drukowana A5
38.1
Rozbity dzban

Bezpłatny fragment - Rozbity dzban


Objętość:
194 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0355-8

OSOBY

WALTER — radca sądowy

ADAM — sędzia wiejski

JASNOTKA — pisarz

PANI MARTA

EWA — jej córka

WIT DZIURA — chłop

RUPRECHT — jego syn

PANI BRYGIDA

Służący, woźny, dziewki i inni

Rzecz dzieje się w niderlandzkiej wsi pod Utrechtem.Scena: izba sądowa.

SCENA I

ADAM

siedzi i przewiązuje sobie opatrunek na nodze. Wchodzi JASNOTKA.

JASNOTKA

Aj, tam do kata! Cóż to wam się stało,

Kumie Adamie? Ten wasz wygląd...!

ADAM

      Patrzcie!

Wszak by się potknąć, tylko nóg potrzeba:

na tej podłodze, gdzie ni źdźbła nie dojrzysz,

tum się dziś ździebko, kumie, potknął. Tak, tak,

kamień obrazy każdy nosi w sobie.

JASNOTKA

Kamień obrazy — jakże to być może?

Każdy — mówicie?

ADAM

      Jużci: nosi w sobie.

JASNOTKA

Przeklęta sprawa!

ADAM

      Czemu, jeśli łaska?

JASNOTKA

Bo to i Adam, cny wasz praszczur w raju,

niezbyt być musiał w nogach pewny, skoro

tak walnie upadł na początku świata,

że tym upadkiem wieczną zyskał sławę?

Lecz wy?

ADAM

      Cóż ja?

JASNOTKA

      Wy nie tak?

ADAM

      Wolne żarty!

Tutaj, powiadam, tu, o, tu upadłem.

JASNOTKA

Tak bez obrazu mówiąc i przenośni?

ADAM

Z przenośnią, kumie, z przenośnią — na zadek,

lecz bez obrazu, choć obraz był szpetny.

JASNOTKA

I kiedyż wam się zdarzył ten przypadek?

ADAM

Teraz, tej chwili, gdym wychodził z łóżka.

Jeszczem na ustach piosnkę miał poranną,

kiedy o próg poranka się potykam,

i ledwiem dzienną rozpoczął pielgrzymkę,

Już mi Pan Niebios jedną z nóg wykręca.

JASNOTKA

Na domiar lewą?

ADAM

      Lewą?

JASNOTKA

      Nie inaczej,

tę tu stateczną?

ADAM

      Hm, tak, w samej rzeczy.

JASNOTKA

Aj, wielkie nieba, lewą, nieboraczkę,

co drogą grzechu powłóczy zaledwie?

ADAM

Powłóczy? Proszę! Czemuż to powłóczy?

JASNOTKA

Boć jest jak bryła.

ADAM

      A bogdaj was! Bryła!

Wszak jedna noga bryłą jest, jak druga.

JASNOTKA

Za pozwoleniem! Krzywda to dla prawej,

co prosta jest i kształtna, a że lżejsza wagą,

więc się na śliskie śmielej waży drogi.

ADAM

Brednie! Za jedną waży się i druga.

JASNOTKA

A któż wam twarz tak znów pokiereszował?

ADAM

Kto mi, pytacie, twarz?...

JASNOTKA

      Nic wiecie?

ADAM

      Zgoła.

Chybabym skłamał. Jakże więc wygląda?

JASNOTKA

Szkaradnie.

ADAM

      Mówcież jaśniej!

JASNOTKA

      Ano,

odarta z skóry, że aż groza patrzeć!

Z jednego lica płat wyrwany taki,

że zważyć chyba, by osądzić, jaki.

ADAM

Tam do kaduka!

JASNOTKA

podając zwierciadło:

      Patrzcie sami!

Owca, gdy ją psy zewsząd opadną znienacka,

więcej na ostach nie zostawi runa,

niż wy — Bóg wie, gdzie — zostawili mięsa!

ADAM

patrzy w lustro.

Tak, ani chybi, wygląd niepowabny.

Nos też ucierpiał nieco.

JASNOTKA

      Nos i oko.

ADAM

Oko? Nie, kumie.

JASNOTKA

      Toć przez twarz wam całą

się czerni pręga, dalibóg, tak krwawa,

jakby ją gbur wam jaki pięścią nabił wściekłą.

ADAM

Aj, w rzeczy samej, hm, tak, pod okiem. Patrzcie!Żem tego nawet nie czuł dotąd wcale.

JASNOTKA

Bywa tak, bywa w ogniu walki nieraz.

ADAM

Walki? Cóż znowu! Chyba, jeśli chcecie,

z onym tam kozłem walczyłem u pieca!

Ha, jako żywo, wiem już: dzisiaj rano,

gdy potknę się i równowagę tracę,

i, jak tonący, trzepocę rękami,

nagle się tych nogawic, oto tutaj, chwytam,

com to je wczoraj do cna przemoczone

zawiesił wieczór, by przeschły na piecu,

w tej się niemądrej chwytam ich nadziei,

że się tak snadniej utrzymam. Wtem cały

węzeł się zrywa, a ja bęc! w dół lecę

z nogawicami — i o piec rżnę czołem,

w tym właśnie miejscu, gdzie zza pieca kozieł

ostry swój nos wyścibia.

JASNOTKA

śmieje się.

      Doskonale!

Pierwszy to snadź upadek Adamowy,

co się nie w łóżku zdarzył wam, lecz z łóżka!

ADAM

Tak, tak, na duszę! Ale... co rzec chciałem,

cóż tam nowego?

JASNOTKA

      Co nowego? Prawda!

Niechże kat porwie! Zapomniałbym prawie.

ADAM

Cóż zatem, mówcie!

JASNOTKA

      Gości dziś mieć będziem,

niespodziewanych gości dziś z Utrechtu.

ADAM

Gości? Któż taki?

JASNOTKA

      Kto taki? Pan radca,

Pan radca Walter przybywa z Utrechtu.

Urząd gminny lustruje.

Z inspekcją sądy objeżdża w powiecie

i jeszcze dziś niechybnie tu zawita.

ADAM

Czyście przy zmysłach?

JASNOTKA

      Jako żywo, mówię!

Wczoraj był w wiosce pogranicznej Holli,

gdzie dokumentnie urząd zwizytował.

Chłop pewien widział, jak już w drogę do nas

koniom u wozu chomąta wdziewano.

ADAM

Koniom? Gdzieżby? Dziś jeszcze? On z Utrechtu tutaj?

Z lustracją do sądu? Człek do rzeczy, mówią,

co swe owieczki sam niezgorzej strzyże

i za nic ma wszelkie te komedie,

dziś miałby zjechać nam na utrapienie? Brednie!

JASNOTKA

Skoro był w Halli, to i w Hajsum będzie.

Baczność więc, kumie!

ADAM

      Idźcież!

JASNOTKA

      Baczność, mówię!

ADAM

Idźcie, powiadam, z bajką tą!

JASNOTKA

      Do kata!

Przecież go chłop na własne widział oczy!

ADAM

Diabła tam widział taki łotr kaprawy,

co ludzkiej twarzy odróżnić nie zdoła

od potylicy, gdy jak dłoń jest łysa!

Biret trójrożny na mój kij nasadźcie,

wdziejcie nań płaszcz i stawcie podeń buty,

a łotr go taki weźmie, za co chcecie.

JASNOTKA

Więc sobie wątpcie w imię diabła póty,

aż wam we drzwiach nie stanie!

ADAM

      We drzwiach? Proszę!

Ani słóweczkiem nas nie uprzedziwszy?

JASNOTKA

Tam do kaduka! Wszakże to już dzisiaj

nie z starym radcą Wachholderem sprawa,

lecz radca Walter dziś...

ADAM

      A choćby! Cóż stąd?

Przecież i on przysięgę składał taką

samą jak my, służbową, i jak my też,

wedle powszechnych praktyk i edyktów,

urząd swój spełniać musi.

JASNOTKA

      Wyśmienicie!

Więc was zapewniam, że się wczoraj rano,

jak piorun z nieba, zjawił w Holli, po czym

po kas lustracji oraz registratur

zasuspendował sędzię i pisarza.

Dlaczego? Nie wiem. Zapewne — ab officio.

ADAM

Do diabła, czy i to wam chłop mówił?

JASNOTKA

Jużci, i jeszcze coś, gdy wiedzieć chcecie.

Oto dziś rano, gdy szukają sędzi,

co go na areszt skazano domowy,

w gumnie go wreszcie znajdą nieboraka,

obwieszonego na krokwi u dachu.

ADAM

Aj, tam do kroćset!

JASNOTKA

      Wnet się pomoc jawi,

za czym go z pętli czym rychlej odwiążą

i póty go tam kropią, trą i cucą,

aż się w nim z biedą życia docucono.

ADAM

Ożył więc?

JASNOTKA

      Ożył, lecz pod klucz go wzięto

i cały dom mu opieczętowano.

Już on tam jakby nieboszczyk na marach,

ktoś nawet urząd wziął już po nim w spadku.

ADAM

Patrzcie, do kata! Huncwot był zeń sprośny,

ale człek poczciw, jak mi żywot miły,

i kompan zacny, przyznać mu to muszę,

chociaż rozpustnik, rozpustnik nie lada.

Jeśli dziś radca był tam w owej Holli,

źle się nieborak musiał czuć w swej skórze.

JASNOTKA

I z tej też tylko, mówił chłop, przyczyny

dotąd się jeszcze radca tu nie zjawił.

W południe jednak ma tu być niechybnie.

ADAM

W południe? Dobrze. Święć się więc, przyjaźni

Wszakże to ręka rękę, mówią, myje.

Wiem ci ja, kumie, że was urząd łechce

i żeście go też, jak mało kto, godni.

Ale dziś, mój kumie, dziś nie pora jeszcze.

Dziś jeszcze puśćcie mimo warg ten kielich!

JASNOTKA

Urząd? Mnie? Łechce? E, za cóż mnie macie?

ADAM

Wiem też, że miłe wam są mowy składne

i żeście ongi w amsterdamskiej szkole

nad Cyceronem niepróżno ślęczeli.

Lecz dziś ukróćcie chęci swoje skore!

Nieraz się jeszcze sposobność nadarzy

sztuką się swą popisać krasomówczą.

JASNOTKA

Cóż znowu, kumie! Dajcie, proszę, pokój!

ADAM

Ongi, wiadomo wam, że milczał nawet

wielki Demosten. Jego pójdźcież śladem,

ja zaś, aczkolwiek nie król Macedonii,

wdzięczność swą jednak okazać potrafię.

JASNOTKA

Idźcie, powtarzam, z podejrzeniem takim!

Czym kiedy słówkiem choć?...

ADAM

      Bo wówczas, kumie,

w ślad za tym wielkim i ja pójdę Grekiem.

Wszak o procentach, składkach, depozytach

można by również niezłą sklecić mówkę.

Lecz któż by takie toczyć chciał okresy?

JASNOTKA

A cóż zatem?

ADAM

      Cóż? Że mnie to nie dotyczy,

a tak, do diabła, nie dotyczy wcale!

Choćby się nie wiem co powiedzieć dało,

fraszka to tylko, co się zlęgła w nocy,

lecz przed dniem wścibskim pierzcha precz.

JASNOTKA

      Zapewne.

ADAM

Bo i dlaczegożby, na honor, sędzia,

choć na sędziowskim stolcu nie zasiada,

w powadze zawsze chadzać miał, jak niedźwiedź?

JASNOTKA

I ja tak myślę.

ADAM

      Chodźmyż tedy, kumie!

Chodźmy na chwilę do registratury

ułożyć nieco stosy aktów, co tam

jak wieża Babel sterczą.

SCENA II

Wchodzi SŁUŻĄCY. Ci sami. Potem dwie DZIEWKI.

SŁUŻĄCY

      Szczęść wam Boże,

cny panie sędzio! Pan mój, radca Walter,

kłania się pięknie. Wnet tu sam przybędzie.

ADAM

Aj, wielkie nieba! Czy już z Hollą gotów?

SŁUŻĄCY

Z Hollą? A jużci, skorośmy tu, w Hajsum.

ADAM

Hej, Małgoś! Ludka!

JASNOTKA

      Spokojnie! Spokojnie!

SŁUŻĄCY

Jutro zaś...

ADAM

      Kumie!

JASNOTKA

do Adama:

      Każcie podziękować.

SŁUŻĄCY

...jedziem stąd dalej, do Hussahe.

ADAM

      Jutro!?

Aj aj, co począć, co począć mam?

Chwyta za swą odzież.

DZIEWKA PIERWSZA

wchodzi.

      Jestem.

JASNOTKA

Cóż to, kumie?

      Chcecie wdziać spodnie? Czyście oszaleli?

Wdziejcież wpierw kabat!

DZIEWKA DRUGA

wchodzi.

      Jestem.

ADAM

ogląda się.

Co? Gdzie? Kto? Pan radca?

JASNOTKA

Do licha, kumie! Toż to dziewka przecie.

ADAM

Żabot! Płaszcz! Kołnierz!

DZIEWKA PIERWSZA

      Kamizelkę wprzódy!

ADAM

Co? Tam do kroćset! Zdziej mi kabat, nuże!

JASNOTKA

do Służącego:

Pan radca gościem nam najmilszym będzie.

Chciejcież oświadczyć mu, żeśmy gotowi

przyjąć go tutaj, choćby zaraz, w sądzie.

ADAM

Do diabła tam! I to mu też oświadczcie,

że sędzia Adam uniżenie prosi,

by mu pan radca wybaczył łaskawie...

JASNOTKA

Wybaczył?

ADAM

      Tak, wybaczył właśnie.

Czy jest już może w drodze do nas?

SŁUŻĄCY

      Zaśby!

Jeszcze w gospodzie. Na kowala czeka.

Bo, że wam powiem, powóz nam, wiecie, pękł na dwoje.

ADAM

Aj, wyśmienicie! Więc się kłaniam pięknie. —

Kowal leń! Znam go! — Niech wybaczy, proszę,

bom nóg dziś niemal i karku nie skręcił.

Patrzajcież sami, jak potwór wyglądam,

a każdy, wiecie, przestrach niespodziany

od urodzenia biegunkę mi sprawia.

Chorym więc, chory.

JASNOTKA

      Czyście bez zmysłów?

Do Służącego:

Z miłą go chęcią tu oczekujemy.

ADAM

Aj, tam do kata!

JASNOTKA

      Co wam?

ADAM

      Bierz to licho!

Tak mi jest, jakbym już naprawdę

połknął pigułkę.

JASNOTKA

      Tego jeszcze brakło,

byście mu tyłkiem drogę oświecali.

ADAM

Hej, Ludka, Małgoś! Gdzieżeś, worku z kośćmi!

DZIEWKI OBIE

A dyć jesteśmy już, sędzio!

ADAM

      Precz, mówię!

Ser, masło, szynkę, kiełbasy i flaszki

z registratury sprzątnąć mi, co żywo!

Nie ty, nie! Tamta! Aj, tak, ty, ty, gapo!

Do kroćset! Małgoś! Ona, słyszysz? Ludka

ma iść, stajenna, do registratury!

Dziewka pierwsza wychodzi.

DZIEWKA DRUGA

Mówcież, bo jakoże was wyrozumieć?

ADAM

Stul gębę! Precz! Perukę przynieś! Słyszysz?

Marsz! Z biblioteki! Chybaj stąd piorunem!

Dziewka druga wychodzi.

JASNOTKA

do Służącego:

W drodze się pewnie nic złego

nie przygodziło panu radcy, tuszę.

SŁUŻĄCY

Nic wielkiego. Wóz się nam wywrócił.

ADAM

Do kroć!... Aj, noga!... Butów nie nawdzieję...

JASNOTKA

Co? Wielkie nieba! Wywrócił, mówicie?

Nikt jednak szwanku, wierzyć chcę...

SŁUŻĄCY

      Broń Boże!

Dyszel się tylko złamał wpół, a pan mój

rękę wykręcił.

ADAM

      Obyż kark był skręcił!

JASNOTKA

Rękę, mówicie? A kowal czy przyszedł?

SŁUŻĄCY

Jużci — do dyszla.

ADAM

      Pewnie lekarz, kumie.

JASNOTKA

Lekarz?

SŁUŻĄCY

      Do dyszla?

ADAM

      Cóż znowu! Do ręki.

SŁUŻĄCY

Z Bogiem, panowie! — Bzika mają chyba.

Wychodzi.

ADAM

Aj aj, wstyd, kumie, wstyd doprawdy!

JASNOTKA

      Czemu?

ADAM

Zakłopotanie widzę w waszej twarzy.

Dziewka pierwsza wchodzi.

ADAM

Co trzymasz w łapie?

DZIEWKA PIERWSZA

      Kiełbasę brunszwicką.

JASNOTKA

Zakłopotanie?

ADAM

      To akta sieroce!

Odnieś to zaraz do registratury!

DZIEWKA PIERWSZA

Kiełbasę?

ADAM

      Brednie! Papiery, powiadam,

te, co w nie tu kiełbasa owinięta!

JASNOTKA

Pomyłka tylko, nieporozumienie.

ADAM

I gdzież peruka?

DZIEWKA DRUGA

wchodzi.

      W szafie z niej ni śladu.

ADAM

Ni śladu? Proszę, i czemuż ni śladu?

DZIEWKA DRUGA

A boście wczoraj...

ADAM

      Cóż?

DZIEWKA DRUGA

      ...wieczorem

wrócili przecie do dom bez peruki.

ADAM

Ja — bez peruki?

DZIEWKA DRUGA

      Dyć to prawda, sędzio,

wszak i Ludmiła przyświadczyć też może!

Druga zaś, wiecie, jest u perukarza.

ADAM

Ja bym?...

DZIEWKA DRUGA

      Sumiennie!

ADAM

      Bez peruki?

DZIEWKA DRUGA

      Jużci. Ano,

z łysą do domu wróciliście głową,

jeszczeście niby tak mówili, wiecie,

żeście upadli; krew wam myłam z głowy.

ADAM

A, bezwstydnico ty jedna!

DZIEWKA DRUGA

      Na duszę!

ADAM

Stul pysk, powiadam! Ani źdźbła w tym prawdy!

JASNOTKA

Tak? Więc tę ranę już od wczoraj macie?

ADAM

Od wczoraj ranę? Dziś dopiero!

Perukę miałem wczoraj i, na honor,

wchodząc do domu — przez przypadek tylko

wraz z kapeluszem zdjąłem ją z ciemienia.

O czym tu bzdurzy dziewka ta? Nie wiem nic zgoła!

Precz, do stu diabłów, coś im przynależna!

Precz, mówię, precz mi do registratury!Dziewka pierwsza wychodzi.A ty, Małgosiu, goń do zakrystiana,

proś, niech on mi dziś peruki swej pożyczy.

Powiedz, że w mojej kocica dziś rano

zległa, aj, tak, już wiem, niechluja taka

jeszcze pod łóżkiem utytłana leży.

JASNOTKA

Kocica?

ADAM

      Właśnie. Jakom żyw! Pięć kociąt

wydała na świat, czarne dwa i żółte,

jedno jak śnieg bialutkie; czarne

potopić każę w rzece Vecht, cóż robić?

Czy chcecie, kumie, może jedno z nich?

JASNOTKA

      W peruce?

ADAM

Tak, tak, na honor! Tu ją — niech mnie czarci! —

tu ją na stołku zawiesiłem wczoraj,

kładąc się spać, zaś w nocy, gdym przypadkiem

stołkiem potrącił, peruka upada...

JASNOTKA

Za czym kocica w pysk ją cap!

ADAM

      Na duszę!

JASNOTKA

Niesie pod łóżko i pomiot w niej składa.

ADAM

W pysk? Nie!

JASNOTKA

      Więc jakże?

ADAM

      Kocica? Cóż znowu?

JASNOTKA

Zatem wy sami?

ADAM

      Ja? W pysk? Wolne żarty!

Dzisiaj ją nogą trąciłem pod łóżko,

kiedym zobaczył...

JASNOTKA

      Wybornie!

ADAM

      Kanalie!

Gzi się i koci to, gdzie miejsca stanie!

DZIEWKA DRUGA

chichocząc:

Mam odejść już, sędzio?

ADAM

      Idź, a pozdrów pięknie

kumę kościelną, jejmość Czarnołatkę.

Dziś jeszcze, powiedz, perukę jej zwrócę

cało, bez szkody. Jemu zaś ni mru-mru!

Czy zrozumiałaś?

DZIEWKA DRUGA

      Zrobię, jak się patrzy.

Wychodzi.

SCENA III

ADAM, JASNOTKA.

ADAM

Jakieś mnie, kumie, złe przeczucia dręczą.

JASNOTKA

I czemuż to, proszę?

ADAM

      Wszystko wspak mi idzie.

Czy na dobitek nie dziś roki jeszcze?

JASNOTKA

Dawno już strony przed drzwiami czekają.

ADAM

Sen miałem, wiecie, że mnie ktoś pozywał

i przed sędziowski gwałtem ciągnął stolec,

zaś na tym stolcu ja, ja sam siedziałem

i od sobaków sobie i hultajów

srodzem wymyślał, po czym szyję własną

sam na żelazną zasądziłem kunę.

