dojrzeć świtu — ani słońca...

I cóż mi z tego?... Ja cierpię dziś właśnie;

Ja dzisiaj wątpię, dziś konam z boleści...

Jeśli jest prawda, niech grom ją obwieści,

Lub niechaj słońce na wieki zagaśnie.

z rozpaczą

To jest mój ojciec! Ja go chcę mieć żywym!

Kocham go! Słyszysz?...

słabnąc

      O, bądź litościwym!...

Powiedz mi, wierzysz?... O, patrz! jak te białe

Włosy rozwiewa poranek, zbudzony

Nad chłodnym Tybrem...

CASTELLI

      Czoła tego chwałę

Ogłoszą kiedyś wieki — i miliony

Duchów — i prawda zostanie uznaną!

CÓRKA

Ciszej!... ach, ciszej!... Budzi się...

GALILEUSZ

we śnie

      ...Giordano

Bruno...

CÓRKA

      Ach, ojcze! ojcze!... co za słowa...

Co za sen straszny!...

CASTELLI

      On śni, że jest wielki!

CÓRKA

dotyka jego ramienia

Ach, ojcze! zbudź się!...

CASTELLI

      On śni, że jest dzielny!

CÓRKA

Cicho, na Boga! Nie masz ty kropelki

Ludzkiej krwi w żyłach?...

CASTELLI

      Śni, że nieśmiertelny!

Chwila uroczystego milczenia. Galileusz budzi się.

GALILEUSZ

Ha! świt... świt krwawy! O brzasku boleści!

Dzień hańby wschodzi... to słońce obwieści

Całemu światu mą słabość — i zdradę...

CASTELLI

zbliża się do teleskopu

Już Medycejskie gwiazdy gasną blade

I tylko Wenus jak diament goreje...

GALILEUSZ

Roma! straszliwie dziś nad tobą dnieje!

O słońce! nie wschodź ty dzisiaj z chaosu!

Bo się zawstydzisz, jeśli będziesz bledsze

Od czerwonego, jak krew ludzka, stosu,

Co wolne duchy rozwiewa w powietrze...

Zagaście blaski wasze, srebrne globy!

Niechaj na ziemię tę, pełną żałoby,

Nie pada światło wieczystych pochodni!

O! nie patrz na mnie złotymi oczami,

Poranna gwiazdo, bo wzrok twój się splami

Od hańby czoła mego — i od zbrodni,

Którą dziś spełnić mam na własnej sławie...

CÓRKA

łkając

Ojcze mój!... ojcze!...

GALILEUSZ

      Po toż życie całe

Walczyłem, z piersią odkrytą na ciosy,

Bym dzisiaj, hańbiąc siwe moje włosy,

Szedł, jak pokutnik szaty wdziawszy białe,

Odprzysiąc prawdę na kacerskiej ławie?...

Nie! Nie!... Ja nigdy nie znajdę dość siły,

By to uczynić!... Ha! tożby na głowę

Odstępcy spadły iskry piorunowe,

Skrzesane w biegu przez potężne bryły

Lecących światów... Jak to? W jednej chwili

Życie się moje całe w cień przesili —

I w mrok niesławy zapadnie blednące,

Jak przygaszone w dzień zaćmienia słońce...

I nic mi odtąd, nic... nic nie zostanie?

CÓRKA

Ach! czyż to tylko jest szczęściem jedynym,

Co się kupuje za ceny najkrwawsze

I ciągłą walką zdobywa na świecie?

Posłuchaj, ojcze! pójdziemy daleko,

Gdzie nie ma smutków — i gdzie łzy nie cieką...

Tam będę ciebie, jak maleńkie dziecię,

Pieścić co rano... co wieczór piosenki

Śpiewać ci będę... Zapomnisz tej sławy,

Która tak straszne otwiera otchłanie

I na twe czoło rzuca cień swój krwawy —

I stwarza zgryzot dojmujących męki...

Tam zostaniemy w ukryciu na zawsze!...

Ojcze! spójrz na mnie! ja jestem gotowa!...

GALILEUSZ

Gdybym miał syna, co by takie słowa

Śmiał wyrzec wobec łez mych majestatu,

Myślałbym, że on nie jest moim synem!

Lecz serce kobiet, podobne do kwiatu,

Z łez nawet rosę wysysa dla siebie —

I kwitnie jeszcze na własnym pogrzebie.

Gdyby Bóg przeklął samego Adama,

Wzniosły wygnaniec z krainy światłości

Padłby — i skonał, zanim się zawarła

Wiecznej swobody i rozkoszy brama...

Lecz była Ewa — i ta nie umarła —

I dała życie ludzkości...

GŁOS

»Dzień gniewu — dzień płomienisty...«

GALILEUSZ

O, tak! dzień gniewu... dziś padają trony

Duchów, wzniesione nad błękit przeczysty...

