1 stycznia 1759 r. w maleszowskim zamku, w poniedziałek
Tydzień temu, w samo święto Bożego Narodzenia, Jmć Dobrodziej ojciec mój kazał przynieść sobie ogromną księgę,w którą już od lat kilkunastu, obyczajem wszystkich niemalpanów polskich, wpisuje własną ręką rozmaite publiczne i prywatne pisma; są w niej mowy, manifesta, uniwersały, listy,paszkwile, wiersze, wszystko porządkiem dat ułożone; pokazywał nam ów zbiór szacowny, czytał niektóre kawałki. Bardzomi się podobała ta myśl zapisywania ciekawszych zdarzeńi okoliczności, a ponieważ już od lat kilku i po francusku, i popolsku dosyć gładko pisać umiem i niezmiernie pisać lubię,ponieważ i we Francji wiele białych głów podobne rzeczypisze — przyszło mi na myśl, czybym i ja też coś takiego według możności mojej rozpocząć nie mogła? Uszyłam sobie zatem duży sekstern umieszczę w nim jak najdokładniej, cokolwiek się mnie i bliskiej mojej rodziny tycze, wspomnę, jakpotrafię, o rzeczach publicznych. Jmć Dobrodziej, jako mężczyzna i człowiek stateczny, nimi wyłącznie swoję księgę zajmuje; on ją układa dla wszystkich, i sposobem poważnym; ja,jako panna nie uczona i młoda, moję ramotę jedynie dlawłasnej zabawy pisać będę, ale z głowy, szczerze i bez pretensji: będzie to prawdziwy dziennik, bo go prawie co dzieńpisać zamyślam. Dziś właśnie Nowy Rok i poniedziałek, wyborna pora do zaczęcia porządnie jakowej rzeczy; już tydzień,jak ją w umyśle układam, trzeba raz z nią wystąpić; zaczynamwięc: mam czas wolny, nabożeństwo odbyte rano, pacierzepozostałe odmówię na nieszporach; jużem ubrana i ufryzowana; właśnie dziesiąta bije na zamkowym zegarze, dwie godzinymam jeszcze do obiadu — napiszę dziś, co tylko wiem o sobie,o rodzinie mojej, o domu naszym, o Rzeczypospolitej, a potempisać będę kolejno, cokolwiek nam wszystkim ciekawego sięzdarzy.
Rodziłam się 1743 roku, mam więc rok szesnasty; na chrzcieśw. dano mi imię Franciszki. Słyszałam już nieraz, żem gładkai dorodna, i nieraz, jak spojrzę w zwierciadło, mnie samej zdaje się, żem ładna. „Panu Bogu dziękować — mówi Jmć Dobrodziej — a nie chełpić się. On nas stwarza, nie my siebie. Mamczarne oczy i włosy, płeć białą, żywe rumieńce; chciałabymjeszcze być nieco wyższą, bo lubo wysmukła i wcięta w stanie,są wyższe ode mnie białogłowy; ale mnie straszą, że już nieurosnę. — Idę nie tylko ze szlachetnej, ale z bardzo dawneji zacnej familii Korwinów Krasińskich; to znakomite nazwisko nosząc, broń Boże! abym go kiedy splamić miała, owszem,rada bym uświetnić i dlatego żałuję czasem, żem nie mężczyzną, gdyż snadniej by mi to przyszło. Jmć Dobrodziej i JmćDobrodzika tak są przejęci zacnością domu Korwinów Krasińskich, tak często o tym i oni sami, i dworscy, i goście nawetmówią, tak naganną znajdują rzeczą o swoich antenatachdokładnie nie wiedzieć, że wszystkie mamy tą wiadomościągłowy nabite; ja genealogię Krasińskich i historią każdegoz nich tak umiem jak pacierz i łatwiej by mi było poczet przodków moich niźli kolej królów polskich wymienić. O, niech tylko spróbuję erudycji mojej w tej mierze! Niech zacznę! Nieskończę tak prędko... Wreszcie pewna jestem, że niektóre szczegóły nigdzie nie są zapisane, tylko w pamięci naszej; lepiej imwięc choć białogłowskim piórem trwałości nadać. Może kiedy,kiedy, po mojej już śmierci kto ten dziennik znajdzie i wnuki nowe w nim dla siebie wyczytają rzeczy? Dziwna myśl...niepomału mnie zajęła; ktoś by miał za lat kilkadziesiąt pośmierci mojej czytać ten dziennik? A czemuż nie? Wieleż tolistów, pamiętników we Francji podobny los spotkał. O, trzebapisać starownie i wyraźnie; szkoda tylko, żem w styl nie takwprawna jak na przykład pani de Sevigné albo Motteville; kto wie? może by i mnie lepiej po francusku sięudało? Bo i pewnie... Ale nie! Nie wypada, żeby Polka, żyjącw Polsce, przestając z Polakami, nie po polsku dziennik swójpisała; wreszcie francuski język dziś jest w wielkim używaniupomiędzy panami, ale ta moda minąć może i zapewne by siękto w późniejszych czasach ze mnie gorszył. Jeśli więc tensekstern myszy nie zjedzą lub też przy tylu fryzurach kto napapiloty nie podrze, jeśli go kto kiedy znajdzie i przeczytaćzechce, niech wybaczy nieumiejętności mojej w wielu rzeczach,niech pamięta, żem się nigdy pisać dziennika nie uczyła, żejeszcze lat szesnastu nie mam i że co mnie dziś bardzo zajmuje i obchodzi, jemu w innych stosunkach i po tylu latach zapewne obojętnym się wyda... Ale co mnie się też zawsze pogłowie uwija; jakież dziwactwa na myśl mi przychodzą? Wystawiam sobie rzeczy, które nigdy nie będą; ja bardzo lubiętak bujać, a to nie ma czasu na te urojenia; lepiej wrócić dorzeczy, do zaczętego rodziny mojej opisu: już ani zboczę z drogi, wszystko jednym ciągiem pióra napiszę.
Ród Korwinów znany jest w Polsce od Bolesława Wstydliwego; za jego panowania Warcisław Korwin, ze starodawnejrzymskiej idący familii, przybył tu z Węgier; przy Konradzie,księciu mazowieckim, był naprzód marszałkiem dworu, późniejhetmanem; ożeniwszy się z Pobożanką, szlacheckiego rodu panną, herb swój, kruk z pierścieniem, a inaczej Ślepowron, wyniósł nad Pobogiem, herbem żony swojej, i taki jest dotąd herbnasz. Wnuk owego Warcisława, Sławomir, od jednych z dóbrswoich Kraśno nazwanych pierwszy Krasińskim nazywać sięzaczął. Wnuk zaś jego, Andrzej Krasiński, hetmaniąc ludziomksięcia Konrada, poległ mężnie na Bukowinie r. 1497, w owejniepomyślnej za Jana Olbrachta przeciw Wołochom wyprawie,w której niemało walecznych Polaków zginęło. On był dziademFranciszka, biskupa krakowskiego, którego ja bardzo kocham.Wizerunki wszystkich sławniejszych Krasińskich wiszą w bawialnej sali naszej, ale ja na obraz biskupa z największymupodobaniem patrzę i bardzo się cieszę, żem jest jego drużbą.On, zostawszy księdzem i kanonikiem, dwa razy od całego duchowieństwa polskiego jeździł do Pawła IV, papieża, i bardzodobrze się sprawił; potem od Zygmunta Augusta wysłany posłem do Maksymiliana, cesarza, sprawy sobie zlecone uspokoił;zostawszy biskupem, bardzo wiele do tego się przyłożył, iżw r. 1569 doszła do skutku na sejmie lubelskim unia Litwyz Koroną. Król Zygmunt August, szacując wysoko wielkie jego przymioty, wyniósł go na biskupstwo krakowskie, a samniedługo potem, umierając w Knyszynie, od niego na śmierćbył przygotowany i sakramentami opatrzony. Łagodnego charakteru, on jeden z biskupów na sejmie warszawskim r. 1573,w czasie bezkrólewia, podpisał artykuły pokoju z różnowiercami, a gdy mu to wymawiano, usprawiedliwił się oczywiście,iż tak dla prawdziwego dobra Kościoła czynił. Ojczyznę bardzo kochał, nieraz na jej obronę wysyłał własnym kosztemuzbrojonych żołnierzy. W Kraśnem wymurował kościół, szkołęi szpital założył. Dwór chował liczny, ubogim znaczne sypałjałmużny; nie stracił braciom i synowcom majątku, ale teżgo nie przysporzył i po jego śmierci bardzo mało w szkatulepieniędzy znaleźli.
Jeden z synowców biskupa, Jan, kanonik, był sekretarzemStefana Batorego; bardzo uczony, dosyć pism zostawił; w jednym, pod tytułem „Polska”, drukowanym w Bononii, opisałprowincje, rządy, obyczaje kraju swego wyborną łaciną i przypisał je Henrykowi Walezjuszowi, żeby i on, i jego Francuziobeznali się z Polską. To dzieło bardzo już rzadkim się stało;Jmć Dobrodziej jeden tylko ma egzemplarz i jak relikwie gochowa; pisał on o elekcji Stefana i o śmierci Henryka: wszystko pięknie i po łacinie. Drugi synowiec biskupa, Stanisław,wojewoda płocki, wiele podróżował, Maltę, Sycylię, brzegiAfryki zwiedził, a z dwóch żon pięć córek i dziesięciu synówzostawił; siedmiu z nich się ożeniło, mieli potomstwo i rozkrzewili bardzo ród Krasińskich; jeden z nich, Aleksander, towarzysz usarski, za nieszczęsnego panowania Zygmunta III w tymsamym maleszowskim zamku, w którym ja dziś tak spokojniepiszę, Tatarom, zagony swoje aż po te strony zapuszczającym,tak mężny i dzielny dawał opór, a w wycieczkach swoich taksrodze ich porażał, że wódz, przymuszony odstąpić od zamku,nie mógł przenieść na sobie, ażeby nie zostawił panu jego dowodu swego szacunku. Przez powiernika, także Tatarzyna,przysłał mu w darze, co miał najdroższego: zegar, prostejwprawdzie roboty, ale u nich natenczas za dziwowisko miany.Ten zabytek szczególny, ten dar od nieprzyjaciela, od Tatarzyna, który brać, nie dawać umie, chowany jest dotąd z wielkąstarannością w naszej rodzinie; dwa razy tylko widziałam go,tak go Jmć Dobrodziej pilnie chowa, i wiem, że by go nie oddał za dziesięć zegarów paryskich z kurantami. Mężny tenantenat nasz zginął na wojnie moskiewskiej, nie zostawiwszypotomstwa, czego wielce żałuję; miło by mi było iść w prostejlinii od tak walecznego męża. Synowiec jego, Jan Bonawentura, wojewoda płocki, w Warszawie znacznym nakładem bardzopiękny i wspaniały pałac w włoskim guście wystawił, z dosyćsporym ogrodem. Nie byłam nigdy w Warszawie, więc niewiem, czy to prawda, ale już od wielu osób słyszałam, że jestjednym z najpiękniejszych gmachów stolicy, nierównie piękniejszej architektury od pałacu Saskiego, a nawet od zamkukrólów. Ten Jan miał dwóch braci; jeden zostawił dwóch synów: Michała, podkomorzego ciechanowskiego, i Adama, biskupa kamienieckiego, dotąd żyjących; biskup w wielkim jestu wszystkich szacunku i nieraz Jmć Dobrodziej mówi, że kamieniecki jeszcze przejdzie krakowskiego w sławie; drugi brat Jana Bonawentury, Aleksander, podkomorzy sandomierski, byłrodzonym moim dziadem, bo syn jego, Stanisław, starosta nowomiejski, prasznyski, ujski, jest Jmcią Dobrodziejem, najukochańszym ojcem moim. Pojął za małżonkę Anielę Humiecką,sławnego wojewody podolskiego córkę, Jmć Dobrodziejkę matkę moję; ale ta linia Krasińskich na nim zgaśnie z wielkimżalem moim, bo nie mamy brata; za to jest nas sióstr cztery:Basia, najstarsza, ja, druga z kolei, Zosia i Marynia. Sługii dworscy powtarzają mi często, że ja mam być najpiękniejszą,ale ja doprawdy, że tego nie widzę; wszystkie jesteśmy ułożone, jako na panny wysokiej kondycji, na starościanki przystało; wszystkieśmy proste jak trzciny, zdrowe jak rybki, białejak mleko, rumiane jak róże; każdą z nas, zwłaszcza kiedy jąMadame dobrze wysznuruje, jak to mówią: ręką by objąłw stanie. Na pokojach, przy gościach umiemy dygać niskoi z dégagé, siedzieć spokojnie na samym brzeżku stołka, oczyspuścić w ziemię, usteczka ścisnąć, rączki ułożyć; mogłoby sięwtedy zdawać komu, że żadna z nas trzech zliczyć nie umiei chodzić dla niej trudnością; ale niechby nas kto widział, kiedyw poranki letnie bez sznurówek, bufonek i fryzur, bez trzewików na korkach, ale w rannej dezabilce i w wygodnych patynkach pozwolą nam Państwo iść do lasu, po górach siędrapać: biegamy jak łanie, śpiewamy na humor, a biednaMadame ledwie nóg i piersi nie straci, tak za nami dąży i woła. Ja i młodsze moje dwie siostry jeszcześmy mało z domuwyjeżdżały: Końskie, gdzie mieszka ciotka nasza, pani wojewodzina Małachowska, i gdzie dwa razy do roku bywamy;Piotrkowice, wieś do nas należąca, w której Jmć Dobrodziej,wróciwszy z Włoch, piękną na wzór loretańskiej wystawił kaplicę, w której też często bywają odpusty i wiele ludu; Lisów,dokąd parafia Maleszowej, to cała nasza publika. Ale Basia, jako najstarsza, już kawał świata zwiedziła: była dwa razy w Opolu, u ciotki naszej księżnej Lubomirskiej, wojewodziny lubelskiej, którą Jmć Dobrodziej nie tylko jak starsząsiostrę, ale jak matkę kocha i poważa; była przez rok caływ Warszawie u panien sakramentek; najwięcej też z naswszystkich umie, najniżej dyga, najprościej się trzyma i najwięcej ma prezencji. Myślą Państwo, żeby i mnie gdzie nadokończenie edukacji oddać, i lada dzień spodziewam się, żepowóz zajedzie, Jmć Dobrodziejka wsiąść z sobą każe i doWarszawy albo do Krakowa pojedziemy. Wybornie mi w domu, ale Basi i w klasztorze było wyśmienicie; będzie tak i zemną; a co się wydoskonalę w francuskiej mowie (bez której,jak mówią, dorzecznej białogłowie już żyć na świecie trudno),w menuecie, w muzyce, co wielkie miasto zobaczę — to będzie moje! Ponieważ dotąd nic prawie prócz Maleszowej niewidziałam, sądzić nie mogę, czy piękna, czy nie. Wiem tylko,że mnie się bardzo spodoba.
Niektórzy mówią, że nasz zamek o czterech piętrach, z czterema narożnikami, otoczony rowem pełnym wody, z mostemzwodzonym, w kraju skalistym i wśród lasów położony, jestnader smutny; ja tego bynajmniej nie doświadczam; mnietak na świecie wesoło, że bym chętnie cały dzień skacząc śpiewała. Słyszę Państwa mówiących nieraz, że im nie dosyć wygodnie; w samej rzeczy, jest cztery piętra w naszym zamku,na każdym sala, sześć pokojów i cztery gabinety w narożnikach; jednak ponieważ nas jest bardzo wiele, nie możemy wszyscy i ze wszystkim na jednym piętrze się mieścić: nainnym jadamy, na innym się bawiemy, a my, panny, aż natrzecim mieszkamy. Państwo oboje już niemłodzi, przykroim tak co dzień wchodzić i schodzić, ale mnie te wschody niezmiernie bawią; kiedy jeszcze rogówki nie mam, to często,jak się uchwycę poręczy, w mgnieniu oka jestem na dole, niedotknąwszy nogą ziemi. Pomimo tego, że goście często w ciasnocie mieścić się muszą, bywa ich bardzo wiele, i nie wiem,czy byśmy w wielkich gmachach lepiej bawić się mogli, czybymaleszowski zamek, choćby trzy razy był większy, mógł byćświetniejszy. Tak w nim huczno, dworno i okazale, że go sąsiedzi małym Paryżem zowią. Osobliwie jak Bóg da zimę,to już kapitan dragonii naszej mostu przed wieczorem spuszczać nie każe, tyle się zjeżdża osób; kapela nadworna ma codo roboty, gra co dzień, a my tańcujemy do upadłego. I latonie jest bez przyjemności: chodzimy, jeździemy, poobiedziatrawiemy w naszej sieni, która jest wyborna: niezmierniewysoka, bo przez wszystkie piętra zamku idzie, oświeconaz góry. W największe upały tak w niej chłodno jak w piwnicy. A i dworu naszego przepomnieć nie mogę; stosownie do majątku Państwa, który jest bardzo znaczny, domnóstwa osób, które prawie nieustannie w maleszowskimzamku goszczą, musi być liczny i okazały; jest też takimi nie wiem, czyby wielu panów w Polsce przejść nas mogłow tej mierze.
Dwór nasz składa się z dworzan i z dworskich; dworzaniew większej są powadze; jedni są respektowi, drudzy płatni,wszystko sama szlachta z szablą u boku; niektórzy z nich byliwprawdzie przedtem czynszowi, czy okoliczną szlachtą, lecz Jmć Dobrodziej powiada: „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”; nikt im więc żadnego zarzutu nie czyni, uchodzą za szlachtę, na sejmikach mają glosy i dobrze ich miećza sobą.
Respektowych dworzan, których jest kilkunastu, taka całafunkcja: przyjść na pokoje, czekać przybycia Jmć Dobrodzieja, prezentować mu się w przyzwoitym ubiorze, z miną dousług gotową, wykonać śpiesznie rozkaz jego, jeśli da jaki;jeśli nie, rozmawiać z nim, grać w karty, towarzyszyć muw czasie odwiedzin albo przejażdżki, bronić go w każdej potrzebie, głosować za nim na sejmikach i jego, i gości, kiedy są,bawić. Tej ostatniej powinności najlepiej dopełnia nasz Macienko; szczególny to człowiek, a powiadają, że dawniej takichludzi bardzo wiele bywało i nie mógł się żaden dwór obejśćbez takowego; niby on jest głupi, niespełna rozumu, a tymczasem bardzo trafnie o wszystkim sądzi i często bardzo dowcipnie się odezwie. Żaden z dworzan jego przywilejów niema; jemu zawsze wolno mówić, i to prawdę. Dwór cały zowiego błaznem, ale my go zowiemy Macieńkiem, bo mu Maciej naimię i na tamten przydomek bynajmniej nie zasługuje. Dorespektowych dworzan należy sześć panien dobrego urodzenia, które z nami mieszkają, pod naszej Madame są okiem,i dwóch karłów. Jeden z nich ma lat 40, twarz starą, a wzrostczteroletniego dziecka; ubierają go po turecku; drugi ma lat18, bardzo foremny i ładny, po kozacku chodzi; często na zabawę Jmć Dobrodziejka stawiać go każe na stole w czasieobiadu i on tak się przechadza pomiędzy półmiskami i butelkami, jakby po ogrodzie. Dworzanie respektowi nie biorą żadnych zasług; prawie wszyscy są synami dosyć majętnej szlachty, oddani do naszego dworu dla nabrania ułożenia i dla promocji do urzędów. Daje im się jednak obrok na parę konii dwa złote na tydzień na masztalerza albo na pacholika,którego sobie utrzymywać powinni. Każdy ma swojego służkę, jeden go po węgiersku, drugi po kozacku ubiera; to mojanajwiększa zabawa patrzeć, jak każdy z nich w czasie obiadulub wieczerzy za panem swoim stoi, zagląda na jego talerzciekawie, oblizuje się i łyka zawczasu, i rad by wydarł oczamikażdy kawałek, który on do gęby kładzie, bo to, co mu panzostawić raczy, całym jego jest jadłem; dla tych służków stołuosobnego nic ma. Macieńko co dzień dziwne rzeczy ze swoimpacholikiem wyprawia, często boki zrywamy, śmiejąc się z nichobudwóch.
Płatnych dworzan jest więcej niźli respektowych; ci nie siadają do stołu, prócz kapelana, doktora i sekretarza; marszałeki piwniczny stoją za stołem, chodzą, patrzą, czy gdzie komu czego nie brakuje; Państwu i gościom co dzień i gęsto winadolewają; dworskim tylko w dni świąteczne, i to po małejlampeczce. Komisarz, podskarbi, koniuszy, rękodajny,szatni — wszystko to u marszałkowskiego stołu siada. Jużto i ci dworzanie, co z nami siadają, honoru mają wiele, alekorzyści niedużo, bo nie zawsze jedzą to samo co my, chociażz tego samego półmiska; na przykład na pieczyste kucharzułoży na wierzchu drób i zwierzynę, a pod spodem jest pieczeń wołowa albo wieprzowa; dlatego też kawał stołu, przyktórym siedzą, szarym końcem się zowie. Chociaż na dwóchogromnych półmiskach każdą potrawę obnoszą i z początkuzdaje się niepodobieństwem, żeby zniknąć miały te fury zrazówalbo bigosu, bardzo często ostatniemu ledwie łyżka strawy siędostanie. Potężnie wszyscy jedzą i czy jak co dzień kucharz dacztery potrawy, czy siedem w dnie świąteczne, czy dwanaście,kiedy wiele gości, jeszcze nie pamiętam, żeby co kiedy zeszło ze stołu. Panny służebne w równej są u nas godności jakdworzanie respektowi, bo do naszego stołu siadają.
Dworzanie płatni wcale sute biorą zasługi, od trzechset dotysiąca złotych, obrok dla koni, barwa dla służącego, aleteż Jmć Dobrodziej wymaga, żeby porządnie chodzili i osobliwie kiedy są goście, aby się prezentowali suto i modnie.Kiedy z którego kontent, to znajdzie łatwo sposobność obdarzenia go, a co rok w dzień imienin swoich hojne im daje podarunki, to z garderoby, to w gotowiźnie.
Dworskich nierównie jest u nas więcej jak dworzan, wszyscy pod jurysdykcją marszałka, który ma moc strofować ichi karać. W pierwszym rzędzie są pokojowcy; ci zwykle sąszlachta i tylko w tej służbie jakby nowicjat odprawiają, niedłużej nad trzy lata; wszystko chłopcy młode, od lat 15 do 20.Tych choć marszałek bić każe, jak i innych, skoro przewinią,nie rozciągają na gołej podłodze, jak liberią prostej kondycji,ale na kobiercu. Nasz marszałek dosyć jest surowy, częsteplagi rozdaje; powszechne jest zdanie, że tak czynić z młodzieżą przystoi dla utrzymania jej w przyzwoitej ryzie. JmćDobrodziej zawsze powtarza, że w całym zamku maleszowskimnie ma pokoju, nie ma stołka, na którym by plag nie dostał;może dlatego taki dobry?
Pokojowców mamy kilkunastu; jednemu z nich, MichałowiChronowskiemu, dorodnemu, ale ubogiemu szlachcicowi,w dzień Trzech Króli nowicjat się skończy: będzie ceremoniawyzwolenia.
Całą służbą pokojowca jest: być na pokojach pańskich dobrze ubranym prawie od rana do wieczora; kiedy jedziemypowozem, asystować konno albo pieszo i być zawsze gotowymdo posyłki, bo czy państwo list mają pilny, czy chcą gościjakich zaprosić, czy podarek komu posłać, zawsze pokojowców używają. Reszty dworzan i wyliczyć trudno; doprawdyani wiem, jak wiele u nas kapeli, kucharzy, hajduków, kozaków, pacholików, chłopców, garderobian, dziewcząt służebnych. Wiem tylko, że jest pięć stołów, a dwóch szafarzy odświtu do południa mają co robić z wydawaniem na obiad i nawieczerzę.
Bardzo często Jmć Dobrodziejka jest przy tym, zwłaszczakiedy nowe do magazynu przywożą prowianty, klucz zaś odapteczki, gdzie korzenie, specjaliki i dobra wódka, zawsze przyniej, a co rano marszałek podaje jej spis potraw, jakie mająbyć na obiad i na wieczerzę, a ona z radą Jmć Dobrodziejazmienia je lub pochwala.
Porządek naszego życia jest zwykle taki: wstajemy letniąporą o szóstej, zimową o siódmej godzinie; wszystkie czterysypiamy razem w jednym pokoju na trzecim piętrze, wrazz Madame; każda z nas ma łóżko żelazne z firankami. Basia,jako najstarsza, ma dwie poduszki i becik mantynowy, mypo jednej i kołdrą flanelową. Wstawszy i ubrawszy się naprędce, mówiemy z Madame pacierz francuski, po czym zarazdo nauki. Dawniej dyrektor uczył nas wszystkie po polskuczytać, pisać i rachować, a ksiądz kapelan katechizmu, aleteraz tylko Zosię i Marynię uczy, a Basię i mnie sama Madame. Uczemy się na pamięć rozmów i wokabuł z gramatyki, słów i anegdot z nomenklatora, a o ósmej godzinie schodziemy na dół do Państwa na dzień dobry i na śniadanie. Polewkę piwną w zimie, mleko w lecie prawie co dzieńjadamy, w dnie postne żurek bardzo wyśmienity; po śniadaniuidziemy wszyscy na mszę do kaplicy zamkowej, która jest bardzo piękna i z chórem, tam po mszy kapelan czyta modlitwypo łacinie; cały dwór i my mówiemy je głośno za nim. Muszęsię też kiedy spytać, co one znaczą. Po tym nabożeństwie wracamy na górę uczyć się wokabuł i słów niemieckich; piszemyteż i listy na zadania; Madame nam wiersze poety francuskiego Malherba dyktuje; mamy też klawicymbał i metra doniego Niemca, który oraz kapeli nadwornej przewodzi i trzysta złotych na rok bierze. Wszystkie się uczemy grać, Basiawcale niczego brzdąka; potem kładziemy podwłośnikii fryzjer nadworny po starszemu nas fryzuje: często ból srogiponieść wypadnie, osobliwie kiedy nową jaką tworzy fryzurę.Ja mam najdłuższe i najgęstsze włosy, po ziemi się włóczą,gdy na taborecie przed gotowalnią siedzę, na mojej teżgłowie zwyczajnie swoje próby robi; ale prawda, że dziwniepiękne i sztuczne układa fryzury; dzisiejsza na przykładw moim guście najpiękniejsza, bo jakaś jakby z niechcenia:włosy wszystkie sczesane do góry, część ułożona w pukle nawierzchu głowy, część zawinięta, spada kręcąc się na kark i naramiona; pudru w nich z pół funta. Ubiór nasz trwa parę godzin, przez ten czas uczemy się na pamięć przysłowiów różnych francuskich, a bez pamięci cierpliwości; jak teraz to czasgotowalni krótszy mi się wydaje, bo nam Madame czyta głoś-,no dzieło najnowsze, dziwnie zabawne i arcymoralne: „Magasin des enfants”, przez panią de Beaumont napisane. Są torozmowy guwernantki z elewkami i wyborne rozpowiadaim bajki.
O dwunastej, skoro na Anioł Pański zadzwonią, odmówiwszy go, schodziemy na dół na obiad i już do końca dnia Państwo u siebie bawić nam pozwalają. Dwie godziny siedzi sięzwykle u stołu, potem przechadzka, jeśli pora sprzyja. Mamyteż raz na raz pilną robotę do naszego kościoła do Piotrkowic,haftujemy w krosnach, póki tylko widno, a przy świecy robiemy siatki na wyścigi; świec pali się zawsze kilkanaściew srebrnych pająkach; chociaż żółte, bo z naszego wosku i domowej roboty, przecież bardzo widne; ja tej już zimy wieczorami do całej komeżki zrobiłam siatkę z pokrzywki i poszyłam ją w drobne muszki. Wieczerza o siódmej i zimą, i latem; po wieczerzy już nie ma roboty, tylko zabawa; gramyw karty w mariasza albo w drużbarta; warto widzenia, jakieminy Macieńko wyrabia, kiedy ma dolą albo siódemki, ja pękam od śmiechu. Kiedy nadejdzie dzień, w którym pokojowiecwysyłany co tydzień do Warszawy powraca, kapelan czyta gazety, „Kuriera”, listy; niektórym wiadomościom bardzo chętnie się przysłuchuję. Często czyta także nam Jmć Dobrodziejstare kroniki, czasem nudne, ale czasem wcale zabawne; wyznam jednak, że mnie francuskie książki daleko więcej od polskich zajmują i nierównie więcej ich czytałam: bo nasza Madame ani słowa po polsku nie umie; z Państwem raz w tydzień, a z nią codziennie czytujemy. Jak w zapusty, to jeszczerzadsze czytanie: gości pełno, a wtenczas gry, muzyka, taniec.Ani sobie wystawiam, jak się bawią w Warszawie u dworu:bo oczywiście, że jeszcze lepiej i huczniej jak w maleszowskimzamku; rada bym z duszy przez ciekawość samą zakosztowaćkiedy tych zabaw... Ale co słyszę? Już na dwunastą dzwonią;trzeba pióro rzucić, Pozdrowienie Anielskie co tchu odmówić,fryzury poprawić, biec na dół i zostawić na jutro, com dziśjeszcze w tym dzienniku napisać zamierzała.
2 stycznia, we wtorek
Wczora byłam zajęta, jak Jmć Dobrodziej zowie, prywatą,to jest domowymi rzeczami; dziś zajmie mnie publika, czylirzeczy publiczne. Nie byłabym godną być Polką, gdyby mnienie obchodziło to, co z krajem moim się dzieje; często też o nimw domu naszym mowa: ja zawsze przysłuchiwałam się temupilnie, ale od czasu jak ten dziennik pisać zamierzyłam, dwarazy więcej nadstawiam ucha. Mam więc co powiedzieć. Dziśu nas nad Koroną i Litwą panuje August III, elektor saski;siedemnastego tego miesiąca 25 lat się skończy, jak go biskupkrakowski koronował. Przeciwna jemu partia, jak niegdyś ojcujego, Augustowi II, chciała po drugi raz wynieść na tron Stanisława Leszczyńskiego, lecz August potężne miał wsparciei przy nim korona została. Leszczyński, któremu nawet przeciwna strona nic zarzucić nie może, jedno to, iż nie miał pieniędzy i wojska, wrócił do swoich Lotaryńczyków, których dotąd uszczęśliwia. Do ubiegania się o koronę polską, na którądzisiejszy król po śmierci ojca bardzo obojętnie miał spoglądać, powiadają, że go najwięcej namówiła żona jego, MariaJózefa, a tej pani powszechnie tę oddają sprawiedliwość, żebyła godną być królową polską. Kochała Polaków, intryg nielubiła, męża odwodziła od złego, ile mogła; miłosierna, dobroczynna, pobożna, dobra żona, dobra matka, surowych obyczajów, zbiorem cnót niewieścich nazwać ją było można; drugirok temu, jak umarła w Dreźnie: czternaście dzieci miała, jedynaście zostawiła żyjących, siedem córek i czterech synów.Pamiętam dobrze, jakim żalem jej śmierć wszystkie serca napełniła. Po wszystkich kościołach w Litwie i w Koronie żałobne za nią odprawiło się nabożeństwo; w naszych Piotrkowicach były sute egzekwie, ubodzy szczególnie rzewnie płakali, bo prawdziwą w niej matkę stracili.
Król bardzo ma być łagodnego i dobrowolnego umysłu, polega też zupełnie na zdaniu ministra swojego Brűhla; tenprawdziwie i nim, i Polską, i Saksonią rządzi. W Saksonii teraz bardzo źle się dzieje; Prusy, owe nowo powstałe państwo,dziś prawie Europą trzęsie. Wielki, jak — mówią, człowiek nadnim panuje. Kurfirszt brandenburski 1701 roku tytuł królapruskiego przybrał i sam sobie na głowę koronę włożył. Rzeczpospolita dotąd tego tytułu nie przyznała, a dziś następca jego podług upodobania gotów drugim korony kłaść lub zdejmować; sam opiera się Austrii, Saksonii, Moskwie i co dzieńkraje swoje powiększa; zręczność jego, biegłość w polityce,znajomość sztuki wojennej ma być niepojętą, a przy tym filozof, uczony i charakteru dzielnego. Słyszałam już nieraz mówiących: „Oj! Fryderyka Wielkiego by teraz Polsce na królapotrzeba!” Ale kiedy nie tylko nie mamy go na naszym tronie,ale owszem, przeciwnym sobie, dodają także mądrzy ludzie i tesłowa: „Bodajbyśmy z łaski jego później czy prędzej nie zginęli; bodajby to państwo, które z Polaków powstało, nie zgubiło kiedy Polaków!”. Bo jak ciż sami mądrzy ludzie do ucha sobie szepcą, źle z Rzeczpospolitą się dzieje, a co jest najgorszai na to życie, i na tamto, co do wszelkiej wielkości największąbywa przeszkodą: coraz mniej w Polakach ma być starodawnejcnoty; wszyscy prawie szukają dogodzenia własnej ambicji,własnego zysku, zapominają o wspólnej matce; aby im dobrzebyło, o ogół nie stoją; sejmy, choć się zbiorą, nie dochodzą, nicwięc dobrego uradzić nie mogą. Na próżno głos księdza Konarskiego i kilku prawdziwych Polaków woła na tych obłąkanych! Nie słyszą go, bo już przeważyła złych i podłych szalai patrzeć tylko chwili, kiedy wszystkich za sobą pociągnie.Jednak jest jeszcze nadzieja, może być ratunek. Nasz tron jestelekcyjny, król dziś nam panujący bardzo stary, ma lat 63;niedługo więc może być inny. Ten, jeśli będzie wysokiegoumysłu, cnoty stałej, niepospolitego męstwa, potrafi wybawićRzeczpospolitą. Jeszcze w granicach swoich jest nienaruszona,jeszcze ogromny kraj posiada. Pan Bóg dobry i miłosiernyudzielić raczy dzielności głowie narodu, zgody członkom, i ocaleni będziemy. Już tej głowy narodu, tego przyszłego króla,wszyscy wypatrują ciekawie: kilku mają na oku, mnie o dwóchsłyszeć się zdarzyło: jednym jest Stanisław Poniatowski, synkasztelana krakowskiego (który w wielkich był łaskach u Karola XII) i księżniczki Czartoryskiej; drugim jeden z synównaszego króla, królewicz Karol. Nie wiem dlaczego, ku temudrugiemu serce moje więcej się skłania, chociaż tamten bliższy,bo rodak; ale już wiem dlaczego: więcej przymiotów w nimwszyscy upatrują. Osoby, które kiedyś rządzić nami mogą,obchodzić nas muszą; napiszę więc tu, co tylko wiem o obudwóch.
Poniatowski jest młody i bardzo piękny, uprzejmy, zwiedziłwiele krajów, przejął grzeczność francuską i białogłowomszczególniej dziwnie podobać się umie; nauki i uczonych bardzo lubi; przeszło cztery lata ciągle w Petersburgu gościł jakosekretarz poselstwa Rzeczypospolitej, teraz niedawno odwołanym został, w wielkich tam był i jest faworach i na tym najwięcej gruntują nadzieję przyszłej jego wielkości, bo już oddawna wolnym na pozór Polakom nie ich własny wybór, aleobce mocarstwa narzucają królów.
Królewic Karol ma lat 26, z czterech synów dorosłych króla on jest trzeci w rzędzie, najwięcej od ojca i od wszystkichkochany i jak mówią, najgodniejszy kochania; postawa jegoma być okazała, twarz nadzwyczajnie przyjemna, łagodna,obejście się z każdym miłe. Rzadki ma dar serc ujmowania;prawie od urodzenia ciągle bawi w Polsce, kocha Polaków,zna nasz język; w Rzeczypospolitej i na grzecznym dworzechowany, ani jest dumny, ani nadto się pospolituje. Uznawszy w nim te przymioty, król nasz, który synów swoich przyróżnych dworach mieścić się stara, tego przeznaczył do służbyw wojsku moskiewskim i do zarabiania na życzliwość dworu,na którego opiekę najwięcej rachuje. Rok będzie niedługo, jakgo pierwszy raz do Petersburga wyprawił, miał w tym jaszczei inne widoki: chciał, żeby królewic księciem Kurlandii mógłzostać. O tym Księstwie Kurlandzkim, jak sobie zapamiętam,tak mówiących słyszę, i oto jest, co mi o nim zostało w pamięci. Księstwem Kurlandzkim, państwem hołdowniczym Polski,król nasz, nie wiem doprawdy, jakim sposobem, miał praworaz już tylko rozporządzić. W roku 1737 oddał go prawem lennym hrabi Bironowi i potomstwu jego płci męskiej; ale Biron,niegdyś faworyt imperatorowej Anny, wpadł w niełaskę i wygnany wraz z rodziną na Syberią został; tam już lat kilkanaście siedzi, a Księstwo Kurlandzkie dotąd było bez pana. Królnasz, namawiany od dawna do rozporządzenia nim na nowo,nakłonił się dać je synowi swojemu; ale do ważności tego daru przychylenia się Moskwy i stanów kurlandzkich trzeba było, gdyż Biron nie był prawnie, tylko jakby tymczasowo z tejgodności wyzuty. Któż mógł snadniej to przychylenie sprawićod królewica Karola, który tak skłaniać serca ku sobie umie?Jadąc do Petersburga, zatrzymał się czas jakiś w Mitawie, stołecznym mieście Kurlandii, i ujął sobie znaczniejszych obywateli. Przyjechawszy do Petersburga, zaledwie kilka tygodnizabawił, kiedy imperatorowa Eliżbieta oświadczyła publicznie,że już nigdy ani Birona, ani synów jego nie odwoła z wygnania i że żąda nawet, aby król polski synowi swemu KsięstwoKurlandzkie nadał.