JASNOTKA

Wy — sami siebie?!

ADAM

      Aj, tak, na uczciwość!

Potem się obaj, sędzia i pozwany,

w jedną jak gdyby stopilim osobę

i w las czmychnąwszy, noc przespalim w lesie.

JASNOTKA

I jakże sobie — sen ten tłumaczycie?

ADAM

Sen, mówią, mara, ale pewny jestem,

że się los na mnie spiknął.

JASNOTKA

      Próżna trwoga.

Byleście tylko dziś, w obliczu radcy,

wedle przepisów wymierzali prawo,

aby ten sen o potępionym sędzi

tak się czy inak żywą nie stał jawą.

SCENA IV

Radca WALTER wchodzi. Ci sami.

WALTER

Szczęść Boże wam, panie sędzio Adamie!

ADAM

Aj, witam, panie, witam w naszym Hajsum.

I któż by się, o sprawiedliwe nieba,

mógł tak radosnych spodziewać odwiedzin?

Jeszcze bym dziś o ósmej z rana we śnie

o takim wielkim nie śmiał marzyć szczęściu!

WALTER

Trochę tu może zbyt nagle przychodzę,

toteż w tej mojej podróży służbowej,

którą dla dobra państwa przedsięwziąłem,

tym się zaprawdę kontentować muszę,

jeśli mnie dobrzy gospodarze moi

życzliwym bogdaj pożegnają słowem.

Choć ja, Bóg świadkiem, już gdy w próg wstępuję,

szczere im z sobą pozdrowienie wnoszę.

Oto Najwyższy Trybunał w Utrechcie

poprawić pragnie wymiar praw w żuławach,

gdzie się, niestety, zda szwankować nieco.

Surowa kara czeka winę wszelką.

Lecz moja misja nie jest jeszcze sroga.

Patrzeć nam tylko, nie karać. Więc choćbym

nie wszystko jeszcze znalazł, jak należy,

cieszyć się będę, gdy stan znośnym znajdę.

ADAM

Pogląd, zaiste, piękny to i chlubny!

Bo bez wątpienia znajdzie wasza miłość

w starej praktyce nagannym niejedno,

a choć od czasu Karola Piątegopraktyka ta w Niderlandach istnieje,

w dziedzinie myśli cóż się ostać zdoła?

Świat, mówią, ciągle mądrzejszym się stawa.

Dziś, wiem to, wszystko Pufendorfa czyta.

Atoli Hajsum — to ułamek świata,

na który z owej mądrości powszechnej

takiż ułamek jeno spłynąć może.

Raczcież więc, proszę, sprawiedliwość w Hajsum

oświecać, panie, aby się przekonać,

że zanim jeszcze odjechać zdołacie,

w całej was pełni ona zadowoli.

Gdybyście jednak już dziś tu, w urzędzie,

mieli ją zastać podług woli waszej,

byłby zaiste cud to najprawdziwszy,

boć wolę tę zaledwie przeczuć może.

WALTER

Tak, brak przepisów, słusznie, albo raczej

jest ich za wiele, więc je przesiać trzeba.

ADAM

Przez wielkie, panie, wielkie przesiać sito;

za dużo plewy.

WALTER

do Jasnotki:

      Pan pisarz?

JASNOTKA

      Do usług!

Pisarz Jasnotka. W te Świątki lat dziewięć

służby mej w sądzie.

ADAM

podaje krzesło.

      Raczcie spocząć, panie.

WALTER

Dziękuję.

ADAM

      Z Holli wasza miłość?

WALTER

      Z Holli.

Dwie mile stąd. Lecz skąd już o tym wiecie?

ADAM

Sługa wasz...

WALTER

      Co?

JASNOTKA

      Chłop pewien, wasza miłość,

który dziś rano z Holli wrócił właśnie...

WALTER

Chłop?

JASNOTKA

      Do usług, wasza miłość.

WALTER

      Przykry,

nad wyraz przykry zaszedł tam wypadek,

co zmącił nam pogodny nastrój ducha,

który nam w pracy towarzyszyć winien.

Ale i o tym już zapewne wiecie?

ADAM

Prawdaż to zatem, miłościwy panie,

że sędzia Głąb, dostawszy areszt w domu,

w taką z przestrachu rozpacz wpadł bez miary,

że się obwiesił?

WALTER

      I tym zło pogorszył.

Bo co na nieład tylko wyglądało,

do malwersacji stało się podobne,

której — jak wiecie — prawo nie wybacza.

Ile kas macie?

ADAM

      Co? Kas? Pięć do usług.

WALTER

Pięć? Byłem w błędzie: sądziłem, że cztery.

ADAM

Cztery? Zapewne. Wybacz, wasza miłość,

Lecz z kasą składek na powodzian Renu...

WALTER

Z kasą, mówicie, na powodzian Renu?

Wszelako Ren już dawno nie wylewa,

więc też i składki nie wpływają chyba.

Czy to nie dziś roki u was?

ADAM

      Roki?

JASNOTKA

Tak, wasza miłość, pierwsze w tym tygodniu.

WALTER

Więc ta gromadka, którą idąc do was

spotkałem w sieni, tam to pewnie?...

ADAM

      Pewnie.

JASNOTKA

To strony, panie, co się w czas zebrały.

WALTER

Nader to miła okoliczność dla mnie.

Proszę więc wpuścić tu tych ludzi. Chętnie

jednej się u was przysłucham rozprawie,

aby zobaczyć, jakie są w tej mierze

zwyczaje w Hajsum. Po czym przyjdzie kolej,

gdy tylko z tą się uporamy sprawą,

na kas przejrzenie i registratury.

ADAM

Wedle rozkazu. — Hej tam, woźny Twaróg!

SCENA V

DZIEWKA DRUGA wchodzi. Ci sami.

DZIEWKA DRUGA

Pani kościelna kazała się kłaniać,

lecz wam peruki pożyczyć nie może.

Kazanie, mówi, mają dzisiaj rano,

więc pan kościelny sam wdział jedną, zasię

druga, powiada, do niczego zgoła,

posłać ją miała dziś do perukarza.

ADAM

Tam do pioruna!

DZIEWKA DRUGA

      Gdy kościelny wróci,

zaraz wam, mówi, perukę tu przyśle.

ADAM

Aj, wasza miłość!

WALTER

      Cóż?

ADAM

      Na honor, panie!

Przypadek, patrzcie, przeklęty przypadek

obu mnie peruk dziś pozbawił na raz.

A teraz trzecia, com ją chciał pożyczyć,

również zawodzi. Nie wiem sam, co począć.

Mamże w łysinie na sąd zasiąść, panie?

WALTER

Co?!

ADAM

      Jako żywo! Choć się lękam srodze,

czy bez świątecznej peruki ozdoby

na mej sędziowskiej nie stracę powadze.

Chybaby jeszcze na folwarku spytać,

czy pan dzierżawca...

WALTER

      Na folwarku?

ADAM

      Właśnie.

WALTER

A tutaj, we wsi, czyżby już nikt inny?...

ADAM

Nikt, w samej rzeczy.

WALTER

      Pan pastor może?

ADAM

O, pastor?

WALTER

      Lub pan bakałarz?

ADAM

      Nie, nic z tego,

odkąd tu bowiem znieślim dziesięcinę,

do czegom rękę swą i ja przyłożył,

już mi nie liczyć na tych panów względy.

WALTER

Jakże więc, panie sędzio, no a roki?

Myślicież czekać, aż wam włos porośnie?

ADAM

Poślę na folwark, gdy łaska, w te pędy.

WALTER

Dalekoż to ten folwark stąd?

ADAM

      Dwa kroki.

WALTER

Co?

ADAM

      Pół godzinki.

WALTER

      Do diabła, mój sędzio!

Wszakże godzina sądu już wybiła!

Proszę o pośpiech! Dzisiaj jeszcze muszę

stanąć w Hussahe.

ADAM

      Jeszcze dziś? Co począć?

WALTER

Do kroćset! Mączką przysypcie łysinę!

I gdzieżeście, do diaska, też tak nagle

obie peruki zapodzieli na raz?

Czyńcie, co chcecie, spieszno mi, powtarzam.

ADAM

I to też jeszcze.

WOŹNY

wchodzi.

      Jestem. Woźny Twaróg.

ADAM

Mogęż tymczasem śniadankiem usłużyć?

Kieliszkiem gdańskiej? Kiełbasą brunszwicką?

WALTER

Dziękuję.

ADAM

      Proszę.

WALTER

      Jużem po śniadaniu.

ADAM

Bez ceremonii.

WALTER

      Dziękuję, powiadam.

Idźcie, czas drogi, a ja tu tymczasem

coś w raptularzu zanotuję sobie.

ADAM

Jak wola, panie. — Pójdź, Małgosiu, za mną.

WALTER

Szpetnieście, widzę, mój sędzio Adamie,

kontuzjowani. Czyżbyście upadli?

ADAM

Aj, wasza miłość, tak, tak! Dzisiaj z łóżka

iście zabójczym upadłem sposobem.

Zdawało mi się, że prosto w grób wpadłem.

WALTER

Szczerze współczuję... Wierzyć jednak pragnę,

że to bez dalszych przejdzie następstw.

ADAM

Mym obowiązkom w drodze to nie stanie.

Przepraszam.

WALTER

      Idźcie.

ADAM

do Woźnego:

      Ty marsz! Wezwij strony!

Adam, Dziewka i Woźny wychodzą.

SCENA VI

Wchodzą: PANI MARTA, EWA, WIT, RUPRECHT.WALTER i JASNOTKA w głębi.

MARTA

Hołota wy! Wy dzbanków rozbijacze!

Dacież mi teraz odwet już!

WIT

      Cichajcie!

Wszystko tu wnet wielebny sąd rozsądzi.

MARTA

Rozsądzi! Patrzcie! Patrzcie mi mądrali!

Dzban mój rozsądzi, dzban rozbity w szczątki

Chyba mi dzban ten przysądzą, co sam już

na Ostatecznym stanął biedak Sądzie.

Lecz ja bym nawet tych czerepów nędznych

za taki sąd nie dała nierozsądny!

WIT

Właśnie też mówię: gdy se taki wyrok

wyprawujecie, koszt wam za dzban zwrócim.

MARTA

Koszt zwróci. Proszę! Koszt mi za dzban zwróci,

gdy sobie wyrok wyprawuję taki!

Dzban mój spróbujcie na powrót przywrócić!

Na gzyms mi go powróćcie znów! Koszt zwróci!

Dzbanek mi zwróci mój, co już nieborak

ni stać nie może ani się odwrócić.

WIT

Aj, pani Marto, po co się tak sierdzić!?

Możnaż co więcej? Gdy go z nas kto rozbił,

szkodę naprawim, jak się patrzy!

MARTA

      Ejże!

Jakby z mych bydląt przemówiło które!

I za cóż to wy macie sąd? Za zduna?

A niechby nawet fartuch wzięli zduński

wielmożni ci sędziowie, i mój dzbanek

wsadzili w piec, to rychlej by mi oni

naczynić mogli coś w naczyńko moje

niż je naprawić. Dzbanek mój naprawić!

RUPRECHT

Dajcież jej pokój! Smok to istny! Tata!

Nie ten dziurawy dzbanek ją tak kole,

jeno nasz ślub, co roztłukł się wraz z dzbanem.

Gwałtem by teraz chciała go zdrutować,

lecz ja wam, tata, jeszcze raz przysięgam:

sam ścierką będę, gdy tę ścierkę wezmę!

MARTA

A to mi gamoń! Ja tu ślub drutować?

Ślub niewart dzbana, choćby nie rozbity,

niewart, powiadam, czerepa jednego.

A choćby tutaj stał wyszorowany

i taki śklniący, jak mój dzban nieboszczyk

wczoraj wieczorem jeszcze stał na gzymsie,

to bym go raczej za ucho chwyciła

i na łbie twoim rozłupała w szczątki,

niźlibym miała czerepy drutować!

Ja — ślub drutować!

EWA

      Ruprechcie mój!

RUPRECHT

      Chybaj!

EWA

Mój ty!

RUPRECHT

      Precz, mówię!

EWA

      Zaklinam cię!

RUPRECHT

      Ruszaj,

ty... ty... nie powiem, co!

EWA

      Posłuchaj, luby!

Jedno słóweczko...

RUPRECHT

      Ani jedno! Nie chcę!

EWA

Przecie do pułku odchodzisz, Ruprechcie,

a skoro muszkiet weźmiesz raz na ramię,

Bóg wie, czy kiedy zobaczym się znowu.

Na wojnę idziesz, drogi mój Ruprechcie,

w takimże gniewie chcesz się rozstać ze mną?

RUPRECHT

W gniewie? Broń Boże! Tego nie chcę wcale.

Niechaj ci Pan Bóg tyle zdarzy dobra,

ile go tylko ma w zapasie, lecz ja,

choćbym z tej wojny wrócił zdrów, jak z spiżu,

i w Hajsum jeszcze lat żył osiemdziesiąt,

to ci i w śmierci powiem, żeś jest ścierka!

Sama to przecie chcesz zaprzysiąc w sądzie!

MARTA

do Ewy:

Precz! Nie mówiłam? Jeszcze cię lżyć będzie

ten gbur przeklęty! Pan kapral Drewnoga

oto człek godny, oto mąż dla ciebie —

kij ci on w wojsku dzierżył, jak się patrzy —

a nie ten wałkoń, co mu kark wnet poczną

kijem garbować! Dzisiaj zrękowiny,

dziś jeszcze ślub, a choćby nawet chrzciny,

wszystko mi jedno! I na śmierć mą zgoda,

byleby rogów zuchwałości przytrzeć,

co mi do dzbanków moich sięga!

EWA

      Matko,

dajcie już pokój! Pójdę wam do miasta

i najlepszego poszukam tam zduna,

co wam na pokaz te skorupki sklei.

Gdyby zaś z dzbanka nic już być nie miało,

to weźcie moją skarbonkę, matulu,

i nowy kupcie! Któż to widział, matko,

o dzban gliniany, choćby nawet z czasów

samego króla Heroda pochodził,

gwałt taki wszczynać i nieszczęścia tyle!

MARTA

Ot, powiedziałaś, coś wiedziała, panno!

Chcesz może, Ewko, kunę wziąć na szyję

I w kościół iść pokutę czynić jawną?

Twoje w tym garnku było dobre imię

i razem z nim się stłukło w oczach świata,

chociaż nie w moich ni twoich, ni Boga.

Zdunem mi sędzia i więzienny pachoł!

Pnia katowskiego potrza tu i bata!

A choćby w ogień, na stos z tą hołotą,

gdy naszą cześć wypalić trza w tym ogniu

i nasz dzbanuszek znów wypolerować.

SCENA VII

Wchodzi ADAM w todze, ale bez peruki. Ci sami.

ADAM

do siebie:

Aj, patrzcie, Ewka i ten drab sążnisty,

i cała tam, do diabłów stu, familia!

Czyż mnie oskarżać chcą przede mną samym?

EWA

Uchodźmy stąd! Zaklinam was, matulu!

Precz uciekajmy z tej nieszczęsnej izby!

ADAM

do Jasnotki:

Kumie Jasnotko, z czym tu oni przyszli?

JASNOTKA

Z czym? Nie wiem, fraszki! Wielki hałas o nic.

Jakiś tam pono, słyszę, dzban rozbito.

ADAM

Co? Dzban! Aj, proszę! Dzban? I któż go rozbił?

JASNOTKA

Kto go, pytacie, rozbił?

ADAM

      Właśnie, kumie.

JASNOTKA

Zasiądźcie tylko, rychło się dowiecie.

ADAM

do Ewy szeptem:

Ewuniu!

EWA

tak samo:

Precz!

ADAM

      Słóweczko!

EWA

      Nie chcę słyszeć.

ADAM

Z czym wy tu do mnie?

EWA

      Idźcie precz, powiadam!

ADAM

Co to, Ewuniu, wszystko, powiedz, znaczy?

EWA

Jeśli mi zaraz!... Zostawcie mnie, mówię.

ADAM

do Jasnotki:

Słuchajcie, kumie, nie wytrzymam dłużej!

Mdłości mi sprawia rana na goleni.

Sądźcie wy dzisiaj, ja — do łóżka pójdę...

JASNOTKA

Do łóżka? Czyżby? Czyście oszaleli?

ADAM

Aj, na wymioty mi się, kumie, zbiera.

JASNOTKA

Chyba naprawdę szał was dziś opętał!

Wszakże przed chwilą przyszliście dopiero!

Zresztą powiedzcie sami panu radcy.

Może się zgodzi... Któż wie, co was boli.

ADAM

do Ewy:

Ewuś! Zaklinam cię na wszystkie rany!

Z czym wy tu do mnie?

EWA

      Rychło posłyszycie.

ADAM

Czy tylko o ten dzban tam w rękach matki,

com go wszak, Ewuś...

EWA

      Tak, o dzban ten tylko.

ADAM

I o nic więcej?

EWA

      O nic.

ADAM

      Czy na pewno?

EWA

Idźcie, powiadam, i dajcie mi pokój!

ADAM

Słuchaj, Ewuniu, bądź rozsądna, radzę.

EWA

Bezwstydni wy!

ADAM

      Pamiętaj, że w ateście

stoi frakturą wypisane imię

Ruprechta Dziury. Atest mam w kieszeni

gotowiusieńki — słyszysz, jak szeleści?

Zwolni ci on Ruprechta, jak się patrzy.

Inaczej kto wie, czy za rok, Ewuniu,

nie przyszłoby ci sukni wdziać żałobnej,

kiedy ogłoszą, że Ruprecht w Batawiizdechł gdzieś na febrę żółtą lub czerwoną,

lub, czy ja wiem już, jaką — może zgniłą.

WALTER

Hej, proszę tam, panie sędzio Adamie,

nie wieść z stronami gawęd na uboczu.

Tutaj zasiadać, proszę was, i badać.

ADAM

do siebie:

Co mówi? Co wasza miłość raczy mi rozkazać?

WALTER

Czy nie słyszycie? Wszak wyraźnie mówię,

byście przed sesją w sposób tajemniczy

nie wiedli rozmów dwuznacznych ze stronami!

Tutaj to, sędzio, urząd wasz i miejsce,

ja zaś jawnego przesłuchania czekam.

ADAM

do siebie:

Aj, do kaduka! Lęk mnie zbiera zacząć.

Coś tam zabrzękło, gdym uciekał wczoraj!

JASNOTKA

wyrywając go z zadumy:

No, panie sędzio! Czyście...

ADAM

      Nie, na honor!

Wszakem ostrożnie... wołem byłbym chyba,

jeślibym...

JASNOTKA

      Co?

ADAM

      Co?

JASNOTKA

      Pytałem was...

ADAM

      Właśnie...

Pytaliście, czym ja...

JASNOTKA

      Tak, czyście głusi!

Wszak jego miłość was wzywa.

ADAM

      Myślałem...

Co? Kto wzywa?

JASNOTKA

      Jego miłość!

ADAM

do siebie:

      Aj, bierz licho!

Jednoli z dwojga: złamie się lub zegnie!Głośno:Do usług, panie! Co mi wasza miłość

raczy rozkazać? Mamże przewód zacząć?

WALTER

Dziwnieście, mój panie sędzio Adamie,

dziwnieście jakoś roztargnieni, widzę.

ADAM

Na honor, panie, wybaczcie! Pantarka,

którą nabyłem od handlarza z Indii,

pypcia mi, ścierwo, dziś w sam raz dostała.

Knedelkiem trza ją, wasza miłość, leczyć,

a żem w tych sprawach w ciemię bity, przeto

tej się tu panny o radę pytałem.

Słabość to moja, że kuraki swoje

jak własne dzieci miłuję.

WALTER

      Zasiądźcie!

Powoda proszę wezwać i przesłuchać!Do Jasnotki:Pan pisarz będzie protokół prowadził.

ADAM

Czy według wszelkich prawa formalności

rozkaże wasza miłość sąd odprawić,

czy też jak u nas tu, w Hajsum, w zwyczaju?

WALTER

Według wszelakich prawa formalności,

jak to w zwyczaju w Hajsum, nie inaczej.

ADAM

Wybornie, panie. — Już ja wam dogodzę!Do Jasnotki:Pan pisarz gotów?

JASNOTKA

      Do usług.

ADAM

      A zatem

sprawiedliwości, dziej się wola twoja!

Powód niech stanie!

MARTA

      Tu, panie sędzio.

ADAM

Kto wy?

MARTA

      Kto?

ADAM

      Wy, Marto.

MARTA

      Ja?

ADAM

      Kto jesteście?

Imię, siedziba, stan wasz i tam dalej!

MARTA

A toć pan sędzia żarty chyba stroją.

ADAM

Żarty? Do licha! W imię prawa pytam,

prawo zaś wiedzieć musi, kto jesteście.

MARTA

Kto jestem?

ADAM

      Właśnie.

JASNOTKA

półgłosem:

      Dajcie pokój, kumie!

MARTA

Wszak mi pan sędzia co niedziela przecie

zaziera w okno, gdy na folwark idzie.

