drukowana A5
55.55
Fraszki

Bezpłatny fragment - Fraszki


Objętość:
327 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0357-2

Fraszki tym książkom dzieją: kto się puści na nie

Uszczypliwym językiem, za fraszką nie stanie.

Do Baltazera

Nie dziw, żeć głowa, Baltazarze, chora;

Siedziałeś wedle głupiego doktora.

Do Chmury

Mówiłem ja tobie, Chmura,

Że przy kuchni bywa dziura;

Aleś mnie ty nie chciał wierzyć,

Wolałeś swym grzbietem zmierzyć.

O tymże

Wierzę, od początku świata

Nie były tak suche lata;

Oczy nasze to widziały:

Chmury się w rzekach kąpały.

Do gospodyniej

Ciebie zła lwica w ogromnej jaskini

Nie urodziła, moja gospodyni,

Ani swym mlekiem tygrys napawała;

Gdzieżeś się wżdy tak sroga uchowała,

Że nie chcesz baczyć na me powolności

Ani mię wspomóc w mej wielkiej trudności?

O którą samażeś mię przyprawiła,

Że chodzę mało nie tak jako wiła.

Wprawdzie żeć się już nie wczas odejmować;

Ja ciebie muszę rad nierad miłować.

Ty się w tym pomni, masz li mię mieć g'woli

Z mej dobrej chęci czyli po niewoli.

Do gościa

Jeśli darmo masz te książki,

A spełna w wacku pieniążki,

Chwalę twą rzecz, gościu--bracie,

Bo nie przydziesz ku utracie;

Ale jesliś dał co z taszki,

Nie kupiłeś, jedno fraszki.

Do gościa

Nie pieść się długo z mymi książeczkami,

Gościu, boć rzeką: „Bawisz się fraszkami.”

Do Hanny

Chybaby nie wiedziała, co znaczy twarz blada

I kiedy kto nie g'rzeczy, Hanno, odpowiada,

Często wzdycha, a rzadko kiedy się rozśmieje —

Tedy nie wiesz, że prze cię moje serce mdleje?

Do Jakuba

Że krótkie fraszki czynię, to, Jakubie, winisz?

Krótsze twoje nierówno, bo ich ty nie czynisz.

Do Jana

Radzę, Janie, daj pokój przedsięwzięciu swemu,

Bo bądź krótko, bądź długo, przedsię przydzie k'temu,

Że się człowiek obaczy, a co mu dziś miło,

To mu będzie za czasem wstyd w oczu mnożyło.

Tę rozkosz, którą teraz tak drogo szacujesz,

Puścisz taniej po chwili, gdy prawdę poczujesz.

A tak, co ma czas przynieść, uprzedź go ty raczej,

Odmień swój bieg, a żagle nakręć w czas inaczej!

Świadomeś słów łaskawych i pięknej postawy,

Zdradę widzisz, znajże więc, co przyjaciel prawy!

A ty, o morska Wenus, chluśni z raz tej paniej,

A pomści się wzdychania i moich z łez na niej!

Do Jósta

Wiesz, coś mi winien; miejże się do taszki,

Bo cię wnet włożę, Jóstcie, między fraszki!

Do Kachny

Pewnie cię moje zwierciadło zawstydzi,

Bo się w nim, Kachno, każdy szpetny widzi.

Do Marcina

A więc by ty, Marcinie, przed tym nie ugonił,

Co to siedzi jako wróbl, a oczy zasłonił;

Niech on chwali Żmudzinki, że bywają trwałe;

By miał mądzie jako sam, tedy przedsię małe.

Do Mikołaja Firleja

Jesliby w moich książkach co takiego było,

Czego by się przed panną czytać nie godziło,

Odpuść, mój Mikołaju, bo ma być stateczny

Sam poeta, rym czasem ujdzie i wszeteczny.