O, jakżem nędzny!... O, jakżem zhańbiony!...

CASTELLI

Mistrzu mój! ucisz się tą wielką ciszą,

Która nad czasów kolei spełnieniem

Czuwa — i liczy potężnym milczeniem

Tych, co ją w duchu swym słyszą...

Ucisz się, mistrzu, i swojej boleści

Nie daj na pastwę ciemnego motłochu...

Niech ból twój, wielki jako oceany,

Nie będzie wzrokiem szyderstwa smagany,

Ani w ulicznym znieważony prochu,

Lecz niech w twej męskiej piersi się pomieści...

Ucisz się, mistrzu — i wznieś się nad siebie...

Pomyśl, jeżeli promień słońca skryty

Nie daje światła w burzliwej zamieci,

Czyż zwątpi oko, wpatrzone w błękity,

Że on nie zagasł — lecz żywie i świeci

Na wyższym, czystszym i jaśniejszym niebie?

GALILEUSZ

Mów, bracie! — Jakaś nieznana otucha

Z twoimi słowy przejmuje mi duszę...

Jam zgnębionego wcieleniem jest ducha

I dźwigać łańcuchy muszę.

powstaje i mówi z rosnącą siłą

Lecz przeszłość widzi — a przyszłość mnie słucha...

Posępna wielkość skazańca purpurę

Królewską rzuca na moje ramiona...

Potężnym cieniem na czas mój zapada...

I koronuje czoło moje w chmurę,

Z której słoneczna leci błyskawica,

Co przyszłość całą oświéca...

Przy jej jaskrawych połyskach widnieją

Walki, tryumfy i prace tych duchów,

Co żyją wielką, wszechludzką nadzieją

I rwą ogniwa ciemnoty łańcuchów...

Ludzkości! będziesz zbawiona!...

Nade mną wiek mój podnosi miecz nagi

I myśl przecina, jak promień, na dwoje...

Lecz błysk geniuszu, rzucony na wagi

Wiecznego ruchu, przyśpiesza wschód słońca...

Oto już wschodzi zorza gorejąca...

Dzień nowy chwyta za nowe oręże...

Myśl, co się w ciszy badania poczęła,

Jako krew w ludów przelewa się żyły

I nowych prądów zwiastuje świtanie...

Powstaną męże potężnej, lwiej siły,

I oko w oko obejrzą Twe dzieła,

O Wiekuisty! o Stwórco! o Panie!...

Chwila milczenia — słychać bijące w kościołach dzwony.

MARIO

wbiegając

Co to, mój panie?... Cały Rzym wzburzony,

Lud się na placach tłumami gromadzi.

Dominikanie snują się jak cienie...

Na Ara coeli biją w wielkie dzwony...

Ponury poczet kapturów się zbiera...

W arteriach miasta czuć stłumione wrzenie,

Jakby przed jakimś straszliwym wybuchem...

Procesja ciągnie do twojej pustelni...

Mówią... Lecz cóż to?... jesteście tak bladzi...

Castelli! pani! powiedzcie mi, co to?...

GALILEUSZ

Synu mej myśli! ty jesteś sierotą —

A ja — gasnącym w cieniach wieku duchem!

osłabły, upada w krzesło

MARIO

A więc to prawda?...

CÓRKA

      Cicho bądź!... umiera...

MARIO

Czyż umierają kiedy nieśmiertelni?...

GALILEUSZ

głosem zagasłym

O, stokroć nędzna — i stokroć przeklęta

Jest nieśmiertelność ohydy — i zdrady!

Chciałbyś już spocząć... lecz ludzkość pamięta;

Jak upiór w dziejach pojawiasz się blady...

Wiek jeden mówi — a drugi wiek słucha:

»To Galileusz, co zaparł się ducha«.

O! dajcie wy mi grób cichy, głęboki,

Gdzie bym położyć mógł tę głowę siwą...

Gdzie by okropne, hańbiące wyroki

Nie dosięgały potęgą straszliwą

Do dostojeństwa ludzkiego korony:

Swobody myśli... O! jakżem znużony!

A jak daleko jeszcze koniec dzieła!...

CASTELLI

Odwagi, mistrzu!

MARIO

do Castellego

      Czy ziemia stanęła?

Milczysz? Więc jakże dziś ten starzec może

Mieć tę odwagę straszną renegata,

Odprzysiężeńca — i wobec wszechświata,

Co mu nad głową globy swoje toczy,

Wyprzeć się prawdy w żywe Stwórcy oczy

I na wiek wieków okryć się sromotą?...

do Galileusza

O panie! słuchaj!... Ja jestem sierotą,

Biednym sierotą — i nie mam na świecie

Nic — i nikogo... a przecież, gdy wspomnę,

Żem myśli twojej i ducha jest dziecię,

Jakieś mnie blaski chwytają ogromne —

I w nieskończoność wytężam źrenice —

A światy, lecąc w błękitne przestrzenie,

Mojego wzroku czują błyskawice,

Krzyżując z myślą moją swe promienie...