WALTER

Więc wam, mój sędzio, pani ta znajoma?

ADAM

Tak, wasza miłość. Zwie się Marta; we wsi,

o tam, na rogu mieszka, wśród opłotków.

Nieboszczyk mąż jej był burgrabią zamku,

ona zaś dziś położną jest tu, panie;

zresztą kobieta zacnej reputacji.

WALTER

Gdy więc tak dobrze ją, mój sędzio, znacie,

to te pytania są zbyteczne zgoła.

Imię jej tylko w protokół zapiszcie

dodając przy nim, że w urzędzie znana.

ADAM

Aj aj, wybornie! Wasza miłość, widać,

czczych formalności nie jest zwolennikiem.Do pisarza:Czyńcie, jak sobie jego miłość życzy.

WALTER

Teraz o przedmiot skargi zapytajcie.

ADAM

Mam teraz?...

WALTER

      No tak, poznać przedmiot skargi.

ADAM

Proszę wybaczyć, lecz nim dzban jest przecież.

WALTER

Dzban?

ADAM

      Nie inaczej.

Do pisarza:

      Dzban w protokół wpiszcie

dodając przy nim, że w urzędzie znany.

JASNOTKA

Czyż na mój domysł, tak na wiatr rzucony?

ADAM

Na honor, jeśli mówią, to dzban wpiszcie, proszę!

Czy nie dzban, Marto?

MARTA

      Jużci, dzbanek, sędzio.

ADAM

Ten tu?

MARTA

      Rozbity.

ADAM

      Czyż nie powiedziałem?

Ta pedantyczna skrupulatność!

JASNOTKA

      Ależ!

ADAM

I któż go rozbił? Pewnie ten tam chłystek?

MARTA

Zaśby kto inny?

ADAM

do siebie:

      Więcej mi nie trzeba!

RUPRECHT

Łże, panie sędzio!

ADAM

do siebie:

      Odetchnij, Adamie!

RUPRECHT

Łże wam na gardło całe!

ADAM

      Milcz, gamoniu!

Jeszcze ty dzisiaj pod pręgierzem staniesz!

Pan pisarz wpisze dzban i imię tego,

Który go rozbił. Poczekaj, hultaju!

Wnet my tu całą sprawę rozwikłamy.

WALTER

Mój panie sędzio! Cóż za procedura!

Nazbyt, przyznaję, zda mi się gwałtowna.

ADAM

Czemu?

JASNOTKA

      Nieco formalniej!...

ADAM

      Przenigdy!

Czczych formalności pan radca nie znosi.

WALTER

Jeśli, jak widzę, mój sędzio, nie wiecie,

jak się w myśl ustaw proces wdrażać winno,

to nie tu miejsce o tym was pouczać.

Gdy zatem tylko taki znacie sposób

praw wymierzania, to odstąpcie raczej.

Może pan pisarz lepiej to potrafi.

ADAM

Wybaczcie, panie! Wymierzałem prawo

tak, jak się w Hajsum je wymierzać zwykło

i jak mi wasza miłość przykazała.

WALTER

Ja wam?

ADAM

      Na honor!

WALTER

      Przykazałem tylko,

by sprawiedliwość wedle praw wymierzać,

i sądząc, że w Hajsum prawa są te same

co w całym naszym Państwie Zjednoczonym.

ADAM

Z submisją więc o przebaczenie proszę.

My tu, za waszym, panie, pozwoleniem,

statuty mamy dość szczególne w Hajsum,

nigdzie co prawda nie spisane, ale

starą tradycją wieków przekazane.

Od tych ja formuł, wasza miłość, tuszę,

ani na jotę dziś nie odstąpiłem.

Lecz i w tej nowej procedurze prawnej,

co ją stosować mają w całym państwie,

umiem się znaleźć jak u siebie w domu.

Chcecie dowodu? Rozkazujcie, proszę.

Potrafię prawo tak i tak wymierzać.

WALTER

Złe mi o sobie mniemanie dajecie.

Lecz niechaj będzie! Zacznijcie od nowa.

ADAM

Na honor, baczcie! Będziecie kontenci.

Wy zatem, Marto, ze skargą wystąpcie!

MARTA

Ja tu, jak wiecie, o ten dzban oskarżam.

Nim jednak powiem, co się z dzbanem stało,

pozwólcie, proszę, żebym opisała,

czym mi był wprzódy ten dzbanuszek.

ADAM

      Mówcie!

MARTA

Widzicie dzban ten, wielebni panowie?

Czy go widzicie?

ADAM

      Jużci, że widzimy.

MARTA

Owóż przepraszam, nie widzicie wcale!

Nic prócz czerepów tych tu nie widzicie!

Rozbity w szczątki najpiękniejszy z dzbanków

W tej oto dziurze, gdzie dziś nic prócz dziury,

ongi król Filip przyjmował hiszpański

wszystkie prowincje niderlandzkie w lenno.

Tu stał w ornacie cesarz Karol Piąty,

z którego tylko nogi stoją jeszcze.

Tu klęczał Filip przyjmując koronę.

Dzisiaj on w garnku, zadek jeno został,

lecz i ten także cios śmiertelny dostał.

Tam ze wzruszenia obie jego ciotki,

królowa Francji i Węgier królowa,

łzy szczęścia sobie ocierały z oczu.

A teraz, patrzcie, gdy z nich jedna chustkę

do ócz podnosi ręką poszczerbioną,

zda się, jakoby nad sobą płakała.

Tu się Filibert pośród świty tłumnej,

ten, co to król zań cios podchwycił w boju,

oparł na mieczu; dziś by i on musiał

z Maksymilianem paść po równi — młokos!

Tu w dole miecze widać odłamane.

A tu w pośrodku, z świętą na łbie tiarą,

arcybiskupa z Arrasu widziano;

dziś go już diabli z kretesem porwali,

cień tylko po nim na bruk jeszcze pada.

Za nim zaś z tyłu straż przyboczna ciżbą

z halabardami stała i lancami.

Tu, patrzcie, domy na brukselskim rynku,

ktoś jeszcze z okna wyziera ciekawie,

lecz co tam widzi, Bóg to wiedzieć raczy.

ADAM

Zostawcie, Marto, pakt ten skorupkowy,

skoro do rzeczy nie należy wcale.

O dziurę idzie, nie zaś o prowincje,

co je tam na niej przekazywać miano.

MARTA

Za pozwoleniem! Ale piękność dzbanka

do rzeczy, panie sędzio, też należy.

Dzban zdobył ongi cny Childeryk kotlarz,

kiedy Orańczyk z gezami morskimi

gród Bril wziął szturmem. Właśnie onej chwili

przytknął go do ust pewien Hiszpan dumny

pijąc zeń wino, gdy Childeryk z tyłu

Hiszpana pięścią na ziemię powalił,

dzban mu z rąk wyrwał, wychylił i poszedł.

ADAM

Istny gez morski!

MARTA

      Potem zasię dzbanek

grabarz Bogufał wziął w spadku, człek trzeźwy,

trzy razy tylko z niego pił, trzy, mówię,

a zawdy wino pomieszane z wodą,

pierwszy raz wonczas, gdy już w piętkę goniąc,

młodą małżonkę pojął; w lat trzy potem,

gdy go szczęśliwym uczyniła ojcem,

a gdy spłodziwszy dzieci piętnaścioro,

zmarła biedaczka, wypił — po raz trzeci.

ADAM

Dobrze już, dobrze. I cóż dalej?

MARTA

      Potem

dzban miał Zacheusz, krawiec z Tirlemontu.

Sam on to raz nieboszczykowi memu —

świeć mu Bóg w niebie! — opowiadał, wiecie,

że kiedy dom mu grabili Francuzi,

razem z gratami dzban przez okno cisnął,

po czym sam skoczył, kark, niezdara, skręcił,

ale dzbanuszek, dzbanek ten gliniany

na równe stanął nogi — i ocalał!

ADAM

Do rzeczy, proszę was, Marto, do rzeczy!

MARTA

Czasu pożaru w sześćdziesiątym szóstym

miał go już mąż mój — świeć mu, Panie, w niebie!

ADAM

Do diabła, Marto! Czy nie koniec jeszcze?

MARTA

Skoro mi, mój panie sędzio Adamie,

mówić nie dacie, nic tu po mnie; pójdę

poszukać sądu, co mnie rad wysłucha.

WALTER

Mówić wam wolno, byle nic o rzeczach,

które do rzeczy nie należą wcale.

Jeśli, mówicie, że wam dzban był drogi,

to wiemy tyle właśnie, ile trza nam,

żebyśmy waszą osądzili sprawę.

MARTA

Ile wam trzeba, by osądzić sprawę,

tego, panowie, nie wiem i nie badam.

To jednak wiem, że abym skarżyć mogła,

muszę mieć możność powiedzenia, o co.

WALTER

Dobrze więc, dobrze. Kończcie! Cóż się stało

Cóż się więc, pytam, z onym stało dzbanem

czasu pożaru w sześćdziesiątym szóstym?

Czyli usłyszym wreszcie, co się stało?

MARTA

Co się, pytacie, z dzbanem stało? Ano

nic się w tym roku sześćdziesiątym szóstym

z dzbanuszkiem tym nie stało, wasza miłość.

Nic się z nim, panie, powtarzam, nie stało.

Ostał się cało pośrodku płomieni

i z popieliska go nazajutrz rano

z taką dobyłam polewą błyszczącą,

jakby co wyszedł ze zduńskiego pieca.

WALTER

Dosyć już, dosyć! Dzban już znamy, wiemy,

co się z nim stało i co się nie stało.

Teraz cóż dalej?

MARTA

      Owóż dzban wspomniany,

co, choć rozbity, wart jest jeszcze dzbana,

dzban nie za podły ni dla ust szlachcianki,

ni, bez urazy, dla panny regentki,

ten dzban, dostojni wy sędziowie obaj,

dzban ten, powiadam, rozbił mi ów chłystek!

ADAM

Kto?

MARTA

      Ten tam, Ruprecht.

RUPRECHT

      Nie! Łże, panie sędzio!

ADAM

Milcz mi do czasu, aż cię zapytamy!

Przyjdzie dziś jeszcze i na ciebie kolej.

Czy to pan pisarz zaprotokołował?

JASNOTKA

Jak najdokładniej.

ADAM

      Wybornie.

A teraz nam tu, zacna pani Marto,

o całym zajściu opowiedzcie, proszę.

MARTA

Wczoraj więc koło jedenastej...

ADAM

      Której?

MARTA

Toć mówię!

ADAM

      Rano?

MARTA

      Gdzieżby rano! W nocy.

W łóżku już ległam i chcę lampkę skręcić,

gdy raptem w dole, w córki mej komorze

jakiś słyszę wrzask i głosy męskie,

jakby do domu wtargnął bisurmanin.

Zrywam się tedy, w dół po schodach zbiegam,

a tu drzwi gwałtem wyważone widzę

i ktoś tam, słyszę, w izbie klnie okrutnie;

za czym do izby wchodzę, świecę, patrzę,

i naraz... naraz, co widzę, mój sędzio?

Dzban widzę, dzban mój rozbity na szczątki,

co w każdym kącie leżą rozrzucone;

dziewczyna szlocha, załamuje ręce,

a on, ten smyk tam, prycha jak szalony!

ADAM

Do kroćset!

MARTA

      Co?

ADAM

      A to ci łotr dopiero!

MARTA

Więc mnie w tym gniewie, wiecie, sprawiedliwym

jakby sto rąk urosło jednej chwili,

każda zaś w pazur, jak u sępa, zbrojna.

Tak ja do niego: jakim, pytam, prawem

i czego, pytam, w noc tak późną szuka,

i jak mi w domu dzbanki śmie rozbijać?!

On zaś, zgadnijcie, co mi na to, proszę,

co mi bezwstydnik, ten łotr odpowiada!

Jeszcze ja kiedyś doczekam tej chwili,

kiedy go kaci rozciągną na kole,

albo już nigdy nie legnę spokojna!

Ktoś inny, mówi, kto tuż przed nim czmychnął,

dzban z gzymsu strącił, ktoś, proszę was, inny!

I jeszcze dziewkę mi ten wałkoń łaje!

ADAM

Ha ha, koszałki opałki! Cóż dalej?

MARTA

Więc ja do dziewki, co tam jak trup stała:

,,Ewuniu — mówię, a ona siada —

czy to kto inny — pytam — był?” Zaś ona:

,,Święty Józefie — woła — i Maryjo!

Co sobie matka myślą też!” — „Któż zatem?”

,,A któż by — mówi — mógł być, matko, inny?”

I święcie mi, że on to był, przysięga.

EWA

Co wam przysięgłam? Com wam przysięgała?

Nic nie przysięgłam!

MARTA

      Ewo!

EWA

      Łżecie!

RUPRECHT

      Proszę!

ADAM

Milcz tam, szczeniaku, teraz, ty przeklęty!

Bo ci tą pięścią paszczę twoją zatkani!

Nie twoja kolej, potem będziesz gadał!

MARTA

Nie przysięgałaś?

EWA

      Nie, to fałsz wierutny!

I choć mi, matko, wstyd i serce boli,

że przeciw wam tak jawnie świadczyć muszę,

ale wam wczoraj nic nie przysięgałam!

ADAM

Aj aj, ludkowie, rozsądku!

JASNOTKA

      To dziwne!

MARTA

Nie zapewniałaś mnie, powiadasz, Ewo,

Pannę wzywając Świętą i Józefa?

EWA

Jużci, wzywałam, lecz nie na przysięgę.

I na to wam tu teraz wobec sądu

Najświętszą Pannę wzywam i Józefa!

ADAM

Aj, pani Marto, po cóż to! Któż widział

tak onieśmielać to poczciwe dziecko!

Skoro się panna tylko zastanowi,

skoro przypomni wszystko, co się stało,

co się, powiadam, stało już i co się,

jeśli nie zezna, jak zeznać powinna,

jeszcze stać może, wnet wam, zobaczycie,

powie to samo, co wam rzekła wczoraj,

a czy przysięgnie, czy też nie, to fraszka,

byle Józefa nie tykać ni Marii.

WALTER

Mój panie sędzio, a to rzecz niezwykła

takich rad stronom udzielać dwuznacznych!

MARTA

Kiedy mi ona tak w twarz łgać się waży —

ta bezwstydnica, dziewka ta ladaczna! —

że to ktoś inny u niej był, nie Ruprecht,

to niech ją!... No, nie powiem, co! Ale

ja wam to mówię, panie sędzio, Marta!

A choć pewności nie mam, czy przysięgła —

że tak mówiła, na to wam przysięgam,

Pannę wzywając Świętą i Józefa!

ADAM

Tego się wszak i panna...

WALTER

      Panie sędzio!

ADAM

Co, wasza miłość? — Czy nie tak, Ewuniu?

MARTA

Rozewrzej gębę! Mów, czy nie mówiłaś?

Czyliś mi tego nie mówiła wczoraj?

EWA

Któż się zapiera, że mówiłam, matko?

ADAM

Proszę!

RUPRECHT

      To ścierka!

WIT

      A tfy! wstydź się, dziewko!

ADAM

do pisarza:

Pan pisarz wciągnie to do protokołu!

WALTER

O tym szczególnym zachowaniu waszym

nie wiem, na honor, co myśleć, mój sędzio.

Gdybyście sami byli dzban ten stłukli,

nie moglibyście gorliwiej, zaprawdę,

zwalać podejrzeń wszelakich ze siebie

na tego oto młodzieńca, jak teraz.

Pan pisarz jednak, żywić chcę nadzieję,

do protokołu nie zapisze więcej

prócz zeznań panny o tym, co przed matką

zeznała wczoraj, nic o fakcie samym.

Czy to na pannę teraz świadczyć kolej?

ADAM

Aj, wasza miłość, choć nie na nią kolej,

lecz jakże łatwo zbłądzić w takich razach!

Któż więc ma świadczyć? Pozwany? Na honor!

Dobre nauki rad przyjmuję zawsze.

WALTER

O naiwności! — Pozwany. Któż inny?

Proszę przesłuchać go i — skończyć wreszcie!

Ostatnia to w przewodzie waszym sprawa!

ADAM

Ostatnia? Co? Aj, prawda, tak, pozwany.

I gdzież się myśl twa błąka, stary sędzio!

Bogdajże piekło tę pantarkę z pypciem!

Bogdaj na pomór była w Indiach zdechła!

Ciągle mi kluski te na głowie leżą.

WALTER

Co wam?

ADAM

      Aj, kluski, kluski, wasza miłość,

com je — wybaczcie! — miał dać dziś pantarce.

Jeśli mi ścierwo pigułki nie przełknie,

nie wiem, na duszę, co z tego wyniknie.

WALTER

Czyńcie, do kata, swą powinność, mówię!

ADAM

Dobrze. — Pozwany!

RUPRECHT

      Jestem, panie.

ADAM

      Ktoś ty?

RUPRECHT

Ruprecht, syn Wita, chałupnika w Hajsum.

ADAM

Zali słyszałeś, co tu pani Marta

przeciwko tobie przed sąd wniosła właśnie?

RUPRECHT

Słyszałem, panie.

ADAM

      I miałżebyś czelność

przeciwko temu sprzeciw wnieść jakowy?

Przyznajesz winę, czy też śmiałbyś może

w żywe nam oczy przeczyć, jak straceniec?

RUPRECHT

Czyżbym, pytacie, śmiał wnieść sprzeciw jaki?

A jużci, sędzio! Jużci... ten... gdy łaska...

że ani słówka prawdy tu nie rzekła.

ADAM

Tak, ani słówka? I chciałbyś zapewne

dowieść nam tego?

RUPRECHT

      Dyć bym nie chciał, panie?

ADAM

Bądźcie spokojna, zacna pani Marto,

Prawda się na jaw wyda wnet niechybnie.

WALTER

A cóż was znów, do licha, pani Marta

tak żywo, mój panie sędzio, obchodzi?

ADAM

Czyżbym, na Boga, jako chrześcijanin?...

WALTER

Co masz na swoją obronę? Mów, chłopcze! —

Panie pisarzu, zna pan procedurę?

ADAM

Aj, wasza miłość!

JASNOTKA

      Czy znam? Jeśli łaska...

ADAM

Czemu tak ślepia na nas wybałuszasz?

Nie stoiż osioł ten jak bawół jaki?

Co masz na swoją obronę?

RUPRECHT

      Ja?

ADAM

      A któż by?

WALTER

Tak, chłopcze, opowiedz zajście całe.

RUPRECHT

Niechby mi ino do słowa dojść dali.

WALTER

Tak, w samej rzeczy, tego to już nadto!

RUPRECHT

Była więc w nocy jakosi dziesiąta

i ciepło było w nockę tę styczniową,

że niczym maj. Tak ci ja: „Tata! — mówię —

pójdę — powiadam — do Ewuni trochę”.

Bom się z nią, wiecie, żenić miał w tym roku.

Dziewka robotna. Dyciem ją przy żniwach

widział: robota jej się w rękach pali,

a siano jej jak mysz spod kosy leci!

Wtedym jej: „Chcesz mnie?” — rzekł, a ona na to:

,,E, co też — mówi — gęgasz?” Potem zaś: „Tak” — rzekła.

ADAM

Trzymaj się rzeczy, gęgało! Hm, gęgać!

,,Ja jej — »Chcesz?« rzekłem, a ona »Tak« rzekła”.

RUPRECHT

Bo i po prawdzie tak to było, sędzio!

WALTER

Cóż dalej, chłopcze? Mów!

RUPRECHT

      Więc ja do taty:

„Puśćcie mnie — mówię — tata, do Ewuni.

Jeszcze se trochę u okna pogwarzym”.

Zaś tata do mnie: „Idź — powiada — ale

w komorę Ewki nie wchodź mi, pamiętaj!”

,,Nie wejdę — mówię — na zbawienie duszy!”

,,No, to goń! — mówi — a w godzinę wracaj!”

ADAM

Więc mów, powiadaj i gęgaj bez końca!

Czy się już rychło wygęgasz, gęgało?

RUPRECHT

„W to mi graj!” — mówię, wdziewam czapkę, idę;

chcę przejść przez kładkę, lecz woda wezbrała,

więc się na sioło wracać muszę. Ano

śpieszże się, myślę, do kroćset, Ruprechcie!

I co sił w nogach śpieszę, gdzie dom Marty.

Aliści patrzę, furta już zamknięta.

Bo dziewka furtę do dziesiątej ino

trzyma otwartą, potem zaś zawiera;

bo jak mnie, wiecie, do tej pory nic ma,

tak już nie przyjdę.

ADAM

      To mi piękne rządy!

RUPRECHT

Owóż uliczką idę se lipową,

a kiedym podszedł, gdzie lipy najgęstsze

i ciemno tak jak w katedrze utrechckiej,

posłyszę nagle, jak furtka zaskrzypi!

Ha, myślę, Ewka nie śpi jeszcze widać.

I ucieszony, tam, skąd uszy moje

oną mi wieść przyniosły, ślę swe oczy,

a gdy wracają, łajam je, że ślepe,

i po raz drugi ślę je znów w te pędy,

aby się lepiej rozejrzały wkoło,

a potem znowu klnę je, że oszczerce,

że podżegacze, kusiciele podłe!

