Księga I
Gniew Achilla, bogini, głoś, obfity w szkody,
Który ściągnął klęsk tyle na greckie narody,
Mnóstwo dusz mężnych wcześnie wtrącił do Erebu,
A na pastwę dał sępom i psom bez pogrzebu
Walające się trupy rycerskie wśród pola:
Tak Zeusa wielkiego spełniała się wola
Odtąd, gdy się zjątrzyli sporem niebezpiecznym
Agamemnon, król mężów, z Achillem walecznym.
Od kogóż tej niezgody pożar zapalony?
Od Feba, co go Kronid z pięknej miał Latony.
Gniewny na króla, wojsku straszną klęskę zadał,
Rozszerzył mór w obozie, codziennie lud padał;
Mścił się, że był zelżony jego kapłan święty.
Przyszedł Chryzes, gdzie stały Achajów okręty,
Świetną na okup córki przynosząc ofiarę,
A w ręku mając berło i Feba tiarę;
Prosił Greki o litość na ojcowskie bóle:
Najbardziej zaś Atrydy, dwa narodów króle:
— «Atrydowie i Grecy! Niech wam dadzą bogi
Dobyć miasta Pryjama, w swoje wrócić progi!
Lecz pomni na łuk Feba strzelający z góry,
Weźcie okup, nie przeczcie ojcu jego córy!
Rzekł. W Grekach szmer przyjazny oznaczał ich zgodę,
Aby uczcić kapłana i przyjąć nagrodę;
Nie przypadła królowi do serca ta mowa,
Więc go puścił z obelgą, przydał groźne słowa:
— «Znidź, naprzykrzony starcze, z oczu moich pręcej,
Nie waż bawić się dłużej ani wracać więcej!
W tiarze, w berle słaba dla ciebie zasłona.
Chyba mi starość córkę twoją wydrze z łona;
Od swych daleko, w Argos na zawsze osiędzie,
Tam wełnę tkać i łoże moje dzielić będzie.
Pójdź precz! Ani mnie gniewaj, żebyś został cały!
Rzekł król; zaląkł się starzec i odszedł struchlały.
Szedł cicho ponad morze, gdzie huczały fale,
A gdy już był daleko, wynurzył swe żale
I syna pięknowłosej tak prosił Latony:
— «Boże! Którego Chryza doznaje obrony,
Smintejczyku! Co strzałę wypuszczasz daleką,
Co masz Tened i Killę pod możną opieką:
Jeśli wieńcami twoje zdobiłem kościoły,
Jeślim ci na ofiarę bił kozły i woły,
Niech prośba ta od ciebie będzie wysłuchana:
Zemścij się łukiem twoim obelgi kapłana».
Ledwie skończył, modlitwa doszła ucha Feba;
Wysłuchał go łaskawie, zstąpił gniewny z nieba
Z łukiem swoim, z kołczanem; na ramionach strzały
W bystrym biegu strasznymi szczęki przerażały.
Idzie jak noc posępny; siadł z dala, łuk spina:
Leci strzała i świszcząc powietrze rozcina.
Okropnym brzmiąc łuk jękiem psy strzela i muły;
Wnet zgubne jego razy Achaje poczuły:
Palą się bezprzestannie smutne trupów stosy.
Przez dziewięć dni na wojsko śmiertelne szły ciosy,
Dziesiątego Achilles cały lud zwoływa,
Bo tę myśl w piersi Hera wlała mu życzliwa,
Bolesna, widząc swoich Achajów zagładę.
Zatem, gdy się na walną zgromadzili radę,
Mężny Achilles tymi zaczął mówić słowy:
— «Teraz bardzo się lękam, synu Atrejowy,
Abyśmy, obłąkani wpośród morskich brodów,
Nie musieli powracać do ojczystych grodów,
Jeżeli tu na zawsze nie zamkniem powieki,
Bo i wojna okrutna, i mór niszczy Greki.
Niech wieszcz lub kapłan powie, skąd ta chłosta sroga,
Albo snów tłumacz wierny — wszakże sny od boga?
Niechaj powie, dlaczego Feb naszej chce zguby:
Czy go niedopełnione obrażają śluby?
Czyli stąd, że świętego stugłowu nie bierze?
Bijmy owce i kozy dla niego w ofierze,
Aby ubłagan wstrzymał ten mór niebezpieczny»
To powiedziawszy usiadł Achilles waleczny.
Wstał Testora syn, Kalchas, pierwszy w swym urzędzie:
Zna, co jest, zna, co było, zna nawet, co będzie;
Mądry i duchem wieszczym od Feba natchnięty,
On do Troi achajskie prowadził okręty.
Więc tak na radzie głosem roztropnym opiewa:
— «Chcesz, bym wyrzekł, dlaczego na nas Feb się gniewa,
Feb, którego łuk srebrny zgubne strzały niesie?
Ja powiem, lecz przysięgą zaręcz, Achillesie,
Że mi słowy i ręką dasz potrzebne wsparcie,
Bo widzę, jak się na mnie rozgniewa zażarcie
Mąż, któremu nad sobą władzę Grecy dali.
A gdy król na słabego gniewem się zapali,
Chociaż się na czas wstrzyma, w razie nie zaszkodzi,
Znajdzie potem sposobność i zemście dogodzi.
Uważ więc, czyliś zdolny ocalić mą głowę».
Achilles odpowiedział na tę wieszczka mowę:
— «Co tylko wiesz, mów śmiało! Bo na Apollina
Przysięgam, Zeusowi najmilszego syna,
Którego ty świętości trzymając na pieczy,
Z daru jego zwiastujesz przyszłe Grekom rzeczy;
Przysięgam, póki widzę to światło na niebie:
Żaden się z Greków skrzywdzić nie odważy ciebie,
Ani sam Agamemnon. Nic to nie przeszkadza
Prawdę wyrzec, że jego najwyższa dziś władza».
Ośmielił się tym wieszczek: «Ani dla ofiary,
Ani dla ślubów — rzecze — zesłane są kary;
Wzgarda świętego sługi ściągnęła tę stratę.
Nie chciał wydać król córki, odrzucił zapłatę,
Dlatego między nami zaraza się szerzy,
I nie wprzódy się w swoim gniewie Feb uśmierzy,
Aż król powróci zdobycz, którą dotąd trzyma.
I darmo odda brankę z czarnymi oczyma.
Gdy do Chryzy poślemy jeszcze stugłów święty,
Może się da złagodzić dla nas bóg zawzięty».
Skończywszy usiadł Kalchas. Natychmiast powstanie
Trzymający szerokie Atryd panowanie,
Straszliwie pomieszany, gniew mu wnętrze ściska,
A oko rozpalone żywym ogniem błyska;
I rzekł, krzywym rzucając na Kalchasa wzrokiem:
— «Zawsze ty, widzę, jesteś nieszczęścia prorokiem
I nic nie umiesz dla mnie zwiastować przyjemnie;
Każdy twój czyn i wyraz serce rani we mnie.
Teraz nawet rozgłaszasz pomiędzy Achiwy,
Iż dlatego zarazą Feb ich trapi mściwy,
Żem zatrzymał dziewicę, okupem wzgardziłem.
Posiadanie tej branki bardzo mi jest miłem,
Byłaby moją w domu pociechą jedyną,
Większą niż Klitajmestra, którąm wziął dziewczyną.
Wyrówna jej rozumem moja niewolnica
I sercem, i przemysłem, i pięknością lica.
Ale gdy trzeba, ojcu wracam ją do ręki,
Bo wolę całość ludu nad jej wszystkie wdzięki.
Tylko mi tę osłodźcie stratę, przyjaciele:
Godziż się, bym szkodował sam jeden tak wiele?
Wszakże wszyscy widzicie, co mi z rąk wypada».
Na to Pelid waleczny tak mu odpowiada.
— «Atrydo, jakżeż razem i dumny, i chciwy!
Tobież łupu szlachetne odstąpią Achiwy?
Ja nie wiem, jeśli jakie łupy gdzie złożono:
Co z miast było wziętego, to już podzielono;
Wracać nazad i znowu dzielić nie przystoi.
Ale kiedy przemożnej dobędziemy Troi,
Wróć tylko brankę bogu, za dzisiejszą stratę
Potrójną i poczwórną odbierzesz zapłatę».
— «Luboś mądry, nie zdołasz tego wmówić we mnie
Rzekł król — i chcesz mnie słowy podchodzić daremnie,
Oddawszy moją brankę, będęż smutny siedzieć,
Gdy ty cieszysz się twoją? Oddam, lecz chcę wiedzieć,
Czyli tę stratę Grecy nagrodzą mi równie;
Jeśli nie chcą nagrodzić, sam wezmę gwałtownie…
Ale się w innej o tym naradzimy porze.
Teraz okręt na wielkie wyprowadźmy morze
I zbierzmy zdolne majtki do takiej wyprawy,
Brankę wsadźmy z ofiarą stugłowną do nawy.
Pierwsi z wodzów tę podróż na siebie weźmiecie;
Ajas, Odys, albo król panujący Krecie,
Lub jeśli tak rozkażę, najstraszniejszy z ludzi,
Pelid się tą usługą dla Greków potrudzi.
Pewnie bóg zagniewany, który mściwie strzela,
Tą ofiarą się zmieni dla nas w przyjaciela».
Na to strasznie zapalon Achilles zawoła:
— «O łakomco! O człeku bezwstydnego czoła!
Któż z Greków chętnie twoje spełni rozkazanie?
Kto pójdzie na wyprawę? Na czele wojsk stanie?
Nie z mojej ja przyszedłem pod Troję przyczyny,
Ród ten przeciw mnie żadnej nie popełnił winy;
Do owoców mej ziemi nie ściągnęli dłoni,
Nie tknęli się trzód moich, nie zabrali koni,
Najmniejszej w żyznej Ftyi nie zrobili szkody;
Dzielą mnie od nich wielkie i góry, i wody.
Ale z tobą-śmy przyszli z odległych stron świata,
Czci twojej nasługiwać, mścić się krzywdy brata.
Bezczelniku z psim okiem! Nie znasz tej usługi!
Jeszcze mi to chcesz wydrzeć, com wziął za znój długi
I co mi zgodnie greckie przyznały narody!
Dotąd ja równej z tobą nie miałem nagrody.
Gdy po dobyciu miasta wojsko łup rozbiera,
Na moich barkach ciężar wojny się opiera,
Lecz kiedy podział przyjdzie, lepsza część dla ciebie,
A ja — upracowany, zemdlony w potrzebie,
Z małą cząstką na okręt idę z bojowiska.
Do Ftyi, do mojego powracam siedliska,
Gdy nie masz moich zasług, śmiesz zdobycz wydzierać;
A nie wiem, czy beze mnie będziesz łupy zbierać«.
Jemu król Agamemnon, równym gniewem zdjęty:
— «Jedź, gdy ci się podoba, spychaj twe okręty!
Czyż to na tobie jednym los Grecyji stoi?
Mam drugich, co się zemszczą mej krzywdy na Troi,
A najskuteczniej Kronid panujący w niebie.
Z wszystkich królów najbardziej nienawidzę ciebie…
Idź, rządź Myrmidonami, nie mną, człeku hardy:
Gniewy twoje niczego nie warte prócz wzgardy.
Lecz wiedz: gdy Feb ode mnie Chryzeidę bierze,
Dam rozkaz, niech ją moi odwiozą żołnierze,
A za to się do twojej posunę nagrody:
Bryzeidę ci wezmę z pięknymi jagody,
Byś znał, żem jest mocniejszy. Drugich strach ogarnie,
Widząc, że mi się równać nie można bezkarnie».
Na te słowa okrutnie Pelid rozjątrzony,
Niepewny, na obiedwie nachyla się strony:
Czy usunąwszy drugich w Atryda uderzyć,
Czy lepiej gniew powściągnąć i zapał uśmierzyć.
Gdy się na obie strony chwieje myśl wątpliwa,
W zapale z pochew miecza strasznego dobywa:
Wtem z nieba z Hery przyszła Pallada przysługi,
Bo równie jej był miły jak jeden, tak drugi.
Z tyłu lekko za włosy pociąga rycerza,
Niczyim, jego tylko oczom się powierza.
Zląkł się Pelid, gdy spojrzał za siebie zdumiały,
Widzi Palladę: oczy jej groźnie iskrzały;
I rzecze: «Wielka córo pana błyskawicy,
Po cóżeś to z niebieskiej nadeszła stolicy?
Czy widzieć, jaką Atryd obelgę mi czyni?
Oświadczam ci, bo tego dokażę, bogini,
Że dłoń ta wnet za dumę duszę mu wywlecze».
A na to modrooka Pallada tak rzecze:
— «Przyszłam gniew twój uśmierzyć z woli Zeusa żony:
Jej Achilles, jej Atryd równie ulubiony.
Nie ruszaj miecza, do krwi nie chciej się zapędzać;
Ale słów obelżywych możesz nie oszczędzać.
Wierz mi, bo to być musi, że dla tej ofiary
Trzykroć będziesz drogimi nagrodzony dary;
Tylko bądź nam posłuszny, gniew uhamuj srogi».
A Palladzie Achilles mówi prędkonogi:
— «Choć cały gniewem pałam, lecz rozum ostrzega,
Iż ten błądzić nie może, kto bogom ulega;
Kto na rozkazy bogów nie zatyka ucha,
Tego wzajem łaskawe niebo chętniej słucha».
To wyrzekłszy, przestaje na Pallady radzie,
Powściąga silną rękę i miecz w pochwy kładzie;
A bogini, poselstwo odprawiwszy swoje,
Do bogów spieszy, w górne Zeusa pokoje.
Lecz Pelid jeszcze gniewy straszne w sercu warzy
I rzecze, dla Atryda nie szczędząc potwarzy:
— «Z psim okiem, z łani sercem, bezecny opoju,
Wziąłżeś broń, prowadziłżeś lud śmiało do boju?
Poszedłżeś na zasadzki, gdy szły inne wodze?
Nigdy! Drżałeś ze śmiercią spotkać się na drodze.
Lepiej dumną w obozie władzę rozpościerać,
A kto ci się sprzeciwi, temu łup wydzierać.
Nad podłymi panujesz, ludożerco, tłumy;
Inaczej już byś zgonem przypłacił twej dumy.
Ale ja ci przysięgam teraz uroczyście,
Przez to berło, co więcej nie odrośnie w liście,
Bo kiedy je raz na pniu ostry topór przytnie,
Żywne straciwszy soki, więcej nie zakwitnie,
A dziś je w ręku greccy monarchowie noszą,
Którzy święte wyroki prawa ludom głoszą;
Przysięgam ci największą przysięgą na świecie:
Wzywać Achilla Grecy, lecz próżno będziecie!
A ty się dręcząc w sobie nie dasz im pomocy,
Gdy ich do wiecznej Hektor zacznie wtrącać nocy.
Zgryzą cię trojańskiego postępy oręża,
Że najwaleczniejszego nie uczciłeś męża».
To powiedziawszy, przodków berło znakomite,
Berło świetnie złotymi gwoździami nabite,
Rzuca gniewny na ziemię i na miejscu siada.
Równie się Agamemnon na niego rozjada.
Wtem władca pylijskiego powstaje narodu,
Z ust jego słodsze płyną wyrazy od miodu.
Dwa pokolenia Pylów zamieszkały ziemię,
Jak żył, a teraz trzecie ludzi rządzi plemię.
W te rzekł słowa, rozumu wielkiego tłumacze:
— «O, jak Achajów ziemia gorzko dziś zapłacze!
Jak się z tej uradują Trojanie nowiny,
Jak ucieszy się Pryjam i Pryjama syny,
Gdy usłyszą, że zgubną ci zjątrzeni zwadą,
Którzy innym przodkują i męstwem, i radą!
Lecz starca głos niech w młodszych winną baczność wzbudzi,
Bom ja większych przed laty widział od was ludzi,
A lekce mojej rady nie ważyli przecie.
Nigdym takich nie widział, ni ujrzę na świecie,
Jakim był silny Dryjant, Kajnej nieśmiertelny,
Pejrytoj i Eksadios, i Polifem dzielny…
Mężni sami, z mężnymi chodzili za barki,
Centaurom, gór mieszkańcom, dumne starli karki.
Z nimi od młodu moje bywały zabawy,
Gdy mnie z Pylos do spólnej wezwali wyprawy,
I jam walczył, jak siły pozwalały moje;
Z dzisiejszych nikt by z nimi nie wyszedł na boje.
Tak wielcy, a młodego przyjmowali rady:
I dla was będzie lepiej wstępować w ich ślady.
Ty, choć możny, nadobną zostaw mu dziewicę,
Niech ma dar, którym uczcił Grek jego prawicę;
A ty, Achillu, z królem nie bądź tak gwałtowny,
Bo mu żaden ze wszystkich królów nie jest rowny.
Jeżeliś ty dzielniejszy, żeś synem bogini,
Jego możniejszym władza obszerniejsza czyni.
Atrydo, głos pokoju między was przynoszę:
Złóż gniew na Achillesa, ja cię o to proszę;
W nim jest obrona floty, w nim wojska podpora».
Agamemnon w te słowa rzecze do Nestora:
— «Zacny starcze! Szanuję mądrą twoją mowę,
Lecz nad wszystkich ten człowiek chce wynosić głowę;
On by rad sobie władzę najwyższą przywłaszczył,
A któż będzie tak niski, by się przed nim płaszczył?
Jeżeli mu zaś dzielność nadał bóg odwieczny,
Czyż przeto mu pozwala, by tak był złorzeczny?
Przerwał mu Pelid mowę i obelg nie skąpił:
— «Ostatni byłbym z ludzi, gdybym ci ustąpił…
Co ci powiem, to w żywej zachowaj pamięci:
Dla branki walczyć bronią wcale nie mam chęci
Ni z tobą, ni z innymi Greków rycerzami,
Choć bierzecie dar, który przyznaliście sami;
Ale co na okręcie moim jest w ładunku,
Nic do twego nie możesz podciągnąć szalunku.
Odważ się tylko na to: całe wojsko zoczy,
Że ta włócznia wnet czarną krew z ciebie wytoczy».
Tak w szkodliwej obadwa rozjątrzeni zwadzie
Powstali, czyniąc koniec narodowej radzie.
Pelid gniewny pod swoje udał się namioty,
Z nim Patrokl nieodostępny i tesalskie roty.
Atryd zaś okręt spycha, żagle rozpościera,
Kładzie ofiarę, majtków dwudziestu wybiera,
I śliczną Chryzeidę prowadzi do nawy:
Mądry Odyseusz wodzem został tej wyprawy.
Ci mokrą płyną drogą, wiatry w żagle świszczą.
Król nakazał obmycie; więc ludy się czyszczą,
Rzucając wszystko w morze, co brudnego zmiotą;
Potem się zaraz świętą zajmują robotą,
Biją byki i kozy na uczczenie Feba:
Skwarzy się tłustość, dymy się wznoszą do nieba.
Gdy tak lud ofiarami błagał Apollina,
Agamemnon się srożył na Peleja syna
I chcąc dokonać swoich zapowiedzi groźnych,
Mówił do Eurybata i Taldyba, woźnych:
— «Do Achilla namiotu śpiesznym idźcie krokiem
I przywiedźcie tu jego brankę z czarnym okiem.
Jeśli nie da, sam wezmę, gdy tam z wielą przydę,
A to większą mu sprawi boleść i ohydę».
Tak zalecił, groźnymi rozwodząc się słowy.
Struchleli biedni ludzie na rozkaz takowy,
Idą powoli, ciężkim ściśnięci kłopotem.
Siedzącego zastają wodza pod namiotem;
Achilles ich spostrzegłszy zasmucił się srodze;
Ci, króla czcią przejęci, w wielkiej byli trwodze,
Stali cicho, ni w jednym wyrzekli co słowie.
Poznał rycerz ich trudność, więc pierwszy tak powie:
— «Witajcie woźni, bogów i śmiertelnych posły!
Przystąpcie. Wy nie winni, lecz Atryd wyniosły;
Do niego ja, nie do was, mam żalu przyczynę.
Pójdź, kochany Patroklu, wydaj im dziewczynę!