To jej oświadczenie i zalecenie uroczyście było oddanew roku przeszłym królowi, w chwili kiedy się sejm zgromadzał; ale że ten, według panującego od jakiegoś czasu obyczaju, zerwanym wcześnie został przez Podhorskiego, posła wołyńskiego, nie mogła być ta okoliczność na nim roztrząśnięta;zwołano więc radę senatu. Wielkie były spory: niektórzy senatorowie, osobliwie książęta Czartoryscy, dowodzili, że królnie ma już prawa rozporządzać Kurlandią, zwłaszcza bez sejmu, że Biron, nie wytrzymawszy procesu kryminalnego i sądu, nie może być pozbawiony nadanego sobie raz księstwa;że wreszcie nadanie go królewicowi trwałym nie będzie, bo ześmiercią panującej imperatorowej wszystko odmienić się może.Nic to nie pomogło, 5 tylko głosów było przeciwko królewicowi, 128 za nim, oczywiście więc przeważyli. Wielki kanclerzkoronny diploma na to księstwo mu oddał, a dziś właśnie jestdzień naznaczony na inwestyturę. Wielkie uczty mają sięodprawiać w Warszawie. Król z radości, że doszła część widoków jego względem ukochanego syna, mówią, że na dziesięćlat odmłodniał. Ja wiedzieć nie mogę, czy to źle, czy dobrzesię stało. To wiem, żem bardzo z tego kontenta, bo dobrze królewicowi życzę. Nie wiem doprawdy, skąd, za co i dlaczego,ale mocno mnie obchodzi; zdaje mi się, że los Rzeczypospolitejwkrótce od niego zależeć będzie, że on burzę Polakom grożącąodwróci, rząd dobry, prawa nam nada: tego wszystkiego niebędzie mógł zrobić, jeśli królem polskim po ojcu nie zostanie,a wszyscy mówią, że Księstwo Kurlandzkie bardzo mu możeposłużyć za stopień do tronu. Bądź co bądź, żal mi trochę, żemw tej chwili nie w Warszawie; ciekawa bym była uczt, festynów, króla, dworu, a nade wszystko królewica. Będziemyżprzynajmniej zdrowie jego u stołu spijać i głośno wykrzykiwaćwiwaty.
Dnia 3 stycznia
Wczora, kiedy w najlepsze przy odgłosie nadwornej kapelii strzelaniu naszej dragonii piliśmy wraz z gośćmi zdrowieksięcia kurlandzkiego, pokojowiec wysłany do Warszawy wrócił i przywiózł listy donoszące, że dla słabości królewica odłożona uroczystość inwestytury na 8 stycznia. „To jakaś niedobra wróżba — powiedział Macieńko — usunęła się mitra, wysunie się korona”. Jam się zasmuciła. Ale nie mogłam być długosmutna; zaraz po obiedzie przyjechało więcej gości; przyjechała pani podczaszyna Dembińska z synami i z córką, panstolnik Jordan z żoną i z synem i nareszcie pan Świdziński,wojewoda bracławski, z synowcem swoim, księdzem Wojciechem, jezuitą; ten już był w Maleszowie kilka razy; bardzo zacny i pobożny. Państwo niezmiernie go lubią i szacują wysoko; chociaż jeszcze nie stary, wszyscy, jako księdza, całujemygo w rękę; na Basię szczególniej łaskaw, przywiózł jej różaniec i nową książkę do pacierza, „La Journée du chrétien”;przy wieczerzy siedział przy niej i kilka razy do niej przemówił. Nic dziwnego, Basia najstarsza, najlepsza, wszyscy zawszedla niej najgrzeczniejsi.
Dnia 5 stycznia, w piątek
Ciągle bawi pan wojewoda z synowcem i inni goście, a dziśpodobno nowi przybędą. Przyjadą obadwa synowie pana wojewody, starszy — starosta radomski, młodszy — pułkownikwojsk króla Jmci. Pan wojewoda, wdowiec od lat kilkunastu,ma prócz tych synów dwie córki; obie już za mężem; starsza,Bona, jest za Granowskim, wojewodą rawskim, młodsza, Marianna, za Lanckorońskim, kasztelanem połanieckim: tej niedawno odprawiło się wesele. Tych panów Świdzińskich bardzojestem ciekawa, bo obadwa chowali się we Francji, w Lunewilu; zupełnie inaczej muszą wyglądać jak nasi Polacy. Dobrykról Stanisław, choć w obcym mieszka kraju, przecież swoimrodakom chce być użytecznym. W Lunewilu, gdzie rezyduje,utrzymuje własnym kosztem kilkunastu z młodzieży polskiej,tam im najpiękniejszą edukacją dawać każe. Panicze z najpierwszych familii ubiegają się o ten zaszczyt, wynajdują sobie pokrewieństwa z Leszczyńskim, choćby najdalsze; i nie madla młodego kawalera lepszej rekomendacji, jak kiedy powiedzieć o nim można: edukował się w Lunewilu, był w Paryżu.Już natenczas pewnie grzeczny, umie po francusku i z gracjątańcuje menueta i kontradanse. Wszyscy też kawalerowiez Francji przybyli wielki, zwłaszcza u białygłów, mają sukces, i powtarzam, żem niezmiernie panów Świdzińskich ciekawa.
Dnia 6 stycznia, w sobotę
Przyjechali wczora po obiedzie, nie mogę powiedzieć, żebybyli zupełnie tak, jakem ich sobie wystawiła, zwłaszcza panstarosta. Jam myślała, że zobaczę jakiegoś młodego, wysmukłego trefnisia, podobnego do księcia Cheri (tak ślicznie wystawionego przez panią de Beaumont), który nie inaczej, tylko pofrancusku mówić będzie; a pan starosta już niemłody, ma lattrzydzieści, dosyć otyły, tańcować nie lubi i nawet nie wiem,jak mówi po francusku, bo się ani razu z francuszczyzną nieodezwał; łacinę tak miesza jak i ojciec jego. Pan pułkowniklepiej mi się podobał: młodszy, w mundurze i przecież parę razy po francusku przebąknął.
Dziś Trzy Króle, dzień wesoły, odprawi się ceremonia wyzwolenia Michała Chronowskiego i ogromny placek piekąw kuchni z migdałem, kto też go dostanie? Ach! mój Boże!gdybym ja królową została! mnie by wieniec na głowę włożyli,ja bym miała prawo przez cały wieczór rej wodzić w zabawach! O! dopiero byłyżby tańce!... Może i tak będą, bo bardzowiele spodziewamy się gości. Mruczał sobie stary nasz kredencerz pod nosem, że przed kościołem w Piotrkowicachpełno ma być karet, kolasek i bryczek; on już zawczasu zrzędzi i narzeka na robotę; a ja z radości skaczę. Mój Boże! jakto jedna rzecz jednego martwi, a drugiego cieszy.
Dnia 7 stycznia, w niedzielę
O! w samej rzeczy pełno było i jest gości; staremu Jacentemu przybyły dwa nowe zmarszczki na czole, ale my zabawiliśmy się cudownie. Nie ja, lecz Basia została królową, i równiewesoło zszedł mi wieczór, jak gdybym ja nią była. Kiedy przykońcu obiadu, po rozdaniu placka, Basi migdał się dostał, jakby we krwi stanęła; a gdy to nasza Madame, przy niej siedząca, na głos oświadczyła, wszyscy będący u stołu, nawet dworscy za stołem, krzyknęli: „Wiwat!”. Macieńko powiedziałz uśmiechem: „Kto dostał migdała, dostanie Michała. Bo topodobno jest taka wróżba: której pannie w dzień Trzech Królimigdał się dostanie, ta jeszcze w te same zapusty za mąż pójdzie”. O! dałby Bóg, żeby się ta wróżba na Basi ziściła, mielibyśmy wesele.
Pan starosta ciągle mi się nie podoba, taki poważny; wczora tylko polskie tańce tańcował, o Paryżu, o Lunewilu bardzo mało rozprawia, z nami, pannami, wcale się nie wdaje,do żadnej nie przemówił; z Państwem jedynie rozmawia, graw mariasza, gazety czyta — zawsze powtarzam, że już wolębrata; naprzód młodszy i przecie na nim znać więcej Paryżi Lunewil.
Ale... zapominam o Michale Chronowskim; ceremonia wyzwolenia jego odbyła się po obiedzie, ubawiła mnie bardzo.Wszyscy goście zebrali się na sali i zasiedli; Jmć Dobrodziejzajął nieco wyższe krzesło w środku, otworzyły się podwoje,marszałek, dworskich kilku wprowadzili wyzwoleńca, już niew barwianych, ale w paradnych sukniach: ukląkł przed JmćDobrodziejem, ten go uderzył z lekka w twarz, żeby pamiętałłaskę jego, przypasał mu szablę do boku, wypił do niego sporykielich wina i ofiarował konia z siedzeniem i drugiego z masztalerzem, którzy już w tę chwilę czekali przed zamkiem nanowego pana; zapytał go się potem, czy chce pozostać u naszego dworu, czyli też woli iść w świat, Chronowski odpowiedział, że lubo mu bardzo tu dobrze, przecież życzyłby sobieszukać promocji, i żądał rekomendacji do księcia Lubomirskiego, wojewody lubelskiego, szwagra Jmć Dobrodzieja. Przyobiecał ją, a wsunąwszy mu w rękę 20 czerwonych złotych,prosił, ażeby w zamku maleszowskim do końca zapust gościćraczył. Przyjął Chronowski te zaprosiny z wielką radością,a skłoniwszy się do nóg obojgu Państwu i wszystkie przytomne damy pocałowawszy w rękę, przypuszczonym został donaszej kompanii i w wieczór dzielnie z Basią mazura i krakowiaka wywijał; przyznać mu trzeba, że nikt tak gładko i ochoczo nie tańcuje jak on; Basia także dziwnie w tańcu szykownai pięknie im było razem.
Dnia 8 stycznia, w poniedziałek
Już też rzecz niepodobna, żeby komu wróżba migdała prędzej się ziściła; Basia tych zapust jeszcze pójdzie za mąż, a zakogo? za Michała; bo panu staroście Świdzińskiemu Michał naimię, a on wczora wieczór Jmć Dobrodzieja o jej rękę prosił;przysłali po nią Państwo dziś rano przed śniadaniem, oświadczyli jej tę jego prośbę i zaręczyny odprawią się jutro. Basiazapłakana wróciła do nas; powiedziała nam, po co ją wołał pokojowiec; mówiła mi, że się boi iść za mąż, że jej bardzo żalbędzie domu rodzicielskiego, ale że niepodobna tej partii omijać, kiedy ją oboje Państwo zapewniają, że będzie bardzo z panem starostą szczęśliwa. Ma być człowiek pobożny, uczciwy,łagodny; familia jego szlachecka, dawna, majętna; pod Chocimem, pod buławą sławnego Chodkiewicza trzej bracia Świdzińscy: Aleksander, Michał i Antoni, polegli; majątek piękny, jużma wypuszczone od rodziców dobra Sulgostów z wspaniałympałacem, a oprócz tego król mu dał niezłe starostwo i czekaćtylko, rychło kasztelanii dostanie. Pan wojewoda i ksiądz Wojciech jedynie tu po to przyjechali, już od dawna ten projektmieli i bardzo sobie gorąco życzą, żeby doszedł do skutku. Panu wojewodzie niezmiernie miała Basia do serca przypaść; jakją pozna, pokocha ją jeszcze lepiej. Będziemy więc mieli wesele; o! cieszę się niesłychanie; odprawi się w maleszowskimzamku 25 lutego, w same ostatki: będziemyż tańcować!... Basiazostanie panią starościną; to jedyna szkoda, że już jej nie będzie wolno Basią nazywać. Żal mi teraz tego, com o panu staroście w tym dzienniku napisała — ale cóż? nie jest ci to nictak bardzo złego. Wreszcie kiedy się Basi podoba, to i dosyć;ona mówi, że się zawsze młodych bała, że lubi takich poważnych mężczyzn, i Jmć Dobrodziejka jej powiedziała, że tacynajlepszymi bywają mężami. Może być, ale ja jednak wesołych i fertycznych wolę; każdemu swój gust mieć wolno... Ale,ale... dziś też niezawodnie odprawi się w Warszawie inwestytura królewica Karola na Księstwo Kurlandzkie: już wyzdrowiał. Pan pułkownik Świdziński zna go z bliska, odchwalićsię nie może jego przyjemności; pan wojewoda i starszy synjego nie są jednak za tym, żeby on był po ojcu królem polskim; mówią, że rodak lepszy.
Dnia 10 stycznia 1759 r., we środę
Już więc po zaręczynach: odprawiły się wczora. Do obiadu wszystko było jak zwyczajnie, Basi tylko, gdyśmy na pokoje się zeszli, Jmć Dobrodziejka dała do zwinięcia moteksplątanego jedwabiu. Basia wzięła się do tej roboty; caław płomieniach; oczów na nikogo podnieść nie śmiała, tymbardziej że oczy wszystkich, a szczególniej pana starosty,na nią zwrócone były. Wolała więc patrzeć jedynie w swójjedwab i w ziemię; a do tego niegodziwy Macieńko sprzeciwiał jej się niesłychanie, żarciki sobie z niej stroił, z których wszyscy śmieli się serdecznie: ja tych żarcików po większej części nie rozumiałam, ale jednak śmiałam się możewięcej od wszystkich. Po obiedzie Basia usiadła przed zwijadełkiem w oknie, pan starosta zbliżył się do niej i powiedziałdosyć głośno: „Czyż prawda, że Waćpanna Dobrodziejka niesprzeciwiasz się szczęściu mojemu?” — „Wola najukochańszychrodziców była zawsze dla mnie najświętszym prawem” — odpowiedziała Basia cichym i drżącym głosem i skończyła sięnarzeczonych rozmowa.
Gdy się liberia i dworscy rozeszli i zostaliśmy sami z gośćmi,pan wojewoda z księdzem Wojciechem powstał z miejscaswego, wziął za rękę pana starostę, stanął z nim przed Państwem, którzy właśnie razem na jednej kanapie siedzieli, i takpowiedział: „Od dawna serce moje najszczerszym afektem, najgłębszym uszanowaniem ku przezacnemu domowi KorwinówKrasińskich jest przejęte; od dawna życzę sobie gorąco, ażebyskromny nasz Półkozic uświetnił się ich zacnym Ślepowronem; i niewymowną jest dla mnie satysfakcją, iż przecudowna łaska JW. WaćPaństwa Dobrodziejstwa tej konsolacjidziś zakosztować mi pozwala. Macie przezacną córę Barbarę,ja mam syna Michała, który jest chlubą i pociechą moją; raczyliście się już przychylić do połączenia dozgonnie tej młodejpary: raczcie dziś potwierdzić tę obietnicę. Oto pierścień, który przed laty od rodziców dla zmarłej już, niestety! lecz żyjącej jeszcze w sercu moim oblubienicy w podobnymże raziedostałem: pozwólcie, ażeby go syn mój na zadatek ściślejszegozwiązku córze waszej ofiarował”. To mówiąc, dobył kosztownego pierścienia z brylantami i złożył go na tacy, którą trzymał ksiądz Wojciech; ten przemówił także do Państwa, ale żewiele przymięszał łaciny, nie zrozumiawszy nie mogłam słówjego spamiętać. Jmć Dobrodziej zaś tak obudwom odpowiedział: „Com onegdaj wyrzekł, to i w tej chwili powtarzam; przeciwko dozgonnemu związkowi córki mojej z zacnym starostą nic nie mam; daję mu ją chętnie z życzliwym błogosławieństwem i całe moje prawo ojcowskie nad nią zlewam naniego”. — „I ja toż samo z serca czynię — dodała Jmć Dobrodziejka — oto pierścień, klejnot w domu moim najdroższy, bogo ojciec mój, Stefan Humiecki, wojewoda podolski, z rąk śp.Augusta II dostał, kiedy do skutku pakta karłowieckie doprowadził i Kamieniec Podolski ostatecznie Turkom odebrał. Tympierścieniem ja zaręczoną zostałam, ten pierścień najstarszejcórce mojej daję, z macierzyńskim afektem i z szczerą prośbądo Wszechmocnego Boga, ażeby jej szczęście podobne mojemuprzyniósł”. I położyła na tacy pierścień z ogromnym diamentem, pod spodem którego jest miniatura nieboszczyka króla.,,Basiu! chodź tu, wasze!” — zawołał wtenczas Jmć Dobrodziej;wstała, poszła, ale nie wiem, jak mogła przejść pokój, tak była zmięszana, tak się chwiała, że idąc, ledwie nie upadła.Ksiądz Wojciech wyrzekł nad pierścionkami łacińskie błogosławieństwo, dał pierścień z brylantami panu staroście, którygo na mały palec u lewej ręki, serdecznym zwany, siostrzemojej włożył, pocałowawszy ją pierwej w tęż rękę, a Basi dałpierścień z portretem, mówiąc, żeby go panu staroście oddała;na sam koniuszek palca go włożyła, ale pan starosta, skoro goodebrał, raz jeszcze pocałował ją w rękę, potem upadł do nógPaństwa, dziękował im, świadczył się Bogiem, że będzie sięstarał córkę ich uszczęśliwić. Tymczasem pan wojewoda całował w czoło drżącą Basię i pan pułkownik i ksiądz Wojciechśliczne jej komplimenta prawili. Jmć Dobrodziej wziął wielkipuchar, nalał go starym węgrzynem, wniósł zdrowie oblubieńców i wszyscy spełnili go kolejno. — Tak to wszystko byłouroczyste i tkliwe, że mnie, patrzącej z daleka, cały czas łzysię z oczu toczyły. „Nie płacz, Franulku — powiedział Macieńko (który był cały czas w pokoju, ale przecie milczał) — niepłacz, i z Jmościanką tak najdalej za rok będzie!”. Za rok tojeszcze za prędko, ale za parę lat to się i nie rozgniewam, jaksię ze mną tak stanie.
Cała rodzina Świdzińskich niepojęcie dla Basi uprzejmai grzeczna, Państwo oboje pocałowali ją wczora w twarz, jakim dobrej nocy życzyła; w całym domu wszyscy dla niej oddnia wczorajszego mają jakieś względy, o nikim, tylko o niejmowa: wszyscy jej winszują, wszyscy się jej polecają, każdyby rad, żeby go do swego przyszłego dworu przyjęła. Imć Dobrodziej dobył z sepecika tysiąc dukatów holenderskich, zalecając Jmć Dobrodziejce, żeby porządnie i uczciwie opatrzoną córkę z domu wyprawiła. Oboje naradzali się nad wyprawągodzin kilka. Jutro panna Zawistowska, białogłowa bardzo zacna, koło trzydziestu lat mająca, w domu Państwa od maleńkawychowana i która będzie wyprawną panną Basi, pojedziez komisarzem do Warszawy dla zakupienia potrzebnych rzeczy. W skarbcu naszym stoją już od dawna cztery wielkie kufry srebra dla każdej z nas; kufer Basi przeznaczony kazałJmć Dobrodziej otworzyć, przepatrzył sam wszystko i naczynia potrzebujące naprawy lub ochędożenia także do Warszawy pójdą. Pan wojewoda jutro wyjeżdża wraz z panem starostą, żeby dom sulgostowski na przyjęcie Basi urządzić. JmćDobrodziej już gotuje listy i pokojowców po wszystkich stronach Polski z nimi rozsyła; wszystkim osobom, które pokrewieństwem, przyjaźnią, zażyłością z domem naszym są złączone, donosi o tym wypadku i na wesele zaprasza. Najurodziwszyzaś z dworzanów naszych, koniuszy, suto wyekwipowany, wyjedzie za parę dni z listami do króla i królewiców, do prymasai celniejszych senatorów; w nich Jmć Dobrodziej uwiadamiaich o przyszłym postanowieniu córki, prosi o błogosławieństwo temu związkowi, ale wyraźnie nie zaprasza, zostawującto łasce tak dostojnych osób. Ach! żeby też który z nich przyjechał, na przykład książę kurlandzki, dopiero uświetniłobysię wesele. Ale najpewniej, że tylko posłów swoich przyślą,którzy w takim razie takie mają miejsce i honory, jakie by sięniemal należały tym, których reprezentują. Jaka to będziewesołość, jakie uczty! Jak już radośnie i huczno w naszymzamku, aż miło.
Każdej z nas, sióstr, śliczne dał upominki pan starosta: jamdostała kosztowną spinkę z turkusami, Zosia krzyż rubinowy,Marysia łańcuszek wenecki, Państwu nawet ofiarował podarkii raczyli je przyjąć: Jmć Dobrodziejowi puchar bardzo piękny,Jmć Dobrodziejce szkatułkę z narzędziami do roboty, wszystko w niej z perłowej macicy w złoto oprawne. O Madame nawet nie zapomniał, blondynową salopkę dziś rano na łóżkuswoim znalazła; wysławia też hojność polską: to jest jednarzecz, którą w narodzie naszym chwali. Choć to nasza Madame i z innych miar bardzo ją szanuję, przecież za tę pogardęPolaków nie lubię jej. Wczora była paradna wieczerza, kapela grała prześlicznie, spijano za zdrowie przyszłej pary; dragonia nasza strzelała, a rotmistrz dał za hasło rocie swojej,,Michał” i „Barbara”. Już i Basia trochę śmielsza, wstydzi sięjeszcze swego pierścionka; kryje go, jak może, a każdy go widzi, bo diamenty jak gwiazdy jaśnieją. Dziś rano wszyscy naszczęście Basi pojechali na polowanie. Mówią, że dawniej byłtaki zwyczaj, że panna w takim razie koniecznie strzelcomnóżkę swoją pokazać musiała, ale ten zwyczaj nieskromnyustał, chwała Bogu. Basia spiekłaby się od wstydu; a ten Macieńko taki pocieszny, że koniecznie się tego domagał i mówił, iż skoro ta formalność nie dopełniona, polowanie się niepowiedzie, bo nie ma szczęścia. Nie zgadł jednak, tak było pomyślne, jak rzadko kiedy: zabito dzika, dwie sarny, jednegorogacza, zajęcy mnóstwo, sam pan starosta dzika zabił i tęzdobycz u nóg Basi złożył.
O! przekonałam się, że z pana starosty zuch wielki. Wyprowadzić kazał Jmć Dobrodziej dla myśliwych wszystkie konieze swojej stajni, w sute rzędy przybrane; był między nimi jeden śliczny, ale prawie zupełnie dziki; koniuszy na nim jeździćnie śmie, bo wszystkich zrzuca; pan starosta powiedział, że goprzekona. Jakoż wsiadł pomimo przedstawień przytomnychosób i tak go dzielnie ujął, że wśród skoków, pierzchań, wybryków jego trzy razy wokoło bez najmniejszego szwanku zamek maleszowski objechał. Pięknie było na to patrzeć. Basiatrochę zbladła, jak wsiadał na tego dzikiego konia, ale gdy zobaczyła, że tak nim kierować umie, gdy zaczęły się rozlegaćprzytomnych oklaski, żywy rumieniec twarz jej okrył, tymżywszy, że wszyscy prawie na nią spojrzeli. Od tego czynu pozyskał zupełnie moje łaski pan starosta; kto tak mocno siedzina koniu i taki śmiały, temu już wybaczyć można, choć menueta i kontradansa tańcować nie lubi. Jmć Dobrodziej darował przyszłemu zięciowi tego konia z bardzo bogatym rzędemi masztalerzem. Zasłużył sobie na ten podarek.
Dnia 20 stycznia, w niedzielę
Więcej niż tydzień nie pisałam dziennika mego, bośmywszyscy bardzo zajęci. Gości moc niezmierna, z nimi więc poobiedzia i wieczory schodzą, a poranki oddane robocie. Zarzucone zupełnie nauki, nomenklator, gramatyka francuska, samanawet pani de Beaumont leży w kącie; każda z nas, trzechsióstr, chce koniecznie Basi podarkiem własnej pracy do wyprawy się przysłużyć. Ja jej haftuję dezabilkę linową z falbanami w robotki; wstaję też rano i przy świecy pracuję,żeby koniecznie na czas wykończyć; Marysia wyszywa rańtuch bardzo ładny: na izabelowym muślinie będziearabesk złotem i ciemnymi jedwabiami; Zosia haftuje szydełkiem przykrycie do gotowalni. Jmć Dobrodziejka od samegorana otwiera sepety, kufry i szafy, dobywa z nich płócien, materyj i futer, makat, kotar, kobierców: wiele ma rzeczy pozostałych z własnej wyprawy, wiele także po zamężciu nabytych,bo już od lat kilkunastu zbiera na wyprawy nasze pięknościrozliczne. Prawdziwie jest czemu się przypatrzeć! A co mnienajmocniej zajmuje, kiedy mnie Jmć Dobrodziejka do pomocywezwać raczy, to jej baczność, ażeby żadnej z nas na włos nieukrzywdzić; wszystkie te bogactwa na cztery części dzielii nieraz aż Jmć Dobrodzieja i księdza kapelana prosi, żebydali zdanie swoje, czy wszystkie części równe, czy nie. Krawcai kuśnierza Państwo sprowadzili z Warszawy i ci tyle mają doroboty, że ledwie za miesiąc wszystko wykończą. Wielkieszczęście, iż bielizna prawie cała już uszyta, przez dwa latapanny dworskie ją szyły, teraz ją znaczą niebieską bawełnąw oczka — spodziewam się, że się wprawią w litery B. K.Bardzo piękna będzie wyprawa. Basia nie pojmuje, co z tyląsukniami pocznie. Bo dotąd wszystkie mamy po cztery pary:dwie sycowe ciemne na co dzień i czarne do nich mantynowefartuchy; jednę białą kartonową od niedzieli, drugą linową od większych świąt i uroczystości, i bardzo nam dosyć.Ale Jmć Dobrodziejka jej mówi, że pani starościna piękniejpowinna się ubierać od Basi i że co dla panny wyborne, dlamężatki już nie przystoi.
Basi kazała Jmć Dobrodziejka z owego jedwabiu starganego sakiewkę dla pana starosty zrobić; jest nią zupełnie zajęta,bo pięknie by ją wydać rada. Z taką cierpliwością ten jedwabzwinęła, że chociaż zielony, nic koloru nie zmienił i ani razunie urwany. Śmiało może iść za mąż, sam Macieńko jej toprzyznaje. Pokojowcy i koniuszy z listami już pojechali; bardzom ciekawa odpowiedzi. Basia truchleje, żeby który z królewiców nie przyjechał, a ja bym tak rada.
Ale inwestytura królewica Karola na Księstwo Kurlandzkieodprawiła się ósmego bieżącego miesiąca uroczyście. W wigilię dnia tego nasz pociot, książę Lubomirski, wojewodalubelski, marszałek królewica, dawał suty bal; gale, festyny,obiady trwały więcej niż tydzień. Nowy książę kurlandzkimiał jednę mowę po polsku, czym wszystkich przytomnychniewypowiedzianie uradował. Już teraz zupełnie jest uważanyjako książę udzielny i z wielką przyzwoitością miał odegrać tęcałą rolę. Jest w „Kurierze Polskim” obszerny diariusz tejinwestytury; gdyby czas był po temu, przepisałabym gotutaj, bo mnie bardzo zajął. Prawdę mówiąc, wolałabymjeszcze być świadkiem tego wszystkiego, bo dwa razy lepiejwidzieć rzecz jaką aniżeli czytać o niej. Ale kiedy to być niemoże, rada jestem przynajmniej, że się już ta inwestytura odbyła.
Prócz tej dobrej wiadomości, nie ma żadnej i żal serce miściska, kiedy nagląc z moją dezabilką, słucham, jak kapelangazety czyta. Zewsząd ubliżają powadze Rzeczypospolitej; sąsiedzi pod różnymi pozorami wkraczają z wojskiem do Polski,rabują, pustoszą, krzywdzą! Lecz co tam o tym myśleć i trapićsię, lepiej — jak Jmć Dobrodziej mówi — używać obecnychmomentów, cieszyć się, radować, póki pora służy. Bo i prawda!Prawią pokątnie o jakichciś nieszczęściach, biedach, a tymczasem Polska cała w ucztach, festynach, biesiadach. Może teżoni wszyscy tak robią jak nasz Macieńko; on, kiedy ma jakiezmartwienie, to kieliszka z ręki nie wypuści, powtarzając:,,Dobry trunek na frasunek” — i im więcej strapiony, tymwięcej pije.
Dnia 25 stycznia, w piątek
Pan starosta wczora w wieczór przyjechał. Dwa duże srebrnekosze cukrów i pomarańcz Basia dziś z rana na swoim stolikuod roboty zastała; wszystkie te specjały rozdzieliła między nasi panny dworskie i służebne; robota też piorunem idzie i moja dezabilka prawie przez połowę gotowa. Z własnego gospodarstwa będzie miała Basia pościel: już bardzo dawno, jakkażda z nas, ma swoje gęsi, a nawet łabędzie; mamy teżw garderobie biedną głupowatą Marynę, która nic innego robić nie umie, tylko pierze drzeć; każda z nas ma osobną beczkę na pierze, osobny worek na puch i tyle się każdej uzbierało,że Basia będzie miała dwa napchane piernaty, ośm dużychpuchowych z gęsi poduszek, a dwie małe z łabędziego puchu;nasypki będą z gęstego płócienka domowej roboty, poszewkiz karmazynowej mantyny, a powłoczki z cienkiego holenderskiego płótna z falbanami. Te falbany panny teraz właśnieobrzucają szydełkiem.
Dnia 2 lutego, w sobotę
Pan starosta bawił blisko tydzień i pojechał; jak powróci, tojuż nie odjedzie sam, tylko z Basią. Zdaje mi się rzeczą niepodobną, żeby ona sama z mężczyzną nas odjechała, wierzyć misię temu nie chce; ale jak zobaczę, to będę musiała uwierzyć.Basi szacunek i przyjaźń dla pana starosty co dzień większy,co dzień jej się lepiej podoba, chociaż kiedy tu jest, bynajmniej z nią nie mówi, tylko z Państwem cała rozmowa; imwszystkie swoje atencje okazuje, wszystkie afekta wynurza.Jak mówią, zawsze tak w każdej uczciwej konkurencji siędzieje, bo jakiż lepszy sposób pozyskania serca córki jak podobać się jej rodzicom? Za trzy tygodnie wesele, i ja,i wszystkie siostry będziemy miały nowe suknie. Basia namje sprawia, jako i wszystkim pannom dworskim. Już z gościzaproszonych wielu odpisało, że przybędą; ale król i królewicposłów tylko przyślą, z wielkim moim żalem. Wątpię także, żeby księżna wojewodzina Lubomirska zjechać mogła, bo imnie wypada opuszczać teraz Warszawy, ale bardzo pochwalawraz z mężem zamężcie Basi: piękny list napisała z błogosławieństwem, z czego Jmć Dobrodziej niewymownie był szczęśliwy. Moja dezabilka będzie gotowa na czas, lecz fałdów przysiedzieć muszę, ile że Jmć Dobrodziejka tak na mnie łaskawa,że mnie często do swojej pomocy i usługi wołać raczy; dotądBasia jedna, jako najstarsza, tego szczęścia używała, ale terazPaństwo chcą, żebym ja się wprawiała i umiała potem ją zastąpić. Już dwa razy miałam sobie powierzony klucz odapteczki; zdaje mi się też od tego czasu, żem spoważniała i żemi przynajmniej z rok przybył. O! muszę się pilnie przyglądaćtemu wszystkiemu, co Basia dla Państwa robi, jakie usługiim czyni, żeby jak ją nam pan starosta zabierze, nie tyle jejstraty uczuli. O to tylko idzie, czy im tak potrafię dogodzić jakona?
Dnia 12 lutego, we wtorek
W Warszawie z powodu zapust, a szczególnie z powoduszczęśliwie doszłej inwestytury królewica, uczt, balów, zabawbez liku; pełne gazety opisów tych uroczystości. Do nas teżniepomału zjeżdżają się goście i nie lada jakie robią na weseleprzygotowania. Już prawie wszystkie pokoje gościnne zajętealbo przeznaczenie swe mają; folwark, probostwo, lepszechałupy nawet użyte będą, jak się więcej zjedzie; kucharzei cukiernicy już zaczynają przyrządzać różne na te dnie specjały; wielkie pranie w domu: ogród, podwórza zasute sznurami z bielizną. Praczki wróżą Basi wielkie w małżeństwieszczęście i wielką miłość przyszłego męża, bo jak tylko prać zaczęto, z czasu mglistego zrobił się najpiękniejszy, mroźny, alejasny, suchy i jej bielizna będzie taka biała jak śnieg, któryw tej chwili wszystko pokrywa. Już niemal cała wyprawaskończona, dziś właśnie Jmć Dobrodziejka wysłała do Sulgostowa łóżka, kufer jeden srebra i dwa ogromne kufry z pościelą, z makatami, kobiercami itp. rzeczami. Łóżka będą bardzo piękne, żelazne, firanki do nich, kołdry i podniebienieadamaszkowe niebieskie, a na czterech rogach pęki piór strusich białych i niebieskich. Basia prawie co chwila ma za co całować ręce i nogi Państwa, tak ją obdarzają. Jmć Dobrodziejwłasną ręką w wielkiej księdze całą wyprawę spisuje; na początku są te słowa: Spis wyprawy, którą ja, Stanisław z Korwinów Krasiński etc. etc., i Aniela z Humtecktch, małżonkowie,dajemy najstarszej i najukochańszej córce naszej, Barbarze,oddając ją w dożywotni związek JW. Michałowi Sundzińsktemu, staroście radomskiemu, i wzywamy dla tej najukochańszejcórki naszej błogosławieństwa niebios, i błogosławimy ją sami rodzicielskim afektem w Imię Trójcy Przenajświętszej,w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Amen. Wypisałabym tuchętnie cały ten spis, ale naprzód, nie mam czasu — po wtóre,sama kiedyś podobnej spodziewając się wyprawy, i spis taki,a co lepsza, takie błogosławieństwo otrzymam.
Dnia 20 lutego, w środę
Już za pięć dni wesele, pan starosta przyjechał wczora; zadrżała Basia jak listek, gdy go pokojowiec wprowadził do sali;dziś spodziewamy się pana wojewody, pułkownika, księdzaWojciecha, pani wojewodziny Granowskiej, siostry pana starosty, z mężem. Druga jego siostra, pani Lanckorońska, kasztelanowa połaniecka, zjechać nie będzie mogła; bawi teraz na Podolu z mężem, w dobrach jego, w Jagielnicy. Basia bardzo żałuje, że jej nie pozna, bo tyle dobrego wszyscy o niej mówią.W piękną familią Basia wejdzie, sami zacni i pobożni ludzie,i tak dla niej grzeczni i uprzejmi, jak gdyby księżną była. Jużwyprawa zupełnie ukończona; to, co jeszcze nie poszło do Sulgostowa, ułożone w kufrach i klucz oddany pannie Zawistowskiej. Bardzo Basi miło, że ją mieć będzie; nawykła patrzeć nanią od dzieciństwa, będzie jej się zdawało, że jakąś cząstkę domu rodzicielskiego w niej zawiezie na nowosiedliny swoje.I wiele innych osób z Maleszowej z sobą zabierze: dwie pokojówki, dwie dziewczynki, córki swoje chrzestne, już edukowanedo robót knopfsztychowych, garderobianę i panienkę wcaledobrego urodzenia, dziwnie żwawą i fertyczną, Ludwisię Linowską, która od lat kilku jest u nas i Basię kocha nad życie.I więcej się tu kobiet przyszłej pani starościnie zaleca: gdybytylko Państwo pozwolili, mogłaby ich mieć ze dwanaście. Jakja kiedy będę szła za mąż, to muszę wziąć jeszcze więcej: jużtrzem dziewczętom uroczyście przyrzekłam, że je wezmę; jednaz nich córką jest naszego Jacentego, który mi za to przyrzeczenie do nóg się ukłonił i pierwszy raz w życiu rozmarszczyło musię czoło.
Dnia 24 lutego, w niedzielę
Jutro ślub Basi, gości nazjeżdżało się co niemiara, już sąwszyscy posłowie; posłem króla jest minister Borch, księciakurlandzkiego kasztelanic Kochanowski, zausznik jego, bardzoprzystojny i grzeczny kawaler — prawdziwie jaki pan, takikram — że innych pominę. Wszyscy, jakby słowo sobie dali,przyjechali wczora; wjazd ich był prawdziwie wspaniały. Państwo, uprzedzeni będąc o dniu i godzinie, wszystko kazali miećw przyzwoitym porządku; oni jeszcze zbliżając się do zamkudawali znać o sobie; przed każdym występowała nasza dragonia, bito z armat i z ręcznej strzelby, muzyka brzmiała. Najwięcej honorów odebrał jednak poseł królewski: Jmć Dobrodziej z odkrytą głową czekał go na moście, a skoro wstąpił,zebrani goście, dworzanie, dworscy, liberia, w szereg ustawienido samych drzwi wchodowych, krzyknęli „Wiwat! i skłonilisię do ziemi. Dziś w przytomności wszystkich, przed wybranymi na to świadkami, pisana była intercyza, czyli kontraktślubny; co zawiera, nie wiem, bom nic jej nie zrozumiała;wiem tylko, że nasza panna młoda prześliczne dostała podarunki: od pana starosty trzy sznurki pereł uriańskich, zausznice modne diamentowe i różyczki takież, z uszkami u spodu do nawlekania; od pana wojewody krzyż diamentowy sutyi egretka na głowę z trzęsidłami diamentowymi; od pana pułkownika zegarek paryski z emalią i z łańcuszkiem białogłowskim; od księdza Wojciecha różne relikwie, od każdego z krewnych upominek; zarzucona jest nimi, ani śmie wierzyć, że tylebogactw do niej należy. Jedynym jej kanakiem dotąd (próczpierścienia, którym zaręczona) był pierścionek z Matką Boską,i dla tych przecież nowych i pysznych klejnotów starego przyjaciela Basia nie porzuci. Dłużej pisać nie mogę, właśnie mipokojówka dezabilkę wypraną i uprasowaną przyniosła: prześliczna; trzydzieści jest w niej gatunków kratek i robótek, muszę wykostkować sama niektóre, a potem zaniosę pannieZawistowskiej, żeby ją pannie młodej na jutro rano nagotowała. Już widzę, jak jej ślicznie w niej będzie.