I trzeci raz wysyłam je, i myślę,

że skoro teraz spełnią swą powinność,

to mi się chyba gniewne ze łba wydrą

i w jakąś inną pójdą sobie służbę!

Bo czyli wiecie, kogo tam ujrzały?

Ewka to była! Po zapasce poznam!

Lecz oprócz niej ktoś jeszcze.

ADAM

      Tak? Ktoś jeszcze?

I któż to taki, któż taki, mądralo!

RUPRECHT

Kto? Gdybym wiedział, na zbawienie duszy!

ADAM

Jakże więc wieszać, kogo nie schwytano!

WALTER

Mów dalej, chłopcze! — A wy, panie sędzio,

dajcie mu, proszę, spokój już i — milczcie!

RUPRECHT

Komunii świętej wziąć bym na to nie mógł,

bo ciemno było, że choć oko wykol,

w noc zaś, wiadomo, wszystkie koty bure.

Lecz — to wam powiem, że pocięgiel Lebrecht,

co go onegdaj z wojska wypuścili,

mej dziewce z dawna na pięty nastawał.

Tociem jej w łońską jeszcze mówił jesień:

,,Słuchaj, Ewuniu, nie chcę, by mi łotr ten

jak pies tu szwendał się dokoła domu!

Powiedz mu sama: nie dla psa kiełbasa!

Bo inak mówię ci, że jakem Ruprecht,

Wszystkie mu gnaty do szczętu połamię!”

Ona zaś „Odczep się!” fuknęła na mnie

i coś mu rzekła tam ni w pięć, ni w dziewięć,

ni pies, ni wydra. Tak ci sam poszedłem,

łap za kark draba i fora ze dwora!

ADAM

Ha, więc to Lebrecht zowie się ów łotrzyk?

RUPRECHT

Jużci.

ADAM

      Wybornie! Mamy wreszcie imię.

Wszystko już teraz na wierzch wyjdzie gładko.Do pisarza:Czy to pan pisarz zaprotokołował?

JASNOTKA

Jak najdokładniej; to i wszystko inne.

ADAM

Teraz mów dalej, synu mój Ruprechcie.

RUPRECHT

Kiedym więc oną parkę tam w ogrodzie

O jedenastej — biło właśnie — zdybał,

zaś o dziesiątej odchodziłem zawdy,

nagle, jak piorun, myśl mi do łba strzeli:

Czekaj, Ruprechcie! — myślę — jeszcze pora,

jeszcze ci rogi na łbie nie urosły,

więc sobie ciemię troskliwie obmacaj,

czy ci już kiełków gdzieś tam nie puszczają.

I poprzez furtę chyłkiem się przekradam,

w cisowym krzaczku przycupnę i słucham,

i szept tam taki słyszę, panie sędzio,

i szamotanie, i baraszkowanie,

że mnie samego ciągoty brać jęły!

EWA

A ty nędzniku, wstydź się! To bezecne!

MARTA

Jeszcze ja tobie, gdy będziemy sami,

pokażę zęby, drabie ty, hultaju!

RUPRECHT

Kwadrans bez mała trwały one gody.

Co z tego — myślę — będzie? Czy wesele?

I nimem myśl tę do końca przemyślał,

oni oboje hyc! w dom — i bez księdza!

EWA

Chodźcie stąd, matko! Niech się, co chce, stanie!

ADAM

Milcz mi tam, radzę, bo cię piorun trzaśnie!

Nie powołana ty gęgało jedna!

Czekaj do czasu, aż cię nie zawezwę!

WALTER

Dziwne to, dziwne, w samej rzeczy.

RUPRECHT

      Teraz,

o, teraz mi, panie sędzio Adamie,

jak przed wybuchem krew do łba uderza!

Uf, na serdaku pękł mi guzik! Za czym

rozrywam serdak i „Tchu!” — wołam, potem

idę i prę, i kopię co sił, wreszcie

widząc, że dziewka drzwi zaryglowała,

zaprę się tęgo, buchnę w nie i w oścież —

jak grom wywalam!

ADAM

      Zuch chłop!

RUPRECHT

      A kiedy

drzwi się rozwarły, dzban bęc! z gzymsu spada

i ktoś mi smyk! przez okno wraz wyskoczy,

żem tylko poły dojrzał wiewające.

ADAM

Byłże to Lebrecht?

RliPRECHT

      Zaśby kto inny?

Tu stoi dziewka, więc ją w bok odepchnę,

biegnę do okna, patrzę w dół, a w dole

drab, widzę, wdział się na kół u szpaleru,

skąd się winograd aż po sam dach wspina.

A że mi klamka z drzwi ostała w ręce,

gdym je wywalał, klamka z funt ważąca,

więc go nią z góry w połę rżnę jak z procy,

bom ino poły mógł dosięgnąć jeszcze.

ADAM

A więc to klamka?

RUPRECHT

      Co?

ADAM

      Czy klamka?

RUPRECHT

      Jużci.

ADAM

Więc to dlatego!

JASNOTKA

      Wam się szpadą zdała?

ADAM

Mnie? Szpadą? Czemu?

JASNOTKA

      Ha, mój Boże!

Jakże się łatwo człek przesłyszeć może,

a klamka przecie do szpady podobna!

ADAM

      Żarty!

JASNOTKA

Trzon klamki...

ADAM

      Trzon?

RUPRECHT

      Lecz to nie trzon był wcale,

jeno odwrotny koniec klamki.

ADAM

      Proszę!

RUPRECHT

Na chwycie zasię guz był ołowiany,

taki co prawda jak rękojeść szpady.

ADAM

O, jak rękojeść!

JASNOTKA

      Niechby — jak rękojeść.

Bądź co bądź broń to była groźna widać.

WALTER

Do rzeczy proszę! Do rzeczy, panowie!

ADAM

Et, faramuszki, same faramuszki.

Mów dalej, chłopcze!

RUPRECHT

      Więc kiedy drab runął,

zaś ja od okna już odstąpić chciałem,

nagle tam w dole coś się, słyszę, rucha.

Jeszcześ żyw? — myślę i na okno włażę,

aby mu do cna giczały przetrącić,

aż tu, panowie, gdy się w skok gotuję,

raptem mi, wiecie, garść grubego piachu,

niby grad, w oczy prysnęło kurzawą,że naraz wszystko: okno, łotr, świat cały,

zdawało mi się — Bóg mnie skarż, gdy kłamię!

w jakiś się bez dna wór wraz ze mną sypią!

ADAM

Ha, tam do kata! I któż to był taki?

RUPRECHT

      Lebrecht!

ADAM

To łotr!

RUPRECHT

      Sumiennie... Jeśli to on tylko!

ADAM

A któż by inny?

RUPRECHT

      Więc mnie jakby grad sprał

z góry wysokiej tak na dziesięć sążni.

Z okna bęc! w izbę walę się jak długi!

Podłogę sobą, myślałem, rozwalę!

Ale na szczęście ni karku, ni krzyża,

ani też innych nie złamałem członków,

tylko żem draba już dosięgnąć nie mógł.

Więc się podnoszę i przecieram oczy,a ta tu ku mnie podchodzi i: „Boże!

Co ci to — krzyczy — co ci, mój Ruprechcie?”

Więc jak nie machnę nogą! Ano szczęście,

żem jeszcze wówczas, gdzie kopię, nie widział!

ADAM

Niby przez piasek?

RUPRECHT

      Jużci, że przez piasek.

ADAM

To ci dogodził, do kata!

RUPRECHT

      Więc wstaję

i: Szkoda — myślę — pięści sobie psować.

Klnę więc i: „Ścierka — wołam do niej — taka!”

I myślę sobie, że to w sam raz dla niej.

Ale mi ślozy jej odjęły mowę,

bo gdy do izby weszła pani Marta

i gdy do góry podniosła swą lampkę,

a ona tam jak ten listek dygoce,

że, żal się Boże! — ona, co tak śmiele

patrzała zawdy w świat — tak myślę sobie:

Ślepym, bom ślepy, wola widać boska!

I byłbym sobie gały wyrwał z oczu,aby tam nimi już, kto chce, grał w gałki.

EWA

O niegodziwcze, nie wart, żebym...

ADAM

      Milcz tam!

RUPRECHT

Reszta wiadoma.

ADAM

      Jaka reszta?

RUPRECHT

      Ano,

że z strasznym krzykiem wpadła pani Marta,

przyszedł Ralf sąsiad i sąsiad Jan przyszedł,

i kuma Zofia, i kuma Ludwina,

przyszły parobki, dziewki, psy i koty.

Istna komedia, mówię wam, a Marta

tej się tam dziewki: „Kto dzban — pyta — rozbił?”

Ona zaś, wiecie, mówi, żem ja rozbił.

I nie tak znowu ze wszystkim zełgała,

bo też po prawdzie ja ten dzban rozbiłem,

co z nim do studni po wodę chodziła;

pocięgiel Lebrecht zaś ma dziurę we łbie.

ADAM

I cóż wy na to, pani Marto?

MARTA

      Co ja,

pytacie, na to? Ano, że jak kuna

ta się tu jego mowa chyłkiem wkrada

i dusi prawdę, jak gdaczącą kokosz!

Za kół jąć winien, kto miłuje prawo,

by żywcem ubić tę przeklętą stworę!

ADAM

Ubić? Zapewne, lecz dowodu trzeba.

MARTA

Dowodu? Dobrze. Oto świadek.Do Ewy:

      Gadaj!

ADAM

Nie, pani Marto!

WALTER

      Czemuż to nie, sędzio?

ADAM

Córka za świadka, wasza miłość? Jakże?

Nie stoiż to w kodeksie tituloquarto czy quinto, że gdy dzban lub czy ja

wiem co tam jeszcze rozbiją młokosi,

nie mogą matkom własne świadczyć córy?

WALTER

W głowie się waszej nauka i głupstwo,

jak ciasto w dzieży, pomieszały razem.

Nie świadczy jeszcze panna, lecz oświadcza.

Czy zaś i za kim świadczyć będzie mogła,

to z oświadczenia wyniknie dopiero.

ADAM

Oświadcza? Dobrze! Więc titulo sexto.

Lecz, co bądź powie, wiary dać nie możem.

WALTER

Do Ewy:

Pójdź, moje dziecię!

ADAM

      Hej, Ludka! — Przepraszam,

język mi przysechł. — Małgoś!

SCENA VIII

DZIEWKA wchodzi. Ci sami.

ADAM

      Szklankę wody!

DZIEWKA

W te pędy biegnę.

Wychodzi.

ADAM

      Może wasza miłość

pozwolić raczy?

WALTER

      Dzięki.

ADAM

      Francuskiego

lub mozelskiego? Do woli usłużę.

WALTER

skłonił się. Dziewka przynosi wodę i odchodzi.

SCENA IX

Ci sami bez Dziewki.

ADAM

Jeśli mam szczerze, wasza miłość, wyznać,

to sprawa się do ugody nadaje.

WALTER

Do ugody? Niezbyt was rozumiem.

Mogą się ludzie rozsądni ugadzać,

lecz jak wy chcecie sprawić tu ugodę,

kiedy rzecz cała w powikłaniu jeszcze?

Wielką bym chęć miał od was to usłyszeć.

Jakże więc, proszę, chcecie począć sobie?

Macież już sąd o sprawie?

ADAM

      Na honor!

Jeśli, gdzie mądrość kodeksu zawodzi,

wolno na pomoc filozofię wezwać,

to pewnie Lebrecht...

WALTER

      Kto?

ADAM

      ...lub Ruprecht może...

WALTER

Ruprecht?

ADAM

      A może Lebrecht?

WALTER

      Kto więc? Któż nareszcie?

Lebrecht czy Ruprecht? Sądem swoim, widzę,

tak w rzecz sięgacie jak ręką w wór z grochem.

ADAM

Za pozwoleniem!

WALTER

      Milczcie już!

ADAM

      Jak wola.

Mnie by, na honor, wszystko było jedno,

gdyby dzban obaj łotrzykowie zbili.

WALTER

wskazując na Ewę:

Tę tam zbadajcie, a dojdziecie prawdy.

ADAM

Najchętniej, panie, lecz sam łotrem będę,

jeśli z niej prawdę wydobyć zdołacie. —

Protokół gotów?

JASNOTKA

      W zupełności.

ADAM

      Dobrze.

JASNOTKA

Osobną kartę biorę też, bom ciekaw,

co mi też na niej zapisać wypadnie.

ADAM

Osobną kartę? Niechaj i tak będzie!

WALTER

Teraz mów, dziecię!

ADAM

      Mów, Ewuniu, słyszysz?

Bogu i światu oddaj, słyszysz, serce,

troszeczkę prawdy, prawdy okruszynę!

Pomyśl, żeś oto przed sąd Boga przyszła

i żeś sędziego swego nie powinna

zasmucać, duszko, pustą paplaniną

o tym, co zbędne i zbyteczne zgoła.

Lecz tyś rozsądna, wiesz, co sędzia znaczy,

i że każdemu on się przydać może.

Jeśli więc powiesz, że to Lebrecht — dobrze;

powiesz, że Ruprecht — też dobrze, me dziecię...

Czy tak, czy owak, jakem człek honoru,

wszystko się stanie podług życzeń twoich.

Gdy jednak zechcesz pleść nam o kimś trzecim

i niepotrzebne przytaczać nazwiska,

to strzeż się, dziecię! Więcej ci nie powiem.

Wszak w Hajsum, Ewuś, nikt ci wiary nie da

i nikt, do kata, w Niderlandach całych!

Pomyśl, że ściany nie będą świadczyły...

I on też się obroni, ale wówczas —

twego Ruprechta wszyscy wezmą diabli.

WALTER

Chciejcież zaprzestać wreszcie, panie sędzio,

paplanin tych czczych — ni przypiął, ni przyłatał.

ADAM

Mój Boże! Czyżby wasza miłość

nie zrozumiała?

WALTER

      Dalej, dalej!

Za długo już na stolcu tym siedzicie!

ADAM

Brak mi, na honor, studiów, wasza miłość.

Lecz choć niejasno może się tłumaczę

panom z Utrechtu, z ludkiem tym rzecz inna.

O zakład, panie, że panna wie dobrze,

czego chcę od niej.

MARTA

      Co to wszystko znaczy?

Gadaj mi zaraz!

EWA

      Matko!

MARTA

      Gadaj śmiało!

RUPRECHT

Trudno dalej gadać, Marto,

kiedy sumienie nas za gardło ściska.

ADAM

Milcz tam, przechero! Ani pary z gęby!

MARTA

Kto to był?

EWA

      Jezus!

MARTA

      Gawron! Hultaj podły!

Jezus! No, proszę, jakby dziewką była!

Czy to Pan Jezus był?

ADAM

      Aj, brednie, Marto!

Do kroćset! — mówię. Dajcież pannie pokój!

Któż widział! Dziewka! Tfy, barania głowa!

Tak — to nic z tego! Niechże się namyśli!

RUPRECHT

Aha, namyśli.

ADAH

      Milcz tam, chmyzie, teraz!

RUPRECHT

Już jej pocięgiel wnet do głowy przyjdzie.

ADAM

Do stu szatanów! Hej tam, woźny Twaróg!

RUPRECHT

Milczę już, milczą. Czekajcie, mój sędzio!

Rychło wam ona mnie przypomni sobie.

MARTA

Nie rób mi, mówię, tu komedii, słyszysz!

Czterdzieści dziewięć lat uczciwie żyłam

i chętnie bym pięćdziesięciu dożyła.

Na trzeci luty urodziny moje,

dziś zasię pierwszy. Spraw się zatem krótko:

Kto to był? Powiedz!

ADAM

      Dobrze, pani Marto!

MARTA

Ojciec twój w skonie tak rzekł do mnie: „Marto!

Pamiętaj dziewce dzielnego dać męża!

Gdyby zaś ścierką stała się nierządną,

idź do grabarza i zapłać trzy grosze,

aby mnie na grzbiet znów położył w trumnie,

bo się tam chyba w grobie mym przewrócę”.

ADAM

I to niezgorzej, Marto.

MARTA

      Chcesz więc ojca,

jak każe czwarte przykazanie boże,

i matkę, Ewuś, poczcić, jak należy,

mów ino dalej, żeś do swej komory

szewca wpuściła lub kogoś innego,Ironicznie:a tylko o nim milcz, o narzeczonym!

RUPRECHT

Żal mi biedaczki. Dajcież pokój z dzbanem!

Już go wam sam do Utrechtu poniosę.

Niechbym go też i rozbił nareszcie!

EWA

A ty, niecnoto! Wstydź się, mówię, wstydź się,

żeś nie rzekł: „Tak, to ja ten dzban rozbiłem”.

Wstydź się, Ruprechcie, wstydź, żeś mi w tej sprawie

zaufać nie chciał aże do ostatka.

Czyżem ci ręki na zgodę nie dała,

gdyś mnie zapytał: „Chcesz mnie, Ewuś?” Powiedz

Myślisz, żeś nie wart szewca-kuternogi?

A choćbyś nawet przez dziurkę od klucza

ujrzał nas razem pijących ze dzbana,

jeszcześ ty sobie pomyśleć był winien:

,,Ewka uczciwa, musi wyjść z honorem,

jeśli nie na tym, to na tamtym świecie,

gdy do nowego zmartwychwstaniem życia”.

RUPRECHT

Za długo by mi czekać na to, Ewko.

W to jeno wierzę, co namacam ręką.

EWA

Gdybyż to nawet Lebrecht był, to czemuż,

czemużbym — o, niech śmiercią zginę wieczną,

jeślibym zaraz tobie jedynemu

mej tajemnicy nie zwierzyła! Ale

czemuż przy dziewkach, parobkach, sąsiadach?

A nużby mi zataić to wypadło? —

Czemużbym, powiedz, czemużbym nie miała,

pewna twej wiary, rzec, żeś ty był u mnie?

Czemuż nie miałam, mów, na Boga, czemu?

RUPRECHT

Aj, powiedz sama, do kata! Rad będę,

gdy sobie kuny oszczędzisz pokutnej.

EWA

A ty, szkaradny! A ty, niewdzięczniku,

wart, żebym sobie oszczędziła kuny

i jednym słówkiem swoją cześć zbawiła,

zaś ciebie w wieczną pogrążyła zgubę!

WALTER

Zatem — to słówko? Nie marudźże dłużej!

Więc to nie Ruprecht?

EWA

      Nie, dostojny panie!

Nie on, gdy sam ma taką wolę! Dotąd

dla niegom jeno rzecz tę zatajała.

Nie Ruprecht, panie, rozbił dzban gliniany!

Wierzcie mu, wierzcie, gdy się sam wypiera!

MARTA

Nie Ruprecht, Ewo?

EWA

      Nie, matko, nie Ruprecht!

Kłamstwo to było, com wam rzekła wczoraj!

MARTA

Czekaj ty!... Teraz kości ci połamię!

Stawia dzban na podłodze.

EWA

Jak chcecie, matko!

WALTER

groźnie:

      Pani Marto!

ADAM

      Woźny!

Za drzwi przeklęte babsko to! — I czemuż,

czemużby Ruprecht miał to być koniecznie?

Czyście z płonącą przy tym świeczką stali?

Wszak panna sama wie najlepiej o tym.

Ha, szelmą będę, jeśli to nie Lebrecht!

MARTA

A zatem Lebrecht? Co? Powiedz, czy Lebrecht?

ADAM

Powiedz, Ewuniu, czy nie Lebrecht, serce?

EWA

A wy, bezwstydni! A wy, nikczemniku!

Jak śmiecie twierdzić, że Lebrecht?

WALTER

      Milcz, panno!

Cóż za zuchwalstwo! Jestże mi to respekt,

któryś jest sędzi swojemu powinna?

EWA

E, taki sędzia! Wart, by sam tu teraz

stawał przed sądem jak skazaniec jaki!

Wie ci on dobrze, kto był u mnie wczoraj.Zwracając się do sędziego:Czyście Lebrechta wczoraj nie wysłali

z atestem do tej komisji w Utrechcie,

co to rekruta po kraju wybiera?

Jakże więc śmiecie mówić, że to Lebrecht,

gdy wam wiadomo, że Lebrecht w Utrechcie?

ADAM

Jeśli nie Lebrecht, to któż, któż, do kata?

Nie Lebrecht ani ten tam... A ty czego?

RUPRECHT

Ano tom tylko chciał rzec, panie sędzio,

że w tej tu sprawie dziewka nie łże, zda się,

bom sam Lebrechta spotkał wczoraj, wiecie,

jak do Utrechtu szedł o ósmej z rana.

Jeśli się tedy w drodze gdzieś do miasta

na furkę jaką ano nie wgramołił,

to nijak chyba z kulasami swymi

tu na dziesiątą przykusztykać nie mógł.

ADAM

E, co! Kulasy! Capie ty! Łotr taki

niegorzej w jednym niż w dwóch chodzi butach.

Bogdajem ciało miał bez szwów i szczelin,

jeżeli kundel wielkości barana,

by mu nadążyć, kłusem gnać nie musi!

WALTER

do Ewy:

Jak było? Powiedz!