Do Mikołaja Mieleckiego

Nie dar jaki kosztowny, ale co przemogę,

Dam ci parę wirszyków, Mielecki, na drogę:

Boże daj, być się dobrze na wszytkim wodziło,

Byś we zdrowiu oglądał, na co patrzać miło.

Na mię bądź łaskaw, jakoś zawżdy okazował;

Nie był ten łaskaw, kto do końca nie miłował.

Do miłości

Chyba w serce, Miłości, proszę, nie uderzaj,

Ale na każdy członek inszy śmiele zmierzaj!

Do paniej

Co usty mówisz, byś w sercu myśliła,

Barzo byś mię tym, pani, zniewoliła;

Ale kiedy mię swym miłym mianujesz,

Podobno dawnym zwyczajom folgujesz.

Do paniej

Imię twe, pani, które rad mianuję,

Najdziesz w mych rymiech często napisane,

A kiedy będzie od ludzi czytane,

Masz przed inszymi, jesli ja co czuję.


Bych cię z drogiego marmoru postawił,

Bych cię dał ulać i z szczerego złota

(Czego uroda i twa godna cnota),

Jeszcze bych cię czci trwałej nie nabawił.


I mauzolea, i egiptskie grody

Ostatniej śmierci próżne być nie mogą;

Albo je ogień, albo nagłe wody,

Albo je lata zazdrościwe zmogą;


Sława z dowcipu sama wiecznie stoi,

Ta gwałtu nie zna, ta się lat nie boi.

Do paniej

Pani jako nadobna, tak też i uczciwa!

Patrząc na twą wdzięczną twarz, rymów mi przybywa,

Które jeśli się ludziom kiedy spodobają,

Nie więcej mnie, niż tobie, być powinne mają.

Do Pawełka

Kiedy żorawie polecą za morze,

Nie bywaj często, Pawełku, na dworze,

Aby na tobie nie poklwali skóry,

Mnimając, żeś ty z Pigmeolów który.

Do Pawła

Dobra to, Pawle (możesz wierzyć), szkoła,

Gdzie każą patrzać na poślednie koła.

Człowiek, gdy mu się wedle myśli wodzi,

Mnima, że prosto nie po ziemi chodzi;

Ale nietrwała rozkosz na tym świecie,

Upadnie jako kwiat za kosą lecie.

Do Pawła

Pawle, rzecz pewna, u twego sąsiada

Możesz długiego nie czekać obiada,

Bo w mej komorze szczera pajęczyna,

W piwnicy także coś na schyłku wina.

Ale chleb (według przypowieści) z solą

Każę położyć prze cię z dobrą wolą.

Muzyka Muzyka będzie, pieśni też dostanie,

A k'temu płacić nie potrzeba za nie,

Bo się tu ten żmij rodzi tak okwito,

Lepiej daleko niż jęczmień, niż żyto.

Przeto siądź za stół, mój dobry sąsiedzie,

Boś dawno bywał przy takiej biesiedzie,

Gdzie śmiechu więcej niż potraw dawają:

Ale poetom wszytko przepuszczają.

Do Pawła Stępowskiego

Sam pannę ściskasz, sam się zakazujesz,

Sam w ucho szepcesz, sam, Pawle, całujesz,

Wszytkoś sam zabrał, ani się dasz pożyć —

A jeszcze by cię do fraszek nie włożyć?

Do Stanisława

Co mi Sybilla prorokuje ninie?

„Źle trzem — powiada — o jednej pierzynie.”

Znać, Stanisławie, że się ta pieśń była

Mym towarzyszom dobrze w głowę wbiła.

Bom ja sam jeden został z tej drużyny,

Co pociągali na się tej pierzyny.

Oni już tylko legają po parze,

Ja przedsię ziębnę samotrzeć do zarze.

Do Walka

Walku mój, tym mię nie rozgniewasz sobie,

Że się me fraszki kiepstwem zdadzą tobie.

Bych ja też w nich był baczył statek jaki,

Wierz mi, nie byłby tytuł na nich taki.