Weźcie ją, ale bądźcie świadki nad mym bólem
Przed niebem i przed ziemią, i przed srogim królem:
Będzie kiedyś dla Greków Achilles potrzebny…
Złym tylko chuciom służy ten człowiek haniebny:
Z przeszłych on rzeczy wnosić przyszłości nie umie
I gubi Greki, głupiej dogadzając dumie».
Natychmiast wierny Patrokl z miejsca swego wstaje,
Ślicznego lica brankę posłańcom oddaje;
Wracają się pod namiot Atryda szeroki,
Z nimi niewiasta idzie niechętnymi kroki.
Odchodzi od swych Pelid i łzy hojne toczy,
Z dala siada na brzegu, w morze wlepia oczy
I wyciągnąwszy ręce, tak matkę zaklina:
— «Gdyś mnie krótkiego życia dała na świat, syna,
Matko! Przynajmniej Kronid, co piorunem włada,
Niechaj mi sławne imię i wielką cześć nada;
Lecz nie znam jej, gdy Atryd zdobycz gwałtem bierze,
Którą mi zgodnie greccy przyznali rycerze».
To mówiąc, łzy wylewa rzęsistym potokiem.
Siedząc w morzu, pod ojca podeszłego bokiem,
Słyszy te żale matka, na kształt mgły wychodzi,
Tuż siada, ręką głaszcze i jęki łagodzi.
— «Czego płaczesz? Skąd, synu, boleść masz tak wielką?
Powiedz i nic nie zataj przed twą rodzicielką».
A na to Pelid rzecze westchnąwszy serdecznie
— «Na cóż ci to powiadać, co wiesz dostatecznie…
Więc, matko, wesprzyj syna! Śpiesz do górnych progów.
Opowiedz krzywdę panu i ludzi, i bogów,
Jeśliś na jego dobre zasłużyła chęci.
Com słyszał w domu ojca, mam dotąd w pamięci,
Że od ciebie Zeusa wyszła raz obrona;
Bo gdy spisek Pallady, Hery, Posejdona
Dążył na to, by w więzy ująć go haniebne,
W tak złym razie tyś wsparcie dała mu potrzebne:
Sturęcznegoś do nieba wezwała olbrzyma,
Który imię u ludzi Ajgajona trzyma,
W niebie zaś Bryjareja dają mu nazwisko.
Silniejszy on od ojca. Kiedy usiadł blisko
Przy panu nieśmiertelnych w straszliwej postawie,
Zlękłe bogi przestały o złej myśleć sprawie.
Wspomnij mu to, kolana w czułej ściskaj dłoni,
Żebraj, aby trojańskiej dopomagał broni;
Niech bije Greki, do naw odeprze ze stratą,
Niech widzą, co mądrości ich króla zapłatą,
I niechaj Atryd swego pożałuje błędu,
Że dla najdzielniejszego męża nie miał względu».
A Tetys na to, łzami zalawszy się cała:
— «Na com cię nieszczęśliwym losem wychowała!
Obyś przynajmniej siedział w nawie bez boleści!
Lecz i w ciasnym obrębie wyrok dni twe mieści,
I zrządza ci na ziemi najnędzniejsze bycie!
Jakżem ci, synu, smutnym losem dała życie!
Wstąpię na Olimp górny, przed Zeusem stanę,
Powiem, jak srogą na czci odebrałeś ranę
Może na prośby moje łaskawie się skłoni.
Ty gniewny siedź u floty, nie bierz się do broni.
Wczoraj opuścił Kronid złote nieba progi,
Poszedł poza ocean, a z nim inne bogi,
By w uczcie towarzyszył Etyjopom czystym;
Za dwanaście dni będzie w swym domu wieczystym
Wtedy spieszę do niego, ścisnę mu kolana;
Spodziewam się, że będę w prośbie wysłuchana».
To rzekłszy znikła, w smutku zostawiając syna,
Że mu wzięta niesłusznie prześliczna dziewczyna…
Zagniewany Achilles o dziewicy wzięcie,
Nigdzie nie wyszedł, siedział na swoim okręcie;
Nikt go nie widzi w boju, nikt w radzie nie słyszy,
Lecz w smutku pogrążony za bitwami dyszy.
Gdy przeszło dni dwanaście, nieśmiertelne bogi
W niedostępne Olimpu wracają się progi,
Kronid przodkuje wszystkim do górnej stolicy.
Tetys, pomna synowi danej obietnicy,
Zostawia ojca, rzuca niezgłębione morze,
I do nieba o rannej dostaje się porze.
Kronida, który grzmiące pioruny zapala,
Na wierzchołku Olimpu był od bogów z dala.
Siada przed nim bogini z pokorną postawą,
Ręką lewą kolana, brodę ściska prawą
I rzecze: «Bogów ojcze, jeślim kiedy ciebie
Lub uczynkiem, lub słowem ratowała w niebie,
Skłoń ucho na me prośby, pamiętny przysługi:
Daj cześć synowi memu, gdyś wiek dał niedługi!
Widzisz, jako nad ciężką obelgą łzy roni:
Wydarł mu gwałtem Atryd owoc dzielnej dłoni;
Ale ty go przynajmniej uczcij, mądry boże,
Niech ręka twoja w bitwach Trojany wspomoże,
Niech górują nad Greki, odnoszą zwycięstwa,
Aż póki ci nie uczczą mego syna męstwa».
Nic na to chmurowładca Kronid nie odpowie,
Milcząc, całą tę sprawę waży w swojej głowie;
Tetys, jak go ujęła, tak się kolan trzyma,
I tak z rozrzewnionymi powtarza oczyma:
— «Odmów mi, albo przyzwól i zaręcz wyraźnie!
Czyż jakie na Zeusa padają bojaźnie?
Niech wiem, czym sama z bogiń okryta pogardą».
Kronid ciężko westchnąwszy: «Prosisz o rzecz twardą.
Jakie troski dla mojej stąd wynikną głowy!
Na niepokój mnie, córko, narażasz domowy:
Znowu się będzie trzeba z małżonką ucierać,
A i tak mi wyrzuca, żem Troję rad wspierać.
Idź, by cię nie postrzegło zazdrosne jej oko!
Prośbę twoją mam w sercu wyrytą głęboko.
Skłonię głową, byś pewna była mojej chęci;
Tej na stwierdzenie słowa używam pieczęci,
Przed bogi i przed ludźmi znak ten jest konieczny».
To wyrzekł i brwi zmarszczył niebios pan odwieczny:
Podniosły się na głowie nieśmiertelnej włosy,
Wstrząsł się Olimp i całe zadrżały niebiosy.
Gdy takie zaręczenie od Zeusa zyska,
Tetys idzie do swego w głębi wód siedliska,
On do swego pałacu. Wstają wszystkie bogi
I zabiegają ojcu swemu na pół drogi;
Nikt na miejscu nie został, cała niebian rzesza
Na powitanie władcy piorunu pospiesza.
Skoro tylko pan bogów na swym zasiadł tronie,
Zdało się podejrzliwej dokuczyć mu żonie;
Postrzegła, że z nim Tetys ciche miała rady,
Takie zatem z Kronidą rozpoczyna zwady:
— «Z kimżeś to, obłudniku, rozmawiał dziś w niebie?
Beze mnie radzić skrycie rozkoszą dla ciebie.
Zawsze lubisz przed żoną chować sekret ścisły
I nigdy nie powiadasz, jakie twe zamysły».
— «O wszystkich — rzekł bóg — rzeczach być uświadomioną
Zbytni ciężar dla ciebie, choć mi jesteś żoną;
Jednakże, co ciekawość twoją słusznie budzi,
To pierwsza wiesz ode mnie i z bogów, i z ludzi;
Lecz, co sam radzę, bogom nie myśląc powiadać,
O to próżno nie pytaj, tego nie chciej badać».
Na to Hera, wielkimi oczyma wspaniała:
— «Twardy Kronosa synu, cóżem usłyszała?
Nigdym ci nie jest przykra, słusznie się tym szczycę,
Że nie chcę wglądać w żadną twoją tajemnicę.
Ta zaś troskliwość moja z tego idzie źródła,
Czy cię córka morskiego starca nie uwiodła.
Bo dziś przyszła do ciebie, ściskała kolana,
I podobno już w prośbach swoich wysłuchana:
Jej syna czci, a Greków klęski nic nie zwlecze».
Na to piorunowładca do Hery tak rzecze:
— «Płoche twe podejrzenia są dla mnie zwyczajne,
Jednak ci niedostępne moje myśli tajne.
Nienawiść tylko męża odnosisz w korzyści,
Choćbyś zgadła mój wyrok. Co chcę, to się ziści.
Siedź i skromnie się moim powoduj rozkazem,
Bo cię tu nie zasłonią wszystkie bogi razem
Od strasznego tej ręki ogromnej zamachu».
Tak rzekł; umilkła Hera i drżała ze strachu;
Musi ulec mężowi niezgięta jej dusza,
Lecz wszystkich bogów czułość jej zmartwienie wzrusza.
Zatem Hefajst, Olimpu sławny budowniczy,
Miłą matkę pociesza w tak ciężkiej goryczy:
— «Jak to nas wszystkich smuci, jak dotkliwie boli,
Że niebo się poróżnia dla śmiertelnych doli.
Gdy się przykra niezgoda samych bogów ima,
Znikną uczty, rozkosze, złe górę otrzyma.
Matce radzę, choć sama sobie radzić zdolną,
By na Zeusa była rozkazy powolną:
Bo kiedy w gniew nasz ojciec rozjątrzony wpada,
Cała się dla niebianów zepsuje biesiada.
Gdyby chciał, jak jest mocny, ten wielki pan gromu,
Wszystkich by nas wytrącił z niebieskiego domu.
Matko! Ujmij go wdzięcznie, a spojrzy wesoło
I okaże pogodne Olimpowi czoło».
To powiedziawszy Hefajst z miejsca swego wstaje,
Bierze okrągłą czarę, matce ją podaje
I rzecze: «Znoś to, matko, lubo ci nie miło,
Żebyć się co gorszego jeszcze nie zdarzyło;
Gniewy jego złagodzi twa powolność wczesna.
Jakby dla syna twego była rzecz bolesna,
Nie mogąc dać ci wsparcia, patrzeć na twe jęki:
Trudno wytrzymać siłę Zeusowej ręki.
Nigdy mi ten przypadek nie wyjdzie z pamięci:
Gdym cię raz przeciw jego chciał wesprzeć niechęci,
Porwał za nogę, rzucił z niebieskiego gmachu,
Zaledwie ze mnie dusza nie wyszła z przestrachu;
Leciałem przez dzień, w wieczór upadłem na Lemnie,
Tam Syntyjowie ducha obudzili we mnie».
Tę Hefajst o przypadku swoim powieść czyni.
A na to z białą dłonią śmieje się bogini
I z uśmiechem odbiera czarę z ręki syna.
On zaś od prawej strony obdzielać zaczyna
Słodkim nektarem nieba wysokiego panów,
Który czerpa obficie z poświęconych dzbanów.
Śmiały się, pijąc nektar, do rozpuku bogi,
Że im służył tak grzecznie Hefajst krzywonogi.
Stół do zachodu słońca zasiadają wkoło,
Jedzą smacznie i piją, bawią się wesoło:
Apollo na formindze gra, muz chór dobrany
Słodkimi wyśpiewuje głosy na przemiany.
Gdy słońce świetną głowę skryło w oceanie,
Każdego boga własne przyjmuje mieszkanie:
Bo w Olimpie ma każdy z bogów pałac złoty,
Cudownej przemyślnego Hefajsta roboty.
Kronid także tam idzie, gdzie swój umysł boski
Snem zasila, wielkimi zmordowany troski.
Księga II
Inni spali bogowie i ziemscy rycerze,
Oczu tylko Zeusa sen słodki nie bierze,
Ale noc nad tym całą przemyśla troskliwy,
Jak by Achilla uczcić, a zgnębić Achiwy.
Mniema, iż tak dokaże, czego sobie życzy,
Gdy na Agamemnona ześle Sen zwodniczy;
Więc się do niego w prędkich słowach tak odzywa:
— «Idź, gdzie achajska flota brzeg cały okrywa.
Gdy wejdziesz w namiot króla, rozciągnion obszernie,
Opowiedz mu, co mówię, a opowiedz wiernie:
Niech bez odwłoki wiedzie do boju lud zbrojny,
Bo przyszła Trojan zguba i kres długiej wojny.
Niezgodne przedtem bogi w jednym zdaniu stoją,
Wszystkie Hera skłoniła; złe wisi nad Troją».
To skoro wyrzekł Kronid, Sen boski odchodzi,
Szybkim spiesząc polotem do Achajów łodzi;
Zaraz do królewskiego namiotu przybywa.
Atryd w łożu spoczynku słodkiego używa:
Stanął nad nim, a tego starca wyobrażał,
Którego król dla rady najwięcej poważał.
W tej łudzącej postaci tymi rzeknie słowy:
— «Cóż to, śpisz jeszcze królu, synu Atrejowy?
Całą noc spać mężowi rady nie przystało,
Którego pieczy niebo rząd ludzi oddało.
Słuchaj posła Zeusa! Chociaż on daleki,
Ma staranie o tobie. Zwołaj wszystkie Greki
I nie zwlekając prowadź do boju lud zbrojny,
Bo przyszła Trojan zguba i kres długiej wojny.
Niezgodne przedtem bogi w jednym zdaniu stoją,
Wszystkie Hera skłoniła; złe wisi nad Troją.
Ty zważaj, co ci każe pan bogów i ludzi,
By ci z myśli nie wyszło, gdy cię dzień przebudzi».
To powiedziawszy, poszedł od Agamemnona
Ważącego to w głowie, czego nie dokona.
Głupi, że miasto weźmie Pryjama, uwierzył;
Bezrozumny, nie wiedział, co Zeus zamierzył:
Nie mógł tego przeniknąć, że przez krwawe boje
Miał klęskami przywalić i Greki, i Troję.
Budzi się, lecz boskiego jeszcze głosu pełny,
Siada na łożu, wdziewa szatę z miękkiej wełny,
Szatę piękną i nową, płaszcz zarzuca drogi,
Także kształtny na białe obuw kładzie nogi,
Błyszczący się od srebra ciężki miecz zawiesza
I wziąwszy berło w ręce, do floty pospiesza,
Od ojców berło w domu trwałe nieprzerwanie.
Już Olimpowi niesie Jutrzenka zaranie,
Wejście słońca zwiastując nieśmiertelnym w niebie,
Gdy hukliwych król woźnych przyzywa do siebie
I każe ród Achajów zwoływać do rady.
Ci wołają, niezmierne sypią się gromady.
Ale mając król wielkie odkryć przedsięwzięcie,
Składa osobną radę w Nestora okręcie;
Z samych się ona wodzów najcelniejszych zbiera.
Tam Atryd myśli swoje w te słowa otwiera:
— «Przyjaciele, wodzowie, kiedym dzienne troski
Nocnym przerwał spoczynkiem, widziałem Sen boski.
Istną-m ja w nim osobę Nestora uważał,
Jego głos, jego postać, jego kształt wyrażał;
I stanąwszy nad głową, tymi mówił słowy:
— «Cóż to! Śpisz jeszcze królu, synu Atrejowy?
Całą noc spać mężowi rady nie przystało,
Którego pieczy niebo rząd ludzi oddało.
Słuchaj posła Zeusa! Chociaż on daleki,
Ma staranie o tobie. Zwołaj wszystkie Greki
I nie zwlekając prowadź do boju lud zbrojny,
Bo przyszła Trojan zguba i kres długiej wojny.
Niezgodne przedtem bogi w jednym zdaniu stoją,
Wszystkie Hera skłoniła; złe wisi nad Troją».
Rzekł i zniknął; mnie z oczu opadł ciężar słodki.
Zważmy teraz, przez jakie lud wzbudzimy środki
Do dzielnego walczenia. Ja bym serca zgłębił,
Czyli się w nich bojowy zapał nie oziębił.
Powiem, niechaj do domu każdy z flotą bieży,
A do was od powrotu wstrzymać lud należy».
To rzekłszy, Agamemnon w miejscu swoim siada,
Aż Nestor, co w piaszczystej Pylów ziemi włada,
Wstaje i tak w roztropnej tłumaczy się mowie:
— «Przyjaciele, Argejów przemożni wodzowie!
Gdyby kto inny z Greków senne prawił mary,
Moglibyśmy nim wzgardzić i nie dać mu wiary,
Ale tu się królowi raczył Sen objawić:
Myślmy zatem, jak w wojsku chęć do boju sprawić».
To powiedziawszy, Nestor miejsce rzuca radne,
Wychodzi, za nim idą króle berłowładne;
A tymczasem do brzegu lud zbiega się cały.
Jako wychodzą pszczoły z wydrążonej skały,
Gęstą jedna po drugiej następując rzeszą,
Tak że bez przerwy roje za rojami śpieszą
I kwiat wiosny ścisłymi okrywają grony,
Te się w te, owe w inne rozlatują strony:
Tak lud na niezliczone podzielony roty
Na brzeg idzie, rzucając nawy i namioty.
Wieść, posłanka Zeusa, przodkuje ich krokom,
Gromadzi się lud, wrzawa leci ku obłokom.
Jękła ziemia pod tylu narodów ciężarem,
Powietrze się niesfornym rozlegało gwarem.
Dziewięciu woźnych woła, wrzask ucisza ludu,
Aby chciał królów słuchać. Dużo było trudu,
Przecież gwar ustał, wzięły swoje miejsca roty,
Wstał Agamemnon z berłem Hefajsta roboty,
Wykształconym dla bogów i pana, i ojca:
Od tego wziął Hermejas, poseł Argobojca;
Stąd przeszło do Pelopsa, co ujeżdżał konie,
Od tego miał je Atrej, wódz ludu w koronie;
Ten bogatemu w trzody oddał je Tyjeście,
Ten Agamemnonowi zostawił nareście,
By mu wyspy hołd niosły i Argów kraina.
Na tym berle oparty tak mówić zaczyna:
— «Przyjaciele, wodzowie, Aresowy rodzie,
W ciężkiej mnie Zeus surowy zostawia przygodzie,
Bo, nielitosny, przedtem dał mi obietnicę,
Że nie wrócę, aż Trojan obalę stolicę;
Teraz każe mi płynąć do Argów bez sławy,
Kiedym już tyle ludu stracił przez bój krwawy.
Tak chciał Zeus, którego nieodparte ramię
Tylu miast dumne szczyty złamało i złamie…
Co na to kiedyś wieki wyrzekną potomne,
Że takie wojska Greków, siły tak ogromne,
Próżny bój prowadziły z mniejszą liczbą męża?
Bo jakiż dotąd skutek naszego oręża?
Gdyby z Troją do wiernej przyszedł Grek ugody
I rachować obadwa chcieliśmy narody,
Gdyby wszystkie Trojany stały z jednej strony,
A nasz lud na dziesiątki został podzielony
Chociażby każdy z Trojan lał wino dla naszych,
Iluż by to dziesiątkom zabrakło podczaszych!
Tak liczbę Trojan greckie przewyższają głowy…
Ale za to lud mają wielki posiłkowy,
Ten mi w zamysłach moich zastępuje drogę,
Że dotąd Troi dobyć osiadłej nie mogę.
Już dziewiąty rok widzi nasze tu obozy,
Zbutwiały nam okręty, przegniły powrozy,
A żony nasze w domach jękami dni znaczą,
A dzieci wyglądając ojców rzewnie płaczą,
Nas zaś nie dokonana dotąd gnębi praca.
Posłuchajcie, co powiem: niech każdy — powraca,
Już czas do ukochanej ojczyzny pośpieszyć,
Gdy zwycięstwem pad Troją trudno się ucieszyć».
Rzekł i nieświadom rady pociągnął lud cały.
Wzrusza się zgromadzenie jako wzdęte wały,
Kiedy z chmury gniewnego Zeusa wyleci
Not z Eurem i na morzu nawałnicę wznieci.
Albo jak się wydają żyznorodne niwy,
Kiedy na nie gwałtownie natrze wiatr burzliwy
I gniotąc z góry, kłosy do ziemi ugina:
Tak całe zgromadzenie zrywać się poczyna
I z żołnierskim pospiesza na okręty wrzaskiem.