ADAM

      Wybacz wasza miłość,

tego wam panna na pewno nie powie.

WALTER

Nie powie? Proszę! I czemuż nie powie?

ADAM

Boć to głupiutkie — dobre, lecz głupiutkie.

Ot, dziecko prawie, ledwie bierzmowane.

Tacy już oni: w noc przez palce patrzą,

lecz w dzień przed sędzią wszystkiego się wyprze.

WALTER

Wyrozumialiście, widzę, i bardzo

względni, mój sędzio, gdy o pannę idzie.

ADAM

Bo, że wam prawdę, wasza miłość, powiem,

z ojcem jej szczera mnie wiązała przyjaźń.

Chcecież więc, panie, łaskę dziś okazać,

nie czyńmy więcej nad powinność naszą

i córce jego odejść stąd pozwólmy.

WALTER

Hm, nieprzepartą czuję chęć, mój sędzio,

zbadać rzecz całą aż po sedno samo. —

Śmiało, me dziecię! Powiedz, kto dzban rozbił!

Nie masz tu pewnie pośród nas nikogo,

kto by ci błędu twego nie przebaczył.

EWA

O drogi wy, mój czcigodny panie!

Zwolnijcie mnie, gdy łaska, od tych świadczeń,

a źle nie sądźcie o tym mym wahaniu.

Niebios to widać już zrządzenie takie,

które mi usta w tej sprawie zamyka.

Że dzban to nie Ruprecht rozbił, na to,

skoro ode mnie tego zażądacie,

choćby przed świętym przysięgnę ołtarzem.

Wszelako owo zdarzenie wczorajsze

do mnie z wszystkimi należy szczegóły.

Dla tej więc jednej nici swojej, która

nieszczęsnym trafem w osnowę się wplata,

nie może matka przędzy żądać całej.

Kto rozbił dzban, wyjawić wam nie mogę.

Musiałabym tajemnic tknąć, co nie są

moją własnością, z dzbanem zaś wspólności

nie mają żadnej. Prędzej to czy późniejzawierzę matce. Ale mnie tu ona

przed trybunałem pytać nie ma prawa.

ADAM

Wedle ustawy nie ma, nie, na honor!

Panna wie dobrze, jak się wziąć do rzeczy.

Jeśli przed sądem złożyć chce przysięgę,

to skarga matki tym samym upada

I z punktu prawa rzecz jest przesądzona.

WALTER

I cóż wy na to, pani Marto?

MARTA

      Ano

jeśli wam żadnej tutaj odpowiedzi

na one brednie w tej chwili nie znajdę,

to wierzcie, panie, że mi z gniewu chyba

nagły paralusz język w kół zamienił.

Zdarza się nieraz, że człek zatracony,

by w oczach świata cześć odzyskać swoją,

śmie krzywoprzysiąc przed sądem; lecz żeby

krzywo przed świętym przysięgać ołtarzem

po to, by wrychle stanąć pod pręgierzem,

o tym się świat dziś po raz pierwszy dowie.

Gdybyż się choć jakoćkolwiek stwierdzić dało,

że to nie Ruprecht, lecz ktoś inny wczoraj

do jej dziewczyńskiej wtargnął wieczór izby,

gdyby, powiadam, było to możliwe,

tobym tu, wierzcie mi, dostojny panie,

ani przez chwilkę nie zwlekała dłużej,

lecz bym jej wraz na urządzenie pierwsze

przede drzwi stołek postawiła, mówiąc:

,,Idź, moje dziecię, w świat — świat jest szeroki

Ani mu grosza czynszu nie zapłacisz,

a że masz po mnie długi włos w dziedzictwie,

więc się, gdy przyjdzie pora, obwieś na nim!”

WALTER

Spokojnie, proszę was, spokojnie, Marto!

MARTA

Ale że mogę wam inaczej jeszcze,

nie tylko przez nią, co mi tej posługi

odmawia, dowieść, że nikt inny, jeno

Ruprecht dzban rozbił, więc mnie ta jej skorość,

żeby wszystkiego tutaj się wyprzysiąc,

na inny jeszcze domysł naprowadza;

trzeba wam bowiem, wasza miłość, wiedzieć,

że ten tu Ruprecht, do branki należny,

za dni miał parę przysięgę w Utrechcie

składać na sztandar. A wszak wam wiadomo,

jak chwacko nasza młódź spod znaków zmyka.

Owóż przypuśćmy, że jej tak rzekł wczoraj:

,,Co myślisz, Ewuś? Świat wielki — uchodźmy!

Masz przecie klucze do skrzyń i sąsieków”.

Ona zaś jeszcze trochę się wahała...

To wszystko inne, gdym ich tam spłoszyła —

u niego z zemsty, u niej zaś z miłości —

tak prawie stać się mogło, jak się stało!

RUPRECHT

Ścierwo sobacze! To dopiero słowa!

Ja bym do skrzyń miał i sąsieków!...

WALTER

      Cicho!

EWA

Uciekać? On?

WALTER

      Do rzeczy! O dzban idzie.

Gdzież dowód, że go Ruprecht rozbił właśnie?

MARTA

Dobrze więc. Najpierw tutaj wam dowiodę,

że właśnie Ruprecht rozbił dzban, zaś potem

w domu rzecz całą zbadam jeszcze do cna.

Przeciw każdemu, które tu rzekł, słówku,

jeden wam język na świadectwo stawię.

Rząd bym ich cały była tu przywiodła,

gdybym przewidzieć lub choć przeczuć mogła,

że mi dziewczyna swojego odmówi...

Lecz dość mi będzie, gdy tu jego ciotkę,

panią Brygidę, do sądu wezwiecie:

zbije go ona w punkcie najgłówniejszym,

bo oto wczoraj wpół do jedenastej —

zanim więc jeszcze, hultaj, dzban mój rozbił —

na schadzce z Ewą go spotkała w sadzie.

Jak więc tę bajkę przezeń zmajstrowaną

jeden jej język od stóp aż do głowy

przetnie na dwoje, wielebni sędziowie,

o tym się sami rychło przekonacie.

RUPRECHT

Co?

WIT

      Siostra Brydzia?

EWA

      Ruprechta?

RUPRECHT

      Mnie z Ewą?

MARTA

A ciebie, kukło, wpół do jedenastej,

nimeś więc jeszcze, jakeś nam tu bujał,

znienacka, chłystku, wpadł i drzwi wyważył.

Na żywej ich przydybała rozmowie,

coś jej tam szeptał, to znów karesowałi znowu szarpał, tak właśnie, jak gdyby

chciał ją koniecznie do czegoś namówić.

ADAM

do siebie:

Do kroćset diabłów! Sam mi szatan sprzyja.

WALTER

Wezwać tę panią!

RUPRECHT

      Dyć to być nie może!

Łże wam, panowie! Łże, ni źdźbła w tym prawdy!

ADAM

Czekaj, hultaju! — Hej tam, woźny Twaróg!

Dzbany, wiadomo, bije, kto ucieka.

Panie pisarzu, wy po panią Brydzię!

WIT

Tak? A co to znaczy, chłystku ty przeklęty!

Teraz ci wszystkie kości już połamię!

RUPRECHT

Czemu!?

WIT

      Czemu, pytasz, łotrze?

A czemuś mi nie wspomniał o tym,

żeś się z tą dziewką wpół do jedenastej

gził wczoraj w sadzie?

RUPRECHT

      Czemum wam nie wspomniał?

Boć to, do kroć piorunów, łgarstwo, tata!

Jeżeli ciotka Brydzia wam przyświadczy,

to mnie powieście choćby i z nią razem!

WIT

A jeśli przyświadczy?

Strzeż się, powiadam, ty i dziewka twoja!

Bo choć się w sądzie wykręcacie sianem,

pod jednym snadź się ukrywacie korcem!

Jakaś sromotna w tym się tai sprawka,

o której ona wie, lecz mówić nie chce,

żeby pręgierza ci oszczędzić.

RUPRECHT

      Sprawka?

WIT

Czemuś to wczoraj spakował manatki?

Czemuś je wczoraj spakował wieczorem?

RUPRECHT

Manatki? Jakie?

WIT

      Kurtkę i bieliznę,

i spodnie też — w węzełek taki właśnie,

jak go wędrowiec zwykł na grzbiet zarzucać,

gdy w drogę się wybiera. Powiedz, czemu?

RUPRECHT

Wszakżem do pułku miał iść, do Utrechtu!

Czyżby, do kroć, i tata?...

WIT

      Do Utrechtu?

Więc do Utrechtu ci tak spieszno było?

A dwa dni temu jeszcze nie wiedziałeś,

czy za dni pięć, czy sześć ci iść wypadnie!

WALTER

Możecie, ojcze, zeznać co w tej sprawie?

WIT

Zeznać wam nic, wasza miłość, nie mogę,

bom doma wówczas był, gdy dzban się rozbił.

Ani o żadnym innym przedsięwzięciu,

co by mi syna w podejrzenie wdało,

choćbym rozważał okoliczność wszelką,

nicem, Bóg świadkiem, nic nie wymiarkował.

O niewinności jego przekonany

przyszedłem tutaj, żeby spór załatwić

i narzeczeństwo jego rozwiązawszy

zażądać zwrotu srebrnego łańcuszka

i medalionu, com go tej tu dziewce

łońskiej jesieni dał przy zrękowinach.

Zaś gdy mi teraz, za siwego włosa,

o zdradzie przyszło i dezercji słyszeć,

to rzecz to dla mnie, jako dla was — nowa.

Ano, gdy tak, to niech mu czart łeb skręci!

WALTER

Panią Brygidę wezwać, panie sędzio!

ADAM

Czy wasza miłość nazbyt się nie znuży?

Sprawa przeciąga się; a wasza miłość

registraturę przejrzeć ma i kasy.

Któraż to, panie pisarzu, godzina?

JASNOTKA

Pół biło właśnie.

ADAM

      Pół? Do jedenastej?

JASNOTKA

Nie, do dwunastej.

WALTER

      To nic. Proszę dalej!

ADAM

Czas dostał bzika lub wy!Patrzy na zegarek.

      Tak. Na honor!

Cóż więc rozkaże wasza miłość?

WALTER

      Myślę...

ADAM

Że czas by skończyć już.

WALTER

      Bynajmniej.

Myślę, że sprawę wieść należy dalej.

ADAM

Dalej? Jak wola! Hm, tak będzie!

Inaczej sam bym, jakem człek honoru,

z waszej miłości ukontentowaniem

jutro rzecz całą skończył o dziewiątej.

WALTER

      Rzekłem.

ADAM

Do usług, wasza miłość. Zatem,

panie pisarzu, wysłać woźnych, niech mi

panią Brygidę zaraz tu zawezwą!

WALTER

Sami też, proszę, rąk przyłóżcie nieco,

by nam drogiego zaoszczędzić czasu.

Jasnotka odchodzi.

SCENA X

Ci sami bez Jasnotki. Potem kilka DZIEWEK.

ADAM

powstając

Wasza miłość, może odetchniemy nieco?

WALTER

Hm, tak... Cóż to rzec chciałem...

ADAM

      Czy pozwolić raczy

też wasza miłość, by przez ten czas strony,

zanim się pani Brygida tu zjawi...

WALTER

Co? Aby strony...

ADAM

      Tak, za drzwi, jeżeli...

WALTER

do siebie:

Hm, tam do licha!Głośno:

      Wiecie co, mój sędzio,

O kubek wina proszę was.

ADAM

O kubek wina? Z całej duszy!

Jakżem szczęśliwy! Hej tam, Małgoś!

Dziewka wchodzi.

DZIEWKA

      Jestem.

ADAM

Czym mogę służyć? — Wyjdźcie, wyjdźcie, ludzie! —

Francuskim może? — Za drzwi, tam, do sieni!

Czy reńskim?

WALTER

      Reńskie proszę.

ADAM

Wybornie. — Marsz stąd!

WALTER

      Dokąd ich, mój sędzio?

ADAM

do Małgosi:

Przynieś to tam, wiesz, z pieczęcią. —

Na dwór! — A tu masz klucze, idź!

WALTER

      Zostańcie!

ADAM

Precz, mówię, precz stąd! — Idź już, idź, Małgosiu!

A także masła świeżo ubitego

przynieś osełkę, limburskiego sera

i wędzonego półgęska z Pomorza!

WALTER

Ależ, na Boga, panie sędzio, proszę,

nie róbcie sobie ambarasu tyle.

ADAM

do stron:

Idźcie, do diabła, mówię! — Czyń, co każę!

WALTER

Czyżbyście ludzi tych odprawić chcieli?

ADAM

Co, wasza miłość?

WALTER

      Czy ich, pytam, chcecie?...

ADAM

Odprawić? Gdzieżby! Na chwileczkę tylko,

nim pani Brydzia... Jeśli wola?

WALTER

      Proszę.

Czy jednak warto? Wszak niedługo

potrwa to, żeby panią Brydzię

odnaleźć we wsi?

ADAM

      Bóg to wiedzieć raczy.

Dziś dzień gajowy, wasza miłość, u nas,

więc wszystkie baby poszły w las chrust zbierać.

Być tedy może, że...

RUPRECHT

      Ciotka Brydzia doma.

WALTER

W domu? Wybornie. Niechże więc zostaną!

RUPRECHT

I wnet pewnikiem tu na urząd przyjdzie.

WALTER

Doskonale.

Więc przyjdzie. Sędzio, każcie podać wina!

ADAM

do siebie:

Do stu kaduków!

WALTER

      Na przekąskę jednak

nic oprócz suchej kromki chleba z solą!

ADAM

do siebie:

Gdybyż choć jedną z nią sam na sam chwilkę!Głośno:Co, suchą kromkę? Z solą? Ależ...

WALTER

      Proszę.

ADAM

Niechby choć sera limburskiego płatek!

Wszak ser do wina smak zaprawia.

WALTER

      Zgoda!

Kawałek sera, nic ponadto jednak!

ADAM

Idź więc i białym nakryj adamaszkiem!

Skromnie tu u nas, wasza miłość, skromnie,

ubogo, jak to mówią, lecz chędogo.Dziewka wychodzi.Oto i cały zysk nasz, wasza miłość,

nas, okrzyczanych starych kawalerów,

że czym się inni skąpo, frasobliwie

z żoną i dziećmi dzielić co dzień muszą,

my, jak się z zacnym zdarzy spotkać druhem

możem się raczyć w pełni.

WALTER

      Co nie chwalę.

A skąd ta rana, mój sędzio, na głowie?

Istna to dziura!

ADAM

      Upadłem.

WALTER

      Ach, prawda!

Upadliście? I kiedyż to? Czy wczoraj?

ADAM

Nie, wasza miłość, dziś, za pozwoleniem,

o wpół do szóstej, gdym wychodził z łóżka,

dziś się potknąłem.

WALTER

      O cóż?

ADAM

      Sam nie wiem,

bo szczerze mówiąc, o samego siebie.

O węgieł pieca głową uderzyłem,

choć do tej pory odgadnąć nie umiem,

czemu i jak?

WALTER

      W tył?

ADAM

      Co?

WALTER

      Czy z przodu?

ADAM

      Czemu?

WALTER

Bo ranę macie i z tyłu, i z przodu.

ADAM

Aj, w tył i na przód, wasza miłość. Małgoś!

Obie Dziewki wchodzą z winem itd., nakrywają i znowu wychodzą.

WALTER

Więc jakże?

ADAM

      Tak i tak. Najpierw o kant pieca,

co mi tu czoło rozkrwawił, a potem,

wstecz się od pieca odbiwszy, na ziemię,

gdzie sobie jeszcze potylicę stłukłem.Nalewa.Czy wolno?

WALTER

bierze szklankę.

      Proszę. To dziwne, mój sędzio.

Gdybyście mieli małżonkę, musiałbym

Bóg wie co myśleć.

ADAM

      Czemu?

WALTER

      Na honor!

Twarz, widzę, macie pokiereszowaną

tędy i siędy.

ADAM

śmieje się.

      Ej, nie, Bogu dzięki,

nie są to ślady pazurków kobiecych.

WALTER

Ot, i zysk nowy starych kawalerów.

ADAM

ciągle się śmieje.

Chrust, wasza miłość, chrust dla jedwabników,

co mi go wczoraj u pieca złożono,

by przez noc przysechł. Wasze, panie, zdrowie!

Piją.

WALTER

Na domiar złego jeszcze ta peruka,

którą w tak dziwny straciliście sposób,

byłaby chociaż rany wam zakryła.

ADAM

Tak, tak, nieszczęście zawsze w parze chadza.

Z tego tłustego tu można?

WALTER

      Płateczek.

Limburski, co?

ADAM

      Limburski, wasza miłość.

WALTER

Jakże to jednak stało się, do diabła?

ADAM

Co, wasza miłość?

WALTER

      Że ni stąd, ni zowąd

obie peruki straciliście na raz?

ADAM

Ha, wczoraj wieczór ślęczę tu nad aktem,

a żem zapodział gdzieś swe okulary,

więc tak głęboko nos wetknąłem w akta,

że od płomyka świecy jasnym ogniem

zajęła się peruka. Płomień z nieba

na moją grzeszną, myślę, spada głowę,

więc w lot ją chwytam i precz ją chcę cisnąć,

lecz nimem taśmę rozsupłał na karku,

Już jak Sodoma płonie i Gomora.

Ledwiem tych włosów uratował troje.

WALTER

Hm, u kaduka! Druga zaś jest w mieście?

ADAM

U perukarza, lecz do rzeczy, panie!

WALTER

O, nie tak żwawo, panie sędzio, proszę.

Pewnie i Lebrecht szpetnie musiał runąć,

jeśli nam prawdę ten tam frant powiedział?

ADAM

Lebrecht? Zapewne.

Pije.

WALTER

      Gdyby jednak, myślę,

sprawa się dzisiaj rozwikłać nie dała,

to wy tu przecie, chociażby po ranie,

łatwo złoczyńcę wyśledzić zdołacie.Pije.Nirsztajn?

ADAM

      Co?

WALTER

      Czy też openhajm?

ADAM

Nirsztajn, na honor! Znawca, widzę, przedni

z waszej miłości. Mam go wprost z Nirsztajnu.

WALTER

Trzy lata temu piłem go w Nirsztajnie

w samej tłoczni.Adam znowu nalewa.

      Hej tam, pani Marto!

A czy wysoko jest to okno wasze?

MARTA

Okno?

WALTER

      Tak, okno w komorze dziewczęcej.

MARTA

Komora wprawdzie na pięterku tylko,

tuż nad piwnicą, dziewięć stóp nad ziemią,

wszelako całe ono budowanie mądre

do skoku zda się niesposobne wcale,

bo na dwie stopy zaledwie od ściany

winograd tęgie wypuszcza konary

skroś poprzez szpaler i pnie się po ścianie

tak, że mi jeszcze okno w krąg oplata.

Przez gąszcz tę nawet dzik zjuszony, myślę,

nie byłby mocen przedrzeć się kielcami.

ADAM

Żaden też jeszcze dotąd w niej nie uwiązł.

Nalewa sobie.

WALTER

Czyżby w istocie!

ADAM

      Co znowu?

Pije.

WALTER

do Ruprechta:

Gdzieżeś ugodził tego nieboraka?

ADAM

chce nalać.

Proszę.

WALTER

gestem odmawia.

      Zostawcie. — Czy w głowę?

ADAM

      Naleję.

WALTER

Wpół pełna.

ADAM

      Dopełnię właśnie.

WALTER

Ależ nie, powiadam.

ADAM

Do szczęsnej liczby, wasza miłość!

WALTER

z niechęcią:

Dajcie pokój, proszę!

ADAM

Podług reguły pitagorejczyków.

Nalewa.

WALTER

do Ruprechta:

Ile go razy ugodziłeś w głowę?

ADAM

Jeden — to Bóg, dwa — to chaos ciemny,

Trzy — cały wszechświat; trójcę sobie chwalę.

Z trzeciej szklanicy wypijamy słońca,

a z dalszych cały firmament niebieski.

WALTER

Ile go razy ugodziłeś w głowę?

Ty tam, Ruprechcie, ciebie pytam!

ADAM

      Nuże!

Ileż to razy — czy usłyszysz wreszcie? —

tegoś tam kozła ciągnął ofiarnego?

Patrzcie, do kroćset, alboż on wie, ile!

Czyś już zapomniał?

RUPRECHT

      Klamką?

ADAM

      Czymże innym?

WALTER

Kiedyś nią z okna cisnął tam...

RUPRECHT

      Dwa razy!

ADAM

To mu dogodził! Łotr!

Pije.

WALTER

      Dwa razy, mówisz?

A wiesz, że zabić mogłeś go tą klamką?

RUPRECHT

Dyć wiem. I cóż? W sam raz byłbym kontent,

bo gdyby teraz trupem tutaj leżał,

mógłbym rzec do was: patrzcie, że nie łgałem.

ADAM

He he! Zapewne, gdyby trupem... Lecz tak...

Nalewa.

WALTER

Czyś go tam nie mógł poznać?

RUPRECHT

      Nijak, panie.

Bo jakże mogłem, wasza miłość, w mroku.

ADAM

A czemuś oczu nie wytrzeszczył? — Zdrowie!

