drukowana A5
11.62
Konkin

Bezpłatny fragment - Konkin


Objętość:
6 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
zeszytowa
ISBN:
978-83-288-0048-9

Praliśmy szlachtę pod Białą Cerkwią. Praliśmy, aż w niebie grzmiało. Z rana drasnęłomnie kapkę, ale rozrabiałem niezgorzej, wsam akurat. Aż już ku wieczorowi poszło.Jakoś zgubiłem się w brygadzie. Kozaczątniebożąt tylko piątka pęta się za mną. Naokoło rąbią, obejmując się niby pop z popadią; ze mnie jucha wali, koń z nóg leci...Jednym słowem — dwa słowa...

Wychynęliśmy ze Spirką Zabutym od laskuw bok, patrzymy — jak raz arytmetyka...Tak ze trzysta sążni od nas ni to obóz kurzy na drodze, ni to sztab. Sztab — dobranasza! A jak obóz — jeszcze lepiej. Przyodziewa przecie u naszych chłopców w strzępach, a koszule takie, że dojrzałości płciowej nie sięgają.

— Zabutyj — mówię do Spirki — matkętwoją i tak, i owak, i na odwyrtkę. Dajęci głos, jako zapisanemu w kolejce mówcy,toż to ich sztab zmiata...

— Wiadoma rzecz, że sztab — mówi Spirka — ale ich ośmiu, a nas dwóch...

— Nadymaj żagle, Spirka — krzyczę —tak czy tak im pały przetrzepiem. Zginiemy za kiszony ogórek i rewolucję światową.

Kopnęliśmy się do nich. Dwóch sprzątnęliśmy z miejsca z pukawki. Trzeciego, widzę, już Spirka prowadzi do sztabu Duchonina dla sprawdzenia dokumentów.

A ja w asa celuję. Atutowy as, cholera,ze złotym zegarkiem. Przycisnąłem go dochutorku. Chutorek cały w wiśniach i jabłoniach. Koń pod moim asem jak kupiecka córka, ale zgoniony i rozparł się. Rzuca pangenerał cugle, mierzy we mnie z mauzerai robi mi dziurkę w nodze.

— Dobra nasza — mówię — będziesz moja, nogi rozłożysz.

Dałem gazu i pakuję w konia dwie kulki.Szkoda było ogierka. Czysty bolszewik byłten ogier — wypisz, wymaluj. Złoty jak pięciorublówka, ogon-wachlarz, nogi jak struny.Myślałem, że żywego dla Lenina dostanę, alenic z tego. Zlikwidowałem konika. Położył sięjak narzeczona i mój as na ziemi stanął. Porwał się w bok, potem obrócił się jeszcze razi jeszcze jeden przeciąg w mojej osobie zrobił. Znaczy się, mam dziś już trzy odznakiza walkę z enpeelem.

„Panie Boże — myślę sobie — toż on, czego dobrego, ustrzeli mnie niespodziewanymsposobem”.

Przygalopowałem do niego, a on już szabląsię zasłania, a po policzkach łzy płyną, białełzy, mleko ludzkie.

— Teraz to zarobię order! Poddawaj się,jaśnie wielmożny — krzyczę — dopókim jażyw!

— Nie mogę — odpowiada dziadyga — tymnie zarżniesz...

Aż tu Spirka przede mną, morda w pociepływa, oczy świecą.

— Wasia — krzyczy — strach, ilu ludziutrupiłem! A toż to generał, widzisz galon,mam życzenie go prześwidrować.

— Idź do takiej matki — mówię do Zabutego i złość mnie bierze — jego galon kosztował moją krew.

I moją kobyłą zaganiam generała do stodoły, siano w niej było. Cisza tam, ciemność,chłód.

— Pan — powiadam jemu — przykróćtrochę swój fajer, bacz na swoją starość, poddaj mi się na miłość boską i odpoczniemyrazem, pan.

A on dyszy tylko ciężko pod ścianą i potociera.

— Nie mogę — mówi. — Ty mnie zarżniesz. Budionnemu tylko oddam swoją szablę.

Budionnego mu dawaj. Ech, nieszczęścieżty moje! Widzę — zginie stary.

— Pan — krzyczę mu i płaczę, i zębamizgrzytam — słowo proletariackie, ja sam jestem najwyższy dowódca. Ty galonów namnie nie szukaj, szarżę mam i tak. Moja szarża, proszę, muzykalny ekscentryk i salonowybrzuchomówca z Niżnego Nowgorodu... zNiżnego, nad Wołgą...

Bies mnie ogarnął. Tylko oczy generalskiemignęły przede mną jak latarnie. Obrazaweszła we mnie jak sól w ranę, bo zobaczyłem, że nie wierzy dziad. Ścisnąłem wtedy,chłopcy, zęby, wciągnąłem brzuch, czerpnąłem powietrza i dalej go — po naszemu, powojacku, po niżegorodzku, dowiodłem szlachcicowi brzuchomówstwa.

Zbielał wtedy jak papier, starowina, schwytał się za serce i osuwa się na ziemię.

— Wierzysz teraz Waśce ekscentrykowi,komisarzowi trzeciej niezwyciężonej kawbrygady?

— Komisarz? — krzyczy.

— Komisarz — mówię.

— Komunista? — krzyczy.

— Komunista — mówię.

— W śmiertelną moją godzinę — krzyczy — w ostatnim moim tchnieniu, powiedzmi, Kozaku, bracie, czy naprawdę jesteś komunistą?

— Tak jest — mówię.

Siadł dziadyga na ziemi, całuje jakieś świętości zza pazuchy, łamie szablę i zapala podkrzaczastymi brwiami dwa światła, ogniedwa nad ciemnym stepem.

— Wybacz — mówi — nie poddam się komuniście. — Podaje mi rękę. — Wybacz —mówi — i rąb mnie po żołniersku...

To zdarzenie ze zwykłym sobie błaznowaniem opowiedział nam pewnego razu na postoju Konkin, polityczny komisarz N-ej kawbrygady i trzykrotny kawaler Orderu Czerwonego Sztandaru.

— I do czegoście się, Waśka, dogadaliz jaśnie wielmożnym?

— ...Ale... dogadasz się z takim! Honorowy. Tłumaczyłem mu tam jeszcze, a on ciągleswoje. Papiery mu wtedy wziąłem, mauzer,na siodełku tego dziwaka dotąd sobie jeżdżę. A potem, patrzę, krwią coraz bardziejbroczę, straszny jakiś sen mnie ogarnia, wbutach pełno krwi chlupie, był on mi tamw głowie...

— Ulżyłeś, znaczy, staruszkowi?

— Ano, zgrzeszyło się...

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.