Od nóg wzruszonym niebo zaciemnia się piaskiem,
Zachęcając się, ciągną do wód swoje nawy,
Oczyszczają przekopy do morskiej wyprawy,
Już belki spod naw biorą, a niezgodne głosy
Odjeżdżających mężów idą pod niebiosy.
Pewnie by się ich podróż dłużej nie przewlekła,
Gdy Hera do Pallady tymi słowy rzekła:
— «Wielka córo pioruny władnącego boga!
Więc już Grekom do domu niecofnięta droga?
Ucieczką więc zakończyć tyle prac przystoi?
A przy Pryjamie chwała, Helena przy Troi,
Dla której tyle ludu miecz wytępił mściwy?
Śpiesz zaraz, mową słodką powściągnij Achiwy,
Wstrzymaj powrót, zniszcz zamiar płocho przedsięwzięty
I nie daj, by na morze spychali okręty!
Usłuchała wnet Hery Pallas modrooka
I natychmiast na ziemię zniża się z wysoka;
Szybkim pospiesza lotem do Achajów łodzi,
Zaraz do Odyseusza mądrego przychodzi.
Ten stoi zasępiony, okrętów nie tyka,
Bo go smutek ogarnia i boleść przenika.
Do niego się przybliża i w to rzecze słowa:
— «Odyseuszu, którego w przemysł płodna głowa,
Tak — że więc bez odwłoki rozpuszczacie żagle
I do miłej ojczyzny powracacie nagle?…
Wstrzymaj powrót, zniszcz zamiar płocho przedsięwzięty,
I nie daj, by na morze spychali okręty!»
Tak rzekła, wraz bohatyr z żalu się ocuca,
Poznaje głos bogini, spieszy i płacz rzuca.
Podnosi go Eurybat. A gdy Atrydowi
Zabiegł drogę, możnemu narodów królowi,
Bierze od niego w ręce berło znakomite,
Obiega z nim Achaje pancerzem okryte:
A czy wodza, czy kogo z przedniejszych potyka,
Ujmuje go wymową słodkiego języka:
— «Zacny mężu, nie stąpaj ludzi podłych śladem,
Wstrzymaj się, drugich twoim zatrzymaj przykładem,
Bo jeszcze nie wiesz dobrze o króla zamiarze;
Teraz wojska doświadcza, potem je ukarze.
Nie wszystkim pozwolono wiedzieć jego myśli:
Żeby do jakich nieszczęść Achaje nie przyśli!
Bo wielki gniew na ludzi od monarchy spada,
Który z łaski Zeusa narodami włada».
Gdy z ludu kogo postrzegł, że upornie staje,
Tego berłem okłada i słowami łaje:
— «Niebaczny! Siedź spokojnie, ta dłoń ciebie skarci,
Słuchaj drugich, co więcej niźli ty są warci!
Bojaźń i gnuśność w rzędzie najniższym cię kładzie,
Niś ty w boju ceniony, ni poważny w radzie.
Czy każdy w wojsku greckim za wodza się sądzi?
Niedobry jest rząd wielu, niech więc jeden rządzi
Król, którego sam Zeus powagą przyodział,
I nam dał posłuszeństwo, jemu władzę w podział».
Tak on wojsko sprawować jak biegły wódz umie.
Wnet i z naw, i z namiotów ruszają się w tłumie,
Wrzask ludu grzmi jak morza szumnego bałwany,
Kiedy tłucze mokrymi o skałę tarany.
Całe wojsko ucicha i miejsca zasiada:
Tersyt burzy, złośliwie Tersyt jeszcze gada.
Człek wielomownej gęby, z niesfornym językiem,
Samym się królom stawił hardym przeciwnikiem.
To, co mu do ust padnie, wszystko płocho bredzi;
Celem jego gryźć wyższych, śmiech budzić w gawiedzi.
Zezowaty, kulawy, potwór w świecie rzadki,
Garb mu spycha skręcone na piersi łopatki,
Głowa długa, spiczasta, rzadkim kryta włosem.
Najbardziej on złośliwym śmiał przegryzać głosem
Odysa i Achilla, potwarca ich wieczny.
Teraz na króla język obrócił złorzeczny,
Szpetne miotając słowa skrzypiącymi usty:
Sarkali z gniewu Grecy na tyle rozpusty,
On krzyczał i lżył: «Czego twoje serce łaknie?
Skąd to żałość, Atrydo? Na czym tobie braknie?
Pełno w twoim namiocie znajduje się miedzi,
Pełno tam ślicznych kobiet, branek naszych siedzi,
Które ci dajem, miasta jakiego dobywszy:
Czy mało masz dostatków, o królu najchciwszy!
Chcesz, by kto z Trojan przyszedł po dzieci z okupem,
Którem ja lub Grek inny wziął na wojnie łupem…
Jesteś ty dla greckiego wódz srogi plemienia!
Jakżeśmy podli, mężów niegodni imienia!
Kobiety z nas trwożliwe! Puśćmy się na wody,
Niech on pod Troją nasze przeżywa nagrody,
Niech zna, czy bez naszego może co oręża…
Skrzywdził Achilla, nadeń dzielniejszego męża,
Daną od nas nagrodę gwałtem wydarł z nawy.
Gnuśny Pelid nie mści się tak niegodnej sprawy.
Gdyby cię jak na męża przystało, był zażył,
Ostatni raz, Atrydo, byłbyś go znieważył».
Tak lżył Tersyt wielkiego narodów pasterza.
Wtem Odyseusz do niego szybkim krokiem zmierza
I ostro nań spojrzawszy, groźnym tonem rzecze:
— «Lekkomyślny Tersycie, krzykliwy człowiecze,
Wstrzymaj język zuchwały, ty hańbo natury,
Bo ze wszystkich, co przyszli pod trojańskie mury
I królom towarzyszą w rycerskiej potrzebie,
Żaden człowiek nie przyszedł podlejszy nad ciebie.
Nie waż się królów śmiałym pomiatać językiem,
Ani być do powrotu płochym buntownikiem.
Jak los padnie, przewidzieć nie dano nikomu,
Czy my z chwałą, czy z hańbą powrócim do domu.
Jeśli króla narodów szarpiesz z tej przyczyny,
Że go hojnie darują łupem greckie syny,
Skąd się ta złość nikczemna w podłym sercu warzy?
Zyskałże co od ciebie prócz samej potwarzy?
Ale ja ci oświadczam, co i w skutku będzie,
Jeśli, jak dziś rozpuścisz to złości narzędzie,
Niechaj mi głowę zdejmie okrutny zabójca,
Niech słodkie stracę imię Telemacha ojca,
Jeśli cię nie uchwycę, z szaty nie obnażę,
I zdarłszy, co wstyd kryje, ochłostać nie każę;
Wreszcie, rozkwilonego na razy bolące,
Wypchnę ze zgromadzenia i w głąb nawy wtrącę».
To wyrzekłszy, do grzbietu berło mu przykłada.
On się zwija i płacze, i drżący usiada;
Od twardego mu razu w tyle guz wyskoczy,
Patrzy szpetnie wokoło i ociera oczy.
Choć smutni, Grecy jednak rozśmiać się musieli;
Każdy tak sąsiadowi swoje myśli dzieli:
— «Słusznie lud Odyseusza wśród najpierwszych kładzie.
Męstwem w boju wsławiony, roztropnością w radzie,
Dziś najlepszą rzecz zrobił, że Tersyta zgromił
I zuchwałość brzydkiego potwarcy uskromił.
Odtąd będzie ostrożny, nauczą go bóle,
Jak niebezpieczna miotać obelgi na króle».
Tak lud mówił i dobre dzieło wodza chwalił.
A Odyseusz, co tyle możnych miast obalił,
Wstał z berłem; przy nim, w kształcie woźnego, bogini:
Ta wrzask ludu uśmierza, ta spokojność czyni,
By pierwsi i ostatni słyszeli go równie;
A on tak zaczął radzić mądrze i wymownie:
— «Wielki narodów królu, przemożny Atrydzie:
Dziś się Grecy w największej pogrążą ohydzie,
Bo przyrzeczenia w Argos danego nie iszczą,
Iż nie wprzódy powrócą, aż Ilijon zniszczą.
Każdy płacze jak dziecko, jak wdowa usycha,
Podłe skargi rozwodzi, do swoich ścian wzdycha.
Smutno wracać, kiedyśmy nic nie dokazali:
Prawda, choć kto na miesiąc z domu się oddali,
Przykro na łodzi znosi, gdy żywioł wzburzony
Nie daje mu do lubej powrócić się żony;
A nas już rok dziewiąty trzyma kraj daleki;
Nie dziw więc, że wzdychają do powrotu Greki.
Lecz brzydko, długo bawiąc, wracać bezskutecznie:
Trwajcie więc w przedsięwzięciu, Achaje, statecznie.
Obaczmy fałsz Kalchasa wieszczby lub sprawdzenie;
Bo których nie wtrąciły Mojry w smutne cienie,
Którzy dotąd żyjecie, w was żywe mam świadki:
Gdy do Aulidy greckie zbierały się statki
Niosąc tysięczne klęski pod mur Ilijonu,
A my pod miłym cieniem wyniosłego klonu,
Przy którym wody nurtem wytryskały czystym,
Bili święte ofiary bogom wiekuistym
Znak wielki się pokazał, jaki się nie zdarza:
Z czerwonymi plamami idzie spod ołtarza
Smok straszny, który zaraz na drzewo się wspina,
Gdzie się ptasząt na wierzchu wylęga rodzina:
Ośmioro było w liściu zagnieżdżonych skrycie,
A dziewiąta samiczka, co im dała życie.
Tam on wlazłszy pisklęta świerczące pożera:
Matka smutne nad dziećmi żale rozpościera,
Wtem ją, próżny niosącą ratunek, za skrzydło
Pochwyciwszy, okrutne pożarło straszydło.
Gdy tak połknął smok dzieci i matkę kwilącą,
Rzecz cudowna się w porę zdarzyła znaczącą:
Bo Kronida, z którego wyszedł przeznaczenia,
Natychmiast w kamień smoka strasznego zamienia;
Na to nas wszystkich wielkie podziwienie bierze.
Pomnijcie, wszak to było przy samej ofierze.
Zaraz Kalchas wykłada przeznaczenie wieczne:
— «Czemużeście zamilkły, Achaje waleczne?
Ten znak pewny Zeusa opatrzność nam dała,
Nierychły jego skutek, ale wielka chwała.
Jak ten smok osiem drobnych pisklątek zadławił
I z nimi wraz dziewiątą ich matkę też strawił:
Tak walczyć przez lat dziewięć dla nas wyrok stoi,
A dziesiątego roku dobędziemy Troi».
Tak on wróżył: co teraz wnet się uskuteczni.
Bądźcie więc w przedsięwzięciu, Achaje, stateczni,
Póki miasta Pryjama nie weźmiem zdobyczą».
Skończył mądry Odyseusz, greckie wojska krzyczą;
Głośny okrzyk, od ludu ochoczego wszczęty,
Odbijały stojące na brzegach okręty;
Wszyscy brzmią pochwałami twymi, Odyssesie.
Potem Nestor poważny taki głos podniesie:
— «Ach! Przez bogów! Jużeśmy chłopcami się stali,
Już nas do dzieł rycerskich piękna chęć nie pali.
W cóż się, pytam, obrócą nasze obietnice,
W co przysięgi, podane w co pójdą prawice?
Takież to dopełnienie zaręczonej wiary?
Wszystko, jak widzę, znikło z dymami ofiary.
Tak długo tu jesteśmy — i chcemy się wadzić?
Nie mogą nas do celu kłótnie doprowadzić.
Ty, Atrydo, stałością uzbrój piersi twoje,
Prowadź nas na kurzawy i na trwałe boje;
Wzgardź tymi, co od rady oddzielać się śmieją:
W niemęskim próżnowaniu niech podło gnuśnieją!
Daremne ich życzenia: nie ruszym stąd kroku,
Aż ujrzym fałsz lub prawdę Zeusa wyroku.
Pan bogów nas w zamysłach uszczęśliwi,
Bo kiedy na okręty wsiadali Achiwi,
Niosąc Troi zniszczenie, pomyślne obroty
Wróżąc niebo, prawymi uderzyło grzmoty.
Nie myślcież o powrocie wprzódy, przyjaciele,
Aż każdy weźmie ładną Trojankę w podziele
I zemści się Heleny jęków i kłopotu.
Lecz jeżeli kto żąda upornie powrotu,
Niechaj wsiada na okręt; wpośród morskich toni
Zasłużony go wyrok i kara dogoni.
Radź sam, królu, i drugich radę miej na względzie;
Co ja powiem, uwagi twojej godne będzie.
Dziel mnóstwo na narody, narody na szyki,
By sobie wzajem niosły pomoc wojowniki!
Gdy to zrobisz, a Grecy nie stawią się sprzecznie,
Natenczas możesz, królu, poznać dostatecznie,
Kto jest gnuśny, kto dzielny z wodzów i żołnierzy,
Bo każdy się na placu własną siłą zmierzy;
I czy do wzięcia miasta bogi na zawadzie,
Czy też tchórzostwo ludu zawadę nam kładzie».
Agamemnon tak mówi na rzecz Nestorową:
— «Wszystkich celujesz, starcze, radą i wymową.
Gdyby mi Feb i Pallas, i Kronid życzliwy
Dziesięć takich dał radców pomiędzy Achiwy,
Zniszczylibyśmy dawno złe Dardanów plemię
I Pryjama wyniosłe miasto wbili w ziemię.
Ale mnie syn Kronosa ukarał bez miary,
Gdy mnie świeżo wprowadził w niepotrzebne swary:
Otom się z Achillesem skłócił o dziewczynę,
Przyszło do ciężkiej zwady, a jam dał przyczynę.
Wszakże, gdy niechęć zgaśnie, która się w nas wkradła,
Już zginęły Dardany, już Troja upadła.
Teraz weźcie posiłek, waleczni rycerze,
Gotujcie się do boju, opatrzcie puklerze,
Dzidy ostrzcie, obroku nie szczędźcie dla koni,
Doświadczcie waszych wozów i wszelakiej broni.
Srogim Aresem cały dzień będziem się bili,
A wytchnąć nie pozwolę ani jednej chwili;
Z samą się chyba przerwie bój okrutny nocą,
Dobrze się tu i piersi, i tarcze zapocą;
Bez przerwy rohatyną robiąc, dłoń zdrętwieje,
I konie wóz ciągnące hojny pot obleje.
A kto się na okręty od boju oddali,
Przysięgam, że od zguby nic go nie ocali:
Psom się na brzydką pastwę i sępom dostanie».
Skończył, a straszne wojska powstało wołanie:
Grzmi powietrze, jak ryczą na morzu bałwany,
Gdy z innymi Not wiatry walczy zagniewany
I na skałę pobrzeżną całą moc wywiera,
A skała silnym barkiem gniew jego odpiera.
Z rady do naw gromada rozchodzi się cała,
W namiotach palą ognie, zasilają ciała…
A gdy już dosyć mieli jadła i napoju,
Szanowny starzec Nestor tak radzi o boju:
— «Atrydo! Mężów królu, to jest moje zdanie,
Aby czasu nie tracić, przyśpieszyć spotkanie:
To chwila, którą Zeus daje nam łaskawy.
Niech woźni lud zwołają, niech porzuca nawy
I szeroko zastąpi morza całe brzegi;
A my gęsto ściśnione przechodząc szeregi.
Wydamy znak Aresa, że już bitwy pora».
Przyjął król Atryd zdanie mądrego Nestora.
Zatem woźnych do siebie przywołuje głośnych;
Ci krzyk ogromny z piersi wydają donośnych
I do boju waleczne gromadzą Achiwy.
Cały obóz napełnia odgłos ich straszliwy.
A Zeusa zastępce, berłowładne króle,
W orszaku lud stawiają i gotują w pole.
W pośrodku ich Pallada z modrymi oczyma
W boskim ręku egidę nieśmiertelną trzyma;
Sto złotych frędzli wisi, sztuka w nich cudowna,
Każda w swoim szacunku stu wołom się rowna;
Z taką tarczą obiega Pallas greckie roty,
W piersi mężom dodaje rycerskiej ochoty.
Natychmiast do powrotu wszelka chęć ustała,
Wojny wszyscy wołają, wojny chęć w nich pała.
Jak na górze zajadły ogień las pożera,
Wokoło się na pola jasność rozpościera:
Tak kiedy ci mężnymi postępują kroki,
Błyszczy się miedź i rzuca blaskiem pod obłoki.
Jak na azyjskiej łące, gdzie Kaistru wody,
Stadami się zbiegają powietrzne narody,
Gęsi i z długą szyją łabędzie, żurawie,
Biją skrzydły powietrze i w niesfornej wrzawie
Zniżają się, a odgłos brzmi po całej łące:
Tak i z naw, i z namiotów Achajów tysiące
Na liczne podzielone roty i szeregi
Wylewają się hurmem na Skamandru brzegi;
Drży ziemia, gdy stąpają i męże, i konie.
Ile kwiatów i liści zdobi wiosny skronie,
Ile się much uwija latem w tej godzinie,
Gdy słodkim pasterz mlekiem napełnia naczynie:
Tyle w polu Aresa greckich mężów stoi,
Czyhających na zgubę Trojanów i Troi.
Wodzowie do potyczki szykują żołnierze
I tak je rozeznają, jak kozy pasterze,
Kiedy się na pastwisku pomieszają z sobą.
Atryd wyższy nad wszystkich jest wojska ozdobą,
Głowę, oko ma takie, jak u Kronijona,
Kształt Aresa, a siłę piersi Posejdona.
Tak on inne przenosi tam powagą króle,
Jak pyszny buhaj stado wypędzone w pole.
Taki w dzień ten majestat, tę mu okazałość
I tę wśród bohaterów dał Kronid wspaniałość.
Księga III
Gdy się uszykowały z wodzami orszaki,
Trojanie postępują z wrzawą jako ptaki:
Tak powietrze w niesfornej przebiegają wrzawie,
Uciekając przed zimą i słotą, żurawie,
Wzbiwszy się pierzchliwymi skrzydły pod niebiosy;
Mija ocean, ciągnie z brzmiącymi odgłosy,
Śmierć i strach niosąc lotna Pigmejom gromada,
Którym wydaje bitwy, gdy z chmur na nie spada.
Tchnący męstwem, z najgłębszym Grecy szli milczeniem
A wspierać się wzajemnym gotowi ramieniem.
Jako gdy wiatr mgłą szarą wierch góry odzieje,
Złą pasterzom, od nocy lepszą na złodzieje,
Na rzut bowiem kamienia ledwie sięgnie oko:
Tak się tuman rozciąga spod ich nóg szeroko,
Gdy śpiesząc, gdzie ich wiedzie Ares boju chciwy,
Szybkimi kroki długie przebiegają niwy.
Już są blisko, już rzezi znak Ares im daje.
Piękny Parys na czele mężnych Trojan staje,
Mieczem i łukiem zbrojny, panterą odziany,
Dwoma kręci oszczepy; a tak zaufany
Przeciwko najdzielniejszym Grekom się junaczył,
By który swoje męstwo w bitwie z nim oznaczył.
Tego skoro waleczny Menelaj postrzega,
Iż śmiałymi przed roty krokami wybiega
Jak lew uradowany, kiedy go spotyka
Albo jeleń rogaty, albo koza dzika,
Zgłodniałą rwie paszczęką, co mu się dostanie,
Choć go rącze psy gonią i żwawi młodzianie:
Tak Atryd się raduje, gdy Parysa zoczy,
Bo chciał pomsty nad zdrajcą. Zatem z wozu skoczy
I gniewem pałający zachodzi mu drogę.
Widzi go piękny Parys, czuje w sercu trwogę,
Więc w zastępach schronienia szuka swojej głowie.
Jako gdy pasterz smoka nadybie w parowie,
Cofa się przelękniony, a bojaźń mu blada
Zimnem kości przeszywa i lice osiada:
Tak mężnego Atryda przeląkłszy się broni,
Gładki Parys wśród pysznych Dardanów się chroni.