Widzisz je? — Oto całe ich miliardy

Kreślą w przepaściach koła gorejące...

Jakże ty powiesz, że jest nieruchoma

Wielka budowa współruchu, współwagi?...

Czyż się nie lękasz, by wschodzące słońce

Rzuciło ziemi spojrzenie pogardy,

Od której w ogniach wstydu stanie Roma?

O! na to trzeba straszliwej odwagi!...

CASTELLI

Wiedz, zapaleńcze, że gdy ludzkość wciela

Ideał w zasad społecznych dziedzinę,

Godną jest rzeczą nawet Zbawiciela,

Gdy z krzyża woła: »Ja za prawdę ginę!«.

Braterstwo ludów, równość praw człowieka

Jest tym posiewem, co wzejście swe zwleka,

Jeśli mu braknie dżdżów krwawych, łez rosy.

Lecz tutaj — po co płonąć mają stosy?

Czyż przeto, że się przemoc naigrawa I cichym rządom przyrodzenia bluźni,

Ruch nieśmiertelny wieczystego prawa

Bieg swój odwróci albo go opóźni?

GALILEUSZ

Pozwól mu mówić, Castelli! Przez niego

Najgłębsza tajnia duszy mej przemawia...

On jest zapałem wiedzy — i przyszłością

Olbrzymiej walki... siłą, która złamie

Żelazne berło starego bezprawia...

On jest jutrzenką zdobywczej ludzkości,

Potęgą woli — i świata młodością...

Pierwiastkiem ducha Bożego...

I na dziewiczym czole nosi znamię

Idei nieskończoności!...

MARIO

rzuca się do nóg Galileusza

O! dzięki tobie, ojcze mój!... Pójdź, pani!

Błagaj go ze mną, niech wytrwa do końca...

I niech nie nurza w ohydnej otchłani

Kłamstwa ostatnich blasków swego słońca...

Pójdź, pani! Osłoń wzniosłą starca głowę

Od mar posępnych zwątpienia — bojaźni

I niech zakryją włosy twoje płowe

Przed jego wzrokiem krwawe widmo kaźni...

O, pójdź!...

CÓRKA

łkając

      Milcz, Mario, bo mi pęknie serce!

MARIO

Ha! tak!...

powstaje

      Posłuchaj! jeżeli się dowiem,

Że za pieniądze jesteś nierządnicą,

Klnę ci się, pani, mą duszą, mym zdrowiem,

Że pójdę patrzeć, jak idąc ulicą,

Uczciwi ludzie omijają ciebie

I jak wyglądasz w hańby poniewierce...

Jak to! tyś córka? — i — przez Boga w niebie,

Patrzysz, jak ojciec twój siwy i stary

Ginie w straszliwej dla męża bezcześci

I toniesz we łzach bezpłodnej boleści,

Zamiast się podnieść do wielkiej tej miary,

Co bohaterów stwarza — i ofiary?...

Tyś córka, pani?... i wolisz go żywym

Trupem niż wolnym, nieśmiertelnym duchem?

I słabość jego — uścisków łańcuchem

Do życia hańby przykuwasz straszliwym?...

do Castellego

Ach! i ty, zimny, bogdajbyś od łuny

Stosów rozgorzał! Bogdajbyś na ziemi

Bolał ludzkości ranami żywemi...

Bogdajbyś zrzucił tę maskę półboga,

Która w milczeniu patrzy, jak pioruny

Biją w pierś żywą, jak ciemność złowroga

W twarz rzuca słońcu ohydne swe plamy!

Bogdajbyś cierpiał skazańca rozpaczą

I poczuł gorycz łez tych, którzy płaczą!...

Wspiera się o mur, zakrywszy twarz dłonią; słychać ciche łkanie.

GALILEUSZ

Błogosławiony bądź, duszy mej synu!

Ostatnim wolnym, nieskażonym tchnieniem

Poświęcam ciebie na prawdy szermierza!

Ty wytrwasz dzielnie! Ty będziesz promieniem,

Co w ciemność całą potęgą uderza,

Aż skrzesze iskrę zapału, grom czynu!

MARIO

Ale ty, ojcze, ty?

CÓRKA

      Cicho!... słyszycie

Ten głuchy łoskot i hasła u bramy?...

Chwila milczącego oczekiwania; wchodzi poseł toskański.

POSEŁ

Dostojny panie! rozłączyć się trzeba...

Straż Inkwizycji u wejścia już czeka...

MARIO

Ach! że też słońce z wysokiego nieba

Nie spadnie na te upodlone głowy!...

POSEŁ

do Galileusza

Męstwa, mój panie! Czy jesteś gotowy?

GALILEUSZ

ponuro

  Wyrzec się części człowieka —

  I hańbą okupić życie!...