Dnia 26 lutego, w ostatni wtorek
Otóż już panny Barbary na sto koni nie dogoni, jak mówiMacieńko; już panią starościną. O! ślicznaż to, uroczystai tkliwa rzecz takie wesele! A co wesołości, zabawy, tańców! Alewszystko muszę opisać porządnie. Wczora raniuteńko pojechaliśmy wszyscy do kościoła do Lisowa, państwo młodzi spowiedali się i do komunii przystąpili; przez całą mszą śpiewanąklęczeli razem przed wielkim ołtarzem, a po mszy świętej naszproboszcz dał im błogosławieństwo. Panna młoda była w mojej dezabilce, w której zgadłam, że jej prześlicznie; szkodatylko, iż dla zimna musiała wziąć na wierzch salopę białągrodeturową z lisami białymi, i trochę się pognietła; na głowie miała piękną fryzurę, a na wierzchu długi welon koronkowy. Wróciwszy do zamku, po sutym śniadaniu przystąpionodo ubioru panny młodej. Dwanaście pań poważnych ją ubierało, a Jmć Dobrodziejka na czele. Miała suknią przepysznąz materii białej w szerokie pasy atłasowe i morowe, z wielkimogonem, a u dołu falbana z koronki brabanckiej z kampankąsrebrną; na przodzie bukiet z rozmarynu, a na samym środkugłowy wianeczek takiż na łubku złotym, na którym wierszami życzenia dla Basi, dzień i rok ślubu. Bardzo jej było dotwarzy. Klejnotów żadnych Jmć Dobrodziejka wziąć nie pozwoliła, bo kto się w nie do ślubu stroi, kwaterką łez potemkażdy odpłakać musi. Basia i tak dosyć płakała, aż jej oczy zapuchły. Nim jej Jmć Dobrodziejka wianek przypięła, starymobyczajem włożyła w środek dukat z roku urodzenia się Basi,chleba kawałek i soli bryłkę, ażeby jej nigdy na tych potrzebnych rzeczach w tym nowym stanie nie zbywało, a chcącprzykrości małżeństwa (które mają być bardzo wielkie) zawczasu córce osłodzić, przydała i cukru kawałek.
Trochę pierwej przed Basią my, druhny, zeszłyśmy na dół;dwanaście nas było, wszystkie w bieli, przy bukietachi w kwiatach na głowie, a najstarsza z nas lat osiemnaścieniedawno skończyła; u drzwi bawialnej sali czekały nas dziewosłęby, czyli swaty, ksiądz Wojciech i pan pułkownik. W salizastaliśmy już pana młodego z dwunastu drużbami i całąkompanią. Niesiono za nami tacę ogromną, bukietami przepełnioną, każdy z nich rozmaryn, mirt, cytrynowe, pomarańczowegałązki i barwinek w sobie mieścił, każdy białą wstążką byłzwiązany.
Te bukiety przeznaczone były dla młodych kawalerówi panien obecnych na weselu, a każda z nas, druhen, uzbrojona była w pewną liczbę iglic szczerozłotych, pozłacanych, srebrnych, aby nimi podług dostojeństwa osób te godławeselne przypinać. Jmć Dobrodziejka i poważne panie uczyłynas długo, jaki porządek w tej posłudze zachować należy, żebykomu nie uchybić, a dając mniej znakomitemu pierwszeństwo,nie stać się powodem do urazy, o którą w wielkim zgromadzeniu tak łatwo. Zdawało nam się, żeśmy te nauki dobrze pojęły,ale wszedłszy do sali, zapomniało się wszystkiego; przypinałyśmy bukiety poważnie z początku, z uśmiechem później, z pustotą nareszcie; nie obeszło się bez tysiąca uchybień, ale jewszystkie przebaczono, bo już dawno to uważam, że na młode,a zwłaszcza ładne panny nikt nie ma serca się gniewać. Naszawesołość tak wszystkich ogarnęła, iż i żonaci, i sędziwi mężowie, i młode mężatki, i poważne białogłowy, którzy żadnegoprawa do bukietów w takim razie nie mają, dopominać sięich zaczęli: jakże było im odmówić! Kto się nadarzył, bukietdostał; znikł więc wnet ów stos z tacy, za nim drugi i trzeciz gotowalni przyniesiono, zabrakło igliczek, choć tyle ich przygotowano; trzeba było prostymi śpilkami przypinać, ale i tez rąk naszych mile przyjmowane były. Nareszcie dogodziło sięwszystkim, każdy był kontent, każdy przy bukiecie; sala ogrodem się być zdawała, radość była powszechna, prawdziwe wesele. Ale mijam się z prawdą; nie wszyscy byli weseli: Macieńko stał w kącie smutny; chociaż kawaler, bukietu nie dostałi tak wyglądał, jak gdyby nie należał do godów. Przyszłam doniego, a on mi powiedział po cichu i z serdecznym żalem: „Żeinne druhny o mnie zapomniały, nie dziwię się; ale pannaFranciszka, którą na ręku nosiłem, którą od tylu lat bawięi rozśmieszam... nie będę też na jej weselu, choćby za królewica iść miała”. Zapłonęłam się na te słowa, miło i przykro misię zrobiło; pobiegłam sama do garderoby, ale jak na nieszczęście już i jednego bukietu nie było; Jmć Dobrodziejkaposłyszawszy o tym, co się działo w sali, sobie i poważnym paniom asystującym ubiorowi panny młodej resztę kwiatów poprzypinała; do ogrodnika daleko posyłać, a chciałabym koniecznie, żeby Macieńko miał bukiet. O, pewno nie za płochąjego wróżbę; jam nie Radziwiłłówna i teraz nie te wieki, kiedykrólowie pojmowali cnotliwe Polki i z nimi byli szczęśliwi...Przyszła mi myśl przedziwna: porwawszy kawałek białej wstążki i śpilkę, wróciłam z pośpiechem do sali, odpięłam własnybukiet, podzieliłam się nim z Macieńkiem, przypięłam mu gozłotą iglicą, sobie prostą zachowując śpilkę; uradowany, zawołał: „Franusiu, nie dosyć, żeś piękna, zawsześ dobra. Jaczasem bywam prorokiem: oby się spełniły wróżby i życzeniamoje!... Co bądź, to bądź, schowam ten bukiet do twego wesela, i kto wie, czym będziesz, gdy ci go oddam...” Dziwnarzecz! Te jego słowa pomimo tylu roztargnień brzmią jeszcze w uszach moich i kiedy tylko o Basi pisać powinnam, o sobieprawię... Czas wrócić do niej.
Otóż już wszyscy przy bukietach, oczy, mają na drzwi wchodowe zwrócone: otwierają się podwoje, wchodzi zapłakana Basia, nieśmiała, wspierana, otoczona od pań poważnych, a pierśjej okazuje swym poruszeniem tłumione łkania; przystępujedo niej bolejący na jej cierpienia pan młody, bierze jej rękę,z nią razem ojcu, matce czołobitność oddaje, o błogosławieństwo prosi i od rozrzewnionych odbiera: udają się potem donas, do krewnych, obchodzą wszystkich gości, domowych, i niebyło nikogo, kto by nie błogosławił szczerze i łez w oczach niemiał: ja sama taką byłam jakąś uroczystą wesołością przejęta,że wypowiedzieć nie potrafię, bo i uśmiech był na ustach,i płacz gotowy, i jakieś skryte, a przecież miłe drżenie. Myślałam sobie właśnie nie bez radości, że tak kiedyś i ze mną jakz Basią będzie, kiedy otworzono kaplicę. Ksiądz Wojciechwłożył koronkową komeżkę i bogatą stułę, stanął przed ołtarzem i wezwał nas. Minister Borch, jako poseł króla, lubo żonaty, a zatem nie drużba, i pan kasztelnic Kochanowski, wzięlipannę młodą pod ręce: mnie i wojewodziance Małachowskiej,starszym druhnom, kazano poprowadzić pana młodego. Państwo, obie rodziny, reszta gości szli za nami, trzymając sięw pary; głębokie nastało milczenie: słychać było każdy krok,każdy chrzęst materialnych sukien, szelest nawet piór i bogatych trzęsideł, które panie miały u fryzur swoich.
Doszliśmy do ołtarza — gorzał od mnóstwa świec jarzących,a wszystkie paliły się wybornie; złotolitym kobiercem okrytebyły stopnie, na najwyższym leżały dwie aksamitne pąsowepoduszki: na jednej herb Krasińskich, na drugiej herb Świdzińskich był złotem wyszyty. Państwo młodzi uklękli, my,druhny, stanęłyśmy po prawej, drużbowie po lewej stronieołtarza; jam trzymała na tacy złotej dwie ślubne obrączki;Państwo stali za panną młodą, pan wojewoda za panem starostą. Zagrano Veni Creator, po czym ksiądz Wojciech miałdługą przemowę, prawie całą po łacinie; po niej zaczął ślubdawać. Basia, chociaż zapłakana, dosyć wyraźnie mówiła: „Ja,Barbara, biorę sobie ciebie” itd., ale pan starosta nierówniewyraźniej.
Po ślubie i po włożeniu obrączek państwo młodzi padli donóg naprzód Państwu, potem panu wojewodzie i od wszystkichtrojga błogosławieństwo otrzymali; wtedy marszałek dał znak:kapela na chórze i śpiewacy włoscy, umyślnie sprowadzeni,zagrali i zaśpiewali marsz triumfalny, a dragonia nasza dałasuto ognia z armat i z ręcznej strzelby. Gdy się to uspokoiłoi właśnie młoda para przed Państwem stała, Jmć Dobrodziej,jak zwykle w takim zdarzeniu się dzieje, przemówił w te słowa: „To powołanie, które już kościół Boży ratyfikował i pobłogosławił, niechże Panu rządzącemu nieba obrotami i tymświata padołem wieczną chwałę przyniesie! Już tedy Bóg życzenia i afekta wasze uświęcił sakramentem, utwierdził zobopólną przysięgą. Niechże ich skutki chwałę Mu przyniosą. Tostaranie do was obojga należy, szczególniej też do Jmćpana,Mcpanie młody, który od tej chwili nie tylko małżonkiem, leczojcem, przewodnikiem małżonce twej będziesz; znając cnotyi przymioty Jwwcpana nie wątpię, że temu zadosyćuczynićpotrafisz, i zupełnie spokojny jestem! A co zaś twoich obowiązków się tycze, córko najukochańsza, oto naprzód: miej wdzięczność ku Jmć Matce twojej za edukacją tobie daną, troskliwość od najpierwszych lat aż dotąd około zdrowia i potrzebtwoich; niech ci równym będzie ukontentowaniem moment,który cię ogłosi wyborną Antygoną, jak ten, kiedy cię przecudowną Eponiną nazwą. Bądź cnotliwa; cnota jest to skarb nieprzebrany, przyjaciel prawdziwy, ciężar nie fatygujący, droga nie błądząca, sława nigdy nie ustająca. Staraj się, ażebyśw słowach ostrożność i roztropność, w uczynkach modestiąi powolność, a we wszystkim rzetelność zachowała. Na ostatek chwal Boga, kochaj i słuchaj męża, jakeś dotąd względemrodziców czyniła; nienawidź przywary, miej władzę nad sobąsamą: bądź stałą w przeciwnościach, sprzeciwiaj się pokusomświata.
I niechaj cię rozsądek, miłość, wiara wsławi,
A jako teraz ojciec, niech Bóg błogosławi.
Na te ostatnie wyrazy Basia, ciągle płacząca, głośno jęknęłai raz jeszcze do nóg Państwu upadła; chciała coś mówić, zapewne o tym, że będzie się starała wypełnić żądania najukochańszego ojca, ale jednego słowa dla wielkiego płaczu z ustdobyć nie mogła. Potem nastąpiły wzajemne uściskania, ukłony, winszowania; ksiądz Wojciech pokropił nas wszystkichświęconą wodą i dał patynę do pocałowania; chybił w tymtylko, że podał ją pierwej stolnikowej Jordanowej niźli panikasztelanowej Kochanowskiej, matce posła królewica; JmćDobrodziejka to postrzegłszy prosiła ją za to, żeby z panią wojewodziną Granowską pana młodego odprowadziła; jakoż taksię stało, i wszelkich uniknęło się niesmaków, pannę młodąwziął poseł królewski i wojewoda Małachowski i wróciliśmydo bawialnej sali.
Wkrótce dano znać do stołu. Stół był ogromny, w literę Bustawiony; zastawa wspaniała. W środku stała dwutygodniowej inwencji i pracy naszego cukiernika Francuza wysoka nadwa łokcie piramida, wystawiająca świątynię Hymenu,z rozmaitymi ozdobami i figurkami; były herby Krasińskichi Świdzińskich i różne napisy w francuskim języku wyrażone. Prócz tej piramidy stały na stole różne inne ozdoby, kosze srebrne, porcelanowe figurki, aż ciasno było i nasz karzełek Piotruś już by się tego dnia nie był mógł z wygodą przechadzać.Potraw ani podobna zliczyć, gąsiorów i butelek wina, nie wiem,czy się sam piwniczny dorachuje. Prócz innych wypili przy tymjednym obiedzie antał wina winem panny Barbary zwanego,to jest wybornego węgrzyna, które Jmć Dobrodziej, wedługstaropolskiego zwyczaju, roku narodzenia się Basi umyślniekupił na to, żeby go na jej weselu wypróżniono. Każda z nasma takąż beczkę, piwniczny nieraz mi mówił, że jeśli mojejeszcze z parę lat postoi, będzie wyborne. Jmć Dobrodziej częstował z niepospolitą ochotą, a goście pili z równąż. A dopierojak się zaczęły wiwaty państwa młodych, Rzeczypospolitej,króla, księcia kurlandzkiego, królewiców, prymasa, duchowieństwa, gospodarstwa, dam, a za każdym huczne wykrzyki, tłuczenie kieliszków i butelek, bicie armat, odgłos kapeli, wrzawa jakby na Sądzie Ostatecznym.
Nareszcie już po rozniesieniu wetów wszystko na chwilęucichło i wszyscyśmy myśleli, że czas wstać, kiedy Jmć Dobrodziej dał znak marszałkowi: ten postawił przed nim puzdroczarną skórką powleczone, z mosiężnymi ozdobami, któregomjeszcze nigdy nie widziała; Jmć Dobrodziej otworzył go i wyjąłpuchar szczerozłoty, kamieniami wysadzany, w kształcie kruka; powiedział, że była to jeszcze po rzymskich Korwinach pamiątka i że nie był z puzdra dobyty od czasu jego własnegowesela; potem wziąwszy z rąk piwnicznego butelkę kwartową,pleśnią okrytą, z stoletnim, jak mówił, winem, wylał ją całą,dodał jeszcze z drugiej i wniósł wiwat: pomyślność młodej pary. Przyjęto go z okrzykiem, kapela brzmieć zaczęła, uderzono z armat, każdy spełnił to zdrowie duszkiem; pękło butelekkilkadziesiąt i po tym ostatnim wiwacie, kto mógł, wstał odstołu. Już była noc zupełna. Damy poszły się przebrać, pannamłoda i my, druhny, zostałyśmy w naszych strojach; koło siódmej godziny, gdy mężczyznom trochę wyszumiało wino, zaczęto mówić o tańcu. Wnet się też rozpoczął ochoczo. Panna młoda z posłem króla Jmci bal otworzyła i przez cały czas zawszew pierwszej tańcowała parze. Z początku były same polskie, menuety, kontradanse, ale potem, przy coraz większejochocie, przy wznowionych kielichach, wzięto się do mazurai do krakowiaka; kasztelanic Kochanowski wybornie krakowiaka tańcuje i tak jak zawsze czynić należy, skoro w pierwszej jest parze, śpiewa piosnki w tejże chwili złożone; takwczora tańcując z panną młodą zaśpiewał:
Dziś nie chciałbym być królem ani wojewodą,
Tylko se starostą z taką panną młodą.
Po długich tańcach, sutej częstacji kapela grać ustała; postawiono stołek na środek pokoju, panna młoda usiadła nanim, my, druhny, otoczywszy ją, zaczęłyśmy włosy jej rozpinać i śpiewać żałośnie snaną piosnkę:
Ach! Basiu, już cię traciemy itd.
Jmć Dobrodziejka zdjęła jej wianek z głowy, a pani wojewodzina Małachowska czepiec koronkowy na to miejsce włożyła. Zdawało mi się, że na żart tak się przebrała, i gdyby nieto, że nieboga zalewała się łzami, byłabym się śmiała serdecznie; do twarzy jednak Basi w czepku i wszyscy mówili, żemąż ją będzie kochał, o czym ani wątpię, bo któż by takiej białogłowy kochać nie miał? Po oczepinach, dla uczczenia panującego domu, obyczajem przez niego wprowadzonym kazanopannie młodej tańcować drabanta z posłem króla Jmci; potemz upodobaniem do ojczystych przechodząc zwyczajów, kapelazagrała polskiego, bardzo poważnego. Zacząwszy od pana wojewody Świdzińskiego, panna młoda kolejno ze wszystkimiobecnymi mężczyznami tańcowała, aż nareszcie przyszła doJmć Dobrodzieja; ten przetańcowawszy z nią raz, przyprowadził ją do pana starosty i oddał mu ją nie tylko na ten taniec,ale na całe życie; na tym polonezie skończyła się dla nas, panien, tego dnia zabawa. Jmć Dobrodziejka kazała nam pójśćspać; poważne panie wzięły pannę młodą, żeby ją zaprowadzićdo pokojów dla niej i dla pana młodego przeznaczonych; tamudały się wszystkie mężatki i poważniejsi goście, i jak mi dziśpowiadano, tam były jeszcze mowy przy oddawaniu pannymłodej, podziękowania w imieniu pana młodego, kielichy kolejne, co późno w noc trwało.
Wyborniem też spała po tym zmęczeniu; tańcowałam doupadłego, a prawie nic mnie nogi nie bolą. Tańcowałam zewszystkimi, najwięcej jednak z posłem królewica, z kasztelanicem Kochanowskim; wiele rozmawiał ze mną; był w Paryżui w Lunewilu, dopiero rok, jak z zagranicy wrócił; spędził goprzy księciu kurlandzkim i bardzo wychwala swego pryncypała. Jeśli jest grzeczniejszy jak on, to niech go nie znam. Już sięcieszę na wieczór, a wcześnie trzeba zacząć tańce: w ostatniwtorek do dwunastej tylko tańcować wolno. Basi, a raczej pani starościny (bo tak ją Państwo zwać przykazali), jeszczemdziś nie widziała: dziwno mi, że jej z nami nie ma; odziedziczyłam za to jej łóżko, jej dwie poduszki, jej stolik do roboty,wszystkie prawa starszeństwa: już mnie teraz wszyscy pannąstarościanką zwać będą, a dotąd wołano na mnie: panno Franciszko, a najczęściej: Franusiu. Jedno choć trochę wynagrodzidrugie.
Dnia 27 lutego, we środę
Już Popielec; szkoda! dopiero za rok takie tańce i zabawybędą. Już się goście zaczynają rozjeżdżać, już poseł króla Jmciwyjechał, państwo młodzi wyjadą pojutrze, ale my ich odprowadziemy do Sulgostowa. Pan starosta gości żadnych nie prosił, bo w post nie przystoją huczne zabawy, sama tylko będziefamilia; wprosił się jednak i pan kasztelanic pod pozorem towarzystwa szkolnego, jakoż w Lunewilu rok jeszcze był razemz panami Świdzińskimi, rok pierwszy swego tam pobytu, a ichostatni, bo nierównie od nich młodszy. Bardzo się na przenosiny cieszę, gdyżem ciekawa wsi, pałacu, gospodarstwa najukochańszej siostry. Z trudnością mi przychodzi przyzwyczajać siędo zwania ją panią starościną, ale inaczej już mówić nie wypada, Państwo nawet tak ją najczęściej zowią. Bardzo spoważniała po ślubie, daleko jeszcze mniej mówi, więcej oczy spuszcza i częściej się rumieni; zawsze chodzi w kornecie, na rogówce, w sukni z ogonem; zdaje się, że jej kilka lat przybyło;trochę smutna mi się wydaje, nic dziwnego: żal jej zapewnez domu rodzicielskiego wyjeżdżać i oddać się zupełnie mężczyźnie, którego zna tak mało. To jednak musi być rzecz przykra. Jeszcze bardzo nieśmiała z panem starostą, raz go tylkonazwała mon mari; on już mówi o niej: moja żonka, częstodo niej się przybliża i więcej już z nią niźli z Państwem rozmawia. Pojutrze jedziemy do Sulgostowa.
Dnia 9 marca, w sobotę
Wróciliśmy wczora wieczór z Sulgostowa; bardzo dobrze sięzabawiłam, szkoda tylko, że pani starościna z nami nie wróciła.Już tydzień minął, jak na zawsze nasz zamek opuściła. W przeszły piątek, kiedy już wszyscy goście się rozjechali, ona raniuteńko pojechała do parafialnego kościoła naszego, do Lisowa,gdzie jest ołtarz św. Barbary, jej patronki; tam zawiesiła półserca szczerozłotego w dowód, że tu na zawsze połowa jejafektów zostanie; potem pożegnała się z proboszczem, z każdym z dworzan i z dworskich z osobna i każdemu dała sutyupominek, czego jej prawdziwie zazdroszczę i na co prawienajwięcej się cieszę, jak kiedyś także za mąż pójdę. Poszła potem do swego gospodarstwa; swoje krowy, kury i gęsi darowała biednemu gospodarzowi z Maleszowej, który niedawnoz całą chudobą pogorzał, dwie tylko kokoszki śliczne czubatei łabędzie prosiła, żeby jej można do Sulgostowa odesłać; ptaszki swoje i kwiatki, koło których bardzo starannie chodziła,mnie oddała: nareszcie obeszła cały zamek od dołu do góry,jak gdyby z każdym kącikiem pożegnać się chciała. Jak ją teżwszyscy błogosławili! Najdłużej bawiła w kaplicy i w naszympanieńskim pokoju. Gdyśmy naprędce jedli podróżne śniadanie, rzęsiste trzaskanie z bicza słyszeć się dało, pokojowiecoświadczył, że już wszystko gotowe; pan starosta szepnął żonie do ucha, że jechać trzeba: ona wtedy z wielkim płaczemrzuciła się do nóg Państwu, dziękując im za dobrodziejstwaprzez lat osiemnaście doświadczane, przepraszając, jeśli ichw czym kiedykolwiek obraziła, i świadcząc się przed Bogiem,że niczcgo sobie nie życzy, tylko tak być szczęśliwą w dalszymżyciu, jak dotąd nią była. Pierwszy raz widziałam Jmć Dobrodzieja płaczącego. O! jak też oboje ją żegnali i chwalili; sercerosło słuchając, a ktokolwiek był przytomny, płakał. Wyszliśmy na most, kapitan podnieść go kazał i nie chciał wypuścićpani młodej, póki mu pan starosta nie dał bogatego pierścienia, jako w zakład, że ją tu przywiezie; przez ten czas przypatrywałam się ekwipażom pana młodego: paradne; jedna kareta żółta, trypą pąsową wybita, na dwie osoby, druga landara na cztery, kolaska do lekkiej podróży i bryczek kilka.Konie śliczne, osobliwie sześć siwych jabłkowitych u żółtejkarety. W tej państwo młodzi pojechali sam na sam i uwierzyłam, czemu wierzyć nie chciałam; za nimi szły pojazdyz fraucymerem, a my na ostatku. Pani starościna tak płakała, że słychać było jej szlochania, ale bo też wielu z dworskich, kilku z chłopstwa o parę staj ją odprowadzali, błogosławiąc głośno; co miała pieniędzy, to im jeszcze rzuciła i panstarosta sypnął także suto, a pierwej jeszcze, od szafarza dopomywaczki, od marszałka do stróża, każdego obdarzył podarkiem. Gdziekolwiek stanęliśmy na popasie albo na noclegu,wszystko staraniem pana młodego już było gotowe; Żyd wyforowany z karczmy z betami i z bachorami swymi, stołyzastawne, liberia; nareszcie drugiego dnia wieczorem wjechaliśmy do Sulgostowa. Już z popasu pan wojewoda z księdzemWojciechem wyjechali najpierwsi, żeby panią starościnę na jejnowosiedlinach przyjąć; na granicy sulgostowskiej gromadawiejska z sołtysem na czele zatrzymała karetę państwa młodych, ofiarowano jej chleby, a jeden ze starych gospodarzymiał oracją, po której wszyscy krzyknęli: „Niech żyją sto latnowożeńcy!”
Za ich wjazdem na dziedziniec kompania huzarów, którą panstarosta na dworze swoim trzyma, dała ognia z ręcznej strzelby; kapitan salutował ich oboje. Przed drzwiami stał pan wojewoda z synowcem, stał dwór cały i wszyscy radośniei uprzejmie panią młodą witali. Skorośmy weszli do pałacu,pan starosta przyniósł żonie swojej ogromny pęk kluczy, oddając pod jej dozór dom cały. Zaraz nazajutrz pani starościnaobjęła rządy i gospodarstwo i doprawdy dziwić się należało,jak jej wszystko szło jak z płatka; ale bo też od małego dziecka Jmć Dobrodziejka, jako najstarszą córkę, przyzwyczaiłado wyręczania siebie. Sulgostów w innym położeniu jak Maleszowa, pałac, nie zamek, ale wesoło i okazale; dwór liczny,stół dobry, dom zasobny, a co najważniejsza, wszyscy kochanejsiostrze przychylni; już widzę, że wkrótce po naszym zamkusię odtęschni. Najadłam się i napiłam w Sulgostowie wielu dobrych rzeczy, a między innymi kawy. Państwo nie lubią tegomodnego trunku, który się niezbyt dawno w Polsce zjawił,i u nas dają go tylko wtenczas, kiedy są znakomici goście; mateż być bardzo niezdrowy dla młodych panien, szczególniejkrew i płeć psuje, i ja dotąd tylko parę razy jakby na żart goskosztowałam. Ale w Sulgostowie napiłam się jej do woli, całafamilia pana starosty przepada za tym trunkiem i na prośby jego i mnie Państwo co dzień filiżankę wypić pozwalali. Śmianosię z pani starościny, że nie będzie mogła jak owa żona w wierszach naszej poetki, pani Drużbackiej, zarzucić mężowi:
Kawy w moim domu nie znajdzie trzech ziarnek,
Piwa mi z serem każe zagrzać garnek
— i utworzyć sobie z tego punkt do rozwodu. Bardzo nam było smutno powracać. Rozweselał mnie tylko kasztelanic, który nam konno cały czas towarzyszył; prawdziwie słusznie szarmanckim go zowią. Pani starościna bardzo płakała żegnającsię z nami. W Maleszowej jeszczem się nie rozpatrzyła, bośmywieczór przyjechali, a dziś raniuteńko to piszę; już wiem naprzód, że mi przez jakiś czas bardzo smutno będzie.
Dnia 12 marca, we wtorek
Zupełniem zgadła: bardzo smutno bez najukochańszej siostry; takie pustki w zamku, jak gdyby nikogo nie było: zdajesię, że z sobą cały dwór nasz, całą wesołość zabrała. I Państwobardzo tęschnią; ona, jako najstarsza, najwięcej do nich zbliżoną była, tysiączne im czyniła przysługi; ja, lubo się staramją zastąpić, przecież ani Jmć Dobrodziejowi tak dobrze lulkinałożyć nie umiem, ani Jmć Dobrodziejce tak zręcznie dobieraćkolorów do haftu; z czasem da Bóg, że się wprawię; nie wiemjednak, czy kiedy wyrównam Basi (bo choć na ten raz takją nazwać muszę). Lubo chcę szczerze, o wielu rzeczach zapominam, a ona tak o wszystkim pamiętać umiała! Jak ją teżmile cały dwór wspomina! Ciągła jeszcze o niej mowa. JużPaństwo dziś wysyłają pokojowca do Sulgostowa, by się o jejzdrowiu i powodzeniu dowiedzieć; formalna była lukta między nimi, który ma jechać, każdy miał niezmyśloną ochotę;a Michał Chronowski, który dopiero jutro do Opola ma wyjeżdżać, żałował, że już nie jest pokojowcem.
Bardzo smutno w maleszowskim zamku. Kasztelanic pojechał, a przez te trzy dni nikt nie był prócz dwóch kwestarzyi jednego szlachcica z sąsiedztwa, który przyjechał prezentować Państwu młodą żonę swoją, bo był niegdyś na ich dworze. Bardzo do rzeczy, zdaje się, człowiek. „Moje serce — powiedział do żony, która z wielkiej nieśmiałości ledwie dwa razy otworzyła usta — jeśli będę dobrym mężem i ojcem, panustaroście za to dziękuj i temu oto panu marszałkowi: pierwszymi strofowań, drugi plag z młodu nie szczędził”. Podobała misię ta szczerość jego; udarowali go Państwo wspaniale. Zresztąnikt nie był; cicho, głucho, smutno, jak to zwyczajnie po wielkiej wesołości i wrzawie; jednak już raz uśmiałam się serdecznie. Jmć Dobrodziejka całą garderobę panieńską pani starościny pannom respektowym i służebnym rozdała; przez czasniebytności naszej każda z tych datków coś sobie zrobiła: tojubkę, to kontusik, to fartuch, to salopkę, i wszystkie jakbynamówione wystąpiły w tych strojach w niedzielę; gdzie rzucić było okiem u stołu, wszędzie był szczątek garderoby Basi:postrzegł to pierwszy Macieńko, westchnął okropnie, a zapytany odpowiedział, że boleje nad tym rozszarpaniem chudobyśp. Barbary. Wszyscy w śmiech, ja z Teklusią najbardziej, ażnas łajał Jmć Dobrodziej i przypomniał nam to starodawneprzysłowie: Przy stole jak w kościele. Ale jakże śmiać się niebyło?
Dnia 25 marca 17S9 r., w piątek
Wczora zdarzyła mi się też nowa i zupełnie niespodziewanaprzygoda, która w tym dzienniku miejsce zająć powinna.Gdym jak zazwyczaj w południe z Madame i z siostrami przyszła na pokoje Państwa na obiad, zastałam kasztelanica Kochanowskiego; stojąc w framudze okna z Jmć Dobrodziejem,rozmawiał tak żywo, że nie spostrzegł, kiedyśmy weszły; niemogłam dosłyszeć tego, co mówili, jednak obiły się o moje uszyte ostatnie Jmć Dobrodzieja słowa, które z niejakim wyrzekł przyciskiem: „O finalnej rezolucji wnet się Wmośćdowiesz”. I to powiedziawszy szepnął coś do ucha Jmć Dobrodziejce; ta kiwnęła na marszałka, dała mu jakiś potajemnyrozkaz i niedługo obiad dano. Pan kasztelanic naprzeciwkomnie usiadł i dopierom się dokładnie przypatrzyła, jak był wystrojony. Frak aksamitny haftowany, kamizelka atłasowa biała, żaboty i mankiety koronkowe, fryzura jak z pudełka;a szastał się, kręcił, rozmawiał, francuszczyzną i dowcipem sadził dwa razy więcej niż kiedy: bardzo był piękny i zabawny.Obiad trwał dłużej niż zwykle, na pieczyste czekaliśmy chwilę i zważałam, że wtedy pan kasztelanic, lubo prawie nieustannie gadał i śmiał się, przecież mienił się jak cudowny obraz;nareszcie drzwi od sieni się otworzyły, weszli pacholiki z pieczystym, a mój kasztelanic zbladł jak chusta: spojrzałam napółmiski, obaczyłam gęś z czarnym sosem i domyśliłam sięwszystkiego. Nie śmiałam podnieść oczów, dziwne myśli cisnęły mi się razem do głowy; przypomniały mi się owe pięknekrakowiaki, zręczne mazury i menuety, wyborne siedzenie nakoniu, gładka mowa francuska, śliczne komplimenta, weselepani starościny i jakiś żal serce mi ścisnął; nie miałam odwagi wziąść z półmiska, Państwo nawet go się nie tchnęli i gdyby nie szary koniec, byłyby oba zeszły całe; ale Macieńko pierwszy napoczął, a za jego przykładem poszli inni; taki nic dobrego, że wziąwszy udko gęsi, na głos powiedział: „Twardyćto wprawdzie kawałek, ale i to się strawi”. Wieki całe siedzieliśmy u stołu, mnie się przynajmniej tak zdawało, bo mniei ciekawość dręczyła niepomału.
Nareszcie Jmć Dobrodziej dał znak wstania; powstaliśmyi gdy każdy był zajęty dziękowaniem Panu Bogu, widziałam,jak kasztelanic chyłkiem wymknął się z sali: już więcej niewrócił, a gdy się dworzanie i dworscy rozeszli, Państwo mnieodwołali od mojej roboty i Jmć Dobrodziej tak do mnie mówił:,,Mościa panno! Pan Kochanowski, kasztelanic radomski,oświadczył się dziś o twoją rękę; lubo ród jego jest dawnyi znakomity, majątek uczciwy i dosyć stosowny, nie zdała sięta partia ani mnie, ani Jmć Dobrodziejce: naprzód — pan kasztelanic bardzo młody, sam z siebie nic nie znaczy, śp. ojcaswego tylko tytułem się szczyci i nie odebrał jeszcze żadnejgruntownej łaski z szafunku dworu; po wtóre, nie wziął się,jak przynależy, do rzeczy, nie użył ani swatów, ani dziewosłębów, sam dziś oświadczył się jakby z kopyta, żądał natychmiast rezolucji finalnej. Otrzymał też przyzwoitą. Ani wątpimy, że i Waćpanna, Franulku, tegoż zdania jesteś”. To powiedziawszy, nie czekając odpowiedzi mojej, kazał mi wrócić doroboty.
Zapewne, zastanowiwszy się, i z obowiązku, i z przekonaniasposób myślenia Państwa dzielę; ale ponieważ tu wszystkoszczerze pisać się obowiązałam, wyznam, że wcale nie dlatego,że młody ani też że się wziąść do rzeczy nie umiał, ale najwięcej dlatego, iż nie ma sam z siebie znaczenia; jak Macieńkopowiada: to „nic”, na którym kończy się „kasztelanic”, niewieleblasku przynosi: mnie by się przynajmniej zupełnego kasztelana chciało. Wreszcie, Bóg widzi, że jeszcze ochoty nie mam iść za mąż; tak mi dobrze w rodzicielskim domu. Kilka dni popowrocie z Sulgostowa smutno mi było, ale teraz już wracamdo dawnej wesołości, gram nierównie większą rolę jak dawniej; kiedy gości nie ma, mnie czwartej u stołu półmiski podają, ja teraz z Państwem wszędzie jeździć będę; szkoda bytego wszystkiego porzucić; a potem, zamężcie kończy zupełniezawód białogłowy; skoro pójdzie za mąż, jużci klamka zapadai po wszystkim; wie, czym będzie, gdzie będzie do śmierci; jazaś w myśli mojej bujać lubię i na wołowej skórze by nie spisał tego, co mi czasem przy krosnach lub przy siatce po głowie się uwija. Jmć Dobrodziejka wprawdzie bardzo często powtarza: „Pannie dobrze edukowanej i urodzonej nie przystoizabawiać myśli mężem”. Ja też doprawdy, że nie o mężu myślę, tylko tak o różnych andronach, a cokolwiek mi się zdarzyczytać, wszystko to mimowolnie zaraz do siebie stosuję. Dzielę los wszystkich księżniczek, heroin z dzieł pani de Beaumont,panny de Scudéri, pani de La Fayette i często mi się wydaje, żem na takie same przeznaczona awantury. Teraz, kiedyjuż Basia za mąż poszła, większą mam ku temu łatwość; onate bujania zawsze we mnie ganiła i niewiele romansów czytaćdawała; lecz dla odwetowania straty czasu w ciągu jej wyprawy sama Madame wiele mi czytać każe, a im więcej czytam,tym więcej myśli moje rozkołysane. Basia zawsze zupełnie odmienne od mego miała ułożenie: ona mi się nieraz przysięgała,iż nigdy o przyszłości, o mężu nie myśli, chyba przy pacierzu;bo trzeba wiedzieć, że z rozkazu Jmć Dobrodziejki każda z nas,gdy szesnasty rok zaczyna, do prośby o rozum dobry, zdrowiedobre, przyjaźń ludzką dokłada: „i męża dobrego”. Basia zwała rzeczą bardzo słuszną prośbę do Boga o to, żeby był dobryten, który nam kiedyś ojca i matkę ma zastąpić, z kim żyćtrzeba do śmierci, kogo słuchać i kochać należy; ale nigdyw życiu nie postało jej w głowie, gdzie go pozna, jak i kiedy,czy jej się zdarzą jakie szczególne przygody, czy nie. Mówiłazawsze: „Jak się trafi, dosyć będzie czasu”. Bardzo dobrze natym wyszła; takiego słusznego dostała człowieka; pisała doPaństwa, że skoro się odtęschni od ich domu, nie będzie nadnią szczęśliwszej białogłowy: widać, że coraz bardziej kochapana starostę i że zupełnie z losu swojego kontenta. Kto wie?może bym ja takim losem zaspokojoną nie była?... Co bądź, tobądź, bardzo dobrze Państwo zrobili, że odmówili kasztelanicowi; żal mi trochę nieboraka, iż taki wstyd poniósł, ale nadzieja w Bogu, sprawdzą się słowa Macieńka: i on strawi tenprzykry kawałek.