Karci go Hektor za to: «Podły nikczemniku,
Zręczny tylko do niewiast, chytry płci zwodniku,
Z kształtu twoja zaleta. Obyś się nie rodził,
Obyś był nigdy w śluby małżeńskie nie wchodził!
I mnie by lepiej było, i dla ciebie z zyskiem,
Nie byłbyś się stał ludzkim, jak dzisiaj, igrzyskiem.
Jak tam szydzą Achaje, którym twoja postać
Wróżyła, że potrafisz śmiało placu dostać;
Lecz nie masz w sercu męstwa, nie masz w duszy cnoty.
A więc tak nikczemnymi obdarzon przymioty
Jakże śmiałeś na morze spuszczać twoje nawy?
Jak śmiałeś, lud zebrawszy do niecnej wyprawy,
Śliczną dziewkę oderwać od związków weselnych?
Wykraść niewiastę, krewną bohaterów dzielnych?
Skąd szkoda ojcu, państwu zguba ostateczna,
Radość nieprzyjaciołom, tobie hańba wieczna.
Czemuś się na Atryda nie wziął do oręża?
Doświadczyłbyś, jakiego żonę trzymasz męża.
W upominkach Kiprydy próżnej szukasz chluby,
Lutnia, kształt, włos trefiony nie wyrwie od zguby.
Lecz i Trojanie podli, że ciebie w zapłatę
Nieszczęść tylu w kamienną nie odziali szatę».
Na to boskiej urody Parys odpowiada:
— «Słuszna, Hektorze, na mnie dziś nagana pada.
Wielkie twe serce wszystkie trudności odpiera;
Jak ciężka zamach cieśli powiększa siekiera,
Kiedy nią twarde ścina dęby na okręty:
Tak mocny w tobie umysł i niczym nie zgięty.
Przecież nie mów o darach Kiprydy z ohydą,
Należy przyjąć dary, co od bogów idą:
Któż, biorąc je, zasłużyć może na naganę?
Teraz, jeżeli żądasz, ja do bitwy stanę,
Lecz niech spokojnie w polu siędą wojska oba,
A twój brat i Menelaj, gdy się tak podoba,
Sam na sam się rozprawią o Heleny wdzięki.
Dla którego zwycięstwo przeznaczone ręki,
Ten sobie i bogactwa, i żonę przyswoi.
Wy, po zawartej zgodzie, żyjcie szczęśni w Troi,
Waleczni zaś Achaje do Argów popłyną,
Które i chowem koni, i wdziękiem płci słyną».
Tak rzekł Parys, a Hektor niezmiernie się cieszy;
Zatem wziąwszy wpół oszczep, między swoich spieszy
Wołając, aby wojska zapęd hamowały.
Achaje zaś rzucają oszczepy i strzały
I gęstym na Hektora zewsząd sypią głazem,
Gdy się z takim król mężów odezwał wyrazem:
— «Nie strzelajcie, chciejcie się Grecy, zastanowić,
Bo widzę, że odważny Hektor ma coś mówić».
Usłuchali, milczenie wszystkim wargi ścina,
A wielki syn Pryjama wpośród nich zaczyna:
— «Zważcie, Trojanie, zważcie, Grecy, słowa moje!
Powiem, czego chce Parys, co te wzniecił boje:
Niechaj wojsko broń złoży i na ziemi siędzie,
A on sam z Menelajem potykać się będzie:
Tak się i o dostatki, i żonę rozprawi.
Kto kogo pojedynkiem na placu zostawi,
Ten Helenę i zbiory do domu zabierze,
My zaś na wieki trwałe uczynim przymierze».
Skończył; na to z obu stron zamilkł lud orężny,
Aż powstał i w te słowa rzekł Menelaj mężny:
— «Ludy! I mnie też bacznie posłuchajcie, proszę!
Ja z tej wojny największe strapienia ponoszę.
Dziś Grecy i Trojanie mogą zostać zgodni,
Długo cierpiący dla mnie i Parysa zbrodni,
Niech ten zginie z nas, komu śmierci wyrok życzy,
Wy ciągłego pokoju kosztujcie słodyczy.
Białą Słońcu, a Ziemi owcę dajcie czarną,
My dla Zeusa głowę poświęcim ofiarną.
Ale zmienni synowie i niepewnej wiary:
Niechże przymierze nasze stwierdzi Pryjam stary,
Bo wezwania Zeusa gwałcić się nie godzi,
A zwykle w swoich myślach wahają się młodzi…
Niezmiernie się cieszyły Greki i Trojany,
Sądząc, że przyszedł wojny koniec pożądany.
Konie w szykach wstrzymali, sami z wozów zsiadli
I zdjąwszy z siebie zbroję, na ziemi pokładli.
Niewielka była przerwa wśród obu narodów.
Hektor zaraz dwóch woźnych śle do Troi grodów,
By przynieśli ofiarę, wezwali Pryjama.
Taltybowi zlecona rzecz była ta sama,
Kazał król do naw śpieszyć i owce przystawić;
On starał się czym prędzej wolę pana sprawić.
Gdy tak siadły spokojnie dwu narodów szyki,
W kształcie Helikaona żony, Laodyki,
Co najpiękniejsza była Pryjamowa córa,
Przychodzi do Heleny Irys złotopióra.
W domu siedzi niewiasta przecudnego wdzięku
Tkająca śnieżne płótno w delikatnym ręku,
Gdzie i Greków, i Trojan sztuką niedościgłą
Aresowe zapasy wyszywała igłą.
Do niej się prędka Irys odzywa tą mową:
— «Wstań, śliczna nimfo, obacz rzeczy postać nową!
Ci, którzy bój dopiero zaczynali wściekli,
Nagle się wojennego szaleństwa wyrzekli;
Dzidy tkwią w ziemi, wojsko na tarczach się wspiera,
Wcale się widok inny w tej chwili otwiera.
Parys twój i Menelaj, uzbrojeni dzidą,
Pojedynkiem o twoje wdzięki walczyć idą:
Zwycięstwo cię jednego z nich żoną uczyni».
Tym słowem czułą pamięć wzbudza w niej bogini
Na męża, na ojczyznę, na miłe rodzice;
Zatem łzami prześliczne oblewając lice
I boską twarz śnieżnymi okrywszy zasłony,
Idzie, a z nią dwie, Ajtra z Klimeną, matrony.
Niezadługo przychodzą, gdzie Skajska jest Brama;
Siedzącego wysoko znajdują Pryjama,
Przy nim Lamp, Ukalegon, Hiketaon, Klity,
Tymojt, Pant i Antenor, radca znakomity;
Lata pochyłe bronią działać im nie dadzą,
Lecz mądre między sobą rozmowy prowadzą.
Jak na drzewie koników grono słodko gwarzy,
Tak na wierzchołku bramy poszeptują starzy.
Ci postrzegłszy Helenę, że na wieżę wchodzi,
Rzekli cicho do siebie: «Dziwić się nie godzi,
Że Grek i Troja bronią przez tyle lat czyni
O takową niewiastę: istna z niej bogini!
Ale chociaż jest taka, niech do domu płynie,
Niech przez nią miasto nasze z potomstwem nie ginie».
Tak ci mówili, gdy się Helena zbliżyła,
A Pryjam w głos: «Chodź do mnie, siądź tu, córko miła:
Obacz męża, przyjaciół, obacz krewne twoje!
Nie ciebie ja, lecz bogi o te winię boje;
Oni na mnie zesłali ten pogrom straszliwy.
Wymień mi tego męża pomiędzy Achiwy,
W którym wielkość, wspaniałość sama postać głosi.
Niejeden wysokością wzrostu go przenosi,
Lecz ten kształt, ta powaga znaczą oczywiste
Nad wszystkimi pierwszeństwo: on królem zaiste».
Jemu Helena, z wdziękiem równą łącząc skromność:
— «Cześć i bojaźń mi wraża twa, ojcze, przytomność.
Bym była śmierć obrała, niźli twego syna!
Dziś mąż opuszczon, bracia i córka jedyna,
I kochane młodości miłej rówiennice.
Nie chciał los i dlatego łzami zlewam lice!
Lecz ci zaraz odpowiem na twoje pytanie:
To jest król Agamemnon: jego panowanie
Szeroko się rozciąga; z dwóch miar mąż wsławiony.
Bo razem i król wielki, i wódz niezwalczony.
Szwagrem go nazywałam przed moim zhańbieniem,
Jeżelim godna była zwać go tym imieniem».
Wtedy rzecze w te słowa starzec zadumany;
— «O szczęśliwy Atrydo, od bogów kochany!
Wielkie twe berło ileż narodów uznaje!
Niegdyś i ja frygijskie odwiedziłem kraje,
Widziałem ludzi mnóstwo hamujących konie,
Twoje, Otreju, wojska, i boski Migdonie,
Które brzegi Sangaru obozem okryły.
I ja z nimi złączyłem sprzymierzone siły,
Gdyśmy bój z Amazonki zwiedli uporczywy:
Lecz jak daleko nad nich liczniejsze Achiwy!
Postrzegłszy Odyseusza znowu starzec powie:
— «Naucz mnie, córko miła, jak się ten mąż zowie,
Co głową całą niższy od Agamemnona,
Ale piersi ma większe i szersze ramiona.
Jego zbroja na ziemi wszystkorodnej leży,
On jak baran obiega zastępy młodzieży.
Równam go z wodzem trzody, bo w takiej postawie
Z świetnym runem obchodzi owce na murawie».
Na to piękna Helena ojcu odpowiada:
— «To jest mądry Odys, co w Itace włada:
Grunt jego ziemi dla skał wcale nieużyty,
Lecz on sam w mądre rady i sztuki obfity».
Wtedy Antenor zdanie swoje tak otwiera:
— «Pani, z twoich ust prawda odzywa się szczera.
Już od czasu dawnego Odys jest mi znany,
Gdy to był z Menelajem o ciebie przysłany:
Tych ja w domu przyjąłem, dałem im biesiadę,
Gdzie obydwu poznałem i serce, i radę.
Gdy stojących otaczał Trojan lud skupiony,
Menelaj wysokimi celował ramiony;
Odyseusz poważniejszą, siedząc, miał postawę.
Ale kiedy obadwa zaczęli rozprawę,
Krótko, lecz mocno Atryd swoją rzecz prowadził
I choć młody, na słowa niewiele się sadził;
Wszystkie jego wyrazy ściśle rzeczy strzegły.
Kiedy zaś mówić zaczął Odyseusz przebiegły,
Spuścił oczy i berło trzymał niewzruszony,
Do jednej ni do drugiej nie chyląc go strony.
Zdawało się, że obca mówienia mu sztuka,
Niejeden za prostego sądził go nieuka,
Ale gdy głos wypuścił z piersi mocno brzmiących
I słowa na kształt śniegów w zimie spadających,
Nikt by Odyseuszowi dotrzymać nie umiał
I każdy się nad jego wymową zadumiał».
Obaczywszy Ajasa, znowu starzec pyta:
— «Jakaż to jest osoba owa znakomita,
Przenosząca Achaje barkami i głową?
Na to Helena słodką odpowiada mową:
— «To jest Ajas, Achajów podpora warowna;
Ów drugi — Idomenej, co się bogom rowna.
Tylu tu królów poznać mogę i wymienić…
Lecz próżno dwóch rycerzów chcę ujrzeć w tym gronie!
Kastora, co ujeżdżał niehamowne konie,
I Polideuka, w pięści nikt go nie pokona,
Braci moich, z jednego wyszłych ze mną łona.
Czy opuścić nie chcieli ojczystej krainy,
Luby przenosząc pokój nad wojny wawrzyny?
Może też przyszli, może przybili swe nawy,
Lecz wstydzą się iść w pole dla mojej niesławy».
Tak mówiła, a oni już w Lacedemonie
Pochowani, w rodzinnej ziemi słodkim łonie.
Tymczasem przez obszerne wielkiej Troi grody
Niosą woźni rękojmię zapadłej ugody:
Dwa barany i wino w kozim worze mieli,
Rozkoszny owoc ziemi, co umysł weseli.
Idaj niósł wielką czaszę i złote puchary
I rzekł, tam się zbliżywszy, gdzie był Pryjam stary:
— «Laomedona synu! Wojska i wojsk głowy
Wzywają cię, byś stwierdził zawarte umowy.
Parys i młodszy Atryd, uzbrojeni dzidą,
Spotkać się pojedynkiem o Helenę idą.
Zwycięzca i dostatki, i żonę zabierze,
A dwa narody wieczne połączy przymierze:
My spokojnie uprawiać będziem nasz grunt żyzny,
Achaje zaś popłyną do swojej ojczyzny».
Zląkł się i zadrżał starzec, słysząc wyraz taki.
Zaraz do wozu każe zaprzęgać rumaki.
Zaprzężono. Siadł Pryjam, wziął w rękę lejc świetny,
Przy nim się obok mieści Antenor szlachetny.
Jadą przez Bramę Skajską, a gdy było blisko
I trojańskich, i greckich mężów stanowisko,
Starce, wpośród wojsk obu, na polu szerokiem
Z wozu wysiadłszy, pieszo wolnym idą krokiem.
Wstał Atryd, wstał Odyseusz, wodze ludów możni;
Szanowni się ofiarą zaprzątają woźni,
Stawią rękojmie stwierdzić mające ugodę,
Mieszają wino, wodzom do rąk leją wodę.
A król mężów tasaka natychmiast dobywa,
Który mu się przy pochwie mieczowej ukrywa,
I zrzyna nim sierść owcom wyrosłą na głowie;
Rozebrali ją Greków i Trojan wodzowie.
Natenczas Agamemnon ręce wzniósłszy obie,
W takim do wielkich bogów modli się sposobie:
— «Kronido, rozwodzący moc z Idy szeroko,
Wielki i straszny boże! Słońce! Świata oko,
Przed którego obliczem nic nie jest tajemne!
Ty, Ziemio i wy, Rzeki, i Mocy podziemne,
Srogą krzywoprzysięzcom gotujące karę!
Bądźcie świadki tych umów i stwierdźcie ich wiarę!
Jeśli Parys mężnego Menelaja zbije,
Niech wszystkie trzyma skarby, niech z Heleną żyje:
A flota grecka zaraz do Argos popłynie;
Lecz jeśli z Menelaja ręki Parys zginie,
Helenę Troja odda i Heleny zbiory,
I jeszcze płacić będzie należne pobory,
By do późnych lat przeszła pamiątka tej winy.
A gdy, choć Parys legnie, Pryjam lub też syny
Nie zechcą ich opłacać, ja nie pierwej ruszę,
Aż skończę z chwałą wojnę i winę wymuszę».
Wraz bije owce, święte przymierza zadatki,
Rznie ostrym nożem gardziel, a życia ostatki
Drganiem znaczą złożone na ziemi ofiary.
Potem czerpają wino, wylewają z czary
I wielkie na świadectwo wzywają niebiosy…
Znowu Pryjam, Dardana wnuk, w te słowa zacznie:
— «O Trojanie i Grecy! Słuchajcie mnie bacznie!
Ja do miasta mojego powrócić się muszę:
Widok ten zbyt bolesny jest na moją duszę
I nie mógłbym znieść, kiedy syn, moje kochanie,
Z mężnym do pojedynku Menelajem stanie.
Wie Zeus nieśmiertelny, wiedzą insze bogi,
Na którego z dwóch padnie śmierci wyrok srogi».
To wyrzekłszy, ofiary święte na wóz wkłada,
Bierze starzec do ręki lejce i sam siada;
Z nim się mieści Antenor, zaciął biczem konie,
Skierował wóz i w pysznym stanął Ilijonie.
Hektor z męstwa, Odyseusz zaszczycony z rady,
Rozmierzają plac między zbrojnymi gromady,
Trzęsą losy, w przyłbicy położone na dnie,
Na kogo pocisk rzucić pierwszego wypadnie.
Do bogów zaś narody oba ręce wznoszą
I Grecy, i Trojanie tak Zeusa proszą:
— «Wielki boże! Którego władza z Idy słynie,
Niechaj natychmiast sprawca tylu nieszczęść zginie,
Niech go czarne Hadesa siedlisko zabierze!
Dwa narody zaś wieczne niech złączy przymierze!
Tak się modlą, a Hektor, w tył zwróciwszy oczy,
Wstrząsł szyszak: los gładkiego Parysa wyskoczy.
Siadają w rzędach męże blisko bystrych koni,
A równina od świetnej zajaśniała broni.
Wtenczas prześliczny Parys, mąż prześlicznej żony,
Zaraz na siebie oręż przywdziewa zdobiony:
Na białą naprzód nogę obuw kształtny wciąga,
Który srebrnymi haftki jak najmocniej sprząga,
Na piersi pancerz brata Likaona wkłada,
Bo mu właśnie do wzrostu i miary przypada;
Spiżowy miecz zawiesza, a pochwy srebrzyste
Od świetnych gwoździ blaski wydają rzęsiste.
Nareszcie piersi tarczą niezłomną okrywa,
Na głowie szyszak — nad nim groźna kita pływa,
I długą bierze dzidę, którą zręcznie robi.
Podobnie się Menelaj do boju sposobi.
Idą na środek, w sercu nie znający trwogi,
Strasznie patrząc na siebie. Na widok tak srogi
Oba ludy zostały zdumieniem przejete.
A oni, skoro weszli w miejsce im wytknięte,
Długie wstrząsają dzidy, gniew im z oczu błyska;
Natenczas gładki Parys silny oszczep ciska,
W środek tarczy utrafia, lecz jej nie przebija:
Znalazłszy odpór, dzida kończata się zwija.
Znowu z kolei pocisk Menelaj wynosi,
Lecz nim go rzuci, wprzódy tak Zeusa prosi:
— «Boże! Daj pomstę nad tym, co zdradził szkaradnie,
Niech zwodnik Parys trupem z mojej ręki padnie,
By się wiek przyszły brzydził tym, co przyjaźń skaził,
I, gość w domu przyjęty, gościnność obraził».
To rzekł i długą dzidą zgubny cios wymierza,
W koniec Parysowego utrafia puklerza;
Choć twarda miedź, tęgiego ciosu nie odpiera,
Przebija puklerz dzida i kirys przedziera,
I z boku wedle wnętrza szatę mu przewierci:
Schylił się zręcznie Parys i wydarł się śmierci.
Zatem z pochew Menelaj miecz wyrwawszy silny,
Uderzył nim w przyłbicę. I ten raz był mylny;
Strzaskana w sztuki głownia na ziemię upada.
Patrzy w górę, na niebo, w żalu się rozjada:
— «O Zeusie! O z bogów ty najmniej litosny!
Mniemałem, że z tej ręki padnie zdrajca sprosny,
Że się pomszczę obelgi: miecz prysnął w kawały,
Dzida próżny raz niosła, zbrodzień został cały».
Wraz leci na Parysa, ledwie się nie wściecze,
Chwyta go za przyłbicę i ku Grekom wlecze;
On próżno mocniejszemu opierać się kusi,
Idzie, kształtne wiązanie pod brodą go dusi.
I byłby go przeciągnął, chwałę zyskał wieczną,
Gdy Kiprys, odwracając zgubę ostateczną,
Przecina rzemień, jaki zarżnięty wół daje;
Tak goły szyszak w ręce Atryda zostaje,
Który on, kilkakrotnie zakręciwszy, ciska,
A wierni go podnieśli słudzy z bojowiska.
Chwyta broń, nowy zamach na Parysa czyni,
Lecz go łatwo ratuje Kiprys, jak bogini:
Uniósłszy okrytego gładysza mgłą ciemną,
Sadza na łożu tchnącym wonnością przyjemną…
Atryd podobny do lwa, kiedy się rozhuka,
Biega pośród zastępów i Parysa szuka,
Ale żaden pokazać nie mógł, gdzie się schronił,
A pewnie by z przyjaźni nikt go nie zasłonił:
Wszyscy się nim jak śmiercią brzydzili Trojanie,
Wtenczas pośród wojsk obu król narodów stanie
I rzecze: «Niech Trojany słowa moje słyszą
I Dardany, i ludy, co im towarzyszą!