POSEŁ

Castelli! wprowadź mistrza do komnaty...

Pójdź, pani! Losu nie odmienisz łzami!

Podaje rękę córce; wychodzą. Przez otwarte drzwi słychać śpiew mnichów, oczekujących na Galileusza.

GŁOS

W dzień sądu Twego...

CHÓR

      Zmiłuj się nad nami!

MARIO

chwilę słucha w osłupieniu, a potem, wznosząc w niebo zaciśnięte ręce, mówi

Więc to tak, Boże, rządzisz swoje światy?

. . . . . . . . . . . . . . . .

II

Pałac Inkwizycji. Sala sądowa.Na prawo zakon św. Dominika i delegacja z Pizy. Na lewo delegacje uniwersytetów włoskich. W głębi wysokie krzesła, przeznaczone dla członków sądu. W pośrodku widać grupy rozmawiających kardynałów. Na wzniesieniu stoi czarny pulpit z Ewangelią. U wejścia tłoczy się lud.

KARDYNAŁ BARBERINI

Przyznaj, opacie, że cała ta sprawa

Wielkim kłopotem jest dla Watykanu...

Już Paweł piąty, dając posłuchanie

Sławnemu temu winowajcy, mniemał,

Że wolno mu jest uczucia człowieka

Od obowiązków papieża oddzielić...

OPAT MARAFFI

generał zakonu dominikanów

Lecz Urban ósmy przeszedł go w tej mierze:

On, w liście swoim do księcia Florencji,

Tak niemal jasno, jak sam Galileusz,

Bronił wolności myśli — i nauki;

I względom jego polecał gorąco

Nieśmiertelnego skazańca... a jednak,

Jak to wiadomo Waszej Eminencji,

Przed sąd Indeksu pozwać go dozwolił —

I słucha teraz, jak biją we dzwony,

Gdy geniusz wielki ma być potępiony.

KARDYNAŁ BARBERINI

Ha! trudno bardzo iść przeciw prądowi

Swojego czasu! Wszystko, co uczynić można

W tej mierze, jest — być sprawiedliwym

I wzgląd, należny dla wielkiego męża,

Połączyć — z względem należnym...

OPAT MARAFFI

      Dla świata!...

VULPIANUS

rektor akademii duchownej w Bolonii

Czegoż wy chcecie, Padre?... Kościół musi

Twardo stać przy swych zasadach i prawdach.

Jedno ustępstwo, jeden krok fałszywy

Uzuchwaliłby jego przeciwników.

Dziś Augustyn święty, jutro Paweł

Stawać by musiał do dysput uczonych

I odpowiadać pysznym nowatorom

Na takie oto: Harmonices mundi

Lub: Cena de le Cenere — lub wreszcie De revolutionibus... Zważcie, panie,

Że za tą kwestią, tak dzisiaj rozgłośną,

Kryje się inna, ważniejsza daleko,

Która mniej bystrym umysłom uchodzi...

Tu już nie idzie o to, aby orzec,

Czy ziemia jest tym punktem nieruchomym,

Wkoło którego słońce krąży złote,

— Co zresztą godnym jest miejscem w wszechświecie

Dla tej planety, na której się wielkie

Całej ludzkości spełniły momenta

Lecz o to, czy te tajemnicze drogi

Badań przyrody mają stać otworem

Przed umysłami śmiertelnych? Czy duchy

Tak niezależnie mają czuć i myśleć,

Jakby nie było na świecie powagi,

Która najświętszych tajemnic zasłony

Pomiędzy niebem a ziemią wstrzymuje?...

Czy nie należy już w samym zarodzie

Stłumić objawów bluźnierczej odwagi,

Z jaką dziś ludzkość w chaosu otchłanie

W pysze swej rzuca zuchwałe pytanie,

Które dzień sądu płomieniem rozwiąże:

»Czym — i gdzie jestem? Skąd idę? Gdzie dążę?«

Tu o to chodzi!...

OPAT MARAFFI

      Tak, o śmierć lub życie.

KARDYNAŁ BARBERINI

Watykan, Padre, oglądać się musi

Na te pierwiastki, które mu potęgę

Wśród społeczeństwa zapewniają; pomnij,

Co było wrzawy w całym twym zakonie

Przeciw tym listom, które Galileusz

Do Castellego pisał, o zakresie

Powagi Pisma świętego...

OPAT MARAFFI

      Po trzykroć

Słuszność miał wielki myśliciel! Chociażby

Los mnie Brunona czekał, wyznam głośno...

KARDYNAŁ BARBERINI

z uśmiechem

Tak w cztery oczy... wobec mnie, opacie...

OPAT MARAFFI

Nie; nawet wobec świętej Kongregacji,

Że ja sam jestem tegoż zdania; Pismo

Jest wielką księgą etyki — i mniemam,

Iż nigdzie twórca Genezy nie wyrzekł,

Że to jest wiedzy ludzkości omega.

