Trzymając pod pachą paczkę, owiniętą w Nr. 223 „Wiadomości Giełdowych”, wsunął się Sasza Smirnow do gabinetu doktora Koszelkowa.
— Ach, cóż za miły gość! — zawołał doktor. — Jakże się czujemy? Co pan powie nowego?
Sasza mrugnął oczyma, przyłożył rękę do serca i drżącym głosem zaczął:
— Mama się kłania i pozdrawia… Jestem jej jedynakiem i pan uratował mi życie, wyleczył z niebezpiecznej choroby… Nie wiemy, doprawdy, jak panu dziękować…
— Dosyć już, dosyć — bronił się doktor, nie posiadając się z radości. — Uczyniłem tylko to, co każdy inny uczyniłby na moim miejscu.
— Jestem jedynakiem i pan uratował mi życie… Jesteśmy ludzie biedni i oczywiście, nie możemy opłacić pańskiego trudu i… bardzo nam wstyd, panie doktorze, chociaż jednak mama i ja… jedyny syn… usilnie prosimy przyjąć w dowód wdzięczności… tę rzecz, która… Rzecz bardzo cenna, ze starego brązu… dzieło sztuki.
— Niepotrzebnie — bronił się doktor — no, i po cóż mi to?
— Nie, niech pan doktor nam nie odmawia — bełkotał Sasza — rozwijając paczkę. — Odmową obraziłby pan i mamę, i mnie… Rzecz bardzo ładna… ze starego brązu… Mamy ją jeszcze po ojcu nieboszczyku i przechowywaliśmy jak najdroższą pamiątkę. Ojciec mój skupował stare brązy i sprzedawał amatorom. Teraz ja z mamusią zajmujemy się tym samym…