Zwycięzcą jest Menelaj. Zatem wy i zbiory,
I Helenę oddajcie, i płaćcie pobory.
Niechaj to potomkowie usłyszą dalecy».
Skończył, głos króla zgodnie potwierdzili Grecy.
Księga IV
W złotym Zeusa domu wspartym na obłokach
Zebrane radzą bogi o wiecznych wyrokach;
Przypijają czaszami, nektar Hebe toczy,
A na trojańskie mury obrócili oczy.
Wtedy Kronid, by dumną swą żonę rozdąsać,
Chytre czyniąc docinki, zaczął ją przekąsać:
— «Dwie boginie Menelaj na swej liczy stronie,
Ma pomoc i w Palladzie, i w mej wzniosłej żonie,
Lecz je bawią Olimpu rozkoszne pałace,
I tylko na rycerskie jego patrzą prace;
Zaś matka śmiechów zawsze, gdzie jej Parys luby;
Teraz nawet od bliskiej wydarła go zguby.
Wszakże nikt Atrydowi zwycięstwa nie przeczy:
My radźmy, jaki obrót mają wziąć te rzeczy,
Srogichli bojów pożar na nowo rozszerzem,
Czyli dwa ludy wiecznym złączymy przymierzem?
Jeżeli rada bogów zdanie to pochwali,
Tak się i możne miasto Pryjama ocali,
I Atryd żonę weźmie krom wszelkiej zatargi».
Na te słowa z Palladą Hera gryzły wargi,
W obu piersiach przeciwko Troi złość zaciekła.
Siedziały blisko siebie: Pallas nic nie rzekła,
Chociaż ją w głębi serca straszliwy gniew zjada;
Hera wstrzymać nie może i tak odpowiada:
— «Twardy Kronosa synu, jakież słowa twoje?
Także więc próżne będą me prace i znoje?
Pozajeżdżałam konie, zgromadzając sama
Wojska greckie na Troi zgubę i Pryjama.
Czyń, jeśli się poróżnić żądasz z niebem całem».
A na to chmurowładca tak mówi z zapałem:
— «O zajadła bogini, cóż Pryjam lub syny
Zgrzeszyły przeciw tobie? Jakie są ich winy,
Że tak zawzięcie dążysz na zniszczenie Troi?
Wtenczas twoja podobno zemsta się ukoi,
Gdy w miasto wszedłszy, które jest Azyi cudem,
Pożresz surowo króla z synami i z ludem.
Nasyć twoją nienawiść! Niechaj od tej pory
Obojga nas nie różnią więcej przykre spory.
Ty zważaj, bo ci moje chcę myśli wynurzyć:
Jeśli ja przedsięwezmę jakie miasto zburzyć,
Gdzie mają ludzie tobie przyjemni mieszkanie,
Nie wstrzymuj gniewu mego, nie wstawiaj się za nie.
To ja ci miasto daję z niemałym zmartwieniem.
Ze wszystkich miast pod słońcem i nieba sklepieniem
Najmilszy sercu memu Ilijon potężny
I król trojański Pryjam, i lud jego mężny;
Tam ofiary, tam święte czynią mi obrzędy
I wszystkie nieśmiertelnym należyte względy».
Na to Hera wielkimi oczyma wspaniała:
— «Trzy miast kocham, tem sobie nad inne wybrała:
W Argos, w Sparcie, w Mykenach mam rozkosz jedyną,
Lecz gdy ci nienawistne będą, niechaj zginą…
Lecz niech i ja cierpię w chęciach mych zawodu,
Bom bogini, bom z tobą jednego jest rodu,
Jako córka Kronosa słusznie uwielbiona,
I stąd niemniej czci godna, żem Zeusa żona.
Wszyscy jednak twe berło najwyższe uznajem.
Odtąd my sobie chciejmy ulegać nawzajem:
Ty bądź dla mnie, ja będę uczynną dla ciebie,
A tak się naszej woli nic nie oprze w niebie.
Teraz zaś bez odwłoki daj rozkaz Atenie,
Niech zaszłą między ludy ugodę rozżenie;
Niech Troja z jej namowy, pomimo przymierzy,
Na Greki świeżą chwałą wyniosłe uderzy».
Takie były królowej Olimpu żądania.
Chętnie się do nich ojciec nieśmiertelnych skłania
I mówi do Pallady: «Bież, córo, bez zwłoki,
Gdzie i Grek, i Trojanin zajął plac szeroki,
I dokaż, że Trojanin, pomimo przymierzy,
Na Greki świeżą chwałą wyniosłe uderzy».
Tym słowem wrzącą z siebie Palladę podżega;
Wraz bogini z Olimpu śnieżystego zbiega.
Jak gdy zesłana gwiazda od Zeusa błyśnie,
W żeglarzach, w wojsku serca nagły przestrach ściśnie
Z niej tysiąc iskier pada i blask sypie złoty:
Tak się zniżała Pallas między zbrojne roty.
Wszystkich tam zadumienie objęło niezmierne,
I waleczne Trojany, i Greki pancerne;
Na dwie strony ten widok rycerze tłumaczą:
— «Ach! — mówią — znowu krwawe bitwy nam się znaczą,
Albo się też i pokój żądany odrodzi;
Wszak Zeus waśni ludzi i Zeus ich godzi».
Takie wnioski czynili Grecy i Trojanie,
Kiedy Pallas wpośrodku hufców zbrojnych stanie,
Wydając się na twarzy mężnym Laodokiem;
Pandara między szyki bystrym śledzi okiem;
Postrzega bohatera, a przy nim rycerze
Od Ajzepu ściągnieni, przybrani w puklerze.
Do niego Pallas rzecze: «Synu Likaona,
Czy twoja, co ci rzeknę, prawica wykona?
Wypuść na Menelaja z łuku zgubną strzałę,
Pozyskasz stąd u Trojan znakomitą chwałę;
Od Parysa w nagrodę takiego uczynku
Wielkiego się spodziewać możesz upominku.
Czegóż by ten bohater mógł odmówić tobie,
Gdy z twej ręki Menelaj w smutnym legnie grobie?
Nuż więc, na króla Sparty puść grot zaostrzony;
A likijskiemu bogu, co łukiem wsławiony,
Ślubuj setne w ofierze jagniąt pierworody,
Gdy w ojczystej Zelei święte wrócisz grody».
Tak mówiła bogini, a chytra jej rada
Niebacznemu mężowi do serca przypada.
Zatem świetny łuk bierze, ów łup okazały
Z dzikiego kozła, który gdy wyszedł ze skały,
Na zasadzce ukryty bohater nań galił
I ugodziwszy w piersi, na ziemię obalił.
Ten długie na szesnaście dłoni nosił rogi;
Przecudnie sztukmistrz umiał wykształcić łup drogi:
Pyszny róg wystrugawszy, łuk z niego wyrobił
I oba jego końce złotem przyozdobił.
Ten łuk napina Pandar i do ziemi chyli;
Wierni go towarzysze tarczami okryli,
Aby go pierwej greckie nie postrzegły męże,
Niżeli zgubnym grotem Atryda dosięże.
Nie używaną jeszcze strzałę wziął w kołczanie,
Strzałę, co tylu bólów przyczyną się stanie,
Piórami nastrzępioną, raniącą straszliwie,
Umiejętnie na tęgiej nakłada cięciwie,
A likijskiemu bogu, co strzela z daleka,
W dom wróciwszy, stugłową ofiarę przyrzeka.
Już grot wsparty na wierzchu, pierś dotyka żyły,
Gdy obwód skrzywił z wielkim natężeniem siły;
Szczękła struna, łuk warknął, a strzała skrzydlata,
Okrutny cios niosąca na Greki wylata.
Lecz, Menelaju! Bogi pamiętne o tobie:
Pierwsza na pomoc Pallas w złej przybiegła dobie.
A jak matka z śpiącego dziecka muchę zgania,
Tak ona grot odpędza i ciebie zasłania.
Tam odwróciła strzałę, gdzie spięty pas złotem,
Drugim się stał kirysem przed śmiertelnym grotem.
Jednak i tą przeszkodą nie był cios odparty;
I pas mocny, i kirys od strzały przedarty,
Nawet przeciw tysiącznym pociskom zasłona,
Blacha z miedzi została od niej zdziurawiona:
Dosięga ostrze ciała i skórę rozrywa,
Z niego zaraz krew na kształt purpury wypływa.
Jaką farbę z meońskiej lub karyjskiej włości
Przebiegła robotnica słoniowej da kości,
Gdy ją w purpurze zmacza; tysiąc życzy sobie
Nabyć jej ku wspaniałej wędzidła ozdobie,
Lecz dla króla schowana w domu piękność taka,
Z której chwała dla jeźdźca, świetność dla rumaka:
Podobnie, Menelaju, czystej krwi płynienie
Zafarbowało twoje biodra i golenie.
Wzdrygnął się Agamemnon, gdy krew postrzegł z rany,
I Menelaj sam został nie mniej pomieszany,
Ale nabiera serca, gdy widzi, że strzała
Kolcami w pas utkwiwszy, mało sięga ciała.
Z westchnieniem rzekł król, brata czule cisnąc w ręku.
Wokoło pełno wiernych towarzyszów jęku:
— «Bracie, na zgubę twoją wszedłem w te umowy,
Dla Greków nadstawiwszy Trojanom twej głowy,
Gdy cię ranili zdrajcy, złamali przymierze.
Ale umowa w świętej uczyniona wierze
I wina poświęcenie, i prawic podanie,
I z ofiar krew rozlana próżno nie zostanie.
Jeśli pan nieba teraz nie karze tej zdrady,
To w przyszłości da pomsty okropne przykłady
Na ich głowy, na żony, na dzieci ją zleje.
Bo ja zawsze mam w sercu te pewne nadzieje,
Że przyjdzie dzień, gdy Pryjam i lud jego zginie,
A Ilijon się w smutnej zagrzebie ruinie…
Zeus obrażon tej zbrodni nie puści bezkarnie.
Lecz jeśli, Menelaju, ty byś zginął marnie,
Z jakim wtedy mi bólem i w jakiej ohydzie
Powracać się do Argów od tych brzegów przydzie…
A Menelaj go ciesząc: «Ukój ten żal srogi,
Nie trać serca i w wojsku nie rozszerzaj trwogi:
Bo nie wziąłem śmiertelnej rany od tej strzały;
Pas i kirys, i blacha, te mnie ratowały».
— «Najukochańszy bracie — król z jękiem odpowie
Ach! Żebyć uiścili te słowa bogowie!
Machaon, lekarz biegły, z rany cię wyleczy
I przeciw ostrym bólom plastrem zabezpieczy».
Śpieszno rozkaz woźnemu Taltybowi daje:
«Pójdź, niechaj tu czym prędzej boski lekarz staje,
Godny syn Asklepiosa; niechaj nie odwleka,
Oto Menelaj wsparcia z jego ręki czeka.
Z Trojan czy z Lików zgubną ktoś wypuścił strzałę;
Czego my rzewnie płaczem, z tego on ma chwałę».
Nie odkłada rozkazu spełnić sługa wierny.
Czym prędzej się przeciska przez naród pancerny,
Szukając Machaona. Zaciągnione z Tryki
Otaczają go wkoło mężne wojowniki.
Do niego się odzywa woźny tym wyrazem:
— «Przychodzę tu do ciebie z Atryda rozkazem:
Jak najprędzej cię widzieć król narodów żąda,
Menelaj ranny wsparcia twej ręki wygląda.
Z Trojan czy Lików zgubną ktoś wypuścił strzałę;
Czego my rzewnie płaczem, z tego on ma chwałę».
Zasmucił się Machaon, słysząc wyraz taki;
Idą oba przez gęste Achajów orszaki,
Przychodzą, gdzie Menelaj raz wziął z rąk zdradzieckich:
Otoczony od pierwszych bohaterów greckich,
Stał wpośrodku ich rycerz do bogów podobny.
Zaraz wyjmuje strzałę. Kolce w pas ozdobny
Mocno wbite, gdy ciągnął, skrzywione zostały.
Zdjął z niego pas i blachę lekarz doskonały,
Opatrzywszy zaś ranę, wyssał krew, a potem
Rozlał balsam na miejsce ostrym tknięte grotem.
W cudnych skutkach moc tego balsamu wsławiona,
On go dostał od ojca, ojciec od Chejrona.
Gdy ci mają o rannym Atrydzie staranie,
Tymczasem się waleczni zbliżają Trojanie;
Równie się biorą Grecy do Aresa sprawy.
Wtenczas Agamemnona widać umysł żwawy:
Nie zna trwogi, od bitwy zwlekania daleki,
I sam na plac krwi leci, i prowadzi Greki.
Wysiadł z wozu, a konie, z których ogień pryska,
Eurymedon hamuje wpośród bojowiska,
Powoźnik doskonały, syn Ptolemejowy.
Blisko się trzymać wielą król zaleca słowy,
By gdzie spocząć miał długim zmordowany trudem.
Sam, pieszy, między greckim przechodzi się ludem;
Gdzie widzi serca chciwe kurzawy i znoju.
Takimi jeszcze słowy zachęca do boju:
— «Niech w was, Grecy, ten zapał szlachetny nie stygnie:
Nie za zdrajcami Kronid swą prawicę dźwignie,
Którzy świętą przysięgę złamali niegodnie;
Na brzydką pójdą pastwę sępom za swe zbrodnie:
A my, gdy padnie od nas Ilijon zburzony,
Powieziem na okrętach ich dzieci i żony».
Ale na gnuśnych ostrym wyrazem powstaje
I sprawiedliwym gniewem zapalon tak łaje:
— «Na łup nieprzyjacielskiej wystawiony strzały,
Motłochu podły, czemu stoisz odurzały?
Skąd ta niemęska bojaźń? Skąd to pomieszanie?
Za co, jak długim biegiem zmordowane łanie,
Ledwie się mdłą na ziemi wspierające nogą,
Na plac bitwy patrzycie z zimną w sercach trwogą?
Czekacież, aż się zbliżą trojańskie szeregi
I szeroko zastąpią całe morza brzegi?
Natenczas wy dopiero chcecie, nikczemnicy,
Doświadczyć wsparcia mocnej Zeusa prawicy?»
Tak łaje gnuśnych, mężnej zapał wlewa młodzi…
Aż do słodkiego mówcy Nestora przychodzi.
Ten stawia swych, zachęca; z nim, bitew świadomi,
Alastor, Hajmon, Bias, Pelagon i Chromi.
W pierwszym rzędzie z wozami dzielnie stawia konie,
W tyle piechotę liczną, tamtym ku obronie,
A podejrzanych w męstwie we środku zamyka:
Tak gnuśny, choćby nie chciał, żwawo się potyka.
Lecz jezdnym przykazuje wstrzymywać rumaki
I nie lecieć do boju, zmieszawszy orszaki:
— «Niech żaden z was, niewczesnym zapałem zagrzany,
Nie wybiega, rzuciwszy swój szyk, na Trojany!
Zbyt ufny w sztuce jazdy, na los niesie życie;
Lecz nie cofajcie kroku, bo się osłabicie.
Kto z swego wozu rydwan przeciwny dosięże,
Niech wtedy dzidą robi, tak wojują męże,
Tymi niegdy sposoby w wojny sztuce sławni
Brali miasta i pole wygrywali dawni».
Tak w bojach doświadczony starzec ich oświeca,
Co w sercu mężów króla żywą radość wznieca.
— «Oby — mówi — jak dusza w tobie nie złamana,
Tak byś miał dzielne siły i krzepkie kolana!
Lecz cię starość nachyla, która wszystkich gniecie;
By raczej innych gniotła, a tyś był w lat kwiecie!
— «O Atrydo! — rzekł Nestor. — Wiek mnie dziś osłabił.
Czemum ja nie ten, kiedym Ereutala zabił?
Nie wszystkie ludziom niebo daje razem dary:
Wtedym był młody, silny, dziś słaby i stary.
Lecz będę w boju, wesprę walczących przestrogą.
Choć jedno jest, co jeszcze starzy zrobić mogą.
Niechaj ten dzidą w polu nieprzyjaciół zmiata,
Kogo ogniem kwitnące podżegają lata».
Skończył, a król z pociechą serca dalej śpieszy,
Aż nareszcie przychodzi do ateńskiej rzeszy;
Lecz nic przy Menesteju boju nie oznacza:
Bezczynny wódz, bezczynne wojsko go otacza.
Tuż Itak, wielki radą, niezmordowan trudem,
Walecznych Kefallenów otoczony ludem;
Jeszcze do nich wojenne nie doszły okrzyki,
Gdyż dopiero się właśnie poruszały szyki
Trojan, jeźdźców odważnych i greckich rycerzy.
Czekali więc, aż który wprzód zastęp uderzy
I zaczynając bitwę na Trojan poskoczy.
Agamemnon im gnuśność wyrzuca na oczy:
— «Krwi Peteja, którego Zeus kochał wiele,
I ty, co zawsze chytre przemyślasz fortele,
Czemu z dala stoicie? Nie szukacie znoju?
Czekacie, aż was drudzy uprzedzą do boju?
Wam pierwszym należało mężnie zacząć sprawę
I Aresową w polu poruszyć kurzawę,
Jak was pierwszych przyzywam do mojego stołu.
Bo gdy się zgromadzają wodzowie pospołu,
Dobrze wam zgotowana smakuje biesiada,
Dobrze się wino spija, dobrze mięso zjada;
Lecz gdy mężnie wystawić trzeba w polu życie,
Dziesięciu się uprzedzić wodzom dozwolicie».
Wskróś Odyseusza takie wymówki przebodły:
— «Do mnież — rzekł — królu, wyrzut obracasz tak podły?
Namże wymiatasz gnuśność do rycerskiej sprawy?
Niech się tylko z Trojany rozpocznie bój krwawy,
Chciej patrzyć, a nie będzie tajne twemu oku,
Że Odyseusz nikomu nie ustąpi kroku;
W najpierwszym rzędzie ojciec Telemacha stanie,
A ty wstydzić się będziesz za tak płoche zdanie».
Poczuł Atryd, że wyraz ten z gniewu pochodzi,
Więc z uśmiechem tak pierwsze wyrzuty łagodzi:
— «Przemyślny Odyseuszu, cny Laerta synu,
Nie łaję cię, nie grzeję do mężnego czynu.
Wiem, że w roztropne rady twoje myśli płodne,
Wiem, że twoje uczucia z moimi są zgodne.
Niechże słowo zbyt prędkie nie wzbudza niechęci,
Niech je bogi na zawsze wygładzą z pamięci…
Jak gdy ogromną paszczą morze wiatr ozionie,
Pędzą wały ku brzegom poruszone tonie,
Najpierwej się na głębi zbierają bałwany,
Wnet ziemię hukliwymi szturmują tarany
I wzdąwszy się, nad góry wznoszą się skaliste,
Daleko wybuchają słoności pieniste:
Tak skupione do boju greckie wojsko śpieszy.
Każdy z osobna swojej wódz przoduje rzeszy,
A najgłębsze milczenie w tylu mężów tłumie:
Sądziłbyś, że tak liczny lud mówić nie umie.
Tym szanują milczeniem przewodniki swoje;
Naokoło blask świetne rozstrzelają zbroje…
Z jakim się owce w stajni odzywają bekiem,
Gdy z wymion ich naczynia napełniają mlekiem,
A mać na głos jagnięcia swego odpowiada:
Z takim się wrzaskiem Trojan porusza gromada.
Niesfornymi powietrze rozlega się krzyki:
Różne ludy różnymi wołają języki,
Aresa lub Palladę ma za sobą strona;
Wszędzie Bojaźń i Popłoch, Niezgoda szalona,
Co nigdy krwi niesyta, za wojnami dyszy,
Sroga siostra, srogiemu bratu towarzyszy:
Mała ona w początkach, wnet w górę się wzbije,
Nogami depce ziemię, głowę w niebie kryje;
Ta zajadłą nienawiść w serca ludu wlewa
I przechodząc przez roty, do mordów zagrzewa.