Dnia 17 marca, w niedzielę
Jużeśmy wczoraj do wieczerzy siadać mieli, kiedy nas zajechali arcyprzyjemni i zupełnie niespodziewani goście: księżnawojewodzina lubelska z mężem, ciotka moja. Dla ważnychspraw i obowiązków, a najwięcej dla obecności królewica, niemogąc być na weselu p. starościny, gdy on do Kurlandii wyjechał, zjechali tu umyślnie, chcąc sobie to nagrodzić i państwu powinszować wydania córki za mąż szczęśliwie. Przyjazdem tych znakomitych gości znowu się nasz zamek ożywił;Jmć Dobrodziej nie posiada się z radości i prawdziwie miejsca księżnie znaleźć nie umie: rad by jej nieba przychylił, takją uwielbia i poważa. Księstwo wojewodowie już pięć latw Maleszowej nie byli, ja przez ten czas z dziecka na pannęwyrosłam, dosyć się też nade mną wydziwić nie mogli; wstydmi wyznać, ale mnie tak z urody chwalili, żem nie wiedziała,gdzie się podzieć. Bardzo są przyjemne te pochwały, ale kiedyje człowiek jakby przypadkiem usłyszy; wręcz powiedziane —niemal przykre; i milej mi teraz wspominać je sobie, jak byto wczora ich słuchać. Książę wojewoda powiedział bez żartu,że gdybym się pokazała w Warszawie, zgasłaby i starościankaWeslówna, i krajczyna Potocka, i księżna Sapieżyna, żonakanclerza, które za pierwsze piękności uchodzą; księżna zaśuznała, że mi tylko nie dostaje lepszego trzymania się, ułożenia, poloru. Jak żyję, tylum pochlebnych nie słyszała rzeczyi wcalem sobie nie wystawiała, żebym tak dalece piękną była.Widziałam, jak na te pochwały rosło z radości serce Jmć Dobrodzieja, ale co Jmć Dobrodziejka, to mnie kazała przywołaćdziś rano do siebie i mocno napominała, żebym tym słówkomzupełnej nie dawała wiary, zowiąc je dworszczyzną.
Coś mi się wszystko wydaje, że są na mnie jakieś projekta.O, jak bym je też wiedzieć rada! Niespokojności mnie aż biorą i prawdziwie, że tej nocy dobrze spać nie mogłam, takie misię dziwy snuły. Ale bo co też księstwo napowiadali rzeczyciekawych, zabawnych; Państwo chcieli, żebym jak zwykleo dziesiątej z Madame i z siostrami na górę spać poszła, aleksiążę wojewoda uprosił, żem do końca wieczora siedziała. Jakie to były w Warszawie uczty, bale z powodu inwestyturykrólewica; nie pamiętają od dawna tak świetnych zapust:w ostatki we wszystkich kolegiach grano trajedie i komediei taki jest powszechny do królewica zapał, że wszędzie były doniego przystosowania. Tak w ostatni poniedziałek (właśniew dzień wesela Basi) u księży jezuitów grano Trajedię Antygona, w której Demetriusz, rycerz wielki, ojca swego od nieprzyjaciół obrania i państwo mu przywraca; na końcu więc takie do królewica powiedziano wiersze:
Nie u samych synowie wierni byli Greków,
Są Demetryjuszowie i u nas tych wieków.
Ty nam, Wielki Karolu, ten przykład wskrzesiłeś,
Gdy lepszego niż Greczyn ojca krzywd broniłeś;
Bądźże Ojcem Ojczyzny tej, króluj nad nami:
Wszyscy za Ciebie będziem Demetryjuszami.
Już więc królewic głośnych ma stronników, mnie coś doucha szepce, że on królem polskim będzie; słuchałam z wielkimupodobaniem pochwał, które mu dawał książę wojewoda: tomój bohater i on wyjdzie na wielkiego człowieka. Ale cóż?kiedy to u nas o zgodę tak trudno; po kilku drobnych rzeczachdostrzegłam, że księżna wojewodzina nie jest tego zdania, innego króla życzy Rzeczypospolicie, nie królewica ani Poniatowskiego, zdaje mi się, że jakiegoś trzeciego ma na oku. Czyjeteż widoki i życzenia Bóg spełni? Prawdziwie rzecz ciekawa.
Dnia 10 marca, we wtorek
Wyjechali księstwo przed pół godziny; jaszcze wczorawyjeżdżać chcieli, ale Jmć Dobrodziej koła z ich powozów pozdejmować kazał i przekonał, że w poniedziałek puszczać sięw podróż niebezpieczno, bo to jest dzień feralny. Do końcabardzo na mnie byli łaskawi, szczególniej książę wojewoda.Tyle Państwu głowę kłócili, że kto wie, czy dla dokończeniaedukacji nie oddadzą mnie na pensją do Warszawy. Od niedawnego czasu niejaka panna Strumle, cudzoziemka, którą lubo panną, wszyscy Madame zowią, założyła pensją panien, bodotąd po klasztorach tylko się chowały; ta jej pensja w wielkiej jest renomie. Z najpierwszych domów córki nabywają tamtalentów i poloru; niepospolite subiekta stamtąd wychodzą,i dla młodej panny być czas jakiś u Madame Strumle taka zaleta, jak dla kawalera być w Lunewilu. Do niej książę wojewoda choć na rok oddać mnie radzi, tam mam nabrać tegowszystkiego, co mi nie dostaje. Państwo woleliby do sakramentek, w klasztorze zawsze przyzwoiciej; nie wiem zatem, naczym się skończy, wiem tylko, żem jakoś niespokojna: nie tyleuważam tego, co czytam, robota nie tak dobrze mi idzie jakdawniej; więcej myślę o tym, co będzie, jak o tym, co jest: takjestem, jak gdyby mnie się co dziwnego stać miało. Nie trzymałam tak dobrze o sobie przed pobytem księstwa, a dalekoz swojej osoby kontentniejsza byłam. Doprawdy, że sama siebie nie rozumiem.
Dnia 24 marca, w niedzielę
A! Bogu dzięki! pojutrze jedziemy do Warszawy; konieczniemusiałam potrzebować tego wyjazdu, bo od czasu, jak postanowiony, zupełnie jestem spokojna. Nie wiem jeszcze, gdzieoddaną będę, ałe rzecz pewna, że do Maleszowej nie takprędko wrócę, bo Jmć Dobrodziejka całą moję garderobę zabrać kazała i z jej sukien dwie dla mnie przerobiono. Państwoniespodzianie powołani zostali do Warszawy dla interesówsukcesji po śp. Błażeju Krasińskim, stryjecznym naszym, który zszedł bezdzietnie i znaczny majątek zostawił. Takam szczęśliwa, że jadę, może też dlatego, że zboczemy do Sulgostowa.Pani starościna właśnie wróciła z bardzo miłej podróży; obwoził ją pan starosta po krewnych, sąsiadach, przyjaciołachswoich; wszędzie jej radzi byli: teraz już ciągle w domu siedzieć będzie i bardzo się z tego cieszy; na wyborną gospodynię się zanosi. Pan wojewoda Świdziński z takim o niej uniesieniem pisał, z taką wdzięcznością, że się aż Państwo rozpłakali nad jego listem, a to jedynie z radości. Miło, kiedy rodzicenad dzieckiem łzy radości leją. Basia do innych łez nigdyPaństwu powodem nie była, chyba wtedy, jak stąd wyjeżdżała. Bardzo się cieszę, że ją zobaczę.
Dnia 7 kwietnia, w niedzielę, z Warszawy
Sama temu wierzyć nie śmiem: już od wczora bawię naowej sławnej pensji u Madame Strumle; księstwo wojewodowie tak dobrze wszystko ułatwili, żem od razu wstęp znalazła, a na słowo księżnej Jmć Dobrodziej sakramentek odstąpił.Radość moja niewypowiedziana, bom sobie tego gorąco potajemnie życzyła. Jadąc do Warszawy, byliśmy w Sulgostowie; pani starościna wesoła, szczęśliwa, jak też była Państwu rada!Powiedziała mi, że kto tego nie doznał, wystawić sobie nie może, co to jest za szczęście rodziców w własnym domu przyjmować. Wszystkie potrawy, wszystkie trunki i przysmaki, którePaństwo lubią, wszystkie były na stole przez te trzy dni; niezapomniała o niczym, co by im przyjemność zrobić mogło, a nawyścigi z panem starostą usługiwała im i dogadzała. Słyszałam, jak Jmć Dobrodziejka mówiła do niego, że Basia jeszczelepsza od tego czasu, jak za mąż poszła. „Nie lepsza — odpowiedział — już ją taką z rąk Państwa Dobrodziejstwa dostałem, ale ma teraz większe pole okazania przymiotów swoich,a jaką jest przez te parę dni dla rodziców, taką dla mnie codzień. Widać też, że ją serdecznie kocha i ona bardzo się doniego przywiązała. Mówiła mi, że męża to żona uważa jak ojca, jak przyjaciela, że to jest związek tak ścisły, iż bardzo pojmuje, że tylko śmierć jedna rozerwać go może; i co dziwnego,powiadała mi jeszcze, że co dzień jest szczęśliwsza i że wolidaleko dnie teraźniejsze jak dnie wesela. Już się zupełnie rozgospodarowała i bardzo dobrze umie domem zarządzać, gościprzyjmować. Panny i dziewczęta, które z Maleszowej pobrała,mówią, że im wybornie w Sulgostowie. Państwu nie chciałosię wyjeżdżać; ja wyznam szczerze, że mi było do Warszawypilno, i byłam temu rada, gdy ich listy do wyjazdu przymusiły. Miałam się do czego śpieszyć, tu prawdziwie ukształcę się,wydoskonalę, a ja dosyć mam ochotę zostać niepospolitą białogłową. Chcąc się do tego przysposabiać, wzięłam się szczerzedo nauki i zawieszając na czas wszystkie myśli, bujania, całąprzyszłość, chcę zająć się jedynie tym, co jest, nie tracić napróżno ani chwili. Wczora, jako w dzień, w który tu oddanązostałam, Jmć Dobrodziejka zawiezła mnie do kościoła; spowiadałam się i komunikowałam z jej rozkazu na tę intencją,żeby nauki i światło, których mam tu nabrać, na dobre, nie nazłe mi wyszły. Usłuchałam, lubo tego nie pojmuję, jak by inaczej stać się mogło? Skoro się rozpatrzę na tych nowosiedlinach, opiszę wszystko — dotąd jestem odurzona. Przywykławidzieć zawsze znajome twarze, wydziwić się nie mogę, iż tunie znam nikogo.
Dnia 12 kwietnia, w piątek
Już zupełnie się rozpatrzyłam i nieco oswoiłam z nową siedzibą moją. Madame Strumle bardzo mi się podoba, do rzeczybiałogłowa i dziwnie na mnie łaskawa. Nie tak tu dworno,wspaniale, huczno, jak w maleszowskim zamku, ale uczciwiei dosyć wesoło; mnie sama nowość bawi; na przykład: nie maani pacholików, ani hajduków, tylko i do stołu, i wszędzie same usługują kobiety. Jest nas panien kilkanaście, wszystkiez najpierwszych domów i młodziuteńkie. Bardzo tu częstowspominają siostrę pana starosty, pannę Mariannę, dzisiejsząkasztelanową połaniecką; była na tej pensji przez parę lati w sercu Madame i towarzyszek swoich słodką i niewytartąpamięć zostawiła. Ma to być dobra, rozsądna, wesoła, zewszech miar przyjemna i nieoszacowana osoba; bardzo dobrzenauki przyjęła. Państwo, przypatrzywszy się tej pensji, zupełnie zaspokojeni zostali; już w klasztorze nie może być pannalepiej strzeżona. Madame nosi w kieszeni klucz od drzwiwchodowych, nikt bez jej wiedzy ani wyjść, ani wnijść niemoże; gdyby nie kilku starych metrów, można by zapomnieć,jak mężczyźni wyglądają: krewnym żadnym płci męskiej bywać nie wolno. Metr od tańca chciał już przy mnie, żeby panowie Potoccy, w kolegium jezuitów będący, mogli tu bywaći z siostrami swymi razem kontradansów się uczyć: Madame Strumle ani słyszeć o tym chciała. „Ci panicze nie sąbraćmi wszystkich pensjonarek moich, tylko dwóch — powiedziała — a zatem przystępu do mego domu pozwolić im niemogę”.
Mam metra od francuskiego i od niemieckiego języka, odtańca, od rysunku, od haftu i od muzyki, śliczny tu jest klawicymbał, nie taki szpinet jak w Maleszowej, ma aż półszóstejoktawy, a tony 23 razy odmieniać można. Kilka jest panien,które już polskiego tańca wcale nieźle zagrać potrafią, i to niez palców, ale z nut, a co największa, ręce na krzyż. Metr miobiecuje, że najdalej za pół roku dojdę i ja do tej doskonałości; miałam też i z domu jakie takie początki. Rysuję dotądsame wzorki i dosyć zręcznie mi to idzie, ale nim dokończęedukacji, muszę koniecznie tyle się nauczyć, żeby zrobić farbami suche drzewo, na gałęzi zawieszony wieniec z kwiatów,a w środku cyfra Państwa, i ofiarować im to dzieło w nagrodę poniesionych kosztów, bo zapewne dosyć znaczne będą.Księżniczka Sapieżanka, tu od roku będąca, robi właśnie takążmalaturę dla rodziców i mnie aż zazdrość bierze, ile razyspojrzę na tę jej robotę. Jak by dobrze się wydawała w bawialnej sali w naszym zamku, pod tym wielkim mego ukochanego biskupa obrazem.
Metr od tańca prócz menuetów i kontradansa uczy nas chodzenia, kłaniania się; ja dotąd na jeden tylko manier się kłaniam, a to ich jest kilka: inaczej królowi, inaczej królewicomi innym panom i paniom; o ukłon królewicowski najpierwejprosiłam i najlepiej go umiem; może też choć raz księciu kurlandzkiemu się ukłonię. Nieustannie zajęta, chciwa nauki, czasmi prędko i dosyć mile schodzi. Jmć Dobrodziejka już razmnie odwiedziła, bardzo zakłopotana sprawami. Wyznamszczerze, że pierwszych dni dziwno mi tu było; te ciągłe przestrzegania pokuty, ten krzyż żelazny, w który mnie ubrano,żebym się prosto trzymała; ta machina, w której po godziniestać potrzeba, żeby się nogi prostowały (choć moje, zdaje misię, że dosyć są proste): wszystko to nie szło mi w smak. Naweselu pani starościny i po jej odjeździe zupełnie na słusznąpannę wyszłam; oświadczenie kasztelanka Kochanowskiego,pochwały i szeptania księcia wojewody, wszystko gdzieś daleko myśl zawiodły; jużem sądziła, że jestem czymsiś, aż tunagle zdziecinniałam: Madame Strumle nawet z pacierza prośbę o dobrego męża wyrzucać kazała, a na to miejsce naukędobrą włożyła. I tu prawdziwie o czym innym, jak o nauce,myśleć niepodobna.
Dnia 28 kwietnia, w niedzielę
Już trzeci tydzień pobytu mego na pensji się kończy, a jaani słowa w tym dzienniku nie napisałam; bo dni zupełnie jednakowe prędko schodzą, ale mało rzeczy do opisu podają:oto i w tej chwili dumam nad tym, co napiszę. Państwo niedługo wyjadą. Księżna wojewodzina raczyła mnie odwiedzići uważała, że się lepiej trzymam; metrowie ze mnie kontenci,Madame bardzo łaskawa, panny przychylne i grzeczne: zresztąnic a nic nie wiem. Zdaje mi się niepodobną rzeczą, żebym jaw Warszawie była, bo z publicznych rzeczy nierównie mniejwiem i znakomitych ludzi nierównie mniej widzę jak w Maleszowej. Królestwa oko moje nie ujrzało. Księcia kurlandzkiego wcale nie ma i nie tak prędko powróci.
Dnia 9 czerwca, w niedzielę
Gdybym zawsze na pensji zostać miała, wnet by ustał mójdziennik, a szkoda, że nie mam co w nim pisać, bo może zupełnie po polsku zapomnę. Prócz listów do Państwa, którzyjuż wyjechali, gdyż urządzenie tej sukcesji nie tak prędko sięułatwi, prócz rozmowy z garderobianką moją i tego dziennikanigdzie ojczystej mowy nie używam: wszędzie i zawsze pofrancusku. W naukach znaczne postępy czynię, a co mnie mocno cieszy, księżna wojewodzina, która mnie przez miesiąc cały nie widziała, zapewnia, żem znacznie urosła i że już bardzodobrze się trzymam; prawda, żem teraz ze wszystkich panientu będących najwyższa, a moja przepaska trzech ćwierci nietrzyma. Teraz, kiedy tak pięknie i zielono na świecie, czasem nie wiedzieć skąd jakaś tęsknota mnie napada; chciałabymbyć ptaszkiem, wylecieć daleko i znowu do mojej klatki powrócić; ale nic z tego: trzeba siedzieć, a jeszcze na jakiej ulicy! — na Bednarskiej, podobno z całej Warszawy najbrzydszej. Na przyszły rok, da Bóg doczekać, będzie inaczej.
Dnia 26 lipca, piątek
Przy zatrudnieniu, choć bez zabaw i nowin, dnie, jak widzę,bardzo prędko mijają; dziś za głowę się wzięłam, kiedy po takdługim milczeniu, chcąc coś [nie]coś napisać w tym dzienniku,szukałam w kalendarzu, jaki dzień mamy, i dowiedziałam się,że już siedem niedziel, jak się go ani tknęłam; dzisiejszydzień jednak pamiętnym mi będzie: dziś, jak żyję na tym świecie, pierwszy list do siebie pisany odebrałam. Nieoszacowanapani starościna zrobiła mi tę przyjemność i na kopercie napisała mój adres. Już więc na poczcie wiedzą, że jest w Warszawie Mademoiselle la Comtesse Françoise Krasińska; skakałam z radości, ten list odebrawszy: schowam go wraz z kopertą na wieczną pamiątkę. Pani starościna zdrowa, szczęśliwai taka łaskawa, że z intrat ogrodowych, które jej pan starosta do rozrządzenia oddał, przysyłała mi cztery dukaty w złocie,żebym z nimi zrobiła, co mi się podoba. Pierwsze to pieniądze,których panią jestem, i te niemało mnie ucieszyły. Co też nanich miałam projektów! Zdawało mi się, że całą Warszawę zakupię! Dla siebie nic nie potrzebuję, bo z łaski Państwa mamwszystko, ale chciałam każdej pannie zostawić upominek i daćkażdej po pierścionku złotym. Madame mnie zmartwiła mówiąc, iż by ledwie dla czterech wystarczyło; chciałam potemkupić dla Madame Strumle salopkę blondynową, alem się dowiedziała, że taka kilkadziesiąt dukatów kosztuje; nareszciepo długich wahaniach tak się namyśliłam: dukata poślę dofary do Pana Jezusa na mszą, żeby Państwa interesa dobryobrót wzięły i pani starościna zawsze tak szczęśliwą była jakteraz; dukata zmienię na tynfy i rozdam między służebnetego domu, a za dwa dukaty w niedzielę małą ucztę wyprawię:będzie kawa, której tu nigdy nie pijamy, będą ciasta, owoce;już Madame Strumle zezwoliła na ten użytek pieniędzy. NiechBóg da zdrowie kochanej pani starościnie, że mi taką przyjemność sprawiła, bo jak mnie się zdaje, większej nie ma nad częstowanie i obdarzanie drugich; jeśli sobie życzę dostać mężajeszcze bogatszego od siebie, najwięcej dlatego, żebym pieniądze i podarki suto rozdawać mogła.
Moja edukacja znacznym postępuje krokiem, już kilka kontradansów i menuetów gram z nut, a wkrótce zacznę się uczyćnajmodniejszego teraz polskiego tańca, niepięknie, bo „Studiabłów”, zwanego; ale sześć razy wypada w nim rękoma nakrzyż grać. Najdalej za miesiąc suche drzewo z wieńcem będzie w robocie; haftuję też na kanwie strzelca z fuzją i z chartem na smyczy; czytam wiele, piszę pod dyktacją, przepisuję,po francusku gładziej mówię niśli po polsku i w tym dowodzę,że niedługo do dobrego tonu należeć będę mogła. O taniec anisię pytać, nie wiem, czy mi metr nie pochlebia, ale mówi zawsze, iż w całej Warszawie nie ma takiej jak ja tancerki.U księstwa bywam czasem, ale rano, kiedy nikogo nie ma;zawsze tam wiele miłych nasłucham się rzeczy, osobliwie odksięcia, który już by miał ochotę, żeby mnie odebrano z pensji, ale księżna i Państwo zimy chcą czekać. Dopiero konieclipca, to bardzo daleko. Czy też ta zima przyjdzie kiedy?
Dnia 26 grudnia, we wtorek
Przyszła nie tylko zima, ale i chwila opuszczenia pensji;przyszedł ten moment pożądany, w którym inne zupełnie rozpocznę życie. Dziennik mój nawet zrobi się obfitszym, zabawniejszym, i także na to niezmiernie się cieszę. Nie wrócę domaleszowskiego zamku, aż Bóg wie kiedy; księstwo tak łaskawi, iż żądali koniecznie i otrzymali od Państwa pozwolenie zatrzymania mnie przez tę zimę u siebie i wprowadzenia w wielki świat. Pojutrze już kończę pensję i osiądę na dobre u księstwa. Żal mi trochę porzucać Madame Strumle i panny, z którymi się zaprzyjaźniłam, ale wyznam szczerze, że radość wydobycia się z tej klatki, poznania tego świata, o którym jużtak dawno słyszę i myślę, zupełnie żal przemaga. Wnet zobaczę króla, królewiców, będę u dworu; księcia kurlandzkiego codzień się spodziewają, i jego poznam. Ach! jakże od tych dnikilku, co wiem, że już rzucę pensją, czas pomału idzie.
Dnia 28 grudnia, we sobotę
Dzisiejszy dzień na zawsze dla mnie pamiętny: z rana przyjechała sama księżna wojewodzina i wzięła mnie; przy niej żegnałam się z pannami, z Madame Strumle i pomimo tego, żemtej chwili od tak dawna żądała, od łez wstrzymać się nie mogłam. Po drodze wstąpiliśmy do kościoła, ale nie byłam zdolną modlić się dobrze, bo myśli dziwnie były rozbujane. Jużemusadowiona; księstwo mieszkają w swoim pałacu na Krakowskim Przedmieściu, prawie naprzeciwko pałacu księcia wojewody ruskiego; niezbyt wielki, ale wcale piękny; z drugiejstrony ma widok na Wisłę i maleńki ogród. Ja mieszkamw ładnym pokoju, który w lecie osobliwie dziwnie musi byćprzyjemny, bo z gankiem i z wyjściem do ogródka; z jednejstrony mam komunikacją z księżną, z drugiej z służebną moją. Już był krawiec, brał mi miarę i dziwił się nad szczupłościąi giętkością stanu mego; zrobił mi sukien par kilka, nie wiem,jakie będą, bo księżna sama wszystko dysponuje, a takie uszanowanie (bodaj czy nie strach) we mnie wzbudza, że spytaćjej się o nic nie śmiem. Książę, choć mężczyzna, daleko mimniej imponuje, bo też bardzo łagodnego charakteru i wielceprzyjemny; żal mi, że go teraz w Warszawie nie ma: pojechałdo Białegostoku naprzeciw księcia kurlandzkiego, w tychdniach oba wrócić mają: w wysokich jest łaskach u królewica.Jutro mamy jechać na wizyty, księżna mnie obwiezie po znaczniejszych domach, gdyż tak się zawsze czyni, kiedy kto chcebyć znanym i na kompanie proszonym. Trochę się lękamtych wizyt, a oraz i cieszę się na nie; będą mi się przypatrywać, ale i ja też wiele rzeczy i osób zobaczę: początek każdejrzeczy jest przykry.
Dnia 29 grudnia, w niedzielę
Trzy dobre nowiny mam do zapisania: królewic Karol wczora o godzinie pierwszej z południa przyjechał, z nim książęwojewoda, który mnie jak siostrę w domu swoim witał, i jużpo wizytach; oddaliśmy ich kilkanaście. Nie wiem, czy potrafięwszystkie domy wyliczyć, zwłaszcza że były takie, gdzie nasnie przyjęto, jak to u posła francuskiego i hiszpańskiego, którzy tu są z żonami, u prymasa i u wielu innych; tam księżnazostawiać kazała karteczki ze swoim tytułem i nazwiskiem.Naprzód byliśmy u pani Humieckiej, miecznikowej koronnej,jako u wujenki mojej, potem u księżnej strażnikowej Lubomirskiej, bratowej księstwa; ta jako młoda, przystojna i księżniczka Czartoryska z domu, rej między młodymi paniami wodzi i niezmiernie francuszczyznę lubi. Bardzo mi się przydajemoja umiejętność w francuskiej mowie, której już dobre początki wywiezłam z Maleszowej, a wydoskonaliłam na pensji.Tu, im dom znakomitszy, im gospodyni młodsza, tym więcejpo francusku mówią, a jak mężczyźni poważni łaciną strzępiąmowę swoję, tak młodzież francuszczyzną. Wolę ten zwyczaj,bo rozumiem, co mówią.
Byliśmy u hetmanowej Branickiej; jej mąż, hetman wielkikoronny, jest jednym z najbogatszych panów w Polsce, aledwór źle go widzi. Byliśmy i u księżnej wojewodziny ruskiej,u tej rozmowa była co do słowa po polsku; bo też to już stateczna pani: podobała mi się niezmiernie. Poznałam u niej jedynaka jej syna, dziwnie przystojnego i grzecznego kawalera;wiele mi pięknych rzeczy powiedział, i podobnom na tej wizycie najlepiej się zabawiła. Ale źle mówię, zabawiłam się równiedobrze u kasztelanowej krakowskiej Poniatowskiej. To białogłowa niepospolita, wiele i z zapałem mówiąca; zastaliśmy jąw wielkiej radości, gdyż w gronie familii witała ukochanegosyna, który niezbyt dawno z Petersburga powrócił, owego syna, o którym to mówią cichaczem, że królem może będzie.Przypatrywałam mu się pilnie; nie mogę powiedzieć, żeby misię podobał, ale przyznać muszę, że piękny i grzeczny. Niewiem, czy to tak z natury, czyli też udanie, ale zdawało misię, jakby już coś królewskiego miał czy chciał mieć w sobie:wspaniała i układna nad wiek postawa, chód i ukłon inny jaku wszystkich.
Zabawiłam się także wybornie u wojewodziny podolskiejRzewuskiej, bośmy zastali i męża jej, hetmana polnego.O przygodach dziecinnych lat jego, jak w dobrach ojca między wiejskimi dziećmi ukryty boso chodził, o męstwie, zahartowaniu — tyle słyszałam od Jmć Dobrodzieja, iż dziwnie mibyło miło go widzieć. Ma lat przeszło pięćdziesiąt, zdrów i silny; obyczajem dawnych Polaków brodę nosi, co mu powagidodaje; ma być i niepospolicie uczony: książę wojewoda mipowiadał, że wcale piękne trajedie pisze. Byliśmy i u paniBrühlowej, żony ulubionego ministra króla Jmci; chociaż jegonikt nie szacuje, u niej wszyscy bywają i z powinności, i chętnie, bo bardzo grzeczna osoba. Byliśmy także u pani Sołtykowej, kasztelanowej sandomierskiej. Już wdowa, ale jeszczemłoda i przystojna; prezentowała nam swego syna Stasia;stryj jego, biskup krakowski, chce koniecznie wziąć go do siebie na edukację, a matce żal niezmierny z nim się rozłączyć.Chłopczyna mieć może lat dziewięć, a już grzeczny i rozmowny; jeszcze nie siedziały poważne panie, kiedy on już dla mnie krzesło przysunął, powiedział mi gładki komplement i pani kasztelanowa mówiła, że niezmiernie piękne twarze i czarne oczylubi. Byliśmy i u podskarbini wielkiej koronnej Moszyńskiej,także wdowy, ona najczęściej w Dreźnie gości; łaskawie, czule nawet mnie przyjęła; jakiś nadzwyczajny afekt ciągnie mniedo niej: zdaje mi się, jakbym ją od dawna już znała. I onauspokoić się nad moją urodą nie mogła; już to, prawdę powiedziawszy, wszędzie o niej mówiono, lubo nie wszędzie głośno;alem ja się zawsze tego domyślała; wyznać też trzeba, że nigdyw życiu, nawet na weselu Basi, nie byłam tak pięknie ubrana,nie było mi tak do twarzy. Miałam suknią grodeturową białąz szerokimi gazowymi falbankami, niebieską turkiezę z ogonem, a na głowie perły. Zupełnie byłabym kontentna z tychwizyt, gdybym była gdzie księcia kurlandzkiego spotkała;a z tą nadzieją wyjeżdżałam, alem omyloną została. Po długim niewidzeniu się z ojcem, z królem Jmcią, cieszy się terazi nie wyjeżdża z królewskiego pałacu. Łatwo to pojąć, i mniejuż nieraz (osobliwie na pensji) bardzo było do Państwatęskno. Ale wkrótce karnawał się zacznie, balów, asamblówbędzie bez końca, królewic Karol na wszystkich prawie bywa,gdyż jak książę wojewoda mówi, bardzo bawić się lubi: poznam go więc bez wątpienia.
Dnia 1 stycznia 1760 r., we środę
Otóż spełnione życzenia moje, i jak! Nie tylko poznałamkrólewica, ale mówiłam z nim; nie tylko mówiłam z nim, alei... Lecz nie będzież to zbyteczna śmiałość napisać to, do czegobym się może nikomu nie przyznała, czemu zaledwie śmiemwierzyć, co mi się może, jako niedoświadczonej dziewczynie,przyśniło?... Oj, nie przyśniło się! Co nie, to nie! Ja zawszewiem dobrze, kiedy się komu podobam, jeszczem nigdy w tejmierze się nie omyliła; miałżeby to być raz pierwszy? I proszę, cóż by w tym było tak dziwnego, że kiedy mnie Pan Bógpiękną stworzył i wszyscy mnie za taką uznają, królewic patrzył na mnie takimi oczyma jak wszyscy! Jak wszyscy? Oj!podobno w oczach jego coś więcej jak we wszystkich było.Może też to oczy takie; pierwszyć on królewic, któregom w życiu widziała i słyszała; na tym balu maskowym nie było innego; zapewne każdy z nich taki uprzejmy i grzeczny... Takażby wielka między nimi i innymi ludźmi miała być różnica?...Ale rzecz każdą zawsze porządnie opisywać należy, trzeba więcwszystko powiedzieć koleją.
Wczora rano księżna kazała mnie zawołać do siebie i tak mipowiedziała: „Dziś, jako w ostatni dzień roku, bywa zwyczajnie reduta, czyli bal maskowy; wszyscy panowie, król naweti królewice bywają na nim, i waćpanna będziesz z nami, ubrana za Dziewicę Słońca”. Ucieszyłam się niesłychanie i pocałowałam księżnę w rękę. Niedługo po obiedzie zabrano się doubioru mego; zupełnie on był od zwyczajnego odmienny, bobez pudru, bez rogówki... Księżna mi powiedziała bardzo poważnie, że lubo strój mój wcale nie jest przyzwoity i zgubionąbyłaby białogłowa, która by w innej okoliczności podobnieżsię ubrała, ona się spodziewa, że ja najmniejszej nieprzyzwoitości nie popełnię i układnością twarzy i postawy nagrodzę, co strojowi na powadze zbywa. Usłuchałam jej wiernie;chociaż wesołą i żywą jestem, umiem przybrać wspaniałą minęi tak mi się to udało tego wieczora, że wiele osób słyszałampytających się: „Cóż to za przebrana królowa?” Nie przyszłomi to dotąd do głowy, ale teraz mnie ta myśl martwi... Niesposób tak co dzień chodzić; a może w tym ubiorze ładniejsząbyłam jak co dzień?... Ładniejszą jak ładniejszą, ale zupełnieinną. Włosy z pudru wyczesane, jak kruk czarne, spadały wijąc się na czoło, szyję i ramiona; suknia gazowa biała bez ogona, w stanie bogatą przepaską ściśniona; na piersiach słońcezłote, a na głowie wielki welum przezroczysty i biały, któryowijał mnie całą jakby obłokiem. Nie poznałam się, gdy poskończonym ubiorze pozwolono mi się przejrzeć w zwierciedle;może by mnie dziś nie poznano?...
Gdyśmy weszli do sali, już była prawie pełna; odurzałamna to mnóstwo osób, pięknie i rozmaicie ubranych, w maskach,bez masek, w strojach zwyczajnych i nadzwyczajnych; niewiedziałam, gdzie wzrok obrócić, komu się przypatrywać najpierwej. Wtem szmer się zrobił. „Książę kurlandzki!” — powiedziało głosów kilka i w gronie dorodnej i bogato przystrojonej młodzieży ujrzałam go. Lubo w mało co odmiennym odotaczających go ubiorze, od razu go poznałam, bo wzrostem,kształtną i okazałą postacią, łagodnością dużych oczów niebieskich, słodyczą uśmiechu różnił się cd wszystkich. Pótymna niego patrzyła, póki on mnie nie zobaczył; ale skoro sięoczy nasze raz spotkały, już przypatrywać mu się nie mogłam,bom zawsze jego wejrzenie spotykała; widziałam, jak sięo mnie pytał, i kogóż? księcia wojewody; widziałam wyrazradości na twarzy jego, gdy się dowiedział, kto jestem,i jeszcze ten wyraz nie znikł, kiedy przystąpił do księżnej,przywitał ją uprzejmymi słowy i głosem nad wyraz miłym.Zaraz po pierwszych komplementach wzięła mnie księżna zarękę i prezentowała jako siostrzenicę swoję; ani wiem, jak sięukłoniłam, podobno nie tak, jak mnie metr uczył, bom bardzobyła zmięszana; nie wiem także, co królewic do mnie mówił,tylko to wiem, że otworzył bal z księżną, a drugiego polskiegotańca już ze mną tańcował i — czego bym się nigdy nie byłaspodziewała — on mówił do mnie, a ja mu dosyć śmiało i gładko odpowiadałam. Pytał się o Państwo, o panią starościnę,ojej wesele. Dziwno mi było, skąd to wszystko mógł wiedzieć,ażem sobie przypomniała, że kasztelanic Kochanowski zausznikiem jest jego. Taki poczciwy, że nie tylko strawił gęś z czarnym sosem, ale jeszcze jak najlepiej królewica o wszystkichnas uprzedził; mnie bardzo zachwalił, lecz jak mówił królewic,ani przez połowę, jak należało. O! jak też wiele podobnych powiedział mi rzeczy i w czasie tego tańca, i innych, bo prawiez nikim, tylko ze mną i menuety, i kontradanse tańcował,a usta mu się nie zamknęły.
Kiedy o północy uderzono z armat na znak, że rok nowystarego pokonał, powiedział mi: „O! na zawsze tę noc pamiętaćbędę, nie tylko Nowy Rok, ale nowe życie rozpoczęła dlamnie”. A jak wiele do ubioru mego zręcznych przystosowań;ani podobna wyrazić tego po polsku, bo on ciągle po francuskumówił: nie to złoto na piersiach, ale oczy moje były słońcem;ich spojrzenie ogień wieczny w sercach wznieca i tysiąc podobnych rzeczy; piękniejszych komplementów ani w romansach pani Scuderi, ani w pani de La Fayette nie czytałam.Miałaby to wszystko być dworszczyzna? Udanie? Miałżeby teprzyjemne słówka mój ubiór jedynie sprowadzić? Bieda miwielka, że nie mam się kogo o to zapytać; Państwo w Maleszowej, księżnej się boję, księciu, jako mężczyźnie, takich rzeczymówić nie śmiem; sama sobie zostawiona, tydzień temu jeszczena pensji, wśród nauk, metrów, dziś już grająca jakąś rolę naświęcie, zupełniem omaniona. Za dziesięć dni najdalej panistarościna ma tu zjechać; ona rozsądna, ona mnie pewnooświeci; cieszę się niezmiernie na jej przyjazd; już trzy kwartały, jakem nie widziała tej ukochanej siostry, wiem tylko, żecoraz szczęśliwsza, coraz więcej od męża kochana... Mój Boże!czy ja też jeszcze kiedy królewica obaczę? Czy on mnie teżpozna w zwyczajnym stroju moim? Czy mu się wydam takładną?