Epitafium dziecięciu

Byłem ojcem niedawno, dziś nie mam nikogo,

Co by mię tak zwał, takem w dzieci zniszczał srogo.

Wszytki mi śmierć pożarła; jedno śmierć połknęło,

Haftkę lichą połknąwszy, tak swój koniec wzięło.

Epitafium dziecięciu

Ojcze, nade mną płakać nie potrzeba,

Moja niewinność wniosła mię do nieba;

Bodaj tak wiele tobie przyczyniła,

Ile mnie sroga śmierć lat ukrzywdziła.

Epitafium Jędrzejowi Żelisławskiemu

W jegoż gospodzie o wieczornej chwili

Żelisławskiego niewinnie zabili

Swowolni ludzie; kto chce słowo miłe

Dać temu grobu, przeklinaj opiłe!

Epitafium Kosowi

Z żalem i z płaczem, acz za twe nie stoi,

Mój dobry Kosie, towarzysze twoi

W ten grób twe ciało umarłe włożyli,

Którzy weseli wczora z tobą byli.

Śmierć za człowiekiem na wszelki czas chodzi;

Niech zdrowie, niech nas młodość nie uwodzi,

Bo ani wzwiemy, kiedy wsiadać każą,

A tam ani płacz, ani dary ważą.

O tymże

Wczora pił z nami, a dziś go chowamy;

Ani wiem, czemu tak hardzie stąpamy?

Śmierć nie zna złota i drogiej purpury,

Mknie po jednemu jako z kojca kury.

Epitafium Krysztofowi Sienieńskiemu

Tylko cię tu na ziemię szczęście ukazało,

Dalej cię mieć, Krysztofie, na świecie nie chciało.

Czy to gorzej, czy lepiej? — Wy sami widzicie,

Którzy tego i tego świata smak pomnicie.

Epitafium Wojciechowi Kryskiemu

Płaczą cię starzy, płaczą cię i młodzi,

Dwór wszystek w czerni prze cię, Kryski, chodzi,

Abowiem ludzkość i dworstwo przy tobie

W jednymże za raz pochowano grobie.

Drugie Temuż

Hiszpany, Włochy i Niemce zwiedziwszy,

Królowi swemu cnotliwie służywszy

Umarłeś, Kryski, i leżysz w tym grobie;

Mnieś wielki smutek zostawił po sobie.

A iż płacz próżny i żałość w tej mierze,

Tym więtszą i płacz, i żałość moc bierze.

Epitafium Wysockiemu

Urodziłem się w Prusiech, Wysockim mię zwano,

Umarłem w młodym wieku i tu mię schowano.

U śmierci w tejże cenie młody co i stary,

Napadnie li jej na raz, nie da doróść miary.

Na Barbarę

Jakoś mi już skaczesz słabo,

Folguj sobie, miła Barbaro, proszę cię.


Czart rozskakał tego swata,

Nie dba nic, choć kto ma lada co przed sobą.


Okazuje swoje sztuki,

Alboć nie wie, że masz w Nuremberku towar?


Ale ty wżdy nie bądź głupia,

Nieznajomym nie daj dudkować przed sobą.


Nie zwierzaj się leda komu,

Nie puszczaj mnichów do dobrego mieszkania.


I kapłanów się wystrzegaj,

Raczej sama zawżdy letanije śpiewaj!


A chcesz li mię słuchać dalej,

Moja Barbaro, nie szacuj dobrych ludzi!


Zawżdy raczej szukaj zgody,

Niech za cię skacze, kto młotem dobrze robi.


Możesz odpruć i te wzorki,

Czyście tak nama z paciorkowym biczykiem.


A nie dufaj w żadne czary,

I pod pierzem szpetny staroświetski bieret.


Wiedzże, co masz czynić z sobą,

Bo lisi ogon za towar nie uchodzi.


A łotrowie, co to widzą,

W oczy pięknie, w kącie szykują swe draby.


Domyślajże się ostatka,

Wszakeś już swym dziatkom marcypan rozdała.