A skoro się w Aresa polu wojska znidą,
Wnet się z puklerzem puklerz, dzida miesza z dzidą,
Siła walczy na siłę, tarcza trze się z tarczą,
Zgiełk się szerzy, pociski na powietrzu warczą,
Krzyczą zwycięzcy, smutnie jęczą zwyciężeni,
Ziemia płynie od krwawych rozmiękła strumieni.
Jak z krynic wychodzące dwa bystre potoki
Spadają po urwiskach wyniosłej opoki,
Szum straszny się rozlega po całej krainie,
Nim nurty w przepaścistej połączą dolinie,
A pasterz z dala słucha, co znaczy ta flaga:
Tak gdy ci z sobą walczą, strach i krzyk się wzmaga…
Gdyby kto po tym krwawym przeszedł bojowisku,
Nie lękając się razów gęstego pocisku,
Przez Palladę od szwanku broniącą niesiony,
Obojej by zarówno męstwo wielbił strony:
Bo tak na śmierć Trojanie, jak i Greki biegli
I pole zmieszanymi trupami zalegli.
Księga V
Pallada nowym ogniem Tydejdę zagrzewa,
Swoje mu w piersi męstwo i swój zapał wlewa,
By wszystkich bohaterów przeszedł rycerz śmiały,
A przez to nieśmiertelnej zyskał wieniec chwały.
Puklerz i szyszak blaskiem otacza promiennym;
Jak się wydaje gwiazda, co w czasie jesiennym
W oceanie skąpana światłość żywą ciska:
Taki mu ogień z czoła i ramion połyska.
Uzbroiwszy tam pchnęła swojego rycerza,
Gdzie się najbardziej pożar wojenny rozszerza.
Żył w Troi Dares, człowiek cnotliwy i możny,
Ojciec dwu synów, kapłan Hefajsta pobożny,
A w bohaterskiej sprawie oba wiele znaczą.
Więc skoro Diomeda mężnego obaczą,
Lecą nań, od trojańskiej odbiegnąwszy rzeszy;
Ci z wozu nacierają, a on walczy pieszy.
Pierwszy uderzył Fegej, ale raz był mylny,
Bo nad ramię bez szwanku przeleciał grot silny.
Co zaś Diomed — próżno oszczepu nie ciska,
Trafia go w piersi, zwala wpośród bojowiska.
Brat skoczył z wozu, jednak nie śmiał trupa bronić;
I ten przed czarną śmiercią nie mógłby się schronić,
Lecz go Hefajst, obłokiem pokrywszy, ocalił,
Żeby do reszty ojca smutek nie przywalił.
Zatem zwycięzca pyszne ich rumaki bierze
I do nawy przez swoje odsyła żołnierze.
Obaczywszy, że jeden syn Daresa bieży,
Drugi smutnie na piasku rozciągniony leży,
Zmieszali się Trojanie, trwoga w serca pada.
Wtenczas do boga wojny tak rzecze Pallada:
— «Ares, Ares okrutny! Co gubisz narody,
Przelewasz krew, a w gruzy świetne mienisz grody!
Czyliż nam do tych bojów mieszać się przystoi?
Niech pan nieba zwycięstwo da Grekom lub Troi,
My ustąpmy: inaczej obrazimy ojca».
Tak mówiła; usłuchał Ares, ludzi zbojca.
Więc go daleko z pola bitwy uprowadza
I na brzegach Skamandru kwiecistego sadza.
Uciekają Trojanie, strach piersi osłabił,
A każdy z wodzów greckich rycerza ich zabił…
Tak męże w bohaterskiej pracowały sprawie,
Lecz w tym zajadłym boju nie rozeznać prawie,
Czyli Diomed z greckiej, czy z trojańskiej strony,
Wszędzie się bowiem miota rycerz zapalony.
Jak wezbrana szumnymi potokami rzeka,
Wyparłszy brzegi, z łoża na pola ucieka,
Wszystkie wywraca tamy, a w biegu gwałtownym
Niesie groblom zwalisko i mostom warownym
I wzdęta od Zeusa nagłymi ulewy
Porywa pracowite rolników zasiewy:
Tak Tydejd gromi Trojan, pędzi roty drżące
Jednemu nie wystarczą rycerzów tysiące.
Postrzegłszy, że bohater całe szyki miesza,
Że trwożna Trojan przed nim ustępuje rzesza,
Przeciw Diomedowi Pandar łuk natęża:
Strzałą rani na siebie lecącego męża;
Pancerz nią nad ramieniem zostaje przeszyty,
Doszła ciała, wypłynął krwi strumień obfity.
Natychmiast Pandar głosem radosnym zawoła:
— «Trojanie! Wróćcie nazad, stawcie mężnie czoła!
Ranny najwaleczniejszy mąż między Achiwy
I niedługo przeżyje postrzał z tej cięciwy,
Jeżeli sam bóg łuku z Liki i mnie zwabił».
Tak triumfował Pandar, ale go nie zabił.
Cofa się za wóz Tydejd i wzywa Stenela,
Najwierniejszego sobie w życiu przyjaciela:
— «Chodź, kochany Stenelu, daj ratunek wczesny,
I wyrwij mi czym prędzej z barku grot bolesny».
To rzekł, Stenel do niego szybkim przybiegł krokiem,
Grot wyrwał, a krew czarnym lunęła potokiem.
Wtenczas Tydejd ślub czyni w takowej modlitwie:
— «Wielka córko Zeusa, jeśliś kiedy w bitwie
Mnie albo ojca wsparła twą prawicą silną,
Dziś usłysz prośbę moją, dziś mi bądź przychylną!
Daj mi tego położyć na pobojowisku
I staw go sama pod sztych mojego pocisku,
Który mnie pierwszy ranił, teraz się nadyma,
Że słońce wiecznie zgasło przed mymi oczyma».
Łatwo do jego prośby skłania się Pallada.
Wraz pierwszą nogom szybkość, rękom dzielność nada,
I zbliżywszy się rzecze: — «Mężny Diomedzie,
Niechaj cię pewna ufność na Trojany wiedzie,
Bom cię dziś równym ojcu zrobiła rycerzem,
Jakim był, groźnym z wozu wstrząsając puklerzem
Już ci więcej mgła ciemna oczu nie powleka;
Zdarłam ją, byś rozeznał boga od człowieka.
Gdyby więc który z bogów twej doświadczał dłoni,
Ty przeciw nieśmiertelnym nie bierz się do broni;
Lecz gdyby się Kiprydzie bój odwiedzić zdało,
Na mdłą boginię możesz użyć ręki śmiało».
To rzekłszy, znikła Pallas; bohater pośpiesza,
I wnet się między pierwsze wojowniki miesza:
Jeśli przedtem trojańskie roty dzielnie walił,
Teraz się trzykroć większą śmiałością zapalił.
Jak lew, kiedy go pasterz pilnujący trzody
Rani, wpadającego do owiec zagrody,
Tym bardziej się rozjada, grzywa mu się jeży;
Nie odpiera go pasterz, lecz do chaty bieży,
A owce przelęknione cisną się gromadą,
Potrącają się, jedne na drugich się kładą;
Niosąc zdobycz, wysokie lew przesadza płoty:
Tak Diomed się rzuca na trojańskie roty…
Widząc Ajnejasz, jako rycerz gromi roty,
Spieszy przez krwawe pole, przez świszczące groty
I szukając Pandara, zastępy obiega,
Aż wreszcie męża bogom równego postrzega
I zbliżywszy się, rzecze: — «Gdzież się więc podziały
I twój łuk, i niechybne, cny Pandarze, strzały?
Gdzie sława od nikogo tu nie zaprzeczona
I w kraju, że nad syna nie masz Likaona?
Wznieś do Zeusa ręce, a na tego męża
Puść ostrą z łuku strzałę, który nas zwycięża.
Ktokolwiek jest, okrutną rzeź w zastępach zrobił,
Tylu wsławionych Troi bohaterów pobił.
Może to i bóg jaki, gniewny o ofiary:
Gniewne bogi ciężkimi zwykły chłostać kary».
— «Ajnejaszu! — rzekł Pandar — Ty wojska nadzieja!
Wcale ten mąż podobny do syna Tydeja:
Tak z koni, tak z przyłbicy, tak sądzę z puklerza;
Lecz może i bóg postać wziął tego rycerza.
A jeśli jest Diomed, od bogów ma wsparcie,
Bez nich by się nie miotał w boju tak zażarcie.
Pewnie kto z nieśmiertelnych ukryty w obłoku
Zwraca strzały do jego wymierzone boku.
Jużem grot nań wypuścił, kirys na nim przeszył,
Jużem ramię mu zranił, jużem się ucieszył,
Że odwiedzi Hadesa, lecz nie mogłem zwalić:
Jakiś mi bóg niechętny musiał go ocalić…
Już grot mój Diomeda i Atrydę ruszył,
Dobył z nich krwi, lecz tylko bardziej ich rozjuszył.
Złym ja wyrokiem zdjąłem te łuki ze ściany,
Kiedy od szlachetnego Hektora wezwany,
Powolny jego chęci, przyszedłem pod Troję.
Lecz jeżeli ojczyznę jeszcze ujrzę moję
I dom luby, i żonę kochaną uprzejmie,
Niechaj mi nieprzyjaciel głowę z karku zdejmie,
Jeśli ich nie dam ogniom, potrzaskanych w sztuki,
Bo widzę, że mi próżnym ciężarem te łuki».
— «Przestań! — Ajnejasz rzecze — tak podle je cenić!
Inaczej się los wojny nie może odmienić,
Aż my się z tym zajadłym spotkamy rycerzem.
Siadaj na wóz, obadwa na niego uderzym.
Doświadczysz koni Trosa, jak zręcznie koleją
I nacierać, i bystro uciekać umieją;
Te nas ocalą, jeśli mimo nasze męstwo
Zeus Diomedesowi zechce dać zwycięstwo.
Ja się bić będę, w twojej bicz i lejce dłoni,
Lub ty walcz, a ja wezmę kierowanie koni».
Na to Ajnejaszowi Pandar odpowiada:
— «Niechaj raczej wędzidłem twoja ręka włada:
Pod znaną ręką więcej będzie wóz bezpieczny.
Jeżeliby nas przemógł Diomed waleczny,
Zbiegłszy się i nie czując swego pana głosu,
Nie mogłyby nas wyrwać od zgubnego ciosu;
Nieprzyjaciel zaś, nieład obaczywszy taki,
I nas by samych zabił, i zabrał rumaki.
Pod twoją zatem ręką niech do boju idą,
Ja Tydejdy natarcie silną przyjmę dzidą».
Tak wszystkie rzeczy bacznym ogarnąwszy względem,
Siadają, bystrym lecą na Tydejdę pędem.
Nie uszli oni wzroku mężnego Stenela,
Który zaraz w te słowa rzekł do przyjaciela:
— «Najmilszy z młodu sercu memu, Diomedzie,
Dwóch mężów zapalonych przeciw tobie jedzie,
Zręczni oba i silni: jeden starzec sprawny,
Pandar, syn likijskiego Likaona sławny;
Drugi mężny Ajnejasz, co z ojca pochodzi
Wielkiego Anchizesa, a Kiprys go rodzi.
Cofnijmy się, niech ślepy zapęd cię nie miota,
Żebyś wreszcie drogiego nie stracił żywota».
A Tydejd gniewny: — «Nie chciej mego serca kusić,
Bo nikt mnie do ucieczki nie zdoła przymusić.
Nienawykły drżeć albo cofać się nikczemnie,
Jeszcze nienaruszone siły czuję we mnie.
Na wóz wsiadać nie myślę, tak zajdę im drogę,
Nie pozwala mi Pallas w piersi przyjąć trwogę;
Pewnie ich konie obu nie wrócą ojczyźnie,
Jeżeli się z tej bitwy choć jeden wyśliźnie.
Ty pamiętaj, Stenelu, dopełnić mej woli!
Gdy mi obu ich Pallas obalić pozwoli,
Moje przywiąż do wozu, a natychmiast konie
Ajnejasza uprowadź ku Achajów stronie.
Z tych idą, które Kronid dał za Ganimeda:
Po słońcem żadnym koniom nikt pierwszeństwa nie da…
Ci mówią, tu rumaki wartkim grzmią kopytem,
Lecą nieprzyjaciele; wraz silnym dzirytem
Zbrojny tak mówi Pandar: — «Tydejdzie zuchwały,
Jeszcze ziemi od mojej nie zaległeś strzały?
Niedawno próżno łuku na ciebie używszy,
Włóczni doświadczę, jeśli nie będę szczęśliwszym».
To rzekł i długi oszczep natychmiast wymierza:
Zręcznie rzucony pocisk trafił wśród puklerza,
Przebił go, lecz kirysa przewiercić nie zdołał.
Zaraz Pandar wyrazy chełpliwymi wołał:
— «Zginąłeś, aż do wnętrza grot cię sięgnął krwawy,
Ty umrzesz, a ja wiecznej dostąpiłem sławy».
— «Mylisz się — niezmieszany Diomed odpowie
Nie są przyjaźni twojej prawicy bogowie;
Lecz ta sroga zajadłość nie wprzód was odbiegnie,
Póki choć jeden trupem na placu nie legnie
I krwią strasznego wojny boga nie nasyci».
To skoro wyrzekł, zaraz silny oszczep chwyci
I rzuca na Pandara. Ten celu nie zboczy:
Ręka samej Pallady niesie go pod oczy,
Utrafia w nos, tnie język i zęby wybija,
Tam wychodzi, gdzie z brodą złączona jest szyja.
Padł, a oręż i świetna zbroja na nim szczękły;
Tym jękiem się ogniste rumaki przelękły
I skacząc, w tył się nagłym usunęły zwrotem,
A on z lubym na zawsze rozstał się żywotem.
By Grecy nie porwali trupa do obozu,
Z długą dzidą Ajnejasz wyskakuje z wozu,
Jak lew, w moc zaufany, staje nad rycerzem.
Obchodzi go i wielkim zasłania puklerzem;
A ktokolwiek się zbliża dla wzięcia zdobyczy,
Temu zagraża śmiercią i straszliwie krzyczy.
Jednak mężny Diomed placu nie odbieżał,
Chwycił ogromny kamień, co na ziemi leżał
(Który dzisiaj dwóch ludzi, choć z największą mocą,
Niżeli z miejsca ruszą, dobrze się zapocą,
Lecz Diomed podźwignął z małym bardzo trudem),
Uderzył w miejsce między biodrami i udem.
Łamie kość, rwie głaz żyły i skórę rozdziera:
On pada na kolana, ręką się podpiera,
A cień mu czarny zaraz się w oczach rozwinął.
Już by był Ajnejasza zły wyrok nie minął,
Już by się jego dusza była nie wybiegła,
Gdyby w niebezpieczeństwie syna nie postrzegła
Kiprys, co go powiła ojcu, gdy pasł woły.
Ta go pieszczoną dłonią uchwyciwszy wpoły
I śnieżnymi dokoła okrywszy zasłony,
Aby od kogo z Greków nie został raniony
I duszy nie wyzionął, unosiła z pola.
Stenelowi pamiętna Diomeda wola;
Więc daleko od wrzawy Aresa, na stronie,
Swoje lejcem do wozu przywiązuje konie,
A Ajnejasza z grzywą przepyszną rumaki
Czym prędzej między greckie prowadzi orszaki.
Miłego Deipila tą pracą obciążył,
Ażeby z nimi z pola do okrętów dążył;
W nim sobie mężny Stenel najwięcej podoba,
W jednym są wieku, jedne mają myśli oba.
To zrobiwszy, lejc bierze, na wóz pyszny wsiada
I wkrótce przyjaciela swojego dopada.
Tydeid spiżem lśniącą uzbrojony dzidą,
Widząc, że mdła bogini, ścigał za Kiprydą…
Wreszcie ją długim goniąc śmiały rycerz biegiem,
Dopędził między Trojan walecznych szeregiem.
Natychmiast oszczep rzucił i dosięgnął ręki,
Przebił boską zasłonę, którą tkały Wdzięki,
I zdarł jej trochę skóry żeleźcem pociska:
Zaraz z niej krew, a raczej sok czysty wytryska.
Inny jest pokarm ludzi, inny władców nieba,
Nie znają oni wina, sił nie ciągną z chleba,
Więc krwi nie mając, żywot nieśmiertelny wiodą.
Raniona Kiprys, z bogiń najpierwsza urodą,
Krzyczy i rzuca syna. Apollo go bierze,
I by mu życia greccy nie wzięli rycerze,
Nieprzejrzanym dokoła cieniem go oblecze.
Do Kiprydy zaś Tydejd groźnym tonem rzecze:
— «Idź stąd, córo Zeusa, nie tu twe zalety:
Alboż nie dość, że słabe uwodzisz kobiety?
Jeśli ci jeszcze wojny pożądać się zdarzy,
Sama jej wzmianka róże z twojej spędzi twarzy».
Tak mówił, ona wolną stopą rzuca pole,
Pomieszana i ostre z rany cierpiąc bole…
A tymczasem Diomed Ajnejasza ściga,
Wie, że go w swoim ręku sam Apollo dźwiga,
Lecz się nawet i boga wielkiego nie boi,
Pragnie zabić rycerza i odrzeć ze zbroi.
Po trzykroć nań zabójczym dzirytem naciera;
Po trzykroć go Feb silną swą tarczą odpiera,
Lecz gdy jak bóg, czwarty raz groził zgubnym ciosem,
Apollo tak do niego rzekł straszliwym głosem:
— «Umiarkuj się, Tydejdo, w szalonym zapędzie
I nie chciej się z bogami w jednym stawiać rzędzie!
Inny ród bogów, górne dzierżących siedlisko,
Inny ludzi, po ziemi wlekących się nisko».
Uchodzi ani dalej ścigać się ośmiela,
Chroniąc się gniewu boga, który śmiercią strzela.
Apollo do Pergamu zaniósł Ajnejasza,
Do świątyni, gdzie Troja moc jego ogłasza:
Tam Leto i Artemis mają o nim pieczą
I w przysionku wspaniałym bohatera leczą.
Łudząc Greki, gdzie ranny Ajnejasz się podział,
Feb marę w jego postać i zbroję przyodział.
Przy niej równie trojańscy, jak greccy rycerze
Długimi dzirytami ogromne puklerze
I lekkie tłuką tarcze: trwała walka sroga,
Gdy bóg srebrnego łuku rzekł do wojny boga:
— «Ares, Ares, okrutny! Co gubisz narody,
Przelewasz krew i w gruzy mienisz pyszne grody!
Nie pójdzieszże usunąć z boju tego męża,
Co by się na Zeusa porwał do oręża?
Naprzód Kiprydę zranił zuchwalec, a potem
Mnie, równając się z bogi, krwawym ścigał grotem».
To rzekłszy, na wyniosłym Pergamie usiada.
Ares, którego sercem zapalczywość włada,
Nie mógł dłużej spokojnie na miejscu pozostać;
Wziąwszy więc Akamasa, wodza Traków, postać,
Zapala bohatery trojańskiej krainy,
I szlachetne Pryjama tak zachęca syny:
— «Wielkiego króla plemię, możnego w dostatki,
Pókiż z rot waszych Grecy czynić będą jatki?
Czekacie-li, aż przyprą bój pod same bramy?
Mąż, co go jak Hektora czcimy i kochamy,
Ajnejasz, syn Anchiza, rozciągnion na piasku:
Wyrwijmy towarzysza spośród krwi i wrzasku!
Tak to Ares im wszystkim śmiałości dodaje…
Więc Hektor z wozu skacze, oszczepy wykręca,
Licznie obiega szyki, do boju zachęca.
Idą mężni Trojanie; Grecy roty zwarli,
I murem nieprzełomnym nieprzyjaciół sparli.
Jak gdy wieją rolnicy, czyste ziarnka ciska
Demeter, a plewami bielą się klepiska:
Tak lud achajski cały kurzem był okryty,
Który konie twardymi wzruszały kopyty.
Wracają wozy, jeźdźcy nową walczą mocą,
A Ares okrył pole nieprzejrzaną nocą…
Feb Ajnejasza w swoim krytego kościele,
Tchnąwszy mu ogień w piersi, postawia na czele;
Niezmiernie towarzysze jego się cieszyły,
Że im wrócił wódz pełen zdrowia, męstwa, siły,
Ale nikt go nie pyta: bitwa nie pozwala,
Którą Feb, Ares, krwawa niezgoda zapala.