Dnia 3 stycznia 1760 r., w piątek, w Warszawie
Ciekawość moja niedługo natężoną była, widziałam królewica, już nawet dwa razy; poznał mnie i tymiż samymi widzioczami. Ani pojmuję, skąd mi takie dziecinne obawy przyjśćmogły do głowy. Gdyby się on nie wiem jak przebrał, wszak bym go poznała. Ledwiem w dzień Nowego Koku dziennik pisać skończyła, kiedy przyszedł do mego pokoju książę wojewoda. „Franusiu! — powiedział — przeszłaś wszelkie spodziewanie; ułożenie twoje na wczorajszym balu było wyborne,podobałaś się powszechnie, a nawet znakomitym osobom.Wracam w tej chwili z pokojów, gdziem wraz z senatoramii ministrami królowi Jmci powinszowania składał. Jego królewicowska mość książę kurlandzki przyszedł sam do mnie i wyznał, iż nie widział nigdy nic podobnego tobie; i gdyby nieetykieta dworska, która go przymusza cały dzień dzisiejszyz królem Jmcią strawić, złożyłby ci osobiście powinszowanieswoje”. Myślałam, że mi krew wytryśnie z twarzy, takim rumieńcem spłonęłam na te przyjemne słowa; książę zaś, jakbytego nie widząc, odszedł, a mnie zostawił z radością i z myślami mymi... Nie omyliłam się więc w niczym... Nie tylko nabalach, ale w domu widywać będę królewica! Nie widziałnigdy nic mnie podobnego! Te ostatnie wyrazy nieustanniedotąd słyszę, jakby mi je kto ciągle powtarzał; pochlebnesłówka tak mile i dobitnie w ucho wpadają.
Dano wnet znać do stołu, nadzwyczaj byłam wesoła, księżna aż strofowała mnie kilka razy. Zaraz po obiedzie pojechaliśmy znowu na wizyty, aleśmy tylko dwa razy wysiedli, bowszystkie osoby, którym księstwo powinszowania złożyć chcieli,wyjechały w tymże samym celu; spotykaliśmy się na ulicach,zatrzymywały się karety, często kilka się ich zjechało: oddawano sobie nawzajem bilety: wielki był krzyk, śmiech, wrzawa. Powiększyła się jeszcze uciecha, gdy się ściemniło, bowtenczas hajduki i laufry pozapalali pochodnie i pięknie było patrzeć na to mnóstwo migających się świateł, wśród tegonatłoku powozów, jezdnych, liberii i koni. Było nawet przypadków kilka, ale nam, Bogu dzięki, nic się nie stało. Jużo późnej porze wróciliśmy do domu; zmęczona, usnęłam prędko, lecz dziwne marzenia uwijały mi się we śnie... Nazajutrzo samym południu, kiedy już na cały dzień ubrana siedziałamz księżną w dużym bawialnym pokoju, którego okna na ogródwychodzą, i nową w krośnach rozpoczynałam robotę, wpadaz pośpiechem pokojowiec i woła: „Jego królewicowska mośćksiążę kurlandzki!” Księżna zerwała się i pobiegła przyjąć gou drzwi przedpokoju; ja w pierwszym poruszaniu schronić sięchciałam, ale ciekawość przemogła bojaźń i zostałam. Wszedł;natychmiast przystąpił do krosien, pytał się o moje zdrowie.Lubo zmięszana, odpowiedziałam wyraźnie; a gdy usiadł przykrosnach, zajmując się moją robotą, tylem na sobie przemogła,że pomimo rąk drżenia kilka cieniuchnych igieł dosyć grubymjedwabiem nawlekłam od razu; królewic chwalił moję zręczność, bawił z pół godziny i chociaż najwięcej z księżną rozmawiał, znalazł przecież sposobność umieszczenia wielu grzecznych dla mnie słówek i patrzenia na mnie prawie ciągle; żegnając się oświadczył, iż spodziewa się widzieć nas dziś jeszczena balu. Dowiedziałam się wtedy, że poseł francuski, margrabia d'Argenson, daje bal i że ja mam być na nim; jakoż byłam.
Niech się schowa wesele Basi; nie co do parady, ale co dogrzeczności i zabawy. Jakże to wszyscy w tej Warszawie wysoko edukowani! Co kto usta otworzy, to komplement; najpiękniejsze jednak królewica komplementa; ale nie mógł tyleze mną rozmawiać jak na balu maskowym, ja mu też nie odpowiadałam tak śmiało: naprzód, już nie byłam DziewicąSłońca, tylko sobą samą, to zaraz inaczej; a po wtóre, zawszesię tak zdarzało, iż która z dam obecnych stała tuż koło nas,jakby posłuchiwać chciała. To mi się nie podobało; brzydkotak być ciekawą, zwłaszcza osobom wysokiej edukacji.Księżna w bardzo dobrym humorze, królewic z nią tylkojedną z poważnych pań na wczorajszym balu tańcował. Książęjeszcze łaskawszy na mnie jak zwykle, ale i zapytań wszelkichunika, i żadnych mi rad nie daje; coraz z większą niecierpliwością kochanej siostry wyglądam. Cóż bym ja jej też rzeczypowiedzieć miała!... Dopiero dziś tydzień, jakem pensją opuściła, zdaje mi się, że już miesiąc; tyle przez ten czas myślisię przesunęło, tyle uczuć doznało, tak zupełnie inną jestem...tak rzeczywistość przechodzi nawet marzenia...
Dnia 5 stycznia, w niedzielę
Kto by to odgadł? Przez cały dzień wczorajszy królewic, bale, zabawy i wszelkie marzenia zniknęły mi zupełnie z myśli;zajęta byłam siostrą jedynie, lubom jej wcale dotąd nie widziała. Przyjechała wczora z rana, wcześniej, niż przyjechaćmiała, bo niespodzianie zasłabła; ledwie stanęła w mieszkaniuswoim, cierpienia się jej wzmogły: przybiegli tu dać znać.Księżna natychmiast pojechała do niej na cały dzień; jam koniecznie także jechać chciała, ale mi nie pozwolono; w okropnych niespokojnościach byłam do północy — do trzech kościołów posyłałam na msze, nareszcie o pierwszej wróciła księżnaz pomyślną wiadomością, że Basia zdrowa, a co mnie najbardziej zdziwiło: ma córkę. Dziś prawie na klęczkach prosiłam,żeby mnie do niej puszczono, ale odpowiedziano mi, że ją dopiero za parę tygodni zobaczę. Pan starosta był tu na chwilę,uszczęśliwiony, że ojcem został; dziewczynka ma być śliczna,tłusta, rumiana, będzie się zwała Aniela, dla kochanej matkinaszej. Żeby mi przynajmniej ją widzieć dano: cóż mi z tego,żem ciotką, kiedy nie znam mojej siostrzenicy. Królewic dziśrano przysłał tu, winszując wnuczki i dowiadując się o naszezdrowie. Jak mi przykro, że siostry widzieć nie mogę, wyrazićnie potrafię; takem jej wyglądała niecierpliwie, i na cóż mi sięzda jej przyjazd?
Dnia 8 stycznia, we środę
Kochana siostra, jak mówią, zdrowa, ale jeszcze w łóżku leży; królewica raz tylko przez te dni widziałam: wyjeżdżałonegdaj na polowanie z królem, ale za to wczora był znowuniespodzianie z wizytą i więcej niż godzinę bawił. Jaki onteż dobry i tkliwy być musi, jak ojca kocha! O śp. królowej zełzami wspominał; widać równie, że wielką skłonność do Polaków czuje, że mężną ma duszę. Ach! wszystko, com kiedykolwiek o nim słyszała, com tu sama zapisała w tym dzienniku, wszystko to szczerą jest prawdą; owszem, za mało gojeszcze chwalono, bo któż by opisać potrafił wdzięk jegogłosu, uśmiechu; szczególny wyraz spojrzenia wskroś przenika; ani się dziwię, że się imperatorowej podobał, że serce Kurlandczyków skłonił, ani się dziwić będę, gdy po śmierci ojcaPolacy królem go swoim wykrzykną... I jam mu się podobała!Czasem mi się zdaje, że to być nie może... jednak mi to wczora jeszcze oczy, mowa jego i słowa księcia wojewody stwierdziły.
Księżna mnie nieco zasmuciła, bo jakby niechcący powiedziała u stołu, że królewicowi bardzo wiele białogłów się jużpodobało i zawsze ta, którą ostatnią pozna, najpiękniejszą musię wydaje... Ale jaka ja też dziecinna! Czegóż się tym smucić?Czyż na całym święcie mnie jedną tylko ładną Pan Bóg stworzył? W moich oczach wszystkie trzy warszawskie piękności:starościanka Weslówna, krajczyna Potocka, księżna Sapieżyna,daleko ode mnie piękniejsze. I co jeszcze: umieją wszystkiedodać sobie wdzięków, a ja tej sztuki bynajmniej nie znam.Królewic mówi, że w tym mój wdzięk największy, jednakmnie się wydaje, że mój rumieniec gaśnie przy ich licach.Osobliwie na balu posła francuskiego krajczyna była zachwycająca i królewic tańcował z nią dwa razy. Niepodobna, żebyoczu nie miał; a wreszcie czegóż ja to pragnę? Dawniej jedynym życzeniem było widzieć go: potem życzyłam sobie od niego być widzianą i ukłonić mu się; nareszcie zaczęło mi sięzachciewać, żeby mnie pochwalił: wszystko to się stało, a janie przestaję na tym i zdaje się, jakbym czegoś więcej oczekiwać śmiała. Dobrze to ktoś powiedział: życzenia człowiekagranic nie mają.
Dnia 12 stycznia, w niedzielę
Już też spodziewam się, że teraz powinnam być kontentą:we czwartek na balu u księcia wojewody ruskiego królewicze mną tylko tańcował; w piątek był znowu z wizytą, wczoraprzysłał nam przez swego adiutanta inwitacją na nową operęwłoską, Semiramidę, którą wystawiono na teatrze dworskim. Tam królewic mną jedynie był zajęty, tam prezentowaną byłam królowi, który bardzo dla mnie był łaskaw; pytałsię o obojga Państwa, szczególniej o Jmć Dobrodziejką, a przedgodziną przyjechał tu pan starosta z oświadczeniem, iż królewic chce koniecznie trzymać sam do chrztu maleńką Anielkę,i to ze mną. Ze mną, broń Boże z kim innym: taka wyraźnajego wola. Ja z królewicem w jednej parze?... A trzeba wiedzieć, że chrzest będzie paradny, w kościele kolegiaty królewskiej. Miało być więcej par w kumy wezwanych, ale przezuszanowanie dla królewica jemu tylko zostawiony ten zaszczyt; inni będą świadkami i w tym celu zaproszą wiele znakomitych osób: cała Warszawa o tych chrzcinach mówić będzie, zapewne i „Kurier Polski” tak wielką nowinę umieści.Co też tam Madame Strumle i panny z pensji na to powiedzą?co Państwo? co wszyscy w maleszowskim zamku? co Macieńkopoczciwy? On gotów utrzymywać, że to skutek wróżb jego.
O! ten Macieńko! jak on mi często ze swymi słówkami namyśli staje; on tych wszystkich niespokojności moich jest przyczyną; bo gdyby nie on, nigdy by mi żadne niedorzeczne myślinie postały w głowie. Kiedy ja też ledwie parę minut z tychchrzcin nawet uradowaną byłam: księżna powiedziała, niewiem skąd i dlaczego, że kumostwo do małżeństwa jest przeszkodą, i ja na te słowa zadrżałam... Rzecz niepojęta! Co sięto w tej głowie roi! co się w tym sercu dzieje! Ta nieustannawątpliwość, to nieustanne przechodzenie z radości do jakiejśobawy: nieznośne! Czasem wysokich nadziei, wesołych myślinatłok, i w jednej chwili, jakby kto uciął, smutek i niesmakumysł zajmuje.
Ale co mnie cieszy: obaczę przecież kochaną siostrę choć nachwilę; po chrzcinach pojedziemy do niej, już wstała, zdrowiuteńka, ale jeszcze nie tak prędko wyjeżdżać będzie.
Dnia 15 stycznia, we środę
Wczora odprawiły się zapowiedziane chrzciny; widziałamBasię na moment; jaka też śliczna! Wybielała, zeszczuplała,a zawsze dobra jak anioł i szczęśliwa, jak gdyby królowa jaka.Chociaż królewic prosił bardzo, żeby jej córeczce moje imiędano, Basia oparła się temu, bo komuż, jeśli nie matce, pierwszeństwo się należy; skłonił ją przynajmniej do obietnicy, żegdy drugą córkę mieć będzie, Franciszką ją nazwie: przyrzekła, a tymczasem tę ochrzcił ksiądz Szembek Anielą. Ładna dziewczynka, ale niezmiernie czerwona: podczas całej ceremonii bardzo krzyczała, znać, że się wychowa — daj Boże!bo już ją kocham serdecznie. Nie wiedziałam, jak sobie daćz nią radę, pierwszy raz w życiu dziecko trzymałam, aż mikrólewic pomagać musiał, tak mi ręce mdlały. Jaki on teżdobry! Jak mi dziwno było stać wraz z nim przed ołtarzemw przytomności tylu osób; w wielkiej księdze obok jego imienia swoje położyć: otóż to zapewne do tej osobliwości ściągałysię wróżby Macieńka! Wszyscy mi tego honoru bardzo winszują; królewic od tego czasu nierównie grzeczniejszy, niecopoufalszy: nie nazywa mnie inaczej, tylko piękną kumą swoją, a maleńka to nasza Anielka. I pani starościnie, i mnieśliczne podawał podarunki, kobiecie podającej dziecko, otaczającym ją dworzanom i ubogim sypnął po królewsku, panu staroście obiecał wyrobić u króla kasztelanią radomską. Ja tyleświadczyć nie mogę, choćbym z duszy rada, ale i moje krzyżmo dla Anielki, biała sukieneczka haftowana, niejednę mniegodzinę kosztowała; w tak krótkim czasie trzeba ją było wykończyć. I królewic pochwalił tę robotę. Później i czapeczkęjej zrobię w same robótki. Czasem jak pomyślę o tylu zaszczytach i honorach, zdaje mi się, że to wszystko snem tylko...
Ale zapominam o bardzo ważnej okoliczności: od kilka czasów przedmiotem rozmów wszystkich w Warszawie są łowy,które książę Hieronim Radziwiłł, chorąży wojska litewskiego,gotuje dla ucieszenia króla i królewica. Tysiące, krocie łoży,żeby z czymsiś paradnym wystąpić; zwierza dzikiego z głębiLitwy niemal o sto mil sprowadza i to polowanie ma już być jutro. Czas piękny, mroźno, sanna wyborna; królewic koniecznie rad by swoję kumę powiózł, i tak się stanie. Cztery piękności warszawskie (bo do trzech dawnych już mnie jako czwartą liczą) w jednych saniach pojadą, a królewic końmi kierować będzie. Wszystkie cztery będziemy miały jednego krojuubiór, ale każda innego koloru; jam sobie obrała amarantowy,krajczyna niebieski, księżna zielony, starościanka brązowy.Będziemy miały szuby aksamitne, do stanu zrobione, z sobolami i takież same kołpaczki. Szkoda, że Basia tego wszystkiego widzieć nie będzie, ale ona taka ze swojej Anielki szczęśliwa, że już niczego więcej nie żąda; mało z nią byłam, jednakmi mówiła, że od tego czasu, jak jest matką, to jej się wydaje,że jest zupełnie inną osobą, że jakby nowe serce, nowe życieznalazła. Ani słówka powiedzieć jej o sobie nie mogłam.
Dnia 17 stycznia, w piątek
Jak żyję na tym świecie, nic podobnego nie widziałam i jużpodobno nie zobaczę; jakże te łowy były wspaniałe! Wyjechaliśmy o godzinie dziewiątej z rana; aniby nikt zliczył mnóstwasań i koni, nasze jednak były najpiękniejsze i zaraz za królewskimi jechały. Królewic w myśliwskim stroju, zielonym,aksamitnym, nadzwyczaj pięknie wyglądał; pojechaliśmy da leko, daleko, za kościół Świętokrzyski: tam między Szulcemi Ujazdowem, zsunąwszy się z góry, na której leży cała Warszawa, jest równe pole zwykle zbożem zasiewane; to poleksiążę Radziwiłł ogrodzić kazał, i to ogrodzeniem prześlicznym,z herbami i napisami. Wpośród tego pola wystawiono zielonąaltanę żelazną, na wszystkie strony otwartą, rogatkami żelaznymi przeciw dzikiemu zwierzowi obronioną; wewnątrz jakna dole, tak w górze zielonym aksamitem była wybita, a dnoprzednimi krzyżakami wysłane. Tam wszedł król z królewicem; dla przedniejszych panów było miejsce wyniesione kołoaltany, niedźwiedziami zasłane, a dla dam i reszty panów amfiteatr z obu stron ogrodzony; cały był pełny; przyległe góry zupełnie okryte ciekawym ludem. Tym piękniejszy był widok, iż zostawiwszy plac wolny koło altany, dalej wysadzono drzewami ulic kilkanaście; wysokie sosny wizerunek prawdziwegolasu przedstawiały...
Ledwieśmy przyjechali i zasiedli miejsca swoje, kiedy za danym znakiem z rogów i trąb myśliwskich z miejsc, gdzie zwierza trzymali strzelcy księcia Radziwiłła, puszczono ośmiu łosiów, trzech niedźwiedzi, wilków dwudziestu pięciu i dzikówdwudziestu trzech. Psy wyuczone przez knieje napędzały zwierza przed altanę; ani podobieństwo opisać tego ryku; tej psówi dzikiego zwierza zajadłości, krzyku niewiast, tej całej wrzawy; król, strzelając z altany, sam ubił trzech dzików, pod wystrzałami królewica padło kilkanaście zwierza, a niedźwiedziajednego wziął na oszczep, co jest rzadkiej siły i zręczności dowodem; skórę jego będę miała pod nogi. Przeciągnęła się tązabawa aż do czwartej po południu; rozdawano mięsiwa, ciastai różne rozgrzewające napoje. Strzelców i strażników księciaRadziwiłła było 84, w barwę jęgo suto przybranych, ze strzelbą i 2 dzidami, prawdziwie każdy z łatwością mógł poznać, żebogaty i wspaniały książę królowi swemu ucztę i zabawę wyprawia. Bardzo wiele wierszy łacińskich i polskich napisanona to polowanie, te mi się najlepsze zdawały:
Tu, gdzie klęski licznego zwierza i zawody,
Niedawno się pierzchliwe śmiele pasły trzody;
Tu, gdzie gaj zielonymi cień podaje drzewy,
Niedawno się w kształt fali bujne chwiały siewy.
Sławo, któreś Rzymianów widoki wielbiła,
Te nam widzieć przewaga daje Radziwiłła,
Czy spojrzysz na patrzące, na źwierze, na lasy.
Nic wspanialszego dawne nie widziały czasy.
Czym stawne były gmachy i gonity w Rzymie,
Toś zniósł wszystko na ten plac, wielki Hieronimie!
Wilią rocznicy koronacji królewskiej tak suto obchodziłksiążę Radziwiłł, z tej okazji będzie i dziś bal u marszałkaBielińskiego; proszonam na niego.
Dnia 19 stycznia, w niedzielę
Bal był wspaniały. Królewic wesoły, szczęśliwy, bo król gow tym dniu udarował kosztowną gwiazdą orderową z samychbrylantów. Wieczerza była suta, tym szczególniejsza, że jakow piątek, ani kawałka mięsiwa nie dano. Ja bardzo wiele tańcowałam, serdecznie też nogi mnie bolą; żal mi jednak, żemsię z tym wymówiła, bo już mam zapowiedziane dziesięć dnisiedzenia w domu i odpoczynku. Księżna się boi, żeby mi niezaszkodziły te nieustanne tańce i niewczasy; jakoż w samejrzeczy zbladły cokolwiek moje rumieńce. Mieliśmy listy z Maleszowej; Jmć Dobrodziejka sama pisać do mnie raczyła, bardzo mi zaleca, ażebym zdrowia ochraniała, a nade wszystkożebym troskliwą była o moją sławę i szczęście, żadnej się niedopuściła płochości i wiary zupełnej nie dawała pochlebnymsłowom, które się o moje uszy obiją. Jmć Dobrodziejka pisze, iż często nie piękność prawdziwa, ale jakieś uprzedzenie sprawia, że pannę za piękną okrzyczą; że bardzo często stąd wypływa jej nieszczęście, bo zawróci jej się głowa, gdzieś wysokoswoje widoki zamierzy i najczęściej osiada na koszu. Mamw Panu Bogu nadzieję, iż ze mną tak nie będzie; choćbymnawet zbyt wysoko moje widoki zwróciła i nie udały się, niktby tego po mnie nie poznał. Jednak do łez mnie rozrzewniłlist Jmć Dobrodziejki, noszę go zawsze w kieszeni i często odczytuję; dobrze to Pan Bóg zrobił, że słowa matki albo ojcatak prosto do serca trafiają: szczęśliwa młoda panna, którarodzicielskiego nie opuszcza domu; pomimo wszystkich sukcesów moich bardzo często maleszowskiego zamku żałuję.
Dnia 29 stycznia, we środę
Skończyło się przecież dziesięć dni rekolekcji moich; przezten czas cztery były bale; jeden z nich maskowy, gdzie w kadrylu szkockim ja z trzema pięknościami figurować miałam;zastąpiła mnie wojewodzina Małachowska, a ja przez te dnienogą nie ruszyłam, bo pomimo próśb usilnych królewica i Bógwie nie czyich księżna przebłagać się nie dała: jak raz co powie, nie zwykła odmieniać zdania. Żal mi było trochę tychbalów, szczególniej maskowego; ale nikt tego po mnie się niedomyślił, bo to wstyd, słuszną panną będąc, dziecinne okazywać żale, wreszcie królewic tak często bywał i tę moję stałośći męstwo tak wysoko cenił, iż nie mogłam być smutną. Odczasu chrzcin znika co dzień bardziej ten wielki przedział,który syna króla, księcia udzielnego, przyszłego może następcę tronu, od starościanki Krasińskiej dzielił; coraz mniej między nami etykiety; królewic chce być za równego miany: jakato niepojęta dobroć! Nad wyraz też mile godziny w jego towarzystwie schodzą; mówi nam o Petersburgu, o Wiedniu,gdzie także czas jakiś gościł; opisuje poczciwych Kurlandczyków; a zawsze, choćby dwadzieścia było osób, umie wsunąćsłówko jakie pochlebne, którego znaczenia podobno nikt niezgadnie, tylko ja jedna. Jak on zna dobrze, co się w nieszczęsnej Rzeczypospolitej dzieje; jedynie przez uszanowanie dlaojca nie śmie mówić wyraźnie.
O Boże! wielki Boże! żeby on też został królem! Księżnapowiada, że stąd pochodzą wszystkie jego nadzwyczajnegrzeczności, iż sobie zawczasu partię chce robić, i że gdyby kiedy był królem, może by na nas i nie spojrzał: o! co temu, wcalenie wierzę, już się te oczy nadto wprawiły patrzeć na mnie.Prawdziwie, że czasem, jak wzrok swój we mnie wlepi, tonie wiem, gdzie się podzieć... Zwłaszcza że księżna podobno tozważa i brwi marszczy... Już to ja dobrze widzę, iż ona munie sprzyja; wszystko mi się zdaje, że ona Lubomirskiegochciałaby widzieć królem. Wątpię, żeby się spełniły jej życzenia.
Dziś jest wieczorna zabawa u panien kanoniczek, tam będę;bardzo dom przyjemny i uczęszczany: ksieni, panna Komorowska, prawdziwie godna i szanowna białogłowa. Właśnie wczoraprzy stole mówiono wiele o kanoniczkach. Z Zahorowskich ordynatowa Zamoyska, bardzo dobroczynna i światła dama,ufundowała to zgromadzenie i przepisała mu prawa na podobieństwo takiejże dam świeckich kapituły w mieście Remiremont w Lotaryngii będącej. Mówią, że jej powodem do tej fundacji była litość nad młodą panną, która ze wstrętem, z rozpaczą prawie szła za mąż jedynie dlatego, iż sierotą zostawszy,nie czując w sobie żadnego do życia klasztornego powołania,a dla wysokiego rodu iść w służbę nie mogąc, nie miała gdziesię umieścić. Chcąc dla podobnie opuszczonych i równie zacnieurodzonych dam z narodu polskiego przytułek otworzyć, gdzieby z chwałą Boga, z honorem swoim i domów swoich chrześcijańskie życie prowadzić mogły, nie obowiązując się do klauzury zakonnej ani do przystojnego małżeństwa drogi sobie niezawierając, ordynatowa Zamoyska ten zakład uczyniła. KupiłaMarywil, wielką budowlę, na ulicy Senatorskiej będącą, założoną przez Marią Kazimirę Sobieską; kaplicę, którą na pamiątkę zwycięstwa pod Wiedniem stawiać zaczęto, dokończyła, część pałacu przerobiwszy na mieszkania dla kanoniczek,dochód z wynającia reszty im oddała. Składa się to zgromadzenie z dwunastu dam; jedna ksieni, jedenaście kanoniczek.Ażeby panna była tam przyjętą, powinna mieć lat piętnaście,być nie tylko z urodzenia szlacheckiego, ale dowieść trzy pokolenia z ojców i z matek. Jest jeszcze w tym zgromadzeniu8 panien, które chór niższy składają, i te powinny być szlachcianki; one czynią posługi domowe i doglądają służebnych.Dziadek nawet kościelny powinien być szlachcicem ubogim.Już prawdziwie szlachecki zakład... Dziwi mnie, żem tak dobrze szczegóły o nim spamiętała. Od jakiegoś czasu trudno mio uwagę, to te zapusty temu przyczyną.
Dnia 19 lutego, w wstępną środę
A, Boguż dzięki! już po zapustach! Widzę, że i zabawy naprzykrzyć się mogą; nie wiem, czy bym zrachować potrafiła,na wielu byłam balach przez te trzy tygodnie; a tak mniezmęczyło, że już nic robić mi się nie chciało, a raczej na nicczasu znaleźć nie mogłam, bo mnie zajmowały stroje, wizyty,asamble i inne gale. Życie takie zrazu przyjemnym się zdaje,są momenta niewypowiedzianego szczęścia, ale jakiś niesmakwewnętrzny zostawia; nie pamiętam, żebym kiedy tyle chwilsmutnych, tyle godzin tęsknych spędziła, a tymczasem tyleosób mnie ma za najszczęśliwszą, tyle mi zazdrości. Podobnoto Basia tego mi narobiła, już od dwóch tygodni bywam u niejdosyć często, ona się lęka o mnie; sama taka szczęśliwa, takzawsze swobodna, mąż, dziecię i dom to cały świat dla niej.Rada by koniecznie, żeby mój los podobnym był do jej losu;a to bodaj już rzecz niepodobna; jej mowy jakąś trwogą mnienapełniły, i ja coś przemyśliwać zaczynam... Jak też krajczynaPotocka piękną była na wczorajszym balu maskowym... Ubrana za sułtankę, zdawało się, że panuje nad innymi białogłowami. Wszyscy byli w zachwyceniu. Jak wiele tańcowała! Japrócz jednego poloneza nie tańcowałam wcale: noga mnienagle zabolała; wielu mnie prosiło, i królewic zapraszał nareszcie, alem już nie chciała. A! Boguż dzięki, już po zapustach.
Dnta 29 lutego, w sobotę
Choć słów kilka naprędce: niespodzianie jadę na parę tygodni do Sulgostowa: wczora jeszcze o tym wzmianki nie było,chociaż państwo starostwo już tu byli z pożegnaniem; ale dziśrano przyszedł do mego pokoju książę wojewoda i powiedział,że niezmiernie o tę łaskę siostra i szwagier proszą, że tammoże i Państwo przyjadą, a zatem zobaczę się z nimi. Nawykłapowodować się wolą księcia, który wiem, iż tylko dobra mojego pragnie, usłuchałam i jadę. Księżna także wyjazd mój pochwala; korci mnie strasznie, że królewic o niczym nie wie,a nie śmiałam zalecić nikomu, ażeby nieznacznie o tymwspomniał... Księżna by to najlepiej potrafiła, ale cóż, kiedytak jej się boję! Może on też nie bardzo moim odjazdem sięzmartwi, może i uważać go nie będzie... tyle pięknych białychgłów w Warszawie... Krajczyna nigdzie nie jedzie... Wreszcie,choćby się trochę zmartwił, niech też i on pozna... Ale już namnie wołają, trzeba się pakować...
Dnia 15 marca, w niedzielę
Od dwóch dni jestem na powrót w Warszawie; nie wiem,jakim cudem dziennik mój, który zdaje mi się, żem włożyłado sepecika, został tu w kantorku, i w Sulgostowie nic pisaćnie mogłam. Blisko trzy tygodnie tam bawiłam, zdało mi się,że dłużej; Państwa nie widziałam, dopiero za cztery dni zjadą do starostwa, a książę wojewoda sam po mnie przyjechał,i pół dnia czekać nie chciał, rozstawionymi końmi w dniu jednym przelecieliśmy tutaj. Królewic był zaraz nazajutrz, uważałam, że zmieniony, ale jeszcze piękniejszy, bo jakiś osłabiony, blady; dał mi do zrozumienia, iż wyjazd mój nagły bezpożegnania tak go zmartwił; powiedział mi z goryczą, iż więcej względów mieć należy dla kuma, dla przyjaciela... Przyjaciela? Królewic przyjacielem moim! O! teraz żal mi, żem odjeżdżała... chociażem tego nieraz już i w Sulgostowie serdecznieżałowała... Książę wojewoda mówi jednak, że bardzo dobrzesię stało; przyznaję się, że często go nie rozumiem, ale słucham ślepo, bom sobie wystawiła od dawna, iż on w układzielosu mojego wielką grać będzie rolę. Księżna łaskawie mnieprzyjęła. W Sulgostowie najwięcej mi czasu zeszło na zabawiez Anielką i takem się zrobiła dziwna, że z nią było mi najmilej; nieraz po godzinie miałam ją to w kołysce, to na ręku,a często ledwiem nie udusiła z pieszczot. Z Basią prawie nicosobie mówić nie mogłam, czekałam, żeby ona wyciągnęłamnie na słówko, a ona, przeciwnie, chociem zaczęła, ucinała.Raz zdaje mi się, że umyślnie pan starosta i ona powiedzieli,że kiedy nie wypada uczucia jakiego podsycać, to najlepiejo nim nie mówić — zapomnieli o myślach... Schodziły mi takżegodziny na robocie; już dawno, jak obiecałam na pewną intencję wyhaftować poduszkę do Pana Jezusa do fary; u Basi — bo tak się zwać pozwala — znalazłam wszystko, co mibyło do tego potrzeba, i tak pracowałam pilnie, żem skończyła. To były miłe momenta, zdawało mi się, że każdy ściegprzyśpiesza spełnienie tajemnych życzeń, których tu i wypisaćnie śmiem. W Sulgostowie obchodzono suto rocznicę weselaBasi, dużo się gości zjechało. Co to odmian w tym roku! Najwięcej ich w sobie samej spostrzegłam; i co dziwnego? Roktemu nierównie byłam weselsza, a przecież nie chciałabymmoże być taką jak wtenczas, nie chciałabym do tej nic nieznaczącej swobody powracać. Jednak wtedy daleko byłam szczęśliwszą; bo byłam nią ciągle i zawsze, a teraz tak krótkieszczęścia, tak długie niespokojności, obawy i niesmaku chwile.
Dnia 19 marca, we czwartek
Królewic wczora tyle był wesół i przyjemny jak w początkach poznania się naszego, a ja od dawna równie miłego dnianie pamiętam. Był naprzód z rana, ale tylko na godzinę, boz królem wybierał się na polowanie do Puszczy Kampinoskiej,w wieczór zaś, gdyśmy się go ani spodziewali, przybiegł, jamyślę, że piechotą, bo sam, bez żadnego hałasu. Polowaniebardzo się udało i przedziwne było zdarzenie. KampinoskaPuszcza graniczy z lasami jakiegoś Zaborowa, dziedzic jego,Izbiński, ma być szlachcic wcale do rzeczy; ten, mając jużkilka razy króla na gruncie swoim i zawsze częstując go sutow altanie umyślnie na to wystawionej przy drodze, przymawiał się już kilka razy o jakąś nagrodę: król mu starostwoobiecał; ale pod warunkiem, żeby niedźwiedzia zabił w jegolesie; już kilku ubito, a król obietnicy zapomniał; nareszciedziś w oczach króla szlachcic zabił sam ogromnego niedźwiedzia; nie tracąc i chwili, przyciągnął zwierza pod jego nogii powiedział: „Najjaśniejszy Panie! Ursus est, privilegium nonest. Niedźwiedź jest, a przywileju nie ma”. Król się rozśmiałserdecznie i święcie starostwo przyrzekł. Przeszło dwie godzin bawił królewic; teraz nieco jest wolniejszy, może niekiedywymknąć się z pokojów królewskich, bo dwaj jego bracia,Albrycht i Klemens, są teraz w Warszawie. Królewic Klemensdziwnie ma być dobry i nabożny; do stanu duchownego mapowołanie i zapewne księdzem będzie. Słuszna rzecz ze stronykróla, iż kilku mając synów, jednego na służbę boską poświęci.Jak dobrze jednak, że ta kolej na królewica Karola nie padła;jakiś mnie dreszcz przeszedł, ale bo też dziś jeszcze był mróz,chociaż prześliczny.
Dnia 24 marca, we wtorek
Lubo to w post, niepojęcie wesoło dnie od mego powrotuze wsi schodzą, czasem aż odurzona jestem... Królewic, jaktylko może, wyrywa się z królewskiego pałacu i do nas przy biega; mówi zawsze, iż mu cięży bardzo ta dworska etykieta.Ale od dnia jutrzejszego, niestety! wszystko się skończy. Księżna ma parę pokoików ciągle dla siebie gotowych u pp. sakramentek i tam co rok przed Wielkanocą na osiem dni się zamyka dla przygotowania się dostatecznego do spowiedzi; wszystkie pobożniejsze panie tak robią i ja naturalnie, że księżnietowarzyszyć muszę. Przez osiem dni nie będziemy widziałynikogo, tylko księży, będziemy czytać książki nabożne, robićsprzęty do kościoła albo co dla ubogich... Nie mogę dosięgnąćmyślą końca tego tygodnia.
Dnia 2 kwietnia, w Wielki Czwartek
Już nasze rekolekcje odbyte, spowiedź wielkanocna odprawiona i nie pamiętam dawno, ażebym tak spokojną, tak swobodnej myśli była. Wielkie to i nieocenione dobro w zgodziebyć z sobą i z Bogiem! O, jak miłe, jak słodkie, jak poważneobrzędy wiary naszej, jakie szczęście wychowanym być w ichpełnieniu! Wybornego miałam spowiednika, księdza Bodue;on jest w modzie, bo Francuz, ale i bez mody zawsze byłbyprzewodnikiem duchownym z mego wyboru, gdyż prawdziwieświęty człowiek; a w takim z łatwością uznać namiestnika Boga, takiego rad skwapliwie się słucha! Niemało godzin mi zeszło na osobnych z nim rozmowach. Jak też trafić umiał doserca mojego, jaką skruchą go przejął, jak wchodził w mojepołożenie, jak zbijał próżność, miłość własną! Jak mnie przeświadczyć potrafił o marnościach rzeczy ludzkich, o niebezpieczeństwach świata, o słodyczy życia poświęconego Bogu!... Doprawdy, raz miałam ochotę szarą siostrą w jego szpitalu zostać. Już nad tym nie żartem dumałam, przechadzając się żywym krokiem po izdebce mojej; czemuż w ten moment weszłapokojowa i o strzelcu królewica coś mówić zaczęła: rozerwałaświątobliwe myśli moje i jużem ich potem uchwycić nie mogła.Jednak sam ksiądz Bodue mi mówił, że żyjąc w świecie, natronie nawet, zbawionym być można, byle w niczym cnocienie uchybić; powinności stanu swego dopełnić, o biednych pamiętać; mówił i to, że taka świętość jeszcze więcej ma zasługi,bo trudniejsza; dlaczegóż nie mam się odważyć na trudniejszyzawód, kiedy czuję w sobie dostateczne siły; już ja nic podłego nie zrobię; jeśli grzeszę, to nie tym, że nisko, ale prędzejtym, że wysoko patrzę. Ksiądz Bodue i tego wcale nie gani;on powiada, że nie szkodzi dążyć do wysokiego szczytu, byleiść do niego drogą cnoty, byle nad nim widzieć zawsze Boga,sposób pomocy bliźnim i być gotową bez szemrania wrócićna dół, gdyby taka była wola Jego. W takim ja też zupełniestanie zostaję i doprawdy tak jestem dziś lekka, swobodna,tak mi oddychać łatwo, żem kontenta, że były te rekolekcje,lubośmy nikogo a nikogo przez ten czas nie widziały; dziśza to wszystkich zobaczę. Będziemy w zamku na zwykłychwielkoczwartkowych ceremoniach: bardzom ich ciekawa.