VULPIANUS

Ależ tradycja, tradycja, mój panie!

Ta niewzruszoność jest naszą potęgą!

OPAT MARAFFI

Słabością naszą, powiedz!... Instytucja,

Chociażby z nieba miała swój początek,

Wtedy jest tylko trwałą i potężną,

Gdy w swojej treści i w zakresie swoim

Prawo rozwoju mieści i uwzględnia.

Inaczej — ludzkość przerasta ją szybko

I musi od niej odstać obojętnie,

Albo rozeprzeć ją piersią wezbraną

W formy, które by duchom wystarczały.

Weź Ewangelię... Ta mieści, zaiste,

Tak wzniosłe prawdy, takie ideały,

Że choćby ludzkość na skrzydłach leciała

Po wielkiej drodze wiecznego postępu,

Ta księga kroku dotrzyma jej zawsze —

Zawsze wystarczy — i owszem zostanie

Na wieki wieków wielkim ideałem

Wszystkich narodów, ustawą społeczną,

Której lud żaden nie przerośnie nigdy...

Bo serce ludzkie do wyższej się miary,

Jak miłość bratnia, ofiara, cierpienie

I sprawiedliwość, nigdy nie dostroi!

I gdyby Kościół raz zechciał zrozumieć,

Że przebudzone badań ducha prądy

Już się zażegnać nie dadzą, ni stłumić

Ognistym dymem, który z tego gmachu

Ogarnia Włochy, mniemam, iż powagi

Swej strzegłby lepiej, biorąc na swój udział

To, co w ludzkości wiecznym uczuć zdrojem

Bić będzie w niebios sklepienie błękitne,

Niż, gdy naznacza granice potędze,

Którą sam Bóg chciał widzieć niezależną,

Stawiając przed nią świat zjawisk otworem.

Ta Ewangelia, to księga miłości

Bratniej, nie jakieś uczone systema,

Którego Chrystus dać by nie omieszkał,

Gdyby w nim widział zbawienie ludzkości.

KARDYNAŁ BARBERINI

Ha!... ha!... opacie... nie żartem coś bluźnisz!

A co by na to powiedział Laktancjusz

I patrystycznej teorii filary?

OPAT MARAFFI

Co by powiedział?... Wasza Eminencja

Niechaj się spyta, co ja bym powiedział,

Gdybym się z nimi spotkał w Rzymie! — Rzekłbym:

Jak to! Na świecie są jeszcze nędzarze,

Głodni i nadzy, są łzy nieotarte,

Krzywdy, głos których aż do nieba bije,

Nieprzytulonych sierot są tysiące,

Jest niewolnicza ciemnota i praca —

Są wszystkie straszne niedole ludzkości;

A wy, uczniowie Tego, który siebie

Oddał na wieczną miłości ofiarę,

Wy się kłócicie o to, czy na niebie

Dla nieruchomej ziemi świeci słońce —

Czy też się ziemia z swą nędzą obraca?

To bym powiedział!

KARDYNAŁ BARBERINI

z lekkim uśmiechem

      Apostolski zapał!...

Zbliża się kardynał Bandini.

KARDYNAŁ BANDINI

Hańba nam! wieczna hańba, Barberini!

To, co się dzisiaj za chwilę tu stanie,

Imię Kościoła ohydnym uczyni

Wiekom i ludom!...

KARDYNAŁ BARBERINI

      Cóż chcecie, mój panie?

Myśmy zrobili, co zrobić się dało

Bez obruszenia na siebie ciemnoty.

Ja sam wpływałem na to siłą całą,

Żeby posępną skazańca niedolę

Osłodzić chociaż znośniejszym pobytem

Nad Inkwizycji zamknięte więzienie...

Lecz nacisk tutaj wywierają masy

I mniszych knowań podstępne roboty.

Spojrzyj na prawo! Te białe kaptury

Są jak wyziewy burzy — i jak chmury,

Zdolne na słońce sprowadzić zaćmienie,

A nie dopieroż na ludzi — i czasy.

KARDYNAŁ BANDINI

Czas, to my, bracie! Słuchaj, jeśli Kościół

Pochwyci wielką postępu pochodnię

I nieść ją będzie przed pracą ludzkości,

Jeżeli sztandar wolności rozwinie

Ponad ścieśnione granice czczych sporów

I godną Bóstwa swobodę obwieści

Dla niezależnych umysłów i duchów,

Jeżeli chwyci przewodnią nić ruchów

Wieku, co na świat wydaje w boleści

Tryumfy prawdy, jeżeli sam wniesie

Pochodnię wiedzy w zwątpienia otchłanie

I w drodze takiej wyprzedzić się nie da,

To będzie wielkim!... To będzie tak wielkim,

Jak Bóg, gdy wyrzekł: »Niech światło się stanie!«.