RUPRECHT

Czemum, pytacie?... Toć je wytrzeszczyłem,

ale mi szatan piaskiem je zasypał!

ADAM

mrucząc:

Piaskiem? A prawda! Czemuś więc, gamoniu,

tak swe bawole wybałuszył oczy? —

Zdrowie wszystkiego, co wam miłe, panie!

WALTER

Tego, co słuszne, mój sędzio, i prawe!

Piją.

ADAM

Na zakończenie jeszcze łyk, gdy łaska.

Nalewa.

WALTER

Wszak panią Martę odwiedzacie czasem,

panie sędzio, a więc któż, powiedzcie,

kto prócz Ruprechta jeszcze tam zachodzi?

ADAM

U pani Marty — wybacz, wasza miłość —

Wszelako rzadko, nader rzadko bywam;

kto więc zachodzi, powiedzieć nie umiem.

WALTER

Jakże, mój sędzio? Wdowy po swym druhu

nie mielibyście odwiedzać czasami?

ADAM

Rzadko, w samej rzeczy, panie, rzadko.

WALTER

Co słyszę? Toście, pani Marto,

wy z panem sędzią na złej stopie, skoro

wcale już do was nie zachodzi pono?

MARTA

E, na złej stopie? Nie, nie, wasza miłość,

jeszcze mi kum niezgorzej, myślę, życzy.

Co prawda jednak, żebym go zbyt często

gościem u siebie widzieć miała, tego

nijak kumowi przychwalić nie mogę.

Wszakże to z dziewięć już tygodni będzie,

jak mnie on po raz ostatni nawiedził,

i to tak tylko mimochodem prawie.

WALTER

Dziewięć?

MARTA

      A dziewięć, w czwartek będzie dziesięć.

Przyszedł o siemię prosić goździkowe

i pierwiosnkowe.

WALTER

      Hm... A tak, w niedzielę,

kiedy na folwark idzie?

MARTA

      Ano wtedy

zajrzy mi czasem, wiecie, do okienka,

powie „Dzień dobry” mnie i córce mojej,

a potem dalej rusza sobie w drogę.

WALTER

do siebie:

Czyżbym go miał?...Pije.

      Bo mi się tak zdawało,

że gdy niekiedy z pomocy tej panny

w swych gospodarskich korzystacie sprawach,

to i do matki jej zajdziecie czasem,

choćby z wdzięczności.

ADAM

      Czemu, wasza miłość?

WALTER

Toć panna nieraz kuraki wam leczy,

gdy zachoruje które na dziedzińcu.

Wszak jeszcze dziś wam radziła w tej mierze.

MARTA

Czyni to ona w samej rzeczy, panie.

Właśnie przedwczoraj przysłał jej pantarkę,

co, ino patrzeć, zdechłaby niechybnie.

Jedną to już mu z pypcia wyleczyła,

a i tą także knedelkiem uleczy.

Z podzięką jednak pan kum jeszcze nie był.

WALTER

zmieszany:

Nalejcie mi, panie sędzio Adamie!

Nalejcie, proszę, trąćmy się raz jeszcze!

ADAM

Nalać? Do usług! O, jakżem szczęśliwy!

Nalewa.

WALTER

Zdrowie, mój sędzio! O, pan sędzia Adam

prędzej czy później przyjdzie do was, Marto.

MARTA

Przyjdzie? Nie wierzę. Gdybym tak nirsztajna,

jakim się wy tu, panowie, raczycie —

miał ci go nieraz i mój mąż nieboszczyk,

co był burgrabią zamku, w swej piwnicy —

gdybym przed kumem postawić go mogła,

jużci, że wtedy byłoby inaczej.

Lecz tak, to czym bym go dziś, wdowa biedna,

do domu swojego zwabić mogła?

WALTER

Tym lepiej, pani Marto.

SCENA XI

JASNOTKA, PANI BRYGIDA z peruką w ręku. DZIEWKI.Ci sami.

JASNOTKA

Tu proszę wejść. Tutaj, pani Brydziu!

WALTER

Czy to jest jejmość?

JASNOTKA

Tak, wasza miłość, to pani Brygida.

WALTER

A więc czym rychlej kończmy już tę sprawę!

Sprzątnąć to, dziewki!

Dziewki z szklankami itp. wychodzą.

ADAM

podczas tego

      Teraz słuchaj, Ewuś!

Ukręć mi, proszę, pigułkę, jak trzeba!

Jeśli ukręcisz, to dziś wieczór jeszcze

zajrzę tam do was na porcję karasiów.

Niechże mi teraz, ścierwo, całą przełknie

albo niech zdycha, gdy mu w gardle stanie!

WALTER

spostrzega perukę.

I jakąż to perukę nam przynosi

pani Brygida?

JASNOTKA

      Jaką, wasza miłość?...

WALTER

Tak. Jaką, pytam, przynosi perukę?

JASNOTKA

Hm!

WALTER

      Cóż to znaczy?

JASNOTKA

      Wybacz, wasza miłość...

WALTER

Lecz wiedzieć muszę. Czy się dowiem wreszcie?

JASNOTKA

Niechaj wasza miłość panu sędziemu

polecić raczy, aby ją wybadał,

a niezawodnie i, czyja peruka,

i wszystko inne rychło na jaw wyjdzie.

WALTER

Nie pragnę wiedzieć, czyja jest peruka,

lecz gdzie ją pani Brygida znalazła?

JASNOTKA

Gdzie ją znalazła? Na szpalerze, panie,

u pani Marty, niby gniazdko ptasie

w winogradowych uczepione splotach,

tuż pod okienkiem panieńskiej komory.

MARTA

U mnie? Pod oknem Ewki?

WALTER

porozumiewawczo

      Hm, panie sędzio,

jeśli mi macie coś do zawierzenia,

to na cześć sądu, mój panie, was proszę:

bądźcie tak dobrzy i powiedzcie zaraz.

ADAM

Ja, wasza miłość?

WALTER

      Któż inny?

ADAM

      Na honor!

Chwyta perukę.

WALTER

Czy ta peruka nie do was należy?

ADAM

Jużci, że do mnie, wasza miłość!

Tam do pioruna! Wszakże to ta sama,

Com tydzień temu dał ją Ruprechtowi,

by ją do majstra zaniósł do Utrechtu.

RUPRECHT

Mnie?

WALTER

      Komu?

JASNOTKA

      Ruprechtowi?

ADAM

      Tam do kroćset!

Czym ci, hultaju, nie dał tej peruki,

gdyś tydzień temu ruszał do Utrechtu,

żebyś mi zaniósł ją do perukarza?

RUPRECHT

Czyście mi?... Jużci. Daliście.

ADAM

      Więc czemu,

czemuś, gałganie, peruki nie odniósł?

Czemuś nie odniósł jej, jak przykazałem,

majstrowi Mączce do warsztatu?

RUPRECHT

      Czemu?...

A dyć ubijcie mnie, pioruny z nieba!

Przecie mu ją odniosłem do warsztatu

i sam ją majster wziął ode mnie!

ADAM

      Proszę!

A teraz ona tutaj, na szpalerze

u pani Marty wisi? Czekaj, hyclu!

Już mi ty teraz nie ujdziesz, wałkoniu!

Zamach się w tym lub Bóg wie co kryje.

Czy wasza miłość zezwoli, bym zaraz

przesłuchiwanie tej pani rozpoczął?

WALTER

Więc wy peruki tej?...

ADAM

      Gdy w zeszły wtorek

młokos się ten do miasta, wasza miłość,

z wołami ojca swojego wybierał,

przyszedł tu do mnie na urząd i pyta:

,,Macie tam jakie sprawunki w miasteczku,

mój panie sędzio?” Więc ja: „Synu — mówię —

chcesz być tak grzecznym, to mi tę perukę

zanieś do miasta i daj ją uwłosić”.

Ale nie rzekłem mu: Skryj ją u siebie,

a potem się w nią przebierz i na winnym

u pani Marty zawieś ją szpalerze!

BRYGIDA

Za pozwoleniem, proszę łaski panów,

Ruprecht to jednak, zdaje mi się, nie był.

Bo kiedym wczoraj szła na folwark wieczór

do swojej stryjki, co to w ciężkim, wiecie,

zległa połogu, słyszę nagle w sadzie,

jak tam dziewczyna szeptem kogoś łaje,

jakby jej strach i wściekłość głos dławiły:

,,Tfy — mówi — tfy! A wstydźcie się, nikczemny!

Co tu robicie? Precz! Zawołam matkę!”

Tak właśnie, jakby Hiszpanie wtargnęli!

Za czym ja: „Ewo! — przez płot wołam — Ewo!

Co ci tam?” — pytam, a tu wszystko ścicha.

,,Co się tam dzieje!” — pytam. „A cóż?” — mówi.

,,Czyli to Ruprecht?” — „Tak — mówi — tak, Ruprecht”.

I „Idźcie — mówi — idźcie już!” Odchodzę

i myślę sobie: Nawarzysz se piwa!

Czulą się oni tak, jak inni czubią.

MARTA

Cóż dalej?

RUPRECHT

      Mówcie!

WALTER

      Milczcie! Niechaj skończy!

BRYGIDA

Potem zaś, koło północy już było,

kiedy z folwarku od stryjki wracałam,

gdy wtem z alei obok sadu Marty

jakiś drab łysy smyrgnie wam tuż przy mnie

z jednym kopytem, za nim zaś smród leci

jak dym ze smoły i siarki, i sierści.

,,Wszelki duch!” — krzyknę przerażona, po czym

obrócę się... i jeszcze wam, na duszę,

łysinę dojrzę, panowie, jak znika

i przez aleję, niby próchno, świeci.

RUPRECHT

Co? Milion diabłów!

MARTA

      Macie bzika, Brydziu?

RUPRECHT

Czartże to, ciotko, był?

JASNOTKA

      Cicho!

BRYGIDA

      Na duszę!

Wiem, com widziała i zwąchała nosem.

WALTER

zniecierpliwiony

Czy to był czart, nie badam, moja pani,

lecz czarta w sądzie podawać nie można.

Możecie zeznać o kim innym — proszę,

takim nas jednak sprawcą tu nie raczcie.

JASNOTKA

Niech wasza miłość skończyć jej pozwoli.

WALTER

Głupstwo! Ciemnota!

BRYGIDA

      Jak wola... Wszelako

pan pisarz świadkiem.

WALTER

      Pan pisarz?

JASNOTKA

      Poniekąd.

WALTER

Nie wiem, co myśleć...

JASNOTKA

      Najpokorniej proszę,

racz, wasza miłość, wysłuchać do końca.

Bo że to diabeł był, nie twierdzę wcale,

lecz ta z kopytem sprawa i z łysiną

tak się ma, panie, w samej rzeczy. — Dalej!

BRYGIDA

Kiedy więc dziś posłyszę ze zdziwieniem,

Co się tam wczoraj zdarzyło u Marty,

zaraz, by dzbanka wyśledzić rozgrotucę,

co mnie tam nocą spotkał przy szpalerze,

na ono wracam miejsce, kędy pomknął,

i ślad, panowie, znajduję na śniegu.

Ślad wam znajduję, i jaki ślad, proszę!

Oto po prawej równy, gładki, ostry,

zarys zwyczajnej widzę stopy ludzkiej,

zasię po lewej grube i niekształtne,

i niczym bryła, mówię wam, ogromne

znajduję w śniegu kopycisko końskie.

WALTER

gniewnie

Brednie szalone!

WIT

      Przywidzenie, Brydziu!

BRYGIDA

A to wam mówię, na zbawienie duszy!

Tam, u szpaleru, kędy smyrgnął właśnie,

krąg widzę duży, w śniegu wybabrany,

tak jakby świnia w nim się wytarzała,

a dalej stamtąd dwie stopy przy sobie,

końską i ludzką, znów końską i ludzką,

biegnące sadem gdzieś na koniec świata.

ADAM

Tam do kaduka! Śmiałżeby ten hultajDo Ruprechta:w diabelskiej larwie?

RUPRECHT

      Co? Ja?

JASNOTKA

      Cicho! Cicho!

BRYGIDA

Nie triumfuje tak, borsuka tropiąc,

myśliwy, kiedy na trop jego wpadnie,

jak ja znalazłszy one ślady. Za czym

do wielmożności tu pana pisarza,

co właśnie ku mnie szedł wysłany przez was:

,,Dajcie — powiadam — spokój waszej sesji!

Rozgromcy dzbanka i tak nic znajdziecie,

bo już on sobie w piekle teraz siedzi.Oto tu ślady, którymi pomykał”.

WALTER

do pisarza:

Zatem na własne widzieliście oczy?

JASNOTKA

Tak, wasza miłość, tak jest w rzeczy samej.

WALTER

Więc stopę końską?...

JASNOTKA

      Stopę ludzką, panie,

lecz praeter propter jak kopyto końskie.

ADAM.

Na honor, moi panowie, na honor!

Rzecz ta niezwykle zda mi się poważną.

Wiele już dzieł bezbożnych napisano,

w których się Bogu odmawia istnienia,

lecz żeby diabeł nie miał istnieć, tego

żaden dotychczas, ile wiem, ateusz

nie udowodnił jeszcze nieodparcie.

Niniejszy tedy casus szczególniejszej

wydaje mi się godnym być rozwagi.

Nim więc konkluzję poweźmiem w tej sprawie,

wnoszę, abyśmy u synodu w Hadze

zasięgli zdania, czyli sąd ma prawo

przyjąć, że dzban ten sam Belzebub rozbił.

WALTER

Wniosek, jakiegom po was oczekiwał.Do pisarza:A cóż pan pisarz o tej sprawie myśli?

JASNOTKA

Myślę, że synod tu waszej miłości,

by wydać wyrok, niepotrzebny zgoła.

Za pozwoleniem! Wy tam, pani Brydziu,

kończcie opowieść swą, a sprawa, mniemam,

ze związku faktów sama się wyłuska.

BRYGIDA

Za czym ja: „Panie pisarzu — powiadam —

pójdźmy za tropem tym, aby dojrzeć — mówię —

dokąd też czart mógł czmychnąć”. — „Dobrze — mówi —

niezły — powiada — pomysł, pani Brydziu,

niezbyt też — mówi — okolimy, jeśli

w dom się obrócim sędziego Adama”.

WALTER

I cóż, i cóż się teraz pokazało?

BRYGIDA

Zrazu za sadem, w alei lipowej

znajdujem miejsce, gdzie czart dymiąc siarką

na mnie się natknął; koło, wiecie, takie,

jak gdy pies trwożnie na bok ustępuje,

kiedy prychając kot usiędzie przed nim.

WALTER

Cóż dalej?

BRYGIDA

      Dalej, niedaleko stamtąd

została po nim pamiątka pod drzewem

taka, że aż się wzdrygnęłam.

WALTER

      Pamiątka?

i jakaż znów pamiątka?

ADAM

do siebie:

Aj, mój brzuch przeklęty!

JASNOTKA

Tu przejdźmy mimo, pani Brydziu, proszę.

WALTER

I dokądże was ślad ten zaprowadził?

BRYGIDA

Dokąd nas ślad ten?... Ano tu, na duszę!

Jak to pan pisarz przewidzieli właśnie.

WALTER

Do nas?

BRYGIDA

      Z alei lipowej

na łan sędziego, wzdłuż karpiego stawu,

potem ścieżyną na przełaj przez cmentarz

prosto do pana sędziego Adama.

WALTER

Tutaj?

ADAM

      Tu, do mnie?

BRYGIDA

      Właśnie.

RUPRECHT

Czyżby diabeł zamieszkał w sądzie?

BRYGIDA

Czy zamieszkał, nie wiem,

ale tu zaszedł, klnę się na uczciwość!

Ślady za domem wiodą aż do progu.

ADAM

Miałożby licho przejść przez dom na wylot?

BRYGIDA

Może i przeszło, bo także przed domem...

WALTER

Więc i przed domem ślady są?

JASNOTKA

Nie, śladów nie ma,

przed domem śladów, wasza miłość, nie ma.

BRYGIDA

Tylko że droga srodze jest skopana.

ADAM

Skopana... Przeszedł... Ha, niech szelmą będę,

jeżeli łotr nie zakpił sobie z prawa.

O, na uczciwość! Tak, teraz rozumiem,

skąd ten przebrzydły smród w registraturze.

Gdyby się teraz, o czym już nie wątpię,

rachunki moje znalazły w nieładzie,

to za nic, za nic, na honor, nie ręczę.

WALTER

I ja nie.Do siebie:

      Hm, nie pomnę, czy to lewa,

czy prawa była. Jedna z nóg na pewno. —

Panie sędzio, proszę, jeżeli łaska,

o tabakierkę.

ADAM

      Tabakierkę?

WALTER

      Właśnie.

Tę, co tam leży.

ADAM

Pan pisarz ją poda.

WALTER

Nadto zachodu. Wszakże to krok tylko.

Jasnotka podaje.

ADAM

Już załatwione, wasza miłość.Do pisarza:

      Dajcie.

WALTER

Chciałem wam tylko szepnąć coś do ucha.

ADAM

Może przy innej okazji!

WALTER

      Jak wola.

Jasnotka znowu usiadł.A jestże tu we wsi, panowie, ktoś taki,

kto by miał nogi nieco skoślawione?

JASNOTKA

O, bez wątpienia, wasza miłość.

WALTER

do Jasnotki:

      Proszę.

I któż to taki?

JASNOTKA

      Niechaj wasza miłość

pana sędziego o to spytać raczy.

WALTER

Pana sędziego?

ADAM

      Mnie? Czemu? Nic nie wiem.

Dziesięć lat siedzę na urzędzie w Hajsum,

lecz nikt tu krzywo, ile wiem, nie chodzi.

WALTER

do Jasnotki:

Kogo to więc pan pisarz ma na myśli?

MARTA

Niechże kum nogi wyciągnie spod stołu!

Cóż je pod stół chowacie tak skwapliwie?

Myślałby kto, że wyście szli tym śladem.

WALTER

Pan sędzia Adam!

ADAM

      Co? Ja? Czylim diabeł?

A to czy końska noga?

Pokazuje lewą nogę.

WALTER

      Nie, na honor!

Szeptem do sędziego:Natychmiast, proszę, sesję tę zakończcie!

ADAM

Noga, hm, końska! Gdyby czart miał taką,

na bale mógłby chodzić i tańcować!

MARTA

Ja też nie mówię. E, gdzieżby pan sędzia...

ADAM

Ja? Proszę! Co za pomysł?

WALTER

Kończcie już, powtarzam!

BRYGIDA

Jeden jest tylko, wasza dostojności,

skrupuł w tym wszystkim — ten świąteczny stroik.

WALTER

I cóż za stroik znów?

BRYGIDA

      Peruka, panie.

Kto kiedy widział czarta w takim stroju?

Wieża to bardziej spiętrzona i łojem

ociekająca niż ta, co na głowie

katedralnego piętrzy się dziekana,

gdy na ambonę wynijdzie w Utrechcie.

ADAM

My tu na ziemi snadź niewiele wiemy,

jaka tam w piekle, pani Brydziu, moda.

Mówią, że diabeł własne nosi włosy,

lecz tu na ziemi, mam tę mocną wiarę,

hultaj perukę wdziewa, by tym łatwiej

między dostojne wśliznąć się persony.

WALTER

A wy, nędzniku! Godni, żeby was tu

na oczach ludu wygnać z trybunału!

Powaga sądu chroni was jedynie.

Zakończcie sesję!

ADAM

      Żywić chcę nadzieję...

WALTER

Żadnej nadziei! Tylko się wycofać!

ADAM

Więc to ja, sędzia, miałbym, zdaniem panów,

zgubić perukę pośród winogradu?

WALTER

A niech Bóg broni! Wszak wasza spłonęła,

jako Sodoma i Gomora, wczoraj.

JASNOTKA

Nie, wasza miłość, to raczej kocica

wczoraj wieczorem w niej się okociła!

ADAM

Chociaż mię pozór, panowie, potępia,

nie bądźcie, proszę, zbyt rychli w swym sądzie

Wszakże o cześć mą idzie lub dyshonor!

Póki dziewczyna milczy, nie wiem zgoła,

jakim mnie prawem możecie obwiniać.

Tu na sędziowskim siedzę stolcu w Hajsum

i na stół kładę tę perukę oto.

Kto by śmiał twierdzić, że należy do mnie,

przed główny sąd go pozywam w Utrechcie!

JASNOTKA

Hm, wszak peruka jest na waszą miarę,

jakby na waszym urosła ciemieniu!

Wkłada mu ją na głową.

ADAM

Oszczerstwo!

JASNOTKA

      Ejże?

ADAM

Na barki nawet jako płaszcz za luźna,

a co dopiero na mą głowę! Proszę!

Przegląda się w lustrze.

RUPRECHT

To ci dopiero łotr, do kroć piorunów!

WALTER

Zamilcz!

MARTA

      To mi sędzia zatracony!

WALTER

Raz jeszcze pytam: chcecie skończyć sami

czy ja mam skończyć?

ADAM

      Cóż mam zatem czynić?

RUPRECHT

do Ewy:

Czy to on, Ewuś?

WALTER

      Jak śmie ten tam łobuz!