Dnia 10 kwietnia, w piątek
I Wielki Tydzień, i wielkanocne święta minęły. Nie mogęmówić, żeby te dnie były bez przyjemności; owszem, miałamwiele chwil szczęśliwych, ale co ta spokojność umysłu i serca, już gdzieś uleciała... już się też i nagrzeszyło niemało:ten biedny człowiek taki słaby i ułomny! Pomimo najstalszychprzedsięwzięć i zamiarów za najmniejszą okazją do dawnegosię zwraca. Na przykład, czy to rzecz słychana, w Wielki Czwartek, nazajutrz po spowiedzi i komunii, dałam się unieść próżności; doprawdy, że czasem gniewa mnie ta uroda. Gdymtego dnia ubierać się miała w żałobę, jak zwykle w tej porze,weszła do mego pokoju księżna, za nią jej panny służebnei przyniosły mi ubiór przepyszny, zupełnie biały: suknia atłasowa z wielkim ogonem, wieniec z róż białych na głowę, takiżbukiet do boku i długi blondynowy welum. Zdziwienie mojeksiężna zaspokoiła mówiąc, że jest taki zwyczaj u dworu, iżw Wielki Czwartek, po skończonym w kaplicy pałacowej nabożeństwie, król i wszyscy schodzą się do wielkiej sali, w której już zastają przy nakrytym stole dwunastu starców; królumywa im nogi naśladując pokorę Zbawiciela naszego, usługuje, gdy jedzą, a podczas tej ceremonii jedna z znakomitychpierwszego towarzystwa panien, biało i pięknie ubrana, chodzi do przytomnych panów z tacą i prosi o dar jaki dla ubogich. Król sam zawsze tę pannę wymienia i na ten raz mniekwestarką mianować raczył; zebrane zaś pieniądze zawczasuksiędzu Bodue na szpital jego, już na dokończeniu będący,przeznaczył. Ucieszyłam się niezmiernie tą powieścią; ale cóż?wcale nie w tej myśli, że przyłożę się do tak miłosiernegouczynku, lecz że się nie pokażę światu w żałobie, w której minie do twarzy, że w gronie tylu dam ja jedna pięknie i białoubrana będę, a zatem najpiękniejsza. Nie byłaż to niesłychana próżność, zwłaszcza w dzień taki?... Lżej mi na sercu, żemten błąd tu wypisała.
Kwesta udała się jak najpomyślniej, do czterech tysięcy dukatów zebrałam; sam książę Karol Radziwiłł, mówiąc do mnie:,,Panie kochanku! trzebać co dać tak pięknej damie!” — sypnął od razu pięćset sztuk złota, aż się taca ugięła. Z początkubyłam nieśmiała, nogi mi drżały przy niskim ukłonie, któryprzed każdym uczynić wypadało; ale potem ośmieliłam sięi dopieroż w ten dzień przydały mi się prawdziwie metra odtańca nauki. Marszałek dworu oprowadzał mnie, wymieniałkażdego z panów i prosił za mnie; bo już co mówić, to bymnie była potrafiła; a kiedy taca zdawała się zbyt ciężką, wypróżniał ją w osobny worek. Nasłuchałam się komplementówco niemiara; królewic mi powiedział, że szczęście wielkie, żempieniądze, nie serca zbierała, bo każdy byłby musiał oddać miswoje; ja mu na to: „Nie prosiłabym nigdy o rzecz takową,bo któż by dbał o uproszone serce?” Podobała mu się ta mojaotwartość; dziwię się jednak, jak mógł sądzić, że bym ja inaczej myśleć mogła? Niewieście prosić kogo o serce, choćbykróla samego, miałabym za podłość! Przyjąć, kiedy się dobrowolnie odda i kiedy się przyjąć godzi, to co innego... Alegdzie się myśli moje zapędzają, wcale o czym innym pisaćwypada.
Ceremonia umywania nóg dziwnie mi się podobała; tenkról schylony u nóg ubogich starców, stojący potem za ichstołkami, jeszcze mi dotąd tkwi w pamięci; a do tego naszAugust III, choć już niemłody, bardzo piękny, poważny i wszystko mu przystoi. Królewic Karol zupełnie się wdał w ojca.W Wielki Piątek obchodziłyśmy groby, w grubej żałobie;w siedmiu kościołach byłyśmy, w każdym odmawiając po pięćpacierzy; u fary klęczałam godzinę całą przy grobie Pańskim.Rezurekcja była paradna w Wielką Sobotę w wieczór, muzykadworska prześliczna. Święcone u nas było okazałe i do wczorajszego dnia ciągle zastawiano stoły ciastami i mięsiwem.
Kto by mi też był powiedział rok temu, kiedy właśnie jakotrzeci dzień mojego na pensją przybycia smutnie u MadameStrumle nad skromnym święconym dumałam, że ja w ten poniedziałek świąteczny z królewicem dzielić się będę; a byłu nas dnia tego: jedliśmy z jednego talerza. Jak mi też smakuje mięso po tych czterdziestu dniach postu; w Wielki Tydzień tak tu, jak w Maleszowej z olejem jedliśmy, a w Wielki Piątek wcale z suchotami. I królewic pościł; zdaje mi sięteż, że dużo zmizerniał. Właśnie wczora z niespokojnością wpatrywałam się w niego, myślałam, że tego nie zważał, bo rozmawiał z księciem, a on mi potem za tę niespokojność dziękował. Ażem się zawstydziła; jak też to młodej pannie bacznąbyć trzeba: nie dosyć jej w słowach być ostrożną, jeszcze i oczupilnować musi. Proszę, na co się przydać mogą w takim razieguwernantki? Dobrze księżna mówi, że która panna siebie niestrzeże, tej i dziesięć guwernantek upilnować nie potrafi.
Dnia 15 kwietnia, we środę
Szkoda, jutro wyjeżdżamy z Warszawy, księstwo jadą dodóbr swoich do Opola i ja z nimi; był list od Jmć Dobrodzieja do księżnej, w którym zezwala na to, abym bawiła przyniej, póki się jej nie naprzykrzę i sama mnie nie wypędzi;spodziewam się, że to nie nastąpi, bo staram się jej przypodobać, jak tylko mogę i umiem. Księżna wzbudza we mnieszczególne jakieś uszanowanie i bojaźń; wolałabym nie wiemco zrobić, jak ją obrazić, a kiedy na mnie łaskawie spojrzyi widzę, że ze mnie kontenta, jakby mi się niebo otwierało.Jeśli kiedy sędziwych lat doczekam, chciałabym mieć tę wspaniałość; sam królewic się jej boi.
Nie wiem, jak to wytłumaczyć, alem kontenta z tego, żenie do Maleszowej jadę. Nabiła mi się głowa tą myślą, żemtam wracać nie powinna taką samą, jak wyjechałam; a gdybym teraz wróciła, żadnej by odmiany nie było. Żadnej? Ach!Jest, i wielka!... Ale cóż z niej?... Nie sposób jednak, żeby rzeczy w tym stanie długo zostały; musi koniecznie nastąpićjakaś stanowcza zmiana! pomyślna mnie już nie zdziwi, przeciwną znieść potrafię, bom szlachetnie urodzona, bom chrześcijanka. Ale jakie ja tu kreślę zagadki; gdyby też komu dostał się ten dziennik w rękę, myślałby, żem niespełna rozumu;a ja właśnie dla tej obawy tak niewyraźnie piszę: ja, kiedymyślę o nim, to się boję, żeby kto myśli mojej nie usłyszał,a pisać bym zaś śmiała? I to już zanadto, lepiej przestać i podcztery zamki ten papier schować! Chwilka dłużej, a wydałabysię tajemnica.
Dnia 24 kwietnia, w piątek, w Opolu
Blisko od tygodnia tu jesteśmy, miejsce dosyć przyjemne,mnie jednak nie bardzo wesoło, ale bo mi się też nic nie darzy.Drzewa powinny by się już zielenić, a jeszcze zupełnie czarne, powinno by być ciepło, a zimno; chciałam zacząć haftować, brak mi najpotrzebniejszych jedwabiów; chciałam grać,klawicymbał odstrojony, dopiero do Lublina poślą po organistę. Jest tu biblioteka dosyć znaczna, ale klucz od niej u samej księżnej i boję się prosić o niego. Książę ma różne noweksiążki francuskie, dzieła Woltera, najsławniejszego autora weFrancji: za kilkanaście tomików w moich oczach dał sześćdukatów w złocie; księżna czytać mi ich nie pozwala. Co gorsza, przyszedł świeżo z Paryża romans, za którym wszyscyprzepadają: Nowa Heloiza, przez jakiegoś Russa napisana;jużem go miała czytać, ale cóż, sam autor umieścił w przedmowie tc słowa: „żadna matka nie da tej książki córce swojej”, i księżna zakazała mi ją surowo. Do tych wszystkichprzeciwności cóż jeszcze zdarzyło mi się wczora? Księżnie doktorowie warszawscy kazali, gdy będzie na wsi, konno jeździćdla zdrowia; ona śmiała się z nich, mówiąc, że tego nigdy nieuczyni — oni jednak obstawali przy swoim i książę kupił dlaniej śliczną powolną klaczkę z wygodnym siodłem. Przyprowadzili ją tu, księżna jednak jeździć nie chciała, ledwie ją namówili, żeby przejeżdżała na ośle po ogrodzie, co od kilku dnicodziennie czyni; ale mnie, która się koni nie boję, przyszłaniezmierna ochota jeżdżenia konno; odezwałam się z nią wczora: księżna mnie strofowała, zowiąc tę zabawę bardzo nieprzyzwoitą dla panny, i pożegnać się z tym projektem musiałam;a jak też zawrócił mi głowę, jak już w myśli dokazywałam natym koniu, jeździłam na polowanie, i z kim jeszcze?...
Bardzo tu dworno i wiele osób się zjeżdża, jako do wojewody; nie wiem, dlaczego mnie to wszystko nie bawi; widziałam i Michała Chronowskiego, owego niegdyś pokojowca naszego; zupełnie się odmienił: książę, za rekomendacją JmćDobrodzieja, oddał go do palestry lubelskiej i on tam dobrzesię ma kierować, ale wychudł, nachylił się, jakichciś rumieńców osobliwych dostał i kilka krys ma na twarzy. Ani razuod ślubu Basi nie tańcował: już teraz nie mazury, nie krakowiaki, ale eksdywizje, kondemnaty, kaduki maw głowie: strasznie się nudny zrobił, bo nic nie można zrozumieć, co mówi. Kto bywa w Opolu bardzo przyjemny i zabawny, to książę Marcin Lubomirski, brat stryjeczny księcia,ale znacznie młodszy; znałam go już w Warszawie: księżnazawsze coś w nim do nagany znajdzie, mnie zaś on się niesłychanie podoba; ma tu niedaleko hrabstwo janowieckie i bardzo nas do siebie zaprasza: może pojedziemy. Z nim rozmawiać miło, bardzo lubi zabawy, niezmiernie wesoły; wielkiprzyjaciel królewica; jak go też chwali, to aż serce rośnie! Bardzo mi się podoba książę Marcin.
Dnia 1 maja, w piątek, w Janowcu
Od dwóch dni bawiemy w Janowcu i książę Marcin zawczasu oświadcza, że nas nie tak prędko puści. Piękniej tu nierównie jak w Opolu, a równie dworno. Nie wiem, czy jest w świecie kto hojniejszy, weselszy i gościnniejszy od księcia Marcina. Pieniędzmi tak sypie i sieje, mówi księżna, jak gdyby sięspodziewał, że mu wyrosną i że je zbierze. Co on też terazrobi? Przez śliczny las, który ma niedaleko zamku, każe wycinać wielką perspektywę; z gabinetu, gdzie mieszkam i piszę,widzę właśnie w tej chwili, jak padają wspaniałe drzewa podsiekierami przynajmniej stu robotników; na jej końcu stawiają pałacyk, ale z takim pośpiechem, że się zdaje, że w oczachrośnie; z Warszawy i Bóg wie nie skąd nasprowadzał majstrów,przepłaca ich; ale założył się z księciem wojewodą, że w przeciągu czterech tygodni pałacyk stanie, i ja pewna jestem, żewygra. Cały ten las ma kazać ogrodzić i zwierzyniec w nimzałoży; okolica obfituje w dzikiego zwierza, ale on rozesłał ludzi swoich w dalekie strony, żeby mu i łosiów, i niedźwiedzisprowadzono. Wszystko mi się zdaje, że w stawianiu tego pałacyku i w zakładaniu tego zwierzyńca jest jakaś tajemnica,i raczej ją przeczuwam, niżeli zgaduję.
Daleko mi weselej w Janowcu: prześliczne miejsce, zamekwspaniały na górze nad Wisłą, starożytny, bo jeszcze po Firlejach; widok stąd na Kaźmierz, na Puławy ks. Czartoryskichbardzo przyjemny; sal i pokojów bez końca, malowania i sprzęty przepyszne. Ale podobno w całym zamku mój pokoik najmilszy, jest w wysokiej wieży; zdaje mi się, żem jakąś romansową heroiną, od czasu, jak w nim mieszkam; są w nim oknana trzy strony, z każdego czarujący widok: w jednym najczęściej siedzę, bo mnie nad wszelki wyraz ta perspektywai ten wzrastający pałacyk zajmuje. Na ścianach jest Olimp.,,Wenery mu dotąd brakowało, teraz ją posiada” — powiedział grzecznie książę Marcin, gdy mnie tu wprowadzał. Dziwnie mi było w tym oknie, w tym gabinecie; zdaje mi się, jakby w Janowcu coś dobrego przytrafić mi się miało.
Dnia 3 maja, w niedzielę
Nie wiem, czym kiedy w życiu tak rano wstała, dopierotrzecia bije na zamkowym zegarze, a ja już siedzę i piszę.Jeszcze nie było zupełnie widno, kiedym się snuła po długichtego zamku korytarzach jak widmo jakie. Bo trzeba wiedzieć, że jest tu sala prześliczna i wielce szacowna. Książę Marcin,idąc za miłym i nauczającym przodków naszych obyczajem,którzy przechowywali starannie portrety znaczniejszych z familii osób i pamięć znakomitych ich czynów, umyślił wszystkiepodobne zabytki Lubomirskich rodu w jednej zgromadzić sali.Sprowadził sobie z Włoch biegłego malarza, wezwał pomocyczłowieka uczonego, który nie tylko był wyćwiczony w dziejach rodu Lubomirskich, ale i w historii narodu naszego, i podługich naradach ten zamiar wykonanym został, sześć lat temu,1756 roku, jak świadczy napis nad drzwiami. Szkoda tylko, jakmówi księżna, że nie olejno na płótnie, ale al fresco na ścianach, te wszystkie portrety i obrazy; już ich przenieść niemożna i przechować trudniej. Ale nie myśląc o przyszłości, teraz ta sala prześliczna; wczora po obiedzie książę Marcin wrazz księżną i z księciem wojewodą tłumaczył i opowiadał miwszystko, a jam sobie zaraz ułożyła, że to wszystko zapisaćmuszę. Wstałam więc przed słońcem, przyszłam na palcachdo tej sali i kiedy wszyscy śpią jeszcze, nakreślę w tym dzienniku, com słyszała i co widzę. Naprzód na wszystkich rogachjest herb Lubomirskich, Srzeniawa bez krzyża, herb prawdziwie polski, nadany im podobno za zwycięstwo, które ich naddziad odniósł nad brzegiem Srzeniawy, rzeki wpadającej doWisły o osiem mil od Krakowa. Najpierwszy obraz (bo książęMarcin samej już tylko chciał prawdy) wystawia trzech braciLubomirskich, młodych i dorodnych mężów, którzy w przytomności licznych świadków, w obliczu Sieciecha, wojewody krakowskiego, siedzącego na ławicy sądowej, dzielą się dziedzictwem po ojcu; i ten dział urzędownie uczyniony dwóch pisarzów wojewody na pergaminie kreśli. To ich pismo od roku1088, od panowania Władysława I, syna Kazimierza Mnicha,przechowało się dotąd; i ponieważ jest najdawniejszym pismem urzędowym znanym w naszym kraju, którego powaganiezaprzeczona, książęta Lubomirscy bardzo się nim szczycąi mnie książę Marcin tłumaczenie jego z łaciny dał do przepisania. W tych jest słowach:
My, Sieciech, wojewoda krakowski, wódz wojska, wiadomoczyniemy i oświadczamy, komu o tym wiedzieć należy, wszemwobec i na przyszłe czasy uznawać to potrzebującym, że kiedyśmy na ławicy sądowej zasiedali, przed nasze i zasiadających z nami oblicze przybyli znakomici rycerze herbu Srzeniawa: Joachim, Jacek i Przecław, Adriana, z Lubomira pana,chorążego krakowskiego, synowie, zdrowi na ciele i na umyśle;i za poradą życzliwą swych przyjaciół uznali, jako oni dobraniżej wymienione, prawem boskim i przyrodzonym ze spadkuojcowskiego na siebie przypadające, między siebie takim sposobem podzielili, to jest: Joachim wziął miasto Lubomir z przyległościami i dom w Krakowie, to którym ojciec ich zwykłprzemieszkiwać. Pan Jacek zaś Lipie z przyległościami i 93grzywien pieniędzy, które Mikołaj z Morawicy ojcu ichwinien; pan Przecław Wieruszyce, podobnież z przyległościami; i będą odtąd w następne czasy każdemu z nich tak wydzielone ich dziedzictwa i w nich każdy panem i dziedzicemwraz z potomstwem swoim pozostanie, posiadać je będzie spokojnie, jak są oznaczone granicami swoimi; ani z nich którymoże mieć prawa jakie do majątku drugiego, lecz na swejczęści pozostawać ma on i następcy jego. Do czego w naszejobecności ciż Joachim, Jacek i Przecław obowiązali się nawzajem.
Dan w Krakowie dniem przed Oczyszczeniem N. Marii Panny roku Pańskiego 1088. W przytomności tych świadków: Jana z Wielopola, stolnika krakowskiego, Spytka z Zakliczyna,Szymona z Gajów, Andrzeja z Żydowa, dziedziców: Eustachiego i Rudolfa, pisarzów naszych.
Po obrazie tego działu następuje cały rząd portretów mężówz rodu Lubomirskich: jedni byli sławni w boju, drudzy znakomici w radzie, przymioty Srzeniawczykom właściwe; dlategoteż ich pominę. Ale któż jest ta białogłowa, którą pierwsząwystawioną w obrazie tu widzę? To Zofia, zakonnica norbertanka; w szesnastym wieku żyjąca, wielką świątobliwością słynęła; leży już bez duszy na śmiertelnym łożu, a twarz jejnadobną jakaś jasność otacza: chorzy dotykają się jej ciałai są uzdrowieni. Obok niej portret wielkości naturalnej jej brata, Mikołaja, kanonika; trzyma w ręku księgę otwartą, którejtytuł: „Hymeneus na weselu księżnej Ostrogskiej 1598 r.”. Miałbyć uczony i wiersze pisał gładko. Piękny jest obraz pod nimbędący: przed ołtarzem Matki Boskiej klęczy małżeństwo;już 13 lat żyje Joachim z żoną swoją, Zofią Staszkówną, a jeszcze potomstwa nie mają; modlą się więc razem. Święta Dziewica uśmiecha się do nich i są wysłuchani: w kilka czasówrodzi im się syn Aleksander.
Widzę tu na drugiej ścianie wizerunek jego w ubiorze rotmistrza pancernej chorągwi. Ale Sebastiana, który kupiwszyWiśnicz, tytuł hrabiego na Wiśniczu dla siebie i dla potomstwa otrzymał, aż w dwóch widzę obrazach: raz otaczają goksięża, sieroty, ubodzy, studenci, a on im wszystkim stosowne dary sypie; drugi raz, w późnej starości, pięćset ludzi, własnym kosztem uzbrojonych, co więcej, dwóch synów swoich wysyła pod chorągwie Zygmunta III. Jednego z tych synów,Joachima, młodzieńca dwudziestoletniego, spostrzegam niecodalej; ale jakże zmieniony! Ledwie siedzi o swej mocy naobozowym łożu pod uchylonym namiotem; gorączka śmiertelna go trawi, już prawie kona! Bratu, schylonemu nad nim,szablą, którą z pracą unosi, wskazuje nieprzyjaciół, z dalekasię snujących; twarz jego i to ruszenie malują boleść widoczną, że nie wśród nich, nie od żelaza umiera. Szczęśliwszy bratjego Stanisław; to on, który może śmiercią Joachima poznawszy, jakie szczęście żyć dla ojczyzny i chwały, oddał się imzupełnie i tyle zasłużył, że gdy w czasie chocimskiej wyprawywielki Chodkiewicz przeniósł się do wieczności, on hetmanemna jego miejscu ogłoszony został. Wystawił malarz tę chwilę,kiedy mu Polacy z radością buławę oddają; sam królewic Władysław ściska mu rękę i okazuje swym wejrzeniem, jakąufność w nim pokłada; Litwini tylko niechętnie nań patrzą,a on, wskazując na czarnym kirem okryte zwłoki zeszłego hetmana, zdaje się mówić: starać się będę jemu wyrównać. I wyrównał, jak świadczą dzieje.
Przy innej zabawie wystawiony jeden z trzech synów jego, Aleksander, wojewoda krakowski, stały i w nieszczęściuJana Kazimierza przyjaciel; on, długo nie mając dzieci, ślubuczynił, a gdy mu się potomek urodził, dopełnia go: w kaplicyMatki Boskiej w Częstochowie odważa tyle złota, ile syn jegonowo narodzony waży. Tego syna, Józefa, marszałka koronnego, widzę tu, gdy do ślubu młodą oblubienicę prowadzi;wdowa po księciu Wiśniowieckim, siostrzenica króla Jana,księżniczka Ostrogska i Zasławska, wielki majątek i znakomite pokrewieństwo w dom Lubomirskich wniesła; znajdujesię osobny jej portret: więcej była bogatą niż piękną. Ale razjeszcze wystawił malarz hetmana Lubomirskiego; w wieku sędziwym, siedzi na łożu, na którym już od 10 lat ciężka choroba go trzyma i ani radą, ani ręką ojczyźnie służyć nie pozwala. Czując się bliskim śmierci, cały swój majątek równomiędzy trzech synów rozdzielił, trzy tylko rzeczy zostawił nadpodział: namiot wzięty Turkom pod Chocimem, laskę marszałkowską i kamienicę w rynku krakowskim; dwie pierwsze,rysunek trzeciej leżą koło niego; on pokazuje je otaczającymgo synom i jakby mówił: ten je dostanie, kto się ich godnościądokupi. Wszyscy na nie patrzą chciwie, ale w wydatnej twarzy Jerzego coś więcej jak w innych się maluje; on też później te wszystkie trzy rzeczy odziedziczył: laskę jako marszałek, namiot jako hetman, kamienicę jako starosta krakowski,a przez zasługi swoje w ojczyźnie, nieustraszone męstwo, niezgiętą stałość odziedziczył i sławę. Potrafili go jednak zawiśniporóżnić z Janem Kazimierzem, pomimo iż on tyle razy w sprawie tego nieszczęśliwego króla życie i majątek łożył; wyzutogo z honorów; rozgniewany, zebrał wojsko swoje, uderzył nakrólewskich i rozsypał ich. Widzę go jednak po tej wygranejskładającego szablę zwycięską u nóg króla, który go z dobrocią przyjmuje.
Obok tego obrazu jest portret drugiej żony Jerzego, BarbaryTarłównej; ona wniesła w dom Lubomirskich ten Janowiec,w którym dziś piszę: na pamiątkę tego niemal w każdym pokoju jest jej wizerunek. Ale więcej chluby białogłowom tegodomu przyniesła córka Jerzego i pierwszej żony jego, Ligęzianki, Krystyna; dwa razy ją też malarz wystawił; pierwszy obrazjest taki: wpośród panien i dziewcząt służebnych, siedzącychnad robotą, stoi dziecina nadobna; twarz jej, z przyrodzeniażywa i wesoła, przemijającą powleczona jest posępnością; ponóżkach widać, że by chciały biegać, a tylko tupać mogą, bodziecinę za jej psoty przywiązała do nogi stołowej poważnai sędziwa osoba, ciotka jej, księżna kanclerzyna Radziwiłłowa,i surowo na nią patrzy. Na drugim już co innego. Wyrosło żywe i niesforne dziewczę, a czytaniem ksiąg nabożnych, napomnieniami starszych zniewolona, klęczy sama w pokojuprzed Matki Boskiej obrazem; zapał maluje się w jej pięknychoczach, z palca iglicą złotą przekłutego zbiera krew pióremi takim pismem poprawę i wieczną służbę przyrzeka. Dotrzymała słowa; wydana za hetmana Feliksa Potockiego, słynącapięknością, wzorem była pobożności i cnót wszelkich; nie byłonad nią zręczniejszej w robotach ręcznych, nie było bieglejszejw muzyce, a Bogu wszystkie te poświęcając zdolności, kościołyJego zdobiła, o Nim i świętych Jego wiersze składała i śpiewała; dobrych jej uczynków ani wyliczyć można; klasztorówkilka założyła, a jej własny spowiednik życie jej szeroko napisał: mógł śmiało, bo same cnoty miał wyjawiać. Tak zacnasiostra sławnego miała brata! Jest obraz jego w naturalnejwielkości, a pod spodem Katona i Salomona polskiego przydomki. Stanisław Lubomirski zasłużył na nie tak obywatelstwem, miłością ojczyzny, jako też rzadką mądrością; widzęprzed nim stós ksiąg wielki: na jednej Przysłowia moralne,na drugiej Próżność i prawda, na innych nabożne tytuły,a nad nim wznosząca się sława wieńczy go laurowym i dębowym liściem, wielbiąc w nim pisarza i obywatela. I drugi bratKrystyny, Hieronim, także jej godzien; towarzysz Jana III,z nim tu wystawiony, kiedy pod Wiedniem przyglądają sięoba wziętej Turkom Mahometa chorągwi, chlubna radość jaśnieje w oczach Polaków — wstyd, boleść i jakby zdziwienie, żeżyć jeszcze po takiej stracie można, wyrażają twarze kilkuschylonych jeńców tureckich, opodal stojących.
Ale szczególny obraz kończy ten zbiór szacowny (bo żyjących jeszcze książąt Lubomirskich późniejszy dopiero pędzelwystawi); oto wśród ogołoconego przez ziemię lasu niedźwiedźrozjuszony toczy walkę z dorodnym hajdukiem; już zdaje się,że go ma pokonać, kiedy zastępuje z tyłu niedźwiedziowi młoda jeszcze niewiasta w myśliwskim ubiorze i dwie króciceprzykłada mu do uszów. Z daleka widać konia przelęknionego,który z przewróconymi saneczkami pędem ucieka. Prosiłamo dokładne tego obrazu wytłumaczenie, bo mnie wielce zajął.Taka cała historia: Jedna księżna Lubomirska miała upodobanie w myślistwie; wyjechawszy raz na polowanie na niedźwiedzia, gdy wracała do domu jednokonnymi saneczkami z jednym tylko hajdukiem, rozjuszony przez strzelców niedźwiedźwypadł na nią; koń przelękniony saneczki wywrócił i uciekłz nimi; księżna i hajduk zostali wystawieni na zapalczywośćdzikiego zwierza, ale wierny i odważny sługa, wymówiwszytylko te słowa: „Mości księżno! pamiętaj o żonie mojej i dzieciach!” — rzuca się do niedźwiedzia na dwóch łapach ku nimidącego, chce z nim walczyć i pastwą nawet jego zostać, bylepani czas do ucieczki miała. Odważna Polka, godna tego imienia i poświęcenia się sługi, opuszczać go nie chce, owszem,zajmuje się jego obroną: dobywa parę krócic zza pasa, zachodzi z tyłu, przykłada je niedźwiedziowi do uszów i na miejscuzabija. Doprawdy, że jej tego czynu zazdroszczę... Nie ma, zdaje się, potrzeby dodać, że hajduk na całe życie z żoną i dziećmi dobrym bytem opatrzony został, mógł był nawet nie służyć,ale tak będąc przywiązanym, nie chciał pani swojej odstąpićdo śmierci.
Ale już od chwil kilku słyszę hałas w zamku, już nawet słyszałam i głos księcia Marcina, jak z swymi psami rozmawiał;kocha ich i pielęgnuje jak dzieci, znany też jest w całej okolicy jako najlepsze charty mający; zagorzały myśliwy: prawdziwy post dla niego czas teraźniejszy, w którym się najzapaleńsi od łowów wstrzymują.
O! już potrzeba kończyć, już i koło tej sali chodzenie słyszę...już też piąta godzina.
Dnia 14 maja, we czwartek
Jeździliśmy do Opola na dni kilka i znowu nas książę Marcin do Janowca koniecznie sprowadził, żebyśmy świadkamibyli ukończenia pałacyku; już z okien gabinetu mego zupełnieukończonym się wydaje, bo wewnątrz tylko nie dostaje muniektórych rzeczy. Wygrał zakład książę Marcin i nie wiem,co się to ma znaczyć, ale już kilka razy mówił do mnie, że jużco ten wydatek, to wcale nie był na próżno, jak mu wiele takowych wymawiają, gdyż sowitej się spodziewa nagrody zakoszta w tym celu poniesione; a odbierze ją za moją przyczyną. Doprawdy, że i samej siebie, i tego, co się koło mnie dzieje, pojąć często nie mogę.
Dnia 16 maja, w sobotę
A! już też prędzej śmierci mogłam się spodziewać jak zdarzonego wczora szczęścia. Królewic przyjechał, królewic jesttu; ten pałacyk, ten zwierzyniec, wszystko to dla niego, a raczej dla mnie; bo już trudno taić się: on mnie kocha, on niemógł dłużej znieść mojej niebytności i książęta, chcąc mu sięprzypodobać, wynaleźli ten sposób zbliżenia go pozornie doprzedmiotu tak niepojętego kochania. O Boże! do czegóż tomnie przeznaczasz?... Szczęście, wielkie szczęście, że już byłociemno, jak przyjechał; byliby wszyscy obaczyli mój rumieniec, moje pomięszanie, byłby i on zbyteczną radość w oczachmoich obaczył. Jeszcze go nigdy tak dla siebie czułym nie widziałam; co to z tego będzie? na czym się ta miłość — już więcwymówione to wielkie słowo — skończy?... Dotąd udawałamzawsze, że nie rozumiem rzeczy dwuznacznych, które mi mówił, starałam się pilnie ukrywać to, co czuję; ale czyż tak dłużej potrafię? Osobliwie teraz, kiedy co dzień w każdej chwiliwidywać go będę, i to przez czas niemały, bo tu i królewice,bracia jego, zjadą: wielkie będzie polowanie na zwierzaumyślnie na to sprowadzonego, a którego jeszcze nie zwieźli...Jakże utrudza i męczy ta nieustanna praca nad sobą, to ukrywanie uczuć, które gwałtem dobywają się z serca; ta niepewność przyszłości, ten dalszy los, który raz tak świetnym sięwydaje, że się go aż lękać trzeba, drugi raz tak ponurym, żeaż dreszcz przechodzi; ta bojaźń skryta, czy się nie błądzi, czysię źle nie czyni, wszystko to umysł w taki wprowadza odmęt,że rozpoznać myśli swoich nie zawsze można. Żebym przynajmniej komu zwierzyć się miała? Ale prędzej umrzeć jak słowo podobne księżnie powiedzieć; ona już dziś kilka razy napomykała, że szaloną byłaby ta, która by miłości królewicadała wiarę, i że jego żona będzie najnieszczęśliwsza. Książę,zdaje się, że zwierzenia mego unika; prawda, zawsze coś powietakiego, co mnie zachęci, w nadziejach utwierdzi; ale ufnościmojej nie wzywa: zdaje się, że tyle polega na moim rozsądkui cnocie, iż mu się wydaje, że nie potrzebuję rady i sama najlepiej sobie poradzę; ani wypuszczę z rąk szczęścia, które miniebo podaje, ani też najmniejszej nie popełnię płochości. Bógwięc jedyna ucieczka moja; dziś prawie noc całą na modlitwiespędziłam. On mnie oświecić, poprowadzić raczy. O! jaka szkoda, że tu księdza Bodue nie ma!
Dnia 18 maja, w wieczór
Mamże wierzyć temu, co się stało? Temu, co się stanie? Ja,Franciszka Krasińska, nie żadna nawet księżniczka, ja będę żoną królewica, księżną kurlandzką, a może kiedyś i czym więcej?... ja tak od niego kochana, że dla mnie zapomina o ojcu,o nierówności stanów naszych, o wszystkim. O Boże! mocnyBoże! czy tylko mi się to wszystko nie śniło? Prawdaż to,żeśmy pojechali dziś wszyscy po obiedzie do zwierzyńca. Księżna, wchodząc na schody, źle stąpiła i zostać w pałacyku musiała z panną respektową, która zawsze i wszędzie z nami,a książęta, on i ja poszliśmy chodzić po lesie; książę Marcinzatrzymał się, żeby pokazać księciu wojewodzie przygotowaniado łowów, królewic powiedzieł, że chodzić woli, i wziął mniepod rękę. Długo milczał, jam dziwiła się temu, bo zawsze wiele zwykł mówić, szczególniej też ze mną; nareszcie zapytał się,czy nigdy zrozumieć nie zechcę, do kogo on tu przyjechał i poco. Zwyczajem moim odpowiedziałam, że zapewne do księciaMarcina, dla zabawy polowania, którą tak lubi. A on, już anitając się, ani dwuznacznie tłumacząc, jak najwyraźniejoświadczył, że przyjechał jedynie dla mnie i po szczęście całego życia... Zdumiałam się na te słowa. „Gdzieżby to być mogło — wyrzekłam. — Książę, czy zapominasz, czym jesteś,czym być możesz? Królewny dla ciebie... „Ty królową moją —zawołał z zapałem — tyś naprzód wdziękami zajęła te oczy,a potem skromnością i cnotą opanowałaś serce. Nawykłem dotego, że mnie szukały inne kobiety, skorom przemówił donich. Ty jedna, luboś mnie może więcej od tamtych kochała,unikałaś mnie zawsze, zgadywać trzeba było, co czujesz. Tyśgodna pierwszego tronu świata i jeśli królem polskim być pragnę, to tego najwięcej, bym to piękne czoło koroną uwieńczył...”
Jakże ja nie mam myśleć, że mi się to wszystko śniło?... Kiedy, osłupiała, odpowiedzi znaleźć nie mogłam, książęta zbliżyli się do nas. „Was i niebo biorę za świadków — wyrzekłkrólewic — jako innej żony mieć nie chcę, tylko tę FranciszkęKrasińską, stojącą tu przed wami; dla okoliczności łatwych dozrozumienia żądam sekretu do pewnego czasu, wy tylko o miłości i szczęściu moim wiedzieć będziecie, a kto mnie wyda, zanieprzyjaciela go poczytam...” Książęta kłaniać mu się zaczęli,mówić o wielkim zaszczycie, zapewniać, że ukryją tajemnicę;szepnęli mi oba do ucha: „Godnaś tego!” — i nieznacznieodeszli.
Jam jeszcze stała zdumiona, ale nareszcie trzeba było oczywiście uwierzyć, trzeba było odpowiedzieć czułym królewicawyrazom; musiałam nawet wymówić, że go kocham, i to oddawna; i zdaje mi się, żeć można uczynić takie wyznanie przyszłemu mężowi. Mężowi? znowu odchodzę od siebie; czy nieczary to jakie?... Ale co słyszę? Północ bić będzie na zamkowym zegarze, jeśli to sen albo czary, mówią, że moc ich o tejgodzinie się kończy i znika... Słuchajmy... Już wybiła dwunasta, a nie skończyło się szczęście moje, nie znikła wielkość...A ten pierścionek odmieniony cóż by znaczył? Miałam od Basipierścionek z złotego węża, w Sulgostowie mi go dała; uważałgo królewic: taki sam zrobić kazał; wyryto w środku „Na wieki!” i wziął mój, a ten mi włożył. Tych skromnych zaręczynnaszych drzewa i słowiki jedynymi świadkami były... I ja tegowszystkiego nikomu, księżnie nawet, powiedzieć nie mogę; aniBasia, co więcej — ani Państwo o tym nie wiedzą. Nie poświęcił ksiądz żaden tych pierścionków, nie ojciec kochany przyszłemu małżonkowi mnie oddał, nie pobłogosławiła mimatka!... O, już teraz wierzę!... nie sen to ani czary; żal serceścisnął, łzy obfite i gorzkie z oczów mi płyną... prawda!... wszystko prawda!
Dnia 25 maja, w poniedziałek, 1760, w Janowcu
W tak ciągłym byłam omamieniu, tak przeznaczeniem moim,tym, co jest, tym, co kiedyś będzie, odurzona, że nie wiem,czy to moja, czyby też polskiego języka wina? ale nie stawałomi wyrazów do opisania tego wszystkiego, jak by należało.Tydzień minął, ani jednego słówka nie nakreśliłam w moimdzienniku; a był to tydzień takiego niepojętego szczęścia, takgodzien wspomnienia! I we środę, i przedonegdaj, i wczorabrałam pióro w rękę; zawsze tyle się natłoczyło myśli i uczuć,iż nimem ładu z nimi doszła, nimem stosowne znalazła wyrazy, czas z trudnością na to upatrzony upłynął i wstać trzebabyło od stolika. Dziś pierwszy raz uderzyła mnie myśl okropna, że to szczęście moje podobno uleci, i dziś pisać mogę.Dziwna rzecz, bojaźń i smutek miałyżby mieć więcej słów odszczęścia?... Królewice Klemens i Albrycht przyjechali tu weczwartek; w tenże sam dzień zwierza dzikiego ze wszech stronnazwożono; przez piątek i sobotę polowanie się odbywało; dziśdwaj królewice wyjeżdżają, jak mi pokojówka oznajmiła toprzed chwilą, i mnie dziś pierwszy raz ta myśl uderzyła, żei on odjechać może...