Achajom niezwalczeni dowodzą mężowie,
Odyseusz i Diomed, i dwaj Ajasowie;
Nic ich siły trojańskie, nic nie trwożą krzyki,
Stoją na ich wstrzymanie mężne Greków szyki.
Jak się wydają chmury wśród cichych błękitów,
Zawieszone przez Zeusa u urwistych szczytów,
Kiedy Boreasz z wiatry innymi uśpiony,
Bo mgły najgrubsze w różne wnet rozpędzi strony:
Tak stale Trojan greckie oczekują roty.
Agamemnon obiega, dodaje ochoty:
— «Walczcie śmiało, mężami chciejcie się pokazać,
A nade wszystko hańbą lękajcie się zmazać!
Ludzi, cześć kochających, więcej się ochroni ---
Dla tchórza i czci nie masz, i śmierć go dogoni»…
Postrzegł ich wśród zastępów Hektor zapalony,
Leci, pole głośnymi napełniając krzyki,
Za nim tłumem trojańskie śpieszą wojowniki.
Wnet Ares na ich czele i Enijo stanie:
Ta zgiełk szerzy i smutne bojów zamieszanie;
Ares dzidą wstrząsając, by się we krwi skąpał,
Już przed, już za Hektorem wielkim krokiem stąpał.
Ujrzawszy go, Diomed uczuł w sercu drżenie.
Jak człek wędrowny, długie obiegłszy przestrzenie,
Nad niezgłębionej rzeki wstrzymuje się brzegiem,
Która nurty do morza bystrym pędzi biegiem
I w tył uchodzi, groźnym przerażony szumem:
Tak się cofnął Diomed i rzekł między tłumem:
— «Widzicie, jaki Hektor, mężni przyjaciele,
Jak śmiało dzidą robi, jak zastępy ściele:
Nieustannie go boska zasłania opieka;
Teraz Ares jest przy nim w postaci człowieka.
Cofnijcie się, do Trojan obróciwszy czoła,
Nic przeciw bogom wasza prawica nie zdoła!»…
Gdy został bój straszliwy przez Aresa wszczęty,
Ni z podłą Grecy trwogą biegną na okręty,
Ni nadchodzą, lecz kroku cofają niewiele,
Słysząc, że Ares Troi przywodził na czele…
Widziała z nieba Hera Achajów tysiące,
Pod Hektora, Aresa żelazem ginące,
I zaraz do Pallady tymi rzecze słowy:
— «Można córo, z Zeusa urodzona głowy!
Jakże więc obietnica nasza się ostoi,
Że Menelaj powróci po zburzeniu Troi,
Jeżeli dłużej Ares tyle broić będzie?
Śpieszmy prędzej w szalonym wstrzymać go zapędzie».
Słucha Pallas, co niebios królowa jej radzi:
Zaraz Hera pod złoty szor konie prowadzi,
Śliczna zaś Hebe koło do wozu wynosi,
Wartkim biegiem krążące na żelaznej osi.
Ośm szprych niezłomnych sztuczna dała im robota,
Spiżowa wzmacnia blacha obwody ze złota;
Z czystego srebra piasty, a świetne rzemienie
Utrzymują na sobie wspaniałe siedzenie;
Do przywiązania lejców było dwie obwódek,
Nareszcie dyszel srebrny wybiegał na przodek,
Do niego piękna Hebe złote jarzmo wiąże,
A gdy równie bogate cugle mocno sprząże,
Chciwa czym prędzej zbrojne odwiedzić orszaki,
Sama Hera pod jarzmo prowadzi rumaki.
Idzie do ojcowskiego mieszkania Pallada,
Tam przy nogach fałdzista z niej okrywka spada,
Dzieło cudowne, wyszłe z jej przemyślnej ręki.
Sama śpiesząc na walkę, płodną w płacz i jęki,
Gromów boga kirysem piersi swoje kryje:
Mnóstwo wężów na groźnej egidzie się wije,
Strach ją wkoło otacza i co na krew dyszy,
Zwada, Przemoc i Napaść tam jej towarzyszy;
Na środku znak gniewnego Zeusa skrwawiony:
Okrutnego potworu, srogiej łeb Gorgony.
Czterokitny na głowę mocny szyszak bierze,
Którego nie przełamią ze stu miast rycerze.
Siada na wóz bogini tak groźnie okryta:
Długą, ciężką, ogromną dzidę w rękę chwyta;
Tą, kiedy gniew lub zemsta serce jej zapala,
Największych bohaterów zastępy obala.
Hera biczem ostrzegła bystre konie swoje;
Same się skrzypiąc niebios otwarły podwoje,
Których Hory pilnują czuwającym okiem:
Te niebo i otworzą, i zamkną obłokiem.
Tedy boginie bystre poganiają konie;
Znajdują siedzącego Zeusa na stronie,
Na wyniosłym Olimpie. Tam niebios królowa
Wstrzymuje wóz i rzecze do męża w te słowa;
— «Czy to cię nie obraża, wielki bogów ojcze,
Gdy na Aresa czyny poglądasz zabójcze?
Ile ludzi ten srogi zgubił poniewierca!
Mnie przejmują boleści aż do gruntu serca,
A Kiprys i Apollo już się naigrawa,
Pobudziwszy szaleńca, który nie zna prawa.
Ojcze, alboż tym gniewu twego nie obruszę,
Gdy go zraniwszy, z boju ustąpić przymuszę?
— «Wzbudź na niego Palladę — Zeus odpowiada.
— «Nieraz mu ból zadała i teraz go zada».
Radosna Hera, wyraz usłyszawszy taki,
Zaraz biczem ogniste zacina rumaki.
Te lecą i szybkimi suwając kopyty,
Szlak wśród ziemi i nieba mierzą gwiazdolity.
A jak niezmierną przestrzeń ogarnie mąż, który
W ocean się wpatruje z wyniesionej góry,
Kiedy bystrym pociągnie po powietrzu wzrokiem:
Tyle boskie ulecą konie jednym skokiem.
Gdy je przyniósł na pola trojańskie bieg rączy,
Tam, gdzie Symois wody ze Skamandrem łączy,
Hera konie wyprzęga, zamyka w obłoku,
Symois im słodkiego dostarcza obroku.
Niosąc Grekom na wsparcie życzliwe prawice,
Cichym krokiem jak trwożne idą gołębice;
Lecz gdy się tam zbliżyły, gdzie rycerzy wiele
Było przy Diomedzie stojącym na czele,
Bo jak lwy ścierwo żrące albo silne dziki
Otaczają wielkiego męża wojowniki:
Hera w kształcie Stentora męstwo w Grekach budzi,
Co miedzianym grzmiał głosem jak pięćdziesiąt ludzi:
— «O hańbo! Grecy, tylko macie postać męską!
Póki Achilles gromił prawicą zwycięską,
Nie śmiały Trojańczyki z bram wyruszyć nogą,
Tak wielką oręż jego nabawiał ich trwogą;
Teraz się ocierają o nawy zuchwali».
Tymi słowy wojenny w piersiach ogień pali.
Pallas zaś do mężnego Tydejda przychodzi.
Stojąc przy wozie, rycerz ranę swoją chłodzi,
Którą mu Pandar zadał. Pod twardym rzemieniem
Ogromnego puklerza pot ciecze strumieniem;
Stracił moc w ręce, długą pracą zmordowany,
Uniósłszy puklerz, czarną krew ocierał z rany.
Dotknąwszy jarzma Pallas w tym rzecze sposobie:
— «Możnaż wierzyć, że płynie krew Tydejda w tobie?
Ojciec miał umysł wielki, chociaż w ciele małem.
Z jednakim na plac boju wychodził zapałem;
A gdym go chciała czasem w zapędzie utrzymać,
Nie przestawał się rycerz w mężnym sercu zżymać.
Przybył do Teb za posła wspólnej Greków rady,
Jam kazała spokojnie używać biesiady;
Lecz nie dało się jego uhamować męstwo:
Wyzwał wszystkich Kadmejów i odniósł zwycięstwo.
Takie wsparcie ode mnie w każdej miał potrzebie.
Równie ci towarzyszę, równie grzeję ciebie,
Abyś z trojańskim śmiało potykał się ludem;
Lecz albo długim jesteś wysilony trudem,
Albo ci strach nikczemny w piersiach serce ścina:
Jakże od siebie Tydejd różnego ma syna!
A Diomed: — «Bogini! Ciebie ja poznaję,
Przeto ci wszystko powiem i nic nie zataję.
Ani mnie strach osłabia, ani gnuśność ima,
Lecz mnie z twoich ust własnych wyszły rozkaz trzyma:
Zakazując podnosić przeciw bogom dłoni,
Wtedyś mi tylko użyć pozwoliła broni,
Gdyby Kiprys odwiedzić śmiała krwawe boje.
I sam się cofam, pomny na rozkazy twoje,
I to każę achajskiej zgromadzić się młodzi:
Bo widzę, że Trojanom Ares tam przywodzi».
A na to modrooka Pallada tak rzecze:
— «Tydejdo, sercu memu najmilszy człowiecze!
Ani się bój Aresa, choć bije zażarcie,
Ani innego boga; masz ode mnie wsparcie.
Już przeciw Aresowi dzielne zwróć rumaki
I boga, co się miota jak szaleniec jaki,
A w niczym statku nie zna, twoją rań prawicą.
Uwiązał się on Herze i mnie obietnicą,
Że będzie wspierać Greki; dzisiaj, wiarołomca,
Trojanom jest pomocnik, a Greków pogromca».
To rzekłszy, ściąga z wozu Kapaneja plemię:
Mężny Stenel natychmiast wyskoczył na ziemię;
Zaraz na wóz bogini siada nieprzelękła
Przy wielkim Diomedzie: oś straszliwie jękła
Pod Pallady i męża dzielnego ciężarem;
Bierze lejce do ręki, a gniewu pożarem
Tchnąca ku Aresowi, rumaki zacina.
Ten dopiero co zwalił Ochezjosa syna,
Etola Peryfanta, olbrzymiej postawy;
Z zabitego rycerza zdarł Ares łup krwawy.
Pędzi ku niemu Pallas, a na głowę wdziała
Niewidkę Aidową, bo się ukryć chciała.
Postrzegł Ares idących przeciw sobie śmiało,
Porzuca zabitego Peryfanta ciało,
A sam na nich pośpiesza. Gdy już byli z bliska,
Pierwszy on oszczep silny silną ręką ciska,
Pewny, że jego grotem Diomed polegnie.
Ponad jarzmem i lejcem środkiem pocisk biegnie,
Lecz go chwyta siedząca na wozie bogini,
Na bok zwraca i próżny boga zamach czyni.
Znowu z kolei pocisk Diomed wymierzył:
Od Pallady niesiony, tam oszczep uderzył,
Gdzie nad stanem rycerski pas się rozpościera;
Tam trafia grot i boską ostrzem skórę zdziera.
Wyciągnęła go Pallas; z poniesionej rany
Tak doniośle zaryczał bóg Ares miedziany,
Jako dziewięć lub dziesięć tysięcy by razem
Krzyknęło ludzi, krwawym walczących żelazem.
Równie Greków, jak Trojan zimny strach przeniknął:
Tak straszliwie niesyty boju Ares ryknął.
A jak oczom obłoki wydają się mgliste,
Przypędzone z południa przez wiatry ogniste:
Tak się Diomedowi zda Ares ponury,
Gdy wstępował do nieba uniesiony chmury…
Odegnawszy Aresa od mężów pogromu,
Hera i Pallas wraca do Zeusa domu.
Księga VI
Gdy z pola do Olimpu bogowie wrócili,
Wątpliwy na przemianę los wojny się chyli
I między Symoentu a Ksantu koryty
Z obydwu stron spiżowe latają dziryty.
Mur Greków, Telamona syn, postrachy sieje,
Łamie zastęp trojański, odżywia nadzieje.
Eusora syn, Akamas, rycerz między Traki
I najdzielniejszy bronią, i jak olbrzym jaki
Wzrostem ciała ogromny, legł z jego prawicy.
Silną włócznią uderzył w czub twardej przyłbicy;
Ta przeszła aż do czoła, zgruchotała kości:
Zwalił się, oczy wieczne zamknęły ciemności…
A Menelaj żywego dostaje Adrasta.
Gdy biegły przestraszone rumaki do miasta,
O pniak się zawadziły; tak przy smutnej tamie
Wóz się na końcu dyszla Adrastowi łamie:
Konie lecą z innymi wozami przez pole,
A on twarzą na ziemię stoczył się przy kole.
Leży w piasku, wtem widzi, że w rękach Atryda
Do piersi jego długa wymierzona dzida.
Więc żebrząc zmiłowania chwyta go za nogi:
— «Weź mnie żywym, Atrydo, cofnij wyrok srogi,
Bo hojnej za to możesz pewnym być zapłaty.
Mnóstwo ma rzeczy drogich mój ojciec bogaty,
Ma złoto, miedź i różne w żelazie narzędzie;
Niczego on dla syna żałować nie będzie,
Nieskończonymi ciebie darami nagrodzi,
Gdy usłyszy, że żyję u achajskich łodzi».
Tak żebrał, a król jego łzą i prośbą tknięty,
Już rozkazywał słudze wziąć go na okręty
Wtem przybiegł Agamemnon i z zapałem rzecze:
— «O słaby wojowniku! O miękki człowiecze!
Tyż nikczemnej litości możesz teraz użyć!
Musieli ci się dobrze Trojanie zasłużyć.
Niechaj zdrajcy trupami naszą legną dzidą,
Niech dzieci z łona matek na łup śmierci idą,
Niech z hańbą, bez pogrzebu, wyginą Trojanie,
I niechaj po nich nawet śladu nie zostanie!»
Rzekł i odmienił brata: już gniewem oddycha,
Więc próżno żebrzącego Adrasta odpycha,
Agamemnon zaś w piersiach dzidę mu utopił.
Konający padł na wznak i krwią ziemię skropił,
Król wyrwał pocisk, trupa nastąpiwszy nogą.
Wtedy się z taką Nestor odzywa przestrogą:
— «Rycerze! Boga wojny uczniowie, Danaje!
Niechaj mi się z was żaden w tyle nie zostaje,
By przyszedł do naw mnogim obciążony łupem.
Usiłujmy słać teraz nieprzyjaciół trupem;
Potem, gdy już Trojanie przestaną nacierać,
Będziecie, podług woli, zdobycze odzierać».
Tymi słowy zapala umysł boju chciwy.
Byliby przed mężnymi uciekli Achiwy
I aż w mieście szukali schronienia Trojanie,
Kiedy przy Ajnejaszu i Hektorze stanie
Helen, z wieszczów najlepszy, i tak się odzywa:
— «Ajnejaszu! Hektorze! Na was dwu spoczywa
Lików i Trojan ufność, w was nadzieję kładą,
Wy pierwsi do wszystkiego i męstwem, i radą,
Biegajcie, zatrzymujcie lud trwożny przed bramy,
Bo się na nieprzyjaciół szyderstwo wydamy,
Jeśli wbiegłszy do miasta, na ręku żon padną.
Gdy wojsku oszczędzicie hańbę tak szkaradną
I męstwo zagrzejecie, my tu będziem stali;
Choćby z największą siłą Grecy nacierali.
Nie ustąpimy kroku; tak każe potrzeba.
Tymczasem ty, Hektorze, kochany od nieba,
Idź do miasta, mów matce: niech matrony zwoła,
Z nimi niech do Pallady uda się kościoła
I szatę, która wszystkich zbiorów jest ozdobą,
Najpiękniejszą, największą, niechaj weźmie z sobą
I złoży na kolanach błękitnej bogini.
Niech także zabić dla niej ślub święty uczyni
Dwanaście rocznych cielic i jarzmem nie tkniętych,
Jeśli się zlitowawszy murów Troi świętych
I małżonek trojańskich, i maleńkich dzieci,
Tydejdę, który wszędzie strach i pogrom nieci
I całymi zastępy męże nasze wali,
Od murów ilijońskich łaskawie oddali».
Rzekł; Hektor jego rady wykonać nie zwłoczył:
Zatem z wozu świetnego w pysznej zbroi skoczył,
Dwoma kręcąc oszczepy obiega swych roty,
Umarza strach, dodaje bojowej ochoty.
Wrócili się Trojanie i mężnie się starli.
Achaje, choć się w boju okrutnie zażarli,
Cofnęli nazad kroku, sądząc, że nie z siebie,
Lecz że z bogów kto, w jasnym panujących niebie,
Dał im pomoc: tak śmiało postawili czoła.
Hektor upominając wielkim głosem woła:
— «Zaklinam, was Trojanie, w sztuce wojny biegłych,
Was, przyjaciół wezwanych od krain odległych!
Walczcie i nie dajcie się Achajom przemagać.
Gdy ja do miasta pójdę, bogi każę błagać
Starcom i żonom naszym, modlitwą i ślubem».
Rzekł i odszedł, na głowie strasznym grożąc czubem;
Skóra czarna, około puklerza krążąca,
Idącemu i głowę, i nogi potrąca.
Wtedy Glauk i Diomed, oba śmiałej myśli,
Chciwi spotkać się z sobą, na plac boju wyśli:
W tym Hippoloch, w tym Tydejd godnego ma syna.
Pierwszy do Glauka Tydej tak mówić zaczyna:
— «Ktoś ty z rycerzy, ślepym uniesion zapałem?
Jeszcze cię dotąd w polu chwały nie widziałem;
Teraz w dzielności wszystkich przewyższa twa ręka,
Gdy się razu silnego tej dzidy nie lęka.
Ale kto pod mój pocisk śmiałym zaszedł krokiem,
Tego rodzice smutnym wydali wyrokiem.
Jeśli bóg, z nieśmiertelnych przychodzisz siedliska,
Wiedz, że moja dłoń grotów na bogi nie ciska…
Lecz jeśli, jak śmiertelny, trawisz owoc ziemny,
Zbliż się, a wnet obaczysz Hadesa kraj ciemny».
Na to Glauk do wielkiego tak mówi Tydyda:
— «Skąd się o ród mój pytasz? Na co się to przyda?
Jako się liście rodzi, tak i ludzkie plemię;
Jako wiatr liście wstrząsa, okrywa nim ziemię,
A inne, w czasie wiosny, drzewo się przybiera:
Jedno plemię się rodzi, a drugie wymiera.
Ale jeśli chcesz poznać ród mój od początku,
Który wielu znajomy, powiem ci w porządku:
Jest na granicach Argos miasto, Efir zwane;
Co było Syzyfowi mądremu poddane,
Z Ajolosa plemienia: z niego Glauk się rodzi,
A z Glauka Bellerofon wsławiony pochodzi.
Dało mu niebo zacną duszę w pięknym ciele,
Ale mu Projt niechętny złego myślał wiele:
Wygnał z miasta młodzieńca król niesprawiedliwy,
Z rąk Zeusa trzymając berło nad Argiwy,
Bo ku niemu Anteja, śliczna Projta żona,
Skrytym gorzała ogniem. Widząc, zawiedziona,
Że złą chucią dobrego serca nie rozżarzy,
Udała się przez zemstę do chytrej potwarzy.
— «Jedno — mówi — o Projcie, z dwojga dziś wybieraj:
Zabij Bellerofona, albo sam umieraj,
Gdyż on chciał niegodziwie twoje skazić łoże».
Na to król gniewu w sobie powściągnąć nie może,
Jednak, przez wzgląd na bogi, sam rąk nie zakrwawił.
Do Likiji go zatem z listami wyprawił,
W których śmierć dla zacnego młodzieńca wyryta;
Mniemał, że go świekr zgubi, skoro je przeczyta.
Wyjechał za boskimi bohater powody
I tam stanął, gdzie wartkie toczy Ksantus wody.
Przyjął go król, przez dziewięć dni zastawiał stoły,
Dawał biesiady, bogów czcił dziewięcią woły.