WIT

Cichaj tam!

ADAM

      Poczekaj, jeszcze ci

dojadę, bestio ty jedna!

RUPRECHT

      Końskie kopyto!

WIT

Stul pysk!

WALTER

      Hej, woźny!

RUPRECHT

      Czekaj, dam ja tobie!

Już mi ty piaskiem nie zasypiesz oczu!

WALTER

Czy wam, mój sędzio, brak dowcipu nagle,

by wydać wyrok?

ADAM

      Wyrok? Najchętniej.

Wyrok bez zwłoki gotów jestem wydać.

WALTER

Wydajcież zatem.

ADAM

      Rzecz więc wyświetlona.

Wiadomym przeto wszystkim wobec czynię,

że winowajcą jest ten łotr tam, Ruprecht.

WALTER

Początek, niezły. Cóż dalej?

ADAM

      Ja, sędzia,

na kunę za to gardło mu zasądzam,

a że się nadto wobec sędzi swego

śmiał w nieprzystojny zachowywać sposób,

przeto go wtrącam w loch zakratowany

na okres, który później się oznaczy.

EWA

Ruprechta?

RUPRECHT

      W loch?

EWA

      Na kunę?

WALTER

      Cicho, dzieci!

Cicho, nie trapcie się! — Czyście gotowi?

ADAM

A co do dzbana, to mi wszystko jedno,

niech zań zapłaci albo nie!

WALTER

      Wybornie!

Tak więc nareszcie sesja zakończona,

a Ruprecht się do Utrechtu odwoła.

EWA

Ruprecht się ma do Utrechtu odwołać?

RUPRECHT

Ja?

WALTER

      Tak, do kata! A do tego czasu...

RUPRECHT

Mam siedzieć w lochu?

EWA

      Gardło ma dać w kunę?

Czyście wy, panie, także sędzia? Teraz

wszystko mi jedno, teraz powiem wszystko!

WALTER

Zamilcz!

EWA

      To on, co siedzi tam, bezwstydny,

On sam...

WALTER

      Milcz, słyszysz, do pioruna! Jemu

ni włos nie spadnie z głowy!

EWA

      Tak. Ruprechcie

To sędzia rozbił dzban!

RUPRECHT

      On!? A, ty!...

MARTA

      Sędzia?

BRYGIDA

Ten tam?

EWA

      Tak, tak, Ruprechcie! To on, sędzia,

u twojej Ewki wczoraj był w komorze

i na mą cześć nastawał! Taki sędzia!

Chwyćże go teraz i wal, co się wlezie!

WALTER

powstaje.

Stać! Kto mi burdy!...

EWA

      Nam już wszystko jedno!

Kuna i tak cię, Ruprechcie, nie minie.

Chwyć go za kark i na łeb z trybunału!

ADAM

Za pozwoleniem, panowie!

Ucieka.

RUPRECHT

Trzymaj go.

EWA

      Łap! Chwytaj! Prędzej!

ADAM

Co? Gdzie?

RUPRECHT

      Kuternoga! Do kroćset!

EWA

Masz go?

RUPRECHT

      Niech go piorun trzaśnie!

Płaszcz tylko został mi w rękach.

WALTER

Precz! Woźny!

RUPRECHT

wali w płaszcz.

      A masz tu, drabie, raz i drugi,

skoroś mi z karkiem umknął, nędzny tchórzu!

WALTER

Cicho, łobuzie ty nieokrzesany!

Jeszcze się dziś na tobie wyrok spełni,

jeśli mi zaraz się nie uspokoisz!

WIT

Cichaj, przeklęty chłystku ty!

SCENA XII

Ci sami bez Adama. Wszyscy przechodzą na przód sceny.

RUPRECHT

      Ewuniu!

Jakże sromotnie dziś cię obraziłem!

A jakże, Ewuś, do pioruna, wczoraj!

Serce ty moje, dziewczę moje złote,

czy mi ty jeszcze w życiu swym przebaczysz?

EWA

rzuca się do stóp Waltera.

Ratujcie, panie, bez was my straceni!

WALTER

Straceni? Czemu?

RUPRECHT

      Co to, Ewuś, znaczy!?

EWA

Wybawcie wy mi Ruprechta od branki!

Wiem ci ja dobrze, że ten zaciąg, panie —

sam mi to sędzia w sekrecie powiedział —

do Wschodnich Indii idzie, skąd, wiadomo,

jeden na trzech powraca tylko żywy.

WALTER

Do Wschodnich Indii? Czyś przy zmysłach, panno?

EWA

Nie przeczcie, panie! Tak, tak, do Bantamu.

Oto tu list do urzędów z tajemną

o pospolitym ruszeniu instrukcją,

co ją niedawno wydał rząd w tej sprawie.

Widzicie tedy, że wiem wszystko, panie.

WALTER

bierze list i czyta.

O, niesłychanie podstępne oszustwo!

Przecież to list fałszywy jest, na honor!

Proszę was, panie pisarzu, powiedzcie,

jestże to owo zarządzenie, które

niedawno wam tu z Utrechtu przysłano?

JASNOTKA

To, wasza miłość? Patrzaj, co za lis szczwany!

Świstek to lichy, co go sam zmajstrował!

Wszystkie zaciągi werbowane w kraju

rząd do wewnętrznej przeznacza obrony;

do Wschodnich Indii nikt ich słać nie myśli.

EWA

Prawda to, panie?

WALTER

      Na honor!

EWA

      O Boże!

WALTER

Na dowód zaś zaręczam ci mym słowem,

że gdyby było tak, jak mówisz, panno,

to ja ci z wojska Ruprechta wykupię.

EWA

powstaje.

O, jakże nędznie mnie ten łotr okłamał!

Bo tym mi właśnie strapieniem okrutnym

zadręczał serce. Wczoraj w nocy przyszedł

atest mi niby wręczyć dla Ruprechta,

dowodził mi, że atest taki właśnie,

w którym się stwierdza chorobę udaną,

od wszelkiej służby Ruprechta uwolni.

Uczył, zapewniał i do mej komory

wkradł się, by atest, mówił, wygotować,

potem zaś z takim żądaniem bezwstydnym

zwrócił się do mnie, że usta dziewczęce

nigdy by tego powtórzyć nie śmiały.

BRYGIDA

A to mi, patrzcie, hultaj, oczajdusza!

RUPRECHT

Nie myśl już o nim, drogie moje dziecię!

Nie myśl o koniu tym z kopytem! Widzisz,

gdyby koń właśnie rozbił dzban w twej izbie,

tyle bym był zazdrosny co i teraz.

Całują się.

WIT

I ja tak mówię, więc się uściskajcie

i żyjcie odtąd w zgodzie i miłości!

Na Świątki zasię, da Bóg, ślub, gdy chcecie.

JASNOTKA

u okna

Ha! Patrzcie, patrzcie, jak tam sędzia Adam

przez oziminę kopytem zadziera,

jakby przed kołem gnał i szubienicą,

i niby miotłą śnieg za sobą zmiata.

WALTER

Jestże to sędzia?

JASNOTKA

      Sędzia, wasza miłość.

KILKU

Na szosę wybiegł. Patrzcie! Patrzcie! Patrzcie,

jak mu peruka smaga kark jak biczem.

WALTER

Panie pisarzu! Gońcie za nim, żywo!

I tu go, proszę, sprowadźcie z powrotem!

Nie chcę, by zło ucieczką swą pogorszył.

W urzędowaniu wprawdzie go zawieszam

i wam do dalszych zlecam rozporządzeń

urząd tutejszy sprawować, wszelako

jeśli, jak tuszę, kasy są w porządku,

nie chcę go wcale do dezercji zmuszać.

Idźcie więc, proszę, i tu go przywiedźcie!

Jasnotka wychodzi.

SCENA OSTATNIA

Ci sami bez Jasnotki.

MARTA

A ja, dostojność wasza, gdzież to, proszę,

siedziby rządu szukać mam w Utrechcie?

WALTER

I w jakim to celu?

MARTA

urażona

W jakim? Hm, nie wiem... Ale ten dzbanuszek

zaśhy swojego nie miał znaleźć prawa?

WALTER

Aj, prawda, dzbanek! Tak, na Wielkim Rynku,

sesje zaś w każdy wtorek są i piątek.

MARTA

Dobrze! Za tydzień stanę tam niechybnie!

Wszyscy wychodzą.

WARIANTSCENA XII

Ci sami — bez Adama. Wszyscy przesuwają się ku przodowi sceny.

RUPRECHT

      Aj, Ewuś!

Jakże sromotnie dziś cię obraziłem,

a jakże, aj, do kroć piorunów, wczoraj!

Czy mi ty w życiu swym przebaczysz kiedy?

Serce ty moje, dziewczę moje złote!

EWA

Idź sobie precz!

RUPRECHT

      Przeklęty nicpoń ze mnie!

Własną bym pięścią teraz się wygrzmocił!

Wiesz co, Ewuniu? Słuchaj, me kochanie:

zaciśnij w kułak piąstkę swą, do kata,

i luń mnie w gębę, jak się patrzy! Dobrze?

Inak spokoju nigdy już nie zaznam.

EWA

Nie chcę cię znać.

RUPRECHT

      A to ci gamoń ze mnie!

Myślałem sobie, że to Lebrecht, za czym

tu, do sędziego, idę, kiep, by przed nim

na krzywdę swą użalić się rzetelnie,

a to on sam był, sędzia zatracony!

Jeszcze na kunę gardło mi zasądza!

WALTER

Ha, gdyby panna zaraz wczoraj matce

wyznała była prawdę, jak należy,

zaoszczędziłaby sądowi hańby,

a sobie mniemań o swej czci — dwuznacznych.

RUPRECHT

Toć jej wstyd było. Wybaczcie jej, panie!

Sędzią jej był, więc szczędzić go musiała.

Wszelako teraz wszystko dobrze będzie.

EWA

Wstyd? Co? I czemuż?

RUPRECHT

      Nie? To co innego.

Ale czy tak, czy owak było, to już

zatrzymaj, Ewuś, jako chcesz, przy sobie.

Co nam też po tym? Kiedyś mi to, myślę,

sama opowiesz pod bzem, na ławeczce,

kiedy na nieszpór dzwonić będą dzwony.

A teraz chodź już i daj się przebłagać.

WALTER

Hm, co nam po tym? Ja inaczej sądzę:

jeżeli sobie panna Ewa życzy,

żebyśmy w jej niewinność uwierzyli,

to nam tu sprawę o rozbiciu dzbanka

ze szczegółami i w związku opowie.

Jedno jej słówko, tak na wiatr rzucone,

jeszcze w mych oczach sędziego nie wini.

RUPRECHT

Mów, zatem, Ewuś, mów! Wszakżeś niewinna.

Czegóż więc chciało końskie to kopyto?

Toć gdyby dzbanek właśnie koń był rozbił,

tyle bym był zazdrosny co i teraz.

EWA

I cóż stąd, że się niewinną opowiem,

gdyśmy oboje zgubieni na zawsze?

RUPRECHT

Zgubieni, mówisz?

WALTER

      Czemuż to zgubieni?

RUPRECHT

Dałbym swą szyję, że o pobór idzie.

EWA

pada Walterowi do stóp.

Skoro nam wy nie pomożecie, panie,

tośmy straceni.

WALTER

      Skoro wam?...

RUPRECHT

      O Jezu!

WALTER

Powstań, me dziecię!

EWA

      Nie, nie pierwej, panie,

póki nam jawnie nie udowodnicie,

że macie serce naprawdę tak dobre,

jak wam to z lic i z oczu patrzy.

WALTER

Chętnie ci, dziecię me, dowiodę tego, chętnie,

ale choć w duszy wierzę ci, ty wprzódy

dowieść mi musisz, że twoje niewinne.

EWA

Dowiodę wam, dowiodę, panie.

WALTER

      Mów więc!

EWA

Wszak wiecie, panie, że rząd wydał prawo,

by na stu ludzi w każdej wsi na wiosnę

wezwać pod broń dziesięciu co najtęższych.

Wiadomo ano, że Hiszpan nijako

z Niderlandczykiem pogodzić się nie chce

i bicz tyraństwa, w strzępy już porwany,

znowu by na nas chciał ukręcić! Za czym

po wszystkich drogach ciągną wojska mnogie,

aby odeprzeć od wybrzeży naszych

okręty, które wróg nam śle na zgubę,

a pod ten czas ruszenie pospolite

obsadza bramy w opuszczonych miastach.

WALTER

Tak jest w istocie.

EWA

      Tak mówią.

WALTER

      Cóż dalej?

EWA

Raz tedy siedzim u kominka społem,

matula, ojciec, Ruprecht i ja, radząc,

czyli w te Świątki, czy też w Świątki za rok

będzie wesele nasze, a tu nagle

komisja, co to rekruta wybiera,

wejdzie do izby, Ruprechta zapisze

i tym wyrokiem przeokrutnym spór nasz,

kiedy się już ku Świątkom tym przechyla,

rozstrzygnie wraz — Bóg wie, na które Świątki.

WALTER

Ha, moje dziecię...

EWA

      Wiem.

WALTER

      Los wszystkich.

EWA

      Prawda.

WALTER

I Ruprecht też się ociągać nie może.

RUPRECHT

Ani mi w myśli.

EWA

      Tak, ani mu w myśli

i mnie też, panie, niech Bóg broni przed tym,

żebym go w takim myślenia sposobie

miała powściągać! Bogu za to dzięki,

że wszyscy my, Niderlandczycy wolni,

jakowąś świętość mamy w piersiach, która

warta jest tego, żeby walczyć o nią!

Niech więc jej każdy własną broni piersią!

Gdyby się nawet miał wręcz spotkać z wrogiem,

jeszcze bym rzekła doń: Idź! I Pan Bóg z tobą!

A cóż bym zasię miała go wstrzymywać

teraz, gdy pono wałów ma w Utrechcie

przed chłopięcymi bronić li psotami?

Lecz nie wiem czemu, kiedy w sadzie naszym —

nie bądźcie wy mi krzywi za to, panie! —

widzę, jak wszystko już pod Świątki kwitnie

i wiosna w krąg różowe puszcza pąki,

nijak od łez powstrzymać się nie mogę.

WALTER

Brońże mnie, Boże, bym ci krzyw był za to!

Mów dalej, dziecię.

EWA

      Wczoraj w jakiejś sprawie

matka na urząd ślą mnie do sędziego.

Przychodzę tedy, a sędzia: „Ewuniu,

czemużeś — mówi — taka smutna? Główka

zwisa ci — mówi — ni to konwalijka.

Wiesz dobrze — mówi — że ci z tym do twarzy.

Ruprecht, o zakład, że to Ruprecht” — mówi.

,,Pewnie — powiadam — gdy się kogo kocha,

to człek niejedno wycierpieć tu musi”.

A on mi na to: „Biedne — mówi — dziecko!

I cóż byś — mówi — cóż byś dała za to,

Gdybym Ruprechta z wojska ci uwolnił?”

,,Aj! — mówię — nie wiem, co bym za to dała!

Lecz jak to zrobić?” — „Głuptasku! — powiada ---

pan fizyk umie i ja umiem pisać,

wad zaś cielesnych dojrzeć nikt nie zdoła.

Skoro więc Ruprecht przed komisją z takim

stanie atestem, dadzą mu odprawę.

Rzecz — mówi — prosta, ot, jak chleb zjeść z masłem”.

,,Tak?” — mówię. „Tak” — powiada. „Ano — mówię —

to dajcie temu, panie sędzio, pokój.

Bo że mi Pan Bóg — mówię — na pociechę

Ruprechta zdrowym stworzył i niekrzywym,

z tym się kryć nie chcę przed komisją wcale,

Widzi On dobrze wady naszych serc i

żaden Go atest fizyka nie zmyli”.

WALTER

Roztropnieś rzekła.

EWA

      „Jak sobie chcesz — mówi.

— Niechże więc idzie w swoją drogę, ale...

Com ci powiedzieć chciał? Tych sto guldenów,

co je niedawno Ruprecht odziedziczył,

każ, nim odejdzie, zapisać na siebie”.

,,Co? — mówię — sto guldenów? I dlaczego?

Co by też mogło tym guldenom grozić?

Czyż — mówię — dalej pójdzie jak do miasta?”

,,Czy pójdzie dalej jak do miasta, pytasz?

Ha, wielki Boże! Bóg wie — mówi — dokąd

iść mu trza będzie! Pójdziesz raz za bębnem —

dobosz, wiadomo, idzie za chorążym,

chorąży znów za kapitanem stąpa,

kapitan zasię w krok za pułkownikiem,

pułkownik znów za generałem kroczy,

generał wreszcie za rozkazem Stanów,

a Stany, aj, niechże mnie kaci porwą,

ciągną myślami daleko, daleko,

i każą w bębny bić, aż skóra pęka!”

WALTER

To niegodziwiec!

EWA

      „Niech Bóg broni! — mówię. —

Wszak gdy Ruprechtaście zapisywali,

Dokładnieście mu miejsce wyznaczyli”.

,,Tak — mówi — miejsce! Słoninka na myszy!

Gdy raz milicję będą mieć w Utrechcie,

wtedy się łapka z trzaskiem przymknie z tyłu.

Tych sto guldenów każ zapisać sobie”.

,,Lecz, panie sędzio — pytani — czy to pewne?

Czy ich naprawdę wysłać chcą na wojnę?”

,,Czy ich naprawdę chcą na wojnę wysłać?

Chcesz mi na wszystko — mówi — przysiąc, Ewuś,

że tajemnicy nie zdradzisz nikomu?”

,,Na Boga! — mówię — czemuż, panie sędzio,

czemu tak dziwnie na mnie spoglądacie?

Co to ma znaczyć? Mówcież prawdę całą!”

WALTER

No no, ciekawym, co to będzie dalej.

EWA

„Co będzie? Ano — powiada — jak wiecie,

że ono wojsko do Batawii jedzie,

żeby na królach tamtejszych z Bantamu,

Jawy, Jakatry i Bóg wie skąd zresztą,

zdobywać łupy dla kramarzy w Hadze”.

WALTER

Co, do Batawii?

RUPRECHT

      Ja bym miał do Azji?...

WALTER

O tym nic zgoła nie jest mi wiadomo.

EWA

Wiem ci ja, panie, że wam mus tak mówić.

WALTER

Przysięgam ci na urząd swój.

EWA

      Na urząd?

A toć sam urząd każe prawdę taić.

WALTER

Posłuchaj zatem...

EWA

      Wybaczcie mi, panie,

alem ja sama na te oczy przecie

widziała list ten, coście go z Utrechtu

do wszystkich w kraju urzędów wysłali.

WALTER

Jakiż list znowu?

EWA

      Jaki? Ten z tajemną

o pospolitym ruszeniu instrukcją

i o tym, aby ściągać je z siół wszystkich.

WALTER

List, mówisz?

EWA

      List.

WALTER

      A w liście tym co?

EWA

      Stało,

by pospolite ruszenie do marca

w najsekretniejszym utrzymywać błędzie,

że się do służby w kraju je przeznacza,

a w marcu żeby przewieźć je do Azji.

WALTER

W marcu, powiadasz? Samaś to czytała?

EWA

Ja nie czytałam. Nieczytelnam przecie.

Ale mi sędzia list odczytał.

WALTER

      Sędzia?

EWA

Tak, panie, sędzia, słowo w słowo.

WALTER

      Dobrze.

Cóż dalej, dziecię?

EWA

      „Wielki Boże! — krzyknę

Kwiat ludu — mówię — młody do Batawii,

na ową wyspę tam straszliwą, kędy,

gdy okręt się z daleka już przybliża,

jedna część ludzi drugą grzebie w morzu!

Toć to nie pobór — mówię — jest rzetelny,

lecz podstęp jeno, oszukaństwo czyste!

Kraj się z najzdrowszej okrada młodzieży,

by ją za pieprz i muszkat przefrymarczyć!

Podstęp za podstęp! Sprawcież mi więc — mówię

sprawcież, mój sędzio, atest dla Ruprechta,

a ja w podziękę dam wam wszystko za to,

co li godziwie ode mnie zechcecie”.

WALTER

O, to niedobrze. Tu chybiłaś, panno.

EWA

Za podstęp, panie, podstęp!

WALTER

      Cóż on?

EWA

      Ano:

„Na wdzięczność — mówi — pora jeszcze. Teraz

O atest tylko — mówi — idzie. Kiedyż

Ruprecht ma odejść?” — „W tych dniach” — mówię. „Dobrze,

wybornie — mówi — składa się, dziś bowiem

pan fizyk właśnie przyjść ma do urzędu,

zaraz więc z nim spróbuję sprawę ubić.Pokąd to — pyta — furtkę masz otwartą?”

,,Furtkę, mój sędzio? Czy tę — pytam — w sadzie?

,,W sadzie” — powiada. „Furtkę do dziesiątej.

Czemuż pytacie?” — „Czemu? — odpowiada —

boć może atest jeszcze dziś przyniosę”.

,,Atest, mój sędzio? aj aj, co wam w głowie?Sama — powiadam — jutro go odbiorę”.

,,Dobrze — powiada — jak chcesz, przyjdź wczas rano,

bo o dziesiątej będę już na nogach”.