Przez ten tydzień cały, omamiona obecnym i przyszłymszczęściem, zajęta staraniem ukrywania go przed obcymi,wreszcie po raz pierwszy w życiu grająca rolę gospodyni domu(bo księżnie od tego stąpienia tak noga spuchła, że aż w łóżkuleży, i ja zastępować ją muszę), nie miałam bynajmniej czasumyśleć o tym, co nastąpić może; i nie wiem doprawdy, czymmyślała, że to już rzeczy tak zawsze zostaną? Czy też podobno nie myślałam wcale; ale to wiem, iż bojaźń i smutek zupełnie mi wyszły z pamięci. Dziś, jakby ze snu tymi słowamipokojówki obudzona, czuję nieznośne udręczenie. Cóż to będzie, jak królewic pojedzie? Z jakąż ja myślą usnę? Z jaką sięobudzę? Po co wstanę? Dla kogo się starownie ubiorę? Kim,czym przez dzień cały zajętą będę? Ani wiem, ani wystawiamsobie, ani pojmuję... aż mi niedobrze... okno otworzyć muszę. — A!... Oddycham, lepiej mi teraz; choć dopiero szósta godzina, już postrzegłam w oknie pałacyku, w tym pokoju, gdzieon od przybycia braci mieszka, powiewającą chustkę białą.Taki co rano znak na dobry dzień mi daje; nie przyznam musię nigdy do tego, broń Boże! iż dopiero raz jeden znak tenjuż zastałam wstawszy; nie chcę go zawstydzać, żem od niegoranniejsza...
Ale któż to tak pędem, perspektywą przez las wyciętą, nakoniu jedzie? Może on? Nie, to strzelec ulubiony jego; zapewne z bukietem dla mnie: wiem, że po niego o mil kilka dojakiejś oranżerii posyłał. Czegóż ja się też troszczyłam? Po cote obawy? On tu jest jeszcze; od nikogo nie słyszałam, żebymiał wyjeżdżać; może wcale nie pojedzie, a przynajmniej nietak prędko; ani wątpić, będę jeszcze miała i drugi, i trzeci,i czwarty takiego szczęścia tydzień. Wszak na pierścionku napisać kazał „Na wieki”. Ten pierścionek jakże mi drogi!
Dnia 27 maja, we środę
O nie! Skończyło się na jednym tygodniu szczęścia! A już widzę, że pamięć jego wszystkie następne w porównaniu z nimczarne i posępne uczyni! Ale bo to najgorzej, kiedy się od poniedziałku źle darzyć zacznie. Te słowa pokojówki były pierwszymi, które usłyszałam w ten tydzień, i odtąd same złe nowiny słyszę. Zaraz tego dnia dowiedziałam się z pewnościąi od strzelca, który mi bukiet przywiózł, i od samego królewica, że wyjechać wkrótce musi; zaledwie pod różnymi pozorami trzy dni po braciach miał tu bawić, te jutro dopiero sięskończą, a on już dzisiaj wyjeżdża. Król przysłał w nocy sztafetę z rozkazem, żeby wracał jak najprędzej; pojechał razjeszcze do pałacyku, bo tam ważnych papierów zapomniał; zapół godziny wróci, a potem pojedzie. Sam nie wie, kiedy sięzobaczemy. Ach! Czemuż to dni szczęścia krótsze są od innych?
Dnia 7 czerwca, w niedzielę
Już blisko dwa tygodnie, jak królewic pojechał, dwóch posłańców było od niego, dwa liściki wsunął do mnie pod kopertę księcia wojewody. Ale cóż to jest list? jakże to w nim słówi rzeczy mało dla tych, którzy rozmawiać, wszystko sobie zwierzać przywykli; których szczęście być razem, patrzeć na siebie. I czytam je, i odczytuję, zawsze toż samo. List tak małozastąpi rozmowę jak portret osobę; zostawił mi swoją miniaturę królewic, dosyć podobna: ale cóż mi z niej? Ja mam twarzjego jeszcze podobniejszą w pamięci wyrytą, a ten portretzawsze jednakowy, ani mówi, ani się uśmiecha, ani patrzy namnie. A nadto jakże to czczą rzeczą jest list, na który odpowiedzi dać nie można, to istna z niemym rozmowa; bo co jużtego, to przenieść na sobie żadnym prawem nie mogłam: zdawałoby mi się, że mi ręka uschnie, gdybym bez wiedzy ciotki,rodziców, starszej stiostry do kochanka jednę literę napisała;powiedziałam królewicowi, że listu ode mnie mieć nie będzie,dopóki żoną jego nie zostanę, i choć Bóg jeden wie, ile mnieto kosztuje, dotrzymam słowa... O! jakże po wyjeździe jegodzień każdy był nieznośny... Z początku jak błędna, jak osłupiała chodziłam; byłabym chciała jakim cudem przespać czasjego niebytności... Mamże powiedzieć, co mnie z tego letarguobudziło? Księżna nagle zapadła w skutku tego nieszczęsnegostąpienia; nie umiano się obchodzić z tą nogą od razu, spuchła i zaogniła się tak mocno, że księżna dostała gwałtownejgorączki i przez trzy dni była bardzo źle. Ani wyrazić potrafię, co się ze mną przez te trzy dni działo! Nie sądziłam, żebymo czyje zdrowie, prócz o zdrowie Państwa, sióstr i jego, takniespokojną być mogła.
Przez te trzy dni nie tęschniłam do królewica, co więcej —prawie rada byłam temu, że go nie ma; bo w jego przytomności nie byłabym mogła tak zupełnie zająć się księżną. Myśl,że ona umrzeć może, w rozpacz mnie wprowadziła, bo pomimotego wszystkiego, co książęta, co królewic co dzień mówili mii mówią, ja znam dobrze, że ją milczeniem moim obrażam, i tamyśl trucizną jest dla mnie, bo nie ma zgryzoty nad zgryzotysumienia. Od samego początku cieszyłam się jedynie nadzieją,że przyjdzie dzień, w którym i jej, i Państwu, i kochanejsiostrze do nóg upadnę i mimowolny błąd wyznam; przez tetrzy dni, kiedy w niebezpieczeństwie była, ta nadzieja za każdąchwilą spełznąć mogła. Ach! cóż by się natenczas ze mną stało? Opanowała mnie także, nie wiem skąd, ta myśl sroga, żei Państwo już niemłodzi, że i ich nagła choroba, śmierć zaskoczyć może. Piekielne męki przez te trzy dni wytrzymałam;księżna zdrowsza, z Maleszowej były dobre wiadomości: ożyłam.
Doprawdy, gdyby dziś powiedziano mi, że król pozwala synowi publicznie żenić się ze mną, nie mogłabym serdeczniejBogu dziękować, jak kiedy doktór zaręczył, że księżna zdrowąbędzie; chociaż tamta wiadomość celem jest życzeń moich. Bocóż się to w sercu królewica dziać musi? On, który pewny jest,że nie tylko ukrywaniem swojej miłości, ale samą miłością srogo obraża ojca!... Truchleję na tę myśl. O Boże! czemuż mite uwagi dawniej nie stawały w pamięci? Czemuż mi nie po stały w głowie przy królewicu? po cóż on odjechał? Póki tubył, los mój tak świetnym, tak szczęśliwym mieniłam; terazzdaje mi się często, że nie ma nade mnie nieszczęśliwszej istoty. Bo też tak jest. Obrażać najlepszych rodziców, ukochanąsiostrę, szanowną ciotkę, być przyczyną tego, iż syn dobregoojca, poddany króla swego obraża, to boleść dotkliwa, niepojęta; czemuż ja jej nie przeczułam? czemu mnie kto nieostrzegł?... A gdy sobie przeszłość przypomnę, jakże gorącopragnęłam tego, co dziś dzieje się ze mną; od jak dawnegoto już czasu ta myśl wyniosła, jak wróg jaki, opanowała mójumysł. Nieszczęsny Macieńku! Tyś ją podobno pierwszy mojej próżności podsunął.
Szczęśliwa Basiu! Czemuż królewic nie urodził się równymmoim? Równym? czy szczerze chciałabym tego? Ach! jak teżto dobrze, że nikt prócz Boga i nas samych w głębi serca czytać nie może; Bóg przez nieskończoną dobroć, my przez słabość tak wiele sobie wybaczamy!... Ale już pół godziny, jakemod księżnej odeszła; ona lubi mnie mieć koło siebie, nikt jejtak jak ja dogodzić w niczym nie umie; i prawdziwie mniejuż teraz nigdzie tak nie jest dobrze jak przy jej łóżku: tamczuję się być potrzebną, tam widzę z radością, że serca megonie opanowało wyłącznie jedno uczucie.
Dnia 18 czerwca, we czwartek, w Opolu
Księżna tak już znacznie do sił i zdrowia przyszła, iżprzedonegdaj przyjechaliśmy tutaj: żal mi było wyjeżdżaćz Janowca. W ostatnim liście zastraszył mnie królewic, że doksięstwa swego na parę miesięcy jechać będzie musiał; głowęsobie łamie, jakim by sposobem widzieć mnie przed odjazdem;dopieroż to te miesiące żółwim krokiem iść będą; trapi mnienade wszystko jego zmartwienie. Jest tu kilka osób z Warszawy, jest nawet i biskup kamieniecki, tak godzien poważaniai szacunku; uspokoić się nie mogą nad zmienieniem się królewica: mizerny, smutny, od ludzi chroni; króla nawet stan jegoniespokojnym czyni; i to wszystko z mojej przyczyny. Ach!Doprawdy, wielkie zmartwienie kochać kogo bardzo; wszystkow dwójnasób się czuje, a ponieważ więcej złego niż dobregona tym świecie, trochę radości, wiele zmartwienia z każdymkochaniem przybywa. Co się też i ze mną stało? Wszyscy mniemizerną i smutną znajdują; Kochana księżna składa tę zmianęna niewczas i trudy przy niej poniesione; każda podobna jejmowa, każda pochwała przywiązania mego ku niej jakby sztyletem serce mi przeszywa. Kiedyż się te okoliczności odmienią? kiedyż szczęście wróci? kiedy na tym sumieniu, takniegdyś lekkim, nic ciężyć nie będzie?
Dnia 11 lipca, w sobotę
Zabłysła chwila szczęścia i minęła: był tu, ale tylko dwiegodziny; w tę środę wyjechał z Warszawy, niby do Kurlandii,a on tymczasem, wysławszy tylko ekwipaże swoje, sam zamiast na północ, na południe się udał; przyjechał tu, a terazdniem i nocą dąży, żeby razem z dworem swoim w Białymstoku stanął. Widziałam go tak krótko, że mi to widzenie snemsię wydaje; przebrany za swego strzelca przyjechał, nikt gonie poznał, nikt też poznać nie był powinien, prócz mnie i księcia. Jak też mnie błagał, żebym pisywała do niego, płakał;szczęście wielkie, że tak mało czasu byliśmy z sobą, bo ktowie, czy bym się była dłużej łzom jego oparła. Niepojęta jestwe łzach siła. Trzy miesiące czas najkrótszy pobytu jego w Mitawie; ileż to dni w trzech miesiącach! Ile godzin, ile minut!Niczym jeszcze byłoby samej cierpieć, ale jego to oddalenietyle martwi; prawda, że zmizerniał do niepoznania.
Dnia 3 września, we czwartek
Nie pisałam blisko dwa miesiące; minęły, bo widzę, że wszystko mija na świecie: i złe, i dobre; ale jak też długie i smutne były. To nie sposób, żebym ja dopiero ośmnasty rok zaczęła, już takam stara! tyle łez, tyle myśli, trosków tyle!...Królewic, ile razy do mnie pisze, zawsze upewnia, że w październiku wróci; dziś tak się ucieszyłam zobaczywszy w tutejszym ogrodzie kilka liści suchych na ziemi: zdało mi się, że tojuż październik; niedługo pojedziemy do Warszawy, księżnazapomniała, że słabą była. Miałam przez ten czas wielką biedę; trafiała mi się znakomita partia: księżna, która od czasusłabości swojej dwa razy tyle mnie pokochała, zniósłszy sięz Państwem, wraz z biskupem kamienieckim wszystko ułożyła i była pewną, że ja przystanę na te układy z radością.
O Boże! jakże mi było bolesno zniszczyć te wszystkie jejplany, znieść jej gniew słuszny, słuchać uwag, napomnień,a nade wszystko przycinków dla królewica — i milczeć. A doPaństwa jakże mi trudno było list z przeproszeniem napisać!Udałam się w pokorę; słusznie mówią, że ona niebiosa przebija; Jmć Dobrodziejka odpisać mi raczyła łaskawie, z żalem,ale bez gniewu: Rodzice, którzy wypuszczą córkę z rąk swoich,dziwić się nie mogą (pisze na końcu), jeśli ich woli nie słucha.Zwyczajne błogosławieństwo, krzyżyk macierzyński przesyłami, a na gorące prośby moje zapewnia i ręczy, że Jmć Dobrodziej się nie gniewa. Czym ja też przewidzieć mogła, że to, coszczytem szczęścia mieniłam, w taką otchłań utrapień mniewrzuci; z owej pomyślności usnuło się zupełnie jakieś pasmozmartwień; dzień każdy nowe, niespodziane do dawnych dodaje, a końca nawet przewidzieć nie można.
Dnia 22 września, we wtorek, w Warszawie
Od kilku dni gościmy w Warszawie; z jakąż radością zbliżałam się do niej, jak mi się piękną zdawała! Tu królewica obaczę, w ostatnim liście zaręczył mi, że na pierwszego października przyjedzie: to za tydzień; gdyby też nie ta nadzieja,uschnąć by trzeba, a w Warszawie sto razy mi gorzej jak nawsi. Te wizyty, te asamble, te ubiory, które dawniej tyle mniebawiły, dziś nieznośne mi są; zdaje mi się, że każdy tajemnicęmoję z mych oczów czyta, ale w zły jakiś sposób, bo jakbysobie szydzili ze mnie, osobliwie też białogłowy. Jedna tak midopiekła wczora pytaniami, troskliwością swoją, że już łzy nadoręczu były; a działo się to w obliczu pięciudziesiąt osób; niewypiszę jej nazwiska, rada bym go i z pamięci wytrzeć, gdyżwielką mam skłonność do nienawidzenia jej; a tego uczuciaby mi też jeszcze do zupełnej niedoli potrzeba. Książę wojewoda ulitował się nade mną i w pomoc mi przyszedł; niechmu Bóg stokrotnie tę dobroć zapłaci: zginęłabym już od dawna, gdyby nie on; zawsze w najtrudniejszym razie ratujemnie; to tylko bieda, że wcale zmartwieniom moim nie dajewiary i kiedy się przed nim użalać chcę, on mnie dzieckiemzowie; już mu nigdy nic nie powiem.
Dnia 1 października, we czwartek
Przyjechał, widziałam go, zdrów, ale cóż? Widziałam go przylicznych świadkach i kiedy bym była chciała wybiec naprzeciwniego na dziedziniec, trzeba było czekać spokojnie przy stole,aż wejdzie do pokoju, z księstwem się przywita, i ukłonić musię niziuteńko. To przynajmniej dobrze, że przyjechał i żezdrów; wszystko weselszym mi się wydaje, wszystko dobrzebędzie.
Dnia 20 października, we wtorek
O Boże! jakież ja to słowa wyrzekłam przed chwilą! Jakążobietnicę dałam! Cóż to się stanie za dni kilkanaście? czwartylistopada jakiż to dzień będzie? to imieniny królewica, i jakiegoż on wiązania się domaga? Oto ręki mojej; zaklął mnie naBoga, na rodziców, powiedział, iż zwątpi o moim przywiązaniu,jeśli tego nie uczynię: zmiękczona łzami jego, zachęcona naleganiami księcia wojewody, obiecałam i już obietnicy mojej żałuję, ale on jakże szczęśliwy odszedł. Jednak i królewic musiał coś uczynić dla mnie: chciał naprzód, żeby się to wszystko odbyło bez wiedzy Państwa, tylko z wiedzą książąt Lubomirskich; już to temu oparłam się zupełnie; powiedziałam muwyraźnie, że wolałabym daleko odrzucić miłość jego, zakonnicą zostać; pozwolił więc napisać do Państwa i obiecał przypisać się do mego listu. Przyznam szczerze, że obraził mnietym nieco; wszak to zawsze kawaler pokornie prosi rodzicówpanny o jej rękę; prawda, kawaler, ale nie królewic: dziś pierwszy raz uczułam z przykrością różnicę, jaka jest między nami, i to, że on łaskę mi robi żeniąc się ze mną. Była chwila,w której odezwała się polska duma, cofnąć się chciałam, wszystko zerwać, ale już było za późno, jużem dała słowo. Teraz pisać do Państwa trzeba, wyznać im tak długo tajoną miłość, taką ich obrazę, takie przestąpienie ufności i uszanowania, jakie dziecię każde rodzicom winne. O Boże! Wielki Boże!Natchnij mnie! Dodaj siły! Nie wiem, czy ten winowajca, którego przed sąd prowadzą, może więcej drżeć ode mnie? Czynieszczęśliwszym być może?
Dnia 22 października, we czwartek
Już pojechał zaufany pokojowiec księcia wojewody do Maleszowej; ja dosyć byłam kontenta z mego listu, ale królewicgo zganił: powiedział, że zbyt pokorny, i ja bym też miałaochotę zganić nawzajem przypisek jego i powiedzieć, że zbytkrólewski; ale mi książę usta zamknął. Jaka też będzie ichodpowiedź? Czasem mi się zdaje, że nie pozwolą; bo dziwnarzecz, iż od jakiegoś czasu wszelka duma, wszelka próżnośćznikła z serca mego: to mi zdaje się niczym, że on jest królewicem, księciem kurlandzkim, że królem polskim być może;to wszystkim, że on zezwolenia ojca, ja błogosławieństwa rodziców nie mam. Jedna rzecz przynajmniej nieco mnie pociesza: Bóg natchnął mnie myślą, żeby prosić, czy by nasz proboszcz maleszowski nie mógł tu przyjechać i dać nam ślubu.Książę powiedział, że to uczyni; będzie przynajmniej jakieśwyobrażenie rodziców, jakiś cień przyzwoitości. Jakże mi terazczęsto los Basi w pamięci staje! Ja myślałam, że ona mi małożyczy, a ona mi wiele życzyła, kiedy powtarzała: „Obyś tylkotak była jak ja szczęśliwa!”
Dnia 28 października, we środę
Jest list od Państwa, zezwalają, życzą nam szczęścia; alew ich błogosławieństwie nie ma tej czułości, której Basia tyledoznała, i słusznie: jam na nią nie zasłużyła. Królewic spodziewał się osobnego do siebie listu, nie ma go; obraził siętym cokolwiek i wiele mówił z księciem o dumie niektórychpanów polskich. Już przynajmniej szczęśliwam z tego, że Państwo wiedzą o wszystkim: kamień spadł mi z serca; obiecalidochować sekretu, póki ich sam królewic nie uwolni; w ichwyrazach przebija nieco radości i zdziwienia nad związkiemtak zaszczytnym, ale szczególniej w słowach kochanej matkijest jakiś żal rozlany; te mnie najmocniej dotknęły: Jeśli będziesz nieszczęśliwa — mówi do mnie — nam swego nieszczęścia przypisać nie będziesz mogła; jeśli zaś (o co MajestatBoski błagać nie przestanę) szczęście w tym postanowieniuznajdziesz, rodzice cieszyć się nad tobą będą; ale nie tyle, conad innymi córkami, boś im nie dozwoliła pociechy przyłożenia się w czym do szczęścia twego. Już prawie tych słóww liście Państwa nie znać, tylem łez nad nimi wylała; w sercuzostaną na wieki. Proboszcz przyjedzie, od dziś za tydzień jużbędzie po wszystkim. Książę o indult się wystara; sekret dochowuje się dotąd wybornie, mnie samej wierzyć się nie chce,że ja panną młodą wnet będę: żadnych przygotowań do wesela; wszystko cicho, głucho, toteż wesela nie będzie! Mój Boże!na tydzień przed ślubem Basi co się to działo w maleszowskimzamku! Żebym przynajmniej królewica co dzień widywać mogła,ale czasem i dwa dni miną bez widzenia go. Boi się niezmiernieobudzić troskliwość króla, a bardziej jeszcze Brühla, więci w publicznych miejscach mnie unika, i u księstwa rzadziejbywa. Tak się też to dobrze udaje, że wczora na wieczorzeu pani Moszyńskiej, którą bardzo kocham, usłyszałam przypadkiem taką rozmowę. Jakiś pan mnie nie znany mówił dodrugiego: „Ale starościanka Krasińska dużo spaszowała.,,Nic dziwnego — odpowiedział tamten — wszyscy mówią, żepannie książę kurlandzki zawrócił głowę, on zaś kogo widzipięknego, to kocha; oto i teraz udaje się do krajczyny, i schnieniebożątko”. Chociaż wiem, że królewic tak umyślnie dla niepoznaki robi, zimny dreszcz przeszedł mnie na te słowa;wreszcie jakże przykro pannie uczciwej być żarcików celem!...I nikogo, przyjaciółki żadnej, żeby jej się zwierzyć, rady zasięgnąć. Pokojówkę, którą dotąd miałam, głupiuteńką (bo niedomyśla się niczego), książę aż gdzieś do Litwy odsyła, a za dnikilka mam mieć jakąś dobrego urodzenia pannę służącą,mężatkę, już w wieku bardzo do rzeczy, ale której nie znamwcale. Nie mam nawet z kim się naradzić, jak się ubrać doślubu. Pytałam się księcia, on mi powiedział: „Jak co dzień”.O! Jakże dziwne przeznaczenie moje? Robię najświetniejsząpartią w całej Litwie i Koronie, a córka mojego szewca świetniejszą mieć będzie wyprawę i wesele.
Dnia 4 listopada, we środę
Już stało się, jużem żoną królewica: on mnie, ja jemu przedołtarzem, przed Bogiem, nie ma temu, jak godzina, wiecznąprzysięgli wiarę i miłość. Okropny jednak był ten ślub! Z takim strachem, tak nagle! Jeszcze drżę cała i myśli moich rozpoznać nie mogę... Już dwa dni nie widziałam była królewica;udawał chorego na mocną fluksją, krokiem nie wyjeżdżałz domu i na dziś od obiadu u księcia prymasa i u posła hiszpańskiego, od balu u pana hetmana się wymówił... Pokojówkę moję onegdaj odesłano, a wczoraj przybyła owa panna, któraksięciu przed krucyfiksem zatajenie wszystkiego, co widziećbędzie, przyrzekła... Dziś o piątej rano zastukał do drzwi moichksiążę wojewoda; już byłam ubrana i na nogach od dwóch godzin. Udało nam się wyjść cichuteńko, królewic i książę Marcin czekali u bramy; wiatr był niezmierny, ciemno zupełnie,szczęściem przynajmniej, że deszcz nie padał. Poszliśmy piechotą do karmelitów, pojazd byłby narobił hałasu; to kościółnajbliższy; tam nas czekał poczciwy proboszcz; choć tak blisko,gdyby nie królewic, byłabym kilka razy upadła. A w kościelejakże okropnie! Cichość i ciemność grobowa, na ubocznymołtarzu świec tylko dwie, nikogo prócz księdza i zakrystiana;rozlegał się odgłos naszych kroków jak gdyby w odludnej jaskini. Nie trwała ceremonia i dziesięciu minut; ledwie sięskończyła, jak gdyby nas kto gonił, uciekliśmy z kościoła.Królewic odprowadził nas do bramy; książę Marcin gwałtemprawie go przymusił, żeby odszedł i wrócił do swego pałacu,bo stał długo i odejść nie chciał.
Ubiór mój był codzienny, nawet nie biały; gałązkę tylko rozmarynu wetchnęłam naprędce we włosy; wczora, przypomniawszy sobie ślub Basi, sama nagotowałam sobie ze łzamidukat, kawałek chleba, trochę soli i cukru, ale dziś z wielkiego pośpiechu tego wszystkiego wziąść zapomniałam. I terazjestem znowu w moim pokoju, nikt mi nie winszuje, nikt niebłogosławi, wszyscy śpią; dnieje, a świeca się pali, jakby przyumarłym, i gdyby nie ten dreszcz zimny, którego się od wczora pozbyć nie mogę, gdyby nie ta złota obrączka, którą niedługo zdjąć i schować wypadnie, nie wierzyłabym, że jużemna wieki z królewicem złączona, że wracam od ślubu, żem jestpanną młodą.
Dnia 24 grudnia, w poniedziałek, w Sulgostowie
Już nie miałam pisać wcale dziennika: pozyskawszy dozgonnego przyjaciela, któremu wszystkie myśli zwierzałam, nie widziałam nawet potrzeby pisania go, ile że królewic (bo już podobno tak go całe życie zwać będę) nie umie tak dobrze popolsku, żeby go mógł czytać i rozumieć; ale od dwóch dni lossrogi, który mnie ciągle prześladuje, oderwał mnie od ukochanego męża. Bóg wie, kiedy się znowu z nim złączę, trzebado dawnego wrócić powiernika! O! jakże te dni ostatnie byłyokropne! co wypadków! co ciosów! Prawdziwa Opatrzność Boska, żem nie dostała zupełnego pomięszania zmysłów. Jednaktu przyjechawszy tak byłam dziwna, że gdym Basię i jej mężado osobnego pokoju wezwała, gdym im zaczęła opowiadać, żemnie księżna wojewodzina z domu swego wypędziła, żem janiewinna, że jestem żoną królewica, nieboga siostra, nie wiedząc o niczym, zdumiała; przestraszona, chciała biec po ludzi,po ratunek, bo przekonaną była, że mam wariacją. Teraz, kiedym im wszystko opowiedziała, kiedy wszystkiemu uwierzyli,ich rozsądek mnie rozum przywrócił i może potrafię tu zapisać tę straszną przygodę. Jak kiedy Bóg pozwoli, iż zupełnieszczęśliwą i spokojną będę (o czym wątpię, żeby to kiedy jużnastąpiło), miło mi będzie odczytać te dawnych prześladowańlosu opisy, chociaż najdoskonalsze szczęście nie potrafi wymazać ich z pamięci.
Już szósty tydzień od okropnego dnia ślubu naszego się skończył; król, dwór, Warszawa cała, nikt w domu nawet ani siędomyślał tego, co się stało, ja zawsze, jak i dziś jeszcze, starościanką Krasińską od wszystkich zwana, królewic nigdzie prawie nie uczęszczający pod pozorem zdrowia, nasze nieczęsteschadzki przez księcia wojewodę ułatwiane i jemu tylko wiadome. Ale tydzień temu królewic wyjeżdżać zaczął i jak dawniej i księstwu oddał wizytę. Byłam natenczas w pokoju, pierwszy raz od dnia, jak mężem moim został, widziałam gow przytomności obcych; nie mogłam ukryć pomięszania, niemogłam nie spojrzeć na niego mile, i księżna to postrzegła.Gdy odjechał, nie szczędziła łajań, napomnień, słów przykrych; ja, pewna niewinności mojej, odpowiedziałam zbyt hardo; nieszczęsna, dałam nawet do zrozumienia, że nie płochamiłość z królewicem mnie wiąże, i ta odpowiedź przyczyną sięstała całego nieszczęścia.
Księżna przez dzień następujący niezmiernie była pomięszana, nazajutrz królewic znowu przyjechał; miał mi jakąś dobrąnowinę donieść; pewny, że dnia tego nie będzie mógł mówićze mną na osobności, bilet napisał, a bawiąc się z koszyczkiemmoim od roboty, wsunął go zręcznie. Nie uszło to bacznego okaksiężnej, ledwie wyszedł, porwała koszyk, a przeczytawszy nabilecie podpis: „Pour ma bienaimeé”, już nie mogła gniewupołożyć granic; nie wiem, jak mnie nie zabiły na miejscu jejsłowa, bo mnie nazwała zakałem, hańbą, wstydem rodu Krasińskich; bo mi powiedziała, że ojca i matkę w grób wpędzę.,,Ale nie udadzą ci się te fortele — dodała jeszcze (gdy ja,wskroś przejęta tym obelg nawałem, mogąc usprawiedliwić sięjednym słowem, milczałam jednak, bom mężowi milczenieprzyrzekła) — nie udadzą ci się, zapobiegłam ich skutkom; otokopia listu, który dziś rano Brühlowi posłałam: w nim uwiadamiam go, że uczciwość i honor nad wszystkie familijneprzekładając związki, nad wszystkie wielkości widoki, mamsobie za święty obowiązek donieść mu, że królewic w tobie siękocha; błagam go, by wyrwał księcia z tych sideł, czynił, comu się zdawać będzie, byle przerwał tę miłość, póki czasjeszcze, byle mnie usprawiedliwić, żem do tej podłej intryginie należała i chyba zbytecznym zaufaniem w cnocie własnejsiostrzenicy zgrzeszyłam! Tak o wstydzie twoim i szalonej dumie może już teraz i król uwiadomiony! „Król! — krzyknęłam odchodząc zupełnie od siebie na te słowa — niechże munikt nie powie, żem ja jego żoną!” A klękając przed księżną,z wielkim płaczem i łkaniem ściskałam jej kolana. „Żoną? —powtórzyła za mną — żoną? byłażebyś żoną królewica?”
Na to zapytanie objęłam dopiero myśl okropną, iż zdradziłam tajemnicę; przelękniona, widząc już także przed sobą rozgniewanego męża, zdało mi się (znając szczególniej, z kim miałam od czynienia), że cały ratunek jest tylko w zupełnym wyznaniu. Zawsze więc u nóg księżnej, wyznałam jej wszystko,błagając o darowanie i o sekret przed światem całym. Bądźobrażona tak późnym i wymuszonym zwierzeniem się, bądźmając żal do samej siebie za porywczość swoję, a nie chcąc goprzyznać, zdziwiła ją, lecz nie ułagodziła mowa moja. Prawda,wstać mi kazała, mówiąc, że nie przystoi tak wielkiej paniczołgać się u nóg czyich; przepraszała mnie, iż nie wiedząco godności mojej, uchybiła mi nieraz, ale ręki pocałować niedała; a pod tym błahym pozorem, że dom jej niegodzien byćkrólewicowej, księżnej udzielnej, przyszłej królowej polskiej,przytułkiem, natychmiast wszystko do odjazdu mojego przygotować kazała. Potrafiłam się wstrzymać od najmniej przykrego słowa, za co Bogu dziękować wiecznie będę; bo jakżeby dlasłów kilku tyle dowodów przywiązania zapomnieć! Z uległością szesnastoletniej panienki przysposabiać się do podróży zaczęłam, lubom wcale nie wiedziała, gdzie jechać.
Nie wiem, czy ja, czy księżna wspomniała na szczęście Sulgostów; marszałek, który przyszedł po rozkazy pani swojej,usłyszał to słowo i w chwili jednej w przedpokoju i w garderobach ułożono, że ja do Sulgostowa na święta Bożego Narodzenia jadę. Szczęśliwa z tego wniosku, potwierdziłam go;napisałam tylko długi list do królewica na ręce księżnej, okazałam mu potrzebę zwierzenia się siostrze i szwagrowi i niewyszło dwóch godzin, a zamknięta w karecie z panną moją,jechałam śpiesznie, ledwie wiedząc, co się dzieje ze mną. Dopiero zobaczywszy Sulgostów, przyszło mi na myśl, jak ja towszystko siostrze i szwagrowi powiem. I nic nie wymyśliwszystanęłam przed ich pałacem; dlatego też Basia za wariatkęmnie wzięła. Już teraz tak dalece przyszłam do siebie, żemsię nawet z tej imaginacji wraz z nią dziś śmiała; ale przezdwa dni śmiechu nie było i teraz jeszcze nie bardzom do niegoskora, bo żadnej od królewica nie mam wiadomości: zapewnego strzegą. Kamienne prawdziwie mam zdrowie, że mi te wszystkie wzruszenia mało co szkodzą; druga delikatna osoba mogłaby i śmierć połknąć, nim by się owego szczęścia doczekała.Czy i ja doczekam go kiedy? to wielkie pytanie. Te nadziejeswobody i wielkości spełniąż się kiedy? Będęż ja kiedy pędziła dni spokojne obok ukochanego męża, jakie Basia pędzi? — O nie! to nie dla mnie!...
Dnia 30 grudnia, w niedzielę
Jadę do Maleszowej, może tam lepiej niż tu mi będzie;Basia miała także jechać, ale ponieważ znowu spodziewa sięsłabości, mąż jej nie pozwala jechać. Miałam list od królewica, w rozpaczy, żem wyjechała, w gniewach na księżnę, w obawie wielkiej, czy Brühl wszystkiego nie odkryje. Ja koniecznie potrzebuję stąd wyjechać; tak jestem nieszczęśliwa, żeobraz powodzenia ukochanej siostry trucizną jest dla mnie.Ten jej dom tak dobrze urządzony, te starania, ta miłość familii mężowskiej, te dowody nieustanne przywiązania Państwa, troskliwość o jej zdrowie, ta Anielka taka przedziwna,która ją tak kocha, z której ojciec taki szczęśliwy: to wszystko rozdziera mi serce; a jednak Bóg widzi, jak serdeczniesiostrę kocham, jak gorąco się modlę, żeby zawsze tak szczęśliwą była. Może gdy usłyszę z ust kochanych rodziców słowaprzebaczenia, może gdy ich nogi ucałuję, spokojniejszą będę;może też rok z nimi zaczęty równie szczęśliwy będzie jak owelata, które niegdyś tak swobodnie w Maleszowej płynęły.
Dnia 5 stycznia 1761 r., maleszowskim zamku
Już tu jestem od dni kilku i podobno pojutrze wrócę doSulgostowa, bo tu jeszcze gorzej. Nie dlatego, żeby mnie Państwo źle przyjąć, źle traktować mieli; owszem, bardzo są namnie łaskawi, ale tu czuję mocniej niż gdziekolwiek, jak świetny jest los mój w imaginacji, jak nędzny w istocie. Mała naprzykład rzecz na pozór, ale niesłychanie dotkliwa: przyjechałam do rodzicielskiego domu prawie po dwóch latach niebytności, a żadnego gościńca nie przywiezłam młodszym siostromani nikomu. Pieniędzy wcale nie mam; panną będąc nie potrzebowałam ich, księżna na wszystko łożyła, mnie tylko doręki co miesiąc dwanaście tynfów dawała; na styczeń już i tego nie dostałam, a wolałabym umrzeć jak królewica albo Państwa o pieniądze prosić; im też to jakoś do głowy nie przychodzi, muszą wzajemnie myśleć, żem w nie dostatecznie opatrzona. Basia, prawda, jak od sakramentek wróciła, chociażmniej jeszcze ode mnie pieniędzy miała, niemal każdemu jakiś podarek przywiezła; ale z nią wcale było co innego: onasobie była młodziuchną panienką, niczym nie miała ani zajętej, ani nabitej głowy i sama swymi rękami moc drobnosteknarobiła. Ja, choćbym była wiedziała, że tu przyjadę, nie miałabym była do podobnej pracy ani czasu, ani głowy, a kto wie, może i ochoty. Wystawiałam sobie zawsze, że jak domaleszowskiego zamku po ślubie zawitam, każdemu z dworzani dworskich sypnę po królewsku; chłopki nawet miały dostaćpiękne czepki, dziewki wstążki, gospodarze czapki, a parobcypasy; a tu na to wszystko złamanego nie mam szeląga. O! cosię też to w tej głowie uwijało; jakże prawda mało do tychmarzeń podobna!...
Od tego czasu jak tu jestem, jeszcze oczów z łez nie osuszyłam. Państwo tak szczególnie mnie witali; jam do ich nóg rzucić się chciała i tak by mi dobrze tam było, a oni nie pozwolili i Jmć Dobrodziej jakby obcej niziuteńko mi się kłaniał.I teraz jeszcze wstaje, jak ja wchodzę, nie usiędzie blisko przymnie, i ten pierwszy hołd uszanowania królewicowskiej godności mojej oddany srogą boleść mi sprawia. O! jeśli wszystkie hołdy i honory takie gorzkie będą, wolałabym prostą byćszlachcianką!... Przy pierwszym obiedzie, który razem jedliśmy(i który, jak mi z przykrością uważać przyszło, niespokojnączynił Jmć Dobrodziejkę, czy dosyć dobrym będzie), szepnął mido ucha: „Mógłbym kazać stoczyć, niby na próbę, butelkę winaz beczki panny Franciszki; przykro mi go nie skosztować przypierwszym obiedzie, ale zwyczaj jest, że pierwszy kieliszek pijeojciec, a drugi pan młody; inny porządek za złą wróżbę miany... Ale czy przyjdzie kiedy podobna chwila?...” — dodałi westchnął tak głęboko, że mnie łzy puściły się z oczu. Zupełnie jeść mi się odechciało, a przymuszałam się do jedzenia,bom widziała niespokojność kochanej matki i bałam się ją obrazić. O! ten obiad i wszystkie inne prawdziwą dla mnie męczarnią! Już mnie i Macieńka koncepta nie rozśmieszają, bo i jemu się też nie klei. Imć Dobrodziej coraz na niego mruga, żebyco dowcipnego powiedział; on się sili, ale mu się nie udaje.
Wczora i on mnie rozczulił; szpak wielki, zatem domyślasię wszystkiego: przyszedł cichuteńko do mego pokoju, kiedynikogo nie było, klęknął przede mną na obadwa kolana,a z miną na pół bufońską, na pół smutną, wyjął z zanadrzapęczek uschłych kwiatów i liści białą wstążką związany, złotąiglicą spięty. Zrazu nie wiedziałam, co się to znaczy, aż przypomniałam sobie ów bukiet z wesela Basi; on wymówił tylkote słowa: „Ja czasem bywam prorokiem!” — oddał mi go,a zawsze na klęczkach posuwając się w tył, doszedł do drzwi.Ileż mi rzeczy ten bukiet przypomniał, ile podał myśli! Wstałam, a biegnąc za Macieńkiem, wyjęłam kosztowną śpilkębryliantową, którą mi dał królewic, i wpięłam ją w kontusz jego. Ani on, ani ja nie wymówiliśmy i słowa, ale podobno każdez nas dumało nad tym, że jeśli dziwną było rzeczą, iż spełniłasię płocha wróżba jego, dziwniejszą jeszcze, że lubo spełniona,żadnym oczekiwaniom zadosyć nie uczyniła.