Gdy dziesiąta jutrzenka cień spędziła mglisty,
Dopiero się natenczas rycerza o listy
Przywiezione od Projta, swego zięcia, spytał.
A skoro charaktery złowrogie przeczytał,
Zaraz młodzieńca w prace niebezpieczne wprząga:
Chimerę znieść, strasznego każe dziwoląga,
Który nie był ludzkiego, lecz boskiego rodu:
Z przodu lew, koza w środku, kręty smok od spodu,
A z paszczy ognistymi buchała potoki.
Zabił ją, mając nieba pomyślne wyroki.
Wnet się chwałą rycerską z Solimy ozdobił
I w walce, która była najstraszniejsza, pobił;
W trzecim zaś boju zgromił Amazonki srodze.
Gdy wracał, król zasadzki zrobił mu na drodze,
Najprzedniejszego z Lików pozostawiał męża;
Lecz i tych Bellerofon szczęśliwie zwycięża:
Zbici wszyscy i żaden nie wrócił do domu.
Więc uznawszy w nim boską krew z tego pogromu,
Zatrzymał go u siebie, dał córkę za żonę
I na pół z nim królewską podzielił koronę.
Od Lików mu najlepsza ziemia wydzielona,
Równie w zboże obfita, jako w winne grona.
Z tego małżeństwa wyszło na świat troje dzieci,
Laodamija, Izandr i Hippoloch trzeci…
Hippoloch jest tym mężem, który mi dał życie.
Ten pomny i o swoim, i przodków zaszczycie,
Zalecał mi usilnie, gdy mnie słał pod Troję,
Bym się nad innych wsławiał przez waleczność moję
I ojców krwi nie kaził, z których wśród Efiry
I Likiji największe były bohatyry.
Oto krew, oto przodki, z nich jestem zrodzony».
Tymi słowy niezmiernie Tydejd ucieszony,
Utknąwszy w ziemię dzidę okutą żelazem,
Do syna Hippolocha tym rzecze wyrazem:
— «Wiedz, Glauku, że nas dawna połącza gościnność:
Ojnej dla dziada twego wyrządził uczynność
W domu przez dni dwadzieścia, a Ojnej mi dziadem.
Związali się wzajemnym przyjaźni zakładem:
Bellerofon dał kielich Ojnejowi złoty,
A ten — pas purpurowy, przecudnej roboty.
W domum go schował, idąc do krwawej potrzeby.
Dziecięciem byłem, Tydej gdy poszedł pod Teby:
Sławna wyprawa śmiercią bohaterów wielu.
Więc w Argos ty masz gościa we mnie, przyjacielu,
Ja, gdy w Likiji kiedy stanę, mam go w tobie.
Nie przystoi nam bronią walczyć przeciw sobie!
Dość ofiar w sprzymierzeńców i Trojan szeregu,
Których mi Bóg nasunie lub doścignę w biegu.
I ty na innych Greków twoim bij dzirytem,
Ich zwalczając, rycerskim okryj się zaszczytem.
Teraz zamieńmy zbroję i tymi zakłady
Utwierdźmy zawiązaną przyjaźń między dziady».
Tak się więc rozmówiwszy, z wozów wyskoczyli,
Podali sobie ręce i przyjaźń stwierdzili,
I od przodków przesłane słodkie imię gości;
A Zeus zabrał Glaukowi tyle przytomności,
Że zbroję złotą, ceny stu wołów, dał z chęcią
Za zbroję z miedzi, kupną wołami dziewięcią.
Gdy pod bukiem i Bramą Skajską Hektor stanie,
Biegną naprzeciw córy trojańskie i panie,
Wszystkie wypytując się troskliwymi głosy
O synów, braci, mężów i przyjaciół losy.
On porządną modlitwą błagać każe bogi,
Gdyż nad wielą zawieszon śmierci wyrok srogi.
A gdy do królewskiego przyszedł Hektor dachu,
Wysokimi przysionki wspaniałego gmachu,
Gdzie pięćdziesiąt małżeńskich było izb osobnych,
Z marmuru wystawionych, a dziwnie ozdobnych,
W których królewskie syny spały i ich żony,
I gdzie dwanaście było izb z przeciwnej strony,
W których z żonami zięcie mieszkały Pryjama
Przychodzącemu drogę zaszła matka sama,
Idąc do najpiękniejszej z córek, Laodyki.
— «Synu! Dlaczego, w polu zostawiwszy szyki
(Mówi cisnąc go w ręku), idziesz z bojowiska?
Pewnie was Grecy, naród przeklęty, uciska,
Pewnie o mury same ocierają bronie:
Tyś przyszedł podnieść z zamku do Zeusa dłonie.
Zatrzymaj się tu chwilę, przyniosę ci wina.
Wprzód poświęć jego krople dla Kronosa syna,
A potem sam się napij: wino moc natęża,
Wino zmordowanego pracą krzepi męża.
Kochany mój Hektorze, jak ponosisz wiele
Bijąc się za ojczyznę, za obywatele!
— «Nie przynoś, matko, wina! Moc tego napoju
Rzekł Hektor — mogłaby mnie osłabić do boju.
Nie obmywszy rąk wodą, nie dotknę się czary
I czynić Zeusowi nie mogę ofiary,
I nie godzi się, kiedym cały krwią zbroczony.
Lecz ty, najszanowniejsze wezwawszy matrony,
Tę szatę, która wszystkich zbiorów jest ozdobą,
Najpiękniejszą, największą, zabierz matko, z sobą
I złóż ją na kolanach błękitnej bogini.
A razem ślub uczynisz zabić w jej świątyni
Dwanaście rocznych cielic i jarzmem nie tkniętych,
Jeśli się zlitowawszy murów Troi świętych
I żon, i drobnych dzieci, i słabych mieszkańców,
Oddali Diomeda od trojańskich szańców…
Ja tymczasem Parysa wezwać w pole idę;
Jeśli brata usłucha, pozna swą ohydę.
Oby zaraz pożarła ziemia nieszczęśnika!
Bo tylko klęska Troi przez niego wynika
I Pryjama, i synów jego zatracenie.
Gdyby go dzisiaj czarne ogarnęły cienie,
Zapomniałbym cierpianych nieszczęść przez czas długi».
Poszła matka do domu, rozesłała sługi,
Aby najszanowniejsze zwołały matrony.
Sama idzie do miejsca, w którym jej zasłony
Misternie wyrobione miały swe schowanie,
Robót niewiast Sydońskich szacowne zebranie.
Parys je wywiózł z tego bogatego miasta,
Gdy z Grecyji powracał, a przy nim niewiasta
Sławna urodą, boska płynęła Helena.
Z tych jednę różnofarbną, której pierwsza cena,
Świecącą na kształt gwiazdy, spośród innych bierze
I niesie dla błękitnej Pallady w ofierze;
Liczne ją otaczają matrony dokoła.
Gdy przyszły do świętego na zamku kościoła,
Antenora małżonka, poważna Teano
(Ją tam bowiem kapłanką Pallady obrano),
Otwiera drzwi świątnicy. One ręce wznoszą
I o litość bogini smutnym głosem proszą.
Teano, odebrawszy dar z ręki królowy
I kładąc u stóp bóstwa, tymi wzywa słowy:
— «Pallado, twą opieką Troja się zaszczyca,
Niechże oszczep Tydejda twa złamie prawica,
Niechaj przed Skajską Bramą zgubny cios odbierze;
My ci zabijem cielic dwanaście w ofierze,
Rocznych, jarzmem nietkniętych: ale na ostatek
Zlituj się Trojan, dzieci i trojańskich matek».
Tak się modlą matrony, śluby czynią święte,
Lecz na ich głosy ucho bogini zamknięte.
Tymczasem poszedł Hektor do Parysa dachu;
Sam Parys kształt wymyślił wspaniałego gmachu…
Znajduje brata swego pod domowym cieniem:
Gotował się bohater do Aresa sztuki,
Miał w ręku puklerz, kirys i skrzywione łuki,
Helenę otaczało niewiast grono liczne,
Ta ich rozporządzała roboty prześliczne.
Do niego gniewnym słowem rzekł obrońca Troi:
— «Opętańcze, czyż teraz warzyć gniew przystoi,
Gdy pod miasta murami wojska nasze giną?
Tyś jest wojny, tyś wszystkich klęsk Troi przyczyną.
Sam byś tych łajał, co by bitwy unikali:
Wynidź czym prędzej z miasta, nim je ogień spali!
A Parys: — «Znam, Hektorze, prawdę w tym wyrzucie,
Lecz posłuchaj, a moje wynurzę ci czucie.
Nie przez gniew przeciw ziomkom opuściłem pole,
Ale w cichości gorzkie chciałem strawić bole.
Teraz mnie żona słodkim namawia wyrazem,
Bym wyszedł na plac, szczęścia doświadczył żelazem:
I sam dość mam ochoty, będąc przeświadczony,
Że zwycięstwo na różne przechyla się strony.
Zaczekaj więc, aż zbroję na sobie zawieszę,
Lub idź, a ja za tobą nie bawiąc pośpieszę».
Nic Hektor nie rzekł na to, kiedy urodziwa
Słodkimi się wyrazy Helena odzywa:
— «Bracie tej, co was gubi, co zbrodnią zhańbiona!
Oby wprzód, skorom wyszła z mojej matki łona,
Nagły mnie porwał wicher gdzie pomiędzy skały,
Albo morze szumnymi pochłonęło wały,
Niźlim, nędzna, na takie puściła się kroki!
Lecz gdy mi przeznaczyły inaczej wyroki,
Czemuż mnie nie złączyło z człowiekiem zamęście,
Czułym na wyrzut ludzi, na własne nieszczęście?
Ten statku nie ma, w przyszłe nie będzie miał lata;
Zwykła go więc nie minie płochości zapłata.
Lecz wnidź bracie i usiądź chwilę, zbawco ludu,
Bo ty jeden tak wiele podejmujesz trudu
Dla występku Parysa i mojej niesławy.
Jaki nam los przeznaczył Zeus niełaskawy!
W przyszłości będzie nasze przysłowiem zhańbienie».
— «Nie namawiaj mnie siedzieć — rzecze wódz Helenie.
Słodki bardzo twój wyraz, lecz mnie nie porusza;
Stanąć na czele Trojan goreje mi dusza,
Czekają oni wsparcia mojego oręża.
Ty staraj się, Heleno, twego zagrzać męża,
Ażeby z serca gnuśność wyrzucił nikczemną:
Niżeli z miasta wyjdę, niech się złączy ze mną.
Ja na chwilę odwiedzę domowe pokoje,
Chcę widzieć sługi, żonę oraz dziecię moje,
Bo, czyli zdrowy z pola mam wrócić, nie zgadnę,
Czyli też pod Achajów bronią trupem padnę».
Tak bohater na prośbę Heleny się wzbrania
I zaraz do swojego przychodzi mieszkania;
Lecz kochanej nie znalazł w domu Andromachy.
Ona bowiem, królewskie opuściwszy gmachy,
Poszła na wieżę, z nią syn i służąca jedna,
Gdzie jękami i płaczem trapiła się biedna.
Nie widząc w domu żony, Hektor miły bogu
Pyta się swych służebnic stanąwszy u progu:
— «Gdzie jest żona, wiernymi powiedzcie mi słowy!
Czy do której z sióstr poszła? Czy też do bratowy?
Czyli do zagniewanej Pallady świątyni,
Gdzie zatrwożona Troja do niej modły czyni?
Na to skrzętna szafarka odpowie w tej mierze:
— «Panie, kiedy ci prawdę mam powiedzieć szczerze,
Ni do sióstr, ni bratowych, ni też do świątyni
Nie poszła, gdzie strwożona Troja modły czyni;
Na ilijońską wieżę niosła krok skwapliwy
Słysząc, że Trojan cisną orężem Achiwy.
Tam, podobna odeszłej od siebie kobiecie,
Pobiegła, za nią mamka, małe niosąc dziecię».
Taką słysząc odpowiedź wiernej służebnice,
Nazad Hektor obszerne przebiega ulice.
Gdy przeszedłszy przez miasto, był pod Skajską Bramą
I w pole trzeba było iść drogą tąż samą,
Tam bogato posażna zabiega mu żona,
Andromacha, wielkiego córa Etijona,
Który dziedziczył Teby lasami okryte,
Nad Kiliki trzymając berło znakomite.
Tę więc sobie poślubił Hektor, mąż chwalebny.
Bieży naprzeciw męża; na rękach służebny
Syn maleńki, jedynak, jak wschodzące zorze.
Tyś go Skamandriem zacny nazywał Hektorze,
Insi Astianaktem: sam bowiem od zgonu
Ochraniał wielki Hektor mury Ilijonu.
Patrząc rycerz na syna, uśmiechnął się skrycie,
Andromacha zaś przed nim łzy lejąc obficie
Bierze za ręce męża i tak mówić pocznie:
— «Mężu! Męstwo cię twoje zgubi nieodwłocznie!
Nie masz żadnej litości nad dziecięcia głową
Ni nade mną nieszczęsną, wkrótce twoją wdową.
Na jednego Achaje wszystkie złączą siły
I odbiorą ci życie. Ach! Mój mężu miły,
Jeżeli mam cię stracić, obym legła w grobie!
Nie masz dla mnie pociechy żadnej już po tobie,
Smutki mnie gnębić będą aż do dni ostatka.
Zginął ojciec, kochana mi zginęła matka:
Ojca zabił Achilles, gdy Teby w perzynę
Obrócił, silną możnych Kilików dziedzinę…
Siedmiu braci, rodzeństwa zaszczyt i kochanie,
Wszystkich w jednym dniu posłał w podziemne otchłanie,
Kiedy paśli na górach liczne ojca woły.
Matkę, z nim berło w Tebach dziedziczącą społy,
Tu z sobą przyprowadził z innym razem łupem,
Później na wolność puścił za drogim okupem.
Ale bogini lasów na nią się rozżarła
I w domu ojca życie strzałami wydarła.
Tyś mi ojcem, tyś matką, kochany Hektorze,
Tyś mi bratem, ty mężem w dni kwitnących porze!
Zostań tu, zbyt rycerską nie uwodź się cnotą,
Nie zostawiaj mnie wdową, a syna sierotą!…
Na to Hektor, największy wódz na krwawe boje:
— «Kochana Andromacho, czuję żale twoje,
Lecz by Trojów i Trojek głosy mnie przebodły,
Gdybym się z dala boju chronił jak mąż podły.
Nie, nie może się serce moje upośledzać,
Chcę najżwawsze Trojany do boju uprzedzać,
Moją i ojca chwałę utrzymać przykładnie.
Wiem ja, że przyjdzie ów dzień, kiedy Troja padnie,
Kiedy wielki wielkiego ludu król polęże,
A z nim zginą trojańscy straszni dzidą męże.
Ale nie tak się lękam trojańskiej zaguby,
Nie tak ojca Pryjama i matki Hekuby,
Ani kochanych braci, choć nieprzyjaciele
Rycerskich dusz na placu położą tak wiele,
Jako nad stanem twoim serce mi się krwawi,
Gdy cię weźmie wódz grecki, wolności pozbawi.
Pod groźną panią nędzne będziesz życie wiodła,
Z Messei nosić wodę lub z Hiperii źródła:
Tak twardy zgotowany los dla królów córy.
Wtenczas, widząc płaczącą, rzecze z Greków który:
— «Oto żona Hektora, co niegdy pod Troją
Pierwsze męże przechodził walecznością swoją!»
Czym obudzi ból w sercu i męża żądanie,
Który by cię w tak smutnym poratował stanie.
Lecz wprzód niech padnę trupem, niż ujrzę twe płacze,
Niż twe jęki usłyszę lub więzy obaczę!»
Rzekł i wyciąga ręce do swojego syna.
Krzycząc, na mamki łonie tuli się dziecina,
Ojca się kochanego przeląkłszy widoku;
Tak miedź błyszcząca straszna niemowlęcia oku
I pióra, co się wznoszą na wierzchu przyłbice.
Uśmiechnęli się z próżnej bojaźni rodzice.
Zaraz Hektor zdjął szyszak, który syna trwożył,
I błyszczące pokrycie na ziemi położył,
A dawszy słodkie dziecku swemu całowanie
I kołysząc go z lekka, bogów prosi za nie:
— «Zeusie i bogowie! Niech przy waszym względzie
Syn mój między Trojany jak ja sławny będzie,
Niechaj z odwagą berło dziadowskie dziedziczy!
Gdy wróci z boju, pełen zwycięskiej zdobyczy,
Niechaj wtenczas kto powie: on ojca przechodzi!
Niech się tym słowem matce uradować godzi».
To rzekł i syna oddał swojej młodej żonie;
Ta z płaczliwym uśmiechem ciśnie go na łonie.
Widok taki wskroś serce Hektora przeszywa,
Zatem głaszcze ją ręką i tak się odzywa:
— «Niech cię, najmilsza żono, los mój tak nie boli,
Nikt mi życia nie weźmie bez wyroku woli;
Od wyroku zaś żaden człek się nie wybiega,
Równie mu i bohater, i gnuśnik podlega.
Wróć do domu, weź w ręce kądziel i wrzeciono,
Pilnuj robót służebnic, ukochana żono!
O wojnie męże niechaj Ilijonu pomną,
A najszczególniej Hektor». Rzekł i wraz ogromną
Przyłbicę bierze z ziemi i kładzie na głowie.
Andromacha się wraca po smutnej rozmowie,
Ale biedna za każdym ogląda się krokiem
I rzęsistym oblewa lice łez potokiem.
Skoro weszła w ozdobne Hektora pokoje,
Zastała zgromadzone służebnice swoje.
Przejmują smutek, panią gdy we łzach obaczą,
Żyjącego Hektora rzewnie w domu płaczą,
Bo się nie spodziewały, żeby przed Achiwy
Mógł się wybiegać w polu i powrócić żywy.
I Parys dłużej w swoim pałacu nie siedzi.
Ale ubrany w zbroję z świecącej się miedzi
Idzie; że szybki w nogach, wielce ufa sobie.
Jak wypasły koń, długo trzymany przy żłobie,
Zerwawszy uwiązanie bieży, piasek miece,
I przywykły się kąpać w przeźroczystej rzece,
Pyszny swoją pięknością, leci, dumnie pląsa,
Głowę do góry wznosi, a grzywą potrząsa
I pędzi na znajome sobie klacz pastwiska:
Tak Parys w świetnej zbroi, co wkoło blask ciska
Jak słońce, z pergamskiego zamku prędko śpieszy
I dumną myśl przyszłymi triumfami cieszy.
W tym samym właśnie miejscu i w tej samej porze,
Gdzie się z żoną rozłączył, stanął przy Hektorze.
— «Bracie — piękny rzekł Parys — możem się zabawił
I nie dość prędko według rozkazania stawił?
Hektor na to: — «Ktokolwiek zdrowo sądzi rzeczy,
Ten ci do dzieł rycerskich zdatności nie przeczy:
Masz serce, ale z własnej opuszczasz się woli
I gnuśności poddajesz; a mnie dusza boli,
Gdy słyszę Trojan srodze szarpiących twą sławę,
Którzy tyle przez twoją muszą cierpieć sprawę.
Ale się łatwo z sobą pogodzim w tej mierze,
Gdy bogom nieśmiertelnym przy świętej ofierze
Czarę z winem poświęcić Zeus da życzliwy,
Skoro dumne od Troi odpędzim Achiwy».
Księga VII
To mówiąc, Hektor z bramy natychmiast wyskoczył,
I piękny za nim Parys udać się nie zwłoczył,
Równie obadwa chciwi boju z miasta wyśli.
Jak się cieszą majtkowie, mając wiatr po myśli,
Kiedy na morzu długo wiosłami robili,
A praca nieprzerwana i znój ich wysili:
Tak uwesela Trojan dwu wodzów przybycie…
Tych skoro Pallas Greki bijących postrzegła,
Bystrym lotem z Olimpu wysokiego zbiegła
Ku świętym Troi murom. Ale gdy ją zoczył,
Troi chcący zwycięstwa, natychmiast wyskoczył
Z Pergamu silnej wieży bóg srebrnego łuku.
Zabiegli sobie drogę przy Zeusa buku