WALTER

I cóż, cóż dalej?

EWA

      Więc ja do dom wracam

i z ciężką troską, com ją kryła w sobie,

próżno w komorze czekam przez dzień cały

i próżno w nocy do dziesiątej czekam.

Z Ruprechta — ani śladu. Gdy więc z wieży

Zegar dziesiątą wybił, schodzę na dół,

by zawrzeć furtkę, aż tu naraz, patrzę,

coś się w ciemnościach od lip ku mnie skrada.

,,Tyżeś, Ruprechcie?” — pytam. „Ewuś” — słyszę.

,,Kto to? Kto?” — pytam. „Pst, któż by, Ewuniu?”

,,Wyście to, panie sędzio?” — „Ja, Adam”.

RUPRECHT

Do kroćset diabłów!

EWA

      Z mroku się wychynął,

po czym żarciki stroił sobie, figle,

i w oba mnie policzki szczypał, wreszcie

pyta mnie, wiecie, czy już matka w łóżku?

RUPRECHT

To ci drab, patrzcie!

EWA

      Więc ja: „Czego — mówię —

Czego tak późno tu, mój sędzio, chcecie?”

,,Czego, głuptasku — mówi — chcę?” — „Tak — mówię —

i po coście tu o dziesiątej przyszli?”

,,Po com tu — mówi — przyszedł o dziesiątej?”

,,Puśćcie mi — mówię — rękę! Czego chcecie?”

,,Czyś oszalała — powiada — dziewczyno?

Czy — mówi — dziś nie byłaś u mnie z rana

i czyś nie chciała, powiedz sama, żebym

atest ci dla Ruprechta przysposobił?”

,,Czym dziś?... A jużci”. — „Więc ci go przynoszę”.

,,A toć mówiłam, że sama poń przyjdę”.

,,Sama? No, proszę. Zmysłyś postradała.

Jutro o piątej jadę — mówi — rano

i sam jej dziś, nie wiedząc, kiedy wrócę,

atest przynoszę, a ona — doprawdy

niewiele braknie, a precz mnie wyrzuci,

jutro chce, mówi, przyjść po atest do mnie!”

,,Skoro o piątej wyjeżdżacie — mówię —

to co innego, panie sędzio, ale

dziś rano jeszcze nic wam o tym widać

nie było, panie sędzio, wiadomym”.

,,Nie — mówi — widzę, że ci Bóg wziął rozum.

Wszak rozkaz dziś dopiero o dwunastej

przyszedł na urząd”. „Ano tak — powiadam —

to co innego, o tym nie wiedziałam”.

,,No, to — powiada — słyszysz teraz”. „Słyszę

i z serca — mówię — za trud wam dziękuję,

mój panie sędzio. Wybaczcie! Gdzie atest?”

WALTER

Czy wam co o tym rozkazie wiadomo,

panie pisarzu?

JASNOTKA

      O tym? Ani słowa.

Raczej, że rozkaz przeciwny otrzymał,

by się na krok z urzędu nie wydalał.

Wszak go dziś tutaj wasza miłość rano

zastał w urzędzie.

WALTER

      Zatem?

EWA

      Jeśli kłamał,

czyliż ja, panie, mogłam o tym wiedzieć?

WALTER

Słusznie. Nie mogłaś zbadać prawdy. Dalej!

Gdzie leży atest? — pytasz.

EWA

      Tak. „Tu — mówi — Ewuś”.

Po czym dobywa go, lecz: „Słuchaj, Ewuś,

jeszcze mi — mówi — powiedz wprzód, kochanie,

jak się po ojcu ten twój Ruprecht pisze?

Czyli nie Gawron? Ruprecht Gawron?” — „Ruprecht?”

,,Tak, Ewuś, Ruprecht. Gawron czy też Dudek?

A może Dudek? Dudek, co? Lub Gawron?”

,,Zięba — powiadam. — Zięba zwie się”. — „Zięba?

Do kroćset! — mówi. — Tak, tak, Ruprecht Zięba!

Patrzaj — powiada — Bóg mnie skarż, gdy kłamię.

A to się, wiesz, z nazwiskiem tym kaducznym

język mój dziś w chowankę ze mną bawił”.

,,Nie znacież — pytam — nazwiska Ruprechta?”

,,Nie — mówi — nie, Ewuniu, jako żywo!”

,,Więc go w ateście jeszcze nie ma?” — pytam.

,,Nie wiem — i powiada — co ci się dziś stało.

Przecież ci mówię, żem się darmo trudził,

żeby go z swojej pamięci wydobyć,

kiedyśmy z panem fizykiem dziś rano

fabrykowali atest ten w urzędzie”.

,,Tak? --- mówię — zatem to nie atest żaden,

ale, za waszym pozwoleniem, świstek,

mnie zaś atestu trzeba porządnego!”

,,Nie, na mą duszę — mówi — tyś szalona,

wszak atest — mówi — już gotowy prawie,

z pieczęcią już i datą, tylko w środku

miejsca zostało tyle, ile trzeba,

ażeby w nie nazwisko Zięby wpisać.

Zaraz to miejsce inkaustem wypełnię,

a atest będzie według reguł wszelkich

taki, jakiego potrzeba ci właśnie”.

,,I gdzież to — pytam — chcecie tak po nocy,

czy pod tą gruszą miejsce to wypełnić?”

,,Aj aj — powiada — cielątko ty boże!

Przecie — powiada — światło masz w komorze,

a ja w kieszeni inkaust mam i pióro;

tylko nazwisko w oną dziurę wpisać,

za pół pacierza atest będzie gotów.

Chodźmy!”

RUPRECHT

      Do kroćset! To ci łotr przeklęty!

WALTER

Po czym do izby weszłaś z nim, nieprawdaż?

EWA

„I jakiż to, mój sędzio — mówię — sposób?

Czyli myślicie, że gdy matka śpią już,

ja do komory wejdę z wami? Ale!

Nic z tego — mówię — mój sędzio, nie będzie,

przecieście o tym wiedzieć mogli z góry”.

,,Ano — powiada — jak chcesz, jak chcesz — mówi. —

Na inny zatem raz odłożym sprawę.

Za pięć, za sześć lub osiem dni powrócę”.

,,Chryste! — powiadam — za osiem dopiero,

a Ruprecht za trzy odejść ma do wojska!”

WALTER

W końcu więc?

EWA

      W końcu...

WALTER

      Weszłaś?

EWA

      Weszłam, panie.

Zaprowadziłam go do swej komory.

MARTA

Ewo!

EWĄ

      Matulu! Nie krzywcie się!

WALTER

      Dalej.

EWA

Kiedyśmy zatem weszli do komory —

dziesięć zaś razy klęłam, nimem weszła —

i gdym ostrożnie przymkła drzwi za sobą,

on złożył na stół inkaust, pióro, atest,

przysunął stołek, do pisania niby,

że myślę sobie — siędzie teraz, ale

on ku drzwiom idzie, rygiel w nich zasuwa,chrząknie raz, drugi, po czym surdut zdziewa

i z wolna z głowy perukę zdejmuje,

a że głowicy drewnianej nie było,

więc ją na dzban zawiesza, com go sobie,

by wyszorować, na gzyms postawiła.

Zdziwiona pytam, co to wszystko znaczy,

a on na stołku obok stołu siada,

za obie ręce chwyta mnie i, wiecie,

patrzy tak na mnie...

MARTA

Patrzy...

RUPRECHT

      Patrzy...

EWA

      Patrzy.

Ze dwa pacierze patrzył mi tak w oczy.

MARTA

I mówił co?

RUPRECHT

      Czy mówił?

EWA

      „A wy, nikczemniku! —

krzyknę na niego, gdy przemówi! wreszcie! —

co sobie — mówię — też myślicie o mnie?”

Po czym go pięścią pchnę, aż się potoczył,

i „Jezu Chryste! — krzyknę — Ruprecht idzie!”

Bom już słyszała, jak do drzwi tam walił.

RUPRECHT

W sam raz przyszedłem.

EWA

      „Ha, do stu kaduków!

Zdradzonym!” — woła i chwyta za atest,

inkaust i pióro i ku oknu pędzi.

,,Miej rozum! — mówi i okno otwiera —

jutro po atest — mówi — przyjdź na urząd;

lecz powiesz słówko, to go — mówi — wezmę

i w strzępy podrę, a z nim szczęście twoje!”

RUPRECHT

Czart taki!

EWA

      I wraz na podnóżek włazi,

na stołek — się i na okno gramoli

i patrzy na dół, czy zeskoczyć zdoła,

po czym odwraca się, na gzyms pochyla,

gdzie zapomniana wisiała peruka,

i chwyta ją, i z dzbana ją porywa,

a wraz z nią strąca dzban, dzban leci,

on skacze w dół, a Ruprecht w izbę wpada.

RUPRECHT

Do kroćset — ha!

EWA

      Chcę mówić, Bóg mi świadkiem,

lecz on jak koń przez izbę gna prychając

i pchnie...

RUPRECHT

      Do diabła!

EWA

      ...pchnie mnie w pierś...

RUPRECHT

      Ewuniu!

EWA

...że się bez zmysłów ku łóżku powalę.

WIT

Przeklęty raptus!

EWA

      Potem ledwie wstaję,

w oczach mi światła zielone migają,

chwieję się, trzymam się łóżka, gdy naraz

on sam jak długi z okna bęc! upada.

Myślałam se, że żyw już nie powstanie,

więc: „Chryste! — wołam — Zbawicielu świata!”

I skoczę k niemu, i chylę się nad nim,

i tak w ramiona biorę go najczulej,

i: „Co ci? — pytam — co ci to, Ruprechcie?”

Wtem on...

RUPRECHT

      Bogdaj mi!

EWA

      Wściekł się...

RUPRECHT

      Czym cię trafił?

EWA

Cofnęłam się przestraszona.

MARTA

      Grubianin!

RUPRECHT

Bogdaj mi noga w kół zdrętwiała!

MARTA

      Kopać!

Ją — kopać! Tfy!

EWA

      A na to matka wchodzą,

dziwią się, stają i podnoszą lampę,

a widząc dzbanek rozbity na szczątki,

z gniewem do niego, jak do winowajcy.

On zasię stoi, wścieka się i milczy,

potem zaś chce się bronić, ale wtedy

wpadną nań razem Ralf i Jan sąsiedzi,

obaj pozorem winy omamieni,

i ciotka Zofia, i ciotka Ludwina,

Co się na hałas zbiegły do komory,

i wszyscy społem lżą go, nie słuchając.

On zaś się pieni i na wszystko klnie się,

że to nie on, lecz inny ktoś dzban rozbił,

co tu na chwilę przed nim czmychnął z izby.

RUPRECHT

Aj, żem, do kata, całkiem też nie zmilczał!

Ktoś inny! Ewuś! mojaś ty!

EWA

      A wówczas

matka przede mną stają, blada, wiecie.

że niczym śmierć, zaś wargi jej się trzęsą,

staną przede mną i w boki się wsparłszy:

,,Kto to był? — mówią. — Kto?” — pytają, ja zaś:

,,Święty Józefie — wołam — i Maryjo!

Co sobie matka myślą też?” A wtedy:

,,Po co pytacie? — krzyczą obie ciotki. —

Przecie to Ruprecht, któż by inny zasię?”

I wszyscy w krzyk: „A kłamca! A ladaco!”

Ja nic, panowie, nic, tylko wciąż milczę,

milczę i — kłamię; wiem, że kłamię, ale

milcząco jeno, na to wam przysięgam.

RUPRECHT

Tak, tak, ni słówka nie rzekła. Bóg świadkiem.

MARTA

Prawda, nie rzekła, lecz skinęła głową,

gdy ją spytałam, czy to Ruprecht.

RUPRECHT

      Skinąć,

to i po prawdzie też skinęła może.

EWA

Ja — skinąć? Matko?

RUPRECHT

      Nie skinęłaś? Dobrze!

EWA

Kiedyż skinęłam?

MARTA

      Nie skinęłaś, mówisz,

gdy ciotka Zofia stanęła przed tobą

i zapytała: „Czy nie Ruprecht, Ewo?”

EWA

Czyżbym naprawdę? Patrzcie, sama nie wiem.

RUPRECHT

E, wielkie rzeczy! Co tam, odrobinkę!

Kiedyś chusteczkę miała w garści, Ewuś,

i gdy w nią, wiesz, siąknęłaś sobie mocniej,

to się i mogło zdać, że troszkę kiwasz.

EWA

Troszkę? Być może, ale troszkę tylko.

MARTA

Dość znacznie jednak, żeby dojrzeć.

WALTER

      Dalej.

Cóż dalej zatem?

EWA

      Dzisiaj rano jeszcze

pierwszą to moją było myślą, panie,

żeby się z wszystkim Ruprechtowi zwierzyć,

bo gdy mu, myślę, powiem, czemum łgała,

to chyba, myślę, będzie łgał wraz ze mną

i powie: Ano, tak, ja dzban rozbiłem.

Tak zaś i atest jeszcze wydostanę.

Ale gdym sobie tak myślała rano,

do izby mojej matka, wiecie, wejdą

z tym oto dzbanem w ręce i w te pędy

do ojca Wita każą mi iść z sobą,

tam zaś Ruprechta przed sąd pozywają.

Darmo go proszę, żeby mnie wysłuchał.

Co się do niego zbliżę, klnie i fuka,

odwraca się i słuchać nie chce.

RUPRECHT

      Przebacz!

WALTER

Dosyć. A teraz dowiedz się, me dziecię,

do jakich to postępków nieprzystojnych

bezecny podstęp chciał cię doprowadzić.

EWA

Naprawdę, panie?

WALTER

      Słuchaj zatem: oto

do żadnej, mówię ci, Batawii zgoła

pospolitacy nasi nie pojadą,

lecz tutaj, tu w Holandii, pozostaną.

EWA

Tak, wiem, w Holandii. A sędzia to kłamał.

Kłamał już tyle, to i teraz kłamał.

Zaś i ten list pewnikiem też skłamany,

com go na własne uświadczyła oczy,

i sędzia tylko tak — z powietrza czytał.

WALTER

Zapewniam cię.

EWA

      O miłościwy panie!

Jakże możecie wy tak ze mną? Boże!

WALTER

Powiedzcież, proszę więc, panie pisarzu;

jak brzmiał ów list z Utrechtu? Wszak go znacie.

JASNOTKA

Brzmiał tak, jak wszem wiadomo: że milicja,

jako krajowa, w kraju pozostanie.

EWA

Teraz już z nami, mój Ruprechcie, koniec.

RUPRECHT

Jakże, Ewuniu, czyś się przekonała?

Namyśl się!

EWA

      Namyśl! Wnet już sam obaczysz.

RUPRECHT

Wszystko to, mówisz, stało tak naprawdę?

EWA

Przecie ci mówię, wszystko, wszyściuteńko,

a i to także, żeby nas tak zwodzić.

WALTER

Ręczę ci słowem.

EWA

      Panie miłościwy!

RUPRECHT

Nie pierwszy by to było raz co prawda.

EWA

Cichaj już, cichaj, Ruprechcie; to darmo.

WALTER

Nie po raz pierwszy, mówisz?

RUPRECHT

      Bo to pono

siedem lat temu było już coś takie.

WALTER

Otóż powiadam ci, że po raz pierwszy

rząd by cię chyba chciał oszukać, chłopcze.

Ilekroć bowiem wojska słał do Azji,

miał też odwagę rzec im, dokąd jadą.

Pójdziesz, powiadam...

EWA

      Chodź już, chodź, Ruprechcie.

WALTER

Pójdziesz więc, mówię, do Utrechtu, tam zaś

dowiesz się snadnie, że zostajesz w kraju.

EWA

Tak, tak, w Utrechcie dowiesz się, a teraz

chodźmy już, chodźmy; ostatnie to chwile,

które nam rząd na płakanie zostawia,

już ich nam chyba zatruć nie zechcecie.

WALTER

Także to mało masz w swym sercu wiary?

EWA

I czemum, czemum nie zmilczała, Boże!

WALTER

Ja ci, dziewczyno, wierzyłem na słowo,

a teraz boję się, czy nie za rychło.

EWA

Przecie wam, panie, wierzę. — Chodź, Ruprechcie.

WALTER

Zostań, powiadam. Com przyrzekł, dotrzymam.

Dowiodłaś mi, że twoja twarz nie kłamie,

a teraz ja dowiodę ci, że moja

też nie obłudna, chociaż mi inaczej

przyjdzie dać dowód niźli tobie, panno.

Weź tę sakiewkę!

EWA

      Sakiewkę?

WALTER

      Weź, mówię.

Dwadzieścia w niej guldenów złotych. Starczy,

żebyś Ruprechta wykupiła za nie.

EWA

Ruprechta?

WALTER

      Tak. Uwolnisz go, lecz słuchaj:

jeśli milicja do Azji pojedzie,

weźmiesz sakiewkę tę ode mnie w darze;

jeśli zaś w kraju, jak rzekłem, zostaje,

to mi za karę brzydkiej swej niewiary

zwrócisz ją, słyszysz, z godziwym procentem

cztery od sta — w terminie wyznaczonym.

EWA

Jeśli, mówicie?...

WALTER

      Sprawa jasna przecie.

EWA

Jeśli milicja do Azji pojedzie,

to ta sakiewka, powiadacie, panie,

zostanie naszą, od was darowaną,

a jeśli tu, jak rzekliście, zostanie,

to ja za karę, żem wam nie ufała,

mam te pieniądze zwrócić wam z procentem?Patrzy na Ruprechta.Nie, nie, Ruprechcie! Tfy, to fałsz wierutny!

WALTER

Cóż tu jest fałszem?

EWA

      Weźcie, panie, weźcie!

WALTER

I czemuż to mam wziąć ją?

EWA

      Weźcie, proszę.

WALTER

Sakiewkę?

EWA

      Boże!

WALTER

      Czemu mi ją zwracasz?

Przecie guldeny świeże są, z mennicy.

Patrz, tu oblicze hiszpańskiego króla.

Czy myślisz może, że cię król oszuka?

EWA

O nie, mój dobry wy i zacny panie!

Wybaczcie mi! To sędzia...

RUPRECHT

      Drab!

EWA

      Przeklęty!

WALTER

Wierzysz więc wreszcie, że mówiłem prawdę?

EWA

Wierzę wam, panie, prawdę jako dukat,

na którym boże jaśnieje oblicze.

O, że też ja i takich nawet monet

poznać niezdolnam!

WALTER

      A teraz daj buzi!

Teraz cię muszę ucałować. — Wolno?

RUPRECHT

Całujcie, panie, całujcie, a zdrowo!

WALTER

Ty zaś, mój chłopcze, do Utrechtu!

RUPRECHT

      Ano!

Na miejskich wałach tam przez rok stać będę,

po roku zasię Ewa będzie moja.

UZUPEŁNIENIE

EWA

Ja co niedziela będę szła do miasta

z garnuszkiem masła i kukiełką świeżą

i będę go na miejskich szukać wałach,

aż przyjdzie czas, gdy do dom go zabiorę.

WALTER

A ja go bratu polecę mojemu,

co jest w milicji krajowej rotmistrzem,

by go do swojej wziął kompanii. Zgoda?

EWA

Czyżbyście, panie?...

WALTER

      Zrobię to natychmiast.

EWA

Jakże nas, panie, dziś uszczęśliwiacie!

WALTER

Za rok, gdy minie służba Ruprechtowa,

znowu tu do was na Świątki przyjadę,

na weselnego zgłaszając się gościa,

boć Świątków myślę, nie chybicie, prawda?

EWA

Nie, panie, w maju szczęście nam zakwitnie.

WALTER

Czyście kontenta, pani Marto?

MARTA

      Ano.

RUPRECHT

I już się na mnie nie gniewacie, matko?

MARTA

Zaśbym się miała też na ciebie gniewać,

głupi młokosie. Czyś to ty dzban rozbił?

WALTER

A wy tam, ojcze Wicie?

WIT

      Radem z duszy.

WALTER

To dobrze, dobrze. Tylko wiedzieć chciałbym

gdzie sędzia też...

JASNOTKA

Niech wasza miłość spojrzy:

Od dłuższej chwili stoję tu u okna

i patrzę w świat, a tam, przez oziminę,

zbieg jakiś, widzę, w czarnym mknie ornacie,

jakby przed kołem gnał i szubienicą,

miecąc za sobą śniegiem, aż się kurzy.

WALTER

I gdzież to?

JASNOTKA

      Tam. Niech wasza miłość bliżej

podejść tu raczy.

Wszyscy podchodzą ku oknu.

WALTER

      Czyżby to tam — sędzia?

JASNOTKA

Tak, wasza miłość, kto ma oko bystre,

dojrzy niechybnie.

RUPRECHT

      Do kata!

JASNOTKA

      On?

RUPRECHT

      Dyć on!

Aj, popatrz, Ewuś!

EWA

      Sędzia!

RUPRECHT

      Ani chybi,

po tym kulawym poznaję go kłusie.

WIT

Tenże to sędzia, co tam gna w sośninę?

MARTA

Aj, na uczciwość, patrzcie, patrzcie, ludzie!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.