To pisanie moje przerwała mi kochana matka! O! jakże dobrocią swoją ubodła mnie w serce; przyszła tu ukradkiem takobładowana, że ledwie iść mogła: naznosiła mi różnych kosztownych materii, klejnotów, koronek, a złożywszy je na stołkach, z nieśmiałością powiedziała: „Przyniesłam tu cząstkę rzeczy każdej z córek naszych należących się; przyniosłabymi więcej, ale cóż, kiedy to wszystko nie wydaje mi się dosyćpięknym; a nic piękniejszego, Bóg widzi, w całym domu niemam. Jużem mówiła z Jmć Dobrodziejem; przeda wiosek parę,żeby jak pora szczęśliwa przyjdzie i rzecz się wykryje przedświatem, i druga córka nasza stosowną do wysokiego zamężcia dostała wyprawę”. Zalana łzami, całować chciałam jej kolana, a ona mi nie pozwoliła i ciągle mnie przepraszała za tenędzne (jak ich zwała) podarki... O! już pojutrze niezawodniewyjadę, bo i oczu dworzan, i wykrzykników Madame, sióstri starych sług nad bladością moją, nad tym, żem jeszcze zamąż nie poszła, znieść nie mogę. Były też u mnie i owe trzydziewczęta, którym przyrzekłam, że je wezmę do siebie, skoroza mąż pójdę; stary Jacenty przyprowadził sam swoję córkę.O! jakże mi te ich odwiedziny przykre były: jakże by się zdziwiły dowiedziawszy się, że mam już męża, a jednak ich niebiorę do siebie, bo ten mąż — królewic.
Dnia 9 stycznia, w środę, w Sulgostowie
Już wróciłam do siostry i nie zastałam listu od królewica;nie wiem, czy nie chory albo czy też król o wszystkim się niedowiedział i nie kazał strzec go surowo. Wielka mi bieda, żeksięcia wojewody od połowy grudnia aż dotąd w Warszawienie ma; on by pewnie do mnie napisał: książę Marcin roztrzepany, szczęśliwie zapomniał. Z pożegnania się z Państwemniecom więcej uradowana niźli z powitania; ale najmilszechwile spędziłam w Lisowie; chciałam odwiedzić proboszczaw domku jego; zastałam go sadzącego świerki w swoim ogrodzie, pozwolił mi jeden najpiękniejszy na cmentarzu koło kościoła posadzić i uczyniłam to własną ręką: smutną po sobiezostawiam pamiątkę, ale bo też i ja smutna jestem. Wielesłów pocieszających usłyszałam z ust proboszcza i jakaś mężniejsza i szczęśliwsza z domku jego wyszłam. O! gdyby tylkowiedzieć, że królewic zdrów!
Dnia 15 stycznia, we wtorek
A! Już też zupełnie nową walkę przez te dni wytrzymałam!Czy już żaden rodzaj udręczenia i boleści nie ma mi byćobcym? Zupełnie niepodzianie, w chwili kiedyśmy do obiadusiedli, hałas się zrobił w sieniach, usłyszeliśmy trąbkę pocztarską, drzwi się otworzyły i wszedł do sali minister królewskiBorch: zgadłam od razu cel jego odwiedzin i zadrżałam jaklistek; on zaś ukrył go pozorem chęci oddania swojej atencjipaństwu starostwu, na których ślubie znajdować się miał zaszczyt. Taką grał rolę, póki się obiad nie skończył, pókiśmy niezostali sami; ale wtedy, zaprosiwszy mnie do gabinetu panastarosty, powiedział zaraz z góry, że i on, i Brühl uwiadomienio wszystkim, ale się śmieją z tego; że to całe małżeństwo zadziecinną igraszkę uważane być powinno; że ślub taki, bezwiedzy rodziców, nie od miejscowego pasterza dany, nic nieznaczy i z jak największą łatwością zerwany być może. Przyznaję, że w pierwszym momencie, uwierzywszy niejako podobieństwu tych słów, ledwiem nie padła nieżywa; ale nagleprzypomniawszy sobie, z czyim wysłańcem mówię, objąwszy tęmyśl, że od stałości obecnej los całego życia mego zależy, stawiłam się mężnie, ośmieliłam się obwinić i jego, i Brühlao podstęp, o chęć złudzenia nieświadomej białogłowy. „Alenie jestem tak dziecinną i nierozsądną, jak świat sądzić może — dodałam w końcu, a on mnie słuchał zdziwiony — wiem,że ślub mój jest ważny, bo był w kościele, za pozwoleniem rodziców moich i biskupa, przez pasterza mojej parafii, przydwóch świadkach zawarty; wiem, że są rozwody, ale wagi niemają, póki obie strony aktu nie podpiszą; a mego i królewicana rzecz takową podpisu ani gwałt, ani prośby żadne nie wymogą”.
Dziwię się sama teraz mojej śmiałości, Bóg mnie natchnąćmusiał; Borch, który był przekonany, że od razu do podpisania rozwodowego aktu mnie skłoni, zwłaszcza gdy mi znacznyzapis w nagrodę pokaże, zdumiał się i dalszych namów zapomniał; dwa dni tu siedział i co dzień podobne słowa słyszałode mnie; nareszcie tej przynajmniej żądał obietnicy, że gdyby kiedy królewic na rozwód przystał, ja się sprzeciwiać niebędę. Na to śmiało zezwoliłam i on poprzestał na podobnymoświadczeniu na piśmie. O tom się najwięcej bała, żeby Basiten przestrach nie zaszkodził; ona tak żywo dzieli wszystkiemoje zmartwienia i kłopoty, to prawdziwa druga ja; ale zdajesię, Bogu dzięki, że jej nic nie będzie. Biedny pan starosta, takjuż był o nią niespokojny, nad życie ją kocha!... O! smutne!smutne przeznaczenie moje! zamiast pociechy i swobody —trwoga i niepokój zupełnie za mną chodzą!
Tu się kończy Dziennik Franciszki z Krasińskich królewicowej polskiej; smutek dalszych jej przeznaczeń odjął jej ochotę i siłę zwierzania papierowi nieustannych, a coraz nowychudręczeń: najdotkliwszą z nich była zmiana uczuć tak gorącokochanego męża i obawa rozwodu, którą mimo tkliwego niedowierzania swego po kilka razy zagrożoną była. Pomimo takświetnego na pozór losu niejeden przykry i uciążliwy rok minął, nim się przecież przewinąć zdołało to długie pasmo udręczeń, nim snuć zaczęła dni swobodniejsze; zawsze jednak bardzo dalekie od owej świetności, którą żywa jej wyobraźniaobiecywała niegdyś zbyt łatwowiernej dumie. Oto są niektóreszczegóły jej dalszego życia od czasu, w którym Dziennik tensię kończy.
Po odjeździe Borcha królewicowa czas długi w Sulgostowiegościła; tam Barbara Świdzińska powiła naprzód syna, Jana,potem drugą córkę, a dotrzymując obietnicy danej, Franciszkąją nazwała; tam ciągle widok szczęścia domowego, któregoużywać nie miała ani rychłej, ani pewnej nadziei, przykry byłjej scrcu, i tym przykrzejszy, że sobie wymawiała to mimowolne uczucie. Gdy też postępowanie królewica najdotkliwsząboleść utwierdziło w jej duszy, sama sobie niemiła, przejeżdżała się z miejsca na miejsce. Ubyło jej właśnie w tym czasienajprzyzwoitsze schronienie, doświadczyła srogiego nieszczęścia, poniosła niepowetowaną stratę: umarli jej zacni rodzice,umarli nie doznawszy radości uściskania znakomitego zięcia,nie odebrawszy od niego żadnego hołdu uszanowania.
Osierocona córka, nie mając w domu męża przytułku, prawdziwą tułaczką przez czas długi była. Klasztor sakramentekw Warszawie, klasztor franciszkanek w Krakowie (dokąd kochająca ją siostra małą Anielkę dla rozrywki jej przywiezła),Częstochowa, Opole, gdyż zacna, lubo żywo czująca ciotka niedługo na ulubioną bratankę gniewać się mogła, kolejno byłyjej mieszkaniem; lecz nigdzie szczęścia znaleźć nie zdołała;a lubo wszędzie z wyższych rozkazów kryła los swój i znakomite imię, każdy się ich domyślał po smutku. Wprawdzie królewic, w samej nawet niestałości niestały, wracał niekiedy doniej z czułością i już ją tylko jedną kochać przyrzekał. Wtedyznowu nad rzadką sposobnością widywania się z nim bolała,a gdy wzmagała się w niej nadzieja dzielenia kiedyś przeznaczeń jego, wrodzona duma cierpiała, iż tym przeznaczeniomco dzień i w obecnej chwili, i na przyszłość świetności ubywało.Bo według słów prorockich Macieńka, naprzód mitra, potemkorona wysunęła się królewicowi: Biron został powtórnie księciem kurlandzkim, a gdy August III umarł w Dreźnie 5 października 1763 roku, w następującym Stanisława Poniatowskiego ogłoszono królem polskim.
Tak w przeciągu lat kilku obalił się cały gmach wielkości,którym przez tak długo młoda królewicowa się łudziła; ale nowa obawa zmiany uczuć męża spełznienie tych nadziei zapewne mniej przykrym czyniła. Bo ta jest przynajmniej wielkichnieszczęść korzyść, że nam uboczne przykrości obok nich nietyle dolegać potrafią. Dotąd królewic składał na bojaźń skrócenia życia sędziwego ojca tajemnicę, którą swoje małżeństwookrywał; ale już lat kilka od śmierci Augusta minęło, już cała rodzina królewska, cały dwór saski przeniósł się był doDrezna i królewic tam mieszkał, a żona jego tułała się jeszczebez nazwiska. Zadrżeli o szczęście, o los dalszy ukochanej bratanki księstwo Lubomirscy, natenczas kasztelaństwo krakowscy, tym bardziej że sierotą była i nie miał się kto bliższy zanią upomnieć. Księżna kochała ją na nowo jak córkę, książę,nie mniej przywiązany, miał jeszcze powód większy do zajęciasię jej losem, bo znał dobrze, że to małżeństwo, z którego ontyle obiecywał sobie, bez jego zachodów i pomocy nie byłobynigdy doszło do skutku; widząc, że spełzły zaszczyty, które powinowatej swojej niegdyś zapewnić pragnął, chciał przynajmniej, żeby jej szczęście domowe zostało. Użył ku temu, jakmówią, wpływu cesarzowej Marii Teresy, użył — jak się zdaje — i innych sposobów. Skutkiem ich królewic wzruszył sięi po długim czasie oziębłości i milczenia napisał nagle do żonylist najczulszy, przepraszając ją za dawne uchybienia, błagając, ażeby przyjechać do niego do Drezna raczyła. Tam, mówił,nazwie ją żoną swoją; tam zupełnie się poświęci, by szczęściemreszty jej życia wynagrodzić owe lata najpiękniejszej młodościwe łzach i poniżeniu spędzone.
Szczęśliwa z tej pomyślnej zmiany, niczym w raz powziętym przywiązaniu nie zmieniona, królewicowa nie uległa jednak natychmiast żądaniom męża, serce może inaczej mówiło,ale szacunek samej siebie uznał, że czekać należy powtórnegozaproszenia; może też tę radę winna była szlachetnie myślącejciotce, gdyż właśnie natenczas w Opolu gościła. Nie czekałajednak długo: rozkochany jak w pierwszych dniach poznaniasię z nią królewic, dręczony wyrzutami sumienia, naglił jejprzyjazd; każde słowo listów jego żywym tchnęło uczuciem:byłby chciał teraz wszystkie zaszczyty, wszystkie dostatki zsypać na przedmiot wznowionej miłości. Pensja, którą brał książę saski, nikczemną mu się zdawała, pragnął jej powiększenia,a odmówienie elektora Fryderyka, który Krasińskiej ani żoną brata przyznać, ani tytułu dać nie chciał, taką zgryzotą gonapawało, że aż niszczało zdrowie jego. Tylu dowodami wróconej miłości zaspokojona, pragnąca od tak dawna tej chwili,pojechała królewicowa, otoczona licznym pocztem wysłanymprzez męża do towarzyszenia jej; tkliwym listem pożegnałaukochaną siostrę, tysiącznymi uściskami tych, którzy dla niejmiejsce zmarłych rodziców trzymali.
Odtąd królewicowa mieszkała ciągle w Saksonii, w Elsterwerdzie albo w Dreźnie; w lat kilkanaście dopiero po zamężciu została matką. Powiła mężowi, gorąco tego szczęścia pragnącemu, córkę, równie nadobną, jak była sama. Marii imięjej dali; to było jedyne ich dziecię, a przywiązanie zobopólneskarbem jedynym. Nie używała bowiem nigdy marzonych niegdyś honorów i przywilejów, wraz z córką żadnego tytułu niemiała; dochody jej także w miarę niegdyś spodziewanych dostatków i wrodzonej wspaniałości bardzo szczupłe były; bochociaż po rodzicach i krewnych znaczny odziedziczyła spadek, chociaż od cesarzowej Marii Teresy, od której bardzo kochaną była, piękne dobra Lanckoronę dostała, mało ją dochodziło gotowych pieniędzy; ten niedostatek ciągle jej się czućdawał, a najwięcej dlatego, że licznej rodziny ukochanej siostry podporą być nie mogła. Pełne są podobnych utyskiwańjej listy; pisywała bowiem bardzo często do różnych osób,zwłaszcza do księżnej kasztelanowej krakowskiej, do siostry,a później do chrzestnej córki swojej, Anieli z ŚwidzińskichSzymanowskiej, starościny wyszogrodzkiej. Ta do dnia dzisiejszego pamięta przysmaczki, jakimi ciotka i matka chrzestnaw klasztorze ją karmiła, a więcej jeszcze jej przyjemne i miłez nią i z każdym obejście. W tych listach przebija zawszetenże sam charakter, toż samo serce. Żywość wyobraźnii czucia, trafność w sądzeniu, wyniosłość, szlachetność uczuć,wiadomość własnych interesów i rzeczy publicznych, przywiązanie do męża, córki, rodziny, ojczyzny, tkliwa pobożność i zawsze widoki, nadzieje. Umieszczam tu niektóre z nich wyjątki,jedne w oryginale, drugie tłumaczone.
Do Barbary Świdzińskiej
Dnia 23 sierpnia 1781
... Dałby Bóg, abym była kiedy w stanie ziścić to, co mojeprzywiązanie dla Ciebie mi dyktuje; gdy długi spłacę, będęCi pomocniejszą: wzdycham za tą chwilą... Moja córka, chwałaBogu, już ma trzy ząbki, nic na nie nie chorowała, tylko zakażdym ogniepióra dostaje... Czy prawda, że p. pisarz Małachowski marszałkiem sejmowym być ma? Takżeż on dobry, jak dawniej był? Za Twoim mi opisaniem jego sposobumyślenia i dla krewnych przychylności wyrażę Ci pewne mojewzględem niego widoki...
Dnia 30 września
... Łaska nieboszczki cesarzowej przyniosła nam więcejambarasu niż zbogacenia: kto pieniędzy nie ma, dóbr nie kupuje; my przeciwnie — z czasem znajdziemy znaczny z tychnabytych dóbr awantaż, lecz teraz wiele zmartwienia... DajBoże nam raz z tych kłopotów i zatrudnień się wygrzebać,będziemy wam użyteczniejsi. To tak rzetelnie, jak że Ciebiekocham, a kocham Cię serdecznie. Bóg tej prawdy jest świadkiem...
Dnia 12 stycznia 1762
Zawsze mi nader miłe Twoje odezwy, nie mniej i ta ostatnia, jednak w krótkich słowach na nią odpisać muszę dla dziesięciodniowej i bardzo przykrej fluksji oczu, pierwszy razw tej słabości pióra używam i gwałt sobie czynię... Już dłużej pisać nie mogę. Jak zdrowszą będę, będę więcej pisać; dajnam Boże szczęśliwszy i spokojniejszy zaczęty rok jak przeszły... Adieu, kochajcie mnie oboje.
Dnia 4 marca 1789
Zaczynam odpis na Twój list od Twego zdrowia, artykuł,który mnie jak me życie interesuje. Kazałam tu zrobić konsultacją o Twojej chorobie: wszyscy doktorowie i chirurgi drezdeńscy zgadzają się w pochwaleniu Twoich, zapewniają mnie,że nie możesz być lepiej leczoną. Zaklinają Cię, żebyś w nichufność miała, że tego tylko, czasu i cierpliwości potrzeba. Rezolucja tej konsultacji wielce mnie zaspokoiła; zmiłuj się, kochana Siostro, staraj się być spokojną i nie kłopotaj się.
Dnia 10 sierpnia
Choroba, która (jak mi Księżna Kasztelanowa pisze) od czterech niedziel w łóżku Cię trzyma, czułym jest ciosem dla sercamego... Dajże Boże, aby Cię ten list zdrowszą zastał; Nie mamod Ciebie wiadomości, felczer nawet z Warszawy pisze mi, żeod Twego wyjazdu nic o Tobie nie wie. Kochana Siostro, niepisuj do mnie własnoręcznie, wiem i znam, jak to męczy, jasama dyktuję moje listy, nawet i do Księżny: polskie tylko sama pisać muszę, bo nie mam nikogo, co by język umiał —dyktujże i Ty Twoje listy do mnie, bylem tylko wiedzieć mogła o Twoim zdrowiu.
Do Anieli Szymanowskiej
Dnia 21 września
Sprawiedliwość oddajesz sercu memu, kochana Siostrzenico,udzielając mi szczegółów nieszczęścia Twego; nikt go szczerzejnade mnie czuć wraz z Tobą nie może. Bóg zabrał Ci męża,nie mógł sroższym doświadczyć Cię ciosem. Ulegnij z uszanowaniem i bez szemrania woli Wszechmocnego: zachowuj zdrowie dla dopełnienia obowiązków, które Ci przeznacza. Są toobowiązki matki, córki. Wychowanie dziatek Twoich, pielęgnowanie matki chorej, liczną rodziną obarczonej, wymagają całej Twej czynności; oddając się tym obowiązkom, wypełniszmiarkę poddania się woli Stwórcy, który doświadczenia i zgryzoty warunkiem życia ludzkiego uczynił, abyśmy za ich pomocąna wiecznie szczęście zasłużyć mogli. O, kochana Anielo,jakżebym rada dzielić z Tobą owe obowiązki, o których Ciwspominam...
Dnia 4 października
Czuję całe przygnębienie Twoje: tak rychło po mężu straciłaś najlepszą matkę! Ach, i ja w niej straciłam siostrę,która drugą mną była. Szanujmy rękę martwiącą nas! Pocieszajmy się szczęściem wiecznym, którego zapewne już używa.Ton Bóg sprawiedliwy wspierać zechce błogosławieństwyswymi osierociałe dziatki. Brat Twój Jan donosi mi o tejwspólnej stracie naszej, ale w żadne szczegóły nie wchodzi.Nie lubię tego; raz na zawsze Was proszę: zaniechajcie w listach waszych wszelkich komplementów i ceremonii, pisujciedo mnie otwarcie, z ufnością, jako do osoby, która was serdecznie kocha. Donieś mi, kogo nieboszczka opiekunem mianowała wiele dzieci jest jeszcze w domu, jak się obrócą?... Niezdaje mi się, żeby wypadało siostrom Twoim mieszkać przybracie, on jeszcze na to za młody; trzeba im obmyśleć uczciweschronienie. Za klasztorem bym jednak nie była; tam by zapomniały, co umieją, i mogłyby nabrać ułożenia przeciwnegodla tych, które przeznaczone, żeby żonami i matkami były,a nie sądzę, żeby która z nich ochotę miała być zakonnicą...
Do Jana Świdzińskiego
Tego samego dnia
Odebrałam list, w którym mi donosisz o stracie ukochanejmatki; nie chcę rozdzierać serca Twego opisem mojej boleści.Straciłeś matkę żyjącą jedynie dla szczęścia dzieci, ja siostręukochaną! Tym się tylko pocieszam, że jej cnoty i długie cierpienia otrzymały od Boga zasłużoną nagrodę... Przykład obojga Rodziców Twoich, ich uczciwość, otwartość i cnoty powinny być Ci wzorem; miej ich zawsze przytomnymi pamięci,a będziesz żył szczęśliwy i od wszystkich szacowany... Niewątpię, iż będziesz chciał kierować jak najlepiej interesami rodzeństwa Twego, ale młody jesteś i z najlepszą chęcią w Twoim wieku nie można mieć tego doświadczenia, którego położenie Twoje wymaga. Proszę Cię więc i zaklinam, abyś się radził w trudniejszych razach Księżnej Kasztelanowej i hrabiegoMoszyńskiego, ich zdanie będzie pewne i bezinteresowne. Proszę Cię raz jeszcze, kochany Siostrzeńcze, skoro czas pozwoli,jedź do Księżnej, obchodź się z nią otwarcie, szczerze, z ufnością, a pozyskasz jej przyjaźń. Ta Ci do szczęścia posłuży...
Do Anieli Szymanowskiej
Dnia 15 października
Odbieram w tej chwili list Twój donoszący mi o niepowetowanej stracie naszej; nie mówmy już o tym, zbyt to tkliwastrona. Dziękuję Ci za użyczone mi o pozostałych dzieciachszczegóły... wszystkie więc siostry Twoje umieszczone... PaniMiecznikowa bierze jednę, grzybowska drugą, Kuszlowa trzecią, a czwarta u Ciebie; znajdzie w Tobie, pewnajestem, i siostrę, i opiekunkę: nauczysz ją być tak dobrą żonąi matką, jak sama jesteś. Zostawmy czasowi i okolicznościomdalsze ich postanowienie, ja sama upatrywać im będę stosowne partie.
Dnia 22 listopada
Piszesz mi, że siostrze Twojej Mariannie kilka partii się trafia; życzę, aby wybrała stosowny związek i uczciwego człowieka, to szczęście małżeństwa stanowi.
Do Jana Świdzińskiego
Dnia 12 stycznia 1790
Postępowanie Twoje względem brata i sióstr czyni zaszczytTwemu sercu i sposobowi myślenia; czyń tak zawsze z tąż samą uczciwą rzetelnością, a będziesz powszechnie szacowany,Bóg Ci błogosławić będzie!... Skoro się dowiesz, że KsiężnaKasztelanowa jest w Warszawie, jedź tam natychmiast, jejprzyjaźń jest nieoszacowana. Ale ostrzegam Cię, iż chcąc jąpozyskać, trzeba z nią postępować otwarcie i z ufnością.
Do Anieli Szymanowskiej
Dnia 30 czerwca
Odebrałam list Twój z doniesieniem o przyszłym zamężciusiostry Twojej Marianny. Wyznaję, że spełniły się w tymmodły moje, bom dawno życzyła hrabiego Jabłonowskiego dlajednej z siostrzenic moich. Znałam bardzo dobrze ojca jego,równie był szacowany dla przymiotów serca, jak dla rozumu; jak mi piszesz, syn je wszystkie odziedziczył. Dziękujmy Bogu za opatrzność, którą w postanowieniu sióstr Twoich pokazuje, to Ci powinno być pociechą. I druga także, Zofia, idzieza Karczewskiego? Tego ojca nie tyle znałam. W rozpaczyjestem, że nic dla obudwóch w ten moment uczynić nie mogę,ale interesa nasze w bardzo złym stanie, tak z powodu wojny, jako i dla smutnych okoliczności, w których się Polskaznajduje. Czuję bardzo, co by uczynić należało, ale muszęjeszcze czekać owej szczęśliwej pory, kiedy moim użytecznąbyć potrafię. Jeszcze ich więc dwie pozostanie... Ufność w Bogu! Nikt jej więcej nade mnie zalecać nie ma prawa. Bógkierował przeznaczeniem moim. On mi dopomógł do przebyciawszystkich udręczeń i zawad losu mojego. Nie sądź, kochanaAnielo, ażebym i teraz bardzo silnych nie napotykała, ale tenBóg, który mnie dotąd wspierał, i teraz nie opuści; On dopomoże do przebycia ich, On mi pozwoli zapewnić los córki i byćkiedyś użyteczną moim. Z Jego ręki jedynie spodziewam siętego szczęścia i mam je za nieochybne... I teraz w wielkichbyłam niespokojnościach: córka bardzo mi chorowała ze skutków kataru. Kaszle jeszcze, ale mi ręczą, że ani na teraz, anina potem nie mam się czego obawiać. O, bodajby żadna z córek Twoich nie dała Ci nigdy do takiej trwogi powodu!
Dnia 19 lipca
Do niczego jestem: tak mnie dręczy niespokojność o zdrowieKsiężnej Kasztelanowej; przyjaźń Twoja, kochana Siostrzenico,obudza mnie z tego odrętwienia, bo od Ciebie wiadomościo Ciotce się spodziewam. Były tu listy z Polski donoszące,że jej zdrowie w złym stanie — Tyś ją widziała, napiszże mijak najprędzej, jak się miewa. Ach, jakże to przykro daleko być od osób ukochanych! Bywaj zdrowa, kochana Anielo! Słabe pióro moje, żeby Ci moc przywiązania mego wyrazić mogło.
Do Księżnej Kasztelanowej Krakowskiej
Dnia 15 sierpnia
Prawdziwą radość miałam w odebraniu listu kochanej CiociDobrodziejki 25 z. m., w wigilią dnia ślubu Zosi pisanego.Winna więc będzie szczęście swoje przywiązaniu i dobroci kochanej Cioci, wdzięczność jej dzielić nie przestanę: takwięc jednej osobie i bratanki, i wnuczki winne są szczęście swoje... Donosi mi Ciocia Dobrodziejka, że jedzie do Krzeszowic, ach, gdyby skutek tych wód życzeniom moim odpowiedział, trwałe by Jej zdrowie przyniesły. Mąż mój i córkazdrowsi, pierwszy jedzie na polowanie jelenia o cztery milestąd... Nasz książę Antoni wyjeżdża dziś z żoną do Wiednia;ona sama przedziwna osoba, niezmiernie kocha mego mężai mnie wiele okazuje przyjaźni; mówi, że odziedziczyła względem mnie babki swojej, Marii Teresy, uczucia... Żegnam kochaną Ciocię Dobrodziejkę, ściskamy ją wszystko troje serdecznie, racz nas też kochać cokolwiek...
Do Anieli Szymanowskiej
Dnia 19 września
Donoszą mi z Krakowa, że Księżna Kasztelanowa bardzochora, że się obawiają, aby nie została gdzie w drodze z Krzeszowic do Opola; donoszą mi także, że nikogo przy sobie niema; kochana Siostrzenico, nie mogłabyś pojechać do niej? Zaklinam Cię, uczyń mi tę łaskę; sposobem myślenia i położeniem zdajesz się być przeznaczoną na to, ażebyś przyniosła ulgękrewnym w potrzebie. Ach, czemuż tego o sobie powiedziećnie mogę!...
Dnia 14 listopada
Jakżeż to wiele od dwóch lat ciosów! Znosisz je wszystkie, kochana Anielo, z chrześcijanki cnotą, która przykłademnaucza; rada bym Cię naśladować... Poddajmy się woliWszechmocnego; ja już przemilczam boleść moję, żeby i Twego, i swego nie rozdzierać serca. Zajmijmy się lepiej uczczeniem pamiątki ukochanej Ciotki, świętym dopełnieniem jejwoli.
Dnia 14 stycznia 1791
Przyznam Ci się, kochana Siostrzenico, że ów obraz zbrzydłmi, skoro jabłkiem niezgody między rodziną został, bo jabym chciała, owszem, do zgody między wami dopomagać.Książę Aleksander Lubomirski pierwszy napisał do mnie,prosząc o niego: ponieważ ten obraz umyślnie do pałacu opolskiego robiony, a Opole jego, przystałam chętnie na tę prośbę. Teraz grzybowska domaga się go koniecznie... Zagodź tęsprawę, kochana Anielo. Powiedz mojej siostrze, niech miprzyszle miarę, a ja jej przez tego samego malarza Graaffazrobić każę takiż sam. Będzie nas miała, prawda, wszystkotroje kilkoma laty starszych, ale ta sama ręka potrafi tożsamo uchwycić podobieństwo.
Do Jana Świdzińskiego
Dnia 2 lutego
Nie mogę, tylko pochwalać i błogosławić uczuciom Twoimdla hrabianki Dembińskiej. Piszę do jej matki i do biskupakamienieckiego, którego proszę, żeby się wstawił za Tobą...W ostatnim liście nie donosisz mi nic o interesach sukcesji;już Ci przebaczam to milczenie przez wzgląd na miłość, takdobrze umieszczoną... Ale zaklinam Cię, kochany Siostrzeńce,niechże Twoją winą podział dóbr się nie spóźni, niechże wszystko na 10 maja gotowym będzie, żebyśmy sobie wymawiaćnie mogli nieszczęścia biednych chłopów, którzy już od trzechlat żyją bez pana, bez podpory, na łasce pierwszego przechodnia...
Do Anieli Szymanowskiej
Dnia 15 sierpnia
... List Twój ostatni oznajmia mi, że trafia się partia siostrzeTwojej Bonie: drugi Karczewski. Zachęca mnie do jej przyjęcia i razem mocno cieszy obraz szczęścia, którego starsza siostra za starszym bratem używa; szczęście domowe wszystkimjest w tym życiu.
Dnia 11 stycznia 1792
Odebrałam list Twój pisany przez Twego szwagra, JózefaSzymanowskiego. Dziękuję Ci, żeś mu zaleciła, żeby do mniesię udał, bo prócz sposobności mówienia o Tobie, podoba mi sięnieskończenie. Wiele nam okazuje przyjaźni, a ponieważ Mazur, wierzyć mu trzeba... Nie mając żadnego prawa do jegoprzyjaźni, jeśli ją pozyskam, Tobie to przypiszę... Prosił mnie,żebym Ci przez niego nasze sylwetki przysłała; nie chciałabym ofiarować Ci główek umarłych, bo tak sylwetki uważam,ale bądź trochę cierpliwa, a miniatury nasze Ci poślę. Te Cilepiej Twych przyjaciół przypominać będą, bo kolorami łatwiej oddać podobieństwo.
Dnia 23 marca
Ten list przez szwagra Twego piszę; zleciłam mu wysłowienie Ci przyjaźni mojej. Byłabym chciała posłać Ci i miniatury, ale nie skończone. Jednak niedługo mieć je będziesz; tymczasem niech ci nasz wspólny przyjaciel mówi o nas, a obrazwnet przybędzie i potwierdzi to, co on powie...
Dnia 8 lipca
...Czekam niecierpliwie na kogo jadącego do Polski, bo jużmój portret gotów. Przypominać Ci będzie starą i przywiązaną ciotkę. Oby Bóg dał pokój i ułożył tak okoliczności, żebymCi i oryginał wkrótce przedstawić mogła. Jakże bym sobie tegożyczyła!...
Dnia 15 lutego 1793
...Kochana Siostrzenico, jakże mało mogą ludzie na tymświecie! Jakież okropności dzieją się wszędzie! Francja jakżenieszczęśliwa! I Polsce Bóg przez straszne próby przechodzićkaże, możeć i do wyjścia z nich dopomoże!
Przestać trzeba na tych wyjątkach; są jeszcze niektóre listy,które by całkiem umieścić należało, bo w nich widać, jak rzeczy publiczne mocno ją zajmowały i jak do końca niemal życia karmiła się wyniesienia nadzieją. Dla uzyskania pewnychw tej mierze, a niemogących jej szkodzić wiadomości utworzyła sobie klucz, a niby wypytując się o dobra swoje, badałainnych doniesień. Jest dowcip w utworzeniu tego klucza, i taknp. ministrowie byli komisarzami, sejm przezwała sądem gminy, marszałka wójtem, wojnę gradem, pokój pomyślną porąitp. Ojczyzna i jej dobro wielce ją zawsze obchodziły. Próczwspólnych wszystkim Polkom, miała do tego przywiązaniaszczególne powody. Na sejmie 1776 roku naród polski, szanujący nie tylko prawych królów swoich, ale i tych nawet, którzy mu królować przestaną, wyznaczył pewne dochody dla synów Augusta III, a żonę królewica Karola księżną polskąuznał. W tomie ósmym „Praw i konstytucji Królestwa Polskiego i W. Ks. Litewskiego” na karcie 897 taki względem tegoczytać można artykuł:
Upewnienie prawa dożywocia
Dla Najjaśniejszej Franciszki z Krasińskich N. Karola, KrólewicaPolskiego, Księcia Saskiego, Małżonki
Gdyśmy dla NN. Królewiców Polskich, Książąt Saskich, sumę roczną, ze skarbu obojga narodów w konstytucji wyrażoną,wyznaczyli, z której równa część dla NN. Królewiców PolskichKsiążąt Saskich przypada, za czym na połowie tegoż N. Królewica Polskiego, Księcia Saskiego, dla Najjaśniejszej Franciszki,z domu starożytnego Krasińskich, Małżonki Jego, dożywocieaż do zgonu życia onej rozciągamy, i że w przypadku zejściaz tego świata N. Karola, Królewica Polskiego, Księcia Saskiego, połowę sumy dla Małżonki Jego skarby obojga narodówwypłacać będą powinny, warujemy i postanawiamy.
Królewicowa nie doczekała późnego wieku, nie doczekałanawet jedynaczki swojej zamężcia; po dwuletnim cierpieniuumarła w roku 1796 na jedną z najokropniejszych choróbw świecie, na raka w piersi. Oto jest list przyjaciółki jej odserca, Moszyńskiej, do Anieli z Świdzińskich Szymanowskiej,opisujący zgon i chorobę jej znakomitej ciotki.
Dnia 8 czerwca 1796, w Dreźnie
Wypełniam rozkazy Jwwcpani Dobrodziejki, ale nie z małym dla siebie żalem; gdyż jej strata jest także moją i nigdydosyć w życiu moim nieodżałowaną. Choroba N. Królewicowej od dwóch lat przeszło się zaczęła; w piersi jednej okazałysię guz i twardość; jedni to nazywali rakiem, drudzy twierdzili, że to tylko twardość. Operacją czyniła w tej piersi lattemu dwa: po niej dosyć była zdrową, ale to krótko trwało;znowu się guzy pokazały i po tej stronie wielkie w całej ręceboleści; cierpiała ta Pani cierpliwie, ale niezmiernie; kuracjązaczęła i przez dwanaście niedziel nikogo prócz domowychi mnie nie widziała. Doktorowie raz powiadali, że lepiej, drugiraz, że gorzej; nareszcie gorączka codzienna przyszła, z niązniszczenie... Dysponowała się na śmierć świętobliwiei z wszelką przytomnością: skonała 30 kwietnia w nocy. Pierśsię otworzyła kilku niedzielami przed śmiercią. Eksenterowano ją i znaleziono tysiączne, jak mówią, przyczyny do śmierci; ja już tego i słuchać nie mogę, bom najlepiej widziała, żeinnej nad tę pierś nie było... Ale cóż czynić? Ta szkoda nieodżałowana już się stała! Ja na to ledwo żyję i wspomnieć sobietej Pani bez wielkiego żalu nie mogę. Królewica dotąd nie widziałam; raz mówią, że zdrowszy, drugi raz, że i on niedługopożyje. Czemu wierzyć, nie wiem! Księżniczkę Marię widuję,kocham ją jak moje życie, ale wszędzie na tym miłym świeciesą przeszkody, a więc ja tylko co dzień raz bywam u niej. Jestnieoszacowana, charakter ma wielki. Królewicowa umierającoddała ją szczególnej protekcji królewnej Elżbiety, siostry królewica. Jakoż ta królewna bardzo ją kocha: jest to pani wielkich przymiotów, szczerze żałowała królewicowej i niezmiernie przywiązana do brata... Dopraszając się, abyś mnieJwwcpani Dobrodziejka przechowała w łasce swojej, zostajęz prawdziwym szacunkiem
Jwwcpani Dobrodziejki najniższą sługą
L. Moszyńska.
Szczególnym prawdziwie zdarzeniem i jakby w dowód oczywisty, ile się przywiązał do żony, królewic, od jej śmierci mocno chory, umarł po niej w kilka miesięcy. Została bez matkii ojca nieszczęśliwa księżniczka Maria! Bóg wziął ją w opiekę, bo tak zwykł zawsze z sierotami czynić. Ledwie rok odśmierci rodziców upłynął, kiedy goszczący w Dreźnie książęsabaudzki, Karol de Carignan, upodobał ją sobie i pojął za żonę. Ta pani żyje dotąd; weszła w powtórne śluby i zowią jądzisiaj księżną Monléard. Z dwojga dzieci, które pierwszemumężowi powiła, córka Maria Elżbieta Franciszka zaślubiła sobie 1820 r. brata cesarza austriackiego, arcyksięcia Rajnera,wicekróla lombardzko-weneckiego; syn zaś Karol Emanuel panuje na tronie sardyńskim. Świdzińska używając przez całeswe życie najczystszego domowego szczęścia i pokoju, sześć córek, z których cztery dotąd żyją, i dwóch synów zostawiła;z tych już dziś do sześciudziesiąt wnuków i prawnuków powstało. Z tych, jako z prawdziwych dzieci swoich, ojczyznakorzysta i korzystać będzie: jedni krew za nią przelewali, drudzy światłem ją bogacą, młodzi rosną na jej posługi i chwałę,a płeć żeńska cnót domowych wzory daje.