Druga ojczyzna - Dedykacja
Mojej Siostrze Annie
Druga Ojczyzna
Nocą, kiedy różowy świt po gwiazdach schodzi,
Chłód, jak ćma senna, wpada, gdy okno otworzę,
Myślę, że mnie jak rosę wypije przestworze,
Że nie ziemia mnie wchłonie i nie ziemia rodzi.
Że tam, ponad światami, ponad drogą mleczną,
Nad błękitem, co rankiem w bladą dmucha tarczę —
Jest ojczyzna, za którą tęsknię tu i walczę
Z smutkiem, co w duszy rośnie i z miłością wieczną.
Bo wierzę, że Bóg wszystko wyrówna i zgodzi.
Niepokój serca mego z pogodą obszaru,
Jak obłok, od gwiazd ciężkich i srebra nadmiaru,
Od ziemi mnie, od ciała i dnia oswobodzi.
Słowo
Jeśli nieba przejrzystość albo wód głębina
Jest zwierciadłem pogodnym lub sinym odmętem,
A wonny słup powietrza, który się ugina,
Jak kolumna od srebra, zwiemy firmamentem,
Jeżeli wszystkie kwiaty znamy po imieniu
I śmierć z miłością wiążemy niby narcyz z różą,
A śledząc serc i planet obroty w skupieniu,
Znużenie ciszą zwiemy, a niepokój burzą,
O, jeśli wszystko ma swój dźwięk, barwę lub imię
Na tej ziemi, co czarna błękitem oddycha,
Jak nazwać falę wrzącą, co przez piersi płynie
A na usta jak gołąb wylatuje cicha?
Do Anny
Z okna Twego, jak z szklanki wąskiej, piję wino
Błękitne i różowe z gwiazdami, co płyną
Na dnie przejrzystem.
A Ty z serca mojego, co wrzące i gwarne,
Słodką, serdeczną dłonią zbierasz krople czarne
Jak łzy perliste.
I tak w nieba i piersi wsłuchani oddechy,
Z winem różowym nasze łączymy uśmiechy
W przyjaźni zgodnej.
Aż serca niespokojne i dręczone burzą,
Jak żagle się w przestworzach skąpią i zanurzą
W mowie pogodnej.
I gdy małą uliczkę dzień słońcem wybiela
I jak pszczelny ul dzwoni kościół Zbawiciela
Na pacierz ranny,
Usta, od słów błękitne, są jak obłok chłodne
I światło przez nie płynie czyste i łagodne —
Mój wiersz do Anny.
Morze i wino
Kiedy ustami mymi Twe oczy otworzę!
Po cóż podróż daleka i głębokie morze?
Rzęsy jak ptaki lecą, aż wieczór je znuży,
W powiekach nieba toną niby w płatkach róży.
Wtedy morze fal piersią wznosi się zmęczone,
Całuje gwiazdy lekko i bierze w ramiona
A ziemia, jak twe usta, brzoskwinią i winem
Napełnia welon nocy, co z księżycem płynie.
Wiem, droga, że nas miłość łączy i rozwodzi,
Jak wino nas upaja i jak morze chłodzi.
Z naszych oczu, z ust biorąc odwieczną przyczynę —
Oczy tęsknią za morzem, a usta za winem.
Gołębie w kościele Św. Aleksandra
Gdy słońce w górę biegnie jak złota wiewiórka,
Potrząsając ogonem puszystym w przestrachu,
Dwa gołębie, w dzień letni na kościelnym dachu
Przed upałem i kurzem kryją białe piórka.
Tutaj w cieniu bezpieczne gruchają nad miastem,
Jak dobrze jest i chłodno pod stopą anioła,
A gdy słońce znów przyjdzie i wszędzie jest jasno,
Jak para oblubieńców płyną do kościoła.
Koncha, Perły i Słowik
Wieczór jest jako flakon — kiedy się odmyka,
Wszystko chciałby odurzyć perfumą słowika.
Muszlę nieba otwiera jak morza odmęty,
A z muszli perły srebrne lecą w firmamenty.
Noc je na nitkach wątłych leciutko kołysze,
Niby główkę słowiczą zasłuchaną w ciszę.
Aż wschód w palce różowe pocznie gwiazdy chwytać
I w konchę niebios perły bledziutkie zamykać.
Muzyka poranna
Daleko i bardzo leciutko,
Wiatr niebo i drzewa kołysze,
Ptaki błękit z gardziołków
Kroplami leją w ciszę.
Cisza, jak waza pełna
Po brzegi słodkiego płynu,
Rozlewa błękit w kieliszki
Akacyj i jaśminu.
Błękit się z srebrem łączy,
Mocną wypryska wonią,
Ptakom języczki drapie
I nowe krople dzwonią.