Na butnego

Już mi go nie chwal, co to przy biesiedzie

Z zwycięstwy na plac i z walkami jedzie;

Takiego wolę, co zaśpiewać może

I co z pannami tańcować pomoże.

Na Fortunę

W tym się Fortuny radzić nie potrzeba:

Chowaj swe dobrze, coć Bóg życzył z nieba;

A kiedy będziesz miał pogodę na co,

Łapaj jej z przodku, z tyłu nie masz za co.

Na frasowne

Przy jednym szczęściu dwie szkodzie Bóg daje.

Głupi nie widzi, więc Fortunie łaje;

Baczny, co dobrze, to na wirzch wykłada,

A co nie g'myśli, to pilnie przysiada.

Na frasownego

Nie frasuj się na sługi, żeć się pożarli;

Trzeźwi słudzy z trzeźwimi pany pomarli.

Na gospodarza

Posadziłeś mię wprawdzie nie nagorzej,

Ale by trzeba mięsa dawać sporzej;

Przed tobą widzę półmisków niemało,

A mnie się ledwie polewki dostało.

Diabłu się godzi takowa biesiada!

Gościem czy świadkiem ja twego obiada!

Na grzebień

Nowy to fortel a mało słychany:

Na śrebrną brodę grzebień ołowiany.

Na hardego

Nie bądź mi hardym, chociaś wielkim panem,

Jam nie starostą ani kastellanem,

Ale gdy namniej podweselę sobie,

Siła mam w głowie panów równych tobie.

Na hardego

Nie chcę w tej mierze głowy psować sobie,

Bych się, mój panie, miał podobać tobie;

Widzę, żeś hardy — mnie też na tym mało,

Kiedy się tobie tak upodobało.

Na kogoś

Wyganiasz psa z piekarniej — ba, raczej sam wynidź,

Bo tu jednak masz diabła u kucharek czynić.

Na Konrata

Milczycie w obiad, mój panie Konracie;

Czy tylko na chleb gębę swą chowacie?

Na łakome

Na umyśle prawdziwe bogactwa zależą;

Pod nim srebro i złoto, i pieniądze leżą;

A temu bogatego imię będzie służyć,

Który szczęścia swojego umie dobrze użyć.

Ale kto ustawicznie leży nad liczmany,

Tylko tego słuchając, gdzie przedajne łany,

Ten równie jako pszczoła plastry w ul układa,

A drugi nic nie robiąc miód gotowy jada.

Na matematyka

Ziemię pomierzył i głębokie morze,

Wie, jako wstają i zachodzą zorze;

Wiatrom rozumie, praktykuje komu,

A sam nie widzi, że ma kurwę w domu.

Na Matusza

„Matusz wąsów” lepiej rzec; bo wielką kładziemy

Rzecz pod małą, kiedy „wąs Matuszów” mówiemy.

Na miernika

Kiedyście się tych pomiarów tak dobrze uczyli,

Że wiecie, ilekroć koło obróci się w mili,

Zgadnicież mi, wiele razów, niż jeden raz minie,

Magdalena pod namiotem żywym duszą kinie.

Na młodość

Jakoby też rok bez wiosny mieć chcieli,

Którzy chcą, żeby młodzi nie szaleli.

Na nabożną

Jesli nie grzeszysz, jako mi powiadasz,

Czego się, miła, tak często spowiadasz?

Na nieodpowiedną

Odmów, jeślić nie po myśli; daj, masz li dać wolą;

Słuchając słów niepotrzebnych aż mię uszy bolą.

Na niesłowną

Miałem nadzieję, że mi zyścić miano,

Tak jako było z chucią obiecano;

Ale co komu rzecze białagłowa,

Pisz jej na wietrze i na wodzie słowa.

Na niesłownego

Powiem ci prawdę, że rad obiecujesz,

A obiecawszy, potym się nie czujesz;

Fraszką by cię zwać, lecz to jeszcze mniejsza:

Jest w moich książkach fraszka stateczniejsza.