I czasy jego, nad których poziomem

Wybłyśnie, będą wielkimi czasami!

KARDYNAŁ BARBERINI

szyderczo

O marzycielu!... Ty — ty chciałbyś może,

By Rzym, rzucając podstawy swej siły,

Oparł się o te nieliczne wyjątki,

Które mu wiele może dadzą blasku,

Lecz — świętopietrza pewno nie zapłacą!...

KARDYNAŁ BANDINI

Nie o wyjątki tu idzie; ja chciałbym,

By społeczeństwo, którym Kościół rządzi,

Było tak światłym, chociaż — i dojrzałym,

Żeby wśród niego miejsca mieć nie mogły

Fakta, podobne do klątwy Kaliksta,

Przed dwustu laty rzuconej — komecie!

KARDYNAŁ BARBERINI

Przed dwustu laty! Sameś to powiedział.

KARDYNAŁ BANDINI

Tak! — a cóż dzisiaj? Przy jakich to blaskach

Widzisz ten wielki dwuwiekowy przedział?

Może przy łunie tego stosu, który

Dymi się jeszcze po Giordanie Bruno,

By z głowni swoich dać iskrę na podpał

Płomieniom, które dziś buchną na nowo,

Jeśli się głośno ozwie wolne słowo.

A to są czasy nasze! nasze, bracie!

KARDYNAŁ BARBERINI

Och! Eminencjo!... wy zawsze szukacie

Stron najczarniejszych i w ludziach i w świecie...

Ba! Wszakże w Rzymie wiadomym jest przecie,

Żeście z tym wielkim winowajcą chwili

Plamy na słońcu w swej willi odkryli!

zwraca się ku drzwiom

Coś nie nadchodzą! To jednak ciekawym

Byłoby bardzo, gdyby tak ktoś z góry...

Na przykład... z Marsa na świat ten poglądał I dojrzał na nim punkt — Rzymem nazwany...

A na nim punkcik... tę salę sądową...

I spostrzegł, ku swej ogromnej uciesze,

Jak cały zbiór ten, wraz z Inkwizytorem,

Delegacjami i ceremoniałem —

I winowajcą, w najwyższym zapale

Odprzysiężenia teorii wszechruchu,

Jak drobna iskra, obraca się w kółko

Na berle Boga — w błękitnej przestrzeni!

Ha!... ha!...

śmieje się z cicha

KARDYNAŁ BANDINI

      Nad wyraz to smutne, mój bracie!

Słychać głośny szmer na prawo.

KARDYNAŁ BARBERINI

Pozwól! słuchajmy!... Wielka delegacja

Głosy podnosi... Słuchajmy, to warto!

Bardzom ciekawy, do jakiej potęgi

Z tych głów pizańskich wypłynie koszlawo

Teoria płaszczyzn pochyłych — i prawo,

Że na ciał chyżość nie wpływa ich waga...

KARDYNAŁ BANDINI

O Barberini! wolałbym jak kamień

Ów, wyrzuconym paść — i nie wstać więcej,

Niżeli patrzeć, jak ciemne te tłumy

Rzucają błotem na wiedzy szermierza!...

Mnie to, co tobie tak śmiesznym się zdaje,

Posępną grozą swej nędzy uderza...

Wiecznie to samo od czasów Golgoty:

»Na krzyż go! na krzyż!... za wcześnie się rodził!«

— Kiedyż czas będzie, o Boże?

GŁOS PIERWSZY Z DELEGACJI

      Tak! w Pizie

Kościół ma wierne dzieci! Myśmy przecie

Nie mogli na to pozwolić u siebie,

Żeby w świątyni grzeszne jakieś sztuki

Szatańskiej pychy czyniono...

GŁOS DRUGI

      Cóż z tego

Przyszłoby ludziom, choćby też wiedzieli,

Jak leci kamień z tej wieży pochyłej,

Co tylko cudem nad ziemią się trzyma,

Jeśli wiadomo dobrym chrześcijanom,

Że gdyby tylko Pan Bóg zechciał, toby

Kamień — w pół drogi zatrzymał się, lecąc?

KARDYNAŁ BARBERINI

śmieje się

Ha! z założenia, godnego Pizanów,

Wniosek wspaniały!... godny delegacji!...

KARDYNAŁ BANDINI

w zamyśleniu

I to są usta, które iskrę bożą

Ducha rozdmuchać mniemają na świecie!...

To są umysły, które się mniemają

Dość wielkie, by cię sądzić, myślicielu!...

I to są ludzie, którzy cię z ohydą

Z miasta swojego wygnali...

Wrzawa u głównego wejścia.

GŁOSY

      Już idą!...