Do młodzieńca z obrazu Maas'a
Młodzieńcze, próżno wzrok swój ukrywasz przed nami,
Oczy coraz smutniejsze zachodzą ci łzami,
Na smukłą, młodą postać zapatrzony czule,
Jak winem się upiłeś szlachetnym swym bólem.
W południe, spowinięte gorącym muślinem,
Na twarzy ukochanej śledząc żyłki sine,
Możeś w oczy jej patrząc, jak w dwa nieba, przeczuł,
Że zarówno z błękitem i ją zgasi wieczór.
I gdy z wolna odejdzie pogodna i wiotka
Ta, którą ukochałeś wśród innych, na wieki,
Gdy jak płatki opadną jej zwiędłe powieki —
Wiedz, pod twoim spojrzeniem nawet śmierć jest słodka.
Pan Bóg i bąki
Pan Bóg jest dzieckiem płochem, które dla zabawy
Słodki kwiat koniczyny ukrywa wśród trawy,
Z obłoków na nią bąki furkocące strąca,
By w kwiatach brzuszki skryły od wielkiego słońca.
Gdy później bąki ciężko poruszają głową,
Plączą nogi od miodu i fruwać nie mogą,
I spoglądają w niebo z wyrzutem i gniewem —
Bóg chytrze się uśmiecha, że o niczym nie wie.
Zaloty
Staruszek twarz ma z wosku, róża ma kielich duży
Staruszek czeka muszli ukrytej na dnie róży.
W południe, w muszli śpiąca, wygląda mała muszka,
Przeciera nóżką oczy i patrzy na staruszka.
Później okrakiem siadłszy na drżącym płatku róży,
Z huśtawki swej pachnącej zalotnie oczka mruży.
A róży ze zmartwienia paluszki drżą i więdną
Na ziemię w osłupieniu upuszcza perłę srebrną.
Jeziora górskie
Pośród skał twardych, złomów z granitu,
W dolinach górskie jeziora śpią,
W spowitych sennie ciszą i mgłą
Śnieg się przegląda ze szczytu.
W oprawie mocnej, w pierścieniu z głazów
Świecą ich sine, przejrzyste dna.
Potok nad nimi jak struna łka
Szmery miłosnych wyrazów.
Dzień wstaje z wolna, patrzy w zadumie.
Zanurza palce różowe w toń,
Później ze wstydu podnosi dłoń,
Że pieścić lepiej nie umie.
Sonet
Jak dłutem, słowa wykuwam w marmurze,
Rytmem miarowym serce moje drążę,
W namiętny wieniec upinam i wiążę
Najbardziej gorzkie i najsłodsze róże.
Wiem: Twego serca w moim nie zanurzę,
Ani go wieńcem palącym okrążę
Ani jak gołąb w przelocie nie zdążę
W Twe oczy wpłynąć jak w dwa nieba duże.
Nad słowem, które jak puls równy dźwięczy,
Z spokojem męskim łączy żar młodzieńczy,
Jak obłok senny, przejdziesz obojętnie.
Lecz nim nas wieniec błękitu pogodzi,
Wiedz, że mi tutaj ponad wszystko słodziejKochać gorąco i cierpieć namiętnie.
Miłość doskonała
Chłód wieje od błękitu i wieczór się zbliża,
Niebo we dnie dalekie, jak ptak się obniża
I gwiazdy strąca.
Miłość coraz mocniejsza za gardło mnie ściska,
Serce dzwoni goręcej i pod dźwiękiem pryska,
Jak struna drżąca.
Aż w płomieniach zastygnie jak ziemia w przestworzu,
W błękicie się odbije, jak firmament w morzu —
Tarcza srebrzysta.
Przez nią, jak światło, przejdzie miłość doskonała,
Ciałem dla duszy będzie a duszą dla ciała,
Wielka i czysta.
Apostrofa
Tam, gdzie niebo półkręgiem płaszcz na ziemię zsuwa
Jak powiekę różową od łez,
Ranek pąsy na chmurach leciutkich nakłuwa,
W twarze błękit nam ciska jak bez.
Blade palce na ustach Twych błyszczą jak wino,
W pocałunku powietrznym drży dłoń,
Bądź zdrowa, miła moja, nim z gwiazdami spłyną
Łzy gorące, jak świt, na Twą skroń.
Na twarde, męskie serce składasz dzisiaj ręce
Jak wianuszek z konwalii i róż,
Pewniejsze to i trwalsze nad piersi młodzieńcze,
Pełne szaleństw, błękitu i burz.
Gdy dzień wzejdzie nad nami niby turkus cenny,
Niebo spłynie na ziemię jak śpiew,
Znajdziesz chłód na mych ustach, w oczach połysk senny,
W sercu żądze uśpione i gniew.