Na pany

Ciężko mi na te teraźniejsze pany:

Siebie nie baczą, a ganią dworzany.

„W on czas — pry — czystych zapaśników było,

Szermierzów, gońców, aż i wspomnieć miło.

A dziś co młodzi pachołcy umieją?

Jedno w się wino jako w beczkę leją.”

Prawda, że wielka w sługach dziś odmiana,

Ale też trudno o takiego pana,

O jakich nam więc starszy powiadali;

Oni się w męstwie, w dzielności kochali,

Dziś leda Żyda z workiem pieprzu wolą —

Nie dziw, że rzadko za tarczami kolą.

Na pieszczone ziemiany

Gniewam się na te pieszczone ziemiany,

Co piwu radzi szukają przygany.

Nie pij, aż ci się pierwej będzie chciało,

Tedyć się każde dobrym będzie zdało.

Na pijanego

Nie darmo Bakcha z rogami malują,

Bo pijanego i dzieci poczują.

Niech głowa, niech mu służą dobrze nogi —

Sama postawa ukazuje rogi.

Na poduszkę

Szlachetne płótno, na którym leżało

Owo tak piękne w oczu moich ciało,

Przecz tego smutny u Fortuny sobie

Zjednać nie mogę, aby głowie obie

Pospołu na twym wdzięcznym mchu leżały,

A zobopólnych rozmów używały?

Więcej nie śmiem rzec, bo i tak się boję,

Że z tych słów Zazdrość myśl rozumie moję.

Na posła papieskiego

Pośle papieski rzymskiego narodu,

Uczysz nas drogi, a sam chybiasz brodu.

Nawracaj lepiej niżli twój woźnica,

Strzeż nas tam zawieźć, gdzie płacz i tesknica.

Na Sokalskie mogiły

Tuśmy się mężnie prze ojczyznę bili

I na ostatek gardła położyli.

Nie masz przecz, gościu, złez nad nami tracić,

Taką śmierć mógłbyś sam drogo zapłacić.

Na starą

Teraz by ze mną zygrywać się chciała,

Kiedyś, niebogo, sobie podstarzała.

Daj pokój, prze Bóg! Sama baczysz snadnie,

Że nic po cierniu, kiedy róża spadnie.

Na starość

Biedna starości, wszyscy cię żądamy,

A kiedy przydziesz, to zaś narzekamy.

Na stryja

Nie bądź mi stryjem, Rzymianie mawiali,

Kiedy się komu karać nie dawali.

Bądź ty mnie Stryjem przedsię po staremu,

Jedno nic nie bierz synowcowi swemu.

Na swoje księgi

Nie dbają moje papiery

O przeważne bohatery;

Nic u nich Mars, chocia srogi,

I Achilles prędkonogi;

Ale śmiechy, ale żarty

Zwykły zbierać moje karty.

Pieśni, tańce i biesiady

Schadzają się do nich rady.

Statek tych czasów nie płaci,

Pracą człowiek próżno traci.

Przy fraszkach mi wżdy naleją,

A to wniwecz, co się śmieją.

Na Ślasę

Stań ku słońcu, a rozdziew gębę, panie Ślasa,

A już nie będziem szukać inszego kompasa:

Bo ten nos, coć to gęby już ledwe nie minie,

Na zębach nam okaże, o której godzinie.

Na śmierć

Obłudny świecie, jakoć się tu widzi,

Doszedłem portu; już więc z inszych szydzi!

Na Świętego Ojca

Świętym cię zwać nie mogę, ojcem się nie wstydzę,

Kiedy, wielki kapłanie, syny twoje widzę.

Na ucztę

Szeląg dam od wychodu, nie zjem, jeno jaje:

Drożej sram, niźli jadam; złe to obyczaje.