Heroldowie sądu stają przy drzwiach, którymi wchodzi chór zakapturzonych zakonników i staje dwoma szeregami, po prawej i po lewej stronie. Za nimi wchodzą sędziowie Inkwizycji, poprzedzeni przez Wielkiego Inkwizytora, który idąc, modli się półgłosem, ze złożonymi przy ustach rękami. Sąd zasiada krzesła. Chwila uroczystego milczenia.

WIELKI INKWIZYTOR

Niech oskarżony wejdzie!... Wy, ojcowie,

Błagajcie kornie Najświętszego Ducha,

By radę swoją, której Kościół słucha,

  W ognistym objawił słowie.

KAPELAN

powstając

Módlmy się...

CHÓR Z LEWEJ

    Na padół nędz,

    Na ziemię łez,

  O! przybądź, Duchu boży!

    Niech śmierć i noc

    Posępną moc

  Przed światłem Twym ukorzy!

CHÓR Z PRAWEJ

    Niech natchnień Twych

    Potężny zdrój

  Na Kościół spłynie święty!

    Wśród błędnych dróg

    Niech wolę Bóg

  Objawi niepojęty!

OBA CHÓRY

    W walk krwawych dni,

    Gdy ludzkość drży,

  Gdy miecz i stos się sroży,

    Hetmanie nasz,

    Ty światło wskaż,

  Ty przybądź, Duchu boży!...

W czasie tej modlitwy chóru straż Inkwizycji wprowadza bocznymi drzwiami Galileusza ubranego w pokutnicze szaty, a oddaliwszy się sama ku drzwiom, pozostawia go w pośrodku sali.

WIELKI INKWIZYTOR

Przybliż się, starcze posępny, którego

Od kar najsroższych, zasłużonych dawno,

Jakimi Kościół zwyciężać zwykł wroga,

Tylko te siwe włosy jeszcze strzegą —

I winy swojej uczyń spowiedź jawną,

Tu — wobec sądu — i ludu — i Boga!

Chwila milczenia. Galileusz postępuje kilka kroków naprzód.

GALILEUSZ

O panie! jam był duch wolny, skrzydlaty,

 Który w błękitne ulatał przestrzenie;

I — jak Bóg silny — przez mgły i przez cienie

 Przed wzrok swój powołał światy...

Jam był ten, który zbliżyć się ośmielił

W noc ciemną niebo gwiaździste do siebie

I który, w cichym dumaniu, wydzielił

 Prawo z chaosu w tym niebie.

Byłem ten, który wyrzekł, że to słońce

Nad waszą głową, panie, gorejące,

Nie jest pochodnią, rozpaloną po to,

By wzejść — i zgasnąć nad wieku ciemnotą...

Że ziemia, drobny pyłek wśród miliona

Globów, ulega wiecznemu ruchowi...

I — że potęga, nigdy niecofniona,

Ruch ten określa, mierzy i stanowi.

Byłem ten, panie, co dość miał odwagi,

By wyrzec głośno, że księga zbawienia

W rzeczach nauki nie tworzy powagi —

I że nie wiedzy strzeże, lecz sumienia...

Że myśli ludzkiej nikt wstrzymać nie zdoła,

Bo ona żywym, samodzielnym ruchem...

Ja byłem głosem, który »Naprzód!« — woła

I wstrząsa pleśni łańcuchem!

Szmer w tłumie.

GŁOSY Z PRAWEJ

Zuchwały kacerz!...

GŁOSY Z LEWEJ

Wielkie wyznanie!... Wzniosły winowajca!

Herold stuka laską. Ucisza się.

GALILEUSZ

A dziś — za skrzydła złamane ściągnięty

Z słonecznych wyżyn — jam orzeł raniony...

Jam promień, który przygasa — i znika...

Jam odszczepieniec — i prawd wiecznych zdrajca...

Z korony męskiej czci mojej wyzuty,

Z skrępowanymi, jak zbrodzień, ramiony,

Odziany w nędzne łachmany pokuty,

Stoję przed wami — po trzykroć przeklęty!

Nowa wrzawa w tłumie.

GŁOSY UNIESIENIA

Galileo!... Galileo!...

Herold stuka.

WIELKI INKWIZYTOR

Módlcie się, bracia, za tego grzesznika!

CHÓR Z LEWEJ

Miserere mei, Domine!...

CHÓR Z PRAWEJ

      Miserere mei!...

Cisza. Słychać szmer odmawianego półgłosem psalmu.

WIELKI INKWIZYTOR

Zbliż się! Dłoń połóż na świętą tę księgę

I wobec sądu, co wyrzec ma prawo

Śmierć twą — lub życie, wykonaj przysięgę,

Że błędów swoich kacerskich się zrzekasz;

Że odwołujesz swe zdania w przedmiocie

Pitagorejskiej, bluźnierczej doktryny; Że nigdy nauk o ziemi obrocie

Głosić nie będziesz ni jawnie, ni skrycie;

Że z szczerą skruchą i poddaniem czekasz

Na wyrok sądu za wielkie twe winy

I że twój obłęd czartowską jest sprawą.