Tylko dziś jeszcze z rymów prostych i wytartych,
W naszej mowy potokach jak głaz,
Ten wiersz jak miłość gorzki, jak miłość uparty
Przyjmij miła ostatni raz.
Jak kochankowie...
Jak kochankowie w oczy swoje zapatrzeni,
Niebo chłodne ku skwarnej pochyla się ziemi,
A ziemia w dreszczach słodkich do nieba się wtula —
Tak zawsze nasze serca sobie obce wzajem,
Ty żarom a ja chłodom niebieskim, oddajemRazem, jak dnie i noce, na różnych półkulach.
Odpowiedź
Lot ptaków śledząc nad miastem pogodny
Majestatyczny ruch, wzniosły i zgodny,
Coraz to wyżej sklepienia,
Patrz, jak ich skrzydło rytmicznie uderza,
I w wielką ciszę — ciszą wielką zmierza,
A wreszcie w błękit się zmienia.
Więc, gdy mnie pytasz, czemu moje słowo
Wypływa cicho z piersi i miarowo
Opada u tronu Boga —
Spójrz, na gołębie pod niebo lecące,
I tym spokojem napełń strofy wrzące,
A pojmiesz wszystko o, droga.
Dwa wina
Różowy napój wschodu
Oczy ptakom przesłonił,
Ptak, niby muszle rosy
Kropelki wina roni.
Jak strumień w skrzynce srebrnej,
W gardziołkach bulgoce wino,
Oczka pijane się mrużą
I świat cały widzą krzywo.
Ziemia się wielka kołysze
Jak gałąź wonnej krzewiny.
W ten ranek Twoje zdrowie
Prawdziwym piję winem.
Wiersz miłosny
Ziemia ciało pachnące wynurza zza mgły,
Jeszcze senna od świtu i cicha,
Piersią mokrą obłoki roztrąca i wzdycha
A już wstaje, faluje i drży.
Niebo w górze rozwiane i zmięte jak tiul,
Do ust gorzkich przyciska i chłodzi —
Blady dzień się w pieszczocie wyłania i rodzi
W pocałunku mocniejszym nad ból.
I od ziemskiej półkuli aż do mlecznych dróg,
Plecie chmury z różowych warkoczy,
Aż się w pąsach jak róża rozwinie i stoczy
Niby dywan dla Twoich nóg.
Serce Anny
Serce Twe jest jak klatka mała i różowa,
W której paluszkach perła i słowik się chowa.
Od perły serce płonie, staje się przejrzyste —
Słowik przez nie spogląda, jak przez szkiełko czyste,
I widząc na różowo świat, niebo i ludzi,
Przelewa drżącą perłę w gardziołku i studzi.
Lecz jedna perła rodzi pereł coraz więcej,
Coraz ciaśniej jest w sercu i coraz goręcej,
Więc słowik z trwogi woła, że świat się zapalił,
Lecz głos mu się w gardziołku perli i krysztali,
I języczek jak kropla spada rubinowa
Od pragnienia napoły blada i różowa.
I słowik, tonąc w perłach gorącego trunku,
Główką, boleśnie zgiętą, przyzywa ratunku.
Zamiejskie ogrody
Z dala od ulic gwarnych, świątyń, żaru, wrzawy,
Otulone murkami, pod stopą Warszawy,
Śpią ciche, zamiejskie ogrody.
Nad miastem jest kurz wielki i dymy gorące,
W ogrodach drzewa świeże i spokojne słońce,
Pachnące półmroki i chłody,
W porę dnia, gdy już biegać nie daje znużenie,
Upał, jak kwiat podcięty, upada na ziemię,
Ulice i place wyludnia,
Tutaj, pod baldachimem z gałązek i nieba,
Z myślą, że mi już kochać i szaleć nie trzeba,
Zasypiam w gorące południa.
Niebo i ziemia
Jak kwiat o woni mocnej i o barwie zmiennej
Niebo duszne obłoki przewala nad światem,
Co dnia ziemię zanurza w otchłani bezdennej,
Wiosną w ranek błękitny, w różowy dzień latem.
Wiem, to Bóg ogród wielki zawiesił nade mną
I niby dzwon wiatrami rozkołysał w górze,
A Ty idziesz ogrodem i słuchasz w noc ciemną,
Mówiąc — to pewno ziemia wzdycha albo róże.
Spójrz, miła, na tym świecie jak nas słowa różnią,
Gdy rzeczy jednej każde nazwę inną przyzna —
Na ziemi nieba szukam w Twych oczach na próżno,
Na niebie ziemi, w której leży Twa ojczyzna.