Na utratne

Na przykrej skale, gdzie nikt nie dochodzi,

Zielone drzewo słodkie figi rodzi,

Których z wronami krucy zażywają,

Ludzie żadnego pożytku nie mają;

Takżeć nie wiem, z kim wszytko drudzy zjedzą,

A ludzie godni gdzieś na stronie siedzą.

O chłopcu

Pan sobie kazał przywieść białągłowę,

Aby z nią mógł mieć tajemną rozmowę.

Czekawszy chłopca dobrze długą chwilę,

Tak żeby drugi uszedł był i milę,

Pojźrzy pod okno, a ci sobie radzi!

I rzecze z góry do onej czeladzi:

„Po diable, synku, folgujesz tej paniej:

Jam kazał przywieść, a ty jedziesz na niej.”

O chmielu

Co to za sałata rana,

Rózynkami posypana?

Chmiel, jeśli dobrze smakuję;

Przetociem go w głowie czuję.

O dobrym panie

Dobry pan jakiś, jadąc sobie w drogę,

Ujźrzał u dziewki w polu bossą nogę.

„Nie chodź — powiada — bez butów, ma rada,

Bo macierzyzna tak zwietrzeje rada.”

„Łaskawy panie, nic jej to nie wadzi,

Chyba, żebyście pijali z niej radzi.”

O Doktorze Hiszpanie

„Nasz dobry doktor spać się od nas bierze,

Ani chce z nami doczekać wieczerze.”

„Dajcie mu pokój! najdziem go w pościeli,

A sami przedsię bywajmy weseli!”

„Już po wieczerzy, pódźmy do Hiszpana!”

„Ba, wierę, pódźmy, ale nie bez dzbana.”

„Puszczaj, doktorze, towarzyszu miły!”

Doktor nie puścił, ale drzwi puściły.

„Jedna nie wadzi, daj ci Boże zdrowie!”

„By jeno jedna” — doktor na to powie.

Od jednej przyszło aż więc do dziewiąci,

A doktorowi mózg się we łbie mąci.

„Trudny — powiada — mój rząd z tymi pany:

Szedłem spać trzeźwo, a wstanę pijany.”

Ofiara

Łuk i sajdak twój, Febe, niech będzie, lecz strzały

W sercach nieprzyjacielskich w dzień boju zostały.

O fraszkach

Komu sto fraszek zda się przeczyść mało,

Ten siła złego wytrwać może cało.

O fraszkach

Najdziesz tu fraszkę dobrą, najdziesz złą i śrzednią,

Nie wszytkoć mury wiodą materyją przednią;

Z boków cegłę rumieńszą i kamień ciosany,

W pośrzodek sztuki kładą i gruz brakowany.

O gospodyniej

Proszono jednej wielkimi prośbami,

Nie powiem o co, zgadniecie to sami.

A iż stateczna była białagłowa,

Nie wdawała się z gościem w długie słowa,

Ale mu z mężem do łaźniej kazała,

Aby mu swoję myśl rozumieć dała.

Wnidą do łaźniej, a gospodarz miły

Chodzi by w raju, nie zakrywszy żyły.

A słusznie, bo miał bindasz tak dostały,

Żeby był nie wlazł w żadne famurały.

Gość poglądając dobrze żyw, a ono

Barzo nierówno pany podzielono.

Nie mył się długo i jechał tym chutniej:

Nie każdy weźmie po Bekwarku lutniej.

O gospodyniej

Starosta jednej paniej rozkazał objawić,

Że legata rzymskiego u niej miał postawić.

„Ba, toć — pry — legat prawy, co go stawiać trzeba,

Ale w mym domu takim nie dawają chleba.”

O Hannie

Serce mi zbiegło, a nie wiem inaczej,

Jedno do Hanny, tam bywa naraczej.

Tom był zakazał, by nie przyjmowała

W dom tego zbiega, owszem, wypychała.

Pójdę go szukać, lecz się i sam boję

Tam zostać. Wenus, powiedz radę swoję!