Twe Dialogi będą ręką kata

Spalone, żeby nie plamiły świata

I żeby z dymem rozwiała się zbrodnia;

Ty sam, w więzieniu, każdego tygodnia

Odmówisz psalmy pokutne Dawida.

A teraz zbliż się!

Galileusz postępuje naprzód.

MARIO

przedzierając się z tłumu

      Ach! wstrzymaj się chwilę!

do sędziów

O wielcy, straszni, potężni sędziowie!

I cóż wam z tego, że starzec ten blady,

Którego dręczyć byłaby ohyda,

Wobec tej ciemnej, służalczej gromady,

Co tchem swym stosów roznosi płomienie,

Tę narzuconą przysięgę wypowie

I prawdy, która dla was niedostępna

I nie dość jasna — i nie dość prawdziwa,

Drżącymi usty złoży zaprzeczenie?

— Tryumf to mały — i zdobycz posępna...

Głowa schylona, znękana i siwa!...

Pozwólcie tylko! Ja, w młodych lat sile,

Ja, co bym zgnieść mógł cały ten mur mniszy, —

Tu, na kolanach, przed wami — w pokorze,

Głosem potężnym, który świat usłyszy, Nie Ewangelii, lecz żywych ran Chrysta

Dotknąwszy ręką, przysięgę wam złożę,

Że każda prawda jasna, oczywista,

W którą ja wierzę sam — i wy wierzycie —

Kłamstwem jest, błędem, herezją przeklętą! —

Że dla ludzkości zamkniętą jest droga,

Co wiedzie w głębin duchowych badanie...

Że nie ma rzeczy — gdy jest niepojętą...

Że zatem nie ma wieczności — ni Boga!

Wzburzenie w tłumie.

GŁOSY

Na stos go!... na stos!...

WIELKI INKWIZYTOR

      Straż niechaj bluźniercę

Stąd uprowadzi — i krzyki przygłuszy!

INNE GŁOSY

Wzniosły szaleniec!

Straż otacza i uprowadza Maria.

GALILEUSZ

wznosi za nim ramiona

      O synu mej duszy!...

MARIO

z oddalenia

Krwawi sędziowie! — czy macie wy serce?

Chwila posępnej ciszy.

GALILEUSZ

Stało się, Boże wielki! — Jam gotowy.

Kapelan zbliża się, trzymając krucyfiks.

KAPELAN

Przyklęknij, synu! Dotknij ręką księgi,

Krzyż ten ucałuj i uchyl swej głowy —

Galileusz poddaje się tym rozporządzeniom

A teraz — słowa powtarzaj przysięgi!

GALILEUSZ

cichym, złamanym głosem

Ojcze mój! zasłoń ty oblicze Boga,

Bo wobec Niego to kłamstwo nie zdoła

Przejść mi przez usta... i stań — Tak! niech czoła

Mego nie ranią te spojrzenia wzgardy,

Którymi wstydu ognistą koronę

Czerń ta szydercza, sycząca, złowroga,

Na skronie moje wtłacza znieważone...

KAPELAN

z współczuciem

Och! obowiązek straszliwy — i twardy!

W czasie tego przygotowania Inkwizytor modli się półgłosem z przechyloną w tył głową i przymkniętymi oczami. Sędziowie i kardynałowie powstają dla wysłuchania przysięgi.

KAPELAN

Mów, synu!

GALILEUSZ

klęcząc

      Ojcze! podtrzymaj mnie nieco...

z nagłą rozpaczą

O, niech mi gwiazdy wiekuiste świecą!...

Kapelan poddaje słowa przysięgi, które Galileusz powtarza głosem zagasłym.

GALILEUSZ

Ja, syn Kościoła występny, na świętą

Tę Ewangelię przysięgam, wśród skruchy,

Że cała moja nauka o ziemi,

Której przedmiotem są kształt jej i ruchy,

Jest kłamstwem... fałszem...

ciszej

      Ach, ojcze! dość tego!...

na znak kapelana mówi dalej

Szatańską pychą — herezją przeklętą —

Przysięgam, że się błędami moimi

Brzydzę — i aż do tchnienia ostatniego

Wyznawać będę — przed światem — i Romą —

Że ziemia jest — i była — nieruchomą.

Wszystkie pokuty, aczkolwiek surowe,

Jak winowajca przyjmuję w pokorze...

Tak mi dopomóż, wszechmogący Boże!

Tak niech mi światłość wiekuista świeci!

Uroczyste milczenie w tłumie.

GALILEUSZ

powstając

Ha! jaka cisza!... Sędziowie, słyszycie

Ten szmer w przestrzeni? — To wszechświat tam leci,

Gdzie wieczne światło — ruch wieczny — i życie!

Klątwa go chwyta...

silnym głosem

      E pur si muove!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.