O Hannie

Tu góra drzewy natkniona,

A pod nią łąka zielona;

Tu zdrój przeźroczystej wody

Podróżnemu dla ochłody;

Tu zachodny wiatr powiewa,

Tu słowik przyjemnie śpiewa —

Ale to wszytko za jaje

Kiedy Hanny nie dostaje.

O Jędrzeju

Z sercam się rozśmiał Jędrzeja słuchając,

Kiedy do domu przyszedł narzekając

„A kat jej prosi, by się ku mnie miała,

Teraz się, małpa, z podchłopia wyrwała.”

O Kachnie

Kachna się każe w łaźni przypatrować,

Jeslibych ją chciał nago wymalować;

A ja powiadam: gdzie nas dwoje siędzie,

Tam pewna łaźnia, mówię, łaźnia będzie.

O kocie

Słychał kto kiedy, jako ciągną kota?

Nie zawżdy szuka wody ta robota,

Ciągnie go drugi nadobnie na suszy.

Sukniej nie zmacza, ale wżdy mdło duszy.

O księdzu

Z wieczora na cześć księdza zaproszono,

Ale mu na noc małpę przywiedziono.

Trwała tam chwilę ta miła biesiada,

Aż ksiądz zamieszkał i mszej, i obiada!

O liście

Nie wiem, by ta niemoc była,

Co by się nie przyrzuciła.

Wczora mi pani pisała,

Że po trzy nocy nie spała.

Od tych czasów mi nie śmieszno

I sam nie śpię, co mię teszno.

O Łazickim a Barzym

Łazićki z Barzym, gospodarzu miły,

Jesliś nieświadom, jakowej są siły,

Chciej same tylko uważyć imiona,

A masz li rozum, niech spać idzie żona!

O miłości

Próżno uciec, próżno się przed miłością schronić,

Bo jako lotny nie ma pieszego dogonić?

O prałacie

I to być musi do fraszek włożono,

Jako prałata jednego uczczono.

Białychgłów młodych i panów niemało

Za jednym stołem pospołu siedziało.

Siedział też i ten, com go już mianował,

Bo dobrej myśli nigdy nie zepsował.

Mnich wedle niego, a po drugiej ręce

Pani co starsza. Słuchajże o męce:

Na pirwszym miejscu pannę całowano,

Także do końca podawać kazano.

Więc tego nie raz, ale kilka było,

A prałatowi by kąska niemiło,

Bo co raz to go baba pocałuje,

A on zaś mnicha; więc mu się styskuje.

Miał czyściec prawy jeszcze na tym świecie,

Bodaj wam taki, co go mieć nie chcecie.

O sobie

Dopiero chcę pisać żarty

Przegrawszy pieniądze w karty;

Ale się i dworstwo zmieni,

Kiedy w pytlu hrosza neni.

O Staszku

Gdy co nie g'rzeczy usłyszy mój Staszek,

To mi wnet każe przypisać do fraszek.

Bracie, by się to wszytko pisać miało,

Już by mi dawno papieru nie zstało.

O ślachcicu polskim

Jeden pan wielomożny niedawno powiedział:

„W Polszcze ślachcic jakoby też na karczmie siedział;

Bo kto jedno przyjedzie, to z każdym pić musi,

A żona, pościel zwłócząc, nieboga się krtusi.”

O śmierci

Śmiesznie to rzekła jedna białagłowa

Słuchając pieśni, w której są te słowa:

„Rada bym śmierci, by już przyszła na mię”;

— Proszę, kto śmiercią, niech go też mam znamię.

O zazdrości

Ani przyjaciel, ani wielkość złota,

Ani uchowa złej przygody cnota;

Przeklęta Zazdrość dziwnie się frasuje,

Kiedy u kogo co nad ludzi czuje.

Więc jesli nie zje, tedy przedsię szczeka,

A ustawicznie na twoje złe czeka.

To na nię fortel: nic nie czuć do siebie

A wszytko mężnie wytrzymać w potrzebie.

O żywocie ludzkim

Fraszki to wszytko, cokolwiek myślemy,

Fraszki to wszytko, cokolwiek czyniemy;

Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy,

Próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy.

Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława,

Wszystko to minie jako polna trawa;

Naśmiawszy się nam i naszym porządkom,

Wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom

O żywocie ludzkim

Wieczna Myśli, któraś jest dalej niż od wieka,

Jesli cię też to rusza, co czasem człowieka,

Wierzę, że tam na niebie masz mięsopust prawy

Patrząc na rozmaite świata tego sprawy.

Bo leda co wyrzucisz, to my, jako dzieci,

W taki treter, że z sobą wyniesiem i śmieci.

Więc temu rękaw urwą, a ten czapkę straci;

Drugi tej krotochwile i włosy przypłaci.

Na koniec niefortuna albo śmierć przypadnie,

To drugi, choćby nierad, czacz porzuci snadnie.

Panie, godno li, niech tę rozkosz z Tobą czuję:

Niech drudzy za łby chodzą, a ja się dziwuję.

Raki

Folgujmy paniom nie sobie, ma rada;

Miłujmy wiernie nie jest w nich przysada.

Godności trzeba nie za nic tu cnota,

Miłości pragną nie pragną tu złota.

Miłują z serca nie patrzają zdrady,

Pilnują prawdy nie kłamają rady.

Wiarę uprzejmą nie dar sobie ważą,

W miarę nie nazbyt ciągnąć rzemień każą.

Wiecznie wam służę nie służę na chwilę,

Bezpiecznie wierzcie nierad ja omylę.

Sen

Uciekałem przez sen w nocy,

Mając skrzydła ku pomocy,

Lecz mię miłość poimała,

Choć na nogach ołów miała.

Hanno, co to znamionuje?

Podobno mi praktykuje,

Że ja, będąc uwikłany

Tymi i owymi pany,

Wszytkich inszych łatwie zbędę —

Tobie służyć wiecznie będę.

Z Anakreonta

Ciężko, kto nie miłuje, ciężko, kto miłuje,

Naciężej, kto miłując łaski nie zyskuje.

Zacność w miłości za nic, fraszka obyczaje,

Na tego tam naraczej patrzają, kto daje.

Bodaj zdechł, kto się naprzód złota rozmiłował,

Ten wszytek świat swoim złym przykładem popsował.

Stąd walki, stąd morderstwa; a co jeszcze więcej,

Nas, chude, co miłujem, to gubi napręcej.

Z Anakreonta

Ja chcę śpiewać krwawe boje,

Łuki, strzały, miecze, zbroje;

Moja lutnia — Kupidyna,

Pięknej Afrodyty syna.


Jużem był porwał bardony

I nawiązał nowe strony;

Jużem śpiewał Meryjona

I prędkiego Sarpedona;


Lutnia swym zwyczajem g'woli

O miłości śpiewać woli.

Bóg was żegnaj, krwawe boje,

Nie lubią was strony moje.

Z Anakreonta

Kiedy by worek bogatego złota

Mógł człowiekowi przysporzyć żywota:

I sam bych się już jął pieniędzy chować,

Żebych się miał czym śmierci odkupować.

Ale jeśli nikt kupnem nie przyczyni

Żywota sobie, zaż nie głupie czyni,

Kto się frasuje, a żywie w kłopocie?

Jeśli masz umrzeć, a cóż ci po złocie?

Ja dobrej myśli zawżdy chcę używać,

Ja z przyjacioły chcę pospołu bywać.

A jeśli Wenus od tego nie będzie,

I Bogumiła niechaj się przysiędzie!

Z Anakreonta

Próżno się mam odejmować,

Widzę, że muszę miłować.

Miłość mi dawno radziła,

Lecz ja, jako prawy wiła,

Nie chciałem słuchać jej rady,

Aż nama przyszło do zwady.

Bo sajdak z łukiem porwała,

A mnie na rękę wyzwała.

Ja też, jako Hektor zasię,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.